Zdrowie do naprawy Od kilku tygodni, ba, nawet miesięcy, dzięki staraniom mediów i polityków żyjemy w Eurorado - krainie szczęśliwości. W tej wykreowanej rzeczywistości nie mają prawa docierać do nas żadne złe informacje i prognozy. Nawet o toczących się pracach w Sejmie, po ostatnim burzliwym serialu pt. "E jak emerytury", jakby ciszej. Tymczasem dzieją się tam rzeczy bardzo ważne. Do poprawki trafiła, bowiem kolejna ustawa z wiekopomnego dzieła pakietu ustaw zdrowotnych autorstwa byłej minister zdrowia Ewy Kopacz. Gdyby ktoś zapomniał o horrorze, jaki przeżywaliśmy na przełomie roku, to warto przypomnieć, iż pospiesznie nowelizowano wówczas tzw. ustawę refundacyjną, która zamiast zapowiadanego ładu i ulg dla pacjentów, przyniosła spustoszenie w ich kieszeniach i budżecie Narodowego Funduszu Zdrowia. Teraz, w ekspresowym tempie i przy zastanawiającym milczeniu opozycji, poprawiana jest ustawa o działalności leczniczej - sztandarowe dzieło Ewy Kopacz. Uchwalone zaledwie rok temu musi być poprawione, bo inaczej hospicja staną się przedsiębiorstwami, a ofiarność ludzi bezinteresownie niosących pomoc w cierpieniu będzie prawnie zabroniona. Rzec by można, że cel uświęca środki, a więc trzeba szybko i po cichu dokonać zmian, gdyby nie kilka faktów.
W sieci długów Cała ustawa o działalności leczniczej jest przez ekspertów oceniana, jako przykład źle stanowionego prawa. Wielokrotnie zmieniana przez polityków już w procesie legislacji, napisana strasznym językiem, wprowadza słowne dziwolągi - "podmiot działalności leczniczej" zamiast szpitala, "będący lub niebędący przedsiębiorstwem" - czyli będący lub niebędący spółką. Sankcjonuje istniejące obecnie w polskiej służbie zdrowia patologie, np. nierówność podmiotów publicznych i prywatnych, i nie rozwiązuje żadnego z najważniejszych problemów. Przede wszystkim - zadłużenia. A urosło ono w ostatnich latach ponownie do gigantycznych rozmiarów. Według danych z maja, zadłużenie wymagalne wyniosło 2,5 mld zł, szacuje się jednak, że wszystkie długi wynoszą ponad 10 mld złotych. Niestety, na próżno szukać w przywołanej ustawie recept na zmniejszenie długów i pomysłów, jak państwo powinno w tym pomóc polskim szpitalom. Bo to, że pomóc powinno, jest poza dyskusją. Zobowiązuje je do tego m.in. art. 68 Konstytucji RP, który stanowi, że "obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych". Tymczasem jedynym sposobem na oddłużenie szpitali jest - według twórców ustawy - przekształcenie ich w spółki prawa handlowego. Zatem przerzucenie całkowitej odpowiedzialności zarówno za ich przeszłość, jak i przyszłość na samorządy terytorialne. Jak wynika z doświadczeń już przekształconych placówek, sama zmiana statusu nie przesądza o poprawie ich rentowności - wręcz przeciwnie, placówki te dalej się zadłużają. Dodatkowo sytuację polskiego szpitalnictwa komplikuje fakt, iż samorządy terytorialne w Polsce borykają się i bez długów szpitali, (bo te do momentu przekształcenia są długami na papierze) z katastrofalnym zadłużeniem! Dobijają je unijne inwestycje, na których realizację zaciągnięto gigantyczne kredyty, i kolejne zadania nałożone na władze lokalne przez rząd. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, zobowiązania samorządów wobec banków wynoszą ponad 83 mld złotych. Wiele gmin przekroczyło już ustawowy próg długów, który wynosi 60 proc. dochodów. Spadają dochody własne samorządów, rosną kłopoty z finansowaniem edukacji, pomocy społecznej, remontów dróg i budynków komunalnych. Ten rok i następny będą szczególnie trudne. Bo to w roku 2012, decyzją ustawodawców, rozstrzygnie się, czy szpital będzie miał możliwość pozostania placówką publiczną. W przypadku straty finansowej samorząd musi przekształcić go w spółkę lub pokryć zadłużenie z własnych środków. Wiązać się to będzie z koniecznością narzucenia placówkom drakońskich oszczędności mimo i tak już tragicznej kondycji finansowej polskiej służby zdrowia. W tej dramatycznej sytuacji ofiarami oszczędności będą pacjenci i pracownicy.
Brakuje lekarzy i pielęgniarek Ustawa o działalności leczniczej nie rozwiązuje istniejących od wielu lat konfliktów i podziałów wśród pracowników służby zdrowia. Jest to jedna z niewielu branż, gdzie warunki pracy i płacy nie są regulowane nawet przez kodeks pracy. To właśnie tu najbardziej widoczna i dotkliwa jest plaga "umów śmieciowych". Zwłaszcza w zawodach, w których zgodnie z kodeksem pracy takie umowy nie powinny być nigdy zawierane. Już dziś obserwujemy próby wymuszania przez dyrektorów na pracownikach zrzekania się funduszu świadczeń socjalnych, likwidacje premii, obniżki wynagrodzeń. Unijna dyrektywa czasu pracy (dla lekarzy) stworzyła ułudę regulacji czasu pracy i wyeliminowania trwających często non stop dyżurów. Nadal mamy do czynienia z drastycznym naruszaniem norm i bezpieczeństwa pracy, a zróżnicowanie płacowe nie tylko pomiędzy zawodami, lecz także wśród poszczególnych grup zawodowych sięga od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Na próżno jednak szukać w ustawie rozwiązań, które stworzyłyby dla wszystkich placówek - zarówno publicznych, jak i niepublicznych - standardy zatrudnienia i wynagradzania, przybliżające nas do krajów Europy Zachodniej. Mogłyby one powstrzymać emigrację dobrze wykształconych pracowników medycznych i poprawić ich status społeczno-ekonomiczny w kraju. Tymczasem w wyniku zaniechania wielu rządów mamy najniższe wskaźniki dotyczące liczby lekarzy i pielęgniarek w stosunku do liczby ludności, a dramatyczny niedobór specjalistów powoduje, że kolejki do nich wydłużają się - i rośnie korupcja.
Chorzy bez ochrony W założeniu ustawa miała poprawić los pacjentów. Nic bardziej błędnego! Ustawodawca bardziej zatroszczył się o sposób traktowania zwłok w "podmiocie działalności leczniczej”, (co oczywiście jest niezwykle ważne) niż o samego chorego. Pacjent pozostaje osamotniony w gąszczu niezrozumiałych, często sprzecznych ze sobą przepisów i co chwila zmieniających się wymagań poświadczania prawa do ubezpieczenia. W permanentnym konflikcie między rządem a pracownikami służby zdrowia chory staje się zakładnikiem. Jak na ironię, jego obrońcą w walce z niewydolnym systemem jest rzecznik praw pacjenta, który jest stroną w konflikcie, ponieważ mianuje go?.. premier. O "skuteczności" działań rzecznika mieliśmy się okazję przekonać na początku tego roku, podczas sporu o leki refundowane. To tylko niektóre absurdy projektowanej ustawy o działalności leczniczej. Jeśli chcemy uniknąć trzęsienia ziemi, które niechybnie w przyszłym roku nastąpi, wymaga ona gruntownych i przemyślanych zmian. Aby zapobiec katastrofie, potrzeba nie tylko dużo rozsądku, ale i społecznego porozumienia. Niezbędne jest uwzględnienie opinii ekspertów i praktyków. Niestety, dotychczas tego porozumienia brak nawet w ekipie rządzącej. W gabinecie Donalda Tuska miesiącami przeciągają się ustalenia dotyczące zmian legislacyjnych, trwa karuzela stanowisk. Popełnionych błędów nie uda się wytłumaczyć opinii publicznej pokazywaniem głów kolejnych kozłów ofiarnych. Odwołania dr. Jacka Paszkiewicza, prezesa NFZ, trudno nie odbierać, jako przerzucenia odpowiedzialności za całą masę politycznych i merytorycznych pomyłek rządu i resortu, których bolesne rezultaty będziemy odczuwać jeszcze przez wiele miesięcy. Niepodniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne - mimo deklaracji premiera, iż nastąpi to w 2010 roku, skutki kryzysu demograficznego, rosnące bezrobocie powodują, iż środków na leczenie w systemie ochrony zdrowia jest wciąż za mało. Rosną za to ceny leków, energii, żywności i inne koszty własne, obciążające zarówno pacjentów, jak i placówki medyczne. Wzrastają dysproporcje wynikające z wadliwego podziału pieniędzy na wojewódzkie oddziały NFZ, tzw. algorytmu. Brakuje pieniędzy na wysokospecjalistyczne procedury i utrzymywanie całodobowych dyżurów w szpitalach. Czy zmiana na stanowisku prezesa tę sytuację naprawi? Jestem przekonana, że nie. Co więcej, obawiam się, że pociągnie to za sobą kolejne zmiany personalne w oddziałach wojewódzkich. Wątpię też, by zakończyła spór kompetencyjny między Ministerstwem Zdrowia a NFZ. Zadaniem prezesa NFZ jest i powinno być pilnowanie, aby środki publiczne, pochodzące z naszych składek, były wydawane zgodnie z ustawą o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych, a nie pod dyktando politycznych zachcianek. Braku takiego rygoru nie można odmówić ustępującemu prezesowi Jackowi Paszkiewiczowi. Mija pół roku. Eurorado trwa w najlepsze. W szpitalach kończą się limity, w NFZ - kasa. Jesienią, gdy wyczerpią się kontrakty, aby leczyć, potrzebna będzie decyzja: zamknąć szpital, albo, przyjmując pacjentów, popaść w zadłużenie. Tak było dotychczas. Leczono, choć często NFZ nie płacił za nadwykonania. W tym roku jednak może być już inaczej. Widać jak na dłoni, że dyscyplina finansowa narzucona w ustawie o działalności leczniczej postawi dyrektorów i samorządowców pod ścianą. Maria Ochman
Co się dzieje między Watykanem a FSSPX? Rzym: Komunikat Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej w sprawie rozmów z FSSPX W środę 13 czerwca br. w godzinach popołudniowych kard. Wilhelm Levada, prefekt Kongregacji Nauki Wiary i przewodniczący Papieskiej Komisji Ecclesia Dei, przyjął na audiencji bp. Bernarda Fellaya, przełożonego generalnego Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, który przybył w towarzystwie swego asystenta. Na spotkaniu byli również obecni abp Ludwik Ladaria SI, sekretarz Kongregacji Nauki Wiary oraz prał. Gwidon Pozzo, sekretarz komisji Ecclesia Dei. Celem spotkania było przedstawienie dokonanej przez Stolicę Apostolską oceny tekstu, przedłożonego w kwietniu br. przez Bractwo Św. Piusa X w odpowiedzi na preambułę doktrynalną, którą Kongregacja Nauki Wiary przedstawiła Bractwu 14 września 2011 r. Późniejsza dyskusja dała możliwość wyjaśnień i klaryfikacji. Ze swojej strony bp Fellay przedstawił obecną sytuację Bractwa Św. Piusa X oraz obiecał oznajmić w rozsądnym terminie o swojej odpowiedzi. Podczas spotkania przedłożono również szkic dokumentu zawierającego propozycję [powołania] prałatury personalnej, jako najodpowiedniejszej formy dla ewentualnego przyszłego kanonicznego uznania Bractwa.
Jak podano w komunikacie z 16 maja br., sytuacja pozostałych trzech biskupów Bractwa Św. Piusa X będzie rozważana oddzielnie i pojedynczo. Na zakończenie spotkania wyrażono nadzieję, że ta dodatkowa możliwość refleksji przyczyni się do osiągnięcia pełnej komunii między Bractwem Św. Piusa X a Stolicą Apostolską
(źródło: rorate-caeli.blogspot.com, 14 czerwca 2012).
Dom Generalny FSSPX: Komunikat w sprawie spotkania bp. Fellaya z kard. Levadą w dniu 13 czerwca 2012 r. W środę 13 czerwca 2012 r. bp Bernard Fellay, przełożony generalny Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, w towarzystwie swego 1. asystenta, ks. Mikołaja Pflugera, został przyjęty przez kard. Wilhelma Levadę, prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Hierarcha wręczył bp. Fellayowi dokonaną w kierowanej przez siebie dykasterii ocenę deklaracji doktrynalnej, przesłanej przez Bractwo 15 kwietnia br. w odpowiedzi na preambułę doktrynalną, wystosowaną przez Kongregację 14 września ub.r. Podczas spotkania kard. Levada przedstawił wyjaśnienia i dalsze szczegóły bp. Fellayowi, który ze swej strony omówił sytuację Bractwa Św. Piusa X oraz wyliczył problemy doktrynalne, które niosą ze sobą II Sobór Watykański oraz nowy ryt Mszy. Potrzeba dodatkowych klaryfikacji może zaowocować nową fazą dyskusji [doktrynalnych]. Pod koniec tej długiej, dwugodzinnej rozmowy bp Fellay otrzymał szkic dokumentu zawierającego propozycję prałatury personalnej, [przygotowanej] na wypadek kanonicznego uznania Bractwa Św. Piusa X. Podczas spotkania sytuacja pozostałych trzech biskupów Bractwa nie była omawiana. Na zakończenie spotkania wyrażono nadzieję, że dialog będzie kontynuowany, aby obie strony mogły wypracować rozwiązanie [korzystne] dla dobra Kościoła oraz dusz (źródło: dici.org, 14 czerwca 2012)
Możliwe dalsze rozmowy Rzymu z Bractwem św. Piusa X Na bardziej skomplikowany, niż mogłoby się to wydawać po komunikacie watykańskim stan relacji między Stolicą Apostolską a Bractwem Kapłańskim św. Piusa X wskazuje opublikowany dziś komunikat Domu Generalnego lefebrystów po wczorajszych rozmowach w Kongregacji Nauki Wiary. Wynika z niego możliwość podjęcia nowej fazy dyskusji doktrynalnych. Oprócz informacji zawartych w komunikacie Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej w dokumencie Bractwa wspomniano, że bp Fellay przedstawił prefektowi Kongregacji Nauki Wiary, kard. Williamowi Levadzie sytuację w łonie Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X a także trudności doktrynalne, jakie jego członkowie mają w odniesieniu do II Soboru Watykańskiego oraz Mszału Papieża Pawła VI. „Chęć dalszych wyjaśnień mogłoby prowadzić do nowej fazy dyskusji” – stwierdzono w komunikacie Bractwa..
Natomiast jeden z biskupów Bractwa, Bernard Tissier de Mallerais w wywiadzie dla czasopisma Rivarol opowiedział się zdecydowanie przeciw jedności z Rzymem, twierdząc, że uregulowanie sytuacji kanonicznej Bractwa św. Piusa X byłoby błędem.
http://www.pch24.pl/mozliwe-dalsze-rozmowy–rzymu-z-bractwem-sw–piusa-x,3436,i.html
Rozumiemy świetnie obawy trzech biskupów Bractwa przed “uregulowaniem sytuacji kanonicznej”, gdyż oznaczać ona może (nie od razu, lecz po pewnym czasie) wzmożenie nacisków na akceptację przez Bractwo “zdobyczy” II Soboru Watykańskiego, z obowiązkiem odprawiania nowej, sprotestantyzowanej Mszy Świętej autorstwa masona, abp-a Bugniniego. Tak, jak to się stało w przypadku Instytutu Dobrego Pasterza. – admin.
Czy utracimy prawo nadzoru nad naszymi bankami? Financial Times poinformował dziś na swojej pierwszej stronie, że Jose Manuel Barroso dąży do jak najszybszego wprowadzenia paneuropejskiego nadzoru nad bankami ze wszystkich 27 krajów UE. Miałby to być element planowanej unii bankowej. Jedynym odstępstwem od kolejnego szczebla integracji unijnej według Barroso miałaby być ew. możliwość tzw. klauzuli opt-out ze zintegrowanego nadzoru dla Wielkiej Brytanii. Wygląda na to, że tylko Wielka Brytania jest postrzegana, jako kraj na tyle suwerenny, że można na jego rzecz czynić ustępstwa. Polska przestała się jak widać już zaliczać do tej kategorii. Wprowadzenie jednolitego nadzoru nad bankami europejskimi będzie szczególnie niekorzystne dla Polski, bo to nie interesy polskich klientów banków będą brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji przez paneuropejski nadzór. Również wprowadzenie ewentualnego paneuropejskiego systemu gwarantowania depozytów może prowadzić do tego, że będziemy musieli dokładać się do gwarantowania depozytów obywateli znacznie bogatszych krajów, mających znacznie większe oszczędności niż Polacy i lokujących je w bankach prowadzących znacznie bardziej ryzykowną politykę, niż nasze banki. W sytuacji, gdy Polska jest poza strefą euro i płynność dla banków w naszym kraju jest zapewniania przez NBP a nie przez EBC, przeniesienie nadzoru bankowego poza Polskę rodzi dodatkowe ryzyko w działalności naszego banku centralnego, gdyż proces wymiany informacji i koordynacji jest znacznie łatwiejszy między dwoma stronami Placu Powstańców Warszawy, niż z nadzorem paneuropejskim, nie znającym dodatkowo specyfiki polskiego rynku i polskiej gospodarki. Wprowadzenie jednolitego nadzoru nad bankami europejskiego prowadzić będzie do dezintegracji nadzoru nad rynkiem finansowym, sprawowanego w Polsce od 2006 r. przez Komisję Nadzoru Finansowego, która już po swoim utworzeniu przejęła także uprawnienia dotychczasowej Komisji Nadzoru Bankowego. Zintegrowany nadzór nad rynkiem finansowym sprawdził się w Polsce w czasie kryzysu i żadna instytucja finansowa w Polsce nie upadła w jego wyniku, m.in. dzięki możliwości sprawowania nadzoru zintegrowanego oraz wymiany informacji między KNF a NBP. Nadzór nad bankami w Polsce był znacznie bardziej konserwatywny, niż w przypadku innych krajów UE. Jednocześnie, fakt, że banki w Polsce w większości były zależne od banków zagranicznych sprawiał, że nie prowadziły one tak ryzykownych operacji na rynkach międzynarodowych, czy rynkach instrumentów finansowych, jak ich właściciele, czy zagraniczni konkurenci. Można oczywiście zastanawiać się, czy nadzór reagował odpowiednio i adekwatnie do sytuacji w przypadku opcji walutowych (zwłaszcza tzw. opcji niesymetrycznych) oferowanych przez banki, czy w stosunku do kredytów hipotecznych w walutach obcych (w tym ostatnim przypadku mogę choćby przypomnieć zgłaszanie przeze mnie na posiedzeniach ówczesnej Komisji Nadzoru Finansowego na przełomie 2005 i 2006 r. postulaty wprowadzania zamiast antykonsumenckiej rekomendacji S, regulacji zakazującej bankom udzielania kredytów hipotecznych w walutach obcych, jeżeli nie mają zapewnionego finansowania w tych walutach na ten sam okres). Nawet jednak biorąc po uwagę te błędy nadzoru usytuowane w Polsce i tak jego działania są znacznie bardziej dostosowane do potrzeb naszego rynku i ochrony polskich klientów banków, niż będą działania nadzoru paneuropejskiego, który będzie nakierowany na ochronę interesów przede wszystkich banków globalnych i central a nie banków zależnych z krajów peryferyjnych. Także ocena sytuacji będzie dokonywana z perspektywy sytuacji na głównych rynkach: we Frankfurcie, Paryżu czy Londynie (o ile Wielka Brytania nie wywalczy rozważanej przez Barroso klauzuli opt-out), a nie z perspektywy Warszawy, Pragi czy Budapesztu. Na szczęście żadne decyzje jeszcze nie zapadły, należy, więc wspierać i rząd i Komisję Nadzoru Finansowego we wszystkich działaniach, które pozwolą zablokować pomysły zgłaszane przez Przewodniczącego Komisji Europejskiej i utrzymać nadzór nad bankami w Polsce. Paweł Pelc
To, co robi Maziarski, obłaskawiając komunizm i jednocześnie przypisując cechy nazizmu polemistom, jest wstrętne Jak bardzo trzeba mieć namotane w głowie by w roku 2011, niemal 70 lat po pokonaniu zbrodniczego niemieckiego nazizmu i 20 lat po upadku rosyjskiego komunizmu, (ale przy nadal istniejących czerwonych piekłach np. w Korei Północnej) toczyć zażarty spór o to czy komunizm to ideologia zbrodnicza? Czy jest niebezpieczna? Godna wyrzucenia z przestrzeni publicznej? A to właśnie robią od kilku tygodni z pasją lepszej sprawy publicyści "Gazety Wyborczej". Optymistyczne jest to, że są głosy, jak Ewy Milewicz czy Wojciecha Szackiego, wskazujące na zbrodniczość komunizmu. Ten ostatni napisał dziś:
Oba te pomysły na ulepszanie świata pogrzebały miliony. Trudno jednak uniknąć wrażenia, że bardziej reprezentatywny jest inny ton, w którym zbrodnie komunizmu się relatywizuje, a głosy polemiczne służą za kwiatek do kożucha. I tak kilka dni temu Rafał Zasuń dowodził:
„Komunizm, jako ideologia jest martwy. Nikt dziś w jego imię na świecie nie rozstrzeliwuje burżujów, nie rozkułacza rolników, nie buduje łagrów. (...) Niestety, nie da się tego samego powiedzieć o faszyzmie. Bandyci spod znaku swastyki wciąż biją ludzi o innym kolorze skóry, bądź innych poglądach, także w Polsce. Faszyzm wciąż ma sporą siłę przyciągania dla tysięcy ludzi w Europie, i a nienawiść i przemoc, którą niesie ze sobą jest groźna”. Cóż, polecamy wycieczkę do państwa Kimów z jego niewyobrażalnymi okrucieństwami. Lub bliżej, do któregoś z lokali finansowanej przez państwo polskie "Krytyki Politycznej", gdzie jak najbardziej żywe fascynacje komunizmem, mniej lub bardziej eksponowane, są łatwe do dostrzeżenia. Jednak głównym taranem budowania tezy o zasadniczej różnicy między jednym totalitarnym i pogańskim systemem a drugim jest Wojciech Maziarski. Niedawny naczelny "Newsweeka" szuka swojego miejsca na medialnej mapie i uznał, że skrajność jest dobrym środkiem na jego wywalczenie.W felietonie "Antykomunistyczni bolszewicy" dowodził:
Tłumy Rosjan, w większości młodych, którzy pojawią się w Polsce i ewentualnie będą mieć na koszulkach czerwone gwiazdy czy sierpy i młoty, nie są komunistycznymi agitatorami. Noszą gwiazdy, bo to jest jeden z ważnych znaków ich tożsamości. Nie wybierali go sobie. Został im dany, bo wychowali się w takim kraju i w takiej epoce. (...) Dzieciństwo mojej mamy przypadło na czasy stalinowskie, kiedy cały naród budował swoją stolicę i śpiewał o czerwonym autobusie. O tym, że ''na prawo most, na lewo most, a dołem Wisła płynie''. Gdy mama wspomina czasy szkolne, wracają do niej te melodie i budzą miłe wspomnienia. Dzieciństwo i młodość kojarzą się miło, niezależnie od tego, na jaką epokę przypadły. Dekomunizatorzy żądają jednak, by kojarzyły się źle. Żeby odciąć się od nich, potępić je, złożyć samokrytykę. Znam ten styl myślenia. Jednostka bzdurą, jednostka zerem, liczy się czystość ideologii i nieśmiertelność naszej sprawy. Trudno te słowa, odwołujące się do emocji młodzieńczych, rozumieć inaczej, niż jako podtrzymanie tezy iż udział w komunizmie, pod którego sztandarem dokonywano tak straszliwych zbrodni, nie plamił. Że nie plamią znaki tego systemu. Bo czyż Maziarski dałby zgodę niemieckim młodzieńcom, których młodość upłynęła w III Rzeszy, na to by "kojarzyło się im miło" ze swastyką na koszulkach? W niemieckiej literaturze faktu to częsty motyw, ale zawsze mamy do czynienia z pewną wstydliwością tych odczuć. I z wyraźnym odrzuceniem prawa do ich apologetycznego upubliczniania. Zabieg, jakiego dokonuje Maziarski, poparcie dla wprowadzenia do przestrzeni publicznej symboli komunistycznych, jako pełnoprawnego elementu, widoczny jest jeszcze bardziej, gdy sięgniemy do nieco wcześniejszych, sprzed kilku dni, wydań "Gazety Wyborczej". Tam w swoim felietonie Maziarski dziękował "kolegom z BBC" za film hurtem oskarżający Polskę o antysemityzm:
Jednak ja, jako obywatel wyrażam radość i wdzięczność. I proszę o jeszcze. Tak jest, my, polscy demokraci i liberałowie, zwolennicy tolerancji i praw człowieka, potrzebujemy i oczekujemy wsparcia w walce z mroczną plagą ksenofobii, antysemityzmu, nienawiści. Chyba nie ma lepszego sposobu udzielenia tego wsparcia niż brutalne mówienie prawdy w oczy. Tak, by zabolało. By potrząsnąć tymi, którym się wydaje, że ich to nie dotyczy, bo przecież nie mają nic do Żydów. I że w ogóle problem jest wyolbrzymiony. To właśnie oni - ideolodzy, politycy i publicyści narodowej prawicy - są dziś głównymi winowajcami. To oni ponoszą odpowiedzialność za to, że nie udało się wytworzyć wokół środowisk antysemickich kordonu sanitarnego. Daruję sobie cytowanie obelg pod adresem poszczególnych osób, w tym autorów tego portalu. Istotne jest, co innego: w przypadku antysemityzmu i faszyzmu Maziarski domaga się jakiegoś "kordonu sanitarnego" i hojnie rozdziela razy za niedostateczną w jego opinii czujność. Przypadkiem zapewne obrywają ci, których nie lubi z innych powodów. Jest tak pryncypialny, że nie waha się rzucić najgorszej kalumnii. Ale w przypadku komunizmu bawi się figurą "młodzieńczych wspomnień". Jest to, trzeba powiedzieć wprost, wstrętne. Dawkowanie oburzenia na zbrodniczość systemów, decydowanie, że na jedne można przymknąć oko, a inne trzeba bezlitośnie piętnować, prowadzi niestety wprost do relatywizacji okrucieństw. W świecie Maziarskiego masowe zamrażanie milionów Rosjan, Polaków, Żydów i innych narodów przez komunistów zostaje obłaskawione, a symbole tego systemu zostają ustawione w roli ikon popkultury. Z kolei zbrodnie niemieckie i antysemityzm zostają w jakiś nieokreślony sposób przypisane nielubianym konserwatystom. To jest postawa niegodna. Polski inteligent, a polska inteligencja pisze na portalu wPolityce.pl, zawsze będzie bezwzględnie przeciwstawiał się tak nazizmowi jak i komunizmowi. Bo oba systemy mordowały i dążyły do zniszczenia podstaw cywilizacji chrześcijańskiej, polskiej tożsamości i wyniszczenia innych narodów. Naprawdę, nieźle trzeba mieć namieszane w głowie by dziś podejmować się w obłaskawiania jednego totalitaryzmu i przypisywania cech drugiego przeciwnikom politycznym. Przy całej mojej niechęci do linii publicystyki "GW", do jej licznych manipulacji i nagonek, nigdy nie zdobyłbym się na stwierdzenie, iż pracują tam komuniści. Z szacunku dla ofiar komunizmu. Michał Karnowski
Rosjanie planowali zadymy na stadionie. Chcieli przerwać mecz. Po zamieszkach w Warszawie 180 zatrzymanych. Nie tylko Polaków Bilans wczorajszych zamieszek w Warszawie to ponad 180 zatrzymanych chuliganów. Nie tylko z Polski. Zatrzymaliśmy w sumie ok. 180 osób, w tym ponad 150 Polaków, ponad 20 obywateli Rosji, a także jednego Hiszpana i jednego Węgra. 33 osoby zostały przewiezione do izby wytrzeźwień. Z naszych wstępnych szacunków wynika też, że w zamieszkach ucierpiało 10 policjantów, którym udzielono pomocy medycznej - powiedział rzecznik komendanta stołecznego policji Maciej Karczyński. Zatrzymania pseudokibiców trwały do późnych godzin nocnych. Po godz. 1 w nocy w stolicy już w miarę się uspokoiło, policjanci zatrzymywali pojedynczych chuliganów. To nie koniec, bo służby wciąż analizują zapisy monitoringu i przewidują dalsze zatrzymania.
Media piszą o Polakach atakujących Rosjan, a Kreml rozgrywa sprawę warszawskich awantur manipulując informacją o przyjeździe doradcy Putina do Warszawy. Sprawa nie jest jednak tak jednoznaczna. Jak mówi rzecznik stołecznej policji, według wstępnych ustaleń przed, w trakcie i po meczu miało dojść do kilku "ustawek" polskich i rosyjskich chuliganów:
Mieliśmy m.in. sygnały, że rosyjscy pseudokibice planują wtargnąć na murawę boiska. Były też informacje o planowej „ustawce” przy Rondzie de Gaulle'a. W tych okolicach zatrzymaliśmy do wylegitymowania grupę rosyjskich kibiców. Jak dodał, przy niektórych z zatrzymywanych osób policjanci znajdowali niebezpieczne narzędzie m.in. kastety, a także np. ochraniacze na zęby. Według wstępnych danych policji wynika, że chuligani zniszczyli m.in. jeden radiowozów. Zamieszki rozpoczęły się podczas marszu rosyjskich kibiców, którzy spod dworca kolejowego Warszawa-Powiśle przechodzili na Stadion Narodowy. Fani "Sbornej" poinformowali o nim miasto i poprosili o jego zabezpieczenie. Podkreślali też, że jest to jedynie przejście w zorganizowanej grupie na stadion i nie ma podtekstu politycznego. W trakcie przemarszu grupa ok. 100 pseudokibiców obu drużyn próbowała jednak doprowadzić do konfrontacji. Nie dopuściła do tego policja. Zakończyło się na bójkach, rzucaniu kamieniami, butelkami, odpalaniu petard i rac. Kilkanaście osób odniosło obrażenia. W czasie samego meczu grupy pseudokibiców przeniosły się w okolice Strefy Kibica, którą odgrodziły od nich kordony policji. Funkcjonariuszy obrzucali kamieniami, butelkami, odpalali race. Kilkudziesięciu chuliganów wdarło się też przez wejście techniczne do strefy. Wejście zostało zamknięte i zabezpieczone przez ochronę i policję. Po zakończeniu spotkania grupy chuliganów zaczęły przemieszczać się w okolice Starego Miasta i Ronda de Gaulle'a. Właśnie przy rondzie planowali "ustawkę" z pseudokibicami rosyjskimi, której zapobiegła policja. Ze względu na sytuację, po meczu poproszono kibiców rosyjskich - którzy byli na stadionie – by opuścili obiekt 20 minut później. Zdecydowano także o wyłączeniu z ruchu drugiego z mostów - Świętokrzyskiego - by nie dopuścić do chuligańskich ataków. Policja do powstrzymania pseudokibiców użyła m.in. armatek wodnych, gazu pieprzowego i w kilku przypadkach broni gładkolufowej.
Znp, PAP
Pacewicz broni Kory: „To ośmiesza państwo”. Jego zdaniem działacze Wolnych Konopi są represjonowani Piosenkarka Olga J., znana, jako "Kora", będzie odpowiadać za posiadanie narkotyków. Takie zarzuty postawiono jej po zatrzymaniu przez stołeczną policję, która znalazła w jej domu marihuanę. Sprawa zaczęła się od paczki, którą wysłano z USA na warszawski adres piosenkarki. Na poczcie, gdzie segregowane są zagraniczne przesyłki, pies celników wywąchał narkotykowy susz. Chodzi o 60 gramów narkotyku. Susz zabezpieczono do dalszych badań w laboratorium. Funkcjonariusze przeszukali dom Olgi J. i jej partnera na Bielanach. Znaleźli trzy gramy marihuany. J. zatrzymano i przewieziono do najbliższej komendy policji. Piosenkarce postawiono zarzut posiadania narkotyków. Teraz słynna Kora powoli staje się męczennikiem wszystkich zwolenników legalizacji trawki.
„Kora jest artystką i celebrytką, która nie poddaje się wzorcom popkultury, lecz rzeźbi swoje życie jak chce. O marihuanie mówi, że to sposób na „zmianę percepcji, ale taką, którą się zna i której się pożąda”. Kora „jest za legalizacją, ale nie za paleniem od rana do wieczora”- pisze Piotr Pacewicz w „Gazecie Wyborczej”, który ma nadzieję, że Korze nic nie grozi „bo nawet polscy prokuratorzy wyczuwają granice śmieszności. Już zresztą została potraktowana ulgowo”. Pacewicz zauważa, że w ostatnich 10 latach z małą ilością narkotyku zatrzymano, co najmniej 350 tyś. osób. Większość przyjęła ugodowy wyrok sześciu miesięcy w zawieszeniu na dwa lata.
„Zeszłoroczna nowelizacja prawa (art. 62 a) daje prokuratorom, (ale nie policji!) możliwość umarzania spraw, ale młodzi ludzie nadal masowo dostają wyroki w zawiasach, W więzieniach siedzi kilkuset złapanych drugi czy trzeci raz ze skrętem czy paczuszką. Represjonowani są działacze ruchu Wolnych Konopi. Pod rękę z takim prawem, które nas ośmiesza, ale nie śmieszy, idzie pozbawiony podstaw lęk przez "narkotykami". Oczywiście nie zaliczamy do nich alkoholu, choć ryzykownie pije, co szósty Polak! Według specjalistów konopie są używką pod każdym względem mniej groźną niż alkohol czy nikotyna”- pisze Pacewicz. Publicysta „GW” dodaje, że casus Kory z punktu widzenia opinii publicznej ma wielką zaletę, bowiem pokazuje „ prawny absurd, a przecież prawo nie powinno być śmieszne”.
