Sukcesy Tuska, porażka nasza Ankieta w Dzienniku rozbawiła mnie do łez. Wymienione w niej porażki rządów Tuska jedynie w minimalnej części obejmują wszystko, co stanowi niezrealizowany program wyborczy PO i expose premiera. Do sukcesów wpisano takie bzdury, że wstyd był nawet na nie odpowiadać. Przeciętny wójt statystycznej gminy mógłby takimi sukcesami się pochwalić, w przypadku premiera zakrawa to na kpinę. A przecież łaskawie oszczędzono mu przypomnienie w ankiecie wszystkich afer i nepotyzmu w rządzie. Po dłuższej przerwie mogłam wreszcie przejrzeć doniesienia mediów internetowych. Wygląda na to, że w grze politycznej z udziałem dziennikarzy nie było wolnego z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Tylko zajrzałam i już news, który w przypadku, np. córki Prezydenta Lecha Kaczyńskiego byłby wałkowany co najmniej kilka tygodni. Niestety spadł z głównych stron równie szybko jak się pojawił, bo dotyczył syna Donalda Tuska. Zdążyłam jednak dowiedzieć się, że za pieniądze podatnika zadłużona i niewydolna PKP funduje synowi premiera wycieczkę do Chin. By nie tracić dobrego świątecznego humoru opowiedziałam sobie natychmiast krążący dowcip na temat polskich kolei. Podobno wszczęto tam intensywne śledztwo po ujawnieniu przez portal WikiLeaks rozkładów jazdy pociągów. Jak na razie jedynie od odpowiedzialności za ten niewybaczalny przeciek zdołał się wybronić minister Cezary Grabarczyk i jak donosi prasa, a komentuje portal wpolityka, dumny ze swego sukcesu poszedł za ciosem i ogłosił następny sukces anulowania 45 przetargów na budowę dróg i autostrad. Widać do upadku państwa nie wystarczyły stocznie i zakłady kooperujące z nimi, drastyczny wzrost cen paliw i podwyżka VAT, trzeba jeszcze załatwić firmy budowlane. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nie podniosła się żadna burza. Lewiatan nie protestuje i nie grozi premierowi TS, choć setki małych firm po prostu zbankrutują wskutek tej decyzji. I o to chodzi i o to chodzi- jak instruował niegdyś majster czeladnika w znanym z czasów PRL skeczu. I tak prawdę powiedziawszy konwulsje rządu Tuska mogłyby przypominać kabaret, gdybyśmy byli tylko widzami, a nie ofiarami głupoty wyborczej w 2007 roku. Tymczasem Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan nie przejmuje się takimi bzdetami, pilnie płodzi skargę do TK na Święto Objawienia Pańskiego. Bo przecież straty z powodu zahamowania strategicznych dla gospodarki inwestycji trzeba czymś przysłonić. I najlepiej jak to będzie zagonienie Polaczków do roboty w drogie dla nich święto. Zresztą odpoczną 1 Maja a i na bezrobociu. Zarobią też komornicy i banki. Długów nikt nie będzie bankrutom anulował. Co to to nie. Co najwyżej prolongują, by bankrut mógł zarobić na Zachodzie i oddać z nawiązką. Czyż nie o to chodzi w tym całym kryzysie? Polak pracujący na własnym, dający zatrudnienie, godziwie wynagradzany za swój wysiłek, nie ma dla banków żadnej wartości; nie bierze kredytów i nie zastawia hipoteki. Przez takich banki bankrutują i teraz trzeba je ratować. Włosy z głowy wypadają Rostowskiemu i Tuskowi od tych zmartwień. A tu jeszcze trzeba powiedzieć przyszłym emerytom, że wasze pieniądze w OFE rekwirujemy. Czy ktoś policzył, ile będzie wynosić emerytura młodego leminga, któremu łaskawie z minimalnej pensji będzie wpływać do OFE nie 7, 3% lecz 3?
W tym całym pędzie do ratowania banków i nazywania tego kryzysem są i pocieszające wieści. Nie zabraknie pieniędzy dla Kancelarii Prezydenta, który beztrosko szusuje po zaśnieżonym stoku i pozuje do atrakcyjnych zdjęć. Pozazdrościł Kaziowi? Życzę mu, aby dokładnie w podobny sposób jak Marcinkiewicz zakończył swoją polityczną karierę i to jak najszybciej. Nie mam tu żadnych wątpliwości , że dla tej dobrej dla Polski wiadomości o abdykacji Bronka zrezygnuję bez żalu z wszystkich dostarczanych przez niego wesołości. Bronek przebił ostatnim wyczynem wszystkie emocjonujące narracje. Podpisał ustawę i będzie ją nowelizował. To się nazywa troska o emerytów. Najpierw każe im się zwolnić, potem lituje się nad ich ciężką dolą. Ciekawe czy w swoim genialnym projekcie wpisze nakaz ponownego zatrudnienia emerytów, którzy z powodu jego beztroskiego podpisu muszą wybierać między emerytura a pracą? Sprawiedliwie trzeba tu przypomnieć, że Ustawę o finansach publicznych wymyślił pracowity rząd Tuska , a przyjął Parlament. Bronek nie taki znowu głupi, by winę brać na siebie. Wie doskonale, że Polak kupi wszystkie obiecanki- cacanki. Podpis złożył lojalnie, ale oczami już nie będzie za kolesi świecił. Znowelizuje i już. Przecież obiecał.;-) A co na to Lewiatan? Zaskarży podpisany przez Bronka bubel prawny do TK? Pytam nie bez powodu, bo wielu prywatnych przedsiębiorców uwielbia zatrudniać emerytów. Opłacanie ich pracy niewiele kosztuje. A czasem dają się namówić na czarne zatrudnienie i to już prawdziwy raj dla pracodawcy.. Emeryt ma na lekarstwa, a ZUS zasili OFE. Interes się kręci. Ale to nie wszystkie sukcesy rządu Tuska. Największym, którego nie wymieniono w ankiecie, jest gruntowne przyśpieszenie pracy wymiaru sprawiedliwości. Wczoraj zawiadomienie do prokuratury, dziś odpowiedź. Nie będzie śledztwa w sprawie „Orlików”, bo wszystko już sprawdzono i nie było żadnych uchybień. Naprawdę to prawdziwy sukces. A porażka? Porażka jest tylko nasza.
http://markd.pl/afery-po/ Katarzyna's blog
Dlaczego Moskwa wybrała Klicha? Ignacy Goliński, były członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych: Nie podoba mi się to, że tak szybko zrównano miejsce katastrofy, nawieziono piasku, zbudowano drogę, a drzewa, w które uderzył samolot, powycinano. W ten sposób zniszczono dowody pierwotne. Relatywnie skromny dorobek w badaniu wypadków wojskowych myśliwców i śmigłowców oraz brak doświadczenia w zakresie badania wypadków samolotów pasażerskich wystarczył, by Edmund Klich reprezentował Polskę w pracach Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) badającego okoliczności kwietniowej katastrofy Tu-154M. Dziś wyraźnie widać, że osoba bardziej doświadczona, także w kontaktach z Rosjanami, mogłaby zdziałać o wiele więcej. Rozmówcy “Naszego Dziennika” są zgodni: działania Klicha mogą być rozpatrywane w kontekście art. 129 kodeksu karnego. W ocenie Ignacego Golińskiego, byłego członka Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, który pracował razem z polskim akredytowanym przy MAK, Edmund Klich nie jest dobrym fachowcem w dziedzinie badania wypadków lotniczych. Do tego z pewnością nie ma doświadczenia w zakresie badania wypadków samolotów pasażerskich i transportowych, i to nie tylko według zasad cywilnych. Jak wskazuje, wystarczy spojrzeć na dorobek Klicha. – Przez pięć lat mojej pracy w Komisji zbadałem przeszło 26 proc. wypadków wpływających do Komisji. Dla porównania warto zaznaczyć, że w podobnym okresie Edmund Klich zbadał ok. 5 proc. zgłoszonych wypadków. Ponadto zajmował się on wypadkami samolotów wojskowych, i to samolotów odrzutowych myśliwskich oraz śmigłowców – powiedział nam Goliński. Jego zdaniem, Klich, bazując na niezbyt bogatych doświadczeniach z tych dwóch dziedzin, zbudował teorię badania wypadków lotniczych, a swoje osiągnięcia zawarł w książce “Bezpieczeństwo lotów: wypadki, przyczyny, profilaktyka”. Jak zauważył Goliński, Klich w ogóle nie prowadził badań wypadków nie tylko samolotów pasażerskich, ale w ogóle samolotów transportowych. Co więcej, w jego doświadczeniu nie ma właściwie nic z zakresu badań poważnych wypadków statków powietrznych według procedur cywilnych. Klich do Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych trafił bezpośrednio z wojska w 2000 roku, kilka miesięcy później niż Goliński. Ten w komisji zajmował się badaniem wypadków śmigłowców, samolotów transportowych i pasażerskich. Jak wspomina, przepracował tam pięć lat, ale zrezygnował z pracy w Komisji z uwagi na złą atmosferę, którą wytworzył Klich. Po odejściu Golińskiego z Komisji pozostała ona praktycznie bez fachowca z zakresu badania wypadków samolotów transportowych. Klich na stanowisku przewodniczącego zastąpił poważanego specjalistę dr. inż. Stanisława Żurkowskiego. W ocenie naszego rozmówcy, nowy szef korzystał z zajmowanej funkcji i chętnie “przechwytywał” wypadki lotnicze mające coś wspólnego z wojskowymi. Prowadzone przez niego badania szły “różnie”, ale Klich nie znosił żadnej krytyki. Obecny polski akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym “cywilnie” badał np. incydent lotniczy z udziałem gen. Gromisława Czempińskiego (prezesa Aeroklubu Warszawskiego) czy też wypadek samolotu turystycznego, w którym zginął gen bryg. pil. Jacek Bartoszcze, dowódca Wojsk Lotniczych. Klich badał też wypadek samolotu typu Dromader w Mielcu, w którym zginął irański pilot. Skąd więc zainteresowanie osobą Klicha ze strony Rosjan? – Edmund Klich nie badał wielu wypadków stricte cywilnych, ale za to często bywał za granicą na różnych konferencjach i prawdopodobnie stąd jego znajomość z Aleksiejem Morozowem [szefem komisji technicznej MAK - red.] – ocenił Goliński. Prawdopodobnie właśnie ten brak doświadczenia polskiego akredytowanego powodował, że tuż po katastrofie samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem dopuszczono do popełnienia wielu błędów istotnych w badaniu okoliczności wypadku. Działo się to także w czasie, kiedy na miejscu zdarzenia był obecny Klich. – Nie podobało mi się to, że tak szybko zrównano miejsce wypadku, nawieziono piasku, zbudowano drogę, a drzewa, w które uderzył samolot, powycinano. W ten sposób zostały zniszczone dowody pierwotne – zauważa Goliński. Jego zdaniem, tego typu działania mogą być rozpatrywane w kontekście art. 129 kodeksu karnego (kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10). Doktor płk Edmund Klich proszony o ustosunkowanie się do oceny jego osoby zaznaczył, że z pewnością w przypadku badania katastrofy samolotu Tu-154M łatwiej byłoby procedować osobie znającej ten samolot, jednak patrząc na liczbę podejmowanych zagadnień, nie jest to sprawa pierwszorzędna. – W Polsce jest zaledwie kilka osób mających doświadczenie w badaniu wypadków dużych samolotów i wszystkie liczą już powyżej 70 lat. Proszę pamiętać, że w badaniu tego typu wypadków nie tyle ważna jest znajomość samego samolotu, szczegółów technicznych, co znajomość przepisów. Nie ma w Polsce takiego specjalisty, który przeszedłby w tym zakresie lotnictwo wojskowe i cywilne – powiedział Klich. Jak dodał, w kierowaniu badaniem wypadku lotniczego ważna jest umiejętność dochodzenia do prawdy, natomiast szczegółami zajmują się specjaliści. – Jeśli chodzi o sprawy techniczne, szczegółowe, to pytam o nie specjalistów. Nie odważę się powiedzieć czegoś, jeśli nie będzie to przez nich sprawdzone. W mojej komisji jest ekspert, który latał na tupolewach, i byłem z nim w Moskwie przez wiele tygodni – podkreślił Klich.“Nasz Dziennik” zapytał jednego z aktywnych zawodowo ekspertów prawa lotniczego z grona “70+”, który publicznie polemizował ze sposobem działania polskiego akredytowanego, o kryterium wieku w doborze zespołu badającego katastrofy lotnicze. Zdaniem naszego rozmówcy, wiek – w przypadku osób zajmujących się badaniem wypadków lotniczych – powinien mieć znaczenie, bo tego typu funkcja wymaga kogoś energicznego, silnego i odpornego. – Niezależnie od tego taka osoba powinna posiadać też umiejętność współpracy z partnerami, negocjacji, uzgodnień. Przy wszelkich innych swoich umiejętnościach akurat tych nie posiada pan Edmund Klich, mimo niższego wieku – wytknął ekspert. Marcin Austyn
Gdzie są notatki prokuratorów? Jaki był rzeczywisty udział polskich prokuratorów w czynnościach po katastrofie smoleńskiej na terenie Rosji? Według Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, śledczy mieli w Rosji uczestniczyć w kilkudziesięciu czynnościach. Ale w aktach sprawy brakuje potwierdzenia tych działań. Jaki był rzeczywisty udział polskich prokuratorów w czynnościach po katastrofie smoleńskiej na terenie Rosji? Jak wielokrotnie przytaczała to Małgorzata Wassermann, córka posła PiS, który zginął w katastrofie, powołując się na informacje od prokuratury, miało to być zaledwie kilka czynności. Poddawana krytyce prokuratura wojskowa informowała ostatnio, że uczestniczono w kilkudziesięciu działaniach śledczych. Problem w tym, że ciężko znaleźć potwierdzenie tych stwierdzeń w aktach sprawy. Można w nich odnotować praktycznie jedynie uczestnictwo w przesłuchaniu jednego z kontrolerów oraz w sekcji zwłok prezydenta Lecha Kaczyńskiego. – Mam wrażenie, na podstawie różnych relacji i informacji zgromadzonych przez zespół, że strona polska w pierwszych tygodniach po katastrofie nie domagała się wystarczająco energicznie większego uczestnictwa w śledztwie, a z drugiej strony Rosja nie tylko nie zachęcała do tego, ale wręcz zniechęcała – uważa poseł Jarosław Zieliński (PiS) z parlamentarnego zespołu smoleńskiego. Prokuratura podkreśla, że do czerwca pozostał w Rosji prokurator Grzegorz Ocieczek, że miał własne biuro i samochód do dyspozycji. – Pytanie jest takie, w jakich czynnościach mógł on faktycznie uczestniczyć – zastanawia się reprezentujący kilka rodzin ofiar tragedii mecenas Bartosz Kownacki. – Jeżeli przeglądał tylko akta, to jest to trochę za mało – dodaje adwokat. Zieliński wskazuje, że działania prokuratorów należy oceniać w kontekście tego, co rzeczywiście mogli zrobić, a czego nie zrobili i z jakich przyczyn, oraz do czego tak naprawdę ich dopuszczono. – Widać tutaj wyraźny brak dobrej woli ze strony prokuratury – zapewnia. Poseł zwraca uwagę, że rodziny również obecnie skarżą się na traktowanie ich przez prokuraturę. – Jeżeli rodzinom odmawia się kopiowania akt z racji, że nastąpił wyciek, to jest karanie ich za nie swoje winy – podkreśla Zieliński. Prawnicy zaznaczają, że podstawową formą odnotowania działań śledczych są protokoły z różnych czynności, ale prokuratura też może w szczególnych przypadkach sporządzić jakieś notatki. – Wcale by to nie było nic wskazanego, gdyby takie notatki zostały sporządzone z działań polskich prokuratorów w Rosji – ocenia Kownacki.
Zenon Baranowski
Sensacje czy zmyłki?! Czasami w supermarketach są rozłożone wyłożone rożne ksera. Zabrałem w czasie dawnych wyborów prezydenckich notkę o życiorysie Kwaśniewskiego, a bezpośrednio po mordzie smoleńskim skrót rozmowy telefonicznej Putina z Miedwiediewem. Nie zwracał bym uwagi na te teksty gdyby nie:
1/ W życiorysie Kwaśniewskiego wymieniono z nazwiska i imienia mego bliskiego Kuzyna zamieszkałego w Wałczu, jako prześladowanego przez ojca Kwaśniewskiego o którym wiedziałem że był prześladowany wg. opisu. Skontaktowałem się z kuzynem, który potwierdził że enkawudzista o takim nazwisku rzeczywiście był ich oprawcą, ale nie może ręczyć że to ojciec Kwaśniewskiego. Kuzyn poinformował mnie że te ulotki u nich tez są rozprowadzane i że ulotkę wysłał do kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego ale odpowiedzi nie otrzymał.
2/W skrócie rozmowy Putina wymieniono fakty ,które później rzeczywiście zaistniały.
1/ Kwaśniewski czy Stolzman? W roku 1994 zmarł Wacław Nowak, kierownik Urzędu Bezpieczeństwa w Drawsku Pomorskim od roku 1945. Ostatnio mieszkał w Koszalinie, przy ulicy Powstańców Wielkopolskich 22, emeryt. Kilka miesięcy przed śmiercią opowiedział ze swego życia parę szczegółów, które spisano i nagrano na taśmę magnetofonową.
Był pochodzenia ukraińsko-rosyjskiego. Nominację na kierownika UB w Drawsku, na nazwisko Wacława Nowaka otrzymać od NKWD. Jego teren działania obejmował: Drawsko, Czaplinek, Jastrowie, Połczyn, Białogard, Kołobrzeg. Placówki NKWD znajdowały się w : Gross-Bom (Borne Sulimowo), Białogardzie i Ragiczu. Z placówkami tymi utrzymywał ścisły kontakt Zadaniem W. Nowaka było wyłapywanie żołnierzy AK, NSZ i innych organizacji antysowieckich, ukrywających się na podległym mu terenie Pomorza Zachodniego. Złapanych odstawiał do obozu koncentracyjnego NKWD w Barkenbryge (Barkniewo) koło Gross-Born. Wacław Nowak pamiętał tylko niemieckie nazwy miejscowości.
Pracę W. Nowaka i UB nadzorował i koordynował z ramienia NKWD Żyd STOLZMAN. Nowak brał udział w obławach na grupy żołnierzy wileńskiego oddziału AK majora Zygmunta Szendzielorza ps. "Łupaszka". Oddziały te przedostały się w lasy Pomorza Zachodniego. Obóz koncentracyjny NKWD w Barkenbryge (Barkniewo) był przejściowy. Z tego obozu albo wywożono do Rosji, albo roztrzeliwano. Egzekucji dokonywano około 5 km na północ od Nadaraye miejscowość ta juz nie. Istnieje są resztki murów i fundamenty budynków. Ciała zakopywano w okolicznych lasach, przykrywając je niewypałami, a nawet minami, następnie zasypywano groby ziemią. W. Nowak pamięta tylko trzy nazwiska zamordowanych żołnierzy AK. Najdłużej ich przesłuchiwano i zrobiono im proces pokazowy. Byli to: Jerzy Łoziński, Stanisław Subortowicz i Witold Milwid. Rozstrzelano ich w DODERLAGE, w obecności W. Nowaka i towarzysza STOLZMANA. Towarzysz STOLZMAN z ramienia NKWD "opiekował* się również procesami politycznymi młodzieży szkolnej. W Wałczu odbył się proces uczniów: Bogdana Szczuckiego i Mariana Baśladyńskiego i Feliksa Stanisławskiego. W Białogardzie zaś proces Pszczółkowskiego i Tracza. Skazywano ich na pobyt w więzieniach i prace w kopalniach węgla.
Wacław Nowak spotkał po kilku latach jeszcze raz towarzysza STOLZMANA w UB, w Białogardzie, ale nazywał się on już inaczej. Nowe nazwisko STOLZMANA brzmiało: ZDZISŁAW KWAŚNIEWSKI. Jako lekarz mieszkał w Białogardzie przy ulicy Bohaterów Stalingradu nr 10 (obecna Dworcowa). Jest to ojciec obecnego kandydata na prezydenta: ALEKSANDRA KWAŚNIEWSKIEGO.
SYN KATA POLAKÓW - NASZYM PREZYDENTEM !!!
2/ Przetłumaczona relacja /skrót/ zamieszkałego na Białorusi hakera, polskiego pochodzenia włamującego się do danych FSB z rozmowy odbytej miedzy Putinem a Miedwiejewa. Rozmowa odbyta w dniu 11 .IV. Miedwiediew- Było to trochę ryzykowne, a jak by katastrofa nieudała się. Putin -nieudanie było niemożliwe, zastosowano równolegle szereg środków, zmieniono odległości rozmieszczenia świateł i część wygaszono, podano złe dane ciśnienia dla przeliczenia wysokości, rozpylono czynnik zwiększający mgłę, nasz IŁ-76 grożąc zderzeniem zmusił palaczków do zniżenia lotu, na koniec zastosowano nasze działo elektromagnetyczne, które zakłóciło ich elektronikę, stery i świadomość loczików. Działo sprawdziło się w warunkach praktycznych znakomicie, spowodowało dachowanie. M. -A czy w trakcie badań dopuszczeni śledczy polaków mogą coś zwąchać i nabrać podejrzeń. P- Przez dachowanie, hi hi z samolotu zostały okruchy. Ich śledczy przyjeżdżają z opóźnieniem, nasi będą pierwsi, nasze są skrzynki, a jak coś nie wyjdzie to plecy naszych zasłonią co robimy, będziemy mieli czas na korektę a najważniejsze ich premier na spotkaniu wręcz dawał do zrozumienia, że błaga niebiosa by coś się stało z Kaczyńskimi, jest nam wdzięczny, zrazu powierzył nam śledztwo i będzie tuszować jak coś będzie nie tak. M- Co do cholery nasz wywiad naplątał mieli być obaj Kaczyński. I tak ich opinia, będzie mieć wątpliwości. P- Coś tam z chorobą matki obu, ale weź pod uwagę że teraz nie będą psuć nam krwi w Uni, jo..ich maść, i wezmą brudne łapy od Gruzji i Ukrainy. Zdobyliśmy nowe dokumenty o NATO. A wątpliwości wyjaśnimy za 70 lat ha, ha M.- Sukces niebywały, nie można było nie wykorzystać okazji, najszczersze gratulacji tobie i twoim specom. P.-dzięki, ale to nasz nie tylko mój sukces To nie niebiosa a my. M.- A co archiwami Katynia. P.- Jak nie będą naciskać damy im jakieś ochłapy, jak ich premier będzie miał trudności lub pomoże mu by miał swojego prezydenta, to damy im listę białoruską, w ostateczności damy im nazwiska wykonawców. M. -ostrożnie z wykonawcami ,tam są nazwiska twoich rodnych i ojca druhów. P- nie żartuj przed przekazaniem usunie się co należy, przecież była wojna i archiwa mogą być niekompletne. M. -Tak, musimy sobie pogratulować też sukcesu z Ukrainą, nieźle się napracowaliśmy i to coś nas kosztowało, ale sukces wielki. Podobnie musimy dążyć by w polszy rządy przejęli nam bardziej spolegliwi?,. Dobrze by do rządu weszły osoby z nami związane lub na których mamy haka. P.- Ok, Ewropę trzymamy handlem gazem i ropą, Amerykę Koreańcami .Persami i możliwością zablokowania dostaw do Afganistanu . M.- Byle tak dalej, za 15 lat wskrzesimy Związek Radziecki. P.- Może wcześniej dzialaczsta's blog
Węgry skutecznie walczą z agresją finansową Niemiec Rzeczpospolita „Niedawno wygasła opiewająca na 20 mld euro linia kredytowa, którą otrzymał on z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej w październiku 2008 r. Rozmowy o jej przedłużeniu zostały zerwane w lipcu br., niedługo po zmianie rządu na Węgrzech. Od tego czasu Budapeszt próbuje własnymi siłami uzdrawiać gospodarkę i redukować deficyt budżetowy, który w 2011 r. spaść ma poniżej 3 proc. PKB. Będzie to głównie skutek specjalnych antykryzysowych podatków od niektórych branż oraz nacjonalizacji funduszy emerytalnych, co pozwoli zrekompensować spadek wpływów podatkowych, jakim może poskutkować obniżka CIT dla małych i średnich firm oraz PIT.”…” Chiny rozważają sfinansowanie szeregu projektów inwestycyjnych na Węgrzech – oświadczył wczoraj węgierski minister rozwoju Tamas Fellegi”…” Jak powiedział Fellegi portalowi Index.hu, kwestia "strategicznej współpracy finansowej" Węgier i Chin została omówiona przez premierów obu państw Viktora Orbana i Wena Jiabao, gdy pod koniec października spotkali się oni w Szanghaju. Zdaniem ministra wsparcie Pekinu mogłoby polegać m.in. na zakupie części nowych obligacji Węgier przez chiński bank centralny. „….(źródło) Mój komentarz Wszyscy pamiętają hegemonistyczną pozycje Niemiec w Unii dotycząca finansów w czasie kryzysu greckiego. Agresję medialna Niemiec na Węgry i Orbana i Fidesz omówił Krasnodębski. Niedawno do ataku przyłączyła się cała elita niemieckich polityków z Angelą Merkel na czele. Niemcy, Merkel nie miały nic przeciwko otrzymani 20 miliardowej linii kredytowej przez skorumpowany, złodziejski rząd socjalistów na Węgrzech, którzy zadłużali kraj, przyznali się do cynicznego oszukiwania całego społeczeństwa, byli dziwnie przychylni przejmującym kontrolę nad węgierską gospodarką obcym inwestorom. Nagle, gdy ster władzy z gigantycznym poparciem społecznym skutkującym zdobyciem dwóch trzecich w parlamencie prze Fidesz objął prawicowy, patriotyczny, modernizujący Węgry rząd odmówiono Orbanowi przedłużenia tej linii. Orban stawiając na przedsiębiorczość Węgrów wprowadził niski 16 procentowy podatek liniowy. Rating Węgier spadł do poziomu prawie śmieciowego. I to pomimo obniżenia podatków dla Węgrów i ich firm, obniżenia deficytu budżetowego i wzrostu gospodarczego. Orban podniósł za to podatki obcemu kapitałowi, oraz zlikwidował im oszukańcze OFE, żerujące na Węgierskim społeczeństwie. Niemcom tak klaskają Tuskowi kiedy podnosi Polakom podatki w tym VAT. Klaskałyby i Orbanowi, gdyby ten obłożył dodatkowym haraczem Węgrów ale ten uderzył w kapitał niemiecki, a tego Merkel Orbanowi nie przepuści. Aby zilustrować politykę Niemiec dotyczącą ich interesów gospodarczych przytoczę informacje o rezygnacji poprzedniego prezydenta Niemiec o której napisał Dziennik „Prezydent Republiki Federalnej Niemiec Horst Koehler oświadczył, że ustępuje w trybie natychmiastowym ze stanowiska. Jak powód rezygnacji podał kontrowersje wokół swej niedawnej wypowiedzi na temat interwencji wojskowej w Afganistanie. „Prezydent zaznaczył, że pomówienie, jakoby opowiadał się za
sprzecznym w konstytucją użyciem Bundeswehry do zabezpieczania niemieckich interesów gospodarczych, nie ma jakichkolwiek podstaw”. Niemcy są gotowe użyć Bundeswehry, a co dopiero finansowego szantażu , agentury, niemieckich mediów na Węgrzech, czy w Polsce aby swój interesy chronić. Niemcy chcą doprowadzić do załamania finansowego i gospodarczego Węgier, aby obalić w ten sposób narodowy rząd Orbana i Fideszu, zapobiec modernizacji, odbudowe gospodarki i rozwojowi przedsiębiorczości na Węgrzech. Tutaj warto wróci do dwóch kwestii Hegemonizowania Niemiec, które według Michalkiewicza dążą do zbudowania zacofanego obszaru gospodarki peryferyjnej, uzupełniającej dla Niemiec z takich państw jak Polaka, czy Węgry. I projektowanemu przez Fidesz i Orbana sojuszowi z Polska. Jeszcze przed zwycięstwem i objęciem władzy przez Fidesz Orban zaplanował pierwszą symboliczna wizytę w Warszawie. Jeszcze wtedy Polsce Lecha Kaczyńskiego. Nie wiadomo czy Chiny pomogą Węgrom. Niemcy będą rozmawiać z Chinami aby tej pomocy ni udzielały. Może w zamian za pomoc w osłabieniu gospodarki węgierskiej i obaleniu w perspektywie Orbana coś Chinom zaoferują. Ewentualny sukces szybko reformującego Węgry Orbana jest zagrożeniem dla Tuska i przypominającą węgierskich socjalistów Platformę. Zryw polityczny Węgrów przeciwko oszustom wyborczym, kleptokracji i upadkowi może wskazać drogę również Polakom. Marek Mojsiewicz
20 niemieckich twarzy 2010 roku Niemiecki piątek Piotra Semki Przegląd roku zaczynamy oczywiście od Angeli Merkel. Nie tylko z racji jej kanclerskiej funkcji, ale również z powodu prostego faktu: nikt w Niemczech nie potrafi się lepiej trzymać w siodle władzy od 2005 roku. Przypadek to lub nie, ale jej młodsi rywale z średniego pokolenia CDU w mijającym roku nadal odchodzili ze sowich funkcji, albo wprost wycofywali się z polityki. Roland Koch z Hesji odszedł z polityki do prezesowania jednej z największych w RFN firm budowlanych. Jeszcze latem widziano w nim kogoś, kto może stworzyć na złość Angeli formację bardziej prawicową od CDU – z takimi nadziejami przyjęto jego książkę ”Konservativ”, ale w końcu został jedynie banalnym biznesmenem. Dla odmiany inny potencjalny rywal Angeli – Juergen Ruettgers wskutek porażki CDU w Nadrenii-Westfalii przestał być premierem tego landu. Dalej - Ole van Beust, lider i premier chadecji w Hamburgu odszedł w sierpniu ze swojej funkcji. I wreszcie najbardziej dynamiczny młody wilk premier Dolnej Saksonii Christian Wulff dostał „kopa w górę” i decyzją Frau Merkel został prezydentem Niemiec. Za każdym razem można te decyzje kadrowe uzasadniać jako naturalne lub racjonalne, ale nie zmienia to faktu, że po „wyzerowaniu” pokolenia 50-latków, przewodnictwu wielkiej Angeli nad CDU nikt nie jest w stanie zagrozić. Pani kanclerz potwierdziła swoja niezagrożoną pozycję lidera na zjeździe chadecji w Karlsruhe w listopadzie.
