Zakochać się we własnej żonie
Zbigniew Nosowski
Tekst pochodzi z 8-9 (550-551) numeru miesięcznika "Więź" sierpień-wrzesień 2004
Małżeństwo to - dla Kościoła katolickiego - sakrament, czyli uprzywilejowane źródło Bożej łaski. Wielu katolików przeżywa jednak małżeństwo tak, jakby było ono rzeczywistością czysto ziemską, nie posiadającą żadnego znaczenia dla relacji człowieka z Bogiem.
Chrześcijanie - i dawniej, i obecnie - różnią się w podejściu do małżeństwa. Różnie ujmują jego teologiczne znaczenie, a więc tym bardziej w praktyce różnie rozumieją duchowość małżeńską. W szczególny sposób dotyczy to podejścia do erotycznego wymiaru więzi małżeńskiej i jego związku z duchowością.
Na czym polegają te różnice? Jakie znaczenie mogą chrześcijańscy małżonkowie - świadomie lub nawet nie do końca świadomie - przypisywać swemu małżeństwu w drodze do świętości? Szukając odpowiedzi na te pytania, posłużę się klasyfikacją różnych typów duchowości codzienności, jaką kilkakrotnie już prezentowałem i analizowałem - zarówno na przykładach bardziej „wzniosłych”, jak i „przyziemnych”, np. obieranie ziemniaków czy picie herbaty . Pytanie o chrześcijańskie przeżywanie małżeństwa jest bowiem w gruncie rzeczy pytaniem o to, jak przeżywać sprawy doczesne, jak przeżywać codzienność.
Trzy podejścia do małżeństwa
Po pierwsze, istnieje świętość pomimo małżeństwa. Przykładami mogą tu być liczni błogosławieni i święci, którzy traktowali swe małżeństwo jako ciężar, a prawdziwą duchową radość odnajdywali, gdy - czy to jeszcze za życia współmałżonka czy też po jego śmierci - oddawać się mogli praktykom pokutnym i modlitwie. Dobitnie wyraziła taki model świętości św. Katarzyna ze Sieny, która - odpowiadając na prośbę pewnego adwokata z Florencji o kierowanie jego życiem wewnętrznym - obwarowała swą zgodę dwoma warunkami: jej rozmówca musiałby najpierw porzucić swe małżeństwo i pracę zawodową. Wśród świętych, którzy żyli w małżeństwie, wiele jest osób, które dopiero po śmierci współmałżonka odnajdywały duchowe szczęście - rzecz jasna, w klasztorze. Są też pary małżeńskie, które po wychowaniu dzieci rozstawały się, za obopólną zgodą udając się do klasztorów. Po drugie, można mówić o świętości w życiu małżeńskim. Tutaj wskazać można by zwłaszcza te kanonizowane osoby, które świadomie akceptowały małżeństwo i za wszelką cenę starały się w nim żyć „po Bożemu” - także cierpliwie znosząc nieznośnych współmałżonków. Uświęcały się one poprzez rozmaite praktyki duchowe. Opór współmałżonków sprawiał jednak, że drogą do świętości było tu nie małżeństwo jako takie, lecz sposób przeżywania go przez jedną ze stron. Łaska sakramentu małżeństwa dawała moc do heroicznej nawet wierności współmałżonkowi. Wśród świętych, dla których małżeństwo było drogą przez mękę, wbrew pozorom, są nie tylko kobiety-mężatki, ale także żonaci mężczyźni.
Trzeci sposób przeżywania małżeństwa na drodze wiary - świętość poprzez małżeństwo - wypływa ze wspólnego świadomego przeżywania łaski tego sakramentu, którego szafarzami są przecież sami małżonkowie. Przysięga małżeńska oznacza tu jednoczesne wyznanie wiary w łaskę Chrystusa, która pozwoli wytrwać w zobowiązaniu wierności na dobre i na złe. Całe życie małżeńskie staje się przeniknięte wymiarem świętości, a nie tylko jego wybrane fragmenty. Wszystko, co czyni człowiek wierzący, powinno być przecież święte; tym bardziej, gdy czynią to we dwoje - związani sakramentalnym węzłem małżeńskim.
Czym jest duchowość w małżeństwie?
Małżeństwo to rzeczywistość cielesno-duchowa. Czym byłaby duchowość w każdym ujęciu? W jaki sposób można - według powyższej klasyfikacji - ująć relacje między duchowością a cielesnością?
