510

Portret zabójcy – Izrael Szamir Izrael Shamir analizuje idee Breivika: Masakra miała na celu przede wszystkim wywołanie rozgłosu. Teraz, gdy ucichły krzyki i wyschły łzy, znowu możemy uzmysłowić sobie, jak życie podobne jest do filmu, tym razem – do tanich filmów grozy. W „Krzykach w piątek 13-go na Elm Street” seryjny morderca łazi po obozie młodzieżowym i wykańcza po kolei chłopców i dziewczyny. Breivik przeniósł celuloidową grozę do rzeczywistości, a senne koszmary pokazał w jasny dzień. Wiele lat zabijał ludzików w grach komputerowych, i w końcu przestał odróżniać żywych ludzi od wyświetlanych na ekranie komputera. W tym był podobny do swoich rówieśników, żołnierzy i pilotów NATO, którzy tak samo chętnie jak on kierują swoimi bezpilotowymi samolotami, rozstrzeliwując bezbronnych Libijczyków i Afgańczyków. Czując się absolutnie bezpieczny, morderca Breivik strzelał do bezbronnych, nie bojąc się nikogo, podobnie jak jego rówieśnicy za pulpitami. Przypomniał Europie, że dawanie licencji na zabijanie może doprowadzić do morderstw we własnym domu, a nie tylko w dalekich krajach. Dlaczego popełnił taką straszną zbrodnię? Żeby zwrócić uwagę na swoje wielkie dzieło pod tytułem „2083”. Pomimo rozmiarów – półtora tysiąca stron – nie widać tam dużej inteligencji. Gdyby było dobrze napisane – nie potrzeba byłoby zabijać, ludzie i tak by przeczytali. Teraz musimy przeczytać i zrozumieć, dlaczego ten młody Herostrates spalił tyle świątyń młodych dusz. Nad tym, dlaczego rzeź nastąpiła właśnie teraz – zastanowimy się później. Na pierwszy rzut oka Breivik może wydawać się prawicowym nacjonalistą, nazistą i rasistą. Lecz podobieństwo to jest powierzchowne. Jego główne cechy to nienawiść do komunistów i wrogów Izraela. Muzułmanów nienawidził podwójnie, jako imigrantów i jako strategicznych przeciwników ukochanego przez niego państwa bliskowschodniego. Lecz komuchów, marksistów, Breivik nienawidził o wiele bardziej niż muzułmanów. Muzułmanów chciał deportować, a marksistów – rozstrzelać. Lubił także Breivik ekonomię rynkową, szkołę chicagowską Miltona Friedmana, USA i Izrael, nie znosił przyjezdnych, a Palestyńczyków i Turków – zawsze i wszędzie… Wszędzie mu majaczyły meczety na miejscu kościołów, chociaż kościoły jego, bezbożnika, specjalnie nie interesowały. 2083 ujawnia nową, złośliwą odmianę politycznego wirusa, wyhodowanego w genetycznych laboratoriach neokonserwatywnych think tanków. Panowie Dyskursu przez wiele lat nazywali tradycyjnych konserwatystów „nazistami”, ponieważ przeciwstawiali się oni nieograniczonej imigracji. Bardzo byli oburzeni, że naziści uważali Żydów za zdemoralizowanych, nie wybaczali słabości homoseksualistom, i podziwiali duchowość muzułmanów. Zły facet powinien być rasistą, kochać Adolfa Hitlera, nienawidzić Żydów i gejów. Ten idealny wróg powinien tolerować komunistów, ponieważ komunizm i nazizm to, według Karla Poppera i George Busha, podobne do siebie ideologie totalitarne. Nowy wirus przeszedł przez wszystkie te filtry. Wytrwała praca żydowskich ideologów w ruchu neokonserwatywnym przyniosła owoce, i obecnie Żydzi są poza wszelkimi podejrzeniami, homoseksualistów uznano za silnych ludzi bez skazy, a konserwatywnym muzułmanom odmówiono przynależności do nowego konserwatyzmu. Obecnie jesteśmy świadkami szybkiego powstawania wielu dobrze dofinansowanych partii politycznych i grup aktywistów łączących prawicowe idee z sympatią do Żydów, tolerowaniem gejów, i fanatyczną nienawiścią do islamu. Autor 2083 także jest prożydowski, progejowski, gwałtownie antymuzułmański i antykomunistyczny. Najbliższym jego analogiem jest Pim Fortuyn, zamordowany holenderski skrajnie prawicowy polityk, będący żydofilem i homoseksualistą. Breivik kroczy razem z Angielską Ligą Obrony (English Defence League), brytyjską grupą wyróżniającą się dużą agresywnością prożydowską i antymuzułmańską. Na 2083 Breivika ogromny wpływ wywarły książki neokonserwatywnej żydowskiej skrajnej prawicy. Jak często zdarza się z kopiowanymi i przepisywanymi skąd indziej kompilacjami, trudno określić dokładne pochodzenie zlepka słów z innych źródeł i wydzielić poglądy własne autora. Jednak, gdyby 2083, kiedykolwiek opublikowano, to należałoby tam z należytymi zaszczytami wspomnieć o Davidzie Horowitzu i egipskiej Żydówce Bat Yeor, Danielu Pipes’ie i Andrew Bostom’ie. Są to pisarze, którzy zainspirowali Breivika do popełnienia zbrodni. Gilad Atzmon donosi, że kilka godzin przed atakiem Joseph Klein opublikował artykuł pod tytułem „Quislingowie Norwegii” dodatkowo zachęcający do morderstwa. Klein pisał: „Niesławnemu Norwegowi, Vidkunowi Quislingowi, pomagającemu nazistowskim Niemcom zniewolić własny kraj, należą się za jego odwagę słowa pochwały… Norwegia jest skutecznie okupowana przez antysemicką lewicę i radykalnych muzułmanów, i wydaje się, że sprzyja pomysłom zdemontowania żydowskiego państwa Izrael”. Było to nawoływanie do boju, i Breivik pamiętał o nim, gdy ładował swoją broń. Treść 2083 świadczy o jego podziwie dla neokonserwatywnych źródeł. Setki stron zanieczyścił jadem cytatów z artykułów Davida Horowitza z Frontpage. Swoje honorowe miejsce ma także Bernard Lewis. Ciesząca się złą sławą Bat Yeor, egipska Żydówka mieszkająca w Szwajcarii, która ukuła termin Eurabia (oznaczający rzekomą konspiracje dążącą do podporządkowania Europy Arabom) i bardzo przyczyniła się do wzrostu obaw przed islamem, korespondowała z mordercą. „Życzliwie” doradzała mu i przesyłała swoje nieopublikowane teksty. Jest jedyną osobą wymienioną w jego Deklaracji Niepodległości Europejskiej. Według Breivika, jej radami powinni się kierować Europejczycy, którzy odzyskają niepodległość. Bat Yeor zapewniała „nieocenioną pomoc” jego projektowi, a on obficie ją cytował. Robert Spencer, asystent w Jihad Watch Davida Horowitza, a także amerykański syjonista Andrew Bostom, to następne wielkie miłości mordercy, który przedstawił także samozwańczego eksperta od „islamskiego antysemityzmu” Daniela Pipesa z jego tezą, że „Fenomen palestyński stworzono z zamiarem usprawiedliwienia dżihadu”. Cytowany jest także Serge Trifkovic, antymuzułmański Serb, Melanie Phillips, brytyjska skrajnie prawicowa syjonistka, i Stephen Schwartz, wraz z wieloma innymi aktywistami i naukowcami, żyjącymi z demonizowania islamu. (Śmieszne, że ci panowie często potępiają mnie za mój „antysemityzm”). Politycznie, sympatie mordercy są całkowicie po stronie Stanów Zjednoczonych i Izraela: „Twórcy Eurabii przeprowadzili w europejskich mediach skuteczną kampanię propagandową przeciwko tym dwóm krajom. Było to ułatwione, ponieważ w niektórych częściach Europy już wcześniej istniało zjawisko antysemityzmu i antyamerykanizmu.” Jeśli chodzi o gospodarkę, lubi on Miltona Friedmana i Hayeka; chętnie pozbyłby się podatków i państwa dobrobytu. Breivik nienawidzi Palestyńczyków, i krytykuje „palestyński terrorystyczny dżihad”. Jak każdy dobry syjonista, kiedy tylko można, przypomina o Muftim i Holokauście: „Muhammad Amin al-Husayni, Wielki Mufti Jerozolimy, nacjonalistyczny przywódca arabski, czołowa siła stojąca za utworzeniem Legionu Arabskiego i ojciec duchowy Organizacji Wyzwolenia Palestyny, blisko współpracował z nazistowskimi Niemcami i osobiście spotkał się z Adolfem Hitlerem. W audycji radiowej z Berlina nawoływał muzułmanów do zabijania Żydów gdzie tylko ich dopadną… odwiedził incognito gazowe komory w Auschwitz.” Breivik oświadcza, że jedną z pierwszych rzeczy, które nowi niepodlegli Europejczycy powinni zrobić, jest wstrzymanie wszelkiego poparcia dla Palestyńczyków.

Dla Breivika, jak dla wszystkich jego żydowskich nauczycieli, Adolf Hitler uosabia zło ostateczne. Z tego powodu zaleca, by jego czytelnicy unikali takich złowieszczych słów jak „rasa”. 2083 jest przede wszystkim próbą sklasyfikowania innych oprócz „rasy” przyczyn muzułmańskiej nienawiści. W końcu pokazał światu, że nie jest rasistą: zabijał z zimną krwią niebieskookich Norwegów tak samo łatwo jak czarnookich gości. Breivik wręcz nienawidzi Davida Duke – za jego antyżydowskość. Jego nienawiść do islamu nie ogranicza się do granic Norwegii, a nawet Europy – jak wszyscy prawdziwi neokonserwatyści nienawidzi muzułmanów gdziekolwiek się znajdują. Na wielu stronach Breivik opisuje zło uczynione Turkami, łącznie z masakrami Ormian, Greków i Kurdów. Jest duży rozdział o współczesnej historii Libanu, gdzie wyraźnie widać było rękę Izraela, lecz wojny przedstawione są, jako walka chrześcijan z muzułmanami. Jego ulubionym bohaterem historycznym jest wołoski hospodar Wlad Palownik, znany lepiej pod imieniem Drakuli. Jego logika jest zarówno prymitywna jak i błędna: „Jeśli wszystkie grupy etniczne i wszystkie kultury są równe, to dlaczego Murzyni afrykańscy i karaibscy, Pakistańczycy, Hindusi, Chińczycy i Wschodnioeuropejczycy pragną masowo opuścić swoje kraje i żyć w krajach zachodnich?” Breivikowi nie przychodzi na myśl najbardziej oczywiste wyjaśnienie: „ponieważ Zachód okradł ich do czysta”. Oto dalszy ciąg tego fałszywego dialogu: „Jeśli naprawdę jesteśmy równi, to dlaczego reszta świata chce żyć na sposób zachodni, preferując styl życia wypracowany głównie przez ludzi białych? Dlaczego chcą się stać częścią kapitalizmu, prowadzić biznesy, pracować w przemyśle białych ludzi, dlaczego domagają się dobrobytu, jaki zapewnili sobie biali, i kupują i wykorzystują towary stworzone dzięki pracowitości i pomysłowości Zachodu – dzięki białym ludziom?” Breivik nie umie prawidłowo rozumować. Jego neokonserwatywni informatorzy nie poinformowali go, że znienawidzeni imigranci pracowali kiedyś we własnych krajach w swoim dobrze sobie radzącym przemyśle. Zapomniał o kolorowych rewolucjach, działaniach Międzynarodowego Funduszu Walutowego, i wszystkich innych oznakach wielkiej aktywności neokonserwatystów. W żadnym wypadku nie można Breivika określić mianem chrześcijańskiego fundamentalisty; nie jest także chrześcijańskim syjonistą. Jego stosunek do chrześcijaństwa jest w najlepszym razie obojętny, oznacza trochę więcej niż solidarność kulturalną. Nigdy nie zdecydował się na nazwanie siebie chrześcijaninem. Wciąż „walczy z sobą. Pewna krytyka chrześcijaństwa … jest usprawiedliwiona”. Jak wielu żydowskich aktywistów, popiera „Drugi Sobór Watykański … za wyjście naprzeciw Żydom”, której to interpretacji swego czasu opierali się powszechnie konserwatyści całego świata. Jednakże, teologiczny liberalizm Breivika ulatnia się, gdy mówi o islamie. Chociaż jego argumenty odnośnie polityki imigracyjnej odnoszą się do imigrantów z całego świata, jednak wypowiada się on jedynie przeciwko imigrantom muzułmańskim. Nie wzywa własnego kraju do zaprzestania dyskryminowania państw muzułmańskich, pomimo że jest to główna przyczyna muzułmańskiej imigracji. Nawet nie rozpatruje żadnych z tym związków. W każdym razie, dyskusja o imigracji praktycznie opanowała Europę. Zrozumienie, że imigracja pociąga za sobą wielkie koszty socjalne powoli przenika do wszystkich warstw społeczeństwa europejskiego i tendencja została odwrócona. Zaledwie kilka lat temu imigrację często uważano za czarodziejską różdżkę, która miałaby uchronić obywateli przed powtarzalnymi nudnymi obowiązkami; ludzie już więcej nie widzą tego w ten sposób. Imigranci nie byli niewolnikami, ani robotami; szybko się usamodzielnili, chociaż nie zintegrowali. Jeśli pracują, to spychają ludność miejscową w bezrobocie lub do gorszych prac; jeśli nie pracują, obciążają budżety pomocy społecznej. Uświadomienie posuwa się wolno, lecz zwrot jest nieodwołalny. Dzisiaj, Norweg nie musi strzelać do swoich współobywateli, aby wyrazić niezadowolenie z imigracji: taki stosunek stał się powszechny. Na Counterpunch Vijay Prashad pisał: “wśród zamordowanej młodzieży z Partii Pracy były dzieci imigrantów ze Sri Lanki i Afryki Północnej. Ich Norwegia nie była Norwegią Breivika”. Dokładnie. Dlatego Breivik ich nienawidził: nie chciał by ich nowa, międzynarodowa Norwegia wyparła Norwegię jego młodości. Prashad potępia europejskich konserwatystów, którzy „nie mogą pojąć, że jedne istoty ludzkie są w stanie współżyć w zgodzie z innymi”, lecz historia Sri Lanki nie jest najlepszym przykładem na zgodne pokojowe współżycie. Jeśli obywatele Sri Lanki chcą „współżyć w zgodzie z innymi”, to mogliby spróbować tego we własnej ojczyźnie – bez potrzeby długiej podróży lotniczej do Norwegii. Prashad może nazywać prezydenta Sarkozy lub panią kanclerz Merkel „nazistami” za brak zgody na zwiększenie imigracji, ale nawet wtedy musi wiedzieć, że masakra na Utoya jest poważnym sygnałem, że wielu ludzi ma dosyć imigracji i chce jej powstrzymania. W rzeczywistości, imigracja do Norwegi poważnie się zmniejszyła. Wycofując się ze swojej liberalnej polityki, norweski rząd – jak wiele rządów zachodnioeuropejskich – zmienił zasady, czyniąc imigrację prawie całkowicie niemożliwą. W głośnej sprawie, młoda dziewczyna z Kaukazu mieszkała jakieś dziesięć lat w Norwegii, skończyła tam studia uniwersyteckie, napisała po norwesku powieść – by w końcu zostać deportowaną, jako nielegalna cudzoziemka. Multikulturalizm to fałszywe hasło z przeszłości, a Breivik jest tak samo zacofany jak Prashad.

Izrael Szamir Tłumaczył Roman Łukasiak

“Friday 22 Massacre” – Israel Shamir Część Pierwsza

Zniszczone dokumenty o Kwaśniewskim Gontarczyk: Ze względu na brak teczki personalnej i teczki pracy TW “Alek” niemożliwe jest odtworzenie pełnego zakresu kontaktów Aleksandra Kwaśniewskiego z SB

Dokumentacja dotycząca związków Aleksandra Kwaśniewskiego ze Służbą Bezpieczeństwa została najprawdopodobniej zniszczona jesienią 1989 r., ale “nie można wykluczyć jej wyniesienia poza archiwum MSW” – uważa wiceszef pionu lustracyjnego IPN dr Piotr Gontarczyk. W latach 1983-1989 Aleksander Kwaśniewski był zarejestrowany pod numerem 72 204 jako TW “Alek”. Z analizy dokumentów SB, przede wszystkim tzw. dzienników koordynacyjnych, dokonanej przez dr. Gontarczyka wynika, że “Aleksander Kwaśniewski został zarejestrowany 23 czerwca 1982 r. w kategorii zabezpieczenie przez wydział XIV Departamentu II MSW”, który zajmował się inwigilacją dziennikarzy. Jego werbunek był związany z aktywizacją działań operacyjnych SB wobec dziennikarzy. Bezpieka rozpoczęła sprawę o kryptonimie “Senior”, w ramach której roztoczono parasol operacyjny nad Młodzieżową Agencją Wydawniczą, wydającą m.in. tygodnik “ITD”, a także dziennik “Sztandar Młodych”, w którym pracował Kwaśniewski. Wobec przyszłego prezydenta 29 czerwca 1983 r. kategorię “zabezpieczenie” zmieniono na “tajny współpracownik”. – “Taka zmiana kategorii była prostą konsekwencją pozyskania danej osoby do współpracy” – konstatuje Gontarczyk. Podkreśla, że rejestracja Kwaśniewskiego jako TW “Alek” była “czynna” przez kolejne sześć lat Z ewidencji został on zdjęty 7 września 1989 r., “ale jego akta nigdy nie trafiły do archiwum”. “Nie ma też ‘protokołu brakowania’ tej dokumentacji, więc nie wiadomo, co się z nią stało” – podkreśla historyk. Gontarczyk pisze dalej, że w tym czasie w Biurze “C” MSW usunięto także wszystkie “dotyczące Kwaśniewskiego ‘ślady ewidencyjne w kartotekach’” i rekordy w bazach komputerowych. Funkcjonariuszem SB, który najpierw zabezpieczał Kwaśniewskiego, a potem go przerejestrował, był kpt. Zygmunt Wytrwał. Historyk przytacza wewnętrzne ustalenia SB, które ze względu na kryzysową sytuację dopuszczały werbowanie na współpracowników także członków PZPR. Autor zwraca uwagę, że z uwagi na brak teczki personalnej i teczki pracy TW “Alka” niemożliwe jest odtworzenie pełnego zakresu kontaktów Kwaśniewskiego z SB. Zdaniem Gontarczyka, dokumentacja ta została najprawdopodobniej zniszczona jesienią 1989 r., ale “nie można wykluczyć jej wyniesienia poza archiwum MSW”. Uważa on, że jest mało prawdopodobne, by kiedykolwiek odnalazły się “kolejne istotne dokumenty” na temat “Alka”. Jednocześnie zastrzega, iż “nie można wykluczyć, że w miejscach trudnych dziś do przewidzenia odnajdą się kolejne dokumenty SB dotyczące Aleksandra Kwaśniewskiego”. Gontarczyk zwraca uwagę, że na początku lat 90. nazwisko Kwaśniewskiego nie pojawiło się na listach Macierewicza i Milczanowskiego, z uwagi na to, iż “ślady jego rejestracji zostały dokładnie usunięte z pomocy ewidencyjnych Służby Bezpieczeństwa na przełomie 1989/90″. Dopiero sięgnięcie do innych dokumentów spowodowało ujawnienie tej sprawy. Podczas procesu lustracyjnego, przede wszystkim wskutek pośpiechu UOP, Sąd Lustracyjny dostał tylko część dokumentów. Gontarczyk podkreśla, że sędziowie sądu nie dysponowali “dostateczną wiedzą merytoryczną”, a wątpliwe interpretacje dokonane w orzeczeniu z 10 sierpnia 2000 r. “nasuwają więcej pytań niż wiarygodnych odpowiedzi”. Wskazuje, że ślepą uliczką były stwierdzenia, że był wówczas inny TW “Alek”, rzekomy dziennikarz “Życia Warszawy”, który w “rzeczywistości nigdy nie istniał”. Było to efektem niewiarygodnych zeznań funkcjonariuszy SB i “specyficznych” metod działań Sądu Lustracyjnego. Liczący ponad 70 stron wraz z dokumentami artykuł Gontarczyka pt. “Aleksander Kwaśniewski w dokumentach SB. Fakty i interpretacje” opublikowany został w specjalistycznym periodyku IPN – “Aparat represji w Polsce Ludowej”. Wiceszef pionu lustracyjnego wraz z innym historykiem Sławomirem Cenckiewiczem był współautorem wydanej wcześniej przez IPN książki “SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”. Zenon Baranowski

Prof. Ceynowa skłamał w oświadczeniu Prokurator IPN skierował do sądu wniosek przeciwko byłemu rektorowi Uniwersytetu Gdańskiego. Prof. Andrzej Ceynowa, dziś dziekan Wydziału Filologicznego tej uczelni, według prokuratora gdańskiego Biura Lustracyjnego współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa, jako tajny współpracownik o pseudonimie „Lek”. Miał zostać zarejestrowany, jako TW w marcu 1988 r. „na zasadzie dobrowolności” (od kwietnia 1987 r. był kandydatem na tajnego współpracownika). Współpraca miała zakończyć się w styczniu 1990 r. Nie zachowała się teczka pracy TW „Leka” ani jego zobowiązanie do współpracy, a funkcjonariusz, który go zwerbował, nie żyje. Jednak dokumenty, jakie odnaleziono w archiwum IPN, pozwalają – zdaniem prokuratora – na skierowanie wniosku do sądu. – Czy były rektor będzie miał proces lustracyjny, zależy od sądu – mówi Andrzej Golec, naczelnik Biura Lustracyjnego w Gdańsku. Prof. Ceynowa, nazywany w mediach autorem „fortelu antylustracyjnego”, proponował w 2007 r. (podczas obowiązywania poprzedniej ustawy lustracyjnej), by profesorów zobowiązanych do składania oświadczeń na ich życzenie pozbawiać funkcji i „przekwalifikować” na asystentów. Ci bowiem oświadczeń lustracyjnych składać nie musieli. Ceynowa twierdził, że nie jest przeciwnikiem lustracji, nie odpowiadała mu natomiast forma, jaką przewidywały obowiązujące w 2007 r. przepisy. Naukowiec mówił, że nie współpracował z SB. Miał temu zaprzeczyć i teraz – dowiedziała się „Rz” nieoficjalnie – kiedy 25 listopada prokurator gdańskiego Biura Lustracyjnego poinformował go o materiałach odnalezionych w archiwum IPN. Prof. Ceynowa wytoczył proces tygodnikowi „Wprost”, który w 2007 r. napisał, że jako TW „Lek” brał udział w inwigilacji przez SB obcokrajowców przyjeżdżających do Gdańska. Ceynowa potwierdzał jedynie, że organizował spotkania zagranicznych gości na uniwersytecie, niektórych przyjmował w domu, a – jako anglista – kilka razy był w biurze Lecha Wałęsy, gdzie podczas wizyty cudzoziemca pełnił rolę tłumacza.

rzeczpospolita

Zabójca ks. Zycha znany i od 20 lat bezkarny Wiele wskazuje na to, że w zabójstwo księdza Sylwestra Zycha był zamieszany funkcjonariusz SB, który dziesięć lat temu został odznaczony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ks. Zych, znany kapelan „Solidarności”, który w Skierniewicach odprawiał msze święte za ojczyznę, zginął 20 lat temu. Okoliczności jego śmierci – podobnie jak wielu innych zgonów z lat 80 – nie zostały do tej pory wyjaśnione - podaje „Polska the Times”. Według dziennika w zabójstwo księdza był prawdopodobnie zamieszany funkcjonariusz SB, który w latach 90. pracował w policji. W lipcu 1999 r. otrzymał on z rąk prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego Brązowy Krzyż Zasługi. – Za szczególne zasługi w ratowaniu ludzkiego życia – napisano w uzasadnieniu. Dziś funkcjonariusz przebywa na emeryturze. Na trop esbeka wpadł 5 lat temu zespół śledczy IPN, kierowany przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego, któremu w 2002 r. powierzono śledztwo w sprawie funkcjonowania związku przestępczego w strukturach MSW w latach 1956-1989. Grupa, mając pozwolenie szefa resortu, zastraszała i zabijała ofiary pozorując wypadki. Śledztwo IPN w tej sprawie miało doprowadzić do skazania zwłaszcza morderców ks. Jerzego Popiełuszki oraz trzech kapłanów zamordowanych w 1989 r.: Stefana Niedzielaka z Powązek, Stanisława Suchowolca i właśnie Sylwestra Zycha. Mordercę zdradziły odciski palców znalezione w mieszkaniu ks. Niedzielaka, które należały do funkcjonariusza SB, zwalczającego w latach 80. opozycję i Kościół. W rozpoznaniu oficera śledczym pomógł świadek włamania. Tej samej nocy zamordowany został ks. Zych. Analiza śledczych IPN wykazała, że odciski oficera SB, który miał wtargnąć do ks. Niedzielaka, znajdowały się również na koszuli ks. Zycha. Ofiarę odnaleziono 11 lipca 1989 r. na dworcu autobusowym w Krynicy Morskiej. Ks. Zych był ciężko pobity i pokrwawiony. Lekarzom pogotowia ratunkowego nie udało się uratować dotkliwie pobitego i pokrwawionego kapłana. W 1989 r. po śledztwie Prokuratury Wojewódzkiej w Elblągu uznano, że duchowny umarł z powodu wypicia nadmiernej ilości alkoholu. I umorzono śledztwo. Jako pierwszy – bo już w 1990 r. – na fakt, że oficjalnej wersji wydarzeń przeczą pośmiertne zdjęcia kapłana zachowane w aktach śledztwa zwrócił uwagę w książce “Tajemnica śmierci księdza Zycha” Zbigniew Branach. Lekarz, który jako jeden z pierwszych oglądał zwłoki duchownego, zauważył rany zadane tępym przedmiotem lub wprawną dłonią karateki. Na rękach kapłana, tuż przy żyłach, odkrył małe ślady wkłuć igłą. Później podczas sekcji zwłok lekarz odkrył, że duchownego najpierw pobito do nieprzytomności, a następnie wstrzyknięto mu stężoną dawkę alkoholu. Kapłan zginął trzy miesiące po zakończeniu obrad Okrągłego Stołu, w trakcie których doszło do porozumienia władzy z częścią opozycji. Reszta działaczy “Solidarności” kwestionowała legalność tych obrad i domagała się m.in. ujawnienia konfidentów SB i rozliczenia komunistów za popełnione przez nich zbrodnie. I tę właśnie frakcję popierał ks. Sylwester Zych. - Zabójstwo księdza miało służyć zastraszeniu “Solidarności”. Władza komunistyczna chciała udowodnić, że nadal rządzi i to ona będzie dyktować warunki, a każdy, kto jej się przeciwstawi, skończy tak jak zamordowani księża – mówi cytowany przez „Polskę” prof. Jan Żaryn z IPN. - Mimo upływu 20 lat od zamordowania ks. Zycha nie zanosi się na to, by jego morderca i wspólnicy zostali ukarani, a nawet stanęli przed sądem – czytamy w dzienniku.

MM/Polskatimes.pl

Czy pan Bartnik, pan Lyons i korporacja Demand Media Inc. … dostaną swoje pieniądze?

Pan Rafał Bartnik, autor zdjęcia wnętrza kokpitu Tupolewa 154-M ‘102’ ukradzionego przez MSWiA z portalu airliners.net z pogwałceniem praw autorskich portalu i fotografa, umieszczonego bez zgody autora w raporcie komisji Millera jako anonimowe zdjęcie wnętrza kokpitu Tupolewa 154-M ‘101’ został przyjęty na audiencji przez samego ministra Millera, co tak opisuje:

UFFFF byłem. Jest tak sobie. Minister i zarazem szef tej Komisji to bardzo miły człowiek. Przeprosił mnie ze 3 razy. Zaproponował przeprosiny na piśmie, publikację przeprosin w gazecie oraz podpisania zdjęcia moim nazwiskiem w kolejnych publikacjach raportu. Nie zgodziłem się. Nie chcę być wiązany z tym raportem i z tą tragedią. Zaproponowałem odszkodowanie za publikację zdjęcia bez mojej zgody. Decyzję mam poznać w ciągu tygodnia na kolejnym spotkaniu. Kwota jest wysoka dlatego potrzebny jest czas. Byłem tam z prawnikiem od prawa autorskiego, którego też muszę opłacić ale sądzę, że to lepsze niż sąd. Zobaczymy co z tego będzie.” [link]

Popieram stanowisko pana Bartnika, któremu wyraźnie nie uśmiecha się, żeby złodzieje mogli się tanio wyłgać z kradzieży jego własności, i dobrze wie, na czym prawnie stoi. 

Niemniej kto się chce założyć, że teraz cały wysilek koncepcyjny państwa skieruje się teraz na to, jak panu Bartnikowi nie zapłacić w ogóle, albo zapłacić mało i symbolicznie?