Mimo, że sondaże czarno-żółtej koalicji są słabe – sama CDU utrzymuje dość stabilne notowania powyżej 30 proc. Angela Merkel co prawda zapłaciła za pomaganie tonącej w kryzysie Grecji porażką chadecji w landowych wyborach w Nadrenii-Westfalii, ale chwilę potem, jesienią jak się zdaje, na nowo udało się jej odzyskać uznanie rodaków dla jej roli lidera akcji ratowania euro i wyciągania za uszy takich finansowych słabeuszy jak Irlandia. Ale narzucanie przez Niemców twardych rygorów finansowej akcji ratunkowej może z czasem odnowić dawne urazy wobec Berlina. Czy pani kanclerze zyska w Europie miano „teutonische Sparmonster” – teutońskiego potwora narzucającego oszczędności jak ostrzega polityk Zielonych Jurgen Trittin? Zobaczymy. I jeszcze jedno wspomnienie z zeszłego roku – szczyt w normandzkim Deauville z udziałem prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, Nicolasa Sakozy’ego i właśnie Angeli Merkel. Po raz pierwszy tak jawnie dwa kraje członkowskie NATO konsultowały przed szczytem tej organizacji w Lizbonie swoje stanowisko z krajem spoza paktu, czyli z Rosją. To kolejne potwierdzenie, że obok Unii i NATO na kształt sytuacji na naszym kontynencie wpływać zaczyna wciąż jeszcze nieformalna i krystalizująca się oś Paryż-Berlin-Moskwa. Ale, ale! Teoretycznie pisząc o polityce zagranicznej Niemiec, powinienem nawiązać do wspólnej linii pani kanclerz i szefa koalicyjnej FDP, a jednocześnie szefa dyplomacji Guido Westerwellego. Problem w tym, że pozycja dawnego „króla Guido” jest dziś tak słaba, że nie jest on dla władczej Angeli zbyt silnym partnerem. Partia Liberałów w sondażach oscyluje wokół progu wyborczego uzyskując 5 proc. poparcie, a coraz więcej polityków FDP ogłasza, że lider jest „kulą u nogi” dla własnej partii. Co nie zagrało? Komentatorzy nie wchodzą w szczegóły – ogłaszają, że Guido ogólnie jest kiepski. Nie pomógł mu pewnie fakt, że jest pierwszym – obok burmistrza Berlina Klausa Wowereita z SPD – tak wyraziście jawnym homoseksualistą na wysokim stanowisku rządowym. W Niemczech nikt mu z tego powodu publicznie nie zrobi zarzutu, ale fakty są nieubłagane. To jego rywal – wypomadowany minister obrony Karl-Theodor zu Guttenberg z CSU uwielbiający się pokazywać ze swoją efektowną blond żoną Stefanią (duuże niebieskie oczy!) – bije rekordy popularności i typowany jest coraz częściej na przyszłego kanclerza. Niemiecka prasa przyrównuje ich od pełnego seksapilu małżeństwa Kennedych, a funkcja ministra obrony pozwala Guttenbregowi co rusz na efektowne migawki z wizytacji w afgańskich bazach „Bundu” – jak potocznie nazywa się niemiecką armię. Tym bardziej, że żona, hrabianka Stefania von Bismarck-Schönhausen, ma już w genach kanclerskie tradycje jako, że jest praprawnuczką kanclerza Ottona von Bismarcka. A jak na taki celebrycki show ma odpowiedzieć biedny Guido? Aby pokazać, że tak jak inni zabierają w trasy dyplomatyczne żony – tak on ma prawo brać partnera – od początku roku zabierał z sobą w podróże zagraniczne swego towarzysza życia Markusa Mronza. Sęk w tym, że Mronz jest biznesmenem kierującym firmą organizującą imprezy sportowe. A – jak zauważyli dziennikarze – w swoje zagraniczne wizyty zdarzyło się Westerwellemu zabierać także biznesmenów, z którymi jego partner prowadzi interesy. Zamiast więc odbierać pochwały mediów za postęp obyczajowy – Westrewelle został zaatakowany ze wszystkich stron za mieszanie spraw państwowych i prywaty swego wybranka. W jednej sprawie Westerwelle zasłużył sobie w tym roku na polską wdzięczność. Mimo licznych ataków – nie ustąpił i doprowadził do usunięcia z rady „Widocznego znaku” przeciw wypędzeniom samej Eriki Steinbach. Frau Erika, po cichu opuszczona przez Angelę Merkel, w końcu ustąpiła, ale kazała sobie zrekompensować to upokorzenie zwiększeniem liczby przedstawicieli ziomkostw w radzie fundacji. Szef „Widocznego znaku” Manfred Kittel nadal lansuje tzw. koncepcję ”stulecia wypędzeń”, która relatywizuje charakter zbrodni niemieckiego nazizmu, jakie wywołały potem decyzję o deportacji Niemcow z pogranicza czeskiego i terenów przyznanych Polsce przez wielkie mocarstwa w 1945 roku. Koniec 2010 roku to triumf Czech, które wytrzymały presję Bawarii żądającej delegalizacji tzw. dekretów Benesza. W grudniu premier bawarski Horst Seehofer i polityczny lider Niemców sudeckich Berndt Poesselt spuścili z tonu i pojechali do Pragi nawiązać normalne relacje na linii Praga- Monachium. Ale wróćmy do FDP. Mniej pozytywnie od Westerwellego w relacjach z Polską, zapisała się w tym roku polityk FDP pani minister Cornelia Pieper, pełnomocnik rządu RFN do spraw stosunków z Polską, która nazajutrz po I turze wyborów prezydenckich w Polsce wyraziła opinię, że Polska w II turze będzie musiała wybrać dalszą drogę w Unii Europejskiej. Jej zdaniem dopiero teraz kampania wyborcza w Polsce rozpocznie się na dobre. “Albo Polska opowie się za powrotem na polityczne ubocze, albo pozostanie motorem reform i będzie kroczyć drogą do strefy euro” – oceniła polityk. Stawiając “kropkę na i” Cornelia Pieper stwierdziła, że „nie jest przekonana, czy Jarosław Kaczyński w przyszłości będzie prowadził politykę europejską, jak to zapowiada w swojej kampanii prezydenckiej.” Takie pouczanie polskich wyborców wywołało krytyki w samych Niemczech i pani Pieper musiał wycofać się ze swoich niestosownych słów. Ale wcześniej Niemcy sami stanęli wobec nieoczekiwanego kryzysu politycznego. Oto w maju Prezydent Horst Koehler wypowiedział się za rozważeniem przez Niemcy używania wojsk Bundeswehry do ochrony szlaków handlowych mających duże znaczenie dla niemieckiej gospodarki. Wielu polityków uznało to za wyjście poza rolę prezydenta i urażony krytyką Koehler podał się do dymisji. Na jego następcę wybrano wspomnianego już Christiana Wulffa. Nie było to łatwe i udało się dopiero w czwartej turze bo Weulff miał solidnego rywala, lubianego i szanowanego także w Polsce pastora Joachima Gaucka. Tylko nienawiść postkomunistycznej lewicy z „Die Linke” wobec duchownego, który stał się symbolem lustracji za Odrą, przekreśliła szanse kandydata SPD. Wygrał Wulff, który póki co zbiera dobre noty a na dodatek ma podobnie jak Guttenberg atrakcyjną blond żonę. Rok 2010 będzie również zapamiętany jako rok sukcesu książki Thilo Sarrazina – mało znanego wcześniej polityka SPD i członka zarządu Bundesbanku, który objawił się nagle jako herold obaw Niemców przed niekontrolowaną imigracją do RFN ludności muzułmańskiej. Książka Sarrazina „Niemcy zwijają się” to mieszanka opinii, które można uznać za zasadne z budzącymi sprzeciw uwagami jak wzrost ludności dzietnych rodzin islamskich może obniżyć poziom intelektualny Niemiec. Sarrazin dobrze trafił w odczucia rodaków i sprzedał swoją książkę w gigantycznym nakładzie 1, 2 mln egzemplarzy. Jednocześnie Niemców pozostawił z dyskusja czy oraz jak można definiować lepszych i gorszych kandydatów na imigrantów. Czy wywołuje to te ukryte, brunatne demony sprzed lat?
Żeby było zabawniej nazwisko Sarrazin (nasi dziadowie powiedzieliby po polsku „Saracen”) oznacza dawne, średniowieczne określenie muzułmanina. Bohaterem zbiorowym 2010 roku w Niemczech są demonstranci z akcji w Stuttgarcie i Gorleben, którzy przypomnieli klimat zadym z lat 80. Zaczęło się od dość nieoczekiwanego protestu przeciw przebudowie dworca. Protest ten, jak się okazało po paru miesiącach, wskrzesił starą tradycję w blokowaniu przewozu odpadów nuklearnych. Czy jesteśmy już republiką blokad? – pytali w listopadzie reporterzy niemieckiego „Spiegla”.
Parodniowe walki z okazji próby blokady przewozu odpadów nuklearnych do składowiska Goerleben przypomniały średniemu pokoleniu klimaty zadym antyrakietowych z lat 70. i 80. Tak samo jak wtedy, demonstranci i tym razem byli różni: młodzi i starzy, wywodzący się z wyrazistej lewicy i utożsamiający się z antyatomowymi ruchami chrześcijańskimi. Byli też i rolnicy blokujący tory. Przed kamerami buntownicze gimnazjalistki wybierały żwir spod podkładów kolejowych, a zdjęcie podpalonego bombą benzynową wozu policyjnego w lesie koło trasy kolejowej do Goerleben, ubarwiło pierwsze strony gazet. Dlaczego akurat w tym roku było tak ostro? Tego nikt nie wie. Pociągi z odpadami przejeżdżały trasą do Goerleben w ostatnich 30 latach wielokrotnie, ale od dłuższego czasu nie dochodziło do hiper-zadym. Teraz moda na blokady wróciła wraz z niepowtarzalnym stylem wojowniczych rekwizytów, kominiarek i sittingów na torach. Lewica oskarża o nawrót agresji oczywiście rządzącą koalicję chadecji i FDP, która chyłkiem odeszła od programu całkowitego wycofania się z używania energii nuklearnej do 2020 roku, jaki dziesięć lat temu przyjęli rządzący wtedy Zieloni. W październiku br. Merkel zapowiedziała, że 28 siłowni ma działać dodatkowo 12 lat dłużej.
W przypadku projektu, mieszkańców Stuttgartu rozsierdził pomysł wypatroszenia uwielbianych tu ogrodów zamkowych, wycięcia wielu drzew i budowy podziemnego molocha za 4,1 miliarda euro. 30 września demonstranci i policja stoczyli bitwę, w której rannych zostało 116 osób. Demonstranci i media oburzały się na brutalność policji, a władze piętnowały fakt, że część demonstrantów wzięła z sobą dzieci, z których siedmioro odniosło obrażenia – głownie od armatek wodnych policji. W osiem miesięcy po wybuchu protestów losy stuttgardzkiego dworca wciąż nie są jasne.
Wzrost ducha protestu za Odrą napawa nadzieją partię Zielonych, która liczy na wygraną w licznych wyborach landowych w 2011 roku. Na czoło Die Grünen wysuwa się Regine Künast, polityk Zielonych, która ma podbić w przyszłym roku Berlin jako kandydatka na burmistrza. W ogóle Zieloni tryskają optymizmem i czwórka ich liderów gra świetnie zgraną paczkę, czekającą „na luziku” na przejecie odpowiedzialności za Niemcy z SPD w roli młodszego brata, w jakiejś koalicji Gruen-Rot. Poważne kłopoty miały w tym roku dwa największe kościoły Niemiec – kościół protestancki i katolicki. Najpierw problemy spadły na ewangelików. Oto biskupka Margot Kaesmann, wybrana w listopadzie jako pierwsza kobieta na przewodniczącą Rady Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (EKD). Została w marcu przyłapana na prowadzeniu wozu pod wpływem alkoholu w Hanowerze, gdzie zatrzymała ją policja. Pani biskup deklarowała, że wypiła jeden kieliszek, ale alkomat wykazał 1,5 promila alkoholu w krwi. Dziennikarze wyliczyli, że przy 55 kg wagi pani biskup, oznaczało to wypicie co najmniej 0,7 litra wina, czyli całkiem sporo. Trudna rada – biskupka Kaessmann podał się o dymisji, ale uzyskała sławę celebrytki medialnej. Jej status „jednej z nas – ze słabościami i wadami” spodobał się wielu Niemcom, co zgadza się z tendencją mediów lansujacą duchownych, którzy silą się na styl kumpla, nie kapłana nauczającego ex catedra. Wybuch oskarżeń o molestowanie seksualne sprzed lat pogrążył i zmusił do rezygnacji biskupa Waltera Mixę z Augsburga, który stał się obiektem nieudowodnionych oskarżeń o molestowania sprzed lat. To co wyróżnia sprawę Mixy to fakt, że w jego dymisji pewną rolę odegrali bardziej liberalni biskupi, którzy – jak się zdaje – wykorzystali okazję do odsunięcia na boczny tor konserwatywnego i mającego dość niewyparzony język biskupa-Ślązaka urodzonego nota bene w 1941 roku w Chorzowie. Poza tymi skandalami Niemcy w zeszłym roku mieli z grubsza to co tak uwielbiają: porządną porcję sportowego i show biznesowego sukcesu, który można ubrać w narodowe barwy. W roli nowej ukochanej gwiazdki sportu i następcy kierowcy wyścigowego formuły I Michaela Schumachera wystąpił w tym roku Sebastian Vettel – kolejne złote dziecko. Ten urodzony w 1987 roku kierowca wyścigowy Formuły I zastępuje z wolna w roli idola Niemców podstarzałego już nieco „Schummiego”. A niemieckie podlotki mają się na nowo w kim podkochiwać. W roli dawnej Nicole, która w 1982 roku wygrała dla RFN konkurs Eurowizji z łzawym peace-songiem „ein bischen Frieden” – wystąpiła teraz o wiele bardziej chwacka Lena Meyer-Landrut. Jej zgrabny szlagier „Satellite” podbił serca widzów Eurowizji, uszczęśliwił Niemców i jej rodzinny Hanower, a nawet zawitał do polskich rozgłośni. Mimo to póki co ciemnowłosa Lena zdaje się być gwiazdą jednego przeboju.
A co ze świecką religią Niemców – piłką nożną? Trener Joachim Loew dociągnął drużynę RFN do półfinału mundialu w RPA, więc – choć liczono na więcej – uznano, że wciąż się nieźle sprawdza i nadal będzie kierował kadrą. „Tęczowa drużyna” miała pokazać Niemcom jak wspaniale może funkcjonować społeczeństwo multu-kulti. Ten miły nastrój zepsuły gwizdy Tureckich kibiców na październikowym meczu Niemcy – Turcja, wobec piłkarza o tureckich korzeniach, ale grającego w kadrze RFN Maesuta Ozila. Tenże biedny Ozil stał się ofiarą pomysłu speców od PR pani kanclerz, którzy uparli się aby Angela Merkel w towarzystwie fotoreportera z Kanzleramtu udała się tuz po meczu do szatni i ściskała dłonie z największym zapałem akurat Ozilowi (ach te multi-kulti!) na tle rozbierających się ze spoconych koszulek innych piłkarzy. Wyszła z tego scena dość dziwaczna i nic dziwnego, że potem w obronie szatniarskiej intymności Ozila i jego kolegów wystąpił sam Theo Zwanziger, szef Deutscher Fussball-Bund, który w liście od Pani kanclerz wyraził zaniepokojenie możliwością mieszania piłki z polityką. Naiwny – politycy wprzęgli futbol do swojej gry już dawno temu. No ale warto chociaż wzywać do zachowywania pozorów. Czego niemieckim i polskim politykom w nowym roku serdecznie życzę. Minimalizm? Nie, po prostu zdrowy rozsądek. Semka
Przyczyny i skutki Instytut Homo Homini przeprowadził sondaż na temat największych politycznych porażek mijającego roku. Na pierwszym miejscu znalazło się wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej – wskazało na nie aż 39 proc. pytanych. To naprawdę bardzo dużo. Na kolejnym miejscu jest zarządzanie PKP: 20 proc. Na okoliczność sondażu przepytano m.in. szefa klubu PO Krzysztofa Tomczykiewicza, który odpowiedział w sposób mętny i pokrętny, bo co miał zrobić. Stwierdził mianowicie, że rezultat sondażu to właściwie ocena samej katastrofy, a nie sposobu, w jaki prowadzi się dochodzenie, dotyczące jej przyczyn. Gdyby nawet uznać to niedorzeczne stwierdzenie za w jakimś stopniu uzasadnione, oznacza to właściwie to samo: że Polacy źle oceniają sytuację, w której do katastrofy mogło w ogóle dojść, a za to przecież odpowiadają politycy, a nie krasnoludki. Poseł Tomczykiewicz nie skomentował niestety kwestii zarządzania PKP.Niektórzy mogliby dojść do wniosku – taką też interpretację przedstawiał szef instytutu HH – że wyniki sondażu oznaczają, iż Polacy stają bardziej krytyczni wobec PO. To wniosek całkowicie błędny. Sondaż w zestawieniu z badaniami poparcia dla partii i dla polityków – ze szczególnym uwzględnieniem Donalda Tuska – pokazuje coś całkiem innego: całkowitą niezdolność znacznej części polskich wyborców do tworzenia ciągów przyczynowo-skutkowych i do uświadomienia sobie, kto ponosi ostateczną odpowiedzialność za rozmaite przejawy dysfunkcjonalności polskiego państwa. Gdyby HH postanowiło pytać dalej o to, kto odpowiada za taki, a nie inny kształt dochodzenia przyczyn smoleńskiej katastrofy lub kto jest winny chaosowi na kolei, najprawdopodobniej pytani by się pogubili. A gdyby nawet ostatecznie wskazali jako odpowiedzialny obecny rząd, to i tak nie miałoby to najmniejszego wpływu na deklarowane przez nich poparcie dla Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska. Można się zastanawiać, jak i komu udało się do tego stopnia zmanipulować znaczną część Polaków, że przestali dostrzegać oczywiste kwestie odpowiedzialności kierowniczej i politycznej za sytuację w kraju. W jutrzejszym „Fakcie” stawiam tezę, że ludzie zasłużyli na to, co się dzisiaj z Polską dzieje. Piarowskie zabiegi Igora Ostachowicza to nie żadne cudotwórstwo, ale dość prymitywne działania, które dają pożądany skutek tylko dlatego, że Ostachowicz ma do czynienia z wyjątkowo łatwą materią. Innymi słowy – wyborcy to w ogromnej części jełopy, którym można wmówić największe bzdury, w tym tę, że rządzi nimi obecnie najlepszy premier na świecie, który odpowiada tylko za sukcesy (o ile jakieś w ogóle są), a nie za jakiekolwiek porażki. Ostachowicz nie musi się specjalnie wysilać. Podobnie jak nie muszą się wysilać wspierające ten rząd media, które uciekają się często do wyjątkowo prymitywnych manipulacji, łykanych ochoczo przez znaczną część odbiorców.
Gdyby Polacy byli w stanie ujrzeć jakikolwiek związek pomiędzy katastrofą smoleńską i sposobem jej wyjaśniania a działaniami, postawą, stanowiskiem rządu PO, poparcie dla tego ugrupowania i jego lidera już dawno oscylowałoby w granicach 20 proc., a nie 50. Warzecha
Miliardy ukradł, czy krwawicą wypracował?
1. Nie wiem, czy Michaił Chodorkowski swoje miliardy ukradł, czy krwawicą wypracował. Pewien rosyjski wysoki funkcjonariusz "kontrolnej pałaty" powiedział mi kiedyś w zaufaniu, że wszystkie rosyjskie wielkie fortuny pochodzą ze złodziejstwa, ale nie wykluczam, że przesadzał. Zdumiewają mnie natomiast hektolitry łez, wylewanych nad losem Chodorkowskiego. Zwłaszcza polskich łez. Gazeta Wyborcza lała te łzy na pierwszej stronie, bolejąc nad mściwością Putina.
2. - Jesteśmy z panią solidarni - powiedział do matki Chodorkowskiego przewodniczący Europarlamentu Jerzy Buzek, który spotkał się z nią osobiście i pocieszył. Strapionych pocieszać - to bardzo dobre, chrześcijańskie postępowanie. Szkoda tylko, ze Pan Przewodniczący (którego szanuję, bo to dusza człowiek jest) osobiście nie pocieszył strapionych wdów smoleńskich, które też przyjechały do Brukseli, by powiedzieć o swoim bólu i krzywdzie.
3. Nie sądzę, żeby starsza pani Chodorkowska była jedyną w Rosji matką bolejącą, a jej syn jedynym niesłusznie prześladowanym w tym ogromnym kraju. Osobiście znam parę tuzinów ludzi skrzywdzonych przez wymiar niesprawiedliwości, w Polsce, a co dopiero w Rosji, gdzie standardy praworządności do najwyższych nie należą. Dlaczego zatem jeden Chodorkowski jest więźniem specjalnej troski, rozlewającej się na cały świat? Bo jest bogaty - innego wyjaśnienia dla tego nadzwyczajnego współczucia nie znajduję.
4. Trudno mi też pojąć, skąd ta powszechna nieufność do rosyjskiej sprawiedliwości akurat w przypadku Chodorkowskiego. Skoro Rosjanie tak rzetelnie prowadzą śledztwo smoleńskie (nadzorowane osobiście przez Putina), że nikt w Polsce nie ma się prawa przyczepić, bo zostanie nazwany oszołomem, to czemu Rosjanie mieliby nierzetelnie śledzić i sądzić Chodorkowskiego? W sprawie smoleńskiej rosyjska prokuratura jest wiarygodna, a w sprawie Chodorkowskiego nie jest?
5. Nie wiem za co i jak sądzili Chodorkowskiego, wobec czego własnego sądu na temat jego sprawy nie mam. Spodobało mi się natomiast zdanie Putina, że złodzieje powinni siedzieć w więzieniu. Racja. W Polsce złodzieje też powinni siedzieć, chociaż to ostatnio niepopularna teza.
PS. A propos złodziei. Wzruszyły mnie zapewnienia rządu, że Orliki były pod ochrona tarczy antyrakietowej... przepraszam - tarczy antykorupcyjnej i przetargi na trawę strzyżoną według standardów spełnianych przez jedną tylko firmę, były ok. Dobra rzecz ta tarcza antykorupcyjna. Nie wiem tylko, kto ją krzepko dzierży w dłoni. Julia Pitera?
30 grudnia 2010 Prawda ukryta pod pozorami. Amerykański, emerytowany biskup katolicki z Sacramento, Francisco Quinna, domaga się, zwołania Soboru Watykańskiego III (???). Jakby mało było zwołania Soboru Watykańskiego II przez papieża Jana XXIII, który to Sobór był de facto - rewolucją w Kościele Powszechnym. Kościół podzielił się wtedy na postępowy - którzy zwyciężył i konserwatywny, który przegrał.. Późniejszy papież Jan Paweł II znajdował się wtedy nie pośród stronników kościoła konserwatywnego.... Wtedy to właśnie kapłan odwrócił się tyłem do tabernakulum, a przodem do ludu.. Kościół się zdemokratyzował... Emerytowany biskup domaga się tym razem, żeby zająć się „etyką seksualną” w Kościele Powszechnym (???). No i nie może się nachwalić Soboru Watykańskiego II, który ”odmienił Kościół” (!!!). Żeby bardziej oddalić się od Boga, ale za to przybliżyć się do Ludu.. To po co komu wtedy będzie potrzebny Kościół Powszechny? Ale widocznie o to chodzi.. Chodzi biskupowi emerytowanemu, żeby poprawić” etykę seksualną” w Kościele, a szczególnie chodzi mu o inne potraktowanie homoseksualizmu przez Kościół, rozwodów i seksu przedmałżeńskiego. Żeby rozluźnić zasady, a wtedy szybciej rozwali się Kościół... Nie wiedziałem, że istnieje coś takiego, jak „etyka seksualna” w kościele.. Etyka chrześcijańska - to tak..(???). Najważniejsze to wymyślić jakieś sformułowanie - a potem go forsować przeciw Kościołowi.... Homoseksualizm w kościele, przyspieszone rozwody kościelne no i żeby seks uprawić jak najwięcej przed zawarciem związku małżeńskiego.. Im go więcej - tym bezpieczniejszy.. Może w przyszłości na ołtarzu.. Żeby było jeszcze bardziej postępowo.. Jak już Boga w Kościele nie będzie.. Te wszystkie suknie białe, symbole niewinności - powyrzucać. .I naprawdę będzie superpostępowo i nowocześnie.. Tak jak niedawno, kiedy urodziły się ”bliźniaki”. Też było nowocześnie. To znaczy propaganda tak i ich nazwała.. Chodzi o to, że kobieta która miała męża, miała też kochanka, obecnie zwanego partnerem. No i z takiego związku urodziły się ”bliźniaki”. Żeby była jasność. Tak się złożyło, że rano kobieta pozwoliła się zbliżyć seksualnie do siebie mężowi, a wieczorem - partnerowi. No i stało się.. Zostały zapłodnione dwa jaja. Ale jedno zapłodnione plemnikiem jednego mężczyzny, a drugie - plemnikiem tego drugiego, który wchodził zaraz po tym pierwszym.. Gdyby był jeszcze jeden partner w południe i jeszcze jedno jajo - mógłby być „trzeci bliźniak”.. Może wszystko pomyliłem - ale musiało być jakoś tak.. Wybaczcie mi państwo, ale jednak jestem konserwatystą.. I wiele rzeczy już nie rozumiem, bo postępowość mnie przerasta.. Zawsze mi się wydawało, że bliźniacy mogą być oczywiście, bo Pan Bóg tak da, ale z jednego mężczyzny. Żeby byli podobni do siebie.. Tak jak na przykład bracia Kaczyńscy. Bo pan Ludwik Dorn - to „trzeci bliźniak”, ale ochrzczony tak przez dziennikarzy, chociaż nie tak dawno ochrzczony.. I on ma cztery córki, ale każda z inną kobietą. No i nie są bliźniaczkami.. Nauczycielka w szkole pyta Jasia: - Jasiu, podaj mi wyraz w liczbie mnogiej od słowa dziecko. - Bliźnięta - odpowiada Jaś.. A ci „bliźniacy” chyba nie będą podobni do siebie - bo są z różnych mężczyzn.. Chociaż mogą być podobni do matki. Gdyby było to samo DNA - dla dwóch jaj.. A tak jest dwa różne DNA do dwóch różnych jaj. Z tego samego DNA.. No i jeszcze propaganda powiedziała, że mimo wszystko, razem wszyscy będą wychowywać te „bliźniaki”(???). To znaczy dzieciaki będą się chować wśród dwóch mężczyzn i jednej kobiety.. Taki związek to coś między małżeństwem otwartym a poliandrią.. Nie wiem czy to jest w Polsce już legalne? Ale może już jest! Tempo uchwalania nonsensów i niszczenia cywilizacji łacińskiej jest tak duże, że mogłem nie zauważyć.. Poligamia to nie jest, bo jeden jest mężem, a drugi- partnerem… Bigamia też nie.. Rodzaj poligamii- na pewno.. Małżeństwo otwarte- musiałby się obie strony zgodzić i uprawiać rzecz jawnie.. Przy obopólnej zgodzie.. Ale musiałyby być dwa małżeństwa.. A tu jest partner.. Multilateralizm - też nie.. To z kolei wiele małżeństw z dziećmi razem.. Taki rodzaj kompletnej komuny. Podobno USA jest mnóstwo takich osób, które tak żyją.. A mówi się, że USA to nie kraj komunistyczny.. Już nie ma takich ludzi jak znany aktor Henry Fonda, który wydziedziczył swoją córkę, Jane Fondę, za to, że związała się z komunistami w USA i popierała komunistów w Wietnamie paradując w mundurze Vietkongu..
