Chrońmy krajowy przemysł zielarski Po 2011 r. z aptek może zniknąć wiele polskich preparatów ziołowych, tak popularnych jak Raphacholin. Zgodnie z przepisami UE, obecne na polskim rynku leki roślinne, które zawierają choćby śladowe ilości syntetycznych dodatków mogą być sprzedawane tylko do 2011 r. Potem trzeba je zarejestrować ponownie jako preparaty czysto chemiczne, co dla większości polskich producentów jest barierą nie do przejścia ze względu na koszty. Specyfiką rynku polskiego są produkty roślinne złożone, zawierające substancje oraz przetwory roślinne w połączeniu z substancjami syntetycznymi. Tymczasem uproszczona procedura rejestracyjna, określona w Dyrektywie 2004/24/WE wyklucza możliwość rejestracji leków z zawartością składników syntetycznych i izolatów. W tej sytuacji stosowane w Polsce przez wiele lat leki roślinne złożone podlegają rejestracji na zasadach ogólnych. Stwarza to ogromne zagrożenie dla przyszłości przemysłu zielarskiego, gdyż spełnienie tych wymagań jest o wiele trudniejsze niż dla leków syntetycznych. Grozi to zachwianiem kondycji ekonomicznej i pozycji rynkowej polskich fabryk leków ziołowych; dla pacjentów oznacza brak dostępu do stosowanych i sprawdzonych preparatów ziołowych.
Zielarskie dyrektywy Zgodnie z dyrektywami UE, lecznicze produkty roślinne można wprowadzać na rynek w oparciu o dokumentację zawierającą szczegółowe dane chemiczne, farmaceutyczne, biologiczne, jak również wyniki badań farmakologicznych, toksykologicznych oraz klinicznych przeprowadzanych na produkcie. Można też pominąć te badania w przypadku, gdy producent wykaże na podstawie odniesień do literatury naukowej, że składniki produktu leczniczego mają określone zastosowanie lecznicze i uznaną skuteczność oraz możliwy do zaakceptowanie poziom bezpieczeństwa. Przepisy przewidują też procedurę uproszczoną dla produktów o tradycyjnym zastosowaniu medycznym, uwzględniając ich szczególne właściwości, w szczególności ich długą tradycję stosowania – 30 lat na rynku, w tym 15 lat w UE.
Każdy rejestruje inaczej W krajach członkowskich UE można znaleźć produkty roślinne z pełną dokumentacją rejestracyjną ze skutecznością dowiedzioną klinicznie lub bibliograficznie (zgodnie z artykułem 4.8 a (II) Dyrektywy 65/65/EEC), ale także produkty zarejestrowane w sposób mniej lub bardziej uproszczony bazując na narodowym prawie. Nadmienić należy także, że wielu krajach członkowskich produkty zawierające rośliny i ich przetwory w większości sprzedawane są jako suplementy diety lub żywność. W Polsce dotychczas również obowiązywały zasady rejestracji leków roślinnych oparte na prawie narodowym. Istniały trzy kategorie produktów leczniczych roślinnych: leki o ugruntowanym zastosowaniu medycznym, leki o charakterze tradycyjnym oraz leki farmakopealne.
Zielnik polski W Polsce leki roślinne stanowią około 30 % wszystkich farmaceutyków dostępnych bez recepty. Największymi producentami są:
Herbapol – Wrocław,
Herbapol – Poznań,
Herbapol – Lublin,
Herbapol- Kraków,
Herbapol – Warszawa,
Phytopharm – Klęka,
Hasco Lek, Biofarm, Labofarm.
Najpopularniejszymi lekami roślinnymi są: Raphacholin C, Sylimarol, Urosept, Venescin, Neospasmina, Alax, Boldaloin, Bioaron C, Sir. Pini comp. Przed produktami leczniczymi pochodzenia naturalnego w Polsce stoi wielka szansa, właściwie w każdym z segmentów rynku, na którym są obecne, analitycy wróżą wzrost sprzedaży. Przykładem niech będą leki gastryczne, gdzie udział preparatów roślinnych, zwłaszcza herbat ziołowych i naparów (których popularność wzrosła znacznie w ciągu ostatnich kilku lat), jeszcze w 1999 r. wynosił 16 % sprzedaży wszystkich leków OTC gastrycznych, a pięć lat później już prawie 20 % („PMR, OTC pharmaceuticals market in Poland 2004-2006″). Analitycy PMR prognozują dalszy wzrost udziału produktów ziołowych w kategorii leków gastrycznych.
Batalia polskich zielarzy Ponieważ unijna definicja ziołowego leku tradycyjnego, który wprowadza się na rynek w oparciu o tradycyjne zastosowanie medyczne, nie dopuszcza, aby zawierał on nawet niewielkie ilości substancji syntetycznych i izolatów, kilkadziesiąt polskich leków ziołowych może zniknąć z rynku. Polscy producenci od dawna zabiegają o rozszerzenie definicji, tak aby lek ziołowy mógł zawierać niewielkie ilości tych substancji. Chcą też, aby w tę kategorię włączyć leki powstałe na bazie produktów pszczelarskich.
Bagatelizowanie problemu Polskie firmy ziołowe skarżą się, że polskie władze zbagatelizowały problem. [Polskie władze dostają po prostu łapówki od firm farmaceutycznych, na które lokalnych firm zielarskich nie stać. - admin] Komisja Europejska przygotowała raport dotyczący możliwości rozszerzenia definicji tradycyjnych leków ziołowych. Niestety, poprawiona definicja nie objęła postulatów polskich zielarzy. Powód: zbrakło stosownego wniosku.
W końcu po wielu interwencjach na początku sierpnia Ministerstwo Zdrowia wystąpiło do Komisji Europejskiej o rozszerzenie definicji leków ziołowych tradycyjnych zgodnie z tradycją i praktyką rynku polskiego. Teraz trzeba czekać na decyzję Komisji.
Być albo nie być Jeśli nie uda się rozszerzyć definicji leku tradycyjnego, problem może mieć co najmniej kilkanaście polskich firm, którym grozi zachwianie równowagi ekonomicznej. Będą one bowiem zmuszone do ograniczenia produkcji i zwolnień pracowników, ponieważ nie zdołają zarejestrować starych leków zgodnie z unijnymi wymaganiami. Koszty badań klinicznych przewyższałyby zyski ze sprzedaży tych leków. Straty poniosą też polscy dostawcy, u których zakontraktowano odbiór surowców do produkcji leków ziołowych. Dla pacjentów natomiast oznacza to brak dostępu do stosowanych od lat i sprawdzonych preparatów ziołowych. A ponieważ rynek nie znosi próżni, wypełni ją import. [I o to właśnie chodzi! - admin] Ewa Stolecka
Szpiegostwo, agentura, dyplomacja Aby spróbować wprowadzić pewien porządek w zasobie pojęć, dość niefrasobliwie używanych przez wielu dysktantów, pozwoliłem sobie na następującą klasyfikację:
1. Szpieg. Jest to jak najbardziej normalne zjawisko. Każde jako takie poważne państwo posiada swoich szpiegów w wielu innych państwach, które w jakiś sposób są dla niego ważne lub interesujące. Oczywiście Rosja posiada szpiegów w Polsce, w USA, w Niemczech, Wielkiej Brytanii itd. Podobnie swoich szpiegów ma USA, Izrael, Niemcy itd. Zadaniem szpiega jest siedzieć jak najbardziej cicho, nie wychylać się, nie odróżniać od reszty – i donosić swemu mocodawcy informacje na pożądane tematy. Z istnienia szpiegów nie ma co robić sensacji, bo stawiamy się na poziomie owej 5-letniej dziewczynki, która ze zgrozą odkryła w łazience, że jej tatuś jest chłopcem i z krzykiem zaniosła tę bulwersującą wiadomość do mamusi. Specyficznym gatunkiem szpiega jest zdrajca, osoba przez wszystkie czasy pogardzana i nierzadko karana śmiercią. Obecnie w Polsce bycie zdrajcą nie wydaje się niczym nagannym, o czym świadczą błyskotliwe kariery wielu polityków.
2. Agent. Jest to ulokowany przez obce mocarstwo człowiek, który – w odróżnieniu od szpiega – ma być szeroko słyszalny i wręcz popularny, a jego zadaniem jest takie urabianie opinii publicznej i polityków, by podejmowali decyzje korzystne dla obcego mocarstwa, a niekoniecznie dla kraju, którego obywatela udaje. Wbrew nachalnej propagandzie, działalność rosyjskiej agentury („razwiedki”) w Polsce jest zupełnie marginalna, o czym świadczy totalne uzależnienie Polski od Unii, a nie od Rosji, oraz podejmowanie przez władze działań korzystnych dla Unii/USRaela, a nie dla Rosji, ani tym bardziej Polski (np. likwidacja stoczni, kopalni, rybołówstwa morskiego itp).
3. Dyplomata. Bycie dyplomatą oczywiście nie wyklucza bycia szpiegiem, ale nie o to chodzi. Wiele osób w każdym sukcesie dyplomacji rosyjskiej dopatruje się działalności „agentury” – nawet tam, gdzie główną przyczyną sukcesu była totalna nieudolność kontrpartnerów przy stole negocjacyjnym. Dojdzie pewnie do tego, że zwycięstwo rosyjskiego boksera w walce o mistrzostwo świata zostanie podane jako sukces rosyjskiej agentury.
Klasycznym przykładem może być rzekome „oszukanie” Polski przez Rosję w sprawie słynnej rury, którą Polska sabotowała z całych sił i nawet usiłowała do tej kretyńskiej akcji zwerbować Unię Europejską, która jednakowoż, co do jednego członka, olała polską „inicjatywę”. Tu nie trzeba było żadnej rosyjskiej agentury. Tu wystarczyła żydowska agentura, sterująca polską polityką tak, by jak najszybciej zniszczyć ten kraj, wytępić jego ludność i nareszcie otworzyć sobie wrota do masowej imigracji do Nowo-Izraela. Gajowy Marucha
Koniec holokaustu W roku 2000, Norman Finkelstein opublikował wspaniałą książkę The Holocaust Industry: Reflections on the Exploitation of Jewish Suffering (Przemysł holokaustu: przemyślenia nt. wykorzystywania żydowskiego cierpienia). Stwierdził w niej, że amerykańscy Żydzi wykorzystują pamięć o nazistowskim holokauście dla korzyści politycznych i finansowych, jak również działań w interesie Izraela. Ponadto, stwierdził, że ten „przemysł holokaustu” skorumpował żydowską kulturę i autentyczną pamięć o holokauście. Jego rodzice byli więźniami obozów koncentracyjnych i ocaleli z holokaustu. W rozdziale 3: Podwójne żądania, twierdzi, że liczba ocalałych z holokaustu Żydów, potwierdzona przez grupy wsparcia, wzrosła z około 100.000 w 1945 roku do prawie 1 miliona, ze względu na zmiany definicji osoby ocalałej. Z tego powodu Finkelstein wielokrotnie twierdził, że fałszywe były roszczenia wobec Szwajcarii, podczas gdy zignorowano rachunki bankowe i aktywa w USA i Izraelu. Wypłat dokonano na rzecz niewłaściwych osób, a stracili na tym prawdziwi ocaleni. Nie trzeba dodawać, że żydowski establishment i państwo Izrael zakazały publikację tej książki. W dniu 9 listopada 2010 r., w Nowym Jorku postawiono w stan oskarżenia 17 osób o defraudację ponad $42 mln z funduszy ustanowionych na pomoc ocalałym z holokaustu. „Domniemane oszustwo jest tak istotne jak irytujące,” powiedział Preet Bharara, prokurator płd. dzielnicy Nowego Jorku, nazywając je „perwersyjnym i powszechnym oszustwem popełnianym wobec organizacji o historycznym znaczeniu.” W ciągu prawie 16 lat, miliony dolarów przeznaczone dla ocalałych z holokaustu, „trafiały do kieszeni skorumpowanych pracowników Komisji Roszczeniowej i zorganizowanej sieci oszustów,” Bharara powiedział dziennikarzom. Pieniądze pochodziły z dwóch funduszy zarządzanych przez Komisję Żydowskich Roszczeń Finansowych wobec Niemiec, znaną również jako Konferencję Roszczeniową, organizację bezzyskową, założoną prawie 60 lat temu w celu wsparcia poszkodowanych przez nazistów. Jak Mówi Bharara, 6 z 17 oskarżonych o oszustwa osób to byli i obecni pracownicy Komisji. Semena Domnitsera nazwał „przywódcą” tego oszustwa, twierdząc, że przez ponad 10 lat pracował jako dyrektor i nadzorował zarówno Fundusz Biedy jak i Fundusz Artykułu Drugiego. Fundusz Biedy dokonuje jednorazowej wypłaty około $3.600 dla ofiar, które zmuszono do opuszczenia swoich domów podczas ucieczki przed nadciągającym hitlerowskim wojskiem. Bharara powiedział, że przez fundusz przeszło około 5000 wniosków noszących znamiona oszustwa o wartości $18 mln. Fundusz Artykułu Drugiego wypłaca renty w wysokości około $411 miesięcznie dla tych, którzy zarabiają mniej niż $16.000 netto i spędzili co najmniej 6 miesięcy w obozie koncentracyjnym, lub co najmniej 18 miesięcy w żydowskim getcie w ukryciu, lub żyli pod fałszywą tożsamością by uniknąć cierpień ze strony nazistów. Bharara powiedział, że fundusz ten przetworzył ponad 650 fałszywych wniosków o wartości ponad $25.5 mln. Powiedział również, że wnioskodawcy byli rekrutowani ze społeczności żydowsko- rosyjskiej, oraz że w ich wnioskach wpisywano fałszywe daty i miejsca urodzenia oraz „sfabrykowane historie prześladowań, kompletnie zmyślone historie o tym, co przeżywały te osoby podczas II wojny światowej.” Cztery z zatrzymanych osób już przyznały się do oszustwa. Tak więc machina stojąca za oszustwami opisana lata temu przez Finkelsteina została już ujawniona. Prawdopodobnie podobne oszustwa zostaną ujawnione w najbliższych latach. Istnieje duża szansa, że oszukańcze działania państwa Izrael – organizowane przez to państwo – zostaną w końcu podane do wiadomości publicznej. Czy żydowski establishment popełnia poważne przestępstwa ze względu na kilka milionów dolarów? Czy to uzasadnia niebezpieczeństwo skażenia jego reputacji? Czy powód tych przestępstw jest inny? Izrael może być nielegalnym i zbrodniczym państwem, ale jego liderzy nie są takimi głupcami. Prawdopodobnie w operacjach prania brudnych pieniędzy Bank Hapoalim w Tel Awiwie zarabia więcej w ciągu jednego dnia. Sprawa jest prosta. Pieniądze nie mają znaczenia. Najważniejszym parametrem tutaj jest liczba ofiar. To holokaust uzasadniał założenie państwa Izrael przez rezolucję ONZ. Ale co by się stało, gdyby ta liczba była inna? Żydowska obsesja o 6 mln nie jest przypadkowa. Co się stanie jeśli względna liczba żydowskich ofiar II wojny światowej jest niższa od liczby ofiar Romów? Oni nie dostali dla siebie kraju. Co więcej, niedawno Romowie byli prześladowani we Francji i Włoszech. Co się stanie, jeżeli liczba ofiar żydowskich jest porównywalna z brytyjskimi, amerykańskimi, rosyjskimi i arabskimi? Wtedy mit zniknie. Wtedy dojdziemy do zakończenia holokaustu, a wraz z nim do końca zbrodniczego państwa. Roy Tov - http://www.roytov.com/articles/roma.htm
Tłumaczenie Ola Gordon.
Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2010/12/05/koniec-holokaustu/
Gajowy wyraża niniejszym pewne wątpliwości co do możliwości zniknięcia mitu Holocaustu jako wydarzenia jedynego i unikalnego na skalę światowej historii. Należałoby by bowiem przyjąć założenie, iż większość ludzi jest zdolna do myślenia, rozumowania i wyciągania w miarę logicznych wniosków. Nie trzeba tu podkreślać, iż założenie takie jest zbyt optymistyczne, by nie rzec oderwane od rzeczywistości, albo wręcz naiwnie głupie. Większość ludzi wciąż wierzy np. w brednie o Św. Inkwizycji, mimo istnienia wielu rzeczowych materiałów na ten temat. Dzięki dla uczestnika dysusji „Antykk” za zwrócenie uwagi na powyższy artykuł.
PRAWIE NAJLEPSZY MINISTER FINANSÓW W EUROPIE Pan Minister Jacek Rostowski przestał być Najlepszym Ministrem Finansów w Europie. W najnowszym rankingu „Financial Times” uplasował się na miejscu drugim. Jest więc od dziś Prawie Najlepszym Ministrem Finansów w Europie. Pierwsze miejsce zajął minister finansów Niemiec Wolfgang Schaeuble. Ten to musi dokonywać cudów, na bailout Grecji i Irlandii.
Naszą dumę z naszego Ministra może mącić troszeczkę, że w podkategorii „current bond yieald rank” Pan Minister uplasował się na 15 pozycji (na dziewiętnastu sklasyfikowanych ministrów) wyprzedzając nieznacznie ministrów finansów: Portugalii, Węgier, Irlandii i Grecjii:
http://media.ft.com/cms/4db14d20-fefe-11df-956b-00144feab49a.xls
Czyżby to oznaczało, że po Grecji i Irlandii oraz zapowiadanej niebawem Portugalii, czas przyjdzie na Polskę?
Pan Minister Rostowski wygrywa w „cuglach” podranking ekonomiczny. Co prawda w pod-pod-rankingu „deficyt” plasuje się na miejscu 12, ale za to w pod-pod-rangingu „Q2 2010 GDP w porównaniu do GDP sprzed kryzysu” jest zdecydowanie na miejscu 1. I niech to będzie nasz powód do dumy! Co ciekawe, Minister Rostowski był podobno dobrym promotorem gospodarczego sukcesu Polski za granicą, „tłumacząc dobre wyniki gospodarki decyzjami obniżki podatków w przededniu recesji i poskromienia wydatków publicznych”. Tak przynajmniej można przeczytać na stronach PB:
(Rostowski drugi w Europie Jacek Rostowski znalazł się na 2. miejscu w opublikowanym w poniedziałek rankingu dziennika "Financial Times", obejmującym ministrów finansów dziewiętnastu państw UE. Pierwsze miejsce w rankingu zajął minister finansów Niemiec Wolfgang Schaeuble, trzecie francuska minister Christine Lagarde. W podkategoriach ekonomicznych używanych do skalkulowania ogólnego miejsca w rankingu Rostowski zajął miejsce pierwsze, politycznych - szóste, a w podkategoriach odnoszących się do wiarygodności polityki finansowej - trzynaste. W tej ostatniej wyprzedził jedynie wszystkie kraje grupy PIIGS i Węgrów. "FT" zauważa, że Polska jako jedyny kraj UE uniknęła recesji 2009 roku, co dziennik tłumaczy częściowo szczęściem, a częściowo skutkiem zręcznych decyzji. Na wczesnym etapie spowolnienia Rostowski jako jeden z niewielu apelował o cięcia wydatków w przekonaniu, że po ustaniu kryzysu gospodarka poszczególnych państw będzie oceniana pod kątem długu i deficytu. "Jednak w sytuacji, w której inne państwa podnoszą podatki i w sposób drakoński tną wydatki, przy długu publicznym Polski wyższym niż w przypadku sąsiednich państw mało stanowcze podejście polskiego rządu do tych kwestii (długu i deficytu) niepokoi obserwatorów" - zaznaczył dziennik. "Przy deficycie sięgającym 7,1 proc. PKB w ub.r. i tegorocznym przewidywanym na 7,9 proc. PKB (rządowy) plan sprowadzenia go do poziomu 3,0 proc. do 2013 roku uważany jest za bardzo optymistyczny" - dodaje "FT". Przy poziomie długu publicznego zbliżającym się do konstytucyjnego progu 55 proc. PKB, nakładającego na rząd z mocy prawa bolesne cięcia wydatków, minister Rostowski nie ma dużego pola do manewru - ocenia gazeta. Rostowski według "FT" był dobrym promotorem gospodarczego sukcesu Polski za granicą, tłumacząc dobre wyniki gospodarki decyzjami obniżki podatków w przededniu recesji i poskromienia wydatków publicznych. Pierwsze miejsce w rankingu zajął minister finansów Niemiec Wolfgang Schaeuble, trzecie francuska minister Christine Lagarde, a ostatnie minister finansów Irlandii Brian Lenihan. Stosunkowo wysoko, na miejscu ósmym, uplasował się też minister finansów Grecji Jeorjos Papakonstantinu, który - jak zaznaczył jeden z sędziów rankingu -"przeszedł chrzest bojowy w czasie, gdy Grecja stanęła na krawędzi niewypłacalności". Ten sam sędzia Marco Annunziata, główny ekonomista banku UniCredit, powiedział, że minister Lenihan robił, co mógł, ale skala problemów go przerosła. W ocenie innego sędziego, Jacquesa Delpla, członka paryskiej Rady Analiz Ekonomicznych największym błędem Lenihana było zagwarantowanie depozytów bankowych bez zastanowienia się nad konsekwencjami tego kroku. Puls Biznesu) A mi się wydawało, że „podatki w przededniu recesji” to obniżała Pani Minister Gilowska, za co ją Rostowski rugał w Sejmie podczas debaty budżetowej jeszcze kilka tygodni temu, a wydatków publicznych nie tylko nie poskramiał, ale wręcz dał im „poszaleć” – o czym świadczy 15 pozycja w „current bond yieald rank”. Hipokryzja to chyba nie tylko w USA się rozszalała. Gwiazdowski
Przemilczane zbrodnie na Polakach Zanim przejdę do szczegółowego opisu konkretnych zbrodni popełnionych po wojnie przez zbolszewizowanych Żydów, a zwłaszcza Żydów-ubeków, na Polakach, muszę szerzej ustosunkować się do różnych kłamliwych stwierdzeń próbujących zaciemnić prawdziwy obraz roli żydowskich komunistów w stalinizacji Polski. Im dalej od czasów stalinizmu, tym uporczywsze są próby wybielania zbrodni żydowskich ubeków, pomniejszania rozmiarów ich roli w katowaniu i mordowaniu polskich patriotów, drastycznego zaniżania liczby ubeków żydowskiego pochodzenia. Swoisty rekord pod tym względem pobił rok temu ambasador Izraela w Warszawie Szewach Weiss, publicznie głosząc absurdalne nieprawdy o zaledwie kilku komunistycznych funkcjonariuszach żydowskiego pochodzenia w Polsce. Nieźle wtórował mu osławiony oszczerca Polaków zza Oceanu - Jan Tomasz Gross, pisząc o rzekomo zaledwie "kilku tuzinach" Żydów-ubeków w Polsce, czyli "drobiażdżku bez znaczenia", jak to filuternie określił. W rzeczywistości zaś mieliśmy jednoznaczną dominację żydowskiego pochodzenia zbrodniarzy komunistycznych na kluczowych pozycjach ubeckiego syndykatu zbrodni w dobie stalinizmu. Począwszy od faktycznego nadzorcy całego aparatu terroru, niszczącego tysiące polskich patriotów - Jakuba Bermana, przez lata członka Biura Politycznego KC PPR, a później KC PZPR, odpowiedzialnego za nadzór nad bezpieką. Był to najbardziej niebezpieczny dla Polaków "morderca zza biurka", faktycznie zbrodniarz numer jeden, którego nigdy nie ukarano za jego zbrodnie na Polakach. Przypomnijmy, że nawet tak skrajna tropicielka rzekomego "antysemityzmu" w Polsce jak Alina Grabowska przypomniała w swoim czasie na łamach paryskiej "Kultury" (grudzień 1969 roku), iż: "W pierwszych latach powojennych (a nawet i później) znakomitą, niestety, większość pracowników UB stanowili Żydzi". Obok dominacji żydowskich komunistów w UB trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedno zjawisko, zbyt często pomijane w książkach o ówczesnej historii. Otóż nie było chyba żadnej takiej haniebnej zbrodni na polskich bohaterach, na najszlachetniejszych polskich patriotach w dobie stalinizmu w Polsce, gdzie w tle nie kryłyby się cienie jakichś żydowskich katów. Od Bermana, Różańskiego, Fajgina, Brystygierowej, Romkowskiego, Światły, po Morela, Wolińską, Gurowską i Stefana Michnika. By przypomnieć choćby najskrajniejsze i najtrudniejsze do wyjaśnienia zbrodnie: na bohaterskim generale "Nilu" - Fieldorfie, słynnym "Anodzie" z "Zośki i Parasola" A. Kamińskiego czy westterplatczyku majorze Mieczysławie Słabym, lekarzu z Westerplatte. Aby zrozumieć, jak absurdalne i nie mające niczego wspólnego z obiektywną prawdą historyczną są wszelkie próby wybielania roli zbolszewizowanych Żydów w UB, wystarczy po prostu przyjrzeć się dokładnie czołowym postaciom dominującym w stalinowskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, czyli faktycznym syndykacie zbrodni w ówczesnej Polsce. Okaże się wówczas, że wszyscy czołowi prominenci MBP (poza jednym ministrem figurantem - Stanisławem Radkiewiczem) byli pochodzenia żydowskiego (por. szerzej mój tomik "Zbrodnie UB", "Biblioteka książek niepoprawnych politycznie", wyd. MaRoN, Warszawa 2001, s. 5-25). Działo się tak nieprzypadkowo, lecz zgodnie z zasadą Stalina: "dziel i rządź", wykorzystującą ludzi z mniejszości narodowych w Rosji i innych krajach ujarzmionych przez ZSRS do tym lepszego podporządkowywania narodów w nich zamieszkujących, zniszczenia ich uczuć narodowych i religii, które wyznawali. Do tego zaś najlepiej nadawali się ludzie jak najdalsi od patriotyzmu polskiego, węgierskiego, rumuńskiego, czeskiego czy litewskiego, a także od religii chrześcijańskiej, a więc komuniści żydowscy. Fakty są uparte w tym względzie.
Katowano głównie Polaków Wybielaczom roli Żydów w UB i generalnie w stalinowskiej władzy oraz popełnionych przez nich zbrodni warto przypomnieć jednobrzmiące świadectwa na ten temat osób z jakże różnych środowisk intelektualnych od Marii Dąbrowskiej, Bohdana Cywińskiego i ojca Józefa M. Bocheńskiego po Stefana Kisielewskiego i Czesława Miłosza. Najwybitniejsza chyba pisarka tego okresu, Maria Dąbrowska, w zapiskach w swym dzienniku pisała pod datą 17 czerwca 1947 roku: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków". Bardzo podobne w swej wymowie były zapiski Stefana Kisielewskiego. W dzienniku pod datą 18 października 1968 roku Kisielewski pisał: "Dwadzieścia lat temu powiedziałem Ważykowi, że to, co robią Żydzi, zemści się na nich srodze. Wprowadzili do Polski komunizm w okresie stalinowskim, kiedy mało kto chciał się tego podjąć z gojów". Niewiele później, 4 listopada 1968 r., Kisielewski zapisał w swym dzienniku: "Po wojnie grupa przybyłych z Rosji Żydów-komunistów (Żydzi zawsze kochali komunizm) otrzymała pełnię władzy w UB, sądownictwie, wojsku, dlatego że komunistów nie-Żydów prawie tu nie było, a jeśli byli, to Rosja się ich bała. Ci Żydzi robili terror, jak im Stalin kazał". Z kolei Bohdan Cywiński tak oceniał rolę Żydów w stalinizacji Polski na łamach podziemnego periodyku "Głos" w kwietniu 1985 roku: "Fakty manifestacyjnego popierania władzy komunistycznej zaraz po wojnie, wyjątkowe nagromadzenie osób pochodzenia żydowskiego w aparacie władzy, a zwłaszcza w najbardziej znienawidzonych społecznie resortach bezpieczeństwa i propagandy oraz mnogość przykładów szczególnej ich wrogości wobec przejawów polskiego szacunku dla narodowej tradycji - wszystko to w jakiejś mierze pozostało w świadomości starszych pokoleń, powodując zrozumiałe urazy". W pierwszym odcinku tego cyklu przypominałem już wypowiedź innego intelektualisty katolickiego - ojca Józefa M. Bocheńskiego na łamach paryskiej "Kultury" (nr 7-8 z 1986 r.) akcentującą rolę Żydów kierujących komunistyczną policją bezpieczeństwa za wymordowanych przez tę policję "bardzo wielu spośród najlepszych Polaków". I wreszcie świadectwo noblisty Czesława Miłosza, tym wymowniejsze, że chodzi o intelektualistę znanego ze skrajnie prożydowskiej postawy. Otóż właśnie Miłosz stwierdził w niemal zupełnie nieznanym w Polsce (poza moimi tekstami) wywiadzie dla wydawanego w Stanach Zjednoczonych czasopisma "Tikkun" (nr 2 z 1987 roku), mówiąc o żydowskich komunistach: "Oni zajęli wszystkie czołowe pozycje w Polsce i również w bardzo okrutnej policji bezpieczeństwa, ponieważ oni byli po prostu bardziej godni zaufania niż miejscowa ludność" [podkr. - J.R.N.]. W tym stwierdzeniu Miłosz nieco przesadził i ktoś mało poinformowany mógłby go nawet oskarżyć o antysemityzm. Żydzi nie zajęli jednak wszystkich co do jednego stanowisk na szczytach partii i w bezpiece. Parę ważnych stanowisk zostawili, były tam nie-żydowskie wyjątki, jak choćby Bierut czy Radkiewicz (żonaty z żydowską komunistką), ale obaj grali raczej rolę figurantów. Generalnie jednak Miłosz celnie określił wyjątkową, dominującą rolę komunistów żydowskiego pochodzenia w stalinizacji Polski.
