Zmierzch oczami韜arda

1. PIERWSZE SPOTKANIE

To by艂a ta cze艣膰 dnia, kt贸r膮 najch臋tniej bym przespa艂.

Liceum.

Ale chyba lepszym okre艣leniem tego miejsca by艂by czy艣ciec. Je艣li by艂

jakikolwiek spos贸b, bym odpokutowa艂 swoje grzechy, to co mia艂o nadej艣膰 by艂o

pewn膮 miar膮 pokuty. Ta nuda nie by艂a czym艣, do czego m贸g艂bym kiedykolwiek

przywykn膮膰. Ka偶dy dzie艅 stawa艂 si臋 bardziej niewyobra偶alnie monotonny ni偶

poprzedni.

Przypuszcza艂em, ze to by艂a forma snu, je艣li sen mo偶na definiowa膰 jako

bez艂adny stan mi臋dzy okresami aktywno艣ci.

Szybko przeszed艂em przez pomieszczenie do najbardziej oddalonego k膮ta

kafeterii, wyobra偶aj膮c sobie wzory na 艣cianach kt贸rych tak naprawd臋 tam nie

by艂o. By艂 to jedyny spos贸b, by zag艂uszy膰 g艂osy, kt贸re gaworzy艂y niczym szum

rzeki w mojej g艂owie.

Setki tych g艂os贸w ignorowa艂em ze znudzenia.

Kiedy jaka艣 my艣l przychodzi艂a do ludzkiego umys艂u, mimowolnie j膮

s艂ysza艂em. Dzisiaj wszystko kr臋ci艂o si臋 wok贸艂 b艂ahego 'dramatu鈥 wszystkich

uczni贸w. To 艣mieszne. Wystarczy艂o tak niewiele by wszystkie my艣li skupi艂y si臋

wok贸艂 jednej osoby. Zwyczajnej dziewczyny, kt贸ra by艂a now膮 twarz膮 w tym

mie艣cie. Ta ekscytacja, towarzysz膮ca jej przybyciu by艂a 艂atwa do przewidzenia.

To tak, jakby podarowa膰 b艂yszcz膮cy przedmiot dziecku. Cz臋艣膰 uczni贸w p艂ci

m臋skiej wyobra偶a艂o sobie, ze s膮 zakochani w tej dziewczynie tylko dlatego, 偶e

by艂a czym艣 nowym na co mogli popatrze膰. Tym usilniej stara艂em si臋 zag艂uszy膰

ich my艣li.

By艂y tylko cztery g艂osy, kt贸re zag艂usza艂em raczej z grzeczno艣ci, ni偶 odrazy;

mojej rodziny - moich dw贸ch braci i dw贸ch si贸str. Nie mog艂em dopu艣ci膰, by w

mojej obecno艣ci nie posiadali cho膰 odrobiny prywatno艣ci. Dawa艂em im jej tyle,

ile by艂em w stanie. Stara艂em si臋 nie s艂ucha膰 je艣li to mia艂oby im pom贸c.

Robi艂em wszystko co w mojej mocy, ale ci膮gle s艂ysza艂em鈥

Rosalie jak zwykle my艣la艂a o sobie. Lubi艂a przygl膮da膰 si臋 odbiciom swojego

profilu w szklankach uczni贸w, oraz rozprawia膰 na temat swojej doskona艂o艣ci.

Rosalie by艂a p艂ytka jak sadzawka z kilkoma niespodziankami.

Emett w艣cieka艂 si臋 o mecz, kt贸ry przegra艂 zesz艂ej nocy z Jasperem. Zbiera艂 ca艂膮

swoja energi臋 na rewan偶, kt贸ry mieli rozegra膰 dzi艣 po szkole. Nigdy nie mia艂em

wyrzut贸w sumienia pods艂uchuj膮c jego my艣li, bo nie by艂o rzeczy, kt贸rej nie

powiedzia艂by g艂o艣no lub nie sprawi艂 by sta艂a si臋 rzeczywisto艣ci膮. Jedynie czu艂em

si臋 winny czytaj膮c umys艂y innych, poniewa偶 wiedzia艂em, 偶e s膮 rzeczy, o kt贸rych

woleliby 偶ebym nie wiedzia艂. Je艣li umys艂 Rosalie by艂 p艂ytk膮 sadzawk膮, to ten,

Emetta mo偶na okre艣li膰 jako przejrzyste jezioro wolne od tajemnic.

A Jasper by艂鈥 cierpi膮cy. St艂umi艂em westchnienie.

Edward 鈥 Alice wypowiedzia艂a moje imi臋 w swojej g艂owie, co zwr贸ci艂o moj膮

uwag臋. By艂o zupe艂nie tak samo, jakby wypowiedzia艂a je na g艂os. Cieszy艂em si臋,

偶e moje imi臋 ju偶 dawno wysz艂o z mody 鈥 to by艂oby wkurzaj膮ce, gdy

kiedykolwiek i ktokolwiek my艣la艂by o jakim艣 Edwardzie moja g艂owa

odwraca艂aby si臋 automatycznie.

W tej chwili moja g艂owa si臋 nie odwr贸ci艂a. Byli艣my ju偶 wprawieni w tego

typu poufnych rozmowach. To taki kamufla偶, by nikt nas nie przy艂apa艂. Ca艂y

czas patrzy艂em na brzeg naszego stolika.

Jak on si臋 trzyma? spyta艂a mnie.

Podnios艂em jedynie k膮cik ust. Nic co mog艂oby zaciekawi膰 innych. To z

艂atwo艣ci膮 mog艂o by膰 oznak膮 znudzenia.

Mentalny ton Alice zaalarmowa艂 mnie. Zobaczy艂em w jej umy艣le, 偶e

obserwuje Jaspera w swojej wizji Czy istnieje jakie艣 niebezpiecze艅stwo?

Przeszuka艂a najbli偶sz膮 przysz艂o艣膰 艣lizgaj膮c si臋 przez wizje monotonii, do 藕r贸d艂a

mojego znudzenia.

Powoli odwr贸ci艂em g艂ow臋 w lewo w stron臋 艣ciany, potem w prawo w stron臋

stolik贸w, przy kt贸rych siedzieli uczniowie. Tylko Alice wiedzia艂a czemu to

robi臋. Po prostu to by艂o znakiem zaprzeczenia.

Rozlu藕ni艂a si臋. Daj mi zna膰, jak b臋dzie z nim gorzej.

Poruszy艂em tylko oczami w t膮 i z powrotem.

Dzi臋kuj臋, 偶e to robisz.

By艂em wdzi臋czny, 偶e nie musia艂em g艂o艣no udzieli膰 jej odpowiedzi. Niby co

mia艂bym rzec? 鈥楥a艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie鈥? By艂o by to trudne. Nie

lubi艂em s艂ucha膰 zmaga艅 Jaspera. Czy naprawd臋 by艂o konieczne, by sprawdza膰 go

w ten spos贸b? Czy nie by艂o bezpieczniejszego sposobu, by u艣wiadomi膰 sobie, 偶e

on nigdy nie b臋dzie na tyle silny by zag艂uszy膰 swoje pragnienie? Nie

powinni艣my nara偶a膰 go na takie pokusy jak sto艂贸wka pe艂na dzieciak贸w鈥

Czemu pozwalali艣my balansowa膰 mu na granicy katastrofy?

Min臋艂y dwa tygodnie od ostatniego polowania. To by艂 trudny czas dla nas

wszystkich, ale potrafili艣my sobie z tym radzi膰. Uczucie niewygody pojawia艂o

si臋 tylko wtedy, gdy jaki艣 cz艂owiek przechodzi艂 zbyt blisko, a wiatr wia艂 w z艂膮

stron臋. Jednak ludzie rzadko kiedy podchodzili zbyt blisko. Instynkt

podpowiada艂 im to, czego ich umys艂y mog艂yby nigdy nie zrozumie膰: byli艣my

niebezpieczni.

A Jasper by艂 obecnie bardzo niebezpieczny鈥

W tej chwili ma艂a dziewczynka zatrzyma艂a si臋 przy s膮siednim stoliku i

przesta艂a rozmawia膰 z przyjaci贸艂k膮. Zarzuci艂a swoje piaskowe w艂osy

przebieraj膮c z nich palcami. Jej zapach tak silnie przez nas odczuwalny polecia艂

dok艂adnie w naszym kierunku. Przywykn膮艂em ju偶 do sposobu, w jaki

oddzia艂uj膮 na mnie takie zapachy. Poczu艂em sucho艣膰 w gardle, puste

westchnienie w 偶o艂膮dku鈥 Odruchowo moje mi臋艣nie napi臋艂y si臋, a w ustach

poczu艂em nadmierny przyp艂yw jadu.

To by艂o ca艂kiem normalne, dlatego 艂atwo to ignorowa艂em. Obecnie by艂o po

prostu trudniej, poniewa偶 uczucia by艂y silniejsze, podwojone, gdy

obserwowa艂em reakcj臋 Jaspera鈥 Podw贸jne pragnienie by艂o du偶o bardziej

uci膮偶liwe.

Jasper odp艂yn膮艂 pogr膮偶ony w swoich fantazjach.. Wyobra偶a艂 sobie siebie

stoj膮cego obok tej ma艂ej dziewczynki. My艣la艂 o tym, 偶e schyla si臋, tak jakby

chcia艂 jej szepn膮膰 do ucha, a zamiast tego pozwoli艂, by jego usta dotkn臋艂y jej

gard艂a. Rozkoszowa艂 si臋 tym szalonym t臋tnem, kt贸re m贸g艂 czu膰 na swoich

wargach przez cienk膮 warstw臋 sk贸ry.

Kopn膮艂em jego krzes艂o.

Przez jak膮艣 minut臋 si艂owa艂 si臋 ze mn膮 na spojrzenie, a potem spu艣ci艂 wzrok.

S艂ysza艂em wstyd i buntownicz膮 walk臋 w jego g艂owie.

- Przepraszam 鈥 mrukn膮艂 Jasper.

Wzruszy艂em ramionami.

- Nie zamierza艂e艣 nic zrobi膰 鈥 Alice szepn臋艂a do niego z przekonaniem. 鈥

zobaczy艂abym to.

Na mojej twarzy pojawi艂 si臋 specyficzny grymas. Wiedzia艂em, ze to, co

m贸wi艂a by艂o k艂amstwem. Musieli艣my trzyma膰 si臋 razem. Alice i ja. Nie by艂o

艂atwo s艂ysze膰 g艂osy w g艂owie, czy mie膰 wizje przysz艂o艣ci. Wiedzia艂em, ze nikt nie

powinien nam tego zazdro艣ci膰鈥 Nie by艂o czego鈥 Dwa 艣wiry pomi臋dzy tymi, co

ju偶 od dawna byli szale艅cami. Starannie chronili艣my nasze sekrety.

- B臋dzie ci 艂atwiej, je艣li pomy艣lisz o nich jak o ludziach 鈥 zasugerowa艂a Alice.

Jej wysoki, melodyjny g艂os by艂 zbyt szybki, by ludzkie ucho mog艂o go

zrozumie膰. Je艣li kto艣 by艂by wystarczaj膮co blisko, by go us艂ysze膰.

- Nazywa si臋 Whitney. Ma malutk膮 siostr臋, kt贸r膮 uwielbia. Jej mama zaprosi艂a

Esme na to przyj臋cie w ogrodzie, pami臋tasz?

- Wiem, kim ona jest 鈥 powiedzia艂 szorstko Jasper. Nast臋pnie wyjrza艂 przez

okno. Jego ton by艂 znakiem, 偶e ta rozmowa dobieg艂a ko艅ca.

Powinien dzisiaj zapolowa膰. To by艂o niedorzeczne, 偶e ryzykowa艂 w ten

spos贸b, pr贸buj膮c sprawdzi膰 swoj膮 wytrzyma艂o艣膰 i zbudowa膰 siln膮 wol臋. Jasper

powinien zaakceptowa膰 swoje potrzeby i 偶y膰 z nimi, a nie przeciwko nim. Jego

dawne nawyki powinny odej艣膰 na drugi plan. Teraz jego 偶ycie wygl膮da inaczej.

On nie powinien katowa膰 si臋 w ten spos贸b.

Alice w ciszy wsta艂a i odesz艂a zabieraj膮c tac臋 z nietkni臋tym jedzeniem. Zostawi艂a

go samego. Wiedzia艂a, kiedy ma do艣膰 jej towarzystwa. Chocia偶 Rosalie i

Emett mieli bardziej zabiegaj膮cy stosunek o sw贸j zwi膮zek to Alice i Jasper,

kt贸rzy znali ka偶dy kaprys swojego partnera jak sw贸j w艂asny, zupe艂nie tak, jakby

potrafili czyta膰 swoje umys艂y鈥

Edward Cullen.

Natychmiastowa reakcja. Odwr贸ci艂em si臋 do 藕r贸d艂a d藕wi臋ku. Po chwili

zrozumia艂em, 偶e to nie by艂o wo艂anie, tylko czyja艣 my艣l.

Spojrza艂em dyskretnie - blada cera, zaokr膮glona twarz i czekoladowe oczy鈥

S艂ysza艂em ju偶 jej my艣li, ale osobi艣cie nigdy si臋 w nich nie pojawi艂em. Dzisiaj

wszystkie my艣li by艂y strasznie monotematyczne. Pewna dziewczyna zaw艂adn臋艂a

umys艂ami wszystkich uczni贸w. Nowa uczennica Isabella Swan. C贸rka

miejscowego szeryfa przeprowadzi艂a si臋 do Forks z powod贸w rodzinnych.

Bella鈥 Poprawia艂a ka偶dego, kto zwr贸ci艂 si臋 do niej jej pe艂nym imieniem.

Spojrza艂em w przestrze艅 znudzony. Zaj臋艂o mi chwil臋, by u艣wiadomi膰 sobie,

偶e to nie ona o mnie my艣la艂a.

Oczywi艣cie ju偶 zabuja艂a si臋 w Cullenach. Us艂ysza艂em.

Teraz rozpozna艂em ten 'g艂os'. Jessica Stanley 鈥 ju偶 od dawna nie zanudza艂a

mnie swoim wewn臋trznym gadaniem. Jaka to by艂a ulga, kiedy da艂a sobie

wreszcie spok贸j z tym gor膮cym uczuciem, kt贸rym do mnie pa艂a艂a. Te dni jej

ci膮g艂ego rozmarzenia by艂y dla mnie prawie nie do zniesienia. Wtedy mia艂em

ochot臋 powiedzie膰 jej, co w艂a艣ciwie mo偶e si臋 sta膰, kiedy moje usta, a raczej z臋by

znajd膮 si臋 zbyt blisko niej. To mo偶e uciszy艂oby te wkurzaj膮ce fantazje. Jej my艣li

czasami niemal mnie bawi艂y.

Troch臋 t艂uszczu dobrze by jej zrobi艂o. Rozmy艣la艂a Jessica. Ona nie jest nawet

艂adna. Nie rozumiem czemu Eric i Mike tak do niej startuj膮., 'Powiedzia艂a' z

naciskiem na drugie imi臋. Jej nowym obiektem westchnie艅 by艂 Mike Newton,

kt贸ry zupe艂nie nie zwraca艂 na ni膮 uwagi. Najwyra藕niej mia艂 zupe艂nie inne

podej艣cie do tej nowej dziewczyny. On by艂 ju偶 kolejn膮 osob膮, kt贸ra

zachowywa艂a si臋 ca艂kowicie irracjonalnie. Daj dziecku cukierka, to si臋 b臋dzie

cieszy艂o. Tylko ja wiedzia艂em, co tak naprawd臋 chodzi艂o jej po g艂owie. Pozornie

by艂a bardzo ciep艂a dla tej nowo przyby艂ej. W tej chwili opowiada艂a histori臋

mojej rodziny. Nowa uczennica musia艂a o nas zapyta膰鈥

Dzisiaj ka偶dy te偶 si臋 na mnie patrzy. pomy艣la艂a Jessica z satysfakcj膮. Ale ze

mnie szcz臋艣ciara. Bella ma a偶 dwie lekcje ze mn膮. Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e Mike

zapyta mnie, kim ona jest鈥

Pr贸bowa艂em zag艂uszy膰 t膮 bezmy艣ln膮 paplanin臋, zanim jej b艂ahe i ma艂o wa偶ne

sprawy doprowadz膮 mnie do ob艂臋du.

- Jessica Stanley pierze wszystkie nasze brudy. Opowiada tej nowej Swan

histori臋 klanu Cullen贸w 鈥 b膮kn膮艂em do Emetta w roztargnieniu.

Zachichota艂 na wdechu. Mam nadziej臋, 偶e robi to dobrze.- pomy艣la艂.

- Prawd臋 m贸wi膮c, raczej bez wyobra藕ni. Tylko go艂e wzmianki skandali.

呕adnej uncji dramaturgii. Jestem troch臋 rozczarowany鈥.

A ta nowa? Czy tak samo jest rozczarowana tymi plotkami鈥?

Ws艂ucha艂em si臋, by wy艂apa膰 reakcj臋 tej nowej na histori臋 Jess.

Co sobie my艣la艂a, kiedy patrzy艂a na t臋 dziwn膮, niezdrowo blad膮 rodzin臋

generalnie stroni膮c膮 od ludzi?

Czu艂em si臋 w pewnym stopniu odpowiedzialny, by zna膰 jej reakcj臋.

Wiedzia艂em, 偶e nie us艂ysz臋 ani jednego pochlebnego s艂owa na temat mojej

rodziny. To by艂a taka forma ochrony. Je艣li kto艣 stawa艂 si臋 nadmiernie

podejrzliwy, mog艂em ostrzec wszystkich tak, 偶eby艣my w razie potrzeby mogli

si臋 艂atwo wycofa膰. To mia艂o miejsce naprawd臋 okazjonalnie - jaki艣 cz艂owiek z

naprawd臋 wybuja艂膮 wyobra藕ni膮 m贸g艂 dostrzec w nas bohater贸w z ksi膮偶ki czy

filmu. Zwykle ich rozumowanie by艂o b艂臋dne, ale lepiej by艂o przenie艣膰 si臋 w

nowe miejsce, ni偶 niepotrzebnie ryzykowa膰. Bardzo, bardzo rzadko kto艣

domy艣la艂 si臋 prawdy. Nie dawali艣my im szansy sprawdzenia swoich

przypuszcze艅. Po prostu znikali艣my, by sta膰 si臋 tylko przera偶aj膮cym

wspomnieniem鈥

Nic nie s艂ysza艂em, mimo, 偶e bzdurny monolog Jessici by艂 tak wyra藕ny, a ona

siedzia艂a tak blisko. Wszystko przeradza艂o si臋 w szum. Tak, jakby nikt nie

siedzia艂 ko艂o niej. Jakie to osobliwe鈥 Czy ta dziewczyna ruszy艂a si臋? Nie tylko

mnie si臋 tak wydawa艂o, bo Jessica ca艂y czas do niej szczebiota艂a. Podnios艂em

g艂ow臋, by lepiej nas艂uchiwa膰. Sprawdzaj膮c, co m贸j 'super s艂uch' mo偶e mi

powiedzie膰. Nigdy wcze艣niej nie musia艂em tak robi膰.

M贸j wzrok znowu spocz膮艂 na tych samych br膮zowych oczach. Siedzia艂a tam,

gdzie wcze艣niej i patrzy艂a na nas zupe艂nie naturalnie. Przypuszcza艂em, 偶e Jessica

ca艂y czas opowiada jej lokalne plotki dotycz膮ce Cullen贸w.

Te偶 o nas my艣li. To przecie偶 naturalne.

Ale nie s艂ysza艂em nawet szeptu.

W chwili gdy przy艂apa艂em j膮 na na gapieniu si臋 na obcego, spojrza艂a w d贸艂, a

jej policzki by艂y zapraszaj膮co rumiane. To dobrze, 偶e Jasper ca艂y czas patrzy艂

przez okno. Nie chcia艂em sobie wyobra偶a膰, jak 艂atwo ten przyp艂yw gor膮cej krwi

m贸g艂 sprawi膰, 偶e straci nad sob膮 kontrol臋.

Emocje by艂y tak wyra藕ne na jej twarzy, zupe艂nie jakby zosta艂y wypowiedziane

na g艂os lub wypisane na jej czole. Zaskoczenie 鈥 jakby by艂a poch艂oni臋ta

doszukiwaniem si臋 subtelnych r贸偶nic mi臋dzy ni膮 a mn膮. Ciekawo艣膰, gdy

s艂ucha艂a opowie艣ci Jessici. A mo偶e to co艣 wi臋cej鈥. Fascynacja? To nie by艂

pierwszy raz. Byli艣my dla nich tak pi臋kni. Nasza zamierzona ofiara. I w ko艅cu

za偶enowanie, gdy przy艂apa艂em j膮 na gapieniu si臋 na mnie.

Jak na razie najwyra藕niej my艣li鈥 jej my艣li, by艂y tak wyra藕ne w jej

dziwacznych oczach 鈥 dziwacznych, poniewa偶 w ich g艂臋bi, w br膮zowych

t臋cz贸wkach, cz臋sto mo偶na si臋 dopatrze膰 tylko ciemno艣ci. Nic nie s艂ysza艂em.

Tylko cisza dochodzi艂a z miejsca, gdzie ona siedzia艂a. Zupe艂nie nic.

Przez chwil臋 ogarn膮艂 mn膮 niepok贸j.

Jeszcze nigdy nie do艣wiadczy艂em czego艣 podobnego. Czy co艣 by艂o ze mn膮 nie

tak? Czu艂em si臋 jak zwykle. Zmartwiony, stara艂em si臋 intensywniej nas艂uchiwa膰.

Wszystkie te g艂osy, kt贸re stara艂em si臋 zag艂usza膰 dos艂ownie krzycza艂y w mojej

g艂owie.

.zastanawiam si臋 jakiej muzyki ona lubi s艂ucha膰. Mo偶e powinienem jej

po偶yczy膰 to nowe CD鈥 zastanawia艂 si臋 Mike Newton dwa stoliki dalej. 鈥 jego

wzrok zawieszony by艂 na Belli.

Sp贸jrzcie jak si臋 na ni膮 gapi. Czy mu nie wystarczy, 偶e polowa dziewczyn z tej

szko艂y czeka a偶 je鈥 zastanawia艂 si臋 Eric Yorkie. Jego my艣li te偶 kr膮偶y艂y wok贸艂

dziewczyny.

ale ohyda. Jeszcze sobie pomy艣li, ze jest gwiazd膮 czy kim艣 takim. Nawet

Edward Cullen si臋 gapi鈥 Lauren Mallory by艂a tak zazdrosna, 偶e jej twarz

powinna mie膰 odcie艅 purpury. 鈥A Jessica upatrzy艂a j膮 sobie na now膮 najlepsz膮

przyjaci贸艂k臋. Tu chyba jaki艣 偶art... Doko艅czy艂a sw贸j jadowity wyw贸d na temat

dziewczyny.

Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e kto艣 j膮 o to spyta鈥 Ale chcia艂abym z ni膮 pom贸wi膰.

Pomy艣l臋 nad bardziej oryginalnym pytaniem鈥 zastanawia艂a si臋 Angela Dowling.

mo偶e b臋dzie chodzi艂a ze mn膮 na hiszpa艅ski鈥 Mia艂a nadziej臋 June

Richardson.

musz臋 popracowa膰 nad akcentem. Jutro jest test z angielskiego, Mam

nadziej臋, 偶e moja mama鈥 Angela Weber, spokojna dziewczyna, kt贸rej my艣li

by艂y zwykle tego rodzaju, by艂a jedyn膮 osob膮 przy tym stoliku, kt贸ra nie mia艂a

obsesji na punkcie Belli鈥

Mog艂em s艂ysze膰 ich wszystkich. Ka偶d膮 nawet najbardziej b艂ah膮 my艣l, a oni

zupe艂nie nie byli tego 艣wiadomi. Jednak nie by艂em w stanie us艂ysze膰 nic, co

pochodzi艂o od tej nowej uczennicy. Nawet, gdy mia艂em z ni膮 kontakt wzrokowy.

Oczywi艣cie s艂ysza艂em wszystko, co powiedzia艂a, gdy rozmawia艂a z Jessic膮.

Nie musia艂em czyta膰 w umys艂ach, by s艂ysze膰 jej wyra藕ny niski g艂os, nawet na

drugim ko艅cu sali.

- Ten z rudawymi w艂osami, to kt贸ry? 鈥 us艂ysza艂em jej pytanie. Spojrza艂a na mnie

k膮tem oka, ale szybko odwr贸ci艂a wzrok, gdy zda艂a sobie spraw臋, 偶e si臋 ci膮gle na

ni膮 patrz臋.

Je艣li mia艂em nadzieje, 偶e ton g艂osu pomo偶e mi wy艂apa膰 jej my艣li, szybko j膮

straci艂em. Okaza艂o si臋, 偶e nic to nie zmieni艂o. By艂em ca艂kowicie rozczarowany.

Zazwyczaj, gdy my艣li pojawia艂y si臋 w ludzkich umys艂ach, ja w tej samej chwili

s艂ysza艂em ich wewn臋trzne glosy. Ale tym razem ten nie艣mia艂y g艂os by艂 zupe艂nie

nie podobny do 偶adnej z setki innych my艣li, kt贸re hucza艂y w tym

pomieszczeniu. By艂em tego pewien. Zupe艂nie co艣 nowego...

O, powodzenia idiotko! Pomy艣la艂a Jessica, zanim odpowiedzia艂a na pytanie

dziewczyny.

- To Edward. Wiem, 偶e wygl膮da zab贸jczo, ale nie zawracaj sobie nim g艂owy.

Nie chodzi na randki. Najwyra藕niej 偶adna z miejscowych dziewczyn nie jest dla

niego dostatecznie 艂adna. 鈥 wyw臋szy艂a.

Odwr贸ci艂em g艂ow臋, by ukry膰 u艣miech. Jessica i jej koledzy z klasy nie mieli

poj臋cia, jakimi s膮 szcz臋艣ciarzami, 偶e nie musieli si臋 ucieka膰 do osobistego

kontaktu z moja osob膮.

Pod tym przelotnym rozbawieniem poczu艂em silny impuls, kt贸rego do ko艅ca

nie rozumia艂em. Musia艂em co艣 zrobi膰 z tymi z艂o艣liwymi my艣lami Jessici, kt贸rych

ta nowa dziewczyna nie by艂a 艣wiadoma. Mia艂em wielk膮 ochot臋 stan膮膰 mi臋dzy

nimi i os艂oni膰 Bell臋 Swan przed tymi mrocznymi my艣lami jej towarzyszki. To

by艂o naprawd臋 dziwne uczucie鈥 Pr贸buj膮c wywnioskowa膰 co mn膮 kierowa艂o,

spojrza艂em na ni膮 jeszcze raz.

By膰 mo偶e to by艂 d艂ugo pogrzebany instynkt zapobiegliwo艣ci 鈥 si艂a dla

s艂abeuszy. Dziewczyna wygl膮da艂a na bardziej kruch膮 ni偶 reszta jej nowych

znajomych. Jej sk贸ra by艂a tak prze藕roczysta, 偶e a偶 trudno by艂o uwierzy膰, i偶

dawa艂a jej ochron臋 przed 艣wiatem zewn臋trznym. Dos艂ownie widzia艂em

rytmiczny puls krwi przep艂ywaj膮cych przez 偶y艂y pod cienk膮 b艂on膮. Ale nie

powinienem si臋 na tym koncentrowa膰. By艂em dobry w tym 偶yciu, kt贸re

wybra艂em. Po prostu m臋czy艂o mnie pragnienie, zupe艂nie jak w przypadku

Jaspera, nie by艂o mo偶liwo艣ci by podda膰 si臋 pokusie.

Pomi臋dzy jej brwiami pojawi艂a si臋 prawie niewidoczna zmarszczka, kiedy

dziewczyna nie艣wiadomie si臋 skrzywi艂a.

To by艂o niewiarygodnie frustruj膮ce! Wyra藕nie widzia艂em, ze rozmowa z obcymi

i bycie w centrum uwagi jest ponad jej si艂y. Wyczu艂em jej nie艣mia艂o艣膰 po w膮t艂o

wygl膮daj膮cych ramionach, lekko zgarbionych, jakby w ka偶dej chwili

spodziewa艂a si臋 odrzucenia. I teraz mog艂em tylko przeczuwa膰鈥 Mog艂em tylko

zobaczy膰鈥 Mog艂em tylko sobie wyobrazi膰鈥ie by艂o nic pr贸cz ciszy

dochodz膮cej od tej bardzo zwyk艂ej ludzkiej dziewczyny. Dlaczego niczego nie

s艂ysza艂em鈥?

- Mo偶emy? 鈥 spyta艂a Rosalie rujnuj膮c moje skupienie.

Spojrza艂em w bok z wyra藕n膮 ulg膮. Nie chcia艂em dalej w to brn膮膰. Narasta艂a

we mnie irytacja. Nie mog艂em sta膰 si臋 nadmiernie zainteresowany jej

skrywanymi my艣lami. W艂a艣nie dlatego, ze ich nie s艂ysza艂em. Bez 偶art贸w.

Gdybym tylko chcia艂, na pewno znalaz艂 bym spos贸b by us艂ysze膰 jej wewn臋trzny

g艂os. Tylko niby po co mia艂bym sobie zawraca膰 ni膮 g艂ow臋, skoro jej my艣li by艂yby

takie same jak reszty 艣miertelnik贸w鈥? B艂ahe i ma艂o znacz膮ce. Na pewno nie

by艂y warte mojego wysi艂ku.

- Wi臋c czy ta nowa ju偶 si臋 nas boi? 鈥 Zapyta艂 Emett ci膮gle czekaj膮c a偶

odpowiem mu na poprzednie pytanie.

Wzruszy艂em ramionami. Nie wydawa艂 si臋 wystarczaj膮co zainteresowany tymi

informacjami.

Mnie te偶 to nie powinno interesowa膰.

Wstali艣my od stolika i wyszli艣my ze sto艂贸wki.

Emett Rosalie i Jasper, kt贸rzy udawali starsze rodze艅stwo rozeszli si臋 po

swoich klasach. Ja udawa艂em, 偶e jestem od nich m艂odszy. Poszed艂em do klasy, w

kt贸rej za chwil臋 mia艂a si臋 odby膰 lekcja biologii. Przygotowywa艂em si臋

psychicznie na niesamowit膮 nud臋. Nauczycielem by艂 pan Banner 鈥 m臋偶czyzna

posiadaj膮cy jedynie przeci臋tny intelekt. Swoje lekcje opiera艂 jedynie na

podr臋czniku. Nie m贸g艂 niczym zaskoczy膰 kogo艣, kto posiada艂 drugi stopie艅

wykszta艂cenia medycznego.

W klasie podszed艂em do mojego krzes艂a i wyci膮gn膮艂em ksi膮偶ki. By艂em

ca艂kowicie pewny, 偶e nie znajd臋 w nich niczego, o czym do tej pory bym nie

wiedzia艂. Roz艂o偶y艂em si臋 na 艂awce. By艂em jedynym uczniem, kt贸ry mia艂 j膮 tylko

dla siebie. Ludzie nie byli wystarczaj膮co inteligentni, by wiedzie膰, 偶e si臋 mnie

boj膮, ale ich instynkt podpowiada艂 im, by trzymali si臋 ode mnie z daleka.

Pomieszczenie powoli zape艂nia艂o si臋 lud藕mi wracaj膮cymi z drugiego

艣niadania. Opar艂em si臋 o krzes艂o i czeka艂em na up艂yw czasu. Ponownie da艂bym

wiele, by m贸c to przespa膰.

Poniewa偶 ca艂y czas moje my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 jednej osoby, gdy Angela

Weber wprowadzi艂a j膮 przez drzwi, jej imi臋 przyku艂o moj膮 uwag臋.

Bella wydaje si臋 by膰 r贸wnie nie艣mia艂a jak ja. Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e to naprawd臋

dla niej trudny dzie艅... Gdybym m贸g艂 cokolwiek powiedzie膰 by j膮 troch臋 pocieszy膰

Prawdopodobnie zabrzmia艂o by to g艂upio鈥 Tak!

My艣la艂 Mike Newton 艣ledz膮c jej nadej艣cie. Ca艂y czas nic nie s艂ysza艂em z

miejsca, w kt贸rym sta艂a Bella. Ta pusta przestrze艅, w kt贸rej powinny pojawi膰 si臋

jej my艣li鈥 Irytowa艂a i za艂amywa艂a mnie jednocze艣nie.

Podesz艂a troch臋 bli偶ej kieruj膮c si臋 do biurka nauczyciela. Biedaczka鈥 Jedyne

wolne miejsce w tej klasie by艂o obok mnie. Odruchowo posprz膮ta艂am jej cz臋艣膰

艂awki, spychaj膮c moje ksi膮偶ki na brzeg. By艂em prawie pewien, 偶e poczuje si臋

swobodnie. Czeka艂 nas d艂ugi semestr 鈥 w tej klasie to na pocz膮tek. By膰 mo偶e gdy

usi膮dzie tak blisko, b臋d臋 m贸g艂 pozna膰 jej sekrety. Nigdy wcze艣niej nie

potrzebowa艂em tak ma艂ej odleg艂o艣ci. Nie 偶eby by艂o co艣 wartego

pods艂uchiwania鈥

Bella zmieni艂a przep艂yw powietrza, kt贸re polecia艂o prosto na mnie.

Jej zapach uderzy艂 mnie niczym rozp臋dzona pi艂ka. Niewyobra偶alnie du偶o

przemocy narodzi艂o si臋 we mnie w tej jednej chwili.

Nigdy wcze艣niej nie by艂em tak blisko cz艂owieka, jak w tym momencie. Raz

by艂em: nie zosta艂 ani jeden strz臋pek ludzko艣ci gdy da艂em ponie艣膰 si臋

zapomnieniu.

Ja by艂em drapie偶nikiem, a ona moj膮 ofiar膮. Tylko taka prawda liczy艂a si臋 na

ca艂ym 艣wiecie.

Nie by艂o pomieszczenia pe艂nego 艣wiadk贸w 鈥 wszyscy znikn臋li w mojej

g艂owie. Tajemniczo艣膰 jej my艣li odesz艂a w niepami臋膰. Jej my艣li nic nie znaczy艂y鈥

Ju偶 nigdy wi臋cej nie b臋d膮 mi potrzebne.

Ja by艂em wampirem, a ona posiada艂a najs艂odsz膮 krew, kt贸rej nie mog艂em

wyw膮cha膰 przez osiemdziesi膮t lat.

Nie mia艂em poj臋cia, 偶e mo偶e istnie膰 tak wspania艂y zapach. Gdybym tylko

wiedzia艂, szuka艂bym go od dawna. Przemierzy艂 bym dla niej ca艂y 艣wiat. Mog艂em

sobie wyobrazi膰 jak b臋dzie smakowa膰鈥

Pragnienie wybuch艂o w moim gardle niczym ogie艅. Wargi piek艂y mnie z

wysuszenia. Nawet 艣wie偶y przyp艂yw jadu nie rozwia艂 tego uczucia. M贸j 偶o艂膮dek

skr臋ca艂 si臋 z g艂odu. By艂o to echem mojego pragnienia. Moje mi臋艣nie

przygotowywa艂y si臋 do ataku.

Nie min臋艂a nawet sekunda. Ona ca艂y czas zmierza艂a w moim kierunku.

Gdy jej stopy dotyka艂y pod艂o偶a jej oczy sun臋艂y po mnie. Ka偶dy ich ruch by艂

bardzo subtelny i skrywany. Jej lustruj膮ce spojrzenie spotka艂o si臋 z moim.

Widzia艂em moje odbicie w jej oczach.

Przez kilka chwil chcia艂em uratowa膰 jej 偶ycie, ale ona mi tego nie u艂atwia艂a.

Kiedy zobaczy艂a to wra偶enie na mojej twarzy, krew dop艂yn臋艂a do jej policzk贸w,

a one znowu sta艂y si臋 rumiane. Jej sk贸ra przybra艂a najbardziej przepyszny kolor

jaki w kiedykolwiek widzia艂em. G臋sta mg艂a zamroczy艂a m贸j m贸zg. Nie mog艂em

przez to racjonalnie my艣le膰. Moje my艣li bezw艂adne. Traci艂em nad nimi kontrol臋.

Teraz sz艂a szybciej, jakby zrozumia艂a, 偶e powinna ucieka膰. Jej po艣piech

uczyni艂 j膮 niezdarn膮 鈥 potkn臋艂a si臋 i 偶eby nie upa艣膰 musia艂a podeprze膰 si臋 o

艂awk臋 dziewczyn, kt贸re siedzia艂y przede mn膮. Podatna na zranienie i s艂aba鈥.

Du偶o bardziej ni偶 ka偶dy zwyczajny cz艂owiek.

Pr贸bowa艂em si臋 skupi膰 na jej twarzy. W jej oczach zobaczy艂em twarz, kt贸r膮

rozpozna艂em ze wstr臋tem. Twarz potwora we mnie 鈥 twarz, kt贸r膮 ukrywa艂em

niezwykle zdyscyplinowany. Jak 艂atwo by艂oby mi si臋 teraz zdemaskowa膰!

Zapach znowu zawirowa艂 wok贸艂 mnie. Moje my艣li by艂y tak bliskie do

urzeczywistnienia. Ju偶 niemal podnosi艂em si臋 z miejsca.

Nie

Moja r臋ka pow臋drowa艂a pod 艂awk臋 i stara艂em si臋 j膮 trzyma膰 na krze艣le.

Drewno nie wykona艂o swojego zadania. Moja r臋ka przebi艂a podp贸rk臋 na wylot.

Na krze艣le zosta艂 odbity kszta艂t mojej d艂oni.

Zniszczy膰 dow贸d. To by艂a najistotniejsza sprawa. Szybko sproszkowa艂em

brzeg krzes艂a nie zosta艂o nic pr贸cz wielkiej dziury. Py艂 rozdepta艂em butami.

Zniszczy膰 dow贸d鈥 Dodatkowa szkoda鈥.

Wiedzia艂em, co za chwil臋 musi si臋 sta膰. Dziewczyna podejdzie, usi膮dzie obok

mnie, a ja prawdopodobnie j膮 zabij臋.

Niewinne osoby w tej klasie, osiemnastolatkowie, inne dzieci i jeden

m臋偶czyzna mogli nie mie膰 szansy opuszczenia tego pomieszczenia. Po tym, co

mieli niebawem zobaczy膰.

Skupi艂em si臋 na tym co b臋d臋 musia艂 zrobi膰. Nawet w moich najgorszych

koszmarach nigdy nie zabija艂em niewinnych ludzi, tym bardziej

osiemnastolatk贸w. A teraz planowa艂em u艣mierci膰 dwadzie艣cioro z nich za

jednym razem.

Odbicie twarzy potwora kpi艂o ze mnie.

Nawet je艣li uda艂o mi si臋 poskromi膰 pewn膮 cz臋艣膰 potwora, to i tak reszta

wszystko dok艂adnie planowa艂a.

Je艣li zabi艂bym t膮 dziewczyn臋 jako pierwsz膮 mia艂bym jakie艣 pi臋tna艣cie,

dwadzie艣cia sekund do reakcji reszty grupy. Mo偶e troch臋 wi臋cej, je艣li nie

u艣wiadomiliby sobie od razu co si臋 dzieje. Nie mia艂aby czasu krzycze膰 czy

poczu膰 b贸lu: nie zabi艂bym jej okrutnie. Tylko tyle mog艂em da膰 tej nieznajomej z

niewyobra偶alnie kusz膮c膮 krwi膮.

Ale potem musia艂bym powstrzyma膰 ich od ucieczki. Nie musia艂bym martwic

si臋 o okna 鈥 by艂y zbyt ma艂e i zbyt wysoko osadzone by ktokolwiek z nich m贸g艂

przez nie uciec. Tylko drzwi wystarczy艂o by zablokowa膰 i byliby w pu艂apce.

Mog艂oby by膰 trudniej i d艂u偶ej gdybym pr贸bowa艂 艣ci膮gn膮膰 ich wszystkich

oszo艂omionych i miotaj膮cych si臋 w panice. Niemo偶liwe. Z pewno艣ci膮 by艂oby

du偶o ha艂asu. Mn贸stwo czasu na krzyki. Kto艣 m贸g艂by us艂ysze膰鈥 I musia艂bym

zabi膰 du偶o wi臋cej niewinnych w t膮 czarn膮 godzin臋.

Jej krew mog艂aby wystygn膮膰, gdy zabija艂bym innych.

Ten zapach mnie kara艂 zamykaj膮c moje gard艂o, suche i zbola艂e.

Wi臋c potem 艣wiadkowie鈥

U艂o偶y艂em wszystko w swojej g艂owie. By艂em w samym 艣rodku sali. Najpierw

zaatakowa艂bym praw膮 stron臋. M贸g艂bym zasmakowa膰 czterech czy pi臋ciu z

uczni贸w przez jak膮艣 sekund臋. Obmy艣la艂em. Nie by艂oby tak g艂o艣no. Prawa strona

by艂aby t膮 szcz臋艣liw膮 stron膮, poniewa偶 nie widzieliby jak si臋 zbli偶am. Ruszaj膮c

si臋 dooko艂a do przodu i do ty艂u. Lewa strona w najgorszym wypadku powinna

zabra膰 mi jakie艣 pi臋膰 sekund by odebra膰 偶ycie wszystkim 艣miertelnikom

znajduj膮cym si臋 na tej sali鈥

Wystarczaj膮co d艂ugo, by Bella Swan zrozumia艂a co j膮 czeka. Wystarczaj膮co

d艂ugo, by zacz臋艂a si臋 ba膰. Zdziwi艂bym si臋 gdyby ten strach jej nie sparali偶owa艂 i

zacz臋艂aby krzycze膰. Ale i tak jeden mi臋kki krzyk nikogo by nie zaniepokoi艂鈥

Wzi膮艂em g艂臋boki wdech鈥 Ten zapach by艂 ogniem p艂on膮cym w moich

suchych 偶y艂ach... wybuchaj膮cym w klatce piersiowej i trawi膮cym z premedytacj膮

ka偶dy m贸j organ... To by艂o nie do zniesienia.

Odwr贸ci艂a si臋. Przez kilka sekund nie siedzia艂a ju偶 tak blisko mnie.

Potw贸r w mojej g艂owie u艣miechn膮艂 si臋 z oczekiwaniem.

Kto艣 zamkn膮艂 z trzaskiem segregator po lewej stronie. Nie podnios艂em

wzroku, by sprawdzi膰 kto to. Jaka艣 fala zwyczajnego zapachu przelecia艂a obok

mojej twarzy.

Przez kr贸tk膮 chwil臋 by艂em w stanie trze藕wo my艣le膰. Przez t膮 sekund臋

widzia艂em dwie twarze obok siebie w mojej g艂owie. Jedna by艂a moja, a raczej jej

wyobra偶enie 鈥 czerwonooki potw贸r, kt贸ry zabi艂 w swoim 偶yciu tyle ludzi, 偶e ju偶

nawet przesta艂 ich liczy膰. Bezwzgl臋dne, planowane morderstwa.... Zab贸jca

zab贸jc贸w. Bez wliczania pot臋偶nych drapie偶nik贸w. Decydowa艂em kto zas艂uguje

na 艣mier膰, a kto jest wystarczaj膮co dobry by 偶y膰. To by艂 taki m贸j wewn臋trzny

kompromis. 呕ywi艂em si臋 ludzk膮 krwi膮, ale przynajmniej we w艂a艣ciwy spos贸b.

Moje ofiary by艂y okrutne, bezwzgl臋dne鈥 Tylko odrobin臋 bardziej ludzkie ode

mnie.

T膮 drug膮 by艂a twarz Carlisle鈥檃.

Nie by艂o 偶adnego podobie艅stwa miedzy nimi dwoma. By艂y jak bezchmurny

dzie艅 i najczarniejsza noc. Carlisle nie by艂 moim ojcem z biologicznego punktu

widzenia. Nie mieli艣my 偶adnych wsp贸lnych cech wygl膮du zewn臋trznego.

Podobie艅stwo opiera艂o si臋 tylko na tym, kim naprawd臋 jeste艣my. Ka偶dy wampir

ma taki sam odcie艅 sk贸ry. Kolor oczu mia艂 zupe艂nie inne znaczenie. To by艂o

odbicie naszych potrzeb, nastroju i samopoczucia.

I r贸wnie偶 nie mieli艣my wsp贸lnego pochodzenia. Zacz膮艂em sobie wyobra偶a膰,

偶e moja twarz sta艂a si臋 jego odbiciem, a偶 do zupe艂nego podobie艅stwa. Przez te

siedemdziesi膮t dziwnych lat, kiedy to pod膮偶a艂em za jego krokami, moje cechy

si臋 nie zmieni艂y, a nawet wydaje mi si臋, 偶e zosta艂y wyostrzone. Jednak po tylu

latach wsp贸lnego 偶ycia, przej膮艂em po nim pewne rzeczy bardzo dla niego

charakterystyczne. U艂o偶enie ust, cierpliwo艣膰 i wytrwa艂o艣膰 by艂y ju偶 w pewien

spos贸b we mnie zakodowane.

Wszystkie te niewielkie ulepszenia gin臋艂y na twarzy potwora. Przez jedn膮

kr贸tk膮 chwil臋 mog艂em zniszczy膰 wszystkie lata, kt贸re sp臋dzi艂em z moim

stw贸rc膮, moim nauczycielem moim ojcem鈥. Moje oczy mog艂yby b艂yszcze膰

czerwieni膮 zupe艂nie jak u diab艂a. Ca艂e to podobie艅stwo mog艂em straci膰 ju偶 na

zawsze.

W mojej g艂owie Carlisle nie patrzy艂 na mnie wzrokiem pe艂nym oskar偶enia.

Wiedzia艂em, 偶e wybaczy艂by mi ten straszliwy atak, kt贸ry nied艂ugo mia艂em

urzeczywistni膰. Bo mnie kocha艂. Bo uwa偶a艂 mnie za lepszego, ni偶 naprawd臋

jestem. On ci膮gle by mnie kocha艂, nawet gdybym zrobi艂 co艣 z艂ego.

Bella Swan znowu usiad艂a na krze艣le tu偶 obok mnie. Jej ruchy by艂y

skr臋powane i odr臋twia艂e鈥 Mo偶na by艂o wyczu膰 w nich strach鈥? Poczu艂em silny

aromat jej krwi.

Mog艂em udowodni膰 mojemu ojcu, 偶e 藕le mnie postrzega艂. Konsekwencje tego

dzia艂ania rani艂y niemal tak samo jak pal膮cy ogie艅 w moim gardle.

Odwr贸ci艂em si臋 od niej ze wstr臋tem kuszony przez potwora, kt贸ry marzy艂 by ni膮

zaw艂adn膮膰鈥

Kim by艂o to stworzenie? Czemu tutaj przyjecha艂a? Dlaczego ja, dlaczego

teraz鈥? Dlaczego mia艂bym straci膰 wszystko tylko dlatego, 偶e ona wybra艂a to

ma艂e miasteczko..?

Dlaczego musia艂a tu przyjecha膰!

Nie chcia艂em by膰 potworem! Nie chcia艂em mordowa膰 w tym pomieszczeniu

pe艂nym uroczych dzieci. Nie chcia艂em wszystkiego straci膰鈥 Nie po ca艂ym 偶yciu

po艣wi臋cenia i odmawiania sobie przyjemno艣ci鈥

Nie mog艂em鈥 Ona nie mog艂a sprawi膰, bym si臋 nim sta艂.

Najwi臋kszym problemem by艂 zapach. Niewyobra偶alnie apetyczna wo艅 jej krwi.

Je艣li tylko by艂a jaka艣 droga wyj艣cia z tej sytuacji鈥 Je艣li tylko kolejny powiew

艣wie偶ego powietrza m贸g艂by oczy艣ci膰 m贸j umys艂.

Bella Swan odrzuci艂a swoje d艂ugie cienkie, mahoniowe w艂osy w moim

kierunku.

Czy ona zwariowa艂a? Czy ona nie rozumia艂a 偶e dopingowa艂a potwora鈥 Kpi膮c

z niego?

Nieprzyjemna bryza polecia艂a na mnie. Niebawem wszyscy mieli by膰 straceni.

Ten powiew powietrza ju偶 nie dolatywa艂 do moich p艂uc.

To nie by艂 pomocny wietrzyk, ale przecie偶 nie musia艂em oddycha膰.

Ulga by艂a natychmiastowa, ale nie ca艂kowita. Ca艂y czas w mojej pami臋ci

mia艂em ten zapach i pewien smak pojawi艂 si臋 na moim j臋zyku.. wiedzia艂em, ze

nie wytrzymam zbyt d艂ugo, ale mo偶e m贸g艂bym powstrzyma膰 si臋 przez ta kr贸tk膮

godzin臋鈥 Tylko godzin臋鈥 wystarczaj膮co du偶o czasu, bym m贸g艂 u艣mierci膰

wszystkie moje ofiary鈥 potencjalne ofiary, kt贸re tak naprawd臋 nie musia艂y si臋

nimi sta膰. Je艣li tylko b臋d臋 w stanie powstrzyma膰 si臋 przez najbli偶sz膮 godzin臋.

Naprawd臋 dziwne uczucie, ten brak oddechu. Moje cia艂o nie potrzebowa艂o

tlenu, ale to by艂o wbrew mojemu instynktowi. Polega艂em na w臋chu, nawet gdy

by艂em mocno zdenerwowany. Bardzo przydawa艂 mi si臋 na polowaniu, od razu

mog艂em zlokalizowa膰 niebezpiecze艅stwo. Rzadko kiedy spotyka艂em si臋 z czy艣

r贸wnie niebezpiecznym jak ja, ale zapobiegliwo艣膰 by艂a u mnie tak silna jak u

normalnego cz艂owieka.

Dziwne, ale wykonalne. By艂o mniej gro藕ne ni偶 w膮chanie jej i pozwalanie

sobie marzy膰 patrz膮c przez jej cienk膮 sk贸r臋 o gor膮cym, wilgotnym pulsie.

Godzina鈥 Tylko jedna godzina. Musz臋 przesta膰 my艣le膰 o zapachu i smaku.

Pewna cicha dziewczyna przesun臋艂a jej w艂osy miedzy nas, bo przeszkadza艂y jej

w przegl膮daniu notatek. Nie widzia艂em ju偶 jej twarzy by spr贸bowa膰 rozpozna膰

uczucia w jej czystych, jasnych i g艂臋bokich oczach. Mo偶e ona poprosi艂a t膮

dziewczyn臋 偶eby tak zrobi艂a..? By ukry膰 te oczy przede mn膮 ? Ze strachu..?

Nie艣mia艂o艣ci鈥? Po to by ukry膰 przede mn膮 jej sekrety ?

Moja dawna irytacja spowodowana tym, 偶e nie s艂ysz臋 jej my艣li by艂a niczym w

por贸wnaniu do tej potrzeby 鈥 i nienawi艣ci 鈥 w tej chwili to mn膮 op臋ta艂o.

Nienawidzi艂em tej lekkomy艣lnej kobietki siedz膮cej ko艂o mnie. Nie nawiedzi艂em

jej z ca艂膮 gorliwo艣ci膮. Lgn膮艂em do mojego dawnego nastawienia do mi艂o艣ci do

mojej rodziny, do marze艅 do bycia kim艣 lepszym ni偶 tym czym si臋 sta艂em.

Nienawi艣膰 do niej鈥 Nienawi艣膰 do tego jak przy niej si臋 czu艂em troch臋

pomaga艂a. Tak ta irytacja鈥cze艣niej by艂a s艂aba, ale teraz si臋 wzmocni艂a i tez

przynosi艂a ulg臋. Lgn膮艂em do uczucia jakie mog艂a by wzbudzi膰 jej krew w moich

ustach... Jej smak鈥

Nienawi艣膰, irytacja i zniecierpliwienie. Czy ta godzina nigdy nie minie?!

Kiedy ta lekcja si臋 sko艅czy ona wyjdzie z sali. A co ja zrobi臋?

M贸g艂bym si臋 tak przedstawi膰: Cze艣膰, nazywam si臋 Edward Cullen, czy

m贸g艂bym ci臋 odprowadzi膰 pod nast臋pn膮 klas臋..?

Z grzeczno艣ci zgodzi艂aby si臋. Nawet je艣li teraz si臋 mnie boi jak,

przypuszczam. Sz艂a by ko艂o mnie 艁atwo by艂oby zaprowadzi膰 j膮 w z艂ym

kierunku w stron臋 lasu lub na ty艂y parkingu. M贸g艂bym jej powiedzie膰, 偶e

zapomnia艂em ksi膮偶ki z samochodu.

Czy kto艣 by zauwa偶y艂by, 偶e by艂em ostatni膮 osob膮, z kt贸r膮 by by艂a? Jak zwykle

pada艂o. Dwie osoby ubrane w kurtki przeciwdeszczowe id膮ce w z艂ym kierunku

nie powinny wzbudzi膰 zainteresowania.

Tym bardziej, 偶e nie by艂em jedynym uczniem 艣wiadomym jej obecno艣ci. 鈥 ich

my艣li to potwierdza艂y. Ona dla wszystkich by艂a prawdziw膮 atrakcja鈥 Nawet dla

mnie. Mike Newton 艣ledzi艂 ka偶dy jej ruch, nie spuszcza艂 z niej wzroku tym

bardziej, 偶e dzieli艂a ze mn膮 艂awk臋. Czu艂a si臋 niezr臋cznie z pewno艣ci膮 jak ka偶dy

kto znalaz艂by si臋 na jej miejscu鈥. Newton zauwa偶y艂by gdyby oddali艂a si臋 ze

mn膮 z klasy鈥

Skoro mog艂em si臋 powstrzyma膰 przez godzin臋 to mo偶e druga te偶 nie b臋dzie

problemem?

Zignorowa艂em pal膮cy b贸l鈥.

Wr贸ci艂aby do pustego domu. Jej ojciec pracuje ca艂ymi dniami. Zna艂em jego

dom tak jak wszystkie w tym niewielkim miasteczku. Jego dom znajdowa艂 si臋 na

przedmie艣ciach鈥 Nawet je艣li mia艂a by czas by krzykn膮膰 w co w膮tpi臋 i tak nikt

by jej nie us艂ysza艂鈥

To by艂 rozs膮dny spos贸b by wstrzyma膰 atak. Wytrzyma艂em siedem dekad bez

ludzkiej krwi. Je艣li wstrzymam oddech mog臋 poczeka膰 te dwie godziny i je艣li

spotkam si臋 z ni膮 sam na sam nikt inny nie ucierpi.

I nie by艂oby powodu by ci臋 o to oskar偶y膰 Potw贸r w mojej g艂owie przyzna艂 mi

racj臋.

To by艂o zgubne my艣lenie. To, 偶e oszcz臋dz臋 dziewi臋tna艣cie os贸b, a zabij臋

jedna niewinn膮 dziewczyn臋, wcale nie uczyni mnie mniejszym potworem..

Przez to jej nienawidzi艂em, mimo 偶e wiedzia艂am jakie to jest strasznie

krzywdz膮ce. Tak naprawd臋 widzia艂em, ze nienawidzi艂em siebie nie jej. Ale

znienawidzi艂bym nas oboje o wiele bardziej gdy ona by艂aby martwa鈥

Przez t膮 godzin臋 szuka艂em najlepszego sposobu by pozbawi膰 jej 偶ycia.

Pr贸bowa艂em sobie wyobrazi膰 ostateczny atak. To by艂o zbyt wiele jak dla mnie.

Musia艂em przegra膰 t膮 bitw臋, mia艂em ochot臋 pozabija膰 wszystkich znajduj膮cych

si臋 w zasi臋gu mojego wzroku. Nie by艂o odwrotu przez ten czas wszystko

dok艂adnie obmy艣la艂em.

Raz, spojrza艂a na mnie spod kurtyny w艂os贸w. Poczu艂em wzrastaj膮c膮 we mnie

nienawi艣膰. Napotka艂em na jej spojrzenie. Zobaczy艂em w艂asne odbicie w jej

przera偶onych oczach. Gor膮ca krew rozszala艂a si臋 w jej szyi zanim zd膮偶y艂a ukry膰

si臋 za w艂osami鈥 By艂a prawie niespe艂niona鈥 Jakby mnie wo艂a艂a鈥.

Ale zadzwoni艂 dzwonek. Uratowana przez dzwonek鈥 W czepku urodzona鈥

Oboje byli艣my ocaleni. Ona uchroniona przed 艣mierci膮, natomiast ja w ostatniej

chwili uratowa艂em si臋 przed byciem kreatur膮 jak z koszmaru 鈥 przera偶aj膮c膮 i

wstr臋tn膮.

Nie mog艂em i艣膰 tak wolno jak powinienem鈥 Jak wszed艂em do tego

pomieszczenia. Przemkn膮艂em przez sal臋. Je艣li kto艣 na mnie patrzy艂 m贸g艂

zauwa偶y膰, 偶e co艣 by艂o nie tak ze sposobem, jakim si臋 porusza艂em. Jednak nikt

nie zwraca艂 na mnie uwagi. Wszystkie my艣li

nadal kr膮偶y艂y wok贸艂 dziewczyny, kt贸ra przez ostatni膮 godzin臋 by艂a nara偶ona na

艣miertelne niebezpiecze艅stwo.

Schowa艂em si臋 w moim samochodzie.

Nigdy nie lubi艂em my艣le膰, 偶e musz臋 si臋 gdzie艣 ukry膰. Jak tch贸rzliwie to

brzmia艂o. Jednak tym razem nie mia艂em wyj艣cia.

Nie mia艂em w sobie wystarczaj膮co du偶o samodyscypliny, by w tej chwili

kr膮偶y膰 w艣r贸d ludzi. Ca艂y czas my艣la艂em o zabiciu jednego 艣miertelnika, ale

jednocze艣nie nie powinienem nara偶a膰 te偶 innych. Jaka to by艂aby strata. Je艣li

zmieni艂bym si臋 w potwora r贸wnie dobrze m贸g艂bym zapa艣膰 si臋 pod ziemi臋.

W艂膮czy艂em p艂yt臋 z muzyk膮 kt贸ra mnie uspokaja艂a, ale tym razem niewiele to

pomog艂o. Teraz najbardziej pomog艂o mi 艣wie偶e wilgotne, ch艂odne powietrze

wpadaj膮ce przez moje okno. Ca艂y czas czu艂em jej zapach, a wdychanie 艣wie偶ego

powietrza by艂o oczyszczeniem mojego cia艂a z infekcji.

Znowu by艂em 艣wiadomy. Mog艂em rozs膮dnie my艣le膰. Mog艂em znowu walczy膰鈥

Walczy膰 z tym, czym nie chcia艂em si臋 sta膰.

Nie musia艂em jecha膰 do jej domu. Wcale nie musia艂em jej zabija膰. Mia艂em

艣wiadomo艣膰, 偶e ta decyzja nale偶y do mnie, mia艂em wyb贸r. Zawsze jest jaki艣

wyb贸r.

W klasie nie rozumowa艂em w ten spos贸b. Jednak teraz by艂em z dala od niej.

By膰 mo偶e, je艣li b臋d臋 potrafi艂 obchodzi膰 si臋 z ni膮 bardzo, bardzo, bardzo

ostro偶nie nie b臋dzie takiej potrzeby by zaczyna膰 wszystko od nowa w zupe艂nie

innym miejscu. Lubi艂em m贸j styl 偶ycia. Nie chcia艂em niczego zmienia膰. Dlaczego

mia艂bym pozwoli膰 jakiej艣 pustej i ma艂o znacz膮cej dziewczynie zrujnowa膰 moje

偶ycie鈥?!

Wcale nie musia艂em rozczarowa膰 mojego ojca. Nie musia艂em dawa膰 mojej

matce powod贸w do nerw贸w, zmartwie艅 i cierpienia. Tak, r贸wnie偶 zrani艂bym

moja adoptowan膮 matk臋. A Esme by艂a taka delikatna, uczuciowa i wra偶liwa.

Dawanie takim ludziom jak ona powod贸w do zmartwie艅 by艂o po prostu

niewybaczalne.

C贸偶 za ironia. Chcia艂em chroni膰 Bell臋 przez z艂o艣liwymi my艣lami Jessici. Ona

nie mia艂a tak ostrych z臋b贸w. By艂em ostatni膮 osob膮, kt贸ra powinna stan膮膰 w jej

obronie. Oby Isabella Swan nigdy nie potrzebowa艂a ochrony przed czym艣 takim

jak ja鈥 a tym bardziej by nigdy nie potrzebowa艂a ochrony przede mn膮.

Zastanawia艂em si臋 gdzie by艂a Alice鈥 Ciekawe czy widzia艂a co zamierza艂em

zrobi膰. Dlaczego nie przysz艂a mi pom贸c 鈥 powstrzyma膰 mnie, albo chocia偶

pom贸c mi pozby膰 si臋 dowod贸w. Czy by艂a tak, zaj臋ta obserwowaniem poczyna艅

Jaspera, 偶e moje plany po prostu jej umkn臋艂y? Czemu okaza艂em si臋 silniejszy

ni偶 my艣la艂em, ze jestem? Czy naprawd臋 nic nie zrobi艂bym tej dziewczynie.?

Nie, wiedzia艂em, 偶e to nieprawda. Alice musia艂a naprawd臋 koncentrowa膰 si臋

na Jasperze.

Spojrza艂em w kierunku, z kt贸rego mia艂a nadej艣膰. Znajdowa艂 si臋 tam niewielki

budynek, w kt贸rym odbywa艂y si臋 lekcje j臋zyka angielskiego. Nie zaj臋艂o mi wiele

czasu by zlokalizowa膰 jej wewn臋trzny 鈥榞艂os鈥. Mia艂em racje. Jej ka偶da my艣l by艂a

po艣wi臋cona Jasperowi.

Chcia艂em j膮 zapyta膰 o moje dzisiejsze posuni臋cia, ale by艂em zadowolony, 偶e

nie mia艂a poj臋cia, co by艂o na rzeczy. By艂a zupe艂nie nie艣wiadoma tej masakry

jakiej mog艂em si臋 dopu艣ci膰 w ci膮gu ostatniej godziny.

Poczu艂em nowy wybuch w moim ciele 鈥 wybuch wstydu. Nie chcia艂em by

kt贸rekolwiek z nich wiedzia艂o鈥

Gdybym tylko m贸g艂 unika膰 Bell臋 Swan, by nie sta膰 si臋 przyczyn膮 jej 艣mierci.

Wiedzia艂em, 偶e m贸j wewn臋trzny potw贸r skr臋ca si臋 z frustracji i tylko czeka na

chwil臋 s艂abo艣ci, by m贸c obna偶y膰 swoje z臋by鈥 Nikt nie musia艂 si臋 o tym

dowiedzie膰 je艣li tylko b臋d臋 trzyma艂 si臋 z dala od jej woni鈥

Nie by艂o powodu 偶ebym nie mia艂 pr贸bowa膰. Podj膮艂em dobry wyb贸r.

Pr贸bowa艂em by膰 tym, kim Carlisle my艣la艂, 偶e jestem鈥

Ostatnia godzina w szkole prawie dobieg艂a ko艅ca. Postanowi艂em spr贸bowa膰

zmieni膰 m贸j plan zaj臋膰. To by艂o lepsze ni偶 siedzenie w samochodzie. Nie daj

B贸g jeszcze bym si臋 na ni膮 natkn膮艂鈥 Znowu poczu艂em wzrastaj膮c膮 nienawi艣膰 do

tej dziewczyny. Nie nawiedzi艂em tego, 偶e ona ma nade mn膮 w艂adz臋. Tylko ona

mog艂a sprawi膰, bym sta艂 si臋 czym艣, czego si臋 wypiera艂em鈥

Wszed艂em b艂yskawicznie. Mo偶e troch臋 zbyt szybko, ale w okolicy nie by艂o

偶adnych 艣wiadk贸w. Przeszed艂em przez sekretariat. Nie by艂o powodu by Bella tez

tu si臋 pojawi艂a. Ona unika艂a takich miejsc jak plagi szara艅czy.

Biuro by艂o puste z wyj膮tkiem sekretarki, jedynej osoby, kt贸r膮 chcia艂em widzie膰.

Nie zauwa偶y艂a mojego bezszelestnego przybycia.

- Pani Cope鈥?

Kobieta z nienaturalnie czerwonymi w艂osami spojrza艂a w g贸r臋, mrugaj膮c oczami.

Na jej twarzy malowa艂o si臋 zdziwienie. Nie wa偶ne ile razy wcze艣niej nas

widzia艂a.

- Oo... 鈥 westchn臋艂a odrobin臋 zaskoczona. Poprawi艂a sobie koszul臋. G艂upia -

pomy艣la艂a. On m贸g艂by by膰 twoim synem. Jest za m艂ody by艣 my艣la艂a o nim w ten

spos贸b.

- Witaj Edwardzie. W czym mog臋 pom贸c? 鈥 jej rz臋sy poruszy艂y si臋 zalotnie za

jej okularami.

Zak艂opotanie. Jednak wiedzia艂em jak by膰 czaruj膮cym, kiedy chcia艂em nim

by膰. To by艂o 艂atwe od kiedy nauczy艂em si臋 sk膮d wzi膮膰 ten mi臋kki ton g艂osu.

Sta艂em naprzeciwko napotykaj膮c jej spojrzenie. Gdybym sta艂 bli偶ej jej

bezdennych ma艂ych br膮zowych oczu, m贸g艂bym z nich uton膮膰. Jej my艣li by艂y

strasznie rozemocjonowane. To powinno by膰 艂atwe鈥

- Zastanawia艂em si臋, czy pani mog艂aby mi pom贸c z moim planem zaj臋膰鈥 -

powiedzia艂em mi臋kkim g艂osem zarezerwowanym dla nie przestraszonych ludzi.

Jej serce bilo szybciej.

- Oczywi艣cie Edwardzie. Jak mog臋 pom贸c? - zbyt m艂ody, zbyt m艂ody鈥

powtarza艂a sobie w my艣lach.

Oczywi艣cie to by艂o z艂e rozumowanie, by艂em starszy od jej dziadka, ale

nawi膮zuj膮c do mojego prawa jazdy 鈥 mia艂a racj臋.

- Zastanawia艂em si臋, czy m贸g艂bym si臋 przenie艣膰 z biologii do starszej klasy o

profilu naukowym. Przypu艣膰my na fizyk臋.

- Masz jakie艣 problemy z panem Bannerem, Edwardzie鈥?

- Nie, nie mam wcale, tylko problem w tym, 偶e ju偶 przerobi艂em ca艂y ten

materia艂.

- Pewnie wszyscy byli艣cie w szkole na Alasce z bardzo wysokim poziomem. 鈥

jej cienkie usta pulsowa艂y, gdy to m贸wi艂a. Oni wszyscy powinni by膰 na

studiach鈥 S艂ysza艂am opowie艣ci nauczycieli. 呕adnego zawahania przy

odpowiedzi. 呕adnej z艂ej odpowiedzi na sprawdzianie 鈥 zupe艂nie jakby znale藕li

spos贸b by 艣ci膮ga膰 na ka偶dym przedmiocie. Pan Varner wola艂 zapiera膰 si臋, 偶e

艣ci膮gali ni偶 przyzna膰, 偶e uczniowie s膮 m膮drzejsi od niego鈥 Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e

matka ich uczy艂a.

- Prawd臋 m贸wi膮c, Edwardzie, fizyka jest w tej chwili bardzo oblegana. A pan

Banner nie znosi mie膰 wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia pi臋膰 uczni贸w na lekcji

- Ja nie by艂bym problemem.

Oczywi艣cie, 偶e nie. Nie doskona艂y Cullen.

- Rozumiem to, ale w klasie nie ma wystarczaj膮co du偶o miejsc.

- W takim razie, czy m贸g艂bym porzuci膰 ten przedmiot? M贸g艂bym wykorzysta膰

ten czas przygotowuj膮c si臋 na studia.

- Porzuci膰 biologi臋?! 鈥 jej usta otworzy艂y si臋 ze zdumienia. To szale艅stwo. Czy

tak trudno jest mu wysiedzie膰 na przedmiocie, kt贸ry ma ju偶 opanowany?! On

chyba jednak ma jaki艣 problem z panem Bannerem Zastanawiam si臋, czy

powinnam porozmawia膰 o tym z Bobem.

- Nie masz pozaliczanych wszystkich semestr贸w, by艣 m贸g艂 rzuci膰 przedmiot.

- Pozaliczam je w przysz艂ym roku.

- Mo偶e powiniene艣 porozmawia膰 o tym ze swoimi rodzicami?

Drzwi otworzy艂y si臋. Ktokolwiek si臋 pojawi艂 nie my艣la艂 o mnie, wi臋c

zignorowa艂em jego przybycie koncentruj膮c si臋 na pani Cope. Podszed艂em troch臋

bli偶ej i patrzy艂em na ni膮 przenikliwym wzrokiem. Dzia艂a艂o to lepiej gdy moje

oczy by艂y z艂ote. Czer艅 przera偶a艂a ludzi tak jak powinna.

- Prosz臋 pani Cope - uczyni艂em m贸j g艂os tak przekonuj膮cym i delikatnym jak

to tylko by艂o mo偶liwe. 鈥 Czy nie ma jakiej艣 innej grupy do kt贸rej m贸g艂bym

do艂膮czy膰? Jestem pewien, 偶e powinno si臋 znale藕膰 jakie艣 wolne miejsce. Podobno

w tej szkole jest a偶 sze艣膰 godzin biologii.

U艣miechn膮艂em si臋 do niej delikatnie nie z mocno, bo moje z臋by mog艂yby j膮

przestraszy膰. Dzi臋ki temu nawet moja twarz sta艂a si臋 bardziej przyjazna.

Jej serce zabi艂o szybciej. Zbyt m艂ody, przypomnia艂a sobie.

- Mo偶e mog艂abym porozmawia膰 z Bobem tzn panem Bannerem鈥 Zobacz臋 to

da si臋 zrobi膰

Jedna sekunda wszystko zmieni艂a. Przestrze艅 w tym pokoju. Moje zadanie...

pow贸d, dla kt贸rego tu przyszed艂em do tej kobiety z nienaturalnie czerwonymi

w艂osami鈥. Nawet maja intencja. Teraz wszystko si臋 zmieni艂o.

Samatha Wells szybko otworzy艂a drzwi sekretariatu i wybieg艂a jak oparzona

byle by膰 jak najdalej od szko艂y. Silny powiew wiatru zderzy艂 si臋 ze mn膮. Teraz

zrozumia艂em czemu nie s艂ysza艂em my艣li osoby, kt贸ra wesz艂a tu przed chwil膮.

Odwr贸ci艂em si臋 chocia偶 tak naprawd臋 nie musia艂em nawet sprawdza膰.

Odwraca艂em si臋 wolno walcz膮c ze swoim pragnieniem. Pr贸bowa艂em zachowa膰

kontrole nad t膮 cz臋艣ci膮 siebie, kt贸ra zbuntowa艂a si臋 przeciwko mnie鈥

Bella Swan sta艂a oparta plecami o 艣cian臋 niedaleko drzwi, trzymaj膮c jaki艣

kawa艂ek papieru w d艂oni. Jej oczy by艂y wi臋ksze ni偶 zwykle, gdy pojawia艂a si臋 w

moich dzikich, nieludzkich fantazjach.

Zapach jej gor膮cej krwi wype艂nia艂 ka偶d膮 cz膮stk臋 tego ma艂ego, ciep艂ego

pomieszczenia.

Moje gard艂o p艂on臋艂o 偶ywym ogniem.

Ponownie zobaczy艂em odbicie potwora w jej oczach. Mask臋 z艂a.

Gdyby tylko da艂o si臋 oczy艣ci膰 jako艣 to powietrze. Wiedzia艂em, 偶e biurko nie

stanowi 偶adnej przeszkody do zabicia pani Cope. Dwa 偶ycia to o wiele mniej ni偶

dwadzie艣cia鈥

Potw贸r czeka艂 spragniony, z艂akniony krwi. Cierpliwie czeka艂 na to co mia艂em

za chwile uczyni膰.

Ale zawsze jest jaki艣 wyb贸r 鈥 musi by膰 jaki艣 wyb贸r.

Robi艂em wszystko 偶eby ten nieziemski zapach nie dolatywa艂 do moich p艂uc.

Przed oczami znowu mia艂em twarz Carlisle鈥檃. Odwr贸ci艂em si臋 znowu w stron臋

pani Cope. I us艂ysza艂em jej wyra藕ne zdziwienie spowodowane moim

nienaturalnym zachowaniem. Odskoczy艂a ode mnie jednak nie ubra艂a swojego

przera偶enia w s艂owa.

U偶y艂em ca艂ej mojej kontroli i samozaparcia. M贸j g艂os uczyni艂em jeszcze

bardziej mi臋kkim i subtelnym. Mia艂em w p艂ucach wystarczaj膮co du偶o powietrza

by jeszcze raz si臋 odezwa膰, odpowiednio dobieraj膮c s艂owa.

- Trudno Widz臋, 偶e rzeczywi艣cie nic nie da si臋 zrobi膰. Dzi臋kuj臋 za fatyg臋.

Wyskoczy艂em z gabinetu staraj膮c si臋 nie czu膰 tych ciep艂ych uderze艅 krwi w

ciele dziewczyny.

Zatrzyma艂em si臋 dopiero przy samochodzie. Znowu porusza艂em si臋 nie tak, jak

powinienem.

Wi臋kszo艣膰 uczni贸w pojecha艂o do domu, wi臋c nie by艂o wielu 艣wiadk贸w.

Tylko D.J. Garrett o mnie rozmy艣la艂:

Sk膮d wraca艂 Cullen? 鈥 wygl膮da艂o to tak, jakby zmaterializowa艂 si臋 z

powietrza. Ta chora wyobra藕nia. Moja mama zawsze m贸wi艂a鈥.

Kiedy wskoczy艂em do Volvo moje rodze艅stwo ju偶 na mnie czeka艂o. Stara艂em

si臋 kontrolowa膰 oddychanie. Jednak by艂em pozbawiony czystego powietrza,

zupe艂nie jakbym by艂 wypompowany.

- Edward鈥? 鈥 us艂ysza艂em zaniepokojony g艂os Alice

Tylko opar艂em g艂ow臋 o jej ramie.

- Co ci si臋 do cholery sta艂o? 鈥 dopytywa艂 si臋 Emett, zapominaj膮c na chwile o

tym, 偶e Jasper nie by艂 w nastroju na rewan偶.

Unikaj膮c odpowiedzi, odpali艂em silnik. Chcia艂em szybko odjecha膰, zanim

pojawi si臋 tu Bella Swan byle tylko nie przysz艂o mi do g艂owy, by j膮 艣ledzi膰.

Zwodzi艂 mnie m贸j osobisty demon. Okr膮偶y艂em parking i docisn膮艂em gaz. Na

ulicy mia艂em ju偶 na liczniku siedemdziesi膮t km/h zanim wyjecha艂em za r贸g.

Nie musia艂em patrze膰, by wiedzie膰, 偶e Emett Jasper i Rosalie gapi膮 si臋 na

Alice. Ona tylko wzruszy艂a ramionami. Przecie偶 nie mog艂a mie膰 wizji

przesz艂o艣ci鈥

Spojrza艂a na mnie uwa偶nie. Oboje wiedzieli艣my, co widzia艂a w swojej wizji i

oboje byli艣my r贸wnie zaskoczeni.

- Wyje偶d偶asz ? 鈥 wyszepta艂a.

Teraz wszyscy gapili si臋 na mnie.

- Naprawd臋 ? 鈥 burkn膮艂em przez z臋by.

Mia艂em wra偶enie, ze m贸j kolejny wyb贸r skieruje moje 偶ycie w kierunku

ciemno艣ci.

- Oo.

Bella Swan nie偶ywa. Moje oczy niewiarygodnie b艂yszcz膮ce od porcji 艣wie偶ej

krwi. 艢ledzi艂em j膮. Zaprzepa艣ci艂em wszystko, o co moja rodzina tak wytrwale

walczy艂a 鈥 cho膰 odrobin臋 normalno艣ci. Znowu b臋dziemy musieli zaczyna膰

wszystko od nowa.

- Oo 鈥 powiedzia艂a znowu. Obrazy sta艂y si臋 bardziej wyraziste. Pierwszy raz

widzia艂em Bell臋 w ma艂ej kuchni w domu szeryfa. Sta艂a odwr贸cona do mnie

plecami. Zupe艂nie jak jej cie艅 艣ledzi艂em ka偶dy jej ruch, by w ko艅cu m贸c si臋 na

ni膮 rzuci膰鈥.

- Wystarczy! 鈥 wrzasn膮艂em nie b臋d膮c w stanie wi臋cej sobie uzmys艂owi膰.

- Przepraszam 鈥 szepn臋艂a skruszona.

Potwor si臋 ujawni艂.

Alice mia艂a kolejn膮 wizj臋. Pusta droga noc膮. Drzewa otulone 艣niegiem鈥.

Samoch贸d jad膮cy dwie艣cie kilometr贸w na godzin臋.

- B臋d臋 t臋skni膰 鈥 powiedzia艂a. Niewa偶ne na ile pojedziesz鈥

Emett i Rosalie pu艣cili mi nieodgadnione spojrzenie.

Jeszcze tylko jedna prosta dzieli艂a nas od domu.

- Zostaw nas tutaj 鈥 zarz膮dzi艂a Alice 鈥 Jednak powiniene艣 sam powiedzie膰

Carslisle鈥檕wi.

Tak, tego mi jeszcze brakowa艂o. Zatrzyma艂em samoch贸d.

Emett Roslie i Jasper wysiedli w ciszy. Na pewno b臋d膮 dopytywa膰 si臋 Alice,

czemu wyjecha艂em.

Alice dotkn臋艂a mojego ramienia.

- Dobrze robisz 鈥 szepn臋艂a. Nie mia艂a 偶adnej wizji tym razem. 鈥 Ona jest

jedyn膮 rodzin膮 Charliego, gdyby艣 j膮 zabi艂 to tak jakby艣 zabi艂 i jego鈥

- Tak. 鈥 zgodzi艂em si臋 tylko z ostatni膮 cz臋艣ci膮 jej wypowiedzi.

Do艂膮czy艂a do reszty.

Zawr贸ci艂em na g艂贸wn膮 ulic臋. Nie wiedz膮c dok膮d zmierzam. Mo偶e chcia艂em

po偶egna膰 si臋 z ojcem, albo pokona膰 potwora, kt贸rym nie chcia艂em si臋 sta膰. Droga

znika艂a pod oponami mojego samochodu.




2.OTWARTA KSI臉GA

Opiera艂em si臋 plecami o mi臋kk膮 艣nie偶n膮 skarp臋, pozwalaj膮c by suchy puch

odtworzy艂 kszta艂t mojej sylwetki. Moja sk贸ra pasowa艂a temperatur膮 do

powietrza wok贸艂 mnie, a malutkie okruchy lodu odczuwa艂em niczym aksamit

pod moj膮 sk贸r膮.

Niebo nade mn膮 by艂o czyste, roz艣wietlone przez gwiazdy, miejscami

po艂yskuj膮c niebiesko, a gdzieniegdzie 偶贸艂tawe. Gwiazdy tworz膮ce

majestatyczne, wiruj膮ce kszta艂ty, na tle, czarnego wszech艣wiata - ob艂臋dny widok.

Doskonale pi臋kny. Albo raczej powinien by膰 doskona艂y. By艂by, gdybym by艂 w

stanie naprawd臋 go zobaczy膰.

Wcale nie poczu艂em si臋 lepiej. Min臋艂o sze艣膰 dni, przez sze艣膰 dni

ukrywa艂em si臋 tutaj w pustej, dzikiej Denali, a moja wolno艣膰 wci膮偶 nie

powraca艂a, wolno艣膰, kt贸r膮 mia艂em zanim pozna艂em jej wo艅.

Kiedy patrzy艂em si臋 w obsypane klejnotami niebo, to by艂o tak, jakby by艂a

jaka艣 przeszkoda pomi臋dzy moim wzrokiem a tym pi臋knem. T膮 przeszkod膮

by艂a twarz, przeci臋tna ludzka twarz, kt贸rej najwidoczniej nie by艂em w stanie

wyp臋dzi膰 z moich my艣li.

Us艂ysza艂em zbli偶aj膮ce si臋 my艣li, zanim wy艂apa艂em kroki, kt贸re im

akompaniowa艂y. Odg艂os ruchu by艂 tylko s艂abym szeptem na 艣nie偶nym puchu.

Nie by艂o dla mnie niespodziank膮, 偶e Tanya pod膮偶y艂a za mn膮 tutaj.

Wiedzia艂em, 偶e przez te kilka dni du偶o rozmy艣la艂a o nadchodz膮cej rozmowie,

odk艂adaj膮c j膮 do czasu a偶 b臋dzie pewna tego, co ma mi do powiedzenia.

Namierzy艂a sw贸j cel sze艣膰dziesi膮t jard贸w wcze艣niej, skacz膮c na koniuszki

czarnych ska艂 i hu艣taj膮c si臋 tam na swych bosych stopach.

Sk贸ra Tanyi by艂a srebrna w 艣wietle gwiazd, a jej d艂ugie, blond kr臋cone

w艂osy blado l艣ni艂y, prawie 偶e r贸偶owe z truskawkowymi pasemkami. Jej

bursztynowe oczy zamigota艂y jakby pal膮c si臋 na 艣niegu, gdy spojrza艂a na mnie, a

jej pe艂ne usta powoli rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miechu

Przepi臋kna. Gdybym tylko by艂 w stanie j膮 zobaczy膰. Westchn膮艂em

Przykucn臋艂a na ko艅cu ska艂y, jej palce u st贸p dotyka艂y kamieni. Jej cia艂o

nienaturalnie si臋 napr臋偶y艂o

Kula armatnia, pomy艣la艂a

Wystrzeli艂a w powietrze; jej posta膰 pociemnia艂a, wygl膮da艂a jak szybko

obracaj膮cy si臋 cie艅, kiedy z gracj膮 zrobi艂a fiko艂ka pomi臋dzy mn膮 a gwiazdami.

Zwin臋艂a si臋 w kulk臋, tak膮 sam膮 jak kula 艣nie偶na, kt贸r膮 we mnie rzuci艂a

Zamie膰 ta przelecia艂a nade mn膮. Gwiazdy poczernia艂y a ja by艂em g艂臋boko

zakopany pod puszystym lodem.

Ponownie westchn膮艂em, ale nie ruszy艂em si臋, by wygrzeba膰 si臋 na

zewn膮trz. Czer艅 pod 艣niegiem ani mnie nie rani艂a, ani nie zmieni艂a mojego

widoku. Wci膮偶 widzia艂em t臋 sam膮 twarz.

- Edward?

Tanya szybko wygrzeba艂a mnie z pod 艣niegu. Strzepn臋艂a puch z mojej

nieruchomej twarzy, nie bardzo patrz膮c mi w oczy

- Przepraszam. 鈥 wyszepta艂a 鈥 to by艂 偶art.

- Wiem. Ca艂kiem zabawny.

Jej usta wykrzywi艂y w grymasie.

- Irina i Kate powiedzia艂y mi, 偶ebym zostawi艂a ci臋 w spokoju. My艣l膮, 偶e ci臋

dra偶ni臋.

- Nie 鈥 zapewni艂em j膮 鈥 Przeciwnie. To ja 藕le si臋 zachowuj臋, wr臋cz

paskudnie. Przepraszam.

Wracasz do domu, prawda? pomy艣la艂a

- Jeszcze... niezupe艂nie... si臋 zdecydowa艂em.

Ale nie zostaniesz tutaj. Jej my艣li by艂y teraz pe艂ne t臋sknoty i smutku.

- Nie. Raczej to mi nie... pomaga.

Wykrzywi艂a usta

- To moja wina, prawda?

- Oczywi艣cie, 偶e nie - P艂ynnie sk艂ama艂em.

- Nie b膮d藕 takim d偶entelmenem

U艣miechn膮艂em si臋.

Czujesz si臋 przeze mnie zak艂opotany, oskar偶y艂a si臋

- Nie.

Podnios艂a jedn膮 brew, a jej wyraz twarzy sta艂 si臋 taki niedowierzaj膮cy, 偶e

musia艂em si臋 za艣mia膰. Kr贸tki 艣miech zaraz po nast臋pnym westchni臋ciu.

- Dobra - przyzna艂em 鈥 mo偶e troch臋

Ona r贸wnie偶 westchn臋艂a i opar艂a brod臋 na swych d艂oniach. Jej my艣li by艂y

zasmucone.

- Jeste艣 tysi膮c razy cudowniejsza ni偶 gwiazdy, Tanya. Ale oczywi艣cie jeste艣

tego 艣wiadoma. Nie pozw贸l by moja uporczywo艣膰 os艂abi艂a twoj膮 pewno艣膰 siebie.

- Zachichota艂em, bo by艂o to raczej ma艂o prawdopodobne.

- Nie b臋d臋 zaprzecza膰 鈥 zamrucza艂a, a jej dolna warga wygi臋艂a si臋 w

poci膮gaj膮cy spos贸b.

- Z pewno艣ci膮 nie - zgodzi艂em si臋, staraj膮c si臋 przy tym zablokowa膰 jej

my艣li w czasie gdy ona przebiera艂a we wspomnieniach z jej tysi臋cy udanych

zalot贸w. Zazwyczaj Tanya wola艂a cz艂owieczych m臋偶czyzn 鈥 by艂o ich wi臋cej,

przewa偶nie ciepli i delikatni i zawsze ch臋tni, na pewno.

- Sukub - Podroczy艂em si臋 z ni膮, maj膮c nadziej臋, 偶e przerwie to migocz膮ce

obrazy w jej g艂owie. Wyszczerzy艂a z臋by w u艣miechu.

- Oryginalny

W odr贸偶nieniu od Carlisle'a, Tanya i jej siostry nieco p贸藕niej odnalaz艂y swoje

sumienie. Dopiero potem to zami艂owanie do ludzkich m臋偶czyzn, sprawi艂o, 偶e

sprzeciwi艂y si臋 mordowaniu. Teraz m臋偶czy藕ni, kt贸rych kochaj膮... 偶yj膮

- Kiedy si臋 tu pojawi艂e艣, 鈥 zacz臋艂a powoli Tanya 鈥 my艣la艂am, 偶e...

Wiedzia艂em, 偶e w艂a艣nie tak pomy艣li. Powinienem przewidzie膰, 偶e w艂a艣nie

tak to odczuje. Ale nie by艂em wtedy wstanie trze藕wo my艣le膰.

- Pomy艣la艂a艣, 偶e zmieni艂em zdanie.

- Tak- popatrzy艂a na mnie z pode 艂ba.

- Czuj臋 si臋 okropnie, 偶e niszcz臋 twoj膮 nadziej臋, Tanya. Nie chc臋 ci臋 zrani膰.

Nie pomy艣la艂em. Po prostu odszed艂em... w po艣piechu.

- Nie oczekuj臋, aby艣 mia艂by艣 mi powiedzie膰 czemu...?

Usiad艂em i obj膮艂em r臋koma nogi, skrzywi艂em si臋 鈥 Nie chc臋 o tym

rozmawia膰.

Tanya, Irina i Kate mia艂y du偶e do艣wiadczenie, w kwestii 偶ycia, do kt贸rego

musia艂y si臋 tak bardzo zaanga偶owa膰. Czasem w niekt贸rych sprawach, by艂y

lepsze nawet od Carlisle'a. Mimo ich nienormalnej blisko艣ci z s膮siedztwem, na

kt贸r膮 dopu艣ci艂y si臋 z tymi, kt贸rzy powinni by膰 鈥 raz tak by艂o 鈥 ich ofiarami, ani

razu nie pope艂ni艂y b艂臋du. By艂em zbyt zawstydzony aby wyzna膰 moj膮 s艂abo艣膰

przed Tany膮.

- Problemy z kobietami? - zgadywa艂a, ignoruj膮c moj膮 niech臋膰.

Za艣mia艂em si臋 ponuro

Nie w spos贸b jaki my艣lisz.

Siedzia艂a cicho. S艂ucha艂em jej my艣li, kiedy to zgadywa艂a o co mi chodzi艂o,

interpretuj膮c ka偶de moje s艂owo.

- Nie zgadniesz - powiedzia艂em jej.

- Mo偶e ma艂a podpowied藕?

- Prosz臋, daj spok贸j Tanya.

Zn贸w ucich艂a, wci膮偶 spekuluj膮c. Zignorowa艂em j膮, na pr贸偶no staraj膮c

upaja膰 si臋 pi臋knem gwiazd.

Podda艂a si臋 po chwili ciszy, a jej my艣li skierowa艂y w inne rejony 偶ycia.

Gdzie masz zamiar si臋 uda膰? Wr贸ci膰 do Carlisle'a?

- Nie s膮dz臋. - wyszepta艂em

Gdzie m贸g艂bym pojecha膰? Nie mog艂em wymy艣li膰 偶adnego miejsca na ca艂ej

Ziemi, kt贸re mog艂oby mnie zainteresowa膰. Nie by艂o niczego co chcia艂bym

zobaczy膰 b膮d藕 zrobi膰. Bo nie wa偶ne gdzie bym poszed艂, ucieka艂bym tylko od

problemu.

Czu艂em do siebie odraz臋. Kiedy sta艂em si臋 takim tch贸rzem?

Tanya zarzuci艂a swoje smuk艂e r臋ce na moj膮 szyj臋. Zesztywnia艂em, ale nie

uchyli艂em si臋 od jej dotyku. Dla niej by艂o to, nic wi臋cej jak tylko przyjacielski

odruch. Zazwyczaj.

My艣l臋, 偶e wr贸cisz, - powiedzia艂a, jej g艂os tr膮ci艂 dawno zagubionym

rosyjskim akcentem 鈥 Nie wa偶ne co to jest... albo kto to jest... ci膮gle ci臋 to

prze艣laduje. Zmierzysz si臋 z tym. To w twoim stylu.

Jej my艣li by艂y stanowcze jak jej s艂owa. Pr贸bowa艂em ogarn膮膰 wizj臋 samego

siebie, kt贸r膮 nosi艂a w swojej g艂owie. Ten, kt贸ry ma stawi膰 wszystkiemu czo艂o,

ruszy na prz贸d. Przyjemnie by艂o ponownie pomy艣le膰 o sobie w ten spos贸b.

Przed t膮 feraln膮 godzin膮 lekcji biologii, jeszcze zreszt膮 nie tak dawno; nigdy

wcze艣niej nie w膮tpi艂em w moj膮 odwag臋 czy zdolno艣ci, by zmierzy膰 si臋 z

problemami.

Poca艂owa艂em j膮 w policzek, odsuwaj膮c si臋 szybko, kiedy przechyli艂a si臋

bli偶ej ku mojej twarzy, a jej usta u艂o偶y艂y si臋 zapraszaj膮co. U艣miechn臋艂a si臋

smutno z powodu mojego zachowania.

- Dzi臋kuj臋 ci Tanya. Chyba w艂a艣nie to potrzebowa艂em us艂ysze膰.

Jej my艣li sta艂y si臋 podirytowane

Nie ma za co. Tak my艣l臋. Chcia艂abym, by艣 by艂 bardziej rozs膮dny w stosunku

do niekt贸rych spraw, Edwardzie.

- Przepraszam ci臋 Tanya. Wiesz, 偶e jeste艣 dla mnie za dobra. Po prostu...

nie znalaz艂em jeszcze tego czego szukam.

- Tak na wszelki wypadek, gdyby艣 odszed艂 za nim ci臋 znowu zobacz臋... do

widzenia Edwardzie.

- Do widzenia, Tanya - kiedy to powiedzia艂em, nareszcie mog艂em sobie to

u艣wiadomi膰.. Mog艂em zobaczy膰 jak odchodz臋. By艂em wystarczaj膮co silny, by

wr贸ci膰 do miejsca, w kt贸rym chcia艂em by膰 鈥 Jeszcze raz, dzi臋kuj臋.

Wsta艂a i w jednym zwinnym ruchu uciek艂a, biegn膮c przez 艣nieg tak

szybko, 偶e jej stopy nie mia艂y czasu, by mog艂y ugrz臋zn膮膰 w 艣niegu, nie

zostawia艂a za sob膮 偶adnych 艣lad贸w. Nie odwr贸ci艂a si臋. Moja odmowa zrani艂a j膮

bardziej, ni偶 to sobie wyobra偶a艂a, wcze艣niej. Nie chcia艂aby mnie jeszcze raz

zobaczy膰, zanim bym ostatecznie odszed艂.

Moje usta wykrzywi艂y si臋 w smutku. Nie chcia艂em skrzywdzi膰 Tanyi,

aczkolwiek jej uczucia nie by艂y g艂臋bokie, zaledwie czyste i wiem, 偶e nie

m贸g艂bym ich odwzajemni膰. To wszystko sprawia艂o, 偶e wci膮偶 czu艂em si臋 kim艣

mniej ni偶 d偶entelmenem.

Po艂o偶y艂em sw贸j podbr贸dek na kolana i zn贸w zacz膮艂em patrze膰 w gwiazdy,

jednak wci膮偶 by艂em niespokojny. Wiedzia艂em, 偶e Alice na pewno zobaczy mnie

wracaj膮cego do domu i rozg艂osi nowin臋. Na pewno si臋 uciesz膮 鈥 szczeg贸lnie

Carlisle i Esme. Przypatrywa艂em si臋 gwiazdom jeszcze przez jaki艣 moment,

pr贸buj膮c na nowo zobaczy膰 t臋 twarz. Pomi臋dzy mn膮 a l艣ni膮cymi gwiazdami na

niebie, para zdezorientowanych, br膮zowo-czekoladowych oczu zwr贸ci艂a si臋 do

mnie, wydaj膮c si臋 pyta膰, czy ta decyzja b臋dzie mia艂a dla niej jakie艣 znaczenie.

Oczywi艣cie, nie by艂em pewien, czy to naprawd臋 by艂a informacja, kt贸rej jej oczy

poszukiwa艂y. Nawet w moich wyobra偶eniach nie s艂ysza艂em, o czym my艣li. Oczy

Belli Swan wci膮偶 by艂y pytaj膮ce, nie uniemo偶liwia艂y widoku na gwiazdy, kt贸rych

nadal nie widzia艂em. Z ci臋偶kim westchnieniem podda艂em si臋 i wsta艂em. Je艣li

pobiegn臋, b臋d臋 przy samochodzie Carlisle鈥檃 za mniej ni偶 godzin臋鈥

Spiesz膮c si臋, by zobaczy膰 moja rodzin臋 鈥 bardzo chc膮c zn贸w by膰

Edwardem, po kt贸rego my艣li wszystko si臋 uk艂ada艂o 鈥 p臋dzi艂em przez

rozgwie偶d偶one, wiecznie pokryte 艣niegiem pola, nie zostawiaj膮c 艣lad贸w stop.

- Wszystko b臋dzie dobrze - wydysza艂a Alice. Jej oczy nie by艂y skupione, a

Jasper wsun膮艂 jej lekko pod rami臋 sw膮 d艂o艅, prowadz膮c j膮 do zaniedbanej

sto艂贸wki, do kt贸rej wszyscy weszli艣my ma艂膮 grupk膮. Emmett i Rosalie szli

przodem, Emmett wygl膮da艂 absurdalnie, jak jaki艣 ochroniarz w 艣rodku wrogiego

obszaru. Rose r贸wnie偶 wygl膮da艂a gro藕nie, chocia偶 bardziej w spos贸b

podirytowany ni偶 opieku艅czy.

- Oczywi艣cie 鈥 burkn膮艂em. Ich zachowanie by艂o niedorzeczne. Gdybym

nie by艂 przekonany, 偶e jestem w stanie znie艣膰 ich przez jaki艣 czas, zosta艂bym

pewnie w domu.

Zasz艂a nag艂a zmiana w naszym normalnym, czasem nawet rozrywkowym

poranku 鈥 w nocy spad艂 艣nieg, Emmett i Jasper nie byli wstanie wykorzysta膰

mnie do zbombardowania mokrymi 艣nie偶kami; kiedy znudzi艂 ich m贸j brak

zainteresowania wszystkim, rzucili si臋 na siebie nawzajem 鈥 moja przesadna

czujno艣膰 mog艂aby by膰 艣mieszna, gdyby nie by艂a tak irytuj膮ca.

- Jeszcze jej tu nie ma, ale kierunek, z kt贸rego przyjdzie鈥 nie b臋dzie z

wiatrem, je艣li usi膮dziemy na swoim zwyk艂ym miejscu.

- Oczywi艣cie, 偶e usi膮dziemy jak zwykle na naszym miejscu. Przesta艅,

Alice. Grasz mi na nerwach. Wszystko b臋dzie dobrze.

Mrugn臋艂a przelotnie, kiedy Jasper odsun膮艂 dla niej krzes艂o, w ko艅cu

skupi艂a sw贸j wzrok na mojej twarzy.

- Hmmm - powiedzia艂a, wygl膮da艂a na zaskoczon膮 鈥 chyba masz racj臋.

- Oczywi艣cie, 偶e mam 鈥 wymamrota艂em.

Nienawidzi艂em by膰 w centrum ich zainteresowania. Poczu艂em nag艂e

wsp贸艂czucie dla Jaspera, wspominaj膮c wszystkie chwile, kiedy kr膮偶yli艣my

opieku艅czo nad nim. Zerkn膮艂 na mnie i wyszczerzy艂 z臋by.

Wkurzaj膮ce, nieprawda偶?

Wykrzywi艂em si臋 do niego w grymasie.

Czy to tylko ten tydzie艅 by艂 tak niezno艣nie d艂ugi, 偶e ponure pomieszczenia

wydawa艂y si臋 艣miertelnie mnie do艂owa膰?

Jakbym zasypia艂, jakby 艣pi膮czka unosi艂a si臋 w powietrzu.

Dzisiaj moje nerwy by艂y w strz臋pach 鈥 jak klawisze pianina czu艂e cho膰by

na najmniejszy nacisk. Moje zmys艂y by艂y w pogotowiu. Bada艂em cho膰by

najmniejszy d藕wi臋k, ka偶de westchni臋cie, ka偶dy podmuch wiatru, kt贸ry dotyka艂

mej sk贸ry, ka偶d膮 my艣l. Zw艂aszcza my艣li. Tylko jeden m贸j zmys艂 by艂

zablokowany. Zmys艂 w臋chu oczywi艣cie. Nie oddycha艂em.

Spodziewa艂em si臋 us艂ysze膰 co艣 wi臋cej o Cullenach w my艣lach, kt贸re

pods艂uchiwa艂em. Ca艂y dzie艅 czeka艂em, szuka艂em jakiejkolwiek nowej

informacji, Bella Swan mog艂a si臋 komu艣 zwierzy膰, a ja m贸g艂bym namierzy膰

kierunek plotki. Ale niczego takiego nie by艂o. Nikt nie zauwa偶y艂 pi臋ciu

wampir贸w w sto艂贸wce, wci膮偶 tych samych, jak przed pojawieniem si臋 nowej

dziewczyny. Kilkoro ludzi wci膮偶 o niej my艣la艂o, te same my艣li co z przed

tygodnia. Zamiast szuka膰 tych nudziarstw, by艂em teraz zafascynowany.

Nikomu nic o mnie nie powiedzia艂a?

Na pewno musia艂a zauwa偶y膰 moje czarne, mordercze spojrzenia.

Widzia艂em jej reakcj臋. Na pewno mocno j膮 wystraszy艂em. Jestem przekonany, 偶e

musia艂a o tym komu艣 wspomnie膰, albo nawet wyolbrzymi膰 ca艂膮 histori臋, by by艂a

ciekawsza. Rzuci膰 kilka gr贸藕b pod moim adresem.

A p贸藕niej, na pewno s艂ysza艂a, jak szybko pr贸buj臋 wydosta膰 si臋 z klasy, w

kt贸rej mieli艣my wsp贸ln膮 lekcj臋 biologii. Musia艂a si臋 zastanawia膰, czy to ona jest

powodem mojego zachowania. Normalna dziewczyna pyta艂aby si臋 woko艂o,

por贸wnuj膮c swoje prze偶ycia z pozosta艂ymi, szukaj膮c wsp贸lnego powodu, aby

nie czu膰 si臋 odosobniona. Ludzie byli nieustannie zdeterminowani, by czu膰 si臋

normalnym, by dopasowa膰 si臋 do otoczenia. By wmiesza膰 si臋 w t艂um razem z

innymi, jak niewyr贸偶niaj膮ce si臋 stado owiec. Potrzeba ta by艂a szczeg贸lnie mocna

w czasie trwania tych niepewnych, m艂odocianych lat. Dziewczyna nie mog艂a by膰

wyj膮tkiem.

Nikt nie zwraca艂 na nas uwagi, siedz膮cych tutaj przy normalnym stole.

Bella musia艂a by膰 w takim razie niezwykle nie艣mia艂a, je艣li nikomu si臋 nie

zwierzy艂a. Mo偶e rozmawia艂a ze swym ojcem, mo偶e ich 艂膮czy艂a mocniejsza wi臋藕...

chocia偶 wydaje si臋 to dziwne, w zestawieniu z faktem, 偶e sp臋dzi艂a z nim tak

ma艂o czasu przez ca艂e swoje 偶ycie. Bli偶sze kontakty mia艂a z matk膮. W takim

razie, musz臋 przemkn膮膰 przed komendantem Swan鈥檈m, by us艂ysze膰 jego my艣li.

- Co艣 nowego? - zapyta艂 Jasper

- Nie. Musia艂a... nikomu nic nie m贸wi膰.

Wszyscy razem podnie艣li jedn膮 brew ku g贸rze, s艂ysz膮c t臋 wiadomo艣膰

- Mo偶e nie jeste艣 a偶 taki straszny, jak my艣lisz 鈥 powiedzia艂 Emmett,

chichocz膮c - Za艂o偶臋 si臋, 偶e ja bym j膮 bardziej tym przestraszy艂.

Wywr贸ci艂em oczami.

- Ciekawe dlaczego...? - zastanawia艂 si臋 nad moim odkryciem dotycz膮cym

niezwyk艂ego milczenia dziewczyny.

- Nie mam poj臋cia.

- Idzie - wymamrota艂a Alice. Poczu艂em jak moje cia艂o zesztywnia艂o 鈥

Spr贸buj wygl膮da膰 jak cz艂owiek.

- Jak cz艂owiek, powiadasz? - powiedzia艂 Emmett.

Uni贸s艂 swoj膮 praw膮 pi臋艣膰, wykr臋caj膮c swoje palce tak, by pokaza膰 ukryt膮

艣nie偶k臋 schowan膮 w jego d艂oni. Oczywi艣cie nie roztopi艂a si臋. 艢cisn膮艂 j膮 w

bry艂kowaty kloc. Oczy zwr贸cone mia艂 w stron臋 Jaspera, ale widzia艂em

prawdziwy kierunek w jego my艣lach. Alice r贸wnie偶. Kiedy nagle cisn膮艂

kawa艂kiem lodu na ni膮, b艂yskawicznie odbi艂a j膮 dalej przypadkowym trzepotem

palc贸w. L贸d przelecia艂 przez d艂ugo艣膰 sali, zbyt szybko, by ludzkie oko mog艂o go

dostrzec i roztrzaska艂 si臋 na ceglanej 艣cianie. Ceg艂a r贸wnie偶 si臋 roztrzaska艂a.

Wszyscy w rogu sali zwr贸cili swoje g艂owy, by zobaczy膰 stos po艂amanego

lodu na pod艂odze, a p贸藕niej obr贸cili si臋, 偶eby znale藕膰 winowajc臋. Nie patrzyli

dalej ni偶 kilka sto艂贸w st膮d. Nikt nawet na nas nie spojrza艂.

- Bardzo ludzkie, Emmett 鈥 powiedzia艂a z艂o艣liwie Rosalie 鈥 Dlaczego nie

rzucisz jej na wprost 艣ciany, podczas gdy na niej b臋dziesz?

- By艂oby to bardziej efektowne, gdyby艣 ty to zrobi艂a, kotku.

Pr贸bowa艂em si臋 na nich skupi膰, staraj膮c si臋 szeroko u艣miecha膰, jak

gdybym by艂 cz臋艣ci膮 ich przekomarzania. Nie pozwoli艂em sobie odwr贸ci膰 si臋 do

ty艂u, gdzie wiedzia艂em, 偶e sta艂a. Za to wszystkiemu si臋 przys艂uchiwa艂em.

S艂ysza艂em niecierpliwo艣膰 Jessiki w stosunku do nowej dziewczyny, kt贸ra

zdawa艂a si臋 by膰 rozproszona, stoj膮c w bezruchu. Widzia艂em w my艣lach Jessiki,

jak policzki Belli por贸偶owia艂y.

Zaci膮gn膮艂em kilka, p艂ytkich wdech贸w, gotowy, by zrezygnowa膰, gdybym

poczu艂 jej zapach unosz膮cy si臋 w powietrzu.

Mike Newton by艂 z nimi dwiema. S艂ysza艂em oba jego g艂osy, mentalny i

dos艂owny, kiedy spyta艂 Jessik臋, co si臋 sta艂o dziewczynie Swan. Nie spodoba艂o mi

si臋, w jaki spos贸b my艣la艂 o niej, przelecia艂y mi obrazy jego fantazji, kt贸re

gnie藕dzi艂y si臋 w jego g艂owie, podczas gdy obserwowa艂 j膮 w zadumie, jak gdyby

zapomnia艂a o tym, 偶e by艂 tu偶 obok.

- Nic, nic - us艂ysza艂em Bell臋 i jej cichy, czysty g艂os. Brzmia艂 jak d藕wi臋ki

dzwon贸w po艣r贸d ca艂ej tej paplaniny w sto艂贸wce, ale wiedzia艂em, 偶e to tylko

dlatego, i偶 bacznie si臋 jej przys艂uchiwa艂em.

- Wezm臋 tylko nap贸j - powiedzia艂a, przesuwaj膮c si臋 z kolejk膮 do przodu.

Nie mog艂em si臋 opanowa膰 i mrugn膮艂em k膮tem oka w jej kierunku. Nadal

gapi艂a si臋 w pod艂og臋, a krew powoli spe艂za艂a z jej policzk贸w. Szybko

odwr贸ci艂em si臋 do Emmetta, kt贸ry za艣mia艂 si臋 z powodu mojego u艣miechu

wykrzywionego b贸lem, maluj膮cego si臋 na mojej twarzy.

Stary, 藕le wygl膮dasz.

Szybko zmieni艂em wyraz twarzy by wygl膮da艂 normalnie i swobodnie.

Jessika g艂o艣no zastanawia艂a si臋 nad brakiem apetytu dziewczyny

- Nie jeste艣 g艂odna?

- Zrobi艂o mi si臋 tak jako艣 niedobrze - jej g艂os by艂 ni偶szy, lecz wci膮偶 czysty.

Dlaczego dr臋czy艂o mnie opieku艅cza troska, kt贸ra nagle emanowa艂a z my艣li

Mike'a Newtona? Dlaczego mia艂o to dla mnie znaczenie? To nie by艂 m贸j interes,

czy Mike Newton czu艂 bezinteresown膮 trosk臋 o ni膮. Widocznie wszyscy tak na

ni膮 reagowali. A mo偶e ja te偶 chcia艂em j膮 instynktownie chroni膰? Zanim chcia艂em

j膮 zabi膰, to ...

Ale czy ona by艂a chora?

Trudno by艂o oceni膰 鈥 wygl膮da艂a na tak膮 delikatn膮 z jej przezroczyst膮

sk贸r膮. Wtedy zda艂em sobie spraw臋, 偶e jednak te偶 si臋 o ni膮 martwi臋, tak jak ten

g艂upi ch艂opak, pr贸bowa艂em zmusi膰 si臋, by nie zamartwia膰 si臋 o jej zdrowie.

Nie bardzo lubi艂em nas艂uchiwa膰 jej s艂贸w, poprzez my艣li Mike'a.

Zamieni艂em go na Jessik臋, spogl膮daj膮c na nich ostro偶nie, jak wybierali stolik, by

zasi膮艣膰. Na szcz臋艣cie, usiedli przy starym stoliku Jessiki, z jej znajomymi. Nie

wia艂o od tamtej strony, tak jak obieca艂a Alice.

Alice szturchn臋艂a mnie. Zaraz si臋 na ciebie spojrzy, zachowuj si臋 jak

cz艂owiek.

Zacisn膮艂em moje z臋by w u艣miechu.

- Wyluzuj Edward. - powiedzia艂 Emmett 鈥 Naprawd臋. Wi臋c zabi艂e艣

cz艂owieka. No po prostu koniec 艣wiata.

- 呕eby艣 wiedzia艂. - wymamrota艂em.

Emmett za艣mia艂 si臋

- Musisz si臋 nauczy膰, by da膰 sobie z tym spok贸j. Jak ja. Wieczno艣膰 to do艣膰

du偶o czasu na zamartwianie si臋.

W艂a艣nie wtedy Alice niespodziewanie rzuci艂a garstk膮 lodu, kt贸r膮

ukrywa艂a, w nic nie podejrzewaj膮cego Emmetta.

Zerkn膮艂, zaskoczony i u艣miechn膮艂 si臋 w oczekiwaniu.

- Sama si臋 o to prosi艂a艣. - powiedzia艂, pochyli艂 si臋 nad sto艂em i potrz膮sn膮艂

swoj膮 g艂ow膮 pokryt膮 kawa艂kami lodu. 艢nieg roztopi艂 si臋 w ciep艂ym

pomieszczeniu i polecia艂 w jej kierunku w postaci zawiesistego prysznica, p贸艂p艂ynnego,

p贸艂-zamro偶onego.

- Ew! - j臋kn臋艂a Rose, kiedy obie odskoczy艂y od niego.

Alice za艣mia艂a si臋, i wszyscy do艂膮czyli艣my si臋 do niej. Zobaczy艂em w

g艂owie Alice, 偶e dziewczyna spojrzy na ten perfekcyjny moment 鈥 dziewczyna,

powinienem przesta膰 o niej my艣le膰 w ten spos贸b, jakby by艂a jedyn膮 dziewczyna

na 艣wiecie 鈥 偶e Bella spojrzy na nas, kiedy b臋dziemy si臋 艣mia膰 i bawi膰, patrz膮c

na szcz臋艣liwych i ludzkich, i nierealistycznie idealnych, jak z obraz贸w Normana

Rockwella.

Alice wci膮偶 si臋 艣mia艂a, trzymaj膮c swoj膮 tac臋 w g贸rze jako os艂on臋.

Dziewczyna 鈥 Bella wci膮偶 musia艂a si臋 na nas gapi膰.

... znowu gapi si臋 na Cullen贸w, czyje艣 my艣li przyku艂y moj膮 uwag臋.

S艂ysz膮c moje imi臋, automatycznie odwr贸ci艂em si臋 do ty艂u, zdaj膮c sobie

spraw臋, 偶e moje oczy znalaz艂y miejsce, z kt贸rego dochodzi艂 znajomy g艂os 鈥 g艂os,

kt贸rego s艂ucha艂em dzi艣 zbyt wiele razy. Ale moje oczy przesun臋艂y si臋 w prawo

od Jessiki i skupi艂y si臋 na badawczym spojrzeniu dziewczyny.

Szybko popatrzy艂a do do艂u, chowaj膮c si臋 za kurtyn膮 g臋stych w艂os贸w.

O czym my艣la艂a? Moja frustracja okaza艂a si臋 bardziej uci膮偶liwa ni偶 nudna,

wraz z przemijaj膮cym czasem. Pr贸bowa艂em 鈥 niepewny tego, co zamierza艂em

zrobi膰, czego nigdy wcze艣niej nie pr贸bowa艂em 鈥 wg艂臋bi艂em si臋 w m贸j umys艂 i

cisz臋 wok贸艂 niej. M贸j ekstra s艂uch zawsze przychodzi艂 do mnie naturalnie, bez

偶adnego wysi艂ku. Ale teraz musia艂em si臋 skoncentrowa膰, staraj膮c si臋 przebi膰

przez os艂on臋 wok贸艂 niej.

Nic pr贸cz ciszy.

Co z ni膮? my艣li Jessiki powiela艂y echo mojej frustracji.

- Edward Cullen si臋 na ciebie gapi.- wyszepta艂a do ucha Swan, chichocz膮c.

W jej tonie nie by艂o cienia tej irytuj膮cej zazdro艣ci. Jessika musia艂a mie膰 wpraw臋

w symulowaniu przyja藕ni.

Nas艂uchiwa艂em, zaabsorbowany odpowiedzi膮 dziewczyny.

- I nie jest w艣ciek艂y? - wyszepta艂a.

Wi臋c jednak zauwa偶y艂a moj膮 dzik膮 reakcj臋 w zesz艂ym tygodniu. No

oczywi艣cie.

Pytanie zbi艂o j膮 z panta艂yku. Widzia艂em swoj膮 twarz w jej my艣lach, kiedy

sprawdza艂a m贸j wyraz twarzy, ale nie spojrza艂em jej prosto w oczy. Wci膮偶 by艂em

skoncentrowany na dziewczynie, pr贸buj膮c co艣 us艂ysze膰. Moje zdeterminowanie

wcale mi nie pomaga艂o.

- Sk膮d - odpowiedzia艂a jej Jessika, cho膰 wiedzia艂em, 偶e marzy艂a o tym, by

odpowiedzie膰 鈥瀟ak鈥 - gotowa艂a si臋 w 艣rodku 鈥 ale nie dawa艂a tego po sobie

pozna膰 - A ma jakie艣 powody?

- Chyba za mn膮 nie przepada - wyszepta艂a. Przytuli艂a sw贸j policzek do

ramienia, jakby nagle si臋 poczu艂a si臋 zm臋czona. Pr贸bowa艂em to zrozumie膰, ale

mog艂em tylko zgadywa膰. Mo偶e by艂a zm臋czona.

- Cullenowie nikogo nie lubi膮 鈥 zapewni艂a j膮 Jessica 鈥 zreszt膮 trudno, 偶eby

lubili, skoro na nikogo nie zwracaj膮 uwagi. - Nigdy nie zwracaj膮. Jej my艣li pe艂ne

by艂y uskar偶ania si臋 na ten fakt - On nadal si臋 na ciebie gapi.

- A ty na niego. Przesta艅.- powiedzia艂a niespokojnie, podnosz膮c g艂ow臋 by

mie膰 pewno艣膰, 偶e j膮 pos艂ucha艂a.

Jessika zachichota艂a, ale spe艂ni艂a jej pro艣b臋.

Dziewczyna nie podnios艂a wzroku znad swojego stolika przez reszt臋

godziny. Pomy艣la艂em 鈥 oczywi艣cie nie by艂em pewien 鈥 偶e zrobi艂a to celowo.

Jednak wygl膮da艂a jakby chcia艂a na mnie spojrze膰. Jej cia艂o mog艂o przesun膮膰 si臋

nieco w moj膮 stron臋, jej broda mog艂a lekko przechyli膰 si臋 ku mnie, a potem

zn贸w mog艂a odsun膮膰 si臋, wzi膮膰 g艂臋boki wdech i zn贸w spojrze膰 si臋 na swojego

rozm贸wc臋.

Zignorowa艂em na jaki艣 czas my艣li reszty ludzi wok贸艂 dziewczyny, jakby

na moment znikn臋li. Mike Newton planowa艂 urz膮dzi膰 bitw臋 na 艣nie偶ki zaraz po

szkole, nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e 艣nieg dawno zamieni艂 si臋 w papk臋. D藕wi臋k

spadaj膮cych, mi臋kkich p艂atk贸w 艣niegu, zamieni艂 si臋 przecie偶 w g艂o艣ny d藕wi臋k

spadaj膮cego deszczu. Czy naprawd臋 nie us艂ysza艂 tej r贸偶nicy? Wydawa艂a si臋

dosy膰 g艂o艣na.

Kiedy czas lunchu dobieg艂 ko艅ca, zosta艂em na swoim miejscu. Ludzie

wychodzili na zewn膮trz, a ja pr贸bowa艂em rozr贸偶ni膰 jej kroki od innych, jak

gdyby mia艂o w nich by膰 co艣 wa偶nego, nadzwyczajnego. Co za g艂upota.

Moja rodzina r贸wnie偶 pozosta艂a na swoich miejscach. Czekali, a偶 co艣

zrobi臋.

Czy mog艂em tak p贸j艣膰 do klasy, usi膮艣膰 obok niej, gdzie mog艂em dok艂adnie

czu膰 zapach jej krwi i czu膰 ciep艂o jej t臋tna unosz膮cego si臋 w powietrzu na mojej

sk贸rze? Czy by艂em wystarczaj膮co silny? Czy to nie za du偶o jak na dzisiaj?

- My艣l臋... 偶e b臋dzie w porz膮dku. - powiedzia艂a Alice, wahaj膮c si臋 鈥 Tw贸j

umys艂 jest zdecydowany. My艣l臋, 偶e dasz sobie rad臋 przez t臋 godzin臋.

Alice dobrze wiedzia艂a jak szybko m贸j umys艂 mo偶e zmieni膰 zdanie.

- Dlaczego si臋 upierasz, Edwardzie? - spyta艂 Jasper. Raczej nie wydawa艂 si臋

zadowolony z siebie, bo to ja by艂em teraz tym s艂abym, ale s艂ysza艂em, 偶e poczu艂

si臋 lepiej - Id藕 do domu. Wszystko na spokojnie.

- Czemu robicie z tego wielkie halo? - sprzeciwi艂 si臋 Emmett 鈥 Zabije j膮,

czy te偶 nie. M贸g艂by da膰 sobie z ni膮 spok贸j.

- Nie chc臋 si臋 znowu przeprowadza膰 鈥 zacz臋艂a Rosalie 鈥 Nie chc臋 znowu

zaczyna膰 wszystkiego od nowa. Ju偶 prawie ko艅czymy liceum, Emmett. Nareszcie.

Czu艂em si臋 rozdarty. Chcia艂em tak bardzo, bardzo stawi膰 czo艂o temu

wszystkiemu, zamiast znowu ucieka膰. Ale r贸wnie偶 nie chcia艂em si臋 naciska膰 za

mocno. W zesz艂ym tygodniu Jasper nie polowa艂 d艂ugo; czy w艂a艣nie to by艂o

przyczyn膮 b艂臋du?

Nie chcia艂em by moja rodzina zn贸w si臋 przenosi艂a. Raczej nie byliby mi

wdzi臋czni za to.

Ale ja naprawd臋 chcia艂em p贸j艣膰 na t臋 lekcj臋 biologii. I wtedy zda艂em sobie

spraw臋, 偶e chc臋 ponownie zobaczy膰 jej twarz.

To w艂a艣nie to sprawi艂o, 偶e zdecydowa艂em si臋 p贸j艣膰 na lekcj臋. Moja

ciekawo艣膰. By艂em na siebie z艂y. Czy nie obiecywa艂em sobie, 偶e nie pozwol臋 by

cisza w umy艣le dziewczyny przesadnie mnie zainteresowa艂a? No i prosz臋

bardzo, by艂em teraz zanadto ni膮 zainteresowany.

Chcia艂em wiedzie膰, o czym my艣la艂a. Jej umys艂 mo偶e by艂 zamkni臋ty, ale jej

oczy m贸wi艂y wszystko. Mo偶liwe, 偶e m贸g艂bym odczyta膰 co艣 z jej oczu.

- Nie, Rose. Ja naprawd臋 my艣l臋, 偶e wszystko b臋dzie w porz膮dku. -

powiedzia艂a Alice 鈥 Raczej...nic si臋 nie zmieni. Jestem tego pewna na

dziewi臋膰dziesi膮t trzy procent, na pewno nic mu si臋 nie stanie, jak p贸jdzie do

klasy - spojrza艂a na mnie dociekliwie, zastanawiaj膮c si臋, co si臋 zmieni艂o w moich

my艣lach, bo jej wizja sta艂a si臋 bardziej wyra藕na.

Czy moja ciekawo艣膰 b臋dzie na tyle silna, by utrzyma膰 Bell臋 Swan przy

偶yciu?

Emmett mia艂 racj臋 - czy nie mog艂em sobie po prostu odpu艣ci膰? Zmierz臋 si臋

z czyhaj膮c膮 na mnie pokus膮.

- Id臋 do klasy - powiedzia艂em, odsuwaj膮c si臋 od sto艂u. Odwr贸ci艂em si臋 i

odszed艂em od nich, nie patrz膮c do ty艂u. Mog艂em us艂ysze膰, zamartwiaj膮c膮 si臋

Alice, dezaprobat臋 Jaspera, aprobat臋 Emmeta i irytacj臋 Rosalie ci膮gn膮c膮 si臋 za

mn膮.

Wzi膮艂em ostatni wdech przed drzwiami klasy i zatrzyma艂em go w p艂ucach

wchodz膮c do ma艂ego, ciep艂ego pomieszczenia. Nie sp贸藕ni艂em si臋. Pan Banner

zaj臋ty by艂 dzisiejszym zadaniem. Dziewczyna siedzia艂a przy moim - przy

naszym biurku, ze spuszczon膮 g艂ow膮, bazgrol膮c co艣 po ok艂adce zeszytu.

Spojrza艂em na jej szkic. Zbli偶y艂em si臋 do niej, zainteresowany tym tak

trywialnym wytworem jej wyobra藕ni, jednak rysunek nic nie przedstawia艂.

Zwyk艂e bazgro艂y. Musia艂a nie skupia膰 si臋 nad rysunkiem, a intensywnie o

czym艣 rozmy艣la膰. Odsun膮艂em swoje krzes艂o, pozwalaj膮c, by wyda艂o d藕wi臋ki

ocieraj膮c si臋 o linoleum, ludzie zawsze czuli si臋 pewniej s艂ysz膮c czyje艣

przybycie.

Wiedzia艂em, 偶e mnie us艂ysza艂a, nie spojrza艂a w g贸r臋, ale jej r臋ka lekko

zjecha艂a z toru malowanych przez ni膮 k贸艂.

Dlaczego nie spojrza艂a si臋 w moj膮 stron臋? By膰 mo偶e by艂a przestraszona.

Musia艂em sprawi膰, aby tym razem odesz艂a w innym humorze. By my艣la艂a, 偶e

sama wymy艣li艂a sobie moj膮 wcze艣niejsz膮 z艂o艣膰.

- Hej - powiedzia艂em cichym g艂osem, kt贸rego u偶ywa艂em zazwyczaj przy

ludziach, 偶eby czuli si臋 bardziej komfortowo, u艣miechaj膮c si臋 przy tym

formalnie, tak, by zas艂oni膰 moje z臋by.

Podnios艂a g艂ow臋, jej du偶e, br膮zowe oczy zap艂on臋艂y 鈥 zdezorientowane 鈥

pe艂ne niemych pyta艅. Te same odczucia, kt贸re widzia艂em w mojej wizji przez

ostatni tydzie艅.

Spogl膮da艂em si臋 w te osobliwe, g艂臋bokie br膮zowe oczy. Zauwa偶y艂em, 偶e

nienawi艣膰 鈥 nienawi艣膰, z kt贸r膮 wyobra偶a艂em sobie t臋 dziewczyn臋, kt贸ra

zas艂ugiwa艂a na to by 偶y膰 - ulotni艂a si臋. Gdy nie oddycha艂em, nie czu艂em jej

woni, trudno mi by艂o uwierzy膰, 偶e kto艣 tak delikatny, m贸g艂 kiedykolwiek

do艣wiadczy膰 czyjej艣 nienawi艣ci.

Jej policzki zaczerwieni艂y si臋, nic nie odpowiedzia艂a.

Wci膮偶 przypatrywa艂em si臋 jej oczom, zatopionych w otch艂ani pyta艅,

pr贸buj膮c ignorowa膰 jej narastaj膮cy, apetyczny wygl膮d. Mia艂em wystarczaj膮co

du偶o powietrza, by porozmawia膰 z ni膮 przez d艂u偶szy czas, nie oddychaj膮c.

- Nazywam si臋 Edward Cullen. - powiedzia艂em, wiedz膮c doskonale, 偶e na

pewno to wie. Ale to by艂 najlepszy spos贸b na rozpocz臋cie rozmowy. - Nie

mia艂em okazji przedstawi膰 si臋 w zesz艂ym tygodniu. Ty musisz by膰 Bell膮 Swan.

Wydawa艂a si臋 zdezorientowana 鈥 znowu pojawi艂a si臋 ta zmarszczka

pomi臋dzy jej oczyma. Aby mog艂a mi odpowiedzie膰 musia艂a zastanowi膰 si臋 o p贸艂

sekundy d艂u偶ej, ni偶 powinna.

- Sk膮d wiesz jak mam na imi臋? - wymamrota艂a z trudem. Musia艂em j膮

naprawd臋 wystraszy膰. Poczu艂em si臋 okropnie, by艂a przecie偶 taka bezbronna.

Za艣mia艂em si臋 lekko 鈥 by艂 to d藕wi臋k, kt贸ry wprawia艂 ludzi w b艂ogostan. Zn贸w

stara艂em si臋 ukry膰 moje z臋by.

- Ach, s膮dz臋, 偶e wszyscy tu wiedz膮 jak masz na imi臋. - Na pewno zdawa艂a

sobie z tego spraw臋, 偶e jest w centrum zainteresowania w tym nudnym mie艣cie. -

Ca艂e miasteczko 偶y艂o twoim przyjazdem.

Skrzywi艂a si臋, jakby by艂a to jaka艣 wyj膮tkowo niemi艂a informacja. Wydaje

mi si臋, 偶e przez to, 偶e by艂a nie 艣mia艂a, bycie w centrum uwagi by艂o dla niej

czym艣 nie przyjemnym. Zazwyczaj wi臋kszo艣膰 ludzi my艣la艂o odwrotnie.

- Nie o to mi chodzi艂o - odpowiedzia艂a 鈥 Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e powiniene艣

powiedzie膰 鈥濨ella鈥?

- Wolisz Isabell臋? - zapyta艂em, zak艂opotany, tym, 偶e nie wiedzia艂em do

czego zmierza. Nie rozumia艂em jej. Oczywi艣cie, ju偶 wiele razy tego pierwszego

dnia jasno dawa艂a mi do zrozumienia swoje preferencje. Czy wszyscy ludzie byli

tak niezrozumiali, gdy owijali w bawe艂n臋 rzeczy kt贸re mieli do powiedzenia?

- Nie, Bell臋. - powiedzia艂a, obracaj膮c lekko g艂ow臋 w jedn膮 stron臋. Jej wyraz

twarzy 鈥 je艣li dobrze odczyta艂em 鈥 wyra偶a艂 co艣 pomi臋dzy zawstydzeniem a

zak艂opotaniem 鈥 Ale my艣la艂am, 偶e Charlie, to znaczy m贸j tata, nazywa mnie za

moimi plecami Isabell膮. Nikt inny w szkole nie u偶y艂 tego zdrobnienia, witaj膮c

si臋 ze mn膮 - zaczerwieni艂a si臋.