Jeszcze jest poliamoria.. Może to - to! Jak się kocha w kilku osobach naraz.. Partnerka kobieca i jednocześnie żona jednego z nich na pewno cierpi na poliamorię.. Chociaż…. poliamoria to sytuacja w której wszystko jest jawne - to jest fundament poliamorii. .Mąż musiałby o tym wiedzieć i świadomie akceptować. A może jak się dowiedział - to zaakceptował. Musi jeszcze się dowiedzieć, który z nich, był pierwszym. Żeby potwierdzić pierwszeństwo.. I nie wiem jak to będzie zakwalifikowane prawnie, bo w myśl konstytucji( art. 18) związkiem małżeńskim jest: ”Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczpospolitej Polskiej”. Dwóch facetów i jedna kobieta- to chyba już nie jest małżeństwo. Ciekawe co na ten temat myśli biskup Sacramento, Francisco Quinn, chcący zwołać Sobór Watykański III, w sprawie katolickiej” etyki seksualnej”... A może jeden będzie ojcem w związku małżeńskim, ten który był do tej pory formalnym mężem, a ten drugi, który spowodował drugiego bliźniaka, będzie zakwalifikowany jako ojciec wychowujący swojego bliźniaka samotnie. Ojciec wychowujący samotnie swoje dziecko. Dostanie z tego tytułu pieniądze.. Z rezerwy Ministerstwa Zdrowia, albo Ministerstwa Pracy i Spraw Socjalnych imienia Jacka Kuronia. To znaczy tę rezerwę tworzymy my - podatnicy. Ale decyduje pani minister.. Normalnym rodzinom państwo dzieci zabiera pod różnymi pretekstami, a takie rodziny będzie preferować.. Obok tego wszystkiego inna wielka radość, szczególnie dla fanów Eltona Johna, znanego piosenkarza, nie urywającego swoich homoseksualnych preferencji seksualnych.. Jak to powiedziała propaganda ”Eltonowi Johnowi urodziło się dziecko”(????) Niemożliwe? - pomyślałem. Homoseksualiści nie mogą mieć dzieci.. A jednak! Jemu się urodziło i to- jak podkreśliła propaganda: ”urodziło mu się dziecko w Wigilię”(???) Znowu niemożliwe.. Akurat w Wigilię Bożego Narodzenia, święto chrześcijan, którego głowa papież Jan Paweł II powtarzał wielokrotnie, że: ”homoseksualizm jest grzechem”. I akurat urodziło się w Wigilię, gdy wszyscy chrześcijanie oczekują przyjścia na świat – Chrystusa.. A tu przyszło na świat dziecko Eltona Johna, który nie może mieć dzieci ze swej natury.. Mam na myśli związek ze swoim partnerem. Podobno jakaś pani mu je urodziła, ale nie można podać personaliów, musi to pozostać w pełnej tajemnicy... No tak. .Ale jak doszło do zapłodnienia? Są trzy możliwości: albo zrobił to Elton John, albo jakiś inny mężczyzna, albo zapłonienie odbyło się metodą In vitro.. Już chyba czwartej możliwości nie ma.. Chociaż we współczesnym świecie takiej czwartej możliwości nie należy wykluczyć.. I jeszcze propaganda dodała: „dwóch mężczyzn w związku wychowującym dziecko nie ma wpływu na płeć dziecka”(???) Znowu ciekaaaaaawe? Ja gdzieś mam badania amerykańskich uczonych, ale to nie tych, co potwierdzili wygłoszoną tezę, że pary homoseksualne męskie biorące na wychowanie chłopczyka kształtują jego płeć według własnych preferencji.. Podobnie jest z parami żeńskimi.. Z dużym prawdopodobieństwem będzie lesbijka.. I tym, sposobem w społeczeństwach nowoczesnych zwiększy się liczba gejów i lesbijek, co w demokracji jest o tyle cenne, że decyduje większość.. Wtedy nas, heteroseksualistów pozamykają w obozach - tak jak na „Planecie małp”, małpy pozamykały ludzi.. I będą nas pokazywać w klatkach jako ciekawostki, wszystkim tym, którzy będą wtedy rządzić i pozostawać na wolności w związkach homoseksualnych, małżeństwach otwartych, związkach poligamicznych, poliandrycznych, poligenicznych,, poliamorycznych i multilateralicznych.. Jeśli oczywiście do głosu - jak to w demokracji większościowej- nie dojdą zoofilie i nekrofile.. Nawet po śmierci nie będziemy mieli wtedy spokoju.. Sodoma i Gomora ukryta pod pozorami.. WJR
Sadowski Zapaść finansów publicznych Likwidacja OFE Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha „Rząd naprawdę stoi w obliczu zapaści finansów publicznych i podjęcie zmian w systemie emerytalnym jest tego dowodem. To, co premier zaproponował, nie jest nawet półśrodkiem; jest ćwierć środkiem. Prędzej niż sobie wyobrażamy dojdzie do wariantu znacznie dalej idącego - być może również takiego, jak na Węgrzech. Decyzja ogłoszona przez premiera świadczy o jednym - że naszych relacji z Otwartymi Funduszami. Emerytalnymi nie reguluje kodeks cywilny i sfera prawna, tylko decyzja polityczna. Wcześniej OFE otrzymały przywilej i monopol na zarządzanie pieniędzmi obywateli na emerytury, dzisiaj ten monopol i przywilej został ograniczony.” …(źródło ) Mój komentarz OFE należy zlikwidować, bo to zwykła piramida, która służy oszukiwaniu Polaków. Za ileś lat może dojść do nacjonalizacji, czy do operacji, która przeprowadził Gierek. Poza tym może sie okazać, że fundusze z OFE wyparowały, nie takie cuda ostatnio zostały ujawnione na Zachodzie w zakresie kreatywnej księgowości .Najistotniejsze, że pieniądze Polaków bardzo łatwo staną się pieniędzmi rządu, czy innych oszustów. Sadowski bardzo przytomnie powiedział o monopolu na pobieranie pieniędzy z instytucji państwowej wymuszanej przymusem od Polaków. Tak pieniądze płynące do OFE są wymuszane od obywateli pod groźbą użycia siły, np. komornika. Z tego punktu widzenia Polacy są swego rodzaju klasa państwowych chłopów pańszczyźnianych. System ubezpieczeni społecznych jest przestarzały, skrajnie patologiczny. 35 letni agent Tomek dostaje 4 tysiące emerytury. Niemiecki, XIX wieczny system ubezpieczeń społecznych nie nadaje się żadnych poprawek, reform, czy modernizacji. Należy go po prostu zlikwidować. Pawlak zaproponował bardzo racjonalne rozwiązanie. Każdy płaci tyle samo, 120 złotych miesięcznie i każdy otrzymuje taką samą emeryturę. System sprawiedliwy, humanitarny, czyli taki jaki powinien cechować społeczeństwo otwarte, obywatelskie. Węgry znacjonalizowały OFE i na tej odważnej i racjonalnej decyzji Orbana również my korzystam , gdyż załamanie finansów za Tuska zmusi go do wzięcia przykładu z Węgier. Normalnie będący cały czas podpieką psychoanalityka Tusk nie miałby odwagi podnieś rękę na interesy tej części oligarchii, która kontroluje OFE. Sukces Orbana dodał mu kurażu. Należy radykalnie pozbawić rząd prawda do decydowania o większości wypracowanych przez Polaków dochodów. Budżet, a w szczególności podatki powinny być uchwalane w referendum tak jak to się dzieje w Kalifornii. Bogaci, bo nie okradani przez rząd Polacy kupią sobie nieruchomości, akcje , obligacje, będą mieli lokaty bankowe, i nie będą potrzebowali ani OFE ani „złodziejskiej„ opieki rządu, co to okrada pracujących, a daje różnego rodzaju Tomkom, Jaruzelskim, członkom różnych sitw służb i urzędniczych a niezaradni, chorzy otrzymają pomoc instytucji charytatywnych, pomoc ze strony państwa. Na koniec chciałbym zwrócić uwagę, że budowanie potężnych finansowo OFE jest zagrożeniem dla społeczeństw obywatelskiego. Potężne, monopolistyczne media pokazały jaki są zagrożeniem dla demokracji i społeczeństwa otwartego, obywatelskiego, demokratycznego. Realizują swoje interesy polityczne ograniczając swobodę wolności słowa, obecności szerokiego spektrum poglądów w przestrzeni publicznej , w przestrzeni świadomości społecznej i deformując dyskurs publiczny. Ba aby osiągnąć swoje cel zaczęły używać propagandy, aby wyprać mózgi społeczeństwu. Potężne OFE bardzo szybko swoją potęgę finansowa przeniosą na płaszczyznę polityczna , szukając dzięki udziałowi , czy kreowaniu sceny politycznej drogi do dalszej eksploatacji ekonomicznej Polaków. Marek Mojsiewicz
Noworoczne marzenia Polaków - internet, wizy i odejście Kaczyńskiego
1. Według sondażu SMG/KRC, zleconego przez Radio Zet, 84 procent Polaków marzy na Nowy Rok o szerokopasmowym internecie, 76 procent - o zniesieniu wiz do USA, 74 procent - o postępie w budowie dróg i autostrad. 53 procent sondowanych obywateli zwierzyło się ankieterom, że w skrytości ducha marzy o odejściu z polityki Jarosława Kaczyńskiego.
2. Ciekawy wynik sondażu. Idziesz sobie człowieku ulicami polskich miast, albo zapuszczasz się w wiejskie opłotki, mijasz zamyślonych ludzi, to młodzieńca, to staruszkę i nawet nie zdajesz sobie sprawy, że pięć na sześć mijanych osób w zamyśleniu marzy o szerokopasmowym internecie. Myślę, że to marzenie w Nowym Roku spełni rząd, a zwłaszcza biegły w sprawach internetu wicepremier Pawlak. Ten rząd wyspecjalizował się przecież w spełnianiu obietnic i marzeń.
3. Patrzysz człowieku na ludzi, młodych, w średnim wieku, czy starych i nawet nie wiesz, że w trzech głowach na cztery kołacze się marzenie zniesienia wiz do USA. To marzenie mógłby spełnić jednym pociągnięciem pióra prezydent Obama, ale - panie Obama - niech Pan tego marzenia nie spełnia! Skoro marzących o zniesieniu wiz jest aż 76 procent Polaków, to niech pan tych wiz nie znosi! Bo jak Pan zniesie, to się trzy czwarte Polaków, trzydzieści milionów prawie, rzuci na lotniska, emerytury renty. stypendia i zasiłki wyda na bilety i spieprzy do Ameryki. Tak im tu dobrze, widzi Pan... Pan będzie miał problem i ja też, bo kto będzie nad Wisłą harował na moją emeryturę?
4. Marzenie o budowie dróg i autostrad mógłby zrealizować Donald Tusk, ale jego rząd właśnie odwrócił swoje niedawne wyborcze hasło i już nie buduje dróg, tylko robi politykę. Czystą politykę kreowania wizerunku, a dla wizerunku najlepsze jest nicnierobienie, bo robota wizerunek psuje. Dlatego czarno widzę to marzenie o drogach i autostradach.
5. Oczywiście nie mogło zabraknąć w sondażu nazwiska Jarosława Kaczyńskiego. O nikogo innego nie zapytano, ani prezydenta, ani o premiera, ani o lidera żadnej innej partii, tylko o Kaczyńskiego. O czymkolwiek się w Polsce dyskutuje, czy o polityce, czy o balu karnawałowym czy o hodowli kanarków, musi być obowiązkowo poruszony temat Jarosława Kaczyńskiego (bo Kaczyński ma kota, a kot stanowi zagrożenie dla kanarków, dlatego Kaczyński powinien odejść z polityki).
6. Według Radia Zet 53 procent Polaków idzie ulicą ze spuszczona głową i marzy o odejściu Jarosława Kaczyńskiego. Mam szczególne powody do zaniepokojenia tym marzeniem, żeby do którejś głowy nim przepełnionej nie strzeliła znowu myśl wstąpienia do jakiegoś biura PiS-u.... A Radio Zet mogłoby jeszcze zapytać, jaki procent ankietowanych marzy o odejściu Kaczyńskiego z tego świata. Byłby to zapewne odsetek niemały, zważywszy jak wiele się czyni, aby podsycać owych marzeń żar. Janusz Wojciechowski
Wizja Stanów Zjednoczonych Europy Wizja Stanów Zjednoczonych Europy zarysowuje się po upadku wizji imperium od Renu do Władywostoku wraz z upadkiem Trzeciej Rzeszy Hitlera u progu ery nuklearnej. Klęska ta pozbawiła Niemców możliwości posiadania własnego arsenału nuklearnego i zmusiło ich do budowania swojej przyszłości w ramach Unii Europejskiej i Unii Monetarnej z walutą euro. Obecnie mówi się o wizji Stanów Zjednoczonych Europy w chwili, kiedy Niemcy działają jako „ostania deska ratunku” do stabilizowania euro na rynku międzynarodowym. Dzieje się tak, ponieważ Niemcy mają największą gospodarkę w Europie a euro jest ich walutą. Jak pisałem wcześniej, „złota dekada” eksploatacji chłopów ukraińskich przez Żydów, skończyła się w 1648 roku pogromami Chmielnickiego na Ukrainie. W pogromach tych zginęły tysiące Żydów. Panika bankierów żydowskich, jak to opisuje profesor Izrael Szacha, wynikła wówczas z przekonania, że Żydzi będą wypędzani z Polski tak jak to miało miejsce wcześniej w Hiszpanii i jeszcze wcześniej w Anglii, Francji i w państewkach niemieckich. Ujawnienie treści Talmudu pogorszyło wówczas sytuację Żydów w Europie – stało się to setki lat temu. Przerażeni pogromami na Ukrainie bankierzy żydowscy zaczęli przesyłać swoje kapitały z katolickiej Polski do protestanckiego Berlina, raczej niż do katolickiego Wiednia lub prawosławnego Petersburga. Kapitały żydowskie z Polski pomogły finansować stworzenie w 1701 r. Królestwa Pruskiego ze stolicą w Berlinie, kolebki nowoczesnego militaryzmu niemieckiego oraz źródła planów rozbiorów Polski w czasie, kiedy Rosja sama chciała dominować Rzeczpospolitą po Sejmie Niemym. Uzyskanie ziem polskich zaboru pruskiego dało Hohenzollernom możliwość zdominowania ponad trzystu pięćdziesięciu małych niezależnych państewek niemieckich i w 1871 roku założenia cesarstwa niemieckiego ze stolicą w Berlinie. Stało się to po zwycięstwie Prus nad Francją dokonanym w dużej mierze dzięki polskim rekrutom z prowincji polskich zaboru pruskiego. Zwycięstwo nad Francją spowodowało stworzenie wizji Imperium od Renu do Władywostoku. W imię tej wizji, Niemcy rozpoczęły katastrofalne dla Europy działania wojenne pierwszej i drugiej wojny światowej. Skutki obydwu tych wojen przekonały Niemców, że wizja Imperium od Renu do Władywostoku jest dla nich nie wykonalna, natomiast przekonali się wraz z innymi. Europejczykami do stworzenia Unii Europejskiej z własną walutą w celu zabezpieczenia pokoju na kontynencie europejskim. Budowa Unii Europejskiej (UE) miała być prowadzona przy jednoczesnym maksymalnym zachowaniu suwerenności każdego z państw członkowskich. Z końcem roku 2010 przywódcy Europejscy mają za sobą bardzo kosztowny kryzys waluty euro z powodu długów Grecji oraz obecnie jeszcze groźniejszy kryzys w Irlandii przy jednoczesnym zagrożeniu kryzysem waluty euro przez długi Portugalii i Hiszpanii. Euro jako wspólna waluta wymaga dyscypliny finansowej, która okazała się trudna do utrzymania wśród członków Unii Europejskiej, mimo starań banku centralnego UE, działającego głównie według potrzeb Niemiec. W dniu 28 grudnia, 2010 amerykański dziennik gospodarczy „The Wall Street Journal” zamieścił artykuł pod tytułem: „W miarę jak Irlandia bankrutuje, Europa nagle stoi wobec potrzeby przekroczenia symbolicznej rzeki Rubikon – Europa Jest Na Punkcie Zwrotnym.” („As Ireland Fails, Europe Lurches Across the Rubicon – Europe On The Brink.”) W przyszłym roku 2011 będzie dalsza debata, co do przyszłości Europy. Obrona suwerenności każdego z państw członkowskich UE będzie hamować siły żądające koordynacji gospodarek każdego z nich z wymogami wspólnej polityki monetarnej i stabilizacji waluty euro. Przywódcy polityczni UE przestrzegają, że jeżeli koordynacja ta nie nastąpi to brak jej wywoła poważny kryzys monetarny. Kanclerz Niemiec, pani Merkel, powiedziała parlamentowi niemieckiemu: „Euro jest naszym wspólnym przeznaczeniem i Europa stanowi naszą wspólna przyszłość.” Tak więc wizja Stanów Zjednoczonych Europy zarysowuje się po upadku wizji imperium od Renu do Władywostoku wraz z upadkiem Trzeciej Rzeszy Hitlera co jak wiemy stało się u progu ery nuklearnej. Trzeba pamiętać, że na Hitlera głosowało 88% wyborców niemieckich w wolnych wyborach. Klęska w Drugiej Wojnie Światowej pozbawiła Niemców możliwości posiadania własnego arsenału nuklearnego i zmusiło ich do budowania swojej przyszłości w ramach Unii Europejskiej i Unii Monetarnej z walutą euro. Niestety konkurencja euro z dolarem o pozycję międzynarodowej waluty rezerwowej powoduje opór finansistów amerykańskich, którzy za pomocą transakcji tak zwanymi pochodnymi pieniądza są w stanie destabilizować wartość euro na rynku międzynarodowym.
Paradoks walki o władzę w USA Paradoks walki o władzę w USA polega na tym, że walka ta odbywa się obecnie na szkodę gospodarki amerykańskiej. Ten fenomen jest opisany przez Paula Krugmana ekonomistę nagrodzonego nagrodą Nobla w 2008 roku za jego opracowanie nowej teorii handlu oraz nowej geografii ekonomicznej. Współautorką artykułu w prestiżowym piśmie New York Review (styczeń 2011) jest Robin Wells Krugman profesor ekonomii przy Princeton University, żona Paula Krugmana. Autorzy ci eksponują paradoks walki o władzę w USA, w której to walce, republikanie skutecznie szkodzą gospodarce amerykańskiej i sztucznie utrzymują ją w depresji. Dzieje się to w dużej mierze dzięki słabości prezydenta Obamy, który w imię współpracy dwóch głównych partii politycznych, nie wyzyskuje swojego prawa weta i w ogóle nie eksponuje szkód, jakie ponosi gospodarka amerykańska z powodu obecnej taktyki opozycji. Niestety prezydent zgadza się na takie kompromisy, jak na przykład w sprawie przedłużania wygasającej ustawy, dzięki której najbogatsi Amerykanie mają wielkie ulgi podatkowe. Zwolnienie ich z tych podatków niby ma skłonić milionerów i nawet miliarderów do wydania zaoszczędzonych pieniędzy na wynajem ludzi do pracy. Niestety niewiele prawdy jest w tej teorii. Pod datą 12 lipca 2010 tygodnik Time nosił tytuł, który przetłumaczony na język polski brzmiałby: „Mamy najlepsze prawa, jakie można dostać za łapówki” (The Best Laws Money Can Buy”). Inwestycje w przekupstwo członków parlamenty najlepiej opłacają się korporacjom, ze wszystkich innych inwestycji, ponieważ w ten sposób korporacje korzystają w wielkich ulg podatkowych. Łapówki polityczne w USA mają przeważnie formę kontrybucji na koszty kampanii wyborczych poszczególnych posłów i senatorów. Ten stan rzeczy przypomniał mi Targowicę w historii Polski. Wtedy Rosjanie napisali tekst obalenia Konstytucji 3go Maja w Petersburgu i wybrali śród możliwych miejscowości taką nazwę, żeby Polaków upokorzyć. Miasteczko Targowica leżało w dobrach Szczęsnego Potockiego, któremu zależało więcej na zabezpieczeniu swojego majątku niż na wolnej ojczyźnie. Tak samo postępuje obecnie wiele korporacji w USA według wyżej wspomnianego artykułu z 12go lipca 2010.. Na początku kryzysu światowego spowodowanego „szwindlem na tysiąc miliardów dolarów” puszczono w obieg międzybankowy jako dobre papiery wartościowe kontrakty na nieściągalne pożyczki hipoteczne. Pożyczki te udzielano na zmienny procent w czasie tak zwanego „bombla” cen nieruchomości. „Bolmbel” ten z powodu sztucznie wywołanego nagłego wielkiego wzrostu wartości domów. Banki udzielały pożyczek początkowo na niski procent na zachętę pożyczających. Natomiast po zawarciu kontraktu, procent ten podnoszono na znacznie wyższy. Podnosiło to spłaty za te nowe pożyczki hipoteczne tak wysoko, że pożyczki stawały się one nieściągalne. Szwindel ten spowodował kryzys międzynarodowy i w ogóle mógł mieć miejsce dzięki skasowaniu przez prezydenta Clintona istniejących podstawowych regulacji transakcji bankowych. W USA blisko połowa domów jednorodzinnych i mieszkań własnościowych jest obecnie mniej warta niż ich wartość rynkowa. Masowe eksmisje byłych właścicieli przez banki często naruszają zasady poprawnego postępowania według istniejących ustaw. Dzieje się to w czasie, kiedy banki dostały duże subsydia anty-kryzysowe i jednocześnie dyrektorzy tych banków wypłacali i nadal wypłacają sobie wielomilionowe premie. Banki takie jak Goldman Sachs w tym samym czasie namawiały klientów do inwestowania na „zatrute” kontrakty zawarte na nieściągalne pożyczki i jednocześnie te same banki ubezpieczały się sprzedając z zyskiem te tak zwane „zatrute” kontrakty za pomocą sprzedaży z góry czyli „short sale.” Niektórzy senatorowie publicznie określali te transakcje jako działalność kryminalną. Jak dotąd nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności, podczas gdy właściciele nieruchomości ponieśli straty sięgające astronomicznie wysokiej cyfry czternastu tysięcy miliardów dolarów. Swego rodzaju paradoksem jest fakt, że obecnie, tak jak w 1929 roku, jeden procent ludności USA posiada większy majątek niż 95% Amerykanów, wliczając ludzi najbiedniejszych. Udowodnił to krytyk społeczny Michael Moore w 2009 roku. Są to skutki lichwiarskiego systemu finansowego w USA. Tymczasem kapitalizm państwowy w komunistycznych Chinach bezkarnie manipuluje wartością swojej waluty, która jest sztucznie utrzymywana w wartości bardzo niskiej w stosunku do dolara, tak żeby zmniejszać na rynku międzynarodowym popyt na produkty amerykańskie. Na marginesie wspomnę powszechnie mało znany fakt że „Renminbi” jest oficjalną walutą Chin i słowo to znaczy „pieniądz.” Natomiast główną jednostką monetarną Chin jest „yuan,” który wymawia się i pisze jako „juan.” Wartość renminbi ustalona w dolarach została nieco zdewaluowana w celu wzmocnienia konkurencji w eksporcie wytworów przemysłu chińskiego na szkodę gospodarki USA. Obecnie rząd Chin powoli wprowadza swoją walutę na rynek międzynarodowy przez banki w Hong Kongu. W 2008 roku w czasie kampanii wyborczej wielu wierzyło kandydatowi Obamie, że potrzebne reformy zostaną przeprowadzone za zgodą obydwu głównych partii politycznych. Niestety paradoks walki o władzę w USA polega na tym, że niby konserwatyści szkodzą gospodarce amerykańskiej, żeby w ten sposób skompromitować rządy prezydenta Obamy i uczynić go prezydentem na tylko jedną kadencję. Iwo Cyprian Pogonowski
Ciekawe czasy (8) Cele systemu nie są ograniczone do czegoś tak banalnego jak posiadanie bogactwa i władzy. Historia pokazała, że te atrybuty nigdy nie są dane na zawsze. Dzięki niezwykle wyrafinowanej dezinformacji system może osiągnąć dalekosiężne cele, których skali nie jesteśmy nawet w stanie za bardzo ogarnąć.
Trzy warstwy w przekazie na temat sytuacji ekonomicznej Od pewnego czasu uaktywnili się ekonomiści, którzy wieszczą nadciągającą katastrofę – globalny mega-kryzys o nieobliczalnych konsekwencjach. Uwaga, nie są to w żadnym wypadku opinie antysystemowe. System jest na tyle mocny, że może kreować wielotorowy wyrafinowany przekaz. W podstawowej warstwie przekazu masowy odbiorca (i konsument) nadal jest karmiony propagandą sukcesu i uspokajającymi prognozami na najbliższe lata. Oto kilka tytułów artykułów z portalu Gazeta Prawna: „Koniec kryzysu. Firmy zaczynają inwestować” (21.07.2010), „Przed nami jeszcze 2 lata wzrostu gospodarczego. A potem...” (19.08.2010), „MFW: Polska gospodarka przyspieszy w 2011 roku do 3,7 proc.” (20.10.2010). Komentarz literacki: „Przynosimy spokój, pogodę i ulgę jedynym zachowanym sposobem. Utrzymujemy na skraju równowagi to, co bez nas runęłoby w agonię powszechną. Jesteśmy ostatnim Atlasem tego świata. Chodzi o to, że jeżeli już musi ginąć, niechaj nie cierpi.” (Stanisław Lem: Kongres futurologiczny) Wyższą warstwę przekazu tworzą media przeznaczone dla intelektualistów poprawnych politycznie. Nie dają się oni mamić najbardziej ordynarną propagandą, ale i nie są gotowi do kontestacji systemu. Oczekują tylko przekazu, który potwierdzi ich poczucie intelektualnej wyższości i da im poczucie przynależności do grupy wtajemniczonych, rozumiejących. I taki przekaz dostają poprzez audycje, miesięczniki itp. środki przekazu, które ta grupa uważa za elitarne. Otwarcie pojawiają się tam tezy o tym, że globalny system gospodarczy wyczerpuje swoje możliwości i w perspektywie kilku lat, najdalej 10, czeka nas katastrofa, która objawi się bezrobociem, eksmisjami, nędzą na wielką skalę. Kolejna warstwa przekazu to półoficjalny przekaz internetowy, szczególnie blogi ekonomistów. Chodzi o ekonomistów systemowych, którzy wypowiadają się nieoficjalnie. Tworząc tę warstwę przekazu, bynajmniej nie zdradzają oni systemu, ale czują na tyle poluzowany gorset oficjalnej propagandy, że mówią wprost o tragicznym stanie gospodarki. Padają tam takie hasła jak „finansowy armagedon”, „rozpad kapitalizmu” czy „reset systemu”. Termin początku okresu przejściowego (chaosu) według tych nieoficjalnych wypowiedzi to rok 2012 lub 2013. Ten przekaz jest o tyle niegroźny dla systemu, że – choć publicznie dostępny – trafia do stosunkowo wąskiego grona (mainstreamowi dziennikarze nie drążą tematu, a wręcz trzymają się od takich prognoz z daleka). W przekazie internetowym należy wyraźnie rozróżnić tych ekonomistów, którzy mogą i chcą pozwolić sobie na częściową szczerość (warstwa trzecia) od tych, którzy są wręcz lansowani przez system z użyciem Internetu jedynie jako dodatkowego kanału (warstwa druga). Przykładem takiego oficjalnie namaszczonego krytyka polityki ekonomicznej jest Krzysztof Rybiński, który obecnie jest wręcz nieprzyzwoicie lansowany.
Oficjalny przekaz ujawnia, kto nawarzył piwa Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że mamy do czynienia z wyrafinowanym przekazem systemowym, który jest w pełni kontrolowany. Przekaz ten w wymienionych przeze mnie warstwach różni się diagnozą sytuacji, ale w żadnej z nich nikt nie odważy się na podanie systemowych przyczyn zbliżającego się nieszczęścia, takich jak opisana wcześniej ekspansja kredytowa i iluzja nieskończonego wzrostu wykładniczego. Mało tego, wypowiedzi, szczególnie w warstwie drugiej, czyli koncesjonowanych krytyków, są tak skonstruowane, by poczucie winy za kryzys zaszczepić w zwykłych ludziach. W głównej oficjalnej wersji kryzys w zasadzie się skończył (warstwa pierwsza przekazu). Teraz jednak zajmujemy się inną oficjalną wersją mówiącą o tym „właściwym” kryzysie, który dopiero nadchodzi (warstwa druga przekazu). Pojawiają się tu wypowiedzi, w których autorzy uporczywie maskują prawdziwe przyczyny problemów. Jeśli już muszą mówić o przyczynach to podają wyjaśnienia banalne, naiwne lub dziecinnie głupie, a maskują to aroganckim tonem i retorycznym efekciarstwem (teoretycznie bardziej wymagający odbiorca tych wypowiedzi musi z konieczności takie wyskoki traktować jako „puszczenie oka”). „[Miejmy nadzieję], że Europa i Stany Zjednoczone przestaną w końcu tylko pożyczać, zachowując się jak dwie stare dziwki, kłócące się o ostatnich klientów, którzy lecą jeszcze na ich wątpliwe wdzięki.” (Jacques Attali: „Zachód zbankrutuje za 10 lat”, Europa 11/2010) „Wymownym symbolem tej sytuacji [konserwowania biedy przez fundusze ze wspólnej polityki rolnej] jest sklep wielobranżowy Troll we wsi, w której mieszka mój teść. Przed sklepem zawsze stoi kilku «trolli», którzy mają renty i dopłaty z Unii, wystarczające dokładnie na to, żeby od rana pić tanie wino lub piwo.” (Krzysztof Rybiński: „Patologie polskiego rozwoju”, Europa 11/2010). Poza zamaskowaniem prawdziwych przyczyn problemów, celem wypowiedzi w tej warstwie jest, jak wspomniałem, zaszczepienie poczucia winy w zwykłych ludziach. „Zachód dostał zadyszki. Zmęczony, borykający się z kryzysem demograficznym, przestał się rozwijać, nie godząc się jednocześnie na obniżenie poziomu życia, co powinno stanowić naturalną konsekwencję tego stanu rzeczy...” (Jacques Attali: „Zachód zbankrutuje za 10 lat”, Europa 11/2010) „Przez minione dwie dekady żyliśmy ponad stan. Utrzymywaliśmy za wysoki poziom konsumpcji przy zbyt niskim poziomie inwestycji.” (Krzysztof Rybiński: „Patologie polskiego rozwoju”, Europa 11/2010). Takie wypowiedzi firmują ludzie, którzy prawdopodobnie muszą znać konsekwencje ekspansji kredytowej i muszą wiedzieć, że podawane przez nich przyczyny problemów są co najwyżej wtórne w stosunku do przyczyny strukturalnej. Wygodnie jest jednak epatować zawyżoną konsumpcją „zawinioną” przez społeczeństwo. Niewiarygodny fałsz tych wypowiedzi polega na tym, że próbuje się wmówić współodpowiedzialność za nadchodzącą katastrofę tym, którzy znajdują się na samym dole piramidy, tym, których zasoby są właśnie drenowane w tym niesprawiedliwym systemie. Jest to podstępna narracja serwowana nam przez system. Jej celem jest wyprzedzająca pacyfikacja nastrojów społecznych. Jeśli faktycznie przyjdzie katastrofa, ludzie w desperacji mają obwiniać sami siebie, zamiast zbuntować się przeciwko systemowi. Jestem pewny, że gdy wiedza o konsekwencjach ekspansji kredytowej będzie stawać się coraz bardziej powszechna, autorytety po raz kolejny oburzą się przeciwko „teoriom spiskowym”. Ci sami lub inni zadaniowi ekonomiści będą zaś pouczać lud, by nie wierzył oszołomom, bo tuż zza rogu wyłazi już krwiożerczy faszyzm czy dowolny inny straszak. I wrócą do tłumaczenia ludziom, że sami są sobie winni. A następnie system zaordynuje nam taką kurację uzdrawiającą i takie zaciskanie pasa połączone z uruchomieniem środków bezpieczeństwa dla uniknięcia anarchii, faszyzmu etc., że będziemy śpiewać bardzo cieniutko. Ale „atrakcje” kuracji uzdrawiającej to zaledwie przygrywka do tego, co szykuje nam system. Jeśli rzeczywiście jesteśmy czemuś winni, to tylko temu, że nie słuchaliśmy ostrzeżeń, które pojawiają się od dziesiątek lat (trzeba było tylko chcieć ich szukać) i nie zbuntowaliśmy się znacznie wcześniej.
