120

Nieudane antyszambrowanie u p. Clintonowej Reżymowe media z jednej strony trzęsą się z oburzenia, że p.Hilaria Clintonowa nie przyjęła JE Radosława Sikorskiego, Ministra SZ III RP – ale z drugiej strony chcą to zbagatelizować, pokazując p.Clintonową rozmawiającą „w TYM czasie” z JE Hosni Mubarakiem, prezydentem Arabskiej Republiki Egiptu. Jest to machanie kitą dla zatarcia konfuzji. Jest oczywiste, że w dyplomacji jest to gruby afront – bo jasne, że można było przesunąć termin audiencji o godzinę czy dwie... Warto więc z tej okazji zakonotować sobie, że: 1) Sprawy Bliskiego Wschodu, a nawet Afryki, są dziś dla USA ważniejsze, niż problemy zdychającej Europy. 2) Lobby żydowskie w USA obiecało, że „Polska będzie upokarzana” dopóki nie spełni żądań „przedsiębiorstwa Holocaust”; p.Clintonowa to faworytka tego lobby – które, jak widać, jest wpływowe i dotrzymuje słowa. 3) 1-XII powstaje Unia Europejska – i p.Clintonowa będzie rozmawiała z Ministrem SZ UE; po co ma teraz zawracać sobie głowę 27 ministrami SZ z 27 odchodzących w przeszłość państewek? 4) To tylko afront. To, co ważne, już zaszło 17-IX... gdy JE Benedykt Hussein Obama wycofał się z projektu Tarczy, dając do zrozumienia, że USA nie będą wciskały palców pomiędzy UE i FR. Przy okazji przypominam wypowiedź JE Wacława Klausa, na konferencji z okazji złożenia podpisu będącego gwoździem do trumny 27 niepodległych państw europejskich: „Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego nie jest neutralną analizą prawną, ale zaangażowaną polityczną obroną Traktatu Lizbońskiego ze strony jego zwolenników (…) Przede wszystkim jednak nie mogę zgodzić się z jego treścią, skoro poprzez wejście Traktatu Lizbońskiego w życie, wbrew politycznemu poglądowi Trybunału Konstytucyjnego, Republika Czeska przestanie być suwerennym państwem”. III RP, oczywiście, też. Przechodzimy więc do naszych spraw. JKM

Wiara w GLOBCIO to „przekonanie filozoficzne” P.Tymek Nicholson pracował w Didcot (Oxfordshire) dla „GRAINGER plc” - ogromnej firmy brytyjskiej handlującej i zarządzającej nieruchomościami. P.Nicholson krytykował kolegów z kierownictwa za przyczynianie się do globalnego ocieplenia, składał projekty kosztownego systemu używania węgla itd. - typowy eko-maniak. Gdy więc w lutym z powodu kryzysu trzeba było zredukować szefostwo, padło na p.Nicholsona. Ten jednak zwrócił się był w marcu do sądu pracy na tej zasadzie, że zwolniono Go za przekonania – a przepisy o Równości w Zatrudnieniu zabraniają dyskryminacji z powodu „religii, przekonań religijnych i poglądów filozoficznych” P.Nicholson przegrał – ale odwołał się, i właśnie teraz Apelacyjny Trybunał Pracy w Londynie orzekł, że p.Nicholson ma prawo powoływać się na ten przepis. Z czego wynika, że przekonanie, iż GLOBCIO jest powodowane przez działalność człowieka nie jest wnioskiem z doświadczenia i nie ma nic wspólnego z nauką: jest aktem swoistej wiary (podobnie jak wiara w 6.000.000 zamordowanych w Holokauście Żydów czy w Jednakowe Zdolności Mężczyzn i Kobiet).Jak wiadomo: gdy ludzie przestają wierzyć w Boga zaczynają wierzyć w Cokolwiek. Powstaje pytanie, czy wiara w to, że GLOBCIO nie jest powodowane przez człowieka – to tylko wiara, czy może jednak naukowo uzasadnione twierdzenie? Inne pytanie: czy np. człowiek, który by buchalterem mianował szympansa - i twierdził, że zrobił to, gdyż głęboko wierzy, iż naczelne niczym nie różnią się od człowieka – też nie mógłby zostać wyrzucony z pracy? JKM

Art. 170a czyli: zablokują nam internet? To już staje się nudne. MinFin i MSWiA opracowują projekt „czarnej listy” domen, które dostawcy internetu będą musieli blokować. (Koniec internetowej wolności w Polsce - rząd szykuje art. 170a "Dziennik Gazeta Prawna": Dostęp do internetu ma być w Polsce limitowany. Przy okazji zdelegalizowania e-hazardu rząd chce stworzyć czarną listę domen, które będą musieli blokować dostawcy internetu - ustalił dziennik. Pomysł nabrał realnych kształtów podczas serii spotkań ekspertów z policji i MSWiA w Ministerstwie Finansów, które pilotuje prace nad tym projektem - zaznacza gazeta. - Chcemy wprowadzenia nowego artykułu do prawa telekomunikacyjnego, roboczo to art. 170a - ujawnia "DGP" urzędnik z MSWiA. Według tego przepisu, wszyscy dostawcy internetu mieliby obowiązek blokować strony z niebezpieczną zawartością. Czarną listą zarządzałby Urząd Komunikacji Elektronicznej. Konkretne adresy będą wskazywać UKE, policja, służby specjalne i Ministerstwo Finansów. Więcej na ten temat w publikacji "Dziennika Gazety Prawnej".) Tym razem pod pretekstem „walki z e-hazardem”. Tę listę ma współtworzyć MinFin. Jak np. ktoś poda nowy sposób omijania płacenia podatku – to się go zablokuje, i tyle. Zdumiewające tylko, że pracujący nad kształtem knebla urzędnicy nie zdają sobie sprawy, że pracują na próżno. To nie przejdzie. Nie musi zresztą. Jeśli bowiem tylko Sieć zacznie odgrywać jakąś realną rolę w polityce (już zaczyna – ale proszę zajrzeć na koniec wpisu) Unia Europejska (przypominam: od 1-XII-2009 wszyscy przestajemy być obywatelami III RP, stajemy się obywatelami IV UE; pierwszą stworzył Rzym, drugą Karol Wielki, trzecią Adolf Hitler...) wyda ogólną „dyrektywę”, obowiązującą we wszystkich krajach UE. W ramach walki z omijaniem podatków, pedofilią, terroryzmem, e-hazardem, chuligaństwem na stadionach i czymś tam jeszcze wprowadzi się praktycznie ogólną cenzurę. Niecenzurowane będą jedynie strony z pornografią – homo-porno, oczywiście. Albo i to nie. A ja stwierdzam, że nadal jestem „niesobą”, unperson: (Wybrano "najbardziej internetowego" polityka "Gazeta Wyborcza": Osobą, która najlepiej wykorzystuje internet do kontaktu z wyborcami jest Janusz Palikot - wynika z sondażu SMG/KRC. Za lubelskim politykiem Platformy Obywatelskiej, który prowadzi bloga w Onet.pl, głosowało 14 proc. internautów. Aż 5 proc. badanych wskazało Donalda Tuska. To zaskakujące, bo nie ma on strony internetowej, ani nie prowadzi blogu. 2 proc. wskazało natomiast na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który niedawno odświeżył swoją stronę internetową. - Politycy nie rozumieją jeszcze, że internet to nie tradycyjne medium, i najczęściej ustawiają się w roli nadawcy, który tylko mówi do swoich odbiorców - mówi "Gazecie Wyborczej" socjolog internetu z Uniwesytetu Warszawskiego dr Dominik Batorski. Badania SMG/KRC pokazały również, że tylko co czwarty użytkownik internetu czyta w sieci artykuły dotyczące polskiej polityki. Ledwie 3 proc. internautów przez ostatnie pół roku weszło na stronę dowolnej partii politycznej. Nieco więcej, 9 proc., oglądało w sieci materiały wideo dotyczące polityki). Jak podaje "Gazeta Wyborcza" z sondażu SMG/KRC wynika, że „Osobą, która najlepiej wykorzystuje internet do kontaktu z wyborcami jest Janusz Palikot. Za lubelskim politykiem Platformy Obywatelskiej, który prowadzi bloga w Onet.pl, głosowało 14% internautów. Aż 5% badanych wskazało Donalda Tuska. To zaskakujące, bo nie ma on strony internetowej, ani nie prowadzi blogu. 2% wskazało natomiast na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który niedawno odświeżył swoją stronę internetową”. Co warte jest to badanie pokazuje przykład z blogiem JE Donalda Tuska. Ale „wynik badania” idzie w świat jako fakt agencyjny. Przy okazji jeszcze jedna informacja dla tych, którym nie chce się klikać w ten link: „Badania SMG/KRC pokazały również, że tylko co czwarty użytkownik internetu czyta w sieci artykuły dotyczące polskiej polityki. Ledwie 3% internautów przez ostatnie pół roku weszło na stronę dowolnej partii politycznej. Nieco więcej, 9%, oglądało w sieci materiały wideo dotyczące polityki”. JKM

O stosunkach – po Bożemu - Ajajajajaj! Panie Rotenschwanz, pan wiesz? Pan nie jesteś żaden Rotenschwanz! Pan jesteś Paganini! Pan jesteś Rubinstein! - Nu, co pan mówisz takie rzeczy, panie Piperman? Od kiedy pan masz tych objawów? Ja jestem porządny kupiec, a nie żaden Paganini, a pan mnie tu o Rubinsztajnu! Pan powinieneś się leczyć na głowę, a nie na nogi! - Uj, jak pan dużo o sobie myślisz, panie Rotenschwanz! Ja nie mam żadne objawy, ja nie potrzebuję leczyć się na głowę! Pan nic nie rozumiesz? Czy ja mówię, że pan nie jesteś kupiec? Ja mówię, że pan jesteś kupiec, aj, co ja mówię! Pan jesteś jak tysiąc kupiec! - Panie Piperman, jaka Tysiąc? Co pan mnie wmawiasz dziecko w brzuch? Tysiąc to nie jest żaden kupiec, Tysiąc, to... - ja nie powiem, co jest, bo ona mnie zaraz poda do niezawisłego sądu, a to dla mnie żaden interes. Pan nie możesz po ludzku powiedzieć, o co pana biega? - Mnie biega o Brukselę.
- Nu? - Pamiętasz pan, panie Rotenschwanz, jak mnie pan mówiłeś, że pan jedziesz do Brukseli, bo goje – ony się boją klimatu i ony kupują sobie limitu, a jak ony kupią sobie limitu, to ony machają rękami i krzyczą: „yes, yes, yes!”? - Aaa, to tak mnie pan mów, panie Piperman, a nie o żaden Tysiąc albo inne Paganini, czy Makagigi. Ja mogę pana powiedzieć, że ja zrobiłem git-interes! - Nu? - Uważasz pan, panie Piperman, goje - ony boją się klimatu. A inne goje też się boją i ony mówią – znaczy – te inne, że jak dostaną od tamtych pieniądze, to ony już tak nie będą się bały. To tamte goje uradziły, żeby im dać tych pieniędzy, żeby ony się tak nie bały i żeby nie uciekały od klimatu. I ony zaczęły się kłócić ile kto ma dać pieniądze na tego klimatu i ony obiecały korzystnego kompromisu. I z powodu że obiecały, ony znowuż sze czeszą i krzyczą: „yes, yes,yes!” - No a pan - co za interes zrobiłeś? - Uj, panie Piperman, czy pan nie za dużo chciałbyś wiedzieć? Ja mogę pana tylko powiedzieć, że ja sze kręcę przy tych limitów, a jak teraz ja sze też pokręcę przy te pieniądze dla tamtych gojów, to ja będę sam wielki puryc! A pan, - robisz pan jaki interes? - Aj, kto tu mówi o interes; pan wypluj to słowo. Jaki tu interes, kiedy świat się męczy? - Co pan żałujesz temu światu – niech on sze trochę pomęczy. Jak on sze męczy, to on by sobie chciał ulżyć. A jak on by sobie chciał ulżyć, to on potrzebuje znieczulenia. A jak on potrzebuje znieczulenia, to jemu trzeba sprzedać szczepionki. No a jak trzeba sprzedać szczepionki, to pan wiesz – bierze sze trochę talku albo wody destylowanej i szczepionka gotowa. Pan, panie Piperman, zamiast narzekać, że świat sze męczy, lepiej byś przeszedł na prowizje od przekonywania gojów, że mają sze zaszczepić. Pan przekonasz takiego ministra od zdrowia, on nakupi szczepionek i niech ony szczepią sze na zdrowie! Jak świat sze męczy to jest interes! - To tak sze pana wydaje, panie Rotenschwanz. Weź pan takiego PSL. Jemu niezawisły sąd kazał oddać 18 milionów za kampanię wyborczą. To jaki ony mają interes, że sze męczą? - A kto mówi, że ony? Ony wcale nie muszą mieć interes! Pan niby jesteś kupiec, panie Piperman, a pan nie wiesz, że wystarczy, jak jeden ma interes? Wicepremier Pawlak negocjuje z Ruskimi o tym, tfy! - o gazu i jak ony wiedzą, że wicepremieru Pawlaku na gewałt potrzeba 18 milionów, to im od razu lepiej sze negocjuje. I ony mogą wtedy zrobić interes, a taki, dajmy na to, Gudzowaty – nie. - Aaa, to co innego panie Rotenschwanz.. To jest polityka na wysokim poziomie. Pan mnie nie mów o polityka, pan mnie mów o interes! - Panie Piperman, polityka to jest interes! Weź pan takie Niemcy. Tam Naszą Złotą Panią Anielę zatwierdzili na kanclerza i ona teraz ma jasność, co zrobić z tutejszymi gojami. Ony, te Niemcy, teraz takie postępowe są, że nawet goja, to znaczy oczywiście goja też, ale jak to ony mówią „geja”, zrobili ministrem spraw zagranicznych. On sze nazywa Gwidon Westerwelle i on z pierwszą swoją wizytą przyjechał do Polski. Co tu dużo gadać; on ma dobry gust, bo minister Sikorski i młody i przystojny. A pan wiesz, o czym ony rozmawiają? - Uj, panie Rotenschwanz, pan to już myślisz, że ja nic nie wiem. A o czym ony mają rozmawiać, jak nie o stosunkach? - I tu masz pan rację, panie Piperman. Właśnie dlatego minister Sikorski sze pilnuje, żeby zawsze do niego frontem – że to niby, pan wiesz, nie ma przed nim nic do ukrycia. To on o tych stosunkach może sobie gadać, a co to komu szkodzi? To nic nikomu nie szkodzi, a on zadowolony. - Myślisz pan, że zadowolony? - A czemu on ma nie być zadowolony? Jak takiego Dalajlamę podnieca już sama myśl o śmierci, to może i temu niemieckiemu gojowi też dużo nie potrzeba. Popatrzy sobie, pogada o stosunkach i szczęśliwy, jakby kto jemu sto koni wsadził.- A Chlebowski, patrz pan, jaki nieszczęśliwy. On mówi, że on jeszcze nigdy tyle nie płakał. - Pan sze dziwisz? Jak byś pan stracił takie alimenty, jak poseł Chlebowski, to też byś pan płakał żywymi łzami. Ale po co on płacze? On nie wie, jak trzeba płakać? Umieć płakać, to jest dopiero interes! Kto może lepiej tego wiedzieć od nas, no nie? On potrzebuje płakać przed kamerami telewizji, a nie gdzieś po kątach! O – jak raz tak się złożyło, że umarł Wejchert i ony będą mieli żałobę, jak ony będą mieli żałobę, to Chlebowski będzie mógł płakać w TVN ile dusza zapragnie i kto wie – może nawet zrobią z niego gwiazdora? - Takiego od płakania? - Od płakania. Od śmichów-chichów to ony mają premieru Tusku, albo Palikotu, a znowuż od powagi, to mają tego, tam... wi hajst der goj? Ten taki siwawy, taki pobożny, z Krakowa? - Czekaj pan, ja go mam w końcu języka... O – już wiem: Gowin. Gowin Jarosław. On robi im kodeks etyczny, znaczy sze – jak mają kraść po Bożemu. - Panie Piperman, pan znowu mówisz takie dziwne rzeczy. Jak to – po Bożemu? - A tak. Pan nie słyszałeś, panie Rotenschwanz, jak rabin Schuldrich wziął w obronę przez angielskimi Żydkami Michała Kamińskiego? Ony jemu zarzucają antysemitismus i że „były neonazista”. A rabin im powiada: co z tego że on były neonazizsta, jak on jest przyjacielem Izraela? On teraz dla Izraela wszystko zrobi, żeby tylko jego się nie czepiali i żeby nie stracił alimenty. Pan rozumiesz; jak się taki, jeden z drugim, neonazista przyzna, to my do niego nie mamy już żaden interes! To znaczy, my dopiero wtedy mamy do niego interes, żeby on sze słuchał i to jest właśnie po Bożemu. - No to a giten cześć, panie Piperman! SM

06 listopada 2009 " Z jego klepkami jest tak źle, że nic nie dałoby się zrobić."..." (Nikodem Dyzma o h. Ponimirskim) Szykuje się nowa podwyżka podatków, w ramach zapowiadanej przed wyborami obniżki podatków poprzez ich podwyżkę i budowę Taniego Państwa socjalistycznego przez Platformę Obywatelską. Ministerstwo Finansów socjalistycznych zamierza na razie po cichu, bo głośno będą nowe podatki nałożone na hazard- obłożyć 22% vatem szkoły językowe(????) Czemu winne są szkoły językowe, żeby je obkładać podatkiem? Co zawiniły rządowi? Oczywiście- jak zawsze- podatek zapłacą konsumenci, ci co będą się chcieli uczyć języków obcych. Jeśli chcą się uczyć, szczególnie języków obcych – niech płacą! To chyba jasne! Przynajmniej w socjalizmie biurokratycznym. Bo ci co chcą oglądać panią Edytę Górniak nagą, taka jak ją Pan Bóg stworzył, będą mogli to zrobić już wkrótce, bo  zaprzyjaźnione z nią media ogłosiły,  że za jedyne 400  000 złotych rozbierze się ona do naga, niech każdy sobie zobaczy  co masz kotku w środku. Nie znam oczywiście szczegółów tej sesji, a vat na „ lub czasopisma” wynosi na razie tylko 7 %.. Nie będzie więc drogo, ale będzie nago. Nie wiem tylko, czy nogi będą szeroko.. Pani Edyta znana jest nie tylko z doskonałej interpretacji polskiego hymnu, ale również z rozrzutności, bo potrafi wydać jednorazowo na zakupach 12 000 złotych(!!!). Na takie fanaberie potrzeba pieniędzy, a z tymi u pani Edyty coraz gorzej.. 400 000 złotych starczy na jakiś czas, a potem wymyśli się jeszcze coś innego związanego z nagością, bo jakoś ze śpiewaniem u pani Edyty ostatnio coraz gorzej. Tym bardziej, że poszedł sobie precz ,mąż – menadżer. Może jakaś reklama pasy do zębów? Żeby były bielsze  w swojej  bieli  bardziej niż do tej pory? Wygląda na to, że rozbieranie się do naga jest ostatnio w modzie u naszych „ gwiazd”. Bo i  feministka Anna  Mucha się rozebrała i  „ Kasia” Figura i panna  Herbuś. Czyżby talent polegał wyłącznie na rozbieraniu się? I czy jest to moralne? Jak napisała jedna nauczycielka o swoim uczniu:” Nie chce śpiewać hymnu szkoły. Mówi, że uznaje  tylko disco polo.”(!!!) A czy moralnym jest uchwalenie przez Platformę Obywatelską i Polskie Stronnictwo Ludowe, w ciągu  ostatnich dwóch lat- 464 ustaw z 861 projektów zgłoszonych   w demokratycznym Sejmie? Im więcej ustaw- tym więcej bałaganu! Im więcej przepisów- tym bardziej chore jest państwo- twierdził Tacyt. A im więcej praw- tym mniej sprawiedliwości- twierdził  Arystoteles. Ale nasi demokratyczni posłowie wiedzą lepiej.. I uchwalają w nieskończoność! Ile jeszcze da się uchwalić, ile przepchnąć, w ile ustaw nas uwikłać, ile wolności nam odebrać? Bo każda ustawa odbiera odrobinę wolności jednostce, a nawet najlepiej  leczony potem  kac prawny, może potrwać nawet kilka lat! I się jeszcze tym przechwalają, że uchwalają.. A czym tu się chwalić? Że odbierają - uchwalając- zdrowy rozsądek! Demokracja- zdrowy rozsądek :dwie różne rzeczy. Albo demokracja- albo zdrowy rozsadek. Większość- zdrowy rozsądek! Koń by się uśmiał! Prawda nie potrzebuje ustępstw i wypośrodkowań, bo przestaje być prawdą. Wypośrodkowana prawda w wyniku ustępstw wobec Liczby- traci Rację. Bytu. Albo Liczba- albo Racja! Tak jak w reklamie:” Jąkasz się? Nie wymawiasz „r”. Pomożemy ci. Pytaj w aptekach o cyklopentanoperhydrofanaltren”.(???) W sposób demokratyczny, w ramach walki o „ polską rację stanu”, posłowie Prawa i Sprawiedliwości mają złożyć do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o zbadanie zgodności zapisów Traktatu Lizbońskiego z Konstytucją Rzeczpospolitej(????). Nie wiem, o co chodzi, oprócz robienia sobie z nas jaj, bo przecież  pan prezydent Lech Kaczyński, podpisał już Traktat Lizboński, ku chwale Unii Europejskiej(???), jako nowego bytu międzynarodowego- jednego państwa o osobowości prawnej. Teraz będą toczyć boje o to, kto będzie prezydentem i   kto będzie zajmował się polityką zagraniczną  Unii. Żeby było zabawniej i bardziej  hałaśliwie propagandowo, odrębny wniosek w tej samej sprawie mają złożyć również senatorowie Prawa i Sprawiedliwości(???). Gdyby istniała trzecia izba parlamentu, i tam też byliby przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości- oni też złożyliby wniosek o zbadanie zgodności Traktatu z naszą Konstytucją. Żeby ich wyborcy myśleli zapewne, że Prawo i Sprawiedliwość, tak bardzo walczy o polskie interesy. Tak bardzo walczy, że pan prezydent, który broń Boże nie jest członkiem Prawa i Sprawiedliwości,  nie był uwikłany w politykę, żeby nie był stronniczy- podpisał Traktat. Tak jak pan Aleksander Kwaśniewski, który, też  żeby nie być posądzonym o stronniczość polityczną wystąpił nawet z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Bo chciał być prezydentem wszystkich Polaków(???) Wszyscy ONI będą domagać się potwierdzenia wyższości Konstytucji Rzeczpospolitej nad prawem unijnym lub orzeczenia niezgodności Traktatu z Konstytucją bądź wskazówek dla parlamentu dotyczących uzupełnienia krajowego prawodawstwa w zakresie kontaktów na linii Polska- UE. (????) Senatorom głównie chodzi o wyznaczenie wyraźnej i nienaruszalnej granicy, której prawodawstwo unijne, stanowione na bazie Traktatu Lizbońskiego, nie będzie mogło przekroczyć bez wcześniejszej zgody parlamentu krajowego.(???). Niemcy to zrobili wcześniej jeśli już, ale przed podpisaniem Traktatu! I to jest real polityk, a nasi maskaradowi politycy, robią  stymulowany hałas, żeby nas oszukać! Że niby chcą bardzo,  bardzo  się starają, usilnie i z wielkim zaangażowaniem dbają o interesy polskie. Ale już po wszystkim, bo była przecież okazja, żeby Traktu nie podpisywać. To samo robili przed referendum akcesyjnym; całą duszą i ciałem partyjnym byli za wejściem Polski do Wspólnot Europejskich, ale po wygranym referendum przez zwolenników przyłączenia Polski do kołchozu,(12 milionów „za”- 4 miliony’ „przeciw”) już następnego dnia byli propagandowo przeciw.(???) Taka taktyka, żeby nas oszukać! Sam byłem uczestnikiem debaty przedakcesyjnej z  panem posłem Markiem Suskim z Prawa i Sprawiedliwości: on był „ za”, a ja  byłem” przeciw”. To był Wielki Tydzień  Przedakcesyjny, ale już po niedzielnym głosowaniu Prawo i Sprawiedliwość było przeciw..(???).

Tak jak zdarzyło się, że „ na lekcji religii uczeń Z. oszukiwał, grając w karty”(!!!!) I te niekończące się opowieści o szczepionkach, aż rzygać się już chce od tego szczepionkowego hałasu. I na Ukrainie, i brakuje, i Polska pomoże, i pani minister Kopacz, i nasze bezpieczeństwo zdrowotne, bo bez tej chmary  urzędników, to Polska się zawali, a przynajmniej zakołysze w posadach. A my wszyscy powymieramy, i zostaną  tylko urzędujący urzędnicy, których świńska grypa i tak dalej.. A może nareszcie przeznaczyć na badania naukowe, jakąś konkretną sumę z budżetu państwa, w ramach projektów unijnych, z dobrze przygotowanym biznes planem,  uzasadnionym merytorycznie i po przeszkoleniach merytorycznych piszących biznes plan, i nareszcie ruszyć w kierunku wynalezienia szczepionki przeciw….. socjalizmowi biurokratycznemu, który jak rak zżera organizm, zwany Polską.. Żebyśmy się na ten socjalizm uodpornili, bo z ich klepkami jest tak źle, że  naprawdę nic w ich klepkowej sprawie, nie da się zrobić.. To jest już tak zaawansowane, że nie do wyleczenia! Ich ratuje tylko skalpel. Mocno i zdecydowanie wyciąć. A dla nas tymczasem tylko szczepionka, bo o surowicy nie ma co marzyć..

A rzucić się ich po prostu nie da.. Uczepili się nas, jak rzep psiego ogona. Jeden facet w zeszłym tygodniu rzucił swoją dziewczynę, bo miała….zeza. Był pewien , że widywała kogoś na boku! A w ramach wolnego rynku regulowanego, spółki dystrybucyjne naciskają na państwowy Urząd Regulacji Energii, by ten zaakceptował podwyżki cen energii(???). Kosztowało nas to będzie od stycznia  jakieś 200 złotych na każdą głowę rocznie! Pomożemy??? A mamy inne wyjście? WJR

Wesoły oberek o różnicy łajdactwa Sejm postanowił powołać kolejną komisję śledczą, która – zgodnie z projektem Platformy Obywatelskiej – zajmie się wyjaśnieniem okoliczności towarzyszących pracom nad uregulowaniem hazardu w okresie sprawowania rządów przez Sojusz Lewicy Demokratycznej, Prawo i Sprawiedliwość oraz Platformę Obywatelską. Uchwała w tej sprawie została przyjęta olbrzymią większością, można powiedzieć, że prawie jednogłośnie. Ta jednomyślność upewnia nas, że powołana właśnie komisja będzie działała w myśl podstawowej zasady konstytucyjnej III Rzeczypospolitej: my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych i że nie zrobi nikomu krzywdy, ponieważ jej celem będzie przedstawienie telewizyjnego widowiska pod tytułem: Spór o różnicę łajdactwa.

Zasiadający w komisji reprezentanci poszczególnych klubów poselskich będą starali się pokazać, że politycy z klubów konkurencyjnych też kręcili różne lody i wzywać w tym celu świadków, których – jak zauważył Rejent Milczek - „nie brak na tym świecie”. W tej sytuacji końcowy raport, jaki komisja ma przedstawić w lutym przyszłego roku, z pewnością przybierze formę wesołego oberka. W ten sposób, po ratyfikacji traktatu lizbońskiego, Sejm coraz głębiej wchodzi w nową rolę – przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego – bo po 1 grudnia prawdziwa władza będzie również formalnie zastrzeżona dla starszych i mądrzejszych. SM

CZY ISTNIEJĄ ŚWIĘCI I ŁAJDACY? Co jest lepsze: twórczość Gretkowskiej czy Dostojewskiego, „Urodzeni mordercy” czy „Niebo nad Berlinem”? Jednym z najmniej mądrych, a równocześnie najbardziej rozpanoszonych przesądów jest twierdzenie, że o gustach się nie dyskutuje. Tak? A o czym mamy dyskutować? Kwestia epistemologicznego statusu sądów wartościujących jest fundamentalną kwestią cywilizacyjną. Ustroje i systemy, które rezygnują z formułowania mocnych sądów ocennych, osłabiają swoje sądownictwo, policję i cały wymiar sprawiedliwości. Rządzący zaś zamieniają się w fircyków, którzy sprawnie dostosowują się do obowiązującego w polityce kanonu estetycznego. Wybory wygrywają bowiem gładcy i sympatyczni mówcy, przegrywają zaś przepełnieni poczuciem misji ludzie, na których twarzach maluje się niepokój i smutek. Już kategorie „lepszy”, „gorszy” doprowadzają lewaków do furii. Eksponując jedną rzecz, dokonujemy przecież automatycznej „dyskryminacji” innych. A rzekomo nie ma w istocie żadnych podstaw do formułowania sądów ocennych ufundowanych na czymkolwiek innym niż nasze stany psychiczne. Tego inspiruje i zachwyca krycyfiks w nocniku, innego nie. Ale podstaw, aby piętnować działalność całych hord Nieznalskich czy Kozyr tak naprawdę nie ma. No i co z tego, że może to obrażać czyjeś uczucia religijne? A moje uczucia – może ktoś wywodzić – obraża szpetota miejscowego kościoła. Tam, gdzie w grę wchodzą kategorie estetyczne – a większość fenomenów dnia codziennego zawiera takie konotacje – spory na temat obecności pewnych treści w przestrzeni publicznej powinny być zawieszone. No, ale są wyjątki! Jeżeli w urynie wystawiona zostanie w państwowej (czy innej) galerii gwiazda Dawida, to zmienia to postać rzeczy. Wtedy już nie mówi się o estetyce i wolności „artysty”, ale o antysemityzmie. Jeżeli ktoś podobną akcję chciałby przeprowadzić z muzułmańskim symbolem religijnym (na wszelki wypadek nawet go nie nazywam), dostaje kulkę w czaszkę – i już po dyskusji. Postępowcy żerują bezczelnie – bo arbitralnie i jednostronnie czyniąc zeń użytek – na rozróżnieniu, którego dokonał David Hume (1711-1776). Sądy wartościujące nie są sądami emiprycznymi w sensie naukowym. Owszem, odnoszą się do pewnej rzeczywistości – psychicznej – ale dlatego nie podlegają intersubiektywizacji (jak sądy o faktach dostępnych powszechnie) i zachowują status sądów subiektywnych, w żaden sposób niesprawdzalnych. Tobie wydaje się to, a mnie tamto. I dobrze, jeżeli wyznajemy zasadę tolerancji. W ten sposób w liberalnej demokracji może funkcjonować obok siebie nieskończona liczba sądów ocennych, wśród których są sądy sprzeczne. Dlaczego przesąd Hume’a tak się upowszechnił w dzisiejszej filozofii? Odpowiedź daje na to inne pytanie: „Czy ten człowiek jest dobry?”. Dobry? – zapytają lewacy. Może tak, może nie. To zależy od tego, czy spełnia kryteria przyjęte w danym czasie i danej społeczności. Co jest dobrem w rozumieniu nowojorskiej bohemy, nie musi być dobre w rozumieniu plemion żyjących w dżungli amazońskiej. Ale i w NY, i wśród buszmenów zdanie powyższe nie jest, ściśle biorąc, zdaniem w sensie logicznym. Nie daje się mu bowiem przypisać żadnej z dwóch wartości logicznych: prawda, fałsz. A dlaczego? Bo nie ma zbioru kryteriów, na mocy których dałoby się ocenić, czy człowiek jest dobry czy zły (w innej stylizacji językowej: czy jego czyny są dobre, czy złe). Możemy zatem oceniać rządy, narządy i przyrządy – i nie są to wtedy wypowiedzi stricte oceniające, mamy bowiem empiryczne kryteria informujące, co znaczy, że młynek do kawy jest dobry (czy zły), czy nasz wzrok jest dobry (czy zły), czy rząd sprawuje władzę dobrze, czy źle (wybory parlamentarne). Pomijając ten ostatni przykład, w ocenie którego rządzą często emocje i czynniki pozamerytoryczne, pozostałe przykłady nie budzą niczyjej wątpliwości. Dobry młynek to taki, który skutecznie miele kawę. Jeżeli ten oto konkretny młynek zakupiony przez nas wczoraj, kiepsko mieli, wypuszczając kawałki ziaren, jeżeli sypie się z niego zawartość, jeżeli jego obsługa wymaga nadzwyczajnej siły, powiemy w sposób uprawniony, że jest to zły młynek (czyli po prostu do bani). Dlaczego tak samo nie jest z ludzkimi działaniami? Nie istnieje bowiem zbiór kryteriów, który pozwoliłby nam formułować kategoryczne sądy oceniające. Kwestionuje się, aby istniała w przypadku ludzi i ich działań taka „funkcja”, którą dana osoba powinna spełniać, aby być „dobrą”. Oczywiście w sensie względnym, sytuacyjnym, określonym kulturowo przez niepisany obyczaj i prawo stanowione, daną osobę wolno nam – na to lewacy nam zezwalają – użyć takiego sformułowania. W istocie jednak używają go oni nagminnie i to nie „w sensie w sensie względnym, sytuacyjnym, określonym kulturowo przez niepisany obyczaj i prawo stanowione”, ale w trybie stanowczym, apodyktycznym, kategorycznym. Widać to ewidentnie wszędzie tam, gdzie w grę wchodzą etyczne i estetyczne uwrażliwienia lewaków (i nie tylko). Czy ktoś z nich ośmieli się powiedzieć, że holocaust nie był złem moralnym? Czy zakwestionują moralne potępienie „molestowania seksualnego” przez księdza z Koziej Wólki? Problem sądów wartościujących w antropologii to kwestia unieważnienia poglądu, iż istnieje ponad historyczny, obiektywny zbiór moralnych dyrektyw, zakazów, nakazów i zaleceń, które wytyczają człowiekowi sposoby postępowania, określając jego funkcję na ziemi, tak jak instrukcja obsługi młynka do kawy uszczegóławia jego cele i sposób działania. Logicznie pierwotny więc wobec zarzutów Hume’a jest rozstrzygnięcie o charakterze fundamentalnie poznawczym: czy istnieje i jest poznawalny kanon wartości etycznych oraz zbiór dyrektyw wykonawczych, instruujący o dobrych sposobach działania człowieka. Jeżeli się istnienie powyższych bytów kwestionuje, pozostaje przyjąć zalecenia Hume’a. Nie mają one jednak charakteru logicznego, o ile nie są podbudowane założeniami ideologicznymi i światopoglądowymi. Strategia hume’owska prowadzi do destrukcji dyskursu etycznego i poważnego dyskursu estetycznego. Zaciera się granica między symfoniami Mozarta a piosenkami Dody. Wszystko jest równocenne – i po co to zmieniać? Po co dyskryminować wielbicieli Dody, którzy o Mozarcie nie słyszeli, a za nią oddaliby życie? Czy to nie okrutne? Zuważmy także, że przeniesieniu dyskursu etycznego w obszar „psychologicznych preferencji” nadaje mu powierzchownie estetyczny charakter. Zanikają pytania w rodzaju: „Czy pornografia jest szkodliwa?”, wypierane coraz częściej przez pytania w rodzaju; „Jakie wrażenie robi na tobie hard porno?”, „Czy lubicie oglądać porno we dwójkę?” etc. Poważne pytania zostają spsychologizowane i zredukowane do subiektywnych prezentacji jednostkowych stanów psychicznych. Na zakończenie powiem mocno: ludzie pozbawieni zdolności sądzenia z oczywistością – pisałem o tym w tekście… – są umysłowo niepełnosprawni i nie są dysponowani ani do opisywania rzeczywistości, ani do zarządzania nią. Jednak o ile kulturowo są porządnie przysposobieni do życia, wychowani we właściwym systemie wartości (tak, „właściwym”, istnieją bowiem systemy całkowicie niewłaściwe; niech relatywiści-nihiliści powiedzą publicznie, że system wychowawczy w nazistowskich Niemczech albo Komsomoł w Sowietach były dobrymi systemami wychowawczymi), mogą prawidłowo i etycznie funkcjonować w świecie. System demokracji liberalnej jest szczególnie nieprzydatny w wyłanianiu jednostek intelektualnie przygotowanych do kształtowania opinii publicznej oraz rządzenia. U jego podstaw leży konkurs wyłaniania politycznych Miss czy Misterów zewnętrznej elegancji i werbalnej sprawności. Ale w jaki sposób demokratyczne wybory miałyby wyłaniać ludzi naprawdę mądrych, skoro swoista teologia demokracji (traktowanej jako wartość najwyższa) wyklucza rozróżnienie na głupców i mędrców? Oczywiście czyni to tendencyjnie i w sposób skrajnie zakłamany. W istocie bowiem liberalni lewicowcy wypowiadają tysiące kategorycznych sądów ocennych, mają swoich bożków i idoli oraz swoje resentymenty, którym także dają wyraz w sposó niepohamowany własnymi zakazami. Ideologia wykluczania sądów wartościujących z poważnego dyskursu publicznego prowadzi do całkowitego zaniku owego dyskursu. Świadomością i podświadomością zbiorową zaczynają sterować ci, którzy w najsprytniejszy sposób są w stanie opanować kanały informacyjne, którymi transmituje się do społeczeństwa dowolną ideologię, korzystną dla opiniotwórczej elity. Taki jest skutek atomizacji społeczeństwa pod hasłem wolności i samorealizacji jednostki. To samotny i ogłupiały tłum, którym łatwo może sterować niewielka, świadoma swoich celów, zdeterminowana grupa scalana politycznie, materialnym interesem, etnicznym pochodzeniem itp. Demokracja wyzuta z mocnej aksjologii przeistacza się w quasi-liberalny zamordyzm. Wyraźne oznaki tego mamy obecnie w Polsce. Autor ideologicznie niepoprawnej książki, w której pojawiły się sądy wartościujące ujemnie kwalifikujące reanimowanego przez liberalną lewicę bożka, zamiast pisać doktorat na uniwersytecie, obsługuje wózek widłowy w jakiejś firmie. Tzw. spiskowa teoria dziejów jest w złożonych konfiguracjach ideowo-politycznych często niezbędnym modelem wyjaśniającym, który teoretyczność traci wraz z drobiazgową, uporczywą analizą poszczególnych składników tejże konfiguracji. Ale aby ją rozpocząć i doprowadzić do końca, potrzebna jest duża odwaga i wytrzymałość badacza. Jednak lepiej być bogatym i sławnym niż biednym i zepchniętym na prestiżowy margines społeczeństwa. Dlatego tak mało jest Cenckiewiczów, Gontarczyków czy Zyzaków, a tak wielu Friszke’ów. Paweł Paliwoda

07 listopada 2009 Socjalizm demokratyczny jako dobro wspólne.... Żeby choć jeden dzień spokoju….. żeby można było napisać o czymś innym, niż o trudzie budowy socjalizmu europejskiego opartego na prawach człowieka, demokracji, dobru wspólnym i innych fałszywych założeniach. W dniu, w którym nie ukaże się mój blog, bo nie będzie o czym pisać, uznam za wielki triumf zdrowego rozsądku nad socjalizmem… Właśnie niewybieralna demokratycznie Komisja Europejska, podobnie jak przyszły prezydent Unii Europejskiej też będzie niewybieralny demokratycznie-a tak wiele mówi się w Unii o demokracji- żąda, by do 2016 roku koncerny samochodowe w Unii Europejskiej ograniczyły  o dziesięć procent zużycie paliwa przez nowe samochody dostawcze, bo inaczej zapłacą słone kary(????) Nowe standardy wejdą w życie o cztery lata później niż dotąd planowano. Naciskały na to Francja, Niemcy i Włochy. Proszę zwrócić uwagę,  że  żądają administracyjnie, a nie pozostawiają sprawę wolnemu rynkowi.. Bo wolny rynek socjalni demokraci i przy okazji komisarze o kolorze ideologicznym czerwonym, mają głęboko w demokratycznym i antyrynkowym poważaniu. Równie dobrze, można żądać ograniczenia zużycia paliwa o 30 czy czterdzieści procent, bo tak się komuś podoba, a tymczasem podnieść akcyzę w paliwach o olejne 20 procent. Czy koncerny samochodowe ścigając się o pozyskanie klienta nie mają na uwadze produkcji samochodów zużywających jak najmniej paliwa? Trzeba ich poganiać batem, batem idologiczno- administracyjnym? I straszyć karami! W tym przypadku kara ma odstraszać przyszłych „ przestępców”, ale w sprawach kryminalnych  socjaliści demokratyczni od kar odchodzą, bo  uważają fałszywie, że  nieuchronność kary, a nie jej wysokość decyduje o sprawiedliwości. Normalny człowiek  wie, o  sprawiedliwej karze decyduje iloczyn wysokości i nieuchronności kary. Szaleństwo zawsze rodzi odwagę, ale szaleństwo socjalistów rodzi kolejne szaleństwa! Oczywiście w każdym kolejnym szaleństwie jest metoda.. Bo szaleńczego ograniczenia dyrektywno- roporządzeniowej ideologii biurokracji europejskiej , chociaż o dwadzieścia procent niestety, nie możemy się spodziewać.. Nie ma nawet najmniejszego światełka w tunelu. Tylko ciemność! Przerażające! Socjalizm nie może być jednocześnie wesołym, trzeźwym i mądrym. Socjalizm jest zawsze zniewalający.. Bo w ciągu trzech zbliżających się lat, wszystkie nowe opony sprzedawane w Unii Europejskiej  będą musiały być zaopatrzone w etykietki informujące o ich wpływie na zużycie paliwa, przyczepności do wilgotnego podłoża oraz hałasie(????) Informacji o samopoczuciu kierowcy na unijnych etykietkach  na razie nie będzie , tak jak nie będzie na razie etykietek na oponach, których używa się przy sprzęcie specjalistycznym podczas na przykład budowy dróg. Na walcach etykietek też nie będzie i na oponach  samochodów wyścigowych jeżdżących po torach wyścigowych też nie będzie. Tak jak nie będzie etykietek na samych torach wyścigowych, które powinny być jak najmniej wilgotne, dobrze przyczepne i powodujące jak najmniejsze zużycie paliwa. Bo zużycie paliwa jest bardzo bliskie każdemu administracyjnemu socjaliście, tak jak sprawa hałasu, w której to sprawie – już wkrótce- zamierzają zrobić nam dobrze.

