575

Połączenie wodne BAŁTYK – ADRIATYK – MORZE CZARNE szansą rozwoju gospodarczego Polski Połączenie trzech mórz Bałtyku, Adriatyku i Morza Czarnego. Korzyści dla naszej gospodarki. Włączenie tego problemu do naszej prezydencji UE. To temat referatu wygłoszonego w czasie konferencji organizowanej w Bydgoszczy w dniach 12-13 września 2011 roku[1]. Zaproponowaliśmy również włączenie tego tematu do problemów rozpatrywanych w czasie naszej prezydencji UE. Jako współautor referatu proponuję przedyskutowanie tego problemu także na forum NOWEGO EKRANU. Dodam, że portal NE, zamieszczając na tej stronie informacje o kandydatach do parlamentu RP, udzielił im swojego poparcia. Dlatego też sugeruję, aby ci, którzy dostali się do parlamentu, spowodowali włączenie tego tematu do naszej prezydencji   w UE.

Wybrane fragmenty prezentacji

Historia

W 1901 roku parlament Austro -Węgier wydał ustawę o systematycznej budowie sieci żeglugi śródlądowej: regulacji i kanalizowania rzek oraz realizacji sztucznych kanałów. Jednym z kluczowych zadań programu było połączenie Bałtyku z Adriatykiem i Morzem Czarnym.  Ustawa z dnia 11 czerwca 1901roku o drogach wodnych ustanawia budowę : kanału spławnego między Dunajem a Odrą; kanału spławnego między Dunajem a Wełtawą koło Budziejowic ( łącznie z kanalizacją Wełtawy na przestrzeni od Budziejowic do Pragi) ; kanału spławnego między kanałem łączącym Dunaj z Odrą a Łabą ( łącznie z kanalizacją Łaby na przestrzeni od Mielnika do Paromierza); spławnego połączenia kanału między Dunajem a Odrą z dorzeczem Wisły, a dalej z odpowiednią spławną przestrzenią Dniestru. Była to ustawa nowoczesna, gdyż troszczyła się o rolników oraz o przemysł krajowy. Cytuję fragment wypowiedzi R.Ingardena z lipca 1918 roku: (…) aby królowa rzek naszych, Wisła i jej dopływy stały się w niedalekiej przyszłości błogosławieństwem dla ciemiężonego przez tak długie lata narodu naszego[2].

Korzyści

  1. Budowa połączeń pomiędzy transportem morskim, wodnym, śródlądowym, kolejowym i drogowym oraz eliminowanie "wąskich gardeł” w sieci transportowej Europy.

  2. Transport gazu, ropy naftowej, węgla i innych surowców (np. statkami morsko-rzecznymi budowanymi w Szczecinie).

  3. Źródło i regulator energii elektrycznej, czyli budowa stopni wodnych. Można natychmiast pokrywać niedobory (przestoje elektrowni wiatrowych i słonecznych).

  4. Funkcja przeciwpowodziowa. Odpowiednia regulacja zmniejszy ryzyko powodzi.  Na przykład Czechy uważają, że gdyby funkcjonowała droga wodna Dunaj – Odra - Łaba, nie byłoby zatopienia Ołomuńca i okolic 1997 roku.

  5. Tworzenie warunków dla rozwoju europejskich regionów nadmorskich: produkcja i remonty statków, łodzi i jachtów; uczelnie morskie; sfera badawczo – rozwojowa; przemysł i usługi portowe oraz przyportowe; sektor usług transportowo -logistycznych; turystyka morska; rybołówstwo i przetwórstwo ryb.

  6. Inwestycje realizowane przy projekcie będą pełniły rolę ,,koła zamachowego”  dla gospodarki.

Prezydencja i połączenie wodne Bałtyk- Adriatyk – Morze Czarne

Pismo do Prezydenta RP i Premiera Rządu RP

Odpowiedź z Kancelarii Prezydenta

… propozycja ta została przekazana ekspertom Biura Projektów Programowych do ewentualnego rozważenia.

Źródła

1 W.Bosak,J.Grela,M.Krzemkowski,H.Połcik : Połączenie wodne Bałtyk- Adriatyk- Morze Czarne szansą rozwoju gospodarczego Polski,www.drogiwodne.ukw.edu.pl.

2 R.Ingarden:Komunikacyje wodne a rozwój ekonomiczny Polski, Wydawnictwo ” Biura Pracy Społecznej” w Krakowie, Staraniem Towarzystwa „Żegluga Polska” w Krakowie 1919. Opracowanie wykonane na życzenie Towarzystwa „Żegluga Polska” w Krakowie.

Polskiemu Kościołowi brakuje sternika Dlaczego przez ostatnie 5 lat polski Kościół – jak wykazały badania OBOP - stracił zaufanie, aż 14 procent społeczeństwa? - Przyczyn jest wiele - mówi ks. Tadeusz Isakowicz - Zaleski w rozmowie z Jarosławem Wróblewskim. Szybko polski Kościół traci to, co przez lata z trudem zbudował. Dlaczego tak się dzieje? W Polskim Kościele brakuje sternika. Mówię sternika, a nie przywódcy, bo to nie jest partia polityczna. Kościół ma swoje zasady, których fundamentem jest Ewangelia i nauczanie Jezusa Chrystusa. Nie mniej jednak są potrzebne osoby, które w umiejętny sposób by pokazywały jak zastosować zasady Ewangelii, jak należy postępować. Do 2005 r. takim sternikiem Kościoła był Jan Paweł II, który poprzez pielgrzymki wskazywał nam drogę. Po jego śmierci nie pojawiły się w Kościele polskim ludzie, którzy mogliby być takimi sternikami. Problemem jest również to, że została rozmyta rola prymasa i rola przewodniczącego Episkopatu Polski. Dziś przeciętny uczeń szkoły średniej nie wie kto jest w Polsce prymasem, bo jest ich trzech. Dwóch emerytowanych i były nuncjusz papieski ks. abp Józef Kowalczyk. Nie znają też za bardzo przewodniczącego Episkopatu Polski ks. abp Józefa Michalika.

Młodzi są internautami. Lubią media. A niestety księża biskupi z mediami specjalnie nie chcą współpracować. Może z wyjątkiem mediów katolickich, nie są na inne otwarci. Ich głosu nie słychać bo nie wypowiadają z komentarzem do ważnych bieżących wydarzeń. Jedynym, który odbierze komórkę i się wypowie jest ks. bp. Tadeusz Pieronek. Popularni w mediach są tacy biskupi, którzy umieją z nimi współpracować. Problem z jest i polega na tym, że biskupi nawet nie czują potrzeby zabierania głosu. Prymas Wyszyński nie komunikował się może bezpośrednio z dziennikarzami, ale jego głos był słyszalny w różnych sprawach. Ludzie czekali na jego kazanie na Boże Ciało, gdzie jasno twardo i zdecydowanie wykładał swoje stanowisko, również na tematy polityczne. Nie bał się krytykować władzy. Listy pasterskie też były mocno sformułowane. Dziś większość ludzi Kościoła nie chce rozmawiać. Tak, jak pan do mnie dzwoni, to dzwonią do mnie inni dziennikarze, i mówią, że dzwonią do mnie, bo inni księża nie chcą im odpowiedzieć na najprostsze pytania. Kościół oddał pole. Brak nam tego jasnego przywództwa po tym jak rozmyciu uległa funkcja prymasa...

Dlaczego ksiądz teraz używa słowa przywódca? Tu mnie pan złapał za słowo. Faktycznie chodzi o sternika. Kościół to łódź, która nieumiejętnie kierowana, bez sternika słabo płynie. Ona po prostu musi być umiejętnie kierowana.

Ksiądz mówił, że Kościół oddał pole w mediach. Owszem, ale są też dobre przykłady. Dla mnie fenomenem jest ks. Rydzyk, z którym w wielu kwestiach się nie zgadzam i nie popieram jego wielu poglądów, ale on jednak zafunkcjonował medialnie, bo wszedł w pustkę. Episkopat po roku 90. nie chciał tworzyć własnych mediów. Nie powołał dziennika prasowego, tygodnika, rozgłośni radiowej, telewizji. Oddał pole.

Wychodził dziennik „Słowo Powszechne”, tygodnik „Ład”, które jednak nie utrzymały się na rynku. To był jednak dziennik wydawany przez PAX. Proszę zobaczyć, że wiele diecezjalnych tygodników jak „Gość Niedzielny”, „Niedziela” czy „Tygodnik Powszechny” ukazywało się jeszcze za komuny. We Francji wychodzi np. „La Croix”, który jest organem prasowym francuskiego episkopatu. Przewodniczący episkopatu, też za często nie kontaktuje się z mediami. Traktuje je jak zło konieczne. Dlatego telefon odbiera bp. Pieronek, wcześniej na gorąco wydarzenia komentował śp. abp Życiński, który choć nie pełnił przecież żadnych znaczących funkcji w episkopacie, to był w przekonaniu wielu osób jego numerem jeden. Kościół ma władzę, ma siłę, ale medialnie...