„Źle byłoby jednak, gdyby zostało nam z tego tylko ogólne chi chi chi. To prawo jest także głupie, krzywdzące”-
zauważa Pacewicz, który jak widać znalazł już sobie ikonę walki z zacofanym polskim państwem. Teraz trzeba czekać na konferencje prasową z udziałem Janusza Palikota i Kory, którzy zapalą zielone kadzidełko i rozerwą tęczowe szaty w proteście przeciwko polskiemu totalitaryzmowi. W końcu Ruch Palikota ma nowy gadżet, za pomocą, którego będzie wywoływał zastępcze tematy. Gazeta Wyborcza
Drzewo w poszyciu 1954 rok, ppłk pil. Władysław Fościak wykonuje lot samolotem Ił-10. Warunki pogodowe są niekorzystne – gęsta mgła, podstawa chmur 80-100 metrów. Fościak leci, by sprowadzić innego pilota, który zgubił się w chmurach. W pewnym momencie maszyna zahacza prawym skrzydłem o drzewo. Samolot leci dalej z “kawałem” brzozy na skrzydle. Ląduje bezpiecznie na lotnisku w Ornecie na Mazurach Wydarzenie zostało opisane szczegółowo 30 października 1960 r. na łamach “Trybuny Lotniska”, dodatku do “Wiraży”. Podpułkownik Władysław Fościak zrelacjonował je, opisując w autoryzowanym artykule “Podcięte skrzydło”, który zgłosił do konkursu na najciekawsze przeżycie lotnicze. Fościak urodził się w polskiej rodzinie pod Lwowem w niewielkiej miejscowości Zagródek Jagielloński. W 1941 r. został siłą wcielony do armii sowieckiej, skończył szkołę lotniczą w Czkałowie na Uralu. Był pilotem 6. Pułku Lotnictwa Szturmowego po II wojnie światowej stacjonującego w Tomaszowie Mazowieckim. Instruktor na samolotach szturmowych w szkole lotniczej w Dęblinie. W 1954 r. oddelegowano go na ćwiczenia na lotnisku Orneta na Mazurach. Eskadra samolotów szturmowych miała współdziałać z wojskami lądowymi. Pogoda była niepewna, słaba widzialność, niska podstawa chmur. Ze względu na naciski z dowództwa ćwiczeń mimo niesprzyjających warunków meteorologicznych nie odwołano. Fościak musiał wysłać parę samolotów. Jeden z nich wrócił po wykonaniu zadania, drugi pilot zgubił się jednak w chmurach. Wtedy ppłk Fościak decyduje się na lot osobiście, by odszukać zaginionego pilota. Leci na samolocie typu Ił-10. Towarzyszy mu tylko strzelec pokładowy. Rozpiętość skrzydeł szturmowca to 14 metrów, długość – prawie 12 metrów. Dla porównania – rozpiętość skrzydeł Tu-154M wynosi 37,55 metra, długość maszyny – 47,9 metra. Po nawiązaniu komunikacji radiowej ił zniża lot do 30 metrów, podstawa chmur wynosi 80-100 metrów. Pilot podaje komendę do drugiej maszyny: “Wychodź z chmur do wysokości 50 metrów”. Kiedy ppłk Fościak dostrzega drugi samolot, zwiększa obroty silnika do maksimum, robi energiczny przechył na prawe skrzydło z zamiarem podejścia do drugiej maszyny. Jednak teren jest pagórkowaty, są zalesione wzgórza. Silny wstrząs, maszyna przechyla się na plecy – pilot najpierw sprowadza ją do lotu poziomego, kontynuuje lot i obiera kurs na lotnisko znajdujące się w odległości 45 kilometrów. Sytuacja na pokładzie jest dramatyczna, strzelec panikuje, krzyczy, że prawe skrzydło zostało uszkodzone, a lotki zablokowane. Przeważa jednak doświadczenie pilota i samolot ląduje na lotnisku w Ornecie. Nikt nie doznaje żadnego uszczerbku. Na prawym uszkodzonym skrzydle leży “kawał” ściętej brzozy. Czy można doszukiwać się tu analogii między tym zdarzeniem a uderzeniem w brzozę Tu-154? Zdania wśród pilotów są podzielone. – Ił-10 to typowy szturmowy samolot, to zupełnie inna konstrukcja. Ten samolot był przeznaczony do działań szturmowych, tupolew jest samolotem pasażerskim. Jest inny układ skrzydeł, inna masa startowa. Poza tym ił to produkcja z lat 40 ubiegłego wieku, tupolew – z lat 60. A technologia idzie przecież naprzód. Samolot Tu-154 nie był słabiutkim samolocikiem. Technologia z lat 40. m.in. przy wytwarzaniu blach na pewno była słabsza. W samolocie Ił była prosta krawędź natarcia, nie było slotów (to klapy, które wysuwają się do przodu, wzmacniają konstrukcję skrzydeł, poprawiają siłę nośną samolotu), nie było mechanizacji skrzydeł, co z kolei przewidziano w konstrukcji tupolewa – oceniają piloci, z którymi rozmawiał “Nasz Dziennik”. I przypominają zdarzenia, kiedy to samoloty zderzały się z drzewami i leciały dalej. – Rosyjskie transportowce cięły betonowe słupy – skrzydła się nie łamały. Niektóre samoloty produkcji amerykańskiej mogą lecieć nawet bez połowy skrzydła i jednego silnika. To samoloty amerykańskie. Ale przeznaczenie jest to samo – statek ma się utrzymać w powietrzu. W grudniu 2010 r. na podmoskiewskim lotnisku Domodiedowo awaryjnie lądował Tu-154, wypadł z pasa, przewrócił i rozleciał. Wyciął sporo drzew. Zginęły dwie osoby. Piloci są sceptyczni wobec ustaleń tzw. komisji Millera – według oficjalnego raportu Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego samolot zderzył się lewym skrzydłem z brzozą o średnicy pnia 30-40 cm, w wyniku, czego nastąpiła utrata 6,1 m lewego skrzydła. Spowodowało to wejście samolotu w niekontrolowany obrót w lewo. – Samolot ma rozpiętość skrzydeł nieco ponad 37,5 metra. Czyli długość jednego skrzydła wynosi 18 metrów. Baza podwozia to 11 metrów, samolot ma długość 47 metrów. Jeżeli samolot stracił z tych 18 metrów jedną trzecią, zostałoby mu 12 metrów. To, jak więc może ścinać drzewo na wysokości 6 metrów, przechylać się i nie orać ziemi? – zastanawiają się nasi rozmówcy. Podpułkownik Władysław Fościak zmarł w 1975 roku. Został pochowany na cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach. Jego grób sąsiaduje z pomnikiem smoleńskim. Anna Ambroziak
Kulczyk spada na wadze Mamy kolejny atak na Euro 2012. Piłkarska reprezentacja Chorwacji trenuje sobie spokojnie w hotelu Sielanka nad Policą a tu nagle CBA zatrzymuje właściciela hotelu Jana Wagę, prawą rękę Jana Kulczyka, podejrzanego o wręczenie prywatyzacyjnej łapówki. Grzegorz Lato z PZPN bedzie wsciekly. Psuc nam Euro 2012 z powodu jakies milionowej lapowki to skandal i prowokacja wrogow pilki noznej i naszej III RP. Reprezentacja pilkarska Chorwacji zainstalowala sie na czas Euro 2012 w luksusowym hotelu Sielanka polozonym 50 km od Warszawy. Sielanka znajduje sie niedalko Warki (piwo Warka jest sponsorem Euro 2012) i jest prawdziwa oaza spokoju i komfortu w otoczeniu wspanialem przyrody. To idealne miejsce dla wszystkich, ktorym jest bliska filozofia bliskiego kontaktu z natura, swobodnej elegancji, wyciszenia oraz niespiesznego delektowania sie urokami zycia. Tak wlasnie chcial zyc sobie wlasciciel hotelu Sielanka, Jan Waga, prawa reka Jana Kulczyka i brat s.p. admirala Romualda Wagi (tego ktory Lecha Walese motorowka do stoczni dowozil i potem wielka kariere pod prezydentem Walesa zrobil). Jan Waga pracowal przez wiele lat w pocie czola, aby zylo nam sie lepiej, jemu tez przy okazji zaczelo zyc sie lepiej, niektorzy mowia o prowizjach za rosyjska rope dla PKN Orlen:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/55811,szwajcarskie-serduszka
Jan Waga byl nie tylko preznym prezesem Kulczyk Holding, ale takze wytrawnym dyplomata i negocjatorem. W 2004 roku, kiedy czlonkowie sejmowej komisji sledzczej w sprawie PKN Orlen zaczeli zbyt czesto mowic na temat nielegalnego pochodzenia majatku Jana Kulczyka, Kulczyk wyslal na front wlasnie Jana Wage, ktory zaczal publicznie grozic poslom Sejmu RP blizej niesprecyzowanymi krokami prawnymi:
http://fakty.interia.pl/news/kulczyk-grozi-poslom,557145
Teraz usiluje sie wrobic Jana Wage w afere lapowkarska przy prywatyzacji TP SA. A przeciez wszyscy wiemy ze Kulczyk Holding byl wspolinwestorem w TP SA (razem z France Telecom), dzieki unikalnym kompetencjom menedzerskim i wizjonerskim, czyli dzieki kwalifikacjom merytorycznym, jakie posiada ten szacowny holding. Prokuratura Apelacyjna w Katowicach podejrzewa Jan Wage o wspolwreczenie lapowki w wysokosci 1,1 miliona dolarow US przy okazji prywatyzacji TP SA. Lapowka byla zakamuflowana, jako "uslugi doradcze". Wobec Jana Wagi zastosowano srodki zapobiegawcze w postaci poreczenia majatkowego w wysokosci 1,5 mln PLN oraz zakaz opuszczania kraju, polaczony z zatrzymaniem paszportu:
http://www.pb.pl/2620924,23956,3-osoby-z-zarzutami-za-prywatyzacje-tp-br
Miejmy nadzieje ze ten maly incydent nie pokrzyzuje owocnych planow wspolpracy Jana Wagi z PZPN / UEFA, chociaz wiemy ze PZPN, jako gwarant sportowego etosu, ma absolutne zero tolerancji dla lapowkarzy, szczegolnie we wlasnych szeregach. Stanislas Balcerac
…A kogo jest więcej, głupich czy mądrych? Dzisiejszy obraz szlachty i ziemiaństwa jest podwójnie zmistyfikowany. Mieszkańcy dawnych polskich dworów kojarzą się najczęściej z klasą ludzi oderwanych od rzeczywistości, żyjących w luksusie i dla luksusu. W obrazie ich życia dominuje bal, polowanie i “kuchnia szlachecka”. Ten mit przetrwał w wielu umysłach niemal nienaruszony od czasów, gdy wyobrażenie o życiu ziemian kształtowała propaganda. A przecież tworzyli ją ci, którzy domy szlacheckie ograbili, majątki rozkradli, a właścicieli zamordowali albo pozbawili prawa zamieszkania nie tylko we własnych domach, ale nawet w obrębie powiatów, na terenie, których domy te się znajdowały. Oprócz propagandy istnieją jednak na szczęście także wspomnienia tych, którzy na własne oczy oglądali kontynent zaginiony pod wodami czerwonego potopu, świat minionego społecznego ładu. Ksiądz Walerian Meysztowicz, przedwojenny radca Ambasady Polskiej przy Stolicy Apostolskiej, w swojej książce poświęca wiele miejsca ojcu, Aleksandrowi Meysztowiczowi. Był to jeden z wielkich panów litewskich, spadkobierca dawnej senatorskiej warstwy Rzeczypospolitej, polityków, dygnitarzy, przywódców stronnictwa konserwatywnego, których przed wojną określano mianem “Żubrów kresowych”. Aleksander Meysztowicz był nade wszystko wspaniałym gospodarzem rozległych dóbr na Wileńszczyźnie. W jego stosunku do ludzi uderzała życzliwość i szacunek wobec przedstawicieli różnych stanów. ,,(…) wyrabiało ją życie w otoczeniu tych, którymi należało się opiekować. (…) Znał wszystkich ludzi w okolicznych wioskach, gotów do pomocy – tradycyjnej, z pańszczyźnianych czasów, w każdej biedzie”. Rodzinnego lekarza, dr. Witorta, wysyłał do wiejskich chałup, odbudowywał spalone wsie z własnego drewna. Pracował – przy udziale Piotra Stołypina, którego znał z czasów petersburskich. gdy zasiadał w rosyjskiej Radzie Państwa – nad komasacją gruntów chłopskich, bo w tym widział szansę na realną poprawę sytuacji włościan. Wspomnienia bywają zaskakujące. Polonistka mojej siostry odmalowała kiedyś swoim uczniom zapamiętaną z własnej biografii sugestywną scenę dorocznego objazdu wiosek przez hrabiego Alfreda Potockiego z Łańcuta. Oczy dziecka ujrzały obraz bajkowy: Kareta była biała. ze złotym herbem; przez uchylone okno powozu wysuwała się miarowo ręka w białej rękawiczce i rzucała na rozmokłą, błotnistą ziemię cukierki o niebiańskim smaku. I choć obraz był mocno kiczowaty, a nauczycielka, członkini panującej wówczas partii, mieszkająca przed wojną w dworskich czworakach, zawsze głośno narzekała na “dolę chłopa ciemiężonego przez pana”, to gdy o tym opowiadała, nagle ubywało jej lat, głos piękniał, a w oczach zapalały się błyski. Jak różne mogą być wspomnienia związane z “nierównością klasową”! Oto ks. Meysztowicz opisuje z własnego dziecięcego doświadczenia odmienne relacje między “państwem” a wsią, tuż przed I wojną światową na Litwie.
“(…) w wieczornym śniegu, z pierwszą gwiazdą zaczyna się napływ ludzi do oświetlonej kolumnowej sieni. Przychodzą wszyscy, ktokolwiek nie ma we dworze własnej gospodarki, własnej «kuci» dla siebie i najbliższych: starzy robotnicy, panowie z administracji, dziewczęta z pralni i piekarni, parobcy, kowale, stolarze. Pan i Pani witają wszystkich w sieni, przełamując opłatek, ściskając; «prosim dalej» – do sali jadalnej. (…) Sala jadalna w świetle wiszących lamp, złote ramy portretów. Pod nimi tłoczno wokół w podkowę ustawionych stołów, siano pod obrusami. Pan i Pani usadzają przy stołach – sześć, siedem dziesiątków ludzi. Dymią wazy czerwonego barszczu. Ryba. A potem – kucia; właśnie kucia! Pszenica i groch, rozgotowane z migdałami i makiem, w osłodzonej miodem wodzie. (…) Rozwiązały się mowy (…) w stołowym coraz gwarniej. Wybuchają śpiewy, po polsku, po litewsku…”.
Dawniej nie wstydzono się oczywistej prawdy, że każdy znajdujący się w niższej warstwie społecznej może wiele zyskać przez kontakt z osobami z warstwy wyższej, z natury rzeczy wzorcotwórczej. Ten kontakt wewnętrznie udoskonala, budzi nadzieję, otwiera nowe przestrzenie duchowe. W czasach PRL negowano i wyśmiewano tę oczywistość, zgodnie z zasadami myślenia rewolucyjnego. Dziś ukazuje się drukiem wiele pamiętników ziemian, które wcześniej znane były tylko wąskiemu kręgowi emigrantów lub przetrwały gdzieś na strychu. Wcale niepoślednie miejsce przypada w nich ludziom, którzy żyli w najściślejszej symbiozie z dworem, choć należeli do najniższego stanu. Ksiądz Meysztowicz już w pierwszym rozdziale przywołuje postać litewskiego chłopa nazwiskiem Szukis, który przez całe życie związany był z majątkiem Meysztowiczów w Pojościu nad Niewiażą. Po uwłaszczeniu wiosek w 1864 roku został na własną prośbę przy dworze. Niezwykle religijny, był zarazem kopalnią wiadomości o przeszłości majątku i dworu i jedną z najbliższych osób Waleriana Meysztowicza z dzieciństwa. ,,(…) był integralną częścią tego dworu; razem z tymi kilkoma setkami rodzin z Orzel, Chorążyszek, Węclawiszek, Karszynówki, Pakalni i razem z mieszkańcami czworaków w Kurhanowie, Dębowie, Trakiszkach, Staruszkach, Podgaja, z całą ludnością tych kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych dorzecza Josty, którym z woli wielkich książąt przewodzili panowie, był – jak oni wszyscy – związany z tymi panami w jedną całość, solidarną i zwartą. (…) w Pojościu pamięć ludzka nie przechowała żadnej krzywdy, wyrządzanej przez panów włości, ani odwrotnie: włość nigdy panów nie skrzywdziła ani nie zawiodła. Zmiany, uwłaszczenie wiosek, potem dalsze rozluźnienie więzi między dworem a wsią, mordercza dla dworu reforma rolna Republiki Litewskiej, dalsze rozproszkowanie wszystkiego pod okupacją sowiecką, wygnanie panów, a zaraz potem wywożenie ludności, osadzanie nie wiedzieć skąd wyrwanych «kaukazów», kolonizacja rosyjska to wszystko przyszło później, z zewnątrz, wbrew woli dworu i wbrew woli włości”. Inny przyjaciel dworu w Pojościu, chłop nazwiskiem Jokajtis, udzielił kiedyś zwięzłej lekcji zdrowego rozsądku młodemu Walerianowi, gdy ten rozgorączkowany nastrojami anty-carskiego wrzenia zapalał się do demokracji. “Zasada ulegania większości, długo tłumaczona, poszła w drzazgi pod jego uwagą: «Przepraszam, a kogo jest więcej, głupich czy mądrych?» (…) Moją diatrybę przeciw monarchii, po długim milczeniu, zamknął twierdzeniem, iż «trzeba, żeby był pan nad panami». A potrzebę istnienia panów uzasadniał tym, co byśmy dziś nazwali obawą przed biurokracją w socjalizmie państwowym:
«jak panów nie będzie, to kto ludzi przed czynownikami wybroni?»”.
Baty za Procenkę Jakże często stosunek do służby ziemian i szlachty daleki był w Polsce od wielkopańskiej wyższości, jaką próbowało się lansować w popularnych romansach z życia wyższych sfer, w rozmaitych brukowcach czy w podręcznikach tzw. naukowych, opracowywanych na potrzeby komunistycznej władzy. Familiarność w stosunkach z pracownikami majątków była typowym dla nas, ciepłym, wynikającym z katolicyzmu i polskości, rysem kultury i obyczaju. Katolicki klimat wychowania w domach ziemiańskich decydował, że wiele młodych ziemianek, ledwo wprowadzonych w tzw. świat, zamiast błyszczeć na balach i rautach, zaciągało się jako sanitariuszki w przyfrontowych szpitalach (w okresach wojen i powstań), a w czasie pokoju z entuzjazmem organizowało opiekę nad dziećmi włościan. Gdy wychodziły za mąż i zostawały paniami domu, niemal natychmiast zakładały ochronki i szkoły we własnych majątkach, punkty pomocy medycznej, nierzadko małe szpitaliki – i osobiście służyły potrzebującym. Pracownikom ze wsi należała się opieka i codzienna troska, to były rzeczy powszechnie rozumiane i przestrzegane. Także opieka moralna, dbanie o życie religijne. Służbie – szacunek, który był surowo egzekwowany od dzieci w polskich rodzinach. Eustachy Sapieha (1916-2001) wspomina swoje dzieciństwo w majątku Spusza (dzisiejsza Białoruś): “Mieliśmy zupełną swobodę, nikomu nie musieliśmy się meldować, wymagano tylko dobrego zachowania w domu, czystości rąk, uszu i nóg, prawdomówności, uszanowania dla starszych i służby. U szanowanie dla starszych było nam tłumaczone i przez Miskę (nauczycielkę domową, Angielkę – przypis E.P.P.) bardzo przestrzegane, ale uszanowanie i grzeczność dla służby były nam wbijane nawet pasem”. Sapieha, syn arystokratycznej rodziny, pomawianej niejednokrotnie o wielkopańskie zepsucie, wspomina po sześćdziesięciu z górą latach, jak jego starszy brat Lew “kiedyś niegrzecznie odezwał się do stajennego Procenki i oberwał za to baty, i to szpicrutą”. “Ostatnie lanie dostałem już po moich pierwszych wakacjach szkolnych” – nie omieszkał zaznaczyć. Była to kara za straszenie przyjeżdżających chłopów i interesantów, w przebraniu, w balowej masce matki i z wiatrówką w ręce, okrzykiem: “stać, bo będę strzelał!”. Prawdziwe, nie przenośne, lanie “na goły tyłek”, jak zaznacza autor wspomnień, wlepił mu osobiście ukochany nauczyciel, Wacław Iwanowski.
“Dziewczynki nigdy pasa nie dostawały, więc ich rzadkie kary były bardziej wyrafinowane. Izia za to, że była niegrzeczna dla Michała, musiała przy Mamci, przepraszając, pocałować go w rękę; biedny służący Michał po tej scenie upadł na kolana i rozpłakał się”.
Domek starego kucharza “Pamiętam z dzieciństwa rodzinę Sochów – wspomina Stanisław Wielowieyski. – Sochowie od setek lat byli związani z naszym rodzinnym majątkiem w Lubczy (kieleckie). Gdy przyjeżdżaliśmy do Lubczy, pierwsze kroki kierowaliśmy do starego kucharza Sochy. W połowie lat trzydziestych był to już człowiek po osiemdziesiątce. Razem z moim pradziadkiem, Adamem, brał udział w powstaniu styczniowym. Uratował pradziadkowi życie. Szliśmy do niego – mieszkał z żoną, staruszką – i witając się całowaliśmy kucharza i jego żonę w rękę. Takie były zasady i takie reguły. (…) Kucharz Socha miał własny domek i ktoś z pracowników majątku mu pomagał. Był, by tak rzec, honorowym mieszkańcem majątku, całkowicie na utrzymaniu Lubczy. Inny przykład dotyczy ordynansa (wojskowego służącego ojca, w latach 1919-1920), Marcina Kani. Walczył z ojcem w bitwie z bolszewikami pod Naczą, którą ojciec dowodził. Gdy wrócili z wojny, został kamerdynerem ojca. Mieszkali Marcin Kania i jego żona, która była klucznicą i szefem kuchni – razem z nami we dworze. Jego córka, Teresa, była rówieśnicą mojej siostry. Wychowywaliśmy się wspólnie, we czwórkę. Kiedy zostaliśmy wyrzuceni z Chełma, Teresa Kania zamieszkała z nami w Radomsku, a potem w Krakowie. Chodziła na uczelnię razem z moją siostrą. Tak się traktowało służbę. To były stosunki bardzo bliskie, ciepłe, rodzinne”.
“Moja matka, Katarzyna z Kurnatowskich Wielowieyska, założyła w parafii Akcję Katolicką Kobiet oraz organizację Młode Polki. Istniała też w naszym majątku ochronka dla dzieci, dla której wzorem było dzieło Edmunda Bojanowskiego – dziś błogosławionego – naszego krewnego z Wielkopolski. Takie ochronki istniały w wielu majątkach, opiekowano się nie tylko dziećmi pracowników folwarcznych, ale także rolników ze wsi. Było to zarazem miejsce przygotowania dzieci ze wsi do życia katolickiego. Prowadzącą naszą ochronkę osobę starannie wybrano, była członkinią III zakonu franciszkańskiego. Wszystkie święta kościelne obchodzono we dworze w powiązaniu z ochronką. (…) Nie było u nas lekarza (pojawił się dopiero w czasie wojny). Do tego czasu matka prowadziła w domu aptekę. Przyjeżdżali do niej ludzie często z bardzo daleka. Udzielała pomocy we wszystkich nagłych wypadkach, zakażeniach, zatruciach, oparzeniach… Oczywiście bez żadnej gratyfikacji”.
Chłopi i służba odwdzięczali się jak mogli. Zwłaszcza, gdy przyszły czasy zagłady dworów. “Kiedy w marcu 1945 roku matkę wyrzucano z majątku – wspomina Stanisław Wielowieyski – jej dawni podopieczni specjalnie przejeżdżali, by ją osłonić, pomóc jej. Próbowali nawet jakoś ją ratować przed tym – oczywistym w ich przekonaniu – gwałtem. Z własnej inicjatywy zorganizowali wozy, by wywieźć do Radomska nasze meble. Pamiętam, jak serdecznie się do nas odnosili. Wielu z tych ludzi było kolegami mojego starszego brata z partyzantki AK-owskiej”. Podobne więzi łączyły ze wsią Aleksandra Meysztowicza, gospodarza wielkiego majątku w Pojościu na Litwie Środkowej.
“Nie był chłopomanem, widział dobre i złe cechy ludzi (…). Dobroczynność wobec ubogich jednała mu sympatię w tej licznej w Wilnie grupie ludzi. Pijak-epileptyk z rogu Zygmuntowskiej ostrzegał go w czasie okupacji bolszewickiej”.
“Rząd Litewskiej Republiki ogłosił konfiskatę Pojościa. Tylko teraz widzę, z jaką pogodą i siłą ducha zniósł mój ojciec ostateczną klęskę próby odbudowy Wielkiego Księstwa, połączoną z utratą Pojościa (…) tylko głęboka wiara dała mu możność pogodzenia się z wolą Bożą“.
Gdy 17 września 1939 roku Maria ze Zdziechowskich Sapieżyna próbowała opuścić swój dom w Różanie, wraz z całą rodziną, służącymi i ich rodzinami, których zamierzała wziąć pod opiekę – tak samo jak własne dzieci i krewnych w realiach przymusowej wojennej tułaczki, nagle przed domem pojawiła się grupa nieznanych cywili.
“Kątem oka zobaczyłam wymierzone w nas pistolety! Kilku uzbrojonych ludzi szło ku nam aleją”. Najpierw zaczęła krzyczeć: “Cokolwiek zrobicie, zostawcie dzieci w spokoju!… Nie rozstrzeliwuje się dzieci!“.
Nieznośną ciszę, która nastąpiła potem, przerwał nieoczekiwanie ciepły, spokojny głos. To był stary sługa, kucharz Cydzik, ubrany w wykrochmalony, biały fartuch i kucharską czapkę. Zaprosił tych ludzi do domu, ofiarowując im wino i wódkę, jedzenie, ubrania, strzelby – wszystko, co chcieli i mogli zabrać”. Słuchali go przez chwilę w milczeniu i następnie – z jakichś niepojętych powodów – ci, którzy przyjechali zabić na oczach wsi gospodynię tego domu, i w ten sposób ustanowić tu nowy bolszewicki porządek, pozwolili jej, wraz z bliskimi, bezpiecznie opuścić Różanę.
“Jaśniepaństwo” i ich powiernicy “Z moich wspomnień i rozmyślań wynika – pisała w swoich Wspomnieniach Maria z Czetwertyńskich Tarnowska – że ludzie byli wtedy szczęśliwsi, nie marnowali życia na szukanie odmiany. Wieśniacy byli świadomi swej ogromnej roli w majątku, a z właścicielami łączyły ich przyjazne, niemal rodzinne więzy. Podobnie służba. Każdy z tych ludzi na swój sposób przyczynił się do tego, że miałam szczęśliwe dzieciństwo” .
Jeden z najbardziej dyskretnych ludzi pracujących w domu rodzinnym Marii Tarnowskiej w Milanowie na Lubelszczyźnie, Karol Parchimowicz, strzelec i osobisty służący ojca autorki, był zarazem uważnym obserwatorem ludzkich zachowań. Dzięki kulturze, taktowi i bystrości, jakimi się odznaczał, stał się powiernikiem małej Marii w jej kłopotach z pierwszą, niefortunnie dobraną nauczycielką i zapobiegł rodzinnej katastrofie pedagogicznej.
“Mama wszędzie zabierała mnie ze sobą. Osobiście zarządzała majątkiem (…). Chodziłyśmy we dwie po kurnikach i stajniach, objeżdżałyśmy najdalsze folwarki. Czerwcowe słońce jaśniało nad szerokimi łanami zbóż, które kołysały się poruszane łagodnym wiatrem, a dojrzewające kłosy z cichym szelestem chyliły się pod własnym ciężarem. Trudno opisać urok i spokój tej rozległej równiny, którą otaczała granatowa wstęga lasu. Mama raz po raz nakazywała stangretowi, by się zatrzymał, bo chciała coś sprawdzić. Gdy nie była pewna, do kogo należy koń stojący na drodze, albo gdzie przebiega granica pól, zwracała się do stangreta lub parobka. «Czyje to?» – pytała, a oni jej nie mówili, że «księżnej pani» albo «milanowskie», tylko za każdym razem odpowiadali: «Nasze»”.
W domu rodzinnym Marii, oprócz rodziców i pięciorga rodzeństwa, mieszkało na stałe grono przyjaciół domu. Do stołu wraz z gospodarzami i dziećmi siadała m. in. wychowawczyni Marii, pan Józef Radoszewski, znany zbieracz starożytności, i książę Kalikst, ojciec pana domu, powstaniec z 1831 roku. Harmonia obcowania w rodzinnym środowisku z ludźmi różnych stanów była czymś, co nie mogło pozostać bez wpływu na kształtującą się osobowość Marii. Ten niedoceniany przez współczesnych, zafascynowanych zewnętrznymi atrybutami życia ziemian, tak istotny element życia we dworze utwierdzał prawdę o istnieniu porządku świata opartego na miłości. Rodzinny Milanów to również kościół fundacji prababki Marii Tarnowskiej i szpital dla pracowników majątku i mieszkańców okolicznych wsi. Fundacja miała wartość 30 tysięcy rubli. Szpital prowadziły siostry szarytki, a dwa razy w tygodniu z miasteczka przyjeżdżał lekarz. Koszty leczenia pokrywały dochody z gruntów i kapitału oddanych na fundację. W owych odległych czasach był to typowy styl postępowania “krwiopijców i wyzyskiwaczy’, jak uczono przez czterdzieści z górą lat dzieci w peerelowskich szkołach. Babka Marii Tarnowskiej, Julianna Wanda Uruska, znana w swoim środowisku z szerokiej działalności dobroczynnej, była damą wielce przewidującą; w testamencie umieściła klauzulę, że w razie usunięcia ze szpitala kapelana i sióstr zakonnych cały majątek fundacji zostaje zwrócony właścicielom majątku. Katolicki kościół wybudowano tu w okolicy zamieszkanej w dużej mierze przez unitów i prawosławnych. Rodzice Marii Tarnowskiej niejednokrotnie bronili grekokatolików, którzy dawali przykład odwagi w obronie wiary, przed okrutnymi prześladowaniami zaborców. Dzięki interwencji ojca Marii, Włodzimierza księcia Świętopełk -Czetwertyńskiego, powstańca styczniowego i Sybiraka, obywało się bez przelewu krwi, choć Rosjanie próbowali zainstalować w milanowskim szpitalu prawosławny ośrodek. O przyjaznych i zażyłych stosunkach łączących rodziców (właścicieli ogromnych dóbr na Litwie) oraz włościan pisze także Mieczysław Pieriejesławski -Jałowiecki, ziemianin i pierwszy pełnomocnik rządu polskiego w Wolnym Mieście Gdańsku:
“Co niedzielę po nabożeństwie spieszyłem się, by zobaczyć się z moją chrzestną. Czekała na mnie przy swojej dobrze okutej i pięknie wymalowanej nietyczance, zaprzęgniętej w parę okrągłych jak ogórki mierzynków. W rodzinie mojej przestrzegano tradycji, aby jednym z rodziców chrzestnych był wieśniak z sąsiednich wsi. Chłopca trzymała do chrztu gospodyni, a dziewczynkę gospodarz. Moją chrzestną była wdowa Weronika Pełedas, zamożna gospodyni z wsi Pełedy. Zjawiała się w kościele przybrana w całej krasie litewskich samodziałów, z jedwabną chustką na głowie i z ciężkim sznurem korali. Miała włosy jasne jak len, niebieskie oczy i piękną twarz. Mateusz, nasz stary stangret, zazwyczaj patrzący z wysokości swego kozła z dużą pobłażliwością na zgromadzonych przed kościołem parafian, względem mojej chrzestnej zachowywał wielki szacunek i zwykł był mówić:
- Chrzestna panicza to akuratna i sławna gospodyni na całą parafię kukuciską, a kiedy przystroi się na odpust do kościoła, to paniczu… wprost alleluja.
Lubiłem bardzo moją chrzestną, gdyż była pogodna, miła i nieraz służyła mojej matce radą w różnych drobnych kłopotach gospodarstwa domowego. Uciekałem również do chrzestnej, kiedy chciano mnie ukarać. (…) Chrzestna nazywała mnie zawsze z litewska po imieniu w trzeciej osobie. Słuchała moich skarg uważnie, ale nigdy nie brała mojej strony i często dawała mi takie pouczenie, które bardziej ukształtowało moją katolicką postawę, niż zrobiłby to jakikolwiek katecheta.
- Czy to Pan Bóg dał człowiekowi wolę, aby go każdy za nos wodził? - pytała, gdy zrobiłem coś złego. – Szczupak w naszej Zejmianie, tak on płynie swobodny w jedną i drugą stronę, a za przeproszeniem, słoma czy kawał drzewa płynie tam, gdzie prąd poniesie”.
Wileńska gazeta “Słowo” zamieściła w październiku 1938 roku informację o śmierci prof. Mariana Zdziechowskiego, urodzonego w Nowosiólkach w powiecie mińskim, potomka starego szlacheckiego rodu, rektora Uniwersytetu Wileńskiego, uczonego znanego w świecie ze swoich antykomunistycznych poglądów oraz głębokiego religijnego i filozoficznego spojrzenia na problem Rosji. “W podwórku domu Zdziechowskich na ceglanej podłodze suteryny klęczał mężczyzna. Zdaje się, że się modlił, a z szeroko otwartych oczu płynęły łzY. Stary stangret, który 25 lat służył u profesora, opłakiwał zgon pana”.
Zabawa w odwracanie ról Juliusz Kaden-Bandrowski opisuje moment, gdy jego ojciec, szacowny krakowski lekarz, z powodu pragnienia, by na co dzień przebywać w eleganckim świecie, w ciągu jednego dnia wyzwolił się raz na zawsze ze swoich obowiązków. Przyjął posadę dyrektora teatru. Żeby zerwać z dawnym życiem, musiał uciec się do psychodramy. “Rano, po śniadaniu, kazał ojciec wyjść Tomaszowi [staremu służącemu] do sieni i zadzwonić w charakterze chorego. Musieliśmy być przy tym wszyscy w przedpokoju. Cóż miał Tomasz robić? Zadzwonił i jak mu kazano, spytał w drzwiach:
- Czy zastałem pana konsyliarza?
Ojciec ukłonił mu się nisko i odpowiedział:
- Przepraszam pana dobrodzieja, ale pan doktór wyjechał i nigdy już nie wróci.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Tomasz się zaczerwienił, ojciec dobył z pularesu papierek dwudziestokoronowy i wręczył go uniżenie pacjentowi:
- Służę panu dobrodziejowi i bardzo przepraszam za zawód. Pan będzie łaskaw powiedzieć chorym pana konsyliarza, że każdemu chętnie zapłaci, byleby ich już nigdy w życiu nie oglądać”. Tomasz się nie śmiał, bo całą tę maskaradę, zabawę w odwracanie ról, uznawał za rzecz gorszącą. Jako człowiek myślący logicznie uważał hierarchię za fundament budowy świata. Świat z zakłóconą hierarchią (zawód dyrektora teatru stał w ówczesnej hierarchii daleko niżej niż czcigodne powołanie lekarza) był mu obcy z natury rzeczy. Ten sam sługa wymówił zresztą służbę w dniu, gdy jego pan, przejęty socjalistyczną modą, posadził za stołem w jadalni chłopską parę z podkrakowskiej wsi, a on musiał im usługiwać. Wtedy uznał, że system logicznie porządkujący świat według odwiecznych zasad został w tym domu naruszony. On może, a nawet powinien usługiwać – ale tylko tym, którzy stoją wyżej od niego w hierarchii. Tę prawidłowość wszyscy rozumieli bez słów. Dlatego “państwo” zachowywali się taktownie i delikatnie i nigdy nie stawiali służby w dwuznacznych sytuacjach. (Jacek Jerzy Nieżychowski wspomina, że jego dziadkowie, którzy traktowali służbę w sposób wyjątkowo przyjazny, w swoim domu w Granówku zawsze osobiście uczestniczyli w Wigilii dla służby domowej i pracowników majątku, a młodziutkie panienki, ich córki, w białych koronkowych fartuszkach podawały służbie do stołu). Profesor Paweł Stępień z UW przypomniał podczas jednego z wykładów [Wykład został wygłoszony w Gimnazjum i Liceum im. Św. Tomasza z Akwinu w Józefowie] zasady rządzące dziełem stworzenia, jakie odkrywała średniowieczna teologia i filozofia. Znajdowały one odzwierciedlenie w sztuce i architekturze tego czasu. Architektura i geometria stwórczego dzieła Boga tworzy wzorzec najdoskonalszej budowli i najdoskonalszego poematu, zauważył prof. Stępień. Człowiek żąda tego, co piękne. Dlatego zwraca się ku Bogu. Piękno rodzi miłość. Ludzie średniowiecza wiedzieli, że świat musi być doskonały – ze względu na Stwórcę i cel. I w sztuce posługiwali się zasadą harmonii, główną zasadą tworzenia świata przez Boga. Istotą harmonii jest hierarchia. Harmonią opartą o hierarchiczny ład odznaczał się też w średniowieczu porządek społeczny i prawny. Krzyż powinien znajdować się w samym środku Wszechświata, uważano w epoce, w której królował nadprzyrodzony ład. Symetria, proporcja – niezbędne cechy dzieła stworzenia musi uwzględniać każda twórczość. Organizacja społeczeństwa w Średniowieczu także uwzględniała ten wzorzec: skierowana była ku górze, ku Bogu, by Go chwalić. Społeczeństwo było hierarchiczne. Średniowiecze było epoką żelaznej logiki. Odkrywało porządek świata stworzonego wedle miary, liczby i wagi. Kultura średniowiecza ukazywała grzech pierworodny jako wywrócenie porządku, odwrócenie hierarchii. Grzech był naruszeniem zasady doskonałego, matematycznego uporządkowania wszechświata (wąż góruje nad kobietą Ewą, mężczyzna Adam jest w upadku). Przeciwieństwem harmonii, przeciwieństwem porządku jest chaos, jaki wprowadza grzech. Grzech odwrócenia się od Boga wprowadza ciemność, chaos i śmierć. Rodzina Potockich nadawała życiu towarzyskiemu Krakowa XIX wieku arystokratyczny rozmach, jej specjalnością były oryginalne bale, które wydawano dla całego miasta. Bywali na nich mieszczanie, kupcy, ludzie, których kultury osobistej gospodarze byli pewni. W 1913 roku wydano karnawałowy bal w pałacu na rogu ul. Brackiej i Rynku, własności Potockich z Peczary. Goście przybyli w strojach z czasów Ludwika XVI i Marii Antoniny. Gospodarz, Franciszek Potocki, wystąpił, niczym postać z opery, w białej peruczce z czarną kokardą i “fraku beżowym Directoire“. Stosowne kostiumy dostała także służba. Kiedy rozbawiona Zofia Zamoyska z Wysocka zwróciła się na tym balu do jednego ze służących z porozumiewawczym uśmiechem i słowami: “A to z nas małpy zrobili, prawda Wojciechu?”, ten odpowiedział z całą powagą: “Ze mnie nie, proszę pani hrabiny”. A Eugeniusz Melchior de Vogüe dodaje: ,,(…) zawsze gdy jakieś społeczeństwo porzuca stare dystynkcje, stare moce duchowe i doczesne, pozostaje jeden pan niezachwiany, najbardziej drobiazgowy i najtwardszy z panów, a jest nim pieniądz. Wznosi się on na najwyższe z opróżnionych stanowisk, przywłaszcza autorytet wyrwany swoim rywalom, ustanawia ponownie na swoją korzyść, pod inną postacią, wyróżnienia i przywileje. Wszyscy mu są posłuszni”. Ksiądz Delassus, odnotowujący trwające we Francji od ponad dwustu lat (a pisał te słowa w pierwszej dekadzie XX wieku) skłócenie klas społecznych, żywiących wobec siebie uprzedzenia i nienawiść, konkluduję: “Narodowi może przydarzyć się coś gorszego niż utrata wojska i okrętów, niż bankructwo finansowe czy też napad na jego terytorium. To porzucenie tradycji i utrata ideału. Historia wszystkich ludów to potwierdza”. Dziś w Polsce widać ogromną tęsknotę za nadprzyrodzonym ładem. Rzadko wypowiadana jest ona wprost. Zmieszanie ludzi różnych kondycji w jeden nieuporządkowany twór to mieszanka wybuchowa, to źródło nigdy niezaspokojonych ambicji, niepokojów, wiecznych pretensji i frustracji. To coś sztucznego, nienaturalnego. Miejsca zajmowane przez ludzi w każdym społeczeństwie nie mogą być takie same. Równość jest mitem. Prawdziwa hierarchia, wynik uznania nadprzyrodzonego ładu, panowania nad światem Boga, porządkuje społeczeństwo, zapewnia mu spokój i szczęście. Daje szansę miłości – miłości do siebie ludzi, którzy potrzebują siebie nawzajem. Więzi między nimi są trwałe, mają racjonalną podstawę. Taka miłość nie jest jedynie emocją ani sentymentem związanym z doraźnym poszukiwaniem bezpieczeństwa czy przyjemności, lecz wynika z ugruntowanego poczucia wzajemnych obowiązków. A te mogą mieć źródło wyłącznie w uznaniu Boga za jedynego Pana. Ewa Polak-Pałkiewicz
Relację z wczorajszych wydarzeń (wzmocnioną!!) ŚP.Maurycy Rothbard twierdził 30 lat temu, że Zachód stoi dobrze, ale tonie - a my - Polska, Rosja, Chiny - jesteśmy na dnie, więc będziemy szli w górę. I miał absolutną rację.
przed meczem Polska-Rosja można zobaczyć tutaj:
"Rosjanie nie byli za symbolami komunistycznymi! - Janusz Korwin-Mikke przed meczem Polska - Rosja na Euro 2012" i jest dostępne na witrynie YouTube:
http://www.youtube.com/watch?v=ITTpyQWtMqg
oraz w systemie informacyjnym witryny ASME:
http://www.asme.pl/133957791155300.shtml
i jeszcze tutaj
http://www.youtube.com/watch?v=A_QPughmEkU#t=1m38s
oraz zdjęcia
https://fbcdn-sphotos-a.akamaihd.net/hphotos-ak-snc6/270860_3261460064024_1140006884_n.jpg
i na portalu Gazety Wyborczej:
także relacja na portalu Nowy Ekran
http://visitor.nowyekran.pl/post/65312,jkm-dyskusja-z-kibicami
Po obejrzeniu tych relacyj video i zdjęć, zerknijcie sobie Państwo na relację p.Roberta Winnickiego, szefa „Młodzieży Wszechpolskiej”:
http://narodowcy.net/oswiadczenie-prezesa-mw-w-sprawie-zamieszek-w-warszawie/2012/06/13/
Można by odnieść wrażenie, że byliśmy na innych demonstracjach! On widział wyłącznie tę flagę ZSRS - oraz pojawiające się raz na 1000 razy Czerwone Gwiazdy itp. rekwizyty. Zresztą podejrzewam, że w ogóle tam Go nie było - bo przecież pod klubem "WIEŻYCA" zebrali się właśnie nasi - a nie rosyjscy zadymiarze. Wiem - bom z nimi rozmawiał i nawet śpiewałem "Polska - Biało-Czerwoni". Odszedłem dopiero, jak przeszli na "Raz Sierpem - raz Młotem...". Pomyliło się chłopakom z 11-XI. Proszę raz jeszcze przeczytać tę proroczą wypowiedź Rothbarda. W Chinach szaleje dziki kapitalizm, którego nie lubi... aż 3% Chińczyków. W Rosji nienawidzą komunizmu (no, nie wszyscy: ktoś na tow.Gennadego Ziuganowa głosuje...). A na Zachodzie... Na moim FB p.Adam Zentral Bartosik pisze:
„Własnie bylem na obiedzie w Londynie niedaleko LSE (London School of Economics) same czerwone flagi i ulotki z Marksizmem... Kiedyś Pan mówił, że to wylęgarnia tego typu idei, musiałem sam to zobaczyć... W centrum Londynu!!!”. No, właśnie. Przypominam tylko, że absolwentem tej komunistycznej uczelni jest JE Jan Vincent (ps.”Jacek Rostowski”) JKM
Budżetowe ruchome piaski W ostatni wtorek bez specjalnego rozgłosu Rada Ministrów przyjęła założenia do projektu budżetu na 2013 rok.