- Ach, tak 鈥 powiedzia艂em nieprzekonuj膮co, i szybko odwr贸ci艂em g艂ow臋.

W艂a艣nie zrozumia艂em, o co chodzi艂o w jej pytaniu: pope艂ni艂em b艂膮d. Gdybym

nie pods艂uchiwa艂 wszystkich dooko艂a tego pierwszego dnia, zwr贸ci艂bym si臋 do

niej pe艂nym imieniem, tak jak reszta. Dostrzeg艂a t膮 r贸偶nic臋.

Poczu艂em uk艂ucie niepokoju. Bardzo szybko zauwa偶y艂a moj膮 pomy艂k臋.

Ca艂kiem przebieg艂a, jak na osob臋, kt贸ra powinna ba膰 si臋 mojej blisko艣ci.

Ale mia艂em powa偶niejsze sprawy na g艂owie, ni偶 zamartwianie si臋, jakich

nabra艂a podejrze艅 w stosunku do mnie.

Nie mia艂em ju偶 powietrza w p艂ucach. Je艣li b臋d臋 musia艂 jeszcze raz do niej

przem贸wi膰, musia艂bym wpierw nabra膰 powietrza. By艂oby trudno unika膰

rozmowy. Na nieszcz臋艣cie dla niej, siedz膮c ze mn膮 w 艂awce, stawa艂a si臋 moj膮

partnerk膮 na lekcji, a akurat dzisiaj musieli艣my razem pracowa膰. Wydawa艂o by

si臋 to niegrzeczne 鈥 niezrozumiale nieuprzejmie 鈥 z mojej strony, ignorowanie j膮

w czasie dzisiejszych zaj臋膰. Nabra艂aby tylko podejrze艅, przerazi艂aby.

Odsun膮艂em si臋 najdalej, jak tylko mog艂em bez przesuwania krzes艂a,

odwracaj膮c g艂ow臋 w drug膮 stron臋. Napi膮艂em si臋, wstrzymuj膮c mi臋艣nie na swoich

miejscach, i zaci膮gn膮艂em jeden wielki wdech, rozci膮gaj膮cy si臋 w moich p艂ucach.

Ahh!

Prawdziwie bolesne. Nawet nie czuj膮c jej zapachu, mog艂em posmakowa膰

j膮 na ko艅cu mojego j臋zyka. Moje gard艂o znalaz艂o si臋 zn贸w w p艂omieniach,

mia艂em nieprzepart膮 ochot臋 ugry藕膰 j膮 tak samo, jak za pierwszym razem, gdy w

zesz艂ym tygodniu poczu艂em jej wo艅..

Zacisn膮艂em z臋by i stara艂em si臋 uspokoi膰.

- Do dzie艂a, - zakomenderowa艂 pan Banner.

Zebra艂em ka偶d膮 cz臋艣膰 mojej samokontroli, jak膮 pozyska艂em podczas

siedemdziesi臋ciu latach ci臋偶kiej pracy, by obr贸ci膰 si臋 do dziewczyny, patrz膮cej

w blat sto艂u i u艣miechn膮膰 si臋.

- Panie przodem, partnerko? - zaoferowa艂em.

Popatrzy艂a na mnie, a jej twarz poblad艂a, szeroko otworzy艂a oczy. Co艣 nie

tak ze mn膮? Przestraszy艂a si臋 mnie? Nie odpowiedzia艂a.

- Albo mo偶e ja zaczn臋, je艣li nie masz nic przeciwko 鈥 powiedzia艂em cicho.

- Ju偶 si臋 bior臋 do roboty 鈥 powiedzia艂a rumieni膮c si臋.

Gapi艂em si臋 na sprz臋t na stole, poobijany mikroskop, pude艂ko z

preparatami, zamiast obserwowa膰 krew kr膮偶膮c膮 pod jej przejrzyst膮 sk贸r膮.

Wzi膮艂em kolejny oddech przez z臋by i skrzywi艂em si臋 kiedy jej smak zmieni艂

moje gard艂o w p艂on膮c膮 pochodni臋.

- To profaza 鈥 powiedzia艂a po szybkim rozeznaniu. Zacz臋艂a zdejmowa膰

szkie艂ko mimo, 偶e ledwie zerkn臋艂a przez okular.

- Pozwolisz, 偶e zajrz臋? 鈥 Instynktownie 鈥 bezmy艣lnie, jak bym nale偶a艂 do

jej rasy 鈥 by j膮 powstrzyma膰, po艂o偶y艂em swoj膮 d艂o艅 na jej. Przez sekund臋, ciep艂o

jej r臋ki poparzy艂o mnie. Cieplejsze ni偶 zwyk艂e 36,6 stopni 鈥 jakby porazi艂a mnie

pr膮dem. Uderzenie przesz艂o przez moj膮 r臋k臋 i w g贸r臋 przez rami臋. Odskoczy艂a i

cofn臋艂a swoj膮 s艂o艅 spod mojej.

- Przepraszam 鈥 wymamrota艂em przez zaci艣ni臋te z臋by. Potrzebuj膮c miejsca

gdzie m贸g艂bym spojrze膰, si臋gn膮艂em po mikroskop i zerkn膮艂em przez okular.

Mia艂a racj臋.

- Profaza 鈥 zgodzi艂em si臋.

By艂em za bardzo zaniepokojony, by spojrze膰 na ni膮. Oddychaj膮c najciszej,

jak tylko mog艂em przez zaci艣ni臋te z臋by, staraj膮c si臋 zignorowa膰 pal膮ce

pragnienie, skoncentrowa艂em si臋 na prostej czynno艣ci, napisaniu s艂owa w

odpowiedniej rubryce arkusza, a p贸藕niej zmieniaj膮c szkie艂ko z pr贸bk膮 na

nast臋pne.

O czym my艣la艂a? Co poczu艂a gdy dotkn膮艂em jej d艂oni? Moja sk贸ra musia艂a

by膰 odpychaj膮co lodowata. Nie wiedzia艂em, by艂a taka cicha.

Spojrza艂em na pr贸bk臋.

- Anafaza 鈥 mrukn膮艂em pod nosem, wype艂niaj膮c kolejn膮 rubryk臋.

- Pozwolisz? - zapyta艂a.

Spojrza艂em na ni膮, zaskoczony, widz膮c, 偶e czeka艂a, oczekuj膮c z jedn膮 r臋k膮

wyci膮gni臋t膮 do mikroskopu. Nie wygl膮da艂a na wystraszon膮. Czy naprawd臋

my艣la艂a, 偶e m贸g艂bym si臋 pomyli膰?

Raczej nie, ale u艣miechn膮艂em si臋 do niej, kiedy przysun膮艂em mikroskop w

jej stron臋.

Spojrza艂a w okular z podnieceniem, kt贸re szybko zgas艂o. K膮ciki jej ust

opad艂y na d贸艂.

- Preparat numer trzy? - spyta艂a, nie patrz膮c znad mikroskopu, tylko

wyci膮gaj膮c r臋k臋. Poda艂em jej nast臋pny preparat do r臋ki, tym razem staraj膮c si臋

nie dotkn膮艂 jej sk贸ry. Siedzenie przy niej to jak siedzenie przy gor膮cej lampie.

Mog艂em poczu膰 na sobie delikatnie jej ciep艂o.

Ledwo zerkn臋艂a na preparat.

- Interfaza 鈥 powiedzia艂a nonszalancko 鈥 prawdopodobnie staraj膮c si臋 zbyt

mocno, by tak to zabrzmia艂o 鈥 i odsun臋艂a mikroskop w moj膮 stron臋.

Nie si臋gn臋艂a po arkusz by zapisa膰, tylko poczeka艂a, a偶 ja to zrobi臋. Sprawdzi艂em

znowu mia艂a racj臋.

I tak sko艅czyli艣my, m贸wi膮c tylko jedno s艂owo w tym czasie i nigdy nie

patrz膮c sobie w oczy. Tylko my zrobili艣my to zadanie do ko艅ca- podczas gdy

reszta klasy rozmy艣la艂a nad odpowiedziami. Mike Newton zdawa艂 si臋 by膰

zdekoncentrowany 鈥 stara艂 si臋 nas obserwowa膰, mnie i Bell臋.

Chcia艂bym by wr贸ci艂 tam sk膮d przyszed艂, pomy艣la艂 Mike, musztruj膮c mnie

wzrokiem. Hmm, interesuj膮ce. Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e ch艂opak

emanuj膮cy tak膮 z艂o艣ci膮 b臋dzie podobny do mnie. Jak si臋 zdawa艂o, by艂o to nowe

wydarzenie r贸wnie, jak przyjazd dziewczyny. Jeszcze bardziej interesuj膮ce, by艂o

odkrycie 鈥 ku mojemu zaskoczeniu- 偶e uczucie by艂o odwzajemnione.

Jeszcze raz spojrza艂em na dziewczyn臋, zdezorientowany zasi臋giem zam臋tu

i wstrz膮su jakie, wywo艂a艂 jej zwyk艂y, niegro藕ny przyjazd, na mym 偶yciu.

To nie tak, 偶e nie widzia艂em, o co chodzi Mike鈥檕wi. W艂a艣ciwie by艂a

艂adna...w jaki艣 niezwyk艂y spos贸b. Wi臋cej ni偶 pi臋kna, jej twarz by艂a interesuj膮ca.

Nie tak symetryczna 鈥 jej w膮ski podbr贸dek z szerokimi ko艣膰mi

policzkowymi; ekstremalnie kolorowe 鈥 jak 艣wiat艂o i ciemno艣膰 jej cera i w艂osy

kontrastowa艂y ze sob膮, a te jej oczy, pe艂ne milcz膮cych sekret贸w.

Oczy, kt贸re niespodziewanie wpi艂y si臋 w moje.

Ja r贸wnie偶 gapi艂em si臋 na ni膮, pr贸buj膮c odgadn膮膰 chod藕 jeden z jej

sekret贸w.

- Nosisz szk艂a kontaktowe? - spyta艂a bez zastanowienia.

Co za g艂upie pytanie.

- Nie - niemal si臋 u艣miechn膮艂em, s艂ysz膮c t臋 hipotez臋.

- Ach 鈥 zmiesza艂a si臋 鈥 Wydawa艂o mi si臋, 偶e mia艂e艣 jakie艣 takie inne oczy.

Zn贸w poczu艂em ch艂贸d, i zda艂em sobie spraw臋, 偶e nie tylko ja usi艂owa艂em

myszkowa膰, by pozna膰 czyj艣 sekret.

Wzruszy艂em ramionami i zwr贸ci艂em swoje oczy na nauczyciela.

Oczywi艣cie moje oczy zmieni艂y si臋 od czasu kiedy ostatni raz si臋 w nie patrzy艂a.

Musia艂em si臋 na dzisiaj przygotowa膰. Sp臋dzi艂em ca艂y weekend poluj膮c by

zaspokoi膰 moje pragnienie. Nasyci艂em si臋 krwi膮 zwierz膮t, nie 偶eby zrobi艂o to

jak膮艣 r贸偶nic臋 w zapachu unosz膮cego si臋 w powietrzu wok贸艂 niej. Kiedy

wcze艣niej si臋 na ni膮 patrzy艂em moje oczy by艂y czarne z pragnienia. Teraz, w

moim ciele p艂yn臋艂a krew, wi臋c oczy sta艂y si臋 z艂ociste. Lekko bursztynowe od

przesadnej pr贸by ugaszenia pragnienia.

Nast臋pne potkni臋cie. Gdybym wiedzia艂, co mia艂a na my艣li przez to

pytanie, po prostu odpowiedzia艂bym jej 鈥瀟ak鈥.

Siedz臋 mi臋dzy lud藕mi w tej szkole od dw贸ch lat, a ona jako pierwsza

zauwa偶y艂a zmian臋 koloru moich oczu. Inni zachwyceni nadludzkim pi臋knem

mojej rodziny, zawsze odwracali wzrok gdy spojrzeli艣my si臋 w ich stron臋.

Sp艂oszeni, zapominali szczeg贸艂y naszego spotkania, instynktownie wypieraj膮c je

z pami臋ci. Ignorancja by艂a rozkosz膮 dla ludzkiego umys艂u.

Dlaczego akurat ona musia艂a widzie膰 wi臋cej ni偶 pozostali?

Pan Banner podszed艂 do naszego sto艂u. Wdzi臋czny, nabra艂em powietrza,

kt贸re ze sob膮 przyni贸s艂, tak by nie pomiesza艂 si臋 jeszcze z jej woni膮.

- Nie pomy艣la艂e艣, Edwardzie, 偶e by艂oby grzecznie da膰 szans臋 Isabelli? -

spyta艂, patrz膮c na nasze odpowiedzi.

- Belli - Poprawi艂em go odruchowo. - Sama zidentyfikowa艂a trzy na pi臋膰.

My艣li pana Banner'a by艂y sceptyczne, kiedy zwr贸ci艂 si臋 do dziewczyny

- Przerabia艂a艣 to ju偶 wcze艣niej?

Obserwowa艂em j膮, zaabsorbowany, kiedy u艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o.

- Nie z kom贸rkami cebuli.

- Na blastuli siei? - zasugerowa艂.

- Tak.

Zaskoczy艂a go tym. Dzisiejsze zaj臋cia zaczerpn膮艂 z poziomu dla bardziej

zaawansowanych. Pokiwa艂 g艂ow膮.

- W Phoenix chodzi艂a艣 na biologi臋 dla zaawansowanych?

- Tak

Wi臋c by艂a w zaawansowanej grupie, inteligentna jak na cz艂owieka. Nie

zaskoczy艂o mnie to.

- C贸偶 鈥 powiedzia艂 Pan Banner, 艣ci膮gaj膮c swe usta 鈥 W takim razie dobrze

si臋 z艂o偶y艂o, 偶e siedzicie razem. - odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 dalej mamrocz膮c. -

Przynajmniej reszta dzieciak贸w b臋dzie mog艂a si臋 od nich czego艣 nauczy膰. Raczej

tego nie us艂ysza艂a. Znowu zacz臋艂a gryzmoli膰 po ok艂adce zeszytu.

Pope艂ni艂em dwa b艂臋dy w nie ca艂e p贸艂 godziny. N臋dzne przedstawienie

samego siebie. W dodatku nie wiedzia艂em, co o mnie my艣la艂a 鈥 jak bardzo si臋

mnie ba艂a, jak bardzo mnie podejrzewa艂a? - wiedzia艂em, 偶e musz臋 si臋 bardziej

postara膰, by zmieni艂a o mnie zdanie. Sprawi膰 by jej wspomnienia z naszego

pierwszego spotkania wyparowa艂y.

- Szkoda, 偶e ze 艣niegu nic nie zosta艂o, prawda? - powiedzia艂em,

pods艂uchuj膮c rozmow臋 paru uczni贸w. Nudny, standardowy temat do rozmowy.

Pogoda 鈥 zawsze si臋 sprawdza.

Popatrzy艂a na mnie z oczywistym pow膮tpiewaniem 鈥 nienormalna reakcja

na moje jak偶e normalne s艂owa.

- Ja tam si臋 ciesz臋 鈥 powiedzia艂a, zaskakuj膮c mnie.

Stara艂em si臋 skierowa膰 rozmow臋 na w艂a艣ciw膮 艣cie偶k臋. Pochodzi艂a z

bardziej s艂onecznego i cieplejszego miejsca 鈥 jej sk贸ra zdawa艂a si臋 jako艣 to

odzwierciedla膰, mimo jej bladej karnacji 鈥 wida膰 zimno sprawia艂o, 偶e musia艂a

czu膰 si臋 nieswojo. Tak samo, jak m贸j zimny dotyk.

- Nie lubisz zimna 鈥 zgad艂em.

- Ani wilgoci. - zgodzi艂a si臋

- Musisz si臋 tu m臋czy膰. - Wi臋c mo偶e nie powinna艣 tu przyje偶d偶a膰. Chcia艂em

doda膰. Mo偶e powinna艣 wr贸ci膰 tam sk膮d przyby艂a艣.

Nie by艂em pewien, czy tego w艂a艣nie chcia艂em. Ju偶 zawsze pami臋ta艂bym

zapach jej krwi 鈥 nie mia艂em pewno艣ci, czy nie pojecha艂bym j膮 艣ledzi膰. Poza tym

gdyby wyjecha艂a, do ko艅ca 偶ycia pami臋ta艂aby moje dziwne zachowanie.

Nieprzerwan膮, dokuczliw膮 uk艂adank臋.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - powiedzia艂a niskim g艂osem, moja z艂o艣膰

ulotni艂a si臋 na moment.

Jej odpowiedzi zawsze by艂y takie zaskakuj膮ce. Sprawia艂y, 偶e chcia艂em

zada膰 jej kolejne pytania.

- To dlaczego tu przyjecha艂a艣? - upomnia艂em j膮, zdaj膮c sobie szybko

spraw臋 z tego, 偶e m贸j g艂os zabrzmia艂 zbyt oskar偶ycielsko, a nie swobodny jak na

normalna rozmow臋. Pytanie to zabrzmia艂o niegrzecznie.

- To troch臋 skomplikowane.

Zamkn臋艂a swoje wielkie oczy i pozostawi艂a je tak, a ja prawie, nie

wybuch艂em z zaciekawienia, moja ciekawo艣膰 p艂on臋艂a jak pragnienie 艣ciskaj膮ce

gard艂o. W艂a艣ciwie, zorientowa艂em si臋, 偶e sz艂o mi znacznie lepiej z oddychaniem,

agonia przesz艂a w za偶y艂o艣膰.

- Chyba si臋 nie pogubi臋 鈥 naciska艂em. By膰 mo偶e moja prosta grzeczno艣膰,

podtrzyma j膮 w odpowiadaniu na moje coraz to nowe pytania.

Spu艣ci艂a sw贸j wzrok na d艂onie. Zrobi艂em si臋 niecierpliwy. Chcia艂em

po艂o偶y膰 moje d艂onie na jej policzku i przechyli膰 jej g艂ow臋 w moja stron臋, bym

m贸g艂 spojrze膰 w jej oczy. Ale by艂oby to g艂upie 鈥 niebezpieczne 鈥 by jeszcze raz

dotkn膮膰 jej sk贸ry.

Nagle spojrza艂a na mnie. Poczu艂em ulg臋, s艂odycz w nieszcz臋艣ciu, mog膮c

jeszcze raz dostrzec emocje w jej oczach. M贸wi艂a w po艣piechu, przynaglaj膮c

s艂owa.

- Moja mama ponownie wysz艂a za m膮偶.

To by艂o wystarczaj膮co ludzkie, proste do zrozumienia. Przez jej czyste

oczy przelecia艂 smutek. Zmarszczy艂a brwi i znowu pojawi艂a si臋 lekka

zmarszczka.

- To akurat nie jest zbyt skomplikowane 鈥 powiedzia艂em. W moim g艂osie

niespodziewanie s艂ycha膰 by艂o przyjazny ton. Jej smutek wzbudzi艂 we mnie

dziwn膮 bezradno艣膰, gdybym m贸g艂 znale藕膰 co艣 co sprawi艂oby, by poczu艂a si臋

lepiej. Dziwny impuls 鈥 Kiedy dok艂adnie?

- We wrze艣niu 鈥 wydusi艂a ci臋偶ko, wzdychaj膮c. Wstrzyma艂em powietrze,

kiedy jej ciep艂y oddech musn膮艂 moj膮 twarz.

- A ty nie przepadasz za ojczymem? - zasugerowa艂em, licz膮c na wi臋cej

informacji.

- Nie, jest w porz膮dku. - powiedzia艂a, poprawiaj膮c moje przypuszczenia.

K膮ciki jej pe艂nych ust unios艂y si臋 w delikatnym u艣miechu. - Mo偶e troch臋 za

m艂ody, ale mi艂y.

Nie pasowa艂o to do reszty scenariusza, kt贸rego u艂o偶y艂em sobie w g艂owie.

- Dlaczego nadal z nimi nie mieszkasz? - spyta艂em, m贸j g艂os by艂

ciekawski. Zabrzmia艂o to jak bym by艂 w艣cibski. Wprawdzie, taki w艂a艣nie

by艂em.

- Phil, du偶o podr贸偶uje. Jest zawodowym baseballist膮 鈥 jej u艣miech sta艂 si臋

teraz bardziej widoczny, wyb贸r jego kariery rozbawi艂 j膮.

Te偶 si臋 u艣miechn膮艂em, nie narzucaj膮c si臋 zbytnio. Chcia艂em, by czu艂a si臋

swobodnie. Jej u艣miech sprawi艂, 偶e r贸wnie偶 chcia艂em go odwzajemni膰 鈥

wtajemniczy膰 j膮 w m贸j sekret.

- Czy istnieje mo偶liwo艣膰, 偶e znam jego nazwisko? - przewertowa艂em

szybko list臋 profesjonalnych baseballist贸w, zastanawiaj膮c si臋, kt贸ry z nich by艂

tym Philem.

Raczej nie. Nie jest specjalnie jaki艣 dobry. - kolejny u艣miech - Nigdy nie

trafi艂 do pierwszej ligi. Cz臋sto si臋 przeprowadza.

Lista w mojej g艂owie szybko run臋艂a, a wtedy u艂o偶y艂em tabel臋 mo偶liwo艣ci

w mniej ni偶 sekund臋. W tym samym czasie, stworzy艂em sobie nowy scenariusz.

- I matka przys艂a艂a ci臋 tutaj, 偶eby m贸c z nim je藕dzi膰? - powiedzia艂em.

Hipotezy wyci膮ga艂y z niej jak wida膰 wi臋cej informacji ni偶 zadawane pytania.

Zn贸w podzia艂a艂o. Wysun臋艂a brod臋 do przodu, a jej wyraz twarzy sta艂 si臋 uparty.

- Nikt mnie nie przys艂a艂- powiedzia艂a, a jej g艂os sta艂 si臋 surowszy. Moja

hipoteza zasmuci艂a j膮 troch臋, sam nie wiedz膮c jak. - Sama si臋 przys艂a艂am.

Nie mog艂em zrozumie膰 znaczenia, b膮d藕 藕r贸d艂a jej rozgoryczenia. By艂em

ca艂kowicie zagubiony.

Podda艂em si臋. Nie rozumia艂em jej. Nie zachowywa艂a si臋 jak inni ludzie.

Mo偶e cisza w jej umy艣le, czy zapach nie by艂y jej jedynymi niezwyk艂ymi

rzeczami.

- Nie rozumiem 鈥 przyzna艂em z niech臋ci膮.

Westchn臋艂a i popatrzy艂a mi w oczy d艂u偶ej ni偶 kt贸rykolwiek z ludzi by艂

wstanie wytrzyma膰.

- Z pocz膮tku zostawa艂a ze mn膮, ale t臋skni艂a. - wyja艣ni艂a powoli, a jej g艂os z

ka偶dym s艂owem stawa艂 si臋 smutniejszy. - By艂o jej ci臋偶ko. Postanowi艂am, 偶e

b臋dzie lepiej, je艣li nareszcie sp臋dz臋 troch臋 czasu z Charliem.

Jej ma艂a zmarszczka pomi臋dzy brwiami, pog艂臋bi艂a si臋.

- Ale teraz to tobie jest ci臋偶ko 鈥 wymamrota艂em. Najwyra藕niej nie mog艂em

przesta膰 wypowiada膰 na g艂os moje hipotezy, maj膮c nadziej臋 nauczy膰 si臋 czego艣

przez jej reakcje. Tym razem jednak, nie wydawa艂o si臋 to dalekie od celu.

- No to co? - spyta艂a, jakby nie by艂 to pow贸d do zmartwie艅.

Wci膮偶 wpatrywa艂em si臋 w jej oczy, czuj膮c, 偶e wreszcie naprawd臋

dostrzeg艂em jej dusz臋. Dostrzeg艂em to w tych trzech s艂owach, gdy ukaza艂a mi

list臋 swoich priorytet贸w. W przeciwie艅stwie do wi臋kszo艣ci ludzi, jej potrzeby

by艂y na ko艅cu listy.

By艂a bezinteresowna.

Zauwa偶y艂em, 偶e tajemnica jej postawy skryta w milcz膮cym umy艣le, nagle

zacz臋艂a si臋 wy艂ania膰.

- To chyba nie fair 鈥 wzruszy艂em ramionami, staraj膮c si臋 wygl膮da膰

zwyczajnie, staraj膮c zamaskowa膰 narastaj膮c膮 ciekawo艣膰.

Za艣mia艂a si臋 gorzko.

- Nikt ci臋 jeszcze nie u艣wiadomi艂? Takie jest 偶ycie.

R贸wnie偶 chcia艂em za艣mia膰 si臋 gorzko, s艂ysz膮c jej s艂owa. Wiedzia艂em co

nieco o tym, 偶e 偶ycie nie jest fair. - Chyba co艣 obi艂o mi si臋 o uszy.

Odwr贸ci艂a si臋, zn贸w czuj膮c si臋 zmieszan膮. Jej oczy pow臋drowa艂y gdzie艣,

lecz potem zn贸w zwr贸ci艂a je na mnie.

- 呕ycie nie jest fair i tyle. - podsumowa艂a.

Nie zamierza艂em jeszcze ko艅czy膰 tej rozmowy. Dr臋czy艂a mnie zmarszczka

pomi臋dzy jej brwiami, jaka pozosta艂a po smutku. Chcia艂em wyg艂adzi膰 j膮 moimi

palcami. Ale oczywi艣cie nie mog艂em jej dotkn膮膰. By艂o to niebezpieczne z

r贸偶nych powod贸w.

- Robisz dobr膮 min臋 do z艂ej gry. - powiedzia艂em powoli, zastanawiaj膮c si臋

nad nast臋pn膮 hipotez膮. - Ale za艂o偶臋 si臋, 偶e nie dajesz po sobie pozna膰, jak bardzo

tak naprawd臋 cierpisz.

Wlepi艂a wzrok w tablic臋, jej oczy zw臋zi艂y si臋, a usta wygi臋艂y w krzywym

grymasie. Nie spodoba艂o jej si臋 to, 偶e dobrze zgad艂em. Nie by艂a przeci臋tnym

cierpi臋tnikiem 鈥 nie chcia艂a afiszowa膰 si臋 swoim b贸lem.

- Czy si臋 myl臋?

Wzdrygn臋艂a si臋 lekko, ale po za tym ignoruj膮c mnie.

Sprawi艂a, 偶e si臋 u艣miechn膮艂em

Nie s膮dz臋.

- Co ci臋 to w og贸le obchodzi? - warkn臋艂a, wci膮偶 odwr贸cona.

- Dobre pytanie 鈥 odpowiedzia艂em bardziej sobie, ni偶 jej.

Jej spostrzegawczo艣膰 by艂a lepsza od mojej, widzia艂a prawdziwe sedno

sprawy, kiedy ja grz臋z艂em na skraju segreguj膮c na 艣lepo wskaz贸wki. Szczeg贸艂y

jej ludzkiego 偶ycia nie powinny mnie obchodzi膰. Nie powinienem dba膰 o to, co

mnie my艣li. Poza, ochron膮 mojej rodziny od wszelkich podejrze艅, ludzkie my艣li

nie by艂y znacz膮ce.

Nie by艂em przyzwyczajony do zmniejszonej intuicji. Za bardzo zdawa艂em

si臋 na m贸j nadzwyczajny s艂uch 鈥 jednak nie by艂em tak spostrzegawczy jak

my艣la艂em

Westchn臋艂a i wlepi艂a wzrok w tablic臋. Co艣 w jej frustracji zdawa艂o si臋 by膰

zabawne. Ca艂a sytuacja, ca艂a ta rozmowa zdawa艂a si臋 by膰 dowcipna. Nikt nie by艂

w wi臋kszym niebezpiecze艅stwie przeze mnie, ni偶 ta ma艂a dziewczyna 鈥 w

ka偶dym momencie mog艂em rozproszy膰 si臋 moim niedorzecznym

zaabsorbowaniem w czasie rozmowy i wci膮gn膮膰 powietrze, a wtedy

zaatakowa艂bym j膮, zanim zd膮偶y艂bym si臋 opanowa膰 鈥 a ona by艂a podirytowana

tym, 偶e nie mog艂em odpowiedzie膰 na jej pytanie.

- Dra偶ni臋 ci臋? - spyta艂em u艣miechaj膮c si臋, nad niedorzeczno艣ci膮 tej sytuacji

Szybko zerkn臋艂a na mnie, jej oczy zdawa艂y si臋 w pu艂apce mojego

spojrzenia.

- Nie zupe艂nie. - powiedzia艂a 鈥 Jestem raczej z艂a na siebie. Tak 艂atwo si臋

czerwieni臋. Mama zawsze powtarza, 偶e moja twarz to otwarta ksi臋ga.

Nachmurzy艂a si臋.

Patrzy艂em si臋 na ni膮 w os艂upieniu. Powodem dla, kt贸rego by艂a smutna,

by艂o bo my艣la艂a, 偶e przejrza艂em j膮 na wylot. Jakie偶 to dziwaczne. Nigdy nie

musia艂em si臋 tak wysila膰 by zrozumie膰 kogo艣, przez ca艂e moje 偶ycie 鈥 a raczej

moj膮 egzystencj臋, 偶ycie nie by艂o chyba odpowiednim s艂owem w moim

przypadku. W ko艅cu ja nie 偶y艂em.

- Wr臋cz przeciwnie 鈥 powiedzia艂em, dziwnie si臋 czuj膮c,... przezornie, jakby

kry艂o si臋 tu jakie艣 ukryte niebezpiecze艅stwo, w kt贸re w艂a艣nie mia艂em wpa艣膰.

Stoj膮c w艂a艣nie na kra艅cu. Moje przeczucie sprawi艂o, 偶e by艂em niespokojny. -

Trudno mi ci臋 przejrze膰.

- Pewnie zwykle nie masz z tym k艂opot贸w 鈥 zasugerowa艂a, nie zdaj膮c sobie

sprawy, 偶e mia艂a absolutn膮 racj臋.

- Zazwyczaj nie 鈥 zgodzi艂em si臋.

U艣miechn膮艂em si臋 do niej, ods艂aniaj膮c lekko rz膮d, 艣nie偶nobia艂ych, ostrych

z臋b贸w. G艂upie posuni臋cie, ale chcia艂em da膰 jej jako艣 do zrozumienia, 偶e jestem

niebezpieczny. Jej cia艂o by艂o teraz bli偶ej mnie, musia艂a nie艣wiadomie przysun膮膰

si臋 w czasie naszej rozmowy. Wida膰 wszystkie moje oznaki, kt贸re odstrasza艂y

reszt臋 ludzi, jej widocznie nie odpycha艂y. Dlaczego nie ucieka艂a ode mnie z

przera偶eniem? Musia艂a intuicyjnie, jak mi si臋 zdawa艂o, zauwa偶y膰 moj膮 ciemn膮

stron臋 by zda膰 sobie spraw臋 z niebezpiecze艅stwa.

Nie wiedzia艂em czy moje ostrze偶enie odnios艂o zamierzony efekt. Pan

Banner poprosi艂 klas臋 o uwag臋, a wtedy odwr贸ci艂a si臋 ode mnie. Wydawa艂o si臋,

偶e ul偶y艂o jej t膮 przerw膮, wi臋c mo偶e jednak automatycznie zrozumia艂a.

Mam nadziej臋.

Poczu艂em narastaj膮c膮 fascynacj臋, nawet kiedy pr贸bowa艂em j膮 wykorzeni膰.

Nie mog艂em wymy艣li膰, jakie mia艂a zainteresowania. Albo raczej to ona nie

dawa艂a mi doj艣膰 do celu. Pragn膮艂em porozmawia膰 z ni膮 jeszcze. Chcia艂em

wiedzie膰 wi臋cej o jej matce, jej 偶yciu przed przyjazdem tutaj, jej relacjach z

ojcem. Ale za ka偶dym razem pope艂nia艂em b艂膮d, nara偶a艂em j膮 na zb臋dne

niebezpiecze艅stwo.

Odruchowo, odrzuci艂a sw贸j kosmyk w艂os贸w w momencie kiedy

pozwoli艂em sobie na kolejny wdech. Szczeg贸lnie skoncentrowana fala jej woni,

wdar艂a si臋 w moje gard艂o.

By艂o jak za pierwszym razem 鈥 takie mocne uderzenie. Pal膮ca sucho艣膰

odurzy艂a mnie. Musia艂em jeszcze raz chwyci膰 si臋 blatu by usiedzie膰 na miejscu.

Tym razem mia艂em nieco wi臋cej samokontroli. Przynajmniej niczego nie

zniszczy艂em. Potw贸r siedz膮cy we mnie warkn膮艂, bo nie znajdowa艂 przyjemno艣ci

w moim cierpieniu. By艂 zbyt mocno zwi膮zany. Tymczasowo.

Przesta艂em oddycha膰 i odsun膮艂em si臋 od niej jak najdalej. Nie mog艂em

sobie pozwoli膰 na wyszukanie jej zainteresowa艅. Poniewa偶 im bardziej si臋 ni膮

interesowa艂em, tym wi臋ksze by艂o prawdopodobie艅stwo, 偶e m贸g艂bym j膮 zabi膰.

Dzisiaj ju偶 dwa razy pope艂ni艂em b艂膮d. Czy mog艂em pope艂ni膰 jeszcze trzeci, kt贸ry

nie by艂by pomy艂k膮? Kiedy zadzwoni艂 dzwonek, wylecia艂em z klasy niszcz膮c w

tym momencie wszelkie zasady dobrego wychowania. By艂em w po艂owie drogi

do katastrofy. Znowu z trudem z艂apa艂em czyste, wilgotne powietrze, jakby by艂

jakim艣 leczniczym olejkiem. Po艣pieszy艂em si臋, by zwi臋kszy膰 dystans pomi臋dzy

mn膮 a dziewczyn膮.

Emmett czeka艂 ju偶 na mnie przed wsp贸ln膮 klas膮 hiszpa艅skiego. Przez

moment patrzy艂 na m贸j dziki wyraz twarzy.

I jak posz艂o?, zapyta艂 ostro偶nie.

- Nikt nie zgin膮艂 鈥 burkn膮艂em.

Zawsze to co艣. Kiedy zobaczy艂em Alice zdenerwowan膮 pod koniec lekcji,

pomy艣la艂em, 偶e...

Kiedy weszli艣my razem do klasy zobaczy艂em jego wspomnienia sprzed

paru minut, przez otwarte drzwi klasy: wychodzi艂a Alice z twarz膮 bez wyrazu,

przez trawnik omijaj膮c budynek naukowy. Poczu艂em jego wielk膮 ch臋膰 by wsta膰 i

uda膰 si臋 za ni膮, i jego decyzj臋, by jednak pozosta膰. Gdyby Alice potrzebowa艂a

jego pomocy, poprosi艂a by go...

Kiedy usiad艂em na swoim miejscu, zamkn膮艂em oczy w przera偶eniu i

wstr臋cie.

- Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e by艂em tak blisko. Nie wiedzia艂em, 偶e

mia艂em zamiar... Nie wiedzia艂em, 偶e jest a偶 tak 藕le. - wyszepta艂em

- Nie by艂o pocieszy艂 mnie 鈥 nikt przecie偶 nie zgin膮艂.

- Racja 鈥 powiedzia艂em przez z臋by 鈥 nie tym razem

Zobaczysz, b臋dzie lepiej odpowiedzia艂 鈥 Nie by艂by艣 pierwszym, kt贸ry

pochrzani艂 wszystko. Nikt by ci臋 nie ocenia艂 za srogo. Po prostu czasem kto艣 za

apetycznie pachnie. Jestem pod wra偶eniem, 偶e wytrzyma艂e艣 tak d艂ugo.

- Nie pomagasz mi.

By艂em oburzony jego akceptacj膮 na m贸j pomys艂 z zabiciem dziewczyny,

jakby by艂o to nieuniknione. Czy to by艂a jej wina, 偶e pachnia艂a tak kusz膮co?

Ja wiem, kiedy to si臋 dzieje we mnie przypomnia艂 mi, zabieraj膮c mnie

razem z nim w przesz艂o艣膰, p贸艂 wieku temu, nad wiejsk膮 rzeczk膮, kobieta w

艣rednim wieku zdejmowa艂a pranie z liny przywi膮zanej do stoj膮cych na przeciw

siebie jab艂onek. Zapach jab艂ek mocno unosi艂 si臋 w powietrzu, 偶niwa dobieg艂y

ko艅ca, i odrzucone owoce rozsypane by艂y na trawniku, bruzdy na ich sk贸rce

tylko wzmacnia艂y unosz膮cy si臋 zapach w g臋stych chmurach. W tle unosi艂 si臋

zapach skoszonej trawy, czysta harmonia. Szed艂 wzd艂u偶 rzeczki, oboj臋tny na

kobiet膮, na pro艣b臋 Rosalie. Niebo nad g艂ow膮 sta艂o si臋 fioletowe, a na zach贸d

pomara艅czowe. Kontynuowa艂by swoj膮 przechadzk臋, a wtedy wiecz贸r ten nie

by艂by wart zapami臋tania, gdyby nie, raptowny wieczorny wiaterek, kt贸ry unosi艂

bia艂e prze艣cierad艂o, jak jedwab ku g贸rze, unosz膮c zapach kobiety wzd艂u偶 twarzy

Emmetta.

-Oh - j臋kn膮艂em. Jak gdybym nie pami臋ta艂 wystarczaj膮co dobrze zapachu

Belli.

Wiem. Nie wytrwa艂em nawet p贸艂 sekundy. Nie zd膮偶y艂em nic

przeciwdzia艂a膰.

Jego wspomnienie sprawi艂o, 偶e poczu艂em si臋 gorzej.

Wsta艂em i zacisn膮艂em z臋by tak mocno, 偶e mog艂yby przeci膮膰 stal.

- Esta bien, Edward? - zapyta艂a Seniora Goff, zdziwiona moim nag艂ym

zachowaniem.

Zobaczy艂em siebie w jej my艣lach, widz膮c, 偶e kiepsko wygl膮dam.

- Me pardona. - wymamrota艂em, kiedy rzuci艂em si臋 w kierunku drzwi.

- Emmett- por favor, puedas tu ayuda a tu hermano. - spyta艂a, gestykuluj膮c

by pom贸g艂 mi, gdy wychodzi艂em z klasy

- Jasne - us艂ysza艂em jak odpowiada. I zaraz znalaz艂 si臋 tu偶 przy mnie.

Poszed艂 ze mn膮 za budynek, wtedy stan膮艂 przy mnie i po艂o偶y艂 r臋k臋 na

moim ramieniu.

Strzepn膮艂em j膮 z niepotrzebn膮 si艂膮. Z tak膮 si艂膮 po艂ama艂bym ko艣ci w r臋ce

cz艂owieka, ko艣ci ramienne r贸wnie偶.

- Wybacz Edward.

- W porz膮dku - Z trudem wci膮gn膮艂em powietrze, staraj膮c si臋 oczy艣ci膰 m贸j

umys艂 i p艂uca.

- Jest a偶 tak 藕le? - spyta艂 Emmett staraj膮c si臋 nie my艣le膰 o zapachu z jego

wspomnienia i nie przejmowa膰 si臋 nim.

- Znacznie gorzej Emmett, znacznie gorzej.

Przez chwil臋 sta艂 cicho.

Mo偶e...

- Nie, nie b臋dzie mi lepiej, je艣li dam sobie z tym spok贸j. Emmett, wracaj do

klasy. Chc臋 by膰 sam.

Odwr贸ci艂 si臋 nic nie m贸wi膮c czy my艣l膮c, i szybko odszed艂. M贸g艂

powiedzie膰 nauczycielce, 偶e 藕le si臋 poczu艂em, lub by艂em zdenerwowany czy te偶

chorym na umy艣le wampirem. Czy jego wyt艂umaczenie w og贸le mnie

obchodzi艂o? Mo偶e nie powinienem wraca膰. Mo偶e powinienem sobie p贸j艣膰?

Poszed艂em do samochodu, aby zaczeka膰, a偶 sko艅cz膮 si臋 zaj臋cia. By si臋

schowa膰. Znowu

Powinienem sp臋dza膰 m贸j czas na podejmowaniu decyzji, albo staraj膮c si臋

uporz膮dkowa膰 moje postanowienia, ale jak na艂ogowiec, pods艂uchiwa艂em cudze

paplaniny, kt贸re emanowa艂y ze szkolnych budynk贸w. Us艂ysza艂em znajome

g艂osy rodziny, ale nie chcia艂em teraz widzie膰 wizji Alice, czy s艂ysze膰 narzeka艅

Rosalie. Z 艂atwo艣ci膮 znalaz艂em Jessic臋, ale dziewczyna nie by艂a z ni膮, wi臋c

kontynuowa艂em poszukiwania. My艣li Mike'a Newtona przyku艂y moj膮 uwag臋,

by艂a z nim w sali gimnastycznej. By艂 niezadowolony, bo rozmawia艂a ze mn膮

dzisiaj na lekcji biologii Odpowiada艂 na jej pytania, kiedy to za艂apa艂em temat...

W艂a艣ciwie, to nigdy nie widzia艂em go, aby z kim艣 rozmawia艂. Mo偶e,

zainteresowa艂 si臋 Bell膮. Nie lubi臋 sposobu, w jaki na ni膮 patrzy. Ale nie wida膰, by

by艂a nim zainteresowana. Co ona powiedzia艂a? 鈥濶ie mam poj臋cia, co go nasz艂o w

zesz艂y poniedzia艂ek.鈥 Czy co艣 w tym stylu. Raczej nie zabrzmia艂o to, jakby j膮

obchodzi艂. To nie mog艂o by膰 nic wi臋cej, jak tylko zwyk艂a rozmowa...

M贸wi艂 do siebie z pe艂nym pesymizmem, dodaj膮c sobie otuchy tym, 偶e

Bella nie by艂a zachwycona moj膮 zmian膮. Zdenerwowa艂o mnie to troch臋 bardziej

ni偶 my艣la艂em, wi臋c przesta艂em go s艂ucha膰.

W艂膮czy艂em p艂yt臋 z g艂o艣n膮 muzyk膮 i nastawi艂em j膮 pog艂aszaj膮c, do czasu,

kiedy nie s艂ysza艂em ju偶 偶adnych g艂os贸w. Musia艂em si臋 mocno skoncentrowa膰 na

muzyce, by nie zwraca膰 uwagi na my艣li Mike'a Newtona i szpiegowanie niczego

nie podejrzewaj膮cej dziewczyny.

Oszukiwa艂em par臋 razy, w czasie gdy lekcje dobiega艂y ko艅ca. Ale nie by

szpiegowa膰, tylko by przem贸wi膰 sobie do rozs膮dku. W艂a艣nie si臋

przygotowywa艂em. Chcia艂em si臋 dowiedzie膰, kiedy dok艂adnie wyjdzie z sali

gimnastycznej, i kiedy znajdzie si臋 na parkingu. Nie chcia艂em by znowu mnie

zaskoczy艂a.

Kiedy uczniowie zacz臋li wychodzi膰 z sali gimnastycznej, wyszed艂em z

samochodu, nie wiedz膮c dlaczego. Pada艂 lekki deszcz 鈥 zignorowa艂em go, kiedy

zacz膮艂 pada膰 na moje w艂osy. Czy chcia艂em by mnie tu zobaczy艂a? Czy 艂udzi艂em

si臋 w艂a艣nie, 偶e podejdzie do mnie i porozmawia ze mn膮? Co ja wyrabia艂em?

Nie ruszy艂em si臋, staraj膮c si臋 przekona膰 samego siebie, by wsi膮艣膰 z

powrotem do samochodu, wiedz膮c, 偶e moje zachowanie by艂o karygodne.

Trzyma艂em skrzy偶owane ramiona przy klatce piersiowej, oddychaj膮c bardzo

p艂ytko, kiedy obserwowa艂em j膮 jak sz艂a, k膮ciki jej ust przechyli艂y si臋 w d贸艂. Nie

patrzy艂a w moj膮 stron臋. Kilka razy spojrza艂a w g贸r臋 na chmury, z grymasem na

twarzy, jakby j膮 obra偶a艂y. Zasmuci艂em si臋, kiedy wesz艂a do samochodu, zanim

musia艂aby mnie min膮膰. Czy powinna si臋 do mnie odezwa膰? Mo偶e to ja

powinienem j膮 zaczepi膰?

Wesz艂a do swojej starej, czerwonej furgonetki, rdzewiej膮cego potwora,

starszego ni偶 jej ojciec. Patrzy艂em jak wyje偶d偶a 鈥 jej silnik zarycza艂 g艂o艣niej, ni偶

jakikolwiek inny pojazd na parkingu - a p贸藕niej na jej d艂onie w艂膮czaj膮ce

ogrzewanie. Zimno by艂o dla niej nie przyjemne - nie lubi艂a tego. Rozczesa艂a

palcami swoje g臋ste w艂osy, strosz膮c je przy tym, jakby chcia艂a je wysuszy膰.

Zastanawia艂em si臋, jak taka szoferka musi pachnie膰, i jak szybko mo偶e je藕dzi膰.

Rozejrza艂a si臋, by sprawdzi膰 czy nic nie jedzie i wreszcie zerkn臋艂a w moim

kierunku. Popatrzy艂a si臋 na mnie tylko przez par臋 sekund i jedyn膮 rzecz jak膮

mog艂em wyczyta膰 z jej oczu by艂o zaskoczenie zanim spojrza艂a w inn膮 stron臋 i

wrzuci艂a wsteczny. Furgonetka zapiszcza艂a i zatrzyma艂a si臋, ty艂 jej samochodu

ledwo omin膮艂 Erina Teague'a.

Spojrza艂a si臋 w lusterko wsteczne, rozdziawiaj膮c sw膮 buzi臋. Kiedy drugi

samoch贸d zerwa艂 si臋 by zawr贸ci膰, dwa razy zerkn臋艂a do ty艂u i dopiero wtedy

wyjecha艂a z parkingu, tak ostro偶nie, 偶e wyszczerzy艂em z臋by w u艣miechu. Jakby

my艣la艂a, 偶e siedz膮c w swojej niezgrabnej furgonetce stanowi zagro偶enie dla

reszty 艣wiata. My艣l, 偶e Bella Swan mog艂a stanowi膰 wielkie niebezpiecze艅stwo

dla ludzi, sprawi艂a, i偶 za艣mia艂em si臋, kiedy mija艂a mnie ze wzrokiem wbitym w

jezdni臋.




3. NIESAMOWITE ZDARZENIE.

Tak naprawd臋, nie odczuwa艂em ju偶 pragnienia, ale postanowi艂em, 偶e jeszcze raz

zapoluj臋 tej nocy. Stara艂em si臋 by膰 zapobiegliwy i przezorny.

Carlisle pojecha艂 razem ze mn膮. Nie sp臋dzali艣my wsp贸艂nie czasu, odk膮d

wr贸ci艂em z Denali. Gdy biegli艣my przez ciemny las, s艂ysza艂em jak rozmy艣la o

naszym po艣piesznym po偶egnaniu w zesz艂ym tygodniu.

W jego pami臋ci moje zachowanie wzbudzi艂o w nim silne emocje. Bardzo go

zaskoczy艂em i zmartwi艂em.

- Edward?

- Musz臋 odej艣膰 Carlisle. Musz臋 odej艣膰 natychmiast.

- Co si臋 sta艂o?

- Jeszcze nic, ale si臋 stanie je艣li tu zostan臋.

Chcia艂 dotkn膮膰 pocieszaj膮co mojego ramienia. Bardzo go zrani艂em, gdy

usun膮艂em si臋 przed jego r臋k膮.

- Nie rozumiem.

- Czy kiedy艣鈥 Czy kiedykolwiek podczas twojego istnienia鈥

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech. Promyki w moim oczach ta艅cowa艂y z艂owrogo.

Zda艂em sobie z tego spraw臋 patrz膮c na zamy艣lonego Carlisle.

- Czy kiedykolwiek jaka艣 osoba pachnia艂a lepiej ni偶 reszta? Du偶o lepiej...

- Ach, tak鈥

Kiedy zrozumia艂em, 偶e wie co mam na my艣li, p艂on膮艂em ze wstydu. Chcia艂

mnie znowu pocieszy膰. Ignoruj膮c m贸j kolejny unik, delikatnie po艂o偶y艂 d艂onie na

moich ramionach.

- Musisz to przetrwa膰, synu. B臋d臋 za tob膮 t臋skni艂. We藕 m贸j samoch贸d. Jest

szybszy.

W tej chwili zastanawia艂 si臋, czy dobrze post膮pi艂 pozwalaj膮c mi odej艣膰.

Przypuszcza艂, 偶e zrani艂 mnie, brakiem zaufania.

- Nie. 鈥 wyszepta艂em nie przerywaj膮c biegu. 鈥 Tego w艂a艣nie potrzebowa艂em.

Bardzo 艂atwo m贸g艂bym straci膰 twoje zaufanie, gdyby艣 kaza艂 mi zosta膰.

- Przykro mi, 偶e cierpisz Edwardzie, ale musisz zrobi膰 wszystko co w twojej

mocy, by utrzyma膰 dziecko Swana przy 偶yciu.

- Wiem, wiem鈥

- Dlaczego wr贸ci艂e艣? Wiesz jaki jestem szcz臋艣liwy mog膮c mie膰 ci臋 przy sobie,

ale je艣li dla ciebie to jest zbyt trudne鈥

- Nie cierpi臋 by膰 tch贸rzem. 鈥 o艣wiadczy艂em.

Zwolnili艣my 鈥 lekkim truchtem przemierzali艣my mrok.

- Lepsze to ni偶 nara偶anie jej na niebezpiecze艅stwo. Pewnie wyjedzie za rok

lub dwa.

Carlisle si臋 zatrzyma艂, a ja poszed艂em za jego przyk艂adem.

Nie uciekniesz Edwardzie, prawda?

Skin膮艂em g艂ow膮, potakuj膮co.

Nie musisz by膰 dumny. . . Nie ma nic wstydliwego w . . .

- To nie duma mnie tu trzyma.

Nie masz dok膮d pojecha膰?

Za艣mia艂em si臋 kr贸tko.

- Nie. To by mnie nie powstrzymywa艂o, gdybym zdecydowa艂, 偶e naprawd臋

musz臋 odej艣膰.

- Oczywi艣cie odejdziemy razem z tob膮, je艣li zajdzie taka potrzeba. Powiedz

tylko, kiedy. Nie musisz podejmowa膰 decyzji przez wzgl膮d na innych . . .

Zrozumiej膮.

Unios艂em brew, a on si臋 za艣mia艂.

- Rzeczywi艣cie Rosalie, mo偶e robi膰 ci wyrzuty, ale z czasem na pewno

zrozumie. Lepiej jest odej艣膰, teraz ni偶 dopiero po jej ewentualnej 艣mierci.

Jego s艂owa by艂y prawdziwe, ale zarazem rani膮ce.

- Nasz racj臋. 鈥 przyzna艂em.

Ale nie odejdziesz?

- Powinienem.

- Co ci臋 tu trzyma Edwardzie? Naprawd臋 chcia艂bym zrozumie膰. . .

- Chyba nie potrafi臋 tego wyja艣ni膰. 鈥 przyzna艂em uczciwie.

D艂ugo rozmy艣la艂 nad tym co powiedzia艂em.

Nie rozumiem, ale uszanuj臋 twoj膮 prywatno艣膰.

- Dzi臋kuje i w艂a艣nie to jest w tobie wspania艂e. Rozumiesz, 偶e nawet ja czasami

potrzebuje prywatno艣ci. Ja r贸wnie偶 nie chcia艂bym nikogo jej pozbawia膰.

Wszyscy mamy swoje tajemnice, nieprawda偶?

W艂a艣nie zw臋szy艂 trop ma艂ego jelenia. Mnie by艂o trudniej podchodzi膰 do tego z

takim entuzjazmem. Ca艂y czas mia艂em w pami臋ci zapach 艣wie偶ej krwi

dziewczyny. To wspomnienie, a偶 skr臋ca艂o m贸j 偶o艂膮dek.

- Chod藕my. 鈥 powiedzia艂em., zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e troch臋 gor膮cej krwi

dobrze mi zrobi.

Obaj dali艣my ponie艣膰 si臋 naszym wyostrzonym zmys艂om . . .

* * *

By艂o ch艂odniej, gdy wr贸cili艣my do domu. Stopnia艂y 艣nieg znowu zamarz艂;

zupe艂nie jakby ca艂e pod艂o偶e zosta艂o pokryte cienkim szk艂em.

Gdy Carlisle przygotowywa艂 si臋, na poranny dy偶ur, w szpitalu, uda艂em ci臋

nad rzek臋 czekaj膮c, a偶 wzejdzie s艂o艅ce. Czu艂em si臋 niemal przejedzony krwi膮,

kt贸r膮 wypi艂em. Jednak wiedzia艂em, 偶e znowu odezwie siwe mnie pragnienie,

gdy znowu znajd臋 si臋 blisko niej.

Zamy艣lony, zimny i pozbawiony emocji siedzia艂em wpatruj膮c si臋 w p艂yn膮c膮

rzek臋.

Carlisle mia艂 racj臋. Powinienem opu艣ci膰 Forks. Mogliby wymy艣li膰 jak膮艣

historyjk臋 t艂umacz膮c膮 moje nag艂e znikni臋cie. Wymiana szkolna. Odwiedziny u

dalekich krewnych. Ucieczka z domu. Wym贸wka nie mia艂a wi臋kszego znaczenia

i tak nikt nie zadawa艂by zb臋dnych pyta艅.

Za rok mo偶e dwa to dziewczyna opu艣ci艂aby to ma艂e miasteczko. Posz艂a by

w艂asn膮 drog膮, studiowa艂a, odnosi艂a sukcesy w pracy, a w przysz艂o艣ci mo偶e y

kogo艣 po艣lubi艂a. Po prostu wiod艂a by zwyk艂e ludzkie 偶ycie, z wiekiem

doceniaj膮c jego przewidywalno艣膰. By艂em w stanie nawet wyobrazi膰 sobie j膮 w

dniu 艣lubu - ubran膮 w pi臋kn膮, bia艂膮 sukni臋 , prowadzon膮 przez ojca do o艂tarza.

Towarzyszy艂 mi dziwny b贸l, gdy to sobie zobrazowa艂em. Nie rozumia艂em tego.

Czy偶bym by艂 zazdrosny, poniewa偶 ona mia艂a przed sob膮 przysz艂o艣膰, kt贸rej ja

nigdy nie b臋d臋 mia艂 . . . ? Bez sensu . . . Ka偶dy cz艂owiek mia艂 przed sob膮, 偶ycie 鈥

co艣, co mi nigdy nie b臋dzie mi dane. Wiec, dlaczego mia艂em do niej 偶al . . . ?

Dla jej dobra powinienem zostawi膰 j膮 w spokoju. Nie powinna, 偶y膰 ze

艣miertelnym zagro偶eniem, za jej plecami. Odej艣cie wydawa艂o si臋 by膰 w艂a艣ciwym

posuni臋ciem. Carlisle wiedzia艂 jak post臋powa膰 鈥 powinienem go pos艂ucha膰.

S艂o艅ce w艂a艣nie wysz艂o zza chmur, 艣l膮c ciep艂e promienie, na zamarzni臋t膮

ziemi臋.

Jeszcze tylko jeden dzie艅. Postanowi艂em. By zobaczy膰 j膮 ostatni raz. Da艂bym

rad臋 to znie艣膰. Mo偶e uda艂oby mi si臋 usprawiedliwi膰 jako艣 moje nieoczekiwane

znikni臋cie.

To nie b臋dzie 艂atwe. Poczu艂em nagle jak m贸j umys艂 desperacko pragnie

wymy艣li膰 przekonuj膮c膮 wym贸wk臋, bym jednak m贸g艂 tu zosta膰. Przynajmniej

przez kilka dni. Ale post膮pi臋 jak nale偶y. Mog臋 zaufa膰 Carlisle on zawsze

wiedzia艂 jak post臋powa膰. R贸wnie偶 wiedzia艂em, 偶e jestem zbyt pewny siebie by

podj膮膰 t膮 decyzj臋 samodzielnie.

Zbyt wiele niedom贸wie艅. Ona i tak, nigdy nie mog艂aby si臋 dowiedzie膰 czym

naprawd臋 jestem. Nie powinienem 偶y膰 kierowany czyst膮 ciekawo艣ci膮.

Wszed艂em do domu by za艂o偶y膰 艣wie偶e ubrania do szko艂y.

Alice czeka艂a na mnie na p贸艂pi臋trze.

Znowu wyje偶d偶asz. stwierdzi艂a smutno.

Pos艂a艂em jej znacz膮ce spojrzenie.

Tym razem nie widz臋 dok膮d pojedziesz.

- Jeszcze nie zdecydowa艂em. 鈥搒zepn膮艂em cicho.

Chc臋 偶eby艣 zosta艂.

Pokr臋ci艂em przecz膮co g艂ow膮.

Mo偶e Jazz i ja mogliby艣my z tob膮 pojecha膰 . . . ?

- Tu b臋d膮 was bardziej potrzebowa膰. Kiedy wyjad臋 kto艣 ich b臋dzie musia艂

ostrzega膰. Pomy艣l o Esme. Chcesz zabra膰 jej p贸艂 rodziny za jednym zamachem?

Sprawisz jej przykro艣膰.

- Wiem i w艂a艣nie dlatego ty musisz zosta膰.

To nie to samo. Przecie偶 wiesz . . .

- Wiem, ale musz臋 post膮pi膰 jak nale偶y.

Jest wiele wyj艣膰 z tej sytuacji, tak偶e tych niew艂a艣ciwych. Pomy艣la艂e艣 o tym?

Potem przez d艂u偶sz膮 chwil臋 zatraci艂a si臋 w moich wizjach, kt贸re dla mnie by艂y

niczym zamazane zdj臋cia. Widzia艂em siebie po艣r贸d cieni, kt贸re przyjmowa艂y

niestworzone formy. A potem moja sk贸ra iskrzy艂a si臋 na polanie 鈥 zna艂em to

miejsce. Kto艣 by艂 razem ze mn膮, ale nie by艂em w stanie rozpozna膰 tej osoby.

Nast臋pnie obraz si臋 rozmy艂 i pozosta艂a tylko niewiadoma.

- Nie wiele z tego zrozumia艂em. 鈥 stwierdzi艂em, gdy wizja dobieg艂a ko艅ca

Szczerze m贸wi膮c, ja tak samo. Twoja przysz艂o艣膰 wydaje si臋 by膰 bardzo

zagmatwana. Czasami nawet my艣l臋, 偶e . . .

Przerwa艂a, przeczesuj膮c inne wizje zwi膮zane z moj膮 osob膮. Wszystkie mia艂y

jedn膮 wsp贸ln膮 cech臋: by艂y zamazane i trudne do zinterpretowania.

- Wydaje mi si臋, 偶e wiele, rzeczy si臋 teraz zmieni. 鈥 Twoje 偶ycie wydaje si臋 by膰

na rozdro偶u.

Za艣mia艂em si臋 kpi膮co.

- Czy zdajesz sobie spraw臋, 偶e zabrzmia艂a艣 jak tania wr贸偶ka?

Pokaza艂a mi j臋zyk, niczym naburmuszona pi臋ciolatka.

- Dzisiaj wszystko b臋dzie w porz膮dku, prawda? 鈥 doda艂em rozbawionym

tonem, ale z pewno艣ci膮 da艂o si臋 wyczu膰, 偶e oczekuj臋 szczerej odpowiedzi.

- Nie widz臋 偶eby艣 dzisiaj kogo艣 zabija艂. 鈥 zapewni艂a mnie.

- Dzi臋ki, Alice.

- Id藕 si臋 przebra膰. Nic nikomu nie powiem, zaczekam a偶 b臋dziesz gotowy, by

sam im to oznajmi膰.

Schodzi艂a w d贸艂, a jej ramiona, porusza艂y si臋 w rytm krok贸w.

Naprawd臋 b臋d臋 za tob膮 t臋skni艂a.

Zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e i mnie b臋dzie jej brakowa艂o.

Szybko dojechali艣my do szko艂y. Jasper wiedzia艂, 偶e Alice jest smutna, ale zna艂

j膮 i zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e je艣li chcia艂aby o czym艣 porozmawia膰, ju偶 dawno by

to zrobi艂a. Rasalie i Emmett pu艣cili wiele, rzeczy w niepami臋膰. W tej chwili

wpatrywali si臋 w swoj膮 drug膮 po艂贸wk臋 z zastanowieniem 鈥 te ich zalotne

spojrzenia mog艂y wydawa膰 si臋 czym艣 ohydnym dla ludzi, kt贸rzy byli zmuszeni

si臋 temu przygl膮da膰. Mo偶liwe, 偶e tylko ja tak reagowa艂em, poniewa偶 jako jedyny

w naszej rodzinie, by艂em samotny. Czasami 偶ycie z trzema zakochanymi parami

pod jednym dachem stawa艂o si臋 udr臋k膮. To w艂a艣nie by艂a jedna z takich chwil.

Mo偶e oni byli by szcz臋艣liwsi, gdybym przez ca艂y czas nie pl膮ta艂 si臋 im pod

nogami.

Oczywi艣cie pierwsz膮 rzecz膮, o kt贸rej pomy艣la艂em, gdy tylko pojawi艂em si臋

pod szko艂膮 to, 偶e musz臋 j膮 zobaczy膰. By m贸c przygotowa膰 si臋 do ostatecznego

odej艣cia.

To by艂o, 偶enuj膮ce. Nagle m贸j sta艂 si臋 pusty. Tylko ona si臋 dla mnie liczy艂a.

Ca艂a moja egzystencja, kr臋ci艂a si臋 wok贸艂 tej dziewczyny. Rzeczywisto艣膰 przesta艂a

mie膰 jakiekolwiek znaczenie.

艁atwo by艂o zrozumie膰, 偶e po tym osiemdziesi臋ciu latach my艣lenia tylko o

sobie, my艣lenie o kim艣 innym, ca艂kowicie mnie poch艂on臋艂o.

Jeszcze nie przejecha艂a, ale w oddali da艂o si臋 s艂ysze膰 g艂o艣ny silnik jej

furgonetki. Opar艂em si臋 o samoch贸d czekaj膮c na jej przybycie. Alice zosta艂a ze

mn膮 podczas gdy pozostali rozeszli si臋 do swoich klas. Znudzi艂a ich moja

obsesja. 鈥 dla nich fascynacja jakim艣 艣miertelnikiem, przez tak d艂ugi okres czasu,

by艂a czym艣 niepoj臋tym, niewa偶ne, 偶e ten kto艣 smakowicie pachnia艂.

Dziewczyna powoli pojawi艂a si臋 na horyzoncie. Uwa偶nie obserwowa艂a drog臋,

a jej r臋ce by艂y zaci艣ni臋te na kierownicy. Wydawa艂a si臋 by膰 niezwykle skupiona.

Zaj臋艂o mi chwili by u艣wiadomi膰 sobie, 偶e tego dnia ka偶dy cz艂owiek stara艂 si臋

je藕dzi膰 jeszcze ostro偶niej ni偶 zazwyczaj. Ona bardzo powa偶nie podchodzi艂a do

bezpiecze艅stwa.

Chyba dowiedzia艂em si臋 o niej czego艣 nowego. By艂a niezwykle powa偶n膮 i

odpowiedzialn膮 osob膮. 鈥 doda艂em to, do mojej listy.

Zaparkowa艂a niezbyt daleko ode mnie. Jednak nie zauwa偶y艂a, 偶e si臋 na ni膮

gapi臋. Zastanawia艂em co by zrobi艂a? Obrzuci艂a pogardliwym spojrzeniem i

odesz艂a? Taka by艂a moja pierwsza my艣l. Mo偶e jednak odwzajemni艂aby moje

zaciekawione spojrzenie? Mo偶e podesz艂aby by zamieni膰 ze mn膮 kilka s艂贸w?

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech, nape艂niaj膮c moje p艂uca, 艣wie偶ym mro藕nym

powietrzem.

Ostro偶nie wysiad艂a z furgonetki, ostro偶nie sprawdzaj膮c pod艂o偶e nim postawi艂a

na nim obie stopy. Nie rozejrza艂o si臋 woko艂o co mnie sfrustrowa艂o. Mo偶e

powinienem z ni膮 porozmawia膰 . . .

Nie, to by艂oby niew艂a艣ciwe.

Powoli sz艂a w stron臋 szko艂y opieraj膮c d艂onie o samoch贸d. U艣miechn膮艂em si臋 i

poczu艂em wzrok Alice na mojej twarzy. Nie s艂ucha艂em o czym my艣la艂a. Zbyt

wielk膮 frajd臋 sprawia艂o mi obserwowanie dziewczyny z trudem przedostaj膮cej

si臋 przez 艣nie偶ne zaspy. Przez ca艂y czas wydawa艂o mi si臋, 偶e mo偶e za chwil臋

upa艣膰. Nikt inny nie mia艂 z tym problem贸w. Czy偶by zaparkowa艂a na najgorszym

lodzie?

Zatrzyma艂 si臋 nagle i spojrza艂a z . . . Czu艂o艣ci膮? Zupe艂nie jakby co艣 bardzo j膮

wzruszy艂o.

Znowu ciekawo艣膰 sta艂a si臋 niemal nie do zniesienia. Poczu艂em, 偶e musz臋

wiedzie膰 o czym my艣li. 鈥 nic innego si臋 nie liczy艂o.

Poszed艂bym z ni膮 porozmawia膰. I tak wygl膮da艂a na kogo艣, kto niezw艂ocznie

potrzebuje pomocy, w ka偶dej chwili mog艂a si臋 po艣lizgn膮膰. Ale Oczywi艣cie, nie

mog艂em zaoferowa膰 jej swojej pomocy . . . Niby jak mia艂bym to zrobi膰? Waha艂em

si臋 i czu艂em wewn臋trzne rozdarcie. Wych艂odzona, otulona 艣niegiem pewnie z

przyjemno艣ci膮 poda艂aby mi r臋k臋. Powinienem w艂o偶y膰 r臋kawiczki.

- NIE! 鈥 krzykn臋艂a g艂o艣no Alice.

Natychmiast przeszuka艂em jej my艣li przypuszczaj膮c, 偶e widzi jak robi臋 co艣

niew艂a艣ciwego. Jednak to nie mia艂o nic ze mn膮 wsp贸lnego. Tyler Crowley

wjecha艂 na parking ze zbyt du偶膮 pr臋dko艣ci膮 przez co jego samoch贸d wpad艂 w

po艣lizg . . .

Wizja nadesz艂a chwil臋 przed rzeczywistym zdarzeniem Tyler wje偶d偶a艂 na

parking, a ja ze zdziwieniem spojrza艂em na twarz Alice.

Nagle wszystko zrozumia艂em. Tak w艂a艣ciwie ta wizja mnie nie dotyczy艂a,

jednak mia艂a wiele wsp贸lnego ze mn膮 poniewa偶 van Crowleya mia艂 uderzy膰 w

dziewczyn臋, kt贸ra sta艂a si臋 ca艂ym moim 艣wiatem.

Nie potrzebowa艂em nawet Alice, by mie膰 pewno艣膰, 偶e ona nie prze偶y艂aby tego

uderzenia.

Bella znalaz艂a si臋 w z艂ym miejscu i w z艂ym czasie. Z przera偶eniem wpatrywa艂a

si臋 w piszcz膮ce opony samochodu. Spojrza艂a dok艂adnie w moim kierunku

swoimi ciemnymi, przera偶onymi oczami, a potem spojrza艂a w stron臋

rozp臋dzonego vana.

B艂agam, tylko nie ona! S艂owa zosta艂y wykrzyczane w mojej g艂owie, jakby

nale偶a艂y do kogo艣 innego.

Alice mia艂a now膮 wizje, jednak nie mia艂em czasu dowiedzie膰 si臋 czego

dotyczy艂a.

Musia艂em jak natychmiast znale藕膰 si臋 ko艂o dziewczyny. Porusza艂em si臋 tak

szybko, 偶e wszystko po za ni膮 by艂o rozmazane. Nie widzia艂a mnie 鈥 ludzkie oczy

nie by艂y w stanie zarejestrowa膰 mojego biegu. Ca艂y czas wpatrywa艂a si臋 w

samoch贸d, kt贸ry ju偶 za chwil臋 mia艂 wgnie艣膰 jej cia艂o w karoseri臋 furgonetki.

Otuli艂em j膮 ramionami wok贸艂 talii, zbyt natarczywie ni偶 powinienem by艂 to

zrobi膰. Po u艂amku sekundy uderzy艂em o ziemie trzymaj膮c j膮, w swoich

ramionach. Zdawa艂em sobie spraw臋, jak 艂atwo m贸g艂bym j膮 zrani膰.

Gdy us艂ysza艂em jak jej g艂owa uderza o l贸d nie mia艂em nawet sekundy, by

sprawdzi膰 w jakim jest stanie. Us艂ysza艂em, jak van zag艂臋bia si臋 , w karoseri臋, jej

furgonetki. Potem zmieni艂 kurs, zupe艂nie jakby ona by艂a magnesem,

przeci膮gaj膮cym samoch贸d do siebie.

- Cholera. 鈥 zakl膮艂em cicho.

Wiedzia艂em, 偶e ju偶 za du偶o zrobi艂em. Pope艂ni艂em mn贸stwo b艂臋d贸w, kt贸re

mog艂y mnie drogo kosztowa膰. Najgorszy by艂 jednak fakt, 偶e moim post臋powanie

mog艂em zaszkodzi膰, nie tylko sobie, ale r贸wnie偶 mojej rodzinie.

Narazi艂em wszystkich na zdemaskowanie.

Wiem, 偶e to kiepskie usprawiedliwienie, ale nie mog艂em pozwoli膰 by

rozp臋dzony samoch贸d odebra艂 jej 偶ycie.

Wyswobodzi艂em j膮 z u艣cisku i zatrzyma艂em vana nim zd膮偶y艂 staranowa膰

dziewczyn臋. Po chwili znowu poczu艂em j膮, przy sobie. Samoch贸d stawa艂 op贸r

sile moich ramion. A potem opony bezw艂adnie kr臋ci艂y si臋, w powietrzu.

Je艣li zabra艂bym r臋ce, samoch贸d zmia偶d偶y艂 by jej nogi.

Na mi艂o艣膰 bosk膮 czy ta katastrofa si臋 nigdy nie sko艅czy? Czy jest jeszcze jaka艣

rzecz kt贸ra mog艂aby si臋 nie uda膰? Mia艂em dwa wyj艣cia. Mog艂em siedzie膰 tu i

podtrzymywa膰 vana w powietrzu, czekaj膮c na ratunek, b膮d藕 odrzuci膰 go daleko 鈥

nie by艂o w nim nikogo, gdy偶 nie s艂ysza艂em 偶adnych my艣li przepe艂nionych

panik膮

Z wewn臋trznym j臋kiem popchn膮艂em furgonetk臋 aby zako艂ysa艂a si臋 daleko od

nas na chwil臋. Kiedy poczu艂em j膮 ponownie, napieraj膮c膮 na mnie, chwyci艂em j膮

za ram臋 praw膮 r臋k膮, podczas gdy lew膮 ponownie zawin膮艂em wok贸艂 talii

dziewczyny, aby ochroni膰 j膮 przed ni膮. Jej cia艂o poruszy艂o si臋 bezw艂adnie, kiedy

poci膮gn膮艂em j膮 lekko 鈥 czy偶by by艂a nieprzytomna ?

Jak bardzo zrani艂em j膮 podczas tej pr贸by ratunku?

Przesta艂em podtrzymywa膰 vana. Upad艂 na chodnik nie rani膮c dziewczyny.

Wszystkie szyby roztrzaska艂y si臋 w drobny mak.. Wiedzia艂em, 偶e by艂em w

samym 艣rodku kryzysu. Jak du偶o widzia艂a? Czy by艂 jaki艣 艣wiadek, kt贸ry widzia艂

jak zmaterializowa艂em si臋 przy jej boku, a potem 偶onglowa艂em vanem, aby nie

dopu艣ci膰 by staranowa艂 dziewczyn臋? Te pytania powinny by膰 dla mnie

najwi臋kszym zmartwieniem.

Jednak, by艂em zbyt zaniepokojony, by martwi膰 si臋 ewentualnym

ujawnieniem tak bardzo jak powinienem. By艂em zbyt dotkni臋ty strachem, 偶e by膰

mo偶e zrani艂em dziewczyn臋, pr贸buj膮c j膮 ratowa膰. Zbyt przera偶ony t膮 blisko艣ci膮,

wiedz膮c co si臋 mo偶e sta膰 gdybym pozwoli艂 sobie na oddychanie. . Zbyt

艣wiadomy ciep艂a jej delikatnego cia艂a naciskanego przez moje 鈥 nawet przez

pow艂ok臋 naszych kurtek mog艂em poczu膰 to ciep艂o鈥

Pierwszy strach by艂 najbardziej buduj膮cy. Kiedy t艂um krzycz膮cych 艣wiadk贸w

nas otoczy艂, pochyli艂em si臋, by sprawdzi膰 jej wyraz twarzy oraz czy by艂a

przytomna - maj膮c nadziej臋, 偶e nie mia艂a nigdzie otwartej rany.

Mia艂a szeroko otwarte oczy. By艂a w szoku.

- Bello? Nic ci nie jest? - spyta艂em si臋 szybko

- Nie. 鈥 powiedzia艂a wyra藕nie oszo艂omiona.

Ulga, tak delikatna, 偶e by艂 to prawie b贸l rozmyty przez jej g艂os. Delikatnie

zassa艂em powietrze, przez zaci艣ni臋te z臋by nie przejmuj膮c si臋 akompaniuj膮cemu

paleniu w moim gardle.

- Uwa偶aj - ostrzeg艂em. - S膮dz臋, 偶e uderzy艂a艣 si臋 w g艂ow臋 naprawd臋 mocno.

Nie wyczuwa艂em 偶adnego zapachu 艣wie偶ej krwi 鈥 dzi臋ki Bogu 鈥 ale to nie

wyklucza艂o wewn臋trznych uszkodze艅. By艂em tym zaniepokojony i chcia艂em by

Carlisle jak najszybciej j膮 przebada艂.

- Au 鈥 jej g艂os wyda艂 si臋 zadziwiaj膮co zabawny, gdy zda艂a sobie spraw臋, 偶e

mam racj臋.

- A nie m贸wi艂em. 鈥 poczu艂em ulg臋.

- Jak u licha鈥 - zamruga艂a nerwowo. - Jakim cudem uda艂o ci si臋 podbiec tak

szybko?

Ulga i dobry humor znikn臋艂y. Widzia艂a zbyt wiele.

Moja rodzina by艂a w niebezpiecze艅stwie.

- Sta艂em tu偶 obok, Bello 鈥 wiedzia艂em z do艣wiadczenia, 偶e gdy by艂em bardzo

pewny siebie, moi rozm贸wcy tracili wiar臋 w swoje przypuszczenia.

Dziewczyna ponownie spr贸bowa艂a si臋 ruszy膰, tym razem pozwoli艂em jej na

to. Musia艂em oddycha膰, aby dobrze odegra膰 swoj膮 rol臋. Potrzebowa艂em

przestrzeni, by nie czu膰 jej krwi pulsuj膮cej w 偶y艂ach, by nie 艂膮czy膰 jej z

zapachem dziewczyny. Nie mog艂em pozwoli膰, aby pragnienie mn膮 zaw艂adn臋艂o.

Odsun膮艂em si臋 od niej najdalej jak to by艂o mo偶liwe w tym zakamarku pomi臋dzy

rozbitymi pojazdami.

Patrzyli艣my na siebie wnikliwie. Odwr贸cenie wzroku, mog艂o zasugerowa膰, 偶e

k艂ami臋. Moja twarz by艂a g艂adka i 偶yczliwa. To zdawa艂o si臋 j膮 zdezorientowa膰鈥

Dobry znak鈥

Miejsce wypadku zosta艂o otoczone. G艂贸wnie uczniowie i dzieci spogl膮dali

przez dziury szukaj膮c jaki艣 zmasakrowanych cia艂. Wszyscy krzyczeli i my艣leli z

przera偶eniem o zaistnia艂ej sytuacji. Skanowa艂em my艣li wszystkich po kolei, aby

wy艂apa膰 czy poznali ju偶 prawd臋 o mnie, jednak wszyscy skupili si臋 na niej.

By艂a roztargniona przez panuj膮cy harmider. Pr贸bowa艂a doj艣膰 do siebie, wci膮偶

wygl膮daj膮c na og艂uszon膮. Nieustannie pr贸bowa艂a wsta膰.

Po艂o偶y艂em delikatnie d艂o艅 na jej ramieniu, by j膮 powstrzyma膰

- Sied藕 spokojnie. 鈥 wydawa艂a si臋 by膰 nadmiernie ruchliwa. Moja wiedza

teoretyczna nie bia艂a znaczenia. Pragn膮艂em by Carlisle jak najszybciej ja

obejrza艂.

- Zimno mi. 鈥 po偶ali艂a si臋.

Ledwo co, cudem unikn臋艂a 艣mierci, jednak jej jedynym zmartwieniem by艂o

to, 偶e jest jej zimno鈥ichy chichot wymskn膮艂 mi si臋 z ust zanim

przypomnia艂em sobie, 偶e sytuacja wcale nie by艂a zabawna.

Bella skupi艂a si臋 na mojej twarzy.

- Tam sta艂e艣 鈥 przypomnia艂a sobie. 鈥 ko艂o swojego samochodu.

Poczu艂em si臋 jakby kto艣 wyla艂 mi wiadro zimnej wody na g艂ow臋.

- Wcale nie.

- Sama widzia艂am. 鈥 Jej g艂os sta艂 si臋 bardziej dziecinny.

- Bello, sta艂em obok ciebie i w por臋 popchn膮艂em

Wpatrywa艂em si臋 g艂臋boko w jej szeroko otwarte oczy, staraj膮c si臋 wm贸wi膰 jej

moj膮 to co chcia艂em. 鈥 jedyn膮 racjonaln膮 wersj臋 prawdy.

Jej szcz臋ka zadr偶a艂a. 鈥 Nie prawda.

Stara艂em si臋 by膰 dalej opanowanym. Zero paniki. Gdybym tylko m贸g艂 uciszy膰

j膮 na chwil臋, by zniszczy膰 dowody鈥 zaprzeczy膰 jej wersji wydarze艅, t艂umacz膮c,

偶e mocno zrani艂a si臋 w g艂ow臋.

Czy nie pro艣ciej by艂o zachowa膰 ten spok贸j i cisz臋? Gdyby tylko dziewczyna

zaufa艂a mi na kilka minut鈥

- Prosz臋, Bello 鈥 powiedzia艂em, przepe艂niony emocjami. Pragn膮艂em by mi

zaufa艂a. Za bardzo. Bardziej ni偶 by艂o mi wolno. Dla niej i tak nie mia艂oby to

偶adnego znaczenia.

- Czemu mia艂abym to robi膰? 鈥 spyta艂a.

- Zaufaj mi. 鈥 poprosi艂em.

- Obiecujesz, 偶e wszystko mi p贸藕niej wyja艣nisz?

By艂em na siebie z艂y, 偶e oto, w tej chwili b臋d臋 musia艂 znowu j膮 ok艂ama膰.

Przecie偶 tak bardzo chcia艂em zas艂u偶y膰 na jej zaufanie.

- Obiecuj臋.

- Dobra. 鈥 zgodzi艂a si臋 beznami臋tnie.

Kiedy pr贸ba ratowania nas rozpocz臋艂a si臋 鈥 przybywaj膮cy doro艣li, wezwane

w艂adze, syreny w oddali 鈥 stara艂em si臋 ignorowa膰 dziewczyn臋 i przywr贸ci膰 moje

priorytety do odpowiedniej formy. S艂ucha艂em my艣li wszystkich 艣wiadk贸w, aby

wy艂apa膰 czy widzieli co艣 dziwnego, jednak nie natkn膮艂em si臋 na nic

niepokoj膮cego. Wielu z nich by艂o zaskoczonych widz膮c mnie razem z Bell膮,

jednak wmawiali sobie, 偶e po prostu nie zauwa偶yli mnie stoj膮cego przy niej

przed wypadkiem.

Ona okaza艂a si臋 jedyn膮 osob膮, kt贸ra nie akceptowa艂a najprostszego

wyja艣nienia, jednak nie by艂a godnym zaufania 艣wiadkiem. Wydawa艂a sie

przestraszona, nie wspominaj膮c o uderzeniu w g艂ow臋. Prawdopodobnie w szoku.

To bardzo podwa偶a艂o jej wersj臋, prawda? Nikt nie da艂by wiary jej s艂owom.

Wzdrygn膮艂em si臋 kiedy us艂ysza艂em my艣li Rosalie, Jaspera i Emmetta, kt贸rzy

w艂a艣nie dotarli na miejsce wypadku. Wieczorem rozp臋ta si臋 piek艂o.

Chcia艂em usun膮膰 艣lady i wgi臋cia, kt贸re pozostawi艂y moje r臋ce, ale dziewczyna

by艂a zbyt blisko. Musia艂em poczeka膰, a偶 dojdzie do siebie. Czekanie by艂o

frustruj膮ce 鈥 tyle spojrze艅 na mnie - kiedy ludzie starali si臋 odepchn膮膰

furgonetk臋, aby si臋 do nas dosta膰. M贸g艂bym im pom贸c, aby przyspieszy膰 ten

proces, jednak mia艂em ju偶 i tak za du偶o problem贸w na g艂owie, a wzrok

dziewczyny by艂 bardzo nieufny i hardy..

Znajoma, posiwia艂a twarz zagadn臋艂a mnie

- Cze艣膰, Edward. 鈥 powiedzia艂 Brett Warner. By艂 on piel臋gniarzem i zna艂em go

dobrze ze szpitala. Mia艂em szcz臋艣cie 鈥 w jego my艣lach nie wy艂apa艂em nic

martwi膮cego. Ja natomiast by艂em spokojny i opanowany 鈥 Wszystko porz膮dku,

dzieciaku?

- Wszystko w porz膮dku, Brett. Jednak martwi臋 si臋 o Bell臋. Chyba ma

wstrz膮艣nienie m贸zgu. Bardzo mocno uderzy艂a si臋 w g艂ow臋, gdy j膮 odepchn膮艂em.

Brett skierowa艂 swoj膮 uwag臋 na Bell臋, kt贸ra rzuci艂a mi pe艂ne gniewu

spojrzenie. Ach, tak. Wi臋c by艂a cichym m臋czennikiem 鈥 wola艂a cierpie膰 w ciszy.

Nie zaprzeczy艂a moim s艂owom, wi臋c u艂atwi艂a mi zadanie.

Nast臋pny sanitariusz pr贸bowa艂 upiera膰 si臋, 偶e potrzebuj臋 pomocy, jednak nie

by艂o zbyt trudno go sp艂awi膰. Obieca艂em da膰 si臋 zbada膰 mojemu Carlisleowi,

wi臋c odpu艣ci艂. Gdy rozmawia艂em z wi臋kszo艣ci膮 ludzi, twarde zapieranie si臋 by艂o

tym czego potrzebowa艂em. Tylko Bella鈥 Ona鈥. Nie pasowa艂a do 偶adnego

schematu.

Kiedy za艂o偶yli jej ko艂nierz ortopedyczny 鈥 a jej twarz poczerwienia艂a z

zawstydzenia 鈥 wykorzysta艂em chwil臋, by cicho zmieni膰 kszta艂t wgiecia w

samochodzie, spodem mojej stopy. Tylko moje rodze艅stwo wiedzia艂o, co robi臋.

Us艂ysza艂em my艣li Emmetta. Obieca艂, 偶e usunie to, o czym ja zapomn臋.

Wdzi臋czny za jego pomoc, lecz bardziej wdzi臋czny za to, 偶e co najmniej

Emmett wybaczy艂 mi moje ryzykowne zachowanie 鈥 by艂em bardziej

zrelaksowany, gdy wdrapa艂em si臋 na siedzenie obok Bretta w karetce.

Szeryf policji przyby艂 zanim zd膮偶yli umie艣ci膰 Bell臋 z ty艂u, w ambulansie.

Chocia偶 my艣li ojca Belli by艂y przesz艂ymi s艂owami, panika i zainteresowanie

emanuj膮ce z umys艂u m臋偶czyzny zag艂usza艂y ka偶d膮 inn膮 my艣l w pobli偶u. Cichy

niepok贸j i wina, ich ogrom, sp艂ywa艂 z niego, poniewa偶 zobaczy艂 swoj膮 jedyn膮

c贸rk臋 na noszach.

Sp艂ywa艂 tak偶e ze mnie, rozbrzmiewaj膮c i rosn膮膰. Kiedy Alice ostrzega艂a mnie,

偶e zabijaj膮c c贸rk臋 Charliego, zabi艂bym tak偶e jego, nie przesadza艂a.

Moja g艂owa pochyli艂a si臋 z poczuciem winy, kiedy s艂ucha艂em jego

spanikowanego g艂osu.

- Bella! 鈥 krzykn膮艂.

- Nic mi nie jest Cha... tato - westchn臋艂a. - Naprawd臋, nie ma si臋 czym

przejmowa膰

Jej zapewnienia zaledwie z艂agodzi艂y jego strach. Zawr贸ci艂 si臋 do najbli偶szego

sanitariusza i za偶膮da艂 wi臋cej informacji

Us艂ysza艂em, gdy z nim rozmawia艂, tworz膮c doskonale z艂膮czone zdania wbrew

jego panice i wtedy zrozumia艂em, 偶e ten niepok贸j i zainteresowanie nie by艂y

ciche. Ja po prostu鈥 nie mog艂em us艂ysze膰 dok艂adnie jego s艂贸w.

Hmm. Charlie Swan nie by艂 taki cichy jak jego c贸rka, jednak dowiedzia艂em

si臋 po kim to odziedziczy艂a. Interesuj膮ce.

Nigdy nie sp臋dzi艂em tyle czasu w towarzystwie szeryfa policji. Zawsze

bra艂em go za cz艂owieka wolno my艣l膮cego, jednak teraz to ja nim by艂em. Jego

my艣li by艂y cz臋艣ciowo ukryte, nieobecne.

Chcia艂em si臋 bardziej ws艂ucha膰, aby zobaczy膰 czy mog臋 znale藕膰 w tej nowej,

mniejszej 艂amig艂贸wce klucz do sekret贸w dziewczyny, jednak Bella ju偶 zosta艂a

za艂adowana do karetki. To by艂o trudne, aby oderwa膰 mnie od tego mo偶liwego

rozwi膮zania tajemnicy, kt贸ra wprawia艂a mnie w obsesj臋. Musia艂em jednak

skupi膰 si臋 teraz, aby zobaczy膰 co zosta艂o zrobione dzi艣 w ka偶dym k膮cie.

Musia艂em s艂ucha膰, aby upewni膰 si臋, 偶e nie wpakowa艂em nas w zbyt du偶e

k艂opoty i musieliby艣my wyjecha膰 natychmiast. Musia艂em si臋 skoncentrowa膰.

Nie by艂o nic w my艣lach sanitariuszy, co mog艂oby mnie zmartwi膰. Dziewczynie

nie sta艂o si臋 nic powa偶nego.

Pierwsz膮 rzecz膮, kt贸r膮 zrobi艂em po przyje藕dzie do szpitala, by艂o zobaczenie

si臋 z Carlisleem. Przebieg艂em przez automatyczne drzwi, jednak nie mog艂em

ca艂kowicie zapomnie膰 o Belli; wci膮偶 pods艂uchiwa艂em my艣li lekarzy na temat

stanu jej zdrowia.

艁atwo by艂o znale藕膰 znajomy umys艂 mojego ojca. By艂 on w ma艂ym budynku,

ca艂kowicie sam - drugi plus w tym 'szcz臋艣liwym' dniu.

- Carlisle.

Edwardzie鈥 Nie zrobi艂e艣 tego鈥

- Nie o to chodzi.

Wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

Oczywi艣cie, 偶e nie. Przepraszam, 偶e tak pomy艣la艂em. Twoje oczy鈥

Oczywi艣cie, powinienem wiedzie膰...

- Ona jest ranna Carlisle, prawdopodobnie to nic takiego, ale鈥

- Co si臋 sta艂o?

- G艂upi wypadek samochodowy. By艂a w z艂ym miejscu, w z艂ym czasie. Ale nie

mog艂em tam tak sta膰 i pozwoli膰 jej zgin膮膰

Zacznij od pocz膮tku. Nic nie rozumiem鈥aki jest w tym tw贸j udzia艂?

- Van wpad艂 w po艣lizg na lodzie. 鈥 wyszepta艂em wpatruj膮c si臋 w 艣cian臋.

Zamiast multum. oprawionych w ramki dyplom贸w, mia艂 tylko jeden prosty

obraz - jego ulubiony, nie odkryty Hassam

- Ona sta艂a mu na drodze. Alice widzia艂a to w swojej wizji, jednak nie by艂o

czasu, by zrobi膰 cokolwiek innego ni偶 pobiec i odepchn膮膰 j膮. Nikt nic nie

zauwa偶y艂... poza ni膮. Musia艂em ponownie zatrzyma膰 vana, jednak znowu nikt

tego nie widzia艂, z wyj膮tkiem niej. Ja... Przepraszam Carlisle. Nie chcia艂em

narazi膰 nas na niebezpiecze艅stwo.

Carlisle po艂o偶y艂 mi r臋k臋 na ramieniu.

Post膮pi艂e艣 s艂usznie. Wiem, 偶e to nie by艂o dla ciebie 艂atwe. Jestem z ciebie

dumny.

Odwa偶y艂em si臋 by spojrze膰 mu w oczy.

- Ona wie, 偶e jest ze mn膮... co艣 nie tak.

- To nie ma znaczenia. Je艣li b臋dziemy musieli wyjecha膰, wyjedziemy. Czy, co艣

ju偶 powiedzia艂a?

Zaprzeczy艂em ruchem g艂owy.

- Do tej pory, jeszcze nic.

Jeszcze . . . ?

- Zgodzi艂a si臋 potwierdzi膰 moj膮 wersj臋 wydarze艅, jednak oczekuje

wyja艣nie艅.

Zmarszczy艂 brwi, my艣l膮c nad tym co mu powiedzia艂em.

- Uderzy艂a si臋 w g艂ow臋鈥 Uderzy艂a ni膮 naprawd臋 mocno o ziemi臋. Wydaje si臋

by膰 ca艂a. Jednak鈥 Ona chyba naprawd臋 wiele oczekuje, w zamian za milczenie.

Gdy m贸wi艂em, czu艂em jak moje cia艂o drga niemi艂osiernie.

Carlisle wyczu艂 niech臋膰 w moim g艂osie.

By膰 mo偶e nie b臋dzie to konieczne. Zobaczymy co si臋 wydarzy鈥 Wydaje mi

si臋, 偶e mam pacjenta do zbadania.

- Prosz臋. 鈥 powiedzia艂em b艂agalnie. 鈥 Tak bardzo si臋 martwi臋, 偶e j膮

skrzywdzi艂em.

Twarz Carlisle rozpromieni艂a si臋, gdy pog艂adzi艂 swoje pi臋kne, jasne w艂osy.

Za艣mia艂 si臋 pocieszaj膮co.

To by艂 dla Ciebie interesuj膮cy dzie艅, prawda?

W jego my艣lach mog艂em wyczu膰 ironi臋. Carlisle 偶artowa艂 ze mnie. Ca艂kowite

odwr贸cenie r贸l. Gdzie艣, podczas tej kr贸tkiej, bezmy艣lnej sekundy, kiedy

bieg艂em po lodzie, zmieni艂em si臋 z zab贸jcy w obro艅c臋.

艢mia艂em si臋 z nim, rozpami臋tuj膮c, jaki by艂em pewny, 偶e Bella nigdy nie

b臋dzie potrzebowa艂a ochrony przed nikim poza mn膮. To by艂 koniec mojego

rozbawienia, poniewa偶 furgonetka by艂a ca艂kowicie prawdziwa.

Czeka艂em osamotniony w biurze Carlisle'a - jedna z najd艂u偶szych godzin,

jakie kiedykolwiek prze偶y艂em - s艂uchaj膮c my艣li ludzi ze szpitala.

Tyler Crowley, kierowca vana, wygl膮da艂 na bardziej rannego ni偶 Bella, wi臋c

ca艂a uwaga zosta艂a skupiona na nim, kiedy Bella czeka艂a na prze艣wietlenie.

Carlisle pozosta艂 w cieniu, ufaj膮c, 偶e dziewczyna zosta艂a tylko nieznacznie

zraniona. To mnie zaniepokoi艂o, jednak wiedzia艂em, 偶e mam racj臋. Jedno

spojrzenie na jego twarz, a na pewno od razu przypomni sobie o mnie, o fakcie,

偶e jest co艣 nie tak z moj膮 rodzin膮 i to mo偶e sprawi膰, 偶e dziewczyna zacznie

m贸wi膰.

Ona na pewno ma wystarczaj膮co ch臋tnego do rozmowy partnera. Tyler'a

zjada艂y wyrzuty sumienia, 偶e prawie j膮 zabi艂 i nie m贸g艂 przesta膰 o tym my艣le膰.

Mog艂em zobaczy膰 wyraz jej twarzy poprzez jego oczy. Dziewczyna marzy艂a o

tym, by zamilk艂. Jak on m贸g艂 tego nie widzie膰?

Nagle poczu艂em napi臋cie, kiedy Tyler spyta艂 si臋 jej, jakim cudem uda艂o jej si臋

odskoczy膰. Czeka艂em, nie oddychaj膮c, kiedy dziewczyna zawaha艂a si臋.

- Eee... 鈥 us艂ysza艂em Crowley uwa偶a艂, ze jest zdezorientowana. Po namy艣le

odpowiedzia艂a. - Edward skoczy艂 i poci膮gn膮艂 mnie ze sob膮. 鈥 z trudem

wypu艣ci艂em powietrze. Mia艂em przyspieszony oddech. M贸j oddech

przyspieszy艂. Nigdy wcze艣niej nie s艂ysza艂em jak wypowiada艂a moje imi臋.

Podoba艂 mi si臋 spos贸b w jaki to zrobi艂a. Nie chcia艂em analizowa膰 jej

zachowania, przez rozmy艣lania Tylera. Marzy艂em, by us艂ysze膰 jej my艣li.

- Edward Cullen. 鈥 wyja艣ni艂a, gdy ch艂opak nie zrozumia艂 o kogo chodzi. Nagle

znalaz艂em si臋 przy drzwiach, z r臋k膮 opart膮, o klamk臋. Pragn膮艂em j膮 zobaczy膰.

Jednak musia艂em pami臋ta膰 o ostro偶no艣ci.

- Wiesz, sta艂 tu偶 obok.

- Cullen? Jako艣 go przegapi艂em. No, ale wszystko dzia艂o si臋 tak szybko. Nic

mu nie jest?

- Chyba nie. Te偶 tutaj trafi艂, ale nie kazali mu le偶e膰 na noszach.

Widzia艂em zamy艣lenie na jej twarzy, podejrzenie w jej oczach, jednak te

niewielkie zmiany zgubi艂y si臋 na nim.

Ona jest 艂adna, pomy艣la艂 Tyler, prawie zaskoczony. Nawet je艣li wszystko

nawali艂o. Nie m贸j typ, ale... Powinienem si臋 z ni膮 um贸wi膰. Zrewan偶owa膰 za

dzisiejszy dzie艅...

By艂em holu, w po艂owie drogi do sali. Bez my艣lenia o tym co robi臋, chocia偶

przez chwil臋. Na szcz臋艣cie piel臋gniarka wesz艂a do pokoju zanim ja to zrobi艂em -

nadesz艂a kolej Belli na prze艣wietlenie. Opar艂em si臋 o 艣cian臋 w ciemnym k膮cie, w

rogu i pr贸bowa艂em doj艣膰 do siebie, kiedy ona zosta艂a wywieziona ode mnie.

To nie mia艂o znaczenia, 偶e Tyler pomy艣la艂, 偶e by艂a 艂adna. Ka偶dy m贸g艂 to

zauwa偶y膰. Nie by艂o wi臋c 偶adnego powodu, abym czu艂 si臋... Jak w艂a艣ciwie si臋

czu艂em? Rozdra偶niony? A mo偶e z艂y b臋dzie lepiej obrazowa艂o moje uczucia. Bez

sensu. To nie powinno mie膰 dla mnie najmniejszego znaczenia.

Zosta艂em tam gdzie by艂em tak d艂ugo jak tylko mog艂em, jednak niecierpliwo艣膰

uzyska艂a przewag臋 nade mn膮 i zawr贸ci艂em do sali z rentgenem. Dziewczyna

zosta艂a ju偶 z powrotem przewieziona do swojej sali nag艂ego wypadku, jednak

skorzysta艂em z okazji i obejrza艂em jej zdj臋cia rentgenowskie, kiedy piel臋gniarka

gdzie艣 wysz艂a.

Czu艂em si臋 spokojniejszy. By艂o z ni膮 wszystko w porz膮dku. Nie zrani艂em jej.

Carlisle mnie przy艂apa艂.

Lepiej wygl膮dasz. 鈥 skomentowa艂.

Spojrza艂em si臋 prosto przed siebie. Nie byli艣my sami, korytarz by艂 pe艂en

ludzi. Ah, tak. Carlisle obejrza艂 zdj臋cia. Ja nie potrzebowa艂em robi膰 tego kolejny

raz.

Jest absolutnie w porz膮dku. Dobra robota, Edwardzie.

Jego g艂os, pe艂en aprobaty, wywo艂a艂 u mnie mieszane uczucia. Powinienem by膰

zadowolony, jednak wiedzia艂em, 偶e m贸j ojciec nie zaakceptuje tego, co

zamierza艂em teraz uczyni膰. W ka偶dym razie nie zaakceptowa艂by, gdyby zna艂

prawdziwy pow贸d...

- My艣l臋, 偶e powinienem z ni膮 porozmawia膰, zanim ci臋 zobaczy. 鈥 szepn膮艂em. 鈥

B臋d臋 si臋 zachowywa艂 ca艂kiem normalnie. Jako艣 za艂agodz臋 spraw臋. Carlisle

kiwn膮 g艂ow膮 z roztargnieniem, ca艂y czas ogl膮daj膮c zdj臋cia.

Dobry pomys艂. Hmm

Spojrza艂em na niego, aby zobaczy膰 co przyku艂o jego uwag臋.

Sp贸jrz na te wyleczone st艂uczenia! Ile razy jej matka j膮 upu艣ci艂a?

Carlisle za艣mia艂 si臋 sam do sobie.

- Zacz膮艂em przypuszcza膰, 偶e pech nigdy jej nie opuszcza. Zawsze w z艂ym

miejscu w z艂ym czasie

Forks nie jest dla niej odpowiednim miejscem, gdy ty jeste艣 w pobli偶u.

Cofn膮艂em si臋.

Id藕 艣mia艂o, do ciebie niebawem.

Odszed艂em szybkim krokiem, z wyra藕nym poczuciem winy. By艂em

wy艣mienitym k艂amc膮, skoro uda艂o mi si臋 oszuka膰 nawet Carlisle.

Kiedy doszed艂em do miejscowej uraz贸wki, Tyler mamrota艂 pod nosem, ci膮gle

przepraszaj膮c. Dziewczyna stara艂a si臋 uciec przed jego 偶alem, udaj膮c, 偶e 艣pi. Jej

oczy by艂y zamkni臋te, jednak oddycha艂a nier贸wno, a jej d艂onie zaciska艂y si臋

zniecierpliwieniu.

Przyjrza艂em si臋 jej twarzy. Prawdopodobnie widzia艂em j膮 po raz ostatni. Ta

艣wiadomo艣膰 wywo艂a艂a u mnie dziwny ucisk w klatce piersiowej, kt贸rego 藕r贸d艂a

nie rozumia艂em.

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech i wychyli艂em si臋 zza framugi drzwi.

Kiedy Tyler mnie zobaczy艂 chcia艂 zacz膮膰 papla膰 o tym samym. Jednak

przy艂o偶y艂em palec wskazuj膮cy do ust po to, by milcza艂.

- Czy ona 艣pi? 鈥 wyszepta艂em.

Oczy Belli otworzy艂y si臋 i skupi艂y na mojej twarzy. Poszerzy艂y si臋 chwilowo, a

nast臋pnie zw臋zi艂y w gniewie b膮d藕 podejrzeniu. Pami臋ta艂em, 偶e musz臋 odegra膰

swoj膮 rol臋, wi臋c u艣miechn膮艂em si臋 do niej, jakby nic nadzwyczajnego si臋 dzi艣

nie sta艂o - opr贸cz uderzenia jej g艂owy o ziemi臋 i mojego nadzwyczaj szybkiego

biegu.

- Cze艣膰, Edward 鈥 zacz膮艂 Tyler. - Naprawd臋, tak mi...

Podnios艂em jedn膮 r臋k臋, aby przyj膮膰 jego przeprosiny.

- Nie ma krwi, nie ma 偶alu.

Powiedzia艂em bez namys艂u. Z zadziwiaj膮c膮 艂atwo艣ci膮 ignorowa艂em Tylera.,

le偶膮cego kilka metr贸w ode mnie, pokrytego 艣wie偶膮 krwi膮. Nigdy nie rozumia艂em

jak Carlisle sobie z tym radzi艂 - z ignorowaniem krwi jego pacjent贸w. Czy sta艂a

pokusa nie rozprasza艂a, nie by艂a niebezpieczna...? Ale, teraz... Mog艂em zobaczy膰

jak, skupiaj膮c si臋 na czym艣 innym, wystarczaj膮co mocno, pokusa by艂a niczym.

Nawet 艣wie偶a krew Tyler'a nie robi艂a na mnie takiego wra偶enia jak Belli.

Zachowa艂em pewn膮 odleg艂o艣膰 siadaj膮c w nogach 艂贸偶ka ch艂opaka.

- No i jaka diagnoza? 鈥 spyta艂em si臋 jej.

Jej dolna warga lekko zadr偶a艂a.

- Nic mi nie jest, ale musz臋 tu siedzie膰. Jak ci si臋 uda艂o unikn膮膰 noszy, co?

- Mam znajomo艣ci. 鈥 odpar艂em. 鈥 Zaraz wyjdziesz na wolno艣膰

Obserwowa艂em jej reakcj臋 delikatnie, kiedy m贸j ojciec wszed艂 do sali. Jej oczy

rozszerzy艂y si臋, a usta otworzy艂y si臋 ze zdziwienia. Zaj臋cza艂em w 艣rodku. Tak,

ona na pewno zauwa偶y艂a to podobie艅stwo.

- A zatem, panno Swan, jak si臋 czujemy? 鈥 spyta艂 Carlisle. M贸wi艂 bardzo

spokojnie, ciep艂ym g艂osem, kt贸ry uspokaja艂 wi臋kszo艣膰 pacjent贸w. Nie mog艂em

okre艣li膰 jak bardzo to zadzia艂a艂o na Bell臋.

- Dobrze 鈥 odpar艂a.

Carlisle podszed艂 do pod艣wietlonej tablicy wisz膮cej nad jej 艂贸偶kiem, w艂膮czy艂

j膮 i przyjrza艂 si臋 rentgenowi.

- Wygl膮da 艂adnie - stwierdzi艂. - G艂owa ci臋 nie boli? Edward m贸wi艂, 偶e

naprawd臋 mocno si臋 uderzy艂a艣.

- Nic mi nie jest. 鈥 westchn臋艂a zm臋czona. Jaka艣 dziwna niecierpliwo艣膰

emanowa艂a z jej g艂osu. Rzuci艂a mi wrogie spojrzenie.

Carlisle dotyka艂 jej g艂owy. Zala艂a mnie fala dziwnych emocji.

Patrzy艂am na Carlislea przy pracy od wielu lat. Kiedy艣 nawet by艂em jego

nieformalnym asystentem. Wyschni臋ta krew nie stanowi艂a, dla mnie problemu.

Wi臋c nie by艂o dla mnie now膮 rzecz膮, ogl膮danie jak bada艂 dziewczyn臋, tak jakby

by艂 cz艂owiekiem. Zazdro艣ci艂em mu jego samokontroli wiele razy. Zazdro艣ci艂em

mu tego bardzo. Zna艂em r贸偶nic臋 mi臋dzy mn膮, a Carlisle'em - on m贸g艂 dotyka膰

dziewczyn臋 tak delikatnie, bez 偶adnego strachu, wiedz膮c, 偶e nigdy jej nie

skrzywdzi...

Skrzywi艂a si臋, a ja zmieni艂em pozycj臋. Musia艂em si臋 skoncentrowa膰 na

chwil臋, aby utrzyma膰 moj膮 zrelaksowan膮 postaw臋.

- Boli?

Jej podbr贸dek lekko drgn膮艂.

- Nie za bardzo. Bywa艂o gorzej.

Kolejna cecha charakteru : by艂a odwa偶na. Nie lubi艂a okazywa膰 swoich

s艂abo艣ci.

Prawdopodobnie najwra偶liwsza osoba, jak膮 kiedykolwiek widzia艂em i nie

chcia艂a wydawa膰 si臋 s艂aba. U艣miech pojawi艂 si臋 na mojej twarzy.

Rzuci艂a mi kolejne, pe艂ne gniewu spojrzenie.

- No c贸偶, tw贸j ojciec czeka na zewn膮trz - mo偶e ci臋 zabra膰 do domu. Ale wr贸膰,

je艣li b臋dziesz mia艂a zawroty g艂owy albo jakie艣 k艂opoty ze wzrokiem.

Jej ojciec tutaj? Przejrza艂em my艣li t艂umu, jednak nie zd膮偶y艂em wy艂apa膰 my艣li

ojca dziewczyny, zanim ta odezwa艂a si臋 ponownie, by艂a zdenerwowana.

- Nie mog臋 wr贸ci膰 na lekcje?

- Chyba powinna艣 sobie dzisiaj odpu艣ci膰.- Stwierdzi艂 Carlisle.

Ponownie, lustrowa艂a mnie spojrzeniem.

- A on wraca do szko艂y?

Normalne zachowanie, sprawy zosta艂y z艂agodzone... Pomijaj膮c fakt, w jaki

spos贸b patrzy艂a mi w oczy...

- Kto艣 musi zanie艣膰 im dobr膮 nowin臋. 呕yjemy. 鈥 powiedzia艂em.

- W rzeczy samej. 鈥 popar艂 mnie Carlisle. 鈥 Wi臋kszo艣膰 uczni贸w czeka, na

zewn膮trz.

Tym razem przewidzia艂em jej reakcj臋 - jej niech臋膰 zmieniaj膮c膮 si臋 w uwag臋.

Nie rozczarowa艂a mnie.

- O, nie! 鈥 j臋kn臋艂a chowaj膮c twarz w d艂oniach.

Spodoba艂o mi si臋 to, 偶e wreszcie odgad艂em. Zaczyna艂em j膮 rozumie膰...

- Chcesz zosta膰? 鈥 spyta艂 Carlisle.

- Nie, nie! 鈥 zaprotestowa艂a szybko, wyskakuj膮c pospiesznie z 艂贸偶ka.

. Zatoczy艂a si臋 i wpad艂a w ramiona Carlisle'a. Przytrzyma艂 j膮 i pom贸g艂 z艂apa膰

r贸wnowag臋.

Ponownie, zawi艣膰 wezbra艂a we mnie.

- Nic mi nie jest. 鈥 powt贸rzy艂a, zanim ktokolwiek inny zd膮偶y艂 si臋 odezwa膰.

- We藕 Tylenol, jakby mocno bola艂o - doradzi艂.

- Nie jest tak 藕le 鈥搝apewni艂a z przekonaniem.

Carlisle u艣miechn膮艂 si臋 gdy wypisywa艂 jej kart臋.

- Wszystko wskazuje na to, 偶e mia艂a艣 wielkie szcz臋艣cie 鈥 powiedzia艂 z

sympati膮.

- Mia艂am szcz臋艣cie, 偶e Edward sta艂 tu偶 obok. 鈥 stwierdzi艂a z niech臋ci膮.

- Ach, no tak 鈥 zgodzi艂 si臋 szybko do艣膰 mocno ironizuj膮.

Dla ciebie wszystko pomy艣la艂. Dasz sobie rad臋.

- Dzi臋kuje ci. 鈥 wyszepta艂em cicho. Z pewno艣ci膮, 偶aden cz艂owiek, nie by艂 w

stanie mnie us艂ysze膰.

Nast臋pnie Carlisle zwr贸ci艂 si臋 do Tylera:

- Obawiam si臋, 偶e je艣li o ciebie chodzi, b臋dziesz musia艂 zabawi膰 u nas nieco

d艂u偶ej.

B臋d臋 musia艂 wypi膰 piwo, kt贸re nawa偶y艂em.

- Mo偶emy pogada膰? 鈥 szepn臋艂a do mnie.

Jej ciep艂y oddech owia艂 moj膮 twarz, wi臋c musia艂em si臋 cofn膮膰. Za ka偶dym

razem, kiedy by艂a blisko mnie, to wywo艂ywa艂o wszystko co najgorsze,

pobudza艂o instynkty. Jad p艂yn膮艂 w moich ustach, a moje cia艂o pragn臋艂o ataku -

chcia艂em z艂apa膰 j膮 w moje ramiona i z臋bami wgry藕膰 si臋 w jej gard艂o.

Na szcz臋艣cie m贸j umys艂 panowa艂 nad cia艂em.

- Ojciec na ciebie czeka 鈥 wycedzi艂em przez z臋by.

Zerkn臋艂a na Carlisle'a i Tylera. Ch艂opak nie zwraca艂 na nas uwagi, natomiast

Carlisle obserwowa艂 ka偶dy m贸j ruch

Ostro偶nie Edwardzie.

- Chcia艂abym rozm贸wi膰 si臋 z tob膮 na osobno艣ci, je艣li nie masz nic przeciwko 鈥

upiera艂a si臋 p贸艂g艂osem. Chcia艂em powiedzie膰 jej, 偶e nie ma o czym, jednak

wiedzia艂em, 偶e i tak musia艂em to zrobi膰. Najlepiej jak tylko potrafi艂em.

By艂em przepe艂niony dziwnymi emocjami, kiedy wychodzi艂em z sali,

s艂uchaj膮c krok贸w dziewczyny, gdy pr贸bowa艂a mnie dogoni膰.

Musia艂em odegra膰 swoj膮 rol臋. By艂em t膮 z艂膮 postaci膮 - nikczemnikiem. Musz臋

k艂ama膰 i by膰 okrutny.

Stara艂em si臋, aby kierowa艂y mn膮 tylko dobre impulsy - ludzkie impulsy,

kt贸re zachowa艂y si臋 we mnie przez te wszystkie lata. Nigdy wcze艣niej nie

chcia艂em zas艂u偶y膰 na czyje艣 zaufanie tak bardzo jak teraz, kiedy musia艂em

zniszczy膰 wszystkie mo偶liwo艣ci na uzyskanie czego tak bardzo pragn膮艂em.

艢wiadomo艣膰, 偶e to mo偶e by膰 jej ostatnie wspomnienie mnie tylko pogarsza艂a

spraw臋. To by艂a moja scena po偶egnania.

Odwr贸ci艂em si臋 do niej.

- Czego chcesz? 鈥 spyta艂em wynio艣le.

Skuli艂a si臋 z powrotem nieznacznie przez moj膮 wrogo艣膰. Jej oczy sta艂y si臋

zadziwione moim zachowaniem... Ten wyraz twarzy b臋dzie mnie prze艣ladowa艂,

po kres mojego istnienia.

- Obieca艂e艣 mi wszystko wyja艣ni膰 鈥 powiedzia艂a p贸艂g艂osem. Jej twarz w

odcieniu ko艣ci s艂oniowej poblad艂a.

- Uratowa艂em ci 偶ycie. Starczy.

- Obieca艂e艣. 鈥 wyszepta艂a.

- Bello, uderzy艂a艣 si臋 w g艂ow臋, pleciesz jakie艣 bzdury.

Zdenerwowa艂a si臋, co u艂atwia艂o mi zadanie. Nasze spojrzenia spotka艂y si臋,

moja twarz sta艂a si臋 nieprzyjazna.

- Z moja g艂ow膮 jest wszystko w porz膮dku.

- Co chcesz ode mnie wyci膮gn膮膰?

- Chce pozna膰 prawd臋. Chc臋 wiedzie膰, dlaczego kaza艂e艣 mi k艂ama膰

Chcia艂a tylko pozna膰 prawd臋 - frustrowa艂a mnie to, 偶e musia艂em jej

odm贸wi膰.

- A co wed艂ug ciebie si臋 niby wydarzy艂o?- burkn膮艂em.

Zacz臋艂a wyrzuca膰 z siebie, potoki s艂贸w.

- Wiem tylko, 偶e wcale nie sta艂e艣 tak blisko. Tyler te偶 ci臋 nie widzia艂, wi臋c

nie m贸w, 偶e uderzy艂am si臋 w g艂ow臋 i mia艂am omamy. A potem Van p臋dzi艂 prosto

na nas, ale mimo to nas nie staranowa艂, a twoje d艂onie zostawi艂y w jego boku

wgniecenia. W tym drugim aucie te偶 zreszt膮 zrobi艂e艣 wgniecenie. I nic ci si臋 me

sta艂o. A potem van m贸g艂 zwali膰 si臋 na moje nogi, ale go podnios艂e艣...- nagle

zacisn臋艂a z臋by a jej oczy zaszkli艂y si臋 od 艂ez.

Patrzy艂em si臋 na ni膮 szyderczo, chocia偶 tak naprawd臋 czu艂em strach; ona

widzia艂a wszystko.

- Uwa偶asz, 偶e podnios艂em vana? 鈥 spyta艂em z sarkazmem.

Skin臋艂a w milczeniu g艂ow膮.

M贸j g艂os by艂 coraz bardziej prze艣miewczy.

- Przecie偶 wiesz, 偶e nikt ci nie uwierzy.

Dziewczyna stara艂a si臋 kontrolowa膰 sw贸j gniew. Gdy odpowiada艂a ka偶de jej

s艂owo by艂o niezwykle przemy艣lane.

- Nie zamierzam tego rozg艂asza膰.

M贸wi艂a prawd臋 - mog艂em zobaczy膰 to w jej oczach. Nawet w艣ciek艂a i

zdradzona, zamierza艂a utrzyma膰 ten sekret w tajemnicy.

Tylko dlaczego?

Szok zburzy艂 m贸j starannie zaplanowany wyraz twarzy na p贸艂 sekundy,

potem wzi膮艂em si臋 w gar艣膰.

- Wiec po co to wszystko? 鈥 stara艂em, si臋 brzmie膰 surowo.

- Dla mnie samej. 鈥 wyja艣ni艂a. - Nie lubi臋 k艂ama膰, a skoro musz臋, wola艂abym

pozna膰 pow贸d.

Prosi艂a mnie bym jej zaufa艂. Tak samo jak ja chcia艂em, aby ona zaufa艂a mi.

Jednak by艂a to

granica , kt贸rej w 偶aden spos贸b nie mog艂em przekroczy膰.

By艂em bezduszny. Musia艂em taki by膰.

-Nie mo偶esz mi po prostu podzi臋kowa膰 i zapomnie膰 o sprawie?

- Dzi臋kuje. 鈥 powiedzia艂a czekaj膮c na wyja艣nienia.

- Nie masz zamiaru sobie odpu艣ci膰, prawda?

- Nie.

- W takim razie鈥 - nie m贸g艂bym powiedzie膰 prawdy, nawet je艣libym chcia艂,

rzeczy w tym, 偶e nie chcia艂em. Wola艂bym, 偶eby sama wymy艣li艂a jak膮艣 hipotez臋,

ni偶 偶eby wiedzia艂a kim naprawd臋 jestem, poniewa偶 nic nie by艂oby gorsze ni偶

prawda - by艂em 偶yj膮cym koszmarem, prosto z horroru.. 鈥 W takim razie mam

nadziej臋, 偶e lubisz rozczarowania.

Mierzyli艣my si臋 wzrokiem. To by艂o dziwne, jak ujmuj膮cy by艂 jej gniew. Jak

rozw艣cieczony kociak, delikatny i nieszkodliwy, i tak nie艣wiadomy jej w艂asnej

wra偶liwo艣ci.

Zaczerwieni艂a si臋 i wysycza艂a przez z臋by.

- Po co w og贸le si臋 fatygowa艂e艣? 鈥 zupe艂nie nie spodziewa艂em si臋 tego

pytania. Straci艂em nad sob膮 kontrol臋, maska ze艣lizgn臋艂a si臋 z twarzy. Pierwszy

raz od dawna powiedzia艂em prawd臋.

- Nie wiem.

Zapami臋ta艂em jej wyraz twarzy. Gniew zmieszany w flustracj膮 Pulsuj膮ca

krew w jej policzkach. Odwr贸ci艂em si臋 i odszed艂em. Mia艂em ju偶 jej nigdy nie

zobaczy膰鈥




4. WIZJE

Wr贸ci艂em do szko艂y. To by艂o najw艂a艣ciwsze rozwi膮zanie. Nie powinienem wzbudza膰

podejrze艅.

Pod koniec dnia prawie wszyscy uczniowie wr贸cili do klas. Tylko Tyler, Bella i kilku

innych 鈥 kt贸rzy prawdopodobnie skorzystali z wypadku jako pretekstu do wagar贸w 鈥

pozosta艂o nieobecnych.

Nie powinno by膰 dla mnie tak膮 trudn膮 rzecz膮 zachowanie si臋 w艂a艣ciwie. Ale przez ca艂e

popo艂udnie zaciska艂em z臋by powstrzymuj膮 pragnienie. Marzy艂em by urwa膰 si臋 z lekcji,

by znowu j膮 zobaczy膰.

Jak jaki艣 natr臋t. Obsesyjny natr臋t. Obsesyjny wampir natr臋t .

Szko艂a by艂a dzisiaj, jakim艣 cudem, niemo偶liwie, bardziej nudna ni偶 wydawa艂o si臋 to

tylko tydzie艅 temu. Jak 艣pi膮czka. By艂o tak jak by kolor odp艂yn膮艂 z cegie艂, drzew, nieba,

z twarzy dooko艂a mnie鈥 Gapi艂em si臋 na rys臋 na 艣cianie.

By艂a inna w艂a艣ciwa rzecz kt贸ra powinienem robi膰鈥 i kt贸rej nie robi艂em. Oczywi艣cie,

to by艂a nast臋pna niew艂a艣ciwa rzecz. Wszystko zale偶a艂o od perspektywy z kt贸rej si臋

spojrza艂o.

Z perspektywy Cullena 鈥 nie tylko wampira, ale Cullena, kogo艣 kto nale偶a艂 do rodziny,

taki rzadki stan w naszym 艣wiecie 鈥 w艂a艣ciw膮 rzecz膮 do zrobienia by艂o by co艣 takiego:

- Jestem zdziwiony widz膮c Ci臋 w mojej klasie, Edwardzie. S艂ysza艂em, 偶e by艂e艣

zamieszany w ten okropny incydent dzi艣 rano.

- Tak, by艂em Prosz臋 Pana, ale mia艂em szcz臋艣cie. - Przyjazny u艣miech - Wcale nie

zosta艂em ranny鈥 Chcia艂bym m贸c powiedzie膰 to samo o Belli i Tylerze.

- Jak si臋 oni maj膮?

- My艣l臋, 偶e Tyler ma si臋 dobrze鈥 Tylko jakie艣 powierzchniowe zadrapania od szk艂a z

okien. Jednak nie jestem pewien co do Belli. - Zmartwiony grymas. - Mo偶e mie膰 jak膮艣

kontuzj臋. S艂ysza艂em, 偶e by艂a zupe艂nie bezw艂adna przez d艂u偶sz膮 chwil臋 鈥 widzia艂a nawet

jakie艣 rzeczy. Wiem, 偶e doktorzy byli zmartwieni鈥

Tak to powinno wygl膮da膰. To by艂em winny mojej rodzinie.

- Jestem zdziwiony widz膮c Ci臋 w mojej klasie, Edwardzie. S艂ysza艂em, 偶e by艂e艣

zamieszany w ten okropny incydent dzi艣 rano.

- Nic mi si臋 nie sta艂o. - 呕adnego u艣miechu.

Mr. Banner przerzuci艂 swoj膮 wag臋 z jednej stopy na drug膮, czuj膮c si臋 nieswojo.

- Masz jakie艣 poj臋cie w jakim stanie s膮 Bella Swan i Tyler Crowley? S艂ysza艂em, 偶e

mieli jakie艣 obra偶enia鈥

- Nie znam ich stanu. - Wzruszy艂em ramionami.

Mr. Banner odchrz膮kn膮艂.

- Taa, racja鈥 - powiedzia艂; moje zimne spojrzenie sprawi艂o, 偶e jego g艂os by艂 troch臋

spi臋ty..

Odszed艂 szybko na prz贸d klasy i zacz膮艂 sw贸j wyk艂ad.

To by艂o niew艂a艣ciw膮 rzecz膮 do zrobienia. Chyba, 偶e spojrza艂o si臋 na to z bardziej

niezrozumia艂ego punktu widzenia.

Wydawa艂o si臋 po prostu to tak鈥 tak obra藕liwie nieuprzejme oczernia膰 dziewczyn臋 za

jej plecami, zw艂aszcza kiedy ona udowodni艂a, 偶e by艂a bardziej godna zaufania ni偶 m贸g艂

bym marzy膰. Nie powiedzia艂a niczego co mog艂o by mnie zdradzi膰, mimo tego, 偶e mia艂a

dobry pow贸d 偶eby to zrobi膰. Czy m贸g艂bym j膮 zdradzi膰 kiedy ona zrobi艂a wszystko

偶eby utrzyma膰 m贸j sekret?

Mia艂em prawie identyczn膮 rozmow臋 z Pani膮 Goff 鈥 tylko raczej po hiszpa艅sku ni偶

po angielsku 鈥 i Emmett pos艂a艂 mi d艂ugie spojrzenie.

Mam nadziej臋, 偶e masz dobre wyja艣nienie na to co si臋 dzisiaj sta艂o. Rose jest na 艣cie偶ce

wojennej.

Przewr贸ci艂em oczami bez patrzenia na niego.

W艂a艣ciwie wymy艣li艂em perfekcyjnie brzmi膮ce wyja艣nienie. Przypuszczaj膮c, 偶e nie

zrobi艂bym wszystkiego 偶eby powstrzyma膰 vana od zmia偶d偶enia dziewczyny鈥

Wzdrygn膮艂em si臋 na my艣l o tym. Ale je艣li zosta艂a by uderzona, je艣li zosta艂a by

zmasakrowana i krwawi艂a by, czerwony p艂yn rozla艂 by si臋 na betonie, zapach 艣wie偶ej

krwi rozp艂ywaj膮cy si臋 w powietrzu鈥

Zadr偶a艂em ponownie, ale nie tylko ze strachu. Cz臋艣膰 mnie zadr偶a艂a w po偶膮daniu. Nie,

nie by艂bym w stanie patrze膰 na jej krew bez ujawnienia nas w bardziej ra偶膮cy i

szokuj膮cy spos贸b.

To by艂a perfekcyjnie brzmi膮ca wym贸wka鈥 ale nie u偶y艂 bym jej. Wydawa艂a si臋 by膰,

zbyt zawstydzaj膮ca..

Zwa偶ywszy na to, 偶e pomy艣la艂em o tym d艂ugo po zdarzeniu.

Sp贸jrz na Jaspera. Emmett wci膮艂 si臋 nie艣wiadomy mojej zadumy. Nie jest na Ciebie

z艂y鈥 jest bardziej zdecydowany.

Zobaczy艂em co mia艂 na my艣li i na chwil臋 pok贸j dooko艂a mnie si臋 rozmy艂. Moja

w艣ciek艂o艣膰 by艂a tak wszechogarniaj膮ca, 偶e czerwona mg艂a przes艂oni艂a mi pole

widzenia. My艣la艂em, 偶e si臋 ni膮 zad艂awi臋.

CIIII, EDWARD! WE殴 SI臉 W GAR艢膯!! Emmett wrzasn膮艂 na mnie w swojej g艂owie.

Jego r臋ka spocz臋艂a na moim ramieniu, trzymaj膮c mnie, bym nie wsta艂 na r贸wne nogi.

Rzadko u偶ywa艂 a偶 tyle si艂y 鈥 rzadko by艂a taka potrzeba, by艂 o wiele silniejszy ni偶

jakikolwiek wampir kt贸rego kiedykolwiek spotkali艣my 鈥 ale u偶y艂 jej teraz. 艢cisn膮艂

moje ramie, zamiast popchn膮膰 mnie w d贸艂. Je艣li by pcha艂, krzes艂o pode mn膮 z

pewno艣ci膮 by si臋 zapad艂o.

SPOKOJNIE! Zarz膮dzi艂.

Spr贸bowa艂em si臋 uspokoi膰, ale by艂o mi ci臋偶ko. W艣ciek艂o艣膰 p艂on臋艂a w mojej w g艂owie.

Jasper nic nie zrobi do czasu a偶 wszyscy porozmawiamy. Po prostu pomy艣la艂em, 偶e

powiniene艣 wiedzie膰 w jakim kierunku b臋dzie pod膮偶a艂.

Skoncentrowa艂em si臋 na uspokojeniu si臋 i poczu艂em, jak r臋ka Emmetta si臋 rozlu藕nia.

Postaraj si臋 nie zrobi膰 wi臋kszego przedstawienia. Masz wystarczaj膮co du偶o k艂opot贸w.

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech i Emmett uwolni艂 mnie z u艣cisku..

Dla pewno艣ci przes艂ucha艂em klas臋 wzrokiem, ale nasza konfrontacja by艂a tak cicha i

tak kr贸tka, 偶e tylko par臋 os贸b siedz膮cych za Emmettem co艣 zauwa偶y艂o. Nikt z nich nie

wiedzia艂 co z tym zrobi膰 i wzruszyli tylko ramionami. Cullenowie byli dziwakami 鈥

wszyscy ju偶 o tym wiedzieli.

Cholera, dzieciaku, ale jeste艣 niezr贸wnowa偶ony.

Emmett doda艂 z sympati膮 w g艂osie.

-Ugry藕 mnie.- Wymamrota艂em cicho i us艂ysza艂em jego niski chichot.

Emmett nie 偶ywi艂 do mnie urazy, i to ja powinienem by膰 bardziej wdzi臋czny za jego

wyrozumia艂o艣膰. Ale mog艂em zobaczy膰, 偶e intencje Jaspera brzmia艂y tak sensownie dla

niego, 偶e rozwa偶a艂 czy to nie by艂 by najlepsze rozwi膮zanie.

W艣ciek艂o艣膰 zawrza艂a, z trudem kontrolowana.

Tak, Emmett by艂 silniejszy ode mnie, ale jeszcze nigdy mnie nie poturbowa艂.