...jest w defensywie. Dodam tu tylko, że kończąc dziennikarstwo na uczelni katolickiej widziałem, jak marnują się talenty moich kolegów. Nie było zapotrzebowania na nich w mediach katolickich, które same borykały się z problemami. Wielu zdolnych zmieniło zawód, a niektórzy trafili do „Gazety Wyborczej”. Wróćmy jednak do rozmowy. Niech ksiądz powie o innych powodach słabnącego zaufania do Kościoła. Drugą ważną rzeczą jest fatalnie prowadzona polityka personalna. Nie czepiam się tutaj poszczególnych nazwisk, chociaż krytykuję je w mediach. Przez 20 lat za nominacje w polskim Kościele odpowiadał nuncjusz papieski, który u nas – choć nie było takiego przypadku w skali świata – był Polakiem, powiązanym układami personalnymi z tym środowiskiem. To było kuriozum. Nuncjusz ma być okiem i uchem papieża. Człowiek ponad układami personalnymi, co 4-5 zmieniany w różnych państwach. A u nas nuncjusz nie wrócił do Rzymu na emeryturę, tylko został prymasem. Kogo lansowano w biskupich nominacjach? Jest 150 biskupów, ale na palcach można policzyć tych, którzy w swoim życiu choć parę lat byli proboszczami. W ogóle nie bierze się pod uwagę duszpasterzy, którzy pracują z ludźmi, są aktywni w parafiach, działają z młodymi i znają codzienne życie.

Z jakiego klucza wybiera się biskupów? Wybiera się klasycznie: ojca duchownego seminarium, rektora seminarium, urzędników kurialnych i księży profesorów. To są wybitni profesorowie, ale bez kontaktu z ludźmi. Oni piszą listy pasterskie, które brzmią jak wykłady naukowe. Obliczałem kiedyś, że tylko kilkunastu obecnych biskupów było proboszczami. A na czym opiera się to nasze duszpasterstwo? Właśnie na proboszczach, wikarych, katechetkach czy katechetach. Są duszpasterze akademiccy. To jest nasza siła. Biskup profesor, mimo dobrej woli i chęci, nie ma większego pojęcia o życiu parafii. Kuriozalnalnymi przypadkami są też biskupi-spadochroniarze z Watykanu. Oni pełniąc w Stolicy Apostolskiej funkcje administracyjne nie znali zupełnie specyfiki polskiego Kościoła, który się zmienił. Trzeba się dobrze orientować, gdy odpowiada się za diecezję, tam są trudne problemy do rozwiązywania. Wielu biskupów po prostu do tej funkcji się nie nadaje.

Co jeszcze powinniśmy poprawić? System przygotowania do pracy duszpasterskiej. Czasy się zmieniły. Są nowe wyzwania, maleją powołania ze środowisk wiejskich. Kiedyś Podhale była kuźnią powołań kapłańskich, a dziś są one sporadyczne w diecezji krakowskiej. Przychodzą dziś do seminarium osoby już po studiach, ze świata, dojrzałe, a system edukacji jest taki, jaki funkcjonował 20-30 lat temu. Często seminaria nie przygotowują dobrze do społecznej działalności duszpasterskiej. Muszę też dodać tutaj jedną rzecz, która jest bardzo krytykowana. To relacje między biskupem, a księdzem. Biskupi zarządzają administracyjnie diecezją, ale ich relacje z kapłanami są nierzadko złe albo bardzo złe. Zimne, chłodne na zasadzie „pana i niewolnika”. Ksiądz ślubuje posłuszeństwo. Gdyz zaczynają się kłopoty, proboszcz nie znajduje w biskupie oparcia, a powinny być one takie jak relacje ojca i syna.

Księża są w końcu na pierwszej linii frontu, bezpośredniego kontaktu z ludźmi i ich życiem. Tak. Dlatego potrzeba im zwykłej życzliwości. Gdy biskup wspiera proboszcza i wikarych to inaczej funkcjonuje parafia i diecezja. Kościół dzięki temu jest też silniejszy. Rozmawiał Jarosław Wróblewski

Czy chcesz w Polsce drugiej Hiszpanii? Napieralski pragnął być polskim Zapatero, ale to Janusz Palikot ma szansę stać się kimś takim w Polsce. Warto więc przypomnieć jakich spustoszeń w życiu społecznym Hiszpanii dokonał zapateryzm: małżeństwa osób tej samej płci; nazywanie ojca i matki rodzicem A i rodzicem B; aborcja na życzenie, i to nawet dla nastolatek, czy wreszcie szkolenia z masturbacji dla uczniów podstawówek. Wizyta w Hiszpanii dla zafascynowanego tradycyjną kulturą tego kraju Polaka i katolika to wydarzenie traumatyczne. Dopiero na miejscu widać, jak głęboko sięga rewolucja obyczajowa, którą wprowadza tam rząd José Luisa Rodrigueza Zapatero (choć wprowadzały ją już poprzednie władze, ale nie z takim rozmachem). Zajęcia w szkole z masturbacji dla nastolatków; przyznanie szesnastoletnim dziewczętom prawa do aborcji bez poinformowania o tym rodziców; pełne flaszkodromy (czyli miejsca specjalnie wyznaczone przez władze miejskie i uczelniane, gdzie studenci w weekendy mogą się upijać dotowanym alkoholem) – to wszystko może szokować Polaków, ale Hiszpanów wydaje się nie zaskakiwać. Oni się już do tego przyzwyczaili i sugestia, że mogłoby być inaczej, wywołuje tylko wzruszenie ramion, ewentualnie agresywną odpowiedź, że z zacofania można się wyleczyć. I wkroczyć na drogę postępu. Oczywiście nadal można w Hiszpanii podziwiać piękne kościoły, zjawiskowe katedry, jak w Cordobie, Granadzie, Sewilli czy Saragossie, a także spotykać ludzi, którzy żyją głęboką wiarą katolicką i chcą ją wprowadzać w życie. To przecież Półwysep Iberyjski pozostaje ojczyzną tak prężnych na świecie formacji duchowych, jak Opus Dei czy Droga Neokatechumenalna, ale w samej Hiszpanii ich realny wpływ na życie publiczne i społeczne z roku na rok maleje. Nie zmieniają tego ogromne (niekiedy nawet dwumilionowe) marsze katolików zdesperowanych zmianami wprowadzanymi przez José Luisa Rodrigueza Zapatero. Nie zmieniają zaś dlatego, że polityka obecnego rządu socjalistycznego jest tylko symptomem głębszej choroby cywilizacyjnej, jaka dotyka Hiszpanów.

