Wielka Victoria pod Kłuszynem 4 lipca - to dla całego świata amerykańskie święto. Stany Zjednoczone obchodzą tego dnia Dzień Niepodległości. A dla Polaków - od chwili odzyskania niepodległości naszego państwa to również ważna data w kalendarzu. Przed 400 laty tego dnia polskie oddziały pod dowództwem Stanisława Żółkiewskiego - w owym czasie hetmana polnego koronnego - rozgromiły pod rosyjską wsią Kłuszynem przeważające siły moskiewskie, wspierane przez szwedzkich najemników.
Casus belli Powodem do wojny pomiędzy Polską a państwem moskiewskim był pakt zawarty przez cara Wasyla Szujskiego z królem Szwecji Karolem IX w należącym do Szwecji fińskim mieście Wyborgu. Szwedzi mieli pomóc carowi w jego walce o tron moskiewski przeciwko Samozwańcowi Łże-Dymitrowi, w zamian Moskwa miała wesprzeć Szwedów w ich sporze z Polską o Inflanty. Pochodzący ze szwedzkiej dynastii Wazów król Zygmunt III potratował ów pakt jako casus belli i we wrześniu 1609 roku wyruszył z wojskiem pod Smoleńsk. Rozpoczęło się oblężenie twierdzy przewidziane na długie miesiące. Wojna z Polską paradoksalnie ulżyła carowi Wasylowi, gdyż w obozie tuszyńskiego rywala było wielu żądnych przygód poddanych króla Zygmunta, którzy spod Moskwy podążyli pod Smoleńsk. Dotychczas położony w podmoskiewskim Tuszynie obóz Łże-Dymitra stanowił coś na kształt drugiej konkurencyjnej stolicy z własną radą bojarską. W marcu 1610 roku dwudziestokilkuletni krewniak cara Michaił Skopin-Szujski, wspierany przez szwedzkich najemników, przyszedł Moskwie z odsieczą. Pobił on wojsko Samozwańca i 12 marca odbył tryumfalny wjazd do Moskwy. Ponieważ na dworze moskiewskim tradycyjnie nie znano uczucia wdzięczności, po miesiącu fetowania bohatera i zbawcy otruto go podczas uczty na Kremlu. Car wolał nie mieć konkurenta o zdolnościach dowódczych. Na odsiecz Smoleńskowi wysłano więc carskiego brata Dymitra, bieglejszego w dworskich intrygach niż w potrzebach wojennych. W czerwcu w Możajsku Dymitr Szujski zgromadził około 30 tysięcy żołnierzy moskiewskich oraz 8 tysięcy najemników szwedzkich.
Powstrzymać moskiewską odsiecz Koncentrację sił moskiewskich od strony polskiej osłaniał oddział liczący 5 - 6 tys. żołnierzy stacjonujący w miejscowości Cariowo Zajmiście. Na ich czele stali Grigorij Wołujew oraz Fiodor Jeleckij. Najpilniejszym zadaniem Polaków w tej sytuacji była odsiecz dla garnizonu polskiego w Białej pod dowództwem Aleksandra Gosiewskiego. Zadanie powstrzymania Moskali król Zygmunt III powierzył hetmanowi polnemu koronnemu Stanisławowi Żołkiewskiemu, który odznaczył się już pod Byczyną na Śląsku w roku 1588 w walce z wojskiem habsburskiego pretendenta do tronu polskiego arcyksięcia Maksymiliana. Otrzymał wtedy ciężki postrzał w nogę. Rana dokuczała mu z latami coraz bardziej, więc idąc na Moskala spod Smoleńska, nie był w stanie dosiąść konia i z konieczności używał kolaski. Poprowadził też nader skromne siły, gdyż miał wtedy pod komendą zaledwie 2 tysiące jazdy, tysiąc piechoty oraz kilka lekkich dział. Wojsko maszerowało nie szczędząc swych sił, mimo fatalnych dróg - w dodatku rozmiękczonych przez obfite deszcze - pokonując po 20 kilometrów dziennie. Już 14 czerwca dotarło pod Białą, zaś 24 czerwca zaatakowało obóz moskiewski pod Cariowo Zajmiście. Tam do wojska prowadzonego przez hetmana dołączyli Polacy dowodzeni przez Aleksandra Zborowskiego służący dotychczas Dymitrowi Samozwańcowi. Dzięki temu siły hetmana wzrosły do 10 tysięcy żołnierzy. Nie dorównywało to liczebnie wojsku moskiewskiemu, które pod Dymitrem Szujskim wyruszyło na odsiecz obozowi moskiewskiemu.
Nadzieja w męstwie, ratunek w zwycięstwie Hetman nie uląkł się znacznie liczniejszego nieprzyjaciela i wyruszył mu na spotkanie, pozostawiając niewielki oddział do pozorowania dalszego oblężenia moskiewskiego obozu. Liczył ten oddział 700 szabel, 800 piechurów oraz 3 tysiące zaporoskich Kozaków, którzy mieli za zadania skuteczne wiązanie sił broniących się Moskali. Wymarsz hetman zarządził na porę tuż przed zachodem słońca. Wojsko miało do pokonania dystans około 20 kilometrów w przeciągu 8 godzin. Chodziło o zaskoczenie Moskali niespodziewanym atakiem. Dla większej sprawności przemarszu hetman nakazał pozostawienie taborów w dawnym obozie. Po dotarciu na miejsce hetman nakazał kozakom spalenie wsi Priecistoje, odgradzającej od pozycji nieprzyjaciela oraz rozebranie drewnianego płotu. Obudzeni pożarem Moskale odpędzili Kozaków i ustawili się w szyk bojowy. Osobno ustawili się szwedzcy najemnicy, wśród których było wielu Niemców oraz Francuzów. Wówczas hetman Żółkiewski rzucił do ataku jazdę Aleksandra Zborowskiego. Dawni żołnierze Samozwańca dobrze znali moskiewskie sposoby walki oraz mieli swoje porachunki z wojskiem Szujskiego. Na poprzedzającej ten rozkaz naradzie hetman powiedział swym pułkownikom: "Nadzieja w męstwie, ratunek w zwycięstwie. Czyńcie swoją powinność". Później kapelan pułkowy ks. prałat Kulesza pobłogosławił żołnierzy i husaria z impetem ruszyła do natarcia. Po wielu zażartych atakach ostatecznie udało się wyprzeć z pola zarówno Moskali, jak i Szwedów, którzy zamknęli się w swych umocnionych obozach. Wówczas hetman Żółkiewski obiecał Szwedom wypłacenie zaległego żołdu, jeśli przejdą na służbę króla polskiego. Mimo apeli ich dowódcy de la Gardiego Szwedzi w swej masie zmienili front i w dodatku splądrowali swój obóz. Gdy Moskale ujrzeli zdradę swego sojusznika, porzucili swój obóz i rzucili się do ucieczki. Ścigała ich tylko część Polaków, gdyż wielu skusiły skarby pozostawione w obozie moskiewskim. Dymitr Szujski umykał tak rączo, że padł pod nim koń i część drogi do Możajska musiał przebyć pieszo. Na polu walki padło 2 tysiące Moskali oraz 700 najemników szwedzkich. Polskie straty wynosiły 200 zabitych i drugie tyle rannych. Dla polskiej jazdy wielkim ciosem była również strata około tysiąca koni, które padły ofiarą straceńczych szarż.
Wielka wiktoria Niemniej była to wielka wiktoria oręża polskiego, największa odniesiona w licznych w naszych dziejach zmaganiach z Moskwą aż do cudu nad Wisłą w 1920 roku. W tym roku obchodziliśmy 400. rocznicę tego zwycięstwa. Na wieść o wielkiej klęsce pod Kłuszynem w Moskwie nastąpił bunt, w wyniku którego został obalony car Wasyl Szujski. 17 lipca został on zmuszony do zrzeczenia się tronu i dla większej pewności zmuszony do wstąpienia do klasztoru. Na czele państwa stała siedmioosobowa Duma Bojarska, która podjęła rokowania z hetmanem Żółkiewskim o osadzeniu na tronie moskiewskim małoletniego syna królewskiego Władysława. Sprawa upadła wskutek sprzeciwu króla Zygmunta III. Liczni historycy mają do niego żal, insynuując, iż wolał on zatrzymać koronę Monomacha dla siebie. Można jednak przypuścić, że król Zygmunt bał się wysyłać swego pierworodnego do Moskwy, gdzie zgładzono okrutnie już tylu władców. Inni historycy mieli mu za złe, że wolał zdobywać dla Polski Smoleńsk, niż szukać moskiewskich gruszek na wierzbie. Tak czy owak Żółkiewskiemu stojącemu zbrojnym obozem pod Moskwą bojarzy przekazali "do rąk własnych" rodzinę Szujskich: ekscara wyciągniętego z klasztoru oraz jego brata Dymitra wraz z małżonką. Na polecenie króla hetman odbył tryumfalny wjazd do Warszawy, przedstawił królowi i Sejmowi braci Szujskich jako polskich jeńców, rozwinął zdobyczne sztandary. Szujscy zmarli w polskiej niewoli, ale według rosyjskiego podręcznika historii w 1635 roku ich zwłoki zostały zwrócone Moskwie i pochowane w jednym z prawosławnych kościołów na Kremlu. Do Moskwy powrócił żywy najmłodszy z braci Szujskich Iwan. Ponieważ obyczaje w Rzeczypospolitej były odmienne niż w Moskwie, hetmana Żółkiewskiego nie otruto, lecz z czasem awansowano na hetmana wielkiego koronnego. Swój długi żywot zakończył on jako bohater, ginąc w walce z Turkami pod Cecorą. Jego potomek hetman Jan Sobieski został wybrany królem i wsławił się inną wielką wiktorią podczas odsieczy wiedeńskiej. Antoni Zambrowski
12 sierpnia 2010 Na lotnych piaskach dekoracji, pardon- demokracji... Wiadomo od zawsze, że wilk potrafi zmienić skórę- ale nie obyczaje. Tym bardziej , jak jest pod ochroną państwa demokratycznego, które go faworyzuje. Rozmnaża się wtedy nad wyraz i zagraża zdrowym zwierzętom w lesie.. Podobnie jest z demokracją. Rozpasana- zagraża istnieniu całych narodów. Jak tak dalej z nią pójdzie, to rząd zacznie sprawdzać długość okresów u kobiet.. Bo wiadomo, że żyjąc w niej- liczy się Liczba, a nie Racja.. Jeśli chodzi o Liczbę, to pan profesor Marek Belka, szef Narodowego Banku Polskiego powiedział ostatnio, że:” Nauczyłem się występować w dwóch, a nawet większej Liczbie osób”. Jak to w demokracji… Wszystko jest możliwe.. Tylko przegłosować.. Właśnie minęło 1000 straconych dni rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, straconych dla Polski i dla nas. To se nie wrati!- jak mówią Bracia Czescy.. Pan prezydent Bronisław Komorowski poprosił demokratycznych wyborców o jeszcze 500.. W sumie będzie 1500 straconych, bo sprawy posuwają się w złym kierunku i nic nie wskazuje na to, że ze złej drogi zawrócimy. Podatki rosną, biurokracja się rozrasta, worki przepisów – w demokratycznym państwie prawnym- pęcznieją.. Wystarczy posłuchać pana profesora Krzysztofa Rybińskiego, który mówi o dziurze budżetowej w wysokości 100 miliardów złotych(!!!!). To nie jest już 50 miliardów, o których mów spokojnie i pan minister Jacek Vincent Rostowski. To jest 100 miliardów!. No i te migawki sprzed lat, w których pan premier wypowiada się w duchu czego innego niż to co robi teraz.. Mówił o obniżeniu podatków- a je podnosi. Mówił o zmniejszeniu biurokracji- a ją zwiększa; mówił o naprawie taniego państwa- a je podraża.. Czy może pan premier jest kłamcą? Czy takie słowo w demokracji jeszcze istnieje? Czy zastąpione zostało zbitką” nie dotrzymuje obietnic”? Żeby nie powiedzieć, że kłamie.. Żeby zwiększyć pasożytującą biurokrację, tylko w jednym roku 2009 o 26 000 urwisów- to jest dopiero majstersztyk.!. Dobrze, że nie zwiększył o 100 000 – w ciągu roku.. Razem z Prawem i Sprawiedliwością, Platforma Obywatelska oraz Polskie Stronnictwo Ludowe zwiększyli Liczbę biurokracji w ciągu 5 lat- o tę Biurokratyczną Rację.. O 100 000 darmozjadów! Mówmy” Wprost”! Czy ktoś potrafi sobie wyobrazić 100 000 ludzi w mieście, którzy, nie dość, że nic pożytecznego nie robią, tylko przeszkadzają innym w pracy, to jeszcze są na utrzymaniu tych, którzy jeszcze pracują? I systematycznie tracą pracę przez to pasożytujące , biurokratyczne paskudztwo.. 31 sierpnia 1989 roku. Właśnie zbliża się rocznica tej daty, ale będzie obchodzona jako czas podpisanych” porozumień sierpniowych”. A wiecie państwo co w tym dniu ważnego się zdarzyło w Polsce? Według autora artykułu we „Wprost”. Tego dnia Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, na podstawie zezwolenia dewizowego przekazała do szwajcarskiego banku 22 miliony franków szwajcarskich, 750 tysięcy dolarów(!!!!) Tylko jednego dnia! Autor artykułu twierdził, że takich zezwoleń dewizowych w latach 1988- 89 było- 800(!!!!) To ile kasy wypłynęło tak naprawdę w latach 1988- 89, w czasach wielkich przemian, kto dawał te zezwolenia , kto pieniądze przelewał, i kto nimi dysponuje- być może do dziś! Mimo upływu 20 lat od tych przemian.. Minęło nie tysiąc, a 8000 dni! I nikt nie wyjaśnił’ obywatelom” jak to się stało?.. Może pan Filipczyński – Vogiel- coś na ten temat wie? Jako morderca staruszki ułaskawiony przez pana prezydenta Kwaśniewskiego, a uchodzący za kasjera Lewicy demokratycznej.. Musi coś wiedzieć, bo nie tak niedawno, twierdził, że z konta pana generała Czempińskiego zniknęło 2 miliony dolarów, podobno ukradł je jakiś Turek.. Dwa miliony dolarów na koncie- to jest sumka! Ale , że dysponował nią również” jakiś Turek”? I nikt nie prowadzi żadnych śledztw w tej sprawie.. Baaaaaardzo ciekawe.. Tak jak ciekawie opowiadają nam bajki na dobranoc prominentni działacze Platformy Obywatelskiej, jak to zrobili nam dobrze i zrobią jeszcze lepiej, byleby jeszcze następne lata byli przy demokratycznym korycie, które im pełniejsze- tym lepiej demokratyczne porządzą.. To znaczy więcej przetrwonią! Jakie są osiągnięcia rządu z ostatnich 1000 dni? Ano wycofanie wojska polskiego z Iraku, co zresztą było planowane wcześniej.. Mówmy szczerze, i gdzie zmarnowano 10 miliardów złotych naszego grosza i nic z tego nie wynikło pożytecznego oprócz strat i niepotrzebnej śmierci żołnierzy. Zginęli za demokrację, którą tam wprowadzali na siłę.. Zginąć za demokrację i być przywalony bramą triumfalną tejże.. To jest dopiero osiągnięcie.! Kiedyś ludzie ginęli za honor, wiarę i króla.. Dzisiaj za coś takiego jak demokracja.. Za chaos, demagogię i kłamstwo. I to wieczne przegłosowywanie się w imię wyimaginowanej Racji poprzez Liczbę.. Numerologia- mać! Czas wprowadzić żółte papiery jako rodzaj immunitetu... Wyprowadzenie wojsk było zaplanowane wcześniej, bo nasza” misja”- budowy demokracji została spełniona. My żyjemy w tym absurdzie demokratycznym - i chcemy, żeby innym też było tak źle jak nam.. A drugie osiągnięcie rządu- to budowa orlików? Pomysł nie tylko poroniony i marnotrawny, ale jeszcze wymyślony przez Prawo i Sprawiedliwość a więc będący kontynuacją głupoty, tak jak budowa tysiąca szkół na Tysiąc Lecie przez socjalistyczne państwo gomułkowskie.. Teraz mamy powrót do tego samego pomysłu.. Tysiąc orlików na tysiąc dni rządów głupoty i marnotrawstwa.. Tylko jakoś inaczej cała zabawa z boiskami się nazywała.. Tysiąc boisk na tysiąc dniecie rządów Platformy Obywatelskiej. Czy jakoś tak! Wiadomo, że za jakiś czas, szlag trafi te boiska budowane przez biurokrację państwową., bez ładu i składu, tak jak wszystko, czego się biurokracja tknie... A propos: gdzie się podział cały sprawca tej demagogicznej hucpy, pan minister Drzewiecki- minister sportu i dziedzictwa narodowego, czy jakoś tak?.. I tak niepotrzebne to ministerstwo w normalnym kraju, a potrzebne- w nienormalnym. .To znaczy w dzikim! Socjalizm zawsze tworzy państwo dzikim- tu minister miał 100 procent racji! I bez demokratycznego głosowania..” Dziki kraj”! Bo afera paliwowa już została wyjaśniona, tak jak inne afery w III Rzeczpospolitej.. Każde demokratyczne ugrupowanie miało swój wielostronicowy raport: jedni 100 , inni 130, a jeszcze inni -300 stronicowy. Im więcej stron raportu- ty raport wiarygodniejszy. I wystarczyło jedynie przegłosować demokratycznie.. I przegłosowali! Tak przegłosowali, że nie ma winnych.. I nie było żadnej „ afery”.(???) Tak pokręcić, żeby nic nie uległo zmianie... Dziesięć miesięcy, czyli ponad trzysta dni zmarnowane.. A ile pieniędzy? Jak nie było „ afery” to dlaczego pan premier odwołał pana Chlebowskigo Zbigniewa ze stanowiska szefa Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej i pana Drzewieckiego z funkcji niepotrzebnego ministra sportu? Należało odwołać go razem z tym stanowiskiem! I po wyjaśnieniu, że” afery” nie było-przywołać ich z powrotem na zajmowane stanowiska.. Koniecznie trzeba przegłosować demokratycznie, żeby żółte papiery były w demokracji rodzajem immunitetu.. Tak jak są wśród gangsterów. Bo na razie, żaden poseł nie przechodzi badań testowych na sprawność umysłową. A zwykły kierowca musi przechodzić badania psychofizyczne.... Może chociaż wprowadzić badania psychofizyczne? Bo schizofrenii bezobjawowej i pomroczności ciemnej – nie da się wyleczyć. Rzecz jest nie do wyleczenia, przynajmniej w dekoracji, pardon- oczywiście w demokracji.. I tak pozostanie… WJR
Polityczna schizofrenia Człowiek chory na schizofrenię ma poważne problemy z postrzeganiem rzeczywistości. Doznaje omamów słuchowych i wzrokowych przy częstym zaburzeniu mowy. To bardzo ciężka i trudna w leczeniu choroba. Od 2005 roku człowiek całkowicie zdrowy na umyśle może odnieść wrażenie, że w naszej rzeczywistości co innego widzi i co innego słyszy. Trudność odnalezienia się w rzeczywistości pogłębiają politycy, szczególnie ci, którzy nie tylko, że co innego widzą, co innego słyszą, co innego mówią, ale jeszcze co innego robią. Wśród polityków najwięcej jest "specjalistów psychiatrów", poza jednym Bogdanem Klichem, ministrem obrony narodowej, który jest lekarzem psychiatrą. Nie "diagnozuje", nie mówi np., że ktoś ma nienawiść w oczach, jest pełen kompleksów, ukrywa swoją prawdziwą twarz, kieruje się zemstą, coś mu się stało z psychiką itd., itp. Taki pseudomedyczny opis zachowań przeciwnika politycznego sugerujący, że z jego zdrowiem psychicznym jest coś nie tak, ma tylko jeden cel - zdeprecjonowanie i ośmieszenie go w oczach opinii publicznej. Łatwość, z jaką przychodzi politykom sugerowanie, że ich adwersarze są "zdrowi inaczej", stała się u nas codzienną praktyką. Człowiekiem, z którego od lat robi się wariata, jest poseł Antoni Macierewicz. Kiedy ostatnio na konferencji prasowej zaprezentował materiały, z których jednoznacznie wynika, że odpowiedzialność za zabezpieczenie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu ponoszą Bogdan Klich oraz Tomasz Arabski, minister w kancelarii premiera, który koordynował przygotowania do tej wizyty, reakcją marszałka Grzegorza Schetyny było oświadczenie w żenującym stylu: "No wiecie, państwo, wszystko, co mówi Antoni Macierewicz, no wiecie, to jest poza logiką normalnej oceny tej sprawy". Zapytany o to samo premier odpowiedział, że oświadczenia Macierewicza nie spędzają mu snu z powiek. Od lat nie zdarza się, aby podjęto z posłem Macierewiczem poważną polemikę, gdyż mogłoby to wręcz uwłaczać "normalnemu" przecież człowiekowi. Prawda jest jednak taka, że to Antoni Macierewicz jest dokładny i trafia w najczulsze punkty, jak choćby w ten o odpowiedzialności za przygotowanie przez kancelarię premiera wizyty prezydenta. Szef Wojskowej Prokuratury płk Ireneusz Szeląg w czasie spotkania z parlamentarzystami w Sejmie potwierdził, że koordynatorem organizacji "specjalnego transportu lotniczego" jest szef kancelarii premiera. Czy prokurator płk Ireneusz Szeląg też jest "no wiecie" i czy to, co powiedział, jest poza "logiką normalnej oceny tej sprawy"? Nie, nikt tego nie powiedział, a przecież stwierdził dosłownie to samo, co poseł Antoni Macierewicz. Czy w kategoriach logiki i racjonalności da się ocenić powszechny, medialny spektakl w dniu zaprzysiężenia prezydenta Bronisława Komorowskiego, kiedy przez cały dzień bardzo niewiele mówiono o tym, co powiedział nowy prezydent w exposé, wałkowano natomiast "haniebny" czyn szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który nie wziął udziału w uroczystości zaprzysiężenia w Sejmie? Nasłuchaliśmy się mnóstwa inwektyw pod jego adresem, w tym nawiązujących do zachowań psychicznych. Osobą szczególnie wyróżniającą się w prezentacji tzw. psychiatrii politycznej jest profesor etyki Magdalena Środa. Już ona wie najlepiej, kiedy Jarosław Kaczyński "cynicznie udawał" i kiedy "nakłada maskę", dlaczego polityka jest dla niego "fizjologią", kiedy bywa "samotny i szaleńczy", w jaki sposób PiS jest "wierny jego fobii", i że Kaczyński to "osobowość niebezpieczna, nieskuteczna i śmieszna". A tak przy okazji, co można powiedzieć o profesor etyki (sic!) Magdalenie Środzie w związku z jej wypowiedzią dla "Rzeczpospolitej" na temat reklamy "zimnego Lecha" pod Wawelem? Pani profesor etyki stwierdziła: "No i bardzo dobrze. Lech Kaczyński ma, na co zasłużył. Ani on, ani jego ugrupowanie nie protestowali nigdy przeciwko seksistowskim reklamom, typowym dla Polski. Spotkała go więc sprawiedliwa kara". Jak osoba, która mówi takie brednie, może uczyć etyki? W podobnym stylu "specjaliści psychiatrzy" atakują osoby broniące krzyża na Krakowskim Przedmieściu. W ocenach dominuje opis zachowań charakterystyczny dla osób niezrównoważonych psychicznie. I to jest jeszcze jeden dowód na to, że najwięcej w kraju mamy "psychiatrów", a wielu z nich to politycy (Wałęsa, Kutz, Marcinkiewicz, Halicki, Graś, Nowak). Psychiatrii nie skończyli, ale gdy trzeba zdiagnozować psychikę Jarosława Kaczyńskiego, są pierwsi. To dzięki nim rzeczywistość naprawdę jawi się schizofrenicznie, a stan taki udziela się wielu innym. Na dowolne pytanie zadane posłowi Stefanowi Niesiołowskiemu z pewnością odpowie on atakiem wymierzonym w PiS i Jarosława Kaczyńskiego. I będzie to robił bardzo przekonująco, z wiarą w to, co mówi. Tak to jest z tą trudno diagnozowalną chorobą. Podczas swojego pierwszego wywiadu dla TVP Info nowy przewodniczący KRRiT Jan Dworak, były członek PO, jak gdyby nigdy nic stwierdził, że abonament radiowo-telewizyjny trzeba płacić, aby media publiczne się rozwijały. Krajowa Rada ma czynić starania w sprawie jego skutecznej ściągalności. Ani słowa o tym, że to Platforma Obywatelska, jeszcze nie tak dawno, ustami premiera Donalda Tuska namawiała do niepłacenia abonamentu jako niezasłużonego podatku, haraczu, daniny. Jak widać, wszystko się zmieniło, odkąd Platforma objęła władzę w mediach publicznych. Ale najważniejsze, że jeden z objawów "schizofrenii politycznej" został właśnie zdiagnozowany i uleczony. Rzeczywiście można mieć problemy ze zrozumieniem otaczającego nas świata polityki.
Wojciech Reszczyński
1000 dni dryfowania
1. Wczoraj przez media przetoczyła się fala posumowań dokonań rządu Donalda Tuska w związku z upływem 1000 dni od momentu jego zaprzysiężenia. Zadziwiające, ze tym razem rząd nie świętował tej rocznicy. Do tej pory obchodzone było bowiem 100, 300 i 500 dni tego rządu. Urządzano nawet wielkie konferencje z udziałem wszystkich ministrów na których Donald Tusk chwalił się dokonaniami, a na slajdach były prezentowane zamierzenia na kolejne lata. Zdaje się, ze teraz PR-owcy sprzedający każdy ruch Premiera w eleganckich opakowaniach doszli do wniosku, że po zapowiedziach podwyżek podatków, jakiekolwiek prezentacje osiągnięć tego rządu, tak bardzo będą odbiegały od odczuć społecznych, że może to narazić premiera Tuska wręcz na śmieszność. Stąd powściągliwość Premiera i cisza wokół tej rocznicy. Ta powściągliwość Premiera Tuska jest zrozumiała, bo po blisko 3 latach rządzenia nie ma się specjalnie czym pochwalić, a w niektórych obszarach jesteśmy wręcz blisko katastrofy. Zwrócę uwagę tylko na 3 z nich.
2. Pierwszy z nich to sytuacja finansów publicznych. Tusk przejmował finanse od rządu Jarosława Kaczyńskiego jak na nasze warunki w bardzo dobrym stanie. Deficyt finansów publicznych pod koniec 2007 roku(mimo obniżki składki rentowej i ulgi na dzieci) wynosił tylko 1,9 % PKB co pozwoliło zakończyć procedurę nadmiernego deficytu wszczętą przez Komisję Europejską. Co więcej w różnych miejscach tego systemu, następcom zostało zostawione przynajmniej kilkanaście miliardów złotych swoistych zaskórniaków. Nadwyżki w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, Funduszu Pracy, Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, czy Funduszu Rezerwy Demograficznej, pozwoliły ekipie Tuska zamortyzować pierwsze uderzenie kryzysu gospodarczego. Obecna sytuacja to deficyt finansów rzędu 7% PKB w każdym roku, dług publiczny który tylko w okresie 2007-2009 wzrósł z 520 mld zł do blisko 700 mld zł, a po upływie tego roku zbliży się do 800 mld zł. Wzrost zadłużenia w ciągu 3 lat o blisko 280 mld zł (70 mld euro) mimo wyprzedaży majątku narodowego za przynajmniej 30 mld zł, to jest „osiągnięcie”, które wręcz poraża. Zapowiedziana podwyżka VAT na razie o 1 pkt procentowy, która ma dać około 5 mld zł dodatkowych dochodów to tylko wstęp do kolejnych podwyżek podatków i tak naprawdę próba kupienia sobie przez ten rząd czasu do wyborów parlamentarnych na jesieni 2011 roku.
3. Drugi dramatyczny obszar to ochrona zdrowia. Nie twierdzę,że rząd Jarosława Kaczyńskiego zostawił go w doskonałym stanie. Ale przyrosty wpływów ze składek do Narodowego Funduszu Zdrowia wynosiły wtedy około 5 mld zł rocznie, co pozwoliło na blisko 50% wzrost płac średniego personelu medycznego. Był także tzw. podatek Religi płacony przez firmy ubezpieczeniowe, który przynosił dodatkowo do NFZ około 0,6 mld zł rocznie. Malały zobowiązania placówek ochrony zdrowia, a NFZ regularnie płacił za tzw. nadwykonania czyli za przyjętych ponad limity pacjentów co w oczywisty sposób premiowało placówki najlepsze bo przede wszystkim do takich zgłaszają się dodatkowi pacjenci. Teraz mamy dramatyczną sytuację finansową wielu szpitali, część z nich właśnie w tych dniach przestaje przyjmować pacjentów bo mają wykorzystane limity przyjęć już do końca roku, a zobowiązania w ochronie zdrowia sięgają już 10 mld zł. A zapowiadanej reformy jak nie było tak nie ma, choć projekty ustaw zdrowotnych były ponoć przygotowane już dawno. Teraz rzecznik rządu sugeruje, ze trzeba poczekać w tej sprawie przynajmniej do jesieni.
4. Trzeci obszar to polityka zagraniczna. Rząd twierdzi, że jego osiągnięciem jest przeniesienie Polski wręcz do wyżej ligi w ramach Unii Europejskiej i znacząca poprawa stosunków z naszymi największymi sąsiadami Niemcami i Rosją. Ale fakty , potwierdzają co innego. Przyjęty przez UE za zgodą Tuska (a nawet okrzyknięty jako sukces) tzw. pakiet klimatyczny będzie powodował gwałtowny wzrost cen energii elektrycznej, a restrykcje z nim związane tak naprawdę oznaczają koniec górnictwa węglowego w w Polsce ze wszystkimi tego negatywnymi skutkami. O skuteczności naszej polityki w relacjach z Niemcami świadczy budowa przez Niemcy i Rosję gazociągu Północnego, który brutalnie uderza w nasze interesy ekonomiczne i polityczne. A już niemożność uzgodnienia z Niemcami, że gazociąg ten będzie położony na tyle głęboko,że nie będzie paraliżował funkcjonowania gazoportu w Świnoujściu, na który wydajemy grube miliardy złotych, dobitnie świadczy jaka jest nasza realna pozycja wobec Niemiec. Podobnie relacje z Rosją, ponoć wyraźnie lepsze niż do tej pory bo sprzedajemy trochę więcej żywności na ten rynek, a obydwaj premierzy często do siebie telefonują. Jeżeli jednak przyjrzeć się konkretom to jest już znacznie gorzej. Umorzenie przez Rosjan sprawy mordu w Katyniu w 70 rocznicę tej zbrodni, mimo obiecanego Tuskowi przez Putina ostatecznego wyjaśnienia tej sprawy i gra na zwłokę w sprawie tragedii smoleńskiej, od momentu kiedy okazało się,że winna może być po ich stronie, to dwa najbardziej znamienne fakty. Potwierdzają one dobitnie, że ta poprawa relacji to tylko słowa, słowa, słowa.
5. Premier Tusk już nawet nie kryje, że brak reform i swoisty plaster na ogromną ranę jakim są propozycje podwyżek podatków, to próba kupienia sobie czasu u Polaków i na tzw. rynkach finansowych. Może Polacy przełkną tą podwyżkę bez większych negatywnych skutków dla poparcia Platformy, a rynki dalej będą chciały finansować nasz w błyskawicznym tempie powiększający się dług publiczny. Dryfowaliśmy 1000 dni, podryfujmy jeszcze do wyborów na jesieni 2011 roku. Jak je wygramy to dopiero wtedy „was urządzimy”.
Zbigniew Kuźmiuk
Sierpień`80 - sierpnień`2010 Trzydzieści lat temu, pomimo uśmierzenia buntu Grudnia`70, stoczniowcy nadal podtrzymywali żądanie budowy pomnika dla poległych kolegów. Z początku władze PRL obiecywały zgodę na umieszczenie przy Bramie nr. 2 tablicy, ale po kilku miesiącach „konsultacji" tajna policja przystąpiła do represjonowania osób głośno domagających się upamiętnienia ofiar. SB wraz z dyrekcją organizowały akcje usuwania kwiatów i zniczy spor murów stoczni przez „aktyw społeczny", a wszystkie osoby składające hołd poległym zostały poddane inwigilacji. TW „Bolek" skrupulatnie donosił, którzy z kolegów tkwią w oporze. Represje okazały się skuteczne. Władze PRL zapewniły sobie spokój na 10 lat. Dopiero 18 sierpnia 1980 r. Tadeusz Szczudłowski, działacz ROPCiO, który właśnie wyszedł z więzienia za zorganizowanie manifestacji w rocznicę 3 Maja, namówił stoczniowych cieśli, by zmontowali wielki drewniany krzyż i ustawił go na placu przed Stocznią. Miąłem zaszczyt mu w tym pomagać, ponieważ Tadeusz słusznie obawiał się, że, w trakcie trudnej operacji kopania dołu i zabetonowywania podstawy krzyża, może dojść do „spontanicznych protestów" ze strony tych mieszkańców Gdańska, a może i funkcjonariuszy z Warszawy, którzy uważają, że miejsce krzyża jest w kościele, a nie na terenie miejskim. Zaraz potem pojawił się w Sali BHP projekt (zresztą już wcześniej przygotowywany) Pomnika Poległych Stoczniowców. Żądanie wybudowania pomnika złożonego z wielkich krzyży stało się niezbywalnym warunkiem zakończenia strajku.
I, oczywiście, rozpoczęły się nowe „konsultacje". Najwybitniejsze autorytety artystyczne i architektoniczne zaangażowały się w argumentowanie, że lepsza będzie tablica, bo pomnik może szpecić sylwetkę miasta. Pytano, dlaczego właściwie krzyż ma być znakiem pamięci dla ludzi niewierzących? W końcu uznano, że jeśli już musi być pomnik, tonie wysoki, ponieważ grunt jest niestabilny i krzyże mogą się przewrócić... A w ogóle, to powinien to być pomnik pojednania narodowego, bo przecież ginęli nie tylko stoczniowcy, ale i milicjanci. Członkowie Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców oraz przewodniczący NSZZZ Solidarność Lech Wałęsa i Kościół zgodzili się na pomnik Pojednania z tablicą na cokole: „Ofiarom Grudnia - Społeczeństwo". Ale wtedy pojawiła się na scenie strażniczka pamięci narodowej - Anna Walentynowicz i powiedziała: „W tej sprawie Wałęsa nie ma nic do gadania" (Ten i następne cytaty za książką Sławomira Cenckiewicza „Anna Solidarność - życie i działalność Anny Walentynowicz na tle epoki"). Ks. Henryk Jankowski przekazywał SB, że „Wałęsa uznał interwencję Walentynowicz w sprawie pomnika za „nieodpowiedzialne awanturnictwo" i że „jak będzie miał sprzyjające okoliczności", to „skorzysta z okazji, aby rozprawić się z tą babą". Dalej w tym meldunku czytamy: „Ks. H(enryk) Jankowski w sposób ostry zwrócił jej uwagę na nieodpowiedzialne poczynania i powodowanie konfliktów w ramach „Solidarności". Zalecił jej, aby zaniechała inspiracji i działań zmierzających do zmiany ustalonego już napisu na pomniku ofiar grudniowych w Gdańsku. Tego samego dnia /.../ Lech Wałęsa zwołał zebranie przedstawicieli Zakładowych Komitetów Solidarności zapraszając też B(ogdana) Borusewicza /.../ postawił sprawę działalności Walentynowicz w kwestii zmiany napisu, żądając od zebranych, aby opowiedzieli się za jego stanowiskiem lub Walentynowicz. Wszyscy opowiedzieli się za L(echem) Wałęsą." A jednak miliony ludzi z całego świata składają hołd narodowi polskiemu pod złożonym z trzech gigantycznych krzyży Pomnikiem Poległych Stoczniowców. Nic to, że Walentynowicz na jego poświęcenie nie została zaproszona. Dzisiaj grupa kobiet i mężczyzn czyni dzieło podobne do tego, którego dokonała Anna Solidarność. Modlą się pod krzyżem upamiętniającym również Jej śmierć i domagają się pomnika. I tak jak 30 lat temu, wszyscy - władze, Kościół, komitet harcerski i Wałęsa - domagają się by zaniechali inspiracji i działań powodujących konflikty. Premier III RP, dla którego „polskość to nienormalność", znieważanie krzyża oraz bicie i upokarzanie jego obrońców nazywa „happeningiem" i „osobliwym Hyde Parkiem", który „jeśli nawet dla niektórych nieprzyjemny, nie jest dla miasta jakoś szczególnie groźny." Zniknął już Gierek, Babiuch i Kania. Nie ma już PZPR i SB. Ale gdy na Zamku Jaruzelski ściska się z Komorowskim w towarzystwie Tuska, Wałęsy, Kwaśniewskiego i Millera, to znaczy, że przed Polakami nadal stoi to samo zadanie, którego niegdyś tak pięknie dokonała Anna Solidarność. Wyszkowski
Miętne 26 lat później? Emocje nie stygną. Wyzwiska również. W podgrzewaniu atmosfery prześciga się TVN. Dziennikarz GW w dyskusji podekscytowany, żąda szacunku dla Tarasa, gdy na Twitterze napisałam przez pomyłkę jego nazwisko małą literą. Już wiadomo; za barierką mohery i dewotki a wszyscy razem antysemici. Ci, którzy próbują wyłowić sens konfliktu, nie rozumieją, dlaczego na Węgrzech mógł powstać pomnik upamiętniający ofiary katastrofy w Smoleńsku, a w Polsce o to trzeba walczyć? W trwaniu przy krzyżu upatrują inni złą wolę i zbijanie kapitału politycznego. Jak bumerang powtarzane jest pytanie. Dlaczego protestujący się tak upierają? Przecież wystarczyłoby „grzecznie przenieść krzyż do kościoła i po sprawie”. Oburzeniem też pałają niektórzy na porównanie walki z krzyżem pod Pałacem Prezydenta z wojną wypowiadaną krzyżowi przez komunistyczne władze PRL. Audycja poświęcona, między innymi, tym represjom w radiowej trójce, prowadzona przez red. Sakowicza została już ostro oprotestowana, a robiący zawrotną karierę Krzysztof Luft z determinacją obiecał protest poprzeć. Na szczęście mnie jeszcze nie można ust i komputera zamknąć i póki mogę, będę mówiła i pisała. Dziś mówię młodym. Nie dziwcie się, że wasi rodzice i dziadkowie wydarzenia spod Pałacu porównują z wydarzeniami w PRL. Dwadzieścia sześć lat temu w niewielkiej miejscowości leżącej na ziemi mazowieckiej, w Zasadniczej Szkole Rolniczej w Miętnem gm. Garwolin, dawnym województwie siedleckim, władza wydała wojnę krzyżom w szkole, które, nie tylko tam, powszechnie za zgodą rodziców i uczniów wieszano w szkolnych pracowniach. I temu też nie dziwcie się, bo wolność krzyżami się mierzy i dlatego „Solidarność” 30 lat wstecz walczyła nie tylko o sprawiedliwość, ale i o prawo do wolności wyznawania własnych przekonań publicznie. Odzyskiwaliśmy ułamek podmiotowości w baraku demoludów, jak nazywano wówczas państwa Układu Warszawskiego. To, co dziś wydaje się nam oczywiste; krzyż na ścianie, medalik na piersi, religia w szkole, 26 lat temu nie było oczywistością. A za wierność przekonaniom trzeba było płacić wysoką cenę, nawet taką jak zapłacili górnicy czy błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko i pozostałe ofiary wojny Jaruzelskiego przeciwko narodowi, często nam nieznane nawet z nazwiska. Sami z resztą wyróbcie sobie zdanie. Posłuchajcie i oceńcie czy miedzy obroną krzyża pod Pałacem Prezydenckim a walką o krzyże uczniów w Miętnem są podobieństwa, czy też nie? Tak opisuje to IPN, a ja z konieczności przytaczam najważniejsze wydarzenia, bo uważam, że warto i trzeba je przypomnieć w kontekście wojny wypowiedzianej krzyżowi w podobno niepodległej Polsce, a sprowokowanej przez prezydenta wybranego w demokratycznych wyborach. Historia konfliktu o krzyże w Miętnem rozpoczęła się w drugiej połowie 1980 r. Uczniowie Zasadniczej Szkoły Rolniczej w Miętnem zawiesili krzyże we wszystkich pracowniach. Po stanie wojennym rozpoczęto stopniowe ich usuwanie. W końcu 1983r. w szkole krzyże pozostały jeszcze tylko w kilku pracowniach. Na polecenie władz oświatowych i stanowczych żądań Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Siedlcach dyrektor usunął i te pozostałe. Uczniowie zaprotestowali i w wystosowanej petycji zażądali ich przywrócenia. Zgody na to nie mogło być, nawet kompromis nie był mile widziany. Nie zgodzono się, by pozostał jeden krzyż w bibliotece lub u wejścia do szkoły. Służby Specjalne szybko ustaliły, kto pomaga młodzieży, kto chce ze świeckiej szkoły uczynić, o zgrozo, „wyznaniową”. Wszystkiemu byli winni - ks. Stanisław Bieńko – wikariusz parafii Garwolin oraz nauczyciele Stanisława Makara i Bogumiła Szeląg z „Solidarności”. Osiem krzyży z maleńkiej, nikomu w większości Polski i za granicą nie znanej szkoły, zaprzątnęły głowy władz od góry do dołu. Odbywały się narady, posiedzenia, posypały się groźby rozwiązania szkoły i wilczego biletu dla niesubordynowanych uczniów i zwolnień w radzie pedagogicznej, co zresztą stało się faktem. Doszło do pierwszego porozumienia. Uczniowie zgodzili się, że krzyże zostaną przeniesione do kościoła w Garwolinie. Zrobiły to uroczyste delegacje uczniowskie.