Oni muszą poszukiwać takiego sposobu, ponieważ w innym razie powstanie bardzo niebezpieczny precedens – że rząd RP jest związany swoim własnym prawem, w tym wypadku autorskim, zaś obywatel na podstawie tegoż prawa może skutecznie od rządu dochodzić swojej wlasności. A do tego wszak nie można dopuścić, n’est ce pas? Ponadto, czy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji Rzeczypospolitej Polskiej skontaktowało się już z drugim poszkodowanym fotografem, Brytyjczykiem Robertem Lyonsem, któremu też ukradziono zdjęcie z airliners.net, by je opublikować w raporcie komisji zaraz po ukradzionym zdjęciu p. Bartnika? Czy zaproponowano p. Lyonsowi odszkodowanie, czy też ministerstwo siedzi cicho i ma nadzieję, że brytyjski fotograf się nie dowie o kradzieży jego własności intelektualnej przez rząd RP? I proszę nie opowiadać głupstw, że nie wiadomo gdzie pana Lyonsa szukać – portal airliners.net ma pocztę wewnętrzną… Smutna jest kleptokracja, w której złodzieje są tak bezczelni, że nawet nie fatygują się zacierać śladów kradzieży. MSWiA skopiowało do raportu komisji Millera zdjęcia z airliners.net razem z nakładanym przez portal kolorowym paskiem u dołu zdjęcia na którym umieszczone jest zastrzeżenie praw autorskich, imię i nazwisko fotografa, oraz nazwa portalu na którym wiszą zdjęcia. Te paski chłopaki Millera sprawnie obcięły, zmieniając wymiar ramki zdjęcia. Ale wystarczy przekopiować te zdjęcia z rządowego .pdf do Worda i cóż my tu widziem, proszę wycieczki? A sprawdziliście chociaż, że portal airliners.net ostrzega lojalnie, że oprócz tego paska, te zdjęcia mają rownież niewidoczny dla was digital watermark, cyfrowy ‘znak wodny’, który jest dla każdego amerykańskiego sądu dowodem własności? Portal airliners.net umożliwia łatwy kontakt z publikującymi tam fotografami między innymi po to, żeby każdy, komu potrzebne są zdjęcia samolotów, mógł je łatwo kupić. Ale przecież po co kupować, skoro można ukraść, nieprawdaż, chłopaki z Rakowieckiej, lotnicy skrzydlaci, władcy świata bez granic, czyli cyberprzestrzeni, arcymistrzowie transformacji ustrojowej. A teraz wchodzimy na schody:


Na wypadek, chłopaki Millera, jakbyście mieli powiedzieć, żeście nie wiedzieli, że kradniecie, nie wiedzieliście, że te zdjęcia nie są wasze, i że to w ogóle tylko taka zabawa była, to tu są ogólne warunki portalu airliners.net, opublikowane na tym samym portalu co zdjęcia:

http://www.airliners.net/usephotos/

Proponuję, chłopaki Millera, żebyście z własnej woli ciupasem skontaktowali się z firmą Demand Media w Santa Monica, California, właścicielami portalu airliners.net, i zaproponowali firmie ugodę i odszkodowanie, zanim jej prawnicy skontaktują się z wami. 

 Zapytajcie własnych ministerialnych prawników, jakie odszkodowanie od suwerennego podmiotu państwowego za wyzywające, dokonane ze szczególnym natężeniem złej woli (mala fides) naruszenie praw amerykańskiej korporacji Demand Media Inc. (NYSE: DMD, cena akcji w dniu dzisiejszym $9.08 za sztukę) może przysądzić sąd stanu Kalifornia. Sprawdźcie sobie przedtem, chłopaki Millera, w słowniku pojęcia ‘punitive damages’ i ‘exemplary damages’. 
Bo wyście przecież co gorsza te skradzione zdjęcia rozpowszechnili w setkach tysięcy albo i milionach odsłon rządowych stron MSWiA, w trzech językach, zachęcając w mediach do ich pobierania i kopiowania… Jak ministerstwo spraw wewnętrznych państwa członkowskiego NATO będzie się tłumaczyć w kalifornijskim sądzie nieznajomością międzynarodowego prawa autorskiego, to spowoduje salwę śmiechu na sali sądowej. Niewykluczone, że te dwa ukradzione obrazki mogą wam at the end of the day wyjść drożej, niż całe dotychczasowe dochodzenie w sprawie przyczyn katastrofy.
 Demand Media Inc. 1333 2nd Street, Suite 100, Santa Monica, CA 90401


Nie łudźcie się, że w Santa Monica przeoczą. Zawsze znajdzie się jakiś Polak, który was za Smoleńsk nie lubi, i może w ciągu najbliższych 24 godzin do nich zadzwonić z Londynu, Berlina, Paryża, Sydney albo Nowego Jorku i upewnić się, czy już wiedzą. 
Aha, nie zdejmujcie raportu z witryny ministerstwa, to już nic nie pomoże, a za mataczenie sąd wam dopisze do odszkodowania jeszcze jedno albo i dwa zera. Mnóstwo ludzi ma nie tylko kopie plików, ale i zrzuty ekranów. No i jest świadek, który z rozkoszą zezna w Kalifornii, żeście się przyznali do… no właśnie. Miłego dnia życzę.

Stary Wiarus

Za: W Temacie Maci, czyli Backup Wiarusa (4 sierpnia 2011)

Komorowski przegrał sprawę o zatajenie ekspertyz w sprawie OFE Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie zdecydował, że obywatele mają prawo nie tylko znać treść przygotowanych dla prezydenta ekspertyz w sprawie OFE [Otwartych Funduszy Emerytalnych], ale również nazwiska ich autorów oraz przyjęte przez nich honoraria. Wczoraj Bronisław Komorowski przegrał proces w sprawie zatajenia informacji o ekspertyzach, które pozwoliły mu podpisać ustawę o reformie emerytalnej. Sąd orzekł, że informacją publiczną jest każda sfera działalności władzy publicznej, a zatem zaliczają się do niej także prezydenckie ekspertyzy. Zdaniem sądu obywatele powinni poznać nie tylko ich treść, ale również autorów i ich honoraria. Skargę przeciwko prezydentowi wniosły osoba prywatna, Fundacja e-Państwo i Stowarzyszenie Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich (SLLGO). Co ciekawe, to właśnie SLLGO wygrało w czerwcu w sądzie w podobnej sprawie z Donaldem Tuskiem. Chodziło wówczas o ujawnienie polecenia rozpoczynającego działanie tzw. tarczy antykorupcyjnej. Jak dowiedział się „DGP” Kancelaria Prezydenta stwierdziła po wyroku, iż jak każdy urząd i obywatel jest zobowiązana do respektowania prawomocnych orzeczeń sądu. Jednakże z nieoficjalnych informacji wynika, że kancelaria z tą decyzją się nie pogodziła i zamierza starać się o kasację w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Od kilku lat rośnie liczba obywatelskich skarg w sprawie utajnienia informacji publicznej – w 2008 roku było ich tylko 77, w 2009 – 99, a w 2010 warszawski WSA odnotował ich aż 249.

Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”

Minister poparł szympansa Po ogłoszeniu raportu komisji Jerzego Millera w głównym wydaniu programu “Wiesti” przedstawiono szczegółowo opisane w raporcie błędy strony polskiej. Zapewniano, że rosyjskie “niedostatki techniczne”, o jakich napisali Polacy, nie były przyczyną katastrofy. Rząd ujawnił wreszcie oczekiwany długo raport o przyczynach katastrofy samolotu wojskowego Tu-154M pod Smoleńskiem. Pojawiły się w nim twierdzenia, że polska załoga była niedouczona, nie znała urządzeń pilotowanego samolotu. Minister Miller zapowiadał przecież, że Polaków “prawda zaboli”. Zabolała, ale czy to jest prawda? Czy rzeczywiście zawinili polscy piloci? Ustalenia komisji Millera można streścić następująco: polski samolot leciał zbyt nisko i za szybko, w gęstej mgle bez kontaktu wzrokowego z ziemią. Za późno próbował odlecieć. Uderzył w brzozę, stracił fragment skrzydła oraz sterowność. I się rozbił. Dużą część raportu zajmują opisy różnych niedociągnięć po rosyjskiej stronie, ale w konkluzji stwierdza się, że nie miały one wpływu na samą katastrofę. W tym miejscu można przypomnieć słowa eksperta MAK wypowiedziane w lutym br. na konferencji w Moskwie: “Gdyby na lotnisku w Smoleńsku nie było ani jednego kontrolera, a zamiast tego siedział tam szympans i w języku, który jest niezrozumiały dla jakiegokolwiek człowieka, dla jakiejkolwiek narodowości, jakimś tam bełkotem podawał informacje – nawet ten absurd w jakimkolwiek wypadku nie mógłby być przyczyną katastrofy”. Komisja Millera potwierdziła tę barwną opinię Rosjanina. Autorzy raportu co prawda dywagują, że może byłoby lepiej, gdyby rosyjscy kontrolerzy lotu “podpowiedzieli” załodze polskiego samolotu, w jakiej fatalnej sytuacji się znalazła, ale nie zrobili tego. W każdym razie potwierdzają opinię MAK, że odpowiedzialność spada na polską niedouczoną załogę i dla przyzwoitości – w końcu to polska komisja – dodają rosyjską brzozę, która “urwała” polskiej tutce 6 metrów skrzydła.

Mnożą się pytania i wątpliwości Podana przez komisję przyczyna urwania części skrzydła jest bardzo wątpliwa, jak równie wątpliwa jest “akrobacja” okaleczonego samolotu tuż nad ziemią. Można wyobrazić sobie, że piloci usiłowali poderwać maszynę, więc silniki pracowały na maksymalnych obrotach. To by jednak oznaczało, że samolot, spadając, musiałby uderzyć z ogromną siłą w ziemię. Tymczasem w miejscu wypadku nie ma leja w ziemi, ale rozrzucone na sporym terenie fragmenty rozbitej maszyny. Raport mówi, że: “samolot został całkowicie zniszczony w wyniku zderzenia z ziemią”. Dlaczego silna i zwarta konstrukcja samolotu rozpadła się na drobne szczątki, zamiast wbić się w ziemię? W Warszawie do samolotu zatankowano ponad 18 ton paliwa. W momencie uderzenia o ziemię było w zbiornikach 11 ton. To paliwo nie wybuchło – nie zapaliło się? Podobno Rosjanie prowadzili jakąś akcję gaśniczą, ale polska strona tylko się domyśla, co robili, bowiem strona rosyjska nie udostępniła żadnych materiałów na ten temat. Takie wątpliwości można mnożyć.

Wątek dwóch wizyt Zapewne sporo luk w pracy komisji jest efektem braku dostępu do wraku samolotu i posługiwania się w trakcie badań kopiami zapisów z czarnych skrzynek. Cały materiał dowodowy znajduje się przecież w rękach Rosjan. Tym bardziej dziwi, w jakim trybie komisja Millera stwierdziła, że na szczątkach samolotu nie znaleziono śladów materiałów wybuchowych i wykluczyła zamach jako przyczynę katastrofy. Są jednak w raporcie ciekawe informacje poszerzające naszą wiedzę o zdarzeniu. Okazuje się bowiem, że rozdzielenie wizyt prezydenta i premiera w Katyniu zaproponowała polska strona. W raporcie czytamy:

“Sekretarz Generalny ROPWiM [Andrzej Przewoźnik] przedstawił stronie rosyjskiej dwie koncepcje:

1) zorganizowanie obchodów z jednoczesnym udziałem Premiera i Prezydenta RP,

2) dwóch uroczystości – pierwszej, 7.04. z udziałem Premierów Polski i Rosji, drugiej, 10.04 z udziałem Prezydenta RP”.

Wówczas: “Strona rosyjska stwierdziła, że wariant osobnych wizyt Premiera i Prezydenta RP byłby najbardziej korzystny”. Nie ma wyjaśnienia, z jakiego powodu miało być to “najbardziej korzystne”, dla kogo? Kiedy Rosjanie wiedzieli, że w Katyniu będą dwie, a nie jedna wizyta zapytali, czy Polacy potrzebują tzw. liderów, czyli rosyjskich nawigatorów, na pokłady polskich samolotów. Strona polska z niewiadomych powodów poprosiła o anulowanie zamówienia “liderów”, a Rosjanie to bez oporów zaakceptowali. Wewnętrzne przepisy rosyjskie uzależniają wydanie zgody na przelot obcego samolotu poza przestrzenią powietrzną sklasyfikowaną jako międzynarodowa i lądowanie na lotnisku niedopuszczonym do ruchu międzynarodowego tylko przy obecności “lidera” na pokładzie. W tym przypadku władze rosyjskie odstąpiły od tego przepisu.

Nieaktualne karty podejścia Zastanawiający był tryb przygotowania lotniska na przyjęcie polskich samolotów. Strona polska wystąpiła do władz rosyjskich o “udostępnienie aktualnych schematów i procedur lotniska” w Smoleńsku. Zanim doszło do ustalenia szczegółów, Ambasada RP w Moskwie przesłała do polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych pismo informujące, że “w związku z likwidacją jednostki wojskowej obsługującej lotnisko w Smoleńsku nie ma technicznej możliwości wylądowania samolotu specjalnego z grupą przygotowawczą wizyty Premiera RP (brak sprzętu zabezpieczenia lotów w tym cystern paliwowych, mobilnych agregatów prądotwórczych, sprzętu utrzymania pasa startowego)”. Kiedy w końcu doszło w Smoleńsku do spotkania grupy przygotowującej wizytę premiera w Katyniu, nie przeprowadzono wizji lokalnej lotniska, na którym miały lądować polskie samoloty. Czytamy w raporcie komisji Millera: “W uwagach końcowych sprawozdania ze spotkania zapisano m.in.: “strona rosyjska zapewniła, że wszystkie samoloty zostaną przyjęte, a wymagane parametry lotniska wojskowego w Smoleńsku przekażą notą do MSZ RP”". W końcowej części notatki wymieniono pozostające do wyjaśnienia kwestie, w tym “parametry lotniska w Smoleńsku”. Dopiero 6 kwietnia 2010 roku, tuż przed planowanymi wizytami premiera i prezydenta w Katyniu, podjęto próbę rozpoznania smoleńskiego lotniska. Nie było jednak rosyjskiej zgody na takie sprawdzanie i nie wpuszczono funkcjonariuszy BOR na jego teren. Ale nawet gdyby ich wpuszczono, to w grupie nie było przedstawicieli lotnictwa, więc ocena przygotowania lotniska pod względem bezpieczeństwa realizacji operacji lotniczych nie mogła być przeprowadzona. Strona rosyjska zapewniła, że przekaże do MSZ RP parametry smoleńskiego lotniska wojskowego. Dane te nie zostały jednak przekazane stronie polskiej. Raport: “Załogi samolotów wykonujących rejsy 7 i 10.04. korzystały z kart podejścia przekazanych przez Ambasadę RP w Moskwie do Szefostwa Służby Ruchu Lotniczego w roku 2009, które nie były zgodne ze stanem faktycznym w dniach 7 i 10.04.2010 r.” Innymi słowy, polscy lotnicy w czasie podchodzenia do lądowania korzystali z nieaktualnych kart podejścia. Załoga Tu-154M schodzącego do lądowania 10 kwietnia 2010 r. nie miała dostępu do aktualnej dokumentacji lotniska. Dodajmy do tego fałszywe dane podawane przez rosyjskich kontrolerów lotu. Najpierw przekazano załodze samolotu: “Sto pierwszy, odległość dziesięć, wejście w ścieżkę”. W tym czasie załoga w oparciu o nieaktualną kartę kontrolną do lądowania sprawdzała parametry i wykonanie czynności związanych z procedurą podejścia do lądowania. Załoga wprowadziła do planu lotu punkty, których współrzędne pochodziły z opisanych wyżej kart podejścia. Raport: “Wprowadzenie współrzędnych odpowiednich dla układu odniesienia SK-42 do systemu FMS pracującego według układu odniesienia WGS-84 doprowadziło do przesunięcia tych punktów o 116 metrów na południe w stosunku do ich faktycznego położenia”. Rosyjska wieża kontroli lotów podała: “Osiem na kursie, ścieżce”, gdy samolot był 130 m nad ścieżką schodzenia i 65 m z lewej strony od osi pasa. Następnie podano: “Podchodzicie do dalszej, na kursie ścieżce, odległość sześć”. Samolot znajdował się 120 m nad ścieżką schodzenia i 115 m z lewej strony od osi pasa. Kolejne dane: “Cztery na kursie, ścieżce” – samolot 60 m nad ścieżką schodzenia i 130 m z lewej strony od osi pasa. Następnie: “Trzy na kursie, ścieżce” – samolot 35 m nad ścieżką schodzenia i 100 m z lewej strony od osi pasa. Wreszcie polska załoga usłyszała: “Dwa na kursie, ścieżce” przy pozycji 20 m pod ścieżką schodzenia i 80 m z lewej strony od osi pasa. Dopiero w odległości 1459 m od progu pasa lotniska, przy pozycji 70 m poniżej ścieżki schodzenia i 70 m z lewej strony od osi pasa i na wysokości 14 metrów nad poziomem lotniska Rosjanie podają komendę: “Horyzont!”, a następnie: “Odejście na drugi krąg”. Doprowadzili polski samolot do miejsca, z którego nie mógł już wykonać tego manewru. Raport komisji Millera stwierdza: “Informowanie przez Kierownika Strefy Lądowania załogi samolotu Tu-154M o prawidłowej pozycji samolotu “na kursie, na ścieżce” niezgodnie z rzeczywistym położeniem mogło utwierdzać załogę o prawidłowym wykonywaniu podejścia i właściwej trajektorii lotu”. Miał rację poseł Antoni Macierewicz, mówiąc, że polscy piloci zostali wciągnięci w śmiertelną pułapkę.

Moskwa triumfuje W głównym wydaniu programu “Wiesti” przedstawiono szczegółowo opisane w raporcie komisji Millera błędy strony polskiej. Wspomniano, że były naciski ze strony pasażerów na pilotów, a polscy piloci wojskowi byli fatalnie wyszkoleni. Widzowie zobaczyli na ekranach telewizorów Aleksieja Morozowa, szefa Komisji Technicznej MAK, który zapewnił, że rosyjskie “niedostatki techniczne”, o jakich napisali Polacy, nie tylko “zostały w pełni odzwierciedlone w styczniowym raporcie MAK”, ale nie były przyczyną katastrofy. Niemiecki “Frankfurter Allgemeine Zeitung” rozpoczął opis raportu komisji Millera stwierdzeniem “Polska przyznaje się do głównej winy za katastrofę smoleńską”. W raporcie wśród dokumentów, na których opierała się komisja, nie wiedzieć czemu wymieniono: “Porozumienie między Ministerstwem Obrony Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej a Ministerstwem Obrony Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw. Porozumienie zostało sporządzone w Moskwie w dniu 14.12.1993 r.”. Jak wiadomo, dawało ono polskiej stronie równe prawa w wyjaśnianiu katastrof samolotów wojskowych. W przypadku katastrofy Tu-154M polski rząd z niewiadomych powodów zgodził się, aby tego porozumienia nie stosować i oddał całość postępowania wyjaśniającego w ręce Rosjan. Komisja Millera nie ma legalnych podstaw do badania katastrofy smoleńskiej. Rozporządzenie ministra MON z dnia 26 maja 2004 r. w sprawie organizacji oraz zasad funkcjonowania Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego stwierdza: “¤ 6. 1. Komisja prowadzi badania wypadków i poważnych incydentów lotniczych w lotnictwie państwowym na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej i w polskiej przestrzeni powietrznej” oraz: “2. Komisja może prowadzić badania wypadków i poważnych incydentów lotniczych zaistniałych poza terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, w których uczestniczyły statki powietrzne lotnictwa państwowego, jeżeli przewidują to umowy lub przepisy międzynarodowe albo jeżeli właściwy organ obcego państwa przekaże Komisji uprawnienia do przeprowadzenia badania albo sam nie podjął badania”. Katastrofa nastąpiła poza terytorium RP, umowa przewidująca możliwość badania wypadku (porozumienie z 1993 r.) nie znalazła zastosowania, a sam wypadek zbadał rosyjski MAK. Co więc w tym wszystkim robi komisja Millera? Dr hab. Romuald Szeremietiew

Na tropie polskich Breivików Słowa ministra Sikorskiego: “W Polsce nie brak ludzi myślących tak jak Behring Breivik, który strzelał do rodaków, by obalić rząd, ponieważ uważa, że jest on pozbawiony prawnego i politycznego tytułu do rządzenia”, nikogo nie zdziwiły. Słowne spowinowacenie norweskiego mordercy z opozycją w Polsce było tylko kwestią czasu. Zagadkę stanowiła również kwestia, komu to zadanie przypadnie. Padło na ministra od dorzynania watah, a rolę interpretatora zagrał marszałek Niesiołowski: “Są tacy ludzie, o jakich mówił minister. Wystarczy wyjść na Krakowskie Przedmieście lub wziąć do ręki “Gazetę Polską” czy “Nasz Dziennik”, by się o tym przekonać”. Czyli chodzi o nas. Brak zdziwienia jest zrozumiały, bo trafia w utarty od kilku lat schemat, według którego bezwzględna walka z opozycją jest celem najwyższym ekipy rządzącej, a główne media nie szczędzą trudu w osiągnięciu przez nią tego celu. W walce z PiS można wypowiedzieć dowolne brednie, można się ścigać w ich rozmiarze z sobą samym, a uczynne media zrobią, co do nich należy – w tym przypadku darują sobie komentarz, milczą taktownie. Przerabialiśmy to wielokrotnie, dlatego zdziwienie w tym przypadku byłoby tylko dowodem naiwności i nieumiejętności obserwowania otaczającej nas rzeczywistości. Nie ma większego sensu dowodzić absurdu wypowiedzi Sikorskiego, niegdyś zresztą zajadłego – jak powiedziałby salon – zwierzęcego antykomunisty. Tak samo jak nie ma sensu domagać się dymisji ministra, bo tym samym uznalibyśmy jego dotychczasową, choćby minimalną, przyzwoitość i wiarygodność, którą swoją wypowiedzią przekreślił, a mającego podjąć taką decyzję premiera musielibyśmy podejrzewać o odpowiedzialność. Na tej samej zasadzie nie ma sensu załamywać rąk nad poziomem rzetelności głównych mediów, które jeszcze nie tak dawno przez tydzień kipiały oburzeniem po wypowiedziach europosłów, które miały Polsce przynieść rzekomo wstyd, bo Ojczyzny poza granicami się nie krytykuje (dla przypomnienia – Sikorski wypowiedział te słowa w Londynie), i które nie uchodziły w cywilizowanej debacie, a teraz tylko przytaczają wypowiedź ministra bez komentarza. Nie usłyszymy też opinii, że nie jest dobrze wykorzystywać tragedię do celów politycznych, bo doskonale wiemy, że dla komentatorów z salonu nieważne co, ale kto mówi. Wiemy to od dawna, a ostatni naiwni przekonali się o tym, słysząc sugestie, że za zamach w łódzkim biurze PiS odpowiedzialność ponosi Jarosław Kaczyński, bo kto sieje wiatr… Dlatego zarówno sens wypowiedzi Sikorskiego, jak i jej medialną oprawę uznaję za przejaw obowiązującej od pewnego czasu normy, czyli patologii, do której już się przyzwyczailiśmy. Jedyne, co wyróżnia to niestety typowe wystąpienie, to strach, jaki towarzyszy mówcy. I nie strach przed zamachowcami przecież, bo Sikorski dobrze wie, że ich w Polsce nie ma, ale przed wyborcami. I nie kul się obawia, bo w tym kraju strzela się tylko w przeciwnym kierunku, ale kart w głosowaniu. Pozwólmy mu się bać. Prof. Ryszard Legutko

Tuska mecz o głowę Druga fala kryzysu nadciąga. Poważni analitycy, podchodzący do spraw gospodarki realnie a nie życzeniowo są w zasadzie zgodni: siła tej drugiej fali będzie nieporównywalnie większa od pierwszej. Wszystkie działania nakierowane na ratowanie gospodarki zamiast likwidować przyczyny kryzysu, tylko doraźnie niwelują jego skutki, w efekcie pogłębiając patologiczne zadłużenie i nieznacznie odsuwając w czasie ostateczny krach całego systemu. Zaskoczeni będą jedynie ostateczni konsumenci, natomiast finansowi architekci już od dłuższego czasu robią przymiarki do wprowadzenia nowej światowej waluty, mającej w konsekwencji globalnych zawirowań zastąpić dolara, euro i być może parę innych walut. Dopiero wtedy nastąpi przemodelowanie całego systemu, bynajmniej nie w sposób zapewniający większe bezpieczeństwo, lecz raczej utrwalając podziały i możliwości kreowania zysków z finansowych przepływów i operacji. Sygnalizowała to prof. Staniszkis już w 2009 roku. Na lokalnym polskim podwórku jedyną rzetelną i całościową wiedzę na temat stanu finansów państwa ma niewątpliwie obóz rządzący. Różne sygnały wskazują, że stan ten jest zatrważający i że trwają gorączkowe analizy, co z tą sytuacją zrobić. Wariantów jest oczywiście kilka, a każdy z nich wiąże się ze sporym ryzykiem. Jedno co wydaje się być pewne to fakt, że druga fala kryzysu nie przebiegnie w Polsce tak łagodnie jak pierwsza, a wręcz przeciwnie, różne ekonomiczne wskaźniki spadną z hukiem i z niszczycielską mocą wodospadu rozbiją naszą kruchą stabilizację w drobny mak. Pojawiają się też od czasu do czasu analizy - sugerujące, jakoby PiS robił wszystko, by w nadchodzących wyborach parlamentarnych nieznacznie przegrać. Na fali społecznych protestów, jakie w kontekście nadchodzącej katastrofy niechybnie się pojawią, ma zamiar objąć pełnię władzy na wzór Victora Orbana. Teorie te można z równym powodzeniem przyłożyć do obozu rządzącego. Coraz częściej dają się bowiem słyszeć też głosy, że wielu spośród najwyższych urzędników obecnej władzy wcześniej czy później trafi przed Trybunał Stanu i wcale nie musi to być spowodowane jedynie sprawami związanymi z Katastrofą Smoleńską. Liczba działań rażąco naruszających interes naszego kraju, czyli mówiąc wprost sprzecznych z polską racją stanu, jest tak duża, że nawet pomijając Smoleńsk, jakakolwiek władza traktująca poważnie własne państwo nie może przejść obok nich obojętnie. W takim kontekście działania obliczone na utrzymanie się przy władzy przestają być tylko zaspokajaniem związanych z władzą instynktów, a stają się dosłownie kwestią życia i śmierci. Zachować władzę, albo sparaliżować ewentualnych następców tak, by nie mieli oni możliwości ruchu – oto cel rządzącej formacji. To, na co liczą sympatycy PiS, jest jednak śmiertelnym zagrożeniem dla całego szeroko pojmowanego obozu Tuska. Obóz ten solidarnie musi walczyć nie tylko o utrzymanie władzy w najbliższych wyborach, ale także musi mieć opracowaną strategię utrzymania tej władzy po kryzysowych zawirowaniach. Jakie rysują się możliwe scenariusze?

1. Obóz Tuska utrzymuje się u władzy na jesieni 2011. Jest to wbrew pozorom najbardziej niebezpieczna dla rządzących opcja. W momencie kryzysu cała wina za ten kryzys spada na dotychczasową władzę. Wobec ostatniej ciszy wokół PSL raczej nie uda się zwalić winy na koalicjanta, jak to bywało w poprzednich parlamentarnych układach. Wymuszone rozruchami wcześniejsze wybory wygra opcja stojąca w całkowitej kontrze do obozu rządowego. W takich okolicznościach PiS przejmuje pełnię władzy i niczym Orban na Węgrzech robi gruntowne porządki.

2. Obóz Tuska nieznacznie przegrywa na jesieni 2011. Wariant całkowitej porażki obecnie rządzących, na co liczą sympatycy partii nazywanej antysystemową jest raczej nierealny w warunkach medialnego monopolu i braku konsumpcyjnego bodźca do zdemaskowania fałszu neogierkowskiej propagandy sukcesu. Przypadek Smoleńska pokazał bardzo wyraźnie, że bicie w symboliczne niepodległościowe bębny i realna utrata podmiotowości na międzynarodowej scenie nie mają dla ludzi większego znaczenia wobec niezakłóconych możliwości włożenia do garnka wszystkich składników zupy. Realna jest jedynie minimalna wygrana lub minimalna przegrana PiS, co spowoduje kompletny paraliż państwa: żadnych reform przeprowadzić się nie da, a winę ponosić będą „faszystowscy wichrzyciele z antysystemowego ugrupowania oszołomów”. Paraliż ten będzie świetnym wytłumaczeniem dla „zaskakującej” fali kryzysu, która w Polsce przyjmie niespotykane gdzie indziej rozmiary, oczywiście spowodowane zawirowaniami i destabilizacją, związanymi z niemożnością powołania jakiejkolwiek koalicji. Media zaleją nas pretensjami publicystów utyskujących na ciemnotę obywateli, którzy uniemożliwili swoją wyborczą decyzją dokończenie rozpoczętych przez Platformę Obywatelską reform, co uchroniłoby nas podobnie jak w 2008 roku przed skutkami światowego kryzysu. Wobec parlamentarnego pata zostają rozpisane wcześniejsze wybory i przerażone społeczeństwo podobnie jak w 2007 roku powtórnie mobilizuje się, by wybrać właściwą formację na trudne czasy.