Dwóch Hiszpanii już nie ma Podstawowym objawem tej choroby jest fakt, że z głównego nurtu życia społecznego i politycznego zniknęła w zasadzie „druga Hiszpania” (choć wielu twierdzi, że zniknęła „pierwsza Hiszpania”). Podział na „dwie Hiszpanie” – z jednej strony postępową, rewolucyjną i antyklerykalną, z drugiej zaś tradycyjną konserwatywną i katolicką – przez dziesięciolecia określał życie publiczne tego kraju. Niezależnie od zmiennych losów dziejowych oba te nurty były od stuleci w Hiszpanii obecne. Teraz jednak to się zmieniło. Hiszpania katolicka odchodzi w przeszłość, nie ma już swojej reprezentacji politycznej (bo trudno – o czym będzie mowa poniżej – uznać za taką Partię Ludową), zaś zdecydowana większość młodego pokolenia w zasadzie uznaje zapaterystowski radykalizm za normę kulturową, a nie za wyjątek. Politycy Partii Ludowej, którzy teraz próbują przedstawiać się jako nadzieja katolików, sami jednak, zanim Zapatero doszedł do władzy, również realizowali – choć znacznie wolniej i ostrożniej – lewicowo-liberalne projekty obyczajowe. W ich wydaniu była to raczej stopniowa ewolucja niż gwałtowna rewolucja. Warto przypomnieć, że w Hiszpanii, która jest krajem federacyjnym, lokalne władze mają spore uprawnienia. I właśnie na poziomie lokalnym rządy, w których zasiadali politycy z Partii Ludowej, wprowadzały regulacje prawne przyznające przywileje małżeńskie (choć bez określania ich małżeństwami) parom złożonym z osób tej samej płci. Prawicowi premierzy wprowadzali ustawę dopuszczającą aborcję i tolerowali sytuację, gdy w Hiszpanii dokonywano ponad sto tysięcy aborcji rocznie, choć obowiązywało tam prawo o ochronie życia niemal identyczne z polską ustawą z roku 1993. Nic nie wskazuje też na to, aby sytuacja ta miała ulec zmianie. Partia Ludowa jest bowiem głęboko podzielona w kwestiach moralnych i religijnych. Część jej członków mówi wprost, że ugrupowanie jest wręcz dotknięte „wirusem zapateryzmu” i to w stopniu nie mniejszym niż Partia Socjalistyczna. To właśnie desperacja katolików, którzy zorientowali się, że Partia Ludowa nie odzwierciedla już ich poglądów i wrażliwości, wypchnęła dwa miliony ludzi na ulice Madrytu. Zorientowali się oni, że ugrupowanie kierowane przez Mariano Rajoya nie jest rzeczywistą alternatywą dla lewicy i nie gwarantuje im nadziei na to, że ich dzieci będą mogły żyć w Hiszpanii po chrześcijańsku. Problem polega tylko na tym, że ten nacisk ulicy nie przyobleka się w kształt instytucjonalny, nie formuje się w trwałą grupę nacisku, która albo przemieni Partię Ludową, albo powoła do życia nowe organizacje polityczne i społeczne, zdolne rywalizować skutecznie z socjalistami i ludowcami. Sytuację komplikuje fakt, że wielu konserwatystów, którzy są krytyczni wobec Partii Ludowej, uważa jednak, iż jest ona jedyną siłą zdolną przeciwstawić się lewicy i wygrać wybory. Dlatego każdy podział w obozie prawicy uważają za działalność na rzecz przyszłego zwycięstwa Zapatero. Z perspektywy strategii wyborczej trudno zarzucić cokolwiek takiemu rozumowaniu. Jednak z katolickiego punktu widzenia sprawa jest dużo bardziej problematyczna, gdyż wygrana ludowców wcale nie musi oznaczać klęski zapateryzmu. Obserwując, jak bardzo zmiany obyczajowe przeorały współczesną Hiszpanię, trudno nie zadać sobie pytania, jak to się stało, że kraj, który jeszcze w latach pięćdziesiątych XX wieku nie miał ustawy gwarantującej rozdziału państwa i Kościoła, a w latach siedemdziesiątych wciąż uchodził za bastion katolicyzmu w Europie, tak szybko się zlaicyzował. Wielu komentatorów uważa, że odpowiedzialność za to spoczywa w znacznej mierze na reżimie generała Franco. Ten ostatni uchronił hiszpańskich katolików przed eksterminacją, jakiej poddawani byli w latach trzydziestych XX wieku przez siły republikańskie. Nic więc dziwnego, że Kościół stanął po stronie generała Franco, gdyż ten stanął w obronie mordowanych katolików. Z czasem dzięki frankistom katolicyzm stał się ideologią panującą w Hiszpanii, ale nie stał się żywym doświadczeniem wiary. Wiele obowiązujących regulacji było charakterystycznych dla państwa wyznaniowego. Na przykład w więźniowie w zakładach karnych mieli obowiązek spowiadania się raz w miesiącu, choć znajdowali się przecież wśród nich także ludzie niewierzący. Nic więc dziwnego, że Kościół był postrzegany przede wszystkim jako jeden z filarów systemu. Ta sytuacja była tak dokuczliwa dla wielu duchownych, a nawet biskupów, że w latach siedemdziesiątych niektórzy z nich zostali zwolennikami teologii wyzwolenia i marksizmu. Doprowadziło to do przyspieszenia laicyzacji w hiszpańskim Kościele, czego nie były w stanie powstrzymać nawet tak żywe i dynamiczne ruchy religijne, jak Opus Dei, założone przez aragońskiego księdza św. Josemaríę Escrivę de Balaguera, czy Droga Neokatechumenalna, powstała z inicjatywy madryckiego malarza Kiko Arguello.

Zwycięstwo Al Kaidy Bezpośrednią przyczyną zwycięstwa Zapatero w wyborach parlamentarnych 2004 roku nie było przekonanie ludności do haseł rewolucji obyczajowej, lecz wola Al Kaidy. Ta islamska organizacja terrorystyczna – na wiele miesięcy przed hiszpańską elekcją – przygotowała 42-stronicowy dokument, w którym opisała metody, jakie mają skłonić „armie niewiernych” do ucieczki z Iraku. Sześć stron tego dokumentu poświęconych było Hiszpanii. Autorzy proponowali, by zaatakować ten kraj na kilka dni przed wyborami, tak by ich zwycięzcą został lider socjalistów opowiadający się za wycofaniem hiszpańskich sił zbrojnych z Bliskiego Wschodu. „Musimy do maksimum wykorzystać marcowe wybory. Hiszpański rząd po dwóch-trzech atakach nie wytrzyma nacisku opinii publicznej. Partia socjalistyczna w takim wypadku z pewnością uczyni z pobytu wojsk hiszpańskich w Iraku ważny temat wyborczy” – przekonywali analitycy Al Kaidy. Ich przewidywania spełniły się całkowicie. Jeśli się w czymś pomylili, to tylko w tym, że wystarczył zaledwie jeden atak, by Hiszpanie gremialnie udali się do urn, żeby zagłosować na tego, który obiecał im „święty spokój”. Jak skuteczna była strategia Al Kaidy, pokazują wydarzenia związane z wyborami. 11 marca 2004 roku islamscy terroryści uderzyli w Madrycie. Dziesięć bomb podrzucono do pociągów przyjeżdżających z Guadalajary i Alcalá de Benares. Eksplodowały one, gdy pojazdy wjeżdżały do stolicy. Trzy bomby, które miały wybuchnąć w momencie, gdy do rannych przyjadą ratownicy i lekarze, udało się rozbroić. Wściekłość i podejrzenia początkowo skierowały się przeciwko baskijskim terrorystom z ETA, którzy od początku zaprzeczali, by mieli cokolwiek wspólnego z zamachami. W obliczu tragedii zarówno rządzący ludowcy, jak i opozycyjni socjaliści przemawiali jednym głosem. Lider lewicy José Luis Rodriguez Zapatero proponował nawet współpracę rządowi i zapowiadał, że socjaliści „także odpowiedzą na haniebne wyzwanie śmierci”. Dwa dni później jednak – po tym, jak do zamachów przyznali się islamscy terroryści – retoryka lewicy uległa radykalnej zmianie. Od tego momentu socjaliści zaczęli realizować scenariusz napisany przez analityków Al Kaidy. Wyprowadzili na ulice tysiące obywateli, rząd José Maríi Aznara obciążyli odpowiedzialnością za zamachy. „Mordercy! Mordercy!” – wznosili okrzyki lewicowi bojówkarze, łamiąc przy okazji obowiązujące prawo, gdyż w Hiszpanii manifestacje polityczne w czasie ciszy wyborczej są zakazane. Zapatero stale zaś powtarzał, że jeśli tylko wygra wybory, to natychmiast wycofa wojska z Iraku, dając tym samym do zrozumienia, że uchroni w ten sposób Hiszpanów przed kolejnymi zamachami. Nie trzeba dodawać, że znakomicie wpisywało się to w strategię Al Kaidy.