Z rękami umaczanymi po łokcie we krwi Wybielaczom roli Żydów w UB i w stalinizacji Polski warto przypomnieć również prawdziwie uczciwe i obiektywne świadectwa Polaków żydowskiego pochodzenia lub polskich Żydów na ten temat. Andrzej Wróblewski, wybitny krytyk teatralny żydowskiego pochodzenia, w książce "Być Żydem", Warszawa 1993 r., s. 181, pisał: "Proporcjonalnie więcej było Żydów wśród katów niż ofiar". W innym miejscu swej książki Wróblewski ubolewał, że w 1968 roku pod płaszczykiem dotkniętej godności wyjeżdżali z kraju Żydzi, którzy służyli w UB, "byli sędziami czy prokuratorami z rękami umaczanymi po łokcie we krwi" [podkr. J.R.N.]. Najwybitniejszy chyba polski twórca pochodzenia żydowskiego, który zadebiutował po wojnie, Leopold Tyrmand, tak pisał w 1972 roku w swej wciąż świadomie przemilczanej w Polsce książce "Cywilizacja komunizmu": "Amerykańskie uniwersytety przygarniają dziś Żydów, którzy przez prawie 25 lat swych służb w policjach politycznych Europy Wschodniej ciężko prześladowali ludzi - w tym także innych Żydów - walczących o prawo do niezawisłości sumienia. (...) Ludzie ci nie mają moralnego prawa do obrony przede wszystkim jako niestrudzeni architekci tej rzeczywistości, w której po 25 latach dojść mogło do tak karykaturalnych zwyrodnień myśli i pojęć, jako inżynierowie tej struktury, w której monstrualne kłamstwo tak łatwo jest uczynić prawem życia. Trudno jest zapomnieć ich fanatyczną wiarę w zło, jaką głosili w komunistycznych gazetach, książkach, artykułach, filmach" (L. Tyrmand: "Cywilizacja komunizmu", Londyn 1972, s. 220-221).
Zaciskali pętlę na szyjach narodów W innym miejscu swej książki Tyrmand przypomniał z goryczą, w jak wielkim stopniu działacze komunistyczni pochodzenia żydowskiego stali się nieocenionym wprost narzędziem dla Sowietów w ich terrorze zmierzającym do trwałego ujarzmienia Europy Środkowej. Jak pisał Tyrmand: "Gdy Armia Czerwona przystępowała do sowietyzowania Europy Wschodniej na czele czechosłowackiej ekipy partyjnej stał Żyd [R. Slansky - sekretarz generalny partii komunistycznej - J.R.N.], Węgry kneblował Żyd [M. Rakosi - J.R.N.], w Rumunii rządziła Żydówka [A. Pauker - J.R.N.], a Polska miała u władzy figuranta - Polaka, za którym na węzłowych pozycjach stali żydowscy komuniści, wypełniający z fanatycznym oddaniem najbezwzględniejsze rozkazy Kremla. Za przywódcami zaś stały lojalne szeregi komunistów żydowskiego pochodzenia, którzy jedynie byli w stanie uruchomić gospodarkę i administrację w Polsce, Rumunii, na Węgrzech, czyli w krajach drobnomieszczańskich, w których antykomunizm był rodzajem ogólnonarodowej religii. O czym Stalin wiedział. Wiedział, że tylko fanatycznie oddani komunizmowi Żydzi mogą zrobić dlań tę wstępną i niezbyt czystą robotę, co było częścią nr 1 planu. Z nadgorliwym zapałem rzucili się [Żydzi - J.R.N.] do sowietyzowania wschodnioeuropejskich społeczeństw, do budowania socjalizmu, do zacieśniania komunistycznej pętli na szyjach narodów starych [podkr. J.R.N.], odpornych na przemoc i doświadczonych w walce o polityczną niepodległość. Swym zelanctwem przekreślili największą szansę, jaką mieli Żydzi na tych terenach od średniowiecza (...) eksponowany serwilizm Żydów-komunistów w służbie sowieckiego imperializmu sprawiał wrażenie samobójczego obłędu". Przypomnijmy jeszcze parę obiektywnych świadectw osób wywodzących się ze środowisk żydowskich. Wybitny twórca polski pochodzenia żydowskiego Marian Brandys zapisał w swym "Dzienniku 1976-1977" (Warszawa 1996, s. 233, 244): "Żydzi, którzy pozostali, weszli niemal w całości do nowej klasy rządzącej (...) Żydzi garnęli się do władzy jak ćmy do ognia". Słynny żydowski partyzant, później zakonnik, ojciec Daniel Rufeisen stwierdził: "I jeszcze do tego po wojnie Żydzi źle przysłużyli się sprawom Polski" (cyt. za A. Tuszyńska: "Kilka portretów z Polską w tle", Gdańsk 1993, s. 138). Żydowska lekarka A. Blady Szwajgier tak po latach zwierzała się w rozmowie z Anką Grupińską: "Proszę nie zapominać, jaka była rola Żydów w Polsce w okresie powojennym. Kiedy dziś rozlicza się zbrodnie stalinizmu... A nie mogę powiedzieć, żeby tam Żydów nie było (...) Niech pani pamięta, że większość tych Żydów, którzy wrócili po wojnie z Rosji, zajęła natychmiast najlepsze stanowiska (...) Łatwiej było Żydowi o to stanowisko niż Polakowi. Bardzo to mądra polityka Stalina (...) Żydom bardziej wierzono niż Polakom (...) Ja myślę, że Polacy po wojnie, wielu z nich przeżyło potworny koszmar. I niestety, utożsamiane to jest z Żydami (...) Ta ojczyzna była niedobra nie tylko dla Żydów, prawda? Zresztą po wojnie była najmniej niedobra dla Żydów" (A. Grupińska: "Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego", Warszawa 2000, s. 184, 186).
Jak mordowano Polaków Przypomnijmy tu również, jak oceniał rolę Żydów w polskiej bezpiece świetnie znający problematykę stosunków polsko-żydowskich po 1944 roku żydowski publicysta z USA John Sack. W książce wydanej również w polskim przekładzie w latach 90. w Gliwicach, lecz starannie przemilczanej w najbardziej wpływowych mass mediach, Sack opisał zbrodnie Salomona Morela i współdziałających z nim żydowskich ubeków na setkach niewinnych więźniów, zgromadzonych w obozie w Świętochłowicach w 1945 roku. Sack pisał tam m.in. (polski przekład s. 96): "(...) dlaczego więc Stalin był stronniczy wobec Żydów (...) Z jego rozkazu pewien Żyd, którego ojciec zginął w Treblince, miał zostać szefem Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, a szefami wszystkich jego departamentów mieli także zostać Żydzi, aczkolwiek od tego momentu ich nazwiska nie miały być żydowskie, tylko takie jak 'generał Romkowski' albo 'pułkownik Różański'. Z czasem ci ludzie wyznaczyli wszystkich dowódców bezpieczeństwa w Polsce". W innym miejscu tej samej książki (s. 228-229) John Sack pisał: "W miejscach takich jak Gliwice, Polacy stawali przy więziennych ścianach, a ludzie z Wydziału Wykonawczego przywiązywali ich do wielkich, żelaznych pierścieni, mówili: - Gotów! - Cel! Pal! - zabijali ich i ostrzegali polskich strażników - Trzymajcie język za zębami! - Strażnicy, jako Polacy nie byli tym zachwyceni, ale Jakubowie, Józefowie i Pinkowie z wyższych szczebli Urzędu, pozostali wierni Stalinowi, ponieważ uważali się za Żydów, nie zaś polskich patriotów (...) [podkr. J.R.N.]. Warto zapamiętać to stwierdzenie znakomitego żydowskiego autora z USA, akcentującego, że żydowscy mordercy ubeccy zabijający Polaków wcale nie tracili żydowskiej tożsamości narodowej po zostaniu komunistami, lecz dalej uważali się za Żydów. Godna uwagi jest również ocena jednego z czołowych intelektualistów żydowskiego pochodzenia na emigracji - Zygmunta Hertza, współzałożyciela Instytutu Literackiego w Paryżu. Znany skądinąd ze skłonności do idealizowania Żydów i ostrego dokładania przy różnych okazjach Polakom jako "Polaczyskom", Hertz zdobył się jednak na bardziej obiektywną refleksję na tle wydarzeń marcowych z 1968 roku. Refleksję, na którą na pewno nie byłoby stać ani Adama Michnika, ani Dawida Warszawskiego, ani Władysława Bartoszewskiego, et consortes. Otóż właśnie wówczas, 26 marca 1968 roku, Z. Hertz tak pisał w liście do Czesława Miłosza: "Antysemityzm wypuścił nie tylko nowe liście, ale zakwitł różą. I ja się też nie dziwię. Żydzi grali od początku głupio - po cóż był ten run na UB i posady [podkr. - J.R.N.]. Jakaż niegodność w tym narodzie. Przykro mi to stwierdzić, ale dali antysemitom znakomitą broń do ręki" (cyt. za: Z. Hertz: "Listy do Czesława Miłosza 1952-1979", Warszawa, s. 286).
Różański - "Polak", Mickiewicz - "Żyd" Od lat ulubioną metodą negowania odpowiedzialności Żydów za zbrodnie stalinizmu w Polsce stała się formuła głosząca, że Żyd-komunista i ubek jakimś dziwnym sposobem przestawał być Żydem, bo przechodząc na komunizm, wyrzekał się religii żydowskiej. Co ciekawsze, głównymi głosicielami tego typu teorii są najczęściej osoby skłonne równocześnie do najskrajniejszych oskarżeń na temat rzekomych zbrodni "polskiego antysemityzmu" wobec Żydów, ba, doszukiwania się ich rzekomego chrześcijańskiego rodowodu. Absurdy dowodzeń, głoszących, że Żyd, stając się komunistą i ubekiem, momentalnie przestaje być Żydem, można by było obalać na rozlicznych przykładach. Jak na przykład wytłumaczyć to, że tak liczni Żydzi, byli ubecy i KGB-owcy, po straceniu szans na "twórcze" rozwijanie swego bezpieczniackiego zawodu w Polsce czy w Rosji, tak gromadnie pośpieszyli do Izraela. Czy to wraz z utratą bezpieczniackich synekur nagle niespodziewanie budziła się w nich dopiero żydowskość. Przypomnę, że znany izraelski pisarz Amos Oz mówił w wywiadzie dla "Wprost" 2 października 1994 r., że Izrael stał się schronieniem dla co najmniej 20 tysięcy byłych oficerów KGB. Czy to tylko przypadkiem w Izraelu znaleźli schronienie tacy niegdyś zbrodniczy ubecy jak Salomon Morel?! I dlaczego Izrael nie chce wydać Polsce tego rzekomo nie Żyda, bo ubeka i komunistę, Polsce, która ściga go międzynarodowym listem gończym za ludobójstwo? A jak wytłumaczyć to, że najkrwawsi nawet żydowscy zbrodniarze z bezpieki życzyli sobie przed śmiercią żydowskiego pogrzebu religijnego? Tak było w przypadku okrutnego nadrządcy węgierskiej bezpieki w Biurze Politycznym KC WPP - "węgierskiego Bermana" - Mihaya Farkasa. I tak było w przypadku jednego z najokrutniejszych katów Polaków Jacka Różańskiego (Goldberga) - wspomniał o tym prof. Andrzej Paczkowski. W przypadku Różańskiego (Goldberga) miało więc miejsce ciągłe zmienianie przynależności narodowej: najpierw Żyd, potem jako komunista i ubek - już rzekomo nie-Żyd i wreszcie na łożu śmierci - znowu najprawdziwszy Żyd. Swoją drogą ciekawa jest metoda, z jaką niektórzy żydowscy szowiniści próbują się zapierać żydowskości zbrodniarzy typu Różańskiego, Bermana czy Morela, a równocześnie tym skwapliwiej przywłaszczać na rzecz żydowskości różnych wielkich Polaków typu Adama Mickiewicza. Przez wiele lat autorzy żydowscy od Adama Sandauera po Henryka Grynberga atakowali jako rzekomych "antysemitów" wszystkich polskich badaczy przeczących rzekomej "żydowskości" Mickiewicza jako "antysemitów". Aż nagle cała bajda prysła jak bańka mydlana. Białoruski uczony znalazł dokumenty na temat rodowodu matki Mickiewicza, wywodzącej się z polskiej rodziny szlacheckiej, znanej na Nowogródczyźnie już na początkach XVII wieku. Pytam, kiedy pan H. Grynberg zdobędzie się na przeproszenie polskich mickiewiczologów, których z taką łatwością oskarżał jako antysemitów, bo negowali kłamstwa o pochodzeniu naszego wieszcza? Istnieje wiele innych szczegółowych świadectw, także autorów żydowskich, dowodzących, że dominujący w stalinowskim UB Żydzi byli żydowskimi szowinistami - polakożercami, którzy po prostu dawali upust swej nienawiści wobec bezbronnych Polaków. Taką opinię wyraża Teofila Weintraub, Żydówka z pochodzenia, w zbiorze wywiadów Ruty Pragier: "Żydzi czy Polacy" (Warszawa 1992, s.120: "Różański. Jego sekretarka mówiła mi, że był polakożercą. Nienawidził ludzi". Pisałem już, że osławiony wicedyrektor departamentu śledczego MBP Józef Światło (Fleischfarb) osobiście torturował wielu polskich patriotów, szczególnie okrutnie zachowując się podczas przesłuchań działaczy dawnego Stronnictwa Narodowego. Zwierzchnik Światły, Roman Romkowski (Natan Grunspan-Kikiel), w oświadczeniu złożonym 10 października 1954 r. stwierdzał, że "w różnych wynurzeniach Światły występował coraz silniej nacjonalistyczno-żydowski sposób reagowania na niektóre posunięcia personalne" (por. S. Marat, J. Snopkiewicz: "Ludzie bezpieki", Warszawa 1990, s. 23). Inny twórca ubeckiego terroru, dyrektor departamentu śledczego Anatol Fejgin znany był z rozlicznych donosów na rzekomych "nacjonalistów polskich" już w okresie lwowskim 1939-41. Żydowskim szowinistą, tropicielem "polskiego nacjonalizmu" i "antysemityzmu" był główny odpowiedzialny za zbrodnie stalinowskie w Polsce Jakub Berman, który odpowiedzialność w Biurze Politycznym KC PPR, a później KC PZPR za sprawy bezpieki łączył z nadzorem życia ideologicznego i kultury. Prowadził on nieubłaganą walkę z polskim dziedzictwem narodowym, zgodnie z głoszoną przez niego zasadą, że wszelki flirt z polskim uczuciem narodowym doprowadzi do "wypuszczenia złych duchów Polski, z antysemityzmem włącznie" (por. książka filozofa Andrzeja Walickiego, skądinąd bardzo zaprzyjaźnionego z naszymi czołowymi "Europejczykami", pt. "Zniewolony umysł po latach", Warszawa 1993, s. 329). Berman, który powinien przykładnie zawisnąć na szubienicy za swe zbrodnie wobec Polaków, miał czelność jeszcze w wiele lat później - w 1981 roku - przekonywać Torańską, że polskie społeczeństwo jest w swojej konsystencji bardzo semickie. [od red. NW: sądząc z książki prof. J.R.Nowaka "Zbrodnie UB" powinno tu być "antysemickie"]
Dawni ubecy oskarżają Polaków Ciągle za mało znana jest niezwykle szkodliwa rola, jaką odegrali emigrujący na Zachód po 1956 roku lub w kolejnej fali po marcu 1968 roku byli żydowscy ubecy. Wszędzie, gdzie przybywali, do USA, Izraela, Szwecji czy Danii, starali się upowszechniać jak najgorsze opinie o Polsce i Polakach. Przede wszystkim starali się "odegrać" na Polakach za utratę w czasie postalinowskiej "odwilży" intratnych posad piastowanych przez lata w stalinowskim aparacie władzy. Wskazał na to w jednym z wywiadów jako na istotne źródło upowszechnienia postaw antypolskich Andrzej Zakrzewski, zmarły parę lat temu minister kultury RP, mówiąc: "(...) istnieje grupa ludzi, na którą zwrócili mi uwagę przyjaciele w Izraelu. Nazwali ich 'poszukiwaczami antysemityzmu'. Ci łapacze rekrutują się z dawnego aparatu partyjnego, bezpieki, którym tu było dobrze - dywany, telefony, sekretarka. Wyjechali - i okazało się, że są bez zawodu. Tu rządzili, a tam? Ta zadra ich uwiera" ("Chamy i Żydy - rok 1995. Rozmowa R. Walenciaka z prof. A. Zakrzewskim, "Przegląd Tygodniowy" z 2 sierpnia 1995). Część z tych byłych ubeków, sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia, zamieszanych w katowanie Polaków w dobie stalinizmu, dostrzegła bardzo dla siebie dogodną okazję w kampanii antypolonizmu. Z jednej strony była to dla nich szansa na całkowite odwrócenie uwagi od swej ponurej przeszłości. Z drugiej zaś okazja do przedstawienia ofiar komunistycznego terroru, który sami reprezentowali, jako narodu "faszystów" i "antysemitów" (vide: to co się dzisiaj robi dla zapobieżenia wydania byłej prokurator Wolińskiej). Profesor Andrzej Walicki tak pisał na temat zachowania byłych żydowskich ubeków w krajach skandynawskich: "Otóż spotkałem w Danii również pomarcowych emigrantów. Ale E., znajoma Zimanda, urocza dziewczyna, zraniona i oburzona wypadkami 1968 roku, ale jeszcze bardziej oburzona zachowaniami byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, którzy po przyjeździe do Danii zaczęli odgrażać się Polakom, występować z antypolskimi wypowiedziami w telewizji, a we własnym gronie śpiewać po hebrajsku syjonistyczne pieśni (zdumiewało ją - i mnie też - że takie pieśni były im znane)" (por. A. Walicki: "Zniewolony umysł po latach", Warszawa 1993, s. 71). Pod wpływem pobytu w Danii prof. Walicki tak komentował partyjne boje frakcji "chamów" i "Żydów" w PZPR: "Pobyt w Danii utwierdził mnie w przekonaniu, że u podstaw wszystkiego leżą konflikty zdegenerowanej góry partyjnej i panów z MSW - mówili mi tu znajomi emigranci (a więc nie moczarowcy), że do Danii przyjechało także sporo 'pułkowników' z niesamowitą hucpą, nienawiścią do Polski (bo dla nich Polska to ich koledzy) i autentycznym, zrodzonym z 'niewdzięczności' tych, dla których pracowali nacjonalizmem żydowskim" (por. tamże, s. 73). To właśnie z tego grona dawnych stalinowców, ubeków i politruków wywodziła się i wywodzi duża część najbardziej nieubłaganych oszczerców Polski i Polaków na Zachodzie. To im najbardziej zależało na zniesławieniu Polski w świecie, aby całkowicie podważyć wiarygodność jakichkolwiek przyszłych oskarżeń za ich dawne czyny w Polsce.
Przemilczane zbrodnie na Polakach (część 4) 02.12.2002 Rozmiary zbrodni popełnionych na Polakach w czasie stalinizmu przez zbolszewizowanych Żydów były i są w pełni dostrzegane przez wszystkich obiektywnych badaczy naukowych, zarówno polskich, jak i zagranicznych. I tak np. najsłynniejszy zagraniczny historyk badający historię Polski prof. Norman Davies pisał wprost o "tysiącach polskich Żydów, którzy stracili twarz przez związanie się z okrutnym powojennym reżimem stalinowskim" (por. tekst N. Daviesa w "The New York Reviwe of Books" z 20 listopada 1986 r.). Już na początku stalinizacji Polski mamy wiele jakże wymownych, strasznych przykładów dążeń niektórych żydowskich komunistów do maksymalnego nasilenia represji na polskich patriotach, łącznie z ich egzekucjami. Jednym z najbardziej fanatycznych rzeczników intensyfikacji takiego terroru był Leon Kasman, później przez wiele lat zajmujący wpływowe stanowisko redaktora naczelnego organu KC PZPR "Trybuny Ludu". To on najgwałtowniej gardłował podczas obrad Biura Politycznego KC PPR w październiku 1944 roku za zaostrzeniem represji. "Wsławił się" wówczas powiedzeniem: "Przerażenie ogarnia, że w tej Polsce, która jest hegemonem, nie spadła nawet ani jedna głowa" (cyt. za tekstem P. Lipińskiego: Bolesław Niejasny, "Magazyn Gazety Wyborczej" z 25 maja 2000 r.). I głowy polskich patriotów, głównie AK-owców, zaczęły spadać w przyspieszonym tempie na skutek rozpętanej wówczas wielkiej fali terroru przeciw Narodowi. Terroru dyrygowanego i realizowanego głównie przez targowiczan o żydowskim rodowodzie, na czele z Bermanem, Różańskim i Światło.
Szefowie syndykatu zbrodni W czasie gdy usilnie próbuje się zaniżać procentową liczbę Żydów w UB, warto przypomnieć jedną niezaprzeczalną sprawę. To żydowscy komuniści stanowili co najmniej 90 procent kierowniczych kadr w stalinowskiej bezpiece, tych, którzy faktycznie nią rządzili: od Bermana i Romkowskiego po Brystygierową i Fejgina. Niemal wszyscy dyrygenci terroru ubeckiego w Polsce, który pochłonął tysiące ofiar z polskich środowisk patriotycznych, byli Żydami z pochodzenia. (*) Symboliczna wprost pod tym względem była rola Jakuba Bermana, przez lata członka Biura Politycznego KC PPR, a później KC PZPR, odpowiedzialnego za nadzór nad bezpieką. Był to najbardziej niebezpieczny morderca zza biurka, faktyczny zbrodniarz numer jeden, którego nigdy nie ukarano. Towarzyszyła mu cała rzesza bezpieczniaków żydowskiego pochodzenia. Jak wyznawał jeden z byłych prominentów stalinowskich Wiktor Kłosiewicz w rozmowie z Teresą Torańską - wszyscy dyrektorzy departamentów w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego byli żydowskiego pochodzenia. Spośród najbardziej skompromitowanych bezpieczniaków żydowskiego pochodzenia można przypomnieć choćby nazwiska takich osób, jak wiceministrowie Bezpieczeństwa Publicznego: Mieczysław Mietkowski, Mojżesz Bobrowicki i Roman Romkowski (Grunspan-Kikiel), dyrektor Departamentu Śledczego w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) Józef Różański (Goldberg), jego zastępca Józef Światło (Fleichfarb), dyrektor V Departamentu MBP Luna Brystygierowa ("krwawa Luna"), dyrektor X Departamentu MBP Anatol Fejgin, dyrektor VII Departamentu, a później dyrektor III Departamentu MBP Józef Czaplicki, zwany "Akowerem", od roli odegranej w prześladowaniu AK-owców. Dodajmy do tego, że decydującą rolę w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego odgrywał Leon Chajn, przy figurancie ministrze polskiego pochodzenia. Dodajmy winnych represji tak licznych sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia typu Heleny Wolińskiej, bezpośrednio odpowiedzialnej za mord na generale "Nilu" E. Fieldorfie sędzi Marii Gurowskiej, zastępcy szefa Najwyższego Sądu Wojskowego, Oskara Szyi Karlinera, szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego, płk. Stefana Kuhla, zwanego "krwawym Kuhlem", prokuratora Benjamina Wajsblecha, prokurator Pauliny Kern, sędziego Emila Merza, płk. Józefa Feldmana, płk. Maksymiliana Lityńskiego, płk. Mariana Frenkiela, płk. Nachuma Lewandowskiego, sędziego Stefana Michnika, etc. Dodajmy do tego rolę odgrywaną przez żydowskich komunistów jako szefów terenowych UB (por. szerzej J.R. Nowak: "Zbrodnie UB", Warszawa 2001, s. 22-25). (od red. NW: patrz też QUIZ: Zbrodnie UB) Zdumiewa szczególna skłonność żydowskich adeptów stalinizmu do gromadzenia się w aparacie okrutnego terroru, przede wszystkim w resorcie bezpieczeństwa. I to nie tylko w Polsce, ale i w sowieckim NKWD czy w Służbie Bezpieczeństwa, opanowanych przez Rosję krajów Europy Środkowej. Dość wskazać takie nazwiska, jak przypomnianego przez Sołżenicyna twórcę całego systemu sowieckich "gułagów" Frenkla czy szefa sowieckiej bezpieki Jagodę. (*) Znany pisarz izraelski Amos Oz mówił w wywiadzie dla "Wprost" z 2 października 1994 r., że w dzisiejszym Izraelu w rezultacie emigracji z ZSRS znalazło się co najmniej dwadzieścia tysięcy byłych oficerów KGB (!!!). Na Węgrzech, którymi przez cały okres stalinizmu rządziła czwórka działaczy żydowskiego pochodzenia (Rákosi, Gerö, Farkas i Revai), bezpieka była całkowicie zdominowana przez żydowskich aparatczyków. (*) Jak pisał jeden z najwybitniejszych we współczesnym świecie badaczy historii Węgier Charles Gati w książce wydanej z posłowiem amerykańskiego ambasadora w Budapeszcie Marka Palmera: "Trzon policji politycznej, znienawidzonej AVO, potem AVH składał się w 70-80 procentach z Żydów" (*) (C. Gati: Magyarország a Kreml arnyékában, Budapest 1990, s. 103).
Zamordowanie bohatera Podziemia Niezliczonych oficerów UB, sędziów i prokuratorów pochodzenia żydowskiego obciąża nie tylko fakt prześladowań najlepszych polskich patriotów, lecz i to, że uczestniczyli w nich w sposób wyjątkowo okrutny, nie okazując nawet cienia litości dla całkowicie niewinnych Polaków. Nieprzypadkowy jest fakt nagromadzenia żydowskich komunistów w przypadkach katowań, mordów sądowych i egzekucji wielu osób szczególnie zasłużonych dla Narodu Polskiego, a nawet jego bohaterów. Powrócę znów w tym kontekście do sławetnej wypowiedzi katolewicowego "autorytetu" ks. Michała Czajkowskiego z 16-17 września 2000 r. na łamach "Gazety Wyborczej", w której zapewniał, iż rzekomo żaden Polak nie zginął z powodu żydowskiego antypolonizmu. Domorosły znawca historii jakoś nie zauważył zamordowania tysięcy polskich patriotów na skutek zbrodni kierowanych przez żydowskich komunistów, w tym zbrodni na generale "Nilu" - Emilu Fieldorfie."Czerwoną" prokurator, która zadecydowała o bezprawnym aresztowaniu gen. Fieldorfa, a później równie bezprawnie przedłużała czas jego aresztowania, torując drogę do mordu sądowego, była Helena Wolińska (Fajga Mindlak Danielak). W 1952 roku odbył się trwający zaledwie jeden dzień proces gen. Fieldorfa. Bohaterski generał, należący niegdyś do najusilniej tropionych przez hitlerowców dowódców AK, został oskarżony o rzekomą współpracę z Niemcami i wydawanie rozkazów mordowania sowieckich partyzantów, członków PPR, AL i Żydów. Były to całkowicie sfingowane zarzuty, jak później, po dziesięcioleciach udowodniono na rozprawie rehabilitacyjnej. Rozprawę prowadziła sędzia - komunistka żydowskiego pochodzenia Maria Gurowska z domu Sand, córka Moryca i Frajdy z domu Einsenman. W rozprawie pierwszej instancji oskarżał gen "Nila" jeden z najbezwzględniejszych prokuratorów żydowskiego pochodzenia Benjamin Wajsblech. Przewodnicząca rozprawie 16 kwietnia 1952 r. sędzia Gurowska bez wahania wydała wyrok śmierci. Wyrok oparła na art. 1 pkt 1 Dekretu z 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy. Sąd Najwyższy w składzie: sędzia dr Emil Merz (przewodniczył rozprawie), sędzia Gustaw Auscaler, prokurator Paulina Kern (cała trójka później dożywała ostatnich lat swego życia w Izraelu) i sędzia Igor Andriejew zatwierdzili wyrok śmierci na polskiego bohatera. Bezowocne okazało się odwołanie gen. Fieldorfa od wyroku i prośby o łaskę skierowane do komunistycznego prezydenta Bolesława Bieruta przez żonę generała i jego ojca. Pisał on do Bieruta w rozpaczliwej próbie ratowania życia syna: "Jestem starcem liczącym 87 lat życia - emerytowanym maszynistą kolejowym pochodzenia czysto robotniczego. W okresie okupacji straciłem syna Jana, lotnika, który został zamordowany w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen. Żona moja Agnieszka zmarła w 1941 r., do czego przyczyniła się sytuacja i losy aresztowanego przez hitlerowców syna. Obecna wiadomość o grozie śmierci, która zawisła nad głową drugiego z mych dzieci, jest z kolei dla mnie ciosem nie do zniesienia". Dnia 12 grudnia 1952 r. sędziowie Emil Merz, Gustaw Auscaler i Igor Andriejew negatywnie zaopiniowali prośbę o łaskę dla generała. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wykonaniu wyroku bieg nadała prokurator Alicja Graff. W dniu 24 lutego 1953 roku wyrok śmierci na gen. Fieldorfie został wykonany przez powieszenie.