Twierdzi艂, 偶e to dlatego, 偶e oszukiwa艂em, ale s艂yszenie my艣li by艂o tak nieod艂膮czn膮

cz臋艣ci膮 mnie, tak jak jego ogromna si艂a by艂a jego atrybutem. Mieli艣my r贸wne szanse w

walce.

Walka? To do tego to prowadzi艂o? Mia艂em zamiar walczy膰 z w艂asn膮 rodzin膮 dla

cz艂owieka kt贸rego ledwo zna艂em?

Pomy艣la艂em o tym przez chwil臋, o delikatnym ciele dziewczyny w moich ramionach

w zestawieniu z Jasperem, Rose i Emmettem 鈥 nadprzyrodzeni silni i szybcy, maszyny

do zabijania stworzone przez natur臋鈥

Tak, walczy艂 bym dla niej. Przeciwko mojej rodzinie.

Zadr偶a艂em.

Bo to nie by艂o w porz膮dku pozostawi膰 j膮 bezbronn膮, kiedy to ja by艂em tym kt贸ry

narazi艂 j膮 na niebezpiecze艅stwo.

Nie m贸g艂bym wygra膰 sam, nie przeciwko ca艂ej tr贸jce i zastanawia艂em si臋 kto m贸g艂by

by膰 moim sprzymierze艅cem.

Carlisle, na pewno. Nie walczy艂 by z nikim, ale by艂 by ca艂kowicie przeciwko pomys艂owi

Jaspera i Rose. To mo偶e by膰 wszystko czego potrzebowa艂bym. Zobacz臋鈥

Esme, w膮tpliwie. Nie stan臋艂a by przeciwko mnie tak偶e, nie znios艂a by te偶 nie

zgadzania si臋 z Carlislem, ale popar艂a by ka偶dy plan kt贸ry trzyma艂 by jej rodzin臋

razem. Je艣li Carlisle by艂 dusz膮 rodziny, to Esme by艂a jej sercem. On dawa艂 nam

przyw贸dc臋 kt贸ry by艂 warty na艣ladowania; ona sprawi艂a to na艣ladowanie aktem

mi艂o艣ci. Wszyscy si臋 kochali艣my - nawet teraz pod powierzchni膮 furii kt贸r膮 czu艂em do

Jaspera i Rose, nawet kiedy planowa艂em walczy膰 z nimi 偶eby ocali膰 dziewczyn臋,

wiedzia艂em, 偶e ich kocham.

Alice鈥 nie mia艂em poj臋cia. To prawdopodobnie zale偶a艂o od tego co b臋dzie widzia艂a,

偶e nast膮pi. Wyobra偶am sobie, 偶e wybierze stron臋 zwyci臋scy.

Wi臋c musia艂bym to zrobi膰 bez niczyjej pomocy. Nie mog艂em si臋 r贸wna膰 z nimi

wszystkimi, ale nie zamierza艂em pozwoli膰 im skrzywdzi膰 dziewczyny z mojego

powodu. To mo偶e oznacza膰 manewr odej艣cia鈥

Moja w艣ciek艂o艣膰 opad艂a nagle w przyp艂ywie wisielczego poczucia humoru. Mog艂em

sobie wyobrazi膰 jak dziewczyna by zareagowa艂a kiedy bym j膮 porwa艂. Oczywi艣cie

rzadko poprawnie zgadywa艂em jej reakcje - ale jak膮 inn膮 mog艂a by mie膰 reakcj臋

opr贸cz czystego przera偶enia?

Nie by艂em te偶 pewien jak to rozwi膮za膰 鈥 porwanie jej. Nie by艂 bym w stanie

wytrzyma膰 blisko niej przez d艂u偶szy czas. Mo偶liwe, 偶e dostarczy艂 bym j膮 po prostu z

powrotem do jej matki. Nawet - by艂o by dla niej bardzo niebezpieczne.

I tak偶e dla mnie, u艣wiadomi艂em sobie nagle. Je艣li zabi艂 bym j膮 przez przypadek鈥

Nie by艂em ca艂kowicie pewien ile by to b贸lu by mnie kosztowa艂o, ale wiedzia艂em, 偶e by艂

by on z艂o偶ony i intensywny.

C贸偶, nie mog艂em ju偶 wi臋cej narzeka膰, 偶e 偶ycie poza szko艂膮 by艂o monotonne.

Dziewczyna zmieni艂a to tak bardzo.

Kiedy zadzwoni艂 dzwonek Emmett i ja poszli艣my w ciszy w stron臋 auta. Martwi艂 si臋

o mnie i martwi艂 si臋 o Rosalie. Wiedzia艂 kt贸r膮 stron臋 musia艂by wybra膰 w razie

konfliktu i to go niepokoi艂o.

Reszta czeka艂a na nas w aucie, tak偶e pogr膮偶ona w ciszy. Byli艣my bardzo cich膮

grup膮. Tylko ja mog艂em s艂ysze膰 krzyki.

Idiota! Szaleniec! Kretyn! Dupek! Samolubny, nieodpowiedzialny g艂upek!

Rosalie utrzymywa艂a sta艂y potok obelg z ca艂膮 si艂膮 swoich mentalnych p艂uc.

Sprawia艂o to, 偶e by艂o trudno ws艂uchiwa膰 si臋 w innych, ale ignorowa艂em j膮 najlepiej jak

umia艂em.

Emmett mia艂 racj臋 co do Jaspera. By艂 pewien swojego planu.

Alice by艂a niespokojna, martwi艂a si臋 o Jaspera, przesuwaj膮c obrazki przysz艂o艣ci.

Nie wa偶ne z kt贸rej strony Jasper podchodzi艂 do dziewczyny, Alice zawsze mnie tam

widzia艂a, blokuj膮cego go. Interesuj膮ce鈥 ani Rosalie ani Emmett nie byli z nim w tych

wizjach. Wi臋c Jasper planowa艂 to zrobi膰 sam. To by wszystko upro艣ci艂o.

Jasper by艂 najlepszym, najbardziej do艣wiadczonym wojownikiem z nas wszystkich;

moja jedyna przewaga by艂a taka, 偶e mog艂em us艂ysze膰 jego ruchy zanim je wykona艂.

Nigdy nie walczy艂em z Emmettem czy Jasperem bardziej ni偶 dla zabawy- po prostu

obijali艣my si臋 z nud贸w. Zrobi艂o mi si臋 niedobrze na my艣l o spr贸bowaniu zranienia

Jaspera tak naprawd臋鈥

Nie, nie o to chodzi艂o. Tylko go zablokowa膰. To wszystko.

Skupi艂em si臋 na Alice, przypominaj膮cej sobie r贸偶ne sposoby atak贸w Jaspera.

Jak tylko to zrobi艂em, jej wizja si臋 przesun臋艂a, id膮c dalej i dalej do domu Swan贸w.

Wyeliminowa艂em go wcze艣niej鈥

Powstrzymaj to, Edwardzie! Tak si臋 nie mo偶e sta膰. Nie dopuszcz臋 do tego.

Nie odpowiedzia艂em jej, po prostu patrzy艂em dalej.

Zacz臋艂a dalej szuka膰, w zamglonej rzeczywisto艣ci odleg艂ych jeszcze mo偶liwo艣ci.

Wszystko by艂o cieniste i mgliste.

Przez ca艂膮 drog臋 do domu 艂adunek ciszy nie opad艂. Zaparkowa艂em w du偶ym gara偶u

za domem; Mercedes Carlisle鈥檃 ju偶 tam by艂, tak jak du偶y jeep Emmetta, M3 Rose i

m贸j Vanquish. By艂em zadowolony, 偶e Carlisle jest ju偶 w domu 鈥 ta cisza zako艅czy si臋

eksplozj膮 i chcia艂em by by艂 przy tym, kiedy to si臋 stanie.

Poszli艣my prosto do jadalni.

Pok贸j by艂 oczywi艣cie nigdy u偶ywany we w艂a艣ciwych celach. Ale by艂 urz膮dzony

d艂ugim, owalnym, mahoniowym sto艂em otoczonym krzes艂ami 鈥 byli艣my skrupulatni w

trzymaniu wszystkich rekwizyt贸w we w艂a艣ciwym miejscu. Carlisle lubi艂 u偶ywa膰 tego

jako pokoju konferencyjnego. W grupie gdzie by艂o tyle silnych i skrajnie r贸偶nych

osobowo艣ci, czasami by艂o konieczne 偶eby prowadzi膰 dyskusje w spos贸b spokojny, na

siedz膮co.

Mia艂em przeczucie, 偶e posadzenie wszystkich na krzes艂ach niewiele dzisiaj pomo偶e.

Carlisle siedzia艂 na swoim zwyk艂ym miejscu, na wschodnim kra艅cu sto艂u. Esme

by艂a obok niego 鈥 trzymali si臋 za r臋ce.

Oczy Esme wpatrywa艂y si臋 we mnie, z艂ote g艂臋bie i pe艂ne troski.

Zosta艅. To by艂a jej jedyna my艣l.

Chcia艂bym by膰 w stanie u艣miechn膮膰 si臋 do tej, kt贸ra by艂a dla mnie prawdziw膮 matk膮,

ale nie mia艂em dla niej 偶adnej otuchy.

Usiad艂em po drugiej stronie Carlisle鈥檃. Esme si臋gn臋艂a przez niego 偶eby po艂o偶y膰

woln膮 r臋k臋 na moim ramieniu. Nie mia艂a poj臋cia co mia艂o si臋 zacz膮膰, tylko martwi艂a

si臋 o mnie.

Carlisle mia艂 lepsze poj臋cie o tym, co nadchodzi艂o. Jego usta by艂y zaci艣ni臋te, a czo艂o

zmarszczone. Grymas wygl膮da艂 za staro na jego m艂odej twarzy.

Kiedy wszyscy usiedli, widzia艂em, 偶e linie zosta艂y narysowane.

Rosalie usiad艂a dok艂adnie naprzeciwko Carlisle鈥檃, na drugim ko艅cu d艂ugiego sto艂u.

Rzuca艂a mi pe艂ne z艂o艣ci spojrzenia, nigdy nie odwracaj膮c wzroku.

Emmett usiad艂 obok niej, jego my艣li i twarz by艂y skrzywione.

Jasper si臋 zawaha艂 i poszed艂 stan膮膰 przy 艣cianie dok艂adnie naprzeciwko Rosalie. By艂

zdecydowany, oboj臋tny na przebieg tej dyskusji. Zacisn膮艂em z臋by.

Alice wesz艂a ostatnia, jej oczy by艂y skupione na czym艣 dalekim 鈥 przysz艂o艣ci, wci膮偶

zbyt niepewnej by mog艂a zrobi膰 z niej u偶ytek. Bez wi臋kszego namys艂u usiad艂a obok

Esme. Pociera艂a czo艂o jak by dr臋czy艂 j膮 b贸l g艂owy. Jasper drgn膮艂 niespokojnie,

rozwa偶y艂 do艂膮czenie do niej, ale pozosta艂 na miejscu.

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech. Ja to zacz膮艂em 鈥 powinienem przem贸wi膰 jako pierwszy.

- Przepraszam. 鈥 powiedzia艂em spogl膮daj膮c najpierw na Rose, potem na Jaspera a

w ko艅cu na Emmetta. 鈥 Nie chcia艂em wystawia膰 偶adnego z was na niebezpiecze艅stwo.

To by艂o bezmy艣lne i chc臋 wzi膮膰 pe艂n膮 odpowiedzialno艣膰 za m贸j pochopny czyn.

Rosalie spojrza艂a na mnie z艂owrogo.

- Co masz na my艣li przez 鈥瀢zi膮膰 pe艂n膮 odpowiedzialno艣膰鈥? Masz zamiar to

naprawi膰?

- Nie w spos贸b kt贸ry masz na my艣li. 鈥 powiedzia艂em staraj膮c utrzyma膰 m贸j g艂os

pewnie i spokojnie 鈥 Jestem sk艂onny odej艣膰 ju偶 teraz, je艣li to tylko poprawi nasz膮

sytuacj臋. 鈥 Je艣li uwierz膮, 偶e ta dziewczyna b臋dzie bezpieczna, je艣li uwierz臋, 偶e 偶adne z was

jej nie tknie, poprawi艂em si臋 w my艣lach.

- Nie 鈥 Esme wyszepta艂a 鈥 Nie, Edwardzie.

Pog艂aska艂em jej r臋k臋.

- To tylko par臋 lat.

- Jednak Esme ma racj臋. 鈥 powiedzia艂 Emmett 鈥 Nie mo偶esz teraz nigdzie wyjecha膰.

To w niczym by nie pomog艂o, wr臋cz przeciwnie. Musimy wiedzie膰 co ludzie dooko艂a

nas my艣l膮, teraz bardziej ni偶 kiedykolwiek.

Nie zgodzi艂em si臋 z nim.

- Alice wy艂apie wszystko co b臋dzie mia艂o dla nas jakie艣 kluczowe znaczenie.

Carlisle pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- My艣l臋, 偶e Emmett ma racj臋, Edwardzie. Dziewczyna b臋dzie o wiele bardziej

rozmowna, je艣li nagle znikniesz. Albo odchodzimy wszyscy albo nikt.

- Ona nic nie powie. 鈥 szybko odpar艂em. Rose zbli偶a艂a si臋 do eksplozji i chcia艂em

偶eby ten fakt wyszed艂 szybko na jaw.

- Nie znasz jej umys艂u. 鈥 przypomnia艂 mi Carlisle.

- Wiem tylko, 偶e nic nie powie. Alice, wesprzyj mnie.

Alice spojrza艂a na mnie ze znu偶eniem.

- Nie widz臋, 偶e sta艂o by si臋 co艣 z艂ego, je艣li po prostu to zignorujemy.

Rzuci艂a szybkie spojrzenie na Jaspera i Rose.

Nie, nie mog艂a zobaczy膰 tej wersji przysz艂o艣ci 鈥 nie kiedy Rosalie i Jasper byli a偶 tak

przeciwko jej nie ignorowaniu.

D艂o艅 Rosalie uderzy艂a w st贸艂 z g艂o艣nym hukiem.

- Nie mo偶emy dopu艣ci膰, 偶eby ten cz艂owiek mia艂 szanse powiedzie膰 cokolwiek.

Carlisle, musisz to zrozumie膰. Nawet je艣li zdecydujemy, 偶e wszyscy znikamy, nie jest to

bezpieczne pozostawi膰 za sob膮 takiej historii. 呕yjemy tak odmiennie od reszty naszego

gatunku 鈥 wiecie, 偶e s膮 tacy kt贸rzy z przyjemno艣ci膮 podci膮gn臋li by nas pod

odpowiedzialno艣膰. Musimy by膰 ostro偶niejsi ni偶 ktokolwiek inny!

- Zostawiali艣my ju偶 za sob膮 plotki.鈥 przypomnia艂em jej.

- Tylko plotki i podejrzenia, Edwardzie. Nie 艣wiadk贸w i dowody!

- Dowody! 鈥 zaszydzi艂em.

Jasper ju偶 potakiwa艂, z twardym wyrazem oczu.

- Rose鈥 - Carlisle zacz膮艂.

- Daj mi sko艅czy膰, Carlisle. To nie musi by膰 偶adne wielkie wydarzenie. Dziewczyna

uderzy艂a si臋 dzisiaj w g艂ow臋. Wi臋c mo偶e ta kontuzja okaza膰 si臋 wi臋ksza ni偶 si臋

wydawa艂o. 鈥 Rosalie wzruszy艂a ramionami 鈥 Ka偶dy 艣miertelnik k艂adzie si臋 spa膰 z

szans膮, 偶e si臋 wi臋cej nie obudzi. Inni oczekiwali by, 偶e posprz膮tamy po sobie.

Technicznie rzecz bior膮c to by艂o by zadanie Edwarda, ale rzecz jasna to le偶y poza jego

mo偶liwo艣ciami. Wiesz, 偶e jestem zdolna do samokontroli. Nie zostawi艂abym za nami

偶adnego 艣ladu.

- Tak, Rosalie, wszyscy wiemy jak zdoln膮 jeste艣 zab贸jc膮. 鈥 warkn膮艂em.

Zasycza艂a na mnie z furi膮.

- Edward, prosz臋. 鈥 powiedzia艂 Carlisle i zwr贸ci艂 si臋 do Rosalie 鈥 Rosalie, mia艂em do

tego inny stosunek w Rochester, poniewa偶 czu艂em, 偶e nale偶y Ci si臋 sprawiedliwo艣膰.

M臋偶czyzna kt贸rego zabi艂a艣 potraktowa艂 Ci臋 jak potwora. To nie jest ta sama sytuacja.

Panna Swan jest niewinna.

- To nie jest nic osobistego, Carlisle. 鈥 Rosalie ledwo wycedzi艂a te s艂owa przez z臋by 鈥

To po to by chroni膰 nas wszystkich.

Zapad艂a kr贸tkotrwa艂a cisza kiedy Carlisle obmy艣la艂 swoj膮 odpowied藕. Kiedy skin膮艂

g艂ow膮, oczy Rosalie si臋 rozb艂ysn臋艂y. Powinna wiedzie膰 lepiej. Nawet je艣li nie by艂 bym w

stanie przeczyta膰 jego my艣li, mog艂em przewidzie膰 jego nast臋pne s艂owa.

- Wiem, 偶e chcesz dobrze Rosalie, ale鈥 chcia艂bym bardzo, 偶eby nasza rodzina by艂a

warta tego, 偶eby j膮 broni膰. Przypadkowy鈥 wypadek lub chwila nieuwagi w

kontrolowaniu si臋 jest przykr膮 cz臋艣ci膮 tego kim jeste艣my. 鈥 To by艂o bardzo w jego

stylu u偶y膰 liczby mnogiej, chocia偶 on nigdy nie mia艂 takiej chwili nieuwagi. 鈥

Zamordowanie niewinnego dziecka z zimn膮 krwi膮 to zupe艂nie inna rzecz. Wierz臋, 偶e

ryzyko kt贸re ona ze sob膮 niesie, czy powie o swoich podejrzeniach czy nie, jest niczym

w por贸wnaniu z wi臋kszym ryzykiem. Je艣li poczynimy wyj膮tki 偶eby chroni膰 siebie

samych, ryzykujemy co艣 znacznie wa偶niejszego. Ryzykujemy stracenie istoty tego kim

jeste艣my.

Stara艂em si臋 bardzo kontrolowa膰 m贸j wyraz twarzy. Je艣li bym tego nie robi艂 to

u艣miecha艂 bym si臋 szeroko. Lub bi艂 brawo, tak jak mia艂em na to ochot臋.

- To odpowiedzialne zachowanie. 鈥 Rosalie si臋 nachmurzy艂a.

- Raczej bezduszne. 鈥 Carlisle poprawi艂 j膮 delikatnie 鈥 Ka偶de 偶ycie jest cenne.

Rosalie westchn臋艂a ci臋偶ki i wyd臋艂a doln膮 warg臋. Emmett pog艂aska艂 ja po ramieniu.

- B臋dzie dobrze, Rose. 鈥 zapewni艂 niskim g艂osem.

- Pytanie brzmi 鈥 Carlisle kontynuowa艂 鈥 czy powinni艣my si臋 przeprowadzi膰?

- Nie 鈥 Rosalie j臋kn臋艂a 鈥 dopiero co si臋 tutaj zadomowili艣my. Nie chce zaczyna膰

mojego drugiego roku jeszcze raz!

- Oczywi艣cie mogliby艣cie zachowa膰 sw贸j obecny wiek. 鈥 powiedzia艂 Carlisle.

- I przeprowadzi膰 si臋 o wiele wcze艣niej? 鈥 odpar艂a.

Carlisle wzruszy艂 ramionami.

- Podoba mi si臋 tutaj! Jest tak ma艂o s艂o艅ca, mo偶emy 偶y膰 jak ludzie!

- C贸偶, oczywi艣cie nie musimy decydowa膰 o tym teraz. Mo偶emy poczeka膰 i zobaczy膰

czy to oka偶e si臋 konieczne. Edward wydaje si臋 by膰 pewien milczenia tej Swan.

Rosalie prychn臋艂a.

Nie martwi艂em si臋 ju偶 wi臋cej. Wiedzia艂em, 偶e zgodzi si臋 z decyzj膮 Carlisle鈥檃, niewa偶ne

jak bardzo by艂a na mnie w艣ciek艂a. Ich rozmowa przesz艂a na niewa偶ne szczeg贸艂y.

Jasper zastyg艂 bez ruchu..

Rozumia艂em dlaczego. Zanim on i Alice si臋 poznali, 偶y艂 na polu bitwy, bezlitosny

teatr wojny. Zna艂 konsekwencje nieprzestrzegania zasad 鈥 widzia艂 makabryczne

nast臋pstwa na w艂asne oczy.

Wiele m贸wi艂o to, 偶e nie pr贸bowa艂 uspokoi膰 Rosalie za pomoc膮 swoich specjalnych

zdolno艣ci, czy spr贸bowa膰 j膮 podburzy膰 w tej chwili. Trzyma艂 si臋 z daleka od tej

dyskusji 鈥 by艂 ponad tym.

- Jasper 鈥損owiedzia艂em.

Napotka艂 moje spojrzenie, jego twarz pozosta艂a bez wyrazu.

- Ona nie b臋dzie p艂aci膰 za moje b艂臋dy. Nie dopuszcz臋 do tego.

- Wi臋c ma z tego skorzysta膰? Ona powinna dzisiaj umrze膰, Edwardzie. Dla mnie

tylko to rozwi膮zanie jest s艂uszne.

Powt贸rzy艂em, akcentuj膮c ka偶de s艂owo.

- Nie dopuszcz臋 do tego.

Jego brwi si臋 podnios艂y. Nie oczekiwa艂 tego 鈥 nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e b臋d臋 dzia艂a艂

偶eby go powstrzyma膰.

Pokr臋ci艂 raz g艂ow膮.

- Nie pozwol臋 偶eby Alice 偶y艂a w niebezpiecze艅stwie, nawet w najmniejszym stopniu.

Ty nie czujesz do nikogo tego co ja czuje do niej, Edwardzie, nie przechodzi艂e艣 przez to

co ja przeszed艂em, niewa偶ne czy znasz moje wspomnienia czy nie. Nie rozumiesz tego.

- Nie dyskutuj臋 o tym, Jasper. Ale m贸wi臋 Ci teraz, 偶e nie pozwol臋 by艣 skrzywdzi艂

Izabell臋 Swan.

Patrzeli艣my na siebie 鈥 nie przeszywali艣my si臋 wzrokiem ze z艂o艣ci膮, tylko

oceniali艣my przeciwnika. Wyczu艂em, 偶e zacz膮艂 sprawdza膰 nastroje dooko艂a mnie,

sprawdza艂 moj膮 determinacj臋.

- Jazz 鈥 powiedzia艂a Alice, przerywaj膮c nam.

Utrzyma艂 wzrok na mnie jeszcze przez chwil臋, a potem spojrza艂 na ni膮.

- Nie k艂opocz si臋 m贸wieniem mi, 偶e potrafisz o siebie zadba膰 Alice. Wiem to. Jednak

wci膮偶 musz臋鈥

- Nie to, chcia艂am powiedzie膰. 鈥 przerwa艂a mu 鈥 Mia艂am zamiar poprosi膰 Ci臋 o

przys艂ug臋.

Zobaczy艂em co ma na my艣li i moje usta otworzy艂y si臋 ze s艂yszalnym westchnieniem.

Gapi艂em si臋 na ni膮, zszokowany, ledwie 艣wiadomy, 偶e wszyscy opr贸cz Jaspera i Alice

patrz膮 na mnie przezornie.

- Wiem, 偶e mnie kochasz. Dzi臋ki. Ale by艂a bym naprawd臋 wdzi臋czna je艣li nie

b臋dziesz pr贸bowa艂 zabi膰 Belli. Po pierwsze Edward jest powa偶ny, a ja nie chc臋 偶eby

wasza dw贸jka si臋 bi艂a. Po drugie, ona jest moj膮 przyjaci贸艂k膮. A przynajmniej ni膮

b臋dzie.

To by艂o czyste jak dzwon w jej g艂owie: Alice, u艣miechni臋ta, z jej lodowo bia艂ym

ramieniem dooko艂a ciep艂ych, delikatnych ramion dziewczyny. I Bella te偶 si臋

u艣miecha艂a, jej rami臋 obejmowa艂o tali臋 Alice.

Wizja by艂a twarda jak ska艂a; tylko czas by艂 niepewny.

- Ale鈥 Alice鈥 - Jasper wydysza艂. Nie mog艂em si臋 zmusi膰 偶eby przesun膮膰 g艂ow臋

偶eby zobaczy膰 jego twarz. Nie mog艂em si臋 oderwa膰 od obrazu w g艂owie Alice 偶eby go

wys艂ucha膰.

- Pewnego dnia b臋d臋 j膮 kocha膰, Jazz. B臋d臋 bardzo wytr膮cona z r贸wnowagi je艣li nie

zostawisz jej w spokoju.

Wci膮偶 tkwi艂em w my艣lach Alice. Zobaczy艂em przysz艂o艣膰 bardziej jasn膮, kiedy

Jasper brn膮艂 przez jej nieoczekiwan膮 pro艣b臋.

- Ach 鈥 westchn臋艂a; jego niezdecydowanie jeszcze rozja艣ni艂o now膮 przysz艂o艣膰 鈥

Widzisz? Bella nic nikomu nie powie. Nie ma si臋 o co martwi膰.

Spos贸b w jaki wypowiedzia艂a imi臋 dziewczyny鈥 jakby ju偶 by艂y swoimi bliskimi

powierniczkami鈥

- Alice鈥 - zad艂awi艂em si臋 w艂asnymi s艂owami 鈥 Co鈥 to ma鈥 do rzeczy鈥?

- Powiedzia艂am Ci, 偶e nadchodzi jaka艣 zmiana. Nie wiem Edward.

Zacisn臋艂a szcz臋k臋 i ju偶 wiedzia艂em, 偶e jest co艣 jeszcze. Stara艂a si臋 o tym nie my艣le膰;

nagle skupi艂a si臋 bardzo na Jasperze, chocia偶 by艂 on zbyt oszo艂omiony 偶eby m贸c podj膮膰

jak膮艣 decyzj臋.

Robi艂a to czasami kiedy chcia艂a co艣 przede mn膮 ukry膰.

- Co, Alice? Co ukrywasz?

Us艂ysza艂em st臋kanie Emmetta. Zawsze by艂 sfrustrowany kiedy ja i Alice

prowadzili艣my rozmowy tego typu.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮, staraj膮c si臋 mnie nie dopu艣ci膰.

- Czy to jest co艣 zwi膮zanego z dziewczyn膮? 鈥 dopytywa艂em si臋 鈥 Czy to jest co艣

zwi膮zanego z Bell膮?

Mia艂a zaci艣ni臋te z臋by z koncentracji, ale kiedy wypowiedzia艂em imi臋 dziewczyny,

potkn臋艂a si臋. Jej potkni臋cie trwa艂o tylko najmniejsz膮 cz臋艣膰 sekundy, ale trwa艂o to

wystarczaj膮co d艂ugo.

- NIE! 鈥 krzykn膮艂em. Us艂ysza艂em jak moje krzes艂o upada na pod艂og臋 i tylko dzi臋ki

temu zorientowa艂em si臋, 偶e stoj臋.

- Edward! 鈥 Carlisle by艂 tak偶e na nogach; po艂o偶y艂 r臋k臋 na moim ramieniu. By艂em

tego ledwie 艣wiadomy.

- To si臋 umacnia 鈥 wyszepta艂a Alice 鈥 Z ka偶d膮 minuta jeste艣 bardziej zdecydowany.

Pozosta艂y jej tylko naprawd臋 dwie drogi. Ta pierwsza lub ta inna, Edwardzie.

Mog艂em zobaczy膰 to co ona widzia艂a鈥 ale nie mog艂em zaakceptowa膰 tego.

- Nie. 鈥 powt贸rzy艂em si臋; nie by艂o odpowiednio g艂o艣nego tonu dla mojego g艂osu.

Poczu艂em, 偶e si臋 zapadam w dziur臋 i musia艂em si臋 podeprze膰 o st贸艂.

- Prosz臋, czy kto艣 mo偶e powiedzie膰 nam, co tu si臋 dzieje? 鈥 zaj臋cza艂 Emmett

- Musz臋 odej艣膰 鈥 wyszepta艂em do Alice, ignoruj膮c go.

- Edward, ju偶 przez to przeszli艣my. 鈥 powiedzia艂 g艂o艣no Emmett 鈥 To jest najlepszy

spos贸b na sprowokowanie dziewczyny do m贸wienia. Poza tym, je艣li ty si臋 zwiniesz, to

nie b臋dziemy mieli pewno艣ci czy ona co艣 ju偶 gada czy nie. Musisz zosta膰 i upora膰 si臋 z

tym.

- Nie widz臋 偶eby艣 gdziekolwiek si臋 wybiera艂, Edwardzie. 鈥 powiedzia艂a Alice 鈥 Nie

s膮dz臋 偶eby艣 m贸g艂 gdziekolwiek pojecha膰. Pomy艣l o tym doda艂a cicho. Pomy艣l o odej艣ciu.

Wiedzia艂em co ma na my艣li. Tak, pomys艂 nie zobaczenia si臋 ju偶 wi臋cej z dziewczyn膮

by艂鈥 bolesny. Ale to by艂o konieczne. Nie mog艂em popiera膰 przysz艂o艣ci na kt贸r膮 j膮

najwyra藕niej skazywa艂em.

Nie jestem zupe艂nie pewna co do Jaspera, Edwardzie Alice kontynuowa艂a. Je艣li

odejdziesz, on pomy艣li, 偶e ona jest zagro偶eniem dla nas鈥

- Nie chc臋 tego s艂ucha膰 鈥 zaprzecza艂em jej, tylko w po艂owie 艣wiadomy naszej

widowni.

Jasper si臋 waha艂. Nie zrobi艂 by czego艣 co skrzywdzi艂o by Alice.

Nie w tej chwili. Zaryzykujesz jej 偶ycie, pozostawisz bez obrony?

- Dlaczego mi to robisz? 鈥 j臋kn膮艂em. Z艂apa艂em si臋 za g艂ow臋.

Nie by艂em obro艅c膮 Belli. Nie mog艂em. Czy rozdzielna przysz艂o艣膰 kt贸r膮 widzia艂a

Alice nie by艂a na to wystarczaj膮cym dowodem?

Ja j膮 te偶 kocham. Albo b臋d臋. To nie jest to samo, ale chc臋 j膮 mie膰 przy sobie.

- Te偶 j膮 kochasz? 鈥 wyszepta艂em niedowierzaj膮co.

Jeste艣 tak 艣lepy Edwardzie. Nie widzisz do czego zmierzasz? Gdzie ju偶 si臋 znalaz艂e艣?

To jest tak nieuniknione jak to, 偶e s艂o艅ce wstanie na wschodzie. Zobacz to co ja widz臋鈥

Pokr臋ci艂em g艂ow膮, przera偶ony.

- Nie. 鈥 stara艂em przesta膰 widzie膰 to co mi pokazywa艂a w swoich wizjach.

- Nie musz臋 pod膮偶y膰 w tym kierunku. Odejd臋. Zmieni臋 przysz艂o艣膰.

-Mo偶esz spr贸bowa膰. 鈥 powiedzia艂a sceptycznie.

- Och, dajcie spok贸j! 鈥 wydar艂 si臋 Emmett

- Skup si臋 鈥 wysycza艂a Rosalie 鈥 Alice widzi go zakochuj膮cego si臋 w cz艂owieku! Jak

klasycznie Edward!

Wyda艂a z siebie d藕wi臋k jak by si臋 d艂awi艂a.

Ledwo j膮 us艂ysza艂em.

- Co? 鈥 Emmett powiedzia艂 zaskoczony. Jego dudni膮cy 艣miech rozszed艂 si臋 po

pokoju. 鈥 Wi臋c o to chodzi? 鈥 Za艣mia艂 si臋 znowu 鈥 Ma艂y k艂opot, Edward.

Poczu艂em jego r臋k臋 na ramieniu i zrzuci艂em j膮 w roztargnieniu. Nie mog艂em

zwraca膰 na niego teraz uwagi.

- Zakocha艂 si臋 w cz艂owieku? 鈥 powt贸rzy艂a Esme oszo艂omiona 鈥 W dziewczynie kt贸r膮

dzisiaj uratowa艂? Zakocha艂 si臋 w niej?

- Co widzisz Alice? Konkretnie. 鈥 domaga艂 si臋 odpowiedzi Jasper.

Odwr贸ci艂a si臋 w jego kierunku; wci膮偶 gapi艂em si臋 martwo na cz臋艣膰 jej twarzy.

- Wszystko zale偶y od tego jak b臋dzie silny. Albo zabij臋 j膮 w艂asnor臋cznie 鈥 rzuci艂a mi

szybkie spojrzenie 鈥 co naprawd臋 by mnie zirytowa艂o Edward, nie wspominaj膮c, jak by

to oddzia艂a艂o na Ciebie 鈥 spojrza艂a zn贸w na Jaspera 鈥 albo ona b臋dzie jedn膮 z nas

pewnego dnia.

Kto艣 g艂o艣no nabra艂 powietrza; nie spojrza艂em na nawet w tamt膮 stron臋.

- To si臋 nie stanie! 鈥 znowu zacz膮艂em krzycze膰 鈥 呕adne z nich!

Alice nie zdawa艂a si臋 mnie s艂ysze膰.

- Wszystko zale偶y 鈥 powt贸rzy艂a 鈥 On mo偶e zwyczajnie nie by膰 w stanie po prostu jej

zabi膰 鈥 Tylko b臋dzie tego bliski. B臋dzie to kosztowa艂o go ogromn膮 ilo艣膰

samokontroli鈥︹ zaduma艂a si臋 鈥 Wi臋cej nawet ni偶 Carlisle ma. Mo偶e b臋dzie

wystarczaj膮co silny鈥 Jedyn膮 rzecz膮 do kt贸rej nie jest zdolny to trzymanie si臋 z daleka

od niej. To ju偶 przegrana sprawa.

Nie mog艂em odnale藕膰 swojego g艂osu. Chyba nikt nie by艂. Pok贸j by艂 spokojny.

Gapi艂em si臋 na Alice, a ca艂a reszta patrza艂a na mnie. Mog艂em znale藕膰 odbicie swojej

przera偶onej twarzy z pi臋ciu r贸偶nych punkt贸w widzenia

Po d艂ugiej chwili, Carlisle westchn膮艂.

- C贸偶, to.. komplikuje sprawy

- Te偶 tak my艣l臋. 鈥 zgodzi艂 si臋 Emmett. Jego g艂os by艂 wci膮偶 bliski 艣miechu. Mo偶na

zaufa膰 Emmettowi, 偶e znajdzie co艣 zabawnego w gruzach mojego 偶ycia.

- My艣l臋, 偶e jednak nasze plany pozostan膮 bez zmian. 鈥 powiedzia艂 Carlisle

zamy艣lony 鈥 Zostaniemy i b臋dziemy patrze膰 na rozw贸j sytuacji. Oczywi艣cie, nikt鈥 nie

skrzywdzi dziewczyny.

Zdr臋twia艂em.

- Nie- powiedzia艂 cicho Jasper 鈥 Zgadzam si臋 z tym. Je艣li Alice widzi tylko te dwie

mo偶liwo艣ci鈥

- Nie! 鈥 M贸j g艂os to nie by艂 krzyk czy j臋k czy p艂acz rozpaczy, ale jaka艣 kombinacja

tych trzech czynnik贸w 鈥 Nie!

Musia艂em gdzie艣 p贸j艣膰, by膰 daleko od ich g艂o艣nych my艣li 鈥 ob艂udnego wstr臋tu do

samej siebie Rosalie, rozbawienia Emmetta, nieko艅cz膮cej si臋 cierpliwo艣ci Carlisle鈥檃鈥

Gorzej: pewno艣ci siebie Alice. Pewno艣ci Jaspera w jej pewno艣ci.

Najgorszego ze wszystkich: rado艣ci Esme鈥

Sztywno opu艣ci艂em pok贸j; Esme dotkn臋艂a mojego ramienia jak przechodzi艂em ,ale

ja nie odwzajemni艂em tego gestu.

Zacz膮艂em biec jeszcze zanim wydosta艂em si臋 z domu. Przeskoczy艂em rzek臋 jednym

skokiem i pop臋dzi艂em w las. Zn贸w pada艂o, tak mocno, 偶e po kilku chwilach by艂em

zupe艂nie mokry. Spodoba艂a mi si臋 cienka warstwa wody 鈥 tworzy艂a 艣cian臋 pomi臋dzy

mn膮, a reszt膮 艣wiata. Otacza艂a mnie, pozwala艂a mi by膰 samemu.

Bieg艂em na wsch贸d, poprzez g贸ry, nie przestaj膮c pod膮偶a膰 wci膮偶 prosto, a偶 nie

zobaczy艂em 艣wiate艂 Seattle po drugiej stronie cie艣niny. Zatrzyma艂em si臋 zanim

dotkn膮艂em kraw臋dzi ludzkiej cywilizacji.

Otoczony przez deszcz, samotnie, w ko艅cu zmusi艂em si臋 偶eby spojrze膰 na to co

zrobi艂em 鈥 na to jak poszarpa艂em przysz艂o艣膰.

Po pierwsze 鈥 wizja Alice i dziewczyny, obejmuj膮cych si臋 ramionami 鈥 zaufanie i

przyja藕艅 by艂y tak widoczne w tym obrazie, 偶e a偶 to krzycza艂o. Du偶e oczy Belli by艂y nie

zdezorientowane w tej wizji, ale wci膮偶 pe艂ne sekret贸w - w tej chwili wydawa艂o si臋,

pe艂ne radosnych sekret贸w. Nie uchyla艂a si臋 przed ch艂odnym ramieniem Alice.

Co to oznacza艂o? Ile ona wiedzia艂a? W tym nieruchomym obrazku przysz艂o艣ci, co

ona my艣la艂a o mnie?

I ten inny obraz, prawie identyczny, ale zabarwiony horrorem. Alice i Bella, wci膮偶

obejmuj膮ce si臋 w przyja藕ni. Ale nie by艂o r贸偶nicy pomi臋dzy tymi ramionami 鈥 oba by艂y

bia艂e, g艂adkie jak marmur, twarde jak stal. Wielkie oczy Belli nie by艂y ju偶

czekoladowe. Jej t臋cz贸wki by艂y szokuj膮co ostro szkar艂atne. Sekrety w nich by艂y

niezg艂臋bione 鈥 akceptacja czy rozpacz? By艂o to niemo偶liwe do stwierdzenia. Jej twarz

by艂a zimna i nie艣miertelna.

Zadr偶a艂em. Nie mog艂em uciszy膰 pyta艅, podobnych, ale jednak r贸偶nych: Co to

oznacza艂o 鈥 jak to si臋 sta艂o? I co teraz o mnie my艣la艂a?

Mog艂em odpowiedzie膰 sobie na to ostatnie. Je艣li zmusi艂bym j膮 do tego pustego p贸艂偶ycia,

przez moj膮 s艂abo艣膰 i samolubno艣膰, by艂o pewne, 偶e mnie by nienawidzi艂a.

Ale by艂 jeszcze jeden przera偶aj膮cy obraz w mojej g艂owie 鈥 najbardziej przera偶aj膮cy

ze wszystkich kt贸re kiedykolwiek mia艂em.

Moje w艂asne oczy, mocno szkar艂atne dzi臋ki ludzkiej krwi, oczy potwora. Po艂amane

cia艂o Belli w moich ramionach, popielato bia艂e, puste, bez 偶ycia. By艂o to takie

konkretne, takie sta艂e.

Nie mog艂em znie艣膰 tego widoku. Nie mog艂em. Stara艂em si臋 to usun膮膰 ze swego

umys艂u, pomy艣le膰 o czym艣 innym, czymkolwiek. Spr贸bowa膰 zobaczy膰 jej 偶yw膮 twarz

kt贸ra zawsze b臋dzie blokowa膰 m贸j wzrok, a偶 do ostatniego rozdzia艂u mojej egzystencji.

Wszystko bez skutku.

Ponura wizja Alice wype艂ni艂a moj膮 g艂ow臋 i zwin膮艂em si臋 wewn臋trznie z b贸lu jaki ze

sob膮 przynios艂a. Tymczasem potwora we mnie przepe艂nia艂a rado艣膰, triumf na my艣l o

prawdopodobie艅stwie jego sukcesu. Wzbudzi艂o to we mnie odraz臋.

To si臋 nie mog艂o sta膰. Musia艂 by膰 jaki艣 spos贸b 偶eby przechytrzy膰 przysz艂o艣膰. Nie

mog艂em pozwoli膰 偶eby wizja Alice mnie prowadzi艂a. Mog艂em wybra膰 inn膮 艣cie偶k臋.

Zawsze jest jaki艣 inny wyb贸r

Musi by膰.





5. ZAPROSZENIA

Szko艂a 艣rednia. Ju偶 nie czy艣ciec, ale najg艂臋bsze piek艂o. M臋ka i ogie艅鈥 Tak,

do艣wiadcza艂em obu.

Teraz wszystko robi艂em prawid艂owo. Pod ka偶dym wzgl臋dem. Nikt nie

m贸g艂 si臋 poskar偶y膰, 偶e uchylam si臋 od odpowiedzialno艣ci.

Aby zadowoli膰 Esme i nas chroni膰, zosta艂em w Forks. Wr贸ci艂em do mojego

starego harmonogramu. Nie polowa艂em wi臋cej ni偶 reszta rodziny. Ka偶dego dnia

ucz臋szcza艂em do szko艂y i zachowywa艂em si臋 jak cz艂owiek. Codziennie

przys艂uchiwa艂em si臋 uwa偶nie cudzym my艣lom, by us艂ysze膰 co艣 nowego o

Cullenach 鈥 ale nie by艂o niczego nowego. Dziewczyna nie powiedzia艂a o swoich

podejrzeniach. Ci膮gle powtarza艂a t臋 sam膮 histori臋 鈥 偶e sta艂em ko艂o niej i

odepchn膮艂em j膮 w odpowiednim momencie 鈥 a偶 ciekawscy s艂uchacze znudzili

si臋 tym wydarzeniem i przestali wypytywa膰 o szczeg贸艂y. Nie by艂o

niebezpiecze艅stwa. Moje pochopne zachowanie nikogo nie zrani艂o.

Nikogo opr贸cz mnie.

By艂em zdeterminowany, aby zmieni膰 przysz艂o艣膰. Nienaj艂atwiejsze zadanie

dla jednej osoby, ale nie by艂o innego wyboru, z kt贸rego konsekwencjami

m贸g艂bym si臋 pogodzi膰.

Alice powiedzia艂a, 偶e nie b臋d臋 dostatecznie silny, aby trzyma膰 si臋 z daleka

od dziewczyny. Musia艂em jej udowodni膰, 偶e nie mia艂a racji.

My艣la艂em, 偶e pierwszy dzie艅 b臋dzie najtrudniejszy. Pod koniec by艂em

tego pewnien. Jednak si臋 myli艂em.

Mia艂em wyrzuty sumienia, wiedz膮c, 偶e musz臋 zrani膰 dziewczyn臋.

Pociesza艂em si臋 my艣l膮, 偶e jej cierpienie, w por贸wnaniu do mojego, b臋dzie

niczym wi臋cej ni偶 uk艂uciem szpilki 鈥 male艅kim b贸lem odrzucenia. Jako

cz艂owiek Bella wiedzia艂a, 偶e jestem czym艣 innym, czym艣 niew艂a艣ciwym, czym艣

przera偶aj膮cym. Prawdopodobnie b臋dzie bardziej spokojna ni偶 zraniona, gdy

przestan臋 z ni膮 rozmawia膰 i zaczn臋 udawa膰, 偶e nie istnieje.

- Cze艣膰, Edward 鈥 przywita艂a mnie w pierwszy dzie艅 po wypadku na

biologii. Jej g艂os by艂 uprzejmy, przyjacielski, jakby obr贸cony o sto osiemdziesi膮t

stopni od czasu, gdy rozmawia艂em z ni膮 po raz ostatni.

Dlaczego? Co oznacza艂a ta zmiana? Zapomnia艂a? Zdecydowa艂a, 偶e

wyobrazi艂a sobie ca艂y epizod? Czy by艂o mo偶liwe, 偶e wybaczy艂a mi

niedotrzymanie obietnicy?

Pytania pali艂y jak pragnienie, kt贸re atakowa艂o mnie za ka偶dym razem, gdy

oddycha艂em.

Gdyby tak spojrze膰 jej w oczy przez kr贸tk膮 chwil臋, aby zobaczy膰, czy

mo偶na wyczyta膰 w nich odpowiedzi鈥

Nie. Nie mog艂em sobie pozwoli膰 nawet na to. Nie, je偶eli zamierza艂em

zmieni膰 przysz艂o艣膰.

Przesun膮艂em podbr贸dek o cal w jej kierunku, nie odrywaj膮c wzroku od

przedniej cz臋艣ci sali. Kiwn膮艂em lekko g艂ow膮, a potem obr贸ci艂em twarz prosto

przed siebie.

Ju偶 wi臋cej si臋 do mnie nie odezwa艂a.

Tego popo艂udnia, gdy tylko sko艅czy艂y si臋 lekcje i nie musia艂em ju偶 d艂u偶ej

gra膰, pobieg艂em do Seattle, podobnie jak poprzedniego dnia. Wydawa艂o mi si臋,

偶e lepiej znosi艂em b贸l, lec膮c nad ziemi膮, gdy wszystko wok贸艂 mnie by艂o zielon膮

plam膮.

Ten bieg sta艂 si臋 moim codziennym zwyczajem.

Czy j膮 kocha艂em? Raczej nie. Jeszcze nie. Jednak migni臋cia obraz贸w

przysz艂o艣ci z wizji Alice przylgn臋艂y do mnie i mog艂em zobaczy膰, jak 艂atwo

zakocha膰 si臋 w Belli. By艂oby to dok艂adnie jak upadanie 鈥 nie wymaga艂oby

偶adnego wysi艂ku. Brak pozwolenia, by j膮 pokocha膰, stanowi艂 przeciwie艅stwo

spadania 鈥 wspina艂em si臋 po 艣cianie klifu, wolno brn膮c w g贸r臋 o kolejne cale,

zupe艂nie wyczerpany, jakbym mia艂 jedynie si艂臋 艣miertelnika.

Min膮艂 ju偶 ponad miesi膮c, a ka偶dy dzie艅 stawa艂 si臋 trudniejszy. Nie mia艂o

to dla mnie 偶adnego znaczenia 鈥 czeka艂em, aby si臋 to sko艅czy艂o, by sta艂o si臋

艂atwiejsze. Ten trud musia艂a mie膰 na my艣li Alice, gdy m贸wi艂a, 偶e nie b臋d臋 w

stanie trzyma膰 si臋 z daleka od dziewczyny. Zobaczy艂a rozmiar mojego b贸lu. Ale

ja mog艂em znie艣膰 cierpienie.

Nie zamierza艂em zniszczy膰 przysz艂o艣ci Belli. Je偶eli mia艂em j膮 kiedy艣

pokocha膰, to czy unikanie jej nie by艂o najlepsz膮 rzecz膮, kt贸r膮 mog艂em zrobi膰?

Ignorowanie Belli oznacza艂o ograniczenie, kt贸re jeszcze umia艂em znie艣膰.

Mog艂em udawa膰, 偶e jej nie zauwa偶a艂em, 偶e w 偶adnym stopniu mnie nie

interesowa艂a. Nigdy na ni膮 nie patrzy艂em. Ale to by艂 maksymalny zasi臋g mojej

granicy, pozory, nie rzeczywisto艣膰.

Nadal zwraca艂em uwag臋 na ka偶dy jej oddech, na ka偶de wypowiedziane

przez ni膮 s艂owo.

Podzieli艂em moje m臋ki na cztery kategorie.

Pierwsze dwie by艂y podobne. Jej zapach i cisza. Albo raczej 鈥 aby wzi膮膰

odpowiedzialno艣膰 na siebie, czyli tam, gdzie faktycznie powinna le偶e膰 鈥 moje

pragnienie i ciekawo艣膰.

Pragnienie by艂o najbardziej podstawow膮 tortur膮. Moim zwyczajem sta艂o

si臋 wstrzymywanie oddechu na biologii. Oczywi艣cie, zawsze istnia艂y pewne

wyj膮tki 鈥 gdy musia艂em odpowiedzie膰 na pytanie 鈥 i wtedy robi艂em wdech. Za

ka偶dym razem, kiedy czu艂em zapach powietrza wok贸艂 dziewczyny, powtarza艂a

si臋 sytuacja z pierwszego dnia 鈥 ogie艅, potrzeba i brutalna przemoc,

zdesperowana, by wydosta膰 si臋 na wolno艣膰. Trudno by艂o wtedy zachowa膰

rozs膮dek i pohamowa膰 samego siebie. I, tak samo jak pierwszego dnia, potw贸r

we mnie rycza艂 g艂o艣no, tak blisko powierzchni...

Ciekawo艣膰 by艂a najbardziej sta艂膮 m臋k膮. To pytanie nigdy mnie nie

opuszcza艂o: O czym ona teraz my艣li? Kiedy s艂ysza艂em jej ciche westchnienie.

Kiedy z roztargnieniem skr臋ca艂a pukiel w艂os贸w wok贸艂 palca. Kiedy wyrzuca艂a

swoje ksi膮偶ki na 艂awk臋 z wi臋ksz膮 si艂膮 ni偶 zazwyczaj. Kiedy bieg艂a do klasy

sp贸藕niona. Kiedy stuka艂a niecierpliwie nog膮 o pod艂og臋. Ka偶dy ruch uchwycony

przez m贸j peryferyjny wzrok by艂 doprowadzaj膮c膮 do szale艅stwa zagadk膮. Kiedy

rozmawia艂a z innymi uczniami, analizowa艂em jej ka偶de s艂owo i ton g艂osu. Czy

wypowiada艂a swoje my艣li, czy mo偶e rozwa偶a艂a, co powinna m贸wi膰? Cz臋sto

wydawa艂o mi si臋, 偶e pr贸bowa艂a powiedzie膰 to, czego oczekiwali jej rozm贸wcy;

przypomnia艂em sobie moj膮 rodzin臋 i nasz膮 codzienn膮 iluzj臋 偶ycia - byli艣my lepsi

w tym ni偶 ona. Chyba 偶e nie mia艂em racji, mo偶e wyobrazi艂em sobie te rzeczy.

Dlaczego mia艂aby gra膰 jak膮艣 rol臋? By艂a jedn膮 z nich 鈥 ludzkim nastolatkiem.

Mike Newton stanowi艂 najbardziej zaskakuj膮c膮 tortur臋. Kto by

kiedykolwiek przypuszcza艂, 偶e tak pospolity, nudny 艣miertelnik umia艂

doprowadzi膰 mnie do sza艂u? Aby by膰 sprawiedliwym, powinienem czu膰 pewien

rodzaj wdzi臋czno艣ci dla irytuj膮cego ch艂opaka; bardziej ni偶 inni sk艂ania艂

dziewczyn臋 do rozmowy. Dowiedzia艂em si臋 o niej tak wielu rzeczy dzi臋ki tym

konwersacjom 鈥 wci膮偶 uzupe艂nia艂em moj膮 list臋 鈥 ale, zupe艂nie pechowo, asysta

Mike鈥檃 w tym projekcie bardzo mnie denerwowa艂a. Nie chcia艂em, aby to on

odkrywa艂 jej sekrety. Ja pragn膮艂em to zrobi膰.

Pewne pocieszenie stanowi艂 fakt, 偶e Mike nigdy nie zauwa偶y艂 jej ma艂ych

rewelacji, drobnych po艣lizgni臋膰. Nic o niej nie wiedzia艂. Stworzy艂 w swojej

g艂owie Bell臋, kt贸ra nie istnia艂a 鈥 dziewczyn臋 tak pospolit膮 jak on sam. Nie

dostrzeg艂 jej bezinteresowno艣ci i odwagi, kt贸re odr贸偶nia艂y j膮 od innych ludzi,

nie s艂ysza艂 nieprawid艂owej dojrza艂o艣ci wypowiadanych przez ni膮 my艣li. Nie

mia艂 poj臋cia, 偶e gdy wspomina艂a o swojej matce, brzmia艂o to tak, jakby rodzic

m贸wi艂 o dziecku, odwrotnie ni偶 w rzeczywisto艣ci 鈥 z uwielbieniem,

nieznacznym rozbawieniem, pob艂a偶liwie i bardzo opieku艅czo. Nie s艂ysza艂

cierpliwo艣ci w jej g艂osie, gdy udawa艂a zainteresowanie jego chaotycznymi

historyjkami i nie dostrzeg艂 uprzejmo艣ci ukrywaj膮cej si臋 za t膮 cierpliwo艣ci膮.

Dzi臋ki rozmowom z Mikiem doda艂em najwa偶niejsz膮 cech臋 do mojej listy,

najbardziej odkrywcz膮, tak prost膮 jak rzadk膮. Bella by艂a dobra. Wszystkie inne

rzeczy uzupe艂nia艂y ca艂o艣膰 鈥 偶yczliwo艣膰, skromno艣膰, bezinteresowno艣膰, kochanie i

odwaga; dziewczyna by艂a niezaprzeczalnie dobra.

Te obiecuj膮ce odkrycia nie ociepli艂y moich uczu膰 w stosunku do ch艂opaka.

W艂asno艣ciowy spos贸b postrzegania Belli 鈥 jakby by艂a nabytkiem, kt贸ry nale偶y

mie膰 鈥 prowokowa艂y mnie prawie tak mocno jak jego prymitywne fantazje o

niej. Z up艂ywem czasu stawa艂 si臋 te偶 coraz bardziej pewny siebie; wydawa艂o mu

si臋, 偶e Bella lubi go bardziej ni偶 tych, kt贸rych postrzega艂 jako swoich rywali 鈥

Tylera Crowley鈥檃, Erica Yorkie鈥檃, a nawet, sporadycznie, mnie. Rutynowo, zanim

zaczyna艂y si臋 zaj臋cia, siada艂 na brzegu naszej 艂awki, paplaj膮c do niej, zach臋cony

jej u艣miechami. Tylko grzecznymi u艣miechami, powtarza艂em sobie. Zirytowany

zachowaniem ch艂opaka, cz臋sto pr贸bowa艂em si臋 zrelaksowa膰, przywo艂uj膮c wizj臋

samego siebie rzucaj膮cego nim przez pomieszczenie w dalek膮 艣cian臋鈥 To

prawdopodobnie nie zrani艂oby go 艣miertelnie鈥

Mike niecz臋sto my艣la艂 o mnie jako rywalu. Po wypadku obawia艂 si臋, 偶e

Bella i ja zbli偶ymy si臋 do siebie dzi臋ki wsp贸lnemu do艣wiadczeniiu, ale

najwyra藕niej sta艂o si臋 odwrotnie. Wtedy martwi艂 si臋, 偶e wyr贸偶ni艂em Bell臋

spo艣r贸d jej r贸wie艣niczek, zainteresowa艂em si臋 ni膮. Teraz ca艂kowicie j膮

ignorowa艂em, podobnie jak innych, wi臋c Mike by艂 zadowolony.

O czym teraz my艣la艂a? Czy podoba艂o si臋 jej si臋 jego zainteresowanie?

I w ko艅cu ostatnia z moich tortur, najbardziej bolesna: oboj臋tno艣膰 Belli. Ja

j膮 ignorowa艂em, a ona ignorowa艂a mnie. Nigdy nie spr贸bowa艂a znowu ze mn膮

porozmawia膰. Z tego, co wiedzia艂em, nigdy te偶 o mnie nie my艣la艂a.

To zapewne doprowadzi艂oby mnie do szale艅stwa 鈥 albo nawet z艂amania

mojej determinacji, by zmieni膰 przysz艂o艣膰 鈥 gdyby nie fakt, 偶e czasami Bella

przygl膮da艂a si臋 mi tak jak wcze艣niej. Sam tego nie widzia艂em, od kiedy nie

mog艂em sobie pozwoli膰 na patrzenie na ni膮, ale Alice zawsze nas ostrzega艂a, 偶e

dziewczyna spojrzy si臋 w naszym kierunku. Moja rodzina wci膮偶 by艂a nieufna i

ostro偶na, z niech臋ci膮 akceptowali problematyczn膮 wiedz臋 Belii.

To, 偶e przygl膮da艂a mi si臋 z daleka przez dziel膮cy nas dystans sto艂贸wki,

troch臋 艂agodzi艂o b贸l. Oczywi艣cie mog艂a po prostu zastanawia膰 si臋, jakiego typu

dziwakiem by艂em.

- Bella zamierza patrze膰 si臋 na Edwarda za minut臋. Wygl膮dajcie normalnie

powiedzia艂a Alice w pewien wtorek marca; skupili艣my si臋 na wierceniu i

przesuni臋ciu ci臋偶aru swoich cia艂, jak to robi膮 ludzie; bezruch by艂 znacznikiem

naszego rodzaju.

Zwraca艂em uwag臋 na to, jak cz臋sto zerka艂a w moim kierunku; cieszy艂o

mnie, chocia偶 nie powinno, 偶e cz臋stotliwo艣膰 nie zmniejszy艂a si臋 z biegiem czasu.

Nie wiedzia艂em, co to oznacza艂o, ale czu艂em si臋 lepiej.

Alice westchn臋艂a. Chcia艂abym鈥

- Trzymaj si臋 od tego z daleka, Alice - powiedzia艂em na wydechu. 鈥 To si臋

nie zdarzy.

Nad膮sa艂a si臋. Pragn臋艂a stworzy膰 jej przewidzian膮 przyja藕艅 z Bell膮.

Dziwne, 偶e t臋skni艂a za dziewczyn膮, kt贸rej nie zna艂a.

Musz臋 przyzna膰, 偶e jeste艣 silniejszy, ni偶 s膮dzi艂am. Znowu zablokowa艂e艣

przysz艂o艣膰, pozbawi艂e艣 jej sensu. Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 z siebie zadowolony.

- Dla mnie ma jest to bardzo sensowne..

Skrzywi艂a si臋 delikatnie.

Pr贸bowa艂em j膮 wyciszy膰, zbyt zniecierpliwiony na konwersacj臋. Nie

mia艂em dobrego humoru - by艂em bardziej spi臋ty, ni偶 to okazywa艂em. Tylko

Jasper zna艂 poziom mojego zdenerwowania; wykorzystuj膮c swoj膮 unikaln膮

zdolno艣膰 do wyczuwania i wp艂ywania na nastroje innych, rozpozna艂 emanuj膮cy

ze mnie stres. Nie rozumia艂 jednak przyczyn stoj膮cych za konkretnym stanem

ducha i 鈥 od kiedy stale mia艂em kiepski humor w tych dniach 鈥 zlekcewa偶y艂 to.

Dzisiejszy dzie艅 mia艂 by膰 trudny. Trudniejszy ni偶 wczorajszy, zgodnie ze

schematem.

Mike Newton, wstr臋tny ch艂opak, z kt贸rym nie mog艂em pozwoli膰 sobie na

rywalizacj臋, zamierza艂 zaprosi膰 Bell臋 na randk臋.

Termin ta艅c贸w, na kt贸re dziewczyny wybiera艂y partner贸w, zbli偶a艂 si臋

nieub艂aganie; Mike mia艂 ogromn膮 nadziej臋, 偶e Bella go zaprosi. To, 偶e tego nie

zrobi艂a, podkopa艂o jego pewno艣膰 siebie. Teraz znajdowa艂 si臋 w niewygodnej

sytuacji 鈥 cieszy艂em si臋 z jego dyskomfortu bardziej, ni偶 powinienem 鈥

poniewa偶 Jessica Stanley w艂a艣nie zaprosi艂a go na t臋 imprez臋. Nie chcia艂

powiedzie膰 tak, nadal maj膮c nadziej臋, 偶e Bella go wybierze (i udowodni jego

zwyci臋stwo nad rywalami), ale nie chcia艂 te偶 powiedzie膰 nie i w og贸le nie p贸j艣膰

na bal. Jessica, zraniona przez wahanie ch艂opaka, prawid艂owo odgad艂a przyczyn臋

takiej odpowiedzi i sztyletowa艂a my艣lami Bell臋. Instynkt ponownie

podpowiada艂 mi, abym stan膮艂 pomi臋dzy w艣ciek艂ymi rozwa偶aniami Jessici a

Bell膮. Teraz lepiej rozumia艂em taki odruch, ale nie mog艂em za nim pod膮偶y膰 i ca艂a

ta sytuacja sta艂a si臋 jeszcze bardziej irytuj膮ca.

Pomy艣le膰, do czego to dosz艂o! By艂em ca艂kowicie zaanga偶owany w

ma艂ostkowe szkolne dramaty, kt贸rymi wcze艣niej gardzi艂em.

Mike pr贸bowa艂 ukoi膰 swoje nerwy, gdy szed艂 z Bell膮 na biologi臋. Czekaj膮c

na ich przybycie, s艂ucha艂em tocz膮cej si臋 wewn膮trz niego bitwy. Ch艂opak by艂

s艂aby. Celowo czeka艂 na te ta艅ce, obawiaj膮c si臋 ujawnienia swoich uczu膰, zanim

ona pokaza艂aby, 偶e te偶 si臋 nim interesuje. Nie chcia艂 narazi膰 si臋 na odrzucenie,

wol膮c, aby to Bella zrobi艂a ten pierwszy krok.

Tch贸rz.

Zn贸w usiad艂 na naszym stole, nieskr臋powany dzi臋ki d艂ugiej historii

poufa艂o艣ci, a ja wyobrazi艂em sobie d藕wi臋k, jaki wyda艂oby jego cia艂o rzucone o

przeciwleg艂膮 艣cian臋 z wystarczaj膮c膮 si艂膮, aby po艂ama膰 mu wszystkie ko艣ci.

- - Widzisz - odwr贸ci艂 si臋 do dziewczyny, maj膮c wzrok utkwiony w

pod艂odze. 鈥揓essica zaprosi艂a mnie na t臋 imprez臋 za dwa tygodnie.

- 艢wietnie. 鈥 Bella odpowiedzia艂a natychmiast z wyra藕nym entuzjazmem.

Trudno by艂o powstrzyma膰 u艣miech, kiedy jej ton wnikn膮艂 do 艣wiadomo艣ci

Mike鈥檃. Mia艂 nadziej臋 na konsternacj臋, smutek. 鈥 Na pewno b臋dziecie si臋 dobrze

bawi膰.

Pr贸bowa艂 znale藕膰 w艂a艣ciw膮 odpowied藕.

- Widzisz鈥 - zawaha艂 si臋 i prawie stch贸rzy艂, ale w ko艅cu zebra艂 si臋 w

sobie. 鈥 Poprosi艂em j膮, o troch臋 czasu do namys艂u.

- A to dlaczego? 鈥 dopytywa艂a si臋. Jej g艂os by艂 pe艂en dezaprobaty, ale

dos艂ysza艂em te偶 w nim bardzo s艂aby 艣lad ulgi.

Co to znaczy艂o? Niespodziewana, intensywna furia spowodowa艂a, 偶e moje

r臋ce zacisn臋艂y si臋 w pi臋艣ci.

Mike nie dos艂ysza艂 ulgi. Krew nap艂yn臋艂a mu do twarzy 鈥 wydawa艂o si臋 to

zaproszeniem, kt贸re stanowi艂oby uj艣cie dla mojej nag艂ej w艣ciek艂o艣ci 鈥 i opu艣ci艂

ponownie wzrok, gdy zacz膮艂 m贸wi膰.

- My艣la艂em, 偶e mo偶e, no wiesz, mo偶e, mo偶e ty chcia艂a艣...

Bella si臋 zawaha艂a.

W tym momencie jej niezdecydowania zobaczy艂em przysz艂o艣膰 bardziej

przejrzy艣cie, ni偶 kiedykolwiek mia艂a okazj臋 widzie膰 j膮 Alice.

Mo偶liwe, 偶e na milcz膮ce pytanie Mike鈥檃 dziewczyna zamierza艂a

odpowiedzie膰 nie, ale wiedzia艂em, 偶e pewnego dnia - ca艂kiem nied艂ugo 鈥 powie

w ko艅cu komu艣 tak. By艂a 艣liczna i intryguj膮ca, chocia偶 ludzcy m臋偶czy藕ni nie

zdawali sobie z tego sprawy. Niezale偶nie od tego, czy wybierze ch艂opaka z tego

nijakiego t艂umu uczni贸w, czy te偶 zaczeka na decyzj臋, a偶 uwolni si臋 od Forks,

nadejdzie dzie艅, w kt贸rym powie tak.

Ponownie zobaczy艂em jej 偶ycie 鈥 studia, karier臋鈥 mi艂o艣膰, ma艂偶e艅stwo.

Zobaczy艂em j膮, trzymaj膮c膮 rami臋 swojego ojca, w zwiewnej bieli i z twarz膮

zarumienion膮 ze szcz臋艣cia, kiedy kroczy艂a zgodnie z tempem marszu Wagnera.

Ten b贸l by艂 silniejszy ni偶 wszystko, co do tej pory odczuwa艂em w ca艂ej

mojej egzystencji. Cz艂owiek musia艂 by膰 bliski 艣mierci, aby dozna膰 tak ogromnej

m臋ki鈥 Cz艂owiek by tego nie prze偶y艂.

Nie tylko b贸l, ale te偶 wszechogarniaj膮ca w艣ciek艂o艣膰.

Ta furia potrzebowa艂a jakiego艣 fizycznego uj艣cia. Chocia偶 ten ma艂o

znacz膮cy, niezas艂uguj膮cy na ni膮 ch艂opak nie musi by膰 tym, kt贸remu Bella powie

tak, bardzo chcia艂em zmia偶d偶y膰 mu czaszk臋 w mojej r臋ce, aby by艂 ostrze偶eniem

dla jego nast臋pc贸w.

Nie rozumia艂em tych emocji 鈥 to by艂a silna pl膮tanina b贸lu, w艣ciek艂o艣ci,

偶膮dzy i rozpaczy. Nigdy wcze艣niej si臋 tak nie czu艂em, nie potrafi艂em tego

nazwa膰.

- Mike, s膮dz臋, 偶e powiniene艣 p贸j艣膰 z Jessic膮 鈥 powiedzia艂a Bella

delikatnym g艂osem.

Nadzieje Mike鈥檃 znikn臋艂y. Zapewne cieszy艂bym si臋 z tego w innych

okoliczno艣ciach, ale ci膮gle by艂em zagubiony w szoku - wywo艂anym przez

niespodziewane cierpienie 鈥 i wyrzutach sumienia, bo wiedzia艂em, co zrobi艂y ze

mn膮 b贸l i w艣ciek艂o艣膰.

Alice mia艂a racj臋. Nie by艂em dostatecznie silny.

W艂a艣nie teraz Alice ogl膮da艂a wiruj膮c膮 i skr臋caj膮c膮 si臋 przysz艂o艣膰, ponownie

zniekszta艂con膮. Czy to j膮 uszcz臋艣liwi?

- Ju偶 z kim艣 idziesz? 鈥 zapyta艂 Mike ponuro. Zerkn膮艂 w moj膮 stron臋,

podejrzliwy pierwszy raz od kilku tygodni. Zorientowa艂em si臋, 偶e ujawni艂em

swoje zainteresowanie 鈥 odchyli艂em g艂ow臋 w kierunku Belli.

Dzika zawi艣膰 w jego my艣lach 鈥 zawi艣膰 do tego, kt贸rego wola艂a,

kimkolwiek by nie by艂 鈥 znalaz艂a nazw臋 dla moich niezidentyfikowanych

emocji.

By艂em zazdrosny.

- Nie 鈥 powiedzia艂a dziewczyna, nieznacznie rozbawiona. 鈥 Nawet si臋 tam

nie wybieram.

Mimo wyrzut贸w sumienia i z艂o艣ci poczu艂em ulg臋. Nieoczekiwanie,

rozpatrywa艂em w艂asnych rywali.

- Czemu nie? 鈥 zapyta艂 Mike niemal niegrzecznie. Rozjuszy艂o mnie, 偶e tak

si臋 do niej zwr贸ci艂. Musia艂em powstrzyma膰 warkni臋cie.

- Jad臋 w ten dzie艅 do Seattle 鈥 odpar艂a.

Ciekawo艣膰 nie by艂a tak dokuczliwa jak wcze艣niej 鈥 teraz zamierza艂em

znale藕膰 wyczerpuj膮ce odpowiedzi na wszystkie dr臋cz膮ce mnie pytania. Bardzo

szybko poznam szczeg贸艂y tej nowej rewelacji.

G艂os Mike鈥檃 sta艂 si臋 nieprzyjemnie natarczywy.

- Nie mo偶esz pojecha膰 kiedy indziej?

- Niestety nie. 鈥 Bella by艂a teraz szorstka. 鈥 Wi臋c nie powiniene艣 trzyma膰

Jess d艂u偶ej w niepewno艣ci, to nie wypada

Jej troska o uczucia Jessici podsyci艂a p艂omienie mojej zazdro艣ci. Ta

wycieczka do Seattle brzmia艂a jak wym贸wka, aby powiedzie膰 nie 鈥 czy

odm贸wi艂a tylko ze wzgl臋du na lojalno艣膰 do kole偶anki? Z pewno艣ci膮 by艂a

wystarczaj膮co bezinteresowna, by to zrobi膰. Czy tak naprawd臋 chcia艂a

powiedzie膰 tak? A mo偶e oba przypuszczenia by艂y b艂臋dne? Czy interesowa艂a si臋

kim艣 innym?

- No tak, masz racj臋 鈥 wymamrota艂 Mike, tak zniech臋cony, 偶e prawie by艂o

mi go 偶al. Prawie.

Odwr贸ci艂 wzrok od dziewczyny, uniemo偶liwiaj膮c mi przygl膮danie si臋 jej

przez jego my艣li.

Nie zamierza艂em tego tolerowa膰.

Odwr贸ci艂em si臋 - pierwszy raz od ponad miesi膮ca - by odczyta膰 emocje

maluj膮ce si臋 na jej twarzy. Pozwalaj膮c sobie w ko艅cu na ni膮 spojrze膰, poczu艂em

przejmuj膮c膮 ulg臋, podobn膮 do porcji 艣wie偶ego powierza wype艂niaj膮cego ludzkie

p艂uca po d艂ugim pobycie pod wod膮.

Oczy dziewczyny by艂y zamkni臋te, a r臋ce przyci艣ni臋te do policzk贸w. Jej

ramiona skurczy艂y si臋 obronnie. Potrz膮sn臋艂a nieznacznie g艂ow膮, jakby

pr贸bowa艂a wyrzuci膰 ze swojego umys艂u niechciane my艣li.

Frustruj膮ce. Fascynuj膮ce.

G艂os pana Bannera wyrwa艂 j膮 z zamy艣lenia; jej oczy otworzy艂y si臋 wolno.

Natychmiast na mnie spojrza艂a, prawdopodobnie czuwaj膮c na sobie m贸j wzrok.

Patrzy艂a si臋 w moje oczy ze znajomym, zdezorientowanym wyrazem twarzy,

kt贸ry prze艣ladowa艂 mnie przez bardzo d艂ugi czas.

Nie czu艂em wyrzut贸w sumienia, winy lub gniewu. Wiedzia艂em, 偶e w

ko艅cu si臋 pojawi膮 i to wkr贸tce, ale w tym konkretnym momencie dryfowa艂em po

dziwnej, roztrz臋sionej, wysokiej warstwie emocji; tak jakbym triumfowa艂, a nie

przegrywa艂.

Nie odwr贸ci艂a wzroku, chocia偶 patrzy艂em si臋 na ni膮 z niestosown膮

intensywno艣ci膮, na pr贸偶no pr贸buj膮c odczyta膰 jej my艣li przez p艂ynne, br膮zowe

oczy. By艂y pe艂ne pyta艅, nie odpowiedzi.

Mog艂em dostrzec odbicie moich w艂asnych oczu i zobaczy艂em, 偶e s膮 czarne

z pragnienia. Min臋艂y ju偶 niemal dwa tygodnie od ostatniego polowania. Ten

dzie艅 nie by艂 najbezpieczniejszy na 艂amanie postanowienia i silnej woli.

Wydawa艂o si臋 jednak, 偶e nie przerazi艂a j膮 czer艅 moich t臋cz贸wek. Nadal nie

odwraca艂a wzroku, a delikatny, niesamowicie zach臋caj膮cy r贸偶 zacz膮艂 kolorowa膰

jej policzki.

O czym ona teraz my艣li?

Prawie wypowiedzia艂em to zdanie na g艂os, ale w tym momencie pan

Banner zada艂 mi jakie艣 pytanie. Wyszuka艂em w艂a艣ciw膮 odpowied藕 w jego

g艂owie, patrz膮c si臋 przez chwil臋 w jego kierunku.

Wzi膮艂em, szybki wdech.

- Cykl Krebsa.

G艂贸d przypiek艂 mi gard艂o, mi臋艣nie si臋 napi臋艂y, a usta wype艂ni艂 jad;

zamkn膮艂em oczy, pr贸buj膮c odrzuci膰 od siebie pragnienie, burz膮ce si臋 wewn膮trz

mnie, zach臋caj膮ce do wypicia jej krwi.

Potw贸r by艂 silniejszy ni偶 wcze艣niej. Czerpa艂 rado艣膰 z zaistnia艂ej sytuacji.

Opowiedzia艂 si臋 za dwoist膮 przysz艂o艣ci膮, kt贸ra dawa艂a mu du偶e szanse 鈥 p贸艂 na

p贸艂 鈥 by dosta艂 to, czego tak bardzo pragn膮艂. Trzecia, chwiejna przysz艂o艣膰, kt贸r膮

sam pr贸bowa艂em stworzy膰, wykorzystuj膮c si艂臋 woli, rozpad艂a si臋 鈥 zniszczona

przez zwyk艂膮 zazdro艣膰. Potw贸r przybli偶y艂 si臋 do osi膮gni臋cia swojego celu.

Wyrzuty sumienia i wina pali艂y razem z pragnieniem i gdybym mia艂

mo偶liwo艣膰 wytwarzania 艂ez, z pewno艣ci膮 wype艂nia艂yby teraz moje oczy.

Co ja najlepszego zrobi艂em?

Wiedz膮c, 偶e bitwa by艂a ju偶 przegrana, nie znajdowa艂em powodu, aby

odmawia膰 sobie tego, czego chcia艂em; ponownie odwr贸ci艂em si臋, 偶eby popatrze膰

na dziewczyn臋.

Schowa艂a si臋 za swoimi w艂osami, ale mog艂em zobaczy膰 przez przerwy

mi臋dzy grubymi lokami, 偶e jej policzki mia艂y teraz kolor g艂臋bokiego szkar艂atu.

Potworowi si臋 to spodoba艂o.

Nasze oczy nie spotka艂y si臋 ponownie. Nerwowo zwija艂a pukle swoich

ciemnych w艂os贸w miedzy palcami; jej delikatne palce, w膮t艂e nadgarstki 鈥 tak

s艂abowite, 偶e prawdopodobnie sam m贸j oddech m贸g艂 je z艂ama膰.

Nie, nie, nie. Nie potrafi艂em tego zrobi膰. By艂a zbyt krucha, zbyt dobra,

zbyt cenna, by zas艂u偶y膰 na taki los. Nie mog艂em pozwoli膰, aby moje 偶ycie

kolidowa艂o z jej, aby j膮 zniszczy艂o.

Nie mog艂em te偶 trzyma膰 si臋 od niej z daleka. Alice mia艂a racj臋.

Potw贸r wewn膮trz mnie zasycza艂 z frustracj膮, kiedy waha艂em si臋, odpieraj膮c

jego ataki pragnienia.

Moja kr贸tka godzina z ni膮 min臋艂a zbyt szybko; walczy艂em sam ze sob膮, z

moim g艂odem. Rozbrzmia艂 d藕wi臋k dzwonka i dziewczyna zacz臋艂a zbiera膰 swoje

rzeczy. Nie spojrza艂a na mnie. By艂em rozczarowany, ale przecie偶 nie mog艂em

spodziewa膰 si臋 niczego innego. Od wypadku zachowywa艂em si臋 okropnie,

niewybaczalnie.

- Bello? 鈥 powiedzia艂em, nie mog膮c si臋 powstrzyma膰. Moja si艂a woli by艂a

ju偶 rozszarpana na drobne kawa艂eczki.

Zawaha艂a si臋, zanim na mnie spojrza艂a. Gdy si臋 obr贸ci艂a, wyraz jej twarzy

by艂 ostro偶ny, podejrzliwy.

Przypomnia艂em sobie, 偶e mia艂a pe艂ne prawo mi nie ufa膰. 呕e powinna tak

si臋 czu膰 wzgl臋dem mnie.

Czeka艂a, abym kontynuowa艂, ale ja tylko si臋 na ni膮 patrzy艂em, czytaj膮c jej

twarz. Robi艂em p艂ytkie wdechy w regularnych odst臋pach, walcz膮c z

pragnieniem.

- Co? 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu. 鈥 Nagle chce ci si臋 ze mn膮 gada膰?

Dos艂ysza艂em nutk臋 urazy w jej g艂osie, kt贸ra, podobnie jak z艂o艣膰

dziewczyny, by艂a ujmuj膮ca. Z trudem powstrzyma艂em u艣miech.

Nie wiedzia艂em, jak odpowiedzie膰 na to pytanie. Czy ponownie z ni膮

rozmawia艂em w spos贸b, kt贸ry mia艂a na my艣li?

Nie. Nie, je偶eli m贸g艂bym temu zapobiec. Spr贸buj臋 temu zapobiec.

- Nie, nie za bardzo 鈥 odpar艂em.

Zamkn臋艂a oczy, co mnie zirytowa艂o. Odci臋艂a moj膮 najlepsz膮 drog臋 dost臋pu

do jej uczu膰. Wzi臋艂a d艂ugi, g艂臋boki oddech, nie podnosz膮c powiek. Jej szcz臋ka

by艂a zaci艣ni臋ta.

Przem贸wi艂a, maj膮c ci膮gle zamkni臋te oczy. Z pewno艣ci膮 nie by艂 to typowy

dla ludzi spos贸b konwersacji. Dlaczego to zrobi艂a?

- No to, o co ci chodzi, Edward?

D藕wi臋k mojego imienia wydobywaj膮cy si臋 z jej ust wywo艂a艂 dziwne

sensacje w ca艂ym moim ciele. Gdyby serce mi nadal bi艂o, z pewno艣ci膮

zwi臋kszy艂oby tempo swoich ruch贸w.

Ale jak mia艂em odpowiedzie膰?

Wyznam prawd臋, zdecydowa艂em. Od teraz zamierza艂em by膰 z ni膮 tak

szczery, jak tylko mog艂em. Nie chcia艂em zas艂u偶y膰 na brak jej zaufania, nawet

je偶eli zdobycie tego ostatniego by艂o niemo偶liwe.

- Wybacz mi 鈥 powiedzia艂em bardziej szczere, ni偶 by艂a w stanie sobie to

wyobrazi膰. Niestety, teraz mog艂em jedynie banalnie przeprosi膰. 鈥 Wiem, 偶e moje

zachowanie jest karygodne. Ale, uwierz, to najlepsze rozwi膮zanie.

Korzystniej by dla niej by艂o, gdybym podtrzyma艂 swoje zachowanie,

kontynuowa艂 bycie nieuprzejmym i grubia艅skim. Ale czy umia艂em to zrobi膰?

Jej oczy otworzy艂y si臋, ci膮gle nieufne.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi.

Spr贸bowa艂em j膮 ostrzec, nie przekazuj膮c jednocze艣nie informacji, kt贸rych

nie wolno mi by艂o powiedzie膰.

- Lepiej b臋dzie, je艣li nie b臋dziemy utrzymywa膰 ze sob膮 bli偶szych

kontakt贸w. 鈥 Z pewno艣ci膮 mog艂a to wyczu膰 intuicyjnie. By艂a bardzo inteligentn膮

dziewczyn膮. 鈥 Zaufaj mi.

Zmru偶y艂a oczy, a ja przypomnia艂em sobie, 偶e ju偶 kiedy艣 us艂ysza艂a ode

mnie te s艂owa 鈥 zaraz przed z艂amaniem obietnicy. Skrzywi艂em si臋 lekko, kiedy

zacisn臋艂a z臋by 鈥 najwidoczniej te偶 pami臋ta艂a.

- Szkoda tylko, 偶e dopiero teraz na to wpad艂e艣 鈥 powiedzia艂a gniewnie. 鈥

Nie mia艂by艣 przynajmniej czego 偶a艂owa膰.

Patrzy艂em si臋 na ni膮 w szoku. Co ona wiedzia艂a o moich rozterkach?

- 呕a艂owa膰? 呕a艂owa膰 czego? 鈥 zapyta艂em.

- Ze ci臋 ponios艂o i wypchn膮艂e艣 mnie spod k贸艂 samochodu 鈥 warkn臋艂a.

Zamar艂em, oszo艂omiony.

Jak ona mog艂a tak pomy艣le膰? Uratowanie jej 偶ycia by艂o jedyn膮 prawid艂ow膮

rzecz膮, kt贸r膮 zrobi艂em, od kiedy j膮 pozna艂em. Jedyn膮 rzecz膮, kt贸rej si臋 nie

wstydzi艂em. Jedyn膮 i tylko jedyn膮 rzecz膮, kt贸ra sprawi艂a, 偶e uciszy艂em si臋

chocia偶 w niewielkim stopniu ze swojego istnienia. Walczy艂em, by utrzyma膰 j膮

przy 偶yciu od momentu, kiedy pierwszy raz poczu艂em jej zapach. Jak ona mog艂a

tak o mnie my艣le膰? Jak 艣mia艂a poddawa膰 w w膮tpliwo艣膰 m贸j jedyny dobry

uczynek w tym ca艂ym ba艂aganie?

- My艣lisz, 偶e 偶a艂uj臋 uratowania ci 偶ycia?

- Jestem o tym przekonana 鈥 zripostowa艂a.

Rozw艣cieczy艂a mnie taka ocena moich intencji.

- Wydajesz os膮d w sprawie, o kt贸rej nie masz najmniejszego poj臋cia.

Jak zawile i niezrozumiale pracowa艂 jej umys艂! Musia艂a my艣le膰 zupe艂nie

inaczej ni偶 inni ludzie. To mog艂o t艂umaczy膰 jej mentaln膮 cisz臋. By艂a ca艂kowicie

inna.

Odwr贸ci艂a gwa艂townie g艂ow臋, ponownie zgrzytaj膮c z臋bami. Jej policzki

by艂y zarumienione, tym razem z gniewu. Ustawi艂a swoje ksi膮偶ki w niewielki

stosik, energicznie zgarn臋艂a je z 艂awki i pomaszerowa艂a w kierunku drzwi,

unikaj膮c mojego spojrzenia.

Mimo irytacji jej z艂o艣膰 wydawa艂a mi si臋 ca艂kiem zabawna.

Sz艂a szybko, nie patrz膮c, dok膮d zmierza; zaczepi艂a stop膮 o framug臋 drzwi.

Potkn臋艂a si臋, a jej rzeczy upad艂y na pod艂og臋. Zamiast si臋 po nie schyli膰, sta艂a

sztywno wyprostowana; nawet nie spojrza艂a w d贸艂, jakby s膮dzi艂a, 偶e ksi膮偶ki nie

s膮 warte podnoszenia.

Stara艂em si臋 nie za艣mia膰.

Nie by艂o nikogo, kto m贸g艂by mnie zobaczy膰; podfrun膮艂em do niej i

zebra艂em ksi膮偶ki, zanim zerkn臋艂a w stron臋 pod艂ogi.

Nachyli艂a si臋 lekko, zobaczy艂a mnie i zamar艂a. Poda艂em jej podr臋czniki,

upewniaj膮c si臋, 偶e moja lodowata sk贸ra nie dotknie r臋ki dziewczyny.

- Dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂a zimnym, surowym g艂osem.

Jej ton spowodowa艂 nawr贸t mojej irytacji.

- Nie ma za co 鈥 odpar艂em ch艂odno.

Wyprostowa艂a si臋 i odesz艂a na kolejne zaj臋cia.

艢ledzi艂em j膮 wzrokiem, a偶 jej rozw艣cieczona sylwetka znikn臋艂a w

kolejnym budynku.

Hiszpa艅ski by艂 rozmytym ci膮giem nic nieznacz膮cych obraz贸w. Pani Goff

nigdy nie zwraca艂a uwagi na moje roztargnienie 鈥 wiedzia艂a, 偶e przewy偶szam j膮

znajomo艣ci膮 j臋zyka, wi臋c traktowa艂a mnie bardzo liberalnie; nic nie

przeszkadza艂o mi w rozwa偶eniu dzisiejszych zdarze艅 .

Nie mog艂em ignorowa膰 dziewczyny. To by艂o oczywiste. Czy nie mia艂em

innego wyboru opr贸cz tego, kt贸ry j膮 zniszczy? To nie mog艂a by膰 jedyna dost臋pna

przysz艂o艣膰. Musia艂a istnie膰 inna alternatywa, jaka艣 delikatna r贸wnowaga.

Stara艂em si臋 wymy艣li膰 spos贸b鈥

Nie zwraca艂em du偶ej uwagi na Emmetta a偶 do ostatnich minut lekcji. By艂

ciekawy 鈥 nie wyczuwa艂 intuicyjnie odcieni naszych nastroj贸w, ale widzia艂

oczywist膮 zmian臋, jaka we mnie zasz艂a. Zastanawia艂 si臋, co spowodowa艂o

znikniecie mojego niezno艣nego, kiepskiego humoru. Spiera艂 si臋 ze sob膮,

pr贸buj膮c zdefiniowa膰 zmian臋 i ostatecznie przyzna艂, 偶e wygl膮dam na pe艂nego

nadziei.

Pe艂ny nadziei? Czy tak w艂a艣nie wygl膮da艂em od zewn膮trz?

Rozwa偶a艂em ten pomys艂, kiedy szed艂em w kierunku mojego Volvo i

pr贸bowa艂em odgadn膮膰, na co w艂a艣ciwie mia艂em nadziej臋.

Ale nie mog艂em si臋 nad tym d艂ugo zastanawia膰. Zawsze wra偶liwy na my艣li

o dziewczynie, us艂ysza艂em imi臋 Belli w g艂owach鈥 moich rywali 鈥 to chyba

najtrafniejsze okre艣lenie tych dw贸ch nastoletnich ch艂opak贸w. Eric i Tyler, kt贸rzy

us艂yszeli 鈥 z du偶膮 satysfakcj膮 鈥 o pora偶ce Mike鈥檃, przygotowywali si臋, aby

wykorzysta膰 swoj膮 szans臋.

Eric by艂 ju偶 na miejscu, opieraj膮c si臋 o jej furgonetk臋; tam nie mog艂a go

unikna膰. Zaj臋cia Tylera przed艂u偶y艂y si臋 z powodu konieczno艣ci doko艅czenia

pewnego zadania i ch艂opak bardzo si臋 艣pieszy艂, by j膮 z艂apa膰, zanim opu艣ci teren

szko艂y.

Musia艂em to zobaczy膰.

- Poczekaj tutaj na innych, okej? 鈥 wymamrota艂em do Emmetta.

Zmierzy艂 mnie podejrzliwym wzrokiem, a potem wzruszy艂 ramionami i

kiwn膮艂 g艂ow膮.

Dzieciak zupe艂nie oszala艂 - pomy艣la艂, rozbawiony moj膮 dziwn膮 pro艣b膮.

Zobaczy艂em Bell臋 wychodz膮c膮 z gimnastyki i zaczeka艂em, a偶 przejdzie,

kryj膮c si臋 w miejscu, w kt贸rym nie mog艂a mnie dostrzec. Kiedy zbli偶a艂a si臋 do

pu艂apki Erica, ruszy艂em przed siebie, odpowiednio dobieraj膮c pr臋dko艣膰, tak,

偶eby min膮膰 dziewczyn臋 w odpowiednim momencie.

Patrzy艂em, jak jej cia艂o zesztywnia艂o, gdy uchwyci艂a wzrokiem czekaj膮cego

na ni膮 ch艂opaka. Zamar艂a na chwil臋, a potem rozlu藕ni艂a si臋 i ponowi艂a przerwany

marsz.

- Cze艣膰, Eric 鈥 przywita艂a si臋 przyjaznym g艂osem.

Nagle sta艂em si臋 niespokojny. Co je偶eli ten patyczkowaty nastolatek z

niezdrow膮 barw膮 sk贸ry wydawa艂 si臋 jej w jaki艣 spos贸b atrakcyjny?

Eric po艂kn膮艂 g艂o艣no 艣lin臋, a jego jab艂ko Adama podskoczy艂o.

- Hej, Bella.

Wydawa艂a si臋 nie艣wiadoma zdenerwowania ch艂opaka.

- Jak tam lekcje? 鈥 zapyta艂a, otwieraj膮c swoj膮 furgonetk臋 i nie patrz膮c na

jego przera偶ony wyraz twarzy.

- Zastanawia艂em si臋, czy, no, czy nie posz艂aby艣 ze mn膮 na ten bal na

powitanie wiosny. 鈥 G艂os mu si臋 za艂ama艂.

- My艣la艂am, 偶e to dziewczyny wybieraj膮 鈥 powiedzia艂a podenerwowana.

- No, w艂a艣ciwie to tak 鈥 zgodzi艂 si臋 nieszcz臋艣liwy.

Ten 偶a艂osny ch艂opak nie irytowa艂 mnie tak bardzo jak Mike Newton, ale

nie potrafi艂em poczu膰 do niego sympatii, dop贸ki Bella nie odpowiedzia艂a mu

uprzejmie:

-- To bardzo mi艂o z twojej strony, ale akurat w t臋 sobot臋 jad臋 do Seattle.

Ju偶 o tym s艂ysza艂, ale to nie zmniejszy艂o jego rozczarowania.

- Och 鈥 wymamrota艂. 鈥 Mo偶e nast臋pnym razem.

- Tak, innym razem 鈥 zgodzi艂a si臋. Przygryz艂a doln膮 warg臋, jakby 偶a艂owa艂a,

偶e daje mu z艂udne nadzieje. To mi si臋 spodoba艂o.

Pod艂amany Eric szybko od niej odszed艂, nie艣wiadomie oddalaj膮c si臋 od

swojego samochodu, my艣l膮c tylko o ucieczce.

W tym momencie j膮 min膮艂em i us艂ysza艂em ciche westchnienie ulgi.

Za艣mia艂em si臋.

Obr贸ci艂a si臋 szybko, ale sw贸j wzrok utkwi艂em w dalekim punkcie przede

mn膮, pr贸buj膮c ukry膰 wszelkie oznaki rozbawienia.

Tyler wychodzi艂 w艂a艣nie z budynku. Prawie bieg艂, 艣piesz膮c si臋, by j膮

z艂apa膰, zanim odjedzie. By艂 艣mielszy i bardziej pewny siebie ni偶 pozosta艂a

dw贸jka. Czeka艂 tak d艂ugi czas, by zbli偶y膰 si臋 do Belli, poniewa偶 respektowa艂

wcze艣niejsze roszczenia Mike鈥檃.

Chcia艂em, aby Tyler zd膮偶y艂 z dw贸ch powod贸w. Je偶eli 鈥 tak jak zacz膮艂em

podejrzewa膰 鈥 ca艂a ta uwaga denerwowa艂a Bell臋, pragn膮艂em nacieszy膰 si臋 jej

reakcj膮. Ale gdyby zaproszenie Tylera by艂o tym, na kt贸re liczy艂a, te偶 chcia艂em o

tym wiedzie膰.

Postrzega艂em Tylera Crowleya jako rywala, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e to

niew艂a艣ciwe. Wydawa艂 si臋 mi tendencyjnie 艣redni i przeci臋tny, ale tak naprawd臋

nic nie wiedzia艂em o preferencjach Belli. Mo偶e lubi艂a zwyczajnych ch艂opc贸w鈥

Wzdrygn膮艂em si臋 na t臋 my艣l. Nigdy nie b臋d臋 przeci臋tnym ch艂opakiem. Jak

g艂upie wydawa艂o si臋 teraz rywalizowanie o jej wzgl臋dy. Jak mog艂aby

kiedykolwiek chcie膰 kogo艣 takiego jak ja - potwora?

By艂a zbyt dobra dla potwora.

Mog艂em pozwoli膰 jej uciec, ale moja niewybaczalna ciekawo艣膰

powstrzyma艂a mnie przed zrobieniem tego, co s艂uszne. Znowu. Opu艣ci艂em swoje

miejsce parkingowe i ustawi艂em Volvo w w膮skiej uliczce, blokuj膮c wyjazd.

Emmett i inni byli coraz bli偶ej; ten pierwszy opisa艂 im moje dziwne

zachowanie, wi臋c szli wolno, pr贸buj膮c odgadn膮膰 moje zamiary.

Obserwowa艂em dziewczyn臋 we wstecznym lusterku. Patrzy艂a si臋 na tylni膮

cz臋艣膰 Volvo, unikaj膮c mojego wzroku; jej wyraz twarzy sugerowa艂, 偶e wola艂aby

teraz prowadzi膰 czo艂g, a nie zardzewia艂膮 furgonetk臋.

Tyler dopad艂 swojego samochodu i ustawi艂 si臋 za ni膮 w szeregu, czuj膮c

wdzi臋czno艣膰 za moje niewyt艂umaczalne zachowanie. Pomacha艂 do niej, pr贸buj膮c

zwr贸ci膰 na siebie uwag臋, ale ona tego nie zauwa偶y艂a. Zwleka艂 przez chwil臋, a

potem opu艣ci艂 swoje auto i podszed艂 do okna jej furgonetki od strony pasa偶era.

Zapuka艂 w szyb臋.

Podskoczy艂a, a nast臋pnie spojrza艂a na niego zdziwiona. Po sekundzie

r臋cznie opu艣ci艂a okno samochodu; wygl膮da艂o na to, 偶e mia艂a z tym du偶y

problem.

- Przepraszam, Tyler 鈥 przywita艂a si臋, wyra藕nie zirytowana. 鈥 Cullen mnie

blokuje.

Moje nazwisko powiedzia艂a z szorstko艣ci膮 w g艂osie 鈥 wci膮偶 by艂a na mnie

w艣ciek艂a.

- Och, wiem 鈥 odpar艂, niezra偶ony jej kiepskim nastrojem. 鈥 Chcia艂em ci臋

tylko o co艣 zapyta膰 przy okazji

Jego u艣miech by艂 bardzo pewny siebie.

Ucieszy艂em si臋, widz膮c, 偶e zblad艂a, zrozumiawszy jego oczywiste zamiary.

- Zaprosi艂aby艣 mnie na ten bal wiosenny?鈥 zapyta艂, przekonany o

pozytywnej odpowiedzi dziewczyny.

- Jad臋 na ca艂y dzie艅 do Seattle.鈥 powiedzia艂a; w jej g艂osie nadal brzmia艂a

irytacja.

- Tak, Mike mi o tym m贸wi艂.

- Wiec dlaczego鈥? 鈥 zacz臋艂a.

Wzruszy艂 ramionami.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e po prostu chcia艂a艣 go sp艂awi膰.

Jej oczy b艂ysn臋艂y i wyra藕nie si臋 och艂odzi艂y.

- Przepraszam, Tyler 鈥 powiedzia艂a tonem, kt贸ry wcale nie wskazywa艂 na

to, 偶e by艂o jej przykro. - Naprawd臋 b臋d臋 poza miastem w tym dniu.

Zaakceptowa艂 to usprawiedliwienie; jego pewno艣膰 siebie pozosta艂a

nienaruszona.

- Nie ma sprawy. Ci膮gle mamy bal absolwent贸w.

Ruszy艂 dumnie w kierunku swojego auta.

Post膮pi艂em s艂usznie, 偶e na to zaczeka艂em.

Jej przera偶ony wyraz twarzy by艂 bezcenny. Powiedzia艂 mi to, co tak

desperacko musia艂em wiedzie膰, chocia偶 te sprawy nie powinny mnie obchodzi膰

dziewczyna nic nie czu艂a do 偶adnego z tych ludzkich ch艂opc贸w, kt贸rzy chcieli,

by si臋 nimi zainteresowa艂a.

Ponadto jej wyraz twarzy by艂 prawdopodobnie najzabawniejsz膮 rzecz膮,

jak膮 kiedykolwiek widzia艂em.

Wtedy podesz艂a moja rodzina, zdezorientowana faktem, 偶e 鈥 dla odmiany

nie rzuca艂em morderczych spojrze艅 na wszystko woko艂o, ale trz膮s艂em si臋 ze

艣miechu.

Co jest takiego zabawnego? chcia艂 si臋 dowiedzie膰 Emmett.

Pokr臋ci艂em tylko g艂ow膮 i zala艂a mnie kolejna fala 艣miechu, gdy Bella

w艣ciekle zwi臋kszy艂a obroty swojego silnika. Znowu wygl膮da艂a tak, jakby marzy艂

jej si臋 czo艂g.

- Jed藕my 鈥 sykn臋艂a Rosalie niecierpliwie. 鈥 Przesta艅 by膰 idiot膮. Je偶eli

potrafisz.

Nie zirytowa艂y mnie jej s艂owa 鈥 by艂em zbyt rozbawiony. Ale zrobi艂em tak,

jak prosi艂a.

Nikt nic nie m贸wi艂 w drodze do domu. Nie mog艂em powstrzyma膰 cichych

chichot贸w, przypominaj膮c sobie twarz Belli.

Kiedy wjechali艣my na drog臋 dojazdow膮 鈥 nie by艂o tam 偶adnych 艣wiadk贸w,

wi臋c przyspieszy艂em - Alice zrujnowa艂a m贸j dobry humor.

- Czy teraz mog臋 porozmawia膰 z Bell膮? 鈥 spyta艂a nagle, nie zastanawiaj膮c

si臋 wcze艣niej nad wypowiadanymi s艂owami, przez co nie zosta艂em ostrze偶ony.

- Nie 鈥 warkn膮艂em.

- To niesprawiedliwe! Na co ja w og贸le czekam?

- Jeszcze nie podj膮艂em 偶adnej decyzji, Alice.

- Jak tam sobie chcesz, Edward.

W jej g艂owie dwie wizje przysz艂o艣ci Belli by艂y ponownie klarowne.

- Jaki jest zatem sens, by j膮 poznawa膰 鈥 wymamrota艂em, nieoczekiwanie

przygn臋biony 鈥 skoro i tak zamierzam j膮 zabi膰?

Alice zawaha艂a si臋 przez chwil臋.

- Masz racj臋 鈥 przyzna艂a.

Wzi膮艂em ostatni zakr臋t, jad膮c dziewi臋膰dziesi膮t mil na godzin臋 i

zatrzyma艂em si臋 o cal od tylniej 艣ciany gara偶u.

- Przyjemnego biegu 鈥 powiedzia艂a Rosalie wyra藕nie zadowolona, kiedy

wypad艂em szybko z samochodu.

Ale dzisiaj nie biega艂em. Poszed艂em zapolowa膰.

Inni planowali polowa膰 jutro, ale teraz nie mog艂em pozwoli膰 sobie na to,

by by膰 spragnionym. Przekroczy艂em konieczn膮 granic臋, pij膮c wi臋cej ni偶 potrzeba

i ponownie si臋 przesycaj膮c 鈥 tym razem ma艂膮 grup膮 艂osi i jednym czarnym

nied藕wiedziem, kt贸rego mia艂em szcz臋艣cie spotka膰 mimo tak wczesnej pory roku.

Dlaczego to nie mog艂o wystarczy膰? Dlaczego jej zapach musia艂 by膰 silniejszy ni偶

wszystko inne?

Polowa艂em, aby przygotowa膰 si臋 na jutro, ale - kiedy ju偶 zaspokoi艂em

pragnienie, a s艂o艅ce mia艂o wzej艣膰 dopiero za kilkana艣cie godzin - wiedzia艂em, 偶e

kolejny dzie艅 by艂 zbyt daleki.

Ponownie wstrz膮sn臋艂a mn膮 obezw艂adniaj膮ca rado艣膰, kiedy zda艂em sobie

spraw臋, 偶e zamierzam znale藕膰 dziewczyn臋.

K艂贸ci艂em si臋 sam ze sob膮 w drodze powrotnej do Forks, ale sprzeczk臋

wygra艂a moja mniej szlachetna strona; kontynuowa艂em realizacj臋 tego

niewybaczalnego planu. Potw贸r by艂 zniecierpliwiony, ale dobrze zwi膮zany.

Wiedzia艂em, 偶e utrzymam bezpieczny dystans mi臋dzy sob膮 a dziewczyn膮.

Chcia艂em tylko wiedzie膰, gdzie by艂a. Chcia艂em zobaczy膰 jej twarz.

By艂o po p贸艂nocy; dom Belli otacza艂y ciemno艣膰 i zupe艂na cisza. Furgonetka

dziewczyny sta艂a przy kraw臋偶niku, za艣 radiow贸z jej ojca na podje藕dzie. W

s膮siedztwie nie by艂o 偶adnych 艣wiadomych my艣li. Przez chwil臋 obserwowa艂em

dom z ciemno艣ci lasu, otaczaj膮cego posiad艂o艣膰 od wschodu. Frontowe drzwi by艂y

z pewno艣ci膮 zamkni臋te 鈥 niewielki problem, pomin膮wszy fakt, 偶e nie chcia艂em

zostawia膰 dowodu w postaci potrzaskanego drewna. Zdecydowa艂em, 偶e

sprawdz臋 najpierw okno na pi臋trze. Niewielu ludzi zada艂oby sobie trud, by

zainstalowa膰 tam zamek.

Przekroczy艂em otwarte podw贸rko i wdrapa艂em si臋 po 艣cianie domu w

ci膮gu p贸艂 sekundy. Dyndaj膮c w powietrzu, uczepiony jedn膮 r臋k膮 okapu powy偶ej

okna, spojrza艂em przez szk艂o i przesta艂em oddycha膰.

To by艂 ten pok贸j. Spa艂a w ma艂ym 艂贸偶ku, przykryta prze艣cierad艂em

oplataj膮cym jej nogi; obok, na pod艂odze, le偶a艂y rozrzucone ubrania. Wierci艂a si臋

niespokojnie, gwa艂townie k艂ad膮c r臋k臋 nad swoj膮 g艂ow膮. Nie spa艂a mocno,

przynajmniej tej nocy. Czy intuicyjnie wyczu艂a niebezpiecze艅stwo?

Ogl膮daj膮c jej kolejny niespokojny ruch, pomy艣la艂em, 偶e zachowuj臋 si臋

okropnie. Czy by艂em lepszy od jakiego艣 chorego podgl膮dacza? Nie, z pewno艣ci膮

nie. By艂em o wiele, wiele gorszy.

Rozlu藕ni艂em opuszki palc贸w, prawie opadaj膮c na ziemi臋. Ale najpierw

rzuci艂em jedno d艂ugie spojrzenie na jej twarz. Nie wydawa艂a si臋 spokojna.

Pomi臋dzy brwiami dziewczyny dostrzeg艂em ma艂膮 zmarszczk臋, a k膮ciki ust by艂y

zwr贸cone do do艂u. Jej wargi zadr偶a艂y, a potem si臋 rozchyli艂y.

- Okej, mamo 鈥 wymamrota艂a.

Bella m贸wi艂a przez sen.

Nag艂y wybuch ciekawo艣ci zdominowa艂 wstr臋t do samego siebie. Pokusa

tych niechronionych, nie艣wiadomie wypowiedzianych my艣li by艂a niesamowicie

kusz膮ca.

Popchn膮艂em okno; nie by艂o zamkni臋te, chocia偶 stawia艂o niewielki op贸r z

powodu d艂ugiego niestosowania. Przesun膮艂em je wolno na bok, kul膮c si臋 za

ka偶dym razem, gdy metalowa framuga cicho skrzypia艂a. B臋d臋 musia艂 znale藕膰

troch臋 oliwy, zanim przyjd臋 tu nast臋pnym razem鈥

Nast臋pnym razem? Pokr臋ci艂em g艂ow膮, ponownie obrzydzony.

Wszed艂em cicho przez na wp贸艂 otwarte okno.

Jej pok贸j by艂 ma艂y 鈥 zagracony, ale nie brudny. Dostrzeg艂em ksi膮偶ki

u艂o偶one w wysokie st贸pki ko艂o 艂贸偶ka 鈥 odwr贸cone ode mnie grzbietami 鈥 i p艂yty

CD, rozrzucone przy niedrogim odtwarzaczu; na wierzchu le偶a艂o puste pude艂ko.

Stosy papier贸w otacza艂y komputer, wygl膮daj膮cy jak rekwizyt z muzeum, kt贸re

zajmowa艂o si臋 kolekcjonowaniem przestarza艂ych technologii. Buty kropkowa艂y

drewnian膮 pod艂og臋.

Bardzo chcia艂em przeczyta膰 tytu艂y jej ksi膮偶ek i p艂yt, ale obieca艂em sobie, 偶e

b臋d臋 trzyma膰 dystans. Usiad艂em zatem na bujanym fotelu w dalekim k膮cie

pokoju.

Czy naprawd臋 kiedy艣 s膮dzi艂em, 偶e wygl膮da przeci臋tnie? Pomy艣la艂em o tym

w pierwszym dniu i moim obrzydzeniu do ch艂opak贸w, kt贸rzy natychmiast si臋

ni膮 zainteresowali. Ale kiedy teraz przypomina艂em sobie jej twarz w ich

umys艂ach, nie mog艂em zrozumie膰, dlaczego od razu nie zauwa偶y艂em, 偶e by艂a

pi臋kna. Wydawa艂o si臋 to oczywist膮 rzecz膮.

W tym momencie 鈥 z jej ciemnymi w艂osami zapl膮tanymi i rozrzuconymi

wok贸艂 jasnej twarzy, podniszczon膮 koszulk膮 pe艂n膮 dziur, znoszonymi

spodniami od dresu, rysami twarzy zrelaksowanymi w nie艣wiadomo艣ci oraz

nieznacznie rozchylonymi ustami 鈥 zapar艂o mi dech w piersiach. A raczej sta艂oby

si臋 tak, pomy艣la艂em gorzko, gdybym oddycha艂.

Nic nie m贸wi艂a; mo偶liwe, 偶e jej sen si臋 sko艅czy艂.

Przygl膮da艂em si臋 jej twarzy i pr贸bowa艂em my艣le膰 o sposobach, kt贸re

uczyni艂yby przysz艂o艣膰 zno艣n膮.

Zranienie jej nie by艂o zno艣ne. Czy to oznaczy艂o, 偶e znowu musia艂em

spr贸bowa膰 wyjecha膰?

Inni nie mogliby si臋 teraz ze mn膮 k艂贸ci膰. Moja nieobecno艣膰 nie zagra偶a艂a

nikomu. Nie by艂oby 偶adnych podejrze艅 ani fakt贸w, kt贸re po艂膮czy艂yby m贸j

wyjazd z wypadkiem.

Zawaha艂em si臋 鈥 ponownie, tak samo jak tego popo艂udnia - i nic nie

wydawa艂o si臋 mo偶liwe.

Nie mia艂em nadziei na rywalizacj臋 z ludzkimi nastolatkami, niezale偶nie

od tego, czy ci specyficzni ch艂opcy jej si臋 podobali czy nie. By艂em potworem. Jak

mog艂aby zobaczy膰 we mnie co艣 innego? Gdyby zna艂a o mnie prawd臋,

przestraszy艂oby to j膮, odrzuci艂o. Jak ofiara w filmach grozy, uciek艂aby,

wrzeszcz膮c z przera偶enia.

Przypomnia艂em sobie jej pierwszy dzie艅 na biologii鈥 i wiedzia艂em, 偶e ta

reakcja by艂aby bardzo odpowiednia, zwarzywszy na sytuacj臋.

G艂upot膮 wydawa艂o si臋 przypuszczenie, 偶e gdybym to ja zaprosi艂 j膮 na te

艣mieszne ta艅ce, odwo艂a艂aby swoje pospiesznie zrobione plany i zgodzi艂aby si臋

p贸j艣膰 ze mn膮.

Nie by艂em tym, kt贸remu mia艂a powiedzie膰 tak. Czeka艂 na ni膮 kto艣 inny,

ludzki i ciep艂y. I nie mog艂em nawet 鈥 pewnego dnia, kiedy padnie w ko艅cu

s艂owo tak 鈥 zapolowa膰 i zabi膰 go, poniewa偶 ona zas艂ugiwa艂a na niego.

Zas艂ugiwa艂a na szcz臋艣cie i mi艂o艣膰 z tym, kogo wybierze.

Teraz musia艂em post膮pi膰 w艂a艣ciwie 鈥 by艂em jej to winien; nie mog艂em

d艂u偶ej udawa膰, 偶e tylko mnie grozi艂oby niebezpiecze艅stwo, je偶eli pokocha艂bym

t臋 dziewczyn臋.

W gruncie rzeczy to nie mia艂oby znaczenia, gdybym wyjecha艂, bo Bella

nigdy nie spojrzy na mnie tak, jakbym tego pragn膮艂. Nigdy nie spojrzy na mnie

jak na kogo艣 wartego mi艂o艣ci.

Nigdy.

Czy martwe, zamro偶one serce mo偶na z艂ama膰? Czu艂em, 偶e moje si臋 w艂a艣nie

rozpada艂o.

- Edward 鈥 powiedzia艂a Bella.

Zamar艂em, patrz膮c si臋 na jej zamkni臋te oczy.

Czy偶by si臋 obudzi艂a, przy艂apa艂a mnie tutaj? Wygl膮da艂o na to, 偶e nadal

spa艂a, ale jej g艂os by艂 taki wyra藕ny, czysty鈥

Westchn臋艂a cicho i znowu poruszy艂a si臋 niespokojnie, obracaj膮c si臋 na

drug膮 stron臋 鈥 z pewno艣ci膮 spa艂a, a tak偶e co艣 jej si臋 艣ni艂o..

- Edward 鈥 wymamrota艂a mi臋kko.

艢ni艂a o mnie.

Czy martwe, zamro偶one serce mo偶e znowu bi膰? Czu艂em, 偶e moje zaraz

zacznie.

- Zosta艅 鈥 westchn臋艂a. 鈥 Nie odchod藕鈥 Prosz臋, nie odchod藕.

艢ni艂a o mnie i to nie by艂 koszmar. Chcia艂a, abym z ni膮 zosta艂, tam, w tym

艣nie.

Zmaga艂em si臋 ze sob膮, by znale藕膰 s艂owa, kt贸re mog艂yby opisa膰 uczucia,

kt贸re we mnie wezbra艂y. Nie istnia艂y jednak dostatecznie silne okre艣lenia,

mog膮ce ud藕wign膮膰 wag臋 moich dozna艅. Przez d艂ug膮 chwile si臋 w nich

zatopi艂em.

A kiedy w ko艅cu si臋 wynurzy艂em, by艂em zupe艂nie innym m臋偶czyzn膮.

Moje 偶ycie wype艂nia艂a nieko艅cz膮ca si臋, niezmienna ciemno艣膰. 艢wiat

zawsze mia艂 tak dla mnie wygl膮da膰 i nic nie mog艂em z tym zrobi膰. Jak to wi臋c

mo偶liwe, 偶e teraz wzesz艂o s艂o艅ce, w 艣rodku bezkresnej ciemno艣ci.

Kiedy sta艂em si臋 wampirem, w pal膮cym b贸lu transformacji

przehandlowa艂em moj膮 dusz臋 na nie艣miertelno艣膰; by艂em zamarzni臋ty. Moje

cia艂o zamieni艂o si臋 w co艣 bardziej podobnego do ska艂y ni偶 do mi臋sa, wytrzyma艂e

i wieczne. Moja ja藕艅 r贸wnie偶 zosta艂a zamro偶ona 鈥 osobowo艣膰, sympatie i

antypatie, nastroje oraz pragnienia; wszystko to pozostawa艂o niezmienne.

Tak samo by艂o z innymi. Wszyscy byli艣my zamarzni臋ci. 呕ywe kamienie.

Ka偶da zmiana stanowi艂a rzadk膮 i trwa艂膮 rzecz. Widzia艂em, jak spotka艂o to

Carlisle, a dekad臋 p贸藕niej Rosalie. Mi艂o艣膰 ca艂kowicie ich przeobrazi艂a, a skutki

tej transformacji nigdy nie znikn臋艂y. Min臋艂o ponad osiemdziesi膮t lat odk膮d

Carlisle znalaz艂 Esme, a pomimo to nadal patrzy艂 na ni膮 niedowierzaj膮cymi

oczami pierwszej mi艂o艣ci. I to ju偶 si臋 nie zmieni.

Tak samo b臋dzie ze mn膮. Nigdy nie przestan臋 kocha膰 tej kruchej, ludzkiej

dziewczyny, a偶 do ko艅ca mojej nieograniczonej egzystencji.

Patrzy艂em si臋 na jej nie艣wiadom膮 twarz, czuj膮c, jak ta mi艂o艣膰 trwale

wype艂nia ka偶d膮 cz臋艣膰 mojego kamiennego cia艂a.

Teraz spa艂a bardziej spokojnie, z lekkim u艣miechem na ustach.

Zawsze b臋d臋 j膮 obserwowa膰, rozpocz膮艂em swoje rozwa偶ania.

Kocha艂em j膮, wi臋c musia艂em spr贸bowa膰 j膮 opu艣ci膰. Teraz nie by艂em na to

wystarczaj膮co silny, ale mog艂em nad tym popracowa膰. Mo偶liwe jednak, 偶e istnia艂

spos贸b, by inaczej oszuka膰 przysz艂o艣膰. Alice widzia艂a tylko dwie opcje tej

ostatniej i teraz w pe艂ni je zrozumia艂em.

Moja mi艂o艣膰 nie powstrzyma mnie przed zabiciem jej, je偶eli pozwol臋 sobie

na b艂臋dy.

W tej chwili nie czu艂em si臋 potworem, nie mog艂em go w sobie znale藕膰.

Mo偶e moje uczucie uciszy艂o go na zawsze. Gdybym j膮 teraz zabi艂, by艂by to

okropny wypadek, nie zamierzone dzia艂anie.

Musz臋 by膰 niezwykle ostro偶ny. Nie mog臋 pozwoli膰 sobie na to, by straci膰

czujno艣膰. B臋d臋 kontrolowa艂 ka偶dy oddech, zawsze trzyma艂 bezpieczny dystans

mi臋dzy nami.

Nie pope艂ni臋 b艂臋d贸w.

W ko艅cu zrozumia艂em t臋 drug膮 przysz艂o艣膰. By艂em zdumiony ow膮 wizj膮 鈥

co w艂a艣ciwie mog艂o si臋 sta膰, by w rezultacie Bella zosta艂a wi臋藕niem tego

nie艣miertelnego p贸艂-偶ycia? Teraz 鈥 zdewastowany t臋sknot膮 do dziewczyny 鈥

mog艂em zrozumie膰, 偶e pod wp艂ywem niewybaczalnego egoizmu poprosi艂bym

mojego ojca o t臋 przys艂ug臋. Poprosi艂bym go o odebranie jej 偶ycia i duszy, abym

m贸g艂 zatrzyma膰 j膮 przy sobie na wieczno艣膰.

Zas艂ugiwa艂a na co艣 wi臋cej.

Ale zobaczy艂em jeszcze jedn膮 przysz艂o艣膰, jeden cienki drut, po kt贸rym

mo偶e by艂bym w stanie chodzi膰, gdybym potrafi艂 zachowa膰 r贸wnowag臋.

Czy mog艂em to zrobi膰? By膰 z ni膮 i pozostawi膰 j膮 cz艂owiekiem?

Umy艣lnie wzi膮艂em g艂臋boki oddech, a potem kolejny, pozwalaj膮c jej

zapachowi rozej艣膰 si臋 we mnie 鈥 uczucie to przypomina艂o pora偶enie

wy艂adowaniami elektrycznymi. Pok贸j by艂 wype艂niony woni膮 dziewczyny,

odk艂adaj膮c膮 si臋 na ka偶dej powierzchni. Moja g艂owa wydawa艂a si臋 bliska

eksplozji, ale walczy艂em z niezno艣nym wirowaniem. Musia艂em si臋 do tego

przyzwyczai膰, je偶eli zamierza艂em zbudowa膰 z ni膮 jakikolwiek rodzaj zwi膮zku.

Wzi膮艂em nast臋pny g艂臋boki, parz膮cy wdech.

Obserwowa艂em j膮, gdy spa艂a, oddychaj膮c i rozmy艣laj膮c, a偶 w ko艅cu

wzesz艂o s艂o艅ce, ukryte za wschodnimi chmurami.

Wszed艂em do domu zaraz po tym, jak inni pojechali do szko艂y. Przebra艂em

si臋 szybko, unikaj膮c pytaj膮cego spojrzenia Esme. Zobaczy艂a gor膮czkowy ogie艅

maluj膮cy si臋 na mojej twarzy; jednocze艣nie poczu艂a niepok贸j oraz ulg臋. Moja

d艂uga melancholia sprawia艂a jej b贸l i teraz cieszy艂a si臋, 偶e ten stan mia艂em ju偶 za

sob膮.

Pobieg艂em do szko艂y, docieraj膮c tam kilka sekund po przyje藕dzie mojego

rodze艅stwa. Nie odwr贸cili si臋, chocia偶 Alice z pewno艣ci膮 wiedzia艂a, 偶e sta艂em

tutaj w g臋stym lesie, kt贸ry wyznacza艂 granic臋 chodnika. Poczeka艂em, a偶 nikt nie

m贸g艂 mnie dostrzec, a nast臋pnie wyszed艂em swobodnie spo艣r贸d drzew na

parking pe艂ny zaparkowanych samochod贸w.

Us艂ysza艂em furgonetk臋 Belli, hucz膮c膮 zaraz za rogiem i zatrzyma艂em si臋 za

Suburbanem, gdzie mog艂em obserwowa膰 bez ryzyka, 偶e kto艣 mnie zobaczy.

Wjecha艂a na parking. Marszcz膮c brwi, przez d艂ugi moment patrzy艂a si臋 na

moje Volvo, zanim zaparkowa艂a w jednym z najbardziej oddalonych od niego

miejsc.

Dziwnie by艂o sobie przypomnie膰, 偶e prawdopodobnie wci膮偶 si臋 na mnie

w艣cieka艂a i mia艂a ku temu dobry pow贸d.

Zachcia艂o mi si臋 艣mia膰 z w艂asnej g艂upoty 鈥 albo da膰 sobie porz膮dnego

kopniaka. Wszystkie moje rozwa偶ania i plany by艂y ca艂kowicie bezu偶yteczne,

gdyby okaza艂o si臋, 偶e w og贸le jej nie obchodzi艂em, nieprawda偶? Jej sen m贸g艂

dotyczy膰 czego艣 zupe艂nie przypadkowego. By艂em bardzo aroganckim g艂upcem.

No c贸偶, by艂oby dla niej znacznie lepiej, gdyby si臋 o mnie nie troszczy艂a. To

nie powstrzyma艂oby mnie od pr贸b nawi膮zania z ni膮 kontaktu, ale ostrzeg艂bym j膮

uczciwie przed samym sob膮. By艂em jej to winny.

Szed艂em cicho przed siebie, zastanawiaj膮c si臋, jak najrozs膮dniej do niej

podej艣膰.

U艂atwi艂a mi to. Kiedy wysiada艂a, kluczyki prze艣lizn臋艂y si臋 przez jej palce i

wpad艂y do g艂臋bokiej ka艂u偶y. Schyli艂a si臋, ale j膮 wyprzedzi艂em, znajduj膮c je,

zanim w艂o偶y艂a r臋k臋 do zimnej wody.

Opar艂em si臋 plecami o furgonetk臋; rzuci艂a mi zdziwione spojrzenie, a

nast臋pnie si臋 wyprostowa艂a.

- Jak u licha to zrobi艂e艣? 鈥 niemal za偶膮da艂a odpowiedzi.

Tak, nadal by艂a w艣ciek艂a.

Zaoferowa艂em jej kluczyki.

- Co takiego?

Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i opu艣ci艂em zimny metal na jej d艂o艅. Wzi膮艂em g艂臋boki

oddech, czuj膮c, jak jej zapach szarpie mnie od 艣rodka.

- Zmaterializowa艂e艣 si臋, czy co? Przed sekund膮 ci臋 tu jeszcze nie by艂o.

- Bello, to doprawdy nie moja wina, 偶e jeste艣 nadzwyczaj ma艂o

spostrzegawcza - powiedzia艂em, pr贸buj膮c ukry膰 ironi臋. Czy ona czegokolwiek

nie widzia艂a? Czy us艂ysza艂a, jak m贸j g艂os pieszczotliwie owin膮艂 si臋 wok贸艂 jej

imienia?

Przygl膮da艂a mi si臋, nie doceniaj膮c mojego humoru. Serce zacz臋艂o jej

szybciej bi膰 鈥 z gniewu? Ze strachu? Po chwili opu艣ci艂a wzrok.

- A mo偶e wyja艣ni艂by艣 mi, po co wczoraj blokowa艂e艣 wyjazd z parkingu? 鈥

spyta艂a bez patrzenia mi w oczy. 鈥 Mia艂e艣 udawa膰, 偶e nie istniej臋, a nie

doprowadza膰 mnie do sza艂u.

Wci膮偶 rozgniewana. Wygl膮da艂o na to, 偶e b臋d臋 musia艂 si臋 bardzo postara膰,

aby to zmieni膰. Przypomnia艂em sobie moje postanowienie, aby by膰 z ni膮

szczerym鈥

- Nie chodzi艂o o ciebie, tylko o Tylera 鈥 I wtedy si臋 za艣mia艂em. . I

ch艂opczyna m膮drze skorzysta艂 z okazji.

Nie mog艂em tego powstrzyma膰, my艣l膮c o jej wczorajszym wyrazie twarzy.

- Ty鈥 - wysapa艂a, nie m贸wi膮c nic wi臋cej 鈥 wydawa艂o si臋, 偶e by艂a zbyt

w艣ciek艂a, by sko艅czy膰.

Oto i on 鈥 ten sam wyraz twarzy. Zdusi艂em kolejn膮 fal臋 艣miechu. By艂a ju偶

wystarczaj膮co rozz艂oszczona.

- I nie udaj臋, 偶e nie istniejesz 鈥 doko艅czy艂em. Nale偶a艂o podtrzyma膰

przypadkowy, nieco dra偶ni膮cy nastr贸j konwersacji. Nie zrozumia艂aby, gdybym

pokaza艂 jej, co naprawd臋 czu艂em. Przestraszy艂bym j膮. Musia艂em kontrolowa膰

swoje emocje, zachowywa膰 si臋 normalnie鈥

- A wi臋c masz zamiar doprowadza膰 mnie do sza艂u, tak? A偶 w ko艅cu szlag

mnie trafi? No c贸偶, jako艣 trzeba si臋 mnie pozby膰, skoro vanowi Tylera si臋 nie

uda艂o

Szybki b艂ysk w艣ciek艂o艣ci przep艂yn膮艂 przez moje cia艂o. Czy ona naprawd臋

w to wierzy艂a?

Nie powinienem by膰 tak ura偶ony 鈥 nie wiedzia艂a o transformacji, kt贸ra

mia艂a miejsce tej nocy. To jednak nie umniejsza艂o mojego gniewu.

- Twoje przypuszczenia s膮 absurdalne 鈥 powiedzia艂em zimno.

Zarumieni艂a si臋 i odwr贸ci艂a na pi臋cie. Zacz臋艂a odchodzi膰.

Wyrzuty sumienia. Nie mia艂em prawa by膰 w艣ciek艂y.

- Zaczekaj 鈥 poprosi艂em.

Nie zatrzyma艂a si臋, wi臋c pod膮偶y艂em za ni膮.

- Przepraszam, zachowa艂em si臋 niegrzeczne. Nie m贸wi臋, 偶e mia艂a艣 racj臋. 鈥

Absurdalne wydawa艂o si臋 podejrzenie, 偶e m贸g艂bym chcie膰 jej jakiejkolwiek

szkody. 鈥 Niemniej, by艂o to niegrzeczne.

- Dlaczego si臋 ode mnie nie odczepisz?

Uwierz mi - chcia艂em powiedzie膰. - Pr贸bowa艂em.

Och, i tak przy okazji: jestem w tobie szale艅czo zakochany.

Zachowuj si臋 normalnie.

- Chcia艂em ci臋 o co艣 zapyta膰, ale nie da艂a艣 mi doj艣膰 do g艂osu. 鈥 Przyszed艂 mi

do g艂owy pewien pomys艂 na dalszy przebieg tej rozmowy; za艣mia艂em si臋.

- Masz rozdwojenie ja藕ni, czy co??

To musia艂o tak wygl膮da膰. M贸j nastr贸j by艂 nieprzewidywalny, przep艂ywa艂o

przeze mnie tak wiele nowych emocji.

- Widzisz, znowu zaczynasz.鈥 powiedzia艂em.

Westchn臋艂a.

- Dobra. O co chcia艂e艣 zapyta膰?

- W nast臋pn膮 sobot臋 jest ten bal wiosenny...- Patrzy艂em, jak na jej twarzy

pojawia si臋 najg艂臋bszy szok i zdusi艂em 艣miech. 鈥 Wiesz, w dniu ta艅c贸w

wiosennych鈥

Przystan臋艂a gwa艂townie, w ko艅cu spogl膮daj膮c mi w oczy.

- My艣lisz, 偶e jeste艣 dowcipny?

Tak.

- Pozwolisz, 偶e sko艅cz臋?

Czeka艂a w ciszy, przygryzaj膮c lekko swoj膮 mi臋kk膮, doln膮 warg臋.

Ten widok rozproszy艂 moj膮 uwag臋 na kr贸tki moment. Dziwne, nieznane

reakcje k艂臋bi艂y si臋 g艂臋boko w zapomnianej, ludzkiej cz臋艣ci mojej psychiki.

Pr贸bowa艂em je zignorowa膰, aby m贸c gra膰 swoj膮 rol臋.

- S艂ysza艂em, 偶e zamiast na bal wybierasz si臋 tego dnia do Seattle. Mo偶e

mia艂aby艣 ochot臋 za艂apa膰 si臋 na darmowy transport?鈥 zaproponowa艂em.

U艣wiadomi艂em sobie, 偶e pytaj膮c o jej plany, mog臋 jednocze艣nie sta膰 si臋 ich

cz臋艣ci膮.

Patrzy艂a si臋 na mnie bezmy艣lnie.

- Co?

- Chcia艂aby艣 si臋 za艂apa膰 na darmowy transport?

Sam na sam z ni膮 w samochodzie 鈥 moje gard艂o zap艂on臋艂o na t臋 my艣l.