Ta strategia przyniosła zamierzone efekty. Jeszcze kilka tygodni przed wyborami wydawało się, że Partia Ludowa ma zwycięstwo w kieszeni. Rządziła krajem od 1996 roku, a rząd José Maríi Aznara mógł się pochwalić ogromnymi sukcesami ekonomicznymi, dzięki którym Hiszpania dołączyła do czołówki europejskich liderów gospodarczych. Na czele ugrupowania doszło do pokojowej wymiany przywództwa – nowym liderem ludowców został Mariano Rajoy. W sondażach wyprzedzali oni socjalistów o kilka punktów procentowych. A jednak zamach 11 marca 2004 roku całkowicie odmienił sytuację. Lewica, choć sondaże nie dawały jej na to najmniejszych szans, wygrała wybory. Zdobyła aż 43 proc. głosów. Ludowcy otrzymali zaledwie 37-procentowe poparcie. Metodę, dzięki której socjaliści odnieśli zwycięstwo, hiszpański publicysta Ramón Pérez-Maura z dziennika „ABC” określił mianem „medialnego zamachu stanu”. Jego zdaniem była to kompromitacja kraju: „W ciągu tych trzech dni, które zmieniły bieg historii Hiszpanii, po raz pierwszy demokratyczna partia polityczna, by wygrać wybory, posłużyła się śmiertelnymi ofiarami terrorystów” – oburzał się Pérez-Maura. Jeszcze mocniej ujęli to brytyjscy i amerykańscy analitycy, którzy sukces Zapatero nazwali zwycięstwem islamskich terrorystów. Fundamentaliści z Al Kaidy udowodnili bowiem, że dysponują metodami, które dają im realny wpływ na europejską politykę. Wykazali, że mogą nie tylko skutecznie zastraszać Europejczyków, ale nawet wpływać na zmianę rządu czy kierunek polityki zagranicznej. Przypadek Hiszpanii był tego najlepszym dowodem: „wskazani” przez terrorystów politycy nie tylko wygrali wybory, ale również wycofali hiszpańskie wojska z Iraku – i to już w pierwszym tygodniu sprawowania władzy. Nie była to zresztą jedyna zmiana w polityce zagranicznej premiera Zapatero. Ten lewicowy polityk uznał także za konieczną korektę kursu Madrytu wobec komunistycznego reżimu Fidela Castro na Kubie oraz lewacko-populistycznego rządu Hugo Cháveza w Wenezueli. Dla uzyskania dobrych stosunków z tymi krajami premier Hiszpanii zdecydował się narazić na szwank relacje z Wielką Brytanią, Włochami i Stanami Zjednoczonymi. Ważniejsza od interesów Hiszpanii była bowiem dla niego solidarność z innymi lewackimi politykami na świecie.

Zniszczyć rodzinę Polityka zagraniczna, choć właśnie od decyzji dyplomatycznych rozpoczął Zapatero swoje urzędowanie, nie pozostaje jednak w centrum jego zainteresowań. Hiszpański premier nie zna języków obcych i nie lubi spotykać się z przywódcami innych krajów. Czasu nie zajmuje mu także rozwiązywanie problemów gospodarczych, o co ma do niego pretensje nawet prosocjalny elektorat. Trudno się jednak temu dziwić, bowiem zdecydowaną większość czasu hiszpański przywódca poświęca głębokiej reformie, którą określić można rewolucją obyczajową. Jej rozmach i tempo porównywalne mogą być tylko ze zjawiskami społecznymi, jakie zachodziły w latach dwudziestych XX wieku w nowo powstałym Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich. I nie jest to analogia przesadzona, choć główna różnica polega na tym, że Zapatero wygrał wybory i zdobył mandat społeczny, podczas gdy Lenin nigdy zdobywaniem takiego poparcia się nie przejmował. Lider iberyjskiej lewicy rozpoczął walkę z rodziną już w 2004 roku, gdy zapowiedział radykalne uproszczenie procedur rozwodowych. W Hiszpanii możliwość prawnego rozstania się małżonków została wprowadzona dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku, ale obwarowano ją ostrymi warunkami. Zanim sąd udzielił rozwodu, trzeba było udowodnić przynajmniej roczny rozkład pożycia. Zapatero wprowadził rozwody błyskawiczne, które uzyskać można było już trzy miesiące po ślubie i to bez zgody partnera oraz najkrótszego nawet oczekiwania. Nowe prawo zostało uchwalone w 2005 roku, a na jego efekty nie trzeba było długo czekać: doszło do masowego rozpadania się małżeństw. Z badań socjologicznych przeprowadzonych w 2009 roku wynika, że od momentu zmiany prawa rozwiodło się 517 tysięcy par małżeńskich, z czego 40 proc. rozstało się w formie „traumatycznej”, to znaczy na żądanie jednej ze stron, ale bez zgody drugiej. Hiszpania stała się w ten sposób jednym z europejskich liderów, jeśli chodzi o liczbę rozwodów, znacznie wyprzedziła liczniejsze od niej Niemcy, Wielką Brytanię i Francję. Tak duża liczba rozbitych małżeństw oznacza również, że około dwóch milionów dzieci w tym 46-milionowym kraju wychowuje się bez jednego ze swoich naturalnych rodziców. Zaraz po nowym prawie rozwodowym hiszpański parlament uchwalił ustawę obdarzającą pary jednopłciowe przywilejami małżeńskimi. Oznaczało to prawne zrównanie związków homoseksualnych z normalnymi małżeństwami, włącznie z prawem do adopcji dzieci. W ślad za tym poszła decyzja, żeby w dokumentach adopcyjnych – po to, by nie „dyskryminować” par jednopłciowych – terminy „ojciec” i „matka” zastąpić określeniami „rodzic A” i „rodzic B” (choć swoją drogą nie jest jasne, dlaczego określenie „rodzic B” ma nie być mniej dyskryminujące niż „ojciec”). Partia socjalistyczna, uchwalając to prawo, zastrzegła z góry, że urzędnicy, którzy zdecydują się na jego odrzucenie, zostaną zwolnieni z pracy i przykładnie ukarani, bowiem w tej sprawie klauzula sumienia nie będzie obowiązywać. Obie te ustawy wywołały zdecydowany protest Kościoła. Watykan wspierany przez biskupów hiszpańskich wezwał katolików do akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec nowych ustaw (przede wszystkim tej dotyczącej „małżeństw” homoseksualnych). „Urzędnicy stanu cywilnego mają prawo odmówić rejestracji takich związków, jeśli nie pozwala im na to sumienie”, podkreślał kardynał Alfonso López Trujillo, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Rodziny. Grupa katolików pracujących w hiszpańskich urzędach zapowiedziała, że nie podporządkuje się nowemu prawu. Odpowiedzią rządu były groźby. Wiceminister sprawiedliwości ostrzegł katolików, że jeśli będą kierować się w pracy sumieniem, to zostaną dyscyplinarnie zwolnieni i nie otrzymają wypłaty. Odpowiedź Stolicy Apostolskiej była jednoznaczna. „Hiszpania zachowuje się jak państwo totalitarne, bowiem zakazuje wierzącym działać w zgodzie z własnym sumieniem”, skomentował groźby madryckiego rządu kardynał Trujillo. Jeszcze bardziej jednoznaczni byli hiszpańscy biskupi, którzy w liście do wiernych napisali, że nowe prawo nie jest w istocie prawem i nikt nie może być zobowiązany do jego respektowania. Tak wyglądała walka na słowa. Jednak w rzeczywistości batalia została przez katolików przegrana. Zdecydowana większość hiszpańskich urzędników, niezależnie od własnego światopoglądu czy opinii, postanowiła podporządkować się nowemu prawu, a ci, którzy odważyli się je nawet nie tyle podważyć, ile zadać pytanie, czy dla dzieci wychowanie przez parę homoseksualistów jest rzeczywiście najlepszym rozwiązaniem, dziś już nie tylko nie pracują w sądach czy urzędach, ale zostali skazani prawomocnymi wyrokami sądów. Hiszpański sędzia Fernando Ferrin Calamita tylko dlatego, że zlecił biegłym psychologom sporządzenie opinii, czy wychowanie dziecka w parze jednopłciowej nie jest dla niego szkodliwe, stracił prawo wykonywania zawodu na dwa lata. Sąd w Murcii orzekł, że w ten sposób odwlekał przyznanie dziecka parze homoseksualnej, a to jest wyrazem „jawnej homofobii”. Nakazano mu też wypłacenie dwóm poszkodowanym przez niego gejom sześć tysięcy euro zadośćuczynienia. Wśród ciężkich win sędziego wymieniono także fakt, że w swoich postanowieniach wolał powierzać opiekę nad dziećmi ojcom niż matkom, które były lesbijkami i żyły w stałych związkach z innymi kobietami. Socjaliści mają jednak świadomość, że dzieci wychowuje się w rodzinach. Dlatego zdecydowali się na odebranie rodzicom prawa do wychowywania dzieci w zgodzie z ich własnym, a nie państwowym światopoglądem. Służyć temu mają lekcje wychowania obywatelskiego, w czasie których dzieci dowiadują się, że orientacje heteroseksualna i homoseksualna są tak samo dobre, że akty seksualne między dwoma osobami tej samej płci nie są nienormalne ani grzeszne, że każdy może współżyć z mężczyzną, kobietą lub zwierzętami (takie twierdzenia, dopuszczające zoofilię jako jedną z równoprawnych opcji seksualnych, znalazły się w materiałach do wychowania obywatelskiego dla klasy trzeciej). W programie nauczania znajdują się też stwierdzenia, że aborcja jest prawem kobiety, a poglądy Kościoła są przestarzałe i niedostosowane do współczesności. Lekcje te – i to jest istotna nowość – mają być obowiązkowe, a ich program miałby być kontrolowany we wszystkich szkołach, także prywatnych czy katolickich. Rodzice zaś nie mogą zrobić nic, by ich dzieci nie uczyły się rzeczy, które są sprzeczne z ich światopoglądem. Te propozycje wywołały sprzeciw nie tylko hierarchów, ale także milionów rodziców, którzy nie życzą sobie, by ich dzieci wychowywał Zapatero, uznając, że to prawo przysługuje jedynie im. Sądy jednak odrzucały ich protesty – w samej Andaluzji było ich tysiące – i zmuszały do posyłania dzieci na lekcje „wychowania socjalistycznego”. Kościół, jak poprzednio, potępił te pomysły i uznał, że hiszpański rząd uzurpuje sobie rolę, jaka nie przysługuje mu w demokratycznym państwie prawa. Na ulice wyszły tłumy protestujących katolików.