Spokojne życie zbrodniarzy Komunistyczni zbrodniarze żydowskiego pochodzenia, odpowiedzialni za zamordowanie jednego z bohaterów Polskiego Państwa Podziemnego nigdy nie zostali ukarani, spokojnie żyli w dostatku dzięki swym zbrodniczym "zasługom" dla stalinizacji Polski. Główna winowajczyni sądowego mordu na gen. Fieldorfie - sędzia Maria Gurowska - cieszyła się różnymi zaszczytami i splendorami. Po 1952 r. została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Aż do 1970 r. pracowała jako dyrektor departamentu w Ministerstwie Sprawiedliwości. A później, na wniosek ministra sprawiedliwości, otrzymała "w drodze wyjątku" specjalną emeryturę dla szczególnie zasłużonych. Nigdy nie żałowała swej roli w popełnionej zbrodni. W "Życiu Warszawy" z 12 sierpnia 1995 r. pisano: "Gurowska nie poczuwa się do winy i utrzymuje, że decyzję o skazaniu Fieldorfa podejmowała w zgodzie z własnym sumieniem". Po wszczęciu przeciwko niej w 1994 r. postępowania sądowego w związku ze zbrodnią sądową na gen. Fieldorie Gurowska konsekwentnie odmawiała zapoznania się z materiałami aktu oskarżenia i stawienia się na przesłuchanie, twierdząc, że dalej chroni ją immunitet jako sędziego. Zmarła na początku 1998 r. Śmierć uchroniła ją od publicznego przypomnienia jej haniebnej zbrodni i stanięcia oko w oko z rodziną zamordowanego. Inny odpowiedzialny za sądowy mord na gen. Fieldorfie - przewodniczący składu Sądu Najwyższego, który zatwierdził wyrok śmierci na generale - sędzia Emil Merz orzekał w Sądzie Najwyższym aż do osiągnięcia wieku emerytalnego na początku lat 60. Później wyjechał do Izraela, gdzie zmarł na początku lat 90. Kolejny współwinny mordu sądowego - sędzia Gustaw Auscaler w styczniu 1958 r. wyjechał do Izraela, gdzie zmarł w 1988 r. Jeden ze współsprawców zbrodniczego wyroku - prokurator Benjamin Wajsblech (zatwierdzał ostateczną wersję wyroku) zmarł w 1991 r. w Warszawie. Współodpowiedzialna za zatwierdzenie zbrodniczego wyroku w Sądzie Najwyższym prokurator Paulina Kernowa zmarła w 1980 r. w Izraelu. Ze współwinnych zbrodni żyje dziś tylko (w Londynie) prokurator Helena Wolińska-Brus. Gdy po śmierci Bieruta i zmianach październikowych 1956 r. w Polsce pod naciskiem rodziny generała i presją opinii publicznej wznowiono śledztwo w sprawie gen. Fieldorfa, szybko zaczęły się próby jego zastopowania ze strony żydowskich komunistów mocno usadowionych na bardzo wpływowych stanowiskach w sądownictwie i prokuraturze. Jak pisał w "Gazecie Polskiej" z 8 września 1994 r. Stanisław Duczymiński: "W toku nowego postępowania, o utrzymanie zbrodniczego wyroku w mocy zajadle zabiegał m.in. Leon Prenner, jeszcze jeden z funkcjonariuszy Prokuratury Generalnej. Jego zdaniem, mimo stosowania 'niedozwolonych metod śledztwa' i innych 'wadliwości' procesu, jeden zarzut utrzymać się musi, a mianowicie ten, że dowodzony przez Generała Kedyw AK zwalczał sowieckie bandy i likwidował je wraz z działającymi w tych bandach Żydami" (S. Duczymiński: Skazany na śmierć i zapomnienie. Gen. August Emil Fieldorf "Nil", "Gazeta Polska" z 8 września 1994 r.). Ostatecznie w lipcu 1958 r. śledztwo przeciwko zamordowanemu generałowi umorzono z powodu braku dowodów, że popełnił zarzucane mu czyny. Do rehabilitacji generała Fieldorfa doszło dopiero w 1989 r. Warto przypomnieć, że czołowy nadzorca stalinowskiego syndykatu zbrodni w Polsce Jakub Berman konsekwentnie wypierał się jakiejkolwiek odpowiedzialności za sądowy mord na gen. Fieldorfie. Indagowany w tej sprawie przez Teresę Torańską twierdził, że w ogóle nie przypomina sobie sprawy gen. Fieldorfa. Dodał, że "jeśli Fieldorf należał do czołówki AK-owskiej, z pewnością jego sprawa nie została załatwiona na niskim szczeblu. Musiała mnie jednak akurat ominąć" (T. Torańska: "Oni", Warszawa 1989, s. 153). Biedny pominięty Berman! Komunistyczny wielkorządca, odpowiedzialny za nadzór nad bezpieką w Biurze Politycznym KC PZPR "nie wiedział" o tak ważnej sprawie, jak proces b. szefa Kedywu AK gen. Fieldorfa. "Nieposłuszni" podwładni "ośmielili się" nie poinformować go o takiej sprawie.
Przemilczane zbrodnie na Polakach (część 5) 16.12.2002 Cytowałem już na łamach "Naszego Dziennika" wypowiedź słynnego intelektualisty katolickiego ojca Józefa M. Bocheńskiego z łamów paryskiej "Kultury" (czerwiec 1986 r.) o tym, że znacznie więcej Polaków zostało zamordowanych przez Żydów niż odwrotnie. W odpowiedzi na polemiczne listy żydowskie, wybraniające rolę Żydów, o. Bocheński napisał kilka miesięcy później (paryska "Kultura" z września 1986 r.): "W sprawie zabójstw Polaków przez Żydów znajduję w korespondencji ze strony żydowskiej niemal jednogłośne twierdzenie, że takich zabójstw nie było. Co prawda - przyznaje się - wielu Polaków zostało zamordowanych przez 'osoby żydowskiego pochodzenia', należące do Bezpieki - ale Żydzi jako tacy nigdy nikogo nie zabili. Tej argumentacji nie mogę uznać za przekonywującą. Czy Żydzi mordowali Polaków jako tacy, czy nie jako tacy, wydaje mi się pytaniem raczej subtelnym - zwłaszcza że jedną z przyczyn owych mordów była, moim zdaniem, nienawiść do wszystkiego co polskie ze strony morderców. Moim zdaniem, jest oczywistym faktem, że wielu, bardzo wielu Polaków zginęło z ręki niektórych Żydów. Istnieje morderczy antypolonizm żydowski" [podkr. - J.R.N.]. Warto w tym kontekście przypomnieć również jakże wymowne stwierdzenia b. posła do Sejmu RP, Czesława Bieleckiego, który pisząc z pozycji Polaka żydowskiego pochodzenia stwierdził na łamach "Najwyższego Czasu" z 7 lipca 2001 r., m.in.: "Są sprawy, za które też Żydzi muszą przepraszać. Nie może być tak, że jeżeli prokurator Helena Wolińska zabiła sądowo naszego bohatera gen. Emila Fieldorfa, to społeczność żydowska nie jest za to odpowiedzialna".
"Potwór w mundurze" Współodpowiedzialna za mord na bohaterskim generale Helena Wolińska faktycznie nazywała się Fajga Mindlak Danielak. Nazywano ją "potworem w mundurze", bo słynęła z okrucieństwa, sadyzmu i ogromnego wyrachowania. W czasie wojny porzuciła męża Włodzimierza Brusa dla zaczynającego robić wówczas przyśpieszoną komunistyczną karierę Franciszka Jóźwiaka. Jak opowiadał jego brat Józef Jóźwiak, na długo "przyczepiła się do niego i razem zamieszkali. On nie miał żony i w pewnym sensie taki układ mu odpowiadał". Wolińska zawdzięczała Jóźwiakowi całą swoją karierę. Najpierw umożliwił jej skończenie studiów prawniczych, potem załatwił pracę w Komendzie Głównej MO, a następnie w prokuraturze (wg T.M. Płużańskiego: Rodzina bała się "Leny". Ciągle chodziła w mundurze, "Życie Warszawy" z 31 października 1998 r.). Franciszek Jóźwiak tym mocniej mógł pomóc Wolińskiej w karierze, że był komunistą wielce wpływowym. W pierwszych latach po wojnie był komendantem głównym Milicji Obywatelskiej, później przez wiele lat członkiem Biura Politycznego KC PZPR, przewodniczącym Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej, wicepremierem, wreszcie prezesem Najwyższej Izby Kontroli. Wsparcie tak wpływowego męża niezwykle silnie umocniło pozycję Wolińskiej w prokuraturze, zapewniło jej przejście do Naczelnej Prokuratury Wojskowej, gdzie stała się kimś w rodzaju szarej eminencji. Wpływy te umacniała konsekwentnie, z ogromnym wyrachowaniem. Jak pisał na ten temat świetny znawca okresu zbrodni stalinowskich historyk i publicysta Tadeusz M. Płużański: "W środowisku PPR mało kto lubił Wolińską. Mówiono o niej, że wejdzie do łóżka każdemu, kto jest na wysokim stanowisku. Podobno była nawet kochanką Nowotki [sekretarza KC, kierującego PPR w 1942 r. - przyp. J.R.N.] i Bieruta. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo w czasie wojny komuniści lubili się wymieniać kobietami (...)" (T.M. Płużański op.cit.). Gdy w 1956 r. F. Jóźwiak jako skompromitowany stalinowiec został na fali odwilży odsunięty od stanowisk partyjnych i państwowych, Wolińska natychmiast porzuciła go bez skrupułów. Powróciła do porzuconego niegdyś męża Włodzimierza Brusa, który w międzyczasie zrobił wielką karierę jako marksistowski ekonomista. (W wieku zaledwie 28 lat, w 1949 roku Brus został profesorem ekonomii, choć był dotąd wojskowym politrukiem i nie miał żadnego dorobku naukowego, jeśli nie liczyć kilku szmatławych broszur antysanacyjnych i prosowieckich. Takie to iście "napoleońskie" kariery robili w owych czasach żydowscy komuniści.) W dobie stalinizmu Wolińska awansowała do rangi zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego, osławionego ludobójcy, generała Zarako-Zarakowskiego, pełniła stanowisko Szefa Wydziału IV, a później VII w Naczelnej Prokuraturze. Wykonując te funkcje wydawała na wnioski Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego postanowienia o tymczasowym aresztowaniu, mimo że brak było jakichkolwiek materiałów uzasadniających podjęcie tego rodzaju decyzji. Odznaczała się przy tym wyjątkową bezwzględnością w forsowaniu bezprawnych decyzji. Jak mówił w poświęconym Wolińskiej programie TVP z 11 stycznia 1999 r. protokolant sądowy Zygmunt Mączyński: "Lena Wolińska wyjątkowo brutalnie odnosiła się do AK-owców (...) ona nienawidziła Polaków bardziej niż Niemców". Poza bezprawnym uwięzieniem i przetrzymywaniem w więzieniu gen. E. Fieldorfa, które utorowało drogę do jego sądowego mordu, prok. Wolińska miała na sumieniu rozliczne inne zbrodnicze działania podobnego typu. Między innymi doprowadziła do bezprawnego przetrzymywania ponad dwa lata w więzieniu szefa sztabu kieleckiego okręgu AK Wojciecha Borzobohatego, który miał wyjść z więzienia w 1950 r. na mocy amnestii. Postępowanie prok. Wolińskiej było tym okrutniejsze w sytuacji, gdy dobrze wiedziała, że Borzobohaty po latach więzienia był dotknięty paraliżem. Wolińska w ogóle nie reagowała na wciąż ponawiane prośby żony aresztowanego, proszącej o zwolnienie ciężko chorego męża. Podobnie nieludzkie podejście okazała prokurator Wolińska m.in. w sprawie aresztowanego w 1953 roku na mocy podpisanego przez nią nakazu AK-owca Juliusza Sobolewskiego, ps. "Roman". Po sfabrykowanym procesie Sobolewskiego skazano na karę śmierci. Żona Juliusza Sobolewskiego Krystyna na próżno próbowała ubłagać prok. Wolińską o złagodzenie wyroku. Opowiadała w programie Rewizja Nadzwyczajna w lutym 1999 roku: "Kiedy Rada Państwa odmówiła zmiany wyroku, poszłam zrozpaczona do gabinetu Wolińskiej i pytałam jak to jest możliwe, że bohater, patriota ginie niewinnie. Wolińskiej nie wzruszyły moje słowa, nawet nie raczyła na mnie spojrzeć. Wyrzuciła mnie z gabinetu, twierdząc, że jest to najgorszy dzień w jej życiu, bo umarł Stalin" (cyt. za T.M. Płużański: "Drzwi gabinetów", "Tygodnik Solidarność" z 11 maja 2001 r.). Sobolewski długo oczekiwał w celi śmierci na wykonanie wyroku. Na szczęście dla niego, wiceminister bezpieki F. Jóźwiak, skłócony wówczas z Wolińską, dowiedziawszy się, że to ona wydała nakaz aresztowania Sobolewskiego, spowodował dla niego znaczące złagodzenie wyroku. Nie cieszył się długo wolnością. Wyczerpany strasznymi latami w więzieniu, a zwłaszcza w celi śmierci, zmarł już w początkach kwietnia 1956 roku. Sama prokurator Wolińska żyje dziś sobie spokojnie w Oksfordzie jako żona prof. Brusa, który po 1968 r. wyjechał do Anglii. Jest dziś wysławiany w "Gazecie Wyborczej" jako ekonomista-reformator. "Wyborcza" przemilcza zarówno jego haniebne publikacje z doby stalinizmu, jak i to, że od lat 70. był agentem NRD-owskiej bezpieki - STASI, po przydybaniu go w hotelu na ukrytym romansie z jakąś KOR-ówką. (Sprawę opisały krakowskie "Arcana".) Próbowała przerwać jej spokojny pobyt w Anglii Wojskowa Prokuratura w Warszawie, prowadząca od końca 1997 r. postępowanie w sprawie bezprawnego uwięzienia gen. Fieldorfa, które później doprowadziło do jego sfabrykowanego procesu. Chciano przesłuchać Wolińską w charakterze podejrzanej.
Stalinówka broniona przed polskimi "antysemitami" Była prokurator Wolińska na wieść o podniesionych w Polsce oskarżeniach oświadczyła, że ich nie uznaje, bo występują przeciw niej polscy "antysemici". W pewnym momencie wybuchła, odsłaniając kolejny raz swą prawdziwą naturę, że "najchętniej ukręciłaby kark" polskiemu prokuratorowi, który "śmiał" ją oskarżyć. Były żołnierz Polski Podziemnej, a później żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie Zbigniew Wolak "Szczupak" tak charakteryzował postać Wolińskiej na łamach "Tygodnika Solidarność" (nr 50 z 1998 r.): "Kobieta inkwizytor, która 'lekką kobiecą ręką' kierowaną zajadłą nienawiścią, tworzyła zastępy wdów i sierot, zrozpaczonych rodziców i przyjaciół, do dzisiaj opłakujących tych, którzy byli dumą Polski. Naszej Polski. Inkwizytor, który z pogardą odmawiał widzeń z uwięzionymi, torturowanymi w śledztwie więźniami politycznymi i dostarczenia im skromnych, biednych paczek żywnościowych, o co prosili, jak o łaskę... Który odmawiał skazanym na śmierć ostatnich, przed egzekucją, pożegnań. Aby potem, w 1968 roku - kiedy nie żył już od dawna generał "Nil" - Emil Fieldorf i dziesiątki innych, do których śmierci się przyczyniła, tą samą ręką i piórem, postanowiła wystąpić z prośbą do władz brytyjskich o prawo pobytu na Wyspach, co uzasadniała prześladowaniami antysemickich Polaków. Dostała to prawo pobytu, a z czas em i brytyjskie obywatelstwo. Ona, wcześniej zapiekły wróg Zachodu i jego wartości. (...) Która dobijała dziesiątki oficerów i żołnierzy AK, NSZ, WiN, ROAK oraz stronników organizacji narodowych, reprezentujących te same wartości i te same cele, co antykomunistyczny Zachód". Nawet ta, tak okrutna komunistyczna inkwizytorka znalazła w ostatnich latach w brytyjskich mediach grupę jakże krzykliwych i wpływowych obrońców. Ludzi, którzy żądanie ekstradycji prok. Wolińskiej do Polski traktują tylko jako kolejny przejaw wybujałego "polskiego antysemityzmu". Szczególnie znamienny pod tym względem był tekst Melanie Phillips z "Sunday Times" z 3 stycznia 1999 r. Autorka "popisała się" w nim różnymi skrajnymi uogólnieniami w stylu: "Armia Krajowa Fieldorfa, podobnie jak znaczna część Polski, była głęboko antysemicka". Przypominając, że Helena Wolińska-Brus oskarża także dzisiejszą Polskę o "antysemityzm", Melanie Phillips zapytywała z emfazą: "Czy Żyd może uzyskać sprawiedliwość w kraju Auschwitz, Majdanka i Treblinki, gdzie nadal średniowieczny antysemityzm zakorzeniony jest w sposób wzbudzający niepokój? (...) Czy ekstradycja Heleny Brus ma faktycznie służyć sprawiedliwości, czy też bardziej zatrutym interesom?". Dziwne, że jakoś nie usłyszało się nic o zdecydowanej ripoście polskiego MSZ na ten tekst czy inne jemu podobne potworne insynuacje w prasie brytyjskiej. Podsumowując całą sprawę sądowego mordu na bohaterskim generale "Nilu" warto przypomnieć fragment rozmowy Sławomira Bilaka z Marią Fieldorf-Czarską, córką zamordowanego. Powiedziała ona m.in.: "(...) Pani Wolińska próbuje przedstawić się jako ofiara antykomunistycznego, prawicowego i antysemickiego polowania na czarownice (...) Kiedy słucham strony żydowskiej, to odnoszę wrażenie, że to Polacy dokonali na nich holocaustu. Nie Niemcy, tylko my - Polacy! Nie widzę nienawiści do katów, a tylko do świadków. A przecież zrobiliśmy wiele, szczególnie AK, by ratować Żydów przed zagładą. Pytam się, dlaczego nikt nie mówi, że w sprawie mojego ojca występowali wyłącznie sami Żydzi? Nie wiem, dlaczego w Polsce wobec obywatela polskiego oskarżali i sądzili Żydzi" (cyt. za: "Temida oczy ma zamknięte. Nikt nie odpowie za śmierć mojego ojca", "Nasza Polska" z 24 lutego 1999 r.).
Jerzy Robert Nowak
INSTRUKCJE Rzeczpospolita Polska nie posiada dość sił wewnętrznych, by zdołała się oprzeć niebezpieczeństwu, lub powstrzymać gwałty, które mogłyby być zadane jej prawom i konstytucjom. Nie można jej porównywać z Rzeszą Niemiecką. W związku z tymi rozważaniami, z powodu naszej pozycji i sąsiedztwa, powinniśmy zwracać całą naszą uwagę, by teraźniejsza forma rządu polskiego pozostała w zupełności nienaruszona, by nie zmieniło się prawo jednomyślności na sejmach, by nigdy nie zwiększono liczebności sił zbrojnych,. Na tym zasadza się fundament naszej polityki imperialnej, za pomocą czego bezpośrednio oddziałujemy na politykę europejską. [...] Po zgłębieniu wszystkich motywów i nie wdając się we wszystkie możliwości jest prawdopodobne i nieodzowne, że osadzimy na tronie polskim przychylnego nam „Piasta”, użytecznego dla naszych rzeczywistych interesów, jednym słowem człowieka, który tylko nam zawdzięczać będzie swoje wyniesienie. [...] To doświadczenie, potwierdzone przez wypadki, nasuwa nam następującą maksymę polityczną, że Rosja łatwiej osiągnie swój cel gdy sama będzie prowadziła swoje sprawy z Polską, bądź poprzez przyjacielskie wystąpienia, bądź siłą. [...] Jakkolwiek zarządziliśmy przygotowania wojenne i duża część naszych wojsk jest gotowa przekroczyć granice na pierwsze wezwanie, to niemniej jednak ważne jest, dla chwały naszej i imperium, by pokazać całemu światu, że Rosja we wszystkich najważniejszych sprawach będzie pertraktować i działać sama, bez niczyjej pomocy, że posiada ona roztropność i znajomość prowadzenia polityki twarzą w twarz z innymi państwami i że w razie potrzeby jej siły fizyczne są wystarczające by ją skutecznie podeprzeć. Jednak z drugiej strony jesteśmy w oczywisty sposób skłonni do umiłowania pokoju i ludzkości, chcielibyśmy, by elekcja naszego kandydata przebiegła bez zgiełku, bez wojny domowej i z zagwarantowaniem wszystkich prerogatyw, przywilejów i wolności Rzeczypospolitej Polskiej i byśmy w ten sposób zrealizowali wszystkie nasze projekty. Jednak gdyby, wbrew naszym przewidywaniom sprawy przyjęły inny obrót, jesteśmy zdecydowani z niewzruszoną wytrwałością wysłać wszystkie wojska, jakie Opatrzność nam powierzyła i na naszą korzyść zakończyć sprawy polskie. Z tego powodu nakazujemy wam trzymać rękę nad wykonaniem poniższych artykułów. Niech panowie użyją wszystkich pieniędzy, jakie macie w swoich rękach, wraz ze 100 000 rubli, zaciągniętymi na dom handlowy Clifford syn i wspólnicy w Amsterdamie, w celu zwiększenia liczby przywódców i stronników naszej partii. Nie chcemy wam przepisywać, komu, kiedy i ile macie przelać z tych pieniędzy, wiemy bowiem, że sami zrobicie z nich najlepszy użytek. Spuszczamy się w tym panie hrabio Kayserling na pańską roztropność, wierność w naszej służbie i wreszcie na doskonałą znajomość spraw tego państwa. Niemniej jednak zwracamy pańską szczególną uwagę na sejmiki, by posłowie tam wybrani działali całkowicie w naszym interesie. Jest więc ważne byśmy mieli tam swoich aktywnych emisariuszy wyposażonych w pieniądze. Dołączamy więc ich listę, dla każdego województwa, którą to listę hrabia Władysław Gurowski dostarczył niedawno naszemu tajnemu radcy Paninowi. Zweryfikuje pan skuteczność tego środka.[...] W sposób stanowczy ogłosicie kandydatowi, nasze zamiary osadzenia go na tronie, środki, których użyjemy do tego celu i co w sposób szczególny powinno go przekonać do naszych zamiarów, to że jeśli pieniądze, których użyjemy do osiągnięcia naszego celu zdadzą się na nic, użyjemy wtedy wszystkich zasobów, jakie powierzyła nam Opatrzność. To powinno go przekonać, bowiem sam nie miałby ani pretekstu, ani środków, żeby to osiągnąć. [...] Jest prawdopodobne, że ludzie zawistni i zazdrośni wobec naszych zamiarów, a przez to wrodzy wobec naszego stronnictwa w tym kraju, będą chcieli pokrzyżować nasze zabiegi i działać na naszą szkodę. Bez wątpienia dojdzie do tego, że nasi przeciwnicy zawiążą konfederację i będą próbowali wybrać innego króla. Rozkazujemy wam więc stanowczo gdy nasz kandydat zostanie wybrany i ogłoszony, byście w naszym imieniu uroczyście go uznali wraz z wszystkimi waszymi polskimi przyjaciółmi. Jeżeli jednak ktokolwiek ośmieliłby się przeciwstawić tej elekcji, zmącić pokój publiczny Rzeczypospolitej, utworzyć konfederację przeciw zgodnie z prawem wybranemu monarsze, wtedy bez żadnej uprzedniej deklaracji, rozkażemy naszym wojskom uderzyć w tym samym czasie we wszystkich punktach terytorium polskiego. Rozkażemy by uważać naszych przeciwników jako rebeliantów i mącicieli i by zniszczyć ogniem i mieczem ich dobra i włości. W tym wypadku porozumiemy się z królem Prus, a wy ze swojej strony z jego ministrem rezydującym w Warszawie. Jeśli nie przewidzianie wszystkie tak liczne i dobrze zorganizowane środki zaradcze nie powiodą się, i gdy nie będziemy mogli się obejść bez interwencji zbrojnej i będziemy zmuszeni do ustanowienia i utrzymania siłą króla z naszego wyboru, gdy powyższe środki zostaną zaniechane, wtedy nie złożymy broni, dopóki całe Inflanty polskie nie zostaną odłączone i wcielone do naszego imperium. Zapoznając was wcześniej z tym postanowieniem, zalecamy wam w najwyższym stopniu zachowanie tajemnicy, bowiem uciekniemy się do tego środka, tylko wtedy gdy inne wydadzą się niewystarczające.
- Katarzyna II - Tajne instrukcje dla Hermana Karla von Keyserlinga i Nikołaja Repnina. Sankt Petersburg, 6 listopada 1763r. Nigdy by Polakom broń ich nieprzyjaciół straszną nie była, gdyby sami go między sobą zgodni znali swą siłę całej tej siły użyć umieli, nigdy by, mówię, orężem Polaków pokonać nie można, gdyby chytry nieprzyjaciel przewrotnością, zdradą i podstępami nie niszczył chęci, i sposobu odporu. Cały ciąg tyranii moskiewskiej w Polszcze jest dowodem, do jakiego stopnia ta przemoc miotała losem naszym i używając koleją przekupstwa, zwodniczych przyrzeczeń, podchlebiania, przesądom, głaskania namiętności, burzenia jednych przeciwko drugim, czernienia u obcych, wszystkiego słowem, co złość piekielna z chytrością najprzewrotniejszą połączona wymyślić może. W tylokrotnych zdarzeniach, w których Polacy do broni przeciw niej się porwali, możesz ten ród rozbójników liczyć jedno nad nimi prawdziwe zwycięstwo? A przecież zawsze koniec śmiałości polskiej był ten że zwyciężony nieprzyjaciel wracał na karki zwycięzców jarzmo na moment ulżone. Skąd więc pochodził taki rzeczy polskich obrót? Czemu ten naród jęczał bez sposobu wydobycia się? Oto stąd, że chytrość moskiewskich intryg, mocniejsza niż broń, gubiła zawsze Polaków samymi Polakami. Dzieliły nadto nieszczęśliwych Polaków mniemania rządowe i opinie względem prawideł, na których wolność i organizacji narodu gruntownymi być miały, a do niewinnej opinii różnicy występny duch miłości własnej i osobistych widoków mieszał opór, złokę i skromność wiązania się z obcymi, a zatem podłego onym ulegania.[...]
Naprzeciw kupie strwożonych już niewolników postawmy masę potężną swobodnych mieszkańców, którzy o własne szczęście walcząc nie mogą chybić zwycięstwa, a to, czym nas dotąd pokonywali, to narzędzie gadzin milczkiem gryzących, ten obmierzły machiawelizmu przemysł, pokona baczność nasza, gorliwość poczciwych obywatelów i groźnmiecz sprawiedliwości, który dosięgnie wszędzie, gdzie się zdrada lub przewrotność szkodliwa narodowi okaże. Los tedy Polski od tego zawisł, abyśmy skruszyli podwójną siłę nieprzyjaciół naszych, to jest: siłę oręża i siłę intrygi.[...]
Ścios
Odwaga Willy Brandta 40 lat temu w Warszawie kanclerz Willy Brandt odważył się na dwie wielkie rzeczy. Po pierwsze, uznał w imieniu RFN lub – jak potem zdefiniował to Federalny Sąd Konstytucyjny w Karlsruhe – „przyjął do wiadomości” granicę na Odrze i Nysie. Brandt jako pierwszy powojenny szef rządu wyciągnął ostateczne wnioski z klęski wojennej Niemiec i uspokoił obawy milionów Polaków, którzy zamieszkali na Pomorzu, Warmii i Mazurach czy Śląsku. Brandt odrzucił życie w fikcji i hodowanie nadziei na powrót Niemiec do granic z 1937 roku. Zapłacił za to sporą cenę. Z SPD odeszło wtedy wielu socjaldemokratów z dawnych ziem wschodnich,na czele z Herbertem Hupką, politykiem SPD i jednocześnie liderem ziomkostwa śląskiego. Ale Brandt wiedział, że trwanie w uspokajających złudzeniach już raz zakończyło się tragicznie w czasach Weimaru. Wtedy zbyt wielu Niemcom zabrakło odwagi, by uznać klęskę I wojny światowej. Chętnie zrzucili winę za klęskę na socjaldemokratów, którzy obalili kajzera w 1918 roku.
Być może ta lekcja historii kazała Brandtowi jako kanclerzowi wezwać rodaków do zimnego realizmu, do uznania, że ziemie utracone w 1945 nie są do odzyskania. Podobnej odwagi zabrakło kanclerzowi Helmutowi Kohlowi, który z racji obaw o elektorat ziomkostw zbyt długo uchylał się od jednoznacznego potwierdzenia granicy na Odrze i Nysie, a potem nie skorzystał z szansy na ostateczne zamknięcie kwestii własnościowych w traktatach polsko-niemieckich z lat 1990-1991. Drugi gest Brandta był bardziej skierowany do społeczeństwa niemieckiego. Klękając przed pomnikiem bojowników warszawskiego getta wykonał on gest pokuty za zbrodnie nazizmu, do uczynienia którego zabrakło odwagi wielu jego rodakom, o wiele bardziej uwikłanym w brunatną epokę. Akurat on nie miał powodów do wstydu za okres lat 1933-1945. Z opanowanych przez Hitlera Niemiec młody Brandt wyemigrował do Norwegii, a potem do Szwecji. Do Niemiec powrócił w mundurze norweskiego korespondenta wojennego. Zapłacił za to potem wysoką cenę – w kolejnych powojennych kampaniach jego rywale zarzucali mu, że „zdezerterował, gdy na niemieckie miasta sypały się bomby”. Ale jako Niemiec i demokrata na muranowskim placu, w sercu dawnego Getta, na rozległym placu zbudowanym na kamiennej pustyni, jaka pogrzebała dziesiątki tysiące Żydów – zrozumiał, że są miejsca specjalne. Miejsca, gdzie słowa – nawet te najbardziej szczere – nie wystarczają. Że potrzeba symbolicznego gestu. Podobno był to impuls chwili. Jeśli tak – to wyrastał on z najlepszych socjaldemokratycznych niemieckich tradycji. Z filmu „Kabaret” najlepiej pamiętamy słynną scenę uwodzicielskiego śpiewu blond młodziana z Hitlerjugend. Ale był i inny bohater tej sekwencji: stary, siwy socjaldemokrata, który demonstracyjnie nie wstaje, gdy wszyscy wokół zrywają się i ulegają diabolicznemu złudzeniu mocy. Który zwiesza ponuro głowę bo wie, czym skończyć się może pyszałkowate przekonanie, że jutro należy wyłącznie do Niemiec. Ta migawka w „Kabarecie” była hołdem dla polityków SPD, ostrzegających rodaków przed Hitlerem i po zdobyciu władzy przez NSDAP mordowanych potem w kacetach. A po zdobyciu władzy przez niemieckich komunistów w sowieckiej strefie okupacyjnej – socjaldemokratów wiernych swym ideom znów kierowano od obozów i więzień. Brandt miał szczęście – mógł działać na Zachodzie. Los sprawił, że to akurat on pełnił rolę socjaldemokratycznego burmistrza Zachodniego Berlina, gdy miasto komuniści podzielili murem. Organizował wtedy akcję ratunkową policji berlińskiej dla tych, którzy korzystali z ostatnich szans na ucieczkę i rzucali się z okien domów wychodzących na Zachód. Był wiarygodnym świadkiem sprzeciwu wobec dwóch wielkich totalitaryzmów. A jednak to on uznał polskie granice i klękając na Muranowie schylił kark przed brzemieniem winy Niemców. Tę odwagę trzeba dziś przypomnieć i uczcić w 40 lat po jakże gorącym, choć mglistym warszawskim dniu z 1970 roku. Semka
Odbudować cerkwie w Warszawie Okazuje się, że wystarczyło trochę dobrej woli z naszej strony, aby przyjaźń polsko-rosyjska zakwitła jak piękny kwiat. Ale to, że osiągnęliśmy tak wiele, nie znaczy, że nie możemy osiągnąć więcej. W tym celu powinniśmy jednak się przyznać i zadośćuczynić za barbarzyńskie akty naszych przodków. W latach 20. minionego wieku w Warszawie zniszczonych zostało jako symbole rosyjskiej władzy kilka prawosławnych świątyń, m.in. cerkiew św. Michała Archanioła Archistratega i sobór św. Aleksandra Newskiego. Trudno dziś wyobrazić sobie podobne zdziczenie, a jednak… Gdyby podczas I wojny światowej Polacy zamiast pobrzękiwać szabelką usiedli z Rosjanami do okrągłego stołu, to nie tylko żadnych cerkwi nie zburzylibyśmy, ale zbudowali nowe, a namiestnik rosyjski zostałby wybrany na polskiego prezydenta i nie byłoby żadnych waśni między naszymi narodami. Oszołom Piłsudski mógłby gardłować do woli, zresztą i tak pozostawałaby mu wyłącznie bibuła. Wprawdzie historii nie da się zawrócić, ale trzeba się starać naprawić co można. Odbudujmy przynajmniej te dwie wielkie i piękne świątynie. Europa patrzyła z dezaprobatą na przejawy polskiej nietolerancji, jakimi było ich niszczenie. Ponowne postawienie ich w Warszawie zostałoby więc docenione zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, a ich symboliczny sens nie budziłby wątpliwości.