3. Jesienne wybory wygrywa PiS i formuje rząd. Jak wspomniałem samodzielne rządy PiS są raczej nierealne. Myślę że nawet przy wygranej PiS zostanie zawiązana koalicja wszystkich przeciw PiS. Ale nawet jeśli jednak PiS będzie formował rząd to i tak oznacza to raczej skuteczny paraliż jego działań. Prezydent z WSI, obstrukcja w Sejmie, brak możliwości przeprowadzenia jakichkolwiek głębszych reform będzie działał bardzo na niekorzyść tej partii potwierdzając jej nieporadność i „antysystemowy” charakter. Być może podobnie jak to było w roku 2005 układ posunie się do wepchnięcia PiS w koalicję z SLD, co byłoby dla tej partii wizerunkowo zabójcze i przypieczętowałoby jej porażkę. Efekt ostateczny będzie taki sam jak w przypadku drugim: PiS zostanie obarczone winą za powstały kryzys i establishment ogłosi powrót na właściwe, z góry upatrzone pozycje. Rozpatrywanie powyżej nakreślonych wariantów sytuacji, jako oderwanej od realiów politycznej fantastyki jest grubym błędem. W tak zwanym poważnym politycznym dyskursie dopuszczamy przecież rozważania różnego rodzaju analityków na temat zmian nastroju Jarosława Kaczyńskiego, zaś rzucone przez niego słowa o polityku lewicowym starszo-średniego pokolenia dają asumpt do przewidywania powyborczej koalicji PiS-SLD. Tym bardziej uzasadnione są rozważania o ukrytych przed widownią motywach działań innych najważniejszych osób w państwie. Warto zwrócić uwagę na zainicjowane już jakiś czas temu działania rządu wobec grup kibiców. Rozumiem, że likwidowanie co jakiś czas namiotu Solidarnych 2010 ma na celu przetestowanie społecznego oporu, przetestowanie granic odporności i siły ewentualnej reakcji na te jawnie łamiące prawo działania. Oczywiste jest przecież to, że na miejsce jednego namiotu pojawi się następny, a jego likwidacja nie zamknie ust ani Ewie Stankiewicz ani pozostałym osobom zabierającym głos pod namiotem. Podobnie testujący granice społecznej odporności, a być może siły ewentualnego wsparcia ze strony zagranicznych mediów charakter miała akcja ABW przeciwko autorowi strony kpiącej z Prezydenta Komorowskiego. Reakcja, a raczej jej brak, sugeruje raczej możliwość eskalacji takich działań, niż ich ograniczenie. Jednak w tym testowaniu i stwarzaniu medialnych faktów, które mają przesłonić realne problemy, by ludzie dyskutowali o marginesach różnych niszowych zjawisk, zamiast werbalizować prawdziwe przyczyny nadchodzącego wielkimi krokami kryzysu, w tych wielopoziomowych intrygach obóz rządzący zapędził się w kozi róg. Tym rogiem okazały się być mniejsze i większe stadiony, już nie tylko piłkarskie, ale również na przykład żużlowe. Problem kibiców szalejących w drodze na stadion i w drodze ze stadionu jest stary jak historia samej piłki nożnej. Mrożące krew w żyłach historie o demolowaniu pociągów i autobusów, filmy o hooligańskich ustawkach, statystyki zmasakrowanych samochodów i witryn sklepowych – wszystkie te opowieści sprawiły, że widok ogolonych wyrostków z szalikami na szyi przyprawia każdego normalnego człowieka o szybsze bicie serca i chęć natychmiastowego oddalenia. Widok rozśpiewanego autobusu wiąże się z nieodpartym pragnieniem długiego nawet spaceru do jakiejś innej linii omijającej najbliższy piłkarski stadion. Trudno jest usłyszeć cokolwiek o kibicowskiej solidarności wobec chorych kolegów, biednych dzieci, czy kontuzjowanych piłkarzy. Nic nie słychać o stowarzyszeniach wspierających różne charytatywne inicjatywy. Większość jest zdziwiona dzisiaj inteligencją dowcipu politycznych haseł, jakie ku zdziwieniu tejże większości nie wiedzieć czemu pojawiają się na trybunach. Przecież kibice to bezmyślne karki, które są w stanie jedynie wykrzykiwać nieprzyzwoite przyśpiewki, zaś stadiony powinny być zarezerwowane jedynie dla piłki. Warto zajrzeć do numeru Nowego Państwa, by się o tym przekonać. Warto jednak wziąć pod uwagę, że tzw. kibole to nie tylko hooligańskie ogolone karki, które wykorzystywane są często w policyjnych prowokacjach, gdy siły mające dbać o porządek i bezpieczeństwo chcą sobie trochę potrenować metody pacyfikacji agresywnego tłumu. Mało kto pamięta niesławną akcję stołecznej policji z 2 września 2008 roku, gdy w Warszawie zatrzymano prawie 752 kibiców, na których następnie policjanci biciem wymuszali przyznawanie się do winy. Mecenasowi Wiesławowi Johannowi, byłemu sędziemu Trybunału Konstytucyjnego cała ta akcja przypominała najgorsze czasy stanu wojennego. W 2009 roku nie ulegało według niego najmniejszej wątpliwości, że wszystko było znacznie wcześniej zaplanowane i przygotowane. Odpowiedzialnością powinno się przede wszystkim obciążyć osobę, która podejmowała decyzje i wydawała rozkazy. Według Johanna to, co 2 września zrobiła policja, jest przestępstwem ściganym przez polskie prawo karne. Tymczasem nic się nie stało, choć wicepremier Schetyna i minister Ćwiąkalski chwalili się na konferencjach prasowych udaną policyjną akcją, a Ćwiąkalski zapowiadał, że będzie namawiał prokuratorów do twardej postawy wobec chuliganów. Ostatecznie nikomu nie udało się nikogo o nic oskarżyć i po kilku miesiącach sąd odmówił aresztowania kogokolwiek. Warto także wziąć pod uwagę, że tzw. kibole to także rodzice z dziećmi, którzy od czasu do czasu idą razem na stadion. A nie jest to wcale tania rozrywka i pogląd, że na stadion przychodzą jedynie mający ochotę bezkarnie sobie pokrzyczeć biedni ćwierćinteligenci, jest z gruntu fałszywy. Obojętnie zaś jak majętni są stadionowi kibice, to przecież wszyscy są obywatelami, którzy mają swoje rodziny, grona znajomych, z którymi spędzają czas także poza stadionem i z którymi rozmawiają nie tylko o piłce nożnej. Uderzenie w kibiców wydaje się być grubym błędem. Dopiero teraz bowiem objawiła się wszystkim organizacyjna sprawność tej grupy, która jest w stanie w krótkim czasie się zorganizować, przygotować olbrzymie transparenty, liczne manifestacje i ponadregionalną solidarność. Sygnalizowana przez różnych analityków rzekoma samodzielność Tuska w podejmowanych przez siebie decyzjach, jest mocno dyskusyjna w skomplikowanym układzie różnego rodzaju interesów i politycznych zależności. Nie mam oczywiście żadnej pewności co do faktycznego stanu rzeczy, jednak szczerze mówiąc i tak nie ma to większego znaczenia, bo konsekwencje dla zarządzanego państwa są tak samo opłakane. Nieważne czy Tusk sam podejmuje decyzje czy też jego sztab, zawsze wewnątrz obozu władzy grają różne siły ciągnąc w różnych kierunkach. Dopiero wypadkowa tych różnych sił decyduje o ostatecznym kierunku w jakim potoczy się cały obóz, a wraz z nim nasze państwo. Być może sam Donald Tusk, jak każdy rasowy polityk, nigdy nie zrezygnuje z dążenia do utrzymania władzy i niewątpliwie wiele zjawisk wskazuje na to, że stało się to już jakiś czas temu celem samym w sobie. Jednak można też dostrzec inne symptomy wskazujące, że są w tym bynajmniej nie jednorodnym obozie siły, którym wcale nie musi zależeć na spektakularnym zwycięstwie w nadchodzących wyborach. Stąd w propagandzie sukcesu pojawiają się rysy w postaci radykalnych akcji antykibicowskich, sprzątania niepoprawnych stron internetowych, czy usuwania niewygodnych namiotów. Widoczne w sondażach zbyt daleko idące konsekwencje wiążą się z odpuszczaniem i powrotem do propagandy sukcesu. Zbyt silny wzrost w sondażach sygnalizuje, że należy znowu wykonać jakąś anty-akcję. To balansowanie na krawędzi, pozornie sprzeczne ruchy obozu rządzącego, w rzeczywistości mówią nam stanowczo dużo więcej niż analizowanie werbalnych deklaracji poszczególnych polityków. Nie jest istotne jakie dokładnie będą proporcje wygranej czy przegranej jakiejkolwiek strony w nadchodzących jesiennych wyborach. Chodzi głównie o to, by w kontekście nadchodzącego krachu doprowadzić do powyborczego pata. Oprócz możliwości zwalenia na przeciwnika winy za gospodarczą katastrofę, pozwoli to także utrzymać stan chaosu i niepewności uniemożliwiający wyciągnięcie prawnych konsekwencji z szeregu zaniedbań, zaniechań i nadużyć w ostatnich latach dokonanych przez wysokich urzędników państwowych. To jest gra o osobistą wolność całego szeregu prominentów obecnego obozu władzy z premierem na czele.

wiktorinoc's blog

Blogerzy pytają Millera o prawdę Paweł Pietkun, dziennikarz, Nowy Ekran: „To, że wykorzystujemy Prawo prasowe, aby umożliwić blogerom zadanie pytań Jerzemu Millerowi daje nam gwarancję, że takie odpowiedzi padną. Nie mamy jej wprawdzie, jeśli oczekujemy prawdy – choć część pytań jest na tyle trudnych, że nie da się na nie odpowiedzieć wymijająco. Tym bardziej, że dzisiaj znamy już treść Raportu Komisji oraz załączników do tego dokumentu. Wiemy, na jakie pytania ten dokument nie odpowiada i jakich wątpliwości nie wyjaśnia. Przede wszystkim nie zgadzamy się z tym, że raport wyjaśnia przyczyny katastrofy – bez dowodów, które wciąż znajdują się w Rosji i do których polskie służby nie mają dostępu (i nie będą ich miały – jeśli wierzyć publicznym zapewnieniom członków MAK) przyczyn katastrofy wyjaśnić się nie da. Być może obecny rząd ma powody tak daleko posuniętej uległości wobec Moskwy. Jednak naszym zdaniem niewyjaśnienie tragicznej śmierci 96 Polaków jest uwłaczające godności narodu. Część tych pytań padła w czasie konferencji prasowej w czasie ogłoszenia treści raportu. Ale konferencja była przygotowana w taki sposób, żeby niewygodne pytania łatwo było zbyć jednym zdaniem „to jest w treści raportu”. Nietrudno zbywać tak dziennikarzy, wiedząc, że nie mieli szans na zapoznanie się z pełną treścią raportu. To dlatego trzykrotnie stawałem w kolejce do mikrofonu i po trzykroć rezygnowałem z zadania pytania – pełne odpowiedzi dostawali jedynie przedstawiciele tych redakcji, które wątpliwości nie miały. Jak się domyślacie chodzi o TVN, Gazetę Wyborczą i TVP. Wielu z nas udowadniało na Nowym Ekranie, że część odpowiedzi na pytania dotyczące katastrofy była kpiną w żywe oczy. Choćby to, w jaki sposób niewielka brzoza z łatwością może złamać skrzydło dużego samolotu? „Niech pan uderzy w drzewo samochodem jadącym z prędkością 280 km na godzinę i zobaczy, co się stanie z samochodem” - tak zbywał pytających Jerzy Miller. Tymczasem, co w wywiadzie dla NE zauważa Romuald Szeremietiew, porównanie było z gruntu fałszywe. To nie ta masa. Bo trzeba by raczej uderzyć w takie drzewo czołgiem jadącym z pełną prędkością, żeby zobaczyć prawdziwe efekty takiego zderzenia. Lista wysłanych przez nas pytań nie zamyka wszystkich wątpliwości – po otrzymaniu odpowiedzi będziemy zadawać pytania dodatkowe. Również od blogerów. Aż do wyjaśnienia prawdziwych przyczyn końca Smoleńskiego Lotu. Bądź wykazania złej woli oficjalnych organów wyjaśniających tę sprawę. Poniżej pełna treść listu wysłanego do Jerzego Millera, ministra spraw wewnętrznych i administracji oraz przewodniczącego komisji, rzecznika prasowego rządu Pawła Grasia, oraz rzecznika prasowego MSWiA. Dostaliśmy potwierdzenia otrzymania i przeczytania treści listu. Pytania – zebrane przez Pluszaka – przygotowali blogerzy (w kolejności alfabetycznej): Ewidentny Oszust, Malyy5, NDB2010, O.R.K.S., Pluszak (dziennikarz, Nowy Ekran), Voltar. Ja podjąłem się zadania pośredniczenia i reprezentowania blogerów w kontaktach z administracją rządową. Pytania zdecydowaliśmy się zadać także na forum publicznym. Po to, żeby utrudnić rządowi zbycie ich i unikanie odpowiedzi na nie wprost.” „Warszawa 3.08.2011 Jerzy Miller Minister Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administarcji Przewodniczący Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego Paweł Pietkun

Szanowny Panie Przewodniczący W nawiązaniu do opublikowanego przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych „Raportu Końcowego z badania zdarzenia lotniczego nr 192/2010/11 samolotu TU-154M nr 101 zaistniałego dnia 10 kwietnia 2010 roku”, w którym w opinii dziennikarzy i blogerów nie została wyjaśniona przyczyna wydarzenia z 10 kwietnia ub. roku, w trybie Ustawy Prawo prasowe uprzejmie proszę o odpowiedź na następujące pytania:

1. Jakie dowody i informacje z listy braków zamieszczonych w polskich uwagach do raportu MAK zostały przez stronę rosyjską udostępnione polskim organom badającym przyczyny Katastrofy Smoleńskiej? (chodzi o brak wykonania 169 punktów z 222 możliwych)?

2. Czy Komisja miała dostęp do wyników badań grupy polskich archeologów z ich prac w Smoleńsku oraz czy umożliwiono Polakom badanie terenu przy pomocy urządzeń laserowych?

3. Przy założeniu, że piloci wykonali by wszystkie manewry w sposób "w 100% podręcznikowy", czy udało by im się ujść z czekającego na nich niebezpieczeństwa w postaci złych wskazań niektórych przyrządów, mylących komend wieży, zbyt wysokich drzew i pozostałych niezgodnych ze sztuką awiacji elementów lotniska pod Smoleńskiem?

4. W polskich uwagach do raportu MAK, polscy specjaliści zaznaczają brak przekazania przez stronę rosyjską badań pirotechnicznych i badań na występowanie ładunków wybuchowych. Czy coś się zmieniło od publikacji polskich uwag do raportu MAK i czy przeprowadzono lub czy otrzymano wyniki ekspertyz na wykluczenie użycia ładunków wybuchowych konwencjonalnych? Jeśli tak to jakich.

5. Czy coś się zmieniło od publikacji polskich uwag do raportu MAK i czy przeprowadzono lub otrzymano wyniki ekspertyz na wykluczenie użycia ładunków wybuchowych niekonwencjonalnych? Jeśli tak to jakich.

6. Czy polskiej stronie zwrócono broń oraz wyposażenie polskich oficerów BOR, którzy byli na pokładzie i zginęli w katastrofie lub/i czy polska strona mogła przeprowadzić stosowne ekspertyzy związane z bronią i wyposażeniem oficerów BOR i innych wojskowych?

7. Czy to prawda, że w pierwszych dniach po katastrofie pomimo obowiązywania umowy o wspólnym śledztwie nie dopuszczono polskich śledczych do badania wraku?

8. Czy polska strona miała możliwość badania wraku samolotu i czy otrzymano ekspertyzy badania wraku samolotu, jego poszczególnych elementów oraz urządzeń samolotu?

9. Czy polska strona została dopuszczona do oblotu urządzeń lotniska lub/i czy mogła zapoznać się z ekspertyzami dokumentującymi stan techniczny infrastruktury lotniska?

10. Czy polski raport wyjaśnia nam duże nieścisłości i braki w dokumentach sekcyjnych oraz z identyfikacji zwłok Ofiar?

11. Czy polska strona uzyskała dokumentację fotograficzną i filmową z miejsca zdarzenia w tym zdjęć wykonanych bezpośrednio po katastrofie dokumentujących rozkład szczątków samolotu oraz umiejscowienie ofiar?

12. Czy to prawda, że Ekspertyza nr 37 z oględzin zwłok jest nie do zweryfikowania ze względu na brak udostępnienia stronie polskiej kluczowych ekspertyz i pomiarów?

13. Czy to prawda, że ciało gen. Andrzeja Błasika znaleziono jeden dzień po katastrofie i czy to prawda, że według ekspertów medycznych w organizmie człowieka po śmierci wydziela się alkohol endogenny którego zawartość wynosi do 1 promila a Rosjanie nie przeprowadzili żadnych dodatkowych badań, które uwiarygodniłyby ekspertyzę nr 37 przypisaną przez Rosjan do ciała gen. Andrzeja Błasika?

14. Uwzględnienie opisanej w raporcie MAK/Komisji trajektorii (tzw. beczki) oraz uwzględnienie danych z instrukcji działania radiowysokościomierza UW-5M powoduje, że jedynym wytłumaczeniem dla końcówki zapisu RW - jest istnienie na podejściu do lądowania w Smoleńsku - niewidzialnych dla ludzkiego oka przeszkód terenowych (drzew) o kilkudziesięciu metrach wysokości. Jak Komisja Jerzego Millera ocenia szansę na istnienie takich obiektów tamże dn. 10.04.2010r?

15. Na profilach podejścia do lądowania oraz na karcie podejścia w raporcie MAK uwidocznione są przekroje wiązki BRL i DRL. Specjaliści MAK nie zaznaczali emisji pasożytniczych anten markerów - uznając albo ich brak, albo jako nieistotne dla całości analizy.

16. W raporcie polskim takie olbrzymie emisje pasożytnicze zostały uwidocznione. Czy specjaliści rosyjscy popełnili tak rażące błędy w swojej analizie?

17. Wyciągamy w tej sytuacji dość naturalny wniosek o tym, że strona polska dysponuje dokładniejszymi danymi nt. markerów E.615-5 w Smoleńsku od strony rosyjskiej. W takim razie dlaczego ta kluczowa charakterystyka nie została dołączona w załączniku? Jak Komisja zamierza ten błąd naprawić? Żądamy określenia precyzyjnego, nieprzekraczalnego terminu, w którym dokładna charakterystyka anteny E.615-5 pojawi się na internetowej stronie Komisji.

18. Czy komisja zdaje sobie sprawę, że umieszczenie zdania w raporcie s.171, "prawdopodobną przyczyną niestabilnych wskazań radiokompasu mogła być zniekształcona charakterystyka

- promieniowania radiolatarni spowodowana przez (w szczególności):

- drzewa rosnące w jej polu antenowym, znacznie przewyższające wysokość masztu antenowego,

- w tym konkretnym przypadku, tj. przy fali o długości prawie 0,5km - kompromituje doszczętnie specjalistów zajmujących się tym zagadnieniem w Komisji? (w oczach całej branży radiokomunikacyjnej).

19. Dostępne w internecie charakterystyki markera NDB z instrukcji rosyjskich - charakteryzują się tym, że posiadają słabo wyodrębnione listki boczne w osi prostopadłej do osi lotnisk i zupełny brak listków bocznych w osi równoległej do osi lotniska. Tymczasem na profilach w polskim Raporcie Końcowym.

- listki boczne anteny ustawione są tak, jak gdyby dorysowujący je pomylił orientacje osi prostopadłej z równoległą.

Czy dorysowujący listki boczne nie zdawał sobie sprawy, że o ile w przypadku markera emisje pasożytnicze w osi prostopadłej do pasa lotniska mogą okazać się rzeczą nawet korzystną, to w osi równoległej są rzeczą absolutnie niekorzystną, dyskwalifikującą instalację i mogącą prowadzić do zupełnej dysfunkcji markera? (nawet laik nie zorientowałby w ten sposób anteny markera)

20. Czy raport Komisji Jerzego Milera uwzględnia dane z zdjęć satelitarnych przekazanych przez sojuszników z USA i „zagubionych” w jednej z służb podległej rządowi Donalda Tuska?

21. Dlaczego w raporcie końcowym Komisji Jerzego Millera nie uwzględniono:

- zapisu logów TAWS

- stenogramów rozmów pilotów Tupolewa

- ekspertyzy fonograficznej

- wykresu treści zapisów QAR ATM

- analizy organizacji lotu

- brak analizy działań BOR

22. W załączniku nr 4 „Geometria zderzenia samolotu”, punkt 4 tabela 1: „Brzoza oderwanie fragmentu lewego skrzydła jest mowa o wysokości radiowej 6.2 metra, tamże w tabeli 2, punkt 5, „Brzoza – utrata fragmentu lewego skrzydła” jest mowa o wysokości samolotu w stosunku do ziemi, podano wysokość 5,1m. Z czego wynikają różnice pomiędzy wysokością radiową a wysokością w stosunku do ziemi?

23. Jaki był dokładnie planowany czas wylotu oraz faktyczny czas wylotu samolotów Jak 40 oraz Tu 154M PLF101 w dniu 10 kwietnia 2010 r.

24. Ile wysokościomierzy radiowych i barometrycznych znajduje się w kabinie tu 154 i którzy członkowie załogi mają dostęp do których z nich.

25. Kiedy zostanie opublikowana polska transkrypcja zapisu z CVR wraz z jednolitym plikiem audio w formacie mp3 lub podobnym (w trakcie prezentacji MAK ujawniono prawie cały zapis audio z wadliwym odczytaniem istotnych fragmentów). Jeśli nie - to dlaczego i na jakiej podstawie prawnej.

26. Czy w odczytanym stenogramie znajdują się słowa "patrzcie jak lądują debeściaki" oraz "jak nie wyląduję to mnie zabije"?

27. Czy Komisja sprawdziła jakiej długości taśma CVR znajduje się w tupolewie nr boczny 102 - jeśli nie, dlaczego i kiedy zamierza to zweryfikować.

28. Na jakiej podstawie Komisja twierdzi że pilot rozpoczął procedurę odchodzenia z 5-sekundowym opóźnieniem skoro w momencie przelotu nad bliższą prowadzącą (10:40:56'') rzekomego pociągnięcia za wolanty tupolew leciał już lotem poziomym ?

29. Czy prawda jest, że przy ręcznym wyłączeniu autopilota tupolew potrzebowałby jeszcze 60 m wysokości by wyhamować i wyjść ze ścieżki opadania w lot poziomy? Jeśli tak w jaki sposób komisja tłumaczy brak opadania w momencie wyłączenia autopilota tuż przed sygnałem bliższej prowadzącej? Samolot w tym momencie powinien rozbić się o ziemię.

30. Kto był I pilotem oraz nawigatorem lotu z 7 kwietnia do Smoleńska?

31. Jakie zmiany dokonano w składzie osobowym lotu z 10 kwietnia?

32. Ile ważył tupolew 154M bez paliwa w momencie wylotu; ile ważą szczątki zgromadzone na lotnisku w Smoleńsku.

33. Dlaczego tłumaczenie rosyjskiej Raportu nosi datę 1 lipca 2011 r. wersja polska - 25 lipca, a wersja angielska nie ma żadnej daty?

34. Ile foteli pasażerskich znajduje się wśród szczątków tupolewa zgromadzonych przez stronę rosyjską?

35. Czy strona polska otrzymała broń palną oraz kamizelki funkcjonariuszy BOR znajdujących się na pokładzie?

36. W jaki sposób komisja tłumaczy fakt niemożności rozpoznania ciał generalicji oraz pilotów tupolewa jeszcze w dniu 18 kwietnia 2010 r. przy jednoczesnym zachowaniu niemal nieuszkodzonych mundurów.

http://www.wspolczesna.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100418/KATASTROFA...

37. Gdzie znajduje się w chwili obecnej kokpit tupolewa Tu 154 M i czy członkowie Komisji mieli do niego dostęp.

38. Kto (jaka instytucja, jakie osoby) odpowiadał za kompletowanie i zatwierdzenie listy uczestników wylotu do Katynia 10 kwietnia 2010 r. W jakim terminie zatwierdzono ostateczną listę uczestników?

39. Czy polskie służby (SKW, ABW) monitorowały lot?

40. Kto złożył zamówienie na przebudowę 3 salonki tupolewa i kiedy? Jakie dokumenty to potwierdzają?

41. Czy badania fonoskopijne zapisu CVR wykazały jakiekolwiek ślady manipulacji? Kiedy zostanie wydana ostateczna opinia w tej sprawie?

42. Czy Komisja jest w posiadaniu materiałów / próbek analizy glebowej pochodzących z terenów katastrofy Tupolewa?

43. Z jakiego powodu w dniu 10.04.2010r ,nie poleciał z Prezydentem pilot, który wykonywał lot z Premierem w dniu 07.04.2010r ?

źrógło: Nowy Ekran, Blogerzy pytają Millera o prawdę oraz źródło własne.

Pluszak's blog

Kto naciska na naciskających "Media ustawiły się po stronie władzy - powiedział Andrzej Zybertowicz dla Radia Maryja. - I to ustawienie się części wpływowych mediów po stronie władzy jest bardzo widoczne po raporcie komisji Millera. Raport ten ma pewne słabości, ale ma także sporo zalet. Jedną z tych zalet jest to, że uczciwie, otwarcie powiedziano, że nie było żadnych nacisków ze strony prezydenta, ze strony generała Błasika na załogę". "Tymczasem dziennikarze takich mediów jak np. Gazeta Wyborcza czy TVN24 z uporem, bo to chodzi o interes i o władzę, naciskają na przedstawicieli komisji Millera, wydobyć od nich jakieś stwierdzenie o jakichś naciskach. (..) Oto dziennikarze naciskają na ekspertów, żeby ci stwierdzili, że były naciski. Tylko, że opinia publiczna nie wie, kto naciska na tych dziennikarzy, żeby wymusili swoimi naciskami na ekspertach mówienie o naciskach. Mam wrażenie, że ludzie, którzy zarządzają niektórymi mediami w Polsce są tak przyzwyczajeni do tego, że sami ulegają naciskom, że sami naciskają na innych, że nie czują żadnego skrępowania, by wywierać presję na podległych im dziennikarzy, by ci na oczach telewidzów czy czytelników gazet naciskali na członków komisji, by wydłubać jakiś element rzekomych nacisków". "Nie jest normą, że dziennikarze, zamiast stać po stronie prawdy zachowują się tak, jakby byli sługami władzy i sługami nieprawdy". Zybertowicz wymienił trzy główne "przyciski" (guziki):

- Rosja i jej agentura wpływu,

- oligarchowie, przedstawiciele wielkiego biznesu, którzy obawiają się zmiany przestrzeni społecznej i politycznej w Polsce na taką, w której ktoś mógłby próbować publicznie powiedzieć, jakie były źródła ich fortun. Mają interes w tym, by w przestrzeni publicznej prawda nie dominowała. Wiedza o katastrofie smoleńskiej może być dźwignią wyzwalania świadomości Polaków spod mistyfikacji, spod kłamstw, dlatego oni naciskają na związane z nimi media, by blokowały dojście do władzy tych środowisk, które są po stronie prawdy,

- część środowisk postsolidarnościowych, które w nowym systemie przeszły na stronę postkomunistyczną i mają w związku z tym nieczyste sumienie. Gdy przyszła transformacja, poustawiali się na uprzywilejowanych pozycjach, zostawiając robotników i ludzi biednych samym sobie. Pogarda wobec ludu prostego, wobec tej części Polski, która jest przywiązana do tradycji, do kościoła jest próbą zaszumienia swojego poczucia winy. Nie chcą by przestrzeń publiczna była bezstronna i żeby w jej ramach można było dochodzić do prawdy".

Bardzo interesująca całość rozmowy:

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=26835

Margotte's blog

Błądząc w tunelu Millera W komentarzach po opublikowaniu pseudoraportu Millera – zarówno w „NDz”, jak i w „GP”, skoncentrowano się na wielu sprawach, ale kilka kwestii spośród tych sygnalizowanych przez blogerów, nie zauważono w ogóle.

Po pierwsze takiego słonia w menażerii, jakim jest salonka nr 3, która cudownie zmaterializowała się w przeddzień wylotu delegacji Tuska i z 8-osobowej stała się nagle 18-osobowa. Tymczasem nawet w pseudoraporcie jest jasno powiedziane, że takie „przekonfigurowanie” wnętrza samolotu było całkowicie niezgodne z zasadami użytkowania tego statku powietrznego. Było też sprzeczne z instrukcją HEAD i tymi ustaleniami rozmaitych „kancelarii”, które wykluczały umieszczanie tak wielu najwyższych rangą wojskowych oraz urzędników państwowych na pokładzie jednej maszyny. Tutaj zaś „przemeblowanie” tupolewa robiono by z pełną świadomością „upakowania” jak największej ilości osób w samolocie, a zatem z narażeniem ich bezpieczeństwa i życia. Sprawa salonki nr 3 powinna, więc natychmiast zainteresować dziennikarzy, zwłaszcza niezależnych, a jak na razie nie zainteresowała, a przecież w ruskim „raporcie” pisano, jeśli mnie pamięć nie myli, że właśnie osoby z 3 salonki doznały największych obrażeń, ponieważ „nie były przypięte pasami” podczas „podchodzenia do lądowania”.

Po drugie, zagadnienie monitoringu przelotu, łączności (a ściślej jej braku) z załogą tupolewa oraz informacji o dziwnych porach pojawiających się w pseudoraporcie oraz na konferencji „komisji Millera”. Godzina 9:12 (pol. czasu) jako chwila otrzymania przez szefa inspektoratu MON zawiadomienia o „zdarzeniu lotniczym pod Smoleńskiem” jak to ujął Benedict. Czemu akurat 9:12? Dobre pół godziny po „wypadku” ministerstwo dowiaduje się o tym, co się rzekomo stało z rządowym samolotem, skoro o 8.48 już miał wiedzieć o wszystkim Sikorski? Inna ciekawa wiadomość: o 7.45 z Okęciem ma kontaktować się ktoś z załogi, jaka-40, informując o wylądowaniu, jaka i o widoczności 2 km, no, ale przecież jak miał na Siewiernym lądować o 7.15 – skąd, więc taka zwłoka? Czy może jak-40 lądował... po ile-76, a więc gdzieś za kwadrans ósma? Ale widoczność 2 km, skoro ruskie szympansy miały nie widzieć iła-76?