Wojna z Kościołem Odpowiedzią na jednoznaczny sprzeciw katolików było rozpętanie wojny z Kościołem. Już po zwycięstwie wyborczym w 2004 roku Zapatero zapowiedział, że skończy z uprzywilejowaną pozycją Kościoła w państwie, ale początkowo ograniczył się tylko do słów. Gdy jednak Stolica Apostolska i hiszpańska hierarchia zaczęły jednoznacznie protestować przeciwko rewolucji światopoglądowej, jaką wprowadzać zaczęli w życie socjaliści, władze przeszły do ataku. Zaczęło się od werbalnych ataków na biskupów. Ich sprzeciw wobec dyskryminacji katolików czy niszczenia tradycyjnej rodziny został uznany przez rządzącą partię za „zamach na wolność i demokrację”. „To niezwykle poważny, niespotykany od samego początku demokratycznej transformacji atak biskupów na instytucje demokratyczne”, oznajmił jeden z liderów partii socjalistycznej José Blanco. „Narodowy katolicyzm wkroczył w kampanię wyborczą na hasło hierarchii kościelnej i najbardziej reakcyjnej prawicy”, oświadczył minister sprawiedliwości Mariano Fernández-Bermejo. Co tak rozwścieczyło lewicowych polityków? Głównym powodem była wielka manifestacja chrześcijańska (przede wszystkim katolików, ale także protestantów oraz niewierzących rodziców, którym nie odpowiada polityka Zapatero), która przeszła w roku 2007 ulicami Madrytu. Karą za ten marsz miała być rewizja umów między Stolicą Apostolską a Hiszpanią, zmiana zasad finansowania Kościoła, a także wyrzucenie hierarchii katolickiej z oficjalnych obchodów świąt państwowych. Takie propozycje wysuwali publicznie najbliżsi współpracownicy premiera. Sam Zapatero przyjął w tej sprawie inteligentniejszą postawę. Zamiast decydować się na czołowe zderzenie z całą hierarchią, postanowił ją podzielić. Jego zdaniem winni całemu zamieszaniu byli dwaj kardynałowie (Antonio María Rouco Varela z Madrytu i Augustín Garcia-Gasco Vicente z Walencji), którzy mieli zmusić innych, „rozsądniejszych” hierarchów do milczenia, a tym samym do niepotrzebnej wojny z rządem. Premier podkreślił również, że w sprawach obyczajowych w łonie episkopatu Hiszpanii istnieje „rozsądny pluralizm poglądów”, a jako przykład „rozsądnego” wskazał biskupa Ricardo Blázqueza, który wezwał innych purpuratów do rozwiązywania problemów, a nie do obwiniania o nie prawicy lub lewicy. Problem polega tylko na tym, że – wbrew temu, co uznał Zapatero – wypowiedź biskupa Blázqueza miała zupełnie inny wydźwięk. Przypomniał on bowiem, że w Hiszpanii za rewolucją obyczajową stoją nie tylko socjaliści, ale i niemała część konserwatystów, a spór między nimi dotyczy nie tyle celów, ile środków do jego osiągnięcia oraz tempa marszu. Kilka miesięcy później – już w roku 2008 – nadszedł czas na surowszą niż tylko słowna karę. Rząd Hiszpanii zdecydował mianowicie, że Kościół nie będzie już wspomagany kwotami z budżetu, a katolicy, którzy będą chcieli, aby z ich podatków finansowany był Kościół, będą musieli samodzielnie zaznaczyć to w formularzach podatkowych. Nieco później premier zapowiedział również usunięcie znaku krzyża ze wszystkich miejsc publicznych. Wyjątkiem miały być zabytki, w których usunięcie symboli religijnych mogłoby oznaczać ich zniszczenie. Ostatecznie jednak do realizacji tego projektu nie doszło. Zapatero wrócił do niego znów po werdykcie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który w 2009 roku nakazał Włochom wypłatę odszkodowania za krzyż wiszący w jednej ze szkół. Hiszpańska lewica natychmiast zgłosiła projekt usunięcia krzyży ze wszystkich szkolnych klas w kraju. Jednak silny opór nie tylko Partii Ludowej, ale i opinii publicznej (o wiele silniejszy niż w przypadku zmian obyczajowych) sprawił, że premier wycofał się z zapowiadanych zmian. Napięcie między rządem a Kościołem jednak nie ustaje. Wielu hiszpańskich hierarchów otwarcie przyznaje, że sytuacja powoli zaczyna przypominać tę z początku lat trzydziestych XX wieku, kiedy republikański rząd ostro i zdecydowanie prześladował Kościół i używał siły, by promować antykatolickie poglądy. „Agnostycyzm, relatywizm i laicyzm w Hiszpanii przypominają sytuację z lat trzydziestych ubiegłego wieku”, mówił kardynał Antonio María Rouco Varela podczas obchodów stulecia madryckiego seminarium duchownego. Socjaliści mają pełną świadomość analogii między swoimi działaniami a antyklerykalizmem ruchów republikańskich. Dlatego tak mocno protestują za każdym razem, gdy Kościół wspomina o procesach beatyfikacyjnych katolickich męczenników z czasów wojny domowej.