Dlatego apeluję do prezydenta Komorowskiego, który tyle uczynił dla pogodzenia Polaków, aby wykonał kolejny gest w celu pojednania naszego narodu z Rosjanami. Odbudowa carskich świątyń w Warszawie miałaby podobny wydźwięk, co zaproszenie w poczet jego doradców Wojciecha Jaruzelskiego. Przecież jak są rodacy dobrze wspominający sowieckiego namiestnika, tak istnieli Polacy doskonale czujący się w rosyjskim imperium. Dziś, gdy Putin ochrzcił komunizm i pogodził cara z jego zabójcami, można by tradycyjne symbole prawosławia w odbudowanych cerkwiach uzupełnić sierpem i młotem, a wśród świętych umieścić co najmniej Lenina. O kolejnych pomyślimy później.
Wildstein
1. W polskich miastach i gminach bez zmian. W większości z nich przy władzy pozostają dotychczasowi włodarze. Który nie wygrał w cuglach w I turze, ten załatwił sprawę w drugiej. Wybory samorządowe wygrała AWS - Akcja Wyborcza Starych - czyli dotychczasowych wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Bardzo trudno jest pokonać AWS. Wygrywają nawet tacy, na których ciążą zarzuty korupcyjne.
2. Pomogła im niska frekwencja. Czterdzieści parę procent w pierwszej turze wyborów, trzydzieści kilka w drugiej. Innym nie chce się iść do wyborów, tymczasem AWS jest zawsze w pełnej mobilizacji, a napędem tej mobilizacji jest obawa zmian. Prezydent, burmistrz, wójt - to jest władza dająca szeroką strefę wpływów. Urzędy, instytucje miejskie, szkoły, spółki komunalne - oceniam, że tak na oko trzydzieści procent miejsc pracy w mieście bezpośrednio lub pośrednio zależy od władz miasta. A w gminach wiejskich bywa, że jeszcze więcej. Do ludzi z tej strefy wpływów AWS wysyła sygnał, mający formę pogłoski czy plotki - głosujcie na nas, bo jak przyjdzie nowa miotła, to was zmiecie. I wielu ludzi autentycznie się tej nowej miotły boi. Idą więc gremialnie głosować na starą władzę, gwarantującą im małą stabilizację. Przy frekwencji na poziomie 30 procent z taką mobilizacją wygrać nie sposób.
3. Żeby to jeszcze lato było, ale jest zima. Wyszli z domu ci, którzy musieli. Babci nawet nie trzeba było zabierać dowodu. Nie poszła ani do kościoła, ani na wybory, z obawy przed złamaniem nogi. Im bardziej zasypane śniegiem miasto, tym lepiej dla aktualnego prezydenta. Zależni od niego wyborcy przebrnęli przez zaspy. AWS nic nie zatrzymało, bo to dla nich walka o byt. I tę walkę wygrali.
4. Trzeba pogratulować zwycięzcom, chociaż nie wszystkie ich wygrane powinny cieszyć. Wszak o niejednym, co wygrał te wybory można by zaśpiewać piosenkę Brassensa - bo nie poradzisz nic bracie mój, gdy na tronie siedzi.... PS. Z mobilizacją AWS w Tomaszowie przegrał też niestety mój kandydat Marcin Witko. W zasypanym śniegiem Tomaszowie dostał 47 procent głosów, a jego konkurent, obecny prezydent Rafał Zagozdon 53 procent. Nie poradzisz nic, bracie mój, gdy frekwencja wyborcza wyniosła niespełna 27 procent.... Janusz Wojciechowski
Tusk z Sikorskim na rozpalonej blasze Waszyngton uznał przeciek Wikileaks za działalność na szkodę Stanów Zjednoczonych już po opublikowaniu części zapowiedzianych dokumentów. Władze w Warszawie poczuły się nim zagrożone po ujawnieniu tylko paru depesz, w których Polska została wspomniana. Czego oni się tak bardzo boją?
Ameryka obawia się o swoje interesy w skali świata, a Donald Tusk, razem z Radosławem Sikorskim, boją się, że ujawnienie ich knowań z Rosją przeciw polskiej racji stanu doprowadzi ich przed trybunał stanu. Tusk doszedł do władzy w chwili, gdy prezydent Lech Kaczyński finalizował prace nad doprowadzeniem do uzyskania przez Polskę strategicznego bezpieczeństwa przez umieszczenie w Polsce stałej bazy amerykańskiej w postaci tzw. tarczy antyrakietowej. Fakt, że nowy premier od razu przystąpił do organizowania dywersji wobec planów prezydenta wskazuje, że kontakty i uzgodnienia liderów Platformy z Rosjanami musiały zostać poczynione już wcześniej, jeszcze w trakcie starań rządu Jarosława Kaczyńskiego o przyspieszenie decyzji Ameryki o instalacji tarczy. Tusk z Sikorskim, bojąc się reakcji opinii publicznej, nie mogli jawnie przeciwstawić się projektowi tarczy, więc, pomimo złośliwego utrudniania negocjacji, pod naciskiem Kaczyńskiego musieli w końcu podpisać umowę z administracją George'a Busha. W tym samym czasie prowadzili inną równie dywersyjną wobec interesu bezpieczeństwa Polski akcję z lobby izraelskim w USA, której objawem była osławiona rozmowa Sikorskiego z Ronem Asmusem, jako organizatorem zmiany w priorytetach polityki zagranicznej USA mającej nastąpić po wyborach prezydenckich (http://www.ajcongress.org/site/DocServer/Ronald_D._Asmus.pdf?docID=3044).
Istotą tej zmiany było twierdzenie, że największym zagrożeniem dla pokoju na świecie jest Iran, a najlepszym sposobem na uniknięcie zagrożenia z jego strony nie jest tarcza, a poprawa stosunków z Rosją, dzięki czemu Iran nie uzyska rakiet mogących osiągnąć cele ... w Izraelu. Tusk kłamie, mówiąc, że przewidział, iż Ameryka porzuci Polskę na rzecz innego, ważniejszego sojusznika. Wbrew kłamstwom Tuska i Sikorskiego rezygnacja z budowy tarczy i ogłoszenie „resetu" wcale nie było zdecydowane po dojściu Baraka Obamy do władzy. Jeszcze w lutym 2009 r. Robert Gates wzywał w Krakowie do pilnej ratyfikacji umowy i szybkiego rozpoczęcia budowy bazy. To Tusk jednostronnie wypowiedział współpracę wycofując wojska z Iraku, a następnie ze Wzgórz Golan i z Libanu. Tusk boi się WikiLeaks i dlatego udaje, że przewidział przyszłość. Oto prorok, który już lata temu wieszczył: „Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych urojeń?", a teraz z góry wiedział, że „obce mocarstwo" uzna słuszność jego oceny stosunków międzynarodowych, Rosja znowu, jak podczas II Wojny Światowej, stanie się strategicznym sojusznikiem Ameryki, a Polska powróci na swoje miejsce - do roli przedmiotu rozgrywanego przez zagranicę! To wszystko bzdury, bo rzekomy prorok miał już inne uzgodnienia i zobowiązania, wśród których jednym z najważniejszych znaków było nowe kłamstwo katyńskie, czyli wyparcie się prawdy, że Związek Sowiecki dokonał na Polakach ludobójstwa, a Rosja ma obowiązek wzięcia na siebie pełnej odpowiedzialności za tę nieprzedawnialną zbrodnię. Tusk zwalczał nie tylko Lecha Kaczyńskiego i jego marzenia o Polsce zabezpieczonej przed zagrożeniem ze strony Rosji, ale zrobił wiele dla zepchnięcia do rosyjskiej strefy wpływów całej Europy Środkowo-Wschodniej. Centrum Tarczy nie były antyrakiety pod Koszalinem, a radar w Czechachi, jak wynika z ujawnionych depesz: <Rosja bardziej boi się radaru niż stanowisk przechwytujących, ponieważ ten pierwszy może namierzyć lokalizację rosyjskich sił strategicznych /.../ Lokalizacje w Polsce i Czechach były częścią globalnej architektury tarczy anty-rakietowej, które, połączone, mogłyby niemal „znokautować Rosję">. Tusk zdradził sojusz polsko-czeski, bo w czasie, gdy Czesi robili wszystko, by zapewnić budowę Tarczy, on opóźniał podpisanie umowy, a następnie bojkotował jej ratyfikowanie. Teraz robi dobrą minę do złej gry: „Plotka głosi, że Amerykanie pisali między sobą z ubolewaniem, że bardzo twardo negocjujemy, ale jeśli rzeczywiście to jest w tej korespondencji, to raczej jest komplement..." - usiłuje odwracać kota ogonem, ale w tym momencie zdradza go podświadomość i ni stąd ni zowąd wypala: „niż pochodnia."! Poczuł się przypalany? Słusznie, bo bardzo to podobne do tańca niedźwiedzia na rozpalonej przez WikiLeaks blasze. Jeszcze bardziej, jeżeli to możliwe, przerażony przeciekami jest Sikorski. Już wiemy, że: „szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow powiedział dziennikarzom, że nie wierzy, by Sikorski faktycznie wypowiedział takie słowa (krytykował Rosję). Dodał, że jeśli jednak coś takiego miało miejsce, to byłoby to dla niego "głębokim zdumieniem, bo rozmawiał z Sikorskim już wcześniej o problemach dotyczących bezpieczeństwa europejskiego". Co będzie, jeżeli wyciekną razgawory Sikorskiego z „naszym mocarstwem"? Gdy Sikorski czyta depeszę: „Polska objęła zaskakująco silne przywództwo podczas konfliktu w Gruzji /.../ prezydent Lech Kaczyński i szef MSZ Radosław Sikorski różnią się co do wpływu wojny w Gruzji na plany budowy tarczy antyrakietowej na terenie Polski i Czech. Kaczyński był zdania, że konflikt jeszcze bardziej przemawia za koniecznością budowy Tarczy, z kolei Sikorski uważał, że nie ma związku między rozmowami o tarczy a trwającą wojną na Kaukazie.", to już teraz czuje się pies zapędzony do kąta i wściekle gryzie pamięć o człowieku, którego 10 kwietnia uznano martwym i pokonanym wraz z jego polityką: „To pokazuje, jak bardzo mylili się ci, którzy byli gotowi oddać swą prezydenturę za tarczę, oraz ci, którzy twierdzili, że wszystko zależy od rządu polskiego /.../ że gdyby nasz rząd był bardziej usłużny wobec USA, podpisał umowę o Tarczy miesiąc wcześniej i na gorszych warunkach, to ona by powstała." Pożytkiem WikiLeaks będzie reset „resetu". Ale choć nic już nie przywróci życia Lechowi Kaczyńskiemu, to nasz własny reset, kompromitacja i odrzucenie polityki Tuska-Sikorskiego, może przywrócić do życia polską politykę zagraniczną zgodną z polską racją stanu. Wyszkowski
07 grudnia 2010 Cykle koniunkturalne i fluktuacje. Tak jest, że cykle koniunkturalne w polityce obowiązują, tak jak fluktuacje okresowe- koniunktura fluktuacyjna- innymi nowomownymi słowy. Zdemitologizowane i zdemistyfikowane niezidentyfikowane obiekty latające politycznie.. Właśnie demokratyczny Sejm uchwalił nowelizację ustawy o ruchu drogowym.., która- w ramach naszej suwerenności- dostosowuje polskie prawo do wytycznych Parlamentu Europejskiego i Rady Europy. Przewiduje ona między innymi reedukacyjne kursy dla kierowców, którzy uzbierają 24 punkty karne, nadzór nad młodymi kierowcami, nowe kategorie praw jazdy i ściślejszą kontrolę nad ośrodkami szkolenia. Więcej kontroli na pewno przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa na drogach.(????) To na pewno.. Będzie więcej biurokracji, papierów, no i kursów reedukacyjnych, nie mylić z obozami reedukacyjnymi, które najpewniej będą później.. W miarę upływu czasu i budowy socjalizmu. Jak się kierowcy nie wyedukują na kursach reedukacyjnych, to zostaną zesłani do obozów reedukacyjnych.. Ustawa ma dodatkowo zapobiec wydawaniu praw jazdy osobom, które nie powinny prowadzić pojazdów ze względu na stan zdrowia.. Sposobem na to ma być wprowadzenie ankiety zdrowotnej pod rygorem odpowiedzialności karnej..(???). Ankiety- i odpowiedzialność karna. To jest chyba właściwe połączenie.. Najpierw ankieta- a potem odpowiedzialność karna. Czy może najpierw odpowiedzialność karna- a potem ankieta? „Problem winy jako takiej nie podlega dyskusji”- twierdził stalinowsko- sowiecki prokurator Andrzej Wyszyński. Dlatego cały problem organów bezpieczeństwa polegał na wymuszeniu na aresztowanych przyznania się do win.. Bo co do tego, że jest winien- nikt nie miał wątpliwości.. Wszystkie te pomysły socjalistów sprowadzają się do tego, że jesteśmy winni.. Przeszkadzamy im w konstruowaniu nowego wspanialszego świata i wymyślają co rusz jakieś argumenty przeciwko nam.. Ile będzie zamieszania w związku ze zdrowotną ankietą? Jakie choroby i dolegliwości będą determinowały zgodę państwa na prowadzenie samochodu? Za ile będzie się można wykupić przy pomocy zaprzyjaźnionego lekarza z rąk państwa, żeby można było prowadzić samochód? Te i inne pytania będą musieli sobie zadać potencjalni kierowcy i ci co prawa jazdy już mają.. Sam jestem ciekawy jakie choroby nie pozwolą człowiekowi mieć prawa do prowadzania pojazdu.?. Bo jeśli chodzi o chodzenie do demokratycznych urn- to może prawie każdy. Jak jeszcze obniżą wiek uprawniający do głosowania do szesnastu lat…. I pozabierają dwuletnie dzieci do żłobków.. Tyle dobrego przed nami w konstruowaniu totalitarnego świata demokratycznej przemocy.. Ściślejsza kontrola nad ośrodkami szkolenia może oznaczać tylko jedno: nową biurokrację nadzorującą tę obecną. A jak będzie mało- powoła się następną.. Żeby nadzorowała tę poprzednią.. Nowe kategorie praw jazdy.. Oznacza to kolejne utrudnienia w ich zdobywaniu. Będą z pewnością czasowe i kosztowniejsze.. Poprzednia komuna niech się schowa ze swoim totalitaryzmem.. Do tej pory, z tamtych czasów mam prawo jazdy bezterminowe.. W tym względzie państwo było mniej opresyjne.. Prawo i Sprawiedliwość uważa, że to „łupienie kierowców”. I słuszna ich racja, tym bardziej, że to Oni między innymi- przepchnęli nas do Unii Europejskiej, której teraz jesteśmy ofiarami.. Ale jest jedno światełko w demokratycznym tunelu: lider Prawa i Sprawiedliwości sam nie posiada prawa jazdy i wstawia się za innymi- którzy takowe posiadają.. Oczywiście słownie, bo w praktyce- obawiam się- robiłby o samo. A w demokratycznej opozycji??? Można powiedzieć co mu ślina na język przyniesie.. Wtedy wszyscy pomyślą, że taki sprawiedliwy wśród narodów świata., bo taki dumny.. Tak jak dumna pani minister Ewa Kopacz, minister Platformy Obywatelskiej minister Zdrowia, która ruszyła z kampanią społeczną ”Twoja krew- moje życie”. Jest to program społeczno-edukacyjny, który realizuje Ministerstwo Zdrowia i Narodowe Centrum Krwi. Pani minister bardzo się martwi, bo 59% polskiego społeczeństwa nigdy nie oddało krwi. Inicjatywa pani minister ma więc na celu przekonanie Polaków do zmiany postawy w tym zakresie. Dzięki czemu w niedalekiej przyszłości Polska stałaby się samowystarczalna, bo bywa tak, że okresowo zdarzają się niedobory krwi.. Może dlatego, że krew zalewa pacjentów leczących się w państwowej służbie zdrowia, bo nie mogą już patrzeć na ten bajzel tam panujący. Jak to w komunizmie.. Wielkiej solidarnościowej wspólnocie. „- Nie tak dawno, w ubiegłym roku, oddaliśmy do użytku nowoczesne krwiobusy. My dzisiaj wieloma rzeczami nie możemy się wstydzić przed innymi z Europy.. Jak ja niekiedy słyszę wieczne narzekania na polską ochronę zdrowia, jacy my to jesteśmy, prawie , że trzeci kraj, to mi się tak po ludzku nóż w kieszeni otwiera. To nie jest tak”- podkreślała na konferencji prasowej pani Ewa Kopacz. A jak jest, pani minister? I po co ten nóż w kieszeni pani nosi na co dzień..? Żeby się niepotrzebnie otwierał? I jeszcze spowodował coś złego.. Ile pieniędzy pani wrzuciła do tego wora bez dna, którym jest państwowa służba zdrowia.. Nie dość długów- to jeszcze krwiobusy.. Ile to wszystko kosztowało? Czy nie czas urynkowić, a nie komunizować służbę zdrowia, wymyślając kolejne wydatki i piętrując nonsensy..? Ile miliardów naszych pieniędzy idzie w błoto państwowej służby zdrowia? I ile by nie poszło- wszystko na nic.. Problemy się będą pogłębiały, bo komunizm budowany jest poza rzeczywistością praw ekonomii.. Ja wiem, że wy socjaliści- zbudujecie nawet rzekę tam, gdzie jej nigdy nie było.. Ale czy ona popłynie dłuższy czas? Bo, że do przecięcia pierwszej wstęgi, do pierwszej krwi- popłynie.. a co dalej? Skąd brać ciągle pieniądze, żeby płynęła.. „- Mamy lepsze kadry, większą empatię i lekarze nie są oschłymi urzędnikami. Są obszary z których jesteśmy dumni, bo jesteśmy lepsi niż gdziekolwiek w Europie”(???) To lekarze mają być urzędnikami..??? Choć są funkcjonariuszami państwowymi. To prawda:: „kadry decydują o wszystkim”. To już zauważył tow. Uljanow ps. Lenin. Ale na samych kadrach bez udziału praw rynku daleko się nie zajedzie.. Jak skończy się zasilanie zewnętrzne- będzie koniec eksperymentu.. Jak to w komunizmie. Bo komunizm istnieje dopóty, dopóki istnieje zewnętrzne zasilanie pieniędzmi.. Jak pieniądze się kończą- czas skończyć z komunizmem.. Ale co będzie robić cała ta biurokracja zdrowotna- łącznie z panią minister- gdyby komuś udało się urynkowić tzw. służbę zdrowia? I urynkowić dystrybucję krwi? Bez zakupu kosztownych krwiobusów za pieniądze z budżetu państwa.. Ale do tego nie wolno dopuścić.. Nasi biurokratyczni musieliby poszukać sobie pożytecznej pracy.. A tak organizują sobie lekkie konferencje prasowe i są sędziami we własnej sprawie.. I opowiadają nam bezkarnie bajki przed kamerami.. Że raki mają czyraki.. No pewnie, że mają.. Dobrze, że nie podlegają pod Ministerstwo Zdrowia, bo byłoby z nimi jeszcze gorzej.. Dobrze, że mamy obecnie Europejski Rok Walki z Ubóstwem i Wykluczeniem Społecznym.. Ubóstwo tworzy oczywiście przejadająca olbrzymie środki ukradzione sektorowi prywatnemu- biurokracja.. A wykluczenie społeczne? Człowiek zrobiony ubogim przez biurokrację, która opływa we wszystko zostaje wykluczony społecznie. No i wtedy biurokracja walczy z ubóstwem i wykluczeniem społecznym... I kółko się zamyka!
Podobnie jest z Ministerstwem Zdrowia.. Ono tworzy problemy zdrowotne, a potem udaje, że organizuje ich rozwiązywanie.. I rest my case. WJR
Wizyta Miedwiediewa spowodowała ocieplenie
1.Jeżeli popatrzymy za nasze okna to śmiało można postawić tezę, że wizyta Prezydenta Miedwiediewa przyniosła takie ocieplenie stosunków Polska- Rosja, że... zaczęły topnieć góry śniegu nagromadzone w ciągu ostatniego tygodnia. Trzeba oczywiście docenić wizytę rosyjskiego Prezydenta, który przyjechał do Polski po długiej przerwie wynoszącej prawie 9 lat. Ale po kilkunastu godzinach tej wizyty można być pewnym, że żadnego przełomu w zasadniczych sprawach dzielących nas z Rosją na pewno nie będzie. Co więcej można odnieść wrażenie, że przy pomocy tej wizyty w Polsce, Rosja usiłuje poprawić swój poważnie nadszarpnięty wizerunek w krajach Unii Europejskiej, bo prosto z naszego kraju Prezydent Miedwiediew udaje się do Brukseli na szczyt UE-Rosja. Ponadto Rosja chce uzyskać przyzwolenie ze strony naszego rządu do głębszego niż do tej pory wejścia do polskiej gospodarki i to do branż, które do tej pory były chronione przed penetracją rosyjskiego kapitału.
2.Podpisano kilka niewiele znaczących umów o współpracy w tym także tą pomiędzy prokuratorami generalnymi obydwu krajów ale od razu strona rosyjska wyjaśniła, że porozumienie to nie przyśpieszy rosyjskiego śledztwa w sprawie tragedii smoleńskiej. Strona polska nie podniosła sprawy przebiegu Gazociągu Północnego po dnie Morza Bałtyckiego, którego niskie zanurzenie uniemożliwi rozwój portu w Świnoujściu, a w tej sprawie konieczne jest porozumienie Rosjan z Niemcami czyli głównych inwestorów dla tego przedsięwzięcia. Nie rozmawiano także o sprawie braku dostaw ropy naftowej do polskiej rafinerii w Możejkach. Po jej zakupie przez polski Orlen prawie natychmiast doszło do awarii rosyjskiego ropociągu i od paru lat nie jest on przez Rosjan naprawiany. Widać jak na dłoni ,że dążą oni w ten sposób to wyjścia Orlenu z tej inwestycji i to w taki sposób aby rafinerię nabyli Rosjanie i to za cenę znacznie niższą od tej jaką zapłaciła wcześniej polska firma. Nie rozmawiano również o niedawno podpisanym kontrakcie gazowym w wyniku którego PGNiG płaci najwyższe w Europie ceny za gaz dostarczany przez Rosjan i nic nie wskazuje na to aby Gazprom chciał zastosować wobec Polski takie rabaty jakie stosuje wobec Niemiec, Włoch czy Francji. O katastrofie smoleńskiej obydwaj prezydenci oczywiście rozmawiali ale tylko w takim zakresie aby wspólnie wybudowanym pod Smoleńskiem monumentem, uczcić jej ofiary. To uczczenie ofiar jest oczywiście ważne ale dla Polski ale najważniejsze jest ustalenie wreszcie prawdziwych przyczyn tej tragedii. Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności polskiego prezydenta to już nie interesowało.
3.Ale Rosjanie jasno wyartykułowali swoje oczekiwania. Chcą wziąć udział w prywatyzacji Lotosu ba Miedwiediew mówił wprost, że Rosja liczy na to, że ten polski koncern paliwowy zostanie sprzedany rosyjskiej firmie. Na nasze oczekiwania w sprawie uczynienia przełomu w śledztwie dotyczącym mordu katyńskiego Miedwiediew przypomniał, że Rosja oczekuje wyjaśnień przyczyn śmierci tysięcy rosyjskich jeńców wojny 1920 roku co jest zawsze przez Rosjan przypominane jeżeli tylko bardziej energicznie domagamy się rehabilitacji ofiar zbrodni katyńskiej. Rosjanie oczekują także, że poprzemy ich budowę elektrowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim poprzez deklarację nabywania energii elektrycznej przez nią produkowanej i tym samym unicestwimy podobną inwestycję litewską. Wreszcie Rosjanie oczekują także mniejszego zaangażowania naszej dyplomacji w krajach Europy Wschodniej, które Rosja uważa za swoja strefę wpływów co oznacza uwiąd tzw. Partnerstwa Wschodniego, programu który stworzyliśmy razem ze Szwecją w ramach Unii Europejskiej.
4.Wygląda więc na to, że będąc kilkanaście godzin w Warszawie, Prezydent Miedwiediew parę spraw dla Rosji załatwił, natomiast prezydent Komorowski i Premier Tusk generalnie skupili się na ocieplaniu relacji z Rosją. I ocieplenie nastąpiło i to dosyć gwałtownie tak, że na zachodzie Polski ogłoszono nawet zagrożenie powodzią.
Zbigniew Kuźmiuk
Wyciskanie Kluzik-Rostkowskiej W mediach usłużnych rządowi aż huczy. Dzień bez walnięcia w PiS i Kaczyńskiego to dzień stracony, więc usunięcie Elżbiety Jakubiak i Joanny Kluzik-Rostkowskiej urosło do rangi problemu państwowego. Oglądając TVN24, Polsat News, czy Superstację, słuchając uczonych komentarzy dziennikarzy tej stacji oraz przetrawiając uśmieszki Anity Werner i spółki, wiemy już, że bez obu pań PiS się zawali a prezes Kaczyński straci grunt pod nogami. Ba, na dniach ma powstać „PiS light”. Kaczyńskiego opuści nawet kilkunastu polityków, zaś dla Kluzik-Rostkowskiej stają otworem drzwi do doradzania Komorowskiemu. A Polak zaś ma już odruch wymiotny, gdyż nawet otwierając lodówkę nie ma pewności, czy nie zobaczy w niej obu pań. A te nie próżnują i uśmiechnięte dolewają oliwy do ognia, jeżdżąc od studia do studia, mówiąc „po platformersku” m.in., że PiS może doprowadzić do podpalenia Polski, a one same dadzą sobie radę. One wiadomo – jako koncyliacyjne i miłością do dialogu pałające – były jedynym gwarantem cywilizowanego charakteru tej partii. Nie to, co Ziobro, Kurski, a nawet sam prezes Jarosław.
