Pan Kuleczka
Spis treści
Ten, ten! - wołała kaczka Katastrofa, machając skrzydełkami - Taki kolorowy!
A może tamten, ze zdjęciami? - pytał pies Pypeć.
Nie! - bzyczała mucha Bzyk-Bzyk i wciąż nic nie było wiadomo. Stali przed dużą wystawą i patrzyli na kalendarze. Do nowego roku zostało jeszcze trochę czasu, ale Pan Kuleczka powiedział, że czas ma to do siebie, że jest, jest, a potem nagle go nie ma, więc postanowili wybrać się do księgarni właśnie dziś.
No to może ten albo ten, ze zwierzętami? - zapytał znów Pypeć. Katastrofa spojrzała najpierw na jeden kalendarz, a potem drugi.
- Ładne mi zwierzęta! - powiedziała. - Tylko psy, psy, psy, koty, koty, koty. A z kaczkami nic nie ma!
Pypeć westchnął. A może właściwie nie musimy wcale kupować nowego kalendarza? -zapytał. - Przecież ten stary jest jeszcze całkiem dobry i wszystkim się podobał. Rzeczywiście, kalendarz, który do tej pory wisiał u nich w kuchni, lubili wszyscy: Pypeć, bo było w nim dużo zwierząt (w tym parę psów), Katastrofa, bo był bardzo kolorowy, a Bzyk-Bzyk, bo mogła bezkarnie chodzić po namalowanym tam pajączku.
E tam, Pypeć! - wykrzywiła się Katastrofa, zanim Pan Kuleczka zdążył coś powiedzieć. -Przecież na nowy rok potrzebny jest nowy kalendarz. Ten stary był dobry na stary. A nowy ma być dobry na nowy. Jakby tak nie było, to jeden kalendarz starczałby na całe życie. A przecież co roku kupuje się następny. Pypeć pokiwał głową. Wszystko to było bardzo przekonujące.
No, niby tak - powiedział. - Ale jakoś mi szkoda. Pan Kuleczka podrapał go za uchem. Nie
lubisz, jak coś się kończy, co? - zapytał.
Nie bardzo - potwierdził Pypeć ze zwieszoną głową.
Katastrofa nie wytrzymała:
No nie, nie mogę! - zawołała, machając skrzydłami. - To się nie nazywa "koniec" tylko "zmiana", rozumiesz?
Pypeć pokręcił głową zamiatając uszami trochę śniegu z chodnika.
- Zobacz - tłumaczyła rozzłoszczona Katastrofa - wczoraj padał śnieg, prawda? A dzisiaj nie pada. Wiesz, dlaczego? Bo była zmiana. Jakby jej nie było, toby śnieg padał dzisiaj, jutro, pojutrze i codziennie. Aż do końca świata. Żadnej wiosny, żadnego lata, nic! Wyobrażasz to sobie?
Pypeć lekko uniósł głowę. Katastrofa mówiła dalej:
Albo jakbyś dostawał na obiad kość.
Pypeć się uśmiechnął. Ale Katastrofa jeszcze nie skończyła:
Dziś kość, jutro kość, pojutrze kość, przez cały rok, dzień w dzień kość, kość i kość! No przecież na pewno któregoś dnia miałbyś jej dość, prawda? I wtedy chciałbyś, żeby coś się zmieniło. Może wolałbyś nawet dostać szpinak... I z kalendarzem jest tak samo. Ten nasz stary jest świetny. Zawsze był. Ale teraz będzie zmiana. Ufff.
I nabrała głęboko powietrza, bo była to chyba najdłuższa przemowa, jaką kiedykolwiek wygłosiła. Pan Kuleczka patrzył na nią z zaciekawieniem.
- A co powinno być w tym naszym nowym kalendarzu? - zapytał. Nie wiem - powiedziała Katastrofa. - Ale na pewno coś się znajdzie! Tylko co? - zapytał Pypeć trochę weselszym głosem.
Sam jestem ciekaw - powiedział Pan Kuleczka. - To tak jak z nowym rokiem. Przecież też nie wiadomo, co nas w nim czeka. I weszli do księgarni.
Hura, hura! - zawołała kaczka Katastrofa, podskakując na łóżku -Hura, hura!
Pies Pypeć z trudem otworzył jedno oko.
- Co się stało? - zapytał zaspanym głosem.
- Wiosna przyszła! - wykrzyczała Katastrofa.
Pypeć musiał się chwilę zastanowić. Nie było to łatwe, bo Katastrofa wciąż skakała mu przed oczyma... Lato minęło dość dawno temu. Było takie jak powinno - słoneczne i upalne. W niektóre dni słońce świeciło tak mocno, że niebo wydawało się białe, a język sam wysuwał się Pypciowi na wierzch. Potem zaczęło się robić chłodno w czasie porannych spacerów, a po obiedzie coraz wcześniej trzeba było zapalać światło. Najpierw liście straciły zielony kolor (ale nabrały za to wielu innych), a po jakimś czasie drzewa straciły te kolorowe liście. Było zimno, pochmurno i szaro. No, wiadomo - jesień. Teraz - Pypeć był o tym przekonany - któregoś dnia po przebudzeniu zobaczą z Katastrofą że za oknem - na chodnikach, drzewach i dachach - jest całkiem biało. I wtedy nadejdzie zima. A wiosna przyjdzie dopiero dużo, dużo później. Tak w każdym razie powinno być. A jednak... -Wiosna, wiosna! - wołała radośnie Katastrofa, pokazując za okno. - Choć, Pypeć, zobacz! A może nawet lato!
Pypeć niechętnie otworzył drugie oko i powiedział:
- To niemożliwe. Wiosna jest po zimie, a zima po jesieni. Teraz jest jesień, a zimy jeszcze nie było, więc nie może być wiosny.
- E tam - wykrzywiła się Katastrofa. - "Nie może" i "nie może"! A może byś tak wstał i wyjrzał przez okno?
Pypeć nie miał na to szczególnej ochoty, ale postanowił spróbować. Uniósł się powoli na cztery łapy i podszedł do okna.
- Wiosna! - zawołała Katastrofa na wszelki wypadek, gdyby Pypeć akurat zapomniał, co mówiła wcześniej.
Pypeć wyjrzał. Za oknem świeciło słońce. Było nisko, ale biło takim blaskiem, że nic nie wydawało się szare. Na niebieskim niebie tylko gdzieś hen, daleko płynęło kilka białych chmurek. Wszystko wyglądało tak kolorowo, jak wiosną a może i... latem. Nawet kałuże na chodnikach. Ale liści na drzewach nie przybyło, a jakiś pan, który przechodził właśnie przez jezdnię, miał postawiony kołnierz. -1 co? - zapytała triumfalnie Katastrofa. - A nie mówiłam?
Pypeć nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, więc powiedział:
- Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Wiosna nie może być po jesieni.
- Oj, Pypeć - rozzłościła się Katastrofa - a ty w kółko to samo. "Nie może!". Przecież widzisz!
I żeby się całkiem nie pokłócić, poszli obudzić Pana Kuleczkę. Pan Kuleczka najpierw się zdenerwował, że ktoś do nich przyszedł tak wcześnie, a on jest zupełnie niegotowy. Ale kiedy zrozumiał, że chodzi o wiosnę, podrapał się po brodzie.
- To chyba niemożliwe - powiedział.
- No właśnie - ucieszył się Pypeć. - Mówiłem. Najpierw musi być zima, a wiosna dopiero później. A jeszcze później...
- E tam - przerwała Katastrofa, trochę zła, a trochę smutna. - To niech pan sam zobaczy. I poszli wszyscy razem do okna. Pan Kuleczka wyjrzał przez nie i uśmiechnął się.
- Pięknie! - powiedział. - Rzeczywiście jak wiosna.
A gdy Katastrofa się rozpromieniła, otworzył okno. Zrobiło się strasznie zimno.
- Ale to jednak jesień - wyjaśnił Pan Kuleczka. - Słońce dziś mocno świeci, ale nie grzeje. Wiecie co? A może zaraz po śniadaniu pójdziemy na wiosenno-jesienny spacer?
I tak zrobili.
Tego dnia i Katastrofa, i Pypeć byli zadowoleni. Katastrofa, bo słońce zrobiło trochę wiosny jesienią a Pypeć - bo okazało się, że nawet jak jesienią jest trochę wiosny, to i tak wiadomo, że potem nastąpi zima. A wiosna przyjdzie wtedy, kiedy powinna. I wszystko jest w zupełnym porządku.
Wiatr szarpał drzewa za oknem, jakby się z kimś założył, że tego jednego dnia pozrywa wszystkie liście. Pana Kuleczki nie było. Mucha Bzyk-Bzyk spała na lampie. Kaczka Katastrofa najpierw narzekała, że się nudzi, a potem zaczęła szukać czegoś w pudle ze skarbami. Pies Pypeć wyglądał przez okno i rozmyślał, co by było, gdyby na którymś z tych liści ktoś napisał jakąś wiadomość dla kogoś innego. Na przykład dla Pana Kuleczki. I ile by trzeba czekać, zanim ta wiadomość trafiłaby do kogoś innego. Na przykład do Pana Kuleczki. I czy ten inny ktoś by się wtedy ucieszył. Na przykład...
Mam! - zawołała nagle Katastrofa i wyciągnęła z pudła zielony balonik, który leżał tam chyba jeszcze od jej urodzin. - Możemy go nadmuchać, przyczepić do niego kosz i polecieć...
...roznosić liście - dokończył Pypeć i dodał tak, jakby to coś wyjaśniało: - Będzie szybciej. Liście? - Katastrofa otworzyła szeroko oczy. - Jakie liście? Liście latają sobie same. Wiatr je roznosi. A my możemy polecieć na... na... na bezludną wyspę! Dmuchaj!
I dała Pypciowi balonik, a sama pobiegła po kosz. Pypeć nabrał powietrza. Przez chwilę był okrągły, a balonik płaski, ale wypuścił powietrze i balonik się zaokrąglił. Pypeć na szczęście się nie spłaszczył.
Za mały! - pokręciła głową Katastrofa, turlając kosz. - Nie widziałeś jak wygląda prawdziwy
balon z koszem? Jest o-grom-ny!
Pypeć podmuchał jeszcze trochę.
Jeszcze! - zażądała Katastrofa. - Wciąż wygląda jak...
Ale nie dokończyła, bo w tym właśnie momencie balon powiedział "BACH!" i zamienił się w mokrą szmatkę. Mucha Bzyk-Bzyk poderwała się z lampy, zakręciła parę razy w powietrzu, usiadła na firance tuż przy suficie i znów zasnęła.
- Wiesz, co? - powiedział Pypeć - Chyba już mi się nie chce bawić w żadne latanie balonem.
I odłożył mokrą szmatkę. Katastrofa przyjrzała się jej krytycznie.
Z takim czymś - stwierdziła - to możemy się najwyżej pobawić w rozbitków, którym
straszliwa burza uszkodziła...
Pypeć spojrzał na nią z wyrzutem.
... statek - dokończyła Katastrofa.
Pypeć pokiwał głową i dodał, rozglądając się po pokoju:
A morze wyrzuciło na brzeg tylko mokrą szmatkę, jakieś papiery i skrzynkę z farbami... Katastrofa aż podskoczyła.
Namalujemy wiadomość na kartce, kartkę włożymy do butelki, a butelkę rzucimy na spienione fale. Zawsze się tak robi - stwierdziła Katastrofa, jakby już nie wiadomo ile razy rzucała butelkę z wiadomością na spienione fale. Wiadomość dla Pana Kuleczki... - powiedział Pypeć.
I rzucili się do malowania. Na jednej kartce namalowali sami siebie w domu pustym jak
bezludna wyspa, a potem, na następnych, to wszystko, co lubią robić z Panem Kuleczką.
Czego tam nie było! Gotowanie ciasta i latawiec, plaża pełna piaskowych rzeźb i teatrzyk
cieni na ścianie, układanka i plac zabaw z huśtawką. A na każdym z rysunków był też
oczywiście pies, kaczka, mucha, pan w muszce i mnóstwo serduszek.
Myślisz, że Pan Kuleczka się domyśli, co znaczy ta nasza wiadomość? - zapytała
Katastrofa.
Na pewno - pokiwał głową Pypeć. - Ale boję się, że ta wiadomość nie zmieści się nam do żadnej butelki.
Rzeczywiście. Kartek było tyle, że butelka musiałaby mieć szyjkę grubości węża boa, żeby je wszystkie pomieścić.
Nie szkodzi! - powiedziała Katastrofa. - To ukryjemy wiadomość w skrzyni i głęboko ją zakopiemy.
Podeszła do biurka Pana Kuleczki, otworzyła jedną z szuflad pełną papierów i wsunęła pod nie ich wielką kolorową wiadomość.
Kiedyś, po latach, Pan Kuleczka na pewno ją odkopie - powiedziała. Ale nie wiadomo kiedy - zmartwił się Pypeć.
E, tam - powiedziała Katastrofa - nie szkodzi! To przecież dobra wiadomość. A dobrą
wiadomość zawsze jest miło dostać. Wszystko jedno kiedy!
A Pypeć spojrzał na liście latające za oknem i zamachał ogonkiem.
Nogi mnie bolą! - zajęczała kaczka Katastrofa.
- Uff - wysapał pies Pypeć, człapiąc łapa za łapą.
Też miał ochotę zajęczeć, ale postanowił sobie, że będzie dzielny. Tylko od czasu do czasu posapywał, ale przecież nawet bardzo dzielny pies ma prawo sobie sapać.
- Bzyk - zabzyczała mucha Bzyk-Bzyk tak cicho, że ledwo było słychać. Ją też musiały boleć skrzydełka.
Pan Kuleczka nic nie powiedział, tylko pokiwał głową i otarł pot z czoła.
Wracali ze spaceru. Spacer był długi i ciekawy. Odkryli zupełnie nieznaną uliczkę (i nadali jej nazwę "Nieznana Uliczka", chociaż właściwie zrobiła się już znana), a za nią placyk zabaw. Bawili się tam tak świetnie, że teraz ledwo człapali do domu.
- Już nie mogę! - zajęczała Katastrofa.
- Uff - sapnął znów Pypeć.
- Bzyyy. - Bzyk-Bzyk nie miała nawet siły dokończyć bzyknięcia.
- Już jesteśmy - pocieszył wszystkich Pan Kuleczka, gdy wchodzili na klatkę schodową. Schody wydawały się dzisiaj wyższe i dłuższe, niż były wczoraj, ale po chwili wszyscy stali już przed drzwiami.
- Zaraz się położę - oznajmiła Katastrofa.
- A ja coś zjem - zamruczał Pypeć.
- Bzyk - dodała Bzyk-Bzyk.
Pan Kuleczka włożył klucz do zamka. Przekręcił, a raczej spróbował przekręcić, bo klucz wcale go nie posłuchał. Drzwi nie chciały się otworzyć.
- Drzwi nie chcą się otworzyć - powiedział Pan Kuleczka.
- Nie chcą się otworzyć?! - zawołała Katastrofa.
- Nie chcą? - zdziwił się Pypeć.
- Bzyk? - dodała Bzyk-Bzyk.
Pan Kuleczka jeszcze raz spróbował przekręcić klucz, a gdy to nic nie dało, podrapał się po muszce.
- To co będzie z moim leżeniem? - zapytała dość niepewnie Katastrofa. -1 moim jedzeniem? - zamruczał Pypeć.
- Bzyk - dodała Bzyk-Bzyk, choć nikt nie wiedział, jakie ona miała plany. Pan Kuleczka spojrzał na nich, na drzwi i na klucz w zamku.
- Na pewno nam się uda - powiedział. - Tylko musimy coś wymyślić.
- Może trzeba mocniej kręcić? - zapytała Katastrofa. - Wiem! Niech pan mocno trzyma klucz, a my będziemy ciągnąć - Pypeć pana, ja Pypcia, a Bzyk-Bzyk mnie. Jak w tym wierszyku o rzepce. Na pewno się uda!
Pypeć spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- No, coś ty! Przecież rzepki nikt nie przekręcał! To zupełnie co innego. Chyba, że chcesz wyrwać klucz razem z drzwiami!
Katastrofa trochę się naburmuszyła:
- No to jaki masz pomysł? - zapytała.
- Myślę, że powinniśmy spokojnie poczekać - wyjaśnił Pypeć. - Może klucz się w końcu sam przekręci. A może akurat będzie tędy przechodził Zagubiony Otwieracz Zamkniętych Drzwi albo Tajemniczy Przekręcacz Kluczy w Zamkach albo...
-Albo Potężny Wyrywacz Drzwi z Zawiasów! - rozzłościła się Katastrofa. - Pypeć, przestań! Kiedy ostatnio widziałeś tu jakiegoś Otwieracza albo Przekręcacza?! Pypeć trochę się stropił, ale tylko trochę.
- A może wtedy był w przebraniu? - odparował. - Albo po prostu, jak przechodził, to nie było nic do otwierania ani przekręcania, więc nikt się nie domyślił, że to właśnie on...
Pan Kuleczka wsuwał i wysuwał klucz, wciąż próbując go przekręcić. Bez skutku.
- Zaraz! - powiedziała Katastrofa. - A może my się po prostu pomyliliśmy? Może to nie nasze drzwi? Klucz do nich nie pasuje i dlatego nie chcą się otworzyć
- Ojej! - zdziwił się Pypeć i zaraz dodał: - Jeśli tak, to całe szczęście, że się nie otwierają! Bo gdyby to były drzwi Pana Pinezki, to nie jestem pewien, czy by się ucieszył, jakbyśmy go tak nagle bez pukania odwiedzili...
Tymczasem Pan Kuleczka po raz kolejny wyjął klucz, ale tym razem przyjrzał mu się uważnie. A potem chyba lekko się zaczerwienił.
-Wiecie co? - powiedział. - Hmmm... Mieliście rację. Klucz nie pasował do tych drzwi. Bo to nie ten klucz. Przez pomyłkę próbowałem otworzyć mieszkanie kluczem do piwnicy! Wszyscy spojrzeli na Pana Kuleczkę, a Katastrofa natychmiast zawołała:
- To ja miałam rację! Od razu mówiłam, że klucz nie pasuje! A Pypeć...
- A Pypeć też miał rację - dokończył Pan Kuleczka i wyjął z drugiej kieszeni inny klucz - bo oto pojawia się Tajemniczy Otwieracz Zamkniętych Drzwi!
I wszyscy radośnie wbiegli do domu.
Które to piętro? - zapytał pies Pypeć. Siódme -odpowiedział nieco zasapany Pan Kuleczka zza kwiatów. - Ale nie martw się - dodał - pojedziemy windą.
Pypeć dopiero teraz zaczął się martwić. W zasadzie lubił różne wynalazki, ale nie wszystkie. Hura! - zawołała kaczka Katastrofa - Czemu pan od razu nie powiedział? Windą! Szkoda, że u nas w domu nie ma windy. Jeździłabym nią cały czas. W górę i w dół, w górę i w dół! Fantastycznie! To prawie tak, jakby się latało.
Bzyk-bzyk - potwierdziła mucha Bzyk-Bzyk, która najlepiej znała się na lataniu. Szli z wizytą. Właściwie to najpierw szli, potem jechali autobusem, potem znowu szli, no a teraz stali i czekali na windę... A nie lepiej byłoby pójść schodami? - zapytał Pypeć.
Schodami? - zdziwiła się Katastrofa - Schodami to sobie możemy chodzić wszędzie. To znaczy wszędzie, gdzie są schody! A windą nie! Jedziemy windą! Bzyk-bzyk - potwierdziła stanowczo Bzyk-Bzyk.
No, wiesz - zaczął tłumaczyć Pypciowi Pan Kuleczka - to jest wysoko. Nogi by was bolały. Właśnie! - zawołała Katastrofa - Bardzo by mnie bolały. Właściwie to już mnie bolą. Oj, oj. I Bzyk-Bzyk też!
Bzyk-Bzyk zabzyczała smętnie, choć Pypeć wiedział, że nogi nie mogą jej boleć. Co najwyżej skrzydełka, bo bez przerwy nimi machała.
No tak - próbował jeszcze walczyć Pypeć - ale słyszeliście kiedyś, żeby schody się zepsuły?
Nie - zdziwiła się Katastrofa.
A windy tak! - powiedział triumfująco Pypeć. - Ta też na pewno się zepsuła, bo w ogóle nie przyje...
Przerwał, bo za metalowymi drzwiami zjechała najpierw gruba lina, a potem mały oświetlony pokoik. Wszyscy do niego weszli, a Pan Kuleczka zamknął drzwi. Jedziemy, jedziemy! - zawołała Katastrofa.
Coś ty, przecież stoimy - zauważył smętnie Pypeć. - Na pewno się zepsuła. Mówiłem. Idziemy schodami.
Winda działa - wytłumaczył Pan Kuleczka. - Tylko trzeba jej powiedzieć, na które piętro ma jechać.
Na siódme, windo, na siódme! - podskoczyła natychmiast Katastrofa - Jaka mądra winda! Widzisz, Pypeć, rusza się, jedziemy!
To ty się ruszasz - wymruczał Pypeć. - Winda stoi. Zepsuła się. Mówiłem.
Działa - powtórzył Pan Kuleczka - tylko żeby zrozumiała, gdzie ma jechać, trzeba nacisnąć
ten biały guziczek.
Zrobiło się zamieszanie, bo Katastrofa i Bzyk-Bzyk bardzo chciały nacisnąć guziczek, ale
Bzyk-Bzyk nie miała tyle siły, a Katastrofa nie mogła, bo trzymała prezent. Więc Pan
Kuleczka podniósł Pypcia. Pypeć był dumny, bo w dodatku pamiętał, jak wygląda "siedem"
i wiedział, który guzik nacisnąć.
Winda drgnęła i ruszyła w górę.
Hura! - zawołała Katastrofa.
Bzyk-Bzyk - zabzyczała Bzyk-Bzyk.
Nawet Pypeć zamachał ogonkiem. A winda... stanęła.
Oj, oj! - powiedziała Katastrofa.
Zepsuła się. Mówiłem, żeby się jeszcze nie cieszyć - powiedział Pypeć, choć nic podobnego nie mówił.
Chyba wiem, co się stało - stwierdził spokojnie Pan Kuleczka i docisnął drzwi. Winda ruszyła.
Machnąłeś ogonkiem tak, że drzwi się uchyliły - wyjaśnił Pan Kuleczka. - A wtedy winda staje.
Aha - zamyślił się Pypeć. - To jednak miałem rację. Z windami trzeba ostrożnie. Nawet jak
się już jedzie, lepiej się za bardzo nie cieszyć.
A gdy winda zatrzymała się wreszcie na siódmym piętrze, dodał:
No, chyba że się nie ma ogonka!
W prawo - powiedział pies Pypeć. W lewo - powiedziała natychmiast kaczka Katastrofa.
- Bzyk-bzyk - zabzyczała Bzyk-Bzyk, co i tak nic nie zmieniało.
Pan Kuleczka podrapał siew głowę. Szli sobie właśnie polną drogą. Było żółto i niebiesko. Żółto - na dole, od zboża, które rosło wszędzie wokół, a niebiesko
- na górze, wiadomo - od nieba, z lekka tylko poplamionego białymi chmurkami. No i była jeszcze droga - trochę brązowa od ziemi, a trochę zielona od trawy. Pypciowi bardzo podobały się te wszystkie kolory. Nawet Katastrofa nie narzekała, bo znalazła sobie świetne
zajęcie - rzucała kamyk, a potem szybko biegła, żeby go złapać. Jeszcze ani razu jej się nie udało, ale nie traciła nadziei. Bzyk-Bzyk co chwila siadała na jakimś polnym kwiatku, a Pan Kuleczka zaraz tłumaczył, czym się różni chaber od bławatka. Choć oba wyglądały bardzo podobnie.
Wszystko było bardzo dobrze. Aż do chwili, gdy droga się rozdwoiła.
- W lewo! - powiedziała głośniej Katastrofa i żeby dodać mocy swoim słowom, podskoczyła parę razy.
-A ja myślę, że w prawo - wymruczał Pypeć, lekko unosząc prawe ucho.
- Bzyk-bzyk - zabzyczała Bzyk-Bzyk i przeleciała od Pypcia do Katastrofy i z powrotem. W końcu wylądowała na muszce Pana Kuleczki.
Pan Kuleczka otarł pot z czoła i westchnął.
- Coś mi się wydaje, że mamy dwa wyjścia - powiedział.
- No, właśnie - potwierdziła Katastrofa. - Możemy pójść w prawo albo w lewo. Pan Kuleczka pokręcił przecząco głową.
- Nie to miałem na myśli - powiedział. - Sądzę, że albo możemy się rozdzielić, albo powinniście dojść do porozumienia.
Pypeć przysiadł na poboczu i pogrążył się w rozmyślaniach. Katastrofa podskakiwała to na jednej, to na drugiej nodze. Pierwszy odezwał się Pypeć.
- No to może się rozdzielmy - wymruczał. - Ja z Panem Kuleczką pójdziemy w prawo, a Katastrofa z Bzyk-Bzyk w lewo.
Katastrofa z wrażenia aż przestała skakać.
- Taaak? - zawołała. - A niby dlaczego? Ja myślę, że wszyscy powinniśmy pójść w lewo. Żeby dojść do porozumienia.
Mucha Bzyk-Bzyk, która od dłuższego czasu milczała, jakby już zmęczona całym tym sporem, z bzykiem wzleciała w górę, a potem ruszyła przed siebie. Prosto. Pypeć i Katastrofa w zadziwieniu unieśli głowy. Pan Kuleczka się uśmiechnął.
- No, tak - powiedział. - Bzyk-Bzyk chyba najlepiej wybrała. Ale żeby móc wybrać tak jak ona, trzeba umieć...
- Latać - zawołali chórem Pypeć z Katastrofą. Pan Kuleczka pokiwał głową.
-A jeśli nie umiemy latać, to może pójdziemy, co? - zaproponował. - W którą stronę? Katastrofa spuściła wzrok.
-Właściwie może być w prawo - powiedziała.
- A może też być w lewo - dodał Pypeć.
Pan Kuleczka już zaczął się obawiać, jak się to wszystko skończy, gdy nagle pojawiła się Bzyk-Bzyk, bzycząc coś z nadzwyczajnym ożywieniem. Pan Kuleczka, który chyba jedyny na świecie świetnie ją rozumiał, najpierw się zdziwił, a potem powiedział:
- Jednak się rozdzielmy. Pypeć, idź z Bzyk-Bzyk, a ja z Katastrofą.