Jeśli dąży się do świętości pomimo małżeństwa (styl pierwszy), to znaczy, że zakłada się (przynajmniej milcząco), że między duchowością a cielesnością istnieje nieusuwalne napięcie, a może wręcz sprzeczność. Cielesność przeszkadza w osiągnięciu doskonałości, ku której mogą prowadzić wyłącznie akty duchowe nie związane bezpośrednio z małżeństwem - asceza, modlitwa, indywidualne praktyki pobożne i pokutne. Podkreślić należy indywidualny charakter takiej pobożności. Jest on rezultatem założenia, że małżonkowie będą ze swego życia rozliczani indywidualnie, osobiście. Do świętości nie prowadzi zatem samo małżeństwo, lecz pobożność realizowana na jego uboczu. Małżeństwo w sumie jest tu bowiem rozumiane jako owoc ustępstwa Pana Boga wobec ludzkiej słabości - skoro już człowiek odczuwa pożądliwość, to lepiej ją zaspokajać w jakiś unormowany i bezpieczny sposób, czyli w małżeństwie. Głównym obowiązkiem małżonków jest poczęcie, zrodzenie i wychowanie dzieci. Spełniwszy ten obowiązek (zaciągany przede wszystkim wobec większej społeczności, a nie wobec samych siebie!), mogą zająć się sprawami wyższej wagi, np. oddać się modlitwie i umartwieniom, także w klasztorze Model drugi - uświęcania się w małżeństwie - charakteryzuje się ambiwalentnym stosunkiem do życia małżeńskiego. Właściwie to lepiej, by go nie było na drodze do świętości, bo chrześcijanin w małżeństwie musi przecież zajmować się wieloma sprawami mało wzniosłymi lub wręcz podejrzanymi. Ale skoro już małżeństwo istnieje, skoro wielu pobożnych ludzi żyje w małżeństwie, to trzeba szukać dróg uświęcenia się w tym stanie. Trzeba zatem dostrzec, że ten sakrament jest jednym z ważnych wymiarów życia chrześcijanina. Trzeba uczyć, jak dobrze i świątobliwie żyć w małżeństwie. Świętość staje się tu celem życia małżonków, ale wciąż rozumiana jest indywidualnie - stąd mamy na przykład podczas rekolekcji nauki stanowe oddzielnie dla kobiet i oddzielnie dla mężczyzn. Chrześcijańscy małżonkowie żyją, co prawda, w sakramentalnej wspólnocie, lecz przed Bogiem będą rozliczani indywidualnie. Zakłada się tu zatem, że nie małżeństwo jako takie, lecz sposób przeżywania go przez każdą ze stron może prowadzić ku świętości. Modlitwa małżonków jest ważna, ale - podkreślają autorzy duchowych poradników pisanych w tym stylu - najważniejsza jest rodzinna modlitwa z dziećmi. De facto rodzina jest tu ważniejsza od małżeństwa.
W trzecim ujęciu uświęcamy się poprzez małżeństwo. Tym samym duchowość małżeńska to nie tylko „praktyki pobożne”, lecz wszystko, co pozwala wyrażać, umacniać i pogłębiać wzajemną więź małżonków - będzie to zatem i sposób dzielenia się codziennymi obowiązkami domowymi, i sposób przeżywania erotycznego wymiaru miłości. Budowanie więzi małżeńskiej zaczyna się jeszcze przed ślubem i trwa przez całe życie. Kluczową sprawą jest tu dialog małżeński. Małżeństwo to przecież dążenie do coraz głębszego zjednoczenia. W tym stylu myślenia powołanie małżeństwa chrześcijańskiego jest wezwaniem do specyficznego rodzaju więzi z Bogiem - jak żartują niektórzy autorzy, do stworzenia „trójkąta małżeńskiego”, który stanowić mają małżonkowie i Bóg, przed którym ślubowali sobie miłość i wierność. Nawet więcej - oni nie tylko przed Bogiem ślubowali, ich małżeńska miłość wyraża i symbolizuje Boga, który jest Miłością. Oni dwoje jako wspólnota małżeńska są sakramentem Miłości, która ich stworzyła i nieskończenie przerasta.