I tak toczy się medialny walec, który na maksa wyciska jak cytrynę ”ofiary Kaczyńskiego”, czyniąc z nich bohaterki polityczne. A w poniedziałek, czy wtorek bal się skończy - dworskie media znajdą kogoś innego. Paniom pozostanie niebyt. W sumie mało mnie to obchodzi, mało mnie interesuje, czy w PiS mają przewagę teraz „jastrzębie”, „gołębie”, „zakonnicy”, czy „muzealnicy”. Czy Kaczyński miał rację, czy nie, zresztą tutaj rację prezesowi przyznał m.in. Waldemar Kuczyński, którego o sympatię polityczną do prawicy nie można posądzać. A wytykanie PiS-owi, że jest partią wodzowską? Znów – co najmniej – lekki idiotyzm, gdyż każda partia jest wodzowska. Platforma też, tyle że tam jest wódz o geniuszu Stalina, wiodący swój lud ku świetlanej przyszłości. A Kaczyński, co jest nam udowadniane co dnia, to wódz zły, na pograniczu szaleństwa, wywołanego katastrofą smoleńską. W normalnym kraju i normalnych mediach roszady personalne w partiach z reguły nie dominują w serwisach informacyjnych, nie mówiąc już o tym, że nie poświęca się im „wydań specjalnych”, tak jak w TVN24, czy Polsat News. To jednak znakomity temat zastępczy, mający ukryć kwestie niewygodne dla władzy. Były zatrucia grzybami, dopalacze, teraz na topie są wyrzucenia. Ujeżdżane są więc propagandowo Kluzik-Rostkowska i Jakubiak, ale próżno szukać zalewu wiadomości, że państwo stoi na granicy bankructwa. Wiadomo przecież, że jest dobrze, a od czasu gdy Donalda wspiera Bronisław – jeszcze lepiej. Już media ogłosiły, że PiS stoi na granicy śmierci politycznej. Próżno zaś szukać (nie ma już „Misji specjalnej”, do końca roku pożyje jeszcze na antenie „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego) prostowania kłamstw smoleńskich, ot chociażby słów minister Ewy Kopacz o dokładnym przekopaniu miejsca katastrofy, czy udziale polskich patomorfologów w sekcjach zwłok, czy dochodzenia dlaczego do tej pory Rosja nie wydala broni funkcjonariuszy BOR. A także rzetelnego podniesienia hipotezy zamachu. W mediach dworskich Barbara Blida staje się ikoną-ofiarą terrorystycznych rządów PiS, wszakże sam Adam Michnik który będzie za kilka dni opasany Orderem Orła Białego, oznajmiał, że „za Kaczyńskiego” o szóstej do naszych drzwi niekoniecznie musi dzwonić mleczarz.. Tymczasem śmierć Eugeniusza Wróbla, byłego wiceministra transportu w rządzie PiS, dziennikarzy „śledczych” nie interesuje, bo można skończyć jak dociekliwi ludzie mediów za wschodnią granicą. Przecież prawda jest już oczywista: syn który nie dostał pieniędzy na wyjazd do Stanów, zabił ojca, pociął go na kawałki piłą spalinową, zapakował, wywiózł do zbiornika wodnego i nakarmił ryby. Aaa, i przy okazji dzwonił z telefonu komórkowego, by łatwiej było mu przypisać sprawstwo… Co prawda, podczas przesłuchania odwołał swoje przyznanie się do winy, ale to nie ważne, tym bardziej że Wróbel miał z ramienia tzw. zespołu Macierewicza, badającego katastrofę rządowego tupolewa, oceniać prawdziwość raportu MAK. Lepiej nie wnikać. Zniknęła z pierwszych stron sprawa Ryszarda C., który w biurze poselskim PiS w Łodzi stał się katem wcielającym w życie politykę politycznej nienawiści autorstwa Platformy Obywatelskiej. Nikt, poza mediami prawicowymi nie docieka, czy prawdą jest, że C. był wysokim funkcjonariuszem SB. Gdzieś z tyłu przeczytamy, że C. wcale jednak nie był w biurze Niesiołowskiego. Wspomina się tylko, że będzie jeszcze raz badany psychiatrycznie. Widać na pierwszym okazało się, że był jednak świadomy popełnianego mordu i nie można ubrać go w kaftan bezpieczeństwa, by nie wydobył z siebie jakiejś niewygodnej prawdy. Tusk się uśmiecha, Komorowski pięknie mówi o porozumieniu i demokracji, a równocześnie niewygodne programy są wycinane z ramówek, opozycyjnych dziennikarzy wysyła się niemalże do psychuszek, a „czwarta władza” (w istocie – pierwsza) zamiast patrzeć władzy na ręce jest jej pasem transmisyjnym. Tuskoland staje się neoBiałorusią, czy jak kto woli drugą putinowską Rosją. Kiedy zaczną szukać u niewygodnych „schizofrenii bezobjawowej”? Jakucki
Strzembosz: Fasada demokracji Wolność wyboru wymaga zmiany zasad rządzących polskim życiem politycznym - przekonuje polityk Prawicy Rzeczpospolitej Piotr Strzembosz. Atrybutem wolności i demokracji są wolne wybory odzwierciedlające oczekiwania społeczeństwa. Zapisy konstytucyjne (i innych ustaw) mówią o wyborach równych, bezpośrednich, proporcjonalnych i coś tam jeszcze. Nawet nie silę się, by precyzyjnie wymienić te przepisy, bo to jedynie zapisy na papierze. W tym roku odbyły się wybory prezydenckie i samorządowe. Demokracja pozwoliła startować każdemu, a wygrać jedynie zamożnym (wyjątkiem są gminy i powiaty, gdzie może przebić się lokalny komitet lub kandydat). Na szczeblu ogólnopolskim, tam, gdzie decydują się losy całego kraju, szanse mają jedynie posiadacze ogromnych zasobów finansowych. Nie chcę tu stawiać nierealnego postulatu, by wielka kampania robiona była za grosze, ale czy to zgodne z zasadami demokracji, że w parlamencie AD 2011 będą jedynie ci, którzy w 2007 r. do niego się załapali? A będą nie dlatego, że mają lepszy od innych program, wizję niezbędnych zmian czy bardziej kompetentnych kandydatów, ale dlatego, że włożą w medialną kampanię po kilkadziesiąt milionów złotych. Sposób i skala finansowania partii politycznych, obowiązująca ordynacja wyborcza, możliwość promocji za pomocą telewizyjnych reklam, dostęp do ogólnopolskich komercyjnych i „publicznych” mediów oraz sondaże prezentowane tuż przed wyborami nie tylko utrudniają, ale wręcz uniemożliwiają wejście do Sejmu innym, niż obecne tam zasiadające, formacjom politycznym. Wystarczy prześledzić te czynniki, a na rok przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi jest jasne, kto będzie ich beneficjentem. Czy taki stan zgodny jest z wolą społeczeństwa? Czy Naród jest suwerenem, czy potrzebny jest jedynie do tego, by część swoich pieniędzy przelać na spoty wyborcze i bilbordy ugrupowań korzystających z budżetowych subwencji? Współczesne społeczeństwo to coraz bardziej konsumenci, a coraz mniej obywatele, a rządzący nie są zainteresowani zmianą tego stanu rzeczy, bo zmiana mogłaby się okazać zgubna właśnie dla nich. Teraz, by wygrać wybory, trzeba dysponować dużymi pieniędzmi, wynająć firmę reklamową, która profesjonalnie wprowadza towar na rynek. Bo polityk i partia w dobie mediów elektronicznych to taki sam towar, jak pasta do zębów czy gazowany napój. Konsument sięga po napój z napisem „100% smaku” będąc przekonany, że dostaje „100% soku”. Wyborca atakowany reklamą zamiast informacją wybiera polityka, który reklamuje się hasłem „dość polityki”. Obywatel by tak nie postąpił, ale mamy coraz mniej obywateli, a coraz więcej konsumentów… Jakie jest remedium na ten fatalny stan? Aby w polityce było więcej merytorycznych debat, by w przyszłym i kolejnych parlamentach reformy zastąpiły obecny teraz „pijar”, do głosu muszą dojść obywatele zamiast konsumentów. Jest to możliwe, bo jako społeczeństwo całkowicie nie przestaliśmy być obywatelami, tylko mamy konsumenckie przyzwyczajenia. W mojej ocenie obecna, negatywna sytuacja zmieni się, jeśli zmienią się wymienione powyżej przyczyny patologicznych decyzji wyborczych: sposób finansowania partii politycznych, ordynacja wyborcza, zakaz reklam w TV i na bilbordach, pluralizm w mediach publicznych, zakaz publikowania sondaży w trakcie kampanii wyborczej. Zdaję sobie sprawę, że partia bez pieniędzy funkcjonować nie może, dlatego nie jestem za uniemożliwieniem im korzystania z publicznych pieniędzy, ale za takim ich przydziałem, by partie korzystały z nich adekwatnie do aktualnego poparcia przez wyborców. Obecnie partie, które w wyborach do Sejmu przekroczyły 3 proc. głosów otrzymują prawie 300 milionów zł (podczas pełnej kadencji). Biorąc pod uwagę, że uprawnionych do głosowania jest ok. 30 milionów obywateli, z kieszeni każdego z nas do kieszeni partii politycznych przechodzi rocznie około 2,5 złotego (10 zł w kadencji). To śmiesznie niska, wręcz niezauważalna dla nas kwota, ale to gigantyczna kwota dla partii – obecnych beneficjentów przepisu o sposobie finansowania partii politycznych. I kwota niemożliwa do legalnego zdobycia przez inne partie. Wystarczy zmienić jeden zapis, a beneficjentami będą nie te partie, które wygrały poprzednie wybory, a te, które w danym roku kalendarzowym mają nasze poparcie: przy składaniu PIT zaznaczamy, na którą partię chcemy przelać nasze 2,5 zł! Ta zmiana ma kilka zalet i jedną wadę. Wadą jest trudność z zagwarantowaniem tajności takiego wyboru (ryzyko upublicznienia preferencji politycznej wyborcy-podatnika), a poza tym są same zalety – partia musi przekonywać do siebie nie tylko w okresie kampanii wyborczej, ale zawsze będą powstawać nowe formacje polityczne zgodnie z wolą polityków i zapotrzebowaniem społeczeństwa. Przy takim systemie złamanie wyborczych obietnic może być – i to dosłownie – bardzo kosztowne.
Obecna ordynacja wyborcza uniemożliwia wybranie tego kandydata, którego chcemy. W Warszawie wyborca głosuje na 1 posła, a do Sejmu wchodzi ich aż 19. Mało tego, może do Sejmu wejść kandydat, który uzyskał 800 głosów, a nie wejść konkurent z wynikiem wielokrotnie lepszym. By wejść do Sejmu bardziej liczy się, z jakiej partii się startuje i z którego miejsca, a zupełnie marginalne jest to, jakie ma się poglądy, doświadczenie, kwalifikacje moralne. Liderzy partyjni decydują, kto zasiądzie w Sejmie, bo podczas układania listy merytoryczny, pracowity i uczciwy kandydat może z niej wypaść, a „zblatowany” z układającymi listę cwaniak lub leniuch może zmienić okręg z takiego, gdzie się na nim poznano na oddalony o 300 km i zostać tam liderem listy, co praktycznie gwarantuje - jeśli partia ma wysokie notowania - wybór na kolejną kadencję. Nie muszę dodawać, że te patologie wyeliminuje system JOW (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze) i nie przeraża mnie fakt, że JOW spolaryzuje wynik doprowadzając do dwupartyjnego składu parlamentu. Platforma Obywatelska przy systemie JOW byłaby naprawdę obywatelska, a Prawo i Sprawiedliwość bardziej sprawiedliwe. Tusk z Kaczyńskim trzy razy by się zastanowili, czy warto do wyborczego boju w odległej prowincji kierować wiernego, ale bezbarwnego pretorianina, bo mógłby on przegrać z lokalnym samorządowcem lub społecznikiem. Jeśli chcemy wybierać spośród programów wyborczych, wizji reformy państwa, politycznych i światopoglądowych opcji, to dajmy sobie na to szansę. Tę szansę dają merytoryczne debaty, konfrontowanie programów, analizowanie dotychczasowych osiągnięć. Nie wyobrażam sobie, jak można zaprezentować to wszystko podczas kilku lub kilkunasto sekundowego spotu wyborczego lub na bilbordzie. Rafał Ziemkiewicz napisał kiedyś, że do amerykańskiego Kongresu wybierani są „postawni mężczyźni o szerokich żuchwach”. To nie żart, bo od kiedy wyborcy zaczęli podejmować decyzje na podstawie telewizyjnego obrazu, a nie słyszanego głosu w radio lub czytanego w prasie tekstu, przestała liczyć się zawartość kandydata, a zaczęło jego opakowanie. Reklama, bilboard, spot, to środki do komunikowania obrazu, wizerunku, a nie treści. Bilboard z „synem Tuska” nie przekazał Polakom informacji, jaki program samorządowy miała Platforma Obywatelska, ale miał być miłym dla oka elementem skłaniającym do oddania głosu. Profesjonalna (czyli skuteczna) reklama kandydata czy komitetu w spocie telewizyjnym jest robiona tak samo jak reklama pasty do zębów: piękna dziewczyna, szeroki uśmiech, slogan. Proszek do prania, który reklamowany byłby poprzez informowanie o składzie chemicznym i oddziaływaniu na organizm człowieka nie sprzeda się, więc reklamowane proszki przekazują konsumentom informację, że „biel będzie jeszcze bielsza”. Mniej więcej tyle samo wiemy z telewizyjnych reklam o promowanych politykach i ich programach. Zresztą z czym kojarzy się słowo „promocja”, bo mi z przeceną… Ustawowy zakaz emitowania spotów wyborczych i reklam na bilbordach (nie tylko podczas kampanii) ochroni wyborców od zachowań konsumenckich i wymusi konfrontowanie programów, a te docierają do świadomych obywateli. Przecież więcej warta jest świadoma decyzja obywatela od konsumenckiego odruchu pod wpływem telewizyjnej reklamy. Media prywatne, komercyjne, mogą promować kogą chcą. Nie jest to zgodne z tzw. misją mediów, ale TVN nie łamie prawa promując PO, a TV Trwam promując PiS. O mediach publicznych trudno dziś pisać, bo ich w praktyce nie ma. Ustawy i rozporządzenia, które narzucają rozmaite obowiązki na TVP i PR są martwe, a fakt, że w trakcie wyborów jeden komitet lub kandydat jest prezentowany kilkadziesiąt razy częściej niż konkurencja nikogo już, z KRRiT na czele, nie dziwi. Badania sondażowe w trakcie kampanii wyborczych mogłyby służyć wyborcom, gdyby to były badania, a nie manipulacje lub zwykłe oszustwa. Jaką wartość ma „badanie” preferencji wyborczych, gdzie w ankiecie wymienionych jest kilku kandydatów lub część partii politycznych „po uważaniu” zleceniodawcy? W wyborach do Parlamentu Europejskiego byłem pełnomocnikiem zarejestrowanego we wszystkich okręgach wyborczych komitetu Prawica Rzeczypospolitej i korespondowałem z firmami demoskopijnymi, które na 2 tygodnie przed terminem wyborów nie umieszczały w ankietach nazwy mojej partii. Czy przekonująca jest argumentacja, że to nie są badania do PE, a do parlamentu polskiego? Jeśli tak, to dlaczego wśród wymienionych partii znajdowały się takie, które w ostatnim dziesięcioleciu nigdzie nie wystawiły swoich list wyborczych, a nie było kilku spośród kandydujących dwa lata wcześniej do Sejmu RP? W ostatnich miesiącach obserwowaliśmy dziesiątki sondaży. gdzie po podliczeniu suma wynosiła około 80%. Wielokrotnie widziałem na pasku w TV sondaże, które kończyły się na PSL zarówno wtedy, gdy ta partia miała 2% poparcia, jak i wtedy, gdy miała wynik 4%. Mało kto wiedział, że w tym drugim badaniu była partia, która zanotowała 3% poparcia, czyli więcej niż PSL w badaniu poprzednim, bo tej informacji na pasku nie było. Mało kto dotrze do szczegółowych wyników i opisu metodologii wykonanego badania, więc moje wrażenie, że takie zabiegi mają na celu utrwalić przeświadczenie, że liczą się tylko partie parlamentarne jest uzasadnione. Nie jest tajemnicą, że na decyzje wyborcze jednostki wpływ ma przeświadczenie, jakie poparcie ma oceniana przez pozostałych wyborców partia, komitet lub kandydat. Syndrom „straconego głosu” pogrzebał niejedną wartościową inicjatywę i jestem przekonany, że nie wiedząc, jaka jest decyzja innych, decyzja wyborcy w większym stopniu byłaby podjęta na podstawie chłodnej analizy programu i dorobku ocenianego komitetu czy kandydata. W przyszłym roku odbędą się wybory parlamentarne. Rodzi się pytanie, czy chcemy być obywatelami, czy pozostaniemy – jako społeczeństwo – jedynie konsumentami? Piotr Strzembosz
Wesoły Bronek o bardziej jeszcze szczęśliwej przyszłości Komorowski w przemówieniu do Miedwiediewa „Jeżeli porównamy wyniki badań opinii publicznej sprzed lat 10, sprzed lat 20, jeśli chodzi o poziom zaufania, poziom nieufności, możemy być wszyscy dumni, szczęśliwi i widzieć w tym zapowiedź jeszcze lepszej i bardziej jeszcze szczęśliwej przyszłości - powiedział Bronisław Komorowski.” ,,,” Bronisław Komorowski dziękował także za "dotychczasowy dialog, który daje dobre owoce". - Bo przecież mało się o tym mówi, ale do wielkiego sukcesu, sukcesu pokolenia ludzi Solidarności w Polsce, którym jest przełamanie stereotypów, przełamanie trudnej historii w relacjach z naszym zachodnim sąsiadem, my z mniejszym może tryumfem, może z mniejszym zadęciem możemy dopisać także bardzo pozytywną zmianę z naszym sąsiadem wschodnim - zaznaczył. (źródło ) Mój komentarz Wesoły Bronek dał czadu . Bardziej jeszcze szczęśliwej przyszłości. Ze sługi, pana nie zrobisz. W jednej z gazet opisano Komorowskiego jako popychadło Tuska. I chyba mu to zostało. Bo jeśli Komorowski mówi o jeszcze bardzie szczęśliwej przyszłości to znaczy że teraźniejszość już jest okresem szczęśliwości. A dopiero co Wesoły Bronek skamlał u Merkel, aby ta nie pomijała Polski przy swoich rozmowach z Rosją. Kanclerz Niemiec nie potraktowała Komorowskiego poważnie . Komorowski zorientował się wtedy że rura gazowa rusko germańska , nazwana przez pisowca wówczas Sikorskiego nowym paktem Ribbentrop Mołotow będzie położona za płytko i zablokuje gazoport Świnoujście i Szczecin . Ciekawe co w ta jeszcze bardziej szczęśliwa przyszłośćnam i Komorowskiemu przyniesie. Może wyślemy wojska, symbolicznie, bo i nasza armia jest symboliczna na pomoc Rosji w ataku na Gruzje , czy odebraniu przez Rosję np. Krymu Ukrainie . A może Komorowski już się czuje jeszcze bardziej szczęśliwy w jak to nazwał Putin Wielkiej Europie, która zbudują dwa wielkie narody, niemiecki i rosyjski . Warto byłoby mówiąc o jeszcze bardziej szczęśliwej przyszłości przypomnieć, o Kraganowie i jego koncepcji Europy rządzonej przez wielkie narody. Niemiecki, rosyjski i być może francuski. O śledztwie w sprawie Katastrofy Smoleńskiej , czy sprawie Katynia nie wspomnę. Aby pokazać służebność oligarchii Platformy warto przypomnieć jaką buta Sikorski z Niemcami pomiata Ukrainą i Białorusią. Słowa Komorowskiego są żenujące , ohydne , godne chłopa pańszczyźnianego, a nie głowy państwa zbudowanego przez wolny i dumny naród
Marek Mojsiewicz
Tych pytań wymaga nasza godność
1. Jak można zwracać sie w tej sprawie do obcego mocarstwa - rozległy sie zarzuty, gdy Antoni Macierewicz i Anna Fotyga polecieli do USA prosić o interwencję w sprawie wyjaśnienia smoleńskiej katastrofy. No właśnie - jak można zwracać sie do obcego mocarstwa, gdy śledztwo prowadzi mocarstwo zaprzyjaźnione, które dwoi sie i troi, żeby ustalić, którzy Polacy zwalili ten samolot. Wina Rosjan jest z góry wykluczona, a o wersji zamachu nawet nie wolno wspominać, żeby sie nie ośmieszyć. Zamach? W Rosji? Paranoja, tam nigdy nie było żadnych zamachów....
2. A my, europosłowie PiS, dalej brniemy w oszołomstwo i katastrofą smoleńska zawracamy głowę Unii Europejskiej. Obcej organizacji międzynarodowej. Dziś w Parlamencie Europejskim odbędzie się publiczne wysłuchanie na temat katastrofy. Chcemy usłyszeć, a zwłaszcza chcemy, żeby Europa usłyszała, co mają do powiedzenia rodziny ofiar katastrofy, od miesięcy zbywane i zwodzone, co ustalił zespół posła Macierewicza. Chcemy sie wspólnie zastanowić, co mogłaby uczynić w tej sprawie Unia Europejska, jak umiędzynarodowić to śledztwo, żeby Rosja nie śledziła się wyłącznie sama.
3. Chcieliśmy też, żeby swoje wątpliwości i problemy przedstawiła w Brukseli prokuratura, ale odmówiła udziału w wysłuchaniu. Polska prokuratura jest niezależna, niezawisła, nieodpowiedzialna przed nikim i nie będzie odpowiadać na pytania jakichś tam eurodeputowanych. Szkoda, bo nawet delikatny nacisk z Brukseli mógłby być dla polskich prokuratorów pomocny. Nie chcą - trudno - niech dalej siedzą potulnie w moskiewskich przedpokojach i czekają, aż Rosjanie kapną im łaskawie jakiś dokument. I niech prowadzą to śledztwo siedem lat...
4. Loża szyderców oczywiście będzie drwić - znowu ten Smoleńsk, kogo on obchodzi? Loża szyderców już wie swoje, że piloci byli sterroryzowani, za sterami siedział generał Błasik, bezpośrednie rozkazy wydawał Lech Kaczyński, a pośrednie telefonicznie Jarosław. To jest jedynie słuszna teoria, a jeśli fakty nie zgadzają sie z tą teorią, to tym gorzej dla faktów.
5. Drwijcie sobie, czort z wami! My wyjaśnienia tej strasznej katastrofy nie odpuścimy i jeśli trzeba, to nie tylko do obcych organizacji i obcych mocarstw, ale i do samego diabła pójdziemy o nią pytać. Tych pytań wymaga pamięć ofiar, ale jeszcze bardziej wymaga ich nasza narodowa godność, bo to, co się dotychczas ze śledztwem smoleńskim dzieje oraz to, co się z nim nie dzieje - tę godność poniewiera i poniża. Janusz Wojciechowski
Czarna rozpacz. W sejmowych ławach poselskich zasiądzie pierwszy Murzyn. Jest nim pochodzący z Nigerii John Godson, od niedawna Polak. Rzecz jasna, reprezentować on będzie przewodnią siłę narodu, czyli Platformę Obywatelską. Co wie o Polsce, Polakach i zawiłościach natury polskiej John Godson? Raczej nic. Przynajmniej się tym nie chwali. Przyjechał do Polski w 1993 roku i od tamtego czasu kręci różne biznesy, a to jako wykładowca, a to jako właściciel szkoły językowej, a to jako radny. Wszystko pod egidą jedynie słusznej siły, ku czci i chwały wielkiego „słońca Peru”.
O dziwo, John Godson, mimo że jest czarnoskórym i kompletnie nie znającym natury polskiej osobnikiem – idealnie oddaje profil mentalny i osobowościowy członka PO.
- Zero wiedzy o kraju, jego historii.
- Raczej nie państwowiec, a biznesmen (wśród białych w PO mile widziany były cińciarz)
- Gorący orędownik wprowadzania „nowych wartości” w miejsce tradycji i Polskiej kultury.
Do tej pory John Godson zasłynął jedynie z protestu, jaki wystosował do posła PiS Ryszarda Czarneckiego, w którym zarzucił jemu oraz całemu Prawu i Sprawiedliwości „działania, które graniczą z faszyzmem” (sic!) Poszło o stwierdzenie "Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść", którego użył Czarnecki w swoim wpisie nt. Danuty Huebner i jej relacjom z PO. Już dziś gratuluję Platformie Obywatelskiej błyskotliwego posła, znającego się na poprawności politycznej lecz kompletnie nie znającego niuansów języka polskiego oraz tradycji przysłów i powiedzeń. Czy z okazji czyjegoś widzimisię, mamy zmieniać obyczaje i zachowania? Może lepiej zmienić posła, który dopiero po jakimś przyspieszonym kursie mógłby „pójść do ludzi” na Wiejskiej. Niestety John Godson jest i być musi posłem. Stanowi on bowiem maskotkę Platformy Obywatelskiej, przykład na poszanowanie internacjonalistycznych wartości tej partii. Taki "nasz misio-perełka" z PO. Tak jak w TVN bryluje niejaka Mensah czy inna Kazadi, tylko dlatego że mają czarny kolor skóry, tak z identycznych pobudek Godson będzie posłem PO. W końcu przykład idzie z góry, „od przyjaciół z TVN”. P.S> Jeszcze jedno łączące Godsona z wzorcowym peowcem. Brak kompletny wiedzy o tym, o czym mówi. Jestem ciekaw, co według Godsona ma faszyzm do polskiego przysłowia o „murzynie”? yarrok's blog
Największa mafia W pewnym włoskim miasteczku rządziła – co tam normalne – mafia. Przed tygodniem władze (co zdarza się tam nieczęsto!) mafię w całości rozbiły i mafiosów wsadziły za kratki. Co zrobili mieszkańcy? Podnieśli lament! Mafia chroniła ich przed urzędnikami, pomagała oszukiwać na podatkach... Pobierała ustaloną gażę - nigdy nie zaskakiwała ludzi nowymi „znakomitymi” zarządzeniami. Teraz mieszkańcy stanęli bezbronni oko w oko ze swoim najgorszym wrogiem: współczesnym tzw. „państwem”. Zgoda: Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna jest gorsza od Republiki Włoskiej. Jednak KRLD nie może na Włochów nałożyć podatku ani np. kazać im przerabiać wszystkie parapety na skośne – a Republika: może. Dlatego jest gorszym wrogiem Włochów. Dziś w odpowiedzi na pytanie amerykańskiej agencji: „Czy popierasz ujawnienie przez WikiLeaks tajnych dokumentów amerykańskiej dyplomacji?” odparłem: „W normalnym państwie byłbym zdecydowanie przeciw; te sprawy muszą odbywać się dyskretnie. Jednak dzisiejsze tzw. <państwa> to machiny gorsze, niż mafie. Bardziej niszczące dla zdrowia społeczeństw niż komunizm i narodowy socjalizm łącznie. Wszystko, co prowadzi do zniszczenia tych tworów – jest dobre!” To samo dotyczy, oczywiście, i III Rzeczypospolitej. Gdzie bym nie pojechał – od Suwałk po Zgorzelec, od Szczecina po Przemyśl – wszędzie panuje jedna opinia: w Warszawie siedzą durnie, złodzieje i pospolici przestępcy. Wszystkie mafie przez cały rok nie grabią tak Polaków, jak w ciągu trzech dni obrabowuje nas tzw. Rząd. Opinia jest zresztą jak najbardziej słuszna. Z drugiej strony ci sami ludzie narzekają: „Sejm i Rząd zupełnie o nas zapominają. A przecież my...” i tu leci wyliczanka potrzeb. A przecież jeśli ktoś uważa, że u Władzy znajdują się aferzyści, bandyci, durnie... aż do: ... wałkonie i złodzieje – to powinien zdać sobie sprawę, że jeśli durnie i złodzieje zaprojektują jakąś ustawę, to najprawdopodobniej jemu się od tego pogorszy... Niektórzy naiwni wysyłają IM jakieś projekty zmian. Władza (jak najsłuszniej!) puszcza to mimo uszu – bo wszelkie takie projekty mają na względzie nie dobro Polski, lecz dobro projektanta ustawy. Pierwowzorem jest słynny pastisz śp. Fryderyka Bastiata, czyli „List fabrykantów świec” - w którym Bastiat domaga się, by Rząd nakazał wszystkim zasłaniać w dzień okna szczelnymi storami – w wyniku czego wzrośnie sprzedaż świec, co da zajęcie tysiącom producentów stearyny, wosku, knotów itp. - w wyniku czego wzrośnie produkcja i ogólny dobrobyt społeczeństwa. No, tak: takie są logiczne wnioski z teoryj socjalistycznych. Na Bermudach panuje wspaniały klimat, domów nie trzeba ogrzewać – więc tanio. Niektóre z tych wysp są niezamieszkałe, można by zainwestować parę milionów w stację odsalania wody – i zainstalować tam Sejm i „Rząd” in corpore na co najmniej 20 lat.
Państwo wyobrażacie sobie tę ulgę - gdybyśmy mieli PEWNOŚĆ, że przez najbliższych 20 lat Sejm niczego nie ustanowi, a „Rząd” nie wprowadzi nowych przepisów? Warto by podnieść IM nawet pensje i diety! Ale, oczywiście, jeszcze taniej byłoby powsadzać tych „polityków” do kamieniołomów... Przynajmniej zrobiliby coś pożytecznego dla kraju.
Przypominam: w normalnym państwie politycy – a raczej: urzędnicy królewscy - główkują, jak tu zabezpieczyć poddanych przed obcymi monarchami oraz własnymi złodziejami i bandytami. Za to poddani kochają swego Króla, a zadowolony z tego Monarcha płaci im (wysokie!) pensje. Dzisiejsi urzędnicy zarabiają mniej – ale za to jest ich ponad sto razy za dużo i... nikt ICH nie pilnuje! Zajmują się nie ochroną, lecz grabieniem „obywateli” - wychodząc z założenia, że „obywatel” może się znakomicie obywać bez 3/4 swoich dochodów, które potrzebne są „państwu”. A „państwo” - to ONI. ONI z największym upodobaniem zabierają Kowalskiemu by dać Wiśniewskiemu (a potem odwrotnie..) - za każdym razem pobierając połowę haraczu na własne potrzeby... i na zmarnowanie. Jan Kochanowski pisał: „O nierządne królestwo - i zginienia bliskie!”. Dzisiejsze państwa są znacznie mniej rządne... czekamy więc tylko na przyjście barbarzyńców!
Bądźmy ta PIERWSZĄ Irlandią! Byłem w piątek na wykładzie p. prof. Vernona Smitha, laureata nagrody Nobla z ekonomii. Z przyjemnością zauważyłem, że argumentuje zupełnie jak ja. W szczególności stwierdził on, że system €uro to idiotyzm: bogatsze kraje dopłacają do biedniejszych. Dzięki temu biedniejsze nie muszą się starać, nie muszą robić reform... i w końcu też bankrutują. Byłoby o wiele lepiej, gdyby widmo bankructwa zajrzało im w oczy zanim przeputają np. pół biliona €urosów. Jako przykłady wymienił Grecję i Irlandię. Cóż: pozostaje mieć nadzieję, że JE Donald Tusk nie spełni obietnicy - i nie zrobi z Polski "drugiej Irlandii". Bo przypominam, że Irlandia rozwijała się świetnie - dopóki 1-I-2002 nie wprowadziła €uro i nie podniosła podatku CIT z 10% na 12%. Podniosła - i dziś jest w stanie opłakanym. Cóż: Polska jak na kraj Wspólnoty Europejskiej rozwijała się względnie przyzwoicie. Ale "Rząd" PO-PSL właśnie zapowiada podwyżki podatków... PS. Zostałem upomniany, że popełniłem nieścisłość. Dwóch cesarzy Rzymu jednak było potomkani wyzwoleńców! Ale dla mojego wywodu - to lepiej! Dziękuję za uwagę!