1. W ostatni wtorek bez specjalnego rozgłosu Rada Ministrów przyjęła założenia do projektu budżetu na 2013 rok. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że z reguły to, co jest ostatecznie zawarte w budżecie, znacząco obiega od tych założeń, więc specjalnie nikt się tymi założeniami nie emocjonuje, a przecież na nich są oparte prognozy wpływów i wydatków budżetowych. Co więcej wzmianki, jakie się na ten temat znalazły w mediach, dotyczą tylko jednego założenia przyjętego przez rząd, mianowicie wysokości płacy minimalnej na rok 2013, która miałby wzrosnąć z 1500 zł na 1600 zł. Natychmiast podchwycili to eksperci reprezentujący pracodawców, którzy sugerują, że to wzrost za wysoki, ponieważ rośnie relacja płacy minimalnej do średniego wynagrodzenia i w roku 2013 wyniesie 42,5%, a tym akurat pracodawcy w Polsce, nie są zainteresowani.
2. Wśród założeń do budżetu na 2013 rok są jednak parametry, które dobitnie pokazują, że minister Rostowski jest coraz bardziej pogubiony, a jego wyobrażenia o tym, co będzie działo się gospodarce i w konsekwencji w finansach publicznych, coraz bardziej odbiegają od rzeczywistości. Najważniejszy z tych parametrów to przewidywany poziom wzrostu gospodarczego. Ma on w roku 2013 wynieść aż 2,9% PKB, co oznacza, że minister przewiduje, że w gospodarce w następnym roku będzie działo lepiej niż w roku obecnym (przewidywany wzrost w tym roku to 2,5% PKB).
Jak się to ma stać nie bardzo wiadomo, skoro mamy coraz większe zawirowania w strefie euro, co oznacza wyraźne spowolnienie gospodarcze w głównych krajach zachodnich, odbiorcach naszego eksportu, a u nas w kraju zakończenie wydatkowania funduszy unijnych, wyraźnie zmniejszy poziom inwestycji publicznych. Nie widać także na horyzoncie żadnych impulsów, które miałyby spowodować w to miejsce wzrost krajowych inwestycji prywatnych. Wreszcie spadek wpływów z VAT już w tym roku, oznacza zmniejszenie tempa wzrostu wydatków konsumpcyjnych także w roku następnym, a to był do tej pory najważniejszy czynnik napędzający wzrost gospodarczy w Polsce. Skoro żaden z 3 czynników wpływających na wzrost PKB w Polsce (konsumpcja, inwestycje, eksport netto) w następnym roku nie ma szans na wzrost, to pojawia się pytanie, w jaki sposób wzrost gospodarczy w roku 2013 ma być wyższy od tegorocznego? Na to pytanie minister Rostowski jednak nie udziela odpowiedzi.
3. Bardzo niepokojące są założenia dotyczące sytuacji na rynku pracy. Wskaźnik bezrobocia na koniec 2013 roku ma wynieść aż 12,4%, a więc ma być nawet wyższy niż na koniec 2012 roku, co oznacza, że rząd Tuska godzi się z bezrobociem znacząco przekraczającym 2 mln osób, co najmniej przez najbliższe 1,5 roku. Zupełnie nie koresponduje to z niedawnymi tłumaczeniami dotyczącymi konieczności podwyższenia wieku emerytalnego, co było uzasadniane między innymi brakiem rąk do pracy już w najbliższej przyszłości. Jak z tego widać wypychanie młodych ludzi za granicę w poszukiwaniu pracy będzie trwało nadal, choć już od paru lat wiadomo, że powoduje ono załamanie wypłacalności funduszy ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych. Przewidywanie tak wysokiego wskaźnika bezrobocia na koniec 2013 roku oznacza także, że minister finansów konsekwentnie będzie przejmował środki z Funduszu Pracy i przeznaczał je na finansowanie deficytu sektora finansów publicznych, wbrew celom, na jakie zgodnie z ustawą, mogą być one wykorzystane.
4. Już choćby z tych najważniejszych parametrów przyjętych do kształtowania się budżetu państwa na rok 2013 wyraźnie widać, że rząd Tuska chce tryskać optymizmem, choć rzeczywistość coraz bardziej skrzeczy. Bardziej realistyczne byłoby chyba przyjęcie wariantowych wielkości podstawowych parametrów gospodarczych i finansowych na rok 2013, bo sytuacja w Europie jak to się eufemistycznie przyjęło nazywać, jest coraz bardziej dynamiczna. Ba wszystko wskazuje na to, że rozlanie się kryzysu w strefie euro na takie kraje jak Hiszpania i Włochy może wywołać reperkusje, które w tej chwili są wręcz trudne do wyobrażenia. A budowanie budżetu na swoistych „ruchomych piaskach” nigdy się dobrze dla nas nie kończyło. Kuźmiuk
Nie przepraszajcie w moim imieniu Po burdach przed i po meczu Polska-Rosja natychmiast objawiła się grupa osób, które uważają, że Polska powinna oficjalnie przeprosić Rosjan za incydenty. Na jej czele stanął Aleksander Kwaśniewski. Teraz czekam, aż dołączy Andrzej Wajda, specjalista od palenia zniczy dla krasnoarmiejców, oraz inni koryfeusze salonu. Przeprosić mógłby osobiście rzecznik Graś i to po rosyjsku – ma w końcu praktykę. Przepraszał już OMON-owców ze smoleńska w ich ojczystym języku za oskarżenia, że to oni okradli ofiary katastrofy smoleńskiej. Za przepraszaniem są też ci spośród zwykłych Polaków, którzy wyobrażają sobie, że gdy państwo jest miłe i uprzejme, to je wtedy wszyscy lubią, głaszczą po główce, lubią i przytulają. Taka wizja z czasów wczesnego Geremka. Mam prośbę: jeśli ministrowi Grasiowi lub jakiemukolwiek innemu przedstawicielowi Rzeczpospolitej przyjdzie do głowy faktycznie przepraszać Rosjan, to nie róbcie tego w moim imieniu. Nie czuję się winny ani temu, że traktując ich wyjątkowo Hanna Gronkiewicz-Waltz zezwoliła im na zorganizowany przemarsz na stadion, ani temu, że wśród Rosjan znaleźli się prowokatorzy, a po polskiej stronie idioci, którzy w tę prowokację dali się łatwo wciągnąć i zagrali w rosyjskim scenariuszu. Przeprosiny polskiej strony byłby jego częścią, więc i w tym nie chcę uczestniczyć. Przepraszajcie sobie, zatem po rosyjsku, mongolsku, chińsku i w suahili, ale we własnym imieniu. Nie w moim. Łukasz Warzecha
Centrum im. Adama Smitha dla nczas.com: Jak prowadzić politykę prorodzinną? Z doktorem IRENEUSZEM JABŁOŃSKIM z Centrum Adama Smitha rozmawia Rafał Pazio (NCZAS). NCZAS: Pierwszy z raportów Centrum Adama Smitha, które zostały przedstawione w ostatnim tygodniu, dotyczył kosztów wychowania i wykształcenia dzieci. Rodzice, którzy decydują się mieć więcej dzieci, są mocniej obciążeni obowiązkami, daninami wobec państwa. Dlaczego system w Polsce w ogóle nie reaguje na to zjawisko? Z jednej strony niski przyrost naturalny, z drugiej drenowanie kieszeni rodziców. IRENEUSZ JABŁOŃSKI: Z zadziwiającą konsekwencją politycy kolejnych rządów nie chcą zauważyć, że skonstruowali w sposób trochę przypadkowy system podatkowy, który „karze” ludzi efektywnych i pracowitych, obciążając pracę podatkiem akcyzowym w wysokości 80 proc. nominalnie, a 62 proc. realnie. Tym samym odbiera się sporą część wypracowanej wartości, w tym wypadku aktywnym zawodowo członkom rodzin. Najlepszym zobrazowaniem tego jest porównanie następujących liczb. Mężczyzna zarabiający średnią krajową – 3400 zł – kosztuje pracodawcę 4100 zł, ze względu na składki, które są niczym innym jak podatkiem socjalnym. A statystyczna kobieta, zarabiająca w Polsce o 25 proc. mniej, otrzymuje netto tyle złotówek, ile jej statystycznie zarabiający mężczyzna odprowadza w formie podatków i parapodatków. Nie jest to ani efektywne ekonomicznie, ani mądre społecznie. Nie ma jak dotychczas w klasie politycznej woli zmiany tego kuriozalnego systemu, karzącego za aktywność i pracowitość.
NCZAS: W Państwa raporcie pojawia się propozycja, żeby rodzice mieli więcej głosów w wyborach o tyle, ile mają dzieci. Po prostu głosy dzieci wykorzystywaliby rodzice. IRENEUSZ JABŁOŃSKI: Rodzice mieliby wykonywać czynne prawo wyborcze do 18. roku życia za swoje dzieci. Przy obecnej logice systemu kreowania władzy politycznej i egoizmach poszczególnych grup społecznych i zawodowych takie rozwiązanie wydaje nam się racjonalne i sprawiedliwe. Ma wzmocnić siłę oddziaływania rodzin, czyli tych, którzy ponoszą główny ciężar posiadania i wychowania dzieci. Ich pociechy, gdy dorosną, będą ponosiły główny ciężar utrzymania państwa i coraz większej grupy emerytów – bez względu na to, czy ci emeryci w przeszłości podejmowali trud wychowania dzieci, czy nie. Nasza propozycja przy dzisiejszym kryzysie demograficznym i egoizmach grupowych wydaje się uczciwa.
NCZAS: W jakim kierunku powinna zmierzać tzw. polityka prorodzinna rządu? IRENEUSZ JABŁOŃSKI: My to podzieliliśmy na dwa obszary. Rząd, prowadząc swoją politykę nakierowaną na rodzinę, nie powinien szkodzić. Nie powinien odbierać tego, co aktywni zawodowo członkowie rodziny wypracowują. Zwykle po odebraniu wielkiego procentu dochodu rząd planuje dać coś łaskawie w pomocy społecznej, oczywiście zredukowanej o koszty poboru i redystrybucji. Efektywność pomocy społecznej kształtuje się na poziomie 30-40 proc.; jedna trzecia jest zużywana przez aparat administracyjny, a jedna trzecia zmarnowana na pomoc nietrafioną – dla tych, którym się po prostu nie chce pracować. Po pierwsze: nie należy zabierać rodzinom – i temu miałby służyć nasz system podatkowy, który proponujemy już od 2004 roku. Polega na drastycznym obniżeniu kosztów opodatkowania pracy, nawet o 50-60 proc., i zastąpieniu ubytków przychodami do budżetu z podatków pośrednich. Drugi obszar to poprawa, jakości serwisu świadczonego przez rząd na rzecz rodzin. Chodzi o serwis edukacyjny i opieki medycznej. Te usługi są opłacane z naszych podatków, zabieranych w istotnej części od aktywnych zawodowo członków naszych rodzin. Proponujemy nie zabierać, a jakość serwisów podnieść i uzdrowić. W przypadku edukacji oddać szkoły rodzicom zorganizowanym w stowarzyszenia i fundacje, tak, aby nimi zarządzali. Jak pokazuje praktyka w wielu gminach w Polsce, takie szkoły są efektywniej zarządzane. Unikamy też konfliktu ideologicznego między ministrem edukacji, narzucającym treści nauczania, a rodzicami, którzy mają inny pogląd na temat treści programowych przy realizacji jakiegoś podstawowego kanonu edukacyjnego.
Rozwinięciem tego systemu byłoby finansowanie przez bon oświatowy kształcenia na poziomie średnim i wyższym. Należy dać szansę wszystkim młodym Polakom na jednakowy dostęp do edukacji, Dziś jest tak, że dzieci z mniej zamożnej Polski powiatowej studiują głównie na uczelniach płatnych, a dzieci z zamożnych rodzin Polski wielkomiejskiej studiują na bezpłatnych uczelniach państwowych, na które łożą wszyscy podatnicy.
NCZAS: A jakie zmiany proponujecie dla służby zdrowia? IRENEUSZ JABŁOŃSKI: Proponujemy przywrócenie zdrowych relacji między pacjentem a lekarzem. Wtedy rodzina z dziećmi byłaby bardzo atrakcyjnym klientem. Relacja pacjent-lekarz powinna zastąpić dzisiejszą relację pacjent-urząd, który raz jest ZOZ-em, a innym razem NFZ-em. Jesteśmy obecnie świadkami zupełnie kuriozalnej dyskusji o tym, co się komu należy i jakie dokumenty trzeba przynieść, żeby móc być wyleczonym za pieniądze, które od nas zostały pobrane. Trzeba wykorzystywać pozytywne doświadczenia prywatnych sieci usług medycznych. Tam możemy sobie wykupić już za kilkadziesiąt złotych miesięcznie abonament i otrzymać serwis o niebo lepszy niż w publicznej służbie zdrowia. Zatem rząd powinien wykupić obywatelom ubezpieczenie w ubezpieczalniach komercyjnych, które by pokrywało koszty leczenia w prywatnych gabinetach lekarskich i szpitalach w oparciu o koszyk świadczeń podstawowych. Uzupełnieniem powinna być szkieletowa sieć szpitali gminnych lub państwowych, które przyjmowałyby tych, którzy nie mają tytułu prawnego, lub reagowałyby na ofiary różnego rodzaju klęsk. Rafal Pazio
Klub Bilderberg. Władcy świata? Minister finansów Jacek Rostowski wziął udział w spotkaniu Klubu Bilderberg w Chantilly w amerykańskim stanie Virginia. – To wyjazd służbowy. Pan Minister wystąpi w panelu 2 czerwca „Imbalances, Austerity and Growth” („Nierównowaga, kryzys i wzrost”) – poinformowała rzeczniczka ministra finansów Małgorzata Brzoza. Problem polega na tym, że Klub Bilderberg jest nieoficjalną instytucją lobbingu gospodarczego, której treść obrad jest niejawna. Czy polski minister finansów może i powinien występować dla takich organizacji? Członkowie Klubu Bilderberg są zwolennikami globalizacji i wprowadzenia „rządu światowego”. Aura tajemniczości, która towarzyszy kolejnym, corocznym obradom stwarza dobry grunt dla teorii spiskowych. – Kiedy pierwszy raz o tym usłyszałem, nie mogłem uwierzyć w coś takiego. Ale dzisiaj, obserwując reakcje władzy i finansistów na kryzys, zaczynam wierzyć, że rządzą – komentuje Robert Gwiazdowski, prezydent centrum im. Adama Smitha.
Klub założony przez masona – Polacy, którzy wyznają spiskową teorię, powinni być dumni, że w tej grupie znajduje się ich rodak – komentował ironicznie swój regularny udział w konferencjach Klubu Bilderberg Andrzej Olechowski. Oprócz niego w spotkaniu Klubu wzięła też udział była premier Hanna Suchocka. Klub powstał w 1954 roku. Jego nazwa pochodzi od jednego z holenderskich hoteli, w którym odbył się pierwszy zjazd „klubowiczów”. Założycielem tego elitarnego klubu był dyplomata II Rzeczpospolitej Józef Retinger. Był sekretarzem klubu aż do śmierci w 1960 roku. Retinger jest jedną z najbardziej tajemniczych postaci polskiej historii. Już podczas I wojny światowej reprezentował wobec Ententy polskie interesy. W okresie międzywojennym odgrywał niejasną rolę w różnych ruchach rewolucyjnych (m.in. w Hiszpanii i Meksyku). Jako mason wysokiego stopnia były w II RP niemile widziany (organizacje masońskie były przed wojną nielegalne).Po wybuchu wojny został doradcą Wodza Naczelnego Władysława Sikorskiego. W 1941 roku, gdy Polska wznowiła stosunki dyplomatyczne z Rosją Sowiecką, Retinger został pierwszym przedstawicielem rządu w tym kraju. Był „cieniem” Naczelnego Wodza. Brał udział we wszystkich jego zagranicznych podróżach – z wyjątkiem tej ostatniej, do Gibraltaru, która skończyła się tajemniczą śmiercią Sikorskiego. To, a także jego szerokie kontakty sprawiły, iż podejrzewano go o agenturalne kontakty z Sowietami. Pod koniec wojny, w 1944 roku jako cichociemny został zrzucony do Polski z dużymi funduszami i bliżej niesprecyzowaną polityczną misją. Po wojnie miał ogromny udział w tworzeniu instytucji, które stały się podstawą do rozpoczęcia procesu jednoczenia Europy. Od samego początku starał się zbudować pomost między elitami europejskimi a amerykańskimi. W 1946 roku założył Niezależną Ligę na rzecz Współpracy Gospodarczej, która działała w Europie i USA, a dwa lata później Ruch Europejski – organizację, której oficjalnym celem jest uczynienie z Europy państwa federalnego.
Dziecko Klubu Bilderberg W 1973 roku, wzorując się na 20-letniej działalności Klubu Bilderberg, David Rockefeller, były oficer amerykańskiego wywiadu i miliarder ze słynnej rodziny, założył Komisję Trójstronną (The Trilateral Commission). O ile Klub Bilderberg zajmował się pogłębianiem integracji europejskiej i współpracy jednoczącej się Europy z USA, to Komisja Trójstronna ma w zamyśle twórców stać się narzędziem integracji globalnej. Charakterystyczne jest, że pierwszym polskim reprezentantem w Komisji Trójstronnej był stały bywalec Klubu Bilderberg Andrzej Olechowski. Komisja liczy ok. 350 członków pochodzących z Europy, Ameryki Północnej i Japonii. Znaczącą rolę w jej założeniu i rozwoju odegrał Zbigniew Brzeziński. To on miał zainspirować Davida Rockefellera do „zebrania najwybitniejszych umysłów w jednym miejscu w celu prac nad rozwiązywaniem nadchodzących problemów”. Brzeziński jest autorem „biblii” globalistów, opublikowanej po raz pierwszy w 1970 roku książki „Between Two Ages” („Między dwiema epokami”). Apelował w niej o stworzenie międzynarodowego systemu walutowego i światowego rządu. Oficjalnie zdefiniowanym celem działania Komisji Trójstronnej jest współpraca Ameryk (północnej i południowej), Europy i Azji (początkowo ograniczanej tylko do Japonii). Liczba Polaków działających przez ostatnie lata w Komisji Trójstronnej jest znaczna. Jej członkami są lub byli m.in.: były premier, a obecnie szef NBP Marek Belka, Janusz Palikot, redaktor naczelny tygodnika „Polityka” Jerzy Baczyński, była prezes koncernu medialnego Agora Wanda Rapaczyńska, były ambasador RP w Waszyngtonie Jerzy Koźmiński, a nawet dominikanin – ojciec Maciej Zięba.
Dobrzy i źli intelektualiści Nazywanie Klubu Bilderberg czy Komisji Trójstronnej światowymi rządami to gruba przesada. Jednak ludzie, którzy tworzą te organizacje, dysponują realną władzą i ogromnymi wpływami. To połączenie ludzi posiadających dostęp do władzy finansowej (szefowie i właściciele ogromnych koncernów), politycznej i medialnej. Koordynacja ich działań zwielokrotnia ich władzę. Zaś wiedza o kierunkach nacisku (polityki), którą uzgodnią światowi liderzy, ma konkretną wartość finansową. Trudno mówić o tajemniczym spisku, skoro liderzy Klubu Bilderberg i Komisji Trójstronnej głośno mówią, co myślą. I tak już na początku lat 90. David Rockefeller otwarcie opowiadał się za ustanowieniem globalnego rządu. „Znajdujemy się na pograniczu globalnej przemiany. Wszystko, czego potrzebujemy, to odpowiedni kryzys, a narody zaakceptują Nowy Światowy Porządek” – twierdził Rockefeller. „Najlepiej abyśmy samodzielnie budowali ów wieżowiec światowego porządku. W celu położenia kresu istnieniu suwerennych państw narodowych możemy wykorzystać metodę stopniowego ich połykania, kawałek po kawałku. W ten sposób osiągniemy nasz cel znacznie szybciej, niż gdybyśmy trwali przy starych metodach” – twierdził w 1974 roku Richard Gardner, jeden z założycieli KT. Warto również uważnie czytać oficjalne raporty Komisji Trójstronnej, bo dużo mówią one o zamierzeniach i głównych celach tej organizacji. I tak w raporcie „Kryzys demokracji” z 1975 roku znajduje się stwierdzenie, że „intelektualiści technokraci są godni pochwały, gdyż pomagają władzy w sprawnym zarządzaniu społeczeństwem, natomiast intelektualiści zorientowani na wartości są godni pogardy i niebezpieczni, ponieważ stwarzają poważne zagrożenie dla demokratycznych rządów przez ich demaskowanie”.
Kontrola nad pieniądzem i informacją Największym marzeniem wpływowych członków Komisji Trójstronnej i Klubu Bilderberg jest powołanie globalnej instytucji finansowej, która zarządzałaby światowymi rynkami walutowymi. Obecność polskiego ministra finansów wśród „wielkich tego świata” jest niewątpliwie nagrodą za politykę realizowaną przez rząd Donalda Tuska. Chodzi przede wszystkim ogromne zadłużenie państwa u zagranicznych instytucji finansowych i jednoczesną zgodę Polski na finansowanie dalszego istnienia strefy euro. Największym koszmarem światowych speców od globalnych finansów jest, bowiem stworzenie gospodarki, w której pieniądz nie będzie oparty na długu, tylko na realnym bycie (np. na złocie). Komisja Trójstronna i Klub Bilderberg są uważani za ojców ACTA kontrowersyjnego paktu, którego celem miała być teoretycznie ochrona praw własności intelektualnej. Faktycznie chodzi zaś o próbę spacyfikowania internetu, jako miejsca swobodnej wymiany myśli i informacji. „Władcom świata” spiskującym na tych spotkaniach chodzi również o jak najszybsze wprowadzenie do obiegu, jako jedynego środka płatniczego elektronicznych pieniędzy. Forsując ten pomysł, podnosić się będzie argument likwidacji szarej strefy. Faktycznie zaś chodzi o możliwość błyskawicznego odcinania ludzi od dostępu do ich pieniędzy – w myśl zasady, że to własność czyni wolność.
Prezent dla opozycji Przy tej okazji warto przypomnieć, że polski minister finansów wciąż jest poddanym królowej brytyjskiej i jego lojalność wobec Polski może być łatwo kwestionowana. Skorzystanie przez Rostowskiego z zaproszenia pochodzącego od nieformalnych lobbystów otworzyło opozycji furtkę do ujawnienia faktycznych celów jego podróży. Skoro rzecznik prasowa oficjalnie informuje, iż szef resortu finansów jest „służbowo” gościem prywatnego klubu towarzyskiego, jakim jest Bilderberg, to minister będzie miał obowiązek odpowiedzieć o szczegółach i efektach tej podróży przed parlamentem. Z uwagi na to, że jest to podróż służbowa, parlamentarzyści będą mogli także domagać się ujawnienia wszystkich dokumentów związanych z tym wyjazdem. Może wówczas okazać się, że Rostowski nie tyle pojechał z instrukcjami, co je przywiózł… Piński
Rostowski w “rządzie światowym” Nazwa Bilderberg znana jest głównie zwolennikom tzw. spiskowej teorii dziejów. Ale to nie znaczy, że Bilderberg to coś mało ważnego. Wręcz przeciwnie: pod tą nazwą kryje się nieformalna organizacja skupiająca wpływowych, (choć najczęściej mało znanych opinii publicznej) ludzi polityki, biznesu, mediów z krajów szeroko rozumianego Zachodu. Organizacja ta spotyka się wiosną każdego roku w jakimś miejscu Europy lub Ameryki. Pierwsze spotkanie odbyło się w 1954 r. w Holandii, w hotelu Bilderberg (stąd nazwa), a jego organizatorem był pochodzący z Polski Józef Retinger – postać tyleż ciekawa, co tajemnicza (w czasie wojny doradca gen. Sikorskiego, po wojnie twórca Ruchu Europejskiego). Od tego czasu Bilderberg pełni rolę zakulisowej międzynarodówki zachodnich elit, którą wielu obserwatorów nazywa wręcz tajnym masońskim “rządem światowym”, gdyż – jak wynika z nielicznych przecieków – omawia się tam aktualne problemy całego globu, a nawet podejmuje najważniejsze decyzje, wdrażane potem w życie przez rządy i inne jawne instytucje. Bilderberg nie jest zresztą jedyną taką organizacją. Od 1973 r. istnieje Komisja Trójstronna (z angielskiego: Trilateral Commission), założona przez Davida Rockefellera i Zbigniewa Brzezińskiego, skupiająca przedstawicieli elit Europy, Ameryki i Japonii. Warto rozpatrywać te dwie organizacje łącznie, ponieważ ich skład w dużym stopniu się pokrywa. Takie postaci, jak Rockefeller, Brzeziński, Henry Kissinger, obecny premier Włoch Mario Monti czy Andrzej Olechowski, to wieloletni członkowie zarówno Bilderbergu, jak i Trilaterale. Tegoroczne spotkanie Bilderbergu obradowało od 31 maja do 3 czerwca w miejscowości Chantilly w amerykańskim stanie Wirginia. Nie znamy oczywiście szczegółów obrad ani podjętych decyzji – choć bez wątpienia mówiono o wyborach w USA, kryzysie w Europie i planowanej wojnie z Iranem – ale znamy listę uczestników spotkania. Po raz pierwszy od kilku lat jest na niej Polak – minister finansów Jacek Rostowski. Dlaczego właśnie on? Najpewniej ma to związek z sytuacją strefy euro i w ogóle Unii Europejskiej. Czy to znaczy, że Rostowskiego dopuszczono do przedsionka “rządu światowego”, by podejmował ważne decyzje? Raczej wątpliwe. Wezwano go bardziej, jako podwykonawcę, a jego wybór wynikał z międzynarodowych koneksji: w końcu Rostowski przez większość życia był obywatelem brytyjskim, należał nawet do tamtejszej Partii Konserwatywnej, wykładał na uczelniach, które stworzyły teoretyczną podbudowę dla chorego systemu finansowej spekulacji. Jednym słowem, to bardziej przedstawiciel ICH niż NAS. Taki z niego polski minister, jak z marszałka Rokossowskiego, którego też nam importowano. Jacek Rostowski dołączył w ten sposób do wąskiego kręgu “władców III RP”, którzy mieli szczęście uczestniczenia w obradach jednej z zakulisowych międzynarodówek. W tym kręgu najbardziej ceniony był Olechowski, jednak od kilku lat do Bilderbergu już go nie zapraszają. Byli tam za to (ale tylko raz) Aleksander Kwaśniewski, Hanna Suchocka, prezes Banku Handlowego Sławomir Sikora i szef Polskiej Grupy Farmaceutycznej Jacek Szwajcowski. Wszystkich bez wątpienia rekomendował Olechowski, bo są to jego dobrzy znajomi. Ale były minister od lat zasiada również w Trilaterale, gdzie towarzyszyły mu takie osoby, jak Marek Belka, Jerzy Koźmiński (były ambasador w USA), Jerzy Baczyński (redaktor naczelny “Polityki”), Wanda Rapaczyńska (była szefowa spółki Agora), Zbigniew Wróbel (były prezes Orlenu), wspomniany Sławomir Sikora, a także… dominikanin o. Maciej Zięba i Janusz Palikot. Zaiste, doborowe towarzystwo! Paweł Siergiejczyk
Polityka na ulicy? Polityka musi przyjść nieuchronnie. Skąd ta pewność? Bo Rosja to nie Haiti. Pan prezydent, człowiek prostolinijny, bywały jednakże w świecie. A to u Baracka Obamy, gdzie gawędził sobie z przywódcą najpotężniejszego mocarstwa przy kominku. A to pod Wielkim Murem Chińskim, gdzie z szefem Komunistycznej Partii Chin wzniósł toast za owocną współpracę między naszymi obydwoma narodami, że wymienię tylko dwa najważniejsze punkty jego politycznych wędrówek. Pewnie, dlatego, że taki obyty, myli się rzadko. Jeszcze rzadziej mówi. Ale jak już coś powie, warto się wsłuchiwać. Dlaczego? Od czasu do czasu można wyłuskać z jego mowy myśli błyskotliwe i bezcenne. Wzbogacają one nie tylko nas, ale też obraz naszej rzeczywistości bardzo szeroko pojętej. Czy może być lepsza okazja niż Euro 2012, odbywające się na Ukrainie i w Polsce, do wypowiedzi ważnych, zawierających całą głębię przemyśleń Bronisława Komorowskiego? Pan prezydent w sposób dla siebie charakterystyczny – zresztą inny nasz prezydent równie jasno oświetlał wiele zagadnień z zakresu polityki wewnętrznej i zagranicznej – powiedział, że piłki nożnej nie da się oddzielić od polityki, i dlatego właśnie chodzi o to, aby naszego Euro 2012 nie mieszać z polityką. Idąc tym tropem, nasz prezydent nie widział związku między planowanym marszem kibiców rosyjskich, chcących uczcić na ulicach Warszawy święto Narodowe Rosji, przypadające we wtorek 12 czerwca 2012, akurat w dniu meczu Polska-Rosja, a polityką. Nie doszukiwał się też żadnych zagrożeń w trakcie marszu, ani ze strony kibiców rosyjskich ani polskich. Co już było klasycznym myśleniem życzeniowym pan prezydenta. Co ciekawe, władze stolicy niezmiennie nazywały marsz kibiców rosyjskich przejściem na stadion, zaś sami Rosjanie z równą konsekwencją określali marsz jako demonstrację. Nikt z urzędników warszawskich nie zapytał, co mianowicie chcą demonstrować? Być może padłaby wymijająca odpowiedź:
- Przywiązanie do barw narodowych i reprezentacji startującej na Euro 2012. Ale być może, ktoś otwarcie przyznałby, że chcą pokazać potęgę swego państwa, tak jak szczerze odparły dwie dziewczyny z Moskwy, które przyjechały do Warszawy na mecz:
- Nie interesuje nas marsz, bo nie znalazłyśmy się tutaj z powodu polityki. No tak, ale punkt widzenia pana prezydenta, w sposób widoczny reprezentowały jedynie te dwie młode Moskwiczanki. Może wśród kilkutysięcznego tłumu rosyjskich kibiców znalazłoby się jeszcze kilkadziesiąt osób myślących podobnie jak owe dziewczyny. Jakie jednak cele wyznaczyła sobie ogromna masa pozostałych i na co ich stać, jaką stanowią mieszankę, nie wiemy. A że nie są to aniołowie, przekonali nas na dwa dni przed planowanym marszem, kiedy we Wrocławiu napadli brutalnie na kilku polskich ochroniarzy. To jeszcze nie polityka, a tylko bandytyzm. Polityka musi przyjść nieuchronnie. Skąd ta pewność? Bo Rosja to nie Haiti. Jerzy Jachowicz
Jak długo antypolska działalność ministra R.Sikorskiego wobec Polaków za granicą będzie bezkarna
Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, pieszczotliwie nazywany – Radkiem, konsekwentnie niszczy środowiska Polaków za granicą. Dotyczy to zarówno tych Polaków, którzy w wyniku “wyroków historii” znaleźli się poza granicami macierzy( czyli obywateli obecnej Białorusi, Ukrainy, Litwy), jak i tych, których losy przez ostatnie ponad sto lat rzuciły w poszukiwaniu chleba za ocean do obu Ameryk i Australii; również tych, którym zarządzana przez żydów “wyrodna matka Ojczyzna”szykowała więzienny los, łagier lub egzekucję- jako nagrodę za walkę w jej obronie podczas II WŚ, a wreszcie i tych z najnowszej postsolidarnościowej emigracji oraz najnowszej wymuszonej emigracji za chlebem wskutek przestępczej działalności unijno – akcesyjnej mafii okrągłostołowej – KOR, Unii Wolności, Kongresu Liberalno-Demokratycznego,ZChN,SLD, AWS, PiS, PO, PSL i ich współczesnych poczwarek Ruchu Palikota, Solidarnej Polski, PJN, Nowej Prawicy i innych. Radosław Sikorski marnotrawi i defrauduje publiczny grosz polskiego podatnika finansując jawnie agenturalne przedsięwzięcia, jak Telewizję Biełsat- zarządzane przez żydów dla destabilizacji bliskich, sąsiedzkich i suwerennych krajów jak Białoruś, poprzez pompowanie w tzw. opozycję milionów dolarów z budżetu państwa polskiego - czyli kradnąc go z kieszeni polskich podatników. To samo źródło, czyli budżet państwowy nie jest w stanie wspierać działalności organizacji i środowisk polskich na Wschodzie. Radosław Sikorski uczynił z polskich placówek dyplomatycznych i konsularnych za granicą – zamiast rozsadnika polskiej kultury, nauki i przedsiębiorczości – placówki inwigilacji i zwalczania patriotycznych środowisk polskich na obczyźnie. Wypowiedział walkę liderom polonijnym, jak np. prezesowi USOPAŁ – Janowi Kobylańskiemu, prezesom i zasłużonym działaczom Związku Polaków na Białorusi. Radosław Sikorski – kontynuując, ale trzeba podkreślić bardzo gorliwie podobne zachowania swoich poprzedników na stanowisku ministra spraw zagranicznych Polski- zamiast służyć sprawie umacniania i propagowania polskości, będąc zakładnikiem i marionetką w ręku globalistycznych środowisk żydowskich, konsekwentnie osłabia polskość i działa na jej szkodę za granicą. Nasuwa się konieczne pytanie: jak długo i czemu bezkarnie?! PZ
MSZ nie radzi sobie. Pieniędzy na organizacje polonijne nie ma Polonia obwodu lwowskiego wyrusza do Warszawy z akcją protestu przeciwko polskiemu MSZ-owi. “Przestańcie znęcać się nad Polakami na Wschodzie” – pod takim hasłem prezesi i członkowie organizacji polonijnych obwodu lwowskiego i studenci polskiego pochodzenia planują przeprowadzić pod siedzibą polskiego MSZ w Warszawie akcję protestu. - Akcja skierowana jest przeciwko ciągłemu przesuwaniu terminów dofinansowania długoterminowych projektów organizacji polonijnych z Ukrainy – informuje wizy.net, polonijny portal Winnicy, Żytomierza i Podola.
Sytuacja z każdym dniem staje się coraz tragiczniejsza Według ustaleń Infopol.lt, problem Polaków z Ukrainy dotyczy również ich rodaków na Litwie. Tu jednak o protestach nikt nie mówi. Przynajmniej na razie, bo sytuacja większości polskich organizacji i instytucji z każdym dniem staje się coraz bardziej tragiczna. Dotąd mogli oni działać głównie dzięki wsparciu finansowemu otrzymywanemu z Polski, gdyż litewskie władze na polską działalność dokładają się tylko symbolicznie, jeśli w ogóle. Symboliczne też są możliwości polskich organizacji pozyskiwania środków z działalności. Większość z nich są organizacjami non profit, prowadzi działalność kulturową, oświatową i charytatywną, toteż podstawowym źródłem środków były fundusze programowe ze środków polonijnych Senatu RP. W tym roku sytuacja jednak zmieniła się kardynalnie. Środki te – około 70 mln złotych przyznawanych rok rocznie – przejęło Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Okazało się jednak, że resort nie był przygotowany na przejęcie i nie potrafi sprawnie rozdysponować fundusze programowe. Dlatego też polskie organizacje na Ukrainie, Litwie, ale też i w innych krajach mają poważne kłopoty z dalszym finansowaniem swojej działalności. Wiele z nich już wstrzymało realizację planowanych wcześniej celów zadaniowych. Inne codziennie tłumaczą się z nierozliczonych faktur za przedsięwzięcia już zrealizowane. Jeszcze inne poważnie myślą o zamknięciu działalności w ogóle. Taka sytuacja trwa od nowego roku i nie wiadomo kiesy się skończy, bo według naszych ustaleń, na razie nic nie wskazuje, że w najbliższym czasie MSZ potrafi wywiązać się z przejętych od Senatu funkcji wspierania Polonii.
Za mało pieniędzy z MSZ Tymczasem portal wizy.net alarmuje, że w najbliższym czasie zostanie skasowane też stypendium “Semper Polonia”, które co rok młodym Polakom na wschodzie dawało możliwość podjęcia studiów na wyższych uczelniach. Poważne kłopoty ma też fundacja “Pomoc Polakom na Wschodzie”, która obok “Wspólnoty Polskiej” była największym dysponentem senackich środków polonijnych. Z MSZ w tym roku otrzymała tylko nieznaczną część kwoty potrzebnej na finansowanie programów polonijnych. Jedynym pocieszeniem dla Polaków jest tylko to, że informacja ta jest niesprawdzona. Ale nie koniecznie nieprawdziwa. Dlatego do akcji protestacyjnej Polaków obwodu lwowskiego już planują dołączyć aktywiści środowiska polonijnego z innych regionów Ukrainy. Nie można też wykluczyć, że protest środowisk polonijnych obejmie też Litwę, Łotwę i inne kraje, gdzie sytuacja finansowa polskich organizacji tragicznie pogarsza się z każdym dniem.
http://polonia.wp.pl/kat,1010253,title,MSZ-nie-radzi-sobie-Pieniedzy-na-organizacje-polonijne-nie-ma,wid,14576646,wiadomosc.html?ticaid=1ea23
Senat oddaje pieniądze na Polonię Senat głosami Platformy Obywatelskiej odrzucił projekt uchwały sprzeciwiającej się przeniesieniu środków na Polonię z budżetu izby wyższej do budżetu MSZ. Politycy PiS mówią o skandalu i “braku politycznych jaj” wyższej izby parlamentu. Za odrzuceniem, przygotowanego przez PiS, projektu uchwały głosowało 51 senatorów (50 z PO i niezrzeszony Włodzimierz Cimoszewicz), 28 było przeciw (26 z PiS, 1 z Solidarnej Polski i niezrzeszony Jarosław Obremski), a 4 wstrzymało się od głosu (2 z PO – Alicja Chybicka i Jan Rulewski, Andżelika Możdżanowska z PSL i niezrzeszony Marek Borowski). Obecny na sali obrad marszałek Senatu Bogdan Borusewicz nie wziął udziału w głosowaniu. Szef senackiego klubu PO Marek Rocki powiedział po głosowaniu, że przekazanie MSZ środków na wspieranie Polonii to “racjonalny ruch”, bo – jak podkreślił – to rząd odpowiada za stosunki z Polakami za granicą.
Senat stracił 65,5 miliona złotych W tegorocznej ustawie budżetowej 65,6 mln zł na współpracę z Polonią i Polakami za granicą zostało przeniesione z kancelarii senatu do MSZ. Projekt uchwały wyrażającej dezaprobatę wobec tego kroku złożył w senacie wicemarszałek izby Stanisław Karczewski (PiS). Senackie komisje wnosiły o odrzucenie projektu. Podczas debaty senackiej w tej sprawie doszło do sporu między senatorami PO a PiS. Wiceszef senackiej komisji emigracji i łączności z Polakami za granicą Łukasz Abgarowicz (PO) argumentował, że projekt uchwały ma niewiele wspólnego ze wspieraniem Polaków żyjących na obczyźnie, a jego jedynym celem jest krytyka obecnego rządu. Według Bogdana Pęka (PiS) PO decydując się na odrzucenie tego projektu uchwały, rezygnuje de facto z walki o podmiotowość senatu, co jest – jak ocenił – “niebywałym skandalem” i otwiera drogę do likwidacji izby w przyszłości.
– Myślałem, że w tej sprawie choćby przez przyzwoitość pokażecie polityczne jaja, a politycznych jaj mi tu brakuje po prostu – mówił Pęk. Spór między MSZ a Senatem w sprawie środków na opiekę nad Polonią trwał od kilku miesięcy. Zwolennicy przekazania tych pieniędzy do MSZ podkreślali m.in., że parlament zachowa kontrolę nad ich wydatkowaniem, bo resort ma składać sprawozdanie w tej sprawie zarówno w Sejmie, jak i w Senacie. Przeciwko przeniesieniu pieniędzy na Polonię do MSZ-tu protestowali niektórzy senatorowie PO, w tym marszałek Bogdan Borusewicz. Przeciwko przeniesieniu 65,5 miliona złotych z Senatu do MSZ byli także senatorowie koalicyjnego PSL. – Stanowisko senatorów PSL jest jednoznaczne: te pieniądze powinny zostać w Senacie – wyjaśniała senator Andżelika Możdżanowska.