14 stycznia - w kościele parafialnym w Garwolinie podczas nieszporów odprawianych przez wikariusza ks. St. Bieńko modlono się w intencji tych, co zdjęli krzyże w szkołach jak i za to, by wróciły na swoje miejsce. Obecny był bp Jan Mazur wraz z młodzieżą z ZSR
12 lutego - krzyże z kościoła podczas nabożeństwa otrzymały delegacje uczniów, którzy zawieźli je do swoich parafii. Tam odbyły się adoracje i modlitwy.
19 lutego - podczas wywiadówki w ZSR rodzice zawiesili krzyże na korytarzach i w niektórych pracowniach. Krzyże ponownie władza zarekwirowała, ale proboszcz nie chciał ich w taki sposób przyjąć. Konflikt rozszerzał się. Protest uczniów zaostrzał się, a wieści o nim niebezpiecznie rozbiegały się po kraju. Zainteresowała się też nim zagranica. Niemiecki dziennikarz w nakręconym filmie relacjonował widzom: obie strony są nieprzejednane. Jednocześnie trwały negocjacje z władzą, która bynajmniej ustąpić nie chciała, ale i rozgłos też był stanowczo jej nie na rękę. Mógł wywołać niepokoje, a i trudno byłoby wtedy opowiadać bajki o stabilizacji pokojowej w kraju po tzw. zawieszeniu stanu wojennego.
8 marca zajęcia zawieszono, nie dopuszczając tym samym do okupacji budynku szkoły przez strajkujących, a pod szkołę podstawiono autobusy, by uczniów rozwieść do domów. Do pilnowania porządku ściągnięto aż dwie kompanie ZOMO i zablokowano drogi wyjazdowe. Uczniowie zorganizowali się w małe grupy, przez pola i cmentarz przedostali się do garwolińskiego kościoła. Na porannej mszy zgromadziło się 1500 uczniów z różnych szkół. Obecny był bp Jan Mazur. Przejmującą homilię proboszcza, jego łzy i płacz młodzieży zarejestrowały kamery. Pokazał go w swoim programie „Warto rozmawiać” po latach Jan Pospieszalski. Bez trudu każdy odnajdzie go na YouTube „Miętne – strajk szkolny w obronie krzyży”. http://www.youtube.com/watch?v=Lr1fHowAWnI Podobnie jak dokumenty dotyczące pamiętnego strajku uczniów w szkole w Miętnem oraz szczegóły zakończenia konfliktu i wspaniałej roli, jaką w tym odegrał bp Jan Mazur, możemy odnaleźć na stronie IPN http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/203/1597/Konflikt_o_krzyze_w_Mietnem_8211_w_20_rocznice_wydarzen.html
To groźba bojkotu wyborów zawarta w pisemnym proteście diecezji siedleckiej i niezłomna postawa uczniów, solidarność młodzieży z innych szkół, determinacja biskupa, księży, rodziców i nauczycieli ostatecznie zadecydowała o uległości władzy po 5 miesiącach przejmującej w swej wymowie walki o prawo do krzyża w miejscu nauki i pracy. Jeśli ktoś nie wie, co dziś czują obrońcy krzyża pod Pałacem, niech obejrzy wspomniany fragment filmu. Może coś zrozumie? Może będzie wreszcie wiedział, dlaczego nie ufają zapewnieniom władzy i żądają konkretnych decyzji? Ja pamiętam swoje łzy po złamanym strajku studenckim i dlatego nie mam wątpliwości, że to władza pod pałacowym krzyżem już przegrała. Można złamać, można zdusić siłą, podstępem, ośmieszaniem, wyrzuceniem z pracy, nasłaniem bandziorów, ale nie można już niczym naprawić pęknięcia. Dla obrońców krzyża i tych tysięcy ich wspierających zarówno w Warszawie, Krakowie, jak i w całej Polsce, ten prezydent i ten rząd na zawsze w pamięci będzie obcy, wrogi. I nie pomoże gadanie o prawie, o demokracji, o świeckim państwie. Czy o to chodziło Bronisławowi Komorowskiemu? Emocje nie stygną. Wyzwiska również. W podgrzewaniu atmosfery prześciga się TVN. Dziennikarz GW w dyskusji podekscytowany, żąda szacunku dla Tarasa, gdy na Twitterze napisałam przez pomyłkę jego nazwisko małą literą. Już wiadomo; za barierką mohery i dewotki a wszyscy razem antysemici. Ci, którzy próbują wyłowić sens konfliktu, nie rozumieją, dlaczego na Węgrzech mógł powstać pomnik upamiętniający ofiary katastrofy w Smoleńsku, a w Polsce o to trzeba walczyć? W trwaniu przy krzyżu upatrują inni złą wolę i zbijanie kapitału politycznego. Jak bumerang powtarzane jest pytanie. Dlaczego protestujący się tak upierają? Przecież wystarczyłoby „grzecznie przenieść krzyż do kościoła i po sprawie”. Oburzeniem też pałają niektórzy na porównanie walki z krzyżem pod Pałacem Prezydenta z wojną wypowiadaną krzyżowi przez komunistyczne władze PRL. Audycja poświęcona, między innymi, tym represjom w radiowej trójce, prowadzona przez red. Sakowicza została już ostro oprotestowana, a robiący zawrotną karierę Krzysztof Luft z determinacją obiecał protest poprzeć. Na szczęście mnie jeszcze nie można ust i komputera zamknąć i póki mogę, będę mówiła i pisała. Dziś mówię młodym. Nie dziwcie się, że wasi rodzice i dziadkowie wydarzenia spod Pałacu porównują z wydarzeniami w PRL. Dwadzieścia sześć lat temu w niewielkiej miejscowości leżącej na ziemi mazowieckiej, w Zasadniczej Szkole Rolniczej w Miętnem gm. Garwolin, dawnym województwie siedleckim, władza wydała wojnę krzyżom w szkole, które, nie tylko tam, powszechnie za zgodą rodziców i uczniów wieszano w szkolnych pracowniach. I temu też nie dziwcie się, bo wolność krzyżami się mierzy i dlatego „Solidarność” 30 lat wstecz walczyła nie tylko o sprawiedliwość, ale i o prawo do wolności wyznawania własnych przekonań publicznie. Odzyskiwaliśmy ułamek podmiotowości w baraku demoludów, jak nazywano wówczas państwa Układu Warszawskiego. To, co dziś wydaje się nam oczywiste; krzyż na ścianie, medalik na piersi, religia w szkole, 26 lat temu nie było oczywistością. A za wierność przekonaniom trzeba było płacić wysoką cenę, nawet taką jak zapłacili górnicy czy błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko i pozostałe ofiary wojny Jaruzelskiego przeciwko narodowi, często nam nieznane nawet z nazwiska. Sami z resztą wyróbcie sobie zdanie. Posłuchajcie i oceńcie czy miedzy obroną krzyża pod Pałacem Prezydenckim a walką o krzyże uczniów w Miętnem są podobieństwa, czy też nie? Tak opisuje to IPN, a ja z konieczności przytaczam najważniejsze wydarzenia, bo uważam, że warto i trzeba je przypomnieć w kontekście wojny wypowiedzianej krzyżowi w podobno niepodległej Polsce, a sprowokowanej przez prezydenta wybranego w demokratycznych wyborach. Historia konfliktu o krzyże w Miętnem rozpoczęła się w drugiej połowie 1980 r. Uczniowie Zasadniczej Szkoły Rolniczej w Miętnem zawiesili krzyże we wszystkich pracowniach. Po stanie wojennym rozpoczęto stopniowe ich usuwanie. W końcu 1983r. w szkole krzyże pozostały jeszcze tylko w kilku pracowniach.
Na polecenie władz oświatowych i stanowczych żądań Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Siedlcach dyrektor usunął i te pozostałe. Uczniowie zaprotestowali i w wystosowanej petycji zażądali ich przywrócenia. Zgody na to nie mogło być, nawet kompromis nie był mile widziany. Nie zgodzono się, by pozostał jeden krzyż w bibliotece lub u wejścia do szkoły. Służby Specjalne szybko ustaliły, kto pomaga młodzieży, kto chce ze świeckiej szkoły uczynić, o zgrozo, „wyznaniową”. Wszystkiemu byli winni - ks. Stanisław Bieńko – wikariusz parafii Garwolin oraz nauczyciele Stanisława Makara i Bogumiła Szeląg z „Solidarności”. Osiem krzyży z maleńkiej, nikomu w większości Polski i za granicą nie znanej szkoły, zaprzątnęły głowy władz od góry do dołu. Odbywały się narady, posiedzenia, posypały się groźby rozwiązania szkoły i wilczego biletu dla niesubordynowanych uczniów i zwolnień w radzie pedagogicznej, co zresztą stało się faktem. Doszło do pierwszego porozumienia. Uczniowie zgodzili się, że krzyże zostaną przeniesione do kościoła w Garwolinie. Zrobiły to uroczyste delegacje uczniowskie.
14 stycznia - w kościele parafialnym w Garwolinie podczas nieszporów odprawianych przez wikariusza ks. St. Bieńko modlono się w intencji tych, co zdjęli krzyże w szkołach jak i za to, by wróciły na swoje miejsce. Obecny był bp Jan Mazur wraz z młodzieżą z ZSR
12 lutego - krzyże z kościoła podczas nabożeństwa otrzymały delegacje uczniów, którzy zawieźli je do swoich parafii. Tam odbyły się adoracje i modlitwy.
19 lutego - podczas wywiadówki w ZSR rodzice zawiesili krzyże na korytarzach i w niektórych pracowniach.
Krzyże ponownie władza zarekwirowała, ale proboszcz nie chciał ich w taki sposób przyjąć. Konflikt rozszerzał się. Protest uczniów zaostrzał się, a wieści o nim niebezpiecznie rozbiegały się po kraju. Zainteresowała się też nim zagranica. Niemiecki dziennikarz w nakręconym filmie relacjonował widzom: obie strony są nieprzejednane.
Jednocześnie trwały negocjacje z władzą, która bynajmniej ustąpić nie chciała, ale i rozgłos też był stanowczo jej nie na rękę. Mógł wywołać niepokoje, a i trudno byłoby wtedy opowiadać bajki o stabilizacji pokojowej w kraju po tzw. zawieszeniu stanu wojennego.
8 marca zajęcia zawieszono, nie dopuszczając tym samym do okupacji budynku szkoły przez strajkujących, a pod szkołę podstawiono autobusy, by uczniów rozwieść do domów. Do pilnowania porządku ściągnięto aż dwie kompanie ZOMO i zablokowano drogi wyjazdowe.
Uczniowie zorganizowali się w małe grupy, przez pola i cmentarz przedostali się do garwolińskiego kościoła. Na porannej mszy zgromadziło się 1500 uczniów z różnych szkół. Obecny był bp Jan Mazur. Przejmującą homilię proboszcza, jego łzy i płacz młodzieży zarejestrowały kamery. Pokazał go w swoim programie „Warto rozmawiać” po latach Jan Pospieszalski. Bez trudu każdy odnajdzie go na YouTube „Miętne – strajk szkolny w obronie krzyży”. http://www.youtube.com/watch?v=Lr1fHowAWnI Podobnie jak dokumenty dotyczące pamiętnego strajku uczniów w szkole w Miętnem oraz szczegóły zakończenia konfliktu i wspaniałej roli, jaką w tym odegrał bp Jan Mazur, możemy odnaleźć na stronie IPN http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/203/1597/Konflikt_o_krzyze_w_Mietnem_8211_w_20_rocznice_wydarzen.html
To groźba bojkotu wyborów zawarta w pisemnym proteście diecezji siedleckiej i niezłomna postawa uczniów, solidarność młodzieży z innych szkół, determinacja biskupa, księży, rodziców i nauczycieli ostatecznie zadecydowała o uległości władzy po 5 miesiącach przejmującej w swej wymowie walki o prawo do krzyża w miejscu nauki i pracy.
Jeśli ktoś nie wie, co dziś czują obrońcy krzyża pod Pałacem, niech obejrzy wspomniany fragment filmu. Może coś zrozumie? Może będzie wreszcie wiedział, dlaczego nie ufają zapewnieniom władzy i żądają konkretnych decyzji?
Ja pamiętam swoje łzy po złamanym strajku studenckim i dlatego nie mam wątpliwości, że to władza pod pałacowym krzyżem już przegrała. Można złamać, można zdusić siłą, podstępem, ośmieszaniem, wyrzuceniem z pracy, nasłaniem bandziorów, ale nie można już niczym naprawić pęknięcia. Dla obrońców krzyża i tych tysięcy ich wspierających zarówno w Warszawie, Krakowie, jak i w całej Polsce, ten prezydent i ten rząd na zawsze w pamięci będzie obcy, wrogi. I nie pomoże gadanie o prawie, o demokracji, o świeckim państwie. Czy o to chodziło Bronisławowi Komorowskiemu? Katarzyna
Polak Polakowi sępem Na wsi, gdzie akurat zaległem, nie mam telewizji. Celowo. Ze światem łączę się jedynie przez Internet – rano i wieczorem po pół godziny. Także celowo. Najpierw ściągam pocztę, odpisuję na maile, a potem wchodzę na portale i… z rezygnacją wyłączam laptop. Obłęd i psychodelia. Wariaci i cynicy, mitomani i paranoicy, dewoci i ateiści, „Fakty i Mity” i „Gazeta Polska”, wszyscy skłębieni w jednym buzującym kotle. Zamiast po chochlę – do mieszania w tej narodowej brei – sięgają po krucyfiks. Gdyby mogli pewnie naostrzyliby jego krańce, by móc skuteczniej ranić. Pod pałacem prezydenckim został wypuszczony dżin nienawiści do krzyża. Padły pod jego adresem takie słowa i wykonano w jego stronę takie gesty, że kwalifikuje się to do narodowej ekspiacji. Coś pękło w przestrzeni publicznej, co sprawi, że nie będzie ona już taka sama. Splugawiono ważny symbol, pokazano, że nie ma świętości, której nie dałoby się sprowadzić do parteru. Żenujące wydarzenia pod pałacem prezydenckim przyczyniły się nie do obrony krzyża, ale do gwałtownego przyspieszenia procesu laicyzacji życia publicznego. Pozwoliły skrzyknąć się rozproszonym i słabo dotychczas zorganizowanym ateistom, wolnomyślicielom oraz osobistym nieprzyjaciołom Pana Boga. To oni odnieśli największy sukces. Na ramionach krzyża przysiadły też pierwsze polityczne sępy. Pozostałe czujnie krążą nad nim. Dla nich nastał czas żerowania. Zwołują się na polityczną ucztę. Będą wydziobywać, ile się da z ludzkich emocji, a tam gdzie trzeba, umiejętnie je podkręcić. Ich łyse głowy i szyje będą się zanurzać w społecznej tkance, wyszarpując z niej co bardziej smakowite części. Będą skakać sobie do oczu i dziobać wzajemnie, bo każdy z nich na krzyż będzie chciał mieć monopol. Nie ustaną dopóki nie wyszarpią ostatniego kawałka. Dopóki nie pojawi się goły szkielet. Wtedy odfruną. I tak to pod krzyżem, pod tym najświętszym znakiem, Polak Polakowi stał się sępem, a nie bratem. Maciej Eckardt
Nie będzie bardziej bolało Historia prześladowań kapłanów, historia mordów dokonywanych przez esbeckich oprawców, jest zawsze historią krzyża. Takim, Kapłanom Niezłomnym poświęcona była konferencja zorganizowana w Belwederze 9 grudnia 2009 r. przez Kancelarię Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Instytut Pamięci Narodowej. Prowadzący konferencję prof. Jan Żaryn, podkreślił wówczas, że odbyła się ona z inspiracji Anny Walentynowicz: – „To z głowy i serca Pani Anny, wyszła ta inicjatywa. Spotykamy się tu, by przywrócić naszej wspólnej pamięci niezłomnych ludzi Kościoła, których jest tak wielu. Winniśmy im z perspektywy państwa oddać cześć i szacunek, bo zawdzięczamy im niepodległość”. Pamiętamy, że Prezydent Kaczyński uhonorował wielu Kapłanów najwyższymi odznaczeniami, m.in.: księdza Jerzego Popiełuszkę – Orderem Orła Białego, księży Kazimierza Jancarza, Romana Kotlarza, Stefana Niedzielaka, Stefana Miechnikowskiego – Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, księży Władysława Gurgacza, Stanisława Suchowolca, Sylwestra Zycha – Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, księdza Józefa Wójcika – Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Elżbieta Szmigielska-Jezierska, w relacji z konferencji, zatytułowanej „W cieniu i blasku krzyża” przypomniała m.in., że ksiądz Sylwester Zych trafił na listę SB już w latach 70, z adnotacją „wikary Zych jest niebezpiecznym zwolennikiem przywrócenia krzyży w szkołach“. Podobnie, esbecja zaczęła szczególnie prześladować księdza Stefana Niedzielaka, gdy w roku 1977 rozpoczął razem z Wojciechem Ziembińskim budowę Sanktuarium Poległych na Wschodzie. Dzięki niemu wmurowano w ścianę świątyni pomnik-krzyż i blisko 1000 tabliczek ku czci ofiar zbrodni katyńskiej, pamiątkowe tablice poświęcone dowódcom Armii Krajowej na Kresach Wschodnich, a w głównym ołtarzu kościoła umieszczono replikę obrazu Matki Bożej Kozielskiej. Za tę, nieustraszoną działalność ksiądz został zamordowany w styczniu 1989 roku i uznany za „ostatnią ofiarę Katynia”. Spośród wielu przykładów heroicznych postaw obrońców krzyża, warto przypomnieć księdza Józefa Wójcika, który w roku 1958, już w trzy miesiące po święceniach kapłańskich znalazł się w więzieniu. Był wówczas wikariuszem parafii Ożarów koło Ostrowca Świętokrzyskiego. W reakcji na rozporządzenie ministra oświaty o przestrzeganiu świeckości szkoły, za którym poszło zdejmowanie krzyży, młody wikary Wójcik powiedział w niedzielnym kazaniu: „Dzieci, Polska to nie Rosja… Jeżeli tam dzieci uczą się bez krzyży, to nie znaczy, że i wy macie uczyć się bez krzyży w klasach. Konstytucja PRL gwarantuje nam wszystkim prawo do wolności sumienia i wyznania. Jeżeli te prawa zostały pogwałcone, to moim obowiązkiem jest domagać się sprawiedliwości, domagać się tego, aby wasze uczucia religijne zostały uszanowane”. Następnego dnia dzieci nie chciały wejść do klas. Stały wszystkie na podwórku szkolnym. Gdy kierownik szkoły zapytał: – Dlaczego nie wchodzicie? – Otrzymał odpowiedź: – My w chlewie nie chcemy się uczyć. Z pomocą dzieciom przyszły matki. Przyniosły młotek i gwoździe. Wszystkie krzyże, pozdejmowane wcześniej przez nauczycieli wróciły na swoje miejsca. Kierownik szkoły zawiadomił milicję. Ksiądz Józef Wójcik został oskarżony o „nawoływanie do rewolucji” i wezwany do wojewódzkiej prokuratury w Kielcach. Oskarżono go o publiczne nawoływania z ambony do przeciwstawienia się zarządzeniom ministra oświaty o przestrzeganiu świeckości szkoły. Prokurator odczytał mu zeznania świadków. Jedna z nauczycielek zeznała: – „Ksiądz powiedział: – Dzieci, wy powinniście być rewolucjonistami Bożej sprawy”. Ksiądz Wójcik został aresztowany. Przesłuchujący go ubek skomentował całą sytuację: – Potrzebne to było księdzu? My krzyże zdejmujemy i będziemy zdejmować i ani ręka nam nie uschła, ani noga nam nie uschła”. Ksiądz Józef Wójcik podczas uroczystości pogrzebowych śp. Przemysława Gosiewskiego przypomniał słowa Jana Pawła II , wypowiedziane w Kielcach 3 czerwca 1991 podczas homilii w czasie Mszy św. na lotnisku w Masłowie, gdy Papież wzywał do zrobienia rachunku sumienia u progu III Rzeczypospolitej. Mocne, najmocniejsze słowa, jakie usłyszeliśmy z ust polskiego Papieża: „Może dlatego mówię tak, jak mówię, ponieważ to jest moja matka, ta ziemia! To jest moja matka, ta Ojczyzna! To są moi bracia i siostry! I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć! Łatwo jest zniszczyć, trudniej odbudować. Zbyt długo niszczono! Trzeba intensywnie odbudowywać! Nie można dalej lekkomyślnie niszczyć!” Po przypomnieniu słów Papieża, ksiądz Wójcik powiedział: „Te słowa musiały tu paść, bo niestety nie przejęliśmy się wtedy tymi słowami Ojca Świętego, nie bolało nas to, że niektóre rzeczy w Polsce, że Polska idzie w złym kierunku. Nie bolało nas to, że pana Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczpospolitej Polskiej, pana profesora Lecha Kaczyńskiego tak znieważano i obrażano, tak ukrywano tę prawdę o jego wielkości, jego wartości, jak ukrywano prawdę o Katyniu. [...] Nie bolało nas to, że Polsce podcina się korzenie tożsamości, nie bolało nas to, że podcina się Polsce korzenie na których stała od tysiąca lat. Wierna krzyżowi. I widocznie słabe były te słowa naszego ukochanego Ojca Świętego. Trzeba było jeszcze mocniejszych słów. I one przyszły. One przyszły spod Smoleńska, kiedy naród zawołał „O Boże, co się stało”. A stało się i wtedy żeśmy zaboleli, wtedy ból doszedł aż do kości szpiku i zrozumieliśmy, że te ofiary przemawiają, te ofiary potrząsają nasze sumienia, te ofiary pokazują nam prawdę o nas, prawdę o Polsce!” Nie wiem, jak zakończy się sprawa krzyża smoleńskiego. Dzisiejszy apel Episkopatu o przeniesienie krzyża „po decyzji władz o uczczeniu katastrofy smoleńskiej” świadczy, że tę władzę i tych hierarchów nic „nie zabolało”. I nic już nie zaboli, aż do godziny śmierci. Nie będzie już mocniejszych słów, poza tymi, które padły. I nie będzie bardziej bolało. Aleksander Ścios
W królestwie hazardowego absurdu Dzięki Mirosławowi Sekule komisja hazardowa skończyła działalność tak absurdalnie, jak zaczęła. Najpierw głosami PO i PSL przyjęła raport końcowy, a następnie większość jej członków odcięła się od niego – zdanie odrębne zgłosił nawet Sekuła, który przygotował projekt sprawozdania. Po dziewięciu miesiącach komisja hazardowa przyjęła projekt Mirosława Sekuły jako swój raport końcowy. Dzięki posłom Platformy Obywatelskiej komisja zmuszona była do pracy w zabójczym tempie, wiążącym się z powierzchownym potraktowaniem wielu wątków afery. To swoiste kuriozum, bo inne komisje, m.in. badająca już trzy lata samobójczą śmierć posłanki SLD Blidy, celowo rozwlekają swoje prace i spotyka się to z cichą aprobatą koalicji rządzącej. Finisz prac komisji przyćmiewał bite przez nią poprzednie rekordy pracy na czas: przewodniczący Sekuła dał jej członkom jedynie dobę na sporządzenie zdania odrębnego. Aby mieć obraz tego tempa, wystarczy wspomnieć, że dokument taki liczy dziesiątki stron maszynopisu. Mimo protokolarnego przyjęcia zdań odrębnych posłów PiS oraz posła SLD Bartosza Arłukowicza, do momentu zamknięcia tego numeru w poniedziałek 9 sierpnia nie zostały one zamieszczone na sejmowej stronie komisji. Sekuła zamieścił tam za to… swoje zdanie odrębne.
Zaczęło się od „Yeti”, czyli korupcja w wymiarze sprawiedliwości Śmiało można stwierdzić, że afera hazardowa została wykryta przez Centralne Biuro Antykorupcyjne zupełnie przypadkowo, ponieważ funkcjonariusze Biura prowadzili działania związane z zupełnie inną sprawą. Jak ujawnił w maju br. „Dziennik. Gazeta Prawna”, CBA prowadziło działania związane z korupcją w wymiarze sprawiedliwości. Ściśle tajna operacja o kryptonimie „Yeti” objęła bardzo znanych prawników: adwokatów, radców prawnych i sędziów. Sprawa zaczęła się dwa lata temu, gdy do CBA dotarła informacja o możliwości korupcji w wymiarze sprawiedliwości. Szef CBA Mariusz Kamiński, występując jako świadek przed hazardową komisją śledczą, tak mówił o tej sytuacji: „Dlaczego CBA interesuje się Ryszardem Sobiesiakiem? Proszę państwa, niestety, muszę tutaj być bardzo oszczędny w słowach. Mogę tylko powiedzieć tak: istniało podejrzenie, istnieje podejrzenie udziału Ryszarda Sobiesiaka w bardzo poważnych przestępstwach korupcyjnych. My nie zajęliśmy się Ryszardem Sobiesiakiem w lipcu 2008 r. dlatego, że lobbuje w sprawie ustawy. My się o tym dowiedzieliśmy dopiero, kiedy się zaczęliśmy zajmować innymi sprawami korupcyjnymi. Funkcjonariusze prowadzili, z bardzo dużym rozmachem bardzo poważne przedsięwzięcia operacyjne w różnych sprawach związanych z osobą pana Sobiesiaka i jego środowiskiem. Sieć powiązań pana Sobiesiaka jest ogromna. Naprawdę proszę mi uwierzyć, że, no, czasami byliśmy w szoku. Dzwoni zastępca komendanta wojewódzkiego z jednej z jednostek Policji, prawda, i zaprasza pana Rysia na kawę do siebie do gabinetu. Dzwoni prokurator Prokuratury Krajowej, prawda, mówi mu, że: »Słuchaj, Rysiu, właśnie jadę na międzynarodową konferencję, będę reprezentował państwo ludowe czy tam państwo polskie na temat przestępczości zorganizowanej. Jak wrócę, to wpadnę, prawda, na imprezę. A przyjmij w międzyczasie moją córkę do swojego ośrodka«. No, to są rzeczy szokujące”. W 2009 r. śledztwo wszczęła krakowska prokuratura, która nadzorowała działania Biura. Zebrany przez CBA materiał dowodowy był na tyle poważny, że sąd bez wahania wydał zgodę na podsłuchiwanie prawników.
Jak się dowiedziała „Gazeta Polska”, to właśnie nagrane rozmowy są najważniejszym, a zarazem najmocniejszym materiałem dowodowym w krakowskim śledztwie. Zakres i zasięg tej sprawy był niespotykany do tej pory w polskim wymiarze sprawiedliwości – dotyczy elity adwokatów i radców prawnych oraz sędziów Sądu Najwyższego. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że wśród nich znajdują się bardzo znani prawnicy – niektórzy z nich reprezentowali osoby z pierwszych stron gazet ze świata polityki i biznesu. Informacje na temat prowadzonego śledztwa przedstawili posłom z komisji hazardowej na początku 2010 r. ówczesny szef Prokuratury Krajowej Edward Zalewski oraz nadzorujący to postępowanie krakowski prokurator Marek Wełna. Pytany przez posłów z komisji o znajomości dolnośląskich prokuratorów z bohaterem afery hazardowej Ryszardem Sobiesiakiem, Edward Zalewski stwierdził, że odpowiadając na to pytanie, ujawniłby tajemnicę państwową. Według naszych informacji, dolnośląscy prokuratorzy są nagrani przez CBA właśnie w związku z operacją „Yeti” oraz w operacją „Black Jack”, której dotyczy afera hazardowa. Sprawa jest niezwykle poważna – „GP” ustaliła, że wysocy rangą dolnośląscy prokuratorzy znają się doskonale z Ryszardem Sobiesiakiem; m.in. bywali w jego ośrodku wypoczynkowym, o zażyłości świadczą również treści nagranych przez CBA rozmów. Jak ujawnił „Dziennik. Gazeta Prawna”, Ryszard Sobiesiak, który był stroną procesową cywilnego procesu w Sądzie Najwyższym, chciał sobie za łapówkę załatwić korzystny wyrok. Sprawa dotyczy obrotu gruntami na Bielanach Wrocławskich, których właścicielami byli Ryszard Sobiesiak i jego przyrodni brat Józef Matkowski. Według danych z Krajowego Rejestru Sądowego, wśród udziałowców jednej z wielu firm, w których zasiadał Józef Matkowski, można znaleźć Ryszarda Sobiesiaka, jego córkę Magdalenę i syna Marka. Chodzi o spółkę Maverso, której siedziba znajduje się na Bielanach Wrocławskich, a jej prezesem jest Marek Sobiesiak. Spółka, w której zasiadali obydwaj bracia, najpierw korzystnie zakupiła ziemię, a później ją z dużym zyskiem sprzedała. Po tej transakcji pomiędzy braćmi rozgorzał konflikt i sprawa trafiła do sądu. Po przegranej Józef Matkowski złożył kasację do Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, jak się okazało – bezskutecznie. Kto zawiadomił CBA o korupcji w Sądzie Najwyższym i dostarczył dowody, na podstawie których wszczęto całą operację – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że bardzo pewnie czuli się prawnicy, których rozmowy były podsłuchiwane przez funkcjonariuszy Biura za zgodą sądu. O szczegółach załatwiania sprawy rozmawiali przez telefon i te rozmowy zostały nagrane. W trakcie prowadzonej operacji „Yeti” CBA zarejestrowało rozmowy Sobiesiaka ze Zbigniewem Chlebowskim, w jednej z nich pada słynne zdania „Na 90 procent, że załatwię”. Z postępowania dotyczącego korupcji w wymiarze sprawiedliwości wyłączono materiały dotyczące korupcji przy tworzeniu ustawy za rządów Platformy Obywatelskiej. I właśnie ta zupełnie nowa operacja została opatrzona kryptonimem „Black Jack” i miała za zadanie odkryć mechanizm afery hazardowej. Dorota Kania
Eskalacja konfliktu w interesie PO Wczorajsze wydarzenia potoczyły się szybko. Najpierw zgoda konserwatora zabytków, a za pół godziny tablica. Na ścianie Pałacu Prezydenckiego, niemal znienacka, bez zapowiedzi i ku zaskoczeniu wszystkich została umieszczona i odsłonięta tablica mająca upamiętnić miejsce, gdzie w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej “gromadzili się licznie Polacy zjednoczeni bólem i troską o losy państwa”. Władze pokazały swoją arogancję, nie zapraszając na tę uroczystość nawet rodzin ofiar, które zginęły 10 kwietnia pod Katyniem. Po południu Prezydium Episkopatu i metropolita warszawski wydali oświadczenie. Dziennikarze już okrzyknęli je apelem o przeniesienie krzyża do kościoła św. Anny. Jego obrońców usiłują za wszelką cenę skonfliktować z pasterzami Kościoła. Pod krzyżem stojącym przed Pałacem Prezydenckim wciąż trwają jego obrońcy, których za wszelką cenę chce się skonfliktować i ukazać jako wrogów biskupów i księży. Próbowano do tego wykorzystać np. wczorajsze Oświadczenie Prezydium Episkopatu i Metropolity Warszawskiego, w którym pasterze zaapelowali do polityków, aby krzyż przestał być traktowany jako narzędzie w sporze politycznym. Na nic deklaracje, że obrońcy krzyża pragną jedynie godnego upamiętnienia tragicznie zmarłych pod Katyniem. Miłosz Stanisławski ze Społecznego Komitetu Obrońców Krzyża podkreśla, że pilnujący krzyża nie chcą żadnego konfliktu. Chcą jedynie, aby w tym miejscu stanął pomnik ku czci ofiar katastrofy smoleńskiej. – Wszyscy broniący krzyża są katolikami, nikt z nas nie chce wchodzić w konflikt ze stroną kościelną – powiedział Stanisławski. – Chcemy przenieść ten krzyż, chcemy pomóc hierarchom w uroczystym przemarszu, ale i upamiętnić ofiary w sposób adekwatny do katastrofy – dodał. Obrońcy krzyża oraz wiele rodzin ofiar katastrofy ubolewają, że umocowanie wczoraj na ścianie jednego ze skrzydeł budynku Pałacu Prezydenckiego tablicy nie było skonsultowane ze stroną społeczną, a w uroczystości nie wzięły udziału rodziny ofiar katastrofy. O zamiarze umieszczenia tablicy nie wiedzieli też posłowie. Zresztą chwilę po jej odsłonięciu rozpoczęło się zaplanowane wcześniej posiedzenie Sejmu, co zapewne nie było przypadkiem… Powstaje zatem pytanie: dlaczego w taki sposób zawieszono tablicę? Komu na tym zależało? Dlaczego nie zaproszono na uroczystość ludzi, którzy chcieli upamiętnienia ofiar? Odpowiedź wydaje się jasna: Platformie Obywatelskiej zależy na tym, aby konflikt trwał i się rozwijał. Wpisują się w to media, bo już po samych pytaniach dziennikarzy rozmawiających z obrońcami krzyża jasno widać, że chcą zaostrzać spór. Podają tezy, które mają podgrzać atmosferę, a ich sednem wydaje się skonfliktowanie ludzi z księżmi i biskupami. - Ponawiamy apel do wszystkich ludzi dobrej woli o zrozumienie powagi chwili i poszukiwanie dróg jedności i porozumienia. Wierzących prosimy o modlitwę, aby krzyż pozostał w naszym Narodzie znakiem miłości, przebaczenia i szacunku dla każdego człowieka odkupionego przez Jezusa Chrystusa – podkreślali wczoraj w czasie spotkania z dziennikarzami metropolita warszawski ks. abp Kazimierz Nycz oraz sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski ks. bp Stanisław Budzik. W oświadczeniu, które wczoraj zostało wydane, księża biskupi podziękowali wszystkim ludziom dobrej woli za przejawy szacunku wobec znaku krzyża. Podkreślając, że Kościół nie jest stroną w sporze o krzyż, zaapelowali o poważny dialog i odpowiedzialne decyzje, “by jak najszybciej rozwiązać narastający konflikt polityczny i społeczny wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim”. Księża biskupi zwrócili też uwagę, że szeroko nagłaśniany w mediach spór staje się politycznym tematem zastępczym. “W czasie, gdy narasta kryzys ekonomiczny i podnoszone są podatki, Polska potrzebuje wspólnie podejmowanych głębokich reform, a pomoc powodzianom i usuwanie skutków powracających kataklizmów wymaga długotrwałego wysiłku rządu i społeczeństwa” – czytamy w oświadczeniu. Przypomniano w nim jednocześnie, że Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej (art. 25) zapewnia swobodę wyrażania przekonań religijnych w życiu publicznym. “Zwracamy też uwagę, że zapisana w ustawie zasadniczej bezstronność władz publicznych nie oznacza ich antyreligijności. Neutralności nie należy rozumieć jako agresywnego laicyzmu” – zaznaczono w dokumencie. Małgorzata Pabis
Lichwa: rak ludzkości Rząd światowy istnieje już od stu lat, a za jego nieformalne powstanie należy uznać 1913 rok. Ciągle jednak mówi się i pisze o jego „powstawaniu”, o „tworzeniu” Rządu Światowego, „Nowego Światowego Ładu”, „New Age” – „Nowego Wieku”. Za jego oficjalną namiastkę uznaje się tzw. „Ligę Narodów”, a po drugiej wojnie światowej – „Organizację Narodów Zjednoczonych” – karykaturalną atrapę niewidzialnych władców świata, pozbawioną jakiejkolwiek samodzielności; agenturalną ekspozyturę do terroryzowania wolnych niegdyś narodów. Jej kolejni przewodniczący to marionetki Rządu Światowego, prywatnie – wypróbowani wolnomularze bez szemrania wykonujący każde polecenie „niewidzialnych”. Nie ma narodu bardziej doświadczonego zbrodniami Wielkiej Lichwy czyli Rządu Światowego, jak naród polski. Dramaty Polski XX wieku to krwawa lekcja na dziś i na przyszłość, którą pobieramy całkiem współcześnie, gdy piszemy te słowa – 2 kwietnia 2008 roku – nazajutrz po bezprzykładnej zdradzie popełnionej przez rządzący Polską Pol-Sanhedryn zwany „polskim” Sejmem. Zdradzie w postaci ratyfikacji terrorystycznej, neo-bolszewickiej konstytucji nowego Eurołagru pod fałszywą nazwą „traktatu reformującego”. Co czeka Ludzkość jutro i pojutrze pod rządami globalnych łotrów Globalnego Rządu, Globalnej Lichwy? Już dawno temu wypowiedzieli się na ten temat najbardziej eksponowani przedstawiciele tej międzynarodowej mafii rzezimieszków w białych kołnierzykach.