Teraz zdziwili się Pypeć i Katastrofa, i to tak bardzo, że aż zapomnieli o cokolwiek spytać. I zaraz ruszyli: Pypeć z Bzyk-Bzyk w prawo, a Pan Kuleczka z Katastrofą w lewo. Ledwo przeszli paręnaście kroków, lewa dróżka zaczęła skręcać w prawo, a prawa w lewo. Po chwili obie znów połączyły się w jedną szeroką drogę.
- Hura! - zawołał Pypeć na widok Katastrofy.
- Hura! - zawołała Katastrofa na widok Pypcia i zaraz dodała: - Całe szczęście, że była z nami Bzyk-Bzyk, bo inaczej stalibyśmy tam do rana!
A Bzyk-Bzyk jak gdyby nigdy nic zamachała skromnie skrzydełkami i powiedziała:
- Bzyk-bzyk.
Myślę, że to taki mały wulkan -powiedziała kaczka Katastrofa, pochylona nad niewielkim kopczykiem ziemi, który tajemniczym sposobem pojawił się na środku parkowego trawnika.
- Bardzo tu wulkanicznie - dodał pies Pypeć, pokazując inne podobne kopczyki.
Mucha Bzyk-Bzyk latała od kopczyka do kopczyka i co chwila się na któryś wspinała. Dla niej była to wyprawa na całkiem spory wulkan.
- Tak naprawdę to... - zaczął Pan Kuleczka, ale nie dokończył, bo właśnie w tym momencie potknął się o jeden z kopczyków i zgubił kapelusz.
Wiatr natychmiast potoczył go po trawie. Wszyscy - Pan Kuleczka, Pypeć, Katastrofa, a nawet Bzyk-Bzyk - rzucili się w pogoń. Kapelusz turlał się jak piłka, skakał przez kopczyki jak kangur, a nawet podfruwał jak gołąb.
Pypeć biegł pierwszy. Szybko zbliżył się do kapelusza. Już, już miał go chapsnąć, kiedy ten nagle skręcił i Pypeć tylko kłapnął zębami w powietrzu. Wszyscy pobiegli dalej. Kapelusz nagle zawrócił, więc się zatrzymali, przypatrując mu się uważnie. Kapelusz minął ich jakby nigdy nic i pomknął w drugą stronę. Gdy turlał się obok Katastrofy, udało jej się go przydepnąć. Aż podskoczyła z radości! I wtedy kolejny podmuch wiatru znów uniósł go w powietrze. Tym razem leciał prosto na Bzyk-Bzyk, która zaczęła groźnie bzyczeć. Na kapeluszu nie zrobiło to żadnego wrażenia. Obrócił się parę razy w powietrzu jak wiatrak, aż Bzyk-Bzyk na wszelki wypadek schowała się za Pana Kuleczkę. Pan Kuleczka dyszał ciężko. Pypeć i Katastrofa też dyszeli.
Kapelusz nie dyszał, ale wyglądało na to, że także się zmęczył. Przycupnął przy jednym z kopczyków i ani drgnął.
Pan Kuleczka, Pypeć, Katastrofa i Bzyk-Bzyk noga za nogą i łapa za łapą przywlekli się w jego pobliże.
- Trzy-chy-chy, czte-ry-chy-chy - wydyszała Katastrofa i wszyscy ostatkiem sił niemrawo rzucili się na kapelusz.
Kiedy się podnieśli i rozplatali ręce, nogi, łapy i skrzydełka, Pan Kuleczka z dziwną miną przyjrzał się czemuś, co trzymał w ręce. To coś trochę przypominało bardzo przypalony naleśnik, a trochę gniazdo bociana, ale niedużego.
- Wszystko przez ten wiatr - powiedział Pypeć.
- Wszystko przez te wulkany! - tupnęła Katastrofa. - Potknął się pan i kapelusz panu spadł i...
- No, tak - przypomniał sobie Pypeć. - A właśnie coś pan o nich mówił, kiedy to wszystko się zaczęło.
Pan Kuleczka oderwał wzrok od czarnego naleśnika.
- A, tak, tak - powiedział. - Te kopczyki to sprawka kreta. A może nawet kilku. Wiecie, krety mieszkają pod ziemią i tam ryją sobie korytarze...
- Rozumiem! - przerwała Katastrofa. - A czasem już nie mogą wytrzymać i wychodzą spod ziemi na trawę i wtedy robi się taki wulkan!
- Mniej więcej - powiedział Pan Kuleczka. - Choć krety lepiej czują się pod trawą niż na trawie.
Bzyk-Bzyk podleciała do jednego z kopczyków i spróbowała zajrzeć do środka. Nic nie było widać.
- Ale to okropne żyć pod ziemią - zauważył Pypeć. - Z kwiatów widać tylko korzenie, wszystko jest czarne albo brązowe i w ogóle nie ma słońca.
- To co tym kretom tam się może podobać? - zawołała zdziwiona Katastrofa.
Pan Kuleczka przejechał ręką po głowie i spojrzał na naleśnik, który kiedyś był zupełnie czym innym.
- Może to, że tam nie ma wiatru, więc można sobie spokojnie chodzić w kapeluszu? -powiedział.
I żyli długo i szczęśliwie - powiedział Pan Kuleczka i odłożył książkę. - To już koniec.
- Jak to koniec?! - zawołała kaczka Katastrofa - To powinien być początek! Albo przynajmniej środek!
Pies Pypeć pokręcił głową:
- To jest koniec - powiedział. - Przecież wiesz. Prawie wszystkie bajki się tak kończą.
Mucha Bzyk-Bzyk zabzyczała potwierdzająco, ale Katastrofa wcale nie dała się przekonać.
- Żyli długo, tak? - zapytała. I nie czekając na odpowiedź, zawołała: - No
to przecież musiało im się przydarzyć mnóstwo ciekawych rzeczy! No to te rzeczy powinny być opisane. No to powinniśmy móc o nich przeczytać. A jak ktoś nie umie czytać, to posłuchać!
I na chwilę zamilkła, bo aż się trochę z tego wszystkiego zmęczyła. Siedzieli na kocu, a wszędzie wokół było najprawdziwsze lato - z zapachem ziół i niebem tak jasnym, że aż prawie białym. Słychać było bzyczenie Bzyk-Bzyk i szum wiatru w trawie. Gdzieś w górze coś śpiewało. Najprawdopodobniej ptaszek.
- Może powinienem był wziąć wam inną książkę do poczytania - powiedział Pan Kuleczka, ocierając pot z czoła.
- Co za różnica! - zawołała Katastrofa - Pypeć ma rację! Prawie wszystkie bajki się tak kończą.
- Bzyk-bzyk - potwierdziła Bzyk-Bzyk. Pypeć w zamyśleniu podrapał się za uchem.
- Ale to przecież dobrze, że się tak kończą - powiedział. - Zobacz, przecież słyszałaś: żyli długo i szczęśliwie. Każdy by tak chciał, prawda?
I sam pierwszy pokiwał głową. Pan Kuleczka dołączył się do kiwania. Bzyk-Bzyk, zamiast kiwać, bzyczała potakująco. Tylko Katastrofa ani nie kiwała, ani nawet nie bzyczała. Wszyscy - Pan Kuleczka, Pypeć i Bzyk-Bzyk - spojrzeli na nią badawczo. Katastrofa westchnęła, aż z białej kulki dmuchawca, którą miała przed dziobkiem, oderwały się małe parasolki i uleciały w nieznane.
- No, bo... - zaczęła dość niepewnie i urwała.
Pan Kuleczka wziął ją na kolana i poczochrał zachęcająco po głowie. Katastrofa nie broniła się, co świadczyło o tym, że sprawa jest poważna.
- No, bo - spróbowała jeszcze raz i tym razem jej się udało - no, bo skoro nic dalej nie ma, to może żyli długo i szczęśliwie, ale było im tak strasznie nudno, że nawet nie ma o czym pisać?!
I wpatrzyła się ponuro przed siebie w zieloną łąkę pełną żółtych i niebieskich kwiatów, nad którymi jak gdyby nigdy nic tańczyło i bzyczało mnóstwo krewnych i znajomych Bzyk-Bzyk. Sama Bzyk-Bzyk usiadła Pypciowi na uchu. Pan Kuleczka na wszelki wypadek przytulił ich wszystkich. Chwilę pomyślał, a potem zapytał:
- Katastrofciu, a lubisz, jak pieczemy ciasto, czytamy książkę, gramy w piłkę, zjeżdżamy na sankach?
- Albo leżymy na kocu na łące? - dodał jeszcze Pypeć, który chyba się domyślał, co będzie dalej.
Katastrofa uniosła dziobek:
- No pewnie - powiedziała. - Co za pytanie!
-I nie jest nudno, co? - upewnił się jeszcze Pypeć.
- No coś ty - wzruszyła ramionami Katastrofa. - Pewnie, że nie!
-I moglibyśmy to wszystko robić długo, długo... - powiedział Pan Kuleczka. Wszyscy ochoczo pokiwali głowami, a niektórzy zabzyczeli.
- Ale pewnie nikomu nie chciałoby się o tym pisać ani czytać - powiedziała powoli Katastrofa.
- No właśnie - potwierdził Pypeć. -1 pewnie tak samo jest z tymi bajkami. Każdy ma swoje własne "długo i szczęśliwie".
A potem się bawili aż do samego wieczora - długo i szczęśliwie.
Pan Kuleczka, pies Pypeć, kaczka Katastrofa i mucha Bzyk-Bzyk szli do parku. Słońce przygrzewało z ochotą i można było mieć nadzieję, że wiosna przyszła już na dobre. Nawet Pypeć prężył się w jego promieniach, jakby był jakimś kotem, a nie najprawdziwszym psem. To znaczy prężył się na początku, bo potem kompletnie zapomniał o prężeniu. Wszystko przez Pana Kuleczkę! Gdy w końcu doszli do parku i usiedli na ławce, Pan Kuleczka powiedział:
Mam dla was niespodziankę... Zanim zdążyli o cokolwiek spytać, wyjął z plecaczka słoik i pasiaste słomki. Przyjęcie, przyjęcie! - zawołała radośnie Katastrofa - Będziemy pili przez rurki, hura!
I sięgnęła po jedną z pasiastych słomek, a Pypeć po drugą. Pan Kuleczka przytrzymał słoik.
Hm, myślę, że to by wam chyba nie smakowało - powiedział.
Katastrofa już się zaczęła obrażać, ale nie skończyła, bo Pan Kuleczka wyjaśnił:
To jest woda z mydłem.
Katastrofa aż się wzdrygnęła, a Pypeć na chwilę się zamyślił, a potem powiedział: Jakbyśmy się tego napili, to chyba moglibyśmy puszczać bańki nosem... A potem spojrzał na Katastrofę i zawołał równocześnie z nią: Bańki!
No, właśnie - pokiwał głową Pan Kuleczka. - A dla tych, którzy nie lubią puszczać baniek nosem, przyniosłem słomki...
I zaczęło się! Każdy złapał jedną słomkę, maczał ją w słoiku, a potem dmuchał. Katastrofa chciała być najszybsza i dmuchała z całych sił, aż jej oczy wychodziły na wierzch. Ale na końcu słomki zamiast bańki pojawiała się tylko mała kropelka, która spadała na ziemię. I nic!
To niesprawiedliwe! - zawołała Katastrofa - Dostałam złą rurkę! Do robienia kropelek, a nie baniek! Chcę inną!
Pan Kuleczka wyjął z plecaczka rurkę i podał ją Katastrofie. Ale druga rurka nie była lepsza od pierwszej. Trzecia też robiła tylko kropelki. Przy czwartej zdyszana Katastrofa powiedziała:
No, dobra. Pypeć, powiedz, jak to się robi...
Bo Pypciowi bańki udawały się od samego początku. Każda rosła powoli - najpierw była jak Bzyk-Bzyk, potem jak piłeczka do ping-ponga, potem jak bombka na choinkę. Każda była niezwykła - równocześnie bardzo kolorowa i całkiem przezroczysta. Odrywała się od słomki i powoli odlatywała między drzewa. Prawdziwa Bzyk-Bzyk leciała za nią jak najdalej, ale zaraz wracała, bo mimo wszystko wolała Pana Kuleczkę od tych kolorowych fruwających kuleczek.
Jak to się robi? - powtórzył zamyślony Pypeć - No, zwyczajnie. Po prostu się dmucha... Nieprawda! - Katastrofa rozzłościła się, że Pypeć nie chce jej zdradzić swojego sekretu -Przecież ja też zwyczajnie dmucham i zobacz!
Uniosła swoją rurkę, z której tym razem rozprysnęły się malutkie kropelki. O - zdziwił się Pypeć - może nie każdy może puszczać bańki?
Katastrofa spojrzała w ziemię. Pan Kuleczka popatrzył na nią wyjął z plecaczka jakieś dziwne urządzenie i odlał do niego trochę mydlanej wody ze słoika. Wiesz, mam tu jeszcze coś - powiedział. - To kółeczko się moczy, a potem dmucha. Katastrofa spojrzała na urządzenie z lekkim niedowierzaniem, ale postanowiła dać szansę Panu Kuleczce. Zanurzyła kółeczko i dmuchnęła - zwyczajnie, z całej siły - a wtedy z kółeczka uleciały w powietrze bańki. Nie takie duże jak te Pypcia, ale za to całe mnóstwo! Aż Bzyk-Bzyk nie wiedziała, za którą polecieć. Hurra! - zawołała Katastrofa.
Wkrótce nad ich ławką unosiły się całe gromady baniek: małych - Katastrofy - i wielkich -Pypcia. Krążyły, odlatywały, pękały, ale na ich miejsce zaraz pojawiały się nowe. Puszczali je aż do obiadu. A gdy wracali do domu, Pypeć powiedział: Jednak każdy może puszczać bańki. Pan Kuleczka pokiwał głową i dodał: Tylko nie każdy tak samo...
Wiosna, wiosna, wiosna ach, to ty -podśpiewywał Pan Kuleczka, krojąc cebulkę na drobne prawie przezroczyste kawałeczki.
E, tam, wiosna - zajęczała kaczka Katastrofa. - Szaro, ponuro, aż płakać się chce. Pan Kuleczka spojrzał na nią znad deski:
Płakać? To na pewno od cebuli -powiedział. - Zaraz ją wrzucę na patelnię i wszystko będzie dobrze. Nie będzie - powiedziała Katastrofa. -Będzie niedobrze.
Nie! - poparła ją niespodziewanie mucha Bzyk-Bzyk, która trzymała się z daleka od cebuli. Właściwie nie wiadomo dlaczego, bo czy widział ktoś kiedyś zapłakaną muchę?
Katastrofa ma rację - odezwał się jeszcze bardziej niespodziewanie pies Pypeć. - Wiosny w
ogóle nie widać. Wystarczy spojrzeć za okno - mówiła dalej Katastrofa. - Nic, tylko chmury i chmury. I nawet nie na wszystkich drzewach są liście. A kwiatów to w ogóle nie ma. Pan
Kuleczka w zamyśleniu postukał nożem w deskę.
Hm - powiedział w końcu tajemniczo - to może wiośnie trzeba pomóc?
Pomóc? - zdziwił się Pypeć - Jak można pomóc wiośnie?
Przypomniałem sobie właśnie, że mam w szafie pewne pudło - powiedział Pan Kuleczka. Zajrzyjcie do niego. Może wam coś przyjdzie do głowy.
Katastrofa zaraz wybiegła z kuchni. Pypeć z Bzyk-Bzyk za nią. Pudło znaleźli bardzo szybko, a kiedy je otworzyli, na chwilę zamilkli. Rety! - powiedziała Katastrofa z zachwytem. Ojej! - powiedział Pypeć. Bzyk-bzyk - zabzyczała Bzyk-Bzyk.
Pudło pełne było barwnych strojów, wielkich papierowych kwiatów, a na samym wierzchu leżała... magiczna pałeczka.
Wiem! - zawołała Katastrofa - To proste! Wyczarujemy wiosnę!
I natychmiast przebrała się za Wiosenną Czarodziejkę w kwiecistej koronie.
- Niech będzie wiosna, niech będzie ciepło i niech wszystko kwitnie za jednym zamachem!
- zawołała Wiosenna Czarodziejka i machnęła magiczną pałeczką. Szkoda jej było czasu na pojedyncze zaklęcia.
Potem razem z Pypciem zaczarowali Bzyk-Bzyk w Małą Wiosenną Muchę. Bardziej za pomocą wyciętych z krepiny zielonych skrzydełek niż czarodziejskiej różdżki. Trochę potrwało, zanim udało im się ją przebrać, bo Bzyk-Bzyk ciągle przelatywała z miejsca na miejsce.
Ufff - powiedział w końcu trochę spocony Pypeć. - Nie wiem, jak będzie z tą wiosną ale ciepło to już jest.
Katastrofa pokiwała głową. Teraz czas na ciebie - stwierdziła trochę zadyszana. -Zakwitniesz, Wiosenny Kwiatku!
I zanim Pypeć zdążył zapytać, co właściwie Katastrofa ma na myśli, na jego nosie wylądował wielki kolorowy kwiat. Pypeć usiłował coś powiedzieć, ale okazało się, że z kwiatem na nosie nie jest to możliwe.
- Cudownie! - zachwyciła się Katastrofa - Wołamy Pana Kuleczkę.
Pan Kuleczka przyszedł do nich, spojrzał na wszystkich, uśmiechnął się i powiedział: No, nawet nie trzeba wyglądać przez okno. Od razu widać, że wiosna już przyszła. I zaprosił ich na wiosenną zupę. Przy stole usiedli wszyscy: Pan Kuleczka, Wiosenna Czarodziejka i Mała Wiosenna Mucha. Tylko Wiosennego Kwiatka musiał na chwilę zastąpić Pypeć. Okazało się, że Kwiatkowi płatki zasłaniają buzię i nie mógłby jeść zupy!
Ale on jest jeszcze całkiem dobry -powiedział trochę zdziwiony pies Pypeć.
- Taak? - wykrzywiła się Katastrofa - A zobacz, co to jest to tutaj?
Pypeć wpatrzył się miejsce, które pokazywała.
- Nic nie widzę - odpowiedział po chwili niepewnie.
- Dziura! - zawołała radośnie Katastrofa
- Taka wielka, że Bzyk-Bzyk mogłaby przez nią swobodnie przelecieć!
I uniosła nieco dywanik. Mucha Bzyk-Bzyk, zachęcona okrzykiem, rzeczywiście przeleciała przez dziurkę, jak samolot w czasie pokazów akrobatycznych. Katastrofa była zachwycona. Pypeć z jakiegoś powodu - nie bardzo. Rozmawiali o dywaniku. O jego dywaniku. Dywanik był już bardzo, bardzo stary. Może nie tak stary jak Pan Kuleczka, ale na pewno starszy od Pypcia. Pypeć pamiętał go od... Sam nie wiedział od kiedy. Po prostu - od początku. Musiał być całkiem małym puchatym szczeniaczkiem, kiedy leżał na nim pierwszy raz. Pamiętał ten zapach i kłaczki łaskoczące go w nosek, bo z trudem jeszcze unosił głowę. Pamiętał, jak potem walczył z nim, gryzł, szarpał i trząsł, wyobrażając sobie, że jest potężnym, niezwyciężonym lwem o ogromnej grzywie. A potem... Drzewo za oknem zieleniło się, ciemniało, żółkło, łysiało i znów się zieleniło, a dywanik był. Padał deszcz, świeciło słońce, sypał śnieg, wiał wiatr, czasem nawet błyskało i grzmiało, a dywanik był. Katastrofa skakała, siedziała, złościła się, śmiała, biegała, krzyczała, robiła miny, a dywanik był. Bawili się, jedli, wychodzili na spacer i na zakupy, wracali, a dywanik był. Tłukły się talerzyki, gubiły klocki, psuły samochodziki. A dywanik? Był. A teraz...
- Zobacz, a tu jest druga, nawet większa - jakby od zębów! - wołała Katastrofa - Bzyk-Bzyk, pokaż!
Bzyk-Bzyk zawróciła, zrobiła w powietrzu piękną pętlę, po czym nie zwalniając, przeleciała przez dywanik na drugą stronę, jakby był przezroczysty. Pypeć spuścił głowę. Katastrofa miała rację. Dywanik najwyraźniej był dziurawy. Wtedy właśnie do pokoju wszedł Pan Kuleczka.
- Dobrze, że pan jest - zawołała Katastrofa. - Pypciowi potrzebny jest nowy dywanik, ale wstydzi się powiedzieć! Ten stary jest strasznie dziurawy i w ogóle się nie nadaje!
- Nie! - potwierdziła Bzyk-Bzyk.
Pan Kuleczka przyjrzał się najpierw dywanikowi, a potem Pypciowi. Pypciowi uważniej.
- Hmm - powiedział. - Tak sobie nawet niedawno o tym myślałem... Pypeć uniósł głowę i spojrzał na Pana Kuleczkę z dziwną miną.
- Ale coś mi się też wydaje - Pan Kuleczka spojrzał teraz na Katastrofę - że Myszą Wisza ma mocno naderwane ucho. A drugie jej się w ogóle zgubiło. Co byś powiedziała na nową przytulankę? Na przykład plastikowego pancernika? Albo kisielowatą meduzę? Wymienimy za jednym zamachem dywanik i mysz, co? Katastrofa spojrzała na Pana Kuleczkę ze zgrozą.
- Jak to?! - zawołała. - Oddać moją Wiszę? Nigdy! Będę jej bronić jak lew!
I zawarczała, tak jak to tylko małe kaczki potrafią. Pypeć pierwszy raz się uśmiechnął.
- Na pewno pan wymyśli coś innego - powiedział.
I rzeczywiście. Pan Kuleczka zniknął, a po chwili pojawił się z torbą kolorowych szmatek, igłą nitką i nożyczkami. Siedzieli potem przez cały wieczór, dobierali łaty, a Pan Kuleczka je naszywał na dywanik. Ale zaczął od uszu Wiszy. Jedno mocno przyszył, a drugie zrobił całkiem nowe. Katastrofa nie mogła się zdecydować, czy lepsze będzie w zielono-żółtą kratkę czy w pomarańczowo-czarne kropki. Ale w końcu wybrała takie jak dawniej -różowe. Wieczorem Pypeć leżał na swoim dywaniku, który był bardziej kolorowy, ale pachniał tak samo jak zawsze. Pypeć wąchał go i uśmiechał się. A Katastrofa szepnęła przed snem do nowego ucha Wiszy:
- Jak oni mogli w ogóle pomyśleć, że cię wymienię na jakąś kisielowatą meduzę?
Bziiiiie! - wydusił z siebie pies Pypeć.
Huraaaa! - zawołała kaczka Katastrofa. Punkt dla mnie! Remis!!! I zamachała radośnie skrzydełkami. Grali w cytrynę. Nauczył ich rano Pan Kuleczka. Gra była prosta. Pan Kuleczka umył cytrynę, obrał i ostrym nożem pokroił w plasterki. Potem usiedli przy stole. Mucha Bzyk-Bzyk też chciała grać, ale okazało się, że nie może, bo jest za mała, a cytryna - za duża. Tak powiedział Pan Kuleczka. Bzyk-Bzyk trochę się obraziła. Odleciała w kąt pokoju i stamtąd bzyczała gniewnie.
- Tera jest prosta - zaczął wyjaśniać pan kuleczka. Wyjął z szafki dwa talerzyki. Niebieski
postawił przed Pypciem, a żółty przed Katastrofą. - Najpierw...
Ja chcę taki talerz jak Pypeć! - przerwała Katastrofa.
Pypeć po krótkim namyśle zamienił się z Katastrofą na talerze. A więc, jak mówiłem - powiedział Pan Kuleczka - gra jest prosta... Ja chcę taki talerz jak Pypeć! - przerwała Katastrofa.
Pypeć znów zaczął się namyślać, ale zanim skończył, Pan Kuleczka zabrał żółty i niebieski talerzyk, wyjął z szafki dwa białe i postawił je przed Katastrofą i Pypciem. Na talerzykach położył plasterki cytryny.
Po równo! - powiedziała Katastrofa, przypatrując się uważnie talerzykom i plasterkom. A teraz... - kolejny raz zaczął Pan Kuleczka. Wiem! - stwierdził Pypeć - Gra jest bardzo prosta.
Właśnie - pokiwał głową Pan Kuleczka i czym prędzej dodał: - Każde z was bierze po plasterku cytryny. Na trzy, cztery wkładacie go do buzi i jecie. Nie wolno od razu połykać. Kto dłużej wytrzyma bez wykrzywiania się, dostaje punkt.
Świetnie! - zawołała Katastrofa. - To bardzo prosta gra! Zaraz wygram! Zaczynamy, Pypeć. I zaczęli. Ale okazało się, że nawet w prostą grę wcale nie jest prosto wygrać. Cytryna była chyba najbardziej cytrynową a nawet cytrynowatą cytryną jaką sobie można wyobrazić. Wykrzywiała buzie błyskawicznie i czasami trudno było powiedzieć, komu szybciej. Co ciekawe, cytryna działała wykrzywiająco na odległość! Bo nawet Pan Kuleczka, który wcale nie grał, tylko sędziował, też się wykrzywiał!
Remis - potwierdził teraz Pan Kuleczka i spojrzał na talerzyki, na których każdemu zostało po jednym plasterku. - Decydujące starcie! Trzy, czte...
Przepraszam - przerwał niespodziewanie Pypeć - a czy nie można by wprowadzić pewnej drobnej zmiany?
I zaszeptał Panu Kuleczce coś do ucha. Katastrofa chciała się obrazić, ale jeszcze bardziej chciała skończyć grę i wygrać. Więc nic nie powiedziała.
Dobrze! - ogłosił Pan Kuleczka - Decydujące starcie ze zmianami. Zawodnicy zamykają oczy i otwierają je dopiero z cytryną w buzi. Uwaga - zamykamy!
Katastrofę strasznie korciło, żeby otworzyć, ale wiedziała, że i tak wygra, więc jakoś wytrzymała. Usłyszała "trzy, cztery!", włożyła plasterek do buzi i... Mniam, mniam! - powiedziała. I otworzyła oczy.
Pypeć też mlaskał, ale nie wykrzywiał się, tylko uśmiechał. Uśmiechał się także Pan Kuleczka.
Ogłaszam remis! - powiedział. - Choć to już właściwie nowa gra - "cytryna z cukrem". Wymyślił ją Pypeć.