Zabić jeszcze więcej dzieci Silny sprzeciw opinii publicznej nie skłonił natomiast Zapatero do odstąpienia od reformy prawa aborcyjnego. Do roku 2009 w Hiszpanii obowiązywało prawo zbliżone do polskiego. Kobieta mogła zabić swoje dziecko, gdy wykryto u niego wady genetyczne, gdy ciąża była efektem przestępstwa (gwałtu lub kazirodztwa) lub gdy zagrażała ona życiu lub zdrowiu kobiety (ale zapis ten był interpretowany o wiele szerzej – do aborcji wystarczało bowiem zagrożenie zdrowia czy równowagi psychicznej). Ta rzekomo radykalna ustawa antyaborcyjna pozwalała na uśmiercanie ponad stu tysięcy dzieci rocznie i wytworzyła silny rynek, z którego w ramach „turystyki aborcyjnej” korzystały tysiące kobiet z innych krajów. W samej tylko Katalonii, będącej jednym z krajów federacyjnych Hiszpanii, do aborcji dochodziło co 24 minuty, co oznaczało, że statystycznie uśmierca się każdego dnia ponad dwie klasy szkoły podstawowej. W 2007 roku doszło w Hiszpanii do gigantycznego skandalu aborcyjnego. Okazało się bowiem, że w części prywatnych klinik zabijano dzieci nawet w siódmym miesiącu ciąży (tzw. aborcja przez częściowe urodzenie). A stosowane tam metody były szczególnie okrutne. Żeby matka nie wiedziała, że zabija się żywego człowieka, dzieciom wstrzykiwano wcześniej truciznę, wysysano mózg lub odcinano głowę. Ciała nienarodzonych (czy raczej częściowo urodzonych) dzieci mielono i spuszczano do kanalizacji. Skandal ten wcale nie skłonił socjalistów do ograniczenia rozmiarów tego ponurego procederu, lecz wręcz przeciwnie: umocnił w nich przekonanie, że trzeba zmienić prawo aborcyjne tak, by w Hiszpanii ginęło jeszcze więcej nienarodzonych. Zapatero doprowadził pod koniec 2009 roku do zmiany ustawy i wprowadził „aborcję na życzenie”. Korzystać z niej mogą nawet szesnastolatki, które mogą zabić swoje dziecko bez zgody opiekunów prawnych, jeśli poinformowanie rodziców o ciąży narażać je będzie na przykrości czy nawet agresję. To właśnie ten zapis wywołał najwięcej emocji, a protestowała przeciwko niemu nawet część socjalistów. Nawet to nie skłoniło jednak Zapatero i jego współpracowników do zmiany zapisów. Nowa ustawa zakłada również, że choć lekarze będą mieli prawo do odmowy wykonania aborcji, to deklarację taką będą musieli składać z góry, wpisując się na specjalne listy. Efektem takiej decyzji może zaś być prawna dyskryminacja lekarzy katolików, chcących postępować zgodnie z własnym sumieniem. Nowe prawo aborcyjne, które wprowadzono w Hiszpanii pod koniec 2009 roku, sprawi, że – zdaniem ekspertów – już w 2015 roku w kraju tym będzie zabijanych najwięcej nienarodzonych w Europie (224 tysiące dzieci rocznie, a więc 670 dziennie). „Aborcja będzie dokonywana średnio co dwie minuty i piętnaście sekund”, ostrzega Eduardo Hertfelder, przewodniczący Instytutu Polityki Rodzinnej. Nowe prawo zostało nie tylko zatwierdzone przez parlament, ale również podpisane przez podającego się za katolika króla Juana Carlosa. Teolodzy, biskupi i setki tysięcy świeckich katolików apelowało do monarchy, by powstrzymał się od złożenia podpisu pod zbrodniczym prawem. Niestety, ich wezwania nie odniosły skutku. Biskup Juan Antonio Reig Pla skomentował królewską decyzję stwierdzeniem, że „król współpracował ze złem”. „Król powinien mieć świadomość, że chcąc nie chcąc, współpracował we wprowadzeniu prawa, które będzie przyczyną śmierci niewinnych osób”, podkreślił hierarcha. Inni biskupi byli ostrożniejsi i nie zdecydowali się na jednoznaczne potępienie monarchy, ograniczając się jedynie do apeli o jak najszybszą zmianę prawa. Duchowni spoza Hiszpanii nie pozostawili jednak na Juanie Carlosie suchej nitki. „Jesteśmy bardzo rozczarowani słysząc, że głowa hiszpańskiego państwa złożyła podpis pod tym okrutnym prawem”, oświadczył ks. Ignacio Barreiro, dyrektor wykonawczy rzymskiego biura Human Life International. „Jednak ponieważ już wcześniej podpisywał on prawa sprzeczne z prawem moralnym i nauczaniem katolickim, to jego postępowanie nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem”, uzupełnił duchowny. Jego zdaniem, usprawiedliwieniem dla władcy nie może być fakt, że konstytucja obliguje go do sygnowania każdego prawa uchwalonego przez hiszpański parlament (a takie sugestie pojawiały się w oficjalnym stanowisku hiszpańskiego episkopatu). „Juan Carlos I miał całkowite prawo postępować zgodnie z własnym sumieniem. Żadne prawo pozytywne nie może naruszać wolności sumienia obywatela, a także króla”, podkreślił ks. Barreiro, który stwierdził, że decydując się na podpisanie nowego prawa, król Juan Carlos I sam wykluczył się z Kościoła. „Wierzymy, że zgodnie z kanonem 915 władca zaciągnął na siebie karę ekskomuniki latae sententie”, zaznaczył ks. Barreiro. Odpowiedzią na wprowadzenie nowego prawa aborcyjnego były zorganizowane na początku marca 2009 roku ogromne „czerwone marsze” we wszystkich miastach Hiszpanii, w których wzięli udział nie tylko katolicy, lecz także protestanci, Żydzi, muzułmanie, a nawet reprezentanci lewicy skupieni w organizacji Socjaliści za Życiem. Wyszli na ulice ubrani w czerwone stroje, które symbolizować miały krew zamordowanych dzieci. Oblicza się, że demonstrowało ponad milion Hiszpanów, z czego prawie 600 tysięcy osób w Madrycie. W czerwonych strojach, z czerwonymi parasolkami i balonikami w rękach uczcili minutą ciszy pamięć dzieci, którym nie będzie dane się narodzić. W tym samym czasie episkopat hiszpański zdecydował się na zorganizowanie wielkiej kampanii pod hasłem: „To moje życie!... Jest w twoich rękach”. Plakaty z takim napisem, przedstawiające splecione dłonie ojca i matki oraz spoczywające na nich dziecko, zawisły w ponad 40 miastach i przy głównych drogach Hiszpanii. Obok nich można było oglądać fotografie nienarodzonych dzieci w kolejnych tygodniach ich życia. W ten sposób biskupi chcieli pokazać, czym rzeczywiście jest aborcja.

Wojna o pamięć Kolejnym frontem wojny o dusze Hiszpanów, który otworzył José Luis Rodriguez Zapatero, jest walka o pamięć. Po wielu latach swoistego zawieszenia broni, w czasie którego zwolennicy prawicy nie wypominali lewicowcom zbrodni dokonanych podczas wojny domowej, a w zamian lewica nie próbowała prawnie rozliczać frankizmu, lewicowy premier zdecydował się ów niepisany rozejm. Zabrał się przy tym do odbudowywania nieprawdziwych mitów lewicy, według których ona sama w latach trzydziestych XX wieku dążyła do zbudowania uczciwego, demokratycznego państwa prawa, w czym przeszkodziła jej skrajna fundamentalistyczna prawica, pod kierunkiem generała Franco, którego działania należy potępić. Metodą na propagowanie tej – nie mającej wiele wspólnego z rzeczywistością – wizji dziejów stała się ustawa o pamięci historycznej, która potępia system rządów generała Franco oraz gloryfikuje jego przeciwników. Ustawa ta nie tylko nakazuje rozbiórkę wszystkich pomników Franco, ale unieważnia wszystkie wyroki z czasów frankizmu – także te skazujące za komunistyczną, kominternowską agenturę, której jedynym celem było ustanowienie w Hiszpanii kolejnej republiki rad. Wszystko oczywiście w imię oczyszczenia kraju z frankistowskiej przeszłości. Problem polega tylko na tym, że takie oczyszczenie (słuszne czy nie – to już pozostawiam do rozsądzenia czytelnikom) wcale nie było w Hiszpanii konieczne. Pierwsze niesprawiedliwe wyroki z czasów frankistowskich unieważniono w tym kraju już w roku 1975, czyli jeszcze przed wprowadzeniem demokracji. W późniejszych latach ukazało się aż dziesięć uchwał i dekretów, które rehabilitowały ofiary, przywracały im majątki oraz przyznawały odszkodowania, renty i emerytury. Za takimi rozwiązaniami głosowali także prawicowi politycy z partii postfrankistowskich. Ostatni z całego cyklu aktów prawnych, który miał odciąć się od niesprawiedliwych elementów w systemie frankistowskim, uchwalono w roku 2002 za rządów José Maríi Aznara. Wówczas to parlament hiszpański jednoznacznie potępił wszelkie rodzaje dyktatury. „Nikt nie ma prawa, jak to było w przeszłości, używać przemocy w celu narzucenia swoich przekonań politycznych i ustanowienia totalitarnych rządów przeciwnych wolności i godności wszystkich obywateli, co zasługuje na potępienie i odrzucenie w naszych demokratycznym społeczeństwie”, napisali autorzy ustawy, za którą zgodnie głosowała zarówno lewica, jak i prawica. To wszystko jednak nie wystarczyło premierowi Zapatero. I to wcale nie dlatego, że – jak sam lubi przypominać – jego dziadek został zamordowany przez frankistów, ale dlatego, że cała jego polityka jest powrotem do rewolucji obyczajowej, którą zapoczątkowali lewicowi i lewaccy politycy „pierwszej hiszpańskiej republiki”. Ich celem wcale nie była demokracja liberalna. Dążyli oni, ramię w ramię z towarzyszami radzieckimi, do zbudowania nowego, lepszego świata, w którym nie byłoby miejsca na religijne przesądy w rodzaju wiary katolickiej. Pragnęli stworzyć nowego, postępowego, niereligijnego człowieka. Tym wytłumaczyć można gigantyczną furię antychrześcijańskich prześladowań, których ofiarą padł Kościół z rąk hiszpańskich republikanów. Premier Zapatero, choć oczywiście odcina się od zbrodni komunizmu i nie próbuje przywoływać tamtego języka, ma podobne plany dotyczącego stworzenia nowego człowieka. Zamiast współpracy ze Związkiem Sowieckim wciąż na nowo podejmuje próby zbliżenia ze współczesnymi idolami lewicowych umysłów w rodzaju wenezuelskiego dyktatora Hugo Cháveza czy władców komunistycznej Kuby: Fidela i Raúla Castro. W dialogu z Kubą nie przeszkadza mu fakt systematycznego prześladowania przez reżim w Hawanie antytotalitarnych opozycjonistów. Wśród nich znajdował się m.in. Orlando Zapata, który przez 80 dni próbował za pomocą głodówki uzyskać od władz uznanie go za więźnia politycznego, ale zmarł z głodu. Polityka wobec przeszłości jest zatem tylko pochodną polityki wobec współczesności. Zapatero, odrzucając i potępiając frankizm, próbuje przywrócić do życia komunistyczną propagandę, która w mordującej duchownych lewicy dostrzegała siły demokracji, a w broniących praworządności wojskach pod wodzą generała Franco – złowrogich faszystów. Takie ustawienie akcentów historycznych jest premierowi na rękę także ze względu na współczesną debatę publiczną. Dzięki temu może on bowiem budować wrażenie, iż partia socjalistyczna i on sam są ostatnią nadzieją zwykłych Hiszpanów, by uchronić kraj przed powrotem upiorów faszystowskiej przeszłości.