MSZ potrafi to lepiej Sejm, przyjmując ustawę budżetową na 2012 rok, zdecydował o przeniesieniu pieniędzy przeznaczonych na opiekę nad Polonią (ponad 65 milionów złotych) z Kancelarii Senatu do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, argumentując, że ministerstwo będzie w stanie lepiej te pieniądze rozdzielać, ponieważ lepiej niż Senat wie, czego potrzeba Polakom na emigracji. Wicemarszałek Senatu, Stanisław Karczewski (PiS) zgłosił poprawki do ustawy w nadziei, ze senatorowie PO jednak za nimi zagłosują. Tym bardziej – jak twierdzi Karczewski – w kuluarach senatorowie rządzącej partii deklarowali chęć poparcia jego uchwały. Tegoroczny budżet MSZ bez pieniędzy na Polonię ma wynieść 1,7 miliarda złotych, z czego 40 milionów to pieniądze na działalność konsularną, najczęściej pomoc w nagłych wypadkach. Środki na Polonię, którymi obecnie dysponuje Senat są przeznaczone na bieżącą działalność polskich organizacji i środowisk za granicą. Wyższa Izba parlamentu opiekuje się Polonią od 1929 roku.
http://polonia.wp.pl/title,Senat-oddaje-pieniadze-na-Polonie,wid,14405726,wiadomosc.html
Minister chce pieniędzy Senatu: wiemy lepiej jak wydać Ministerstwo Spraw Zagranicznych potwierdziło, że chce przejąć od Senatu pieniądze przeznaczone na finansowanie działalności Polonii na świecie. Z propozycją taką miał na początku września wystąpić szef MSZ Radosław Sikorski. Według nieoficjalnych informacji mediów, pomysłowi miał sprzeciwić się marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Chodzi o kwotę 75 milionów złotych, jakie mają zostać przeznaczone na Polonię w przyszłorocznym budżecie. Ministerstwo Spraw Zagranicznych argumentuje, że ma lepszą niż Senat wiedzę o funkcjonowaniu Polonii. Rzecznik MSZ Marcin Bosacki podkreślił w rozmowie z Polskim Radiem, że resort może dzięki temu lepiej wykorzystać te pieniądze.
- MSZ jest odpowiedzialny prawnie i konstytucyjnie za pomoc Polonii i Polakom za granicą. Do tej pory główne narzędzie tej pomocy pozostawało zupełnie bez wpływu MSZ w rękach Senatu. Mamy nadzieję, że MSZ uzyska decydujący wpływ na to narzędzie, ponieważ to nasi dyplomaci i konsulowie mają największą wiedzę i na bieżąco mogą kontrolować wydawanie tych pieniędzy – dodał Bosacki. Ostateczną decyzję w tej sprawie ma podjąć premier po konsultacji z ministrem finansów. Gdyby MSZ przejął pieniądze na Polonię, zarządzaniem tymi środkami zająłby się działający w resorcie Departament Polonii. Przyszłoroczny budżet MSZ bez pieniędzy na Polonię ma wynieść 1,7 miliarda złotych, z czego 40 milionów to pieniądze na działalność konsularną, najczęściej pomoc w nagłych wypadkach. Środki na Polonię, którymi obecnie dysponuje Senat są przeznaczone na bieżącą działalność polskich organizacji i środowisk za granicą. Wyższa Izba parlamentu opiekuje się Polonią od 1929 roku.
http://polonia.wp.pl/title,Minister-chce-pieniedzy-Senatu-wiemy-lepiej-jak-wydac,wid,13987945,wiadomosc.html
"SE": Grzegorz Rogiński, do niedawna osobisty fotograf premiera, od czerwca stoi w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych Jak informuje "Super Express", Grzegorz Rogiński, do niedawna osobisty fotograf premiera Donalda Tuska, od czerwca stoi w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych. 60 latek dostaje 953 zł. Zostałem całkowicie bez pracy. Jestem za stary - mówi smutnym głosem Rogiński w rozmowie z Super Expressem.
- Na początku czerwca zarejestrowałem się w urzędzie, jako bezrobotny. Przez trzy miesiące będę dostawał 953 zł brutto, w następnych miesiącach 748 zł. Pierwszy zasiłek dostanę 16 czerwca. Szukałem pracy, ale w moim wieku jest już bardzo ciężko ją dostać.
"SE" przypomina, że Rogiński był fotografem premiera Donalda Tuska od lutego 2008 r. Na początku lutego br. poinformowano go, że jego stanowisko zostaje zlikwidowane. Dlaczego? Powodów mu nie podano. A co ciekawe, na jego miejsce przyszedł nowy, młodszy fotoreporter. Rogiński nie krył żalu z powodu wyrzucenia go na bruk pięć lat przed przejściem na emeryturę i to akurat w czasie, kiedy premier Tusk przekonywał Polaków do dłuższej pracy.
- Wyszło na to, że jestem za stary na pracę w Kancelarii Premiera - w miejscu wydawałoby się wzorcowym do tego, by pracować jak najdłużej. I niestety za młody, by przejść jutro na emeryturę - mówił wtedy Rogiński.
- Do tej pory nie poznałem powodu zwolnienia mnie z pracy. Nikt ze mną nie rozmawiał, nic nie wyjaśnił. Premier również - mówi dziś. Dodajmy, że Rogińskiego zwolniono dokładnie w czasie, gdy rząd forsował drastyczne wydłużenie wieku emerytalnego do 67 roku życia. Sil zespół wPolityce.pl
Chłopofobia - gardzę tobą, bo jesteś ze wsi Jesli już o polskich fobiach mowa - to najgorsza jest chłopofobia - gardzę tobą, bo jesteś ze wsi
1. Homofobia, ksenofobia, rusofobia, żydofobia.... co rusz słyszymy, o tych fobiach, na które cierpi nasz bogobojny naród polski. Może cierpi, może nie - a ja znam tak naprawdę jedną polską fobię, której jest pełno wokół - to jest chłopofobia, albo bardziej eleganccko - agrofobia. Jesteś gorszy, gardzę tobą, bo jesteś ze wsi....
2. Chłop, wieśniak, człowiek ze wsi to jest człowiek gorszego gatunku. Można z niego żartowac i drwić. Mówi się - wiocha, nie rób wiochy (do not make a village). Chłop jest pazerny (gdyby to samo powiedzieć na przykład o Żydzie, byłby antysemityzm). Chłopu słoma z butów wychodzi i wzbudza śmiech. Chłop jest wiecznie pijany, Chłop śmierdzi (jestem z miasta, to widać, słychać i czuć - taki żart słownomuzyczny, bo jeśli czuć, to wiadomo, że nie z miasta.).
Powiada się - chłop wyjdzie ze wsi, ale wieś z chłopa nigdy - znaczy, kto ze wsi, ten prostak i cham. Mówiąc wprost - burak i tyle. Do mnie jakiś wielbiciel, podejrzewam młody, wykształcony i z dużego miasta pisze - ma pan twarz wiejskiego muzykanta. Wiejskiego, znaczy gorszego. A ja mam to gdzieś. I co z tego, ze wiejskiego? Jestem ze wsi, ale się z tego powodu nie wywyższam...
3. Chłop żywemu nie przepuści... Na salonach wrażliwości obowiązuje stereotyp - chłop jest okrutny i zły, dręczy zwierzęta. Czytałem jakąś blogerkę, która nie mogła nadziwić się pojąć, dlaczego polscy chłopi są tak źli, dlaczego dla nich zwierzę to rzecz, która trzeba zabić, wypatroszyć. A kto, cholera, kupuje dziecku psa, a po miesiącu bierrze go do bagażnika, wywozi do lasu i wyrzuca w biegu z samochodu? Chłopi? Czyje psy dziesiątkami tysięcy zapełniają schroniska dla zwierząt - chłopskie? I kto litościwie przygarnia potem takie wyrzucone psy? Mój brat - chłop, wieśniak, pazerny, słoma z butów mu wychodzi - przygarnął takich psów bodaj siedem.
4. Chłopofobia przekłada się na konkretne krzywdy. Wiele o tym mogłyby powiedziec na przykład wiejskie dzieci w miejskich szkołach, czy wiejska młodzież na studiach. I to w ludziach zostaje, nawet jesli obejmuja wazne stanowiska. Pisałem państwu o rolniku, skazanym przez sąd we Włocławku na dwa i pół roku więzienia za to, że w jego traktor, którym po całodziennej orce wracał w pola, z tyłu uderzyło audi, którym sześciu młodych ludzi jechał na dyskotekę. Sad uznał winę chłopa, bo lusterko ustawione miał za krzywo.Właściwie to chłop w ogóle nie powinien byc na drodze ze swoim tyraktorzyną i zagradzać droge chłopcom z miasta. I sad nie zwiesił kary, tak jak niemiecki sąd zawiesił policjantce, która przez swója brawure zabiła 14 pasażeów polskiego autokaru. Nie mam wątpliwości, że gdyby nie chodziło o traktor i o chłopa, tylko o mercedes i dajmy na to lekarza - żadnego więzienia by nie było. Ale chłopa zamknąć jakoś tak lżej. Chłopskie dzieci, co prawda płaczą, ale też powiedzmy sobie szczerze - to są trochę gorsze dzieci. Bo ze wsi. Ostatnio żonie tego skazanego rolnika sad doradził, że skoro po uwięzieniu męża jest jej ciężko również pod względem finansowym, to żeby sobie poszła do pracy dorywczej. Kobiecina została sama na 30 hektarach ziemi, siedemnaście krów, sześćdziesiąt świniaków, dwoje małych dzieci, które trzeba zawieźć i przywieźć ze szkoły, dwoje schorowanych rodziców, mąż w więzieniu - a ty się nie leń wiejska babo, nie zawracaj d... sądowi w mieście Włocławku, tylko weź się do roboty! Szkoda, ze młody, wykształcony sąd, z dużego miasta Włocławka nie podpowiedział kobiecie, w którym lesie i przy której szosie ta dorywcza praca mogłaby się znaleźć...
5. Jak juz przejdą przez Europarlament te wszystkie rezolucje przeciwko homofobii, ksenofobii, nietolerancji, rasizmowi, antysemityzmowi i Bóg wie jeszcze, czemu - złożę projekt rezolucji przeciwko jedynej fobii, jaka osobiście znam, fobii, którą często obserwuję i której sam niejednokrotnie doświadczyłem. Wniosę projekt rezolucji przeciwko chłopofobii. Wśród krajów potępionych za chłopofobię na pierwszym miejscu umieszczę Polskę. Na pierwszym i jedynym, bo poza Polską antychłopizmu nie spotkałem.
PS. Właśnie czytam, że przeprowadzono kolejny sondaż, kogo Polacy nie lubią najbardziej i wyszło, podejrzewam, że zgodnie z zapotrzebowaniem badających, że mniejszości seksualnych oraz Żydów. Co ma piernik do wiatraka, a orientacja seksualna do narodowości - nie wyjaśniono. Szkoda, ze zabrakło pytania - czy nie lubisz chłopów. Mogłoby zmienić wynik sondażu... Janusz Wojciechowski
Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju: atom jest nieopłacalny Zbyt duże ryzyko i wysokie koszty sprawiają, że Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju nie finansuje budowy nowych elektrowni atomowych. Tym bardziej, że żadna z nich do tej pory nie powstała na komercyjnych zasadach. Choć jednocześnie trudno stworzyć system energetyczny o niskiej emisyjności bez atomu.
– W przypadku budowy elektrowni jądrowych istnieje za duże ryzyko i są za wysokie koszty, które zawsze są wyższe niż planowane, a terminy realizacji są dłuższe niż zakładane – mówi Grzegorz Peszko, starszy ekonomista z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Dlatego bank zrezygnował ze wspierania tego typu inwestycji. Finansuje w niektórych krajach wyłącznie poprawę bezpieczeństwa w istniejących reaktorach.
Zdaniem eksperta wybudowanie elektrowni jądrowej w Polsce nie jest jeszcze przesądzone.
– Polska jeszcze na razie nie idzie pod prąd, tylko planuje. Wiele krajów też myśli o rozwoju energetyki atomowej, natomiast do realizacji droga jest bardzo długa, wyboista. Wiele z tych państw, przede wszystkim ze względu na koszty ekonomiczne, rezygnuje z planów rozbudowy energetyki atomowej. Nawet takie kraje, które tradycyjnie są bardzo uzależnione od atomu. We Francji nowy prezydent ogłasza, że państwo powinno zdywersyfikować miks energetyczny – wyjaśnia Grzegorz Peszko. Jednak odejście od tego typu energetyki nie będzie łatwe. Zwłaszcza, jeśli, weźmie się pod uwagę politykę Unii Europejskiej, która dąży do stworzenia niskoemisyjnej gospodarki. Zgodnie z uchwalonym w grudniu 2008 r. pakietem energetyczno-klimatycznym. Państwa członkowskie mają do 2020 r. ograniczyć emisję, CO2 o 20%, zmniejszyć zużycie energii o 20% oraz zwiększyć do 20% udział energii z odnawialnych źródeł.– Z energetyką atomową jest problem, dlatego, że według wielu symulacji dekarbonizacji sektora elektroenergetyki, produkcję energii elektrycznej przy zerowych emisjach bardzo trudno sobie wyobrazić bez elektrowni atomowych. To jednak nie znaczy, że każde państwo powinno budować taką elektrownię – zaznacza Grzegorz Peszko z EBOiR. Dodaje, że do tej pory nikomu na świecie się nie udało wybudować komercyjnej elektrowni atomowej.
– A EBOiR wspiera komercyjne projekty, oparte na rynkowych zasadach, dlatego też nie uczestniczymy w finansowaniu nowych elektrowni atomowych – tłumaczy ekonomista. Priorytetem banku są inwestycje związane z odnawialnymi źródłami energii, efektywnością energetyczną, a także nowymi źródłami gazowymi czy modernizacją istniejących źródeł węglowych.
– Pod warunkiem, że są to projekty, które mają sens i ekonomiczny, i komercyjny, i są realizowane na zasadach w miarę rynkowych. Bo jednak energetyka odnawialna korzysta z różnych form pomocy państwa, zresztą węglowa również, choćby poprzez brak internalizacji wszystkich kosztów zewnętrznych – podsumowuje Grzegorz Peszko.
http://www.ekonews.com.pl/pl/0,242,10091,eboir_atom_jest_nieoplacalny.html
Europa Zachodnia należy do obszarów najbardziej na świecie zagrożonych ryzykiem radioaktywnego skażenia na skutek poważnej awarii reaktorów jądrowych - twierdzą naukowcy z Moguncji. Wyliczyli oni, że do niebezpiecznych dla życia i zdrowia awarii reaktorów może dochodzić nawet raz na 10 lat, a radioaktywne cząstki będą rozprzestrzeniać się poza granice kraju, w którym doszło do katastrofy. Max-Planck-Institut (Instytut im. Maxa Plancka) w niemieckim Mainz (Moguncja) to jedna z najsłynniejszych placówek naukowych świata. 22 maja na stronie Instytutu ukazał się artykuł, dotyczący radioaktywnego skażenia Europy w razie awarii któregoś z reaktorów jądrowych Starego Kontynentu (mpic).
http://www.mpic.de/Probability-of-contamination-from-severe-nuclear-reac...?
Kłopoty rządu Japonii, właściwie bezradnego wobec skutków katastrofy w Fukushima Daiichi i globalna skala skażenia, spowodowały zainteresowanie niemieckich uczonych prawdopodobieństwem wystąpienia kolejnej awarii na miarę Czernobyla lub Wysp Japońskich. Nie potrzeba było skomplikowanych modeli i algorytmów- zespół z Max-Planck-Institut zsumował godziny pracy wszystkich jawnych reaktorów cywilnych, działających obecnie w świecie, po czym podzielił je poprzez liczbę dotychczasowych katastrof. Dzieląc 14,5 tys. lat (całkowita liczba godzin pracy ok. 500 czynnych reaktorów) przez 4 (1 reaktor zniszczony na Ukrainie i 3 w Fukushima Daiichi) otrzymano jedną katastrofę na 3625 lat pracy. Na wszelki wypadek wskaźnik zaokrąglono w górę, do 5000. Gdy jednak owe 5000 podzielono przez ilość 500 reaktorów, to średni okres pomiędzy poważnymi katastrofami wyniósł tylko 10 lat. To już nie żarty. Naukowcy z Mainz nie analizowali lokalizacji reaktorów, ani też ich typów, co ma ogromne znaczenie w praktyce, ale nie w badaniach statystycznych. Już przy pomocy komputera opracowano model rozprzestrzenienia się groźnego izotopu 137Cs, biorąc pod uwagę znaną cyrkulację powietrza w ziemskiej atmosferze - czytamy w mpic. Ten izotop cezu był najgroźniejszą składową skażenia po obu wielkich katastrofach wCzernobylu i Fukushimie. Choć symulacja wskazuje, iż najbardziej skażony jest zawsze teren w promieniu ok. 50 kilometrów od elektrowni jądrowej, to aż 25 proc. skażenia powędruje na odległość 2 tysięcy i więcej kilometrów. Czyli na pewno przekroczy granice państwowe, częstokroć kilka. Ze względu na mnogość EA we Francji, przy stałej cyrkulacji zachodniej, największemu skażeniu ulec może w Europie teren południowo-zachodnich Niemiec. To kolejny argument dla kanclerz Niemiec, by rezygnować z energetyki atomowej. Przy znanej gęstości zaludnienia w tym rejonie, poważnemu skażeniu ulec może wówczas ok. 28 milionów Niemców. Nieco mniej na wschodzie USA (21 milionów ludzi), zaś zdecydowanie największą tragedią byłyby katastrofy w Azji. Tam gęstość zaludnienia jest ogromna. Naukowcy z Mainz przypominają też, iż niemal, co miesiąc dochodzi w elektrowniach jądrowych do awarii, przy czym nie mają wątpliwości, że są to niekiedy awarie znacznie groźniejsze, niż podają to suche i optymistyczne komunikaty prasowe. W badaniach nie uwzględniono skutków wydobycia uranu (zwłaszcza odkrywkowo w Australii i w Chinach) czy stosowania fluoru do wzbogacania uranu (losy ziemi). Jest to co prawda zabronione, ale jak dotąd nikt nie potrafi istniejącej konwencji wyegzekwować. A fluor (używany swego czasu zamiast chloru do dezynfekcji wody w sieci ją rozprowadzającej) niszczy dziurę ozonową, powodując kolejne problemy. Sam rozwój energetyki jądrowej niesie ze sobą zbyt wiele niebezpieczeństw, by kontynuować ten kierunek cywilizacyjnego postępu, uważają niemieccy uczeni.
http://bezjarzmowie.nowyekran.pl/post/63738,europa-kontynent-radioaktywn...
Sigma
14 czerwca 2012Mądrość często przychodzi wraz z utratą złudzeń ale nie zawsze. Zawsze natomiast złudzenia nie mają nic wspólnego z mądrością. Jeśli ktoś żyje złudzeniami, wyeliminowuje ze swojej świadomości mądrość. Pozbawia się tym samym drogowskazu, który mógłby mu wskazać właściwą drogę. Właściwą drogę do mądrości.. Jeśli ktoś próbował kiedyś schodzić z drogi mądrości, to królowie francuscy, przynajmniej od roku 1650- mieli w zanadrzu poważny argument. Każda wyprodukowana królewska armata była ozdobiona napisem: ”Ultima ratio regum”, co się tłumaczy, jako ”ostatni argument królów”. W roku 1796 francuskie Zgromadzenie Narodowe- już w czasie Rewolucji- zakazało umieszczania tego napisu.. Natomiast Fryderyk II Wielki wprowadził w Prusach swoją wersję napisu: „Ultima ratio regis”- „ostatni argument króla”. Gdyby Ludwik XVI kazał strzelać do tłumu rozrabiającego pod Bastylią.. Ale się nie odważył. Gwardia szwajcarska zapłaciła głowami za chwiejną decyzją króla.,. A i król położył głową pod gilotynę.. A jaki my mamy argument przeciwko władzy, która robi z nami, co jej się żywnie podoba? Głównie zajmuje się ponoszeniem nam podatków, dokręcaniem podatkowej śruby, okradaniem i obrabowywaniem.. Państwo stało się żerowiskiem dla wielkiej liczby darmojedzaącyh, dla wciąż rosnącej liczby biurokratów, dla sektora budżetowego, na którego obrzeżach funkcjonuje represjonowany sektor prywatny, który ma się coraz gorzej- piszę o polskim sektorze prywatnym - bo zagraniczny prywatny ma się dobrze, nieopodatkowany i uprzywilejowany. Myślę o wielkich sieciach handlowych… W warunkach raju podatkowego można wiele..Polacy nie mają takich samych warunków podatkowych- mają warunki podatkowe gorsze- nie mówiąc już o koszmarze systemu, który powoduje, że Polska jakby jechała na wstecznym biegu.. I nie mam na myśli opodatkowania kolejnych podmiotów gospodarczych. Mam na myśli wprowadzenie systemu podatkowo- fiskalnego, który by nikogo nie uprzywilejowywał.. Nie dziwota, więc, że socjalistyczno- biurokratyczna władza wciąż potrzebuje pieniędzy na swój rozrost i na utrzymanie rozległego sektora budżetowego.. Szuka pieniędzy wszędzie gdzie się da- za wyjątkiem wielkich sieci handlowych, których elementy rozrastają się jak przysłowiowe grzyby po deszczu.. Tylko patrzeć jak nastąpi koniec polskiego sektora handlowego, w warunkach asymetrii podatkowej.. Bo jak długo może biec człowiek, który ma na grzbiecie z pięć worków ciężkiej głupoty, a obok niego biegnie człowiek swobodny, zupełnie niczym nieobciążony? Rozumiem, że to są goście, i gościowi należy się- przez grzeczność- pewien szacunek.. Ale szacunek nie powinien oznaczać głupoty, która już dawno oznacza utratę złudzeń.. Jednych zakuć w podatkowe dyby- a innym dać swobodę i wolność, i kazać się ścigać ze sobą.. I dlatego - wobec permanentnego braku pieniędzy- rządzący Polską posuwają się, co rusz do coraz większego łajdactwa, które grodzi wyzuciem Polaków z własności.. Przy permanentnie trwającym rabunku- nic zaskakującego. Przychodzi moment, że życie mówi” sprawdzam”. I właśnie szykuje nam się- chyba już ostatecznie- ostatni gwóźdź do trumny... PODATEK KATASTRALNY! I nie jest to- jak mówią po hiszpańsku Hiszpanie..”Un mundo que agoniza”- świat w agonii.. Świat w agonii nie jest- to Europa stacza się i upada.. A Polska- pogrążona w wielkich długach- razem z nią.. W końcu jest częścią państwa o nazwie Unia Europejska... Po bratersku utonąć ze swoim Wielkim Bratem.. Już Cypr prosi o pomoc finansową Unię Europejską, wielcy kiedyś Hiszpanie chcą tego samego.. Grecja otrzymuje pomoc, oczywiście na za darmo.. Pomoc oprocentowaną.. Czas na Portugalię, Francję, Włochy.. Kto następny? Skąd wiem, że zbliża się czas wielkiej smuty podatkowej.? Bo nad podatkiem katastralnym- zwanym przeze mnie roboczo- katastroficznym- zbierają się chmury, a z chmury- jak wiadomo-pada deszcz.. Nie z każdej i nie w każdych warunkach.. Ale jest takie prawdopodobieństwo.. Tak jak nie z każdej mąki będzie chleb.. Nad podatkiem katastralnym- już od dawna pracowało Ministerstwo Finansów, a teraz jak czytam w prasie- rozważa jego wprowadzenie- Ministerstwo Rozwoju Regionalnego(????) Pomijam już satyryczną nazwę ministerstwa, zaczerpniętą z Orwella.. Ministerstwo Obfitości, Ministerstwo Prawdy, Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Wszystko na odwrót.. I to, co ono oznacza.. Żadne ministerstwo nawet najbardziej opasłe urzędniczo nigdy, w żadnym stopniu nie przyczynia się do rozwoju czegokolwiek, raczej do zastoju i gospodarczego wstecznictwa.. Bo co dobrego może zrobić pasożytująca biurokracja.?. Może przejadać i przeszkadzać.. Już nie mówiąc, że wprowadzenie podatku katastralnego, podatku od wartości nieruchomości, obok innych podatków, spowoduje katastrofę gospodarczą.. Bo ile danin na rzecz socjalistyczno- biurokratycznego państwa, może jeszcze „obywatel” Polski wytrzymać? Przypominam, że „obywatelstwa” polskiego, można się zrzec jak najbardziej - ale „obywatelstwa” europejskiego- w żadnym wypadku.. Wszyscy jesteśmy „obywatelami” Unii Europejskiej.. Do końca ziemskiego życia.. Nawet w piekle nie ma przymusowego obywatelstwa, którego się nie można zrzec.. A w Unii Europejskiej - jest! I nie można się go zrzec.. W każdym razie podatku katastralnego też nie będzie się można zrzec, tak jak innych podatków. I w ich sprawie nie można organizować referendów, w państwie demokratycznym, obywatelskim i prawnym. A jak prawnym? Wystarczy otworzyć pierwszą lepszą gazetę.. W innych sprawach referenda organizować wolno - ale w sprawach finansowych – nie! Widać, do czego państwo demokratyczne i prawne przywiązuje największą wagę.. Do naszych pieniędzy! W sprawie naszych pieniędzy nie mamy do powiedzenia nic. To znaczy mamy! Musimy płacić! Bez względu na wysokość podatków. Mamy płacić każdą wysokość.. Jego Wysokość Demokratycznemu Państwu Prawnemu, jako poddani Demokratycznego Państwa prawnego.. Nawet jak demokratyczne państwo prawne zapuka do naszych drzwi po ostatnią koszulę.. Bo już obrabowane są ze trzy pokolenia naprzód, ludzie, którzy jeszcze się nie urodzili.. Bo skąd każdy z nas ma na grzbiecie po 25 000 złotych długu zaciągniętego przez demokratyczne państwo prawne w naszym imieniu i bez naszej zgody, licząc z ZUS_em i Funduszem Drogowym - po 80 000 złotych????? 1, może 2 procent od wartości domu czy firmy.,. Nie wiem jak z posiadaniem działek i ziemi.. PSL będzie się początkowo umiejętnie dystansował, a potem i tak chłopów pańszczyźnianych socjalizmu- sprzeda w jeszcze większą niewolę.. Zarobią wyceniacze nieruchomości.. Na łapówkach przy wycenianiu- niżej. Żeby był płacony niższy podatek.. Chyba, że ministerstwo Rozwoju Regionalnego, Ministerstwo Regresu Regionalnego- ustali swoje ceny nieruchomości według cen rynkowo ustalonych, tak jak przy płaceniu podatku od kupowanych samochodów. Urząd skarbowy wie lepiej, za ile człowiek sprzedał swój samochód - bo ma odpowiednio tabele.. To, po co umowy kupna – sprzedaży? W sobotę wybieram się w Góry Świętokrzyskie, na sławny Wykus, za Starachowicami.. Tam w czasie niemieckiej okupacji zbierali się partyzanci, w sprawie - jak byśmy to dzisiaj powiedzieli - ustalania metod postępowania z okupantem... „Robot”, „Nurt”, „Ponury” ..To sławne wtedy nazwiska.. Porozmawiam z przybyłymi na uroczystości ludźmi.. Jakie sposoby stosowali wtedy wobec okupantów.? Co się sprawdzało- a co nie.?. Być może żyje jeszcze ktoś, kto znał tamtych bohaterów.. Jedno jest pewne: już armaty nie wystarczą.. Tym bardziej, że nie wolno na nich pisać: „Ulitima ratio regum”.. A jakich ostatecznych argumentów można dzisiaj użyć, w demokratycznym państwie prawnym,? Bo referendum też nie.. Bo na pewno, można jeszcze zacisnąć zęby w bezsilności.. Ale pięść już się mocno zaciska.. Wobec biurokratycznych okupantów.. WJR
Bimbrownia BOR w Islamabadzie Sterydy, skażona żywność i woda, brak dyscypliny i nadzoru przełożonych – tak wygląda codzienność funkcjonariuszy BOR na placówkach wojennych poza granicami kraju Szefostwo BOR nie radzi sobie z nadzorem nad realizacją zadań ochronnych na placówkach zagranicznych o podwyższonym stopniu ryzyka. Świadczy o tym dramatyczny przypadek funkcjonariusza służącego w Kabulu. Mężczyzna oddelegowany do ochrony placówki dyplomatycznej w stanie zagrożenia życia trafił do szpitala wojskowego w Ramstein w Niemczech. Choć liczyła się każda minuta, z podjęciem decyzji szefostwu BOR w Warszawie nie było spieszno. – Mariusz K. od kilku miesięcy służył na placówce w Kabulu. Był kierowcą, pracował w grupach ochronnych. Lekarze zdiagnozowali u niego przypadek ciężkiej zakrzepicy (red pin – bezpośrednie zagrożenie życia). Ze względu na specyfikę miejsca (Kabul leży w kotlinie na wysokości 1800 m n.p.m.) konieczny był natychmiastowy transport lotniczy. Tyle, że nie zwykłym samolotem, a szpitalnym – relacjonuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” jeden z funkcjonariuszy BOR. O zdiagnozowaniu ciężkiej zakrzepicy żył Biuro Ochrony Rządu zostało poinformowane jeszcze tego samego dnia. Ale decyzje, co dalej robić, nie zapadły natychmiast.
– Do godziny 16.15 (choć wiedza była od rana) nie podjęto decyzji, która może uratować życie tego chłopaka. Do popołudnia nie było nikogo z kierownictwa, kto byłby w stanie ją podjąć. Myślę, że sprawa jest bardzo poważna. Dopiero późnym popołudniem firma próbowała nawiązać kontakt z oficerami łącznikowymi w bazie, chcieli wysłać lekarza z BOR. Tylko, po co? Chyba, żeby mieć czyste sumienie – dodaje nasz rozmówca. Dopiero, gdy pacjent miał trafić na OIOM, był sparaliżowany, nie mógł się ruszać i mówić, zdecydowano o transporcie do szpitala w Ramstein. Rzecznik BOR mjr Dariusz Aleksandrowicz zapewnia, że funkcjonariusz otrzymał błyskawiczną pomoc. – Funkcjonariuszowi, o którym mowa, została udzielona natychmiastowa pomoc medyczna. W chwili obecnej jest w stanie ogólnym dobrym, jego życiu nic nie zagraża. Szczegółowe informacje dotyczące stanu zdrowia funkcjonariusza przekazywane są na bieżąco tylko i wyłącznie rodzinie chorego – mówi Aleksandrowicz. Potwierdza, że chory przebywa w szpitalu w bazie wojskowej w Ramstein. Co przyczyniło się do powstania zakrzepicy? – Jego powrót do kraju nastąpi niezwłocznie, a uzależniony jest od stanu zdrowia i decyzji lekarzy prowadzących. W chwili obecnej nie znamy odpowiedzi na pytania dotyczące przyczyn choroby. Informuję również, że po powrocie do kraju funkcjonariusz poddany zostanie wnikliwym badaniom, mającym na celu ich ustalenie – tłumaczy mjr Aleksandrowicz. Funkcjonariusze, z którymi rozmawiał „Nasz Dziennik”, wskazują, że problem zakrzepicy, którą fachowo określa się, jako zakrzepowe zapalenie żył głębokich, nie jest wcale taki nowy. Podobny przypadek miał miejsce kilka miesięcy temu w Pakistanie. Ofiarą był również funkcjonariusz BOR. Choroba żył może być następstwem długotrwałego unieruchomienia (np. w warunkach szpitalnych), przebytych urazów i operacji. Objawy towarzyszące chorobie to bóle przy chodzeniu i staniu, ból w łydce, podudziu, udzie, obrzęk kostki lub całej nogi, napięcie skóry, podwyższona temperatura w tych obszarach ciała, zaczerwienienie, zasinienie skóry stóp i podudzi, stan podgorączkowy lub bardzo wysoka temperatura (do 40 stopni) oraz przyspieszona czynność akcji serca. Samo powstanie zakrzepu nie zagraża życiu pacjenta, ale już oderwanie od ściany żyły – tak. Przemieszczający się skrzep może zablokować przepływ krwi i w konsekwencji spowodować zator tętnicy płucnej i nagłą śmierć. Mimo że zakrzepica żył dotyczy raczej osób starszych i ryzyko zachorowania na nią wzrasta dopiero po 60. roku życia, to jednak do jej powstania mogą przyczynić się środki, które niektórzy funkcjonariusze BOR przyjmują, chcąc uzyskać szybki przyrost masy mięśniowej. – Według mnie, zakrzepica nie ma związku z warunkami pobytu czy jedzenia. I dotyczy raczej osób starszych. Ale akurat sterydy, które biorą funkcjonariusze, mogą mieć wpływ na jej powstanie – mówi lekarz, dr Anna Gręziak.
Sterydy poza kontrolą – Zastanawiające jest to, że nie jest to pierwszy przypadek w tym rejonie, a tego rodzaju zakrzepica jest charakterystyczna dla osób, które biorą różne środki, powiedzmy, że stymulujące rozwój na siłowni – twierdzi jeden z funkcjonariuszy Biura. W sklepach w bazach amerykańskich można kupić odżywki białkowe i środki stymulujące rozwój mięśni. Przyjmowane są nie tylko ze względu na przyrost masy mięśniowej, ale jako suplement diety.
– Niestety, nie odżywiając się odpowiednio, trzeba się posiłkować odżywkami, bo inaczej człowiek w tym klimacie padnie. Niektóre z tych środków zmieniają jednak konsystencję krwi i jej krzepliwość. W Kabulu są dostępne środki w bardzo atrakcyjnych cenach ze względu na strefy wolnocłowe i nie ma, co ukrywać, że ludzie się nimi posiłkują. Wystarczy przyjrzeć się kilku osobom od nas z firmy, to są ludzie niesamowicie rozwinięci mięśniowo – podkreśla nasz rozmówca. Co na to przełożeni? Ani w Warszawie, ani w Kabulu nikt tego procederu nie kontroluje.
– Jest totalny brak nadzoru, zresztą nie tylko tam. Na przykład w składzie broni w Islamabadzie jest bimbrownia. To jest temat rzeka. Firmę interesuje jedno: wysłać ludzi na placówkę. Potem nikt nie przejmuje się, jak i w jakich warunkach funkcjonują. Firma ma nas w głębokim poważaniu. Ciekawe, czy musi dojść do kolejnej tragedii, żeby ktoś z panów decydentów zainteresował się tym stanem rzeczy? – pyta funkcjonariusz, który służył w zagranicznych misjach.
Nie wiemy, co jemy Kolejna bolączka funkcjonariuszy BOR wyjeżdżających na placówki wojenne to warunki, w jakich przychodzi im pełnić służbę. – W sytuacji, kiedy leci pan do ciepłych krajów i stołuje się w hotelu, wszystko jest w porządku. Problem zaczyna się wtedy, kiedy żywi się pan gdzieś na mieście. Nie ma takiej możliwości – mimo całego cyklu szczepień przed wylotem – żeby organizm się obronił – podkreśla jeden z funkcjonariuszy. W Afganistanie problemem jest żywność i woda wywołujące niepożądane skutki. Jednym z nich jest np. zakażona, tzw. brudna krew, co można stwierdzić dopiero po przeprowadzeniu specjalistycznych badań. Diagnostyka ogólna, jakiej borowcy poddawani są po powrocie do Polski, nie jest w stanie wykryć ognisk infekcji. Można je zdiagnozować po przeprowadzeniu specjalistycznych badań. Funkcjonariusze BOR muszą za nie jednak sami płacić w prywatnych przychodniach.
– Przykro o tym mówić, ale musimy oszczędzać nawet na dietach, które dostajemy na jedzenie. Jesteśmy gorzej opłacani od Rumunów czy Czechów. Jesteśmy de facto zdani na litość jakiegoś Araba, właściciela sklepu, w którym robi się zakupy. Do końca nie wiemy tak naprawdę, co jemy – zaznacza nasz informator. Funkcjonariusze BOR stołują się sami, nie mają wstępu do stołówek w bazach amerykańskich, gdzie je się w higienicznych, sterylnych warunkach. – Skąd wiemy, czy taki Arab, u którego kupujemy żywność, nie zostanie zastraszony, że ktoś nie przyjdzie do niego, nie zabierze mu dziecka i nie przyśle mu jego zdjęcia z tekstem: „Nie sprzedawaj nic białym, bo…”. Może też dostać propozycję „dosyp to i to do jedzenia”, więc do końca nie wiemy, co tak naprawdę mogło wywołać zakrzepicę u kolegi – dodaje borowiec. Były nawet problemy z uzyskaniem funduszy na wodę. A bez jej zapasów nie da się funkcjonować w klimacie +50 st. Celsjusza.
– Przecież nie siedzimy w klimatyzowanym pomieszczeniu, pracujemy, ruszamy się. Mało tego, musimy być w stu procentach operatywni, w mieście, gdzie jest stan pełnego zagrożenia. Nie może być tak, że funkcjonariusz BOR ma jeszcze sam sobie dbać o zapas wody – wskazuje funkcjonariusz BOR. Dramatyczne są też często warunki zamieszkania. Do niedawna w Kabulu tuż pod oknami pokojów, w których śpią borowcy, była studzienka kanalizacyjna. Gdy wybijało szambo, przy wysokiej temperaturze, funkcjonariusze byli skazani na wdychanie trujących oparów.
Jest sprawa dla NIK Sprawą zbulwersowany jest płk rez. Andrzej Pawlikowski, szef BOR w latach 2006-2007. W jego ocenie stanem placówek powinna zająć się Najwyższa Izba Kontroli.
– Od pewnego czasu do opinii publicznej dochodzą bardzo niepokojące informacje o braku właściwego nadzoru przez kierownictwo BOR nad realizacją zadań ochronnych na placówkach zagranicznych o podwyższonym ryzyku. Tym bardziej są to informacje niepokojące, gdyż w głównej mierze – poza ustawowymi zadaniami BOR – dotyczą one bezpieczeństwa samych funkcjonariuszy tej formacji, którzy z narażeniem zdrowia i życia muszą sobie jakoś radzić z bieżącymi trudnościami tam, na miejscu. Jak donoszą sami funkcjonariusze, trudności te są związane w głównej mierze z logistyką. A ściślej mówiąc, z niewystarczającym zapleczem logistycznym, które w mojej ocenie powinno być w tamtych rejonach zdecydowanie zapewnione na poziomie gwarantującym bezpieczne funkcjonowanie – mówi Pawlikowski. – W związku z tym, że jest to któraś z kolei niepokojąca informacja, jako były funkcjonariusz i szef tej formacji jestem zmuszony za pośrednictwem mediów zwrócić się z prośbą i apelem do Najwyższej Izby Kontroli o przeprowadzenie rzetelnej kontroli w BOR pod kątem zabezpieczenia placówek dyplomatycznych w rejonach o podniesionym ryzyku, a co za tym idzie – także sprawdzenie właściwego nadzoru przez powołane do tego celu kierownictwo BOR – wskazuje Pawlikowski. Piotr Czartoryski-Sziler
"Oskarżam polskie media". Nie, tym razem to nie ja je oskarżam - robi to... Rosjanka, która mieszka w Polsce. Które media, jakie? I tu się Państwo zdziwicie - Jekatierina B. oskarża... TVN24 oraz TVP Info. A o co te media są oskarżone? Najlepiej będzie, jak przywołam jej własne słowa:
"W niedzielę oglądałam TVN 24 i TVP Info. W prawie każdym z materiałów pojawiały się nawiązania do polityki i historii. Mówiono o marszu rosyjskich kibiców w kontekście powstania warszawskiego czy rosyjskich zaborów. W efekcie na ulice wyszli zamaskowani, pełni nienawiści kibole, którzy nie znają historii, a swoją wiedzę opierają na tym, co usłyszeli w telewizji. Krzyczeli "ruska kur...". Nie rozumiem, czy bijąc Rosjan chcieli wyrównać jakieś historyczne rachunki?" Według zamieszkałej w naszym kraju Rosjanki sprawa jest jasna - to polskie media tzw. głównego nurtu nakręcały spiralę nienawiści, która doprowadziła do zadym i prób zakłócenia przemarszu rosyjskich kibiców na Stadion Narodowy przed meczem piłki nożnej Polska - Rosja. Gdyby ktoś miał jeszcze jednak jakieś wątpliwości, że coś źle zrozumiałem lub przekręciłem, to przywołam kolejny fragment z jej wypowiedzi, a na końcu swojej notki podam link do pełnego tekstu jej listu, który przysłała do "Metra":
"Chciałoby się zaapelować do dziennikarzy polskich mediów, żeby się opamiętali i przestali wzbudzać nienawiść wśród Polaków, szczególnie podczas EURO2012. Młode pokolenie nie zna historii, łyka tylko emocje, które mu podajecie. Kształtujecie i wychowujecie młode polskie pokolenie poprzez nienawiść i zachęcanie do wyrównania rachunków."