Podoba ci się? - Pypeć spojrzał na Katastrofę. Tak - powiedziała Katastrofa. - tylko jest trochę za prosta. Wolę tę starą bardziej krzywą! Bo wszyscy robili takie świetne miny! I wykrzywiła się do nich straszliwie - zupełnie bez cytryny!
Pan Kuleczka nie bardzo lubił robić zakupy w dużych sklepach. Nawet jeśli - tak jak dziś -towarzyszyli mu pies Pypeć, kaczka Katastrofa i mucha Bzyk-Bzyk.
Szkoda, że nie mam trzeciej ręki - myślał, jak zwykle przy takich okazjach. - Mogłaby mi wyrastać od czasu do czasu. Przynajmniej jak wracamy.
Musiał przerwać rozmyślania i zostawić pełny wózek w kolejce do kasy. Katastrofa z Pypciem i Bzyk-Bzyk właśnie zaczęli bawić się w berka między półkami. Biegali tak szybko, że Panu Kuleczce wydawało się, że są w trzech miejscach naraz.
Wiecie, co? - powiedział, gdy w końcu udało mu się ich złapać i zaciągnąć do kolejki. -Chciałbym mieć sześcioro oczu, bo wtedy łatwo upilnowałbym was wszystkich.
Zdyszana Katastrofa spróbowała wyobrazić sobie Pana Kuleczkę z sześciorgiem oczu i
zaczęła chichotać. Pypeć zastanowił się chwilę i powiedział:
Ale jakby się panu zepsuł wzrok, musiałby pan nosić trzy pary okularów! To chyba
strasznie niewygodnie!
Katastrofa chichotała coraz głośniej.
Masz rację, Pypciu - zgodził się Pan Kuleczka i opowiedział o swoim marzeniu o trzeciej ręce.
Katastrofa przestała chichotać i powiedziała:
A ja bym chciała mieć prawdziwe skrzydła, a nie takie malutkie, które do niczego się nie nadają!
I spojrzała na Pypcia, czy nie będzie się z niej śmiał. Pypeć się wcale nie śmiał, tylko powiedział cicho:
A ja to bym chciał mieć nawet takie malutkie skrzydła, jak ty...
Bzyk-Bzyk nic nie powiedziała, tylko latała wokół nich, pobzykując wesoło. Może dlatego, że była zadowolona z tego, co miała, a może po prostu dlatego, że nie umiała mówić? Katastrofa zdziwiła się trochę, że ktoś może chcieć czegoś tak niepozornego jak jej skrzydła.
A ja bym chciała być taka silna jak ty - powiedziała prawie bez namysłu. Naprawdę? - teraz zdziwił się Pypeć - Uważasz, że jestem silny?
No pewnie - powiedziała Katastrofa. - Pamiętasz, jak nam kredki wpadły za szafkę, to sam ją przesunąłeś.
Pypeć pamiętał, ale myślał, że to nic takiego.
Jakbyś miał skrzydła zamiast łap, to by ci się pewnie nie udało - dodała Katastrofa. Bzyk-bzyk - zabzyczała potwierdzająco Bzyk-Bzyk.
A jak ty byś miała wielkie skrzydła, mogłabyś się łatwo zgubić - powiedział Pan Kuleczka. -
Pomyśl tylko: machnęłabyś nimi kilka razy i już byś była nie wiadomo gdzie.
Katastrofa zrobiła niewyraźną minę. Była bardzo dzielna, ale nie lubiła się gubić.
A poza tym żadne ubranka by na ciebie nie pasowały - dodał Pypeć. - Pewnie by trzeba we
wszystkich twoich koszulach, swetrach i kurtkach zrobić dziury na skrzydła...
Właśnie doszli do kasy.
A jakby Pan Kuleczka miał trzy ręce, to by było jeszcze gorzej! - krzyknęła Katastrofa, aż pani kasjerka spojrzała na nią ze zdziwieniem - Do wszystkiego trzeba by doszywać trzeci rękaw!
I skąd brać zimą trzecią rękawiczkę? - zmartwił się Pypeć.
Zapakowali zakupy do toreb i jeszcze długo rozmawiali, co by było, gdyby. W końcu doszli do wniosku, że może najlepiej jest tak, jak jest. A Panu Kuleczce udało się donieść wszystkie zakupy bez trzeciej ręki, bo część toreb wziął Pypeć, a część Katastrofa. Tylko Bzyk-Bzyk nic nie niosła, ale wiadomo, że ona jest jeszcze mała. Za to pobzykiwała im jakąś wesołą piosenkę. I dziwna rzecz... Choć nikomu nic na plecach nie wyrosło, to słowo daję, wrócili do domu jak na skrzydłach!
Pies Pypeć, kaczka Katastrofa i mucha Bzyk-Bzyk byli z Panem Kuleczką na jesiennym spacerze. Chodzili po parku, trochę biegali, trochę szukali krasnoludków (znowu nie znaleźli), a trochę zbierali liście. Gdy dotarli już na podwórko koło domu, Katastrofa pokazała coś przy okienku do piwnicy i zawołała:
- Zobaczcie, co to?
Z kupki liści coś wystawało.
- Może to krasnoludek? - rzekł Pypeć. -Sam jesteś krasnoludek! - powiedziała Katastrofa - Nie widzisz, że jest czarny,
a nie czerwony?
Rzeczywiście, z liści wysunął się jakby czarny guziczek.
- Ufoludek! - ucieszyła się tym razem Katastrofa
- To znaczy, że będziemy nawiązywać kontakty z cy..., cy..., cyliwizacją pozaziemską!
- Aha - powiedział Pypeć i cofnął się trochę. Wiedział, że od kontaktów lepiej trzymać się z daleka.
- To chyba jednak nie ufoludek - powiedział Pan Kuleczka, delikatnie rozgarniając liście. Guziczek zniknął i zamiast niego pokazała się duża kolczasta kula.
Jeż! - zawołali równocześnie Pypeć i Katastrofa. Nawet Bzyk-Bzyk też zabzyczała coś w tym rodzaju.
- Zabierzmy go do domu - prosił Pypeć.
- Bzyk-bzyk! - bzyczała Bzyk-Bzyk.
- Będzie spał ze mną dobrze? - prosiła Katastrofa. -Nie! - bzyczała Bzyk-Bzyk.
- Przecież on kłuje - zdziwił się Pypeć.
- Dobrze - zgodziła się Katastrofa. - To spać może z tobą. Ja będę z nim chodzić na spacer. I karmić go jabłkami.
- Jeże wcale nie jedzą jabłek - przypomniał sobie Pypeć.
- Ty wszystko musisz wiedzieć - obraziła się Katastrofa.
Nie zdążyli się pokłócić, bo w końcu odezwał się Pan Kuleczka.
- A skąd wiecie, że on chciałby z nami zamieszkać? - powiedział - Nie myślicie, że najlepiej go zapytać? Wszyscy się trochę zawstydzili.
- No tak - przyznał Pypeć. I zwrócił się do jeża: - Chciałbyś z nami zamieszkać? U nas jest fajnie. Mamy zabawki i książki, i gry i Pan Kuleczka stale robi nam smaczne rzeczy. Kolczasta kulka coś fuknęła. Pan Kuleczka nachylił się nad nią i zamruczał, a potem nadstawił ucha.
- Jeże mówią bardzo cicho - wyjaśnił. Chwilę posłuchał i powiedział:
- Mówi, że dziękuje za zaproszenie, ale wolałby wrócić do lasu. Zabłądził tu przypadkiem. I zaprasza nas do siebie. Mówi, że tam też jest fajnie. Są myszy, węże i żuczki. Co wy na to?
Nikomu jakoś nie chciało się zapoznawać z myszami i wężami, więc postanowili, że odniosą jeża do parku. Wprawdzie park to nie to samo co las, ale znacznie bardziej niż mieszkanie. Przynieśli z domu pudełko, Pan Kuleczka w grubych rękawicach delikatnie włożył tam jeża i ruszyli na drugi spacer. W parku jeż wyturlał się z pudełka i szybko potuptał w krzaki...
A gdy wracali, każdy myślał o czym innym. Pan Kuleczka - że wyszli złapać jesienne słońce, a tymczasem to ich już przyłapał jesienny księżyc. Katastrofa, że dobrze mieć dom, w którym nie czeka żaden wąż. Pypeć - że czasem można znaleźć zupełnie co innego, niż się szuka, i że to wcale nie jest takie złe. Tylko Bzyk-Bzyk nie zdążyła nic pomyśleć. Po prostu - zasnęła.
Smutno mi coś dzisiaj - powiedziała nagle spod okna kaczka Katastrofa. Za oknem wielka chmura wyglądała tak, jakby się zaraz miała rozpłakać. Katastrofa wyglądała nie lepiej.-A co się stało? - Pan Kuleczka odłożył śrubokręt. Reperował właśnie z Pypciem swoją ulubioną lampkę. Pypeć wychylił głowę spod stołu. Szukał tam nakrętki, która przed chwilą gdzieś się zapodziała. - Właściwie to nic - powiedziała grobowym głosem Katastrofa. -Tylko tak sobie myślę, po co to wszystko.
Pypeć ledwo zdążył uskoczyć przed śrubokrętem, który sturlał się ze stołu.
- Jakie "wszystko"? - zapytał zdumiony Pan Kuleczka.
- No, wszystko - wyjaśniła Katastrofa. - Po co tak ciągle tylko się śpi, ubiera, je, myje zęby i w ogóle.
- Przecież ty nie masz zębów! - zauważył spod stołu Pypeć. Teraz szukał nakrętki i śrubokrętu. Chyba wpadły pod kanapę.
Pan Kuleczka patrzył na Katastrofę, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Potem podszedł i delikatnie wziął ją na ręce. Nawet się nie awanturowała.
- Katastrofciu - powiedział łagodnie. - Smutno ci?
- Mhm - potwierdziła Katastrofa.
-1 wydaje ci się, że nic nie ma sensu? - upewnił się Pan Kuleczka.
- Właśnie. A skąd pan wie? - trochę zdziwiła się Katastrofa.
Pan Kuleczka nie odpowiedział, tylko zastanowił się przez chwilę.
- Myślę - powiedział wreszcie - że to jak z tą naszą lampką. Nie można świecić bez prądu.
- I bez wtyczki - dodał Pypeć, wychodząc spod stołu ze śrubokrętem. Nakrętka leżała głębiej. Widział ją ale nie mógł jej łapą dosięgnąć.
-1 bez wtyczki - zgodził się Pan Kuleczka.
- I bez nakrętki - dodał jeszcze Pypeć. Pan Kuleczka nie zdążył potwierdzić, bo Katastrofa zawołała przestraszona:
- Zaraz, zaraz! Chce mnie pan podłączyć do prądu? Ja nie jestem żadną lampką! I sam pan mówił, że prądem nie wolno się bawić!
Pan Kuleczka najpierw trochę się zdziwił, a potem powiedział:
- Oczywiście, że nie wolno. W ogóle nie o to mi chodziło.
- Całe szczęście - uspokoiła się trochę Katastrofa. - W takim razie o co? Pan Kuleczka uniósł do góry palec:
- Powiedzcie mi, kiedy się ostatnio przytulaliśmy, ale tak porządnie? Zapadło milczenie.
-Właśnie - powiedziała Katastrofa. - Dawno, dawno temu. Chyba w zeszły czwartek. Pypeć nic nie powiedział. Właśnie próbował dosięgnąć nakrętki śrubokrętem. Już jej prawie dotknął.
- A więc - ogłosił Pan Kuleczka - dziś mamy wieczór przytulania!
Pypeć krzyknął. Trochę z radości, ale bardziej ze strachu, bo nakrętka, którą w końcu ruszył śrubokrętem, ożyła i z bzykiem wyleciała spod kanapy!
- To Bzyk-Bzyk! - zawołała Katastrofa, a Pypeć się zawstydził.
Okazało się, że prawdziwa nakrętka była cały czas we wtyczce, więc Pan Kuleczka raz dwa skończył naprawę, zgasił górne światło i zapalił lampkę. Smutna chmura za oknem zniknęła, lampka świeciła ciepłym światłem, a oni wszyscy przytulali się przez cały wieczór. Żeby im było jeszcze przytulniej, owinęli się niedrapiącym kocem.
- Myślę, że smutek ucieka od przytulania tak jak ciemność od lampki - powiedziała Katastrofa. - No, może czasem trochę wolniej - dodała po namyśle.
- Na całej połaci śnieg... - śpiewał dość niezrozumiale Pan Kuleczka.
- Śnieg-śnieg-śnieg - mruczał bardziej po prostu Pypeć. Już od samego rana z szarych chmur leciały białe płatki. Pypeć nawet się zastanawiał, dlaczego śnieg nie jest szary jak chmura, ale nie zdążył nic wymyślić, bo Pan Kuleczka zawołał:
- Idziemy na sanki!
Więc na wszelki wypadek, żeby Pan Kuleczka się nie rozmyślił, od razu zaczęli się ubierać. Poszło im prawie błyskawicznie. Tylko na początku Pan Kuleczka nie mógł znaleźć kapelusza, ale kaczka Katastrofa wytłumaczyła, że zrobili z niego bocianie gniazdo, kiedy bawili się w statek piratów. Więc zaraz je przynieśli i przerobili z powrotem na kapelusz. Wystarczyło tylko wysypać ze środka trochę klocków i wyjąć kilka przytulanek. Potem nie mogli znaleźć butów Pypcia, aż wreszcie przypomnieli sobie, że Pypeć nie nosi butów. Już stali w drzwiach, kiedy Pypeć cicho powiedził, że mu zawsze zimno w ogonek. Więc Pan Kuleczka znalazł nożyczki i swoją starą rękawiczkę, odciął z niej palec i zrobił piękny
pokrowiec na pypciowy ogonek. Pasował jak ulał. Już, już mieli znów wychodzić, gdy Pan Kuleczka zapytał:
- A co z Bzyk-Bzyk?
Rzeczywiście, wszyscy o niej kompletnie zapomnieli! Trochę się zawstydzili i znowu zaczęli
poszukiwania. Niestety, Bzyk-Bzyk zniknęła na dobre! Pan Kuleczka mruczał coś o
szukaniu muchy w stogu siana, choć żadnego siana tam nie było. Nie wiadomo, co by
zrobili, gdyby nie Katastrofa, która nagle powiedziała bardzo głośno:
-Wiecie, co? Nie będziemy się przejmować taką jedną małą muchą!
Pan Kuleczka i Pypeć spojrzeli na nią i zmarszczyli brwi. Jak mogła tak mówić o kochanej
małej Bzyk-Bzyk?! Ale zanim zdążyli ją skrzyczeć, Katastrofa zawołała jeszcze głośniej:
- A w ogóle czy ktoś kiedyś widział muchę na sankach? - i patrzyła to na Pypcia, to na Pana Kuleczkę, robiąc dziwne miny.
W tym momencie pompon na jej czapce poruszył się gwałtownie i gdzieś z jego głębi rozległo się pełne oburzenia "bzyyyyyyy!". A po chwili z pompona wydostała się Bzyk-Bzyk we własnej osobie. Okazało się, że się tam schowała, bo się bała, że nie będą chcieli jej wziąć. Ale kiedy usłyszała, co mówi o niej Katastrofa, nie wytrzymała - i tak wszystko się wydało.
Na sanki poszli wszyscy: Pan Kuleczka w kapeluszu, Katastrofa i Pypeć - w ciepłych kurtkach i czapkach z pomponami, a Bzyk-Bzyk - w wyłożonym watą dziurkowanym pudełeczku. Pan Kuleczka trzymał pudełeczko tak, żeby Bzyk-Bzyk wszystko widziała przez jedną z dziurek. Zjeżdżało im się fantastycznie. Górka była ogromna - chyba tak duża jak Pan Kuleczka, a może nawet jak Pan Kuleczka w kapeluszu. Padał śnieg, furkotał wiatr, powiewał szalik Pana Kuleczki i uszy Pypcia. Wszyscy byli zadowoleni. Katastrofa, bo to przecież ona znalazła Bzyk-Bzyk. Pypeć, bo nikt nie miał takiego pokrowca na ogonek jak on. A Bzyk-Bzyk, bo nazjeżdżała się więcej od Pypcia i Katastrofy! Oni byli duzi i musieli siadać na sankach na zmianę, a ona jeździła cały czas - w kieszeni Pana Kuleczki!
Bzzzyk-bzzzyk - bzyczała zza komody mucha Bzyk-Bzyk. Bawili się w chowanego. Kaczka Katastrofa już dawno ją odkryła, ale Bzyk-Bzyk wcale nie wylatywała.
- Może złapał ją pająk! - przestraszyła się Katastrofa. Na szczęście do pokoju zajrzał Pan Kuleczka i zaraz odsunął komodę. Za komodą był notes, bateryjka, parę pieniążków, jakaś szmatka i trochę kurzu. Bzyk-Bzyk nie było ani trochę.
- Och - powiedzieli chórem Katastrofa i Pan Kuleczka.
- Bzzzyk - zabzyczała szmatka, a po chwili wydostała się z niej Bzyk-Bzyk. Katastrofa już miała ją skrzyczeć, gdy nagle przyjrzała się szmatce.
- Ojej, pamiętam ją! To ta skarpetka! -zawołała.
- Ja też pamiętam - zamyślił się Pan Kuleczka. - Byłaś wtedy malutkim puchatym kaczątkiem... Kiedy płakałaś, chowałem cię do tej swojej skarpety i przytulałem. Od razu się uspokajałaś.
-Wejdę do niej teraz! - powiedziała Katastrofa i spróbowała.
Najpierw od dołu. Jedna łapka prawie jej się zmieściła, ale druga już wcale nie. Potem od góry. Udało jej się wciągnąć skarpetę na czubek głowy.
- Ale masz śmieszną czapeczkę - powiedział Pypeć, który w końcu wyszedł z kryjówki w kuchennej szafce.
Katastrofie nagle zrobiło się smutno... Nie chciała, żeby ktoś to zauważył, więc krzyknęła na Pypcia:
- Sam jesteś śmieszna czapeczka!
Pypeć trochę się zdziwił, ale Pan Kuleczka od razu wszystko zrozumiał. -Wiecie, co? - powiedział - Mam pomysł. Zrobimy dzisiaj nowąskarpetę dla Katastrofy. I przyniósł worek kolorowych kłębuszków. Katastrofa jeszcze trochę marudziła, że nie chce żadnej nowej skarpety, tylko tę starą ale robiła to właściwie tylko tak z rozpędu. Po chwili już wybierała kolejne kłębuszki, Pypeć turlał je do Pana Kuleczki, a Bzyk-Bzyk przytrzymywała długie nici w powietrzu, żeby się nie zasupłały. Pan Kuleczka śmigał drutami jak babcia ze starych książeczek z obrazkami. Chyba trochę pomógł sobie czarodziejskim parasolem, bo wkrótce spod drutów zaczęła się wyłaniać wielka kolorowa skarpeta.
- My też chcemy taką! - poprosił Pypeć.
- Bzyk! - potwierdziła bzyk-Bzyk.
- Takiej nie możecie mieć -wyjaśnił Pan Kuleczka. Pypeć i Bzyk-Bzyk zrobili smutne miny.
- Każdy z was jest inny, więc każdy dostanie inną skarpetę - powiedział Pan Kuleczka.
I rzeczywiście. Całkiem niedługo potem Pypeć, Bzyk-Bzyk i Katastrofa podziwiali swoje skarpetki. Były piękne.
Ale, co najdziwniejsze, każdy uważał, że to jego jest najpiękniejsza. Z tego Pana Kuleczki to naprawdę czarodziej!
A może w tym roku w ogóle nie przyjdzie? - powiedziała kaczka Katastrofa.
Dlaczego? - zdziwił się pies Pypeć - Przecież zawsze przychodzi.
No właśnie - pokiwała głową Katastrofa. - Przychodzi i przychodzi - już tyle lat.
Podobno przychodził też dawno, dawno temu. Wtedy, jak Pan Kuleczka był mały – wtrącił Pypeć. - A może nawet jeszcze wcześniej, jak były małe dinozaury...
Właśnie! - powtórzyła Katastrofa - Więc mu się już mogło znudzić i w te święta nie przyjdzie!
Rozmawiali o Świętym Mikołaju. Do świąt było jeszcze trochę czasu, ale na wystawach niektórych sklepów stały już choinki, a przy nich - namalowane figurki Mikołajów. A w innych sklepach zdarzali się też żywi Mikołajowie. Ale oni nie byli prawdziwi, bo nie rozdawali prezentów, tylko jakieś kolorowe karteczki. A poza tym prawdziwy Mikołaj jest jeden i nie przychodzi za wcześnie, tylko wtedy, kiedy trzeba. Ja myślę, że przyjdzie - powiedział Pypeć. - Przecież wie, że by nam było smutno. Pewnie, że by było! - zgodziła się Katastrofa - Ale może Mikołaj jest już zmęczony? Wyobrażasz sobie, ile się musi napracować, żeby rozdać taką masę prezentów? Nawet u nas - coś dla mnie, dla ciebie, dla Pana Kuleczki i dla Bzyk-Bzyk!
Pypeć już się kiedyś nad tym zastanawiał. A nawet pytał Pana Kuleczkę. Pan Kuleczka wyjaśnił, że Mikołaj, owszem, ma w święta bardzo dużo pracy, ale za to potem może odpoczywać cały rok.
Akurat! - pokręciła głową Katastrofa po wysłuchaniu tych wyjaśnień - Jakby tak odpoczywał cały rok, to skąd by wziął na następne święta prezenty? Przecież musi je kiedyś przygotować, prawda?
I poszła do Pana Kuleczki, żeby na własne uszy usłyszeć, co też na to odpowie. Pypeć poczłapał za nią. Mucha Bzyk-Bzyk też zaraz przyleciała, choć nie wydawało się, żeby miała jakieś wątpliwości. Po prostu lubiła być tam, gdzie Pypeć i Katastrofa.
Pan Kuleczka na ich widok odłożył papiery, nad którymi przedtem siedział i coś mruczał.
Wysłuchał Katastrofy i zamyślił się.
Hmm - powiedział w końcu. - Myślę, że Pypeć ma rację.
Pypeć dumnie zadarł ogonek.
- Święty Mikołaj przyjdzie - mówił dalej Pan Kuleczka. - Nawet jak będzie zmęczony. Taki ma zwyczaj. Gdyby nie odwiedził wszystkich z prezentami, nie mógłby świętować! Smutno by mu było.
Katastrofa spojrzała na Pana Kuleczkę podejrzliwie. Może tak, a może nie - powiedziała. - A skąd pan to wie?
Wiesz, pomyślałem sobie, że to jest tak jak z naszym przytulaniem na dobranoc -uśmiechnął się Pan Kuleczka. - Taki mamy zwyczaj, że co wieczór do was przychodzę, prawda? Nawet jak jestem bardzo zmęczony. Jakbym nie przyszedł, byłoby mi smutno. Aha - pokiwała głową Katastrofa.
I wszyscy poszli pisać listy do Mikołaja. Bardzo go do siebie zapraszali. Nie chcieli, żeby Mikołajowi w te święta było smutno. No, a przy okazji, mógł też przynieść każdemu jakiś prezent, prawda?
I Sto lat, sto lat! - śpiewała głośno i wesoło kaczka Katastrofa. Nic I dziwnego - właśnie dziś były jej urodziny.
I Proszę cię, przestań - zamruczał ze swojego legowiska pies
I Pypeć i uchylił jedno oko. - Jeszcze jest noc.
|Nie żadna noc! - oznajmiła Katastrofa - Jest jesień, więc słońce
później wstaje. Sam tak wczoraj mówiłeś, nie pamiętasz? I Pypeć zamruczał coś niewyraźnie. Katastrofa wieczorem wypytywała go, kiedy zaczyna się dzień i dlaczego teraz rano jest Itak ciemno. Pypeć starał się jej wszystko wytłumaczyć, jak umiał I najlepiej. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego Katastrofę tak bardzo I interesowało jesienne wstawanie słońca. Gdyby wiedział I wcześniej, o co jej chodzi, mówiłby o wszystkim ostrożniej. Było jeszcze całkiem ciemno! Pypeć przewrócił się na drugi bok. Ia to, że słońce później wstaje, to wcale nie znaczy, że my też musimy! - zawołała Katastrofa radośnie - Też tak powiedziałeś! Wczoraj!
Pypeć jęknął. W dodatku nie pamiętał, co też jeszcze takiego mógł wczoraj Katastrofie naopowiadać. Zrezygnowany otworzył drugie oko. Wyglądało na to, że ze spania dzisiaj już nic nie będzie.
Sto lat, sto lat! - śpiewała Katastrofa, skacząc wokół Pypcia. Zatrzymała się nagle i powiedziała: Właściwie to ty mi powinieneś zaśpiewać!
Sto... - zaczął Pypeć, ale zakończył potężnym ziewnięciem - Ooooooou! Nie zabrzmiało to zbyt urodzinowe
Wiesz co? - powiedział Pypeć tłumiąc ziewanie - To może chodźmy do Pana Kuleczki. I poszli. Pan Kuleczka jeszcze spał, ale kiedy usłyszał wesołe "Sto lat" nad głową prawie zaraz się obudził. Najpierw spojrzał na nich, a potem na zegarek. Piąta piętnaście? - zamruczał - Przecież to jeszcze noc...
Nie noc, tylko jesień, i słońce później wstaje - wytłumaczyła Panu Kuleczce Katastrofa. No i już od rana Katastrofa ma urodziny - dodał Pypeć.
No tak, oczywiście! - zawołał Pan Kuleczka, poprawiając piżamę. Wycałował Katastrofę i wyszeptał jej do ucha życzenia. I co teraz? - zapytał Pypeć.
To może pójdziemy jeszcze na chwilę spać? - zaproponował Pan Kuleczka.
Katastrofa bardzo się oburzyła.
Jak to spać? A prezenty, a sto lat, a tort, a przyjęcie?!
Pan Kuleczka rozejrzał się niepewnie.
To może później - zaproponował - wieczorem, jak będzie ciemno...
Ciemno? Przecież już jest ciemno! - zawołała Katastrofa, wskazując okno.
Pypeć pokiwał głową. Trudno było nie przyznać jej racji. A poza tym kto właściwie powiedział, że urodzinowy może być tylko obiad albo kolacja?