Oto wypowiedzi niektórych. Gdybym miał przejść reinkarnację, to chciałbym powrócić jako morderczy wirus, dla obniżenia poziomu zaludnienia. Kto tak powiedział? Nie kto inny, tylko mąż królowej brytyjskiej książę Filip, ojciec księcia Karola, męża zamordowanej księżnej Diany; głowa tzw. „Siedmiu Zjednoczonych Kolegiów Świata” /„United World Colleges, szkolących ścisłe elity Nowego Porządku Świata. Większość dotacji dla tego „Collegium” pochodziła od żydowskiej „dynastii” przyjaciół Lenina – Armanda seniora i Armanda juniora Hammerów. Hammer – senior miał swoje apartamenty w Moskwie, Pekinie i innych stolicach w okresie największego terroru żydo-bolszewików. Nie inaczej było po II Wojnie Światowej.
Wypowiedź następnego łotra:
Obecnie mamy zdecydowanie zbyt wielu ludzi na tej planecie. Całkowita liczba ludzi na poziomie 250 – 300 milionów ludzi, czyli redukcja 95 procent obecnego poziomu, byłaby idealna.
Spieszmy wyjaśnić, który to humanista i humanitarysta był tak łaskawy zostawić na Ziemi 300 milionów istot ludzkich, nie należących do jego rasy wybranej. To Ted Turner, właściciel stacji CNN /„Communist News Network’/.
A teraz kolejny zgniłek, wprawdzie z rasy panów, ale tych gorszych, bo Żydów aszkenazyjskich, wschodnich, potomków Chazarów, którzy przeszli na judaizm. Jest nim Al Gore, laureat doszczętnie sprostytuowanej „pokojowej” Nagrody Nobla. Oto jego recepta i definicja rodzaju ludzkiego:
Człowiek jest zarazkiem, rodzajem wirusa powodującego choroby naszej planety, globalnym nowotworem rozrastającym się w sposób niekontrolowany…
Maurycy Strong, nieformalny członek nieformalnego Globalnego Sanhedrynu, były podsekretarz generalny ONZ, sekretarz generalny tzw. „Szczytu Ziemi”; specjalny asystent Sekretarza Generalnego ONZ Kofi Annana – wydalił z siebie taką oto refleksję:
Czyż nie jest jedyną nadzieją dla całej planety, aby ta zindustrializowana cywilizacja upadła? Czyż nie jest to naszą odpowiedzialnością, aby dopełnić tego dzieła?
Bez trudu domyślamy się, jak to osiągnąć: przez wojnę wszystkich ze wszystkimi, z użyciem broni jądrowej, biologicznej, chemicznej, etc. Z zastrzeżeniem, że w specjalnych bunkrach przeciwatomowych ocaleje elita Rządu Światowego, włącznie z Maurycym /Morycem/ Strongiem.
A teraz poczytajmy, co zadekretowano na konferencji ONZ poświęconej „Ludzkiemu Osadnictwu”. To jota w jotę satanistyczna klasyka marksizmu – leninizmu. Przerabialiśmy to przez 40 lat w ramach kołchozów i masowego wywłaszczania „kułaków”, a naród rosyjski przeżywał to przez 70 lat. Podsumował ten cel sam mistrz mistrzów Karol Marks:
Teorię Komunizmu można podsumować w jednym zdaniu: zniesienie prywatnej własności1. Ziemia, ze względu na swoją unikalną naturę i ważną rolę, jaką odgrywa w ludzkich siedliskach, nie może być traktowana jako zwykła własność kontrolowana przez osoby prywatne, podlegające naciskom i niedomogom rynkowym. Prywatne posiadanie ziemi jest również głównym instrumentem akumulacji i koncentracji bogactwa, i jeśli nie będzie powstrzymane, może stać się wielką przeszkodą w planowaniu oraz realizowaniu planów rozwoju/…/ społecznej sprawiedliwości /…/ a zdrowe warunki, środowisko dla ludzi, może być osiągnięte, jeśli ziemia jest użyta w interesach społeczeństwa jako całości. Dlatego publiczna kontrola użytku ziemi jest nieodzowna.
James Warburg, czołowy członek Światowej Lichwy, członek agendy Rządu Światowego pod nazwą „Rada Stosunków Zagranicznych” /„Council of Foreign Relations’7, jeden z rodzinnego gangu czterech żydowskich bankierów, którzy w 1917 roku finansowali żydowską rewolucję w Rosji – oznajmił krótko:
Będziemy mieć Rząd Światowy czy wam się to podoba czy nie; za waszą zgodą, lub poprzez zabór.
Brytyjski pisarz, socjalistyczny futurolog, prywatnie homoseksualista G. Wells w książce „Nowy Światowy Ład” z 1939 roku:
Niezliczone rzesze łudzi będą nienawidzić Nowy Porządek Świata /„New World Order”/ i będą umierać sprzeciwiając mu się. Kiedy usiłujemy dokonać ewolucji jego obietnic, musimy pamiętać cierpienie przynajmniej jednej generacji malkontentów, wielu z nich całkiem miłych i pełnych gracji ludzi.
Były prezes CBS „News” – Richard Salant:
Naszym zadaniem jest dać ludziom nie to co chcą, ale to, co my zadecydujemy, że mają mieć.
Dla odmiany fragment wypowiedzi lekarza z Indiany, dr. W.B. Ciarkea praktykującego w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku, cytowanej przez innego lekarza, Deana Blackea:
Rak był praktycznie nieznany, dopóki nie zostały wprowadzone przymusowe szczepienia przeciwko krowiance. Miałem do czynienia z dwustoma przypadkami raka, i nigdy nie widziałem przypadku raka u nieszczepionej osoby.
Na koniec smaczek szczególny, bo oddający sedno bezradności prób oporu przeciwko światowym bestiom: dotyczący mediów, które znajdują się niepodzielnie w rękach tych nikczemników – wypowiedź Johna Swintona na bankiecie dla przedstawicieli wielkich mediów:
W Ameryce nie ma czegoś takiego, w tym rozdziale historii świata, jak niezależna prasa. Wy to wiecie i ja to wiem. Żaden z was nie śmie uczciwie przedstawić swojej opinii. A gdyby spróbował, to wie z góry, że nigdy by się nie ukazało w druku/…/ Interesem żurnalisty jest zniszczenie prawdy; kłamanie w żywe oczy, perwersja, poniżenie, drżenie u stóp mamony i sprzedawanie swojego kraju i swojego narodu za codzienny chleb. Wy o tym wiecie i ja to wiem. I co za szaleństwo wznieść ten toast za niezależną prasę? Jesteśmy narzędziami i wasalami bogaczy za kulisami. Jesteśmy marionetkami; oni pociągają za sznurki, a my tańczymy. Nasze talenty, nasze możliwości i nasze życia są własnością innych ludzi. JESTEŚMY INTELEKTUALNYMI PROSTYTUTKAMI! Ot i cała prawda o mediach /„mendiach’/! Wprowadzenie w książce pt: „Lichwa: rak ludzkości” Henryka Pająka
http://judeopolonia.wordpress.com/2010/08/11/lichwa-rak-ludzkosci-wprowadzenie-henryk-pajak/#more-2697
Czcij bolszewika swego, jak Ojca samego, już można ! Nie daje mi spokoju, wracając do wczorajszych dyskusji sprawa wymyślenia, ufundowania, i planowanego uroczystego „poświęcenia” POMNIKA stawianego bandytom z czerwoną gwiazdą na czapce. Pomnika ludziom, którzy zasługują na wzgardę i potępienie, a nie Pomnik. Jak wspomniałem – pomniki stawia się tym, co na to zasługują, zmarłym można zapalić świeczkę i wystarczy zostawić w spokoju. Ale pomnik wrogom Narodu?! Przypominam, sprawa dotyczy takiego „czegoś” – W Ossowie koło Wołomina, gdzie 90 lat temu wydarzył się "Cud nad Wisłą", powstaje pomnik. Nie będzie jednak poświęcony żołnierzom polskim, lecz bolszewickim. To pierwsze takie upamiętnienie na Mazowszu. Nie chcąc się powtarzać, przypomnę tylko link do dyskusji, tamże linki do informacji i wiadomości potwierdzających to curiosum :
http://www.zyciepw.pl/mogila-zolnierzy-bolszewickich-na-polakowej-gorce-...
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,95190,8206970,Pod_Warszawa_bedzie_p...
W skrócie zaś komentując padające w w/w notce argumenty za- i przeciw, kilka uwag z mojej strony. Po pierwsze proszę mi nie chrzanić głupot o nagrobkach – widział kto kiedy nagrobek wielkości stodoły?! Po drugie nie godzę się na wciskanie mi bzdur w stylu dowodu pogodzeniu się i szacunku dla zmarłych, bo to nie wymaga „dowodu” w postaci płotu z bagnetów! Może jeszcze te „bagnety” pomalować na czerwono, „bo z polskiej wzrosły krwi..”?! Po trzecie, całe to wydarzenie nie jest żadnym przypadkiem, tylko zaplanowaną i konsekwentnie realizowanym zadaniem. Zgodnie z planami , ROPWiM w liście P. Kunerta deklaruje pokrycie kosztów budowy pomnika, a Gminy Wołomin i Zielonka, zgodnie z uzgodnieniem, mają wykonać właściwe dojście piesze pozwalające by mogiłę mogły odwiedzić delegacje rządowe polska i rosyjska. Aktualnie prowadzone są prace przygotowawcze i porządkowe nad przygotowaniem dojść i dojazdów .Przy wykonaniu tymczasowej przeprawy przez rzekę na czas obchodów , które odbędą się w dniach 13 – 15 sierpnia 2010 roku, pomoc zadeklarowało Dowództwo Wojsk Lądowych. Całość imprezy pod nadzorem Jerzy Mikulskiego, który w przeciągu ostatnich tygodni wybudował drogę, usypał kopiec, postawił most i pomnik. Obrotny facet !! Oczywiście z PO. Aż takie ważne było ekshumowanie bolszewickich „bojców”? A może najpierw trzeba by postawić pomniki wszystkim, których dzięki tym bolszewikom i ich następcom nie mogliśmy, a nawet czasami do dziś nie możemy uczcić ? A gdzie Muzeum Bitwy Warszawskiej, 18 co ważności bitwy świata, tak ważnej dla historii Polski i Polaków? A gdzie POMNIK ofiarom Obławy Augustowskiej, gdzie kopiec pomordowanym w Kielcach i innych katowniach UB, wywożonych na Sybir w 1945 roku, gdzie Pomniki tysięcy „zaginionych” na wschodzie? To bolszewicy są ważniejsi od Polaków?! Czy ja żyję już Rosji, tylko o tym nie wiem ? A może przespałem coś w ostatnich tygodniach i powinienem zacząć rozmawiać i pisać po rosyjsku ? A może uczyć się słów Międzynarodówki ? Trzeba nie mieć krzty wyobraźni, żeby będąc prezydentem, wpaść na pomysł UHONOROWANIA obecnością głowy państwa polskiego tak wrednej uroczystości ! No ale skoro już w 2008 udziela się poparcia i „autoryzuje” wagę i konieczności decyzji o budowie pomnika, to trzeba przecież być konsekwentnym ! Bo się wyborcy obrażą ! Dziś po cichu wiesza się Tablicę pamiątkową na Pałacu Prezydencki, jako „odczepne” dla wszystkich tych którzy się tyle dni upominali o choćby mały znak pamięci wydarzeń Smoleńskich. A za kilka dni z szopką i ceremoniałem odsłaniać się będzie wielkie COŚ dla upamiętnienia morderców. Czy ktoś to zrozumie ??? Trzeba nie mieć pojęcia, ile ran i tragedii wiąże się z bolszewizmem, komunizmem i jego pozostałościami wśród Polak ów, aby okazywać tak NIEWYOBRAŻALNIE GŁUPIE lekceważenie wszystkich, którzy pomysł budowy POMNIKA DLA BOLSZEWIKÓW uznają za zdradę tego, co w postaci prezydenta Polski kojarzy się z SZACUNKIEM DLA NARODU i RZECZYPOSPOLITEJ. Od dawna, wśród najważniejszych dzisiejszych polityków brak jakiejś szczególnej woli, aby w sposób wyjątkowy czcić kolejne rocznice zwycięstwa w wojnie z 1920 roku. Natomiast dostrzec należy , w ostatnich dwóch latach, a z ogromnym przyspieszeniem w ostatnich kilku miesiącach wolę podporządkowania polskiej pamięci historycznej koncepcji zgody z Rosją i na warunkach Rosji. Nie chcąc przeciągać – apel o nagłośnienie tego WYDARZENIA, tym bardziej istotnego w świetle zapowiedzianej także wizytacji Min. Ławrowa „odpytującego” polskich Ambasadorów. Minister ROSJI zwołał zebranie polskich dyplomatów! Świat się już z nas śmieje, czy tylko ironicznie uśmiecha ?! Na zakończenie jeden tekst, wybitnie pasujący do całego zamieszania: Łezka aż się kręci w oku Dreszcz kostnego sięga szpiku Dziadek mój w dwudziestym roku Prał skutecznie bolszewików Uwzględniając rozwój świata Środki łagodnieją w miarę Dziadek szable miał i gnata Ja mam pióro i gitarę. Trudno dzisiaj zdziałać wiele Z reliktami 'grubej kreski' Gdy marksizmu nosiciele Przywdziewają strój niebieski Walczyć pieśnią niezła gratka Składam ze strofami tony
Chociaż wiem że sposób dziadka Był właściwszy na czerwonych Ciosy więc zadaję nadal Nie bagnetem, tylko słowem Bo mi bardzo odpowiada Prać miernoty lewicowe. Trudno dzisiaj wiele zdziałać Kraj oczyszcza się pomału Bowiem postkomuna cała Stroi się na liberałów Dziadek lepszy sposób miał Lecz ja także będę prał! P.S Na oficjalnym zaproszeniu na uroczystości w Ossowie nie ma wzmianki o odsłonięciu pomnika bolszewików, choć, jak informuje portal Gazeta.pl, pomysł ten zrodził się już dawno. SZUAN
Syndrom „złej Kaczki" Teraz dla „Rzeczpospolitej" każdy pretekst jest dobry, żeby dokopać Kaczyńskiemu. Byłoby lepiej, gdyby gazeta mniej się angażowała w rozgrywki personalne w PiS – pisze publicysta Na naszych oczach rozgrywa się kolejna odsłona operacji pod tytułem "Eliminacja Kaczek". Zaczęła się już dawno, kilkanaście lat temu, w momencie powstawania Porozumienia Centrum, i początkowo dotyczyła głównie Jarosława Kaczyńskiego. Był wrogiem, bo postulował wielopartyjność i demokrację, chciał zatroszczyć się o ludzi wyrzuconych na margines przemian, był też orędownikiem wolnego rynku bez gorsetu biurokracji i korupcji, ale z ważną rolą państwa w wybranych obszarach, tak aby zapewnić Polsce i jej gospodarce potężne impulsy rozwoju, innowacyjności. Lech stał się wrogiem publicznym dopiero, gdy wygrał prezydenturę. Od jej pierwszego dnia. Wściekłość okazywana publicznie przez Bronisława Komorowskiego w wieczór wyborczy w 2005 r., gdy się okazało, że Tusk przegrał prezydenturę z Lechem, była dla niektórych zaskoczeniem. A nie powinna być. Lech Kaczyński w Pałacu Prezydenckim to było przecież poważne zagrożenie dla establishmentu rodem z PRL, w tym dla układów WSI. Teraz, gdy katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem "rozwiązała problem Lecha", znowu pozostało jedynie uporać się z Jarosławem.
Każdy chwyt dobry W licznych kampaniach przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu stosowano już wszystkie możliwe i niemożliwe chwyty. Bardzo pouczająca jest pod tym względem książka Piotra Zaremby "O jednym takim…", będąca biografią polityczną szefa PiS. O tym, że Kaczyński to wariat i oszołom, mówiono już w czasach, gdy kierował "Tygodnikiem Solidarność" i tworzył Porozumienie Centrum. Nic więc oryginalnego nie mówią dziś ani erudycyjny historyk Tomasz Nałęcz, ani sumienie PO, ambitny mecenas sztuki, Janusz Palikot. To wszystko czysty plagiat z wydawnictw Jerzego Urbana sprzed lat. Ale przecież nie przebierały wówczas w słowach również wydawnictwa z głównego nurtu opiniotwórczego, np. "Gazeta Wyborcza", "Życie Warszawy" i "Rzeczpospolita". Po latach się okazało, że diagnozy formułowane przez Kaczyńskiego były przejawem realizmu, a nie oszołomstwa, o czym dobitnie mógł się przekonać Tadeusz Mazowiecki, ponosząc kompromitującą porażkę ze Stanem Tymińskim w wyborach prezydenckich w 1990 r. Ba, Kaczyńskiemu czasem można by zarzucić zbytni idealizm i odrzucanie w myśleniu wariantów skrajnie pesymistycznych, a to one okazywały się na końcu prawdziwe! Tak przecież było, gdy nie dał do końca wiary Michałowi Falzmanowi i jego opowieściom o roli FOZZ w przerzucaniu na Zachód pieniędzy sowieckich służb specjalnych. Jednak, generalnie, diagnozy społeczne i polityczne Kaczyńskiego potwierdzał przebieg późniejszych wydarzeń. Przyznał to nawet Adam Michnik w trakcie wypowiedzi przed parlamentarną komisją do zbadania afery Rywina. Nie przypadkiem hasło odnowy moralnej kraju i państwa, hasło budowy IV RP – silnego, sprawnego i sprawiedliwego państwa – zyskało w pewnym momencie szeroki poklask, także w PO. Słabość i patologie państwa polskiego musiały przecież niepokoić każdego obywatela myślącego o przyszłości Polski. No, ale niczego się mass media nie nauczyły! Kaczyński znowu dzisiaj ostrzega przed złym kursem państwa, a media walą w niego – w ten kaczy kuper, zamiast w rząd – aż się kurzy! Dlaczego? Może dlatego, że media wcale nie chcą się niczego nauczyć, bo same biorą udział w grze politycznej i wcale nie są miejscem na swobodną, obywatelską debatę? Większość mediów jest taka, wiele na to wskazuje, a zwłaszcza rozmaite "Tusku musisz" czy "Bronku, do boju!". Ale są i inne powody niechęci do Kaczyńskiego. Po pierwsze, domaga się wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej i nie wyklucza żadnego wariantu, z zamachem włącznie. Po drugie, o mały włos nie wygrał prezydentury. Po trzecie, zwiera partyjne szeregi i szykuje się do walki o władzę. Jednym słowem, nadal jest w grze. A przecież szczęście było tak blisko, mógłby razem z bratem leżeć na Powązkach (nie na Wawelu, broń Boże!).
Wojna o państwo Cała ta medialna wrzawa przeciw PiS i Kaczyńskiemu nie jest, powtórzę, niczym nowym. Co jednak zastanawia, do chóru przeciwników dołączyli niektórzy publicyści życzliwie nastawieni do opozycji. A dziennik "Rzeczpospolita" aż dławi się od tekstów krytykujących PiS, a zwłaszcza jego prezesa. Żeby nie być gołosłownym, przytoczę kilka przykładów. "Coś, co publicyści nazywają strategią PiS i Jarosława Kaczyńskiego, polega na trwonieniu dorobku z czasów kampanii prezydenckiej" – zauważa Piotr Gursztyn, dziennikarz "Rzeczpospolitej" ("Więcej chaosu niż perfidii", 27 lipca 2010). Jednak wyniki badań preferencji partyjnych nie potwierdzają jego tezy, bo poparcie dla PiS jest na poziomie niewiele niższym od wyników Kaczyńskiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich (tylko ta tura ma wymiar partyjny, druga już nie). Obniżka zaś zawsze jest związana z faktem przegranej. Czyli Gursztyn kolportuję tezę, która jemu się podoba, ale nie koniecznie ma coś wspólnego z rzeczywistością. Ta teza podoba się publicyście, bo podobają mu się sztabowcy z kampanii prezydenckiej PiS, "ludzie, którzy nie pasują do zuniformizowanej korporacji, jaką stają się wszystkie polskie partie". I tu myli się Gursztyn najbardziej! Ci akurat ludzie świetnie pasują do korporacji! Bo korporacje partyjne uwielbiają ludzi, którzy potrafią brylować w mediach, występować na scenie, przebierać się za kowbojów itp. itd. Przedstawienie musi trwać! Współczesne partie zmieniają się na naszych oczach w przedsiębiorstwa rozrywkowe. Obcym ciałem staje się w nich polityk kierujący się wyższymi wartościami niż same rankingi popularności. Ale jeśli PiS miałby być taką partią wyłącznie sondażowo-medialną jak PO, to czy byłby nam – jako obywatelom – do czegokolwiek potrzebny? Piotr Skwieciński – także w "Rzeczpospolitej" ("Abdykacja, nie rokosz", 3 sierpnia 2010 r.) – idzie jeszcze dalej. Dla Kaczyńskiego, twierdzi publicysta, "rządzenie krajem, zmienianie go, nie jest już (…) najważniejszym celem. (…) Najważniejsze jest dla Kaczyńskiego dawanie świadectwa prawdzie". Czyli, dodaje Skwieciński, wbrew twierdzeniu Tadeusza Mazowieckiego, Kaczyński nie wywołuje rokoszu, tylko abdykuje. No, to jest wyraźnie mniejsza zbrodnia! Ale skąd ten wniosek autora? Może jednak chodzi o rokosz? Nie lekceważyłbym ostrzeżenia Mazowieckiego, jak również idącego w ślady pierwszego premiera III RP małżeństwa Kuczyńskich o szykowanym przez Kaczyńskiego rokoszu czy buncie. Przecież ten polityk nadal mówi o konieczności przebudowy państwa, a wyjaśnienie Smoleńska jest dla niego warunkiem podstawowym takiej przebudowy. Czyż to nie jest bunt nad bunty, rokosz nad rokosze?! Igor Janke (też "Rzeczpospolita", "Jeszcze słabsza Polska", 28 lipca 2010 r.) próbuje wyważać: "Mamy polityczną wojnę o to, kto kogo bardziej upokorzy, a nie o to, kto zrealizuje swoją wizję państwa. Wojnę pustą i wyniszczającą". I można się domyślić, że autor równą winą obciąża władzę i opozycję (Kaczyńskiego). Ale jak z tym pogodzić wszystkie państwowotwórcze uwagi Kaczyńskiego, pozostaje tajemnicą Jankego. Czy wojna o państwo jest wojną pustą?
Wypominki od przyjaciół? Redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Paweł Lisicki ("W odpowiedzi Jarosławowi Kaczyńskiemu", 8 sierpnia 2010 r.) za to nie pozostawia złudzeń: "Prezes (Kaczyński) nie wspominał o obecnych oskarżeniach wobec rządu i Bronisława Komorowskiego po prostu z wyrachowania. (…) Dla zdobycia władzy musi pokazać inną twarz, posługiwać się innym, łagodnym językiem. Czy to nie oportunizm? A może gorsza od niego obłuda? Lekarzu, nim zabierzesz się za innych, ulecz samego siebie". Trochę to dziwnie brzmi w ustach szefa gazety, która przez wiele tygodni chwaliła Kaczyńskiego za tę "łagodną twarz". Ale od paru tygodni nie może się pogodzić z tym, że ta twarz ma inny wyraz, niż życzyłaby sobie gazeta. Bo też, to jest właśnie to, co rzuca się w oczy w niektórych, nierzadkich niestety, tekstach opublikowanych ostatnio w "Rzeczpospolitej". Miało być przecież teraz w PiS tak "kulturalnie i sympatycznie", z Poncyljuszem, Kluzikową i Migalskim na czele, a pewni ludzie – mniejsza o nazwiska – mieli zniknąć już na zawsze. Dość wiecznego przypominania o Smoleńsku, o zagrożeniu dla Polski wspólną polityką rosyjsko-niemiecką, o twardej walce o miejsce w UE, o zagrożeniach ekonomiczno-społecznych, o wciąż olbrzymich wpływach establishmentu wywodzącego się z PRL, o braku suwerenności wielu polskich polityków itd. itp? Tylko znowu niekonsekwencja. Zdaniem "Rzeczpospolitej" ta zmiana nie służy zdobyciu władzy, co zaprzecza tezie Lisickiego, że Kaczyński dla władzy zrobi wszystko, nawet będzie udawał, iż się zmienił. Ba, wygląda na to, że teraz już dla "Rzeczpospolitej" każdy pretekst dobry, żeby dokopać PiS i Kaczyńskiemu. Stefan Szczepłek w felietonie o sporcie (!) ("Powrót do Szawli", 17 lipca 2010 r.), pisząc o tym, że pewien sędzia wcale się nie zmienił, dodaje łopatologicznie, iż "ukrywał swoją prawdziwą naturę niczym kandydat na prezydenta", ale wreszcie, jak ma się domyślić czytelnik, wyszło szydło ze sportowego i politycznego worka. Piotr Gabryel, zastępca Lisickiego, też dokopuje ("Gdzie jest opozycja", 11 sierpnia 2010 r.), jakoś tak mimochodem, że to niby PiS zajęty krzyżem przeoczył VAT i za jego podwyżkę "nie rozjechał rządu". Otóż, PiS oznajmił ustami i prezes Szydło, i prezesa Kaczyńskiego, co sądzi – a sądzi bardzo źle – o podwyżce VAT i o całym planie finansowym rządu. Choćby się jednak w tej partii natężyło tysiąc atletów i zjadło wcześniej tysiąc kotletów, to i tak nie dadzą rady – dopóki mass media bezwarunkowo ukochały sobie Tuska i PO. Chciałbym zawołać do przyjaciół w "Rzeczpospolitej", panowie, czy czasem nie wpadacie w monomanię, w syndrom "złej Kaczki"? Czy czasem nie tracicie z oczu tego, kto to państwo psuje, a kto stara się je zawrócić ze złej drogi? W redagowaniu gazety emocje bywają złym doradcą. Czy to znaczy, że Kaczyńskiego nie można krytykować? Ależ można, można, a nawet trzeba. Jak każdą osobę publiczną. Zresztą, czego jak czego, ale krytyki i gwałtownych ataków to Kaczyńskiemu w życiu od lat nie brakuje. Warto jednak zauważyć, że stwierdzenia, iż Kaczyński prowadzi opozycję i PiS na zatracenie, dlatego że bardziej niż Kluzik, Migalskiego i Poncyljusza upodobał sobie upominanie się o Smoleńsk, sprawne i sprawiedliwe państwo, wolny rynek i bezpieczeństwo socjalne, trąci daleko posuniętą przesadą. I jak każda przesada jest śmieszne.
Bądźmy poważni Oczywiście, jak w każdej partii, rozmaitość jest bardzo wskazana, dlatego uważam za nieroztropność, iż Joanna Kluzik nie przyjęła funkcji wiceprezesa partii, bo chciała mieć inne towarzystwo w kierownictwie PiS. W PiS jest miejsce i dla tzw. twardogłowych, i dla tzw. liberałów, cokolwiek by te nazwy znaczyły. Tylko wówczas opozycja ma szansę na wygranie wyborów, gdy zgromadzi głosy różnych grup ludzi. Ile głosów Kluzik dodaje PiS –1 procent? 2 procent? A ile Ziobro? Ile Kaczyński? Dodawajmy, a nie odejmujmy, pani Joanno. Byłoby lepiej, gdyby "Rzeczpospolita" mniej się angażowała w rozgrywki personalne w PiS. Zostawmy personalia liderom poszczególnych partii. Czy gazeta ma sobie łamać głowę za Tuska, Kaczyńskiego czy Napieralskiego? Niech oni wyważają, wzbogacają, sterują swoimi partiami. A jeżeli – jak ćwierkają wróble na dachu – Grzegorz Schetyna puszcza oko do młodych w PO i PiS, mówiąc: pozbądźmy się starych ramoli Tuska (tak, tak, panie Donku, na co to panu przyszło!) i Kaczyńskiego i zróbmy europejską partię prawicowego postępu, to niech sobie robią ze Schetyną, ci co mu wierzą. Nas, jako obywateli, interesują programy i konkretne działania. Dla nas jest ważne, że Kaczyński ma na celu – projektuje to od lat i postuluje – poprawiać państwo, a PO na naszych oczach – poprzez działania w komisji hazardowej czy w sprawie smoleńskiej – to państwo degraduje do poziomu afrykańskiego księstewka (z przeproszeniem Afryki). Moim kolegom publicystom z "Rzeczpospolitej" zalecałbym więcej chłodnej głowy, mniej salonowych egzaltacji. Zapewne wielu komentatorom i politykom wydawało się, że Jarosław Kaczyński, zafascynowany perspektywą rychłego zdobycia władzy dzięki różnym zabiegom piarowo-socjotechnicznym, odstąpi od pryncypiów. Ba, oczekiwali, że za chwilę przeprosi za IV RP. Nie przeprosił i nie odstąpił. No, to trzeba mu uciąć głowę. Dla jego dobra, bo ma ją chorą przecież, jak twierdzi wielu i od zawsze. Tak, bez głowy będzie mu znacznie lepiej. Krzysztof Czabański
Niespodziewanie w „Rzepie” Po kilku felietonach, po przeczytaniu których zacząłem przykładać „Rzeczpospolitą” do „Wprost” ten, autorstwa Krzysztofa Czabańskiego, jest zupełnie niespodziewany. Spodziewam się, że autor wyczuł ostatnią szansę na przedstawienie swojego zdania i skrzętnie z tej możliwości skorzystał. Podobne przewidywania miałem czytając namiętnie felietony Pani Ireny Szafrańskiej w wymienionym i jakże zmienionym już „Wprost”. Na szczęście całe, po osobistych przykrościach związanych z „koniecznością” odejścia ( bo miłe to pewnie nie było ) na tym portalu można liczyć na wspólną filiżankę herbaty z P.Ireną. „Teraz dla „Rzeczpospolitej" każdy pretekst jest dobry, żeby dokopać Kaczyńskiemu. Byłoby lepiej, gdyby gazeta mniej się angażowała w rozgrywki personalne w PiS – pisze publicysta Krzysztof Czabański.” http://www.rp.pl/artykul/521528_Czabanski__Syndrom__zlej_Kaczki__.html
Jeszcze niedawno piszący Pan Mazurek próbował upodobnić swoje "pisarstwo" do nieżyjącego Macieja Rybińskiego, i powiem ze dwa razy okazał się zdolnym naśladowcą, chociaż jasnym jest, że mistrz był nie do podrobienia.
I nagle coś się stało z Panem Mazurkiem, stał się zwykłym gryzipiórkiem.
http://blog.rp.pl/mazurek/2010/08/12/po-nich-chocby-potop/
Bardzo ciekawe są „zdziwienia” Ryszarda Czarneckiego których lekturę polecam.
http://niezalezna.pl/article/show/id/37678
Na koniec, proponuję komentarz internauty kierowany do P.Mazurka który można by „wykorzystać” w wielu innych medialnych miejscach. Sądzę że autor nie będzie miał do mnie urazy. Rafał 33 napisał: 12 sierpnia 2010 at 20:45 kolejna żenuacja. obiecuje, że kupuje i czytam jeszcze przez tydzień i jak szanowni felietoniści nie zaczną zajmować się pracami rządu, to za żadne skarby już do tego chłamu nie wrócę (choćby nie wiem kto tu pisał).
1. co ma Pan do powiedzenia na temat podatków? – proszę o felieton
2. co sądzi Pan o raporcie z prac komisji? – proszę o felieton
3. jak Pana zdaniem Rzad radzi sobie z powodzia? – proszę o felieton.
4. jak tam stan naszej służby zdrowia? – proszę o felieton.
5. co słychać w sprawie katastrofy smoleńskiej? – proszę o felieton.
6. jak tam odpartyjnienie mediów? – proszę o felieton.
7. co z Rospudą i Puszczą? – proszę o felieton
pomogę Panu:
(1) podatki trzeba podnieś, abyśmy nie stali się drugą Grecją,
(2) raport jest ok. bo został przegłosowany przez większość,
(3) za likwidowanie skutków powodzi odpowiedzialne są władze samorządowe,
(4) za służbę zdrowia odpowiadają samorządy i dyrektorzy placówek,
(5) sprawę katastrofy smoleńskiej bada niezależna prokuratura,
(6) wokół mediów wreszcie pojawiają się kompetentni i niezależni fachowcy,
(7) w sprawie ochrony przyrody Minister Środowiska będzie negocjował
(w porozumieniu z ekoludami) z władzami lokalnymi….
…. a… i jeszcze jedno…. Jarosław Kaczyński wstał dziś o 5.30 i ludzie przed Pałacem zaczęli krzyczeć: “hańba”
Można ocipieć Dlaczego sprawa krzyża jest i będzie „na topie” jeszcze jakiś czas? Czytając poniższe, straszne informacje mamy rozjaśnione powody zachowań niedawno składającego przysięgę, nadętego prezydenta głośniejszej części rodaków. Można mieć pewność, że każdy telewizyjny kanał będzie ukazywał „ludzkie gesty” prezydenta czy premiera by pomijać fakty. New York Times opublikował dane opracowane przez profesora J. Gokhale’a z waszyngtońskiego Instytutu Cato, z których wynika obraz nieco mniej różowy! Przedstawiona tam tabela długu publicznego wszystkich państw UE w relacji do ich PKB, pokazuje, że na czele tej procesji zadłużonych państw jest bezapelacyjnie Polska, gdyż jej długofalowy dług publiczny wynosi 1550,4% PKB! Jest to zadłużenie prawie dwukrotnie większe (w relacji do PKB) niż zadłużenie Grecji, dla której odpowiednia wartość wynosi „tylko” 875,2%. Pomiędzy Polską a Grecją jest tylko Słowacja z długiem równym 1149,1% PKB. Do poziomu Grecji zbliża się niebezpiecznie Słowenia, której zadłużenie wynosi 758,5% PKB. Tak więc, zdaniem wybitnych amerykańskich ekonomistów, dług publiczny państwa polskiego przekracza 15-krotnie wielkość rocznego produktu krajowego brutto dla równowagi? Najlepsze od 23 lat dane z Niemiec, niespodziewany wzrost niemieckiego PKB. Podobnie jest „idąc” za Michalkiewiczem: rząd premiera Tuska w sposób istotny powiększył dług publiczny. W grudniu 2007 roku, a więc w miesiąc po objęciu przez ten rząd zewnętrznych znamion władzy, dług publiczny wynosił około 520 miliardów złotych. 10 sierpnia br., a więc po tysiącu dniach rządu premiera Tuska, dług publiczny wynosi już 714 miliardów i – uwaga, uwaga! - powiększa się już z szybkością co najmniej 6 tysięcy złotych na sekundę! Wynika z tego, że rząd premiera Donalda Tuska powiększał dług publiczny mniej więcej o 200 milionów złotych każdego dnia! A przecież oprócz tego każdego dnia wydawał ponad 200 milionów złotych z podatków! 400 milionów złotych każdego dnia – i „gówno zrobione”? Nic dziwnego, że generał Dukaczewski odgrażał się iż po wygranej Bronisława Komorowskiego otworzy sobie szampana. W trakcie uroczystości krzywoprzysięstwa musiał chyba z tej uciechy w szampanie się wykąpać! A przecież na tym nie koniec, bo prezydent Komorowski zaapelował o 500 dni spokoju. Ile można w spokoju ukraść przez 500 dni? Biorąc pod uwagę aktualne tempo przyrostu długu publicznego, każdego dnia rząd zadłuży państwo, to znaczy - nas wszystkich, na kwotę 518 400 000 złotych. Po 500 dniach zadłużenie powinno wzrosnąć o 259 200 000 000 złotych, czyli prawie 260 miliardów. To już nie zielona Tusku! To czerwona wyspa!!! Ale o tym nie mówią ani media, ani dziennikarze znani i mniej znani nie są zbytnio rozpisani, krzyżem wszyscy rozpasani lub tak jak Ziemkiewicz jadą wyświechtanymi koleinami: „Kaczyński znowu czeka na cud.” Postępowanie Kaczyńskiego wymyka się politycznej racjonalności. Ulega on nawykowi traktowania polityki w kategoriach powinności moralnych i podporządkowuje polityczną technologię „czuciu i wierze”. ...to już mega szajba!
kelner
List otwarty Kresowian do ministra Kwiatkowskiego… czyli podanie do składu węgla o przydział mieszkania.
Wrocław, 09.08.2010
LIST OTWARTY DO MINISTRA SPRAWIEDLIWOŚCI Szanowny Pan Krzysztof Kwiatkowski Minister Sprawiedliwości Rzeczypospolitej Polskiej Al. Ujazdowskie 11 00-950 Warszawa Szanowny Panie Ministrze, gdy ponad dwadzieścia lat temu rozpoczęły się w Polsce przemiany ustrojowe, nasze społeczeństwo żywiło nadzieję, że uda się wreszcie przerwać zmowę milczenia i odsłonić prawdę o ludobójstwie dokonanym przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów oraz Ukraińską Powstańczą Armię na obywatelach II Rzeczypospolitej narodowości polskiej, żydowskiej, ormiańskiej, cygańskiej, a nawet – ukraińskiej. Społeczeństwo nasze wierzyło również, że stanie się możliwe osądzenie i skazanie rozproszonych po całym świecie sprawców tego ludobójstwa. Dziś widać wyraźnie, że nadzieje te okazały się płonne. Mało tego, na Zachodniej Ukrainie szerzy się skrajny antypolonizm, gloryfikowani są zbrodniarze wojenni działający w szeregach OUN i UPA. Tego rodzaju postawa ogarnęła również część przedstawicieli mniejszości ukraińskiej w naszym kraju, a zwłaszcza przywódców Związku Ukraińców w Polsce oraz redaktorów „Naszego Słowa”. Ukształtowała się więc sytuacja, która godzi w polską rację stanu i uwłacza elementarnemu poczuciu sprawiedliwości. Wskazana sytuacja jest konsekwencją zarówno krótkowzroczności kolejnych ekip politycznych, jak też niezborności funkcjonującego w Polsce systemu prawnego. Niezdolność polskiego wymiaru sprawiedliwości do skutecznego ścigania zbrodniarzy wojennych, działających w strukturach szowinistycznych organizacji OUN i UPA, a także do efektywnego zwalczania przejawów gloryfikowania tych organizacji oraz propagowania ich faszystowskiej ideologii ma swe źródło m.in. w:
a) braku w Kodeksie karnym zapisów, które nadawałyby działalności OUN i UPA jednoznaczną kwalifikację prawną;
b) funkcjonowaniu szeregu wykluczających się wzajemnie interpretacji zapisów prawnych, dotyczących możliwości ścigania zbrodniarzy działających w szeregach OUN i UPA oraz osób dopuszczających się gloryfikowania tych organizacji;
c) niewywiązywaniu się przez nasz kraj z umów międzynarodowych, zobowiązujących do ścigania zbrodniarzy wojennych;
d) opieszałości prokuratorów i władzy sądowniczej w egzekwowaniu istniejących zapisów prawnych, dotyczących ścigania przestępstw polegających zarówno na naruszaniu ius in bello, jak też na upowszechnianiu ideologii i symboliki faszystowskiej.