Po trzecie, sprawa lotu z 7 kwietnia i tego, jaka wtedy była załoga w wieży szympansów (czy ta wieża szympansów pracowała, czy zupełnie inna), jakie było wyposażenie lotniska, ile i jakie samoloty, (z którego kierunku) lądowały, dlaczego nie ma telewizyjnych materiałów z tej wizyty. Po czwarte, skoro lotnisko „po rozformowaniu pułku” było nieczynne, to, jakim sposobem te wszystkie instytucje biorące udział w przygotowaniach do uroczystości (z kancelarią Prezydenta włącznie) mogły brać w ogóle pod uwagę to lotnisko, jako docelowe dla prezydenckiej delegacji (już bez względu na ruskie uniemożliwianie rekonesansu lotniska)? Przecież w tej kwestii powinni być raz jeszcze przesłuchani urzędnicy kancelarii Prezydenta, z Sasinem na czele. Należało, bowiem od razu planować docelowo Witebsk i tam szykować „delegację powitalną”.

Po czwarte, kwestia polskich reakcji na „wypadek”. Jak wiemy z konferencji, pierwsza wyprawa wystartowała dopiero o 15.30 (10-go Kwietnia), choć nie zostało podane, o której „doleciała” i kiedy oraz w jakim zakresie rozpoczęła prace. Przez pół dnia zatem „strona rządowa” NIKOGO nie wysłała na „miejsce katastrofy”, tak jakby chodziło o wypadek samolotu transportowego, z którego wysypało się jakieś nieważne cargo, nie zaś o wielką tragedię z tyloma tak ważnymi osobistościami.

Po piąte: skoro „zgrywanie rozmów” z wieży szympansów ludzie Millera rozpoczęli dopiero 17-go kwietnia, to czy te zapisy można uznać za materiał nadający się do faktograficznego i procesowego wykorzystania? Czy te zapisy były poddawane analizie fonoskopijnej, czy je po prostu wzięto z dobrodziejstwem inwentarza, nie bawiąc się w niepotrzebne, czasochłonne sprawdzanie, ile one są warte?

Po szóste, (co też zgłaszali blogerzy) – jak to się stało, że mając zgodę dyplomatyczną na wylot, jaka-40 o nr-ze bocznym 044 zapakowano zrazu na Okęciu dziennikarzy do zupełnie innego, jaka-40, który nie miał takiej zgody na lot do Smoleńska? Kto to wymyślił, kto tym dyrygował? Kto dokonywał roszad na Okęciu? FYM

Sikorski sprząta w kloace Radosław Sikorski - któremu chyba bez szkody dla naszej dyplomacji można byłoby zmniejszyć wymiar etatu o połowę (bo zdaje się, że nie ma co robić w ministerstwie, skoro znajduje czas nie tylko na kierowanie kampanią Platformy, ale także uważne śledzenie Internetu i wyławianie kolejnych ofiar, które podrzuca, a to sądowi, a to prokuratorowi) nawet nie ukrywa, że w swojej krucjacie przeciwko internetowej „kloace” chodzi o precedens, jakim niewątpliwie byłoby ukaranie „Faktu” za niewybredne komentarze jego czytelników. Przeczytałam zamieszczony na stronie Sikorskiego pozew i z zainteresowaniem czekam na ostateczne sądowe rozstrzygnięcie tego sporu (a to zapadnie zapewne dopiero w Sądzie Najwyższym, albo wręcz w Strasburgu), sprawa ma, bowiem kilka wymiarów i może mieć ogromne znaczenie dla kształtu naszej, i tak już ułomnej demokracji.

Po pierwsze, Sikorski żąda ukarania „Faktu” za działanie zgodne z obowiązującym prawem. Ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną wyraźnie mówi bowiem, że „Nie ponosi odpowiedzialności za przechowywane dane ten, kto udostępniając zasoby systemu teleinformatycznego w celu przechowywania danych przez usługobiorcę nie wie o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności, a w razie otrzymania urzędowego zawiadomienia lub uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności niezwłocznie uniemożliwi dostęp do tych danych”. Z pozwu nie wynika, aby Sikorski, lub ktokolwiek działający w jego imieniu, interweniował w „Fakcie” w sprawie naruszających dobra osobiste Sikorskiego komentarzy. Sikorski i jego mecenas Giertych uznali po prostu, że obowiązkiem właściciela forum jest monitoring i usuwanie wszystkiego co potencjalnie narusza czyjekolwiek dobra, choć prawo takiego obowiązku na nikogo nie nakłada. Czy to zresztą nie byłaby zakazana w Konstytucji cenzura prewencyjna?

Po drugie, Sikorski chce zmieniać prawo wyrokami. A przecież jest posłem, ministrem, jednym z liderów partii rządzącej. Kto jak kto, ale on akurat powinien wiedzieć, jak się zmienia system, jeśli ten, który jest, się nie sprawdza. Nic jednak nie wiadomo o tym, aby Sikorski podjął jakąkolwiek inicjatywę ustawodawczą mającą na trwałe zmienić prawo, tak aby chroniło wszystkich w takim samym stopniu, nie tylko tych, którzy mają czas, pieniądze i dostęp do mediów, żeby walczyć na własną rękę. Zachowanie Sikorskiego jest niepokojące, od polityka partii władzy oczekuję bowiem, że będzie poprawiał rzeczywistość, korzystając z możliwości zmiany prawa, a tego nie zmieni jeden wyrok, bo - o ile wiem - nie ma u nas prawa precedensu. Sikorski więc wykorzystuje swoją pozycję, żeby walczyć dla siebie. Trudno mu mieć to za złe, ale po co w takim razie zasłaniać się interesem publicznym?

Po trzecie, Sikorski chce dla władzy większej ochrony. Pisze o tym wprost w swoim pozwie, tłumacząc „Powód jest osobą publiczną, pełni w chwili obecnej funkcję Ministra Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej i ranga piastowanego przez Niego urzędu przesądza, iż opisane naruszenia dóbr osobistych mają szczególnie bezprawny charakter”. Najwyraźniej więc, gdyby w „Fakcie” nazwano ”fiutem”, „śmierdzielem” czy „bucem” Jana Kowalskiego, właściciela hurtowni, to jako osoba niepubliczna zasługiwałby na mniejszą ochronę prawną niż Radosław Sikorski, minister. Czy to zdrowe rozumienie równości wobec prawa? Czy wypada, aby minister wprost mówił, że z samej racji bycia ministrem innym wobec niego wolno mniej niż gdyby ministrem nie był?

Po czwarte, Sikorski nie walczy z antysemityzmem. On walczy ze wszystkim. Wbrew temu jak próbuje to przedstawić, nie jest to wcale walka z antysemityzmem i rasizmem, bo jako określenia naruszające jego dobra osobiste wymienia także wspomnianego „buca”, „śmierdziela” czy „fiuta”. Nie ulega wątpliwości, że są to słowa obraźliwe, ale – że tak powiem – rasowo neutralne. Władza wyruszająca na wojnę z obywatelem, który ją nazywa „bucem” staje się śmieszna. I straszna. Zwłaszcza, jeśli pozwom cywilnym towarzyszą monity do prokuratora generalnego domagające się ścigania z oskarżenia publicznego. Monity wysłane także „do wiadomości” szefowi służby specjalnej, która dopiero co wsławiła się wparowaniem o 6-tej rano do autora niesmacznej, ale jednak tylko satyrycznej strony internetowej.

Po piąte, Sikorski walczy bardzo wybiórczo. Pomijam już taki drobiazg, że nagłe wyczulenie na agresję autora uroczego wezwania do „dorżnięcia watahy” jest dość zabawne, warto zauważyć, że jego walka z agresją i antysemityzmem jest bardzo wybiórcza i ogranicza się wyłącznie do mediów nie sprzyjających władzy. Nic nie wiadomo o jakichkolwiek krokach mających utemperować użytkowników forów TVN24 czy „Gazety Wyborczej”, a na obu agresji, rasizmu i antysemityzmu nie jest wcale mniej niż gdzie indziej. Trudno nie odnieść wrażenia, że chodzi bardziej o ukaranie wydawcy niepokornej gazety, niż o cokolwiek innego. I choćby już to powinno zapalić czerwoną lampkę także u tych, którzy dzisiaj Sikorskiemu kibicują. Naprawdę chcielibyście, żeby - po ewentualnej wygranej Sikorskiego - także Kaczyński mógł pozwać właścicieli forów za każdy wpis na swój temat? Obawiam się, że niektórzy wydawcy mogliby tego zwyczajnie nie wytrzymać finansowo. Jestem ostatnią osobą, która by broniła chamstwa w sieci, także dlatego, że sama wielokrotnie padłam i ciągle padam jego ofiarą. Nie mam też nic przeciwko karaniu autorów oszczerczych czy obraźliwych komentarzy, ale odpowiedzialność za słowo powinna spoczywać wyłącznie na jego autorze, nie zaś na tym, kto tylko stwarza możliwość wypowiedzenia się. Gdyby prawo funkcjonowało tak jak sobie to wyobraża Sikorski, mogłabym się nieźle obłowić, pozywając każdego wydawcę i właściciela forum, który z własnej inicjatywy nie wykasował obraźliwych dla mnie wpisów. W tej walce jednak muszę kibicować „Faktowi”. Wyłącznie dlatego, że niepokoi mnie wizja Internetu, w którym każdy właściciel forum będzie żył w strachu przed ministrem pozywającym za niewykasowanie (nie za opublikowanie, ale za niezauważenie i niewykasowanie!) „buca” czy innego „śmierdziela” bo nieuchronnie musi to prowadzić do ograniczenia wolności słowa, wydawcy będą zamykać fora lub wprowadzać ostrą moderację, żeby nie ryzykować pozwów ze strony przewrażliwionych bufonów u władzy. Sama mam tylko dwa blogi, ale za komentarze pod nimi – nie mojego autorstwa, o których często nawet nie wiem – pewnie zebrałoby się na kilkadziesiąt pozwów przeciwko mnie. A może przeciwko Agorze, za to, że pozwala mi tu pisać, a moim gościom komentować. Więc choć bardzo mi się to nie podoba, muszę w tej sprawie kibicować „Faktowi”, zanim przyjdzie kolej i na mnie. kataryna

Sahryń nie był ludobójstwem Po opublikowaniu felietonu "Prezydent przeciwko chłopom" dostałem wiele listów. Ich autorzy protestują przeciwko pomysłowi prezydenta Bronisława Komorowskiego i m.in. Andrzeja Kunerta, aby w ramach upamiętnienia tysiąca Polaków, wymordowanych przez UPA w sierpniu 1943 r. we wsiach Ostrówki i Wola Ostrowiecka na Wołyniu, postawić znak równości pomiędzy tą zbrodnią a wydarzeniami w Sahryniu k. Hrubieszowa. O co toczy się spór? Zagłada owych dwóch wsi wołyńskich była częścią ludobójstwa dokonanego na Kresach, w czasie, którego Polaków zabijano tylko, dlatego, że byli Polakami. Tak jak Żydów w czasie Holokaustu zabijano tylko, dlatego, że byli Żydami. Była to więc zbrodnia przeciwko ludzkości. Wydarzenia w Sahryniu były walką zbrojnych oddziałów. Miejscowość ta, zamieszkana w większości przez Ukraińców, była bazą wypadową tak dla policjantów ukraińskich na żołdzie Hitlera, jak i oddziałów UPA. Formacje te dokonywały ustawicznych zbrodni na okolicznej ludności polskiej. Chcąc chronić tę ludność, dowództwo AK postanowiło zniszczyć wrogą bazę. Ataku tego w nocy z 9 na10 marca 1944 r. dokonał kilkusetosobowy oddział pod dowództwem por. Zenona Jachymka ps. "Wiktor". Oficer ten, chłopski syn spod Tomaszowa Lubelskiego, walczył w 1939 r., a następnie w oddziałach partyzanckich. Przed uderzeniem na Sahryń wydał rozkaz oszczędzenia ludności cywilnej. Fakt ten potwierdza nawet Grzegorz Motyka, gloryfikator UPA. Niestety, mimo tego rozkazu doszło do śmierci ukraińskich cywili. Śp. prof. Józef Wysocki z Wrocławia tak to opisuje: "Po wystrzeleniu rakiety, Ukraińcy zostali wezwani do poddania się lub wyjścia kobiet i dzieci. Krzyknięto im, że są otoczeni i nie mają szans. Na te wezwania faszyści odpowiedzieli chaotycznym ogniem, nie czyniąc oblegającym żadnej szkody, gdyż ci byli na to przygotowani. Wówczas oddziały polskie otworzyły zmasowany ogień na wieś, która natychmiast stanęła w płomieniach. Niestety, >>kule nie wybierają<< i w trakcie tej palby mogli zginąć niewinni cywile. Polacy zdobywali dom po domu, a pochowane w piwnicach kobiety i dzieci były zwalniane. Upowcy, policjanci i esesmani (najprawdopodobniej dezerterzy z dywizji SS-Galizien) ostrzeliwali się, ale nie mieli szans wobec dziesięciokrotnej polskiej przewagi. Zginęli wszyscy, około stu mężczyzn i bliżej nieznana ilość kobiet i dzieci, które zginęły od kul zabłąkanych. Po zdobyciu wsi dopiero okazało się, że Sahryń stanowił koszary UPA. W stodołach były piętrowe łóżka, duża kuchnia polowa, w bunkrach pod niemal każdą chałupą były magazyny broni, amunicji, żywności itp. Po dokonaniu tego prewencyjnego ataku, w okolicy zapanował spokój". Propaganda neobanderowców lansuje tezę, że Sahryń to anty-Wołyń. W podobny sposób postępują także Rosjanie, traktując naturalne zgony jeńców bolszewickich w 1920 r. jako anty-Katyń. Obłuda do kwadratu. W tej sprawie zaskakująca jest postawa Kancelarii Prezydenta RP, która to instytucja zamiast bronić godności żołnierzy Polski podziemnej, skłania się ku tej propagandzie. Ale po wypowiedzi Bronisław Komorowskiego w sprawie Jedwabnego, nie powinno to nikogo dziwić. Uczciwie zachował się IPN, który 20 kwietnia br. na spotkaniu Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowościowych na wniosek mniejszości ukraińskiej przedstawił następujące stanowisko: "Po przeprowadzeniu szeregu czynności procesowych w tej sprawie oraz wyczerpaniu inicjatywy dowodowej, postanowieniem z dnia 19 marca 2010 r. śledztwo w tej sprawie umorzono (...) oraz na podstawie art. 17 § 1 pkt 6 kpk (wobec braku ustawowych znamion zbrodni przeciwko ludzkości i przedawnienia karalności czynu) oraz na podstawie art. 322 § 1 kpk (wobec niewykrycia sprawców przestępstwa). Postanowienie o umorzeniu śledztwa - zgodnie z wymogami procesowymi - doręczono ustalonym w toku postępowania 42 pokrzywdzonym. Do chwili obecnej do Oddziałowej Komisji nie wpłynęły zażalenia od stron tego postępowania". Oznacza to jednoznacznie, że ludobójstwa w Sahryniu nie było. Dodam też, że wspólny protest przeciwko bezczeszczeniu pamięci żołnierzy AK i BCh ogłosili m.in. Sławomir Zawiślak, prezes Światowego Związku Żołnierzy AK Okręg Zamość, Janina Kalinowska, prezes Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na Wołyniu, oraz Jerzy Krzyżewski, prezes Hrubieszowskiego Towarzystwa Regionalnego. W proteście swoim napisali: "Z całą stanowczością oświadczamy, że tego rodzaju informacje są nieprawdziwe i tendencyjne, stając się tym samym dogodnym środkiem w rękach wrogich naszemu Narodowi ukraińskich nacjonalistów, dokonujących manipulacji polską historią. Wyrażamy szczególny żal pod adresem tych polskich środków masowego przekazu, które te niesprawiedliwe i bezczeszczące pamięć por. >>Wiktora<< i jego żołnierzy informacje przekazywały w ostatnim czasie". Z dobrych spraw trzeba wspomnieć pielgrzymkę byłych mieszkańców Huty Stepańskiej i ich potomków, w czasie której z inicjatywy Janusz Horoszkiewicza z Zarzecza i Grzegorza Naumowicza z Opola, przy wsparciu bp. Marcelego Trofimiaka z Łucka, postawiono krzyże w kilku miejscach zagłady na Wołyniu, m.in. w Janowej Dolinie, Stepaniu, Chołoniewiczach oraz poświęcono tablice pamiątkowe w kościele w Sarnach. Wielkie słowa uznania. 6 sierpnia w Czarnym Lesie pod Stanisławowem odbędą się uroczystości upamiętniające 70 rocznicę wymordowania tam polskiej inteligencji. Sprawę opiszę w następnym felietonie. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Scenariusz jest - aktorów dobierzemy *Wszelka dziwka majtki pierze * Pełno radości i krzyku * Babka za dziadka... *Co ci przypomina widok znajomy ten? *Et caetera, et caetera, et caetera... („Najwyższy Czas”, 3 sierpnia 2011) Na naszej „scenie politycznej” (raczej: na jarmarcznych deskach) – wielkie wydarzenie! Sam Trybunał Konstytucyjny („sam potężny Archikrator dał najwyższy protektorat: wszelka dziwka majtki pierze i na kredyt kiecki bierze”) przyzwolił i na bilboardy, i na spoty, i na głosowanie przez pełnomocnika, i na głosowanie korespondencyjne... Aj-jaj: ależ nam rozszerzono wolność obywatelską! Wprawdzie to ostatnie „rozszerzenie” rodzi wielkie możliwości oszustw, ale co tam przejmować się takimi drobiazgami... Toteż w niezlustrowanych mediach, po orzeczeniu TK, całkiem jak w „Powrocie Taty”: „pełno radości i krzyku”. Radości, że „zwyciężyła demokracja”, a krzyku - bo czymś trzeba przykryć tę nieszczerą radość. Któż, bowiem naprawdę cieszyłby się z tego orzeczenia, gdy ono samo „przykrywa” tylko ów żałosny stan prawny, w którym partie polityczne nadal finansowane są z podatkowych pieniędzy, co urąga i Konstytucji (zasadzie poszanowania własności w postaci pieniędzy obywatela) i –co gorsza – zdrowemu rozsądkowi? Tylko ci, co to na wybory już „majtki piorą i kiecki biorą”, żeby ładniej wypaść na bilboardach i w tych spotach, niestety, nie na kredyt, a na koszt podatnika. Tego rodzaju orzeczenia TK i okazywana w następstwie medialna krzykliwa radość wdeptują tylko w niebyt inne, ważniejsze kwestie prawne, które rozpatrywać można już tylko smętnie podczas prywatnych „nocnych rodaków rozmów”, jak najdalej od wszelkich trybunałów. Przypomina to sytuację literatury w PRL, którą jeden z braci Brandysów, Kazimierz, gdy już wyzdrowiał z „ukąszenia heglowskiego”, określił mniej więcej tak: „Każda nowa książka wdeptuje głębiej w niebyt autora zakazanego”. Wiedział, co mówi... Nawet niedawne, chwalebne orzeczenie TK o „bezprawności stanu wojennego”, – lecz wydane po 20 latach – pełni, niestety, podobną rolę... Cóż po tym, gdy nie wiadomo, kto właściwie (i czy jeszcze żyje) poza dwoma generałami odpowiada za to krzyczące do dzisiaj bezprawie? Trzeba przecież pochwalić powściągliwość TK, który nie „przyklepał” głosowania 2-dniowego. Inna to rzecz, że są granice śmieszności; takie orzeczenie otwierałoby drogę do „głosowania 3 –dniowego”, a może i „tygodniowego”, albo i – niby, czemu nie? – do „głosowania permanentnego”, arcy-super-demokratycznego, głosowania „aż do skutku”, przy czym ten „skutek” (czy już wystąpił, czy jeszcze nie...) określałyby czynniki, powiedzmy, pozakonstytucyjne, jakich nie brak w naszym demokratycznym państwie prawa, urzeczywistniającym nadal zasady „sprawiedliwości społecznej” (art.2 Konstytucji), członku ONZ, UE, NATO, Grupy Wyszechradzkiej, trójkąta Weimarskiego, licznych misji stabilizacyjnych w Iraku, Afganistanie, misji perswazyjno- demokratyzacyjnych w Libii, Tunezji, Syrii, Egipcie, sygnatariuszu Traktatu Lizbońskiego, Deklaracji Praskiej, leadera Partnerstwa Wschodniego itp.,itd.,etc. Jak tu nie wspomnieć innej intytulacji, „co ci przypomina widok znajomy ten”? „My, cesarz i samodzierżawca wszechrosyjski, moskiewski, kijowski, włodzimierski, nowogrodzki, car kazański, car astrachański, car polski, car syberyjski, car Chersonezu taurydzkiego, car gruziński, pan Pskowa i wielki Książę smoleński, litewski, wołyński, podolski i finlandzki, książę Estonii, Kurlandii, Inflant i semigalski, żmudzki, białostocki, karelski, twerski, jugorski, permski, wiacki, bułgaski, pan i wielki książę Nowogrodu, ziem niżowych, czernichowski, riazański, połocki, jarosławski, białozierski, kondyjski, witebski, mścisławski, Uboria, Obdoria, pan iwerskich, kartagińskich i kabardyńskich ziem i dzielnicy ormiańskiej, czerkawskich i górskich książąt pan i władca, następca tronu Norwegii, herzog schleswig-holsztyński, stormarnski i oldenburski, et caetera, et caetera, et caetera”... Trochę nam brakuje, ale znów: nie bądźmy drobiazgowi.

Ważne, że te same siły, które zafundowały nam dzisiejszą „ rangę w Europie” i ożywiają kukiełki fikające na jarmarcznych deskach, wobec nadchodzących wyborów też mają swe rachuby, też kalkulują swój „skutek”. Jakie to konkretnie pozakonstytucyjne siły – ja nie wiem („młodzieniec, mówią, strzelcem był w borze, a kto jest dziewczyna – ja nie wiem”), nie wiedzą tego też mainstreamowe media, ale ja przynajmniej mogę się domyślać, a „niezlustrowańcom” tego nie wolno. Partia pajaca z Biłgoraja odciąga, zatem wyborców Platformie, podczas gdy Posada Jest Najważniejsza odciąga wyborców PiS-owi. Korzysta SLD i PSL, ze wskazaniem na SLD. To już „ciepło, ciepło”: nasz tajny operator od politycznych kukiełek sytuowałby się, zatem gdzieś, pośród, ale i ponad tymi ukorzenionymi w PRL partiami, a powiedzieć, że to jakaś wpływowa koteria b.WSI i b.SB – nie byłoby chyba zbyt wielkim błędem? Jeszcze tylko pytanie:, której obcej służbie zaprzedana – i już z „ciepło” robi się „gorąco”. Hipoteza ta doznaje wzmocnienia, gdy uprzytomnimy sobie, kim otacza się prezydent hrabia Bul-Komorowski na swym urzędzie, kto mu kiedyś pomagał odzyskać pieniądze (tego się nie zapomina!...), a komu on pomagał, kto go wspierał, a kogo on... W próżnię po smoleńskiej zagładzie ośrodka prezydenckiego (pierwsze od 1989 roku, nie licząc krótkotrwałego rządu Jana Olszewskiego, trwalsze „trzymanie” polityczne spoza „okrągłego stołu”) wkroczyli teraz starzy spodstolni reformatorzy, tudzież „ludzie rozumni”, którym obecna Pierwsza Dama musi być szczególnie bliska, i z wzajemnością: raz, że też ze „szlachty”, tyle, że jerozolimskiej, dwa – że z rodziny resortowej. Prognoza na październikowy „krajobraz po bitwie” rysuje się zatem w sposób klarowny: będzie koalicja PO z SLD i (ewentualnie) PSL-em na doczepkę - „babka za dziadka, dziadek za rzepkę, ej, przydałby się ktoś na doczepkę” – tyle, że nie wyciąganie rzepki z ziemi konsolidować będzie nowych koalicjantów, a stare dojenie obywateli, tym razem w warunkach eurokryzysu. Jako że nie wyszło „zjednoczenie lewicy” (post-„chamy” i post-„Żydy” ciągle boczą się na siebie, a już-już mieli się jednać i „zlewać razem” w nowym historycznym kompromisie...) – bermanięta, fejginięta, goldberżęta, bardaszęta, et caertera, et caetera, et cartera znajdą teraz przytulisko w Pałacu Prezydenckim i jego agendach, mackach i wypustkach. Gdy nie ma „historycznego kompromisu” na poziomie partyjnym – będzie przynajmniej takie otarcie łez, zanim na podstawie Deklaracji Praskiej „nowe Puławy” nie dostaną w prezencie od nowej koalicji tych miliardów, o które zabiega już teraz także rząd Izraela i zainstalowana od niedawna w Polsce żydowska loża Bractwa B’nai B’rith. Taki jest scenariusz, który zrealizować mają „demokratyczne wybory” z udziałem „spodstolnych” mediów w roli klaki i – jak się wydaje – większości, pożal się Boże, kandydatów. Marian Miszalski

JAK ZMUSIĆ BIEDRONKI DO KORZYSTANIA Z KART KREDYTOWYCH? Anders b. sfinansował zakup nawozów, z których skonstruował bombę oraz broni i amunicji przy pomocy kart kredytowych:

http://www.wnp.pl/informacje/breivik-sfinansowal-zamach-kartami-kredytowymi,146532_1_0_0.html

Ale jakoś nikt nie podnosi głosu, żeby „zakazać” płacenia kartami kredytowymi w odróżnieniu od zakazu kupowania przy ich pomocy saletry amonowej, broni i amunicji. Niektórzy postulują wręcz, że należy nakazać posiadanie kart i płacenie nimi. Bo to będzie „tańsze” i „ukróci szarą strefę”. Tak przynajmniej wynika z raportu opracowanego przez Pana Profesora Friedricha Schneidera z Uniwersytetu Johannesa Keplera w Linzu wspólnie z międzynarodową firmą konsultingową A.T. Kearney na zlecenie… Visa Europe. Gotówka jest podobno „jednym z najważniejszych czynników sprzyjających szarej strefie ze względu na łatwość jej użycia i trudność śledzenia transakcji opłacanych tą drogą” podczas gdy „płatności elektroniczne, które zostawiają ślad po transakcji, utrudniają działanie w szarej strefie i są jedną z metod ją ograniczających”. Dodatkowo badanie wykazało „silny związek między rozpowszechnieniem płatności elektronicznych w danym kraju a rozmiarem szarej strefy w jego gospodarce. W krajach o dużej popularności płatności elektronicznych, np. w Wielkiej Brytanii czy Holandii, szara strefa jest zdecydowanie mniejsza niż w krajach, w których płatności elektroniczne występują rzadziej”.

http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,10015393,Mniej_gotowki_w_obiegu_to_mniejsza_szara_strefa.html

No coż… Są badania wykazujące „silny związek” między statystyczną długością penisa a wysokością PKB…

http://forsal.pl/artykuly/532822,czy_rozmiar_ma_znaczenie_im_krotszy_czlonek_tym_szybszy_wzrost_pkb.html

Może Profesor Friedrich Schneidera z Uniwersytetu Johannesa Keplera w Linzu wspólnie z konsultantkami z międzynarodowej firmy A.T. Kearney powinien je zweryfikować. Póki co największa polska sieć handlowa i czwarta co do wielkości przychodów firma w Polsce – czyli „Biedronka” od wielu lat pokazuje Visa Europe „gest Kozakiewicza”. I po części może, dlatego ma się tak dobrze.

http://finanse.wp.pl/kat,104128,title,Jeronimo-Martins-zarabia-coraz-wiecej-Dzieki-Biedronce,wid,13632695,wiadomosc.html?ticaid=1cbdc&_ticrsn=5

Jak spojrzeć na wyniki sprzedaży, to Biedronka musiałaby za korzystanie przez swoich klientów z kart zapłacić bankom prawie 300 mln zł rocznie.

http://supermarket.blox.pl/2011/05/Dlaczego-w-Biedronce-nie-mozna-placic-kartami.html

Interchange fee czyli prowizja bankowa, którą każdy sklep musi odprowadzić od każdej transakcji. W Polsce wynosi ona 1,5% i należy do jednych z najwyższych w Unii. W systemie VISA, która to zleciła międzynarodowej firmie konsultingowej A.T. Kerney przeprowadzenie badania, w przypadku najpopularniejszych w Polsce kart debetowych dla transakcji o wartości do 25 euro interchange fee jest dwuipółkrotnie (!!!) większa niż w państwach „starej” UE. W przypadku transakcji o wartości 50 euro różnica jest już ponad trzykrotna!!! Wzrost różnicy wraz ze wzrostem wartości transakcji wynika stąd, że w wielu państwach „starej” UE interchange fee jest kwotowa. Różnica w obciążeniu opłatą interchange fee w Polsce i Wielkiej Brytanii w niektórych rodzajach transakcji może być ośmiokrotna!!! Jak dołożymy do tego fakt, że koszty obsługi gotówki w Polsce (liczenie, konwój, deponowanie w banku) wynoszą ok. 0,4%, a koszty akceptanta związane z obsługą kart płatniczych są pięciokrotnie wyższe (ok. 2%) to trzeba przekonać rząd, żeby w imię walki z szarą strefą wprowadził nakaz używania kart. Nie tylko przez Biedronkę!!! Gwiazdowski