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech. Przyzwyczaj si臋 do tego.

- A kto jedzie do Seattle? 鈥 zapyta艂a, rozszerzaj膮c jeszcze bardziej swoje

zdezorientowane oczy.

- Ja, a kt贸偶by inny? 鈥 powiedzia艂em wolno.

- Sk膮d taki gest?

Czy to naprawd臋 by艂o tak szokuj膮ce, 偶e chcia艂em jej towarzystwa? Moje

dawne zachowanie musia艂a zinterpretowa膰 w najgorszy z mo偶liwych sposob贸w.

- No c贸偶 鈥 powiedzia艂em tak swobodnie, jak by艂o to tylko mo偶liwe. 鈥 Ju偶

od d艂u偶szego czasu planowa艂em jecha膰 do Seattle. Poza tym, szczerze m贸wi膮c,

nie wierz臋, 偶e twoja furgonetka dojedzie do celu. 鈥 Dra偶nienie jej wydawa艂o si臋

bezpieczniejsze ni偶 pozwolenie sobie na bycie powa偶nym.

- Jestem wzruszona twoj膮 trosk膮, ale nie martw si臋, auto 艣wietnie si臋

spisuje 鈥 powiedzia艂a tym samym, zaskoczonym g艂osem. Znowu zacz臋艂a i艣膰.

Dotrzymywa艂em jej kroku.

W gruncie rzeczy nie powiedzia艂a jeszcze nie, wi臋c nadal pr贸bowa艂em

osi膮gn膮膰 zamierzony cel.

Czy powie nie? Je偶eli tak si臋 stanie, to co wtedy zrobi臋?

- Ale czy twoja furgonetka dojedzie tam na jednym baku, prawda?

- Nie rozumiem, co ci臋 to obchodzi 鈥 gdera艂a.

To wci膮偶 nie by艂o nie. Jej serce znowu zacz臋艂o bi膰 szybciej, a oddech sta艂

si臋 p艂ytszy.

- Wszystkich powinno obchodzi膰 marnowanie nieodnawialnych 藕r贸de艂

energii.

- Szczerze, Edward, nie mog臋 za tob膮 nad膮偶y膰. My艣la艂am, 偶e nie chcesz,

aby艣my zostali przyjaci贸艂mi.

Przeszy艂 mnie silny dreszcz, na d藕wi臋k mojego imienia..

Jak zachowywa膰 si臋 normalnie i m贸wi膰 prawd臋 jednocze艣nie? C贸偶,

wa偶niejsza by艂a uczciwo艣膰. Szczeg贸lnie na tym poziomie naszej znajomo艣ci.

- Powiedzia艂em, 偶e by艂oby lepiej, gdyby艣my si臋 nie przyja藕nili, a nie, 偶e

tego nie chc臋.

- Och, dzi臋ki, teraz ju偶 wszystko rozumiem 鈥 powiedzia艂a sarkastycznie.

Przystan臋艂a pod kraw臋dzi膮 dachu sto艂贸wki i ponownie spojrza艂a mi w

oczy. Tempo bicia jej serca by艂o nier贸wne. Czy si臋 ba艂a?

Ostro偶nie dobiera艂em s艂owa. Nie, nie mog艂em jej zostawi膰, ale mo偶e oka偶e

si臋 na tyle m膮dra, by sama odej艣膰, zanim b臋dzie za p贸藕no.

- By艂oby... roztropniej, gdyby艣my nie zostali przyjaci贸艂mi 鈥 Patrz膮c si臋 w g艂臋bi臋

jej p艂ynnych, czekoladowych oczu, zgubi艂em swoje normalne zachowanie. 鈥 - Ale

mam ju偶 do艣膰 zmuszania si臋 do ignorowania ciebie, Bello.

S艂owa te a偶 parzy艂y zawart膮 w nich 偶arliwo艣ci膮.

Jej oddychanie usta艂o na chwil臋; zaniepokoi艂em si臋. Jak bardzo j膮

wystraszy艂em? C贸偶, zaraz si臋 dowiem.

- Pojedziesz ze mn膮 do Seattle? 鈥 zapyta艂em si臋, chc膮c wiedzie膰, na czym

sta艂em.

Pokiwa艂a g艂ow膮 z g艂o艣no dzwoni膮cym sercem.

Tak. By艂em tym, kt贸remu powiedzia艂a tak.

I wtedy w膮tpliwo艣ci uderzy艂y mnie z ogromn膮 si艂膮. Jak wiele b臋dzie j膮

kosztowa艂 ten wyjazd?

- Co nie zmienia faktu, 偶e naprawd臋 powinna艣 si臋 trzyma膰 ode mnie z

daleka - ostrzeg艂. 鈥 ostrzeg艂em j膮. Czy mnie us艂ysza艂a? Czy ucieknie przysz艂o艣ci,

na kt贸r膮 j膮 narazi艂em? Czy mog艂em zrobi膰 cokolwiek, by j膮 przede mn膮 uchroni膰?

Zachowuj si臋 normalnie krzycza艂em do siebie.

- Zobaczymy si臋 w klasie.

Uciekaj膮c od niej, musia艂em si臋 specjalnie skoncentrowa膰, by nie zacz膮膰

biec.




6. GRUPA KRWI

Pod膮偶a艂em za ni膮 przy pomocy cudzych spojrze艅, prawie nie znaj膮c otoczenia.

Nie pos艂ugiwa艂em si臋 oczami Mike鈥檃 Newtona, bo nie mog艂em wytrzyma膰 ju偶 jego

nieprzyjemnych fantazji, ani Jessici Stanley, bo jej z艂o艣膰 na Bell臋 powodowa艂a, 偶e

by艂em w艣ciek艂y; w spos贸b jaki nie jest bezpieczny dla 艂adnej dziewczyny. Angela

Weber, okaza艂a si臋 dobrym wyborem, gdy偶 jej spojrzenie by艂o w moim zasi臋gu;

niezwykle mi艂a - 艂atwo by艂o mi przebywa膰 si臋 w jej my艣lach. Czasami pos艂ugiwa艂em

si臋 te偶 nauczycielami, zapewniali najlepszy widok.

By艂em zdziwiony gdy zobaczy艂em, 偶e ca艂y dzie艅 si臋 potyka, o rys臋 w chodniku,

zgubione ksi膮偶ki i najcz臋艣ciej o w艂asne nogi 鈥 ludzie postrzegali j膮 jako niezdar臋.

Przemy艣la艂em to. To prawda, mia艂a cz臋sto problemy z r贸wnowag臋. Pami臋ta艂em

jak pierwszego dnia zahaczy艂a si臋 o biurko, po艣lizgn臋艂a si臋 na lodzie przed wypadkiem,

wczoraj uderzy艂a doln膮 warg膮 o framug臋 drzwi鈥 Jakie to dziwne, mieli racj臋. Ona

by艂a niezdar膮.

Nie wiem dlaczego tak mnie to rozbawi艂o, ale 艣mia艂em si臋 na g艂os ca艂膮 drog臋 z Historii

Ameryki na Angielski i par臋 os贸b patrzy艂o na mnie nieufnie. Jak mog艂em tego

wcze艣niej nie zauwa偶y膰? Mo偶e dlatego, 偶e gdy by艂a nieruchoma by艂o w niej tyle gracji,

spos贸b w jaki trzyma艂a g艂ow臋, wypr臋偶a艂a szyj臋鈥

Teraz nie by艂o w niej gracji. Pan Varner patrzy艂 jak potkn臋艂a si臋 o dywan i

dos艂ownie spad艂a na krzes艂o.

Znowu si臋 u艣mia艂em.

Czas mija艂 niesamowicie powolnie, gdy czeka艂em a偶 ujrz臋 j膮 na w艂asne oczy.

Nareszcie, dzwonek zadzwoni艂. Szybko wkroczy艂em do sto艂贸wki by zarezerwowa膰 moje

miejsce. By艂em jednym z pierwszych, kt贸rzy przybyli. Wybra艂em stolik, kt贸ry zwykle

jest wolny i by艂em pewny, 偶e tak pozostanie, p贸ki ja tam siedz臋. Kiedy wesz艂a moja

rodzina i zobaczyli mnie siedz膮cego w nowym miejscu, nie byli zdziwieni. Alice pewnie

ich wcze艣niej ostrzeg艂a. Rosalie przesz艂a obok, nawet mnie nie spogl膮daj膮c.

Idiota

M贸j zwi膮zek z Rosalie, nigdy nie by艂 prosty- obrazi艂em j膮 gdy pierwszy raz mnie

us艂ysza艂a i od tego czasu mamy wzloty i upadki, cho膰 wydaje si臋, 偶e ostatnie par臋 dni

jest bardziej rozgor膮czkowana ni偶 zwykle. Westchn膮艂em. Rosalie obchodzi艂a tylko ona

sama.

Jasper u艣miechn膮艂 si臋 ukradkiem i poszed艂 dalej.

Powodzenia, pomy艣la艂 z pow膮tpiewaniem.

Emmett uni贸s艂 oczy ku niebu i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Postrada艂 zmys艂y, biedny dzieciak.

Alice promienia艂a, jej z臋by 艣wieci艂y a偶 za bardzo.

Mog臋 ju偶 porozmawia膰 z Bell膮?

- Trzymaj si臋 od tego z daleka. Wyszepta艂em.

Dobra. B膮d藕 uparty. To tylko kwestia czasu.

Zn贸w westchn膮艂em.

Nie zapominaj o dzisiejszych zaj臋ciach z biologii. Przypomnia艂a mi.

Przytakn膮艂em. Nie, o tym nie zapomnia艂em.

Kiedy czeka艂em na przybycie Belli, pod膮偶a艂em za ni膮 w oczach 艣wie偶arka, kt贸ry

szed艂 do sto艂贸wki za Jessic膮. Jessica papla艂a o nadchodz膮cej pota艅c贸wce, ale Bella jej

nic nie odpowiedzia艂a. Nie, 偶eby Jessica da艂a jej doj艣膰 do g艂osu.

Moment w kt贸rym Bella stan臋艂a w drzwiach, jej oczy b艂yskawicznie skierowa艂y si臋

na stolik przy kt贸rym siedzia艂o moje rodze艅stwo. Gapi艂a si臋 przez chwil臋, zmarszczy艂a

czo艂o i utkwi艂a wzrok w pod艂odze. Nie zauwa偶y艂a mnie tam.

Wygl膮da艂a na tak膮鈥 smutn膮. Poczu艂em silny impuls, by wstawi膰 i podej艣膰 do jej

miejsca zrobi膰 co艣 , by w jaki艣 spos贸b poczu艂a si臋 komfortowo, tylko nie wiedzia艂em co

to dla niej znaczy. Nie mia艂em poj臋cia, co spowodowa艂o, 偶e tak wygl膮da. Jessica

trajkota艂a o pota艅c贸wce. Czy Bella by艂a smutna, 偶e jej na niej nie b臋dzie? To nie

wydawa艂o si臋 mo偶liwe鈥

Ale to mog艂o jej przypomnie膰, 偶e chcia艂a.

Wzi臋艂a na lunch tylko nap贸j. Czy to by艂o w porz膮dku? Czy偶 nie potrzebowa艂a

wi臋cej sk艂adnik贸w od偶ywczych? Nigdy wcze艣niej nie interesowa艂em si臋 ludzk膮 diet膮.

Ludzie byli tacy krusi! By艂o milion rzeczy, kt贸rymi mo偶na by艂o si臋 martwi膰鈥

- Edward Cullen znowu si臋 na ciebie gapi.-us艂ysza艂em s艂owa Jessici.- Ciekawe,

czemu usiad艂 dzi艣 sam.

Teraz by艂am wdzi臋czny Jessice - cho膰 by艂a teraz jeszcze bardziej ura偶ona- bo Bella

unios艂a g艂ow臋 i jej oczy szuka艂y, a偶 odnajd膮 moje.

Teraz na jej twarzy nie by艂o ani 艣ladu smutku. Pozwoli艂em sobie mie膰 nadzieje, 偶e

by艂a smutna, bo my艣la艂a, 偶e wyszed艂em wcze艣niej ze szko艂y i ta nadzieja, przynios艂a mi

u艣miech.

Kiwn膮艂em na ni膮 palcem, by do mnie do艂膮czy艂a. By艂a tym tak zaskoczona, 偶e

chcia艂em si臋 z ni膮 znowu podra偶ni膰.

Wi臋c mrugn膮艂em, a ona otworzy艂a buzie.

-Czy on ma c i e b i e na my艣li? 鈥 Jessica zapyta艂a nieprzyjemnie.

- Mo偶e potrzebuje pomocy z zadaniem domowym z biologii 鈥損owiedzia艂a niskim,

niepewnym g艂osem.- Lepiej p贸jd臋 zobaczy膰, o co mu chodzi.

To by艂o kolejne tak.

Potkn臋艂a si臋 dwa razy w drodze do mojego stolika, mimo, 偶e nie by艂o 偶adnej

przeszkody na drodze, tylko g艂adkie linoleum. Serio, jak wcze艣niej mog艂em tego nie

zauwa偶y膰? Przywi膮zywa艂em chyba wi臋ksz膮 uwag臋, na jej ciche my艣li鈥 Co jeszcze

mnie omin臋艂o?

B膮d藕 szczery, b膮d藕 pogodny 鈥 Zach臋ca艂em samego siebie.

Zatrzyma艂a si臋 za krzes艂em, naprzeciwko mnie, waha艂a si臋. Westchn膮艂em g艂臋boko,

bardziej przez nos, ni偶 przez usta.

Poczuj palenie, pomy艣la艂em sucho.

- Mo偶e usiad艂aby艣 dzisiaj ze mn膮?- zapyta艂em j膮.

Odsun臋艂a krzes艂o i usiad艂a, gapi膮c si臋 na mnie ca艂y czas. Wydawa艂a si臋 by膰

zdenerwowana, ale jej zachowanie fizyczne, to by艂o kolejne tak.

Czeka艂em, a偶 co艣 powie.

Trwa艂o to chwil臋, ale, w ko艅cu, powiedzia艂a - Nie do tego mnie przyzwyczai艂e艣

- No c贸偶鈥 zawaha艂em si臋. - doszed艂em do wniosku, 偶e skoro i tak sko艅cz臋 w piekle,

to mog臋 po drodze zaszale膰.

Co spowodowa艂o, 偶e to powiedzia艂em? Powinienem by膰 przynajmniej szczery. I

mo偶e us艂ysza艂a niesubtelne ostrze偶enie w tych s艂owach. Mo偶e zda sobie spraw臋, 偶e

powinna wsta膰 i odej艣膰 tak szybko, jak jest to mo偶liwe鈥

Nie wsta艂a. Patrzy艂a na mnie, czekaj膮c, tak jakbym nie sko艅czy艂 wcze艣niejszego

zdania.

- S艂uchaj, nie mam zielonego poj臋cia, o co ci chodzi鈥 powiedzia艂a, kiedy nie

doko艅czy艂em.

To by艂a ulga. U艣miechn膮艂em si臋.

- Wiem.

Ci臋偶ko by艂o ignorowa膰 my艣li, kt贸ry krzycza艂y na mnie z ty艂u g艂owy 鈥 i tak chcia艂em

zmieni膰 temat.

- My艣l臋, 偶e twoi znajomi maj膮 mi za z艂e, 偶e Ci臋 im podkrad艂em.

Nie wydawa艂a si臋 tym przejmowa膰.

- Jako艣 to prze偶yj膮.

- Mog臋 ci臋 ju偶 im nie odda膰 鈥 nawet nie wiedzia艂em czy stara艂em si臋 by膰 teraz

szczery czy znowu si臋 z ni膮 droczy艂em. B臋d膮 z ni膮, ci臋偶ko mi by艂o nada膰 sens w艂asnym

my艣l膮.

Bella prze艂kn臋艂a g艂o艣no 艣lin臋.

Za艣mia艂em si臋 z tej reakcji.

- Boisz si臋?

To nie powinno by膰 zabawne鈥 Ona powinna si臋 ba膰.

-Nie 鈥 by艂a z艂ym k艂amc膮, jej z艂amany g艂os jej nie pom贸g艂.

- Jestem raczej zaskoczona. Sk膮d ta zmiana?

- Ju偶 Ci m贸wi艂em鈥 przypomnia艂em jej. -Mam ju偶 do艣膰 tego, 偶e musz臋 ci臋 ignorowa膰.

Wi臋c daj臋 sobie z tym spok贸j- z lekkim wysi艂kiem u艣miechn膮艂em si臋 z powrotem. To

nie by艂o proste- bycie szczerym i wyluzowanym w tym samym czasie.

-Spok贸j? 鈥 powt贸rzy艂a, zdezorientowana.

- Nie chc臋 d艂u偶ej by膰 grzecznym ch艂opcem鈥 i jak wida膰, daje sobie spok贸j z byciem

wyluzowanym. - Od teraz b臋d臋 robi艂 to, na co mam ochot臋, i niech si臋 dzieje, co chce to

przynajmniej by艂o szczere. Niech zobaczy jaki jestem samolubny. Niech to da jej

ostrze偶enie.

- Zn贸w nic nie rozumiem.

By艂em wystarczaj膮co samolubny by ucieszy膰 si臋, 偶e to stanowi艂o problem.

- Przy tobie zawsze si臋 niepotrzebnie rozgaduj臋. Mam z tym problem. Jeden z wielu

zreszt膮-raczej nieistotny, w por贸wnaniu z reszt膮.

-Nie martw si臋 鈥 uspokoi艂a mnie. - I tak nigdy nie wiem, o co ci chodzi.

Dobrze. Zosta艂a.

- Na to te偶 licz臋.

- Czyli, w normalnym j臋zyku, zostajemy przyjaci贸艂mi?

Zastanowi艂em si臋 nad tym, przez sekund臋.

- Przyjaci贸艂mi鈥- powt贸rzy艂em. Nie podoba艂o mi si臋 jak to brzmia艂o, to nie by艂o

wystarczaj膮ce, to za ma艂o jak dla mnie.

- Albo i nie 鈥 wyszepta艂a, zawstydzona.

Czy my艣la艂a, 偶e nie lubi臋 jej w ten spos贸b?

U艣miechn膮艂em si臋.

- S膮dz臋, 偶e mo偶emy spr贸bowa膰. Ale uprzedzam ci臋, 偶e przyja藕艅 ze mn膮 to nie

przelewki.

Czeka艂em na jej odpowiedz, rozdarty-mia艂em nadzieje, 偶e w ko艅cu us艂yszy i zrozumie,

my艣l膮c, 偶e mog臋 umrze膰 je艣li tak b臋dzie. Jakie to melodramatyczne. Stawa艂em si臋 taki

ludzki.

Jej serce zabi艂o szybciej. - W k贸艂ko to powtarzasz.

- Bo mnie nie s艂uchasz -powiedzia艂em, zn贸w zbyt intensywnie.

- Nadal czekam, a偶 potraktujesz mnie powa偶nie. Je艣li jeste艣 bystra, sama zaczniesz

mnie unika膰.

Ach, ale czy pozwol臋 jej to zrobi膰, je艣li spr贸buje?

Zw臋zi艂a wzrok.- No tak, teraz ju偶 wiemy dok艂adnie, jak oceniasz moje zdolno艣ci

intelektualne. Pi臋kne dzi臋ki.

Nie by艂em do ko艅ca pewny, co ma na my艣li, ale u艣miechn膮艂em si臋 przepraszaj膮co,

zgadywa艂em, 偶e przez przypadek j膮 urazi艂em.

-Wi臋c- zacz臋艂a powoli. -Podsumowuj膮c, p贸ki nie przejrz臋 na oczy, mo偶emy

pr贸bowa膰 si臋 zaprzyja藕ni膰, zgadza si臋?

- Tak to mniej wi臋cej wygl膮da.

Zacz臋艂a spogl膮da膰 na d贸艂, patrz膮c intensywnie na butelk臋 z lemoniad膮, kt贸r膮

mia艂a w d艂oniach.

Nasz艂a mnie stara ciekawo艣膰.

- O czym my艣lisz? 鈥 zapyta艂em, to by艂a ulga, pierwszy raz wypowiedzie膰 to pytanie

na g艂os.

Spojrza艂a mi w oczy, jej oddech si臋 przy艣pieszy艂, gdy jej policzki obla艂 r贸偶owy

rumieniec. Odetchn膮艂em, smakuj膮c to w powietrzu.

- Zastanawiam si臋, kim naprawd臋 jeste艣.

Ci膮gle si臋 u艣miecha艂em, nie zmienia艂em wyrazu twarzy, podczas gdy panika

zaw艂adn臋艂a moim cia艂em.

Oczywi艣cie, 偶e to j膮 zastanawia艂o. Nie by艂a g艂upia. Nie mog艂em mie膰 nadziei, 偶e

rzeczy oczywiste, nie b臋d膮 dla mnie oczywiste.

- I jak ci idzie? 鈥 zapyta艂em tak 艂agodnie, jak tylko potrafi艂em.

-Kiepsko 鈥 przyzna艂a.

Zachichota艂em z ulg膮. - Masz jakie艣 hipotezy?

Nie mog艂y by膰 gorsze ni偶 prawda, nie wa偶ne co tam wymy艣li艂a.

Jej policzki zn贸w si臋 zarumieni艂y, nic nie powiedzia艂a. Mog艂em czu膰 ciep艂o jej

rumie艅ca w powietrzu.

Stara艂em si臋 u偶y膰 przekonywuj膮cego tonu. To dzia艂a艂o na innych ludzi.

- Powiesz mi? 鈥 u艣miechn膮艂em si臋 zach臋caj膮co.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮 - spali艂abym si臋 ze wstydu.

Ugh. Nie wiedza, by艂a najgorsz膮 mo偶liw膮 rzecz膮. Jak jej hipotezy mog膮 j膮 tak

kr臋powa膰? Nie mog艂em znie艣膰 tego, 偶e nie zna艂em odpowiedzi.

- To takie frustruj膮ce鈥 moje za偶alenie wywo艂a艂o w niej jak膮艣 iskr臋. Jej oczy si臋

rozb艂ys艂y, a s艂owa pop艂yn臋艂y szybciej ni偶 zwykle.

- Nie rozumiem, co w tym takiego frustruj膮cego - zaoponowa艂am z zapa艂em.

- Tylko, dlatego, 偶e kto艣 nie chce ci si臋 zwierzy膰 a jednocze艣nie co rusz czyni jakie艣

enigmatyczne uwagi, nad kt贸rych zrozumieniem cz艂owiek biedzi si臋 po nocy, bo z

nerw贸w nie mo偶e zasn膮膰? Gdzie tu, u licha, pow贸d do frustracji?

Zmarszczy艂em brwi, zda艂em sobie spraw臋, 偶e mia艂a racj臋. Nie by艂em w stosunku

do niej fair. M贸wi艂a dalej.

-Albo jeszcze lepiej .Taka osoba mo偶e nie tylko m贸wi膰, ale i robi膰 r贸偶ne dziwne

rzeczy. Jednego dnia, dajmy na to, ratuje ci 偶ycie, przecz膮c prawom fizyki, a nazajutrz

traktuje ci臋 jak pariasa, bez jednego s艂owa wyja艣nienia, cho膰 obieca艂a, 偶e wszystko

wyt艂umaczy. Przecie偶 to b艂ahostka, kt贸r膮 nie ma si臋, co przejmowa膰.

To by艂a najd艂u偶sza przemowa jak膮 kiedykolwiek od us艂ysza艂em z jej ust i nada艂a

nowej jako艣ci mojej li艣cie Nie powiem, masz charakterek.

- Nie lubi臋 hipokryt贸w i ludzi, kt贸rzy nie dotrzymuj膮 s艂owa.

Oczywi艣cie jej irytacja by艂a ca艂kowicie usprawiedliwiona.

Patrzy艂em na Bell臋, zastanawiaj膮c si臋 jak to mo偶liwe, by zrobi膰 co艣 co ona uzna

za w艂a艣ciwe. Ale my艣li Mike鈥檃 Newtona mnie rozproszy艂y.

By艂em tak zirytowany, 偶e zacz膮艂em chichota膰. - Co jest? 鈥揹omaga艂a si臋

wyja艣nienia.

-Tw贸j ch艂opak zdaje si臋 s膮dzi膰, 偶e jestem wobec ciebie chamski. Zastanawia si臋,

czy tu nie podej艣膰 i nie wszcz膮膰 b贸jki 鈥 oj chcia艂bym zobaczy膰 . Zn贸w si臋 za艣mia艂em.

- Nie wiem, o kim m贸wisz. Powiedzia艂a ch艂odno. - Ale tak czy siak na pewno jeste艣

w b艂臋dzie.

Bardzo podoba艂 mi si臋 spos贸b w jaki wyrzek艂a si臋 jego posiadania, u偶ywaj膮c

odrzucaj膮cego zdania.

- Nie myl臋 si臋. M贸wi艂em ci, wi臋kszo艣膰 ludzi 艂atwo rozszyfrowa膰.

- Poza mn膮, rzecz jasna.

- Tak, z wyj膮tkiem Ciebie 鈥揷zy od wszystkiego musi by膰 wyj膮tek? Czy nie by艂oby

fair- rozwa偶aj膮c wszystko to z czym musz臋 si臋 zmaga膰 -偶ebym m贸g艂 chocia偶 us艂ysze膰

cokolwiek w jej g艂owie? Czy prosz臋 o tak wiele?

- Ciekawe, dlaczego tak jest.

Spojrza艂em w jej oczy, zn贸w pr贸bowa艂em鈥

Odwr贸ci艂a wzrok. Odkr臋ci艂a butelk臋 z lemoniad膮, wzi臋艂a szybki che艂st a wzrok

przyku艂a do blatu sto艂u.

- Nie jeste艣 g艂odna? - zapyta艂em.

-Nie 鈥搄ej wzrok wci膮偶 przykuwa艂 do pustego blatu sto艂u. 鈥 A Ty?

- Nie, nie jestem g艂odny 鈥 powiedzia艂em. Na pewno nie w takim sensie.

Patrzy艂a si臋 na st贸艂 a jej usta si臋 zacisn臋艂y. Czeka艂em.

- Zrobisz co艣 dla mnie? 鈥搒pyta艂a, nagle jej oczy zn贸w napotka艂y moje. Czego mog艂a

ode mnie chcie膰? Czy zapyta mnie o prawd臋- kt贸rej nie mog艂em jej wyzna膰- prawd臋,

kt贸r膮 nie chce by kiedykolwiek pozna艂a?

- To zale偶y.

- Nic takiego 鈥搊bieca艂a.

Czeka艂em, zn贸w ciekaw.

- Czy nie m贸g艂by艣...- zacz臋艂a powoli, wpatruj膮c si臋 w butelk臋, kr膮偶膮c ma艂ym palcem

po otworze szyjki.

- Uprzed藕 jako艣, kiedy nast臋pnym razem postanowisz mnie ignorowa膰 dla mojego

w艂asnego dobra? Chce by膰 przygotowana.

Potrzebowa艂a ostrze偶enia? Wi臋c bycie ignorowan膮 przeze mnie by艂o z艂e鈥

U艣miechn膮艂em si臋.

- Rzeczywi艣cie, tak b臋dzie bardziej fair 鈥zgodzi艂em si臋.

- Dzi臋ki 鈥揚owiedzia艂a, patrz膮c na mnie. Wydawa艂o si臋, 偶e poczu艂a ulg臋 i chcia艂o mi

si臋 艣mia膰 z mojej w艂asnej ulgi.

- Czy dostan臋 w zamian jedn膮 szczer膮 odpowied藕? - zapyta艂em z nadziej膮.

- Strzelaj -przyzwoli艂a.

- Zdrad藕 mi cho膰 jedn膮 ze swoich hipotez.

Zarumieni艂a si臋. - O nie.

- Poprosz臋 o inny zestaw pyta艅.

- Obieca艂a艣, i nie okre艣li艂a艣 kategorii 鈥 wyk艂贸ca艂em si臋.

- Sam nie dotrzymujesz obietnic鈥 odpyskowa艂a.

Tu mnie mia艂a.

- Jedna ma艂a hipoteza. Nie b臋d臋 si臋 艣mia艂.

- B臋dziesz, b臋dziesz 鈥搘ydawa艂a si臋 by膰 tego pewna, cho膰 ja nie widzia艂em w tym nic

艣miesznego.

Da艂em perswazji drug膮 szans臋. Spojrza艂em jej g艂臋boko w oczy- co by艂o 艂atwe bo ma

tak g艂臋bokie spojrzenie i wyszepta艂em. -Prosz臋.

Zamruga艂a a jej twarzy zabrak艂o wyrazu.

C贸偶, nie takiej reakcji si臋 spodziewa艂em.

- Co? -zapyta艂a. Wygl膮da艂a jakby kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Co by艂o z ni膮 nie tak?

Ale jeszcze si臋 nie podda艂em.

- Prosz臋, zdrad藕 mi jedn膮 ze swoich hipotez鈥 prosi艂em j膮 moim mi臋kkim, 艂agodnym

g艂osem, wci膮偶 patrz膮c jej w oczy.

Ku mojemu zdumieniu i uciesze, w ko艅cu podzia艂a艂o.

- Czy ja wiem, ugryz艂 ci臋 radioaktywny paj膮k?

Komiksy? Nic dziwnego, 偶e my艣la艂a, 偶e b臋d臋 si臋 艣mia艂.

- Niezbyt to oryginalny pomys艂 鈥 oszuka艂em j膮, staraj膮c si臋 ukry膰 w艂asn膮 ulg臋.

- Sorry, nic wi臋cej nie przychodzi mi do g艂owy 鈥損owiedzia艂a, poddaj膮 si臋.

Jeszcze wi臋ksza ulga. Mog艂em si臋 zn贸w z ni膮 podroczy膰.

- Nie zbli偶y艂a艣 si臋 do rozwi膮zania zagadki nawet o milimetr.

- 呕adnych paj膮k贸w?

- 呕adnych.

- Zero radioaktywno艣ci?

- Nic z tych rzeczy.

- Cholera 鈥 westchn臋艂a ci臋偶ko.

- Kryptonit te偶 mnie nie martwi 鈥損owiedzia艂em szybko, zanim zacz臋艂aby pyta膰 o

ugryzienia i wtedy musia艂em zacz膮膰 si臋 艣mia膰, bo my艣la艂a, 偶e jestem superbohaterem.

- Mia艂e艣 si臋 nie 艣mia膰, pami臋tasz?

Z艂膮czy艂em usta.

- Kiedy艣 zgadn臋 鈥搊bieca艂a.

A kiedy tak si臋 stanie, powinna ucieka膰.

- Lepiej nie pr贸buj 鈥 powiedzia艂em, droczenie si臋 sko艅czy艂o.

- Bo co?

By艂em jej winny szczero艣膰. Ci膮gle stara艂em si臋 u艣miecha膰, by moje s艂owa nie

brzmia艂y jak gro藕ba.

- A je艣li nie jestem pozytywnym bohaterem komiksu, tylko jedn膮 z tych mrocznych

postaci, z kt贸rymi walczy?

Na chwil臋 wyostrzy艂a wzrok a jej wargi si臋 rozwar艂y.

-Oh 鈥損owiedzia艂a.

I po sekundzie doda艂a 鈥揜ozumiem.

Zdecydowanie mnie zrozumia艂a.

- Tak? - zapyta艂em, staraj膮c si臋 ukry膰 agoni臋.

- Jeste艣 niebezpieczny? -zgad艂a. Jej oddech si臋 przy艣pieszy艂, serce zacz臋艂o mocniej

bi膰.

Nie mog艂em jej odpowiedzie膰. Czy to by艂 m贸j ostatni moment z ni膮? Czy teraz

ucieknie? Czy wolno mi powiedzie膰 jej, 偶e j膮 kocham, zanim odejdzie? Czy to przerazi

j膮 jeszcze bardziej?

- Ale nie jeste艣 z艂y - wyszepta艂a, potrz膮saj膮c g艂ow膮, 偶adnego strachu w jej czystym

spojrzeniu. - Nie, w to nie uwierz臋.

-Mylisz si臋 鈥搘yszepta艂em.

Oczywi艣cie, 偶e by艂em z艂y. Nie by艂em teraz uradowany, kiedy my艣la艂a o mnie lepiej

ni偶 na to zas艂ugiwa艂em. Gdybym by艂 dobry, trzyma艂bym si臋 od niej z daleka.

Spojrza艂em na blat, si臋gn膮艂em po nakr臋tk臋 od butelki i jako wym贸wk臋, zacz膮艂em

kr臋ci膰 ni膮 jak b膮kiem. Nie odsun臋艂a r臋ki, gdy moja by艂a blisko. Nie ba艂a si臋 mnie.

Jeszcze nie.

Patrzy艂em si臋 na nakr臋tk臋, zamiast na ni膮. Moje my艣li pokazywa艂y z臋by.

Uciekaj Bello, uciekaj. Ale nie umia艂em powiedzie膰 tego na g艂os.

Wsta艂a na r贸wne nogi.

- Sp贸藕nimy si臋 na lekcj臋 鈥 powiedzia艂a, gdy ju偶 zacz膮艂em my艣le膰, 偶e w jaki艣 spos贸b

us艂ysza艂a moje ciche ostrze偶enie

- Ja nie id臋

- Czemu?

Bo nie chc臋 Ci臋 zabi膰.

- Dobrze cz艂owiekowi robi powagarowa膰 od czasu do czasu.

呕eby by膰 precyzyjnym, dobrze dla ludzi gdy wampiry znikaj膮, w dni gdy

rozlewana jest ludzka krew. Pan Banner sprawdza艂 dzi艣 grupy krwi. Alice ju偶 opu艣ci艂a

swoje poranne zaj臋cia

- Ja tam nie wagaruj臋鈥 powiedzia艂a. Nie zdziwi艂o mnie to. By艂a odpowiedzialna zawsze

robi艂a to, co nale偶a艂o zrobi膰.

By艂a moim przeciwie艅stwem.

- W takim razie do zobaczenia. 鈥損owiedzia艂em, staraj膮c si臋 wygl膮da膰 na

wyluzowanego, zn贸w patrzy艂em na nakr臋tk臋.

A tak przy okazji, ub贸stwiam Ci臋鈥 przera偶aj膮cy i niebezpieczny spos贸b.

Zawaha艂a si臋 i przez chwil臋 mia艂em nadziej臋, 偶e jednak ze mn膮 zostanie.

Ale dzwonek zadzwoni艂 i pogna艂a do klasy.

Poczeka艂em a偶 wysz艂a i schowa艂em nakr臋tk臋 do kieszeni, pami膮tk臋 najwa偶niejszej

rozmowy i wyszed艂em na deszcz, do mojego samochodu.

W艂膮czy艂em moj膮 ulubion膮, uspokajaj膮c膮 p艂yt臋 - t臋 sam膮 jak膮 s艂ucha艂em pierwszego

dnia- dawno nie s艂ucha艂em piosenek Debussy. Inne nuty chodzi艂y mi po g艂owie,

fragment melodii, kt贸ra mnie zadowala艂a i intrygowa艂a. 艢ciszy艂em radio by

pos艂ucha膰 muzyki w mojej g艂owie, graj膮c膮 z fragmentem muzyki, dop贸ki nie

powstanie pe艂niejsza harmonia.

Instynktownie, moje palce porusza艂y si臋 w powietrzu, wyobra偶aj膮c sobie klawisze

pianina.

Nowa kompozycja si臋 klarowa艂a, gdy nagle zaw艂adn臋艂a mn膮 fala psychicznego

cierpienia.

Szuka艂em nadchodz膮cego zmartwienia.

Czy ona zemdlej臋? Co zrobi膰? Mike panikowa艂am.

Sto, jard贸w st膮d, Mike Newton upuszcza艂 wiotkie cia艂o Belli. Upad艂a,

nieodpowiedzialnie na mokry cement, mia艂a zamkni臋te oczy a cia艂o kredowo bia艂e,

niczym zw艂oki.

Prawie wyrwa艂em drzwi od samochodu.

- Bella? 鈥 wykrzykn膮艂em.

Na jej martwej twarzy, nie pojawia艂a si臋 偶adna zmiana po tym jak wykrzykn膮艂em

jej imi臋.

Ca艂e moje cia艂o sta艂o si臋 zimniejsze ni偶 l贸d.

By艂em 艣wiadomy, 偶e sprawi艂em Mikowi przykr膮 niespodziank臋, gdy w furii

przejrza艂em jego my艣li. Gdyby zrobi艂 jej krzywd臋, unicestwi艂bym go.

- Co jej jest? Co si臋 sta艂o? 鈥搝a偶膮da艂em odpowiedzi, ci膮gle skupiaj膮c si臋 na jego

my艣lach. Chodzenie w ludzkim tempie, by艂o takie irytuj膮ce. Nie powinienem skupia膰

si臋 na podchodzeniu bli偶ej.

Wtedy us艂ysza艂em bicie jej serca, a nawet jej oddech. Spostrzeg艂em, 偶e zaciska

zamkni臋te powieki jeszcze mocniej. To troch臋 uspokoi艂o moj膮 panik臋.

Zobaczy艂em przeb艂ysk wspomnie膰 Mike鈥檃, obrazy z Sali biologicznej. G艂owa Belli

na naszej 艂awce, jej jasna twarz zmieniaj膮ca odcie艅 na zielony. Czerwone krople na

bia艂ych kartkach.

Sprawdzanie grupy krwi.

Zatrzyma艂em si臋, wstrzymuj膮c oddech. Jej zapach to by艂o jedno, jej kwiecista krew

to by艂o drugie. Razem to by艂o trzecie.

- Chyba zemdla艂a鈥 powiedzia艂 Mike zar贸wno zatroskany jak i ura偶ony. - Dziwne,

nawet nie zd膮偶y艂a sobie nak艂u膰 tego palca.

Nasz艂a mnie ulga, zn贸w odetchn膮艂em, smakuj膮c powietrza. Ach, czu艂em jedynie

delikatny zapach ma艂ej rany Mike鈥檃 Newtona. Jedyne, co mog艂o mnie przyci膮gn膮膰.

Przykl臋kn膮艂em obok niej a Mike kr膮偶y艂 nade mn膮, w艣ciek艂y z powodu mojej

interwencji.

-Bello, s艂yszysz mnie?

-Nie- wyj膮ka艂a鈥 Daj mi spok贸j.

Ulga by艂a tak rozkoszna, 偶e zacz膮艂em si臋 艣mia膰. Wszystko by艂o z ni膮 w porz膮dku.

- Prowadzi艂em j膮 w艂a艣nie do piel臋gniarki- powiedzia艂 Mike.- Ale nie chcia艂a i艣膰

dalej.

- Zast膮pi臋 ci臋. Wracaj do klasy- powiedzia艂em z odrzuceniem.

Mike zazgrzyta艂 z臋bami.- Ale to ja j膮 mia艂em zaprowadzi膰.

Nie mia艂em zamiaru d艂u偶ej k艂贸ci膰 si臋 z tym nieudacznikiem.

Podekscytowany i przera偶ony, w po艂owie wdzi臋czny, w po艂owie zasmucony

tarapatami, kt贸re spowodowa艂y, 偶e dotykanie jej by艂o konieczno艣ci膮. Delikatnie

podnios艂em Bell臋 z pod艂ogi, trzyma艂em j膮 w ramionach, dotykaj膮c tylko jej ubra艅,

trzymaj膮c dystans mi臋dzy nami, jak tylko by艂o to mo偶liwe. Kroczy艂em w r贸wnym

tempie, 艣pieszy艂em si臋 by zapewni膰 jej bezpiecze艅stwo- innymi s艂owy by by艂a z dala

ode mnie.

Otworzy艂y oczy ze zdumieniem.

- Postaw mnie na ziemi!- za偶膮da艂a ze s艂abym g艂osem-zn贸w zawstydzona, co mo偶na

by艂o odczyta膰 z wyrazu jej twarzy. Nie lubi艂a okazywa膰 s艂abo艣ci.

Ledwie s艂ysza艂em g艂os protestuj膮cego Mike鈥檃.

- Wygl膮dasz okropnie - powiedzia艂em jej wyszczerzaj膮c z臋by w u艣miechu, bo nic jej

nie by艂o, poza s艂ab膮 g艂ow膮 i 偶o艂膮dkiem.

- Pu艣膰 mnie, do cholery!- powiedzia艂a. Usta mia艂a ca艂e bia艂e.

- A wi臋c mdlejesz na widok krwi? 鈥 Czy mo偶e by膰 jeszcze bardziej ironicznie?

Zamkn臋艂a oczy i zacisn臋艂a usta.

- I to nawet nie swojej w艂asnej?- doda艂em, jeszcze bardziej si臋 u艣miechaj膮c.

Byli艣my naprzeciwko gabinetu. Drzwi by艂y uchylone i podtrzymywane przez

podp贸rk臋, wi臋c wykopa艂em j膮 z drogi.

Pani Cope podskoczy艂a, przestraszona.

- Matko Boska! 鈥 nie mog艂a z艂apa膰 tchu, gdy ujrza艂a kruch膮 dziewczyn臋 w moich

ramionach.

- Zas艂ab艂a na lekcji biologii 鈥 wyja艣ni艂em, zanim zacz臋艂a wyobra偶a膰 sobie za wiele.

Pani Cope podbieg艂a by otworzy膰 drzwi do gabinetu piel臋gniarki. Bella zn贸w

otworzy艂a oczy, obserwowa艂a j膮. Us艂ysza艂em wewn臋trzne zdziwienie starszej

piel臋gniarki, gdy delikatnie k艂ad艂em dziewczyn臋 na zniszczonym 艂贸偶ku. Jak tylko

wypu艣ci艂em Bell臋 z mych ramion, zadba艂em o jak najwi臋kszy dystans mi臋dzy nami.

Moje cia艂o by艂o zbyt podekscytowane, zbyt zach臋cone, moje mi臋艣nie by艂y napi臋te a

jad nap艂ywa艂. By艂a taka ciep艂a i pachn膮ca.

- To nic takiego - uspokoi艂em Pani膮 Hammond. - Zrobi艂o jej si臋 tylko niedobrze i

zakr臋ci艂o w g艂owie. Ustalali dzi艣 grupy krwi na biologii.

Przytakn臋艂a, teraz wszystko by艂o dla niej jasne. - Tak, tak, zawsze si臋 jedno takie

trafi.

I oczywi艣cie musia艂a to by膰 Bella. Podtrzymywa艂em 艣miech.

-Pole偶 sobie chwilk臋, s艂oneczko-powiedzia艂a Pani Hammond. - Samo minie.

- Wiem, wiem 鈥 westchn臋艂a Bella.

- Cz臋sto ci si臋 to zdarza?- spyta艂a piel臋gniarka.

- Czasami - przyzna艂a Bella.

Zakaszla艂em, by ukry膰 艣miech. To przyku艂o uwag臋 piel臋gniarki.

- Mo偶esz ju偶 wr贸ci膰 na lekcj臋 - powiedzia艂a.

Spojrza艂em jej prosto w oczy i sk艂ama艂em bez za偶enowania. - Mam z ni膮 zosta膰.

Hmm鈥 zastanawiam si臋鈥 no dobrze. Pani Hammond przytakn臋艂a.

Dzia艂o to na ni膮 艣wietnie. Czemu Bella musi by膰 taka trudna?

- Przynios臋 ci troch臋 lodu na czo艂o, z艂otko-powiedzia艂a piel臋gniarka, wyra藕nie nie

czu艂a si臋 dobrze, patrz膮c mi oczy-w ten spos贸b powinni zachowywa膰 si臋 ludzie- i

wysz艂a z pokoju.

- Mia艂e艣 racj臋- wyj臋cza艂a Bella i zn贸w zamkn臋艂a oczy.

Co mia艂a na my艣li? My艣la艂em o najgorszej konkluzji- w ko艅cu zgodzi艂a si臋 z moimi

ostrze偶eniami

- Zwykle mam- powiedzia艂em, staraj膮c si臋 by膰 ci膮gle rozbawiony, ale zabrzmia艂o to

gorzko.

- A o co dok艂adniej chodzi?

- Te wagary to by艂 jednak dobry pomys艂- westchn臋艂a.

Ach, znowu ulga.

Zamilk艂a. Tylko oddycha艂a powoli. Usta jej si臋 zar贸偶owi艂y. Usta wysz艂y z

r贸wnowagi, dolna warga by艂a zbyt pe艂na w por贸wnaniu do g贸rnej. Patrz膮c na jej usta,

poczu艂em si臋 dziwnie. Mia艂am ochot臋 podje艣膰 do niej bli偶ej, co nie by艂o dobrym

pomys艂em.

- Przestraszy艂em si臋 troch臋 - powiedzia艂em, by wznowi膰 rozmow臋, tak by zn贸w

us艂ysze膰 jej g艂os- gdy zobaczy艂em ci臋 z Newtonem. Wygl膮da艂o to tak, jakby ci膮gn膮艂

twoje zw艂oki do lasu, 偶eby je gdzie艣 zakopa膰.

-Ha... Ha... 鈥損owiedzia艂a.

- Serio. By艂a艣 bardziej zielona na twarzy ni偶 niejeden trup. My艣la艂em ju偶, 偶e b臋d臋

musia艂 ci臋 pom艣ci膰- a zrobi艂bym to.

-Biedny Mike- wytchn臋艂a.- Musi by膰 w艣ciek艂y.

Ogarn臋艂a mnie furia, ale szybko j膮 powstrzyma艂em. Jej troska wynika艂a ze

wsp贸艂czucia. By艂a mi艂a. To wszystko.

- Nie ma co, facet mnie nienawidzi- powiedzia艂em jej, rozbawiony.

- Sk膮d wiesz?

-By艂o to wida膰 po jego minie.

To prawdopodobnie mog艂aby by膰 prawda, 偶e odczyt wyrazu jego twarzy da艂by mi

wystarczaj膮co du偶o informacji by doj艣膰 do takiej dedukcji. Ca艂a praktyka z Bell膮,

wyostrza艂a moj膮 zdolno艣膰 do odczytywania ludzkich reakcji.

- Jak nas zauwa偶y艂e艣? Mia艂e艣 si臋 urwa膰 z lekcji.

Jej twarz wygl膮da艂a ju偶 lepiej, zielony odzie艅 znika艂 z p贸艂 przezroczystej twarzy.

- Siedzia艂em w aucie. S艂ucha艂em muzyki.

Zmieni艂 si臋 wyraz jej twarzy, jakby moja zwyczajna odpowiedz zdziwi艂a j膮 w jaki艣

spos贸b.

Gdy Pani Hammond wr贸ci艂a z zimnym ok艂adem, zn贸w otworzy艂a oczy.

- Prosz臋 bardzo- powiedzia艂a piel臋gniarka, k艂ad膮c jej kompres na czole. - Wygl膮dasz

du偶o lepiej.

- Chyba ju偶 wszystko w porz膮dku - o艣wiadczy艂a Bella siadaj膮c i odpychaj膮c od

siebie kompres. Nie lubi艂a, gdy kto艣 si臋 o ni膮 troszczy艂.

Pomarszczone r臋ce pani Hammond zatrzepota艂y w kierunku Belli, by po艂o偶y膰 j膮 z

powrotem, ale pani Cope otworzy艂a drzwi i zajrza艂a do 艣rodka.

Z jej pojawieniem nadszed艂 zapach 艣wie偶ej krwi, zwyk艂y powiew.

Niewidoczny, w biurze za ni膮, Mike Newton wci膮偶 by艂 w艣ciek艂y, chcia艂 by ci臋偶ki

ch艂opak, kt贸rego teraz przyni贸s艂, by艂 dziewczyn膮, kt贸ra by艂a tu ze mn膮.

- Mamy nast臋pnego-powiedzia艂a pani Cope.

Bella szybko zeskoczy艂a z kozetki, ch臋tna by wyj艣膰 z centrum zainteresowania.

- Prosz臋- powiedzia艂a, oddaj膮c pani Hammond kompres. -Ju偶 go nie potrzebuj臋.

Mike chrz膮chn膮艂, gdy w po艂owie wepchn膮艂 Lee Stephena przez drzwi.

Krew ci膮gle sp艂ywa艂a z d艂oni Lee, odpadaj膮c wzd艂u偶 jego talii.

-Cholera- to by艂 m贸j sygna艂 do wyj艣cia i wydawa艂o si臋, 偶e r贸wnie偶 Belli- - Bello,

wyjd藕 do sekretariatu, dobra?

Rzuci艂a mi zdziwione spojrzenie.

- Zaufaj mi. No, id藕 ju偶.

Odwr贸ci艂a si臋 i wymkn臋艂a przez zamykaj膮ce si臋 za nowo przyby艂ymi drzwi,

po艣piesznie uda艂a si臋 do biura. Szed艂em kilka cali za ni膮. Jej w艂osy musn臋艂y moj膮

r臋k臋鈥

Odwr贸ci艂a si臋 by spojrze膰 mi w oczy, wci膮偶 mia艂a oczy szeroko otwarte.

- Kurcz臋, pos艂ucha艂a艣 mnie- to by艂 pierwszy raz.

Zmarszczy艂a sw贸j ma艂y nosek.- Poczu艂am zapach krwi.

Patrzy艂em na ni膮 zdziwiony. - Ludzie nie potrafi膮 wyczu膰 zapachu krwi.

- No c贸偶, ja potrafi臋. To od niego mnie mdli. Krew pachnie jak rdza... i s贸l.

Zamar艂em, ci膮gle si臋 gapi艂em.

Czy ona w og贸le by艂a cz艂owiekiem? Wygl膮da艂a jak cz艂owiek. By艂a mi臋kka jak

cz艂owiek. Pachnia艂a jak cz艂owiek, c贸偶 nawet lepiej. Zachowywa艂a si臋 jak cz艂owiek鈥 no

prawie.

Ale nie my艣la艂a jak cz艂owiek i tak nie reagowa艂a.

Ale czy mia艂em inne opcje?

-Co jest? 鈥 spyta艂a.

- Nic, nic.

Przerwa艂 nam Mike Newton, wszed艂 po pokoju ze swoimi agresywnymi i pe艂nymi

偶alu my艣lami.

- Wygl膮dasz du偶o lepiej- powiedzia艂 do niej po niemi艂ym tonem.

Moje r臋ce zadr偶a艂y, mia艂am ochot臋 nauczy膰 go troch臋 manier. Musia艂em uwa偶a膰 na

siebie, bo sko艅czy艂o by si臋 tak, 偶e zabi艂bym tego nieprzyjemnego ch艂opaka.

-Tylko nie wyci膮gaj r臋ki z kieszeni - powiedzia艂a. Przez jedn膮, szalon膮 sekund臋

my艣la艂em, 偶e m贸wi do mnie.

- Ju偶 nie krwawi- burkn膮艂. -Wracasz na lekcj臋?

- Chyba 偶artujesz. Zaraz musia艂abym tu wr贸ci膰.

To by艂o bardzo dobre. My艣la艂em, 偶e strac臋 ca艂膮 godzin臋 bycia z ni膮, a w zamian

dosta艂em jeszcze czas ekstra. Poczu艂em si臋 jak zach艂anny sk膮piec walcz膮cy o ka偶d膮

minut臋.

- No tak...wymrucza艂 Mike. - To co, jedziesz nad to morze?

Ach, mieli plany. Z miejsca ogarn膮艂 mnie gniew. Ale to by艂a wycieczka grupowa.

Widzia艂em to w g艂owach innych uczni贸w. Nie chodzi艂o tylko o ich dwoje. Wci膮偶 by艂em

w艣ciek艂y.

Opar艂em si臋 o kontuar, sta艂em bez ruchu, staraj膮c si臋 odzyska膰 panowanie nad

sob膮.

- Jasne, przecie偶 obieca艂am- z艂o偶y艂a mu obietnic臋.

Wi臋c, jemu te偶 powiedzia艂a tak. Zazdro艣膰 piek艂a, bardziej ni偶 pragnienie. Nie, to

tylko wyj艣cie grupowe, przekonywa艂em sam siebie. Po prostu sp臋dza dzie艅 z

przyjaci贸艂mi. Nic wi臋cej.

- Zbi贸rka jest w sklepie ojca o dziesi膮tej. I Cullenowie nie s膮 zaproszeni.

- B臋d臋 na pewno - powiedzia艂a.

- No to do zobaczenia na WF - ie.

- Na razie - odpowiedzia艂a mu.

Przygarbiony wszed艂 do klasy, jego my艣li by艂y pe艂ne gniewu.

Co ona widzi w tym dziwaku? Jasne jest bogaty, tak my艣l臋. Dziewczyny my艣l膮, 偶e jest

gor膮cy, ale ja tego nie widzia艂am. Zbyt鈥 zbyt idealny. Za艂o偶臋 si臋, 偶e jego ojciec

eksperymentuje z chirurgi臋 plastyczn膮 na nich wszystkich. Wszyscy byli tacy biali i pi臋kni.

To nie jest naturalne. A on w pewnym sensie鈥 wygl膮da艂 przera偶aj膮co. Czasami, jak si臋 na

mnie gapi, m贸g艂bym przysi膮d藕, 偶e my艣li o tym ,偶eby mnie zabi膰鈥 Dziwak.

Mike nie by艂 ca艂kowicie nieprecyzyjny.

- WF- Bella j膮kn臋艂a.

Spojrza艂em na ni膮, zn贸w by艂o jej smutno z jakiego艣 powodu. Nie by艂em pewien

dlaczego, ale wydawa艂o si臋 jasne, 偶e nie chce i艣膰 na nast臋pne zaj臋cia z Mikem, a ja

mia艂em plan.

Podszed艂em do niej i pochyli艂em nad niej twarz膮, ciep艂o jej sk贸ry promieniowa艂o do

moich ust. Nie 艣mia艂em oddycha膰.

- Zajm臋 si臋 tym - wyszepta艂em. - Siadaj i postaraj si臋 wygl膮da膰 blado.

Zrobi艂a tak jej poradzi艂em, usiad艂am na jednym z chybotliwych krzese艂ek i opar艂a

g艂ow臋 o 艣cian臋 kiedy, za mn膮 pani Cope wr贸ci艂a z zaplecza i wr贸ci艂a do swojego biurka.

Z zamkni臋tymi oczami Bella wygl膮da艂a, jakby znowu zemdla艂a. Nie wr贸ci艂y jej jeszcze

pe艂ne kolory.

Odwr贸ci艂em si臋 do sekretarki. Mia艂em nadzieje, 偶e Bella zwr贸ci na to uwag臋,

pomy艣la艂em sardonicznie. Tak cz艂owiek powinien zareagowa膰.

- Prosz臋 pani?- spyta艂em, zn贸w u偶ywaj膮c g艂osu pe艂nego perswazji.

Zatrzepota艂a rz臋sami, a serce zacz臋艂o bi膰 jej mocniej. Zbyt m艂ody, opanuj si臋!

- Tak?

To by艂o interesuj膮ce. Kiedy puls Shelley Cope si臋 przy艣pieszy艂, by艂o to dlatego, 偶e jej

si臋 fizycznie podoba艂em, nie dlatego, 偶e si臋 mnie ba艂a. Przywyk艂em do tego w

towarzystwie kobiet鈥 ale do tej pory nie my艣la艂em ,偶e to mog艂oby by膰 wyja艣nieniem na

przy艣pieszone bicie serca Belli.

Raczej mi si臋 to podoba艂o. Za bardzo. U艣miechn膮艂em si臋, a oddech pani Cope sta艂

si臋 g艂o艣niejszy.

- Bella ma zaraz WF, a moim zdaniem nie jest jeszcze w formie. Czy nie

powinienem odwie藕膰 jej do domu? By艂aby pani tak dobra i usprawiedliwi艂a t臋

nieobecno艣膰? Patrzy艂em w jej g艂臋bokie oczy, ciesz膮c si臋 ze spustoszenia jakie

zapanowa艂o w jej my艣lach. Czy by艂o mo偶liwe, 偶e Bella?

Pani Cope g艂o艣no prze艂kn臋艂a 艣lin臋, zanim odpowiedzia艂a.- Czy ciebie te偶

usprawiedliwi膰?

- Nie trzeba. Mam lekcj臋 z pani膮 Goff. Nie b臋dzie robi膰 problem贸w.

Teraz nie zwraca艂em na ni膮 uwagi. Odkrywa艂em te nowe mo偶liwo艣ci. Hmm.

Chcia艂bym wierzy膰, 偶e wydawa艂em si臋 dla Belli atrakcyjny, tak jak dla innych ludzi,

ale je艣li chodzi艂o o Bell臋, czy kiedykolwiek zachowywa艂a si臋 jak inni ludzie? Nie

mog艂em robi膰 sobie nadziei.

-S艂ysza艂a艣, Bello? Wszystko za艂atwione. Lepiej ci ju偶?

Bella przytakn臋艂a s艂abo - troch臋 przesadzi艂a.

- Mo偶esz i艣膰 czy zn贸w wzi膮膰 ci臋 na r臋ce? -zapyta艂em, rozbawiony jej fatalnymi

zdolno艣ciami aktorskimi. Wiedzia艂em, 偶e b臋dzie chcia艂a i艣膰- nie chcia艂aby pokaza膰

s艂abo艣ci.

- Poradz臋 sobie - powiedzia艂a.

Zn贸w mia艂em racj臋. By艂em w tym coraz lepszy. Wsta艂a, wahaj膮c si臋 przez chwil臋,

jakby chcia艂a sprawi膰 swoj膮 r贸wnowag臋. Przepu艣ci艂em j膮 drzwiach i wyszed艂em na

deszcz.

Patrzy艂em jak unios艂a g艂ow臋 ku kropl膮 deszczu, oczy mia艂a zamkni臋te a na ustach

pojawi艂 si臋 lekki u艣miech. Co ona sobie my艣la艂a? By艂o w tym zachowaniu co艣 dziwnego

i szybko zorientowa艂em si臋, dlaczego taka postawa by艂a dla mnie nowo艣ci膮. Normalne,

ludzkie dziewczyny nie wystawi艂by twarzy do m偶awki, zwyk艂e dziewczyny nosi艂y

makija偶, nawet w takim wilgotnym miejscu, jak tutaj.

Bella nigdy nie nosi艂a makija偶u, nie 偶eby powinna. Przemys艂 kosmetyczny zarabia艂

miliardy dolar贸w rocznie na kobietach, kt贸ra chcia艂by mie膰 tak膮 cer臋 jak ona.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a, u艣miechaj膮c si臋 do mnie. - Niemal warto by艂o zas艂abn膮膰,

偶eby opu艣ci膰 WF.

Rozgl膮da艂em si臋 po campusie, zastanawiaj膮c si臋 jak tu przed艂u偶y膰 czas sp臋dzony z

ni膮.

- Do us艂ug - powiedzia艂em.

- Pojecha艂by艣 z nami nad to morze? Wiesz, w t臋 sobot臋?- wydawa艂o si臋, jakby mia艂a

nadzieje.

Jej nadzieja by艂a jak balsam. Chcia艂a by膰 ze mn膮, nie z Mikem Newtonem. I

chcia艂em powiedzie膰 tak. Ale trzeba by艂o przemy艣le膰 kilka spraw. Po pierwsze, w

sobot臋 b臋dzie 艣wieci艂o s艂o艅ce鈥

- Dok膮d tak dok艂adnie jedziecie?- stara艂em si臋 brzmie膰 nonszalancko, jakby mnie

to nie interesowa艂o. Jednak Mike powiedzia艂 pla偶a. Marne szanse by unikn膮膰 tam

艣wiat艂a s艂onecznego.

- Na pla偶臋 nr 1 w La Push.

Cholera. W takim razie to nie mo偶liwe.

Poza tym, Emmett by艂by poirytowany, gdybym zmieni艂 nasze plany.

Spojrza艂em na ni膮, wymuszaj膮c u艣miech. - Nie s膮dz臋, 偶ebym by艂 zaproszony.

Westchn臋艂a, ju偶 zrezygnowana.- Przecie偶 dopiero co ci臋 zaprosi艂am.

- Do艣膰 ju偶 zale藕li艣my Mike'owi za sk贸r臋 w tym tygodniu. - Nie chcemy chyba, 偶eby

straci艂 cierpliwo艣膰, prawda? Pomy艣la艂em, 偶e ch臋tnie trzepn膮艂bym biednego Mike鈥檃 i

taka wizja w mojej g艂owie mnie cieszy艂a.

- A tam Mike - powiedzia艂a, zn贸w z odrzuceniem. U艣miecha艂em si臋 szeroko.

I zacz臋艂a odchodzi膰 ode mnie. Nie my艣l膮c co robi臋, dosi膮g艂em j膮 i z艂apa艂em j膮 za ty艂

kurtki.

-A dok膮d to?- by艂am prawie w艣ciek艂y, 偶e mnie opuszcza艂a. Nie sp臋dzi艂em z ni膮

wystarczaj膮co du偶o czasu. Nie mog艂a odej艣膰, nie teraz.

-No, jad臋 do siebie - powiedzia艂a zmieszana, tak jakby to powinno mnie zmartwi膰.

-Nie s艂ysza艂a艣, jak obiecywa艂em, 偶e odstawi臋 ci臋 do domu? My艣lisz, 偶e pozwol臋 ci

kierowa膰 w takim stanie?- Wiedzia艂em, 偶e to si臋 jej nie spodoba, ta wzmianka o jej

s艂abo艣ci. Ale i tak potrzebowa艂em troch臋 praktyki przed wyjazdem do Seattle.

Musia艂em sprawdzi膰 czy zdo艂am przebywa膰 blisko niej w zamkni臋tym pomieszczeniu.

To by艂a du偶o kr贸tsza podr贸偶.

- W jakim znowu stanie?- zapyta艂a. - I co b臋dzie z furgonetk膮?

- Poprosz臋 Alice, 偶eby j膮 odwioz艂a-poci膮gn膮艂em j膮 delikatnie do samochodu,

zauwa偶y艂em, 偶e chodzenie do przodu, sprawia jej wystarczaj膮co du偶o k艂opotu.

- Przesta艅!- za偶膮da艂a, wykr臋ca艂a si臋, prawie si臋 potykaj膮c. Wyci膮gn膮艂em jedn膮 r臋k臋

by j膮 z艂apa膰, ale sama doprowadzi艂a si臋 do porz膮dku. Nie powinienem szuka膰

wym贸wek, by m贸c j膮 dotkn膮膰. Przypomnia艂em sobie jak pani Cope na mnie reaguje,

ale szybko odetchn膮艂em od siebie te my艣li. Wiele przemy艣le艅 czeka艂o na mnie w tej

sprawie. Pu艣ci艂em j膮 obok samochodu, ale uderzy艂a si臋 o drzwi samochodu.

Musz臋 by膰 w stosunku do niej jeszcze bardziej ostro偶ny, bo do tego wszystkiego

dochodzi jej marne poczucie r贸wnowagi鈥

- Bo偶e, ale z ciebie tyran!

- S膮 otwarte.

Usiad艂em na swoim miejscu i uruchomi艂em samoch贸d. Sta艂a nieruchomo, wci膮偶 na

zewn膮trz, ale rozpada艂o si臋 jeszcze mocniej, a wiedzia艂em, 偶e nie lubi ani zimna ani

wilgoci. Z w艂os贸w sp艂ywa艂a jej stru偶ka wody, deszcz przyciemni艂 jej w艂osy.

- Nic mi nie jest! Sama si臋 odwioz臋!

Oczywi艣cie, 偶e by艂a w stanie- ale ja nie by艂em w stanie da膰 jej odej艣膰.

Opu艣ci艂em szyb臋 i pochyli艂em si臋 nad siedzeniem pasa偶era. - No ju偶, wsiadaj.

Zw臋zi艂a wzrok, domy艣li艂em si臋, 偶e zastanawia si臋 czy ucieka膰 czy nie.

- Przywlok臋 ci臋 z powrotem- ucieszy艂em si臋, gdy zobaczy艂em zmartwiony wyraz

twarzy, gdy zda艂a sobie spraw臋, 偶e m贸wi臋 powa偶nie. Unios艂a podbr贸dek do g贸ry i

wsiad艂a do samochodu. Woda skapywa艂a z jej w艂os贸w na sk贸r臋 a w艂osy skrzypia艂y.

- Niepotrzebnie zawracasz sobie g艂ow臋 - powiedzia艂a ch艂odno. Pod uraz膮, wygl膮da艂a

na za偶enowan膮.

W艂膮czy艂em ogrzewanie, by nie czu艂a si臋 niekomfortowo i muzyk臋, jako dobre t艂o.

Kierowa艂em si臋 ku wyj艣ciu, obserwuj膮c j膮 k膮tem oka. Uparcie, wypchn臋艂a doln膮

warg臋. Patrzy艂em na ni膮, analizuj膮c co wtedy czuj臋鈥n贸w przypominaj膮c sobie

reakcj臋 sekretarki鈥

Nagle spojrza艂a na radio, u艣miechn臋艂a si臋 i wyostrzy艂a wzrok.

- Clair de Lune?- zapyta艂a.

Fanka muzyki klasycznej?- Znasz Debussy?

- Nie za dobrze - przyzna艂a. - Moja mama cz臋sto s艂ucha w domu muzyki powa偶nej,

ale po tytu艂ach znam tylko swoje ulubione kawa艂ki.

- Ja te偶 ten lubi臋. Patrzy艂em na deszcz, my艣l膮c o tym. Mia艂em co艣 wsp贸lnego z t膮

dziewczyn膮. A zaczyna艂em my艣le膰, 偶e jeste艣my przeciwie艅stwami na wszystkich

frontach.

Wydawa艂o si臋, 偶e si臋 troch臋 zrelaksowa艂a, zn贸w patrzy艂a na deszcz. Wykorzysta艂em

jej chwilowe rozkojarzenie, by poeksperymentowa膰 z oddychaniem. Inhalowa艂em

spokojnie przez nos.

Wystarczy艂o.

Przycisn膮艂em mocniej kierownice. Deszcz spowodowa艂, 偶e pachnia艂a jeszcze lepiej.

Nie my艣la艂em, 偶e jest to mo偶liwe. G艂upota, nagle wyobrazi艂em sobie jak mog艂aby

smakowa膰. Stara艂em si臋 prze艂kn膮膰 艣lin臋, mimo piek膮cego gard艂a, stara艂em si臋 my艣le膰 o

czym艣 innym.

- Jaka jest twoja matka?- zapyta艂em w roztargnieniu.

Bella si臋 u艣miechn臋艂a. - Hm. Fizycznie jeste艣my do siebie bardzo podobne, z tym, 偶e

ona jest 艂adniejsza.

W膮tpi艂em w to.

- Mam w sobie zbyt du偶o z Charliego- kontynuowa艂a.

- Mama jest te偶 bardziej otwarta ni偶 ja, 艣mielsza- w to te偶 w膮tpi艂em.- Jest

nieodpowiedzialna i nieco ekscentryczna, a w kuchni robi dzikie eksperymenty. No i

jest moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮. Jej g艂os sta艂 si臋 melancholijny, zmarszczy艂a czo艂o.

Zn贸w, brzmia艂a bardziej jak rodzic, nie jak dziecko.

Zatrzyma艂em si臋 przed jej domem, troch臋 za p贸藕no zorientowa艂em si臋 czy to nie

podejrzane, 偶e wiedzia艂em gdzie mieszka. Nie, nie w takim ma艂ym mie艣cie, poza tym

jej ojciec by艂 osob膮 publiczn膮鈥

- Ile masz lat, Bello? -Musia艂a by膰 starsza od swoich r贸wie艣nik贸w. Mo偶e p贸藕no

posz艂a do szko艂y, albo nie zda艂a鈥 ale to by nie pasowa艂o.

-Siedemna艣cie - odpowiedzia艂a.

- Nie zachowujesz si臋 jak siedemnastolatka.

Za艣mia艂a si臋.

- Co jest?

- Mama powtarza zawsze, 偶e urodzi艂am si臋 jako trzydziestopi臋ciolatka i z roku na

rok robi臋 si臋 coraz bardziej powa偶na. 鈥揨n贸w si臋 za艣mia艂a a potem westchn臋艂a. - C贸偶,

kto艣 w domu musi by膰 doros艂y.

Rozja艣ni艂a mi sytuacj臋. Teraz to rozumia艂em鈥 nieodpowiedzialna matka, wyja艣nia艂a

dojrza艂o艣膰 Belli. Musia艂a szybko dorosn膮膰, by zosta膰 opiekunk膮. Dlatego nie lubi艂a gdy

kto艣 opiekowa艂 si臋 ni膮- uwa偶a艂a, 偶e to jej zadanie.

- Ty te偶 nie przypominasz przeci臋tnego licealisty- powiedzia艂a, wyci膮gaj膮c mnie z

zadumy.

Skrzywi艂em si臋. Cokolwiek odkry艂em u niej, w zamian ona odkrywa艂a dwa razy

wi臋cej. Zmieni艂em temat.

- Dlaczego twoja matka wysz艂a za Phila?

Zawaha艂a si臋, zanim udzieli艂a odpowiedzi. - Mama... ma dusz臋 bardzo m艂odej osoby.

A przy Philu czuje si臋 chyba jeszcze m艂odziej. Jak by nie by艂o, szaleje na jego punkcie.

Wyrozumiale pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie masz nic przeciwko?- zastanowi艂em si臋.

- Czy to wa偶ne?- zapyta艂a. - Chc臋, 偶eby by艂a szcz臋艣liwa. A to w艂a艣nie jego

najwyra藕niej potrzeba jej do szcz臋艣cia.

Brak egoizmu zszokowa艂by mnie, gdybym nie zd膮偶y艂 nauczy膰 si臋 czego艣 o jej

charakterze.

- Bardzo 艂adnie z twojej strony. Ciekawe...

- Co?

- Czy zachowa艂aby si臋 w podobny spos贸b, gdyby chodzi艂o o ciebie? Jak s膮dzisz?

Zaaprobowa艂aby tw贸j wyb贸r?

To by艂o g艂upie pytanie, nie umia艂em zada膰 go swobodnie. Jak g艂upie by艂o nawet

rozwa偶anie, 偶e kto艣 zaakceptowa艂by mnie dla swojej c贸rki. Jak g艂upie by艂o my艣lenie, 偶e

Bella mog艂aby wybra膰 mnie.

- Chyba tak- wyj膮ka艂a, szukaj膮c mojego spojrzenia. Strach鈥lbo przyci膮ganie?

-Ale jest w ko艅cu matk膮. Z rodzicami to troch臋 inna sprawa-sko艅czy艂a.

Zmusi艂em si臋 do u艣miechu.- No co, nie przerazi艂by jej absztyfikant z piek艂a rodem?

U艣miechn臋艂a si臋 szeroko. - Z piek艂a rodem, czyli co? Taki go艣膰 z tatua偶ami i mas膮

kolczyk贸w w twarzy? Bardzo nonszalancja definicja, moim zdaniem. - Definicje mog膮

by膰 ro偶ne. - A jaka jest twoja?

Zawsze zadawa艂a z艂e pytania. Albo w艂a艣nie dobre. Takie, na kt贸re nie chcia艂em

udziela膰 odpowiedzi.

- Uwa偶asz, 偶e mo偶na by si臋 mnie ba膰?- zapyta艂em, staraj膮c si臋 delikatnie

u艣miechn膮膰.

Przemy艣la艂a to zanim odpowiedzia艂a mi powa偶nym g艂osem-- Hm... My艣l臋, 偶e tak,

gdyby艣 si臋 postara艂.

Te偶 by艂em powa偶ny. - A teraz si臋 mnie boisz?

Odpowiedzia艂a od razu, tej wypowiedzi nie przemy艣la艂a- Nie.

U艣miechn膮艂em si臋 z 艂atwo艣ci膮. Nie my艣la艂em, 偶e m贸wi艂a ca艂kowit膮 prawd臋, ale z

drugiej strony te偶 ca艂kowicie nie k艂ama艂a. Ba艂a si臋 wystarczaj膮co, by przynajmniej

chcie膰 odej艣膰. Zastanawia艂em si臋 jakby si臋 czu艂a, gdyby dowiedzia艂a si臋, 偶e w艂a艣nie

rozmawia z wampirem. Wewn膮trz przestraszy艂em si臋, wyobra偶aj膮c sobie jej reakcj臋.

-To, co, mo偶e teraz ty opowiesz mi o swojej rodzinie? Z tego, co wiem, twoja

historia bije moj膮 na g艂ow臋.

Na pewno, bardziej przera偶aj膮ca.

- Co chcia艂aby艣 wiedzie膰?- zapyta艂em ostro偶nie.

- Cullenowie ci臋 adoptowali, tak?

- Tak.

Zawaha艂a si臋, po czym spyta艂a cicho - Co sta艂o si臋 z twoimi rodzicami?

To nie by艂o takie trudno, nie musia艂em nawet k艂ama膰. - Zmarli wiele lat temu.

-Przykro mi- wyszepta艂a, przej臋ta tym, 偶e mog艂a mnie zrani膰

Martwi艂a si臋 o mnie.

- Nie pami臋tam ich za dobrze - zapewni艂em j膮. - Od lat za rodzic贸w mam Carlies'a

i Esme.

- I kochasz ich- wydedukowa艂a.

U艣miechn膮艂em si臋. - Tak. To para ludzi najlepszych pod s艂o艅cem.

- Masz szcz臋艣cie.

- Wiem. Je艣li chodzi艂o o rodzic贸w, rzeczywi艣cie mia艂em szcz臋艣cie.

- A twoje rodze艅stwo?

Je艣li zacznie wyci膮ga膰 ode mnie wi臋cej szczeg贸艂贸w, b臋d臋 musia艂 k艂ama膰.

Spojrza艂em na zegarek, serce mi si臋 rozdar艂o, 偶e m贸j czas z ni膮 dobieg艂 ko艅ca.

- Moje rodze艅stwo, a tak偶e Jasper i Rosalie, nie b臋d膮 zachwyceni, je艣li ka偶臋 im

czeka膰 w deszczu.

- Och, przepraszam. Ju偶 mnie nie ma.

Ale si臋 nie ruszy艂a. Te偶 nie chcia艂a by nasz wsp贸lny czas si臋 sko艅czy艂. Bardzo, ale to

bardzo mi si臋 to podoba艂o.

- I pewnie chcesz, 偶eby twoja furgonetka wr贸ci艂a przed komendantem Swanem,

偶eby艣 nie musia艂a opowiedzie膰 mu o tym incydencie na biologii? U艣miechn膮艂em si臋

szeroko na wspomnienie jej zawstydzenia gdy by艂a w moich ramionach.

- Pewnie ju偶 wie. W Forks nie da si臋 mie膰 tajemnic.- Wym贸wi艂a nazw臋 miejscowo艣ci

z wyra藕nym dystansem w g艂osie.

Za艣mia艂em si臋 s艂ysz膮c te s艂owa. Rzeczywi艣cie, 偶adnych sekret贸w.- Mi艂ej zabawy

nad morzem - spojrza艂em na padaj膮cy deszcz, wiedzia艂em, 偶e nie b臋dzie trwa艂o to ju偶

d艂ugo i bardzo mocno chcia艂em, by mog艂a nie by膰 to prawda.- Oby pogoda bardziej

sprzyja艂a opalaniu. -C贸偶, b臋dzie taka w sobot臋. B臋dzie si臋 jej podoba艂o.

- Nie zobaczymy si臋 jutro?

Zaniepokojenie w jej g艂osie, sprawi艂o mi przyjemno艣膰.

- Nie. Robimy sobie z Emmettem d艂ugi weekend.- By艂em z艂y na siebie, 偶e wcze艣niej

u艂o偶y艂em sobie plany. M贸g艂by je zmieni膰鈥 ale w tych okoliczno艣ciach, polowania nigdy

do艣膰, poza tym moja rodzina wystarczaj膮co martwi艂o moje zachowanie, bez

okazywania w jak膮 obsesj臋 popadam.

- Jakie macie plany?- nie wydawa艂a si臋 by膰 zadowolona z mojej odpowiedzi.

Dobrze.

- Jedziemy na Kozie Ska艂y, to na po艂udnie od Rainier- Emmett mia艂 ch臋tk臋 na sezon

polowania nied藕wiedzie.

- No to bawcie si臋 dobrze- powiedzia艂a cichutko. Jej brak entuzjazmu zn贸w sprawi艂

mi przyjemno艣膰.

Patrzy艂em na ni膮, czu艂em prawie agoni臋 m贸wi膮c jej nawet tymczasowe dowidzenia .

By艂a taka delikatna i podatna na zranienia. By艂o mi bardzo ci臋偶ko spu艣ci膰 j膮 z zasi臋gu

wzroku, kiedy co艣 mog艂oby si臋 jej sta膰. Ale na razie, najgorsze co mo偶e jej si臋

przydarzy膰 to bycie ze mn膮.

- Zrobisz co艣 dla mnie w ten weekend?- spyta艂em powa偶nie

Przytakn臋艂a, zdezorientowana tonem mojego g艂osu.

B膮d藕 pogodny.

- Nic obra偶aj si臋, ale sprawiasz wra偶enie osoby, kt贸ra przyci膮ga wypadki jak

magnes, wi臋c postaraj si臋 i nie wpadnij do oceanu albo pod samoch贸d czy co艣 tam,

dobra?- u艣miechn臋艂am si臋 do niej ze skruch膮, maj膮 nadzieje, 偶e nie zauwa偶y smutku

w moich oczach. Jak bardzo mia艂em nadzieje, 偶e bycie z dala ode nie by艂oby dla niej

najlepsze, nie wa偶ne co mo偶e jej si臋 tam sta膰.

Uciekaj Bello, uciekaj. Kocham Ci臋 zbyt mocno, dla Twojego lub mojego dobra.

By艂a ura偶ona moim droczeniem. Rzuci艂a mi w艣ciek艂e spojrzenie.

- Zobacz臋, co da si臋 zrobi膰- odburkn臋艂a, wyskakuj膮c z samochodu i zatrzaskuj膮c

drzwi, tak mocno, jak tylko umia艂a.

Jak w艣ciek艂y kociak, kt贸ry my艣li, 偶e jest tygrysem.

Okr臋ci艂em d艂o艅 w ko艂o kluczyka, kt贸ry w艂a艣nie wyj膮艂em z kieszeni jej kurtki,

u艣miechn膮艂em si臋 i odjecha艂em



7. MELODIA

Musia艂em czeka膰 kiedy wr贸ci艂em do szko艂y. Ostatnia godzina lekcji nie

sko艅czy艂a si臋 jeszcze. To si臋 dobrze sk艂ada艂o, bo mia艂em kilka rzeczy do

przemy艣lenia i potrzebowa艂em troch臋 samotno艣ci.

Jej zapach pozosta艂 w samochodzie. Otworzy艂em okna, pozwalaj膮c by mnie

zaatakowa艂, pr贸buj膮c przyzwyczai膰 si臋 do uczucia 艣wiadomego ognia w moim

gardle.

Poci膮g fizyczny.

To by艂a k艂opotliwa sprawa do rozmy艣la艅. Tyle stron, tyle r贸偶nych znacze艅 i

poziom贸w. Nie zupe艂nie to samo co mi艂o艣膰, ale zwi膮zane ze sob膮 nierozerwalnie.

Nie mia艂em poj臋cia czy Bella by艂a dla mnie atrakcyjna. Czy jej umys艂owa cisza

robi艂a si臋 jako艣 bardziej i bardziej frustruj膮ca jak wpada艂em w gniew? Lub czy

by艂 jaki艣 limit kt贸ry w pewnym momencie bym osi膮gn膮艂?

Stara艂em si臋 por贸wna膰 jej fizyczne reakcje z innymi, jak z sekretark膮 czy

Jessic膮 Stanley, ale by艂o ono nie do rozstrzygni臋cia. Te same znaki - zmienne

uderzenia serca i oddychania 鈥 mog艂y po prostu oznacza膰 strach, szok czy

niepok贸j tak samo jak zainteresowanie. Wydawa艂o si臋 nieprawdopodobne, 偶e

Bella mog艂a si臋 cieszy膰 my艣lami takimi jakie zwykle mia艂a Jessica Stanley. Mimo

wszystko, Bella 艣wietnie wiedzia艂a, 偶e ze mn膮 nie wszystko by艂o w porz膮dku,

chocia偶 nie wiedzia艂a dok艂adnie co. Dotkn臋艂a mojej lodowatej sk贸ry i

odskoczy艂a z zimna.

A jednak鈥 pami臋ta艂em te fantazj臋, kt贸re mnie odrzuca艂y, ale rozpami臋tywa艂em

je teraz z Bell膮 na miejscu Jessici鈥

Oddycha艂em teraz szybciej, ogie艅 drapa艂 mnie z g贸ry na d贸艂 w gardle.

A co by by艂o je艣li to Bella wyobra偶a艂a by sobie mnie obejmuj膮cego ramionami

jej kruche cia艂o? Czu艂a mnie trzymaj膮cego j膮 blisko siebie, a potem k艂ad膮cego

moj膮 r臋k臋 pod jej podbr贸dkiem? Odgarniaj膮cego ci臋偶k膮 kurtyn臋 jej czarnych

w艂os贸w z jej rumieni膮cej si臋 twarzy? 艢ledz膮cego lini臋 jej pe艂nych warg

opuszkami palc贸w? Przybli偶aj膮cego moj膮 twarz tak blisko jej, 偶e m贸g艂bym

poczu膰 jej ciep艂y oddech na ustach? Wci膮偶 przybli偶aj膮cego si臋鈥

Ale zaraz wyrwa艂em si臋 z tych fantazji, wiedz膮c, tak jak wiedzia艂em kiedy

Jessica marzy艂a sobie o takich rzeczach, co by si臋 sta艂o jak bym si臋 tak do niej

zbli偶y艂.

Atrakcyjno艣膰 by艂a niemo偶liw膮 rozterk膮, poniewa偶 ja ju偶 by艂em atrakcyjny dla

Belli w najgorszy z mo偶liwych sposob贸w.

Czy chcia艂em 偶eby Bella by艂a poci膮gaj膮ca dla mnie, jak kobieta dla

m臋偶czyzny?

Nie, to by艂o z艂e pytanie. W艂a艣ciwe by艂o czy powinienem chcie膰 by Bella by艂a

dla mnie atrakcyjna w ten spos贸b i odpowiedz膮 by艂o nie. Bo nie by艂em

cz艂owiekiem i to nie by艂o w porz膮dku w stosunku do niej.

Ka偶d膮 cz膮stk膮 mojego istnienia, pragn膮艂em by膰 normalnym m臋偶czyzn膮, tak

偶ebym m贸g艂 trzyma膰 ja w moich ramionach bez ryzykowania jej 偶ycia. 呕ebym

m贸g艂 snu膰 swoje w艂asne fantazje, fantazje kt贸re nie sko艅czy艂y by si臋 widokiem

jej krwi na moich r臋kach, jej krwi膮 kt贸ra by艂a by widoczna w moich oczach.

Moja pogo艅 za ni膮 by艂a niewybaczalna. Jaki rodzaj zwi膮zku m贸g艂bym jej

oferowa膰, kiedy nawet zwyk艂y dotyk m贸g艂 si臋 dla niej sko艅czy膰 艣mierci膮?

Obj膮艂em g艂ow臋 r臋kami.

To by艂o nawet bardziej myl膮ce, bo jeszcze nigdy nie czu艂em si臋 tak ludzko

przez ca艂e moje 偶ycie 鈥 nawet wtedy kiedy by艂em cz艂owiekiem, jak mog艂em

sobie przypomnie膰. Kiedy nim by艂em, moje wszystkie my艣li by艂y zaj臋te chwa艂膮

偶o艂niersk膮. Pierwsza Wojna 艢wiatowa szala艂a przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 mojego okresu

dorastania i brakowa艂o mi tylko 8 miesi臋cy do moich osiemnastych urodzin

kiedy hiszpa艅ska grypa uderzy艂a鈥 Mia艂em tylko niejasne wra偶enia tych

ludzkich lat, ciemne wspomnienia kt贸re blak艂y z ka偶d膮 mijaj膮c膮 dekad膮.

Najja艣niej pami臋tam moj膮 matk臋, i czu艂em wiekowy b贸l kiedy pomy艣la艂em o jej

twarzy. Przypomina艂em sobie blado jak bardzo nienawidzi艂a przysz艂o艣ci do

kt贸rej ochoczo si臋 wyrywa艂em, modl膮c si臋 ka偶dej nocy kiedy ona marzy艂a 偶eby

ta 鈥瀘kropna wojna鈥 si臋 wreszcie sko艅czy艂a鈥 Nie mia艂em innych wspomnie艅

innego rodzaju t臋sknoty. Poza mi艂o艣ci膮 mojej matki, nie by艂o 偶adnej innej kt贸ra

mog艂a sprawi膰, 偶e bym zosta艂鈥

To by艂o dla mnie zupe艂nie nowe. Nie mia艂em 偶adnych podobie艅stw, 偶adnych

por贸wna艅.

Mi艂o艣膰, kt贸r膮 czu艂em do Belli przysz艂a czysta, ale teraz wody by艂y m臋tne.

Chcia艂em tak bardzo jej dotkn膮膰. Czy ona czu艂a to samo?

To nie ma znaczenia, przekonywa艂em si臋 nieustannie.

Spojrza艂em na moje bia艂e r臋ce, nienawidz膮c ich twardo艣ci, ich zimna, ich

nieludzkiej si艂y鈥

Podskoczy艂em kiedy otworzy艂y si臋 drzwi.

Ha. Z艂apa艂em Ci臋 z zaskoczenia. Po raz pierwszy.

Pomy艣la艂 Emmett w艣lizguj膮c si臋 na siedzenie.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e Pani Goff my艣li, 偶e bierzesz narkotyki, by艂e艣 tak nieobliczalny

ostatnio. Co robi艂e艣?

- Robi艂em鈥 dobre uczynki.

Co?

- Opiekowa艂em si臋 chorym, co艣 w tym rodzaju. 鈥 zachichota艂em.

To go zmyli艂o jeszcze bardziej, ale wtedy zrobi艂 wdech i poczu艂 zapach

rozchodz膮cy si臋 w samochodzie.

- Och. Zn贸w ta dziewczyna?

Skrzywi艂em si臋.

To si臋 robi coraz bardziej dziwne.

- I mnie to m贸wisz. 鈥 wymamrota艂em.

Zn贸w zaczerpn膮艂 powietrza.

- Hmm, ona ma jednak pewien smak, no nie?

Warkni臋cie wydoby艂o si臋 z moich usta jeszcze zanim przeanalizowa艂em jego

s艂owa, automatyczna reakcja.

- Spokojnie, dzieciaku. Tak tylko gadam.

Nadeszli inni. Rosalie wyczu艂a zapach i rzuci艂a mi w艣ciek艂e spojrzenie, wci膮偶

nie mog膮c da膰 sobie spokoju ze swoj膮 irytacj膮. Zastanawia艂em si臋 jaki mia艂a

teraz problem, ale wszystko co mog艂em tylko us艂ysze膰 to by艂y tylko obelgi.

Nie podoba艂a mi si臋 tak偶e reakcja Jaspera. Tak jak Emmett, zauwa偶y艂 on tak偶e

urok zapachu Belli. Nie 偶eby by艂 on dla nich tak samo poci膮gaj膮cy jak dla mnie.

Zasmuci艂o mnie to, 偶e dla nich te偶 by艂 taki s艂odki. Jasper nie mia艂 tak silnej

woli鈥

Alice podskoczy艂a na moj膮 stron臋 i wyci膮gn臋艂a r臋k臋 w stron臋 kluczyk贸w od

furgonetki Belli.

- Widzia艂am tylko, 偶e by艂am. 鈥 powiedzia艂a, niejasno, jak to mia艂a w zwyczaju

B臋dziesz musia艂 mi powiedzie膰 dlaczego.

- To nie oznacza, 偶e鈥

- Wiem ,wiem. Poczekam. Nie potrwa to d艂ugo.

Westchn膮艂em i poda艂em jej kluczyki.

Pod膮偶y艂em za ni膮 do domu Belli. Deszcz uderza艂 jak milion ma艂ych

m艂oteczk贸w, tak g艂o艣no, 偶e mo偶e ludzki s艂uch Belli m贸g艂 nie us艂ysze膰 odg艂os贸w

silnika furgonetki. Obserwowa艂em jej okno, ale nie wyjrza艂a przez nie. Mo偶e jej

tam nie by艂o.

Nie by艂o 偶adnych my艣li do us艂yszenia.

Zrobi艂o mi si臋 smutno, 偶e nie mog艂em ich us艂ysze膰 chocia偶 na tyle, 偶eby si臋

upewni膰 czy by艂a szcz臋艣liwa lub chocia偶 bezpieczna.

Alice wdrapa艂a si臋 powrotem i pop臋dzili艣my do domu. Drogi by艂y puste, wi臋c

zaj臋艂o nam to tylko par臋 minut. Weszli艣my razem do domu i rozeszli艣my si臋 do

naszych w艂asnych rozrywek.

Emmett i Jasper byli w po艂owie swojej zawi艂ej rozgrywki szachowej, w kt贸rej

wykorzystywali osiem plansz 鈥 rozci膮gaj膮cych si臋 wzd艂u偶 tylnej, szklanej 艣ciany

i ich w艂asne skomplikowane zasady. Nie pozwolili by mi gra膰; jedynie wci膮偶

Alice chcia艂a to robi膰.

Alice podesz艂a do swojego komputera, tu偶 w koncie przy nich i mog艂em

us艂ysze膰 jak jej monitory budz膮 si臋 do 偶ycia. Pracowa艂a nad projektem garderoby

Rosalie, ale ta nie do艂膮czy艂a do niej dzisiaj, 偶eby sta膰 za ni膮 i decydowa膰 o

ci臋ciach i kolorach kiedy r臋ka Alice przesuwa艂a si臋 po wra偶liwych monitorach

(Carlisle i ja musieli艣my ulepszy膰 troch臋 system, tak 偶eby odpowiada艂a im nasza

temperatura). Zamiast tego, dzisiaj Rosalie rozci膮gn臋艂a si臋 na sofie i zacz臋艂a

przeskakiwa膰 przez dwadzie艣cia kana艂贸w na sekund臋, nigdy si臋 nie zatrzymuj膮c.

Mog艂em us艂ysze膰 jej my艣li w kt贸rych debatowa艂a czy nie p贸j艣膰 do gara偶u i

pokr臋ci膰 jej BMW.

Esme by艂a na g贸rze, nuci艂a nad nowym zestawem niebieskich odbitek.

Po chwili Alice opar艂a g艂ow臋 o 艣cian臋 i zacz臋艂a bezg艂o艣nie m贸wi膰 o

nast臋pnych ruchach Emmetta 鈥 kt贸ry siedzia艂 na pod艂odze ty艂em do niej - do

Jaspera, kt贸ry utrzymywa艂 bardzo jednolity wyraz twarzy kiedy zbi艂 ulubionego

rycerza Emmetta.

A ja, po raz pierwszy od tak d艂ugiego czasu, 偶e prawie si臋 zawstydzi艂em,

usiad艂em do wspania艂ego fortepianu usytuowanego tu偶 przed wej艣ciem.

Przebieg艂em delikatnie r臋k膮 po klawiszach, sprawdzaj膮c tony. Wci膮偶 by艂

perfekcyjnie nastrojony.

Na g贸rze, Esme przerwa艂a swoje zaj臋cia i przekrzywi艂a g艂ow臋.

Edward zn贸w gra.

Pomy艣la艂a rado艣nie, szeroko si臋 u艣miechaj膮c. Wsta艂a od biurka i cicho

przemkn臋艂a si臋 na szczyt schod贸w.

Doda艂em harmonizuj膮c膮 si臋 z reszt膮 lini臋, pozwalaj膮c jej si臋 przeplata膰 z

g艂贸wn膮 melodi膮.

Esme westchn臋艂a z rado艣ci膮, usiad艂a na g贸rnym stopniu i opar艂a g艂ow臋 o

balustrad臋.

Nowa piosenka. Ju偶 tak dawno . . . Co za cudowny ton.

Pozwoli艂em by melodia pod膮偶y艂a w nowym kierunku, dodaj膮c linie basowe.

Edward zn贸w komponuje?

Pomy艣la艂a Rosalie, a jej z臋by zacisn臋艂y si臋 w zaci臋tym oburzeniu.

W tej chwili si臋 potkn臋艂a i mog艂em us艂ysze膰 jej ukryt膮 obraz臋. Dlaczego by艂a

takim kiepskim nastroju w zwi膮zku ze mn膮. Dlaczego zabicie Izabelli Swan nie

rusza艂o wcale jej sumienia.

Z Rosalie, zawsze chodzi o pr贸偶no艣膰.

Muzyka gwa艂townie si臋 zatrzyma艂a i za艣mia艂em si臋 zanim mog艂em si臋

powstrzyma膰, ostre szczekni臋cie uciechy, kt贸re szybko zanik艂o jak przy艂o偶y艂em

r臋k臋 do ust.

Rosalie obr贸ci艂a si臋 偶eby przeszy膰 mnie spojrzeniem, jej oczy b艂yszcza艂y furi膮.

Emmett i Jasper te偶 obr贸cili si臋 偶eby popatrze膰, a ja us艂ysza艂em zmieszanie

Esme. By艂a na dole w mgnieniu oka, obrzucaj膮c mnie i Rosalie spojrzeniami.

- Nie przestawaj, Edward.- Zach臋ci艂a po napi臋tym momencie.

Zacz膮艂em zn贸w gra膰, odwracaj膮c si臋 plecami do Rosalie, bardzo staraj膮c si臋

powstrzyma膰 szeroki u艣miech pojawiaj膮cy si臋 na mojej twarzy. Zerwa艂a si臋

szybko na nogi i wypad艂a z pokoju, bardziej z艂a ni偶 za偶enowana. Ale mimo

wszystko troch臋 jednak by艂a.

Je艣li powiesz cokolwiek, zapoluj臋 na Ciebie jak na psa.

Zdusi艂em nast臋pny atak 艣miechu.

- Co jest, Rose? 鈥 zawo艂a艂 za ni膮 Emmett. Rosalie si臋 nie odwr贸ci艂a. Sz艂a

sztywno dalej, prosto do gara偶u, a potem w艣lizgn臋艂a si臋 pod samoch贸d, tak jak

by chcia艂a si臋 tam zakopa膰.

- O co posz艂o?

- Nie mam najbledszego poj臋cia. 鈥 sk艂ama艂em g艂adko.

Emmett j臋kn膮艂, sfrustrowany.

- Graj dalej. 鈥 ponagli艂a Esme. Moje r臋ce zn贸w si臋 zatrzyma艂y.

Kiedy mnie o to prosi艂a, podesz艂a i po艂o偶y艂a r臋ce na moich ramionach.

Utw贸r by艂 zachwycaj膮cy, jednak niekompletny. Zabawia艂em si臋 艂膮cznikiem,

ale nie brzmia艂o to jako艣 w艂a艣ciwie.

- Jest urocze. Ma ju偶 jaki艣 tytu艂?

- Jeszcze nie.

- Jest do tego jaka艣 historia? 鈥 zapyta艂a z u艣miechem w g艂osie. Sprawia艂o jej to

tak wielk膮 przyjemno艣膰, 偶e poczu艂em si臋 winny z powodu zaniedbywania

muzyki. By艂o to samolubne.

- To jest鈥 ko艂ysanka, jak s膮dz臋. 鈥 Znalaz艂em odpowiedni 艂膮cznik w tej samej

chwili. Dopasowa艂 si臋 艂atwo do g艂贸wnej cz臋艣ci utworu, brzmi膮c w艂asnym

偶yciem.

- Ko艂ysanka. 鈥 powiedzia艂a sama do siebie.

By艂a historia do tej melodii i kiedy j膮 tylko ujrza艂em, poszczeg贸lne kawa艂ki

utworu dopasowa艂y si臋 do siebie bez wysi艂ku. Historia opowiada艂a o 艣pi膮cej

dziewczynie w ma艂ym 艂贸偶ku, g臋ste czarne w艂osy, rozrzucone, poskr臋cane jak

wodorosty na poduszce鈥

Alice pozostawi艂a Jaspera jego w艂asnemu losowi i podesz艂a 偶eby usi膮艣膰 obok

mnie na sto艂ku. Jej d藕wi臋czny, jak dzwonki g艂os zarysowa艂 sam膮 melodi臋, dwie

oktawy wy偶ej, bez s艂贸w.

- Podoba mi si臋. 鈥 wymamrota艂em 鈥 A jak z tym?

Doda艂em jej lini臋 do harmonii 鈥 moje r臋ce przebiega艂y teraz poprzez klawisze,

staraj膮c si臋 scali膰 wszystkie kawa艂ki razem 鈥 modyfikuj膮c je troch臋, kieruj膮c w

inne strony鈥

Pod艂apa艂a nastr贸j i za艣piewa艂a razem z nim.

- Tak. Idealnie.

Esme 艣cisn臋艂a moje ramiona.

Ale ju偶 widzia艂em zako艅czenie, wraz z g艂osem Alice unosz膮cym si臋 nad

melodi膮 i obieraj膮cym inny kierunek. Mog艂em zobaczy膰 jak utw贸r musi si臋

zako艅czy膰, poniewa偶 艣pi膮ca dziewczyna by艂a idealna na sw贸j spos贸b i

jakakolwiek zmiana by艂a by z艂a, smutna. Melodia pop艂yn臋艂a w t膮 stron臋 jak

tylko to sobie u艣wiadomi艂em, coraz wolniej i wolniej. G艂os Alice tak偶e zwolni艂,

sta艂 si臋 bardziej powa偶ny, ton kt贸ry rozbrzmiewa艂 echem po 艂ukach tl膮cej si臋

p艂omieniami 艣wieczek katedry.

Zagra艂em ostatni膮 nut臋, pochylaj膮c si臋 w stron臋 klawiszy.

Esme pog艂aska艂a mnie po w艂osach.

B臋dzie dobrze, Edward. To p贸jdzie w jak najlepszym kierunku. Zas艂ugujesz na

szcz臋艣cie, synu. Przeznaczenie jest ci to winne.

- Dzi臋ki. 鈥 wyszepta艂em, pragn膮c w to uwierzy膰.

Mi艂o艣膰 nie zawsze przychodzi w niek艂opotliwych paczkach.

Za艣mia艂em si臋 bez humoru.

Ty, ze wszystkich ludzi na ca艂ej tej planecie, jeste艣 prawdopodobnie najlepiej

przygotowany do radzenia sobie z tak trudnym problemem. Jeste艣 najlepszy z nas

wszystkich.

Westchn膮艂em. Ka偶da matka by tak powiedzia艂a.

Esme by艂a wci膮偶 pe艂na rado艣ci, 偶e moje serce zosta艂o dotkni臋te po tak d艂ugim

okresie czasu, nie zwa偶aj膮c na potencjalna tragedi臋. Ju偶 my艣la艂a, 偶e na zawsze

b臋d臋 sam鈥

Ona te偶 Ci臋 pokocha, pomy艣la艂a nagle, zaskakuj膮c mnie kierunkiem jej my艣li.

Je艣li jest m膮dr膮 dziewczyn膮. U艣miechn臋艂a si臋. Nie mog臋 sobie wyobrazi膰 nikogo

tak u艂omnego, 偶e nie m贸g艂by zobaczy膰 jak ujmuj膮cy jeste艣.

- Mamo, przesta艅, sprawiasz, 偶e si臋 rumieni臋. 鈥 zacz膮艂em si臋 droczy膰. Jej s艂owa,

chocia偶 nieprawdopodobne, rozchmurzy艂y mnie.

Alice za艣mia艂a si臋 i wybra艂a z g贸rnej p贸艂ki 鈥 Serce i dusz臋鈥 U艣miechn膮艂em si臋

szeroko i doko艅czy艂em z ni膮 w prostej harmonii. Potem uradowa艂em j膮

wykonaniem 鈥濸a艂eczki鈥.

Zachichota艂a, a potem westchn臋艂a.

- Tak bym chcia艂a 偶eby艣 mi powiedzia艂 dlaczego tak 艣mia艂e艣 si臋 z Rose. 鈥

powiedzia艂a 鈥 Ale widz臋, 偶e nic z tego.

- Nie bardzo.

Trzepn臋艂a mnie w ucho.

- B膮d藕 mi艂a, Alice. 鈥 skarci艂a j膮 Esme 鈥 Edward stara si臋 by膰 tylko

d偶entelmenem.

- Ale ja chc臋 wiedzie膰.

Za艣mia艂em z jej j臋cz膮cego tonu.

- Prosz臋, Esme.

I zacz膮艂em gra膰 jej ulubion膮 melodi臋, nienazwany ho艂d do mi艂o艣ci kt贸r膮

ogl膮da艂em pomi臋dzy ni膮 a Carlisle鈥檈m przez tyle lat.

- Dzi臋kuj臋 Ci, kochanie. 鈥 Zn贸w u艣cisn臋艂a moje ramiona.

Nie musia艂em si臋 koncentrowa膰 偶eby zagra膰 znajomy kawa艂ek. Zamiast tego

pomy艣la艂em o Rosalie, wci膮偶 symbolicznie wij膮cej si臋 w gara偶u i skrzywi艂em si臋

sam do siebie.

Posiadaj膮c sam swoje odkrycie na temat zazdro艣ci, czu艂em do niej odrobin臋

lito艣ci. To by艂o dosy膰 nikczemne uczucie. Oczywi艣cie, jej zazdro艣膰 by艂a tysi膮c

razy mniej wa偶na ni偶 moja. Ca艂kiem jak lis w korycie.

Zastanawia艂em si臋 jak 偶ycie i osobowo艣膰 Rosalie by艂y by inne gdyby zawsze nie

by艂a t膮 najpi臋kniejsz膮. Czy by艂a by szcz臋艣liwsza, gdy by jej uroda nie by艂a

zawsze jej najlepsz膮 stron膮 do zaprezentowania si臋? Mniej egocentryczna?

Bardziej pe艂na wsp贸艂czucia? C贸偶, prawdopodobnie by艂o to bez celowe,

poniewa偶 przesz艂o艣膰 ju偶 by艂a, a ona zawsze by艂a najpi臋kniejsza. Nawet kiedy

by艂a cz艂owiekiem, 偶y艂a w blasku w艂asnej urody. Nie 偶eby jej to przeszkadza艂o.

Wr臋cz przeciwnie 鈥 kocha艂a admiracj臋 innych prawie ponad wszystko. To si臋 nie

zmieni艂o wraz ze strat膮 jej 艣miertelno艣ci.

Wi臋c nie by艂o to zaskakuj膮ce, 偶e bior膮c to za pewnik poczu艂a si臋 ura偶ona,

kiedy od samego pocz膮tku, nie czci艂em jej urody jej tak jak oczekiwa艂a, 偶e ka偶dy

m臋偶czyzna b臋dzie. Nie 偶eby chcia艂a mnie w jakikolwiek spos贸b 鈥 w 偶adnym

razie. Ale denerwowa艂o j膮, 偶e jej nie chcia艂em, pomimo tego. By艂a

przyzwyczajona do bycia po偶膮dan膮.

To by艂o co艣 innego ni偶 z Jasperem i Carlisle鈥檈m 鈥 oni ju偶 byli zakochani. Ja

by艂em kompletnie samotny, a mimo to uparcie nieporuszony.

My艣la艂em, 偶e dawna uraza zosta艂a pochowana. 呕e by艂a z tym dawno

pogodzona.

I by艂a鈥 a偶 do dnia kiedy czyja艣 uroda dotkn臋艂a mnie w spos贸b kt贸ry jej tego

nie zrobi艂a.

Rosalie polega艂a na wierze, 偶e je艣li nie uzna艂em jej urody wartej czci, to nie

istnia艂a taka na 艣wiecie kt贸ra mog艂a by mnie poruszy膰. By艂a w艣ciek艂a od chwili

kiedy uratowa艂em 偶ycie Belli, zgaduj膮c z przenikliw膮 kobiec膮 intuicj膮,

zainteresowanie kt贸re nie艣wiadomie okazywa艂em.

Rosalie by艂a 艣miertelnie obra偶ona, 偶e uzna艂em nic nie znacz膮cego cz艂owieka

bardziej atrakcyjnego od niej.

Powstrzyma艂em pragnienie ponownego wybuchni臋cia 艣miechem.

Przeszkadza艂 mi, jako艣, spos贸b w kt贸ry postrzega艂a Bell臋. Rosalie w艂a艣ciwie

my艣la艂a o niej, 偶e jest zwyczajna. Jak mog艂a w to wierzy膰? Wydawa艂o si臋 to dla

mnie niepoj臋te. Produkt zazdro艣ci, bez w膮tpienia.

- Och! 鈥 powiedzia艂a nagle Alice. 鈥 Jasper, zgadnij co?

Zobaczy艂em to co ona w艂a艣nie widzia艂a i moje r臋ce zamar艂y na klawiszach.

- Co Alice?

- Peter i Charlotte zamierzaj膮 nas odwiedzi膰 w przysz艂ym tygodniu! B臋d膮 w

okolicy, nie jest to mi艂e?

- Co si臋 sta艂o Edward? 鈥 zapyta艂a Esme, czuj膮c napi臋cie na moich ramionach.

- Peter i Charlotte przyje偶d偶aj膮 do Forks? 鈥 wysycza艂em do Alice

Przewr贸ci艂a oczami.

- Uspok贸j si臋 Edward. To nie ich pierwsza wizyta.

Zacisn膮艂em z臋by. To by艂a ich pierwsza wizyta od przyjazdu Belli i jej s艂odka

krew nie oddzia艂ywa艂a tylko na mnie.

Alice zmarszczy艂a brwi widz膮c m贸j wyraz twarzy.

- Oni nigdy tutaj nie poluj膮. Wiesz to.

Ale ten jak by brat Jaspera i ta ma艂a wampirzyca kt贸r膮 kocha艂 nie byli tacy jak

my; polowali bardziej tradycyjnie.

- Kiedy? 鈥 za偶膮da艂em odpowiedzi.

Zacisn臋艂a usta niezadowolona, ale powiedzia艂a mi to co chcia艂em wiedzie膰.

Poniedzia艂ek rano. Nikt nie zamierza skrzywdzi膰 Belli.

- Nie 鈥 zgodzi艂em si臋 z ni膮 i odwr贸ci艂em si臋 do niej plecami 鈥 Gotowy

Emmett?

- My艣la艂em, 偶e wyje偶d偶amy rano?

- Wracamy w niedziel臋 przed p贸艂noc膮. S膮dz臋, 偶e to zale偶y od Ciebie kiedy

chcesz wyjecha膰.

- Dobra, w porz膮dku. Pozw贸l mi si臋 najpierw po偶egna膰 z Rose.

- Jasne. 鈥 Rosalie by艂a teraz w takim nastroju, 偶e to po偶egnanie b臋dzie bardzo

kr贸tkie.

Naprawd臋 to straci艂e艣, Edward pomy艣la艂 kieruj膮c si臋 w stron臋 drzwi.

- Tak przypuszczam.

- Zagraj dla mnie ten nowy utw贸r, chocia偶 raz. 鈥 poprosi艂a Esme.

- Skoro chcesz. 鈥 zgodzi艂em si臋, chocia偶 by艂em troch臋 niepewny 偶eby pod膮偶y膰

do nieuniknionego ko艅ca 鈥 ko艅ca kt贸ry sprawia艂 mi b贸l w nieznany spos贸b.

Pomy艣la艂em przez chwil臋, a potem wyci膮gn膮艂em z kieszeni kapsel od butelki i

po艂o偶y艂em na pustej podstawce do nut. Pomog艂o troch臋 鈥 ma艂e wspomnienie jej

zgody.

Pokiwa艂em do siebie i zacz膮艂em gra膰.

Esme i Alice wymieni艂y spojrzenia, ale 偶adna z nich nie zapyta艂a.

***

- Nikt Ci nie powiedzia艂, 偶eby nie bawi膰 si臋 z jedzeniem? - zawo艂a艂em do

Emmetta.

- O, hej Edward! 鈥 odkrzykn膮艂, u艣miechaj膮c si臋 szeroko i mrugaj膮c.

Nied藕wied藕 wykorzysta艂 przewag臋 w jego braku uwagi grabi膮c jego klat臋 swoj膮

ci臋偶k膮 艂ap膮. Ostre szpony porwa艂y na strz臋py jego koszul臋 i zapiszcza艂y wzd艂u偶

sk贸ry.

Nied藕wied藕 rykn膮艂 na ten przenikliwy d藕wi臋k.

O do diab艂a, Rose da艂a mi t膮 koszul臋!

Emmett odrykn膮艂 na w艣ciek艂e zwierze.

Westchn膮艂em i usiad艂em na dogodnym g艂azie. To mo偶e chwil臋 zaj膮膰.

Ale Emmett ju偶 prawie sko艅czy艂. Pozwoli艂 nied藕wiedziowi spr贸bowa膰

odr膮ba膰 swoj膮 g艂ow臋 wraz z kolejnych ruchem 艂apy, 艣miej膮c si臋 kiedy cios

zachwia艂 nied藕wiedziem. Ten rykn膮艂, a Emmett odrykiwa艂 mu poprzez 艣miech.

Potem cisn膮艂 si臋 na zwierzaka, kt贸ry stoj膮c na tylnych nogach by艂 od niego o

g艂ow臋 wy偶szy i pozwoli艂 by ich po艂膮czone cia艂a upad艂y na ziemi臋, wraz z

pi臋knym drzewem. Nied藕wied藕 j臋kn膮艂 wraz z gulgotem.

Kilka minut p贸藕niej, Emmett podbieg艂 do miejsca gdzie na niego

czeka艂em. Jego koszula by艂a zniszczona, rozdarta i pokrwawiona, lepka od soku i

poryta futrem. Jego ciemne kr臋cone w艂osy nie by艂y w lepszym stanie. Mia艂

szeroki u艣miech na twarzy.

- Ten by艂 silny. Mog艂em prawie co艣 poczu膰 kiedy si臋 na mnie zamachn膮艂.

- Straszny z Ciebie dzieciak, Emmett.

Ogl膮dn膮艂 moj膮 g艂adk膮, czyst膮 i zapi臋t膮 koszul臋.

- Nie by艂e艣 w stanie wytropi膰 tej pumy?

- Pewnie, 偶e by艂em. Po prostu nie jem jak jaki艣 dzikus.

Emmett za艣mia艂 si臋 swoim dudni膮cym 艣miechem.

- Chcia艂bym 偶eby by艂y silniejsze. By艂o by wi臋cej zabawy.

- Nikt Ci nie kaza艂 walczy膰 ze swoim posi艂kiem.

- Taa, ale z kim innym mia艂 bym walczy膰? Ty i Alice oszukujecie, Rose nigdy

nie chce zepsu膰 sobie fryzury, a Esme si臋 w艣cieka, kiedy ja i Jasper naprawd臋 si臋

zaanga偶ujemy.

- 呕ycie jest ci臋偶kie, nieprawda偶?

Emmett u艣miechn膮艂 si臋 szeroko do mnie, przesuwaj膮c troch臋 swoj膮 wag臋, tak,

偶e nagle by艂 w r贸wnowadze 偶eby si臋 odbi膰.

- Daj spok贸j Edward. Po prostu wy艂膮cz to na chwil臋 i powalcz ze mn膮 fair.

- Tego si臋 nie da wy艂膮czy膰.

- Ciekawe co ta ludzka dziewczyna w sobie ma, 偶e trzyma Ci臋 z daleka? 鈥

zaduma艂 si臋 鈥 mo偶e mog艂a by mi da膰 jakie艣 wskaz贸wki.

M贸j dobry humor wyparowa艂.

- Trzymaj si臋 od niej z daleka. 鈥 wycedzi艂em.

- Dra偶liwy, dra偶liwy.

Westchn膮艂em. Emmett podszed艂 i usiad艂 obok mnie na skale.

- Przepraszam. Wiem, 偶e przechodzisz przez gro藕ne chwile. Naprawd臋 si臋

staram nie by膰 niewra偶liwym dupkiem, ale jako, 偶e jest to tak jak by m贸j

naturalny stan鈥

Odczeka艂 chwil臋 abym za艣mia艂 si臋 z jego 偶artu, a potem zrobi艂 min臋.

Taki powa偶ny przez ca艂y czas. Co ci臋 teraz dr臋czy?

- My艣l臋 o niej. C贸偶, tak naprawd臋 si臋 martwi臋.

- A o co si臋 martwi膰? Ty jeste艣 tutaj. 鈥 za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

Zn贸w zignorowa艂em jego 偶art, ale odpowiedzia艂em na pytanie.

- Czy kiedykolwiek my艣la艂e艣 o tym jak oni wszyscy s膮 delikatni? Jak wiele

z艂ych rzeczy mo偶e przydarzy膰 si臋 艣miertelnikom?

- Nie bardzo. Chocia偶 my艣l臋, 偶e wiem o co Ci chodzi. Nie bardzo dawa艂em

sobie rad臋 z nied藕wiedziem za pierwszym razem kiedy go spotka艂em, nie?

- Nied藕wiedzie. 鈥 wymamrota艂em, dodaj膮c now膮 katastrof臋 do kupki 鈥 To

by艂o by po prostu jej szcz臋艣cie, nieprawda偶? Zab艂膮kany nied藕wied藕 w mie艣cie.

Oczywi艣cie poszed艂 by prosto w kierunku Belli.

Emmett zachichota艂.

- Zdajesz sobie spraw臋, 偶e brzmisz jak jaki艣 wariat?

- Po prostu wyobra藕 sobie przez minut臋, 偶e Rosalie jest cz艂owiekiem. I mo偶e

wpa艣膰 na nied藕wiedzia鈥 lub by膰 potr膮cona przez samoch贸d鈥 lub trafiona

b艂yskawic膮鈥 lub mo偶e spa艣膰 ze schod贸w鈥 lub zachorowa膰 - 艣miertelnie! 鈥

s艂owa wydobywa艂y si臋 ze mnie gwa艂townie. To by艂a taka ulga m贸c je

wypowiedzie膰 鈥 wypala艂y mnie od 艣rodka przez ca艂y weekend. 鈥 Po偶ary i

trz臋sienia ziemi i tornada! Ugh! Kiedy ostatni raz ogl膮da艂e艣 wiadomo艣ci?

Czy chocia偶 widzia艂e艣 jakie rzeczy im si臋 przytrafiaj膮? W艂amania i morderstwa鈥

- moje z臋by si臋 zacisn臋艂y i nagle ogarn臋艂a mnie furia na my艣l, 偶e inny cz艂owiek

m贸g艂by j膮 skrzywdzi膰, 偶e nie mog艂em oddycha膰.

- Whoa, whoa! Wyluzuj, dzieciaku! Ona mieszka w Forks, pami臋tasz?

Najwy偶ej j膮 zaleje. 鈥 wzruszy艂 ramionami.

- My艣l臋, 偶e ona ma jakiego艣 strasznego pecha Emmett, naprawd臋. Sp贸jrz na

dowody. Ze wszystkich miejsc na 艣wiecie gdzie mog艂a trafi膰, pada na Forks,

gdzie wampiry stanowi膮 znacz膮c膮 cz臋艣膰 populacji.

- Taa, ale my jeste艣my wegetarianami. Wi臋c nie jest to szcz臋艣cie, a nie pech?

- Z tym jak ona pachnie? Zdecydowanie pech. I w ko艅cu, jeszcze bardziej

pechowo, z tym jak ona pachnie dla mnie. 鈥 Spojrza艂em zn贸w na swoje r臋ce,

nienawidz膮c ich.

- Poza tym, 偶e posiadasz wi臋cej samokontroli poza Carlisle鈥檈m. Powodzenia.

- A van?

- To by艂 tylko wypadek.

- Powiniene艣 to widzie膰, Em, zbli偶aj膮ce si臋 do niej zn贸w i zn贸w. Przysi臋gam,

to by艂o tak jak by mia艂a jak膮艣 przyci膮gaj膮ca si艂臋.

- Ale Ty tam by艂e艣. To by艂o raczej szcz臋艣cie.

- Tak? Nie jest to najgorszy rodzaj szcz臋艣cia jakie cz艂owiek mo偶e mie膰 鈥

zakochanego w nim wampira?

Emmett rozwa偶a艂 to przez chwil臋. Wyobrazi艂 sobie dziewczyn臋 i nie m贸g艂

znale藕膰 w tym niczego interesuj膮cego.

Szczerze m贸wi膮c, nie mog臋 znale藕膰 w niej nic atrakcyjnego.

- C贸偶, ja nie mog臋 zobaczy膰 powabu Rosalie. 鈥 powiedzia艂em okrutnie 鈥

Szczerze m贸wi膮c, ona wydaje si臋 bardziej warta wysi艂ku ni偶 jakakolwiek 艂adna

buzia.

Emmett zachichota艂.

- Nie chcesz mi chyba powiedzie膰鈥

- Nie mam poj臋cia jaki ona ma problem, Emmett. 鈥 sk艂ama艂em z nag艂ym,

szerokim u艣miechem.

Zobaczy艂em jego intencj臋 w sam膮 por臋 偶eby si臋 zaprze膰. Spr贸bowa艂 mnie

zrzuci膰 ze ska艂y i rozszed艂 si臋 g艂o艣ny odg艂os od艂amywania, kiedy pojawi艂a si臋

szczelina mi臋dzy nami.

- Oszust. 鈥 wymamrota艂.

Oczekiwa艂em, 偶e spr贸buje jeszcze raz, ale jego my艣li przybra艂y inny

kierunek. Wyobra偶a艂 sobie twarz Belli, tylko 偶e bielsz膮, z szkar艂atnymi oczami鈥

- Nie. 鈥 powiedzia艂em zduszonym g艂osem.

- To rozwi膮za艂o by wszystkie Twoje problemy dotycz膮ce moralno艣ci, nie? I

nie chcia艂 by艣 jej tak偶e zabi膰. Nie jest to najlepsze wyj艣cie?

- Dla mnie? Czy dla niej?

- Dla Ciebie. 鈥 odpowiedzia艂 lekko. Jego ton g艂osu wr臋cz dodawa艂

oczywi艣cie.

Za艣mia艂em si臋 bez humoru.

- Z艂a odpowied藕.

- Mnie a偶 tak to nie przeszkadza艂o. 鈥 przypomnia艂 mi.

- Rosalie tak.

Westchn膮艂. Oboje wiedzieli艣my, 偶e Rosalie odda艂a by wszystko tylko po to

偶eby m贸c by膰 zn贸w cz艂owiekiem. Nawet Emmetta.

- Taa, Rosalie tak. 鈥 zgodzi艂 si臋 cicho.

- Nie mog臋鈥 Nie powinienem鈥 Nie zamierzam zrujnowa膰 Belli 偶ycia. Nie

czu艂 by艣 tego samego, gdyby chodzi艂o o Rosalie?

Emmett my艣la艂 o tym przez chwil臋.

Ty naprawd臋鈥 j膮 kochasz?

- Nie potrafi臋 tego nawet opisa膰, Emmett. Nagle, ta dziewczyna sta艂a si臋 dla

mnie ca艂ym 艣wiatem. Nie widz臋 sensu dalszego istnienia 艣wiata bez niej.

Ale jej nie przemienisz? Edward, ona nie b臋dzie istnia艂a wiecznie.

- Wiem. 鈥 j臋kn膮艂em.

I, jak to wykaza艂e艣, jest 藕dziebko 艂amliwa.

- Wierz mi, wiem to te偶.

Emmett nie by艂 za taktowna osob膮 i taka dyskusja nie by艂a jego mocn膮 stron膮.

Szarpa艂 si臋, chc膮c nie by膰 zbyt niedelikatny.

Czy Ty jej mo偶esz chocia偶 dotkn膮膰? Mam na my艣li, je艣li j膮 kochasz鈥 nie chcia艂

by艣 jej, no c贸偶, dotkn膮膰鈥?

Emmett i Rosalie dzielili si臋 intensywn膮 mi艂o艣ci膮 fizyczn膮. To by艂o dla niego

trudne, wyobrazi膰 sobie jak kto艣 m贸g艂 kocha膰 bez tego aspektu.

Westchn膮艂em.

- Nie mog臋 pozwoli膰 sobie nawet o tym my艣le膰, Emmett.

Wow. Wi臋c jakie masz opcje?

- Nie wiem 鈥 wyszepta艂em 鈥 Staram si臋 wykombinowa膰 jaki艣 spos贸b 偶eby鈥 j膮

zostawi膰. Nie mog臋 poj膮c jak to mia艂 bym zrobi膰, trzyma膰 si臋 od niej z daleka鈥

Z g艂臋bokim zadowoleniem u艣wiadomi艂em sobie, 偶e by艂o w艂a艣ciwe 偶ebym

zosta艂 鈥 przynajmniej teraz, kiedy Peter i Charlotte byli w drodze. By艂a

bezpieczniejsza ze mn膮, tymczasowo, ni偶by by艂a gdybym by艂 daleko. Na chwil臋,

m贸g艂bym by膰 jej nieoczekiwanym obro艅c膮.

Ta my艣l mnie zaniepokoi艂a; 艣wierzbi艂o mnie 偶eby wr贸ci膰 do domu, tak aby

spe艂nia膰 swoj膮 rol臋 tak d艂ugo jak si臋 tylko da.

Emmett zauwa偶y艂 zmiany na mojej twarzy.

O czym teraz my艣lisz?

- W tej chwili 鈥 przyzna艂em si臋 troch臋 zawstydzony 鈥 a偶 si臋 pal臋, 偶eby pociec z

powrotem do Forks 偶eby sprawdzi膰 co u niej. Nie wiem czy wytrzymam a偶 do

niedzielnej nocy.

- Uh-uh! Nie wracasz do domu wcze艣niej! Pozw贸l Rosalie troch臋 och艂on膮膰.

Prosz臋! Ze wzgl臋du na mnie!

- Postaram si臋 zosta膰. 鈥 powiedzia艂em pow膮tpiewaj膮co.

Emmett klepn膮艂 telefon znajduj膮cy si臋 w mojej kieszeni.

- Alice by zadzwoni艂a gdy by by艂y jakiekolwiek podstawy dla Twojego ataku

paniki. Ona jest zakr臋cona na punkcie tej dziewczyny tak samo jak Ty.

Skrzywi艂em si臋 na te s艂owa.

- Dobra. Ale nie zostan臋 do niedzieli.

- Nie ma sensu 偶eby a偶 tak lecie膰 鈥 i tak b臋dzie s艂onecznie. Alice powiedzia艂a,

偶e jeste艣my wolni od szko艂y a偶 do 艣rody.

Pokr臋ci艂em twardo g艂ow膮.

- Peter i Charlotte wiedz膮 jak si臋 maj膮 zachowywa膰.

- Nic mnie to nie obchodzi, Emmett. Ze pechem Belli, pow臋druje do lasu

dok艂adnie w z艂ej chwili鈥 -wzdrygn膮艂em si臋 鈥 Peter nie jest znany z

samokontroli. Wracam przed niedziel膮.

Emmett westchn膮艂.

Zupe艂nie jak jaki艣 psychol.

***

Bella spokojnie spa艂a kiedy wspi膮艂em si臋 do jej pokoju

wczesnym ,poniedzia艂kowym rankiem. Pami臋ta艂em o oliwie tym razem i okno

usun臋艂o si臋 cicho z mojej drogi.

Mog艂em powiedzie膰 z samego u艂o偶enia je w艂os贸w, 偶e mia艂a mniej spokojn膮 noc

tym razem. Jej d艂onie by艂y z艂o偶one pod policzkami, jak u ma艂ego dziecka, a jej

usta by艂y lekko otwarte. Mog艂em us艂ysze膰 oddech prze艣lizguj膮cy si臋 w t臋 i

powrotem przez jej usta.

By艂a to niesamowita ulga m贸c by膰 tutaj, m贸c zn贸w j膮 zobaczy膰.

U艣wiadomi艂em sobie, 偶e nie by艂em prawdziwie zadowolony w tym przypadku.

Nic nie by艂o w porz膮dku, kiedy by艂em z daleka od niej.

Nie 偶eby wszystko by艂o w porz膮dku kiedy by艂em. Westchn膮艂em, pozwalaj膮c

pierwszemu p艂omykowi przebiec przez moje gard艂o. By艂em zbyt d艂ugo z daleka

od niej. Czas sp臋dzony bez napi臋cia i b贸lu sprawi艂, 偶e odczuwa艂em wszystko

silniej. By艂o ju偶 wystarczaj膮co 藕le, 偶e nie mog艂em ukl臋kn膮膰 przy jej 艂贸偶ku 偶eby

zobaczy膰 ok艂adki jej ksi膮偶ek. Chcia艂em zna膰 historie w jej g艂owie, ale ba艂em si臋

bardziej o moje pragnienie, ba艂em si臋, 偶e je艣li pozwol臋 sobie na zbli偶enie si臋 do

niej, b臋d臋 chcia艂 by膰 jeszcze bli偶ej鈥

Jej usta wygl膮da艂y na bardzo ciep艂e i mi臋kkie. Mog艂em sobie wyobrazi膰

dotykanie ich opuszkiem palca. Tylko troszk臋鈥

To by艂 dok艂adnie ten rodzaj b艂臋d贸w kt贸rych musia艂em unika膰.

Moje oczy przebiega艂y po jej twarzy, szukaj膮c zmian. 艢miertelnicy zmieniaj膮

si臋 ca艂y czas 鈥 robi艂o mi si臋 smutno na my艣l, 偶e m贸g艂bym co艣 przegapi膰鈥

Pomy艣la艂em, 偶e wygl膮da鈥 na zm臋czon膮. Jak by nie mia艂a wystarczaj膮co snu

przez weekend. Gdzie艣 wychodzi艂a?

Za艣mia艂em si臋 cicho i kwa艣no, na my艣l o tym jak bardzo mnie to zasmuci艂o. A

nawet je艣li gdzie艣 wysz艂a, to co? Nie mia艂em jej. Nie by艂a moja.

Nie, nie by艂a moja 鈥 i zn贸w by艂em smutny.

Jedna z jej d艂oni drgn臋艂a i zauwa偶y艂em, 偶e znajdowa艂y si臋 tam powierzchowne,

ledwo zagojone obtarcia. Zrani艂a si臋? Mimo, 偶e by艂a to zupe艂nie niepowa偶na

kontuzja, rozproszy艂a mnie. Rozwa偶y艂em umiejscowienie jej i zdecydowa艂em, 偶e

musia艂a si臋 potkn膮膰. Wydawa艂o si臋 to sensowne, bior膮c wszystko pod uwag臋.

By艂o pocieszaj膮ce, ze nie musia艂em sk艂ada膰 do kupy tych ma艂ych tajemnic

wiecznie. Byli艣my teraz przyjaci贸艂mi 鈥 albo chocia偶 starali艣my si臋 by膰. Mog艂em

j膮 zapyta膰 o to co porabia艂a w weekend 鈥 o pla偶臋 lub jak膮kolwiek nocn膮

aktywno艣膰, kt贸ra sprawi艂a, 偶e wygl膮da艂a tak marnie. Mog艂em zapyta膰 co si臋 sta艂o

jej d艂oniom. I troch臋 si臋 za艣mia膰 je艣li by potwierdzi艂a moj膮 teori臋.