Czy przyjdzie nam żałować Palikota? WCzc. Janusz Palikot (podobno od 7-XII będzie to już zwykły Palikot...) zaczynał jako szef komisji "Przyjazne Państwo". Niestety: PO coraz bardziej przerabiała III RP na państwo nieprzyjazne - i jest obecnie krytykowana z lewa przez p. Palikota - a od dawna już z prawa np. przeze mnie. Właśnie Sejm przegłosował bardzo nieprzyjazną dla transportowców ustawę, odbierającą im prawo odliczania VAT przy zakupie samochodu. Poparło ją 180 posłów PO. Wśród nich m.in. WCzc. Adam Szejnfeld, były wiceminister gospodarki i obecny szef komisji "Przyjazne Państwo", WCzc. Mirosław Drzewiecki, łódzki businessman, swego czasu obecny na liście najbogatszych Polaków i były minister sportu, ekonomistka WCzc. Joanna Mucha zasiadająca w Komisji Finansów Publicznych i kick-bokserka WCzc. Iwona Guzowska... Jak już nawet p. Szejnfeld głosuje za taką podwyżką - to znaczy, że budżet musi się całkiem walić... Będziemy uważnie patrzyli, jak zachowają się niektórzy Senatorowie! JKM
Rzymski katolik niewierzący Warto słuchać starszych ludzi i to nie tylko dlatego, że często wiele widzieli i zapamiętali, ale również, a może nawet przede wszystkim dlatego, że wraz z wiekiem u wielu z nich zanika obawa przed mówieniem tego, co naprawdę myślą. Z młodymi, wykształconymi bywa inaczej. Stojąc u progu samodzielnego życia, w obliczu nadziei na karierę i mając świadomość, od ilu okoliczności i ludzi zależy jej pomyślny przebieg, uprawiają dyplomację, to znaczy – sztukę ukrywania własnych myśli. Niekiedy bywają one ukryte tak głęboko, że nikt już nie może natrafić nawet na najmniejsze ich ślady, a ponieważ w ogóle bez myśli funkcjonować się nie da, młodzi wykształceni chętnie korzystają z wypożyczalni. Dzięki takim wypożyczonym opiniom, opiniom z drugiej ręki każdy w swoim środowisku może uchodzić za człowieka nader obiecującego i rozumnego, nawet – za intelektualistę. Inna rzecz, że od razu widać, że to myśli spod sztancy, więc nie ma żadnej potrzeby poświęcania im większej uwagi. Jak to pisał Boy-Zeleński? „A młody? Głupie to, płoche… tylko pobrudzi pończochę”. Co innego z poważnymi panami. Większość z nich przywiązuje się do własnego zdania, być może niekiedy aż do przesady, ale nawet wtedy jest to interesujące, bo oryginalne. Jednym z takich oryginałów jest prof. Bogusław Wolniewicz. Można nawet powiedzieć, że jest oryginałem wielokrotnym. Po pierwsze dlatego, że już nie pierwszej młodości. Po drugie – że na emeryturze, więc bez ceregieli korzystający z przywileju wieku dojrzałego. Po trzecie – że filozof, a więc zawodowo zaprawiony do precyzyjnego wyrażania i uzasadniania własnych opinii. Po czwarte – że „najbardziej prawoskrętny polski profesor filozofii” – jak przedstawia go Tomasz Sommer – współtwórca wywiadu-rzeki z prof. Bogusławem Wolniewiczem, zatytułowanego „Wolniewicz Zdanie własne”. No i wreszcie największa niespodzianka – że ateista występujący w Radiu Maryja i telewizji Trwam. Każdy z wymienionych aspektów oryginalności profesora Wolniewicza dochodzi w książce do głosu, co czyni lekturę bardzo zajmującą, niekiedy nawet bardzo – zwłaszcza w momentach „iskrzenia”, gdy pytania lub opinie redaktora Sommera wydają się rozmówcy schematyczne lub niemądre. Profesor Wolniewicz nie tylko jest przedwojenny, ale w dodatku okres wojny spędził w Toruniu, a więc poza Generalnym Gubernatorstwem, na terenach włączonych do Rzeszy. Dzięki temu możemy zapoznać się ze stosunkowo słabo znanym położeniem Polaków pod hitlerowcami. O ile sytuacja w Generalnej Guberni, a nawet na Kresach Wschodnich, zwłaszcza pod okupacją niemiecką – bo pod sowiecką, jeśli nie liczyć „Drogi donikąd” Józefa Mackiewicza, to już gorzej – o tyle o sytuacji na terenach włączonych do Rzeszy wiadomo znacznie mniej, zwłaszcza z pierwszej ręki. Nietrudno to zrozumieć, jeśli zwrócimy uwagę, że w takim np. Reichsgau Danzig-Westpreussen – jak nazywała się wówczas ta część Pomorza, Polacy zostali poddani ogromnej presji w kierunku wpisywania się na niemiecką listę narodowościową, czyli volkslistę. W specjalnej odezwie gauleiter Albert Forster przestrzegł, że odmowa podpisania volkslisty „oznaczać będzie zrównanie z najgorszym wrogiem narodu niemieckiego”. Bogusław Wolniewicz volkslisty nie podpisał i – jak szczerze wyznaje – dzięki nieugiętej postawie swojej matki – bo ojciec zmarł jeszcze w czerwcu 1940 roku po ciężkim pobiciu w obozie w Sachsenhausen. Nie pociągnęło to jednak jakichś dramatycznych następstw między innymi dzięki różnicy poglądów między różnymi instytucjami Rzeszy na temat przydatności folksdojczów dla Wielkich Niemiec. Te wspomnienia („Wpuścił mnie dyżurny SS-man i siedziałem w poczekalni pełen niepokoju…”) pozwalają na lepsze zrozumienie tego, co się wtedy tam działo. Chociaż „prawoskrętny” i to w dodatku „najbardziej” spośród profesorów filozofii, prof. Wolniewicz absolutnie nie nadaje się do prostego zaszufladkowania. „Do dziś mam marksizm za składnik swojego poglądu na świat (…) …uznaję marksizm za poważną doktrynę filozoficzną”. Kiedy jednak w 1953 roku z ust prof. Schaffa usłyszał, że teraz filozofowie będą „zgłębiać myśl Stalina”, powiedział sobie „nic tu po mnie” i poszukał innego zajęcia. Ale po 10 latach, za sprawą tegoż prof. Schaffa znalazł się na Uniwersytecie Warszawskim, skąd jednak – jak powiada – „wyświecono” go w roku 1998. Zdaje się, że specjalnie nad tym nie ubolewa, jako że Instytut Filozofii UW jest „wylęgarnią lewactwa”, nie będąc przy tym żadnym wyjątkiem, bo taką wylęgarnią są wszystkie tzw. nauki społeczne, gdzie przygotowuje się kadry do nadzorowania prawomyślności obywateli Europy, czyli współczesnej recydywy stalinizmu. Komunizm bowiem – twierdzi prof. Wolniewicz – zwłaszcza jako religia, wcale nie umarł, tylko mutuje i np. proklamowana w roku 2000, entuzjastycznie przyjęta m.in. przez NSZZ Solidarność, tzw. „Karta Praw Podstawowych”, to jest manifest tych mutantów. W filozofii natomiast panuje „wielka pustka”, maskowana „organizacyjną krzątaniną”, z której jednak nie zostanie nic, poza „mułem w umysłach i zwałami makulatury w bibliotekach”. Na tym tle lepiej można zrozumieć motywy skłaniające tego „rzymskiego katolika niewierzącego” do wystąpień w Radiu Maryja. Nawiasem mówiąc, prof. Wolniewicz nie uważa tego za coś nadzwyczajnego. „Czemu w rozgłośni katolickiej nie miałby wystąpić niewierzący, albo w niewierzącej – katolik?” No właśnie – czemu? Fakt, że taka możliwość wydaje się nam dzisiaj dziwaczna najlepiej pokazuje, jak daleko odeszliśmy od cywilizacji łacińskiej. A prof. Wolniewicz, chociaż „niewierzący” – bo nie wierzy, „że czuwa nad nami jakaś Opatrzność, ani że czeka nas coś po śmierci”, jest „rzymskim katolikiem” – bo „rozumie, że cywilizacja Zachodu stoi na chrześcijaństwie, i że jego tradycje najpełniej i najlepiej wciela i przechowuje święty Kościół powszechny. Dlatego komu nasza cywilizacja miła, ten winien tego Kościoła bronić i go wspierać.” A wrogów Kościół ma wielu. Poza diabłem – w którego, a właściwie nie tyle w diabła, co w „diabelstwo” prof. Wolniewicz nie to, że wierzy, co stwierdza jego obecność – największym wrogiem Kościoła jest „lewactwo”, to znaczy „nieprzeparta chęć do naprawiania świata według własnych wyobrażeń, nie liczącą się z realiami natury ludzkiej – a przez to skłonną, by swe zbawienne pomysły wdrażać pod przymusem. (…) Światowe lewactwo to międzynarodówka komunistycznych mutantów. W jakimś opętańczym szale dąży ona do zniszczenia cywilizacji Zachodu: do samych fundamentów. W tym dążeniu trafia na dwie główne przeszkody. Stanowią je dwie prastare instytucje naszego życia społecznego: rodzina i Kościół, Lewactwu są one obrzydłe, nie do zniesienia.” Naprawdę warto posłuchać, co mają do powiedzenia starsi profesorowie filozofii. Zatem dobry pomysł miał red. Tomasz Sommer i wydawnictwo 3S Media, że stworzyło nam możliwość przysłuchania się tej rozmowie, przeczytania jej zapisu. Dzięki temu, jako społeczeństwo, możemy przejrzeć się w oczach prof. Wolniewicza niczym w powiększającym zwierciadle, w którym i nasze wady i nasze zalety lepiej widać. SM
Czy historia się powtórzy? „... A potem Adam i cholera, a potem Juliusz i suchoty... O filareci, biedne dzieci, kochany kraju złoty!” – lamentował poeta w przewidywaniu paroksyzmów, jakie niechybnie spadną na nasz nieszczęśliwy kraj z powodu używania brzydkich słów przez Mirę Zimińską. Nigdy bowiem nie wiadomo, co takie paroksyzmy zapoczątkuje, a skoro tak, to niby dlaczego nie np. brzydkie słowa? Nie to jest zatem charakterystyczne dla tej przepowiedni, ale to, że poeta przewiduje, iż powtórzą się paroksyzmy znane nam już z historii naszego nieszczęśliwego kraju. I nic dziwnego, bo jakże inaczej, skoro taki wniosek nasuwa się nieodparcie? Oto w ubiegłym tygodniu minęła 180 rocznica wybuchu Powstania Listopadowego, kiedy to młodzi podchorążowie zbrojnie opanowali Warszawę, a potem przez całą noc szukali jakiegoś generała, który zgodziłby się zostać Umiłowanym Przywódcą. Kilku im odmówiło, co zresztą przypłacili życiem, aż wreszcie dyktatorem ogłosił się generał Józef Chłopicki. Wspominam o tym dlatego, że prawda jest zawsze mniej efektowna od patetycznej legendy, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o zastanawiającą zbieżność rocznic. Oto Powstanie Listopadowe wybuchło niemal dokładnie w 35 rocznicę abdykacji króla Stanisława Augusta Poniatowskiego na rzecz Rosji, która nastąpiła, jak wiadomo, 25 listopada 1795 roku, w dniu imienin Katarzyny II. Niewątpliwie między tą abdykacją, a późniejszym o 35 lat powstaniem istnieje ścisły związek przyczynowy. Abdykacja ostatniego polskiego króla potwierdzała bowiem likwidację polskiej niepodległości, której odwojowanie z kolei było politycznym celem Powstania Listopadowego. Warto o tym pamiętać zwłaszcza teraz, kiedy 24 listopada, a więc w wigilię rocznicy abdykacji Stanisława Augusta, Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok stwierdzający zgodność ratyfikowanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego traktatu lizbońskiego z konstytucją Rzeczypospolitej. Trudno oczywiście dzisiaj przewidzieć, jakie będą następstwa zarówno tej ratyfikacji, jak i tego wyroku, bo nie wiadomo, co przyniesie przyszłość, ale wobec tego tym bardziej nie można wykluczyć, że historia znowu się powtórzy. Skoro bowiem mamy teraz tyle wyrazistych analogii z końcówką XVIII wieku, to dlaczego wykluczać możliwość powtórzenia się wydarzeń z wieku XIX-go? Taka możliwość staje się tym bardziej prawdopodobna, że 5 grudnia bawił w Warszawie rosyjski prezydent Dymitr Miedwiediew, żeby pojednać się z panem prezydentem Bronisławem Komorowskim, na dowód swoich dobrych intencji przywożąc uchwałę rosyjskiej Dumy stwierdzającą, że w nocy jest ciemno, a w dzień – jasno, a konkretnie – że zbrodni katyńskiej dopuścił się „reżim stalinowski”. Najwyraźniej w opinii pomysłodawców i autorów decyzji ostatniego szczytu NATO w Lizbonie, to rosyjskie „ustępstwo” ma usunąć wszystkie przeszkody stojące na drodze „pojednania” polsko-rosyjskiego, które z kolei wydaje się niezbędne z punktu widzenia strategicznego partnerstwa, jakie Sojusz Północnoatlantycki pragnie zawrzeć z Rosją. To strategiczne partnerstwo jest naturalną konsekwencją oczekiwań amerykańskiego prezydenta Baracka Obamy, liczącego na przychylność, a przynajmniej neutralność Rosji podczas pacyfikowania złowrogiego Iranu, zagrażającego bezcennemu Izraelowi. Dowodem tych oczekiwań była jego deklaracja z 17 września 2009 roku o odstąpieniu od instalacji w Polsce tarczy antyrakietowej – co nawiasem mówiąc, było tylko wykonaniem ustaleń poczynionych miesiąc wcześniej, to znaczy – 18 sierpnia 2009 roku przez prezydentów Rosji i Izraela. Dzisiaj te sprawy powoli wychodzą na jaw dzięki internetowemu portalowi WikiLeaks, który ujawnił korespondencję amerykańskich dyplomatów z centralą w Waszyngtonie. Dzięki tym dokumentom cały świat może się przekonać, jak małą mądrością jest rządzony. Powinno to nam pomóc w pozbyciu się kompleksów, bo okazuje się, że małą mądrością rządzona jest nie tylko Polska, do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić, ale nawet państwa uchodzące na całym świecie za poważne. Interesujące jest co prawda, dlaczego WikiLeaks ujawnia dokumenty o molestowaniu amerykańskiego rządu przez króla Arabii Saudyjskiej w sprawie Iranu, chociaż możemy się domyślać, że Amerykanie musieli być znacznie częściej molestowani w tej sprawie przez władze bezcennego Izraela – chyba, że amerykański ambasador w Izraelu pełni funkcje wyłącznie ceremonialne i żadnych depesz nigdzie nie wysyła. Nie o to zresztą chodzi, bo znacznie ważniejsza jest reakcja nie tylko amerykańskiego prezydenta Obamy, ale i prawdziwych kierowników naszego nieszczęśliwego kraju. Jak tylko prezydent Obama przedstawił ujawnienie przez WikiLeaks depesz amerykańskich ambasadorów jako przykład „terroryzmu”, natychmiast odezwał się generał Marek Dukaczewski, krytykując „terroryzm medialny”. Okazuje się, że terroryzmem medialnym nie jest bynajmniej działalność kontrolowanych przez razwiedkę stacji telewizyjnych, te wszystkie „dziennikarskie prowokacje” i inne nagonki, tylko ujawnienie w Internecie kompromitującej prawdy o tym, jaką mądrością rządzony jest ten świat. Okazuje się, że pojęcie terroryzmu jest niezwykle rozciągliwe i można nim nazwać właściwie wszystko, podobnie jak właściwie wszystko, co nie podobało się sowieckiej władzy można było nazwać kontrrewolucją – ze wszystkimi tego konsekwencjami. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak dla zachowania wolności i demokracji Internet zostanie poddany rządowej kontroli i to nie żadnej dyskretnej, jak jest obecnie, tylko ostentacyjnej – żeby ostatecznie wybić nam z głowy korzystanie z wolności słowa. Aż się zastanawiam, czy ten cały WikiLeaks nie został zorganizowany przez jakąś razwiedkę, albo nawet jakiś tajniaczy internacjonał, bo ujawnienie, że świat jest rządzony małą mądrością jest ceną stosunkowo niewielką za możliwość oficjalnego położenia łapy na Internecie – zwłaszcza, że większość ludzi i tak nie miała zbyt wielkiego mniemania o swoich Umiłowanych Przywódcach. Takie podejrzenia przychodzą mi do głowy na myśl, że WikiLeaks nie ujawniła ani słowa z korespondencji dyplomatów rosyjskich, czy chińskich. Oczywiście wyjaśnienie tej zagadki może być bardzo proste – że autorzy jej serwisów znają język angielski, a nie znają rosyjskiego ani chińskiego, więc może to rzeczywiście pełny spontan i odlot, którego trudno by się już w dzisiejszym świecie spodziewać. SM
"L. Kaczyński nie miał takiej ochrony jak Miedwiediew" Z wizyty Miedwiediewa zapamiętamy głównie jakość jego ochrony zapewnionej przez stronę rosyjską i polską. Szkoda, że tak nie dbano o Lecha Kaczyńskiego! - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. Zachłystywanie się w Polsce słowami (w wypadku prezydenta Komorowskiego - przede wszystkim własnymi) i wielkie oczekiwania wobec prezydenta Rosji, który nie wydaje się mieć dużej, realnej władzy - drażnią. Wiadomo przecież (i mówią o tym sami Rosjanie), że Rosji w kontaktach z Polską chodzi głównie o usunięcie przeszkód w - korzystnych dla niej - relacjach USA i UE (dostęp do nowych technologii). A prezydentowi Obamie i kanclerz Merkel, naciskającym na Polskę, aby - moim zdaniem zbyt niesymetrycznie - "normalizowała" stosunki z Rosją, chodzi o argumenty wobec opozycji we własnych krajach, w sprawie układu START i angażowania się w inwestycje w Rosji. Gdyby chociaż, oprócz deklaracji, nastąpił jeden rzeczywisty krok, np. przywrócenie przez Rosję dostaw ropy do rafinerii w Możejkach czy deklaracja natychmiastowego przekazania Polsce wraku Tu-154. Wraku, który zachowuje wciąż wartość emocjonalną, ale niszczejąc - traci wartość dowodową. Znacznie ważniejsze od wizyty prezydenta Rosji wydają się rozmowy przedstawicieli rządu Tuska w Brukseli. Chodzi wciąż o zasady liczenia deficytu budżetowego i ewentualnych sankcji. A te - jeżeli zmieni się Traktat Lizboński - mogą być i finansowe (grzywna, utrata dostępu do środków unijnych), i polityczne (utrata prawa głosowania w Radzie Europejskiej).
Znaleźliśmy się w pułapce - pozornego moim zdaniem - sukcesu: wzrostu PKB mimo kryzysu. A reguły wprowadzone (w trybie rozporządzenia!) przez Komisję Europejską mówią, że wprawdzie w makroekonomicznej ocenie danego kraju bierze się pod uwagę aktualne koszty reform strukturalnych, które w przyszłości odciążą budżet (jak nasza reforma emerytalna), ale tylko wtedy, gdy ów kraj rejestruje spadek PKB (przynajmniej na poziomie 0,75%). Jedynym wyjściem byłoby pokazanie przez rząd prawdziwych kosztów kryzysu w Polsce i ceny, jaką zapłaciliśmy za wzrost. Wzrost bez rozwoju, bo okupiony dramatycznym obniżeniem standardów we wszystkich dziedzinach (od - a to tylko przykłady - zdrowia, gdzie wprowadza się pacjentów komercyjnych, zanim określi się zakres świadczeń gwarantowanych, przez stosunki pracy do coraz nowych opłat ponoszonych przez rodziców w publicznym szkolnictwie, czy proponowanej prywatyzacji lasów grożącej rabunkową eksploatacją). Nie mówiąc już o rozroście szarej strefy (także w kooperacji w przemyśle) i obniżce poziomu technologicznego, dramatycznej sytuacji finansowej w nauce i wykorzystywaniu środków unijnych z dużym udziałem firm zagranicznych, bo tylko one mają na wkład własny i dają minister Bieńkowskiej sukces statystyczny. Przesuwanie problemów w przyszłe pokolenia (z krótkowzrocznym dalszym unieruchamianiem środków poprzez niepodlegające obrotowi obligacje emerytalne), czy całkowity brak polityki rozwojowej, a nawet - rezygnacja z budżetu zadaniowego to dalsze elementy owego pozornego "sukcesu". Tylko odwołanie się do wskaźników strukturalnych uświadomiłoby Komisji Europejskiej skalę kryzysu w Polsce. Ale to by wymagało odwagi i autorefleksji rządu, a na to trudno liczyć. Pokryzysowa równowaga na niższym, niż możliwy i niż poprzednio, poziomie; rosnąca, nie do wyrównania, luka technologiczna wobec Zachodu; groźba trwałej peryferyzacji - i służenia w polityce (jak w relacjach z Rosją) wyłącznie jako listek figowy - to realne zagrożenia. A z wizyty Miedwiediewa zapamiętamy głównie jakość jego ochrony zapewnionej przez stronę rosyjską i polską. Szkoda, że tak nie dbano o Lecha Kaczyńskiego! Prof. Jadwiga Staniszkis
Czuchnowski: Istniała czarna lista dziennikarzy W latach 2005-2007 istniała czarna lista dziennikarzy - zeznał przed komisją śledczą ds. nacisków Wojciech Czuchnowski. Dodał, że na liście znaleźli się dziennikarze zajmujący się tematyką prokuratorsko-sądową. Powiedział, że jego telefon był w 2007 roku na podsłuchu. Czuchnowski jest dziennikarzem śledczym "Gazety Wyborczej". Komisja bada przypadki kontroli operacyjnej, którą służby miały prowadzić wobec pracowników mediów w latach 2005-2007. Czuchnowski powiedział, że słyszał o tym, iż w latach 2005-2007 funkcjonowała tzw. czarna lista dziennikarzy. "Słyszałem, że funkcjonowało coś takiego w sposób sformalizowany" - zeznał. Podkreślił, że dziennikarzom znajdującym się na liście utrudniano pracę m.in. przez przewlekanie odpowiedzi na ich pytania. "Wręcz z reguły nie odpowiadano na nasze pytania. Odpowiedzią były konferencje prasowe organizowane po naszych publikacjach. Raz się zdarzyła konferencja prasowa ministra (sprawiedliwości) Zbigniewa Ziobry przed publikacją" - powiedział Czuchnowski. Według Czuchnowskiego, Ministerstwo Sprawiedliwości interesowało się tekstami dziennikarskimi jeszcze przed publikacją. Dodał, że wie o próbach ich zablokowania i zdezawuowania. W tym kontekście wymienił tekst o przeszłości b. komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego. "Z tego co wiem, były próby nacisku na redakcję" - zaznaczył. "Jestem absolutnie pewny, że od 24 kwietnia 2007 roku do 7 maja 2007 roku mój telefon był na podsłuchu" - zeznał Czuchnowski. Dodał, że wiedzę na ten temat ma z akt CBŚ.
Buzek odsyła rodziny smoleńskie do psychiatry To wszystko były kłamstwa! – w ten sposób o rosyjskich przekazach po katastrofie smoleńskiej mówiła w Parlamencie Europejskim w Brukseli Zuzanna Kurtyka, żona prezesa IPN Janusza Kurtyki, który zginął na Siewiernym. Większość błędów leży po stronie rosyjskiej, to Rosja wymyśliła projekt dwóch oddzielnych wizyt – zaznaczyła. Wskazując na kłamstwa, jakimi Moskwa karmiła rodziny smoleńskie, przywołała zapewnienie, jakoby każda z ofiar została poddana badaniu sekcyjnemu. – Jako lekarz mogę z pewnością stwierdzić, że na ciele mojego męża nie było śladów sekcji – mówiła. Wysłuchanie publiczne zorganizowane przez parlamentarzystów Europejskiej Grupy Konserwatystów i Reformatorów (EKR) pt. “Tragedia narodowa pod Smoleńskiem. Przebieg, śledztwo i miejsce zdarzenia – obraz ogólny” miało pozwolić wybrzmieć prawdzie na temat katastrofy i uświadomić unijnej opinii publicznej rzeczywiste jej okoliczności. Dlatego też najważniejszymi gośćmi brukselskiego forum były rodziny ofiar, od początku zaangażowane w wyjątkowo trudne próby wyjaśniania okoliczności śmierci ich bliskich. Rodziny uświadomiły deputowanym i zaproszonym gościom, jak wiele niejasności powstało wokół tej sprawy i jak dużo pytań pozostaje do dziś, niestety, bez odpowiedzi. Córka prezydenta Lecha Kaczyńskiego Marta mówiła o najważniejszych zaniedbaniach, jakie popełniono zarówno w ramach lotu do Smoleńska, jak i w czasie śledztwa. Za wyjątkowo bulwersujący uznała fakt sztucznie wywołanego przez rząd problemu podwójnej wizyty w Katyniu, zgody na oddzielny lot prezydenta i premiera. Kaczyńska podkreśliła też fakt dezinformacji na temat katastrofy już w pierwszych przekazach po niej. Zarówno ze strony rosyjskiej, jak i polskiej. - Cały czas wmawia się nam, że to był lot cywilny. A przecież doskonale wiemy, że było inaczej. Wojskowy samolot, pilotowany przez wojskowych, ląduje na wojskowym lotnisku – to chyba jasno wskazuje, jaki charakter miał ten lot – podkreśliła Kaczyńska. W ten sam ton, jak zauważała, wpisuje się dezinformowanie opinii publicznej o godzinie katastrofy. Najpierw mówiono o 8.56 czasu polskiego, by później wielokrotnie ją zmieniać, aż do ostatniego ustalenia, które mówi o godz. 8.41. Mianem skandalicznego córka pary prezydenckiej określiła sposób zabezpieczenia miejsca katastrofy i samego wraku tupolewa. To samo dotyczy niewyjaśnionych przekazów o obecności osoby trzeciej na wieży kontroli lotów w Smoleńsku, a także ostatniego doniesienia o zmianie zeznań przez kontrolerów lotu. - Jak przy takim stanie rzeczy można w ogóle mówić o rzetelnym śledztwie i próbie wyjaśniania przyczyn tej katastrofy? – pytała Marta Kaczyńska, jednocześnie apelując do władz Unii Europejskiej o pomoc w wyjaśnianiu tej tragedii. - To wszystko były kłamstwa! – mówiła zdecydowanie bardziej dobitnie o dezinformacjach, jakimi opinię publiczną za pośrednictwem mediów karmiła władza, Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN Januszu Kurtyce. W jej opinii, większość błędów leży po stronie rosyjskiej. - To Rosja domagała się przecież dwóch oddzielnych wizyt – przypomniała, dodając, że wizyty osób, które z całej siły zabiegały o odkłamywanie historii Katynia, tak jak to czynił jej mąż, nigdy nie były w Rosji mile widziane. W ten kontekst wpisuje się umniejszanie rangi wizyty prezydenta w Katyniu i wmawianie ludziom, że lot był cywilny. Kurtyka przypomniała także inne kłamstwa, jakich dopuszczono się w trakcie śledztwa, m.in. informowanie o tym, że każda z ofiar katastrofy była poddana badaniu sekcyjnemu. - Jako lekarz mogę z pewnością stwierdzić, że na ciele mojego męża nie było śladów sekcji – mówiła. Jak zauważyła, od czasu katastrofy dochodzi do absurdalnych sytuacji jak ta, w której rzecznik rządu Paweł Graś przepraszał Rosjan za to, że padły wobec nich (uzasadnione i potwierdzone) zarzuty grabienia kosztowności ofiar. - To tak, jakby przepraszać złodzieja za to, że coś nam ukradł – podsumowała tę sytuację. Na fatalny stan śledztwa zwracali uwagę także inni prelegenci. Córka rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego Marta stwierdziła, że to, o czym była mowa wczoraj na forum Parlamentu Europejskiego, nie jest domaganiem się rzeczy niemożliwych, ale postulatem o wdrożenie procedur, które są naturalne we wszystkich cywilizowanych krajach. Tym samym zwróciła się z formalnym wnioskiem do Parlamentu Europejskiego, Rady Europejskiej i Komisji Europejskiej o stworzenie Polsce możliwości przeprowadzenia rzetelnego śledztwa w sprawie katastrofy. - Chciałabym się zwrócić w ten sposób do instytucji europejskich o uspokojenie rodzin ofiar, że takie śledztwo jest możliwe – zakończyła. Przewodniczący parlamentarnej komisji badającej katastrofę smoleńską poseł Antoni Macierewicz podkreślał, żeby nie rzucać absurdalnych oskarżeń, że o pomoc w śledztwie rodziny zwracają się do zagranicznych podmiotów. - To nie jest apel “zamiast”. Tych 330 tysięcy podpisów o międzynarodowe śledztwo zostało złożonych na ręce marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny, potem zaś na ręce prezydenta Komorowskiego, ale nie spotkało się to z żadną reakcją – wyjaśniał poseł. Wracając do problemu zaniedbań, Macierewicz przypomniał jeszcze kilka innych kwestii nieznanych międzynarodowej opinii publicznej. I tak, według badań ekspertów, stenogramy, z których wynika, że wieża informowała pilotów rządowego tupolewa, iż są “na kursie i na ścieżce”, dowodzą, że kontrolerzy mówili nieprawdę. - Tu-154M o numerze bocznym 101 tuż przed lądowaniem ani przez chwilę nie był na kursie i ścieżce – podkreślał z całą mocą przewodniczący parlamentarnej komisji. Jak zareagowali unijni prominenci na wysłuchanie publiczne w sprawie katastrofy smoleńskiej? Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek nazwał je “próbą ukojenia bólu rodzin”. Takie słowa wywołały wzburzenie wśród obecnych na sali europosłów. - To nie jest sesja terapeutyczna, panie przewodniczący, tylko apel o rzetelne śledztwo. Prosiłbym wobec tego o szacunek dla bliskich tych, którzy polegli pod Smoleńskiem – apelował poseł Ryszard Czarnecki. Z kolei Geoffrey Van Orden, Brytyjczyk z grupy EKR, przypomniał podobne katastrofy i zwrócił uwagę, jak istotne w badaniu każdej z nich były nawet najmniejsze szczegóły. Wymienił w tym kontekście m.in. wypadek samolotu w Lockerbie. Przypomniał, że śledztwa w takich sprawach trwają bardzo długo, np. 16 lat tak jak w tym przypadku, więc rzucanie oskarżeń na pilotów zaraz po katastrofie jest całkowicie nieuprawnione. Łukasz Sianożęcki
Rosjanie łamią wszelkie zasady Sposoby zabezpieczenia miejsca katastrofy i wraku są po prostu szokujące. W tej materii nic nie zostało zrobione prawidłowo. Z Goeffreyem Van Ordenem, posłem Europejskiej Grupy Konserwatystów i Reformatorów, generałem brygady British Army, szefem sztabu wywiadu wojskowego w sektorze brytyjskim Berlina w latach 1988-1990, sekretarzem wykonawczym Międzynarodowego Sztabu Wojskowego w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli w latach 1991-1994, rozmawia Łukasz Sianożęcki Katastrofa polskiego Tu-154M w Smoleńsku powinna być przedmiotem badania instytucji unijnych? - Ależ oczywiście. Wszystko, co dziś chcemy, to wyrazić potrzebę pełnego i jawnego śledztwa w tej sprawie. Całkowicie transparentnego. Takiego, w którym polskie władze i być może międzynarodowi eksperci będą podmiotem. I przede wszystkim takiego, które wreszcie usatysfakcjonuje tych ludzi, którzy w katastrofie stracili swoich bliskich. Chodzi więc o to, aby wyjaśnić wszystko, co w sprawie tej tragedii do nas napływa, także wszelkie niejasności i błędy.