 Zamierzają mianowicie wprowadzić przymus używania tłumików podczas jazdy po żużlu motorem(???). Żużel ma pozostać, na razie, ale właściciel motoru musi używać tłumika, bo jest straszny hałas i nie da się oglądać w spokoju zawodów żużlowych, a że przy tym spadnie moc silników – to socjalistów mało obchodzi. W końcu nie wolno hałasować i już! Jeździć sobie- to po cichu i z wyczuciem, standardów europejskich. I  żeby nie zakłócać widzom sportu żużlowego i  ich  myślenia o demokracji, prawach człowieka i innych tam fałszywek  XX i XXI wieku. Potem wezmą się za tory samochodowe, które muszą spełniać kolejne wymyślone standardy, muszą być odpowiednio wilgotne, niehałaśliwe i powodujące małe zużycie paliwa. A już jazda z prędkością 300km / godzinę – to istna zgroza i horror! Poustawiać znaki ograniczające prędkość na torach wyścigowych i cześć! A w ogóle co za głupota doskonalić samochody i motory tylko po to, żeby wyłonić tego co jeździ najszybciej.?? Co innego budować szybkie samochody, a co innego jeździć   nimi jak najwolniej… Socjalistom chodzi o to, żeby jeździć jak najwolniej, bo chodzi o bezpieczeństwo.. To jest najważniejsze! Bryczką konną jeździło się stosunkowo bezpiecznie- chociaż nie zawsze. Jeden z dyrektorów  Polskich Kolei Państwowych jeździ i szybko i bezpiecznie. I ma się rozumieć wygodnie, bo tylko tak jeździ się państwowymi kolejami, które za wielkie państwowe  pieniądze odbudowuje się w szybkim tempie, realizując ideę wspólnej własności( socjalizmu), bo taka jest najlepsza jako dobro wspólne- zakupując co rusz jakieś nowe wagony, przy akompaniamencie afer, jak to przy zakupie przez urzędników, za nie ich pieniądze, czegoś co jest im zupełnie niepotrzebne. Najważniejsza dla urzędnika dysponującego naszymi pieniędzmi  znacjonalizowanymi nam  przemocą jest łapówka. I o nią chodzi w tych wszystkich transakcjach na styku państwowe- prywatne, albo państwowe- państwowe.. I nigdy nie wydają z łapówki reszty! Chyba, że namierzy ich Centralne Biuro Antykorupcyjne- wtedy  mogą oddać prawie wszystko. Zanim oczywiście  nie przepiszą łapówki na pozostałych członków rodziny. Gdzieś w Bobrownikach na Mazowszu, koleje mazowieckie przedłużyły  linię, która  nie budziła  szczególnego zainteresowania pasażerów, bo jest tam  ich  niewielu,  ale za to mieszka  tam niedaleko  i przypadkowo  sam dyrektor linię mazowieckich, bo kolej  państwowa, szczególnie mazowiecka  musi docierać do wszystkich i obsługiwać wszystkich. I dbać o wszystkich. Szczególnie o dyrektorów. Już niejaki Hilary Minc próbował doprowadzić planowanie  socjalistyczne do każdego stanowiska pracy. Teraz próbują socjaliści iść jego tokiem rozumowania i – na razie- doprowadzić planowo  państwową kolej do każdego dyrektora socjalistycznej pracy. Niech się chłop do pracy nie spóźnia i niech czuwa nad całością punktualnie, tak jak punktualnie chodzą koleje państwowe, według których już dawno nie można regulować zegarków. Zresztą zegarów kolejowych też. Najgorzej jak zaczną doprowadzać linie kolejowe do domów  wszystkich dyrektorów związanych z Polskimi Kolejami Państwowymi, a jest ich wielu, bo państwowe tuczy bardzo, tak bardzo,  że stać państwową kolej na doprowadzenie państwowych linii dla funkcjonariuszy państwowych, oczywiście likwidując te linie, które potrzebne są  pasażerom, a niepotrzebne wszelkiej maści państwowym dyrektorom z nadania nomenklaturowego. Bo państwowa  kolej nie istnieje dla pasażerów, ale dla kilkudziesięciu spółek pasożytujących na niej i dla – o ile pamiętam- 102  organizacji  związkowych żerujących  na dotacjach państwowych. Pasażerowie są tylko pretekstem do wyciągania pieniędzy. Z naszych kieszeni.. Pan prezydent Lech Kaczyński powiedział do historyków IPN:” W Polsce odkrywanie prawdy to nie tylko działalność naukowa, to walka wymagająca wielkiej odwagi”(!!!) A czy odkrywanie prawdy, na przykład dotyczącej państwowych kolei, których zwolennikiem jest pan  prezydent Lech Kaczyński, to też jest przejaw odwagi? Bo trzeba odważyć się być mądrym- to jest dopiero wielka odwaga! A jaka mądrość! WJR

W przeddzień pożegnania niepodległości 3 listopada br. czeski Republiki Czeskiej Wacław Klaus podpisał traktat lizboński. Republika Czeska była ostatnim państwem członkowskim, które traktatu lizbońskiego nie ratyfikowało, a więc podpis Wacława Klausa zamyka proces ratyfikacji. W następstwie tego traktat lizboński wejdzie w życie z dniem 1 grudnia. Oznacza to, że tego dnia na politycznej mapie świata pojawi się nowe państwo: Unia Europejska. Pojawienie się tego państwa oznacza, że dotychczasowa formuła współpracy europejskiej zmienia się w sposób zasadniczy. Dotychczas bowiem współpraca europejska odbywała się według formuły konfederacji, czyli związku państw. Proklamowanie 1 grudnia br. Unii Europejskiej oznacza zmianę formuły konfederacji, czyli związku państw na formułę federacji, czyli państwa związkowego. W tej sytuacji wypada postawić pytanie o status prawno-międzynarodowy dotychczasowych państw członkowskich – czy zachowują one niepodległość – jakby nigdy nic, czy też niepodległość tę tracą. Rzecz w tym, ze państwa członkowskie, m.in. Polska, będą od 1 grudnia br. częściami składowymi Unii Europejskiej. Czy część składowa jakiegokolwiek państwa może być niepodległa? Doświadczenie historyczne poucza nas, że nie – że nigdy żadna część składowa jakiegokolwiek państwa nie była niepodległa. Przeciwnie – podlegała władzom tego państwa właśnie jako jego część składowa. Nie ulega zatem wątpliwości, że 1 grudnia br. Polska utraci niepodległość. Inną sprawą jest wpływ, jaki władze jakiejś prowincji mają na władzę centralną państwa, w skład którego wchodzą. To może zależeć i od statusu prawnego konkretnej prowincji – czy np. ma autonomię, czy jej nie ma – a także od faktycznego wpływu prowincji na polityczne centrum państwa. Zdarzało się wielokrotnie, że niektóre prowincje zyskiwały w swoich państwach decydujące znaczenie de facto – nawet jeśli nie de iure. Jest wysoce prawdopodobne, że w Unii Europejskiej takie znaczenie może zyskać prowincja niemiecka – że Niemcy mogą zostać politycznym kierownikiem Unii Europejskiej – ze wszystkimi tego konsekwencjami również dla Polski. Warto bowiem podkreślić, że na podstawie ustaleń traktatu lizbońskiego, Polska, podobnie jak inne państwa, może zostać przegłosowana, to znaczy - zmuszona do przyjęcia regulacji, które uważa za sprzeczne z własnym interesem. Jak wiadomo, Niemcy zabezpieczyły się przed taką ewentualnością wprowadzeniem zasady, że wejście w życie na obszarze Republiki Federalnej Niemiec jakichkolwiek regulacji wspólnotowych, tzn. unijnych, wymaga każdorazowej zgody obydwu izb niemieckiego parlamentu, tj. Bundesratu i Bundestagu. Może zatem się zdarzyć, że rozwiązanie przeforsowane przez Niemcy na terenie unijnym będzie musiało być wprowadzone w życie w innych państwach członkowskich – a w Niemczech nie. W oczekiwaniu na wejście w życie traktatu lizbońskiego i wynikające z tego proklamowanie Unii Europejskiej, będziemy 11 listopada obchodzili rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918. W uroczystościach, jakie z tej okazji się odbędą, wezmą udział przedstawiciele konstytucyjnych władz naszego państwa, z panem prezydentem na czele i na pewno będą z tej okazji wygłaszać przemówienia podkreślające ogromną rolę niepodległości w życiu narodów i państw, a w życiu narodu i państwa polskiego – w szczególności. Obawiam się jednak, że żaden z tych mówców nie powie prawdy o konsekwencjach, jakie dla niepodległości Polski i dla jej politycznej suwerenności wynikają z wejścia w życie traktatu lizbońskiego. Obawiam się, że zostaniemy uraczeni potężną dawką fałszu i krętactw - podobnie jak podczas pamiętnych akademii ku czci rocznicy bolszewickiej rewolucji październikowej, jakie odbywały się u nas, kiedy Polska stanowiła część składową imperium sowieckiego. SM

ODRODZENIE RZECZPOSPOLITEJ KOLESIÓW Dowiedzieliśmy się ostatnio, że afery, o ile w ogóle miały miejsce, najlepiej zostaną zbadane pod nadzorem tych, którzy są podejrzewani o ich sprawstwo. To jest standard III RP, z którego wyłamał się tchórzliwie tylko Leszek Miller, pozwalając na rozwalcowanie SLD przez jakąś komisję śledczą. Odpłatą pięknym za nadobne było odesłanie go w polityczny niebyt przez zakulisowych animatorów rzeczpospolitej kolesiów... A owa rzeczpospolita rozpoczęła się parodystycznie. Wolne wybory 4 czerwca roku 89. odbyły się ze z góry przyjętą proporcją posłów na sejm: 65 % dla PZPR, 35 % dla reszty. Wszyscy organizatorzy tych wiekopomnych wydarzeń okazali się jednak tak głupi, że nie przewidzieli możliwości przepadnięcia 33 mandatów przewidzianych dla komuny z tzw. listy krajowej. Po fakcie zmieniono więc tak ordynację wyborczą, aby PZPR bez niespodzianek mogło te 33 mandaty uzyskać... Jednym z zabawniejszych przykładów kontynuowania tej parodii była odmowa premiera Mazowieckiego udziału w rozwiązywaniu RWPG, które proponowały mu na początku roku 1990 rządy Czechosłowacji i Węgier – „My nie jesteśmy zainteresowani likwidacją Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, ale jej reformą!” – rezolutnie odpowiedział na tę propozycję nasz pierwszy niekomunistyczny premier...Tak to skrystalizował się ten ideał III RP, w której wolne wybory odbyły się najpóźniej ze wszystkich dawnych demokracji ludowych, a więc dopiero pod koniec roku 1991. Za to nigdy nie przeprowadzono tu powszechnego uwłaszczenia i rzetelnej reprywatyzacji. No i słusznie! A po jaką cholerę dopuszczać do własności kapitału miliony Polaków, ograbionych przez komunę? Przecież wtedy tak trudno byłoby ukraść z tego cokolwiek!... Zabawny był też pan prezydent Lech Wałęsa, który w wystąpieniu publicznym chwalił się tym, że Borys Jelcyn pozwolił mu zapisać się do NATO. Natomiast obrazę najwyższego stopnia stanowił rząd Jana Olszewskiego, szczególnie szyfrogram, który premier wysłał do Moskwy. Prezydent Wałęsa i minister Skubiszewski dowiedzieli się z niego, że Rząd Rzeczpospolitej Polskiej nie zgadza się na podpisanie umowy z Rosją, umożliwiającej tworzenie eksterytorialnych spółek rosyjskich na terenach po byłych bazach Armii Czerwonej... Onegdaj nawet w łonie Platformy Obywatelskiej dojrzał sprzeciw przeciwko rzeczpospolitej kolesiów. Profesor Paweł Śpiewak był autorem hasła IV Rzeczpospolitej, a głównym orędownikiem reformatorskiej naprawy był Jan Rokita. Pod takimi hasłami szli do wyborów w roku 2005. Jednak po dwóch latach tych panów wyślizgano nie tylko z Platformy, ale też w ogóle z polityki. Natomiast po następnych, przyspieszonych wyborach nastąpiła reaktywacja III RP... I tak odżyła rzeczpospolita kolesiów, kraik doktora Mirosława G., posłanki Sawickiej, senatora Misiaka i paru burmistrzów z Wybrzeża. Najwięcej do powiedzenia mają – kwa...twa...ma... – Rychu, Zbychu, Miro i Zdzichu. Państewko, w którym normy prawne układa się cichcem w krzakach na cmentarzu albo na stacji benzynowej w klozecie... Jan Kalemba

08 listopada 2009 Ideał sięgnął szafotu.. Pan generał Waldemar Skrzypczak,  nad trumną pana kapitana Daniela Ambrozińskiego, po jego” powrocie” z Afganistanu powiedział:” Nie urzędnicy wojskowi, biurokracja ma nam mówić, czym walczyć. To my wiemy czym mamy walczyć, i chcemy, żeby nas słuchano. Zabrano nam kompetencje,. zostawiając odpowiedzialność”.(!!!!) Mocne, ale prawdziwe słowa. Brakowało jeszcze słów o rozbrajaniu armii, o dziadostwie w niej panującym, o tym jak żołnierze za własne pieniądze kupują sobie dodatkowe magazynki. Oczywiście do Afganistanu pojechali ochotnicy, ale oni  reprezentują Polskę. W życiu cywilnym urzędnicy na co dzień zabierają nam kompetencje, ale zostawiają odpowiedzialność. Ale my cywile, nie mamy takiego cywilnego generała, który nad naszą trumną mógłby się o nasze kompetencje upomnieć. Wolność z odpowiedzialnością. A nie niewola z odpowiedzialnością. Po co przypominam pana generała Skrzypczaka? Ano, jak wieść dziennikarska niesie, koło spraw pana generała kręcą się jacyś ludzie powiązani, z czymś, co wygląda na służby, kręcą się  w Kołobrzegu, miejscu zamieszkania pana generała i  węszą za tym, jaki jest stan majątkowy generała i wypytują o to i owo. Znaczy się będzie nowa afera…. gruntowa(???). Która jak wiadomo skończyła się dla pana  Leppera uniewinnieniem, ale nie skończyła się źle ,dla pana Kamińskiego,  byłego już szefa CBA- który tę aferę spreparował. Czy ktoś kiedyś sprawdzi, czy dokumenty były fałszowane? Może kiedyś w wolnej Polsce.. Na razie- od pierwszego grudnia  2009 roku Polska traci suwerenność, zrzekała się jej za sprawą rządzących Polską „ elit”, którym suwerenność Polski przeszkadzała i uwierała jak przysłowiowy wrzód na tyłku. W związku  z zamieszaniem wokół Centralnego Biura Antykorupcyjnego krąży następujący dowcip: „CBA wprowadza od dzisiaj nową usługę. Wyślij SMS pod numer 79xx z imieniem i nazwiskiem polityka, a  będziesz otrzymywał codziennie stenogramy z jego rozmów”(????) Będzie afera” wojskowa”, ale nie tych, co armię doprowadzili do stanu nieużywalności, ale  - tego, co powiedział jedno zdanie publicznie za wiele. Posunął się o jeden most za daleko. Jeśli chodzi o polską armię to dane na koniec lipca 2009 roku wyglądają następująco: 93 tysiące żołnierzy, w tym 112 generałów, 22 ooo oficerów, 42 ooo podoficerów, no i 16 500 szeregowych zawodowych i  ponad 10 000 szeregowych nadterminowych. Oczywiście , jak za poprzedniej komuny, rządzące Polską „ elity” będą nam wmawiać, że nic się nie stało, nic takiego co budziłoby niepokój, nic wielkiego. Jak  mieliśmy ograniczoną suwerenność pod butem moskiewskim, to o naszej  niepodległości ani mru, mru.. Teraz będzie dokładnie to samo! Wszystkim mówiącym, że utraciliśmy  suwerenność, będzie się wmawiać, że się mylą, bo nie jest tak źle, nie ma nic takiego co budziłoby niepokój, nie stało  się nic wielkiego. A but brukselski to nic strasznego. Od pierwszego grudnia znika veto, którym jeszcze mogliśmy posłużyć się przy ratowaniu polskich spraw, Teraz będą decyzje większości! Pani Hilary Clinton, znana lewicowa działaczka Ludowej Partii Demokratycznej  i szefowa dyplomacji amerykańskiej, już nawet z Polakami spotkać się nie chce, nie ma czasu, choć spotkanie było umówione i dogadane z polskim MSZ. Takiego afrontu Polska dawno nie doświadczyła; pan minister naszej dyplomacji pan Radek Sikorski , który całym swoim sercem popierał przyłączenie Polski do Unii Europejskiej przeciwko Rosji, i likwidował już część naszych placówek dyplomatycznych, na własnych plecach doświadczył olewającego stosunku  pani Clinton. A ja myślę sobie tak: skoro Polska  po podpisaniu Traktatu Lizbońskiego stała się częścią  nowego państwa o nazwie Unia Europejska, to po co, pani Hillary Clinton  ma spotykać się z szefem dyplomacji państwa, które już jest martwe międzynarodowo, bo już za  niewiele czasu na czele Unii Europejskiej stanie dyplomata, wysoki komisarz spraw zagranicznych Unii Europejskiej. Wtedy pani Clinton będzie rozmawiała z nim , między innymi o sprawach Polski. A z nami?  A z nami  w  jakim celu? Co innego państwa poważne jak Niemcy, Wielka Brytania czy Francja.. Wobec takiego dyplomatycznego  afrontu Polska powinna   odwołać  swojego ambasadora z USA(!!!!). I to natychmiast! I niech się nie cieszy pan Waclav Klaus, że wytargował nie przyjmowanie przez Czechy socjalistycznej Karty Praw Podstawowych..(????). Ponieważ  po wejściu w życie Traktatu Lizbońskiego znika veto, które do tej pory- jako zasada powszechnej zgody było obecne w ustawodawstwie Wspólnot Europejskich. Teraz decyzje będą podejmowane demokratycznie większością głosów. Socjaliści, którzy  od dwudziestu lat umyślili sobie budowę jednego państwa- sprawy, nie odpuszczą Czechom.. Odczekają jakiś czas i przegłosują, a jakże demokratycznie to co oni uznają za stosowne i Czesi będą musieli przyjąć Kartę Praw Podstawowych. To samo  myślą sobie zapewne Irlandczycy, że im się upiekło. .W piekle  co najwyżej można spotkać diabła przy kotle, w którym smażą się dusze socjalistów. Bo jednak dusze chyba  mają, wystarczy spojrzeć na pana Piotra Ikonowicza , z Nowej Lewicy, a wcześniej Polskiej Partii Socjalistycznej i niekoniecznie  Frakcja Rewolucyjna, tak jak tow. Ziuk- który to pan Piotr Ikonowicz jeszcze z życia prezentuje się w czerwonej koszuli. W kolorze diabła. I tylko tyle.. Więc wszystko co Irlandczycy  uzyskali zostanie im zabrane, to tylko kwestia czasu.. Potwór nie poprzestanie na pożeraniu, będzie pożerał dalej i dalej, a jak naprawdę  socjalistyczny  i opresyjny potwór przystąpi do tworzenia własnej armii europejskiej, to zbrojenia nas zjedzą. Sama walka z globalnym ociepleniem nas zje finansowo, a jak dojdą zbrojenia idące w miliardy euro.. Trudno to sobie wyobrazić.. Roszczenia, zbrojenia, dwutlenek węgla, biurokracja, marnotrawstwo- wszystko ciągle przed nami! I ile to kasy pójdzie w błoto.. I będziemy płakać i płacić! Zedrą z nas ostatnią koszulę i jeszcze bardziej zadłużą, jakby 700 miliardów złotych było zbyt mało, plus ma się rozumieć prawie 40 miliardów długu jaki ma ZUS, a którego to długu nie wlicza się do długu publicznego. Wlicza się natomiast deficyt budżetowy na poziomie 52 miliardów, a to podobno jeszcze nie wszystko, bo liczą się w socjalizmie również sztuczki księgowe, żeby coś tam ukryć, i żeby na razie szydło  nie wyszło na światło dzienne. W sumie dodatkowo jeszcze 50 miliardów(!!!!!) Natomiast pana kapitana Mateusza Hoha z piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych  nie obchodzi dług  publiczny Stanów Zjednoczonych, który jest  na poziomie 12 bilionów dolarów(!!!) i drugie tyle na zewnątrz Stanów Zjednoczonych. Obchodzi go sens wojny w Afganistanie.. Ostatnio jako dyplomata, jako pierwszy tej rangi amerykański urzędnik podał się do dymisji w proteście przeciwko afgańskiej wojnie Twierdzi, że stracił wiarę i zrozumienie dla strategicznych celów USA w Afganistanie, a obecność Amerykanów staje się tylko przyczyną eskalacji wojny, gdyż podobnie jak niegdyś Sowieci próbują oni zaprowadzić w Afganistanie porządki i ideologię, których nikt tu nie zna ani sobie nie życzy(???) No tak! A Przecież demokracja i prawa człowieka są najwspanialszym wynalazkiem na świecie. Począwszy od Rewolucji Francuskiej.. Szafot i gilotyna to ideały   Rewolucji Francuskiej, ideał równości, braterstwa i wolności od Boga- albo śmierci.. Ale Afgańczycy pokonali do tej pory wszystkie imperia.. I z prawami człowieka i demokracją też sobie poradzą! I nikt im nie zabierze kompetencji , zostawiając  odpowiedzialność. I ta wieczna rzeźnia.. W imię fałszywych ideałów, w które już chyba nikt nie wierzy, oprócz tych, którzy na siłę próbują je narzucić innym… Przecież Lenin, Trocki i Stalin- to adepci i rzeźnicy tej samej rzeźni.. Prawa człowieka i demokracja równa się socjalizm. Widać Afgańczycy nie chcą socjalizmu.. Ciekawy jestem ilości dezercji z  szeregów  Armii Czerwonej, pardon oczywiście Armii Amerykańskiej niosącej  za sobą smród demokracji i praw człowieka. W imię umiłowania pokoju! Wojenna   Nagroda Nobla jest tego przykładem. Wartości za które warto umierać, szczególnie na obcym terytorium.. Bo demokrację i prawa człowieka buduje się najlepiej na stertach z ludzkich ciał…Tymczasem Afgańskich! Demokracja i Prawa Człowieka- albo ma się rozumieć śmierć! WJR

Esbecy z tajnego zbioru IPN nie stracą lepszych emerytur Esbecy, których akta są w ściśle tajnym tzw. zastrzeżonym zbiorze IPN, nie stracą przywilejów emerytalnych - co od Nowego Roku obejmie ogół oficerów służb specjalnych PRL. Materiały z tego zbioru są tajne i IPN nie wolno ich udzielać organom emerytalno-rentowym dla obniżki świadczeń. Problem ujawnił prezes IPN Janusz Kurtyka, przedstawiając w środę w Senacie informację o pracach Instytutu w 2008 r. Na mocy specjalnej ustawy, od 1 stycznia 2010 r. oficerowie służb PRL i członkowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (lub wdowy po nich) stracą prawo do uprzywilejowanych świadczeń - wyższych niż mają zwykli emeryci. Pierwsi już dostają decyzje o obniżce, od której można się odwołać do sądu. Według szacunków IPN, takich decyzji może być w sumie ok. 45 tys. Do końca roku IPN ma przekazać organom emerytalnym zaświadczenia o  przebiegu służby funkcjonariusza wraz z informacją, czy "czynnie wspierał osoby lub organizacje działające na rzecz niepodległości Państwa Polskiego" - wtedy zachowałby swe świadczenie. - Nie jesteśmy w stanie udzielić informacji zakładowi emerytalno-rentowemu odnośnie do funkcjonariuszy, których teczki zostały przekazane do zbioru zastrzeżonego, nie wolno nam bowiem udzielać takiej informacji. Można zatem powiedzieć, że ci, którzy znaleźli się w zbiorze zastrzeżonym, będą mieli szczęście i nie będą zweryfikowani w ramach tej ustawy - oświadczył Kurtyka senatorom. Zapewnił, że IPN widzi problem. - Z całą pewnością zwrócimy się - zwracamy się i będziemy się zwracali - do odpowiednich służb ochrony państwa, żeby jak najwięcej tych teczek personalnych, które są w zbiorze zastrzeżonym, było wyjmowanych z tego zbioru po to, żebyśmy mogli je zweryfikować - zapowiedział. W zbiorze zastrzeżonym są akta służb PRL "aktualne dla bezpieczeństwa państwa", których z tego powodu IPN nie ujawnia na ogólnych zasadach (nie wiadomo, co konkretnie tam jest). Dostęp do zbioru mają wyłącznie prezes IPN i służby specjalne. To one decydują, co ma być w tym zbiorze - choć prezes może uchylić ich decyzję (spory rozstrzyga kolegium IPN). Kurtyka zmniejszył ten zbiór niemal dwukrotnie. Za prezesury Leona Kieresa (lata 2000-2005) do tego zbioru miało trafić wiele akt służb PRL, nie związanych z bezpieczeństwem RP. IPN podkreśla, że nie dostał z  budżetu dodatkowych funduszy na realizację ustawy o obniżce świadczeń służb PRL i musiał zwolnić ok. 100 osób, by uzyskać pieniądze na zakup sprzętu komputerowego i oprogramowania oraz stworzenie zespołu do weryfikacji. - Mogę zameldować Wysokiemu Senatowi, że Instytut prawdopodobnie wywiąże się z tego zadania, mimo że sam wielokrotnie zgłaszałem obawy - mówił Kurtyka. IPN stwierdził, że ustawą powinno być objętych ok. 45 tys. osób; do weryfikacji zostało jeszcze ok. 10 tys. osób. Kurtyka ujawnił, że IPN otrzymał do sprawdzenia 194 tys. osób. Według niego, zakład emerytalno-rentowy przesłał wszystkie dane dotyczące osób, które pobierają uprzywilejowane świadczenia. - Naszym zadaniem było wyłuskanie z tej masy żyjących jeszcze i pobierających emerytury funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa - dodał prezes IPN. Kurtyka zdradził, że przy okazji udało się wykryć szereg nadużyć. Według niego, w organach bezpieczeństwa PRL "bardzo często zdarzało się, że ktoś pełnił służbę np. pięć lat, a do emerytury liczyło się dziesięć, a później piętnaście lat i na podstawie jego oświadczenia potwierdzonego przez dwóch towarzyszy służby, zaliczano mu i przydzielano emeryturę". - Całkiem sporo osób w ten sposób będzie teraz zweryfikowanych - zapowiedział prezes IPN. Jego zdaniem, "zakład emerytalno-rentowy wypłacał te emerytury siłą rozpędu". Obecnie funkcjonariusze służb specjalnych od 1944 do lipca 1990 r. (lub ich bliscy) dostają wyższe świadczenia niż zwykli emeryci - nawet do 5 tys. zł. Zdaniem posłów PO - autorów ustawy - naruszało to "zasady sprawiedliwości społecznej". Emerytury dla b. oficerów będą zatem obliczane nie tak jak obecnie - według wskaźnika w wysokości 2,6 proc. podstawy wymiaru za każdy rok służby za lata 1944-1990 - lecz 0,7 proc. (tak jak za okres nieskładkowy, za okres składkowy wynosi on 1,3%. Przeciętny emeryt ze służb PRL straci ok. tysiąca zł; świadczenia generałów spadną nawet trzykrotnie. Szacowano, że świadczenia dla b. oficerów służb PRL mają się zmniejszyć o ok. 600 mln zł rocznie. PO zapowiadała, że część oszczędności przeznaczy dla "pokrzywdzonych przez PRL". Przywileje za lata służby w PRL stracą także ci funkcjonariusze SB, którzy w 1990 r. zostali pozytywnie zweryfikowani i przyjęci do Urzędu Ochrony Państwa - np. szefowie UOP gen. Gromosław Czempiński i gen. Andrzej Kapkowski. Krytykowali to szefowie MSW po 1990 r., m.in. Krzysztof Kozłowski i Andrzej Milczanowski. - Zatrudniałem tych ludzi na określonych warunkach płacowych i emerytalnych. Po blisko 20 latach ustanawia się nowe zasady, rażąco niekorzystne, uważam to za skandal - mówił Milczanowski. Członkom WRON emerytura wojskowa naliczana będzie po 0,7 proc. podstawy wymiaru za rok służby w wojsku - począwszy od 8 maja 1945 r. WRON - administrująca od grudnia 1981 r. do lipca 1983 r. stanem wojennym - składała się z 22 wyższych wojskowych (część już nie żyje). Szef WRON gen. Wojciech Jaruzelski - sądzony za bezprawne wprowadzenie stanu wojennego w 1981 r. - dostaje 7 tys. zł emerytury "generalskiej". Mówił, że nie skorzysta z emerytury, jaka przysługuje mu jako b. prezydentowi RP z lat 1989-1990. SLD i b. prezydent Aleksander Kwaśniewski prowadzili kampanię przeciw odebraniu mu wyższej emerytury. Lewica zaskarżyła ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, zarzucając jej m.in. odpowiedzialność zbiorową wobec funkcjonariuszy z PRL (nie jest jeszcze znany termin rozprawy). Niektórzy prawnicy uważają, że nie powinno być konstytucyjnych problemów z  odebraniem wyższych emerytur oficerom służb PRL; za wątpliwą uznawali zaś konstytucyjność odbierania ich członkom WRON. INTERIA.PL

DONALD T. - I LOBBYSTA III RP Jeżeli można powiedzieć o kimś, że jest „człowiekiem z kasyna" , to nikt nie zasłużył na ten tytuł bardziej niż „Donek" - I lobbysta III RP, człowiek, który ma większe prawa do nazywania się Prezesem Rady Lobbystów niż premierem.

Chlebowski walczył z hazardem, Drzewiecki walczył z hazardem, Tusk też walczy z hazardem. I powinien skończyć tak samo jak jego hazardowi przyjaciele. Podczas swojej „spoconej" konferencji prasowej Zbigniew Chlebowski nie mógł się wykłamać ze związków z biznesmenami od hazardu, ale usiłował bronić się opowieściami o swoich zasługach w walce z hazardem. Twierdził, że nie wspomagał rozwoju sieci automatów do gry, a realnie przyczynił się do jej ograniczenia. Konkretnie polegało to na tym, że zablokował projekt upoważnienia samorządów do wydawania zezwoleń na ustawianie automatów na swoim terenie i doprowadził do monopolu Ministerstwa Finansów na te zezwolenia. Tak właśnie wygląda maszynka lobbingowa, nowy rodzaj osławionego „oscylatora" Bagsika, który zbijał fortunę za wiedzą Ministerstwa Finansów. Gdyby zezwolenia wydawały samorządy, to straciłyby na tym grube ryby biznesu hazardowego, bo automaty mogłaby ustawiać konkurencja. A tak rynek automatów jako praktyczny monopol został prawnie przyznany wspierającym Platformę „Rychom". W tej kwestii „Zbychu" i cała PO z pewnością zasłużyli na stuprocentową pochwałę „Rychów". Gdyby „Rzeczpospolita" nie opublikowała dokumentów CBA, to walczące z hazardem kierownictwo Platformy doprowadziłoby do usunięcia obecnego nieprzekupnego wiceministra finansów. Jacka Kapicę uratowała właśnie publikacja rozmów, w których umawiano się, że wyrzuci się go jako tajnego agenta PiS. „Miro", czyli Mirosław Drzewiecki, nie jest ani głupszy, ani mniej przyjacielski od swoich przyjaciół z elity PO. Też jak lew walczył z hazardem, czego najlepszym dowodem jest jego dążenie do darowania temu biznesowi pół miliarda złotych rocznie. Dlatego premier schował na razie starego przyjaciela, ale nadal ma do niego zaufanie i dopuszcza możliwość powrotu do Ministerstwa Sportu. Łączy ich przecież nie tylko projekt „Orlików" (nawet tam CBA coś zepsuła, ale ABW popracuje nad mediami, żeby i tę aferę jakoś „przykryć"), ale po prostu wszystko. Jeżeli można powiedzieć o kimś, że jest „człowiekiem z kasyna" , to nikt nie zasłużył na ten tytuł bardziej niż „Donek" - I lobbysta III RP, człowiek, który ma większe prawa do nazywania się Prezesem Rady Lobbystów niż premierem. „Zbycho" mógłby się u „Donka" uczyć lobbingowego fachu, a i tak nigdy nie osiągnąłby klasy „machera z zaplecza", który już dwadzieścia lat temu zaczynał wysoko, bo na 18. piętrze, w gościnie u właściciela kasyna w hotelu Marriot. Czy można wierzyć że „Donek", osobiście nadzorujący pracę ABW, nic nie wiedział o zobowiązaniach „Zbycha"? Nic nie rozumiał z jawnych działań „Mira"? Przecież on takie sprawy zna na wylot, przecież bez jego poparcia Chlebowski wcześniej nie obroniłby automatów hazardowych przed wprowadzeniem do nich kas fiskalnych. Gdy pomimo ciężkiej pracy Bondaryka i Mąki sprawa wyszła na jaw, to „Donek" potrafił zniszczyć Kamińskiego, który udowodnił, że rząd PO to prostu jedna gigantyczna afera i niszczy urząd, w którym zrodziła się taka bezczelność, by chcieć utrudnić ludziom Platformy jedyne. do czego się nadają - lobbing. „Donek" wie to wszystko, godzi się na tę grę, ale stawia jeden warunek - jego kumple muszą dobrze wypaść na konferencjach prasowych. Skoro „Zbycho" się pocił, a „Miro" jąkał, to trudno, wycofuje się niezdary na zaplecze, żeby się odświeżyli. „Donek" wie, że najlepszą metodą obrony jest atak. Dlatego wrzeszczy „łapaj złodzieja" i niszczy CBA. „Prohibicję" hazardową wprowadza dlatego, żeby zapewnić „Rychom" uratowanie sprawowanego monopolu. Teraz już nie będą musieli opłacać się urzędnikom, bo bronić ich będzie ustawa i wcześniej zapewniona koncesja. Tusk nie kiwnął palcem w bucie, by podjąć walkę z hazardem gdy Kamiński przekazał mu dowody korupcji. Pierwszego oburzonego udaje dopiero teraz, gdy pod presją opinii publicznej pod „Rychami" i ich biznesem ziemia zaczyna się palić. Ale nawet w takiej chwili „Donek" nie traci zimnej krwi. Z projektem opracowania projektu ustawy odczekał tak długo, że nie da się go w tym roku uchwalić, a więc jeszcze długo wszystko zostanie po staremu. Premier Donald Tusk, stary macher z zaplecza, tak walczy z hazardem, żeby nikomu swojemu włos z głowy nie spadł. Krzysztof Wyszkowski

To ostatni moment, aby prócz sędziego Stefana Michnika, ścigać innych komunistycznych oprawców - nie tylko w Szwecji, ale także w Polsce Mordy katowickiej bezpieki Pierwsza morda to Józef Bik, vel Bukar, vel Gawerski. Po 1968 r. uciekł - tak jak Stefan Michnik - do Szwecji, ale z Polską czuł się nadal związany - za pośrednictwem sądu wyżebrał od ZUS podwyżkę emerytury. W sprawie karnej - o zbrodnię komunistyczną - sąd okazał się bezradny. Druga morda to Markus Kac. Żyje w Polsce, ale wymiar sprawiedliwości też nie kwapi się, aby wymierzyć mu adekwatną karę. W dzienniku "Polska" (9.03.2008) można było przeczytać wywiad z Włodzimierzem Kacem (tekst o marcu 1968 r.): "Ojciec był spod Rzeszowa, ze Świlczy; uszedł przed Niemcami do Lwowa, a potem, za uwagę niezbyt pochlebną o propagandowym sowieckim filmie wywieziony został do Kazachstanu. »Zwiedzał« łagry. (...) Ojciec zachorował na komunizm. Wrócił do Polski z II Armią. (...) Urodziłem się w 1951 r. w Gdańsku, ale od dziecka jestem w Katowicach. Chodziłem do Piecka, to taka szkoła TPD. Nie było religii, więc chodziło do tej szkoły wielu Żydów".

UTRWALA I PŁODZI SYNA Czego nie dowiemy się z tekstu w "Polsce"? Ojciec - Markus Kac (ur. w 1918 r., syn Fiszela) to jeden z 11 oprawców skazanych w marcu 1996 r. razem z Adamem Humerem, dyrektorem Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Sąd III RP udowodnił im znęcanie się nad więźniami politycznymi w czasach stalinowskich. Kac-junior w wywiadzie wspomina o Katowicach i Gdańsku. W tym pierwszym mieście rozpoczynał karierę jego ojciec, wstępując w 1945 r. do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. W aktach figuruje jako młodszy oficer śledczy. Dwa lata później Kac-senior jest już w Gdańsku, gdzie awansuje na zastępcę naczelnika Wydziału Śledczego. Tu ciężko haruje: utrwala władzę ludową, a niepokornym wybija wolną Polskę z głowy i innych części ciała. Po dwóch latach, w 1951 r., rodzi mu się syn Włodzimierz. Kolejne dwa lata i jest w Stalinogrodzie (czyli ponownie w Katowicach, tylko "wyróżnionych" na cześć zmarłego wodza) pozostając na stanowisku naczelnika Wydziału Śledczego WUBP. W UB Markus Kac pracuje do 1956 r., aż do końca Stalinogrodu, ale w 1958 r. w Katowicach wstępuje do SB. Z bezpieki ostatecznie odchodzi w 1962 r. Z ubeka przekwalifikowuje się na ekonomistę - może pochwalić się tytułem magistra. Nie z tego jednak tytułu działa w ZBoWiD. Dziś jego syn - Włodzimierz Kac - jest przewodniczącym Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Katowicach. Funkcję pełni od 2002 r. A dziennikarzowi "Polski" pogratulować wiedzy.

"MA PODEJŚCIE DO ARESZTOWANYCH" Edward D. po wojnie był funkcjonariuszem UB, potem strażnikiem w elbląskich zakładach mechanicznych "Zamech". W 1949 r. został oskarżony o celowe podpalenie fabryki na polecenie francuskiego konsula. Sprawy pewnie w ogóle by nie było, gdyby pożar nie zbiegł się z plenum KC, podczas którego Bierut opieprzał UB, iż jest nieudolne. UB postanowiło udowodnić, że jest inaczej i wysłało do Elbląga grupę operacyjną, m.in. Różańskiego, Humera i... Kaca, którzy błyskawicznie wykryli sprawców. W śledztwie Markus Kac bił po twarzy Edwarda D. i groził: "My piszemy akty oskarżenia, wyroki, również je wykonujemy".
W wolnej Polsce Edward D. i Markus Kac zamienili się miejscami. Pierwszy był ofiarą, drugi oskarżonym. Zarzut brzmiał: bicie gumową pałką w pięty Edwarda D. i sześciu innych pracowników "Zamechu". Ale były ubek - drobny, przygarbiony staruszek - przychodził do sądu i zaprzeczał, by kogokolwiek torturował. Sąd nie dał jednak wiary jego zapewnieniom i w 1996 r. skazał go na sześć lat więzienia. Dwa lata później, po apelacji złożonej przez obrońców, w II instancji wyrok został zmniejszony. Skrócenie czasu odsiadki było jedynie formalne. Markus Kac, jako jedyny z parszywej dwunastki Humera, w ogóle nie trafił do aresztu - "z powodu złego stanu zdrowia".
Z opinii służbowej: "Ma podejście do aresztowanych. Umie ich załamywać i wydobywać potrzebne materiały. Jest pracowity i zdyscyplinowany. Stawia dobro pracy nad dobro osobiste. Pracuje wieczorami, nie liczy się z czasem pracy. Jest zupełnie oddany wydziałowi". To oddanie Kaca "doceniali" nawet więźniowie, którzy uważali go nie za zwyczajnego bandytę, ale... kata-wirtuoza. Przy okazji procesu Humera wyszło na jaw, że Markus Kac, nawet po 1989 r., żył w Polsce na od dawna nieaktualnych, sowieckich dokumentach. Za inne zbrodnie, nie objęte oskarżeniem z 1996 r., nigdy nie odpowiedział.