No i jak, Panie i Panowie dziennikarze z TVN24 i TVP Info? Nie wstyd wam, że doprowadziliście do bijatyk, które zepsuły tę atmosferę radości i sukcesu, o którą tak mocno apelował premier Donald Tusk? Co sobie teraz, przez te wasze "zachęcanie do wyrównania rachunków", pomyślą o nas na świecie? Ja w każdym razie wiem, co na ten temat myśli minister Jacek Cichocki - gdyby ktoś nie kojarzył człowieka, to informuję, że jest to aktualny szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, czyli instytucji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo w naszym kraju - również bezpieczeństwo polskich obywateli, gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości. Dzisiaj minister Cichocki był gościem porannego programu w radiu ZET, gdzie w odpowiedzi na pytanie redaktor prowadzącej program, która przywołała słowa Pani Ewy Gawor, szefowej Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy, odradzającej kibicom rosyjskim przemarsz ulicami Warszawy przed meczem Rosja-Grecja, błysnął retoryczną sentencją, która niemal powaliła mnie na kolana - tak była prosta i oczywista w swoim, jakże czytelnym dla obywateli naszego kraju, przekazie:
"(...) No a co zrobią kibice rosyjscy? Jak będą chcieli się spotkać, to pójdą" A czego się najbardziej obawiał minister Cichocki przed meczem Polska-Rosja? Otóż szef MSW najbardziej się obawiał, że kibice rosyjscy, którzy... spóźnią się na ten swój przemarsz, który, oczywiście, nie miał przecież żadnych podtekstów politycznych, a tylko i wyłącznie sportowe - tak, jak zapewne wyłącznie sportową wymowę miała olbrzymia flaga, rozpostarta przez Rosjan na Stadionie Narodowym podczas odgrywania hymnów narodowych, na której była przedstawiona postać Dymitra Pożarskiego, przywódcy rosyjskiego powstania ludowego, skierowanego przeciwko wojskom polsko-litewskim na początku XVII w., dzierżąca w dłoni słusznych rozmiarów miecz - zostaną zaatakowani. Prawda, że przekaz ministra jest jasny, prosty i czytelny? Kibice rosyjscy jak będą chcieli, to zrobią to, co zechcą, a polskie MSW będzie ich... chroniło.
http://www.emetro.pl/emetro/1,85648,11929768,Ros...
http://www.radiozet.pl/Programy/Gosc-Radia-ZET
http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/rosyjscy_...
http://www.caughtoffside.com/2012/06/13/video-fa...
80 rocznica tzw. kryzysu gdańskiego 14 czerwca 1932 r. do gdańskiego portu wpłynął niszczyciel ORP "Wicher" zapoczątkowując tzw. kryzys gdański. Dowództwo okrętu otrzymało rozkaz ostrzelania budynku senatu, gdyby władze Gdańska zdecydowały się na wrogą reakcję wobec polskiej bandery.
Tzw. "kryzys gdański" był spowodowany wzrostem nastrojów nacjonalistycznych wśród niemieckich mieszkańców Wolnego Miasta Gdańska, które przekładały się na działania gdańskiego senatu zmierzające do ograniczenia uprawnień przysługujących w tym mieście Polsce. W listopadzie 1920 r. na mocy traktatu wersalskiego kończącego I wojnę światową należący wcześniej do Niemiec Gdańsk został przekształcony w wolne miasto znajdujące się pod ochroną Ligi Narodów. Podpisana wówczas konwencja polsko-gdańska głosiła, że Polska będzie odpowiadać za politykę zagraniczną Wolnego Miasta Gdańska i bronić jego terytorium, które miało należeć do polskiego obszaru celnego. Polakom zagwarantowano także możliwość korzystania z tamtejszego "macierzystego portu" (port d'attache). Już w pierwszych latach istnienia zamieszkanego w większości przez Niemców wolnego miasta jego władze prowadziły antypolską politykę. W 1930 r. senat gdański zakwestionował polskie prawo do korzystania z portu. Stanowisko przychylne władzom Gdańska zajął w tej sprawie nawet Stały Trybunał Sprawiedliwości Międzynarodowej w Hadze 14 czerwca 1932 r. do gdańskiego portu miały wpłynąć trzy brytyjskie okręty. W związku z tym, marszałek Józef Piłsudski po konsultacjach m.in. z dowódcą polskiej floty komandorem Józefem Unrugiem, rozkazał wpłynięcie do portu niszczyciela (kontrtorpedowca) ORP "Wicher" [na zdj.] i kurtuazyjne powitanie Brytyjczyków. Jak pisał Stanisław M. Piaskowski, polski okręt miał być użyty jako "środek nacisku na senat gdański" w celu przywrócenia Polsce należnych uprawnień ("Okręty Rzeczpospolitej Polskiej 1920-1946"). Zwodowany w 1928 r., a znajdujący się w służbie polskiej od 1930 r. ORP "Wicher" był "pierwszym okrętem naszej floty z prawdziwego znaczenia" i - jak wyjaśniał Piaskowski - odznaczał się "groźnym wyglądem". Jego pierwszy poważny rejs miał miejsce w 1931 r., kiedy okręt popłynął do Madery, skąd zabrał wypoczywającego tam Piłsudskiego. Obecność w porcie gdańskim brytyjskich okrętów nadawała całej sprawie wagę międzynarodową, a wystąpienie w roli gospodarza w zdominowanym przez ludność niemiecką Gdańsku miało dla Polski duże znaczenie propagandowe. Piłsudski rozkazał dowódcy polskiego okrętu komandorowi Tadeuszowi Podjazdowi-Morgensternowi, aby w przypadku "gdyby władze Gdańska poważyły się na obrazę polskiej bandery", "Wicher" otworzył ogień w kierunku gdańskich urzędów. Gdy następnego dnia "Wicher" i brytyjskie okręty zacumowały w porcie, władze miasta nie odważyły się na antypolską reakcję. Doszło wówczas do spotkania Podjazda-Morgensterna z komandorem Henrym Danielem Pridhamem-Wippellem. Po oficjalnym powitaniu brytyjskiego dowódcy, który odbył wizytę na polskim okręcie, kryzys został zażegnany. W tej sytuacji, po kilku godzinach cumowania, "Wicher" opuścił gdański port. Ostatecznie władze Gdańska zgodziły się na korzystanie z portu przez okręty znajdujące się pod polskimi banderami. Po dwóch miesiącach od zajścia, 14 sierpnia, obie strony podpisały stosowane porozumienie. Kryzys gdański przyczynił się do wzrostu prestiżu polskiej marynarki wojennej. "Po sukcesie, jaki odniósł ORP "Wicher" podczas zatargu polsko-gdańskiego w 1932 r. KMW (Kierownictwo Marynarki Wojennej - PAP) mogło liczyć na przychylniejsze ustosunkowanie się do problemu rozbudowy floty ze strony Ministerstwa Spraw Wojskowych" - podsumował Piaskowski.PAP
Zieliński: Sfera bezpieczeństwa jest w rozkładzie O ocenie zarządzania kryzysowego w Polsce oraz procedurach w tej sprawie portal Stefczyk.info rozmawia z posłem PiS Jarosławem Zielińskim, byłym wiceszefem MSWiA. Stefczyk.info: Na posiedzeniu sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych omawialiście Państwo procedury związane z zarządzaniem kryzysowym. Jak Pan ocenia działanie państwa w tej sprawie? Jarosław Zieliński: Posiedzenie naszej komisji było poświęcone ocenie sytuacji w sferze zarządzania kryzysowego, procesu budowy centrów powiadamiania ratunkowego oraz funkcjonowania systemu obrony cywilnej. Wniosek z tego jest jeden: sfera bezpieczeństwa pod rządami Donalda Tuska jest w rozkładzie. Zarówno, jeśli chodzi o bezpieczeństwo zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Wojsko jest w wielkim kryzysie, nie mamy armii, nie mamy obrony terytorialnej. Brak nam wojska, które w sytuacji zagrożenia byłoby w stanie obronić Polskę. Wiele krajów, które mają małe armie, mają zorganizowaną obronę terytorialną. U nas nie ma i tego. Obrona cywilna jest w Polsce martwa, nie jest w zainteresowaniu rządu. Jednak ona jest potrzebna, powinna funkcjonować sprawnie. Sytuacja jest niezwykle niepokojąca.
Dlaczego? Stan bezpieczeństwa jest sprawą niezwykle złożoną. W czasie pokoju powinniśmy być przygotowani na walkę ze skutkami klęsk żywiołowych, czy awariami energetycznymi lub wypadkami. To zadania odpowiednich służb i instytucji. W takich chwilach powinno działać państwo, muszą istnieć odpowiednie procedury związane z zarządzaniem kryzysowym. W kraju jednak jest z tym bardzo źle. To w mojej ocenie było widać w czasie powodzi 2010 roku.
Pan źle ocenia działanie państwa? Tak, w mojej ocenie państwo działało źle. Oczywiście wielu mieszkańców, czy funkcjonariuszy służb wykazało się wielką determinacją i ofiarnością. Im należą się podziękowania za to, że walczyli ze skutkami powodzi. Jednak to państwo jest odpowiedzialne za pomoc mieszkańcom, za gwarantowanie bezpieczeństwa. Z tym było źle. Brakowało sprzętu, łodzi, koordynacji działań itd. Dodatkowo, dokumentacja związana z zarządzeniem kryzysowym była bardzo opóźniona. Dokumenty powinny być wydane zaraz po wejściu w życie ustawy o zarządzaniu kryzysowym, jednak opóźnienia sięgały często kilku lat. Z powołaniem Rządowego Centrum Bezpieczeństwa czekano rok, potem akty wykonawcze były również opóźniane. W czasie wczorajszego posiedzenia dowiedziałem się, że to nic nie szkodzi.
Jak to? Zdumiałem się, ponieważ usłyszeliśmy od osób odpowiedzialnych za zarządzanie kryzysowe, że skoro wszystko w czasie powodzi w 2010 roku się udało, to dokumenty nie są potrzebne. W ich ocenie akcja przeciwpowodziowa była sukcesem, więc dokumenty nie są potrzebne, że ważniejsza jest praktyka. To jednak nieprawda, nie było skutecznej akcji. Akcja nie była sprawna, a kwestia zarządzania kryzysowego nigdy sprawną nie będzie, jeśli nie będzie odpowiedzialności jasno zarysowanej, nie będzie odpowiednich procedur. Tymczasem rząd zamiast uporządkować tę sprawę, jeszcze ją zagmatwał, dzieląc MSWiA na dwa osobne resorty. Ta zmiana nałożyła kolejny poziom chaosu na wcześniejszą sytuację. To było zupełnie bezsensowne i spowodowało kolejne problemy w polskim systemie zarządzania kryzysowego. Rozmawiał KL
Bójcie się, bandyci żywią się strachem... i strzeż nas Panie od zdrajców, tchórzy i złodziei! – tak pewnie powinien kończyć się codzienny pacierz Polaka, gdy tylko wyrasta ze świata zabaw plastikowymi żołnierzykami. Zdrajców należy wieszać, dla przykładu, wzmocnienia ogólnego morale i udowodnienia chwiejnym tumanom, że sprawiedliwość istnieje i kieruje się racjami wyższego rzędu niż grillowanie, wydalanie i popieranie tego, kto aktualnie wydaje się być silniejszy. Tchórzy trzeba się wystrzegać, aby nie wpaść w bagno, jakim jest ich codzienne życie, a na złodziei uważać, będą istnieć do skończenia świata. Po co gram na biblijnej nucie? Ano, aby po raz kolejny objawić obrzydliwy w swej banalności fakt – oto graniczymy z państwem, które jest zagrożeniem dla wolnego świata, państwem, które jest bandytą i po bandycku realizuje pomysły rządzących nim gangsterów. Nie! Mili dewoci panującego bezrządu, panującej chewry – nie mówię, jakbyście marzyli, o Stanach Zjednoczonych AP - mam na myśli dzisiejszą Rosję, a ściślej rozumując jej kremlowskie władze. Nie, uciekajcie chyłkiem – wiem, że na sam dźwięk tak formułowanych myśli dostajecie rozwolnienia – jeszcze nie skończyłem, właściwie dopiero zaczynam. Co można powiedzieć o państwie, w którym opozycję zamyka się w więzieniach, ustawia się ją pod pręgierzem rządowych mediów, pałuje, niszczy (fizycznie i psychicznie), a kraje ościenne nieustannie się zastrasza i usiłuje zawojować? Rządy pułkownika Władimira Putina to masakra narodu Czeczenów, agresja na Gruzję, podjudzanie krwawych bojówek w niemal wszystkich krajach ościennych. Rządy Putina to w istocie władza oddana w ręce tych, którzy w normalnym kraju powinni być krótko trzymani na pancernej smyczy – morderców, szpiegów i mataczy z najbardziej bezwzględnych służb specjalnych na świecie. Rządy Putina to pasmo bezczelnych, ledwie skrywanych, zabójstw wśród członków opozycji politycznej, niewygodnych dziennikarzy i uciekinierów ze służb (Politkowska, Litwinienko, Lebiedź, Chlebnikow i setki innych anonimowych dla świata ofiar). Lata rządów reżimu firmowanego przez Władimira Putina, to największa w historii świata afera gospodarcza – okradanie własnego narodu z jego bogactw naturalnych.
Putinizm, to brutalny zamordyzm, niemoralne ekscesy władzy, bezkarność generałów i gnębienie własnego narodu.
Na arenie międzynarodowej epoka Putina charakteryzuje się nieustannym dążeniem do odbudowy wpływów i znaczenia Związku Sowieckiego. Dziś Putin i jego podwładni cynicznie wspierają reżim Asada w Syrii, w tym przypadku nie ma dla nich znaczenia fakt, że syryjski watażka jest już o wiele bardziej krwawy niż niesławnej śmierci, dawny protegowany Związku Sowieckiego, pułkownik Muammar Kadafi. Istnienie Rosji, w dzisiejszym jej kształcie, skutkuje rosnącym zagrożeniem dla spokoju i porządku w świecie. To agenci putinowskiego FSB szkolili dzisiejszego lidera Al Kaidy – Egipcjanina Ajmana az Zawahiriego (Dagestan 1998 rok), to putinowskie służby specjalne osłaniają transporty broni kierowane do trawionej wojna domową Syrii. Politycy i agenci Mosadu od dawna alarmują, że chińscy i rosyjscy specjaliści pomagają prezydentowi Ahmadineżadowi budować w Iranie broń jądrową. Nie jest tajemnicą, że putiniści i chińscy komuniści już cztery lata temu zawarli porozumienie z Iranem i dziś reżim ajatollachów obficie korzysta ze wsparcia specjalistów z tych krajów, do Iranu płynie także wydobywany w Rosji radioaktywny uran i pluton. Jeżeli prezydent Ahmadineżad otwarcie mówi o tym, ze Izrael należy wymazać z mapy i zmieść z powierzchni ziemi, to jak można nazwać cyniczne wsparcie, jakiego udzielają mu reżimy Rosji i Chin. Nie od dziś wiadomo także, ze specjaliści z Rosji szkolą wszelkie wywrotowe partyzantki w każdym niemal zakątku naszego globu. Rosyjska broń znajduje się w rękach Talibów, Hezbollachu, Hamasu, tamilskich Tygrysów, kolumbijskiej narkopartyzantki FARC i wielu innych wywrotowych ruchów na świecie. To tylko wierzchołek działań obecnych władz Rosji, to, o czym wiemy, czego możemy dogrzebać się w ramach tzw 'białego wywiadu”. Wiedzą o tym wszyscy, którzy mają odrobinę odwagi niezbędną, aby pomyśleć, wszyscy...poza Donaldem Tuskiem, Bronisławem Komorowskim i ich współpracownikami. Wymienieni politycy nie są (jak mam nadzieję) głupcami, ludźmi niewykształconymi, czy zdrajcami, a jednak uciekają wzrokiem, gdy spogląda na nich pułkownik KGB z Kremla. Co takiego stało się z tymi ludźmi, co takiego stało się z polska warstwą polityczną, co takiego stało się z większością dziennikarzy i publicystów, że bluźnierstwem jest dla nich warknięcie na Rosję, a z lubością tolerują drwiny z kościoła, religii i patriotyzmu? Rosja jest państwem rządzonym przez bandytów, prawdziwych bezwzględnych drani, którzy nie kierują się żadnymi uczuciami wyższymi. Taki truizm, banał, oczywistość nie może przejść przez świadomość polskiego premiera i prezydenta. Co takiego stało się z nimi w Smoleńsku? Strach bardziej masakruje ludzi inteligentnych niż głupców. Strzeżmy się, zatem tchórzy, którzy ze strachu są w stanie wyzbyć się nawet własnej ojczyzny. Witold Gadowski
UE – “na wszelki wypadek” – przygotowuje się na rozpad strefy euro System politycznej waluty UE pęka w Grecji, Portugalii i Hiszpanii; nawet w Holandii pojawiają się walutowe problemy, a eurosocjalizm załamuje się już w większości krajów UE – z wyjątkiem Szwecji, Danii, Niemiec, Austrii i Luksemburga. Władze Niemiec obstają przy eurokursie redukcji wydatków i kontroli polityki fiskalnej krajów eurolandu. Ale i Berlin, i władze Unii szykują się już na rozpad lub redukcję systemu euro. Według przewidywań niektórych zachodnich analityków, ten rozpad systemu euro zacznie mocno przyspieszać 18 czerwca – nazajutrz po wyborach w chorej finansowo i umysłowo Grecji (wg majowych badań, aż od 78 do 82 proc. Greków chce, bowiem pozostania ich kraju w eurolandzie i systemie eurosocjalizmu – ale bez żadnych większych oszczędności i cięć wydatków budżetu, bez sprzedaży znacznej części majątku państwa i bez systematycznego spłacania długów wg harmonogramu ustalonego przez UE). A ponieważ wiele wskazuje na to, że kolejne greckie wybory wygra radykalna lewica, nieskora do cięć wydatków itd. – „Europa” szykuje się już od końca maja na ogłoszenie bankructwa Grecji. Minister finansów Niemiec Wolfgang Schäuble znów zapewnia rodaków, iż „będziemy gotowi na wszelką ewentualność”, a komisarz UE ds. handlu Karel de Gucht ujawnił 28 maja, że Komisja Europejska już rozpoczęła przygotowania na wypadek rozpadu strefy euro. Z kolei szefowie rządów UE ustalili w Brukseli 24 maja, że każdy kraj UE ma rozpocząć opracowywanie własnych planów ratunkowych. Z punktu widzenia władz UE i paru bankrutujących krajów zadaniem najpilniejszym jest szybka ratyfikacja przez niemiecki Bundestag umowy o stałym Europejskim Mechanizmie Stabilizacji (ESM). Ten fundusz ratunkowy ma zacząć działać od 1 lipca i dysponować kwotą ok. 500 mld euro na ratowanie eurorządów (nie banków). Ta ratyfikacja w niemieckim parlamencie wydaje się pewna, ale zapewne nie dojdzie do niej w czerwcu. Zależy ona, bowiem od wyników negocjacji rządzących chadeków i FDP z opozycyjnymi SPD i Zielonymi w kwestii ratyfikacji przez parlament Niemiec „paktu fiskalnego” UE (te negocjacje o zmianach i uzupełnieniach „paktu”, a także o ratyfikacji umowy o ESM mają rozpocząć się 11 czerwca). Unijna Bruksela podjęła też ponoć poufne rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym w sprawie pomocy Funduszu na wypadek rozpadu strefy euro i paniki w bankach. A Fundusz podobno zasygnalizował eurokomisarzom swoją zgodę na możliwość kolejnych pożyczek – tym razem aż w wysokości ok. 450 mld dolarów (!). Tomasz Myslek
Propozycje prof. Wojciechowski ukatrupienia II Komuny W rezultacie zmierzamy do wyludnienia i bankructwa rządowych systemów emerytalnych. Mają one, bowiem strukturę piramidy finansowej.Pora zrealizować rewolucyjną propozycję, by dzieci poniżej lat 18 miały prawo głosu, wykonywane przez rodziców Putin ostentacyjnie „opieprza „niczym jakiegoś gówniarza Tuska, obecnego szefa II Komuny, że nie zadbał o wygody rosyjskich kiboli. Członkowie nomenklatury II Komuny w tym Kwaśniewski boją się żeby polscy piłkarze nie wygrali z Rosjanami. II Komuna zwana dla niepoznaki III RP to słabe państwo. To zestrachana elita, a raczej nomenklatura. Polska pod ich rządami jest słaba pod każdym względem. Militarnym, technologicznym, gospodarczym, społecznym, politycznym. II komuna jest typowym państwem socjalistycznym, w którym ideologią panującą, religią polityczną jest polityczna poprawność. Cecha tego systemu jest przemoc ideologiczna, wyzysk podatkowy, rak biurokracji, dekadencja. Wojciechowski proponuje kilka prostych rozwiązań, które ukatrupiłyby II Komunę „Likwidacja wyzysku podatkowego. Likwidacja przymusowych ubezpieczeń. Przyznać dzieciom poniżej lat 18 miały prawo głosu, wykonywane przez rodziców. Przywrócić ustrojowe rozwiązania konserwatywne i wolnorynkowe. Likwidacja piramidy finansowej, jaką jest system emerytalny. Radykalnie obniżyć podatki „tak brzmią główne postulaty Wojciechowskiego Ich realizacja zlikwidowałaby socjalistyczny reżim II Komuny w Polsce. Problem jest jednak w tym, że hunwejbini politycznej poprawności już dokonali przewrotu ideologicznego w Polsce. Nawet opozycja wobec rządów oligarchii jak dla przykładu Solidarna Polska propaguje socjalistyczne rozwiązania społeczne i gospodarcze. Migalski zamiast zając się budową zaplecza intelektualnego dla swojego ugrupowania w postaci chociażby Wojciechowskiego bezsensownie atakuje Kaczyńskiego i PiS. Intelektualnym wynalazkiem, które obok referendum stanie się wyznacznikiem nowoczesnej demokracji XXI wieku jest prawo każdego człowieka do posiadania praw politycznych. W mieniu i w interesie dzieci prawa te egzekwowaliby rodzice. Rodzice wykonywaliby w imieniu dzieci ich prawo do udziału wyborach, do głosowania. To jest logiczne. W tej chwili o losie dzieci, o losie rodzin decydują inni. Polska stała się krajem barbarzyńskim i zdemoralizowanym, bo jak inaczej skomentować fakt, że trzy miliony dzieci żyje w nędzy, bo państwo okrada ich rodziców podatkami. Wojciechowski trafnie zwrócił uwagę, że patologiczny system powoduje wykorzystywanie rodzin z dziećmi przez osoby niemające dzieci. Również Staniszkis jest zwolennikiem przyznania prawe wyborczych dzieciom. To jednie propaganda reżimowych mediów filtruje i nie dopuszcza do rozpoczęcia dyskusji o tej koncepcji. Pozwoliłem sobie poniżej przytoczyć koncepcje Wojciechowskiego z jego artykułu „Rodziny płacą dwa razy” Wojciechowski „...”Pora zrealizować rewolucyjną propozycję, by dzieci poniżej lat 18 miały prawo głosu, wykonywane przez rodziców„...”Obok demografii drugim zagrożeniem jest tupermanentne bezrobocie, też wywołane głównie przez hamujący gospodarkę wyzysk podatkowy(z powodu bezrobocia przedłużanie wieku emerytalnego nic nie da, gdyż od tego nie przybędzie miejsc pracy; tyle, że rząd wyda mniej na zasiłki niż na emerytury)„....
”Wynika stąd, że nasz system emerytalny opiera się ostatecznie na wyzyskiwaniu rodzin liczniejszych przez mniej liczne. Tymczasem, co bardziej bezmyślni bezdzietni wymyślają rodzicom od „dzieciorobów"... Nazywanie rządowego systemu emerytalnego „solidarnościowym" jest, więc zupełnym nonsensem. Stoi za tym schlebianie emerytom, jako wyborcom. Pora na rewolucyjną propozycję Centrum im. Adama Smitha, by dzieci poniżej lat 18 miały prawo głosu, wykonywane przez rodziców.Politycy na razie ją przemilczają...„....”Zdrowa dynamika demograficzna możliwa jest pod dwoma warunkami. Po pierwsze, znaczna większość dochodów musi zostawać w kieszeni rodziny – jak było przez wieki i jak nadal jest możliwe w systemie wolnorynkowym z ograniczonym aparatem państwowym.Wymaga to między innymi dobrowolności ubezpieczeń.Po drugie, prawodawstwo powinno przeciwdziałać rozpadowi rodziny i chronić jej prawa – a nie, jak dziś, ułatwiać dezintegrację, poddawać nadzorowi, a część jej zadań przekazywać państwu.„...”Pora zrealizować rewolucyjną propozycję, by dzieci poniżej lat 18 miały prawo głosu, wykonywane przez rodziców – pisze publicysta „....”Ogłoszone niedawno obliczenia Centrum im. Adama Smitha przypomniały publicznie, że utrzymanie dzieci kosztuje. Raport Centrum określa wydatki na dwójkę dzieci od urodzenia do 20 roku życia na 317 tys. zł. Ta liczba robi wrażenie dużej, ale i tak została obliczona ostrożnie, skoro na jedno dziecko na miesiąc wypada wtedy średnio 660 zł. „...”Co się zmieniło? Ustrój polityczny i gospodarczy. Wtedy w krajach Europy dominowały rozwiązania konserwatywne i wolnorynkowe; także w carskiej Rosji. Przez budżety przepływało kilkanaście procent dochodu narodowego, a nie ponad pięćdziesiąt, jak dziś.Niskie podatki i stabilna waluta oparta na złocie sprawiały, że ludzie mieli wybór: czy oszczędzać na starość bądź inwestować, czy wydawać na więcej dzieci. „.....”Kilkakrotne zwiększenie łącznego opodatkowania przez nieodpowiedzialne i krótkowzroczne rządydemokratyczne sprawiło jednak, że tego wyboru – dzieci czy oszczędzanie – dziś nie ma. Bez znacznego pogorszenia standardu życia przeciętnych polskich rodziców nie stać na więcej niż jedno – dwoje dzieci, choć 80 proc. chciałoby mieć, co najmniej dwójkę. Płacimy, bowiem dwa razy: na rozrośnięte państwo i na dzieci. „......”Wśród nowych obciążeń podatkowych szczególna rola przypada podatkowi od pracy zwanemu dla niepoznaki składką emerytalną (ZUS) oraz udziałowi budżetu w wypłatach emerytur.Pierwszy skutek: zostaje mniej na dzieci. Drugi: rządy obiecują za te „składki" przyzwoite utrzymanie w późniejszym wieku – w ten sposób powstaje drugi bodziec do zmniejszenia liczby dzieci uważanych dawniej za podporę w starości. W rezultacie zmierzamy do wyludnienia i bankructwa rządowych systemów emerytalnych. Mają one, bowiem strukturę piramidy finansowej. Składki zebrane dziś idą na wypłatę dzisiejszych emerytur.W zamian za to rządy obiecują pracującym, że za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat ktoś im coś zapłaci.”...Wynika stąd, żenasz system emerytalny opiera się ostatecznie na wyzyskiwaniu rodzin liczniejszych przez mniej liczne. ”.....( źródło)
„W TVN w rozmowie, w której uczestniczył również Śpiewak Staniszkis oświadczyła że widzi Jarosława Kaczyńskiego jako premiera.Śpiewak nabijał się z Tuska, który oświadczył, że będzie premierem przez dwie następne kadencje a następnie zostanie szefem Komisji Europejskiej. Śpiewak powiedział, że w Polsce trudno przewidzieć, co będzie w następnych wyborach, a Tusk pewnie się czuje w przepowiedniach. Staniszkis oświadczyła, że nieudolność Tuska nie kwalifikuje go na takie stanowisko unijne. Oboje wyrażali obawy, co się stanie jak Platforma i Tusk znowu wygra
„ ….”Najistotniejszą jednak sprawą w kontekście zniszczeń politycznych i gospodarczych w tym nieudolności rządu w budowie infrastruktury, w jakie doświadcza państwo polskie był problem pewnego prawe zwycięstwa Platformy. Braku reform po tym zwycięstwie, zadłużaniu przyszłych pokoleń i krótkowzroczności rządu. Wtedy Staniszkis zaproponowała, aby nadać dzieciom prawa wyborcze, do których mandat posiadaliby rodzice. Staniszkis argumentowała to tym, że rodzice w odróżnieniu od innych grup wyborców Myśla kategoriami kilkudziesięciu lat, szkołami, studiami, pracą dla swoich małych często jeszcze dzieci (więcej)
Przytoczę jeszcze inna opinię Wojciechowskiego, że dług publiczny to kradzież „Za obecny dług zapłacą obywatele. Powiększanie długu publicznego staje się, więc zamaskowaną formą kradzieży „....”Oznacza to, że zaciąganie pożyczek przez rządzących narusza przykazanie "nie kradnij!" i właściwie powinno być ścigane przez prawo. „.....”Cytat: "Ilekroć banda złodziei uchwyci w pewnym stopniu władzę, potrafią oni zagrabić całe państwa, nie obawiając się wcale represji prawa, ponieważ czują się silniejsi od prawa. Są to jednostki o skłonnościach oligarchicznych, spragnione tyranii i panowania, a dokonując potwornych kradzieży, osłaniają je dostojną nazwą majestatu legalnej władzy i rządu, które są w istocie dziełem rabunku" „....„Ale zadłużanie państwa ma też wymiar moralny. Może nawet przede wszystkim moralny, gdyż jest nieuczciwe wobec obywateli i przyszłych pokoleń. Spłata nie jest przecież tak naprawdę problemem "ich", władzy, lecz naszym, jako podatników „.....”Zadłużanie państwa nie jest widziane, jako kradzież czy ogólniej przestępstwo …..choć pozostaje nieodpowiedzialne i szkodliwe „....”Oficjalnie są to pożyczki na inwestycje itp. Jednakże, gdyby administracja wszystkich szczebli nie urosła przez 20 lat trzy- czy czterokrotnie, nie byłoby wcale dziury w budżecie i potrzeby pożyczania! „...” Tradycyjna prawna definicja kradzieży brzmi: "Potajemne zabranie rzeczy cudzej z chęci zysku". W przypadku długu publicznego wszystko się zgadza!Potajemne: rząd zaciąga długi, nie informując ogółu, o co tu chodzi, czym naprawdę jest deficyt budżetowy i pokrycie go przez emisję obligacji itd. Jeśli pojawi się informacja o kwocie zadłużenia, nie towarzyszą jej dane o kosztach oprocentowania. Tym bardziej nie dostaniemy kwitu z informacją, ile spadnie na nas samych i naszych potomków”......”Następnie kradzieżą jest wywoływanie inflacji przez emisję pustego pieniądza i lewych papierów wartościowych, praktyka powszechna. „...”Cechy oszukańczej piramidy finansowej ma system emerytalny, w którym składkami ściągniętymi dziś spłaca się stare zobowiązania, a płacącym obiecuje, że kiedyś przyszły rząd coś im da. Tylko, że ten przyszły rząd nie bardzo będzie miał, z kogo ściągać. Rodzice chcieliby mieć więcej dzieci, ale przy obecnym systemie podatkowym ich nie stać. A młodzi podatnicy emigrują. „.....(źródło)
Polecam również przeczytanie innego uzupełniającego tekstu Wojciechowskiego pod tytułem „Daleko do kapitalizmu i demokracji,. Pełzający totalitaryzm „ „Albo pójdziemy kupaństwu nadzoru biurokratycznego, politycznego i propagandowego, albo kuwolnościowemu. „...”Na pewno jednak państwo nie służy większości – przeciwnie, zabiera obywatelom coraz więcej wolności i pieniędzy, krok po kroku idąc kukontroli typu totalnego „.. (wiecej)
I na koniec informacja o wzrastającej liczebności w „strefie zombie, która liczy już milion. Smyrgała „Oficjalnie w administracji publicznej jest zatrudnionych około pół miliona osób. Nieoficjalnie - dwukrotnie więcej, jeśli doliczyć podpisywane przez państwowe i samorządowe instytucje umowy - zlecenia oraz umowy o dzieło. „(źródło)
Marek Mojsiewicz
Obrona Przeciwko Żydowskiej Agresji Kiedy uznamy stojące przed nami zagrożenie ze strony „żydowskiej agresji,” będziemy mieli problem z pozbyciem się tego zagrożenia. Żydzi zajmują pozycje kontrolne w każdej dziedzinie naszego ( USA) życia, od załamania finansowego na Wall Street, do załamania się naszej waluty przez Federalne Rezerwy, załamanie się amerykańskiej armii z powodu żydowskich wojen w Iraku i Afganistanie, de facto żydowska wojna z Pakistanem i grożąca wojna z Iranem. Biliony dolarów wrzucone do kieszeni żydowskich bankierów i spekulantów. Media zawsze były i nadal będą w rękach Żydów. Te fabryki kłamstw, dzięki Internetowi, lecą na łeb na szyję i zasłużenie. Gdyby media były uczciwe, bylibyśmy informowani i ostrzegani o zbrodniczym spisku, byśmy mogli poradzić sobie z nim w sposób legalny. Ale ani nie byliśmy informowani, ani ostrzegani. To nie było w interesie żydowskim, gdyż wyjaśnili to w żydowskich protokołach 100 lat temu. Dlatego by się uratować musimy wziąć prawo w swoje ręce, gdzie w końcu być powinno. Do takiego stanu doprowadził nas brak wiedzy. Żydzi są mistrzami niszczenia. Teraz przyznają się, że posiadają kilkaset sztuk broni nuklearnej, nielegalnej względem porozumień międzynarodowych, ale bardzo logicznie, gdyż to szaleni naukowcy żydowscy zaprojektowali i wyprodukowali broń nuklearną i nadzorowali użycie dwóch z nich na bezradnych japońskich cywilach. To czy żydowskie ‘nuki’ faktycznie zadziałają okaże się, gdyż dużo z tego, co robi żydowskie wojsko kończy się niepowodzeniem, co zobaczyliśmy w przypadku z myśliwcem Lavi i czołgiem Merkava i podczas ich fatalnej inwazji na Liban w 2006 roku, zakończonej porażką. Izraelski atak na USS Liberty był katastrofalną klęską, która zniszczyła skomplikowaną amerykańsko-izraelską operację zatopienia okrętu i obwiniania za to Egipcjan, co ‘zmusiłoby’ amerykańskie siły powietrzne do sojuszu z Izraelem i okupacji krajów arabskich. Obecnie ogólnie uznaje się, że Izrael zorganizował szokujące i groźne ataki 11 IX, przy współpracy amerykańskich sił powietrznych i agencji wywiadu. Atak odniósł sukces w tym, że wplątał Stany w wojnę z islamem. Izraelska strategia militarna jest całkowicie uzależniona od amerykańskiego wsparcia wojskowego. Fakt, że Izrael teraz chytrze przechwala się swoimi nielegalnymi nukleariami i nawet grozi spaleniem nimi europejskich miast, wskazuje na to, że rzeczywiście mogą one nie zadziałać, że blefują. Raporty o amerykańskich bazach rakietowych tajemniczo zniszczonych sugerują, że duża część światowego arsenału nuklearnego jest kaput. Ale tak jak Żydzi tacy jak Einstein, Oppenheimer i Teller, którzy stali za zrzuceniem ładunków nuklearnych na ludność w przeszłości, i Żydzi tacy jak Netanjahu i Liebermann chcą zrzucić ją na ludność teraz. Proponuję byśmy zneutralizowali żydowskie zagrożenie zanim oni użyją ich ponownie. Źródłem żydowskiej agresji jest ich kontrola nad naszym systemem finansowym. Jeśli im się ją odbierze, i tylko, jeśli im się ją odbierze, możemy odzyskać nasze narodowe zdrowie, i reszta świata może również to zrobić. Dokonanie tego jest bardzo proste. Zrobiliśmy to w przeszłości. Dwóch prezydentów, którzy to zrobili, dostali strzał w głowy krótko po tym, więc istnieje pewne ryzyko. Austriacki przywódca Niemiec również robił to z pewnym sukcesem do czasu, kiedy go powstrzymały połączone siły żydowskich sojuszników (Ameryka, Anglia I Związek Sowiecki) kilka lat później. Żydom udało się zatrzymać tych mężczyzn głównie, dlatego, że ludzie nie rozumieli charakteru pieniądza i długu, który Żydzi nazywają ‘kredytem’. Kiedy zrozumiemy to, że władza żydowska zależy od ich kontroli naszego systemu finansowego, będziemy mogli wymyślić jak ich pokonać. Wydarzenia pokazały, że nie ma żadnego rozwiązania politycznego tzn. przez wybieranych polityków. Politycy nie mogą nas ocalić nawet gdyby chcieli, czego nie chcą. Policja i FBI kontrolowane są przez agencje żydowskie takie jak ADL i SPLC. ostatnio mówi się o przewrocie militarnym przeciwko Żydom, ale mówiąc szczerze jest to mało prawdopodobne, gdyż w uczelniach wojskowych nie ma programu uczącego armię, marynarkę i lotnictwo o żydowskiej subwersji. Żydzi zapewnili to, by był tylko jeden program o zagrożeniu, ze strony muzułmanów, oraz zagrożenie ze strony amerykańskich patriotów. Sposób, w jaki Żydzi kontrolują nasz pieniądz i nasze życie powinien być ogólnie zrozumiały. Dokonano tego przez prywatyzację jedynej funkcji federalnego rządu, produkcję naszego pieniądza. Autor tego artykułu nie jest zachwycony amerykańską konstytucją z powodów wyjaśnionych już w innych artykułach, ale jej art. 1 p. 8 mówi, że kongres będzie miał prawo do drukowania pieniądza i regulacji jego wartości. Niemniej jednak, Alexander Hamilton przekonał prezydenta Waszyngtona i Kongres, aby pozwoliły na to, by prywatny Bank of New York stał się pierwszym Bank Stanów Zjednoczonych w 1791 roku, w pozycji trwającej 20 lat, aż do 1811 roku. Na karaibskiej wyspie Nevus, miejscu urodzenia Hamiltona, jest znane i otwarcie odnotowane, że ojciec Hamiltona nazywał się Levy. Hamilton był agentem Rotszylda. Bank of New York, znany, jako Bank Stanów Zjednoczonych, był prywatną przynoszącą zysk firmą, należącą głównie, (w co najmniej 72%) do londyńskiego banku centralnego, Banku Anglii. Dlatego od początku tego kraju, system finansowy jest własnością i pod kontrolą Żydów i ich lokalnych agentów. Mimo krwawej wojny o niepodległość spod władzy Anglii, nasze pieniądze i kredyty do dnia dzisiejszego prowadzone są przez Bank Anglii. Dywidendy dla inwestorów w dalszym ciągu są praktycznie nieprzerwanie przez 219 lat! Bank of New York jest dzisiaj znany, jako New York Federal Reserve Bank, rzeczywista siedziba Systemu Rezerwy Federalnej. Każdy jeszcze na tyle głupi, żeby płacić żydowski podatek dochodowy, powinien zbadać tył swojego anulowanego czeku dla IRS (urząd podatkowy). Jest tam napisane: ‘płatne na zlecenie Federal Reserve Bank of New York.‘ Dlaczego uważacie, nie wyznaczy do tego IRS czy Departamentu Skarbu? Dlaczego pieniądze z podatku idą do prywatnej, otrzymującej zysk angielskiej korporacji należącej do Żydów? (Pierwszy) Bank Stanów Zjednoczonych stracił przywilej w 1811 roku. Ze względu na naszą drugą wojnę z Anglią w 36 latach wojny w 1812 roku, nie udało się ustanowić drugiego Banku Stanów Zjednoczonych, należącego do Banku Anglii! – do 1819 roku, gdy przyznano następny 20-letni czarter. W 1833 roku prezydent Jackson odciął jego fundusze, i ta prywatna firma brytyjsko-żydowska nazywająca się Bank Stanów Zjednoczonych, zmarła po 6 latach przed wygaśnięciem jej czarteru. W XIX w. ludzie byli dużo mądrzejsi i bardziej wykształceni, i nie pozwolili Kongresowi utworzyć kolejny prywatny, zagraniczny bank centralny, który otrzymywał by zysk pożyczając nam na procent własną walutę. Ale w 1913 roku, uporczywość Żydów w końcu opłaciła się, kiedy Paul Warburg z Niemiec przekupił i zmanipulował amerykańskich polityków by uchwalili Federal Reserve Act, który dał nam trzeci i aktualny prywatny bank centralny. Maks, brat Paula Warburga, był głównym doradcą finansowym cesarza, jak również szefem niemieckiej siatki szpiegowskiej podczas II wojny światowej, a Paul był w zarządzie Federal Reserve, kiedy Niemcy i Ameryka toczyły ze sobą wojnę! Tylko Żydom mogła się udać taka dzika zbrodniczość. Nasz skorumpowany rząd udaje, że sprzedaje obligacje skarbowe na Wall Street, które są zamieniane przez Rezerwę Federalną w banknoty Rezerwy Federalnej, za które płacimy Fed by używać naszej własnej waluty! Innymi słowy, nasz rząd może drukować i sprzedawać obligacje, ale nie może drukować i rozpowszechniać waluty. Ona musi być dostarczona nam przez prywatną, brytyjską / żydowską firmę (drukowana w Biurze Grafiki Departamentu Skarbu!) z wielkim zyskiem dla siebie. Amerykański rząd ma teraz biliony dolarów długu wobec tej sztucznej firmy mieniącej się imponującą nazwą Federal Reserve System. To oszustwo musiało rozdrażnić Johna F. Kennedy’ego, ponieważ starał się położyć temu kres, jakby na sposób Andrew Jacksona, nakazując wydawanie banknotów serii 1963 Stanów Zjednoczonych o wartości $4,3 mld. To był dopiero początek jego ruchu, aby zniszczyć Fed. Powiązał banknot USA ze srebrem, a to oznaczało koniec banknotu Rezerwy Federalnej, bo kto chciałby mieć coś opartego tylko na fantazji? Ale pięć miesięcy później JFK zginął, a banknoty USA wycofano z obiegu. Mam jeden z nich. Ale to, co zrobił Jack Kennedy można zrobić ponownie i należy zrobić ponownie. Banknot Rezerwy Federalnej należy zastąpić banknotem Stanów Zjednoczonych emitowanym bez oprocentowania przez Kongres To jest dokładnie sposób, w jaki dokonano cudu gospodarczego w Niemczech począwszy od 1933 roku, kiedy Niemcy nadal głodowały z powodu naszego drapieżnego i sadystycznego programu reparacji wypłacanych zwycięzcom I wojny światowej. Hitler i Schacht waluty emitowali nieoprocentowaną walutę związaną tylko z wydajnością niemieckiego pracownika, ponieważ ukradliśmy całe niemieckie złoto 10 lat wcześniej. W roku 1935, kiedy amerykańscy farmerzy głodowali i ruszali do Kalifornii, by zarobić na innych ludziach lub zaharować się na śmierć przy budowie tam, 6 mln wcześniej bezrobotnych robotników niemieckich spędzało płatne urlopy na statkach wycieczkowych i kupowało swoje pierwsze samochody. Niemcy znowu produkowały i eksportowały towary, podczas gdy reszta świata pogrążona była w Wielkiej Depresji, zaprojektowanej przez posiadane przez Żydów banki centralne – Bank Anglii i Rezerwę Federalną. Dla żydowskiego bankiera, niemiecki sukces był zniewagą, musiał być kontrolowany lub zniszczony, więc staliśmy się militarnymi partnerami Związku Radzieckiego na trzy i pół roku, było to coś, czego Ameryka nie może naprawić. Razem, my, żydowscy sojusznicy, zniszczone Niemcy i miliony Niemców za zbrodnię sukcesu. Aby osiągnąć sukces, należy odsunąć Żydów od władzy. To jest to, co zrobili Niemcy, lub próbowali to zrobić. I za to musieli umrzeć. Za to kazano nam ich zabijać, co zrobiliśmy w milionach. Dzisiaj mamy do czynienia z nowoczesną wersją Wielkiej Depresji. Faktyczne bezrobocie w 1933 r. wynosiło 25%. Dziś jest 22% i wzrasta. Autor tego artykułu został zwolniony z bardzo dobrej pracy, a następnie przez 21 miesięcy był bezdomnych i miał szczęście, że odzyskał poprzednią pracę, ale na jak długo? Te 21 miesięcy były najbardziej okropne, przerażające i poniżające w jego życiu, kiedy on i jego żona stracili dom i auta i konie, oraz praktycznie wszystkie swoje rzeczy. Miliony Amerykanów przeżywają teraz ten terror, a 43 mln z nas żyją z kartek żywnościowych! Wszystko to nieszczęście zostało spowodowane przez żydowskich bankierów i żydowskich spekulantów na Wall Street. George W Bush nabrał nas na dwie agresywne wojny przynoszące korzyści Izraelowi i żydowskim spekulantom wojennym na Wall Street i w bankach. To my jesteśmy ofiarami żydowskiej agresji. Wiele stron zapisałem nt. naszego systemu pieniężnego, ponieważ jest on sercem naszego życia. Nie ma pieniędzy, nie ma życia. Musimy usunąć Żydów z naszego systemu pieniężnego lub umrzemy, i to szybko. Teraz, oczywiście, Żydzi nie mogą uwolnić naszych żył, tętnic i rachunków bankowych. Byłoby to wbrew ich religii, rządzą całością pieniędzy. Musimy ich zwolnić. Nie ma drogi prawnej by to zrobić, bo Żydzi to prawo. Żydzi są Boży i oni są prawem. Dlatego sprowadzić ich pod kontrolę oznacza zignorowanie żydowskiego prawa i stworzenie naszego własnego. Jakie to prawo? Prawo przetrwania.