Jelonek Bambi na froncie Zabawne jest przy tym, że „autorem” największej rewolucji obyczajowej i prawnej we współczesnej Hiszpanii okazuje się człowiek, którego jeszcze na kilka tygodni przed wygranymi przez niego wyborami w 2004 roku przeciwnicy i przyjaciele polityczni nazywali „jelonkiem Bambi”. Powodem tego wcale nie był wygląd (który skłaniałby raczej do porównań obecnego premiera Hiszpanii z Jasiem Fasolą), ale niezwykła koncyliacyjność ówczesnego przywódcy socjalistów. Zapatero nieustannie zapewniał swych przeciwników politycznych, że chce z nimi dialogować, bo najważniejsza jest rozmowa a nie spór, zaś oni mówili o nim, że jest jak jelonek Bambi z animowanych filmów Disneya: „zawsze uśmiechnięty i bezgranicznie naiwny”. W tej opinii utwierdzała ich cała polityczna droga Zapatero. Do polityki trafił – ze szkoły jezuickiej i po studiach prawniczych – w wieku dwudziestu paru lat, ale przez czternaście lat zasiadania w Kortezach jako deputowany partii socjalistycznej nie wsławił się niczym istotnym. Na czele ugrupowania stanął dlatego, że po upadku rządów Felipe Gonzáleza i po krótkim nieudanym przywództwie Joaquína Almunii, partia pogrążona w głębokim kryzysie, nie była w stanie wybrać na swojego sekretarza generalnego nikogo poza partyjnym aparatczykiem, który niczym istotnym się w swej karierze nie wyróżnił. Krótko po tym wyborze Zapatero, który do tej pory był umiarkowanie liberalny w sprawach gospodarczych i nieco tylko bardziej lewicowy w kwestiach moralnych, dokonał pierwszego politycznego zwrotu i zaczął obnosić się z lewicowym radykalizmem ekonomicznym oraz zdecydowanym antyamerykanizmem. Ten ostatni element, związany ze sprzeciwem wobec interwencji w Iraku, doprowadził go do tego, że gdy podczas świąt narodowych wciągano na maszt amerykańską flagę, Zapatero nigdy przed nią nie wstawał, choć wymaga tego nie tylko dyplomatyczny protokół, ale elementarne zasady kurtuazji. Prawdopodobnie to właśnie sprawiło, że Al Kaida zaczęła spoglądać na niego z sympatią i nadzieją, jako na człowieka, który może zmienić stosunek hiszpańskich władz do wojny. Tak też się stało. Dzięki zamachom islamskich terrorystów Zapatero nie tylko doszedł do władzy, ale rozpoczął również głęboki proces dekonstrukcji fundamentów całego hiszpańskiego państwa, a nawet redefinicji hiszpańskiej tradycji narodowej, z której zdecydował się wyrzucić wszystko, co chrześcijańskie (czyli co w istocie decydowało o specyfice kulturowej Hiszpanów).

Głosić Chrystusa Jakie jest lekarstwo na tak głęboki kryzys Hiszpanii? Arcybiskup Granady Javier Martínez twierdzi, że nie należy go szukać w partiach czy polityce. Hierarcha nie pozostawia w tej kwestii złudzeń, przypominając, że reprezentanci prawicy laickiej z Partii Ludowej są tylko trochę mniej radykalni w kwestiach obyczajowych niż socjaliści. „Jeśli chcemy uratować coś z naszego świata, musimy jak benedyktyni na przełomie starożytności i średniowiecza zrozumieć, że imperium ginie, a jedyne, co możemy dla niego zrobić, to ratowanie jego spuścizny i głoszenie Chrystusa. Bo to On jest jedynym ratunkiem”, tłumaczy biskup, odwołując się do myśli wybitnego brytyjskiego filozofa Alisdaira MacIntyre’a. Ten ostatni nawołuje chrześcijan w Europie, by nie zajmowali się ratowaniem cywilizacji zachodniej, która przestała już być chrześcijańska nawet z nazwy, a zamiast tego zaczęli budować przestrzeń, w której przechowana zostanie spuścizna chrześcijaństwa. W swej książce Dziedzictwo cnoty MacIntyre pisze: „Przeprowadzanie zbyt ścisłych paraleli pomiędzy dwoma różnymi okresami historycznymi zawsze jest niebezpieczne: do najbardziej mylących należą paralele między naszą własną epoką w Europie i Ameryce Północnej a epoką historyczną, w której imperium rzymskie uległo przeobrażaniu w średniowieczny okres ciemnoty. Mimo to pewne paralele dadzą się przeprowadzić. Punktem zwrotnym tamtej historii był moment, w którym ludzie dobrej woli zarzucili próby ocalenia imperium rzymskiego i przestali utożsamiać już obyczajowość i wspólnotę moralną z zachowaniem tego imperium. Zamiast tego postawili sobie – nie zawsze zdając sobie z tego w pełni sprawę – zadanie budowy nowych form wspólnoty, w ramach której moralność i dobre obyczaje mogłyby przetrwać nadchodzące wieki barbarzyństwa i ciemnoty. Jeżeli moja interpretacja naszych warunków moralnych jest słuszna, należy także wyciągnąć wniosek, że my również już jakiś czas temu osiągnęliśmy podobny punkt zwrotny. Na obecny etapie sprawą zasadniczą jest budowa lokalnych form wspólnotowych, w których możliwe byłoby zachowanie dobrych obyczajów oraz życia intelektualnego i moralnego w obliczu epoki nowego barbarzyństwa, które już nachodzi. (...) Tym razem jednak barbarzyńcy nie gromadzą się u naszych granic; oni od jakiegoś czasu już sprawują nad nami władzę. Fakt, że nie uświadamiamy sobie tego, stanowi element naszej skomplikowanej sytuacji. Nie czekamy na Godota, lecz na kogoś innego, na kolejnego – bez wątpienia bardzo odmiennego – świętego Benedykta”. Tomasz P. Terlikowski

Prawo w okowach polityki W okresie VI kadencji Sejmu uchwalono 953 ustawy. Nie sposób świadomie uchwalać tak wielu przepisów. U progu nowej kadencji parlamentu warto rozważyć podstawowe wnioski wynikające z doświadczeń ostatniego czterolecia w dziedzinie ustawodawstwa. Już wcześniej, w poprzednich kadencjach, legislacyjne wysiłki parlamentarzystów napotykały na pewne ograniczenia o charakterze systemowym, występujące i obniżające zarówno jakość prawa, jak i procedur jego tworzenia. Ograniczenia te mają wspólny mianownik – są skutkiem prymatu polityki nad prawem.

Inflacja prawa Zwraca uwagę brak jednoznacznie pozytywnej korelacji między liczbą uchwalonych ustaw a jakością prawa, mierzoną poczuciem satysfakcji z jego obowiązywania. Przeciwnie, im więcej nowych praw, tym więcej nowych wymagań stawianych obywatelom w różnych dziedzinach, tym większe poczucie niepewności, tym trudniej żyć i przecież – jak zauważył już Tacyt – tym więcej korupcji. Ustaw przybywa i trudno znaleźć takie, których uchwalenie spotkałoby się z powszechną aprobatą. Wielość ustaw – nazywana inflacją prawa – powoduje, że ustawodawca traci swoją tożsamość. W okresie VI kadencji uchwalono 953 ustawy. Nie sposób świadomie uchwalać tak wielu przepisów, a więc studiować różnych ich wersji na rozmaitych etapach sejmowego procesu legislacyjnego i głosować ze zrozumieniem nad tyloma zagadnieniami. Nadmiar przepisów sprawia, że prawo staje się coraz mniej zrozumiałe, także dla prawodawcy, a zasada zaufania obywateli do państwa, uznawana za podstawę demokracji konstytucyjnej, traci swoje znaczenie. Trudno ufać państwu, którego oczekiwań niekiedy nie sposób zidentyfikować w gąszczu różnych przepisów i zrozumieć bez pomocy ekspertów. Z punktu widzenia obywateli ważne jest przecież nie tylko bezpieczeństwo osobiste czy socjalne, ale także bezpieczeństwo legislacyjne, rozumiane jako pewność, że nie nastąpi zaskakująca zmiana standardów. Rzeczpospolita nie gwarantuje w wystarczającym stopniu bezpieczeństwa legislacyjnego, chociaż jest to konstytucyjnym obowiązkiem państwa, które – jak stanowi Konstytucja w art. 5 – zapewnia bezpieczeństwo obywateli. Zbyt łatwo i zbyt często nowelizowane są kodeksy.