Międzynarodowe trybunały od lat skutecznie ścigają zbrodniarzy wojennych bez względu na to, czy bezpośrednio funkcjonowali oni w strukturach państwa hitlerowskiego, czy też jedynie pozostawali na jego usługach. Znamienne jest choćby niedawne wytoczenie procesów przeciwko członkowi Waffen SS – Ludwikowi Boere, jak też przeciwko ukraińskiemu oprawcy działającemu m.in. w obozach koncentracyjnych w Trawnikach, Sobiborze i Treblince – Dymitrowi Demianiukowi, zwanemu „Iwanem Groźnym”. Tymczasem polskie sądownictwo w ostatnich dziesięcioleciach nie było w stanie wymierzyć sprawiedliwości ani jednemu zbrodniarzowi wojennemu. W szczególności nie było ono zdolne posadzić na ławie oskarżonych żadnego spośród masowo ujawniających się na terenie Ukrainy i poza nią członków OUN oraz UPA. Sytuacja ta stanowi w naszym odczuciu świadectwo głębokiego kryzysu polskiego aparatu ścigania i polskiego wymiaru sprawiedliwości. Szanowny Panie Ministrze, w obliczu wielu niepokojących zjawisk związanych z funkcjonowaniem systemu prawnego oraz systemu egzekwowania prawa, zmuszeni jesteśmy zwrócić się do Pana z prośbą o wyjaśnienie kilku kwestii:
1. Do roku 1997 r. w polskim porządku prawnym zagadnienie odpowiedzialności za udział w organizacjach przestępczych oraz zrzeszeniach politycznych, działających w interesie państwa niemieckiego lub z nim sprzymierzonego, regulował art. 4 § 1 Dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z dnia 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstwa i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego (Dz. U. Nr 4, poz. 16 z późn. zm.). W świetle art. 4 § 2 i §3 tego dekretu za organizację przestępczą należy uznać grupę lub organizację, która ma na celu zbrodnie przeciwko pokojowi, zbrodnie wojenne lub zbrodnie przeciwko ludzkości, a także taką, która, mając inny cel, zdąża do osiągnięcia go przez popełnienie wymienionych zbrodni. Na mocy wzmiankowanego dekretu sądy polskie (w szczególności Najwyższy Trybunał Narodowy oraz Sąd Najwyższy) uznały za organizacje przestępcze nie tylko NSDAP, SS, Gestapo i SD, ale także kierownictwo administracji Generalnej Guberni, strukturę organizacyjną obozów koncentracyjnych, organizację Selbstschutz oraz Ukraińską Powstańczą Armię (UPA). Przepis art. 4 § 1 Dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego utracił moc obowiązującą na podstawie art. 5 § 1 pkt 3 ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. Przepisy wprowadzające Kodeks karny (Dz. U. Nr 88, poz. 554, z późn. zm.). Rodzi się w związku z tym pytanie, czy w świetle aktualnych przepisów polskiego prawa Ukraińska Powstańcza Armia oraz leżąca u jej podstaw Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów przestały być traktowane jako organizacje przestępcze o charakterze nacjonalistycznym i faszystowskim. W szczególności zaś: czy uchylenie artykułów Dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego pociąga za sobą anulowanie − wyrastających z tego Dekretu, ale wydanych niezależnie od niego − orzeczeń Najwyższego Trybunału Narodowego oraz Sądu Najwyższego w sprawie kwalifikacji prawnej działań UPA. Pozytywna odpowiedź na te pytania implikuje kolejne kwestie:
a) Na jakiej podstawie merytorycznej konstruktorzy aktualnie obowiązującego Kodeksu karnego uchylili dotychczasową kwalifikację prawną działań Ukraińskiej Powstańczej Armii?
b) Kto jest odpowiedzialny za przygotowanie zmian w systemie prawnym, w których wyniku UPA wykluczona została spośród organizacji zbrodniczych o charakterze przestępczym?
c) W czyim interesie zmiany te zostały wprowadzone?
2. Ekspertyzy dokonane przez wybitnego znawcę prawa międzynarodowego – Prof. Ryszarda Szawłowskiego – jednoznacznie wskazują, że zbrodnie dokonane przez członków UPA na Kresach Wschodnich II RP mają charakter ludobójstwa (genocidum). Co więcej, wszystkie piony śledcze w IPN, które prowadzą śledztwa w sprawie zbrodni popełnionych przez UPA, tj. oddziały: wrocławski, krakowski, lubelski i rzeszowski, zgodnie kwalifikują te zbrodnie jako akty ludobójstwa. Tymczasem w wypowiedziach przedstawicieli polskich władz państwowych i w dokumentach przygotowywanych przez polski parlament starannie unika się stwierdzeń orzekających, iż Ukraińska Powstańcza Armia dopuściła się ludobójstwa. Jest sprawą oczywistą, że w państwie prawa o szczegółowych kwalifikacjach, jakie nadawane są czynom przestępczym, nie mogą decydować koniunkturalne wypowiedzi polityków. Tego rodzaju kwalifikacje muszą wynikać z – zasadzających się na ekspertyzach prawnych – orzeczeń instytucji wymiaru sprawiedliwości. W związku z tym nasuwają się dwa pytania:
a) Czy istnieją okoliczności, które stoją na przeszkodzie, aby okrutne rzezie dokonywane przez UPA na Kresach Wschodnich RP uznane zostały przez instytucje polskiego wymiaru sprawiedliwości za akty ludobójstwa?
b) Czy i jakie prowadzone są postępowania w tej sprawie (kiedy ewentualnie przewiduje się ich zakończenie)?
3. Nasz kraj jest zobowiązany do honorowania Karty Międzynarodowego Trybunału Wojskowego (podpisanej 8 VIII 1945 r.). Jest on także sygnatariuszem m.in. Konwencji w sprawie ścigania i karania zbrodni ludobójstwa (z 9 XII 1948 r.). Obliguje ona (art. V) państwo polskie do odpowiedniej konstrukcji prawa oraz realizacji działań, prowadzących do skutecznego karania winnych zbrodni ludobójstwa. Konwencja ta stanowi też podstawę do wszczęcia procedur ekstradycyjnych wobec zbrodniarzy wojennych oraz osób współwinnych zbrodni ludobójstwa. Wiele okoliczności, w tym m.in. (a) wyeliminowanie w Kodeksie karnym zapisów, z których jednoznacznie wynika, że Ukraińska Powstańcza Armia była organizacją przestępczą o charakterze nacjonalistycznym i faszystowskim, (b) uchylanie się przez polskie władze państwowe oraz polski wymiar sprawiedliwości od podejmowania energicznych działań zmierzających do udowodnienia, iż zbrodnie dokonane UPA były aktami ludobójstwa, (c) rezygnacja ze ścigania i ekstradycji banderowców, (d) bierność przedstawicieli aparatu ścigania wobec różnego rodzaju przejawów gloryfikowania UPA oraz jej przywódców, a także wobec upowszechniania jej faszystowskiej symboliki, świadczy wyraźnie, że Polska nie wywiązuje się ze swych zobowiązań. W związku z tym powstaje pytanie: Dlaczego państwo polskie – państwo, podkreślmy, którego obywatele zostali szczególnie doświadczeni przez okrucieństwa wojny – łamie konwencje międzynarodowe, nakazujące odpowiednią konstrukcję prawa, umożliwiającą skuteczne ściganie zbrodni ludobójstwa?
4. Nawet istniejące przepisy prawne umożliwiałyby dokonywanie ekstradycji i karania członków UPA. Polski system prawa karnego przewiduje odpowiedzialność karną choćby za przynależność do organizacji przestępczych. Orzeka o tym na przykład art. 258 K.k. Niekiedy uznaje się jednak, że wskazany artykuł nie może mieć zastosowania, bo na Ukrainie UPA nie jest traktowana jako organizacja przestępcza. Zapomina się więc, że choć członkowie tej organizacji mają dziś obywatelstwo innych państw, w szczególności – ukraińskie, to w czasie popełniania okrutnych rzezi byli obywatelami polskimi, którzy dopuścili się kolaboracji z okupantem hitlerowskim, zdrady państwa, prowadzenia działalności terrorystycznej oraz całego szeregu dalszych przestępstw wymierzonych w interesy narodu i państwa polskiego. Swoją drogą, odpowiedzialni są także za stosowanie niedopuszczalnych sposobów walki, dokonywanie mordów i znęcanie się nad ludnością cywilną. Nasuwają się zatem pytania:
a) Dlaczego organa wymiaru sprawiedliwości, działające od roku 1989 jako instytucje całkowicie niezawisłe, z lekceważeniem traktują zbrodnie wymierzone przeciwko państwu i narodowi polskiemu?
b) Dlaczego prokuratorzy nie ścigają z urzędu osób i instytucji, które na terenie Polski prowadzą działalność zmierzającą do heroizacji UPA oraz gloryfikowania jej przywódców?
Szanowny Panie Ministrze, prosząc o udzielenie odpowiedzi na przedstawione pytania oraz o wyjaśnienie wysuniętych tu kwestii, pragniemy podkreślić, iż uznajemy, że działalność kierowanego przez Pana resortu ma decydujący wpływ na kreowanie wizerunku Polski jako demokratycznego państwa prawa. Jesteśmy zwolennikami budowania dobrosąsiedzkich stosunków z Ukrainą. Nie sądzimy jednak, że powinno się ono odbywać kosztem tuszowania zbrodni dokonanych przez UPA oraz rezygnowania z dążeń do ich osądzenia i ukarania. Sądzimy, że napiętnowanie przez polskie trybunały aktów ludobójstwa popełnionego przez UPA będzie nie tylko formą zadośćuczynienia elementarnemu poczuciu sprawiedliwości dziejowej, ale stanie się ono w oczach społeczności międzynarodowej świadectwem powagi i politycznej wiarygodności państwa polskiego, a także wyrazem jego zdolności do obrony swej racji stanu.
Z poważaniem Towarzystwo Miłośników Kultury Kresowej – Stanisław Srokowski, prezes, pisarz Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, Oddział w Kędzierzynie-Koźlu – Witold Listowski, prezes Klub „Samborzan” Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w Oświęcimiu – Włodzimierz Paluch, przewodniczący
Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich Oddział Stryjan – Janusz Locher, wiceprezes
Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, Oddział w Katowicach – Stanisław Grossmann, prezes
Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, Oddział w Zielonej Górze – Jan Tarnowski, prezes
Stowarzyszenie Kresowian Ziemi Dzierżoniowskiej – Edward Bień, prezes, członek zarządu Oddziału Kołomyjan we Wrocławiu, członek Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów, członek Krajowego Instytutu Kresowego w Warszawie
Stowarzyszenie Kresowe „Podkamień” – Henryk Bajewicz, prezes
Światowy Kongres Kresowian – Jan Skalski, prezes, Danuta Skalska, rzecznik
Środowisko Żołnierzy Armii Krajowej Obszaru Lwowskiego z siedzibą w Kędzierzynie-Koźlu – Władysław Wilczyński, prezes
Towarzystwo Miłośników Ziemi Podhajeckiej – Ryszard Wiktor Wojciechowski, prezes
Prof. dr hab. Leszek Jazownik
Dr Maria Jazownik
Prof. zw. dr hab. Bogumił Grott
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, proboszcz parafii ormiańskokatolickiej dla Polski południowej
Prof. dr hab. Bogusław Paź
Ewa Siemaszko, badacz zbrodni ludobójstwa dokonanego przez OUN i UPA
Ewa Szakalicka, dziennikarka, reżyser filmów dokumentalnych
Ludwik Bednarz, Opole
Iwona Burzyńska, studentka
Jerzy Czerwiński, radny Sejmiku Województwa Opolskiego
Piotr Kaleta, Stowarzyszenie Kresowe „Podkamień”
Marek Kawa
Piotr Kolczyński, redakcja „Jednodniówki Narodowej”
Iwona Kopańska-Konon, dokumentalistka zbrodni OUN i UPA
Mjr Łukasz Kuźmicz, Wołyniak, autor książki „Zbrodnie bez kary” o zbrodniach OUN-UPA
Irena Kulesza
Ryszard Lenart, członek Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej
Ewa Madejska
Katarzyna Madejska
Krystyna Ogonowska
Radosława Ogonowska
Tadeusz Ogonowski
Katarzyna Radowiecka
Rafał Staszewski
Adam Śmiech, redakcja „Jednodniówki Narodowej”
Kazimierz Świerniak, członek Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, Oddział w Szczecinie, członek korespondent Zarządu Głównego TMLiKPW we Wrocławiu, członek Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej we Wrocławiu
Stanisława Tokarczuk, uciekinierka z rzezi wołyńskiego ludobójstwa
Wiesław Tokarczuk, członek Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów
Krystian Tyszkiewicz
Czesław Zarzycki
Jadwiga Zarzycka
Marzena Zawodzińska, redakcja „Jednodniówki Narodowej”
Andrzej Zielonka, wiceprzewodniczący Sejmiku Województwa Opolskiego, odznaczony w 2009 r. złotą odznaką Kresowian
Andrzej Żupański
Do wiadomości:
1. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej – Pan Bronisław Komorowski
2. Premier Rzeczypospolitej Polskiej – Pan Donald Tusk
3. Przedstawiciele mediów
http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=8&nid=3289
Słowacja pogwałciła solidarność z Grecją i ze strefą euro! Od admina: jeśli po tym artykule ukażą się komentarze o słowakofilstwie Maruchy albo przedstawianiu Słowacji jako raju na ziemi, to chyba wyjmę z szafy dubeltówkę… To pogwałcenie solidarności z Grecją i całą strefą euro – tak KE skomentowała w czwartek decyzję słowackiego parlamentu, który definitywnie odmówił udziału Słowacji w pożyczce eurolandu dla Grecji. W Brukseli mnożą się spekulacje na temat konsekwencji politycznych. Choć słowacki udział w pożyczce eurolandu dla Grecji został obliczony na zaledwie 1,02 proc. (około 800 mln euro z 80 mld euro) i jak zapewnia KE „decyzja słowackiego parlamentu nie będzie mieć negatywnych konsekwencji dla wypłat kolejnych transz pożyczki”, to tak zdecydowany sprzeciw słowackich deputowanych („za” głosowały w środę tylko dwie osoby) oburzył Komisję Europejską. Rzecznik KE Amadeu Altafaj Tordio przyznał, że jest to decyzja suwerennego parlamentu i KE musi ją przyjąć. Ale cytując komisarza ds. walutowych Ollego Rehna nie krył rozczarowania. „To pogwałcenie zobowiązań Słowacji wobec eurogrupy w kwestii udzielenia czasowej i warunkowej pomocy Grecji. Decyzja eurogrupy była niezwykle ważnym aktem w krytycznym momencie, by zapewnić stabilność finansową strefy euro, w tym Słowacji – powiedział Rehn. – Żałuję tego pogwałcenia solidarności ze strefą euro”. Bratysława, najmłodszy członek strefy euro, jest jedynym krajem, który odmówił udziału w pożyczce dla Grecji. „Niestety potwierdza to stereotypową opinię, że nowe kraje są w UE tylko po to, żeby brać” – powiedział jeden z urzędników w KE. [Ha ha ha! Nie wciskajcie kitu, kanalie, że przyjęliście je ze względów charytatywnych. Każdy jeden został przez was dokumentnie obrobiony i ograbiony. - admin] KE dopytywana w czwartek o ewentualne konsekwencje polityczne wobec Słowacji odmawia spekulacji. Zapewnia, że nie należy łączyć decyzji parlamentu słowackiego ws. pożyczki np. z wnioskiem Słowacji o pomoc z unijnego Funduszu Solidarności dla powodzian. „Nie ma związku. Ale to jasne, że to ważny rozwój sytuacji w UE, która jest wspólnotą prawa opartą na zasadzie „Pacta sunt servanda (z łac. umów należy dotrzymywać)” – powiedział Altafaj Torido. I przypomniał, że decyzję o udzieleniu pomocy Grecji podjęli ministrowie finansów strefy euro z udziałem Słowacji. „To była decyzja nie tylko po to, by pomóc Grecji, ale by bronić euro, wzmocnić strefę euro i stabilność finansową całej UE” – podkreślił. Każdy rząd strefy euro musiał potem przekonać do tej decyzji swoją opinię publiczną i parlament. Po burzliwej debacie udało się to kanclerz Niemiec Angeli Merkel, choć to Berlin sfinansuje największą część pożyczki. Udział Słowacji w pomocy dla Grecji zatwierdził poprzedni centrolewicowy rząd premiera Roberta Fico. Kwestia pożyczki stała się elementem kampanii wyborczej i, jak nieoficjalnie przyznają urzędnicy w KE, „doszło do wielu zakłamań”, jak np. deklaracji, że biedna Słowacja musi płacić na bogatszą Grecję, a chodzi przecież nie o daninę, ale pożyczkę, która będzie zwrócona. Obecna premier Iveta Radiczova już podczas kampanii wyborczej zapowiedziała zdecydowany sprzeciw wobec wspomagania Grecji Po definitywnej decyzji parlamentu o nieuczestniczeniu Słowacji w pożyczce, teraz to ministrowie finansów strefy euro muszą zdecydować, jak pokryć jej udział w puli pomocy. Spotkają się po raz pierwszy po przerwie wakacyjnej 7 września w Brukseli. Po pozytywnym raporcie misji KE oraz Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego z początku sierpnia na temat realizacji uzgodnionego programu reform przez Grecję, w najbliższych dniach KE powinna ogłosić decyzję o przekazaniu kolejnej, drugiej już transzy pożyczki eurolandu. KE zapewnia, że biorąc pod uwagę tak mały udział Słowacji w pożyczce, „nie jest zagrożona ani pożyczka dla Grecji ani program reform dla Grecji”. Źródło: PAP
Neohitlerczyki oburzone na Słowację Niemiecka prasa wyraża oburzenie decyzją Słowacji, która jako jedyny kraj strefy euro nie zamierza pomagać zadłużonej Grecji. Parlament w Bratysławie zagłosował przeciwko udzieleniu Atenom pożyczki. Niemieckie media nie kryją oburzenia, nazywając Słowację niewdzięcznym krajem łamiącym zasady tolerancji unijnej. Wszystkie niemieckie media piszą o słowackiej odmowie wzięcia udziału w składce dla Grecji, przytaczając słowa unijnego komisarza ds. gospodarczych i walutowych Olli Rena, który stwierdził, że postępowanie Słowacji jest złamaniem obowiązku, jaki ten kraj wziął na siebie, wstępując do strefy euro. „Financial Times Deutschland”, komentując ten fakt, pisze wprost, że chociaż z logicznego punktu widzenia postępowanie słowackiego parlamentu jest zrozumiałe, to jednak jest to bardzo niebezpieczne zjawisko, bowiem przy takim podejściu jakiegoś pojedynczego kraju Unia nie będzie mogła skutecznie działać. [I bardzo dobrze! Im mniej skutecznego działania Unii, tym więcej wolności dla nieszczęsnych krajów, z lucyferiańską przebiegłością wciągniętych do tego neofaszystowskiego łagru - admin] Jednocześnie nawet „FTD” przyznaje, że Słowacy powiedzieli głośno to, co wielu niemieckich obywateli prywatnie myśli o miliardach dla greckiego bankruta, a mianowicie że gdyby to od nich zależało, to Grecja nie dostałaby ani centa z ich pieniędzy. Społeczeństwo niemieckie od początku krytykuje swój rząd za to, że najpierw hojną ręką zgodził się wesprzeć w formie miliardowej pożyczki pogrążoną w kryzysie Grecję, a teraz sam musi borykać się z kłopotami finansowymi i zapowiada drastyczne oszczędności. Kraje strefy euro zadecydowały o udzieleniu Gracji pakietu pomocowego w formie pożyczki w wysokości 110 mld euro, z czego Słowacja miała pożyczyć 817 mln 85 tys. euro. Waldemar Maszewski, Hamburg, Nasz Dziennik
Nikt nigdy nie słyszał o żadnych poważnych problemach gospodarczych państw europejskich, dopóki lucyferiańska, faszystowska Unia Europejska, rządzona przez Żydów, nie zacisnęła im pętli na szyi. – admin.
Mam przed oczyma miejsce, w którym leżało ciało Prezydenta Obraz, jaki zapamiętałem ze Smoleńska: zamglony, ciemny las, po którym kręci się bardzo dużo ludzi, nie można jasno powiedzieć, kto jest kim. Tam mógł być każdy Z Pawłem Kowalem, posłem do Parlamentu Europejskiego (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy), wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie PiS, który 10 kwietnia towarzyszył Jarosławowi Kaczyńskiemu w drodze do Smoleńska, rozmawiają Marta Ziarnik i Paulina Jarosińska
Jakie obrazy zarejestrował Pan po przyjeździe do Smoleńska 10 kwietnia wieczorem? - Nie wszystko pamiętam. To był zbyt duży szok. Pamiętam dokładnie jedynie to, czym się zajmowałem, czyli przede wszystkim rozmowy z przedstawicielami administracji rządowej, dyplomatami, stroną rosyjską. Trudno jest mi jednak teraz przypomnieć sobie poszczególne obrazy i odtworzyć wszystko po kolei – jak to wyglądało minuta po minucie. Pamiętam, że podszedłem do wraku samolotu, ale mało go pamiętam. Różne szczegóły musiały mi – ze względu na towarzyszące emocje – umknąć. Pamiętam, że rozmawiałem wówczas przez chwilę z ministrem Pawłem Grasiem i ministrem Tomaszem Arabskim, który organizował lot. Mniej więcej pamiętam też przebieg tych rozmów. W pamięci utkwiło mi również miejsce, w którym leżał Pan Prezydent Lech Kaczyński oraz Krzysztof Putra. Ale nie jestem na przykład w stanie określić teraz, jak duża była przestrzeń, na której znajdował się wrak samolotu. Byłem za bardzo zdenerwowany, by to przyswoić. Zapamiętałem, że było ciemno i było błoto. Jeszcze jedna myśl utkwiła mi w pamięci, a mianowicie, że chciałem coś stamtąd wziąć. Zabrałem więc kilka uschniętych liści. Później coś się z nimi stało, gdzieś zginęły.
Czego dotyczyły Pana rozmowy z ministrami Grasiem i Arabskim?- Obaj ministrowie byli już po jakichś rozmowach ze stroną rosyjską i generalnie ustalaliśmy szczegóły dalszego działania. W tym m.in. szczegóły dotyczące tego, czy ciało Pana Prezydenta będzie można zabrać do Polski jeszcze tej samej nocy, czy też dopiero nazajutrz. Te rozmowy dotyczyły głównie tego, jaki jest stan ustaleń polskiego rządu ze stroną rosyjską.
Szczegóły dotyczące powrotu ciała Prezydenta do Polski ustalali Graś z Arabskim?- Wydaje mi się, że w większym stopniu minister Paweł Graś. Miałem wtedy kontakt również z wiceministrem spraw zagranicznych Jackiem Najderem, z dyrektorem Departamentu Wschodniego MSZ Jarosławem Bratkiewiczem i z szefową departamentu zagranicznego w kancelarii premiera, panią Agnieszką Wielowieyską.
O czym rozmawiał Pan z premierem Władimirem Putinem? - To była techniczna rozmowa, a jej sens dotyczył tego, kiedy ciało Prezydenta może wrócić do Polski, oraz jakim samolotem będzie transportowane. I ustalenia, które przekazałem niezwłocznie Jarosławowi Kaczyńskiemu, brzmiały ostatecznie tak, że ciało Lecha Kaczyńskiego będzie wracało do Polski samolotem wojskowym nie w nocy, ale dopiero rano.
Jarosław Kaczyński chciał, żeby ciało jego brata wracało razem z nim jednym samolotem? - To był jeden z wariantów, jaki dopuszczała strona rosyjska. Został on przedstawiony – jeśli dobrze pamiętam – albo przez ministra Pawła Grasia, albo przez zastępcę ambasadora Polski w Rosji.
Na początku była jednak opcja, którą potwierdzali też Rosjanie z ministrem Siergiejem Szojgu, zakładająca, że ciało Pana Prezydenta leci do Polski z Jarosławem Kaczyńskim… - Takie były jedne z pierwszych ustaleń.
Jednak później – po rozmowie Putina z Donaldem Tuskiem – ta opcja się zmieniła. - Wówczas kiedy się to działo, gdy byliśmy w hotelu w Smoleńsku, to – według mojej wiedzy – premier Tusk był już w drodze do Polski. Kolejność była taka: my rozmawialiśmy z Grasiem, potem pojechaliśmy czekać do hotelu i w tym czasie Tusk już wyjeżdżał ze Smoleńska, a wersje ciągle się zmieniały.
Czyli premier Putin zaprosił Pana na rozmowę dopiero po tym, kiedy premier Tusk wyjeżdżał już do Polski? - Pojechałem na to spotkanie, towarzysząc ambasadorowi Polski w Moskwie Jerzemu Bahrowi. Odbywało się to spokojnie i nie miałem poczucia jakiegoś dystansu. Nie miałem też poczucia jakiejś nadzwyczajnej bliskości. To była około półgodzinna rozmowa, która odbywała się po rosyjsku i na stojąco. Premierowi towarzyszył jeden z rosyjskich wiceministrów MSZ, którego znam od lat.
Jak Putin motywował fakt, iż chce, aby ciało Pana Prezydenta Kaczyńskiego zostało jeszcze w Rosji? - Argumentował zamiarem zorganizowania uroczystego pożegnania.
I miało się ono odbyć w Moskwie? - Różne warianty wchodziły wówczas w grę. Przedstawiałem nasze życzenie i nie analizowałem tego szczegółowo. Natomiast Putin inne rozwiązania motywował względami państwowo-protokolarnymi. Ale w tej sytuacji, trzeba to powiedzieć, trudno było znaleźć jakieś szczegółowe wytyczne, zwyczaje. Protokół zawsze odnosi się do jakichś sytuacji i wydarzeń, które już w przeszłości były, że przyjęło się coś w taki, a nie inny sposób załatwiać. A ta sytuacja była na tyle wyjątkowa, że trudno było w jej przypadku mówić o jakimś uzusie.
Dlaczego Jarosław Kaczyński sam nie chciał rozmawiać z Putinem? - Nie było takiej potrzeby, bo to była rozmowa techniczna. W ogóle nie było rozważane uczestnictwo w niej prezesa Kaczyńskiego. Chciałbym jednak dodać, że nie należy przesadzać z tym spotkaniem z premierem Putinem. Nie była to przecież rozmowa polityczna na najwyższym szczeblu – okoliczności to raczej wykluczały.
Jednak Jarosław Kaczyński nie chciał także przyjąć osobiście od rosyjskiego premiera kondolencji. - Ale mowa o kondolencjach była wcześniej, tuż po tym, jak przyjechaliśmy do Smoleńska. Każdy zrozumiał, że nie był w stanie wtedy przyjmować kondolencji w tych warunkach. Tymczasem moja rozmowa z Putinem miała miejsce w nocy. Więc to była już zupełnie inna sytuacja.
Wracając do tego, co Pan zarejestrował po przybyciu do Smoleńska. Pamięta Pan, jak Rosjanie traktowali ciała ofiar i wrak? - Kiedy przyjechaliśmy, to już było po wszystkim. Były głosy, że niektórzy Rosjanie źle odnosili się do szczątków ciał i maszyny, ale – według mnie – nie należy tutaj generalizować, tylko po prostu sprawdzić wszystkie sygnały. Nawet jeśli to się potwierdza, to nadal nie oznacza, że tak zachowywali się wszyscy. Z własnej obserwacji i z moich wrażeń muszę powiedzieć, że w mieście Rosjanie zachowywali się dobrze. W hotelu wyczuwało się normalną, ludzką atmosferę, jaka panowała w związku ze śmiercią. Wywieszono na przykład w holu portret Lecha Kaczyńskiego, odmawiano przyjęcia od nas pieniędzy. Natomiast jeśli chodzi o to, co działo się wcześniej na miejscu katastrofy, to w tej kwestii niewiele mogę powiedzieć. Komisja pana Szojgu uchodzi za bardzo sprawną. Myślę, że dla żołnierzy i oficerów pracujących dla tej komisji to było, niestety, rutynowe działanie. Oczywiście zdawali sobie sprawę z tego, kto zginął, i pewnie wyczuwali rangę sytuacji, ale pewnie też nie mieli świadomości, że ich rutynowe działanie, które stosują pewnie w podobnych sytuacjach wobec obywateli rosyjskich, nie zawsze może odpowiadać międzynarodowym standardom i może mieć potem daleko idące skutki polityczne. O ile znam Rosję, w części mogło być i tak, że zachowania te były elementem typowych działań, jednak z naszej strony słusznie mogło to wyglądać na zachowanie obcesowe.
Ma Pan pewność, że sekcja zwłok Prezydenta została przeprowadzona w godny sposób? W polskim prawie karnym jest taki wymóg. - Wydaje mi się, że był przy tym konsul, który – jak sądzę – miał świadomość tego, jaka jest jego rola w tej nadzwyczajnej sytuacji. Polscy konsulowie są dobrze przygotowani do takich zadań.
Czy Jarosławowi Kaczyńskiemu proponowano, by brał udział w sekcji zwłok Prezydenta? W polskim prawie prokurator ma obowiązek poinformować o prawie do uczestniczenia rodziny w sekcji. - Jakiś urzędowy dokument prezesowi przedstawiono na miejscu, ale nie wiem dokładnie, co on zawierał i czy dotyczył tej sprawy. To trzeba bardzo dokładnie ustalać, a ja nie chcę się wypowiadać na temat tego dokumentu, ponieważ nie znam jego treści.
Jakie służby były na miejscu w Smoleńsku, rosyjskie i polskie? - Tam było tak dużo ludzi, że mnie nawet dziwi, jak czasami niektórzy z precyzją potrafią określić i przypomnieć sobie, kto dokładnie był i z jakiej służby. Wiąże się to z moją odpowiedzią na pierwsze pytanie. Dla osoby, która tam przyjechała, było niemożliwe do ocenienia, kto tam jest i jaką funkcję pełni. Obraz, jaki pamiętam, był taki: zamglony, ciemny las, po którym kręci się bardzo dużo ludzi, w dodatku nie można jasno powiedzieć, kto jest kim. Tam mógł być każdy. Mogli tam być dziennikarze, przedstawiciele różnych służb porządkowych, mundurowych.
Rosjanie nie pilnowali, kto wchodzi na teren katastrofy? - Może przy wejściu pilnowali – w tym sensie, że nie mógł tam wejść ktoś przypadkowy. Ale też tego dobrze nie wiem. Moim zdaniem, później nie było jednak kontroli nad tym, kto był gdzie i co robił dokładnie na miejscu katastrofy, ale może się mylę… Moje odczucia były takie, że jest bardzo dużo ludzi, którzy robią różne rzeczy, zakładam, że każdy to, co do niego należy. Byli też dziennikarze, niektórzy robili zdjęcia, inni przeprowadzali wywiady, a jeszcze inni tylko patrzyli. Również z powodu ciemności, które tam panowały, nie umiałbym dokładnie określić, co kto robił. Na pierwszy rzut oka trudno w takich okolicznościach powiedzieć, kto jest Rosjaninem, a kto reprezentuje polską delegację. Nie znałem przecież wszystkich uczestników, którzy przyjechali bezpośrednio na miejsce.
A czy pamięta Pan, co robiło Biuro Ochrony Rządu? - Nie. Nie wiem, co robili funkcjonariusze BOR, którzy byli na miejscu. Jak już mówiłem, było tam zbyt wielu ludzi i zbyt ciemno.
Wie Pan, kto z Polski był obecny przy składaniu ciała Prezydenta do trumny w Smoleńsku? - Nie wiem, ale tam powinien być polski konsul.
Jarosław Kaczyński stwierdził jakiś czas temu, że zarówno Donald Tusk, jak i premier Putin “nie potraktowali wizyty prezydenta w Smoleńsku z należytym szacunkiem i starannością”. - Mogę przedstawić swoje zdanie na temat organizacji tej wizyty i niech komentarzem będzie tutaj to wszystko, co się mówiło o niej przed wyjazdem delegacji na obchody katyńskie. Wystarczy sięgnąć do wypowiedzi sprzed wizyty, żeby zrozumieć, w jakiej atmosferze była ona przygotowywana. Czyli publiczne sugestie, by prezydent nie leciał, albo żeby leciał w innym terminie. Pomniejszano rangę tej wizyty. Wystarczy sięgnąć do tych faktów, by zrozumieć to, o czym mówił pan prezes. Na temat technicznego przygotowania wizyty nie mam wiedzy.
Wielokrotnie latał Pan rządowymi samolotami, jak Pan ocenia ich stan? - Myślę, że nie tylko ja mam taką refleksję na temat faktu, iż to, że nic się nie zmieniło po wypadku samolotu premiera Leszka Millera (w którym tylko cudem nie stracił życia), jest jakimś skandalem. To powinno być jakimś wyrzutem sumienia dla wszystkich, polityków, ale też dziennikarzy, którzy epatowali oszczędnościami na bezpieczeństwie. Jednak politycznie za takie sprawy odpowiada rząd, który rządzi, szczególnie jeśli miał czas podjąć odpowiednie decyzje, zweryfikować decyzje poprzedników, które uważa za błędne itd. Powinno też nas wszystkich zastanowić, dlaczego wypadek Millera nie przyniósł żadnych wniosków i nic nie zmienił przez tyle lat. A w tym czasie rządzili wszyscy.
Koalicja winą za taki stan rzeczy obarcza jednak Prezydenta. - Obciążanie Prezydenta za katastrofę jest wyrazem złej woli i nie ma żadnego sensu. Politycznie za to odpowiada ten rząd, który obecnie sprawuje władzę. Szczególnie jeśli czas jego rządzenia trwa dłużej niż przysłowiowe pierwsze sto dni.
Tym bardziej że w czasie jego rządów były przygotowane przetargi na zakup nowych samolotów. - Dokładnie. Przetargi na nowe maszyny były już przygotowane. W takiej naturalnej trosce o państwo fakt, że wypadek Millera niczego nie zmienił, musi budzić jakieś przerażenie. Wypadek, którego Miller omal nie przypłacił życiem, nie spowodował reakcji. Już niezależnie od tego, kto za to odpowiada.
Zwłaszcza że sami Rosjanie, czyli twórcy Tu-154M, wycofują te maszyny… - Tak. Zresztą na to, że jest jakiś problem, wskazywały pierwsze oświadczenia strony rosyjskiej, które z całą stanowczością twierdziły, że samolot był sprawny. Dla kogoś, kto myśli logicznie, już to musi być kuriozum. Przecież w momencie, gdy ten samolot dopiero co spadł, nic jeszcze na temat jego stanu technicznego nie można było powiedzieć. Takie oświadczenia brzmiały więc paranoidalnie.
Jak ocenia Pan stan śledztwa po czterech miesiącach od katastrofy? - Pamiętam, ile razy byłem w ostatnich miesiącach atakowany za wyrażane publicznie wątpliwości – tym bardziej że starałem się nie unikać tego tematu także w kampanii. Dzisiaj mamy o tyle komfortową sytuację, że już sam minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller źle ocenia śledztwo. Nawet już premier Tusk w swoich wypowiedziach to uwzględnia i widać, że sytuacja musi być wewnętrznie bardzo krytyczna, skoro wątpliwości są już wyrażane publicznie. Podstawową sprawą, o której nie można zapomnieć, było to, że wiele wskazuje na to, iż premier Tusk nie był w trakcie podejmowania decyzji odpowiednio przygotowany w tym sensie, że nie znał całości bazy prawnej, na której mógłby się oprzeć, prowadząc śledztwo. Po drugie, zmarnowano pierwsze 12 godzin po katastrofie, w czasie których w opinii światowej było to najważniejsze wydarzenie, i to był właśnie czas, kiedy premier mógł efektywnie przedstawić swoje oczekiwania wobec strony rosyjskiej. Myślę, że błędem było też to, że w pierwszych godzinach po katastrofie, zamiast korzystając z “dobrej atmosfery”, jak najdalej postawić polskie oczekiwania względem Rosji, rząd koncentrował się jedynie na przekazie, iż “wszystko jest dobrze”. Ale ten stan rzeczy to nie tylko wina polityków. Część komentatorów i dziennikarzy, zamiast dochodzić szczegółów śledztwa, zajmowała się nagłaśnianiem – skądinąd szlachetnej akcji zapalania zniczy na rosyjskich grobach w Polsce – co z powodzeniem mogło się odbyć bez takiego ładunku ideologicznego lub np. zgodnie z polską tradycją 1 listopada. W każdym razie w pierwszych godzinach po katastrofie polskie oczekiwania z pewnością nie zostałyby uznane za agresywne czy niechętne wobec Rosji. To była kwestia odpowiedniej taktyki. Była to sytuacja, która stała się swoistym sprawdzianem dla doradców premiera i jego samego, a wiem, że w jego otoczeniu są znawcy spraw wschodnich. Kolejnym błędem było mówienie, że nie ma żadnych zarzutów wobec śledztwa, w momencie kiedy tak naprawdę jeszcze nic nie było wiadomo na temat jego przebiegu. Ówczesne pochopne deklaracje utrudniają obecnie działania. Kolejny błąd to zaniechanie informowania opinii publicznej o przebiegu śledztwa. Po pewnym czasie właściwie wszyscy dziennikarze i komentatorzy uznali, że to jest jeden z głównych problemów. Poza tym mówienie, że rząd nic nie może zrobić i nie może ponosić odpowiedzialności, bo śledztwo prowadzi prokuratura, też nie jest do końca zgodne z prawdą. Otóż tylko rząd i tylko służby państwa mogą ułatwić prokuraturze polskiej, nawet jeśli jest niezależna, kontakty z prokuraturą rosyjską, a poza tym działa też komisja, która podlega rządowi. Błędem było wmawianie przez rząd opinii publicznej, że on nic nie może zrobić. Okazywanie niemocy potęgowało jeszcze realne kłopoty. Poza tym pojawiały się również absurdalne głosy, że skoro śledztwo jest dobrze prowadzone przez stronę rosyjską, to nie ma konieczności, by było przejęte przez Polskę. Tego typu sformułowanie nie ma żadnego sensu, jeśli chodzi o współpracę międzynarodową. Idąc tym tokiem absurdalnego rozumowania, można by powiedzieć, że skoro rosyjski rząd np. dobrze rządzi u siebie (nawet gdyby tak było), to mógłby rządzić i w Polsce. Pewnym gorzkim ukoronowaniem tego procesu jest to, że ostatecznie minister Jerzy Miller obarcza winą za to, że śledztwo jest źle prowadzone w Rosji, polskie głosy krytyki odnośnie do tego śledztwa, podczas gdy także on sam je krytykuje. To sformułowanie ministra uważam za poważny lapsus.
Jakiego finału Pan się spodziewa? - To jest trochę tak, jakby w trakcie pieczenia chleba zaproponować, by z tego ciasta upiec jednak kremówki. Nie wiem, czy dzisiaj jest możliwość – i na ile efektywna ona by była – by skutecznie przejąć śledztwo; chociaż wystąpić o przejęcie śledztwa zawsze można, zawsze powinno się podjąć próbę. Politycznie jest to do wykonania, ale który moment jest dobry, by orzec, że właśnie teraz takie kroki trzeba podjąć? Do tego trzeba znać stan śledztwa. Po jakimś etapie rząd powinien wrócić do tej kwestii, ale ja nie chcę rządowi radzić, w którym to powinno być momencie, ponieważ nie mam na ten temat wystarczającej wiedzy.