CO TO JEST DEMOKRACJA Druga morda katowickiej bezpieki - Józef Bik-Bukar-Gawerski w 2003 r. przysłał do IPN list, w którym prosił o wydanie zaświadczenia, że w latach 1945 - 1953 pracował w... bezpiece. Było mu potrzebne, aby starać się o wyższą emeryturę. W ten sposób oprawca, po 35 latach, odnalazł się. Wcześniej śledztwo przeciwko Bikowi nie mogło ruszyć z miejsca, bo prokuratorzy Instytutu nie znali miejsca jego zamieszkania. Akt oskarżenia brzmiał: "Józefowi B. zarzucamy popełnienie zbrodni komunistycznej, której dopuścił się w czasie przesłuchań członków organizacji Polskie Siły Demokratyczne i Polska Tajna Armia WyzwoleńczoDemokratyczna. Bił ich, znęcał się i zmuszał w ten sposób do składania zeznań". Zarzuty dotyczyły lat 1948-49, kiedy Bik był zastępcą naczelnika wydziału śledczego WUBP w Katowicach (a więc zastępcą Markusa Kaca). Więźniowie zapamiętali, że "miał ciężką rękę". Okładał ich nogą od stołka po plecach, gumą po gołych piętach, kopał w jądra i bose stopy. Z zeznań świadka: "Bik spytał mnie, co to jest demokracja. Odpowiedziałem, że to musi być coś dobrego, bo o tym w gazetach piszą. Wtedy on z całej siły uderzył mnie pięścią w zęby wybijając mi obie górne jedynki". Inny o mało nie stracił życia wskutek pobicia. Po wyjściu na wolność nie odzyskał zdrowia i wkrótce zmarł. Bik nie tylko sam znęcał się fizycznie i psychicznie nad osadzonymi, ale namawiał do przemocy swoich podwładnych. Ciągnęła się za nim "sława" oprawcy. Czy dlatego zmienił nazwisko? On sam podawał inny powód: "Melduję, że w związku z ośmieszającym brzmieniem mego dotychczasowego nazwiska, decyzją władz administracyjnych zmieniłem dotychczasowe jego brzmienie na Bukar Józef [...]. Jednocześnie melduję, że w dniu 4 marca 1950 r., na podstawie zezwolenia Departamentu Kadr MBP, zawarłem związek małżeński z [...], na co przedkładam odpis aktu ślubu". Na wyjazd do Palestyny o zgodę resortu już nie poprosił i... nie wyjechał, a nadto został zwolniony z bezpieki. Był 1953 r. Prawdziwy powód wyrzucenia Bukara może być jednak inny. To kontakty z gen. Wacławem Komarem (Mendlem Kossojem, funkcjonariuszem MBP i KBW, weteranem wojny w Hiszpanii, oczywiście po "słusznej“ stronie), oskarżonym o "odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne". Nie wiadomo, co Józef Bukar robił później, ale znów zmienił nazwisko i stał się Józefem Gawerskim, po czym wyjechał z Polski - jak wielu innych stalinowców - na fali pomarcowej emigracji 1968 r. Już nie do Palestyny, ale do Szwecji.

SĄD i "INKA" Katowicki IPN skierował co prawda do sądu akt oskarżenia przeciwko Bikowi-Bukarowi-Gawerskiemu, ale przez dłuższy czas nie wyznaczono terminu procesu, z powodu - jak oficjalnie tłumaczono - natłoku spraw. Akta wędrowały między sądami, w międzyczasie były sezony urlopowe. Potem postępowanie blokował adwokat, wnosząc o jego zawieszenie - oczywiście ze względu na stan zdrowia jego klienta. Sędzia musiał prosić Szwedów o przeprowadzenie badań lekarskich oskarżonego, a gdy wreszcie przyjechały do Polski, trzeba je było przetłumaczyć. Tak mijały kolejne miesiące. Sam Gawerski utrzymywał przez swojego obrońcę, że chce uczestniczyć w procesie. Ale tak chciał, że nie stawiał się na wezwania. Nie zgodził się również na prowadzenie sprawy bez jego obecności.
Nazwisko Bika pojawiło się także w związku ze śledztwem IPN w sprawie sądowego mordu na Danucie Siedzikównie "Ince", bohaterskiej sanitariuszce Brygady Wileńskiej AK Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki". Nasz bohater był wówczas naczelnikiem wydziału śledczego WUBP w Gdańsku. Drugiego sierpnia 1946 r. w piśmie do tamtejszej prokuratury wojskowej informował: "Przesyłam akta sprawy przeciwko Siedzikównie Danucie, ps. Inka, w celu przekazania do Wojskowego Sądu Rejonowego w trybie postępowania doraźnego". Za ten okres "pracy" też chciał wyższą emeryturę. A więc przed Katowicami był Gdańsk - jakże przypomina to karierę jego kolegi - Markusa Kaca. Po drodze była jeszcze Warszawa. Sześć dni po egzekucji "Inki" (w nagrodę?) Bik został oficerem śledczym w centrali MBP. W Katowicach wylądował ostatecznie rok później, jako porucznik, odznaczony Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi oraz Orderem Odrodzenia Polski.

CHORY Z EMERYTURĄ W wolnej Polsce ten stalinowski oprawca medali już nie dostawał. Ale wyższą emeryturę, i owszem! W tej kwestii - chory dla organów ścigania - był wyjątkowo energiczny. Kiedy sąd niższej instancji odmówił mu, odwołał się i wygrał. Nie tylko lepiej wyliczane bieżące uposażenie, ale także wyrównanie za ubeckie zbrodnie lat 1945-53 (jako Bik, a po 1950 r. jako Bukar), ale i okres późniejszy - aż do wyjazdu z Polski w 1968 r. (jako Gawerski). A więc odebrać świadczeń komunistycznym mordercom nie można (bo to przecież prawa nabyte), ale podwyższyć - czemu nie. Tak wygląda w wolnej Polsce sprawiedliwość. Oskarżony przez IPN Józef Bik-Bukar-Gawerski zmarł kilka miesięcy temu. Nie osądzony, ale za to z wysoką emeryturą za ciężką pracę w organach bezpieczeństwa. Gdyby teraz nie przeniósł się na łono Abrahama, świadczenie mogło być jeszcze wyższe, gdyż od ostatniego wyroku - korzystnego dla siebie - też się odwołał, a ZUS nie protestował. Bik dołączył do grona innych "zasłużonych" zbrodniarzy - Heleny Wolińskiej-Brus i Salomona Morela, których ekstradycji do Polski nie udało się przeprowadzić. Może naszemu wymiarowi sprawiedliwości łatwiej pójdzie chociaż z Markusem Kacem? TADEUSZ M. PŁUŻAŃSKI

Niepodległe Podhale? JE Lech Kaczyński pojechał na Podhale, gdzie usiłował oszukać Górali, że "Polska należy do Europy, ale jest niepodległa" To tak, jakby powiedzieć kobiecie, że jest "zamężna, ale wolna". O sytuacji na odcinku UE-USA napisałem niedawno tak:

Uwagi uwzględnianego! P. prof. Zbigniew Lewicki napisał we "WPROST": "Jeśli Europa stanie się jednym organizmem nie  tylko  w  dziedzinie gospodarki, ale i polityki zagranicznej, prezydent USA będzie musiał uwzględniać ją w strategii amerykańskiej". Otóż  w  wyniku zdecydowanych działań Adolfa Hitlera, który zjednoczył był Europę, ówczesny prezydent  USA  musiał  uwzględnić  ją  w  amerykańskiej strategii. W strategii USA zostały też uwzględnione Irak, Afganistan  a także Chiny, Iran i Korea Północna. Marzę  o  uwzględnianiu w strategii "Forda", "Standard Oil" czy "WalMartu" - natomiast nie w strategii  Białego  Domu  i  Pentagonu.  Pamiętam,  że p. Jakób Delors, pierwszy szef EWG, powiedział:  "Naszym  celem  strategicznym  jest  wypowiedzenie wojny gospodarczej Stanom Zjednoczonym". Wiedząc, że od wojny gospodarczej do prawdziwej, choćby i "zimnej", jest jeden krok - uważałem,  że  Polska  nie  powinna przyłączać się do Osi Berlin -Paryż. Już za późno: JE Wacław Klaus podpisał. Jesteśmy w łapach szaleńców z Brukseli. Przepraszam: mój Blueconnect źle się spisał. Na szczęście hotel ma własne pole... JKM

Tromtadrata Jeszcze raz się potwierdziło, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. To znaczy oczywiście jest, jakże by inaczej, ale jednak co zagranica, to zagranica. W kraju wiadomo: same zgryzoty. Opozycja gryzie i kopie po kostkach i chociaż oczywiście ostrożnie, więc wiadomo, że krzywdy nie zrobi, ale opędzanie się od tego nękania, zwłaszcza w sytuacji niepewności, czy razwiedka znowu znienacka nie zwinie medialnego parasola, każdego może doprowadzić do rozstroju nerwowego. W dodatku wygląda na to, że w przyszłym roku jeszcze bardziej zabraknie pieniędzy, a to już nie żarty. Naturalnie „młodym”, co to na wezwanie Justyny Pochanke „skrzykiwali się” SMS-ami, żeby głosować na Platformę, to wszystko nie przeszkadza i poparcie dla PO niezmiennie utrzymuje się w górnej strefie, ale trudno się temu specjalnie dziwić w sytuacji, gdy alternatywą jest Prawo i Sprawiedliwość, albo SLD pana Napiernicza… to znaczy pardon – oczywiście pana Napieralskiego. Więc wprawdzie mimo trudności udaje się Platformie i premieru Tusku zachować pozycje profetyczną, ale pełnia życia jest dopiero za granicą. Tak samo musiał w swoim czasie czuć się etiopski cesarz Hajle Selasje, który zawsze wolał zagranicę od kraju i nawet zabierał ze sobą na takie wyjazdy cały dwór, żeby przypadkiem nikt nie zrobił mu w czasie nieobecności kuku. No i proszę! Ledwie tylko premieru Tusku udało się wyrwać za granicę, zaraz okazało się, że to on rządzi całą Europą. Tak w każdym razie skomplementował go prezydent Mikołaj Sarkozy, więc nie wypada zaprzeczać. A konkretnie chodzi o to, że premieru Tusku udało się namówić 10 unijnych landów, żeby przegłosowały wyższą składkę na walkę z klimatem dla landów bogatych. Żeby w ogóle nie płacić na walkę z klimatem – o tym nie ma mowy; aż takiej władzy nad starszymi i mądrzejszymi premier Tusk nie ma, więc ile nasłuchamy się komplementów – tyle naszego. Poza tym o naszej mocarstwowej pozycji na arenie europejskiej niechże świadczy i to, że niemiecki minister spraw zagranicznych, Gwidon Westerwelle, z pierwszą wizytą zawitał do Warszawy. Co prawda nie jest jasne, czy powody tego pospiechu miały wyłącznie dyplomatyczny charakter. Chodzi o to, że minister Westerwelle jest praktykującym sodomitą, więc nie wiadomo do końca, czy nie wchodził tu w grę osobisty urok pana ministra Sikorskiego. Tak czy owak, widać, że Niemcy już się za nami stęsknili co najmniej tak samo, jak za swoim strategicznym partnerem. Strategiczny partner też się chyba stęsknił, bo zorganizował na Białorusi i Bałtyku wielkie manewry z udziałem 100 tysięcy wojska, tysiąca czołgów i desantowych okrętów, ściągniętych w tym celu na Bałtyk aż z Morza Czarnego. Założenie było takie, że w grodzieńskiej obłaści wybucha powstanie tamtejszych Polaków, liczących na pomoc ze strony NATO. Zanim to nastąpi, trzeba dać odpór, a wiadomo, że najlepszą metodą obrony jest atak, tedy strategiczny partner ląduje na plażach Prus Wschodnich, podobnych do tych na Pomorzu Środkowym, no i wykonuje rajd pancerny w stylu generała pułkownika Guderiana. Nietrudno się domyślić, że gdyby tak powstanie na Grodzieńszczyźnie rzeczywiście wybuchło, to pancerne zagony musiałyby oskrzydlić tereny przylegające do Grodzieńszczyzny od strony zachodniej, podobnie jak Osetię i Abchazję na Kaukazie, a przecież wiadomo, że ewentualne wywołanie takiego powstania to dla GRU bułka z masłem. Nasze dzielne wojska, w których na jednego oficera przypada niecały szeregowiec, mogłyby mieć w związku z tym pewne trudności, chyba, żeby rządzący Europą premier Tusk nakazał Bundeswehrze natychmiastową interwencję i w ten sposób uratował Rzeczpospolitą. Póki co jednak do Waszyngtonu udał się minister Sikorski, żeby przypomnieć o rotacyjnej baterii rakiet „Patriot” i w ten sposób sprowadzić do Polski wojsko amerykańskie, którego obecność mogłaby wpłynąć na strategicznego partnera mitygująco. Oczywiście ruscy szachiści natychmiast przypomnieli, że umowa między Rosją i NATO nie przewiduje „znaczącego” zwiększania obecności wojskowej na obszarach graniczących z Rosją. Jak tam było, tak tam było, ale chyba jakoś było, bo ambasador USA w Moskwie pan Beyrle powiedział, że USA jeśli w ogóle wyślą do Polski jakieś wojska, to tylko w ramach pomocy w modernizacji polskiej armii. Wygląda na to, że minister Sikorski w Waszyngtonie niczego nie wskórał, czego spektakularnym wyrazem była nieobecność pani Hilarii, która wolała ustalać z egipskim prezydentem szalenie ważne szczegóły pokoju na Bliskim Wschodzie, a konkretnie – w jakiej kolejności poszczególni mieszkańcy Strefy Gazy mają puszczać gazy i w ogóle - chodzić za potrzebą, żeby nie potęgować globalnego ocieplenia – niż porozmawiać z ministrem Sikorskim. Niektórzy komentatorzy utrzymują, że ta rezerwa pani Hilarii Clintonowej spowodowana jest niedawną wizytą w Warszawie ministra Gwidona Westerwelle – że niby bardzo sobie w panu ministrze Sikorskim upodobał – i że oczekuje ona na wyraźną deklarację ministra Sikorskiego co do jego orientacji. Oczywiście chodzi o orientację polityczną – czy aby jego srogie miny i buńczuczne żądania kierowane pod adresem USA nie są aby obliczone na pokazanie polskiej opinii publicznej, żeby pozbyła się złudzeń i z ufnością schroniła w matczynych objęciach Naszej Złotej Pani Anieli. Inna rzecz, że nie musiałby się specjalnie wysilać, zwłaszcza po wizycie pocieszenia, jaką złożył w Warszawie wiceprezydent USA pan Biden. Zaraz po jego wyjeździe „Gazeta Wyborcza”, wykonując nakazaną przez Lenina organizatorska funkcje prasy napisała, że Polska wyśle do Afganistanu 600 dodatkowych askarisów, w związku z czym JE ambasador Lee Feinstein złożył polskiemu rządu wyrazy podziękowania. I dopiero minister Klich musiał schronić się za murami praworządności wyjaśniając, że rząd jeszcze nie zdążył wystąpić ze stosowanym wnioskiem do prezydenta, będącego wszak Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych. A w ogóle to w tym całym Afganistanie obciach na całego, bo okazało się, że tamtejszy prezydent Hamid Karzaj, który robi tam za tak zwanego „naszego sukinsyna”, sfałszował demokratyczne wybory tak bezczelnie, że stan tamtejszej demokracji zaniepokoił nawet Amerykanów. Ale ponieważ wygląda na to, że innego „naszego sukinsyna” Amerykanie na razie tam nie mają, to afgańska demokracja będzie musiała jakoś to wytrzymać. Za to u nas demokracja przeżywa prawdziwy rozkwit, zwłaszcza po ratyfikowaniu traktatu lizbońskiego przez prezydenta Republiki Czeskiej Wacława Klausa. Traktat ten wejdzie w związku z tym w życie już 1 grudnia i na tę okoliczność Sejm, coraz bardziej przystosowujący się do pełnienia w nowej sytuacji roli przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego, przygotowuje telewizyjne widowisko – rodzaj reality show pod tytułem „sejmowa komisja śledcza”, którego treścią będzie opowieść, jak to poszczególne partie kręciły lody przygotowując regulacje dla hazardu. Ponieważ w związku z napiętą sytuacją w finansach publicznych mnożą się zapowiedzi o konieczności zmniejszenia emerytur, gwoli symetrii trzeba zwiększyć ofertę igrzysk, bo przecież wszyscy za granicę po komplementy nie wyjadą. SM

09 listopada 2009 Od prostoty do prostactwa prosta droga.. Zdrowie i wesołość są wynikiem wzajemnego oddziaływania na siebie. Jak mamy zdrowie, możemy się odrobinę pośmiać. Jak dopisuje nam humor- jesteśmy odrobinę zdrowsi. Najlepiej oczywiście jak jesteśmy zdrowi i weseli, a to  ostatnie gwarantuje nam kreowana przez biurokrację rzeczywistość. Właśnie Państwowa Inspekcja Pracy ma zamiar skontrolować państwowe Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej im. Jacka Kuronia, wielkiego orędownika socjalizmu i… pełnego termosu podczas posiedzeń sejmowych. Czasami zdarzało mu się zasnąć, ale potem szybko dopełniał demokratycznych obowiązków i głosował. Chyba raz zdarzyło mu się, że głosował za kogoś innego, Ponieważ czytałem jego „ Moją zupę”- roboczo ochrzciłem, ministerstwo w którym pracował jego nazwiskiem. Mam nadzieję, że socjaliści nie będą mieli nic przeciw temu. W końcu w mateczniku socjalizmu- patronem powinien być socjalista. To chyba oczywiste! Przed wejściem jest tablica informująca o Jacku Kuroniu. W Ministerstwie od Socjalizmu została zwolniona urzędniczka od polityki socjalnej i pracy, która  okazała się być  w ciąży(???)

Państwowa Inspekcja Pracy ma dociec, czy została zwolniona zasadnie przez Ministerstwo zarządzane przez panią Jolantę Fedak z Polskiego Stronnictwa Ludowego, czy też nastąpiły jakieś nieprawidłowości. Jakby to powiedział pan Zbigniew Wassermann, poseł Prawa i Sprawiedliwości , a wcześniej koordynator służbowy:” Nie znam faktów, jedynie wyciągam wnioski”(???) Nie wiadomo, czy Państwowa Inspekcja Pracy będzie sprawdzała i wyciągała wnioski, czy jeszcze któraś z urzędniczek  Ministerstwa jest   w ciąży i najważniejsze z kim w tej ciąży jest. O ile mi wiadomo prezydent Olsztyna w Ministerstwie od Socjalizmu nie pracuje. Nie jest nawet już  prezydentem Olsztyna! A ciekawe czy w Państwowej Inspekcji Pracy, która kontroluje Ministerstwo Pracy i Polityki Socjalnej- też są kobiety w ciąży? Za to gdyby w  socjalistycznej coraz bardziej Ameryce  urzędniczki Państwowej Inspekcji Pracy i Ministerstwa Polityki Socjalistycznej  były w ciąży, z pewnością objęłyby  ich nowe ubezpieczenia , które socjalistyczny prezydent  Barack Obama, prezydent  USA- zaserwuje prawdopodobnie  wolnym kiedyś Amerykanom pod przymusem. Wyda na ten socjalistyczny eksperyment, który nigdzie się nie udał i w Ameryce też się nie uda- około 870 miliardów dolarów(????). Już do tej pory , od czasu jak został prezydentem wolnych kiedyś ludzi, wydał  ich  pieniędzy-1,5 biliona dolarów(????), finansując prywatne banki i prywatne firmy, które powinny funkcjonować samodzielnie, a nie na kroplówkach rządowych. Akcje na amerykańskiej giełdzie spadają, a  u nas? Największy wpływ na główne indeksy na  Giełdzie Papierów Wartościowych mają akcje CBA, CBŚ i ABW.. WSI już pod swoja nazwą nie istnieje! Teraz już wszyscy w USA będą mieli ubezpieczenia przymusowo , tak jak u nas, który to przymusowy  pomysł okazał się –jak zwykle w socjalizmie- niewypałem. Właśnie bankrutuje u nas, a w  USA go wprowadzają jako sztandarowy pomysł pana prezydenta Baracka Obamy(???) Czy to nie paradoks??? Wprowadzenie socjalizmu w Rosji było błędem, bo ojciec -pomysłodawca tego wariactwa brodaty Marks z Trewiru, uważał, że należy go wprowadzić w wysokorozwiniętych krajach burżuazyjnych i kapitalistycznych, a nie w półfeudalnej w Rosji.. Bo żeby mógł istnieć socjalizm, kraj musi być jak najbardziej bogaty! Żeby było co przejadać i trwonić. Kapitalizm tworzy bogactwo, a socjalizm jest systemem  rozdawnictwa i marnotrawstwa. Do tworzenia potrzebny jest kapitalizm- do trwonienia wystarczy biurokratyczny socjalizm. I przymus we wszystkim, bo na zasadzie dobrowolności nie da się zmusić ludzi do podejmowania decyzji przeciwko sobie. Prywatne firmy będą musiały wykupić obowiązkowo  ubezpieczenia dla swoich pracowników! Ile zarobią firmy ubezpieczeniowe, skoro 50 milionów Amerykanów nie miało do tej pory ubezpieczenia? I sporo czasu  upłynie zanim firmy te zaczną bankrutować… I będzie jak to napisał jeden z policjantów w raporcie z patrolu:” Patrolując ulice, zauważyłem spokój”(???) Sztandarowy socjalizm w Ameryce… Kto by pomyślał! Podobnie z wizami. Polacy nie mogą się ich doczekać, a tu pan prezydent Obama- jak donosi portal bbc..com- po 22 latach zakazu, osoby zarażone wirusem HIV będą mogły legalnie wjechać do Stanów Zjednoczonych(???). Meksykanie przenikają tunelami i samolotami, zarażeni wirusem HIV będą mogli wjechać normalnie, a Polacy-  wielki sojusznik USA w Iranie i Afganistanie- nie mogą(!!!!) Jak powiedział prezydent Obama:” Jeśli Ameryka chce być światowym liderem w walce z HIV, to nie może zabraniać im wjazdu na  swoje terytorium” (???)To z HIV walczy się w ten sposób, że zarażonych wpuszcza się między ludzi niezrażonych. Komu zależy, żeby  liczba zarażonych Amerykanów wirusem HIV wzrosła??? Co prawda dotyczyć to będzie głównie środowisk homoseksualnych, ale wśród nich zdarzają się także biseksualiści.. To czym zawinili Polacy,  że są zawracani – nawet posiadając wizy- z samego terytorium USA? Teraz wystarczy,  że się będzie nosicielem HIV! Wzrosną ceny za zaświadczenia o nosicielstwie no i tym samym wzrośnie liczba zarażonych HIV. Minus oczywiście Simon Mol, który zmarł w więzieniu, wraz z tytułem” Antyfaszysty Roku”, który otrzymał od Stowarzyszenia „Nigdy więcej”. Ponieważ w Polsce nie ma wiz dla Amerykanów, każdy zarażony wirusem HIV będzie mógł wjechać do Polski zwyczajnie, bez żadnych trudności.. Tak jak wjeżdżają do Polski zdrowi Amerykanie. Dlaczego zdrowi Polacy nadal nie będą mogli wjeżdżać do Ameryki, a  nosiciele HIV – tak? Czy to nie paranoja? Tylko ilość żołnierzy mamy zwiększać, krok po kroku. Ponosząc olbrzymie koszty tych absurdalnych wojen.. Dobrze, że nasi żołnierze nie potrzebują wiz wyjeżdżając na wojnę do Iraku czy Afganistanu. I nie zawracają ich  z tamtejszych lotnisk.. Ostatnio jedynie nasza delegacja Ministerstwa Spraw Zagranicznych zawróciła do Polski z USA, bo pani Clintonowa nie znalazła dla naszej delegacji czasu, żeby się z nią spotkać, przedtem się z nią umówiwszy..(????). Wizy amerykańskie, nasza delegacja otrzymała- o ile wiem- beż żadnych problemów.. Nie wiem , na jak długo- ale otrzymała.. Chwała ci Ameryko! No cóż.. zdarza się, że przy nietrzeźwej znajduje się trzeźwe niemowlę. Tymczasem pieniądze przeznaczone przez socjalistów, a wcześniej ukradzione masom  na tzw. ochronę zdrowia- w tym roku, kończą się. I potrzebne są oszczędności na leczeniu, choć pacjentów wymagających leczenia wcale nie ubywa. W systemie socjalistycznej reglamentacji zawsze  dla kogoś zabraknie, mimo,  że wcześniej zapłacił. Socjalizm reglamentacyjny , tak ma.. Dla biurokracji w tym systemie , pieniędzy nie brakuje nigdy!… Brakuje dla pacjentów, dla których ten system został- skonstruowany.. A swoją drogą interesuje mnie, czy   reglamentowanie leczenia pacjentów, reglamentuje również leczenie  pacjentów zarażonych wirusem HIV?? Myślę, że wątpię.. Wchodzi lekarz po obchodzie do gabinetu i mówi do kolegów: - Uśmiejecie się, jak wam powiem, kto umarł…. WJR

DORZYNANIE IPN Nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej to nie tylko sposób Platformy na obsadzenie stanowiska prezesa IPN swoim człowiekiem. To przede wszystkim realizacja planu zupełnego unicestwienia tej instytucji. Projekt zmiany ustawy regulującej funkcjonowanie IPN dopiero zbliża się na legislacyjny start. Już wkrótce trafi do Sejmu (choć nikt nie chce przyznać się do jego autorstwa, wiadomo, iż powstał w najbliższym otoczeniu premiera). Należy jednak założyć, że współpraca rządzącej koalicji i postkomunistów będzie przebiegała niezwykle sprawnie. Oznacza to, że następca urzędującego dzisiaj prezesa będzie wybierany już według nakreślonych przez nią zasad. Zdumiewa beztroska, z jaką autorzy nowelizacji podeszli do przeszłości każdego z kandydatów na przyszłego szefa Instytutu. Ubiegający się o tę posadę będzie musiał powiedzieć, czy współpracował ze służbami PRL, ale będzie zwolniony z konieczności wypowiadania się temat ewentualnych kontaktów z specsłużbami państw obcych. Przekładając to na język konkretów: prezesem IPN nie będzie mógł zostać były TW, jednak nic nie stanie na przeszkodzie, by został nim były współpracownik KGB, GRU czy STASI. To przedziwne, zważywszy na fakt, iż szef Instytutu z racji swoich obowiązków ma kontakt z dokumentami tajnymi. 

Marionetkowy prezes Prezes IPN wybierany według zasad zaproponowanych w nowelizacji będzie całkowicie uzależniony od antylustracyjnej korporacji – to więcej niż pewne. Stanie się tak dlatego, że dziewięcioosobowa Rada Instytutu zostanie w rzeczywistości skonstruowana z kandydatów wysuniętych przez wydziały, na których wykładana jest historia. Zatem to ci, którzy nigdy nie poddali się lustracji, a nawet więcej – zorganizowali otwarty bunt wówczas, gdy prawo wymagało od nich podania informacji o ewentualnej współpracy z komunistycznymi służbami, otrzymają decydujący głos w wyborze szefa IPN. Przygotowana przez PO nowelizacja, oprócz ewidentnie szkodliwych zapisów, zawiera także szereg rozwiązań prawnych, które wprowadzone w życie wywołają ogromny chaos. Tak będzie też zapewne w przypadku wyboru członków Rady Instytutu. W tej procedurze będą uczestniczyć rady wydziałów uczelni wyższych, które mają uprawnienia do nadawania habilitacji. Wybiorą elektorów (autorzy nowelizacji dopuszczają możliwość, że elektorzy w czasach PRL współpracowali z bezpieką), a ci z kolei dokonają wskazania kandydatów na członków Rady. Ostatecznego wyboru dokona parlament. Interesujące jest, iż pomysłodawca nowelizacji nie określił przepisów, w myśl których elektorzy zbiorą się i dokonają swoich wyborów. Całą tę procedurę przekazał w kompetencje szefa rządu, łamiąc tym samych zasadę stanowienia prawa, że jego twórcą jest władza ustawodawcza, a nie wykonawcza. Jednak nie sama procedura wyłaniania Rady, a przypisane jej kompetencje powinny budzić największe obawy. Zmiany w prawie dotyczącym Instytutu proponowane przez Platformę potężnie ograniczają niezależność jego prezesa. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, iż jeśli PO dokona zmiany ustawy o IPN, instytucja ta utraci swą autonomię. Prezes będzie postacią marionetkową, umocowaną krótkim sznurkiem do wszechpotężnej Rady, która co roku będzie mu wskazywać wytyczne, w myśl których ma się posuwać aktywność Instytutu. Każda niesubordynacja może zostać ukarana odwołaniem. Skoro wolno dawać wytyczne, to wolno dawać także zakazy. Tak więc bez trudu można sobie wyobrazić sytuację, w której członkowie Rady nakażą IPN skoncentrowanie się na badaniach wydarzeń z lat 50. czy rozterkami partyjnych rewizjonistów, a zalecą zaprzestanie dociekania znacznie bardziej niewygodnej prawdy o tym, co działo się w latach 80. Rada będzie władna zakazać prezesowi, a przez to całej instytucji, wydawania książek budzących kontrowersje społeczne, czytaj: emocje środowiska „GW”. Czy w takich okolicznościach praca Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o Lechu Wałęsie miałaby jakiekolwiek szanse na ukazanie się? Pytanie wydaje się być retoryczne. Jaki los spotka prezesa, który nie da się sterroryzować Radzie i mimo jej zakazów i nakazów będzie starał się kontynuować wszechstronne badania całego okresu PRL? Pomysłodawcy nowelizacji uzbroili radę w mechanizm poskramiania próbującego zachować niezależność szefa IPN. Co roku zobowiązany będzie on do składania Radzie sprawozdania z pracy Instytutu. Brak jej akceptacji automatycznie rozpocznie procedurę odwoławczą: wystarczy zwykła parlamentarna większość, by pozbyć się niepokornego szefa IPN. Do tego, jak kuriozalne wyroki potrafią wydawać sądy lustracyjne, nie trzeba przekonywać nikogo, kto czyta gazety. Wieloletni współpracownicy bezpieki byli uznawani za naiwniaków, którzy nie wiedzieli, że całe lata spotykali się z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa i nie zdawali sobie sprawy, iż informując ich choćby o poglądach politycznych kolegów, mogli im zaszkodzić. O tym, jak trudne jest publikowanie choćby samych dokumentów SB, wiedzą doskonale dziennikarze „Gazety Polskiej”, którzy podawani są do sądów wyłącznie za ich cytowanie. Mimo wszystko dziś – choć z dużym prawdopodobieństwem narażenia się na proces – można upubliczniać informacje zawarte w aktach bezpieki, choćby dlatego, że obowiązujące prawo określa je jako dokumenty. Sytuacja zmieni się radykalnie, gdy opisywana nowelizacja wejdzie w życie. Nowe przepisy nie określają bowiem, czym są „papiery” zgromadzone w archiwach IPN. Wykreślają obowiązującą dziś definicję, precyzującą, czym jest dokument, i otwierają pole dla paraliżującej lustrację dyskusji: jak można publikować „świstki” zawierające informacje o historii czyjejś współpracy z bezpieką? Które z nich są wiarygodne, a które nie? Latami nie wyjdziemy z tych sporów. A dziennikarze ujawniający prawdę o przeszłości osób publicznych stracą najmocniejszy argument: nie będą mogli powiedzieć, iż publikują dokumenty, skoro sam Instytut zostanie pozbawiony możliwości określenia, co dokumentem jest, a co nim nie jest. Można sobie wyobrazić, że odbije się to również na prowadzonych przez IPN śledztwach. Nowelizacja obniży bowiem rangę głównych dowodów, na których podstawie prokuratorzy Instytutu formułowali zarzuty wobec komunistycznych zbrodniarzy, czyli dokumentów przez nich wytwarzanych. Ale nie tylko tym proponowane przez PO prawo uderzy w najistotniejsze IPN-owskie śledztwa. Jeśli nowelizacja wejdzie w życie, Instytut straci podstawy prawne, które do tej pory pozwalały mu występować do swoich odpowiedników w innych krajach dawnego bloku wschodniego z zapytaniem o współpracę konkretnych osób z innymi niż polska komunistycznymi służbami. Konkretnie: pomysły polityków Platformy utrudnią, a być może poważnie ograniczą choćby śledztwo w sprawie zamachu na Jana Pawła II czy wszystkie śledztwa dotyczące zbrodni popełnionych na Polakach na Wschodzie. Czy posłowie PO liczą na jakieś specjalne wyróżnienie od Kremla? Bez wątpienia jako wnioskodawcy tego prawa ustawiają się w czołówce pretendentów. A jeżeli zestawimy opisane wyżej zapisy nowelizacji z dramatyczną obroną interesu Moskwy, jaką Platforma przeprowadziła przy okazji sejmowej uchwały dotyczącej upamiętnienia 17 września, to wyłania nam się obraz partii, która o prym najbardziej prorosyjskiej może skutecznie konkurować z postkomunistami. 

Skok na kasę Instytut Pamięci Narodowej dysponuje każdego roku pokaźnym budżetem. Zabranie pieniędzy to najprostszy sposób na sparaliżowanie działalności każdej instytucji. Politycy PO poszli zatem tą drogą i wprowadzili w nowelizacji zapisy nakazujące Instytutowi bycie sponsorem badań naukowych prowadzonych przez obce placówki. Na pierwszy rzut oka pomysł wygląda zacnie – instytucja badawcza będzie wspierać pracę naukową innych. Tylko po co? Dziś finansowaniem projektów badawczych zajmuje się Komitet Badań Naukowych. Ma doświadczenie, wypracowane mechanizmy, aparat zdolnych w sposób obiektywny przeprowadzić weryfikację grantowych wniosków. Skoro państwo chce zwiększyć finansowanie badań, niech dołoży budżetowi KBN, a nie zabiera z kasy Instytutu. Chyba że PO chodzi o coś innego. Na przykład o pewien gest wobec antylustracyjnego lobby wykładowców, które za dostęp do łatwych pieniędzy będzie nadal tłumaczyć tzw. opinii publicznych, iż afery nie są aferami, a Tusk i koledzy to najbardziej światła grupa polityków, jaka objawiła się nad Wisłą. Dlaczego pieniądze z budżetu IPN będą łatwe do zdobycia? Ano dlatego, iż ich rozdawanie nie będzie oparte na żadnych procedurach gwarantujących obiektywność decyzji. Do Rady wpłynie wniosek i członkowie Rady go rozpatrzą – przyjmą lub nie. I już. Czy odmówią kolegom z wydziałów? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam Państwu. A co będzie miał z tego sponsorowania obcych projektów badawczych IPN? Na pewno mniej pieniędzy i dużo więcej pracy. Bo aby sprostać temu zadaniu, będzie musiał nie tylko wypłacać granty, ale także zorganizować zespoły, które je obsłużą. I tak oto cel pomysłodawców nowelizacji zrealizuje się w pełni. Instytut z prężnie działającej, niezależnej od polityków instytucji badawczej zostanie zredukowany do fasadowego kadłuba, służącego realizacji doraźnych celów antylustracyjnego środowiska akademickiego i jego politycznych oraz medialnych patronów. Dorzynanie watahy zostanie zakończone. Katarzyna Hejke

Obserwacja banalna - ale wyciągnijmy wnioski! Dlaczego obecne reżymy wydają pieniądze na leczenie alkoholików? Dlaczego ONI wydają (znacznie mniejsze...) pieniądze na odtruwanie kokainistów, heroinistów i innych takich? Dlaczego ONI zabraniają wydawać pieniądze na leczenie i operacje ludzi powyżej 70.go roku życia i coraz większy nacisk kładą na euthanazję? Odpowiedź jest banalna. Bo uratowany przed śmiercią alkoholik będzie pił - a akcyza w wódce to 90% ceny. Uratowany narkoman może pracować - i ONI zrabują 20% wartości jego pracy. Natomiast od emeryta ONI już pod przymusem pobrali składki - i teraz chcą się jak najszybciej pozbyć przykrej konieczności zwrócenia części tego, co zrabowali. „Socjalistyczny lekarz” to typowy dr.Mengele: dekretuje, komu dać pożyć, bo jest przydatny dla III RP - a kogo od razu na śmierć. Jest oczywiste, że ten system jest NIELUDZKI! Wniosek: system trzeba zlikwidować (a także: tych, co go utrzymują postawić przed sądem). Wrócić do normalności. Bo, jak powiedział był śp.Stefan Kisielewski: "Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności... nie znane w żadnym innym ustroju". Gdyby każdy sam płacił za swoje leczenie, problem by zniknął automatycznie. Normalny lekarz ma bowiem interes w tym, by pacjent leczył się u niego jak najdłużej. A nieboszczyk leczyć się nie może. JKM

Rząd rabuje emerytów... W jednej z bajek afrykańskich kacyk zaprosił swych poddanych na ucztę - przy czym każdy miał przynieść dzban palmowego wina... Więc każdy nalał wina do dzbana i jego kobieta niosła go na głowie - ale chytry M'Balu pomyślał: "Po co dawać wino? Jak dam czystą wodę, a pięćdziesięciu ludzi wleje wino do stągwi, nikt tego nie zauważy...". Więc wlał, jak wszyscy, zawartość dzbana do wielkiej stągwi - ale gdy przyszło do picia, okazało się, że w stągwi jest czysta woda... "Nasz" tzw. Rząd właśnie zrobił to, o czym Państwa od wielu lat uprzedzałem: ponieważ brakuje mu ośmiu miliardów na dopłaty do ZUSu, postanowił zabrać Otwartym Funduszom Emerytalnym osiem miliardów - i przekazać je ZUSowi; w zamian daje OFE... papierowe obligacje. Niestety: gdy przyjdzie do wypłacania emerytur, to papierem nikt się nie naje. Jest to oczywisty rabunek. Zresztą te "prywatne" OFE od początku były pomyślane tak, by okradać ludzi: większą część pieniędzy OFE musiały (taka ustawa...) "inwestować" w obligacje. Tak że ostatni pomysł "Rządu" to tylko przyspieszenie nieuchronnej katastrofy."Rząd" płacze, że musimy dopłacać do byłych ubeków, do emerytur służb mundurowych, do KRUSu - ale ukrywa to, że do ZUSu dopłacamy o połowę więcej niż do wszystkich pozostałych łącznie. I dopłaty te będą rosły, rosły... aż budżet nie wytrzyma. Dlaczego tak musi się stać? Dawniej każdy starał się mieć dzieci - i w dodatku dobrze je wychować, a i nauczyć czegoś pożytecznego. Wiedział bowiem (albo zdawał sobie sprawę podświadomie, albo po prostu działał zgodnie z obyczajem), że jeśli tego nie zrobi, to na starość będzie miał kłopoty. Te dzieci utrzymywały rodziców. Ci, co dzieci nie mieli, mieszkali jako ciotka-rezydentka przy rodzinach, co było dla nich mocno krępujące (a dla rodziny było obciążeniem) - a jak ktoś rodziny nie miał lub tak jej zalazł za skórę, że nikt go utrzymywać nie chciał, to korzystał ze skromnej dobroczynności lub żebrał. A potem przyszli socjaliści. Wcale nie krwawi rewolucjoniści z nożami w zębach, ani robotnicy: pierwszy wprowadził socjalizm książę Otton von Bismarck. Od tej pory człowiek nie musiał mieć dzieci, bo po co? Na starość będzie miał emeryturę... Płacił przecież składki... Tyle że jego składki zostały dość szybko rozkradzione przez rządy (właśnie po to wprowadził Bismarck ten system!!!) - a emerytury były wypłacane ze składek płaconych przez dzieci... Chytry M'Balu dostrzegł, dziecko to już nie inwestycja w spokojną starość - to kłopot: trzeba wydawać na nie pieniądze... M'Balu chcieć jeść, pić i łajdaczyć się - a na emeryturę M'Balu pracować dzieci innych. Tak właśnie myśli każdy M'Balu... Przez pewien czas jeszcze ludzie mieli dzieci - z rozpędu: taki był obyczaj. Obyczaj ten z wolna, z wolna zanikał - a teraz nastąpiło załamanie: zamiast nielicznych starych panien i starych kawalerów dziś dominują i rządzą "single": rozbawione koniki polne. Liczące (podświadomie; dziś ludzie nie myślą, tylko oglądają telewizję), że dzieci mrówek będą pracowały na ich emerytury. Więc katastrofa OFE, KRUS-u i ZUS-u jest tak samo nieunikniona jak to, że w stągwi będzie - no: prawie czysta woda. JKM

10 listopada 2009 Brzuch nie ma uszu... - Panie doktorze, mam  wodę w kolanie - mówi pacjentka bardzo zdenerwowana. - A ja mam cukier w kostkach - odpowiada dowcipnie lekarz. A pani Barbara Kudrycka z Platformy Obywatelskiej,  mająca pieczę nad szkolnictwem wyższym, ta sama która chciała przewrócić cały Uniwersytet Jagielloński, tylko dlatego, że tam pracę magisterską pisał pan Paweł Zyzak, autor ksiązki: „Lech Wałęsa- Idea i historia”.  Zrobiła raban, bo pan Paweł napisał o panu Lechu Wałęsie nie tak, jak powinien był napisać. A już niedługo będziemy musieli pisać o panu Lechu Wałęsie według ustalonego z góry schematu. Na razie pani minister pojechała sobie do Brazylii, na koniec świata, w ważnych sprawach państwowych, za ważne pieniądze państwowe, , żeby z Brazylijczykami porozmawiać o zwiększeniu wymiany studenckiej między Brazylią a Polską. Te ważne pieniądze, to suma 43 000 złotych, za którą pani minister nocowała w hotelu z widokiem na Atlantyk i rozumiem przemyśliwała na temat wymiany studentów. Ludzie rządowi zajmują się zwiększaniem wymiany studentów(???) A czym to jeszcze rząd się nie zajmuje? Przecież jak ktoś chce sobie pojechać do Rio de Janeiro i sobie postudiować- to powinien być jego problem, a nie problem państwa. A zwiększać wymianę? Jak można zwiększać wymianę skoro na uczelniach w Brazylii…. nie ma w ogóle studentów z Polski(???) Tu 43 000 zł  urzędnicy wydali, wydali – tam i wydadzą gdzie indziej. A co tam dla nich 43 000? A co to ich pieniądze? Nowy minister spraw wewnętrznych, pan Jerzy Miller też ma plany… Plany wydawania naszych pieniędzy. Dopiero został ministrem, a już zaczyna trwonić. Człowiek bardzo obrotny i przedsiębiorczy. Pan minister wkrótce zamówi bonów za 403 000 złotych, po to, żeby je wręczyć pracownikom resortu spraw wewnętrznych, w związku ze zbliżającymi się Świętami Bożego Narodzenia. Pracownicy ministerstwa  poświętują sobie na nasz rachunek, rozdzielą między siebie prezenty. A może by tak dać wszystkim pracownikom spraw wewnętrznych „ darmowe” szczepionki przeciw świńskiej grypie? Ciekawe, czy bez żadnych zahamowań przyjęliby w siebie.? Bo na przykład pan  minister Marek Balicki, były minister zdrowia , w programie „Teraz MY”   takiej szczepionki przyjąć nie chciał.(???) Wymigiwał się tym, że taką szczepionkę , przyjmuje się w gabinecie, a nie w studio telewizyjnym. No to bierzcie panowie Sekielski i Mrozowski kamerę, i idźcie z panem Markiem Balickim i niech się w gabinecie szpitalnym zaszczepi(???) . Zobaczymy, czy przeżyje??? Bo tak gardłuje za zaszczepianiem wszystkich, jakby miał jakieś udziały w firmach zaszczepiających . Ta histeria po stronie szczepionek jest szyta  grubymi nićmi . Dlaczego pan Balicki nie agituje za surowicą? Przecież surowica jest bardziej sensowniejszym  sposobem zwalczania wirusów grypy świńskiej i innej.. Wprowadza się   do organizmu już gotowe przeciwciałka na określony jej rodzaj, a nie zmusza - poprzez szczepionkę- do wytwarzania przez organizm określonych ciałek . tylko po to, żeby  takie przeciwciałka mieć, a do organizmu wtargnie i tak inny rodzaj  wirusów, na które przeciwciałek nie będzie. I jeszcze pan minister  nie chce się zaszczepić! Jak ja mówię, że  dany  rodzaj ciastka jest dobry i smaczny, to bez żadnych oporów jestem gotowy takie ciastko zjeść. Niezależnie od okoliczności! I jeszcze powtarza bzdury, że od 200 lat szczepionki nikomu nie szkodzą?  Jak nie szkodzą, to wprowadź je sobie pan  do organizmu i pokaż , że jesteś o tym  głęboko przekonany.!. Ile ludzi już zmarło zażywając szczepionkę..? No i skąd się pojawił w historii umieralności ludzi-rak? Może ktoś zainicjowałby jakieś badania? Tak jak przekonany jest  minister rolnictwa, pan Marek Sawicki  z Polskiego Stronnictwa Ludowego co  do konieczności    zapewnienia hodowanym chartom właściwego dostępu do ogrodzonego wybiegu (???) . Jeśli ktoś chce mieć charta, to musi stworzyć mu odpowiednie warunki. Musi posiadać  taki rodzaj ogródka, w którym rasowy pies mógłby przyjemnie spędzać czas. Jeśli właściciel charta nie podporządkuje się pomysłowi pana Marka Sawickiego, tymczasem szefa niepotrzebnego w gospodarce rynkowej, a jak najbardziej potrzebnego w socjalizmie- ministerstwa rolnictwa i na dodatek rozwoju wsi- to będzie musiał pozbyć się  zwierzęcia na rzecz kogoś, kto taki ogródek ma. Jeśli  istnienie ministerstwa mogłoby w czymkolwiek pomóc, jeśli chodzi o rozwój rolnictwa, to należałoby takich ministerstw utworzyć co najmniej kilka… Od kiedy to biurokracja pasożytująca może pomóc komukolwiek w czymkolwiek? Będzie wielki kłopot dla właścicieli chartów, bo ponad 70% ich populacji mieszka ze swoimi właścicielami w miastach , a tam nie wszyscy mają możliwości zapewnić swoim  ulubionym, rasowym ulubieńcom- tego wszystkiego co umyślił sobie pan minister Sawicki, którzy z tego  wynika - charta  nie ma. Ale ma chrapkę, na kolejne regulacje i uniedogodnienia. A przy okazji: dlaczego obrońcy zwierząt z taką zajadłością nie zwalczają istnienia psów rasowych, skoro różne pozarządowe organizacje, mające jak najbardziej rządowe pieniądze zwalczają rasizm wśród ludzi i na stadionach? A rasizm pośród psów? Wykopują go ze stadionów  z wielką determinacją i za….. wielkie pieniądze.