Celem jest tu wspólna świętość małżonków, a nie indywidualne uświęcenie. Wspólnota małżeńska jest postrzegana jako fundament rodziny. Kochający się rodzice to najpiękniejszy prezent, jaki mogą otrzymać dzieci. Specyfikę tego modelu duchowości małżeńskiej najwyraźniej widać w przypadku modlitwy. Powinna to być wspólna modlitwa małżeńska, bo nie ma innej sakramentalnej wspólnoty, w której dwoje chrześcijan mogłoby codziennie wspólnie stawać przed Bogiem w modlitwie. Para małżeńska to najmniejsza wspólnota Kościoła. Wspólna modlitwa małżonków staje się tym samym ważna nie tylko dla nich. Gdy wspólnie recytują psalmy, to włączają się w modlitwę liturgiczną Kościoła. Rzecz jasna, nie wyklucza to ani wspólnej modlitwy z dziećmi, ani modlitwy indywidualnej, ale najważniejsza staje się modlitwa małżeńska. W tym ujęciu droga duchowości biegnie poprzez małżeństwo, a nie wbrew niemu czy tylko przygodnie obejmując małżeństwo. Jeśli tak się rozumie wspólnotę małżeńską, to małżonków trzeba zapraszać nie na nauki stanowe, lecz na rekolekcje małżeńskie. Najbardziej radykalnie ujmuje to ruch „Spotkania Małżeńskie”, który proponuje rekolekcje, w trakcie których małżonkowie prowadzeni są do tego, aby stanąć sam na sam ze sobą przed Bogiem - w owym „trójkącie małżeńskim”… Tam można doświadczyć, że w dialogu trzeba bardziej słuchać niż mówić, bardziej dzielić się sobą niż dyskutować, bardziej rozumieć niż oceniać, a nade wszystko przebaczać.
Istotą duchowości małżeńskiej staje się tu dialog małżeński. Niektóre ruchy duchowości małżeńskiej zalecają nawet swoistą instytucjonalizację dialogu małżeńskiego - Equipes Notre Dame i Kościół Domowy wprowadzają comiesięczny, specjalnie celebrowany „obowiązek zasiadania”, czyli wydzielania czasu przeznaczonego na dzielenie się swymi przeżyciami, emocjami, doświadczeniami, trudnościami, pytaniami. W ruchu „Spotkań Małżeńskich” taką rolę spełniają rekolekcje wypełnione dialogiem. Niezależnie od tego, czy warto wprowadzać stały obowiązek, czy też regulować tę sprawę bardziej spontanicznie, kluczowe znaczenie dialogu małżeńskiego jest niezaprzeczalne. Specyfika małżeństwa jako najgłębszej i najbardziej intensywnej ludzkiej wspólnoty przejawia się w dziedzinie duchowości szczególnie poprzez ciągłą gotowość do dzielenia się sobą.
Seks - przeszkoda czy znak świętej miłości?
Wedle schematu trzech stylów duchowości można spojrzeć także na bardzo istotny wymiar każdego małżeństwa, również chrześcijańskiego: na seksualną więź małżonków.
W pierwszym modelu seksualny wymiar małżeństwa wyraźnie stawał się przeszkodą. Seksualność człowieka to temat nie tylko wstydliwy, ale świadczący o tym, jak daleko nam do aniołów. Pożądliwość cielesną widziano głównie jako energię prowadzącą najczęściej do grzechu. Aby jej nie ulec, należało ją odpowiednio „skanalizować” - w tym zapewne celu Pan Bóg wymyślił małżeństwo. Ideałem stawało się zatem porzucanie grzesznej cielesności, czyli rezygnacja w małżeństwie ze współżycia seksualnego, które traktowane było jako coś niegodnego ludzi oddanych Bogu. Jeszcze pokolenie moich rodziców było uczone, że następnego dnia po małżeńskim zjednoczeniu seksualnym nie należy przystępować do Komunii świętej… Seks, nawet pomiędzy małżonkami, brudził ich na tyle, że ich serca nie mogły być gotowe na przyjęcie Jezusa eucharystycznego. Małżeństwo było akceptowane z konieczności, w skrajnej postaci właściwie wyłącznie dla podtrzymania gatunku ludzkiego, który inaczej nie potrafi się rozmnażać. Refleksja moralna dotycząca seksu ograniczała się do zakazów. W katolickim myśleniu o erotyce nieobecne było pojęcie przyjemności. Wręcz niewskazane byłoby mówić o przyjemności czerpanej z czynności tak mało szlachetnej.