Można jeszcze na tym etapie skutecznie umiędzynarodowić śledztwo? - Myślę, że nastąpi taki etap, w którym różne międzynarodowe instytucje zajmą się tą sprawą – w tym także Unia Europejska – gdyż kwestia takiego wypadku zawsze ma kontekst ogólnego bezpieczeństwa. Niezależnie od kontekstu politycznego dyskusji na temat katastrofy smoleńskiej w Polsce różne osoby i instytucje mogą zacząć się tym tematem mocno interesować, dlatego że to jest sprawa interesująca z punktu widzenia różnych aspektów, różnych interesów – m.in. bezpieczeństwa ruchu lotniczego, interesów koncernów lotniczych, podróżujących obywateli itp. Odpowiedzi na pewne pytania więc przyjdą, tylko z opóźnieniem. Dlatego też rząd powinien naprawić, co się da, na przykład przyjąć skuteczny sposób informowania opinii publicznej o śledztwie. Moim zdaniem, obecnie w interesie Polski powinno być odwoływanie się do obywatelskiego zainteresowania tą sprawą także w innych państwach. Mam nadzieję, że to się pojawi. Dla reputacji Polski bardzo niedobre może być np. to, że jakiś inny kraj będzie wiedział więcej na temat katastrofy niż nasz rząd.
Jak Pan ocenia zachowanie chociażby USA, jeśli chodzi o pomoc – a raczej jej brak – w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy? - W parlamentach amerykańskim i brytyjskim pojawiało się zainteresowanie przebiegiem śledztwa. W sensie politycznym coś się dzieje – mam na ten temat informacje. Trudno jest mi jednak wypowiadać się w kwestiach technicznych związanych z wiedzą o katastrofie, gdyż bardzo mało o nich wiemy. Nie wyobrażam sobie, aby w ramach NATO nie interesowano się przebiegiem tego śledztwa i przyczynami samej katastrofy. Te informacje mogą być po prostu utajnione. Jeśli jednak nie byłoby takiego zainteresowania, wówczas byłaby to tragedia.
Zarówno Jarosław Kaczyński, jak i niektórzy posłowie PiS z jednej strony krytycznie odnoszą się do przekazów części mediów, z drugiej strony cały czas z tymi mediami współpracują i udzielają im wywiadów, które później i tak – według tych samych posłów – są manipulowane. - Nie można podchodzić do rozmów z mediami jak do rozmowy z ciocią na imieninach. Odkąd jestem posłem, moim obowiązkiem jest rzetelnie rozmawiać z każdym, kto jest na to gotowy. Najważniejsze, by zgodnie ze swoim sumieniem mówić prawdę. Obowiązkiem parlamentarzysty jest komunikowanie się ze wszystkimi obywatelami – również z tymi, którzy nas nie wybrali, tylko zagłosowali na konkurencję – Polska jest jedna i nawet jeśli niektórzy tego nie chcą, to od momentu ogłoszenia wyniku wyborów reprezentujemy wszystkich wyborców. Co do zasady, staram się szanować wszystkie media, bo to kwestia relacji z obywatelami, których reprezentujemy. Dobrze by było, by dziennikarze wszystkich mediów chcieli na taką postawę odpowiadać. Odrębna sprawa to mieć talent do mówienia w taki sposób, by wypowiedź w minimalnym stopniu mogła być potem zniekształcona. To jest też kwestia naszych umiejętności, by w tej “grze” z państwem – jako dziennikarzami – wyjść dobrze.
Chciałybyśmy poruszyć inny ważny temat: kwestię krzyża przed Pałacem Prezydenckim. - Żałuję, że zamiast serii ogólnych komunikatów nikt nie wyszedł po prostu porozmawiać z modlącymi się pod krzyżem. Choćby już tylko na takiej zasadzie, jak się w demokratycznym społeczeństwie rozmawia z przedstawicielami nawet dziwnych demonstracji. Nie mogę się pogodzić z tym, że antyglobaliści, którzy protestują w jakiejś sprawie, to “wrażliwi ludzie”, a modlący się na ulicy chrześcijanie to niegodna uwagi “sekta”. Takie spotkanie przecież nie przesądzałoby jeszcze o niczym, a byłoby dla wielu Polaków sygnałem: rozmawiamy, szukamy rozwiązania, chcemy dobrze…
Nie sądzi Pan, że cała ta akcja od początku była zaplanowana jako pewna forma prowokacji? - Politykę zostawmy na moment obok. Od kilku dni w tej sprawie nie jest już naprawdę ważne, jaką kto reprezentuje partię, ale to, że jako chrześcijanie nie możemy dać się wciągnąć w bluźnierczą zabawę polegającą na publicznym profanowaniu znaku krzyża. Także prostego, zbitego przez harcerzy z desek. Jako obywatele nie możemy zgadzać się na szarganie znaku kluczowego dla historii kraju. Nie możemy też dopuszczać, by w Polsce było przyzwolenie na taki stosunek do religii, że można publicznie kpić ze znaków świętych dla ludzi wierzących. Może komuś przemówię do wyobraźni, jeśli zapytam, co by było, gdyby z jakichś powodów zaczęto poniewierać symbole judaizmu czy islamu. Mam wrażenie, że komuś zabrakło wyobraźni, iż dzisiaj ten krzyż, jutro inny. Tak się można “bawić” bez końca, a możemy za to zapłacić wszyscy.
Jakie byłoby najlepsze wyjście z tej sytuacji? - Gospodarz miejsca, czyli Kancelaria Prezydenta, powinna podjąć dialog, zaproponować rozwiązanie, dyskutować. Wiadomo, że nigdy nie zadowoliłaby wszystkich protestujących osób, ale nawet nie podjęto tej wypróbowanej metody. Nie należy traktować sprawy na zasadzie: “kto kogo”, ale w duchu deklaracji poszukiwania tego, co łączy: pamięć o zmarłych w katastrofie nie jest sprawą jednej partii, rozumienie powagi znaku krzyża w historii kraju jest sprawą nas wszystkich, także niewierzących. Dlaczego to ten krzyż stał się przeszkodą w rozdziale państwa od Kościoła, skoro w Polsce od setek lat stawiamy krzyże, skoro Konstytucja gwarantuje wierzącym prawo publicznego wyznawania wiary, skoro – to najważniejsze – walka z krzyżem w życiu publicznym to w naszej części świata relikt bolszewizmu, a nie rozdział Kościoła od państwa. Wie to każdy, kto rozumie, na czym ta zasada polega. Tym bardziej że o ile wiem, nikt nie upierał się przy jakimś konkretnym żądaniu. Trzeba było tylko zacząć rozmawiać. Dziękujemy za rozmowę.
Brakuje przeciwwagi dla „zaciągu” Owsiaka Z dr Hanną Karp, medioznawcą z Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, rozmawia Paulina Jarosińska W czym upatruje Pani źródeł eskalacji niesłychanie agresywnych i wulgarnych zachowań młodych ludzi przy krzyżu przed Pałacem Prezydenckim? - Model zachowania promowany przez wiodące media (mainstreamowe) lansuje permisywizm moralny, totalną wolność i ucieczkę od odpowiedzialności za własne zachowanie. Na pewno w tym, co oferują komercyjne środki przekazu, nie ma zdrowej aksjologii. Chodzi tu m.in. o poszanowanie przekonań religijnych, wartości związanych z godnością ludzką, ludzkim życiem, szacunkiem i poszanowaniem każdego człowieka, co wypływa choćby z wzorców chrześcijańskich. Cała nasza cywilizacja oparta jest na tych wartościach, wyrosła i skupiała się przez dwa tysiąclecia właśnie wokół krzyża. Dziś z mainstreamowych mediów nic się nie dowiemy o korzeniach własnej cywilizacji. Skutki tego skupiają się jak w soczewce na Krakowskim Przedmieściu. Dlatego nie sądzę, by wszyscy, którzy tam przychodzą, a których można określić przeciwnikami krzyża, działali tylko ze złej woli. Myślę, że w jakiejś mierze jest to bezrefleksyjne zachowanie stadne, co oczywiście w żaden sposób takich postaw nie usprawiedliwia. Inną grupę stanowią osoby znudzone, spragnione sensacji, które przychodzą zobaczyć, co się tam jeszcze wydarzy. Mają nadzieję, że może zobaczą siebie później w telewizji. Gdyby pousuwać z Krakowskiego Przedmieścia kamery, pewnie wkrótce byłoby tam o wiele spokojniej. Wreszcie ostatnia grupa to ci, którzy być może są tam wysłani, by eskalować konflikt. Na takich mogą wyglądać osoby, które układają na przykład „krzyż” z puszek po piwie. Nie sądzę, by ich zachowania były spontaniczne. To raczej celowe i zorganizowane prowokacje. Na Krakowskim Przedmieściu można rozpoznać działania spontaniczne i te, które organizowane są przez – trudne w tej chwili do określenia – siły zewnętrzne. Niektóre bardzo impulsywne zachowania, takie jak odwoływanie się przez przeciwników krzyża do szatana i demonów czy parodiowanie leżenia krzyżem, są zaskakujące i szokują. Tutaj aż prosi się o pogłębioną refleksję teologiczną. Na Krakowskim Przedmieściu uwidacznia się konflikt kulturowy toczący kraj. To nie jest tylko starcie o krzyż. Myślę, że jego obrońcy mają także dość wszechogarniającego, a płynącego z mediów permisywizmu moralnego i anomii. To powiedzenie stanowczego „nie” aksjologicznemu chaosowi, to wręcz rodzaj kulturowej kontrrewolucji.
W jakim stopniu wpływ na taką postawę mają osoby takie, jak choćby Jerzy Owsiak, Jakub Wojewódzki czy Janusz Palikot? - Tutaj dotykamy sprawy braku równowagi i braku symetrii w mediach. Jeśli chodzi o przekaz mediów laickich, liberalnych, to nie jest on równoważony przez głos mediów, które byłyby ich zaprzeczeniem, które dawałyby obraz świata zbudowanego na wartościach bliskich tradycji i moralności opartej na Dekalogu. Media szerokiego nurtu – laickie i zsekularyzowane – dyktują i nadają ton całemu dyskursowi społecznemu. Brakuje w szerokim zasięgu modeli, wzorców przeciwnych Jakubowi Wojewódzkiemu czy Jerzemu Owsiakowi i prezentowanej przez nich postawie „luzactwa”, nihilizmu i zachwytu nad światem chaosu. Młody człowiek bez formacji bardzo łatwo ulega temu stylowi i imituje go. Potrzebny jest wzorzec w mediach, który byłby silną propozycją zachowań i postaw pozytywnych. Obecna sytuacja jest też konsekwencją zaniedbania spraw mediów na początku lat 90. Dyskusja na ich temat została wówczas zmarginalizowana i bardzo zaniedbana, nie doceniono ich roli. Wracając do samej kwestii krzyża i wydarzeń sprzed Pałacu Prezydenckiego, należy zauważyć, w jak niekorzystnym czasie rozgrywa się cała batalia. Wielu z nas w czasie wakacji może łatwo zbagatelizować cały problem i nie próbować nawet zastanowić się nad jego źródłem. Sam premier Tusk podszedł bardzo „na luzie” do sprawy, mówiąc o „Hyde Parku” itp., a przecież wydarzenia pod krzyżem są jedynie wierzchołkiem lodowej góry.
Prześmiewczy nurt kontrkultury dyktujący obecnie styl dyskusji (nawet na wysokich szczeblach politycznych) okazuje się zwycięski również wśród młodzieży. Mamy zespolenie sarkazmu i szyderstwa… - Część osób, które przychodzą pod krzyż i szydzą z niego, wyśmiewają modlących się – jak już wspomniałam – powtarza to za tłumem, a i ich zachowania są pochodną instynktu stadnego. Być może w konfrontacji twarzą w twarz z obrońcami krzyża osoby takie nie zachowałyby się tak żałośnie i wyzywająco. Jeden upojony alkoholem człowiek może pociągnąć za sobą grupkę kolegów. Z drugiej strony można powiedzieć, że część agresywnych przeciwników krzyża swoim zachowaniem zdradza własną bezsilność i rozpacz. Sarkazm i ironia biorą się często z bezradności oraz lęku. Agresja jest przejawem rozpaczy, wskazuje na brak racjonalnych argumentów. Najważniejsze jest, by został zachowany spokój przez obrońców krzyża, bo on okazuje się najlepszą odpowiedzią na wulgarne prowokacje. Nie mam jednak złudzeń: na spokój nigdy nie będzie stać ludzi, którzy zjawiają się przy krzyżu na zlecenie. Osoby zorganizowane w grupy, mające wyznaczony z góry cel prowokacji i ośmieszania, mają do wykonania określone zadania. I – jak widać – wypełniają je.
Na Krakowskie Przedmieście przychodzą też osoby znane, kojarzone z plotkarską prasą lub popularnymi serialami, i to również nie pozostaje bez wpływu na młodych ludzi. - Osoby znane z tego, że są znane, zjawiają się w publicznych miejscach w konkretnym celu. To ich praca. Następnego dnia pojawią się na okładce kolorowego pisma i automatycznie ich „notowania” wzrastają. Realizują na zimno swoje interesy i pracują na swój wizerunek. Na pewno nie pozostaje to bez wpływu na uległą młodzież, która poprzez takie osoby zyskuje potwierdzenie swojej obecności i zachowania pod krzyżem. Myślę, że najważniejsze jest obecnie to, aby władze przestały eskalować konflikt wokół krzyża. Starcia przy nim nie zakryją ich nieporadności i lekceważenia uczuć milionów Polaków. Dziękuję za rozmowę.
Kard. Pell o Partii Zielonych: to zakamuflowani komuniści Oni są jak arbuzy. Z zewnątrz zieloni a w środku czerwoni – tak kardynał George Pell z Archidjecezji w Sydney określił Patrię Zielonych w Australii. Popiera ona aborcję, eutanazję i “małżeństwa” homoseksualistów. Przewodniczący Partii Zielonych Robert Brown zarzucił kardynałowi kłamstwo, mówiąc, że jest bardziej przywiązany do chrześcijaństwa niż sam hierarcha. Kłótnia rozpoczęła się, kiedy wierni zapytali jak głosować w najbliższych wyborach. Kardynał Pell stwierdził, że nie zamierza wskazywać konkretnego ugrupowania, ale zachęca by wierni dokładnie przeanalizowali program głównych partii politycznych w Australii pod kątem ich przywiązania do zasad chrześcijańskich. Hierarcha zwrócił uwagę na antychrześcijański program Partii Zielonych. – To zakamuflowana trucizna, która jest antychrześcijańska – powiedział kardynał o programie “zielonych”. - Partia Zielonych chce zmieść chrześcijańskie zasady moralne i zastąpić je swoimi – powiedział kardynał, który dodał, że niektórzy politycy Partii Zielonych przyznali publicznie, że religijna argumentacja powinna być usunięta z przestrzeni publicznej. Hierarcha doprowadził do szału „zielonych”, gdy porównał ich do arbuza, który na zewnątrz jest zielony, a w środku czerwony. – Tam jest wielu stalinistów, którzy zaprzeczają zbrodniom komunizmu – powiedział kardynał Pell. - Zieloni są przeciwnikami rodziny jako związku mężczyzny i kobiety. Oni widzą małżeństwo tylko jako alternatywę do innych związków – dodał kardynał. Brown opowiedział, że większość chrześcijan w Australii popiera homo-małżeństwa więc jego partia jest…bardziej chrześcijańska niż sam kardynał. – Arcybiskup zapomniał o 9 przykazaniu, które zakazuje mówienia fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu swemu – napisał Brown w “Sydney Morning Herald”. – Jesteśmy bliżej chrześcijańskich zasad, dlatego to ja kandyduje w wyborach, a nie kardynał Pell – dodał polityk. Przewodniczący zielonych zarzucił również kardynałowi Pellowi dyskryminację homoseksualistów. Arcybiskup Pell nazwał natomiast Browna „panem grzechu”, zaś rzecznik Archidiecezji w Sydney napisała, że Brown zamierza zredefiniować katolickie zasady moralne.Jednak część katolickich publicystów i duchownych krytykuje język kardynała Pella. -Byłem zdziwiony tymi zarzucamy. Nie sądzę, by Partia Zielonych była zakamuflowaną trucizną i była antychrześcijańska”- powiedział ojciec Frank Brennan z Public Policy Institute na Australijskim Uniwersytecie Katolickim. Ł.A/ LSN/ABC
JACEK KWIECIŃSKI PISZE Contra 90 lat temu. Kolejna wielka polska rocznica, symbolizowana datą 15 sierpnia. Pamięć o niej na Zachodzie nie istnieje. Właśnie dlatego musimy się postarać, by nie poszła w zapomnienie wśród naszych nowych pokoleń, które będą zapewne coraz bardziej „europejskie”. Parę słów nieco innej natury. Nic wspólnego z mą religijnością nie ma sprzeciw wobec terminu „cud nad Wisłą”. To określenie, podobnie jak próby powrotu do „francuskiego autorstwa” (mimo że zostało to już całkowicie zdyskredytowane), jest dziełem przeciwników Józefa Piłsudskiego. To nie był „cud”. Genialny manewr znad Wieprza, potem nieco powtórzony nad Niemnem, został w wielkiej księdze wybitnego brytyjskiego historyka wojskowości Johna F.C. Fullera zaliczony do najwspanialszych w historii. U nas są i tacy, którzy chcieliby nasze zwycięstwo „odbrązowić”. – Sowieci nie rzucili wszystkich sił, w razie czego Zachód wcale nie był tak zagrożony – mówią. Nie na podstawie emocji uważam, że się mylą. Wiemy o probolszewickich rewoltach w Bawarii czy na Węgrzech. Ogólne rozprężenie panowało nie tylko w Niemczech. Jakie prądy są zawsze potężne we Francji czy Włoszech (nie mówiąc już o Hiszpanii), jest powszechnie znane. Na nawałnicę bolszewicką, wzmocnioną powojennymi nastrojami, Zachód był całkowicie nieprzygotowany. W Europie nie było Amerykanów. Nawet gdyby zdecydowali się pomóc Europie, to choćby ze względu na ówczesne warunki logistyczne byłoby za późno. A bolszewicy nie skrywali, że Polska nie jest bynajmniej ich końcowym celem. To dopiero po polskim doświadczeniu na długie lata ograniczyli się na zewnątrz wyłącznie do propagandy i sabotażu, budując komunizm w „jednym imperium”. Zaiste, zachodnia Europa winna nam dziękować. Choć sama o tym nie wie.
ODCINKI Rocznice W „Contrze” piszę szerzej o rocznicy 15 sierpnia. Wielu jest zdania, że za dużo mamy tych rocznic, że zbytnio je celebrujemy. Bo trzeba raczej patrzeć w przyszłość itd. Nie zgadzam się. Właśnie takie daty jak 15 sierpnia należałoby jeszcze przez długie lata świętować b. uroczyście. Naród bez pamięci o przeszłości, o wydarzeniach, dzięki którym zachowaliśmy Polskę, nie istnieje. A powstanie jakiegoś internacjonalistycznego, przepojonego amnezją e-świata, w którym całkowicie „zanurzą się” młode i przyszłe pokolenia polskie, to groźba realna.
Sukces biurokracji VAT-y VAT-ami, ale gdzie są oszczędności w administracji? Gdzie jest zmniejszenie biurokracji? Ograniczenie armii urzędniczych funkcjonariuszy? PO to żaden „liberalizm” – udawany, prawdziwy, dogmatyczny, uwzględniający realia Polski, jakikolwiek. We wszystkich państwach, które podwyższyły (czy podwyższą) VAT, towarzyszyły temu cięcia biurokracji. U nas brak jakichkolwiek oznak, które by na to wskazywały. Będziemy więc mieli dalszy wzrost podatków – uderzający w najuboższych, najsłabszych a także wprowadzany chyłkiem, „bokiem”, by nie zaszkodziło to szansom wyborczym. A twierdzenie, że podwyżka VAT jest „tymczasowa”, to kpiny. PS. Tnie się wydatki tylko tam, gdzie to najmniej wskazane – w armii.
Bez wizji Program, który (mówiąc językiem Puchatka) najmniej w zeszłym tygodniu oglądałem: orędzie obrońcy WSI oraz inne ceremonie. Nic by mnie do tego nie zmusiło. Postaram się tego pana oglądać jak najrzadziej, najlepiej wcale. Co nie oznacza, że zamierzam obrzucać go inwektywami. Wiem, że przed B. Komorowskim zadanie wielkie, prawie niewykonalne: starać się, aby w przyszłych podręcznikach nie było o jego prezydenturze jednej linijki. Lecz półtorej.
Pasuje Fetę z okazji swojego wyboru B. Komorowski planuje na 15 sierpnia. Pasuje idealnie. Niepodległość i ulubieniec gen. Dukaczewskiego – połączenie wzorcowo ilustrujące niezawisłą, suwerenną Polskę.
Prawda, czyli warcholstwo Chcę zwrócić uwagę p. Lisickiemu, że domaganie się pełnej prawdy o katastrofie smoleńskiej nie jest „radykalizmem”. Nie jest też równoznaczne z „teoriami spiskowymi”. Chociaż p. Lisicki już prawdę zna. O jakiejkolwiek winie jakiegokolwiek typu ze strony rosyjskiej wspomina, pośrednio, co najwyżej w trzech słowach długich zdań, dotyczących głównie naszej polskiej „tromtadracji”. Cieszy niezależność p. Lisickiego. Oto Tusk odkrył (po paru miesiącach, biedaczek), że Rosjanie w całym śledztwie „robią nas w konia” (a tak ufał Putinowi!). A za nim, jak za panią matką, te zaiste rewelacje podchwyciły nagle usługowe wobec rządu media. Tylko p. Lisicki nadal prawi niemal wyłącznie o polskim „niechlujstwie” itp. PS. Oczywiście, nowa postawa np. „G. Wyborczej” jest tylko częściowo „nowa”. Bo zarazem pisze się tam, co „ustalił MAK”. A to, co „ustalił” ów MAK, jest funta kłaków niewarte. Prok. Seremetowi co jakiś czas „wydaje się” to lub tamto. A min. Miller próbuje omawiać w Moskwie powstałe „problemy”. Itd.
Na drodze do tuskizmu W swoich wysiłkach p. Lisicki jest niezmordowany. Minimalizowanie niesłychanych braków śledztwa rosyjskiego (i nieodpowiadania na polskie „prośby prawne”) posuwa do granic absurdu. A w dniach, gdy PO zawłaszcza, co się tylko da („Rzeczpospolita” może i powinna wspomóc te działania), straszy „oszalałymi religiantami”, którzy już-już narzucą siłą swoją dyktatorską wolę społeczeństwu. Pisanie zaś o przerażeniu „tylu Polaków” tym, „co teraz pomyśli o nas Europa”, jest absurdem podwójnym. 1. Musimy się wyleczyć z kompleksu „co pomyślą o nas inni”. 2. Europa na kwestie polskie, które porusza p. Lisicki, nie zwraca nawet cienia uwagi. Stwierdzenie p. Lisickiego jest wariantem równie idiotycznego refrenu, że ciągle „kompromitowaliśmy się” czy „kompromitujemy”. Owszem, ale wyłącznie wśród poprawnych polskich żurnalistów. Do których dziarsko dołączył szef „Rzeczpospolitej”.
Pornografia Gazeta o nazwie jakby na ironię „Polska” eksponuje, reklamuje, lansuje Palikota (ostatnio na okładce swego tygodniowego magazynu). To jest niszczenie polskiego życia politycznego, polskiego parlamentaryzmu. To jest kpina z tego, co kiedyś nazywano dziennikarstwem. Z połączenia „linii” ul. Czerskiej z dziennikami bulwarowymi wyszła pornografia polityczna. To coś znacznie więcej niż utrwalanie kompletnej nierównowagi politycznej (a także kulturowej) na polskim rynku medialnym (o czym napiszę innym razem). Niedawno naczelny tego organu wezwał J. Kaczyńskiego do rezygnacji z polityki „dla dobra Polski”. Więc ja wzywam go do rezygnacji ze stanowiska – dla dobra polskiej kultury politycznej. Choć wiem, że wyraźna zmiana profilu ideowego „Polski” to nie (wyłącznie) jego dzieło. Co bardziej litościwi twierdzą, że ta gazeta to nie neo-„Wyb.”, lecz tylko kalka „Dziennika”, pod kierownictwem Krasowskiego–Michalskiego. Który w imię „nowoczesności” zwalczał wówczas „zatęchłą” polską tradycję. To dużo lepiej? PS. W czwartek, 5 sierpnia, „Polska” publikuje kolejny wywiad z Palikotem. Spija z jego ust każde słowo. Chcę uświadomić znanym publicystom tej gazety, że firmują postępowanie ohydne i haniebne.
Strategia? Przykro mi, ale nie wydaje mi się by PiS miał dobrą strategię (jeśli ma jakąkolwiek). Taka strategia wymaga istnienia nie tyle „gabinetu cieni”, ile przygotowanych, prawdziwych fachowców w każdej dziedzinie. Samo wytykanie niedotrzymanych przez PO obietnic nie wystarczy. Trzeba dysponować własnymi rozwiązaniami alternatywnymi. Czasem nawet z wyprzedzeniem. Być w ofensywie. Starać się, na ile to jest możliwe dla dziko zwalczanej opozycji, przejmować inicjatywę. Nie być monotematycznym, nawet jeśli chodzi o najważniejszą sprawę. Wykorzystać wszelkie, różne nowe siły. Także spoza „kadry partyjnej”. W Polsce naprawdę nie brak ludzi mądrych, również wśród młodszych. Poza tym – nowe sposoby kontaktu z ludźmi. Obecność J. Kaczyńskiego na „przystanku Woodstock”, u boku Obciacha, byłaby zawsze szokująca. Ale przecież są i inne tłumne imprezy młodzieżowe, niekoniecznie religijne. Jestem też pewien, że możliwe jest wykorzystanie internetu do cotygodniowych wystąpień (wizualnych) lidera PiS, w których komentowałby stale bieżące wydarzenia. O podobnych kwestiach będę oczywiście jeszcze wiele pisał.
PO-lider „Przegląd wet poprzedniego prezydenta”. Nigdzie w świecie cywilizowanym nie słyszałem o czymś podobnym.
Abdykować Nie chodzi o „kraj zaludniony przez powstańców warszawskich i rozmodlony na wałach jasnogórskich” (Piotr Skwieciński), nie chodzi nawet o „powoli laicyzującą się Polskę”. Lecz o importowanie, głównie z zewnątrz, zestawu opresyjnych nakazów prowadzących do soft-totalitaryzmu czy też autokratyzmu. A przede wszystkim – to wobec polityków – o rzeczywiste przywiązanie lub nie do suwerenności i podmiotowości Polski. Niezależnie od tego, jak się aktualnie partie się zowią. Oczywiste jest, że świat się zmienia, co może się nam podobać lub nie. Ale czy naprawdę traktowanie np. patriotyzmu jako „obciachu” musi bezapelacyjnie w zakres owych zmian wchodzić? Swoją drogą, byłoby wspaniale, gdyby „oskarżenia” T. Mazowieckiego (pod adresem J. Kaczyńskiego) były prawdziwe. Bo jego poprzedni „rokosz” przeciw pełnej dominacji „filozofii rządu T. Mazowieckiego” był wskazany, niezbędny. I zakończył się sukcesem. Przynajmniej na tym polu.
My, Europejczycy… W 1950 r. został podpisany układ o Europejskiej Wspólnocie Węgla i Stali. Ale może warto by uczcić i inne europejskie osiągnięcie z tego roku. 13 marca francuskie Zgromadzenie Narodowe uchwaliło ustawę (wysuniętą przez komunistów, popartą przez „Le Monde” i „prawicową” partię premiera Bidault). Przewidywała „zakaz importu, produkcji i sprzedaży Coca-Coli we Francji, Algierii i Imperium Francuskim”. Wynik głosowania 366:202. „Le Monde”: „[W zakazie] chodzi mniej o sam napój, bardziej o cywilizację, styl życia, jakiego jest znakiem i symbolem”. Przedstawiciel firmy: „Coca-Cola nie szkodziła zdrowiu i stylowi życia żołnierzy amerykańskich, którzy wyzwalali Francję”. Tak czy inaczej, jest to wspaniała okazja do pięknego europejskiego święta, niechby o parę miesięcy opóźnionego.
Zmiana? Ledwo napisałem o wielkich listopadowych szansach oponentów Obamy i jego pomagierów, a tu ten sam, podobno niezależny, specjalista po dwóch tygodniach odnotował (co prawda ze znakiem zapytania), że szarża Republikanów się zatrzymała. Choć nie zdarzyło się nic, co mogłoby to tłumaczyć. W normalnych okolicznościach wyjaśniłbym to standardowo: nieco przedwcześnie nastąpił szczyt (tzw. peak) sprzeciwu/notowań. Jak w przypadku b. kandydata na prezydenta H. Deana, jak wyprorokowałem J. Rokicie przed wyborami 2005. Ale okoliczności nie są normalne. Jeśli Demokratom uda się zachować większość w Kongresie, będzie to fatalne nie tylko dla Ameryki. Sądzę, że wówczas na 20–30 lat cała nasza zachodnia cywilizacja podupadnie. No, ale może chodzi tylko o to, że mamy lato…
Terroryści A ja nie mam nic przeciw lotom, a nawet bazom CIA w Polsce. Kwestionuję też (mimo że oczywiście były pomyłki, nadgorliwość etc., bo zawsze są) ogólne określenie „podejrzani [tylko] o terroryzm”. Nawet gdyby w Polsce okresowo przetrzymywano terrorystów, traktowałbym to jako formę współpracy wywiadów. Oczywiście są i tacy (dużo ich), dla których już terminy: „CIA” i „zbrodnia wojenna” są tożsame. Określenia „tortury” czy sama nazwa „Guantanamo” obrosły mitami. Znanej proweniencji. Tu nie chodzi o „prawa człowieka”, lecz obecny obyczaj stawiania sprawcy wyżej niż ofiary. Chciałbym wiedzieć, kto ew. był w Polsce. „Mózg” ataków z 11.09.01, ten „bojownik”, który w Afganistanie zabił przesłuchującego go spokojnie (na otwartym terenie) oficera? Nt. sposobów przesłuchiwania tych, którzy za swój cel życiowy uznali mordowanie „niewiernych”, tych, którzy – co było udokumentowane – mieli krew na rękach, toczyły się w USA we wczesnych latach 2000 długie dyskusje, debaty (także prawne). Paru przesłuchujących niezgodnie z wdrożonymi przepisami zwolniono. Owszem, bodaj dwóch terrorystów „podtapiano”, ale po tym porównano ich zeznania do złamania kodu Enigmy. Mieli wiedzę o kilkunastu projektach zamachów – wiadomo już publicznie, o jakich konkretnie – niektóre udaremniono w ostatniej chwili. Uratowano dziesiątki, a może setki niewinnych istnień ludzkich. Walka z terroryzmem islamskim jest inna niż wszystkie poprzednie. To nie są zwykli jeńcy wojenni. Warto wziąć to pod uwagę.
By zmądrzeć „Jeśli nie chcesz, by największe autorytety nazywały cię bydłem, studiuj codziennie »Gazetę Wyborczą«” (reklama).
Uczyć się będę Chamstwo jest dziś wielce modne. Aktywnie wspomaga tę modę władza, jej pracownicy i podwładni: rządowi, medialni, partyjni. Chcę być trendy, chcę się uczyć i nauczyć. Może więc zapiszę się do mającej powstać – jak słychać – Akademii Chamstwa. Nawet nie na kurs wyższy – dla dziennikarzy, ale ten zwykły, powszechny. Lista wykładowców już obecnie prezentuje się imponująco. Nawet kurs podstawowy ma zaszczycić swoją obecnością R. Sikorski. Będzie miał wykłady nt. „Jak zostać chamem oxfordzkim – etapy”. Słone opłaty za naukę w Akademii mają być wykorzystane jako „cegiełki wyborcze” PO. No cóż, mówi się trudno. Każdy wszakże chce być modny.
Nasze czasy Jeśli jest jeszcze jakieś tabu, należy je wyeliminować. Wypalić gorącym żelazem. Świat bez jakichkolwiek tabu to nasza wspaniała przyszłość, to nowoczesność, postęp, modernizacja.
Szybsze Powiedzenie: kłamstwo już jest daleko, aktywnie działa, podczas gdy prawda dopiero się ubiera, wydaje mi się trafniejsze niż to znane o „krótkich nogach” (kłamstwa).
Najlepiej… Warto kierować się zasadą: gdy nie wiesz, jak postąpić, zachowaj się przyzwoicie. Piszę oczywiście do tych, którzy rozumieją jeszcze termin „przyzwoitość”. Nie jest on dla nich archaizmem.
Przesadzą? Niektórzy mówią, że internacjonalistyczni budowniczy nowego świata, kapłani politycznej poprawności w końcu przeholują. I świat nie zidiocieje, nie znormalizuje się ostatecznie. A zacznie się proces odwrotny.To jest – tak dla odmiany – notatka optymistyczna. Jacek Kwieciński
Sofistyka nie pokona małżeństwa Z prof. Peterem A. Redpathem, filozofem z Uniwersytetu Świętego Jana w Nowym Jorku, rozmawia Łukasz Sianożęcki W ostatnim czasie Sąd Okręgowy w Kalifornii odrzucił wyniki referendum, które wprowadzało zakaz określania mianem „małżeństwa” układów homoseksualnych. Dlaczego sąd zlekceważył wolę obywateli tego stanu? - Sędzia Vaughn Walker, wydając orzeczenie, iż poprawka do konstytucji stanu Kalifornia znana pod nazwą „Proposition 8″, która broni tradycyjnie pojętego małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, jest niekonstytucyjna, stwierdził, że dzieje się tak ze względu na wykluczenie przez nią związków jednopłciowych. Uzasadniając swój wyrok, Walker wyraził opinię, że takie tradycyjne definiowanie małżeństwa jest reliktem i artefaktem zamierzchłej epoki, czymś, co utrwala stereotypy oraz wzmaga uprzedzenia. Wyciągając wnioski z takiego rozumowania, Walker oparł swoje orzeczenie na stwierdzeniu, że „małżeństwo to związek równych sobie osób”. Jak dowodził, w przeszłości osoby homoseksualne nie były traktowane na równi z heteroseksualnymi. Według niego, na fundamencie tego, że niegdyś dochodziło także do nierówności w traktowaniu płci, ukształtowała się definicja małżeństwa jako związku mężczyzny i zależnej od niego kobiety. Jak podkreślał, dziś wszyscy są równi, także homoseksualiści i heteroseksualiści. Dlatego też wyciągnął wniosek, że należy ustanowić nowe prawo. Uznał, że może to być prawo, które przekracza stanową konstytucję, a tym samym łamie prawa cywilne obywateli.
Oczywiście decyzja Walkera jest zwyczajną sofistyką. To kolejny przykład tego, jak amerykańscy oligarchowie wymiaru sprawiedliwości ignorują rzeczywiste różnice występujące pomiędzy osobami i wypływające z tego wzajemne relacje i zastępują je czymś nieistniejącym, fikcją. Ciężko wyobrazić sobie, by ktoś nazwał „małżeństwem” związek dwóch mężczyzn. Jednak w tym wszystkim nie chodzi przecież wyłącznie o nazewnictwo. - Zasadnicza kwestia stojąca za decyzją Walkera nie dotyczy tylko małżeństwa. Chodzi w niej o jakąś dziwaczną „modę” panującą wśród amerykańskich sędziów, którzy w coraz większym stopniu zupełnie lekceważą sobie zapisy zawarte w Deklaracji Niepodległości oraz filozoficzne korzenie konstytucji Stanów Zjednoczonych, które wypływają z prawa naturalnego. W rzeczywistości współcześni Amerykanie, wśród nich są także katoliccy sędziowie Sądu Najwyższego USA, zaczynają się zachowywać jak zsekularyzowani protestanci. Wydaje im się, że religia jest jakimś ślepym uczuciem czy irracjonalną emocją. Do tego dodają stwierdzenie, tym razem prawdziwe, że religia jest źródłem moralności. Od kiedy jednak religia i moralność zostały przez nich zasadniczo oddzielone od prawdy, wówczas wyciągnięto trzecią przesłankę, czyli że prawo odwołujące się do moralności jest irracjonalne. Dlatego, orzekając na temat związków międzyludzkich, które przecież w znacznym stopniu odwołują się do prawa moralnego, traktują oskarżonego, jak i skarżącego jako równe strony, jako twórców własnej, prywatnej moralności i praw z nią związanych. Zachowując się w ten sposób, sędziowie niejako bawią się w „krytokratów”. Oni nie „czytają” ani nie „interpretują” konstytucji USA. Oni stawiają się ponad nią jako wyższa instancja moralnego porządku. W wyniku tego zastępują naszą ustawę zasadniczą swoimi socjalistycznymi teoriami dotyczącymi moralności i polityki.
Skąd więc sami czerpią wiedzę na temat moralności? - Dla Walkera równość jest zwyczajnie kwestią społecznego porozumienia. Nie prawa naturalnego, ale tego, że „oświecona elita” pewnego dnia orzekła, że ludzie są sobie równi. To jest trochę tak, jakby stwierdzić, że dana osoba ma metr osiemdziesiąt wzrostu, dlatego że kilka osób powiedziało, że ma metr osiemdziesiąt.
Na tej zasadzie można uchwalić różne bzdury. Do czego prowadzi takie rozumowanie? - Prawdą jest, że homoseksualiści i heteroseksualiści są nie mniej naturalnie równi sobie jako osoby niż kobieta i mężczyzna. Jednakże już całkowitą nieprawdą jest, jak twierdzi sędzia Walker, że małżeństwo to związek dwóch osób naturalnie równych. Od zawsze był to związek osób naturalnie nierównych, w przypadku których właśnie te naturalne różnice sprawiały, że były w stanie przyczynić się do rozwoju porządku socjalnego, opartego na poszanowaniu wzajemnej odmienności. Nie jest przecież żadną tajemnicą, iż naturalne małżeństwo pomiędzy kobietą i mężczyzną jest podstawą każdego społeczeństwa. Takie społeczeństwa są fundamentem istnienia, moralnej i politycznej władzy i wreszcie wynikającego z tego systemu i porządku politycznego. I to właśnie takie społeczeństwo powołało do życia amerykańską konstytucję. Nie zaś jakaś „jaśnie oświecona” grupka, jak próbuje dziś dowodzić swoim postępowaniem sędzia Walker.
Obecnie sprawa wychodzi na arenę całego kraju. Co się stanie, jeśli Sąd Najwyższy poprze opinię sądu w Kalifornii? - Sędziowscy oligarchowie w typie Walkera nie mają żadnej moralnej ani tym bardziej prawnej władzy, by zmieniać definicję małżeństwa, jasno sformułowaną w amerykańskiej konstytucji. Kiedy więc sędziowie, którzy składali przysięgę, by stać na straży konstytucji, zachowują się w ten sposób, zwyczajnie dopuszczają się krzywoprzysięstwa. Myślę więc, że obywatele powinni respektować tę decyzję w tym samym stopniu, jak akceptowaliby prawo nałożone przez despotę lub krzywoprzysięzcę. W dłuższej perspektywie nie powinniśmy się jednak tego obawiać. Jeśli takie prawo zostanie wprowadzone w szerszym stopniu, naturalne małżeństwo podniesie się z taką siłą, że pogrzebie wszystkich swoich przeciwników, z sędzią Walkerem włącznie. Dziękuję za rozmowę.