Jak Pan ocenia szanse na powstanie takiego międzynarodowego komitetu? - Mam głęboką nadzieję, że to, co zrobiliśmy, będzie wywierało presję, aby takie ciało zostało w końcu powołane. Dzisiejsze spotkanie pokazało, że jest w tej sprawie wiele niepokojów i jeszcze więcej kontrowersji. Istnieje wiele faktów, które nie są znane szerszej opinii. Także to wszystko musi być rozwiązane. Przykładowo, gdyby to była zwykła katastrofa, mówię “przykładowo”, gdyż – jak wiemy – w tej konkretnej katastrofie zginęła olbrzymia część polskiej elity, powołanie takiego komitetu także byłoby na miejscu.
Co w dzisiejszych wystąpieniach rodzin ofiar było dla Pana najbardziej uderzające? - Myślę, że poruszający jest każdy ze wspomnianych dziś aspektów śledztwa, które – mówiąc łagodnie – jest kontrowersyjne. Ale przede wszystkim chciałbym wymienić kwestie zabezpieczenia miejsca katastrofy oraz wraku, które są po prostu szokujące. W tej materii nic nie zostało zrobione prawidłowo. Ale tak jak wspomniałem, wszystkie czynniki, które złożyły się na tę katastrofę, i późniejsze śledztwo wzbudzają moje obawy.
W czasie wystąpienia wspominał Pan o swoich obserwacjach czynionych w przypadku innych katastrof samolotów wojskowych. Czym śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej różni się od tamtych? - No cóż, po pierwsze – tamte śledztwa były rzeczywiście prowadzone. I to musi być rozwiązane. Po drugie – należy mieć świadomość, że fakty będą wychodziły na światło dzienne powoli, więc trzeba uzbroić się w cierpliwość. Ale stanie się tak tylko wtedy, gdy śledztwo będzie w pełni transparentne, prowadzone przez równych sobie partnerów. Dziś niestety sposób prowadzenia śledztwa przez Rosję sprawia, że nie mamy żadnych konkretów, tylko podejrzenia.
Dlaczego Pan osobiście zdecydował się zaangażować w tę sprawę? - Przede wszystkim dlatego, że czuję się mocno związany z Narodem Polskim. Byłem w Polsce wiele razy. Poznałem osobiście prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonkę. Ostatnio miałem także przyjemność poznać jego brata. I jestem związany z wieloma Polakami w ramach pracy naszej grupy w Parlamencie Europejskim. A z drugiej strony sam straciłem kilku przyjaciół w katastrofie lotniczej kilka lat temu. I to również była maszyna wojskowa. Tak więc jeśli wziąć po trochu z tych wszystkich spraw, to mam dobry powód, aby się w tę kwestię angażować. Dziękuję za rozmowę.
Kolejne “rewelacje” E. Klicha Rosjanie nie niszczyli dowodów, piloci byli źle szkoleni, a przejecie śledztwa byłoby niekorzystne – to poglądy Edmunda Klicha. Prokuratura Okręgowa w Warszawie zajmie się sprawą niszczenia wraku Tupolewa, który 10 kwietnia rozbił się pod Smoleńskiem. To celowe niszczenie dowodów przez Rosjan – uważa pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej mec. Rafał Rogalski. Do zawiadomienia dołączył nagranie emitowane w “Wiadomościach” TVP, na którym widać m.in. żołnierzy wybijających okna we wraku. Odmiennego zdania jest Edmund Klich, który stwierdził w rozmowie z Radiem Zet, że nie ma mowy o niszczeniu dowodów. “Jeśli mamy rejestratory, szczegółowe dane o stanie samolotu, wrak nie jest dowodem jedynym w sprawie, chociaż to jest ważna rzecz” – przekonywał. Akredytowany przy MAK uważa także, że, biorąc pod uwagę przepisy międzynarodowe, istniała możliwość przejęcia śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej i prowadzenia go w Polsce, ale “byłoby to dla nas niekorzystne”. Klich zaznaczył także, że – jego zdaniem – na obecnym etapie nie ma potrzeby powołania międzynarodowej komisji, która miałaby wyjaśnić okoliczności katastrofy z 10 kwietnia. O powołanie takiej komisji apelowali m.in. Antoni Macierewicz i Anna Fotyga. Klich zaatakował także pilotów maszyny rządowej, twierdząc, że to oni mogli być odpowiedzialni za katastrofę. Akredytowany przy MAK podkreślał, że nasza załoga popełniała błędy, bo była latami źle szkolona. Nie wiadomo, kiedy wrak rządowego samolotu oraz oryginały czarnych skrzynek zostaną przekazane polskiej prokuraturze. Po zakończeniu prac MAK, dostęp do nich uzyska rosyjscy śledczy. (Łw/Radio Zet)
Żaryn: Czyj to pułkownik? Edmund Klich, jeden z polskich akredytowanych przy rosyjskim MAK, od samej katastrofy smoleńskiej raczy polską opinię publiczną rosyjską wersją przyczyn tragedii z 10 kwietnia. Dziś kolejny raz dał popis w rozmowie z Moniką Olejnik. Pułkownik Klich kilkakrotnie zbywał pytania o nieprawidłowości w rosyjskim śledztwie, mówiąc, że z jego ocenami należy poczekać na koniec prac MAK i opublikowanie raportu końcowego z prac Komitetu. Nie przeszkodziło mu to natomiast podtrzymywać przez całą rozmowę wizji, że to polska strona jest w największym stopniu odpowiedzialna za katastrofę w Smoleńsku. O przyczynienie się do tej tragedii Klich oskarżył nawet załogę polskiego Jaka-40, która lądowała przed Tupolewem. Jednocześnie wybielał wszelkie działania rosyjskich kontrolerów lotu. Pytany wprost, czy to polska strona ponosi odpowiedzialność za katastrofę powiedział, że główną tak, ale należy też pamiętać o pewnych nieprawidłowościach strony rosyjskiej. Dodał, że kontrolerom zabrakło „wyobraźni lotniczej”. Akredytowany w obronę wziął również ludzi odpowiedzialnych za niszczenie polskiego wraku Tupolewa. Jego zdaniem cięcie szczątków nie było celowym zacieraniem śladów, a całą winę za dewastację Tupolewa ponosi typowy dla Rosji chaos i bałagan. – Jeśli mamy rejestratory, szczegółowe dane o stanie samolotu, wrak nie jest dowodem jedynym w sprawie, chociaż to jest ważna rzecz – powiedział pułkownik, marginalizując znaczenie wraku maszyny w śledztwie. W swoich pierwszych słowach Edmund Klich zadał kłam wypowiedziom polityków, którzy od miesięcy informują opinię publiczną w Polsce, że nie było możliwości przejęcia śledztwa od Rosji. Zdaniem Klicha taka możliwość była. Jednak pułkownik zaraz dodał, że “byłoby to niekorzystne”. Jego zdaniem, mielibyśmy wtedy utrudniony dostęp do pewnych dokumentów. – Patrząc na to, jak wygląda teraz badanie, jakie mieliśmy trudności w Moskwie z dotarciem do pewnych dokumentów, to nawet gdyby nam oddano wrak natychmiast, oddano nasze rejestratory (…), to tylko tyle byśmy mieli. A to już mamy bez przejęcia śledztwa. W związku z tym myślę, że byłoby to niekorzystne – tłumaczył. Edmund Klich uważa również, że nie należy obecnie powoływać żadnej komisji międzynarodowej, która miałaby się zająć badaniem przyczyn katastrofy smoleńskiej. – Na obecnym etapie uważam, że taka komisja jest niepotrzebna. Poczekajmy na końcowy raport MAK, to wtedy będzie można to ocenić, czy tam są pełne dane, czy nie i czy należy odwołać się do jakichś instytucji międzynarodowych – powiedział Klich. Edmund Klich nie po raz pierwszy w swoim wywiadzie dopuszcza się manipulacji i kłamstwa. Wszystko po to, by opinia publiczna w Polsce miała przeświadczenie, że działania rosyjskie są rzetelne i rzeczowe, a winę za katastrofę smoleńską ponosi Polska i polscy piloci. Jego wypowiedzi idą w parze ze sformułowanymi godzinę po katastrofie smoleńskiej wnioskami rosyjskich polityków, którzy mówili, że tragedię na smoleńskim lotnisku spowodowali piloci i mgła. Słuchając Edmunda Klicha można dojść do wniosku, że jest on na usługach Rosjan. A pamiętając, że to z Rosji padła propozycja, by pułkownik Klich zajmował się po stronie polskiej dochodzeniem eksperckim dot. Smoleńska, jego wypowiedzi wyglądają tak, jakby pełnił on w Polsce zleconą mu misję. Misję utwierdzania Polaków w rosyjskim przekonaniu. Stanisław Żaryn
Rosja żąda od NATO anulowania planu obrony państw bałtyckich Rosja domaga się od Paktu Północnoatlantyckiego anulowania tajnego porozumienia o obronie: Litwy, Łotwy i Estonii – poinformował przedstawiciel Federacji Rosyjskiej przy NATO Dmitrij Rogozin. Według agencji Interfax – reakcję Moskwy wywołały opublikowane przez Wikileaks depesze amerykańskich dyplomatów, z których wynika, że – NATO i USA przygotowały tajny plan obrony trzech państw bałtyckich i Polski przed agresją ze strony Rosji. Z nieoficjalnych informacji wynika, że informacja ta wywołała „niesmak” w rosyjskim MSZ. Rosyjska dyplomacja poprzez swojego przedstawiciela w Brukseli wystąpiła z oficjalnym żądaniem anulowania planów wymierzonych w Rosję. – „Powinniśmy dostać gwarancje, że takie plany zostaną anulowane a Rosja nie jest wrogiem dla NATO” – oświadczył ambasador Rosji przy sojuszu Północnoatlantyckim Dmitrij Rogozin. Rogozin nie wierzy w zapewnienia przedstawicieli Paktu, którzy przekonują, że taki plan nie istnieje. -„Na pewno istnieje i skierowany jest przeciwko Rosji” – upiera się rosyjski dyplomata. -„Przeciwko komu może być wymierzona taka obrona” – retorycznie pyta Rogozin. -„Przeciwko Szwecji, Finlandii, Grenlandii, Islandii, białym niedźwiedziom a może przeciwko rosyjskiemu niedźwiedziowi” – zastanawia się rosyjski dyplomata. Niezależni eksperci zwracają uwagę na nielogiczność i agresywny ton wypowiedzi przedstawiciela Rosji przy NATO. Ich zdaniem – już samo słowo obrona wyklucza „wymierzanie jej przeciwko komuś lub czemuś”.
IAR/Kresy.pl
Ile kosztują nas rządy PO? Na polecenie jednej z polskojęzycznych gazet ekonomiści postanowili podliczyć, ile przez ostatnie trzy lata kosztowały nas rządy Platformy Obywatelskiej. Okazuje się, że mimo kryzysu, którym w ostatnim czasie straszyli nas politycy, a także szumnych zapowiedzi oszczędności, na delegacje, utrzymanie służbowych aut, rozmowy telefoniczne władzy i przyznawanie nagród wydano prawie 500 milionów złotych. Do podatniczych kieszeni najchętniej zagląda minister finansów, Jacek Rostowski, który przez trzy lata urzędowania wręczył swoim urzędnikom ponad 65 milionów złotych nagród. Rzeczniczka Ministerstwa Finansów – Magdalena Kobos – zapytana o sporządzony rachunek pokrętnie wyjaśnia: „- Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy na pierwszym miejscu jeśli chodzi o sumę wypłaconych premii. Wynika to jednak z liczby zatrudnionych osób, która jest zdecydowanie większa niż w innych resortach”. Chętnie przyznawane urzędnikom i ministrom premie kosztowały nas łącznie 262 miliony złotych. Drugie w kolejce są delegacje, na które wydano z naszych podatków ponad 133,7 milionów. Rachunki telefoniczne rządzących wynoszą 44,1 milionów, a utrzymanie ich służbowych aut – 23,5 miliona. I choć w ministerialnych garażach jest już ponad 450 służbowych samochodów, suma przeznaczana na ich utrzymanie najwidoczniej nie wystarcza, bowiem na zakup nowych aut rząd wydał już kolejne 7,1 miliona złotych. A wszystko to po to, „by żyło się lepiej”.
Za: autonom.pl
Czego o śledztwie smoleńskim nie usłyszymy w Polsce W dniu dzisiejszym wspólnie z prof. Ryszardem Legutko i Stowarzyszeniem Rodzin Katyń 2010 zorganizowaliśmy w PE wysłuchanie publiczne na temat katastrofy smoleńskiej. Do wzięcia udziału w wysłuchaniu publicznym zaproszone zostały rodziny ofiar katastrofy z Panią Martą Kaczyńską-Dubieniecką na czele, wysocy przedstawiciele wszystkich unijnych instytucji, posłowie do PE, przedstawiciele polskiej prokuratury, szef zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy rządowego samolotu Tu-154 Antonii Macierewicz oraz eksperci zajmujący się tą problematyką. W wysłuchaniu wzięło udział dziesiątki osób w tym kilku znaczących posłów do PE Geoffrey Van Orden, Charles Tannock czy Vitautas Landsbergis. Niestety nie przybyli na nie ważni przedstawiciele unijnych instytucji w tym przewodniczący PE Jerzy Buzek, który nie tylko nie wziął udziału w spotkaniu, ale nie wydelegował na nie żadnego ze swoich 14 zastępców. Wygląda na to, że w czasach gdy UE szuka zbliżenia z Rosją, ma z nią wspólne interesy polityczne i gospodarcze, temat Smoleńska jest dla wielu liderów europejskich instytucji po prostu niewygodny. Lepiej o tym nie mówić, aby nie zadrażniać relacji z Moskwą. Dzieje się tak w sytuacji, gdy w katastrofie ginie prezydent kraju, członka UE. Gdzie więc bardziej należy szukać w tej sprawie pomocy jak nie w Unii? Kto ma szczególny obowiązek tej pomocy udzielić jak nie wspólnota europejska? Dzisiejsze spotkanie to dopiero początek umiędzynarodawiania śledztwa smoleńskiego na poziomie europejskim. Po dzisiejszym wysłuchaniu informacji na temat przebiegu tego postępowania, w tym wielu w nim nieścisłości, zmiany zeznań, braku kluczowych dowodów, bo wszystkie wciąż są w rękach Rosji, nie ma wątpliwości, że bez międzynarodowej pomocy, poznanie przyczyn tej katastrofy po prostu nie będzie możliwe. Poniżej przedstawiam fragmenty najważniejszych głosów jakie padły w dzisiejszej dyskusji. Wiele informacji, które dzisiaj usłyszeliśmy w PE są niedostępne polskiej opinii publicznej. Tym bardziej warto się z nimi zapoznać. I tym bardziej warto było poinformować o różnych nieznanych faktach europejska opinię publiczną i zorganizować wysłuchanie w sprawie Smoleńska w Parlamencie Europejskim.
Prof. Ryszard Legutko – bezpośrednim skutkiem katastrofy było rozpoczęcie zbierania podpisów przez Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010 z apelem o śledztwo międzynarodowe. Wkrótce zebrano ponad 300.000 podpisów. Przyczyną tego jest powszechne rozczarowanie śledztwem w Polsce. Europejska opinia publiczna została wprowadzona w błąd wieloma błędnymi informacjami, które pojawiły się zaraz po katastrofie i albo nie zostały zdementowane, albo nie dotarło to do świadomości Europejczyków. Biorąc pod uwagę to oraz fakt, że 10 kwietnia zginęło wielu ważnych polityków o wymiarze europejskim uznajemy, że zobowiązani jesteśmy zabrać głos na forum europejskim oraz zadać pytania, m.in. przewodniczącemu PE, prof. Jerzemu Buzkowi, przewodniczącymi KE José Manuelowi Barroso oraz baronowej Catherine Ashton, co zrobili, aby wyjaśnić tą katastrofę.
Maria Kaczyńska-Dubieniecka – spotkanie z przedstawicielami władz USA zostało okrzyknięte przez rząd RP zdradą. Niewykluczone, że tak samo zostanie przedstawione dzisiejsze spotkanie. Tym samym Premier Tusk postawi się jednym rzędzie z premierem Cyrankiewiczem, który w latach 50-tych odmówił współpracy z Senatem USA, aby nie psuć relacji z bratnim narodem radzieckim. Polski rząd postanowił przekazać śledztwo Rosjanom na podstawie Konwencji Chicagowskiej rezygnując z zastosowania polsko-rosyjskiej umowy z 1993 r., która w podobnych przypadkach reguluje zasady postępowania. Na lotnisku nie było funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa. Tuż po katastrofie nie było na miejscu polskich służb, które miałyby zabezpieczyć wrak będący przecież eksterytorialny w stosunku do terytorium Rosji. Strona rosyjska nie przekazała też dokumentów dotyczących lotniska. Nie znamy nawet dokładnej godziny katastrofy. Nie zabezpieczono terenu katastrofy, który był dostępny stronom trzecim. Szokujący był materiał filmowy dokumentujący niszczenie wraku, które uniemożliwia dokładne dochodzenie przyczyn katastrofy. W tym przypadku pocięte szczątki przetrzymywano pod gołym niebem pozwalając im niszczeć, a rząd polski w tym samym czasie zastanawia się, w którym miejscu je złożyć, żeby zrobić z nich muzeum. Polska opinia publiczna była przez wiele miesięcy przekonana, że polscy lekarze uczestniczyli w sekcji zwłok ofiar, ale jak się okazało uczestniczyli tylko w sekcji zwłok prezydenta. Odwołano także zeznania kontrolerów lotu, którzy m.in. stwierdzili, że zgodę na lądowanie wydali po rozmowie z nieokreśloną rozmową w Moskwie, a w trakcie lądowania na wieży kontrolnej znajdowała się jeszcze jedna osoba, o której nic więcej nie wiadomo. Nie wyjaśniono także, co robił w tym czasie rosyjski samolot wojskowy Ił-76, który tego dnia miał podobno podchodzić bezskutecznie do lądowania w Smoleńsku. Nie znamy także zapisu rozmów z wieży kontrolnej, które są kluczowe dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Od kilku tygodni istnieje już raport MAK, który jednak nie jest ujawniony opinii publicznej. Wiadomo, że Polska ma wnosić od niego odwołanie, ale nie wiadomo dlaczego. Dziś jestem tu z Państwem, aby zaapelować o to, żeby tą tragedię potraktować inaczej, niż zbrodnię katyńską sprzed 70-ciu lat. Ta sprawa powinna zostać rzetelnie wyjaśniona przy udziale m.in. instytucji europejskich.
Zuzanna Kurtyka – mój mąż leciał do Katynia, aby zamanifestować, jak ważne jest odkłamywanie historii Polski. Przez wiele lat zakazywano nam mówić o tej zbrodni dokonanej na zlecenie najwyższych władz rosyjskich. Początkowo zakazywano mówić ze względu na wspólny interes aliantów, potem zakazywano nam mówić ze względu na interes Rosji. O tym, że mają być dwie delegacje, a ustalono to w restauracji przez rozmowę ministra Tomasza Arabskiego z Kancelarii Premiera ze stroną rosyjską, dowiedziałam się dopiero we wrześniu 2010 r. podczas wizyty w Rosji. Byli z nami minister Ewa Kopacz oraz właśnie minister Arabski. Przekonywani przez nich byliśmy, że polskie władze robią wszystko, aby dokładnie wyjaśnić przyczyny katastrofy. Że nie opuszczą Rosji, dopóki wszystkie szczątki naszych bliskich nie wrócą do kraju. Wszystko to okazało się jednak kłamstwem. Musieliśmy założyć stowarzyszenie broniące naszych praw, a rząd informował nas tylko za pomocą mediów. Rząd zaczął nas okłamywać, że lot miał charakter cywilny, choć delegacja, złożona z najważniejszych osób w państwie, leciała rządowym, wojskowym samolotem. Media, upolitycznione lub kontrolowane przez rząd, od początku sugerowały, że to polski prezydent wymusił lądowanie. Kłamstwo! Generał Błasik był w kabinie pilotów. Kłamstwo! Minister Kazana był w kabinie pilotów. Kłamstwo! Wszystkie szczątki ofiar dokładnie przebadano. Kłamstwo! Wiele z nich spalono jako nieznane. Za te i inne kłamstwa nas nie przeproszono. Jednocześnie, gdy dziennikarze „Gazety Polskiej” odkryli, że zaginęła karta kredytowa Andrzeja Przewoźnika i posłużono się nią kilka godzin po katastrofie, rzecznik rządu RP, Paweł Graś, przepraszał Rosjan za oszczerstwo. Wyznaczono tym samym nowe standardy – przepraszania złodzieja za oskarżenie. Zabraniano nam kopiowania dokumentów jawnych. Bezprawnie. Zakazano nam otwierać trumny bliskich. Także bezprawnie. Rosja nie zamierza zwrócić wraku, a szczątki zostały jedynie przykryte brezentem. Do szczątków można podejść bez problemów. Największym szokiem, jakiego doznałam podczas wizyty w Smoleńsku, było jednak odkrycie, że miejsce katastrofy jest zupełnie z boku pasa startowego. Jak kontrolerzy mogli zapewniać, że samolot był na prawidłowej ścieżce lądowania?
Zwróciliśmy się do premiera z prośbą o powołanie międzynarodowej komisji mającej na celu wyjaśnienie przyczyn katastrofy. Premier odmówił twierdząc, że nie widzi powodów.
Marta Kochanowska – przemawiam do państwa jako założycielka Fundacji Dzieci 10 kwietnia 2010. Dochodzenie to ma nie tylko znaczenie dla nas rodzin, wpłynie także na historię naszego kraju. Tragiczne zdarzenie z 10 kwietnia 2010 r. nie tylko odebrało nam bliskich, ale także prezydenta wraz z małżonką, 9 generałów, wiceministra spraw zagranicznych, 12 posłów do Sejmu, prezesa NBP, Rzecznika Praw Obywatelskich, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej i wiele innych zasłużonych dla kraju i społeczeństwa osób. Można by pomyśleć, że dochodzenie o tej wadze zostanie oparte o prawidłowo dobraną podstawę prawną. Już od pierwszych dni, kiedy byliśmy na miejscu 12 kwietnia, zapewniano nas, że Polska będzie miały pełny dostęp do materiałów śledztwa. Zapewniał o tym sam premier Putin. Nasz rząd jednak nie skorzystał z tej oferty, a dziś nas przekonuje, że nigdy jej nie było. Mamy przez to ograniczony dostęp do dokumentów śledztwa. Ta konwencja jednak ma zastosowanie tylko do lotów cywilnych (art. 3) więc nie wiadomo, dlaczego w ogóle stanowi ona podstawę prawną tego śledztwa. Dochodzenie powinno się opierać o dwustronną umowę między Rosją a Polską z 1993 r. Dlaczego rząd nie zażądał, aby szczątki zostały zbadane w Polsce, gdzie okazano by im należyty szacunek? Dlaczego nie przekazano czarnych skrzynek? Polska ma prawo domagać się tego wszystkiego, jednak tego nie robi. Jak możemy uważać, że dochodzenie to jest prowadzone w sposób bezstronny, skoro podmioty decydujące o podstawie prawnej znajdują się w konflikcie interesów. To rząd bowiem uczestniczył w przygotowaniu wizyty w związku z czym sam powinien być przedmiotem śledztwa. Podczas zamachów bombowych w Londynie wszystko, co było podobne do szczątków ludzkich zostało zidentyfikowane przez badania DNA. W tym przypadku nie. Nikt nie podjął żadnych działań, aby zapewnić rodziny, że pochowały szczątki swoich bliskich. Zespół archeologów, który udał się na miejsce kilka miesięcy po katastrofie zebrał ponad 5.000 szczątków ludzkich. Jak ten proces może uchodzić za zgodny z prawem, jak zapewnia nas rząd? System przekazywania informacji był bardzo chaotyczny. A niewłaściwie informacje wpływają na same dochodzenie i pozwalają nim manipulować. Światowa prasa była przekonana, że katastrofa była błędem pilota, że piloci nie mówili po rosyjsku. To drugie nie jest prawdą, a to pierwsze nie jest w żadne sposób udowodnione. Jeszcze nic nie zostało wyjaśnione, więc jak można oskarżać w ten sposób człowieka, który nie jest w stanie się bronić? W procesie godzenia się ze śmiercią bliskich podobno ważny jest zwrot rzeczy, które do nich należały. Mówię podobno, bo nam nikt tych rzeczy nie zwrócił. To tylko jeden z przypadków zupełnego braku empatii, który zdarza się w tym śledztwie. Chcę przedstawić formalny wniosek do Parlamentu Europejskiego, Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej z prośbą o zapewnienie, że w śledztwie zachowane zostaną najwyższe standardy prawne oraz będą chronione prawa obywateli europejskich, jakimi są rodziny ofiar katastrofy w Smoleńsku.
Min. Antoni Macierewicz – mija osiem miesięcy od największej katastrofy w dziejach świata. Nigdy jeszcze całe kierownictwo państwa nie zostało unicestwione w jednej chwili i to w czasach pokojowych. Nasza obecność tutaj nie zastępuje zwrócenia się do władz polskich. Najpierw złożyliśmy 330.000 podpisów na ręce Marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny, potem Premiera Donalda Tuska, a następnie Prezydenta Bronisława Komorowskiego. Bez żadnego odzewu poza odmową działania ze strony Premiera. Już w pierwszych minutach po katastrofie spotkaliśmy się z przygotowaną perfekcyjnie akcją dezinformacyjną ze strony państwowych mediów rosyjskich. Żadne tezy, o naciskach Prezydenta, generała Błasika itp., nie zostały potwierdzone, ale jednocześnie funkcjonują wśród posłów do PE, parlamentu kanadyjskiego czy Kongresu USA. Już nawet sami twórcy tych informacji nie próbują ich podtrzymać w bezpośredniej konfrontacji, ale wciąż stanowią wygodne narzędzie dezinformacji w stosunkach z państwami trzecimi. Kontrolerzy rosyjscy w swoich pierwszych zeznaniach przyznawali, że lotnisko w Smoleńsku jest lotniskiem wojskowym, obowiązują na nim procedury wojskowe i tylko kontroler mógł wydać zgodę na lądowanie. 1 września 2009 r. Prezydent Kaczyński, w obecności Kanclerz Angeli Merkel oraz premiera Putina, stwierdził, że Katyń był zbrodnią ludobójstwa, która nigdy się nie przedawnia, nie przedawni się też w polskiej pamięci. To wtedy zapadła decyzja, aby w kwietniu 2010 r. doprowadzić do dwóch odrębnych wizyt i skupić cały wysiłek na wizycie Premiera Tuska. Miało to ogromne konsekwencje, gdyż wizyty Prezydenta Kaczyńskiego nie otoczono należytą troską. Jak mogło dojść do tego, że służby bezpieczeństwa Polski nie były ani razu na lotnisku w Smoleńsku przed lądowaniem Prezydenta? Nie było ich tam także w trakcie lądowania. Zlekceważono wszelkie procedury bezpieczeństwa. Nie było zapasowego samolotu dla Prezydenta, choć był dla dziennikarzy. Ten dla dziennikarzy przydał się, gdyż podstawowy samolot się zepsuł i dziennikarzy trzeba było przesadzić. Ale już wyciek wody z Tupolewa Prezydenta nie wzbudził niczyich podejrzeń i nawet nie poinformowano o tym pilota. Nasz zespół nie formułuje żadnych ostatecznych wniosków co do przyczyn katastrofy, ale wskazuje na wyraźne naruszenia. Np. poczynając od 10 kilometra przed pasem Tu-154M nie był ani przez moment na ścieżce lądowania. Był 75 m w bok i 800 m za blisko. Być może dlatego, że karty dostarczone pilotowi prezydenta były zupełnie inne niż te dostarczone pilotowi premiera. Były zdecydowanie mniej dokładne a także inne było na nich umiejscowienie pasa startowego. Porównując zdjęcia satelitarne z miejsca katastrofy sprzed i po katastrofie widać także, że nie jest prawdą, jakoby samolot przekręcił się przed uderzeniem w ziemię – na zdjęciu widać bruzdy wyryte przed podwozie. To nie jest ostateczny dowód, jedynie przesłanka. Ale nikt w Polsce nie robi nic, aby te dowody przekazać opinii publicznej. Nie wiadomo także co działo się przez 16 minut od czasu katastrofy. Dopiero bowiem o 8.56 zawyły syreny, które oznajmiły początek akcji ratunkowej, ale według Ministra Sasina, który był na miejscu, nawet pół godziny po katastrofie jeszcze nie było akcji ratunkowej. 29 kwietnia 2010 r. premier Tusk oznajmił, że wybór procedury został narzucony przez stronę rosyjską. Gdy p. Edmund Klich jechał z Dęblina do Warszawy otrzymał telefon od rosyjskiego pułkownika Morozowa, który oznajmił mu, że najlepiej będzie, jak podstawą prawną będzie Konwencja Chicagowska i Edmund Klich się na to zgodził. Taka była geneza wyboru podstawy prawnej dochodzenia. Od 2 grudnia 2010 r. obowiązuje Rozporządzenie UE 996/2010. Według tego rozporządzenia wyjaśnianiem przyczyn katastrofy nie może zajmować się ta sama instytucja, która zajmuje się dopuszczaniem samolotów i lotnisk. A taką instytucją jest MAK, na czele którego stoi pani generał Anodina.