Jeśli właściciele chartów nie wykonają tego, co życzy sobie w ich sprawie pan minister Sawicki, to stracą zezwolenie na posiadanie   takiego psa!  Bo na posiadanie psa nierasowego nie potrzebne jest  na razie żadne zezwolenie.  Czy to nie jest dyskryminacja psów nierasowych? Albo wprowadzić zezwolenia na posiadanie wszystkich psów, albo je znieść .! Kiedy w końcu w tej sprawie psy zaczną szczekać bardziej zdecydowanie. Co prawda  poprzez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, w którym swojego czasu rządził pan minister Tomaszewski, rozpowszechniano fałszywe wiadomości jakoby psy rasowe, były bardziej niebezpieczne od psów nierasowach i wprowadzano wtedy określone regulacje  w tym kierunku, choć każdy człowiek z  psiej branży wiedział, że jest dokładnie odwrotnie . Tworzono nawet listy niebezpiecznych psów, ale list niebezpiecznych ludzi współcześnie nie tworzono. Chyba, że dla potrzeb prywatnych. Bo dawniej właśnie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych tworzono listy niebezpiecznych ludzi. Dzisiaj tylko rozdaje się tam granty  związane ze Świętami Bożego Narodzenia. W końcu 403  000 złotych, to też są jakieś pieniądze! Ale czego się nie robi, żeby pozyskać przychylność ludzi pracujących w ministerstwie, żeby na samym początku nie było zgrzytów, i żeby współpraca przełożony- podwładny układała się harmonijnie. Co prawda prezenty daje się na ogół narzeczonej, a żonie już niekoniecznie, ale… No właśnie, czy pan Jerzy Miller nie jest czasami człowiekiem do specjalnych poruczeń? I dobry bankowiec, i dobry wojewoda, i dobry szef Narodowego Funduszu Zdrowia  i dobry.. Proszę sobie sprawdzić jego umiejętności na  stronie internetowej Wikipedii ! Człowiek orkiestra! I teraz człowiek nadrzędny wobec służb., o które to służby partie się głównie biją między sobą.. Nie ma to jak człowiek właściwy , na właściwym stanowisku..   Przejść tak lekko  do ministerstwa siłowego z biurokracji zdrowotnej czy wojewodowej… To jest prawdziwa sztuka! Majstersztyk! To nie każdy potrafi.. Chyba, że????? Strach nawet pomyśleć! WJR

Oberek patriotyczny Właściwie to jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Wprawdzie tu i ówdzie pojawiają się niedociągnięcia, ale prawdopodobnie mają one charakter znanych z drugiej połowy dekady Edwarda Gierka trudności wzrostu, bo ostatnio nawet Bruksela pochwaliła nas, że Polska jest jedynym krajem członkowskim, który nie tylko nie odczuwa skutków kryzysu, ale nawet dynamicznie się rozwija, osiągając co najmniej 1 procent wzrostu. Co prawda błąd statystyczny waha się w granicach 3 procent, ale w czasach kryzysu nie wypada grymasić. Jak to mówią, dobra psu i mucha tym bardziej, że gdzie indziej jest jeszcze gorzej, to znaczy pardon – oczywiście u nas jest jeszcze lepiej, niż gdzie indziej i prawdopodobnie będziemy musieli się do tego już przyzwyczaić. Właśnie tak się szczęśliwie złożyło, że prezydent Republiki Czeskiej Wacław Klaus ratyfikował traktat lizboński, który w związku z tym wejdzie w życie 1 grudnia, wychodząc w ten sposób naprzeciw najskrytszym marzeniom naszych umiłowanych przywódców (oczywiście nie wszystkich, co to, to nie, tylko tych umiłowanych), żeby być mocarstwem bez ryzyka. Ryzyko związane z naszą mocarstwowością wezmą na siebie starsi i mądrzejsi, to znaczy pardon – jacy tam „mądrzejsi”; mądrzejsi to jesteśmy my, podczas gdy inni są tylko mądrzy, a i to – po swojemu, podczas gdy my, dzięki subwencjom, będziemy opływać w dostatki, niczym Bryś z bajki Adama Mickiewicza o psie i wilku. Jeść, pić tańcować; bida musi sfolgować! Dlatego już nie możemy się doczekać 1 grudnia, kiedy to traktat lizboński wejdzie w życie, inaugurując proklamowanie Unii Europejskiej. Nie potrzebujemy niczego się obawiać, bo traktat lizboński lepiej gwarantuje nasze narodowe interesy, niż byśmy sami to uczynili. Czyż w przeciwnym razie podpisałby go premier Donald Tusk i minister Radosław Sikorski, a nawet gdyby, to czy pan prezydent Lech Kaczyński by go ratyfikował? Bo proszę! Ledwie tylko prezydent Klaus złożył swój podpis pod traktatem, zaraz u nas okazało się, że ujawniając aferę hazardową były szef CBA Mariusz Kamiński wcale nie złamał prawa, podobnie jak Zbigniew Chlebowski, który, ochłonąwszy z pierwszego zaskoczenia, swoje pretensje kieruje raczej pod adresem swoich partyjnych kolegów: Janusza Palikota i pobożnego posła Jarosława Gowina. Janusz Palikot, nawiasem mówiąc, zwiedzał więzienie we Włocławku i tak mu się tam spodobało, zwłaszcza towarzystwo, że tylko patrzeć, jak przeniesie się tam na stałe. I słuszna jego racja, bo sam widzi, że dla swoich konceptów nigdzie nie znajdzie tak wdzięcznego audytorium, jak pośród wyrokowców, których teraz w Sejmie nieuświadczy nawet ze świecą. Starsi i mądrzejsi takiej ostentacji już sobie nie życzą, zwłaszcza, kiedy już wcześniej szczęśliwie pozbyli się „elementów socjalnie bliskich” w osobach „Baraniny”, „Wariata”, czy innego „Dziada”. Wyobraźmy sobie tylko obciach w Brukseli, gdyby do takiego, dajmy na to, premiera Millera, czy prezydenta Kwaśniewskiego, prowadzących wykwintną konwersację z Ksawerym Solaną, ni stąd ni zowąd podszedł „Baranina” i zaczął po swojemu nawijać, że „wiesz człowiek, trzeba się k... rozliczać!” Dlatego i teraz Nasza Złota Pani Aniela musiała starszym i mądrzejszym dać do zrozumienia, że przynajmniej w okresie miodowego miesiąca, jaki nastąpi po wejściu w życie traktatu lizbońskiego, żadnych potępieńczych swarów sobie nie życzy, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje, a poza tym, jak zgoda, to i Bóg wtedy rękę poda! Dlatego tylko patrzeć, jak wszystko zakończy się wesołym oberkiem na nutę „Ody do radości”, która głosi, że „wszyscy ludzie będą braćmi”. No a jak „wszyscy”, to o co i po co się kłócić? Nie wypada, a poza tym nie ma już o co; teraz trzeba tylko pięknie się różnić – na przykład przyjętym emploi: jedni będą specjalizować się w nieugiętej obronie interesu narodowego, podczas gdy drudzy – w modernizacji i europeizacji. Ale oczywiście – zgoda przede wszystkim! Dzięki niej właśnie Polska znowu rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej, jeśli nawet nie wszyscy, to nie szkodzi, bo przecież nie od razu Kraków zbudowano. Z pochlebnej recenzji, wystawionej naszemu krajowi przez Brukselę wynika, że tak jak Polska świeci przykładem całej Europie, to w Polsce przoduje Mazowsze, a na Mazowszu – Warszawa. Tego można było się z góry spodziewać, bo gdzież znajdziemy więcej patriotów i to takich prawdziwych, jeśli nie w Warszawie, a konkretnie – w instytucjach państwowych? Powstaje ich zresztą coraz więcej i więcej, więc nic dziwnego, że i prawdziwy patriotyzm przeżywa swoją drugą młodość. Drugą – bo pierwszą przeżywał za Stalina, kiedy to patrioci trafiali się całkiem zresztą licznie, nawet wśród księży, nie mówiąc już o funkcjonariuszach, dla żarliwego patriotyzmu zdolnych do wszystkiego. No a kogóż wynagradzać w tych zepsutych czasach, jeśli nie patriotów? Już tam Nasza Złota Pani Aniela o tym na pewno pamięta, podobnie jak pamiętał o tym Nasz Złoty Najjaśniejszy Imperator Aleksander, którego prawdziwi patrioci też nie mogli się nachwalić. Kajetan Koźmian w swoich pamiętnikach odnotowuje taką oto opinię, jaka zapanowała po ostatecznym rozwiązaniu kwestii polskiej w Europie w roku 1795: „Było głosem powszechnym: lepiej nam nawet teraz, jak było w Polsce; mamy to wszystko, co nam ojczyzna dawała, a nie mamy ciężarów i niebezpieczeństw rzezi humańskiej; chociaż bez Polski, jesteśmy w Polsce i jesteśmy Polakami”. Dlatego, kiedy już minie tradycyjna nirwana, w jakiej Polska pogrąża się podczas świąt Bożego Narodzenia, najbliższy karnawał upłynie pod znakiem wesołego oberka – bo jakże inaczej, kiedy jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej? SM

Unijne dotacje zabijają w Polakach resztki przedsiębiorczości Wśród ekonomistów słychać coraz mniej zachwytów nad unijnymi dotacjami. Wielu z nich, nawet mainstreamowych, zaczęło publicznie powątpiewać w ich ekonomiczny sens. Na dodatek w ostatnim tygodniu byliśmy świadkami prawdziwej bitwy o dotacje na rozwój e-biznesu, czyli innowacyjnej gospodarki. Okazało się, że o przyznaniu środków na rozkręcenie interesu nie decyduje pomysł, lecz kolejność zgłoszeń (sic!). Zapobiegliwi kolejkowicze stworzyli listy społeczne. Naturalnie pojawiły się listy konkurencyjne i zaistniała groźba bijatyki. Mało brakowało, aby Polacy zaczęli lać się po pyskach o unijne dotacje. To ci innowacja! Naturalnie nasuwa się kilka refl eksji. Po pierwsze – natury moralnej. Dotacje są niemoralne przede wszystkim dlatego, że pochodzą z oszczędności skonfi -skowanych uczciwym obywatelom. Aby rozdać miliony euro, komuś je trzeba było zabrać. Dlatego najbardziej bulwersują wypowiedzi, że „głupotą jest dotacji nie brać”, bo weźmie je ktoś inny. Analogicznie można rzec, że lepiej okraść bank, bo zrobi to ktoś inny. Nawet niektóre instytuty spraw publicznych określające się jako wolnorynkowe biorą kasę od państwa. Tutaj przypomina się historia opowiedziana przez jednego z szefów zachodnich think-tanków, będąca ostrzeżeniem, aby nie sięgać po państwowe (kradzione). Jedna z agend rządowych zamówiła raport, ale nie chciała zapłacić, argumentując – nota bene logicznie – że gdy nie zapłaci, podatnicy oszczędzą mnóstwo pieniędzy. Jeszcze więcej pieniędzy podatnicy oszczędziliby, gdyby nie było chętnych po dotacje. Niestety chętni są – i to w nadmiarze. Rozdawanie dotacji (jak widać, na zasadzie: kto pierwszy, ten lepszy) jest ordynarnym korumpowaniem obywateli. Unijni politycy kupują sobie przychylność wyborców. Ci, którzy dostali po kilka milionów za wypełnienie jakiś ankiet i wniosków, coraz cieplej będą wypowiadać się o Unii Europejskiej. Chętniej będą też angażować się w to, aby tych dotacji było coraz więcej. Stracą na tym uczciwi obywatele, którzy dotacji nie biorą. Rozdawanie dotacji demoralizuje. Większość projektów tworzonych jest nie dlatego, że istnieje na nie zapotrzebowanie rynkowe, lecz konstruowanych jest pod konkretne dotacje. Innymi słowy, zgodnie z ekonomią podaży, jak jest podaż, to i popyt się znajdzie. Jeśli pojawiły się dotacje na e-biznes, to trzeba wymyślić jakiś projekt e-biznesowy, aby „wyciągnąć od Unii kasę”. Pewnie każdy już słyszał ten slogan gdzieś w kręgu swoich znajomych. Demoralizacja wynikająca z systemu dotacji skłania obywateli do popełniania zwykłego oszustwa. Włosy stają dęba, gdy słyszy się o kwotach idących w setki tysięcy czy nawet miliony euro, przyznawanych na kolejne projekty. Nie jest tajemnicą, że beneficjanci ostro zawyżają koszty przedsięwzięcia, aby zmaksymalizować dotację. Przecież to zwykłe oszustwo. Najlepiej widać to właśnie w wypadku projektów e-biznesowych. Głupią stronę internetową potrafi zrobić nawet dziecko, natomiast biznesplany takich przedsięwzięć opiewają często na astronomiczne kwoty. Mechanizm jest prosty – wystawia się fikcyjne faktury, lipne umowy o dzieło itd., żeby „papiery się zgadzały”. W ten sposób marnotrawione są środki podatników – ku uciesze urzędasów i biorących kasę. Unijne dotacje stały się źródłem łatwego zarobku dla byle cwaniaków. Komitety kolejkowe doskonale o tym przypominają, nasuwając skojarzenia z pierwszymi latami funkcjonowania rynku kapitałowego, gdy wszyscy rzucali się na kupno akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw, gdyż był to zysk pewny i łatwy, a wymagający wyłącznie wytrwałości w staniu w kolejce. Podobnie dzieje się z dotacjami, które są podstawowym źródłem dochodów dla coraz większej rzeszy firm i organizacji. Projekty, na które przyznawane są dotacje, powstają na zasadach będących całkowitym zaprzeczeniem rachunku ekonomicznego. Większość z nich nigdy by nie powstała, ale nie dlatego, że ich twórcom brakuje kapitału początkowego – jak często tłumaczy się status quo całego sytemu. Nie powstałyby, bo są nikomu niepotrzebne, mierne i wtórne. Żyjemy w czasach, w których zdobycie kapitału początkowego nie jest problemem, zwłaszcza w tak bogatym kraju jak Polska. Młodzi ludzie już pewnie zapomnieli, skąd go wziąć, więc przypomnę. Można oszczędzać (o zgrozo!). Można zaprosić do interesu wspólnika z pieniędzmi. Można pożyczyć w banku. Wówczas warunkiem powodzenia jest naprawdę dobry biznesplan. Biznesplan zakładający rentowność przedsięwzięcia i zyski. A to oznacza, że produkt czy usługa są potrzebne, a całość ma szansę na sukces. Do cholery, Dolina Krzemowa nie powstała za pieniądze amerykańskich podatników! System dotacji wywraca przedsiębiorczość do góry nogami. Przedsięwzięcie nie musi być potrzebne, bo dotacje i tak się dostanie. Projekt nie musi być rentowny, bo przyznana kwota, wielokrotnie przewyższająca rzeczywiste potrzeby (oszustwo), pozwala na komfortową wegetację. Wystarczy wytrwać kilka lat, interes zamknąć i wszystko gra. Ciekawe, czy unijni urzędnicy prowadzą statystyki, ile dotowanych projektów przetrwało dłużej niż pięć lat. Być może okazałoby, że system zamiast przedsiębiorstw kreuje nowych bezrobotnych. Wreszcie kwestia innowacyjności naszej gospodarki. Polska we wszystkich możliwych rankingach badających kreatywność naszych przedsiębiorców okupuje doły i niziny. Czy owa polityka wzmocni naszą innowacyjność, czy ją zniszczy doszczętnie? Zapoznając się z projektami, które są zgłaszane po dotacje, należy sądzić, że raczej to drugie. Większość projektów to dublowanie przedsięwzięć, które już są na rynku, ewentualnie kalki rozwiązań z Zachodu (to szczyt kreatywności naszych pseudoinnowatorów). Generalnie można więc się bez nich obejść. Powstaje zatem pytanie: czy system dotacji nie został stworzony po to, aby celowo utrzymać Polskę w obecnym stadium – stadium technologicznego skansenu.

Tomasz Teluk

Wolna wola, czyli libertarianizm Determinizm w zakresie wolnej woli postuluje wprost dziś niewielu ludzi. Obok wulgarnych wersji freudyzmu czy innych biologicznie podbudowanych teorii w świecie nauki modne jest znowu przypisywanie człowiekowi zdolności do wolnego działania. Niestety jednak mało kto zdaje sobie sprawę, jak bardzo takie stanowisko zobowiązuje nas do przyjęcia libertarianizmu. Czego dotyczy wolna wola? Niektórzy, tak jak np. Jean-Paul Sartre, pojęli ją w sposób bardzo naiwny. Według niego, człowiek mógłby być wolny dopiero wtedy, gdyby mógł czynić absolutnie wszystko. Czyli mówiąc inaczej: musiałby być Bogiem. Skoro jednak nim nie jest i doświadcza swoich ograniczeń, cała jego egzystencja jest absurdem i trudno mówić o jakiejkolwiek wolności. Sartre popełnił klasyczny błąd – pomylił wolność z władzą czynienia czegoś. Człowiek, ograniczony do swego ciała i natury swego rozumu, ma pozostawioną sporą autonomię odnośnie kształtowania swojej duszy i rzeczywistości zewnętrznej. To, że nie może wybrać wszystkiego, nie oznacza przecież, że nie może wybierać wcale. Inni uważali, że wolność to zrozumienie konieczności. Oczywiście nie wszyscy byli w stanie tę konieczność zrozumieć tak, jak wodzowie rewolucji, więc ginęli w łagrach albo w drodze do nich. Ten rodzaj poglądów miał to do siebie, iż odbierał niemal wszystkim ludziom wolną wolę, zarzucając im brak zrozumienia dziejowej konieczności. Wszystkie decyzje zostały skupione w jednym, centralnym ośrodku, który przypisał sobie nieomylność i historyczną rolę w dziele budowania „nowej rzeczywistości”. Widząc konsekwencje obu powyższych skrajności, współczesny człowiek powrócił stopniowo do koncepcji przyznających ludziom wolną wolę. Trzeba jednak zauważyć, że powrót ten następuje powoli i z wielką rezerwą. Można by wręcz rzec, że dostęp do wolnej woli jest reglamentowany, tak jak żywność w czasach PRL. Dostajemy kartki i co cztery lata wybieramy styl swojej niewoli. Filozofia tomistyczna poucza nas, że ludzka wola przejawia się w dwóch zasadniczych sferach: Wolność wyboru – polega ona na tym, że mamy wewnętrzną kontrolę nad chceniem tego, a nie innego przedmiotu woli. Tego rodzaju wolności nie jest nam w stanie nikt odebrać, gdyż wszystko rozgrywa się tu w najgłębszych zakamarkach ludzkiej duszy. Nikt nie może przecież przez chwilę „stać się nami” i dokonać za nas aktu woli – jest to zwyczajnie niemożliwe. Wolność działania – w jej ramach możemy faktycznie wykonywać same akty chcenia czegoś lub niechcenia. Polega ona na możliwości przełożenia dokonanego przez nas wyboru na rzeczywistość znajdującą się poza ludzką duszą. Powyższe dwa przejawy wolnej woli stanowią nierozdzielną całość. Gdyby bowiem cała ludzka wola realizowała się jedynie w wolności wyboru, bylibyśmy pozbawionymi ciała duchami, których całe życie spełnia się w obrębie intelektu i woli. Niestety jednak aniołami nie jesteśmy – każdy z nas, obok myślenia, musi także jeść, spać, oddychać i wykonywać wiele innych prozaicznych czynności. A co najważniejsze, musi mieć zapewnioną możliwość kształtowania rzeczywistości zewnętrznej. Niestety wszyscy zwolennicy państwa hołdują poglądowi, iż właściwa człowiekowi sfera wolnej woli to wolność wewnętrznego odniesienia się do przedmiotu myśli. Gdyby uważali, że jest inaczej, pozwoliliby ludziom działać i nie ograniczać ich swymi własnymi poglądami na konieczność istnienia Lewiatana. W przeciwieństwie do nich libertarianie uważają, że każdy ma prawo wolnego działania w takim zakresie, w jakim nie czyni niemożliwym działania innej osoby. Poglądy te są wsparte na fundamentalnych dla wszelkich teorii społecznych prawach własności. Gdyby każdy mógł dysponować wszystkimi rzeczami i osobami, mielibyśmy do czynienia z anarchią oraz z rychłym kresem ludzkości. Jako radykalne przeciwieństwo takiej sytuacji libertarianizm proponuje indywidualną i wyłączną kontrolę nad wszelkimi przedmiotami, które ludzie mogą uznać za rzadkie i cenne – wynikającą z prawa własności. Taka sytuacja zapewnia powszechną możliwość przekładania swej wewnętrznej wolności wyboru na wolność działania. Oczywiście zwolennicy państwa prezentują w swych poglądach rozmaite zakresy ingerencji w cudze działanie i dlatego część z nich może podnieść protest, wskazując, iż istnieje różnica między podatkiem 90-procentowym a wynoszącym jedynie 5%. Jest to obserwacja jak najbardziej słuszna, ale chybia ona celu. Wolności nie da się dzielić na jednostki i wyrażać w procentach. Wolność działania albo się ma, albo jej nie ma i zawsze należy ją rozważać w konkretnych przypadkach. Bardzo często podnosi się argument, że prawdziwie wolni jesteśmy w swoim wnętrzu. W ten sposób wiele osób usprawiedliwia np. czasy PRL, które mimo wszystkich niedogodności pozwalały przecież odczuwać stan „wewnętrznej wolności”. Cóż, uczucie satysfakcji jest zawsze zrelatywizowane do osoby, ale swoich własnych odczuć nie można nigdy narzucać innym. Dla wielu osób czasy PRL oznaczały śmierć i prześladowanie, zrujnowane kariery i poczucie całkowitego wyobcowania. I, co chyba najważniejsze, opowiadanie się za prymatem wolności wyboru (wolności wewnętrznej) lekceważy wolność działania – sferę wolności, której człowiek nie może nie zauważać. W zamieszczonym niegdyś artykule „Libertariańskie credo polityczne” Włodzimierz Kowalik wyróżnił trzy podstawowe dla nauk społecznych ontologie: nominalistyczną, idealistyczną oraz realistyczną. Bezsprzeczną dominację sprawuje dziś idealizm, który wyznają wszyscy zwolennicy państwa. Jak powszechnie wiadomo, idealiści przypisują realne istnienie abstrakcyjnym ogółom, takim jak państwo czy racja stanu. Z perspektywy antropologii idealizm cechuje także wizja człowieka jako przede wszystkim myślącego podmiotu, oderwanego od ciała. Ów myślący podmiot jest wolny przede wszystkim w swojej świadomości i jej aktach. Za źródło takiej antropologii słusznie uznaje się w starożytności platonizm oraz gnostycyzm, a współcześnie kantyzm i fenomenologię. Ten platonizm ma swoje przełożenie na przyznawanie prymatu wolności wyboru. Idealistyczna wizja człowieka deprecjonuje jego cielesny wymiar i skupia się na wolności „wewnętrznej”. Skoro ojciec filozofii nowożytnej, Kartezjusz, orzekł, że myśl jest niezależna od ciała, to po co doszukiwać się realizacji wolności w ludzkim ciele? W ten sposób pogrzebano losy wolności działania, o którą upomniał się wreszcie libertarianizm. Na utrzymywanych przez państwo uczelniach największym filozoficznym grzechem jest realizm. Jest on albo przedstawiany jako dawno wymarły i naiwny gatunek, albo zwyczajnie ignorowany (tak jak to się czyni z uprawianym w Polsce głównie na KUL tomizmem). Żyjący z podatków naukowcy prezentują historię świata jako na trwałe odmienioną przez Przewrót Kopernikański Kanta. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro filozof z Królewca stał się jednym z ojców większości totalitarnych ideologii współczesności. Prawdziwy odwrót od ideologii totalizmu (czyli państwa) może zapewnić jedynie sięgnięcie po realistycznie nastawioną do rzeczywistości filozofię. Spore wyzwanie stoi także przed osobami akceptującymi wolną wolę z racji wyznawanej religii. Muszą sobie one odpowiedzieć na pytanie: czy człowiek ma wolność naprawdę, czy tylko w swoich myślach? Jakub Wozinski

Mao Tse Tung. Ulubieniec Białego Domu Ściślej mówiąc: za swego „najbardziej ulubionego filozofa politycznego” obrała Mao Tse Tunga Anita Dunn, dyrektor ds. komunikacji w Białym Domu. Jak pokazują Jung Chang i Jon Halliday w biografii „Mao: The Unknown Story” (Alfred A. Knopff, New York, 2005) trzeba bardzo szczególnej, selektywnej wrażliwości, aby uznać go za „ulubionego” na jakimkolwiek polu. Chyba że ktoś ma obsesję władzy, szczególnie zdobytej i utrzymywanej masowym terrorem i mordami. A przywódca czerwonych Chin ma czym imponować. „Mao Tse-Tung, który przez dekady sprawował absolutną władzę nad 25% ludności ziemi, był odpowiedzialny za grubo ponad 70 milionów ofiar ludzkich w okresie pokoju – więcej niż jakikolwiek przywódca XX wieku” (str. 3).

Chang i Halliday podkreślają obsesję Mao na punkcie władzy i swojej własnej osoby. „Oczywiście istnieją przedmioty i ludzie na świecie, ale istnieją one przecież tylko dla mnie” (str. 13). Był zawsze pragmatyczny. Podporządkowywał się taktycznie silniejszym, ale otaczał się słabeuszami i potakiwaczami. Był praktykiem, a nie teoretykiem. Mao nawet nie czytał Marksa. Wystarczyło mu pobieżne przeczytanie opinii innych, szczególnie Lenina, o intelektualnym twórcy komunizmu, aby wydobyć z tego esencję: metodę zdobycia i sprawowania władzy. „Ludzie mówią, że bieda jest zła, ale w rzeczywistości bieda jest dobra. Im biedniejsi ludzie, tym bardziej są zrewolucjonizowani” – powiadał (str. 411). Do perfekcji opanował Mao technikę mobilizacji wiejskich mas przez nienawiść klasową (a gdy trzeba, również narodową i rasową – „antykolonialną”) oraz przez prowokowanie przeciwników do masakr niewinnych, co radykalizowało ludność i przeciągało najbardziej poszkodowany i najmniej świadomy element wśród młodzieży na stronę komunistów. Według dekretu partyjnego, „jest tylko jeden sposób, aby (…) spowodować, by przeszli na stronę rewolucji (…): zastosować czerwony terror, żeby wymusić na nich takie rzeczy, których dokonanie zamknie drzwi do jakichkolwiek kompromisów ze szlachtą i burżuazją w przyszłości” (str. 61). Hasłem komunistów było „zmiażdżyć bogaczy!” A „bogacze” to ludzie, którzy mieli po kilka kur, a nie wspierali komuny. Porywano też ludzi dla okupu, nawet księży, np. ojca Samuela Younga (str. 84). Często zakładników mordowano. Mao praktykował też „rewolucyjny bandytyzm” poprzez eksterminację tradycyjnych elit oraz poprzez rabunek przeciwnej komunizmowi ludności. „Jego rajdy trudno było właściwie odróżnić od tradycyjnego bandytyzmu” (str. 56). We wczesnym okresie „czerwoni żołnierze mieli na sobie rozmaitego rodzaju i koloru ubrania, czasami nawet stroje kobiece czy szaty liturgiczne księży katolickich” (str. 66). Tych rewolucyjnych bandytów poddawano fanatycznej indoktrynacji. „Komuniści (…) dosłownie poświęcali nawet swoje dzieci, sprzedając je albo oddając na sprzedaż, aby zdobyć fundusze dla partii, co wcale nie było niezwykłe” (str. 126). Ponadto Mao i jego towarzysze handlowali opium i współpracowali z narkotykowymi gangsterami. W 1943 roku Czerwony Sternik zarobił na tym 640 milionów dolarów (wg dzisiejszego przelicznika – str. 276-277). Z dialektycznym zacięciem Mao wprowadzał agenturę w szeregi swoich przeciwników. Stosowano tu wypróbowane sowieckie sztuczki. Infiltrowano organizacje narodowe, gdzie prominentni działacze okazywali się po 1949 roku komunistami, jak czterech czołowych generałów Czang Kaj-szeka. Nie gardzono również niszczeniem „reakcji” rękoma okupanta. „Organizacje kolaboranckie wypełniono naszymi towarzyszami, którzy wykorzystali noże Japończyków, aby wyrzynać nacjonalistów (na przykład członków podziemia narodowego) (…) na południe od Jangcy (…), co było arcydziełem współpracy między Japończykami a naszą Partią” (str. 222). Mao skoncentrował się na mobilizacji chłopów, choć był na ich los raczej obojętny, podobnie jak na położenie proletariatu. Pisał w 1920 roku: „Myślę, że robotnicy w Chinach nie cierpią z powodu kiepskich warunków. Tylko studenci cierpią” (str. 30). Zapisał się bowiem w tym czasie na uczelnię. Nauczył się wtedy „spać cały dzień i czytać do późnej nocy”, co pozostało mu do końca życia. Nie miał obowiązków, a miał wolny czas. Na studiach jednak począł „wylewać kubły nienawiści na swoich chińskich rodaków”. Nienawidził Chin. Już w 1918 roku napisał, że „ten kraj trzeba zniszczyć, a potem odtworzyć na nowo” (str. 15) Oprócz tego „Mao postulował spalenie wszystkich archiwów prozy i poezji po dynastiach Tang i Sung”. Udało mu się to wszystko w dużym stopniu osiągnąć, gdy objął władzę, stojąc na czele partii komunistycznej. Kompartię założyło w 1921 roku 13 intelektualistów. Wnet było ich 57, w tym Mao. Różnił się od innych przywódców tym, że „nie miał żadnych wyrzutów sumienia, aby brać pieniądze od Moskwy” (str. 27). Po wrześniu 1939 roku Mao ucieszyła „leninowska” możliwość, że „sowiecka pomoc ruchowi wyzwoleńczemu Chin przyjmie podobną formę… jak rosyjska okupacja Polski” (str. 220). Z drugiej strony podejmował pewne kluczowe decyzje w tajemnicy przed Stalinem, choćby naznaczając siebie szefem partii de facto, a nie tylko – zgodnie z moskiewską wolą – de iure w marcu 1942 roku. A Kreml dyktował chińskim towarzyszom, jak zdobyć władzę. Droga była pokrętna. Najpierw przymierze z nacjonalistami. Potem komuna w Kantonie, gdzie komunistyczna rewolucja po raz pierwszy rozbiła tradycyjne społeczeństwo w Chinach – znaczący eksperyment. Polała się krew, wyrzynano tradycyjne elity – „panów,” „krwiopijców”. To w Kantonie Mao zaczął fascynować się sadyzmem. „Wrogów ludu” rżnięto publicznie nożami. Jak przyznał sam w 1927 roku, „to był rodzaj ekstazy, jakiej nigdy przedtem nie doświadczyłem” (str. 42). Również tam odkrył, że dobrą formą kontroli totalnej jest regulacja stosunków seksualnych. Zakazał ich przeciętnym towarzyszom, a nomenklaturze pozwalał sobie dogadzać (potem wprowadzono takie zakazy dla całej ludności, a dotyczyło to również masturbacji – str. 332-333). Chiński przywódca komunistyczny był też pionierem w dziedzinie rewolucyjnej odpowiedzialności zbiorowej. Nie dotyczy to wyłącznie wyrzynania całych rodzin „panów”. Chodziło o to, aby jak najwięcej ludzi wmieszać w czerwone zbrodnie. „Mao nie wymyślił publicznych egzekucji, ale dodał do tej strasznej tradycji nowoczesny wymiar – zorganizowane masówki. W ten sposób spowodował, że zabijanie stało się obowiązkowym spektaklem dla dużej części ludności. Przymuszał wszystkich do stawienia się w formie tłumu, który nie miał możliwości ucieczki z miejsca egzekucji; przymuszał ich do przyglądania się zabijaniu w ten krwawy i przewlekły sposób, gdy ofi ary ryczały z bólu. To wszystko paraliżowało strachem przyglądających się zbrodni” (str. 54 – tej metody nauczyli się od komunistów niemieccy narodowi socjaliści, jak pokazuje np. sprawa Jedwabnego). Przymuszano nawet dzieci, aby biły „małych paniczyków”. Nagminnie stosowano tortury, na przykład w grudniu 1930 roku w Szanghaju komuniści torturowali i zamordowali 4 tys. „panów”. Czasami grzebano nieszczęśników żywcem. W Futian ujęto również żony „wrogów ludu”. Zerwano z nich ubrania, następnie „ich ciała, a szczególnie ich pochwy, zostały podpalone pochodniami, a ich piersi zostały obcięte małymi nożami” (str. 93). W ten sposób w ciągu kilku lat (19311935) tzw. Czerwone Dżiangksi, pierwszy matecznik komunistów, wykazał spadek ludności o 20% – kilka milionów ofi ar (str. 109). Trudno się dziwić. Mao przecież oświadczył, że „władza wyrasta z lufy karabinu” (str. 50). W latach 20. i 30. był pionierem strategii i taktyki chińskiego komunizmu. Narzucił go Chinom na wielką skalę podczas Wielkiego Marszu (który wyzyskał do potężnej czystki wśród własnych towarzyszy), w okresie II wojny światowej (gdy głównie walczył przeciw nacjonalistom, a unikał starć z Japończykami), a szczególnie po zdobyciu władzy w 1949 roku (co w znacznej mierze osiągnął dzięki amerykańskiej indolencji i sowieckiej pomocy). Od razu przystąpiono do masakry starych elit. Zginęło przynajmniej 3 miliony ludzi, a miliony zapełniły Laogai – chiński Gułag (który pochłonie około 27 milionów ofi ar – str. 324325). Potem kontynuowano rzezie innych „wrogów ludu”, w tym czystki wewnątrzpartyjne, w takt hasła „Niech rozkwitnie tysiąc kwiatów!”. W ramach dehumanizacji Mao chciał zastąpić ludzkie imiona numerami. Szalało donosicielstwo i terror komitetów blokowych i wioskowych. Katolików prześladowano na przykład w takt oskarżeń o „kanibalizm” („Oto ciało Moje”). Największe żniwo śmierci przyniosła przymusowa kolektywizacja i „Wielki Skok Naprzód” – 38 milionów ofi ar. Tylko w 1960 roku „22 miliony ludzi zmarły z głodu”. Mao dialektycznie skomentował 9 grudnia 1958 roku: „Śmierć przynosi korzyści… (Ciała chłopów) mogą użyźnić glebę” (str. 434, 438-439, 452). Potem zabijano i prześladowano w ramach „rewolucji kulturalnej”. Represje dotknęły 100 milionów osób, z czego zginęło trzy miliony (str. 547). A enigmatycznie uśmiechający się Mao błogosławił tym przedsięwzięciom i dalej uśmiecha się do nas na placu Niebiańskiego Spokoju. Jego kult nadal legitymizuje komunę w Chinach. Nadal też imponuje na Zachodzie. Może dlatego, że miał czarujące maniery? „Mogę dużo jeść i dużo srać” – napisał w liście do towarzysza (str. 73). Zresztą „plagą życiaMao było zatwardzenie – i obsesja związana z defekacją” (str. 34). Z higieną też było u Mao na bakier. Choć uwielbiał pływać dla zdrowia, nie używał wanny ani nie brał pryszniców przez 27 lat. Nie lubił też myć zębów. Straszył wszystkich czarnymi pieńkami, co zauważył nawet Richard Nixon. Zgodnie z postępowym savoir vivre Mao ewoluował też w stronę pedofilii. U szczytu władzy otaczał go harem nieletnich dziewczynek. W ogóle żył w wielkim stylu. Wręcz wzorował się na chińskich cesarzach. Naturalnie było to wzorowanie się tylko w takim stopniu, do jakiego zdolny jest nieobyty cham. Ale od samego początku miał najlepsze jedzenie, najmłodsze konkubiny, najwygodniejsze kwatery, najprzedniejsze ubrania i najwygodniejszy transport (np.: „W czasie Wielkiego Marszu podróżowałem sobie, leżąc w lektyce. No to co robiłem? Czytałem dużo” – str. 139). Naturalnie o tych sprawach dziś w Chinach nikt nie wie. „Historia została przepisana i często postawiona na głowie” (str. 269). Chang i Halliday z powodzeniem przebili się przez hagiograficzną mgłę czerwonych biografów oraz prokomunistyczne apologie zachodnich sympatyków czy też liberalne wygibasy relatywizujące potworności chińskiej komuny. Na przykład Simone de Beavoir chwaliła rzekome unikanie przemocy u Mao (str. 460), a jej kochanek Jean-Paul Sartre jednocześnie podziwiał „rewolucyjną przemoc” Mao jako „głęboko moralną” (str. 571). W tym sensie praca „Mao: The Unknown Story” jest bardzo cennym uzupełnieniem empirycznej nauki i konserwatywnej publicystyki. Książka powstała na podstawie niedostępnych dziś źródeł, w tym dokumentów regionalnych, oraz wspomnień i wywiadów ze świadkami. W trakcie zbierania materiałów władze komunistyczne nabrały podejrzeń, że Chang i Halliday to nie Anita Dunn, i zaczęły piętrzyć kłopoty, aby następnie zupełnie zabronić badań i wstawić pracę autorów na indeks ksiąg zakazanych. Ale mimo to jest! Marek Jan Chodakiewicz