Problem żydowski jest znacznie bardziej okrutny, niż sobie wyobrażamy. Żydowskie metody nasyciły nasze życie śmiercią i brudem, i nasze umysły chaosem i niezdolnością do obrony. Jeżeli zastanawiasz się jak to się stało, przeczytaj kilka z 24 żydowskich protokołów. Zobaczysz obraz bardzo szybko. Niewielu potrafi przeczytać wszystkie 24, są zbyt odrażające. Obrona przeciwko agresji żydowskiej wymaga, by Żydom odebrać koncesję na zajmowanie każdej pozycji władzy i wpływów na ważne aspekty naszego życia. Począwszy od rządu, oczywiście. Medycyna, prawa, bankowość, finanse, media, wydawnictwa, rozrywka muszą być wolne od Żydów i żydowskiego wpływu. Nasze działania powinny rozpocząć się od potężnych żydowskich organizacji dywersji, takich jak ADL, AIPAC, wyłącznie dla Żydów loży masońskiej nazywanej przez nich B’nai B’rith i Rady Stosunków Międzynarodowych, które są w ok. 70% żydowskie. Istnieją setki i setki organizacji żydowskich, takich jak Amerykański Komitet Żydowski, organizacja syjonistyczna. Po prostu, te organizacje wywrotowe muszą zostać zniszczone. Żydzi muszą być powiadomieni o tym, że kończą się ich zamarzone dni władzy. Wszystko musi się skończyć i żydowska władza jest jedną z nich. Oczywiście, Żydzi będą ostro walczyć, by zapobiec utracie ich niezasłużonej władzy nad nami. Oznacza to, że będą wynajmować tak wielu z nas jak będą mogli, by z nami walczyć. Żydzi nie potrafią walczyć. Mogą zabijać, mordować, dokonywać zamachów i po prostu robić wszystko oszustwem, ale nie umieją walczyć. Kiedy Żyda skonfrontuje się z żydowskością, rozpada się? Reżyser John Carpenter zrobił wspaniały film w celu wyszkolenia nas w tej walce. ‘They Live’ [Oni żyją]. Wśród nas żyją wrodzy obcy. Ale większość z nas nie może powiedzieć, kto jest, kim, czy nie zdaje sobie sprawy jak oni kontrolują nasze życie. Niewielka grupa bojowników ma specjalne okulary, które ujawniają ohydne twarze obcych, którzy przejęli organy władzy. Obcy są tak źli, że nie można okazać im żadnej litości. Kiedy zobaczysz tę straszną twarz, strzelaj, bo oni chcą zniewolić nas wszystkich, a niektórych zabić? Jedynym sposobem by się uratować jest zabicie ich, i zabijaj ich dotąd, aż wyłączysz źródło ich władzy na zawsze. Obcy Carpentera to Żydzi. Większość z nich rzeczywiście wyglądać jak my. Specjalne okulary Carpentera reprezentują żydowskie protokoły. Kiedy przeczytasz kilka z nich, zobaczysz od razu, kto jest naszym przeciwnikiem? To, dlatego Żydzi zawsze dostają szału, gdy wspomnisz protokoły. Jest to prawdopodobnie najważniejsza lektura, jaką kiedykolwiek przeczytasz, nawet, jeśli uda ci się przeczytać tylko kilka z nich. Victor Marsden z londyńskiej ‘Morning Post’ przetłumaczył je w specjalnym pomieszczeniu w British Museum, ale udawało mu się przetłumaczyć tylko jedną stronę dziennie, gdyż były tak wrogie i niepokojące. Zmarł wkrótce po zakończeniu tej pracy. Wystarczy spojrzeć na Palestynę! Czy chcesz żyć tak jak żyją ci ludzie, pokazując dokumenty jakiemuś odrażającemu uzbrojonemu Żydowi w punkcie kontrolnym dwa razy dziennie, obawiając się, że dzisiaj może ci odmówić pozwolenia na przejście? W ten sposób wygląda życie pod żydowską władzą. Ale co tam Palestyna, teraz doświadczamy zasłużoną dawkę żydowskiej władzy na naszych lotniskach. W przypadku, jeśli nie pomyślałeś o tym, jedynym powodem ‘bezpieczeństwa na lotniskach’ jest fałszywa obawa, że wściekli, szaleni muzułmanie starają się dostać na pokład z bombami i bronią, których TSA nie wydaje się znaleźć w najlepszym przypadku. I dlaczego ci muzułmanie są podobno wściekli i szaleni? Z powodu Izraela, prawda? Czy w bezpieczeństwie lotniska nie chodzi o tych muzułmanów, że są źli na Izrael? Mogło być kilku fałszywych muzułmanów z fałszywym materiałem wybuchowym w spodniach czy butach, ale prawdziwi Palestyńczycy? Daj nazwisko jednego. Nie wspominając, że większość bezpieczeństwa na lotniskach jest prowadzone przez izraelskie firmy. Skrót TSA teraz oznacza The Sex Aggressors [Agresor Seksualny]. Ci kretyni mają teraz pozwolenie na wyciskanie z twoich intymnych części broni i granatów. Małe dzieci również! W czerwcu przyjaciółkę mojej żony przeszukiwano nagą, kiedy pozytywnie przeszła przez wykrywacz metalu, ponieważ kretyn myślał, że ona nie wygląda dobrze. ‘Bezpieczeństwo lotniska’ jest wynikiem tego, co Izrael robi wobec Arabów. Kiedy ściśnie ci krocze, jeśli nie masz jeszcze mózgu, by przestać latać, pomyśl o Defence Against Jewish Addression [DAJA - Obrona Przeciwko Żydowskiej Agresji].
DAJA. Krok pierwszy: Rozpoznaj problem żydowski. Skąd pochodzi Problem? No cóż, prawdopodobnie z synagog, z hebrajskiej szkoły, ze wszystkich programów prania mózgu, jakie Żydzi mają dla swoich dzieci. Te dzieci są urodzone i wychowywane by nas nienawidzić, nic nie czuć, kiedy oszukują, okradają i zabijają. To wszystko wyłożone jest w księgach Kapłańskiej i Powtórzonego Prawa, i oczywiście w Talmudzie. Problem jest z rabinami. Napisałem to wcześniej, ale Obrona Przed Żydowską Agresją oznacza, że cała klasa rabiniczna musi być zniszczona. Oznacza to, że wszyscy rabini żydowscy, którzy głoszą żydowską nienawiść i wszyscy Żydzi, którzy ją akceptują. Rabini to komisarze polityczni, którzy trzymają członków partii zgodnie z jej linią, podobnie jak komisarze żydowscy pod rządami Stalina, który strzelał do żołnierzy rosyjskich z tyłu, aby sterroryzować resztę do ataku na Niemców. Założę się, że wielu Żydów chcących zasymilować się z nami pomogłoby nawet pozbyć się niektórych rabinów siejących nienawiść. Do głowy przychodzi mi Teodor Herzl. Rzekomy projektant syjonizmu, faktycznie nienawidził żydowskiej klasy rządzącej i wszystkich tradycji typowo żydowskich. Chciał mieszania się z Gojami, których podziwiał. Odrzucono go, gdyż wtedy trudno było ufać Żydowi, bez względu na to jak bardzo chciał być Gojem, czy chrześcijaninem. Smutna historia. Plan B polegał na tym, by wypędzić Żydów z Europy, z uprzejmego społeczeństwa, na ziemie tylko dla Żydów. Herzl wiedział, że większość Żydów nie mogła zachowywać się poprawnie, więc ludzką rzeczą było, by wsadzić ich gdzieś, gdzie nie mogliby nikogo skrzywdzić. Wtedy nie pomyślał o pojawieniu się rosyjskich Żydów, prawdziwych syjonistów, o których nigdy nie słyszał przed swoim Kongresem Syjonistycznym w Bazylei w roku 1897. Pokazali się tam nieokrzesani i twardzi z Pale [żydowski region w Rosji wyznaczony do zamieszkania przez Żydów – przyp. tłum.], z żądaniami wyjazdu do Palestyny. Nie do Ugandy, nie na Madagaskar, nie do Ameryki, nie do Ameryki płd., ale do Palestyny. Byli to fałszywi Żydzi, pozoranci, chazarscy konwertyci na judaizm, konwertyci mający najgroźniejszy zapał w dziejach świata. Oni chcieli zabić wszystkich Palestyńczyków i przejąć ‘ziemię świętą.’ I co? Mój nieżyjący już przyjaciel, Heinz Weichardt, był kolejnym z nich. Jego matka była Żydówką, znaną śpiewaczką operową w Berlinie, ojciec znanym dziennikarzem dużych dzienników niemieckich. Heinz był przez całe życie zwolennikiem Hitlera i narodowego socjalizmu. Polecam jego wspomnienia, ‘Under Two Flags’ [Pod dwiema flagami], na stronie Gnostic Liberation Front. Żydzi tacy jak Aaron Russo i David Cole zrobili więcej by zaszkodzić żydowskim sprawom niż ktokolwiek z nas. Więc nie wolno nam być nie dyskryminacyjnymi w naszej Obronie Przed Żydowską Agresją. Operacje anty-żydowskie należy opracowywać ostrożnie. Najpierw trzeba usunąć duże organizacje. Armia amerykańska nigdy nie okryła się chwałą. Właściwie, to w sumie przynosi wstyd Ameryce. Wojsko wykonało za Żydów brudną robotę, i mam na myśli brudną, od czasu wojny secesyjnej i wojen z Indianami. A I i II wojna światowa? Wyobraź sobie, Amerykanie mają walczyć z Niemcami w Europie! Większość Amerykanów w tych dniach była pochodzenia niemieckiego. Korea, Wietnam, całkowita hańba. Pustynna Burza? Grzebanie żywcem, z podniesionymi rękami, tysięcy Irakijczyków. Abu Ghraib, Guantanamo, Bagram, Jessica Lynch, Pat Tillman, Faludża, drapieżne drony, Jezu, jakim prysznicem gówna byli zawsze amerykańscy wojskowi, łącznie z dniami chwały przeciwko faszystom. (Czytaj ‘Other Losses’ [Inne straty], ‘Crimes and Mercies’ [Zbrodnie i miłosierdzia], ‘Operation Keelhaul’, jeśli pragniesz chwały amerykańskiego wojska).
A dla was, żołnierzyki, mam wiadomość. Żydzi uważają was za faszystów. To po to jest wojsko, aby wchłaniać ‘faszystowski element’ społeczeństwa (męscy mężczyźni) do dającej się kontrolować organizacji, bo przerażacie Żydów. Oni obawiają się dnia, kiedy obrócicie się przeciwko nim, przestańcie zabijać swoich wrogów tak głupich jak wy, i wycelujcie w nich. Obejrzyjcie THEY LIVE. Jak myślisz, w jaki sposób strażnicy w więzieniu Abu Ghraib mogli stać się takimi sadystami tak wcześnie podczas naszej inwazji i okupacji Iraku? Oni byli uwarunkowani przez Żydów do żydowskiej nienawiści, zanim jeszcze wyjechali z USA. Opowiem wam dobrą historię o marines. Mój kumpel, Mike Hanson, był na lotnisku w zach. Bejrucie w 1983 roku, w pobliżu miejsca gdzie zaszył się Arafat ze swoimi ludźmi. Żeby ich wybić przybyło 6 izraelskich czołgów. Marines po prostu spojrzał na nich, ale kapitan pilnujący lotniska wspiął się na pierwszy czołg i przystawił swój 45 do głowy żydowskiego dowódcy: „Jeśli ten czołg zbiornik przejedzie następny metr, twój mózg będzie na całym tym czołgu.” Żydowski dowódca rozkazał swoim odwrót. Jest to jedyny język, jaki Żydzi rozumieją. W wyniku tego, po niedługim czasie, bomba w ciężarówce zabiła w pobliżu ponad 240 marines. Wiktor Ostrawski, oficer Mosadu, ujawnił, że Mosad wiedział o spisku, ale umyślnie nie przekazał tej wiadomości. Tłumaczenie: bomba w barakach marines była operacją Mosadu, prawdopodobnie w odwecie za bohaterstwo kapitana marines. Mike spał na zewnątrz i udało mu się uciec przed wybuchem w barakach. Wyniósł wiele ciał. Ale ten kapitan był wyjątkiem potwierdzającym regułę: amerykański wojskowy jest zawsze posłuszny żydowskim rozkazom. Dlatego jedynym sposobem dla amerykańskiej armii na zdobycie honoru, jest przyłączenie się do tego programu obrony DAJA. Jest to jedyny sposobem na zdobycie honoru. Nie możesz odzyskać czegoś, czego nigdy nie miałeś. Dołączyłeś do walki, prawda? Przeciwko wszystkim wrogom, krajowym i zagranicznym? Jedyni wrogowie, jakich mamy są w Izraelu. Nie musisz się nimi przejmować. Prawdziwy wróg jest wewnętrzny, Żyd, który wysyła was do Iraku, Afganistanu, Pakistanu, Iranu, do zabijania ludzi, którzy nigdy nam nie zagrażali, ale których nienawidzą Żydzi. Musimy uporządkować ten kraj unicestwiając organizacją żydowską. Kiedy zniszczymy organizację, będzie można zniszczyć Rezerwę Federalną i jej śmierdzące banknoty, i zastąpić je przez wolne od długu banknoty amerykańskie. I w ten sposób posprzątamy ten żydowski bałagan. Defense Against Jewish Aggression
http://johnkaminski.info/pages/articles/print/defense_against-jewish_aggression.htm
J.B.Campbell Tłumaczenie Ola Gordon
KOMUNIKAT Warszawa, dn. 14 czerwca 2012 r. W związku z licznymi wypowiedziami prof. Pawła Artymowicza z Uniwersytetu w Toronto, który twierdził, jakoby prof. Wiesław Binienda, Dziekan Wydziału Inżynierii Cywilnej Uniwersytetu Akron w Ohio i ekspert Zespołu Parlamentarnego Ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r., unikał dyskusji merytorycznej na temat badań dotyczących katastrofy smoleńskiej, uprzejmie informuję:
1.Prof. Wiesław Binienda po opublikowaniu wyników swoich badań brał udział w USA, w Kanadzie i w Polsce w wielu konferencjach naukowych poświęconych m.in. katastrofie smoleńskiej (m.in. w Saint Paul University w Ottawie, w Pasadenie, na Politechnice Warszawskiej, na Politechnice Białostockiej, na Uniwersytecie Jagiellońskim i na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego). Konferencje te miały charakter publiczny, były przez prof. Biniendę zapowiadane a często jak np. w wypadku konferencji w Saint Paul University i w Passadenie naukowcy krytykujący prof. Biniendę jak prof. Artymowicz, byli wprost zapraszani. Mimo to prof. Artymowicz nie pojawił się na żadnej z nich.
2. 21 maja br. prof. Artymowicz uczestniczył w konferencji w Kazimierzu n/Wisłą i krytykował wyniki badań nie zaproszonego tam prof. Biniendy.
3. 11 czerwca br. w programie „Polityka przy kawie” w TVP1 prof. Artymowicz na pytanie red. Małgorzaty Serafin, czy „chciałby się spotkać z ekspertami z zespołu Antoniego Macierewicza”, odpowiedział: „oczywiście, oczywiście, bardzo chętnie…”. W związku z tym Przewodniczący Zespołu Parlamentarnego poseł Antoni Macierewicz zwołał posiedzenie Zespołu na czwartek 14 czerwca na godz. 13:00, by w neutralnym miejscu, jakim jest Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, umożliwić prof. Artymowiczowi i prof. Biniendzie dyskusję naukową nad wynikami ich badań.
4. Szczegóły zaproszenia przekazał prof. Artymowiczowi w rozmowie telefonicznej Bartłomiej Misiewicz, Szef Biura Zespołu. W trakcie rozmowy prof. Artymowicz potwierdził otrzymanie zaproszenia, lecz nie wspomniał, by jakieś inne zobowiązania (na przykład wobec prokuratury) miały mu uniemożliwić uczestniczenie w posiedzeniu Zespołu.
5. 13 czerwca br. zaproszenie dla prof. Artymowicza na posiedzenie Zespołu zostało ponownie przekazane wiadomością SMS wysłaną przez Bartłomieja Misiewicza.
6. 14 czerwca br. (w dniu posiedzenia Zespołu) prof. Artymowicz zamieścił na swoim blogu oświadczenie, w którym poinformował, że nie weźmie udziału w posiedzeniu Zespołu, ponieważ jest w tym czasie „zaproszony na rozmowę do prokuratury wojskowej”. Równocześnie prof. Artymowicz określił Zespół, jako „dyskusyjny klub polityczny” niedający gwarancji obiektywnej dyskusji naukowej. Pracom Zespołu przeciwstawiono dyskusję zorganizowaną w końcu maja br. w Kazimierzu nad Wisłą przez zwolenników i współautorów raportu ministra Millera. Przytoczone tu fakty zmuszają Zespół Parlamentarny do wyrażenia ubolewania, iż prof. Paweł Artymowicz nie skorzystał ze stworzonej mu okazji i w ten sposób po raz kolejny uniknął bezpośredniej dyskusji i wymiany merytorycznych argumentów z ekspertem Zespołu, prof. Wiesławem Biniendą, wyniki prac, którego wielokrotnie krytykował pod jego nieobecność. Ubolewamy też, że prof. Paweł Artymowicz w swoim dzisiejszym oświadczeniu użył wobec prof. Wiesława Biniendy i Zespołu Parlamentarnego języka pomówień i insynuacji, który nie przystoi debacie naukowej dotyczącej katastrofy smoleńskiej. Z przykrością stwierdzamy, że wciąż podstawowe dane dotyczące tragedii smoleńskiej są ukrywane a niektórzy naukowcy wspierają ten stan rzeczy. Pragniemy podkreślić, że nie ma dziś w Polsce innego państwowego forum , na którym prezentowane byłyby i otwarcie dyskutowane wyniki badań dotyczących tragedii smoleńskiej. W tej sytuacji bezzasadne i tendencyjne dezawuowanie wysiłków Zespołu jest działaniem na szkodę ujawnienia prawdy o katastrofie smoleńskiej i o śmierci polskiej elity państwowej. Wyrażamy nadzieję, że ten incydent nie zahamuje potrzebnej poważnej i obiektywnej publicznej dyskusji nad wynikami badań dotyczących katastrofy smoleńskiej. Antoni Macierewicz
Martynka
Łamanie sumień farmaceutów Z dr. Krzysztofem Wąsowskim z Uniwersytetu Warszawskiego, adwokatem, specjalistą w dziedzinie prawa administracyjnego i koncesyjnego, rozmawia Bogusław Rąpała Według Głównego Inspektora Farmaceutycznego aptekarze nie mogą odmawiać sprzedawania środków antykoncepcyjnych, powołując się na klauzulę sumienia. Czy stanowisko GIF jest zgodne z prawem? - Według mnie, tego typu działania Głównego Inspektora Farmaceutycznego noszą znamiona nadużycia prawa i uprawnień. Klauzula sumienia wynikająca z Konstytucji RP gwarantuje wolność przy sprzedaży produktów, które są bądź nie są zgodne z czyimś sumieniem. Z naszej Konstytucji wynika także swoboda działalności gospodarczej. Jak wiadomo, aptekarze prowadzą taką działalność i trudno sobie wyobrazić sytuację, że ktoś ich zmusza do sprzedaży określonego asortymentu leków.
GIP grozi, że apteki, które się nie zastosują, mogą stracić licencję. To realna groźba? - To skomplikowana sprawa, ponieważ jest to kwestia zasad, na jakich udzielane są licencje aptekarskie. Są to dość ogólne sformułowania mówiące o tym, że jeżeli zostają przekroczone jakieś przepisy prawa, nawet te niższego rzędu, to taka licencja może być cofnięta.
Główny inspektor farmaceutyczny Zofia Ulz argumentuje, że Prawo farmaceutyczne zobowiązuje aptekarzy do “posiadania produktów leczniczych i wyrobów medycznych w ilości i asortymencie niezbędnym do zaspokojenia potrzeb zdrowotnych miejscowej ludności”. Czy na pewno należy do nich zaliczać środki antykoncepcyjne? - W moim przekonaniu, one oczywiście takimi produktami nie są. Natomiast mamy tutaj do czynienia ze sporem interpretacyjnym, ponieważ prawo w tym przypadku jest niejasne i nie ustanawia konkretnej granicy pomiędzy poszczególnymi pojęciami typu: wyrób medyczny czy środek leczniczy. Tak naprawdę jest to pozostawione trochę do uznania odpowiednim organom wykonawczym państwa, które – jak widzimy – rozumieją te przepisy w sobie właściwy sposób i trudno z tym dyskutować.
Te niejasne przepisy dają możliwość nadużyć, ale być może również stwarzają możliwości obrony dla aptek, którym będzie groziło odebranie licencji. - Dokładnie tak. Ale możliwości obrony są tylko w konkretnych sprawach. Widzę tutaj szereg argumentów za tym, żeby aptekarze, powołując się na ten sam przepis, co Główny Inspektor Farmaceutyczny, mogli bronić wolności swojego sumienia i wolności wyboru.
Co teraz powinni zrobić aptekarze, którzy nie chcą w swoich aptekach sprzedawać środków antykoncepcyjnych? - Niewątpliwie powinni się zgłosić do prawników. Ponieważ są to kwestie wykonywania prawa, a nie jego stanowienia, wszystko zależy od konkretnych okoliczności i strategii pełnomocników prawnych, którzy będą doradzać w danej sprawie. Szkoda tylko, że zmusza się aptekarzy do obrony swoich interesów na ścieżce prawnej, która z reguły jest kosztowna, bo to państwo powinno gwarantować im prawo do swobodnego wykonywania zawodu. Państwo powinno również, choć trochę zaufać samorządom aptekarskim, a nie zmuszać ich do prowadzenia jakichś wojen z organami władzy. To smutne.
Również Rada Europy w 2010 r. przyjęła rezolucję zatytułowaną “Prawo do klauzuli sumienia w ramach legalnej opieki medycznej”, w której wzywa do respektowania prawa pracowników medycznych do klauzuli sumienia. Jeśli z tego prawa korzystają w Polsce lekarze, to, dlaczego odmawia się go farmaceutom? - Myślę, że jest to jakaś niezrozumiała chęć nawiązywania do pewnych trendów, które koncentrują się w krajach Europy Zachodniej. Nie wiem, czy nie bierze się to też z jakiegoś kompleksu przedstawicieli naszych władz wykonawczych, aby być bardziej europejskimi niż cała reszta Europy. Co może zaskakiwać, europejskie trybunały wydają ostatnio wyroki zmierzające raczej w kierunku ochrony sumienia. A my poprzez naszą interpretację chcemy być bardziej otwarci niż ci, których za takich uznajemy. Nie chciałbym tego tematu w jakiś sposób upolityczniać, bo to byłoby bardzo proste, ale dla mnie całkowicie niezrozumiała jest ta zbyt duża ingerencja władzy. Być może też organy administracji państwowej chcą pokazać, że są potrzebne do nadzorowania aptekarzy. Ale tak naprawdę powinno się ich nadzorować na zupełnie innych polach, nie w kwestiach sumienia. Wydaje się, że jest dużo więcej potrzebnych leków, których nie możemy czasem dostać w aptece, a powinny być tam dostępne.
Dlaczego zapis o klauzuli sumienia nie zapewnia wystarczającej ochrony aptekarzom? - Trudno powiedzieć, jaki jest ładunek normatywny klauzuli sumienia. Wiem, że były prowadzone prace, które miały sprawić, iż będzie ona miała formę aktu normatywnego i zostanie wprowadzona do przepisów. Tak naprawdę jesteśmy jednak na początku drogi wprowadzania klauzuli sumienia, tak jak i innych zasad etycznych. Mają one charakter bardziej deontologiczny niż normatywny i wywierają raczej wpływ na interpretację prawa, same natomiast sztywnym, twardym prawem nie są. Dużo więc zależy od orzecznictwa sądu i od organów administracji.
A na razie część aptek może stracić licencję na sprzedaż leków. I komu to ma służyć? - Być może jest jakiś nacisk firm farmaceutycznych mający na celu wyeliminowanie z rynku niektórych aptek. Jest to też zagranie bardzo medialne, które odciąga uwagę od istotnych problemów życia codziennego. Naprawdę nie ulega żadnej wątpliwości, że środki antykoncepcyjne lekami ratującymi życie nie są i koncentrowanie na tym problemie uwagi opinii publicznej jest zupełnie niepotrzebne. Dziękuję za rozmowę.
Żydzi, a rozbiór Polski Rozbiór Polski rozpoczął się właściwie w roku 1697 z chwilą wstąpienia na tron Sasów. “Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa” – oto hasło przygotowujące rozbiór, hasło demoralizowania narodu, którego plon po swych przyjacielach Sasach zbierał Fryderyk, król pruski. Historia tych smutnych czasów wiąże się z prawdziwym najazdem żydostwa na Polskę, które opanowało całkowicie życie gospodarcze kraju. Już wtedy Żydzi wchodzili w spiski z naszymi wrogami szykującymi rozbiór. O ostatnim polskim królu Stanisławie Poniatowskim Żyd Miesis podaje ciekawą wzmiankę: “W jego żyłach płynęła też krew żydowska”. W czasie rozbiorów i po rozbiorach, kiedy naród próbował przeciwstawić się najeźdźcom, Żydzi zdradzają Polaków i gorliwie wysługują się naszym ciemiężcom. Historia nam podaje następujące fakty. Po powstaniu w 1831 roku:
“Car Mikołaj hojną łaską swoją wszystkich Żydów obsypywał, szczególnie w Królestwie, którzy mu się nie mało na szkodę powstańców przysłużyli”.
“Po upadku powstania miejsce szlachty i inteligencji polskiej, która częściowo wyginęła, częściowo została zesłana na Sybir, lub wyjechała z kraju na tułaczkę, zajęli Żydzi ochrzczeni, którzy dla awansu przyjmowali religie chrześcijańską; chrzciły się również Żydówki i wychodziły za mąż za ochrzczonych Żydów dla podtrzymania ducha i rasy. Wielkie majątki szlacheckie zajmowali Żydzi chrzczeni, którzy dorabiali się wielkich fortun. W policji politycznej zatrudniani byli przeważnie Żydzi chrzczeni(określa się ich mianem neofitów) i niechrzczeni też…”. Rola Żydów w powstaniu 1863 jest podobna do roli ich z 1831 roku. Żydzi służą Moskalom, denuncjują powstańców. Niekiedy ta zdradziecka robota przybiera i osobliwe formy. Jedni zdradzają powstanie, a drudzy stają na czele akcji powstańczej. Fakt ten tłumaczy się tym, iż powstanie, które było rozpaczliwą i bohaterską walką narodu przeciw najeźdźcy, odpowiadało zamiarom żydostwa pragnącego zguby Polaków, bowiem w powstaniu ginął najlepszy element polski, o co właśnie Żydom i ich sprzymierzeńcom chodziło. Stąd też, gdy Żyd Artur Goldman (skądinąd skarbnik powstańczy) zdradza bohaterskiego wodza powstania 1863 roku Romualda Traugutta, to jednocześnie na czele akcji powstańczej stają Żydzi ochrzczeni: Karol Majewski i Józef Piotrowski. Najokrutniejsi prześladowcy Polaków w okresie niewoli, to albo Żydzi – talmudyści, albo Żydzi mieszańcy. Przecież sam kanclerz Bismarck, bardziej okrutny w tępieniu Polaków od MurawiewaWieszatiela, był też mieszańcem żydowskim (zresztą, duża część Prusaków też – TK).
ŻYDZI A WALKA O NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI W czasie walki o niepodległość narodu polskiego Żydzi występowali, gdzie tylko mogli, aby tej niepodległości przeszkadzać, zwłaszcza niepodległości całkowitej, niezależnej od “obcych agentur”, niepodległości, która miała na celu nie małą, cherlawą, ale Wielką Polskę. Wiemy, jaką rolę odegrał przy tworzeniu granic Polski, zwłaszcza w okresie Traktatu Wersalskiego, wielki syn jej, Roman Dmowski. Żydzi użyli wówczas wszelkich swoich wpływów, aby nie dopuścić Romana Dmowskiego na przedstawiciela Polski, gdyż uważali to za policzek dla siebie. Gdy jednak pomimo to Dmowski zwyciężył, Żydzi mając wpływ na Wilsona (przez. USA) i Lloyda George`a (przedstawiciela Anglii), utrudniali za wszelką cenę Dmowskiemu przeprowadzenie sprawy granic zachodnich i sprawy Gdańska, tak, jak tego domagała się racja stanu Wielkiej Polski. Żydzi nam wówczas narzucili hańbiący traktat o mniejszościach, a gdy sejm polski w 1919 r. uchwalił odpoczynek niedzielny, poseł żydowski Grünbaum odważył się rzucić Sejmowi i Polsce bezczelną groźbę:
“W tej chwili straciliście panowie Wilno, Mińsk i Galicje Polską”.
Dzięki bohaterstwu żołnierza polskiego zapowiedź bezczelnego Żyda ziściła się tylko częściowo, ale to wystarczy, aby naświetlić stosunek Żydów do Polski w chwili walki o jej granice.
http://www.upadeknarodu.cba.pl/falsz-histor.htm
http://nwonews.pl/
Rosjanie działali jak mordercy [chodzi o władze ROSJI, nie o naród. Często na Zachodzie miesza się te pojęcia. MD]
...kiedy Polska wyciągnie wnioski z własnej historii?
http://niezalezna.pl/29814-rosjanie-dzialali-jak-mordercy
Rosja miała środki, motyw i sposobność do popełnienia w Smoleńsku zbrodni. Krajem tym rządzą przede wszystkim byli oficerowie wywiadu - bandyci i następcy tych, którzy mordowali w Katyniu i przez lata popełniali inne potworności. Po upadku Związku Sowieckiego Polska - w oczach Moskwy - miała czelność zrzucić rosyjskie jarzmo, wstąpić do NATO, a potem wybrać prozachodniego przywódcę. Wszystko to było dla Rosji zniewagą - mówi dr Eugene Poteat, wysoki oficer CIA, w rozmowie z Leszkiem Misiakiem i Grzegorzem Wierzchołowskim. Po 10 kwietnia 2010 r. napisał Pan w amerykańskim piśmie „Charleston Mercury”, że katastrofa pod Smoleńskiem to nie był wypadek. Dziś na hipotezę zamachu wskazują badania uznanych naukowców, m.in. z USA. Czy po dwóch latach zmienił pan zdanie?
Nie zmieniłem. W artykule w „Charleston Mercury” faktycznie zasugerowałem, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu, a nie do wypadku. Wystarczy spojrzeć na historię Rosji - poczynając od przewrotu bolszewickiego i szeregu morderstw, zamachów oraz zabójstw, których dokonywały rosyjskie służby specjalne - aby uświadomić sobie, że historia lubi się powtarzać. Narody, podobnie jak poszczególne jednostki, przejawiają skłonności do kultywowania zwyczajów i powtarzania występków z przeszłości, do stosowania tych samych szybkich, brudnych rozwiązań wobec niewygodnych i krępujących problemów. To m.in. dlatego uważam, że Rosja mogła stać za katastrofą, w której zginął polski prezydent, najwyżsi oficerowie, wysocy urzędnicy państwowi i inni ludzie, chcący upamiętnić rocznicę wymordowania przez Rosjan tysięcy niewinnych Polaków. Rosja miała też środki, motyw i sposobność do popełnienia w Smoleńsku zbrodni. Krajem tym rządzą przede wszystkim byli oficerowie wywiadu - bandyci i następcy tych, którzy mordowali w Katyniu i przez lata popełniali inne potworności. Po upadku Związku Sowieckiego Polska - w oczach Moskwy - miała czelność zrzucić rosyjskie jarzmo, wstąpić do NATO, a potem wybrać prozachodniego przywódcę. Wszystko to było dla Rosji zniewagą. Ale po eliminacji polskiej głowy państwa automatycznie wytworzyłaby się próżnia, w wyniku, czego władzę przejąć mógłby marszałek Sejmu i jego prorosyjscy, nastawieni wrogo do NATO doradcy. Rosja nie mogła zmarnować takiej szansy, nawet, jeśli za środek miałaby posłużyć ohydna, zorganizowana katastrofa. Coś, co trzeba by szybko zamieść pod dywan. W historii bez trudu znaleźć można przykłady nikczemnych działań Moskwy wobec mniejszych sąsiadów lub przeciwników: wobec białych Rosjan w 1920 r., wobec Ukrainy w latach 20. XX w., wobec Polski w 1939 r., zbrodnię katyńską w 1940 r., agresję na Czechosłowację w 1968 r., atak na Gruzję w 2008 r., setki zbrodni wobec osób, które Kreml uznał za przeciwników lub krytyków. W Smoleńsku Rosja miała wszystko podane na tacy: całą znienawidzoną delegację w jednym samolocie. Wprawa Rosjan w powodowaniu katastrof lotniczych poprzez wprowadzanie w błąd załogi pozwoliła im wykorzystać doskonałą okazję, by w jednym, starannie zorganizowanym wypadku lotniczym wyeliminować wszystkich uczestników delegacji i rozwiązać cały szereg problemów. Podejrzany w tej sprawie miał, zatem - jeszcze raz powtórzę - motyw i środki do dokonania tej strasznej zbrodni.