Nie dziwi nas, że katoliccy sędziowie zaczynają się zachowywać jak zsekularyzowani protestanci. Przykład idzie z góry. Dzisiejszy Kościół Katolicki jest katolickim już tylko z nazwy. W rzeczywistości jest sprotestantyzowany, włącznie z Mszą Świętą, która jest protestanckim nabożeństwem skleconm przez masona abp. Bugniniego. Nie podzielamy też poglądu, iż „naturalne małżeństwo podniesie się z taką siłą, że pogrzebie wszystkich swoich przeciwników, z sędzią Walkerem włącznie.”. Jest on bowiem, naszym zdaniem, oparty jedynie na miłych naszemu sercu pobożnych życzeniach. – admin
Posoborowi wandale Za „Kronika Novus Ordo”, http://breviarium.blogspot.com/ W Wodzisławiu Śląskim, w kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny będzie nowy ołtarz. To pracowicie zrekonstruowana replika neogotyckiego ołtarza, rozebranego w końcu lat 60. ubiegłego wieku. Jest odtwarzany na podstawie starej fotografii, odnalezionej w berlińskim antykwariacie. - Nasz stary ołtarz był naprawdę piękny. Szkoda, że go rozebrano – mówi pani Bernadeta, mieszkanka Wodzisławia Śląskiego. Pamięta go, modliła się przy nim w młodości. Kościół przy rynku jest dumą wodzisławian. Powstał na początku XX wieku według projektu Ludwika Scheidera z Wrocławia, który zaprojektował także rybnicką Bazylikę. Jego prawdziwym skarbem był jednak neogotycki ołtarz, zamówiony u artystów w Monachium. – Jego cena była tak wysoka, że o datki ówczesny proboszcz musiał prosić nawet przyjaciół w Niemczech – mówi ks. dziekan Bogusław Płonka, proboszcz parafii WNMP. W 1969 roku ołtarz został rozebrany. – Wszystko przez decyzję II Soboru Watykańskiego, który wprowadził zmiany w odprawianiu liturgii, wiążące się z koniecznością przystosowania wnętrz kościoła do nowych przepisów. Od tamtej pory kapłani stoją przodem do ludu – mówi Sławomir Kulpa, dyrektor wodzisławskiego muzeum. W odbudowie ołtarza pomoże zdjęcie kupione przez muzeum w Niemczech. Widać na nim nawet drobne detale. Ołtarz ma być gotowy na przyszłoroczny jubileusz 100-lecia parafii. Oto kolejny przykład posoborowego barbarzyństwa, demolki wykonanej w latach 70-tych ubiegłego stulecia przez bezmózgowców opętanych żądzą zniszczenia wszystkiego „co zalatuje ofiarą”. Znamienne jest, że nawet dyrektor muzeum, a więc (jak mniemam) człowiek z wykształceniem historycznym, bezkrytycznie powiela mantrę o rzekomej decyzji soboru nakazującej „przystosowywanie wnętrz kościołów do nowych przepisów”. O „profesjonalizmie” kurialnych wandali i mizerii intelektualnej ówczesnego miejscowego konserwatora zabytków najlepiej świadczy fakt iż przed dokonaniem aktu destrukcji nie wykonano żadnej dokumentacji fotograficznej rozbieranego ołtarza. Na szczęście są jeszcze pamiątki „po okupancie”… Chwała księdzu dziekanowi, który chce odbudować stary-nowy ołtarz! Daj Boże, aby przy okazji zdemontowano nowy-stary-posoborowy kontuar, który pasuje tam, jak ryba do roweru i powrócono do celebracji przy starym ołtarzu – w całkowitej zgodzie z obowiązującymi obecnie przepisami. Dextimus II Sobór postanowił, że lud jest ważniejszy od Boga i dlatego kapłan ma stać przodem do ludu, a dupą do Ukrzyżowanego. Debilnym katolicznikom to się nawet podoba. Jeszcze fajniej jest, jak ksiądz zatańczy przy ołtarzu i pojedzie owsiakiem w kazaniu. Być może barbarzyńska likwidacja ołtarzy w świątyniach i zastępowanie ich protestanckimi „stołami ofiarnymi” wynikła z faktu, iż jednak większość księży czuje się nieswojo stojąc tyłem do Boga. Używanie luterańskich stołów ofiarnych „rozwiązuje” ten problem.
Piłsudski stworzył Sowiety? Niewykluczone Jesteśmy krajem rocznic, które mamy z dwutygodniową regularnością. 15 lipca - Grunwald. 1 sierpnia - Powstanie. 15 - Cud nad Wisłą. 31 - porozumienia sierpniowe. 15 sierpnia, niedzielę, uczczę pieśnią, którą - niczym Fogg - zachwycać mogę kolejne pokolenia. Śpiewa się to na melodię "Ej, dziewczyno", ale słowa nie są Kornela Makuszyńskiego, lecz późniejsze, ludowe: Ja myślałam, że to śmieci Że to gówno drogą leeeci! A to Sowieci! Sowieci! Sowieeeci! Ja myślałam, że to trzewik Albo słomą kryty chleeewik! A to Bolszewik! Bolszewik!Bolszeeewik! Ja myślałam, że skrzek wroni Albo alfons kurwę goooni! A to Czerwoni! Czerwoni! Czerwoooni! No, obchody rozpoczęte, pośpiewajcie przy ognisku - szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń! W 1920 r. udało się nam przegonić (acz ledwie na lat 20) czerwoną hołotę. Sowietów, przy których dzicz Tamerlana czy Wandalowie to byli rycerscy wojownicy, a Czerwoni Khmerzy litościwi nader. No tak. Józef Piłsudski, ten dyktator, mruk, lewicowiec, kobieciarz, rozwodnik i wcale nie katolik, dał Polsce pierwsze po Sobieskim zwycięstwo w wojnie. I stąd legenda. Nawet jeśli ta konnica Budionnego ruszyła na Polskę w walonkach i kufajkach, z flintami na drutach, a Tuchaczewski nie do końca wiedział, z kim walczy i gdzie. No, ale o tym wspominać nie będziemy, w końcu obchody, ułani, ułani, malowane dzieci, niejedna panienka za wami poleci! Mnie bardziej intryguje, jak w naszym świecie zdarzyć się mógł ustrój sowiecki, wprowadzony terrorem przez syfilityka (na początku), psychopatę (potem) i serię kagebistów u schyłku, co kosztowało narody rosyjski i wszystkie sąsiednie dziesiątki milionów istnień. Demografowie twierdzą, że tylko w dawnym ZSRR brakuje... aż 63 mln ludzi (!), z czego "tylko" 20 pochłonęła wojna ojczyźniana. Terror i łagry. Czystki. Niesłychany prymitywizm kulturowy i obyczajowy (choć jako młody człek zaciekawiłem się, że sowieckie związki zawodowe propagują... wolną miłość, hm, interesująca to była podnieta, ale i sowieckich kobiet wtedy nie znałem!). Sowiety. Absolutny zastój nauki - kosztem wyimaginowanych lotów w kosmos. Gospodarka rabunkowa, na poziomie głodu. Alkoholizm na skalę nieznaną wcześniej nawet alkoholikom ("Moskwa - Pietuszki" poczytajcie). Zrujnowane środowisko spowodowane choćby kretyńskim zawracaniem rzek albo takim brakiem odpowiedzialności jak w Czarnobylu. Kłamstwa. Złodziejstwo. Lenistwo. Wojna z religią. A to Sowieeeci! Polska zwana była zwykle najweselszym barakiem w całym obozie. Tak, już od pierwszej wizyty bolszewików brało się ten cały ustrój na wesoło. Jak w anegdocie Słonimskiego. Przyjeżdża do Polski pisarz radziecki na zjazd literatów. I pyta pana Antoniego, gdzie; może się wysikać. A ten grzecznie odpowiada: "Pan? Wszędzie". To żart z obyczajów, bo żarcik z nauki był następujący: "Kto wynalazł radio? Ruski. U Niemca na strychu". O złodziejstwie pamiętam inny: "Tiażołyje czasy" - rzekł ruski, dźwigając zegar z wieży kościelnej... Sowieci twierdzili, że budują ustrój sprawiedliwości. Tyle że wymyślili też walkę klas - i całe warstwy ścierali z powierzchni ziemi. Zamiast podatków - konfiskaty. Zagłada przemysłowców, ziemiaństwa, chłopstwa, dopiero co uwłaszczonego przez carat. Żyzny kraj zmienili w ugór z wiecznym niedostatkiem żywności. W kołchozy. Mechanizacja rolnictwa? Jeden komisarz tak raportował centrali: "Połowę zadania już wykonałem. Wystrzelałem wszystkie konie!". Sowieci. Wodzowie sklerotycy jak Breżniew czy Czernienko, prymitywy jak Chruszczow. Naprawdę, nie trafił się tam mądry ani jeden. W Związku Sowieckim bywałem wiele razy. Kraj zastraszony, w którym dwa najczęstsze zwroty to "nielzia" i "nie nada". Kraj śmierdzący, z kiblami czyszczonymi lizolem, najczęściej ze zwykłą dziurą w ziemi, wymagającą obeznania z pozycją "na narciarza". Ojczyzna łapówek, bez których nie można załatwić niczego. Kraina masowych rozwodów i aborcji (kiedyś, powiedzmy, że znajomy, zwraca uwagę sowieckiej dziewczynie, żeby tyle nie krzyczała i nie udawała, że tak jej z nim dobrze; A ona, krasawica, odpowiada, że jej wcale nie jest dobrze! Tylko skrobali jej rebionka i boli! Brrr!
Sowiety. Kraj podsłuchów, zastraszania, donosicielstwa, wyroków bez sądu, skrytobójczych mordów (Błochin, ten kat z Katynia, miał na sumieniu kilkanaście tysięcy własnoręcznie wykonanych egzekucji - w tym na Tuchaczewskim też - a przecież trudno przypuszczać i to, że był rekordzistą, i to, że wszyscy sowieccy zbrodniarze rozpłynęli się nagle we mgle). Brak jakichkolwiek uczuć. Jak u tych więźniów uciekających z Syberii, którzy brali na drogę "konserwę" - kolegę, którego po drodze jedli. Po kawałku. Najpierw szynkę.
Kraj Rad. Z biustonoszem w herbie (piersi na świecie). Z największym wynalazkiem ludzkości - toporną maszynką do mięsa (gniotsja nie łamiotsja). Z cenzurą, brakiem wolności słowa, zgromadzeń, własności prywatnej, pluralizmu, z monopartią... "Komunizm to władza Rad (Sowietów) plus elektryfikacja". Otóż nie było ani jednego, ani drugiego. Ba, niczego i nikogo nie było, jak u Kononowicza. Jak w tym konkursie plastycznym "Lenin w Poroninie". Artysta maluje Stalina kopulującego na ławce w parku z żoną Iljicza - Nadieżdą Krupską. "Ale gdzie Lenin" - pytają malarza - a on: "Jak to gdzie? W Poroninie!". Lenina pogonił nasz Dziadek na Kasztance, ale życiem go darował. Stalin - inny łajdak i sukcesor - też umarł niestety śmiercią naturalną, wcześniej kontynuując gigantyczny eksport rewolucji i dziadostwa na wszystkie kontynenty. Byłem kiedyś w jego muzeum w Gori. Wsiadłem do pociągu pancernego, w którym krył się jak szczur przed wrogami (a na front posyłał ciemny lud, na pewną śmierć - tu kłania się "Szosa Wołokołamska"). No więc ku swemu zaskoczeniu odkryłem tam jeden ludzki odruch Ziutka, mianowicie sedes, tuż koło gabinetu sztabowego. I z nieskrywaną radością mu nasrałem. Na tyle tylko zasłużył, jak mniemam, ten Sowiet nad Sowiety. A na jego grobie zapewne zrobiłbym to samo.
Ale co ma rocznica 1920 r. do Sowietów w ich całej przebrzydłej historii? Ano ma. Bo oto Piłsudski bolszewików pogonił, tyle że popełnił straszliwy błąd. Otóż wstrzymał swą zwycięską ofensywę. Zamiast czerwonych wybić do nogi, z Leninem i Stalinem, i ratować Polskę nie tylko na lat 20 - zatrzymał wojsko. Dlaczego? Bo się bał, że rozbicie chwiejącej się Rewolucji, przy udanej ofensywie carskich wojsk (białych) Kołczaka i Denikina może oznaczać jedno. Odrodzenie Wielkiej Rosji i... powrót granic rozbiorowych. Utratę niepodległości. Piłsudski wolał więc Lenina od cara, i dlatego z nim to zaczął paktować, z mordercą. No, ale o tym zapewne nikt Wam nie opowie, żeby nie burzyć mitu Wodza. Mitu Wodza, który pierwszy po Sobieskim dał Polsce zwycięstwo w wojnie. I który - wybacz Marszałku - całkiem nieświadomie stworzył coś, czego nie przewidział. Sowiety. Jak ta dziewczyna: Ja myślałam, że to śmieci Że to gówno drogą leeeci! A to Sowieci! Sowieci! Sowieeeci! Paweł Zarzeczny
Simons do Cziczerina Wielce Szanowny Panie Komisarzu Ludowy! Podróż tutejszego przedstawiciela radzieckiego pana Koppa, daje mi możliwość odnowienia naszej znajomości z poprzednich rokowań. Chciałbym skorzystać z okazji, aby donieść Panu, Panie Komisarzu Ludowy, iż moim zdaniem nastąpił teraz czas, kiedy to powinien być oficjalnie omówiony z Rosyjskim Rządem Radzieckim problem wznowienia normalnych stosunków pomiędzy Niemcami a Rosją. Jak Panu wiadomo, stosunki te częściowo były przerwane dlatego, że nie uzyskano niezbędnej satysfakcji za popełnione w dn. 6 VII 1918 zabójstwo naszego wysłannika w Moskwie hr. Mirbacha4. Nie mogę nie przyznać, iż z powodu przewrotu politycznego w Rosji, nasze żądanie, aby ukarać zabójcę i jego wspólników, które musieliśmy wysunąć, było dla Pańskiego Rządu wtedy trudne do wykonania i mało prawdopodobne obecnie. Naród niemiecki może i będzie oczekiwać, iż zanim zostaną nawiązane dobrosąsiedzkie stosunki, będzie mu dane publiczne zadośćuczynienie za obrazę narodowej godności spowodowaną przez zabójstwo naszego wysłannika. Dla spełnienia takiego zadośćuczynienia byłoby wystarczające, aby w domu gdzie popełniono morderstwo, wywieszono flagę niemiecką i rota wojsk radzieckich pod dowództwem oficera oddałaby honory wojskowe i następnie przemaszerowała uroczyście przed gmachem. Pozwolę sobie wyrazić nadzieję, iż jeśli Pan, Szanowny Panie Komisarzu Ludowy, przyłącza się do mojej opinii, to jednocześnie z zawiadomieniem o spełnionym w przedstawionej formie zadośćuczynieniu, przyśle mi Pan propozycje co do miejsca, czasu i charakteru wspólnej rozmowy w sprawie naszych stosunków ekonomicznych i politycznych. Jednocześnie pozwolę sobie poczynić dwie propozycje: Powstałe u nas „Towarzystwo do zbadania zagadnień pełnego wznowienia handlu ze Wschodem”, kierując się względami humanitaryzmu, postawiło przed sobą zadanie zaopatrywania Rosji drogą lotniczą i morską w środki medyczne i opatrunkowe, dla walki z dżumą, która została wywołana w Rosji przez blokadę i w ślad za wojskami zbliża się do granic Niemiec. W celu urzeczywistnienia tego planu, przedstawiciel Towarzystwa, dr Schlesinger (adres: Berlin, Parisserstrasse 31) z chęcią gotów jest nawiązać kontakt z osobą wyznaczoną przez Rząd Rosyjski. Drugi wniosek podyktowany jest przez rozwój wypadków po drugiej stronie naszej granicy wschodniej. Tutejszy Wasz Przedstawiciel oficjalnie mnie zawiadomił, iż wojska rosyjskie zajmując Polskę będą respektować nienaruszalność starej granicy Niemiec. Nasze oświadczenie o neutralności, Panie Komisarzu Ludowy, przekazaliśmy Warn drogą radiową w dn. 20 bm. Dla lepszego wykonania całkowicie jasnych zamierzeń obu stron i w celach natychmiastowego zapobiegania incydentom granicznym, które mogą mieć miejsce, uważam za pożądane, aby do wojsk prawego skrzydła armii rosyjskiej skierować niemieckiego przedstawiciela wojennego. Utrzymując bezpośredni kontakt z instancjami wojskowymi rosyjskimi i niemieckimi, mógłby on bez zwłoki rozwiązać nieprzyjemne incydenty. Nieokreśloność sytuacji w sprawach granicy i suwerenności we Wschodnich i Zachodnich Prusach uzasadnia taki wniosek. Dlatego mam zamiar uczynić analogiczną propozycję i polskiemu rządowi. Prosiłbym o przekazanie Pańskiego zdania o moich propozycjach przez radiotelegraf lub przez Kierownika, Szefa naszej Komisji do Spraw Jeńców wojennych w Moskwie p. Hilgera. Na zakończenie chciałbym wyrazić nadzieję, iż narody niemiecki i rosyjski, z których każdy wierny jest swojemu ustrojowi bez ingerencji w sprawy wewnątrzpolityczne drugiej strony, zaczną wkrótce współpracować w sprawie budownictwa gospodarczego w swoich krajach”. Wspomniane w liście Simonsa oświadczenie o neutralności Niemiec przekazane Ludowemu Komisariatowi Spraw Zagranicznych głosi: „Prezydent Państwa Niemieckiego oświadczył w dn. 20 lipca co następuje. W powstałych między Polską Republiką a Rosyjską Republiką Radziecką konfliktach wojennych Niemcy, znajdujące się w stanie pokoju z obydwoma państwami, przestrzegają do tej chwili i będą nadal przestrzegać pełnej neutralności. W związku z tym zwracam uwagę, iż każdy obywatel wewnątrz kraju i obywatele niemieccy za granicą zobowiązani są do powstrzymywania się od wszelkich działań sprzecznych z neutralnością Niemiec”. W imieniu rządu niemieckiego, mam zaszczytprzekazać to do Pańskiej wiadomości. Minister Spraw Zagranicznych [W]alter Simons
Za: „Powstanie II Rzeczypospolitej. Wybór dokumentów 1866-1925”, Warszawa 1981, ss. 578-579. Dokument po raz pierwszy opublikowano [w:] „Dokuminety Wnieszniej Politiki SSSR”, t. III, Moskwa 1959, ss. 77-78.
Nowa zabójcza pigułka Tabletki stosowane w leczeniu schorzeń gastrologicznych zaczynają być wykorzystywane do aborcji farmakologicznej. Promotorzy nowej postaci aborcji nazywają swój pomysł „rewolucyjnym”. Zwolennicy przerywania ciąży zadają sobie pytanie: czy wieloletni impas w sprawie upowszechnienia aborcji na całym świecie zostanie w końcu pokonany dzięki tabletkom kosztującym mniej niż 1 dolara? „To całkiem prawdopodobne. Te tabletki zaczynają rewolucjonizować aborcję na całym świecie, zwłaszcza w krajach ubogich.” Ponad 83 proc. aborcji przeprowadzanych jest w krajach rozwijających się, gdzie ogólnie niski poziom służby zdrowia czyni ją bardzo niebezpieczną. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), co roku 70 tys, kobiet umiera w wyniku komplikacji po przeprowadzeniu aborcji metodą chirurgiczną. Aborcjoniści poszukują więc nowych metod przerywania ciąży. Metoda farmakologiczna z pozoru wydaje się bezpieczna i tania. Nowa „zabójcza pigułka” zyskała sobie status aborcyjnej rewelacji. Rządom krajów rozwijających się trudno będzie zamknąć przed nią rynek farmaceutyczny, ponieważ jest to lek stosowany w leczeniu gastroenterologicznym. Do poronnego zastosowania banalnego leku przyczyniła się grupa naukowców z Gynuity Health Projects, instytucji prowadzącej badania na rzecz medycyny reprodukcyjnej. Szefowa GHP, dr Beverly Winikoff, pochlebia sobie: „Czuję się tak, jak musieli czuć się ludzie, którzy wynaleźli bombę atomową. Ta technologia wstrząśnie światem.” Aborcja farmakologiczna przeprowadzana jest w Stanach Zjednoczonych i w Europie coraz częściej. Wypiera aborcję chirurgiczną. Zazwyczaj składa się z zestawu dwóch pigułek “m”. Jako pierwszą podaje się mifepriston, znaną jako RU-486, a następnie – dzień lub dwa później – mizoprostol.
Zastosowanie obu preparatów łącznie powoduje poronienie w 95. proc. przypadków. Ale, jak narzekają aborcjoniści, mifepriston jest trudno osiągalny w wielu częściach świata, ponieważ stosuje się go tylko do aborcji. Inaczej jest z mizoprostolem. Jest on łatwo dostępny, ponieważ jest powszechnie używany do leczenia choroby wrzodowej żołądka. Niekiedy podawany jest położnicom w celu zatamowania krwotoku po porodzie. „Cokolwiek myśli się o wykorzystywaniu mizoprostolu do aborcji, jest to środek niezastąpiony w leczeniu wrzodów żołądka i krwotoków po porodzie” – wydaje się, że zwolennicy przerywania ciąży wygrali bitwę. Aborcjoniści nie ukrywają, że przyjęcie samego misoprostolu obniża skuteczność wywołania poronienia do 80 – 85 proc. Ale dr Winikoff wyjaśnia, że chociaż efektywność preparatu może wydawać się niska, to jest on zazwyczaj o wiele lepszą i bardziej bezpieczną alternatywą niż to, co stosują ubogie kobiety. Co więcej, zwolennicy przerywania ciąży [twierdzą], że aborcja farmakologiczna jest niewykrywalna. Preparat powoduje poronienie, które jest nie do odróżnienia od poronienia samoistnego. W większości przypadków dla otoczenia „nie ma żadnego śladu, że kobieta była w ciąży”. Niechętnie przyznają, że „jest jednak pewien problem”. Misoprostol powoduje wady wrodzone u dziecka. A zdarza się, że preparat nie zadziała i kobieta dalej jest w ciąży. [Tłumaczenie i opracowanie własne na podstawie: „New York Times” (N.D.Kristof) – 31.07.2010 r. via SPUC – 03.08.2010 r.] Za http://www.bibula.com/?p=25610
Admin nie widzi problemu. Jeśli misoprostol nie zadziała i urodzi się dziecko obarczone wadami wrodzonymi, to rodzice nie powinni mieć problemów z jego pozbyciem się. Zadbają już o to tacy „etycy”, jak prof. Peter Singer.
Talibowie w Klewkach, czyli drugi Wietnam Przed kilkoma laty Andrzej Lepper wsławił się słynnym przemówieniem w Sejmie, w którym mówił o talibach w Klewkach. Dzięki temu wystąpieniu mało znana wieś na Mazurach uzyskała ogromną medialną popularność w całej Polsce. Liberalne media szydziły z szefa Samoobrony, a przysłowiowa wręcz fraza “talibowie w Klewkach” stała się synonimem niedorzeczności, a także skrajnego obskurantyzmu. Sytuacja się zmieniła, gdy za sprawą rozgrywek politycznych w USA światowa opinia publiczna – za pośrednictwem “Washington Post” – dowiedziała się, że w Polsce oraz na Litwie i w Rumunii w latach 2002-2005 znajdowały się tajne więzienia CIA i byli w nich przetrzymywani więźniowie podejrzewani o terroryzm. Oficjalnie władze amerykańskie i polskie nabrały wody w usta i dementowały rewelacje amerykańskiego dziennika. Jednak czasami im bardziej jakaś informacja jest dementowana, tym bardziej okazuje się, że jest jednak prawdziwa. Wyraził to dobitnie książę Michaił Gorczakow, carski namiestnik Królestwa Polskiego w czasach przed Powstaniem Styczniowym, który mawiał, że “nie czyta niezdementowanych depesz”. Oznaczało to, że informacja, której oficjalnie nie zaprzeczano, nie jest miarodajna, więc szkoda czasu, by się z nią zapoznawać.
Sprawa tajnych więzień CIA zaczęła żyć własnym życiem. W mediach nasilały się spekulacje, a za czasów ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego Prokuratura Apelacyjna w Warszawie podjęła śledztwo “w sprawie”. W tym tygodniu wypalono z grubej rury. Zupełnie nieoczekiwanie opinia publiczna dowiedziała się, że b. prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, b. premierowi Leszkowi Millerowi i b. szefowi Agencji Wywiadu Zbigniewowi Siemiątkowskiemu zostaną przedstawione zarzuty, a nawet jest przygotowywany wniosek do marszałka Sejmu o postawienie tych polityków przed Trybunałem Stanu. Najwyraźniej w śledztwie nastąpił przełom. Dotychczas organy ścigania koncentrowały się na fundamentalnym dla polskiej racji stanu pozbawieniu przez osoby odpowiedzialne za państwo polskie suwerenności na części polskiego terytorium. Związane jest to z udostępnieniem obcemu państwu enklawy w ośrodku szkoleniowym polskiego wywiadu w Starych Kiejkutach na Mazurach. Trudno nie zauważyć reminiscencji historycznych. W XVIII wieku w Rzeczypospolitej panoszyły się obce wojska i służby. W latach 1944-1993 wojska i służby sowieckie też miały swoje eksterytorialne bazy i tereny, które stanowiły państwo w państwie. Wygląda zatem na to, że w III RP najwyraźniej obowiązuje zasada kontynuacji. Ponura wasalna mentalność odziedziczona po czasach PRL stała się immanentną cechą polskiej polityki, tyle że “wielkiego brata” zamieniono na “wujka Sama”.Do tego wątku śledztwa doszedł kolejny. Jak podały media, prokuratura dysponuje dowodami, że baza CIA, w której przetrzymywano podejrzanych o terroryzm, powstała przy akceptacji najwyższych władz polskich [No a jakby inaczej? Na zasadzie samowolki? - admin]. Śledztwo zostało rozszerzone o art. 123 ust. 2 kodeksu karnego, w którym jest mowa o torturach, nieludzkim traktowaniu i poddawaniu eksperymentom zatrzymanych podczas działań wojennych. Z tego wynika, że nie tylko bezprawnie wyodrębniono fragment terytorium Polski i oddano go do pełnej dyspozycji obcemu państwu, ale za zgodą konstytucyjnych władz Rzeczypospolitej w tajnym ośrodku CIA zorganizowanym w Polsce mogło dojść do zbrodni wojennych. Na domiar złego, wygląda na to, że władze polskie tuszowały ten niecny proceder, co jeszcze bardziej nadwątliło naszą wiarygodność na forum międzynarodowym. Na marginesie tej bolesnej sprawy trudno nie zauważyć, że amerykańska interwencja w Afganistanie – której miała służyć baza CIA w Polsce – coraz bardziej przypomina drugi Wietnam. Po 9 latach intensywnych operacji wojskowych, miliardów dolarów wydatków, tortur i mordowania niewinnej ludności cywilnej, ukrywania przed światową opinią publiczną prawdziwego obrazu tej wojny Waszyngton zastanawia się, jak zminimalizować swoją totalną klęskę. Amerykanie zadufani w swojej potędze uznali wojnę za najłatwiejszy sposób rozwiązywania konfliktów politycznych i gospodarczych. Zapomnieli jednak o starej zasadzie: kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Jan Maria Jackowski
Admin oczywiście prędzej uwierzy w śpiewające ogórki, niż w to, że osobom odpowiedzialnym za wyżej opisane zbrodnie włos spadnie z głowy.
Scheiss za 400 milionów dziennie „Jubiluje dzicz pogańska…” Właśnie minęło 1000 dni, odkąd zewnętrzne znamiona władzy z łaski razwiedki przejął tak zwany „rząd” premiera Donalda Tuska. Z tej okazji członkowie tego towarzystwa zarówno z PO, jak i z PSL, zachwalali swoje osiągnięcia i stręczyli się ze swoimi usługami na przyszłość. Osiągnięcia te wyglądają blado, ale w „rządzie”, gdzie – jak zauważył poeta – „wciąż te same twarze – oszusta i potępionego”, mają na to wytłumaczenie. W przychyleniu nam nieba przeszkadzał im prezydent Lech Kaczyński, co i rusz wetując zbawienne ustawy. Ano popatrzmy; prezydent Kaczyński zawetował premieru Tusku 17 ustaw. W kilku przypadkach (nowelizacja ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw oraz nowelizacja ustawy o ochronie gruntów rolnych i leśnych) nie pozwolił rządowi stworzyć pozorów legalności dla rozkradania majątku spółek z udziałem Skarbu Państwa przez ich władze oraz stworzenia pozorów legalności dla korupcji. W przypadku nowelizacji ustawy medialnej – zablokował rządowi to, co rząd zrobił teraz, tzn. – przejęcie ręcznego sterowania państwową telewizją i państwowym radiem, pod pozorem „odpolitycznienia”. W stosunku do niektórych ustaw – zwłaszcza pakietu dotyczącego ochrony zdrowia - weto spowodowane było ideologicznymi uprzedzeniami prezydenta Kaczyńskiego do prywatyzacji sektora publicznego, chociaż i tutaj można dopatrzyć się obawy przed stworzeniem pozorów legalności dla gigantycznej kradzieży (casus posłanki Sawickiej). W przypadku nowelizacji ustawy o systemie oświaty weto było całkowicie uzasadnione, podobnie jak całkowicie uzasadnione byłoby weto w przypadku ustawy o IPN oraz o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Zatem – podobnie jak w swoim czasie powiedział minister Nawrocki związkowcom z Solidarności – można rządowi premiera Tuska śmiało powiedzieć: „gówno robicie!” Natomiast w jednej dziedzinie rząd premiera Tuska może pochwalić się prawdziwymi osiągnięciami. Nawet nie uwzględniając praktykowanej przez ministra Rostowskiego tzw. „kreatywnej księgowości”, rząd premiera Tuska w sposób istotny powiększył dług publiczny. W grudniu 2007 roku, a więc w miesiąc po objęciu przez ten rząd zewnętrznych znamion władzy, dług publiczny wynosił około 520 miliardów złotych. 10 sierpnia br., a więc po tysiącu dniach rządu premiera Tuska, dług publiczny wynosi już 714 miliardów i – uwaga, uwaga! - powiększa się już z szybkością co najmniej 6 tysięcy złotych na sekundę! Wynika z tego, że rząd premiera Donalda Tuska powiększał dług publiczny mniej więcej o 200 milionów złotych każdego dnia! A przecież oprócz tego każdego dnia wydawał ponad 200 milionów złotych z podatków! 400 milionów złotych każdego dnia – i „gówno zrobione”? Nic dziwnego, że generał Dukaczewski odgrażał się iż po wygranej Bronisława Komorowskiego otworzy sobie szampana. W trakcie uroczystości krzywoprzysięstwa musiał chyba z tej uciechy w szampanie się wykąpać! A przecież na tym nie koniec, bo prezydent Komorowski zaapelował o 500 dni spokoju. Ile można w spokoju ukraść przez 500 dni? Biorąc pod uwagę aktualne tempo przyrostu długu publicznego, każdego dnia rząd zadłuży państwo, to znaczy - nas wszystkich, na kwotę 518 400 000 złotych. Po 500 dniach zadłużenie powinno wzrosnąć o 259 200 000 000 złotych, czyli prawie 260 miliardów. SM
Kaczyński znowu czeka na cud Postępowanie Kaczyńskiego wymyka się politycznej racjonalności. Ulega on nawykowi traktowania polityki w kategoriach powinności moralnych i podporządkowuje polityczną technologię „czuciu i wierze” – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej”. Powyborczy miesiąc dobitnie nam pokazał, do jakiego stopnia polska debata publiczna jest atrapą. Wystarczyło kilka tygodni, aby przywódcy głównych obozów politycznych odrzucili swe dotychczasowe wizerunki jak zużyte drelichy. Donald Tusk, który przez kilka ostatnich lat kreował się na autora wielkich reform, polityka z wizją obliczonej na wiele lat modernizacji państwa, który domaga się pełni władzy wyłącznie po to, aby te „dobre zmiany” móc wreszcie wcielić w życie, z całym cynizmem przyznał, że żadnych reform nie zamierza i nie obchodzi go przyszłość, ale zadowolenie żyjących „tu i teraz”, czyli po prostu wygranie kolejnych wyborów. Jarosław Kaczyński zaś, który wiele wysiłku włożył w stworzenie nowego wizerunku jako polityka gotowego do współpracy i starającego się o „zakończenie wojny polsko-polskiej”, której zło wreszcie zrozumiał, natychmiast po względnym sukcesie nowej strategii całkowicie ją zdezawuował, wracając do retoryki radykalnego odrzucenia wyniku wyborów i do wizerunku nadąsanego złego starca, który wszystkich odrzuca i od wszystkich domaga się przeprosin.
Samobójstwo Nie jest jednak żadnym odkryciem, że przy obecnym układzie sił w mediach i rozkładzie społecznych emocji Donald Tusk może sobie pozwolić na znacznie więcej, dlatego jemu wolta prawdopodobnie ujdzie bezkarnie albo wręcz przyniesie zysk, utwierdzając ogół Polaków w przekonaniu, że jakkolwiek rządzić nie umie, to przynajmniej nie zagraża ich „małej stabilizacji”. Natomiast postępowanie Kaczyńskiego zakrawa na samobójstwo. Wbrew stereotypowi za najbardziej brzemienne w skutki uważam nie wmanewrowanie się w sprowokowaną przez Bronisława Komorowskiego i sprzyjające mu media wojnę o krzyż przed pałacem, ale wypowiedzi lidera PiS dotyczące nowego prezydenta. Kaczyński, przekonany i zapewne utwierdzany w tym przekonaniu przez gromadkę lizusów, jaka otacza każdego przywódcę politycznego – że jego niepopularność wynika wyłącznie z wrogiej propagandy liberalnych mediów – najwyraźniej nic nie zrozumiał z ostatnich kilku lat. Nie dotarło do niego, że został odrzucony po pierwsze dlatego, iż zagroził poczuciu bezpieczeństwa wyborców, rozciągając „oczyszczanie” kraju na lekarzy i inne grupy zawodowe, bynajmniej nie postrzegane jako wrogie prostemu człowiekowi, a po drugie, dlatego że dopuścił się zachowania dla wyborców niewybaczalnego.
Polityk demokratyczny nie może bowiem kwestionować kompetencji wyborców i ich prawa do wyboru sterników państwa. A tak właśnie zachował się Kaczyński po przegranej w 2007 roku. Zamiast zgodnie z rytuałem pogratulować zwycięzcy i zadeklarować współpracę dla dobra państwa, zdezawuował wyniki twierdzeniem, że wyborcy zostali ogłupieni, a kampania była nieczysta i przede wszystkim Tusk musi go przeprosić. Po tych wypowiedziach względnie wysokie, trzydziestoparoprocentowe poparcie wyborcze natychmiast gwałtownie spadło do „żelaznych” 20 procent i do momentu katastrofy smoleńskiej ani drgnęło.
Cios zadany sobie Tę zabójczą dla siebie reakcję na przegraną prezes PiS właśnie powtórzył, bojkotując zaprzysiężenie nowego prezydenta i oznajmiając w wywiadzie dla partyjnego portalu (jakże to charakterystyczne dla nowego-starego prezesa Kaczyńskiego: komunikować się z wyborcami poprzez wypowiedzi dla wewnątrzpartyjnego biuletynu), że Komorowski wybrany został przez „nieporozumienie”, bo wyborcy nie wiedzieli, iż jest on wrogiem krzyża. A gdyby wybrali Kaczyńskiego, nie wiedząc, iż nie zamierza on skończyć wojny polsko-polskiej, przeciwnie, przystąpi do niej z nowymi siłami – byłby to wybór ważny czy nie? Tym razem cios zadany sobie jest jeszcze bardziej skuteczny. Lider PiS bowiem nie tylko znowu zakwestionował wynik wyborów i zasady gry, w której uczestniczy, ale też dobitnie okazał tym, którzy na niego zagłosowali, wierząc, iż po tragedii odrzuca dotychczasową zajadłość, że zwyczajnie ich okłamał. Cynicznie założył na czas kampanii maskę, którą, skoro nie dała zwycięstwa, odrzuca bez żalu. Można uważać za racjonalną kalkulację polityczną, która nakazuje uznać ugodowy kurs za błędny i powrócić do retoryki „opozycji totalnej”. Wybory prezydenckie wygrywa ten, kto ma mniejszy elektorat negatywny, kto jest bardziej strawny jako „mniejsze zło” dla niezdecydowanego centrum; w parlamentarnych liczą się natomiast przede wszystkim żelazne, stabilne elektoraty. Należało się więc spodziewać, że PiS będzie teraz raczej dowartościowywać „twardych” zwolenników, niż kokietować niezdecydowanych. Należało się też spodziewać, iż partyjni „liberałowie”, potrzebni na froncie podczas kampanii, teraz będą w mniejszych łaskach niż sprawdzeni w nieprzejednanej walce członkowie „zakonu”. Ale bezceremonialność, z jaką w ciągu dosłownie kilku dni zniweczył Kaczyński wszystko, co udało mu się w wyborach zyskać, nie ma precedensu.
Polityk jak bokser Niektórzy tropią ślady przebiegłego planu – rozpętanie wojny o symbole religijne ma służyć pospołu PiS i SLD, które na fali emocji podobnych tym sprzed kilkunastu lat mogą „rozebrać” elektorat PO, w tych akurat kwestiach równie niezdolnej do wyartykułowania jasnego przekazu, jak wtedy nieboszczka UD. Rzeczywiście, na razie i obrońcy, i wrogowie krzyża biją zgodnie z obu stron we władzę. Ale teoria ta nie pasuje do faktów; to nie PiS ani nie SLD rozpętało aferę, tylko „Gazeta Wyborcza”, to nie politycy ścierają się przed pałacem, tylko Bubel z szantażystą Piesiewicza i dewoci z antyklerykałami, przy czym sytuacja najwyraźniej wymknęła się z rąk wszystkich chętnych do jej moderowania. No i w żaden sposób nie tłumaczy ta teoria bojkotu przez Kaczyńskiego zaprzysiężenia i zapowiedzi, iż nigdy nie będzie żadnej współpracy z partią, która aprobuje chamstwo i podłość Palikota.Trzeba więc przyjąć, choć komentatorowi politycznemu trudno to zrobić ze względów oczywistych, iż postępowanie Jarosława Kaczyńskiego wymyka się politycznej racjonalności. Że ulega on nawykowi, skądinąd mocno u nas zakorzenionemu, traktowania polityki w kategoriach powinności moralnych i podporządkowuje polityczną technologię „czuciu i wierze”. Co czuje lider PiS po kilku latach nieustannego oblewania go pomyjami, po utracie brata i pomiataniu nim, którego nie przerwała nawet tragiczna śmierć – to można oczywiście doskonale zrozumieć. Tylko że przywódca partii nie jest osobą prywatną, jest zawodowym politykiem. A to w oczach widzów i czytelników zasadnicza różnica; polityk nie może odwoływać się w swych działaniach do tego, że został obrażony czy w inny, ludzki sposób dotknięty, bo to tak, jakby zawodowy bokser się żalił, że dostał w twarz.