Liberum veto a traktat nicejski Żyjemy w dyktaturze Panów D***kratów (uwaga: to nie ma nic wspólnego ze słowem „dupa”; słowo „dupa” nie jest obrzydliwe – obrzydliwa jest idea Władzy L**u!!). Opanowali telewizje, gazety, przedszkola, wyższe uczelnie, sądy… Dlatego w Salonie powiedzenie czegoś złego o d***kracji jest po prostu nie-moż-li-we: d***kracja jest na pewno dobra – co najwyżej pewne wypaczenia, nad’użycia… no, tak, to się może trafić – ale ratunkiem jest przywrócenie prawdziwej d***kracji. Proszę tylko w miejsce słowa d***kracja wstawić „socjalizm” – i można by takie wymówki zamieszczać w prasie PRL. Z pieczątką Cenzury. Tymczasem temu złodziejstwu, korupcji, a przede wszystkim: zalewającej nas głupocie – nie są winne „wypaczenia d***kracji” – lecz właśnie sama d***kracja. Popatrzcie Państwo na swoich sąsiadów, popatrzcie na tych, co okradają Wasze mieszkania, popatrzcie na meneli… Czy naprawdę chcielibyście, by to oni rządzili? By Wasi sąsiedzi mówili Wam, jak macie wychowywać swoje dzieci? By ta złodziejka z parteru układała kodeks karny? Na szczęście mamy pewne wypaczenia w „prawdziwej d***kracji” – i lepiej, że rządzi p. Kaczyński, Kwaśniewski czy Tusk – niż Wasi sąsiedzi. Popatrzcie na zebrania komitetu osiedlowego: czy chcielibyście, by tak samo wyglądał Sejm? Złodzieje to są, oczywiście – ale jednak jakiś poziom to ustawodawstwo prezentuje… Ulubionym chłopcem do bicia d***kratów jest liberum veto. Już w szkole podstawowej wbija się biednym dzieciom do łepetyn, że zasada liberum veto była złem, „przez które upadła I Rzeczpospolita”. Ten drobiazg, że I Rzeczpospolita padła akurat w kilkanaście lat po zniesieniu liberum veto, zupełnie nie przeszkadza IM kłamać, kłamać i kłamać na potęgę. Tymczasem to liberum veto zapewniało potęgę i trwałość I Rzeczypospolitej; powodowało, że inne kraje chciały się do niej przyłączać. To liberum veto spowodowało, że III Rzeczpospolita zdecydowała się przyłączyć do Wspólnoty Europejskiej – bo traktat nicejski (pamiętacie Państwo hasło: „Nicea – albo śmierć?”) gwarantował każdemu państwu możliwość wetowania każdego, d***kratycznie uchwalonego, pomysłu. I oto JE Lech Kaczyński swoim podpisem zlikwidował traktat nicejski; na jego miejsce powstanie traktat lizboński; na miejsce Wspólnoty Europejskiej (gdzie tylko kłamali i kradli na potęgę) powstanie złowroga Unia Europejska, która natychmiast zacznie rozbudowywać tajne policje – i zbroić się na potęgę, „by Europa zajęła należne miejsce wśród wielkich imperiów, jako to Ameryka, China, Indie i Rosja”). Właśnie ci bezczelni złodzieje z Brukseli uchwalili – większością głosów, a jakże – że Polska ma wpłacić 1,8 mld fiurosów (czyli każdy dorosły Polak ma rocznie płacić ok. 200 zł) na „walkę z globalnym ocieplaniem”. Oczywiście, ocieplenie powodowane jest czynnikami naturalnymi, w ogóle jest korzystne, mało zauważalne (jeśli dojdzie do „katastrofalnego” ocieplenia, to w Polsce będziemy mieli klimat jak… w Austrii; trudno nazwać to katastrofą…), generalnie bardzo korzystne – ale na pewno żadna „walka” z nim nic nie da. Natomiast setki miliardów na nią wydawane są realnie – i politycy jakieś 10% tego kradną. Reszta idzie na zmarnowanie lub nawet szkodzenie gospodarce! I oto przerażeni ludzie wołają: „Zawetujmy to!”. Istotnie: dopóki p. Klaus nie podpisał – możemy to zawetować. Ale gdy podpisze (w momencie publikacji dokument został podpisany – dop. red.) – koniec z liberum veto. I Większość euro-złodziei każe nam te 1,8 miliarda – zapłacić. JKM

Miłe interludium W drodze między spotkaniami w Radomu i w Szczecinie udało mi się wpaść na jeden dzień do Stargardu, gdzie starałem sie przypomnieć sobie, jak się gra w brydża. Przyjeżdżam tam z przyjemnoscią, gdyż atmosfera na Memoriale śp.Janiny Wielkoszewskiej jest przesympatyczna. W trakcie gry udało mi się napisać nastepujący mini-felietonik: Precz z hazardem! Piszę to, wykonując jednocześnie czynności wysoce niemoralne, które niedługo będą zapewne zakazane, a może nawet karane sądownie. Gram w brydża. Właśnie mój przeciwnik z prawej zalicytował trzy kiery. Ja pas, przeciwnik z prawej wpadł w długi namysł - i ryzykownie powiedział: "Cztery kiery!". Cztery kiery szły. Na tym hazardowym zagraniu nasi przeciwnicy zapewne wygrają 1000 zł nagrody, bo na innych stołach nie ryzykowali i grali trzy kier. Mój partner, arcymistrz Włodzimierz Wala z Krakowa, skwitował: "Pech". No właśnie! Takich hazardowych zagrań powinien JE Donald Tusk jak najszybciej zabronić. Liczę, że Mądra Większość Sejmu doda do Ustawy o Zakazie Hazardu również zakaz podnoszenia koloru partnera z pięcioma blotkami. Hazard się upowszechnia, Panie Premierze. Do tego zalicytowali to czternastoletni juniorzy. Z Czech chyba albo z Moraw. Tam też hazard kwitnie, jak widać, aż miło. Więc skoro JE Wacław Klaus podpisał traktat - to Parlament Europejski powinien tego zakazać w całej Europie! Jak najszybciej. Zanim ten turniej się skończy... Niestety: nie zdążył, a turniej się skończył. Niezbyt szczęśliwie:  do połowy graliśmy bardzo dobrze, za to wynik był bardzo zły; w drugiej juz gorzej, za to wynik był lepszy. Niestety: w sumie i tak był nienajlepszy... Pisze to po to, by wytłumaczyc sie z perturbacyj we wpisach. Pole na tej trasie jest nienajlepsze. JKM

Epidemia za progiem? U braci–Ukraińców wybuchła ponoć panika. Ludzie zaczęli umierać na bliżej nieznaną chorobę. Jedni lekarze twierdzą, że to „świńska grypa” – drudzy, że wirusa H/A1N1 jakoś do tej pory nie wykryto i całkiem możliwe, że to jakiś zupełnie inny zarazek. Panika się szerzy – a sieje ją JE Wiktor Juszczenko, prezydent Republiki, podając do publicznej wiadomości, że dzwonił do JE Lecha Kaczyńskiego z prośbą o pomoc w walce z tą epidemią. Zanim ocenię postępowanie p. Juszczenki chciałbym, by zdali sobie Państwo sprawę z rozmiarów zjawiska. Otóż po czterech dniach od chwili wykrycia zarazy zmarło na nią 40 osób – czyli co milionowy Ukrainiec. Dwa razy tyle Ukraińców zginęło w tym czasie w wypadkach drogowych – a jeszcze drugie tyle w innych. Dziennie umiera z  różnych powodów ok. tysiąca Ukraińców – i 50 więcej lub mniej to 5%: w granicach błędu statystycznego. Tymczasem, dla porównania, tzw. „Czarna Śmierć” zabiła w latach 1347–1352 co trzeciego Europejczyka. Dziennikarze i politycy mają zwyczaj we wszystkim przesadzać. W bodaj 1963 roku podziwiałem – nie w jakimś „Fakcie” lecz w szacownym „The Times” – wielki tytuł „WOJNA  CHIŃSKOSOWIECKA!!”. Potem mniejszymi literami podtytuł: „Jest możliwa”. Potem, jeszcze mniejszymi: „Oświadczył przedstawiciel Chin”. Dalej szedł tekst, z którego wynikało, że tak właśnie powiedział na korytarzu przedstawiciel Chińskiej Republiki Narodowej (tej na Taiwanie) w podkomisji d/s kultury w UNESCO – taka agenda zupełnie zbędnej organizacji, jaką jest ONZ… Dziennikarze wrzeszczą teraz na przemian o ”Globalnym Ociepleniu” lub „Globalnym Oziębieniu” – a do szpiku kości zdemoralizowani politycy zastanawiają się tylko czy nie nakazać krowom nosić na tyłkach worków zbierających metan. Te projekt akurat upadł – dlaczego? Bo producenci worków nie zebrali dostatecznie wysokiej łapówki, by ją politykom wręczyć. Natomiast przemysłowcy produkujący np. „filtry na kominy” kosztujące, nie jak worek, czyli 50 groszy, lecz 20.000 zł – już mają na łapówki i politycy z całą powagą uchwalają przymus ich używania. Jak ostatnio ujawniono w Niemczech koszt produkcji szczepionki to 1% (jeden procent) jej ceny. Natomiast 40% to „reklama” – czyli łapówki dla polityków. Nic dziwnego, że gdy dziennikarze wrzeszczą o ”potwornej epidemii” politycy ślinią się na myśl ile zainkasują w łapówkach od firm farmaceutycznych za przymusowe zaszczepienie całej Ukrainy… a jeszcze lepiej całych Stanów Zjednoczonych.

Czy to znaczy, że mamy lekceważyć doniesienia z Ukrainy? Absolutnie nie. Epidemie zaczynają się w ten sposób, że pierwszego dnia choruje jeden człowiek, drugiego siedmiu, trzeciego 50, czwartego 350, piątego 2000 a szóstego 15.000. Po dwóch tygodniach może już chorować 90% ilości ludzi. No, i co z tego? Nic. Jeśli to istotnie H/A1N1 to w całych Niemczech na „świńską grypę” zachorowały 32 000 ludzi – z czego zmarły dwie. Znacznie większy procent umiera na normalną, przychodzącą jesienią grypkę. Tylko, że pod pretekstem walki z grypką czy katarem nie da się wziąć ogromnych łapówek za zamówienie szczepionki – za którą gotowe są zapłacić setki tysięcy ludzi. A pod przymusem da się zaszczepić kilkadziesiąt milionów. Zrozumcie wreszcie Państwo: nasza (właściwie: już nie „nasza”) cywilizacja umiera. Za kilkadziesiąt lat nie będzie już Republiki Francuskiej czy Republiki Federalnej Niemiec, lecz Kalifat Monachijski, Emirat Hamburski czy Sułtanat Nicejski. Gdy na ulice oblężonego miasta wdzierają się barbarzyńcy, ogłupiała od nadmiaru dobrobytu ludność biernie czeka na swój los – natomiast cwaniacy rabują, co się da. Złoto będzie cenione zawsze (dlatego jego cena tak ostatnio rośnie: kto może kradnie co się da – i zamienia na złoto). Dzisiejsi „politycy” w telewizji straszą – ale między sobą mówią tylko o tym, ile i od kogo można zainkasować. Każdy chce żyć… I to jest prawda o ”dziurze ozonowej”, „globalnym ociepleniu”, „świńskiej grypie”… JKM

Czego rocznica przypada jutro? Co się dzieje na Ukrainie? Odpowiedź na to pytanie jest oczywista: na pewno nie rocznicę „odzyskania niepodległości”, jak twierdzą Czerwoni. 11 listopada Rada Regencyjna (śp.Aleksander kard.Kakowski, śp. Zdzisław ks. Lubomirski i śp.Józef hr.Ostrowski) przekazała władzę śp.Józefowi Piłsudskiemu – a skoro ją przekazała, to najpierw musiała ją mieć. I miała ją – formalnie od 7-X-1918, którego to dnia ogłosiła niepodległość Polski. Miała ją i faktycznie: 12-X przejęła władzę nad wojskiem – co 21-X uznał śp. gen.Jan von Beseler ustępując ze stanowiska Naczelnego Dowódcy Wojsk Królestwa Polskiego. Dlaczego miałbym świętować rocznicę przekazania władzy bandycie spod Bezdan, który po dziesięciu dniach urzędowania przerobił Królestwo Polskie na „Rzeczpospolitą” - nie wiem. Republikanie powinni świętować 22-XI (datę tej przeróbki), prawdziwi socjaliści świętują 7-XI (datę utworzenia przez nich „rządu lubelskiego”; z tego właśnie powodu Regenci uznali Piłsudskiego za mniejsze zło!) - a my, konserwatyści: 8-X.

Nie od rzeczy tu dodać, że 8-X jest na ogół lepsza pogoda... Przechodząc do spraw bieżących. „WPROST” zasugerowało, że epidemię „świńskiej grypki” na Ukrainie wyolbrzymia (i to z ogromnym mnożnikiem) rząd tej Republiki – w nadziei na uzyskanie od Brukseli pieniędzy... potrzebnych na zapłacenie „GazProm”owi za energię. To nawet logiczne: dajcie forsę, bo jak nie, to nie będzie gazu, w mieszkaniach będzie zimno, to i wirusowi będzie łatwiej podbijać kolejne ciała. Są doniesienia, że na Ukrainie niemal nikt nie używa tych idiotycznych maseczek – poza grupami obywatelek i obywateli chodzących przypadkiem razem, co przypadkiem filmuje reżymowa telewizja. W każdym razie: jak jest – tak jest, a paniczne doniesienia z Ukrainy jakoś się wyciszają. Gdyby miała to być epidemia, to liczba zachorowań rosłaby wykładniczo... JKM

11 listopada 2009 Zanim ocenisz - przetestuj! Dziś  11 listopada.- Święto Niepodległości. Nie wiem dlaczego ten dzień socjaliści wybrali na święto państwowe? Właściwym byłby dzień 7 października 1918 roku, kiedy to Rada Regencyjna w składzie: Zdzisław Lubomirski, prymas Aleksander Kakowski i Józef Ostrowski - ogłosiła niepodległość Polski - manifestem. W nocy z 10 na 11 listopada 1918 do Warszawy przyjechał brygadier Józef Piłsudski zwolniony przypadkiem (????) z więzienia w Magdeburgu. Akurat teraz. Pierwszym premierem został Jan Kucharzewski, autor słynnej książki „Od białego do  czerwonego caratu.  Jan Kucharzewski przejął władzę od Komisji Przejściowej Tymczasowej Rady Stanu, powołano szczątkową administrację, armię, sądownictwo. Szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego został doskonały generał i patriota, autor słynnego na cały świat- „Cudu nad Wisłą” z 1920 roku, pan  generał Tadeusz Rozwadowski. Po zamachu majowym, prawdopodobnie zamordowany przez ludzi Józefa Piłsudskiego, tak jak generał Zagórski, i wielu innych oficerów. Jednemu z pracowników IPN wyrwało się, że było ich około pięćdziesięciu (???) Należy przyspieszyć badania nad tą sprawą, żebyśmy przestali karmić się mitami. Tow. Ziuk, brygadier – przejął władzę nad   generałami(???) A jakie miał do tego kompetencje? – oprócz poparcia politycznego Niemców. Po ogłoszeniu 7 października niepodległości Polski , Rada Regencyjna - w pięć dni później-  pozbawiła dowództwa nad Polskimi Siłami Zbrojnymi, gen. Beselera, warszawskiego gubernatora. Rada Regencyjna w dniu 11 listopada przekazała naczelne dowództwo nad wojskiem polskim brygadierowi Józefowi Piłsudskiemu(???). Tym samym w dniach 14- 22 listopada 1918 roku Józef Piłsudski był - uwaga!- Regentem Królestwa Polskiego (!!!). Do którego to tytułu nigdy w życiu się nie przyznał. W dniu 22 listopada przejął urząd Tymczasowego Naczelnika Państwa i zmienił nazwę państwa z Królestwa Polskiego na Rzeczpospolitą Polską. Staliśmy się republiką. Z całym tym późniejszym syfem politycznym, zamieszaniem, walkami demokratycznymi, zabójstwami i budową socjalizmu. Nastała demokracja! Hymn, który dzisiaj śpiewamy, to Mazurek masona Dąbrowskiego, do słów masona Wybickiego - zamiast polskiego „Boże coś Polskę”. To stało się już w 1927 roku. I tak pozostało.. Demagogia, kłamstwo, Bereza Kartuska, cenzura, biurokracja, socjalizm, niszczenie Polaków podatkami. Pożyczki i obligacje.. Inflacja i bezrobocie! Emigracja Witosa (!!!!), owsiana armia, usuwanie  profesora Konecznego z Uniwersytetu, walka z Korfantym i Dmowskm całego socjalistycznego obozu skupionego wokół  socjalisty Józefa Piłsudskiego. Cała ta sanacja, to jedna wielka koteria, która doprowadziła Polskę do klęski wrześniowej.. A przekazanie brygadierowi Piłsudskiemu, dowództwa nad wojskiem polskim w dniu 11 listopada, nie powinno być powodem obchodzenia  w tym dniu święta. Właściwe święto to - 7 października! Ale jakoś w „ polityce historycznej” nie wymienia się zbyt często Rady Regencyjnej, jako  gremium konserwatywnego, nie rewolucyjnego, będącego ciągłością  religii, historii.. Rzadko padają nazwiska: Kucharzewski, Kakowski, Ostrowski, Lubomirski, Rozwadowski… Cały dzień będzie o Józefie Piłsudskim, jako o tym właściwym twórcy niepodległego państwa polskiego, a który przyjechał „ przypadkowo’ z Magdeburga,  po miesiącu istnienia w szczątkowej formie  państwa polskiego, wywalczonego na Konferencji w Wersalu przez Dmowskiego, Paderewskiego, Hallera.. To samo będzie z Lechem Wałęsą! On sam obalił komunizm, który właśnie  jest budowany w kolejnym przepoczwarzeniu. I obalił go razem z „ Danuśką”(„??) A te 900 000 ludzi, którzy musieli wyjechać z Polski z paszportem w jedną stronę? A gdzie miejsce dla Ronalda Reagana, który narzucając   bezlitosny  wyścig zbrojeń, rozprawił się z Imperium Zła” A gdzie wkład Papieża, Jana Pawła II w walkę a antychrzścijańskim komunizmem? A gdzie spotkania w Genewie, Reykjaviku, w Waszyngtonie, w sprawie rozbrojenia i wycofania Armii Czerwonej z Europy Wschodniej??? Gdyby nie pokonanie przez Regana Imperium Zła- nigdy byśmy wolności spod buta radzieckiego nie odzyskali.. To było jeszcze silne państwo i miało silną armię.. Mur Berliński jest symbolem zjednoczenia obu państw niemieckich(!!!). I to jest istota rzeczy.. Dlatego były kłopoty z zapraszaniem na tę uroczystość Polaków, w poprzednim roku. Bo niby z jakiej racji? To jest ich święto! Wielkie święto dla Wielkich Niemiec! Żelazna Dama była przeciwna takiemu zjednoczeniu, ale była za słaba w stosunku do polityki amerykańskiej potrzebującej silnych Niemiec w Europie , przeciwko Rosji.. Teraz dzięki polityce amerykańskiej, i osobiście panu Janowi  Nowakowi –Jeziorańskiemu, kurierowi z Waszyngtonu- jesteśmy w Unii Europejskiej która już powstanie 1 grudnia 2009 roku. Dlaczego pan Nowak-Jeziorański nie agitował za wstąpieniem Polski do NAFT-y? Tylko do Unii Europejskiej, skazując Polskę na uwiąd polityczny i gospodarczy. I przyjeżdżając tu osobiście.. Zawsze był proamerykański, i antyrosyjski.. Propaganda wmawiała nam, że jest propolski.. Jako dyrektor „polskiej” rozgłośni Radia Wolna Europa- finansowanej z pieniędzy podatnika amerykańskiego poprzez Kongres.. W jakim celu finansowanej? Jak ktoś myśli, że przyjaciół mamy daleko.. To niech pomyśli jakich wrogów mamy blisko.! Fałszywych przyjaciół poznaliśmy wielokrotnie,  a wrogów  mamy  na stałe.. Silna Rosja i silne Niemcy- to nasz problem. Alianci zawsze nam mogą coś obiecać.. i  niedotrzymać..! A co ich to kosztuje? Najwyżej nie weźmiemy udziału w defiladzie zwycięzców.. Interesem Polski jest budowanie państwa mocnego i zamożnego. Z którym wszyscy się liczą. Temu sprzyjają niskie podatki, małe wydatki na biurokrację i nikłe  ilości przepisów sprzyjających gospodarności i prywatnej własności. A co Ci Okrągłostołowy robią z Polską od dwudziestu lat?- oprócz pośmiewiska międzynarodowego. Miliony Polaków poza krajem, w kraju demoralizacja i afery, długi w których toną już nasze prawnuki, codzienny spektakl zatapiania naszej ojczyzny.. Rozwiązłość, prostytucja, lansowanie wartości antycywilizacyjnych, antypaństwowych, antyrodzinnych.. Wszystko co złe - zaczyna być cnotą! I jeszcze na dodatek, oddając Polskę w pacht Unii Europejskiej obchodzą hucznie „Święto Niepodległości”(????) Zamiast całą rzecz uczcić  chociaż minutą ciszy.. Ciszej Panowie spod Okrągłego Stołu nad tą trumną polską.. Ile jeszcze gwoździ   w nią wbijecie? Zanim spuścicie do dołu… Bo ”ojczyna to wielki zbiorowy obowiązek”. Zbiorowy , ale budowany na bazie obowiązków indywidualnych.. WJR

Po co nam Polska? Jakieś nieporozumienie. "Polska" istnieje już ładne paręset lat i jeszcze trochę sobie poistnieje. Nie mamy na to większego wpływu - poza płodzeniem nowych Polaków. Sądzę, że chodziło o zupełnie inne pytanie: "Po co jest nam potrzebne państwo polskie"? To jest dobre pytanie. Państwo - minimalne - jest potrzebne, by zapobiec anarchii. Najlepszym państwem jest oczywiście monarchia. Od XVI wieku Polska nie jest rządzona przez monarchie - z wyjątkiem monarchij zaborczych. Niestety dziś nie mamy sąsiednich monarchij, 1-XII-2009 państwo polskie (konkretnie: III RP) przestaje istnieć przekształcając się w formację zarządzającą polskim krajem w UE). Szczerze mówiąc: bardziej mi żal Królestwa Polskiego - wepchniętego wraz z WXLitewskim do I Rzeczypospolitej po Unii Lubelskiej. Gdyby UE była normalnym państwem - z wolnym rynkiem, praworządnością, w którym posyłam, dziecko do jakiej chcę szkoły z dowolnym językiem wykładowym i dowolnym programem - to wolałbym takie państwo niż III RP, która została założona przez służby specjalne i istnieje by zamaskować prawdziwego władcę. Państwo POLSKIE potrzebne jest po to, by nie przeszkadzało nam mówić po polsku i działać po polsku. Istnieje poważna obawa, że obce państwo, nowy suweren, czyli IV UE, będzie nam przeszkadzać - np. zabraniając (na początek) wieszać krzyże w szkołach. Dlatego, choć nienawidzę obecnego państwa polskiego, IV UE obawiam się znacznie bardziej. JKM

Kto płaci ten wymaga Kto płaci ten ma prawo wymagać, według starego polskiego przysłowia. Obecnie przysłowie to stosuje się do sposobu rządzenia Stanami Zjednoczonymi. Typowym przykładem jest nie-etycne potępienie w Waszyngtonie raportu sędziego Richard’a Goldstone’a, przez członków obydwu izb kongresu. Raport ten był przygotowany dla Rady Obrony Praw Człowieka przy ONZ i był sporządzony na podstawie śledztwa, dotyczącego gwałcenie międzynarodowych praw człowieka oraz powiązanych z tymi prawami, międzynarodowe prawa humanitarne w czasie ostatniej wojny na terenie Gazy, między przeważającymi siłami Izraela i powstańcami z palestyńskiego Hamas’u. Raport przygotował powszechnie respektowany i szanowany, były sędzia sądu konstytucyjnego Afryki Południowej, Richard J. Goldstone, obiektywny i sprawiedliwy człowiek żydowskiego pochodzenia, ale nie stronniczy na rzecz Likudu, partii rządzącej w Izraelu. Richard Goldstone był od 1994 do 1996 roku sędzią Trybunału Kryminalnego ONZ’tu w sprawach dotyczących Jugosławii i Rwandy. W czasie krwawej pacyfikacji, na terenie Gazy, zostało zabitych ponad 1400 Palestyńczyków, głównie osób cywilnych i około 10 Żydów - kilku w siłach zbrojnych Izraela i kilku cywilów porażonych ogniem rakiet Hamasu. Proporcja, a raczej dysproporcja strat, sama mówi za siebie. Raport sędziego Goldstone’a nie pomija zbrodni wojowników Hamas’s na Żydach, ale podaje szczegółowo nie proporcjonalnie liczne zbrodnie dokonane na Palestyńczykach przez wojsko Izraela. Sędzia Goldstone jest za to potępiany przez „Likdników” rządzących w Izraelu i przez lobby Izraela w Waszyngtonie, jak również przez sekretarza stanu, panią Hilary Clinton (która od dawna popiera oszustów z żydowskiego ruchu roszczeniowego przeciwko Polsce). Pani Hilary Clinton była senatorem wybranym w stanie Nowy Jork, w stanie politycznie i ekonomicznie zdominowanym przez Żydów. W prezydenckich przed-wyborach starała się ona zdobyć pozycję kandydata na prezydenta USA, z ramienia partii demokratycznej. Kampanię wyborczą pani Clinton przegrała na rzecz senatora Barack’a Obamy, który jako prezydent zamianował panią Clinton na stanowisko sekretarza stanu. Ostatnio rząd USA poczynił nowe ustępstwa na rzecz Likudników, w formie prób zatwierdzenia na arenie międzynarodowej, nielegalnych osiedli żydowskich na ziemiach Arabów palestyńskich, niby jako warunek do pertraktacji w sprawie traktatu pokojowego między Izraelem i przyszłym niepodległym państwem Palestyńczyków. Warunek ten jest odrzucony przez Arabów, którzy uznają granicę Izraela i Palestyny według stanu z 1967 roku i nie chcą zalegalizować dotąd nielegalnych osiedli żydowskich. W dniu 26 października, 2009, członkowie komitetów do spraw zagranicznych USA w senacie i w izbie deputowanych w Waszyngtonie potępili raport sędziego Goldstone’a w sprawie zbrodni popełnionych na terenie Gazy w czasie krwawej pacyfikacji przez siły zbrojne Izraela. Kongresmani bezwstydnie nawoływali rząd prezydenta Obamy, żeby zdyskwalifikował raport sędziego Goldston’a i nie dopuścił do dalszego rozpowszechniania tego raportu w ONZ.

Raport sędziego Goldstone’a naturalnie jest bardzo niewygodny dla Likudników izraelskich i żaden z członków kongresu w Waszyngtonie, jak dotąd nie wystąpił w sprawie wyjaśnienia szczegółów zbrodni dokonanych w czasie ostatniej pacyfikacji terenu Gazy przez Izrael. Sprawa ta jest politycznie niewygodna dla senatorów i posłów, którzy w kampaniach wyborczych muszą zabiegać o wielo-milionowe sumy od darczyńców, wśród których do najważniejszych należą banki żydowskie takie jak Goldman Sachs. Głównym darczyńcą kampanii wyborczej prezydenta Obamy był właśnie bank Goldman Sachs. Darczyńcy płacą na koszty kampanii wyborczych i w zamian mają prawo stawiać nawet takie wymagania jak nieetyczne potępienie i odrzucenie obiektywnego raportu sędziego Goldstone’a, żeby kultywować bogatych darczyńców i bezwstydnie pokazywać światu, że USA „nierządem stoi,” tak jak Pierwsza Rzeczpospolita przed zaborami.

Poparcie Chin i Rosji dla Iranu a oś USA-Izrael Oś USA-Izrael stara się utrzymać monopol nuklearny Izraela na Bliskim Wschodzie i nie dopuścić do nawet jednej bomby nuklearnej w Iranie, bo wraz z bronią nuklearną Irańczyków nastąpiłby koniec wolnej ręki Żydów w stosunku do Palestyńczyków. Obecnie Żydzi traktują tak Palestyńczyków tak jak Niemcy traktowali Żydów w gettach w czasie wojny. Trudno jest dorównać bestialstwu Niemców podczas wojny, ale Żydom udaje się to w okupowanej przez Palestynie. W czasie formowania się osi USA-Izraela przeciwko Iranowi za czasów rządów Bush’a-Cheney’a pozycja USA na świecie bardzo osłabła i prezydent Obama odziedziczył kryzys spowodowany szwindlem na tryliony dolarów w spekulacjach długami hipotecznymi oraz opór Chin i Rosji, które nie zgadzają na dyktat amerykański w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w sprawie nałożenia sankcji karnych przeciwko Iranowi. Rośnie potęga polityczna i gospodarcza Chin, podczas gdy Rosja stała się potentatem w sprzedaży paliwa i stara się zwiększać swoje wpływy na Ukrainie i w innych po sowieckich republikach. Tymczasem popularność USA spadła na świecie razem ze stratą sił ekonomicznych, mimo małych zmian w polityce zagranicznej, wprowadzanych przez prezydenta Obamę, podczas gdy nadal popiera on politykę na Bliskim Wschodzie osi USA-Izrael. Subsydia wypłacane w USA upadającym bankom i wielkim przedsiębiorstwom zatrzymały spadek rocznego produktu brutto gospodarki amerykańskiej. Stało się to na koszt podatników i wierzycieli zagranicznych, ale niewiele zabiegi te pomagają gospodarce światowej. Dawniej Stany Zjednoczone pomagały w stabilizacji gospodarki światowej, a obecnie czynią to Chiny i dzięki temu zyskują coraz większe znaczenie. Chiny mają ponad dwa tryliony dolarów rezerwy w obcej walucie i jednocześnie inwestują w zasoby paliwa od Brazylii do Iranu. W Iranie inwestycje chińskie oblicza się na 120 miliardów dolarów a chińskie zakupy roczne na około trzydzieści miliardów. Chińskie przedsiębiorstwa naftowe zaczęły już eksportować benzynę do Iranu, gdzie rafinerie nie mogą nadążyć żeby zaspokoić miejscowe zapotrzebowanie. Chiny pomagają w rozbudowie rafinerii w Iranie oraz w budowie eksportowego rurociągu, długiego na 1600 km, z Iranu do Chin. Rosja ma skończyć budowę i uruchomić elektrownię nuklearną w Buszehr w Iranie, mimo  obiekcji rządów Bush’a i Obamy, w ramach polityki osi USA-Izrael. Natomiast Rosja uważa istniejący arsenał nuklearny Pakistanu za większy problem niż zagrożenie z powodu kilku bomb nuklearnych, które Iran mógłby wyprodukować w przyszłości na przestrzeni kilku lat. Poza tym Rosją chce spokojnych pertraktacji z Iranem, nie zatrutych sankcjami karnymi, inspirowanymi głównie przez Żydów. Iran ma prawo wzbogacać uran 5% jako paliwo do elektrowni i w produkcji medycznych izotopów 20%, podczas gdy produkcja broni nuklearnych wymaga wzbogacanie o 90% pod nadzorem Agencji Atomowej ONZ. Polityka osi USA-Izrael wobec Iranu jest na szkodę Ameryki  i przyczynia się do formowania bliskiej współpracy Iranu z Chinami i Rosją, w czasie kiedy od lat tajny budżet CIA w wysokości 5400 milionów dolarów rocznie jest przeznaczany na destabilizację i obaleni rządu w Teheranie. Jak dotąd prezydent Obama tego programu CIA nie odwołał. Posiadanie arsenału nuklearnego przez Izrael w wysokości od 80 do 200 bomb od lat 1960tych i stworzenie osi USA-Izrael powoduje starania Iranu i państw arabskich o posiadanie broni nuklearnych. Iran popierany przez Chiny i przez Rosję oraz zaopatrzony w liczny arsenał rakiet bojowych może na wypadek ataku uczynić z Izraela teren zatruty radioaktywnie, materiałami w elektrowniach i zbrojowniach izraelskich.

Rurociąg na dnie Bałtyku Dwa równoległe rurociągi na dnie Bałtyku mają kosztować jedenaście miliardów dolarów i pod nazwą „Północny Potok,” dostarczać do Niemiec gaz ziemny z Rosji, drogą okrężną dookoła Polski i Ukrainy, z Wyborgu w Zatoce Fińskiej do Greifwaldu w Niemczech. Pierwsze dostawy gazu są planowane pod koniec 2011 roku za pomocą rurociągu średnicy ponad 1,2 metra i długości 1,222 km, przechodzącego naprzód przez tereny a potem przez terytorialne wody Rosji, Finlandii, Szwecji, Danii i Niemiec.

Jesienią 2009 Dania, Szwecja i Finlandia formalnie wyraziły zgodę na budowę „Północnego Potoku” przez ich strefę ekonomiczną Bałtyku. Oczywista zgoda Rosji i Niemiec nie ulega wątpliwości. Wkrótce zapowiada się koniec roli Ukrainy w tranzycie gazu z Rosji na zachód i koniec sporów związanych z zaległościami opłat Ukraińców za dostawy gazu z Rosji. Premier Putin ostrzega o możliwości przerw w dostawach gazu do UE z powodu trudności ekonomicznych Ukrainy. Prezes komisji europejskiej, Jose Manuel Barroso napisał 3go listopada, 2009 do prezydenta Wiktora Juszczenki nalegając na Ukrainę żeby nie zagegała ze spłatami za dostawy gazu, żeby uniknąć przerw w dostawach gazu do państw UE. Alternatywą „Potoku Południowego” jest rurociąg „Potok Południowy” pod wodami Morza Czarnego. Komitet szwajcarski finansistów, którzy finansują „Potok Północny” uważa, że zapotrzebowanie na import gazu ziemnego przez państwa UE wzrośnie z 58% w roku 2005, do 81% ich własnej produkcji w 2525 roku. Wówczas zapotrzebowanie roczne państw UE wzrośnie o 200 miliardów metrów sześciennych gazu, na co nie wystarczą obecnie planowane rurociągi, mimo nadziei oszczędności dzięki możliwemu zmniejszaniu zatruwania powietrza dwutlenkiem węgla, za pomocą innych źródeł energii, według Sebastiana Sass’a, reprezentanta UE. Pozwolenie na budowę rurociągu „Północny Potok” przez Szwecję i Danię zostało uzyskane po wydaniu zobowiązań o nie zatruwaniu środowiska Bałtyku i nie utrudnianiu transportu morskiego, budową i eksploatacją tego podwodnego rurociągu, którego właścicielami w 51%  jest rosyjski Gazprom oraz są banki niemieckie banki w 40% i w 9% banki holenderskie. Naziemna budowa rurociągu Griazowiec-Wyborg rozpoczęła się 9go grudnia 2005 w miejscowości Babajewo w regionie północnej Wołgi i ma być zakończona w 2010 roku. Budowę prowadzi firma Gazprom i podłączy ten odcinek „Północnego Potoku” do sieci rosyjskich rurociągów. W Wyborgu będzie zbudowana wielka stacja kompresorów dla rurociągu o średnicy ponad 1,4 metrów i ciśnieniu dziesięciu atmosfer. Ciśnienie w tym rurociągu to ma być utrzymywane przez sześć stacji kompresorów wzdłuż odcinka Griazowiec-Wyborg. Rurociąg ten ma zaopatrywać po drodze również konsumentów w Rosji, w mieście Petersburgu i w regionie Leningradzkim, którego nazwa nie została zmieniona po upadku Związku Sowieckiego. Północna część rosyjskiej sieci rurociągów będzie dostarczać gazu ziemnego do Finlandii. 

W roku 2010 zacznie się budowa pierwszego odcinka dwóch równoległych rurociągów stanowiących „Potok Północny.” Pierwszy z tych rurociągów ma zacząć dostarczać gazu ziemnego w 2011 roku a drugi w 2012 roku, wprost do Niemic, głównego importera gazu ziemnego z rosyjskiej Syberii do Europy. W 2011 po skończeniu pierwszego etapu budowy „Potok Północny” będzie mógł dostarczać gazu do Niemiec w rocznym tempie 56 miliardów metrów sześciennych, w przybliżeniu na zapotrzebowanie ponad 26 milionów odbiorców, według sprawozdań pisma The Wall Street Journal z 6go listopada 2009. Rurociąg na dnie Bałtyku poprawia sytuację dostawy gazu ziemnego do Niemiec i nawet może dać okazję do dalszej bliższej współpracy Rosji z Niemcami, na pewno niekorzystnej dla Ukrainy i w mniejszym stopniu niekorzystnej dla Polski. Niestety anty-irańska polityka USA uniemożliwia konkurencję w imporcie gazu ziemnego z Iranu do Europy w konkurencji z dostawami z Rosji. Wygląda na to, że plany Wladimira Putina konstrukcji „Północnego Potoku” postępują według nadziei premiera Rosji i w rezultacie w jakimś stopniu z powodu tego sukcesu Rosji, będzie poszkodowana Ukraina i Polska.

Wielka gra o kontrolę Eurazji? Pojawia się pytanie w jakim stopniu pacyfikacja Afganistanu jest częścią wielkiej gry o kontrolę Eurazji? Również ciekawe jest jak w tej grze wygląda spór Pakistanu i Indii. Mimo przyjaźni Indii dla Sowietów Indie od dawna współdziałały z Izraelem żeby zapobiec zdobyciu bomby nuklearnej przez Pakistan, którego byt jest nadal zagrożony przez Indie, według dowódców pakistańskich. Indie dawniej były po stronie Związku Sowieckiego a obecnie polegają na porozumieniu z USA i Izraelem. Pakistan wpływowy wśród Pasztunów w Afganistanie, ma coraz mniej zaufania do USA. Naturalnie żołnierze USA-NATO nie zdobywają ani serc i ani umysłów Afganów, a zwłaszcza Pasztunów. Trzeba pamiętać, że nie wszyscy Pasztuni zamieszkujący Afganistan i Pakistan są Talibanami. Natomiast powszechnie wiadomo, że wszyscy Talibani są Pasztunami, którzy stanowią około 40% ludności Afganistanu. Organizowane obecnie przez USA wojsko Afganistanu ma oficerów i żołnierzy rektutowanych głównie spośród Tadżyków, stanowiących około 34% ludności, obok 8% Chazarów i 8% Uzbeków, razem nie-Pasztuni przedstawiają 60% ludności Afganistanu, Naturalnie w tym układzie „wojsko afgańskie” w oczach Pasztunów nie broni ich ani przed siłami USA-NATO ani przed Talibanami i jest postrzegane jest jako służba na usługach wojsk okupacyjnych. W wojsku afgańskim oficerowie Pasztuni tylko mają podrzędne stanowiska. Około 27 milionów Pasztunów stanowi największą mniejszość w Pakistanie, którego ludność wynosi ponad 172 miliony mieszkańców. Język Pasztunów nazywany „Paszto” nie ma pisanej literatury, ale ma poezje o kilkusetletniej tradycji. Lojalność blisko 70 milionów Pasztunów zamieszkujących w Afganistanie i w Pakistanie jest plemienna i polega głównie na lojalności do okolicy, w której zamieszkują i więzach rodzinnych. W przeważającej ilości Pasztuni są ludźmi nie-piśmiennymi. Mają oni silne poczucie własnej godności i lojalność plemienną. Gotowi są walczyć z najeźdźcami, za jakich coraz bardziej uważają wojska USA-NATO. Nawracanie ich na demokrację i na porzucenie przez nich ich tradycyjnego traktowania kobiet, według Koranu, jest trudne do przeprowadzenie dla żołnierzy wojsk USA-NATO w ramach programu „szerzenia demokracji.” W 1997 roku instytut „Brookling Institution” opublikował raport: „Strategiczna Geografia i Zmieniający się Bliski Wschód” o strategicznie ważnym energetycznym regionie Morza Kaspijskiego i Zatoki Perskiej, gdzie jest 70% światowych rezerw ropy naftowej i 40% gazu ziemnego. Te tereny Azji Środkowej, zamieszkałe przez muzułmanów, stoją wobec stale rosnącego popytu na paliwo Chin i Indii. W gruncie rzeczy, USA walczy o strategiczny teren Pakistanu-Afganistanu przeciwko wpływom Chin i Indii a „wojna przeciwko terrorowi” jest tylko pretekstem. Zapotrzebowanie na paliwo obydwu tych państw Chin i Indii mogło by być w dużej mierze zaspokojone dostawani z Iranu za pomocą projektowanego przez Gazprom „Rurociągiem Pokoju” przez Pakistan do Indii i Chin. Do takiego układu z Iranem USA nie chce dopuścić. Problem ten jest podstawową częścią wielkiej gry o kontrolę Eurazji.

Chiny, Indie i Rosją mogą proponować regionalne ustabilizowanie Afganistanu, inne niż program obecnie przeprowadzany przez USA. Prawdopodobnie, mogło by to być zaproponowane w ramach Shanghai Cooperation Organization (SCO), w której to organizacji oficjalnymi językami są chiński i rosyjski. Na razie USA ma dosyć siły, żeby nie dopuścić do stabilizacje regionalnej, która mogła by być inicjowana przez SCO.  Problemy wielkiej gry o kontrolę Eurazji rozważa w swoich artykułach i książkach autor Pepe Escobar, który w roku 2007 opublikował pracę pod tytułem „Globalistan: Jak Zglobalizowanemu Światu Grozi Wojna” („Glabalistan: How the Globalized Wiorld is Dissolving into Liquid War,”) oraz w 2009 roku „Obama A Globalistan,” („Obama Does Globalistan,”). Na ten sam temat Pepe Escobar opublikował w Asia Limes dwa artykuły pod tytułem „Pod Wulkanem Afganistan-Pakistanu,” („Under The ALPAK Volcano.”) część pierwsza: „Zaoprszam do Pasztunistanu” („Welcome to Pashtunistan,”) oraz część druga: „Łatwno Jest Niszczyć,” („Breaking up is [not] hard to do,”). Autor wykazuje jak strategicznie ważne są zasoby paliwa w Azji Środkowej w „wielkiej grze o kontrolę Eurazji.” Jednocześnie jest coraz mniej zaufania w Pakistanie do obietnic poparcia i gwarancji wystawianych przez USA. Gwarancje wystawiane przez USA co raz częściej są uważane za „czeki bez pokrycia” według publikacji instytutu  „CATO” w Waszyngtonie. Ten stan rzeczy komplikuje obecne stadium amerykańskiej gry o kontrolę Eurazji.