W drugim ujęciu współżycie cielesne było już akceptowane - jako spełnianie, bardziej czy mniej przykrego, małżeńskiego obowiązku. Dostrzegano już, że małżeństwo ma na celu nie tylko płodzenie dzieci, ale spojrzenie na seksualność człowieka było wciąż jeszcze podejrzliwe (czy może wstydliwe). Seks to przede wszystkim obowiązek - coś, co małżonkowie są sobie winni ze względu na konieczność zaspokojenia popędów i uchronienia przed zdradą małżeńską. Przyjemność, jaka jest „ubocznym efektem” współżycia, to sprawa jeszcze bardziej podejrzana, bo życie chrześcijanina nie może przecież polegać na poszukiwaniu przyjemności. Przyjemność jest wszak sprzeczna z ascezą, bez której trudno mówić o prawdziwej duchowości. Przyjemność prowadzi wszak do koncentracji uwagi na własnym „ja”, co sprzeczne jest z miłością.
Trzecie ujęcie znaczenia seksualności w małżeństwie to owoc wyciągnięcia wniosków z dostrzeżenia, że małżeństwo jest także (a nawet przede wszystkim) wspólnotą miłości. Miłość erotyczna w ramach małżeńskiej wierności przestaje być postrzegana jako przeszkoda w osiąganiu doskonałości chrześcijańskiej - jest bowiem sposobem wyrażania i umacniania sakramentalnej więzi małżeńskiej. Seksualność jest piękna i dobra, bo tak chciał Bóg. To On tak stworzył człowieka - jako mężczyznę i kobietę - że wzajemne zjednoczenie małżeńskie tworzy najgłębszą możliwą jedność dwojga. Współżycie małżonków nie jest przeciwne ich świętości, lecz wręcz odwrotnie. Łaska Boża czyni bowiem wzajemny dar ciała znakiem świętej, sakramentalnej miłości małżeńskiej.
Istotą małżeńskiego zjednoczenia jest obdarowywanie się sobą nawzajem. Przyjemność płynąca z seksu nie jest tu ani wstydliwie przemilczana, ani oceniana negatywnie - w obdarowywaniu się chodzi przecież nie o przyjemność moją, lecz o danie szczęścia drugiej osobie, współmałżonkowi. Dziełem Bożym jest też orgazm. To Pan Bóg go stworzył; to On tak nas „zaprogramował”, że możemy być wspólnotą szczęścia. Poznawajmy zatem siebie, uczmy się siebie i ofiarowujmy sobie siebie nawzajem, dając sobie szczęście. Rzecz jasna, rozkosz seksualna nie jest celem samym w sobie. Piękno stosunków intymnych jest odzwierciedleniem więzi łączących męża i żonę. Małżeńska mowa ciała - od spojrzenia poczynając, poprzez rozmaite formy czułości, aż po słodycz zjednoczenia - potrafi, jak nic innego, wyrażać duchową więź łączącą ich oboje.
Takie rozumienie seksualności ma wielkiego promotora w osobie obecnego Papieża, który już na początku swego pontyfikatu przedstawił niezwykłą „teologię ciała”. W tej nowej wizji - jak streszcza ją George Weigel - Jan Paweł II pokazuje, że pełna oddania miłość seksualna jest obrazem wewnętrznego życia Boga, wyraża bowiem komunię osób . Nawet wewnętrzne życie Trójcy Świętej można próbować rozumieć przez analogię do wzajemnego obdarowywania się małżonków. Miłość erotyczna to przecież najgłębszy między ludźmi sposób wzajemnego obdarowywania się sobą - wspólnota oddawania się i przyjmowania.
Iść we dwoje
Nietrudno się zorientować, że w przedstawionej klasyfikacji jeden ze stylów duchowości jest mi najbliższy, ten trzeci: uświęcanie poprzez małżeństwo. Nie znaczy to, że moim zdaniem, dwa pierwsze nie prowadzą do prawdziwej świętości. Każdy człowiek ma swoje specyficzne powołanie i swoją duchowość. Także dzisiaj można spotkać małżonków, którzy pragną znaleźć duchowe schronienie w klasztorze, albo takich, dla których jedyną drogą uświęcenia się w małżeństwie jest cierpliwe znoszenie nieznośnego współmałżonka.
Jeżeli jednak chcemy na poważnie wyciągnąć wnioski z faktu, że małżeństwo chrześcijan jest sakramentem - czyli znakiem rzeczywistości nadprzyrodzonej i źródłem nadzwyczajnej łaski Bożej - to musimy dostrzec, że tylko trzeci styl jest godzien miana duchowości małżeńskiej, realizowanej „we dwoje”. Dwa pierwsze style traktują małżeństwo albo jako przeszkodę, albo co najmniej jako utrudnienie na drodze duchowego rozwoju, a do duchowości podchodzą indywidualnie, nie wspólnotowo. Trzecie podejście najpełniej wykorzystuje małżeństwo jako drogę uświęcenia.