Urodzinowe śniadanie udało się nadzwyczajnie: Pan Kuleczka wyjął tort schowany w lodówce, było wielkie "Sto lat!" (tylko dość ciche, żeby nie obudzić sąsiadów), świąteczne przebrania, owoce i prezenty. A potem wszyscy bawili się przez cały dzień. To znaczy - prawie przez cały dzień. Bo po południu szybko zrobiło się ciemno. A wtedy Katastrofa, wesoła i szczęśliwa wśród rozpakowanych prezentów, powiedziała:
O, i jesienią słońce wcześniej chodzi spać. Ale to wcale nie znaczy, że my też mu...
Ale nie dokończyła, bo oczy jej się same zamknęły i - zasnęła.
Nie! To niesprawiedliwe! - zawołała kaczka Katastrofa - Dlaczego można zjeżdżać tylko z góry na dół, a pod górę trzeba podchodzić? No, nie zawsze - zauważył pies Pypeć. -
Na przykład windą można wjeżdżać w górę, a potem zjeżdżać w dół. A potem znów wjeżdżać - dodał.
Windą windą! - rozzłościła się Katastrofa
- A widzisz tu jakąś windę?
Byli w parku. Z tego, co Pypeć pamiętał,
mijali po drodze piaskownicę i drabinki, aż doszli do tej zjeżdżalni. Windy raczej nie mijali.
Rozejrzał się na wszelki wypadek, choć bez specjalnej nadziei.
Nie - odpowiedział - nie widzę.
Katastrofa wzruszyła ramionami, pobiegła w stronę schodków i błyskawicznie wspięła się na samą górę, a po chwili ziuuu! - kolejny raz zjechała ze zjeżdżalni, prosto w ramiona Pana Kuleczki.
To niesprawiedliwie! - zawołała i znów wbiegła na schodki.
Pypeć już wcześniej zjechał parę razy, ale Katastrofa ciągle go wyprzedzała i poganiała, więc postanowił się rozejrzeć tu i tam.
Sporo drzew było jeszcze zielonych, ale na niektórych liście pożółkły, poczerwieniały, zbrązowiały. Wyglądały ślicznie - jakby ktoś je pomalował, a może zapalił? Czasem sfruwały z gałęzi i kręcąc się, opadały na chodnik i trawę. Najbardziej podobały mu się te, które miały wielobarwne łaty.
Juhuu! - wołała ze zjeżdżalni Katastrofa - Jestem windą jednokierunkową. Z góry na dół. Poproszę na parter! Ziuuu! - i zjeżdżała do Pana Kuleczki. Pypeć przyglądał się kolejnemu opadającemu liściowi.
Liście też są taką windą jednokierunkową - pomyślał. - Ciekawe, co by było, gdyby mogły też wjeżdżać w drugą stronę i wracać na gałęzie...
Poczłapał trochę dalej i podniósł błyszczący kasztan.
Nie! - pokręcił głową człapiąc krok za krokiem - To nie byłoby dobrze. Bo przecież wiosną wyrastają nowe liście, a jesienią kasztany, a za rok jeszcze następne, i jeszcze, i wtedy wszystkim im razem zrobiłoby się okropnie ciasno... Ziuuu! - wołała Katastrofa z oddali.
Pypeć uniósł głowę. W samą porę, bo za chwilę nabiłby sobie guza. Tuż przed nim stała duża zielona huśtawka. Pypeć się rozpromienił. Chodźcie, chodźcie - zawołał - mam tu windę!
Katastrofa i Bzyk-Bzyk zaraz były przy nim, a po chwili pojawił się nieco zasapany Pan Kuleczka.
To winda dwukierunkowa - wyjaśnił im Pypeć. - Jeździ w górę i w dół. Hura! - zawołała Katastrofa.
Pypeć wszedł na huśtawkę, obok niego wskoczyła Katastrofa, a na niej usiadła Bzyk-Bzyk. Pan Kuleczka usiadł z drugiej strony. I wtedy się okazało, że huśtawka też jest jednak jednokierunkowa: Pan Kuleczka pojechał w dół, a cała reszta - w górę. I tak już zostało. To niesprawiedliwe! - powiedziała z góry Katastrofa - Dlaczego można tylko wjeżdżać w górę, a na dół trzeba będzie... schodzić? I spojrzała trochę przestraszona na daleką ziemię.
Wiecie, co? - powiedział Pypeć - No to przecież wystarczy połączyć huśtawkę ze zjeżdżalnią i już się ma dwukierunkową windę. W górę - na huśtawce, a w dół - ze zjeżdżalni!
Katastrofa popatrzyła na niego z podziwem i zapytała: Ciekawe, dlaczego nikt wcześniej tego nie wymyślił?
No, jak to dlaczego? - powiedział Pypeć - Przecież nikt oprócz nas nie miał najważniejszego - i pokazał w dół. Pana Kuleczki! - zawołała Katastrofa.
Pies Pypeć chodził w tę i z powrotem przed zielonymi drzwiami, za którymi zniknął Pan Kuleczka z kaczką Katastrofą.
- Już nigdy nie będzie tak jak dawniej -powtarzał sam do siebie, zmartwiony. -
To moja wina...
Choć właściwie to nie była jego wina. Mucha Bzyk-Bzyk wszystko widziała i mogłaby opowiedzieć. Gdyby mogła, oczywiście. Bo nie mogła, bo tylko bzyczała albo mówiła "nie!" i niewiele z tego wynikało. Ale taka już była Bzyk-Bzyk.
A wtedy - to znaczy, wtedy, kiedy to się stało - leciała tuż nad nimi. Wychodzili na spacer. Pan Kuleczka właśnie zamykał drzwi na klucz, kiedy Katastrofa zawołała: Kto pierwszy na dole?! - i rzuciła się biegiem po schodach - Ten najmądrzejszy! -dokończyła, gdy była już prawie w połowie drogi.
Pypeć nie miał wyjścia - musiał pobiec za nią. Bzyk-Bzyk też poleciała, na skróty. Pan Kuleczka chyba chciał coś za nimi zawołać, ale nie zdążył.
Pypeć już pędził jak burza, aż mu uszy furkotały, zwłaszcza na zakrętach. Katastrofa była szybka, ale Pypeć okazał się jeszcze szybszy. Na ostatnim odcinku schodów dogonił ją i właśnie zaczął wyprzedzać, gdy nagle... Poślizgnął się, łapy mu się poplątały i w dodatku całkiem niespodziewanie pomieszały się z łapkami Katastrofy. Biało-żółty sześciołapy kłębek w mgnieniu oka przekoziołkował przez pozostałe kilka schodków i ze stłumionym
"tump!" znalazł się na samym dole.
Pierwszy! - zawołał zaraz Pypeć.
Aj! - powiedziała nie swoim głosem Katastrofa.
Bzyk-bzyk - bzyczała nad nimi Bzyk-Bzyk.
Pan Kuleczka zaraz był przy nich.
Nic wam się nie stało? - zapytał.
Nie - powiedział Pypeć.
Trochę bolała go okolica ogonka, ale uznał, że o takim drobiazgu nawet nie ma co wspominać.
Nie - zabzyczała Bzyk-Bzyk. Aj aj aj aj! - zajęczała Katastrofa. Pan Kuleczka pochylił się nad nią. Boli? - zapytał.
Katastrofa tylko chlipnęła i pokiwała głową. No, chodź - powiedział Pypeć i podał jej łapę. Nie mogę - chlipnęła znowu Katastrofa. - Boli.
Sprawa była poważna. Pan Kuleczka wziął Katastrofę na ręce i zamiast na spacer, poszli do lekarza. Pan doktor najpierw kazał zrobić zdjęcie, jakby sama żywa Katastrofa mu nie wystarczyła. Potem trzeba było czekać, aż zdjęcie będzie gotowe. A potem się okazało, że na zdjęciu wcale nie ma Katastrofy.
Ojej - powiedziała trochę mniej zbolałym głosem Katastrofa. - Przecież tu nie ma mnie, tylko kawałek pirackiej flagi! Kość!
Pan Kuleczka wyjaśnił jej, że ta kość to właśnie kawałek jej, Katastrofy. A pan doktor też obejrzał zdjęcie i powiedział: Złamana. Dajemy gips!
Ale nic nie dał, tylko poprosił do pokoju obok - za zielonymi drzwiami. A Pypcia poprosił, żeby zaczekał. I teraz Pypeć czekał, i czekał, denerwował się i wstydził, że to wszystko jego wina i Katastrofa już nigdy nie będzie taka jak dawniej, i martwił, że nie wychodzą. Było ciężko.
Nie martw się - powiedział cicho do latającej obok Bzyk-Bzyk - na pewno wszystko będzie dobrze.
Bardzo chciał, żeby tak było. Właśnie wędrował tą samą trasą po raz nie wiadomo który, gdy drzwi się otworzyły i wyszedł zza nich Pan Kuleczka. Obok niego szła Katastrofa, dziwnie postukując przy każdym kroku.
Hi, hi - zawołała swoim zwykłym głosem - zobacz, Pypeć! Jedną nogę mam taką jak ty! I spróbowała jak najwyżej unieść grubą i białą łapę, tak jakby bez tego Pypeć nie mógł jej zobaczyć.
Widzę - powiedział Pypeć niepewnie.
I wiesz, pan doktor powiedział, że mogę zrobić z tego zdjęcia mojej kości piracką flagę! -wołała dalej Katastrofa. Mhy - pokiwał głową Pypeć.
A w dodatku - dodała radośnie Katastrofa - mogę tą moją nogą stukać, głośniej od ciebie. Jak prawdziwy pirat. To co? Ja będę Kapitanem Kuternogą a ty majtkiem pokładowym, dobra?
Dobra - odpowiedział Pypeć i uśmiechnął się. Bo wszystko znowu było tak jak dawniej
Pan Kuleczka, kaczka Katastrofa i pies Pypeć stali nad rzeką i wpatrywali się w wodę. Mucha Bzyk-Bzyk latała w pobliżu i próbowała zaprzyjaźnić się z jakąś ważką. Ważka była wyraźnie większa i nie bardzo chciała.
Pachniało mokrym tatarakiem i jeszcze czymś zielonym. Woda płynęła niespiesznie, ale zdecydowanie - z jednej strony w drugą. Choć w paru miejscach przy brzegu dla urozmaicenia robiła kółko. Katastrofa znalazła kamyk i rzuciła w stronę rzeki, tak jak pokazał im przedtem Pan Kuleczka. Chciała puścić kaczkę. Kamyk powiedział "plum" i zniknął w wodzie.
Jedna! - zauważył Pypeć.
Ale razem ze mną to dwie! - zawołała niezrażona Katastrofa - Niech pan powie, że jak na początek, to całkiem nieźle!
Jak na początek, to całkiem nieźle - pokiwał głową Pan Kuleczka. Katastrofa pobiegła w drugą stronę, podniosła następny kamień i rzuciła. Znowu dwie! - zawołała - To razem ile?
Cztery - wymamrotał Pypeć z pochyloną głową. Próbował znaleźć jak najbardziej płaski kamyk. - Ale to się przecież tak nie liczy.
A dlaczego nie?! - zawołała Katastrofa - Każdy może sobie liczyć, jak chce! I - plum! - rzuciła jeszcze jeden kamyk. Znowu dwie! - zawołała - To teraz już ile?
Sześć - obliczył błyskawicznie Pan Kuleczka, a Katastrofa dumnie uniosła dziobek. W końcu nie każdemu udaje się puścić sześć kaczek!
Bzyk-Bzyk przestała tymczasem zaprzyjaźniać się z dumną ważką i próbowała bawić się w berka z jakimś żuczkiem. Żuczek był mały, ale ciężki, więc latał powoli i Bzyk-Bzyk ciągle wygrywała.
Pypeć znalazł idealnie płaski kamyk, ale nie rzucał go jeszcze, tylko przyglądał się wodzie. A właściwie to dlaczego rzeka płynie, a jezioro nie? - zapytał nagle. Katastrofa stanęła jak wryta. Pypeć - zawołała - to przecież jasne! Taaak? - zapytał Pypeć - No to powiedz!
Po prostu! - podskoczyła Katastrofa - Bo jak rzeka nie płynie, to jest jeziorem! A jak jezioro płynie, to jest rzeką!
Bzyk-Bzyk znudziło się ciągłe wygrywanie w berka. Podleciała do Pana Kuleczki i usiadła mu na muszce.
A ja myślę, że rzeka chce zobaczyć, co jest gdzie indziej - zamyślony Pypeć popatrzył w stronę dalekich drzew. - A jezioro woli się przyglądać temu, co ma koło siebie. Pan Kuleczka uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Katastrofa uniosła następny kamyk i też nic nie powiedziała. Bzyk-Bzyk nic nie uniosła ani nie powiedziała, bo zasnęła na muszce Pana Kuleczki.
Poczekaj! - powiedział Pypeć, który przestał przyglądać się dalekim drzewom i przypomniał
sobie o znalezionym kamyku - Masz, spróbuj tym - i dał go Katastrofie.
Katastrofa rzuciła z całej siły, a kamyk jakby ożył: nie zrobił wcale "plum!", tylko z cichym
plaskiem podskoczył na wodzie raz, drugi, trzeci i jeszcze raz, i jeszcze.
Katastrofa przyglądała się temu z otwartym dziobem i wyjąkała z niedowierzaniem:
Hu... ra...
I wszyscy zaraz zawołali radośnie: - Hura!! Brawo!
A Pan Kuleczka uśmiechnął się i powiedział trochę tajemniczo: No, no... Rzeka z jeziorem mogą wiele zdziałać!
Chociaż żadnego jeziora tam nie było! Ale nikt już się nie dopytywał, bo Pan Kuleczka zaprosił wszystkich na placek, który miał schowany w koszyku na szczególną okazję. A przecież bardziej szczególnej okazji nie można sobie było wyobrazić!
Szerszy pędzel byłby chyba lepszy - powiedział z namysłem pies Pypeć.
A ja bym wzięła ciemniejszą farbę - wtrąciła kaczka Katastrofa. -Barrrdzo ciemniejszą. Grrranatową! Albo czarrrną! Nie! - zaprotestowała mucha Bzyk-Bzyk.
Pan Kuleczka zamruczał coś niewyraźnie spod sufitu. Stał na drabinie i wyglądał trochę jak kapitan pirackiego okrętu. Na głowie miał trójkątną czapkę, tyle że z gazety. Brakowało mu fajki i brody, ale za to miał nieco pomazane wiaderko i pędzel. Zanurzał go w wiaderku, a potem jeździł nim po suficie. Z każdą taką jazdą kawałek sufitu robił się bardziej błękitny.
Ale panu pomagamy, co? - cieszyła się Katastrofa. Też miała gazetową czapkę. Tak samo jak Pypeć, a nawet Bzyk-Bzyk.
Pan Kuleczka znów coś niewyraźnie zamruczał. Pypeć nie był zupełnie pewien, ale brzmiało to jakoś podobnie do "Co mnie podkusiło...".
Przeważnie jest odwrotnie - zauważył Pypeć.
Co odwrotnie? - zdziwiła się Katastrofa.
To my malujemy, a Pan Kuleczka nam pomaga - wyjaśnił Pypeć. - No, radzi jaki wziąć pędzel albo którą farbkę.
Katastrofa pokiwała energicznie głową.
No właśnie. To teraz możemy się odwdzięczyć! - zawołała radośnie - Może coś panu przynieść do jedzenia?
Dziękuję - powiedział słabym głosem Pan Kuleczka. Katastrofa zmartwiła się trochę, ale na krótko.
Wiem! - zawołała - Możemy panu przesunąć drabinę. Żeby pan nie musiał tak ciągle schodzić i wchodzić z tym pędzlem. - Razem, Pypeć!
I zanim Pan Kuleczka zdążył podziękować, z całej siły nacisnęli na drabinę. Drabina nie chciała się przesunąć, tylko się zachwiała.
Ojej! - zawołał pierwszy raz od dłuższego czasu głośno i wyraźnie Pan Kuleczka i zamachał rękami.
Wiaderko z farbą które trzymał w jednej ręce, zabujało się jak wahadło w starym zegarze. Tyle tylko, że ani Pypeć, ani Katastrofa, ani Bzyk-Bzyk nigdy nie widzieli, żeby z wahadła wylała się farba. A z wiadra owszem. Z głośnym "chlap-chlap" spadła najpierw z jednej, a zaraz potem z drugiej strony drabiny. Na szczęście na podłodze leżały gazety i jeszcze coś w rodzaju wielkiej przezroczystej peleryny, więc nic jej się nie stało. Bzyk-Bzyk zdążyła odlecieć. Ale Pypeć i Katastrofa nie zdążyli. No i nie mieli na sobie przezroczystej peleryny...
Hi, hi, hi - chichotała Katastrofa, patrząc na Pypcia. - Wyglądasz jak ten pies z filmu! Ten dalmatyńczyk! Tylko on miał dłuższe nogi.
A ty wyglądasz jak pół dalmatyńczyka. Bo masz za mało nóg - wymruczał trochę obrażony Pypeć.
Katastrofa najpierw też chciała się obrazić, ale nagle zawołała:
Pypeć, to fantastyczny pomysł! Może zrobią o mnie następny film? Już mamy tytuł: "Pół dalmatyńczyka"!
Okazało się jednak, że z filmem trzeba jednak poczekać, bo Pan Kuleczka miał inne plany. Zszedł z drabiny i kazał Katastrofie z Pypciem najpierw iść się umyć, a potem posiedzieć w drugim pokoju, aż skończy malować sufit. Ale Pypeć i Katastrofa za bardzo się tym nie przejęli. Mieli przecież cały film do omówienia! No, właściwie pół...
Dziwne - powiedział pies Pypeć podczas porannego mycia - ktoś włożył korek do umywalki.
I co w tym dziwnego? zapytała kaczka Katastrofa. Ale on jest niewidzialny - powiedział zamyślony Pypeć. – Sama zobacz.
Katastrofa wskoczyła na umywalkę i zaczęła się wpatrywać w nieco brudną wodę.
Nie widzę - powiedziała w końcu. Pypeć pokiwał głową.
A może uda ci się go wyjąć? - zapytał.
Katastrofa natychmiast wskoczyła do umywalki i zamachała łapkami pod wodą.
Ojej - powiedziała - nie mogę go złapać! Pypeć znów pokiwał głową.
Właśnie - zamruczał. - Myślałem, że może tylko mnie się tak zdaje. On jest nie tylko niewidzialny, ale w dodatku - niełapalny! I pobiegli po Pana Kuleczkę.
Pan Kuleczka zaraz przyszedł, obejrzał uważnie umywalkę i wysłuchał tego, co wykrzykiwali mu Katastrofa z Pypciem. Mucha Bzyk-Bzyk latała wokół i bzyczała, jakby to ona wiedziała najwięcej o niewidzialnych korkach. Dobrze - powiedział w końcu Pan Kuleczka. - Spróbujemy...
I wyciągnął zza pralki coś, co wyglądało trochę jak berło, a trochę jak duży czarny korek na drewnianej rączce.
Przepraszam cię, Katastrofciu, lepiej się odsuń - powiedział Pan Kuleczka i włożył berło z korkiem do umywalki.
Bulp! - powiedziało coś w umywalce, ale poza tym nic się nie zmieniło.
Nie chce puścić - wysapał Pan Kuleczka.
Kaczka Katastrofa spojrzała na niego z zaciekawieniem:
To pan rozumie, co on mówi?
Blup-glup! - odpowiedziało zamiast Pana Kuleczki to coś z umywalki i w tym momencie z dziurki pod kranem wypłynęły jakieś czarne świństwa.
Coś mi się zdaje, że ten niewidzialny korek niezbyt nas lubi - powiedziała Katastrofa.
Broni się - wytłumaczył Pypeć. - Słyszałem, że na przykład niektóre ośmiornice, jak się na
nie napadnie, to wypuszczają taki czarny płyn...
Katastrofa miała trochę niewyraźną minę.
Myślisz, że to nie korek tylko niewidzialna ośmiornica? - zapytała.
Bzyk-bzyk - zabzyczała dzielnie Bzyk-Bzyk, jakby marzyła właśnie o walce z niewidzialnymi ośmiornicami, i Katastrofie zrobiło się raźniej.
Pan Kuleczka odłożył berło z drewnianą rączką spojrzał na nie i powiedział: Sprawa jest poważniejsza niż myślałem. Będę potrzebował waszej pomocy. I wyszedł z łazienki. Kiedy wrócił, trzymał w ręku metalowego węża z drewnianą korbką. Ha! To będzie walka! - ucieszyła się Katastrofa - Jak w filmie: Metalowy Wąż ko..., ko... Kontra - podpowiedział Pypeć.
...kontra Niewidzialna Ośmiornica!
Tymczasem Pan Kuleczka podstawił pod umywalkę wiadro, coś odkręcił i zaraz cała brudna woda spłynęła do wiadra.
Hura... - zaczęła krzyczeć Katastrofa, ale to jeszcze wcale nie był koniec. Pan Kuleczka wsunął głowę węża w rurkę pod umywalką i pokazał im, jak mają kręcić korbką. Pypeć kręcił, Katastrofa pomagała, Pan Kuleczka trzymał węża, a Bzyk-Bzyk latała w kółko, żeby im się nie pomyliło, w którą stronę mają kręcić. Trochę to trwało, ale w końcu cały wąż schował się w ścianie. Co tam robił - nie wiadomo. Ale kiedy go wyjęli, był brudny jak nie wiem co. A kiedy Pan Kuleczka z powrotem wszystko poprzykręcał, okazało się, że po niewidzialnym korku i po niewidzialnej ośmiornicy nie było ani śladu. Woda znikała z umywalki tak jak dawniej. I bardzo dobrze, bo teraz wszystkim przydało się porządne mycie.
A kiedy nareszcie już jedli śniadanie, Katastrofa powiedziała:
Wiecie, co? Potrafimy sobie poradzić nawet z niewidzialnymi wrogami!
A Pypeć dodał:
No tak. I wygraliśmy umy-walkę!
Pies Pypeć i kaczka Katastrofa siedzieli w fotelach i patrzyli w okno. Mucha Bzyk-Bzyk bezgłośnie łaziła po szybie. Byli sami. Robiło się ciemno, ale nikomu nie chciało się ruszyć, żeby zapalić światło. Na drzewie za oknem nie było jeszcze liści i przez łyse gałęzie patrzyli na dalekie domy. Domy wydawały się czarne, choć Pypeć pamiętał, że w dzień są szare. Co jakiś czas na którejś czarnej ścianie pojawiała się żółta plamka. Widocznie tam komuś chciało się ruszyć, żeby zapalić
światło - powiedział Pypeć.
Co, co, co? - zapytała nieprzytomnym głosem Katastrofa. Chyba na chwilę zasnęła. Mówię o tych żółtych plamkach - wytłumaczył Pypeć. - Jak się pojawiają to znaczy, że ktoś w pokoju zapalił światło.
Albo w kuchni - dodała natychmiast Katastrofa, żeby Pypciowi się nie wydawało, że to on wszystko wie. Pypeć pokiwał głową. Mhy. Wszystko jedno...
Jak to wszystko jedno? - oburzyła się Katastrofa - Byłoby ci wszystko jedno, czy bym teraz zapaliła światło tu, czy w kuchni? Pypeć westchnął.
No, nie. Ale chodzi mi o to, że jak tak siedzę i patrzę sobie na te malutkie żółte plamki, to nie mogę uwierzyć, że wszędzie tam ktoś jest... Dzieci, rodzice, babcie, dziadkowie, psy... I kaczki... - wtrąciła szybko Katastrofa. No, nie wiem - zamyślił się na chwilę Pypeć.
I myszy - dodała tymczasem Katastrofa i przytuliła swojąmyszę Wiszę. Bzyk-bzyk - zabzyczała Bzyk-Bzyk przy szybie. ...i muchy - dokończył Pypeć.
Chwilę siedzieli w milczeniu, patrząc w okno. Światełek przybywało. Układały się w jakiś wzór. Do niczego niepodobny, ale ładny.
I może kogoś z nich boli głowa - niespodziewanie znów odezwał się Pypeć. - Albo przypaliła mu się zupa. Albo nie może znaleźć swojej szczoteczki do zębów. Albo czeka, żeby go ktoś odwiedził...
Albo się pokłócił i teraz się wstydzi - powiedziała Katastrofa. - Albo farbka wylała mu się na prawie gotową laurkę. Albo zepsuł radio i trochę boi się przyznać. Albo zgubił klucz i nie może się dostać do domu...
No, nie - zaprotestował Pypeć - jakby się nie dostał, to by się nie zapaliło światełko. Właśnie! - zawołała Katastrofa - Widzisz, ile jest ciemnych okien? Bzyk-bzyk - zabzyczała gwałtownie Bzyk-Bzyk.
... albo nie umie mówić i się martwi, bo nikt go nie rozumie - dopowiedział jeszcze Pypeć. Znowu chwilę pomilczeli.
Musimy coś zrobić! - zawołała nagle Katastrofa - Nie możemy ich tak z tym wszystkim zostawić!
Tylko co zrobić? - zamyślił się Pypeć - Ich jest tak dużo, a nas tylko...
No tak... - zasmuciła się Katastrofa - Ale żeby chociaż wiedzieli, że ich widzimy, że się o
nich martwimy i że nie są sami!
Przez chwilę próbowali coś wymyślić. Sprawa nie była prosta. Wiem - powiedział nagle Pypeć. - Damy im znak. Przez okno!
Zeskoczył z fotela, podbiegł do ściany i zapalił światło. A potem zgasił. A potem znów zapalił. I znów, i znów. Wpatrywali się uważnie w okna dalekich domów. Nic się nie działo. Od czasu do czasu na którejś ścianie pojawiało się nowe światełko. Rzadziej któreś gasło. Pypeć wciąż pstrykał, a pokój na zmianę rozjaśniał się i ciemniał. Bzyk-bzyk! - zabzyczała nagle gwałtownie Bzyk-Bzyk.
Ona zobaczyła pierwsza. Katastrofa i Pypeć zaraz potem. Jedno z dalekich światełek
zgasło na chwilę, potem znów się zapaliło, znów zgasło, i znów....
Hura! - zawołała Katastrofa - Zobaczyli nas! Wiedzą że nie są sam i! Hura!
I odtańczyła z Pypciem radosny taniec na środku pokoju.
I wiesz, co jeszcze? - zapytał po chwili zdyszany Pypeć - My też nie jesteśmy sami! Nawet jak nie ma Pana Kuleczki. Wystarczy spojrzeć przez okno.
Właściwie to nie ma sensu - powiedziała kaczka Katastrofa.
Pies Pypeć się nie zdziwił. Słyszał to już dzisiaj chyba ze sto razy.