Oficjalny przekaz poucza, jak wypić to piwo W artykułach, które już tu przytaczałem, są także recepty na nadchodzący nieuchronnie kryzys. A między wierszami można wyczytać prawdziwą grozę tych recept. Zacznijmy od Jacquesa Attali. Attali prognozuje, że do 2020 roku większość państw UE łącznie z Wielką Brytanią czy Francją przestanie spłacać dług publiczny. Nastąpi globalna inflacja, masowe bankructwa w przemyśle (efekt domina). Może dojdzie do kilku spektakularnych samobójstw prezesów firm czy bankierów, ale nie ucierpi nikt z rdzenia systemu, oni zresztą nie należą do osób publicznych (przypomnijmy sobie Ryszarda Krauze – to w jego poczekalni minister Kaczmarek czekał na audiencję). Najbardziej ucierpią zwykli ludzie. Zbankrutują fundusze emerytalne i całe państwa – emeryci i rzesza innych ludzi uzależnionych od pomocy socjalnej w tym ofiary masowego bezrobocia – zostaną bez środków do życia. Osobiście sądzę, że skala tych nieszczęść będzie inteligentnie dozowana przez system. Ludzie i tak nie będą mieli możliwości buntu, bo z jednej strony nie mają szans w porównaniu ze współczesnymi środkami przymusu, a z drugiej strony ewentualne ośrodki buntu będą infiltrowane i zależnie od potrzeb – likwidowane lub wykorzystywane do ukrytego sterowania sytuacją przez system. Chodzi o to, by uświadomić ludziom nędzę ich położenia i sprawić, by byli wystarczająco zrozpaczeni i zdesperowani, by bez szemrania zgodzić się na rozwiązania, które zostaną im zaproponowane. Jacques Attali zauważa: „Historia uczy nas, że kryzysy długu publicznego są finalnym etapem zmierzchu danego państwa, gdy próbuje ono utrzymać poziom życia głównie dzięki zadłużeniu.” Następnie zwraca uwagę, że finansowanie upadających członków UE przy dzisiejszym poziomie integracji nigdy nie będzie efektywne. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że krytycznie zadłużone są państwa UE, ale Unia Europejska jako taka nie ma dziś żadnych długów, to rozwiązanie nasuwa się samo. Unia Europejska mogłaby dziś pożyczyć kolosalne sumy, rzędu bilionów Euro. Pozwoliłoby to na prawdziwą reorganizację finansów upadających państw, zamiast stosowania ćwierć środków, w które nikt nie wierzy. Attali nie ukrywa, że końcowym efektem będzie stworzenie pełnoprawnego państwa ze stolicą w Brukseli: „To może być właśnie okazja, aby dzięki kryzysowi pójść o kilka kroków dalej. Być może Europa w końcu zrozumie, że jedyna dobra droga, jedyna szansa na ratunek to więcej Europy, a nie mniej.” W kontekście tych planów nowego znaczenia nabiera fakt rezerw złota Unii Europejskiej, które wynoszą 11 tys. t i są znacznie wyższe niż indywidualnych krajów należących do UE razem wziętych. Dla porównania USA ma 8 tys. t rezerw złota. Krzysztof Rybiński nie roztacza tak ambitnych pespektyw jak Jacques Attali. Sądzę jednak, że podpisałby się pod zasadą „więcej Europy” obiema rękami. Póki co celem projektu „Krzysztof Rybiński” jest zapewne totalna krytyka ekipy Tuska, by skupić w ten sposób społeczne frustracje przeciwko błędom i zaniechaniem tej ekipy, a następnie płynnie przenieść formalną władzę na kolejny systemowy projekt polityczny. O ile zidiocenie lub zobojętnienie społeczeństwa będzie wystarczające, to może to być choćby PJN.
Rażąco absurdalny system Zastanówmy się przez chwilę raz jeszcze nad skalą absurdu systemu walutowego, tym razem z innej strony. Spróbujmy spojrzeć systemowo na bogactwo składające się na kraj, pomijając na chwilę pieniądze, które bogactwo tylko symbolizują (w zasadzie pieniądze powinny służyć tylko do wymiany realnych dóbr). Dziesiątki milionów ludzi w poszczególnych krajach ciągle pracują, wytwarzając imponujące bogactwo, które jawi się naszym zmysłom każdego dnia: to nasze otoczenie, nasza cywilizacja. Nie zbudowała się ona sama za dotknięciem magicznej różdżki. Zdecydowana większość z nas żyje w przytulnych mieszkaniach i jesteśmy przyzwoicie zaopatrzeni w podstawowe dobra. Nie brakuje nam jedzenia, ubrania, a nawet stać nas na drobne przyjemności. Sami wytwarzamy bogactwo i – dzięki wymianie, która stanowi jeden z filarów cywilizacji – korzystamy z bogactwa wytwarzanego przez innych. Dzięki innowacyjności, którą gatunek homo sapiens ma w genach, dziś pracujemy trochę mniej i żyjemy dużo bardziej komfortowo niż przed setkami czy tysiącami lat. Teraz uwaga: zdaniem wielu ekonomistów zbliża się dzień, w którym nadejdzie katastrofa. Wielu z nas, może większość, straci pracę, wielu straci mieszkania, niektórzy firmy, systemy socjalne upadną, staniemy się nędzarzami, będziemy głodować. W najlepszym przypadku po odczekaniu w wielogodzinnej kolejce i przy odrobinie szczęścia dostaniemy raz dziennie darmową zupę i może trochę chleba. Pojawia się pytanie, jakie to bogactwo spośród tych, które dotychczas nam tak dobrze służyły, ulegnie zniszczeniu? Czy przyczyną kryzysu będzie trzęsienie ziemi, powódź albo pomór zwierząt? A może nagle przestaną działać wszystkie wynalazki, które w ciągu dziesiątek lat tak skutecznie usprawniły produkcję? Nie. Zabraknie pieniędzy, które ludzie, firmy i rządy winne są bankierom. Pieniędzy, które banki przez lata „pracowicie” tworzyły z niczego, by nam je pożyczać. Pożyczki te teoretycznie służyły temu, byśmy mogli się rozwijać i bogacić. Teoria jest taka, że bankierzy właściwie to nawet nie chcą tych domów, fabryk, świń itd., które przestały być własnością zbankrutowanych ludzi i firm, bo niby po co bankierowi te dobra. Ale umowy są umowami i zgodne z prawem musi nastąpić egzekucja długów – inaczej być nie może. Zamieszki są bezprawne, dlatego – jeśli do nich dojdzie – zostaną stłumione (funkcjonariusze policji i wojska nie będą narzekać na brak pracy). Tym, którzy przeżyją, jakoś zorganizuje się życie na nowo. Ktoś w końcu będzie musiał znowu pracować. Absurd tego systemu jest tak rażący, że owi wieszczący ekonomiści wspomniani na wstępie mają kłopot z sensownym opakowaniem swoich tez, czyli tak, by zbyt wcześnie nie wydało się, jak bardzo społeczeństwa zostały oszukane.
Eksperyment myślowy Wyobraźmy sobie taki hipotetyczny plan ratunkowy oparty na przepływie bogactwa i redukujący znaczenie obecnego systemu walutowego. Jeśli realnie kraj funkcjonuje dobrze, a problemem są wyłącznie pieniądze i długi, to dla uniknięcia nieuchronnej katastrofy narodowej (jeśli przyjmiemy, iż żadna ze stron nie chce rozpadu społeczeństwa i państwa) zastosujemy iście rewolucyjny środek – opcję zerową. Logicznie biorąc, zadłużenie osób, firm i rządu, powinno równoważyć się wierzytelnościami innych osób i firm. Gdybyśmy zatem na mocy państwowego dekretu anulowali wszystkie długi, to automatycznie zniknąłby czynnik wiodący do katastrofy. Sprytny ekonomista może zanegować ten plan ratunkowy, mówiąc, że system nie jest zamknięty. Jeśli jakieś państwo sprowadza więcej dóbr niż wysyła za granicę, to opcja zerowa nie likwiduje problemu długów. To słuszna uwaga, przejdźmy zatem o poziom wyżej – do systemu międzynarodowego. W uproszczonej analizie weźmy pod uwagę same długi narodowe krajów. Okazuje się, że praktycznie wszystkie kraje mają długi (choć różnią się one wielkością). Komu wszystkie kraje (czyli wszyscy ludzie na Ziemi) są winne pieniądze? Ufoludkom? Ekonomista może dalej argumentować, że kraje rozwinięte są utrzymywane przez kraje rozwijające się, głównym przykładem są Chiny. Jest prawdą, że kraje rozwinięte wykonały poniekąd samobójczy a na pewno destabilizujący krok polegający na przeniesieniu pracy do krajów rozwijających się. Nadal jednak w kategoriach realnego bogactwa trudno przyjąć, że Chińczycy, Hindusi, którzy dopiero odrabiają cywilizacyjne zaległości, są dziś niezbędni, by utrzymać cały świat zachodni. Dlaczego nie można uruchomić produkcji z powrotem na Zachodzie, likwidując przy okazji bezrobocie? Następnie oddać długi. Nawiasem mówiąc, w tym układzie katastrofa prędzej grozi krajom rozwijającym się – katastrofą byłaby dla nich utrata zachodnich rynków zbytu, czyli w istocie – utrata realnego bogactwa, które przepływa do tych krajów za tanią pracę, którą mają do zaoferowania. Ekonomista może posłużyć się jeszcze jednym argumentem dla wytłumaczenia, jak to się dzieje, że wszystkie kraje mają długi. Otóż nadrzędnym wierzycielem świata jest MFW i Bank Światowy. A skąd pochodzi bogactwo tych instytucji? Od ufoludków czy może raczej z „pracowitego” wklepywania zer na kontach? Przebijanie się przez problematykę ekonomiczną nie jest może tak ciekawe jak polityczne igrzyska, ale dużo wskazuje na to, że od tej strony trzeba zacząć, by zrozumieć naturę opresyjnego systemu, w którym żyjemy. Musimy nieustannie ponawiać próby głębokiego zrozumienia sytuacji, gdyż w przeciwnym razie nie będziemy w stanie nawet postawić sobie właściwych celów politycznych. Może to przykre, ale bez pełniejszej świadomości sytuacji, polskie środowisko patriotyczne nie będzie nawet poważnym przeciwnikiem dla systemu. Jeśli jednak już zdecydujemy się zawalczyć z systemem na serio, musimy liczyć się z najbardziej brutalną odpowiedzią, co oznacza, że musimy przygotować plany na każdą ewentualność. Tymczasem, korzystając ze społeczności sieciowych, wymieniajmy wiedzę, opinie i pomysły.
THC niszczy racjonalne myślenie Gazeta Wyborcza" znów mruga do młodzieży: walczcie o legalizację narkotyków, my wam pomożemy. Ofiarami narkotyków też się zajmą? Reportaż szokuje. To wyraźne wsparcie dla działań ucznia, który chce legalizacji narkotyków - na szczęście wciąż nielegalnych, i jednocześnie wyraźne potępienie działań szkoły, która chce bronić innych uczniów przed narkotykami. – tak komentuje krótki reportaż zamieszczony w Gazecie Wyborczej portal wPolityce.pl Muszę przyznać, że zawsze wpadam w konsternację, gdy słucham opinii na temat „narkotyków” i zażywających ich „ćpunów”. Stereotypowe myślenie, które owocowało jeszcze nie tak dawno szokiem, jaki wywoływały informacje o dobrze zarabiających, schludnie ubranych alkoholikach, pokutuje do dzisiaj. Nie chcę zacytowanych opinii portalu traktować jako przejawu hipokryzji i antyagorowego zacietrzewienia. Uważam, że jest to raczej przejaw swego rodzaju niedoinformowania. Nie chcę również wchodzić w szczegółową pseudonaukową argumentację czy opowiadać się po którejś ze stron. Chcę tylko zasygnalizować kilka kwestii, które sprawiają, że sprawa nie jest tak jednoznaczna jak jest przedstawiana.
1. Ofiary narkotyków. Czy liczne ofiary nałogu alkoholowego są przyczynkiem do dyskutowania kwestii delegalizacji tej używki? Czy ofiary agresji wyzwalanej przez alkohol są argumentem do ograniczania jego sprzedaży? Czy zakaz palenia w miejscach publicznych powodującego raka tytoniu jest przejawem konserwatywnej idei odpowiedzialności za samego siebie, czy raczej lewackiego przekonania, że społeczeństwo wie lepiej co jest dobre dla jednostki?
2. Delegalizacja, depenalizacja. W latach 30-tych w USA wprowadzono prohibicję kierując się słusznymi moralnymi przesłankami. Jak to się skończyło wszyscy wiemy. Dopiero ponowne zalegalizowanie alkoholu umożliwiło skuteczne rozprawienie się z mafią, która była jedynym beneficjentem wprowadzenia prohibicji. W tym kontekście warto brać pod uwagę argument, że depenalizacja pewnych używek mogłaby ograniczyć czarny rynek i dostarczyć Państwu funduszy niezbędnych do zwalczania skutków ich nadużywania.
3. Kontrola handlu. Regulowany rynek używek umożliwia Państwu kontrolę ich jakości. Być może pamiętają jeszcze niektórzy te społeczne akcje apelujące o nie picie alkoholu z niepewnego źródła. „Bimber przyczyną ślepoty” – bo tylko państwowy monopol jest w stanie dostarczyć dobrego jakościowo produktu, który nie zawiera nawet śladowych części chemicznych zanieczyszczeń powodujących niepożądane skutki. W opinii użytkowników tego nielegalnego czarnego rynku głównym problemem i źródłem szkodliwości dostępnych produktów nie jest marihuana lecz chemiczne świństwa, które się do niej dodaje.
4. Uzależnienie. Siła fizycznego uzależnienia jaką wywołuje marihuana jest ciągle przedmiotem badań naukowców. Istnieją badania, które wręcz negują efekt fizycznego uzależnienia wywoływanego przez THC. Oczywiście stwierdzono też wywoływanie przez THC objawów psychotycznych i innych ciężkich zaburzeń psychicznych, ale kto z nas nie ma znajomego, który po alkoholu zmienia się nie do poznania, często w sposób wybitnie agresywny? O uzależnieniu psychicznym zaś możemy mówić nie tylko w przypadku stosowania fizycznych używek, ale w przypadku nadużywania dowolnych aktywności ludzkich. Kto nie słyszał o uzależnieniu od czekolady, Internetu czy seksu? Przesada jest tak samo zła bez względu na przedmiot.
5. Szkodliwość. Badania naukowe wykazują zarówno pozytywne jak i negatywne skutki zażywania różnych substancji. Nadużywanie kawy wywołuje nadciśnienie i w konsekwencji prowadzi do zawału. Zaś małe ilości kawy (jedna mała czarna dziennie) ma właściwości antyrakowe. Podobnie małe ilości alkoholu zapobiegają chorobie wrzodowej i poprawiają krążenie, obniżając ryzyko zawału. O szkodliwości alkoholu w nadmiarze nie trzeba wspominać. Problemem jest zatem nie tyle używanie, ile nadużywanie, przy czym granica między jednym a drugim bywa bardzo cienka.
6. Kwestie kulturowe. W pustynnych krajach arabskich marihuana jest kulturowo akceptowanym składnikiem obyczaju gościnnego w zastępstwie nielegalnego tam alkoholu. Pamiętam fragment programu telewizyjnego w którym na szkoleniu dla jadących do Afganistanu żołnierzy uświadamiano ich, że jeśli gospodarz poczęstuje gościa haszyszem, odmowa jest traktowana jak obraza. Dziś takich reportaży w telewizji nie widzę, ale i telewizji nie oglądam, więc może gdzieś się to pojawia. Jednak warto zauważyć, że u nas alkohol nie ma aż takiej mocy i wszyscy rozumiemy, że ktoś nie spróbuje naszej domowej wiśniówki, bo „prowadzi” albo „jest na antybiotyku”. Jednak sam brak ochoty często nie jest jednak mimo wszystko pretekstem wystarczającym – „no co ty? Ze mną się nie napijesz?” Wymieniłem te kilka kwestii na szybko tylko po to, by przypomnieć, że sprawa nie jest tak oczywista. Ja rozumiem obawy gradacyjności pewnych żądań, pewnych idei. Dzisiaj legalizujemy małżeństwa homoseksualne, jutro zgadzamy się na adopcję dzieci przez homoseksualne pary. Dzisiaj zgadzamy się na In-vitro jutro zgodzimy się na eugenikę. Rozumiem obawy, że legalizacja pewnych używek pociągnie za sobą żądanie legalizacji twardych narkotyków. Jednak sprawy nie są czarnobiałe i nie uważam, że depenalizacja plucia na chodnik w Singapurze automatycznie pociągnie za sobą przyzwolenie na uprawianie miłości w miejscach publicznych. We wspomnianym na wstępie reportażu można się dopatrzeć postaw antyklerykalnych: oto ksiądz jest odporny na wszelkie argumenty i niby ugiął się pod naciskiem międzynarodowych organizacji, ale dalej hardo się stawia. Można zarzucić autorom, że nie stawiając pewnych pytań nie pogłębiają tematu. Jednak w moim odczuciu reportaż nie jest żadną pochwałą narkotyków i zasługuje co najwyżej na przemilczenie, a nie na polemikę zaiste w stylu… Gazety Wyborczej właśnie. igorczajka's blog
Czy sekcja zwłok była rzetelna? Jarosław Kaczyński ma wątpliwości co do sekcji zwłok swojego brata. Z akt śledztwa, jakie przeczytał, wynika, że na stole sekcyjnym dołożono fragmenty ciała, które nie należały do Lecha Kaczyńskiego. Przeglądając akta śledztwa w ubiegłym tygodniu Jarosław Kaczyński natrafił na informację, z której wynika, że na stole sekcyjnym dołożono fragmenty ciała, które nie należały do jego brata. Po strzępach ubrania można było rozpoznać, że były to szczątki polskiego generała. – Jarosław Kaczyński po zapoznaniu się ze zdjęciami był bardzo wzburzony – mówi „Rzeczpospolitej” osoba znająca przebieg śledztwa. – Pytał, co na miejscu robił pułkownik Parulski, skoro nie zwrócił uwagi na fragmenty generalskiego munduru. Prezes PiS nie krył swojego oburzenia na spotkaniu rodzin ofiar z prokuratorami. Zażądał, aby szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej, płk Krzysztof Parulski, który był obecny przy sekcji zwłok, poinformował dokładnie, w jakich czynnościach brali udział przedstawiciele Polski tuż po katastrofie.
– Nie będę się wypowiadał na temat sekcji pana prezydenta, ponieważ uważam, że wszelkie tego typu informacje naruszają dobra osobiste zmarłego, który poniósł śmierć w tak tragicznych okolicznościach. Jeśli ktokolwiek wynosi tego typu informacje, jest to działanie poniżej wszelkich standardów i stanowi naruszenie prawa, bo materiały dotyczące sekcji pana prezydenta mają niejawny charakter – mówi płk Krzysztof Parulski. Nocą 10 kwietnia Jarosław Kaczyński brał udział w identyfikacji ciała brata, jednak w samej sekcji zwłok nie uczestniczył. Płk Krzysztof Parulski był przy niej obecny (jego nazwisko nie widnieje pod dokumentem). eMBe/Rp.pl
Jak Rosjanie robili sekcje zwłok? Będzie drugi wniosek o przesłuchanie naczelnego prokuratora wojskowego
Niemal pół roku po katastrofie polskiego Tu-154 M pod Smoleńskiem prokuratura przyznaje, że prowadzone przez Rosjan sekcje mogą nie mieć żadnej wartości dowodowej. Pełnomocnicy rodzin ofiar, ograniczani tajemnicą śledztwa, mówią jedynie, że były pewne nieprawidłowości. Niektóre rodziny nie wykluczają też wniosków o ekshumację ciał ich bliskich.- O protokoły z czynności otwarcia zwłok zwróciliśmy się do strony rosyjskiej, wiemy, że zostały one wykonane, i teraz oczekujemy na realizację tego wniosku – informuje płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadzi śledztwo. – Jak te protokoły trafią do Polski, zostaną przetłumaczone i włączone do akt śledztwa – dodaje. Pytany, czy polska prokuratora ma wiedzę, na ile rosyjskie procedury są paralelne z polskimi i czy przypadkiem nie okaże się, że lekarze w Moskwie nie przeprowadzili jakichś badań czy też były one zbyt powierzchowne, stwierdził, że to będzie wiadome po zapoznaniu się z protokołami. – Jakiekolwiek wnioski będzie można wyciągać, kiedy te protokoły staną się materiałem dowodowym w naszej sprawie i wówczas zostaną poddane konkretnej ocenie procesowej przez prokuratorów – wskazuje płk Rzepa. Na razie prokuratura nie wystąpiła do Moskwy o dokumenty na temat procedur obowiązujących w Rosji podczas sekcji zwłok. – Nic nie wiem na ten temat, żebyśmy występowali o takie rzeczy, dlatego że aby cokolwiek móc w tej materii zrobić, trzeba znać zawartość protokołów sekcji – odpowiada rzecznik Zbigniew Rzepa. – Nie widzę tutaj szczególnego problemu – uspokaja prof. Marian Filar, specjalizujący się w prawie karnym Federacji Rosyjskiej. Dodaje, że polska prokuratura może te protokoły z sekcji zakwalifikować jako “taki lub inny dowód”.- W mojej ocenie, te techniki są zbliżone – uważa mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik kilku rodzin ofiar tragedii. Zwraca jednak uwagę, że nie wiadomo, w jakiej formie będą sporządzone protokoły z sekcji, na które ciągle czekamy. – Czy były to pełne sekcje, jak zostały udokumentowane? – zastanawia się adwokat. Inny pełnomocnik rodzin ofiar, mecenas Rafał Rogalski, uważa, że były pewne nieprawidłowości, przynajmniej jeśli chodzi o sekcję zwłok prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie podaje jednak bliższych szczegółów, podkreślając, że materiały te objęte są klauzulą “tajne”. W tej sprawie złożył on wniosek o przesłuchanie naczelnego prokuratora wojskowego Krzysztofa Parulskiego, który uczestniczył w tej sekcji. Jak informował płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, wniosek ten oddalono jako nieprzydatny. Parulski zaznacza, że nie uchybił standardom pracy prokuratora, zwracając uwagę, iż przy sekcji zwłok prezydenta był obecny konsul RP. Rogalski powiedział nam, że wniosek o przesłuchanie Parulskiego będzie jednak ponowiony. Z jakim skutkiem? Nie wiadomo. Wątpliwości co do prawidłowego przeprowadzenia sekcji mają rodziny innych ofiar. Zwracają one uwagę, że nie wiadomo do końca, czy w każdym przypadku zostały one przeprowadzone. Na niektórych dokumentach rosyjskich potwierdzających zgon ich bliskich nie zaznaczono bowiem, że przeprowadzono sekcję zwłok. – Naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski, gdy pytaliśmy go o te kwestie, odpowiedział, że polscy prokuratorzy nie uczestniczyli w sekcjach zwłok, bo nie zdążyli na nie. Taka odpowiedź to kpina. (…) W naszej ocenie, pogwałcono prawo polskie, chowając naszych krewnych bez przeprowadzenia przez polskich prokuratorów sekcji zwłok – stwierdziła na niedawnym spotkaniu parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku Małgorzata Wassermann, córka posła Zbigniewa Wassermanna. Wątpliwości rodzin ofiar budzi także identyfikacja ciał. Wdowa po Przemysławie Gosiewskim podkreślała, że informowano rodziny, iż badania genetyczne będą trwały 2 dni. – A w Polsce lekarze nam mówili, że takie badania trwają 6 dni – wskazuje Beata Gosiewska. Stąd pojawił się wniosek o ekshumację zwłok jej męża. Kownacki uważa, że prokuratura niewątpliwie wstrzymuje się z jego rozpatrzeniem do czasu nadejścia protokołów sekcji zwłok. Adwokat dodaje, że to konsul odpowiada za to, czy w trumnach znajdują się właściwe ciała. Ale niewykluczone, że podobne wnioski mogą złożyć inne rodziny, jeśli nabiorą podejrzeń, iż ani identyfikacja ciał, ani sekcja zwłok nie zostały przeprowadzone tak dokładnie i fachowo, jak o tym zapewniali od początku sami Rosjanie i polski rząd. Zenon Baranowski
Sekcja zwłok Prezydenta budzi wielkie podejrzenia. Rosjanie – mataczą. Polski prokurator podejrzany o zaniedbania – odmawia zeznań Wraz z dokumentami dostarczonymi przez stronę rosyjską, dotyczącymi m.in. skandalicznych przesłuchań kontrolerów lotu z lotniska w Smoleńsku, dotarły również dokumenty sekcji zwłok prezydenta RP, śp. Lecha Kaczyńskiego. Prezes PiS Jarosław Kaczyński, przeglądając w Prokuraturze Wojskowej zdjęcia wykonane w czasie sekcji zwłok swojego brata, zauważył, że na stole sekcyjnym znajdował się fragment ciała, który w żaden sposób nie należał do śp. Prezydenta – podaje Rzeczpospolita. Kwestionowany fragment był bowiem ubrany w coś, co bez trudu można było zidentyfikować jako fragment munduru generalskiego. W związku z odkryciem, że czynności sekcji zwłok zostały wykonane nierzetelnie, Jarosław Kaczyński, który nie brał udziału ani w identyfikacji, ani w sekcji zwłok swojego brata, mającej mieć miejsce w nocy z 10 na 11 kwietnia br., zażądał przesłuchania pułkownika Krzysztofa Parulskiego, szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej, na okoliczność nie uwzględnienia tak oczywistego faktu, iż obok szczątków Prezydenta znajdował się fragment ciała w mundurze generalskim. Krzysztof Parulski, obecnie mianowany generałem brygady, odmawia jednak komentarza, tłumacząc się tajemnicą śledztwa oraz tym, że podawanie szczegółów sekcji mogłoby naruszać dobra osobiste… zmarłego prezydenta. Parulski odmawiając udzielenia odpowiedzi na pytania dziennika Rzeczpospolita, odesłał dziennikarzy do rzecznika prasowego, który jednak nie odbiera telefonów. Wokół sekcji zwłok Prezydenta ś.p. Lecha Kaczyńskiego narastają coraz większe wątpliwości. Potwierdza to nawet do pewnego stopnia i strona rosyjska, która przesłuchała w sierpniu br. anatomopatologów przeprowadzających sekcję zwłok Prezydenta. Jeden z nich zeznał, iż “tożsamość jednego ze szczątków budziła wątpliwości”, bowiem nie pasowała wielkością ciała do Lecha Kaczyńskiego.
Brak badań DNA zwłok śp. Prezydenta Nie wykonano badań porównawczych materiału genetycznego śp. Lecha Kaczyńskiego. Wojskowa prokuratura nie pobrała materiału biologicznego od Jarosława Kaczyńskiego i Marty Kaczyńskiej do badań porównawczych DNA tragicznie zmarłego prezydenta. Nie zrobili tego też rosyjscy biegli, którzy orzekli, że pod Smoleńskiem odnaleziono ciało Lecha Kaczyńskiego. Wojskowi oskarżyciele zapowiadają, że w styczniu poznamy wyniki polskich badań DNA wszystkich ofiar katastrofy Tu-154M 101. Jednak od paru tygodni unikają odpowiedzi na pytania, jakie mają dowody, że na Wawelu spoczął prezydent. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie w czerwcu zleciła Instytutowi Ekspertyz Sądowych w Krakowie badania porównawcze DNA na podstawie próbek przekazanych Polakom przez Rosjan. – Polska opinia dotycząca profili DNA jest na ukończeniu. Powinna trafić do prokuratury już w styczniu – powiedział płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Do dzisiaj jednak badań porównawczych nie przeprowadzono. Polscy biegli sprawdzali m.in., czy DNA z ciała zidentyfikowanego jako Lech Kaczyński jest zgodne z materiałem genetycznym prezydenta. Oznacza to, że oskarżyciele powinni zlecić krakowskim biegłym, by zidentyfikowali DNA prezydenta, porównując je z profilami genetycznymi jego córki lub brata. Tak się nie stało. Mecenas Rafał Rogalski oświadczył, że prokuratura nie pobierała materiału genetycznego od najbliższych prezydenta. – Nie pobierano próbki do badań porównawczych DNA od Jarosława Kaczyńskiego. Nie pobierano również materiału genetycznego od Marty Kaczyńskiej. Świadczy to o poważnym błędzie po stronie prokuratury. Biegli genetycy twierdzą jasno: – W przypadku tylko najmniejszych wątpliwości powinno się przeprowadzić badanie DNA. Tylko badanie polegające na porównaniu profilu DNA pochodzącego ze zwłok rozpoznanych jako Lech Kaczyński, z tzw. allelami, czyli cechami genetycznymi jego brata bliźniaka i córki, pozwoliłoby ustalić prawdopodobieństwo, że badany profil DNA odpowiada profilowi prezydenta – powiedział jeden z polskich genetyków od lat prowadzących badania porównawcze. Pragnął jednak zachować anonimowość. Samuel Pereira / Źródło: Niezależna.pl, tvn24.pl
Mój rok 2010
1. Rok temu, 29 grudnia 2009 wezwano mnie dość nagle, wieczorem do wciąż świątecznie opustoszałego gmachu Polskiego Radia – gdzie członek Zarządu PR (padło na tego “pisowskiego”) wręczył mi uchwałę o zwolnieniu mnie z funkcji dyrektora Programu Drugiego. Moment zwolnienia z zasady nie jest przyjemny – tak mi go opisywali koledzy z PR1 i PR4, “czyszczeni” wcześniej przez ówczesny “pisolew”, ale tak zupełnie szczerze – dla mnie była to jedna ze szczęśliwszych chwil w życiu: odchodziłem z funkcji, która nigdy nie dała tego, co zdawała się obiecywać rok wcześniej. Dwa miesiące po nominacji utraciłem niemal równocześnie wsparcie Zarządu (wystarczyło odejście Bogdana Kiernickiego, i natychmiast szala przechyliła się ku prezesowi z Samoobrony) oraz wszelkie nadzieje na jaki taki budżet – a więc stało się dla mnie jasne, że swoje projekty nowych pozycji programowych mógłbym realizować w zasadzie jedynie na rachunek szybko topniejących środków przeznaczonych na znane i uznane składniki oferty Dwójki, wzbudzając tym nie tylko uzasadnione pretensje, ale i naprawdę naruszając zasady sprawiedliwości. O innych okolicznościach ograniczających nawet te wąskie ramy nie ma co tu pisać, są zanadto związane z sytuacją wewnętrzną Programu. W każdym razie poczułem się jak człowiek, który został wezwany, by przebudowywać dom, a na miejscu zastał płomienie i dzwonki wzywające do gaszenia pożaru: z jednej strony już na wiosnę wiedziałem dobrze, że nie mam ruchu – z drugiej, mówiono mi, że ostatnią rzeczą, której w niepewnej sytuacji potrzebuje Program, jest moje odejście. Postanowiłem więc zostać, także z myślą, że albo wcześniej odejdzie nieprzychylny mi prezes, albo przeciwnie, tenże zwolni mnie sam. Tymczasem dbałem o to, by wśród naszych audycji były i te o Waugh, Raspail’u, Liebercie, Bąku, Małaczewskim, “powieściowej publicystyce” Wildsteina i Ziemkiewicza, by był co tydzień chorał w prezentacji Bornusa, czasami ciekawe rozmowy o filozofii, nagrania dobrych interpretacji polskiego śpiewu tradycyjnego… Sytuacja wyjaśniła się – negatywnie – na jesieni, kiedy po porozumieniu PiS-SLD władzę w Radiu objął człowiek SLD: nie chciałem z nim podjąć gry, dałem na piśmie sygnał, że współpracy na jego warunkach sobie nie wyobrażam… I w końcu 29 grudnia przyszedł spodziewany ruch drugiej strony, a potem jeszcze jedna egzekucja – spodziewana przeze mnie, a zaskakująca dla innych – w postaci zwolnienia mnie w ogóle z radia, w trybie najszybszym z możliwych.