U艣miechn膮艂em si臋 delikatnie zastanawiaj膮c si臋 czy wpad艂a do tego oceanu.

Zastanawia艂em si臋 czy mi艂o sp臋dzi艂a czas na wycieczce. Zastanawia艂em si臋 czy

pomy艣la艂a o mnie, chocia偶 troch臋. Czy t臋skni艂a za mn膮 chocia偶 minimaln膮 ilo艣ci膮

tej t臋sknoty kt贸r膮 ja czu艂em do niej.

Stara艂em si臋 wyobrazi膰 j膮 sobie w s艂o艅cu na pla偶y. Jednak obraz by艂

niekompletny, bo nigdy nie by艂em na pla偶y w La Push. Wiedzia艂em jak

wygl膮da艂a tylko z obrazk贸w鈥

Poczu艂em odrobin臋 niepokoju kiedy pomy艣la艂em o przyczynie przez kt贸r膮

nigdy nie by艂em na tej 艂adnej pla偶y, usytuowanej tylko kilka minut od mojego

domu. Bella sp臋dzi艂a ten dzie艅 w La Push 鈥 miejscu gdzie moja obecno艣膰 by艂a

zakazana przez pakt. Miejscu gdzie kilku starych m臋偶czyzn wci膮偶 pami臋ta艂o

historie o Cullenach, pami臋ta艂o i wierzy艂o w nie. Miejscu gdzie nasz sekret by艂

znany鈥

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. Nie mia艂em si臋 czym martwi膰. Quileute鈥檕wie te偶 byli

zwi膮zani tym paktem. Nawet je艣li Bella by wpad艂a na kt贸rego艣 z tych

wiekowych m臋drc贸w, nie mogli jej nic powiedzie膰. I dlaczego ten temat mia艂by

by膰 w og贸le poruszony? Dlaczego Bella mia艂a by da膰 uj艣cie swojej ciekawo艣ci

w艂a艣nie tam? Nie, Quileute鈥檕wie byli prawdopodobnie jedyn膮 rzecz膮 o kt贸r膮 nie

musia艂em si臋 martwi膰.

Zacz膮艂em si臋 robi膰 rozdra藕niony, kiedy s艂o艅ce wzesz艂o. Przypomnia艂o mi to,

偶e nie mog艂em zaspokoi膰 swojej ciekawo艣ci w najbli偶szych dniach. Dlaczego

musia艂o 艣wieci膰 w艂a艣nie teraz?

Z westchnieniem, wyskoczy艂em z jej okna zanim zacz臋艂o 艣wieci膰 na tyle by

kto艣 m贸g艂 mnie zauwa偶y膰. Zamierza艂em zosta膰 w g臋stym lesie rosn膮cym dooko艂a

jej domu i zobaczy膰 jak wybiera si臋 do szko艂y, ale kiedy dotar艂em do linii drzew,

nagle zaskoczy艂 mnie jej zapach unosz膮cy si臋 na szlaku.

Pod膮偶y艂em nim szybko, zaciekawiony, robi膮c si臋 coraz bardziej i bardziej

zmartwiony im g艂臋biej wchodzi艂em w ciemno艣膰. Co Bella robi艂a tutaj?

艢lad nagle si臋 urwa艂, praktycznie w samym 艣rodku niczego. Zesz艂a tylko troch臋

z utartego szlaku, w paprocie, gdzie dotkn臋艂a pnia zwalonego drzewa. Mo偶liwe,

偶e tu usiad艂a鈥

Usiad艂em, tam gdzie ona i rozejrza艂em si臋 dooko艂a. Wszystko co mog艂a by

zobaczy膰 to by艂y tylko paprocie i las. Prawdopodobnie pada艂o 鈥 jej zapach zmy艂

si臋 z powietrza i wsi膮kn膮艂 g艂臋biej w drzewo.

Dlaczego Bella mia艂a by tu przyj艣膰 samotnie 鈥 by艂a sama, nie mia艂em 偶adnych

w膮tpliwo艣ci 鈥 w samym 艣rodku mokrego, mrocznego lasu?

Nie mia艂o to 偶adnego sensu, i w przeciwie艅stwie do innych spraw kt贸re mnie

ciekawi艂y, nie mog艂em tego ot tak przywo艂a膰 w zwyk艂ej rozmowie.

Wi臋c, Bella, pod膮偶a艂em za Twoim zapachem poprzez las, tu偶 po tym jak

opu艣ci艂em Tw贸j pok贸j gdzie patrza艂em jak 艣pisz鈥

O, tak to na pewno prze艂ama艂o by wszystkie lody.

Nigdy nie b臋d臋 wiedzia艂 co robi艂a tutaj i o czym my艣la艂a, a to sprawi艂o, 偶e

zacisn膮艂em z臋by w niemej frustracji. Gorzej, to brzmia艂o dok艂adnie tak jak

scenariusz kt贸ry zaprezentowa艂em Emmettowi 鈥 Bella w臋druj膮ca samotnie

poprzez las, gdzie jej zapach m贸g艂 przywo艂a膰 ka偶dego, kto mia艂 dostatecznie

wyostrzone zmys艂y鈥.

J臋kn膮艂em. Nie tylko, 偶e mia艂a gigantycznego pecha, ale jeszcze wr臋cz go

przyzywa艂a.

C贸偶, w tej chwili mia艂a obro艅c臋. B臋d臋 si臋 ni膮 opiekowa艂, chroni艂 j膮,

przynajmniej tak d艂ugo jak by艂o to uzasadnione.

Nagle przy艂apa艂em si臋 na tym, 偶e zacz膮艂em marzy膰, 偶eby Peter i Charlotte

przed艂u偶yli sw贸j pobyt.



8. DUCH

Nie przebywa艂em zbyt wiele z go艣膰mi Jaspera przez te dwa s艂oneczne dni

w Forks. Do domu zagl膮da艂em tylko dlatego, 偶eby Esme si臋 nie martwi艂a. Poza

tym moja egzystencja wygl膮da艂a raczej jak ducha ni偶 wampira. Ukrywa艂em si臋,

niewidzialny w cieniu, sk膮d mog艂em 艣ledzi膰 obiekt mojej mi艂o艣ci i obsesji 鈥

gdzie mog艂em widzie膰 j膮 i s艂ysze膰 w my艣lach szcz臋艣liwc贸w, kt贸rzy mogli

spacerowa膰 w s艂o艅cu obok niej, czasami niechc膮cy muskaj膮c jej d艂o艅 swoj膮.

Nigdy nie reagowa艂a na taki kontakt, ich d艂onie by艂y tak samo ciep艂e, jak jej

w艂asna.

Ta przymusowa nieobecno艣膰 w szkole nigdy dot膮d nie by艂a takim

utrapieniem. Ale s艂o艅ce zdawa艂o si臋 j膮 uszcz臋艣liwia膰, wi臋c nie narzeka艂em zbyt

mocno. Wszystko, co by艂o jej mi艂e, cieszy艂o si臋 tak偶e moimi 艂askami.

Poniedzia艂ek rano. Pods艂ucha艂em rozmow臋, kt贸ra mia艂a potencja艂

zniszczenia mojej pewno艣ci siebie i uczynienia z czasu bycia z dala od niej

tortur臋. Chocia偶 kiedy si臋 sko艅czy艂a, raczej uczyni艂a m贸j dzie艅 lepszym.

Poczu艂em lekki respekt w stosunku do Mike鈥檃 Newtona; nie podda艂 si臋 tak

po prostu i nie znikn膮艂, by w spokoju liza膰 swoje rany. Mia艂 wi臋cej odwagi, ni偶

s膮dzi艂em. Mia艂 zamiar spr贸bowa膰 ponownie.

Bella przysz艂a do szko艂y troch臋 wcze艣niej, wydawa艂a szczerze cieszy膰 si臋

s艂o艅cem p贸ki jeszcze trwa艂o. Czekaj膮c na pierwszy dzwonek rozpoczynaj膮cy

lekcje, usiad艂a na jednej z rzadko u偶ywanych piknikowych 艂awek. Jej w艂osy

艂apa艂y s艂o艅ce na wiele nieoczekiwanych sposob贸w, daj膮c rudawy po艂ysk,

kt贸rego si臋 nie spodziewa艂em.

Mike znalaz艂 j膮 tam, zacz膮艂 co艣 gryzmoli膰, podekscytowany swoim

szcz臋艣ciem.

To by艂o bolesne by膰 zdolnym tylko do patrzenia, bezsilnym ukrytym

le艣nym cieniu przed jasnymi promieniami s艂o艅ca.

Pozdrowi艂a go z wystarczaj膮cym entuzjazmem, by uczyni膰 go pe艂nym

zachwytu, a mnie wprost przeciwnie.

Kurcz臋, naprawd臋 mnie lubi. Nie u艣miecha艂aby si臋 do mnie w taki spos贸b,

gdyby by艂o inaczej. Za艂o偶臋 si臋, 偶e chcia艂a i艣膰 ze mn膮 na ta艅ce. Zastanawiam si臋, co

ma takiego wa偶nego do za艂atwienia w Seattle鈥

Spostrzeg艂 zmian臋 w jej w艂osach.

Nie zauwa偶y艂em wcze艣niej, 偶e twoje w艂osy maj膮 rudawy odcie艅.

Kiedy schwyci艂 w palce jeden z kosmyk贸w jej w艂os贸w, niechc膮cy

wyrwa艂em z ziemi m艂ody 艣wierk, na kt贸rym opiera艂em r臋ce.

Tylko w s艂o艅cu to wida膰.鈥 powiedzia艂a. Dla mojej g艂臋bokiej satysfakcji

odsun臋艂a si臋 delikatnie, gdy w艂o偶y艂 jej kosmyk za ucho.

Zabra艂o mu minut臋 podbudowanie swojej odwagi, w tym czasie prowadzi艂

b艂ah膮 rozmow臋.

Przypomnia艂a mu o eseju, kt贸ry wszyscy mieli艣my odda膰 na 艣rod臋. Z

nie艣mia艂ej smugi zak艂opotania na jej twarzy wywnioskowa艂em, 偶e sw贸j ju偶

napisa艂a. On o nim zapomnia艂 i to powa偶nie ograniczy艂o jego wolny czas.

Dang! G艂upi esej!

Wreszcie dotar艂 do sedna 鈥 moje z臋by si臋 tak mocno zacisn臋艂y, 偶e mog艂yby

zmieli膰 granit w py艂 w臋glowy 鈥 i nawet wtedy nie potrafi艂 odpowiednio zada膰

pytania.

Zamierza艂em ci臋 gdzie艣 zaprosi膰.

Och! 鈥 westchn臋艂a.

Cisza.

Och? Co to ma znaczy膰? Zamierza si臋 zgodzi膰? Czekaj 鈥 to nie by艂o

w艂a艣ciwie pytanie.

Prze艂kn膮艂 ci臋偶ko.

Wiesz, mogliby艣my zje艣膰 razem kolacj臋, czy co艣鈥 Wypracowanie zd膮偶臋

napisa膰 p贸藕niej.

G艂upi 鈥 to tak偶e nie by艂o pytanie.

Udr臋ka i gwa艂towna w艣ciek艂o艣膰 mojej zazdro艣ci by艂a w ka偶dym calu tak

pot臋偶na, jak w zesz艂ym tygodniu. Z艂ama艂em nast臋pne drzewo, pr贸buj膮c

zatrzyma膰 siebie tutaj, gdzie si臋 ukry艂em. Tak intensywnie chcia艂em przebiec

przez campus, zbyt szybko dla ludzkich oczu, porwa膰 j膮 鈥 wykra艣膰 jak najdalej

od tego ch艂opca, kt贸rego w tym momencie tak bardzo nienawidzi艂em, 偶e

m贸g艂bym go zabi膰 i rozkoszowa膰 si臋 ka偶d膮 chwil膮 tego czynu.

Czy si臋 zgodzi?

To chyba nienajlepszy pomys艂.

Zn贸w oddycha艂em. Moje zesztywnia艂e cia艂o si臋 rozlu藕ni艂o.

W ko艅cu Seattle by艂o tylko wym贸wk膮. Nie zaszkodzi艂o zapyta膰. O czym ja

my艣la艂em? Za艂o偶臋 si臋, 偶e to przez tego dziwaka, Cullena鈥

Czemu? 鈥 zapyta艂 nagle.

S膮dz臋, 偶e鈥 - zawaha艂a si臋 鈥 Tylko nikomu tego nie m贸w, bo zostanie z

ciebie krwawa miazga!

Za艣mia艂em si臋 cicho na d藕wi臋k 艣miertelnej gro藕by, jaka pop艂yn臋艂a z jej

ust. S贸jka wrzasn臋艂a, zaskoczona i wystrzeli艂a nagle, jak najdalej ode mnie.

S膮dz臋, 偶e to zrani艂oby uczucia Jessiki.

Jessiki?

Co? Ale鈥ch! Jasne. S膮dz臋鈥i臋c鈥

Jego my艣li nie by艂y ju偶 zrozumia艂e.

Naprawd臋, Mike, 艣lepy jeste艣, czy co?

Us艂ysza艂em echo jej uczu膰. Nie powinna oczekiwa膰, 偶e wszyscy b臋d膮 tak

spostrzegawczy, jak ona, ale ten przypadek by艂 akurat oczywisty. Z t膮 ca艂膮 mas膮

k艂opot贸w, jakie Mike mia艂 sam ze sob膮, by zdoby膰 si臋 na zaproszenie Belli, czy

wyobra偶a艂 sobie, 偶e nie b臋dzie tak ci臋偶ko z Jessik膮? Egoizm uczyni艂 go 艣lepym

na innych. A Bella by艂a tak bezinteresowna, 偶e dostrzega艂a wszystko.

Jessika! Huh鈥 Wow! Huh鈥

Och! 鈥 zdo艂a艂 wyduka膰.

Bella wykorzysta艂a jego zmieszanie, by znale藕膰 wyj艣cie.

Zaraz si臋 zacznie lekcja, nie chc臋 si臋 znowu sp贸藕ni膰.

Mike sta艂 si臋 od tej chwili niewiarygodnym obiektem obserwacji. Odkry艂,

jak obraca艂 ide臋 Jessiki w swojej g艂owie wci膮偶 i wci膮偶 od nowa, 偶e podoba mu

si臋 my艣l, 偶e jest dla niej atrakcyjny. By艂a na drugim miejscu, nie tak dobra jak

Bella.

S膮dz臋, 偶e jest s艂odka. Przyzwoite cia艂o. Lepszy wr贸bel w gar艣ci鈥

Otworzy艂 si臋 na nowe fantazje, kt贸re by艂y tak samo wulgarne, jak te

poprzednie o Belli, ale te raczej tylko mnie irytowa艂y, a nie rozw艣ciecza艂y. Jak

niewiele on zas艂u偶y艂 na przychylno艣膰 dziewcz膮t, by艂y dla niego niemal

wymienne. Od tej chwili stara艂em si臋 trzyma膰 od jego g艂owy z daleka.

Kiedy znikn臋艂a mi z widoku, zwin膮艂em si臋 wok贸艂 ch艂odnego pnia

ogromnej jod艂y i przeskakiwa艂em z my艣li do my艣li r贸偶nych os贸b, by nie straci膰

Belli z oczu, ciesz膮c si臋 zawsze, gdy tylko mog艂em patrze膰 poprzez my艣li Angeli

Weber. Chcia艂em, by by艂 jaki艣 spos贸b, by podzi臋kowa膰 tej dziewczynie, za bycie

po prostu mi艂膮 osob膮. Czu艂em si臋 lepiej na my艣l, 偶e Bella ma cho膰 jedn膮

przyjaci贸艂k臋 wart膮 bycia jej przyjaci贸艂k膮.

Obserwowa艂em twarz Belli z kt贸regokolwiek k膮ta czy punktu widzenia,

kt贸rego tylko mog艂em i widzia艂em, 偶e zn贸w jest smutna. Zaskoczy艂o mnie to 鈥

my艣la艂em, 偶e s艂o艅ce b臋dzie wystarczaj膮cym powodem, by by艂a u艣miechni臋ta.

Podczas lunchu widzia艂em, jak od czasu do czasu zerka w kierunku stolika

Cullen贸w i to mnie zachwyca艂o. Dawa艂o nadziej臋. By膰 mo偶e ona tak偶e za mn膮

t臋skni艂a.

Um贸wi艂a si臋 z innymi dziewcz臋tami na wyj艣cie 鈥 ja automatycznie tak偶e

zaplanowa艂em swoj膮 obserwacj臋 鈥 ale te plany zosta艂y prze艂o偶one, gdy Mike

zaprosi艂 Jessik臋 na randk臋, jak膮 zaplanowa艂 z my艣l膮 o Belli.

Wi臋c i ja pospieszy艂em prosto do jej domu, omiataj膮c spojrzeniami tras臋 jej

podr贸偶y, by upewni膰 si臋, 偶e nikt niebezpieczny nie kr臋ci si臋 w pobli偶u.

Wiedzia艂em, 偶e Jasper poprosi艂 swojego niegdysiejszego brata, by omija艂 miasto

cytuj膮c moje szale艅stwo jako przestrog臋 i ostrze偶enie 鈥 ale nie zamierza艂em

ryzykowa膰. Peter i Charlotte nie zamierzali wywo艂ywa膰 animozji w naszej

rodzinie, ale intencje bywaj膮 zmienne鈥.

No dobrze. Przesadza艂em. Wiedzia艂em o tym.

Jak gdyby wiedzia艂a, 偶e j膮 obserwuj臋, jak gdyby czu艂a w jakiej艣 cz臋艣ci

moje cierpienie, gdy jej nie widzia艂em, Bella wysz艂a do ogr贸dka z ty艂u domu po

jednej d艂ugiej godzinie wewn膮trz. Mia艂a ksi膮偶k臋 w r臋ku i koc pod r臋k膮.

Cicho wspi膮艂em si臋 na wy偶sze ga艂臋zie najbli偶ej po艂o偶onego drzewa przy

ogr贸dku, kt贸ry obserwowa艂em.

Roz艂o偶y艂a koc na wilgotnej trawie, a potem po艂o偶y艂a si臋 na brzuchu i

zacz臋艂a przegl膮da膰 ksi膮偶k臋, jakby szuka艂a miejsca, w kt贸rym sko艅czy艂a czyta膰.

Czyta艂em nad jej ramieniem.

Ach 鈥 klasyka. By艂a fank膮 Austen.

Czyta艂a szybko, od czasu do czasu krzy偶uj膮c i rozkrzy偶owuj膮c kostki w

powietrzu. Patrzy艂em, jak s艂o艅ce i wiatr igraj膮 z jej w艂osami, kiedy jej cia艂o nagle

st臋偶a艂o, a r臋ka zamar艂a na stronie ksi膮偶ki. Wszystko co widzia艂em, to jak dotar艂a

do rozdzia艂u trzeciego i chwyci艂a ksi膮偶k臋, odk艂adaj膮c j膮.

Rzuci艂em spojrzenie na stron臋 tytu艂ow膮, Mansfield Park. Zacz臋艂a czyta膰

inn膮 histori臋 z ksi膮偶ki, gdzie by艂o kilka nowel. Zastanawia艂em si臋, dlaczego tak

gwa艂townie zamieni艂a ksi膮偶ki.

Kilka chwil p贸藕niej trzasn臋艂a ksi膮偶k膮, w艣ciele j膮 zamykaj膮c. Z grymasem

niezadowolenia odsun臋艂a j膮 i przekr臋ci艂a si臋 na plecy. Wzi臋艂a g艂臋boki wdech, jak

gdyby chcia艂a si臋 uspokoi膰, podci膮gn臋艂a r臋kawy i zamkn臋艂a oczy. Pami臋ta艂em t膮

powie艣膰, ale nie potrafi艂em wymy艣li膰 nic takiego, co mog艂oby j膮 w niej zez艂o艣ci膰.

Kolejna zagadka. Westchn膮艂em.

Le偶a艂a bardzo spokojnie, tylko raz si臋 poruszy艂a, by odgarn膮膰 w艂osy z

twarzy. U艂o偶y艂y si臋 wachlarzem dooko艂a g艂owy, jak kasztanowa rzeka. I zn贸w

by艂a nieruchomo.

Jej oddech zwolni艂. Po kilku d艂ugich minutach jej usta zacz臋艂y dr偶e膰.

Mamrota艂a przez sen.

Nie mog艂em si臋 oprze膰 pokusie. Wyt臋偶y艂em s艂uch, jak najdalej mog艂em,

艂api膮c urywki my艣li w domach najbli偶ej.

Dwie 艂y偶ki m膮ki鈥 szklanka mleka鈥

No dalej! Traf do tego kosza! Dawaj!

Czerwona czy niebieska鈥 mo偶e powinnam za艂o偶y膰 co艣 bardziej

zwyczajnego..

Nikogo w pobli偶u. Zeskoczy艂em na ziemi臋, l膮duj膮c cicho na palcach.

To by艂o bardzo nieodpowiedzialne. Bardzo ryzykowne. Jak 艂askawie

kiedy艣 wydawa艂em os膮d, widz膮c bezmy艣lno艣膰 Emmetta lub brak dyscypliny

Jaspera. 艢wiadomie lekcewa偶y艂em wszystkie regu艂y z dzik膮 rezygnacj膮, kt贸ra

czyni艂a ich chwile zapomnienia niczym, przy moim zachowaniu teraz. I to ja

by艂em ten odpowiedzialny.

Westchn膮艂em, ale nie bacz膮c na nic, wyszed艂em na s艂o艅ce.

Unika艂em patrzenia na swoj膮 sk贸r臋 b艂yszcz膮c膮 na s艂o艅cu. Wystarczaj膮co

z艂e by艂o, 偶e moja sk贸ra w cieniu by艂a kamienna i nieludzka; nie chcia艂em patrze膰

na siebie stoj膮cego obok Belli, kiedy by艂em na s艂o艅cu. R贸偶nice pomi臋dzy nami

ju偶 i tak by艂y nie do pokonania, wystarczaj膮co bolesne bez wyobra偶ania siebie

teraz w swojej g艂owie tu偶 obok niej.

Ale nie mog艂em zignorowa膰 t臋czowych b艂ysk贸w odbijaj膮cych si臋 na jej

sk贸rze, gdy si臋 zbli偶y艂em. Zamkn膮艂em szcz臋ki t艂umi膮c westchnienie. Czy

mog艂em by膰 czym艣 wi臋cej ni偶 wybrykiem natury? Wyobrazi艂em sobie jej

przera偶enie, gdyby teraz otworzy艂a oczy.

Ju偶 zacz膮艂em powr贸t, gdy zamamrota艂a znowu, zatrzymuj膮c mnie na

miejscu.

Mmm 鈥mm鈥

Nic zrozumia艂ego. C贸偶, mog艂em chwilk臋 poczeka膰.

Ostro偶nie wykrad艂em jej ksi膮偶k臋, wyci膮gaj膮c r臋k臋 daleko i wstrzymuj膮c

oddech na chwil臋, gdy by艂em blisko niej, tak na wszelki wypadek. Zn贸w

zacz膮艂em oddycha膰, kiedy by艂em kilka metr贸w dalej, smakuj膮c spos贸b, w jaki

s艂o艅ce i otwarte powietrze wp艂yn臋艂o na jej zapach. Ciep艂o wydawa艂o si臋 czyni膰

ten zapach jeszcze s艂odszym. Moje gard艂o zap艂on臋艂o po偶膮daniem, 艣wie偶y ogie艅

zn贸w zagorza艂, bo zbyt d艂ugo by艂em z dala od niej.

Po艣wi臋ci艂em chwil臋, by to kontrolowa膰, a potem 鈥 zmusi艂em si臋, aby

odetchn膮膰 przez nos 鈥 i otworzy艂em ksi膮偶k臋. Zacz臋艂a czyta膰 pierwsz膮 powie艣膰,

przekartkowa艂em strony ksi膮偶ki do trzeciego rozdzia艂u 鈥楻ozwa偶nej i

Romantycznej鈥, szukaj膮c czego艣, co potencjalnie mog艂o j膮 zdenerwowa膰 w

grzecznej prozie Austen.

Kiedy moje oczy automatycznie zatrzyma艂y si臋 na moim imieniu 鈥 posta膰

Edwarda Ferrarsa by艂a przedstawiana po raz pierwszy 鈥 Bella zn贸w przem贸wi艂a.

Mmm鈥 Edward鈥 鈥 westchn臋艂a

Tym razem nie obawia艂em si臋, 偶e si臋 przebudzi艂a, jej g艂os by艂 niski, t臋skne

westchnienie. Nie krzyk strachu, jaki wyda艂aby, je艣li by mnie teraz zobaczy艂a.

Rado艣膰 zawojowa艂a odraz臋 do samego siebie. Ona przynajmniej wci膮偶 o

mnie 艣ni艂a.

Edmund鈥 Ach鈥 Zbyt blisko鈥.

Edmund?

Ha! W og贸le o mnie nie 艣ni艂a, zauwa偶y艂em z艂owrogo. Odraza do samego

siebie wr贸ci艂a. 艢ni艂a o fikcyjnej postaci. To tyle, je艣li chodzi o moj膮 pr贸偶no艣膰.

Od艂o偶y艂em ksi膮偶k臋 i wr贸ci艂em do kryj贸wki w cieniu, gdzie przynale偶a艂em.

Popo艂udnie min臋艂o i obserwowa艂em, czuj膮c bezsilno艣膰, jak s艂o艅ce wolno

tonie na niebie, a cienie wyd艂u偶aj膮 si臋 i skradaj膮 w jej stron臋. Chcia艂em

odepchn膮膰 je z powrotem, ale ciemno艣膰 by艂a nie do powstrzymania; cienie j膮

poch艂on臋艂y. Kiedy 艣wiat艂o znikn臋艂o, jej sk贸ra wygl膮da艂a zbyt blado 鈥 jak ducha.

Jej w艂osy zn贸w by艂y ciemne, prawie czarne w por贸wnaniu z twarz膮.

Przera偶aj膮c膮 rzecz膮 by艂o patrzenie 鈥 jak 艣wiadectwo wizji Alice si臋 spe艂nia.

Sta艂e, silne bicie serca Belli by艂o jedynym zapewnieniem, d藕wi臋k, dzi臋ki

kt贸remu ten moment nie by艂 koszmarem.

Odczu艂em ulg臋, gdy jej ojciec wr贸ci艂 do domu.

Mog艂em co艣 od niego us艂ysze膰, gdy tak jecha艂 w d贸艂 ulic膮 w kierunku

domu. Jaka艣 niejasna irytacja鈥 z przesz艂o艣ci, mo偶e co艣 w ci膮gu jego dnia w

pracy. Oczekiwanie pomieszane z g艂odem 鈥 zgad艂em, 偶e pilno by艂o mu do

obiadu. Ale jego my艣li by艂y tak ciche i opanowane, 偶e nie mia艂em pewno艣ci, czy

mam racj臋; mia艂em tylko istot臋, samo sedno od niego.

Zastanawia艂em si臋, jak brzmia艂a jej matka 鈥 co da艂a genetyczna

kombinacja, 偶e uczyni艂a j膮 tak wyj膮tkow膮.

Bella zaczyna艂a si臋 budzi膰, kiedy opony samochodu jej ojca uderzy艂y o

kostk臋 brukow膮 podjazdu, nag艂ym szarpni臋ciem przesz艂a do siedz膮cej pozycji.

Zacz臋艂a si臋 rozgl膮da膰 dooko艂a, wygl膮daj膮 na zak艂opotan膮 przez nieoczekiwan膮

ciemno艣膰. Przez u艂amek sekundy jej oczy dotyka艂y miejsca w cieniu, gdzie si臋

kry艂em, ale szybko pop艂yn臋艂y dalej.

Charlie? 鈥 zapyta艂a niskim g艂osem, wci膮偶 przypatruj膮c si臋 drzewom

otaczaj膮cym niewielki ogr贸dek.

Drzwi wozu lekko trzasn臋艂y przy zamkni臋ciu i to przyci膮gn臋艂o jej wzrok.

Szybko zerwa艂a si臋 na nogi i zacz臋艂a zbiera膰 swoje rzeczy, rzucaj膮c jeszcze jedno

spojrzenie do ty艂u na drzewa.

Przenios艂em si臋 na drzewo bli偶ej tylnego okna, w pobli偶u ich ma艂ej kuchni

i s艂ucha艂em ich wieczoru. Interesuj膮ce by艂o, jak brzmia艂y s艂owa Charliego w

zestawieniu z jego przyt艂umionymi my艣lami. Jego mi艂o艣膰 i troska do jedynej

c贸rki by艂y niemal偶e przyt艂aczaj膮ce, przemo偶ne, a jednak jego s艂owa by艂y zawsze

lapidarne i zdawkowe. Przez wi臋kszo艣膰 czasu siedzieli w towarzyskiej ciszy.

S艂ucha艂em, jak omawia艂a swoje plany na nast臋pny wiecz贸r w Port Angeles

i s艂uchaj膮c, dopracowywa艂em swoje plany. Jasper nie ostrzeg艂 Petera i Charlotte,

by trzymali si臋 z dala od Port Angeles. Pomimo, i偶 wiedzia艂em, 偶e po偶ywiali si臋

ostatnio i nie mieli zamiaru polowa膰 nigdzie w pobli偶u naszego domu, b臋d臋 j膮

obserwowa艂, tak na wszelki wypadek. Poza tym zawsze gdzie艣 tam byli jeszcze

inni mojego gatunku. No i te wszystkie inne ludzkie niebezpiecze艅stwa, kt贸rych

nigdy nie bra艂em pod uwag臋, a偶 do teraz.

S艂ysza艂em jej obawy przed zostawieniem go bez przygotowanego obiadu i

u艣miechn膮艂em si臋 na ten dow贸d mojej teorii 鈥 tak, by艂a typem opiekunki.

I odszed艂em, wiedz膮c, 偶e wr贸c臋, kiedy za艣nie.

Nie naruszy艂bym jej prywatno艣ci, jak jaki艣 przeci臋tny podgl膮dacz. By艂em

tu dla jej obrony, nie po to, by podgl膮da膰, patrz膮c po偶膮dliwie, jak bez w膮tpienia

robi艂by to Mike Newton, gdyby by艂 na tyle zwinny aby - jak ja - porusza膰 si臋 w

koronach drzew. Nie m贸g艂bym traktowa膰 jej tak prymitywnie.

M贸j dom by艂 pusty, kiedy do niego wr贸ci艂em, co mnie ucieszy艂o. Nie

t臋skni艂em za zak艂opotanymi lub ubli偶aj膮cymi my艣lami, kwestionuj膮cymi moj膮

poczytalno艣膰. Emmett zostawi艂 notatk臋 unieruchomion膮 przez powie艣膰.

Mecz footballu na naszej polanie 鈥 c鈥檓on! Prosz臋?

Znalaz艂em d艂ugopis i nabazgra艂em s艂owo: Sorry, pod t膮 pro艣b膮. W razie

czego mogli skompletowa膰 dru偶yny bez mnie.

Pospieszy艂em na najkr贸tsze z polowa艅, zadowalaj膮c si臋 ma艂ym delikatnym

ro艣lino偶erc膮, kt贸ry nie by艂 tak dobry, jak mi臋so偶erne drapie偶niki, potem

przebra艂em si臋 w 艣wie偶e ubranie i wr贸ci艂em do Forks.

Bella nie spa艂a najlepiej. Porusza艂a si臋 niespokojnie pod kocami, jej twarz

czasami by艂a zmartwiona, a czasami wyra偶a艂a smutek. Zastanawia艂em si臋, jaki

koszmar j膮 m臋czy, ale po chwili zda艂em sobie spraw臋, 偶e by膰 mo偶e tak naprawd臋

wola艂bym nie wiedzie膰.

Kiedy m贸wi艂a, przewa偶nie mrucza艂a ponurym g艂osem niepochlebne rzeczy

o Forks. Jeden raz, kiedy westchn臋艂a 鈥濿r贸膰鈥 jej d艂o艅 szarpn臋艂a si臋 otwarta - w

niemym b艂aganiu 鈥 mog艂em mie膰 nadziej臋, 偶e mog艂a 艣ni膰 o mnie.

Nast臋pny dzie艅 w szkole, ostatni dzie艅 s艂o艅ca, kt贸re wi臋zi艂o mnie z dala

od niej, wydawa艂 si臋 by膰 taki sam jak poprzedni. Bella wydawa艂a si臋 by膰

bardziej przygn臋biona ni偶 wczoraj i zastanawia艂em si臋, czy nie zmieni swoich

plan贸w; wydawa艂a si臋 nie mie膰 nastroju na podr贸偶 w poszukiwaniu stroj贸w na

bal.

Ale jak zd膮偶y艂em si臋 przekona膰, Bella przedk艂ada艂a dobry humor

przyjaci贸艂ek nad sw贸j.

Dzi艣 mia艂a na sobie ciemno b艂臋kitn膮 bluz臋 i jej kolor podkre艣la艂

doskona艂o艣膰 jej sk贸ry, czyni膮c j膮 jak 艣wie偶y, przepyszny krem.

Szko艂a si臋 sko艅czy艂a i Jessika zgodzi艂a si臋 zawie藕膰 je obie 鈥 Angela te偶

jecha艂a, za co by艂em wdzi臋czny.

Wr贸ci艂em do domu po samoch贸d. Kiedy spostrzeg艂em, 偶e Peter i Charlotte

wci膮偶 tam s膮, pozwoli艂em sobie na podarowanie dziewczynom godziny, zanim

pojad臋 za nimi. Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e by艂bym w stanie jecha膰 za nimi zgodnie z

obowi膮zuj膮cymi limitami pr臋dko艣ci 鈥 ohydny pomys艂.

Przeszed艂em przez kuchni臋, niewyra藕nie pozdrawiaj膮c skini臋ciem g艂owy

Emmetta i Esme, przeszed艂em przed wszystkimi w salonie prosto do pianina.

Ugh, wr贸ci艂 Rosalie oczywi艣cie.

Ach, Edward. Nie mog臋 znie艣膰, 偶e tak cierpi rado艣膰 Esme na m贸j widok

popsu艂a si臋 przez m贸j stan. Historia mi艂osna, kt贸r膮 dla mnie przewidzia艂a,

zd膮偶a艂a z ka偶d膮 chwil膮 coraz wyra藕niej w kierunku tragedii.

Baw si臋 dobrze dzi艣 wiecz贸r w Port Angeles, pomy艣la艂a czule Alice, daj mi

zna膰, kiedy b臋d臋 mog艂a porozmawia膰 z Bell膮.

Jeste艣 beznadziejny. Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e przepu艣ci艂e艣 wczorajszy mecz

tylko po to, by patrze膰 jak kto艣 艣pi, narzeka艂 Emmett

Jasper nie po艣wi臋ci艂 mi 偶adnej my艣li, nawet kiedy melodia, kt贸r膮 zacz膮艂em

gra膰, zabrzmia艂a bardziej awanturniczo, ni偶 zamierza艂em. To by艂a stara pie艣艅 z

bliskim mi tematem: niecierpliwo艣膰; Jasper 偶egna艂 si臋 ze swoimi przyjaci贸艂mi,

kt贸rzy spogl膮dali na mnie ciekawie.

Co za dziwna istota, pomy艣la艂a rozmiar贸w Alice jasno - blond Charlotte, A

zachowywa艂 si臋 tak normalnie i mi艂o, jak byli艣my tu ostatnim razem.

Jak zwykle my艣li Petera by艂y zsynchronizowane z jej my艣lami.

To pewnie przez zwierz臋ta. Brak ludzkiej krwi w ko艅cu doprowadza ich do

szale艅stwa, zako艅czy艂. Jego w艂osy by艂y tak samo pi臋kne, jak jej i prawie tak

samo d艂ugie. Byli do siebie bardzo podobni 鈥 z wyj膮tkiem wzrostu, Peter by艂

prawie tak samo wysoki jak Jasper 鈥 z wygl膮du i z charakteru. Doskonale

dobrana para, jak zawsze my艣la艂em.

Wszyscy poza Esme po chwili przestali o mnie my艣le膰 i zagra艂em bardziej

艂agodne tony, 偶eby z powrotem nie przyci膮gn膮膰 ich my艣li.

Nie po艣wi臋ca艂em im uwagi przez d艂u偶szy czas, pozwalaj膮c, by muzyka

odwr贸ci艂a moje my艣li od niepokoju. Ci臋偶ko by艂o nie mie膰 Belli w zasi臋gu

wzroku czy my艣li. Wr贸ci艂em uwag膮 do rozm贸w rodziny, kiedy po偶egnania

zbli偶a艂y si臋 do fina艂u.

Kiedy zn贸w zobaczysz Mari臋 鈥 s艂owa Jaspera by艂y troch臋 ostro偶ne 鈥

przeka偶 jej, 偶e 偶ycz臋 jej powodzenia.

Maria by艂a wampirzyc膮, kt贸ra stworzy艂a ich obu, Jaspera i Petera 鈥 Jaspera

w po艂owie dziewi臋tnastego wieku, Petera w latach czterdziestych dwudziestego

wieku. Maria widzia艂a Jaspera, kiedy byli艣my w Calgary. To by艂a bogata we

wra偶enia wizyta 鈥 musieli艣my si臋 natychmiast przeprowadzi膰. Jasper poprosi艂 j膮

grzecznie, by na przysz艂o艣膰 trzyma艂a si臋 z daleka.

Nie mog臋 sobie wyobrazi膰, 偶eby to mia艂o nast膮pi膰 wkr贸tce 鈥 za艣mia艂 si臋

Peter 鈥 Maria by艂a niezaprzeczalnie niebezpieczna a pomi臋dzy ni膮 i Peterem nie

by艂o zbyt wiele ciep艂ych uczu膰. Peter by艂 w ko艅cu tylko pomocnikiem w razie

dezercji Jaspera. Jasper zawsze by艂 faworytem Marii; przemy艣liwa艂a tylko

pomniejsze sprawy, 偶eby planowa膰 zabicie go 鈥 Oczywi艣cie, je艣li si臋 to tylko

zdarzy, na pewno jej przeka偶臋.

Potem potrz膮sali swymi d艂o艅mi, przygotowuj膮c si臋 do odej艣cia.

Pozwoli艂em, by pie艣艅, kt贸r膮 gra艂em dobieg艂a do niezadowalaj膮cego ko艅ca i

pospiesznie zerwa艂em si臋 na nogi.

Charlotte, Peter 鈥 powiedzia艂em, kiwaj膮c g艂ow膮.

Mi艂o ci臋 by艂o znowu widzie膰 - powiedzia艂a pow膮tpiewaj膮co Charlotte,

Peter tylko skin膮艂 w odpowiedzi.

Szaleniec, rzuci艂 do mnie Emmett.

Idiota, pomy艣la艂a Rosalie w tej samej chwili.

Biedaczysko. Esme.

A Alice karc膮co, oni b臋d膮 szli prosto na wsch贸d, do Seattle. Bynajmniej nie

w pobli偶u Port Angeles. Na dow贸d pokaza艂a mi swoj膮 wizj臋.

Uda艂em, 偶e tego nie us艂ysza艂em. Moja wym贸wka by艂a bardziej ni偶 marna.

W samochodzie zdecydowanie si臋 rozlu藕ni艂em; krzepki pomruk silnika,

kt贸ry Rosalie nieco stuningowa艂a 鈥 w zesz艂ym roku, kiedy by艂a w lepszym

humorze 鈥 by艂 koj膮cy.

To by艂a ulga by膰 w ruchu, by膰 bli偶ej Belli z ka偶dym kilometrem

uciekaj膮cym pod oponami mojego samochodu.



9.PORT ANGELES

Na dworze by艂o jeszcze zbyt jasno jak dla mnie, kiedy dotar艂em do Port

Angeles; s艂o艅ce znajdowa艂o si臋 ca艂y czas wysoko na niebie. I mimo tego, 偶e

szyby w moim samochodzie by艂y przyciemniane, nie mia艂em powodu, aby

podj膮膰 niepotrzebne ryzyko. Wi臋cej niepotrzebnego ryzyka, chyba powinienem

powiedzie膰.

By艂em pewien, 偶e dam rad臋 us艂ysze膰 my艣li Jessiki nawet z pewnej

odleg艂o艣ci 鈥 by艂y one g艂o艣niejsze ni偶 Angeli, wi臋c kiedy znajd臋 ju偶 te pierwsze,

b臋d臋 w stanie us艂ysze膰 drugie. Wtedy, kiedy ju偶 si臋 艣ciemni, b臋d臋 m贸g艂

podjecha膰 bli偶ej. Ale jak na razie zjecha艂em z g艂贸wnej drogi na jak膮艣 zaro艣ni臋t膮

tu偶 za miastem, kt贸ra wydawa艂a si臋 rzadko u偶ywana.

Zna艂em g艂贸wny kierunek, w kt贸rym powinienem szuka膰 鈥 tak naprawd臋 w

Port Angeles by艂o tylko jedno miejsce, gdzie mo偶na kupi膰 sukienki. No i nie

trwa艂o to d艂ugo, kiedy znalaz艂em Jessik臋, okr臋caj膮c膮 si臋 akurat przed lustrem.

Ujrza艂em tak偶e Bell臋 w jej drugorz臋dnych my艣lach, oceniaj膮c膮 d艂ug膮 czarn膮

sukienk臋, kt贸r膮 Jessica mia艂a na sobie.

Bella ca艂y czas wygl膮da nieswojo. Ha ha. Angela mia艂a racj臋 鈥 Tyler nie

marnowa艂 ani chwili czasu. Chocia偶 nie mog臋 uwierzy膰, 偶e jest tym a偶 tak

zdenerwowana. A co je艣li Mike nie b臋dzie si臋 dobrze bawi艂 i nie zaprosi mnie

nigdzie p贸藕niej? Co, je艣li zaprosi Bell臋 na bal absolwent贸w? A czy ona

zaprosi艂aby Mike鈥檃, gdy ja bym nic nie powiedzia艂a? Czy on my艣li, 偶e ona jest

艂adniejsza ode mnie? Czy ona my艣li, 偶e jest 艂adniejsza ode mnie?

- My艣l臋, 偶e ta turkusowa jest lepsza. Podkre艣la kolor twoich oczu.

Jessica u艣miechn臋艂a si臋 fa艂szywie do Belli, obserwuj膮c j膮 podejrzliwie.

Czy ona na pewno tak my艣li? A mo偶e po prostu chce, 偶ebym wygl膮da艂a w

sobot臋 jak idiotka?

Zm臋czy艂o mnie s艂uchanie my艣li Jessiki. Poszuka艂em wi臋c w pobli偶u

Angeli 鈥 ach, ale Angela akurat zmienia艂a sukienk臋, wi臋c szybko uciek艂em z jej

g艂owy, aby zapewni膰 jej prywatno艣膰.

C贸偶, w centrum handlowym nie by艂o zbyt wiele mo偶liwo艣ci dla Belli, aby

zrobi艂a sobie krzywd臋. Pozwol臋 im doko艅czy膰 zakupy a potem niby

przypadkiem wpadn臋 na nie. Ju偶 wkr贸tce mia艂o zrobi膰 si臋 ciemno 鈥 z zachodu

zacz臋艂y nap艂ywa膰 chmury. Uchwyci艂em co prawda tylko ich zarysy pomi臋dzy

wysokimi drzewami, ale by艂em przekonany, 偶e nieuchronnie przyspiesz膮

zapadni臋cie zmroku. Dlatego te偶 ucieszy艂em si臋 na ich widok, pragn膮c ich cienia

bardziej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Ju偶 jutro b臋d臋 siedzia艂 obok Belli w szkole,

skupia艂 ca艂膮 jej uwag臋 podczas lunchu. B臋d臋 m贸g艂 zada膰 jej te wszystkie

pytania鈥

A wi臋c by艂a w艣ciek艂a na zarozumialstwo Tylera. Widzia艂em to w jego

my艣lach 鈥 偶e m贸wi艂 dos艂ownie o balu absolwent贸w, 偶e stawia艂 jej 偶膮dania.

Przypomnia艂em sobie jej wyraz twarzy z tamtego popo艂udnia 鈥 odraz臋,

niedowierzanie 鈥 i roze艣mia艂em si臋. By艂em ciekaw, co mu na to odpowie. Nie

chcia艂bym przegapi膰 jej reakcji.

Czas mija艂 wyj膮tkowo wolno, kiedy czeka艂em na zapadni臋cie zmroku.

Sporadycznie sprawdza艂em my艣li Jessiki; by艂a naj艂atwiejsza do znalezienia, ale

naprawd臋 nie lubi艂em przebywa膰 w jej my艣lach zbyt d艂ugo. Zobaczy艂em miejsce,

gdzie planuj膮 i艣膰 co艣 zje艣膰. Do czasu kolacji b臋dzie wystarczaj膮co ciemno鈥 mo偶e

m贸g艂bym przypadkiem wybra膰 t膮 sam膮 restauracj臋. Dotkn膮艂em telefonu w

swojej kieszeni, rozwa偶aj膮c zaproszenie Alice. Na pewno by艂aby zachwycona,

przecie偶 te偶 chcia艂a porozmawia膰 z Bell膮. Ale nie by艂em pewien, czy by艂em ju偶

gotowy wprowadzi膰 bardziej Bell臋 w m贸j 艣wiat. Czy jeden wampir to

niewystarczaj膮cy problem?

Rutynowo sprawdzi艂em Jessik臋. My艣la艂a o swojej bi偶uterii, pytaj膮c Angel臋

o rad臋.

Mo偶e powinnam odda膰 ten naszyjnik z powrotem. Przecie偶 mam w domu

inny, na pewno by pasowa艂. No i wyda艂am troch臋 za du偶o鈥 Mama si臋 w艣cieknie.

Co ja sobie my艣la艂am?

Nie chce mi si臋 wraca膰 z powrotem do sklepu. Jak my艣lisz, Bella b臋dzie nas

szuka膰?

Co si臋 sta艂o? Belli nie by艂o z nimi? Popatrzy艂em oczami Jessiki, potem

Angeli. Sta艂y w艂a艣nie na chodniku, naprzeciw rz臋du sklep贸w. Belli nie by艂o

nigdzie w zasi臋gu wzroku.

Och, kogo obchodzi Bella? 鈥 pomy艣la艂a niecierpliwie Jess, zanim

odpowiedzia艂a na pytanie Angeli. 鈥 Nic jej nie b臋dzie. Minie troch臋 czasu, zanim

dojdziemy do restauracji. Poza tym, my艣l臋, 偶e chcia艂a zosta膰 sama. 鈥 wy艂apa艂em z

my艣li Jessiki widok ksi臋garni, do kt贸rej mia艂a p贸j艣膰 Bella.

Pospieszmy si臋 wi臋c. 鈥 powiedzia艂a Angela. Mam nadziej臋, 偶e Bella nie

b臋dzie nam mia艂a tego za z艂e. By艂a dla mnie taka uprzejma w samochodzie鈥

Naprawd臋 jest mi艂膮 osob膮. Ale odnios艂am wra偶enie, 偶e ca艂y dzie艅 by艂a jakby

przygn臋biona. Czy to przez Edwarda Cullena? Za艂o偶臋 si臋, 偶e to w艂a艣nie dlatego

wypytywa艂a o jego rodzin臋鈥

Powinienem zwraca膰 wi臋ksza uwag臋. Co jeszcze przegapi艂em? Bella

chcia艂a przej艣膰 si臋 samotnie, a wcze艣niej pyta艂a o mnie? Ale Angela skupi艂a teraz

uwag臋 na Jessice 鈥 a ta papla艂a co艣 o tym idiocie, Mike鈥檜 鈥 wi臋c nie by艂em w

stanie dowiedzie膰 si臋 od niej niczego wi臋cej.

Oceni艂em ciemno艣膰. S艂o艅ce znajdzie si臋 za chmurami ju偶 wkr贸tce. Je艣li

trzyma艂bym si臋 zachodniej cz臋艣ci ulicy, gdzie budynki dostatecznie zas艂ania艂y

艣wiat艂o鈥

Zaczyna艂em si臋 niepokoi膰, kiedy jecha艂em ju偶 w kierunku centrum miasta.

To nie by艂o co艣, co rozwa偶a艂em wcze艣niej 鈥 Bella chodz膮ca samotnie 鈥 wi臋c nie

mia艂em poj臋cia, jak j膮 znale藕膰. A powinienem to rozwa偶y膰.

Zna艂em Port Angeles wystarczaj膮co dobrze; pojecha艂em prosto w stron臋

ksi臋garni, kt贸r膮 Jessica mia艂a na my艣li, maj膮c ca艂y czas nadziej臋, 偶e moje

poszukiwania nie b臋d膮 trwa艂y zbyt d艂ugo. Chocia偶 w g艂臋bi ducha i tak w to

w膮tpi艂em. Kiedy Bella cokolwiek u艂atwia艂a?

Malutki sklep by艂 pusty, nie licz膮c hipisowsko ubranej kobiety za lad膮. To

miejsce nie wygl膮da艂o na takie, kt贸rym Bella mog艂aby by膰 zainteresowana 鈥 zbyt

new age jak dla nowoczesnej osoby. By艂em ciekaw, czy w og贸le mia艂a zamiar

tam wej艣膰.

Znalaz艂em skrawek cienia, w kt贸rym mog艂em zaparkowa膰鈥 Tworzy艂

ciemn膮 艣cie偶k臋 wprost pod daszek sklepu. Naprawd臋 nie powinienem.

Wychodzenie na zewn膮trz w godzinach, kiedy s艂o艅ce jeszcze nie zasz艂o, nie by艂o

bezpieczne. A co, je艣li przeje偶d偶aj膮cy samoch贸d rzuci snop 艣wiat艂a wprost na

mnie w cieniu?

Ale nie wiedzia艂em, w jaki inny spos贸b szuka膰 Belli!

Zaparkowa艂em wi臋c i wyszed艂em, kieruj膮c si臋 w najciemniejszy cie艅.

Uda艂em si臋 szybko w stron臋 sklepu, wy艂apuj膮c s艂aby zapach Belli w powietrzu.

A wi臋c by艂a tu, na chodniku, ale wewn膮trz sklepu nie by艂o ju偶 po niej 艣ladu.

- Witam! W czym mog臋 pom贸c? 鈥 kobieta zza lady ledwie zd膮偶y艂a to

powiedzie膰, a ja by艂em ju偶 na zewn膮trz.

Pod膮偶a艂em za zapachem Belli tak daleko, jak pozwala艂 mi na to cie艅,

zatrzymuj膮c si臋 tu偶 na skraju 艣wiat艂a s艂onecznego.

Bardzo mnie to zirytowa艂o, czu艂em si臋 jak pozbawiony mocy! Ograniczony

liniami cienia i 艣wiat艂a na chodniku.

Mog艂em tylko zgadywa膰, 偶e przesz艂a przez ulic臋, kieruj膮c si臋 na po艂udnie.

Tak naprawd臋 w tamtym kierunku nie by艂o ju偶 nic ciekawego. Mo偶e si臋

zgubi艂a? C贸偶, ta mo偶liwo艣膰 nie brzmia艂a nieprawdopodobnie, bior膮c pod uwag臋

jej charakter.

Wr贸ci艂em wi臋c do samochodu i je藕dzi艂em po ulicach, rozgl膮daj膮c si臋

wsz臋dzie. Zatrzyma艂em si臋 jedynie jeszcze w kilku plamach cienia, ale trafi艂em

na jej zapach tylko raz, a ten kierunek zaniepokoi艂 mnie. Gdzie ona pr贸bowa艂a

doj艣膰?

Je藕dzi艂em jeszcze w t臋 i z powrotem, pomi臋dzy ksi臋garni膮 i restauracj膮,

maj膮c nadziej臋 zobaczy膰 j膮 w艂a艣nie tu. Jessica i Angela ju偶 by艂y w 艣rodku,

zastanawiaj膮c si臋, czy z艂o偶y膰 zam贸wienie, czy poczeka膰 na Bell臋. Jessica nalega艂a

na zam贸wienie.

Zacz膮艂em wi臋c zerka膰 w my艣li przechodni贸w, patrz膮c ich oczami. Z

pewno艣ci膮 kto艣 musia艂 j膮 gdzie艣 widzie膰.

Niepokoi艂em si臋 coraz bardziej. Nie zdawa艂em sobie wcze艣niej sprawy, jak

trudno mo偶e mi by膰 j膮 znale藕膰, kiedy 鈥 tak, jak teraz 鈥 b臋dzie z dala od mojego

zasi臋gu wzroku i z dala od swoich zwyczajowych miejsc, gdzie przebywa艂a. Nie

podoba艂o mi si臋 to.

Na horyzoncie k艂臋bi艂o si臋 mn贸stwo chmur, wi臋c za chwil臋 b臋d臋 m贸g艂

szuka膰 jej nawet na piechot臋. Wtedy nie powinno to ju偶 trwa膰 d艂ugo. W tej

chwili tylko s艂o艅ce mnie ogranicza艂o. Jeszcze kilka minut i wtedy ja zdob臋d臋

przewag臋 ponownie i to 艣wiat ludzi b臋dzie ograniczony.

Inne my艣li, i kolejne. Tak wiele trywialnych problem贸w.

my艣l臋, 偶e zn贸w z艂apa艂 infekcj臋 ucha鈥

Czy to by艂o sze艣膰-cztery-zero czy sze艣膰-zero-cztery鈥?

Zn贸w si臋 sp贸藕nia. Powinnam mu powiedzie膰鈥

Tu jest! Aha!

Nareszcie, pojawi艂a si臋 jej twarz. Kto艣 j膮 zauwa偶y艂!

Ale moja ulga trwa艂a u艂amek sekundy, a wtedy dostrzeg艂em reszt臋 my艣li

m臋偶czyzny, kt贸ry przygl膮da艂 si臋 jej twarzy w cieniu.

Jego umys艂 by艂 dla mnie obcy, ale nie ca艂kowicie nieznajomy. Przecie偶

swego czasu polowa艂em na dok艂adnie takie osoby鈥

- NIE! 鈥 rykn膮艂em, a z mojego gard艂a wydoby艂o si臋 warczenie. Stopa

przycisn臋艂a peda艂 gazu, ale tak w艂a艣ciwie dok膮d mia艂em jecha膰?

Zna艂em og贸lnie lokacj臋 jego my艣li, ale ta wiedza nie by艂a wystarczaj膮ca.

Co艣, cokolwiek musi tam by膰 鈥 znak drogowy, witryna sklepu, cokolwiek w jego

my艣lach, co da mi jak膮艣 wskaz贸wk臋. Ale Bella by艂a g艂臋boko w cieniu a jego oczy

by艂y skupione na jej przera偶onym wyrazie twarzy 鈥 cieszy艂 si臋 na ten widok.

Jej twarz by艂a niewyra藕na w jego my艣lach, rozmyta przez zbyt wiele

innych twarzy. Bella nie by艂a jego pierwsz膮 ofiar膮.

Odg艂os mojego warczenia odbi艂 si臋 od karoserii samochodu, ale nic nie

by艂o w stanie mnie rozproszy膰.

Na 艣cianie za ni膮 nie by艂o 偶adnych okien. Jaka艣 strefa przemys艂owa, z dala

od ulic ucz臋szczanych przez ludzi. M贸j samoch贸d zapiszcza艂 na zakr臋cie, ledwie

wymijaj膮c inne auto. Mia艂em nadziej臋, 偶e jad臋 w dobrym kierunku, a kiedy

tamten kierowca zatr膮bi艂 klaksonem, by艂em ju偶 daleko.

Sp贸jrzcie, jak si臋 trz臋sie! 鈥 m臋偶czyzna zachichota艂 w oczekiwaniu. Strach

by艂 dla niego dodatkow膮 atrakcj膮, bardzo to lubi艂.

- Trzymaj si臋 ode mnie z daleka 鈥 jej g艂o艣 by艂 cichy i gro藕ny, ale nie

krzycza艂a.

- Nie b膮d藕 taka ostra, male艅ka.

Obserwowa艂, jak si臋 wzdrygn臋艂a, kiedy us艂ysza艂a chuliga艅ski 艣miech,

dochodz膮cy z innego kierunku. Zirytowa艂 si臋 tym ha艂asem 鈥 Zamknij si臋, Jeff! 鈥

pomy艣la艂, ale ucieszy艂 si臋 na jej widok, kiedy mimowolnie si臋 skuli艂a.

Podnieca艂o go to. Ju偶 wyobra偶a艂 sobie jej usilne pro艣by, spos贸b, w jaki b臋dzie go

b艂aga膰鈥

Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e byli z nim jeszcze inni, zanim nie

us艂ysza艂em g艂o艣nego 艣miechu. Skupi艂em si臋 na tym, staraj膮c si臋 zauwa偶y膰 co艣, co

mog艂oby mi pom贸c. Ale on ju偶 robi艂 pierwszy krok w jej kierunku, zacieraj膮c

r臋ce.

My艣li jego towarzyszy nie by艂y a偶 tak obrzydliwe, co najwy偶ej lekko

odurzone. 呕aden z nich nie zdawa艂 sobie sprawy, jak daleko m臋偶czyzna

nazywany przez nich Lonnie ma zamiar si臋 z tym posun膮膰. Po prostu pod膮偶ali za

nim 艣lepo. Obieca艂 im wszak偶e troch臋 zabawy鈥

Jeden z nich rzuci艂 okiem wzd艂u偶 ulicy, nerwowo 鈥 nie chcia艂 by膰 z艂apany

na gor膮cym uczynku 鈥 i da艂 mi to, co potrzebowa艂em. Rozpozna艂em

skrzy偶owanie, w kierunku kt贸rego patrzy艂.

Ruszy艂em, nie zwracaj膮c uwagi na czerwone 艣wiat艂o, w艣lizguj膮c si臋 w

przestrze艅 pomi臋dzy dwoma samochodami, poruszaj膮cymi si臋 w korku.

Rozbrzmia艂y za mn膮 d藕wi臋ki klakson贸w.

Na dodatek w kieszeni zawibrowa艂 m贸j telefon. Zignorowa艂em go.

Lonnie szed艂 wolno w stron臋 dziewczyny, podtrzymuj膮c ca艂y czas nutk臋

niepewno艣ci, ten moment zawsze go pobudza艂. Czeka艂 na jej krzyk,

przygotowuj膮c si臋 do delektowania nim.

Ale Bella zacisn臋艂a szcz臋k臋 i obj臋艂a si臋 ramionami. Zdziwi艂o go to 鈥

oczekiwa艂, 偶e b臋dzie pr贸bowa艂a ucieka膰. Sta艂 wi臋c zaskoczony i jakby lekko

rozczarowany. Uwielbia艂 pogo艅 za swoimi ofiarami, czu膰 t膮 adrenalin臋 jak

podczas polowania.

Odwa偶na, ta jedna. Mo偶e to lepiej, tak my艣l臋鈥 wi臋cej walki.

By艂em ju偶 nieopodal. Potw贸r m贸g艂by us艂ysze膰 ryk mojego silnika, ale nie

zwraca艂 na nic uwagi, by艂 zbyt skupiony na swojej ofierze.

Niemal mog艂em zobaczy膰, jak czu艂by si臋, gdyby to on by艂 艂upem. Co

my艣la艂by o moim stylu polowania.

W innej cz臋艣ci mojego umys艂u przeszukiwa艂em ranking wszelkich tortur,

jakie kiedykolwiek widzia艂em, decyduj膮c si臋, kt贸ra z nich b臋dzie najbardziej

bolesna. Musi ponie艣膰 konsekwencje swojego zachowania. Powinien wi膰 si臋 w

agonii. Inni mogliby umrze膰 tak po prostu, ale potw贸r o imieniu Lonnie

powinien b艂aga膰 o 艣mier膰 na d艂ugo przedtem, zanim dostanie ode mnie ten dar.

By艂 na ulicy, zbli偶a艂 si臋 do niej.

Wyjecha艂em ostro zza rogu, reflektory mojego samochodu o艣wietla艂y ca艂膮

scen臋, mro偶膮c wszystkich w miejscu. M贸g艂bym pobiec wprost do ich przyw贸dcy,

kt贸ry odskoczy艂 na chodnik, ale to by艂aby dla niego zbyt 艂agodna 艣mier膰.

Pozwoli艂em samochodowi podjecha膰 bokiem w po艣lizgu, ustawiaj膮c si臋

tak, aby drzwi pasa偶era znalaz艂y si臋 jak najbli偶ej Belli. Otworzy艂em je, a ona

momentalnie ruszy艂a z moim kierunku.

- Wsiadaj! 鈥 warkn膮艂em.

Co jest do diab艂a?

Wiedzia艂em, 偶e to by艂 z艂y pomys艂! Ona nie jest sama.

Powinienem ucieka膰?

Chyba zaraz si臋 zrzygam鈥

Bella wskoczy艂a do samochodu bez wahania, zatrzaskuj膮c za sob膮 drzwi.

A wtedy spojrza艂a na mnie z najbardziej ufnym wyrazem twarzy, jaki

kiedykolwiek widzia艂em u cz艂owieka i wszelkie moje gwa艂towne plany

rozpad艂y si臋.

Zaj臋艂o mi to o wiele, wiele mniej ni偶 sekund臋 aby u艣wiadomi膰 sobie, 偶e

nie m贸g艂bym zostawi膰 jej samej w samochodzie, w razie gdybym mia艂 si臋 zaj膮膰

czterema m臋偶czyznami. Co powinienem jej powiedzie膰, 偶eby nie patrzy艂a? Ha! A

czy kiedy艣 w og贸le zrobi艂a to, o co prosi艂em? Czy kiedykolwiek robi艂a co艣, co

bezpo艣rednio jej nie zagra偶a艂o?

A mo偶e mia艂bym zabra膰 ich daleko st膮d, a j膮 zostawi膰 tu sam膮? Ale istnia艂o

prawdopodobie艅stwo, 偶e inny niebezpieczny cz艂owiek b臋dzie si臋 kr臋ci艂 po

ulicach Port Angeles dzi艣 wieczorem. A Bella niczym magnes przyci膮ga艂a do

siebie wszystkie niebezpiecze艅stwa. Nie, nie mog臋 jej spu艣ci膰 z oka.

W艂a艣nie to uczucie, nawet wzmocnione, sprawi艂o, 偶e chcia艂em natychmiast

zabra膰 j膮 z dala od tych m臋偶czyzn, tak szybko, 偶e tylko patrzyliby za moim

samochodem z zaszokowanym wyrazem twarzy. Ona nawet nie rozpozna艂aby, 偶e

mia艂em chwil臋 zawahania. Pomy艣la艂aby, 偶e od samego pocz膮tku planowa艂em po

prostu uciec.

Ale nawet nie m贸g艂bym potr膮ci膰 ich samochodem. To by j膮 przerazi艂o.

Pragn膮艂em ich 艣mierci tak potwornie, 偶e ta potrzeba niemal dzwoni艂a mi w

uszach, zaciemnia艂a umys艂, przynosi艂a smak na j臋zyk. Moje mi臋艣nie by艂y napi臋te

z ochoty, usilnego po偶膮dania, potrzeby. Musia艂em ich zabi膰. M贸g艂bym obiera膰 go

po kolei, kawa艂ek po kawa艂ku, obedrze膰 sk贸r臋 z mi臋艣ni, oderwa膰 mi臋艣nie od

ko艣ci鈥

Opr贸cz tego, 偶e ta dziewczyna 鈥 ta jedyna dziewczyna na 艣wiecie 鈥

przylgn臋艂a do swojego siedzenia, wczepi艂a si臋 w nie obiema r臋kami i ca艂y czas

patrzy艂a na mnie, jej oczy by艂y ca艂y czas szeroko otwarte i pe艂ne ufno艣ci. Zemsta

mo偶e poczeka膰.

- Zapnij pasy. 鈥 zarz膮dzi艂em. M贸j g艂os by艂 szorstki, przepe艂niony

nienawi艣ci膮 do tych m臋偶czyzn i pragnieniem krwi. Ale nie takim zwyk艂ym

pragnieniem. Nie m贸g艂bym a偶 tak poha艅bi膰 si臋 i mie膰 cho膰by najmniejsz膮 cz臋艣膰

tamtego m臋偶czyzny wewn膮trz siebie.

Bella zapi臋艂a pas, wzdrygaj膮c si臋 lekko na g艂o艣ne klikni臋cie. I chocia偶

podskoczy艂a na taki d藕wi臋k, zdawa艂a si臋 nie zwraca膰 uwagi na szale艅cz膮 jazd臋

po mie艣cie. Mija艂em wszystkie znaki stopu. Czu艂em tak偶e jej wzrok na sobie.

Wydawa艂a si臋 dziwnie zrelaksowana. To nie mia艂o wed艂ug mnie sensu 鈥 nie po

tym, co przed chwil膮 prze偶y艂a.

- Wszystko w porz膮dku? 鈥 zapyta艂a chrapliwym g艂osem ze stresu i strachu.

Ona chcia艂a wiedzie膰, czy ze mn膮 wszystko w porz膮dku?

Pomy艣la艂em nad jej pytaniem przez u艂amek sekundy. Za kr贸tki dla niej,

aby zauwa偶y艂a moje zawahanie. Czy by艂o ze mn膮 wszystko w porz膮dku?

- Nie. 鈥 odpar艂em, a m贸j g艂os nadal brzmia艂 w艣ciekle.

Zabra艂em j膮 na t膮 sam膮 nieu偶ywan膮 drog臋 za miastem, gdzie sp臋dzi艂em

popo艂udnie, poch艂oni臋ty w najgorszym mo偶liwym nadzorowaniu, jakie

kiedykolwiek kto艣 sprawowa艂. Teraz droga by艂a ciemna, ocieniona drzewami.

By艂em ca艂y czas tak rozw艣cieczony, 偶e moje cia艂o niemal znieruchomia艂o.

Moje lodowate d艂onie ca艂y czas pragn臋艂y zmia偶d偶y膰 jej napastnika, rozetrze膰 go

na miazg臋, tak, aby jego cia艂o nigdy nie mog艂o zosta膰 zidentyfikowane.

Ale to wymaga艂oby pozostawienia jej tutaj samej, bez ochrony w ciemn膮

noc.

- Bella? 鈥 zapyta艂em przez z臋by.

- Tak? 鈥 odpowiedzia艂a wci膮偶 zachrypni臋tym g艂osem. Spr贸bowa艂a

odchrz膮kn膮膰.

- Nic ci nie jest? 鈥 to by艂a teraz najwa偶niejsza rzecz, g艂贸wny priorytet.

Zemsta sta艂a na drugim miejscu. Wiedzia艂em o tym dobrze, ale moje cia艂o by艂o

jeszcze tak przepe艂nione gniewem, 偶e ci臋偶ko mi by艂o my艣le膰.

- Nie. 鈥 jej g艂os ca艂y czas by艂 niewyra藕ny. Bez w膮tpienia ze strachu.

Tym bardziej nie mog艂em jej opu艣ci膰.

I nawet je艣li nie podejmowa艂aby sta艂ego ryzyka dla jakiego艣 g艂upiego

powodu 鈥 to by艂 jaki艣 okrutny 偶art ze strony czego艣 wy偶szego nad nami 鈥 nawet,

je艣li by艂bym pewien, 偶e jest idealnie bezpieczna w mojej obecno艣ci, nie

zostawi艂bym jej samej w ciemno艣ci.

Musi by膰 tak przera偶ona.

W dodatku jeszcze nie by艂em w stanie, aby j膮 uspokoi膰 鈥 nawet jakbym

wiedzia艂, jak to zrobi膰. Nie wiedzia艂em. Z pewno艣ci膮 mo偶e czu膰 jakie艣 z艂owrogie

emocje ode mnie, to oczywiste. Przera偶am j膮 jeszcze mocniej, tym bardziej, 偶e

nie mog臋 uspokoi膰 pragnienia mordu, pal膮cego mnie od wewn膮trz 偶ywym

ogniem.

Musia艂bym spr贸bowa膰 my艣le膰 o czym艣 innym.

- B膮d藕 tak dobra i opowiedz mi co艣. 鈥 poprosi艂em.

- Opowiedz?

Ledwie zdoby艂em si臋 na odrobin臋 samokontroli, aby spr贸bowa膰 jej

wyja艣ni膰 to, czego potrzebowa艂em.

- Ach, ple膰 po prostu o jakich艣 b艂ahostkach, dop贸ki si臋 nie uspokoj臋. 鈥

wyja艣ni艂em. Tylko i wy艂膮cznie 艣wiadomo艣膰, 偶e ona mnie potrzebuje, trzyma艂a

mnie wewn膮trz samochodu. Ca艂y czas s艂ysza艂em my艣li tych m臋偶czyzn, ich

rozczarowanie i w艣ciek艂o艣膰鈥 Wiedzia艂em dobrze, gdzie ich znale藕膰鈥

Zamkn膮艂em oczy, maj膮c p艂onn膮 nadziej臋, 偶e w ten spos贸b uwolni臋 si臋 od tego

obrazu.

- Ehm鈥 - zawaha艂a si臋, pr贸buj膮c zrozumie膰 moj膮 pro艣b臋. 鈥 Na przyk艂ad鈥

jutro po szkole zamierzam przejecha膰 Tylera Crowleya furgonetk膮? 鈥

powiedzia艂a to, jakby to by艂o pytanie.

Tak, to by艂o to, czego potrzebowa艂em. Ale oczywi艣cie Bella mo偶e za chwil臋

wyskoczy膰 z czym艣 niespodziewanym. Tak jak wcze艣niej, taka pogr贸偶ka

wydobywaj膮ca si臋 z jej ust brzmia艂a po prostu komicznie. Je艣li nie pali艂bym si臋

do morderstwa, roze艣mia艂bym si臋.

- Dlaczego? 鈥 wydusi艂em z siebie, aby zach臋ci膰 j膮 do m贸wienia.

- Rozpowiada na prawo i lewo, 偶e idziemy razem na bal absolwent贸w. 鈥

powiedzia艂a tonem rozw艣cieczonego kociaka. - Albo zwariowa艂, albo chce mi

jako艣 wynagrodzi膰 to, co si臋 sta艂o鈥 No, sam wiesz, kiedy. 鈥 wtr膮ci艂a sucho. -

Uwa偶a widocznie, 偶e ten bal to idealna okazja. Wydedukowa艂am, 偶e je艣li nara偶臋

jego 偶ycie na niebezpiecze艅stwo, to sobie odpu艣ci, bo wyr贸wnamy rachunki.

Mo偶e, gdy zobaczy to Lauren, te偶 mi przy okazji odpu艣ci 鈥 naprawd臋, nie

potrzebuj臋 wrog贸w. Ha, b臋d臋 musia艂a si臋 przy艂o偶y膰. Je艣li jego nissan Sentra trafi

na z艂omowisko, Tyler na pewno nikogo nie zaprosi na bal, bo jak to tak, bez

samochodu鈥

To napawa艂o odrobin膮 optymizmu, 偶e czasem Bella odbiera pewne rzeczy

niew艂a艣ciwie. Nachalno艣膰 Tylera nie mia艂a 偶adnego zwi膮zku z wcze艣niejszym

wypadkiem. Odnios艂em wra偶enie, 偶e Bella nie zauwa偶a, jak dzia艂a na

ch艂opak贸w w szkole. I czy偶by nie zauwa偶a艂a, jak dzia艂a na mnie?

Ach, podzia艂a艂o. Podczas gdy m贸wi艂a, stara艂em si臋 jej s艂ucha膰 i uspokoi膰.

Ju偶 niemal odzyska艂em pe艂ni臋 kontroli nad sob膮, aby zauwa偶a膰 inne rzeczy, ni偶

my艣le膰 tylko o zem艣cie i torturach鈥

- S艂ysza艂em, jak si臋 chwali艂. 鈥 powiedzia艂em. Przesta艂a m贸wi膰 a chcia艂em,

偶eby kontynuowa艂a.

- Naprawd臋? 鈥 zapyta艂a z niedowierzaniem. W jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o nagle

przyp艂yw irytacji. 鈥 Je艣li b臋dzie sparali偶owany od szyi w d贸艂, to te偶 z balu

absolwent贸w nici.

Bardzo chcia艂em, aby by艂 spos贸b, w jaki m贸g艂bym j膮 zach臋ci膰 do dalszego

monologu w艂a艣nie w takim stylu 鈥 zawieraj膮cego pogr贸偶ki 艣mierci i uszkodze艅

cia艂a, mimo 偶e brzmia艂o to nieprawdopodobnie. Nie mog艂a wybra膰 lepszego

sposobu na uspokojenie mnie. A jej s艂owa 鈥 co prawda przesycone sarkazmem i

przeno艣niami 鈥 by艂y odzwierciedleniem tego, czego tak bardzo pragn膮艂em w tej

chwili.

Westchn膮艂em i otworzy艂em oczy.

- I co, lepiej ci? 鈥 zapyta艂a nie艣mia艂o.

- Nie za bardzo.

Nie, by艂em spokojniejszy, ale nie czu艂em si臋 lepiej. Poniewa偶 dopiero co

u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nie mog艂em zabi膰 potwora o imieniu Lonnie, a

pragn膮艂em tego prawie bardziej ni偶 czegokolwiek innego na 艣wiecie. Prawie.

Jedyn膮 rzecz膮, kt贸rej pragn膮艂em bardziej ni偶 pope艂nienia w pe艂ni

uzasadnionego przest臋pstwa, by艂a ta dziewczyna. I, chocia偶 nie mog艂em jej mie膰,

samo marzenie o tym sprawia艂o, 偶e nie by艂em w stanie jej opu艣ci膰, aby uda膰 si臋

mordercz膮 hulank臋 鈥 niewa偶ne, 偶e ten pow贸d by艂 teoretycznie ma艂o

przekonuj膮cy.

Bella zas艂ugiwa艂a na kogo艣 lepszego do mordercy.

Sp臋dzi艂em siedemdziesi膮t lat, pr贸buj膮c by膰 czym艣 innym ni偶 tym 鈥

czymkolwiek, ale nie morderc膮. Ale nawet te lata wysi艂ku nie czyni艂y mnie kim艣

godnym dziewczyny siedz膮cej obok mnie. I w dodatku czu艂em, 偶e gdybym

powr贸ci艂 do tego 偶ycia 鈥 偶ycia zab贸jcy 鈥 chocia偶 na jedn膮 noc, to z pewno艣ci膮

uczyni艂oby j膮 z dala od mojego zasi臋gu na zawsze. Nawet je艣li nie

posmakowa艂bym ich krwi 鈥 je艣li nie mia艂bym tego jaskrawoczerwonego

poblasku w moich oczach 鈥 czy to mia艂oby dla niej jakie艣 znaczenie?

Stara艂em si臋 by膰 wystarczaj膮co dobry dla niej. Nie by艂o to przecie偶

nieosi膮galne. Mog艂em pr贸bowa膰.

- Co ci jest? 鈥 szepn臋艂a.

Jej oddech dotar艂 do moich nozdrzy i od razu przypomnia艂em sobie,

dlaczego na ni膮 nie zas艂uguj臋. Po tym wszystkim, co si臋 dzi艣 wydarzy艂o, z ca艂膮

mi艂o艣ci膮, jak膮 do niej czu艂em鈥 sprawi艂a, 偶e usta wype艂ni艂y mi si臋 jadem.

Musz臋 by膰 z ni膮 szczery. Jestem jej to winien.

- Widzisz, Bello, czasami mam problem z porywczo艣ci膮. 鈥 wyjrza艂em przez

okno w ciemn膮 noc, maj膮c nadziej臋, 偶e us艂yszy w moim g艂osie horror,

jednocze艣nie tego nie chc膮c. Z przewag膮 tego drugiego. Uciekaj, Bella, uciekaj.

Zosta艅, Bella, zosta艅. 鈥 Tylko napyta艂bym sobie biedy, gdybym dopad艂 tych鈥-

na sam膮 t膮 my艣l mia艂em ochot臋 wyj艣膰 z samochodu. Wzi膮艂em jednak g艂臋boki

oddech, pozwalaj膮c jej zapachowi przenikn膮膰 w d贸艂 mojego gard艂a. 鈥 A

przynajmniej to pr贸buj臋 sobie wm贸wi膰.

- Och.

Nie powiedzia艂a nic wi臋cej. Ile tak naprawd臋 zrozumia艂a i wyci膮gn臋艂a z

moich s艂贸w? Spojrza艂em na ni膮 wyczekuj膮co, ale z jej twarzy nie da艂o si臋 nic

wyczyta膰. Pusta, zaszokowana prawdopodobnie. C贸偶, przynajmniej nie

krzycza艂a. Jeszcze.

Na moment zapad艂a cisza. Walczy艂em ze sob膮, pr贸buj膮cy by膰 takim, jaki

powinienem. I jaki nie mog艂em by膰.

- Jessica i Angela b臋d膮 si臋 o mnie martwi膰. 鈥 powiedzia艂a cicho. Jej g艂os by艂

bardzo spokojny i nie by艂em pewny, dlaczego. By艂a w szoku? Mo偶e wydarzenia

dzisiejszego wieczoru jeszcze do niej nie dotar艂y? 鈥 Jeste艣my um贸wione.

Chcia艂a znale藕膰 si臋 jak najdalej ode mnie? Czy tylko martwi艂a si臋 o swoje

kole偶anki?

Nie odpowiedzia艂em jej, jedynie odpali艂em samoch贸d i zawr贸ci艂em. Z

ka偶dym niemal calem bli偶ej miasta trudniej mi by艂o utrzyma膰 kontrol臋. By艂em

ju偶 tak blisko niego鈥

Je艣li to by艂oby niemo偶liwe 鈥 je艣li nigdy nie m贸g艂bym mie膰 b膮d藕 zas艂u偶y膰

na t膮 dziewczyn臋 鈥 wtedy jaki by艂 sens pozwoli膰 temu m臋偶czy藕nie odej艣膰 bez

wymierzenia kary? Z pewno艣ci膮 da艂bym rad臋 na tyle si臋 powstrzyma膰鈥

Nie. Jeszcze nie. Zbyt mocno jej pragn膮艂em.

Akurat dojechali艣my pod restauracj臋, gdzie zamierza艂a spotka膰 si臋 z

kole偶ankami, a ja jeszcze nie doszed艂em do 艂adu ze swoimi my艣lami. Jessica i

Angela ko艅czy艂y w艂a艣nie jedzenie i obie naprawd臋 martwi艂y si臋 o Bell臋.

Zamierza艂y nawet zacz膮膰 jej szuka膰, chodz膮c wzd艂u偶 g艂贸wnej ulicy.

To nie by艂a dla nich zbyt dobra noc na w臋drowanie鈥

- Sk膮d wiedzia艂e艣, gdzie鈥? 鈥 przerwane pytanie Belli rozkojarzy艂o mnie i

zda艂em sobie spraw臋, 偶e pope艂ni艂em kolejny b艂膮d. By艂em po prostu zbyt

skupiony na czym艣 innym, aby zapyta膰 j膮, gdzie ma si臋 spotka膰 z dziewczynami.

Ale zamiast doko艅czy膰 pytanie, Bella tylko potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i lekko si臋

u艣miechn臋艂a.

Co to mia艂o znaczy膰?

C贸偶, nie mia艂em czasu g艂臋biej si臋 nad tym zastanowi膰 i zrozumie膰 jej

akceptacji mojej dziwnej wiedzy. Otworzy艂em drzwi.

- Co robisz? 鈥 zapyta艂a zdziwiona.

Nie pozwalam ci odej艣膰 poza m贸j zasi臋g wzroku. Nie pozwalam sobie by膰

samemu dzi艣 wieczorem. Tak, w tej kolejno艣ci. 鈥 Zabieram ci臋 na kolacj臋.

Hmm, to mo偶e by膰 nawet interesuj膮ce. Wygl膮da艂o to tak jak wtedy, kiedy

rozwa偶a艂em zaproszenie Alice i przypadkowe wybranie tej samej restauracji. A

teraz tu by艂em naprawd臋, prawie na randce z t膮 dziewczyn膮. Ale to si臋 nie

liczy艂o, bo nawet nie da艂em jej szansy na powiedzenie 鈥榥ie鈥.

Mia艂a ju偶 cz臋艣ciowo uchylone drzwi po swojej stronie, zanim obszed艂em

samoch贸d 鈥 zazwyczaj to nie by艂o tak denerwuj膮ce, nie m贸c porusza膰 si臋

b艂yskawicznie 鈥 wi臋c nie mog艂em otworzy膰 ich dla niej pierwszy. Czy to

znaczy艂o, 偶e nie by艂a przyzwyczajona do traktowania siebie jak damy, czy mo偶e

nie my艣la艂a o mnie jako o d偶entelmenie?

Poczeka艂em na ni膮, aby do mnie do艂膮czy艂a, z ka偶d膮 chwil膮 coraz bardziej

si臋 niepokoj膮c, widz膮c jej kole偶anki zmierzaj膮ce w stron臋 cienia.

- Biegnij z艂apa膰 dziewczyny, zanim ich te偶 b臋d臋 musia艂 szuka膰. 鈥

zarz膮dzi艂em szybko. 鈥 Je艣li zn贸w wpadn臋 na tych typk贸w, nie b臋d臋 umia艂 si臋

pohamowa膰. 鈥 nie, nie by艂bym ju偶 wystarczaj膮co silny.

Zadr偶a艂a lekko, ale szybko oprzytomnia艂a. Zrobi艂a w ich kierunku ma艂y

krok, krzycz膮c 鈥 Jess! Angela! 鈥 odwr贸ci艂y si臋, a Bella pomacha艂a do nich.

Bella! Och, nic jej nie jest! 鈥 pomy艣la艂a Angela z ulg膮.

Tak p贸藕no? 鈥 Jessica mrucza艂a do siebie, ale w g艂臋bi tak偶e si臋 uspokoi艂a,

widz膮c, 偶e Bella si臋 znalaz艂a. To sprawi艂o, 偶e moje uczucia wzgl臋dem niej lekko

si臋 ociepli艂y.

Szybko podbieg艂y, ale stan臋艂y jak wryte, widz膮c mnie u jej boku.

Uch-uch! 鈥 pomy艣la艂a Jess. To niemo偶liwe!

Edward Cullen? Czy w艂a艣nie po to oddali艂a si臋 od nas, aby si臋 z nim

spotka膰? Ale dlaczego wypytywa艂a, czy b臋d膮 w mie艣cie, skoro wiedzia艂a, 偶e on tu

b臋dzie? 鈥 wy艂apa艂em przera偶on膮 twarz Belli w my艣lach Angeli, kiedy

wypytywa艂a j膮, dlaczego moja rodzina jest tak cz臋sto nieobecna w szkole. Nie,

nie mog艂a wiedzie膰. 鈥 zdecydowa艂a ostatecznie Angela.

My艣li Jessiki by艂y wyj膮tkowo nieuporz膮dkowane. Bella nie powiedzia艂a

mi ca艂ej prawdy.

- Gdzie si臋 podziewa艂a艣? 鈥 zapyta艂a podejrzliwie, patrz膮c niby na Bell臋, ale

nie spuszczaj膮c mnie ukradkiem z oka.

- Zgubi艂am si臋. A potem wpad艂am na Edwarda. 鈥 powiedzia艂a Bella,

wskazuj膮c r臋k膮 w moj膮 stron臋. Jej g艂os by艂 ca艂kiem normalny. Jakby to by艂a ca艂a

prawda, jakby tylko to si臋 wydarzy艂o.

Musi by膰 w szoku. To naprawd臋 by艂o jedynym wyt艂umaczeniem dla jej

opanowania.

- Czy mog臋 do was do艂膮czy膰? 鈥 zapyta艂em, aby by膰 uprzejmym.

Wiedzia艂em, 偶e przecie偶 ju偶 jad艂y.

Jasna cholera, jaki on jest przystojny! - pomy艣la艂a Jessica, a jej my艣li sta艂y

si臋 jeszcze bardziej niesk艂adne.

Angela wcale nie by艂a w lepszym stanie. 鈥 Szkoda, 偶e ju偶 zjad艂y艣my. Wow.

Po prostu. Wow.

A czemu nie dzia艂a艂em tak na Bell臋?

- Ehm鈥 jasne. 鈥 wyduka艂a Jessica.

Angela zadr偶a艂a. 鈥 Tak w艂a艣ciwie to ju偶 jeste艣my po, Bello. Przepraszam,

tak d艂ugo na ciebie czeka艂y艣my.

呕e co? Zamknij si臋! 鈥 poskar偶y艂a si臋 Jess.

Bella wzruszy艂a ramionami. Ot, tak. Zdecydowanie jest w szoku. 鈥 Nie ma

sprawy. Nie jestem g艂odna.

- Uwa偶am, 偶e powinna艣 co艣 zje艣膰. 鈥 powiedzia艂em cichym, ale stanowczym

tonem. Potrzebowa艂a cukru we krwi 鈥 chocia偶 i bez tego pachnia艂a niesamowicie

s艂odko, pomy艣la艂em. Nied艂ugo powinno do niej dotrze膰 to, co si臋 sta艂o, a pusty

偶o艂膮dek w niczym nie pomo偶e. By艂a przecie偶 wyj膮tkowo sk艂onna do omdle艅, co

wiedzia艂em z do艣wiadczenia.

Te dziewczyny nie powinny znale藕膰 si臋 w 偶adnym niebezpiecze艅stwie,

je艣li pojad膮 prosto do domu. Ich nie prze艣ladowa艂 na ka偶dym kroku pech.

I raczej wola艂bym by膰 z Bell膮 sam na sam 鈥 tak d艂ugo, dop贸ki i ona

wyra偶a艂a tak膮 ch臋膰.

- Czy zgodzisz si臋, 偶ebym odwi贸z艂 Bell臋? 鈥 zapyta艂em Jessiki, zanim Bella

zd膮偶y艂a si臋 sprzeciwi膰. 鈥 Nie b臋dziecie musia艂y czeka膰, a偶 sko艅czy.

- Czy ja wiem, chyba to dobry pomys艂鈥 - Jessica spojrza艂a na Bell臋, chc膮c

si臋 upewni膰, czy ta nie ma nic przeciwko.

Chcia艂abym zosta膰鈥 ale ona prawdopodobnie wola艂aby by膰 z nim sama.

Zreszt膮, kto by nie chcia艂? 鈥 pomy艣la艂a Jessica. W tym samym czasie zauwa偶y艂a

mrugni臋cie Belli.

Bella pu艣ci艂a do niej oko?

- No to za艂atwione. 鈥 stwierdzi艂a szybko Angela, domy艣laj膮c si臋, o co

chodzi. I wydawa艂o mi si臋, 偶e ona tego chcia艂a. 鈥 Do jutra, Bella鈥 Edward. 鈥

walczy艂a ze sob膮, aby wypowiedzie膰 moje imi臋 w miar臋 normalnym tonem.

Wtedy chwyci艂a Jessik臋 za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a za sob膮.

Musz臋 znale藕膰 jaki艣 spos贸b, aby podzi臋kowa膰 za to Angeli.

Samoch贸d Jessiki sta艂 nieopodal w jasnym kr臋gu 艣wiat艂a, padaj膮cego z

latarni. Bella obserwowa艂a je ostro偶nie z lekk膮 zmarszczk膮 pomi臋dzy brwiami,

a偶 znalaz艂y si臋 w samochodzie. Widocznie by艂a 艣wiadoma niebezpiecze艅stwa, w

jakim niedawno si臋 znalaz艂a. Jessica pomacha艂a jej na po偶egnanie. Dopiero

kiedy samoch贸d znikn膮艂, wzi臋艂a g艂臋boki oddech i odwr贸ci艂a si臋 w moj膮 stron臋.

- Naprawd臋 nie jestem g艂odna. 鈥 powiedzia艂a.

Dlaczego czeka艂a do chwili, a偶 odjad膮, 偶eby zacz膮膰 rozmow臋? Naprawd臋

chcia艂a by膰 ze mn膮 sama 鈥 nawet teraz, po ujrzeniu mojego nieludzkiego

gniewu?

I czy by艂a taka potrzeba czy nie, musia艂a co艣 zje艣膰.

- Zr贸b to dla mnie. 鈥 poprosi艂em.

Otworzy艂em przed ni膮 drzwi restauracji.

Westchn臋艂a, ale wesz艂a do 艣rodka.

Szed艂em tu偶 za ni膮 a偶 do miejsca, w kt贸rym czeka艂a w艂a艣cicielka. Bella ca艂y

czas wydawa艂a si臋 by膰 nieswoja. Tak bardzo chcia艂em dotkn膮膰 jej d艂oni, czo艂a,

sprawdzi膰, czy ma temperatur臋. Ale moja lodowata d艂o艅 przerazi艂aby j膮.

O m贸j鈥 mentalny g艂os kobiety brutalnie przerwa艂 moje rozmy艣lania.

Och鈥

Tego wieczora chyba naprawd臋 zawraca艂em wszystkim w g艂owach. A

mo偶e tylko zwraca艂em na to tak膮 uwag臋, bo marzy艂em, 偶eby Bella tak偶e

postrzega艂a mnie w ten spos贸b? Zawsze byli艣my bardzo atrakcyjni fizycznie dla

naszych ofiar. Tak naprawd臋 nigdy nie my艣la艂em o tym tak na powa偶nie.

Zazwyczaj 鈥 no, chyba 偶e w przypadku Shelley Cope albo Jessiki Stanley, kt贸re

nie okazywa艂y przera偶enia 鈥 strach uderza艂 ofiary wkr贸tce po pierwszym

oczarowaniu.

- Prosimy o stolik dla dwojga. 鈥 odezwa艂em si臋, kiedy kobieta ca艂y czas

sta艂a bez s艂owa.

- Och, tak. Witam w La Bella Italia. 鈥 Mmm, co za g艂os! 鈥 Prosz臋 za mn膮. 鈥

jej my艣li zn贸w by艂y zaj臋te, jakby co艣 kalkulowa艂a.

Mo偶e to tylko jego kuzynka. Nie mo偶e by膰 jego siostr膮, w og贸le nie s膮

podobni. Ale jaka艣 rodzina鈥 On nie mo偶e by膰 z ni膮.

Ludzkie oczy by艂y tak s艂abe, zamglone; nie widzia艂y dobrze. Jak ta ma艂o

inteligentna kobieta mo偶e uwa偶a膰 moj膮 fizyczno艣膰 za tak atrakcyjn膮 i

jednocze艣nie nie dostrzega膰 perfekcji dziewczyny tu偶 obok mnie?

C贸偶, nawet jej nie trzyma za r臋k臋鈥 - my艣la艂a kobieta, prowadz膮c nas do

niemal rodzinnego sto艂u w centrum najbardziej zat艂oczonej cz臋艣ci restauracji.

Mog臋 mu da膰 sw贸j numer, podczas gdy ona tu jest? 鈥 przemkn臋艂o jej przez my艣l.

Wyci膮gn膮艂em banknot w tylnej kieszeni. Ludzie stawali si臋 bardziej

sk艂onni do wsp贸艂pracy, gdy na scen臋 wkracza艂y pieni膮dze.

Bella w艂a艣nie zamierza艂a zaj膮膰 wskazane miejsce, ale potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

Zawaha艂a si臋 wtedy i przekrzywi艂a z zaciekawieniem g艂ow臋. Tak, dzi艣 wiecz贸r

b臋dzie bardzo ciekawa. A wszelki t艂um b臋dzie tylko utrudnieniem dla naszej

konwersacji.

- Zale偶a艂oby nam na wi臋kszej prywatno艣ci. 鈥 powiedzia艂em, wr臋czaj膮c

kobiecie pieni膮dze. Jej oczy rozszerzy艂y si臋 w zdumieniu.

- Oczywi艣cie.

Rzuci艂a okiem na napiwek, prowadz膮c nas za przepierzenie.

Pi臋膰dziesi膮t dolar贸w za lepszy stolik? Wi臋c jest te偶 bogaty. To ma sens 鈥

za艂o偶臋 si臋, 偶e jego kurtka kosztowa艂a wi臋cej ni偶 wynosi艂a moja ostatnia wyp艂ata.

Cholera. Dlaczego zale偶y mu na prywatno艣ci z ni膮?

Zaoferowa艂a nam stolik w ma艂ej wn臋ce, tak aby nikt inny w restauracji nie

by艂 w stanie nas dostrzec 鈥 i zauwa偶y膰 reakcji Belli na cokolwiek, co mia艂bym jej

powiedzie膰. Nie mia艂em tak偶e poj臋cia, czego ona mo偶e ode mnie chcie膰. Albo co

m贸g艂bym jej zaoferowa膰.

Ile ju偶 zdo艂a艂a zgadn膮膰? Jakie ma wyja艣nienie dzisiejszych wydarze艅?

- Czy to pa艅stwu odpowiada? 鈥 zapyta艂a w艂a艣cicielka.

- Idealnie. 鈥 odpar艂em, czuj膮c ju偶 lekkie zdenerwowanie przez jej

nieprzyjemny stosunek wobec Belli. Pos艂a艂em jej szeroki u艣miech, celowo

obna偶aj膮c z臋by. Niech ujrzy mnie w innym 艣wietle.

Och鈥 - Kelnerka zaraz przyjdzie. 鈥 On nie mo偶e by膰 prawdziwy. Ja chyba

艣ni臋. Mo偶e on po prostu zniknie, a mo偶e zapisz臋 mu sw贸j numer na talerzu za

pomoc膮 ketchupu? 鈥 nareszcie odesz艂a.

Dziwne. Ca艂y czas si臋 nie ba艂a. Nagle przypomnia艂em sobie Emmetta, jak

droczy艂 si臋 ze mn膮 w sto艂贸wce kilka tygodni temu. Za艂o偶臋 si臋, 偶e potrafi艂bym j膮

nastraszy膰 lepiej.

Czy co艣 mi umkn臋艂o?

- Nie powiniene艣 wykr臋ca膰 ludziom takich numer贸w. 鈥 Bella przerwa艂a

moje rozmy艣lania karc膮cym tonem. 鈥 To nie fair.

Popatrzy艂em na ni膮. Co mia艂a w og贸le na my艣li? Przecie偶 wcale nie

przestraszy艂em tej kobiety, mimo 偶e chcia艂em. 鈥 Jakich numer贸w?

- Twoje zachowanie m膮ci ludziom w g艂owie. Biedaczka ma pewnie teraz

palpitacje.

Hmm. Bella niemal mia艂a racj臋. Tamta kobieta by艂a w tej chwili na p贸艂

przytomna, opisuj膮c zaj艣cie swojej przyjaci贸艂ce.

- Nie powiesz mi chyba, 偶e nie zdajesz sobie z tego sprawy? 鈥 Bella

ponagli艂a mnie, kiedy na chwil臋 zamilk艂em.

- M膮c臋 w g艂owach? 鈥 to by艂 nawet ciekawy opis tego zjawiska. W sam raz

na dzisiejszy wiecz贸r. Ciekawi艂o mnie, jaka r贸偶nica鈥

- Nie zauwa偶y艂e艣? 鈥 zapyta艂a krytycznym tonem. 鈥 A dlaczego niby

wszyscy ta艅cz膮, jak im zagrasz?

- Tobie te偶 m膮c臋? 鈥 spyta艂em natychmiast, nie mog膮c ju偶 d艂u偶ej

powstrzyma膰 ciekawo艣ci; ale ju偶 si臋 sta艂o, ju偶 to wypowiedzia艂em.

Ale zanim mia艂em czas, aby g艂臋biej zacz膮膰 tego 偶a艂owa膰, odpowiedzia艂a 鈥

Bardzo cz臋sto. 鈥 Jej policzki gwa艂townie por贸偶owia艂y.

A wi臋c na ni膮 to te偶 dzia艂a艂o.

Moje ciche serce prawie drgn臋艂o z intensywn膮 nadziej膮, mocniej, ni偶

kiedykolwiek mog艂em to poczu膰.

- Witam. 鈥 powiedzia艂 kto艣, chyba kelnerka, przedstawiaj膮c si臋. Jej my艣li

by艂y g艂o艣ne, nachalne, jeszcze gorsze ni偶 w艂a艣cicielki, ale zag艂uszy艂em je.

Patrzy艂em nieustannie na twarz Belli zamiast s艂ucha膰, obserwuj膮c, jak krew

porusza si臋 tu偶 pod jej cienk膮 sk贸r膮; zauwa偶aj膮c nawet nie, 偶e pali to moje

gard艂o, ale w jaki spos贸b roz艣wietla jej twarz, dodaje 偶ycia jej kremowej

twarzy鈥

Kelnerka najwyra藕niej czeka艂a na co艣. Ach, zapyta艂a, co zam贸wimy do

picia. Nie przerywa艂em jednak spogl膮dania na Bell臋 i kelnerka chc膮c nie chc膮c

tak偶e odwr贸ci艂a si臋 w jej kierunku.

- Dla mnie col臋. 鈥 powiedzia艂a Bella, jakby czeka艂a na moje zdanie.

- Dwie cole. 鈥 u艣ci艣li艂em. Pragnienie 鈥 normalne, ludzkie pragnienie 鈥 by艂o

oznak膮 szoku. Musia艂em koniecznie zadba膰, aby w jej krwi znalaz艂o si臋

dostatecznie du偶o cukru.

Chocia偶 tak naprawd臋 wygl膮da艂a ca艂kiem zdrowo. Nawet bardziej ni偶

zdrowo. Po prostu promiennie.

- Co jest? 鈥 zapyta艂a z ciekawo艣ci膮, zapewne dlaczego tak na ni膮 patrz臋.

Praktycznie nie zauwa偶y艂em, 偶e kelnerka ju偶 odesz艂a.

- Jak si臋 czujesz? 鈥 zapyta艂em.

Zamruga艂a, jakby speszona. 鈥 Dobrze.

- Nie jest ci niedobrze, nie kr臋ci ci si臋 w g艂owie鈥?

By艂a jeszcze bardziej zdezorientowana. 鈥 A powinno?

- C贸偶, czekam na jakie艣 objawy szoku. 鈥 u艣miechn膮艂em si臋 delikatnie,

oczekuj膮c na jej reakcj臋. Widocznie nie chcia艂a, aby si臋 o ni膮 troszczy膰.

Zaj臋艂o jej to dobr膮 minut臋, aby wreszcie mi odpowiedzie膰. Jej wzrok by艂

lekko rozkojarzony. Wygl膮da艂a w艂a艣nie tak zazwyczaj wtedy, kiedy si臋 do niej

u艣miecha艂em. Czy to w艂a艣nie przez to taka by艂a? Zam膮ci艂em jej w g艂owie, jak

zwyk艂a to nazwa膰?

Bardzo pragn膮艂em, aby w艂a艣nie tak by艂o.

- Chyba si臋 nie doczekasz. Mam talent do t艂umienia w sobie takich rzeczy.

odpowiedzia艂a wreszcie, ci臋偶ko oddychaj膮c.

Wi臋c mia艂a ju偶 jakie艣 do艣wiadczenie z nieprzyjemnymi zdarzeniami? Jej

偶ycie by艂o ci膮gle tak ryzykowne?

- Tak czy siak, wola艂bym, 偶eby艣 co艣 zjad艂a. Przyda ci si臋 troch臋 cukru we

krwi.

Wr贸ci艂a kelnerka z dwiema colami i koszyczkiem pieczywa. Po艂o偶y艂a je

tu偶 przede mn膮 i zapyta艂a o zam贸wienie, pr贸buj膮c uchwyci膰 wzrokiem moje

spojrzenie. A powinna przecie偶 najpierw zapyta膰 Bell臋 o 偶yczenia, potem wr贸ci膰

do mnie. Mia艂a prymitywny umys艂.

- Hmm鈥 - Bella rzuci艂a okiem w menu. 鈥 Poprosz臋 ravioli z grzybami.

Kelnerka b艂yskawicznie odwr贸ci艂a si臋 do mnie. 鈥 A dla pana?

- Dzi臋kuj臋, nie b臋d臋 jad艂.

Cie艅 przemkn膮艂 przez twarz Belli. Hmm. Musia艂a ju偶 zauwa偶y膰, 偶e nigdy

nic nie jem. Zauwa偶a艂a wszystko. Zawsze zapomnia艂em by膰 ostro偶ny, kiedy by艂a

niedaleko.

Poczeka艂em, a偶 zn贸w b臋dziemy sami.

- Duszkiem. 鈥 rozkaza艂em.

Zaskoczy艂o mnie, 偶e pos艂ucha艂a od razu. Pi艂a tak d艂ugo, a偶 szklanka by艂a

zupe艂nie pusta, wi臋c podsun膮艂em jej drug膮. Pragnienie czy szok?

Wypi艂a jeszcze odrobin臋 i lekko si臋 wzdrygn臋艂a.

- Zimno ci?

- To od lodu w coli. 鈥 powiedzia艂a, ale zadr偶a艂a ponownie i zazgrzyta艂a

z臋bami.

Pi臋kna bluzka, kt贸r膮 mia艂a na sobie, wygl膮da艂a na zbyt cienk膮, aby

ogrzewa膰 j膮 dostatecznie; przylega艂a do niej jak druga sk贸ra, niemal tak

delikatna jak ta pierwsza. By艂a tak krucha, 艣miertelna. 鈥 Nie masz kurtki?

- Mam, mam. 鈥 zerkn臋艂a obok siebie, nieco zmieszana. 鈥 Och, zosta艂a w

aucie Jessiki.

Zdj膮艂em wi臋c swoj膮 kurtk臋, maj膮c nadziej臋, 偶e nie zwr贸ci uwagi na jej

temperatur臋. Mi艂o by by艂o, gdybym m贸g艂 jej zaoferowa膰 ciep艂e okrycie.

Spojrza艂a na mnie, a jej policzki zn贸w rozgorza艂y. O czym teraz my艣li?

Poda艂em jej kurtk臋 ponad sto艂em, natychmiast j膮 w艂o偶y艂a i zadr偶a艂a jeszcze

raz.

Tak, to by艂oby bardzo mi艂e by膰 ciep艂ym.

- Dzi臋ki. 鈥 powiedzia艂a. Wzi臋艂a g艂臋boki oddech i podwin臋艂a zbyt d艂ugie

r臋kawy. Zn贸w odetchn臋艂a g艂臋boko.

Czy wszystko nareszcie do niej dociera艂o? Kolor jej twarzy by艂 co prawda

nienajgorszy; sk贸ra by艂a kremowa i lekko r贸偶owe policzki wyr贸偶nia艂y si臋 w

por贸wnaniu do b艂臋kitu jej bluzki.

- 艢licznie ci w niebieskim. 鈥 powiedzia艂em. Bo prostu by艂em szczery.

Sp艂on臋艂a nowym rumie艅cem, pot臋guj膮c efekt.

Wygl膮da艂a dobrze, ale nigdy nic nie wiadomo. Popchn膮艂em koszyczek

chleba w jej kierunku.

- Uwierz mi. 鈥 zaprotestowa艂a, dobrze odczytuj膮c moje intencje. 鈥 Nie mam

zamiaru mdle膰 z g艂odu i nadmiaru wra偶e艅.

- Normalna osoba by艂aby teraz w g艂臋bokim szoku, a ty nie wydajesz si臋

by膰 nawet poruszona. 鈥 patrzy艂em na ni膮 w niedowierzaniu, my艣l膮c, dlaczego nie

mog艂a po prostu reagowa膰 normalnie, a potem zastanawiaj膮c si臋, czy

rzeczywi艣cie wola艂em jej obecne zachowanie.

- Przy tobie czuj臋 si臋 bardzo bezpieczna 鈥 powiedzia艂a, zn贸w ze wzrokiem

przepe艂nionym ufno艣ci膮. Ufno艣ci膮, na kt贸r膮 nie zas艂ugiwa艂em w najmniejszym

stopniu.

Wszystkie jej instynkty by艂y z艂e 鈥 odwrotne. To musia艂 by膰 ten problem.

Nie rozpoznawa艂a po prostu niebezpiecze艅stwa jak ka偶dy inny cz艂owiek. Wr臋cz

przeciwnie. Zamiast ucieka膰, podchodzi艂a bli偶ej, zachwycona tym, co powinno j膮

przera偶a膰鈥

Jak wi臋c w takim razie mog艂em j膮 chroni膰, skoro 偶adne z nas tego nie

chcia艂o?

- To si臋 robi bardziej skomplikowane, ni偶 my艣la艂em 鈥 powiedzia艂em cicho.

Prawie widzia艂em, jak przetwarza te s艂owa w swojej g艂owie. Wzi臋艂a

pod艂u偶n膮 bu艂k臋 z koszyka i zacz臋艂a j膮 je艣膰, jakby nie艣wiadoma tego, co robi.

Prze偶uwa艂a j膮 przez moment, a potem przechyli艂a g艂ow臋.

- Zazwyczaj, kiedy masz z艂ociste oczy, jeste艣 w lepszym humorze. 鈥

powiedzia艂a zwyczajnym, lekkim tonem.

Jej obserwacja, zgodna z faktami, ca艂kowicie mnie zaskoczy艂a. 鈥 Co

takiego?

- To z czarnymi robisz si臋 bardziej dra偶liwy, wtedy mam si臋 na baczno艣ci.

Pr贸bowa艂am to sobie jako艣 wyt艂umaczy膰鈥 - doda艂a.

A wi臋c mia艂a w艂asne wyt艂umaczenie. Oczywi艣cie. Poczu艂em g艂臋boko

dziwne uczucie, zastanawiaj膮c si臋, jak blisko prawdy by艂a.

- Nowa teoria?

- Aha. 鈥 odgryz艂a kolejny k臋s z gracj膮. Jakby nie dyskutowa艂a o aspektach

bycia potworem z takim w艂a艣nie potworem osobi艣cie.

- Mam nadziej臋, 偶e tym razem bardziej si臋 postara艂a艣鈥 - podpu艣ci艂em j膮,

kiedy si臋 nie odzywa艂a. Naprawd臋 mia艂em jeszcze nadziej臋, 偶e si臋 myli 鈥 偶e jest

mile od znalezienia rozwi膮zania. 鈥 A mo偶e nadal podkradasz pomys艂y z

komiks贸w?

- Nie, ju偶 nie. 鈥 odpowiedzia艂a zmieszana. 鈥 Cho膰 musz臋 przyzna膰, 偶e nie

wpad艂am na to sama.

- No i? 鈥 zach臋ci艂em j膮.

Z pewno艣ci膮 nie m贸wi艂aby tak cicho, je艣li mia艂aby zamiar za chwil臋

krzycze膰.

Kiedy zawaha艂a si臋 i przegryz艂a doln膮 warg臋, wr贸ci艂a kelnerka z jej

jedzeniem. Nie zwr贸ci艂em na ni膮 najmniejszej uwagi, kiedy stawia艂a talerz przed

Bell膮, zapyta艂a jednak, czy sobie czego艣 nie 偶ycz臋.

Zaprzeczy艂em, ale poprosi艂em o wi臋cej coli. Kelnerka w og贸le nie

zauwa偶y艂a pustych szklanek. Zabra艂a je i znikn臋艂a.

- Wr贸膰my do twoich teorii. 鈥 przypomnia艂em niecierpliwie, kiedy zn贸w

zostali艣my sami.

- Opowiem ci w samochodzie. 鈥 powiedzia艂a cicho. Ach, wi臋c jest 藕le.

Nadal nie mia艂a zamiaru powiedzie膰 o swoich przypuszczeniach w otoczeniu

ludzi. 鈥 Je艣li鈥 - zawaha艂a si臋 nagle.

- B臋d膮 po temu odpowiednie warunki? 鈥 by艂em tak wzburzony, 偶e prawie

wywarcza艂em te s艂owa.

- Nie ukrywam, 偶e mam kilka pyta艅.

- Nie dziwi臋 ci si臋. 鈥 zgodzi艂em si臋 hardym g艂osem.

Jej pytania z pewno艣ci膮 b臋d膮 dla mnie wystarczaj膮ce, aby dowiedzie膰 si臋,

w jakim kierunku zmierza. Ale jak mia艂bym na nie odpowiedzie膰? K艂ama膰? Czy

powiedzie膰 ca艂膮 prawd臋? A mo偶e w og贸le si臋 nie odzywa膰?

Siedzieli艣my w ciszy, a偶 kelnerka nie wr贸ci艂a z col膮.

- Prosz臋, strzelaj. 鈥 powiedzia艂em przez zaci艣ni臋te z臋by, kiedy odesz艂a.

- Dlaczego przyjecha艂e艣 do Port Angeles?

To pytanie by艂o za 艂atwe 鈥 dla niej. Nie wnosi艂o nic ciekawego, podczas

gdy moja odpowied藕, nawet w pe艂ni prawdziwa, da艂aby jej du偶o za du偶o.

Pozw贸lmy jej kontynuowa膰.

- Nast臋pne prosz臋.

- Ale偶 to jest naj艂atwiejsze!

- Nast臋pne prosz臋 鈥 powt贸rzy艂em.

Moja odmowna odpowied藕 sfrustrowa艂a j膮. Spu艣ci艂a ze mnie wzrok na

d贸艂, na jedzenie. Powoli, ci臋偶ko my艣l膮c, wzi臋艂a k臋s i prze偶uwa艂a go w

zastanowieniu. Popi艂a go col膮 i w ko艅cu zn贸w na mnie spojrza艂a. Jej oczy by艂y

przymru偶one.

- Dobra 鈥 zacz臋艂a. Za艂贸偶my zatem, 偶e鈥 kto艣鈥 potrafi czyta膰 ludziom w

my艣lach, z kilkoma wyj膮tkami.

Mog艂o by膰 gorzej.

To wyja艣nia艂o ten jej u艣mieszek w samochodzie. Podczas gdy to by艂o

oczywiste dla niej, 偶e co艣 jest ze mn膮 nie tak, nie by艂o to a偶 tak powa偶ne.

Czytanie w my艣lach w ko艅cu nie jest domen膮 wampir贸w. Dlatego wi臋c

pod膮偶y艂em za jej tokiem my艣lenia.

- Z jednym wyj膮tkiem 鈥 u艣ci艣li艂em. 鈥 Za艂贸偶my, 偶e z jednym.

Walczy艂a z u艣miechem 鈥 m贸j przyp艂yw szczero艣ci ucieszy艂 j膮. 鈥 Mo偶e by膰 z

jednym. Jaki jest tego mechanizm? Jakie ograniczenia? Jak鈥 ten kto艣鈥 m贸g艂by

zlokalizowa膰 kogo艣 innego? Sk膮d wiedzia艂by, 偶e ta osoba jest w opa艂ach?

- Hipotetycznie, rzecz jasna?

- Tylko hipotetycznie. 鈥 wygi臋艂a usta, a jej br膮zowe oczy zal艣ni艂y.

- C贸偶 鈥 zawaha艂em si臋. 鈥 Je艣li ten鈥 kto艣鈥

- Nazwijmy go Joe. 鈥 zasugerowa艂a.

Musia艂em u艣miechn膮膰 si臋 na jej entuzjazm. Czy naprawd臋 my艣la艂a, 偶e

poznanie prawdy b臋dzie dla niej odpowiednie? Je艣li moje sekrety by艂y ca艂kiem

przyjemne, dlaczego mia艂bym je ukrywa膰?

- Niech b臋dzie Joe. 鈥 zgodzi艂em si臋. 鈥 C贸偶, je艣li chodzi o zadzia艂anie w

odpowiedniej chwili, Joe musia艂by tylko mie膰 si臋 na baczno艣ci, nic wi臋cej. 鈥

potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i wzdrygn膮艂em si臋 na sam膮 my艣l co by si臋 sta艂o, gdybym si臋

dzi艣 sp贸藕ni艂. 鈥 Tylko tobie mog艂o si臋 przydarzy膰 co艣 podobnego w tak

spokojnym miasteczku. Popsu艂aby艣 im statystyki kryminalne na najbli偶sze

dziesi臋膰 lat.

Wyd臋艂a usta. 鈥 Nie omawiali艣my 偶adnego konkretnego przypadku.

Roze艣mia艂em si臋 na jej poirytowanie.

Jej usta, jej sk贸ra鈥 Wygl膮da艂y na takie mi臋kkie. Pragn膮艂em ich dotkn膮膰.

Chcia艂em po艂o偶y膰 sw贸j palec na jej zmarszczone brwi i wyg艂adzi膰 je. Nie, to

niemo偶liwe. Moja sk贸ra by艂aby dla niej odra偶aj膮ca.

- Wiem, wiem 鈥 powiedzia艂em, wracaj膮c do rozmowy. 鈥 Je艣li chcesz,

mo偶emy m贸wi膰 na ciebie Jane.

Pochyli艂a si臋 nad sto艂em w moj膮 stron臋, ca艂a z艂o艣膰 ju偶 znikn臋艂a z jej oczu.

- Sk膮d wiedzia艂e艣? 鈥 zapyta艂a cichym, przesyconym emocjami g艂osem.

Powinienem powiedzie膰 jej prawd臋? I, je艣li tak, do kt贸rego momentu?

Chcia艂em jej powiedzie膰. Chcia艂em zas艂ugiwa膰 na ca艂e to zaufanie, kt贸re

wyczyta艂em z jej twarzy.

- Mo偶esz mi zaufa膰. 鈥 wyszepta艂a i wyci膮gn臋艂a jedn膮 r臋k臋 do przodu, aby

dotkn膮膰 moich d艂oni, kt贸re spoczywa艂y na pustym stole przede mn膮.

Cofn膮艂em je jednak 鈥 nienawidzi艂em samej my艣li o tym, jak

zareagowa艂aby na moj膮 lodowat膮 sk贸r臋.

Wiedzia艂em, 偶e nikomu nie zdradzi moich sekret贸w, by艂a ca艂kowicie

godna zaufania, po prostu dobra. Ale mimo to nie by艂em pewien, czy moje

zwierzenia nie przera偶膮 jej. W ka偶dym razie ona powinna by膰 przera偶ona.

Prawda by艂a potworna.

- Chyba nie mam innego wyboru. 鈥 wyszepta艂em. Pami臋ta艂em, 偶e ju偶

kiedy艣 si臋 z ni膮 droczy艂em, nazywaj膮c j膮 ma艂o spostrzegawcz膮 w pewnych

sytuacjach. 鈥 Pope艂ni艂em b艂膮d. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e jeste艣 a偶 tak

spostrzegawcza. 鈥 I, cho膰 ona mo偶e nie zda艂a sobie z tego sprawy, da艂em jej

wiele do zrozumienia. Niczego nigdy nie przegapi艂a.

- S膮dzi艂am, 偶e nigdy si臋 nie mylisz. 鈥 powiedzia艂a z u艣miechem.

- Tak by艂o kiedy艣. 鈥 Kiedy艣 dobrze wiedzia艂em, co robi膰. Zawsze by艂em

pewny siebie. A teraz wszystko by艂o chaotyczne.

Ale nie walczy艂em z tym. Nie chcia艂em 偶ycia, kt贸re mia艂oby sens. Nie, je艣li

chaos oznacza艂 bycie z Bell膮.

- Pomyli艂em si臋 tak偶e co do innej rzeczy. 鈥 kontynuowa艂em, prowadz膮c

rozmow臋 na inny tor. 鈥 Nie przyci膮gasz wy艂膮cznie wypadk贸w 鈥 to nie do艣膰

szeroka definicja. Ty, Bello, przyci膮gasz wszelakie k艂opoty. Je艣li kto艣 lub co艣 w

promieniu dziesi臋ciu mil stanowi zagro偶enie, z pewno艣ci膮 stanie na twojej

drodze. 鈥 Dlaczego w艂a艣nie ona? Co takiego zrobi艂a, 偶e zas艂u偶y艂a na cokolwiek z

tego?

Wyraz twarzy Belli zn贸w by艂 powa偶ny. 鈥 A ty zaliczasz si臋 do tej kategorii?

Szczero艣膰 w przypadku odpowiedzi tego pytania by艂a niezb臋dna. 鈥 Bez

w膮tpienia.

Zmru偶y艂a delikatnie oczy 鈥 nie podejrzliwie, ale jakby by艂a dziwnie

skupiona. Ponownie wyci膮gn臋艂a d艂o艅 nad sto艂em, powoli. Odsun膮艂em swoje r臋ce

zaledwie cal od niej, ale zignorowa艂a to, by艂a zdeterminowana, aby mnie

dotkn膮膰. Wstrzyma艂em oddech 鈥 nie z powodu jej zapachu, ale obcego,

wszechogarniaj膮cego odczucia. Strachu. Moja sk贸ra obrzydzi j膮. Powinna ju偶

dawno uciec.

Przesun臋艂a opuszkami palc贸w po wierzchu mojej d艂oni. Ciep艂o od niej

bij膮ce by艂o niesamowite, jeszcze nigdy nie czu艂em czego艣 takiego. To by艂a

niemal czysta przyjemno艣膰. A w ka偶dym razie by艂aby, gdybym nie czu艂 tego

strachu. Obserwowa艂em jej twarz, kiedy dotyka艂a mojej zimnej, twardej sk贸ry,

ca艂y czas nie b臋d膮c w stanie oddycha膰.

Lekki u艣miech rozja艣ni艂 jej twarz.

- Dzi臋kuj臋. 鈥 szepn臋艂a, spogl膮daj膮c na mnie intensywnie. 鈥 To ju偶 drugi

raz.

Jej mi臋kkie palce nie opuszcza艂y mojej d艂oni, jakby to by艂o dla niej

przyjemne uczucie.

Odpowiedzia艂em jej tak zwyczajnym tonem, na jaki mog艂em si臋 zdoby膰. 鈥

Ale na tym ko艅czymy, zgoda?

Skrzywi艂a si臋, ale przytakn臋艂a.

Odsun膮艂em wi臋c r臋ce. I cho膰 jej dotyk by艂 tak cudowny, nie chcia艂em

czeka膰, a偶 wreszcie zrozumie swoje zachowanie. Schowa艂em d艂onie pod sto艂em.

Stara艂em si臋 wyczyta膰 co艣 z jej oczu; chocia偶 jej umys艂 by艂 cichy, znalaz艂em

w nich zar贸wno ufno艣膰, jak i zaciekawienie. W tej chwili zda艂em sobie spraw臋,

偶e tak naprawd臋 bardzo chcia艂em odpowiedzie膰 na jej wszystkie pytania. Nie

dlatego, 偶e by艂em jej to winien. Nie dlatego, 偶e chcia艂em, aby mi ufa艂a.

Pragn膮艂em, aby mnie pozna艂a.

- 艢ledzi艂em ci臋 do Port Angeles. 鈥 powiedzia艂em, s艂owa wymkn臋艂y mi si臋

chyba zbyt szybko. Zna艂em niebezpiecze艅stwo, jakie nios艂a ze sob膮 prawda,

ryzyko, jakie podejmowa艂em. W ka偶dym momencie jej nienaturalny spok贸j

m贸g艂 obr贸ci膰 si臋 w histeri臋. I w艂a艣nie to sprawi艂o, 偶e zacz膮艂em m贸wi膰 jeszcze

szybciej. 鈥 Nigdy przedtem nie pr贸bowa艂em roztacza膰 pieczy nad jak膮艣

konkretn膮 osob膮 i nie przypuszcza艂em, 偶e jest to takie trudne. Ale to ju偶

zapewne twoja zas艂uga, zwyk艂ym ludziom nie przytrafia si臋 tyle katastrof.

Obserwowa艂em j膮, czekaj膮c.

U艣miechn臋艂a si臋. K膮ciki jej ust unios艂y si臋 w g贸r臋, a czekoladowe oczy

zab艂ys艂y.

W艂a艣nie wspomnia艂em, 偶e j膮 艣ledz臋, o ona si臋 艣mieje.

- Czy nie przysz艂o ci nigdy do g艂owy, 偶e mo偶e 艣mier膰 by艂a mi pisana, i

ratuj膮c mnie po raz pierwszy, pod szko艂膮, wyst膮pi艂e艣 przeciwko przeznaczeniu?

zapyta艂a.

- 艢mier膰 by艂a ci ju偶 pisana wcze艣niej. 鈥 powiedzia艂em, spuszczaj膮c wzrok.

Prze艂ama艂em bariery, prawda wyp艂ywa艂a ze mnie niczym potok. 鈥 Gdy

spotkali艣my si臋 po raz pierwszy.

To by艂a prawda i bardzo mnie to z艂o艣ci艂o. Zagra偶a艂em jej 偶yciu jak ostrze

gilotyny. Jakby by艂a w dziwny spos贸b naznaczona przez okrutne przeznaczenie,

艣lepy los. Czu艂em si臋 jak narz臋dzie w jego r臋kach, d膮偶膮ce nieustannie do

wykonania egzekucji. Nawet wyobra偶a艂em sobie uosobienie tego przeznaczenia

przera偶aj膮c膮, zazdrosn膮 wied藕m臋, pa艂aj膮c膮 偶膮dz膮 zemsty harpi臋.

Chcia艂em czego艣, kogo艣 wprost odpowiedzialnego za to 鈥 偶ebym m贸g艂 z

tym walczy膰. Co艣, cokolwiek, czego mo偶na si臋 pozby膰, zniszczy膰 to, 偶eby Bella

wreszcie by艂a bezpieczna.

Siedzia艂a w ciszy; jej oddech sta艂 si臋 g艂o艣niejszy.

Spojrza艂em na ni膮, wiedz膮c, 偶e wreszcie ujrz臋 ten strach, na kt贸ry

czeka艂em. Czy w艂a艣nie nie wspomnia艂em, jak blisko by艂o, abym j膮 wtedy zabi艂?

Bli偶ej nawet ni偶 van, kt贸ry p臋dzi艂, aby j膮 zmia偶d偶y膰. Ale jej twarz ca艂y czas by艂a

spokojna, a oczy skupione.

- Pami臋tasz? 鈥 musia艂a to pami臋ta膰.

- Tak. 鈥 odpar艂a spokojnym, jakby grobowym g艂osem.

Wiedzia艂a. Wiedzia艂a, 偶e chcia艂em j膮 zamordowa膰.

A gdzie krzyki?

- I mimo to nadal tu siedzisz? 鈥 doda艂em z niedowierzaniem w g艂osie.

- Tak, ale鈥 tylko dzi臋ki tobie. 鈥 jej wyraz twarzy st臋偶a艂, by艂 pe艂en

ciekawo艣ci i zmieni艂a temat. 鈥 Poniewa偶 jakim艣 cudem wiedzia艂e艣, gdzie mnie

dzisiaj znale藕膰.

Bez wi臋kszej nadziei kolejny raz spr贸bowa艂em przebi膰 si臋 przez barier臋,

kt贸ra chroni艂a jej my艣li, by艂em zdesperowany, aby j膮 us艂ysze膰! To nie mia艂o dla

mnie 偶adnego sensu. Jak ona mog艂a w og贸le by膰 zainteresowana reszt膮, kiedy

przyzna艂em si臋 ju偶 do najgorszych rzeczy?

Czeka艂a, zaciekawiona. Jej sk贸ra by艂a bardzo jasna, i cho膰 to by艂o u niej

naturalne, nieco mnie to rozprasza艂o. Jej ledwie napocz臋ta kolacja sta艂a tu偶 przed

ni膮. Je艣li b臋d臋 jej dalej odpowiada艂, b臋dzie potrzebowa艂a jakiego艣 za艂agodzenia

doznanego szoku.

Nazwa艂em wi臋c swoje warunki. 鈥 Opowiem ci wi臋cej, je艣li b臋dziesz jad艂a.

My艣la艂a nad tym przez p贸艂 sekundy, a potem b艂yskawicznie zacz臋艂a je艣膰.

Widocznie by艂a bardziej ciekawa mojej odpowiedzi, ni偶 zdradza艂y to jej oczy.

- Trudno si臋 ciebie tropi. 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Zazwyczaj nie mam z tym

偶adnego problemu; wystarczy, 偶e ju偶 kiedy艣 s艂ysza艂em czyje艣 my艣li.

Spojrza艂em na ni膮 ostro偶nie, wypowiedziawszy te s艂owa. Domy艣la膰 si臋

czego艣 to jedno, a uzyska膰 potwierdzenie drugie.

Nie ruszy艂a si臋, oczy mia艂a szeroko otwarte. Poczu艂em, 偶e mimowolnie

zaciskam z臋by, czekaj膮c na atak paniki.

Ale ona tylko mrugn臋艂a jeden raz, prze艂kn臋艂a k臋s jedzenia i wzi臋艂a do ust

kolejny. A wi臋c chcia艂a, 偶ebym kontynuowa艂.

- Uczepi艂em si臋 Jessiki. 鈥 m贸wi艂em, starannie dobieraj膮c s艂owa. 鈥 Cho膰

niezbyt uwa偶nie 鈥 jak ju偶 wspomina艂em, tylko tobie mog艂o si臋 co艣 tu przytrafi膰.

nie wytrzyma艂em, dodaj膮c to. Czy zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e 偶ycie innych ludzi

nie jest na ka偶dym kroku prze艣ladowane przez 艣mier膰 jak jej? Uwa偶a艂a swoje

偶ycie za normalne? By艂a tak daleko od normalno艣ci, jak tylko mog艂em to sobie

wyobrazi膰. 鈥 I przegapi艂em moment, w kt贸rym si臋 od艂膮czy艂a艣. Kiedy zda艂em

sobie z tego spraw臋, poszed艂em ci臋 najpierw szuka膰 w znanej Jessice ksi臋garni.

By艂em w stanie ustali膰, 偶e nie wesz艂a艣 do 艣rodka i uda艂a艣 si臋 na po艂udnie,

wiedzia艂em wi臋c, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej zawr贸cisz. Czekaj膮c na ciebie,

sprawdza艂em wyrywkowo my艣li przechodni贸w, licz膮c na to, 偶e w ich

wspomnieniach zobacz臋, gdzie si臋 znajdujesz. Z pozoru nie mia艂em powod贸w

do niepokoju, ale dr臋czy艂o mnie dziwne przeczucie鈥 - m贸j oddech przyspieszy艂,

kiedy przypomnia艂em sobie tamto uczucie paniki. Jej zapach wype艂nia艂 moje

gard艂o i to mnie cieszy艂o. Ten b贸l znaczy艂 dla mnie, 偶e 偶y艂a. Tak d艂ugo, jak mnie

to pali, ona jest bezpieczna.

- Zacz膮艂em robi膰 autem rundki po okolicy, nadal鈥 nas艂uchiwa艂em. 鈥

mia艂em nadziej臋, 偶e rozumie, co mam na my艣li. To musi by膰 og艂upiaj膮ce. 鈥

Zapada艂 ju偶 zmrok. Mia艂em w艂a艣nie zacz膮膰 szuka膰 ci臋 na piechot臋, gdy wtem鈥

Wspomnienia powr贸ci艂y, tak wyra藕ne, jakby to dzia艂o si臋 znowu 鈥

poczu艂em mordercz膮 furi臋 przep艂ywaj膮c膮 przez moje cia艂o, zmieniaj膮c膮 je w

bry艂臋 lodu.

Pragn膮艂em jego 艣mierci. Potrzebowa艂em jego 艣mierci. Moja szcz臋ka

zacisn臋艂a si臋 bezwiednie, kiedy ca艂膮 si艂膮 woli stara艂em si臋 pozosta膰 przy stoliku.