Nie widzisz gdzieś kawałka z fioletowym kwiatkiem? - zapytał, rozglądając
się wokół.
Widzę miliony kawałków, więc może na którymś jest fioletowy kwiatek -
powiedziała Katastrofa. Tyle to Pypeć sam wiedział. Układali układankę. Na razie to była jeszcze rozkładanka, a może nawet rozrzucanka, bo kawałki leżały na całym kuchennym stole. Ale Pypeć miał nadzieję, że powoli, powoli, z tych małych kolorowych kawałeczków uda im się ułożyć obrazek. Taki jak na pudełku -dom z ogrodem pełnym kwiatów. Tak powiedział Pan Kuleczka. Katastrofa wcale nie była tego pewna.
To nie ma sensu - powiedziała. - Przecież tych kawałków jest za dużo!
Rzeczywiście, kolorowe kartoniki zajmowały cały wielki stół, a obrazek miał być taki jak ten na pudełku. Tak powiedział Pan Kuleczka.
O, mam niebieski kwiatek - ucieszył się Pypeć i dołożył znaleziony jakimś cudem kawałek. To nie ma sensu - powiedziała Katastrofa. - Przecież ten obrazek już jest cały - o, tu, na pudełku. To po co go jeszcze raz układać? I po co go ktoś pokroił na takie powykręcane ogryzki?
Żeby było ciekawiej - zamruczał wpatrzony w stół Pypeć.
Ciekawiej?! - zawołała Katastrofa - To ja już wolę, żeby było nudniej! Przez to "ciekawiej" cały dzień w ogóle nie da się z tobą bawić!
Taak? - zdziwił się Pypeć i dodał zamyślony - Tu mi brakuje jednej części nieba.
Niebieskiej... A nigdzie jej nie widzę...
Katastrofa podała m u kawałek.
To wstaw zieloną - poradziła.
Pypeć dopiero teraz zdziwił się na dobre.
Po pierwsze, tak nie można, a po drugie, ta zielona tu nie pasuje - wytłumaczył. - Każda część ma swoje miejsce.
Bo tak powiedział Pan Kuleczka? - wykrzywiła się strasznie Katastrofa.
No, tak - potwierdził Pypeć. - Tak powiedział, bo tak jest.
Eee tam - Katastrofa nie wyglądała na przekonaną. - Zobacz, na pewno się uda!
I spróbowała wcisnąć zielony kawałek tam, gdzie było niebo. Kawałek nie dawał się wcisnąć.
O! - zawołał Pypeć, zanim Katastrofa zdążyła się rozzłościć. - On pasuje tutaj, do trawnika! To ja go znalazłam! Ja go włożę! - zawołała natychmiast Katastrofa. Zielony kawałek rzeczywiście pasował.
Ojej - zdziwiła się Katastrofa - z powykręcanego ogryzka zmienił się nagle w kawałek trawnika!
Mhmm - pokiwał głową Pypeć i włożył następną część. - Bo jest na swoim miejscu. O, widać coraz więcej! - zdziwiła się trochę Katastrofa.
Teraz zobaczyła kawałek drzewa i od razu położyła go gdzie trzeba. Jej kawałek przytulił się do innych kawałków, jakby tylko na to czekał...
Dalej poszło im całkiem szybko. Dom z ogrodem ułożył się prawie sam. Pan Kuleczka, którego zawołali, długo się nim zachwycał, a Bzyk-Bzyk latała i siadała to tu, to tam, jak to ona.
A gdy Katastrofa już zasypiała, wyszeptała do swojej myszy Wiszy:
Wiesz, Wiszo, nasz dom też jest jak układanka. Bo wszystko ma swoje miejsce. I wszystko do siebie pasuje. I mocno ją przytuliła.
Było zimno. Pypciowi marzły łapy, kaczce Katastrofie dziób, a Panu Kuleczce uszy. Tylko Bzyk-Bzyk nic nie marzło, bo jak zwykle w zimie siedziała sobie schowana w kieszeni Pana Kuleczki i smacznie spała.
A ja myślę - powiedziała Katastrofa po raz dziesiąty - że na nic nie powinno się czekać. Zwłaszcza zimą.
Stali na przystanku i czekali na autobus. Właściwie to nikt nie stał: Pan Kuleczka chodził w tę i z powrotem, Pypeć podskakiwał to na lewych, to na prawych nogach, a Katastrofa biegała naokoło niego. Próbowali się rozgrzać.
Nie lubię czekać! - zawołała Katastrofa, przebiegając obok Pana Kuleczki.
Pan Kuleczka kolejny raz podszedł do tabliczki zawieszonej na słupku.
Powinien zaraz przyjechać - powiedział trochę niewyraźnie przez szalik. – Jeszcze chwilkę...
Chwilkę! - zawołała Katastrofa w biegu - Ile razy już pan to mówił! A tyle chwil minęło i nic! Nie lubię czekać!
Pan Kuleczka potarł się po czerwonym uchu.
Hmmm, może autobus się zepsuł i trzeba go naprawić? - powiedział.
Katastrofa aż się zatrzymała.
Właśnie! - wypaliła - Zepsuł się i już nigdy tu nie przyjedzie! A nas przysypie śnieg i zmienimy się w bałwanki, i zamarzniemy, i rozmrozimy się dopiero na wiosnę, i dopiero wtedy dojedziemy do domu! Nie chcę tak długo czekać! Nie lubię czekać. Pan Kuleczka chciał pocieszyć Katastrofę, że autobusy aż tak bardzo się nie spóźniają nawet zimą. Ale zdążył tylko wypuścić obłoczek pary spod szalika, bo Pypeć powiedział: Czasem miło się czeka.
I dalej podskakiwał, jakby nigdy nic. Katastrofę zamurowało. Przestała biegać i stanęła przed Pypciem.
Miło ci się czeka? - zapytała podejrzanie spokojnym głosem - Na mrozie? Jak autobus nie przyjeżdża i nie wiadomo, czy w ogóle przyjedzie? Pypeć zaczął podskakiwać na tylnych łapach.
W ogóle przyjedzie - odpowiedział lekko zdyszany. - Na pewno. Tylko nie wiadomo, kiedy. To taka niespodzianka.
Ładna mi niespodzianka! - rozzłościła się na dobre Katastrofa - Niespodzianka to nie jest żaden autobus, tylko coś przyjemnego!
Pypeć spróbował podskoczyć na przednich łapach, ale okazało się, że to nie takie proste, i wylądował w zaspie. Kiedy już trochę otrzepał się ze śniegu, powiedział: A ja myślę, że bardzo m iło będzie wejść do ciepłego i jasnego autobusu, który zawiezie nas do domu. Zwłaszcza że tak długo czekaliśmy. Nie ucieszysz się, jak wreszcie przyjedzie? Katastrofa była tak zła, że miała ochotę zawarczeć, choć kaczki zazwyczaj tego nie robią. Wcale się nie ucieszę! Nic a nic! Już ja mu powiem, co o tym myślę. Skrzyczę go strasz... -przerwała na chwilę. - Hura! Jedzie, jedzie, jest! Rzeczywiście, zza zakrętu wyjechał jasno oświetlony autobus.
A gdy siedzieli już w środku, Katastrofa powiedziała do Pypcia, który patrzył na przedświątecznie udekorowane ulice:
Wiesz co? Chyba masz rację. Czasem bez czekania nie byłoby tyle radości. Nawet ze zwykłego autobusu.
Pypeć uśmiechnął się i zapytał:
Ale właściwie mógłby przyjechać wcześniej, co?
Słyszałem, że są podobno niedobre na pamięć - powiedział pies Pypeć. -1 masło też. Siedzieli z kaczką Katastrofą przy stole w kuchni i łupali orzechy. Mucha Bzyk-Bzyk udawała, że jest Panem Maluśkiewiczem i pływała po stole w łódce z orzechowej łupinki. Nie bała się fal, bo po pierwsze, ich nie było, a po drugie, gdyby jednak się pojawiły, zawsze mogła odlecieć.
E tam - powiedziała Katastrofa na wszelki wypadek, bo sama nie wiedziała, co o tym myśleć.
Pypeć włożył kolejny orzech do dziadka. Katastrofa nacisnęła. Skorupka pękła i Pypeć wyjął z niej pofałdowany żółty orzech.
O, zobacz - powiedział niezrażony Pypeć - jest żółty jak piasek na plaży. Pamiętasz, jak byliśmy latem nad morzem, ja zrobiłem tunel, a ty tam wpadłaś?
Pamiętam - odpowiedziała niechętnie Katastrofa. Nie była zbyt dumna z tej przygody. - A pamiętasz, jaka była raz zimna woda? Wszyscy tak mówili! I nikt się nie kąpał, tylko ja -zadarła dziobek do góry.
Pypeć nic na to nie powiedział, chociaż z tego, co on pamiętał, Katastrofa zanurzyła wtedy tylko jedną łapę. I zaraz uciekła.
Bzyk-Bzyk znudziło się pływanie. Wyleciała z łupinki i usiadła na kupce orzechów.
Hi, hi, hi - zaśmiała się na ten widok Katastrofa. - A pamiętasz, jak poszliśmy z Panem Kuleczką na lody i każdy dostał po dwie kulki?
Aha - uśmiechnął się Pypeć. - A jak już zjedliśmy, to Pan Kuleczka powiedział, żebyśmy trochę sobie posiedzieli na ławce, bo on jeszcze coś musi załatwić.
A myśmy się bawili w detektywów i poszliśmy za nim - dopowiedziała Katastrofa. - I się okazało, że Pan Kuleczka poszedł jeszcze raz na lody! A jak wyszedł, miał rożek i chyba dziewięć kulek lodów. Orzechowych!
Nie, chyba tylko cztery - próbował sobie przypomnieć Pypeć. I dodał - Ale zawstydził się, jakby to było dziewięć.
I znowu kupił nam lody - ucieszyła się Katastrofa. - Świetnie było! Pypeć znów spojrzał na okrągłe orzechy, po których chodziła Bzyk-Bzyk. A pamiętasz, jak nauczyłaś mnie pleść wianki?
Aha! - Katastrofa aż podskoczyła -1 Bzyk-Bzyk też chciała mieć taki wianek jak ja i ty, ale nigdzie nie mogliśmy znaleźć takich malutkich kwiatuszków. Bzyk-Bzyk podleciała i usiadła Katastrofie na głowie.
I w końcu zamiast Bzyk-Bzyk w wianku była Bzyk-Bzyk na wianku - przypomniał sobie Pypeć. - Cały czas siedziała na kwiatku na moim czole. Bzyk-bzyk - potwierdziła radośnie Bzyk-Bzyk.
A pamiętasz... - zaczęła znów Katastrofa, gdy do kuchni wszedł Pan Kuleczka. Hmm - powiedział trochę zdziwiony - coś nie za dużo tych orzechów. Rzeczywiście, Katastrofa z Pypciem tak się zagadali, że zupełnie zapomnieli o łupaniu. Ale tyle nam się przypomniało! - zawołała Katastrofa. Dzięki orzechom - dodał Pypeć.
Tak jakbyśmy znów byli na wakacjach! - dokończyła Katastrofa.
Pan Kuleczka spojrzał na szarobury dzień za oknem i uśmiechnął się.
To świetnie - powiedział. - Łupanie może poczekać. A jak chcecie sobie poprzypominać wakacje, to mam coś jeszcze lepszego od orzechów. Chodźcie.
I wyszedł z kuchni. Katastrofa z Pypciem popędzili za nim do pokoju. Pan Kuleczka sięgnął do szafy i wyciągnął pudełko, a z pudełka...
Zdjęcia! - zawołali równocześnie Pypeć i Katastrofa. Bzyk-Bzyk tylko zabzyczała.
Nie zdążyłem ich powkładać do albumu - zaczął Pan Kuleczka, ale przerwał, bo wszyscy rzucili się do oglądania zdjęć.
I oglądali aż do kolacji. Jedne przypominały im bardzo dużo, a inne - nie bardzo. Na przykład to, na którym widać było wielkie oczy Katastrofy. Dopiero po dłuższym czasie Pan Kuleczka przypomniał sobie, że zrobił je w czasie zabawy w chowanego - jak Katastrofa zajrzała do szafy i go znalazła!
A nie mówiłem, że to lepsza przypominajka niż orzechy - powiedział Pan Kuleczka, gdy już składali zdjęcia z powrotem do pudełka.
Może i lepsza - zgodził się z namysłem Pypeć. - Ale teraz i tak nikt mnie nie przekona, że orzechy są niedobre na pamięć.
Nożyczki! - powiedziała kaczka Katastrofa takim tonem jak lekarz, który przeprowadza nadzwyczaj trudną operację. Pies Pypeć, pochylony nad kolorowymi papierami, przesunął nożyczki w jej stronę.
Zielona farbka! - zażądała natychmiast Katastrofa.
Pypeć przesunął zielony słoiczek. Przez chwilę słychać było tylko ciche posapywanie, szuranie pędzelka i skrzyp nożyczek, tnących papier...
Sprawa wymagała skupienia. Pypeć i Katastrofa robili pudełko na skarby. Pudełko musiało być najpiękniejsze na świecie. Dlatego każdy robił swoje i był pewien, że to jego będzie najpiękniejsze na świecie.
Niebieska farbka! - stanowczym głosem znów zażądała Katastrofa.
Pypeć bez słowa przesunął słoiczek z niebieską naklejką. Skleił już właśnie swoje pudełko i zastanawiał się, jak by je ozdobić. Czy namalować kolorowy kwiatek, czy złotą rybkę. A może złotą rybkę w kwiatki? Albo kwiatek w złote...
Aaa! - zawołała Katastrofa, przerywając Pypciowe rozmyślania - Zrobiłeś to specjalnie! Wszystko powiem Panu Kuleczce!
Co zrobiłem? Co specjalnie? Co powiesz? - rozglądał się nieprzytomnie Pypeć. Nie udawaj! - złościła się Katastrofa, mocując się z pędzelkiem - Co to za farbka? Pypeć przyjrzał się słoiczkowi: No, niebieska - powiedział niepewnie.
Niebieska jest naklejka! A farbka jest przezroczysta! Nie widzisz? - złościła się coraz bardziej Katastrofa.
Rzeczywiście - zgodził się Pypeć. I dodał zdziwiony: - Ale po co ci przezroczysta farbka? To nie żadna farbka, tylko klej - wyjęczała zrezygnowanym głosem Katastrofa. -Namalowałam klejowe niebo, zamiast niebieskiego! I skleił mi się pędzelek! Na szczęście zanim Pypeć zdążył się zmartwić, pojawił się Pan Kuleczka. Zabrał Katastrofę razem z pędzelkiem do łazienki i wśród krzyków opłukał. To znaczy opłukał tylko pędzelek, a krzyczała Katastrofa, bo pędzelek nie umiał. Potem Pan Kuleczka przyniósł oboje z powrotem.
A co zrobię z tym niebem? - spytała Katastrofa, żeby Pypeć z Panem Kuleczką nie myśleli, że tak łatwo im się ze wszystkim uda. - Widział pan kiedyś niebo koloru klejowego? Pan Kuleczka nic nie powiedział, tylko pomalował kawałek nieba na niebiesko. Klejowe plamy od razu zaczęły wyglądać jak chmury!
Hi, hi - ucieszyła się Katastrofa. - Pypeć, miałeś świetny pomysł. Dziękuję!
Dalej poszło już bez przygód. Tylko raz Katastrofie zgubiły się nożyczki, a raz Pypciowi pędzelek. Ale nożyczki zaraz się znalazły - w pudełku Pypcia, a pędzelek też się zaraz znalazł. W pudełku Pypcia. Katastrofa wcale się nie złościła, tylko trochę śmiała.
To niemożliwe! - powiedział Pan Kuleczka, gdy oba pudełka były już gotowe. - Po prostu niemożliwe. Są piękne. Najpiękniejsze na świecie! Oba! A jakie skarby w nich schowacie?
Katastrofa wybiegła na chwilę z pokoju i wróciła niosąc stertę różnych różności.
Myszę Wiszę, mój mały różowy kamyczek - wyliczała w biegu - muszelki i bursztyn, które znalazłam na plaży, trochę piasku w torebce, zasuszony kwiatek z łąki (tam, gdzie oglądaliśmy gwiazdy), kawałek ogona naszego latawca, to coś takie puchate, co nie wiem, co to jest...
Pypeć słuchał bardzo zamyślony.
...złotą kredkę - mówiła dalej Katastrofa - małe mydełko, co tak ładnie pachnie, żołędzia, którego znaleźliśmy, jak spotkaliśmy jeża, koralik z tęczą w środku... Ojej! - przerwała nagle.
Co się stało? - zapytał Pan Kuleczka.
Bo, bo, bo... - zająknęła się Katastrofa - to wszystko mi się nie zmieści...
Pan Kuleczka pokiwał głową. Skarbów faktycznie było bardzo dużo jak na takie pudełko.
A ty co schowasz w swoim? - zapytał jeszcze Pypcia.
Właściwie to już schowałem - odpowiedział Pypeć.
Pan Kuleczka z Katastrofą zdziwieni zerknęli do Pypciowego pudełka. Było puste!
Bo chciałem tam chować swoje marzenia - wyjaśnił Pypeć. - Ich jest bardzo dużo, ale nie zajmują wiele miejsca. Więc tak sobie teraz pomyślałem, że może bym wziął trochę skarbów Katastrofy do swojego pudełka? A Katastrofa wzięłaby trochę moich marzeń do swojego. I wszystko się zmieści.
Hura! - zawołała Katastrofa.
A Pan Kuleczka dodał:
No tak. Chyba właśnie o to chodzi: żeby się dzielić i skarbami, i marzeniami.
Było późno. Zazwyczaj o tej porze wszyscy już spali. Było cicho, ale nie całkiem. Z trawy dochodziło koncertowanie świerszczy, a z krzewów od czasu do czasu odzywał się jakiś ptak, który najwyraźniej wolał śpiewać nocą. Może w dzień się wstydził? Całkiem niesłusznie, bo wychodziło mu to bardzo ładnie. Było ciemno, ale też nie całkiem. Pypeć widział obok siebie Pana Kuleczkę i Katastrofę, a nawet Bzyk-Bzyk. Bzyk-Bzyk spała na ramieniu Pana Kuleczki. Katastrofa ziewała. A Pan Kuleczka patrzył w niebo.
Zobaczcie - powiedział Pan Kuleczka - to Wielka Niedźwiedzica. A to Wielki Wóz.
E tam - zaziewała naburmuszona Katastrofa. - Nie ma żadnych niedźwiedzi ani wozów. To
zwykłe gwiazdy.
Była zła, bo Pan Kuleczka powiedział, że dziś zaprosi ich na przedstawienie, a tymczasem przyszli tutaj.
Gwiazdy nigdy nie są zwykłe - nie zgodził się Pypeć. - Ale dlaczego tam wszystko jest wielkie - niedźwiedzice i wozy?
Nie wiem - uśmiechnął się Pan Kuleczka. - Ale jest też Mała Niedźwiedzica i Mały Wóz. O, tu.
Katastrofa naburmuszyła się jeszcze bardziej.
Ludzie są dziwni - powiedziała. - Patrzą na białe kropki na niebie i mówią, że to niedźwiedzie, albo wozy. W dodatku wielkie albo małe! Gwiazdy to gwiazdy, i już. I ziewnęła tak, że mogłaby chyba połknąć księżyc, który właśnie wychylił rogi zza drzewa. Ale zobacz - próbował przekonać ją Pypeć - przecież Wielki Wóz widać wyraźnie. Tu ma koła, a tu złamany dyszel, a tu...
Ooo... - zaczęła znów ziewać Katastrofa, ale nagle zakończyła: - ...ojej! A Pypeć razem z nią.
Ojej, ojej! - wołał - Coś odpadło z Wielkiego Wozu! Może koło, a może dyszel! Widziałem!
Ja też widziałam - wtórowała mu Katastrofa. - Musimy coś zrobić!
Nieee - cicho zaprzeczyła przebudzona Bzyk-Bzyk i zaraz znów zapadła w sen.
Spadło gdzieś tam, za lasem - pokazywał zdenerwowany Pypeć.
Pan Kuleczka przyglądał im się, ale nie wydawał się bardzo przejęty.
Na pewno zaraz pan powie, że na niebie jest też Wielki Warsztat, co? - rozzłościła się Katastrofa. - Ale jak się widzi wypadek, to trzeba szybko pomóc, prawda?!
Oczywiście - przyznał Pan Kuleczka. - Ale to nie był wypadek. Spójrzcie na Wielki Wóz.
Przecież ma wszystkie koła i dyszel.
Katastrofa i tak nie wiedziała, jak Wielki Wóz wyglądał poprzednio, ale Pypeć przyjrzał mu się uważnie i zdziwiony potwierdził: Rzeczywiście! To co to w takim razie było?
Spadająca gwiazda - wyjaśnił Pan Kuleczka. - Gwiazdy czasem spadają. Ojej - zmartwił się Pypeć - to musi być bardzo niebezpieczne. Spadł kiedyś z drabinki i okropnie się potłukł.
Niebezpieczne? - zastanowił się głośno Pan Kuleczka - Nie dla gwiazd...
Widziałam! - zawołała Katastrofa - Widziałam! Znowu jakaś spadła.
Ja też - potwierdził Pypeć. - Strasznie szybko. Jakby ktoś zrobił kreskę na wodzie...
I następna! - przerwała Katastrofa.
Niektórzy mówią - powiedział powoli Pan Kuleczka - że jak się pomyśli życzenie, kiedy spada gwiazda, to ono się spełni. Katastrofa spojrzała na niego oburzona.
I dopiero teraz nam pan to mówi?! Trzy gwiazdy się zmarnowały!
I zaraz zaczęła uważnie przyglądać się całemu niebu, żeby żadnej już nie przegapić.
Chciała pomyśleć mnóstwo życzeń dla każdego - dla Pana Kuleczki, Pypcia, Bzyk-Bzyk,
Pana Pinezki, no i dla siebie trochę też. [Na szczęście zostało jeszcze dużo gwiazd]
Nie wiem czy to prawda z tymi życzeniami - powiedział cicho Pan Kuleczka do Pypcia – ale dla mnie to chyba najwspanialsze przedstawienie...
No pewnie - zgodził się Pypeć. - Przecież występują w nim same gwiazdy!
Było ciemno, ciepło i cicho. Tylko zza uchylonego okna dochodził czasem z oddali stłumiony szum przejeżdżającego samochodu. Pies Pypeć przewracał się z boku na bok i próbował gonić sen. Muszkę
Bzyk-Bzyk dawno już położyli spać. Kaczka Katastrofa od dłuższego czasu pochrapywała
wesoło. Tylko Pypeć wciąż nie mógł zasnąć. Rozmyślał.
- Co by to było, gdyby tak wszyscy nigdy, ale to nigdy nie spali...? - mruczał sam do siebie -Można by się dłużej bawić... Nie trzeba by było przebierać się na noc... Ani myć przed snem...
Pypeć troszkę się rozmarzył, ale nagle zawstydził - jakby ktoś mógł podsłuchać jego myśli. Zaraz więc dodał:
- No i o ile więcej rzeczy można by zrobić - rozejrzał się po pokoju. - Pewnie ze dwa razy więcej łóżek, szafek, lampek, zabawek...
Wyobraził sobie dwa łóżka, dwie szafki z dwiema lampkami i dwie myszy Wiszę, śpiące z jedną Katastrofą.
- Ale z drugiej strony, właściwie po co Katastrofie dwa łóżka? - pomyślał i przewrócił się na drugi bok - Chyba by tylko biegała z jednego na drugie i z powrotem. I nie mogła się zdecydować, na którym się położyć. Poza tym, gdzie byśmy wstawili to drugie łóżko?
Za oknem gdzieś daleko zatrąbił samochód.
- I dwa razy więcej samochodów... - myślał dalej Pypeć. - Już i tak nie mieszczą się na ulicach i zajmują chodniki. Jakby ich było tak dużo, stałyby chyba wszędzie - na polach, łąkach, plażach, w ogródkach, na drzewach... Okropne! Brrr!
Wzdrygnął się, znów zmienił bok i spojrzał na drzewo za oknem. Na razie nie było tam żadnego samochodu, tylko ciemnogranatowe liście na tle jasnogranatowego nieba. Spomiędzy nich patrzył na Pypcia księżyc, okrągły jak guzik, ale bez dziurek.
- A księżyc w nocy nie śpi - odkrył nagle Pypeć. -1 nikt mu nie każe...
Zastanawiał się chwilę nad tym, że to niesprawiedliwe - zupełnie jakby był Katastrofą a nie Pypciem. Ale Katastrofa spała, więc przynajmniej troszeczkę chciał ją zastąpić.
- Chrrr - zachrapała nagle głośniej Katastrofa. Musiała poczuć, że o niej właśnie myśli.
- I jakby w nocy się nie spało - odkrył nagle Pypeć - to nikomu nie przeszkadzałoby chrapanie!
- Chrrr! - potwierdziła Katastrofa. Pypeć odwrócił się do ściany.
- Im bardziej goni się sen, tym bardziej on ucieka - pomyślał i popatrzył na cienie na ścianie. Jeden z nich wyglądał zupełnie jak Pan Kuleczka...
Pypeć wstał i poczłapał do kuchni. Przy kuchennym stole Pan Kuleczka pisał coś wśród rozłożonych papierów. Uniósł wzrok i spojrzał nieprzytomnie na Pypcia.
- Nie mogę zasnąć - wymruczał Pypeć, choć to właściwie było widać.
Pan Kuleczka oprzytomniał i odłożył długopis. Chyba chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił.
Pypeć był już właściwie całkiem duży, ale teraz nikt go nie widział, więc jak za bardzo dawnych czasów wskoczył Panu Kuleczce na ręce. Pan Kuleczka mocno go przytulił, zaczął kołysać i prosto do ucha cichutko zaśpiewał mu ich starą kołysankę-przytulankę, o której myślał, że już się nigdy nie przyda... A oczy Pypcia nagle bardzo, bardzo zachciały się zamknąć.
Pypeć zdążył jeszcze tylko pomyśleć:
- Ale jakby w nocy się nie spało, to nie byłoby kołysanek-przytulanek. Uśmiechnął się i przestał gonić sen. A wtedy... sen dogonił jego.
Katastrofciu - wołał Pan Kuleczka - nie odchodź tak daleko! Pypeć, chodź tutaj! Bzyk-Bzyk! Bzyk-Bzyk! No, gdzie ona jest?