W ten sposób na progu RP 2010 zostałem człowiekiem luźnym: w ciągu jednego roku pożegnała się ze mną moja uczelnia (motywując to tym, że jestem dyrektorem w radiu…) oraz radio (otrzymałem z kadr świadectwo, że jestem “nieprzydatny dla radia”…). Ujmując rzecz elegancko: zostałem freelancerem. :)
2. Zgodnie z moim solennym postanowieniem nie wróciłem do kierowania “Christianitas”: nie tylko z tego powodu, że byłoby to moim zdaniem nieuczciwe względem Piotra Kaznowskiego, któremu tę funkcję przekazałem idąc do Dwójki – ale zwłaszcza dlatego, że w nim i kierowanym przez niego zespole młodszych redaktorów widzę prawdziwy rozwojowy potencjał dla pisma, a nie ma innego sposobu, by go rozwinąć, niż postawić wobec dość trudnego realu odpowiedzialności za pracę redakcyjną. Dlatego nie wróciłem na fotel naczelnego. Jest mi z tym bardzo dobrze, że pismo tworzy teraz zespół, z którym się świetnie rozumiem, a który ma mnóstwo nowych pomysłów (co widać po numerze o melancholii i co będzie widać po numerze o polityce). Mój następca mówi mi, że punkt siedzenia zmienił punkt widzenia: inaczej myśli się o piśmie, gdy się kieruje jego sterami. To dobrze. Najbardziej cieszę się z tego, że udało się nam w “Christianitas” uniknąć sytuacji, które miały miejsce w innych podobnych środowiskach. Jest taki moment, w którym w piśmie trzeba się zdecydować na ryzyko nowego życia, zamiast inaugurować formułę zamkniętego pokolenia. Ta decyzja musi być poważna i trwała i nie może polegać jedynie na kooptowaniu wybranych młodych ludzi do własnego towarzystwa. Oczywiście ryzyko to ryzyko, zwłaszcza kiedy nowy zespół nie powstaje w warunkach typowej redakcji, lecz raczej w klimatach “partyzantki prawdy”. Zawsze się ryzykuje, że coś zadziała, a coś nie zadziała. W naszym przypadku widać już dobrze, co zadziałało: są nowe inspiracje, nowa jakość treści i formy, nowe punkty widzenia dobrze łączące nasze zasady, z którymi startowaliśmy i byliśmy przez lat dziesięć, z narracjami i pytaniami obecnego czasu. W sumie przewiduję, że już w tej chwili pismo zaczyna wyraźnie swój bieg na czoło peletonu w swojej grupie.
3. Jak na wszystkich, zwalił się i na mnie 10 kwietnia. Gdy szedłem przez rynek w Brwinowie, śpiesząc wygłosić wykład o “zagubionej nadprzyrodzoności”, zatrzymał się przy mnie samochód, a jego kierowca powiedział mi przez uchylone okienko o Katastrofie… To dziwne wspomnienie: gdy coś co jest strasznie realne, wydaje się nierealne tylko dlatego, że pruje codzienność… Nagle przestało być ważne, że to Prezydent, z którym moje środowisko prowadziło nie jeden zasadniczy spór ideowo-polityczny – a pozostało jedynie to, że to był MÓJ Prezydent, do czego dodawałem ocenę, że najlepszy z tych w nowej niepodległości. Bezpośrednio pod wrażeniem Katastrofy napisałem notkę o Prezydencie, przed którym po drugiej stronie zabici oficerowie z Katynia stają na baczność… A jednak uważałem, że poza oczywistymi wyrazami żałoby jako “Christianitas” nie powinniśmy teraz wchodzić w rolę najaktywniejszych żałobników – byłoby to niesmaczne, w sposób oczywisty głos teraz należał przede wszystkim do ludzi “obozu prezydenckiego”. Do nich należało ewentualne uruchomienie “resetu”, faktycznego odtworzenia naszej dawnej solidarności, ale na prawach odnowionych przez wstrząs – tak jak, z innych powodów, do premiera należał ruch odpowiedzialności za całą sytuację. Ale ruchy te nie zostały wykonane, wszystko płynęło po dawnemu, tylko na innych emocjach. Napisano w tamtych dniach wiele mądrych rzeczy i sformułowano sporo słusznych postulatów praktycznych. Ze swej strony upomniałem się o jedną drobną rzecz: proponowałem publicznie, aby po głównej Mszy niedzielnej odmawiane były odtąd modlitwy za Rzeczpospolitą i Prezydenta RP, zarzucone za czasów PRLu. Mam wrażenie, że nikogo to nie zainteresowało, w każdym razie nikt tego nie podjął mimo rozpropagowania pomysłu przez przyjazne media. Nie czuję się urażony, ale pamiętam, że ta obojętność wielu zaaferowanych ludzi była dla mnie jakimś pierwszym znakiem, że to poruszenie nie idzie w stronę rekonstruowania instytucji, takich mocno duchowych i takich mocno materialnych też. Moją ocenę dalszych wydarzeń politycznych zawarłem w obszernym tekście, który ukaże się za jakieś dwa tygodnie w najnowszym numerze “Christianitas” – a nie będę próbował powtarzać tego tutaj. Napiszę tylko tyle, że to “kolejne nieudane powstanie” (tak nazywam ruch narodowy po 10 Kwietnia) było także jakimś końcem zjawiska, które gdzieś około 2004 roku zacząłem nazywać “archipelagiem ortodoksji radykalnej”. To nie znaczy, że w tym miejscu jest obecnie lej po bombie: w dalszym ciągu obecne są, a nawet jeszcze bardziej aktywne i rozbudowane środowiska młodej katolickiej inteligencji, które miałem na myśli. Zmiana polega na tym, że rozwiała się nadzieja, iż będą one stanowiły katolicką opinię polityczną, tkankę liderów opinii zdolnych do tworzenia w debacie publicznej wspólnego nacisku na siły polityczne w stronę chrystianizacji ich agendy. W sumie stało się coś innego: politycznie ogół tych środowisk oddał się całkowicie PiSowi, często co prawda nie z entuzjazmu, lecz na zasadzie wyboru “mniejszego zła”. Ale nie chodzi o popieranie PiSu, bo w końcu można sobie wyobrazić, że to poparcie będzie połączone z jakimś “lobbowaniem” spraw cywilizacji życia w tej partii. Chodzi jednak o to, że nie powstał ośrodek zachowujący zdolność do samodzielnego, z perspektywy katolickiej, oceniania i programowania życia politycznego. Jeśli zważyć, że poza tym jest “Tygodnik Powszechny”, uczący katolików jak się adaptować do liberalizmu, oraz Radio Maryja, uczące katolików jak utożsamiać agendę katolicką z geotermią itp., to naprawdę straciliśmy okazję na jakąś nową jakość. Nawet liczących się liderów katolickich nie udało się przekonać – zupełnie po “kaczyńsku” – że opinia katolicka będzie się liczyła jedynie wtedy, gdy sama będzie szanowała swoją suwerenność. Tej suwerenności nie szanują, więc została im rola “zaplecza intelektualnego” dla PiSu albo PJNu. A przecież ta suwerenność w niczym nie przeszkadzałaby wykonywaniu innych potrzebnych funkcji (np. upominaniu się o wyjaśnienie Katastrofy lub krytykowaniu PO). Niedawno trafiłem na nasz list otwarty z 2006 do władz Rzeczypospolitej, wzywający do wpisania do konstytucji zasady ochrony życia od poczęcia. Zastanawiałem się, ilu ludzi podpisałoby ten list obecnie? Niestety niejeden zdążył od tego czasu odpłynąć daleko od tych perspektyw. Oczekiwania się zminimalizowały: w ostatnich wyborach wystarczało już tyle, że Jarosław Kaczyński przypominał, iż jest katolikiem… Za to, że jest katolikiem, ma być popierany przez uspokojonych katolików. Mało.
4. Kończy się ten straszny rok (strasznym nazwał go w swoim podsumowaniu Marek Jurek: straszny jak Sąd jest straszny). Zważono nas i okazaliśmy się zbyt lekcy. Znaki na niebie i na ziemi, które zinterpretowano pospiesznie jako znaki potwierdzenia naszej misji i akceptacji dla naszych ofiar, były moim zdaniem być może trzecim dzwonkiem alarmowym. W 2006 roku Ojciec Święty prosił na polskiej ziemi o wyraźny znak, przykład dla Europy. Zrozumieliśmy to, zdaje się, tak, że “wystarczy być” (wystarczy być Polakiem). Jeśli jednak polega to na powtarzaniu fraz o naszej wielkości, bez wielkich czynów duchowych także w polityce – to na co komu ta sól? Jonasz postanowił nie iść do Niniwy. A my postawiliśmy na strategię “przeżycia”, owszem z dumą. Wystarczy nam przecie zachować “naszą polską tożsamość”. W ofierze, która została od nas wzięta, jest i ostrzeżenie, i wyrównanie. Ale kolonizacji naszej świadomości katolickiej przez zeświecczone rachuby i strategie ten straszny znak nie powstrzymał. Bardzo, bardzo potrzeba nam dzisiaj dziesięciu sprawiedliwych. I przyjęcia krzyża, od którego nie uciekniemy ani do pomnika, ani tym bardziej do zgrywy.
5. Wrócę jeszcze na moment do sprawy osobistej. W tym roku jedną z moich udręk były sytuacje, gdy “Gazeta Wyborcza” publikowała na swoich łamach wyciągnięte z internetu, wyrwane z kontekstów i preparowane cytaty z moich wypowiedzi – czasem tak zgrabnie, żeby skonfliktować mnie z moimi przyjaciółmi i kolegami. Robią to zapewne nie bez złośliwej uciechy i ze złą wolą (gdyż nigdy nie podają tego z moich wypowiedzi, co nie pasuje im do jakiejś manipulacyjnej tezy). Uznałem, że mimo wszystko nie może to spowodować, że nałożę sobie knebel i nie będę pisał tego co myślę. Nakładanie sobie autocenzury przez kogoś kto do stracenia ma zasadniczo tylko poczucie zgodności słów z myślami i czynów z sumieniem, byłoby drogą donikąd. Pozostaję też bez przerwy wierny swej deklaracji złożonej po sprawie “Agaty”: nigdy i w żaden sposób nie będę współpracował z mediami Agory, co wyklucza niestety także możliwość polemiki na ich łamach. Oni o tym wiedzą, i sposób w jaki z tego korzystają świadczy jedynie o praktykowanej tam etyce zawodowej dziennikarza. Paweł Milcarek
Rozłam w Cerkwi greckokatolickiej Korespondencja ze Lwowa. Warto też dodać, czego nie ma tej korespondencji, to fakt, że rozłamowcy sprzeciwiają się także kultowi Bandery i zbrodniarzy z UPA. Sprzeciwiają się także nacjonalizmowi, któremu z kolei sprzyja znaczna część hierarchów ukraińskich.- ks. T. I-Z.
Kardynał Huzar ostrzega przed „sektą dohnalowców” W niedzielę 26 grudnia we wszystkich cerkwiach Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego (UKGK) odczytano list-ostrzeżenie jego zwierzchnika kard. Lubomyra Huzara przed „sektą Dohnala”. Ta grupa byłych bazylianów, w tym trzech obywateli Czech, od kilku lat działa na Ukrainie, przedstawiając się jako tzw. Ukraiński Prawowierny Kościół Greckokatolicki, a od 2003 r. pozostaje w konflikcie z władzami kościelnymi. Na jej czele stoi 64-letni obecnie o. Eliáš Antonín Dohnal OSBM – Czech, były kapłan rzymskokatolicki, mający za sobą również „epizod polski”. Otóż po okresie gorliwej pracy duszpasterskiej w Kościele łacińskim w latach 1972-91, gdy wielokrotnie był prześladowany przez ówczesną służbę bezpieczeństwa Czechosłowacji, w 1991 r. przybył do naszego kraju i tu wstąpił do greckokatolickiego zakonu bazylianów w Warszawie, przyjmując imię zakonne Eliasz. Po roku udał się do Słowacji i tam zaczął odtwarzać unickie życie mnisze. W 1997 r. utworzył kontemplacyjny odłam bazylianów, ale już po roku władze kościelne cofnęły zgodę na jego działalność ze względu na coraz częstsze konflikty z hierarchią zarówno łacińską, jak i unicką. Główną ich przyczyną był skrajny tradycjonalizm o. Dohnala, który na każdym kroku głosił potrzebę zjednoczenia unitów w Czechach i Słowacji z UKGK, a zarazem przestrzegał przed reformami w łonie tego Kościoła. Gdy w 2003 r. Jan Paweł II mianował ks. Ladislava Huškę greckokatolickim egzarchą Czech, ks. Dohnal ostro się temu sprzeciwiał, zarzucając mu współpracę z czechosłowackimi służbami specjalnymi i usiłując nie dopuścić do sakry biskupiej nowego egzarchy. Władze kościelne obłożyły wówczas buntowniczego mnicha karami kanonicznymi. Po tych wydarzeniach ks. Dohnal wraz z grupą swych zwolenników-zakonników wyjechał do Słowacji, a w 2004 r. na Ukrainę i tam osiadł w klasztorze bazyliańskim Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Podhorcach koło Brodów. Stąd też druga, częstsza nazwa, grupy, której przewodzi – „ojcowie podhoreccy”. W 2008 r. Stolica Apostolska oficjalnie ekskomunikowała zakonnika, gdyż miał on przyjąć sakrę – niezgodnie z kanonami kościelnymi – od byłego biskupa greckokatolickiego ze struktur podziemnych, którego ważność święceń biskupich jest podważana. Nie przeszkadza to jednak „ojcom podhoreckim” w prowadzeniu ich działalności. W Brzuchowicach k. Lwowa pod ich zwierzchnictwo przeszedł kontemplacyjny klasztor bazylianek, liczący ponad 50 sióstr, wśród nich również ze Słowacji. Niemal w każdą niedzielę grupa sprawuje nielegalne nabożeństwa przed byłym kościołem jezuitów we Lwowie i manifestacje protestacyjne wokół ratusza miejskiego. W swym liście-ostrzeżeniu arcybiskup większy kijowsko-halicki zwrócił uwagę, że sekta Dohnala i jego zwolenników, „działając podstępem i oszustwem, przywdziewając stroje kapłańskie i mnisze, usiłuje sprowadzić wiernych synów i córki naszego Kościoła na błędną drogę, narażając w ten sposób samych siebie i zwiedzione przez nich dusze na niebezpieczeństwo wiecznego potępienia”. List wymienia „heretyckie odrzucenie autorytetu Kościoła, wyklinanie wszystkich, którzy nie zgadzają się z nimi, okultystyczno-kabalistyczne odczytywanie słów żydowskich, przedstawianych następnie jako prawdziwa forma modlitwy, bluźniercze ubóstwianie Matki Bożej, świętokradcze wróżby na paciorkach różańca, złamane losy ludzkie i rozbijanie rodzin, zbójecki sposób zagarnięcia świątyni greckokatolickiej w Czortkowie, pobicie studentów tamtejszej akademii duchownej” i wiele innych działań sekty. kcz, kg (KAI Lwów) / Kijów
"Niektórzy członkowie Cerkwi prawosławnej i obrządku greckokatolickiego niestety mają krew na rękach" – rozmowa z ks. Tadeuszem Isakowicz-Zaleskim Nie ma lepszych i gorszych męczenników – mówi w rozmowie z Tomaszem Pompowskim ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Dziennik “Polska” jako pierwszy publikuje fragmenty jego nowej książki. Mocno angażuje się Ksiądz w upamiętnienie zbrodni na Polakach na Wołyniu. Po apelach do władz państwowych teraz w najnowszej książce “Przemilczane ludobójstwo na Kresach” apeluje Ksiądz także do Kościoła. Ciekawe, że polski Kościół prowadzi sprawy beatyfikacyjne osób pomordowanych przez Niemców. W 1999 było 108 beatyfikowanych, teraz będzie beatyfikacja kolejnych 122. Ale wśród nich nie ma ani jednej osoby zabitej przez ukraińskich nacjonalistów ani nawet przez Armię Czerwoną. W książce cytuję list do prymasa Polski Józefa Glempa, w którym przedstawiciele środowisk kresowych pytają, dlaczego ci, co ginęli z rąk Niemców, mogą być beatyfikowani, a zabijani przez Ukraińców nie.
To są właśnie “niechciani męczennicy”, o których Ksiądz pisze? Tak. Zwracam uwagę, że polski Kościół nie może dzielić męczenników na lepszych, którzy zginęli w obozie hitlerowskim, i gorszych, którzy zginęli na Kresach. Kościół wyraźnie boi się dotknąć tego problemu. Istnieje duża niechęć nie tylko ze strony ukraińskiej.
Dlaczego tak jest? Głównym powodem jest nieznajomość historii. Większość
decydentów w polskim Kościele nie rozumie Kresów. A po drugie istnieje ten sam problem co w przypadku lustracji – niechęć do podejmowania trudnych decyzji. Wychodzi się z założenia, że najlepiej jest się zająć tym, co nie budzi wątpliwości. Choćby śmierć ojca Kolbego. Jeśli sprawa dotyczy księdza zamordowanego przez sąsiadów, którzy obcinali ręce, nogi czy nawet genitalia, nikt nie chce się nią zająć. Warto też pamiętać, że robili to katolicy. To kolejny problem…
Jaki? Kościół musiałby pokazać, że katolicy mordowali w straszliwy sposób katolików. Ofiarami byli katolicy rzymscy i ormiańscy, a mordercami katolicy obrządku greckokatolickiego. I Kościół boi się dotknąć tego problemu. Sądzę, że najwyższy czas, żeby to wszystko zostało powiedziane.
Dlatego napisał Ksiądz tę książkę? W lipcu tego roku dowiedziałem się, że władze polskie nie chcą uznać zbrodni dokonanych na Polakach, a samo słowo “ludobójstwo” znalazło się na indeksie. Osoby ze środowiska kresowego poprosiły mnie o napisanie książki. W szufladzie miałem już wiele niepublikowanych tekstów, które włączyłem do tej książki. Poza tym temat ten był mi szczególnie bliski ze względu na to, że moi rodzice pochodzą z Kresów. Ludzie stamtąd przeszli ogromne piekło.
Na czym ono polegało? Jedna z bardzo wstrząsających relacji pochodzi z Tarnopolszczyzny i dotyczy młodego nacjonalisty, którego matka była Polką, a ojciec Ukraińcem. W rodzinach mieszanych synowie byli tego samego wyznania, czyli tej samej narodowości, co ojcowie. Zatem on uważał się za Ukraińca. Natomiast siostry uważały się za Polki. I on dostał polecenie od dowództwa UPA zamordowania nie tylko swoich dwóch sióstr, ale i matki. I kiedy siekierą zaczął mordować siostry i matkę, w ich obronie stanął ojciec, który zabił go w walce. Ten ojciec w obawie przed zemstą nacjonalistów razem z Polakami wyjechał na ziemie zachodnie. Po raz drugi założył rodzinę i dopiero po wielu latach o tym opowiedział. Mówił też, że nacjonaliści z olbrzymią nienawiścią odnosili się do duchownych.
Czy zachowały się jakieś dokumenty na ten temat? Z relacji naocznych świadków wiemy, że pewnego księdza przerżnięto piłą w drewnianym korycie. Z innego zdarto skórę. W kolejnej wiosce nacjonaliści zarąbali siekierami proboszcza, jego matkę i rodzeństwo.
A w jaki sposób reagowali na to wszystko księża ukraińscy? Niektórzy członkowie Cerkwi prawosławnej i obrządku greckokatolickiego niestety mają krew na rękach. I będzie tak, dopóki nie osądzi się tych zbrodni i nie pokaże, kto jest za nie odpowiedzialny. Postawa wielu duchownych obrządku grecko-katolickiego przypominała stosunek arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego.
To był Ukrainiec? To spolonizowany Rusin. Jego brat był polskim generałem. On sam wybrał nie tylko obrządek wschodni, ale również narodowość ukraińską. Był odnowicielem tego obrządku, ale jego polityczne wybory były tragiczne. Popierał Hitlera, odprawiał msze święte dziękczynne za zwycięstwa wojsk niemieckich. Popierał także utworzenie oddziałów SS Galizien. I co więcej, oddelegował tam księży jako kapelanów. Później napisał list dziękczynny do Stalina za przyłączenie Lwowa i Kresów do ZSRR.
Ale abp Szeptycki wydał specjalny list pasterski pt. “Nie zabijaj”. Bardzo dokładnie przeczytałem ten dokument. List został napisany trudnym i zawiłym językiem teologicznym, którego chyba niemal nikt wówczas nie rozumiał.
A czy księża nie tłumaczyli, o co chodziło w tym liście? W wielu wypadkach księża zachęcali faszystów do mordów, zamiast ich od tego powstrzymywać
Czy są na to twarde dowody? Oczywiście. Pewien greckokatolicki duchowny wraz ze swoją córką dowodził napaścią UPA na teren wioski Korościatyn. W Kutach nad Czeremoszem ksiądz stał na czele morderców ukraińskich. Po wojnie ten duchowny uciekł do Kanady. Wiemy, że duchowni prawosławni i greckokatoliccy święcili noże czy siekiery, którymi zabijano Polaków. Podżegali do ludobójstwa, tłumacząc, że zabicie Lacha nie jest grzechem. Warto pamiętać, że Stefan Bandera, przywódca nacjonalistów, był synem księdza greckokatolickiego.
A czy znamy jakieś przypadki, gdy w obronie Polaków stanęli ukraińscy duchowni? Było wielu takich księży. Ale oni natychmiast ginęli z rąk nacjonalistów. Opisuję przypadek księdza, który za pomoc Polakom został pobity, oblany benzyną i podpalony. Przy tej okazji warto postawić pytanie całej Cerkwi, dlaczego nie powstrzymała tych szaleńców?
Czy władze Ukrainy są gotowe na rozliczenie? Jestem pesymistą. Obecny prezydent Wiktor Juszczenko otacza się weteranami z UPA. I jego żona, która wywodzi się z rodziny nacjonalistów, też popiera te środowiska.
Warto rozdrapywać stare rany? To nie jest rozdrapywanie. Przeciwnie, chodzi o ich uleczenie. Zasada elementarnej sprawiedliwości wymaga rozliczenia się z tych zbrodni.
Przecież ci, którzy popełniali te zbrodnie, już nie żyją. Po co mamy przeżywać tę tragedię na nowo? Nie mogę się zgodzić z taką postawą. Obowiązuje przecież przykazanie “nie zabijaj”. Nie ma usprawiedliwienia dla tych zbrodni. Opisując to ludobójstwo, chciałem pokazać, że każde ludobójstwo wymaga osądzenia. A jeśli się nie opisze tych wszystkich zbrodni, to później znów jakiś szaleniec powie, że istniała wyższa konieczność.
Najbardziej zafałszowana karta historii “Sprawcami ludobójstwa dokonanego na Kresach nie byli islamscy radykałowie czy ateiści wychowani w komunistycznym duchu, ale z dziada pradziada wierni Kościoła wschodniego”
Jednym z podstawowych obowiązków Kościoła jest troska i pamięć o tych, którzy oddali swe życie za Chrystusa. Wyraźnie to sformułował papież Jan Paweł II: Nasz wiek, nasze stulecie ma swe szczególne martyrologium jeszcze nie w pełni spisane. Trzeba go zbadać, trzeba go stwierdzić, trzeba go spisać. Tak jak spisały martyrologia pierwsze wieki Kościoła, i to jest do dzisiaj naszą siłą, tamto świadectwo męczenni-ków pierwszych stuleci. Proszę wszystkie Episkopaty, ażeby do tej sprawy przywiązały należytą uwagę. Po latach, które upłynęły od tego apelu, trzeba ze zdziwieniem stwierdzić, że Episkopat Polski wywiązuje się z tego polecenia papieskiego w sposób niezbyt konsekwentny, a w niektórych sprawach wręcz wybiórczy. (…) Dalsze milczenie Episkopatu Polski będzie niestety tylko potwierdzeniem, że nie we wszystkich sprawach potraktowa-no poważnie apel Sługi Bożego Jana Pawła II. (…) Kiedyś pytałem greckokatolickich kleryków o mordy na Wołyniu. W odpowiedzi usłyszałem, że była to “wojna polsko-ukraińska”, a wszystkiemu winni byli Niemcy, Polacy i Rosjanie, którzy przez wieki okupowali ruskie ziemie. UPA zaś, według moich rozmówców, walczyła nie tylko w obronie Ukrainy, ale i w obronie obrządku greckokatolickiego. Jeżeli tak uważa przynajmniej część ukraińskich duchownych, to ich obrządek jest po raz kolejny w swej historii na zakręcie. I to nadzwyczaj niebezpiecznym. Za: Dziennik Polska-Times
Metropolita i zbrodniarze Proces beatyfikacyjny Andrzeja Szeptyckiego to jedna z najbardziej kontrowersyjnych spraw w Kościele katolickim Sprawcami ludobójstwa dokonanego na Kresach Wschodnich nie byli islamscy radykałowie czy ateiści wychowani w komunistycznym duchu, ale z dziada pradziada chrześcijanie. Ci z Wołynia należeli do Cerkwi prawosławnej; natomiast ci z Galicji do Kościoła katolickiego obrządku greckokatolickiego. Pozostawiając na potrzeby innego opracowania sprawę Cerkwi, która w tym czasie była mocno zacofana, trzeba zadać kilka pytań pod adresem bratniego obrządku katolickiego. Tym bardziej że miał on wówczas ogromny wpływ na całą mniejszość ukraińską w Polsce, a w jego duchu wychowali się najważniejsi ideolodzy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, z których część była nawet dziećmi unickich księży. Zasadnicze pytanie dotyczy postawy arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego. Pochodził on z arystokratycznej rodziny rusińskiej, która swego czasu spolonizowała się, przechodząc z obrządku wschodniego na rzymski. Jego dziadkiem był Aleksander Fredro, a bratem polski generał Stanisław Szeptycki. Jednak przyszły arcybiskup przeszedł z kolei na obrządek greckokatolicki (co jednoznaczne było z wyborem narodowości ukraińskiej). Był on człowiekiem bardzo wykształconym, znającym kilka języków. Utrzymywał zażyłe kontakty z wieloma wybitnymi polskimi duchownymi, w tym też ze św. Bratem Albertem, o którym napisał wspomnienia. W ciągu 45-letniej posługi biskupiej dał się on poznać jako gorliwy duszpasterz, mający nieocenione zasługi dla rozwoju życia religijnego. Jego tragedią były jednak fatalne wybory polityczne. Można go zrozumieć, że w 1918 r. wraz z księciem Wilhelmem Habsburgiem, zwanym "Wasylem Wyszywanym", próbował na Kresach utworzyć "Samostijną Ukrainę". Jednak popieranie nacjonalistów ukraińskich, szkolonych za niemieckie pieniądze, a także moralne wsparcie udzielone Adolfowi Hitlerowi było ogromnym błędem. Jego poczynania ilustruje następujący zapis w jednym z pamiętników: "Arcybiskup Andrzej Szeptycki zarządził modły dziękczynne we wszystkich cerkwiach archidiecezji w niedzielę 6 lipca 1941 r. za wyzwolenie Ukrainy i w intencji zwycięskiej hitlerowskiej armii. Sam takie nabożeństwo odprawił w katedrze św. Jura. [...] Z kolei, gdy Niemcy zdobyli Kijów, wysłał gratulacje do Hitlera". Błędem było też wspieranie zbrodniczej Dywizji SS "Galizien", która za zgodą metropolity swoje powstanie świętowała w katedrze we Lwowie. Mszę św. celebrował wówczas biskup Józef Slipyj (późniejszy kardynał). Z kolei 12 księży unickich zostało mianowanych kapelanami owej formacji. Duchowni ci, choć powinni bronić ludzkiego życia, nie przeciwstawili się swoim "owieczkom", gdy te dokonywały masowych mordów na Polakach i Żydach. Z kolei zachowane do dziś zdjęcia mszy św. polowych, na których krzyż otoczony jest swastykami i znakami SS, szokują do dziś. Prawdziwą tragedią było także "kapelaństwo" w oddziałach UPA niektórych księży unickich, którzy nie tylko święcili narzędzia zbrodni i do mordów zachęcali, ale i mordami tymi wręcz kierowali (takie drastyczne przypadki opisuję w najnowszej swojej książce). Trzeba jednak zaznaczyć, że nie wszyscy księża uniccy ulegali nacjonalistycznemu zaczadzeniu. Byli bowiem tacy, którzy pomagali Polakom i płacili za to wysoką cenę. Przykładem jest ks. Serafin Horosiewicz, który za tę pomoc został przez banderowców spalony żywcem. Wspomnieć też trzeba brata metropolity, o. Klemensa, który w swoim greckokatolickim klasztorze ukrywał żydowskie dzieci, w tym Daniela Rotfelda, późniejszego ministra spraw zagranicznych III RP. Szeptycki próbował wprawdzie przeciwstawić się rozpętanemu przez UPA ludobójstwu, ale jego list pasterski "Nie zabijaj" nie odniósł skutku. Był on bowiem przydługawym wykładem teologicznym, w którym ani razu nie padły słowa o mordowanych Żydach i Polakach. Z kolei rozdział pt. "Zabójstwo brata współobywatela" nacjonaliści ukraińscy od razu tłumaczyli, że takim bratem nie jest z pewnością ani Żyd, ani Lach. Morderstwa na tych ostatnich metropolita potępił dopiero po wkroczeniu Armii Czerwonej. Popełnij jednak wtedy jeszcze jeden błąd, wysyłając kolejny list hołdowniczy, tym razem do Józefa Stalina, w którym dziękował mu za przyłączenie Lwowa do ZSRR. Wiernopoddańczość nic jednak nie dała, bo Sowieci wkrótce rozbili struktury obrządku greckokatolickiego i uwięzili jego biskupów, wykorzystując jako pretekst kolaborację z nazistami niemieckimi. Metropolita zmarł w listopadzie 1944 r. Na liturgii pogrzebowej, rzecz znamienna, obecna była kompania Armii Czerwonej. Umierając, był arcybiskup świadkiem katastrofy swoich planów politycznych. Najbardziej szokujące jest jednak to, że jego wątpliwa postawa w czasie wojny nie przeszkadza obecnym władzom obrządku starać się od 1958 r. o… beatyfikację metropolity, co wywoluje zrozumiałe protesty nie tylko rodzin pomordowanych. Te kontrowersje trwają do dziś. Na koniec jeszcze jedno pytanie, tym razem dotyczące wychowania w ukraińskich seminariach duchownych. Kiedyś bowiem pytałem greckokatolickich kleryków o mordy na Wołyniu. W odpowiedzi usłyszałem, że była to "wojna polsko-ukraińska", a wszystkiemu winni byli Niemcy, Polacy i Rosjanie, którzy przez wieki okupowali ruskie ziemie. UPA zaś, według moich rozmówców, walczyło nie tylko w obronie Ukrainy, ale i w obronie obrządku greckokatolickiego. Jeżeli tak uważa przynajmniej część ukraińskich duchownych, to ich obrządek jest po raz kolejny w swej historii na zakręcie. I to na nadzwyczaj niebezpiecznym.