Rosjanie badali katastrofę, gwałcąc międzynarodowe normy, niszcząc lub przetrzymując kluczowe dowody. Choć od tragedii minęły ponad dwa lata, wciąż nie dostaliśmy z powrotem wraku samolotu i „czarnych skrzynek”. Czy amerykańskie władze pozwoliłyby Rosjanom na takie działania, gdyby to przywódca USA zginął w Rosji? Jeśli w Smoleńsku rozbiłby się amerykański samolot z przedstawicielami naszego państwa, Rosjanie odegraliby taką samą farsę. Rozmiar czy potęga kraju nie ma tu tak dużego znaczenia. Rosja i tak próbowałaby zrzucić winę na ofiary oraz tuszowałaby sprawę. Na całym świecie, także w USA, jest mnóstwo osób, które - z naiwności bądź z innych powodów - nie kwestionowałyby takich działań; jest też wielu prawników, którzy w razie potrzeby znaleźliby sposób, aby uniknąć konieczności dostosowania się do umów międzynarodowych. A ponieważ katastrofa pod Smoleńskiem odbyła się z udziałem małego, słabszego sąsiada - a Rosjanie wiedzieli, że USA pochłonięte są sytuacją na Bliskim Wschodzie - założono, że taka zbrodnia ujdzie na sucho. To częsty scenariusz: popełnia się złe czyny, bo w tym czasie większe państwa zajęte są innymi sprawami. A pod Smoleńskiem do wygrania było coś bardzo cennego: przejęcie kontroli nad Polską i umieszczenie na szczytach władzy prorosyjskich polityków. Tak się też stało - po katastrofie pełnię władzy w Polsce przejął obóz prorosyjski, który posłusznie wykonuje otrzymane polecenia. Pierwsze z nich to nie zadawać pytań o kryminalne działania Rosji i wyjaśnianie tragedii pod Smoleńskiem. Kolejne to odsunąć temat katastrofy na bok i sprawić, by naród o niej zapomniał, a także zdyskredytować tych, którzy nie przestają pytać o Smoleńsk i kwestionują niezwykle podejrzane śledztwo w sprawie katastrofy.
Podejrzane? Polski rząd nie widzi w działaniach Rosji nic niestosownego... Rosyjskie działania zaraz po katastrofie to typowe czynności mordercy, który próbuje zatrzeć ślady zbrodni, próbując zniszczyć lub ukryć kluczowe dowody. Popełniające zbrodnię państwa mogą jednak w odróżnieniu od jednostek dość swobodnie mataczyć, zaciemniać sprawę, ukrywać fakty, kierować śledztwo na fałszywe tory i forsować własną, „oficjalną” wersję zdarzeń - nawet na arenie międzynarodowej. W Smoleńsku Rosjanie błyskawicznie zajęli miejsce katastrofy, na którym mogły znajdować się dowody przeczące tezie, że był to wypadek. Obciążyli winą pilota i złą pogodę, a przede wszystkim usunęli w cień kluczowego świadka - kierownika kontroli lotów - którego zeznania nie wsparłyby „oficjalnych ustaleń”. Przejęli kontrolę nad ciałami i umieścili je w zaplombowanych trumnach - bez oględzin i sekcji zwłok. Wszystkie rosyjskie czynności odbyły się z pogwałceniem międzynarodowych porozumień dotyczących katastrof lotniczych. Gdyby tragedia ta była wypadkiem, jak utrzymują Rosjanie, zapisy czarnych skrzynek wsparłyby ich wersję. Zamiast tego Rosja skonfiskowała rejestratory. Czy można mieć jeszcze jakąś wątpliwość, że nie było to zacieranie śladów?
Dwa miesiące przed katastrofą do pracy w polskim MSZ został przywrócony Tomasz Turowski - według akt były komunistyczny szpieg, który w PRL pracował w wydziale ściśle nadzorowanym przez służby sowieckie. W chwili katastrofy smoleńskiej był na płycie lotniska. To mógł być przypadek? Najwyraźniej Rosja dopilnowała, by jak najwięcej stanowisk rządowych było obsadzonych ludźmi, którzy są bardziej lojalni wobec Moskwy niż Warszawy. Rosyjski wywiad działa, pracuje i jest w Polsce mocno zakorzeniony. Żaden naród nie wycierpiał tyle co Polacy, trzeba więc zapytać: kiedy Polska wyciągnie wnioski z własnej historii?
6 kwietnia 2010 r. nastąpiła ogromna awaria w najnowocześniejszym budynku polskiego MSZ, tzw. szpiegowcu. Wysiadły telefony, faksy, internet, były problemy z elektrycznością. W dniu katastrofy smoleńskiej było podobnie - Radosław Sikorski nie mógł nawet otrzymać mailem listy ofiar. Czy mógł to być cyberatak przeprowadzony przez rosyjskie służby? Tak. Rosyjskie służby specjalne rozumieją role, jaką mogą odegrać cyberataki - zarówno w szpiegowaniu w czasie pokoju, jak i podczas prowadzenia działań wojennych. Rosjanie wypracowali skuteczne metody ofensywnej i defensywnej wojny w cyberprzestrzeni. Kaspersky Laboratory, rosyjska firma specjalizująca się w technologii informatycznej, jest uważana za jedną z najlepszych na świecie organizacji w tej branży. To właśnie eksperci Kaspersky'ego zidentyfikowali i opisali niedawno nowego komputerowego wirusa, zwanego Flame - chodzi o największy i najbardziej złożony wirus, jaki kiedykolwiek istniał. To rosyjskie cyber-ataki sparaliżowały gospodarkę i system władzy w Estonii. Zdradzę, że sprawa była na tyle poważna, iż w przywracaniu normalności w tym kraju musieli pomagać eksperci NATO. Rosja przeprowadziła także cyber-atak na Gruzję; poprzedził on konwencjonalne działania wojenne. Tak nagłe i osobliwe zdarzenia przed katastrofą smoleńską powinny, więc natychmiast wzbudzić w Polsce podejrzenia i doprowadzić do wstrzymania wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Rosji. Ataki te mogły być, bowiem postrzegane, jako potencjalne niebezpieczeństwo mających wkrótce nastąpić wrogich działań. Pamiętajmy: na Zachodzie cyberprzestrzeń oznacza wolność komunikacji i wypowiedzi, natomiast Rosja postrzega wirtualną przestrzeń, jako jedną z broni do atakowania wrogów, a także, jako narzędzie oszustw, unieszkodliwiania wybranych celów oraz tuszowania przestępstw.
W momencie katastrofy smoleńskiej na płycie lotniska nie było żadnego funkcjonariusza Biura Ochrony Rządu. Po tragedii szef BOR gen. Marian Janicki otrzymał mimo to jedno z najwyższych polskich odznaczeń. Najwidoczniej Polska nie ma żadnego realnego zabezpieczenia przed wrogimi akcjami, atakami i przestępczymi działaniami ze strony Rosji; nie mówię tu o wojnie powszechnej, w którą mogłoby zaangażować się NATO. Dla funkcjonariuszy amerykańskiej Secret Service [odpowiednik BOR - przyp. GP] nie do pomyślenia byłoby wykorzystywanie do lotów VIP-owskich samolotu wyprodukowanego przez przeciwnika lub wroga, a już na pewno Secret Service nie pozwoliłaby na wysłanie takiej maszyny na przegląd lub modernizację do Rosji. A tam, nie mam wątpliwości, zainstalowano w samolocie choćby setki ukrytych urządzeń podsłuchowych.
Dr Eugene Poteat - długoletni wysoki oficer CIA, przewodniczący Stowarzyszenia Byłych Oficerów Wywiadu, pracował m.in. w Narodowym Biurze Rozpoznania (National Reconnaissance Office), jednej z najtajniejszych agencji amerykańskiego wywiadu, oraz przy projektach samolotów szpiegowskich U-2, A-12 i SR-71; były dyrektor wykonawczy Rady Badań Wywiadowczych CIA, dyrektor Grupy Badań Strategicznych Zrzeszenia Wojny Elektronicznej; służył na placówkach w Londynie, w Skandynawii, na Bliskim Wschodzie i w Azji; nagrodzony Medalem Zasługi CIA
Gorbaczow, Jaruzelski, a zrzeczenie się roszczeń
http://www.upadeknarodu.cba.pl/falsz-histor.htm
FAŁSZOWANA HISTORIA W 1989 r. Michaił Gorbaczow zaproponował na spotkaniu w Moskwie gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu zwrot Ziem Wschodnich w dwóch wersjach.
Pierwsza: zwrot Wilna, Lwowa i Krzemieńca;
Druga - okręg grodzieński z puszczą białowieską i dawne woj. Lwowskie z zagłębiem naftowym.
Powodem tej propozycji było unieważnienie umów jałtańskich i chęć wzajemnego zrzeczenia się roszczeń o odszkodowania. Wkrótce gen. Jaruzelski przyjął propozycje Gorbaczowa w imieniu Polski. Kiedy sprawa dotarła do Warszawy, panowie Geremek, Michnik, Kuroń i Mazowiecki pojechali w pośpiechu do Moskwy i prawie na klęczkach wybłagali Gorbaczowa, aby tego nie czynił. Jakich wpływów użyli nikt nie wie, w końcu Gorbaczow przystał na ich prośby. Konsul generalny ZSRR w Krakowie p. Serdaczuk mówił o tym w obecności prof. Edwarda Prusa. Również potwierdził to poseł z Litwy do sejmu ZSRR Jan Ciechanowicz w rozmowie ze Stanisławem Sadowskim z Toronto. Podała to również prasa nowojorska. - Warto więc, by IPN zajął się tą sprawą i wyjaśnił, a sprawa jest bardzo poważna. Tak oto „wielki patriota polski” wałczył o Polskę.
Opublikowano to w Podstawach Narodowych Nr 4 (2) 2006 r.
Dziś takich Polaków już nie ma. Hitler o Polakach. Informacja ta pochodzi z odnalezionego przez Amerykanów tajnego memoriału Hitlera skierowanego do Himmlera 4 marca 1944 roku. Dzisiaj gdy polskość jest dezawuowana na każdym kroku a my, Polacy mamy wyjątkowo niskie mniemanie o samych sobie warto czasami przytoczyć co mają o nas do powiedzenia najbardziej zaciekli wrogowie. Według niedoszłego malarza z Braunau:
"Polacy są najbardziej inteligentnym narodem ze wszystkich, z którymi spotkali się Niemcy podczas tej wojny w Europie... Polacy według mojej opinii, oraz na podstawie obserwacji i meldunków z Generalnej Gubernii, są jedynym narodem w Europie, który łączy w sobie wysoką inteligencję z niesłychanym sprytem. Jest to najzdolniejszy naród w Europie, ponieważ żyjąc ciągle w niesłychanie trudnych warunkach politycznych, wyrobił w sobie wielki rozsądek życiowy, nigdzie niespotykany. Na podstawie ostatnich badań, powadzonych przez Reichsrassenamt uczeni niemieccy doszli do przekonania, że Polacy powinni być asymilowani do społeczności niemieckiej, jako element wartościowy rasowo. Uczeni nasi doszli do wniosku, że połączenie niemieckiej systematyczności z polotem Polaków dałoby doskonałe wyniki".
Tekst ten nie powinien dziwić, ponieważ jest on typowym wyrazem kompleksu, jaki Niemcy od stuleci odczuwają w stosunku do nas. Jeżeli ktoś nie wierzy to proszę sobie poczytać opinie na temat Polski Fryderyka II lub Ottona von Bismarcka, w których obsesyjna nienawiść miesza się z mniej lub bardziej ukrytym podziwem. Data powstania memoriału, 4 marca 1944 roku nie jest przypadkowa. Opinie Fuehrera o Polakach była prawdopodobnie efektem klęski tzw. General Plan Ost przewidującego eksterminację milionów Słowian z Europy środkowej. Pierwszy etap tych zamierzeń Niemcy rozpoczęli na Zamojszczyźnie przystępując do wysiedlania ludności. Ku zdziwieniu okupantów doprowadziło to do zbrojnego oporu w warunkach niemieckiej przewagi i masowego terroru. Decyzja o podjęciu walki okazała się słuszna, mimo, że za każdego zabitego Niemca ginęły całe polskie wsie. Najeźdźcy zorientowali się jednak, że Polacy nie pójdą biernie na rzeź a wymordowanie wszystkich stawiających rozpaczliwy opór wymagałoby zbyt dużej ilości wojska tak potrzebnego na froncie. Wygraliśmy makabryczną licytację z diabłem, któremu musiało to zaimponować. Trzeba też pamiętać, że na zachód od Odry na Połabiu a nawet za Łabą, żyli Słowianie, których Niemcy nie dali rady unicestwić w całości i kilka milionów ich przeżyło i zostało tylko formalnie zgermanizowanych, nadal etnicznie pozostając Słowianami. Tożsamość zachowali do dzisiaj Serbołużyczanie, choć podobno trudniej im dzisiaj niż kiedykolwiek przedtem. Dzisiejsze Niemcy masowo zmieniają słowiańskie nazwy miejscowości na nazwy germańskie, na całym obszarze dawnego NRD i częściowo RFN. Tak wygląda polityka Niemiec, czyli Unii. Lub odwrotnie, bo kolejność nie ma znaczenia, i tak rządzą Niemcy. Fragment szyfrogramu ambasadora NRD w Polsce Neubauera odnaleziony w archiwach STASI:
"Część decydujących doradców "Solidarności" rozpoznała już obecną sytuację i wie o zmianie sytuacji. Mają więcej strachu niż zakładaliśmy i zaczynają ratować skórę. Właśnie miałem osobliwą rozmowę z szefem ekspertów "Solidarności" Geremkiem (ścisłe kontakty z międzynarodówką socjaldemokratyczną, osobiste kontakty z Kreisky'm i innymi). Nie wierzyłem własnym uszom. Geremek oświadczył, że dalsza pokojowa koegzystencja pomiędzy "Solidarnością" w obecnej formie a socjalizmem realnym już niemożliwa. Konfrontacja siłowa nieuchronna. Wybory do rad narodowych muszą zostać przesunięte. A Aparat "Solidarności" musi zostać zlikwidowany przez państwowe organy władzy. Po siłowej konfrontacji - "Solidarność" mogłaby na nowo powstać, ale jako rzeczywisty związek zawodowy bez Matki Boskiej w klapie, bez programu gdańskiego, bez politycznego oblicza i bez ambicji sięgnięcia po władzę. Być może - kontynuował Geremek - tak umiarkowane siły jak Wałęsa mogłyby zostać zachowane. Po konfrontacji nowa władza państwowa mogłaby w innej sytuacji politycznej kontynuować pewne procesy demokratyzacyjne".
M.Kokoszkiewicz, TW GW "Elem" - prawica.net [1.VII.2008]
W 1989 r. Michaił Gorbaczow zaproponował na spotkaniu w Moskwie gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu zwrot Ziem Wschodnich w dwóch wersjach. Pierwsza: zwrot Wilna, Lwowa i Krzemieńca;
Druga - okręg grodzieński z puszczą białowieską i dawne woj. Lwowskie z zagłębiem naftowym. Powodem tej propozycji było unieważnienie umów jałtańskich i chęć wzajemnego zrzeczenia się roszczeń o odszkodowania. Wkrótce gen. Jaruzelski przyjął propozycje Gorbaczowa w imieniu Polski. Kiedy sprawa dotarła do Warszawy, panowie Geremek, Michnik, Kuroń i Mazowiecki pojechali w pośpiechu do Moskwy i prawie na klęczkach wybłagali Gorbaczowa, aby tego nie czynił. Jakich wpływów użyli nikt nie wie, w końcu Gorbaczow przystal na ich prośby. Konsul generalny ZSRR w Krakowie p. Serdaczuk mówił o tym w obecności prof. Edwarda Prusa. Również potwierdził to poseł z Litwy do sejmu ZSRR Jan Ciechanowicz w rozmowie ze Stanisławem Sadowskim z Toronto. Podała to również prasa nowojorska. - Warto więc, by IPN zajął się tą sprawą i wyjaśnił, a sprawa jest bardzo pważna. Tak oto wielki patriota polski walczyl o Polskę. Opublikowano to w Podstawach Narodowych Nr 4 (2) 2006 r.
ŻYDZI A ROZBIÓR POLSKI Rozbiór Polski rozpoczął się właściwie w roku 1697 z chwilą wstąpienia na tron Sasów. "Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa" - oto hasło przygotowujące rozbiór, hasło demoralizowania narodu, którego plon po swych przyjacielach Sasach zbierał Fryderyk, król pruski. Historia tych smutnych czasów wiąże się z prawdziwym najazdem żydostwa na Polskę, które opanowało całkowicie życie gospodarcze kraju. Już wtedy Żydzi wchodzili w spiski z naszymi wrogami szykującymi rozbiór. O ostatnim polskim królu Stanisławie Poniatowskim Żyd Miesis podaje ciekawą wzmiankę: "W jego żyłach płynęła też krew żydowska". W czasie rozbiorów i po rozbiorach, kiedy naród próbował przeciwstawić się najeźdźcom, Żydzi zdradzają Polaków i gorliwie wysługują się naszym ciemiężcom. Historia nam podaje następujące fakty. Po powstaniu w 1831 roku:
"Car Mikołaj hojną łaską swoją wszystkich Żydów obsypywał, szczególnie w Królestwie, którzy mu się nie mało na szkodę powstańców przysłużyli".
"Po upadku powstania miejsce szlachty i inteligencji polskiej, która częściowo wyginęła, częściowo została zesłana na Sybir, lub wyjechała z kraju na tułaczkę, zajęli Żydzi ochrzczeni, którzy dla awansu przyjmowali religie chrześcijańską; chrzciły się również Żydówki i wychodziły za mąż za ochrzczonych Żydów dla podtrzymania ducha i rasy. Wielkie majątki szlacheckie zajmowali Żydzi chrzczeni, którzy dorabiali się wielkich fortun. W policji politycznej zatrudniani byli przeważnie Żydzi chrzczeni i nie chrzczeni też...".
Rola Żydów w powstaniu 1863 jest podobna do roli ich z 1831 roku. Żydzi służą Moskalom, denuncjują powstańców. Niekiedy ta zdradziecka robota przybiera i osobliwe formy. Jedni zdradzają powstanie a drudzy stają na czele akcji powstańczej. Fakt ten tłumaczy się tym, iż powstanie, które było rozpaczliwą i bohaterską walką narodu przeciw najeźdźcy, odpowiadało zamiarom żydostwa pragnącego zguby Polaków, bowiem w powstaniu ginął najlepszy element polski, o co właśnie Żydom i ich sprzymierzeńcom chodziło. Stąd też, gdy Żyd Artur Goldman (skądinąd skarbnik powstańczy) zdradza bohaterskiego wodza powstania 1863 roku Romualda Traugutta to jednocześnie na czele akcji powstańczej stają Żydzi ochrzczeni: Karol Majewski i Józef Piotrowski. Najokrutniejsi prześladowcy Polaków w okresie niewoli, to albo Żydzi - talmudyści, albo Żydzi mieszańcy. Przecież sam kanclerz Bismarck, bardziej okrutny w tępieniu Polaków od Murawiewa-Wieszatiela, był też mieszańcem żydowskim (zresztą, duża część Prusaków też - TK).
ŻYDZI A WALKA O NIEPODLEGŁOśĆ POLSKI W czasie walki o niepodległość narodu polskiego Żydzi występowali, gdzie tylko mogli, aby tej niepodległości przeszkadzać, zwłaszcza niepodległości całkowitej, niezależnej od "obcych agentur", niepodległości, która miała na celu nie małą, cherlawą, ale Wielką Polskę. Wiemy, jaką rolę odegrał przy tworzeniu granic Polski, zwłaszcza w okresie Traktatu Wersalskiego, wielki syn jej, Roman Dmowski. Żydzi użyli wówczas wszelkich swoich wpływów, aby nie dopuścić Romana Dmowskiego na przedstawiciela Polski, gdyż uważali to za policzek dla siebie. Gdy jednak pomimo to Dmowski zwyciężył, Żydzi mając wpływ na Wilsona (prez. USA) i Lloyda George`a (przedstawiciela Anglii), utrudniali za wszelką cenę Dmowskiemu przeprowadzenie sprawy granic zachodnich i sprawy Gdańska, tak, jak tego domagała się racja stanu Wielkiej Polski. Żydzi nam wówczas narzucili hańbiący traktat o mniejszościach, a gdy sejm polski w 1919 r. uchwalił odpoczynek niedzielny, poseł żydowski Grünbaum o Dzięki bohaterstwu żołnierza polskiego zapowiedź bezczelnego Żyda ziściła się tylko częściowo, ale to wystarczy, aby naświetlić stosunek Żydów do Polski w chwili walki o jej granice. W Holandii oficjalnie działa już partia, która domaga się legalizacji pedofilii i zoofilii. Nazywa się Dobroczynność, Wolność, Różnorodność. Nie zrealizowała jeszcze swojego celu, poparcie ma marginalne, ale już to, że istnieje na scenie politycznej, oznacza, że władze dają jej zielone światło na prowadzenie propedofilskiej agitacji. To absolutny przełom w polityce. Stron propagujących pozytywną pedofilię są w Internecie setki, jeśli nie tysiące. Jedne są przeznaczone dla boyloverów (takich, którzy wolą chłopców), inne dla girlloverów (ci wolą dziewczynki), a jeszcze inne dla childloverów (te są bardziej uniwersalne; skupiają pedofilów obu wyżej wymienionych orientacji, a także tych, którzy po prostu chcą "kochać dzieci, ich płeć nie ma znaczenia"). Pedofilki, choć jest ich znacznie mniej, też znajdą coś dla siebie bez względu na płeć. Upadeknarodu
W atmosferze jedności Z okazji koko koko euro spoko zapanowała taka powszechna jedność moralno- polityczna całego narodu, jakby za sprawą jakiejś dobrej wróżki powróciły błogosławione czasy Edwarda Gierka, kiedy to za sprawą propagandy sukcesu Polska rosła w siłę a ludzie żyli dostatniej. Między politykami zapanował rozejm i to do tego stopnia, że przerwane zostały nawet czynności mające na celu dochodzenie prawdy w sprawie katastrofy smoleńskiej, a jeśli nawet przerwane nie zostały, to na razie zawieszone zostały wszekie na ten temat informacje. Podobnie z drugiej strony, żaden jajcarz nie ośmielił się dworować z kolejnej miesięcznicy smoleńskiej katastrofy. Inna sprawa, że jakże tu dworować, kiedy miesięcznicę tę uczcili sami Rosjanie? Jakby któryś z jajcarzy odważył się w takich okolicznościach dworować, to może nikt by mu nie przypomniał, skąd wyrastają mu nogi, ale pewności nie ma, więc lepiej nie ryzykować. Ci nasi jajcarze specjalnie odważni nie są – a zresztą wiedzą, że mają wprawdzie talent, ale mały i każde, nawet najlżejsze zachwianie delikatnej równowagi między czynownikami, a ludźmi chałtu..., to znaczy pardon – oczywiście ludźmi kultury, jakże by inaczej – może skazać ich na wydłubywanie kitu z okien – bo przecież żadne normalny człowiek za produkowany przez nich Scheiss dobrowolnie by nie zapłacić. Toteż najpierw telewizja ściąga abonament, a następnie tamtejsi czynownicy rozdają ludzikm chałtu..., to znaczy pardon – oczywiście ludziom kultury tak zwane honoraria, ale oczywiście po uważaniu, to znaczy – według zasług dla Umiłowanych przywódcców. Toteż ludzie chałtu..., to znaczy pardon – oczywiście ludzie kultury uwijają się jak w ukropie, byle tylko Umiłowanym Przywódcom dogodzić. Ja obecnie jestem trochę oderwany od naszego nieszczęśliwego kraju, a zwłaszcza – rządowej telewizji, w której ludzie chałtu..., to znaczy pardon – oczywiście ludzie kultury upłynniają swój Scheiss - bo własnie rozważam otchłanne tajemnice, które na prerii w prowincji Alberta zawierzył mi wódz Czarnych Stóp, czyli narodu Sitsika nazwiskiem Małe Nogi, kiedy wszedłem z nim w konfidencję. Wódz z niejednego komina wygartywał i powiedział mi między innymi, że kobiety powstały najpierw, to znaczy – przed mężczyznami. Wyobrażam sobie, jak radośnie zareagowałaby na tę rewelację pani Kazimiera Szczuka ze wszystkimi gomoryckimi „siostrami” – ale nie ma rzeczy doskonałych. Otóż wprawdzie kobiety pojawiły się najpierw – ale niestety – z błota, co już nie jest wiadomością tak radosną, chociaż dobrze tłumaczy różne feministyczne skłonności. Więc może ujawnienie tej otchłannej tajemnicy spowoduje masowe pielgrzymki „sióstr” na prerie w prowincji Alberta, gdzie zostaną zatrudnione przy przeżuwaniu bawolich skór gwoli miękkszego ich wyprawienia – ale może własnie z tego powodu nie spowoduje. Stąd dla żuka jest nauka, że z tajemnicami trzeba ostrożnie, tedy rozbierając je z uwagą tylko jednym uchem chwytam dobiegajace z naszego nieszczęsliwego kraju odgłosy produkcji pana Stanisława Tyma. Pan Stanislaw Tym należy do jajcarzy starszego pokolenia, w zwiazku z tym komentatorzy młodsi dopatrują się w jego ginącej w mroku epoki Edwarda Gierka twórczości jakichści wiekopomnych „zasług”. Tymczasem Pan Stanisklaw Tym po prostu zachowywał się przed kamerami naturalnie i tylko pozwalał kolegom, którym akurat z tego czy innego powodu czynownicy przydzielili kamery i budżet, żeby go fotografowali przy różnych naturalnych czynnościach fizjologicznych i innych – co zawsze wzbudzało i wzbudza w kinach salwy smiechu. Pan Stanisław Tym jest tylko starszy i to znacznie od pani Joli Rutowicz, która też chętnie pozuje do zdjęć. Wracając tedy do jedności moralno-politycznej narodu, to rozejm zawarli nie tylko partyjni, ale również – bezpartyjni, którzy ustami Jego Eminencji Stanisława kardynała Dziwisza dali dyskretnie do zrozumienia, że nawet Niebo interesuje się wynikami koko koko euro spoko i to do tego stopnia, iż wzpomogło bramkarza Tytonia w obronie rzutu karnego. Widać na tym przykładzie, iż oferta, jaką przed kilkoma laty wysunął francuski prezydent Sarkozy, by koscioły zaakceptowały zasadę „laickości republiki” nie pozostała bez odpowiedzi. Oczywiście nie ma tu zadnej ostentacji, ale skoro słyszymy, że nawet Niebo właczyło się w koko koko euro spoko, to znaczy, ze przemysł rozrywkowy niepostrzeżenie wpełza na obszary dotychczas od niego wolne. Ale – jak zauważył Stanisław Lem w powieści „Głos Pana” – nawet konklawe mozna doprowadzić do ludożerstwa, byle tylko postepować cierpliwie i metodycznie. Nawet konklawe – a cóż dopiero gremia stojace w hierarchii trochę niżej? Nawiasem mówiąc, te rewelacje nie uchroniły Jego Eminencji przed krytyką ze strony sanhedrynu i salonu, które zresztą nawzajem sie przenikają – bo poparł Radio Maryja i telewizję TRWAM, ktore Volksfront obecnie zwalcza na podobieństwo wroga klasowego. Najwyraźniej i Eminecja wreszcie zauważył, że póki Radio Maryja i Telewizja TRWAM z ojcem Tadeuszem Rydzykiem stoi na pierwszej linii frontu walki z sanhedrynem, salonem i bezpieczniackim Volksfrontem, to reszta siłą rzeczy lokuje sie na zapleczu. A na zapleczu – jak to na zapleczu: „lasem polskich dzid narody zasłaniane od podboju wynuciły pieśń swobody, pieśń miłości, pieśń pokoju” – czytamy w poemacie „Giermek”, którego już dzisiaj nikt nie pamięta. Ale to własnie dzieki temu na głębokim zapleczu frontu można bezpiecznie ćwierkać sobie na wysokim diapazonie miłości i tolerancji oraz pic sobie z dzióbków. Wszelako trzeba sobie zdawać sprawę, że kiedy pierwsza linia, na której Radio Maryja i telewizja TRWAM przyjmuje wszystkie ciosy, zostanie opuszczona, to cała reszta siłą rzeczy znajdzie sie na linii pierwszej wystawiona na wspomniane ciosy, na które chyba – w odróznieniu od zahartowanego ojca Rydzyka - nie jest przygotowana. Zatem deklaracja Jego Eminencji oznacza początki opamiętania. Trochę to poźno, ale lepiej późno, niz wcale – bo jednośc moralno-polityczna, jaka objawiła się z okazji koko koko euro spoko minie w tej samej chwili, kiedy to makagigi sie zakończy i nastapi bolesny powrót do rzeczywistości. SM
Mecz Polska – Rosja: Pieprzyć politykę! Napijmy się wódki! (komentarz: Korwin-Mikke, nczas.com)
Adam Wawrzyniec (NCZAS.COM): Podczas przemarszu Rosjan przez Warszawę trudno było nie odnieść wrażenia, że znakomita większość kibiców w głębokim poważaniu miała jakikolwiek kontekst polityczny. W kilkutysięcznym tłumie trudno było wyłowić, choć kilka osób eksponujących flagi, koszulki albo proporce ZSRR. Na przedzie kolumny Rosjan, najbardziej rzucającą się w oczy manifestacją sympatii (???) do Związku Radzieckiego był sierp i młot wpięty w czapkę jednego z animatorów stadionowej oprawy. Po rozmowie ze znajomymi, którzy szli mniej więcej w środku pochodu (robili zdjęcia) mogę zaryzykować stwierdzenie, że oddaje to skalę prowokacji, na jaką pozwolili sobie rosyjscy kibice. Właściciel czapki rzucał się w oczy, bo był “uzbrojony” w harmonię. Inicjował kolejne przyśpiewki, w rytm, których kołysał się biało-niebiesko-czerwony pochód. Najbardziej popularną było chyba powtarzane w kółko: “Myśmy tu przyjechali, aby wygrać”. Przemarsz Rosjan zatrzymała prawie u celu (tuż przed zejściem z mostu) bójka pseudokibiców. Z czoła kolumny ciężko było ocenić, kto zaczął. Można jednak założyć, że bijatyka nie miała politycznego kontekstu “walki narodów”, obrony przed “radziecką prowokacją” itp. Chuliganom zwykle chodzi o samą walkę. Tło jest nieistotne. Wśród Rosjan pewną konsternację wywołała grupa “Solidarnych”, którzy sprzed Pałacu Prezydenta przenieśli się w okolice stadionu. Po tym jak policja zatrzymała pochód z powodu odległej o jakieś 250-300 metrów bójki, kilku “Solidarnych” stanęło przed czołem kilkutysięcznej kolumny. Mieli ze sobą transparent “Witamy w Polsce. Polacy solidarni z Rosjanami przeciwko KGB i Putinowi. Pamiętamy o Annie Politkowskiej” (chodzi o niezależną dziennikarkę, znaną z krytycznego stosunku do administracji Putina oraz wojny w Czeczenii, która została zamordowana w Moskwie – więcej tutaj). Do trzymających transparent szybko dołączył również mężczyzna z naklejonym na tekturę plakatem przekreślonego Stalina. Część rosyjskich kibiców pytała policję i polskich fotoreporterów “czy to przez nich stoimy”. Rzeczywiście można było odnieść takie wrażenie; bijących się chuliganów nie było widać; znakiem, że z przodu “coś się dzieje” był dym z rac, policyjne samochody z armatkami na wodę oraz karetki pogotowia. Gdy kilku policjantów podeszło do “Solidarnych” (prosili, aby zeszli z ulicy) pierwsze rzędy Rosjan zaczęły bić brawo. “Solidarni” zostali tam gdzie stali. Dołączyły do nich panie, które rozdawały Rosjanom polsko-rosyjsko-angielskie ulotki zestawiające ataki bombowe w Rosji z sierpnia 1999 roku z katastrofą w Smoleńsku (część Rosjan chętnie je brała). Niezbyt liczna, ale widoczna grupka “Solidarnych” rozstawiła na flance zatrzymanego tłumu również inne transparenty: “Żądamy międzynarodowego śledztwa”. Mignął mi również transparent “o polskim prezydencie zamordowanym w Rosji”. Przymusowy postój Rosjan ubarwiła także pani z figurką Matki Boskiej oraz znana użytkownikom warszawskiej stacji Metro Centrum starsza pani z plakatem Matki Boskiej z Guadalupe…, Na co liczyli “Solidarni”? Plakatami chcieli przekonać rosyjskich kibiców do zaangażowania w “śledztwo smoleńskie”? Uświadomić ich politycznie? Wzbudzić poczucie winy, bo “nasz prezydent został zamordowany w Rosji”? Podtrzymać zainteresowanie tematem tragicznej śmierci polskich polityków? To ostatnie może w jakimś stopniu się udało. A może i oni – podobnie jak Korwin-Mikke – spodziewali się agresywnych prowokacji ze strony mieszkańców Federacji Rosyjskiej? Ciężko krytykować zaangażowanie ludzi, którzy – podłechtani telewizyjnymi newsami – spodziewali się ideowego starcia z kolektywem kibiców, sportową inkarnacją ducha Armii Czerwonej. Dopóki sam nie doświadczyłem radosnego żywiołu tłumu byłem przekonany, że na Moście Poniatowskiego przyjdzie mi się mierzyć z czerwonogwardzistami… Duża w tym wina nie tylko dolewających oliwy do ognia mediów (polskich i rosyjskich), ale także polityków. Czy jest ktoś, w kim nie zazgrzytała zębami ułańska dusza, gdy Witalij Mutko, minister sportu Federacji Rosyjskiej, zapowiedział przygotowanie wspólnie z rosyjskimi kibicami “czerwonego protestu” w odpowiedzi na polski “zakaz eksponowania radzieckiej symboliki”? Trochę napiętą atmosferę (jak pisałem: czoło zatrzymanego pochodu było w pierwszej chwili przekonane, że to kilku(nasto?) osobowa grupka z transparentami walnie przyczyniła się do zatrzymania kilku tysięcy Rosjan) częściowo rozładował… “Superman”. Młody Polak w stroju komiksowego bohatera najpierw pozował do zdjęć z Rosjanami a później spróbował “przegonić demonstrantów” (nie użył żadnych super mocy, ale wdał się w dyskusję z również rozbawionymi “Solidarnymi”). Rosjanka wraz z – jeśli dobrze zrozumiałem – narzeczonym wykorzystała przymusowy postój na pozowanie do zdjęć z Polakami. Patrząc na fotografię można zrozumieć, dlaczego polscy kibice ustawiali się w kolejce… Rosjan nie mogła ucieszyć decyzja policji, aby ostatecznie zmienić trasę przemarszu kilkutysięcznego tłumu i do stadionu doprowadzić ich… Wybrzeżem Szczecińskim. Przez dobre półtorej godziny rosyjscy kibice schodzili z mostu wąskimi schodami wijącymi się wokół jednej z baszt! Przyozdobiony polską flagą (w grupce kilku znajomych) towarzyszyłem Rosjanom przez prawie całą trasę przemarszu. Ani razu nie usłyszałem chamskiej zaczepki, wulgarnej przyśpiewki itp. Większość to po prostu normalni kibicie, którzy (często z własnymi dziećmi!) przyjechali wspierać rosyjskich piłkarzy. Chętnie – i z wzajemnością – fotografowali się z Polakami, pytali o miejsca, które warto odwiedzić, tanie restauracje, w których warto uzupełnić zapasy energii itp. Do kreowanej przez media ideologicznej wojny, “bitwy narodów” na polityczne racje itp. nie doszło.
To nie ten czas i nie to miejsce Szkoda, że służby porządkowe zamazały napis na jednej z kolumn Mostu Poniatowskiego: “Fuck politics. Let’s drink wódka tonight!” (pieprzyć politykę, napijmy się wódki dziś wieczorem!). Choć hasło trudno uznać za językowo wyszukane to chyba jak mało, które pasowało do klimatu tamtego wieczoru… Zwłaszcza, że mecz zakończył się remisem. A to dla polskiej kadry jak zwycięstwo?!
Korwin-Mikke (NCZ!, korwin-mikke.pl): Uwierzyłem, niestety, mediom. Straszono pochodem Rosjan ubranych w koszulki z Sierpem i Młotem. To młyn na naszą wodę. Czym prędzej zamówiłem bannery (po rosyjsku) perswadujące Rosjanom, że Lenin i Stali wymordowali więcej Rosjan, niż Hitler, że okupacja Rosji przez Związek Sowiecki była wyniszczająca – więc jak możecie… O godzinie 16.30, w czasie konferencji, szedł pochód roześmianych Rosjan, tłumaczących mnie i wszystkim, że Lenina i Stalina to oni nienawidzą bardziej niż Polacy. Przyszli poubierani w koszulki w Dwugłowym Czarnym Orłem, wszyscy pod biało-niebiesko-czerwonymi barwami. Było nawet kilka flag imperialnych – biało-złoto-czarnych. Kilku miało budionnówki – no, to musieli mieć Czerwoną Gwiazdę. Kilkudziesięciu miało papachy – ale tylko na trzech dostrzegłem Czerwoną Gwiazdę. Rzecz prosta bannerów nawet nie rozwinąłem, dałem krótka wypowiedź w duchu j/w i poszedłem pogadać i z kibicami polskimi, i z rosyjskimi. I wśród tych ostatnich dojrzałem jednego z flagą ZSRS. Podszedłem, by mu wytłumaczyć pewna niestosowność – ale bronił się, że jego dziadek pod tą flagą wyzwalał Polske, że to sztadar walki z Niemcami, że Chińczycy też mają czerwoną flagę… Zaraz podskoczyło pięciu Rosjan, nakrzyczeli na niego, flagę zwinął. Pewno potem, na moście rozwinął – ale co tam! Wyjątek potwierdza regułę. A tu wyszło wyjątkowo głupio, bo właśnie, gdy mi Rosjanie tłumaczyli, że nie znoszą symboli komunizmu, grono zapalczywych polskich kibiców zaczęło się drzeć: „Raz sierpem, raz młotem Czerwoną hołotę”. Idiotycznie – nieprawdaż? Mam tylko nadzieję, że Rosjanie nie usłyszeli albo nie zrozumieli. Do tego dostroili się polscy kibice. Żadnych złośliwości pod adresem Rosjan nie dopuszczali. Ba! Jeden Polak – komunista, zdaje się – wziął tego Rosjanina w obronę, że niby, dlaczego nie ma nieść sztandaru ZSRS… Oczywiście i Polacy i Rosjanie byli przekonaniu o wyższości swoich drużyn. Cóż: посмотрим – увидим… Niestety: dwie grupy zadymiarzy postanowiły zakłócić radosny nastrój, atakując pochód, rzucając petardy… Z niesmakiem opuściłem miejsce tej rozróby. Zupełny brak wyczucia sytuacji! Policja za to zachowywała się tym razem spokojnie, przyjaźnie – ale stanowczo. To była policja z Warszawy – a nie, jak podczas Marszu Niepodległości, dowieziona z innych miejscowości, niepewna siebie i nieznająca sytuacji. Nie wiem, jak to będzie pod stadionem i na stadionie – ale jestem bardzo zadowolony, że bannery okazały się całkowicie nieprzydatne! JKM
To jest właśnie powodem, dla którego rozwaliły się normalne państwa... Wykończyły się wzajemnie! Odkąd utrwaliła się w świadomosci rzadzących maksyma: „Państwo silne – to państwo mające słabych sąsiadów” - wszystkie państwa – z wyjątkiem monarchij z zasadami – zaczęły u sąsiadów popierać d***kratów, socjalistów i inną swołocz.