Takie rozumienie duchowości małżeńskiej jest, według mnie, owocem wyciągnięcia radykalnych wniosków z genialnej intuicji naszego Kościoła - tak często zapominanej, niedocenianej czy nierozumianej - że to sami narzeczeni są dla siebie szafarzami sakramentu małżeństwa. Fakt ten - unikalny przecież w katolickiej sakramentologii - oznacza, że według nauki Kościoła katolickiego dwoje ludzi postanawia uświęcić swoje życie w ten sposób, że to oni dwoje świadomie zapraszają Boga do swojej miłości. To nie Bóg z własnej inicjatywy wdziera się pomiędzy nich, lecz to oni Go zapraszają. Dostrzegają, że w ich ludzkiej miłości jest pierwiastek Boski i uroczyście proszą Boga, który jest Miłością, aby był obecny w nich i pomiędzy nimi, aby ich połączył i zjednoczył. Bóg ich łączy, a człowiek ma tej więzi nie rozdzielać…
Ślubując sobie przed Bogiem miłość, małżonkowie oświadczają zarazem, że tym, co najważniejsze w ich osobistej relacji z Bogiem, nie jest już „ja”, lecz „my” - małżeństwo. Przed Bogiem i dla samych siebie pozostają sobą, jednostkami, ale to, co ich łączy, staje się ważniejsze od tego, kim są niezależnie od siebie. Jeśli ktoś żyje w małżeństwie, to duchowość i chrześcijańskie powołanie do świętości nie mogą być dla niego sprawą wyłącznie indywidualną. Każdy chrześcijanin powinien kroczyć swoją właściwą drogą, ale zasadniczą drogą właściwą dla małżonków jest: iść we dwoje! Inaczej uciekaliby od istotnej części swojego życia, tej, poprzez którą najbliżej im do Boga, bo mają przecież małżeńską łaskę sakramentalną
Sakrament małżeństwa tworzy nową jakość życia chrześcijańskiego. Duchowość małżeńska nie może być zwykłym naśladowaniem duchowości indywidualnej, w szczególności duchowości zakonnej. Są elementy je łączące, wspólne dla każdej chrześcijańskiej duchowości - jak konieczność modlitwy, kontaktu ze słowem Bożym, stałego nawracania - ale również one w małżeństwie przeżywanym jako droga do świętości mają swoją specyfikę. Dlatego widzę wielką potrzebę poszukiwania nowej duchowości małżeńskiej - prawdziwie autonomicznej, czyli niezależnej od tradycyjnych wzorów życia konsekrowanego. Równie niezbędne jest propagowanie nowego modelu świętości, jakim jest (czy raczej od niedawna: staje się) para małżeńska.
„Ciemna noc” małżeństwa
Sakrament małżeństwa to jednak nie tylko zawarcie związku małżeńskiego, lecz także (a może: przede wszystkim) sakrament życia małżeńskiego. Wszystko, z czego to życie się składa, może być przeżyte lepiej lub gorzej, może pomagać w drodze ku świętości, albo przeszkadzać. I radości, i smutki, i sukcesy, i porażki. I radość, jaką dają dzieci, i ich niekończące się choroby; i satysfakcja ze spokoju materialnego, i bezrobocie czy (z drugiej strony) nadmiar pracy zawodowej; i szczęście płynące z bycia razem, i niemożność znalezienia czasu dla siebie nawzajem; i ciągłe odkrywanie zalet współmałżonka, i nieustanne potwierdzanie jej/jego wad (że już nie wspomnę o swoich); i radość, że po raz kolejny moje słabości i grzechy zostały wybaczone, i smutek „cichych dni” albo gorycz kłótni; i poczucie, że zostaliśmy stworzeni dla siebie, i codzienne rozczarowania wynikające z trudności w porozumiewaniu się.