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Ludobójcze rzezie na Kresach65 lat temu, 30 sierpnia 1943 roku, doszło do jednej z najkrwawszych rzezi na Polakach w dwóch wioskach na Wołyniu: Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. Szowinistyczne bandy ukraińskie z UPA wymordowały tam bestialsko niemal wszystkich polskich mieszkańców, łącznie około 1150 osób, grabiąc potem mienie swoich ofiar. Nie oszczędzały nikogo, z równym okrucieństwem mordując mężczyzn, kobiety i dzieci. Wstrząsające świadectwa na ten temat znajdujemy w znakomitym, choć ciągle mało spopularyzowanym, wyborze Lucyny Kulińskiej: "Martyrologia polskich dzieci na Kresach RP 1942-1945", wydanym w Krakowie w 2003 roku. Zawarta jest tam m.in. relacja świadka ukraińskiej zbrodni Aleksandra Praduna: "Było nas tam dużo, bo to wszystkie kobiety z Ostrówek z dziećmi prawie do 15 lat, kilku dziadków, a i z Woli Ostrowieckiej była znaczna część kobiet. Obstawieni byliśmy dość gęsto przez "bulbowców". O ucieczce nie było mowy. Ludzie stali, niektórzy z dziećmi na rękach siedzieli, bo im było ciężko je trzymać. Modlili się, bo było już wiadomo, że na tej polance nastąpi tragedia. Po krótkiej chwili padła komenda, żeby ludzie zrzucili z siebie cięższą odzież. Krzyczeli, by wychodzić z gromady po dziesięć osób na środek polany. Początkowo nikt nie chciał dobrowolnie iść na śmierć, bo każdemu życie miłe. Powstał płacz, lamenty, prośby, błagania, aby nas puścili, bo my nic nikomu złego nie zrobiliśmy. Oni nawet nie słuchali, robili się coraz bardziej wściekli. Rzucili się jak dzikie bestie, jak mocno wygłodzone zwierzęta i zaczęli wyciągać z tłumu, kto się pod rękę nawinął. Odprowadzali na środek polany, kazali kłaść się w koło, twarzami do ziemi. Zaczęli strzelać ofiarom w tył głowy, a my żywi musieliśmy na tę tragedię patrzeć. Patrzeć, jak giną niewinni ludzie i ich najbliżsi: babcie, matki, siostry, bracia, córki, synowie, bo byli wszyscy ze sobą spokrewnieni". Inny świadek wydarzeń – w 1943 roku 13-letni mieszkaniec wsi Wola Ostrowiecka – Henryk Kloc wspominał: "Kiedy odprowadzono już wszystkich mężczyzn, na boisku szkolnym pozostały kobiety, dzieci i osoby w starszym wieku (…). Była chwila ciszy; czekaliśmy na swoją kolej, zostało nas już tylko około 100 osób: kobiet, dzieci, starców. Do stojących przy drzwiach uzbrojonych morderców podeszła jedna z kobiet – matka trojga dzieci, i zwróciła się do nich z prośbą: "Patrzcie, została nas mała garstka, pozwólcie nam żyć. Spójrzcie na te dzieci, one są niewinne, ich oczy błagają o litość, miejcie więc litość dla nich". Wtedy jeden z oprawców powiedział – oczywiście po chachłacku – (w przybliżeniu): "Wy Polacy. My was wszystkich wyrżniemy, a wasze domy spalimy. Nic po was nie zostanie"". Okrutny mord popełniony na 1150 polskich mieszkańcach wołyńskich wiosek Ostrówki i Woli Ostrowieckiej 30 sierpnia 1943 roku był tylko cząstką fali ludobójczych zbrodni, dokonanych przez ukraińskie oddziały OUN-UPA. Zbrodni, popełnionych z wyjątkowym bestialstwem na stu kilkudziesięciu tysiącach Polaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej. Ciągłe przemilczanie tych zbrodni przez ogromną część polityków i mediów w Polsce, poza mediami patriotycznymi typu Radia Maryja i "Naszego Dziennika", sprawia, że ludobójstwo to zatarło się w pamięci wielkiej części Polaków. Statystyki pokazują, że połowa Narodu nie ma dziś pojęcia o tych zbrodniach, ich przebiegu i rozmiarach. Jest to zawstydzający wręcz przykład braku szacunku dla polskiej martyrologii, dla pamięci o tak wielkich rzeszach ludzi, którzy męczeńsko zginęli tylko dlatego, że byli Polakami. Występujący w Polsce ten tak niegodny brak pamięci o losach rodaków, którzy padli ofiarą ukraińskich rezunów, idzie niestety w parze z równoczesnym ich wysławianiem na Ukrainie, budowaniem im pomników. Dzieje się tak bez żadnych oficjalnych protestów ze strony polskiej. Godzi się ona na wszystko w imię utrzymania jak najlepszych stosunków z Ukrainą, wyraźnie za wszelką cenę. Dzieje się tak bowiem kosztem pamięci o ponad 120 tysiącach wymordowanych Polaków.
Pierwsze zbrodnie na Polakach Zbyt mało znany jest fakt, że zbrodnicza fala ludobójstwa na Polakach w latach 1943-1944 miała swą wcześniejszą "uwerturę" już we wrześniu 1939 roku. To wtedy ukraińscy nacjonaliści dokonali pierwszych bestialskich mordów na bezbronnych Polakach, korzystając z bezkarności zapewnionej im przez wkraczające wojska sowieckie. Warto przypomnieć o tym w sytuacji, gdy wciąż rozpowszechniane są bezczelne kłamstwa o całkowitej lojalności Ukraińców wobec Polski w 1939 roku. Szczególnie upartym, notorycznym wręcz kłamcą na ten temat jest od lat zafałszowujący historię stosunków polsko-ukraińskich nacjonalistyczny ukraiński publicysta i politolog Bohdan Osadczuk. Za swoje kłamstwa został on niebywale wyróżniony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Orderem Orła Białego, którego nie ma dotąd tak zasłużony dla popularyzacji dziejów Polski prof. Norman Davies. Przypomnijmy tu, że znakomity badacz dziejów Kresów prof. Ryszard Szawłowski napisał we wstępie do głośnej książki Władysława i Ewy Siemaszków: "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945" (Warszawa 2000, t. I, s. 25): "Tymczasem emerytowany ukraiński politolog z Berlina Bohdan Osadczuk (stypendysta nazistowski w Berlinie w okresie II wojny światowej, później pracownik tzw. Misji Wojskowej w Berlinie Zachodnim – ośrodka szpiegostwa komunistycznego na zachodnią Europę, wreszcie w latach dziewięćdziesiątych doradca prezydenta III RP od spraw ukraińskich, systematycznie dostarczający różnego rodzaju dezinformacji historycznych w interesującej nas dziedzinie, w artykule "Ukraińska lojalność" ("Tygodnik Powszechny" z 19 września 1999 r.) twierdzi m.in., że "nie było ani jednego przykładu zdrady lub dezercji" (Ukraińców z Wojska Polskiego); to samo kłamstwo Osadczuk lansował również na V międzynarodowym seminarium historycznym "Stosunki polsko-ukraińskie w latach II wojny światowej" (…)". Kłamstwo to Osadczuk powiela w kolejnych tekstach. Na przykład w wydanej w 2000 r. w Sejnach książce "Ukraina, Polska, świat" pisze na s. 17, jak to Ukraińcy "pozostali lojalni wobec Rzeczypospolitej" w 1939 roku. Część Ukraińców pozostała rzeczywiście lojalna, ale tylko część. Wbrew kłamliwym twierdzeniom Osadczuka, że "nie było ani jednego przykładu zdrady" ze strony Ukraińców w 1939 roku, były rozliczne przykłady zdradzieckich działań połączonych z podstępnym mordowaniem bezbronnych Polaków. Można by długo wyliczać udokumentowane, potwierdzone źródłowo fakty na ten temat. Szczególnie wymownym świadectwem są relacje zamieszczone w książce "Antypolska akcja nacjonalistów ukraińskich w Małopolsce Wschodniej w świetle dokumentów Rady Głównej Opiekuńczej 1943-1944" (wstęp i opracowanie L. Kulińska i A. Roliński, Kraków 2003). Na s. 12-14 znajdujemy w niej zestawienie, opracowane przez Polski Komitet Pomocy w Brzeżanach na temat zbrodni dokonanych na ludności polskiej w drugiej połowie września 1939 r. przez bojówki ukraińskie w powiatach: brzeżańskim, podhajeckim i buczackim. Autorzy zestawienia wyliczają: "I. Pow. Brzeżany.
1. Żuków. Napad na dom i gospodarstwo J. W., w którym przebywała jego żona z dwojgiem nieletnich dzieci i siostrami. Uzbrojona bojówka zażądała wydania broni, którą zabrała, a na żądanie właścicielki wystawiła potwierdzenie, iż OUN pobiera broń. Ponieważ bojówka odgrażała się zabiciem, przeto wszyscy mieszkańcy ratowali się ucieczką do pobliskich Brzeżan. Gdy Ukraińcom nie udało się ich zabić, zakopali opodal domu stare karabiny, a następnie donieśli do NKWD w Brzeżanach, że właścicielka ukryła broń, którą obowiązana była wydać władzom bolszewickim. NKWD stwierdziło zakopanie broni, a następnie aresztowało właścicielkę, żądając, by się przyznała, gdyż w przeciwnym razie zawiezie ją wraz z dziećmi i tam na miejscu, obok karabinów, wszystkich powystrzela. Dopiero okazanie pokwitowania uratowało od śmierci niewinnych ludzi. Tego samego wieczora bojówka ta zamordowała w Żukowie Pietruszewskiego, dwoje staruszków, rodziców Bazylego Chamara oraz inną rodzinę Chamarów, złożoną z 3 osób, a dwuletnie dziecko Bazylego Chamara w zamiarze zabicia ciężko poraniła kolbą karabinu. Bandzie przewodził Wasyl Mikuliszyn z Żukowa.
2. Dryszczów. Dnia 17 września 1939 roku miejscowi Ukraińcy zamordowali 32 Polaków, przeważnie dzieci w wieku szkolnym i młodsze oraz Piotra Żaka, byłego sołtysa.
3. Urmań. Zamordowano kilka osób spośród tamtejszych Polaków.
4. Leśniki. Zamordowano liczącą ponad 70 lat teściową kpt. Kolbeka oraz kilka innych osób, wycofujących się w kierunku na granicę węgierską oddziałów wojska polskiego, które rozbrajano.
5. Pewien chłop ukraiński Leszczuk, wójt za bolszewików, mieszkający przy szosie do Brzeżan, tuż pod lasem udzielał gościny znużonym żołnierzom, których w nocy, podczas snu, mordował i zakopywał w lesie. Zabił w ten sposób 5 żołnierzy.
6. Kuropatniki. Dnia 18 września zamordowano 40 osób narodowości polskiej.
7. Jakubowa. Kolonia polska, powstała z parcelacji majątku polskiego, została zupełnie zniszczona i spalona, a ludność w znacznej części wybita.
8. Józefówka – jak ad. 7.
9. Mazurskie Łany – jak ad. 7.
10. Koniuchy – jak ad. 7.
11. Seńków Kuropatnicki – jak ad. 7.
12. Mieczyszczów. Zamordowano nauczycielkę Zdebową, nad którą się bestialsko znęcano.
II. Pow. Podhajce.
1. Mużyłów. Zbrojny napad Ukraińców na cofające się kolumny Obrony Narodowej, w czasie którego został zabity podoficer Obrony Narodowej.
2. Szumlany. Zamordowano rodziny właścicieli folwarków Gilewskiego i Gołembskiego, po 3 osoby, rodzinę kierownika szkoły Engela (4 osoby) oraz około 20 innych rodzin polskich. Bandzie przewodził ukraiński ksiądz z Trościańca, powiat Brzeżany.
3. Horożanka. Zamordowano kierownika szkoły Jana Groszka, jego żonę i kilkumiesięczne dziecko oraz około 50 innych rodzin polskich.
4. Sławetyn. Zamordowano żonę, dziecko i 70-letnią matkę kierownika szkoły Gutkowskiego. On sam zdołał zbiec.
5. Krasucko. Całą wieś spalono niemal doszczętnie i zamordowano kilka rodzin polskich.
6. Hołhocze. Napadano na poszczególnych żołnierzy polskich, mordowano ich w bestialski sposób.
III. Powiat Buczacz.
1. Wyczółki. Zamordowano kilkadziesiąt osób narodowości polskiej.
2. Krościatyn. Napadano na poszczególnych żołnierzy polskich, których mordowano w nieludzki sposób.
W wielu innych wioskach we wszystkich trzech powiatach, jak np. w Łapszynie, pow. Brzeżany, Wiśniowczyku, pow. Podhajce, zorganizowane były bojówki, które wyłapywały przechodzących przez wsie Polaków, szczególnie z województw centralnych lub zachodnich, a przede wszystkim nie orientujących się żołnierzy, których zabijano. W ten sposób zginęło w powiecie Brzeżany około 200 osób, w powiecie Podhajce około 150 osób, w powiecie Buczacz około 120 osób. Podobną akcję prowadzili Ukraińcy na terenie wszystkich niemal innych powiatów, jak np. w pow. Turka, w pow. Złoczów, w pow. Rohatyn, itd., na skutek czego poniosło śmierć bardzo wielu żołnierzy, kolejarzy i innych osób cywilnych". W cytowanej książce znajdujemy również wysłany 17 grudnia 1941 r. wstrząsający list polskiego rządcy z dworu w Szumlanach Jana Serafina do Polskiego Komitetu Pomocy w Brzeżanach na temat mordów dokonanych przez Ukraińców na Polakach ludności powiatu brzeżańskiego we wrześniu 1939 roku. Jan Serafin pisał m.in.: "We wrześniu 1939 r. Ukraińcy zamordowali w Sławentynie miejscową nauczycielkę, p. Zdebową, z domu Małaczyńską. Mordowali ją w sposób wyrafinowany. Egzekucja trwała w mieszkaniu nauczycielki od zmroku do świtu. Powodem mordu był fakt, że Zdebowa była Polką. Zamordowaną zabrała kilka dni później rodzina z Brzeżan i pochowała na cmentarzu brzeżańskim. W kilkanaście dni później na wiadomość, że armia sowiecka przekroczyła granicę, Ukraińcy zamordowali w Sławentynie 28 rodzin polskich, a w Trościańcu wymordowano wszystkie rodziny polskie. Akcja mordu była zorganizowana na sposób wojskowy, a kierował nią ukraiński ksiądz, zamieszkały w Trościańcu jako miejscowy wikary. W organizacji brała udział tylko młodzież. Starsi odsunęli się od roboty całkowicie. Zbiórki urządzano nocami i w tym czasie odbierano przysięgę od nowo zwerbowanych. Mord w Szumlanach rozpoczął się od sprofanowania rzymskokatolickiego kościoła. Banda rozbiła drzwi kościoła, z którego wyniesiono następnie obrazy, chorągwie, szaty liturgiczne i wszystko, co się w nim znajdowało. W akcji brała udział młodzież męska i żeńska. Następnie pocięto na części przedmioty, nadające się na przeróbkę spódnic, chustek itp., przy czym przy podziale dochodziło do bójek, a zwyciężał silniejszy. Z kolei uformował się pochód. Kilku z mołojców ubrało się w niezniszczone jeszcze szaty liturgiczne, wsiadło na konie i wśród szyderczych okrzyków, śmiechów i dzikiej wesołości ruszono na wieś. Zabrano oczywiście kielichy, komunikanty i inne świętości, które rozrzucano po drodze. Nie należy zapominać, że zarówno świętokradcy, jak cała zresztą wieś byli katolikami, a tylko obrządku greckiego. Ta profanacja trwała trzy dni, żadnej władzy wtedy nie było. W międzyczasie mordowano nocą rodziny polskie i rabowano ich dobytek. W tym to czasie wymordowano wszystkich Polaków w Szumlanach. Terror zapanował tak straszny, że nawet starsi Rusini nie byli pewni swego życia. (…) Jak wspomniałem, w Trościańcu wymordowano w tym czasie również rodziny polskie. Przy tej czynności sprofanowano także miejscową kaplicę polską i zbezczeszczono groby. Ukraińcy, po zrabowaniu kaplicy, rozbili grobowiec, mieszczący się w jej tylnej części. Trumny były zamurowane w ścianie. Rozbito mur, trumny wyciągnięto, a nieboszczyków odarto z szat i obuwia i tak pozostawiono. Znajdują się oni w takim stanie do dnia dzisiejszego. Szkielety leżą w pozycji pochyłej, głową w dół. Oglądałem je w towarzystwie miejscowego sołtysa i kilku starszych gospodarzy. Zwłoki należały do rodziny Grabowskich i okolicznych ziemian. Jest ich pięć i należy je przenieść do trumien, a następnie pochować w ziemi, by psy nie ogryzały kości. Ponieważ, jak mi opowiadał sołtys, zdarta z trupów odzież i obuwie nie starczyły dla wszystkich, przeto odkopano na znajdującym się obok cmentarzu wojennym wszystkie groby. Z pogrzebanych żołnierzy zdarto płaszcze, spodnie, buty z cholewami, czapki, pasy i w ogóle wszystko, co się dało i tak groby pozostawiono. Później starsi gospodarze groby przysypali. Zdartą z nieboszczyków odzież i obuwie, a także zrabowane z kaplicy szaty liturgiczne z wizerunkami Chrystusa, chustką Weroniki, itd. oddano do krawców, krawczyń i szewców do przeróbki i – jak podaje sołtys – wszystko było dobre, choć w grobie leżało od roku 1916. Tylko szwy w butach nieco popuściły i dzisiaj w takich mundurach młodzież paraduje (…)". Warto przypomnieć tu również, jakże sprzeczne z ocenami Bohdana Osadczuka, relacje Stanisława Jastrzębskiego, autora kilku godnych polecenia książek o Kresach. W książce "Moje Kresy wczoraj i dziś" (Katowice 2007, s. 29) Jastrzębski pisał m.in.: "Już na początku okupacji sowieckiej wyraźnie objawiła się wrogość Ukraińców wobec Polaków. Wielu z nich włączyło się do współpracy z władzami sowieckimi, a szczególnie z organami NKWD w zakresie aresztowań i sporządzania list polskich rodzin, przeznaczonych do deportacji w głąb ZSRR. Stąd też trafnie nazywano ten okres okupacją sowiecko-ukraińską. Najpierw ukraińscy nacjonaliści byli oddani NKWD, a później hitlerowcom w imię obłędnej ludobójczej ideologii depolonizacji polskich Kresów. Prawie natychmiast po zajęciu Kresów utworzyła się spontanicznie z lokalnej młodzieży ruskiej samozwańcza milicja ukraińska. Bojówki te, nierzadko wspólnie z Żydami, prowadziły wszelkiego rodzaju akcje przeciwko ludności polskiej. Przejawiało się to w sabotażach, rozbrajaniu żołnierzy Wojska Polskiego i policjantów, wracających po klęsce wrześniowej do domów, a także w mordowaniu cywilnych uciekinierów, szukających schronienia oraz w podpalaniu gospodarstw polskich. Odnotowano też w wielu miejscowościach profanacje kościołów rzymskokatolickich. Ograbiano je, podobnie jak klasztory, z obrazów, chorągwi, szat liturgicznych i wszystkiego, co przedstawiało jakąkolwiek wartość materialną. Najcenniejsze zbiory zostały wywiezione w głąb Rosji. Jeśli coś nie było przydatne jako trofeum zdobyczne, to po prostu niszczono (…)". Kłamiący tak ordynarnie na temat zachowania ogółu Ukraińców we wrześniu 1939 r. niegodny kawaler Orderu Orła Białego (!) Bohdan Osadczuk być może uczył się kłamać już od młodości od ojca – członka Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Na pewno nie sprzyjała w nauczeniu się mówienia prawdy również rola Osadczuka jako ukraińskiego stypendysty w Niemczech nazistowskich czy późniejsza praca w komunistycznej Misji Wojskowej w Berlinie Zachodnim pod egidą generała Prawina.
Ludobójstwo w latach 1943-1944 Lata 1943-1944 to okres szczególnie potwornej fali ukraińskiego ludobójstwa na Polakach z Wołynia i Małopolski Wschodniej. Sto kilkadziesiąt tysięcy Polaków padło ofiarą bestialskich rzezi. Ukraińscy nacjonaliści stosowali się do dyrektywy Romana Szuchewycza, ps. "Taras Czuprynka", dowodzącego Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) od 1943 r.: "W związku z sukcesami bolszewików należy przyspieszać likwidację Polaków, w pień wycinać, czysto polskie wsie palić, we wsiach mieszanych niszczyć tylko ludność polską". Zapłonęły setki miejscowości polskich na Wołyniu i na Podolu. Jak wspominał ksiądz biskup Wincenty Urban w książce "Droga krzyżowa archidiecezji lwowskiej w latach II wojny światowej 1939-1945" (Wrocław 1993): "Łuny na widnokręgu zwiastowały nieszczęścia i klęski polskiej ludności. (…) W miejscowości Kołki k/Łucka rzucono hasło "Za jednego Polaka – metr wolnej Ukrainy". (…) Nie było na Wołyniu żadnej wsi, gdzie by nie dokonano na Polakach mordu w wyrafinowany sposób. Zdzierano żyletkami skórę z twarzy, palono żywcem, wbijano kołki dębowe między żebra, rżnięto piłą. Mordowano osoby pojedyncze, całe rodziny wsie i osady (…)". Mordercy z UPA nawoływali do "rizania Lachiw" w imię "samoistnoj Ukrainy", do wyrżnięcia całej ludności polskiej. Już do lipca 1943 roku, kiedy nastąpiła kulminacja mordów, zamordowano około 15 tysięcy Polaków. Łączne straty polskie (zabici, ranni, wywiezieni przez Niemców na roboty i uciekinierzy) wyniosły ok. 150 tys. osób. Jakże dramatycznie brzmią pełne ponurej, gorzkiej ironii słowa ks. Józefa Anczarskiego, opisującego tragiczny los Polaków i Polek, mordowanych przez ukraińskich nacjonalistów: "(…) A jakże prostym łatwym sposobem na Polaków zamkniętych w domach był najzwyklejszy ogień. Trochę benzyny i mała zapałka, i sprawa była rozwiązana. Uciekinierów z płonących domów wystrzeliwało się jak kaczki. Nieraz, tak trochę dla lepszej zabawy, wyłapywano ich żywych, wiązano drutem i wrzucano do ognia. A jakie to było zabawne, gdy pod ręką znalazł się drut kolczasty. Tak ładnie omotało się nim Lacha i hajda do ognia! Ile było przy tym zabawy! Jak oni krzyczeli wniebogłosy i usiłowali się wyrwać! Można się było z tego doskonale uśmiać. Najgorzej krzyczały kobiety i szamotały się niemożliwie. Nieraz, zanim taką kobietę okręciło się drutem kolczastym, miała porwane suknie i szła w ogień prawie nago! Do takiej zabawy z wrzucaniem do ognia rwali się wszyscy. Chwytało się chłopa, czy babę za nogi, tak w czwórkę, parę chwil rozmachu i do ognia. W płonących domach aż skwierczało. Masz, Lasze, na coś zasłużył, ogrzej się, bo chłodno, czemuś nie uciekał za San? Ukraina dla Ukraińców. Przeklęte, polskie, lasze pokolenie wytracimy co do jednego, żeby nie zostało nasienia (…)" (Ks. J. Anczarski: "Kronikarskie zapisy z lat cierpień i grozy w Małopolsce Wschodniej 1939-1946", Kraków 1996, s. 301-302). Jerzy Robert Nowak
Kłamstwo o Kresach zabija drugi raz “Nadarzyła się okazja, by pochylić głowy przed cierpieniem Polaków na Kresach Wschodnich. Powinni byli to uczynić prezydent, premier, parlament. Jednak na żadnej z trzech wielkich uroczystości w Warszawie się nie pojawili.” Z pisarzem Stanisławem Srokowskim rozmawia Maja Narbutt
RZ: Ludobójstwo na Kresach. Używa pan bez wahania tego słowa. A ono oficjalnie nie padło, choć wielu na to czekało. Władze polskie właściwie zignorowały 65. rocznicę rzezi na Wołyniu. Jeśli się nie nazwie drzewa drzewem, lampy lampą, a człowieka człowiekiem, to świat powinien zapaść się pod ziemię. Wszelkie normy świata sprowadzają się do tego, że żyjemy dzięki prawdzie. Gdybyśmy mieli żyć w kłamstwie, cóż wart byłby świat?
Nadarzyła się okazja, by pochylić głowy przed cierpieniem Polaków na Kresach Wschodnich. Powinni byli to uczynić prezydent, premier, parlament. Jednak na żadnej z trzech wielkich uroczystości w Warszawie się nie pojawili. Kiedy została poddana pod głosowanie uchwała o potępieniu ludobójstwa na Kresach, zgłoszona przez PSL, pan marszałek Bronisław Komorowski wystraszył się słowa „ludobójstwo”. A jak inaczej nazwać planową eksterminację ludności polskiej na Kresach Wschodnich, której dokonali ukraińscy faszyści z OUN i UPA, jeśli nie ludobójstwem? Najważniejszym celem Polski jest wprowadzenie Ukrainy do Europy. Może dlatego staramy się nie mówić o bolesnych sprawach Tylko dlaczego przymyka się oczy na to, że Ukraina nie potrafi się uporać z własną przeszłością? Francja z Niemcami się pojednały, ponieważ Niemcy, jako państwo, przyznały się do zbrodni i potępiły faszyzm. Ukraina nie przyznała się do ludobójstwa i nie potępiła OUN i UPA. Ziarno zła znowu kiełkuje na Ukrainie i zatruwa umysły następnym pokoleniom. Ukraina brunatnieje. W obozie pani premier Julii Tymoszenko aż się roi od zwolenników UPA. Niedaleko im też do prezydenta Juszczenki. Władze Ukrainy wspierają odrodzoną faszystowską Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), uczestniczą przy odsłanianiu kolejnych pomników morderców Polaków. Zbrodniarzy nazywa się na Ukrainie bohaterami. Ich imionami sławi się place, szkoły i skwery. O nich uczy się młodzież defilująca w mundurach przed pomnikami. Największych rzeźników polskiej ludności: Banderę, Szuchewycza, Melnyka, Łebedia, Konowalca czy Stećkę, stawia się za wzór do naśladowania. To tak, jakby rząd niemiecki kazał naśladować Hitlera niemieckim studentom. A Polska milczy. Europa milczy. To najprostsza droga do nowych zbrodni. I niedługo to, co się rozwija na Ukrainie, stanie się wielkim ciężarem dla Europy. A u nas niemal cała klasa polityczna zachowuje się tak, jakby nic się nie działo, jest ślepa i głucha.