Dylemat Więźnia! {taktak} napisał:
Dlaczego demokracja w Rosji byłaby korzystna dla Polski Po pierwsze - i chyba wszyscy się z tym zgodzą - w interesie Polski jest to, żeby Rosja była słaba pod względem militarnym i państwowym. I nie ma to nic wspólnego z "rusofobią" wobec przeciętnego ruskiego Wańki z Wołgogradu czy Saszy z Nowosybirska. Po drugie: jak mówi stare porzekadło - "wróg mojego wroga jest moim sprzymierzeńcem". Sprytny Stalin po ataku Niemiec na Sowiety w 1941 r. zawarł z pańsko-burżuazyjną Anglią przymierze na czas wojny przeciw Hitlerowi. Rosyjscy demokraci - wrogowie władających na Kremlu starych KGB-owszczyków z Włodzimierzem Putinem na czele i twardogłowej generalicji z czasów sowieckich - to ludzie pożyteczni dla Polski i nasi sprzymierzeńcy w osłabieniu państwa rosyjskiego, armii. Dlatego właśnie ze względu na interes Polski demokracja w Rosji jest bardzo wskazana. Najlepiej demokracja w stylu zachodnioeuropejskim, która doprowadza państwa do kompletnego "zniewieścienia" i "rozmiękczenia". A ideałem byłoby zaprowadzenie w Rosji rządu socjal-demokratycznego na wzór Szwecji. Rosyjska armia, jako zbieranina starych "ciotek" niezdolnych do poważniejszej akcji militarnej na wzór holenderski, demokracja, jak najwięcej demokracji - niekończące się debaty, dyskusje, głosowania, referenda, plebiscyty przed podjęciem każdej decyzji, wysokie świadczenia socjalne, zasiłki i dodatki, małżeństwa homoseksualne, pełnia praw dla gejów i lesbijek, limity emisji CO2 dla rosyjskiej gospodarki, dużo ustaw i zarządzeń regulujących każdą dziedzinę życia itd. - to jest właściwy kierunek dla Rosji z punktu widzenia Polski. No, tak... Niestety: to wszystko na krótka metę. Bo oni będą wtedy popierali d***krację i socjalizm w Polsce!
JKM
Od ateistów - lepiej z daleka Dostałem pocztą elektroniczną list z „bilboardu ateistycznego” z zaproszeniem do wzięcia udziału w akcji propagandowej ateistów, nazywających się tam również „racjonalistami”, która miałaby polegać na wznoszeniu haseł: „nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę”. Do tej kampanii nie zamierzam się przyłączać przede wszystkim, dlatego, że nie jestem ateistą, ale nawet gdybym nim był, to też bym się nie przyłączył, ponieważ każde z tych trzech haseł wydaje mi się wątpliwe. Przede wszystkim - co to znaczy: „nie wierzę”? Jeśli ateista twierdzi, że „nie wierzy”, to oczywiście kłamie, bo przecież wierzy, tyle, że w coś przeciwnego, niż człowiek religijny. Człowiek religijny wierzy w Boga, to znaczy - w to, że Bóg jest - i tak dalej. Nie twierdzi bynajmniej, że WIE, iż Bóg jest. Twierdzi tylko, że w to wierzy - i to jest w porządku, to jest racjonalne, ścisłe i uczciwe. Tymczasem ateista, twierdząc, że „nie wierzy”, sugeruje posiadanie jakiejś wiedzy o tym, iż Boga nie ma. Tymczasem żaden z ateistów taką wiedzą nie dysponuje, ponieważ taka wiedza nie istnieje. Oni, zatem też wierzą - tyle, że w to, iż Boga nie ma. Jednakże deklarując, jakoby „nie wierzyli”, sugerują, że posiadają jakąś wiedzę pewną, czyli kłamią w żywe oczy. Od takich łgarzy lepiej trzymać się z daleka, bo skoro tak ostentacyjnie kłamią w jednej sprawie, to cóż może powstrzymać ich od łgarstw we wszystkich innych sprawach? I rzeczywiście. Wprawdzie może nie dotyczy to wszystkich ateistów, a w każdym razie ja nie wiem, czy wszyscy są tego samego zdania, ale nie ulega wątpliwości, że ateiści są bardzo licznie reprezentowani wśród zwolenników aborcji. Aborcji - a więc zabijania ludzi bardzo małych, których istnienie z jakichś względów przeszkadza ludziom większym. Żeby stworzyć jakieś pozory moralnego usprawiedliwienia tego łajdactwa, zwolennicy aborcji stosują sztuczkę semantyczną twierdząc, że w przypadku aborcji nie chodzi o „człowieka”, tylko o „płód”. Jest to oczywiście łgarstwo, bo czymże różni się ów „płód” od „człowieka”? „Płodem” jest się przed urodzeniem, a „człowiekiem” - po urodzeniu. No dobrze - ale czym właściwie różni się „płód” od „człowieka” na minutę przed urodzeniem? Sposobem oddychania? Ale przecież i wielu ludzi już urodzonych oddycha inaczej niż normalnie - ale żadnemu normalnemu człowiekowi nie przychodzi do głowy, by z tego powodu odmawiać im człowieczeństwa! Bo też - powiedzmy sobie szczerze - czyż sposób oddychania decyduje o przynależności do rodzaju ludzkiego? O ile wiem, o przynależności gatunkowej decyduje kod genetyczny - a „płód” ma taki sam kod genetyczny, jak „człowiek”. Wynika z tego, że „płód” to nic innego, jak „człowiek” tyle - że bardzo mały. Ale wielkość, to znaczy - wymiary - też przecież nie przesądzają o przynależności do rodzaju ludzkiego. Na przykład taki Napoleon był znacznie mniejszy od rosyjskiego boksera Wałujewa - ale czy z tego powodu był mniej wartościowym człowiekiem, czy też jakimś człowiekiem niepełnym? Kiedyś pani Barbara Labuda w zamiarze szyderczym stwierdziła, że „zygota stała się wartością konstytucyjną”. Już wcześniej wydawało mi się, że ta cała pani Labuda to za mądra nie jest - ale po tym wyznaniu utwierdziłem się w podejrzeniach, że nie tylko nie jest za mądra, ale nawet nie jest spostrzegawcza. Gdyby, bowiem była spostrzegawcza, to by zauważyła, że ona sama też jest „zygotą”, tyle, że wyrośniętą, podobnie jak poseł Kalisz, który sprawia wrażenie zygoty przerośniętej. Ale znowu - czyż z powodu rozmiarów można odmówić zygocie konstytucyjnej ochrony prawnej? Myślę, że gdyby pani Labuda była bardziej spostrzegawcza, to na pewno sprzeciwiłaby się pozbawianiu zygot ochrony prawnej - ale nie wymagajmy zbyt wiele. Zresztą nie o nią tu chodzi, tylko o ateistów, którzy twierdzą, ze „nie zabijają”. Jakże „nie zabijają”, kiedy właśnie zabijają, a nawet zabijanie propagują? Od takich łgarzy naprawdę lepiej trzymać się z daleka. Wreszcie - „nie kradnę”. Naprawdę? Przecież socjalizm, zarówno ten „realny”, jak i ten „kulturowy” forsowali kosztem milionów ofiar, propagowali i nadal propagują przede wszystkim ateiści. Tymczasem socjalizm jest kradzieżą i to w dodatku zuchwałą. Wyobraźmy sobie, że do bogatszego obywatela przychodzi jakiś uboższy i wymierzając weń pistolet żąda, by ten natychmiast podzielił się z nim majątkiem. Takie zachowanie uznalibyśmy za rabunek, opisany w kodeksie karnym, jako przestępstwo. Jeśli jednak taki rabuś nie dokonuje rabunku osobiście, tylko wynajmie sobie w charakterze specjalisty od mokrej roboty państwowego urzędnika, to socjaliści uznają, iż nie tylko nie jest to przestępstwo, ale nawet rodzaj sprawiedliwości, zwany „sprawiedliwością społeczną”. Tymczasem „sprawiedliwość społeczna”, to taki sam trick semantyczny, jak „płód”. Tak samo, jak „płód” jest człowiekiem, tak samo „sprawiedliwość społeczna” jest tylko inną nazwą rabunku - bo cóż to za różnica, gdy rabunku nie dokonuje podżegacz, a wynajęty specjalista? Żadnej różnicy w tym nie ma - jest tylko pozór różnicy i na tym łgarstwie ateiści propagujący socjalizm próbują wykazać, że nie kradną, ani nie propagują kradzieży. Ale jakże „nie kradną”, kiedy właśnie kradną, a nawet - kradzież zuchwałą propagują? Od takich łgarzy lepiej trzymać się z daleka. W dodatku, chociaż przedstawiają się jako „racjonaliści”, próbują wmówić nam, że zachowują się nieracjonalnie. Bo - powiedzmy sobie szczerze - jeśli Boga nie ma, to dlaczegóż właściwie nie kraść? Dlaczego nie zabijać? W takim przypadku zarówno złodziejstwo, jak i zbrodnia, to zachowania jak najbardziej racjonalne. Inaczej w przypadku ludzi wierzących w Boga. Oni, jako mordercy i złodzieje zachowywaliby się nieracjonalnie, podczas gdy ateiści - racjonalnie jak najbardziej. Zatem nie tylko są łgarzami, ale w dodatku - tchórzliwymi, bo nie potrafią zdobyć się na odwagę działania z otwartą przyłbicą. Od takich tchórzliwych czy tylko niechby nawet obłudnych łgarzy naprawdę lepiej trzymać się z daleka. SM
Polityka wyłazi wszystkimi porami Wprawdzie media głównego nurtu, wykonując instrukcje naszych okupantów usiłują przekonać nas, że nie ma ważniejszej sprawy od koko koko euro spoko - ale nawet i one muszą skapitulować w konfrontacji z faktami. Całe to koko koko euro spoko jest, bowiem podszyte polityką, która wydobywa się wszystkimi otworami. Oto Rada Ministrów pod przewodnictwem premiera Tuska zagrzewa się do „haratania w gałę”, a w chórze wybija się ponoć „tubalny” głos ministra Sikorskiego. Z takim tubalnym głosem powinien zostać prezydentem i może szkoda, że mu razwiedka nie pozwoliła, stawiając na bardziej zaufanego Bronisława Komorowskiego. Nawiasem mówiąc, ciekawe, czy inne posiedzenia Rady Ministrów nie wyglądają podobnie? Stan sektora publicznego naszego nieszczęśliwego kraju każe domyślać się najgorszego - ale bo też Platforma Obywatelska, podobnie jak i premier Tusk, nie zostali przez Siły Wyższe naznaczeni dla sprawnego zarządzania sektorem publicznym, tylko dla zagwarantowania bezpieczniackim watahom zysków z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju - a to przecież nie to samo. Zatem polityka przesącza się wszystkimi porami - o czym świadczą nie tylko zamieszki, jakie wybuchły w Warszawie w związku z przemarszem rosyjskich kibiców z okazji Dnia Rosji, ustanowionego na pamiątkę wyjścia Federacji Rosyjskiej z ZSRR, co przesądziło o rozpadzie Sowieckiego Sojuza. Właściwie to i my powinniśmy ten dzień obdarzyć życzliwą uwagą, bo pomyślmy sobie, jakby to wszystko wyglądało, gdyby Związek Radziecki nadal istniał za naszą wschodnią granicą? Strach pomyśleć - ale mogłoby być jeszcze gorzej! Tymczasem na wieść o rozruchach w Warszawie, z Moskwy przylatuje pan minister Fiedotow. Już tam odpowiednio obsztorcuje premiera Tuska, testując go w ten sposób na „bliską zagranicę”. Ale nie tylko w ten sposób polityka zaznacza swoją obecność podczas koko koko euro spoko. Kiedy mówię, że wyłazi wszystkimi porami, to znaczy - że wszystkimi, a zatem nie może tu zabraknąć niezawisłych sądów. Właśnie przed niezawisłym sądem rozpoczął się proces dawnego kierownictwa CBA z Mariuszem Kamińskim na czele, oskarżonego o sfabrykowanie dokumentów w aferze gruntowej. Nawiasem mówiąc okazało się, że pan Andrzej Lepper odebrał sobie życie bez udziału osób trzecich - co równie dobrze może być prawdą, jak i oznaczać, że tymi nieistniejącymi „osobami trzecimi” byli pierwszorzędni fachowcy, których niezależnej prokuraturze zabroniono zauważyć. Bo też - powiedzmy sobie szczerze - czy można mieć zaufanie do niezależnej prokuratury po rewelacjach w sprawie zabójstwa generała Papały? Wracając tedy do procesu dawnego kierownictwa CBA, to oznacza on, iż na obecnym etapie dintojry między politycznymi przeciwnikami, czy konkurentami, będą załatwiane za pośrednictwem niezawisłych sądów, które w związku z tym też muszą być odpowiednio instruowane. Nie może być przecież tak, że na przykład Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji postanowi jedno - a niezawisły sąd - co innego. Żeby zapobiec takiemu bałaganowi, nad całością „czuwać musi żołnierz” - a jakiż zrobi to lepiej, niż z Wojskowych Służb Informacyjnych, których, jak wiadomo, „nie ma” - podobnie jak „osób trzecich” w sprawie pana Leppera? Nikt lepiej tego nie zrobi, to jasne, ale w takim razie koordynacja musi objąć wszystkie bez wyjątku agendy państwowe z niezawisłymi sądami na czele. Nie tylko zresztą państwowe. Właśnie Ruch Palikota zapowiedział inicjatywę ustawodawczą, na podstawie, której nie tylko Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, ale i wszystkie tajne służby będą mogły kontrolować dokumentację parafialną Kościoła katolickiego. Odkąd Związek Radziecki zmienił położenie i zza wschodnich naszych granic przesunął się za zachodnie, walka z Kościołem katolickim nie ustała, tylko przyjęła bardziej wyrafinowane formy. Oto obrońcą obywateli przed Kościołem katolickim ma zostać bezpieka. Czyż trzeba lepszej poszlaki wskazującej, iż cała ta zachwalana demokracja, to tylko pozór, kosztowna dekoracja, za którą bezpieczniackie watahy okupują nasz nieszczęśliwy kraj, za pośrednictwem swoich faworytów próbując wedrzeć się na coraz to nowe obszary życia społecznego? No a niezależnie od tego mamy też poszlakę, że biłgorajski filozof uwija się jak w ukropie, by wykazać, komu trzeba swoją przydatność na stanowisku przywódcy zjednoczonej lewicy i zasłużyć na nominację. SM
Jestem na Śląsku, konkretnie: w Księstwie Pszczyńskim Gdy dowiedzieliśmy się, że skorumpowani działacze UEFA przyznali Polsce i Ukrainie organizację ME 2012 – wszyscy cwaniacy podskoczyli z radości: znów da się wydoić DUUUUUŻO pieniędzy. I zaczęli nam wmawiać, że Polska zarobi na tym jakieś gigantyczne pieniądze. Jacyś idioci http://m.newsweek.pl/wiadomosci-biznesowe,ekonomisci-policzyli--na-euro-2012-zarobimy-28-miliardow,92838,1,1.html
pardon: "Ekonomiści" z SGH, UJ i Uniwersytetu Łódzkiego policzyli, że dzięki organizacji ME - 2012 całkowity, skumulowany przyrost PKB do 2020 r. może wynieść 27,9 mld zł, a w wariancie optymistycznym nawet 36,6 mld zł.
Podali to juz zresztą nasi redaktorzy w wiadomościach tu:
http://korwin-mikke.pl/wazne/zobacz/euro_ogromnie_nas_wzbogaci_czy_jednak_nie/60286
- i „Newsweek” tę megabzdurę kolportuje nawet dziś!!! Tylko ja tłumaczyłem, że dołożymy do tego jakieś 8 miliardow - ale stać nas. Jesteśmy bogatym krajem. Teraz ja twierdzę, że nie doceniłem polskich złodziei grosza publicznego: dołożymy jakieś 11 mld zł. Natomiast w „Rzeczpospolitej" czytam:
„Euro 2012 dusi samorządy Miasta gospodarze piłkarskich mistrzostw wpadły w tarapaty. Znalazły się na liście 135 gmin z dużymi długami (…) W Poznaniu zadłużenie w 2011 r. sięgnęło 72% dochodów, w Gdańsku - powyżej 64%, a we Wrocławiu - prawie 63%.
http://korwin-mikke.pl/polska/zobacz/stadiony_zadluzyly_miasta/60535
Cóż: ci, co dawali zlecenia na budowę trzy razy za drogich stadionów obłowili się na łapówkach – a frajerzy będą płacić. Rzeczpospolita dołoży znacznie więcej, niż samorządy. JKM
15 czerwca 2012 "Prawda jest gorzka, ale zdrowa" - gdzieś usłyszałem. I słusznie. Lepsza jest najprawdziwsza prawda niż uprawdziwione kłamstwo.. ”Ostatnie dwadzieścia lat - to najlepszy okres w historii Polski w ostatnim czterystuleciu”- twierdzi pan Adam Michnik, wielki współtwórca III Rzeczpospolitej. „Czterystuleciu..”.(???). Czyli gdzieś od roku 1600…. Do roku 1772, pierwszego rozbioru - jest jeszcze jakiś czas.. Po drodze zdobycie Moskwy, Wiktoria Wiedeńska, Szwedzki Potop, Obrona Jasnej Góry, a w roku 1720 - tajny pakt Rosyjsko- Pruski.. I dopiero w kierunku likwidacji… Dzięki jurgieltnikom.. Czasy Saskie - czasy Stanisławowskie.. Czasy pełne zdrajców i zaprzańców. Łącznie z królem Katarzyny II.. Pełna kiesa, pełny trzos.. Koniec w roku 1795..Czy był ktoś, kto posprzątał po pierwszej Rzeczpospolitej? I król nie został pochowany na Wawelu - jako członek masonerii.. Ale recydywa ”Króla Stasia”- trwa. Łazienki, Obiady czwartkowe”, mecenat kultury.. Wielki balujący. Ciekawe, czy znajdzie się ktoś - kto posprząta po III Rzeczpospolitej..? Nie miał, kto posprzątać po pierwszej, nie miał, kto posprzątać po drugiej.. Dlaczego miałby być ktoś - kto posprząta po trzeciej.. Bo” ostatnie dwadzieścia lat - to najlepszy okres w historii Polski w ostatnim czterystuleciu”. Bez wątpienia.! Nie ławo jest być sędzią we własnej sprawie- a panu Adamowi Michnikowi się udało.. Skoro współtwórca tego wielkiego bałaganu i trwającego wariantu rozbiorowego Polski tak uważa…? Może nie należy zaprzeczać.. Bo można być posądzonym o wrogość wobec Polski. Tak jak w Lublinie. Jakiś przedsiębiorca wywiesił transparent przeciw urzędowi skarbowemu, i został podany przez naczelnika tegoż do prokuratury - jako wróg państwa polskiego. Wróg systemu socjalistyczno- biurokratycznego, a wróg państwa polskiego - to dwie różne sprawy.. Jak ktoś nie lubi pana Adama Michnika, jego lewackich poglądów i jego Gazety Wyborczej i nie zgadza się z tym, co tam jest pisane i narzucane - to będzie w przyszłości wrogiem Polski.. No i antysemitą. Prawda, jakie przewrotne? Może nawet będzie przymus ustawowy czytania Gazety Wyborczej, bo kto jej nie czyta - to na pewno wróg Polski.. Przyznaję się - ja jej nie czytam. A Polskę? To jest mój kraj.. Ciekawe, co się stało się ze sprawcami powieszenia w ubiegłym roku w styczniu, jeśli ich złapano, w Lublinie transparentów, konkretnie dwóch transparentów, w kolorach firmowych Gazety Wyborczej, ale zamiast słowa” wyborcza”, pojawiły się słowa” na opał, „ a obok zamiast logo- Gwiazda Dawida. Były to” rasistowskie transparenty” (????).Rasizm to ”pogląd głoszący tezę o nierówności ludzi, a wynikająca z nich ideologia przyjmuje wyższość jednych ras nad innymi (…) Rasizm opiera się na przekonaniu, że różnice w wyglądzie ludzi niosą ze sobą niezbywalne różnice osobowościowe i intelektualne”. Tyle encyklopedia.. Dlaczego” rasistowskie transparenty”? A nie na przykład „antysemickie”.. Albo ksenofobiczne.. Mogą być też homofoniczne.. Dlaczego nie? Właśnie Polskie Stronnictwo Ludowe przystąpiło do ofensywy medialnej w sprawie ulżenia polskim przedsiębiorcom. To znaczy będzie jak zwykle: wielki hałas, bo o kosmetyczne zmiany - i wielkie milczenie wokół prawdy, jak to się pisało kiedyś ”prawdziwych zdarzeń”, jakby zdarzenia mogły być nieprawdziwe. Ma być sześćdziesiąt zmian w kierunku- na przedsiębiorców.. To się przedsiębiorcy ucieszą.. I nareszcie odetchną.. Od ucisku państwa.. Systemu panującego w państwie.. Ale czy na pewno? Pan Waldemar, człek zaprawiony w demokratycznej polityce opartej na demagogii, opowiadał jak to będzie dobrze przedsiębiorcom po wprowadzeniu tych 60 zmian w zapisach.. Chwalił się, że w ubiegłym roku rząd zrobił reformę, i zamienił „zaświadczenia” składane przez przedsiębiorców na „ oświadczenia”. Dobre oczywiście i to, ale to nie zmienia roli przedsiębiorców w demokratycznym państwie prawa, państwie urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości.. No, bo co komu po oświadczeniach czy zaświadczeniach, jak rosną podatki rozrasta się biurokracja i nasilają się wzmożone kontrole państwowe w poszukiwaniu pieniędzy dla państwa, bo państwo ponad jednostką, ponad zniewolonym człowiekiem. Państwo ponad wszystkim.. Biurokracja jest solą tej ziemi.. Nie człowiek ciężko pracujący - lecz statyczny biurokrata.. On tym wszystkim kieruje i nadzoruje. Żeby ”obywatelom” działo się dobrze.. Człowiek normalny, już tych banialuk nie słucha.. Przez Internet, jedno okienko, zaświadczenia obok oświadczeń- to ma pomóc przedsiębiorcom? Czy jakieś dopłaty z budżetu państwa.. To nie jest żadna pomoc, to jest udawanie pomocy.. Najlepszą pomocą dla przedsiębiorców jest obniżenie podatków, uwolnienie ich od kurateli państwa, zaprzestanie represji w poszukiwaniu pieniędzy.. Zaprzestanie nękania ich.. Ale w obecnym modelu państwa jest to niemożliwe.. Rozrosłe państwo biurokratyczne – potrzebuje pieniędzy. Może sobie dodrukować, i to robi.. Ale z samego dodruku nie wyżyje ta- prawie milionowa armia urzędnicza.. Plus wielka budżetówka.. Musi skądś czerpać pieniądze - chociażby na wypłaty.. Przecież niczego nie wytwarza, oprócz sterty papierów.. Za które też muszą zapłacić podatnicy.. Gdy pan Janusz Palikot przewodniczył Komisji Przyjazne Państwo, jeszcze, jako członek - przepraszam za słowo - Platformy Obywatelskiej, „obywatele” przysłali mu na Berdyczów, pardon - do Sejmu - Świątyni Rozumu - uwaga! - 22000(!!!!) przepisów, które chcieliby, żeby władza zlikwidowała. I nie było tam- zapewniam Państwa- przepisów na dobry sernik, roladę czy smaczny tort… No i co? Czy ktoś w ogóle coś zlikwidował z arsenału przepisów, czy może pojawiły się nowe..? Bo problem polega na tym, że jesteśmy MY- i ONI, czyli urzędnicy demokratycznego państwa prawnego.. My pracujemy - a oni korzystają z owoców naszej pracy.. Żeby móc korzystać z naszej pracy muszą nad nami panować. Panują przy pomocy mnóstwa przepisów, które stanowią dla nich oręż walki z nami.. To oni decydują o być albo nie być – firmy.. Wystarczy, że odpowiednio zinterpretują przepis.. I po firmie! Albo podpiszą odpowiednią umowę gazową, na mocy, której, obecnie płacimy pięciokrotnie więcej za gaz- niż Amerykanie.. Taką umowę podpisał pan Waldemar Pawlak, który teraz propagandowo stara się pomagać przedsiębiorcom.. Skoro mógł podpisać- chyba może ją wymówić.. Może dopiero w roku 2050.. Podatek ZUS wzrasta, podatek ZUS od pracowników- od Nowego Roku Pańskiego, prawdopodobnie od Nowego Roku Pańskiego – również podatek katastralny od wartości nieruchomości firm.. I w ten sposób pan Waldemar Pawlak chce pomóc przedsiębiorcom? On ich- razem z premierem Tuskiem - dobije.. Nawet jak 60 idiotycznych przepisów zlikwiduje. A co z pozostałymi 21 940???? Nadal będą funkcjonować?. Już nie mówiąc o tym, że ciągle coś uchwalają w świątyni Rozumu.. GUS powinien podawać systematycznie liczbę rosnących przepisów.. Ale szczęście mają cukiernicy.. Sejm nie uchwala- na razie- przepisów dotyczących smacznych serników, rolad czy tortów. Może najwyższy czas- żeby zaczął uchwalać.. Demokracja może przecież zwyciężyć kolejny raz.. Nad cukiernikami.. Cieszmy się wiec, że Sejm nie zajmuje się przepisami na ciasta.. Bo wszystko, czym się zajmuje, natychmiast przestaje działać.. Pan Waldemar Pawlak będąc systematycznie w Sejmie przez ostatnich dwadzieścia lat uchwalał przecież te wszystkie przepisy przeciwko przedsiębiorcom. Teraz stroi się w szaty dobroczyńcy przedsiębiorczości. Może ktoś mu w końcu uwierzy? Naiwnych nadal nie brakuje.. Jak Sejmu uchwala przepisy dotyczące naszego przepisowego życia, to, dlaczego nie może uchwalić przepisów dotyczących wzorowego życia smakowego? Niech żyją przepisy! Jak ich więcej - tym lepiej dla urzędników? Ale gorzej dla nas.. No i dla państwa, które coraz bardziej staje się chore.. Żeby nie powiedzieć umierające..
WJR
Koneczny komentuje Unię Europejską zza grobu W książce „Prawa dziejowe” Feliksa Konecznego znajduje się fragment, który przytaczam poniżej (str. 171-173, 190 wydania londyńskiego z 1982 r.), stanowiący świetny komentarz do zjawiska politycznego, jakim jest Unia Europejska:
Uniwersalizm polityczny Aleksandra Wielkiego oparł się o mylne mniemanie, jakoby dało się w sposób sztuczny wyhodować „nowego człowieka” wyższego ponad „przesądy”, (że użyję dzisiejszej terminologii) religii, rasy, narodu; człowieka persko-greckiego, przejętego „ideałem ludzkości”. Zasługą historyczną Aleksandra jest, że nikogo nie chciał prześladować, a wprowadzał równość polityczną wszystkich ludów. Jego uniwersalizm był ideowym, podczas gdy wszystkie poprzednie nie miały na myśli niczego innego, jak tylko rozszerzanie granic i panowania „czterem stronom świata”. Rzymski uniwersalizm poszedł także tym śladem. Później dopiero dostrzeżono, że dobrodziejstwem była „pax romana”. Następuje uniwersalizm bizantyński. Ideałem granice jak najszersze i nie ma w działalności Bizancjum żadnego innego motywu, jakkolwiek było to już państwo chrześcijańskie. Cesarz ma być zwierzchnikiem całego świata; z tego założenia wyprowadza się wszelkie wnioski. Społeczeństwo nie ma głosu w polityce; państwo bizantyńskie stało się nawet antyspołecznym. Od VII w. poczynając, uniwersalizm bizantyński stał się czczą fikcją dworską. Od obalenia państwa Wandalów w Afryce nie zdarzyło się potem ani razu, żeby jakiś kraj sam pragnął być przynależnym do cesarstwa i żeby chciał walczyć o to. Natomiast od XI w. odpadają od cesarstwa całe prowincje. W odrywaniu tym „była metoda”: całe kraje dążyły do samoistności na obszarach posiadających w sam raz odrębność cywilizacyjną. Powtórzył się akt historyczny z okresu diadochów, kiedy państwo uniwersalne Aleksandra Wielkiego rozpadło się według rozmaitości cywilizacji. Potem cesarstwo rzymskie rozpadło się na dwie połowy także według prądów cywilizacyjnych. Te trzy przykłady upoważniają do wniosku, że cywilizacja jest czynnikiem silniejszym od uniwersalności politycznej. Cala inteligencja wszystkich krajów europejskich pragnęła nawrócić do państwa uniwersalnego. Długo uznawano teoretycznie cesarstwo „rzymskie” w Bizancjum; cesarzowi wschodniemu przyznawano chętnie prawo do najwyższego zwierzchnictwa nad całym światem. Z utęsknieniem wspominaną była „pax romana”. Gdybyż przynajmniej pomiędzy chrześcijanami wojen nie było! Powstaje ideał „powszechności chrześcijańskiej”, ideał polityczny żeby wznowić imperium pod przewodem papieskim. Z tego wyłonił się program dwoistości najwyższej władzy: duchowej i świeckiej. Nowi cesarze mają pozostawać w zgodzie z Kościołem, jako jego „ramię świeckie”; nie można być cesarzem inaczej, jak za zgodą papieską. Gdy się okazała niemożliwość współdziałania z cesarstwem bizantyńskim, przystępuje Stolica apostolska do utworzenia cesarstwa nowego i następuje koronacja cesarska Karola Wielkiego. Miał to być związek państw katolickich, z własnymi niepodległymi monarchami, lecz pod przewodnictwem cesarza wyznaczonego przez papieża. Projekty te zawiodły. Natenczas stolica apostolska wznawia starania, by jednak wskrzesić z Bizancjum uniwersalizm ogólnoeuropejski, a bez względu na to, kto zostanie cesarzem bizantyńskim, choćby Serb, choćby Bułgar. Nowe zawody. Zwracano się wtedy z powrotem ku samemu Zachodowi, obmyślając nowy uniwersalizm polityczny, jak związek „panów i ludów chrześcijańskich”. Tymczasem atoli nastąpiła ekspansja cywilizacji bizantyjskiej ku Zachodowi, powstała kultura bizantyńsko-niemiecka i jako bizantyńska, zwrócona przeciwko papiestwu. Cesarstwo niemieckie stanęło przeciwko Kościołowi. Kiedy jednak Staufowie wznowili ideał zdobywania czterech stron świata i przystępowali do założenia monarchii, która miała sięgać od Renu po Jerozolimę, Stolica apostolska popierała z razu tę uniwersalność; lecz zawiodła się, zbierając z tej omyłki gorzkie owoce. Wysilano się dalej na obmyślanie państwa uniwersalnego w Europie w nadziei, że cesarstwo niemieckie pogodzi się z papiestwem, że w danym razie odejmie się koronę cesarską Niemcom, a Niemcy pozostaną mimo to w związku imperium o dwoistej władzy najwyższej. Uniwersalność chrześcijańska istniała wprawdzie tylko w teorii, lecz działała na umysły: zwracano się surowo przeciwko wytwarzającym się tymczasem prądom narodowym, jako burzycielom owego uniwersalizmu. Patriotyzm traktowano, jako herezję (spalenie Dziewicy Orleańskiej). Był to najwyższy błąd. Historia poucza, że uniwersalizm chrześcijański w Europie niemożliwym był, jako zrzeszenie państw bez względu na narodowość, lecz musiałby uwzględnić obydwa rodzaje zrzeszeń: państwowe i narodowe – czyli, że może powstać tylko zrzeszenie państw narodowych. Zanim rozszerzyła się w Europie idea narodowa, zapanowała inna, mianowicie dynastyczna, wyłaniająca się konsekwentnie z prawa feudalnego, a następnie oparta o legalizm. Od XV w. nastaje wyraźny antagonizm idei dynastycznej a narodowej. Dynaści są kosmopolitami (wyjątków notuje historia niewiele), co rozwinęło się najbardziej u Habsburgów. Każda dynastia stara się opanować jak najwięcej krajów i dzieje polityczne Europy zmieniają się w historię walk dynastycznych. Jest to uniwersalizm kontynentu europejskiego, a więc na małą skalę. Zmierza się bądź, co bądź do zmniejszenia liczby granic państwowych i dla tej przyczyny dynastia mająca powodzenie zyskuje tym więcej zwolenników, w imię rozszerzania pokoju, a wśród mieszczaństwa w imię zniesienia granic. Im drobniejsze były państwa, tym więcej granic i tym częstsze, bo bliższe siebie, a każda granica zaporą dla handlu. W walce dynastii handel stawał po stronie silniejszego, bo pragnął państwa jak najrozleglejszego. W mieszczaństwie był silny pęd ku uniwersalizmowi politycznemu. Żadna dynastia nie zdołała atoli opanować całej Europy, bo też nigdy nie pozyskała sobie życzliwości całego kontynentu. Patriotyzm narodowy zwalczał dynastyczny przerost, bronił się od zaboru i starał się przeszkodzić zaborom w ogóle. Nie sprzeciwiał się atoli zasadniczo uniwersalizmowi, a tylko musiał wydać z siebie nową jego metodę. Powiodło to się jednak tylko jednemu narodowi, temu, u którego idea narodowa była najstarszą – Polakom. Dzięki unii z Litwą nastał pokój stały aż do granic moskiewskich. Pakty unii poprawiane osiem razy utrwalały pokój na przestrzeni równej niemal całej zachodniej Europie. Przykład ten nie był jednak nigdzie naśladowany. Polska zaś stała się przedmiotem nienawiści ościennych dynastii aż w rozbiorach Polski idea dynastyczna zatryumfowała nad narodową. W XIX w. nastaje atoli ponowne zmaganie się, idea narodowa ogarnia wszystkie kraje, a nigdzie już nie pojawiają się sympatie dla idei dynastycznej, pojmowanej kosmopolitycznie. Dynastie, chcąc się utrzymać, robią się narodowymi. Odtąd nie można się już spodziewać żadnego uniwersalizmu od dynastii, natomiast pojawiają się rozmaite programy uniwersalizmów, wywodzących się z narodów i społeczeństw. Żąda się coraz głośniej nowej idei uniwersalnej, ponadnarodowej. Szereg pomysłów, poczętych z metody medytacyjnej rozbałamucał szerokie warstwy, a tymczasem rzeczywistość zaznaczała się powstawaniem nowych państw uniwersalnych. Są ich dwa rodzaje, oparte na metodach wręcz przeciwnych. Nastał niesłychany rozrost potęgi rosyjskiej, na samym zaś schyłku XIX wieku wydala Azja nowy uniwersalizm: japoński. Typowe wznowienie chuci zaborczej na „cztery strony świata”, połączone z pogardą i nienawiścią do wszystkiego, co nie japońskie. W pamiętniku premiera Tanaki wytyczone są już cele zaborcze: Mandżuria, Mongolia, Chiny, a potem … zwyciężyć cały świat. Dawne to już dziś wspomnienia, kiedy po zwycięstwie nad Rosją w r. 1905 propagowano obrazki, na których wyobrażano, jak połączone wojska chińskie i japońskie burzą Paryż. Pod tym względem jedynie Niemcy mogą stanąć obok Japonii – toteż powodzenie obu tych uniwersalizmów musiałoby się zakończyć wojna między nimi. Wszystkie te trzy państwa uniwersalne obrały taką ideologię i puściły się na takie drogi, iż w razie wstrzymania zaborów grozi im upadek – zupełnie jakby cywilizacja turańska ogarnęła świat od Tokio do Berlina. W tym samym atoli okresie, od końca XVIII wieku powstawały zupełnie innymi metodami dwa anglosaskie państwa uniwersalistyczne: Wielka Brytania i Stany Zjednoczone północnej Ameryki. Stany składają się 45 państw [liczba stanów z roku 1900], niepodległych, posiadających własne a nader odmienne ustawodawstwa; wspólnymi są moneta, prawo handlowe, polityka zewnętrzna i głowa całego związku państw. Podobnież Anglia w ostatecznej formie rozwoju składa się z niepodległych „dominiów” związanych wspólnym królem, wspólną polityka zewnętrzną i wzajemną wolnością handlu. Obydwa te uniwersalizmy polityczne powiodły się. Z zestawienia tego faktu z poprzednimi spostrzeżeniami wynika, że państwo uniwersalistyczne naszych czasów może być oparte na autonomii swych części. Bez tego zastrzeżenia byłoby tworzenie państwa uniwersalnego krokiem antycywilizacyjnym, przeciwko cywilizacji łacińskiej, a wiodłoby do hegemonii cywilizacji bizantyńskiej lub turańskiej. Uniwersalizm rewolucyjny, chociaż lubi piorunować przeciwko granicom państwowym okazał już kilkakrotnie, że się nie obejdzie bez państwa i musi przede wszystkim pozyskać dla siebie jakąś państwowość, która by stała się narzędziem w ręku rewolucji (…) Możliwą jest synteza dalsza pomiędzy kulturami Zachodu. Jakoż Anglik, Francuz, Włoch, Polak, Skandynaw i do niedawna Niemiec katolicki poczuwali się do jedności cywilizacyjnej, nazywają wspólną swą cywilizację błędnie: europejską. Jest to cywilizacja łacińska, ta prawdziwa „córa Kościoła”, która utrzymywała się nawet u protestantów z wyjątkiem protestantyzmu niemieckiego. Praca nad coraz większym zbliżeniem kultur jest jednak możliwa tylko do pewnego stopnia. O jednostajności nie może być mowy, ani też nie jest potrzebna. Kultura raz wytworzono, niechaj się rozwija, bo w organizmie jedność ma być w rozmaitości. Nikt z nas nie należy do dwóch kultur jednocześnie. Powyższe słowa Konecznego wskazują, co czeka Unię Europejską. Upadnie albo z powodu odbierania krajom członkowskim ich autonomii, albo z powodu zwycięstwa niemieckiego bizantynizmu w administracji Unii, co będzie nie do wytrzymania dla krajów cywilizacji łacińskiej. Może rozpadnie się na dwie części – bizantyńską i łacińską. Natomiast gdyby przybrała formułę Wspólnoty Brytyjskiej, czy chociażby Szwajcarii, ma szansę przetrwania. Prof. Maciej Giertych