Super Kopernikańska Rewolucja? Super Kopernikańska Rewolucja polega na przypuszczeniach dotyczących jednoczesnego istnienia nieskończonej ilości wszechświatów równolegle z wszechświatem, w którym żyjemy. Sprawa ta jest od dawna dyskutowana przez astro-fizyków na łamach pism naukowych i w literaturze – ostatnio przez Brian’a Greene’a pod tytulem „Ukryta Rzeczywistosc” (”Hidden Reality”). Autor ten przyłączył się do dyskusji na temat Super Kopernikańskiej Rewolucji, która oparta jest na teorii, że nie tylko Ziemia jest jedną z wielu planet we wszechświecie, ale również, że cały znany nam wszechświat jest tylko mała częścią w skali jakoby istniejącej kosmicznej rzeczywistości złożonej z nieskończonej ilości wszechświatów, każdy z nich żyjący swoim własnym życiem, według tych samych praw fizyki. Angielskie słowo „multiverse” ma rozmaite znaczenia. Zasięg badań astronomów, czyli obecny horyzont kosmiczny wynosi około 42 miliardów lat świetlnych i tworzy nasz „wizualny horyzont”. Rzecz jasna, że poza nam dostępnym horyzontem roztacza się dalsza, ale dla nas niewidziana część naszego wszechświata, którego istnienie nie podlega dyskusji. Natomiast sprawa Super Kopernikańskiej Rewolucji dotyczy dziedziny domysłów astronomów i astrofizyków, które to domysły leżą poza możliwościami weryfikowania ich za pomocą sprawdzalnych dowodów naukowych. W amerykańskim piśmie popularno naukowym „Scientfic American” w wydaniu przeznaczonym na sierpień 2011, tytułowy artykuł jest poświęcony Super Kopernikańskiej Rewolucji i na okładce tego miesięcznika redakcja zapowiada dyskusje na temat „Multiverse”, czyli na temat tego co dzieje się poza kosmicznym horyzontem o promieniu 42 miliardów lat świetlnych. W tytule tego artykułu jest pytanie czy Super Kopernikański Wszechświat faktycznie istnieje? („Multiverse Really Exist?”) oraz zamieszczony jest mniejszymi literami komentarz: Prawdopodobnie naukowy dowód istnienia równoległych wszechświatów nie znajduje się w granicach możliwości znanej obecnie astronomii, według autora George F. R. Ellis’a, profesora matematyki stosowanej na uniwersytecie w Cape Town w Południowej Afryce, odznaczonego medalem „Gwiazdy Południowej Afryki” i członka British Royal Socjety. Wyrażenie „Super Kopernikańska Rewolucja” poprawnie nawiązuje do faktu, że Kopernik przeniósł ośrodek zachodniej myśli filozoficznej z basenu śródziemnomorskiego na północ Europy. Filozoficzne implikacje wielkich odkryć Kopernika miały wówczas znaczenie fundamentalne, tak jak jego kalendarz opracowany z dokładnością dwóch minut w czasie roku. Kopernik dzięki temu, że Polska była przez kilkaset lat państwem największej wolności w Europie, był w stanie obalić ideę, że Ziemia jest nieruchomym i płaskim środkiem wszechświata. Stało się oczywistym, że życie na Ziemi jest płytkim zjawiskiem powierzchniowym na ciele niebieskim pędzącym z wielką prędkością przez przestrzeń kosmiczną. Odwieczne aspiracje ludzkości do bezpieczeństwa i stabilizacji zostały zakwestionowane, kiedy zdano sobie sprawę, że Ziemia ani nie jest nieruchoma, ani też nie jest największym z ciał niebieskich i centrum kosmosu. Wszechświat kopernikański stworzył, bardziej niż jakakolwiek inna idea w historii myśli ludzkiej, przerażającą wizję, że wszelki byt polega na nieustannych zmianach i przetwarzaniu się na nowo. W dużej mierze osiągnięcia Kopernika i innych były możliwe dzięki wolności panującej w Polsce. W 1523 r. słynny filozof, Erazm z Rotterdamu, będąc pod wrażeniem polskich osiągnięć, napisał następujące słowa: „Gratuluję temu narodowi … który obecnie w nauce, prawodawstwie, moralności i religii, oraz we wszystkim co dzieli nas od barbarzyństwa, jest w takim rozkwicie, że może rywalizować z pierwszymi i najznakomitszymi z państw.” Warto jednocześnie wspomnieć, że Polska przez około czterysta lat nie tylko była krajem największej wolności w Europie, tak że Kopernik mógł wygłaszać kontrowersyjne poglądy bez ponoszenia takich konsekwencji jakie później spotkały Galileusza. W czasie Pierwszej Rzeczypospolitej, czyli około roku 1600 A.D., w Polsce żyło milion wolnych obywateli, liczba rekordowa w historii rozwoju rządów reprezentatywnych na świecie. Każdy polski obywatel miał prawo kandydować na urząd króla w powszechnych wolnych wyborach, po łacinie określanych słowem „Viritim”. Mężczyźni i kobiety mieli jednakowe prawa posiadania i dziedziczenia własności. Polski samorodny proces ustawodawczy kształtował polską kulturę narodową. Działo się to w czasie, kiedy królowie w zachodniej i wschodniej Europie stawali się coraz bardziej absolutnymi monarchami, w Polsce wybierano królów, izba poselska była najwyższą władzą państwa, a sejm zatwierdzał prawa i ustawy. Sąsiednie łupieżcze państwa, które podbiły Polskę w XVIII wieku i dokonały międzynarodowej zbrodni rozbiorów pilnowały żeby wszelka wiedza o rozwoju wolności w Polsce znikła z pamięci Europejczyków. Należy pochwalić fakt, że w dyskusji tematu o możliwości jednoczesnego istnienia wielu wszechświatów użyto tytułu „Super Kopernikańska Rewolucja” i wspomniano Kopernika a nie Galileusza, o którym często w USA często pisze się jako o twórcy nowoczesnej astronomii, z pomijaniem Kopernika.

Iwo Cyprian Pogonowski

04 sierpnia 2011 "Jesteśmy członkiem lepszego świata"- powiedział pan prezydent Bronisław Komorowski, z okazji szaleństwa powstaniowego, które rozpoczęło się 1 sierpnia 1944 roku. Na pewno te 220 000 ludzi, którzy zginęli w tym piekle stało się uczestnikami lepszego świata, razem ze zniszczonym miastem.. I dodał jeszcze, że: „Jesteśmy krajem z wielkim optymizmem”(???) Jak wielkim? Ano 81%( wzrost o 2 %!) naszych rodaków jest zadowolonych z życia, z tego, co się dookoła nich dzieje, z perspektywy, jaka się przed nimi roztacza w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Skąd pan prezydent Bronisław Komorowski to wie? Sądzę, że z ankiety przygotowanej przez pana profesora Janusza Czapińskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, który niedawno takie” badania” robił. Wystarczy jak zapytał o tę sprawę ludzi z otoczenia pana prezydenta, wyższych urzędników biurokratycznego państwa prawnego, ambasadorów, sędziów czy urzędników Ministerstwa Obrony Narodowej, o których rozwoju wczoraj powiedział pan generał Waldemar Skrzypczak, że w ministerstwie więcej przybywa urzędników, niż w części bojowej armii- i od razu optymizm zakiełkuje, a wszyscy poczujemy się w” kraju wielkiego optymizmu”.. Bo nie ważne, kto robi ankiety, ale, pośród kogo je robi. To jest tak jak z głosowaniem, jak mawiał towarzysz Stalin, co to „ usta słodsze miał od malin”, jak pisała pani noblistka Szymborska. A jak tow. Stalin mówił? „Nie ważne, kto jak głosuje, ważne, kto głosy liczy”(!!!). Jeśli chodzi o liczenie, to na pewno pan premier Donald Tusk naszych pieniędzy nie liczy.. A po co miałby liczyć? To przecież nie jego pieniądze… Gdyby były jego - to, co innego. Ale nie są.. I nie piszę o marnotrawstwie stadionowym. Piszę o cotygodniowym lataniu pana premiera do Sopotu, a każdy taki przelot to- około 50 000 złotych(!!!!) W ciągu lat urzędowania, jako premier, pomijam już fakt, co zrobił w tym czasie z nami i naszym państwem, przeleciał do Sopotu 175 razy(!!!). Proszę policzyć, jaka to suma - i pal licho to marnotrawstwo - ale żeby, chociaż od tych lotów nam wszystkim się poprawiło, mam na myśli te pozostałe 19% niezadowolonych, w tym i ja, z rządów i sytuacji utworzonej przez – jakby to powiedział Stefan Kisielewski, słynny „Kisiel”- rządy ciemniaków”. Pan Stefan już nie żyje, ale na pewno oberwałby znowu pałami od’ nieznanych sprawców” za to, co powiedział wtedy na rządy Gomułki. Tupolew, którym lata cotygodniowo pan premier mieści na swoim pokładzie 100 pasażerów, a lata z panem premierem kilka osób plus oczywiście powietrze. I tak sobie latają w tę i z powrotem, wylatują setki tysięcy złotych, a nie prościej i taniej było przenieść rodzinę do Warszawy, albo latać śmigłowcem - jeśli już, co tydzień musi być w Sopocie.. Nie jest to problem pierwszoplanowy, ale ze szczegółów składa się życie każdego z nas.. A jak wiadomo od zawsze- w szczegółach tkwi diabeł… Tak jak w pożyczaniu pieniędzy.. Diabeł ci podpowie, żebyś pożyczył, a potem będzie ci podpowiadał, żebyś dalej pożyczał, i łatał dziury powstałe po pożyczeniu poprzednim, żeby zapożyczyć to coś wcześniej pożyczył.. A przecież dobry zwyczaj nie pożyczaj.. Oczywiście trafiają się w życiu sytuacje skrajne, kiedy naprawdę potrzeba pieniędzy, bo zdarzyło się coś ważnego i nie innego wyjścia jak pożyczyć. Ale to są wyjątki.. Ale pożyczanie pieniędzy nie może być sposobem na życie ukredytowane.. Bo powiedzmy sobie szczerze: życie na kredyt nie jest moralne, życie z tego, co się ma - jest moralne.. Nawet skromnie - ale za swoje, za to, co się naprawdę posiada.. A nie za to, co chciałoby się posiadać.. Taki problem będzie miał pan poseł Jan Filip Libicki, prasa podaje, że jest obecnie posłem Platformy Obywatelskiej, przyznam się państwu, że nie wiedziałem, myślałem, że nadal jest posłem „Polski, która jest najważniejsza” i nie forsa jest najważniejsza.. Tylko Polska! Pan poseł ma dług na poziomie 494 483 franków i twierdzi, że” - Mam kredyt na 40 lat, w tym czasie cena franka musi wrócić do normy. Dlatego nie wykonuję żadnych nerwowych ruchów”. Niezależnie czy cena franka wróci do normy, cokolwiek taka norma miałaby oznaczać, pan poseł musi się dostać na powrót do parlamentu, bo, w jaki sposób zamierza spłacić te tysiące franków, jak nie naszymi pieniędzmi? Spłacić prawie 500 000 franków- to jest dopiero zadanie! Ale ma na to 40 lat! Pan poseł oczywiście wie, co będzie za 40 lat- szczególnie z kursem franka szwajcarskiego.. Tak jak każdy z nas.. Nawet trzeba było zaatakować Radio Maryja i Telewizję TRWAM, żeby się wkupić w łaski Platformy Obywatelskiej i żeby być znowu na liście, i żeby znowu pobierać dietę. Bo gdzie zarobić taką górę pieniędzy, nawet w ciągu czterdziestu lat? Może jeszcze przedłużyć spłatę do pięćdziesięciu lat, tak jak ostatnio Kongres powiększył wartość długu publicznego o 2,4 biliona dolarów, ale zadłużenie ma spadać, i to o jeden bilion dolarów w ciągu 10 lat(???). Naprawdę dobry pomysł- i jaki nowoczesny? Czyli za dziesięć lat Ameryka będzie jeszcze bardziej zadłużona niż dziś, oczywiście jak Chińczycy dokupią za kolejne biliony obligacji długu amerykańskiego, no i jak oczywiście nie wpadną na pomysł, żeby kupować franki szwajcarskie w dużych ilościach, mimo, że stopy procentowe w Szwajcarii zostały obniżone niemal do zera.. No i pod warunkiem, że za dziesięć lat Ameryka w ogóle nie zbankrutuje, a dolar nie będzie poniewierał się w toaletach publicznych wyłącznie, jako papier i będzie warty tyle ile farba, której koszty są wliczone w cenę dolara.. Ale już nie tak wartościowy jak był jeszcze do tej pory.. Pan poseł Libicki mógłby jeszcze zagrać na giełdzie, żeby zdobyć potrzebne mu sumy na spłatę, ale giełdy też dołują, następuje przecena akcji i i ich wyprzedaż.. Bo, żeby zarobić na giełdzie, trzeba przynieść pieniądze pochodzące z pracy i spróbować zarobić następne, pochodzące już ze spekulacji.. Trzeba umieć wyczuwać bańkę mydlaną kreowana na giełdach, albo być w porozumieniu z tymi, którzy takie bańki tworzą w poszukiwaniu pieniędzy pochodzących z pracy.. Na bańce można nieźle zarobić, ale trzeba mieć „bańkę”, odwagę i…..pieniądze.. Jak to w ruletce: albo się trafi- albo nie! Tak jak w kasynie w Monte Carlo.. Tamtejsza skała dla samobójców jest zawsze gotowa.. Tak jak gotowi byli parlamentarzyści włoscy z lewicy, którzy wystosowali list otwarty do Papieża Benedykta XVI, w którym proszą, żeby coś zrobił w sprawie pielgrzymki do Ziemi Świętej, do której tradycyjnie wybierają się inni parlamentarzyści.. Też włoscy. Uważają, że przez ten fakt następuje paraliż pracy włoskiego parlamentu(???) No to chyba dobrze! Jak przestaną na jakiś czas uchwalać te głupstwa, tak jak u nas.. Też by się przydała przerwa w uchwalaniu tych nonsensów. I ONI myślą, że Papież będzie się zajmował odciąganiem pielgrzymów od pielgrzymki, tylko po to, żeby dalej rujnowali swój kraj ustawami.. Zresztą Włochy są na najlepszej drodze do bankructwa.. Podobnie myślał pan Radosław Sikorki, który poskarżył się na ojca Tadeusza Ryzyka i myślał, że drogą dyplomatyczną, wciągając w to całą dyplomację polską pełną dyplomatołków załatwi ojca Tadeusza.. Nie udało się Jurkowi Owsiakowi - a miałoby się udać panu Radosławowi Sikorskiemu.. Niedoczekanie.. A może parlamentarzystom udającym się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej uda się wyjednać u Pana Boga jakąś intencję w sprawie odłożenia bankructwa Włoch? Wszystko jest możliwe, jeśli Pan Bóg wysłucha pielgrzymów i znajdzie argumenty żeby bankructwo oddalić.. Ale ludzie muszą się poprawić i przestać się zadłużać u międzynarodowych bankierów, którzy jako jedyni ciągną pożytki z wmawiania ludziom- Przy pomocy propagandy - że najlepiej jest żyć na kredyt.. „Pamiętaj przychodzie, być z rozchodem w zgodzie”- tak mówiła moja babcia i inni przed nią żyjący.. Ale jest też tak, że żeby człowieka pokarać, to mu Pan Bóg rozum odbiera.. No i niektórym odebrał! Ale wolnej woli im nie zabrał..

WJR

Polska w okowach mafii część VI „Nierządem Polska stoi”- nieźle ktoś powiedział. Lecz drugi odpowiedział, że nierządem zginie - Krzysztof Opaliński [1609-1655] „Na człowieka sytego prcują setki głodnych, niedożywionych, wyzyskiwanych, żyjących w poczuciu krzywdy społecznej, niesprawiedliwości i doznanego zawodu,- są to ludzie, o których nie wolno zapominac, gdy siadamy do stołu”. Tak mówił śp. S.kard Wyszyński [1901-1981 ]. ,,My pokażemy światu, że Polski jesteśmy warci, byleby but był mocny, byleby karabin był w garści”- tak pisał zmarły W. Broniewski. Jakże ważne są te słowa w obliczu, kiedy Polska pod rządami Platformy Obłudy, znalazła się na skraju bankructwa, http://www.dlug-publiczny.pl/ a mordy polityczne, obelgi, cenzura, kłamstwo i fałsz stały się ,,polityką miłości”. Jakże ważne są te słowa, kiedy na oczach świata, morduje się 96 osób z prezydentem RP na czele oddając ,,śledztwo” pod jurysdykcję wroga? Czy arogancka postawa Tuska wobec śp.L. Kaczyńskiego ,, panie prezydencie, ja pana nie potrzebuję” -nie była wystarczającym sygnałem dla wrogich putinowskich służb specjalnych, do fizycznej likwidacji prezydenta RP? Mało tego, w Bialej Księdze jest zapis MSZ z lutego 2010 gdzie Tuskowa mafia daje sowietom wybór, jak chcą obchodzic rocznice katyńskiego ludobójstwa!! Czy wyobrażacie sobie taki akt zdrady np w USA? Czy nie jest to wojna przeciwko Polsce prowadzona przez zdrajców PO z Tuskiem na czele? Czy w tej sytuacji nie mamy do czynienia z ,,cudem”, gdyż do tej pory nie stanęli jeszcze pod ścianą, wzorem Nicolae Ceausescu z 1989 roku? Czy nie mamy do czynienia z mafią, bo aby kraj mógł życ, trzeba aby żyły prawa jak pisał A.Mickiewicz. W Polsce nigdy nie będzie dobrze, dopuki nie rozliczy się przeszłości, dopuki wszyscy winni zbrodni na polskim narodzie nie stana przed sądami, dopuki w sposób zdecydowany nie odsunie się wszystkich którzy kojarzą się z dawnym systemem- innej drogi nie ma. Sznse na to, że tak się stanie są już mało prawdopodobne. Ta banda która rzadzi dziś Polską, a która powstała po rozpadzie AWS i UW, to mafia udająca rządzenie, prowadząca nieuchronnie kraj do katastrofy ekonomicznej, biologicznej. Milony Polaków poza granicami szukających chleba, miliony głodnych dzieci, zagrożone rolnictwo! Europoseł PiS Janusz Wojciechowski poinformował na swoim blogu w Onet.pl, że minister rolnictwa Sawicki zwrócił się do niego z "dramatycznym i wstrząsającym apelem" o ratowaniu polskiej wsi. W liście znalazło się zdanie: "Zwracam się do Pana z apelem o podjęcie pilnych działań w sytuacji, w której zagrożona jest przyszłość polskiego rolnictwa". 70 miliardów złotych poszłooooo... - bo o takie pieniądze na lata 2014-2020 toczy się ta walka. A teraz już się właściwie nie toczy, bo swoim durnym podpisem wysadził w powietrze całą ideę wyrównania dopłat dla polskich rolników". Dobija się Polaków wysoką inflacją i rosnąca drożyzna. Ceny towarów i usług wzrosły o 5 proc. w ciągu roku i 0,6 proc. w ciągu miesiąca – podaje GUS. To najwyższa inflacja od 10 lat. Najbardziej zdrożała żywność i paliwa, które zdrożały od maja poprzedniego roku o odpowiednio 9,4 i 11,9 proc.Większe są także wydatki związane z mieszkaniem – 5,2 proc., zwłaszcza za nośniki energii, które podrożały o 7,1 proc. w ciągu roku. Podrożały także – chociaż bardziej umiarkowanie – ceny w restauracjach i hotelach (o 4,5 proc.), wydatki związane z rekreacją i kulturą (o 2,7 proc.) oraz w najmniejszym stopniu odzież (0,9 proc.). Spadły tylko ceny usług związanych z łącznością – o 1,9 proc. Roczna stopa inflacji zanotowana w maju znacznie przewyższyła kwietniową, która wynosiła 4,5 proc., jak również cel inflacyjny Rady Polityki Pieniężnej – 2,5 proc. Prawdziwi patrioci odmawiają przyjęcia orderu z rak tych, którzy przyczynili się do śmierci prezydenta RP i 95 osób, oraz nie podjęli działań mających na celu pełne wyjaśnienie katastrofy Tu-154M w Smoleńsku, a także nie zachowali szacunku dla pamięci jej ofiar, szczególnie swojego poprzednika, pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Do nich należą: Była opozycjonistka Joanna Radecka, Joanna Łukasiewicz-Wyrwich i Mirosław Mateusz Wyrwich (byli działacze "Solidarności"), Czesław Nowak, Alojzy Szablewski, Stanisław Fudakowski, Józef Raszewski (Stowarzyszenie "Godność") oraz b. działacz Wolnych Związków Zawodowych Krzysztof Wyszkowski odmówili przyjęcia odznaczeń. Mafia obraża, doradca Bronka stróża żyrandola Nałęcz, obraża młodych uczestników konwencji PiS w czerwcu br. Potem przeprasza za ,,polityczną pedofilię” i jakoś do psychiatry nikt go nie wysyła. Mafia nie znosi krytki, pamiętamy wypowiedź o. Rydzyka w Brukseli że ,, w Polsce panuje totalitatyzm”. Atak nastąpił natychmiast, bo przejęli się słowami prawdy, a Sikorski zagroził Rydzykowi nawet śmiercią, z rąk nieznanych sprawców ,,Państwo polskie zareaguje”- identycznie jak za Stalina, potwierdzając, że w k[raju] panuje totalitaryzm. Pamiętamy, że ci oburzeni sami się do tego znienawidzonego radia pchali. Kluzik-Rostkowska przygotowała specjalną ustawę, gdzie żołnierze mafii z PO mieliby być wpuszczani do mediów Rydzyka. A co robi Tusk, Sikorski? Zabiera Polakom coraz więcej podatków, które przekazują bankrutującym Grekom, a Polakom nie dając w zamian nic oprócz obelg, i ,,miłości jak dorżnięcie watahy". Zaskakujące ostatnio są plany Izraela związane z Polską. Premier Izraela Benjamin Netanjahu ma zabiegać o poparcie dla swego sprzeciwu wobec prób uznania niepodległej Palestyny przez ONZ. Wygląda na to, że Tusk i jego świta zhańbi się, popierając Izrael. Pragnę przypomniec, że to są ziemie Palestyny. Żydzi od połowy XX wieku mordują naród palestyński, który ma prawo do wolności i własnego państwa. Rydzyk miał rację, iż rządzący nie myślą po polsku. Skoro Żydzi popierają Tuska, to żaden Polak nie powinien głosowac na PO, bo to mafijna banda która nie reprezentuje interesów Polaków. Każdy widzi, w którą stronę mają zgięte karki Sikorski, Tusk i inne tego typu klakiery. Trzeba uważac, w kraju mafinym ludzie prawdy są więzieni lub zabijani. Zbliżają się wybory parlamentarne, zbliża się także 30 rocznica wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 roku. Czy po tych trzech dekadach jest zmiana na lepsze, czy Polska jest na właściwych torach. Nie! Jesteśmy tylko o 30 lat do przodu, nadal mamy komunizm, nadal mamy cenzure, nadal giną patrioci, inadal ogłupia się Polaków fałszywymi sondażami- oto przykład. Według sondażu przeprowadzonego przez MillwardBrown SMG/KRC dla "Faktów". Prawie dwie trzecie badanych źle oceniło przejście Joanny Kluzik-Rostkowskiej do Platformy Obywatelskiej, a prawie trzy czwarte nie zagłosowałoby na polityka, który zmienił polityczne barwy - to cieszy i jest naprawdę ciekawe. A jaka jest prawda? Gdyby tak było to z polityki już dawno zniknęliby: Tusk (wcześniej KL-D i UW), Schetyna (KL-D, UW), Niesiołowski (ZChN, AWS), Buzek (AWS), Kopacz (UW), Tomczykiewicz (UPR), Sikorski (PiS), Czarnecki (UPR, ZChN, AWS, Samoobrona), Graś (SKL), Grabarczyk (UPR), Mężydło (ROP, PiS), Piekarska (UW), Borusewicz (UW), Filar (KL-D, UW, PD, SD), Kutz (UW), Borowski (SLD), Wojciechowski (PSL), Żalek (AWS, LPR, UPR, PiS), Miller (Samoobrona), wszyscy komuniści udający teraz socjaldemokratów lub innych socjalistów oraz cała reszta bandy z KL-D i Unii Wolności. Dziś tylko starzy działacze Solidarności mają odwagę mówić prawdę. Zdegenerowane pokolenie "młodych Polaków" o wypranych mózgach potrafi jedynie powtarzać to, co powie im antypolski telewizor. Całe szczęście, że jest ich tylko połowa lub mniej. Od nas, wyborców zależeć będzie czy Polska, Polską będzie! Od nas samych, w nadchodzących wyborach zależeć będzie, czy te wartości, za które ginęli na ulicach Polskich miast nasi ojcowie, matki, staną się faktem. Od nas samych zależeć będzie czy wyroki polityczne, jakie odsiadywaliśmy w zniewolonej Polsce, nie pójdą na marne, nie będą zapomniane. Jako były członek ZR Wlkp. NSZZ Solidarność, pierwszej Solidarności wspominam 13 grudnia 1981, stan wojenny. Przeżycia tamtych dni i miesięcy powracają jak bumerang, tym bardziej w obliczu zbliżającej się 30 rocznicy tej napaści na Polskę, na rodzącą się demokrację. Wspominam Tych, którzy zginęli na ulicach Poznania, Polski. Wspominam uwięzionych wraz ze mną, wspominam internowanych w więzieniu w Gębarzewie k/Gniezna. Wspominam jedność, wspólna pomoc, prawdziwą więzienną Solidarność oraz pieśni śpiewane mimo zakazów „klawiszy”. Jedną z takich pieśni która do dziś nie straciła na aktualności, w dzisiejszej, podobno ,”Wolnej Polsce” - jest pieśń Konfederatów Barskich. Słowa tej patriotycznej pieśni śpiewanej przez związek zbrojnej szlachty polskiej w obronie wiary i niepodległości, my byli internowani zmieniliśmy wtedy jej słowa, dostosowując je do tamtych realiów. Słowa pieśni Słowa przez nas śpiewane Nigdy z królami nie będziem w aliansach, Nigdy z królami nie będziem a aliansach nigdy przed mocą nie ugniemy szyi, generałowi nie przyznamy racji, bo u Chrystusa my na ordynansach, bo u Reagana jesteśmy w kieszeni karły reakcji słudzy Maryi. Wywołaliśmy kolejną wojnę, Więc choć się spęka świat i zadrży słońce, przez nas dziś nie śpi wojsko i milicja, chociaż się chmury i morza nasrożą, bo się nam marzył parlamentaryzm choćby na smokach wojska latające - i opozycja nas nie zatrwożą „Nierządem Polska stoi”- nadchodzące wybory parlamentarne musi wygrać PiS. Nie ma innego wyjścia w obecnym układzie politycznym. Dziś zadaje sobie te zgniłe, przewrotne pytanie:, Jakie znaczenie miało moje dotychczasowe życie i co jeszcze może ono znaczyć w czasie, który mi pozostał?’’. A wszystko to wynika z prostego faktu, że istnieje czas, ten cholerny czas. Czy zapisałem się w Wielkiej Księdze Losu?. ,,Co jestem wart?. Jeszcze Polska nie zginęła. Grzegorz Michalski