Tragiczne skutki Czy jednak Kaczyński wierzy, że może wrócić do władzy, nie skrywając swego przekonania (podzielanego zresztą przez niebagatelną część społeczeństwa), iż III RP jest państwem rządzonym przez mafie i agentury? Sądząc po jego dotychczasowej drodze – tak. Trzeba zresztą przyznać, nie jest to całkowicie niemożliwe. Wymaga tylko jednego: jakiejś apokalipsy, która całkowicie zmieniłaby nastroje Polaków. Całkowitej kompromitacji obecnej elity, przekonujących dowodów, że odpowiada ona za tragedię smoleńską, a co najmniej krachu finansowego na miarę argentyńskiego. To, delikatnie mówiąc, mało prawdopodobne. Ale upadek komunizmu, a potem powrót braci Kaczyńskich z niebytu do władzy też wydawały się nieprawdopodobne. Polityka, który dwa razy w życiu przeżył cud, nie da się już przekonać, że cudów nie ma. Obrońcy Kaczyńskiego powołują się na przykład Węgier, gdzie równie wyszydzany i niszczony w mediach Wiktor Orban odniósł ostatecznie miażdżące zwycięstwo. Nie zauważają tylko, że Orban pracował na ten sukces w zupełnie inny sposób, budował sprawną strukturę polityczną, a nie sektę, i skupiał się nie na symbolach, tylko na punktowaniu błędów i nadużyć nieudolnego rządu. Tymczasem jednak, dopóki cud nie nastąpi albo Kaczyński nie odejdzie, polska polityka gnije. Lider opozycji nie może ani wygrać, ani przegrać, lider formacji rządzącej nie musi rządzić, a państwo sypie się powoli jak niedoglądany przez nikogo, opuszczony dom. Skutki mogą być tragiczne. Rafał A. Ziemkiewicz
Geneza powstania pisma w sprawie budowy pomnika bolszewikom Pewna zbieżność sytuacji jak i nazwisk,instytucji jest przypadkowa! A kto się nie będzie śmiał ... My tak tu sobie gadu gadu,a czas leci panowie! No to jak, jesteście za?! Kto za!? niech podniesie rękę! Podnieśli wszyscy zebrani!
- Czyli jednogłośnie!Wiedziałem,ze mogę na Was liczyć, chłopaki!
- Pani Krysiu,pani mnie połączy z Radą Ochrony Walk i Męczeństwa z profesorem Bartoszewskim osobiście!
- Panie premierze, profesor Bartoszewski w zasadzie ciągle śpi, lata lecą! Może połączę Pana,Pnie premierze z Panem sekretarzem Rady,Panem Andrzejem Krzysztofem Kunertem?
- Niech będzie,byle szybko!
- Słucham panie premierze, przy aparacie Kunert!
- Z tej strony Tusk,premier Tusk.
- Zamieniam się w słuch-odparł Kunert
-No tak, od czego to zacząć.Polacy,Polakom dla Polaków, no chodzi mi,chodzi nam o to, ze chcemy nowych wartości dla Polaków w obchodach Bitwy Warszawskiej.Nowej wartości!Czy Pan mnie zrozumiał?
- Tak,zrozumiałem,nowej wartości,a konkretnie,panie premierze?
- Konkretnie to,no-nastąpiła długa przerwa. Premier skierował wilcze oczka w kierunku sufitu-konkretnie Panie Kunert to gdzie mogą się dwie delegacje spotkać żeby oddać hold ofiarom?-zapytał
- Na cmentarzu wojennym?-ni to stwierdził, ni zapytał!
- O,właśnie na cmentarzu-podjął premier
- A na którym cmentarzu,panie premierze chciałby się Pan spotkać ze strona rosyjska,o ile dobrze zrozumiałem pańskie intencje Panie premierze?To będą te nowe wartości,czy tak?
-Tak,a co?A ten cmentarz,no może jakiś najbliższy Warszawy o ile jest taki!- ze śmiechem w glosie ciągnął dalej premier - Bo wie Pan, właściwie już kiedyś mówiłem,ze Polskość to nienormalność .Polskość wywołuje u mnie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze, wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnie ochoty dźwigać... Piękniejsza od Polski jest ucieczka od Polski Ale gdzie tu uciekać jak tu wszędzie ludzie z krzyżami stoją!Otoczyli mnie i mój rząd!Ooo, nawet do Bronka na piwo nie będę mógł wpaść, bo tez stoi tam krzyż! I dlatego razem ze Zbychem, Mirem, Grzesiem, Sławkiem, Bronkiem, Tomusiem, Pawełkiem, Januszkiem, Stefkiem i jeszcze paru innych, ustaliliśmy jednogłośnie,ze trzeba trochę urozmaicenia zrobić w dniach Cudu nad Wisłą! Wymieszać to wszystko w Polsce i w samej Warszawie! Mamy dla Waszej organizacji propozycje nie do odrzucenia!
- Tak,słucham - rzekł Kunert
- Prezydent nowo wybrany chciałby prezent zrobić dla Putina i Miedwiediewa.
Pan wie chyba, jak Putin jest przywiązany do tradycji bolszewickiej?- zapytał premier
-Tak?!-odparł zagadnięty-raczej się domyślałem-rzekł Kunert
-To teraz Pan wie!Dlatego my tutaj w moim biurze przegłosowaliśmy jednogłośnie pewna idee!Niech Pan zwróci uwagę jaka jest u nas w partii PO jednomyślność!Należy proszę Pana znaleźć mogile bolszewicka,zrobić w trymiga pomnik bolszewikom ku pamięci pomordowanych przez polskich żołnierzy,a przecież Pan wie z kim się oni zadawali przed wojna!? a my zajmiemy się resztą!Pan prezydent ma już piecze nad uroczystościami w Ossowie to i jeszcze ta jedna uroczystość nie zrobi mu trudnosci !Ale jakże ważna uroczystość!Sama dobrość!
-Jeśli jest taka wola-odparł Kunert!
-Jest taka wola,a nawet olbrzymią chęć dokopania Kaczyńskiemu i tym polaczkom patriotom oszołomom!!Z Panią Hanna Waltz uzgodniliśmy wspólnie,ze w niedzielę, 15 sierpnia, społeczność Hindusów w Warszawie przejdzie ulicami miasta w kolorowej paradzie, świętując Indyjskie Święto Niepodległości. Niech tez się cieszą!My chcemy Niemców namówić,żeby tez się włączyli z jakąś inicjatywą tu w Warszawie 15 sierpnia!!Moze rocznica jakiejś potyczki wygranej z powstańcami,albo by wypędzeni chcieli zamanifestowac swoj powrót tu nad Wisłę! W końcu wszyscy jesteśmy dziećmi Wielkiej Unii!
-Alez oczywiście panie premierze!Ma pan moje poparcie!
-Wyśle Panu faxem pismo co tam ma być ,co my wspólnie uzgodniliśmy,a Pan niech poszuka jakiegoś strugacza w drewnie, bo potrzebny pilnie pomnik!I żeby mi na rano był!Rozumiemy się!
-Dwa dni i dwie noce będę jeździł, a znajdę go!-zadeklarował Kunert
-No i o to chodzi!Przecież Pan rozumie,ze trzeba ten patriotyzm tym polaczkom wybić z głowy!Im szybciej tym lepiej!Ja chciałem założyć państwo Pomożecie,Pomorzanie to mi co powiedzieli??!No to ja im teraz tym samym!
-Pańskie życzenie jest dla mnie rozkazem!-A co Panu powiedzieli,jeśli wolno spytać?
-Żebym sobie…aż mnie skręca jak pomyśle o tym!
Mam prośbę tylko żeby Pan obudził profesora Bartoszewskiego na tą imprezę!
-Załatwione!-odparł Kunert-Czekam niecierpliwie na faxa! Premier odłożył słuchawkę i wstając chwycił kieliszek z wódką zaczynając nucić znaną piosenkę z imprez weselnych popijaw... a tera dla śmichu, wypijem po kielichu, a tera będziemy wódę chlać! Errata
Portretowisko Witajcie w ohyde-parku Szczęśliwie, mam wiele możliwości uzewnętrzniania swoich poglądów i nie muszę tego robić na ulicy. Uliczna manifestacja jest bowiem miejscem z zasady niebezpiecznym. Bo tak, jak na wycieczce w góry żelazna zasada przewodników określa tempo poruszania się całej grupy jako tempo jej najsłabszego uczestnika, tak na manifestacji ostateczny jej przekaz określa najbardziej skrajny debil, jaki akurat dołączy. "Manifa" zrównuje wszystkich uczestników, a potem wszystkich czyni kamerowym tłem dla tych, którzy najgłośniej drą mordy, im bardziej bez sensu, tym lepiej. Ludzie doświadczeni wiedzą o tym, dlatego, gdy manifestację szykuje jakaś w miarę sprawna organizacja, wyznacza porządkowych, którzy dyskretnie usuwają przyklejających się oszołomów; a zwykle stara się też wyznaczyć i zwieźć we właściwie miejsce autokarami cały spontaniczny tłum manifestantów. Natomiast gdy wydarzenie ma charakter spontaniczny, nieuchronnie przybiera formy żałosne. Wojna krzyżowa została niewątpliwie sprowokowana, ale dalej potoczyła się już własną dynamiką. Można się spierać, czy nowy prezydent sprowokował ją świadomie i cynicznie, w interesie swojej partii, czy tak po prostu palnął bez chwili namysłu, jak to ma w zwyczaju. W każdym razie manipulatorzy (oni sami woleli by zapewne ująć to określeniem "metapolityczni liderzy opinii", ale to jeden wuj) z "Wyborczej" nie przypadkiem uczynili z usunięcia krzyża pierwszą i najważniejszą zapowiedź nowego prezydenta, podbijając ją umiejętnie newsem, że warszawski konserwator zabytków nie zgadza się na zastąpienie go tablicą ani pomnikiem upamiętniającym ofiary katastrofy smoleńskiej (mówimy ofiary, ale myślimy oczywiście Lech Kaczyński). To w zupełności wystarczało do zmobilizowania wkurzonych i rozgoryczonych.
Opozycja zaś nie wykazała się zręcznością. Jarosław Kaczyński dużo by ugrał i doskonale utwierdził swój wizerunek z kampanii, gdyby, odczekawszy, aż zbierze się tam dość kamer, osobiście udał się do obrońców krzyża i zaapelował o uszanowanie woli arcybiskupa Nycza (którzy, nawiasem, też zadziałał w sposób mało przemyślany i bez wyczucia, zapewne chcąc, z racji starej przyjaźni, pomóc nowemu prezydentowi wyplątać się z wpadki). Ale prezes PiS postanowił już zarzucić łagodny wizerunek i wrócić do ostrej polaryzacji, co jest grubym, wartym osobnej analizy politycznym błędem - a tej polaryzacji, jak ocenił, awantura się przysłuży. Chłopcy z PiS, zgodnie z jego wolą, zamiast łapać za hamulec zaczęli więc gromadzącym się pod krzyżem zelotom basować z galerii. Chłopcy z PO też się ucieszyli się, że jest zadyma, bo oni z kolei (z ich punktu widzenia słusznie) chcą polaryzacji, eskalacji emocji i wzajemnej nienawiści, w której nieudolność i aferalność rządzącej ferajny umyka uwadze ogółu. Chłopcy z SLD ucieszyli się nie mniej, bo, jakkolwiek sami, zgodnie ze starą partyjną tradycją, chrzczą dzieci i posyłają do komunii, tylko z dala od swojej parafii, generalnie antyklerykalizm jest jedyną sprawą, w której mają cokolwiek do powiedzenia. I nikt nie przewidział, że sprawa wymknie się spod kontroli. Że przede wszystkim zniknie jej wymiar polityczny, i cała akcja czuwania pod krzyżem nabierze charakteru dewocyjnego. A dwa, że medialne błoto, lane na głowy dewotów, nie pozostanie bez śladu i z kolei skrzyknie się przeciwko nim tłum... no, właśnie, tu mam problem z krótkim podsumowaniem, kogo. Ze swojej wsi obserwowałem wydarzenia tylko przez telewizor, potem uzupełniając wiedzę relacjami znajomych, i mam wrażenie, że uczestnicy wydarzenia dzieli się na kilka grup. Pewną część stanowili sympatycy stojących pod krzyżem, którzy nie mogli przejść na swoją stronę, bo uniemożliwiała im to policja. Inną - wszelkiego rodzaju fanatycy walki z krzyżem, od satanistów po lewaków, i trochę lemingów, naładowanych emocjami przez media establishmentu, wmawiające im co dnia, że modlące się staruszki stanowią potworne zagrożenie dla ich świata. Najwięcej zaś było, jak się wydaje, głupkowato rozradowanych gapiów, którzy zostali zaproszeni na "śmiechową" imprezę i starali się bawić, coraz bardziej wbrew oczywistym faktom, pokazującym, że wplątali się w coś głęboko niesmacznego. Mam nadzieję, że przynajmniej część z tej grupy poczuła potem kaca i odebrała lekcję, dla wielu pierwszą w życiu, że dając twarz podobnym wydarzeniom, łatwo ją stracić. Efektem tego spontanu był obraz ryczącego bydła, wyzywającego ludzi, którym raczej należy się współczucie, poniewierającego z rechotem symbole religijne - nie tylko krzyż, bo dostało się Bóg wie za co i gwieździe Dawida, i nawet egzotycznemu u nas Buddzie - i w ogóle dającego świadectwo totalnego zezwierzęcenia, o które zresztą w tłumie łatwo. Na długo ikoną "Polski jasnej" i jej salonów pozostanie znana ze swej urzekającej głupoty celebrytka, lansująca się pośród tego ogólnego zbydlęcenia w objęciu z kryminalistą sądzonym za szantażowanie byłego senatora Piesiewicza. Strach patrzeć, co nocami potrafi z Polski wypełznąć, nawet z przefiltrowanego przez umiejętność posługiwania się komputerem facebooka. Cóż, polski zapateryzm to nie smętni liderzy SLD na Placu Konstytucji, usiłujący wcisnąć swoje ulotki ignorującym ich przeważnie przechodniom - to pijacy z pobliskich knajp, bluzgający po nocach dewotkom i gaszący żałobne znicze strumieniami szczyny, przy lękliwej obojętności przebranych w policyjne mundury dzieciaków, chowających się za węgłem. Godna odpowiedź "młodych, lepiej wykształconych i z dużych miast" na skopanego przez życie bezzębnego biedaka, plotącego obsesyjnie o Żydach i czepiającego się krzyża jak zbawczego totemu. Witajcie w naszym ohyde parku. Rafał A. Ziemkiewicz
Powrót do PRL To był okropny widok, gdy w 1989 r. Sejm kontraktowy wybierał Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta. Można było jednak mieć wówczas nadzieję, że to ostatnie drgawki komunizmu, że ta nominacja stanowi zamknięcie systemu rozpoczętego ustanowieniem Bolesława Bieruta prezydentem przez fałszywy Sejm ustawodawczy w 1947 r. Takiemu złudzeniu sprzyjało wrażenie istnienia historycznej klamry – agent NKWD „Tomasz” zaczynał jako prezydent Rzeczypospolitej, a kończył jako władca PRL. Agent Smiersza „Wolski” zaczynał jako władca PRL, a kończył jako prezydent Rzeczypospolitej. Należałem do tych głupców, którzy wierzyli, że wybór Lecha Wałęsy w 1990 r. oznaczać będzie kres sowietyzmu. Szybko okazało się, że agent SB „Bolek” pozostał bardziej wierny dawnym zwierzchnikom niż Polsce. Pułapka, w jaką Polska wpadła po sukcesie przygotowanego przez Jaruzelskiego manewru z Wałęsą, w pięć lat później zaowocowała wyborem Aleksandra Kwaśniewskiego. Ten postkomunista, zarejestrowany w SB jako tajny współpracownik „Alek”, stał się nowym Gomułką i zapewnił Układowi 10 lat spokoju. Agent SB „Bolek" pozostał bardziej wierny dawnym zwierzchnikom niż Polsce. Niespodziewany wybór Lecha Kaczyńskiego w 2005 r., pierwszego prezydenta, który nie był zarejestrowany agenturalnie w archiwach NKWD/KGB/SB/WSI, budził nadzieję, że Polacy odzyskali patriotyczną energię i zamierzają poprzeć wysiłki na rzecz budowy niepodległego i demokratycznego państwa. Rychło jednak okazało się, że okrągłostołowa koalicja złożona z ludzi PRL, ich agentów, nowo skooptowanych złodziei oraz pożytecznych idiotów stanowi siłę, która potrafi społeczną wolę naprawy państwa skutecznie osłabić, zmanipulować i w końcu przeciwstawić samej sobie. Układ obawiał się jednak, że ujawnienie kolejnych afer jego ludzi, a w szczególności pielęgnowana przez Donalda Tuska zmowa z Rosją na rzecz odrzucenia prawa Polski do uznania zbrodni katyńskiej za ludobójstwo, może spowodować odwrócenie tendencji i reelekcję Kaczyńskiego. Bronisław Komorowski wyraził ten niepokój w formie nadziei na rozwiązanie radykalne – „Może prezydent gdzieś poleci i będzie po wszystkim”. To marzenie ziściło się i Układ za jednym zamachem przechwycił wszystkie pozostające poza jego kontrolą instytucje, a sam marzyciel, już jako prezydent, mógł zameldować swoim sponsorom z WSI – „Transformacja ustrojowa została dokonana”. Z sejmowej loży potakiwał temu następca Michała Poniatowskiego – kontakt informacyjny „Cappino” (a może to znak, że skoro tamten był ostatnim prymasem I Rzeczypospolitej, to ten będzie ostatnim w III RP?). Na cześć zakończenia rozpoczętego w 1989 r. marszu po kole, na Zamku Królewskim odbyła się wielka gala. Gościem honorowym był „Wolski”. I słusznie, bo przecież to on przed 21 laty rozdał ludziom Układu zrobione przez Kiszczaka aureole. Tak samo jak przed laty z radosnymi uśmiechami brylowali “Bolek” z “Katem”, Mazowiecki z “Minimem” i “Olinem”, a spośród pożytecznych idiotów wybijał się Marek Jurek, który zapisał się w historii umożliwieniem wyboru Jaruzelskiego i o którym ks. Cybula (zarejestrowany jako TW „Franciszek”), kapelan byłego TW „Bolka”, pisał, że w 1992 r. cieszył się z obalenia rządu Jana Olszewskiego. Jarosław Kaczyński ma rację, że czcić tę inaugurację mogli tylko ci, którzy prowadzili walkę z Polską suwerenną i demokratyczną, nazywając ją walką z „kaczyzmem”. Ta feta była przybijaniem przez Układ pieczęci na grobie niedoszłej IV Rzeczypospolitej. Była publicznym aktem zemsty na pamięci polityka, który ośmielił się zostać prezydentem mimo, że jego kandydatury nie zatwierdziła ani SB, ani WSI.
Ale jeszcze ważniejszym powodem do bojkotu tej ponurej gali był protest przeciwko czczeniu przeprowadzonej pod dyktando Rosji „transformacji”. Obaj bracia Kaczyńscy byli rzecznikami polityki realnej. To stanowisko zaprowadziło ich do “okrągłego stołu”. Ale byli też wyznawcami prawa Polaków do wolności i demokracji. Ta wola doprowadziła ich do przeciwstawienia się koalicji od Jaruzelskiego przez Mazowieckiego po Tuska, świętującej dzisiaj śmierć tych ideałów. Transformacja została zakończona. Właściciele PRL i liderzy “Solidarności” nie muszą już spotykać się po kryjomu w lokalach kontaktowych. Teraz zwycięstwo prowokacji na żywo transmituje telewizja. Spokój panuje w Warszawie. A Polacy? Żadnych krzyży, panowie! Krzysztof Wyszkowski
Władza nie liczy się z rodzinami ofiar To nie władza, lecz w zasadzie anarchia, jakiekolwiek prawa mają tylko ci, którzy są z rządzącymi. Natomiast jeżeli ktoś nie podziela ich poglądów, to praw żadnych nie ma, tak jak te osoby, które modlą się pod krzyżem Z Beatą Gosiewską, żoną tragicznie zmarłego w katastrofie smoleńskiej Przemysława Gosiewskiego, wiceprezesa Rady Ministrów w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler Pospieszna, potajemna, wręcz partyzancka akcja z umieszczeniem tablicy na Pałacu Prezydenckim z pewnością była ciosem dla rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Oczekiwali Państwo chyba czegoś innego? - To, co się wydarzyło, jest dla nas bardzo przykre i bolesne, bo świadczy o tym, że władze naszego kraju zamiast upamiętnić ofiary tej katastrofy, usiłują je tak naprawdę ośmieszyć. Myślę, iż zawieszenie tablicy było celową prowokacją. Władze wiedziały, że będzie ona źle przyjęta, bo jest obraźliwa dla ofiar tej katastrofy i bolesna dla nas. Już sama jej forma jest żenująca, a sposób jej zredagowania i treść źle świadczą o autorach tego tekstu. Nam, rodzinom ofiar, wydawało się, że jest to tragedia narodowa! W ten sposób jednak nie upamiętnia się tragedii narodowej. Na tablicy nie ma nawet nazwisk zmarłych, co jest szczególnie obraźliwe. Słuchałam w czwartek wypowiedzi pana Michałowskiego, który z rozbrajającą szczerością powiedział, że tablica jest formą upamiętnienia żałoby. Pan Michałowski nie był w stanie powiedzieć, kto redagował treść napisu na tablicy, pod którą nie zostało napisane, kto jest jej fundatorem. Znak lilijki na dole ma świadczyć, że może harcerze ją ufundowali? To jest wprowadzanie w błąd opinii publicznej, bo tak naprawdę my jako rodziny nie mamy z tym nic wspólnego. To, czego dopuścili się urzędnicy Kancelarii Prezydenta, łącznie z urzędnikiem miasta panią Ewą Nekandą-Trepką, stołecznym konserwatorem zabytków, jest skandaliczne.
Pan Michałowski pytany przez dziennikarzy, czy treść tablicy była z kimś konsultowana, odpowiedział, że z wieloma osobami, w tym również z niektórymi rodzinami ofiar katastrofy. Ktoś w tej sprawie konsultował się z Panią? - Absolutnie nikt się ze mną nie konsultował. Od dziennikarzy dowiedziałam się o tym, że taka tablica jest zawieszona. Bardzo niepokoi mnie próba skłócania rodzin, mówienie, że rodziny są podzielone. Myślę, że im wszystkim nie podoba się ta skandaliczna tablica, nawet panu Dereszowi, który ma inne poglądy. Powiedział, że to, czego dopuściła się Kancelaria Prezydenta, było dla niego szczególnie przykre i bolesne. Myślę, że to zabolało wszystkie rodziny. Słowa pana Michałowskiego o rzekomej konsultacji treści tablicy z niektórymi członkami rodzin ofiar uważam za manipulację i nieuczciwość. Gdy pytam, o które rodziny chodzi, nie padają nazwiska.
Wie Pani, kto wykonał tablicę? - Na okoliczność katastrofy smoleńskiej pojawił się dziwny wykonawca, jak rozumiem, nadworny artysta obecnej władzy, pan Marek Moderau. To on wykonał tablicę w katedrze polowej i możliwe, że ta jest również jego autorstwa, skoro wypowiadał się na temat materiału, z którego została zrobiona. W dziwnych okolicznościach wygrał również jego projekt na pomnik, który ma stanąć na kwaterze powązkowskiej. Jego pomnik, który mają tworzyć dwie bryły betonu, nie podoba się bardzo rodzinom, nazywają go pasem startowym lub tonącą górą lodową, jednak rząd przeznaczył na jego budowę kilka milionów. Rozmawiałam z wieloma rodzinami, wszyscy zgadzamy się, że chcielibyśmy, żeby stanął tam granitowy krzyż. Jednak nikt nas nie pyta o zdanie. Rodziny poległych pod Smoleńskiem od kilku miesięcy muszą “walczyć” na Powązkach o to, by miały jakikolwiek wpływ na wygląd nagrobka swoich bliskich. Mój mąż był wicepremierem w tym kraju, lecz ja nie mam możliwości decydowania o jego nagrobku. W prasie mogę przeczytać, że jacyś urzędnicy piszą, iż mam jedynie do wyboru trzy kolory granitu na nagrobek dla mojego męża, bo jego wzór bez mojej wiedzy i zgody już zaplanowali, robiąc kwaterę jak na cmentarzu wojskowym. Pytam, dlaczego np. rodzina pana Jacka Kuronia miała prawo zbudować mu nagrobek, dlaczego wszystkie inne rodziny mogą mieć wpływ na nagrobki swoich bliskich, a ja go nie mam? Władza nie liczy się w ogóle z uczuciami rodzin. To nie władza, lecz w zasadzie anarchia, jakiekolwiek prawa mają tylko ci, którzy są z rządzącymi. Natomiast jeżeli ktoś nie podziela ich poglądów, to praw żadnych nie ma, tak jak te osoby, które modlą się pod krzyżem. A oni mówią, że jeżeli otrzymają jakąkolwiek gwarancję, iż będzie tam pomnik, sami następnego dnia ten krzyż przeniosą… Sposób, w jaki władze rządowe traktują rodziny tragicznie zmarłych niedaleko Katynia, daje wiele do myślenia o ich prawdziwych intencjach… - We wszystkich pracach pana Moderaua nie ma żadnego przesłania dla przyszłych pokoleń. Dla mnie jest to walka ideologiczna władz polskich, które nie chcą w żaden sposób upamiętniać ofiar katastrofy i chcą wmówić społeczeństwu wygodną dla nich wersję katastrofy, czyli błąd pilota bądź innych, nieżyjących osób, które tym samolotem leciały. Dlatego wciąż w sposób profesjonalny manipulują informacjami medialnymi. Mnie nikt nawet nie poinformował o odsłonięciu tablicy, zresztą dokonano tego w sposób skandaliczny, powinien być tam przecież prezydent. Dam inny przykład. Pan minister Michał Boni jednej z rodzin, która śmiała powiedzieć, że nie podoba się jej projekt pomnika na Powązkach, odparł, że to rząd w imieniu Narodu funduje pomnik ofiarom i rodziny nie mają nic do tego.
W jaki sposób powinny zostać upamiętnione ofiary tragedii smoleńskiej przed Pałacem Prezydenckim? - Patrząc na to wszystko, co się wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim dzieje, postanowiłam znaleźć jakiegoś wybitnego artystę, by wykonał projekt pomnika, bo w konkurs na pomnik w tym mieście – jako samorządowiec drugiej kadencji – po prostu nie wierzę. Z grupą rodzin ze Stowarzyszenia Katyń 2010 zwróciliśmy się do artysty rzeźbiarza pana Maksymiliana Biskupskiego, by wskazał formę pomnika, która będzie formą uniwersalną, symboliczną, z przesłaniem dla przyszłych pokoleń, i która nie będzie budziła kontrowersji. Artysta opracował bardzo ciekawy obelisk, który w najbliższym czasie będzie pokazany publicznie.
Chodzi o obelisk z dłońmi w różnych pozycjach? - Tak. Jest to i bardzo wymowne, i bardzo uniwersalne, gesty dłoni do pojednania chyba nie powinny nikogo drażnić. Ten pomnik powinien stanąć przed Pałacem Prezydenckim. Oczywiście są też inne propozycje form bardziej płaskich, z których można by wybrać jedną i umieścić przed stojącym już pomnikiem księcia Józefa. Nie ma jednak żadnej woli ze strony rządzących, by takie propozycje rozważyć. Ustami pana marszałka Stefana Niesiołowskiego rządzący przyznali, że ulegli szantażowi, bo – jak mówi pan marszałek – powieszenie tablicy to ustępstwo wobec “profanatorów krzyża”. Władza pokazała więc, że ma ogromne opory, by upamiętnić ofiary katastrofy smoleńskiej w godny sposób, i robi wszystko, by przykryć pamięć o tych ludziach. Jednocześnie eskaluje kolejne konflikty, pan marszałek wręcz podżega, mówiąc, że warszawiacy przegonią ludzi, którzy gromadzą się pod krzyżem. Z kolei pan Donald Tusk mówi, że sprawę krok po kroku trzeba kończyć, i uważa, że ta tablica powinna wszystkich zadowolić. Moim zdaniem, jest to prowokacja, by mieć argument do siłowego rozwiązania.
Bojówki młodzieżowe przeciwników krzyża z pewnością są dla władzy bardzo wygodne… - Ależ oczywiście. W nocy z poniedziałku na wtorek doszło do profanacji krzyża, zawieszano na małych, drewnianych krzyżach, które przynieśli ze sobą demonstranci, puszki po piwie, bito i obrażano ludzi broniących krzyża, z których zrobiono wariatów i fanatyków. Prawdopodobnie podano ludziom z wodą środki psychotropowe bądź jakieś narkotyki, nie mówiąc o tym, że młodzi ludzie pili alkohol i palili marihuanę. Wszystko działo się za przyzwoleniem władz. Policjanci, którzy nie udzielają pomocy modlącym się pod krzyżem, wprost mówią, że mają polecenie nie reagować. Tam są też prawdopodobnie kamery monitoringu miejskiego, więc służby porządkowe mają pełny ogląd sytuacji, co się pod krzyżem dzieje, lecz nie reagują. Żyjemy w państwie bezprawia.
Jak wiele znaczy dla Pani fakt, iż ludzie wciąż zbierają się pod krzyżem? - Współczuję tym ludziom, że są poniewierani i chylę przed nimi czoło, bo dla mnie to są prawdziwi bohaterowie. Nie chodzę tam zbyt często, by nie było posądzeń o to, że ktoś ich inspiruje. Ci ludzie są tam z własnej, nieprzymuszonej woli, z własnego przekonania. Ich postawa dodaje siły, widzę bowiem, że są w tym kraju jeszcze ludzie, którzy walczą o godne upamiętnienie ofiar tragedii smoleńskiej, o pamięć naszych bliskich. Niestety, są oni przez władze naszego kraju poniewierani i stawiani w bardzo trudnej sytuacji. To jest przerażające, że w takim kraju przyszło nam żyć.
Krzyż powinien zostać przeniesiony? - Uważam, że konflikt wokół krzyża został sztucznie nakręcony przez pana prezydenta, bo nie można nikomu na komendę nakazać zaprzestania żałoby. Ci, którzy ten krzyż stawiali, nie mówili, jak długo powinien on tam stać, lecz apelowali o wybudowanie w tym miejscu pomnika. Uważam, że ten krzyż stał się krzyżem historycznym i z mojego punktu widzenia mógłby być częścią wzniesionego tam obelisku. Natomiast mam też świadomość, że przy okazji tego krzyża niektórzy usiłują zbić swój kapitał, np. ci, którzy krzyczą, by usunąć krzyże z przestrzeni publicznej. Jest mi przykro, że przy okazji upamiętnienia ofiar, zwłaszcza środowiska lewicowe wywołują przy tej okazji konflikt czy go eskalują. W tym samolocie zginęli przecież również ludzie o poglądach lewicowych. Stąd prosiliśmy o obelisk, który będzie symbolem uniwersalnym, symbolem pojednania, wierności Ojczyźnie, bo ci wszyscy ludzie, którzy zginęli, jej służyli. Byłby on czytelnym przesłaniem dla przyszłych pokoleń i dla przyszłych rządzących, bo chyba obecnym już nie pomoże, żeby kultywując pamięć zmarłych w tej katastrofie, zadbali o to, żeby nigdy więcej w przyszłości podobna już się nie wydarzyła.
Ma Pani jeszcze nadzieję, że poznamy prawdę o przyczynach katastrofy Tu-154M? Śledztwo jest coraz bardziej rozmywane, wciąż brakuje dostępu do materiałów, które posiada strona rosyjska… - Decyzja przekazania śledztwa Rosjanom miała na celu to, żeby nikt nigdy nie poznał prawdy. Potwierdzają to nieustanne próby manipulacji informacyjami, dezinformacji czy sugerowania jedynej słusznej wersji katastrofy, wygodnej zarówno dla polskiego, jak i rosyjskiego rządu. Mowa oczywiście o winie pilota czy osób trzecich. Od początku szokowało mnie to, że prowadzono śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu lotniczym. Przecież nie jest zgodne z logiką, by wykluczyć od razu kwestię zamachu. Cała prasa światowa mówiła po 10 kwietnia o zamachu, a u nas, w Polsce, był to temat tabu, za to na siłę wrzucono nam temat pojednania. Rzeczywiście jednał się Donald Tusk z Władimirem Putinem i ustalał sprawy dotyczące śledztwa… To, co się dzisiaj dzieje, to są konsekwencje ustaleń między nimi. Nie wierzyłam i nie wierzę, że to był wypadek. Nie wierzę też, że władza, która jest odpowiedzialna za tę katastrofę, chce ją wyjaśnić. Uważam, że wszystko idzie w kierunku zacierania śladów, mataczenia i tego, żebyśmy nie poznali prawdy. Władza robi wszystko, żeby uniknąć odpowiedzialności, żeby nikomu włos z głowy nie spadł. My, rodziny, jednak dążyć będziemy do prawdy, a jeżeli już jej nie doczekamy, to może nasze dzieci, przyjaciele, znajomi i wszyscy ci, którzy nie dadzą się zmanipulować. Wierzę, że w XXI wieku są takie możliwości techniczne, że ta prawda wyjdzie w końcu na jaw. Dziękuję za rozmowę.
Bieda - tablica odsłonięta! Przeważnie to społeczeństwo konspirowało przeciw władzy, podczas przeróżnych okupacji naszej ojczyzny, jakie miały miejsce w minionych wiekach. Od, mniej więcej, 1989 r. tendencja ta się odwróciła – to władza zaczęła konspirować przeciw społeczeństwu. Można oczywiście się spierać w którym momencie komuniści, czując, że nie wydolą, zaczęli przygotowywać operację „upadek komuny”, ale przyjmijmy roboczo, że był to rok 89. W tym to bowiem roku władza komunistyczna, część elit solidarnościowych oraz cześć hierarchii Kościoła, działając „wspólnie i w porozumieniu”, wbrew społeczeństwu, zawarli pakt. Efektem tego paktu było, jak doskonale wiemy, przekształcenie PRL w neoPRL, zwany III RP. Sprawa Krzyża Smoleńskiego była czymś bardzo przypominającym słynne obrady okrągłego stołu. Znowu władza oraz cześć hierarchii kościelnej zawierały ponad głowami społeczeństwa, pragnącego uhonorować należycie ofiary tzw. katastrofy smoleńskiej, coś w rodzaju umowy – paktu. Wymyślono sobie, że Krzyż przeniesiony zostanie do kościoła św. Anny i śladu po nim na Krakowskim Przedmieściu nie zostanie. Społeczeństwo jednak zachowało się tym razem inaczej niż w 1989 r. i zaprotestowało przeciwko potajemnym zmowom. 3 sierpnia podczas próby usunięcia Krzyża, wystąpiło przeciw władzy i wspierającej jej grupie księży – patriotów. Obroniło Krzyż. 12 sierpnia władza postanowiła napluć w twarz społeczeństwu po raz kolejny i w konspiracji odsłoniła coś co można śmiało nazwać bieda – tablicą „z elementem krzyża”. Wszystko odbyło się niby jak należy – kompania honorowa, ksiądz – patriota odmawiający modlitwę, wieniec, znicze po 2.50 PLN. A jednak wrażenie oplucia zarówno ofiar jak i Narodu pozostaje… Od momentu sprowadzenia ciała sp. Lecha Kaczyńskiego do ojczyzny mam wrażenie jakby powtarzała się historia z pochówkiem pomordowanych Polaków na Wybrzeżu w Grudniu 1970 r. Wtedy władza, która dopuściła się tego mordu, pragnęła zrobić wszystko aby pamięć o zastrzelonych robotnikach na zawsze została wymazana. Dlatego spędzano rodziny ofiar na cmentarze nocą i bez księdza oraz mszy grzebano ciała w „konspiracyjnych” mogiłach. Konspiracyjnych bo wiele z tych grobów było potem likwidowanych, albo bezczeszczonych przez nieznanych sprawców. Komuniści nie tylko mordowali fizycznie, ale także mordowali pamięć o swych ofiarach. Z ofiarami tzw. katastrofy smoleńskiej jest oczywiście inaczej. Tu nie można było odbębnić pogrzebów, bo sprawa dotyczyła najwyższych dostojników państwowych. Ale pośpiech z jakim sprowadzono ciało samego śp. Prezydenta oraz pozostałych dostojników (bez zrobienia należytej sekcji zwłok itd.) wskazuje, że spieszono się z uroczystościami. Sprowadzić, zakopać, pomodlić się i…zapomnieć! Oto styl działania obecnej władzy. Aha i jeszcze autoreklama – państwo zdało egzamin! Pozostał Krzyż przed pałacem. Jak ten wrzód! Dwie „niepoświęcone” belki, przy których gromadziło się oszołomstwo, nie dając wydajnie pracować panu Michałowskiemu i innym pracownikom kancelarii. Dlatego wymyślono akcję „przenosiny”. Kiedy spaliła na panewce a Dominik Taras nie okazał się Dżonem Rambo, tylko „przemokniętym kapiszonem”, który nie porwał za sobą „młodych, wykształconych” i nie usunął nocą Krzyża, trzeba było zastosować scenariusz „C”. I mamy bieda – tablicę! Akcja obrony Krzyża przypomina mi dawne szlacheckie (sarmackie) rokosze, podczas których społeczeństwo buntowało się przeciw łamiącemu prawo królowi i domagało się respektowania praw Rzeczpospolitej. Dziś właśnie, jak nigdy w historii III RP, widać jak deptane są prawa społeczeństwa do wiedzy o prawdziwych przyczynach tzw. katastrofy smoleńskiej oraz do należytego uhonorowania ofiar. Dlatego obrona Krzyża nie powinna zakończyć się taką farsą jak odsłonięcie tej bieda - tablicy! Walka trwa dalej! I tylko smutno jest patrzeć jak działacze PO, SLD i PSL zapomnieli o ofierze złożonej przez ich partyjne koleżanki i kolegów. Jak przeszli do porządku dziennego nad ich śmiercią. Jak dzisiaj, godząc się na plucie na Krzyż oraz szopki z odsłanianiem bieda – tablicy, bezczeszczą również ich pamięć. Wstyd i Hańba!!! Łukasz Kołak
Tablica na odczepnego Odsłonięcie na ścianie Pałacu Namiestnikowskiego tablicy upamiętniającej smoleńskie ofiary jest drwiną z Polaków i kompromitacją rządzącej ekipy. Jak można chyłkiem, zaskakując wszystkich, wbudować rzecz, która ma być hołdem tragicznie zmarłych ofiar? Pomysłodawcy i wykonawcy tego przedsięwzięcia chcieli najtańszym kosztem wygasić konflikt trwający od kilku tygodni. Ja nie podważam słuszności takiej decyzji. Zdumiewa mnie tylko, że podejmowano ją w całkowitej konspiracji. Odsłonięcie tej tablicy powinno mieć wysoką rangę społeczną i polityczną. Tablica, która miała w sensie symbolicznym i dosłownym zastąpić krzyż oraz uspokoić napięcia wokół katastrofy smoleńskiej, nie tylko nie załagodziła sytuacji, ani nie wpłynęła łagodząco na obrońców krzyża. Jeśli można by jeszcze zrozumieć nieobecność polityków w czasie odsłonięcia, to nie można pogodzić się z tym, że nie zaproszono nikogo z bliskich ofiar tragedii. To dla nich mogłoby być, wielkie święto. Tymczasem, ze względów czysto politycznych, zignorowano ich. Wręcz zlekceważono. Tym samym, tak naprawdę, jest to także wyraz zepchnięcia tej tragedii na jakiś margines. Administracja nowego prezydenta – Bronisława Komorowskiego, okazała się niezwykle sprawna w tworzeniu przedstawienia na miarę amatorskiego kabaretu. Zamiast tysięcy warszawiaków uczestniczących w uroczystym odsłonięciu tablicy, skrzyknięto kilku żołnierzy z kompanii reprezentacyjnej oraz jednego anonimowego księdza. Być może tego nie było w zamyśle ekipy pałacu, ale cała ta historia przez wielu może być odczytana jako rodzaj prowokacji i dalsze podsycanie konfliktu. Jerzy Jachowicz
Tak szybko odsłaniali tablicę, że nie zauważyli dwóch błędów? Na odsłoniętej wczoraj tablicy mającej upamiętnić ofiary katastrofy smoleńskiej znajduje się błąd językowy. Jako pierwszy o błędzie poinformował serwis Alert24.pl. Chodzi o brak konsekwencji w stosowaniu jednakowych znaków interpunkcyjnych rozpoczynających i zamykających wtrącenie.