Geoffrey van Orden – gdy kilkadziesiąt wojskowych zginęło w katastrofie śmigłowca wojskowego, który leciał z Irlandii Płn. do Szkocji i rozbił się w złych warunkach pogodowych, specjalna komisja orzekła po 8 miesiącach, że winny był pilot. Rodzina pilota nie była zadowolona z tego werdyktu i podjęła starania o oczyszczenie jego imienia. Obecny minister obrony Wielkiej Brytanii obiecał podjąć śledztwo na nowo. Postawa jego i rodziny pilota sugeruje, że nigdy nie należy się poddawać w dochodzeniu do prawdy. Doświadczenia ze śledztwa w Lockerbie również dają pewne wnioski. Ponad 1000 policjantów i żołnierzy przeszukało dokładnie teren, nad którym wybuchł samolot. Zebrano ponad 2.000.000 dowodów, ten duży obszar był strzeżony przez 11 miesięcy. Śledztwo prowadzili wspólnie Amerykanie i Brytyjczycy, gdyż samolot i większość ofiar pochodziła z USA. Amerykanie mieli pełny dostęp do śledztwa. Przykłady te nie stanowią bezpośredniej paraleli, ale dają istotne wskazówki. Polscy śledczy powinni mieć pełny dostęp do śledztwa, powinny być także zaangażowane osoby z krajów trzecich. Instytucje europejskie powinny także zostać włączone w dochodzenie do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Vytaustas Landsbergis – instytucje europejskie powinny być włączone w wyjaśnianie przyczyn katastrofy. Do Marty Kochanowskiej: „bardzo dokładnie naświetliła Pani prawne machlojki w tej sprawie – na Pani miejscu wystrzegał bym się wypadku samochodowego”. Jeden z ekspertów – piloci otrzymali błędne informacje. Katastrofa nastąpiła w wyniku błędów w naprowadzaniu. Piloci byli przekonani, że pas startowy był 800 m bliżej, niż był w rzeczywistości. Komisja MAK sugerowała, że w momencie lądowania prędkość samolotu wynosiła ok. 185 km/h, co jest znacznie poniżej prędkości minimalnej samolotu (254 km/h). Stenogramy MAK twierdzi także, że autopilot został wyłączony na wysokości ok. 10 m nad ziemią, co jest niemożliwe: wyłączenie autopilota na wysokości poniżej 20 m skutkuje natychmiastowym uderzeniem w ziemię. Zmylenie załogi musiało nastapić na wszystkich etapach: wskazania kontrolerów, GPS, system NDB.
Prof. Ryszard Legutko – jesteśmy rozczarowani rolą mediów, gdyż wiele informacji, które zostały nam dziś przekazane, powinny być wiadome z mediów. Samo śledztwo jest prowadzone w sposób, który narusza wszelkie reguły. Choć jest to bardzo przykre, gdy słucha się gorzkich wypowiedzi pod adresem własnego rządu, dobrze wiemy, że nasz własny rząd nie jest zainteresowany dokładnym wyjaśnieniem tej sprawy. Co dalej? Zrobimy wszystko, aby znaleźć sojuszników, którzy pozwolą nam wyjaśnić tą sprawę do końca. Im więcej osób będzie się tego domagać, tym trudniej będzie rządowi nas lekceważyć. Tomasz Poręba
Ppłk. Kleczyński, katastrofa w Gibraltarze a tragedia w Smoleńsku Nie tak dawno temu kilkanaście jesiennych dni spędziłem w londyńskich archiwach i bibliotekach. Niespodziewanie wśród kolejnych tomów akt trafiających na moje biurko, znalazły się dokumenty dotyczące Katastrofy Gibraltarskiej. Przeglądając zdjęcia z akcji ratowniczej, depesze kondolencyjne i dokumenty nt. organizacji ceremonii pogrzebowej Naczelnego Wodza, przed oczyma stanęły mi wydarzenia z kwietnia 2010 r. Skojarzenia były tak silne, naturalne i automatyczne, że postanowiłem w wolnym czasie mocniej zastanowić się nad podobieństwami tych dwóch największych niewyjaśnionych dotychczas katastrof w dziejach Rzeczypospolitej.
1. Przesłuchania świadków. Najpierw chwilę uwagi chciałbym poświęcić wydarzeniom, jakie miały miejsce nad Atlantykiem 21 marca 1941 r. w samolocie Liberator AM 262, na pokładzie którego do Kanady i Stanów Zjednoczonych udawał się polski premier i Naczelny Wódz gen. W. Sikorski. Doszło wówczas do zagadkowej sytuacji. W samolocie czuć było spaleniznę. Pochodziła ona z bomby zapalnej, którą znalazł ppłk. Kleczyński. W ostatniej chwili wyrzucił on zapalnik do toalety, a ładunek ostudził w tyle samolotu. O całej sprawie powiadomił przełożonych dopiero po wylądowaniu w Montrealu. Przebieg całego wydarzenia, bliski ostatecznym wnioskom dochodzenia, przedstawia poniższy dokument z brytyjskiego National Archives. Przebieg przesłuchania, mającego posłużyć do sporządzenia ostatecznego raportu, jasno mówi o ustalonym kierunku prowadzonego dochodzenia. Powyższy dokument przedstawiam Pańswu jako refleksję nad informacją o unieważnieniu przez rosyjską stronę przesłuchań najważniejszych świadków katastrofy smoleńskiej. Czy po serii “sugestii” rosyjskich organów śledczych i służb zaangażowanych w dochodzenie , przesłuchania świadków wyglądały według schematu przedstawionym w powyższym dokumencie? Jeżeli nie, jaki byłby więc cel podjęcia tak zastanawiającej decyzji?
2. Niszczenie i utajnianie dowodów. Kolejne odtajnione trzy lata temu dokumenty wskazują, iż Polacy stronę brytyjską o incydencie powiadomili dopiero 2 kwietnia w Montrealu, przed odlotem do Wielkiej Brytanii. Podjęte przez RCMP na zlecenie MI5 poszukiwania zapalnika nie mogły przynieść już żadnego skutku. Wraz z innymi ściekami dawno znalazł się on w nurcie rzeki St. Lawrence. Sami Brytyjczycy przyznali, iż upływ czasu uniemożliwił przeprowadzenie skutecznego dochodzenia. Czy w tym przypadku analogią nie jest polska opieszałość w sprawie śledztwa smoleńskiego, pozostawienie bez żadnej kontroli kluczowych dowodów, niszczonych celowo przez rosyjskie służby, poddanych na kilkumiesięczne działanie skrajnych warunków atmosferycznych? Warto w tym miejscu zauważyć, iż wśród utajnionych przez Brytyjczyków dokumentów są ekspertyzy techniczne. Do podobnych dokumentów nie mogą także dotrzeć polscy eksperci (w tym oryginały czarnych skrzynek), a biorąc pod uwagę zniszczenie samego samolotu, możliwość przeprowadzenia skutecznych bezpośrednich badań już na starcie skazana jest na porażkę. W przypadku wydarzeń z wiosny 1942 roku, zastanawiające są także podejrzenia, co do pochodzenia bomby. Zdaniem polskich oficerów, była ona prowieniencji rosyjskiej. Brytyjczycy wykluczali zaś, iż nie mogła ona być w żadnym wypadku zbudowana według konstrukcji niemieckiej, mając niemal pewność, iż wytworzono ją według według modelu brytyjskiego (Special Operation Executive, SOE). Oczywiście wszystkie informacje na ten temat były utajnione. W przypadku Smoleńska, podobnych rozbieżności, przynajmniej w znanych opinii publicznej faktach, jest równie dużo.
3. Zaniedbania odnośnie środków bezpieczeństwa. Stan techniczny samolotu. Brytyjskie dochodzenie wykazało, iż nie zachowano żadnych środków bezpieczeństwa względem ochrony dostępu osób postronnych do Liberatora AM 262. Samolot, którym odleciał do Kanady Naczelny Wódz W. Sikorski stał w hangarze niepilnowany przez tydzień, od 14 marca. Jak stwierdziło wewnętrzne brytyjskie dochodzenie, na lotnisku nie obowiązywały praktycznie żadne normy bezpieczeństwa, a do samolotu osoby postronne mogły dostać się jeszcze przed samym odlotem polskiego premiera. W przypadku Smoleńska, Rosjanie bezpośredni dostęp do samolotu mieli podczas remontów w zakładzie w Samarze, nie muszę chyba przypominać, do kogo należącym. Pojawiły się także informacje, iż rosyjscy eksperci sprawdzali TU 154 M już w Polsce. Film o polskim “Air Force One”, ze zdjęciami od środka, wyemitowała także rosyjska telewizja. Jak polskie służby do tego dopuściły? TVN “podniecając się” kilka dni temu legendarnym przepychem Iljuszyna Ił-96-300PU, podkreślała, iż nikt spoza wąskiego grona najważniejszych rosyjskich urzędników i polityków nie wie, jak tak naprawdę podróżuje rosyjski przywódca, gdyż jest to chronione tajemnicą. Nic dodać, nic ująć. Szkoda tylko, że TVN nie słucha sam, co w “Faktach” nadaje. Brytyjskie dochodzenie z okresu wojny wskazało także, iż wiele samolotów obsługujących lotnisko w Preston miało problemy z elektrycznością. Przyczyną miały być… wrzucane do generatorów orzechy i inne drobne przedmioty. Na zaniedbania w obszarze bezpieczeństwa zareagowano dopiero po “sprawie” Kleczyńskiego. W mojej ocenie, styl działania ministra B. Klicha jest jeszcze bardziej skandaliczny, a efekty niestety znacznie bardziej tragiczne.
4. Wydarzenia poprzedzające katastofę. “Polsko-polska” gra. Zagadek w sprawie ppłk. Kleczyńskiego jest więcej, łącznie z jego śmiercią. Tez na temat rzeczywistych motywów jego działania również. Ja, oprócz ostatecznie przyjętej, rozważałbym rezygnację z zamachu ze strachu przed utratą własnego życia lub ostrzeżenie dla Naczelnego Wodza. Sami Polacy (m.in. dr Rettinger) uważali, że cała sytuacja wymierzona była w Naczelnego Wodza. Gra “samolotowa” D. Tuska, R. Sikorskiego i T. Arabskiego i B. Klicha, a także celowe umniejszanie znaczenia wizyty 10 kwietnia były może odrobinę mniej perfidne, ale o wiele bardziej widoczne. Ciekawsza wydaje się sprawa wykorzystania “niby-zamachu” ppłk. Kleczyńskiego do przeprowadzenia “właściwej” operacji w Gibraltarze. Dochodzenie ze strony brytyjskiej prowadził m.in. ppor. Edward Szarkiewicz, będący w głębokim konflikcie osobistym z Władysławem Sikorskim. Zdobyte podczas śledztwa informacje na temat procedur ochrony wykorzystane miały być przez niego w Gibraltarze. Konkretnie, awansowany przez Brytyjczyków do stopnia brygadiera (prawie-generał) Szarkiewicz, miał dostęp do samolotu Naczelnego Wodza w Kairze, skąd Sikorski odleciał do Gibraltatu. E. Szarkiewicz, jak sam zeznał, posmarować miał wówczas specjalną substancją stery, co przyczyniło się kilkanaście godzin później do tragicznej katastrofy. Ze sprawą prowadzonego przez Brytyjczyków i E. Szarkiewicza dochodzenia widzę pewne związki w przypadku słynnego lotu ŚP Prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Gruzji. W świat poszły wówczas informacje o procedurach przebiegu lotu. Wywołany polityczną decyzją MON i MSZ (brak zgody na lot bezpośredni do Tbilisi, podczas gdy lądowały już tam inne samoloty) konflikt służy do wysuwania absurdalnej tezy, iż to ŚP Lech Kaczyński mimo złych warunków atmosferycznych naciskał na lądowanie w Smoleńsku. Jeszcze bardziej niedorzeczne są wnioski o ujawnienie prywatnej rozmowy Prezydenta ze swoim bratem. Ciekawe, że takiej dociekliwości m.in. polski MInister Spraw Zagranicznych nie stosuje w bardziej poważnych kwestiach. I tutaj pojawia się kolejna analogia – zrzucanie winy na Polaków przez Polaków, niechlujność. Nawet absurdalne zarzuty podświadomie oddziaływują na kompleksy dużej części społeczeństwa. W przypadku Gibraltaru możemy tutaj wymienić tezę, iż przyczyną tragicznego upadku do morza bombowca Liberator było… przemieszczenie się kilku skrzynek z przemycanymi przez otoczenie Naczelnego Wodza cytrusami i whisky.
5. Bezpośrednie przyczyny śmierci. Kolejną niezwykle istotną kwestią, są sekcje zwłok ofiar. Dzisiaj, po 67 latach od katastrofy w Gibraltarze, przeprowadzane są sekcje zwłok oficerów poległych wraz z Naczelnym Wodzem. Wcześniej ponownie zbadano ciało W. Sikorskiego. Wszystko to odbywa się równolegle do sytuacji, kiedy polska prokuratura nie posiada tak podstawowych dowodów w sprawie Smoleńska jak sekcje zwłok ofiar, a wszelkie dostępne informacje wskazują, iż takich badań nie przeprowadzono lub zrobiono to pobieżnie z naruszeniem procedur. Pisząc te słowa nie mogę ukryć niedowierzania, a może i wściekłości, na polskie śledztwo, polskich polityków i polskie media. Nie mogę uwierzyć, że wszystko to dzieje się w wolnej Polsce, w wolnej Europie, w wolnym świecie. Co pomyślą o nas następne pokolenia, badając ponownie tę tragedię, mając głębszą wiedzę o politykach i decydentach mających dzisiaj wpływ na śledztwo, otrzymując pierwsze niegdyś “ściśle tajne” dokumenty z przywartych po 50 latach sejfów różnych służb specjalnych? Niestety, nie wróżę pochlebnych nam odpowiedzi na te pytania.
6. Cui bono est vel fuit, is auctor est. Stanowczość w dbaniu o polski interes sprawiła, iż Władysław Sikorski był największym zagrożeniem dla “alianckiej” jedności. Konkretnie jedności Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych ze Związkiem Sowieckim. Niezależnie od tego, kto zastąpiłbym Generała, był on na przegranej pozycji, jego głos nie mógł być słyszalny ani w Teheranie, ani w Jałcie. Kto zastąpi Lecha Kaczyńskiego? Czy przypadkiem nie był on ostatnią przeszkodą do pełnego zresetowania stosunków “Zachód-Moskwa”? Bieg wydarzeń po 10 kwietnia wskazuje, iż wielu polityków tylko czekało w blokach startowych na dogodny moment, by planować nową architekturę europejskiego bezpieczeństwa (tzw. inicjatywa Miedwiediewa), zapraszać Rosję do NATO, rbudować oś Paryż- Berlin – Warszawa – Moskwa, podpisać umowę gazową, wpuścić Rosję do WTO, czy zezygnować z Patriotów (a później rakiet SM-3) na rzecz samolotów transportowych (!) i kilku myśiiwców, które co jakiś czas będą towarzyszyć naszym w akrobacjach nad Wielkopolską. Niestety, polskie media wolą zajmować się PJN, śniegiem, czy lukrowaną wersją polityki. Niestety, sytuacja w “polskim” Londynie, podobnie jak ta AD 2010 nad Wisłą, pośrednio przyczyniła się do katastrofy (walka o samolot), w żaden sposób nie pomagając w wyjaśnieniu katastrofy. Nikt na świecie nie miał także wątpliwości, iż następcy W. Sikorskiego czy L. Kaczyńskiego z większą finezją dostosują się do priorytetów najważniejszych stolic: zachowania jedności Aliantów (czyt. wspieranie Sowietów w wojnie z III Rzeszą, kosztem nie rozstrząsania zbrodni w Katyniu) i “resetu” stosunków Moskwą w obliczu wojny w Afganistanie i zagrożenia ze strony Iranu (czemu nie pomagała stanowcza postawa L. Kaczyńskiego wobec agresji Rosji na Gruzję, sprzeciw wobec powrotu do polityki stref wpływów czy ekspansji Gazpromu). Wystarczy porównać S. Mikołajczyka z W. Sikorskim i B. Komorowskiego z L. Kaczyńskim. Historia magistra vitae est.- pisał Cyceron w dziele “De oratore”. Do dzisiaj sentencja ta nie straciła na aktualności, a kolejne dekady udowadniają jej prawdziwość. Jednak nie dla osób z lewicowo-liberalnych kręgów, które uznały, że “historia się skończyła” i żyjemy w czasie postpolityki. Dokąd doprowadzi taki błogostan polskich i światowych decydentów, lansowany wbrew wszelkich dostępnym i dotykających nas analizom, pokazała historia. Tak samo, iż mądre narody w takich chwilach potrafią obudzić się z letargu i wziąć sprawy w swoje ręce. Ktoś kiedyś powiedział, iż Władysław Sikorski był ostatnią ofiarą Katynia. Dzisiaj do tej długiej listy dodać należy ŚP Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu 95 osób delegacji i obsługi. Obdydówch przywódców łączy nie tylko wiele niejasności i podobieństw co do przyczyn ich śmierci. Połączyło ich miejsce spoczynku – Władysław Sikorski i Lech Kaczyński spoczęli na Wawelu.
PS. Podobieństw obu tragedii jest oczywiście więcej. Proszę nie pisać komentarzy o pominięciu przeze mnie różnic, gdyż te są oczywiste. Przepraszam za nie najlepszą jakość reprodukcji, ale była ona robiona na własne potrzeby, nie planowałem publikacji tego dokumentu.
PS.2 W związku z dyskusją nt. Doktora Retingera. Poniżej wycinki z dokumentu brytyjskich służb odnośnie zaangażowania Retingera w “niby-zamach” ppłk. Kleczyńskiego. Proszę o zapoznanie się z biografią Kleczyńskiego (nawet na WIkipedii) i Państwa opinie, kto dzisiaj pełni rolę Retingera. Zadanie łatwe, analogie bardzo mocne,
WNIOSKI PRZERAŻAJĄCE, więc uznajmy to za zabawę.
Przyczyny gibraltarskiej katastrofy generała Sikorskiego 4 lipca 1943 Na sprawę śmierci generała Sikorskiego 4 lipca 1943 roku w katastrofie gibraltarskiej moje poglądy ewoluowały wraz z mym edukacyjnym i światopoglądowym rozwojem. Na początku mały berbeć interesujący się bardzo historią przyjął bez wahania podręcznikową tezę o wypadku, płacząc nad okrutnym losem naszej biednej Ojczyzny, która w jednym tygodniu straciła 2 wybitnych przywódców (drugim był gen.Grot-Rowecki. Tego ostatniego szczególnie żałowałem wiedząc, że był specjalistą od walk w mieście i zapewne nie dopuściłby do takiej katastrofy Powstania Warszawskiego jaka odbyła się ponad rok później). Dopuszczałem niewykryte działanie Niemców, którzy z życzliwej im pobliskiej Hiszpanii mogli szkodzić tak potężnemu i wiernemu sojusznikowi Wielkiej Brytanii, jak sobie w dziecięcej naiwności wyobrażałem Polskie Siły Zbrojne, z uwagi na Battle of England, Narvik, Tobruk, konwoje i ORP “Piorun”. Potem w liceum gdy poznałem pełną prowokacji zdradziecką taktykę brytyjskiej polityki doszedłem do wniosku, że usunąć polskiego premiera musieli Anglicy, ponieważ poczynili mu daleko idące obietnice, których zrealizować nie chcieli lub nie mogli. Usunięcie Sikorskiego zwalniało premiera Churchila z wielu zobowiązań, również poczynionych osobiście. Dziwna tajemnicza niedbałość śledztwa i brak dostępu do ich archiwum czynników polskich wskazywała niedwuznacznie, że mają cos do ukrycia. Również łatwość z jaką poradzili sobie z następcą generała Sikorskiego premierem Mikołajczykiem wskazuje, że ta zmiana była im jak najbardziej na rękę. (“Śmierć Sikorskiego usunęła jedynego polityka, z którym Anglicy musieli się liczyć. Z Mikołajczykiem nie liczono się wcale”). Na miejsce trzeźwo myślącego o silnym charakterze męża stanu (posiadającego zresztą wiele wad), mogli “rozgrywać” prowincjonalnego zakompleksionego chłopka najbardziej ze wszystkiego nienawidzącego i zwalczającego sanację. Szczwanym lisom Albionu i mistrzom prowokacji Kremla udało się to niestety łatwo. Sprawa polska była najniebezpieczniejszym zagrożeniem dla trwałości koalicji antyhitlerowskiej, której jedność stanowiła dla Wielkiej Brytanii wartość nadrzędną. Znacznie ważniejszą niż lojalność dla “najstarszego” sojusznika. “Bomba wybuchła” gdy dowiedzieliśmy się o prawdziwej roli Kima Philby’ego i paru innych asów MI-5, absolwentów Cambidge (Klugmann, Mackan) , a tak naprawdę agentów sowieckich pracujących w basenie Morza Śródziemnego. Korzyści, jakie Stalin uzyskał przez zamianę Generała na działacza PSL, były aż nadto oczywiste. Symbolem jest jego wizyta w Moskwie 31.7-4.8.1044 i jej skutki, zwłaszcza w Warszawie. Niemniej jednak poszlaki brytyjskie, przedłużenie zamknięcia archiwów na kolejne 50 lat i całkowity brak wzmianki o katastrofie gibraltarskiej w szczegółowych przecież pamiętnikach premiera Churchila z czasów wojny (wyrzuty sumienia?) dobitnie wskazują, że zasada “cui bono?” (w czyim interesie) wskazuje jednak na co najmniej angielskie współuczestnictwo w tej zbrodni. Czyli operacja aliancka. Ktoś nazwał gen. Sikorskiego ostatnią ofiarą Katynia. Dodałbym: za wiedzą i zgodą Brytyjczyków. Studiując kulisy podjęcia decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego i wyznaczeniu “Godziny W” przeczytałem wspomnienia najlepiej poinformowanego i kompetentnego członka Komendy Głównej AK szefa Oddziału II (wywiadu) pułkownika Kazimierza Iranka-Osmeckiego. W postscriptum zawarta jest relacja z rozmowy jaką odbył on po wojnie z byłym agentem polskich i brytyjskich służb specjalnych Edwardem Szarkiewiczem mającej charakter przedśmiertelnej spowiedzi. Ów urodzony jako Szapira, polski Żyd, w latach 20-tych przyjął katolicki chrzest (ojcem chrzestnym był Suczyński, wicemarszałek Sejmu) jako nowo nawrócony Polak-katolik stał się gorliwym państwowcem, doradcą samego Józefa Piłsudskiego w sprawach afer gospodarczych (z uwagi na swoje żydowskie pochodzenie miał duże rozeznanie w środowisku hochsztaplerów i oszustów ), którego kult wyznawał do końca życia. Na pewno bolała go polityka NW Sikorskiego zwalczania sanacji i wszystkiego związanego z Piłsudskim w PSZ na Zachodzie, najbardziej jednak dotknął go rozkaz samego Naczelnego Wodza generała Sikorskiego nakazujący jego, podporucznika (sic!) Szarkiewicza odsunąć od działań operacyjnych. Ta dziwna bardzo ingerencja najwyższego rangą i urzędem oficera WP dotycząca podporucznika miała swoje przyczyny w osobistym urazie, który Sikorski musiał dwukrotnie odczuć wobec niego
(a delikatnym pod tym względem był jak nie przymierzając obecny prezydent i były premier). W 1941 roku Szarkiewicz wykrył i “usunął” niemieckiego agenta Mikicińskiego, który wkradł się w łaski Sikorskiego, wywożąc z okupowanej Polski jego córkę. Zlikwidowanie agenta wykonał w porozumieniu z Brytyjczykami, którzy doceniając wykonanie tego zadania, powierzyli mu dochodzenie w sprawie próby zamachu w samolocie Naczelnego Wodza 31.3.1942. Rzetelnie wykonując i to zlecenie Szarkiewicz wykrył, że żaden zamach nie miał miejsca, a było to jedynie pozorowanie zamachu przez ppłk Kleczyńskiego (który mimo tego nie został nigdy ukarany). Wywołało to wściekłość gen. Sikorskiego jako człowieka o wielkiej miłości własnej (zwłaszcza do swojego wizerunku medialnego, m.in. miał on album, w którym zbierał wycinki gazetowe dotyczące jego osoby) i stąd wspomniany wyżej rozkaz generała banicjujący podporucznika. Wobec możliwości internowania w obozie dla pederastów i przeciwników Sikorskiego na nieprzyjemnej, wietrznej szkockiej wyspie przeszedł na służbę brytyjską. Zajmował ważne stanowisko w kontrwywiadzie (“security”) na Bliskim Wschodzie odpowiadające randze brygadiera (między pułkownikiem a generałem, w WP miał podporucznika !!! ach te nasze zdolności wykorzystywania wartościowych ludzi!). Dzięki temu miał dostęp do samolotu Naczelnego Wodza podczas jego postoju w dn.3 lipca 1943 w Kairze przed odlotem do Gibraltaru. Podczas owej spowiedzi u pułkownika Iranka-Osmeckiego miał wyznać, że stery samolotu posmarował (kazał posmarować) jakąś substancją (kwasem ?), której powolne działanie miało unieruchomić stery w czasie przelotu już daleko za Kairem. Zbiegiem okoliczności awaria nastąpiła wkrótce po ponownym starcie w Gibraltarze, na którym “stosowano tak ostre środki bezpieczeństwa ,że ewentualność sabotażu tam należy wykluczyć”. Prawdopodobność tej relacji potwierdza wykształcenie chemiczne Szarkowskiego, a także to, że podczas prowadzonego rok wcześniej śledztwa w sprawie “zamachu” płk. Kleczyńskiego zapoznał się on dokładnie z procedurami bezpieczeństwa i zwyczajami załogi samolotu Naczelnego Wodza. Prawdopodobnie dlatego wyznaczono go do tego zadania. Dał się poznać (np. przy zabiciu Mikicińskiego) jako bezwzględny egzekutor, a motywowało go poczucie osobistej krzywdy oraz przeświadczenie, że usuwa szkodliwego Polsce i piłsudczykom polityka. Nie orientował się w meandrach polityki międzynarodowej i koszmarnej sytuacji Polski, w której każda zmiana woźnicy (przewodnika) mogłaby być tylko gorsza. I była. Doszedłem do wniosku, że katastrofa gibraltarska musiała być wynikiem sabotażu, wykonanego być może polskimi szapirowskimi rękoma na zlecenie brytyjskich aliantów. Dlatego już przed badaniami zwłok generała 25.11.2008 r. ośmielałem się pisać , że tomograf prawdopodobnie nie wykaże żadnych śladów morderstwa. Cenniejsze byłoby ujawnienie całości dochodzenia technicznego, nigdy przez Anglików nie udostępnionego. Tego należy od nich stale żądać. P.S. Po napisaniu tego tekstu natknąłem się na bardziej prozaiczną, życiową i jakże polską hipotezę dotyczącą przyczyn katastrofy – samolot Naczelnego Wodza i premiera rządu RP był załadowany niezgodnie z przeznaczeniem – ładunkiem cytrusów i alkoholu, które to przedsiębiorczy rodacy z otoczenia Sikorskiego postanowili zabrać ze sobą z Bliskiego Wschodu do głodnego i drogiego Londynu. Źle umocowane, w tajemnicy przed pilotem mogły podczas gwałtownego startu na krótkim lotnisku w Gibraltarze przesunąć się nagle zmieniając środek ciężkości samolotu i powodując spadek jego wysokości i uderzenie o wodę. Hipoteza logiczna, choć niezbyt chwalebna. Tym bardziej po prawie 70 latach Polacy mają prawo poznać prawdę o najtragiczniejszych wydarzeniach swojej historii. Witas
Nie ma fotografii z sekcji? Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nadal nie wie, czy Rosjanie przekazali wszystkie akta z sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej. Powód? Są one nadal tłumaczone. Nie ma też pewności, że Rosjanie posiadają dokumentację fotograficzną sekcji zwłok. Pełnomocnicy przypuszczają, że może jej w ogóle nie być, skoro do tej pory nie trafiła do Polski. Wiadomo, że rosyjscy śledczy sporządzili aż 320 opinii medycznych. Dlaczego tak dużo? Rosjanie poddawali sekcji zwłok każdy fragment ciała odnaleziony na miejscu katastrofy – tłumaczył wcześniej płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Materiały z oględzin i sekcji zwłok były przekazywane z Rosji w dwóch transzach, w październiku i listopadzie. W sumie do Polski trafiło kilkanaście tomów. Ale czy akta te zawierają wszystkie ekspertyzy? Prokuratura wciąż tego nie wie. – Nie znamy jeszcze odpowiedzi na to pytanie, akta nadal są tłumaczone – wyjaśnia kpt. Marcin Maksjan z prokuratury. Wyjaśniając wcześniejsze doniesienia o braku rozeznania, które opinie dotyczą konkretnych ofiar tragedii, prokurator powiedział, że wynikały one z procedury przyjętej przez Rosjan. – Rosjanie nadawali numer, polscy prokuratorzy musieli przyporządkować je do konkretnej osoby – mówi Maksjan. – Zidentyfikowane są wszystkie osoby – podkreśla. Nadal nie wiadomo także, czy prokuratura rosyjska posiada dokumentację fotograficzną z przeprowadzonych czynności sekcyjnych. Poza fotografiami z sekcji prezydenta inne materiały tego typu nie trafiły do wojskowej prokuratury. – Bez nich wartość innych dokumentów dotyczących identyfikacji ciał jest co najmniej ograniczona – zwraca uwagę pełnomocnik kilku rodzin ofiar tragedii mecenas Bartosz Kownacki. Na spotkaniu z rodzinami prokuratorzy prowadzący śledztwo podkreślali, że biorąc pod uwagę wymogi proceduralne i okoliczności sprawy, taka dokumentacja powinna być sporządzana. Co więcej, sekcje powinny być filmowane. Ale wiemy na pewno, że sekcja prezydenta Lecha Kaczyńskiego przeprowadzona w nocy z 10 na 11 kwietnia w zakładzie medycyny sądowej na obrzeżach Smoleńska nie była w ten sposób udokumentowana. Prokuratorzy podkreślają, iż nie wyobrażają sobie, aby fotografie te nie trafiły do Polski. Ale pełnomocnicy rodzin ofiar powątpiewają, czy taki materiał w ogóle istnieje.
- Mogą być podejrzenia, że fotografii nie ma – ocenia Kowanacki, dodając, że rodzą się takie wątpliwości, bo do tej pory ta dokumentacja nie trafiła do Polski, skoro większość akt sekcyjny została już przekazana. Mecenas Kownacki jest natomiast zadowolony z faktu uzyskania, aż po 8 miesiącach, protokołów z zamknięcia trumien, które były sporządzane przez konsula z ambasady polskiej w Moskwie. – Pozostaje jednak pytanie, dlaczego tak późno? – zastanawia się adwokat. Wcześniej pytany o to prokurator Ireneusz Szeląg informował, że procedura nie zna tego typu dokumentów. Kownacki podkreśla, że protokoły te będą miały istotne znaczenie m.in. przy rozpatrywaniu wniosków rodzin o ekshumacje. Zenon Baranowski