Katastrofa to efekt „wojny z prezydentem” Jarosław Kaczyński uważa, że jeśli raport komisji Jerzego Millera byłby słuszny co do głównej przyczyny katastrofy, to byłby „wielkim oskarżeniem” rządu Donalda Tuska. Według szefa PiS, raport potwierdza, że katastrofa smoleńska była efektem „wojny z prezydentem”. Szef PiS nie komentował do tej pory ustaleń komisji szefa MSWiA Jerzego Millera. Podczas dzisiejszej konferencji prasowej w warszawskiej siedzibie partii wskazywał, czego w raporcie zabrakło. Kaczyński zapowiedział również, że PiS, gdy dojdzie do władzy, wyjaśni sprawę katastrofy smoleńskiej. W opinii Kaczyńskiego, w raporcie widać „ogromną obawę przed jakąkolwiek konfrontacją ze stroną rosyjską”. „Strona rosyjska znakomicie to wykorzystała. Kopnęła podaną jej piłkę do polskiej bramki, uznając, że w gruncie rzeczy wszystko zostało potwierdzone, co Rosjanie przedtem mówili w słynnym raporcie MAK” – powiedział. Według szefa PiS raport Millera „w żadnym razie nie przyczynił się do tego, by bronić dobrego wizerunku Polski, polskich sił zbrojnych, honoru polskich żołnierzy”. Kaczyński powiedział, że w raporcie nie opisano tego, co wydarzyło się przed 10 kwietnia 2010 r. Jak mówił, nie ma tam nic o rozdzieleniu wizyt w Katyniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska. „Gdyby ich nie rozdzielono, z pewnością nie byłoby tej katastrofy” – ocenił. Kaczyński zaznaczył, że gdyby przyjąć, że raport jest słuszny „co do głównej przyczyny katastrofy” – „to byłby on wielkim, bardzo wielkim oskarżeniem Donalda Tuska i całej polityki wojny z prezydentem”. „Jeśli przyjąć założenia tego raportu, to jest to wielkie samooskarżenie i przyznanie, że ta tragedia była tragicznym efektem wojny z prezydentem” – oświadczył Kaczyński. „Z raportu w gruncie rzeczy powinien wynikać wniosek, że Donald Tusk powinien podać się do dymisji” – dodał. Według prezesa PiS, przyjmując założenia raportu, trzeba sobie zadać pytanie, czy zmiana załogi Tu-154M, którym miał lecieć Lech Kaczyński „z lepszej na gorszą” była przypadkiem, czy może wynikiem czegoś innego – a więc wojny z prezydentem. „Konstytucyjnie prezydent jest pierwszą osobą w państwie i w oczywisty sposób należała mu się lepsza załoga” – mówił Kaczyński. „Jednocześnie prezydent jako pierwszy planował swój wylot i w oczywisty sposób załoga powinna być zachowana, a Donald Tusk powinien otrzymać załogę numer dwa, która leciała z prezydentem” – powiedział lider PiS. Dodał, że raport Millera nie zawiera także informacji o remoncie samolotu Tu-154M w Samarze i późniejszych kłopotów z eksploatacją maszyny. Zdaniem prezesa PiS, jeśli chodzi o przyczyny tragedii pomijane są niektóre kwestie związane z postawą strony rosyjskiej. „Trzeba zapytać, dlaczego w sytuacji, gdy na lotnisku (w Smoleńsku) nie ma tak zwanych minimów i gdy jeden samolot już tam się niemal nie rozbił, to lotnisko nie zostaje zamknięte. Opowieść o tym, że to było niemożliwe, bo to był lot zagraniczny i oni (Rosjanie) nie mieli takich praw, jest całkowicie niewiarygodna – w żadnych z nagranych rozmów nikt nie powołuje się na żadne prawo. Jest decyzja Moskwy, żeby sprowadzać samolot” – powiedział prezes PiS. Kaczyński mówił również o działaniach załogi Tu-154M. Kaczyński ocenił, że piloci zostali „wprowadzeni w sytuację bez wyjścia”, i że nie jest prawdą, iż zabrakło im kwalifikacji. „Wiemy, że była decyzja o odejściu. Natomiast pozostaje wielki znak zapytania co do tego, dlaczego odejście nie nastąpiło. Tłumaczenie, że piloci mający za sobą 2,5 tys. godzin lotu nie wiedzieli, jak obsłużyć podstawowy mechanizm w samolocie, jest w najwyższym stopniu wątpliwe i mało prawdopodobne” – podkreślił. „Nie ma wiarygodnego wyjaśnienia co do dalszego przebiegu wydarzeń, które przyniosły tragedię. Sprawa brzozy jest co najmniej dyskusyjna, sprawa dwóch sekund przed zderzeniem z ziemią zatrzymania wszelkiego rodzaju mechanizmów” – kontynuował. Kaczyński odniósł się też do doniesień tygodnika „Wprost”, który cytuje pismo, jakie były szef MON Bogdan Klich miesiąc temu wysłał mec. Rafałowi Rogalskiemu, pełnomocnikowi części rodzin ofiar katastrofy. Wynika z niego, że „powołanie Komisji nastąpiło zgodnie z par. 6 ust. 2 rozporządzenia Ministra Obrony Narodowej z dnia 26 maja 2004 r. w sprawie organizacji oraz zasad funkcjonowania Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego w związku z artykułem 11 Porozumienia między Ministerstwem Obrony Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej a Ministerstwem Obrony Narodowej Federacji Rosyjskiej podpisanego dnia 14 grudnia 1993 r.” „Pierwsze działania, w tym także powołanie komisji, opierały się o porozumienie z 1993 r. Ogromne pytanie do Donalda Tuska, – dlaczego z tego zrezygnował? Czy dlatego, że wiedział, że sam doprowadził do tej sytuacji, prowadząc wojnę z prezydentem? (…) Czy jakieś inne względy?” – pytał Kaczyński. Antoni Macierewicz (PiS) zwrócił uwagę m.in. na zaniedbania ze strony BOR, a także odpowiedzialność ministra Millera, które też nie zostały zawarte w polskim raporcie. „Gdyby minister Miller dopełnił obowiązków, gdyby wysłał funkcjonariuszy BOR przed tragedią (…), to by jej nie było” – zaznaczył. „(Miller) wpisał się w wojnę z prezydentem, całkowite lekceważenie prezydenta, łamanie konstytucji, ustaw i ponosi za to wszystko odpowiedzialność. Mam nadzieję, że przyjdzie dzień, że będzie musiał przed obliczem wymiaru sprawiedliwości stanąć” – dodał Kaczyński. Kaczyński oświadczył, że jego formacja będzie bronić, także na arenie międzynarodowej, godności Polski i Polaków, w tym polskich pilotów, którzy zostali oskarżeni bezpodstawnie. Dodał, że PiS zrobi wszystko, aby umiędzynarodowić śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej. Według szefa PiS w obecnej konfiguracji politycznej nie ma sensu kierować wniosków do prokuratury, ani powoływać komisji śledczej. „Kiedy w Polsce będziemy mieli przywróconą praworządność, to z całą pewnością te sprawy będą miały finał tego rodzaju. W tym momencie, po co nam się dowiadywać, że są kolejne umorzenia w sprawach zupełnie oczywistych” – powiedział Kaczyński. pap, niezalezna.pl

Czy są dwie Polski? Jedna zdrajców, a druga patriotów? „Uważam, że nie. Są tylko ogłupiani ludzie” Dwie Polski – ta o której wiedzieli prorocy I ta którą w objęcia bierze car północy Dwie Polski – jedna chce się podobać na świecie I ta druga – ta którą wiozą na lawecie Dwie Polski czy dwie prawdy, tak jak w tym fragmencie wiersza Jarosława Marka Rymkiewicza „Do Jarosława Kaczyńskiego”? Wydaje się, że tak. Widzimy wyraźnie linię podziału, która przebiega przez nasze rodziny, przez dawną naszą paczkę z liceum, kolegów ze studiów, ludzi z którymi pracujemy. A porozumienie z tymi po drugiej stronie tej linii wydaje się być niemożliwe. Nie trafiają do nich żadne argumenty. Poza grupą osób o podobnych do naszych poglądach, nie da się normalnie rozmawiać. Aby móc podyskutować na zjazdach rodzinnych, trzeba pewne tematy wykluczyć. Ugryźć się w porę w język, żeby niepotrzebnie nie podnieść ciśnienia o pół kilopascala. Bo w pewnych przypadkach nie jest możliwy spokojny dyskurs intelektualny czy potyczka na argumenty. Podczas sporu, którego tematem jest na przykład Smoleńsk jest zwykle pełne wyższości lekceważenie (pozorowane) okazywane przez jedną stronę, któremu towarzyszy wściekłe zacietrzewienie strony drugiej. Co powoduje naszą nieprzemakalność na argumenty drugiej strony? Gdy się nad tym zastanawiam dochodzę do wniosku, że jest nim przekonanie, że to ja, tylko ja znam prawdę. A ponieważ prawda może być tylko jedna, więc druga strona nie może mieć racji. To oszołomy, albo ogłupieńcy. Ale czy jest to prawda, czy raczej wiara w wizję świata nam przyjaznego lub wrogiego? Czy zatem są dwie Polski, czy raczej dwie wiary ? Niestety prawdy wciąż nie znamy. Mimo raportów MAK -u i Millera czy konferencji Macierewicza. Skoro prawdy wciąż nie znamy, o cóż zatem się spieramy? Moim zdaniem istotą rozziewu o Smoleńsk jest dylemat – czy wszystko u nas idzie w dobrym kierunku, a wydarzenie to, to był tylko przypadek, czy też zmierzamy ku katastrofie, a zdarzenie to było jednym z jego symptomów. Czy gdybyśmy poznali prawdę o Smoleńsku, to nie zmieniła by się dla wielu diametralnie ich wizja świata świata? Myślę, że tak by właśnie było. Wiara zostałaby skonfrontowana z prawdą. A prawda wpłynęłaby na zmianę poglądów. Byłoby to generalnie, albo bardzo bolesne doświadczenie dla wyznawców wypadku, albo przyniosłoby ogromną ulgę wierzącym w zamach. I w tym ostatnim stwierdzeniu zdaje się tkwić ślad wiodący do prawdy. Dlaczego rządzący, którzy przygarniają polityków z prawa i z lewa nie chcą dla budowy nowego Frontu Jedności Narodowej pozyskać tych wszystkich „zwolenników teorii spiskowej”? Pozyskaliby ich na pewno, przez wykazanie, że tkwią w błędzie. A żeby to wykazać wystarczyłaby tylko zgoda na powołanie niezależnej (międzynarodowej) komisji, która mogłaby zbadać ciała ofiar, wrak samolotu, oryginały czarnych skrzynek. Tylko tyle. Nie trzeba by było nawet wydawać na to publicznych pieniędzy. Jestem przekonany, że „ciemnogrodzianie” znaleźliby środki, aby prace tej komisji sfinansować. Ja już deklaruję swoje finansowe wsparcie dla tego przedsięwzięcia. I jestem pewien, że wówczas wiele osób, dziś przeciwników tej władzy oddałoby na nią głos. Skoro władza tego nie robi, może to oznaczać, że:

1) antagonizacja społeczna jest jej na rękę, lub/i

2) sama jest umoczona, albo też

3) jest zbyt dumna, żeby słuchać oszołomów i niezależnej komisji

Trzeci punkt można od razu wykluczyć, skoro duma członka NATO i suwerennego kraju pozwoliła jej oddać wszystkie dowody i całą sprawę Rosjanom już 12 kwietnia 2010. Zostają, zatem dwa punkty. Obydwa pachną równie brzydko.

Zbigniew Herbert w „Elegii na odejście” zostawił nam takie słowa - trawiłem lata by poznać prostackie tryby historii monotonną procesję i nierówną walkę zbirów na czele ogłupiałych tłumów przeciw garstce prawych i rozumnych… I z tymi słowami ja się zgadzam. Uważam, że nie ma „dwóch Polsk”. Są tylko ogłupiani ludzie, do których ja również, nie tak dawno jeszcze, kiedy wierzyłem w telewizyjno-angorowski przekaz ,zaliczałem się. Prawda dotrze do nas wcześniej, albo później, ale dotrze. Na pewno we właściwym czasie. Nie przyspieszymy jej przyjścia zacietrzewieniem. Roman Misiewicz

Świat po dominacji przez USA Świat po okresie długiej dominacji przez Stany Zjednoczone, zwłaszcza po upadku Związku Sowieckiego, stanowi zmieniające się pole do działania dyplomacji amerykańskiej i wymaga okazywania więcej szacunku dla innych państw niż dyplomacja i rząd amerykański dotąd im okazywały. Na przykład, tak sprawa, jak i używanie systemu metrycznego powinna być potraktowana poważnie przez Amerykanów. Obecnie tylko trzy państwa na świecie: USA, Liberia i Myanar nie używają systemu metrycznego. Ten stan rzeczy na pewno ulegnie zmianie, kiedy politycy w Waszyngtonie lepiej zdadzą sobie sprawę z tego, że czasy stale i nieubłaganie zmieniają się w miarę jak reszta świata nabiera coraz większego znaczenia gospodarczego i politycznego w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi. W Azji do niedawna panowało przekonanie, że do dominacji USA przyczynia się fakt, że „co amerykańskie satelity szpiegowskie widzą z orbity ziemskiej, to na rozkaz Pentagonu może być natychmiast zniszczone” za pomocą latających robotów. Chińczycy osłabili to przekonanie w chwili, kiedy zademonstrowali światu, że ich pocisk wystrzelony z ziemi trafił i zniszczył chińskiego satelitę w orbicie. Od dawna wiadomo, że istnieje równowaga terroru między arsenałami nuklearnymi USA i po-sowieckim arsenałem w Rosji polegająca na gwarantowanym obopólnym zniszczeniu. Dlatego profesor Carpenter, dyrektor CATO Institute w Waszyngtonie napisał, że wszelkie obietnice i gwarancje pomocy i obrony przez USA dla innych państw są tyle warte co czeki bez pokrycia. W takiej sytuacji, jak na przykład przeciwko zagrożeniu Polski przez rosyjskie rakiety Iskadery z bazy w Kaliningradzie na wypadek umieszczenia rakiet amerykańskich systemu „Tarczy” na Pomorzu. Obecnie ciekawą ilustracją tych stosunków są tytuły artykułów w gazetach amerykańskich, które stwierdzają, że obecnie Rosja ma monopol na dostęp do międzynarodowej stacji kosmicznej w orbicie ziemskiej za pomocą rakiet typu „Sojuz”, które to rakiety są jedynymi pojazdami kosmicznymi zdolnymi do tego w obecnej chwili. Amerykanie muszą wyprodukować nowe pojazdy kosmiczne, żeby nie musieć polegać na Rosjanach w lotach do stacji kosmicznej. Sprawa ta ilustruje zwiększającą się zależność USA od innych państw. Według znanego politologa i komentatora Fareeda Zakaria, Amerykanie w ogóle, a zwłaszcza ich rząd w Waszyngtonie nie zdają sobie sprawy ze stopnia osłabienia pozycji USA jako „super-potęgi” z powodu rozwoju w tak zwanym trzecim świecie. Dosłownie kilka miliardów ludzi nie jest obecnie w nędzy takiej jaką doświadczali ich rodzice i stali się konsumentami, producentami, wynalazcami, myślicielami i aktywnymi ludźmi w dużej mierze podobnie jak się stało z sześćdziesięciu milionami uchodźców z Europy do USA, a obecnie również z innych stron, zwłaszcza z Azji. Trudno sobie wyobrazić żeby w krajach Europy było gorzej ekonomicznie niż pod władzą sowiecką, pod którą za rządów Gierka Polska osiągnęła blisko dziesiątą pozycję wśród krajów posiadających ciężki przemysł. Obecnie po zastosowaniu kontroli gospodarczej obcego kapitału Polacy stali się atrakcyjną, stosunkowo dobrze wyszkoloną siłą roboczą nadającą się na eksport oraz przyciągającą inwestycje z zewnątrz. Okres oczekiwania na członkostwo w NATO i w UE dał okazję obcym kapitałom uzależnić i zadłużyć Polskę tak, że polski dług międzynarodowy obecni wynosi blisko ćwierć tryliona dolarów. Na arenie międzynarodowej bardzo ważny jest okres ostatnich 60 lat. Przyczynili się do tego amerykańscy dyplomaci, przedsiębiorcy i intelektualiści swoim przykładem i działalnością nawet wówczas, kiedy popierali oni neo-kolonializm na świecie i wykorzystywali krzewienie demokracji fasadowych. Mimo problemów wynikających ze stosowania polityki neo-kolonializmu sam przykład tego, co osiągnęli imigranci w USA, jak też reklama amerykańska, filmy i w ogóle kultura popularna w stylu amerykańskim była zachętą do zmian i dodawała otuchy. Ironią losu jest to, że właśnie wtedy, kiedy inni robią postęp, Amerykanie zaczynają tracić ducha i są przekonani po raz pierwszy w ich historii, że ich dzieciom będzie się gorzej powodzić niż tego oni doświadczyli sami. Przyczynia się do tego stanu rzeczy działalność banksterów, ich „szwindel na trylion dolarów”, utrata wartości ich domów przygnębia wielu, zwłaszcza kiedy blisko połowy domów jednorodzinnych w USA obecnie ma mniejszą wartość rynkową niż ich długi hipoteczne na początku XXI wieku. Obecny pesymizm Amerykanów zbiega się z szybkim rozwojem takich państw jak Chiny, Indie, Brazylia, Rosja (mimo zapaści demograficznej Rosjan), Południowa Afryka, Kenia i wiele innych krajów, których postęp Fareed Zakaria nazywa „rise of the rest” w książce pod tytułem: „Świat po Erze Amerykańskiej (“The Post American World”). Zjawisko wzrostu potęgi „Trzeciego Świata” Zakaria określa jako„najważniejsze zjawisko naszych czasów”, dzięki któremu sytuacja geopolityczna szybko zmienia się w miarę jak wyłaniają się nowe potęgi i bogactwo rośnie na wschodzie równocześnie z szerzeniem się dobrobytu i postępu na terenach niedawnej nędzy. Z czasem proces ten skończy znaną nam dotąd dominację świata przez USA. Iwo Cyprian Pogonowski

Ziemkiewicz: Wielkie nicnierobienie To już oficjalne: marszałek Schetyna zapowiedział, że Sejm w ogóle nie będzie się w tej kadencji zajmować budżetem państwa, zostawiając ten drobiazg następcom. Formalnym pretekstem jest fakt, iż rząd nie zdążył odbyć (a co mu niby przeszkadzało? Taki był zapracowany?) konsultacji z tzw. Komisją Trójstronną. Ale tak naprawdę to przecież wszyscy wiedzą. Gdyby budżet wszedł przed wyborami pod obrady, zawsze byłoby to pretekstem do przypomnienia obywatelom, w jakim stanie są polskie finanse; a są w takim, że nawet przy graniczącej ze służalstwem życzliwości wiodących mediów, lepiej tematu nie ruszać. Narzucałoby się też porównywanie przechwałek władzy, co do skutków jej kilkuletnich rządów, tudzież kolejnych składanych na wybory obietnic, z konkretami. Więc po co do tego dopuszczać? Niech się lepiej Sejm zajmuje „związkami partnerskimi”, stawianiem lidera opozycji pod dętym pretekstem przed Trybunałem Stanu, a sprawy dla funkcjonowania państwa fundamentalne załatwi się jakoś potem. Może, jak się uda, to same się załatwią? Właściwie to nawet jest w tym jakaś logika – po diabła robić budżet oparty na optymistycznych założeniach, skoro dziecko nawet wie, że nazajutrz po wyborach okaże się, że wszystko jest zupełnie inaczej? Tak, jak okazało się nazajutrz po wyborach samorządowych, że pieniędzy na budowanie różnych różności, za które premier bożył się, że na pewno będą, jednak nie ma. Poza tym, uczciwie przyznajmy, tej ekipie wyszło właściwie tylko to, czego nie robiła. Powiedziałbym – jeśli czegoś nie robić, to tylko z Tuskiem. Największy sukces jego rządu to bez wątpienia ten, że w czasie finansowego kryzysu, gdy wszyscy inni pod naciskiem opinii publicznej wywalali kasę na mniej lub bardziej bezsilne programy pomocowe, Tusk nie przedsięwziął niczego konkretnego. Sukces drugi – to niekupienie szczepionek na grypę, gdy wszyscy je kupowali. W obu wypadkach powstrzymanie się od działania było swoistym obstawieniem rulety, ale w obu wypadkach los rządowi sprzyjał: wbrew czarnym scenariuszom kryzys bankowy nie przełożył się na kryzys produkcji ani nie doszło do pandemii. Zastanawiam się, czy można przypisać gabinetowi Tuska i Pawlaka jeszcze jakiś sukces – i nie znajduję więcej nic. Błogosławione w skutkach okazuje się jeszcze i to, że nie weszliśmy do strefy euro, i tu nawet można by rzec, iż rząd nic w tej sprawie faktycznie nie robił, ale jednak, przez jakiś czas, dużo gadał, zapowiadał i obiecywał. Ja wiem, usłyszymy jeszcze na pewno sto tysięcy razy, że „buduje się”. Kto głupi, może i nie zauważy, że to żadna zasługa, że się buduje, skoro Unia dała na to budowanie kasę – rozliczać należy z tego, jak się buduje. Jak na razie – w sposób wołający o pomstę do nieba, bez ładu i składu, drogo, źle i przewalając wszystkie możliwe terminy. Bo, niestety, tu już główna umiejętność rządzącej ferajny i jej przywódcy, jaką jest umiejętność uciekania przed decyzjami i wekslowania uwagi na inne sprawy, nie wystarcza. Rafał A. Ziemkiewicz

Synalek „Tatuś powyrzuca wszystkich, spalę tę budę” – usłyszeli nauczyciele od młodej latorośli budowniczego III RP. I tatuś przystąpił do działania, a nauczyciel historii dowiedział się od synalka: „Już tu nie pracujesz. Wyrzucę cię z tej roboty”. Janek Wóycicki, syn Kazimierza, zasłużonego działacza opozycji z lat 70., a następnie budowniczego III RP, i Joanny ze sztabu wyborczego aktualnego prezydenta, nie miał czasu na naukę. Trudno mu nie przyznać racji, skoro rodzice są przyjaciółmi Bronka, wiedza dla kariery jest tylko obciążeniem. Niestety, Jankowi kłopoty wychowawcze sprawiali nauczyciele gimnazjum im. Bolesława Prusa na Saskiej Kępie w Warszawie. Nie byli kumaci i nie uwzględnili, że rodzice są z paczki Bronka. Już w styczniu 2010 r. wychowawca wnioskował o przeniesienie Janka do innej klasy, ale oburzeni rodzice nie zgodzili się i wszystko pozostało po staremu. Wprawdzie groziło mu 6 dwój na koniec roku, ale ostatecznie zakończył II klasę gimnazjum ze średnią 2,46 i naganną, czyli najgorszą oceną ze sprawowania, głównie za przeszkadzanie nauczycielom w prowadzeniu lekcji. No cóż, nie chcieli się słuchać, a trzeba było! To przez nich jesienią 2010 r. Janek osiągnął już średnią 1, podczas gdy w klasie wynosiła ona 4,7. Otwarty konflikt wybuchł 15 września, kiedy Janek zgłosił swoją kandydaturę w wyborach na przewodniczącego samorządu uczniowskiego, choć zgodnie z regulaminem przyjętym wiele lat wcześniej „kandydatem nie może być uczeń, który ma ocenę z zachowania niższą niż dobrą” (tj. musi mieć dobrą, bardzo dobrą lub wzorową, a wykluczają ucznia, jako kandydata oceny: poprawna, nieodpowiednia i naganna). Nauczyciele nie zrozumieli swojej sytuacji i nieopatrznie uparli się stosować regulamin wobec syna Kazimierza i Joanny Wóycickich. Choć 22 września w rozmowie z dyrektor wydawało się, że Janek zrozumiał te nieżyciowe zasady, sześć dni później wydał ulotkę, w której obiecywał: „… chcesz pożyczyć pieniądze, masz problem z nauczycielami. Zawsze ci pomogę! Ja zawsze to załatwię …” i na koniec „Sierpem i młotem czerwoną chołotę”, zgodnie z ortografią autora. Nauczyciele nie przeprosili za nieposłuszeństwo, poczuli się obrażeni epitetem „czerwona chołota” i zamiast się ukorzyć przed Wóycickimi, zareagowali po staremu. Rada pedagogiczne podjęła wreszcie decyzję o przeniesieniu ucznia, co miało jednak nastąpić dopiero 19 października.

Machina ruszyła Rodzice zawiadomieni w dniu następnym przeszli do kontrataku. W skargach pisali, iż nie ma wolności myśli i łamane są podstawowe zasady wychowawcze, bo nie pozwala się uczestniczyć synowi w wyborach. Model demokracji ą la Wóycicki „głosujesz na mnie – płacę” ma pewne zalety, choć nie wiemy, z jakimi odsetkami trzeba będzie długi oddawać. W czasie, gdy rodzice pisali skargi i interweniowali u burmistrza dzielnicy, Janek do 8 października przebywał na zwolnieniu lekarskim, za poskramianie zaś krnąbrnych nauczycieli zabrało się kuratorium. Już 7 października odbyła się pierwsza kontrola dzielnicowego Wydziału Oświaty. Następne wizytacje i kontrole miały miejsce 20–21 października, 7 listopada i 15 stycznia. Wykazały one niezbicie, że najlepsza szkoła jest w istocie najgorszą, a dyrektor uhonorowana przez burmistrza dzielnicy nagrodami w 2004 i 2010 r., a przez prezydenta Warszawy w 2007 r. i Medalem Komisji Edukacji Narodowej w 2008 r. oraz oceniona wówczas przez kuratorium, jako „wyróżniająca się”, powinna być karnie zawieszona w obowiązkach. Wprawdzie 8 października u burmistrza Jarosława Karcza Wóycicki senior podpisał decyzję o przeniesieniu syna i następnego dnia Janek przyszedł do szkoły, ale na dyrekcję wywierano naciski, by odstąpiła od decyzji rady pedagogicznej. 20 października w placówce pojawiła się wizytator Jolanta Flejszar-Olszewska, która przeprowadziła ankietę wśród 36 uczniów wybranych spośród tysiąca, nie wiadomo, według jakiego kryterium. 29 z nich stwierdziło według wizytator, że „odczuło agresję słowną i emocjonalną nauczycieli”. Niestety, wizytator nie wyjaśniła, jak wygląda „agresja emocjonalna” i nie ujawniła pytań ankiety. 20 października dyrekcja okresowo zawiesiła przeniesienie, co z kolei wywołało protesty rodziców pozostałych uczniów z klasy Janka. Trzy dni później rodzice 20 uczniów w liście do Marzeny Adamiak, naczelnik dzielnicowego Wydziału Oświaty, pisało: „Popieramy działania Rady Pedagogicznej i Dyrekcji podejmowane w stosunku do sprawiającego problemy ucznia i liczymy, że pomimo mogących się pojawić ewentualnych nacisków, władze szkoły i władze oświatowe rozwiążą problem”. Powrót Janka do klasy spowodował, że kilku nauczycieli zwróciło się o wyznaczenie zastępstwa, do czego przychyliła się dyrektor. Mazowiecki Kurator Oświaty zwołał, więc karną radę pedagogiczną na 27 października ub.r. Stała się ona areną występów wicekurator Katarzyny Góralskiej, która stwierdziła, że zna sprawę z wyników ankiety i listów obydwojga rodziców. List 20 rodziców nie był ważny, zważywszy, że nie pracowali u Bronka. Nauczyciele usłyszeli, że „zorientowanie się w całej sekwencji wydarzeń” wicekurator „nie uważa, by było istotne”, ale wie, że oni „uczą anarchii i należy im przypomnieć ich obowiązki i prawa konkretnego ucznia”. Chodziło rzecz jasna o prawa konkretnego ucznia. W liście jednego z rodziców do dyrektor szkoły, burmistrza, kuratora oświaty, samorządu dzielnicowego, wysłanym po zawieszeniu Jankowi kary przeniesienia do klasy równoległej z tym samym programem nauczania dwujęzycznego, czytamy: „Dzieci mówią o tym, że wszystko można załatwić, mając odpowiednie wpływy i poparcie, to dzieci informują nas, rodziców, o tym, że ojciec przeniesionego chłopca użył swoich wpływów w kuratorium, na burmistrza, w końcu na dyrektora szkoły, aby zmienić decyzję pedagogów w sposób korzystny dla niego. Takie działania powodują, że uczniowie lekceważą pedagogów, dyrektora szkoły, śmieją się z władz dzielnicy, śmieją się z kuratorium”. Dlatego „protestuję przeciw lekceważeniu decyzji rady pedagogicznej, przeciw uczeniu, że w życiu można wszystko załatwić przy pomocy znajomości”. 28 października 2010 r. dyrekcja zdecydowała wreszcie o wykonaniu kary przeniesienia, ale dopiero 29 stycznia 2011 r., czyli po pierwszym semestrze. Wóyciccy potraktowali ugodową postawę szkoły, jako słabość i następnego dnia wysłali syna z listem: „W przypadku bezprawnego niedopuszczenia Jana Wóycickiego do nauczania w jego klasie 3F proszę o zwolnienie go ze szkoły w dniu dzisiejszym i udanie się do domu”. W rezultacie Janek nie uczęszczał do szkoły do 24 listopada 2010 r., w tym mając ok. 2 tygodnie nieobecności nieusprawiedliwionych, po czym został przeniesiony przez rodziców do innej szkoły.

Egzekucja Burmistrz przyznał, że trafiła do niego skarga Wóycickiego seniora, więc przesłał ją do kuratorium. W wyniku zawiadomienia przez Kazimierza Wóycickiego rzecznika dyscypliny przy wojewodzie o naruszeniu przez sześciu nauczycieli karty nauczyciela oraz zasad etyki w niej zawartych, a także art. 6 ustawy o obowiązkach nauczycieli, którzy mieli nie realizować podstawowych funkcji szkoły: dydaktycznej, wychowawczej, opiekuńczej, nie wspierali ucznia w jego rozwoju oraz odmówili prowadzenia zajęć, kuratorium rozpoczęło postępowanie wyjaśniające. Prowadzili je zastępcy rzecznika dyscypliny: Elżbieta Woszczyk, Michał Jędrzejewski i Joanna Kasińska – pracownicy kuratorium, czyli wojewody. Na korytarzu Kazimierz Wóycicki powoływał się na znajomości z podziemia, partii, do której należy i środowiska prawników, zaś Joanna Wóycicka w czasie przesłuchania, jako świadek, na pytanie obrońcy odpowiedziała: „Ja mam bardzo wysoki iloraz inteligencji i nie potrafię rozmawiać z kimś o niższej inteligencji jak pani, drażni mnie to” oraz pochwaliła syna: „Janek na Raszyńskiej (nowa szkoła) już dostał medal za walkę z belframi” i zakończyła: „Spieszę się, bo jestem umówiona z Hallową”. Po takim dictum, na wniosek rzecznika dyscypliny, za zgodą wojewody mazowieckiego Jacka Kozłowskiego (w 2006 r. kierował kampanią H. Gronkiewicz-Waltz), przeciwko pięciu nauczycielom wszczęto postępowanie dyscyplinarne przed komisją dyscyplinarną kuratorium. Mimo prośby delegacji rodziców wojewoda Jacek Kozłowski nie umorzył sprawy. Rozprawy odbyły się przed trzema składami komisji dyscyplinarnej, którym przewodniczyli zastępcy Iwony Rek, przewodniczącej komisji dyscyplinarnej, a jednocześnie pracownicy kuratorium: Teresa Malinowska, Agnieszka Barbachowska i Sylwia Malinowska. Komisja powoływała się na ustalenia kuratorium, czyli pracodawcy przewodniczącego składu orzekającego, uznając obwinionych winnymi części zarzutów. Trzem nauczycielom komisja odmówiła prawa do obrony, gdyż z sali wyproszono ich obrońcę i powołano obrońcę z urzędu, którym była koleżanka zza biurka w kuratorium przewodniczącej Teresy Malinowskiej. Przywołano przy tym rozporządzenie stwierdzające, że o ustanowieniu obrońcy trzeba zawiadomić komisję siedem dni przed rozprawą, mimo iż przepis ten, jako niezgodny z konstytucją, powinien być automatycznie uchylony z mocy prawa. Co więcej, przewodnicząca Iwona Rek przyjęła pełnomocnictwo i dopuściła obrońcę dzień wcześniej do przeglądania akt. A zatem albo Rek złamała prawo, udostępniając akta osobie nieuprawnionej, albo Komisja złamała prawo, pozbawiając obwinionych prawa do obrony poprzez niedopuszczenie obrońcy. Część nauczycieli otrzymała już decyzję i złożyła odwołanie do komisji dyscyplinarnej przy minister edukacji, czyli koleżance Joanny Wóycickiej – Hallowej. Instancją ostatnią będzie Sąd Apelacyjny Wydziału Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Jan Nowak

Kulisy mafijnej afery w PO Wczoraj pisaliśmy o zawiadomieniu do prokuratury dotyczącym próby wyłudzenia haraczu na Platformę Obywatelską. Dziś za "SuperExpressem" publikujemy kulisy afery, w której po raz kolejny pada nazwisko: Chlebowski. Ireneusz Zarzecki, były prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji, który jako pierwszy złożył doniesienie do prokuratury ws. wymuszeń, jakich dopuszczali się w Wałbrzychu członkowie Platformy Obywatelskiej, w rozmowie z „Super Expressem” ujawnia szczegóły całej afery. Zarzecki wspomina, że wszystko zaczęło się krótko po jego wstąpieniu w szeregi PO. Członkowie partii kilka razy do roku jeździli na sponsorowane szkolenia, na których czasem pojawiali się także parlamentarzyści (m.in. Zbigniew Chlebowski, Roman Ludwiczuk, Izabela Mrzygłocka), lokalni politycy związani z Wałbrzychem, a także szefowie miejskich spółek. Zgodnie z informacjami Ireneusza Zarzeckiego, to właśnie na tych spotkaniach po raz pierwszy zaczęto mówić o „pożyczkach” na działania wyborcze. - Przeważnie kilka dni po tych wyjazdach odbywały się spotkania indywidualne, w cztery oczy. Rozmowę taką przeprowadzał prezydent, jego ludzie, czasami parlamentarzyści. W ich trakcie padały określone sumy, prośby o pożyczkę. Zapewniano mnie: słuchaj stary, potrzebujemy kasę i oddam. - tłumaczy Zarzecki w rozmowie z „Super Expressem”. Były prezes MPK wyjaśnia, że pieniądze, które przekazywał na rzecz partii, pochodziły z Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji. Zarzecki przekazywał pieniądze w transzach po 20-30 tys. zł. - Dla Mrzygłockiej w sumie jakieś 50-70 tys. w kilku transzach, dla Ludwiczuka około 40-50 tys. zł. Najwięcej zagarniał Piotr Kruczkowski, który jasno mówił, że jak jego nie będzie w ratuszu, to i nas pozamiatają. Jemu lub jego ludziom przekazałem w sumie ok. 300 tys. zł - podsumowuje Zarzecki. Z informacji przekazanych przez Ireneusza Zarzeckiego wynika, że w hierarchii, do złudzenia przypominającej mafijną, bardzo wysoko stał Zbigniew Chlebowski. Jemu pieniędzy nie można było przekazać „z ręki do ręki”. Zarzecki tłumaczy, że haracze dla Chlebowskiego można było przekazać przez pośredników. - Powiedziano mi, że jestem za krótki na taki kontakt. Usłyszałem, by dać pieniądze Mrzygłockiej w trakcie imprezy w restauracji Legenda w Szczawnie-Zdroju, a ona da je Chlebowskiemu, który też był na tym przyjęciu - tłumaczy były prezes MPK.