Przecie偶 Bella mnie tu potrzebowa艂a. Tylko to si臋 liczy艂o.

- Co si臋 sta艂o? 鈥 wyszepta艂a z szeroko otwartymi oczyma.

- Us艂ysza艂em ich my艣li. 鈥 powiedzia艂em przez z臋by. 鈥 Zobaczy艂em w jego

my艣lach twoj膮 twarz.

Ledwo uda艂o mi si臋 opanowa膰 pragnienie mordu. Wiedzia艂em dobrze,

gdzie ich znale藕膰. Ich brudne my艣li przesyca艂y nocne powietrze, popycha艂y mnie

w ich kierunku.

Zakry艂em twarz, wiedz膮c, 偶e wygl膮dam teraz jak potw贸r, 艂owca, morderca.

Przywo艂a艂em jej obraz pod swoje zamkni臋te powieki, aby si臋 uspokoi膰,

skupiaj膮c si臋 tylko i wy艂膮cznie na jej twarzy. Delikatny zarys jej ko艣ci, jej

cienka, jasna sk贸ra 鈥 jak jedwab okalaj膮cy szk艂o, niemo偶liwie mi臋kki i 艂atwy do

rozerwania. By艂a zbyt krucha dla tego 艣wiata. Potrzebowa艂a ochrony. I, poprzez

lekk膮 dezorganizacj臋 jej przeznaczenia, to ja mia艂em odegra膰 t膮 rol臋.

Spr贸bowa艂em wyja艣ni膰 jej jako艣 swoj膮 reakcj臋, aby mog艂a zrozumie膰.

- By艂o mi鈥 bardzo鈥 ci臋偶ko鈥 - nawet nie wiesz jak. 鈥 tak po prostu

odjecha膰 i鈥 darowa膰 im 偶ycie. 鈥 wyszepta艂em. 鈥 Mog艂em ci pozwoli膰 odjecha膰 z

kole偶ankami, ale ba艂em si臋, 偶e zaczn臋 ich szuka膰, gdy tylko zostan臋 sam.

Po raz drugi tego wieczoru wyzna艂em, 偶e jestem morderc膮. A przynajmniej

ten jeden raz by艂o to pewne.

By艂a cicho, kiedy walczy艂em ze sob膮. S艂ucha艂em jej bicia serca. Rytm by艂

nieregularny, ale z czasem zwolni艂. Jej oddech tak偶e by艂 wolny i opanowany.

Zaszed艂em zbyt daleko. Ona musia艂a znale藕膰 si臋 w domu, zanim鈥

I co, zabi艂bym ich wtedy? Sta艂bym si臋 morderc膮 w艂a艣nie teraz, kiedy mi

zaufa艂a? Czy istnia艂 jakikolwiek inny spos贸b, abym si臋 powstrzyma艂?

Obieca艂a mi opowiedzie膰 o swojej najnowszej teorii, kiedy znajdziemy si臋

sami. Czy na pewno chcia艂em j膮 us艂ysze膰? Co prawda by艂em bardzo ciekawy, ale

czy cena mojej ciekawo艣ci nie b臋dzie zbyt wysoka?

W ka偶dym razie, dowiedzia艂a si臋 o tak za du偶o prawdy jak na jedn膮 noc.

Spojrza艂em na ni膮 ponownie, jej twarz by艂a bledsza ni偶 wcze艣niej, ale

zupe艂nie spokojna.

- Chcesz ju偶 wraca膰 do domu? 鈥 zapyta艂em.

- Mog臋 jecha膰 cho膰by zaraz. 鈥 odpowiedzia艂a, wybieraj膮c tak s艂owa, jak

gdyby zwyczajne 鈥榯ak鈥 nie wyra偶a艂o w pe艂ni tego, co chcia艂a mi powiedzie膰.

Irytuj膮ce.

Wr贸ci艂a kelnerka. Z pewno艣ci膮 s艂ysza艂a ostatni膮 odpowied藕 Belli,

zastanawiaj膮c si臋, co ona mog艂aby mi zaoferowa膰 ze swojej strony. Prawie

wywr贸ci艂em oczami na niekt贸re jej oferty, kt贸re ju偶 sobie wyobra偶a艂a.

- I jak tam? 鈥 zapyta艂a mnie.

- Poprosimy o rachunek. 鈥 powiedzia艂em, nie spuszczaj膮c oczu z Belli.

Oddech kelnerki momentalnie przyspieszy艂, i jakbym mia艂 u偶y膰 s艂贸w Belli

zam膮ci艂em jej w g艂owie.

W tym dziwnym momencie, gdy us艂ysza艂em sw贸j g艂os w jej g艂owie,

zda艂em sobie spraw臋, dlaczego dzi艣 wiecz贸r wydawa艂em si臋 by膰 tak atrakcyjny 鈥

przez niepowo艂any strach.

A to wszystko przez Bell臋. Staraj膮c si臋 tak bardzo by膰 wobec niej

opanowanym, mniej przera偶aj膮cym, ludzkim, nie panowa艂em do ko艅ca

艣wiadomie nad sob膮. Inni ludzie widzieli tylko zewn臋trzne pi臋kno, nie

dostrzegali najmniejszych oznak grozy.

Spojrza艂em wreszcie w g贸r臋 na kelnerk臋, czekaj膮c, a偶 dojdzie do siebie. To

by艂o nawet zabawne, kiedy zna艂em przyczyny.

- Ja鈥 jasne. 鈥 zaj膮kn臋艂a si臋. 鈥 Prosz臋 bardzo.

Wr臋czy艂a mi ok艂adk臋 z rachunkiem, my艣l膮c o karteczce, kt贸r膮 tam wsun臋艂a.

Karteczce ze swoim imieniem i numerem telefonu.

Tak, to zdecydowanie by艂o zabawne.

Mia艂em ju偶 przygotowane pieni膮dze. Odda艂em jej ok艂adk臋, nawet do niej

nie zagl膮daj膮c, daj膮c jej do zrozumienia, aby nie musia艂a marnowa膰 czasu,

czekaj膮c t臋sknie na m贸j telefon.

- Reszty nie trzeba. 鈥 powiedzia艂em do niej, maj膮c nadziej臋, 偶e wysoko艣膰

napiwku wynagrodzi jej rozczarowanie.

Wsta艂em i Bella pod膮偶y艂a moim 艣ladem. Chcia艂em poda膰 jej r臋k臋, ale

pomy艣la艂em, 偶e lepiej nie przegina膰 dzisiejszej nocy. Podzi臋kowa艂em kelnerce,

nie spuszczaj膮c oczu z Belli.

Wyszli艣my; szed艂em tak blisko za ni膮, na ile si臋 odwa偶y艂em. Tak blisko, 偶e

ciep艂o jej cia艂a dzia艂a艂o na mnie prawie jak fizyczny dotyk. Przytrzyma艂em jej

drzwi, westchn臋艂a cicho i zaciekawi艂em si臋, co te偶 sprawi艂o, 偶e posmutnia艂a.

Popatrzy艂em w jej oczy, prawie o to spyta艂em, ale nagle spu艣ci艂a wzrok na

chodnik, za偶enowana. To jeszcze bardziej podsyci艂o moj膮 ciekawo艣膰, chocia偶

zapytanie si臋 by艂oby niegrzeczne. Cisza mi臋dzy nami trwa艂a ca艂y czas,

otworzy艂em dla niej drzwi samochodu.

Wewn膮trz podkr臋ci艂em ogrzewanie 鈥 ciep艂e powietrze na pewno si臋

przyda; zimny samoch贸d z pewno艣ci膮 jest dla niej nieprzyjemny. Wtuli艂a si臋 w

moj膮 kurtk臋 z ma艂ym u艣miechem na ustach.

Czeka艂em, nie wznawiaj膮c rozmowy a偶 do chwili, kiedy wyjechali艣my

poza zasi臋g 艣wiate艂. To czyni艂o nas bardziej na osobno艣ci.

Czy to by艂o w艂a艣ciwe? By艂em teraz skupiony tylko na niej, samoch贸d

wydawa艂 si臋 taki ma艂y. Jej zapach kr膮偶y艂 wraz z powietrzem, wzmaga艂 si臋.

Wzrasta艂 na sw贸j w艂asny spos贸b, jak inny rodzaj powietrza. Wymaga艂

zauwa偶enia swojej obecno艣ci.

I zrobi艂 swoje, zn贸w czu艂em palenie w gardle. Chocia偶 by艂o ca艂kiem

zno艣ne. Tego wieczora otrzyma艂em zdecydowanie za du偶o 鈥 wi臋cej, ni偶

oczekiwa艂em. I ona tu by艂a, u mojego boku. By艂em jej winien co艣 za to.

Je艣li tylko m贸g艂bym tak po prostu trwa膰, pali膰 si臋, i nic wi臋cej. Ale jad

zn贸w wype艂ni艂 moje usta, mi臋艣nie st臋偶a艂y, jak na polowaniu.

Musia艂em pozby膰 si臋 tych my艣li ze swojej g艂owy. I dobrze wiedzia艂em, co

mnie rozkojarzy.

- Teraz twoja kolej. 鈥 powiedzia艂em do niej.



10.TEORIA

- Czy mog臋 ci zada膰 jeszcze tylko jedno pytanie? 鈥 poprosi艂a, zamiast

spe艂ni膰 moje 偶膮danie.

Znajdowa艂em si臋 na skraju wytrzyma艂o艣ci, czekaj膮c z niepokojem na

najgorsze. A mimo to jak偶e kusz膮ce wydawa艂o si臋 przed艂u偶anie tej chwili 鈥 by

mie膰 Bell臋 przy sobie jeszcze przez kilka sekund, p贸ki wci膮偶 chcia艂a przebywa膰

w moim towarzystwie. Westchn膮艂em, rozwa偶aj膮c ten dylemat.

- Tylko jedno 鈥 powiedzia艂em.

- Hm... 鈥 zawaha艂a si臋 przez moment, jakby zastanawia艂a si臋 nad tym,

kt贸re pytanie zada膰. - M贸wi艂e艣, 偶e wiedzia艂e艣, 偶e nie wesz艂am do ksi臋garni, a

potem posz艂am na po艂udnie. Jak to odgad艂e艣?

Zapatrzy艂em si臋 przed siebie. Nast臋pne pytanie, kt贸re nie ujawnia艂o nic z

jej strony, za to zbyt wiele z mojej.

- My艣la艂am, 偶e ju偶 nic przed sob膮 nie ukrywamy 鈥 wytkn臋艂a zawiedziona.

C贸偶 za ironia. To ona ci膮gle wykr臋ca艂a si臋 od odpowiedzi i nawet nie

musia艂a si臋 specjalnie wysila膰.

C贸偶, chcia艂a, bym by艂 bezpo艣redni. A ta rozmowa i tak nie prowadzi艂a do

niczego dobrego.

- Dobrze, ju偶 dobrze. Zw臋szy艂em tw贸j trop.

Chcia艂em jej patrze膰 prosto w oczy, ale obawia艂em si臋 tego, co mog艂em

zobaczy膰. Dlatego przys艂uchiwa艂am si臋, jak jej oddech przyspiesza, a zaraz

potem wyr贸wnuje si臋. Po chwili zn贸w si臋 odezwa艂a, a jej g艂os zabrzmia艂 o wiele

pewniej, ni偶 si臋 spodziewa艂em.

- Nie odpowiedzia艂e艣 na jedno z moich pierwszych pyta艅.

Spojrza艂em na ni膮 z grymasem. Ona te偶 gra艂a na zw艂ok臋.

- Na kt贸re?

- Jak to dzia艂a? Jaki jest mechanizm tego czytania w my艣lach? 鈥 spyta艂a,

powtarzaj膮c pytanie, kt贸re zada艂a w restauracji. - Potrafisz prze艣wietli膰 ka偶dego,

niezale偶nie od tego, gdzie jest? Jak to robisz? Czy reszta twojej rodziny...? 鈥

urwa艂a, zn贸w si臋 rumieni膮c.

- To wi臋cej ni偶 jedno 鈥 wytkn膮艂em jej.

Przygl膮da艂a mi si臋 jedynie, czekaj膮c na odpowied藕.

Czemu mia艂bym jej nie odpowiedzie膰? Ju偶 si臋 wi臋kszo艣ci domy艣li艂a, a to

na pewno by艂 艂atwiejszy temat od tego, kt贸ry si臋 zbli偶a艂.

- Pr贸cz mnie nikt z rodziny tego nie potrafi. Nie us艂ysz臋 te偶 ka偶dego

niezale偶nie od jego oddalenia. Musz臋 znajdowa膰 si臋 do艣膰 blisko. Im lepiej dany

g艂os鈥 znam, tym mi 艂atwiej. Mimo to maksymalna odleg艂o艣膰 to zaledwie par臋

mil. 鈥 Spr贸bowa艂em wymy艣li膰 jaki艣 spos贸b, by opisa膰 to tak, by zrozumia艂a.

Szuka艂em jakiej艣 analogii, kt贸ra by jej w tym pomog艂a. - Mo偶na by to

przyr贸wna膰 do przebywania w wielkiej, wype艂nionej lud藕mi sali. S艂yszy si臋

szmer setek rozm贸w, lecz ka偶dej z nich z osobna si臋 nie 艣ledzi. Dopiero gdy si臋

skupi膰 na jednej, jej sens staje si臋 jasny. Najcz臋艣ciej po prostu si臋 wy艂膮czam, za

du偶o bod藕c贸w. 艁atwiej te偶 wtedy udawa膰 鈥瀗ormalnego鈥. 鈥 Skrzywi艂em si臋. -

Inaczej nawi膮zywa艂bym do my艣li rozm贸wcy zamiast do jego wypowiedzi.

- Jak s膮dzisz, dlaczego mnie nie s艂yszysz?

Ponownie odpowiedzia艂em zgodnie z prawd膮, uciekaj膮c si臋 do kolejnej

analogii.

- Nie wiem 鈥 przyzna艂em. - Jedynym wyt艂umaczeniem, na kt贸re wpad艂em,

jest to, 偶e tw贸j umys艂 funkcjonuje inaczej ni偶 umys艂y innych ludzi. Mo偶na by

rzec, 偶e nadajesz na falach kr贸tkich, a ja odbieram tylko UKF.

Zda艂em sobie spraw臋, 偶e nie spodoba jej si臋 ta analogia. Oczekuj膮c na jej

reakcj臋, nie mog艂em powstrzyma膰 u艣miechu. Nie zawiod艂a mnie.

- M贸j m贸zg nie pracuje normalnie? 鈥 zapyta艂a z niepokojem podniesionym

g艂osem. - Jestem walni臋ta?

Ach, zn贸w ta ironia.

- Ja tu s艂ysz臋 w g艂owie g艂osy, a ty si臋 przejmujesz, 偶e jeste艣 wariatk膮 鈥

za艣mia艂em si臋.

Doskonale rozumia艂a wszystkie te drobne, nieistotne rzeczy, a te naprawd臋

wa偶ne zupe艂nie przekr臋ca艂a. Zawsze kierowa艂y ni膮 niew艂a艣ciwe instynkty...

Przygryz艂a warg臋, a zmarszczka mi臋dzy jej brwiami si臋 pog艂臋bi艂a.

- Nie martw si臋 鈥 pocieszy艂em j膮. - To tylko teoria. - A do om贸wienia

pozosta艂a du偶o wa偶niejsza teoria. Nie mog艂em si臋 doczeka膰, by mie膰 to ju偶 z

g艂owy. Ka偶da mijaj膮ca sekunda coraz bardziej wydawa艂a mi si臋 po偶yczonym

czasem. - W艂a艣nie, a co z twoj膮 teori膮? 鈥 spyta艂em, rozdarty wewn臋trznie,

oci膮gaj膮c si臋 i jednocze艣nie niecierpliwi膮c.

Westchn臋艂a, wci膮偶 przygryzaj膮c warg臋. Ba艂em si臋, 偶e sama mo偶e sobie

zrobi膰 krzywd臋. Popatrzy艂a mi w oczy zak艂opotana.

- My艣la艂em, 偶e ju偶 nic przed sob膮 nie ukrywamy 鈥 powiedzia艂em cicho.

Odwr贸ci艂a wzrok, tocz膮c jak膮艣 wewn臋trzn膮 walk臋. Nagle zamar艂a, a jej

oczy rozszerzy艂y si臋. Po raz pierwszy przez jej twarz przemkn膮艂 strach.

- Matko Boska! 鈥 zawo艂a艂a.

Wpad艂em w panik臋. Co takiego zobaczy艂a? Czym j膮 tak przerazi艂em?

- Natychmiast zwolnij! 鈥 krzykn臋艂a.

- Co艣 nie tak? 鈥 Nie rozumia艂em, sk膮d si臋 bra艂 jej strach.

- Jedziesz sto sze艣膰dziesi膮t na godzin臋! 鈥 wrzasn臋艂a.

Zerkn臋艂a w bok, ale szybko odwr贸ci艂a wzrok od 艣migaj膮cych za oknem

drzew.

Nadmierna pr臋dko艣膰 鈥 taka drobnostka sprawia艂a, 偶e wrzeszcza艂a ze

strachu?

Wywr贸ci艂em oczami.

- Spokojnie.

- Chcesz nas zabi膰? 鈥 spyta艂a spi臋tym, podniesionym g艂osem.

- Wierz mi, nic nam nie grozi 鈥 obieca艂em.

Odetchn臋艂a i odezwa艂a si臋 bardziej opanowanym g艂osem.

- Dok膮d ci si臋 tak spieszy?

- Zawsze tak je偶d偶臋.

Napotka艂em jej spojrzenie. Rozbawi艂 mnie jej przera偶ony wyraz twarzy.

- Patrz na jezdni臋!

- Nigdy nie spowodowa艂em wypadku, Bello. Ba, nawet nie dosta艂em

mandatu. 鈥 U艣miechn膮艂em si臋, pukaj膮c si臋 w czo艂o. Ca艂a sytuacja sta艂a si臋 jeszcze

bardziej komiczna 鈥 absurdalne wydawa艂o si臋 to, 偶e by艂em w stanie 偶artowa膰 z

ni膮 z czego艣 tak poufnego i niezwyk艂ego. - Mam tu wbudowany wykrywacz

radar贸w.

- Ha, ha, ha 鈥 za艣mia艂a si臋 sarkastycznie, bardziej wystraszona ni偶

w艣ciek艂a. - Pami臋taj, 偶e Charlie jest gliniarzem. Zosta艂am wychowana w

poszanowaniu dla prawa. Poza tym, je艣li zmienisz ten w贸z w owini臋ty wok贸艂

drzewa precel, pewnie po prostu otrzepiesz si臋 i p贸jdziesz do domu.

- Pewnie tak 鈥 przyzna艂em, prychaj膮c. Tak, gdyby zdarzy艂 si臋 wypadek,

nasze szanse by艂yby zgo艂a inne. Mia艂a prawo si臋 ba膰, nawet mimo moich

umiej臋tno艣ci prowadzenia samochodu. - Ale ty nie.

Z westchnieniem zwolni艂em.

- Zadowolona?

Zerkn臋艂a na szybko艣ciomierz.

- Prawie.

Dla niej to wci膮偶 by艂o za szybko?

- Nie cierpi臋 si臋 tak wlec 鈥 wymamrota艂em, pozwalaj膮c, by wskaz贸wka

szybko艣ciomierza przesun臋艂a si臋 jeszcze ni偶ej.

- To jest dla ciebie wleczenie?

- Sko艅czmy ju偶 temat mojego stylu jazdy 鈥 powiedzia艂em

zniecierpliwiony. Ile ju偶 razy unika艂a mojego pytania? Trzy? Cztery? Czy jej

spekulacje by艂y naprawd臋 takie straszne? Musia艂em si臋 tego natychmiast

dowiedzie膰. - Nada艂 czekam, a偶 zdradzisz mi swoj膮 najnowsz膮 teori臋.

Zn贸w przygryz艂a warg臋 zmartwiona, niemal偶e zbola艂a.

Zapanowa艂em nad swoim zniecierpliwieniem i z艂agodzi艂em ton. Nie

chcia艂em, by si臋 martwi艂a.

- Nie b臋d臋 si臋 艣mia膰 鈥 obieca艂em, gor膮co pragn膮c, by si臋 okaza艂o, 偶e to

przez za偶enowanie nie chcia艂a m贸wi膰.

- Boj臋 si臋 raczej, 偶e si臋 rozgniewasz 鈥 wyszepta艂a.

Postara艂em si臋, by m贸j g艂os zabrzmia艂 naturalnie.

- A偶 tak 藕le?

- Obawiam si臋, 偶e tak.

Wbi艂a wzrok w d艂onie, nie patrz膮c mi w oczy. Mija艂y kolejne sekundy.

- Do dzie艂a 鈥 zach臋ci艂em j膮.

- Nie wiem, od czego zacz膮膰 鈥 stwierdzi艂a cicho.

- Mo偶e od samego pocz膮tku? 鈥 Przypomnia艂em sobie jej s艂owa sprzed

kolacji. - Wspomina艂a艣, 偶e nie wpad艂a艣 na to sama.

- Zgadza si臋 鈥 potwierdzi艂a i zn贸w zamilk艂a.

Zastanowi艂em si臋 nad tym, co mog艂o jej pom贸c wpa艣膰 na jaki艣 pomys艂.

- Co ci pomog艂o? Film? Ksi膮偶ka?

Powinienem przejrze膰 jej kolekcje, kiedy nie by艂o jej w domu. Nie mia艂em

poj臋cia, czy w艣r贸d stosu jej starych ksi膮偶ek nie by艂o przypadkiem Brama Stokera

lub Anne Rice...

- Pojecha艂am w sobot臋 nad morze.

Tego si臋 nie spodziewa艂em. Plotki, kt贸re kr膮偶y艂y o nas w okolicy, nigdy

nie zbli偶y艂y si臋 do prawdy 鈥 nie by艂y ani wystarczaj膮co precyzyjne, ani

wystarczaj膮co dziwaczne. Pojawi艂a si臋 jaka艣 nowa plotka, kt贸r膮 przeoczy艂em?

Bella zerkn臋艂a na mnie i dostrzeg艂a maluj膮ce si臋 na mojej twarzy zaskoczenie.

- Spotka艂am przypadkiem koleg臋 z dzieci艅stwa, Jacoba Blacka - ci膮gn臋艂a. -

Nasi ojcowie przyja藕ni膮 si臋 od lat.

Jacob Black 鈥 nie kojarzy艂em tego nazwiska, ale przypomina艂o mi ono o

czym艣... o czym艣, co zdarzy艂o si臋 dawno temu... Zapatrzy艂em si臋 przed siebie,

poszukuj膮c w my艣lach wspomnienia, kt贸re naprowadzi艂oby mnie na jakie艣

powi膮zanie.

- Ojciec Jacoba jest cz艂onkiem starszyzny Quileut贸w.

Jacob Black. Ephraim Black. Niew膮tpliwie jego potomek.

Ju偶 gorzej by膰 nie mog艂o.

Zna艂a prawd臋.

M贸j umys艂 zacz膮艂 gubi膰 si臋 w domys艂ach, podczas gdy samoch贸d mija艂

kolejne ciemne zakr臋ty na drodze. Moje cia艂o zamar艂o udr臋czone 鈥

automatycznie wykonywa艂o jedynie te ruchy, kt贸rych wymaga艂o prowadzenie

pojazdu.

Zna艂a prawd臋.

Ale.. skoro odkry艂a prawd臋 w sobot臋... w takim razie wiedzia艂a o tym przez

ca艂y wiecz贸r... a mimo to...

- Poszli艣my na spacer... - kontynuowa艂a. - Opowiada艂 mi r贸偶ne miejscowe

legendy - chyba chcia艂 mnie nastraszy膰. Jedna z nich by艂a o...

Zawaha艂a si臋, ale nie by艂o ju偶 miejsca na jej skrupu艂y. Wiedzia艂em, co

zamierza艂a powiedzie膰. Jedyn膮 niewiadom膮 pozosta艂o to, dlaczego wci膮偶

siedzia艂a tu razem ze mn膮.

- M贸w dalej.

- O wampirach 鈥 szepn臋艂a.

Kiedy wypowiedzia艂a te s艂owa na g艂os, poczu艂em si臋 jeszcze gorzej ni偶

wtedy, gdy mia艂em 艣wiadomo艣膰, i偶 zna prawd臋. Wzdrygn膮艂em si臋 na sam ich

d藕wi臋k, jednak szybko si臋 opanowa艂em.

- I od razu pomy艣la艂a艣 o mnie?

- Nie. To Jacob zdradzi艂 mi tajemnic臋 twojej rodziny.

C贸偶 za ironia. Kto by przypuszcza艂, 偶e to potomek Ephraima z艂amie pakt,

kt贸ry on sam zawar艂. Wnuk b膮d藕 prawnuk. Ile to lat ju偶 min臋艂o? Siedemdziesi膮t?

Powinienem sobie zdawa膰 spraw臋, i偶 to nie starcy, kt贸rzy wierzyli w dawne

legendy, b臋d膮 stanowi膰 zagro偶enie. Oczywi艣cie, to m艂ode pokolenie mog艂o nas

zdemaskowa膰 鈥 ci, kt贸rzy zostali ostrze偶eni, ale wy艣miewali si臋 ze starych

poda艅.

Przypuszcza艂em, i偶 to oznacza艂o, 偶e mog艂em teraz wymordowa膰 ca艂e to

niewielkie, bezbronne plemi臋 偶yj膮ce na wybrze偶u. By艂em sk艂onny to zrobi膰.

Ephraim i jego paczka obro艅c贸w ju偶 od dawna nie 偶yj膮...

- Mia艂 to wszystko za g艂upie przes膮dy 鈥 powiedzia艂a nagle Bella z

niepokojem. - Nie spodziewa艂 si臋, 偶e mu uwierz臋.

K膮tem oka dostrzeg艂em, 偶e wykr臋ca sobie d艂onie.

- To moja wina 鈥 doda艂a po chwili. Zawstydzona zwiesi艂a g艂ow臋. - To ja to

od niego wyci膮gn臋艂am.

- Dlaczego?

Ju偶 nie tak trudno by艂o zachowa膰 normalny ton g艂osu. Najgorsze ju偶 si臋

sta艂o. Dop贸ki rozmawiali艣my o szczeg贸艂ach tej rewelacji, nie musieli艣my

przechodzi膰 do konsekwencji, jakie ona za sob膮 poci膮ga艂a.

- Lauren dokucza艂a mi, 偶e nie przyjecha艂e艣 z nami, chcia艂a mnie

sprowokowa膰. 鈥 Skrzywi艂a si臋 na to wspomnienie. To na moment rozproszy艂o

moj膮 uwag臋. Zastanawia艂em si臋, jak kto艣 m贸g艂 sprowokowa膰 Bell臋, wspominaj膮c

o mnie... - Wtedy jeden z Indian powiedzia艂, 偶e twoja rodzina nie zapuszcza si臋

na teren rezerwatu, ale wyczu艂am, 偶e za tym stwierdzeniem kryje si臋 co艣 wi臋cej.

Postara艂am si臋 wi臋c, 偶eby艣my zostali z Jacobem sam na sam i poci膮gn臋艂am go za

j臋zyk.

Spu艣ci艂a g艂ow臋 jeszcze ni偶ej. Na jej twarzy malowa艂o si臋... poczucie winy.

Odwr贸ci艂em wzrok i wybuchn膮艂em 艣miechem. Ona czu艂a si臋 winna? C贸偶

takiego mog艂a zrobi膰, by zas艂u偶y膰 na nagan臋?

- Ciekawe, jakich sztuczek u偶y艂a艣.

- Pr贸bowa艂am z nim flirtowa膰. Posz艂o zaskakuj膮co 艂atwo 鈥 wyja艣ni艂a, w jej

g艂osie pobrzmiewa艂o niedowierzanie.

Bior膮c pod uwag臋 poci膮g, jaki odczuwali do niej wszyscy ch艂opcy, podczas

gdy ona by艂a tego zupe艂nie nie艣wiadoma, mog艂em sobie jedynie wyobra偶a膰, jak

powalaj膮ca musia艂a si臋 wydawa膰, gdy 艣wiadomie pr贸bowa艂a zrobi膰 na kim艣

wra偶enie. Nagle zrobi艂o mi si臋 偶al tego nic nie podejrzewaj膮cego ch艂opca.

- Szkoda, 偶e tego nie widzia艂em 鈥 stwierdzi艂em, 艣miej膮c si臋 z艂owrogo.

呕a艂owa艂em, 偶e nie mia艂em okazji us艂ysze膰, jak ch艂opak na to zareagowa艂.

呕a艂owa艂em, 偶e nie mog艂em by膰 艣wiadkiem, jakie spustoszenia wywo艂a艂o to w

jego g艂owie. - Biedny Black. A ty twierdzisz, 偶e to ja m膮c臋 ludziom w g艂owach.

Nie by艂em tak w艣ciek艂y na tego, kto mnie zdemaskowa艂, jak s膮dzi艂em, 偶e

b臋d臋. To nie jego wina. Jak mog艂em oczekiwa膰 od kogokolwiek, 偶eby odm贸wi艂

czego艣 tej dziewczynie? Nie, wsp贸艂czu艂em mu jedynie z powodu zam臋tu, jaki

Bella musia艂a wywo艂a膰 w jego g艂owie.

Poczu艂em, jak jej rumieniec ogrzewa powietrze pomi臋dzy nami.

Spojrza艂em na ni膮, ale wygl膮da艂a przez okno. Nie odezwa艂a si臋.

- Co zrobi艂a艣 potem? 鈥 zach臋ci艂em j膮.

Czas wr贸ci膰 do historii mro偶膮cej krew w 偶y艂ach.

- Szuka艂am informacji w Internecie.

Jak zawsze praktyczna.

- I twoje podejrzenia si臋 potwierdzi艂y?

- Nie. Nic nie uk艂ada艂o si臋 w logiczn膮 ca艂o艣膰. Roi艂o si臋 tam od r贸偶nych

g艂upot. A偶 w ko艅cu... - urwa艂a. Us艂ysza艂em, jak zaciska z臋by.

- Co w ko艅cu?

C贸偶 takiego znalaz艂a? Co wydawa艂o si臋 jej takie koszmarne?

Po chwili milczenia wyszepta艂a:

- Dosz艂am do wniosku, 偶e to i tak nie ma znaczenia.

Szok zmrozi艂 mnie na u艂amek sekundy, a potem wszystko u艂o偶y艂o si臋 w

logiczn膮 ca艂o艣膰. To, dlaczego odes艂a艂a swoje kole偶anki, zamiast odjecha膰 z nimi.

To, dlaczego wsiad艂a ze mn膮 do auta, zamiast zacz膮膰 ucieka膰, wzywaj膮c policj臋...

Jej reakcje by艂y zawsze niew艂a艣ciwe 鈥 zawsze bardzo niew艂a艣ciwe. Sama

przyci膮ga艂a do siebie niebezpiecze艅stwo. Wr臋cz je zaprasza艂a.

- Nie ma znaczenia? 鈥 spyta艂em przez zaci艣ni臋te z臋by. Poczu艂em

wzbieraj膮cy we mnie gniew. Jak mia艂em chroni膰 kogo艣 tak... tak... tak...

wzbraniaj膮cego si臋 przed tym?

- Nie 鈥 odpar艂a nadzwyczaj czu艂ym tonem. - Nie obchodzi mnie to, kim

jeste艣.

By艂a niemo偶liwa.

- Nawet je艣li nie jestem cz艂owiekiem? Je艣li jestem potworem?

- To naprawd臋 nie ma znaczenia.

Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy ona jest ca艂kiem zdrowa na umy艣le.

M贸g艂bym zapewni膰 jej najlepsz膮 dost臋pn膮 opiek臋...Carlisle m贸g艂by

wykorzysta膰 swoje kontakty, by sprowadzi膰 dla niej najlepszych lekarzy i

terapeut贸w. By膰 mo偶e istnia艂a jeszcze nadzieja, 偶e uda si臋 naprawi膰 to, co by艂o z

ni膮 nie tak. To, co sprawia艂o, 偶e zadowolona siedzia艂a obok wampira, a jej serce

bi艂o r贸wnym rytmem. Oczywi艣cie czuwa艂bym nad t膮 plac贸wk膮 i odwiedza艂bym

j膮 tak cz臋sto, jak by mi pozwolono.

- Zdenerwowa艂e艣 si臋 - westchn臋艂a. - Nie powinnam by艂a m贸wi膰.

Tak jakby ukrywanie tych niepokoj膮cych sk艂onno艣ci mog艂o pom贸c

kt贸remukolwiek z nas.

- Nie. To dobrze, 偶e wiem, co o mnie my艣lisz. Chocia偶 to szale艅stwo.

- Ta hipoteza to bzdura? 鈥 spyta艂a odrobin臋 zadziornie.

- Nie o to mi chodzi. 鈥 Znowu zacisn膮艂em z臋by. - 鈥濼o nie ma znaczenia鈥! -

zacytowa艂em wzburzony.

- A wi臋c mam racj臋? 鈥 wyszepta艂a.

- Czy to wa偶ne? 鈥 odparowa艂em.

Wzi臋艂a g艂臋boki wdech. Czeka艂em ze z艂o艣ci膮 na jej odpowied藕.

- Nie 鈥 powiedzia艂a spokojnie. - Ale jestem ciekawa.

Nie鈥. To nie mia艂o znaczenia. Nie obchodzi艂o j膮 to. Wiedzia艂a, 偶e nie

jestem cz艂owiekiem, 偶e jestem potworem, i nie mia艂o to dla niej znaczenia.

Odk艂adaj膮c na bok obawy co do jej zdrowia psychicznego, poczu艂em

przyp艂yw nadziei. Spr贸bowa艂em go zd艂awi膰.

- Co chcia艂aby艣 wiedzie膰?

Nie mieli艣my ju偶 przed sob膮 sekret贸w. Pozosta艂y jeszcze tylko mniej

istotne szczeg贸艂y.

- Ile masz lat?

Odpowiedzia艂em bez namys艂u, odruchowo.

- Siedemna艣cie.

- I od jak dawna masz te siedemna艣cie lat?

Spr贸bowa艂em powstrzyma膰 u艣miech w odpowiedzi na jej protekcjonalny

ton.

- Jaki艣 czas 鈥 przyzna艂em.

- Okej 鈥 powiedzia艂a, nagle pe艂na entuzjazmu.

U艣miechn臋艂a si臋 do mnie. Kiedy przyjrza艂em si臋 jej uwa偶niej, ponownie

zaniepokojony jej zdrowiem psychicznym, u艣miechn臋艂a si臋 jeszcze szerzej.

Skrzywi艂em si臋.

- Tylko si臋 nie 艣miej... 鈥 ostrzeg艂a. - Dlaczego mo偶esz pokazywa膰 si臋 w

dzie艅?

Roze艣mia艂em si臋 pomimo jej ostrze偶enia. A wi臋c jej poszukiwania nie

przynios艂y 偶adnych wymiernych rezultat贸w.

- To mit.

- S艂o艅ce was nie spala?

- Te偶 mit.

- A co ze spaniem w trumnach?

- Mit.

Sen od bardzo dawna nie by艂 ju偶 cz臋艣ci膮 mojej egzystencji. Dopiero

ostatnie kilka nocy, gdy przygl膮da艂em si臋 艣pi膮cej Belli, na nowo wprowadzi艂o go

do mojego 偶ycia.

- Ja nie 艣pi臋 鈥 wymamrota艂em, odpowiadaj膮c obszerniej na jej pytanie.

- Wcale?

- Nigdy 鈥 wyszepta艂em.

Spojrza艂em jej g艂臋boko w oczy, w te jej wielkie oczy otoczone wachlarzem

rz臋s, i zat臋skni艂em za snem. Nie dlatego, 偶eby m贸c na moment zapomnie膰 o

wszystkim lub uciec nudzie, tak jak tego pragn膮艂em wcze艣niej. Nie. Tym razem

chcia艂em 艣ni膰. By膰 mo偶e gdybym m贸g艂 艣ni膰, m贸g艂bym przez kilka godzin 偶y膰 w

艣wiecie, w kt贸rym ona i ja byliby艣my razem. Ona 艣ni艂a o mnie. A ja chcia艂em

艣ni膰 o niej.

Spojrza艂a na mnie ze zdumieniem. Musia艂em odwr贸ci膰 wzrok.

Nie mog艂em o niej 艣ni膰. Ona nie powinna 艣ni膰 o mnie.

- Nie zada艂a艣 mi najwa偶niejszego pytania 鈥 stwierdzi艂em.

Moj膮 pier艣 wype艂ni艂 nagle ch艂贸d, a ucisk na klatk臋 piersiow膮 si臋 wzm贸g艂.

Musia艂em przem贸wi膰 jej do rozs膮dku. Powinna zdawa膰 sobie spraw臋 z tego, co

w艂a艣nie robi. Trzeba by艂o j膮 przekona膰, 偶e to wszystko mia艂o ogromne znaczenie,

wi臋ksze ni偶 wszystkie inne wzgl臋dy. Jak cho膰by fakt, 偶e j膮 kocha艂em.

- To znaczy? 鈥 spyta艂a zaskoczona i zupe艂nie nie艣wiadoma tego

wszystkiego, przez co m贸j g艂os nabra艂 hardo艣ci.

- Nie interesuje ci臋 moja dieta?

- Ach, to 鈥 mrukn臋艂a tonem, kt贸rego nie potrafi艂em zinterpretowa膰.

- Tak, to. Nie chcesz wiedzie膰, czy pij臋 krew?

Wzdrygn臋艂a si臋. Wreszcie. Zaczyna艂a rozumie膰.

- Jacob co艣 wspomina艂...

- Co powiedzia艂?

- 呕e... 偶e nie polujecie na ludzi. Stwierdzi艂, 偶e pono膰 nie jeste艣cie

niebezpieczni, poniewa偶 ograniczacie si臋 do zwierz膮t.

- Powiedzia艂, 偶e nie jeste艣my niebezpieczni? - powt贸rzy艂em z cynizmem.

- Niezupe艂nie. 呕e pono膰 nie jeste艣cie niebezpieczni. Ale plemi臋 Quileute

na wszelki wypadek nie wpuszcza was na sw贸j teren.

Spojrza艂em na drog臋. Moja g艂owa by艂a k艂臋bowiskiem my艣li. Poczu艂em

znajome pal膮ce pragnienie.

- To prawda? 鈥 spyta艂a spokojnie, jakby pyta艂a o potwierdzenie prognozy

pogody. - Nie polujecie na ludzi?

- Quileuci maj膮 dobr膮 pami臋膰.

Pokiwa艂a g艂ow膮 zamy艣lona.

- Tylko si臋 z tego powodu nie rozlu藕niaj 鈥 ostrzeg艂em. - Dobrze robi膮,

trzymaj膮c si臋 od nas z daleka. Jeste艣my nadal niebezpieczni.

- Nie rozumiem.

Najwyra藕niej nie. Co zrobi膰, by przejrza艂a na oczy?

- Staramy si臋, jak mo偶emy - wyja艣ni艂em - i zazwyczaj nam wychodzi.

Czasami jednak pope艂niamy b艂臋dy. Tak jak na przyk艂ad ja, pozwalaj膮c ci by膰 ze

mn膮 sam na sam.

Jej zapach wci膮偶 stanowi艂 pokus臋. Zaczyna艂em si臋 do niego przyzwyczaja膰,

by艂em w stanie go nawet ignorowa膰, ale nie mog艂em zaprzeczy膰 temu, i偶 moje

cia艂o wci膮偶 po偶膮da艂o jej blisko艣ci z zupe艂nie niew艂a艣ciwych powod贸w. Moje

usta wype艂nione by艂y jadem.

- To b艂膮d?

Wyczu艂em rozpacz w jej g艂osie. Rozbroi艂a mnie tym. Pragn臋艂a by膰 ze mn膮 鈥

pomimo wszystkich przeciwno艣ci pragn臋艂a by膰 ze mn膮. Ponownie wezbra艂a we

mnie nadzieja, ale odpar艂em j膮.

- B艂膮d, kt贸ry mo偶e nas drogo kosztowa膰 鈥 stwierdzi艂em zgodnie z prawd膮,

marz膮c o tym, by prawda mog艂a w jaki艣 spos贸b przesta膰 si臋 liczy膰.

Nie odzywa艂a si臋 przez chwil臋. Us艂ysza艂em zmian臋 w rytmie jej oddechu,

cho膰 nie wynika艂a ona ze strachu.

- Opowiedz co艣 wi臋cej 鈥 rzuci艂a nagle udr臋czonym tonem.

Przyjrza艂em si臋 jej uwa偶nie.

Cierpia艂a. Jak mog艂em do tego dopu艣ci膰?

- Co jeszcze chcia艂aby艣 wiedzie膰? 鈥 spyta艂em, staraj膮c si臋 znale藕膰 jaki艣

spos贸b, by ju偶 d艂u偶ej nie cierpia艂a. Nie powinna cierpie膰. Nie mog艂em pozwoli膰,

by cierpia艂a.

- Mo偶e powiedz, dlaczego polujecie na zwierz臋ta zamiast na ludzi 鈥

powiedzia艂a j臋kliwie.

Czy to nie by艂o oczywiste? A mo偶e to te偶 nie mia艂o dla niej znaczenia.

- Nie chc臋 by膰 potworem - wyszepta艂em.

- Ale same zwierz臋ta nie wystarczaj膮?

Zastanowi艂em si臋 nad kolejnym por贸wnaniem, kt贸re mog艂oby pom贸c jej

to zrozumie膰.

- Oczywi艣cie nie mog臋 mie膰 pewno艣ci, ale mo偶na by to chyba przyr贸wna膰

do 偶ywienia si臋 serkiem tofu i mlekiem sojowym - w 偶artach nazywamy siebie

wegetarianami. Taka dieta g艂odu, czy te偶 raczej pragnienia, do ko艅ca nic

zaspokaja, ale mamy do艣膰 si艂, by nie ulega膰 pokusom. Zazwyczaj. 鈥 Zni偶y艂em

g艂os. By艂o mi wstyd, 偶e nara偶a艂em j膮 na takie niebezpiecze艅stwo. - Czasem jest

naprawd臋 ci臋偶ko.

- Czy teraz musisz walczy膰 ze sob膮?

Westchn膮艂em. Oczywi艣cie musia艂a zada膰 pytanie, na kt贸re nie chcia艂em

odpowiada膰.

- Musz臋.

Tym razem jej fizyczne reakcje nie zaskoczy艂y mnie. Oczekiwa艂em tego:

oddycha艂a r贸wnomiernie, a jej serce bi艂o normalnie. Spodziewa艂em si臋 tego, cho膰

nie potrafi艂em tego poj膮膰. Dlaczego si臋 nie ba艂a?

- Ale teraz nie jeste艣 g艂odny - o艣wiadczy艂a z przekonaniem.

- Dlaczego tak uwa偶asz?

- Zgaduj臋 po oczach 鈥 o艣wiadczy艂a bezceremonialnie. - M贸wi艂am ci ju偶,

mam pewn膮 teori臋. Zauwa偶y艂am, 偶e ludzie, a zw艂aszcza m臋偶czy藕ni, robi膮 si臋

dra偶liwi, kiedy doskwiera im g艂贸d.

Parskn膮艂em 艣miechem: dra偶liwi. C贸偶 za niedopowiedzenie! Ale jak zwykle

mia艂a ca艂kowit膮 racj臋.

- Jeste艣 spostrzegawcza, nie ma co!

Zn贸w si臋 za艣mia艂em. U艣miechn臋艂a si臋 delikatnie, a pomi臋dzy jej brwiami

ponownie pojawi艂a si臋 g艂臋boka zmarszczka, jakby bardzo si臋 nad czym艣

koncentrowa艂a.

- Czy w weekend polowa艂e艣 z Emmettem? 鈥 spyta艂a, gdy przesta艂em si臋

艣mia膰.

Jej niedba艂y ton by艂 r贸wnie fascynuj膮cy co frustruj膮cy. Naprawd臋 mog艂a

tyle zaakceptowa膰 za jednym razem? Najwyra藕niej to ja by艂em w wi臋kszym

szoku ni偶 ona.

- Tak 鈥 potwierdzi艂em i mia艂em ju偶 na tym poprzesta膰, ale nagle poczu艂em

ten sam impuls co w restauracji: pragn膮艂em, 偶eby mnie pozna艂a. - Nie mia艂em

ochoty wyje偶d偶a膰 鈥 ci膮gn膮艂em powoli - ale to by艂o konieczne. 艁atwiej mi z tob膮

przebywa膰, gdy nie odczuwam pragnienia.

- Czemu nie chcia艂e艣 wyjecha膰?

Wzi膮艂em g艂臋boki wdech i spojrza艂em jej w oczy. W tym przypadku

szczero艣膰 sprawia艂a mi k艂opoty z ca艂kiem innych powod贸w ni偶 poprzednio.

- Jestem... jestem niesw贸j... 鈥 Przypuszcza艂em, 偶e to s艂owo wystarczy, cho膰

nie mia艂o tak silnego zabarwienia, jak powinno. - Kiedy... nie ma ci臋 w pobli偶u.

Nie kpi艂em, prosz膮c w czwartek, 偶eby艣 nie wpad艂a do oceanu lub pod samoch贸d.

Ca艂y weekend martwi艂em si臋 o ciebie. A po tym, co ci臋 dzisiaj spotka艂o, dziwi臋

si臋, 偶e zdo艂a艂a艣 przetrwa膰 kilka dni bez 偶adnych obra偶e艅. 鈥 W贸wczas

przypomnia艂em sobie o otarciach na jej d艂oniach. - No, niezupe艂nie.

- O co ci chodzi?

- O twoje d艂onie.

Westchn臋艂a, krzywi膮c si臋.

- Przewr贸ci艂am si臋.

A wi臋c zgad艂em.

- Tak te偶 my艣la艂em 鈥 odpar艂em, niezdolny powstrzyma膰 u艣miech. - Ale,

jako 偶e ty to ty, mog艂o ci si臋 przytrafi膰 co艣 znacznie gorszego. Przez ca艂y wyjazd

nie dawa艂o mi to spokoju. To by艂y okropne trzy dni. Biedny Emmett mia艂 ze mn膮

piek艂o.

Prawd臋 m贸wi膮c, nie powinienem u偶ywa膰 czasu przesz艂ego.

Prawdopodobnie wci膮偶 irytowa艂em Emmetta i reszt臋 mojej rodziny. Opr贸cz

Alice...

- Trzy?鈥 spyta艂a ostrzejszym tonem. - Nie wr贸cili艣cie dzisiaj?

Nie rozumia艂em, czemu j膮 to tak dotkn臋艂o.

- Nie, w niedziel臋.

- To czemu nie pojawili艣cie si臋 w szkole?

Jej irytacja zdziwi艂a mnie. Nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e to pytanie by艂o

jednym z tych, kt贸re wi膮za艂y si臋 z nasz膮 mitologi膮.

- No c贸偶, pyta艂a艣, czy s艂o艅ce nam szkodzi. Nie szkodzi, ale nie mo偶emy

wychodzi膰 na dw贸r w wyj膮tkowo s艂oneczne dni - a przynajmniej nie przy

艣wiadkach.

Ju偶 nie by艂a tak dziwnie rozdra偶niona.

- Dlaczego? 鈥 spyta艂a, przekrzywiaj膮c w bok g艂ow臋.

W膮tpi艂em, bym m贸g艂 wymy艣li膰 odpowiedni膮 analogi臋, aby jej to wyja艣ni膰.

- Kiedy艣 ci poka偶臋.

W贸wczas zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy to by艂a obietnica, kt贸r膮 mia艂em

ostatecznie z艂ama膰. Zobacz臋 j膮 jeszcze? Kocha艂em j膮 wystarczaj膮co mocno, by

znie艣膰 rozstanie z ni膮?

- Mog艂e艣 do mnie zadzwoni膰.

C贸偶 za dziwna konkluzja.

- Przecie偶 wiedzia艂em, 偶e nic ci nie grozi.

- Ale ja nie wiedzia艂am, co si臋 z tob膮 dzieje. Widzisz... 鈥 urwa艂a, wbijaj膮c

wzrok w swoje d艂onie.

- Co takiego?

- By艂o mi 藕le 鈥 stwierdzi艂a nie艣mia艂o, a na jej twarzy wykwit艂 rumieniec. -

呕e ci臋 nie widuj臋. Te偶 czu艂am si臋 nieswojo.

Jeste艣 teraz zadowolony?, zapyta艂em sam siebie. Oto moje nadzieje zi艣ci艂y

si臋.

By艂em oszo艂omiony, szcz臋艣liwy i przera偶ony 鈥 przede wszystkim

przera偶ony 鈥 gdy u艣wiadomi艂em sobie, i偶 moje najdziksze marzenia nie

odbiega艂y wcale tak daleko od rzeczywisto艣ci. To dlatego fakt, i偶 jestem

potworem nie mia艂 dla niej 偶adnego znaczenia. Dok艂adnie z tego samego

powodu wszelkie zasady przesta艂y si臋 liczy膰 tak偶e dla mnie. To, co by艂o dobre, a

co z艂e, nie mia艂o ju偶 znaczenia. Lista moich priorytet贸w zosta艂a ponownie

uporz膮dkowana tak, by zrobi膰 miejsce na samym szczycie dla tej dziewczyny.

Ja r贸wnie偶 nie by艂em oboj臋tny Belli.

Wiedzia艂em, i偶 to mo偶e by膰 nic w por贸wnaniu do mojej mi艂o艣ci. Ale

wystarczy艂o, by ryzykowa艂a w艂asnym 偶yciem, siedz膮c tu ze mn膮. I robi艂a to z tak膮

ochot膮.

Wystarczy艂o, by zada膰 jej b贸l, gdybym zrobi艂 to, co powinienem, i j膮

opu艣ci艂.

Czy istnia艂o teraz co艣, co m贸g艂bym zrobi膰 i jej nie zrani膰? Cokolwiek?

Powinienem by艂 trzyma膰 si臋 od niej z daleka. Nie powinienem by艂 w og贸le

wraca膰 do Forks. Teraz przysporz臋 jej tylko cierpienia.

Czy to mog艂o powstrzyma膰 mnie przed pozostaniem w Forks? Przed

pogorszeniem sytuacji?

To, co czu艂em w tej chwili, jej ciep艂o...

Nie. Nic nie mog艂o mnie powstrzyma膰.

- A wi臋c tak to wygl膮da - j臋kn膮艂em. - To bardzo niedobrze.

- Co ja takiego powiedzia艂am? 鈥 spyta艂a, gotowa, by wzi膮膰 win臋 na siebie.

- Nie pojmujesz, Bello? To, 偶e ja si臋 zadr臋czam, to jeszcze nic takiego, ale

je艣li i ty jeste艣 tak zaanga偶owana uczuciowo... Nawet nie chc臋 o tym s艂ysze膰. - To

by艂a prawda. To by艂o k艂amstwo. Najbardziej egoistyczna cz臋艣膰 mnie radowa艂a

si臋 z faktu, 偶e Bella pragn臋艂a mnie tak, jak ja pragn膮艂em jej. - Tak nie mo偶e by膰.

To niebezpieczne. Ja jestem niebezpieczny. Wbij to sobie wreszcie do g艂owy,

dziewczyno.

- Przesta艅. 鈥 Wyd臋艂a wargi rozdra偶niona.

- Nie 偶artuj臋.

Toczy艂em ze sob膮 beznadziejn膮 walk臋 鈥 z jednej strony chcia艂em, by

przyj臋艂a to do wiadomo艣ci, a z drugiej nie chcia艂em jej ju偶 ostrzega膰 鈥 przez co

moje s艂owa brzmia艂y, jakbym cedzi艂 je przez zaci艣ni臋te z臋by.

- Ja te偶 nie 鈥 podkre艣li艂a. - I powtarzam - to, kim jeste艣, nie ma dla mnie

znaczenia. Ju偶 za p贸藕no, by co艣 zmieni膰.

Za p贸藕no? Przez jedn膮 nie ko艅cz膮c膮 si臋 sekund臋 艣wiat sta艂 si臋 nagle

ponury i czarno-bia艂y, gdy we wspomnieniach obserwowa艂em cienie skradaj膮ce

si臋 po sk膮panej w promieniach s艂o艅ca 艂膮ce w stron臋 艣pi膮cej Belli. Nieuniknione i

niemo偶liwe do zatrzymania. Pozbawi艂y jej sk贸r臋 koloru, a j膮 sam膮 pogr膮偶y艂y w

ciemno艣ci.

Za p贸藕no? Wizja Alice zawirowa艂a mi przed oczami 鈥 teraz spogl膮da艂em na

Bell臋 wpatruj膮c膮 si臋 we mnie oboj臋tnie czerwonymi oczyma. Oczyma bez

wyrazu 鈥 ale to niemo偶liwe, by mnie nie znienawidzi艂a za tak膮 przysz艂o艣膰. Za

okradzenie jej ze wszystkiego, co posiada艂a. Za odebranie jej 偶ycia i duszy.

Nie mog艂o by膰 jeszcze za p贸藕no.

- Nigdy tak nie m贸w - sykn膮艂em.

Wyjrza艂a przez okno, znowu przygryzaj膮c warg臋. D艂onie zaci艣ni臋te w

pi臋艣ci trzyma艂a na kolanach. Jej oddech przyspieszy艂, sta艂 si臋 przerywany.

- O czym my艣lisz? 鈥 Musia艂em to wiedzie膰.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮, nawet na mnie nie patrz膮c. Zauwa偶y艂em co艣 b艂yszcz膮cego

na jej policzku.

Przygl膮danie si臋 temu by艂o dla mnie udr臋k膮.

- P艂aczesz?

Doprowadzi艂em j膮 do p艂aczu. A偶 tak j膮 zrani艂em.

Wytar艂a 艂zy wierzchem d艂oni.

- Nie 鈥 sk艂ama艂a 艂ami膮cym si臋 g艂osem.

Jaki艣 g艂臋boko ukryty instynkt kaza艂 mi wyci膮gn膮膰 r臋k臋 w jej kierunku 鈥 w

tej chwili poczu艂em si臋 bardziej cz艂owiekiem ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej. Ale

w贸wczas u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nim nie jestem. Opu艣ci艂em r臋k臋.

- Wybacz 鈥 odpar艂em przez zaci艣ni臋te z臋by.

Jak m贸g艂bym jej kiedykolwiek wyt艂umaczy膰, jak bardzo by艂o mi przykro?

Za te wszystkie g艂upie pomy艂ki, kt贸rych si臋 dopu艣ci艂em. Za m贸j bezkresny

egoizm. Za to, i偶 mia艂a pecha, by sta膰 si臋 obiektem mojej pierwszej,

nieszcz臋艣liwej mi艂o艣ci. Oraz za rzeczy, nad kt贸rymi nie panowa艂em 鈥 za to, 偶e

by艂em potworem, kt贸remu los przeznaczy艂 zako艅czy膰 jej 偶ycie.

Odetchn膮艂em g艂臋boko, ignoruj膮c swoje odruchy w odpowiedzi na zapach,

jaki wype艂nia艂 wn臋trze samochodu. Spr贸bowa艂em wzi膮膰 si臋 w gar艣膰.

Chcia艂em zmieni膰 temat, pomy艣le膰 o czym艣 innym. Na szcz臋艣cie moja

ciekawo艣膰 w stosunku do tej dziewczyny by艂a nienasycona. Zawsze mia艂em w

zanadrzu jakie艣 pytanie.

- Wyja艣nij mi co艣.

- Tak? 鈥 spyta艂a ochryp艂ym tonem.

- Powiedz mi, o czym my艣la艂a艣 tam, na ulicy, tu偶 przed tym, jak

wyjecha艂em zza rogu? Twoja mina mnie zaskoczy艂a. Nie wygl膮da艂a艣 na

wystraszon膮, tylko jakby艣 pr贸bowa艂a si臋 na czym艣 intensywnie skoncentrowa膰.

Przypomnia艂em sobie jej twarz, maluj膮c膮 si臋 na niej determinacj臋 鈥

zmuszaj膮c si臋, by zapomnie膰, kogo oczyma j膮 obserwowa艂em.

- Usi艂owa艂am przypomnie膰 sobie, jak unieszkodliwi膰 napastnika 鈥 odpar艂a

bardziej opanowana. - No wiesz, podstawy samoobrony. Zamierza艂am wgnie艣膰

temu go艣ciowi nos w m贸zg.

Ostatnie s艂owa wypowiedzia艂a g艂osem kipi膮cym nienawi艣ci膮. To nie by艂a

hiperbola, a jej kocia furia przesta艂a by膰 zabawna. Widzia艂em jej kruch膮 posta膰 鈥

jak szk艂o pokryte jedwabiem - i g贸ruj膮ce nad ni膮 sylwetki muskularnych

potwor贸w, kt贸rzy j膮 prze艣ladowali, chc膮c j膮 skrzywdzi膰. Gniew zn贸w we mnie

zawrza艂.

- Chcia艂a艣 si臋 z nimi bi膰? 鈥 Zdusi艂em w sobie warkni臋cie. Jej instynkt

samozachowawczy by艂 艣mierteln膮 pu艂apk膮... dla niej samej. - Mog艂a艣 po prostu

rzuci膰 si臋 do ucieczki.

- Cz臋sto si臋 potykam i przewracam - wyzna艂a.

- A co z krzyczeniem 鈥瀝atunku鈥?

- W艂a艣nie si臋 do tego zabiera艂am.

Pokr臋ci艂em g艂ow膮 z niedowierzaniem. Jak ona zdo艂a艂a utrzyma膰 si臋 przy

偶yciu, zanim zjawi艂a si臋 w Forks?

- Mia艂a艣 racj臋 鈥 oznajmi艂em kwa艣no. - Sprzeciwiam si臋 przeznaczeniu,

pr贸buj膮c utrzyma膰 ci臋 przy 偶yciu.

Westchn臋艂a, wygl膮daj膮c przez okno. A potem obr贸ci艂a si臋 z powrotem w

moj膮 stron臋.

- Jutro b臋dziesz ju偶 w szkole? 鈥 spyta艂a nagle.

Skoro by艂em w drodze do piek艂a, mog艂em r贸wnie dobrze rozkoszowa膰 si臋

t膮 podr贸偶膮.

- B臋d臋, b臋d臋. Te偶 mam wypracowanie do oddania. - U艣miechn膮艂em si臋 do

niej i poczu艂em si臋 lepiej. - Zajm臋 dla ciebie miejsce w sto艂贸wce.

Jej serce zabi艂o mocniej, a moje martwe serce nagle wype艂ni艂o ciep艂o.

Zatrzyma艂em w贸z przed domem jej ojca. Nie ruszy艂a si臋, by wysi膮艣膰.

- S艂owo honoru, 偶e b臋dziesz jutro w szkole?

- S艂owo.

Dlaczego post臋powanie niew艂a艣ciwie nape艂nia艂o mnie takim szcz臋艣ciem?

Z pewno艣ci膮 co艣 tu by艂o na opak.

Pokiwa艂a g艂ow膮 usatysfakcjonowana i zacz臋艂a 艣ci膮ga膰 moj膮 kurtk臋.

- Zatrzymaj j膮 鈥 zapewni艂em j膮 pospiesznie. Wola艂em, by mia艂a przy sobie

co艣 nale偶膮cego do mnie. Jaki艣 symbol 鈥 jak kapsel od butelki, kt贸ry trzyma艂em w

kieszeni... - Nie b臋dziesz mia艂a, w co si臋 rano ubra膰.

Wr臋czy艂a mi z powrotem kurtk臋, u艣miechaj膮c si臋 smutno.

- Nie chc臋 si臋 t艂umaczy膰 przed Charliem.

Potrafi艂em sobie to wyobrazi膰. Odpowiedzia艂em u艣miechem.

- Jasne.

Po艂o偶y艂a d艂o艅 na klamce, ale jej nie nacisn臋艂a. Nie mia艂a ochoty wysiada膰.

Podobnie jak ja nie mia艂em ochoty pozwoli膰 jej odej艣膰.

I zostawi膰 j膮 bez opieki, cho膰by na par臋 minut...

Peter i Charlotte byli ju偶 w drodze, bez w膮tpienia min臋li Seattle dawno

temu. Ale inne wampiry zawsze stanowi艂y zagro偶enie. Ten 艣wiat nie by艂

bezpiecznym miejscem dla ludzi, a w szczeg贸lno艣ci dla niej.

- Bello? 鈥 Zaskoczy艂o mnie, 偶e samo wypowiadanie jej imienia sprawia艂o

mi tak膮 przyjemno艣膰.

-Tak?

- Obiecasz mi co艣?

- Oczywi艣cie 鈥 zgodzi艂a si臋 z miejsca. Jednak po chwili jej oczy zw臋zi艂y si臋,

jakby przyszed艂 jej na my艣l jaki艣 pow贸d, by zaoponowa膰.

- Nie chod藕 sama po lesie 鈥 ostrzeg艂em j膮, zachodz膮c w g艂ow臋, czy ta

pro艣ba wywo艂a jej sprzeciw.

Zamruga艂a zdziwiona.

- Ale dlaczego?

Zapatrzy艂em si臋 w ciemno艣膰, kt贸rej nie mog艂em ufa膰. Brak 艣wiat艂a nie

stanowi艂 problemu dla moich oczu, ale dla innego 艂owcy to r贸wnie偶 nie by艂by

k艂opot. Jedynie ludziom utrudnia艂o to widzenie.

- Nie jestem jedyn膮 niebezpieczn膮 istot膮 w okolicy. Nic wi臋cej nie musisz

wiedzie膰.

Wzdrygn臋艂a si臋, ale szybko si臋 opanowa艂a. Gdy mi odpowiada艂a, nawet si臋

u艣miecha艂a.

- Nie ma sprawy.

Owion膮艂 mnie jej oddech 鈥 s艂odki i aromatyczny.

M贸g艂bym tu tak siedzie膰 cho膰by ca艂膮 noc, ale ona musia艂a si臋 wyspa膰. Dwa

pragnienia toczy艂y we mnie walk臋: pragn膮艂em jej i pragn膮艂em jej

bezpiecze艅stwa.

Westchn膮艂em 鈥 tych dw贸ch rzeczy nie da艂o si臋 pogodzi膰.

- Do jutra 鈥 powiedzia艂em, wiedz膮c, 偶e zobacz膮 j膮 du偶o wcze艣niej. Jednak

ona nie zobaczy mnie a偶 do jutra.

- Cze艣膰 鈥 po偶egna艂a si臋, otwieraj膮c drzwi.

Przygl膮danie si臋, jak odchodzi, by艂o dla mnie udr臋k膮.

Pochyli艂em si臋 w jej stron臋, pragn膮c j膮 tu zatrzyma膰.

- Bello?

Odwr贸ci艂a si臋 i zamar艂a, zaskoczona blisko艣ci膮 naszych twarzy. Ta

blisko艣膰 mnie r贸wnie偶 przyt艂oczy艂a. Gor膮co rozchodzi艂o si臋 od niej stopniowo,

falami, pieszcz膮c moj膮 twarz. Mog艂em niemal偶e poczu膰 jedwab jej sk贸ry...

Jej serce za艂omota艂o, a wargi rozchyli艂y si臋.

- Mi艂ych sn贸w 鈥 wyszepta艂em. Odchyli艂em si臋, zanim gwa艂towne potrzeby

mojego cia艂a鈥 czy to znajome pragnienie, czy te偶 ca艂kiem nowy, osobliwy g艂贸d,

jaki nagle poczu艂em 鈥 kaza艂yby mi zrobi膰 co艣, co mog艂o j膮 skrzywdzi膰.

Przez chwil臋 siedzia艂a nieruchomo z szeroko otwartymi oczami.

Oszo艂omiona zapewne.

Tak jak ja.

Szybko jednak odzyska艂a panowanie nad sob膮, cho膰 wci膮偶 by艂a odrobin臋

zdezorientowana. Niemal偶e wypad艂a z samochodu, potykaj膮c si臋 o w艂asn膮 nog臋.

Musia艂a si臋 chwyci膰 drzwi, 偶eby odzyska膰 r贸wnowag臋.

Za艣mia艂em si臋 cicho, maj膮c nadziej臋, 偶e nie zdo艂a艂a tego us艂ysze膰.

Obserwowa艂em, jak chwiejnym krokiem dociera do smugi 艣wiat艂a, kt贸ra

pada艂a na frontowe drzwi. Na jaki艣 czas by艂a bezpieczna. A ja wr贸c臋 wkr贸tce, by

si臋 upewni膰.

Czu艂em na sobie jej wzrok, gdy odje偶d偶a艂em ciemn膮 ulic膮. Uczucie to

zupe艂nie r贸偶ni艂o si臋 od tego, do kt贸rego by艂em przyzwyczajony. Zazwyczaj

mog艂em przygl膮da膰 si臋 sobie poprzez oczy ludzi spogl膮daj膮cych za mn膮. Jak偶e

dziwnie ekscytuj膮ce wydawa艂o si臋 to trudne do okre艣lenia uczucie, gdy kto艣

艣ledzi艂 ci臋 wzrokiem. Wiedzia艂em, i偶 dzia艂o si臋 tak dlatego, 偶e to ona mnie

obserwowa艂a.

Miliony my艣li przemyka艂y mi przez g艂ow臋, gdy jecha艂em przed siebie pod

os艂on膮 nocy.

Przez d艂ugi czas kr膮偶y艂em bez celu ulicami. My艣la艂em o Belli i o

niesamowitej uldze, jak膮 odczu艂em, gdy prawda wysz艂a na jaw. Nie musia艂em

si臋 ju偶 d艂u偶ej l臋ka膰, 偶e Bella odkryje, kim jestem. Wiedzia艂a. I nie obchodzi艂o j膮

to. Mimo 偶e oczywi艣cie dla niej nie by艂a to dobra rzecz, ja poczu艂em si臋

wyzwolony.

Opr贸cz tego my艣la艂em o Belli i odwzajemnionej mi艂o艣ci. Nie mog艂a mnie

kocha膰 tak, jak ja kocha艂em j膮. Taka przyt艂aczaj膮ca, poch艂aniaj膮ca wszystko na

swojej drodze mi艂o艣膰 prawdopodobnie zmia偶d偶y艂aby jej w膮t艂e cia艂o. Ale Bella

by艂a wystarczaj膮co silna. Wystarczaj膮co silna, by pokona膰 instynktowny l臋k.

Wystarczaj膮co silna, by pragn膮膰 by膰 ze mn膮. A bycie z ni膮 by艂o najwi臋kszym

szcz臋艣ciem, jakie mog艂em sobie wyobrazi膰.

Przez chwil臋, skoro by艂em ca艂kiem sam i dla odmiany nie rani艂em nikogo,

pozwoli艂em sobie radowa膰 si臋 tym szcz臋艣ciem, nie zastanawiaj膮c si臋 nad

ponurymi aspektami tej sprawy. Zwyczajnie cieszy艂em si臋 z tego, 偶e nie by艂em

Belli oboj臋tny. Rozkoszowa艂em si臋 swoim triumfem 鈥 zdobyciem jej wzgl臋d贸w.

Wyobra偶a艂em sobie, jak dzie艅 w dzie艅 siadam przy niej, przys艂uchuj臋 si臋 jej

g艂osowi i zas艂uguj臋 sobie na jej u艣miechy.

Odtwarza艂em w my艣lach ten u艣miech. Obserwowa艂em, jak k膮ciki jej

pe艂nych ust unosz膮 si臋, jak niewyra藕ny do艂eczek pojawia si臋 w jej podbr贸dku,

jak jej oczy rozja艣niaj膮 si臋... Jej palce wydawa艂y si臋 niezmiernie ciep艂e i

delikatne dzi艣 wieczorem. Wyobra偶a艂em sobie, jakie by艂oby to uczucie dotkn膮膰

t臋 delikatn膮 sk贸r臋 na jej policzkach 鈥 jedwabist膮, ciep艂膮... niewiarygodnie

kruch膮. Jak szk艂o okryte jedwabiem... przera偶aj膮co kruche.

Nie zdawa艂em sobie sprawy z tego, dok膮d prowadzi艂y moje my艣li, a偶 by艂o

ju偶 za p贸藕no. Gdy tak my艣la艂em o jej bezbronno艣ci i podatno艣ci na zagro偶enia,

nowe obrazy zak艂贸ci艂y moje marzenia.

Jej twarz ukryta w cieniu, poblad艂a ze strachu. Mimo to szcz臋k臋 mia艂a

zaci艣ni臋t膮, a spojrzenie zaci臋te i skoncentrowane. Jej szczup艂e cia艂o

przygotowane by艂o na oparcie ataku otaczaj膮cych j膮 napastnik贸w jak z

najgorszych koszmar贸w...

- Ach 鈥 j臋kn膮艂em, gdy ponownie zawrza艂 we mnie niepohamowany gniew,

o kt贸rym zapomnia艂em, my艣l膮c o niej.

By艂em sam. Ufa艂em, i偶 Bella by艂a przez jaki艣 czas bezpieczna w swoim

domu. Zacz膮艂em cieszy膰 si臋 z tego, 偶e Charlie Swan 鈥 komendant policji,

wyszkolony i uzbrojony 鈥 by艂 jej ojcem. Ten fakt mimo wszystko co艣 znaczy艂 i

powinien zapewni膰 jej niezb臋dn膮 ochron臋.

By艂a bezpieczna. Zemsta nie zabierze mi du偶o czasu...

Nie. Zas艂ugiwa艂a na co艣 lepszego. Nie mog艂em pozwoli膰, by darzy艂a

uczuciem morderc臋.

Ale... Co z innymi?

Bella by艂a bezpieczna. Tak. Angela i Jessica r贸wnie偶 na pewno ju偶 spa艂y w

swoich 艂贸偶kach.

Jednak potw贸r wci膮偶 chodzi艂 sobie po ulicach Port Angeles. Potw贸r by艂

cz艂owiekiem, ale czy to czyni艂o z niego wy艂膮cznie problem ludzi? Morderstwo,

kt贸re chcia艂em pope艂ni膰, by艂o z艂e. Wiedzia艂em o tym. Ale pozostawienie go na

wolno艣ci, by m贸g艂 zaatakowa膰 kolejne ofiary, r贸wnie偶 nie wchodzi艂o w gr臋.

Blondynka z restauracji. Kelnerka, na kt贸r膮 nawet nie spojrza艂em. Obie

troch臋 mnie irytowa艂y, ale to nie znaczy艂o, 偶e zas艂ugiwa艂y na to, by nara偶a膰 je na

niebezpiecze艅stwo.

Kt贸ra艣 z nich mog艂a by膰 czyj膮艣 Bell膮.

Ten fakt przes膮dzi艂 spraw臋.

Skr臋ci艂em na p贸艂noc, przyspieszaj膮c teraz, kiedy mia艂em przed sob膮 cel.

Zawsze gdy mia艂em jaki艣 konkretny problem, kt贸ry by艂 ponad moje si艂y,

wiedzia艂em, gdzie si臋 zwr贸ci膰 o pomoc.

Alice siedzia艂a na werandzie, oczekuj膮c mnie. Zatrzyma艂em si臋 przed

domem, zamiast wjecha膰 do gara偶u.

- Carlisle jest w swoim gabinecie 鈥 powiedzia艂a, zanim zd膮偶y艂em zapyta膰.

- Dzi臋kuj臋 鈥 odpar艂em, mierzwi膮c jej w艂osy, gdy przechodzi艂em.

Dzi臋ki, 偶e odebra艂e艣, jak dzwoni艂am, pomy艣la艂a z przek膮sem.

- Och.

Zatrzyma艂em si臋 przed drzwiami, wyci膮gn膮艂em telefon i go otworzy艂em.

- Przepraszam. Nawet nie sprawdza艂em, kto dzwoni艂. By艂em... zaj臋ty.

- Jasne, wiem. Ja te偶 ci臋 przepraszam. Zanim zobaczy艂am, co ma si臋 sta膰,

by艂e艣 ju偶 w drodze.

- By艂o blisko 鈥 wymamrota艂em.

Przepraszam, powt贸rzy艂a zawstydzona.

Teraz gdy wiedzia艂em, 偶e Bella jest bezpieczna, 艂atwo by艂o udawa膰

wspania艂omy艣lnego.

- Nie przepraszaj. Wiem, 偶e nie mo偶esz wy艂apywa膰 wszystkiego. Nikt nie

oczekuje, 偶e b臋dziesz wszechwiedz膮ca, Alice.

- Dzi臋ki.

- Omal nie zaprosi艂em ci臋 dzi艣 na kolacj臋 鈥 zobaczy艂a艣 to, zanim zmieni艂em

zdanie?

Wyszczerzy艂a z臋by w u艣miechu.

- Nie, to te偶 przeoczy艂am. Szkoda, 偶e nie wiedzia艂am. Przyjecha艂abym.

- Nad czym si臋 tak koncentrowa艂a艣, 偶e przegapi艂a艣 tyle rzeczy?

Jasper my艣li o naszej rocznicy. Za艣mia艂a si臋. Pr贸buje nie podejmowa膰

偶adnej decyzji co do mojego prezentu, ale s膮dz臋, 偶e mam ca艂kiem niez艂e poj臋cie, co

planuje...

- Jeste艣 bezwstydna.

- Wiem.

Zacisn臋艂a usta, spogl膮daj膮c na mnie intensywnie z cieniem oskar偶enia w

oczach.

Natomiast p贸藕niej lepiej uwa偶a艂am. Masz zamiar powiedzie膰 im, 偶e ona

wie?

Westchn膮艂em.

- Tak. P贸藕niej.

Ja nic nie powiem. Ale wy艣wiadcz mi przys艂ug臋 i powiedz Rose, gdy nie

b臋dzie mnie w pobli偶u, dobra?

Wzdrygn膮艂em si臋.

- Jasne.

Bella przyj臋艂a to ca艂kiem dobrze.

- Zbyt dobrze.

Alice u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.

Nie doceniasz Belli.

Pr贸bowa艂em zablokowa膰 obraz, kt贸rego nie chcia艂em ogl膮da膰 鈥 Bella i

Alice jako najlepsze przyjaci贸艂ki.

Westchn膮艂em ci臋偶ko, zniecierpliwiony. Pragn膮艂em, by ta cz臋艣膰 nocy ju偶 si臋

sko艅czy艂a. Chcia艂em mie膰 to w ko艅cu za sob膮. Jednak martwi艂em si臋, 偶e musz臋

na troch臋 opu艣ci膰 Forks...

- Alice...

Zobaczy艂a, o co planowa艂em j膮 poprosi膰.

Dzi艣 w nocy nic jej nie grozi. Teraz mam ju偶 na ni膮 oko. Ona chyba

potrzebuje dwudziestoczterogodzinnego nadzoru, co nie?

- Co najmniej.

- W ka偶dym razie nied艂ugo j膮 zobaczysz.

Wzi膮艂em g艂臋boki wdech. Te s艂owa by艂y muzyk膮 dla moich uszu.

- No dalej, zr贸b to, co konieczne, 偶eby艣 m贸g艂 by膰 tam, gdzie pragniesz by膰.

Kiwn膮艂em g艂ow膮 i pobieg艂em do gabinetu Carlisle鈥檃.

Czeka艂 na mnie ze wzrokiem utkwionym bardziej w drzwiach ni偶 w

grubej ksi膮偶ce le偶膮cej na biurku.

- S艂ysza艂em, jak Alice m贸wi ci, gdzie mnie znajdziesz 鈥 stwierdzi艂 z

u艣miechem.

Poczu艂em ulg臋, widz膮c przeb艂ysk empatii i inteligencji w jego oczach.

Carlisle b臋dzie wiedzia艂, co robi膰.

- Potrzebuj臋 twojej pomocy.

- Pro艣, o co chcesz, Edwardzie.

- Czy Alice powiedzia艂a ci, co przytrafi艂o si臋 dzisiaj Belli?

Prawie przytrafi艂o, poprawi艂 mnie.

- Tak, prawie. Mam dylemat, Carlisle. Widzisz, mam... wielk膮 ochot臋... by

go zabi膰. - Zacz膮艂em wyrzuca膰 z siebie s艂owa. - Wielk膮... Ale wiem, 偶e to by艂oby

z艂e, poniewa偶 chc臋 si臋 zem艣ci膰, a nie wymierzy膰 sprawiedliwo艣膰. Kieruje mn膮

gniew, nie jestem bezstronny. Mimo to nie mog臋 pozwoli膰, by seryjny gwa艂ciciel

i morderca b艂膮ka艂 si臋 po ulicach Port Angeles! Nie znam tamtejszych ludzi, ale

nie mog臋 dopu艣ci膰 do tego, by kto艣 inny sta艂 si臋 jego ofiar膮 w miejsce Belli.

Tamte kobiety 鈥 kto艣 mo偶e do nich czu膰 to, co ja czuj臋 do Belli. Cierpia艂by tak

samo, jak ja bym cierpia艂, gdyby wyrz膮dzono jej krzywd臋. Nie mog臋 tego tak

zostawi膰...

Nagle szeroki u艣miech, jaki zago艣ci艂 na jego twarz, sprawi艂, 偶e urwa艂em w

p贸艂 s艂owa.

Ona ma na ciebie bardzo dobry wp艂yw, prawda? Tyle wsp贸艂czucia, tyle

samokontroli. Jestem pod wra偶eniem.

- Nie szukam komplement贸w, Carlisle.

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Ale nic nie mog臋 poradzi膰 na moje my艣li. 鈥 Ponownie

si臋 u艣miechn膮艂. 鈥 Zajm臋 si臋 tym. Mo偶esz odetchn膮膰. Nikomu nie stanie si臋 ju偶

krzywda.

W jego my艣lach ujrza艂em gotowy plan dzia艂ania. Nie do ko艅ca spe艂nia艂

moje oczekiwania. Nie m贸g艂 mnie zadowoli膰 plan bez odrobiny brutalno艣ci, ale

wiedzia艂em, 偶e tak nale偶y post膮pi膰.

- Poka偶臋 ci, gdzie go znale藕膰.

- Chod藕my.

Z艂apa艂 po drodze swoj膮 czarn膮 torb臋. Wola艂bym bardziej bezwzgl臋dn膮

form臋 pozbawiania kogo艣 przytomno艣ci 鈥 jak na przyk艂ad p臋kni臋t膮 czaszk臋 鈥 ale

pozwol臋 Carlisle鈥檕wi zrobi膰 to po swojemu.

Wzi臋li艣my m贸j samoch贸d. Alice wci膮偶 siedzia艂a na schodach. U艣miechn臋艂a

si臋 szeroko i pomacha艂a nam, gdy odje偶d偶ali艣my. Zobaczy艂em w jej my艣lach, 偶e

ju偶 sprawdzi艂a nasz膮 przysz艂o艣膰 鈥 nie b臋dziemy mieli 偶adnych trudno艣ci.

Podr贸偶 nie trwa艂a d艂ugo. Jechali艣my ciemn膮, pust膮 drog膮. Wy艂膮czy艂em

艣wiat艂a, 偶eby nie zwraca膰 na siebie niepotrzebnej uwagi. U艣miechn膮艂em si臋 na

my艣l o tym, jak Bella zareagowa艂aby na tak膮 pr臋dko艣膰. Wtedy i tak jecha艂em ju偶

wolniej, by m贸c d艂u偶ej rozkoszowa膰 si臋 jej obecno艣ci膮, gdy zaprotestowa艂a.

Carlisle r贸wnie偶 my艣la艂 o Belli.

Nie przewidzia艂em, 偶e b臋dzie mia艂a na niego taki dobry wp艂yw. Nie

spodziewa艂em si臋 tego. Mo偶e to przeznaczenie. Mo偶e pos艂u偶y to jakiemu艣

wy偶szemu celowi. Tylko 偶e...

Wyobrazi艂 sobie Bell臋 ze 艣nie偶nobia艂膮, zimn膮 cer膮 i czerwonymi oczami.

Wzdrygn膮艂 si臋.

Tak, dok艂adnie. Tylko 偶e... W rzeczy samej. Jak mog艂o by膰 co艣 dobrego w

zniszczeniu czego艣 tak czystego i pi臋knego?

Spogl膮da艂em gniewnie przed siebie 鈥 ca艂膮 rado艣膰 wieczoru zniweczy艂y

jego my艣li.

Edward zas艂uguje na szcz臋艣cie. Nale偶y mu si臋 to. Intensywno艣膰 jego my艣li

zaskoczy艂a mnie. Musi by膰 z tego jakie艣 wyj艣cie.

Chcia艂bym w to wierzy膰. Ale nie istnia艂 偶aden wy偶szy cel. Tylko z艂o艣liwa

harpia 鈥 okropny los, kt贸ry nie baczy艂 na to, czy Bella zas艂uguje na 偶ycie.

Nie zosta艂em d艂ugo w Port Angeles. Zawioz艂em Carlisle鈥檃 do speluny, w

kt贸rej potw贸r o imieniu Lonnie topi艂 swoje rozczarowanie w alkoholu razem z

przyjaci贸艂mi 鈥 dw贸ch z nich ju偶 odp艂yn臋艂o. Carlisle widzia艂, jak trudno mi

przebywa膰 tak blisko niego 鈥 s艂ysze膰 jego my艣li i ogl膮da膰 jego wspomnienia.

Wspomnienia o Belli wymieszane ze wspomnieniami o innych dziewczynach,

kt贸re nie mia艂y tyle szcz臋艣cia i kt贸rych nikt ju偶 nie m贸g艂 uratowa膰.

M贸j oddech przyspieszy艂. Zacisn膮艂em r臋ce na kierownicy.

Wracaj, Edward, pomy艣la艂 czule. On ju偶 nikogo nie skrzywdzi. Wracaj do

Belli.

W艂a艣nie tego potrzebowa艂em. Tylko jej imi臋 mog艂o w tym momencie

wyrwa膰 mnie z transu.

Zostawi艂em go w samochodzie i pobieg艂em z powrotem do Forks po

prostej linii poprzez u艣piony las. Zaj臋艂o mi to mniej czasu ni偶 poprzednia

podr贸偶 p臋dz膮cym samochodem. Kilka minut p贸藕niej ju偶 wspina艂em si臋 do jej

okna. Otworzy艂em je.

Westchn膮艂em cicho z ulg膮. Wszystko by艂o w nale偶ytym porz膮dku. Bella

le偶a艂a bezpiecznie w swoim 艂贸偶ku. Jej mokre w艂osy spl膮tane jak wodorosty

spoczywa艂y na poduszce.

Ale w przeciwie艅stwie do innych nocy spa艂a zwini臋ta w kulk臋 pod ko艂dr膮.

Z pewno艣ci膮 by艂o jej zimno, domy艣li艂em si臋. Zanim zd膮偶y艂em usi膮艣膰 na swoim

zwyk艂ym miejscu, zadygota艂a, a jej usta zadr偶a艂y.

Po chwili namys艂u postanowi艂em zwiedzi膰 kolejn膮 cz臋艣膰 jej domu.

Wymkn膮艂em si臋 na korytarz. Charlie g艂o艣no chrapa艂. Mog艂em niemal wy艂apa膰

tre艣膰 jego snu. Co艣 zwi膮zanego z wod膮 i cierpliwym oczekiwaniem... by膰 mo偶e

w臋dkowanie?

Na szczycie schod贸w dostrzeg艂em obiecuj膮co wygl膮daj膮c膮 szafk臋. Pe艂en

nadziei otworzy艂em j膮 i znalaz艂em to, czego szuka艂em. Wybra艂em najgrubszy koc

i zanios艂em go do jej pokoju. Od艂o偶臋 go na miejsce, zanim si臋 obudzi. Nikt si臋 o

tym nie dowie.

Wstrzymuj膮c oddech, ostro偶nie otuli艂em j膮 kocem. Nie zareagowa艂a na

dodatkowy ci臋偶ar. Usiad艂em w bujanym fotelu.

Czekaj膮c a偶 zrobi si臋 jej cieplej, rozmy艣la艂em o Carlisle鈥檜, zastanawiaj膮c

si臋, gdzie teraz by艂. Wiedzia艂em, 偶e jego plan przebiegnie bez zarzutu 鈥 Alice to

przewidzia艂a.

Na my艣l o swoim ojcu westchn膮艂em. Carlisle darzy艂 mnie zbyt wielkim

zaufaniem. Chcia艂bym by膰 t膮 osob膮, za kt贸r膮 mnie uwa偶a艂. Osob膮, kt贸ra

zas艂ugiwa艂a na szcz臋艣cie, kt贸ra mog艂a mie膰 nadziej臋, 偶e jest warta tej 艣pi膮cej

dziewczyny. Jak偶e inaczej by si臋 mia艂y sprawy, gdybym by艂 tym Edwardem.

Gdy tak rozmy艣la艂em, dziwna, bezimienna wizja wype艂ni艂a moje my艣li.

Na chwil臋 okrutny los o twarzy harpii z moich wyobra偶e艅, kt贸ry chcia艂

zniszczy膰 Bell臋, zosta艂 zast膮piony przez najbardziej bezmy艣lnego i

nierozwa偶nego z anio艂贸w. Anio艂a str贸偶a 鈥 mo偶liwe, 偶e Carlisle wyobra偶a艂 sobie

mnie jako kogo艣 takiego. Z kpi膮cym u艣mieszkiem i psot膮 czaj膮c膮 si臋 w oczach

koloru nieba anio艂 stworzy艂 Bell臋 w taki spos贸b, 偶e nie by艂o mo偶liwo艣ci, bym

m贸g艂 jej nie zauwa偶y膰. Jej niesamowicie silny zapach zabiega艂 o moj膮 uwag臋,

niemo偶liwy do odczytania umys艂 rozbudza艂 moj膮 ciekawo艣膰, delikatne pi臋kno

zatrzymywa艂o na d艂u偶ej moje spojrzenie, a bezinteresowna dusza wprawia艂a w

podziw. Anio艂 pozbawi艂 j膮 instynktu samozachowawczego, by Bella by艂a w

stanie znie艣膰 moj膮 obecno艣膰, i na koniec doda艂 nieko艅cz膮cego si臋, wyj膮tkowego

pecha.

Nieodpowiedzialny anio艂 z beztroskim u艣miechem popchn膮艂 t臋 kruch膮

istot臋 prosto w moje ramiona, ufaj膮c lekkomy艣lnie, i偶 moja moralno艣膰 nie

pozbawiona skazy wystarczy, by utrzyma膰 j膮 przy 偶yciu.

W tej wizji nie by艂em dla Belli kar膮. To ona by艂a moj膮 nagrod膮.

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 na my艣l o tym bezmy艣lnym aniele. Nie by艂 du偶o

lepszy od harpii. Nie mog艂em mie膰 dobrego mniemania o sile wy偶szej, kt贸ra

post臋puje w tak niebezpieczny i g艂upi spos贸b. Przeciwko okrutnemu

przeznaczeniu mog艂em przynajmniej stan膮膰 do walki.

A poza tym nie mia艂em anio艂a str贸偶a. One by艂y zarezerwowane dla

dobrych ludzi - takich jak Bella. W takim razie gdzie si臋 przez ca艂y ten czas

podziewa艂 jej anio艂? Kto czuwa艂 nad ni膮?

Roze艣mia艂em si臋 cicho zdziwiony, gdy u艣wiadomi艂em sobie, 偶e w tym

momencie ja pe艂ni艂em t臋 rol臋.

Wampir anio艂em 鈥 to ju偶 by艂o przegi臋cie.

Po p贸艂 godzinie Bella wyprostowa艂a si臋, nie le偶a艂a ju偶 zwini臋ta w kulk臋.

Jej oddech pog艂臋bi艂 si臋. Zacz臋艂a mamrota膰 przez sen. U艣miechn膮艂em si臋 z

satysfakcj膮. To by艂a drobnostka, ale tej nocy Belli b臋dzie si臋 spa艂o bardziej

komfortowo dzi臋ki mnie.

- Edward 鈥 westchn臋艂a, u艣miechaj膮c si臋.

Na moment odsun膮艂em od siebie przykre my艣li i pozwoli艂em sobie na

chwil臋 szcz臋艣cia.



11.PRZES艁UCHANIA

CNN prze艂ama艂o t膮 histori臋 jako pierwsze.

Cieszy艂em si臋, 偶e wspomnieli o tym w informacjach, zanim wyszed艂em do

szko艂y, niepokoj膮c si臋, jak ludzie podadz膮 t膮 wiadomo艣膰 i jak膮 to wywo艂a

reakcj臋 w艣r贸d innych. Na szcz臋艣cie, tego dnia m贸wili te偶 o innych, powa偶nych

wydarzeniach. W Ameryce Po艂udniowej by艂o trz臋sienie ziemi, a na 艢rodkowym

Wschodzie dosz艂o do porwania z pobudek politycznych. Tak wi臋c w ko艅cu

zabra艂o to tylko kilka sekund, kilka zda艅, pokazano jedno ma艂e zdj臋cie.

- "Alonzo Calderas Wallace, podejrzewany od dawna seryjny gwa艂ciciel i

morderca, poszukiwany w stanach Teksas i Oklahoma, zosta艂 zatrzymany

ostatniej nocy w Portland, w Oregonie, dzi臋ki anonimowemu informatorowi.

Wallace zosta艂 znaleziony nieprzytomny wcze艣nie rano, niedaleko od

posterunku policji. 艢ledczy jeszcze nie s膮 w stanie powiedzie膰, 偶e zostanie on

ekstradowany do Houston czy Oklahoma City, aby stan膮膰 przed s膮dem."

Zdj臋cie by艂o niewyra藕ne, przedstawia艂o tylko t臋 odra偶aj膮c膮 twarz, mia艂

tak偶e lekki zarost. Nawet je艣li Bella to widzia艂a, prawdopodobnie nie

rozpozna艂aby go. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie, tylko niepotrzebnie by si臋 zmartwi艂a.

- Zainteresowanie t膮 spraw膮 tu, w miasteczku, nie b臋dzie du偶e. To zbyt

daleko, aby kto艣 si臋 tym bardziej zainteresowa艂. - powiedzia艂a mi Alice. - Bardzo

dobrze, 偶e Carlisle wzi膮艂 go poza stan.

Przytakn膮艂em. Bella nie ogl膮da艂a du偶o telewizji, a tym bardziej nigdy nie

widzia艂em jej ojca ogl膮daj膮cego cokolwiek innego poza kana艂ami sportowymi.

Zrobi艂em, co mog艂em. Ten potw贸r ju偶 nie b臋dzie d艂u偶ej 艂owi艂, a ja nie

jestem morderc膮. W ka偶dym razie, nie ostatnio. Dobrze zrobi艂em, ufaj膮c

Carlisle'owi, tak samo pragn膮c, 偶e potw贸r nie wyjdzie na wolno艣膰 zbyt szybko.

Z艂apa艂em si臋 nawet na my艣lach, maj膮c nadziej臋, 偶e m贸g艂by zosta膰 przewieziony

do Teksasu, gdzie kara 艣mierci nadal jest tak popularna...

Nie. To ju偶 niewa偶ne. Powinienem o tym zapomnie膰 i skupi膰 si臋 na

najwa偶niejszych rzeczach.

Opu艣ci艂em pok贸j Belli dopiero mniej ni偶 godzin臋 temu. A w tym

momencie nie pragn膮艂em o niczym innym, jak tylko m贸c ujrze膰 j膮 ponownie.

- Alice, masz co艣 przeciwko-

Przerwa艂a mi. - Rosalie pojedzie. B臋dzie robi艂a wra偶enie w艣ciek艂ej, ale tak

naprawd臋 nie przepu艣ci okazji, aby pokaza膰 publicznie sw贸j samoch贸d. - Alice

trz臋s艂a si臋 ze 艣miechu.

U艣miechn膮艂em si臋 do niej. - Do zobaczenia w szkole.

Alice westchn臋艂a, a moja twarz wykrzywi艂a si臋 w grymasie.

Wiem, wiem - pomy艣la艂a. - Jeszcze nie. Poczekam, a偶 b臋dziesz got贸w, aby

przedstawi膰 mnie Belli. Chocia偶 powiniene艣 wiedzie膰, 偶e to nie chodzi o to, 偶e

jestem zazdrosna. Bella tak偶e mnie polubi.

Nie odpowiedzia艂em jej, zamiast tego wyszed艂em szybko na dw贸r. To by艂

inny punkt widzenia tej ca艂ej sytuacji. Czy Bella chce pozna膰 Alice? Mie膰

wampirzyc臋 za przyjaci贸艂k臋?

Znaj膮c Bell臋... ten pomys艂 wcale by jej nie przeszkadza艂.

Skrzywi艂em si臋. Co Bella chcia艂a i co by艂o dla niej najlepsze, to ca艂kowicie

dwie r贸偶ne rzeczy.

Zacz膮艂em czu膰 si臋 niepewnie, kiedy zaparkowa艂em na podje藕dzie domu

Belli. Ludzkie powiedzenie m贸wi, 偶e pewne rzeczy wygl膮daj膮 inaczej rankiem -

偶e zmieniaj膮 si臋, kiedy si臋 z nimi prze艣pi.

Czy b臋d臋 wygl膮da艂 dla Belli inaczej w s艂abym 艣wietle mglistego dnia?

Bardziej czy mniej gro藕nie ni偶 w ciemno艣ci nocy? Czy dotar艂a do niej wreszcie

prawda? Czy w ko艅cu b臋dzie si臋 mnie ba艂a?

Chocia偶, ostatniej nocy spa艂a bardzo spokojnie. Kiedy wypowiedzia艂a

moje imi臋, raz, potem kolejny, u艣miecha艂a si臋. Wi臋cej ni偶 raz mrucza艂a, abym

zosta艂. Czy to nie b臋dzie dzi艣 nic znaczy艂o?

Czeka艂em wi臋c nerwowo, s艂uchaj膮c jej odg艂os贸w z wn臋trza domu -

szybkich krok贸w na schodach, ostrego rozdzierania jakiej艣 folii, zawarto艣ci

lod贸wki obijaj膮cej si臋 o siebie, kiedy zatrzasn臋艂a drzwi. To wszystko brzmia艂o

tak, jakby bardzo si臋 spieszy艂a. Niespokojna o drog臋 do szko艂y. Na t臋 my艣l

u艣miechn膮艂em si臋, nabieraj膮c zn贸w nadziei.

Spojrza艂em na zegar. Moje domys艂y by艂y s艂uszne - bior膮c pod uwag臋, 偶e

pr臋dko艣膰 jej samochodu znacznie j膮 ogranicza - by艂a ju偶 lekko sp贸藕niona.

Bella wysz艂a z domu, z torb膮 z ksi膮偶kami na ramieniu. Jej w艂osy by艂y w

lekkim nie艂adzie. Cienki, zielony sweter, kt贸ry za艂o偶y艂a, nie chroni艂 jej

dostatecznie przed ch艂odn膮 mg艂膮, tote偶 sz艂a zgarbiona.

Sweter by艂 d艂ugi, za du偶y na ni膮, niepasuj膮cy. Maskowa艂 skutecznie jej

smuk艂膮 figur臋, przemieniaj膮c jej delikatne kszta艂ty i mi臋kkie linie w

bezkszta艂tn膮 mieszanin臋. Paradoksalnie, doceni艂em to tak samo mocno, jak

pragn膮艂em, aby mia艂a na sobie co艣 podobnego do mi臋kkiej, niebieskiej bluzki,

kt贸r膮 za艂o偶y艂a wczoraj wieczorem... Materia艂 przylega艂 艣ci艣le do jej sk贸ry,

idealnie wyci臋ty, aby ods艂oni膰 hipnotyzuj膮ce kszta艂ty jej obojczyk贸w, skupiaj膮ce

si臋 we wg艂臋bieniu poni偶ej jej szyi. Niebieski op艂ywa艂 jej cia艂o jak woda,

podkre艣laj膮c subteln膮 form臋 jej cia艂a...

Tak by艂o dla mnie lepiej - niemal niezb臋dnie - trzyma膰 my艣li daleko,

daleko od tych kszta艂t贸w, wi臋c by艂em wdzi臋czny nietwarzowemu swetrowi. Nie

mog艂em dopu艣ci膰 si臋 偶adnego b艂臋du, a to by艂by olbrzymi b艂膮d, zastanawia膰 si臋

nad dziwnym g艂odem, jaki my艣li o jej ustach... sk贸rze... ciele... wywo艂ywa艂y u

mnie, kr膮偶膮c sobie lu藕no. G艂贸d, kt贸ry omija艂em przez sto lat. Ale za to mog艂em

nie pozwoli膰 sobie my艣le膰 o dotkni臋ciu jej, poniewa偶 to by艂o niemo偶liwe.

M贸g艂bym j膮 skrzywdzi膰.

Bella odwr贸ci艂a si臋 od drzwi i ruszy艂a przed siebie w takim po艣piechu, 偶e o

ma艂o co nie wpad艂a na m贸j samoch贸d, wcale go nie zauwa偶aj膮c.

Wtedy stan臋艂a jak wryta. Torba zsun臋艂a si臋 z jej ramienia a oczy

rozszerzy艂y si臋, gdy wzrok spocz膮艂 na samochodzie.

Wysiad艂em, nie dbaj膮c w og贸le o poruszanie si臋 ludzkim tempem i

otworzy艂em dla niej drzwi pasa偶era. Nie mog艂em pr贸bowa膰 oszukiwa膰 jej nigdy

wi臋cej - kiedy byli艣my sami, w ko艅cu mog艂em by膰 sob膮.

Spojrza艂a na mnie, zaskoczona ponownie, kiedy zmaterializowa艂em si臋 w

g臋stej mgle. A wtedy zaskoczenie, niespodzianka w jej oczach zmieni艂a si臋 w co艣

jeszcze, i nie musia艂em si臋 ju偶 d艂u偶ej martwi膰, czy jej uczucia wzgl臋dem mnie

jakkolwiek zmieni艂y si臋 od zesz艂ej nocy. Ciep艂o, podziw, fascynacja, wszystko to

k艂臋bi艂o si臋 w czekoladowym br膮zie jej oczu.

- Chcia艂aby艣 mo偶e pojecha膰 dzi艣 ze mn膮? - spyta艂em. Nie chcia艂em, aby

by艂o tak jak zesz艂ej nocy. Pozwoli艂em jej wybra膰. Od teraz to musi by膰 zawsze jej

wyb贸r.

- Ch臋tnie. - wymamrota艂a i wdrapa艂a si臋 do auta bez zastanowienia.

Czy fakt, 偶e mnie zawsze odpowiada艂a 'tak' przestanie mnie kiedy艣

zadziwia膰? W膮tpi艂em w to.

Okr膮偶y艂em szybko samoch贸d, aby do niej do艂膮czy膰. Nie wygl膮da艂a na

zbytnio zaszokowan膮 moim nag艂ym pojawieniem si臋.

Szcz臋艣cie, jakie poczu艂em, kiedy usiad艂a obok mnie by艂o nie do opisania.

Mimo 偶e lubi艂em towarzystwo mojej rodziny i cieszy艂em si臋 z rozrywek, jakie

oferowa艂 ten 艣wiat, nigdy nie czu艂em si臋 a偶 tak dobrze. Nawet 艣wiadomo艣膰, 偶e to

by艂o z艂e i co艣 mo偶e p贸j艣膰 nie tak, nie zmaza艂a z mojej twarzy u艣miechu.

Moja kurtka wisia艂a na oparciu fotela. Zauwa偶y艂em, 偶e zerka na ni膮.

- Przywioz艂em ci kurtk臋. - wyja艣ni艂em. To by艂a moja wym贸wka, dlaczego

przyjecha艂em dzi艣 rano. By艂o ch艂odno. Ona nie mia艂a kurtki. To by艂a z

pewno艣ci膮 dopuszczalna forma rycerstwa. - Nie chcia艂em, 偶eby艣 si臋 przezi臋bi艂a.

- Nie jestem znowu taka delikatna. - odpar艂a, wpatruj膮c si臋 raczej w moj膮

pier艣, jakby waha艂a si臋 spojrze膰 mi w twarz. Ale za艂o偶y艂a na siebie kurtk臋, zanim

mia艂bym jej to nakaza膰.

- Doprawdy? - mrukn膮艂em cicho do siebie.

Patrzy艂a na drog臋, kiedy skierowa艂em si臋 w stron臋 szko艂y. By艂em w stanie

znie艣膰 cisz臋 tylko przez kilka sekund. Musia艂em wiedzie膰, o czym my艣la艂a dzi艣

rano. W ko艅cu mi臋dzy nami wiele si臋 zmieni艂o od czasu, kiedy s艂o艅ce ostatnio

wzesz艂o.

- Co, koniec przes艂uchania? - spyta艂em, zachowuj膮c lekki ton.

Wydawa艂a si臋 zadowolona, 偶e podj膮艂em temat. - Denerwuj膮 ci臋 te

wszystkie pytania?

- Nie tak bardzo, jak twoje odpowiedzi. - powiedzia艂em szczerze.

Zmieni艂a wyraz twarzy.

- Irytuj膮 ci臋 moje reakcje?

- W tym ca艂y problem. Przyjmujesz ka偶d膮 rewelacj臋 ze stoickim spokojem,

to nienaturalne. - jeszcze nie krzycza艂a. Jak to mo偶liwe? - Nie wiem, co naprawd臋

my艣lisz. - Wszystko co robi艂a, b膮d藕 nie robi艂a, sk艂ania艂o mnie do rozmy艣la艅.

- Zawsze ci m贸wi臋, co o czym s膮dz臋.

- Ale jeste艣 przy tym bardzo wybi贸rcza.

Zagryz艂a wargi. Chyba nie zdawa艂a sobie z tego sprawy, ale w ten spos贸b

ujawnia艂o si臋 u niej napi臋cie.

- Nie za bardzo.

Te s艂owa sprawi艂y, 偶e ma艂o co nie oszala艂em z ciekawo艣ci. Co takiego tak

silnie przede mn膮 ukrywa艂a?

- Do艣膰, 偶eby doprowadza膰 mnie do sza艂u. - powiedzia艂em.

Zawaha艂a si臋, a potem szepn臋艂a - O pewnych rzeczach nie chcesz s艂ysze膰.

Zastanowi艂em si臋 przez chwil臋, analizuj膮c ca艂膮 nasz膮 wczorajsz膮 rozmow臋.

Prawdopodobnie wymaga艂o to tyle wysi艂ku, bo nie wiedzia艂em, czego takiego

ona nie chcia艂a, abym us艂ysza艂. I wtedy - poniewa偶 jej g艂os by艂 taki sam jak dzi艣,

przepe艂niony b贸lem - zrozumia艂em. Kiedy艣 poprosi艂em j膮, aby nie m贸wi艂a mi o

swoich my艣lach. - Nigdy tego nie m贸w. Doprowadzi艂em j膮 do p艂aczu...

Czy w艂a艣nie to przede mn膮 ukrywa艂a? G艂臋bi臋 swoich uczu膰 do mnie? To,

偶e nie przeszkadza艂o jej moje bycie potworem i 偶e za p贸藕no ju偶 na jakie艣

zmiany?

Zaniem贸wi艂em. B贸l i rado艣膰 by艂y zbyt silne, a konflikt mi臋dzy nimi za

du偶y, aby wys艂owi膰 si臋 w miar臋 sp贸jnie. Zapanowa艂a cisza, poza jej biciem serca

i prac膮 p艂uc.

- A gdzie twoje rodze艅stwo? - spyta艂a nagle.

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech i poczu艂em z b贸lem jej zapach, ale stwierdzi艂em

te偶, 偶e powoli si臋 do niego przyzwyczajam. Stara艂em si臋 zachowa膰 zwyczajny

ton.

- Przyjechali wozem Rosalie. - zaparkowa艂em w wolnym miejscu obok

wspomnianego w艂a艣nie samochodu. Ukry艂em u艣miech na widok jej szerokich ze

zdumienia oczu. - Robi wra偶enie, prawda?

Rosalie ucieszy艂aby reakcja Belli. Je艣li oczywi艣cie mog艂aby spojrze膰 na ni膮

przychylnie, co raczej nigdy nie nast膮pi.

- Zwraca uwag臋. Staramy si臋 nie rzuca膰 w oczy.

- Nie za bardzo wam to wychodzi. - odpowiedzia艂a i u艣miechn臋艂a si臋.

Czysty, mi艂y odg艂os jej 艣miechu ociepli艂 moje martwe wn臋trze, nawet je艣li

umys艂 by艂 pe艂en w膮tpliwo艣ci.

- Wi臋c czemu Rosalie wzi臋艂a dzi艣 sw贸j w贸z, skoro jest taki szpanerski? -

zastanawia艂a si臋.

- Nie zauwa偶y艂a艣? 艁ami臋 teraz wszystkie zasady. - Moja odpowied藕

powinna j膮 przestraszy膰, ale Bella oczywi艣cie tylko si臋 u艣miechn臋艂a.

Nie poczeka艂a, a偶 podejd臋 i otworz臋 jej drzwi. W szkole musia艂em

zachowywa膰 pozory, wi臋c nie mog艂em porusza膰 si臋 zbyt szybko. Dlatego nie

mog艂em temu zapobiec. W niedalekiej przysz艂o艣ci powinna chyba przyzwyczai膰

si臋 do traktowania z szacunkiem.

Podszed艂em tak blisko, na ile 艣mia艂em to zrobi膰, wypatruj膮c, czy moja

blisko艣膰 jej nie przeszkadza. Dwa razy jej r臋ka pow臋drowa艂a w moj膮 stron臋, ale

szybko j膮 cofn臋艂a. Wygl膮da艂o na to, 偶e chcia艂a mnie dotkn膮膰... M贸j oddech

przyspieszy艂.

- Czemu w og贸le macie takie auta, skoro zale偶y wam na unikaniu

rozg艂osu? - zapyta艂a.

- To taka s艂abostka. - przyzna艂em. - Wszyscy uwielbiamy szybk膮 jazd臋.

- Jasne - wymamrota艂a pod nosem.

Nie spojrza艂a w g贸r臋, aby ujrze膰 ewentualnie m贸j szeroki u艣miech.

Och... Nie wierz臋! Jak Bella do tego doprowadzi艂a? Nie rozumiem...

Dlaczego?

Moje my艣li zak艂贸ci艂y mentalne wykrzyknienia Jessiki. Czeka艂a ju偶 na

Bell臋 schowana przed deszczem pod dachem sto艂贸wki, z kurtk膮 Belli

przewieszon膮 przez rami臋. Jej oczy rozszerzy艂y si臋 w niedowierzaniu.

Chwil臋 p贸藕niej Bella tak偶e j膮 zauwa偶y艂a. Dostrzeg艂szy wyraz jej twarzy,

zarumieni艂a si臋. Twarz Jessiki wyra偶a艂a bowiem wszystko, o czym my艣la艂a.

- Cze艣膰, Jess. Dzi臋ki, 偶e pami臋ta艂a艣. - przywita艂a si臋 Bella.

Si臋gn臋艂a po kurtk臋, a Jessica poda艂a j膮 jej bez s艂owa.

Powinienem by膰 mi艂y dla znajomych Belli, bez wzgl臋du na to, czy s膮 jej

dobrymi przyjaci贸艂mi czy nie.

- Dzie艅 dobry, Jessico.

Wooow...

Jej oczy rozszerzy艂y si臋 jeszcze bardziej. By艂o to nawet troch臋 dziwne,

zabawne... i szczerze m贸wi膮c, nieco 偶enuj膮ce, jak bardzo zmieni艂a mnie obecno艣膰

Belli. Wygl膮da艂o na to, 偶e teraz nikt si臋 mnie nie ba艂. Gdyby Emmett si臋 o tym

dowiedzia艂, 艣mia艂by si臋 ze mnie przez nast臋pne 100 lat.

- Ehm... Hej - wydusi艂a Jessika, zerkaj膮c porozumiewawczo na Bell臋. - Do

zobaczenia na trygonometrii.

Wszystko dok艂adnie mi opowiesz. Nie pozwol臋 ci si臋 wykr臋ci膰. Musz臋 zna膰

wszystkie szczeg贸艂y! Cholera, Edward Cullen! 呕ycie jest niesprawiedliwe.

Bella wykrzywi艂a twarz.

- Na razie.

W g艂owie Jessiki panowa艂 zam臋t, kiedy wreszcie posz艂a na pierwsz膮 lekcj臋,

zerkaj膮c na nas co chwila.

Musz臋 zna膰 ca艂膮 histori臋! Czy wczorajszego wieczoru planowali spotkanie?

A wi臋c czy si臋 spotykaj膮? Jak d艂ugo? Jak mog艂a trzyma膰 to w sekrecie? I dlaczego?

To musi by膰 co艣 powa偶nego - naprawd臋 jej na nim zale偶y. Czy mog艂oby by膰

inaczej? Wszystkiego si臋 dowiem. Nie wytrzymam tej niepewno艣ci! Ciekawe, jak

sobie radzi w jego towarzystwie... och, ja bym chyba zemdla艂a...

My艣li Jessiki przesta艂y by膰 sp贸jne, a umys艂 wype艂ni艂 si臋 najr贸偶niejszymi

fantazjami. Skrzywi艂em si臋 to w duchu, i to nawet nie tylko dlatego, 偶e w tych

wizjach zast膮pi艂a Bell臋 swoj膮 osob膮. Do tego nigdy nie mog艂oby doj艣膰. A

jednak... pragn膮艂em... nie mog艂em si臋 do tego przyzna膰 nawet przed sob膮. Jak

wiele chcia艂em jej pokaza膰? Kt贸ra z tych sytuacji sko艅czy艂aby si臋 jej 艣mierci膮?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i spr贸bowa艂em si臋 rozchmurzy膰.

- Co zamierzasz jej powiedzie膰?

- Hej - wyszepta艂a gro藕nie. - My艣la艂am, 偶e nie potrafisz czyta膰 w moich

my艣lach.

- Nie potrafi臋 - spojrza艂em na ni膮, staraj膮c si臋 doszuka膰 sensu w jej

s艂owach. Ach tak, chyba pomy艣leli艣my o tym samym. Hmm, spodoba艂o mi si臋 to.

- Umiem jednak czyta膰 w jej. Chce wycisn膮膰 z ciebie wszystko.

Bella j臋kn臋艂a i zsun臋艂a z ramion kurtk臋. Nie zrozumia艂em na pocz膮tku, 偶e

chce mi j膮 odda膰; nie prosi艂em o jej zwrot, bo wola艂bym, 偶eby j膮 zatrzyma艂a -

wi臋c sp贸藕ni艂em si臋 z zareagowaniem. Poda艂a mi moj膮 kurtk臋 i nie spogl膮daj膮c na

mnie, w艂o偶y艂a swoj膮. Nie zauwa偶y艂a nawet, 偶e wyci膮gn膮艂em r臋ce, aby jej pom贸c.

Zmarszczy艂em brwi, ale zaraz musia艂em si臋 opanowa膰, 偶eby niczego nie

zauwa偶y艂a.

- No to co zamierzasz jej powiedzie膰?

- Mo偶e jaka艣 podpowied藕? Co j膮 najbardziej interesuje?

U艣miechn膮艂em si臋 i pokr臋ci艂em g艂ow膮. Sam by艂em ciekaw jej odpowiedzi.

- To nie fair.

- Nie, nie. Nie fair jest to, 偶e mi odmawiasz - zw臋zi艂a oczy.

Dotarli艣my do drzwi klasy, pod kt贸rymi musia艂em j膮 zostawi膰.

Zastanawia艂em si臋, czy pani Cope posz艂aby mi na r臋k臋 w sprawie zmiany

godziny lekcji angielskiego w moim planie... Skupi艂em si臋. Mog艂em by膰 jednak

fair.

- Jess zachodzi w g艂ow臋, czy jeste艣my par膮. - powiedzia艂em powoli. - Jest

te偶 ciekawa, co do mnie czujesz.

Tym razem w jej szeroko otwartych oczach pojawi艂y si臋 weso艂e b艂yski. Ich

wyraz da艂o si臋 艂atwo odczyta膰. Tylko udawa艂a...

- Kurcz臋. I co mam jej powiedzie膰.

- Hmm... - zawsze chcia艂a wyci膮gn膮膰 ode mnie wi臋cej, ni偶 powinna.

Zastanowi艂em si臋 nad odpowiedzi膮.

Niesforny kosmyk w艂os贸w, wilgotny od porannej mg艂y, 艂agodnie opada艂

fal膮 po jej ramieniu, gdzie reszta szyi gin臋艂a pod okropnym swetrem. Przyci膮ga艂

moje oczy... i kierowa艂 je w inne, zakryte rejony.

Si臋gn膮艂em po niego delikatnie, staraj膮c si臋 nie dotkn膮膰 jej sk贸ry - ranek

by艂 wystarczaj膮co ch艂odny - i wsun膮艂em go z powrotem, aby mnie nie rozprasza艂.

Przypomnia艂em sobie, jak Mike Newton dotyka艂 jej w艂os贸w i zacisn膮艂em

szcz臋ki. Wtedy odsun臋艂a si臋 od niego. Teraz z kolei jej reakcja by艂a ca艂kowicie

inna: oczy lekko si臋 rozwar艂y, krew przyspieszy艂a bieg, a serce straci艂o r贸wny

rytm.

Odpowiadaj膮c jej, stara艂em si臋 ukry膰 u艣miech.

- S膮dz臋, 偶e na pierwsze pytanie odpowied藕 mo偶e brzmie膰 'tak', rzecz jasna,

je艣li nie masz nic przeciwko. - Wyb贸r jak zawsze nale偶a艂 do niej. - To najprostsze

wyt艂umaczenie z mo偶liwych.

- Nie ma sprawy - wyszepta艂a. Rytm jej serca jeszcze nie wr贸ci艂 do normy.

- A co do drugiego pytania... - u艣miechn膮艂em si臋 - z ch臋ci膮 pos艂ucham

waszej rozmowy w my艣lach i zobacz臋, jak sobie poradzisz.

Niech Bella dobrze to rozwa偶y.

Odwr贸ci艂em si臋 szybko, zanim poprosi艂a o dalsze odpowiedzi. Ci臋偶ko mi

by艂o czegokolwiek jej odmawia膰. Jednak naprawd臋 chcia艂em us艂ysze膰 jej my艣li,

nie swoje.

- Zobaczymy si臋 w sto艂贸wce. - krzykn膮艂em przez rami臋. W ten spos贸b

mia艂em wym贸wk臋, aby sprawdzi膰, czy nadal na mnie patrzy. Znowu si臋

odwr贸ci艂em i u艣miechn膮艂em szeroko.

Kiedy tak szed艂em korytarzem, nie by艂em zbytnio 艣wiadomy mn贸stwa

my艣li ludzi mnie otaczaj膮cych. Nie przywi膮zywa艂em do nich wagi. Nie mog艂em

si臋 skoncentrowa膰. Mia艂em nawet trudno艣ci z utrzymaniem normalnego tempa,

gdy przemierza艂em trawnik. Chcia艂em pobiec, naprawd臋 pobiec tak szybko, a偶

nie znikn臋, a偶 b臋d臋 czu艂, 偶e lec臋. Ju偶 teraz niemal unosi艂em si臋 w powietrzu.

Wszed艂em do klasy i w艂o偶y艂em kurtk臋. Natychmiast poczu艂em jej zapach.

Chcia艂em, aby otoczy艂 mnie ju偶 teraz, 偶ebym si臋 na niego niejako uodporni艂 -

dzi臋ki temu 艂atwiej mi b臋dzie ignorowa膰 go p贸藕niej, na lunchu...

Cieszy艂em si臋, 偶e nauczyciele ju偶 nie zwracali na mnie uwagi i nie

wyrywali do odpowiedzi. Dzi艣 po raz pierwszy mogliby mnie przy艂apa膰

nieprzygotowanego. Tylko moje cia艂o zosta艂o w sali. My艣li w臋drowa艂y...

Oczywi艣cie obserwowa艂em Bell臋. Sta艂o si臋 na to na tyle normalne i

automatyczne co oddychanie. S艂ysza艂em jej rozmow臋 z Mike'm Newtonem.

Bardzo szybko poruszy艂a temat Jessiki, a ja u艣miechn膮艂em si臋 tak szeroko i

gwa艂townie, 偶e Rob Sawyer, kt贸ry siedzia艂 obok mnie, wzdrygn膮艂 si臋

nie艣wiadomie i odsun膮艂 ode mnie.

Uch... Wariat.

C贸偶, mo偶e jednak nie straci艂em ca艂kiem swoich umiej臋tno艣ci.

Obserwowa艂em, jak Jessika formu艂uje swoje przysz艂e pytania do Belli.

Naprawd臋 nie mog艂em si臋 doczeka膰, wielokrotnie bardziej zniecierpliwiony, ni偶

ta ciekawska dziewczyna, pragn膮ca nowych plotek.

Przys艂uchiwa艂em si臋 te偶 Angeli Weber.

Nie zapomnia艂em o wdzi臋czno艣ci, jak膮 do niej czu艂em - przede wszystkim

za to, 偶e my艣la艂a dobrze o Belli, ale te偶 za pomoc, jakiej mi udzieli艂a.

Rozmy艣la艂em wi臋c, szukaj膮c czego艣, czego mog艂aby chcie膰. S膮dzi艂em, 偶e to

b臋dzie 艂atwe. Na pewno istnia艂a jaka艣 rzecz, zabawka, kt贸rej pragn臋艂a w

szczeg贸lno艣ci. A mo偶e kilka. M贸g艂bym podarowa膰 jej to anonimowo.

Ale my艣li Angeli by艂y podobne do Belli. Jak na nastolatk臋 by艂a wyj膮tkowo

spokojna. Szcz臋艣liwa. Mo偶e w艂a艣nie to by艂o powodem jej uprzejmo艣ci - nale偶a艂a

do tej wyj膮tkowej grupki os贸b, kt贸re mia艂y wszystko to, czego pragn臋艂y i

pragn臋li tego, co mieli. Kiedy nie by艂a zaj臋ta s艂uchaniem nauczyciela czy

robieniem notatek, my艣la艂a o swoich braciach-bli藕niakach, z kt贸rymi planowa艂a

wybra膰 si臋 na pla偶臋 w weekend. Musia艂a zajmowa膰 si臋 nimi do艣膰 cz臋sto, ale nie

przeszkadza艂o jej to zupe艂nie - jej my艣li by艂y mi艂e.

Ale niezbyt przydatne.

Musia艂o istnie膰 co艣, czego chcia艂a. Trzeba by艂o szuka膰 dalej. Ale tym zajm臋

si臋 p贸藕niej. Za chwil臋 zaczyna艂a si臋 trygonometria, na kt贸rej Bella siedzia艂a z

Jessik膮

Id膮c na angielski, nie zwraca艂em zbytnio uwagi, dok膮d id臋.

Jessica by艂a ju偶 w klasie. Czeka艂a na Bell臋 z prawdziw膮 niecierpliwo艣ci膮.

Ja zachowywa艂em si臋 z kolei odwrotnie - kiedy usiad艂em na swoim

miejscu, znieruchomia艂em. Musia艂em ci膮gle zachowywa膰 pozory, zmuszaj膮c si臋

do nieznacznych ruch贸w. Moje my艣li by艂y jednak tak skupione na Jessice, 偶e

przychodzi艂o mi to z niema艂ym trudem. Mia艂em nadziej臋, 偶e b臋dzie do艣膰 uwa偶na

i dobrze przywo艂a twarz Belli.

Rytm, jaki wystukiwa艂a nog膮 sta艂 si臋 szybszy, kiedy Bella wesz艂a do klasy.

Wygl膮da... ponuro. Dlaczego? Mo偶e mi臋dzy ni膮 i Edwardem Cullenem

niczego nie ma. Rozczarowanie... no ale wtedy by艂by nadal wolny... Je艣li nagle

zacz膮艂 interesowa膰 si臋 randkami, ch臋tnie bym mu pomog艂a...

Twarz Belli wcale nie wygl膮da艂a ponuro. Po prostu nie wyra偶a艂a emocji.

Martwi艂a si臋, bo wiedzia艂a, 偶e pods艂uchuj臋. U艣miechn膮艂em si臋 do siebie.

- Opowiedz mi o wszystkim! - za偶膮da艂a Jessica, cho膰 Bella nie zd膮偶y艂a

nawet zdj膮膰 kurtki. By艂a powolna.

Och, niech si臋 pospieszy! Nie mog臋 si臋 ju偶 doczeka膰 wszystkich soczystych

kawa艂k贸w!

- O czym dok艂adnie? - po zaj臋ciu miejsca Bella celowo wszystko op贸藕nia艂a.

- Co si臋 dzia艂o po naszym odje藕dzie?

- Postawi艂 mi kolacj臋 i odwi贸z艂 do domu.

A potem? Przecie偶 musi by膰 co艣 wi臋cej! Jestem przekonana, 偶e k艂amie. Ale i

tak wszystko z niej wyci膮gn臋.

- I ju偶 przed 贸sm膮 by艂a艣 w domu?

Bella przewr贸ci艂a oczami.

- Je藕dzi jak wariat. Umiera艂am ze strachu.

U艣miechn臋艂a si臋 lekko, a ja wybuchn膮艂em 艣miechem, przerywaj膮c wyk艂ad

pana Masona. Stara艂em si臋 przekszta艂ci膰 go w kaszel, ale nikt si臋 chyba nie

nabra艂. Pan Mason spojrza艂 na mnie zirytowanym wzrokiem, ale nawet nie

stara艂em si臋 wychwyci膰, co sobie pomy艣la艂.

Ech... mo偶e jednak m贸wi prawd臋. Dlaczego ci膮gle musz臋 ci膮gn膮膰 j膮 za

j臋zyk? Na jej miejscu chwali艂abym si臋 wszystkim dooko艂a.

- Um贸wili艣cie si臋 jako艣 wcze艣niej?

Jessica dostrzeg艂a zaskoczenie na twarzy Belli i zawiod艂a si臋, 偶e nie by艂o

ono udawane.

- Sk膮d偶e znowu. Zdziwi艂am si臋 bardzo, gdy na niego wpad艂am - odpar艂a

Bella.

Co si臋 tutaj dzieje?

- Ale za to dzi艣 podwi贸z艂 ci臋 do szko艂y?

Ona musi mi powiedzie膰 co艣 wi臋cej!

- Te偶 mnie nie藕le zaskoczy艂. Zauwa偶y艂 wczoraj, 偶e nie mia艂am kurtki, to

dlatego.

Niezbyt ciekawe - pomy艣la艂a zawiedziona Jessica.

Denerwowa艂o mnie to, w jaki spos贸b rozmawia艂a z Bell膮. Chcia艂em

us艂ysze膰 co艣, o czym jeszcze nie wiedzia艂em. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie by艂a

rozczarowana do tego stopnia, aby pomin膮膰 pytania na kt贸rych najbardziej mi

zale偶a艂o.

- To co, wybieracie si臋 gdzie艣 jeszcze razem? - spyta艂a w ko艅cu.

- Zaoferowa艂 si臋, 偶e podrzuci mnie w sobot臋 do Seattle, bo nie wierzy, 偶e

moja furgonetka to prze偶yje. Czy to si臋 liczy jako randka?

Hmm, na pewno nadrabia dla niej drogi, bo chyba mu na niej zale偶y. Musi

co艣 do niej czu膰, nawet je艣li ona nie czuje tego samego. Czy to w og贸le mo偶liwe?

Bella jest nienormalna.

- Tak. - odpowiedzia艂a wi臋c Jessica.

- No to wybieramy si臋 gdzie艣 razem - podsumowa艂a Bella.

- Kurcz臋, dziewczyno... Edward Cullen.

Ale g艂贸wnym problemem jest to, czy ona go lubi.

- Wiem. - westchn臋艂a Bella.

Ten ton zach臋ci艂 Jessik臋 do dalszych pyta艅.

Nareszcie! Chyba za艂apa艂a. Musi rozumie膰...

- Czekaj! - zawo艂a艂a nagle Jessika, przypominaj膮c sobie o najwa偶niejszym

pytaniu. - Poca艂owa艂 ci臋?

Prosz臋, powiedz 偶e tak. A potem opisz mi to!

- Nie. - wymrucza艂a Bella, spuszczaj膮c wzrok w d贸艂. - To nie tak...

Cholera. A ju偶 mia艂am nadziej臋. Ha, ona chyba te偶...

Skrzywi艂em si臋. Bella co prawda wygl膮da艂a na zasmucon膮, ale nie z tego

powodu. Ona nie mog艂a tego chcie膰. Nie z wiedz膮, kt贸r膮 posiada. Nie mog艂a

pragn膮膰 tak bliskiego kontaktu z moimi z臋bami. By艂a przekonana

prawdopodobnie, 偶e mam k艂y. Wzdrygn膮艂em si臋.

- My艣lisz, 偶e mo偶e w sobot臋...? - nacisn臋艂a Jessica.

- Raczej w膮tpi臋. - Bella zdawa艂a si臋 by膰 sfrustrowana.

Taak, marzy o tym.

Czy wydawa艂o mi si臋, 偶e Jessica ma racj臋 tylko dlatego, 偶e obserwowa艂em

to w艂a艣nie jej oczami?

Ta absolutnie niemo偶liwa do zrealizowania wizja wytr膮ci艂a mnie nieco z

r贸wnowagi. Jakby to by艂o - spr贸bowa膰 j膮 poca艂owa膰. Moje usta i jej usta,

kamienny ch艂贸d przy mi臋kkim cieple...

A chwil臋 potem umiera.

Pozby艂em si臋 tej wizji i skupi艂em na powr贸t na rozmowie.

- A o czym rozmawiali艣cie?

Czy z nim rozmawia艂a艣 normalnie, czy te偶 by艂 zmuszony wyci膮ga膰 od ciebie

ka偶d膮 informacj臋 tak jak ja dzisiaj?

U艣miechn膮艂em si臋 smutno. Jessika wcale nie by艂a tak daleka od prawdy.

- Czy ja wiem, du偶o tego by艂o. O, na przyk艂ad pogadali艣my kr贸tko o

wypracowaniu z angielskiego.

Bardzo kr贸tko. U艣miechn膮艂em si臋 szerzej.

Lito艣ci, Bella.

- B艂agam, zdrad藕 mi troch臋 wi臋cej szczeg贸艂贸w.

Bella na chwil臋 zamilk艂a.

- Eee... Dobra, mam. 呕a艂uj, 偶e nie widzia艂a艣, jak podrywa艂a go ta kelnerka.

Naprawd臋, kobieta przechodzi艂a sam膮 siebie. Ale on zupe艂nie j膮 ignorowa艂.

Ten szczeg贸艂 wyda艂 mi si臋 dziwny. By艂em zaskoczony, 偶e w og贸le to

zauwa偶y艂a. Przecie偶 to nie by艂o nic wa偶nego i istotnego.

Ciekawe...

- Dobry znak. 艁adna chocia偶 by艂a?

Hmm, Jessika my艣la艂a o tym wi臋cej ni偶 ja. Widocznie to jedna z typowo

kobiecych cech.