Jako dziecko żył pan na Kresach, choć nie na Wołyniu. Wołyń stał się symbolem ludobójstwa. Ale przecież ludobójstwo na Kresach objęło też inne regiony Polski: Podole, Pokucie, ziemie lubelską, rzeszowską i małopolską. Ja też urodziłem się w płonącej części Kresów, we wsi Hnicze w województwie tarnopolskim. To była duża wieś. Mieszkali tam Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Przez długie lata żyli zgodnie, jakby byli jedną wielką rodziną. Ukraińcy mieli cerkiew, Polacy kościół, Żydzi bożnicę. Nierzadko się zdarzało, że katolicy brali udział w ceremoniach religijnych unitów. I odwrotnie. We wsi było dziesięć sklepów, trzy karczmy, kuźnia, remiza strażacka, czytelnia, dom ludowy, zespoły folklorystyczne, szkoła. To była dosyć światła wieś. Ludzie wieczorami zbierali się po domach i na głos czytali książki. Każda ze społeczności miała swe miejsce. I ta wiejska maszyneria działała sprawnie. Aż pewnego dnia dowiadujemy się, że gdzieś tam daleko ktoś kogoś zamordował. Nie zabił, ale zamordował. I tym, który zamordował, był Ukrainiec, sąsiad. Najpierw ludzie nie wierzyli w te pogłoski. Wydawały się absurdalne. Dlaczego sąsiad miałby wyłupywać oczy i wycinać język sąsiadowi? Ale tak to się zaczęło. Pełne grozy opowieści, które docierają z daleka. Trudno było w nie uwierzyć. To był jakby koszmarny sen. Fala strachu docierała do naszej wsi etapami. Najbardziej przerażająca wiadomość dotarła do nas latem 1943 roku. Na Wołyniu w ciągu jednego dnia, 11 lipca, ukraińscy faszyści zamienili w piekło około 100 miejscowości, zarżnęli kilkanaście tysięcy Polaków, spalili cztery czy pięć kościołów razem z kapłanami. W naszym domu zjawili się dziadkowie, wujowie, dalsza i bliższa rodzina i zaczęli się naradzać. Miałem wtedy siedem lat i, rozgorączkowany, chłonąłem wszystko, co mówili. A słyszałem straszne rzeczy. Docierało do mnie, że Ukraińcy wyrzynają w pień Polaków, rozrywają na pół dzieci, wbijają na sztachety, tną piłami ludzi, brzemiennym kobietom wyrywają widłami płody z łona i wsadzają tam koty. Śniły mi się koszmary. Chowałem się pod łóżkiem, uciekałem na zapiecek. Ale wszędzie dopadał mnie strach. Czułem się jak szczur zagoniony do kąta. Ukraińscy sąsiedzi powoli zaczęli się od nas odwracać. Mój ukraiński przyjaciel, Sławko, nie chciał się już ze mną bawić, bo ja Lach. Żydowskiego przyjaciela już nie było. Wieś popękała na kawałki. Po raz pierwszy usłyszałem wtedy o straszliwym sposobie mordowania, tzw. rękawiczce. Banderowcy nacinali ofiarom koło łokcia skórę i ściągali ją jak z królika, suszyli i robili rękawiczki, a potem szli do swoich dowódców i chełpili się. A chyba najokrutniejszy obraz do dziś poraża mój umysł i mówi o niewyobrażalnym barbarzyństwie morderców. Gdy polska rodzina zasiadała do stołu, by zjeść, wpadli banderowcy i ścięli siekierami głowy gospodarza i jego dzieci, umieścili je na talerzach, a obłąkanej ze strachu kobiecie kazali spożywać posiłek. Opowiadano o tym później wielokrotnie. Ta nieludzka scena zapisała się w pamięci dziecka. I w końcu pan w swej sielankowej wsi zetknął się naocznie z tym okrucieństwem. Najpierw bandyci przywiązali za głowę sznurem do wozu jedną z sąsiadek i ciągnęli za sobą. Na szczęście kobieta wsadziła rękę między sznur a szyję i gdy sznur w polu się zerwał, ona się uratowała. Najbardziej wstrząsnął mną jednak widok zwłok zamordowanego osiemnastoletniego siostrzeńca księdza Stasia Rybickiego. W październiku 1943 r. banderowcy przyszli po księdza, ale go nie zastali, zabrali więc jego siostrzeńca. Gdy go później parafianie znaleźli w lesie, miał wyrwany język, wydłubane oczy, obcięte genitalia i pokłute nożami ciało. Pobiegłem za matką, która poszła na plebanię, by się pomodlić za jego duszę. Pętla śmierci się zaciskała. Kiedy rozmawiałam z ludźmi na Kresach, zrozumiałam, że do traumy, którą przeżyli, dołączyła się kolejna: przez wiele lat nie mogli mówić o swej tragedii. Cierpieli w milczeniu. Nadal wielu ludzi z Kresów boi się o tym mówić. Niedawno byłem na zjeździe Kresowian w Częstochowie i podeszły do mnie dwie 80-letnie panie. Dziękowały mi, że mówię o tych zbrodniach w swoich książkach, bo Kresowian paraliżuje strach.
Czego się boją? Nienazwane zbrodnie kumulują w naszych duszach paraliżujący strach. I kryją w głębi demony przerażenia. Ludzie boją się powrotu doznanej grozy. Tamta straszliwa rzeczywistość zapisała się w nich poczuciem zagrożenia, które ją przetrwało. W mojej rodzinie jeszcze do niedawna mówiło się o rzeziach ściszonym głosem. Ból trwa. Ludzie są chorzy, połamani psychicznie i okaleczeni do końca życia, Dam pani dwa przykłady. W dawnym województwie szczecińskim niedługo po wojnie chłopi poszli na bazar. Tam jeden z nich zauważył znajomą twarz. Podszedł do człowieka i powiedział mu: znam cię. To był banderowiec. Szybko zniknął. Po pół roku zniknął i ten, który go poznał. Drugi przypadek zdarzył się w Opolu. Dwaj bracia rozpoznali na ulicy mordercę swojej rodziny. Poszli na milicję i powiadomili o zbrodniarzu. Okazało się, że on, pod zmienionym, polskim nazwiskiem pracuje w UB, więc nic nie wskórali. Wtedy sami wymierzyli mu sprawiedliwość. Zostali skazani na długoletnie więzienie. A ilu innych banderowców ukrywało się w Polsce! Zmieniali nazwiska i żyli tutaj, być może nadal żyją. I jak się ludzie nie mają bać, szczególnie przy znanej postawie polskich władz.Jedynie pozbycie się demonów strachu, wypowiedzenie całej prawdy, bezgranicznej i bolesnej, pozwoli jednostkom, grupom i całemu narodowi uwolnić się od tamtego koszmaru.
To milczenie o tragedii na Kresach trwa od lat. Ale czy matka, której mordercy udusili na jej oczach dziecko, ma ciągle mieć zaciśnięte usta? To jedno. A drugie to strusia i tchórzliwa polityka polskich władz. Chciałbym być dumny ze swego prezydenta, premiera i marszałka Sejmu. A nie mogę. Bo oni mnie upokarzają. W tragedii Kresów są słabi i bez wyobraźni. A przecież prezydent tak pięknie się zaprezentował, budując Muzeum Powstania Warszawskiego. Wtedy byłem z niego dumny. Teraz nie. Bo teraz jego zachowanie, zachowanie premiera i marszałka Sejmu to zaprzaństwo, zdrada pamięci narodowej, zdrada własnego narodu, którego duża część straszliwie cierpiała na Kresach. Rozumiem, że postkomuniści boją się prawdy. Ale dlaczego rządzący z rodowodem solidarnościowym tracą rozeznanie? Zachowują się tak, jak gdyby pół Polski nigdy nie istniało, boć odebrane nam Kresy to ponad połowa obszaru kraju. O zbrodni na Kresach milczano w czasach komunizmu, teraz mówi się półprawdy. Już mieliśmy fałszywą i sztuczną „przyjaźń” między Polską a Związkiem Sowieckim, kiedy nie wolno było pisnąć słowa o Katyniu. Czy chcemy teraz, by taka sama sztuczna i fałszywa „przyjaźń” kwitła między Polską a Ukrainą? Blisko 30 lat temu napisałem ważną dla mnie powieść „Repatrianci”. Tytuł niedobry, ale wtedy jedyny do przyjęcia przez cenzurę, bo Kresowianie nie byli repatriantami, tylko wygnańcami. I z tą książką miałem potężne kłopoty. Podczas narady poświęconej kulturze w Komitecie Centralnym PZPR ambasador radziecki zapytał, czy to prawda, że ma wyjść ta książka. Zapanował popłoch. Ingerencja ambasadora ZSRR spowodowała, że książka przeleżała w wydawnictwie wiele lat. A teraz się dowiaduję, że ambasador Ukrainy interweniował u marszałka Sejmu, by w rezolucji, którą miał przyjąć Sejm w rocznicę rzezi na Wołyniu, nie padło słowo „ludobójstwo”.
A więc znowu ambasadorzy obcych krajów decydują o naszej polityce? Ale w III RP przynajmniej z wydawaniem książek o rzezi na Kresach nie ma pan już kłopotów. Akurat! Dziesięć największych wydawnictw polskich odrzuciło moją poprzednią książkę „Nienawiść”. Uzasadnienie zawsze było to samo: że nikogo to nie interesuje. Powtarzano mi, że trzeba patrzeć w przyszłość, zapomnieć o przeszłości, bo do niczego nie jest ona nam potrzebna. „Nienawiść” zebrała dobre recenzje, została wyróżniona przez jury Nagrody im. Mackiewicza, ludzie jej szukają, czytają, dyskutują o niej. Ale kiedy zgłosiłem się do szacownych wydawców z nową powieścią, „Ukraińskim kochankiem”, usłyszałem to samo. Po co to komu? Nie grzebmy się we krwi. Na szczęście są jeszcze wrażliwi i mądrzy wydawcy, którzy nie boją się prawdy. Dlatego „Ukraiński kochanek” ukazał się w Arcanach.
Ta niechęć do tematyki zbrodni na Kresach wynika chyba też z tego, że czytając o nich, stykamy się z rzeczami z pogranicza sennego koszmaru, które mącą nasz spokój. Gdyby otworzyły się wszystkie drzwi do prawdy, zobaczylibyśmy, że to nie mąci nam spokoju, ale wprost przeciwnie, prowadzi do zdrowia psychicznego. Proszę mi pokazać, poza okolicznościowymi rocznicami, jak często możemy o tym mówić. Gdzie są filmy o Kresach? Sztuki teatralne? Wielkie widowiska? Piosenki? Obrazy? Literatura piękna? Oprócz wielkiego pisarza Włodzimierza Odojewskiego nikt się poważnie nie ima tematyki kresowej. Żeby postawić polskim ofiarom pomniki czy tablice pamiątkowe, organizacje kresowe muszą toczyć wielkie boje z władzą. To paranoja. Chore państwo. Nie pozwala swoim obywatelom czcić krewnych, zamordowanych.
Kiedy czyta się pańskie książki, przeżywa się wstrząs. Krytyk literacki mówił mi oburzony, że przekracza pan granice okrucieństwa. A mordy nie były przekraczaniem granic okrucieństwa? Czym więc ma być literatura, jeśli nie opisywaniem prawdy, głoszeniem wolności? Gdyby było inaczej, spalmy świętą księgę chrześcijan, Biblię, pełną okrucieństw, Dostojewskiego. To wszystko, co opisuję, było w rzeczywistości dużo groźniejsze. Oddaję przeżycia, emocje, napięcia, stan duszy człowieka w tamtym czasie. Ale przecież ci, którzy doświadczyli tego piekła, cierpieli wielokrotnie bardziej. Zabijano ich na ponad trzysta sposobów…
300 sposobów zabijania? Badacz z Wrocławia Aleksander Korman był zaszokowany wymyślnością w zadawaniu cierpień i zaczął je dokładnie analizować. Przecinanie ludzi piłą na pół, nabijanie dzieci na sztachety, zabawa w lekarza, kiedy banderowcy kroili ciało człowieka, nachylali się nad nim i udawali, że go leczą, pokazując, gdzie jest serce, wątroba, płuca. Kpili sobie z życia ludzkiego. Barbarzyństwo mieszało się z finezyjnym wyrachowaniem. Ze śmierci czynili rytuał. Polka ze Lwowa opowiadała mi, że kiedy jej mała siostrzyczka została zabita we wsi pod Tarnopolem, ukraińskie dzieci ze śmiechem biegały, przedrzeźniając ją po polsku: „Nie zabijaj mnie”. Ma się wrażenie, że w mózgach Ukraińców powstała jakaś ciemna, groźna fabryka śmierci, która produkuje zło. Bo jak inaczej wytłumaczyć sobie, że grupa bandytów z UPA wpada do wsi i morduje po kolei rodzinę po rodzinie, dom po domu. A za ojcami idą 12-, 15-letni synowie i córki, i dorzynają niedobitych. To są fakty. Znane są przypadki, kiedy banderowcy mordowali ludzi, a ukraińskie dziewczęta zapalały ogniska i śpiewały pieśni radości. Czy to można nazwać tylko zdziczeniem? Chcę powiedzieć bardzo mocno. To, co się stało na Kresach, to klęska ludzkości, człowieczeństwa, dziejowy kataklizm, który wstrząsnął naszą cywilizacją. Hitlerowcy stworzyli bezduszną machinę do zabijania. Machina sowiecka nie działała tak sprawnie, ale też była beznamiętna. Nigdzie jednak nie było takiego delektowania się ludzkim cierpieniem. Mordy na polskich Kresach wyróżniają ukraińskich faszystów. Powiadam, oni traktowali życie ludzkie jak zabawę. Krew, przerażenie, krzyki, straszliwe cierpienie, rozpacz, wbijanie gwoździ w mózg, ścinanie kosą głów ludzi zakopanych w ziemi i szyderczy rechot zbrodniarzy. Przedłużali wymyślne agonie, by się cieszyć. Jeśli nie zmierzymy się z tragedią na Kresach, długo jeszcze będzie cierpieć nasz naród, ale i złe idee rozwijać się będą na Ukrainie. Jest taki nurt w polskiej publicystyce i polskim myśleniu – zabijali oni, zabijaliśmy my. Wszystko jest relatywne, a każdy z narodów ma prawo do własnych bohaterów. Mówi się rzeczy jeszcze bardziej idiotyczne. Że była to wojna domowa. Jeśli chodzi o śmierć, nie ma żadnego relatywizmu. Powtórzę: ukraińscy mordercy zabijali Polaków tylko dlatego, że byli Polakami. To mieści się w definicji ludobójstwa. Według udokumentowanych opracowań zginęło ok. 150 tysięcy Polaków. Ukraińcy mówią, że nigdy się nie przyznają, że rzezie na Kresach były ludobójstwem. Najchętniej by o wszystkim zapomnieli. Na Ukrainie panuje poprawność polityczna, O UPA oficjalnie mówi się tylko dobrze. To terror polityczny i psychologiczny. Wynaturza się prawdę, zasady moralne. Ci ludzie któregoś dnia obudzą się z ciemnego snu. Rzetelni i dobrzy Ukraińcy boją się mówić o mordach. Po latach pojechałem do swojej wsi, razem z telewizją, bo sam bym się chyba nie odważył. Zaszedłem do jednej Ukrainki i spytałem, czy słyszała o mordowaniu Polaków. Natychmiast kazała mi wyjść. Prosiła, bym więcej nie przychodził, bo się boi. Inni mówili, że nie pamiętają, chociaż pamiętają. Kiedy jeździłam po wsiach na Wołyniu, ciągle słyszałam to samo: nie wiem, nie pamiętam. Ale jak żyło się przed rzezią świetnie pamiętali. Opowiadali o sielance – jak zgodnie żyli z Polakami, bawili się razem na weselach. Tracili pamięć o wszystkim, co było potem. Miałem tylko jeden przypadek w swej wsi, gdy podszedł do mnie 80-letni staruszek, wziął mnie na bok i wyznał, że przez kilkadziesiąt lat nosi w sobie ciężki grzech i chce, bym mu wybaczył. Ja spytałem, co mam mu wybaczyć. Dał do zrozumienia, że mordował. I powiedział, że jest mu ciężko. Poprosił, bym mu przynajmniej podał rękę. Podałem mu rękę, bo to był człowiek, cierpiał. Gdy odchodził, wyszeptał, że teraz mu lżej. Każdy, kto żył wtedy na Kresach, o swoim ocaleniu mówi jak o cudzie lub szczęśliwym zbiegu okoliczności. Mnie uratowała ukraińska sąsiadka Olga Misiurak. Młoda dziewczyna, która się przyjaźniła z matką. Schroniliśmy się w jej stodole. Wielu było Ukraińców, i to mówię z satysfakcją, którzy ratowali Polaków. I, niestety, bardzo często byli mordowani przez UPA. Im się należy szacunek i znak pamięci ze strony Polaków. To są prawdziwi bohaterowie Ukrainy. Wiktor Poliszczuk, rzetelny badacz ukraiński, pisze, że z rąk ukraińskich faszystów zginęło ponad 60 tysięcy Ukraińców. Mordowali swoich, dlatego, że nie chcieli wstępować do UPA albo dlatego, że pomagali Polakom. Był też trzeci powód. Jak mąż był Polakiem, a żona Ukrainką, to musiała zabić męża. A mąż Ukrainiec – żonę Polkę. Za odmowę karano śmiercią. Ten wątek pojawia się w pana twórczości. „Ukraiński kochanek” opowiada o wielkiej miłości Polki i Ukraińca i kawałku kresowej historii. Książka została oparta na solidnym materiale faktograficznym, pamiętnikach Polki mieszkającej na Pokuciu.
Czy, pisząc, rozładowuje pan lęk z dzieciństwa? U samego początku mego życia jest ta ciemna ścieżka. Być może pisanie jest terapią, ale z całą pewnością koniecznością, oddechem wolności, uwalnianiem się od demonów zła, obłaskawianiem ich. To próba wykrzyczenia grozy, przerażenia, bólu i łez. Nie zawsze udana. W ostatnich latach wracają do mnie koszmary, lęki, depresje. Najgorsze są noce, starzy ludzie płaczą. Pisząc ostatnią scenę „Ukraińskiego kochanka”, drżałem. Nie zachowywałem się jak profesjonalista. To bardzo osobiste. Ale muszę o tym mówić. Bo trzeba wykrzyczeć świat zła. Takiego ludobójstwa Polacy nigdy wcześniej nie przeżyli. Nie możemy pozwolić, by głupi ludzie amputowali nam narodową pamięć. Tylko 20 procent Polaków wie, co wydarzyło się na Kresach. Może dlatego ocalałem, by krzyczeć i wołać w imieniu tych, którzy nie mogą już o tym mówić. Bo każde nowe kłamstwo o ludobójstwie to kolejny cios zadany ofiarom. Jakby nowa śmierć. Źródło : Rzeczpospolita
Niepewność jutra W 2011 roku czekają nas większe turbulencje niż się spodziewamy Jaki będzie przyszły rok, oto jest pytanie. Rząd wciąż reklamuje swoje sukcesy gospodarcze: wysoką dynamikę eksportu, sprzedaży krajowej, spadek bezrobocia w drugiej połowie roku, (podczas gdy prognozy mówiły, że bezrobocie będzie rosło przez cały rok), jednakże tzw. klimat biznesowy u nas jest niski i plasuje Polskę w grupie państw o fatalnych warunkach do prowadzenia działalności gospodarczej. Duże przedsiębiorstwa wstrzymują się z inwestycjami, obawiając się o przyszłość. Z jednej strony – wynika z badań nastrojów przedsiębiorców European Economic Survej 2011, przeprowadzonych przez Krajową Izbę Gospodarczą - polscy przedsiębiorcy wierzą, że będzie powrót do koniunktury, z drugiej - trudno być optymistą i trząść się zarazem jak osika przed tym, z której strony dostanie się mocniej młotkiem w głowę.
Zły klimat biznesowy Marek Kłoczko, sekretarz generalny KIG, podkreśla optymizm polskich przedsiębiorców, podobno w optymizmie wyprzedzają nas tylko przedsiębiorcy szwedzcy i estońscy. Co do katastrofalnego załamania się “klimatu biznesowego” uważa, że optymizm optymizmem, ale jednak “nastąpił spadek zaufania do zaplecza instytucjonalnego oraz rosną obawy o stan finansów publicznych, zwłaszcza przed narastającym lawinowo długiem publicznym, pochodną deficytów budżetowych”. Dodajmy, że w br. deficyt budżetowy w relacji do produktu krajowego brutto, czyli do wartości tego, co wyprodukujemy w tym roku, ma osiągnąć poziom 7,9 proc. Bruksela życzy sobie deficytu nie większego niż 3 proc. w relacji do PKB (wymóg, żeby wejść do strefy euro). Komisja Europejska zgodziła się jednak kilka dni temu, że koszt reformy emerytalnej nie będzie wliczany do deficytu i do długu publicznego, co nie znaczy, że ich ponure wartości się zmniejszą. Dług pozostanie takim samym długiem, jakim był. Można przypuszczać, że KE poszła na ustępstwa i ulgowe liczenie długów, ponieważ Bruksela chciałaby nas wpuścić czym prędzej w objęcia strefy euro.
Rząd szarpie nerwy przedsiębiorcom Tymczasem nasz rząd funduje przedsiębiorcom m.in. niestabilną sytuację podatkową, związaną z planowaną podwyżką VAT, uchwalono zmniejszenie możliwości odpisywania tego podatku od paliw i zakupu pojazdów na użytek firmowy, bombarduje się firmy sygnałami, że wzrośnie składka rentowa. Plany fiskalne gabinetu Donalda Tuska nie są znane. Nie wiadomo, co będzie z Otwartymi Funduszami Emerytalnymi. Rozniosło się na dobre, że OFE rząd chce zlikwidować, tj. że będzie można swobodnie przejść z OFE do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Ryszard Petru, były ekonomista BRE Banku, który wziął udział w spotkaniu w Krajowej Izbie Gospodarczej (temat: Kryzys minął niepokój pozostał, jak nastroje przedsiębiorców wpłyną na gospodarkę w przyszłym roku), powiedział, że czekają nas większe turbulencje w przyszłym roku, a także w roku 2012, niż się spodziewamy
Pomoc nie przyniosła skutku W ostatnich tygodniach rozpoczęła się dyskusja o rozpadzie strefy euro, nie w kawiarniach, ale wśród polityków i ekonomistów, a my jesteśmy blisko tej strefy – przypomniał ekonomista. Głównym czynnikiem niepewności jest świat zewnętrzny – powiedział Petru. Wydawało się, że problem Grecji został rozwiązany, ale nie został i sytuacja jest coraz poważniejsza. Utworzenie funduszu pomocowego miało rozwiązać problem. Okazało się, że rynki finansowe zdołano uspokoić tylko na kilka miesięcy. Ich cierpliwość już się skończyła. Ekonomista powiedział, że rynki finansowe uważają, że Irlandia, Grecja, Portugalia nie będą w stanie spłacić całego zadłużenia. On sam także nie wierzy, żeby Unia była w stanie wszystkim pomóc. Mówi, że dojdzie prawdopodobnie do bankructwa wymienionych krajów, to znaczy, nie oddadzą one całego długu. Ale na to nie ma zgody wszystkich unijnych przywódców europejskich. Francja chciałaby Unii transferów, Niemcy – nie. W tej przepychance Polska stoi za Niemcami. Zdaniem Petru, słusznie, choćby dlatego, że w naszej tysiącletniej historii Polska na nikogo nie mogła liczyć. Jesteśmy teraz zainteresowani, żeby każdy odpowiadał za siebie, tym bardziej że pomaganie permanentne do niczego nie prowadzi, poza zwiększaniem kryzysu – powiedział.
Unia zgniłych kompromisów Unię Europejską cechuje brak przywództwa. Ośrodki są trzy: KE, niemiecka kanclerz Angela i Nikolas Sarkozy, prezydent Francji. Rzeczywistego porozumienia między tymi decyzyjnymi ośrodkami nie ma, są tylko zgniłe kompromisy. Unii Europejskiej brakuje sensownego pomysłu wychodzenia z kryzysu. Bruksela nie wypracowała mechanizmów przygotowanych na trudne i bardzo trudne sytuacje. Cały projekt Unii, w tym strefy euro, przygotowany został na tylko na sukces, wariant “B” nie istnieje. - Polska nie ma warunków, żeby pomagać bankrutującym krajom – uważa Petru. Przypomniał, że nasz kraj określany ciągle przez rząd, jako “zielona wyspa”, z samymi gospodarczymi sukcesami w ubiegłym i w tym roku, na tle świata wypada blado, gdyż o wiele szybciej niż Polska rozwijają się m.in. Chiny czy Indie. Sytuację mamy nietypową. Głównym inwestorem w Polsce jest sektor publiczny, gospodarkę ciągną małe i średnie przedsiębiorstwa. Wielkie firmy czekają, jak zamrożone, ponieważ nie wierzą, że teraz jest właściwy moment na inwestowanie. Wstrzymywanie się z dużymi inwestycjami będzie skutkowało mniejszym zatrudnieniem i mniejszymi wpływami do budżetu. Jeśli chodzi o eksport – 26 proc. polskiego eksportu kierowane jest do Niemiec. Polskie firmy produkują nie pod konsumenta niemieckiego, ale właśnie pod niemiecki eksport, występuje ścisła korelacja między dynamiką eksportu u zachodnich sąsiadów z naszym eksportem. Im eksport niemiecki jest większy, tym lepiej dla polskich firm. Eksportujących. Tak koło się zamyka.
Boni – mniejsze zło Polska mogłaby sama sobie zafundować pewną stabilność wewnętrzną (Petru sobie i rządowi tego życzy), ale tej stabilności nie widać. Michał Boni, socjolog kultury doradzający premierowi, nerwowo przebiera palcami w sprawie OFE i wybiera “mniejsze zło”. Debata o OFE trwa od paru miesięcy i według ekonomisty niewiele osób wie, o co w niej chodzi, bo słyszy się na ten temat różne rządowe głosy i są różne pomysły jednych ministrów zwalczane przez innych ministrów. Zakrawa to na farsę. Nie wiadomo, dlaczego warianty zmian nie są dyskutowane w wąskim gronie eksperckim, a potem wypracowanego projektu rząd nie podaje do powszechnej wiadomości, z rzeczowym uzasadnieniem. Ta sama sytuacja z podwyższeniem składki rentowej, która w warunkach, gdy Bruksela się zgodziła, że koszt reformy emerytalnej nie będzie wliczony do długu publicznego i deficytu budżetowego, niby dlaczego miałaby zostać podwyższona?
Usługi publiczne – beznadziejne Żeby Polska szybciej się rozwijała, potrzebny jest znacznie większy napływ dużych inwestycji bezpośrednich – kraj rozwija się w tej chwili dzięki m.in. małym i średnim przedsiębiorstwom, które z przeprowadzonych przez KIG badań wprost tryskają optymizmem (prawie 48 proc. szefów takich firm planuje wzrost inwestycji w przyszłym roku o 40 proc., a utrzymanie ich na dotychczasowym poziomie 40 proc.). Z badań wynika, że ma nastąpić poprawa na rynku pracy, co jest problematyczne, ponieważ “polska (młoda) siła robocza” już niedługo zacznie się przemieszczać do Niemiec oraz Austrii (i oby tam nie została na zawsze), bo tam lepiej zapłacą. Trudno przy tym nie zauważyć, że na wschód od Wisły inwestycji zagranicznych jest bardzo mało. Skupiają się one na zachód od Wisły w dużych aglomeracjach. Ale żeby napłynęły, musi zaistnieć odpowiedni klimat biznesowy, o którym nie ma co mówić bez stabilności gospodarczej i perspektyw rozwojowych. A tu nie wiadomo, jaki będzie jutro kurs złotówki, która z byle powodu się huśta, a euro – widać po Grecji czy Irlandii – jest dla nas groźne, nie wiadomo, jakie będą podatki. Mijają lata, a infrastruktura i usługi publiczne są do niczego. Petru powiedział, że jak jechał poprzedniego dnia z Berlina do Warszawy - w Poznaniu wymieniano lokomotywę. Trwało to dwie godziny. Wiesława Mazur
W czyim interesie działa polska prokuratura Prokuratura Generalna interweniuje w MSWiA na rzecz obywatela Niemiec Prokuratura Generalna sprzeciwia się decyzji wojewody warmińsko-mazurskiego o utracie obywatelstwa polskiego przez tzw. późnego przesiedleńca. Zdaniem prawników i parlamentarzystów, to rzecz niebywała, żeby osoby działające w interesie publicznym interweniowały w sprawie, której rozstrzygnięcie było korzystne dla Polaków zagrożonych roszczeniami ze strony obywateli Niemiec w związku z pozostawionymi przez nich nieruchomościami na Ziemiach Odzyskanych. Do Departamentu Obywatelstwa i Repatriacji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji wpłynął sprzeciw Jana Przybyłka, prokuratora okręgowego w Olsztynie, od ostatecznej decyzji Mariana Podziewskiego, wojewody warmińsko-mazurskiego, z 2009 r. stwierdzającej utratę obywatelstwa polskiego przez pana Alberta Antoniego Rajnsza (Reinsch). Resort ministra Jerzego Millera rozpoczął w związku z tym postępowanie, wyznaczając 30-dniowy termin "na złożenie wyjaśnień i wniosków". Sprawa jest o tyle ważna, że Rajnsz, wyjeżdżając w 1981 r. do RFN, pozostawił w Polsce nieruchomość, o której odzyskanie ubiegali się następnie jego spadkobiercy. W 2006 r. udało im się odzyskać dom w Olsztynie. Powoływali się m.in. na brak zapisów w księgach wieczystych i domniemane posiadanie obywatelstwa polskiego. Ten ostatni argument w tego typu sprawach roszczeniowych utrącił jednak w 2009 r. wojewoda warmińsko-mazurski. W swojej decyzji wskazał, że Rajnsz od 1980 r. starał się o wyjazd na pobyt stały do RFN i ubiegał się o zezwolenie na zmianę obywatelstwa polskiego, składając w tym celu stosowne podanie do Rady Państwa PRL."W przedmiotowej sprawie należy stwierdzić, że Pan Albert Antoni Rajnsz uzyskał zezwolenie na zmianę obywatelstwa polskiego na niemieckie. Zatem spełnił wymienione przesłanki utraty obywatelstwa polskiego określone w dyspozycji art. 13 ustawy z 1962 r. o obywatelstwie polskim - tzn. nabył obywatelstwo niemieckie i uzyskał zezwolenie właściwego organu na zmianę obywatelstwa. Uwzględniając stan faktyczny i prawny w sprawie Pana Alberta Antoniego Rajnsz, należy stwierdzić, że zostały spełnione wszystkie przesłanki warunkujące utratę obywatelstwa polskiego" - napisano w decyzji wojewody, pod którą podpisała się z jego upoważnienia Agnieszka Boczkowska, dyrektor Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie. Wspomniana decyzja, w opinii prawników, ma duże znaczenie, ponieważ fakt utraty obywatelstwa polskiego uniemożliwia dochodzenie praw do nieruchomości pozostawionych w Polsce, a będących obecnie w posiadaniu wielu polskich rodzin na Ziemiach Odzyskanych. Tym bardziej zatem dziwi fakt podjęcia interwencji w MSWiA przez polską prokuraturę, która powinna działać w interesie publicznym. - Uważam to za rzecz niebywałą. Sprzeciw może bowiem występować w sytuacji rażącego naruszenia prawa, a w tej sprawie jest już decyzja wojewody oraz wyrok Sądu Najwyższego z 15 lipca br., który to potwierdził. Jaki jest w tym wypadku interes publiczny, zgodnie z którym działa prokuratura? - zastanawia się mec. Lech Obara, zaangażowany w szereg spraw roszczeniowych. Jak podnosi mec. Obara, majątki pozostawione przez tzw. późnych przesiedleńców znajdują się obecnie w posiadaniu Skarbu Państwa albo obywateli polskich, którzy w nich zamieszkali. Prokurator Mieczysław Orzechowski, rzecznik PO w Olsztynie, informuje, że sprzeciw złożono w związku z pismem, które wpłynęło "w dniu 12 sierpnia br. z Departamentu Postępowania Sądowego Prokuratury Generalnej za pośrednictwem Prokuratury Apelacyjnej, żeby zbadać zasadność decyzji Wojewody". - Natomiast dlaczego Prokuratura Generalna o to wystąpiła - my tego nie wiemy - dodaje Orzechowski. Według niego, prokurator okręgowy uznał, że doszło do rażącego naruszenia prawa materialnego w odniesieniu do zapisów zawartych w ustawie z 15 lutego 1962 r. o obywatelstwie polskim "w brzmieniu obowiązującym w momencie, kiedy doszło do tych zdarzeń związanych z wyjazdem i utratą obywatelstwa - czyli w 1981 r.". W Prokuraturze Generalnej nie otrzymaliśmy wczoraj odpowiedzi na pytanie o motyw, jaki skłonił prokuraturę do interwencji w sprawie utraty obywatelstwa pana Rajnsza. Senator Dorota Arciszewska-Mielewczyk, prezes Powiernictwa Polskiego, jest zaskoczona sprzeciwem wystosowanym przez prokuraturę. - Mogę tylko ubolewać, że takie decyzje prokuratury wkomponowują się w ironiczne komentarze strony niemieckiej wyrażane w kontekście spraw roszczeniowych: "przecież to wasze sądy i wasza sprawa". Jeżeli bowiem bronimy się przed roszczeniami, a polska prokuratura chce podważać decyzje nawet takich niezależnych i niezawisłych organów jak Sąd Najwyższy, to już nie wiem, jak to komentować - podkreśla senator.