Pieniądze przekazywane politykom Platformy były w MPK księgowane jako pożyczki prezesa. Zarzecki przyznaje, że do końca był przekonany, że pieniądze zostaną mu zwrócone. Kiedy jednak fundusze były potrzebne, prezes MPK miał jedynie kilkanaście dni na ich „zorganizowanie”. - Kiedy dzwoniła do mnie osoba związana np. z prezydentem i mówiła: „słuchaj stary, potrzebujemy pieniędzy”, to miałem kilkanaście dni na ich zorganizowanie - tłumaczy Zarzecki. Były prezes MPK zapewnia, że jest w posiadaniu dowodów, które potwierdzą jego informacje (m.in. przelewy bankowe), jednak ujawni je dopiero w prokuraturze. Opisując mafijny mechanizm ściągania haraczy, Ireneusz Zarzecki tłumaczy, że działało kilka funduszy. Poza funduszem przeznaczonym na „działania wyborcze” istniał także fundusz pochodzący z części nagród urzędników i szefów miejskich spółek. - Dowiadywałem się od prezydenta, że dostanę nagrodę i słyszałem sugestie, że byłoby dobrze, gdybym połowę tej nagrody oddał na partię. Jednorazowo to było ok. 9 tys. zł. Takich nagród od 2005 r. dostałem dwie. Wpłaciłem więc niecałe 20 tys. zł - tłumaczy Zarzecki. Ponadto każdy działacz był zobowiązany do opłacania miesięcznego haraczu/składki ze swojej pensji. Miesięcznie każdy miał przekazać 500 zł, a jeśli jednego miesiąca wpłata nie została dokonana, dług się powiększał i należało go spłacić w całości. - Miesięczne składki z pensji wynosiły ok. 500 zł. Jak ktoś nie dał jednego miesiąca, to kolejnego musiał oddać ten dług. Podobny mechanizm stosował senator Ludwiczuk, który pobierał od radnych i funkcyjnych po 400 zł miesięcznie. Te pieniądze zbierał starosta - tłumaczy Ireneusz Zarzecki. Były prezes MPK nie wie, gdzie konkretnie trafiały pieniądze, jest jednak przekonany, że najprawdopodobniej wykorzystywano je podczas kampanii samorządowej lub parlamentarnej. Dzięki temu, że nikt pieniędzy nie księgował, na kampanię można było wydać dużo więcej, niż później wykazywano.

Finansowanie Platformy przy pomocy haraczy? Mimo więc zapewnionego finansowania z budżetu, jak się dowiadujemy z doniesień medialnych, sprawujący wysokie funkcje publiczne funkcjonariusze Platformy, zbierają środki finansowe na kampanie wyborcze przy pomocy haraczy.

1. Jakiś czas temu czas temu Parlament zdecydował, że partie polityczne, które w wyborach parlamentarnych przekroczą 3% próg poparcia, będą otrzymywały dotacje z budżetu państwa, a także, że będzie im refinansowana część kosztów parlamentarnych kampanii wyborczych. Jednocześnie coroczne sprawozdania finansowe partii jak również rozliczenia wszystkich kampanii wyborczych, partie mają obowiązek przedstawiać Państwowej Komisji Wyborczej, która decydując o ich przyjęciu bądź odrzuceniu, decyduje również o dalszym finansowaniu partii z budżetu, bądź o jego zaprzestaniu. Ten system, mimo wielu zastrzeżeń, cywilizuje finansowanie partii politycznych, a przede wszystkim poddaje finanse wszystkich partii, kontroli ważnej instytucji państwowej, jaką jest PKW, a w przypadkach sporów z nią, także kontroli sądowej. Platforma dopóki była tylko stowarzyszeniem, a nie partią polityczną, intensywnie krytykowała taki system finansowania partii politycznych, a także zapowiadała, że jeżeli tylko zarejestruje się, jako partia polityczna, to z dotacji budżetowych zrezygnuje. Po rejestracji jednak natychmiast z dotacji budżetowych zaczęła korzystać i wydawało się, że to co do tej pory mówiono o finansowaniu tego ugrupowania, (a bardzo często mówiono o bogatych sponsorach tej partii, niedawno pojawił się w mediach wątek finansowania Platformy przez mafię), przejdzie jednak do historii.

2. Niedobrymi sygnałami płynącymi z tego środowiska były próby ograniczania finansowania partii politycznych z budżetu. Czyniono do pod szczytnymi hasłami oszczędzania wydatków budżetowych w kryzysie (skoro obcina się wydatki w wielu dziedzinach to trzeba je także zmniejszyć partiom politycznym), ale w tej sprawie Platformy nie chciał nawet wesprzeć jej obecny koalicjant, czyli PSL. Dopiero po pojawieniu się w Sejmie nowego klubu parlamentarnego PJN, reprezentującego partię, która nie miała finansowania z budżetu, (bo jeszcze nie startowała w wyborach), Platforma błyskawicznie przeprowadziła redukcję o połowę dotacji dla partii politycznych. Następnie przy pomocy wspomnianego klubu PJN, przeprowadziła zmiany w dopiero, co uchwalonym kodeksie wyborczym, polegające na zabronieniu finansowania ze środków partii politycznych billboardów, a także spotów telewizyjnych i radiowych (na szczęście Trybunał Konstytucyjny te zakazy uchylił uzasadniając to ograniczeniem prawa do informacji zarówno wyborcom jak i partiom politycznym). Zrobiła to z premedytacją w przededniu kampanii wyborczej do Parlamentu, sama mając nieograniczony dostęp do mediów publicznych i prywatnych, szczególnie w związku z polska prezydencją w Unii Europejskiej.

3. Mimo więc zapewnionego finansowania z budżetu, a także po narzuceniu opozycji dodatkowych ograniczeń utrudniających jej rzetelne informowanie wyborców o swoich zamierzeniach, jak się dowiadujemy z doniesień medialnych, sprawujący wysokie funkcje publiczne funkcjonariusze Platformy, zbierają środki finansowe na kampanie wyborcze przy pomocy haraczy (to mocne sformułowanie, ale dokładnie opisujące to, co się działo w Wałbrzychu). Już przy aferze hazardowej pojawił się wątek finansowania ludzi Platformy przez biznes hazardowy, ale dzięki dzielnemu posłowi Sekule został szybko zamieciony pod dywan, podobnie zresztą jak i cała afera. Teraz ściąganie haraczy na finansowanie kampanii wyborczej przez byłego już Prezydenta Wałbrzycha, a także kilku parlamentarzystów Platformy, szczegółowo opisał Super Express. W grę wchodzą dziesiątki tysięcy złotych. Są doniesienia do prokuratury prezesów spółek miejskich, którzy je płacili zarówno z własnych wynagrodzeń jak i ze środków spółek, którymi kierowali. Miejmy nadzieję, że ze względu na medialne nagłośnienie tej sprawy, nie uda się jej zamieść pod dywan. Platforma rządzi w kraju, w 16 samorządach województw, w wielu dużych i mniejszych miastach. W tej sytuacji ciśnie się na usta pytanie ile jest jeszcze w Polsce takich Wałbrzychów i co w tej sytuacji robi CBA, które zostało przecież powołane po to, aby rządzącym i Warszawie i w tzw. terenie patrzeć na ręce? Kuźmiuk

Tomasz Hypki T. Hypki "ekspert" od dezinformacji w sprawie "katastrofy" - Załoga Tu-154M lądowała, a nie próbowała odejść na drugi krąg, jak usiłowała nas przekonać komisja Millera - mówi sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa Tomasz Hypki. To nic, że w stenogramach jest odnotowane, że była komenda "odchodzimy" To nic, że załoga szukała zapasowego lotniska kilkadziesiąt minut przed dotarciem do smoleńska Tomasz Hypki swoje wie. - Zgodnie z prawdą, Rosjanie stwierdzili, że strona polska nic nowego do sprawy nie wniosła. Oni mają o wiele większe doświadczenie w kwestii wyjaśniania katastrof lotniczych - uważa Hypki

O tak Rosjanie mają doświadczenie, ale w zaciemnianiu, fałszowaniu, i zrzucaniu winy na pilotów przykładów jest mnóstwo. Zastanawiam się, na co liczy Tomasz Hypki? Może na to, że Rosjanie dadzą mu jakąś ciepłą posadkę w MAK-u? Za to, że tak im liże cztery litery? Pan Tomasz Hypki, ( jeżeli na to liczy) nie ma, co lizać Rosjanom, bo oni w tych czterech literach go mają. Sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa podziela także zdanie Rosjan w sprawie obecności w kabinie generała Błasika. - Trudno powiedzieć, że generał Błasik, będąc w kabinie, nie wywierał nacisków na pilotów. Każdy z własnego doświadczenia wie, że jak szef stoi nad głową - szczególnie, jeśli to jest szef, od którego zależy całe życie zawodowe, cała kariera, a jest się młodym człowiekiem, a to byli młodzi ludzie - to trudno powiedzieć, że nie miał na nich wpływu - zauważa. - Gdyby generał siedział cicho, to byśmy nie wiedzieli, że on tam w ogóle był, a on mówił, że nic nie widać, odczytywał wysokość - dodaje. Ilu jeszcze pan Hypki musi obrazić ludzi żyjących i tych już niestety nieżyjących żeby go z funkcji Sekretarza wywalili na zbity pysk. Co kieruje dziennikarzem, gdy zaprasza takiego chuja do swojego programu? PAP

Im bliżej katastrofy – tym śmieszniej W Austrii w sondażach większość mają już podobno dwie partie wolnościowe, nieuznające kajdan „politycznej poprawności”: FPÖ i BZÖ. Jednak w obecnym parlamencie większość mają jeszcze Czerwone, Czarne i Zielone Pijawki: I socjaliści wraz z chadekami i „ekologami” uchwalili, że zmienią hymn państwowy. Konkretnie chodzi o wers: „Tyś ojczyzną wielkich synów”. Zostało to teraz przerobione na „...Wielkich córek i synów”. Nikt nie pyta przy tym o zdanie kobiet, które przecież raczej wolą być uważane za „malutkie” niż za „wielkie”. Komentator jedynego prawicowego tygodnika, „Najwyższego CZAS!”-u, zauważył z tej okazji, że coś podobnego grozi i nam. W „Mazurku Dąbrowskiego” koniecznie należałoby dać nowa, lepszą wersję niektórych zwrotek – na przykład: „Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę – będziem Polkami i Polakami” czy „Popatrz Basiu, pono nasze i nasi biją w tarabany!”. W Polsce politycy natrząsają się obecnie z SLD. Partia ta wrzeszczała o „równouprawnieniu kobiet”, wrzeszczała, głosowała za „parytetem” - a gdy przyszło, co, do czego, to na 41 okręgów tylko w czterech wstawiło kobiety na pierwsze miejsca. Ludzie, którzy się na to oburzają, zupełnie nie wierzą w d***krację. Przecież to L*d wybiera Wielce Dostojnych Senatorów i Wielce Czcigodnych Posłów. Więc jeśli L*d pragnie – jak twierdzi Lewica – wybrać sobie kobietę, to ją wybierze – choćby była na miejscu jedenastym. Tyle, że L*d wcale nie chce wybierać kobiet!

Któryś z biskupów powiedział z dziesięć lat temu: „Niech katolicy głosują na katolików, żydzi na żydów...” i coś tam dalej. I, według feministek, oczywiście – kobiety na kobiety. Tymczasem same kobiety – wbrew feministkom – bynajmniej nie głosują na kobiety! Jeszcze nie widziałem kobiety, która chcąc naprawić samochód szłaby do mechaniczki czy ślusarki – nawet gdyby takowe istniały. Dlaczego do naprawy państwa – maszyny znacznie bardziej skomplikowanej – kobieta miałaby wypychać kobietę??!!?? W odróżnieniu od idiotek-feministek, kobiety mają dostatecznie dużo rozsądku – i delegują do tej brudnej roboty, (bo polityka JEST brudna!) – mężczyzn. Dowód? Proszę bardzo. W przedostatnich wyborach prezydenckich startowała JEDNA kobieta: p. Henryka Bochniarzowa. Kobieta wygadana, wpływowa. Wydała na wybory 30 razy tyle pieniędzy, co ja, miała do dyspozycji 30 razy więcej czasu w telewizorniach...

i przyszła wyraźnie za mną, otrzymując 1% głosów. A przecież kobiety stanowiły ponad połowę elektoratu!! Gdyby, choć co dziesiąta zagłosowała na p. Bochniarzową... I to jest koniec mitu o kobietach chcących mieć kobiety w polityce. Ja się z ustawy o „parytecie” od początku wyśmiewałem – twierdząc, że jest nie tylko jawnie sprzeczna z logiką i Konstytucją, ale też będzie miała (podobnie jak większość działań państw...) skutki dokładnie odwrotne od zamierzonych: liczba kobiet w Sejmie spadnie. Dlaczego? To bardzo proste. Gdy na liście na 20 kandydatów była jedna kobieta – to miłośnicy płci pięknej w parlamencie mogli głosować tylko na nią. Gdy będzie ich 35%, to te głosy się rozbiją pomiędzy nie – i nie wejdzie żadna. Co jeszcze śmieszniejsze: Senat będziemy mieli zupełnie oczyszczony z kobiet! Frauenrein. Dlaczego? Dlatego, że wszystkie kobiety, jako tako nadające się do polityki, zostaną gwałtem upchane na listach do Sejmu – by zadośćuczynić postanowieniom ustawy o „parytecie”. Na Senatorów będą, więc wystawiani sami prawie mężczyźni! No, cóż: najwyżej w Senacie zlikwiduje się toalety dla kobiet – tworząc nowe pomieszczenia dla rozrastającej się Kancelarii Senatu. Chociaż, z drugiej strony – wśród pracowniczek Kancelarii (właśnie:, dlaczego piszemy: „wśród pracowników”??) kobiet jest znacznie więcej, niż 35%. Podejrzewam nawet, że liczba mężczyzn obsługujących Senat jest znacznie mniejsza, niż 35%! Co nie znaczy, że domagam się wprowadzenia w tej dziedzinie parytetu! JKM

Słoneczko wyżej – Sikorski bliżej! JE Radosława Sikorskiego zawsze lubiłem – i lubię. Człowiek inteligentny, światowy – wszelako zamiast gadać okrągłe, politycznie poprawne, głupoty, mówi ostro, ale kulturalnie. Nie wytrzymał w PiSie, czemu trudno się dziwić – to potem gadał o wyrzynaniu watahy. Nieładnie (i za to Go krytykowałem), – ale dosadnie. Wszedłszy do PO bynajmniej nie dopasował się do tego środowiska. Za ten komentarz: (z 17 marca 2011 – w „Gazecie Wyborczej”):

„Jeśli Stany Zjednoczone chciały coś zrobić dla polskich Żydów, to dobrym momentem były lata 1943–44, gdy większość z nich jeszcze żyła i gdy ustami Jana Karskiego Polska o to błagała. Teraz ta interwencja jest cokolwiek spóźniona” - komu innemu mocno by się dostało – tym bardziej, że skierował go do Żyda, p. Stuarta Eizenstata, specjalnego doradcy sekretarza stanu USA d/s problemów Holocaustu, krytykującego wstrzymanie przez rząd III RP prac nad ustawą reprywatyzacyjną. Podobno jak się ma żonę o nazwisku Anna Applebaum, bardzo ładną i miłą zresztą, to można sobie pozwolić na więcej. Z okazji mordu na młodych norweskich socjalistach zażądał przywrócenia kary śmierci, – za co POlitPOprawni chcieli Go ukrzyżować, a przynajmniej ukręcić Mu to i owo. A teraz nazwał powstanie warszawskie „narodową katastrofą” - jednocząc przeciwko sobie całą „Bandę Czworga” - i Bóg wie, kogo jeszcze. Tak nawiasem: TVN ciskając gromy na Jego głowę powiedziała, że popiera Go w tym względzie tylko p. Janusz Palikot. Ja, oczywiście, nadal nie istnieję. Panie Radku! Rozumiem konieczność dziejową; ale jak Waszą Ekscelencję wyrzucą z tego ministerstwa – a niechybnie to zrobią – to Kongres Nowej Prawicy czeka z otwartymi ramionami! JKM

A gdzie ludzie rozważni? Wśród ludzi, którzy 31 lipca podjęli decyzję o rozpoczęciu powstania było podobno tylko dwóch agentów sowieckich. A mimo to zdołali namówić grono wielu doświadczonych oficerów do wykonania tego samobójczego kroku. Cóż: wypowiadania wojny nie wolno powierzać wojskowym – z tych samych powodów, dla których decyzji o zakupie cukierków nie powierza się dzieciom. W powstaniu zginęło ponad tysiąc Niemców – i prawie 20.000 powstańców i ponad 200.000 cywilów. Wielokroć więcej niż zginęło w jakiejkolwiek bitwie stoczonej przez polskie wojska w ciągu całej historii Polski! Słynna rzeź Pragi – to 16.000 ofiar. Powstańcy walczyli pomysłowo i bohatersko. Wszędzie zostaliby obsypani medalami. Ale też ci, co rozpoczęli powstanie, w każdym kraju trafiliby pod sąd wojenny. I co najmniej zostaliby zdegradowani do stopnia szeregowca. Bo u żołnierzy cenimy odwagę. Ale u dowódców: również rozwagę. Niestety: rośnie kolejne pokolenie „patriotów–bezmózgowców”. Kto jest odpowiedzialny za tragedię powstania? Oczywiście: dowódcy. Pamiętajmy, że powstanie miało być skierowane politycznie przeciwko Sowietom. Nie ma wątpliwości, że Armia Czerwona była traktowana, jako wroga. W takim razie dowódcy powinni wiedzieć jedno: skoro od 27-VII Radio Moskwa wzywało do powstania - to powstania nie należy rozpoczynać! Skoro namawia nas do tego wróg... I to jest argument, który pojąć powinna nawet dżdżownica. A tak ogólnie, to za tę katastrofę odpowiedzialni są romantycy - zwłaszcza spod znaku śp. Józefa Piłsudskiego. To oni wychwalali to absurdalne powstanie styczniowe - i za sanacji w szkołach je wysławiano, tłumacząc, że dzięki niemu Polska uzyskała niepodległość. Jak gdyby nie uzyskały jej: Finlandia, Estonia, Litwa, Łotwa, Czechosłowacja, itd., itd. ..., które żadnych powstań nie robiły. A ludność była tam też bardzo patriotyczna. To wychwalanie tego powstania jest przyczyną wybuchu powstania warszawskiego. Przyczyna, jakiej klęski będzie wychwalanie powstania warszawskiego? Bo dziś usłyszałem WCzc. Jarosława Kaczyńskiego mówiącego, że dzięki temu powstaniu Polska jest Polską... Makabra! Moja wymiana zdań z p. Andrzejem Waydą:

On: Może to było ostatnie pokolenie, co za Polskę chciało oddać życie; dlatego z krytyką trzeba ostrożnie.

Ja: Toteż nikt tamtego pokolenia nie krytykuje. Ale właśnie, dlatego, że ta walka skończyła się klęską, następne pokolenia już nie chcą oddawać życia! JKM

Jeszcze o JE Bronisławie Komorowskim i JE Radosławie Sikorskim... Pan Prezydent udzielił swoistej reprymendy panu Ministrowi Spraw Zagranicznych, który na swoim blogu i twitterze prezentował poglądy bardziej zbliżone do naszych, niż do platformianych. W szczególności zwrócił Mu uwagę, że swe poglądy wyrażał w niewłaściwym czasie – i nie uszanował uczuć ludzi. P. Radek niewątpliwie p. Prezydentowi nie odpowie, – bo urzędnik państwowy Prezydentowi nie odszczekuje. Jednak, ponieważ zarzuty Pana Prezydenta tyczą i mnie – żaba się odezwie.

Po pierwsze:, KIEDY mielibyśmy wypowiadać się n/t powstania jak nie przy okazji obchodów rocznicy tego powstania???

Po drugie: nasza krytyka dotyczy ludzi, którzy decydowali o wybuchu powstania. Żaden z nich już nie żyje. Natomiast nikt nie ma pretensji do powstańców!! Zgłosili się do Armii Krajowej, dostali rozkaz – to walczyli. Co więcej: walczyli naprawdę znakomicie, – co uznawali przecież i Niemcy. Ja też ich bardzo wysoko cenię – i nie wątpię, że p. Radek też. Więc CZYJE niby uczucia żeśmy z p. Radkiem urazili??? Same działania wojskowe podlegają już tylko krytyce operacyjnej. Łatwo się krytykuje po fakcie. Sądzę, że mając dzisiejsze informacje wygrałbym nawet wojnę z Niemcami w 1939 roku... Niektóre krytyki są w ogóle bezzasadne – np. zarzut, że nie obsadzono brzegu Wisły może zgłaszać tylko ten, kto nie zna Warszawy – i nie wie, że nad lewym brzegiem Wisły góruje skarpa. Są krytyki uzasadnione. Na boisku nie mogą wszyscy biegać w miejsce, gdzie akurat jest piłka. A tak postąpiła KG AK nakazując oddziałom partyzanckim dążyć z pomocą Warszawie. Efekt był bardzo zły: „leśni” nie umieli walczyć na ulicach, – ale, co gorsze, nikt nie przerywał niemieckich linii zaopatrzenia! W okresie powstania działalność dywersyjna na drogach i torach kolejowych zupełnie ustała!!!! A już takie drobiazgi jak to, że po wybuchu powstania przez dwa dni nie zdołano o tym zawiadomić Londynu, bo... Radiowcy zapomnieli zabrać ze sobą niektórych części do jedynych dwóch radiostacyj... Czy przypominanie o tym to jest też brak poszanowania dla uczuć powstańców? Czy może ważne napomnienie na przyszłość?

JKM

Perfidne chwyty anty-semity Ze strony:

http://kampanianazywo.pl/opinie/pawel-spiewak-janusz-korwin-mikke-to-antysemita/#lead

Dowiedziałem się, że jestem w sporze z używającym pluralis maiestatis p. Maciejem Kmitą. Chodzi mianowicie o to, że na tym blogu określiłem „The New York Times”, jako „gazetkę wydawana przez żydo-komunę”. Na co p. Kmita poleciał do p. prof. Pawła Śpiewaka, by się dowiedzieć, czy nie jestem czasem anty-semitą. P. Śpiewak potwierdził, że jestem – i to od dawna. Istotnie: już bodaj w 1965 roku śp. Abraham Brumberg w wychodzacym w Kalifornii żydowskim dwumiesięczniku „The TIKKUN” nazwał mnie anty-semitą. Gdy zażądałem sprostowania oświadczył, że to już za późno - a ponadto On lepiej ode mnie wie, czy jestem anty-semitą, czy nie. Co ciekawe: odkąd wynaleziono Sieć, kursuje w niej informacja, że jestem Żydem. Równie prawdziwa jak ta, że jestem anty-semitą. Zaczynając jednak od pieca chcę zauważyć, że p. Kmita popełnił typowy dla dzisiejszej durnej epoki błąd: o to, czy jestem antysemita, poleciał spytać Żyda. Otóż w normalnych czasach udałby się do jakiegoś Ormianina, Czecha lub Niemca, – bo w normalnych czasach uważało się, że na ekspertów nie bierze się osób zainteresowanych emocjonalnie z powodów osobistych. To taka uwaga porządkowa. P. Śpiewak swoją tezę uzasadnia tak: „Te sformułowania mnie nie dziwią. Korwin-Mikke sięga do takiego najgorszego stereotypu, że Żydzi są rzekomo odpowiedzialni za komunizm, że komunizm = żydostwo”. Według profesora: jest to „coś żenującego, kompletnie kompromitującego tego gościa. Nie ma to żadnego sensu”. Otóż, co do meritum to p. Profesor się myli: Żydzi coś wspólnego z komunizmem mieli – by wymienić choćby śp. Fryderyka Engelsa i śp. Karola Marxa – a w Komitecie Centralnym Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) ponad 80% stanowili Żydzi. Miło mi jednak usłyszeć, że p. Śpiewak uważa komunizm za coś tak okropnego, że posądzenie Żydów o związki z tą trefną filozofią świadczy o anty-semityzmie. Ale ja w ogóle o tym nie pisałem!!!! Ja tylko napisałem, że „NYT” wydawała „żydo-komuna”. Chyba p. Śpiewak przyznaje, ze jacyś Żydzi komuniści czasem gdzieś się trafiają? Z czego wcale nie wynika, ze wszyscy Żydzi to komuchy. Jak słusznie w komentarzu napisał {ambrOsio}: „Żydokomuna to zbiór wspólny Żydów i komunistów, a nie postawienie znaku równości między Żydami i komunistami! Tak samo jak określenie „narodowy socjalizm” nie oskarża wszystkich narodowców o poglądy socjalistyczne ani socjalistów o poglądy nacjonalistyczne, tak samo „żydo-komuna” nie może oskarżać wszystkich Żydów o komunizm i odwrotnie. Może dla p. Śpiewaka to zbyt trudne do pojęcia”. Myślę, że jest do pojęcia, tylko emocje zaciemniają Mu zdrowy rozsadek. Właśnie, dlatego należało o to pytać Ormianina albo Ukraińca... Mówienie z nienawiścią o „żydo-komunie” nie świadczy o anty-semityzmie. Wręcz przeciwnie. Nienawidzę „żydo-komuny” właśnie, dlatego, że Żydzi stanowią najinteligentniejszy odłam komuchów. Najbardziej, przeto niebezpieczny. Jest to, więc raczej uznanie dla rasy żydowskiej – niż przeciwnie. Ale największy dowcip w tym, ze p. Śpiewak grzmi w sprawie zwrotu, który jest oczywistym żartem! Jeśli ja o „NYT”, piśmie mającym 1,5 mln nakładu, piszę per „gazetka”, to chyba jasne, że sobie dowcipkuję. Termin „żydo-komuna” też ma dziś odcień żartobliwy, staroświecki - jak, powiedzmy, „lowelas”. Dziś formację, która wydaje „Gazetę Wyborczą” czy „NYT” należy określić, jako „iudeo-soc”. Są to ludzie jeszcze bardziej niebezpieczni, niż śp.„żydo-komuna”: komuniści mordowali ludzi siekierami – a socjaliści są rakiem pożerającym cywilizacje od wewnątrz. Zaś Żydzi są najbardziej inteligentnym, a więc najniebezpieczniejszym, oddziałem tej watahy. Tymi ludźmi zwyczajnie się brzydzę – jak, powiedzmy, pleśnią, Oni są dla mnie po prostu brudni, – bo ja nie mogę uwierzyć, że jakikolwiek inteligentny człowiek, choć przez moment może naprawdę uwierzyć w socjalizm. Więc muszą to być oszuści, – z jakichś sobie znanych względów chcący wyniszczyć organizmy społeczne, na których pasożytują. Zresztą być może pytanie o powód jest bez sensu: wirus HIV nie wie, dlaczego zabija człowieka: rozmnaża się, bo taka jest jego natura. Taka też jest natura Judeo-socjalistów. Właśnie wykańczają Europę i Amerykę Północną. I, jak wszystkie pasożyty, umrą razem ze swoimi żywicielami. A muzułmanie niecierpliwie na to czekają. JKM

Jak doszło do podjęcia decyzji o powstaniu? 31 lipca odbyła się w lokalu KG AK odprawa dowódców. Choć sporo oficerów – w tym dwóch, najprawdopodobniej, agentów NKWD – gardłowało za rozpoczęciem walki, o 12.00 zapadła decyzja Komendanta Głównego, że „nie podejmie się walki w Warszawie w dniu 1 sierpnia, a najprawdopodobniej także i w dniu 2 sierpnia”. Ponieważ zwolennikom powstania, (z których większość to nie byli żadni agenci, tylko hurra-patrioci i zawadiacy, – co u żołnierza jest cechą dodatnią!) nie udało się nakłonić śp. Tadeusza Komorowskiego (ps. ”Bór”) do zarządzenia powstania, tego samego dnia odbyła się nieplanowana, nieformalna, niejako spiskowa, druga narada. Obecni byli: gen. Komorowski, gen. Tadeusz Pełczyński ps. ”Grzegorz” (szef Sztabu), gen. Leopold Okulicki ps. ”Niedźwiadek” (szef operacji) płk. Józef Szostak ps. ”Filip” (z-ca szefa Sztabu) i płk. Kazimierz Iranek-Osmecki ps. ”Makary” (szef II o/wywiadowczego). Przekonano na nim „Bora”, że powstanie należy rozpocząć nazajutrz, – bo dotarł płk. Antoni Chruściel ps. ”Monter” z fałszywą informacją, że czołgi Armii Czerwonej wkroczyły na Pragę. Tym, co twierdzą, że nie muszę mieć racji z wpływem Radio Moskwa na tę decyzję; że oficerowie AK nie słuchali zazwyczaj komunistycznej propagandy – cytuję relację „Bora”: „Wszystkie te rozważania wskazywały, że powinniśmy zacząć już teraz. Chociaż z propagandy sowieckiej wynikało ponad wszelką wątpliwość, że Moskwa chce natychmiastowej akcji zbrojnej w Warszawie, to jednak nie byliśmy w stanie uzgodnić działania z dowództwem Armii Czerwonej, ani też nie znaliśmy wyników misji Mikołajczyka w Moskwie”. Gdyby Sowieci chcieli rozmów z AK, to na pewno by drogę znaleźli. Jednak Józef Djugashvili ps. "Stalin" nie chciał podejmować jakichkolwiek zobowiązań – natomiast liczył, że durni Polacy pójdą na lep pustych słów, za które nikt przecież nie odpowiada. U Rosjan liczył się – i słusznie – tylko formalnie podpisany pakt. Tych dotrzymywali – też zresztą nie bez wyjątków... Tak, więc "Bór" zarządził powstanie w pełni świadomy, że postępuje zgodnie z życzeniem "Stalina"! Jaki był efekt tej decyzji: śp. mjr. dypl. Tadeusz Wardejn-Zagórski (ps.”Gromski”), z-ca szefa VI oddziału KG 16-VIII-1944 pisał do szefa II wydziału BIP:

„..biorę pod uwagę sytuację ogólną, moim zdaniem fatalną, beznadziejną i zapaskudzoną coraz bardziej przez oficerów zawodowych, półgłówków wiecznie optymistycznie nastrojonych, a bezradnych w tym labiryncie, w jaki się zapuścili, sugerując Kmdtowi Borowi i D[elegatowi]R[ządu] rozpoczęcie powstania w dn. 1 VIII. Dziś 16 VIII tzw. powstanie trwa o 13-14 dni za długo i jest właściwie już klęską, bo skoro dziś skamlemy pomocy u Sowietów to dowodzi, że nie potrafimy zrobić nic sami. Raz jeszcze – jak latem 1939 r. - zawodowi wojskowi doprowadzili nas do kompromitacji i klęski – bardziej dotkliwej w skutkach niż rok 1939”. Dodam dla ścisłości: formalnie decyzję o powstaniu wydał czy „zatwierdził” śp. Jan Stanisław Jankowski (ps.”Doktór”) - Delegat Rządu na Kraj. W relacji „Bora” wyglądało to tak:

„Pan Jankowski wysłuchał mnie, a następnie zadawał pytania niektórym oficerom sztabu. Uzupełniwszy sobie w ten sposób obraz położenia, zwrócił się do mnie ze słowami: »Dobrze więc – zaczynać«”. Więc tak naprawdę odpowiedzialność ponosi On. Wojskowi tylko się do tej katastrofy walnie przyczynili. Tak, jak w Smoleńsku: decyzję podjął pilot. Namawiający do lądowania tylko się do katastrofy przyczynili. Odpowiedzialności nie ponoszą.