Nie tak to sobie wyobrażał. Leżeli na plaży. Właściwie tylko Pan Kuleczka leżał, i to od czasu do czasu. Próbował pisać list, ale co chwila wstawał i rozglądał się wokół, czy wszystko w porządku. Przeważnie nie było w porządku.
Teraz ledwo wypatrzył Katastrofę spacerującą hen pod wydmami. Pypeć kopał rów z drugiej strony plaży. A Bzyk-Bzyk w ogóle nie było widać.
Nie lubię morza! - powiedziała Katastrofa, gdy w końcu niechętnie przyczłapała na koc.
Niee! - powtórzyła jak echo Bzyk-Bzyk. Okazało się, że chodziła wśród czarnych literek na liście i dlatego Pan Kuleczka jej nie zauważył.
Myślałam, że morze będzie jak duża wanna - mówiła dalej Katastrofa, człapiąc naokoło koca. - A ono robi za dużo szumu i w dodatku stale się rusza!
Pan Kuleczka pomyślał, że kogoś mu ten opis przypomina... Przytulił Katastrofę i głośno powiedział:
Wiesz, nie zawsze wszystko jest takie, jak sobie wyobrażamy.
Pypeć przybiegł, śmiesznie podskakując, bo gorący piasek parzył go w łapy. Przynajmniej jedna rzecz udała im się nadzwyczajnie - pogoda. Niebo było niebieskie jak farbka, a słońce grzało jak całkiem niezły piecyk.
No, tak - przypomniał sobie pan Kuleczka - Katastrofciu, włóż chustkę! Nie chcę! - krzyknęła Katastrofa - Wyglądam w niej jak stara babcia! Coś ty? - zdziwił się Pypeć - Raczej jak pirat.
To właściwie przekonało Katastrofę. Ale żeby się za szybko nie zgodzić, dodała: A dlaczego Pypeć nie ma czapki?
Bo ja sobie zrobię schowanko przed słońcem - odparł sam Pypeć.
I zaraz zaczął kopać tunel. Prawie nic przy tym nie nabałaganił. Tylko trochę piasku nasypał na koc, do koszyka zjedzeniem, na list, na Bzyk-Bzyk i do buzi Pana Kuleczki. Gmbhym - powiedział niezbyt wyraźnie Pan Kuleczka, bo mu piasek przeszkadzał. To ja nazbieram kamyczków i muszelek - powiedziała na to Katastrofa i poszła. Ale nie odchodź za daleko - mruknął już wyraźniej Pan Kuleczka i wrócił do pisania listu. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył, że Bzyk-Bzyk zasnęła, a Katastrofa wraca z pełnym wiaderkiem. Ale Pypcia nie było! Dopiero po chwili zauważył ogonek wystający z tunelu. - Pypeć, wychodź natychmiast! To niebezpieczne! - zawołał Pan Kuleczka i delikatnie pociągnął za ogon.
- A ja sobie wyobrażałem, że wsuniemy tam sobie koc, zapalimy latarkę i będziemy jeść i opowiadać różne ciekawe historie... - tłumaczył zapiaszczony Pypeć, spoglądając na zbliżającą się Katastrofę.
Wtedy Katastrofa nagle zawołała 'Aaaaa!" i wraz z wiaderkiem zniknęła z powierzchni ziemi. Okazało się, że wpadła do Pypciowego tunelu. Nawet jej się to spodobało, tylko Pypciowi było żal (bardziej tunelu niż Katastrofy)... A kiedy pomogli jej się wydostać i otrzepywali ją z piasku, Katastrofa powiedziała z przekonaniem do Pypcia: Wiesz, co? Nie zawsze wszystko jest tak, jak sobie wyobrażamy.
Wieczorem, kiedy Pan Kuleczka spojrzał na siebie, zobaczył, że cały jest bardzo, bardzo czerwony. I poczuł, że wszystko go swędzi. I że nie wie, jak mu się uda zasnąć. I że jutro na pewno nie będzie mógł wyjść na słońce. I że chyba po prostu za bardzo się opalił. Niech się pan nie martwi - powiedziała kaczka Katastrofa. - Jutro możemy pójść do lasu i będzie pan sobie leżał w cieniu. A Pypeć dodał:
Bo nie zawsze wszystko jest tak, jak sobie wyobrażamy.
Było niewesoło. Deszcz padał i padał. Kaczka Katastrofa, Pies Pypeć i mucha Bzyk-Bzyk próbowali zagrać w jakąś grę, ale wszystkie kostki się zgubiły.
- Na pewno Pypeć je zjadł - zażartowała Katastrofa.
Nikt się nie roześmiał i Katastrofa się obraziła. Potem Bzyk-Bzyk szukała kostek wśród jakichś pudełek pod szafą i zaplątała się w zapomnianą pajęczynę. A gdy Pypeć starał się ją wyplątać, zakurzył sobie nos. Zaczął kichać i nie mógł przestać. Katastrofę to bardzo rozbawiło, a Pypcia wcale, i teraz on się obraził.
- Wiecie co? - powiedział nagle Pan Kuleczka - W tych pudełkach są chyba stare zdjęcia!
- No to co? - wymamrotał Pypeć.
- Nie chcecie zobaczyć, jak wyglądałem, kiedy byłem mały? - zapytał niezrażony Pan Kuleczka i usiadł z jednym z pudełek na kanapie. A całe towarzystwo razem z nim. Zaraz na wierzchu było zdjęcie uśmiechniętej buzi jakiegoś bobasa.
- To ja - powiedział Pan Kuleczka.
- Naprawdę już wtedy nie miał pan włosów? - spytała Katastrofa.
Pan Kuleczka wytłumaczył, że najpierw nie miał, potem miał, a teraz znowu nie ma.
- Aha - ucieszyła się Katastrofa - to może znów panu wyrosną?
- Kto wie? - zamyślił się Pan Kuleczka i wyjął drugie zdjęcie. Jakiś chłopiec budował coś z klocków.
- A to kto? - zapytał Pypeć.
- To też ja - rzekł Pan Kuleczka.
- Ale pan szybko urósł! - zdziwiła się Katastrofa.
Pan Kuleczka powiedział, że kiedyś robiło się mniej zdjęć niż teraz.
- To jak się komuś robi mało zdjęć, to on szybciej rośnie? - zdziwiła się jeszcze bardziej Katastrofa.
Pan Kuleczka nie zdążył odpowiedzieć, bo Pypeć zawołał:
- O, a tu całe przedszkole!
- To był bal - wyjaśnił Pan Kuleczka. - Spróbujcie mnie znaleźć!
Zanim Katastrofa i Pypeć zdążyli kogoś pokazać, Bzyk-Bzyk usiadła na jednym z przedszkolaków.
- Brawo! - zawołał Pan Kuleczka - Ciekawe, jak mnie poznałaś?
- Pewnie po nosie - powiedziała Katastrofa, trochę zazdrosna, że Bzyk-Bzyk była szybsza. Rzeczywiście, chłopiec na zdjęciu miał nos dość hmm... okrągły.
- A wiecie, kto to? - zapytał nagle Pan Kuleczka, wskazując innego chłopca, który stał trochę z tyłu. Nikt nie wiedział. Bo skąd mogli znać kolegów Pana Kuleczki z przedszkola?
- To nasz sąsiad, Pan Pinezka - wyjaśnił Pan Kuleczka.
- Jejku - zdumieli się wszyscy.
Chłopiec na zdjęciu wcale nie przypominał Pana Pinezki: wyglądał na bardzo wesołego.
- To Pan Pinezka też był kiedyś mały? - upewniła się Katastrofa.
- Tak - potwierdził Pan Kuleczka. -1 wesoły... - dodała Katastrofa.
- To dlaczego teraz nie jest? - zapytał Pypeć i zaraz sam sobie odpowiedział: - Może zapomniał...
- Przypomnijmy mu! - zawołała Katastrofa i pobiegła do drzwi.
Pan Pinezka najpierw się zdziwił, a potem chyba ucieszył. Siedzieli z Panem Kuleczką oglądali zdjęcia, uśmiechali się i opowiadali o swoim przedszkolu, a potem o szkole - aż do kolacji, którą zjedli wszyscy razem. A kiedy leżeli już w łóżkach, Pypeć powiedział do Katastrofy:
- Dobrze, że mieliśmy to zdjęcie, bo teraz Pan Pinezka już nigdy nie zapomni, że może być wesoły.
Pies Pypeć miał tajemnicę. Nikomu nie mógł o niej powiedzieć. Ta tajemnica mogła sporo zmienić. Nie tylko w jego życiu, ale także w życiu Pana Kuleczki, kaczki Katastrofy i muszki Bzyk-Bzyk... Tajemnica była okrągła, zimna i niewielka. Nazywała się pięć złotych. Pojawiła się dawno temu - jeszcze jesienią. Raz, kiedy byli wszyscy w sklepie, Pypeć podszedł do pani sprzedawczyni i gdy nikt nie widział, dał jej swoje zbierane od dawna monety. Pani przeliczyła je uważnie, a potem podała mu te właśnie zimne pięć złotych. Bo Pypeć miał plan. Na parapecie w ich mieszkaniu stały skrzynki. Kiedyś coś w nich pewnie rosło, ale już od dawna
była w nich tylko ziemia. Gdy wrócili do domu, cichutko otworzył okno i wsunął pięć złotych
do skrzynki z ziemią.
Mijały dni... Pypeć często wyglądał przez okno. Liście opadły z drzew, spadł śnieg, potem stopniał, ale potem znów spadł i Pypeć pomyślał, że zima nigdy się nie skończy. Bo Pypeć czekał na wiosnę. Wiosną słońce zacznie przygrzewać, na gołym drzewie za oknem pojawią się plamki liści i zaśpiewają ptaki. Tak powiedział Pan Kuleczka. I jeszcze powiedział, że wiosną wszystko rośnie.
- Ja też urosnę! - zawołała wtedy Katastrofa - Będę wielka jak szafa i wszyscy będą się mnie słuchać!
Pypeć trochę się przestraszył. Ale zaraz powiedział, że jak ona się zrobi jak szafa, to on będzie wielki jak dom, a Bzyk-Bzyk jak piłka plażowa! Pan Kuleczka próbował tłumaczyć, że aż tyle nie urosną ale oni wcale nie byli tacy pewni. Najważniejsze - tego Pypeć był prawie pewien - że z jego pieniążka wyrośnie dużo nowych, małych, okrągłych i zimnych monet. Kupią za nie w końcu nowy parasol dla Pana Kuleczki, mnóstwo ubranek dla Bzyk-Bzyk i nie wiadomo co jeszcze. Może nawet samochód?
To było dawno. Od tego czasu Katastrofa urosła, ale do szafy na szczęście jeszcze jej sporo brakowało. A nawet do nocnej szafki Pana Kuleczki. Dziś od rana słońce przygrzewało tak mocno, że chyba musiała już być naprawdę wiosna. Pan Kuleczka uśmiechnął się radośnie i otworzył szeroko okno.
- Chodźcie, chodźcie! - zawołał. - Zobaczcie, co nam wyrosło!
Pypeć popędził, potykając się o własne uszy. Katastrofa i Bzyk-Bzyk za nim. Pypeć wyobrażał sobie, jak się wszyscy zdziwią skąd się wzięło tyle pieniędzy, a on im będzie tłumaczył, a potem pójdą na zakupy i...
- Ojej, co to? - zapytał zdziwiony.
Zamiast małych zimnych monet ze skrzynek wyrastały jakieś delikatne kolorowe kwiatki.
- To krokusy - wyjaśnił krótko Pan Kuleczka. -Ale, ale... Skąd...? - zaczął Pypeć.
- To naprawdę tajemnicza sprawa - powiedział Pan Kuleczka. - Wyobraźcie sobie, że gdy jesienią robiłem tu porządki, znalazłem w skrzynce pięć złotych. Kupiłem za nie cebulek i zasadziłem. Prawda, że pięknie wyrosły?
- Ale... - zaczął znów Pypeć.
- Nie myślałam, że z jednego pieniążka może wyrosnąć tyle radości - przerwała mu zachwycona Katastrofa.
-Nie! - potwierdziła Bzyk-Bzyk. A Pypeć już nic nie powiedział.
Był wieczór. Pan Kuleczka już dawno przeczytał wieczorną porcję wierszy, pocałował wszystkich na dobre sny i wyszedł z pokoju. Ale kaczka Katastrofa nie mogła zasnąć. Wszystko przez Pypcia, który z zamkniętymi oczami wciąż coś niewyraźnie mruczał. Katastrofa próbowała udawać, że w ogóle nie zwraca na niego uwagi. W końcu nie wytrzymała i zapytała: - Co robisz?
Pypeć mruczał dalej. Katastrofa się rozzłościła. Zeskoczyła ze swojego łóżeczka, podeszła cichutko do Pypcia i dmuchnęła mu w ucho. -Aaaaa! - zawołał Pypeć, podskakując jak
na sprężynie. Wreszcie szeroko otworzył oczy.
- Co robisz? - powtórzyła jakby nigdy nic Katastrofa.
Pypeć przez chwilę wyglądał, jakby nie wiedział, co na to odpowiedzieć, aż wreszcie wymamrotał:
- Myślę wiersz. Katastrofa nie zrozumiała.
- Wierszy się nie myśli, tylko czyta! - powiedziała - Przecież jakby Pan Kuleczka myślał nam wiersze na dobranoc, to byśmy nic nie słyszeli. Pypeć znów przez chwilę pomruczał z zamkniętymi oczami. Nagle otworzył je i powiedział:
- No tak. Ale zanim się wiersz przeczyta, to trzeba go wymyślić. A żeby wymyślić, trzeba myśleć. Więc ja teraz właśnie myślę wiersz!
I znów zamknął oczy - żeby myśleć, a może żeby odpocząć. Dawno nie powiedział tyle naraz. Katastrofę zaczęło aż skręcać z ciekawości.
- A co jest w tym wierszu? - zapytała.
- Ja i Pan Kuleczka - wymamrotał Pypeć i dodał - Nie przeszkadzaj. Katastrofa spróbowała nie rzeszkadzać. Wytrzymała prawie trzy sekundy.
- A ja też? - spytała od niechcenia.
- Ty? Nie - odparł krótko Pypeć.
- Dlaczego? - zapytała szczerze zdziwiona Katastrofa.
- Bo do "katastrofa" nie ma żadnego rymu - wytłumaczył Pypeć.
- Jak to?! - zawołała Katastrofa.
- Zwyczajnie. Nie ma i już - powiedział spokojnie Pypeć. - Sama spróbuj jakiś wymyślić.
- No, hm... - zamyśliła się Katastrofa. Było ciężko. - Na przykład... hm... na przykład... bofa, zofa i kapelofa.
- Eee tam - wykrzywił się Pypeć i znów zaczął mruczeć. - To nie są żadne rymy!
- Tak?! - rozzłościła się Katastrofa, tym bardziej że wiedziała, że Pypeć ma rację. - No to ciekawe, czy jest jakiś rym do "Pypeć".
- Jest - odparł dumnie Pypeć. Ale nie powiedział jaki. To rozzłościło Katastrofę jeszcze bardziej.
- To czemu nie powiesz? - zawołała, aż się przestraszyła, że zaraz przyjdzie Pan Kuleczka, więc dokończyła szeptem - No, jaki?
- Kapeć - odparł jakoś niepewnie Pypeć. Katastrofę zatkało.
- Jak to są twoje rymy, to ja już wolę sama wymyślić sobie wiersz! - powiedziała. Zamknęła oczy i zaczęła mruczeć tak jak Pypeć.
Kiedy po jakimś czasie Pan Kuleczka zajrzał do sypialni, zobaczył, że Katastrofa uśmiecha się przez sen. Więc też się do niej uśmiechnął. Pewnie uśmiechnąłby się jeszcze bardziej, gdyby wiedział, że śni jej się długi i bardzo piękny wiersz - z wszystkimi możliwymi i niemożliwymi rymami nie tylko do Katastrofy, ale także Pypcia, Pana Kuleczki, a nawet Bzyk-Bzyk...
Wiecie, co jest potrzebne do latania? - zapytał Pan Kuleczka.
Był ciepły i cichy poranek. Dzień niedawno się zaczął i jeszcze wszystko mogło się wydarzyć.
Jejku, pewnie, że wiemy! - zawołała kaczka Katastrofa, podskakując na łóżku - Przecież już tyle razy sobie o tym mówiliśmy!
I zrobiła fikołka. Z tego wszystkiego zapomniała powiedzieć, co jest potrzebne do latania. No, skrzydła - wtrącił pies Pypeć.
Wyglądał przez okno i próbował policzyć wszystkie ptaki, które siedziały na drzewie i ćwierkały radośnie. Za każdym razem, kiedy mu się już prawie udawało, któryś z ptaszków odlatywał albo przylatywały dwa inne i Pypeć musiał liczyć od nowa. Zaczynał być trochę zły.
Bzyk-bzyk - zabzyczała mucha Bzyk-Bzyk, pokazując swoje niewielkie, ale nadzwyczaj skuteczne skrzydełka.
Skrzydła? Tak - potwierdził Pan Kuleczka. I dodał tajemniczo: - Ale niekoniecznie.
Jak to niekoniecznie? - zawołała Katastrofa i ze zdumienia stanęła na głowie.
Pypeć nagle pomyślał, że właściwie to wszystko jedno, ile ptaszków siedzi na drzewie.
Zadowolony przestał wyglądać przez okno i powiedział:
No tak, na przykład rakieta nie ma skrzydeł, a lata!
Rakieta! Zróbmy rakietę! Polecimy na księżyc! - zawołała Katastrofa. Zeskoczyła z łóżka i zaczęła biegać w tę i z powrotem, szybko jak rakieta.
Pan Kuleczka potarł czoło i powiedział trochę zakłopotany:
Hm, rzeczywiście chciałem, żebyśmy zrobili coś latającego. Ale...
Wyszedł na chwilę z pokoju. Gdy wrócił, trzymał w ręku kilka cienkich długich drewienek i kolorowy papier.
Rakieta? Z tego? Niemożliwe! - wołała Katastrofa. A ja wiem - ucieszył się Pypeć. - Zrobimy latawiec!
I rzeczywiście. Zajęcie mieli aż do obiadu. Kleili, cięli i przywiązywali sznurek. Latawiec udał im się nadspodziewanie dobrze.
Ale wielki! - powiedział Pypeć - Chyba taki jak ja!
Ale ma o wiele dłuższy ogon! - zawołała zaraz Katastrofa -1 bardziej kolorowy niż twój! Katastrofa zaraz chciała puszczać latawiec w domu, ale Pan Kuleczka wytłumaczył, że latawiec, tak jak ptaki, potrzebuje więcej miejsca. Więc zaraz po obiedzie pojechali autobusem za miasto. Byli bardzo dumni. Wszyscy im się przyglądali. Nawet pan kierowca. Pan Kuleczka pokazał Katastrofie i Pypciowi, jak trzymać sznurek i w którą stronę trzeba biec. Najpierw trochę się kłócili, kto pierwszy będzie trzymał, ale potem... Biegali i biegali, ale latawiec jakoś nie bardzo chciał wznieść się w powietrze. Nie pomogło nawet i to, że Bzyk-Bzyk latała koło niego i bzyczała po swojemu zachęcająco...
A mówiłam, żeby mu zrobić skrzydła! - powiedziała Katastrofa, zdyszana i zła - Jakby miał skrzydła, to na pewno by poleciał.
A ja myślę, że on się boi - powiedział z przekonaniem Pypeć. - To przecież ma jego pierwszy lot.
Pogłaskał latawiec, coś do niego zaszeptał i pobiegł jeszcze raz, mocno trzymając sznurek. Latawiec zaszumiał ogonem i nagle zaczął się wznosić coraz wyżej i wyżej... Hura! - zawołali wszyscy.
A gdy wracali do domu na kolację, Katastrofa powiedziała: To jednak można latać bez skrzydeł. A Pypeć dodał:
- Tylko potrzebny jest ktoś, kto szybko biega i mocno trzyma sznurek!
Psa Pypcia obudziło furkotanie.
Zaraz - powiedział do siebie, nie otwierając oczu. - Właściwie tylko ptaki furkoczą. U nas tylko Katastrofa jest ptakiem. Ale Katastrofa nie umie furkotać, bo ma za krótkie skrzydełka. Zresztą teraz śpi. Słyszę jej pochrapywanie. Więc...
Pomilczał chwilę, rozmyślając. W końcu, wciąż z zamkniętymi oczyma, uśmiechnął się i powiedział:
Aha. Więc to niemożliwe, żeby w naszym domu coś furkotało. Po prostu mi się zdaje. Wtedy właśnie coś mu zafurkotało nad samą głową.
Pypeć otworzył oczy. Obok zobaczył śpiącą wciąż Katastrofę, a tuż nad sobą na półeczce
- szarego ptaszka. Ptaszek wyglądał na przestraszonego. Przekrzywił główkę i wpatrywał się w Pypcia.
Hej - powiedział Pypeć. - To ty tak furkoczesz?
Ptaszek natychmiast poderwał się w górę, odbił się od sufitu, potem od ściany, potem od drugiej ściany, a potem jeszcze parę razy powtórzył tę samą trasę. Furkotał przy tym nieprzytomnie.
Ojej - zmartwił się Pypeć - ciasno ci, co? A mnie się zawsze wydawało, że mamy takie wielkie mieszkanie.
Ptaszek zafurkotał jeszcze raz. Trafił w lampkę, która spadła prosto na Katastrofę. Nic im się obu nie stało, tylko Katastrofa przestała chrapać i wyskoczyła z łóżka.
- Uwaga, lampy spadają! - zawołała trochę nieprzytomnie.
Wtedy do pokoju wleciała mucha Bzyk-Bzyk i Pan Kuleczka. Ptaszek na ich widok natychmiast dał popisowy koncert furkotania.
To wróbelek! - zawołał Pan Kuleczka - Bzyk-Bzyk, lepiej się schowaj! Zdaje się, że wróbelki bardzo lubią muszki.
Zgrabnym ruchem podsunął Bzyk-Bzyk słoik, a gdy tam wleciała, zakręcił przykrywkę z dziurkami i odstawił.
Jak wróbelki lubią muszki, to dlaczego pan zamyka Bzyk-Bzyk? - zaprotestowała Katastrofa.
Wróbelek latał to tu, to tam, a wszyscy usiłowali nadążyć za nim oczyma. Nawet Bzyk-Bzyk zza słoikowej szyby.
Sprawa jest poważna - powiedział Pan Kuleczka. - Zaraz zobaczycie. I zaprowadził ich do kuchni. W kuchni było uchylone okno. Tędy wleciał - wyjaśnił Pan Kuleczka.
Ale wszyscy patrzyli gdzie indziej. Na podłogę. Na podłodze leżały obrazki, które jeszcze wczoraj wisiały na ścianie, pudełeczka z przyprawami, które jeszcze wczoraj stały na półeczkach, jakieś książki (chyba kucharskie), papiery i mnóstwo innych rzeczy, które wzięły się nie wiadomo skąd. Wyglądało to gorzej niż kącik Pypcia i Katastrofy po całym dniu świetnej zabawy.
- On na pewno nie zrobił tego specjalnie! - zawołała Katastrofa.
- Oczywiście, że nie - powiedział Pan Kuleczka. - Po prostu bardzo się boi, a tutaj jest mu okropnie ciasno.
Musimy go wypuścić - stwierdził stanowczo Pypeć.
Wrócili do pokoju. Zamknęli drzwi, a Pan Kuleczka odsunął zasłony i otworzył szeroko okno. Zrobiło się trochę chłodno, ale nikt nie narzekał. Chodziło przecież o ważniejszą sprawę. Wróbelek najpierw nie bardzo wiedział, po co to wszystko. Ale gdy zaczęli wymachiwać rękoma, łapami i skrzydełkami (co tam kto miał), zafurkotał krótko i zaraz był za oknem.
Szkoda, że się z nami nie pożegnał - powiedziała Katastrofa.
A mnie się zdaje, że słyszę jeszcze jego furkotanie - zdziwił się Pypeć.
Katastrofa przez chwilę nasłuchiwała, a potem krzyknęła:
Jakie tam furkotanie! Zapomnieliśmy o Bzyk-Bzyk!
I wszyscy rzucili się wypuszczać Bzyk-Bzyk ze słoika. Czekało ich jeszcze mnóstwo sprzątania, ale byli bardzo zadowoleni. Niejeden książę z bajki mógł im pozazdrościć. Dzień ledwo się zaczął, a im już się udało uwolnić aż dwie osoby!
Pies Pypeć budował dom. Każdy miał w nim swój osobny pokój: Pan Kuleczka, kaczka Katastrofa, Pypeć, a nawet much a Bzyk-Bzyk, która była malutka, ale kiedyś przecież w końcu urośnie. A jak urośnie, na pewno zamarzy o oddzielnym pokoju. Pypeć był tego pewien.
Jeszcze dach... - powiedział Pypeć do siebie i zaczął delikatnie układać długie klocki. Pomagał sobie wysuniętym językiem. Już dawno zauważył, że z wysuniętym językiem wszystkie trudne prace idą znacznie łatwiej.
I jeszcze tylko komin... - powiedział, z zadowoleniem patrząc na swoje dzieło.
Schylił się, wypatrując odpowiedniego klocka, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju jednym susem wpadła Katastrofa.
Huuu! - zahuczała jak sowa, ale zaraz wyjaśniła - Jestem kangurem! Poluję na dzikie psy dingo!
I w podskokach błyskawicznie zbliżyła się do Pypcia. Najwyraźniej miała zamiar wskoczyć prosto na niego. Wzbiła się w górę jak na sprężynce, ale Pypeć zrobił krok w bok i... Katastrofa spadła prosto na dom. Rozległ się chrzęst i gruchot, a cała budowla w jednej chwili zmieniła się w kupkę rozsypanych klocków. Tylko z boku pozostał samotny kawałek jednej ściany. W samym środku rumowiska z niezbyt mądrą miną siedziała Katastrofa. Pypeć nie mówił nic, ale patrzył na nią takim wzrokiem, że Katastrofa odezwała się drżącym głosem:
To może już lepiej coś powiedz. Albo nawet nakrzycz. No, odezwij się, co? Uff - wysapał w końcu Pypeć.
Ja niechcący. Naprawdę. Wcale nie chciałam - zaczęła się tłumaczyć Katastrofa. - Nie
wiedziałam, że kangury aż tak daleko skaczą!
Uff - zasapał znowu Pypeć.