Kobiety w wojsku USA Według Urzędu Administracji Weteranów w Waszyngtonie, w 2008 roku, w wojsku USA, kobiety-żołnierze były bez porównania bardziej zagrożone przez wojskowych amerykańskich niż przez nieprzyjaciela. Zgodnie ze statystykami Urzędu Administracji Weteranów, jedna na siedem Amerykanek kobiet-żołnierzy, jest gwałcona przez kolegów lub przełożonych. Szczególnie podoficerowie nadużywają swojej władzy, żeby zmuszać dziewczyny do spania z nimi, notorycznie wbrew ich woli i często brutalnie przełamując ich opór. Powyższe statystyki opierają się na zażaleniach, na które jednak niewiele kobiet zdobywa się, w strachu przez zemstą przełożonego podoficera. Nie tylko podoficerowie gwałcą kobiety służące w amerykańskim wojsku ochotniczym. Czynią to często inni żołnierze-ochotnicy na służbie w siłach zbrojnych USA. Trzeba pamiętać, że rekruci, mężczyźni i kobiety zgłaszają się do wojska w celu uzyskania stypendiów na studia, lub w braku innego lepiej płatnego zatrudnienia. Niewielu Amerykanów zgłasza się dlatego, że czują powołanie żeby być żołnierzami. Tak, więc ochotnicza rekrutacja do sił zbrojnych USA jest procesem, który opiera się głównie na rekrutacji ludzi ubogich. W Ameryce działa Narodowa Organizacja Kobiet (National Orgabization of Women) (NOW), która zarejestrowała w roku 2008 ponad 2,900 wypadków gwałtu, co stanowi wzrost o osiem procent, w porównaniu z rokiem 2007. Według NOW dane te są bardzo zaniżone w wyniku społecznego piętna „kobiety zgwałconej” oraz ośmieszania w wojsku ofiar gwałtów. Często ofiary gwałtów są prześladowane przez podoficerów, którzy maja nad nimi władzę. Organizacja NOW była założona 29, października, 1966 roku i jest obecnie największą organizacją kobiet, która broni równych praw kobiet i formalnie protestuje, na drodze prawnej tak krzywdzenie kobiet w ich domach, jak na miejscu pracy lub w wojsku, gdzie kobiety na służbie są masowo gwałcone, zwłaszcza od czasu tworzenia garnizonów i okupacji terenó muzułmanów, gdzie domy publiczne i prostytucja są prawnie zakazane. Pod tym względem inaczej było w Europie, na Korei i w Wietnamie, gdzie miejscowe kobiety nie były chronione tak, jak na przykład w Arabii Saudyjskiej, w której z powodu braku dostępu do miejscowych kobiet i zatargów z arabskimi władzami, bazy amerykańskie zostały usunięte. Zatargi w Arabii Saudyjskiej głównie wynikały z powodu obnażania ciała przez Amerykanki -żołnierzy wbrew miejscowym obyczajom.

Jednym z powodów, dla których Fidel Castro zrezygnował ze służby w CIA i przeszedł na stronę Sowietów było to, że jakoby był on przekonany, że po usunięciu rządów prezydenta Batisty, mafia amerykańska znowu stworzy na Kubie wielki „przemysł seksualny.” Podobnie problemy gwałtów dokonywanych na miejscowych kobietach, często dziewczynkach, przez żołnierzy USA na bazie na japońskiej wyspie Okinawa, powoduję częste skandale. Z tego powodu powtarzają się żądania rządu w Tokio, żeby Amerykanie opróżnili bazę na Okinawie. W Waszyngtonie ustawodawcy nieraz rozważają ustawy mające zwalczać plagę gwałtów dokonywanych na kobietach-żołnierzach w wojsku USA i żeby nie pozwalać na często używane wymówki, że „kobiety są same sobie winne.” W wyniku tych starań powstał urząd „SAPRO,” czyli „Sexual Assault Prewention and Response Office,” („Urząd do zapobiegania gwałtom i udzielania pomocy ofiarom,”). Urząd ten teoretycznie czyni ministerstwo obrony USA odpowiedzialne za prowadzenie uczciwej statystyki gwałtów na kobietach w siłach zbrojnych USA i za przeprowadzanie poprawnych przewodów sądowych [przeciwko winnym seksualnych napadów na kobiety]. SAPRO jak dotąd, jest w stanie tylko bezskutecznie protestować według sprawozdania autorki Audry Castlow pod tytułem „Kobiety w wojsku amerykańskie walczą przeciwko poniewierce seksualnej,” („Women In US military battle sexual abuse,”). Według autorki, nieoficjalne oceny częstotliwości gwałtów w wojsku USA stwierdzają, że w niektórych jednostkach dochodzi do tego, że przeciętnie jedna wśród czterech kobiet-żołnierzy jest ofiarą gwałtu i zastraszania tak, że ofiary gwałtu często ogóle nie wnosszą skargi. Raport Ośrodka Kontroli Chorób Wenerycznych stwierdza, że w Stanach Zjednoczonych w ciągu całego życia, co szósta Amerykanka jest ofiarą usiłowania lub dokonania na niej gwałtu. Według autorki ten stan rzeczy charakteryzuje społeczeństwo amerykańskie i jego kulturę. Protestuje ona przeciwko niechlujstwu dowództwa armii USA, które nie pociąga gwałcicieli do odpowiedzialności i ignoruje plagę gwałtów w wojsku. Prywatyzacja wojny przez prezydenta Busha doprowadziła do tego zakontraktowane firmy prywatne dostarczają większej ilości ludzi do pacyfikacji tak Iraku jak i Afganistanu, niż ilość żołnierzy USA na tych pacyfikowanych terenach. Różnego autorament ochraniarze, etc. mają wolną rękę i nie obowiązuje ich ani prawo amerykańskie, ani regulamin wojskowy, ani prawo międzynarodowe. Zachowują się oni jeszcze znacznie gorzej, niż okupacyjni żołnierze, których obowiązują przepisy wojskowe. Wojny w Iraku i w Afganistanie są najbardziej przewlekłymi wojnami w historii Stanów Zjednoczonych. Niestety amerykańskie kobiety-żołnierze, nie tylko znajdują się na listach poległych, ale również wśród dziesiątków tysięcy kalek, inwalidów fizycznych i psychicznych, ofiar walk, wybuchów min przydrożnych i niestety opisanej powyżej poniewierki seksualnej przez innych żołnierzy amerykańskich.

Iwo Cyprian Pogonowski

ODZYSKAĆ KOR „Z trzech istniejących grup w KSS-KOR liczą się faktycznie dwie: grupa Michnika, składająca się w większości z osób pochodzenia żydowskiego [„ugodowcy”] i grupa skupiona wokół Macierewicza i Naimskiego, ku którym skłania się J.Kuroń i J.J. Lipski [„radykaliści”]. Zarysował się zatem podział programowo- narodowościowy. Trzeba stwierdzić, że radykalny ruch Macierewicza i Naimskiego zakłada podejmowanie bardziej agresywnych akcji antysocjalistycznych i dlatego może być w przyszłości groźniejszy. Ponieważ nie należy wykluczać rozłamu w KSS-KOR, powinno się już obecnie wytypować i przygotować osobowe źródła informacji z żądaniem wejścia w skład grupy Macierewicza”.Tego rodzaju informacje zawierał m.in. raport SB z rozmowy Jacka Kuronia ze Stefanem Staszewskim z jesieni 1977 roku. Kuroń pozostający wówczas w sporze z Michnikiem, co do przyszłości KOR konsultował się ze środowiskiem byłych działaczy komunistycznych. Przywódcą tego środowiska był Stefan Staszewski - były sekretarz Komitetu Warszawskiego PZPR, który rozważał przystąpienie do tworzonego przez Kuronia Ruchu Demokratycznego. Fragment raportu pochodzi z zachowanej w IPN Sprawy Operacyjnego Rozpracowania (SOR) „Gracze” dotyczącej KOR-u i został przywołany w artykule Antoniego Macierewicza – „Jak powstał Komitet Obrony Robotników” zamieszczonym w 38(843) numerze „Gazety Polskiej”. Temat wart jest szczególnej uwagi, ponieważ 33 lata po powstaniu KOR-u prawda o początkach komitetu nadal jest przedmiotem rozlicznych manipulacji i kłamstw, a w III RP wzrasta kolejne pokolenie historycznych analfabetów przekonane, iż w obronie robotników w 1976 roku występowali ludzie lewicy laickiej, a KOR był dziełem Kuronia i Michnika. Antoni Macierewicz nie pozostawia miejsca na wątpliwości, gdy dobitnie stwierdza, iż KOR powstał dzięki determinacji i odwadze grupy instruktorów i harcerzy Pierwszej Warszawskiej Drużyny Harcerzy „Czarna Jedynka” oraz przypomina, że zalążki koncepcji powołania komitetu sięgają lipca 1976 roku, gdy wspólnie z Naimskim i Onyszkiewiczem rozważali ten pomysł podczas rozmów w mieszkaniu Jana Olszewskiego. Dziś spośród założycieli komitetu żyją tylko trzy osoby: Piotr Naimski, Antoni Macierewicz i Stanisław Barańczak. Od końca lat sześćdziesiątych o charakterze i obliczu „Czarnej Jedynki” decydowała grupa instruktorów: Marek Barański, Janusz Kijowski, Wojciech Onyszkiewicz, Piotr Naimski i Antoni Macierewicz. Ich celem było połączenie pracy harcerskiej z długofalowym programem działań na rzecz odzyskania przez Polskę niepodległości. Starali się realizować program ukierunkowany na kształtowanie postaw patriotycznych i obywatelskich, wsparty na wiedzy o najnowszej historii Polski oraz rozeznaniu struktury społeczno-politycznej kraju. Podczas letnich obozów docierano do żołnierzy AK i WiN, zachęcano ich do składania relacji, podejmowano także próby rozpoznania problemów mniejszości narodowych. Z myślą o dorastających harcerzach w 1969 r. stworzono grupę starszoharcerską, rodzaj klubu dyskusyjnego pod nazwą „Gromada Włóczęgów”. W grudniu 1970 r. jej członkowie angażowali się w oddawanie krwi dla robotników Wybrzeża. Wychowanków „Czarnej Jedynki” cechował zdecydowany antykomunizm oraz niechęć do rewizjonizmu i tradycji z nim związanej. Mocno akcentowano potrzebę odzyskania niepodległości i podejmowania działań prospołecznych. Z tych postaw i tradycji wyrosła idea powołania KOR-u. „Propaganda jednak robi swoje – zauważa Macierewicz w „Gazecie Polskiej”– a liczba członków KOR-u, a nawet założycieli tego komitetu, wzrasta wraz z odległością czasową od czerwca 1976r. Co więcej, okazuje się, że ci, którzy byli rzeczywistymi twórcami Komitetu, są nadal politycznie niepoprawni, a nawet – jak oświadczono w jednym z największych dzienników polskich – „kontrowersyjni”. Nie ma oczywiście potrzeby omawiania całego artykułu, który – jak sądzę może być zapowiedzią większej publikacji – wspomnień jednego z założycieli KOR-u. Początkowy cytat z raportu SB, koresponduje z zakończeniem tekstu i na ten aspekt działań lewicy chciałbym zwrócić szczególną uwagę. Macierewicz pisze: „ Przez ostatnie 30 lat dorobek KOR próbowało zawłaszczyć środowisko rewizjonistyczne, lewica laicka. KOR miałby być jego legitymacją i przepustką do rządzenia w Polsce. Paradoksalnie, w tym samym kierunku działają środowiska wywodzące się z formacji nacjonal komunistycznych. Chętnie aprobują KOR jako dorobek rewizjonistów, bo to ułatwia deprecjonowanie wszystkiego, co KOR zapoczątkował. Tymczasem prawda o genezie KOR jest zupełnie inna i tylko propagandyści spod znaku IV brygady próbują ją przykroić do swoich doraźnych interesów”. Nie jest dziś dla nikogo tajemnicą, że komunistyczna policja polityczna przez całe dziesięciolecia powoływała do istnienia, inspirowała i kontrolowała szereg organizacji i inicjatyw opozycyjnych wobec reżimu. Począwszy do sowieckiej operacji „TRUST”, w latach 20-tych i prowokacjach bezpieki związanych z tzw. V komendą WiN, poprzez Klub Krzywego Koła i środowisko „komandosów” – taktykę postępowania wobec przeciwników systemu wyznaczano w kategoriach gier operacyjnych, sterowanych przez policję polityczną. Najczęściej stosowaną metodą, było zastępowanie autentycznej opozycji ludźmi tworzącymi „polityczną alternatywę”, wśród których następnie poszukiwano partnerów do rozmów z władzą. Zapewniało to pełną kontrolę ruchów społecznych i stwarzało pozory działań żywiołowych, oddolnych. O procesie kreowania własnej opozycji pisał Anatolij Golicyn przypominając, że powołani przez KGB i jego filie (SB, Stasi, etc.) dysydenci, powszechnie znani na Zachodzie, mieli tworzyć niekomunistyczne partie lub organizacje opozycyjne w wypadku, gdyby system komunistyczny zaczął się rozpadać. Powołując się na przykład „Praskiej Wiosny”, Golicyn wskazywał na Dubczeka, którego odpowiednikiem w ZSRR miał być Sacharow, w Polsce zaś Wałęsa i jego środowisko doradców. Ponieważ to właśnie służby sowieckie, opanowały do perfekcji gry operacyjne z udziałem własnej agentury, byłoby rzeczą dalece naiwną uważać, że tak rozbudowana kombinacja operacyjna, jaką była polska droga do „okrągłego stołu” mogła zostać przeprowadzona bez udziału tego elementu.
„KOR został przejęty przez lewicę laicką dopiero w końcu lat 70-ych, podobnie zresztą jak w latach 80-tych propaganda lewicy laickiej zawłaszczyła WZZ i „Solidarność”. (…) – mówił przed laty Macierewicz. I dodawał – „Chętnie kiedyś szerzej opowiem historię KOR-u, a zwłaszcza przypomnę publicystykę Głosu z lat 70-ych przestrzegającą przed działaniami lewicy laickiej, która dążyła do oszukania Polaków i układała się od początku z tzw. liberałami w PZPR. Mówiliśmy o tym, pisaliśmy o tym, byliśmy za to brutalnie zwalczani przez lewicę i przez bezpiekę. Nigdy nie przypisywałem KOR-owi ani żadnej innej organizacji nielegalnej lat 70-ych decydującego znaczenia dla przebiegu wydarzeń prowadzących do powstania ‘S’ i odzyskania przez Polskę niepodległości. Nie miałem (i nie mam) bowiem wątpliwości, że czynnikiem rozstrzygającym były działania Kościoła, Jana Pawła II, a wreszcie masowe działania środowisk pracowniczych. Są na to nader liczne dowody moich wypowiedzi ustnych i pisemnych. Co więcej był to jeden z istotnych punktów sporu ze środowiskiem Kuronia. To byli rewizjoniści komunistyczni a dziś „liberałowie”, podkreślali już wówczas elitaryzm, unikali nawiązywania do tradycji narodowych i niepodległościowych, oraz obawiali się jakiejkolwiek bardziej radykalnej aktywności (np. demonstracje, bojkot tzw. wyborów, itd.). Ciążenie do „liberałów” partyjnych oraz dystans wobec polskich aspiracji niepodległościowych to najważniejsze punkty stałych konfliktów.” Przed kilkoma laty, inny politycznie niepoprawny, a zatem „kontrowersyjny” działacz opozycji – Andrzej Gwiazda zwrócił uwagę na charakterystyczną cechę działań bezpieki, przygotowującej się do „ustrojowej transformacji”. Zauważył bowiem, że w miarę zbliżania się do roku 1980, z raportów współpracowników policji politycznej znikają całkowicie oskarżenia typu : „uważa robotników za ciemną masę”, „lekceważy klasę robotniczą” itp., wskazujące na ideologiczny kontekst inspiracji działań kapusiów. Stało się tak od momentu, gdy plan likwidacji komuny, realizowany przez służby wszystkich krajów bloku sowieckiego zaczął wymagać budowania struktur, które w przyszłości miały zabezpieczyć interesy ubecko-partyjnej nomenklatury. To zaś – radykalnie zmieniło zapotrzebowanie na typ agentów. Zbędni, a nawet szkodliwi stali się agenci gotowi do współpracy w obronie komunizmu. Pożądani natomiast stali się ludzie o przekonaniach antykomunistycznych lub kontestujący dotychczasowy porządek – pod warunkiem, iż gotowi byliby uwierzytelnić swoich dotychczasowych prześladowców, stworzyć im moralne alibi oraz zapewnić bezpieczeństwo i nienaruszalność sfer wpływu.
Gdybyśmy ów wzorzec przyłożyli do oceny postaw szeregu postaci lewicy laickiej, mieniącej się „opozycją demokratyczną” łatwiej byłoby zrozumieć pragmatyzm przemian dotychczasowych piewców trockizmu - w obrońców robotników, ateistów – w przyjaciół Kościoła, a żarliwych internacjonalistów – w etosowych patriotów. Analizując wypowiedzi i zachowania dwóch głównych bohaterów „demokratycznej opozycji” - Kuronia i Michnika, można dojść do wniosku, że ewolucja ich poglądów, a nade wszystko zasób środków, jakimi się posługiwali był zawsze adekwatny do aktualnych nastrojów i oczekiwań społecznych, a celem tych działań stało się zawłaszczenie naturalnych procesów sprzeciwu społecznego i doprowadzenie do porozumienia z komunistami. Ten cel został wyznaczony w ramach strategii „permanentnej rewolucji”, zmodyfikowanej przez doktrynę, która odtąd dopuszczała „kontrolowaną rewolucję” i ruchy dysydenckie - jako zjawisko służące poddaniu autentycznych sprzeciwów społecznych nadzorowi partii komunistycznej. Rolę łącznika - pomiędzy społeczeństwem, a partią powierzono sprawnym, gotowym na wyrzeczenia i działanie w trudnych warunkach – „komandosom”.
W tym kontekście, warto przytoczyć fragment instrukcji (przygotowanej przez bezpiekę), z którą 17 września 1976 roku ( a więc na tydzień przed oficjalnym powołaniem KOR-u) zapoznano rektorów i I sekretarzy komitetów uczelnianych ośmiu największych polskich uczelni. Przytacza ją Łukasz Kamiński w nr.2 (4) 2003 pisma „Pamięć i Sprawiedliwość”, w publikacji zatytułowanej „Władza wobec opozycji 1976-1989”. Ten opracowany przez komunistów program przeciwstawiania się działalności opozycyjnej na poszczególnych uczelniach, był z powodzeniem stosowany również w przypadku zawłaszczania innych, naturalnych ruchów społecznych. W instrukcji czytamy m.in.: „Podstawową zasadą działania jest stworzenie politycznej alternatywy dla grup organizujących opozycyjną działalność w samym środowisku studentów i młodej kadry. Oznacza to czynne uruchomienie grup aktywu, które podejmą walkę polityczną środkami i formami zbliżonymi do form i metod ataku przeciwnika. Chodzi o to, aby walka polityczna toczyła się nie między grupą opozycyjnà a władzą a między dwoma grupami przeciwstawnymi, z których zaangażowana po naszej stronie ma przewagę w operatywności, środkach technicznych, informacji i pomocy merytorycznej ze strony doświadczonego aktywu”. Proces ten jest wyjątkowo rozpoznawalny, w przypadku zawłaszczenia tradycji KOR-u przez ludzi lewicy laickiej. W cytowanym na początku raporcie SB wyraźnie podkreśla się podział KOR-u na „ugodowców” i „radykałów” – postulując jednocześnie wsparcie działań rozłamowych, poprzez uaktywnienie agentury i ulokowanie jej w „grupie Macierewicza”. Byłoby jednak poważnym i rażącym nadużyciem twierdzenie, iż w przypadku działalności Kuronia czy Michnika mamy do czynienia z aktywnością agenturalną. Żadnego z nich (podobnie jak wielu innych, czołowych postaci tzw. opozycji demokratycznej) nie wolno zaliczać do agentów komunistycznej bezpieki. Tego rodzaju klasyfikacja świadczy o niezrozumieniu istoty działań agenturalnych, opartych na zasadach pracy operacyjnej i relacjach zawisłości funkcjonariusz – donosiciel. Warto pamiętać, że agentura nigdy nie była celem samym w sobie, a zawsze służyła jakimś celom szerszym. Ale też - nie da się zrozumieć historii państwa policyjnego – jakim było PRL, nie uwzględniając zagadnienia agentury. Z drugiej strony - ograniczając badanie historii do spraw agentury, niewiele zrozumiemy z istoty procesów historycznych. Dla rzetelnego historyka, każdy przypadek działalności agenturalnej powinien być rozpatrywany indywidualnie i to na szerszym tle dziejów. Dlatego w zakresie współpracy agenturalnej znajdziemy przykłady każdego typu postaw – od spektakularnych podłości po ludzi, którzy zachowali się heroicznie, od takich, którzy nic nie ryzykując, ześwinili się całkowicie, po osoby, które ryzykując wiele, przechytrzyły bezpiekę. W przypadku osób takich jak Kuroń, Michnik, Lipski - ale też ludzi pokroju Geremka czy Mazowieckiego mamy do czynienia z dobrowolnym, ( a w jakimś stopniu wspartym ideologicznymi przesłankami) współdziałaniem; z wielowątkową, czasem wynikającą z układów towarzyskich i koneksji rodzinnych kooperacją z władzą komunistyczną – traktowaną nie w kategoriach nieprzyjaciela i śmiertelnego wroga - lecz poprzez pryzmat egalitaryzmu lub wspólnoty interesów. Nie sposób uznać, że chodzi o współpracę agenturalną. To raczej, znacznie wyższy stopień wzajemnych relacji, opartych na więzi, jaka może łączyć schizmatyków z dogmatykami, członków różnych odłamów tej samej doktryny, a czasem ofiary z ich prześladowcami. Przed trzema laty gen. Czesław Kiszczak w wywiadzie dla Piotra Gursztyna („Nie ukrywał rozmów z SB”, Dziennik, 30 sierpnia 2006r.) zdobył się na zadziwiająco szczere wyznanie, mówiąc - „Mogę powiedzieć tylko, że Jacek Kuroń był porządnym człowiekiem”. Może w tej opinii - wypowiedzianej przez człowieka, na którym spoczywa odpowiedzialność za liczne zbrodnie komunistycznego reżimu, zawiera się najgłębsza prawda o „opozycyjności” ludzi takich jak Jacek Kuroń. Niezależnie, czy zdefiniujemy te działania jako racjonalne i wyrachowane, czy będziemy w nich widzieć przejaw idealistycznych, „rewizjonistycznych” mrzonek – w niczym nie zmieni to faktu, że w przypadku osób zawłaszczających KOR mieliśmy do czynienia z „opozycją” wewnątrz systemu komunistycznego – nigdy zaś – skierowaną przeciwko temu systemowi. To podstawowa różnica, świadcząca o tym, jak dalece zamysły twórców komitetu zostały przeobrażone przez ludzi lewicy laickiej. Macierewicz wspomina, że w 1981 roku Henryk Wujec mówił do robotników płockich: „Inicjatorem pomocy dla robotników, nie tylko Warszawy, ale i w Radomiu był Antoni Macierewicz. Jacek Kuroń napisał list do przewodniczącego Włoskiej Partii Komunistycznej Berlinguera, żeby zachodnie partie komunistyczne zaprotestowały przeciwko więzieniu robotników”. Zestawienie to doskonale pokazuje – w jaki sposób środowiska niepodległościowe rozumiały pomoc dla prześladowanych, co zaś - stanowiło priorytet dla działalności lewicy. Ów dysonans – wynikający ze stosunku wobec reżimu, ale też z odmiennie pojmowanych form sprzeciwu, zaważył na tym, jak dziś postrzegamy działalność KOR-u, jakie osoby i czyje tradycje są z nim kojarzone. Po 33 latach od powstania komitetu ta fałszywa, ahistoryczna perspektywa, będzie smutnym dowodem zwycięstwa esbeckich strategów, dla których KOR miał być jedynie narzędziem legalizacji środowisk lewicowych i wehikułem, na którym schizmatyczni „rewizjoniści” dotrą do robotników – tylko po to, by na ich sprzeciwie zbudować państwo Kiszczaka i Michnika. Aleksander Ścios

Reesbekizacja III RP Rolę Donalda Tuska w polityce najłatwiej dostrzec oglądając film „Nocna zmiana". Młody wówczas człowiek zachował się jak stary, doświadczony czekista, bez wahania podrzynający gardło polskiej demokracji. Ochrona posowieckiej agentury - oto główny cel i dokonanie człowieka tak cynicznego, że zżerającą go nienawiść prezentuje jako miłość, a pogardę jako szacunek. Jako historyk z wykształcenia i jako gdańszczanin wie co to zdrada i zna koszt jaki Polacy płacili przez pół wieku sowietyzacji. Ale dla własnej kariery podjął się najpodlejszego zadania - osłaniania i wspomagania funkcjonariuszy i agentów komunistycznej policji politycznej. Okazuje się, że z punktu widzenia starań o popularność jest to strzał w dziesiątkę. Tusk otrzymuje wsparcie ze strony licznego i potężnego legionu, który swą pozycję społeczną budował na współpracy z sowietyzmem, a który dzisiaj jest obecny, a często dominujący, we wszystkich sferach życia publicznego. Funkcjonariusze i agenci komunistycznych służb specjalnych oraz wszyscy beneficjenci wszechogarniającej korupcji, to fundament i najpewniejsze oparcie dla panowania „geniusza Kaszub". Tusk jest oparciem nie tylko dla tuzów Targowicy, ale dla każdego, czyje nazwisko znalazło się w spisach tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa. Tusk zaatakuje Centralne Biuro Antykorupcyjne - jedyną instytucję policyjną wolną od ludzi komunistycznych służb specjalnych, ale nie przeszkadza mu wsparcie, jakie w czasie sporu o uchwałę sejmową w sprawie katyńskiego ludobójstwa otrzymał od Andrzeja Sariusz-Skąpskiego, obecnie prezesa Federacji Rodzin Katyńskich, a poprzednio działacza PRON i PAX, zarejestrowanego przez Służbę Bezpieczeństwa  jako t.w. „Igor". Rejestracja  Skąpskiego jako tajnego współpracownika nosi datę 9 sierpnia 1988 r. , a oficer prowadzący kpt. Zengel pisał, że  TW "Igor" pozytywnie ocenia  "relacje społeczno-polityczne" w PRL i przekazuje informacje na temat swoich współpracowników. Tusk nie tylko nie czuje się nieswojo w takim towarzystwie, ale wręcz przeciwnie - czynnie wspiera innego byłego paxowca - Andrzeja Przewoźnika, obecnie sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, zarejestrowanego przez Służbę Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik o pseudonimie „Łukasz". Według kaprala Kosiby, który miał zwerbować Przewoźnika, on też miał donosić na współpracowników. Dla Tuska, który wygrażał pięściami Sławomirowi Cenckiewiczowi i Piotrowi Gontarczykowi za napisanie książki o agenturalności Lecha Wałęsy, nic nie znaczy fakt, że Cecylia Kuta z krakowskiego IPN odnalazła nieznane sądowi lustracyjnemu dokumenty potwierdzające bez żadnych wątpliwości, że SB uważała Przewoźnika za swojego agenta. Tusk zrobił go swoim pełnomocnikiem w sprawie obchodów rocznicy II Wojny Światowej i wstawił do  Rady Muzeum II WŚ. W imieniu Tuska uroczystości na Westerplatte organizował człowiek, o którym  w książce Kuty <"Działacze" i „Pismaki"> czytamy: „Fakt traktowania Andrzeja Przewoźnika jako swojego współpracownika przez tajne służby PRL znajduje potwierdzenie w korespondencji między dyrektorem Biura „C" Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie płk. Kazimierzem Piotrowskim i zastępcą szefa WUSW ds. Służby Bezpieczeństwa w Krakowie płk. Wiesławem Działowskim , prowadzonej na początku 1989 r. w związku z prośbą Przewoźnika o udostępnienie materiałów archiwalnych Centralnego Archiwum MSW w celu przeprowadzenia kwerendy do rozprawy doktorskiej. /.../ płk. Działowski pisał: W odpowiedzi na pismo /... / informuję, że w/wym. Rejestrowany jest przez Wydz. IV WUSW w Krakowie do nr. 33592 jako tajny współpracownik." Zengel broni Sariusza-Skąpskiego, Kosiba broni Przewoźnika, a Tusk broni wszystkich razem. Donald Tusk, osobiście nadzorujący pracę wszystkich służb specjalnych, w pamięci społecznej zostanie zarejestrowany w pamięci społecznej jako jawny współpracownik  byłych tajnych współpracowników. Każdy ma takie Westerplatte na jakie go stać. Wyszkowski

Mijanka Śp.Maurycy N. Rothbard, wybitny teoretyk amerykańskiego libertarianizmu, powtarzał wiele razy pod koniec swego owocnego życia (zmarł w 1995), że USA są jeszcze bardzo wolnym krajem, który jednak powoli pogrąża się w odmęty socjalizmu, etatyzmu, socjal-demokratyzmu, komunizmu, faszyzmu lub podobnego ustroju – natomiast kraje Europy Środkowo-Wschodniej (CEE) były w czasach Lenina, Hitlera i Stalina na dnie – ale dzięki temu szybko się od dna odbijają i niedługo będzie w nich więcej wolności, niż w Stanach. Dziś widzimy, jak wiele miał racji. Oto w Polsce prywatyzujemy coraz więcej placówek tzw. (tfu!) „służby zdrowia” (zaznaczam, że nie mam nic przeciwko lekarzom, pielęgniarkom, salowym itd. – moje obrzydzenie budzi aparat, który ich wchłonął!) – o czym ludzie nieraz nie wiedzą. Coraz więcej mówi się już nie o „prywatyzacji szpitali” (czego ja zresztą nie popieram) lecz o całkowitej likwidacji tego ohydnego polipa, który wysysa żywotne soki ze społeczeństwa, deprawuje narody, i żywi się krwią ludzką. Innymi słowy: za parę lat, jeśli Kryzio da (tzn. nie da) pieniędzy, być może obudzimy się w normalnym kraju, gdzie zamiast stać w kolejkach do „lekarza ogólnego” i zapisywać się z bolącym uchem do laryngologa za trzy miesiące – będzie się, jak w weterynarii, brać 20 – 30 – 50- 100 – 200 zł (w zależności od klasy specjalisty) i iść do wybranego laryngologa – tak, jak dziś idzie się z psem do weterynarza. Szybko, tanio – i bez kolejki. Natomiast w stanach Zjednoczonych Ameryki JE Benedykt Hussein Obama jest coraz bliższy właśnie przeforsowania tego, co nie udało się Johnsonowi, Kennedyemu, Carterowi i Clintonowi: wprowadzenia powszechnej i przymusowej „służby zdrowia”!!! W ichnim Sejmie przeszła 220:215, a w Senacie Demokraci też mają większość. Tyle, że jest całkiem możliwe, że kilku senatorów lewicowych wyłamie spod batuty i zaśpiewa na inną nutę. Gdy p.Wiluś Clinton (pod wpływem trockistki, p.Hilarii) usiłował to był przeforsować, poparcie dla D***kratów natychmiast znacząco spadło – ale w sejmie p.Clintonowi zabrakło 1 (jednego) głosu. Dziś wygląda na to, że Stany Zjednoczone pójdą drogą Wenezueli i Kuby, gdzie opieka lekarska jest powszechna i bezpłatna, a lekarzy naprodukowano tyle, że JE Fidel Castro mógł ich wysłać w sile 7000 do Angoli… Tyle, że jakoś nie widzę chętnych, by z kapitalistycznego piekła uciekać z chorobą pod skrzydełka p.Castro i Jego Rodziny i zakosztować cymesów socjalizmu. Jeżeli tak stanie się i w Polsce i w Stanach, to za 10 lat ludzie będą przylatywali z USA do Polski, by zrobić u nas co bardziej skomplikowane operacje i kupować tanie leki. Powiedzmy sobie jednak jasno: JE Ewa Kopacz (ani żaden dzisiejszy „polityk”) nie wypuści z łapek źródła tylu malwersowanych pieniędzy i ogromnych (nieopodatkowanych…!) z łapówek. JKM

Czy jest "wszystko jedno"? Udzielając odpowiedzi interlokutorowi z portalu napisałem niedawno: „Wszystko jedno, czy spadek dzieli się po ¼ między żonę i troje dzieci – czy jedno dziecko otrzymuje wszystko - dopóki spadkodawca może dysponować majątkiem dowolnie”. Ktoś powie: „Jak to: wszystko jedno? Przecież jest istotną różnicą, czy wszyscy dostana po ¼, czy najstarszy syn – wszystko?”. Dobrze. Przede wszystkim odrzucamy prawo komunistyczne („Państwo bierze wszystko” - powodujące, że ludzie przed śmiercią sprzedają nieruchomości i kupują złoto, które po cichu dzielą miedzy rodzinę...) i obowiązujące obecnie socjalistyczne (żonie i dzieciom „należy się” tzw. „zachowek” - którego spadkodawcy nie wolno ich pozbawić; wysokość zachowku świadczy o stopniu socjalizacji kraju). Natomiast liberał powiada: „Jeśli spadkodawca ma swobodę dysponowania majątkiem i wiedział, że wedle reguły spadek przypadnie najstarszemu synowi, a chciał podzielić go inaczej – to mógł sporządzić testament. Jeśli tego nie zrobił, to widać chciał, by najstarszy syn otrzymał wszystko. Suponować co innego oznacza podważenie wiary w jego rozsadek – co jest niedopuszczalne!” A jeśli powiemy: „Skąd mógł wiedzieć, że wpadnie pod samochód?” Odpowiedź brzmi: „Dlaczego mamy szanować wolę ludzi nieprzezornych – i zakładać z góry, że są nieprzezorni?. Dlaczego karać ludzi, którzy na promillach wsiedli do samochodu - pod pretekstem, że (wyrażenie ustawowe) „Znali możliwe konsekwencje tego czynu – i godzili się na nie” - a nie zakładać tego samego w stosunku do ludzi trzeźwych i mających sporo czasu na podjęcie decyzji???" Konserwatysta jest bardziej praktyczny, a mniej doktrynalny: „Czemu zmuszać ludzi, by co roku sporządzali testamenty? Zapiszmy w Prawie najpopularniejszy podział spadku, nie budzący większych oporów – a wtedy ludzie będą sporządzali testamenty tylko wtedy, gdy ich pragnienia odbiegają od przeciętnej. Czysta oszczędność”. Konserwatysta idzie jednak dalej: zauważa, że odpowiednie zapisy powodują, że norma moralna przesuwa się w ich stronę. Jeśli często dzielimy „po równo” to ludzie zaczynają uważać podział „po równo” za bardziej „sprawiedliwy”! Prawodawca jest więc odpowiedzialny za dalekosiężne skutki swoich przepisów. Jeśli np. przeciętny Polak nie potrafi sobie wyobrazić innego zakładu niż 50:50 – co upośledza Polaków w możliwościach prowadzenia transakcyj z innymi – to jest to skutek wbijania w głowę, że „po równo – to sprawiedliwie”. Ostatecznie więc: to jest „wszystko jedno” - ale tylko w idealnym świecie. Zarówno względy praktyczne, jak i skutki dalekosiężne przemawiają za tym, by nie traktować tego punktu jako obojętny. Natomiast wszyscy (poza Czerwoną Hołotą) zgadzają się, że lekceważenie woli zmarłych – ustawowe, praktyczne, lub poprzez uznawanie pozwów spadkobierców podważających „sensowność” zapisów – to najlepsza droga do późniejszego wyzuwania ludzi z majątków. JKM

12 listopada 2009 Wolność, równość, braterstwo i demokracja, albo - ma się rozumieć - śmierć..... No.. miałem ja przez dwa dni maraton zdarzeń. Ciekawych okoliczności, które wypełniły mi te dwa dni. W dniu 10.11.09  zostałem zaproszony przez Polsko- Amerykańską Fundację Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego, organizację naprawdę pozarządową, prywatną- na spotkanie z panem Michaelem Reaganem, synem słynnego Ronalda Reagana, jednego z najlepszych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Autora słynnych słów:” „ Panie sekretarzu generalny Gorbaczow, czy pragnie pan pokoju? Czy pragnie pan pomyślności dla Związku  Sowieckiego i Europy Wschodniej? Panie Gorbaczow: czy pragnie pan liberalizacji? Panie Gorbaczow: Otwórz pan te bramę, rozwal pan ten mur!” Jest to fragment przemówienia wygłoszony  przez  prezydenta Reagana przed Bramą Brandenburską w Berlinie Zachodnim 12 czerwca 1987 roku. Kilka dni temu była rocznica rozwalenia Muru Berlińskiego? Czy ktoś wspomniał o Ronaldzie Reaganie????? Z uprawianej propagandy wyszło, że mur rozwalił sekretarz  Gorbaczow z Angelą Merkel. Pan Michael Reagan żalił się na ten fakt, bo podczas uroczystości  berlińskich tam był i o swoim ojcu nie słyszał. To tak jak u nas podczas uroczystości niepodległościowych , calutki dzień trąbi się o Józefie Piłsudskim, którego celem było jedynie wywołanie  ruchawki w Królestwie Polskim, przeciwko Rosji. Ale nie  mówi się o Dmowskim, Paderewskim, Korfantym, Witosie.. Tak Józef Piłsudski był twórcą niepodległej II Rzeczpospolitej???? I wbija się ten mit do głów od wielu lat! Fundacja PAFERE zajmuje się wolnorynkową edukacją ekonomiczną, promocją wolności gospodarczej i wolnego handlu jako najsprawiedliwszego systemu powodującego podnoszenie zamożności ludzi i narodów, związkami etyki z ekonomią, a także rozwojem nauk ekonomicznych i została założona przez Jana Michała Małka w roku 2007. Poznałem pana Małka osobiście; człowiek bardzo zaangażowany w propagowanie wolnego rynku: nie tylko emocjonalnie , ale również finansowo. Daj nam Panie  Boże takich panów Małków. Na zaproszenie Fundacji gościli w Polsce w ciągu ostatnich lat następujący  goście: Prof. Thomas E. Woods, prof. Ken Schoolland, dr Alejandro A. Chafuen, dr Daniel Mitchell, dr Mart Laar, ks. Robert A. Sirico, Kris A. Mauren, red. Sheldon Richman, Jarosław Romanchuck. W 2009 roku Fundacja zdobyła Sir Anthony Fischer International Memorial Awards za publikację i promocję ksiązki „Moralna wyższość wolnej gospodarki”, napisanej przez pana prof. Michała Wojciechowskiego, kiedyś nawet szefa Okręgu Mazowieckiego UPR. Najpierw odbyła się  konferencja prasowa w siedzibie „Rzeczpospolitej”, na którą przybyło mrowie dziennikarzy. Podczas trwającej dwie godziny konferencji pan Michael Reagan opowiadał ciekawostki z życia swojego ojca. Z opowiadaniem nie miał żadnego problemu, bo od 1992 roku nieprzerwanie gości w domach 5 milionów Amerykanów, którzy słuchają go poprzez „The Michael Reagan Show” nadawanej z  San Diego. Zanim pojawił się w eterze był mistrzem w pływaniu motorówką, należy doń kilka rekordów świata. Napisał też kilka książek, które stały się bestsellerami. Ostatnia to „ Twice adopted” O godzinie 17.30 odbyło się spotkanie ze studentami Uniwersytetu Warszawskiego., w Auli Senatu( przepiękne miejsce!), w Pałacu Kazimierzowskim i trwało do godziny 19.00. Potem udaliśmy się do Jazzowni przy Rynku Starego Miasta, gdzie odbyła się uroczysta kolacja i wieczór z MIchaelem Reaganem. Pan Michał wygłosił  przemówienie „The memories from Ronald Reagan’s life and Presidency”. Bardzo sympatyczna  i przemiła atmosfera   towarzyszyła spotkaniu konserwatystów.. I tak do późnego wieczora, a za oknem deszcz. Następnego dnia zwiedzałem Sejm. To „ serce demokracji”, jak często wymawiał pan premier Leszek Miller. Był akurat” dzień otwarty’ i każdy mógł sobie  zobaczyć jak wygląda budynek przeznaczony do  przegłosowywania zdrowego rozsądku. A jest imponujący. Byłem w swoim życiu w Sejmie dwa razy, ale nigdy go nie zwiedzałem szczegółowo. Tym razem było inaczej. Zajęło mi to około dwóch godzin Byłem w gabinecie marszałka Sejmu, pana Komorowskiego i marszałka Senatu, pana Borusewicza. Każdy z nich ma osobny gabinet do  przyjmowania gości. W pana marszałka Komorowskiego jest nawet biblioteka podręczna. Pełna  ładnie oprawionych książek. Szukałem w niej mojej ulubionej ksiązki z okresu dzieciństwa ” W pustyni i w puszczy”, ale jej tam nie było. Był za to zbiór ustaw sejmowych Ile tego napłodzili poprzez wiele lat? Ile wolności nam odebrali? Ilu porządnych ludzi skrzywdzili! I to wszystko w tych pięknych gabinetach,. w tych marmurach bez skazy, w tych wersalskich wnętrzach, w tych zewnętrznych oprawach. Jedna z wytypowanych pań do opowiadania o Sali Plenarnej, na moje pytanie, czy jej zdaniem Liczba może decydować o Racji, odpowiedziała, że jest to problem” filozoficzny”(????). No tak, ale ustawy uchwalane tym sposobem nie mają charakteru filozoficznego, ale jak najbardziej realny. I oddziaływają na nasze życie.. Potem byłem w Senacie, gdzie z przypadkowo zebranym ludźmi głosowaliśmy nad problemem parytetu kobiet w życiu publicznym.(???) Bo jakoś kobiety nie domagają się parytetu w życiu apublicznym. Jedna z pań była „ za”, a” ja” byłem przeciw. Prowadząca obrady pani nawet pozwoliła mi wygłosić uzasadnienie. Powiedziałem, że ustanawianie parytet odgórnie i administracyjnie na cokolwiek jest zaprzeczeniem zdrowego rozsądku, bo kto broni kobietom zajęcie nawet całego Senatu, ale w wyniku wyłonienia ich indywidualności w aktualnie obowiązującym - demokratycznym glosowaniu. Na 87 głosujących - 49 było za mną, 38  było przeciw mnie, a kilka osób się wstrzymało od głosu.. Taka zabawa demokratyczna, taka sama jak na co dzień podczas  pracy prawdziwych senatorów. Sale, korytarze, sale, ubikacja dla niepełnosprawnych… Właśnie :czy jest w Sejmie choć jeden niepełnosprawny poseł? Mam oczywiście na myśli niepełnosprawność fizyczną. O umysłowej nie wspominam, bo w demokracji nie wypada.. Wiele by opisywać wrażeń, ale dwie godziny to wystarczająco w oparach demokracji, w jej sercu. Niektórzy tam przebywają po kilka kadencji?? Współczuję.. Następne dwie godziny spędziłem w Muzeum Powstania Warszawskiego, wśród huku spadających bomb, setek  zdjęć, dokumentów, włazów kanałowych, pistoletów i karabinów.. Wjechałem nawet na taras widokowy, ale bardzo padało i wiejąco było wyjść na zewnątrz. Mimo to wyszedłem i zrobiłem zdjęcia. Bo mam taka manię- wszędzie  gdzie jestem robię zdjęcia. Wielki rozmach, gigantomania, bardzo dobra plastyka.. Ale czy warto było poświęcić życie 200 000 ludzi?? O 15.30 obejrzałem spektakl pana Piotra Cyrusa, związanego z „ Gazetą Polską”, który przedstawił monodram w Hybrydach, oparty na książce  Sergiusza Piaseckiego” Zapiski oficera Armii Czerwonej”. Czytałem tę książkę ze  25 lat temu. Bardzo śmieszna i ciekawa, ale chyba już nieaktualna. Ale organizatorzy wbijają zebranym do głów nienawiść do Rosji, bez względu na to co a oknem.. Przenieśli całą poprzednią  epokę do współczesności. A o 17. było wręczanie nagrody im. Józefa Mackiewicza, w Muzeum Literatury. Cała sala wypełniona po brzegi, w kapitule pan Stanisław Michalkiewicz.. Nagrodę zgarnął pan Grzegorz Eberhardt za książkę:” Pisarz dla dorosłych- opowieść o Józefie Mackiewiczu”. Byli pan Janusz Korwin- Mikke. Pan premier Olszewski, z którym miałem przyjemność rozmawiać, pan senator Romaszewski, pan Cenckiewicz, pan Gontarczyk, pan Andrzejewski i wielu innych zacnych gości. To jest nagroda dla odważnych! Józef Mackiewicz, ze swoim powiedzeniem, że: „jedynie prawda jest ciekawa”, nie mieści się obecnie obowiązującej poprawności politycznej. I czy to nie za dużo wrażeń jak  na dwa dni??? WJR

Honor i Wiara; w pieniądz. Jak w swojej "Wyspie pingwinów" napisał był śp.Jakób Anatol Thibault (ps."Anatol France"): "W monarchii pieniądz jest rzeczą świętą; w republice jest jedyną rzeczą świętą". Czasem aż wzruszająca jest wiara, z jaką Czerwoni - skądinąd "walczący z pieniądzem jako z narzędziem wyzysku" podchodzą do pieniędzy. Uważają, że sposobem na wszystko jest zwiększenie ilości pieniędzy. Niestety: gdy ryba się psuje, dorzucanie tam nowych porcji mięsa ryby powoduje jedynie zwiększony fetor. Na ten temat napisałem ostatnio tak: Pieniądze szczęścia nie dają Tylko co siódmy Niemiec uważa, że przed obaleniem muru berlińskiego żyło mu się lepiej. Wśród Ossis ten procent jest zapewne wyższy, więc warto spytać o przyczynę. Ale najpierw spytajmy: ile Kongres USA wydał na przyłączenie do Stanów terytoriów Dakoty, Newady czy Kalifornii? Przy czym nie chodzi o pieniądze wydane na ew. zakup tych terytoriów, tylko o pieniądze na pokrycie "kosztów przyłączenia": jakieś rekompensaty, wyrównywanie czegoś tam itp. No, ile? Odpowiedź brzmi: ani centa. I teraz mamy odpowiedź: stare landy RFN wydały na wyrównywanie poziomu Ossis i Wessis już ok. biliona euro. I to właśnie te pieniądze spowodowały niezadowolenie: i na Wschodzie, i na Zachodzie. Zauważmy: w Ameryce ludzie ze "starych" stanów jeździli osiedlać się na nowych terytoriach - co NIE było dotowane. W Niemczech ludzie z niedoludnionego (ale dofinansowywanego) Wschodu wyjeżdżają na Zachód. Co zdumiewa prostodusznych czcicieli Złotego Cielca. ONI (ale i większość zwykłych ludzi) nie zdają sobie sprawy z zasadniczej różnicy między pieniądzem zarobionym, który wzmaga poczucie własnej wartości – a pieniądzem otrzymanym za darmo, który demoralizuje. Co ma ujemne konsekwencje – również gospodarcze. Dawniej człowiekowi "nie honor" było przyjąć pieniądze za nic. Tacy właśnie ludzie budowali imperia finansowe. Ale - kto dziś słyszał o honorze? JKM

Niech żyje wojna! Z H/A1N1Trudno uwierzyć – ale po zgliszczach, jakie pozostawiła II WŚw. nadal są w Europie ludzie twierdzący, że „wojna rozwija gospodarkę”. To znaczy: w pewnym sensie, a nawet dwóch sensach, rzeczywiście rozwija: 1) Człowiek, któremu bomba zburzyła dom, zasuwa przy odbudowie szybciej, niż zwykle (ale most w Józefowie jeszcze nie odbudowany... 2) Wojna powoduje, że biurokratów wywala się do kąta, a władze obejmują ludzie umiejący szybko podejmować decyzje, strzelać z biodra i w ogóle...