PS. Pozwolę sobie zacytować opinię Delegata wygłoszoną na kilka dni przez wybuchem powstania:

My tu nie mamy wyboru. "Burza" nie jest w Warszawie czymś odosobnionym, to jest ogniwo łańcucha, który zaczął się we wrześniu 1939 r. Walki w mieście wybuchną, czy my tego chcemy, czy nie. Za dzień, dwa lub trzy Warszawa będzie na pierwszej linii frontu (...) Trudno sobie wyobrazić, że nasza (...) młodzież, którą myśmy szkolili od lat (...) daliśmy jej broń do ręki, będzie się biernie przyglądała albo da się Niemcom bez oporu wywieźć do Rzeszy. Jeżeli my nie damy sygnału do walki, ubiegną nas w tym komuniści. Ludzie wtedy oczywiście uwierzą, że chcieliśmy stać z bronią u nogi. Opinia ta jest jawnie fałszywa. Młodzież w Lublinie, Białymstoku, Radomiu, Kielcach, Krakowie itd. - też była szkolona, tez była patriotyczna – a nie podjęła spontanicznej walki, gdy front przechodził przez ich miasto na zachód. I nikt nie wywoził jej do Rzeszy. JKM

Coś o grabiach „Gazeta Wyborcza” biadoli, że samorządy dostają dotacje na 150 tys. uczniów niepełnosprawnych, ale zamiast finansować logopedę czy terapeutę, wydają je na dofinansowanie pensji dla nauczycieli lub remonty. A ministerstwu edukacji to odpowiada. Dopiero to dostrzegli?!!? Gdy pomoc nie jest społeczna, lecz państwowa, to takie zjawisko występuje niemal zawsze! Przypominam słynny przykład ze stanu wojennego, gdzie kuratorium sądu dla nieletnich w Lublinie poprosiło o trzysta-z-czymś par butów dla nieletnich podopiecznych; kuria arcybiskupia buty dała – i WSZYSTKIE rozkradli między siebie pracownicy sądu! Ponad 90% pomocy idącej dla niepełnosprawnych przez osławiony PFRON w rzeczywistości wspomaga nie niepełnosprawnych, lecz ich rozmaitych „opiekunów”. Dopóki państwo będzie nam zabierało pieniądze i dawało na opiekę rzekomo ”społeczną” - to takie zjawisko jest nieuniknione. Bo grabie mają zwyczaj grabić do siebie.Mam nadzieję, że Państwo to w lot chwytają! JKM

Prawdziwe życie jest poza Unią! Kiedy wydawało się, że aż do końca sierpnia będziemy skazani już tylko na wiadomości o wspaniałych sukcesach polskiej prezydencji w Unii Europejskiej oraz dokonaniach rządu premiera Donalda Tuska, dzięki którym w naszym nieszczęśliwym kraju jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej - w Norwegii, w której jest jeszcze dobrzej, niż u nas - ni stąd, ni zowąd zamachowiec nie tylko wysadził bombę w pobliżu siedziby premiera w Oslo, ale w dodatku, po przepłynięciu na pobliską wyspę, zastrzelił albo 68, albo nawet 86 młodych ludzi, przebywających tam na szkoleniowym obozie młodzieżówki socjaldemokratycznej. Z niezależnych mediów powiało smrodem dydaktycznym, ukrytym pod postacią instrukcji dla „młodych, wykształconych”, jak o norweskim zamachu i zamachowcu mają mówić, jak się gorszyć i jak się dziwować. Więc zamachowiec okazał się „chrześcijańskim fundamentalistą” i zarazem „masonem”. Jest to ważna informacja, a jaką stronę, to znaczy - przeciwko komu unijni bezpieczniacy („tajniacy wszystkich krajów - łączcie się!”) będą teraz kierowali swoje działania, bo jużci - obok nienawistnego chrześcijaństwa, największym nieszczęściem jest „fundamentalizm” to znaczy - postępowanie zgodne z wyznawanymi poglądami. Z punktu widzenia bezpieczniaków, nie ma gorszej zarazy, jak wtedy, gdy - po uprzednim całkowitym rozbrojeniu - szczęśliwie już zapędzona do wspólnej obory trzódka w ogóle zachowała jakieś poglądy. Do szczęśliwego życia, to znaczy - do tego, żeby wypić i zakąsić paszą przygotowaną dla trzody, a potem nadstawić grzbiet do ostrzyżenia i ogolenia - żadne poglądy nie są potrzebne. Przeciwnie - są nawet szkodliwe, bo człowiek, któremu na przykład nie spodoba się albo zapędzanie do wspólnej obory, albo pasza przygotowana przez pasterzy, albo wreszcie - strzyżenie i golenie, zamiast dziennego udoju dostarcza swoim właścicielom tylko zgryzoty. Zatem najlepiej byłoby, gdyby nikt nie miał żadnych poglądów, ale z drugiej strony to też niedobrze, bo przecież zapędzaniu do wspólnej obory, zadawaniu zatwierdzonej przez fachowców paszy, a zwłaszcza - strzyżeniu i goleniu, musi towarzyszyć przynajmniej pozór jakiejś wyższej racji, jakieś uzasadnienie. Dlatego też poglądy muszą być - ale tylko te zatwierdzone. Takie poglądy z rzeczywistością nie mogą oczywiście mieć nic wspólnego. Przeciwnie - muszą skutecznie odwracać uwagę od rzeczywistości, żeby nikt, a już zwłaszcza „młodzi, wykształceni” nie skapowali, że ktoś ich tutaj robi w konia. Dlatego od kołyski do grobu są i będą faszerowani bredniami w rodzaju: „wszyscy ludzie będą braćmi”, no i oczywiście - że najlepiej dla każdego byłoby, gdyby bez potrzeby nie wychodził z domu. Pod dyktando bezpieczniaków pracuje nad tym szkoła, niezależne media, no i oczywiście - przemysł rozrywkowy. Zgodnie z zasadą omne trinum perfectum, coraz skuteczniej zacierają one granice między jawą i mrzonką, dzięki czemu Siły Wyższe na czele państw mogą stawiać osobników w rodzaju Donalda Tuska, który chyba już sam nie wie, czy to, co mu pokazują tajniacy, to prawda, czy tylko potiomkinowska dekoracja. Czasami rzeczywistość przebije się przez te wszystkie maskony i kiedy na takiej, dajmy na to, Lampedusie „bracia” z Tunezji czy Libii zaczynają obsrywać tubylcom obejścia, następuje chwilowe otrzeźwienie - ale pracujący na najwyższych obrotach aparat propagandowy klajstruje wszelkie pęknięcia szybkoschnącą papką i wszystko wraca do stanu poprzedniego. Tymczasem 32-letni Andrzej Behring Breivik sprawia wrażenie człowieka poważnego, który - skoro doszedł do pewnych konkluzji, to podjął działania zgodne z wnioskami. Nie jest wykluczone, że podczas miesięcznego pobytu w izolatce reżymowi psychologowie i perswazjoniści z organów skłonią go do samokrytyki, a może nawet do „świergolenia” - żeby również tę szczelinę w systemie maskonów zasklepić - ale na razie widok człowieka konsekwentnego wzbudził wśród zoperowanych eunuchów powszechne zdumienie i niedowierzanie. Herbert Wells sądził, że Eloje, którzy w gruncie rzeczy stanowili rodzaj użytkowej trzody dla Morloków, pojawią się dopiero w roku 802-tysięcznym, a tymczasem już są wśród nas! Warto zwrócić uwagę, że pan Breivik sytuację w Europie zdiagnozował trafnie; Unia Europejska rzeczywiście została opanowana przez marksistów, którzy - działając z doktrynerskiej głupoty - podkopują fundamenty łacińskiej cywilizacji i rzeczywiście torują drogę wojowniczemu islamowi. Remedium, jakie zastosował, to inna sprawa i szkoda, iż ogień swego karabinu maszynowego obrócił przeciwko właśnie demoralizowanym przez nich, to znaczy - szkolonym do podkopywania łacińskiej cywilizacji dzieciom z młodzieżówki, a nie przeciwko samym demoralizatorom - ale cóż - nie ma rzeczy doskonałych. Na wypadek, gdyby jakiś ormowiec politpoprawności chciał złożyć donos do prokuratury lub niezawisłego sądu informuję, że sam Marek Edelman wzywał nie tak dawno do chwytania za noże. Wprawdzie Marek Edelman był zatwierdzonym bohaterem i w ogóle wołał, by rżnąć w słusznej sprawie, ale - powiedzmy sobie szczerze - czy wszyscy, aby na pewno wiedzą, która sprawa jest słuszna? I dopiero na tle norweskiego zamachu możemy ocenić krajową mizerię, kiedy to jednym trupem pani Barbary Blidy zamierza pożywić się nie tylko Sojusz Lewicy Demokratycznej, ale i Platforma Obywatelska, a nawet - Polskie Stronnictwo Ludowe. Zaiste - rację miał Stanisław Lem, wkładając w usta narratora w powieści „Głos Pana” spostrzeżenie, że „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Skoro „nawet konklawe”, to cóż się dziwić PSL-owi, które ma przecież stuprocentową zdolność koalicyjną? Zresztą - mniejsza z tym, bo oto jeszcze raz potwierdza się spostrzeżenie, że w naszym nieszczęśliwym kraju NIC nie dzieje się naprawdę i nawet krakowski bomber podkładał ładunki wybuchowe nie po to, by ratować Europę, tylko po to, by zwrócić uwagę na swoje problemy, a przy tym - Boże broń - nikogo nie urazić. SM

Spółka chrześcijan z Żydami? To z pewnością przypadkowy zbieg okoliczności, ale trudno nie zauważyć, że krakowskie spotkanie Międzynarodowej Rady Chrześcijan i Żydów zakończyło się zaledwie w dwa tygodnie przed zasuspendowaniem przez Jego Eminencję Stanisława kardynała Dziwisza przewielebnego ks. Piotra Natanka. Wprawdzie uzasadnieniem suspensy są liczne sprośne błędy teologiczne, w jakich pogrążyć się miał przewielebny ks. Natanek, ale uzasadnienie - to jedna, a prawdziwy powód to inna sprawa. Ponieważ żaden konflikt wewnątrz polskiego Kościoła nie miał, ani nie ma charakteru teologicznego, to prawdziwym powodem mogą być krytyczne wypowiedzi przewielebnego ks. Natanka o Jego Eminencji oraz niektórych innych hierarchach, a przede wszystkim - o Unii Europejskiej. Jej polityczni kierownicy, ustami francuskiego prezydenta Mikołaja Sarkozy’ego, nawiasem mówiąc - Żyda - przedstawili niedawno pod adresem Kościoła ofertę, że jeśli zaakceptuje on „zasadę laickości republiki”, to znaczy - wyrzeknie się wszelkich pretensji do przywództwa moralnego, zgodzi na zastąpienie etyki chrześcijańskiej w charakterze podstawy systemu prawnego demokratyczną etyką sytuacyjną (dobre jest to, co partia akurat uważa za dobre) oraz zacznie ewoluować w kierunku pozarządowej organizacji charytatywnej i przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego - to będzie mógł liczyć nawet na rządowe subwencje. To by wyjaśniało przyczyny, dla których natychmiast po dekrecie Jego Eminencji, wobec przewielebnego ks. Natanka swoje pretensje przedstawiły państwowe organy nadzoru budowlanego, sanepid, straż pożarna i ABW - oraz że wrażliwość niektórych hierarchów na krytykę Unii Europejskiej zdecydowanie wzrosła. W tej sytuacji również obrady Międzynarodowej Rady Chrześcijan i Żydów z pewnością były szalenie frapujące zwłaszcza, że nie bardzo wiadomo, co właściwie Rada uradziła, podobnie, jak nie jest jasne, kto w tym czcigodnym zgromadzeniu reprezentował stronę żydowską, a kto - chrześcijańską, bo różnie o tym mówiono i kiedyś i teraz. Udział Jego Ekscelencji Mieczysława Cisło, który, mówiąc nawiasem, uczestniczył w obradach Rady, w uroczystościach 10 lipca br. w Jedwabnem wątpliwości tych nie tylko nie rozwiewa, ale jakby nawet pogłębia. Miejmy jednak nadzieję, że w swoim czasie postanowienia Rady zostaną nam objawione, dzięki czemu będziemy mogli dowiedzieć się również, jakie stanowisko zajęły osoby reprezentujące chrześcijan w sprawie uruchomionego w tym roku przez rząd Izraela procesu „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej” i czy przedstawiciele Żydów obiecali chrześcijanom jakiś udział w łupach. SM

Państwo podziemne - czemu nie? Pan prezydent Bronisław Komorowski, przemawiając z okazji kolejnej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego przypomniał, że Polacy podczas okupacji niemieckiej i sowieckiej stworzyli Państwo Podziemne. Tak naprawdę jednak istniało ono tylko na obszarze okupacji niemieckiej, a nie sowieckiej - na co złożyły się zagadkowe przyczyny. Pierwsza taka, że Angielczykowie, których wtedy się słuchaliśmy, nie bardzo pozwalali na rozbudowywanie Państwa Podziemnego na obszarze okupacji sowieckiej. Po pierwsze, dlatego, że chociaż Stalin kolaborował z Hitlerem aż miło i nawet Gestapo urządzało narady z NKWD, żeby koordynować eksterminację Polaków po obydwu stronach kordonu, to przecież linia kordonu z małymi odchyleniami zgodna była z tzw. „linią Curzona” - Angielczyka, któremu się wydawało, że taka powinna być wschodnia granica Polski. Dlaczego propozycję tego angielskiego ignoranta wszyscy potraktowali tak poważnie, a nikt nie potraktowałby poważnie polskiej propozycji, by Wielka Brytania, dajmy na to, odstąpiła Hiszpanii odwieczny Gibraltar? Dlatego, że za propozycją Curzona stała siła Imperium Brytyjskiego, podczas gdy za tego rodzaju propozycją polską w zasadzie nie stałoby nic - co najwyżej racja moralna, którą Wielka Brytania teoretycznie również uznawała. Pokazuje to, że w polityce racje moralne służą, co najwyżej, jako pretekst, dostarczając przemocy pozorów moralnego uzasadnienia. Drugim powodem brytyjskiej niechęci do zezwalania Polakom na rozbudowywanie Państwa Podziemnego na obszarze okupacji sowieckiej była nadzieja na konflikt Stalina z Hitlerem, dzięki któremu Stalin stanie się sojusznikiem Wielkiej Brytanii, na którego zwali się główny ciężar wojny. Z tego powodu SOE(Special Operations Executive, Kierownictwo Operacji Specjalnych - brytyjska tajna agencja rządowa, której zadaniem było m.in. prowadzenie dywersji, koordynacja działań politycznych i propagandowych, wspomaganie ruchu oporu w okupowanych państwach Europy), któremu Churchill nakazał „podpalić Europę”, a któremu podlegały wszystkie „ruchy oporu” - w żadnym wypadku nie pozwalało na wzniecanie dymu pożarów pod nosem Stalina. Ale nawet gdyby nie było żadnych Anglików z ich politycznymi kalkulacjami, żadnego Curzona, ani innego Churchilla, uważającego, że wszyscy mają moralny obowiązek podporządkowania własnych interesów narodowych interesom brytyjskim, to i tak żadne Państwo Podziemne nie miało szans na obszarze okupacji sowieckiej. Nawiasem mówiąc, podobnie jak Churchill myśli prezes Jarosław Kaczyński - z tą różnicą, że jemu chodzi już tylko o moralną powinność podporządkowywania własnych interesów politycznych partyjnemu interesowi Prawa i Sprawiedliwości - bo jak wiemy, prowadzenie wszelkiej poważniejszej polityki zarówno on, jak i pozostali Umiłowani Przywódcy, mają od starszych i mądrzejszych surowo zabronione. Wracając tedy do sowieckiej strefy okupacyjnej, to o braku szans na powstanie, a zwłaszcza - na utrzymanie się tam Polskiego Państwa Podziemnego przesądzali Żydzi. Byli oni wrośnięci od wieków w środowiska kresowe i doskonale orientowali się, „kto czym dyszyt”, a zatem - kto może ewentualnie brać udział w Podziemiu. Dzięki żydowskim konfidentom, którzy w znacznej części przypadków działali albo z niechęci do Polaków, albo byli motywowani ideologią komunistyczną, w ramach, której nie było miejsca na niepodległe państwo polskie - NKWD miało zadanie szczególnie ułatwione. Na obszarze okupacji niemieckiej Żydzi zostali skoszarowani w gettach, a więc - izolowani od społeczności polskiej, a poza tym poddani prześladowaniom, dzięki czemu społeczność polska nie była dla Niemców tak przezroczysta, jak dla Sowieciarzy. I dopiero po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w roku 1941, przesunięciu się frontu daleko na wschód, zamknięciu Żydów w gettach i poddaniu ich eksterminacji, na Kresach Wschodnich rozwinęła się potężna polska partyzantka - siła zbrojna Państwa Podziemnego. Ale dosyć już o tym, chociaż niepodobna nie zauważyć zarówno polityczno- międzynarodowych, jak i agenturalnych uwarunkowań istnienia Państwa Podziemnego - przypomnienie przez pana prezydenta Komorowskiego o jego zaletach skłania do zastanowienia, czy nie można by z tej formuły skorzystać również i dzisiaj. W końcu Polska jest okupowana przez tubylczych bezpieczniaków, a to nie taka znowu wielka różnica, kto jest okupantem - skoro kraj, tak czy owak, jest okupowany ze wszystkimi tego konsekwencjami. W roku 1983, czy 1984, kiedy to Polska znalazła się pod okupacją bezpieczniaków już oficjalnie - przedstawiłem w podziemnym miesięczniku „Kurs” zalety apartheidu, czyli - oddzielnego rozwoju. Skoro komuchy traktują nas jak użytkową trzodę, to w ramach samoobrony powinniśmy użytkowanie nas w charakterze trzody maksymalnie im utrudniać, a tam, gdzie można - uniemożliwiać. Najwdzięczniejszym polem działania była gospodarka - zarówno, dlatego, że ludzi nie trzeba specjalnie agitować by nie pozwalali się okradać, a poza tym możliwość roztoczenia ścisłej kontroli nad rozmaitymi formami aktywności gospodarczej jest dla okupantów znacznie trudniejsza, niż kontrolowanie aktywności politycznej, która tak czy owak w pewnym momencie musi się ujawnić, podczas gdy konspiracja gospodarcza nie musi. Nie przypisuję sobie zasługi wprowadzenia tego pomysłu w życie, ale niepodobna nie zauważyć, że - zwłaszcza w drugiej połowie lat 80-tych, kiedy komunistyczni okupanci już ostentacyjnie zaczęli rozkradać okupowany przez siebie kraj między innymi przy pomocy tzw. spółek nomenklaturowych - po stronie przeciwnej do wielkich rozmiarów urosła również konspiracja gospodarcza, która przetrwała do dziś w postaci tzw. „szarej strefy”. Ta „szara strefa” jest skuteczną i - powiedzmy sobie szczerze - całkowicie moralnie usprawiedliwioną formą samoobrony narodu przed okupacją, dodajmy - wyjątkowo bezmyślną i rabunkową - naszego nieszczęśliwego kraju przez bezpieczniackie watahy, które posługują się Umiłowanymi Przywódcami w charakterze tak zwanych „ślepych narzędzi przyrody”. Mamy, więc rodzaj Państwa Podziemnego, które, mówiąc nawiasem, funkcjonuje znacznie sprawniej, niż aparat okupacyjny - a jedyna właściwość, jaka odróżnia je od tamtego Państwa Podziemnego, to brak siły zbrojnej, jako jego zbrojnego ramienia. Nie jest jednak wykluczone, że przedstawiając - dodajmy - w sposób bardzo przekonujący - zalety Państwa Podziemnego w tamtej postaci - pan prezydent Komorowski wywołuje wilka z lasu, zwłaszcza gdyby jacyś Anglicy, czy inni Amerykanie znowu z jakichś swoich powodów zechcieli „podpalić Europę”. SM

Okupacja bezpieczniacka czy nazistowska - nie ma znaczenia... "Proszę Państwa, 29 lipca zapisze się złotymi zgłoskami w dziejach Salonu i oficerów frontu ideologicznego, dlatego że wreszcie ustała zgryzota z dysonansem poznawczym z powodu braku reakcji rządu na >>kłamliwe i oszczercze Białe Księgi Antoniego Macierewicza"! W dodatku jeszcze Najwyższa Izba Kontroli zapowiada opublikowanie swojego raportu, więc decyzja pana premiera Tuska, który rozkazał kategorycznie opublikować 29 lipca >>suwerenny<< raport pana ministra Jerzego Millera, wyrwała z chUOPskiej piersi oficerów frontu ideologicznego westchnienie ulgi, że oto wreszcie można dać odpór znienawidzonemu Antoniemu Macierewiczowi - udokumentowany w dodatku opiniami >>prawdziwych ekspertów<<. W niezastąpionej >>Gazecie Wyborczej<< wystąpił pan redaktor Grzegorz Sroczyński, oznajmiając, że >>bzdury Antoniego Macierewicza<< zostały >>obezwładnione<<, na co Antoni Macierewicz opublikował rewelację - co cały czas podejrzewałem - że raport pana ministra Millera niepotrzebnie był ponownie tłumaczony na język rosyjski, bo pierwotna jego wersja została sporządzona w tym języku - na co wskazywałyby daty: wersja rosyjska nosi datę 1 lipca, zaś polska - 25..." Oczywiście pan minister Miller energicznie zdementował te pogłoski, co utwierdza mnie w prawdziwości znanego Państwu spostrzeżenia księcia Gorczakowa, że "nie wierzy w niezdementowane informacje". Zaś, co do samego raportu - jest on najwyraźniej wydestylowany z fusów, jakie dostarczyła komisji pana ministra Millera strona rosyjska. Polska wersja raportu poszerza wersją rosyjską o "błędzie pilota" o kilka szczegółów, troszeczkę wspomina o rosyjskich kontrolerach i bałaganie na lotnisku w Smoleńsku, co świadczy o "suwerenności" tego raportu, ale zasadniczo jest on zgodny z wnioskami strony rosyjskiej, co zapowiadał już wzeszłym roku podczas gospodarskiej wizyty w Warszawie pan prezydent Dymitr Miedwiediew, który oświadczył wtedy, że "nie dopuszcza możliwości, by polska wersja śledztwa różniła się w sposób istotny od wersji rosyjskiej"! Zgodność obu wersji śledztwa i raportów komisji pana ministra Millera oraz MAK-u stanowi dobry punkt wyjścia do przepowiedzianego też w zeszłym roku "pojednania polsko-rosyjskiego". Polityczne wnioski i konsekwencje raportu pana ministra Millera świadczą o tym, że "zemsta, choć leniwa" - to nagnała jednak razwiedkę wojskową w sieci Służby Bezpieczeństwa, która najwyraźniej niczego nie zapomniała, ani niczego nie wybaczyła... Widać to po dymisji pana ministra Klicha, któremu pozwolono na wykazanie "energicznej samodzielności". Najwyraźniej w gronie watah bezpieczniackich tworzących Dyrektoriat rządzący Polską, został ukształtowany nowy kompromis. Na katastrofie smoleńskiej nie zyskała tylko razwiedka wojskowa i pan Prezydent Komorowski (Państwo pamiętają, jak 10 kwietnia zeszłego roku ludzie pana marszałka Komorowskiego bardzo energicznie poszukiwali w Pałacu Prezydenckim aneksu do raportu o rozwiązaniu WSI - i szczęśliwie dla siebie go odnaleźli!), ale również dawni funkcjonariusze SB PRL spostrzegli, że katastrofa smoleńska dostarcza im znakomitego materiału do szantażowania wojskowej razwiedki. Zalecenia kierowane w stronę władz wojskowych są już sformułowane: głowy będą leciały nie tylko w dowództwie Sił Powietrznych, ale i w pozostałych rodzajach wojsk. Oznacza to "czystkę etniczną" na tle katastrofy smoleńskiej. Pan generał Petelicki, reprezentujący nurt bezpieczniacki, cywilny, już w maju ubiegłego roku domagał się w otwartym liście do pana premiera Tuska dymisji ministra Klicha, podając szereg konkretnych decyzji personalnych w resorcie wojskowym, teraz nominacja pana ministra Siemoniaka, byłego wiceministra Spraw Wewnętrznych, na nowego ministra Obrony Narodowej - pokazuje, że "na tym odcinku" zwycięstwo Służby Bezpieczeństwa jest całkowite... Generał Petelicki znamiennie zauważył, że "Amerykanie wszystko wiedzą", może miał na myśli miejscowość Renton w stanie Washington, gdzie mieści się siedziba zakładów Boeinga? Produkują one m.in. komputery samolotowe, w które był wyposażony również i tupolew rządowy. Został on bez otwierania tam dostarczony i odczytany przy obecności przedstawicieli MAK-u i naszych władz. Nie słyszałem, by raport pana ministra Millera o tym wspominał. W takim razie generał Petelicki, tak samo jak i Antoni Macierewicz - mają jeszcze asy w rękawie... SM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
510 511
EW kaplan 510 przekrój A2
!430 Obwod RLCid 510 Nieznany (2)
510
MAN TG 510 A
510 Konstrukcje murowe
510
510
510
Brother Fax 510 Plus Home Fax Parts Manual
510
510
510
NTC privileg OKOMAT 510 SN, KODY Pralek i inne

więcej podobnych podstron