Wiesz, co? - zaproponowała Katastrofa
Ja ci to wszystko zaraz odbuduję.
I wstała. Klocki zachrzęściły znowu. To rozpadł się ostatni samotny kawałek ściany. Pypciowi rozbłysły oczy. Wyglądało na to, że teraz już na pewno coś powie, i to całkiem głośno.
Katastrofa zaczęła się zastanawiać, czy w tym pokoju jest jakaś mysia dziura, a jeśli jest, to czy zmieściłaby się w niej pewna zupełnie niewielka kaczka... Nie zdążyła tego sprawdzić, bo w drzwiach stanął Pan Kuleczka. Wystarczył mu jeden rzut oka, żeby wszystko zrozumieć. Pogłaskał Pypcia i wyjął Katastrofę z rumowiska.
Bo ja byłam kangurem - natychmiast zaczęła się tłumaczyć Katastrofa.
Chciałem zbudować dom dla nas wszystkich - grobowym głosem powiedział równocześnie Pypeć.
Dom dla wszystkich? - powtórzył Pan Kuleczka - To świetny pomysł! Ale jeśli dla wszystkich, to może wszyscy go zbudujemy? Kangur też.
Pypeć na początku wcale nie był pewien, czy to dobry pomysł, ale w końcu dał się przekonać. Dom udał im się nad podziw. Pokój Katastrofy miał każdą ścianę innego koloru. U Pypcia był specjalny zaciszny kącik, w którym można by się chować i rozmyślać w zupełnej ciszy. Pokoik Bzyk-Bzyk był najmniejszy, ale wstawili do niego malutkie mebelki i tak jej się spodobał, że wcale nie chciała z niego wylecieć. Pokój Pana Kuleczki właściwie niczym specjalnym się nie wyróżniał. No, może tym, że było w nim najwięcej drzwi: i do pokoju Pypcia, i do pokoju Katastrofy, i do pokoju Bzyk-Bzyk.
Na wszelki wypadek. Żeby Pan Kuleczka zawsze mógł przyjść do nich tak szybko jak dzisiaj!
Mój Pan Kuleczka goni twoją psa! - wołała kaczka Katastrofa - Zaraz go zje!
- Jaki twój? - zamruczał pies Pypeć - To mój Pan Kuleczka! Ja go pierwszy zobaczyłem! Ty mówiłaś, że to jakiś czajniczek!
Bo ręka to najpierw był dziobek - wykrzyczała Katastrofa. - Zjada go, zjada! Oj! I z Pana Kuleczki zrobiła się... zrobiła się... lokomotywa - pisnęła zdumiona.
Leżeli na plecach i pokazywali sobie chmury, które gnane niezbyt silnym wiatrem przelatywały nad ich kocem. Było ciepło. Pachniało trawą i odpoczynkiem. Pan Kuleczka leżał obok. Na szczęście nie był bardziej podobny do czajniczka i lokomotywy niż zwykle.
Chciałbym być chmurą - powiedział nagle Pypeć. - Chmury to mają dobrze. Mogą sobie lecieć, gdzie chcą i patrzeć na wszystko z góry. Stamtąd wszystko ładniej wygląda - tak jak z naszego okna. Dopiero jak się zejdzie na podwórko, to widać różne śmieci. Ciekawe, dokąd tak pędzą - Katastrofa przeturlała się na brzuch i spojrzał pytająco na Pana Kuleczkę.
Myślę, że same nie wiedzą - odpowiedział zadumany Pan Kuleczka.
Nie! - podchwyciła mucha Bzyk-Bzyk, choć nikt na nią specjalnie nie zwracał uwagi.
Zresztą oprócz "nie" nie mówiła nic innego.
A kto może wiedzieć, jak nie one? - zdziwiła się Katastrofa - Przecież to w końcu one pędzą prawda?
Na chwilę zapadło milczenie. Tylko Bzyk-Bzyk bzyczała zwyczajnie, jak za dawnych czasów i coś szumiało w trawie.
Ja wiem! - zawołał nagle Pypeć.
Wiesz, gdzie pędzą chmury? - zdziwiła się Katastrofa.
Nie! - powiedzieli równocześnie Pypeć i Bzyk-Bzyk. Po czym już sam Pypeć wyjaśnił: Wiem, kto wie. Wiatr. Bo to przecież on je pędzi. Pan Kuleczka nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył.
Ciekawe, czy chmury wiedzą o wietrze - mówił dalej Pypeć. - Ale najbardziej to chciałbym wiedzieć, co chmura myśli o sobie. Na przykład ta pokazał niedawną lokomotywę, która tymczasem przeobraziła się w coś pomiędzy leżącym Pałacem Kultury a mrówkojadem. - Bo to chyba strasznie dziwne, tak co chwila być czym innym.
Aha! - potwierdziła Katastrofa. - Można całkiem zapomnieć, czym się jest naprawdę.
Brr - wzdrygnął się Pypeć. - To ja już wolę być Pypciem. A jakbym zapomniał? - zapytała
trochę przestraszona.
To ja ci przypomnę - pogłaskał go Pan Kuleczka. I ja - dodał Pypeć.
Tylko Bzyk-Bzyk nie mogła powiedzieć nic innego, jak tylko swoje: -Nie!
Ale Pypeć i tak wiedział, że w razie czego na nią też może liczyć.
Wieczorem w domu bawili się w chmury - każdy był kim innym: Pypeć przebrał się za listonosza, Katastrofa za księżniczkę, Bzyk-Bzyk za pająka, a Pan Kuleczka za parasol. Bawili się świetnie. I nikt nie zapomniał, kim jest naprawdę.
Padał śnieg. Wielkie płatki wirowały i jeden za drugim opadały na ulicę, chodnik, kapelusz Pana Kuleczki i nos psa Pypcia. Pypeć nic nie mówił, ale uważał, że na jego nos spada ich stanowczo za dużo. Tak jakby ktoś specjalnie tam celował! A na przykład na kaczkę
Katastrofę spadało znacznie mniej. Ale może dlatego, że Katastrofa biegała w tę i z powrotem i łapała płatki dziobem?
Najmniej na pewno spadało na muchę Bzyk-Bzyk. Właściwie to w ogóle nic, bo schowała się pod ciepłą zimową muszką Pana Kuleczki. Nie pozwalali jej stamtąd wyfruwać, żeby się nie przeziębiła. Takiej małej muszce strasznie trudno potem dawać lekarstwa. Nawet kropelka to dla niej bardzo dużo! Goń mnie! - krzyknęła Katastrofa do Pypcia.
Pypeć chciał jej powiedzieć, że nie ma zamiaru nikogo gonić, ale nie zdążył, bo na nos spadł mu wyjątkowo duży płatek śniegu. A Katastrofa, nie oglądając się już, popędziła przed siebie, prawie zniknęła im z oczu - jakby schowała się za śnieżnobiałą firanką. Po chwili usłyszeli z oddali jej głoś: - Zobaczcie, zobaczcie! Znalazłam jaskinię skarbów!
Gdy ją zobaczyli, stała nieruchomo i wpatrywała się w coś szeroko otwartymi oczami.
Pypeć natychmiast zapomniał, że nie miał zamiaru nikogo gonić. Potruchtał trochę szybciej i stanął obok niej. Znieruchomiał i też szeroko otworzył oczy. Tak zastał ich Pan Kuleczka, kiedy w końcu do nich doczłapał. Jaskinia skarbów okazała się wystawą wielkiego sklepu z zabawkami. Katastrofa wskoczyła Panu Kuleczce na ręce, żeby wszystko lepiej widzieć.
Przez chwilę wszyscy stali i patrzyli. Śnieg przysypywał ich płatek po płatku i powoli
zmieniali siew bałwanki...
Cudowna! - zawołała wreszcie Katastrofa.
Wspaniała - zgodził się Pypeć.
Świetna! - dodała Katastrofa.
Piękna - przytaknął Pypeć.
Fantastyczna! - zachwycała się Katastrofa.
I jaka duża - zauważył Pypeć.
I kolorowa! - dodała Katastrofa.
Bardzo chciałbym ją mieć - wyszeptał Pypeć.
Ciekawe, czy można by nią jeździć po śniegu - zaczęła się zastanawiać Katastrofa. Pypeć pierwszy raz oderwał wzrok od szyby wystawowej i spojrzał na Katastrofę zdziwiony. No, coś ty? - powiedział - Przecież by się zniszczyła! Prosto ze sklepu trzeba by ją bardzo delikatnie zanieść do domu. Teraz zdziwiła się Katastrofa.
Ee, dlaczego? Przecież ma całkiem duże koła, więc sobie poradzi. Koła? - zapytał Pypeć - A co nazywasz kołami?
Kołami nazywam koła! - odpowiedziała trochę rozzłoszczona Katastrofa. Nie lubiła jak ktoś sobie z niej żartował.
Masz na myśli bombki? - zapytał Pypeć z niewyraźną miną tak jakby czegoś nie mógł zrozumieć.
Jakie bombki? - rozzłościła się na dobre Katastrofa - Normalne koła! Widziałeś kiedyś koparkę z bombkami?
Koparkę? - powtórzył ze zdumieniem Pypeć - Przecież mówimy o choince!
I dopiero teraz zrozumieli, że każdy zachwycał się czym innym... Katastrofa przez chwilę myślała, czy się nie obrazić, ale zanim się zdecydowała, Pan Kuleczka zaczął się śmiać.
Potem roześmiał się Pypeć, a Katastrofa w końcu też nie wytrzymała. Nawet Bzyk-Bzyk bzyczała długo i wesoło.
A gdy wracali do domu, Pypeć powiedział:
Wiecie, co? Może w tym roku rzeczywiście zrobimy choinkę na kółkach? Moglibyśmy wtedy nawet chodzić z nią na spacer!
Pan Kuleczka wyjmował z pralki pranie i podśpiewywał. Lubił rozwieszać kolorowe ubranka na sznurkach, bo przypominały mu flagi na dawnych statkach.
Nie! - usłyszał zza drzwi pokoju.
Nie zwrócił na to uwagi, bo muszka Bzyk-Bzyk właściwie stale mówiła tylko "nie". Ale kiedy znów i
znów usłyszał "nie, nie, nie!", coś go zastanowiło. To nie był głos Bzyk-Bzyk, tylko Pypcia!
Są dwie możliwości - zamruczał Pan Kuleczka. – Albo Bzyk-Bzyk zamieniła się na głosy z Pypciem, albo stało się coś bardzo, bardzo poważnego...
I poszedł do pokoju. Gdy otworzył drzwi, zobaczył
Pypcia, który siedział przy szafie i właśnie powtarzał:
Nie, nie, nie!
Bzyk-Bzyk latała nad nim, pobzykując jak za dawnych czasów. Kaczki Katastrofy nie było.
Z kim ty rozmawiasz?- zapytał zaniepokojony Pan Kuleczka.
Pypeć nic nie powiedział, ale wyglądał na lekko spłoszonego.
Bo to ona zaczęła! - wypalił w końcu.
Pan Kuleczka otworzył szeroko oczy. Bzyk-Bzyk latała w kółko i bzyczała mu raz do jednego, raz do drugiego ucha, aż Panu Kuleczce zaczęło dudnić w głowie. Zabrała mi kość - mówił dalej Pypeć, nieco mniej pewnie.
Zaraz - poprosił Pan Kuleczka - chwileczkę, powiedz wszystko od początku. Tylko powoli i wyraźnie, bo coś strasznie dudni mi w głowie. Bzyk-Bzyk, przestań wreszcie! Bzyk-Bzyk usiadła na szafie. Bzyczeć przestało, ale dudniło dalej. No więc... - zaczął zupełnie już niepewnie Pypeć.
I wtedy Pan Kuleczka się zorientował, że wcale nie dudni mu w głowie, tylko w szafie. Dudni i mruczy! Podskoczył do szafy, jakby był Panem Piłeczką i przekręcił klucz. Z szafy wybiegła Katastrofa owinięta długim pana kuleczkowym szalikiem. I chyba z rozpędu wymruczała przez szalik: Wypuść mnie!
A potem wszyscy zaczęli mówić naraz. Pypeć, że Katastrofa zabrała mu jego ulubioną gumową kość. Odwinięta z szala Katastrofa, że Pypeć zgubił jej Myszę-Wiszę. Bzyk-Bzyk, że nie, nie. Pypeć, że prosił i prosił, a ona nic, no to ją zamknął w szafie. Katastrofa, że stukała i wołała, a on nie chciał jej wypuścić, a ona zaplątała się w szalik. Bzyk-Bzyk, że nie, nie. Panu Kuleczce dudniło w głowie jeszcze bardziej niż przed chwilą. Miał ogromną ochotę zawołać strasznym głosem, gdy nagle coś sobie przypomniał. Aha, więc pokłóciliście się o kość i o Wiszę? - zapytał. Mhy - zawołali chórem Pypeć z Katastrofą.
Pan Kuleczka wyszedł z pokoju, a po chwili wrócił. W jednej ręce trzymał kość, a w drugiej Myszę-Wiszę. I kość, i Wisza były mokre. Wisza bardziej.
Właśnie je wam wyprałem, bo wyglądały już mocno nieszczególnie - wyjaśnił jakby nigdy nic.
Pypeć i Katastrofa tak się na Pana Kuleczkę obrazili, że aż zapomnieli o swojej kłótni. Zamknęli się w szafie (ale nie na klucz) i bawili się do kolacji w jaskinię zbójców. Myszą Wisza też była zbójcą kość - zbójecką maczugą a Bzyk-Bzyk - wiernym sługą zbójców. Dopiero przy kolacji wszyscy się pogodzili, bo Pan Kuleczka obiecał, że ZAWSZE będzie im mówił, jak coś weźmie do prania. No a poza tym zrobił taką przepyszną sałatkę owocową że się przy niej po prostu zupełnie nie dało kłócić.
Pan Kuleczka, kaczka Katastrofa, pies Pypeć i mucha Bzyk-Bzyk byli w lesie. Takim prawdziwym, gdzie drzewa są grube i wysokie, pod nogami można zobaczyć poziomkę albo jagodę, a w krzakach spotkać krasnoludka albo nawet dzika.
- Mru-mru-mru, mru-mru-mru - mruczała kaczka Katastrofa. Na wszelki wypadek, żeby odstraszyć dzika, jeśli by się akurat jakiś chował w pobliżu. A krasnoludek - myślała - na pewno by się takiej mruczanki nie przestraszył.
Wokół szumiało i śpiewało. Szumiały drzewa, a śpiewały najprawdopodobniej ptaki. Ale mogło być też odwrotnie, bo widać było tylko drzewa, a ptaków ani trochę. Tak rozmyślał Pypeć. Z doświadczenia jednak wiedział, że śpiewają właśnie ptaki. Drzewa właściwie nic nie robią. Tylko rosną. No i szumią ale tylko wtedy, gdy jest wiatr. Gdy wiatru nie ma, nie szumią.
A wiatr potrafi szumieć bez drzew - powiedział głośno Pypeć. -1 to tak, że uszy furkoczą. Co? - zdziwiła się Katastrofa i aż przestała mruczeć.
Pypeć spojrzał na nią trochę nieprzytomnie. Potem spojrzał uważniej i powiedział: Ojej, dlaczego jesteś w kropki? Kropki? - zdziwiła się Katastrofa
Ale kiedy popatrzyła po sobie, zobaczyła, że rzeczywiście ma na sobie mnóstwo małych czarnych kropek.
Ojej - powiedziała tym razem Katastrofa. A potem dodała: - Ojej, ojej! One się ruszają! I podskoczyła w górę, jakby nie była kaczką tylko kangurem, i to na sprężynce. Machała przy tym z całych sił skrzydełkami, podnosiła to jedną to drugą nóżkę, i wołała: Mru-mru-mru!
Pan Kuleczka za bardzo grubym drzewem pokazywał w tym czasie muszce Bzyk-Bzyk różne rodzaje mchu, cierpliwie znosząc nieustanne "Nie!". Gdy usłyszał dziwne odgłosy, wyjrzał zza drzewa i otworzył szeroko oczy. Najbardziej zdziwiło go, że Katastrofa tak głośno mruczy. Ruszył w jej kierunku, ale Bzyk-Bzyk była szybsza. Z wielkim bzykiem zaczęła ganiać kropki, które uciekały z Katastrofy.
Katastrofa przestała machać, bo się bała, że trafi Bzyk-Bzyk. Powtarzała tylko nieustannie: Mru-m ru-m ru!
Pypeć biegał naokoło niej. Uważał, że w tak trudnej sytuacji powinien coś robić. Nie chciał, żeby mu się w głowie zakręciło, więc co jakiś czas zawracał i pędził w drugą stronę. Pan Kuleczka dobiegł w końcu nieco zasapany i ku zdumieniu Pypcia dysząc zamruczał: Mró-hu-hu...
A Katastrofa krzyknęła wreszcie pełnym głosem:
No właśnie! Przecież wciąż mówię, że mrówki mnie oblazły!
Wspólnymi siłami jakoś udało im się pożegnać z mrówkami. Potem chcieli pomóc odbudowywać mrowisko, na którym - jak się okazało - usiadła Katastrofa. Ale Pan Kuleczka im wytłumaczył, że mrówki same sobie z tym lepiej poradzą.
Wiecie, co? - powiedziała Katastrofa - Tylko już lepiej nie mruczmy w lesie. Bo jak ja mruczałam, to one na pewno pomyślały, że ja je wołam, i dlatego do mnie przyszły.
Więc wracając podśpiewywali tylko "lalala". Na wszelki wypadek cichutko. Bo kto wie, czy w takim dużym lesie nie mieszka na przykład lalalampart?
Pan Kuleczka gotował przysmak wszystkich - zupę jarzynową. Kroił właśnie seler, gdy do kuchni wbiegł pies Pypeć. Miał zamknięte oczy. Ojej - zmartwił się Pan Kuleczka na jego widok. - Co ci się stało?
Hmmm - odpowiedział Pypeć. Wiele to nie wyjaśniło, ale Pypeć nie mógł powiedzieć więcej. Szczękę miał szczelnie owiniętą kolorową chustką. Na chwilę otworzył oczy, ale potem zaraz zamknął, uniósł nos, wciągnął parę razy powietrze i nie otwierając oczu wybiegł pędem z kuchni.
Pan Kuleczka postanowił, że na wszelki wypadek
niczemu się nie będzie dziwił. Spróbował zupy i stwierdził, że trzeba by dodać trochę marchewki. Właśnie ją kroił na eleganckie pomarańczowe plasterki, , gdy do kuchni wpadła kaczka Katastrofa. Ciiii - wyszeptała, choć Pan Kuleczka nie zdążył się jeszcze odezwać, i schowała się za lodówką.
Rozumiesz coś z tego? - zapytał Pan Kuleczka muszkę Bzyk-Bzyk, wciąż starając się nie dziwić. Bzyk-Bzyk latała nad jarzynami, ale nie siadała na nich, bo wiedziała, że nie wolno. Bzyk - odpowiedziała, jak to ona.
Pan Kuleczka spróbował zupy i w zamyśleniu dosypał trochę soli.
Mieszał w garnku chochelką gdy do kuchni znów wbiegł Pypeć. Z zamkniętymi oczami uniósł nos i wciągnął powietrze. A potem pobiegł prosto za lodówkę i złapał Katastrofę. Mmmm! - zamruczał radośnie, otwierając oczy.
Katastrofa przez chwilę krzyczała, że to niesprawiedliwe, że Pypeć podglądał, ale robiła to bez przekonania. Tym bardziej że Pan Kuleczka zaraz zawołał, że zupa gotowa.
Przy stole wszystko się wyjaśniło. Katastrofa wytłumaczyła, że bawili się w ciuchowanego, czyli w ciuciubabkę i chowanego równocześnie. Pypeć już nie miał chustki, więc mógł mówić i wytłumaczył, że mu się trochę zsunęła z oczu. Trzymał je zamknięte, żeby nie oszukiwać. A Katastrofę łatwo odnalazł, bo przecież wszystkie psy mają świetny węch.
Mógł ją znaleźć już wcześniej, tylko ciągle zachwycał się zapachem zupy...
Kiedy jedli dokładkę, Katastrofa zaczęła się zastanawiać, jak to jest, że takie niepodobne do siebie - okrągłe ziemniaki i spiczaste pietruszki, pomarańczowe marchewki i biała sól mogą się tak dobrze pogodzić i zrobić razem coś zupełnie, zupełnie nowego - zupę.
I wtedy Pypeć powiedział:
Ja wiem. Bo na przykład w rodzinie też każdy jest inny, ale dopiero wszyscy razem są rodziną. Zupa jest jak rodzina.
Pan Kuleczka uśmiechnął się, potarł oko i dla czegoś pociągnął nosem. A Katastrofa powiedziała:
Bardzo, bardzo dobra rodzina. I znów podstawiła swój talerz.
Kaczka Katastrofa nie lubiła zostawać w domu sama. Nie lubiła, jak jej ktoś ciągle przerywał. I nie lubiła odbierać telefonów.
A teraz nie dość, że została sama, to jeszcze w ogóle nie mogła się pobawić ze swoją nową przytulanką - myszą Wiszą. Gdy tylko zaczynała budować jej norkę z poduszki, natychmiast dzwonił telefon. Najpierw ktoś chciał kupić starą szafę (ale Katastrofa wcale mu nie chciała swojej oddać). Potem ktoś się skarżył, że mu przecieka wanna, a jeszcze potem ktoś chciał, żeby mu naprawić wiolonczelę (ale Katastrofa nie umiała). Drryń! - znów zadzwonił telefon.
Słucham - powiedziała Katastrofa miłym głosem, tak jak uczył ją Pan Kuleczka. Czy u państwa można wyprać norki? - zapytał jakiś damski głos.
Nie wiem - odpowiedziała Katastrofa. - Ale myślałam, że norek się nie pierze, tylko sprząta. Co takiego? - zdziwił się głos - A w ogóle, czy to pralnia chemiczna? Nie - odpowiedziała Katastrofa - To Katastrofa.
Eee, przesada! - powiedział głos - Żadna katastrofa. Jakoś sobie poradzę. I w słuchawce zaczęło buczeć.
Wiesz, Wiszo, niektórzy piorą swoje domki w pralni. Zaraz to narysuję! Ale nie zdążyła, bo zadzwonił telefon. Słucham - powiedziała grzecznie Katastrofa.
Jak tak można! Jak można! - zakrzyczała słuchawka - Wczoraj jadłam u państwa obiad i dziś od rana boli mnie brzuch! Napiszę o tym do gazety!
Mnie obiad wczoraj bardzo smakował - powiedział Katastrofa.
To kpiny! Ja mam tyle spraw do załatwienia, a nie mogę wyjść z domu! wołała słuchawka - To katastrofa!
Właśnie - ucieszyła się Katastrofa. - To ja. Nareszcie ktoś do mnie. Ale słuchawka tylko zagulgotała, a potem znowu zaczęła buczeć.
Burczy jak w brzuchu - zauważyła Katastrofa, gdy znów zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę i powiedziała grzecznie:
Pomyłka.
To niemożliwe - powiedział miły głos. - Mówi święty Mikołaj. Katastrofa szeroko otworzyła dziobek i o mało nie wypuściła słuchawki. Nie, nie, to nie pomyłka! - zawołała Tu Katastrofa!
Mikołaj wcale się nie zdziwił.
Dzwonię, bo nie napisałaś mi, co ci przynieść w prezencie - powiedział.
A jakbyś wiedziała jeszcze, co się komu może przydać, to też daj mi koniecznie napisz.
Całuję cię, pa. Pędzę do pracy. Słuchawka znowu buczała.
Katastrofa przez chwilę stała nieruchomo, a potem zawołała:
Jejku, Wiszo! Przecież wiemy, co się komu może przydać. Szybko, musimy narysować list do Mikołaja!
I narysowała coś dla każdego, z kim dzisiaj rozmawiała. Narysowała nową szafę, piękną różową wannę, wiolonczelę, wielką pralkę (żeby się norka zmieściła) i nawet ciężarówkę dla Mikołaja, żeby mu łatwiej było to wszystko przewieźć. Nie wiedziała tylko, co by ucieszyło tę panią którą bolał brzuch. W końcu narysowała dla niej książkę z uśmiechniętą okładką. Żeby tylko przypadkiem tej pani znowu nie rozbolał brzuch - ze śmiechu. Nie zapomniała o najbliższych: dla Pypcia poprosiła o piszczącą kość z gumy (bo wiedziała, że bardzo chciał ją dostać, tylko się wstydził powiedzieć), dla Bzyk-Bzyk - o małego pajączka przytulankę, a dla Pana Kuleczki - o nowy czarodziejski parasol, bo stary się gdzieś zapodział i strasznie dawno już nie czarowali.
Dla siebie chciała poprosić o jakiś niedzwoniący telefon. Ale w końcu się rozmyśliła. Z tym starym było przecież tak ciekawie!
Pan Kuleczka, kaczka Katastrofa, pies Pypeć i mucha Bzyk-Bzyk siedzieli na kocu pod wielkim dębem.
Było ciepło, zielono i leniwie. Po trawie łaziły mrówki i widać było, że są w dobrym humorze, bo nie gryzły. Wszyscy byli w dobrym humorze. Oprócz Pypcia. Wszystko przez ptaszka, który pięknie nad nimi gwizdał, ale najpierw nie dał się zobaczyć, a jak już się dał, to Pypeć nie mógł go znaleźć w książce o zwierzętach, którą specjalnie przyniósł ze sobą w plecaku. A jak już prawie, prawie znalazł, to ptaszek zrobił "frrr" i zniknął na niebie. Więc Pypeć był na niego zły, bo nie wiedział, kto to taki. Byłoby lepiej, gdyby na dębie gwizdała zebra. Albo żyrafa. Zebrę i żyrafę Pypeć rozpoznałby od razu. A tu akurat ten ptaszek... Pan Kuleczka zauważył, że z Pypciem coś jest nie tak, i wtedy właśnie wpadł na pomysł, żeby zrobić ognisko.
Ale musi być bardzo, bardzo duże! - wołała Katastrofa. I bezpieczne - dodał cicho Pypeć.
Bzzzzy! - bzyczała Bzyk-Bzyk i każdy mógł sobie to tłumaczyć, jak chciał. Pan Kuleczka powiedział, że jeśli ma być ognisko, to trzeba naznosić suchych gałęzi. Pobiegli więc między drzewa, tylko Bzyk-Bzyk latała w pobliżu Pana Kuleczki, żeby się nie zgubić, bo już się zaczynało ściemniać. Pypeć się potykał, bo wciąż się rozglądał za ptaszkiem, który wolał odlecieć do nieba niż mu się przedstawić.