Pod wszystkimi innymi względami wojna – to katastrofa. Przynosi zniszczenie materialne – i moralne. Kobiety puszczanie się z żołnierzami uważają za nieledwie patriotyczny obowiązek, żołnierze uważają, że gwałcenie kobiet to ich zbójeckie prawo – a wszyscy nawykają do życia z kotła, kartek na żywność itp. – czyli do socjalizmu. Gdy nie ma wojny – to ci sami ludzie tłumaczą, że nic tak nie rozwija gospodarki, jak bohaterska walka z solidną epidemią! W „The Globe & Mail” (Kanada) ukazał się artykuł p/t (to parafraza słynnej piosenki o szołbiznesie): „There is no business, like a flu business” - pokazujący, jakie korzyści daje niektórym firmom ”świńska grypa”. Jedna tylko „GlaxoSmith” zarobiła na szczepionkach (a takich firm jest cztery) $4 miliardy. 3M zarobiło tylko w III kwartale $100 milionów na maseczkach. "Clorox" (środki czystości) – w tym samym czasie - $160 milionów w 3 kwartale. Jeśli prawdziwa epidemia nie wybuchnie, to firmy farmaceutyczne zarobią $18 miliardów na szczepionkach. A gdyby wybuchła? O, to setki miliardów! „Ta grypa musi się rozwijać!” - konkluduje autor. W tym, że firmy zarabiają, nie ma nic złego – wręcz przeciwnie. Problem w tym: jak zarabiają? Właśnie w Niemczech udowodniono, że koszt produkcji szczepionki to 1% (jeden procent) jej ceny. Połowa – to „koszty propagandy” - czyli łapówki dla dziennikarzy, by straszyli – i polityków, by postraszonym „obywatelom” zafundowali takie szczepionki pod przymusem. Reszta to podatki – i koszty badań. Pobieżnych: już trochę zdrowych osób zmarło... wskutek zaszczepienia. Otóż nie ma nic złego dopóki ci, co chcą, kupują sobie szczepionkę i sobie wstrzykują. Tu jednak mamy do czynienia z drenowaniem kieszeni podatnika. Te $18 miliardów nie bierze się znikąd. 3/4 kradną politycy i urzędnicy – i to nie jest problem: te pieniądze wrócą. Ćwierć zostanie jednak zmarnowana na operacje ze szczepionką (badania, produkcja, dystrybucja) – czyli $5 miliardów nie zostanie wydane na buty, wyprawy kosmiczne, masło, armaty, spodnie, skarpetki itd. Problem w tym, że nie zostanie wydane na tysiące produktów. Firmy farmaceutyczne mają więc bardzo silny bodziec, by dać politykom w łapy – a producent skarpetek nie da... bo tych cholernych szczepionek nie robi! On nawet nie wie, dlaczego troszkę spadły mu obroty... Gdy nie ma wolnego rynku... JKM

Porządek lizboński Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to jesienią 1918 roku przeciągały przez Warszawę, jedna po drugiej, patriotyczne manifestacje. Któregoś razu przy takiej okazji spotkał znajomą panią, która za patriotyczną działalność była nawet zesłana na Syberię. Wzruszony atmosferą i tym spotkaniem powiada: no, nareszcie doczekaliśmy się niepodległości! Znajoma mówi: ach, ja też się cieszę, nie ma pan pojęcia, jaka jestem szczęśliwa, ale… - Jakie „ale”? – zaintrygował się Grzymała. - Ale już powstań nie będzie. Okazało się, że ta pani niepotrzebnie się martwiła. Minęło zaledwie 20 lat i oto państwo zostało okupowane przez Niemcy i Rosję, a kilka lat później w Warszawie wybuchło powstanie, które, podobnie jak trzy poprzednie, zakończyło się klęską i całkowitym zniszczeniem stolicy. Ten przykład pokazuje, że sytuacja polityczna zmienia się dosyć szybko, obracając w niwecz rozmaite niepodważalne kalkulacje. Ponieważ tegoroczne święto – rocznicę odzyskania niepodległości – obchodzimy na kilka tygodni przed wejściem w życie traktatu lizbońskiego, który naszą niepodległość państwową znowu stawia pod znakiem zapytania, mamy dobrą okazję do przypomnienia dotychczasowych porządków politycznych w Europie. Warto je przypomnieć, bo dzięki temu łatwiej będzie nam zrozumieć, co aktualnie się dzieje i do czego rozwój wypadków może doprowadzić. W 1815 roku, po upadku Napoleona, europejscy politycy zebrani na Kongresie Wiedeńskim, ustanowili porządek polityczny, ufundowany na założeniu, iż w Europie Środkowej będzie panowała równowaga sił między trzema mocarstwami: Rosją, Austrią i Prusami. Dlaczego to założenie determinowało cały europejski porządek polityczny? Wyjaśnił to bardzo ładnie brytyjski historyk Norman Davies, zwracając uwagę, że ten, kto chce panować nad Europą, musi zawładnąć sercem Europy, czyli Europą Środkową. Polityczny porządek wiedeński przetrwał do roku 1866, kiedy to wybuchła wojna między Austrią i Prusami, zakończona spektakularną klęską Austrii w bitwie pod Sadową. Ostateczny cios porządkowi wiedeńskiemu zadała wojna francusko-pruska, która zakończyła się w 1871 roku klęską Francji i proklamowaniem Cesarstwa Niemieckiego, którego politycznym kierownikiem są Prusy. Od tej pory nie można już mówić o równowadze sił w Środkowej Europie między trzema równorzędnymi mocarstwami. Od tej chwili można mówić o narastającej rywalizacji między Niemcami a Rosją o posiadanie Europy Środkowej. Ta rywalizacja doprowadziła w roku 1914 do wybuchu wojny, w której z jednej strony wzięły udział tak zwane „państwa centralne”, a więc Cesarstwo Niemieckie i podporządkowana mu Austria, a z drugiej – alianci, czyli Wielka Brytania, Francja, Włochy, Rosja i Japonia. Pierwsza wojna światowa zakończyła się w 1918 roku w sposób nietypowy. Państwa centralne ja przegrały, a Cesarstwo Austriackie nawet nie przetrzymało tego eksperymentu i się rozpadło. Ale w Rosji wybuchła rewolucja bolszewicka, Lenin zawarł separatystyczny pokój z Niemcami w Brześciu, wskutek czego Rosja wykluczyła się ze zwycięskiej koalicji. W rezultacie tego splotu wydarzeń, w Europie Środkowej powstała polityczna próżnia, którą wypełniły niepodległe państwa narodowe, między innymi – Polska. Ten stan rzeczy został zaaprobowany przez „Wielką Czwórkę”, która w Wersalu przygotowywała nowy europejski porządek polityczny. Ten porządek „wersalski” ufundowany był na założeniu, że zarówno Rosja, jak i Niemcy będą słabe – bo tylko to dawało gwarancje istnienia niepodległych państw narodowych w Europie Środkowej. To założenie okazało się bardzo nietrwałe. 23 sierpnia 1939 roku porozumienie niemiecko-sowieckie, zwane potocznie „paktem Ribbentrop-Mołotow”, położyło kres porządkowi wersalskiemu. Polegało ono, jak pamiętamy, na podziale Europy Środkowej na strefy wpływów: niemiecką i sowiecką – bez choćby zasięgnięcia opinii Wielkiej Brytanii i Francji – gwarantów porządku wersalskiego. Wprawdzie Niemcy Adolfa Hitlera również wcześniej uzyskiwały korzyści terytorialne, jednak Hitler starał się stworzyć wrażenie, że to wszystko odbywa się w ramach porządku wersalskiego, bo zabiegał o zgodę Wielkiej Brytanii i Francji. 23 sierpnia 1939 roku już nie zadawał sobie tego trudu i dlatego właśnie ten dzień oznacza koniec porządku wersalskiego. W tydzień później rozpoczęła się II wojna światowa, która zakończyła się całkowitą klęską i likwidacją państwa niemieckiego, zaś ustanowiony po jej zakończeniu porządek polityczny zwany jałtańskim, ufundowany został znowu na założeniu równowagi sił w Europie – ale równowagi pomiędzy dwoma mocarstwami niezupełnie, czy nie do końca europejskimi: Stanami Zjednoczonymi, jako mocarstwem całkowicie zamorskim i Związkiem Sowieckim, jako mocarstwem zarówno europejskim, jak i azjatyckim. W ramach porządku jałtańskiego państwa europejskie zostały w różnym stopniu uzależnione od obydwu supermocarstw; w przypadku Związku Sowieckiego zależność ta była bardzo daleko idąca, granicząc z okupacją, podczas gdy w przypadku państw Europy Zachodniej sprowadzała się do politycznej współpracy pod amerykańskim kierownictwem w ramach NATO. Pod koniec lat 80-tych, na skutek zapaści gospodarczej Związku Sowieckiego, w Europie Środkowej ponownie pojawiły się symptomy politycznej próżni, co doprowadziło do tak zwanej „jesieni ludów” w roku 1989, czyli politycznego wyzwolenia narodów tego regionu. Pamiętając o kruchości porządku wersalskiego, przywódcy państw środkowo-europejskich postanowili podjąć próbę stworzenia systemu wzajemnej asekuracji własnej niepodległości w ramach porozumienia Heksagonale, w którym wzięły udział Włochy, Jugosławia, Austria, Węgry, Czechosłowacja i Polska. Pomysłodawcy Heksagonale liczyli na to, że pogrążający się w zapaści Związek Sowiecki nie będzie w stanie storpedować tych usiłowań, zaś Niemcy, które wprawdzie szykują się właśnie do zjednoczenia, są jednakże skrępowane powiązaniami europejskimi, więc może też nie będą mogły tej inicjatywy storpedować. Te rachuby okazały się zawodne. Niemcy, odzyskując swobodę działania w Europie, wykorzystały napięcia na tle narodowościowym w Jugosławii i zachęciwszy Słowenię i Chorwację do proklamowania niepodległości sprawiły, iż ten bałkański filar Heksagonale pogrążył się w chaosie wojennym. Inne państwa, widząc czym grozi politykowanie za niemieckimi plecami, odstąpiły od ambicji o samodzielności. W rezultacie próżnię polityczną w Europie Środkowej zaczęły wypełniać Niemcy przy pomocy narzędzia, jakim było rozszerzanie Unii Europejskiej. 1 grudnia wchodzi w życie traktat lizboński, proklamujący Unię Europejską, jako rodzaj europejskiego cesarstwa, którego niekwestionowanym kierownikiem politycznym są Niemcy. Można zatem mówić o lizbońskim porządku politycznym, którego filarem jest strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, zaś w Europie Środkowej – ogłoszony jeszcze w 1915 roku projekt „Mitteleuropa”, zakładający utworzenie na obszarze Europy Środkowej państw pozornie niepodległych, ale faktycznie – niemieckich protektoratów o gospodarkach peryferyjnych i uzupełniających gospodarkę niemiecką. Wejście w życie traktatu lizbońskiego ten porządek formalnie sankcjonuje. No a czy będą powstania, czy nie – o tym przekonamy się dopiero w przyszłości. SM

13 listopada 2009 Picie wody narusza środowisko naturalne... Synek swojego ojca wybiera się na młodzieżową  dyskotekę: - Kiedy będziesz w domu?- pyta ojciec. - Wtedy kiedy będę. - Dobrze, ale nie później. Wygląda na to,  że nasi decydenci , będą kupowali gaz z Niemiec, w czym może nie byłoby nic dziwnego, ale Niemcy kupują gaz od Federacji Rosyjskiej. To oznacza, że będziemy kupowali gaz jeszcze drożej niż obecnie. Wszystkie te dyskusje nie miałyby sensu, gdyby w Polsce panował wolny rynek gazu i każda firma, która miałaby ochotę przywieść go do Polski i na nim zarobić miałaby takie prawo, ale skoro prawa nie ma- to ceny gazu są najwyższe z możliwych, bo  nieistniejąca konkurencja- w sposób naturalny- nie zbija  ich wysokości. Będzie gaz stąd, skąd  wieje  najsilniejszą agenturą działającą na cudzą rzez i tyle. Podobnie postępuje Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wysyłając „ pracowników” w delegacje. Do ustawowych zadań Ministerstwa należy miedzy innymi poszukiwanie polskich zabytków za granicą(????) oraz szkolenia z zakresu ochrony dóbr kultury i dziedzictwa narodowego. W ciągu ostatnich lat urzędnicy dziedzictwa narodowego i wyjazdów służbowych odwiedzili między innymi: Zjednoczone Emiraty Arabskie, Senegal, Katar, , Republikę Południowej Afryki, Gujanę Francuską(!!!).

Oczywiście nic konkretnego z tych wyjazdów wyniknąć nie może, bo niby z jakiego powodu.? Jaki zabytek polski może być na przykład w Katarze? Nie licząc tych wszystkich Katarczyków, którzy w sposób wyimaginowany zaangażowali się w zakup polskich stoczni, bo to wszystko okazało się mistyfikacją,  a stocznie miała kupić firma z Antyli Holenderskich, w której zatrudnieni są oficerowie służb specjalnych Izraela. Gdy panią rzeczniczkę Ministerstwa i tak dalej , dziennikarze zapytali co z takich wyjazdów wynika dla kultury polskiej, pani rzecznik nie potrafiła odpowiedzieć..(???). A przecież „wyjazdy pracowników resortu wynikają z konieczności realizacji ustawowych zadań”(???) Te urzędnicze fanaberie usankcjonowane ustawowo, kosztują nas w gruncie rzeczy niewiele, bo tylko 730 000 złotych rocznie, ale ziarnko do ziarnka i mogłaby uzbierać się niezła sumka, którą można byłoby oddać podatnikom, którym te pieniądze ukradziono- oczywiście demokratycznie w demokratycznym Sejmie, w którym tę kradzież przegłosowano- jak to w socjalizmie demokratycznym. Musi być stygmat demokratycznego glosowania, gdzie kradzież jest cnotą. Co tam głupie 730 000 złotych!. W takim na przykład Narodowym Programie Leczenia Nowotworów( Jest taki biurokratyczny  program!), bo na przykład Narodowego Programu Leczenia Płaskostopia chyba na razie nie ma- zmarnowano na utworzenie wojewódzkich ośrodków koordynacji i śmacji około 25 milionów złotych naszych pieniędzy , też nam ukradzionych, ale w celu chwalebnym, bo na walkę ze strasznym rakiem, którego  wywołuje- moim skromnym zdaniem- lansowanie szczepionek wszelkiego rodzaju.. Odkąd pojawiły się szczepionki ludzie umierają na raka. Wcześniej umierali na różne przypadłości, bo zdrowym się umrzeć nie da i nie sposób, ale nie na raka. Takie perpetuum mobile; z jednej strony media namawiają na szczepienia, z a z drugiej biurokracja tworzy wszelkiego rodzaju programy osłonowe dla  swojej działalności marnotrawnej, bo przecież nie mogą tak  wziąć sobie pieniędzy z budżetu i przeznaczać na rozkurz ,tak wprost. Więc kamuflują, żeby utwierdzić w przekonaniu, że chcą dla chorych na raka –dobrze, bo źle już było, a teraz czas na zmiany. Musi być jakieś alibi, żeby lud nie sarkał, a co najważniejsze wierzył , że to dla jego dobra. Bo przecież nikt nikomu nie broni się leczyć, jak jest chory. I nie brać szczepionek,  raczej surowicę- jak bardzo potrzeba. Ale o surowicach ani mru, mru.. Jakaś dziwna tajemnica rozpościera się nad surowicami. A te  byłyby sensowniejsze, bo ciałka obce wprowadzane byłyby do organizmu, w określonym  i konkretnym celu, a  nie profilaktycznie, w interesie biurokracji praktycznej, bo robiącej wszystkie programy pod siebie, przeciwko nam- podatnikom. Tę sumę , którą podałem wziąłem z ogłoszonego raportu NIK-u, a sądzę, że jest to tylko część marnotrawstwa, bo biurokracja zajmuje się wyłącznie marnotrawstwem, niczym innym- ze swej natury. Jak powiedziała swojego czasu pani Elżbieta Zapendowska, nauczycielka śpiewu:” Politycy z reguły fałszują”. Co zresztą jest oczywistą prawdą w demokracji. Bo czy bez bajek opowiadanych ludowi na dobranoc, można liczyć na jakieś głosy? Przychodzi baba do lekarza: - Panie doktorze, wyrostek mi dokucza. - To dać w gębę szczeniakowi, to się zaraz odczepi- odpowiada lekarz. Tak jak dano w gębę panu Grzegorzowi S,  agentowi Agencji Bezpieczeństwa Węglowego, pardon – Wewnętrznego, za to, że nie dopilnował bezpieczeństwa pani Barbary Blidy , dawniej ministerki od budownictwa, podczas jej aresztowania(????). Coś kuriozalnego się dzieje! Zamiast po jej śmieci prowadzić śledztwo w jej sprawie, ciąga się po sądach, agenta, który służbowo przeszedł ją aresztować, jako podejrzaną w tzw. Aferze Węglowej. Czy to nie wariactwo? A gdyby do niego strzelała podczas czynności aresztowania i ją zabił, to też stanąłby przed sądem za nieuzasadnioną próbę obrony samego siebie? Czy to wszystko dlatego,  że pani Barbara Blida była dobrą koleżanką pana Ryszarda Kalisza, też z Sojuszu Lewicy  Demokratycznej? Czy z innego powodu?

Pytanie jest inne: dlaczego do siebie strzeliła? Czy miała jakiś powód, który ją do tego skłonił? Wszystkie tajemnice zabrała ze sobą do grobu, a moglibyśmy dowiedzieć się ciekawych rzeczy- no ale trudno! Wybrała śmierć- bo socjalizm już mamy! Albo socjalizm- albo śmierć! Sadzę, że gdyby pani Barbara Blida przeżyła, przeżyłaby okres oczyszczenia, tak jak pani Beata Sawicka z Platformy Obywatelskiej, czyli z tzw. Bandy Czworga,  która dostała pół godziny w telewizji, żeby w programie pana redaktora Tomasza  Lisa, wyjaśniła nam jakie stresy przeżyła podczas aresztowania  przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Naprawdę było jej bardzo trudno, możecie mi państwo wierzyć, a o kręceniu lodów było jakoś mało, bo chodziło o to, że ważne były bolączki  pani Beaty Sawickiej, która dla ludzi, którym pomagała, była bardzo dobra i ludzka. Chodziło o wybielenie pani Beaty i urobienie u tzw. opinii publicznej co do niezasadności aresztowania. Trzeba rozmiękczyć, przyzwyczaić, wzbudzić współczucie.. I w końcu wszyscy uwierzą, że pani Beata Sawicka to kobieta bez skazy. A do tego reprezentująca Platformę Obywatelską, platformę  ludzi rozumnych, inteligentnych i prawych. W restauracji kelner informuje nowych gości: - Za dodatkową opłatą oferujemy państwu stolik bez podsłuchu.. Teraz zakładają podsłuchy bez zgody sądu ,każdemu kumu im się uwidzi. Ostatnio założyli podsłuch panu Romanowi Giertychowi, gdy rozmawiał z klientem.. No cóż życie na podsłuchu tak wygląda. Bo życie zagraża środowisku. Tak jak picie wody… WJR

Pan prezydent nas pociesza Zanim padnie salwa, humory jeszcze dopisują. Tak można by skomentować przemówienie, wygłoszone przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego przy Grobie Nieznanego Żołnierza na Placu Piłsudskiego z okazji 91 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Pan prezydent zauważył, że „przy pewnej interpretacji” traktatu lizbońskiego Unia Europejska może stać się ”molochem”, który doprowadzi do stopniowej likwidacji państw narodowych, ale wyraził zarazem radość, że „dzisiejsza tendencja w Unii jest odwrotna”. Można w związku z tym odnieść wrażenie, iż pan prezydent pociesza się i próbuje pocieszać obywateli własnymi złudzeniami, bowiem w innym miejscu stwierdził, że właściwa interpretacja traktatu lizbońskiego to taka, że UE jest związkiem niepodległych państw. Jeśli bowiem w ocenie pana prezydenta wszystko, z niepodległością Polski włącznie – zależy od „interpretacji” traktatu lizbońskiego, to znaczy, że – po pierwsze – wygląda na to, że można go zinterpretować dowolnie, po drugie – że interpretacja zależy od tego, kto będzie interpretował i wreszcie – po trzecie – czy w tej sytuacji ratyfikacja tego traktatu nie była ze strony pana prezydenta lekkomyślnością? Unia Europejska zostanie oficjalnie proklamowana 1 grudnia, ale zanim to nastąpi, zostaną obsadzone stanowiska prezydenta i ministra spraw zagranicznych UE i już przy tej okazji będziemy mogli przekonać się o naszym wpływie na bieg wydarzeń w Unii i zorientować się, co do dzisiejszej tendencji. A skoro 1 grudnia wejdzie w życie traktat lizboński, proklamujący Unię Europejską, to z tym dniem zostaniemy obywatelami Unii Europejskiej, co wskazywałoby na to, iż UE jednak będzie państwem, w którym, mówiąc nawiasem, obowiązującej wykładni aktów prawnych dokonuje Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu. Okazuje się, że nasza niepodległość zależy od grupy panów przebranych w togi, to znaczy – od tego, co strzeli im do głowy, albo co im ktoś surowo podszepnie. SM

Zagadka światowego bestsellera Ta opowieść powstała niczym przysłowiowa zupa na gwoździu. Oczywiście znacie państwo historię sprytnego Cygana, który poprosił gospodynię o umożliwienie mu ugotowania zupy na gwoździu. Zaintrygowana gospodyni wyraziła zgodę, a później dodawała do zupy szczyptę soli, odrobinę kaszy, kapusty, ziemniaków itp. Nieoczekiwanie dla niej wyszedł cały gar pożywnej strawy. Podobnie było i tu.
Dziennikarza interesował Yeti Do mieszkającego w Wielkiej Brytanii od czasów II wojny światowej polskiego oficera przybył angielski dziennikarz, który zbierał dane o himalajskim "człowieku śniegu" Yeti. Z tego powstała długa autobiograficzna opowieść o polskim oficerze ułanów, który brał udział w polskiej kampanii wrześniowej na terenie Mazowsza, ale w połowie września z na wpół zagojoną raną nogi uciekł w rodzinne strony na Kresach Wschodnich. Tam dopadło go NKWD pod zarzutem szpiegostwa przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Porucznik ułanów Sławomir Rawicz był oficerem liniowym i nie miał nic wspólnego z wywiadem. Wystarczyło jednak, że jego rodzina mieszkała w Pińsku, a więc w pobliżu sowieckiej granicy. Na domiar złego miał matkę Rosjankę, która nauczyła go swobodnie mówić po rosyjsku. Czyż trzeba więcej dowodów szpiegostwa? W dodatku oficerowie śledczy domagali się, by Rawicz bez czytania podpisywał protokoły przesłuchania i w ten sposób przyznał się do winy. Ponieważ odmawiał, był torturowany kolejno w kilku więzieniach, aż sąd na Łubiance w Moskwie skazał go na 25 lat więzienia Po kilku dniach załadowano go do pociągu towarowego złożonego z bydlęcych wagonów. W każdym wagonie jechało kilkadziesiąt polskich więźniów, upchanych jak śledzie w beczce. Po długiej podróży w Irkucku nad Bajkałem z transportu uformowano kolumnę marszową, pilnowaną przez żołnierzy jadących na ciężarówkach na czele i na końcu kolumny. Do tych ciężarówek przywiązano stalowe łańcuchy, do których parami przypięto więźniów. W warunkach syberyjskiej śnieżnej zawiei kolumna przemaszerowała przez około 50 dni półtora tysiąca kilometrów, kierując się na północ. Ostatecznym ich celem był łagier (obóz) nr 303 nad brzegiem rzeki Leny, położony kilkaset kilometrów na zachód od Jakucka.
Ucieczka straceńców Z tego obozu w kwietniu 1941 roku uciekła grupa straceńców, zmontowana przez Rawicza. Liczyła ona siedmiu więźniów, w tym trzech polskich oficerów. Pozostali to byli Łotysz, Litwin, Jugosłowianin oraz Amerykanin. Obrali oni południowy kierunek ucieczki, gdyż ucieczka w kierunku Kamczatki wydała im się zbyt ryzykowna. Początkowo maszerowali dla bezpieczeństwa w nocy, pokonując za jednym zamachem po 50 km dziennie. Po przekroczeniu skutej lodem rzeki Leny szli przez tajgę za dnia po dziesięć godzin, wciąż w tempie 50 km na dobę. Nad jeziorem Bajkał napotkali 17-letnią Polkę Krystynę Polańską, która uciekła z pobliskiego kołchozu. Trafiła tam po wkroczeniu Armii Czerwonej na Kresy, gdy ukraińska bojówka komunistyczna zamordowała na Wołyniu jej rodziców. Na wpół przytomna dziewczyna wybiegła z domu i została aresztowana przez NKWD, gdyż zabrnęła do strefy przygranicznej. Skazano ją na pracę przymusową w syberyjskim kołchozie, z którego uciekła, gdy przewodniczący chciał ją zgwałcić. Z radością dołączyła do rodaków mimo znacznie większego zagrożenia w razie ich schwytania. Wraz z nimi dzieliła trudy marszu najpierw na terenie Rosji, a następnie Republiki Mongolskiej. Na jej terenie uciekinierzy udawali pielgrzymów do świętego miasta buddystów Lhassy w Tybecie.
Podczas długiego marszu przez pustynię Gobi pozbawiona wody i żywności grupa poniosła pierwsze nieodwracalne straty. Najpierw umarła z głodu i wyczerpania Krystyna, po kilku dniach po niej - 37-letni Zygmunt Makowski, kapitan Korpusu Ochrony Pogranicza. Ich śmierć głodowa zmusiła pozostałych do skorzystania z rady Amerykanina Smitha, by zwyczajem Indian upolować i zjeść trafiające się co rusz w pustyni węże. Upieczone na ogniu węże oraz znaleziona cudem woda uratowała pozostałym "pielgrzymom" życie, więc podjęli z kolei marsz poprzez Himalaje. Podczas wędrówki przez Tybet zmarł nieoczekiwanie 30-letni Litwin Zachariasz Marcinkovas, architekt z zawodu. Wraz z pozostałymi kolegami położył się spać w napotkanej po drodze jaskini i rano już nie obudził się ze snu. W Himalajach podróżnicy napotkali parę istot olbrzymich rozmiarów poruszających się w postawie wyprostowanej na dwóch nogach. Ciała miały pokryte brązowym owłosieniem, zaś na głowie długie szare włosy. Ponieważ te istoty nie okazywały strachu na widok grupy ludzi, podróżnicy musieli zboczyć ze swej trasy, aby ich ominąć. Podczas schodzenia z góry spadł nieoczekiwanie w przepaść i zginął wachmistrz Antoni Paluchowicz - najstarszy z Polaków, ustępujący wiekiem jedynie Smithowi. Po upływie kolejnych ośmiu dni marszu "o suchym pysku", po kompletnym wyczerpaniu zapasów jedzenia czterej uciekinierzy natrafili na patrol żołnierzy hinduskich. Ich piesza "odyseja" została szczęśliwie zakończona. Wszyscy trafili do brytyjskiego szpitala wojskowego w Kalkucie. Po powrocie do zdrowia Sławomir Rawicz musiał opuścić kolegów, gdyż zgłosił się na ochotnika do Polskich Sił Zbrojnych na Bliskim Wschodzie. Po wojnie nie miał gdzie wracać, więc osiadł w Anglii, gdzie się ożenił z Angielką.
Książka stała się światowym bestsellerem W 1955 roku odnalazł go dziennikarz londyńskiego "Daily Mail" Ronald Downing, który szukał relacji o himalajskim człowieku śniegu Yeti. Tak powstała opowieść Sławomira Rawicza "The Long Walk" spisana przez Ronalda Downinga i wydana w 1956 roku. Stała się ona głośnym bestsellerem na całym świecie, oczywiście poza obozem socjalizmu ze Związkiem Rad na czele. Sam czytałem ją po angielsku z wypiekami na twarzy, wypożyczoną w zaufaniu przez z kolegę z konspiracyjnego kółka dyskusyjnego Aleksandra hr. Pruszyńskiego, późniejszego świadka obrony na mym procesie "marcowym" w styczniu 1969 roku. Przeżywałem wraz z Rawiczem opisane przez niego przygody, wzruszałem się losem biednej Krystyny Polańskiej. Najmniej obchodziło mnie spotkanie z parą Yetich, choć środki przekazu pełne wtedy były opisów człowieka śniegu. Po upadku komuny ukazały się w wolnej Polsce już trzy wydania tej książki po polsku. W tym roku mój młodszy syn Jarek przywiózł mi w upominku z Londynu egzemplarz polskojęzycznego pisma "Polish Express" z 19 - 25 czerwca 2009 r. Na okładce pisma dziennikarze anonsują: "Wielka ucieczka, większa mistyfikacja". I uzasadniają swój zarzut: "Autor głośnego »Długiego marszu« Sławomir Rawicz, opisując swoją brawurową ucieczkę z syberyjskiego łagru nie mógł brać w niej udziału. Właśnie odnalazł się jej prawdziwy uczestnik".

Kto był prawdziwym uczestnikiem "długiego marszu"? Autor artykułu red. Janusz Młynarski informuje, że Sławomir Rawicz zmarł w Anglii w roku 2004. W 50-lecie pierwszego wydania jego wspomnień dziennikarze BBC4 znaleźli w Instytucie gen. Sikorskiego w Londynie papiery Rawicza, z których wynikało, iż do polskiej armii gen. Władysława Andersa wstąpił nie w Indiach, lecz w Rosji po uwolnieniu z sowieckiego łagru na podstawie amnestii dla Polaków. Powstało podejrzenie, że S. Rawicz wszystko to zmyślił, co było wielkim ciosem dla jego fanów, zwłaszcza dla Francuza Cyryla Delafosse-Guiramanda, który cały tzw. szlak Rawicza przeszedł na piechotę, by uczcić pamięć ofiar GUŁAG-u. W 2006 roku reporterzy radia BBC4 dotarli jednak do oficera brytyjskiego wywiadu Ruperta Mayne'a, który w 1942 roku przesłuchiwał w Kalkucie trzech uciekinierów z sowieckiego łagru. Oświadczył on dziennikarzom, że treść ówczesnych zeznań pokrywa się z relacją S. Rawicza w "Długim marszu". Nie pamiętał jedynie nazwisk owych mężczyzn. Poszukiwania trwały i dały wynik. Polakiem przesłuchiwanym w Kalkucie przez Ruperta Mayne'a okazał się żyjący szczęśliwie w Anglii 87-letni Witold Gliński. Pochodzi on z Wileńszczyzny i jako 17-letni chłopak został skazany podczas procesu na Łubiance na 25 lat łagru. W obozie pracował jako drwal na wyrębie lasu. Uciekł z obozu w składzie grupy złożonej z amerykańskiego inżyniera, Serba, Ukraińca oraz trzech polskich żołnierzy. Dotarli do Indii, ale poza Glińskim żaden z Polaków nie przeżył marszu. Z Indii Witold Gliński trafił do Szkocji i wstąpił do I Korpusu PSZ, brał udział w lądowaniu w Normandii, był ranny. Po wojnie osiadł w Anglii i ożenił się. Oczywiście czytał książkę S. Rawicza, ale nie reagował na fakt, że Rawicz wcielił się w jego rolę. Dopiero red. John Dyson z magazynu "Readers Digest", który do niego dotarł, namówił go do ujawnienia się w roli prawdziwego bohatera "długiego marszu". Antoni Zambrowski

Pan prezydent nas pociesza Zanim padnie salwa, humory jeszcze dopisują. Tak można by skomentować przemówienie, wygłoszone przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego przy Grobie Nieznanego Żołnierza na Placu Piłsudskiego z okazji 91 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Pan prezydent zauważył, że „przy pewnej interpretacji” traktatu lizbońskiego Unia Europejska może stać się ”molochem”, który doprowadzi do stopniowej likwidacji państw narodowych, ale wyraził zarazem radość, że „dzisiejsza tendencja w Unii jest odwrotna”. Można w związku z tym odnieść wrażenie, iż pan prezydent pociesza się i próbuje pocieszać obywateli własnymi złudzeniami, bowiem w innym miejscu stwierdził, że właściwa interpretacja traktatu lizbońskiego to taka, że UE jest związkiem niepodległych państw. Jeśli bowiem w ocenie pana prezydenta wszystko, z niepodległością Polski włącznie – zależy od „interpretacji” traktatu lizbońskiego, to znaczy, że – po pierwsze – wygląda na to, że można go zinterpretować dowolnie, po drugie – że interpretacja zależy od tego, kto będzie interpretował i wreszcie – po trzecie – czy w tej sytuacji ratyfikacja tego traktatu nie była ze strony pana prezydenta lekkomyślnością? Unia Europejska zostanie oficjalnie proklamowana 1 grudnia, ale zanim to nastąpi, zostaną obsadzone stanowiska prezydenta i ministra spraw zagranicznych UE i już przy tej okazji będziemy mogli przekonać się o naszym wpływie na bieg wydarzeń w Unii i zorientować się, co do dzisiejszej tendencji. A skoro 1 grudnia wejdzie w życie traktat lizboński, proklamujący Unię Europejską, to z tym dniem zostaniemy obywatelami Unii Europejskiej, co wskazywałoby na to, iż UE jednak będzie państwem, w którym, mówiąc nawiasem, obowiązującej wykładni aktów prawnych dokonuje Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu. Okazuje się, że nasza niepodległość zależy od grupy panów przebranych w togi, to znaczy – od tego, co strzeli im do głowy, albo co im ktoś surowo podszepnie. SM

Jeszcze o kobietach – i prawach do głosowania Parokrotnie – ostatnio w nagraniu dla PolSat NEWS – powiedziałem o tym, jak d***kracja przeradza się w ochlokrację – wskutek tego, że prawo głosu dostają kobiety, przestępcy, wariaci, nieletni, a może nawet goryle... Z czego oczywiście NIE wynika, że uważam kobiety za równoważne gorylom – na co najlepszym dowodem jest, że kobiety piszą blogi, a goryle nie. Nie wynika również, że wszystkie kobiety są gorszymi decydentkami w polityce, niż wszyscy mężczyźni. A w ogóle nie wynika, że jestem zwolennikiem rozstrzygania spraw przez głosowania... Kobiety są istotnie w skali IQ średnio o 6 pkt. za mężczyznami. Ta skala sięga jednak od 90 do 130 (ludzi nienormalnych, czyli imbecylów i geniuszów, pomijamy – bo są statystycznie nieistotni; goryle mają w tej skali ok. 40...) i przesuniecie o 6 pkt. oznacza, że ciągle 1/3 kobiet jest lepsza od połowy mężczyzn.