Jacek Dytkowski
Negocjator od Tuska Kto dokładnie będzie reprezentował stronę polską w negocjacjach z Międzypaństwowym Komitetem Lotniczym? Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, któremu podlega polska komisja badająca okoliczności katastrofy z 10 kwietnia, deklaruje, że konsultacje z MAK przeprowadzą eksperci. Przyjęty przez ministra obrony Bogdana Klicha tryb jednego z rozporządzeń nie wyklucza, że polskiego negocjatora do konsultacji z MAK wyznaczy osobiście premier Donald Tusk. - Celem tych uwag, które zostały przekazane [MAK - przyp. red.] jest wskazanie tych fragmentów, które wymagają wspólnego przedyskutowania, i strona polska na pewno nie odmówi stronie rosyjskiej udziału w dyskusji w gronie ekspertów - mówiła Małgorzata Woźniak, rzecznik prasowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, zaznaczając, że zapewniał o tym niedawno minister Jerzy Miller. Resort zastrzega, że uwagi przedstawione przez polską komisję badającą okoliczności katastrofy pod Smoleńskiem do rosyjskiego projektu raportu są wynikiem długotrwałej analizy ekspertów z komisji. - Dlatego jest tu potrzebny dyskurs specjalistów - dodała Woźniak. Nie potrafiła powiedzieć, czy będą to eksperci z Polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, kto ich wyznaczy oraz czy w tej sprawie zapadły już jakieś decyzje. Obecnie komisja, której przewodniczy Jerzy Miller, opracowuje raport kończący prace PKBWLLP. Ma on zawierać nie tylko ustalenia przyczyn katastrofy, ale również zalecenia, które mają zapobiec podobnej sytuacji w przyszłości. - Prace są zaawansowane, ale w tej chwili ciężko mówić o terminie ich zakończenia - zapewniła rzecznik MSWiA. Jak zaznaczyli eksperci międzynarodowego prawa lotniczego, raport przygotowany przez komisję Millera nie będzie miał statusu międzynarodowego. Taki status będzie miał tylko raport przygotowany w trybie aneksu 13. konwencji chicagowskiej przez stronę rosyjską z ewentualnymi uzupełnieniami zgłoszonymi przez Polskę. Rzecznik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji nie chce na razie przesądzać, czy prace polskiej komisji nad opracowywaniem raportu zakończą się przed publikacją ostatecznej wersji raportu rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. W Moskwie są już polskie uwagi do projektu raportu MAK przygotowane właśnie przez komisję Millera. Do Rosji zostały one wysłane 16 grudnia, liczą około 150 stron. W pracach nad przygotowywaniem uwag uczestniczył akredytowany przy MAK Edmund Klich. Próbowaliśmy uzyskać informację od płk. Klicha m.in. na temat tego, kiedy zostanie opublikowana ostateczna wersja raportu MAK. Odmówił nam jednak jakiegokolwiek komentarza. - Nie powiem żadnych rzeczy - powiedział krótko i odłożył słuchawkę. Wcześniej Klich wykluczył możliwość negocjowania przez Polskę z Rosją kształtu końcowego raportu MAK. Jak zauważył Ignacy Goliński, były członek Komisji Badania Wypadków Lotniczych, medialna aktywność Klicha jest bardzo wybiórcza. Wskazują na to jego liczne wypowiedzi w TVN, które w dodatku - podkreśla Goliński - często przeczą jedne drugim. - Oczywiście może on zawsze tłumaczyć się tym, że prace komisji nie są zakończone i dlatego nie chce się publicznie wypowiadać. Kiedy uczestniczyłem w pracach komisji, nic nie komentowaliśmy. Jednak Klich medialnie się udziela, "wywnętrza" się dość często na przykład w TVN - dodaje. - Pan Klich jako przedstawiciel Polski przy MAK ma obowiązek odpowiedzieć na pytania dotyczące pracy tej komisji. Oczywiście zawsze może powiedzieć, że informacja, o którą państwo prosicie, jest tajna. Ale musi to powiedzieć - zauważył Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu badającego katastrofę Tu-154M. Goliński przypomniał, iż zgodnie z załącznikiem 13. konwencji z Chicago komisja już po miesiącu prac ma obowiązek opublikować wstępny raport, a po roku zakończyć badanie wypadku lotniczego. W ocenie eksperta ze strony Polski, negocjacje w rozmowach z MAK powinny toczyć się przy wsparciu polskiego rządu, co nadałaby im pewną rangę. Jego zdaniem, w żadnym razie w konsultacjach nie mógłby uczestniczyć obecny polski akredytowany przy MAK, ponieważ "od samego początku popełnia gafy, a na lotnictwie się nie zna". - Gdyby akredytowany nie zajmował się własną osobą, to jeśliby normalnie pracował, miałby wejścia do MAK, znajomości i prześledzony cały tok pracy komisji MAK i pewne dowody w ręku - ocenił Goliński.
Ekspertów wyznaczy premier Zdaniem Jerzego Polaczka, ministra transportu w rządzie PiS, ekspertów wyznaczy najprawdopodobniej minister Jerzy Miller jako przewodniczący polskiej komisji badającej okoliczności katastrofy z 10 kwietnia br., w duecie z premierem Donaldem Tuskiem. W ocenie posła PiS, pozwala na to tryb zastosowany w rozporządzeniu ministra obrony narodowej z 27 kwietnia 2010 roku zmieniającym rozporządzenie w sprawie organizacji oraz zasad funkcjonowania Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Dokument nadaje wiele kompetencji szefowi rządu. Przewiduje, by w przypadku zaistnienia poważnego incydentu lotniczego z udziałem prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, marszałka Sejmu, marszałka Senatu lub prezesa Rady Ministrów powołanie przewodniczącego i członków Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego następowało w uzgodnieniu z prezesem Rady Ministrów. Zgodnie z pierwotnym testem rozporządzenia z 2004 roku oraz art. 140 ustawy Prawo Lotnicze z 2002 roku członków Komisji powołuje minister obrony w porozumieniu z ministrem właściwym do spraw wewnętrznych. Rozporządzenie z 27 kwietnia nadaje też prawo prezesowi Rady Ministrów do zatwierdzania raportu, który przedkłada mu szef MSWiA jako przewodniczący polskiej komisji. Stanowi o tym zapis dokumentu, który mówi, że "protokół wraz z całością materiałów zebranych przez Komisję przewodniczący przedstawia do zatwierdzenia Prezesowi Rady Ministrów i informuje o tym Ministra Obrony Narodowej". Zgodnie z rozporządzeniem MON przewodniczący Komisji w swych pracach jest niezależny i podlega bezpośrednio premierowi. W ocenie Polaczka, niewykluczone, że nie tylko minister Jerzy Miller (co potwierdza MSWiA), ale także premier zatwierdził uwagi do projektu rosyjskiego raportu przesłanego do MAK. - Jeśli komisja Millera jako podmiot przygotowywała uwagi strony polskiej do raportu MAK, to te uwagi musiał ostatecznie zatwierdzić Donald Tusk jako prezes Rady Ministrów, który w trybie rozporządzenia z 27 kwietnia zatwierdza raport polskiej komisji - ocenia Polaczek. - Tryb przyjęty przez szefa MON nie wyklucza, że to również premier Tusk wyznaczy, wspólnie z Millerem, kogoś do rozmów z MAK. - Za wszystkie decyzje Millera odpowiada pan Tusk ze względu na strukturę tego rozporządzenia - komentuje krótko Macierewicz.
Anna Ambroziak
Polski raport w sprawie katastrofy smoleńskiej POLSKI RAPORT W SPRAWIE KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ to profesjonalne zagranie obliczone na wygranie wyborów przez Platformę Obywatelską w 2011 roku. Dziś dowiedzieliśmy się, że powstaje lub ma powstać polski raport w sprawie katastrofy smoleńskiej. Takie niezależny, taki sumienny i taki prawdziwy...ma być. Jaka jest przyczyna takiego działania rządu? Dlaczego nagle wszystko się zmienia, dlaczego rząd Tuska nagle zmienia o 180 stopnie swoje zdanie? Już nie wierzy w profesjonalizm o którym zapewniał nas premier Tusk kilka razy dziennie? Otóż mógłbym napisać sążnistą notkę na ten temat, tylko co to da? Skupię się tylko na najważniejszych aspektach, czyli co jest głównym powodem takiego postępowania rządu. Przepraszam wszystkich za krótki i dosadny język, ale jesteśmy dorośli i możemy sobie uświadomić smutną prawdę. A oto podstawowe przyczyny zmiany stanowiska rządu w sprawie katastrofy smoleńskiej:
UTRZYMANIE WŁADZY. I tutaj mógłbym skończyć cały tekst, bo jak wszyscy o tym wiemy i często zapominamy podstawowym zadaniem każdej partii na świecie jest zdobycie władzy. Gdy ją zdobędzie, naczelnym zadaniem każdej partii jest utrzymanie władzy. A w przypadku rządu mamy do czynienia i z jednym i drugim. Tak więc najważniejszą przyczyną zmiany stanowiska rządu, czyli PO, czyli premiera jest wygranie wyborów parlamentarnych w 2011 roku. Katastrofa smoleńska i raport MAK-u jest (proszę mi wybaczyć słownictwo) śmierdzącą sprawa, dlatego fachowcy od pijaru już maczają w tej sprawie swoje brudne palce i zmieniają front. A podstawą takiego piruetu jest:
KRÓTKA PAMIĘC SUWERENA. Nie jest żadną tajemnicą, że tzw. opinia publiczna ma przerażająco krótką pamięć. Naprawdę ludzie nie pamiętają nic z polityki co było kilka tygodni temu. A pomagają w tym „niezależne media” i „autorytety” zapraszane do studiów. Nie jest moim zamiarem przekonywania kogokolwiek, że tak właśnie jest. Właściwie jest mi wszystko jedno, czy ten fakt dociera do kogokolwiek z „opinii publicznej”. Ważne jest, że to podstawowa zasada działania pijarowców. Będzie niezaprzeczalnym faktem, że w najbliższym czasie opinia publiczna zacznie wierzyć rządowi (dzięki oczywiście niezależnym mediom), że rząd w osobie Donalda Tuska zawsze nie wierzył Rosjanom, zawsze miał wątpliwości tylko procedury, prawo międzynarodowe jest właśnie takie, że musiał czekać. Ale od dawna działał i podejmował, i walczył, i obserwował. Nawet pan Klich wróci do łask (co ostatnio już widać) i wcale nie będzie jakimś szaleńcem tylko profesjonalistą, który się starał . A teraz nadszedł czas, żeby pokazać niezależność. Po prostu rząd musiał na jakiś czas odpuścić. Tego się właśnie dowiemy. A dlaczego tak będzie? Odpowiedź poniżej.
BEZCZELNOŚĆ MAK-u w formułowaniu przyczyn katastrofy jest porażająca. Doskonale o tym wie Tusk bo ten raport czytał. Jest po prostu oczywiste, że raport MAK-u uderzy w rząd. Takie są prawa natury w polityce, a w polityce rosyjskiej po prostu warunek sine qua non. Stąd takie słowa premiera wygłoszone ostatnio, że raport jest nie do przyjęcia. Rząd musi coś z tym zrobić bo:
SĄ NIEDŁUGO WYBORY PARLAMENTARNE – otóż nasz polski raport na 1000% nie zostanie opublikowany przed wyborami. Założymy się? Rząd polski nauczony fantastycznym doświadczeniem rosyjskich fachowców od informacji o katastrofie, będzie czerpał garściami z ich doświadczenia i… no właśnie. Czy już kojarzymy co będzie się działo? Dokładnie to samo co w przypadku MAK-u tyle tylko, że w druga stronę. Naród będzie otrzymywał plotki, ploteczki, przecieki i przecieczki aby strona rosyjska komentowała. Dojdzie zapewne do lekkiego sporu, do przyjazdów przedstawicieli MAK-u do Polski, wypowiedzi, dementowanie… może nawet Anodyna na konferencji prasowej przeprosi po polsku naszych rodaków jak pan Graś? Pojawią się zapewne w mediach kopie faksów z setnego ksera wysłanego do Rosji. Może dowiemy się, że kontrolerzy powiedzieli parę razy „jebut twoju mać”, albo inne niecenzuralne zdania. Krótko mówiąc będziemy mieli powtórkę z rozrywki, tyle że w odwróconych rolach. Po co ten cały cyrk? Ano ma on wspaniałą cechę:
ODWRÓCENIE UWAGI OD GOSPODARKI. Czy mam się rozpisywać co się dzieje w polskiej gospodarce. Już mamy efekty, np. z drogami ekspresowymi czy autostradami. Na 100% będziemy dalej budować drogi wschód-zachód a inne zostaną odwołane ad calendas graecas. Dlaczego tak jest? To już w mojej notce o polskich kolejach aman.salon24.pl/260255,czy-teraz-jest-kolej-na-kolej-panie-tusk. Wybaczcie proszę dosadność tego zdania ... ale polski raport jest doskonałym sposobem odwrócenia uwagi i skierowania opinii publicznej na manowce czyli udowadnianie, że PiS jest bandą szaleńców. Gdy się to wszystko weźmie pod uwagę, będziemy mieli kolejny spektakl dla plebsu, w którym główne role będą grali już inni aktorzy, a chodzi o to, aby nic się nie wyjaśniło do wyborów w 2011 roku. Taki scenariusz jest jak najbardziej właściwy i logiczny dla dzisiejszej władzy przed wyborami. A potem?
Aaaaa, potem to się zobaczy… mamy w końcu na to 4 następne lata. Aman
CZY TERAZ JEST KOLEJ NA KOLEJ - PANIE TUSK?! Mam nieodparte wrażenie, że sprawa bałaganu na kolei ma kilka poziomów prawdy, z których najciekawszy jest chęć sprzedaży zagranicznym firmom naszych kolei. Mówiąc szczerze, nie chce mi się pisać wszystkiego i pozostawiam tę część operacji myślowych lemingom, którzy będą wymyślali różne niestworzone rzeczy na podobieństwo komentarzy obcięciu finansowania partii politycznych. Podstawowym celem każdej partii jest przejęcie władzy, a potem utrzymanie. Polemizowanie z tym faktem, ze jest inaczej jest poniżej mojej inteligencji, dlatego wrzucam do intelektualnego gnoju durne komentarze „autorytetów”, że PO jest fantastyczne, bo chce ograniczenia finansowania, a inne partie złe, bo się przed tym bronią. CELEM KAŻDEJ PARTII JES PRZEJĘCIE WŁADZY, A PO ZDOBYCIU JEJ UTRZYMANIE – każdy, kto twierdzi inaczej jest dla mnie durniem nie wartym, aby z nim polemizować. A zatem z tej zasadniczej cechy każdej partii wynika jeden wniosek: PO chce obniżyć finansowanie partii politycznych gdyż jest to jej na rękę w utrzymaniu władzy, a inne partie się przed tym bronią, bo istotnie im to utrudni przejęcie władzy. Bredzenie, że PO jest takie świętojebliwe i takie obywatelskie, że chce zacząć oszczędzać jest może ostatnim powodem całej tej kampanii. W przypadku PJN – sprawa tez jest oczywista, więc chyba nie musze wyjaśniać? PJN musi istnieć w polityce do wyborów i akurat taki temat jest im na rękę, podobnie trzymanie z PO. Dlaczego? O boszeeee! Jest przywoływane w wiadomościach, ze poparło PO, jest zapraszane razem z PO do rozmów itd. W najprostszy sposób PJN jedzie na karku PO w medialnym strumieniu. Zobaczymy czy będzie to właściwe zachowanie. Bo to zwyczajna taktyka medialna – nic więcej. Tak więc w przypadku PJN głosowanie za ograniczeniem finansowanie partii politycznych jest po stronie „dążenia do zdobycia władzy”. Ktoś, kto nie zdaje sobie z tego sprawy, jest doprawdy śmieszny albo zwyczajnie celowo manipuluje prawdą...
No, ale trochę odszedłem od tematu, a są nim ogólnie pojęte koleje w Polsce. Każdy chyba wie, że w Polsce infrastruktura kolejowa jest niedoinwestowana itd. Nie warto o tym pisać. Niedoinwestowanie w Polsce ma dwa zasadnicze powody:
1. Generalnie władza ma w nosie dany sektor gospodarki i interweniuje wtedy, gdy cos potwornie się załamie. Ludzie wychodzą na ulicę. Rząd wtedy zaczyna się pozornie zajmować się tematem. Spotyka się, negocjuje, obiecuje zwalnianie, gromi, upomina ministrów, zmienia ich zastępców. W przypadku ostatnich wydarzeń cos podobnego ma miejsce, lecz bez protestów bo kto ma wychodzić na ulicę? Pasażerowie? Oni już tam są, od wielu godzin czekając na pociąg.
2. Drugim powodem niedoinwestowania jest chęć sprzedaży danego sektora, czy istotnych przedsiębiorstw w danym sektorze obcym przedsiębiorcom. Słowo „obcym” jest oczywiście eufemizmem. W przypadku kolei można je sprzedać naszym ukochanym sąsiadom: Niemcom lub Rosji. Proszę wybaczyć, ale Kanada czy Nowa Zelandia raczej nie są zainteresowane z oczywistych względów: nie mają połączenia z naszą infrastrukturą. Tak więc bark inwestycji, kłopoty sektora, nagłaśnianie w mediach że należy coś doinwestować, że jest strasznie i doprowadzanie do takich tąpnięć ma dwa oblicza: rząd ma w nosie lub rząd chce sprzedać. Wynika to wszystko z normalnej cechy każdego rządu:
1. NIE CHCE WYDAWAĆ PIENIĘDZY NA JAKIEŚ NIEISTOTNE SPRAWY, NA BZDETY
2. CHCE MIEĆ FORSĘ NA SWOJĄ DZIAŁALNOŚĆ (że tak to ujmę)
Dlaczego sądzę, że w przypadku kolei mamy do czynienia z drugim wariantem? Zaraz podam fakty, które moim zdaniem bardzo wyraźnie sugerują takie rozwiązanie. Podam je w punktach, żeby przekaz był jasny i w krótkiej formie:
1. Zwróćmy uwagę, że dzisiejsze kłopoty z koleją pokazywane w mediach dotyczą tylko przewozu obywateli. Oczywiście w transporcie surowcowym są tez kłopoty, ale nie są pokazywane i nie są aż tak wielkie. A zatem chodzi o oddziaływanie na obywatela, czyli zwyczajny zabieg manipulacyjny. Sprawa jest prosta: obywatel mając trudności w transporcie osobowym, swoją świadomością obejmuje kolei jako całość. Tak więc można mu swobodnie wmówić, że polska kolej to głównie pociągi osobowe. Nie jest to prawda bo przewóz towarowy ma wielokrotnie większy udział. Ale łatwo wmówić, ze trzeba sprzedać by jeździło mu się lepiej. Nie będzie protestował, tym bardziej, że przewóz towarowy kojarzy mu się z dziwnymi, starymi, zdezelowanymi wagonami z węglem – a więc z typowym gierkowskim państwem. Nie będzie obywatelowi szkoda, jak rząd sprzeda ostatni bastion „komunizmu”.
2. Minister odpowiedzialny będzie czyścił przedpole, czyli w przypadku jakiś problemów (celowo nagłaśnianych w dyspozycyjnych mediach), będzie miał powód do zwolnienia tych osób, którzy będą mieli moralne opory w sprzedaży infrastruktury. Sam minister, bezpośrednio odpowiedzialny za „przekształcenia” nie będzie pociągany do odpowiedzialności. Bo dlaczego? Przecież realizuje plan…ma być źle i wtedy będzie dobrze.
3. Rosja nie eksportuje technologii, ale ma gospodarkę TOWAROWĄ. A zatem główny transport to transport surowców. W tak wielkim państwie jak Rosja, jedynym sensownym środkiem transportu musi być kolej. Do kogo eksportuje Rosja swoje surowce? Oczywiście na cały świat, ale także do Europy. Przypominamy sobie ropociągi, gazociągi…a może kojarzymy, jaki gazociąg jest budowany teraz? Jeżeli to sobie uświadomimy, to czy muszę pisać więcej o tym, ze Rosja i Niemcy pomijają nas transporcie tych surowców? Ale są też inne surowce do przewiezienia do Europy (do Niemiec) oprócz ropy i gazu. Jaką cechą moglibyśmy określić typ gospodarki europejskiej? Niech mi wolno będzie użyć określenia: technologiczna. Oczywiście socjalistyczna także, ale akurat nie o to chodzi w tym przypadku. A zatem musi istnieć wymiana gospodarcza: Rosja surowce do Europy, Europa do Rosji technologie i gotowe wyroby wysokiego przetworzenia.
4. Europa musi swoją ekspansję w jakimś kierunku wykonać? Gdzie może to zrobić? Oczywiście w kierunku wschodnim. Dlatego przyjęte zostały kraje z „bloku wschodniego”. Ale jest to rozwiązanie na kilkadziesiąt lat. Wcześnie, czy później Europa rozwinie skrzydła w kierunku Rosji. Cała polityka europejska dąży właśnie do tego. Nie chce mi się przytaczać faktów, pozostawiam to czytający, lemingom dziękuję, za głupotę i nie widzenie oczywistych procesów. W każdym razie możemy krótko scharakteryzować to, co się będzie działo już w niedalekiej przyszłości: inwestowanie w Rosji i produkowanie dóbr dla Europy w Rosji. Jestem pewien, że Rosja zostanie włączona w europejski system militarny. Jak to się będzie nazywać – to już pozostawiam wyobraźni czytającym. System militarny będzie musiał być połączony z Rosją, aby bronić systemu finansowego. To oczywistość.
5. Rosja organizuje Mistrzostwa Świata w 2018 roku. Jest to termin nie za bardzo odległy, ale zaręczam, że inne imprezy tez będą dawane Rosji. A więc Rosję czekają inwestycje. Potrzebuje Rosja „pomocy” z Europy, choćby w ramach rewanżu za decyzję o organizacji MŚ. Pamiętamy, że sam Putin przyjechał w trzy godziny po ogłoszeniu decyzji i osobiście gratulował i zapewniał?
6. Biorąc pod uwagę powyższe punkty, przypomina mi się sytuacja z polskimi cementowniami, które szybko były prywatyzowane, gdy Niemcy się zjednoczyły i potrzebowały cementu na inwestycje. Cementownie blisko granicy niemieckiej… i były tak strasznie nierentowne, okropnie stare, same kłopoty z nimi były…
7. Popatrzmy na mapę autostrad w Polsce. Największy postęp jest w przypadku autostrad wschód-zachód. I to jest oczywistą oczywistością. Tak, więc gdy się weźmie te wszystkie punkty pod uwagę, mam tylko drobne wątpliwości, że ostatnie zaniedbania w kolei są wynikiem przypadku. Moim skromnym zdaniem, wszystko, co dziś dzieje się w sektorze kolejowym, jest przygotowywaniem do sprzedaży przede wszystkim TORÓW obcemu kapitałowi…znaczy znanemu: rosyjskiemu lub niemieckiemu. Zresztą nie ma znaczenia – to ten sam kapitał. W następstwie kilkunastu lat na 99% nastąpią właśnie takie zmiany… O czym Państwa z „radością” informuje… AmAn. Aman
Daj nam poczucie siły “Jest tyle sił w narodzie, jest tyle mnogo ludzi; niechże w nie duch Twój wstąpi i śpiące niech pobudzi”. Myśli i słowa Stanisława Wyspiańskiego z dramatu “Wyzwolenie”, napisanego w Krakowie w 1902 roku, odezwały się z niebywałą siłą w papieskiej homilii na placu Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 roku, podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny. “Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”. Tamte słowa poety i słowa papieża poety zbiegły się w podobnym momencie dziejów narodu polskiego, który wtedy oczekiwał swojego wskrzeszenia, a po 77 latach od “Wyzwolenia” Wyspiańskiego wciąż czekał na wolność odebraną nam po II wojnie światowej. I wtedy, i teraz oczekiwał wzmocnienia siły ducha i woli, aby “śpiące obudzić” i “odnowić oblicze ziemi”. Gdyby nie ta homilia na placu Zwycięstwa nie byłoby “Solidarności” i wolności, którą odzyskaliśmy dopiero w 1993 roku, kiedy to ostatni żołnierze sowieccy, po 48 latach panowania w Polsce, opuścili nasz kraj. Usłyszeliśmy od Jana Pawła II wiele na temat wolności, tej, która nie tylko jest dana, ale zadana. Wszystkim Polakom. To refleksja o tym, jak łatwo wolność utracić, gdy nie ma w narodzie zgody i troski o siłę i trwałość państwa. Zagrożenia dla wolności zawsze miały dwa warunkujące się wektory. Ten najważniejszy to wewnętrzna siła państwa mierzona patriotyzmem i odpowiedzialnością za wspólny los. Im była słabsza, tym groźniejsze pojawiało się zagrożenie z zewnątrz. Niech nie zwiedzie nas idea Unii Europejskiej, eksperymentu, który przestał opierać się na tradycyjnych, chrześcijańskich korzeniach, które budowały przez wieki wspólny los Europejczyków. Już teraz rządzą w Unii tylko dwa państwa, Francja i Niemcy, a los tej organizacji implikuje nabierająca tempa współpraca z Rosją, która w tej chwili instaluje rakiety “Iskander” w obwodzie kaliningradzkim, 320 kilometrów od Warszawy. Czy Polska jest wolna? Ależ tak - odpowiemy. Dlaczego zatem od pewnego czasu śpiewa się w kościołach “Boże coś Polskę” z tymi samymi słowami, co w czasach zaborów i wojen, a więc - “Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”, zamiast słów jeszcze nie tak dawno śpiewanych: “Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”? Fakt ten trzeba po kronikarsku odnotować i stwierdzić, że pewne poczucie niepewności o przyszłość zaczęło nam towarzyszyć dokładnie z chwilą tragedii, jaka wydarzyła się na smoleńskim lotnisku 10 kwietnia tego tragicznego 2010 roku. Tam też, przy szczątkach samolotu, usłyszeliśmy po raz pierwszy polityczne zapewnienia o polsko-rosyjskim pojednaniu. U każdego człowieka wątpliwości czy niepewności mogą budzić poczucie zagrożenia i lęku o przyszłość, swoją, bliskich i kraju. Obowiązek wyjaśnienia przyczyn największej tragedii, jaka dotknęła Polskę po wojnie, spotęgowany symboliką miejsca katastrofy, tak nieodległego od dołów śmierci, w których spoczywa tysiące polskich oficerów zamordowanych w Katyniu, jest “zadany” całemu narodowi, nie tylko komisjom od spraw wypadków i śledczym, choć to ich zadanie i to oni najpierw sformułują swoje oceny. Nie jest to też tylko “sprawa” Jarosława Kaczyńskiego oczekującego wyjaśnienia przyczyn śmierci swojego brata, ani jego formacji politycznej, która pewnie z tego właśnie powodu podzieliła się na część, która chce dźwigać brzmię dotarcia do prawdy i tę, której to musiało jakoś politycznie ciążyć. Dzięki staraniom sejmowego zespołu Antoniego Macierewicza dowiaduje się o tym świat. To nadzieja dla tych, którzy mają prawo być nieufni czy wręcz podejrzliwi w stosunku do każdej władzy po 1945 roku. To szczególnie ci, którzy nie mogą się pogodzić, że ich kraj dziesiątki lat tkwi w kłamstwie i niesprawiedliwości. Bo czy ponieśli karę winni morderstw w grudniu 1970 roku na Wybrzeżu, czy ukarano “autorów” (jak niewinnie ich się określa) stanu wojennego? Nie, nad czym zresztą “ubolewał” prezydent Bronisław Komorowski podczas uroczystości w Kopalni “Wujek”. Ubolewał naprawdę czy tylko w cudzysłowie? Kilkanaście dni wcześniej zaprosił przecież do swojego pałacu gen. Wojciecha Jaruzelskiego, oficjalnie przez państwo polskie oskarżonego o sprawstwo kierownicze masakry robotników, prosząc go o doradzanie w sprawach bezpieczeństwa. Nie można się dziwić, że wiele innych osób odczuwa lęk, a może już strach. Bo czym wytłumaczyć te wszystkie działania polityczno-medialne, które dezawuują komisję Macierewicza, a nawet ją ośmieszają, a słowa litewskiego eurodeputowanego Vytautasa Landsbergisa, skierowane do Marty Kochanowskiej w Brukseli, też mają swoją wymowę, no i te “Iskandery” o zasięgu do 500 kilometrów z głowicą jądrową. Niech zatem jeszcze raz przemówi Wyspiański: “Bożego Narodzenia ta noc jest dla nas święta. Niech idą w zapomnienia niewoli gnuśne pęta. Daj nam poczucie siły i Polskę daj nam żywą, by słowa się spełniły nad ziemią tą szczęśliwą”. Wojciech Reszczyński