W tak rozumianym małżeństwie jest też miejsce na ascezę. Według wybitnego znawcy życia duchowego, Louisa Bouyer, asceza w życiu pary małżeńskiej to ciągłe robienie miejsca dla woli drugiego człowieka. Aby to się urzeczywistniło, trzeba stale wyrzekać się siebie. Jest też specyficzny dla małżeństwa, dojmujący i bolesny krzyż: „to odkrycie własnego niedostatku, odkrycie, którego dokonuje się w małżeństwie może bardziej niż gdziekolwiek indziej” - twierdził Bouyer . W żadnej innej ludzkiej wspólnocie nie ma bowiem tego poczucia ciągłego niedorastania, wynikającego z nieuchronnego napięcia pomiędzy tym, co się uroczyście ślubowało (miłość, wierność i uczciwość, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci), a codzienną małostkowością czy gruboskórnością. Życie małżeńskie to ciągłe doświadczanie akceptacji (jednocześnie: bycia akceptowanym i akceptowania) z własnymi ludzkimi słabościami, a z drugiej strony - odnajdywania siebie poprzez dawanie siebie sobie nawzajem.
Istnieje specyficzna łaska sakramentu małżeństwa, ale istnieją także pokusy duchowe typowe tylko dla małżeństwa. Jest choćby ryzyko przerzucania odpowiedzialności na współmałżonka, czyli niedocenianie własnej indywidualnej odpowiedzialności (bardzo łatwo w tę pułapkę wpaść!). Zakochani w sobie małżonkowie są wystawieni na ryzyko zamknięcia na innych, a przecież miłość tylko dla siebie, która nie dzieli się z innymi, nie jest pełna… Istnieje też możliwość, że będą traktować przyjemności związane z życiem małżeńskim (także erotyczne) jako cel sam dla siebie, że całkowicie zamkną się na przyjęcie nowego życia. Mogą też zagubić się w codzienności, w pracy, w swoich innych obowiązkach i stale odkładać „na później” troskę o duchowy wymiar swego małżeństwa. Otoczeni rozerotyzowaną kulturą masową, mogą zacząć traktować swoje przeżycia seksualne jako jedyną namiastkę transcendencji.
W małżeństwie kryzysy są nieuchronne. Jednym z etapów rozwoju życia duchowego też jest kryzys. Czy na kryzysy małżeńskie nie można spojrzeć jako coś w rodzaju mistycznej „nocy wiary” - doświadczenie ogołocenia, próby, oczyszczenia, po którym miłość może się rozwinąć na nowo i pełniej? Mistycyzm miłości małżeńskiej przejawia się nie w modlitewnych ekstazach, wizjach i innych niezwykłych zjawiskach nadprzyrodzonych (nie one są zresztą istotą chrześcijańskiej mistyki), lecz przede wszystkim w umiejętności przeżywania wspólnego życia - chwil i radosnych, i trudnych. Nie ma lepszego testu powszedniej świętości niż codzienne życie z najbliższymi.
Łaska sakramentu - balon czy źródło?
Rozumienie sakramentu małżeństwa jako drogi uświęcenia trwającej całe życie pozwala też lepiej zrozumieć działanie łaski tego sakramentu. Można ją bowiem pojmować dwojako. Po pierwsze, na podobieństwo wielkiego balonu, jednorazowo nadmuchanego w dniu ślubu, z którego później stopniowo ucieka powietrze. Ewentualnie można go różnymi sposobami ponownie nadmuchiwać, lecz najczęściej balon coraz bardziej traci na swym pierwotnym uroku. Wielu osobom wydaje się to normalne - w końcu czas upływa, ile można się kochać, zwłaszcza w tzw. naszych czasach… Gdy tak się rozumie małżeństwo i Bożą pomoc mu udzielaną, to należałoby się cieszyć, że w ogóle niektórzy małżonkowie wytrzymują ze sobą dłużej niż 10 lat. Ale to przecież okropny minimalizm!
Tymczasem można i trzeba to rozumieć inaczej: łaska sakramentu małżeństwa to nieprzebrane źródło wciąż odnawiającej się miłości. Może to być źródło niewyczerpane, bo jest nim sam Bóg. Jeśli się umie z niego czerpać, to przez lata miłość będzie nie tylko dojrzewać. Z upływem czasu miłości może także przybywać. Może ona stawać się coraz piękniejsza, także w wymiarze erotycznym! Cóż bowiem wspanialszego może się zdarzyć w życiu mężczyzny niż to, gdy zakocha się we własnej żonie (zwłaszcza, gdy zdarzy się to z wzajemnością…)?
Zbigniew Nosowski
Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika „WIĘŹ”. Wkrótce ukaże się jego książka „Parami do nieba” (o poszukiwaniu świętych par małżeńskich).