Na tablicy znajduje się taki oto napis:
„W tym miejscu w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej, w której zginęło 96 osób – wśród nich prezydent Lech Kaczyński z małżonką i były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, obok krzyża postawionego przez harcerzy gromadzili się licznie Polacy zjednoczeni bólem i troską o losy państwa”
Poprawna forma napisu na tablicy powinna natomiast wyglądać tak:
„W tym miejscu w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej, w której zginęło 96 osób – wśród nich prezydent Lech Kaczyński z małżonką i były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski – obok krzyża postawionego przez harcerzy gromadzili się licznie Polacy zjednoczeni bólem i troską o losy państwa” Językoznawcy zwracają uwagę, że wtrącenie (wśród nich prezydent Lech Kaczyński z żoną i były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski), które zostaje otwarte myślnikiem zamykać powinien także myślnik. No cóż pośpiech związany z przygotowywaniem i montowaniem tablicy był tak duży, że nikomu zapewne nie przyszło nawet do głowy konsultowanie poprawności językowej całego napisu. Tymczasem nasi Czytelnicy na tablicy odkryli jeszcze jeden błąd. Oto list jaki dostaliśmy od Pana Zbyszka:
WitamCzytam i słyszę coraz częściej o niechlujstwie przy redagowaniu tekstu, który jest umieszczony na najszybszejâ tablicy upamiętniającej. Portal Gazety Wyborczej ustami profesora polonisty wytknął kolejny błąd: W tym miejscu w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej, w której zginęło 96 osób – wśród nich prezydent Lech Kaczyński z żoną i były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, obok krzyża postawionego przez harcerzy gromadzili się licznie Polacy zjednoczeni bólem i troską o losy państwa”, możemy przyczytać na tablicy. Fragment zaczynający się od myślnika “wśród nich prezydent Lech Kaczyński z żoną i były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski” to wtrącenie. Po wtrąceniu otwartym myślnikiem jest wymagany zamykający myślnik, a po wtrąceniu otwartym za pomocą przecinka jest wymagany zamykający przecinek – pisze na stronach poradni językowej PWN profesor UW Mirosław Bańko, językoznawca. – To ewidentny błąd, jeśli zaczynamy wtrącenie myślnikiem, kończymy także myślnikiem – mówi Aleksandra Kubiak – Sokół, redaktor słowników języka polskiego PWN.
Ale nikt nie zauważył błędu dotyczącego niechlujstwa historycznego. Otóż na tablicy widnieje: “…były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski…” Powinno być: na wychodźstwie. Błąd powielony za Wikipedią, ale to chyba, w przypadku Pana Prezydenta Komorowskiego, jest zrozumiałe… Pozdrawiam Zbyszek.kontra
Czytelnik wydaje się mieć rację. Sprawdziliśmy w jednymz tekstów “Rzeczpospolitej”. Czytamy tam: Lech Wałęsa zaprzysięgany był w Sejmie. Przemawiał 7 minut – ogłosił początek III RP. Na Zamku Królewskim odebrał insygnia przekazane przez ostatniego prezydenta na wychodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego. Potem udał się na mszę. pedro/kam
Wokół oświadczenia Episkopatu To takie wyjątkowo "salomonowe rozstrzygnięcie". Nie jest to na szczęście list potępiający obrońców Krzyża, ale zarazem w tym liście nie ma wyraźnego wskazania tego, kto cały ten konflikt w swym pierwszym wywiadzie zapoczątkował. Gdyby gajowy oznajmił, że teraz czas na upamiętnienie ofiar tragedii i w związku z tym przed pałacem stanie pomnik ku czci poległych, to przecież sytuacja byłaby zupełnie inna - zresztą, Bogiem a prawdą, można było - właśnie na pamiątkę tego, że pod tym Krzyżem zbierało się tylu modlących się Polaków, że taka była wtedy eksplozja polskiego patriotyzmu - ten Krzyż tam po prostu pozostawić, najwyżej dodając przy nim jakąś tablicę z nazwiskami wszystkich ofiar i wyrazami hołdu składanego tymże ofiarom przez polski naród. Tymczasem wywołano wprost wojnę religijną przy współudziale zapitego bydła, kryminalistów i diabli jeszcze wiedzą kogo, bo o reżimowych, zakłamanych dokumentnie mediach nie wspomnę. Przedziwne jest to, że w tym oświadczeniu jest jednocześnie mowa o tym, że we współczesnej Europie nasilają się procesy dechrystianizacyjne („toczy się walka o miejsce symboli chrześcijańskich w przestrzeni publicznej”), a zarazem stwierdzenie, że „podtrzymywanie konfliktu wokół krzyża szkodzi sprawie jego obrony podejmowanej przez liczne środowiska w Europie, w tym także rządy i parlamenty wielu państw”, które znowu zamydla istotę problemu i skrywa w niedopowiedzeniach prowodyrów całego konfliktu. Co więcej, w tymże oświadczeniu pomija się właśnie to, że antykrzyżowcy sprzeciwiali się Krzyżowi jako takiemu, a nie tylko upamiętniającemu ofiary katastrofy. Manifestowany był otwarcie antychrystianizm i satanizm, a poza tym kwestionowano właśnie obecność Krzyża w przestrzeni publicznej. Wygląda więc na to, że Episkopat bardziej zaniepokoiły emocje obrońców Krzyża, prowokowanych zresztą w najbardziej plugawy sposób – przy zgoła aprobatywnej obojętności „służb porządkowych” na bandyckie zachowania zapitej żulii – aniżeli to, co ta właśnie żulia, wspierana przez załgane media i załgane autorytety, wyprawiała. Czy to właściwe postrzeganie całej sprawy? Obawiam się, że nie, ponieważ skutki mylone są z przyczynami. Gdy ktoś mnie atakuje, a ja dam mu w twarz, to można na sytuację spojrzeć tak, że ktoś ode mnie oberwał i ma siniaki albo rany – ale też można spojrzeć tak, że broniłem się przed agresorem. Gdy bolszewicy najechali nasz kraj stojący na drodze do leninowskiej ludobójczej rewolucji mającej się rozlać na cały świat, to po przegranej wojnie po dziś dzień wypominają nam śmierć czerwonoarmistów wziętych do niewoli – tak jakby tego typu skutki nie były naturalną konsekwencją najazdu na czyjeś państwo. Należałoby więc dokładnie oddzielić atakujących od broniących się, bo w przeciwnym razie trzeba by przyjąć, że wszyscy są żulią. I ci ludzie, co się modlą i pełnią warty pod Krzyżem, i to skończone bydło, co składa z puszek po piwie krzyż i ma frajdę, mogąc oddać mocz na znicze. Mądrość polega nie tylko na dogłębnej wiedzy o świecie, ale przede wszystkim na rozpoznawaniu dobra. Ludzie zbierający się na modlitwie pod Krzyżem nikomu krzywdy nie robili i nikomu nie zagrażali – to dopiero gdy pojawili się antykrzyżowcy zaczęła się „religijna wojna”. Przypomnieć może powinienem na koniec jedno z błogosławieństw – to dotyczące prześladowania za wiarę, mówienia wszystkiego złego na daną osobę za to, że jest wyznawcą Chrystusa – ale wydaje mi się, że Episkopatowi znane jest dokładnie 8 błogosławieństw. W normalnych krajach upamiętnia się ofiary tragicznych wydarzeń z wieloma zabitymi – specjalnymi monumentami. W Polsce, po największej po II wojnie tragedii, z udziałem tak wysokich przedstawicieli władz, duchowieństwa, przeróżnych ważnych instytucji, okazało się po czterech miesiącach, że nawet drewniany krzyż upamiętniający te ofiary to za dużo. Nie stać nas na ten luksus, prawda? FYM
13 sierpnia 2010 Wywłaszczanie" obywateli" z owoców ich pracy. Bo jaki inaczej nazwać zbliżające się podwyżki, praktycznie wszystkiego, bo jak się zacznie od paliwa- nie ma przeproś.. Jak to w państwie demokratycznego prawa, w tym jazgocie i harmidrze.. Na przykład o kilkanaście procent mają w od początku przyszłego roku wzrosnąć koszty wywozu śmieci i to nie tylko dlatego, że wzrosną ceny paliwa, bo rząd socjalizmu demokratycznego podniesie wredny podatek VAT. Także Ministerstwo Ochrony Środowiska, a właściwie Ministerstwo Propagowania Pogaństwa, bo przyroda jest dla kolejnych ministrów ważniejsza od człowieka, o Panu Bogu nie wspominając- zamierza podnieść stawki opat za składowanie odpadów.. Ministerstwo Propagowania Pogaństwa chce w ten sposób- uwaga!- ograniczyć ilość śmieci na składowiskach(!!!!) Bo Komisja Europejska grozi nam karami finansowymi. Postępowcy europejscy i socjalni ( całe narody na socjal!)twierdzą, że Polska jest nadal- po wstąpieniu w struktury europejskie- suwerennym krajem.. Tak suwerennym, że nasz nowy rząd- Komisja Europejska – mówi nam- co mamy robić ze śmieciami na swoim terytorium. A przecież suwerenność polega na nietolerowaniu na swoim terytorium innej władzy.. Pomijając już oczywisty nonsens, że jak się podniesie opłaty, to ilość śmieci zmaleje..(????) Zmaleje na składowiskach, na których podniesiono opłaty za składowanie, a wzrośnie- tam gdzie nie ma żadnych opłat, czyli w upaństwowionych lasach.. Bo gdzieś nadmiar śmieci musi się podziać.? I jeszcze większa liczba „obywateli” zaryzykuje palenie śmieci.. Bo przecież palenie śmieci również jest zakazane, bo przyroda- jako bóg wszelkich socjalistów ekologicznych- na tym cierpi. Człowiek ma czynić sobie Ziemię poddaną, a tu biurokracja czyni ludzi poddanymi, i wobec siebie, i wobec przyrody.. Pogańska wiara w przyrodę- to walka z chrześcijaństwem, gdzie nad całością panuje sam Pan Bóg, nasila się i będzie się nasilać, w miarę frontalnej konfrontacji dwóch wizji życia człowieka: chrześcijańskiej, gdzie, autorytetem jest Bóg, który stworzył świat dla człowieka, dla niego, żeby się rozmnażał i stanowił jego część- i druga pogańska, w której człowiek jest przyczyną wszelkiego zła na Ziemi, jest jej wrogiem i ciemiężycielem, bo to on doprowadza świat do powolnej zagłady.. Tak naprawdę chodzi o powrót do epoki przedchrześcijańskiej, wiary w drzewo, w zwierzę, w Słońce, w przydrożny krzak.. Broń Boże w Pana Boga! To jest największy wróg wszelakich ekologów socjalistycznych, najgorszy, mimo, że twierdzą go wcale nie ma. Już wkrótce żabom, ekologiczna lewica będzie stawiać pomniki. Na razie lewicowi działacze z tzw. Greenpeace, przyczepili na ekologicznym budynku Ministerstwa Ochrony Środowiska wielki bander, na którym wyrażają swoją niechęć do zbyt małego obszaru Puszczy Białowieskiej..(???) Chcą obszar Puszczy Białowieskiej powiększyć(!!!). Nie znam szczegółów planu, ale wiem, że jak dostaną kolejnych kilkaset hektarów Puszczy pod jurysdykcję biurokracji, to zaraz potem, a może i odrobinę później, przyczepią kolejny bander, że znowu domagają się rozszerzania Puszczy Białowieskiej, aż pod Warszawę- w ostateczności.. Warszawa będzie w przyszłości centrum Puszczy Białowieskiej i tam z pewnością przeniesie się pan Włodzimierz Cimoszewicz, który aktualnie w Puszczy Białowieskiej zamieszkuje. Nie bądźmy dziećmi przyrody, tak jak jesteśmy Dziećmi Bożymi.. Żeby powiększyć terytorium Puszczy, należy wysiedlić stamtąd ludzi.!. Bo po co biurokracji ekologicznej skansen przyrodniczy, jak tam będą kręcić się ludzie? I nie daj Boże coś tam pożytecznego robić, na przykład ciapy z łyka, albo na przykład konserwy mięsne, jeśli oczywiście będzie można produkować metalowe puszki. We wspólnocie pierwotnej, kiedy jeszcze ekologów nie było, chociaż do końca nie wiadomo, bo „ naukowcy” ideologiczni co jakiś czas dokonują odkryć na miarę wszechczasów, bo ostatnio twierdzą, że król Bolesław Chrobry, był właściwie pierwszym ekologiem na ziemiach Polski, bo wprowadził zakaz polowania na jakiegoś zwierza. Może na tura, zanim ten przemienił się w krowę, a trawa w zboże.. W każdym razie jeszcze wtedy ogniska można było palić i to w środku Puszczy Białowieskiej. Z Puszczy Kozienickiej król Władysław Jagiełło kazał wycinać drzew ile potrzeba szykując się na Grunwaldzką konfrontację z ówczesnymi Europejczykami- Krzyżakami. Nie było strażników przyrody, nie było nawet ochotniczej straży pożarnej, obok zawodowej, bo nie było pana Waldemara Pawlaka, no i nie było Gigasterstwa Ochrony Środowiska, bo nie było gigastra ochrony środowiska.. Niczego z tych rzeczy nie było i ludzie jakoś sobie radzili.. Nawet wygrali bitwę grunwaldzką.. Ekolodzy nie przyczepiali bannerów, bo nie dość, że nie było na czym, i wszędzie dookoła była Puszcza, a człowiek nie potrafił wyprodukować bandera, nie umiał nawet pracować, a jedynie polować i zbierać.. Ale nie zabierać - tak jak biurokracja nam dzisiaj! Bierze ile jej się podoba, ile zapragnie nam ukraść, ile jest jej potrzeba i jeszcze więcej.. Pośród jazgotu i harmidru demokracji.. No właśnie i demokracji wtedy jeszcze nie było.. Zwierzęta wybierały sobie najsilniejszego przywódcę stada, a człowiek ustalał siłowo reguły gry pomiędzy plemionami., a Pan Bóg – jako sędzia sprawiedliwy, który za dobre wynagradzał, a za złe karał -- nad tym wszystkim czuwał. I nie było praw człowieka, i obywatela- jako niewolnika państwa demokratycznego prawa - nie wspominając.. I człowiek nie uprawiał kultu samego siebie.. Najwyżej kult Słońca, zanim nie pojawiło się chrześcijaństwo wraz z Panem Bogiem, stwórcą świata. Nie było wtedy też książek, na które socjalistyczny rząd szykuje podwyżkę podatku VAT.. Skąd wiem? Bo poprzez pocztę elektroniczną otrzymuję informacje, żebym kupował książki zanim podrożeją przez oprawczą decyzję rządu.. I zanim rząd nie wywłaszczy nas znowu z owoców naszej pracy! Gdy nie było ekologów, rządów, praw człowieka i demokracji- były drzewa, ale nie było książek, bo nikt nie potrafił wyprodukować z nich papieru. Cywilizacja przyniosła nam niesamowity rozwój i prawdziwy postęp techniczny, między innym dzięki wierze w Boga! No i nie było podatku VAT, bo nie było jeszcze wtedy największego od niego specjalisty- profesora Modzelewskiego. Pod Gigasterstwem Ochrony Środowiska będzie „ zielone miasteczko< tak jak było „ białe miasteczko” przed Gigastertwem Ochrony Naszego Zdrowia.. W jego wyniku przyszły zmiany.. Nastała pani Ewa Kopacz, która diametralnie” zmieniła sytuację w państwowej służbie zdrowia.. Mamy większe kolejki i większe upokorzenie’ obywateli”. Ale ona twierdzi inaczej. Dwa różne zdaniaa i równie równoprawne. Jak to w demokracji, o której Edmund Burke pisał, że jestnajbardziej bezwzględną rzeczą na świecie”(!!!). I ofiarą tej najbardziej bezwzględnej rzeczy właśnie jesteśmy.. Za to Arystoteles demokrację uważał za” formę rozkładu i degeneracji, a nie za zdrowy ustrój państwa”.(!!!!) Bo demokracja to ustrój zwyrodniały! Chyba to już - oprócz rządzących - każdy widzi.. Nie ma w niej mowy o państwie prawa!, Chyba, ze demokratycznego państwa prawa, czyli permanentnego przegłosowywania wszystkiego co pod demokratyczna ręką. WJR
1920: nie uratowaliśmy Europy, tylko siebie Poniższy artykuł jest dość kontrowersyjny, ale zasługuje na zapoznanie się z nim. Całość skopiowaliśmy z Nowej Myśli Polskiej. – admin W ostatnich latach przy każdej rocznicy bitwy warszawskiej media i domorośli historycy wmawiają polskiej opinii publicznej, że w sierpniu 1920 roku poświęcaliśmy się dla całej Europy (ba, nawet świata) ratując ją od zagłady przed inwazją bolszewicką. Teza ta, z pozoru logiczna, jest jednak kolejnym przejawem naszego mesjanizmu, cierpiętnictwa i megalomanii. W roku 1920 – jak wynika z ustaleń historyków – nie uratowaliśmy Europy, lecz wyłącznie siebie, świeżo wywalczoną niepodległość. Zwolennicy szkoły mesjanistycznej powołują się na słynny rozkaz Michaiła Tuchaczewskiego (z 2 lipca 1920 r.) zatytułowany „Na Zachód!”. Oto jego treść: „Żołnierze Armii Czerwonej! Nadszedł czas rozrachunku. Armia Czerwonego Sztandaru oraz armia drapieżnego Białego Orla stanęły naprzeciw siebie przed bojem na śmierć i życie. Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na zachód! Wybiła godzina natarcia. Na Wilno, Mińsk i Warszawę! Naprzód marsz! Sformułowanie „przez trupa Białej Polski” przeszło do historii. Tylko co ten rozkaz miał oznaczać? Czy był ujawieniem celu strategicznego – inwazji na Europę, czy tylko propagandowym świstkiem papieru? Zauważmy, że w rozkazie mowa jest o konkretnych celach wojskowych: Wilnie, Mińsku i Warszawie, ale także o celach ideologicznych – przez „trupa Polski ku ogólnoświatowej pożodze”. Co to jednak oznaczało? Czy był plan inwazji wojsk bolszewickich np. na Berlin czy Paryż? Otóż nie, nie było. Plan czysto wojskowy zakładał zajęcie Polski etnograficznej, choć i to stało cały czas pod znakiem zapytania. Dylemat kierownictwa bolszewickiego rysował się następująco – czy przekraczać Bug (czyli tzw. linię Curzona), czy też maszerować na Warszawę. Wiadomo, że np. Karol Radek i Julian Marchlewski przestrzegali przed tym nie wierząc w rewolucyjny zapał polskiego proletariatu. O dziwo, poważne wątpliwości miał także Lew Trocki. Mimo to, Lenin przeforsował decyzję o marszu na Warszawę. Wyznaczył także cel takiego marszu – sowietyzacja Polski poprzez utworzenie Polskie Republiki Rad. Gdyby tak się stało, co wydarzyło by się dalej? Czy Lenin kazałby maszerować na Zachód? Nie, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, ważniejsze, siły bolszewickie nie byłyby w stanie wykonać takiego zadania. Po drugie, w lipcu 1920 r. wypracowano razem z Niemcami porozumienie, wedle którego bolszewicy zatrzymać się mieli na linii granicznej z 1914 roku, czyli nie weszliby na terytoria dawnego zaboru pruskiego (Wielkopolska, Pomorze, Śląsk) przyznane Polsce w zapisach Traktatu Wersalskiego. W Polsce powszechnie panuje przekonanie, że w 1920 roku na nasz kraj szły ze wschodu „hordy” liczące niemal miliony ludzi. Tymczasem było to ledwie 100 tys. wyczerpanych i zmęczonych marszem i walkami żołnierzy. Trzy armie Frontu Zachodniego idące na Warszawę (3., 4. i 15.) miały w dniu 1 sierpnia 1920 r. następujące stany:
3. Armia – 23.324 ludzi
4. Armia – 24.298 ludzi
15. Armia – 27.522 ludzi
Po zaciętych walkach na przedpolu Warszawy i nad Wkrą, liczba ta jeszcze uległa zmniejszeniu. Przeciętnie jedna dywizja bolszewicka liczyła wówczas od 3 do 5 tys. ludzi. Te wojska nie miały już większych szans na pokonanie polskiej armii, a co dopiero mówić o marszu na Zachód! Każde ewentualne starcie np. z armią francuską, naszpikowaną ciężkim sprzętem – zakończyłoby się gigantyczną klęską. W planach, jakie snuł Lenin nie chodziło wcale o militarne rozstrzygnięcie, bo nie było na to szans. Chodziło o pobudzenie nastrojów rewolucyjnych w krajach zachodnich. Owa „ogólnoświatowa pożoga” miała być wywołana przez „proletariat” państw zachodnich, a nie przez słabiutkie i wynędzniałe „hordy” bolszewickie. Jak się okazało, rachuby te były złudne, bo fala rewolucyjnych nastrojów dawno opadła i „proletariat” na Zachodzie nie był w stanie wzniecić rewolucji. W związku z tym kierownictwo bolszewickie realizowało równolegle plan drugi, bardziej realny i czysto geopolityczny. Było nim zlikwidowanie postanowień wersalskich na Wschodzie. Dotyczyło to na razie głównego państwa „wersalskiego” – Polski. Nie są znane plany bolszewików wobec państw bałtyckich, Rumunii czy Czechosłowacji. Polska była jednak kluczem – jej likwidacja przekreślałaby rodzący się porządek wersalski na Wschodzie. Dlatego też upokorzone Wersalem Niemcy entuzjastycznie przyjmowały bolszewicką ofensywę. Dotyczyło to nie tylko lewicy, ale i „reakcyjnej” prawicy, która w ogóle nie bała się eksportu „zarazy” do Niemiec. W Niemczech wiedziano bowiem, że rząd w Berlinie nawiązał polityczne kontakty z bolszewikami, mimo braku stosunków dyplomatycznych (zerwanych w 1918 po zamachu eserowców na posła niemieckiego). W Niemczech przebywał wysłannik Lenina i Trockiego – Wiktor Kopp, a w lipcu udał się tam pospiesznie sam Karol Radek. Co tam robili? Ano dobijali targu, czego wynikiem było tajne porozumienie o zatrzymaniu ofensywy bolszewickiej na linii granicznej z 1914 roku. Wyniki tego kontraktu ujawnił Walter Simons, minister spraw zagranicznych Niemiec, w liście do swojego odpowiednika Grigorija Cziczerina. Tekst tego kluczowego dokumentu publikujemy obok. Niemcy ogłaszały neutralność w wojnie (czyli de facto wspierały bolszewików) oraz deklarowały nawiązanie stosunków dyplomatycznych. Likwidacja „wersalskiej” Polski i zatrzymanie się bolszewików na linii granicznej z 1914 r. otwierało przed Berlinem perspektywę powrotu w granice państwa niemieckiego prowincji wschodnich. To zdumiewające, że mimo tego, że dokument ten jest znany od 1959 roku – w Polsce jest ignorowany. Wolimy wierzyć ideologicznej propagandzie Lenina niż faktom. No bo dla naszego dobrego samopoczucia lepiej jest twierdzić, że ratowaliśmy cały świat, a nie tylko siebie. Tyle tylko, że ten świat miał nas gdzieś, a nawet cieszył się, że dostaliśmy po łapach. Lenin, już po porażce pod Warszawą, wygłosił utajnione przemówienie do swoich współtowarzyszy, w którym stwierdził, że celem nadrzędnym wojny z Polską była likwidacja przyczółka Ententy na Wschodzie i porządku wersalskiego. Tekst tego przemówienia ujawniono po raz pierwszy po 1990 roku. Co prawda część historyków ignoruje to, twierdząc że Lenin musiał jakoś wyjaśnić klęskę armii bolszewickiej, jednak rację mają ci, którzy uznają, że mówił prawdę, nawet biorąc pod uwagę to, że w lecie 1920 r. łudził się, że marsz bolszewików na Zachód pobudzi „proletariat” do rewolucji. Takiego zdania jest np. brytyjski historyk Orlando Figes, autor monumentalnego dzieła pt. „Tragedia narodu. Rewolucja rosyjska 1891-1924” (polskie wydanie, Wrocław 2009). Autor krytykuje w nim Richarda Pipesa i Normana Daviesa za podtrzymywanie tezy o rzekomym planie marszu bolszewików na Zachód. W roku 1920 Rzeczpospolita, w wyniku błędnej polityki Józefa Piłsudskiego, znalazła się na skraju przepaści. Uratowała swój byt dzięki ogromnemu poświęceniu narodu i słabości wroga. Polska uratowała swój niepodległy byt i to wystarcza, by uznać to zwycięstwo za wiekopomne. Nie potrzeba natomiast dodawać sobie animuszu buńczucznymi stwierdzeniami o uratowaniu świata. Jan Engelgard
Gdybanie o „dybaniu” „Na czele tajnego rządu stoi w Polsce, w 1948 roku człowiek, którego widziało niewielu Polaków – rosyjski generał Malinow. (...) Władzą przewyższa wszystkich członków rządu – zarówno publicznych, jak i tajnych – włączając w to rosyjskiego ambasadora Lebiediewa i jego zwierzchnika w ambasadzie, członka NKWD Jakowlewa, który nosi tytuł pierwszego sekretarza. Obok Malinowa do tego rządu należą według rangi w wymienionym porządku: Jakób Berman, Roman Zambrowski, Hilary Minc, Władysław Gomułka, Bolesław Bierut i Józef Cyrankiewicz.” – napisał Stanisław Mikołajczyk w książce „Gwałt na Polsce”. Jak ta historia się powtarza! Obserwując uroczystość krzywoprzysięstwa, jaka odbyła się 6 sierpnia w Sejmie z udziałem prezydenta Bronisława Komorowskiego, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wszyscy jej uczestnicy, z głównym bohaterem na czele, mają świadomość uczestniczenia w komedii, obliczonej na wywołanie wrażenia, że z tym całym naszym państwem, to wszystko naprawdę. Tymczasem wśród uczestników uroczystości nie zauważyłem ani generała Dukaczewskiego, ani generała Czempińskiego, którzy - jak sądzę – znajdują się znacznie bliżej punktu ciężkości władzy, niż dygnitarze w rodzaju marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny, czy samego prezydenta Komorowskiego. Zresztą jakże inaczej uważać, skoro prezydent Komorowski w swoim orędziu powiedział m.in., że „nikt nie dybie na naszą wolność”? Uprzejmie zakładam, że prezydent Komorowski figlarnie się z nami przekomarza, podobnie jak przekomarza się przysięgając („tak mi dopomóż Bóg”), iż będzie „strzegł” i to w dodatku „niezłomnie” niepodległości państwa. Bo jakże uważać inaczej, skoro to właśnie on 18 czerwca br. podpisał nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, która od 1 sierpnia drastycznie ograniczyła, a w konsekwencji prowadzi do likwidacji władzy rodzicielskiej, od niepamiętnych czasów stanowiącej nietykalny obszar wolności? Toż to drastyczny przejaw „dybania” na naszą wolność ze strony państwa, na którego czele od 6 sierpnia br. formalnie stoi! Jakże uważać inaczej, skoro na przestrzeni ostatnich 20 lat kolejne rządy, na polecenie sprawujących prawdziwą władzę w Polsce Sił Wyższych, umacniają fatalny z punktu widzenia interesu narodowego i państwowego model kapitalizmu kompradorskiego poprzez reglamentację – a więc ograniczanie wolności w sferze gospodarczej? Wystarczy zwrócić uwagę, że objętość rocznika Dziennika Ustaw w 1997 roku przekroczyła 5000 stron, a w roku 2004 – już 20 tysięcy stron! I co tam jest zapisywane? Ano – m.in. różne formy reglamentacji w postaci „koncesji”, „licencji”, „pozwoleń”, „dopuszczeń”, „upoważnień”, „zgód”, „wpisów do rejestru”, „akredytacji”, a także „zgłoszeń”, które, chociaż formalnie reglamentacją nie są, to w praktyce stają się zezwoleniami. Sama językowa inwencja pokazuje, że w potrzebie „dybania” na wolność gospodarczą funkcjonariusze w służbie razwiedki – bo to ona jest pasożytem-beneficjentem tych przywilejów – rozwinęli niebywałą pomysłowość. Jakże uważać inaczej, skoro rząd premiera Tuska, z którym prezydent Komorowski obiecał „współpracować”, właśnie zapowiada podwyższenie i tak już wysokich podatków, co stanowi dalsze ograniczenie wolności dysponowania bogactwem wytwarzanym przez obywateli. Pomijam już fakt, że pozostający na usługach razwiedki rząd premiera Tuska, podobnie jak w przeszłości rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego, kompromituje ideę liberalizmu gospodarczego – ale cóż może być ważniejsze niż swoboda dysponowania bogactwem, jakie się samemu wytworzyło? Jeśli więc prezydent Bronisław Komorowski w publicznym orędziu twierdzi, że „nikt” nie „dybie” na naszą wolność, to mamy dwie możliwości: albo nie wie, co mówi, albo - co uprzejmie zakładam – kłamie. Bo nawet jeśli przyjąć, że nie miał na myśli wolności obywateli – chociaż nie ma powodów, by te zagrożenia lekceważyć, czy pomijać milczeniem – tylko wolność w kontekście międzynarodowym, to stwierdzenie, jakoby „nikt” nie „dybał” na naszą wolność, świadczy albo o graniczącej z utratą poczucia rzeczywistości naiwnością – co uprzejmie wykluczam – albo o próbie oszukania opinii publicznej. Po pierwsze – skąd prezydent Komorowski może wiedzieć, że „nikt” na naszą wolność nie „dybie”, to znaczy – nie pragnie jej nam odebrać, czy przynajmniej ograniczyć? Czy dajmy na to, premier Putin lub inni przywódcy państwowi zwierzają mu się ze swoich najskrytszych pragnień? Żeby daleko nie szukać, z wielu powszechnie znanych posunięć samych strategicznych partnerów, taką intencję można wydedukować. Na przykład w maju ub. roku CDU i CSU wydały deklarację w sprawie „wypędzeń”, której istotnym punktem jest postulat „uznania praw” wypędzonych. Deklaracja ta jest w istocie programem pokojowej zmiany stosunków własnościowych na części terytorium Polski i części terytorium Republiki Czeskiej – co może stanowić wstępny krok do rewizji postanowień konferencji w Poczdamie, czyli scenariusza rozbiorowego – zwłaszcza w groźnym kontekście niedawnego orzeczenia MTS w sprawie Kosowa. Jeśli to nie jest „dybanie”, to co nim jest? Czy deklaracja premiera Putina wygłoszona 1 września ub. roku na Westerplatte, że przyczyną II wojny światowej był traktat wersalski, nie świadczy aby o pielęgnowanym przez obydwu strategicznych partnerów pragnieniu przekształcenia resztek państw w obszarze Europy Środkowej w „bliską zagranicę”? Czy wreszcie potęgujące się ze strony żydowskich organizacji przemysłu holokaustu naciski na tak zwaną „restytucję mienia” wartości 65 miliardów dolarów nie są groźne dla naszej wolności? Naprawdę „nikt” na nią nie „dybie”? Ponieważ wykluczam, by prezydent Komorowski o tych wszystkich sprawach nie słyszał, to alternatywą może być tylko bezradność i dyktowany przez przewerbowane na służbę państw trzecich Siły Wyższe rodzaj politycznego fatalizmu, połączonego ze znieczulającym usypianiem opinii publicznej zapewnieniami, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Zwróćmy bowiem uwagę, że w swoim orędziu prezydent Komorowski, jako zwierzchnik sił zbrojnych i strażnik niepodległości, ani słowem nie wspomniał o zahamowaniu procesu rozbrajania państwa. No bo skoro „nikt” nie „dybie”... Tymczasem za zasłoną demokratycznej fasady, Siły Wyższe prowadzą przepychanki, których zewnętrznym objawem było zamieszanie w GROM-ie oraz pogłoski o możliwości postawienia Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera przed Trybunałem Stanu pod zarzutem zbrodni wojennych. A to ci dopiero! Kwaśniewski „zbrodniarzem wojennym”! Tego Ben Akiba nie przewidział! Chodzi oczywiście o tajne więzienia CIA, których istnieniu obydwaj podejrzani stanowczo zaprzeczali. Gdyby jednak te pogłoski nabrały rumieńców, mogłoby to oznaczać, że strategiczni partnerzy postanowili nie tylko naszemu państwu, a właściwie jego atrapie, ale również – tubylczej razwiedce zaaplikować kurację przeczyszczającą. Na pewno po to, by wszystkim nam przychylić nieba, bo przecież nie dlatego, że na cokolwiek „dybią”, nieprawdaż? SM
Spotkanie w Kamieniu trwało 4 godziny (!!) - i jeszcze coś sie stało z blogiem na ONET.pl: nie mogę tam wejść! A Państwo?
- więc tylko szybko słów parę o skutkach wzrostu VAT: Tych naiwnych, którzy wierzą "Rządowi", że podwyżka VAT właściwie nie spowoduje podwyżek cen, pragnę poinformować, że w Rumunii tamtejsza Władzuchna VAT-cik też troszeczkę podniosła. Tak nawiasem: na żądanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego - który w zamian obiecał "pomoc" w wysokości €20 mld - by Rumunia mogła "wyjść z najgorszej recesji od 20 lat". Proszę odnotować, że to PO Anschlußie Rumunii do UE - a nie PRZED - pojawiła się ta najgorsza recesja. Natomiast np. Chińska Republika Ludowa, które do Unii Eurpopejskiej nie weszła - jakoś się w tej recesji trzyma. Tempo wzrostu spadło jej w prawdzie z 10% na 8,5% - ale żadne państewko UE takiego tempa nie notuje... Wracając do skutków podwyżki VAT: w lipcu inflacja w Rumunii osiągnęła 7,1 proc. w skali roku, co oznacza najszybszy wzrost cen w tym kraju od 2 lat.
To, oczywiście, dopiero początek... JKM
Czekiści wespół z "Bezbożnikiem" Jak wiadomo, na pierwszym miejscu wśród grzechów głównych jest pycha. Cóż to jest pycha? Najłatwiej określić ją przez jej przeciwieństwo, jakim jest pokora, czyli z jednej strony pozbawiona przesady, a z drugiej - pozbawiona kompleksów ocena własnej osoby, własnych zalet, zdolności, możliwości i tak dalej. Mówiąc inaczej, pokora jest inną nazwą mądrości, której ideałem, według starożytnych mędrców, było poznanie samego siebie. W takim razie pycha jest rodzajem głupoty - i ten właśnie rodzaj zademonstrowali uczestnicy nocnej manifestacji na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Ich głupota objawiła się w postaci ostentacyjnego demonstrowania poczucia wyższości nad przeciwnikami - chociaż ani sposób argumentacji, ani poziom i jakość konceptów niczego takiego nie uzasadniały. "Nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy - ze swego rozumu" - zauważył książę Franciszek de La Rochefoucauld. Można do tego dodać, że stopień tego zadowolenia jest tym wyższy, im mniejsza jest zdolność do samokrytycyzmu. Krótko mówiąc - im większy dureń, tym bardziej z siebie zadowolony. Ale skoro zgodnie z Konstytucją "każdy", a więc również dureń, może zostać u nas nawet prezydentem, to tym bardziej może demonstrować. Dziury w niebie od tego nie będzie, więc skoro demonstracja się odbyła, warto wykorzystać ją dla celów poznawczych. Samymi demonstrantami zajmować się nie ma sensu, po pierwsze dlatego, że sądząc po jej przebiegu, odsetek durniów musiał być wśród nich wyjątkowo wysoki, a wiadomo, iż dureń niczego interesującego powiedzieć nie jest w stanie. Po drugie dlatego, że rodzaj konceptów, a przede wszystkim główny postulat demonstrujących ("krzyż do kościoła"), najwyraźniej musiał być efektem instrukcji przekazanej demonstrującemu aktywowi przez oficerów prowadzących - bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że demonstracja była naszpikowana konfidentami niczym ciasto rodzynkami. Za komuny aktyw skrzykiwał się na stadionowe manifestacje przeciwko "warchołom" po linii partyjnej i alarmowo - przez SB, a teraz - przez internet. Znacznie ciekawsza jest reakcja żydowskiej gazety dla Polaków, której manifestacja na Krakowskim Przedmieściu bardzo się spodobała właśnie jako zabawa. A manifestanci bawili się m.in. tak: "Precz z krzyżami, mochery [pisownia oryginalna - S.M.] na stos!". Nie ulega wątpliwości, że określenie "mochery" w stosunku do tradycyjnych, nie salonowych katolików, ma charakter pogardliwej inwektywy, mniej więcej takiej samej, jak np. w stosunku do Żydów - "gudłaje". Ale nikt chyba nie wątpi, że gdyby uczestnicy tej czy jakiejś innej manifestacji wznieśli w którymś momencie okrzyk: "Gudłaje do pieca!", to "Gazeta Wyborcza", a za nią cała "prasa międzynarodowa" chyba udławiłyby się z oburzenia własnym językiem. Okazuje się tedy, że standardy moralne wyznawane w tym środowisku są uwarunkowane rasowo: "mochery na stos!" - to jajcarstwo i świetna zabawa, a "gudłaje do pieca!" - to zbrodnia. Wygląda na to, że od czasów bluźnierczych parodii antychrześcijańskich urządzanych w Sowietach przez czekistów wykorzystujących "organizatorską rolę" redakcji "Bezbożnika" wydawanego przez Związek Wojujących Bezbożników pod kierownictwem Minieja Izrailewicza Gubelmana, ten sposób myślenia nie zmienił się ani na jotę. Skąd takie poczucie wyższości u handełesów? Oczywiście zgromadzona na Krakowskim Przedmieściu smarkateria, łykając komplementy starszych i mądrzejszych ("Jesteście wspaniali, kocham was!"), nawet się tego nie domyśla - ale właśnie dlatego jest i będzie rolowana od przodu i od tyłu przez cwaniaków, bo ta socjotechnika jest taka skuteczna przede wszystkim wobec durniów. Pojutrze będziemy obchodzili 90. rocznicę Bitwy Warszawskiej, stanowiącej przełomowy moment w zwycięskiej wojnie z bolszewikami. Bitwy, która jeśli nawet nie ocaliła cywilizacji europejskiej przed bolszewickim rakiem, to przynajmniej opóźniła jej agonię o sto lat. Jaką naukę z tamtego wydarzenia możemy wyciągnąć dzisiaj? Czy przypadkiem nie taką, że - po pierwsze - wrogowie istnieją naprawdę, a po drugie - że z wrogami nie wolno bawić się w żadne kompromisy, umizgi ani "dialogi", tylko walczyć. Na śmierć i życie. SM