Katastrofie samo przenoszenie gałęzi wydało się nudne. Namówiła Pypcia, żeby spróbowali nabrać Pana Kuleczkę. Schowali się za drzewami i Katastrofa zaczęła szczekać, a Pypeć kwakać, aż Pan Kuleczka prawie dał się nabrać. Nabrałby się zupełnie, gdyby nie to, że normalnie ani Pypeć nie szczekał, ani Katastrofa nie kwakała. W końcu usiedli wokół ogniska, a Pan Kuleczka nadział im na kijki jabłka, które niespodziewanie znalazły się w jego plecaczku. Siedzieli więc, patrzyli w ogień i piekli jabłka. Z przodu było im ciepło, z tyłu trochę zimno, a wszędzie - jakoś tajemniczo. Katastrofa wyobrażała sobie, że wróciła z polowania na dinozaury i że zaraz zje najsmakowitszy kotlet ze środkowego rogu dinozaura (choć nie pamiętała dokładnie, czy dinozaury w ogóle miały jakieś rogi). Pan Kuleczka dziwił się, że choć tyle się zmieniło, to trawa i ognisko pachną tak samo jak wtedy, gdy był małym chłopcem. I tak samo iskry lecą do nieba, mieszając się z gwiazdami. Pypeć wpatrywał się w płomień i widział ogniste ptaki, zebry, żyrafy, zamki i całe miasta. Ale zanim im się zdążył dokładnie przyjrzeć, pojawiały się nowe i Pypeć pomyślał, że musi je koniecznie zapamiętać, żeby zostały przynajmniej w nim w środku. Bzyk-Bzyk spała i śniło jej się to wszystko naraz i jeszcze wiele innych wspaniałych rzeczy, ale jakich - nie wiedzieli, bo nie wypada przecież podglądać cudzych snów. W końcu Pypeć powiedział:
-W niebie to chyba musi być podobnie jak przy naszym ognisku... A gdy jedli jabłka, nikt nie miał wątpliwości, że Pypeć ma rację.
Żar leje się z nieba - powiedział Pan Kuleczka, patrząc przez okno.
Kaczka Katastrofa natychmiast podbiegła do szyby i z szeroko otwartymi oczami zaczęła kręcić szyją na prawo i lewo. Gdzie, gdzie? Nie widzę! - zawołała.
Pan Kuleczka spojrzał na nią trochę nieprzytomnym wzrokiem. Czego nie widzisz? - zapytał.
No, jak to? Tego, co się leje z nieba. Przecież w ogóle nic się nie leje! Jest piękna pogoda! - powiedziała Katastrofa.
Właśnie - wtrącił się Pypeć. - To właśnie to znaczy. Jest gorąco.
Ty zawsze wszystko musisz wiedzieć! - obraziła się Katastrofa. A ty nigdy nie chcesz słuchać! - odpowiedział Pypeć. Zanosiło się na awanturę.
Tymczasem Pan Kuleczka przyglądał się Bzyk-Bzyk, która z wyraźnym zadowoleniem przechadzała się po rozgrzanej szybie. Czuł lekkie drżenie w sercu: choć nigdy nie widział muchy spadającej z szyby, a nawet z sufitu, to i tak bał się, że Bzyk-Bzyk zaraz spadnie. Inne muchy to co innego, ale Bzyk-Bzyk była jego muszką. A może pójdziemy do parku? - powiedział ni z tego, ni z owego.
Tak, tak - zawołali chórem Pypeć i Katastrofa, a Bzyk-Bzyk zabzyczała radośnie. Po awanturze nie pozostało ani śladu.
Weźmiemy wiaderko i łopatkę i zbudujemy największy zamek w całej piaskownicy -zawołała Katastrofa.
I jeszcze popuszczamy plastikowe stateczki na stawie! - dodał Pypeć.
A ja pojeżdżę na rowerku - przypomniała sobie Katastrofa, która niedawno opanowała tę trudną umiejętność.
Ja też! - Pypeć nie chciał być gorszy -1 zrobimy wyścigi samochodzików!
Bzyk-bzyk - zabzyczała Bzyk-Bzyk. Bardzo lubiła siadać na malutkich samochodzikach, popychanych przez Pypcia i Katastrofę.
Pan Kuleczka rozglądał się trochę bezradnie. Obawiał się, że to jeszcze nie koniec. Miał rację.
I weźmy blok i kredki, żeby to wszystko narysować - zaproponował Pypeć.
Dlaczego kredki? - zdziwiła się Katastrofa - Lepiej farby. Będzie ładniej.
Ja biorę kredki, a ty farby - zgodził się Pypeć.
I krem, i okulary, jakbyśmy się chcieli poopalać... - dodała Katastrofa.
Kiedy w końcu wyszli, wyglądali bardzo pięknie. Katastrofa jechała na rowerku. Na głowie miała wiaderko, pod jedną pachą łopatkę, a pod drugą pędzelki. Pypeć, w trzech parach ciemnych okularów, niósł w zębach blok rysunkowy. Do ogona miał przywiązany balonik, który w ostatniej chwili przyturlała Bzyk-Bzyk. Pan Kuleczka nie musiał już dużo dźwigać - tylko torbę z farbami i kredkami w jednej ręce, a koszyk z jedzeniem i piciem w drugiej.
Przed domem zaczepił ich sąsiad, Pan Pinezka, i, nie wiadomo dlaczego, zapytał, czy się przeprowadzają.
W parku, wśród wielkich drzew, było naprawdę cudownie. Pan Kuleczka usiadł na ławce, a Pypeć, Katastrofa i Bzyk-Bzyk położyli wszystkie rzeczy obok niego i bawili się chyba przez dwie godziny. Najpierw w berka, a potem w chowanego. Trochę się zmęczyli, więc kiedy trzeba już było wracać do domu, Bzyk-Bzyk zasnęła, a Pypeć z Katastrofą nie bardzo mieli siłę nieść zabawki. Na szczęście Pan Kuleczka jakoś sobie ze wszystkim poradził. Musiało być w tym trochę czarów. A może po prostu odpoczął?
Uff - powiedział Pan Kuleczka. A po chwili dodał: - Ajajaj!
A jeszcze po chwili: - Oj!
Co się stało? - zapytał Pypeć, który przestraszył się, że Pan Kuleczka zacznie mówić tak jak Bzyk-Bzyk - w swoim własnym języku, i za nic nie da się go zrozumieć. Ojojoj - powiedział znów Pan Kuleczka, ale zanim Pypeć zdążył się przestraszyć na dobre, dodał już normalnym głosem - Albo ta waga się zepsuła, albo musimy coś z tym zrobić.
Pypeć dopiero teraz zauważył, że Pan Kuleczka stoi na wadze. Nie zobaczył, co pokazuje wskazówka, bo Pan Kuleczka zaraz zszedł z wagi. Wyglądał na zawstydzonego.
Obawiam się, że koniec z jedzeniem różnych dobrych rzeczy - wymamrotał niezbyt wyraźnie. - Przechodzę na dietę kapuścianą. Podobno jest bardzo skuteczna... To znaczy... - zaczął Pypeć.
To znaczy, że Pan Kuleczka zrobi na obiad kapuśniak, kotlety z kapusty z surówką z kapusty i kapuścianym kompotem, a na deser budyń z kapusty - zawołała kaczka Katastrofa, która właśnie wbiegła, goniąc Bzyk-Bzyk.
Bzyk-bzyk - zabzyczała z lękiem Bzyk-Bzyk.
Nie wiadomo, czy bardziej przestraszyła ją Katastrofa czy Pan Kuleczka.
Niech pan tego nie robi! - dodała Katastrofa - Słyszałam na podwórku, że nasz sąsiad Pan Pinezka też je tylko kapustę.
I co? - zainteresował się Pan Kuleczka - Wygląda bardziej...?
Wygląda bardziej ponuro niż zwykle - odpowiedziała Katastrofa. - A myślałam, że bardziej nie można.
Musi być jakiś sposób... - zaczął się zastanawiać Pypeć. Nie potrafił sobie wyobrazić ponurego Pana Kuleczki, ale kto wie, pomyślał, co ta kapusta może robić z ludzi. - A czary? - zapytał.
Próbowałem - wyjaśnił Pan Kuleczka. - Nie działają.
Zapadła cisza. Tylko Bzyk-Bzyk latała w górę i w dół. Katastrofa wpatrywała się w nią aż nagle krzyknęła: -Wiem! Gimnastyka!
I już po chwili wszyscy byli na podwórku. Najpierw ćwiczyli przysiady, a potem kolejno przeskakiwali przez siebie. Najłatwiej było skoczyć przez Bzyk-Bzyk, a najtrudniej - przez Pana Kuleczkę. Potem machali rękoma i nogami. Kicali jak zające i biegali na wyścigi. A na koniec zagrali w piłkę. Właśnie kiedy Katastrofa strzeliła bramkę Panu Kuleczce, minął ich Pan Pinezka z pustą torbą i miną kwaśniejszą od najkwaśniejszej kiszonej kapusty. Chyba szedł do sklepu.
Wrócili do domu zmęczeni, ale radośni. Pan Kuleczka zrobił pyszne naleśniki i zjadł podwójną porcję. Wszyscy umówili się, że jak tylko jutro nie będzie padać, to znów pójdą się gimnastykować.
A kiedy wyjrzeli przez okno, zobaczyli Pana Pinezkę, który wracał właśnie ze sklepu z czymś okrągłym w torbie. Pomachali mu wesoło, a wtedy zdarzyły się dwie bardzo dziwne rzeczy. Po pierwsze - Pan Pinezka im odmachał. A po drugie - wyjął z torby i pokazał im... nie, nie kapustę, tylko najprawdziwszą kolorową piłkę!
Nudzi mi się - zajęczała kaczka Katastrofa. - Zróbmy coś ciekawego! - Jak to? - zdziwił się pies Pypeć. - Przecież robimy!
Pan Kuleczka pracował w swoim pokoju, a oni siedzieli na podłodze i z kolorowego papieru wydzierali obrazek z Wiosną. Szło im bardzo dobrze, tylko od czasu do czasu musieli odrywać od pracy muchę Bzyk-Bzyk, która ciągle siadała na świeżej warstwie kleju. Wiosna miała długie zielone włosy i szeroki uśmiech. Wokół rosły kwiaty i latały ptaki. A także nietoperze, z których Katastrofa za nic nie chciała zrezygnować. Nie podoba ci się nasz obrazek? - zdziwił się Pypeć.
Podoba - wymamrotała Katastrofa. - Ale w kółko tylko malujemy, rysujemy, wydzieramy albo oglądamy książeczki. To nudne!
Odklejona Bzyk-Bzyk przyciągnęła kawałek fioletowego papieru i przylepiła Wiośnie na oczach. Pypeć delikatnie przełożył go niżej, przerabiając na kwiatek. O! - zawołała Katastrofa. Złapała fioletowy kawałek i przykleiła sobie na czole. A potem jeszcze jeden zielony i dwa czerwone na policzkach.
liiiiiija, iiiiija! ucieszyła się Katastrofa - Strzeżcie się! Jestem groźnym Indianinem. Zaraz będzie po was!
Biegała, wymachując plastikową linijką jak najprawdziwszym tomahawkiem.
No, nie wiem - powiedział Pypeć. - A może lepiej najpierw dokończmy Wiosnę?
Ale Bzyk-Bzyk krążyła już nad nimi niczym sęp nad prerią Tylko bzyczała głośniej od sępa.
Widzę dzikiego konia! Naprzód! - wołała po indiańsku Katastrofa.
Pypeć ostrożnie rozejrzał się wokoło, ale nic nie zauważył.
Gdzie? - zapytał.
Tuuuu! - krzyknęła Katastrofa i wskoczyła na Pypcia.
Pypeć zaczął skakać, wyginać się i obracać, żeby udowodnić Katastrofie, że nie jest żadnym dzikim koniem i wcale nie chce nim być. Robił to lepiej od najdzikszego konia. Katastrofa nie wytrzymała. Puściła się jego szyi i natychmiast przeleciała przez pokój, jak jej dzikie kuzynki, powracające z ciepłych krajów.
Zobaczcie, ja latam! - zdążyła jeszcze zawołać i spadła prosto na tubkę z klejem. Klej wyskoczył z tubki niby wąż i poszybował w stronę stołu. I wtedy właśnie wszedł Pan Kuleczka...
Do wieczora udało im się wszystko posprzątać: pozbierać porozrzucane wszędzie skrawki kolorowego papieru, posklejać podarty obrazek z Wiosną ustawić poprzewracane krzesła, a nawet wyprać obrus, który przykleił się do stołu. A gdy leżeli już w łóżkach Katastrofa powiedziała z przekonaniem: Ale przynajmniej dziś nie było nudno!
Co robi Pan Kuleczka? Gdzie jest linijka? A gdzie klej? Pokaż jak najwięcej okrągłych rzeczy. Co jest na obrazkach na ścianach? Gdzie Pypciowi przykleiły się kolorowe papierki? A ty co wolisz - robić wyklejanki czy bawić się w Indian?
To był pomysł kaczki Katastrofy. Bawili się sami na podwórku, bo Pan Kuleczka miał jakąś pilną sprawę w domu. Najpierw lepili po prostu zwykłego bałwanka, ale kiedy był już gotowy, Katastrofa zaczęła mu się przyglądać, mrucząc coś do siebie. Aż nagle zawołała: Zobaczcie! Czy on wam kogoś nie przypomina? Mmmm - zamyślił się pies Pypeć - zaraz, zaraz... Marsjanina? Szewca Dratewkę? Yeti?
Bzyk-bzyk! - zabzyczała mucha Bzyk-Bzyk, jakby się czegoś domyślała, ale i tak jej nikt nie zrozumiał.
Coś ty? - powiedział nawet Pypeć. - Przecież do ciebie ten bałwanek w ogóle nie jest podobny.
I dalej chodził naokoło, przypatrując się śnieżnemu człowiekowi. Tymczasem Katastrofa
pobiegła w te pędy do domu i wróciła, niosąc kilka dziwnych rzeczy, które co chwila jej wypadały. Jedna z nich potoczyła się po śniegu i zatrzymała tuż przy Pypciu.
Pomarańcza? - zdziwił się Pypeć.
Pomarańcza! - krzyknęła Katastrofa -1 szalik! I kapelusz!
Kapelusz Pana Kuleczki! Rzeczywiście! - zrozumiał wreszcie Pypeć.
W kapeluszu i z nosem z pomarańczy bałwanek wyglądał jak żywy. Jak żywy Pan Kuleczka! Nawet udało im się z szalika zrobić coś w rodzaju muszki. Potem pobiegli po Pana Kuleczkę i powiedzieli, że koniecznie musi przyjść na podwórko.
Pan Kuleczka długo nie przychodził, bo nie mógł znaleźć kapelusza. A kiedy w końcu przyszedł i zobaczył, dlaczego, zacząć się śmiać i zachwycać bałwankiem.
Szkoda, że nie mogę go wziąć do domu - powiedział. - Chętnie postawiłbym go sobie na biurku i pokazywał wszystkim gościom.
A potem razem z nimi ulepił jeszcze Katastrofę, Pypcia, a nawet - co było najtrudniejsze -Bzyk-Bzyk.
Tak im się to spodobało, że z rozpędu ulepili też sąsiada - Pana Pinezkę. Chyba udał im się najbardziej. Miał wielkie uszy, długi nos i ręce prawie do samej ziemi. Jak prawdziwy. Tyle tylko, że kiedy zaprosili Pana Pinezkę, to on wcale nie wyglądał na zadowolonego. Najpierw zrobił się bardzo czerwony, potem zaczął wydawać takie dźwięki, jak garnek, w którym gotują się ziemniaki. A potem krzyczał, że sobie nie życzy, że to skandal, że jak można i w ogóle jak Pan Kuleczka wychowuje te swoje zwierzaki. Wszyscy próbowali mu tłumaczyć, ale Pan Pinezka wcale nie chciał słuchać. Więc w końcu szybko przerobili Pana Pinezkę (tego ze śniegu) na dinozaura z długim ogonem.
Żeby tylko żaden dinozaur się nie wprowadził do naszego bloku - powiedział Pypeć - bo dopiero by mógł na nas nakrzyczeć! I poszli do domu.
Czy lepiłeś już kiedyś bałwanka? Z czego zazwyczaj robi mu się nos? A z czego jeszcze można by spróbować? Tylko jedna rzecz tutaj jest zielona. Która? A co tu jest pomarańczowe?
Śnieg padał i padał. Pies Pypeć przyglądał mu się przez okno i dziwił się, skąd śnieg wie, że ma padać właśnie zimą. Bo gdyby spadł na przykład latem, kiedy wygrzewali się na kocu nad jeziorem, nie byłoby przyjemnie.
Jeden z płatków przykleił się do szyby tuż przed nosem Pypcia. Wyglądał jak mnóstwo poprzytulanych do siebie nocy świecić, jak tyle gwiazdek spadło na I pobiegł zapytać Pana Kuleczki. Ale zaraz o wszystkim zapomniał, bo po drodze zderzył się z kaczką Katastrofą która goniła muchę Bzyk-Bzyk. Katastrofa przeraźliwie kłapała dziobem, a Bzyk-Bzyk uciekała, pobzykując radośnie.
Jestem smokiem - wyjaśniła w biegu zdyszana Katastrofa - a to rajski ptak, który porwał mi skarb.
Więc Pypeć zmienił się od razu w dzielnego rycerza i w te pędy pognał za nimi. Miał kłopot. Nie wiedział, co właściwie rycerz powinien robić: walczyć ze smokiem, czy chwytać rajskiego ptaka. Rajski ptak uleciał w górę, więc rycerz zaatakował smoka. Główna bitwa rozegrała się w przedpokoju. Smok bronił się ze wszystkich sił. Rajski ptak latał nad nimi, bzycząc jak mikser przy przecieraniu zupki. W końcu najskuteczniejszą bronią okazały się łaskotki i smok musiał się poddać.
Przez chwilę siedzieli na podłodze i nic nie robili, tylko dyszeli. Nawet Bzyk-Bzyk nie bzyczała. Aż Pan Kuleczka przyszedł sprawdzić, czemu jest tak cicho. No, wiecie, co! - powiedział. - A ja myślałem, że oglądacie sobie tę książkę z bajkami o smokach i rycerzach.
Już obejrzeliśmy - odpowiedziała Katastrofa.
Ja nic nie wiem! - zawołał równocześnie Pypeć. - Dlaczego wy mi nigdy nic nie mówicie? Mówiliśmy, ale wyglądałeś przez okno i nic nie słyszałeś - wytłumaczyła Katastrofa. -Chodź, wszystko ci pokażę.
I poszli razem do pokoju, oglądać wielką książkę pełną kolorowych obrazków, a Pan Kuleczka szykował tymczasem obiad.
Po obiedzie, kiedy się już ściemniło, zrobili z Panem Kuleczką teatrzyk cieni na ścianie. Bzyk-Bzyk trochę przeszkadzała, bo ciągle wlatywała przed lampę, żeby oglądać swój latający cień, ale i tak wszystkim się bardzo podobało. Zwłaszcza, że było o smokach i rycerzach.
A kiedy Pypeć przypadkiem zerknął za okno, zobaczył, że zupełnie niepotrzebnie się martwił. Na niebie zostało jeszcze całe mnóstwo gwiazd!
Aaach! - krzyczała kaczka Katastrofa. - Na pomoc! To już koniec! Ratunku!
Siedziała w wannie i bawiła się w morską katastrofę. Właśnie zderzyła ze sobą dwa stateczki. Siła uderzenia była tak duża, że piana chlapnęła aż na ogonek stojącego obok psa Pypcia. Każdy jest inny - pomyślał Pypeć. - Wiem, wiem. Ale czy musi być aż tak inny?
Lubił się kąpać w miłej ciepłej wodzie z pianą. A najszczęśliwszy był, kiedy Pan Kuleczka mył go całego szamponem, delikatnie drapiąc po brzuszku i za uszami. Tylko że zaraz trzeba było wyskakiwać z wanny, bo już na swoją kolej czekała Katastrofa. I potem godzinami nie dało jej się z wanny wygonić. Dziś było tak samo.
Bul, bul, bul! - powiedziała radośnie Katastrofa, w miarę jak morska piana pokrywała piracki statek pełen nieprzebranych skarbów. Ależ Katastrofciu - powiedział bez przekonania Pan Kuleczka - naprawdę już najwyższy czas wyjść z wody.
Na Katastrofie te słowa nie zrobiły wrażenia. Może dlatego, że słyszała je po raz piąty. Jahuu! - zawołała i chlapnęła pianą na Pypcia. Najzupełniej specjalnie. - Jakiś ziemski potwór się zbliża! Brońmy się, załogo!
Piana tym razem wylądowała Pypciowi na głowie, tworząc niewielki biały rożek.
O, jednorożec! Niezwykle rzadkie zwierzę! Musimy je upolować - krzyczała Katastrofa.
Pypeć stał jakby nigdy nic. Ale w środku coś w nim myślało:
Dobrze! Niektórzy są inni niż cała reszta. Niektórzy myślą, że cała reszta to jednorożce. Ale niektórzy nie wiedzą nic o jednorożcach... I wtedy zawołał nieswoim głosem: Jednorożce sądzikieeeee!
Rozpędził się nieco, zamknął oczy i wskoczył do wanny. Rozległo się wielkie CHLUPS, a potem zapanowała cisza. Pypeć powoli otworzył oczy. Świat zmienił się nie do poznania. Panu Kuleczce wyrosła długa siwa broda i wąsy. Wyglądał jak święty Mikołaj, któremu pomyliły się pory roku. ("Ach, to piana!" - pomyślał Pypeć). Katastrofa siedziała z otwartym dziobem i miała taką minę jak kiedyś Pan Kuleczka, gdy znalazł swój śrubokręt w lodówce. W pudełku margaryny.
Patrzyli na Pypcia i patrzyli, i patrzyli, i patrzyli, aż w końcu zaczęli się śmiać. Najpierw Pan Kuleczka. Potem Katastrofa. A na końcu Pypeć. A gdy się już naśmiali, Pan Kuleczka powiedział:
Wiecie, co? Myślę, że od dzisiaj jednorożce powinny się od początku kąpać z kaczkami. A czy ty lubisz się kąpać? A myć głowę? Czym się najchętniej bawisz w kąpieli? Ile tu jest kranów? Czy wiesz, który kurek jest od zimnej wody, a który od ciepłej? Pokaż tu jak najwięcej niebieskich rzeczy.
- Jedzie pociąg z daleka - bul, bul... - śpiewała kaczka Katastrofa, bulgocząc soczkiem jabłkowym. Niedawno odkryła, że jeśli dmucha się w rurkę, zanurzoną w soczku, rozlega się miły bulgot.
- Katastrofciu - poprosił Pan Kuleczka - nie bulgocz tak. To nieelegancko.
- Gancko, gancko, elegancko - bul, bul - zaśpiewała Katastrofa.
Jechali pociągiem na wakacje.
Już bardzo długo: chyba z piętnaście minut. Katastrofa zdążyła na razie spróbować jabłka, cukierków, gumy i chipsów. Teraz zachciało jej się pić, więc Pan Kuleczka piąty raz sięgał do koszyka z zapasami. Całe szczęście, że w przedziale byli sami, bo wiedział, że nie wszyscy lubią takie żywe i głodne kaczuszki. Pies Pypeć wyglądał przez okno, a mucha Bzyk-Bzyk się bawiła: rozpędzała się trochę i odbijała od szyby, bzycząc z zadowoleniem.
- Daleko jeszcze? - spytała Katastrofa.
Pan Kuleczka chrząknął. Nie wiedział, co powiedzieć.
- Daleko - zdecydował się w końcu. - Ale bliżej, niż było.
Katastrofa przez chwilę zastanawiała się nad tą odpowiedzią. Wreszcie powiedziała po prostu:
-Aha.
Wtedy właśnie Pypeć zawołał:
- A ja widzę krowę!
Katastrofa podskoczyła do szyby i odbiła się od niej jak Bzyk-Bzyk. Zdążyła jeszcze zobaczyć dwie nogi i ogon i krowa zniknęła.
- Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej?! - obraziła się Katastrofa.
- Powiedziałem od razu - tłumaczył Pypeć - ale tu jest inaczej... U nas w domu można sobie oglądać drzewo za oknem przez cały dzień, a tutaj widok strasznie szybko się zmienia.
- Ojej - przerwała mu Katastrofa - zobaczcie, ile bocianów!
Rzeczywiście, teraz w oddali widać było zieloną łąkę, a na niej biało-czerwone bociany. -I nie znikają! - cieszył się Pypeć. -Nie! - bzyczała Bzyk-Bzyk.
Jeden z bocianów rozwinął skrzydła, oderwał się od ziemi i poleciał przez chwilę w tę samą stronę co pociąg.
- On nam macha! - wołała Katastrofa i też machała swoimi maleńkimi skrzydełkami. -Hurra!
Bociany w końcu jednak zniknęły, ale pojawiło się miasteczko pełne domków z czerwonymi dachami.
- Jak byłem mały, miałem kolejkę elektryczną i takie same malutkie domki - powiedział Pan Kuleczka. I opowiedział im, jak jego pociąg jeździł w małym tunelu, stawał na małej stacji i mijał małe szlabany. Potem jechali obok drogi i ścigał się z nimi jakiś samochód, a oni wołali:
- Szybciej, panie maszynisto!
Potem się okazało, że samochód musi się zatrzymać przed prawdziwym dużym szlabanem, a oni nie muszą więc skakali z radości, że wygrali wyścig. Potem mijali las i zobaczyli, jak krąży nad nim jakiś ptak. Pan Kuleczka powiedział, że może to myszołów, może jastrząb, a może nawet orzeł. Potem było całe stado koni, potem wielka maszyna na polu, potem kolorowe napisy na płocie, potem machały im dzieci... A potem Pan Kuleczka zdjął walizkę i powiedział, że czas wysiadać.
- Jak to!? - krzyczała Katastrofa - Przecież dopiero wsiedliśmy! -Nie! - bzyczała Bzyk-Bzyk - Nie!
- Zostańmy jeszcze... - prosił Pypeć.
Pan Kuleczka nie dał się przekonać. Kiedy w końcu wyszli i stali już na peronie, Katastrofa zmarszczyła czoło i powiedziała:
- Ale musi pan obiecać, że z powrotem pojedziemy dalej!