- Bardzo 艂adna. I mia艂a g贸ra dwadzie艣cia lat.

Jessica rozkojarzy艂a si臋 na chwil臋, bo przypomnia艂a sobie zachowanie

Mike'a podczas poniedzia艂kowej randki. Okazywa艂 troch臋 za du偶e

zainteresowanie wobec kelnerki, kt贸rej Jessica nie uzna艂aby za 艂adn膮. Zdusi艂a w

sobie irytacj臋 i wr贸ci艂a do wypytywania Belli.

- Jeszcze lepiej. Facet musi co艣 do ciebie czu膰.

- Te偶 tak my艣l臋 - odpowiedzia艂a powoli, a ja zesztywnia艂em. - Trudno

powiedzie膰. Jest taki skryty.

Najwidoczniej moje zachowanie nie by艂a tak do ko艅ca opanowane, jak

s膮dzi艂em. Ale mimo jej spostrzegawczo艣ci, jak mog艂a jeszcze nie zauwa偶a膰, 偶e si臋

w niej zakocha艂em? Odtworzy艂em sobie nasz膮 rozmow臋 i niemal si臋 zdziwi艂em,

偶e nie powiedzia艂em tego g艂o艣no. Ta wiadomo艣膰 stanowi艂a podtekst praktycznie

ka偶dej mojej wypowiedzi.

Wow... siedzisz ko艂o faceta, kt贸ry wygl膮da ja model i jeste艣 w stanie

zwyczajnie z nim rozmawia膰.

- Nie wiem, sk膮d w tobie tyle odwagi, 偶eby by膰 z nim sam na sam. -

powiedzia艂a g艂o艣no.

Bella zdziwi艂a si臋.

- A co?

Bardzo dziwna reakcja. A niby co innego mog臋 mie膰 na my艣li?

- On jest taki... jakby to okre艣li膰 - onie艣mielaj膮cy. Zapominam j臋zyka w

g臋bie.

Nie potrafi艂am si臋 do niego wcale odezwa膰, a powiedzia艂 tylko 'dzie艅

dobry'. Chyba uwa偶a mnie za idiotk臋.

Bella u艣miechn臋艂a si臋.

- Nie powiem, te偶 mi si臋 wszystko pl膮cze.

Pewnie chcia艂a j膮 po prostu pocieszy膰. W moim towarzystwie by艂膮 przecie偶

zawsze opanowana.

- Zreszt膮, mniejsza o to - westchn臋艂a Jessica. - Jest nieziemsko przystojny.

Twarz Belli zas臋pi艂a si臋. Wygl膮da艂a na oburzon膮, ale Jessica tego nie

zauwa偶y艂a.

- To jeszcze nie wszystko. - rzuci艂a.

No, nareszcie post臋p.

- Naprawd臋?

Bella zagryza艂a usta.

- Trudno mi to dok艂adnie wyja艣ni膰, ale... jego wn臋trze jest jeszcze bardziej

niesamowite ni偶 twarz. - powiedzia艂a w ko艅cu.

Spojrza艂a jakby ponad Jessik臋, lekko rozkojarzona.

To, co teraz czu艂em, by艂o do艣膰 podobne do uczucia, gdy Carlisle i Esme

chwalili mnie bardziej, ni偶 na to zas艂ugiwa艂em. Podobne, ale zdecydowanie

silniejsze, intensywniejsze.

Przekonaj kogo innego - nic nie mo偶e by膰 lepsze od jego twarzy. No, chyba

偶e jego cia艂o... ach, chyba zemdlej臋...

- Czy to mo偶liwe? - zachichota艂a.

Bella nie spojrza艂a na ni膮. Nadal by艂a zamy艣lona.

Mo偶e lepiej b臋dzie zadawa膰 proste pytania. Ha ha. Jak rozmowa z

przedszkolakiem.

- Zale偶y ci na nim, prawda?

Zamar艂em.

Bella nie patrzy艂a na ni膮.

- Tak.

- To znaczy, tak zupe艂nie na powa偶nie ci zale偶y?

- Tak.

Ten rumieniec!

- Jak bardzo ci na nim zale偶y?

Teraz klasa mog艂aby stan膮膰 w p艂omieniach, a ja bym nawet nie zauwa偶y艂.

Twarz Belli by艂a ewidentnie czerwona - niemal czu艂em uderzaj膮ce od niej

gor膮co.

- Za bardzo - szepn臋艂a. - Bardziej ni偶 jemu. Ale nic na to nie mog臋

poradzi膰.

O co pyta pan Varner?

- Jaki numer, panie profesorze?

Cieszy艂em si臋, 偶e Angela nie mog艂a kontynuowa膰 rozmowy.

Potrzebowa艂em chwili wytchnienia.

Co ona sobie my艣la艂a? Bardziej ni偶 jemu? Jak mog艂a co艣 takiego pomy艣le膰?

Ale nic na to nie mog臋 poradzi膰? Co to niby mia艂o znaczy膰? Nie by艂em w stanie

znale藕膰 logicznego wyja艣nienia jej s艂贸w. To by艂o bez sensu.

Wygl膮da na to, 偶e ju偶 niczego nie mog臋 bra膰 na serio. Normalne rzeczy,

oczywiste, w jej umy艣le ulega艂y odwr贸ceniu. Zale偶y mi bardziej ni偶 jemu? Mo偶e

nie powinienem od razu wyklucza膰 my艣li o psychiatryku.

Ze zdenerwowaniem zerkn膮艂em na zegarek. Dlaczego nawet dla

nie艣miertelnego ten czas tak wolno p艂ynie?

Z lekcji trygonometrii pana Vernera wynios艂em wi臋cej, ni偶 z w艂asnej. Bella

i Jessika ju偶 nie rozmawia艂y, ale Jessika cz臋sto zerka艂a na Bell臋. W kt贸rym艣

momencie zn贸w bez powodu obla艂a si臋 rumie艅cem. Czas do lunchu jeszcze

nigdy mi si臋 tak nie d艂u偶y艂.

Nie by艂em przekonany, 偶e po lekcji Jessika wyci膮gnie od Belli reszt臋

informacji i odpowiedzi, na kt贸rych mi zale偶a艂o. Ale okaza艂o si臋, 偶e Bella by艂a od

niej szybsza.

Wraz z d藕wi臋kiem dzwonka odwr贸ci艂a si臋 do Jessiki.

- Mike spyta艂 mnie na angielskim, jak ci si臋 podoba艂o w poniedzia艂ek -

powiedzia艂a z lekkim u艣miechem. Natychmiast poj膮艂em - najlepsza obrona to

atak.

Mike o mnie pyta艂? Rado艣膰 jakby z艂agodzi艂a my艣li Jess, jej umys艂

zdecydowanie wyzby艂 si臋 fa艂szu.

- 呕artujesz! I co mu powiedzia艂a艣?

- 呕e si臋 艣wietnie bawi艂a艣. Wygl膮da艂 na zadowolonego.

- Powt贸rz dok艂adnie, o co si臋 spyta艂, i dok艂adnie, co mu odpowiedzia艂a艣.

A wi臋c ju偶 nic wi臋cej od niej nie wyci膮gn臋. Bella mia艂a na ustach u艣miech,

jakby my艣la艂a to samo. Wygra艂a rund臋. Ale na lunchu role si臋 odwr贸c膮. Co艣 mi

podpowiada艂o, 偶e ja nie b臋d臋 mia艂 tyle problem贸w z uzyskaniem odpowiedzi.

Ledwie wytrzymywa艂em kr贸tkotrwa艂e wizyty w g艂owie Jessiki przez

nast臋pne godziny. Ci膮gle my艣la艂a obsesyjnie o Mike'u. A ja mia艂em go ju偶 do艣膰.

Ch艂opak ma szcz臋艣cie, 偶e jeszcze 偶yje.

Poszed艂em niech臋tnie na w-f z Alice. Byli艣my partnerami na tej lekcji,

gdy偶 jako jedyni odpowiadali艣my sobie pod wzgl臋dem si艂y i szybko艣ci. Dzi艣 po

raz pierwszy 膰wiczyli艣my gr臋 w badmintona. Westchn膮艂em znudzony, odbijaj膮c

lotk臋 na drug膮 stron臋. Lauren Mallory by艂a w przeciwnej dru偶ynie, oczywi艣cie

nie trafi艂a. Alice kr臋ci艂a swoj膮 rakiet膮 ze znudzeniem.

Nienawidzili艣my w-fu, zw艂aszcza Emmett. Tego rodzaju gry nie zgadza艂y

si臋 ca艂kowicie z naszymi charakterami. A dzi艣 zaj臋cia wydawa艂y si臋 jeszcze

gorsze ni偶 zwykle. Czu艂em si臋 niemal tak poirytowany jak Emmett na ka偶dym

w-fie.

Ale zanim zd膮偶y艂em wybuchn膮膰 z niecierpliwo艣ci, trener Clap wypu艣ci艂

nas wcze艣niej. To by艂o zabawne - opu艣ci艂 dzi艣 艣niadanie, mia艂 to by膰 jakby wst臋p

do diety - i wynikaj膮cy z tego g艂贸d zmusi艂 go do wcze艣niejszego zako艅czenia

lekcji. Obieca艂 sobie w duchu, 偶e zacznie jednak od jutra...

Mia艂em wystarczaj膮co du偶o czasu, aby p贸j艣膰 do budynku, gdzie

znajdowa艂a si臋 klasa Belli.

Mi艂ej zabawy - pomy艣la艂a Alice, oddalaj膮c si臋, aby poszuka膰 Jaspera.

Jeszcze tylko par臋 dni cierpliwo艣ci. Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e nie pozdrowisz jej ode

mnie?

Rozdra偶niony pokr臋ci艂em g艂ow膮. Czy ona musi by膰 taka przem膮drza艂a?

W ten weekend b臋dzie bardzo s艂onecznie, Chyba b臋dziesz musia艂 zmieni膰

swoje plany.

Westchn膮艂em, kieruj膮c si臋 w przeciwn膮 stron臋. Przem膮drza艂a, ale na

pewno bardzo u偶yteczna.

Opar艂em si臋 o 艣cian臋 tu偶 przy drzwiach i czeka艂em. Sta艂em na tyle blisko,

偶e s艂ysza艂em zar贸wno my艣li Jessiki, jak i jej g艂os.

- Jesz lunch z Edwardem, a nie z nami, prawda?

Wydaje si臋 taka... radosna. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie powiedzia艂a mi o masie

rzeczy.

- Nie s膮dz臋 - odpar艂a Bella, dziwnie niepewna.

Ale czy nie obieca艂em jej, 偶e zjemy lunch razem? Co ona sobie my艣li?

Wysz艂y razem z klasy. Dwie pary oczu rozszerzy艂y si臋 na m贸j widok, ale

us艂ysza艂em tylko jedne my艣li.

No prosz臋. Wow. Dzieje si臋 tu wyra藕nie wi臋cej, ni偶 mi powiedzia艂a. Mo偶e

dzwoni艂 do niej wieczorem. A mo偶e nie powinnam si臋 wtr膮ca膰. Ech. Mam nadziej臋,

偶e po prostu minie j膮 w po艣piechu. Mike jest s艂odki, ale... wow.

- Do zobaczenia.

Bella podesz艂a do mnie, zatrzymuj膮c si臋 przed oddaniem ostatniego kroku.

Niepewno艣膰. Jej policzki by艂y zar贸偶owione.

Zna艂em j膮 ju偶 na tyle, aby wiedzie膰, 偶e pod tym wahaniem nie kry艂 si臋

strach. Widocznie zachowywa艂a si臋 tak przez wymy艣lon膮 przepa艣膰 mi臋dzy

moimi uczuciami a mn膮. Bardziej ni偶 jemu. Absurd.

- Cze艣膰. - powiedzia艂em.

Jej twarz poja艣nia艂a.

- Hej.

Nie wydawa艂a si臋 skora, aby powiedzie膰 co艣 wi臋cej, wi臋c skierowa艂em si臋

w stron臋 sto艂贸wki. Kurtka zadzia艂a艂a - jej zapach nie uderzy艂 mnie tak

gwa艂townie jak zazwyczaj. Po prostu b贸l, kt贸ry czu艂em, nasili艂 si臋.

Zignorowa艂em go z wi臋ksz膮 艂atwo艣ci膮, ni偶 kiedy艣.

Kiedy stali艣my w kolejce, Bella by艂a niespokojna. Bawi艂a si臋 zamkiem od

kurtki i przest臋powa艂a nerwowo z nogi na nog臋. Cz臋sto na mnie zerka艂a, ale gdy

tylko nasze spojrzenia si臋 spotka艂, spuszcza艂a wzrok. Czy to dlatego, 偶e

znajdowali艣my si臋 na widoku tylu ludzi? Mo偶e dosz艂y do niej te g艂o艣ne szepty -

dzi艣 plotki nie tylko kr膮偶y艂y w umys艂ach ludzi, ale i by艂y wypowiadane na g艂os.

A mo偶e spojrzawszy na moj膮 twarz, nareszcie do niej dotar艂o, 偶e jest w

tarapatach.

Nie odezwa艂a si臋 a偶 do chwili, gdy zacz膮艂em wybiera膰 lunch. Nie

wiedzia艂em, co lubi, wi臋c wzi膮艂em wszystkiego po trochu.

- Co ty wyprawiasz? - sykn臋艂a. - Ja tyle nie zjem.

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i podszed艂em do kasy.

- Po艂owa jest dla mnie.

Unios艂a jedn膮 brew, ale nie skomentowa艂a tego. Zap艂aci艂em i poszli艣my do

tego samego stolika, przy kt贸rym siedzieli艣my ju偶 wcze艣niej, przed zdarzeniem z

oznaczaniem grup krwi. Przez ostatnie dni wiele si臋 wydarzy艂o. Teraz by艂o

inaczej.

Usiad艂a naprzeciwko mnie. Popchn膮艂em tack臋 w jej stron臋.

- Bierz, co chcesz. - zach臋ci艂em j膮.

Wzi臋艂a tylko jab艂ko i obraca艂a je w d艂oniach, ze skupionym wyrazem

twarzy.

- Zastanawia艂am si臋...

呕adna niespodzianka.

- Jestem ciekawa, co by艣 zrobi艂, gdyby kto艣 rzuci艂 ci wyzwanie i kaza艂 co艣

zje艣膰. - m贸wi艂a cicho, tak aby nikt tego nie us艂ysza艂. Z kolei moje uszy to co

innego, tym bardziej, 偶e jej s艂ucha艂em.

- Zawsze jeste艣 taka ciekawska - zwr贸ci艂em jej uwag臋. Co tam. Przecie偶 to i

tak nie by艂by pierwszy raz, kiedy co艣 zjad艂em. To w ko艅cu te偶 by艂o cz臋艣ci膮 tego

przedstawienia. Niemi艂a cz臋艣膰.

Patrz膮c jej w oczy, chwyci艂em za co艣, co le偶a艂o najbli偶ej i ugryz艂em

kawa艂ek, czymkolwiek to by艂o. Nie mog艂em tego jednak stwierdzi膰 bez

patrzenia. W ka偶dym razie by艂o gumowate, mi臋siste i ohydne, jak ka偶de inne

ludzkie jedzenie. Prze偶u艂em to szybko i po艂kn膮艂em, staraj膮c si臋 powstrzyma膰

grymas twarzy. K臋s przesuwa艂 si臋 nieprzyjemnie w d贸艂 mojego prze艂yku.

Wzdrygn膮艂em si臋 na sam膮 my艣l, jak p贸藕niej b臋d臋 musia艂 si臋 tego pozby膰...

Bella by艂a zaszokowana. I pod wra偶eniem. Chcia艂em wywr贸ci膰 oczami, w

ko艅cu te sztuczki mieli艣my wy膰wiczone do perfekcji.

- Gdyby kto艣 za艂o偶y艂 si臋 z tob膮, 偶e nie odwa偶ysz si臋 zje艣膰 troch臋 ziemi,

zjad艂aby艣, prawda?

Skrzywi艂a si臋 i u艣miechn臋艂a.

- Po prawdzie zjad艂am kiedy艣 troch臋 ziemi... dla zak艂adu. Nie by艂a taka z艂a.

Za艣mia艂em si臋.

- Chyba nie powinienem by膰 zaskoczony.

Wygl膮daj膮 na zaprzyja藕nionych. Poprawna mowa cia艂a. P贸藕niej przeka偶臋

to Belli. Pochyla si臋 w jej stron臋. Wygl膮da na zainteresowanego. Wygl膮da...

perfekcyjnie. Jessica westchn臋艂a. Ach...

Spotka艂em jej oczy, i wtedy odwr贸ci艂a sie szybko. Hmm, chyba lepiej

trzyma膰 si臋 Mike'a. Rzeczywisto艣膰, nie fantazja.

- Jessika poddaje analizie ka偶dy m贸j gest. - poinformowa艂em Bell臋. -

Zamierza podzieli膰 si臋 z tob膮 p贸藕niej swoimi spostrze偶eniami. - Pchn膮艂em do

niej z powrotem talerz z jedzeniem, zauwa偶aj膮c, 偶e by艂a to pizza. Zastanowi艂em

si臋, jakby tu najlepiej zacz膮膰.

Ugryz艂a ten sam kawa艂ek pizzy, co ja. Niesamowite, jak bardzo by艂a ufna.

Oczywi艣cie, nie mia艂a poj臋cia o jadzie - nie mog艂em zatru膰 nim jedzenia. Ale

mimo to spodziewa艂em si臋, 偶e b臋dzie traktowa膰 mnie inaczej. Jak kogo艣, kto

r贸偶ni si臋 od reszty. Ale nigdy tego nie robi艂a, nie w negatywnym sensie.

Postanowi艂em zacz膮膰 delikatnie.

- Zatem kelnerka by艂a 艂adna, tak?

Zn贸w unios艂a brew.

- Naprawd臋 nie zauwa偶y艂e艣?

Przecie偶 偶adna kobieta nie mog艂a odwr贸ci膰 mojej uwagi od Belli. Nonsens.

- Mia艂em wtedy g艂ow臋 zaj臋t膮 czy艣 innym. - mi臋dzy innymi tym, w jaki

spos贸b jej bluzka przylega艂a do cia艂a...

Co za szcz臋艣cie, 偶e dzisiaj mia艂a na sobie ten okropny sweter.

- Biedaczka. - u艣miechn臋艂a si臋.

Najwyra藕niej spodoba艂o si臋 jej to, 偶e kelnerka zupe艂nie mnie nie

zainteresowa艂a. Zrozumia艂em to. W ko艅cu ile razy sam wyobra偶a艂em sobie, 偶e

robi臋 porz膮dek z Mikiem Newtonem? Z pewno艣ci膮 nie mog艂a szczerze wierzy膰 w

to, 偶e jej ma艂e uczucia, owoc kr贸tkich siedemnastu lat, by艂y rzekomo silniejsze

ni偶 moje, nie艣miertelne, narastaj膮ce we mnie od ponad wieku.

- Powiedzia艂a艣 co艣 takiego Jessice - mimo, 偶e pr贸bowa艂em, nie uda艂o mi si臋

utrzyma膰 zwyczajnego tonu g艂osu - co mi si臋 nie spodoba艂o.

Natychmiast poprawi艂a si臋 na krze艣le, przybieraj膮c pozycj臋 obronn膮.

- Nic dziwnego. Wiesz, co si臋 m贸wi o ludziach, kt贸rzy pods艂uchuj膮.

A m贸wi艂o si臋, 偶e pods艂uchuj膮c, nigdy nie us艂yszysz o sobie czego艣

dobrego.

- Ostrzega艂em ci臋, 偶e b臋d臋 si臋 przys艂uchiwa艂. - przypomnia艂em.

- A ja ostrzega艂am ci臋, 偶e wola艂by艣 nie mie膰 wgl膮du we wszystkie moje

my艣li.

Ach, mia艂a na my艣li chwil臋, gdy doprowadzi艂em j膮 do p艂aczu.

Mia艂em wyrzuty sumienia.

- Ostrzega艂a艣. Tyle, 偶e nie mia艂a艣 do ko艅ca racji. Chcia艂bym wiedzie膰, o

czym my艣lisz, bez wyj膮tku. Wola艂bym tylko... 偶eby艣 w og贸le nie my艣la艂a o

pewnych rzeczach.

Wi臋cej cz臋艣ciowych prawd. Wiedzia艂em, 偶e nie powinienem chcie膰, aby jej

na mnie zale偶a艂o. Ale mimo to pragn膮艂em tego. Oczywi艣cie, 偶e tak.

- To du偶a r贸偶nica. - mrukn臋艂a, zerkaj膮c na mnie gro藕nie.

- Mniejsza z tym, nie o to mi teraz chodzi.

- A o co?

Kiedy si臋 pochyli艂a, dotkn臋艂a d艂oni膮 swojego gard艂a. Przyci膮gn臋艂a m贸j

wzrok. Zn贸w mnie rozproszy艂a. Jej sk贸ra musi by膰 taka mi臋kka...

Skup si臋, rozkaza艂em sobie.

- Czy naprawd臋 uwa偶asz, 偶e zale偶y ci na mnie bardziej ni偶 mnie na tobie? -

zapyta艂em. Pytanie to zabrzmia艂o jak dla mnie 艣miesznie.

Jej oczy by艂y szeroko otwarte, a oddech zamar艂. Potem zerkn臋艂a w inn膮

stron臋 i zacz臋艂a szybko oddycha膰.

- Znowu to robisz. - mrukn臋艂a.

- Co takiego?

- M膮cisz mi w g艂owie. - przyzna艂a, spogl膮daj膮c mi w oczy.

- Ach, tak. - nie by艂em do ko艅ca pewien, co mia艂bym z tym zrobi膰. Tak

samo jak nie wiedzia艂em, czy w艂a艣ciwie chc臋 przesta膰 miesza膰 jej w g艂owie. Sam

fakt, 偶e jednak by艂em w stanie to robi膰 wobec niej, ca艂y czas mnie ekscytowa艂. A

to nie wp艂ywa艂o pozytywnie na nasz膮 rozmow臋.

- To nie twoja wina. - westchn臋艂a. - Nic na to nie poradzisz.

- Czy odpowiesz na moje pytanie?

Wbi艂a wzrok w blat. - Tak.

To wszystko, co powiedzia艂a.

- Tak, odpowiesz, czy tak, tak w艂a艣nie my艣lisz? - zapyta艂em

zniecierpliwiony.

- Tak, tak w艂a艣nie my艣l臋 - odpar艂a, nie patrz膮c na mnie. Jej g艂os wyda艂 mi

si臋 smutny. Zarumieni艂a si臋.

U艣wiadomi艂em sobie wtedy, 偶e by艂o jej to tak trudno wyzna膰, dlatego 偶e

naprawd臋 w to wierzy艂a. A ja nie by艂em w og贸le lepszy od Mike'a, 偶膮daj膮c od

niej potwierdzenia uczu膰, zanim ujawni臋 swoje. Ale to nie mia艂o znaczenia, 偶e z

mojej strony i tak wszystko by艂o jasne. Do niej to nie dociera艂o, wi臋c nie mia艂em

usprawiedliwienia

- Mylisz si臋. - zapewni艂em. Musia艂a us艂ysze膰 czu艂o艣膰 w moim g艂osie.

Spojrza艂a na mnie z niedowierzaniem.

- Tego nie mo偶esz by膰 pewien. - szepn臋艂a.

Wi臋c my艣la艂a, 偶e nie ceni臋 jej uczu膰, bo nie mog臋 us艂ysze膰 jej my艣li. Ale

g艂贸wnie problem le偶a艂 w tym, 偶e to ona sama nie docenia艂a moich.

- Masz jakie艣 dowody?

Popatrzy艂a na mnie ze zmarszczonymi brwiami, zagryzaj膮c usta. A ja zn贸w

desperacko pragn膮艂em us艂ysze膰 jej my艣li, maj膮c do艣膰 zmagania si臋 i b艂agania,

aby sama mi je wyjawi艂a. Unios艂a jednak palec, aby powstrzyma膰 mnie, zanim

si臋 odezwa艂em.

- Daj mi pomy艣le膰. - poprosi艂a.

Tak d艂ugo, jak porz膮dkowa艂a my艣li, mog艂em poczeka膰.

- C贸偶, pomijaj膮c pewne oczywisto艣ci, czasami... - wymamrota艂a - nie mam

pewno艣ci, w odr贸偶nieniu od ciebie nie umiem czyta膰 w my艣lach, ale czasami

odnosz臋 wra偶enie, 偶e m贸wisz o czy艣 innym, a tak naprawd臋 pr贸bujesz mnie

odepchn膮膰.

Nie spojrza艂a na mnie.

A wi臋c o to zauwa偶y艂a. Czy zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e trzyma mnie przy

niej tylko moja s艂abo艣膰 i egoizm? Czy przez to my艣la艂a o mnie gorzej?

- Wnikliwe - odpar艂em i zauwa偶y艂em, 偶e jej twarz wykrzywia b贸l. - Ale tu

si臋 w艂a艣nie mylisz - zacz膮艂em, ale przerwa艂em, przypominaj膮c sobie jej pierwsze

s艂owa. Dr臋czy艂o mnie to, bo nie mia艂em pewno艣ci, czy dobrze je odebra艂em. - Co

to za oczywisto艣ci?

- Sp贸jrz tylko na mnie. - powiedzia艂a.

I patrzy艂em. Nigdy nie mog艂em oderwa膰 od niej wzroku. Co mia艂a na

my艣li?

- Jestem zupe艂nie przeci臋tna, nijaka. - wyja艣ni艂a. - No, chyba 偶eby wzi膮膰

pod uwag臋 to, 偶e w k贸艂ko pakuj臋 si臋 w k艂opoty i okropna ze mnie niezdara. A ty?

Gdzie mi tam do ciebie? - wskaza艂a r臋k膮 w moj膮 stron臋, tak jakby by艂o to co艣 tak

jasnego, 偶e nie warto o tym wspomina膰.

Uwa偶a艂a, 偶e jest przeci臋tna? My艣la艂a, 偶e jestem w jaki艣 spos贸b od niej

lepszy? W czyjej opinii? G艂upich, ograniczonych ludzi jak Jessika czy pani

Cope? Jak mog艂a nie zauwa偶a膰, 偶e jest najpi臋kniejsz膮... najdelikatniejsz膮... Nie, i

te s艂owa by艂y niewystarczaj膮ce. A ona nie mia艂a o tym poj臋cia.

- Przyznam, 偶e z wadami trafi艂a艣 w samo sedno. - za艣mia艂em si臋 bez

humoru. Osobi艣cie nie uwa偶a艂em jej niemo偶liwego pecha za 艣mieszny. Jej

niezdarno艣膰 by艂a jednak troch臋 zabawna. Ale czy uwierzy艂aby mi, gdybym

powiedzia艂, 偶e jest cudowna zar贸wno na zewn膮trz, jak i w 艣rodku? By膰 mo偶e

potrzebowa艂a jakiego艣 potwierdzenia. - Nie wiesz, co ka偶dy ch艂opak z tej szko艂y

my艣la艂 sobie, kiedy pojawi艂a艣 si臋 tu pierwszego dnia.

Ach, nadzieja, ekscytacja, gorliwo艣膰 tych my艣li...

Szybko艣膰, z jak膮 zmienia艂y si臋 niemo偶liwe do zrealizowania fantazje.

Niemo偶liwe, bo 偶adnej z nich nie chcia艂aby spe艂ni膰.

A to ja by艂em tym, kt贸remu powiedzia艂a 'tak'.

M贸j u艣miech musia艂 by膰 bardzo przem膮drza艂y.

Bella wygl膮da艂a na niesamowicie zaskoczon膮. - No co ty... - wymrucza艂a.

- Cho膰 raz mi zaufaj. Jeste艣 absolutnym przeciwie艅stwem przeci臋tnej

dziewczyny.

Sama jej egzystencja musia艂a wystarczy膰, aby istnienie ca艂ej reszty 艣wiata

by艂o niezb臋dne.

Widzia艂em wyra藕nie, 偶e nie by艂a przyzwyczajona do komplement贸w. C贸偶,

musi przywykn膮膰. Zamiast tego zarumieni艂a si臋 zn贸w i podj臋艂a inny temat.

- To co z tym odpychaniem?

- Nie rozumiesz? To dlatego wiem, 偶e to ja mam racj臋. Mnie zale偶y na tobie

bardziej, bo jestem w stanie si臋 po艣wi臋ci膰.

Czy kiedykolwiek stan臋 si臋 mniej samolubny, 偶eby nareszcie zachowa膰 si臋

w艂a艣ciwie? Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. B臋d臋 musia艂 znale藕膰 w sobie t膮 si艂臋. I to nie w

ten spos贸b, jaki przewidzia艂a dla niej Alice. - Odepchn膮膰 ci臋, cho膰 i mnie

sprawia to b贸l, bo tylko w ten spos贸b mog臋 zapewni膰 ci bezpiecze艅stwo.

Kiedy wypowiedzia艂em te s艂owa, pragn膮艂em, aby by艂y prawd膮. Spojrza艂a

na mnie. Rozz艂o艣ci艂a si臋.

- I uwa偶asz, 偶e ja nie by艂abym zdolna do takiego po艣wi臋cenia? - spyta艂a

w艣ciek艂a.

Taka zdenerwowana, taka mi臋kka i krucha. Jak mog艂aby kogo艣 zrani膰?

- Nigdy nie b臋dziesz sta艂a przed podobnym wyborem - odpar艂em, a r贸偶nica

mi臋dzy nami zn贸w mnie przygn臋bi艂a.

Rzuci艂a mi spojrzenie, w jej oczach nie by艂o ju偶 z艂o艣ci. Zauwa偶y艂em

zmartwienie.

Co艣 naprawd臋 z艂ego sta艂o si臋 ze wszech艣wiatem, je艣li kto艣 tak dobry i

kruchy jak Bella nie zas艂u偶y艂 na anio艂a str贸偶a, kt贸rym zabra艂by od niej wszelkie

k艂opoty.

C贸偶, pomy艣la艂em z czarnym humorem, mia艂a przynajmniej str贸偶a

wampira.

U艣miechn膮艂em si臋. Bardzo si臋 cieszy艂em, 偶e mam wym贸wk臋, aby z ni膮

zosta膰.

- Oczywi艣cie, utrzymywanie ci臋 przy 偶yciu to bardziej zaj臋cie na pe艂en etat,

wymagaj膮ce mojej sta艂ej obecno艣ci.

W odpowiedzi u艣miechn臋艂a si臋.

- Dzi艣 jako艣 nikt nie pr贸bowa艂 mnie zabi膰. - zauwa偶y艂a.

- Jeszcze nie.

- Jeszcze nie. - ku mojemu zdziwieniu zgodzi艂a si臋.

W ko艅cu spodziewa艂em si臋 o艣wiadczenia, 偶e nie potrzebuje ochrony.

Jak on m贸g艂! Samolub! No jak on m贸g艂 nam to zrobi膰? - us艂ysza艂em

w艣ciek艂y wrzask w my艣lach Rosalie.

- Spokojnie, Rose. - z przeciwleg艂ego ko艅ca sto艂贸wki doszed艂 mnie szept

Emmetta. Otoczy艂 j膮 ramionami i trzyma艂 przy sobie.

Przepraszam, Edward, pomy艣la艂a Alice. Zorientowa艂a si臋, 偶e Bella wie za

du偶o, s艂uchaj膮c waszej rozmowy. A gdybym nie powiedzia艂a jej ju偶 ca艂ej

prawdy, mog艂oby by膰 jeszcze gorzej. Uwierz mi.

Wychwyci艂em od niej obraz informuj膮cy, co by si臋 sta艂o, gdyby Rosalie

dowiedzia艂a si臋 wszystkiego w domu, gdzie nie musia艂a zachowywa膰 pozor贸w.

Je艣li nie uspokoi si臋 do ko艅ca zaj臋膰, b臋d臋 musia艂a schowa膰 gdzie艣 Astona

Martina w innym stanie. Wizja mojego ulubionego samochodu w p艂omieniach,

zniszczonego, nie by艂a zbytnio mi艂a. Ale wiedzia艂em, 偶e zas艂u偶y艂em na kar臋.

Jasper te偶 nie by艂a zadowolony.

P贸藕niej si臋 tym zajm臋. Czas, jaki mog艂em sp臋dza膰 z Bell膮 by艂 zbyt

ograniczony, aby go marnowa膰. A s艂uchanie my艣li Alice przypomnia艂o mi, 偶e

mia艂em jeszcze co艣 do za艂atwienia.

- Mam kolejne pytanie. - powiedzia艂em do Belli, nie s艂uchaj膮c

rozw艣cieczonej Rosalie.

- Strzelaj. - u艣miechn臋艂a si臋.

- Naprawd臋 musisz jecha膰 w sobot臋 do Seattle, czy to te偶 wym贸wka, 偶eby

przegoni膰 adorator贸w?

Skrzywi艂a si臋.

- Wiesz... jeszcze ci nie wybaczy艂am tej blokady parkingu. To przez ciebie

Tyler 艂udzi si臋, 偶e p贸jdziemy razem na bal absolwent贸w.

- Och, ch艂opina poradzi艂by sobie beze mnie. Chcia艂em tylko zobaczy膰, jak膮

zrobisz min臋.

Roze艣mia艂em si臋, przypominaj膮c sobie t膮 sytuacj臋 i jej wyraz twarzy. Jak

na razie jeszcze nic, co wyjawi艂em, nie sprawi艂o, 偶e wygl膮da艂a na tak przera偶on膮.

Prawda wcale jej nie przerasta艂a. Chcia艂a by膰 ze mn膮.

- A gdybym to ja ci臋 zaprosi艂, zgodzi艂aby艣 si臋?

- Pewnie tak - odpar艂a - a par臋 dni p贸藕niej wykr臋ci艂a si臋 chorob膮 albo

kontuzj膮 nogi.

Jakie to dziwne.

- Dlaczego?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 zdziwiona, 偶e nie zrozumia艂em.

- Wpadnij kiedy艣 na sal臋, jak b臋d臋 mia艂a w-f, to zrozumiesz.

Ach tak.

- Czy偶by艣 pi艂a do tego, 偶e nie potrafisz pokona膰 bez potkni臋cia odcinka o

g艂adkiej, stabilnej nawierzchni?

- Oczywi艣cie.

- 呕aden k艂opot. W ta艅cu wszystko zale偶y od tego, jak prowadzi partner.

Dos艂ownie przez u艂amek sekundy poczu艂em si臋 zbyt przyt艂oczony wizj膮

trzymania jej w ramionach w ta艅cu - na pewno mia艂aby na sobie co艣 delikatnego

i zwiewnego, a nie ten okropny sweter.

Ca艂y czas doskonale pami臋ta艂em uczucie jej cia艂a pod moim w momencie,

kiedy ratowa艂em j膮 przed p臋dz膮cym vanem. Zapami臋ta艂em to nawet lepiej ni偶

emocje tamtej chwili. By艂a taka mi臋kka i ciep艂a, idealnie pasowa艂a do mojego

kamiennego cia艂a...

Zmusi艂em si臋, aby przerwa膰 to wspomnienie.

- To w ko艅cu jak? - spyta艂em szybko. - Jedziemy do Seattle czy robimy co艣

innego?

Zn贸w dawa艂em jej wyb贸r, ale jednocze艣nie nie daj膮c 偶adnej opcji

sp臋dzenia soboty beze mnie. To by艂o ca艂kowicie nie fair. Ale przecie偶 z艂o偶y艂em

jej obietnic臋 i my艣l o jej spe艂nieniu podoba艂a mi si臋 tak bardzo, jak mnie

przera偶a艂a.

W sobot臋 mia艂o 艣wieci膰 s艂o艅ce. M贸g艂bym pokaza膰 jej prawdziwego mnie,

je艣li tylko zdoby艂bym si臋 na odwag臋. Zna艂em idealne miejsce, gdzie mog艂em

podj膮膰 takie ryzyko.

- Jestem otwarta na propozycje. - powiedzia艂a. - Pod jednym warunkiem.

Czego mog艂a ode mnie chcie膰?

- Jakim?

- Mo偶emy pojecha膰 moim wozem?

Czy to jaki艣 偶art?

- Dlaczego twoim?

- G艂贸wnie przez wzgl膮d na Charliego? Spyta艂, czy jad臋 do Seattle sama i

potwierdzi艂am, bo tak to wtedy wygl膮da艂o. Je艣li spyta jeszcze raz, raczej nie

sk艂ami臋, tyle, 偶e jest ma艂o prawdopodobne, 偶e jeszcze raz spyta, a gdybym

zostawi艂a furgonetk臋, musia艂abym si臋 ze wszystkiego niepotrzebnie t艂umaczy膰.

A poza tym panicznie boj臋 si臋 twojego stylu jazdy.

Wywr贸ci艂em oczami.

- Tyle rzeczy grozi ci z mojej strony, a ty boisz si臋 akurat mojego stylu

jazdy.

Jej umys艂 naprawd臋 by艂 inny.

Edward, pomy艣la艂a nagl膮co Alice.

Nagle zobaczy艂em jasny kr膮g 艣wiat艂a, kt贸ry pojawi艂 si臋 w jej wizji.

By艂o to znane mi miejsce, w艂a艣nie tam planowa艂em zabra膰 Bell臋.

Niewielka 艂膮ka, na kt贸r膮 nie chodzi艂 nikt opr贸cz mnie. Ciche, spokojne miejsce

daleko od szlak贸w i osad ludzkich. Mog艂em tam poby膰 sam ze sob膮 i wyciszy膰

si臋.

Alice te偶 je rozpozna艂a, bo nie tak dawno temu widzia艂a je w swojej

niewyra藕nej wizji, pokaza艂a mi j膮 tego dnia, gdy uratowa艂em Bell臋 spod

samochodu.

W tej wizji nie by艂em sam, ale teraz wszystko sta艂o si臋 jasne. By艂em tam z

Bell膮. A wi臋c jednak zdob臋d臋 si臋 na odwag臋. Wpatrywa艂a si臋 we mnie, a od jej

twarzy odbija艂y si臋 wielokolorowe refleksy.

To samo miejsce, pomy艣la艂a Alice opanowana, ale lekko podenerwowana.

Dlaczego? Co mia艂a na my艣li m贸wi膮c - to samo miejsce?

A potem to zobaczy艂em.

Edward! - Alice pisn臋艂a. Edward, ja j膮 kocham!

Nie zwraca艂em na ni膮 uwagi. Nie kocha艂a Belli tak mocno, jak ja. Jej wizja

by艂a nie do spe艂nienia. B艂膮d. Musia艂o by膰 z ni膮 co艣 nie w porz膮dku, skoro

widzia艂a takie rzeczy.

Nie min臋艂a w艂a艣ciwie nawet sekunda. Bella oczekiwa艂a mojej odpowiedzi.

Czy zauwa偶y艂a w moich oczach ten b艂ysk przera偶enia, czy mo偶e to trwa艂o dla

niej zbyt kr贸tko?

Skupi艂em si臋 na powr贸t na naszej rozmowie, staraj膮c si臋 wymaza膰 wizje

Alice. Nie, nie zas艂ugiwa艂y nawet na moj膮 uwag臋.

Nie mog艂em jednak utrzyma膰 naszej konwersacji w lekkim tonie.

- Nie powiesz ojcu, 偶e jedziesz ze mn膮? - spyta艂em ponuro.

- Taki ju偶 jest, 偶e lepiej nie m贸wi膰 mu wszystkiego. - stwierdzi艂a z

przekonaniem. - A tak w og贸le, to dok膮d si臋 wybieramy?

Alice by艂a w b艂臋dzie. Myli艂a si臋. To nie mog艂o si臋 wydarzy膰. Poza tym to

by艂a stara wizja. Teraz wszystko si臋 zmieni艂o.

- Zapowiada si臋 艂adny dzie艅 - powiedzia艂em powoli, walcz膮c z

niezdecydowaniem. Alice by艂a w b艂臋dzie... B臋d臋 zachowywa艂 si臋 tak, jakbym nic

nie zobaczy艂. - Wi臋c b臋d臋 si臋 trzyma艂 z dala od ludzi. Mo偶esz potrzyma膰 si臋 z

dala od niech ze mn膮... je艣li chcesz.

Bella od razu zrozumia艂a znaczenie tych s艂贸w. Jej oczy poja艣nia艂y.

- Poka偶esz mi, co si臋 dzieje z wami w s艂o艅cu?

By膰 mo偶e, tak jak wielokrotnie przedtem, jej reakcja oka偶e si臋 odwrotna

ni偶 ta, kt贸rej si臋 spodziewa艂em. Ta mo偶liwo艣膰 przywo艂a艂a na moj膮 twarz

u艣miech.

- Jasne. Ale... - nie powiedzia艂a przecie偶 'tak' - je艣li ci to nie odpowiada,

wola艂bym mimo wszystko, 偶eby艣 nie jecha艂a sama do Seattle. Ciarki mnie

przechodz膮 na my艣l, co mog艂oby ci si臋 przytrafi膰 w tak du偶ym mie艣cie.

Zacisn臋艂a obra偶ona usta.

- Phoenix ma trzy razy wi臋cej mieszka艅c贸w. A je艣li chodzi o

powierzchni臋..

- Tyle 偶e w Phoenix 艣mier膰 nie by艂a ci jeszcze najwyra藕niej pisana -

przerwa艂em jej. - Wola艂bym wi臋c, 偶eby艣 by艂a blisko.

Mog艂aby zosta膰 blisko na zawsze, a i to by艂oby dla mnie za ma艂o. Nie

powinienem my艣le膰 w ten spos贸b. My nie mieli艣my wieczno艣ci. Ka偶da mijaj膮ca

sekunda mia艂a ogromne znaczenie; Bella z ka偶d膮 sekund膮 si臋 zmienia艂a, podczas

gdy ja pozostawa艂em taki sam.

- Nie martw si臋, sobota sam na sam z tob膮 najzupe艂niej mi odpowiada. -

powiedzia艂a.

Owszem, ale chyba tylko dlatego, 偶e jej instynkt samozachowawczy nie

dzia艂a艂 prawid艂owo.

- Wiem. - westchn膮艂em. - Ale lepiej powiedz o tym Charliemu.

- Po co?

Zerkn膮艂em na ni膮, ale tamta wizja ci膮gle b艂膮ka艂a si臋 po obrze偶ach mojej

艣wiadomo艣ci.

- Dzi臋ki temu b臋d臋 mia艂 troch臋 wi臋ksz膮 motywacj臋, 偶eby pozwoli膰 ci

wr贸ci膰 do domu - sykn膮艂em. Powinna da膰 mi chocia偶 tyle, chocia偶 jednego

艣wiadka, dzi臋ki kt贸remu zmusz臋 si臋 do zachowania ostro偶no艣ci.

Dlaczego Alice w艂a艣nie teraz pokaza艂a mi to, co wie?

Bella prze艂kn臋艂a g艂o艣no i spojrza艂a na mnie. Co takiego zobaczy艂a?

- S膮dz臋, 偶e podejm臋 to ryzyko. - o艣wiadczy艂a spokojnie.

Uch! Czy takie ryzykowanie 偶ycia ekscytowa艂o j膮? Powodowa艂o przyp艂yw

adrenaliny? Spojrza艂em na Alice, odpowiedzia艂a mi upominaj膮cym spojrzeniem.

Oczy Rosalie wci膮偶 by艂y pe艂ne furii, ale zupe艂nie mnie to nie obchodzi艂o. A

niech sobie niszczy m贸j samoch贸d. To tylko zabawka.

- Mo偶e porozmawiamy o czym艣 innym? - powiedzia艂a nagle Bella.

Zerkn膮艂em na ni膮, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego jest tak oboj臋tna wobec

spraw, kt贸re s膮 tak wa偶ne. Dlaczego nie widzia艂a jeszcze we mnie potwora?

- O czym by艣 chcia艂a porozmawia膰?

Spojrza艂a w lewo, potem w prawo, upewniaj膮c si臋, 偶e nikt nie pods艂uchuje.

Pewnie chcia艂a zapyta膰 o co艣 w zwi膮zku z mitami o naszej rasie. Znieruchomia艂a

i spyta艂a powa偶nym tonem.

- Po co pojechali艣cie w Kozie Ska艂y w zesz艂y weekend? Polowa膰? Charlie

m贸wi艂, 偶e to nie najlepsze miejsce na biwak, bo roi si臋 tam od nied藕wiedzi.

Przecie偶 to oczywiste. Podnios艂em brew.

- Nied藕wiedzie? - wykrztusi艂a.

U艣miechn膮艂em si臋 kwa艣no widz膮c, 偶e mo偶e wreszcie co艣 do niej dociera.

Czy teraz potraktuje mnie powa偶niej? Czy cokolwiek jest w stanie to sprawi膰?

Zebra艂a si臋 w sobie.

- To nie sezon polowa艅. - zauwa偶y艂a.

- Przeczytaj i przekonaj si臋 sama. Przepisy zakazuj膮 polowa艅 z

zastosowaniem broni.

Chyba nie kontrolowa艂a swoich min. Otworzy艂a szeroko usta?

- Nied藕wiedzie? - walczy艂a o oddech.

- To Emmett gustuje w grizzly.

Popatrzy艂em w jej oczy i obserwowa艂em, jak przyjmuje t膮 wiadomo艣膰.

- No, no - wymrucza艂a. Spu艣ci艂a wzrok i odgryz艂a k臋s pizzy. Prze偶u艂a go

powoli i popi艂a.

- A ty w czym gustujesz? - zapyta艂a, podnosz膮c wreszcie wzrok.

Mog艂em si臋 spodziewa膰 czego艣 w tym stylu - ale i tak si臋 nie

spodziewa艂em. Reakcje Belli zawsze by艂y... interesuj膮ce.

- W pumach. - odpar艂em.

- Ach tak. - zareagowa艂a bez emocji. Jej serce bi艂o r贸wno i mocno, tak,

jakby艣my rozmawiali tylko o ulubionej restauracji. W porz膮dku. Je艣li chcia艂a si臋

zachowywa膰, jak gdyby nic si臋 nie sta艂o...

- Rzecz jasna - poinformowa艂em j膮 spokojnie - to, 偶e nie przestrzegamy

prawa 艂owieckiego, nie zwalnia nas od troski o 艣rodowisko naturalne. Staramy

si臋 koncentrowa膰 na obszarach z nadwy偶k膮 drapie偶nik贸w. Zawsze te偶 艂atwo o

sarn臋 lub 艂osia. Nadaj膮 si艂, ale to 偶adna zabawa.

S艂ucha艂a z zainteresowaniem, jakbym by艂 nauczycielem prowadz膮cym

wyk艂ad.

- W istocie, 偶adna - mrukn臋艂a, odgryzaj膮c kawa艂ek pizzy.

Najlepsza pora na nied藕wiedzie to wed艂ug Emmetta w艂a艣nie wczesna

wiosna - kontynuowa艂em. - Dopiero co przebudzi艂y si臋 ze snu zimowego, wi臋c s膮

bardziej dra偶liwe.

Min臋艂o ju偶 siedemdziesi膮t lat, a on jeszcze nie otrz膮sn膮艂 si臋 z pora偶ki na

pierwszym polowaniu.

- Ach, nie ma to jak rozdra偶niony grizzly. Ubaw po pachy - powiedzia艂a

ironicznie Bella.

Nie mog艂em opanowa膰 艣miechu i potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 na jej nielogiczn膮

reakcj臋, absurdalny spok贸j. Na pewno udawa艂a.

- Prosz臋, powiedz, co naprawd臋 o tym wszystkim my艣lisz.

- Usi艂uj臋 to sobie wyobrazi膰, ale nie potrafi臋 - wyzna艂a, marszcz膮c ci臋. - Jak

mo偶na polowa膰 na nied藕wiedzia bez broni?

- Och, mamy bro艅. - u艣miechn膮艂em si臋 szeroko, obna偶aj膮c z臋by. Ju偶

my艣la艂em, 偶e odskoczy, ale ani drgn臋艂a. - Tyle, 偶e prawo 艂owieckie nie bierze jej

pod uwag臋. A je艣li masz k艂opoty z wyobra偶eniem sobie Emmetta w akcji,

przypomnij sobie, jak wygl膮da atak nied藕wiedzia, je艣li widzia艂a艣 takowy w

telewizji.

Skierowa艂a wzrok na stolik, gdzie siedzia艂a reszta mojej rodziny i drgn臋艂a.

Nareszcie. Za艣mia艂em si臋 do siebie, bo wiedzia艂em, 偶e jaka艣 cz膮stka mnie

pragnie, aby pozosta艂a nieu艣wiadomiona.

Kiedy na mnie spojrza艂a, jej oczy by艂y rozszerzone.

- Czy te偶 atakujesz jak nied藕wied藕? - spyta艂a cicho.

- Pono膰 bardziej przypominam pum臋 - stara艂em si臋 m贸wi膰 ze spokojem. -

By膰 mo偶e ma to co艣 wsp贸lnego z preferencjami smakowymi.

Lekko wygi臋艂a k膮ciki ust ku g贸rze.

- By膰 mo偶e. - powt贸rzy艂a po mnie. A potem pochyli艂a si臋 do mnie i spyta艂a

- Mog臋 kiedy艣 zobaczy膰 takie polowanie?

Nie potrzebowa艂em nawet wizji Alice, aby ujrze膰 tak膮 scen臋, sama moja

wyobra藕nia wystarczy艂a.

- W 偶adnym wypadku! - warkn膮艂em.

Odchyli艂a si臋 gwa艂townie do ty艂u, wystraszona. Ja te偶 si臋 odchyli艂em,

zwi臋kszaj膮c dystans mi臋dzy nami. Tego nie mo偶e nigdy zobaczy膰. Nawet do tej

pory nie zrobi艂a nic, co pomog艂oby mi utrzyma膰 j膮 przy 偶yciu.

- Za du偶y szok jak dla mnie? - zapyta艂a opanowana. Ale i tak jej serce bi艂o

dwa razy szybciej ni偶 powinno.

- Gdyby chodzi艂o tylko o szok, wzi膮艂bym ci臋 do lasu cho膰by dzisiaj. -

odpowiedzia艂em przez z臋by. - Powinna艣 si臋 wreszcie porz膮dnie przestraszy膰.

Wysz艂oby ci to na zdrowie.

- Wi臋c czemu? - nie ust臋powa艂a.

Spojrza艂em na ni膮 ponuro, czekaj膮c na objaw strachu. Ja si臋 ba艂em. Z

艂atwo艣ci膮 wyobrazi艂em sobie, co mog艂oby si臋 sta膰, gdyby Bella przebywa艂a

niedaleko podczas polowania...

Ale jej oczy ca艂y czas by艂y zaciekawione. Nie mia艂a zamiaru si臋 podda膰.

Oczekiwa艂a odpowiedzi. Ale przerwa na lunch ju偶 si臋 sko艅czy艂a.

- P贸藕niej ci wyja艣ni臋. - rzuci艂em tylko. - Sp贸藕nimy si臋.

Rozejrza艂a si臋 po sto艂贸wce zdezorientowana, jakby zapomnia艂a, gdzie

jeste艣my. Jakby nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e byli艣my w szkole, tylko gdzie艣

daleko, sami. I tu j膮 zupe艂nie rozumia艂em. Kiedy by艂em z ni膮, reszta 艣wiata nie

by艂a wa偶na.

Wsta艂a pospiesznie i zarzuci艂a torb臋 na rami臋.

- Niech b臋dzie p贸藕niej. - powiedzia艂a przez zaci艣ni臋te wargi,

zdeterminowana. Wiedzia艂em, 偶e b臋dzie mnie trzyma膰 za s艂owo.



12. KOMPLIKACJE

W ciszy szed艂em z Bell膮 na lekcj臋 biologii. Pr贸bowa艂am skupi膰 si臋 na tej

chwili, na dziewczynie obok mnie, na tym, co by艂o prawdziwe i solidne, na

czymkolwiek, co utrzymywa艂oby Alice w b艂臋dzie, jednocze艣nie odp臋dzaj膮c

wizje bez znaczenia z dala od mojej g艂owy.

Min臋li艣my stoj膮c膮 na chodniku Angel臋 Weber, omawiaj膮c膮 z ch艂opakiem, z

kt贸rym chodzi艂a na trygonometri臋, zadany projekt. Pobie偶nie przeczesa艂em jej

my艣li, spodziewaj膮c si臋 kolejnego zawodu, a odczytuj膮c w zamian ich pe艂en

t臋sknoty bieg.

Ach, wi臋c jednak by艂o co艣, czego Angela pragn臋艂a. Niestety, nie da艂oby si臋 tego

bez trudu zapakowa膰 w kolorowy papier.

Przez moment poczu艂em si臋 dziwnie pocieszony, s艂ysz膮c jej t臋sknot臋, dla

kt贸rej nie by艂o nadziei. Przesz艂a mi przez my艣l wi臋藕, kt贸r膮 by艂em przez chwil臋

zwi膮zany z t膮 mi艂膮 dziewczyn膮, z cz艂owiekiem, a o kt贸rej Angela nigdy si臋 nie

dowie. To, 偶e nie ja jeden prze偶ywa艂em tragiczn膮 histori臋 mi艂osn膮, by艂o

zadziwiaj膮co podnosz膮ce na duchu. Z艂amane serca by艂y wsz臋dzie.

Jednak w nast臋pnej chwili poczu艂em gwa艂towne zirytowanie. Bo historia

Angeli nie musia艂a by膰 tragiczna. Ona by艂a cz艂owiekiem i on te偶 by艂

cz艂owiekiem, a r贸偶nica, kt贸ra w jej g艂owie wydawa艂a si臋 by膰 nie do pokonania,

by艂a niedorzeczna, naprawd臋 niedorzeczna w por贸wnaniu z moj膮 w艂asn膮

sytuacj膮. Jej z艂amane serce nie mia艂o prawa bytu. Co za marnotrawny smutek,

skoro nie by艂o 偶adnego powodu, dla kt贸rego nie mog艂aby by膰 z tym, z kt贸rym

chcia艂a. Dlaczego nie powinna mie膰 tego, czego pragn臋艂a? Dlaczego

przynajmniej ta historia nie mog艂aby mie膰 szcz臋艣liwego zako艅czenia.

Chcia艂em jej co艣 podarowa膰鈥 C贸偶, dam jej to, czego pragnie. Z moj膮

znajomo艣ci膮 ludzkiej natury nie b臋dzie to zbyt trudne. Przeczesa艂em

艣wiadomo艣膰 ch艂opca obok niej, obiektu jej uczu膰 i nie wydawa艂 si臋 by膰

niech臋tny, przeszkadza艂o mu tylko to samo, co i jej. By艂 pozbawiony nadziei i

zrezygnowany, tak jak i ona.

Wystarczy艂oby tylko, 偶ebym zasia艂 ziarno sugestii鈥

Plan uformowa艂 si臋 z 艂atwo艣ci膮, scenariusz napisa艂 si臋 sam, bez wysi艂ku z

mojej strony. B臋d臋 potrzebowa艂 pomocy Emmetta 鈥 wkr臋cenie go do tego by艂o

jedyn膮 powa偶n膮 trudno艣ci膮. Ludzk膮 natur膮 mo偶na manipulowa膰 o wiele 艂atwiej

ni偶 natur膮 wampir贸w.

By艂em zadowolony z mojego rozwi膮zania, z mojego prezentu dla Angeli. By艂a to

mi艂a odskocznia od w艂asnych problem贸w. Gdyby tylko moje da艂o si臋 tak 艂atwo

rozwi膮za膰鈥

M贸j nastr贸j by艂 ju偶 nieznacznie zmieniony, gdy wraz z Bell膮 zaj臋li艣my nasze

miejsca. Mo偶e i dla nas by艂o gdzie艣 rozwi膮zanie, kt贸re ci膮gle mi umyka艂o? Tak

jak oczywiste wyj艣cie z sytuacji Angeli by艂o dla niej samej niewidzialne.

Niemo偶liwe鈥 Ale po co marnowa膰 czas pogr膮偶aj膮c si臋 w beznadziei? Nie

mog艂em sobie na to pozwoli膰 w przypadku Belli. Liczy艂a si臋 ka偶da sekunda.

Wszed艂 pan Banner, wci膮gaj膮c za sob膮 przestarza艂y telewizor i odtwarzacz

wideo. Chcia艂 przerobi膰 dzia艂, kt贸rym nie by艂 szczeg贸lnie zainteresowany 鈥

zaburzenia genetyczne 鈥 ogl膮daj膮c film przez trzy kolejne dni. 鈥Olej Lorenza鈥

mo偶e nie by艂 zbyt pogodny, ale i tak nie powstrzyma艂o to wybuchu

podekscytowania w ca艂ej sali. 呕adnych notatek, 偶adnego materia艂u, z kt贸rego

mo偶na zrobi膰 sprawdzian. Trzy dni wolnego. Ludzie nie posiadali si臋 z

rado艣ci.

Dla mnie nie mia艂o to i tak 偶adnego znaczenia. Nie zamierza艂em zwraca膰

uwagi na nic pr贸cz Belli.

Nie odsun膮艂em si臋 dzi艣 od jej krzes艂a po to, 偶eby mie膰 przestrze艅 do

oddychania. Zamiast tego, siedzia艂em blisko, jak zrobi艂by to ka偶dy normalny

cz艂owiek. Bli偶ej, ni偶 gdy siedzieli艣my w samochodzie, wystarczaj膮co blisko, by

ca艂a lewa cz臋艣膰 mojego cia艂a zanurza艂a si臋 w cieple jej sk贸ry.

To by艂o dziwne do艣wiadczenie, zar贸wno przyjemne, jak i szarpi膮ce moje

nerwy, ale i tak wola艂em to od siedzenia na drugim ko艅cu sto艂u, z dala od niej.

By艂o to te偶 wi臋cej, ni偶 to do czego zd膮偶y艂em si臋 przyzwyczai膰, ale szybko zda艂em

sobie spraw臋, 偶e i tak mi to nie wystarcza. Nie by艂em usatysfakcjonowany. Bycie

tak blisko niej sprawia艂o tylko, 偶e wci膮偶 chcia艂em by膰 jeszcze bli偶ej鈥 Im by艂em

bli偶ej, tym wi臋kszy by艂 poci膮g.

Zarzuci艂em jej to, 偶e jest magnesem na niebezpiecze艅stwa. W tej chwili

czu艂em, 偶e by艂a to dos艂owna prawda. Ja by艂em niebezpiecze艅stwem, a z ka偶dym

centymetrem malej膮cej odleg艂o艣ci mi臋dzy nami, jej przyci膮ganie ros艂o w si艂臋.

A potem pan Banner wy艂膮czy艂 艣wiat艂a.

Dziwne, jak du偶膮 r贸偶nic臋 to robi艂o, bior膮c pod uwag臋, 偶e brak 艣wiat艂a

ogranicza艂 oczy. Ja mog艂em widzie膰 r贸wnie doskonale, co wcze艣niej. Ka偶dy

szczeg贸艂 sali by艂 wyra藕ny.

Sk膮d wi臋c ten nag艂y przeskok elektryczno艣ci w powietrzu, w ciemno艣ci, kt贸ra

dla mnie wcale nie by艂a ciemna? Czy by艂o tak dlatego, 偶e by艂em jedyn膮 osob膮,

kt贸ra mog艂a widzie膰 wyra藕nie? Czy dlatego, 偶e razem z Bell膮 byli艣my teraz oboje

niewidzialni? Jakby艣my byli sami, tylko my dwoje, ukryci w ciemnym pokoju;

siedz膮cy tak blisko siebie鈥

Moja r臋ka pow臋drowa艂a w jej kierunku bez pozwolenia. Tylko dotkn膮膰 jej

d艂oni, trzyma膰 j膮 w ciemno艣ciach. Czy to by艂by taki straszny b艂膮d? Gdyby moja

sk贸ra jej przeszkadza艂a, musia艂aby si臋 jedynie odsun膮膰鈥

Cofn膮艂em moj膮 r臋k臋 z powrotem, ciasno skrzy偶owa艂am r臋ce na klatce

piersiowej i zacisn膮艂em d艂onie. 呕adnych b艂臋d贸w. Obieca艂em sobie, 偶e nie b臋d臋

pope艂nia艂 偶adnych b艂臋d贸w, bez wzgl臋du na to, jak drobne by si臋 wydawa艂y.

Gdybym potrzyma艂 jej r臋k臋, chcia艂bym tylko wi臋cej 鈥 kolejnego nic

nieznacz膮cego dotyku, kolejnego zbli偶enia. Czu艂em to. Ros艂o we mnie nowe

pragnienie, pracuj膮ce nad tym, by odsun膮膰 na dalszy plan moj膮 samokontrol臋.

呕adnych b艂臋d贸w.

Bella pewnie skrzy偶owa艂a swoje r臋ce na piersi, a jej d艂onie zacisn臋艂y si臋 w

pi臋艣ci, tak jak i u mnie.

O czym teraz my艣lisz? umiera艂em, nie mog膮c wyszepta膰 do niej tych s艂贸w,

ale sala by艂a zbyt cicha nawet na szeptan膮 rozmow臋.

Zacz膮艂 si臋 film, kt贸ry tylko odrobin臋 roz艣wietli艂 ciemno艣ci. Bella zerkn臋艂a na

mnie. Dostrzeg艂a, jak sztywno trzyma艂em moje cia艂o 鈥 tak jak ona swoje 鈥 i

u艣miechn臋艂a si臋. Jej usta lekko si臋 rozchyli艂y, a oczy pe艂ne by艂y ciep艂ych

zaprosze艅.

Albo by膰 mo偶e widzia艂em to, co chcia艂em widzie膰.

Odwzajemni艂em u艣miech; jej oddech przerwa艂o niskie sapni臋cie i szybko

odwr贸ci艂a wzrok.

To tylko pogorszy艂o spraw臋. Nie zna艂em jej my艣li, ale nagle zyska艂em

pewno艣膰, 偶e wcze艣niej chcia艂a mnie dotkn膮膰. Tak jak ja czu艂a to niebezpieczne

pragnienie.

Elektryczno艣膰 szumia艂a mi臋dzy naszymi cia艂ami.

Nie ruszy艂a si臋 przez ca艂膮 godzin臋, utrzymuj膮c swoj膮 sztywn膮, skontrolowan膮

pozycj臋, tak jak ja moj膮. Od czasu do czasu zerka艂a na mnie, a wtedy szum

elektryczno艣ci szarpa艂 mn膮 w nag艂ym szoku.

Godzina min臋艂a 鈥 zbyt powoli i jednocze艣nie zbyt szybko. By艂o to tak nowe,

偶e m贸g艂bym siedzie膰 dniami, tylko po to, by ca艂kowicie do艣wiadczy膰 tego

uczucia.

Znalaz艂em mn贸stwo argument贸w, kiedy minuty mija艂y, rozs膮dek walczy艂 z

po偶膮daniem, a ja chcia艂em jako艣 usprawiedliwi膰 dotkni臋cie jej.

W ko艅cu, pan Banner ponownie w艂膮czy艂 lampy.

W jaskrawym, fluorescencyjnym 艣wietle atmosfera w klasie wr贸ci艂a do

normalnego stanu. Bella westchn臋艂a i przeci膮gn臋艂a si臋, rozprostowuj膮c przed

sob膮 palce. Utrzymanie takiej pozycji przez tyle czasu musia艂o by膰 dla niej

niewygodne. Mnie by艂o 艂atwiej 鈥 nieruchomo艣膰 le偶a艂a w mojej naturze.

Cicho za艣mia艂em si臋 z ulgi maluj膮cej si臋 na jej twarzy. 鈥 C贸偶, to by艂o

interesuj膮ce.

- Umm鈥 - wymamrota艂a, wyra藕nie rozumiej膮c, do czego si臋 odnosi艂em, ale w

偶aden spos贸b tego nie komentuj膮c. Czego bym nie da艂, 偶eby m贸c tylko us艂ysze膰,

co my艣la艂a w tej chwili.

Westchn膮艂em. Mog艂em 偶yczy膰 sobie tego do woli, ale i tak nic by mi to nie

da艂o.

- Idziemy? 鈥 zapyta艂em, gdy ju偶 si臋 podnios艂em.

Zrobi艂a min臋 i niestabilnie stan臋艂a na nogach, z wyci膮gni臋tymi r臋kami, jakby

by艂a si臋, 偶e zaraz si臋 przewr贸ci.

Mog艂em poda膰 jej r臋k臋. Albo umie艣ci膰 j膮 pod jej 艂okciem 鈥 delikatnie 鈥 i

podtrzyma膰 j膮. To z pewno艣ci膮 nie by艂oby zbyt du偶e wykroczenie鈥

呕adnych b艂臋d贸w.

By艂a bardzo cicho, gdy szli艣my na sal臋 gimnastyczn膮. G艂臋boko pogr膮偶y艂a si臋

w my艣lach 鈥 dowodem by艂a zmarszczka mi臋dzy jej brwiami. Ja r贸wnie偶

intensywnie rozmy艣la艂em.

Jedno dotkni臋cie jej sk贸ry nie skrzywdzi艂oby jej, upiera艂a si臋 egoistyczna

cz臋艣膰 mnie.

Z 艂atwo艣ci膮 mog艂em kontrolowa膰 nacisk mojej d艂oni. Nie by艂o to trudne, dop贸ki

ca艂kowicie mia艂em si臋 na baczno艣ci. M贸j zmys艂 dotyku by艂 rozwini臋ty lepiej ni偶

u ludzi 鈥 m贸g艂bym 偶onglowa膰 tuzinem kryszta艂owych puchar贸w i nie rozbi膰

偶adnego z nich; m贸g艂bym dotkn膮膰 banki mydlanej tak, by nie prys艂a. Pod

warunkiem, 偶e mocno si臋 kontrolowa艂em鈥

Bella by艂a jak ba艅ka mydlana 鈥 delikatna i ulotna. Tymczasowa.

Jak d艂ugo b臋d臋 w stanie usprawiedliwia膰 moj膮 obecno艣膰 w jej 偶yciu? Ile czasu

mi pozosta艂o? Czy b臋d臋 mia艂 jeszcze kiedy艣 tak膮 okazj臋, jak dzi艣, jak w tym

momencie, w tej sekundzie? Nie zawsze b臋dzie znajdowa艂a si臋 na wyci膮gni臋cie

r臋ki鈥

Bella odwr贸ci艂a si臋 twarz膮 do mnie przed drzwiami prowadz膮cymi do sali

gimnastycznej. Jej oczy rozszerzy艂y si臋 na widok wyrazu mojej twarzy. Nie

odezwa艂a si臋. Przejrza艂em si臋 w jej oczach i zobaczy艂em konflikt szalej膮cy w

moich w艂asnych. Widzia艂em, jak to si臋 zmienia, gdy walk臋 przegra艂o to lepsze ja.

Moja r臋ka unios艂a si臋 nie艣wiadomie. Tak delikatnie, jakby ca艂a by艂a z

najcie艅szego szk艂a, jakby by艂a delikatna niczym ba艅ka, pog艂adzi艂em palcami

ciep艂膮 sk贸r臋 na jej ko艣ci policzkowej. By艂a gor膮ca pod moim dotykiem, czu艂em

puls krwi p臋dz膮cej pod jej przezroczyst膮 sk贸r膮.

Wystarczy! rozkaza艂em sobie, chocia偶 moja r臋ka wyrywa艂a si臋 bole艣nie, by

po艂o偶y膰 si臋 na jej policzku. Wystarczy.

Ci臋偶ko by艂o mi cofn膮膰 j膮 z powrotem, powstrzyma膰 si臋 przed przysuni臋ciem

si臋 jeszcze bli偶ej, ni偶 by艂em. Przez g艂ow臋 przelecia艂y mi tysi膮ce mo偶liwo艣ci 鈥

tysi膮ce sposob贸w, na jakie mog艂em j膮 dotyka膰. Koniuszek palca obrysowuj膮cy

kszta艂t jej ust. Moja d艂o艅 uk艂adaj膮ca si臋 pod jej podbr贸dkiem. To, jak wyci膮gam

spink臋 z jej w艂os贸w i pozwalam im si臋 rozsypa膰 na mojej r臋ce. Moje ramiona

oplataj膮ce jej tali臋, przyciskaj膮ce j膮 do mnie na ca艂ej d艂ugo艣ci cia艂a鈥

Wystarczy.

Zmusi艂em si臋 do odwr贸cenia, do odej艣cia od niej. Moje cia艂o porusza艂o si臋

sztywno, niech臋tnie.

Pozwoli艂em mojemu umys艂owi zosta膰 w tyle, 偶eby widzie膰 j膮, gdy ja szybko

oddala艂em si臋, prawie uciekaj膮c przed pokus膮. Z艂apa艂em my艣li Mike鈥檃 Newtona

by艂y najg艂o艣niejsze 鈥 kiedy obserwowa艂 Bell臋 mijaj膮c膮 go jak w transie, z

nieprzytomnym spojrzeniem i czerwonymi policzkami. Gro藕nie rozejrza艂 si臋 i

nagle w jego g艂owie moje imi臋 zmiesza艂o si臋 z obelgami. Nie mog艂em

powstrzyma膰 szerokiego u艣miechu.

R臋ka mrowi艂a. Rozprostowa艂em j膮, a potem zacisn膮艂em w pi臋艣膰, ale wci膮偶

bezbole艣nie szczypa艂a.

Nie, nie skrzywdzi艂em jej 鈥 ale ten dotyk i tak by艂 b艂臋dem.

By艂 jak ogie艅 鈥 jak gdyby p艂omie艅 pragnienia rozprzestrzeni艂 si臋 na ca艂e

moje cia艂o.

Nast臋pnym razem, gdy znajd臋 si臋 w jej pobli偶u, czy dam rad臋 powstrzyma膰 si臋

przed ponownym jej dotkni臋ciem? A skoro ju偶 jej dotkn膮艂em, czy b臋d臋 w stanie

na tym poprzesta膰?

Nigdy wi臋cej 偶adnych b艂臋d贸w. Tyle wystarczy. Zachowaj wspomnienie,

Edwardzie 鈥 powiedzia艂em ponuro. 鈥 I trzymaj r臋ce przy sobie. To albo b臋d臋

musia艂 zmusi膰 si臋 do wyjazdu鈥 jakim艣 cudem. Bo nie mog艂em pozwoli膰 sobie

by膰 blisko niej, je艣li wci膮偶 robi艂em na kolejne b艂臋dy.

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech i spr贸bowa艂em uspokoi膰 swoje my艣li.

Emmett z艂apa艂 mnie przed budynkiem do angielskiego.

- Hej, Edward. Wygl膮da lepiej. Dziwnie, ale lepiej. Szcz臋艣liwie.

- Hej, Em 鈥 Czy wygl膮da艂em szcz臋艣liwie? Przypuszczam, 偶e tak, bo pomimo

chaosu w mojej g艂owie, tak si臋 czu艂em.

Trzeba by艂o trzyma膰 g臋b臋 na k艂贸dk臋. Teraz Rosalie chce ci wyrwa膰 j臋zyk.

Westchn膮艂em. 鈥 Przepraszam, 偶e musieli艣cie sobie sami z tym radzi膰. Jeste艣 na

mnie z艂y?

- Nie. Rose te偶 przejdzie. Zreszt膮 to i tak musia艂o si臋 wydarzy膰 鈥 Z Alice

widz膮c膮 przysz艂o艣膰鈥

Wizje Alice nie by艂y tym, o czym akurat chcia艂em my艣le膰. Patrzy艂em przed

siebie z zaci艣ni臋tymi z臋bami.

Gdy szuka艂em czego艣, co mog艂oby mnie rozproszy膰, dostrzeg艂em Bena

Cheneya wchodz膮cego do klasy od hiszpa艅skiego. Ach 鈥 w艂a艣nie mia艂em szans臋

na wr臋czenie Angeli Weber jej prezentu.

Zatrzyma艂em si臋 i z艂apa艂em Emmetta za rami臋. 鈥 Poczekaj sekund臋.

Co jest?

- Wiem, 偶e na to nie zas艂u偶y艂em, ale czy wy艣wiadczysz mi przys艂ug臋?

- A o co chodzi? 鈥 zapyta艂 zaciekawiony.

Bardzo cicho i tak szybko, 偶e s艂owa pozosta艂yby niezrozumia艂e dla ludzi,

bez wzgl臋du na to, jak g艂o艣no zosta艂yby wypowiedziane, wyja艣ni艂em mu, czego

chcia艂em.

Patrzy艂 na mnie pusto, kiedy ju偶 sko艅czy艂em, a jego my艣li by艂y r贸wnie

puste, co i twarz.

- Wi臋c? 鈥 zasugerowa艂em. 鈥 Pomo偶esz mi z tym?

Min臋艂a minuta, zanim si臋 odezwa艂. 鈥 Ale czemu?

- Daj spok贸j, Emmett. Czemu nie?

Kim ty do diab艂a jeste艣 i co zrobi艂e艣 z moim bratem?

- Czy to nie ty skar偶ysz si臋, 偶e szko艂a zawsze jest taka sama? To w ko艅cu co艣

troch臋 innego, prawda? Traktuj to jak eksperyment 鈥 eksperyment na ludzkiej

naturze.

Patrzy艂 na mnie przez jeszcze chwil臋, zanim si臋 podda艂.

C贸偶, to co艣 innego. To ci przyznam鈥 OK., w porz膮dku鈥 - Emmett

prychn膮艂 i wzruszy艂 ramionami. 鈥 Pomog臋 ci.

U艣miechn膮艂em si臋 do niego, jeszcze bardziej entuzjastycznie nastawiony do

mojego planu maj膮c Emmetta w za艂odze; nikt nie mia艂 lepszego brata ode mnie.

Emmett nie musia艂 膰wiczy膰. Raz wyszepta艂em mu jego rol臋 do ucha, kiedy

wchodzili艣my do klasy.

Ben ju偶 siedzia艂 na swoim miejscu za mn膮. Sk艂ada艂 do kupy prac臋 domow膮,

偶eby m贸c j膮 odda膰. Emmett i ja usiedli艣my i zrobili艣my to samo. W klasie nie

by艂o jeszcze cicho, szum przyciszonych rozm贸w b臋dzie ni贸s艂 si臋, dop贸ki pani

Goff nie poprosi o uwag臋. Nie spieszy艂a si臋, zaj臋ta ocenianiem sprawdzian贸w

poprzedniej klasy.

- Wi臋c 鈥 powiedzia艂 Emmett g艂o艣niej, ni偶 by艂oby to potrzebne, gdyby m贸wi艂

tylko do mnie. 鈥 Czy ju偶 zaprosi艂e艣 Angel臋 Weber?

Szmer przewracanych za mn膮 kartek nagle usta艂. Ben zamar艂, a jego uwaga

skupi艂a si臋 na naszej rozmowie.

Angela? M贸wi膮 o Angeli?

Dobrze. Mia艂em jego ciekawo艣膰.

- Nie 鈥 powiedzia艂em, powoli potrz膮saj膮c g艂ow膮, udaj膮c 偶al.

- Czemu nie? 鈥 Emmett improwizowa艂. 鈥 Stch贸rzy艂e艣?

Skrzywi艂em si臋 w jego kierunku. 鈥 Nie. S艂ysza艂em, 偶e jest zainteresowana

kim艣 innym.

Edward Cullen chcia艂 si臋 um贸wi膰 z Angel膮? Ale鈥 Nie鈥 Nie podoba mi si臋 to.

Nie chc臋, 偶eby si臋 przy niej kr臋ci艂. On鈥 nie jest dla niej odpowiedni. Nie鈥

bezpieczny.

Nie spodziewa艂em si臋 takiej rycersko艣ci, opieku艅czego instynktu.

Pracowa艂em nad jego zazdro艣ci膮. Ale wa偶ne, 偶e cokolwiek zadzia艂a艂o.

- I pozwolisz, 偶eby to ci臋 zatrzyma艂o? 鈥 pogardliwie spyta艂 Emmett, zn贸w

improwizuj膮c. 鈥 Boisz si臋 konkurencji?

Spojrza艂em na niego, ale zrobi艂em u偶ytek z tego, co powiedzia艂. 鈥 Wiesz,

wydaje mi si臋, 偶e ona naprawd臋 lubi tego ca艂ego Bena. Zreszt膮 i tak nie b臋d臋

pr贸bowa艂 jej przekona膰. S膮 inne dziewczyny.

Reakcja na krze艣le za mn膮 by艂a elektryczna.

- Kogo? 鈥 zapyta艂 Emmett, z powrotem stosuj膮c scenariusz.

- Moja partnerka z laboratorium powiedzia艂a, 偶e to jaki艣 dzieciak o nazwisku

Cheney. Nie wiem, kto to taki.

Powstrzyma艂em u艣miech. Tylko wynio艣li Cullenowie mogli udawa膰, 偶e nie

znaj膮 ka偶dego ucznia w tej male艅kiej szkole.

W g艂owie Bena kr臋ci艂o si臋 od szoku, jakiego dozna艂. Ja? Zamiast Edwarda

Cullena? Ale czemu mia艂aby mnie lubi膰?

- Edward 鈥 wymamrota艂 Emmett ni偶szym tonem, przewracaj膮c oczami w

stron臋 ch艂opaka. 鈥 Siedzi tu偶 za tob膮 鈥 powiedzia艂 bezg艂o艣nie, lecz tak wyra藕nie,

偶e nawet cz艂owiek m贸g艂 odczyta膰 te s艂owa.

- Och 鈥 wymamrota艂em w odpowiedzi.

Obr贸ci艂em si臋 na krze艣le i rzuci艂em ch艂opakowi pojedyncze spojrzenie.

Przez chwil臋, czarne oczy za jego okularami by艂y przera偶one, ale potem zm臋偶nia艂

i napr臋偶y艂 swoje w膮skie ramiona, ura偶ony moj膮 wyra藕nie pogardliw膮 ocen膮.

Wysun膮艂 podbr贸dek do przodu, a rumieniec z艂o艣ci przyciemni艂 jego

z艂otobr膮zow膮 sk贸r臋.

- Ha 鈥 powiedzia艂em arogancko, gdy odwr贸ci艂em si臋 do Emmetta.

My艣li, 偶e jest lepszy ode mnie. Ale nie Angela. Poka偶臋 mu.

Doskonale.

- A czy przypadkiem nie m贸wi艂e艣, 偶e ona zabiera Yorkie鈥檊o na bal? 鈥 zapyta艂

Emmett, prychaj膮c przy wymawianiu imienia ch艂opaka, kt贸rym wielu

pogardza艂o ze wzgl臋du na jego dziwaczno艣膰.

- Najwyra藕niej to by艂a decyzja podj臋ta w grupie 鈥 chcia艂em, by Ben upewni艂

si臋 co do tego. 鈥 Angela jest nie艣mia艂a. Je艣li B鈥 c贸偶, je艣li facet nie mo偶e zebra膰

si臋 na to, by j膮 zaprosi膰, ona nigdy tego nie zrobi.

- Lubisz nie艣mia艂e dziewczyny 鈥 powiedzia艂 Emmett, znowu improwizuj膮c.

Ciche dziewczyny. Dziewczyny jak鈥 hmm鈥 sam nie wiem. Mo偶e Bella Swan?

U艣miechn膮艂em si臋 do niego.

Zgadza si臋.

Potem powr贸ci艂em do przedstawienia.

Mo偶e Angela zm臋czy si臋 czekaniem? Mo偶e zaprosz臋 j膮 na bal

absolwent贸w.

Nie, nie zaprosisz. 鈥 pomy艣la艂 Ben, prostuj膮c si臋 na swoim krze艣le. 鈥 Co z

tego, 偶e jest o wiele wy偶sza ode mnie? Je艣li jej to nie przeszkadza, to mnie te偶 nie.

Jest najmilsz膮, najm膮drzejsz膮 i naj艂adniejsz膮 dziewczyn膮 w tej szkole鈥 i chce by膰

ze mn膮.

Lubi艂em tego Bena. Wydawa艂 si臋 by膰 b艂yskotliwy i mia艂 dobre intencje. Mo偶e

nawet by艂 wart takiej dziewczyny jak Angela.

Pod sto艂em pokaza艂em Emmettowi uniesiony kciuk, a pani Goff powita艂a

klas臋.

Okej, przyznam, to by艂o nawet zabawne 鈥 pomy艣la艂 Emmett.

U艣miechn膮艂em si臋 do siebie, zadowolony, 偶e sam u艂o偶y艂em szcz臋艣liwe

zako艅czenie do jednej historii mi艂osnej. By艂em pewien, 偶e Ben p贸jdzie dalej i

Angela otrzyma m贸j anonimowy podarunek. M贸j d艂ug zosta艂 sp艂acony.

Jak偶e g艂upi byli ludzie, skoro pi臋tna艣cie centymetr贸w r贸偶nicy wzrostu

potrafi艂o zawa偶y膰 na ich szcz臋艣ciu.

M贸j sukces wprawi艂 mnie w dobry nastr贸j. Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂em i

wygodnie usiad艂em na krze艣le, przygotowuj膮c si臋 na rozrywk臋. W ko艅cu, Bella

powiedzia艂a na lunchu, 偶e nigdy nie widzia艂em jej w akcji na sali gimnastycznej.

My艣li Mike鈥檃 by艂y naj艂atwiejsze do wy艂apania w艣r贸d g艂os贸w, kt贸re si臋 tam

roi艂y. Jego m贸zg sta艂 si臋 wi臋cej ni偶 znajomy przez ostatnie kilka tygodni. Z

westchnieniem, zrezygnowany postanowi艂em s艂ucha膰 w艂a艣nie jego.

Przynajmniej mia艂em pewno艣膰, 偶e jego uwaga b臋dzie skupiona wok贸艂 Belli.

W艂a艣nie trafi艂em na chwil臋, w kt贸rej proponowa艂 jej bycie partnerem od

badmintona. M贸j u艣miech znik艂, z臋by mocno si臋 zacisn臋艂y i musia艂em sobie

przypomnie膰, 偶e zamordowanie Mike鈥檃 Newtona by艂o niedopuszczaln膮 opcj膮.

- Dzi臋ki, Mike 鈥 ale wiesz, nie musisz tego robi膰.

- Nie przejmuj si臋, nie b臋d臋 si臋 wcina艂.

Szeroko u艣miechn臋li si臋 do siebie, a przeb艂yski niezliczonych wypadk贸w 鈥

zawsze w jaki艣 spos贸b zwi膮zanych z Bell膮 鈥 przemkn臋艂y przez umys艂 Mike鈥檃.

Na pocz膮tku Mike gra艂 sam, podczas gdy Bella waha艂a si臋 z ty艂u boiska,

ostro偶nie trzymaj膮c rakiet臋, jakby to by艂 rodzaj broni. Trener Clapp przeszed艂

obok i kaza艂 Mike鈥檕wi zagra膰 razem z ni膮.

- Ups 鈥 pomy艣la艂 Mike, gdy Bella podesz艂a do przodu z westchnieniem,

trzymaj膮c rakiet臋 pod dziwnym k膮tem.

Jennifer Ford zaserwowa艂a lotk臋 dok艂adnie w kierunku Belli, w my艣lach

nakr臋cona pewno艣ci膮 siebie. Mike widzia艂, jak Bella rzuca si臋 w jej kierunku,

bior膮c zamach oddalony o wiele centymetr贸w od celu, i szybko pobieg艂,

pr贸buj膮c uratowa膰 punkt.

Zaalarmowany obserwowa艂em lot rakiety Belli. Jak mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰,

uderzy艂a w siatk臋 i odbi艂a si臋 z powrotem w jej stron臋, uderzaj膮c j膮 w czo艂o,

zanim podkr臋cona polecia艂a w stron臋 ramienia Mike鈥檃 z d艂ugo

rozbrzmiewaj膮cym brzd臋kiem.

Au. Au. Uch. B臋d臋 mia艂 siniaka.

Bella pociera艂a swoje czo艂o. Trudno by艂o mi pozosta膰 na swoim miejscu ze

艣wiadomo艣ci膮, 偶e si臋 zrani艂a. Ale co m贸g艂bym zrobi膰, gdybym tam by艂? I nie

wygl膮da艂o to na co艣 powa偶nego鈥 Zawaha艂em si臋, ci膮gle obserwuj膮c. Je艣li b臋dzie

nalega艂a na to, 偶eby dalej pr贸bowa膰 gra膰, b臋d臋 musia艂 znale藕膰 wym贸wk臋, 偶eby

wyci膮gn膮膰 j膮 z zaj臋膰.

Trener za艣mia艂 si臋. 鈥 Przepraszam, Newton.

Ta dziewczyna ma na sobie najgorsz膮 kl膮tw臋, jak膮 kiedykolwiek widzia艂em.

Nie powinienem pozwoli膰 jej rozprzestrzeni膰 si臋 na innych鈥

Specjalnie odwr贸ci艂 si臋 plecami i poszed艂 ogl膮da膰 inny mecz, wszystko po to,

偶eby Bella mog艂a powr贸ci膰 do swojej poprzedniej roli widza.

Aua鈥 - zn贸w pomy艣la艂 Mike, rozmasowuj膮c swoje rami臋. Zwr贸ci艂 si臋 do Belli. 鈥

Nic ci nie jest?

- Nie, a tobie? zapyta艂a za偶enowana, rumieni膮c si臋.

- Jako艣 prze偶yj臋.

Nie chc臋 wyda膰 si臋 jej p艂aczliwym bachorem. Ale, cz艂owieku, jak to boli! zrobi艂

r臋k膮 k贸艂ko w powietrzu i skrzywi艂 si臋 z b贸lu.

- Zostan臋 sobie tu z ty艂u powiedzia艂a Bella, zawstydzona, a zamiast b贸lu mia艂a

na twarzy wypisane rozgoryczenie. Mo偶e Mike鈥檕wi dosta艂o si臋 najwi臋cej.

Zdecydowanie mia艂em tak膮 nadziej臋. A ona przynajmniej ju偶 nie gra艂a. Tak

ostro偶nie trzyma艂a rakiet臋 za plecami, jej oczy by艂y szerokie od wyrzut贸w

sumienia鈥 Musia艂em zamaskowa膰 m贸j 艣miech, udaj膮c kaszel.

Co 艣miesznego? 鈥 chcia艂 wiedzie膰 Emmett.

- Powiem ci p贸藕niej 鈥 wyszepta艂em.

Bella nie ryzykowa艂a ponownego wej艣cia do gry. Trener ignorowa艂 j膮 i

pozwala艂 Mike鈥檕wi gra膰 samemu.

Pod koniec lekcji z 艂atwo艣ci膮 rozwi膮za艂em sprawdzian i pani Goff pozwoli艂a

mi wyj艣膰 wcze艣niej. Uwa偶nie s艂ucha艂em my艣li Mike鈥檃, gdy szed艂em przez teren

szko艂y. Zdecydowa艂 si臋 wprost zapyta膰 Bell臋 o mnie.

Jessica przysi臋ga, 偶e ze sob膮 chodz膮. Dlaczego? Czemu musia艂 wybra膰 w艂a艣nie

j膮?

Nie zdawa艂 sobie sprawy z prawdziwej sensacji 鈥 z tego, 偶e ona wybra艂a mnie.

- Wi臋c?

- Wi臋c co? 鈥 zdziwi艂a si臋.

- Ty i Cullen, h臋?

Ty i ten dziwak. Zreszt膮, skoro bogaty facet jest dla ciebie taki wa偶ny鈥

Zacisn膮艂em z臋by, s艂ysz膮c jego obra藕liwe przypuszczenia.

- To nie twoja sprawa, Mike.

Broni si臋. Wi臋c to prawda. Kurde. 鈥 Nie podoba mi si臋 to.

- Nie musi ci si臋 podoba膰 鈥 przerwa艂a mu.

Czemu nie widzi, jakie z niego dziwaczne cyrkowe widowisko? Jak oni

wszyscy. Spos贸b, w jaki si臋 na ni膮 gapi. Dostaj臋 dreszczy od samego patrzenia.

Patrzy na ciebie鈥 jakby艣 by艂a czym艣 do jedzenia.

Skurczy艂em si臋, czekaj膮c na jej odpowied藕.

Jej twarz sta艂a si臋 jaskrawoczerwona, a usta zacisn臋艂y si臋, jakby wstrzymywa艂a

oddech. A potem, nagle, wyda艂 si臋 z nich chichot.

Teraz si臋 ze mnie 艣mieje. Wspaniale.

Mike odwr贸ci艂 si臋, pe艂en mrocznych my艣li i poszed艂 si臋 przebra膰.

Opar艂em si臋 o 艣cian臋 sali gimnastycznej i spr贸bowa艂em zebra膰 si臋 w sobie.

Jak mog艂a wy艣mia膰 zarzut Mike鈥檃 鈥 tak ca艂kowicie trafiony, 偶e zacz膮艂em si臋

martwi膰, czy Forks nie nabra艂o zbyt wielu podejrze艅鈥 Czemu mia艂aby wy艣mia膰

sugesti臋 tego, 偶e m贸g艂bym j膮 zabi膰, skoro wiedzia艂a, 偶e to prawda? Gdzie w tym

by艂 humor?

Co z ni膮 by艂o nie tak?

Czy mia艂a czarne poczucie humoru? Nie pasowa艂o to do mojego wyobra偶enia

jej charakteru, ale sk膮d mog艂em mie膰 pewno艣膰? A mo偶e m贸j sen na jawie o

kapry艣nym aniele by艂 s艂uszny w jednym aspekcie 鈥 w tym, 偶e w og贸le nie zna艂a

uczucia strachu. Odwa偶na 鈥 tylko takie s艂owo do tego pasowa艂o. Inni mog膮

m贸wi膰, 偶e g艂upia, ale ja wiedzia艂em, jak m膮dra by艂a naprawd臋. Bez wzgl臋du

jednak na przyczyn臋, ten brak strachu, czy te偶 zakr臋cone poczucie humoru, nie

by艂y dla niej dobre. Czy to nieustannie pcha艂o j膮 ku niebezpiecze艅stwom? Mo偶e

zawsze b臋dzie mnie potrzebowa艂a鈥

Nagle, poczu艂em jak wystrzeliwuj臋 w g贸r臋.

Gdybym tylko potrafi艂 nad sob膮 panowa膰, odpowiednio si臋 zabezpieczy膰,

by膰 mo偶e w艂a艣ciw膮 rzecz膮 do zrobienia by艂oby pozostanie z ni膮.

Kiedy wysz艂a przez drzwi sali gimnastycznej, jej ramiona by艂y sztywne, a

dolna warga mi臋dzy z臋bami 鈥 oznaka zdenerwowania. Lecz gdy tylko jej oczy

napotka艂y moje, 艣ci膮gni臋te ramiona rozlu藕ni艂y si臋, a na twarzy zaja艣nia艂 szeroki

u艣miech. Mia艂a dziwnie spokojny wyraz twarzy. Podesz艂a prosto do mnie bez

艣ladu wahania, zatrzyma艂a si臋 dopiero, gdy by艂a tak blisko, 偶e ciep艂o jej cia艂a

obi艂o si臋 o mnie jak fala morskiego przyp艂ywu.

- Cze艣膰 鈥 wyszepta艂a.

Szcz臋艣cie, jakie poczu艂em w tej chwili, by艂o zn贸w bezprecedensowe.

- Witaj 鈥 powiedzia艂em, a potem 鈥 poniewa偶 m贸j nastr贸j by艂 tak lekki i nie

mog艂em powstrzyma膰 si臋 przed droczeniem si臋 z ni膮 鈥 doda艂em: 鈥 Jak by艂o na

sali?

U艣miechn臋艂a si臋 niepewnie. 鈥 W porz膮dku.

Nie umia艂a k艂ama膰.

- Naprawd臋? 鈥 zapyta艂em, chc膮c j膮 troch臋 przycisn膮膰 鈥 wci膮偶 martwi艂em si臋 o

jej g艂ow臋, czy j膮 bola艂a? Ale potem przerwa艂y mi bardzo g艂o艣ne my艣li Mike鈥檃

Newtona.

Nienawidz臋 go. Chcia艂bym, 偶eby umar艂. Mam nadziej臋, 偶e zjedzie swoim

b艂yszcz膮cym wozem z klifu. Czemu nie zostawi jej w spokoju? Nie trzyma si臋 ze

swoim w艂asnym gatunkiem 鈥 dziwad艂ami!!!

- Co? 鈥 zniecierpliwi艂a si臋 Bella.

Moje oczy zn贸w skupi艂y si臋 na jej twarzy. Obejrza艂a si臋 na odchodz膮cego

Mike鈥檃, a potem ponownie na mnie.

- Newton dzia艂a mi na nerwy 鈥 przyzna艂em si臋.

Jej buzia otworzy艂a si臋, a u艣miech znikn膮艂. Musia艂a zapomnie膰, 偶e mog艂em

obserwowa膰 ja przez ca艂膮 nieszcz臋sn膮 minion膮 godzin臋 albo mia艂a nadziej臋, 偶e

tego nie zrobi臋. 鈥 Nie pods艂uchiwa艂e艣 znowu, prawda?

- Jak tam twoja g艂owa?

- Jeste艣 niemo偶liwy! 鈥 wysycza艂a przez z臋by, a potem odwr贸ci艂a si臋 i w艣ciekle

ruszy艂a w stron臋 parkingu. Jej sk贸ra mocno si臋 zaczerwieni艂a 鈥 by艂a

zawstydzona.

Dotrzymywa艂em jej kroku, maj膮c nadziej臋, 偶e gniew wkr贸tce jej przejdzie.

Zwykle szybko mi wybacza艂a.

- Sama powiedzia艂a艣, 偶e jeszcze nigdy nie widzia艂em ci臋 na sali gimnastycznej

wyja艣ni艂em. 鈥 To mnie zaciekawi艂o.

Nic nie odpowiedzia艂a. Mia艂a 艣ci膮gni臋te brwi.

Dotar艂a do nag艂ego 艣cisku na parkingu i zda艂a sobie spraw臋, 偶e m贸j samoch贸d

by艂 blokowany przez t艂um uczni贸w, wszystkich p艂ci m臋skiej.

Zastanawiam si臋, jak szybko tym je偶d偶膮鈥

Sp贸jrzcie na t臋 automatyczn膮 skrzyni臋 bieg贸w. Nigdy takiej nie wiedzia艂em, no

chyba, 偶e w gazecie鈥

艁adniutkie os艂ony boczne鈥

Pewnie, 偶e chcia艂bym mie膰 sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy dolar贸w walaj膮cych si臋 po

pokoju鈥

W艂a艣nie dlatego by艂o lepiej, gdy Rosalie u偶ywa艂a swojego samochodu poza

naszym miastem.

Przecisn膮艂em si臋 do mojego samochodu przez t艂um pe艂nych po偶膮dania

ch艂opc贸w. Po sekundzie wahania Bella ruszy艂a za mn膮.

- Widowisko 鈥 wymamrota艂em, gdy wdrapa艂a si臋 do 艣rodka.

- Jaki to samoch贸d? 鈥 zapyta艂a.

- M3.

Zmarszczy艂a brwi. 鈥 Nie prenumeruj臋 鈥濧uta i kierowcy鈥

- To BMW 鈥 przewr贸ci艂em oczami, a potem skupi艂em si臋, 偶eby wycofa膰 bez

rozjechania nikogo. Musia艂em spojrze膰 w oczy kilku ch艂opcom, kt贸rzy

najwyra藕niej nie mieli ochoty na zej艣cie mi z drogi. M贸j p贸艂sekundowy kontakt

wzrokowy z nimi wystarczy艂, by ich przekona膰.

- Ci膮gle si臋 gniewasz? 鈥 zapyta艂em. Rozlu藕ni艂a si臋.

- Zdecydowanie tak 鈥 odpar艂a szorstko.

Westchn膮艂em. Mo偶e nie powinienem by艂 tego wywleka膰. No c贸偶. Mog艂em

spr贸bowa膰 jako艣 si臋 poprawi膰. - Wybaczysz mi, je艣li ci臋 przeprosz臋?

My艣la艂a nad tym przez chwil臋. 鈥 Mo偶e鈥 Je艣li b臋d膮 to szczere przeprosiny 鈥

zdecydowa艂a. 鈥 I je艣li obiecasz, 偶e to si臋 ju偶 nigdy nie powt贸rzy.

Nie chcia艂em jej ok艂amywa膰, ale na to nie mog艂em si臋 zgodzi膰 w 偶aden

spos贸b. Mo偶e gdybym zaproponowa艂 inny warunek鈥

- Co, je艣li ja przeprosz臋 szczerze oraz pozwol臋 ci prowadzi膰 w sobot臋? 鈥

skr臋ci艂o mnie w 艣rodku na sam膮 my艣l o tym.

Na jej czole pojawi艂a si臋 bruzda, gdy tak rozwa偶a艂a now膮 mo偶liwo艣膰. - Zgoda

powiedzia艂a po kr贸tkim namy艣le.

Teraz moje przeprosiny鈥 Nigdy wcze艣niej nie pr贸bowa艂em ol艣ni膰 Belli

celowo, ale teraz nadesz艂a chyba na to dobra chwila. Wyje偶d偶aj膮c z terenu

szko艂y, zajrza艂em jej g艂臋boko w oczy, zastanawiaj膮c si臋, czy robi臋 to dobrze.

U偶y艂em przy tym mojego najbardziej przekonuj膮cego tonu.

- Przykro mi zatem, 偶e ci臋 zasmuci艂em.

Jej serce 艂omota艂o jeszcze szybciej ni偶 wcze艣niej, nagle w rytmie staccato. Jej

oczy by艂y szerokie, wygl膮da艂y na odrobin臋 oszo艂omione.

Pozwoli艂em sobie na ma艂y u艣miech. Chyba mi si臋 uda艂o. Oczywi艣cie ja te偶

mia艂em trudno艣ci z oderwaniem wzroku od jej oczu. Ol艣nieni sob膮 nawzajem.

Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e zna艂em drog臋 powrotn膮 na pami臋膰.

- Zjawi臋 si臋 u ciebie w sobot臋 z samego rana 鈥 doda艂em, przypiecz臋towuj膮c

nasz膮 umow臋.

Mrugn臋艂a szybko, potrz膮saj膮c g艂ow膮, jakby pr贸bowa艂a si臋 otrze藕wi膰. 鈥 Um 鈥

powiedzia艂a. 鈥 Ale je艣li chodzi o Charliego, to nie pomo偶e mi z nim jakie艣 obce

volvo stoj膮ce na naszym podje藕dzie.

Ach, jak ma艂o mnie zna艂a. 鈥 Nie mia艂em zamiaru przyje偶d偶a膰 moim

samochodem.

- Jak wi臋c鈥? 鈥 zamierza艂a zapyta膰.

Przerwa艂em jej. Trudno by艂oby jej wyt艂umaczy膰 bez ma艂ego pokazu, a teraz

nie by艂o na to czasu. 鈥 Nie przejmuj si臋 tym. B臋d臋 ja, bez samochodu.

Przechyli艂a g艂ow臋 na bok. Przez moment wygl膮da艂a, jakby chcia艂a wyci膮gn膮膰

ze mnie wi臋cej, ale najwyra藕niej zmieni艂a zdanie.

- Czy ju偶 jest p贸藕niej? 鈥 spyta艂a, przypominaj膮c mi o naszej niedoko艅czonej

rozmowie ze sto艂贸wki; da艂a sobie spok贸j z jednym trudnym pytaniem, po to

tylko, bo zada膰 jeszcze gorsze.

- S膮dz臋, 偶e tak 鈥 zgodzi艂em si臋 niech臋tnie.

Zaparkowa艂em pod jej domem, spi臋ty, poniewa偶 rozmy艣la艂em, jak wyja艣ni膰鈥

bez zb臋dnego ujawniania mojej potwornej natury, bez ponownego jej

przestraszenia.

Czeka艂a, z na艂o偶on膮 na twarz t膮 sam膮 mask膮 偶yczliwego zainteresowania,

kt贸r膮 mia艂a na lunchu. Gdybym by艂 mniej zdenerwowany, jej absurdalny spok贸j

roz艣mieszy艂by mnie.

- I ci膮gle chcesz wiedzie膰, dlaczego nie mo偶esz zobaczy膰, jak poluj臋? 鈥

zapyta艂em.

- C贸偶, g艂贸wnie to zastanawia艂am si臋 nad twoj膮 reakcj膮 鈥 odpowiedzia艂a.

- Przerazi艂em ci臋? 鈥 spyta艂em, pewien, 偶e zaprzeczy.

- Nie.

Pr贸bowa艂em si臋 nie u艣miecha膰, ale nie uda艂o si臋. 鈥 Przepraszam za to, 偶e ci臋

przestraszy艂em 鈥 a potem m贸j u艣miech znik艂 wraz z chwilowym przeb艂yskiem

humoru. 鈥 Na sam膮 my艣l o tobie b臋d膮cej w pobli偶u鈥 podczas naszego

polowania.

- By艂oby tak 藕le?

Obraz w mojej g艂owie 鈥 to by艂o za du偶o. Bella, taka krucha, w pustych

ciemno艣ciach; ja, poza jak膮kolwiek kontrol膮鈥 Spr贸bowa艂em to wyrzuci膰 z

my艣li. 鈥 Bardzo.

- Bo鈥?

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech, koncentruj膮c si臋 na moment na pal膮cym

pragnieniu. Czuj膮c je, opanowuj膮c je, udowadniaj膮c swoj膮 przewag臋 nad nim鈥

Ju偶 nigdy wi臋cej nie b臋dzie mnie kontrolowa膰 鈥 chcia艂bym, 偶eby to by艂a prawda.

B臋d臋 dla niej bezpieczny. Spogl膮da艂em w moje nabo偶ne 偶yczenia, nie widz膮c ich

tak naprawd臋, maj膮c nadziej臋, 偶e kiedy艣 uwierz臋, 偶e moja determinacja

pomog艂aby, gdybym poluj膮c przypadkiem natrafi艂 na jej zapach鈥

- Kiedy polujemy鈥 pozwalamy naszym zmys艂om przej膮膰 nad nami kontrol臋

powiedzia艂em jej, starannie dobieraj膮c ka偶de s艂owo. 鈥 Nie rz膮dz膮 nami nasze

umys艂y. Za to zmys艂 powonienia鈥 Gdyby艣 znalaz艂a si臋 gdzie艣 w pobli偶u, gdy ja

akurat nie panowa艂bym nad sob膮鈥

艢miertelnie przera偶ony pokr臋ci艂em g艂ow膮 na my艣l o tym, co by si臋

wydarzy艂o 鈥 nie mog艂oby si臋 wydarzy膰, leczy wydarzy艂oby si臋 - na pewno鈥

Us艂ysza艂em uk艂ucie w jej sercu, a potem ponownie, niespokojnie,

spr贸bowa艂em wyczyta膰 co艣 z jej oczu.

Twarz Belli by艂a spokojna, jej oczy powa偶ne. Usta mia艂a delikatnie

zaci艣ni臋te, jak zgadywa艂em, przez trosk臋. Ale trosk臋 o co? O w艂asne

bezpiecze艅stwo? O mnie, cierpi膮cego? Dalej si臋 w ni膮 wpatrywa艂em, pr贸buj膮c

przet艂umaczy膰 jej wieloznaczny wyraz twarzy na jaki艣 konkretny fakt.

Odwzajemni艂a spojrzenie. Po jakim艣 czasie jej oczy si臋 rozszerzy艂y, tak samo

jak i jej 藕renice, chocia偶 艣wiat艂o wcale si臋 nie zmieni艂o.

M贸j oddech przyspieszy艂 i nagle cisza, panuj膮ca wewn膮trz samochodu,

zdawa艂a si臋 zamieni膰 w cichy szum, tak jak dzisiaj w klasie od biologii.

Pulsuj膮ce nat臋偶enie szala艂o mi臋dzy nami, a ch臋膰, 偶eby m贸c jej dotkn膮膰, by艂a w tej

chwili, kr贸tko m贸wi膮c, silniejsza ni偶 moje pragnienie.

T臋tni膮ca elektryczno艣膰 sprawi艂a, 偶e poczu艂em si臋, jakbym zn贸w mia艂 puls.

Moje cia艂o 艣piewa艂o z rado艣ci na to uczucie. Czu艂em si臋 prawie jak鈥 cz艂owiek.

Bardziej ni偶 czegokolwiek na 艣wiecie, pragn膮艂em poczu膰 ciep艂o jej ust na moich

w艂asnych. Przez jedn膮 kr贸tk膮 sekund臋, desperacko walczy艂em, by znale藕膰 si艂臋,

samokontrol臋, aby m贸c zbli偶y膰 moje usta tak blisko jej sk贸ry鈥

Odetchn臋艂a nier贸wno, a wtedy zda艂am sobie spraw臋, 偶e kiedy ja zacz膮艂em

oddycha膰 szybciej, ona przesta艂a oddycha膰 wcale.

Zamkn膮艂em oczy, pr贸buj膮c zerwa膰 to po艂膮czenie mi臋dzy nami.

呕adnych b艂臋d贸w.

Istnienie Belli by艂o zwi膮zane z wieloma zr贸wnowa偶onymi procesami

chemicznymi, a wszystkie mog艂y by膰 zaburzone tak 艂atwo. Rytmiczne skurcze jej

p艂uc, przep艂yw tlenu, stanowi艂y o jej 偶yciu b膮d藕 艣mierci. Trzepocz膮cy takt jej

delikatnego serca m贸g艂 usta膰 przez wiele g艂upich wypadk贸w, chor贸b鈥 lub

przeze mnie.

Nikt z cz艂onk贸w mojej rodziny nie zawaha艂by si臋, gdyby zaoferowano im

zamian臋 鈥 nie艣miertelno艣膰 za powr贸t do 艣miertelnego 偶ycia. Ka偶dy z nas

skoczy艂by za tak膮 mo偶liwo艣ci膮 w ogie艅. Pozwoli艂by si臋 spala膰 przez tyle dni,

wiek贸w, ile by艂oby potrzebne.

Wi臋kszo艣膰 z naszego gatunku ceni艂a sobie nie艣miertelno艣膰 ponad wszystko.

Istnieli nawet ludzie, kt贸rzy r贸wnie偶 tego pragn臋li, kt贸rzy szukali w ciemnych

zakamarkach kogo艣, kto podarowa艂by im najmroczniejszy z prezent贸w鈥

Ale nie my. Nie nasza rodzina. Oddaliby艣my wszystko, 偶eby m贸c ponownie

by膰 lud藕mi.

Lecz nikt z nas nigdy nie pragn膮艂 tego tak gor膮co jak ja w tej chwili.

Patrzy艂em w mikroskopijne wg艂臋bienia i rowki w przedniej szybie, jakby w

szkle by艂o ukryte rozwi膮zanie moich problem贸w. Elektryczno艣膰 mi臋dzy nami

nie znik艂a, a ja musia艂em skupia膰 si臋 na tym, by mocno zaciska膰 r臋ce na

kierownicy.

Moja prawa r臋ka zn贸w zacz臋艂a bezbole艣nie szczypie膰, 艣lad po moim

wcze艣niejszym dotyku.

- Bello, my艣l臋, 偶e powinna艣 ju偶 i艣膰.

Od razu mnie pos艂ucha艂a, bez 偶adnego komentarza wysiad艂a z samochodu i

zatrzasn臋艂a za sob膮 drzwi. Czy r贸wnie wyra藕nie jak ja czu艂a zbli偶aj膮c膮 si臋

pora偶k臋?

Czy odej艣cie bola艂o j膮 r贸wnie mocno, co mnie pozwolenie na jej odej艣cie?

Jedynym pocieszeniem by艂o to, 偶e wkr贸tce j膮 zobacz臋. Szybciej ni偶 ona zobaczy

mnie. U艣miechn膮艂em si臋 na t臋 my艣l, a potem opu艣ci艂em szyb臋 i

wychyli艂em przez okno, 偶eby jeszcze raz si臋 do niej odezwa膰 鈥 by艂o teraz

bezpieczniej, gdy ciep艂o jej cia艂a emanowa艂o ju偶 na zewn膮trz auta.

Zaciekawiona odwr贸ci艂a si臋, by zobaczy膰, czego chcia艂em.

Wci膮偶 zaciekawiona, chocia偶 zada艂a mi dzi艣 ju偶 tyle pyta艅. Moja w艂asna

ciekawo艣膰 by艂a nadal niezaspokojona; odpowiadanie na jej dzisiejsze pytania

tylko odkrywa艂o coraz to wi臋cej moich sekret贸w 鈥 nie dosta艂em od niej nic,

mia艂em jedynie w艂asne przypuszczenia. Nie by艂o to w porz膮dku.

- Och, Bello?

- Tak?

- Jutro moja kolej.

Zmarszczy艂a czo艂o. 鈥 Twoja kolej na co?

- Na zadawanie pyta艅.

Jutro, gdy b臋dziemy w bezpieczniejszym miejscu, pe艂nym 艣wiadk贸w,

otrzymam upragnione odpowiedzi. Szeroko si臋 u艣miechn膮艂em na my艣l o tym,

a potem odwr贸ci艂em si臋, bo nie zrobi艂a ani jednego ruchu zapowiadaj膮cego jej

odej艣cie. Nawet, gdy znajdowa艂a si臋 na zewn膮trz samochodu, echo

elektryczno艣ci bzycza艂o w powietrzu. Tak偶e chcia艂em wysi膮艣膰, odprowadzi膰 j膮

pod drzwi i mie膰 wym贸wk臋, by ci膮gle pozosta膰 obok niej鈥

Nigdy wi臋cej 偶adnych b艂臋d贸w. Wcisn膮艂em peda艂 gazu i westchn膮艂em, gdy

znikn臋艂a w dali za mn膮.

Czu艂em si臋, jakbym zawsze ucieka艂 w kierunku Belli albo przed ni膮, nigdy

jednak nie pozostaj膮c w jednym miejscu. B臋d臋 musia艂 znale藕膰 jaki艣 spos贸b, 偶eby

utrzyma膰 si臋 twardo na ziemi, je艣li kiedykolwiek b臋dziemy chcieli osi膮gn膮膰

pe艂en spok贸j.



12. Balansowanie




Siedzia艂em na skraju lasu obserwuj膮c jak przes艂oni臋te cienk膮 warstw膮 chmur niebo stopniowo nabiera blador贸偶owej barwy. 艢miertelnik zapewne nie dostrzeg艂by jeszcze r贸偶nicy, ale ja widzia艂em to doskonale 鈥 zbli偶a艂 si臋 艣wit.

Moje wn臋trzno艣ci skr臋ci艂y si臋 ze zdenerwowania 鈥 zosta艂o mi zaledwie par臋 godzin do spotkania z Bell膮. By艂em tak przepe艂niony krwi膮, 偶e czu艂em jakbym w niej ton膮艂, ale czy mia艂o to wystarczy膰 by jej 偶ycie nie znalaz艂o si臋 w niebezpiecze艅stwie? Z mojego powodu. Zacisn膮艂em d艂onie w pi臋艣ci; trzasn臋艂a ga艂膮zka, kt贸r膮 nerwowo obraca艂em w palcach 鈥 rozpad艂a si臋 na drobne drzazgi. Sfrustrowany otrzepa艂em d艂onie i zapatrzy艂em si臋 na dowody mojej nadnaturalnej si艂y unoszone powiewem wiatru.

Mog艂em j膮 skrzywdzi膰. Nawet je艣li by艂bym w stanie okie艂zna膰 swoje pragnienie, o czym nie by艂em przekonany, mog艂em przez przypadek skruszy膰 jej ko艣ci, zmia偶d偶y膰 jej delikatne d艂onie鈥 wzdrygn膮艂em si臋 na t臋 my艣l. Musz臋 utrzyma膰 dystans, nie wolno mi si臋 zapomnie膰, powtarza艂em sobie do znudzenia. Ale tak bardzo pragn膮艂em jej dotkn膮膰鈥 cho膰by na chwile sple艣膰 nasze palce, przesun膮膰 opuszkami palc贸w po jej policzku, by zobaczy膰 jak si臋 rumieni. Tylko bym j膮 wystraszy艂. Moja lodowata sk贸ra z pewno艣ci膮 by j膮 odrzuca艂a.

Ca艂y dzie艅 sam na sam z Bell膮. C贸偶 ja najlepszego wyprawia艂em? Nara偶a艂em j膮 na tak wielkie niebezpiecze艅stwo z czystego egoizmu. To zupe艂nie niedopuszczalne. Ale nie potrafi艂em sobie tego odm贸wi膰. Chcia艂a sp臋dzi膰 ze mn膮 ten dzie艅! Wiedzia艂a czym jestem, a mimo to chcia艂a tego! Gdyby moje serce bi艂o, zatrzepota艂oby teraz rado艣nie.

Westchn膮艂em. Tak chcia艂bym m贸c j膮 po prostu obj膮膰, zanurzy膰 twarz w jej w艂osach鈥 potw贸r we mnie u艣miechn膮艂 si臋 na my艣l o jej zapachu. St艂umi艂em go w sobie, ukry艂em g艂臋boko we w艂asnej 艣wiadomo艣ci i kaza艂em mu zamilkn膮膰 鈥 najlepiej na wieki.

Alice by艂a pewna, 偶e jej nie skrzywdz臋. Ale by艂a tego pewna o tyle, o ile ja by艂em o tym przekonany. A co je艣li nie wytrzymam? Je艣li zaw艂adn膮 mn膮 emocje, kt贸rych nie b臋d臋 w stanie kontrolowa膰? Co je艣li znajdzie si臋 zbyt blisko, a potw贸r si臋 uwolni? Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. Nie m贸g艂bym鈥 c贸偶, wiedzia艂em, 偶e m贸g艂bym i to w艂a艣nie przera偶a艂o mnie najbardziej. Ale wiedzia艂em te偶, 偶e potrafi臋 ze sob膮 walczy膰 i 偶e jestem w stanie t臋 walk臋 wygra膰 - przy odrobinie wysi艂ku to mo偶e si臋 uda膰. Gdybym sobie nie ufa艂 nigdy nie narazi艂bym jej na to ryzyko.

Niebo przybra艂o fioletowo b艂臋kitny odcie艅, na wschodzie by艂o ju偶 zupe艂nie jasno. Czas na mnie 鈥 pomy艣la艂em. Pomkn膮艂em do domu. Bieg pozwoli艂 mi na chwil臋 zatraci膰 si臋 w pr臋dko艣ci, zaufa膰 zmys艂om i zapomnie膰 o wyrzutach sumienia. Mia艂em sp臋dzi膰 z ni膮 ca艂y dzie艅 鈥 tylko z ni膮! Wybiega艂em my艣lami w przysz艂o艣膰, p艂awi膮c si臋 w czystej rado艣ci zalewaj膮cej moje martwe serce.

W domu zasta艂em Alice siedz膮c膮 na schodach. Po raz setny spyta艂em, czy powinienem si臋 czego艣 obawia膰. Rzuci艂a mi zirytowane spojrzenie. Nie raczy艂a si臋 odezwa膰.

Edwardzie, je艣li postanowisz si臋 na ni膮 rzuci膰 i przegry藕膰 jej gard艂o, niezw艂ocznie ci臋 o tym poinformuj臋.

Wzdrygn膮艂em si臋 na t臋 my艣l.

- Alice zrozum, naprawd臋 boj臋 si臋, 偶e鈥

- Wiem, ale zaufaj mi, naprawd臋 nic z艂ego si臋 nie wydarzy. Powiedzia艂abym nawet, 偶e b臋dziesz zaskoczony rozwojem wydarze艅 鈥 za艣mia艂a si臋 d藕wi臋cznie.

Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy powinienem docieka膰, co kry艂o si臋 za t膮 wypowiedzi膮, ale nim zd膮偶y艂em cokolwiek wyszuka膰 w jej umy艣le, Alice zacz臋艂a przek艂ada膰 Jingle bells na suahili. Zawsze tak robi艂a, kiedy nie chcia艂a bym wiedzia艂 o czym my艣li. Zazwyczaj nie mia艂em jej tego za z艂e, ale tym razem poczu艂em przyp艂yw irytacji. Postanowi艂em jednak uwierzy膰 w to, 偶e ostrzeg艂aby mnie, gdyby co艣 mia艂o p贸j艣膰 nie tak.

Poszed艂em do swojego pokoju i zacz膮艂em przeszukiwa膰 szaf臋. W co powinienem si臋 ubra膰? Jeansy鈥 tak, s膮 odpowiednie do chodzenia po lesie. Sweter? Najlepiej w jakim艣 ciep艂ym kolorze, Bella m贸wi艂a, 偶e lubi ciep艂e br膮zy 鈥 jasnobr膮zowy wyda艂 mi si臋 odpowiedni. Ale moja sk贸ra wydaje si臋 przy nim tak nienaturalnie jasna鈥 Zdecydowa艂em si臋 na bia艂膮 koszulk臋 z ko艂nierzykiem za艂o偶on膮 pod sp贸d, 偶eby moja sk贸ra sprawia艂a wra偶enie cho膰 odrobin臋 ciemniejszej. Popatrzy艂em krytycznie na swoje odbicie. Czy Bella znajdzie we mnie co艣 chocia偶 troch臋 poci膮gaj膮cego, czy te偶 wydam jej si臋 jedynie pozbawionym odrobiny ciep艂a potworem? Wzruszy艂em ramionami 鈥 ona jest taka nieprzewidywalna鈥

Zerkn膮艂em na zegarek; czas najwy偶szy zmierzy膰 si臋 z potworem tkwi膮cym we wn臋trzu mojej g艂owy. Czas udowodni膰 mu, 偶e jest bezsilny. Spojrza艂em sobie w oczy. Nie pozwol臋 by ktokolwiek j膮 skrzywdzi艂. Tym bardziej nie pozwol臋 na to samemu sobie.

I z tym przekonaniem pobieg艂em na spotkanie mi艂o艣ci mojego 偶ycia.



Chcia艂bym m贸c powiedzie膰, 偶e czeka艂em z bij膮cym sercem a偶 otworzy drzwi. Za to mog臋 przyzna膰, 偶e czeka艂em ze wstrzymanym oddechem. Przypomnia艂em sobie, 偶e powinienem zwalczy膰 w sobie ten odruch. Jej zapach nie mo偶e by膰 przeszkod膮 w naszych relacjach. Zreszt膮, przecie偶 musia艂em si臋 odzywa膰鈥

S艂ysza艂em jak zbiega po schodach. Po chwili do d藕wi臋ku wydawanego przez jej stopy do艂膮czy艂 inny, znacznie ciekawszy. S艂ysza艂em jak bije jej serce. Ba艂a si臋?

Przez chwile mocowa艂a si臋 z zamkiem, ale po chwili drzwi sta艂y otworem. Emocje maluj膮ce si臋 na jej twarzy nieco mnie zaskoczy艂y. Ulga? Zn贸w ogarn臋艂a mnie g艂臋boka frustracja. Czemu nie mog艂em pozna膰 jej my艣li? M贸j wzrok prze艣lizgn膮艂 si臋 po jej sylwetce. Frustracja ust膮pi艂a miejsca rozbawieniu.

- Dzie艅 dobry 鈥 rzuci艂em, nie mog膮c powstrzyma膰 lekkiego chichotu.

- Co jest? 鈥 spyta艂a, z niepokojem lustruj膮c swoje ubranie.

- Jeste艣my identycznie ubrani 鈥 wyja艣ni艂em pow贸d swego rozbawienia, u艣miechaj膮c si臋 przyja藕nie.

Zastanawia艂em si臋 nad przyczyn膮 dla kt贸rej dobrali艣my te same stroje. O czym my艣la艂a wyci膮gaj膮c rzeczy z szafki? Czy zdecydowa艂y wzgl臋dy praktyczne czy estetyczne? Cisza w jej umy艣le doprowadza艂a mnie do rozpaczy.

Skwitowa艂a sytuacj臋 kr贸tkim 艣miechem i zamkn臋艂a drzwi na klucz. Czeka艂em ju偶 na ni膮 przy furgonetce. Obserwowa艂em j膮 z pewnej odleg艂o艣ci. Podoba艂a mi si臋 w tym ubraniu. Wygl膮da艂a tak naturalnie i swobodnie. A ja? Jak jaki艣 manekin na wystawie sklepowej. 呕a艂osna imitacja cz艂owieka.

- Um贸wili艣my si臋 鈥 przypomnia艂a mi, wskakuj膮c do szoferki i otwieraj膮c mi od 艣rodka drzwiczki od strony pasa偶era. - Dok膮d jedziemy?

- Najpierw zapnij pasy. Ju偶 si臋 denerwuj臋. 鈥 powiedzia艂em, drocz膮c si臋 z ni膮 nieco 鈥 zmrozi艂a mnie spojrzeniem, a w ka偶dym razie pr贸bowa艂a. Ale pos艂ucha艂a.

- Sto jedynk膮 na p贸艂noc - poinstruowa艂em

Jazda furgonetk膮 by艂a dla mnie m臋czarni膮. Nie do艣膰, 偶e wlok艂a si臋 niemi艂osiernie to w ma艂ej, dusznej przestrzeni szoferki zapach Belli by艂 niemal nie do zniesienia 鈥 na dodatek osiad艂 na ka偶dym skrawku tapicerki, na desce rozdzielczej, powietrze by艂o nim przesycone jeszcze silniej ni偶 w jej pokoju. Moje gard艂o p艂on臋艂o 偶ywym ogniem, g艂贸d szarpa艂 moje wn臋trzno艣ci, a mi臋艣nie napi臋艂y si臋 bole艣nie. Uchyli艂em okno. Przynios艂o to nieznaczn膮 ulg臋, ale i tak cierpienie by艂o niezno艣ne.

- Czy planuj膮c wypraw臋 do Seattle, liczy艂a艣 na to, 偶e uda ci si臋 wyjecha膰 z Forks przed zapadni臋ciem zmroku? 鈥 zapyta艂em, ostrzej ni偶 zamierza艂em. Zbyt 艂atwo traci艂em kontrol臋 nad swoim g艂osem. To przez ten zapach.

- Troch臋 wi臋cej szacunku - odparowa艂a. - Moja furgonetka mog艂aby by膰 babci膮 twojego volvo.

Wkr贸tce przekroczyli艣my granice miasteczka, a przydomowe trawniki ust膮pi艂y miejsca g臋stej ro艣linno艣ci.

- Skr臋膰 w prawo w sto dziesi膮tk臋 鈥 poleci艂em, widz膮c jej wahanie - I jed藕 tak d艂ugo, a偶 sko艅czy si臋 asfalt.

Pozwoli艂em sobie na lekki u艣miech. Po prostu ta sytuacja sprawia艂a mi zbyt wiele przyjemno艣ci, mimo dr臋cz膮cego pragnienia. Ju偶 nied艂ugo mia艂em znale藕膰 si臋 na 艣wie偶ym powietrzu, gdzie mia艂o mi si臋 艂atwiej oddycha膰. M贸j u艣miech jeszcze si臋 pog艂臋bi艂.

- A dalej?

- A dalej zaczyna si臋 szlak.

- B臋dziemy chodzi膰 po lesie? 鈥 spyta艂a z lekkim niepokojem w g艂osie. Czy co艣 by艂o nie tak? Czy w ko艅cu zda艂a sobie spraw臋 z niebezpiecze艅stwa na kt贸re si臋 nara偶a?

- A co? 鈥 spyta艂em szybko.

- Nic nic. 鈥 wyczu艂em jej zdenerwowanie. Czy偶by jednak u艣wiadomi艂a sobie co jej grozi?

- Nie martw si臋, to tylko jakie艣 osiem kilometr贸w i nigdzie nie b臋dziemy si臋 spieszy膰.

Nie odpowiedzia艂a. Ale zrobi艂a si臋 spi臋ta.

- O czym my艣lisz? - spyta艂em zniecierpliwiony.

- Zastanawiam si臋, dok膮d wiedzie ten szlak 鈥 sk艂ama艂a; nie umia艂a tego robi膰. Ale najwyra藕niej nie chcia艂a 偶ebym pozna艂 jej my艣li. Nie nalega艂em.

- Do pewnego miejsca, kt贸re lubi臋 odwiedza膰, gdy dopisuje pogoda. - Obydwoje spojrzeli艣my na niebo. Chmury stopniowo si臋 przerzedza艂y.

- Charlie m贸wi艂, 偶e b臋dzie ciep艂o - zauwa偶y艂a.

- Powiedzia艂a艣 mu, jakie masz na dzisiaj plany?

- Nie.

Wspaniale. U艂atwia艂a mi 偶ycie, nie ma co! Za to potw贸r wychyli艂 si臋 z g艂臋bin mojej 艣wiadomo艣ci i u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie.

- Ale jest jeszcze Jessica, prawda? - rozpaczliwie pr贸bowa艂em si臋 pocieszy膰. - My艣li, 偶e pojechali艣my razem do Seattle.

- Powiedzia艂am jej przez telefon, 偶e si臋 wycofa艂e艣. Poniek膮d nie sk艂ama艂am.

- Wi臋c nikt nie wie, 偶e jeste艣 teraz ze mn膮? 鈥 ogarnia艂a mnie irytacja przemieszana z narastaj膮c膮 panik膮.

- Czyja wiem... Zak艂adam, 偶e powiedzia艂e艣 Alice?

- Naprawd臋, bardzo mnie wspierasz, Bello. 鈥 mrukn膮艂em. Stara艂em si臋 zachowa膰 w miar臋 uprzejmy ton, ale nie wychodzi艂o.

- Czy Forks dzia艂a na ciebie a偶 tak depresyjnie, 偶e postanowi艂a艣 targn膮膰 si臋 na w艂asne 偶ycie?

- Sam m贸wi艂e艣, 偶e mo偶esz mie膰 k艂opoty, je艣li b臋dziemy cz臋sto pokazywa膰 si臋 razem.

- Ach, wi臋c boisz si臋, 偶e to mnie b臋dzie co艣 grozi艂o po tym, jak znikniesz w tajemniczych okoliczno艣ciach? Ha!

Pokiwa艂a g艂ow膮, patrz膮c przed siebie.

Zacz膮艂em wyrzuca膰 z siebie przekle艅stwa 鈥 szybko i cicho, tak 偶eby nie musia艂a ich wys艂uchiwa膰. Czy ona mia艂a zap臋dy samob贸jcze? Czu艂em jak przep艂ywa przeze mnie fala w艣ciek艂o艣ci. Pr贸bowa艂a mnie chroni膰! Mnie! Podczas gdy ja ze wszystkich si艂 stara艂em si臋 odsun膮膰 od niej niebezpiecze艅stwo, ona si臋 nara偶a艂a, bylebym ja pozosta艂 bezpieczny. C贸偶 za straszliwy paradoks. Ona chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwa膰. Jej sk艂onno艣膰 do po艣wi臋ce艅 by艂a wr臋cz chorobliwa. Wydawa艂a si臋 zupe艂nie nie dba膰 o w艂asne bezpiecze艅stwo. I jak ja mam j膮 chroni膰? Jak mam to zrobi膰 kiedy musz臋 j膮 broni膰 nawet przed ni膮 sam膮?