Jednakże w kwestii czynnego prawa do głosowania decydują nie cechy jednostkowe, tylko statystyka. Co oznacza, że usunięcie kobiet z listy wyborców poprawia wyniki. Oczywiście jeszcze lepiej byłoby usunąć np. 2/3 mężczyzn i 9/10 kobiet... A najlepiej wszystkich, pozostawiając Króla. Warto jednak zauważyć, że nie leży w interesie tych kobiet, które mieszczą się w tej lepszej 1/3 czy lepszych 10% - by „kobiety miały prawo głosu”. Bo wprawdzie ich cenny głos się liczy, ale (niestety!) liczy się również głos pozostałych 2/3 czy 90%... Żona kapitana statku może słusznie uważać, że zna się na sterowaniu lepiej od mechanika pokładowego – ale nadal nie jest w jej interesie, by mogły się w to wtrącać pokojówki i sprzątaczki!! Nie chce więc ona, by „kobiety miały prawo głosu” - bo przyjemność wrzucenia głosu do urny jest średnia, natomiast szansa zatonięcia statku po wprowadzeniu na pokładzie ochlokracji – spora. Czym innym jest bierne prawo wyborcze. To bardzo ważne prawo obywatelskie – i , oczywiście, kobiety powinny je mieć w pełni. Wyborcy mogą odrzucić zarówno idiotki, jak i idiotów – ich liczba jest bez znaczenia. Kobiet wśród wybranych będzie, ze względów jak wyżej, mniej niż mężczyzn – ale przecież kobiecie wybranej powinno być obojętne, ile wybrano innych kobiet.Nawet przeciwnie: im mniej kobiet wybrano, tym bardziej czują się one wyróżnione. Co więcej: w interesie kobiet mających szanse na wybór, nie leży, by kobiety miały prawo głosu! Kobiety (te najmniej interesujące się polityką – ale nie tylko) nie orientują się w programach, natomiast wiedzą, że średnio mężczyźni są to 6 pkt. lepsi, więc zazwyczaj głosują na mężczyzn (co jest zresztą strategią w tej sytuacji optymalną!!!). Natomiast mężczyźni głosują często na kobiety nawet wtedy, gdy kontr-kandydaci mężczyźni nad nimi górują: chcą dać im szanse, chcą ożywić grono wybrańców, testosteron zagłusza w nich głos rozsądku – itp. Dlatego zdecydowanie uważam, że kobiety mogą zajmować dowolne stanowisko w państwie (czy to w d***kracji, czy w monarchii) – natomiast jeśli już mamy mieć d***krację, to lepiej, by i one, i inne wymienione kategorie, prawa głosu nie miały. Chyba, że chcemy by kapitanem zostawał zawsze najprzystojniejszy oficer... JKM

Czy dziś możliwa jest dziecięca krucjata? W 1212 roku udało się z'organizować „krucjatę dziecięcą”. Miała ona odbić Jerozolimę z rąk „niewiernych”. Krucjata do Ziemi Świętej nawet nie dotarła – ale jednak udało się z'organizować ok.50.000 dzieci gotowych udać się i wyzwalać. Pytanie brzmi: "Czy dziś udałoby się coś takiego zrobić?" Odpowiedź brzmi: „Oczywiście: NIE!” Nie udałoby się – i to nie dlatego, że sam sens przedsięwzięcia jest absurdalny: na Ziemi Świętej zamieszkują ludzie wierzący w Boga – w odróżnieniu od Europy (i połowy Izraela), gdzie w Boga wierzy raczej zdecydowana mniejszość. A już na pewno nie wierzy na tyle, by wybierać się w dłuższe wyprawy, pełne trudów i niebezpieczeństw. I nawet nie dlatego, że od razu żądano by ubezpieczenia tego przedsięwzięcia. Ubezpieczanie wszystkiego zabija gospodarkę – ale dzieci jakoś by ten problem ominęły. Nie udałoby się dlatego, że nie istniałoby podłoże społeczno-ekonomiczne. W roku 1212 w rodzinie było zazwyczaj pięcioro, albo i siedmioro dzieci. Część z nich odczuwała podświadomie, że są raczej zawadą dla rodziny, która nie bardzo może je wykarmić. Dlatego rzucone hasło mogło je poderwać – choć władcy niezbyt chętnie patrzyli na ogołacanie ich krajów z poddanych. One w swoich rodzinach codziennie nie dojadały, warunki życia były coraz trudniejsze (akurat kończyło się ówczesne GLOBCIO, zaczynało się 600 lat Globalnego Ochłodzenia) – więc trud wyprawy w ciepłe kraje ich nie odstraszał. Obecnie jest dokładnie odwrotnie. GLOBCIO się zaczyna, a dzieci naszej cywilizacji są niesłychanie rozpieszczone. Myśl o nocowaniu na gołej ziemi ich przestrasza – a rodzice swoich jedynaków niechętnie puściliby nawet na wyprawę do Pińczowa. Natomiast odwrotnie – tak! Młodzi muzułmanie, gorliwie wierzący w Boga, mogliby pomaszerować na ocieplającą się Północ. Cała nadzieja, że na Północy nie ma żadnych miejsc świętych, które mogliby wyzwalać. Ale – kto wie? Zamordują w Londynie jakiegoś fanatyka, imamowie ogłoszą go świętym mężem... A ja piszę to po to, by pokazać, jak o ruchach mas ludzkich nie decyduje ideologia, lecz względy bardzo praktyczne. Oczywiście, że siłą sprawczą jest ideologia. Jednak to nie cyngiel decyduje o możliwości strzelania... JKM

Destabilizacja Pakistanu Atak wojsk Pakistanu na Talibanów w Południowym Wazinstanie był spowodowany napadem Talibanów przebranych w mundury wojskowe,w dniu 17 pażdziernika, 2009 na kwaterę główną armii Pakistanu w miejscowości Rawalpindi, gdzie walki trwały blisko dobę. Arsenał nuklearny Pakistanu ma blisko stu bomb, które znajdują się w kilku miejscach. Sekretarz stanu Hilary Clinton twierdzi, że bomby te są dobrze strzeżone mimo ataków Talibanów. Największe zagrożenie stanowi możliwość buntu fanatyków muzułmańskich w wojsku Pakistanu i przejęcie przez nich części arsenału nuklearnego. Pakistańczycy nie mają zaufania do USA, zwłaszcza z powodu wielkich wpływów żydowskich na rząd w Waszyngtonie i starań syjonistów o „konfiskatę przez USA” nuklearnych bomb muzułmańskich w Pakistanie. Arsenał nuklearny jest dumą narodową Pakistanu i gwarantuje bezpieczeństwo przeciwko przeważającym siłom Indii, które mają obercnie niekwestionowany przez USA arsenał nuklearny. Rząd Pakistanu uważa, że na długą metę Indie i USA mają podobne cele i że arsenał nuklearny w Pakistanie jest mniejszym problemem politycznym niż znalezienie sposobu na wycofanie wojsk USA z Afganistanu. Poniewierka żołnierzy USA z powodu wojen, takich jak przeciwko Irakowi i przeciwko Talibanom w Afganistanie, doprowadziła do takiej sytuacji, że szef urzędu od spraw weteranów, Generał Senseki, stwierdził publicznie, że od czasu prowokacji 9/11, 2001, więcej żołnierzy i weteranów amerykańskich popełniło samobójstwo, niż poległo w walkach na wojnach w tym samym czasie. Szef sztabu sił USA, admirał Michel Mullen porozumiewa się z jego odpowiednikiem generałem Kayani’m, równolegle do zabiegów CIA i ministerstw spraw zagranicznych i energii, w ramach niby współpracy z USA, w zabezpieczaniu arsenału nuklearnego Pakistanu przed Talibanami. Faktycznie Pakistańczycy nie mają zaufania do USA, według artykułu z 16go listopada 2009 napisanego przez Seymour’a M. Hersh’a, pod tytułem „W obronie arsenału: Czy w niestabilnym Pakistanie broń nuklearna jest bezpieczna?”w piśmie „The New Yorker.” Autor stwierdza, że sposób traktowania Pakistanu przez USA może być powodem do radykalizacji mieszkańców tego państwa. Przedstawiciele Pakistanu ostrzegają Amerykanów, że nie uda się im zabrać broni nuklearnej z arsenału w Pakistanie. Były prezydent Pakistanu Muszarraf twierdzi, że Pakistan zbudował wielki system bardzo głębokich tunelów w celu transportu i przechowywania broni nuklearnych. Tunele te są tak głębokie, że nie grożą i nawet eksplozje nuklearne i są poza zasięgiem wywiadu za pomocą satelitów szpiegowskich. Doktryna obronna Pakistanu przeciwko Indiom nakazuje oddzielne przechowywanie głowic i wybuchowych detonatorów jak też pocisków, żeby nikt nie mógł łatwo uruchomić pocisku nuklearnego, na co trzeba zgody dowództwa i prezydenta. W grach wojennych w Waszyngtonie ustalono, że zbuntowani wojskowi mogliby przechwycić kontrolę broni nuklearnych w Pakistanie i dlatego postanowiono starać się o przejęcie detonatorów tych bomb nuklearnych, przez Służby Specjalne USA na wypadek kryzysu. Detonatory nie zawierają elementów radio-aktywnych i dlatego można je łatwiej transportować, niż inne części bomb nuklearnych. Naturalnie Pakistańczycy zdają sobie sprawę z planów Amerykanów i publicznie twierdzą, że nie potrzebują pomocy w pilnowaniu i w zabezpieczaniu ich arsenału nuklearnego oraz że w tej sprawie nie zgodzą się na pomoc wojsk lub służb amerykańskich. Arsenał ten jest zabezpieczany przeciwko służbom USA i Indii jak też przeciw możliwości współpracy wywiadu USA i Indii przeciwko Pakistanowi. Słabością Pakistanu jest fakt, że obecny prezydent Zardari był więziony z powodu korupcji przez jedenaście lat i nazywany jest: „Mr. Ten Per Cent” za to, że w czasie rządów jego żony, Benazir Butto, przywłaszczał sobie „prowizje” z kontraktów na dostawy państwowe. Obecnie jako prezydent, Zardari stara się, żeby USA pomogło osiągnąć równowagę sił między kolosem jakim są Indie w porównaniu z Pakistanem w dodatku do równowagi terroru między ich arsenałami nuklearnymi. Rząd w USA niepokoi się faktem, że „w Pakistanie terroryści i fanatycy są bliscy ludziom kontrolującym broń nuklearną,” zwłaszcza, że szereg ataków terrorystycznych było możliwe tylko dzięki informacji od urzędników i oficerów pakistańskich. Od 2005 roku Amerykanie używają smoloty-roboty do bombardowania Talibanów na terenie Pakistanu z oznaczeniami lotnictwa pakistańskiego. Bombardowania te powodują większe straty w ludności cywilnej niż wśród terrorystów. Wywołuje to sprzeciw i żądania, żeby Amerykanie dopuścili do tych bombardowań nadzór Pakistańczyków. Rośnie obawa, że presja USA wywoła rewolucję muzułmanów w Pakistanie, tak, jak to przepowiada Osama bin Laden, który chciałby dostać broń nuklearną. Tymczasem postępuje radykalizacja muzułmanów i wzrost wpływów fundamentalistów islamskich. Wielu w Pakistanie wierzy, że zeszłoroczny atak na Mumbai był zainscenizowany przez Indie i Izrael za pomocą Mossadu. Niektórzy muzułmanie określają Holokaust jako „karę bożą.” Muzułmannie mówią o tym w meczetach w czasie modłów piątkowych. Niestety postępuje destabilizacja Pakistanu w dużej mierze z powodu interwencji USA.

Afganistan i wielka gra o dominacje Eurazji W dniu 12 listopada, 2009 prasa biznesu przekazała sprawozdania o tym, że wierzyciele USA starają się wzmocnić dolara, żeby spowodować wyższe ceny za eksport z USA i jednocześnie, żeby zahamować spadek wartości ich zapasów waluty rezerwowej w dolarach. W tym samym czasie prezydent Obama zastanawia się nad czterema planami strategicznymi do pacyfikacji Afganistanu, z których żaden nie zawiera planu ostatecznej ewakuacji Amerykanów z Afganistanu. Plany te mówią o stworzeniu z Afganistanu „partnera USA” w stylu republik bananowych w Ameryce Łacińskiej lub Polski w programie Tarczy.

Obecna sytuacja wynika z powodu zbrojenia przez USA fanatyków islamskich przeciwko Sowietom w czasie Zimnej Wojny, która to wojna przyczyniała się do rozkwitu przemysłu zbrojeniowego, według planów kompleksu wojskowo-przemysłowego i elity finansowej, która kontroluje gospodarkę USA za pomocą kontroli polityki monetarnej. Wówczas nie było dużego bezrobocia. Dwanaście lat po upadku Związku Sowieckiego i zastąpienia jego funkcji jak wroga przez nową wojnę przeciwko terrorowi we wrześniu 2001, przeciwko terrorystom islamskim, których wcześniej USA zbroiło przeciwko sowieckiej okupacji Afganistanu, kraju nazywanego przez lorda Courzon’a „cmentarzem imperiów.” Obecnie stratedzy USA mówią pesymistycznie o wojnie w Afganistanie i porównują ją do przegranej przez USA wojny w Wietnamie. Według sondaży rosnąca większość Amerykanów jest przeciwna kontynuowaniu beznadziejnej walki w Afganistanie, odziedziczonej po nieudanych rządach prezydenta Bush’a. We wrześniu 2001 prezydent Bush obiecywał wkrótce dostarczyć Osamę bin Ladena, „żywego lub martwego” w ręce wymiaru sprawiedliwości. Jak dotąd Osama bin Laden nie został załączony na liście sprawców tragedii 9/11 i Amerykanie nie rozumieją dlaczego bin Laden i jego najbliżsi współpracownicy dotąd nie zostali schwytani i straceni według obietnic przydenta Bsh’a. Tym czasem globalna wojna przeciwko terroryzmowi radykalizuje młodych muzułmanów, którzy są rekrutowani przez terrorystów żeby działali jako samobójczy bombardierzy lub radykalni Talibanowie, etc. Opublikowano dowody, że przynajmniej 10% wartości dostaw drogami naziemnymi do Afganistanu dla wojsk i dla ludności, jest wypłacane Talibanom przez lokalnych przedsiębiorców w Pakistanie i w Afganistanie, jako zapłata za dowiezienie tych dostaw do wojska USA i dla „budowania państwa” demokratycznego dla niepiśmiennych Afganów. Według programu z 12 grudnia, 2009, stacji radiowej Democracy Now!, dwóch braci Afganów z pochodzenia, było wcześniej oskarżonych i skazanych w USA za handel narkotykami. Obecnie dostają oni wypłaty od władz amerykańskich w wysokości 360 milionów dolarów rocznie za transport dostaw przez tereny Afganistanu i Pakistanu. Dzieje się to za wiedzą władz wojskowych oraz urzędów USA. Ten stan rzeczy jest szczegółowo opisany w bieżącym wydaniu amerykańskiego pisma „The Nation.” Tradycyjna niechęć do cudzoziemców-okupantów obecnie idzie w parze z nienawiścią do marionetkowego rządu w Kabule utrudnia stosunki z niepiśmienną ludnością, która tradycyjnie jest gotowa bronić się przed cudzoziemcami. Obecnie okupacja i pacyfikacja Afganistanu powinny być przeanalizowane jako część wielkiej gry o dominację Eurazji, w której w regionie Zatoki Perskiej i Morza Kaspijskiego znajduje się ponad 70% światowych rezerw ropy naftowej i ponad 40% rezerw gazu ziemnego. Fakt ten odgrywa ważną rolę nawet w chwili, kiedy rządy promują inne źródła energii z powodu zmian klimatycznych i zatrucia atmosfery ziemskiej dwutlenkiem węgla.. Według teorii geopolityki, kto wygra walkę o dominację Eurazji ten zdominuje cały glob, którego politycznym środkiem ciężkości jest Eurazja, obecnie scena szybkich zmian w równowadze ekonomicznych sił na świecie. Ostatnio Chiny przegoniły Niemcy i zajęły miejsce trzeciej największej gospodarki na świecie po USA i Japonii. Obecnie ponad połowa wszystkich pieniędzy na świecie już jest w Azji Wschodniej. Według prognoz w niedalekiej przyszłości Chiny będą miały największą gospodarkę na świecie i będą dominować Eurazję i część Afryki oraz mieć silne wpływy w Ameryce Łacińskiej, jeżeli uda się im uniknąć wojny bakteriologicznej, w takim stylu jak narzucanie Chinom narkotyków przez Brytyjczyków w XIX wieku, w czasie wojen o narzucanie Chinom importu opium i masowej sprzedaży narkotyków. W obliczu wielkich rezerw paliwa w USA oraz programów stosowania energii słonecznej, wiatraków etc., prezydent Obama może dojść do wniosku, że jego program reform miałby lepsze skutki, jeżeli zaprosił by on inne kraje, do pacyfikacji Azji Centralnej, takich państw jak Chiny, Indie, Rosja i Iran - państw bardzo wrogich aktom terroru, zwłaszcza ze strony fanatyków islamskich. Faktycznie Iran ma najlepszą pozycję geopolityczną pomagać USA przeciwko AlQaidzie i Talibanom tak jak to czynił po tragicznych wypadkach 9/11 do chwili odtrącenia jego pomocy przez Waszyngton przez pro-izraelskich neokonserwtystów w rządzie Bush’a, którzy szerzyli fałszywą propagandę, że jakoby Iran „jest zagrożeniem bytu Izraela” tak, jak wcześniej fałszywie ci sami ludzie tak samo pomawiali Irak, żeby wywołać najazd na Irak „dla dobra Izraela.”Obecnie w Jerozolimie pojawiają się artykułu pod takimi tytułami jak Jerozolimie gazecie Ha’aretz że: „Koszmarem Izraela jest możliwość straty monopolu nuklearnego na Bliskim Wschodzie.” Niestety właśnie arsenał nuklearny Izraela jest jednym z głównych powodów destabilizacji Bliskiego Wschodu. Zmiany strategii wymagają niezależności od lobby Izraela oraz zakończenia programu USA destabilizacji Iran zatwierdzanego corocznie przez Kongres w Waszyngtonie. Prawdopodobnie konflikt Indii przeciwko Pakistanowi, uniemożliwiłby udział Indii w stabilizowaniu Afganistanu. Niestety rząd USA jest głęboko uwikłany w beznadziejny program w Afganistanie i obecnie prezydent Obama najwyraźniej nie wie jak wyplątać się oraz żeby jednocześnie nie przegrać wielkiej gry o dominację Eurazji.

Iwo Cyprian Pogonowski

POSEŁ MICHNIK W 1989 r., w wyniku umów Okrągłego Stołu, pewien poseł dostał władzę, jakiej przez następne 20 lat nie miał żaden inny polityk. Tę ogromną siłę dała mu codzienna gazeta, która większości społeczeństwa wydawała się jedynym źródłem wiarygodnych informacji. Dziś już mało kto pamięta, że Adam Michnik przez pierwsze dwa lata po Okrągłym Stole był nie tylko redaktorem naczelnym „Gazety Wyborczej”, ale i czynnym politykiem – posłem Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (OKP). Do sejmu kontraktowego dostał się, tak jak inni kandydaci „Solidarności” – dzięki zdjęciu z Lechem Wałęsą. Nie sposób oceniać działalności posła Michnika w oderwaniu od kierowanej przez niego gazety. Ten dawny jastrząb opozycji, radykalnie antykomunistyczny działacz, w latach 1988–1989 przeszedł gwałtowną metamorfozę, stając się współarchitektem „grubej kreski”. Dziennik ze znaczkiem „Solidarności”, który miał być trybuną całej solidarnościowej opozycji – jedyny istniejący wówczas na rynku – stał się szybko narzędziem Michnika do uprawiania własnej polityki, a także organem współkonstruowanych przez Michnika nowych ugrupowań, najpierw ROAD (które powstało w wyniku rozłamu w Komitecie Obywatelskim), a potem UD. Z perspektywy dwudziestolecia widać, jakiego spustoszenia dokonał ten polityk, mając w ręku jedyną rzetelną w oczach ludzi gazetę codzienną. Wystarczy prześledzić wysiłki posła Michnika dążące do zmiany nastawienia społeczeństwa do wysokich funkcjonariuszy komunistycznej władzy.

Spadochroniarz na naukach u Kutza Początkowo nic nie zapowiadało takiego rozwoju wydarzeń. W wyniku porozumień Okrągłego Stołu rozpisano wybory do sejmu kontraktowego, w którym wybrani działacze tzw. opozycji konstruktywnej mieli objąć 35 proc. miejsc. Przy Lechu Wałęsie powstał Komitet Obywatelski, który decydował, kto i gdzie będzie startował. Na mieszkającego od dzieciństwa w Warszawie Adama Michnika przypadł Śląsk. Podobno pomysł ten rzucili bracia Polmańscy, znani działacze z Piekar Śląskich, zaprzyjaźnieni z Michnikiem; podczas obrad Okrągłego Stołu Piotr Polmański był uczestnikiem podstolika górniczego. Wpływ na tę decyzję miał także nieżyjący już redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego” ks. Stanisław Tkocz. Alojzy Pietrzyk, uczestnik obrad Okrągłego Stołu i ówczesny lider śląskiej „Solidarności”, mówi w rozmowie z „Niezależną Gazetą Polską”: „Oświadczyłem publicznie, że żadnego desantu nie będzie. Niestety, Polmańscy wymyślili Michnika”.Piotr Polmański: „Nie my byliśmy autorami tego pomysłu. Warszawa decydowała i koniec”. Michał Luty, członek ówczesnych regionalnych władz „Solidarności”: „»Spadochroniarze« nie byli niczym nadzwyczajnym. Na przykład Wajda kandydował z Suwałk, Lityński ze Świdnicy”. Sam Michnik tak opisuje sytuację: „Sam nigdzie się nie pchałem, ale zapowiedziałem, że jestem do dyspozycji. Gdy zaczęto układać listy, pojawił się pomysł, zdaje się ks. Stanisława Tkocza, który był naszym konsultantem, żebym kandydował z Sosnowca. Tak, tak! Z czerwonego Sosnowca. Ale przy rozdzielaniu poszczególnych mandatów okazało się, że »Solidarność« w Sosnowcu ma szansę na zdobycie tylko jednego. Wtedy uznałem, nie tylko ja, że byłoby rzeczą mało stosowną, aby ten jedyny mandat przypadł »spadochroniarzowi«. Stanęło na tym, że lepszy jest Bytom, gdzie »Solidarność« mogła ubiegać się o trzy mandaty. Dla mnie to było dość trudne wyzwanie, dlatego, że ja Bytomia nie znałem. Mówiąc zupełnie uczciwie – Śląska nie znałem. Poszedłem najpierw na korepetycje do Kazia Kutza, a później do księdza Tkocza. To byli moi dwaj nauczyciele Śląska przed wyborami”. Początkowo w Bytomiu z list Komitetu Obywatelskiego mieli startować Zenon Pigoń, Piotr Polmański i Janusz Paczocha. „Paczocha został wycofany, bo trzeba było zrobić miejsce Michnikowi. Ale został życzliwie przyjęty” – mówi w rozmowie z „NGP” Zenon Pigoń.  Iwona Świętochowska, członek Bytomskiego Komitetu Obywatelskiego: „Nikt nam Michnika nie narzucał. To był wielki i znany człowiek, mieliśmy pewność, że dostanie się do Sejmu. Pan Paczocha sam zrezygnował ze startu”.

Michnik kontra Świtoń „Na stadion, gdzie był Michnik, przybyły cztery tysiące ludzi, więcej niż na mecz” – opowiadał „GW” Marian Krzaklewski. Tłumy bywały na innych spotkaniach kampanii wyborczej. Redaktora naczelnego wspierała Joanna Szczepkowska. Przemysław Miśkiewicz, były działacz NZS i SW, pamięta wiec na Uniwersytecie Śląskim. Studenci pytali o wykluczenie w wyborach działaczy niepodległościowych, spoza tzw. konstruktywnej opozycji. „Michnik wybuchnął. Wołał, że będą mieli prawo zadawać podobne pytania, gdy posiedzą w więzieniu tyle, co on. Reakcja Michnika była dla nas szokiem” – relacjonuje Miśkiewicz. Część środowisk niepodległościowych nawoływała do bojkotu wyborów – na znak protestu wobec wyeliminowania ich w wyborach przez władze „Solidarności”. Część postanowiła wystawić własnych kandydatów. Takim ugrupowaniem było Stronnictwo Pracy. „Władysław Siła-Nowicki walczył o mandat na Żoliborzu, w tym samym okręgu co Jacek Kuroń, zaś Kazimierz Świtoń, współzałożyciel Wolnych Związków Zawodowych, próbował się zmierzyć w Bytomiu z Michnikiem” – przypomina Michał Luty. Ale Świtoń nie miał szans, Michnik nie popełnił błędów i w kampanii wyborczej niemal niczym nie podpadł wyborcom. Po tym, jak ujawniono zamiar kandydowania Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta, Michnik wygłosił deklarację, która podobała się pragnącym zerwania z PRL: „Jeśli zostanę wybrany na posła, na kandydaturę Jaruzelskiego nie oddam swego głosu”. Trzy dni przed wyborami nastąpił pierwszy zgrzyt. Z niewiadomych powodów „GW”, która powstała po to, by przed wyborami także opozycja miała swój dziennik (liczący raptem 8 stron!), wydrukowała przeprowadzony przez Michnika i Jacka Żakowskiego wywiad z premierem PRL-owskiego rządu Mieczysławem Rakowskim. Rozmowę autorzy ocenili jako „ważny gest” i zapowiedź „nowego etapu naszych stosunków”. Po raz pierwszy publicznie rozważana była możliwość wejścia opozycji do rządu. Wywiad to preludium zwrotu, jaki „GW” i Michnik wykonali po wyborach. Rakowski zastrzegał: „Prawdziwy przełom wymaga i od was, i od nas oderwania się od przeszłości”. Wybory pokazały miażdżącą przewagę „Solidarności”. Kandydaci Komitetu Obywatelskiego zgarnęli 99 proc. mandatów w Senacie i wszystkie w obrębie 35 proc. w wolnych wyborach do Sejmu. Powstał Obywatelski Klub Parlamentarny, który skupiał wszystkich solidarnościowców. Zgodnie z umową Okrągłego Stołu parlament miał powołać urząd Prezydenta PRL. 3 lipca 1989 r. Michnik rzucił ideę: „Wasz prezydent, nasz premier”. Mówił o potrzebie stworzenia „nowego układu, ale gwarantującego kontynuację”. „Takim układem może być porozumienie, na mocy którego prezydentem zostanie wybrany kandydat z PZPR, a teka premiera zostanie powierzona kandydatowi »Solidarności«” – czytamy. W obozie „S” ta propozycja wywołała wrzenie. Tymczasem Michnik – w tajemnicy przed kolegami z klubu – udał się do Moskwy, gdzie w rozmowach z przedstawicielami rządu na pytanie, kto byłby najlepszym kandydatem na prezydenta, odpowiedział bez wahania: „Jaruzelski”. Ostatecznie do objęcia tego urzędu szykowali się Jaruzelski i, rezerwowo, Kiszczak. 19 lipca 1989 r., w dniu głosowania, w „GW” ukazała się relacja z odbytego przeddzień spotkania klubu ZSL z oboma kandydatami. „Nie żałuję wprowadzenia stanu wojennego, ale żałuję, że była taka sytuacja, że trzeba było wprowadzić stan wojenny” – powiedział Jaruzelski. „Nikt nie wydał rozkazu użycia broni, we wszystkich wypadkach [m.in. na kopalni „Wujek” – przyp. A.G.] nastąpiło samorzutne jej użycie w obronie życia i zdrowia” – mówi z kolei Kiszczak. Obie wypowiedzi w gazecie pozostawiono bez komentarza. Ostatecznie w pierwszym głosowaniu wygrał szef WRON. Na zwołanym szybko spotkaniu OKP doszło do 6-godzinnej awantury. ,,Głosami OKP wybraliśmy Jaruzelskiego” – wołał, według relacji „GW”, Lech Kozioł. Edward Wende i Edward Rzepka zaprotestowali przeciw podejmowanym w kuluarach próbom rozliczania za to, kto jak głosował. Jacek Kuroń wyznał, że „wprawdzie głosował przeciw Jaruzelskiemu, ale zrobił to z tchórzostwa, i to nie przed wyborcami, ale przed klubem”. Andrzej Wielowieyski, wiceprzewodniczący klubu, opowiedział, co się działo chwilę przed głosowaniem. Wtedy dowiedział się, że wbrew wcześniejszym jego prognozom co najmniej kilkanaście osób z ZSL będzie głosować przeciw Jaruzelskiemu, a podobnie będzie w SD. Oznaczałoby to, że generał odpadnie. Następny wystawiony przez koalicję – Kiszczak – miałby jeszcze mniej szans. Dlatego część posłów OKP zdecydowała się unieważnić swój głos – w tym sam Wielowieyski, senator z tego samego okręgu co Michnik. Wypowiedź Wielowieyskiego skomentował Andrzej Kem: ,,Ustaliliśmy, że nie będziemy koalicji przeszkadzać w wyborze prezydenta, ale i nie pomagać”. Misję sformowania rządu Jaruzelski powierzył najpierw Kiszczakowi, a po jej fiasku – Tadeuszowi Mazowieckiemu. Michnik oponował przeciwko Mazowieckiemu, bo w roli premiera widział Bronisława Geremka. „Mówił o nim, że jest połączeniem św. Franciszka i Bismarcka” – wspomina Jarosław Kaczyński. Niechęć Michnika do Mazowieckiego została szybko zatarta wobec rosnącej siły Wałęsy i jego politycznego zaplecza. Powoli w szeregach obozu solidarnościowego narastało niezadowolenie z przedłużającego się, ale już niczym nieuzasadnionego (runął mur w Berlinie!) aliansu z „komuną”. Ta sytuacja zakończyła się politycznym konfliktem z Wałęsą. Michnik bezpardonowo użył „Wyborczej” do publikowania artykułów i oświadczeń popierających jego opcję. Wreszcie „GW” została pozbawiona prawa używania znaczka „Solidarności”. Zanim do tego doszło, Mazowiecki został premierem. 9 września 1989 r. Kiszczak, który miał objąć w rządzie Mazowieckiego tekę wicepremiera, przedstawił swoją wizję resortu. „Będę gorąco apelował, by nie rozwiązywać ORMO. Jest bardzo pożyteczne i rozwiązuje wiele spraw za psie pieniądze” – mówił. I zapowiadał: „Wiele komórek MSW musi ulec likwidacji lub pozostanie tylko w stanie szczątkowym. Na przykład Departament Techniki, czyli do spraw podsłuchu lokalowego i telefonicznego, podglądu i tajnej fotografii. Z uwagi na to, że przestaliśmy się zajmować ludźmi typu Kuroń i Michnik i w ogóle opozycją, nie ma kogo podsłuchiwać, czy podglądać” – kłamał. W rzeczywistości SB inwigilowała opozycję niepodległościową do czerwca 1990 r., czyli do końca swego istnienia. A sprawa operacyjnego rozpracowania Michnika została zamknięta dopiero 20 października 1989 r. – nawiasem mówiąc, jak informowała „Gazeta Polska” – zamykał ją Jan Lesiak, późniejszy specjalista od inwigilacji prawicy. Kiszczak wrócił też do sprawy ofiar stanu wojennego. Dwa miesiące po zgłoszeniu zarzutu przez posła Kowalczyka wciąż nie podano ani jednego nazwiska, ani jednego faktu. Zapewne będą wyciągane sprawy dawno zakończone i wyjaśnione, jak działacza „Solidarności” rolniczej Bartoszcze, księdza Zycha, doc. Strzeleckiego, choć znaleźliśmy sprawców, którzy przyznali się do jego zabójstwa i nie ma cienia wątpliwości. Także sprawy Przemyka, ks. Niedzielaka i jeszcze tam kogo innego będą podgrzewać atmosferę – mówił. Podobnie jak poprzednio „rewelacje” szefa bezpieki cytowane były w „GW” bez komentarza. 

Zbrodniarzy zamykać nie chcemy „Bardzo mnie niepokoi w głosach, które słyszę od moich wyborców, twarde żądanie odwetu, formułowane w kontekście rozliczeń kierownictwa politycznego poprzedniej ekipy. Nie chcemy naśladować Niemców, którzy Honeckera i innych ministrów do więzień pozamykali, nie chcemy dzielić Polaków na gorszych i lepszych” – oświadczył Michnik z mównicy sejmowej 7 grudnia 1989 r. W gazecie, wciąż noszącej pod winietą symbol pisany solidarycą, padały kolejne moralne bariery. Jak ta, by politycznych zbrodniarzy nie traktować jak równorzędnych partnerów. Poseł-redaktor, który dla większości społeczeństwa wciąż pozostawał niekwestionowanym autorytetem, zaczął udostępniać łamy ludziom współtworzącym zbrodniczy system komunistyczny w Polsce. I tak, 18 grudnia 1989 r. Michnik i Helena Łuczywo przeprowadzili wywiad z szefem WRON. Wynajdywali argumenty, które miałyby go pokazać w bardziej pozytywnym świetle („Był Pan nazywany: generał-liberał” – stwierdzili. Jaruzelski odpowiedział: „Istotnie. Były do mnie pretensje. W czerwcu 1981 r., na XI plenum, było wielu takich, którzy żądali zasadniczej zmiany kursu i ustąpienia kierownictwa”). Jednak gdy rozmawiali o przyczynach wprowadzenia stanu wojennego, musiał ich studzić sam Jaruzelski: „– Pytania, które państwo zadajecie, można odebrać tak, że kierownictwo radzieckie tylko przebierało nogami, żeby jak najszybciej do Polski wejść. A przecież dla nich to byłaby ostateczność. W sumie byli zainteresowani, aby obyło się bez awantury, aby wszystko dało się jakoś uspokoić, ułożyć, żeby wróciły „dawne czasy”, z jakąś polską korektą”. – Panie generale, Pan zna ten olbrzymi kraj. Czy Pan nie miał w sobie lęku, że pańskich rodaków będą wywozić tam, gdzie Pan był 40 lat wcześniej? – Deportacje to czasy stalinowskie. Nie mylmy epok”. Rok później, w 10. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, Michnik poszedł dalej w uprawdopodobnianiu teorii mniejszego zła. W artykule „W imię przebaczenia”, już nie powstrzymywany przez szefa WRON, wyznał: „Niezależnie od tego, co myślał na ten temat wtedy Wojciech Jaruzelski, mam przekonanie, że zagrożenie sowieckie było realnością i mam również przekonanie, że sowiecka interwencja byłaby dla Polski czymś stokroć gorszym niż stan wojenny, a zabitych mogłoby być dziesiątki tysięcy. […] Czasem myślę, że do głodu sprawiedliwości, który jest obecny w żądaniach potępienia stanu wojennego, dołącza się głód zemsty. I dołącza się także jakiś osobliwy antykomunizm, który przestał być walką o wolność, a stał się jedynie negatywnym spoiwem obozu politycznego, który określa siebie jako centroprawicę”. Michnik skwitował swój tekst apelem do posłów, by uznając w imię prawdy stan wojenny za nielegalny uchwalili ustawę abolicyjną dla jego architektów, którzy byli zarazem architektami Okrągłego Stołu.

Organ Kiszczaka W dalszych miesiącach na łamach „GW” odbywały się kolejne odsłony w spektaklu zasypywania podziałów. 6 lutego 1990 r., w rocznicę rozpoczęcia rozmów Okrągłego Stołu, „GW” wydrukowała dwa poświęcone jej teksty – wstępniak Piotra Pacewicza i… dostarczoną z resortu wypowiedź komunistycznego ministra spraw wewnętrznych. Kiszczak straszył: „Niepokoją pojawiające się ostatnio żądania radykalizacji procesu przemian. Postuluje się nawet zerwanie umów Okrągłego Stołu. Wypracowany przy nim kompromis bywa przedstawiany jako zużyty. […] Nie podzielam takiego sposobu myślenia. Dostrzegam w nim poza tym istotne niebezpieczeństwo. Obóz lewicy, z którego się wywodzę, zna z własnego doświadczenia rezultaty »przyspieszania« na siłę biegu historii. Za niektóre płacimy dziś gorzką cenę”. 18 grudnia 1990 r. – niemal w rocznicę masakry na kopalni Wujek – „GW” opublikowała obszerny „List generała Kiszczaka”. To kolejny akord w walce środowiska Michnika o umocnienie „grubej kreski”. „Sądzę, że jako współtwórca »okrągłego stołu« i współrealizator jego ustaleń mam moralne prawo, a także obowiązek, zwrócić się z apelem o zatrzymanie fali nienawiści rodzącej różne formy oskarżeń, odwetu i porachunków” – czytamy w liście Kiszczaka. Generał przypominał swoje zasługi przy Okrągłym Stole. „Wszyscy mieliśmy świadomość, że ówczesne władze, dysponujące wojskiem, policją i administracją, mogły zablokować przemiany […]. Niestety, mimo dobrowolnego przekazania władzy, narasta tendencja do dzielenia Polaków na lepszych i gorszych, na zwycięzców i pokonanych. […] Dochodzą również do głosu niektórzy ludzie niewiarygodni, nadgorliwi. W rezultacie wokół wielotysięcznych grup społecznych powstaje klimat piętnowania, zastraszania, pozbawiania elementarnych szans. [...] Czas skończyć z praktykami rozliczania w nieskończoność przeszłości” – nawoływał Kiszczak. Apel szefa bezpieki „Wyborcza” drukowała bezkomentarza. Żądanie Kiszczaka sprowadzające się do tego, by traktować tak samo tych, którzy walczyli o wolną Polskę, jak tych, którzy utrwalali system totalitarny, pozostało bez odpowiedzi. Warto podkreślić, że od kwietnia do czerwca 1990 r. Michnik spędzał całe dnie w archiwach likwidowanej właśnie SB, do których uzyskał dostęp jako członek tajemniczej specjalnej komisji powołanej przez ministra edukacji Henryka Samsonowicza. W jej składzie byli dwaj historycy, szef archiwum akt nowych i tylko jeden poseł. Nie udało nam się dowiedzieć, na jakiej zasadzie to właśnie Michnik uzyskał ten wyjątkowy przywilej.

Narodziny jaskiniowego antykomunizmu Równocześnie Michnik nie ustawał w wysiłku, by także na forum Sejmu bronić swoich dawnych wrogów. Na przykład podczas debaty 28 kwietnia 1990 r. zajadle bronił majątku byłej PZPR przed przejęciem na rzecz Skarbu Państwa. „Tak jak wczoraj w dyskusjach o rentach i emeryturach, tak i dzisiaj mam poczucie, że tu nie chodzi o prawo. […] likwidowanie majątku po byłej PZPR jest to klasyczny zastępczy konflikt. Jest to klasyczny sposób zdobywania dla siebie popularności tam, gdzie o tę popularność jest trudno. W niektórych głosach – niestety, także moich kolegów, posłów z OKP – z przerażeniem usłyszałem ten ton, który słyszałem w prokuratorskich przemówieniach wtedy, kiedy sam siedziałem na ławie oskarżonych. Znam ten ton bardzo dobrze, bardzo się go boję. 25 lat temu zostałem po raz pierwszy aresztowany przez komunistyczną policję. Wtedy miałem 18 lat. Od tego czasu byłem aresztowany i zatrzymywany wiele razy. Mnie nie trzeba przeciwko komunistom agitować. Ale właśnie z tej perspektywy chcę powiedzieć, że w niektórych głosach, o czym mówię z bólem, usłyszałem coś, co bym nazwał antykomunizmem jaskiniowym. Ja jestem antykomunistą i jako antykomunista tej jaskiniowości się boję. […] Słyszałem wczoraj i dziś głosy nasycone nienawiścią. I tą bronią walczyć nie będę”. Przemówienie Michnika w całości przedrukowała „GW”. Żadnych innych wystąpień z tej debaty – nawet tych, które przywoływał poseł – nie przytoczono. Z kolei 31 sierpnia 1991 r. Michnik wdał sięw ostrą polemikę podczas debaty na temat kandydata na ministra przemysłu. Poseł Łopuszański zadał premierowi pytanie, czy to prawda, że Henryka Bochniarz była w stanie wojennym pierwszym sekretarzem POP na SGPiS. „Jestem zażenowany, że w życiorysie przedstawionym posłom tego typu informacje są przemilczane. Czy to jest choroba wstydliwa?”– kpił Michnik. Ale zaraz wyjaśniał: „Mnie nie interesuje, czy pani Bochniarz była sekretarzem takiej czy innej organizacji, tylko czy jest kompetentna, czy potrafi ratować polską gospodarkę, czy też będzie nam robiła w głowie kaszę kolejnymi kampaniami dekomunizacyjnymi”. Ciągłe ukłony pod adresem komunistów zraziły do posła Michnika wielu jego dawnych kolegów. „Nasze drogi rozeszły się szybko, ale kiedy spotkaliśmy się z wyborcami, staraliśmy się siebie oszczędzać” – mówi Zenon Pigoń. Pigoń pamięta, że początkowo „Gazeta Wyborcza” zauważała jego wystąpienia sejmowe, bo nie dotykały kluczowych spraw. „To się skończyło w lutym 1990 r., kiedy z mównicy sejmowej zaatakowałem Związek Nauczycielstwa Polskiego jako instytucję współpracującą z władzami stanu wojennego. Spodziewałem się, że wystąpienie, które wywołało ostre reakcje, tym bardziej zostanie zauważone. Tak się nie stało. Sądziłem, też że »Wyborcza« weźmie mnie w obronę wobec wielotygodniowych ataków ze strony ZNP. Nie doczekałem się pomocy”. Iwona Świętochowska pozytywnie ocenia przedstawiciela okręgu bytomskiego. „Nie zawiódł naszych oczekiwań” – uważa. Niezależnie od oceny wyborców, Michnik i inni przeciwnicy rozliczania PRL opuścili OKP, tworząc ROAD, a wkrótce potem Unię Demokratyczną. Anita Gargas


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
120 polecenia informacyjne
120
Dozór techniczny 02 120 1021
(120) leonowiczBukala KS nr 4id 834
Dz U 2003 120 1134
120 porad Jak zwiększyć ruch na stronie WWW
cdc qus20 120
120 porad promocjaid 13759 Nieznany
120 Stadia radiacyjne
PKM 101 120
Jak zwiększyć ruch na stronie WWW 120 praktycznych wskazówek (2)
gimnastyka paluszkow 120 5dad
pismo idea i przedstawienie str c 120
Projekt odchowu 20 cieląt od 1 do 120 dnia życia, egzamin zawodowy
fonetykaa 120
10 (120)
elektronika-2, 120

więcej podobnych podstron