Nie odzywa艂em si臋, 偶eby na ni膮 nie krzycze膰. W艂a艣ciwie by艂em z艂y na siebie. Zawsze tylko i wy艂膮cznie na siebie. Jak m贸g艂bym by膰 z艂y na ni膮?

Zaparkowa艂a samoch贸d i wysiad艂a unikaj膮c mojego wzroku. Chyba j膮 wystraszy艂em moim wybuchem. Mo偶e to i lepiej? Ale nie chcia艂em, 偶eby si臋 mnie ba艂a. Sama my艣l o tym sprawia艂a mi b贸l, przy kt贸rym ogie艅 szalej膮cy w moim gardle by艂 zupe艂n膮 b艂ahostk膮. Chcia艂em, 偶eby mi ufa艂a i jednocze艣nie nie mog艂em na to pozwoli膰. Udr臋ka.

Zdj臋艂a sweter i przewi膮za艂a go sobie w talii. Kr贸tka koszulka bez r臋kaw贸w 艂adnie si臋 na niej uk艂ada艂a. Przez chwile patrzy艂em na ni膮, ale kiedy zacz臋艂a si臋 obraca膰 w moj膮 stron臋 utkwi艂em spojrzenie w 艣cianie lasu. Nie chcia艂em, 偶eby poczu艂a, 偶e si臋 na ni膮 gapi臋.

- T臋dy. 鈥 rzuci艂em kr贸tko, zerkaj膮c w jej stron臋. Stara艂em si臋 na ni膮 nie ogl膮da膰. Rozprasza艂a mnie bardziej ni偶 powinna.

- A co ze szlakiem? 鈥 j臋kn臋艂a, ruszaj膮c w 艣lad za mn膮.

- Powiedzia艂em tylko, 偶e zaparkujemy tam, gdzie zaczyna si臋 szlak, a nie, 偶e to w艂a艣nie nim p贸jdziemy.

- Tak bez 偶adnych oznacze艅? 鈥 spyta艂a zaniepokojona.

- Przy mnie si臋 nie zgubisz. 鈥 stara艂em si臋 by zabrzmia艂o to swobodnie, ale jaka艣 gorycz pobrzmiewa艂a w moim g艂osie. Trudno 偶eby drapie偶nik gubi艂 si臋 we w艂asnym lesie, czy偶 nie?

Zaczeka艂em a偶 do mnie do艂膮czy. Spojrza艂a na mnie swoimi wielkimi oczami. Nagle na jej obliczu odmalowa艂 si臋 jaki艣 smutek. Nie potrafi艂em go zinterpretowa膰, ale przychodzi艂o mi do g艂owy tylko jedno 鈥 ba艂a si臋 mnie.

- Chcesz wr贸ci膰 do domu? 鈥 spyta艂em cicho.

- Nie, nie 鈥 odpowiedzia艂a szybko i podesz艂a bli偶ej.

- Co艣 nie tak? 鈥 martwi艂o mnie jej zachowanie. Co oznacza艂o?

- Nie jestem zbyt dobrym piechurem - wyzna艂a. - B臋dziesz musia艂 uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰.

- Potrafi臋 by膰 cierpliwy. Je艣li si臋 bardzo postaram. 鈥 odpowiedzia艂em. No chyba, ze nie s艂ysz臋 twoich my艣li 鈥 doda艂em w duchu. Ale u艣miechn膮艂em si臋, 偶eby potwierdzi膰 moje s艂owa. Chcia艂a go odwzajemni膰, ale nie by艂o to zbyt przekonuj膮ce.

- Odwioz臋 ci臋 do domu. 鈥 sam nie by艂em pewien co si臋 kryje za tymi s艂owami. Czy by艂em got贸w zawr贸ci膰 teraz i zrezygnowa膰 z tej wycieczki? Czy by艂em jedynie w stanie zagwarantowa膰 jej, 偶e do tego domu w og贸le wr贸ci? Ale czy naprawd臋 mog艂em jej to obieca膰?


- Radzi艂abym ci si臋 pospieszy膰 je艣li chcesz, 偶ebym pokona艂a te osiem kilometr贸w przed zachodem s艂o艅ca. 鈥 o艣wiadczy艂a oschle.

Zawaha艂em si臋. Jej zachowanie wymyka艂o si臋 moim pr贸bom interpretacji. Poczu艂em przyp艂yw bezsilno艣ci. Ruszy艂em przodem.

Odgarnia艂em mchy i paprocie, 偶eby nie musia艂a si臋 przez nie przedziera膰 i stara艂em si臋 pomaga膰 jej, kiedy napotykali艣my jakie艣 przeszkody. Usi艂owa艂em zminimalizowa膰 kontakt z jej sk贸r膮, ale by艂o to niemal niemo偶liwe przy braku koordynacji jaki wykazywa艂a. Kiedy przytrzymywa艂em ja moimi lodowatymi d艂o艅mi s艂ysza艂em jak przyspiesza bicie jej serca. Ogarn臋艂o mnie zniech臋cenie. Czego si臋 w艂a艣ciwie spodziewa艂em? Przecie偶 to zrozumia艂e, 偶e kontakt z moim cia艂em budzi艂 jej przera偶enie. By艂o takie obce i nieprzyst臋pne.

Czasami pyta艂em j膮 o rzeczy, kt贸re umkn臋艂y mi ostatnim razem. Szalenie rozbawi艂a mnie opowiastka o zwierz膮tkach domowych. 艢miech roz艂adowa艂 nieco napi臋cie, kt贸re odczuwa艂em.

Usi艂owa艂em nie zadr臋cza膰 si臋 w膮tpliwo艣ciami i cieszy膰 si臋 jej obecno艣ci膮. Towarzyszy艂a nam cisza. Denerwowa艂o mnie to, 偶e nie mam poj臋cia o czym Bella my艣li i co jest powodem jej milczenia. Najpewniej zastanawia艂a si臋 czy dobrze robi przebywaj膮c ze mn膮 sam na sam, tak daleko od jakichkolwiek 艣wiadk贸w.

- Daleko jeszcze? 鈥 spyta艂a w pewnej chwili.

- Zaraz b臋dziemy na miejscu. Widzisz to przeja艣nienie w艣r贸d drzew?

Zmru偶y艂a oczy, wpatruj膮c si臋 w g臋stwin臋 lasu.

- A powinnam?

U艣miechn膮艂em si臋 gorzko. Jedynie moje nienaturalnie wyostrzone zmys艂y by艂y w stanie zarejestrowa膰 tak subtelne zmiany w o艣wietleniu i g臋sto艣ci poszycia.

- Rzeczywi艣cie, mo偶e to nieco za wcze艣nie jak na twoje oczy. 鈥 przyzna艂em.

- Czas na wizyt臋 u okulisty - mrukn臋艂a. Cieszy艂em si臋, 偶e moje wynaturzenie jej nie przeszkadza艂a. A przynajmniej podchodzi艂a do tego z pocieszaj膮cym dystansem. U艣miechn膮艂em si臋 jednym k膮cikiem ust. Jak mog艂a to tak lekko traktowa膰?

Po jakich艣 stu metrach Bella zacz臋艂a przy艣piesza膰, w ko艅cu i ona dostrzeg艂a prze艣wity. Pozwoli艂em jej i艣膰 przodem. Obserwowa艂em jak zatrzymuje si臋 na skraju mojej polany.

Lubi艂em to miejsce. Le偶a艂o daleko od szlak贸w turystycznych i nikt si臋 tu raczej nie zapuszcza艂. Wi臋c kiedy zdarzy艂o mi si臋 zat臋skni膰 za s艂o艅cem, a pogoda sprzyja艂a, przychodzi艂em tutaj i zanurza艂em si臋 w s艂odko pachn膮cej trawie. Lubi艂em kiedy ciep艂e promienie s艂o艅ca k艂ad艂y si臋 na mojej marmurowo zimnej sk贸rze, daj膮c jej cho膰by z艂udzenie ciep艂a, rozjarzaj膮c j膮 tysi膮cem migotliwych odblask贸w 艣wiat艂a. Mog艂em by膰 tutaj doskonale samotny, nieniepokojony przez cudze my艣li, zanurzony w pierwotnej ciszy lasu.

A teraz ona by艂a tutaj ze mn膮, w mojej samotni, swoj膮 obecno艣ci膮 nadaj膮c jej niemal magicznej atmosfery.

Czeka艂em w cieniu, pozwalaj膮c jej nacieszy膰 si臋 urod膮 tego miejsca. Obserwowa艂em jak zachwyt maluje si臋 na jej twarzy, jak 艂agodzi jej rysy i nadaje im wr臋cz bolesnego pi臋kna. Czy mia艂o go zast膮pi膰 przera偶enie?

Zauwa偶y艂a mnie i zrobi艂a krok w moim kierunku. Zawaha艂em si臋. Czy to co si臋 teraz ze mn膮 stanie nie odstraszy jej? Zawsze wydawa艂o mi si臋 to raczej przyjemnym widokiem, ale nie mog艂em by膰 pewien, jak Bella na to zareaguje.

U艣miechn臋艂a si臋 i skin臋艂a na mnie. Moje niezdecydowanie musia艂o j膮 zniecierpliwi膰. Ostrzeg艂em j膮, 偶eby si臋 nie zbli偶a艂a, zebra艂em si臋 w sobie, nabra艂em w p艂uca czystego powietrza i wyszed艂em w plam臋 jaskrawego 艣wiat艂a, zalewaj膮cego polan臋.


13. Wyznania




Zamkn膮艂em oczy. Nie by艂em jeszcze w stanie zmierzy膰 si臋 z jej reakcj膮 na to, co si臋 dzia艂o z moj膮 sk贸r膮 w promieniach s艂o艅ca. S艂ysza艂em jak do mnie podchodzi, s艂ysza艂em trzepot jej serca, s艂ysza艂em jak ze 艣wistem wci膮gn臋艂a powietrze. Jaki mia艂a wyraz twarzy?

Unios艂em powieki.

Sta艂a jaki艣 metr ode mnie z lekko przechylon膮 g艂ow膮 i przygl膮da艂a mi si臋 ciekawie. Oszo艂omienie walczy艂o w niej z niemym zachwytem i obie te emocje r贸wnocze艣nie odmalowa艂y si臋 na jej twarzy. U艣miechn膮艂em si臋 niepewnie. W moim spojrzeniu zawar艂em pytanie, kt贸rego nie o艣mieli艂em si臋 zada膰.

- To jest niesamowite鈥 - wykrztusi艂a, 艂ami膮cym si臋 z przej臋cia g艂osem.

Wi臋c nie zamierza艂a ucieka膰 z krzykiem. To by艂o pocieszaj膮ce.

- Co o tym my艣lisz? 鈥 spyta艂em, rozk艂adaj膮c r臋ce prezentuj膮c si臋 jak dziewczyna wychodz膮ca z przymierzalni w centrum handlowym. U艣miechn膮艂em si臋 do niej, czekaj膮c na odpowied藕.

Popatrzy艂a mi kr贸tko w oczy i natychmiast jej twarz obla艂a si臋 kusz膮cym rumie艅cem. Odwr贸ci艂a wzrok, po czym natychmiast z powrotem utkwi艂a go we mnie. Starannie omijaj膮c oczy. A偶 westchn膮艂em ze zniecierpliwienia. Us艂ysza艂a to i za艣mia艂a si臋 lekko.

- Brakuje mi s艂贸w. To takie鈥 pi臋kne. 鈥 zawaha艂a si臋, jakby chcia艂a powiedzie膰 co艣 innego.

Wydawa艂em jej si臋 pi臋kny! A przynajmniej to iskrzenie jej si臋 podoba艂o. Nie nazwa艂a mnie potworem, nie odpycha艂o jej to. Mo偶e by艂a jeszcze dla mnie jaka艣 nadzieja? Ogarn臋艂a mnie tak pot臋偶na fala dobrego nastroju, 偶e niemal nie potrafi艂em sobie z ni膮 poradzi膰.

Omin膮艂em Bell臋 zgrabnie i usiad艂em na 艣rodku polany, pozwalaj膮c by s艂o艅ce otoczy艂o mnie delikatn膮 po艣wiat膮. Skin膮艂em na ni膮, by do mnie do艂膮czy艂a. Zrobi艂a to natychmiast, bez 艣ladu zawahania. Moje usta rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miechu.

Po艂o偶y艂em si臋 na mi臋kkiej trawie, jedn膮 r臋k臋 po艂o偶y艂em za g艂ow膮, drug膮 opu艣ci艂em lu藕no wzd艂u偶 cia艂a, bawi艂em si臋 koniuszkiem trawy kt贸ra zapl膮ta艂a si臋 pomi臋dzy moje palce. Po chwili na moj膮 twarz pad艂 cie艅 rzucany przez Bell臋. Rzuci艂em jej pytaj膮ce spojrzenie, nie rozumiej膮c czemu nie siada. Zdawa艂a si臋 jednocze艣nie 艂apczywie ch艂on膮膰 mnie wzrokiem i unika膰 mojego spojrzenia. Poczu艂em si臋 nieco zdezorientowany.

Nagle mnie ol艣ni艂o. Najzwyczajniej w 艣wiecie czu艂a si臋 skr臋powana! Omal si臋 nie roze艣mia艂em, ale to tylko pogorszy艂oby sytuacj臋.

Prze艂ama艂a si臋 jednak i usiad艂a, podci膮gaj膮c kolana pod brod臋 i obejmuj膮c je ramionami. Postawa obronna. Wyra藕nie czu艂a si臋 niepewnie. Ale u艣miecha艂a si臋 do mnie.

S艂odki, pe艂en ciep艂a u艣miech.

Zamkn膮艂em oczy. Przez chwil臋 mog艂em uwierzy膰, 偶e jestem zwyczajnym cz艂owiekiem, 偶e wszystko jest tak jak powinno by膰, 偶e siedz膮cej obok mnie dziewczynie nic nie grozi, 偶e mo偶emy tak po prostu by膰 razem.

I wtedy wzi膮艂em g艂臋boki wdech.

Ulotna wizja znikn臋艂a jak przebita ba艅ka mydlana, a jej miejsce zaj膮艂 偶ywy ogie艅 spalaj膮cy mnie od wewn膮trz. Jej kusz膮cy zapach ow艂adn膮艂 na chwil臋 moim umys艂em i natychmiast mnie otrze藕wi艂.

Nie mog艂em sobie pozwoli膰 nawet na chwil臋 zapomnienia.

Nigdy.

Po chwili jednak dobry nastr贸j powr贸ci艂. Z regu艂y nie potrafi艂em trwa膰 w jednym stanie umys艂u zbyt d艂ugo. Typowe dla istot mojego pokroju. Jednak nadal nie otwiera艂em oczu. Trwa艂em w zupe艂nym bezruchu, nie chc膮c burzy膰 spokoju tej chwili.

Nagle poczu艂em ciep艂e mu艣ni臋cie na mojej sk贸rze. Otworzy艂em oczy i wbi艂em wzrok w Bell臋. Przesuwa艂a opuszkiem palca po wierzchu mojej d艂oni, analizuj膮c jej powierzchni臋. Nawet nie drgn膮艂em, w obawie, 偶e mog艂aby przesta膰.

Czu艂em jakby przep艂ywa艂 przeze mnie pr膮d, rozchodz膮c si臋 od miejsca, w kt贸rym moja lodowata, nieust臋pliwa sk贸ra zetkn臋艂a si臋 z jej mi臋kk膮, gor膮c膮 sk贸r膮, i rozpe艂zaj膮c si臋 po ca艂ym ciele. Wra偶enie by艂o niesamowite.

Wydawa艂a si臋 by膰 zafascynowana faktur膮 mojej sk贸ry i chyba to, co odczuwa艂a dotykaj膮c mnie sprawia艂o jej jak膮艣 przyjemno艣膰. Nie o艣mieli艂em si臋 w to wierzy膰. Ale nadzieja, kt贸ra we mnie wezbra艂a zala艂a mnie fal膮 wszechogarniaj膮cej rado艣ci. Ten 艂agodny, nie艣mia艂y dotyk budzi艂 we mnie emocje, kt贸rych istnienia nie podejrzewa艂em, kt贸rych nie potrafi艂em nazwa膰, okre艣li膰. Budzi艂 si臋 we mnie cz艂owiek, kt贸rego pochowa艂em ponad 80 lat temu i kt贸rego nie spodziewa艂em si臋 juz nigdy w sobie odnale藕膰.

S艂ysza艂em jak bije jej serce, oddycha艂a nieco szybciej ni偶 normalnie. Nie by艂em pewien co to oznacza艂o. Niczego nie by艂em przy niej pewien. Ta cisza w jej umy艣le doprowadza艂a mnie na skraj szale艅stwa. Dopiero teraz u艣wiadamia艂em sobie jak bardzo polega艂em na moim 鈥榮艂uchu鈥. Za bardzo 鈥 bez niego by艂em bezsilny, nie umia艂em odczytywa膰 sygna艂贸w wysy艂anych przez jej cia艂o, nie rozumia艂em jej subtelnych reakcji, nie pojmowa艂em jej zachowa艅. A co najgorsze nie by艂em w stanie przewidywa膰 jej posuni臋膰. Stanowi艂a dla mnie kompletn膮 zagadk臋. Tym bardziej fascynuj膮c膮 im bardziej niedost臋pn膮.

Wpatrywa艂em si臋 w ni膮 uporczywie, staraj膮c si臋 rozwik艂a膰 tajemnic臋 jej my艣li. W ko艅cu unios艂a wzrok i nasze spojrzenia si臋 skrzy偶owa艂y. Moje usta rozci膮gn臋艂y si臋 w szerokim u艣miechu.

Musia艂em zada膰 to pytanie, musia艂em to wiedzie膰. Nie wytrzyma艂bym ani chwili niepewno艣ci.

- Boisz si臋 mnie? 鈥 spyta艂em, sil膮c si臋 na swobod臋. Chyba mi si臋 nie uda艂o. Za bardzo pragn膮艂em pozna膰 na nie odpowied藕.

- Nie bardziej ni偶 zwykle. 鈥 odpar艂a spokojnie.

Wi臋c jednak troch臋 si臋 ba艂a. Nie na tyle, 偶eby ode mnie uciec, ale jednak odczuwa艂a jaki艣 strach. By艂a ze mn膮 pomimo l臋ku!

U艣miechn膮艂em si臋 szeroko. Wci膮偶 nie mog艂em uwierzy膰 we w艂asne szcz臋艣cie. By艂a tu!

Poruszy艂a si臋. Przysun臋艂a si臋 do mnie odrobin臋. Cieszy艂o mnie, 偶e chcia艂a by膰 bli偶ej. I by艂em na tyle egoistyczn膮 istot膮, 偶e na to pozwala艂em, doskonale zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, jak bardzo by艂o to niebezpieczne.

Nagle poczu艂em jej ciep艂e palce przesuwaj膮ce si臋 po moim przedramieniu. Niemal zamrucza艂em z zadowolenia.

Dotyka艂a mnie i wszystko by艂o w porz膮dku. Nie tylko moja lodowata sk贸ra jej nie odrzuca艂a, ale te偶 ja by艂em w stanie trzyma膰 swoje instynkty na wodzy. To ciep艂o by艂o takie przyjemne鈥 Mu艣ni臋cia jej palc贸w, jej jedwabista sk贸ra, przyprawia艂y mnie o zawr贸t g艂owy. Nieznany dreszcz przepe艂zn膮艂 wzd艂u偶 mojego kr臋gos艂upa鈥

Przymkn膮艂em powieki. Chcia艂em skupi膰 si臋 wy艂膮cznie na tym doznaniu.

- Mam przesta膰? 鈥 spyta艂a cicho.

Czemu mia艂aby to robi膰? Chyba sprawi艂oby mi to fizyczny b贸l gdyby przesta艂a.

- Nie 鈥 odpar艂em, nie otwieraj膮c oczu. - Nawet nie potrafisz sobie wyobrazi膰, co czuj臋, gdy tak robisz 鈥 westchn膮艂em.

Przesun臋艂a opuszkiem wzd艂u偶 moich 偶y艂, docieraj膮c a偶 do 艂okcia. My艣la艂em, 偶e umr臋 z zachwytu. Jak taka prosta czynno艣膰 mo偶e dawa膰 tyle zadowolenia? Czu艂em si臋 najszcz臋艣liwsz膮 istot膮 pod s艂o艅cem 鈥 tylko dlatego, 偶e to kruche dziewcz臋 nie艣mia艂ym gestem g艂aska艂o moj膮 d艂o艅. Je艣li by艂a w tym jaka艣 przesada, nie potrafi艂em jej dostrzec.

Poczu艂em, 偶e chce obr贸ci膰 moj膮 r臋k臋. Nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym co robi臋, obr贸ci艂em j膮 naturalnym dla mnie ruchem. Nagle jej palce oderwa艂y si臋 od mojej sk贸ry. Zastyg艂a zszokowana.

- Wybacz 鈥 mrukn膮艂em - W twoim towarzystwie zbyt 艂atwo jest mi by膰 sob膮.

Nie zareagowa艂a na moje s艂owa. Nadal z widoczn膮 fascynacj膮 bada艂a powierzchni臋 mojej d艂oni. Intrygowa艂o j膮 to, w jaki spos贸b uk艂ada si臋 na niej 艣wiat艂o. Obserwuj膮c jego za艂amania, zbli偶y艂a moj膮 d艂o艅 do swojej twarzy. Poczu艂em jak owion臋艂o j膮 ciep艂o jej oddechu, poczu艂em gor膮co bij膮ce od jej zarumienionych policzk贸w.

P艂on膮艂em. Czu艂em si臋 jak pochodnia, trawi艂 mnie ogie艅 zbyt silny by go opisa膰. Ale nie by艂o to ju偶 tylko pragnienie, nie by艂 to jedynie g艂贸d jej krwi. Budzi艂y si臋 we mnie potrzeby i po偶膮dania, kt贸rych dot膮d nie zna艂em.

Potw贸r wi艂 si臋 w agonii. Ale jego zew by艂 teraz dziwnie odleg艂y, st艂umiony przez co艣 znacznie pot臋偶niejszego. P艂on膮cy we mnie ogie艅 nie by艂 wy艂膮cznie pragnieniem. To by艂 p艂omie艅 najczystszej, g艂臋bokiej mi艂o艣ci. Na tym stosie pragn膮艂em zosta膰 spalonym, temu 偶arowi podda艂em si臋 z rado艣ci膮.

Ta cisza鈥

- Zdrad藕 mi, o czym my艣lisz? 鈥 szepn膮艂em. Powiedzie膰, 偶e z偶era艂a mnie ciekawo艣膰, to za ma艂o. To by艂oby zwyczajne niedopowiedzenie. Powiedzie膰, 偶e umiera艂em z ciekawo艣ci, by艂oby jednak b艂臋dem merytorycznym. Jak bardzo bym si臋 nie stara艂, nie mog艂em umrze膰.

Wci膮偶 nie potrafi臋 przywykn膮膰 do tego, 偶e nie wiem 鈥 doda艂em, tytu艂em usprawiedliwienia.

- My, szaraczki, mamy tak ca艂y czas. 鈥 odpowiedzia艂a, drocz膮c si臋 ze mn膮 lekko.

- Musi by膰 wam ci臋偶ko 鈥 odpowiedzia艂em z nutk膮 ironii w g艂osie. I czego艣 jeszcze. T臋sknoty? Goryczy? Tak, 偶a艂owa艂em, 偶e i ja nie mog臋 ograniczy膰 si臋 do w艂asnych my艣li. S艂uchanie innych bywa do tego stopnia m臋cz膮ce, 偶e z ch臋ci膮 pozby艂bym si臋 swojego daru. Chocia偶 gdyby mia艂, gdyby m贸g艂, mi pom贸c w zrozumieniu Belli鈥

- Nie odpowiedzia艂a艣 na moje pytanie 鈥 przypomnia艂em jej, id膮c za tropem w艂asnych my艣li.

- 呕a艂owa艂am w艂a艣nie, 偶e nie wiem, o czym ty my艣lisz. I jeszcze鈥 - zamilk艂a, jakby niepewna czy powinna kontynuowa膰.

- Co takiego? 鈥 moja ciekawo艣膰 tylko si臋 wzmog艂a, wariowa艂em z niecierpliwo艣ci.

- My艣la艂am jeszcze o tym, 偶e chcia艂abym uwierzy膰, 偶e jeste艣 prawdziwy. I marzy艂am, 偶e nie czuj臋 strachu.

Wi臋c jednak. L臋k by艂 obecny w jej sercu. I to ja by艂em jego przyczyn膮. Niewypowiedziany b贸l targn膮艂 moj膮 dusz膮. Powinna si臋 mnie ba膰. Tak by艂oby dla niej lepiej. Powinna st膮d uciec, p贸ki jeszcze mia艂a szans臋. Tylko czy bym na to pozwoli艂? By艂a r贸偶nica mi臋dzy tym, co by艂oby lepsze, lepsze dla nas obojga, a tym, czego bym chcia艂. W艂a艣ciwie nie r贸偶nica, a przepa艣膰. Nie chcia艂em by膰 powodem jej strachu. Pragn膮艂em jej zaufania. Kt贸rym nie mia艂a prawa mnie obdarzy膰.

- Nie chc臋, 偶eby艣 si臋 ba艂a 鈥 szepn膮艂em z uczuciem.

- Nie dok艂adnie o to mi chodzi艂o, ale twoje s艂owa z pewno艣ci膮 daj膮 mi wiele do my艣lenia. 鈥 odpar艂a.

Nie mog艂em si臋 powstrzyma膰.

Zerwa艂em si臋 b艂yskawicznie z miejsca, gwa艂townie zmieniaj膮c pozycj臋. Podpar艂em si臋 na jednym ramieniu, drug膮 r臋k臋 pozostawiaj膮c w jej u艣cisku. Nasze twarze dzieli艂o teraz ledwie par臋 centymetr贸w. Nawet nie drgn臋艂a.

- To czego si臋 boisz?

Nadal si臋 nie poruszy艂a. Nie odezwa艂a si臋 tak偶e. Po chwili jednak zrobi艂a co艣 na co w 偶adnym wypadku nie by艂em przygotowany.

Przysun臋艂a si臋.

Zareagowa艂em machinalnie, nim zd膮偶y艂bym zrobi膰 co艣, czego m贸g艂bym 偶a艂owa膰. Bardzo mocno 偶a艂owa膰. W u艂amku sekundy znalaz艂em si臋 na skraju polany, na tyle daleko by jej zapach mnie nie osza艂amia艂.

Spr贸bowa艂em zastanowi膰 si臋 nad tym co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o.

Dlaczego nie mog艂a reagowa膰 jak normalny cz艂owiek? Czy musia艂a ci膮gle robi膰 co艣 na co nie by艂em przygotowany? Jej instynkt samozachowawczy by艂 w zaniku, by艂em o tym absolutnie przekonany. Tyle subtelnych znak贸w krzycza艂o do niej, 偶e powinna mnie unika膰, a ona si臋 przysun臋艂a!

Nie by艂em przygotowany na takie zbli偶enie. Nawet nie zak艂ada艂em, 偶e to b臋dzie mo偶liwe.

Ale da艂o mi to do my艣lenia. Mo偶e gdybym si臋 tego spodziewa艂, wszystko by艂o w porz膮dku? Je艣li ona chcia艂a by膰 blisko, mo偶e m贸g艂bym鈥?

Patrzy艂em na ni膮, kiedy siedzia艂a tam sama, taka drobna i krucha. Mo偶e?

- Wybacz mi鈥 prosz臋鈥 - szepn臋艂a cicho.

- Jedn膮 chwilk臋 鈥 odpowiedzia艂em, wiedz膮c, 偶e potrzebuj臋 jeszcze kilku sekund 偶eby doj艣膰 do siebie.

Oddychaj膮c g艂臋boko, ruszy艂em powoli w jej kierunku. Usiad艂em, p贸ki co, w bezpiecznej odleg艂o艣ci.

- Wybacz. - zawaha艂em si臋 na moment. - Czy zrozumia艂aby艣, co mam na my艣li, gdybym powiedzia艂, 偶e jestem tylko cz艂owiekiem?

Skin臋艂a g艂ow膮, wci膮偶 nieco przera偶ona moim zachowaniem.

- Czy偶 nie jestem najdoskonalszym drapie偶nikiem na 艣wiecie? Wszystko we mnie ci臋 przyci膮ga, poci膮ga, kusi - m贸j glos, moja twarz, nawet m贸j zapach! I po co to wszystko?

Pod wp艂ywem jednego, nieoczekiwanego impulsu, zerwa艂em si臋 z miejsca i pomkn膮艂em do lasu.

Bieg jak zwykle da艂 mi poczucie wolno艣ci.

Tak, wolno艣膰鈥 Pragn膮艂em pozby膰 si臋 tej ca艂ej sztuczno艣ci, tej maski, kt贸r膮 musia艂em nak艂ada膰 przed lud藕mi, chcia艂em by znikn臋艂y wszystkie bariery mi臋dzy nami. Niech widzi czym jestem! Niech wie.

Okr膮偶y艂em polan臋 w u艂amku sekundy, demonstruj膮c jej, jak ogromne pr臋dko艣ci potrafi臋 rozwija膰.

- I tak mi nie uciekniesz 鈥 za艣mia艂em si臋 z gorycz膮 w g艂osie. 呕adne stworzenie nie by艂o w stanie mi si臋 wymkn膮膰.

Nagle w przemo偶nym pragnieniu ca艂kowitego zdemaskowania si臋, postanowi艂em zrobi艂em co艣 jeszcze. Chwyci艂em pot臋偶ny konar i prze艂ama艂em go jak zapa艂k臋. Chc膮c chyba jeszcze podkre艣li膰 groteskowy efekt, balansowa艂em nim przez chwil臋 jakby by艂 d艂ugopisem, a ja znudzonym uczniem, po czym od niechcenia cisn膮艂em go przed siebie. Nim oderwa艂a wzrok od lec膮cej ga艂臋zi, by艂em ju偶 przy niej.

- I tak mnie nie pokonasz 鈥 doko艅czy艂em cicho.

Siedzia艂a jak zahipnotyzowana. By艂a zupe艂nie przera偶ona. C贸偶, to raczej zrozumia艂e. W ko艅cu nie co dzie艅 widuje si臋 licealist贸w rzucaj膮cych drzewami.

Stopniowo dociera艂o do mnie to, co zrobi艂em. Spodziewa艂em si臋, 偶e tym razem jednak ucieknie. Ogarn膮艂 mnie trudny do opisania smutek.

- Nie b贸j si臋. Obiecuj臋鈥 Przysi臋gam, 偶e ci臋 nie skrzywdz臋.

Sam pragn膮艂em w to wierzy膰.

- Nie b贸j si臋 鈥 powt贸rzy艂em, staraj膮c si臋 usilnie, by brzmia艂o to przekonuj膮co.

Poruszaj膮c si臋 tak wolno, jak by艂em w stanie, usiad艂em przy niej. Tak blisko jak tylko si臋 odwa偶y艂em.

- Wybacz mi, prosz臋. Naprawd臋 potrafi臋 siebie kontrolowa膰. Po prostu nie spodziewa艂em si臋 takiego zachowania z twojej strony. Teraz b臋d臋 ju偶 przygotowany.

Odpowiedzia艂a mi cisza.

- Zar臋czam ci, nie czuj臋 dzi艣 pragnienia. 鈥 u艣miechn膮艂em si臋 z drwin膮. Drwi艂em sam z siebie. Ale roze艣mia艂a si臋. Jednak g艂os dr偶a艂 jej lekko.

- Nic ci nie jest? 鈥 spyta艂em, zaniepokojony nie na 偶arty. Nie艣mia艂o wsun膮艂em swoj膮 d艂o艅 w jej ciep艂e d艂onie.

W ko艅cu unios艂a oczy i nasze spojrzenia si臋 spotka艂y. U艣miechn膮艂em si臋 ze skruch膮.

Zn贸w wpatrywa艂a si臋 w moj膮 d艂o艅. A potem zacz臋艂a wodzi膰 po niej opuszkiem palca. Zerkn臋艂a na mnie z u艣miechem. Odwzajemni艂em go z sercem przepe艂nionym rado艣ci膮.

Zachowywa艂a si臋 jakby nic si臋 nie sta艂o! Jej serce wr贸ci艂o do w miar臋 normalnego rytmu, oddech si臋 uspokoi艂, jak gdyby nigdy nic dotyka艂a mojej sk贸ry. Co by艂o z ni膮 nie tak?

- O czym to rozmawiali艣my, zanim ci tak brutalnie przerwa艂em? 鈥 i ja zapragn膮艂em nad膮膰 tej sytuacji pozory normalno艣ci.

- Szczerze, nie pami臋tam. 鈥 odpar艂a po chwili.

Trudno si臋 dziwi膰. Ale by艂o mi g艂upio, 偶e doprowadzi艂em j膮 do takiego stanu.

- Wydaje mi si臋, 偶e o tym, czego si臋 l臋kasz, opr贸cz tego, co oczywiste.

- A, tak.

- No i?

Cisza wydawa艂a si臋 ci膮gn膮膰 w niesko艅czono艣膰.

- Jak偶e 艂atwo si臋 niecierpliwi臋 鈥 westchn膮艂em.

Spojrza艂a mi kr贸tko w oczy i wreszcie si臋 odezwa艂a.

- Ba艂am si臋, poniewa偶, c贸偶, z oczywistych wzgl臋d贸w, nie powinnam przebywa膰 z tob膮 sam na sam. A obawiam si臋, 偶e tego w艂a艣nie bym chcia艂a i jest to stanowczo zbyt silne uczucie. 鈥 powiedzia艂a cicho, wpatruj膮c si臋 w swoje d艂onie. Wyra藕nie trudno by艂o jej o tym m贸wi膰.

Chcia艂a przebywa膰 w moim towarzystwie! Naprawd臋 to powiedzia艂a! Moj膮 obezw艂adniaj膮c膮 rado艣膰 przy膰mi艂a jedynie 艣wiadomo艣膰 jej l臋ku. Ale czy mog艂o by膰 inaczej? Czy mog艂em pragn膮膰 wi臋cej? Doskonale zdawa艂em sobie spraw臋 z tego jak bardzo jestem dla niej niebezpieczny. Pal膮cy b贸l w gardle przypomina艂 mi o tym w ka偶dej sekundzie.

- Rozumiem. Rzeczywi艣cie jest czego si臋 ba膰. P贸j艣cie za g艂osem serca w takim przypadku z pewno艣ci膮 nie le偶y w twoim interesie.

Zawaha艂em si臋.

- Powinienem by艂 zostawi膰 ci臋 w spokoju. Powinienem teraz wsta膰 i odej艣膰 w sin膮 dal. Tylko nie wiem czy potrafi臋.

W porz膮dku wykrztusi艂em to. Tak, jestem tak egoistyczn膮 istot膮, 偶e nara偶臋 ci臋 na 艣mier膰, byle tylko m贸c przez chwil臋 przebywa膰 w twoim towarzystwie.

- Nie chc臋, 偶eby艣 sobie poszed艂 鈥 odpar艂a niemal prosz膮co. Chyba stan臋艂oby mi serce, gdyby, rzecz jasna, nie zrobi艂o tego ju偶 dawno.

Czy to naprawd臋 musia艂o by膰 takie skomplikowane? Czy nie by艂oby pro艣ciej gdyby mnie unika艂a, jak wszyscy ludzie? Wtedy cierpia艂bym tylko ja. A tak, odchodz膮c zasmuci艂bym tak偶e j膮. 鈥濷ch, jasne, wmawiaj to sobie 鈥 poczujesz si臋 lepiej. Taki szlachetny i honorowy. Jakby艣 nie by艂 potworem鈥 鈥 odezwa艂 si臋 z艂o艣liwy g艂osik w mojej g艂owie. Musia艂em si臋 z nim zgodzi膰..

- I w艂a艣nie dlatego powinienem tak uczyni膰. 鈥 powiedzia艂em w przyp艂ywie odpowiedzialno艣ci. 鈥 Ale nie martw si臋, z natury jestem egoistyczn膮 istot膮. Pragn臋 twego towarzystwa zbyt mocno, by s艂ucha膰 g艂osu rozs膮dku. 鈥 przyzna艂em si臋 otwarcie.

- Cieszy mnie to. 鈥 odpowiedzia艂a.

Poczu艂em jak ogarnia mnie fala irytacji. Czy ona kiedy艣 pojmie, co ja do niej m贸wi臋?!

- Wi臋c lepiej przesta艅 si臋 cieszy膰! 鈥 rzuci艂em, nieco zbyt ostrym tonem, cofaj膮c d艂o艅, kt贸r膮 trzyma艂a. - Pragn臋 nie tylko twojego towarzystwa! Nigdy o tym nie za卢pominaj! Nigdy! Dla nikogo innego pr贸cz ciebie nie stanowi臋 tak ogromnego zagro偶enia. 鈥 odwr贸ci艂em wzrok, czuj膮c odraz臋 do samego siebie.

- Obawiam si臋, 偶e nie rozumiem do ko艅ca, co masz na my艣li. Chodzi mi o to ostatnie zdanie. 鈥 nagle zda艂em sobie spraw臋 z tego, 偶e ona nie ma poj臋cia o tym, jak na mnie dzia艂a. Niemal si臋 roze艣mia艂em, uprzytomniwszy sobie, 偶e pomin膮艂em najistotniejszy aspekt ca艂ej sytuacji.

- Hm, jak by ci to wyja艣ni膰... Tak, 偶eby zn贸w ci臋 nie wystra卢szy膰... 鈥 poda艂em jej swoj膮 d艂o艅, t臋skni膮c ju偶 za t膮 艂agodn膮 pieszczot膮.

- Zadziwiaj膮co przyjemne to ciep艂o 鈥 mrukn膮艂em. Istotnie, nie spodziewa艂em si臋, 偶e jest to tak mi艂e doznanie. Tak wielu rzeczy nie wiedzia艂em, tak wiele omin臋艂o mnie w tym p贸艂-偶yciu!

Musia艂em zastanowi膰 si臋 przez chwil臋 nad tym, jak ubra膰 w s艂owa to co si臋 we mnie dzia艂o.

- Ludzie gustuj膮 w r贸偶nych smakach, prawda? 鈥 zacz膮艂em, niepewny tego, co w艂a艣ciwie chc臋 przekaza膰. - jedni lubi膮 lody czekoladowe, inni truskawkowe.

Kiwn臋艂a g艂ow膮 daj膮c zna膰, 偶e rozumie.

- Przepraszam za to kulinarne por贸wnanie, ale nie wpad艂em na nic lepszego. - Czu艂em za偶enowanie. Nie by艂o 艂atwo o tym m贸wi膰.

- Widzisz, ka偶da osoba pachnie w inny spos贸b, ka偶da ma sw贸j specyficzny... smak. Teraz wyobra藕 sobie, 偶e zamykamy alkoholika w pomieszczeniu pe艂nym zwietrza艂ego piwa. Zapewne wszystko ch臋tnie by wypi艂. Ale gdyby by艂 zdrowiej膮cym alkoholikiem wstrzyma艂by si臋. Zostawmy, wi臋c takiemu w 艣rodku kieliszek stu letniej brandy albo, powiedzmy, rzadki wykwintny koniak a pok贸j wype艂nijmy aromatem owych alkoholi po podgrzaniu. Jak sadzisz jak si臋 teraz zachowa?

Siedzieli艣my w ciszy, patrz膮c sobie w oczy, staraj膮c si臋 odczyta膰 nawzajem swoje my艣li.

Niemal zakl膮艂em z frustracji.

- Mo偶e to nie najlepsze por贸wnanie. Zapomnijmy o tej nieszcz臋snej brandy. We藕my zamiast alkoholika cz艂owieka uzale偶nio卢nego od heroiny.

- Usi艂ujesz powiedzie膰, 偶e jestem twoim ulubionym gatunkiem heroiny? 鈥 za偶artowa艂a.

Hmm heroina鈥 u艣miechn膮艂em si臋 lekko. Co te偶 narkomani mog膮 wiedzie膰 o takim przemo偶nym pragnieniu? A mo偶e? By艂em od niej tak samo uzale偶niony.

- Tak, trafi艂a艣 w samo sedno.

- Cz臋sto tak si臋 zdarza?

Niebezpieczna kwestia. Stara艂em si臋 na ni膮 nie patrze膰 m贸wi膮c

- Rozmawia艂em o tym z moimi bra膰mi - odezwa艂em si臋, nie od卢wracaj膮c g艂owy. - Dla Jaspera ka偶de z was jest tak samo poci膮ga卢j膮ce. Jest zmuszony bezustannie walczy膰 sam ze sob膮, 偶eby po卢wstrzyma膰 si臋 od atak贸w. Widzisz, do艂膮czy艂 do nas jako ostatni. Nie mia艂 do艣膰 czasu, by wyrobi膰 sobie wra偶liwo艣膰 na r贸偶nice w smaku i zapachu. 鈥 Rzuci艂em jej kr贸tkie spojrzenie, 偶eby sprawdzi膰 reakcj臋. Nie wiedzia艂em jak mam to ubiera膰 w s艂owa, 偶eby jej nie sp艂oszy膰. - Wybacz, mo偶e nie powinienem tak wprost...

- Naprawd臋, nic nie szkodzi. Nie przejmuj si臋, 偶e mnie obrazisz, przestraszysz, czy co tam jeszcze. Tak po prostu jest. Rozumiem, co czujecie, a przynajmniej staram si臋 to zrozumie膰. Po prostu wyja艣nij mi wszystko jak umiesz najlepiej.

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech.

- Jasper nie mia艂, zatem pewno艣ci, czy kiedykolwiek napotka艂 na swej drodze kogo艣, kto by艂by dla niego r贸wnie... - usi艂owa艂em dobra膰 w miar臋 odpowiednie s艂owo - r贸wnie poci膮gaj膮cy smakowo, jak ty. Sadz臋, 偶e tak si臋 istotnie nie sta艂o. Pami臋ta艂by. Emmett, 偶e tak to ujm臋 siedzi w tym d艂u偶ej i wiedzia艂, o co mi chodzi. Powiedzia艂, ze zdarzy艂o mu si臋 to dwukrotnie, przy tym w jednym przypadku uczucie by艂o silniejsze.

- A tobie ile razy si臋 to zdarzy艂o? 鈥 zada艂a ca艂kiem naturalne pytanie.

Ha, chwa艂a Bogu, 偶e nie mog臋 m贸wi膰 o razach!

- Nigdy.

Zdawa艂a si臋 przetrawia膰 t臋 informacj臋.

- I jak post膮pi艂 Emmett? 鈥 to pytanie r贸wnie偶 by艂o naturalne. Tyle, 偶e du偶o trudniejsze. Naprawd臋 nie mia艂em ochoty na nie odpowiada膰. Zn贸w uciek艂em spojrzeniem. Mimowolnie zacisn膮艂em d艂onie. To co zrobi艂 Emmett nie jest jednym wyj艣ciem, powtarza艂em sobie. To nie musi si臋 tak ko艅czy膰鈥

- Chyba wiem 鈥 powiedzia艂a, odczytuj膮c odpowied藕 z mojego milczenia.

- Nawet najsilniejsi z nas czasem ulegaj膮 pokusom, nieprawda偶? 鈥 rzuci艂em bez sensu. Co ja sobie w og贸le wyobra偶a艂em?

- Czego ode mnie chcesz? Przyzwolenia? 鈥 zamar艂em na d藕wi臋k tego pytania - A za卢tem nie ma nadziei? 鈥 co to mia艂o znaczy膰?

- Nie, sk膮d 鈥 niemal krzykn膮艂em w odpowiedzi. - Oczywi艣cie, 偶e jest nadzieja! To znaczy, nie mam najmniejszego zamiaru... 鈥 nie mog艂em doko艅czy膰 tego zdania. Nie wypowiedzia艂bym tego na g艂os. - My to co innego - Kiedy Emmett... To byli dla niego obcy ludzie. Zreszt膮 zdarzy艂o si臋 to dawno, dawno temu, gdy nie by艂 jeszcze tak... wprawiony we wstrzemi臋藕liwo艣ci, tak ostro偶ny, jak teraz.

- Wi臋c gdyby艣my wpadli na siebie w ciemnym zau艂ku... 鈥 zasugerowa艂a ostro偶nie.

- Przeszed艂em samego siebie, staraj膮c si臋 nie rzuci膰 na ciebie wtedy na biologii, w klasie pe艂nej dzieciak贸w. 鈥 wspomnienie tych minut napawa艂o mnie obrzydzeniem. Nie by艂em w stanie spojrze膰 jej w oczy. - Kiedy mnie min臋艂a艣 w jednej chwili mog艂em zniweczy膰 wysi艂ki Carlisle'a. Gdybym nie 膰wiczy艂 si臋 w ignorowaniu swego pragnienia przez ostatnie c贸偶, przez wiele lat, nie potrafi艂bym si臋 w贸wczas opanowa膰.

U艣miechn膮艂em si臋 gorzko.

- Musia艂a艣 doj艣膰 do wniosku, 偶e jestem chory psychicznie.

- Nie rozumia艂am, co takiego si臋 sta艂o. Jak mog艂e艣 tak szybko mnie znienawidzi膰?

- Wed艂ug mnie by艂a艣 demonem zes艂anym z piekie艂 na moj膮 zgub臋. Zapach twojej sk贸ry... Ach, by艂em bliski szale艅stwa. Siedz膮c z tob膮 w 艂awce, wymy艣li艂em ze sto r贸偶nych sposob贸w na to jak ci臋 wywabi膰 z klasy. Przy ka偶dym z nich walczy艂em z pokus膮 my艣l膮c o mojej rodzinie, o tym, jak m贸g艂bym zrobi膰 im co艣 takie卢go. Po lekcji wybieg艂em, czym pr臋dzej, byle tylko nie poprosi膰 ci臋, 偶eby艣 posz艂a gdzie艣 ze mn膮.

Ba艂a si臋. Szok malowa艂 si臋 na jej twarzy. Zaczyna艂a naprawd臋 rozumie膰 jak realne by艂o niebezpiecze艅stwo, o kt贸rym rozmawiali艣my.

- A posz艂aby艣 鈥 doda艂em. Wiedzia艂em, 偶e by艂bym w stanie omota膰 j膮 z zimn膮 krwi膮, z premedytacj膮 g艂odnego drapie偶cy.

- Bez w膮tpienia - szepn臋艂a.

- Potem, co nie mia艂o zreszt膮 wi臋kszego sensu, pr贸bowa艂em zmieni膰 sw贸j plan zaj臋膰, by m贸c ci臋 unika膰, i w艂a艣nie wtedy musia艂a艣 wej艣膰 do sekretariatu. W tak niewielkim, tak ciep艂ym pomieszczeniu zapachy rozchodz膮 si臋 wyj膮tkowo 艂atwo. Tw贸j te偶. To by艂o nie zniesienia. O ma艂o, co nie rzuci艂em si臋 do ataku. 艢wiadkiem by艂aby zaledwie jedna s艂aba kobieta - jak偶e szybko m贸g艂bym si臋 z ni膮 p贸藕niej upora膰.

Zadr偶a艂a. Wy艂apywa艂em ka偶d膮, najdrobniejsz膮 reakcj臋 na moje s艂owa, spodziewaj膮c si臋, 偶e w ka偶dej chwili jednak wstanie i ucieknie. Usi艂owa艂em si臋 z tym pogodzi膰, tak, 偶eby pozwoli膰 jej odej艣膰.

- Sam nie wiem, jak si臋 powstrzyma艂em. Zmusi艂em si臋, by nie czeka膰 na ciebie pod szkol膮, by ciebie nie 艣ledzi膰. Na dworze tw贸j zapach gin膮艂 w masie 艣wie偶ego powietrza, by艂o mi, wi臋c 艂atwiej trze藕wo my艣le膰. Odstawi艂em rodze艅stwo do domu - wiedzieli, 偶e co艣 jest nie tak, ale wstyd mi by艂o przyzna膰 si臋 przed nimi do w艂asnej s艂abo艣ci - a potem pojecha艂em prosto do szpitala, do Carlise`a powiedzie膰 mu, 偶e wyje偶d偶am, na dobre.

Otworzy艂a szeroko oczy 鈥 chyba ze zdziwienia.

- Wymienili艣my si臋 samochodami, bo mia艂 pe艂ny bak, a ja nic chcia艂em zwleka膰. Nie o艣mieli艂em si臋 zajrze膰 do domu, by stan膮膰 twarz膮 w twarz z Esme. Nie pozwoli艂aby mi wyjecha膰 bez strasznej awantury. Usi艂owa艂aby mnie przekona膰, 偶e nie jest to konieczne... - Nazajutrz rano by艂em ju偶 na Alasce. 鈥 niemal skrzywi艂em si臋 na wspomnienie swojego tch贸rzostwa. - Sp臋dzi艂em tam dwa dni w艣r贸d starych znajomk贸w, ale... t臋sk卢ni艂em za domem. 殴le mi by艂o z tym, 偶e sprawi艂em przykro艣膰 Esme i wszystkim innym, ca艂ej mojej przyszywanej rodzinie. W g贸rach na p贸艂nocy powietrze jest tak czyste... Nabra艂em do wszystkiego dystansu. Trudno mi by艂o uwierzy膰 w to, 偶e tak bardzo nie mog艂em ci si臋 oprze膰. Wyt艂umaczy艂em sobie, 偶e uciekaj膮c okaza艂em si臋 s艂aby. Wcze艣niej odczuwa艂em pokusy, nie tak silne, rzecz jasna, niepor贸wnywalnie s艂absze, ale jako艣 sobie z nimi radzi艂em. Do czego to podobne, my艣la艂em, 偶eby jaka艣 dziewczyna 鈥 艣wi臋tokradcze s艂owa! - jaka艣 zwyk艂a uczennica zmusza艂a mnie do opuszczenia rodzinnego domu. Wi臋c wr贸ci卢艂em. - Do naszego nast臋pnego spotkania przygotowa艂em si臋 odpowiednio polowa艂em wi臋cej ni偶 zwykle. By艂em pewien, 偶e mam w sobie do艣膰 si艂y, by traktowa膰 ci臋 jak ka偶dego innego cz艂owieka.

Podszed艂em do ca艂ej sprawy z wielk膮 arogancj膮. Na domiar z艂ego nie potrafi艂em czyta膰 w twoich my艣lach, aby przewidywa膰 twoje reakcje.

Nie by艂em przyzwyczajony to tego rodzaju problem, a tu nagle musia艂em wy艂apywa膰 twoje wypowiedzi we wspomnieniach Jessiki, kt贸ra jest do艣膰 p艂ytk膮 osob膮, denerwowa艂o mnie wi臋c, 偶e upad艂em tak nisko. W dodatku nie mog艂em mie膰 pewno艣ci czy przy niej nie k艂ama艂a艣. Wszystko to szalenie mnie irytowa艂o. Pragn膮艂em, 偶eby艣 zapomnia艂a o tym feralnym pierwszym dniu, stara艂em si臋, wi臋c rozmawia膰 z tob膮 jak z ka偶d膮 inn膮 osob膮. Poniek膮d nie mog艂em si臋 ju偶 tych pogaw臋dek doczeka膰, maj膮c nadziej臋, 偶e uda mi si臋 wreszcie odczyta膰 twoje my艣li. Ale okaza艂o si臋, 偶e nie jeste艣 taka jak wszyscy inni... By艂em zafascynowany. A od czasu do czasu ruchem d艂oni lub w艂os贸w nie艣wiadomie przyspiesza艂a艣 cyrkulacj臋 powietrza i tw贸j zapach zn贸w mnie osza艂amia艂... A potem ten wypadek na szkolnym parkingu. P贸藕niej wymy艣li艂em 艣wietn膮 wym贸wk臋, dlaczego zareagowa艂em tak, a nie ina卢czej. Gdyby na moich oczach pola艂a si臋 krew, nie potrafi艂bym si臋 opanowa膰 i pokaza艂 swoj膮 prawdziw膮 twarz. Tyle, 偶e wpad艂em na to dopiero po fakcie. W tamtej chwili przez g艂ow臋 przemkn臋艂o mi jedynie: 鈥濨艂agam, tylko nie ona鈥.

Przerwa艂em na chwil臋 swoja opowie艣膰, wspominaj膮c tamte chwile. Jeszcze teraz dr偶a艂em na sam膮 my艣l, o tym, 偶e mog艂a tam zgin膮膰, na moich oczach.

- A w szpitalu?

Zebra艂em si臋 w sobie, by spojrze膰 jej w oczy.

- Czu艂em do siebie wstr臋t. Jak mog艂em narazi膰 swoj膮 rodzin臋 na tak wielkie niebezpiecze艅stwo? M贸j los, nasz los by艂 w twoich r臋kach. W艂a艣nie twoich! Co za ironia. Jakby tego mi by艂o trzeba - kolejnego motywu, by chcie膰 ci臋 zabi膰. - wzdrygn臋li艣my si臋 oboje.

- Przynios艂o to jednak przeciwny efekt - Rosalie, Emmett i Jasper zasugerowali, 偶e oto nadesz艂a pora鈥 Nigdy nie k艂贸cili艣my si臋 tak zajadle. Carlisle stan膮艂 po mojej stronie, podobnie Alice. 鈥 och tak, ona ju偶 mia艂a swoje powody, 偶eby tak post膮pi膰. Skrzywi艂em si臋 w niech臋tnym grymasie. 鈥濲eszcze udowodni臋 jej, 偶e ta akurat wizja si臋 nie sprawdzi鈥 pomy艣la艂em. - Esme o艣wiadczy艂a z kolei, 偶e mam zrobi膰 wszystko, co w mojej mocy, by m贸c zosta膰 w Forks. - Ca艂y nast臋pny dzie艅 sp臋dzi艂em, pods艂uchuj膮c my艣li twoich rozm贸wc贸w. By艂em zaszokowany, 偶e dotrzymywa艂a艣 s艂owa. Nie mog艂em poj膮膰, co tob膮 kieruje. Wiedzia艂em jedno - 偶e nie powinienem kontynuowa膰 tej znajomo艣ci. O ile by艂o to mo偶liwe, trzyma艂em si臋, zatem od ciebie z daleka. Tylko ten tw贸j zapach, na twojej sk贸rze, w oddechu, we w艂osach... Wci膮偶 dzia艂a艂 na mnie tak samo silnie co pierwszego dnia.

- A mimo to - lepiej bym na tym wyszed艂, gdybym jednak zdemaskowa艂 nas wszystkich owego pierwszego dnia, ni偶 gdybym mia艂 rzuci膰 si臋 na ciebie tu i teraz, w le艣nym zaciszu, bez 偶adnych 艣wiadk贸w. 鈥 zaw艂adn臋艂y mn膮 emocje. Ta krucha ludzka dziewczyna budzi艂a we mnie uczucia, kt贸rych dot膮d nie pozna艂em, kt贸re by艂y zupe艂nie nowe i zaskakuj膮ce. Ale podda艂em si臋 im bez wahania. Dzi臋ki niej moje 偶ycie nabra艂o sensu. Nawet je艣li sta艂o si臋 przez to pasmem b贸lu.

- Dlaczego? 鈥 spyta艂a po prostu.

- Isabello - wym贸wi艂em starannie jej imi臋, woln膮 d艂oni膮 mierz卢wi膮c jej pi臋kne, g臋ste w艂osy. Podoba艂o mi si臋 to uczucie, kiedy grube, mahoniowe pasma, prze艣lizgn臋艂y si臋 pomi臋dzy moimi palcami - Bello, nie potrafi艂bym 偶y膰 z my艣l膮, 偶e pomo卢g艂em ci zej艣膰 z tego 艣wiata. Nawet nie wiesz, jak mnie ta wizja prze艣laduje. Twoje cia艂o, blade, zimne, nieruchome... Ju偶 nigdy mia艂bym nie zobaczy膰 twoich ru卢mie艅c贸w i tego b艂ysku intuicji w oczach, gdy domy艣lasz si臋 prawdy鈥 Nie, tego bym nie zni贸s艂. 鈥 sama my艣l o tym wywo艂a艂a gwa艂towny spazm b贸lu, kt贸rego nie zdo艂a艂em ukry膰. - Jeste艣 teraz dla mnie najwa偶niejsza. Jeste艣 najwa偶niejsz膮 rzecz膮 w ca艂ym moim 偶yciu. 鈥 niemal powiedzia艂em, to co tak bardzo pragn膮艂em jej przekaza膰. Jeszcze nie teraz. Ale w tych s艂owach zawar艂em tyle uczucie ile by艂em w stanie.

Czeka艂em na jak膮艣 reakcj臋 z jej strony, na jak膮艣 odpowied藕. Co艣 co da mi, lub odbierze nadziej臋.

- Wiadomo ci ju偶 oczywi艣cie, co ja czuj臋 鈥 odpowiedzia艂a powoli. 鈥 鈥濶ie, nie wiadomo, najdro偶sza. Dlatego dr偶臋 z niepokoju.鈥 - krzycza艂y moje my艣li - Siedz臋 teraz tu z tob膮, co oznacza, 偶e wola艂abym umrze膰 ni偶 trzyma膰 si臋 od ciebie z daleka. 鈥 s艂owa te zabrzmia艂y w moich uszach niczym najdoskonalsza symfonia. Czy to by艂o koleje 鈥榯ak鈥? - Co za idiotka ze mnie. 鈥 doko艅czy艂a.

- Bez w膮tpienia - zgodzi艂em si臋 parskaj膮c 艣miechem. Ona by艂a idiotk膮? O niebiosa, kim偶e ja wi臋c powinienem siebie nazwa膰? 艢mia艂em si臋 by roz艂adowa膰 napi臋cie, kt贸re ogarn臋艂o mnie, gdy czeka艂em na jej odpowied藕. Akceptowa艂a moje szale艅cze uczucie!

- A to dopiero - mrukn膮艂em - Lew zakocha艂 si臋 w jagni臋ciu.

Przemyci艂em te s艂owa, ukry艂em je pod drwin膮, ale musia艂em je wypowiedzie膰. Tak chcia艂em by wiedzia艂a鈥 鈥楰ocham ci臋, moja pi臋kna. Tak chcia艂bym ci to powiedzie膰鈥 ale co by艣 t膮 wiedz膮 zrobi艂a?鈥

- Biedne, g艂upie jagni臋 - westchn臋艂a.

- Chory na umy艣le lew masochista. 鈥 odpowiedzia艂em zgodnie z prawd膮 i utkwi艂em wzrok w 艣cianie lasu. Ta mi艂o艣膰 nigdy nie powinna si臋 by艂a narodzi膰. Tak, by艂em masochist膮. Ale nie w tym tkwi艂 problem. To, 偶e ja cierpia艂em i to na w艂asne 偶yczenie, to by艂o nic. Ale jak mog艂em rani膰 j膮?

- Dlaczego鈥? 鈥 urwa艂a rodz膮ce si臋 na jej ustach pytanie.

- Tak? 鈥 zach臋ci艂em j膮 by kontynuowa艂a.

- Powiedz mi, prosz臋, dlaczego wtedy ode mnie odskoczy艂e艣?

- Dobrze wiesz, dlaczego. 鈥 Jakby to nie by艂o oczywiste! Czy nie mog艂a poj膮膰 tej najbardziej ewidentnej kwestii?

- Nie, nie. Chodzi mi o to, co dok艂adnie zrobi艂am nie tak. B臋卢d臋 musia艂a odt膮d mie膰 si臋 na baczno艣ci, wi臋c lepiej, 偶ebym na卢uczy艂a si臋, czego unika膰. To, na przyk艂ad - pog艂aska艂a mnie po r臋卢ce - jako艣 ci nie przeszkadza. 鈥 nie przeszkadza? O Niebiosa! Nic nigdy nie sprawi艂o mi takiej przyjemno艣ci jak ten subtelny dotyk!

- To nie by艂a twoja wina, Bello, tylko wy艂膮cznie moja. 鈥 to zawsze jest wy艂膮cznie moja wina, pomy艣la艂em z gorycz膮.

- Ale, mimo wszystko, mog臋 ci przecie偶 jako艣 pom贸c, u艂atwi膰 偶ycie.

- C贸偶... - Zamy艣li艂em si臋 na chwil臋. - To, dlatego, 偶e by艂a艣 tak bli卢sko. Wi臋kszo艣膰 ludzi instynktownie nas unika, nasza odmienno艣ci odrzuca. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e si臋 do mnie przysuniesz. I ten zapach bij膮cy od twojej szyi...

- Nie ma sprawy 鈥 rzuci艂a, staraj膮c si臋 nada膰 swojemu g艂osowi 偶artobliwy ton. 鈥 Zakaz eksponowania szyi.

Nie mog艂em si臋 nie roze艣mia膰. Podci膮gn臋艂a koszulk臋 do g贸ry, udaj膮c, 偶e chce si臋 zas艂oni膰. Nie, nie chcia艂em, 偶eby to robi艂a. Ten widok by艂 zbyt kusz膮cy, 偶eby z niego rezygnowa膰. A poza tym, mog艂aby by膰 okutana w najgrubsze futro i tak niczego by to nie zmieni艂o.

- Nie, nie musisz, wierz mi, wa偶niejszy by艂 element zaskoczenia.

Skoro tak鈥

Mog臋 to zrobi膰. Mog臋 udowodni膰 sobie, 偶e wytrzymam. Nic si臋 przecie偶 nie stanie je艣li jej dotkn臋鈥. To pragnienie by艂o stanowczo silniejsze ode mnie. W niesko艅czono艣膰 wyobra偶a艂em sobie jak mi臋kka, jak g艂adka b臋dzie jej sk贸ra, odtwarza艂em to ciep艂o pod moimi palcami, ten rytmiczny puls jej krwi鈥 Skoro faktura i temperatura mojej sk贸ry najwyra藕niej jej jako艣 specjalnie nie przeszkadza艂y, mo偶e, m贸g艂bym鈥 przecie偶 w ka偶dej chwili mo偶e si臋 odsun膮膰.

Bardzo powoli, sygnalizuj膮c co zamierzam, unios艂em d艂o艅 i niepewnie przy艂o偶y艂em d艂o艅 do jej szyi.

Ach!

Szk艂o pokryte jedwabiem. Ba艅ka mydlana. Jakie por贸wnania m贸g艂bym wymy艣li膰 by opisa膰 t臋 satynow膮 g艂adko艣膰, krucho艣膰 jej cia艂a, niemal odczuwaln膮 ulotno艣膰?

Jej t臋tno gwa艂townie przyspieszy艂o. Chcia艂em wierzy膰, 偶e spowodowa艂 to m贸j dotyk, nie strach.

Tym razem nie potrafi艂em cofn膮膰 d艂oni. To przyci膮ganie by艂o zbyt silne. Na nic zda艂y si臋 wewn臋trzne nakazy. By艂em ca艂kiem bezsilny.

A jednocze艣nie tak silny jak nigdy dot膮d.

- Sama widzisz. Wszystko w porz膮dku. 鈥 鈥榯ak, w porz膮dku, przecie偶 nie musz臋 tego przerywa膰鈥.

Rumie艅ce, kt贸re wykwit艂y na jej policzkach po prostu mnie oczarowa艂y.

- Tak s艂odko si臋 rumienisz 鈥 wymrucza艂em z czu艂o艣ci膮.

Chcia艂em dotkn膮膰 tych kwiat贸w, kt贸re zakwit艂y na jej porcelanowej sk贸rze, poczu膰 ich ciep艂o, to cudowne gor膮co, kt贸re niemal parzy艂o moje d艂onie.

Pog艂aska艂em j膮 delikatnie po policzku, niemal nieprzytomny ze szcz臋艣cia, upojony tak g艂臋bokim zadowoleniem, 偶e niemal nie potrafi艂em go znie艣膰. Gdyby nie to, ze nie by艂em zdolny 艣ni膰, niechybnie uzna艂bym to za cudownie realny sen.

Uj膮艂em jej twarz w d艂onie. Taka delikatna, bezbronna鈥 w moich silnych, nienaturalnie silnych d艂oniach. Tak bardzo si臋 od siebie r贸偶nili艣my.

- Nie ruszaj si臋 鈥 poprosi艂em, chc膮c si臋 upewni膰, 偶e niczego mi nie utrudni. To na co si臋 w艂a艣nie porywa艂em, by艂o tak ryzykowne, tak nieodpowiedzialne, 偶e nie powinno mi nawet przyj艣膰 do g艂owy. Ale musia艂em sam przed sob膮 przyzna膰, 偶e nie potrafi艂em si臋 powstrzyma膰.

Igra艂em z losem. Spojrza艂em potworowi prosto w p艂on膮ce czerwieni膮 oczy i splun膮艂em mu w twarz.

Pochyli艂em si臋 w jej kierunku. Uczucia, kt贸re si臋 we mnie k艂臋bi艂y, nie poddawa艂y si臋 opisowi, nie zna艂em s艂贸w zdolnych je wyrazi膰. Mog艂em tylko bezwolnie si臋 im podda膰.

Opar艂em si臋 policzkiem o wg艂臋bienie pod jej gard艂em. By艂em tak blisko niej! Wtulony w ni膮, przytulony do jej mi臋kkiego, cudownego cia艂a. P艂on膮艂em, spala艂em si臋, obraca艂em w popi贸艂 i niczym feniks odradza艂em si臋 na nowo, by zn贸w pokornie podda膰 si臋 p艂omieniom.

Musia艂em wstrzyma膰 oddech. Chocia偶 na chwile przerwa膰 tortury zadawane memu cia艂u, by m贸c w pe艂ni poczu膰 t臋 obezw艂adniaj膮c膮 przyjemno艣膰 przebywania tak blisko niej.

Moje d艂onie ze艣lizgn臋艂y si臋 z jej twarzy, zsun臋艂y si臋 w d贸艂 po jej szyi, zach艂annie zapami臋tuj膮c jej aksamitn膮, jedwabist膮 g艂adko艣膰, a偶 spocz臋艂y na jej ramionach.

Wiedzia艂em, 偶e to co zaraz zrobi臋, b臋dzie niew艂a艣ciwe. Ju偶 nawet nie walczy艂em. Moja lepsza strona poleg艂a w tej rozgrywce. Za to ta bardziej egoistyczna triumfowa艂a.

Delikatnie musn膮艂em czubkiem nosa jej obojczyk i opar艂em g艂ow臋 o jej piersi.

D藕wi臋k jej bij膮cego serca by艂 upajaj膮cy. Trzepota艂o niczym male艅ki ptaszek uwieziony w klatce. Ale bi艂o. Czu艂em jego mocny rytm, ten g艂臋boki takt o偶ywiaj膮cy jej drobne cia艂o.

Z g艂臋bi mojej piersi wyrwa艂o si臋 st艂umione westchnienie. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e dostan臋 tak wiele.

呕adna si艂a na 艣wiecie nie oderwa艂by mnie teraz od niej, 偶adne poczucie odpowiedzialno艣ci, 偶aden l臋k, 偶adna wizja nie by艂y w stanie przekona膰 mnie, 偶e powinienem wyrzec si臋 tej cudownej blisko艣ci.

Pragnienie szarpa艂o b贸lem moje gard艂o, ale st艂umi艂em je z 艂atwo艣ci膮. Nawet ono nie mog艂o przerwa膰 tej chwili.

Jej serce si臋 uspokoi艂o, zwolni艂o i r贸wno, z determinacj膮 wybija艂o swoj膮 melodi臋. A ja trwa艂em zas艂uchany.

Nie wiem ile czasu to trwa艂o. Dosy膰 bym umar艂 i narodzi艂 si臋 na nowo. I zn贸w, tak jak tej nocy, gdy po raz pierwszy wypowiedzia艂a moje imi臋, wiedzia艂em, 偶e nie by艂em ju偶 tym samym Edwardem, co jeszcze chwil臋 temu.

Poskromi艂em drzemi膮c膮 we mnie besti臋. Odnios艂em swoje ma艂e zwyci臋stwo. Zatriumfowa艂em nad bezmy艣lnym, zwierz臋cym instynktem, kt贸ry domaga艂 si臋 jej krwi.

Niech臋tnie si臋 od niej oderwa艂em, chocia偶 wszystko we mnie krzycza艂o bym zosta艂. Ale wierzy艂em, 偶e b臋d臋 jeszcze mia艂 szans臋 poczu膰 to ponownie.

- Nast臋pnym razem nie b臋dzie to ju偶 takie trudne 鈥 oznajmi艂em, nie kryj膮c zadowolenia.

- Bardzo musia艂e艣 ze sob膮 walczy膰? 鈥 jak zwykle zatroskana o mnie, chocia偶 to ona by艂a w 艣miertelnym niebezpiecze艅stwie. Nie mog艂em tego poj膮膰. Ale ju偶 si臋 z tym pogodzi艂em.

- My艣la艂em, 偶e b臋dzie gorzej. 鈥 fakt, naprawd臋 spodziewa艂em si臋 katuszy i za偶artej walki. 鈥 A ty jak si臋 czu艂a艣? 鈥 by膰 mo偶e powinienem pomy艣le膰 o tej kwestii wcze艣niej. Ostatecznie mog艂a nie mie膰 ochoty na to 偶ebym znalaz艂 si臋 tak blisko, abstrahuj膮c od tego, 偶e by艂em niebezpiecznym wampirem. By艂em tak偶e po prostu ch艂opakiem.

- Nie by艂o 藕le. To znaczy, mnie nie by艂o 藕le. 鈥 zabawnie sformu艂owane. Grunt, 偶e nie by艂o to dla niej nieprzyjemne.

- Wiesz, co mam na my艣li, - doda艂a, u艣miechaj膮c si臋,

Chcia艂bym. Ale rozumia艂em. C贸偶, mi te偶 nie by艂o 藕le, prawda?

- Zobacz. Czujesz jaki ciep艂y? 鈥 spyta艂em przyk艂adaj膮c jej d艂o艅 do swojego policzka.

To by艂 spontaniczny odruch. Nie pomy艣la艂em o tym, co poczuj臋 kiedy Bella dotknie mojej twarzy.

Teraz to ona poprosi艂a, 偶ebym si臋 nie rusza艂. Zastyg艂em w bezruchu, nie o艣mieliwszy si臋 nawet drgn膮膰, byle tylko nie przestawa艂a.

Je艣li dotyk jej palc贸w na mojej d艂oni sprawia艂 mi przyjemno艣膰, to teraz powinienem popa艣膰 w ca艂kowit膮 ekstaz臋.

Przesun臋艂a d艂oni膮 po moim policzku musn臋艂a powieki, cienk膮 sk贸r臋 pod oczami, nos. Kiedy jej mi臋kkie palce dotkn臋艂y moich ust, niemal j臋kn膮艂em. Przez ca艂e moje cia艂o przebieg艂 pr膮d, rozkoszny dreszcz przep艂yn膮艂 przeze mnie ch艂odn膮 fal膮. Moje wargi rozchyli艂y si臋 lekko, zach臋cone pieszczot膮. Nie wiem co w艂a艣ciwie zamierza艂em, ale na szcz臋艣cie dla nas obojga, Bella chocia偶 raz pos艂ucha艂a jakiego艣 echa instynktu samozachowawczego i odsun臋艂a si臋, przerywaj膮c badanie mojej twarzy.

G艂贸d.

Niedosyt. Chcia艂em wi臋cej. Chcia艂em, 偶eby nigdy nie przestawa艂a.

- 呕a艂uj臋鈥 偶a艂uj臋, 偶e nie mo偶esz poczu膰 tego, co ja czuj臋. Tej z艂o偶ono艣ci targaj膮cych mn膮 emocji, tego zam臋tu, jaki mam w g艂owie.

Powoli, rozkoszuj膮c si臋 tym gestem, odgarn膮艂em jej w艂osy, zas艂aniaj膮ce t臋 pi臋kn膮 twarz.

- Opowiedz mi o tym. - poprosi艂a.

- Raczej nie potrafi臋. M贸wi艂em ci ju偶, z jednej strony jest g艂贸d, pragnienie. Po偶膮dam twojej krwi. To takie 偶a艂osne. S膮dz臋, 偶e to akurat jeste艣 w stanie zrozumie膰, przynajmniej do pewnego stopnia. By艂oby ci 艂atwiej gdyby艣 by艂a narkomank膮 czy kim艣 takim. Ale to nie wszystko. - Dotkn膮艂em palcami jej warg i zn贸w przeszed艂 mnie drzesz. - Do tego dochodz膮 jeszcze inne pragnienia. Pragnienia, kt贸rych nie znam i kt贸rych nie rozumiem.

- C贸偶, istnieje mo偶liwo艣膰, 偶e wiem, o co ci chodzi, lepiej, ni偶 ci si臋 to wydaje. 鈥 och, to by艂o ca艂kiem interesuj膮ce. Czy mia艂em prawo w to uwierzy膰?

- Nie jestem przyzwyczajony do ludzkich odruch贸w. Cz臋sto si臋 tak czujesz?

- Jak teraz przy tobie? 鈥 zawaha艂a si臋. - Nie. To pierw卢szy raz.

Uj膮艂em jej d艂onie. Wyda艂y mi si臋 tak bardzo kruche w moim silnym u艣cisku.

- Nie wiem, jak mam si臋 zachowywa膰, gdy jestem tak blisko ciebie - przyzna艂em. - Nie wiem, czy potrafi臋 by膰 tak blisko.

Da艂a mi do zrozumienia, pami臋taj膮c o tym jak zareagowa艂em ostatnio, 偶e zamierza si臋 przysun膮膰.

Przytuli艂a si臋 do mnie, opieraj膮c si臋 gor膮cym policzkiem o moje twarde, nieust臋pliwe cia艂o.

- Tyle wystarczy 鈥 wyszepta艂a.

Uwa偶aj膮c na ka偶dy gest i kontroluj膮c si臋 tak bardzo, ja tylko by艂em w stanie, obj膮艂em j膮 i przycisn膮艂em do siebie. Tak, chcia艂em by膰 blisko niej, tak blisko jak to tylko mo偶liwe. Wtuli艂em twarz w jej w艂osy rozkoszuj膮c si臋 ich zapachem. Przez odurzaj膮cy zapach jej krwi przebija艂 si臋 teraz lekki aromat truskawkowego szamponu.

- Dobrze ci idzie 鈥 zauwa偶y艂a.

- Kryje si臋 we mnie wiele cz艂owieczych instynkt贸w. S膮 scho卢wane g艂臋boko, ale gdzie艣 tam s膮. 鈥 to by艂a prawda, ale dopiero teraz zaczyna艂em to rozumie膰. To wszystko nie odesz艂o 鈥 zosta艂o jedynie st艂umione przez now膮, mroczn膮 natur臋. Teraz to odzyskiwa艂em, ciesz膮c si臋 ka偶dym szczeg贸艂em.

Trwali艣my tak przez d艂u偶szy czas. Przepe艂nia艂 mnie spok贸j 鈥 ta chwila by艂a tak perfekcyjna, tak doskonale pi臋kna, 偶e niemal nie mog艂em w to uwierzy膰. Trzyma艂em j膮 w ramionach! Chyba zrozumia艂em, co Alice mia艂a na my艣li m贸wi膮c, 偶e b臋d臋 zaskoczony rozwojem wydarze艅. Nie 艣mia艂em przypuszcza膰, 偶e co艣 takiego w og贸le mo偶e si臋 mi臋dzy nami wydarzy膰.

Kiedy zacz臋艂o si臋 艣ciemnia膰 u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nasz czas si臋 ko艅czy 鈥 ta chwila nie mog艂a trwa膰 w niesko艅czono艣膰, tak jakbym sobie tego 偶yczy艂.

- Czas na ciebie. 鈥 zauwa偶y艂em niech臋tnie.

- A my艣la艂am, 偶e nie potrafisz czyta膰 mi w my艣lach.

- Coraz 艂atwiej mi zgadywa膰 鈥 odpar艂em, zn贸w ciesz膮c si臋, 偶e uda艂o nam si臋 pomy艣le膰 o tym samym, nawet je艣li by艂a to my艣l o konieczno艣ci rozstania.

Nie mieli艣my ju偶 czasu by wraca膰 w taki sam spos贸b jak przyszli艣my. Pomy艣la艂em wiec, 偶e m贸g艂bym zaprezentowa膰 jej cos jeszcze. To powinno by膰 ciekawym do艣wiadczeniem.

- Czy m贸g艂bym ci co艣 pokaza膰? 鈥 spyta艂em, k艂ad膮c jej d艂onie na ramionach i zagl膮daj膮c w jej czekoladowe oczy.

- Co takiego? 鈥 spyta艂a z ciekawo艣ci膮 w g艂osie.

- Pokaza艂bym ci, jak przemieszczam si臋 po lesie, kiedy jestem sam. 鈥 czemu posmutnia艂a? Najgorsze ju偶 jej i tak pokaza艂em. - Nie martw si臋, w艂os ci z g艂owy nie spadnie, a zaoszcz臋dzimy sporo czasu. 鈥 zapewni艂em j膮 u艣miechaj膮c si臋.

- Zamierzasz zamieni膰 si臋 w nietoperza?

Roze艣mia艂em si臋 i przez chwil臋 zupe艂nie nie mog艂em si臋 opanowa膰. Ach te mity! I ta jej naiwna wiara w bzdury wpojone ludziom przez g艂upie hollywoodzkie produkcje!

- I co jeszcze? Mo偶e w Batmana? 鈥 rzuci艂em z ironi膮.

- Tak si臋 pytam. Sk膮d mam wiedzie膰? 鈥 odpar艂a, lekko ura偶ona.

- No dobra, tch贸rzu, koniec dyskusji. Wskakuj mi na plecy. Zawaha艂a si臋, my艣l膮c, 偶e 偶artuj臋. Widz膮c to niezdecydowanie, przyci膮gn膮艂em j膮 do siebie i jednym ruchem umie艣ci艂em j膮 na swoich plecach. Poczu艂em jak przy艣piesza jej serce, poczu艂em bij膮ce od niej gor膮co, a kiedy oplot艂a mnie nogami i zawin臋艂a ramiona wok贸艂 mojej szyi nie posiada艂em si臋 z rado艣ci.

- Wa偶臋 troch臋 wi臋cej ni偶 przeci臋tny plecak.

- Te偶 mi co艣! - prychn膮艂em, wywracaj膮c oczami - na jej oczach podnios艂em samoch贸d i rzuca艂em solidnym konarem, a ona si臋 przejmuje, 偶e jest za ci臋偶ka!.

By艂a tak blisko, a jej zapach nie powodowa艂 ju偶 takich cierpie艅. Nagle zapragn膮艂em rozkoszowa膰 si臋 nim, nie my艣l膮c ju偶 d艂u偶ej o tym, co wywo艂ywa艂. By艂 po prostu pi臋kny i tak chcia艂em go odczuwa膰. Chwyci艂em jej d艂o艅 i przycisn膮艂em do swojego policzka, bior膮c jednocze艣nie g艂臋boki wdech.

- Idzie mi coraz lepiej - skwitowa艂em.

I zacz膮艂em biec.

Zawsze uwielbia艂em biega膰, mo偶liwo艣膰 rozwijania takich pr臋dko艣ci by艂a jednym z moich ulubionych aspekt贸w bycia wampirem. A bieganie z ni膮 by艂o przyjemno艣ci膮 jeszcze wi臋ksz膮 ni偶 zwykle. Czu艂em si臋 wolny, czu艂em si臋 niewiarygodnie szcz臋艣liwy, czu艂em, 偶e wszystko jest mo偶liwe. I wtedy w mojej g艂owie zrodzi艂a si臋 my艣l, od kt贸rej nie by艂em w stanie si臋 uwolni膰, nie wa偶ne jak bardzo bym pr贸bowa艂. Skoro tyle rzeczy posz艂o o wiele lepiej ni偶 m贸g艂bym si臋 spodziewa膰, to mo偶e i to niemo偶liwe do spe艂nienia marzenie mia艂o szans臋鈥?

Tymczasem dotarli艣my ju偶 na skraj lasu.

- 艢wietna zabawa, nieprawda偶?

Nie zareagowa艂a. Zaniepokoi艂o mnie to.

- Bello?

- Chyba musz臋 si臋 po艂o偶y膰 - j臋kn臋艂a.

- Oj, przepraszam. 鈥 czy偶bym przesadzi艂? Czy mo偶na dosta膰 choroby lokomocyjnej 鈥瀓ad膮c鈥 na czyich艣 plecach? Obawia艂em si臋, 偶e nikt raczej nie prowadzi艂 takich bada艅.

- Raczej sama nie dam rady 鈥 stwierdzi艂a cicho.

Za艣mia艂em si臋 lekko i delikatnie rozplata艂em jej d艂onie zaci艣ni臋te na mojej szyi - podda艂y si臋 do razu. Przesun膮艂em j膮 sobie na brzuch, przytuli艂em do siebie, nie chc膮c jeszcze odrywa膰 si臋 od jej cia艂a, po czym ostro偶nie po艂o偶y艂em na bezpiecznie wygl膮daj膮cej k臋pie paproci.

- Jak si臋 czujesz?

- Mam zawroty g艂owy.

- To schowaj j膮 mi臋dzy kolana. 鈥 odpowiedzia艂em jak idiota, odruchowo podaj膮c podr臋cznikowy spos贸b.

Pos艂ucha艂a jednak i po chwili wyra藕nie jej si臋 polepszy艂o. To by艂o stanowczo nieodpowiedzialne z mojej strony. Zrobi艂o mi si臋 g艂upio.

- To chyba nie by艂 najlepszy pomys艂 鈥 przyzna艂em ze skruch膮.

- Sk膮d, bardzo ciekawe do艣wiadczenie. 鈥 niemal wyszepta艂a, s艂abym g艂osem.

- Akurat, jeste艣 blada jak 艣ciana. Jak ja! 鈥 istotnie, mo偶na by艂o niemal pomy艣le膰, 偶e jeste艣my istotami jednego gatunku.

- Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e powinnam by艂a jednak zamkn膮膰 oczy.

- Nast臋pnym razem ju偶 nie zapomnisz.

- Nast臋pnym razem?!

Za艣mia艂em si臋. Najwa偶niejsze, 偶e nic jej nie by艂o. A ja nadal by艂em op臋tany my艣l膮, kt贸ra zrodzi艂a si臋 podczas biegu.

- Szpanowa膰 si臋 mu zachcia艂o - mrukn臋艂a.

- Otw贸rz oczy, Bello - poprosi艂em cicho, nie wierz膮c, 偶e si臋 na to decyduj臋.

Przysun膮艂em si臋 do niej.

- Biegn膮c, pomy艣la艂em sobie, 偶e chcia艂bym... 鈥 urwa艂em, nagle trac膮c ca艂a pewno艣膰 siebie.

- 呕e chcia艂by艣 nie trafi膰 w jakie艣 drzewo? 鈥 nie u艂atwia艂a mi 偶ycia, jak zwykle zreszt膮.

- G艂uptasku, taki bieg to dla mnie pestka. Wymijam je instynk卢townie.

- Znowu si臋 popisujesz.

U艣miechn膮艂em si臋.

- Pomy艣la艂em sobie 鈥 spr贸bowa艂em doko艅czy膰, zn贸w czuj膮c zdenerwowanie - 偶e chcia艂bym spr贸bowa膰 czego艣 jeszcze. 鈥 delikatnie uj膮艂em jej twarz w d艂onie. Czy naprawd臋 o艣miel臋 si臋 j膮 poca艂owa膰?

Czy to w og贸le b臋dzie mo偶liwe? Tak wiele ryzykowa艂em! Ale pokusa by艂a zbyt silna, nie potrafi艂em si臋 jej oprze膰. Pragnienie posmakowania jej ust ow艂adn臋艂o mn膮 ca艂kowicie.

Zawaha艂em si臋.

To nie powinno by膰 mo偶liwe, ale by艂em pewien, absolutnie pewien, 偶e dam rad臋. Nie skrzywdz臋 jej. Nie zniszcz臋 takiej chwili.

Powoli, koncentruj膮c si臋 z ca艂ych si艂, by nie zrobi膰 tego za mocno dotkn膮艂em jej ciep艂ych, cudownie mi臋kkich, jedwabistych ust. Wra偶enie by艂o osza艂amiaj膮ce. W momencie kr贸tszym ni偶 mgnienie oka, zala艂a mnie fala gwa艂townych dozna艅, ca艂kiem obcych i zupe艂nie odurzaj膮cych. Ma艂o brakowa艂o a zatraci艂bym si臋 w tym bez reszty, jednak reakcja Belli przywr贸ci艂a mnie rzeczywisto艣ci. Odpowiedzia艂a na poca艂unek gwa艂towniej ni偶 si臋 spodziewa艂em, rozchyli艂a wargi i wpl膮ta艂a palce w moje w艂osy, przyci膮gaj膮c mnie bli偶ej do siebie. Dziki g艂贸d zaw艂adn膮艂 moim cia艂em, a emocje kt贸re mn膮 targn臋艂y pozbawi艂y mnie w tej chwili jakiejkolwiek w艂adzy nad w艂asnymi zmys艂ami i odruchami.

Zastyg艂em przera偶ony, 偶e nie utrzymam moich mrocznych instynkt贸w na wodzy, 偶e jednej chwili strac臋 nad sob膮 kontrol臋. Natychmiast przewa艂em to szale艅stwo.

- Oj - szepn臋艂a przepraszaj膮co.

- 鈥濷j鈥 to ma艂o powiedziane.

G艂贸d szala艂 w moim ciele, potw贸r szarpa艂 si臋, ze wszystkich si艂 staraj膮c si臋 uwolni膰 i przej膮膰 nade mn膮 kontrol臋. Nie mia艂em zamiaru mu na to pozwoli膰. Ma艂o tego, postanowi艂em pokaza膰 mu, 偶e jestem wystarczaj膮co silny, by teraz od niej nie uciec, by do reszty nie zepsu膰 jej pierwszego poca艂unku.

- Mo偶e lepiej b臋dzie... 鈥 spr贸bowa艂a wyrwa膰 si臋 z moich obj臋膰, ale nie pozwoli艂em jej si臋 ruszy膰. Nie chcia艂em, 偶eby si臋 ode mnie odsun臋艂a. To by艂oby zbyt bolesne.

- Nie, nie, poczekaj 鈥 powiedzia艂em tak spokojnie, jak tylko potrafi艂em. - Wytrzymam.

Powoli dochodzi艂em do siebie, wraca艂o panowanie nad sob膮, zn贸w trzyma艂em si臋 w ryzach. U艣miechn膮艂em si臋 zadowolony z w艂asnych post臋p贸w.

- No i prosz臋 鈥 stwierdzi艂em obwieszczaj膮c zwoje ma艂e zwyci臋stwo.

- Wytrzymasz?

Za艣mia艂em si臋 g艂o艣no.

- Mam silniejsz膮 wol臋, ni偶 przypuszcza艂em. To mi艂o.

- Szkoda, 偶e o mnie tego nie mo偶na powiedzie膰. Przepraszam z to co si臋 sta艂o.

To chyba jednak ja powinienem przeprasza膰. Ale ostatecznie nic si臋 nie sta艂o. Zamiast niszczy膰 wszystko pretensjami do 艣wiata, za偶artowa艂em z niej lekko.

- No c贸偶, w ko艅cu jeste艣 tylko cz艂owiekiem.

- Wielkie dzi臋ki - wycedzi艂a.

Podnios艂em si臋 szybko i wyci膮gn膮艂em r臋k臋, by pom贸c jej wsta膰. To by艂o takie mi艂e, m贸c by膰 wobec niej gentlemanem.

- To jeszcze po biegu, czy tak doskonale ca艂uj臋? 鈥 zapyta艂em, troch臋 偶artem, a troch臋 z autentycznej ciekawo艣ci. Bardzo pragn膮艂em wiedzie膰 jakie to na niej zrobi艂o wra偶enie. Cisza w jej umy艣le zn贸w sta艂a si臋 dla mnie niezno艣na.

- Sama nie wiem. I to, i to. Nadal kr臋ci mi si臋 w g艂owie.

- S膮dz臋, 偶e powinna艣 da膰 mi poprowadzi膰.

- Oszala艂e艣? 鈥 zaprotestowa艂a gwa艂townie.

- Co tu du偶o kry膰, jestem lepszym kierowc膮 od ciebie. Nawet w najbardziej sprzyjaj膮cych warunkach masz ode mnie gorszy refleks. 鈥 zauwa偶y艂em, zgodnie z prawd膮, zreszt膮.

- Zgadzam si臋 w zupe艂no艣ci, nie wiem tylko, czy moje nerwy i moja furgonetka znios膮 tw贸j styl jazdy. 鈥 marudzi艂a.

- Bello, oka偶偶e mi cho膰 troch臋 zaufania.

Jakby ju偶 nie ufa艂a mi a偶 za bardzo.

- Nie ma mowy. 鈥 skwitowa艂a, robi膮c przy tym min臋 rozkapryszonej dziewczynki.

Nie mia艂em zamiaru godzi膰 si臋 na to, 偶e prowadzi艂a i zastanawia艂em si臋 w艂a艣nie jak odwie艣膰 j膮 od tego pomys艂u, kiedy zachwia艂a si臋 niebezpiecznie. Natychmiast j膮 z艂apa艂em.

- Bello, nie po to przechodzi艂em samego siebie, ratuj膮c ci臋 z licznych opresji, 偶eby pozwoli膰 ci zasi膮艣膰 za kierownic膮, kiedy ledwo si臋 trzymasz na nogach. A poza tym jazda po pijanemu to przest臋pstwo.

- Po pijanemu? - obruszy艂a si臋.

- Sama moja obecno艣膰 dzia艂a na ciebie upajaj膮co 鈥 pozwoli艂em sobie na lekk膮 ironi臋.

Podda艂a si臋, daj膮c mi kluczyki.

- Tylko spokojnie. Moja furgonetka ma ju偶 swoje lata.

- Bardzo rozs膮dna decyzja

- A na ciebie moja obecno艣膰 nic ma 偶adnego wp艂ywu? - spyta艂a nieco ura偶onym tonem.

Dziewczyno, gdyby艣 chocia偶 potrafi艂a sobie wyobrazi膰 jak na mnie dzia艂asz! Taka w艂adza, jak膮 masz nade mn膮 powinna by膰 zakazana.鈥 Pomy艣la艂em, czuj膮c przyp艂yw gor膮cych uczu膰. Ale nie zdoby艂em si臋 na to, by jej to powiedzie膰.

- I tak mam lepszy refleks. 鈥 stwierdzi艂em tylko.


14 Si艂a woli




Nienawidz臋 je藕dzi膰 tak wolno. To frustruj膮ce kiedy mo偶esz biec szybciej ni偶 jecha膰.

Dobrze, 偶e nigdy nie musia艂em zbytnio koncentrowa膰 si臋 na prowadzeniu samochodu, bo tym razem mia艂bym z tym powa偶ne problemy. Niemal co chwil臋 upewnia艂em si臋, 偶e wci膮偶 przy mnie jest, z niedowierzaniem zerka艂em na nasze splecione d艂onie.

Przepe艂niony g艂臋bokim zadowoleniem zacz膮艂em nuci膰 jaki艣 stary przeb贸j Beatles贸w, lec膮cy akurat w radiu. S艂owa pop艂yn臋艂y ca艂kiem naturalnie, praktycznie bez udzia艂u mojej woli. Lata pi臋膰dziesi膮te鈥 Ciekawy okres w muzyce, trzeba przyzna膰.

- Lubisz takie kawa艂ki? 鈥 spyta艂a Bella, z ciekawo艣ci膮.

- Muzyka w latach pi臋膰dziesi膮tych to by艂o to. Nast臋pne dwie dekady - koszmarne - wzdrygn膮艂em si臋 na wspomnienie tych d藕wi臋k贸w. - Dopiero lata osiemdziesi膮te by艂y zno艣ne. 鈥 odpowiedzia艂em, wyra偶aj膮c po prostu swoj膮 opini臋. Nie zastanawia艂em si臋 nad tym jak膮 reakcj臋 z jej strony to wywo艂a.

- Powiesz mi kiedy艣 wreszcie, ile masz lat? 鈥 no tak. Kto艣 kto by艂 przy tym gdy powstawa艂a muzyka lat pi臋膰dziesi膮tych chyba prowokuje do pytania o wiek. T臋 kwesti臋 trzeba by艂o w ko艅cu poruszy膰. Ale przecie偶 i tak wiedzia艂a ju偶 wszystko.

- Czy ma to jakie艣 znaczenie? 鈥 spyta艂em. By膰 mo偶e jednak przeszkadza艂oby jej to, 偶e jestem starszy od jej pradziadka?

- Nie, po prostu jestem ciekawa. Wiesz, jak cz艂owieka co艣 nurtuje, to nie 艣pi po nocach. 鈥 odpar艂a swobodnym tonem. Mo偶e to faktycznie tylko zwyk艂a ludzka ciekawo艣膰.

- Czy ja wiem, mo偶e b臋dziesz zszokowana. 鈥 nie bardzo chcia艂em o tym rozmawia膰. Ale wiedzia艂em, ze to nieuniknione. Zreszt膮, przecie偶 chcia艂em, 偶eby mnie w pe艂ni pozna艂a, nie chcia艂em ju偶 mie膰 przed ni膮 偶adnych tajemnic.

- No, wypr贸buj mnie 鈥 zach臋ci艂a, zniecierpliwiona moim milczeniem.

Zajrza艂em w jej oczy. Bi艂y z nich pewno艣膰, ca艂kowite zaufanie i determinacja by pozna膰 prawd臋 鈥 jakakolwiek by ona nie by艂a. Podda艂em si臋.

- Urodzi艂em si臋 w Chicago w 1901 roku. - przerwa艂em, ciekaw jej reakcji na t臋 do艣膰 odleg艂膮 dat臋. Panowa艂a jednak nad mimik膮, nie chc膮c zapewne mnie zmartwi膰. U艣miechn膮艂em si臋 lekko - ta istota chyba nigdy nie przestanie mnie intrygowa膰. - Carlisle natrafi艂 na mnie w szpitalu latem 1918. Mia艂em w贸wczas siedem卢na艣cie lat i umiera艂em na gryp臋 hiszpank臋.

Najwyra藕niej nawet sama sugestia na temat mojej 艣mierci j膮 wystraszy艂a, bo nabra艂a gwa艂townie powietrza. A przecie偶 wiedzia艂a jak ta historia si臋 ko艅czy. Mimo to nie chcia艂a s艂ucha膰 o tym jak umiera艂em. Interesuj膮ce.

- Nie pami臋tam tego za dobrze. Min臋艂o tyle lat, ludzkie wspomnienia blakn膮. 鈥 pomy艣la艂em o swoim 艣miertelnym 偶yciu. Sp艂owia艂e, rozmyte obrazy. Ledwie przypomina艂em sobie ludzi kt贸rzy mnie wtedy otaczali, ale i oni byli jedynie mglistymi sylwetkami.- Pami臋tam jednak, jak si臋 czu艂em, gdy Carlisle mnie ratowa艂. C贸偶, to w ko艅cu wydarzenie, o kt贸rym trudno za卢pomnie膰. 鈥 bez w膮tpienia, trudno. Taki b贸l nie jest czym艣, co 艂atwo wyprze膰 ze 艣wiadomo艣ci. Ale o tym nie zamierza艂em jej opowiada膰. Nie zamierza艂em dopu艣ci膰 do tego, 偶eby musia艂a go odczuwa膰.

- Co z twoimi rodzicami?

- Zmarli na gryp臋 przede mn膮. By艂em sam na 艣wiecie. Dlatego mnie wybra艂. W chaosie szalej膮cej epidemii nikt nie zwr贸ci艂 uwagi na to, 偶e znikn膮艂em.

- Jak ci臋... ratowa艂?

Dlaczego musia艂a o to pyta膰? Natychmiast przed moimi oczami pojawi艂a si臋 wizja Alice. Odp臋dzi艂em j膮 natychmiast, by nie traci膰 dobrego nastroju. Musia艂em trzyma膰 j膮 od tego daleka.

- To trudne. Niewielu z nas potrafi si臋 dostatecznie kontrolowa膰. Ale Carlisle zawsze mia艂 w sobie tyle szlachetnego cz艂owiecze艅stwa, tyle wsp贸艂czucia... Nie znajdziesz drugiego takiego w anna艂ach naszej historii, nie s膮dz臋. 鈥 o tak, to nie to co ja - Co za艣 si臋 mnie tyczy, do艣wiadczenie to by艂o po prostu niezwykle bolesne. 鈥 Przerwa艂em, by nie powiedzie膰 za du偶o i zmieni艂em nieco kierunek wypowiedzi. - Kierowa艂a nim samotno艣膰. Zwykle to w艂a艣nie ona jest powodem, dla kt贸rego postanawia si臋 kogo艣 uratowa膰. By艂em pierwszym cz艂onkiem rodziny Carlisle'a. Esme do艂膮czy艂a do nas wkr贸tce potem. Spad艂a z klifu. Trafi艂a prosto do szpitalnej kostnicy, ale jakim艣 cudem jej serce nadal bi艂o.

- Wi臋c trzeba by膰 umieraj膮cym, 偶eby zosta膰鈥 - nie doko艅czy艂a, wci膮偶 nie potrafi膮c nazwa膰 wprost tego, czym by艂em.

- Nie, nie. To tylko Carlisle tak post臋puje. Nie m贸g艂by zrobi膰 tego komu艣, kto mia艂 inny wyb贸r. 鈥 dlatego i ja nie zamierza艂em tak post臋powa膰. I nie mia艂em zamiaru dopu艣ci膰 do tego, by kiedykolwiek nie by艂o innego wyboru. - Chocia偶, nie przecz臋, wspomina艂, 偶e gdy t臋tno wybranej osoby niknie, 艂atwiej trzyma膰 si臋 w ryzach. 鈥 mia艂em wra偶enie, 偶e i tak m贸wi臋 za du偶o.

- A Emmett i Rosalie?

- Carlisle sprowadzi艂 Rosalie pierwsz膮. Bardzo d艂ugo nie zda卢wa艂em sobie sprawy, 偶e liczy艂 na to, i偶 stanie si臋 ona dla mnie tym, kim Esme sta艂a si臋 dla niego. Dba艂 o to, by nie rozmy艣la膰 przy mnie o swoich planach. 鈥 wywr贸ci艂em oczami. Ja i Rose to by艂a kompletna pomy艂ka. - Zawsze jednak traktowa艂em j膮 wy艂膮cznie jak siostr臋. Dwa lata p贸藕niej znalaz艂a Emmetta - mieszkali艣my wtedy w Appalachach. Pewnego dnia, podczas polowania, natrafi艂a na ch艂opaka, kt贸rego zaatakowa艂 nied藕wied藕. Natychmiast zanios艂a go na r臋kach do Carlisle'a, cho膰 mia艂a do przebycia ponad sto mil. Ba艂a si臋, 偶e, sama nie da rady. Dopiero teraz zaczynam powoli rozumie膰, jak膮 ci臋偶k膮 pr贸b膮 musia艂a by膰 dla niej ta podr贸偶.

Tak, teraz zaczyna艂o do mnie dociera膰, jakie katusze musia艂a znie艣膰 Rose, 偶eby ocali膰 Emmett鈥檃. Jak musia艂a obawia膰 si臋, 偶e zrobi mu krzywd臋, mimo tego uczucia dla niego, kt贸re zaczyna艂o kie艂kowa膰 w jej sercu, jak musia艂a panowa膰 nad swoim instynktem, kiedy trzyma艂a w ramionach jego skrwawione cia艂o 鈥 ona, kt贸ra nigdy nie skosztowa艂a ludzkiej krwi.

Spojrza艂em na Bell臋, po raz kolejny my艣l膮c o tym jak wiele dla mnie znaczy i o tym ile wyrzecze艅 godz臋 si臋 znie艣膰, byle tylko m贸c z ni膮 by膰. Nie rozplataj膮c naszych d艂oni pog艂aska艂em j膮 lekko po policzku. Wci膮偶 dziwi艂em si臋, 偶e sta膰 mnie na takie gesty i niedowierza艂em w艂asnym zmys艂om.

- Ale uda艂o jej si臋 鈥 stwierdzi艂a Bella, sprowadzaj膮c mnie na ziemi臋 i przypominaj膮c, 偶e przerwa艂em opowie艣膰.

- Uda艂o. Zobaczy艂a co艣 takiego w jego twarzy, co da艂o jej t臋 si艂臋. I od tamtego czasu s膮 par膮. Czasem mieszkaj膮 osobno, jako m艂ode ma艂偶e艅stwo, ale im m艂odszych udajemy tym d艂u偶ej mo偶emy zosta膰 w danym miejscu. Forks wyda艂o nam si臋 idealne, wi臋c ca艂a nasza pi膮tka posz艂a tu do szko艂y. 鈥 za艣mia艂em si臋 lekko - Za par臋 lat wyprawimy im zapewne wesele. Znowu.

- Zostali jeszcze Alice i Jasper.

- Alice i Jasper to dwa bardzo rzadkie przypadki. Oboje 鈥瀗awr贸cili si臋鈥, jak to okre艣lamy, bez 偶adnej ingerencji z zewn膮trz, Jasper by艂 cz艂onkiem innej... rodziny, hm, bardzo osobliwej rodzi卢ny. Wpad艂 w depresj臋, od艂膮czy艂 si臋 od grupy. Wtedy znalaz艂a go Alice. Podobnie jak ja, obdarzona jest pewnymi zdolno艣ciami, kt贸re nawet w艣r贸d nas uwa偶ane s膮 za niezwyk艂e.

- Naprawd臋? 鈥 zdziwi艂a si臋. 鈥 Ale przecie偶 m贸wi艂e艣, 偶e tylko ty potrafisz czyta膰 ludziom w my艣lach. 鈥 c贸偶, czemu niby mia艂aby si臋 spodziewa膰, 偶e mo偶na mie膰 jeszcze dziwniejsze zdolno艣ci?

- Zgadza si臋. Ona wie o innych rzeczach. Widzi... widzi rzeczy, kt贸re mog膮 zdarzy膰 si臋 w przysz艂o艣ci. Ale tylko mog膮. Przysz艂o艣膰 nie jest pewna. Wszystko mo偶e si臋 zmieni膰.

Powiedzia艂em to z absolutnym przekonaniem. W艂a艣nie ze wszystkich si艂 stara艂em si臋 nie dopu艣ci膰 do tego, by przysz艂o艣膰 pozosta艂a bez zmian. To tylko mo偶liwo艣膰. To naprawd臋 nie musi ko艅czy膰 si臋 w ten spos贸b. Zacisn膮艂em z臋by, pe艂en determinacji by sprzeciwi膰 si臋 losowi.

- Co na przyk艂ad widzi? 鈥 a to podobno ja umiem czyta膰 w my艣lach. Je艣li z nas dwojga tylko ja to potrafi臋, to w takim razie Bella potrafi zadawa膰 pytania adekwatne do moich my艣li. I to dok艂adnie takie, na kt贸re wola艂bym nie odpowiada膰. Ale zawsze mog艂em opowiedzie膰 o czym艣 innym.

- Zobaczy艂a Jaspera i wiedzia艂a, 偶e jej szuka, zanim on o tym wiedzia艂. Zobaczy艂a Carlisle'a i nasz膮 rodzin臋 i postanowili nas odnale藕膰. Jest szczeg贸lnie wyczulona na istoty nieludzkie, zawsze, na przyk艂ad, kiedy inna grupa pojawia si臋 w okolicy. I czy tamci stanowi膮 jakie艣 zagro偶enie.

- Czy du偶o jest takich... jak wy? 鈥 chcia艂a wiedzie膰.

- Nie, niezbyt du偶o. Wi臋kszo艣膰 nie osiedla si臋 nigdzie na sta艂e.

Tylko ci, kt贸rzy, tak jak my, zrezygnowali z polowania na ludzi 鈥 zerkn膮艂em na ni膮, by sprawdzi膰 jakie wra偶enie robi na niej m贸wienie o polowaniu na istoty jej podobne. Zdawa艂a si臋 kompletnie nie reagowa膰. Jakby nie czu艂a si臋 zagro偶ona nawet w najmniejszym stopniu. - 鈥otrafi膮 z nimi dowolnie d艂ugo koegzystowa膰. 鈥 kontynuowa艂em rozpocz臋te zdanie. - Natrafili艣my tylko na jedn膮 rodzin臋 podobn膮 do naszej, w pewnej wiosce na Alasce. Mieszkali艣my nawet przez jaki艣 czas razem, ale tylu nas by艂o, 偶e za bardzo rzucali艣my si臋 w oczy. Ci z nas, kt贸rzy zarzucili... pewne obyczaje, trzymaj膮 si臋 zazwyczaj razem.

- A pozostali?

- Najcz臋艣ciej to nomadowie. Zdarza艂o si臋, 偶e i kt贸re艣 z nas w臋drowa艂o samotnie, ale z czasem, jak zreszt膮 wszystko inne, robi si臋 to nu偶膮ce. Chc膮c nie chc膮c musimy na siebie wpada膰, bo wi臋kszo艣膰 preferuje p贸艂noc.

- Dlaczego p贸艂noc? 鈥 spyta艂a, jakby nie by艂o to ca艂kiem logiczne.

- Gdzie mia艂a艣 oczy na 艂膮ce? 鈥 rzuci艂em kpiarskim tonem - Czy s膮dzisz, 偶e m贸g艂bym wyj艣膰 na ulic臋 przy s艂onecznej pogodzie, nie powoduj膮c wypadk贸w samochodowych? Wybrali艣my t臋 cz臋艣膰 stanu Waszyngton w艂a艣nie dlatego, 偶e to jedno z najbardziej pochmurnych miejsc na 艣wiecie. Mi艂o jest m贸c wyj艣膰 z domu w dzie艅. Nawet nic wiesz, jak bardzo mo偶na mie膰 do艣膰 nocy po niemal dziewi臋膰dziesi臋ciu latach.

Naprawd臋 nienawidzi艂em 偶ycia w nieustaj膮cej nocy. Niewiele jest tak frustruj膮cych rzeczy, jak ukrywanie si臋 za dnia i wynurzanie si臋 z domu wy艂膮cznie pod os艂on膮 nocy, jak jakie艣 pot臋pione dusze. Po prawdzie byli艣my nimi, ale nikt chyba nie lubi sobie tego u艣wiadamia膰.

- To st膮d wzi臋ty si臋 legendy?

- Prawdopodobnie. 鈥 chyba nikt nie wzi膮艂 pod uwag臋, 偶e to co dzieje si臋 z nami w s艂o艅cu mo偶e by膰 ca艂kiem przyjemne dla oka i ciemny lud uzna艂, 偶e pewnie s艂o艅ce nas krzywdzi 鈥 doda艂em w my艣lach, ale nie zd膮偶y艂em tego wypowiedzie膰, bo Bella ju偶 zada艂a kolejne pytanie. By艂a tak zafascynowana tym wszystkim, 偶e zacz膮艂 ogarnia膰 mnie niepok贸j.

- Czy Alice, tak jak Jasper, by艂a kiedy艣 cz艂onkiem innej rodziny?

- Nie, i tu jest pies pogrzebany. To dla nas zagadka. Alice nie pami臋ta w og贸le, 偶eby by艂a wcze艣niej cz艂owiekiem. Nie wie te偶, kto j膮 stworzy艂. Gdy si臋 ockn臋艂a, nikogo przy niej nie by艂o. Ktokolwiek jej to zrobi艂, odszed艂 w sin膮 dal. 呕adne z nas nie pojmuje, dlaczego, jak m贸g艂. Gdyby nie by艂a obdarzona wyj膮tkowymi zdolno艣ciami, gdyby nie przewidzia艂a, 偶e spotka Jaspera, a potem do艂膮czy do nas, by膰 mo偶e sko艅czy艂aby jako dzika bestia.

Z zamy艣lenia, wywo艂anego wyobra偶eniem mojej siostry - potwora z czerwonymi t臋cz贸wkami, wyrwa艂 mnie d藕wi臋k, kt贸ry rozpozna艂em jako burczenie w brzuchu.

- Wybacz. Pewnie marzysz o kolacji.

- To nic takiego, nie przejmuj si臋. 鈥 jak zwykle bagatelizowa艂a wszystko, co by艂o z ni膮 zwi膮zane. Jakby w og贸le uwa偶a艂a fakt swojej egzystencji za ma艂o istotny. Nie mog艂a si臋 bardziej myli膰.

- Rzadko, kiedy sp臋dzam tyle czasu z kim艣, kto od偶ywia si臋 w tradycyjny spos贸b. Wylecia艂o mi to z g艂owy. 鈥 powiedzia艂em tytu艂em usprawiedliwienia.

- Nie chc臋 si臋 z tob膮 rozstawa膰. 鈥 mrukn臋艂a cicho, jakby ba艂a si臋 mojej reakcji na te s艂owa. A ja ma艂o nie wyrwa艂em si臋 z jakim艣 triumfalnym okrzykiem.

Stanowczo za du偶o sobie dzisiaj pozwala艂em, ale do艣膰 ju偶 mia艂em 偶elaznej dyscypliny i odmawiania sobie jakiejkolwiek przyjemno艣ci w 偶yciu. Podda艂em si臋 egoizmowi i zaproponowa艂em:

- Mo偶e zaprosisz mnie do 艣rodka?

- A chcia艂by艣? 鈥 spyta艂a, jakby nie mie艣ci艂o jej si臋 w g艂owie, 偶e m贸g艂bym mie膰 tak膮 ochot臋. Wci膮偶 nie potrafi艂em zrozumie膰 jej podej艣cia. Jak mog艂a nie widzie膰, nie rozumie膰 tego co do niej czu艂em?

- Je艣li nie masz nic przeciwko. 鈥 rzuci艂em kurtuazyjnie.

Nie dbaj膮c ju偶 o zachowywanie pozor贸w poruszy艂em si臋 b艂yskawicznie by otworzy膰 jej drzwi samochodu.

- C贸偶 za ludzkie odruchy - zauwa偶y艂a.

- Wraca to i owo.

Lubi艂em by膰 wobec niej uprzejmy, lubi艂em widzie膰 to lekkie zaskoczenie gestami takimi, jak cho膰by otworzenie przez ni膮 drzwi do domu. Tym razem jednak by艂a zdziwiona czym innym. To te偶 by艂o ca艂kiem zabawne.

- Drzwi by艂y otwarte?

- Nie, u偶y艂em klucza spod okapu. 鈥 odpar艂em, jakby by艂a to zupe艂nie zwyczajna rzecz.

Po kr贸tkiej chwili zorientowa艂a si臋 jednak, 偶e co艣 by艂o nie tak. Wi臋c m贸j blef na nic si臋 nie zda艂. By艂a zbyt spostrzegawcza. Pozostawa艂o si臋 przyzna膰.

- By艂em ciekawy, jaka jeste艣 鈥 powiedzia艂em nieco przepraszaj膮cym tonem.

- Podgl膮da艂e艣 mnie? 鈥 trzeba jej przyzna膰, 偶e przynajmniej pr贸bowa艂a si臋 oburzy膰. Ale nawet tego nie potrafi艂a nale偶ycie odegra膰. Pozostawa艂o tylko pytanie, czemu nie oburzy艂a si臋 naprawd臋?

- Co innego pozostaje do roboty po nocy? 鈥 rzuci艂em swobodnie. Skoro nie by艂a bardzo z艂a鈥

Rozsiad艂em si臋 tymczasem w jej male艅kiej kuchni i obserwowa艂em jak wykonuje szereg czynno艣ci, by przygotowa膰 sobie posi艂ek. Cieszy艂em si臋, 偶e nie b臋d臋 zmuszony udawa膰, 偶e jem, bo nawet jak na ludzkie jedzenie, nie wygl膮da艂o szczeg贸lnie atrakcyjnie. Chocia偶 zapach bazylii, kt贸ry po chwili zacz膮艂 unosi膰 si臋 w kuchni, nie by艂 taki znowu nieprzyjemny.

Kiedy tak przygl膮da艂em si臋 jej krz膮taninie zn贸w uprzytomni艂em sobie, jak bardzo by艂a ludzka. To, co robi艂a by艂o takie zwyczajne, codzienne; tak jaskrawo kontrastowa艂o chocia偶by z tematem rozmowy, kt贸r膮 odbyli艣my w samochodzie. Czy mia艂em prawo wtargn膮膰 do jej jasnego, prostego 艣wiata z moimi mrocznymi tajemnicami i moj膮 nieludzk膮 natur膮?

- Jak cz臋sto? 鈥 jej g艂os wyrwa艂 mnie z zamy艣lenia i ju偶 zacz膮艂em si臋 obawia膰, 偶e nie us艂ysza艂em jej wcze艣niejszej wypowiedzi.

- Co, co? 鈥 spyta艂em, niezbyt przytomnie.

- Jak cz臋sto tu przychodzisz? 鈥 ach, wi臋c i ona pod膮偶a艂a tropem w艂asnych my艣li, w ko艅cu dochodz膮c to tego pytania.

- Niemal ka偶dej nocy. 鈥 odpowiedzia艂em, nie chc膮c jej ju偶 ok艂amywa膰, tak偶e w tej kwestii. Odwr贸ci艂a si臋, wyra藕nie zaskoczona moimi s艂owami.

- Dlaczego?

Bo nie potrafi臋 wytrzyma膰 nawet chwili bez ciebie 鈥 mia艂em ochot臋 odpowiedzie膰, ale nie chcia艂em ujawnia膰 swojej obsesji na jej punkcie.

- Jeste艣 interesuj膮cym obiektem obserwacji 鈥 stwierdzi艂em. Zabrzmia艂o to bezdusznie. 鈥 M贸wisz przez sen 鈥 doda艂em widz膮c, 偶e nie do ko艅ca rozumie.

- O nie! 鈥 j臋kn臋艂a wyra藕nie sfrustrowana.

- Bardzo si臋 gniewasz? 鈥 spyta艂em boj膮c si臋, 偶e czuje si臋 obra偶ona.

- To zale偶y! 鈥 czu艂a si臋.

Mia艂em nadziej臋, ze jeszcze co艣 doda, ale widz膮c, 偶e nic z tego, zapyta艂em niepewnie:

- Od czego?

- Od tego, co pods艂ucha艂e艣! 鈥 krzykn臋艂a. Czu艂em si臋 okropnie g艂upio. Naruszy艂em jej prywatno艣膰, a moja obsesyjna mi艂o艣膰 do niej nie by艂a 偶adnym usprawiedliwieniem w tej kwestii. Zbyt cz臋sto narusza艂em prywatno艣膰 wszystkich dooko艂a i chyba gdzie艣 po drodze zupe艂nie zatraci艂em poczucie przyzwoito艣ci.

Chcia艂em jako艣 zatrze膰 to z艂e wra偶enie. Zbli偶y艂em si臋 do niej i chwyci艂em jej d艂onie.

- Nie gniewaj si臋, prosz臋 鈥 szepn膮艂em b艂agalnie.

Pochyli艂em si臋, by m贸c zajrze膰 w jej g艂臋bokie oczy, by m贸c cokolwiek z nich wyczyta膰.

- T臋sknisz za mam膮. Martwisz si臋 o ni膮. Kiedy pada, od szumu deszczu rzucasz si臋 w 艂贸偶ku. Dawniej m贸wi艂a艣 du偶o o domu, ale ostatnio coraz rzadziej. A raz powiedzia艂a艣 鈥濼U jest za zielono!鈥. 鈥 za艣mia艂em si臋, zawieraj膮c w tym 艣miechu ca艂膮 czu艂o艣 jak膮 we mnie budzi艂a. Mia艂em jednak nadziej臋, 偶e nie b臋dzie dalej dr膮偶y艂a tematu 鈥 obawia艂em si臋, 偶e nie b臋dzie zadowolona, kiedy jej obawy si臋 potwierdz膮.

- Co艣 jeszcze? 鈥 jak mog艂em s膮dzi膰, 偶e Bella cokolwiek mi u艂atwi?

- No c贸偶, s艂ysza艂em par臋 razy swoje imi臋. 鈥 przyzna艂em. Czy ona w og贸le zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, jak to na mnie dzia艂a艂o? Co sta艂o si臋 ze mn膮 gdy us艂ysza艂em to po raz pierwszy? Czy mia艂a cho膰by najmniejsze poj臋cie o tym ile to dla mnie znaczy艂o?

- Ile razy? Cz臋sto? 鈥 domaga艂a si臋 szczeg贸艂贸w.

- Co masz dok艂adnie na my艣li m贸wi膮c 鈥榗z臋sto鈥? 鈥 spyta艂em, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e stwierdzenie 鈥榢a偶dej nocy, czasem kilkakrotnie鈥 chyba nie poprawi艂oby jej nastroju.

- O nie! 鈥 i tak zrozumia艂a. Widocznie pami臋ta艂a co, i jak cz臋sto jej si臋 艣ni艂o. Nie b臋d臋 ukrywa艂, 偶e my艣l o tym, i偶 regularnie goszcz臋 w jej snach sprawi艂a mi niema艂膮 przyjemno艣膰.

Unios艂em jej twarz, by zmusi膰 j膮 do spojrzenia mi w oczy.

- Nie przejmuj si臋. Gdybym m贸g艂 艣ni膰, 艣ni艂bym tylko o tobie. I nie wstydzi艂bym si臋 tego 鈥 wyszepta艂em, maj膮c nadziej臋, 偶e zrozumie, co chc臋 jej przekaza膰.

Nie mia艂em okazji pozna膰 jej reakcji, bo pojawi艂 si臋 Charlie, parkuj膮c przed domem.

- Czy chcesz przedstawi膰 mnie ojcu? 鈥 spyta艂em, niemal pewien jak膮 us艂ysz臋 odpowied藕.

- Nie wiem鈥 - to nawet nie by艂o kategoryczne nie, ale i tak s膮dzi艂em, 偶e lepiej b臋dzie je艣li komendant Swan mnie tu teraz nie znajdzie. Jeszcze pr贸bowa艂by do mnie strzela膰 i okaza艂oby si臋, 偶e nie jest w stanie zrobi膰 mi krzywdy.

- No to innym razem 鈥 stwierdzi艂em kr贸tko i swoim normalnym tempem opu艣ci艂em kuchni臋. Podejrzewam, 偶e przesta艂em by膰 widoczny w momencie poruszania si臋.

- Edward! 鈥 us艂ysza艂em g艂os Belli w kt贸rym pobrzmiewa艂o rozczarowanie i nuta frustracji. Nie mog艂em powstrzyma膰 艣miechu.

Ukry艂em si臋 w przyleg艂ym pokoju z zamiarem przys艂uchiwania si臋 dyskusji. Chcia艂em te偶 spr贸bowa膰 wychwyci膰 my艣li Charlie鈥檊o, z nadziej膮, 偶e tym razem oka偶膮 si臋 nieco wyra藕niejsze.

Wymieni艂 z c贸rk膮 kr贸tkie uprzejmo艣ci. Kiedy kolejne my艣li pojawia艂y si臋 w jego g艂owie, by艂y jedynie rozmytymi sugestiami obraz贸w i trudnymi do zdefiniowania emocjami. Zastanawia艂em si臋, na jakiej zasadzie mo偶e dzia艂a膰 ta osobliwa anomalia. Do tego najwyra藕niej by艂a dziedziczna. Ciekawe jak wygl膮da艂y my艣li jej matki鈥

Rozmowa przebiega艂a jak najbardziej typowo. Chocia偶 wi臋藕 mi臋dzy Bell膮 a jej ojcem by艂a silna, to nie przejawia艂a si臋 ona w ich konwersacjach. Zwykle bywa艂y zdawkowe, zupe艂nie jakby Charlie tak naprawd臋 wola艂 nie wiedzie膰 co robi i co czuje jego c贸rka. Jakby wiedzia艂, 偶e nie chcia艂aby takiej ingerencji. Jednak nawet on nie m贸g艂 przemilcze膰 zachowania Belli. Bo o ile jego gesty i s艂owa nie odbiega艂y od normy, o tyle ona sprawia艂a wra偶enie podekscytowanej i niespokojnej. Wzbudzi艂o to jego podejrzenia. Niemal roze艣mia艂em si臋 na g艂os, kiedy w jego umy艣le wykrystalizowa艂o si臋 co艣 by艂o mieszank膮 niepokoju i typowo ojcowskiej irytacji. Podejrzewa艂, 偶e Bella chce wymkn膮膰 si臋 na rank臋. Nie m贸g艂 przecie偶 przypuszcza膰, 偶e 鈥榬andka鈥 przychodzi do niej, czy偶 nie?

- Spieszysz si臋? 鈥 spyta艂 zupe艂nie jakby ci膮gle jeszcze by艂 w pracy i chcia艂 sk艂oni膰 podejrzanego do z艂o偶enia zezna艅. Komizm tej sytuacji by艂 uderzaj膮cy. Komendant przes艂uchiwa艂 nie t臋 osob臋, kt贸r膮 powinien.

- Tak, jestem jaka艣 zm臋czona. Chc臋 si臋 dzi艣 wcze艣niej po艂o卢偶y膰 鈥 nie oszuka艂aby nawet dwulatka, nie wspominaj膮c o do艣wiadczonym policjancie.

- Wygl膮dasz na podekscytowan膮 鈥 ca艂kiem trafnie zauwa偶y艂 Charlie. Mo偶e to po nim by艂a taka spostrzegawcza? Chocia偶 emocje Belli by艂y a偶 za nadto wyra藕ne.

- Naprawd臋? 鈥 niezdarnie pr贸bowa艂a zamaskowa膰 swoje podekscytowanie bior膮c si臋 za zmywanie, ale nie spos贸b by艂o jej uwierzy膰.

- Dzi艣 sobota 鈥 mrukn膮艂. Wobec braku reakcji ze strony swojej c贸rki kontynuowa艂 my艣l 鈥 Nie masz jakich艣 plan贸w na wiecz贸r?

- Ju偶 m贸wi艂am, 偶e chc臋 i艣膰 wcze艣niej spa膰 鈥 przypomnia艂a. Nie brzmia艂o to w 偶aden spos贸b przekonuj膮co. By艂a urocza.

- 呕aden miejscowy ch艂opak jako艣 nie przypad艂 ci do gustu, co? 鈥 zapyta艂 niby to mimochodem. Teraz to by艂em ciekaw jak mu odpowie.

- Nie, 偶aden ch艂opak jako艣 nie wpad艂 mi w oko. 鈥 nacisk na s艂owo ch艂opak. Hmm rozumiem, 偶e nale偶a艂oby tam wstawi膰 wampir, je艣li chcia艂aby m贸wi膰 o tym, kto si臋 jej spodoba艂, ale mia艂em nadziej臋, 偶e nie umkn臋艂o jej to, 偶e ja tak偶e jestem 鈥榗h艂opakiem鈥. Bardzo zale偶a艂o mi na tym, 偶eby o tym nie zapomina艂a.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e mo偶e ten Mike Newton鈥 M贸wi艂a艣, 偶e jest bardzo mi艂y 鈥 zasugerowa艂. Grr znowu ten przebrzyd艂y Newton. Czy naprawd臋 nazwa艂a go mi艂ym? Samo my艣lenie o nim powodowa艂o u mnie siln膮 irytacj臋. Ten ch艂opak naprawd臋 powinien pilnowa膰 si臋, 偶eby nigdy nie wej艣膰 mi w drog臋.

- To tylko kolega. 鈥 skwitowa艂a. Jak dla mnie nie zas艂u偶y艂 nawet i na to miano.

- Ech, i tak tutejsi nie dorastaj膮 ci do pi臋t. 鈥 mrukn膮艂 Charlie. S艂uszna uwaga, trzeba przyzna膰. - Mo偶e lepiej b臋dzie, je艣li poczekasz z tym, a偶 p贸jdziesz do college'u.

- Popieram 鈥 zgodzi艂a si臋, dla 艣wi臋tego spokoju, 偶eby zako艅czy膰 dyskusj臋. Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰 jak ma zamiar potem wybrn膮膰 z tego o艣wiadczenia, jakoby nikt jej si臋 nie spodoba艂. Przecie偶 chyba nie b臋dziemy si臋 ukrywa膰 w niesko艅czono艣膰? A mo偶e, m贸wi艂a powa偶nie? Odp臋dzi艂em szybko t臋 my艣l, zanim zd膮偶y艂aby si臋 na dobre zagnie藕dzi膰 w moim umy艣le.

- Dobranoc, skarbie 鈥 zawo艂a艂.

- Dobranoc.

Ja tymczasem w mgnieniu oka znalaz艂em si臋 w jej sypialni. S艂ysza艂em jak udaje, 偶e oci臋偶ale wspina si臋 po schodach.

Zerkn膮艂em na jej 艂贸偶ko i postanowi艂em nie walczy膰 z ochot膮 po艂o偶enia si臋 na nim. Zapad艂em si臋 w mi臋kki materac, otulony jej zapachem. Nareszcie potrafi艂em nale偶ycie doceni膰 jego niepowtarzalny aromat. Mmm, znalezienie si臋 w jej 艂贸偶ku implikowa艂o sporo bardzo ciekawych mo偶liwo艣ci. Moja wyobra藕nia pow臋drowa艂a w bardzo niew艂a艣ciwym kierunku.

Dotar艂a do pokoju i g艂o艣no zamkn臋艂a za sob膮 drzwi, usi艂uj膮c da膰 Charlie鈥檓u do zrozumienia, 偶e naprawd臋 nie ma 偶adnych niepokoj膮cych plan贸w. C贸偶 za oczywiste nieporozumienie!

Przebieg艂a przez pok贸j i otworzy艂a okno, najwyra藕niej spodziewaj膮c si臋 sceny godnej Szekspira.

- Edward? 鈥 szepn臋艂a w ciemno艣膰.

Naprawd臋 pr贸bowa艂em si臋 nie 艣mia膰.

- Tu jestem 鈥 poinformowa艂em, szczerz膮c si臋 jak kompletny idiota.

Jej reakcja by艂a jeszcze ciekawsza. Na jej twarzy odmalowa艂o si臋 zdumienie, a d艂oni膮 os艂oni艂a szyj臋. Odruch godny uwagi. Jednak najbardziej podoba艂o mi si臋 to, 偶e na wszelki wypadek usiad艂a. Czy偶by obawia艂a si臋, jak to m贸wi膮, pa艣膰 z wra偶enia? Jednak wampir w twoim 艂贸偶ku to mro偶膮cy krew w 偶y艂ach widok.

Mrukn膮艂em 鈥榩rzepraszam鈥 walcz膮c z ch臋ci膮 wybuchni臋cia g艂o艣nym 艣miechem.

- Uff. Potrzebuj臋 minutk臋, 偶eby doj艣膰 do siebie.






Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Midnight Sun 23 cz. 1 (Zmierzch oczami Edwarda), Zmierzch oczami Edwarda
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂 5
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂17
Midnight Sun 21 (Zmierzch oczami Edwarda), Zmierzch oczami Edwarda
Zmierzch oczami?warda rozdzial 1
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂
Midnight Sun 19 (Zmierzch oczami?warda)
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂
epilog, Zmierzch oczami Edwarda
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂 8
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂
Zmierzch oczami?warda rozdzia艂 6

wi臋cej podobnych podstron