Pod naciskiem rządu Ustawodawcę cechuje znaczna łatwość karania. Nie wystarczają częste zmiany kodeksu karnego czy kodeksu karnego wykonawczego. Przepisy karne pojawiają się w wielu ustawach. Ustawodawca zbyt chętnie posługuje się sankcją karną, zwłaszcza pozbawieniem wolności, naruszając zasady racjonalnej kryminalizacji. Polska jest krajem, w którym odsiaduje wyrok największa liczba więźniów w całej Europie. Zwracają uwagę przypadki nowelizowania ustaw ze względów polityczno-propagandowych, pod wpływem doraźnego impulsu, dla wywołania efektu medialnego. Racjonalny ustawodawca nie może działać pod ciśnieniem emocji, nawet wtedy, gdy jego gniew jest zrozumiały, jak to było choćby przy stanowieniu prawa antydopalaczowego. Trudno pogodzić z zasadą podziału władz uchwalanie ustaw pod naciskiem władzy wykonawczej, która nie tylko kieruje do Sejmu konkretny projekt, ale domaga się jego uchwalenia tak szybko, jak to jest możliwe, chociaż nie przemawia za tym wzgląd na bezpieczeństwo państwa czy porządek publiczny.

Prawne buble Uchwalona jednomyślnie ustawa (kodeks wyborczy) okazała się, według Trybunału Konstytucyjnego, częściowo niezgodna z Konstytucją. Trybunał orzekał na wniosek posłów, którzy głosowali za uchwaleniem ustawy. Nawet wiedza o prawie obowiązującym, którą ma ustawodawca, nie oznacza jeszcze – jak widać – wystarczająco dogłębnej znajomości prawa, a zwłaszcza Konstytucji. Ustawodawca ma dobre chęci i ekspertów, a mimo to nie radzi sobie z prawem. Jak więc mają sobie radzić obywatele, którzy często są sami wobec ustaw, a błąd może ich wiele kosztować? Ten, kto prawo tworzy, płaci za swoje błędy inaczej, aniżeli ten, kto prawu podlega. Brakuje skutecznych mechanizmów egzekwowania odpowiedzialności za uchwalanie ustaw, które okazały się niezgodne z Konstytucją albo spowodowały straty, także określane niedawno przez rząd jako wielomiliardowe, jak to było w przypadku dokonanej przed laty częściowej prywatyzacji systemu emerytalnego (wyjaśniano, że ustawodawca stworzył system bezsensownego krążenia pieniędzy między sferą publiczną i prywatną, generując na przykład zbędne wydatki na same tylko prowizje w kwocie 14 mld złotych). Ustawodawca myli się zbyt często, nawet jednomyślnie (przykładem wspomniany kodeks wyborczy czy przepisy dotyczące przedszkoli). Trudno ufać prawu, którego twórcy niedługo po jednomyślnym uchwaleniu mówią, że jest “bublem” (tak o kodeksie wyborczym) i nowelizują je wielokrotnie albo chwalą się – jak jeden z posłów – umiejętnością oszczędnego gospodarowania prawdą; tworzenie produktów złej jakości w dziedzinie legislacji nie dyskwalifikuje i nie przeszkadza im w uchwalaniu następnych ustaw. Krytycy projektu ustawy, kwestionujący jej zgodność z Konstytucją, słyszą zwykle, nawet od marszałka Sejmu, że o tym zdecyduje Trybunał Konstytucyjny, skoro tylko projekt stanie się ustawą. Ustawodawca zbyt łatwo uznaje, że samo już istnienie TK pozwala na uchwalanie ustaw niezgodnych z Konstytucją. Tymczasem parlament ma konstytucyjny obowiązek uchwalania ustaw zgodnych z Konstytucją w największym możliwym stopniu.

Obywatel pod kontrolą Treść niektórych ustaw, uchwalonych w mijającej kadencji, zaskakuje niespodziewaną tendencją władzy wykonawczej do gromadzenia wiedzy o obywatelach w zakresie, który nie wydaje się konieczny w demokratycznym państwie prawnym (np. dane dotyczące uczniów i studentów). Z jednej strony państwo chce wiedzieć coraz więcej o swoich obywatelach, a z drugiej stara się być dla nich coraz bardziej nieprzejrzyste, o czym świadczy ustawa o zmianie ustawy o dostępie do informacji publicznej. Zaskakuje też uchwalanie na ostatnich posiedzeniach kończącej się kadencji przez ustawodawców chętnie deklarujących poparcie dla rodziny ustawy, która nie chroni należycie dobra eksmitowanej rodziny, zwłaszcza wielodzietnej, która w myśl art. 71 Konstytucji ma “prawo do szczególnej pomocy ze strony władz publicznych”. Uchwalenie tego rodzaju ustawy trudno pogodzić z wartościami, do których przywiązanie deklarują posłowie i senatorowie. Osoby o niskich dochodach w większości nie głosują, nie ma ich też w parlamencie – gdyby zostali wybrani, zyskaliby zresztą nowy, zasadniczo różny od dotychczasowego, status społeczny. Wygląda na to, że zasada, w myśl której bogaci reprezentują biednych, w naszym kraju także się nie sprawdza.

Pułapki polityki Wywołuje zdziwienie uchwalanie ustaw “sposobem”, na ostatnich posiedzeniach, pod presją czasu. Dotyczy to zwłaszcza nowelizacji ustawy o dostępie do informacji publicznej. Należałoby wykluczyć możliwość uchwalania ustaw w ostatniej chwili. Przekonuje o tym analiza sprawozdań stenograficznych z ostatnich posiedzeń Izb i biuletynów z ostatnich posiedzeń komisji. Kunktatorstwo polityczne, usankcjonowane w postaci tzw. zamrażarki, trudno pogodzić z wymogami racjonalności innej niż polityczna. Projekt ustawy nie powinien być blokowany przez większość dlatego, że jest tworem konkurencji. Większość może go przecież odrzucić już w pierwszym czytaniu, ale nie należy z tym zwlekać. Należy skończyć z metodą “na dyrektywę europejską”: rząd przedstawia projekt ustawy, która ma służyć implementacji prawa unijnego, ale przy okazji realizuje pomysły z prawem tym związane luźno albo wcale, wprowadzane do porządku prawnego “w cieniu” dyrektywy. W demokratycznym państwie prawnym prawo nie powinno być dziełem tych, o których Julian Tuwim napisał kiedyś “mędrkowie wykrętów chytrych”, ani ze względu na sposób tworzenia ustaw, ani ze względu na ich treść. Tworzenie prawa “sposobem” zagraża wiarygodności państwa. Tworzenie prawa w kłótni, w atmosferze agresji, w krzyku, kiedy prawodawcy obrzucają się obelgami i starają się wzajemnie poniżyć, widząc w tym potwierdzenie własnej przydatności do służby publicznej, nie da się pogodzić z godnością państwa i jego tradycjami. Zwracają uwagę przypadki ignorowania opinii tych, którzy mają ustawom podlegać, pomijania konsultacji lub ignorowania ich wyników, a także pomijania opinii ekspertów. Ustawodawca wie lepiej, zwłaszcza w ramach dyscypliny głosowania. Doświadczenia mijającej kadencji, podobnie jak poprzednich, wskazują na negatywne konsekwencje upartyjnienia ustawodawstwa i związane z tym przypadki arogancji ustawodawcy. Prymat polityki nad prawem nie służy jakości prawa. Przeciwnie, powoduje brak planowania legislacyjnego, sprzyja zbyt częstym nowelizacjom, uchwalaniu ustaw bez rozporządzeń wykonawczych, których nie przedłożono razem z projektem, chociaż projektodawca miał taki obowiązek. Tworzenie prawa po to, żeby je nowelizować, okazuje się podobne do budowania zamków z piasku – znikają równie łatwo, jak powstają. Wciąż jeszcze brak ponadpartyjnego planowania legislacyjnego, którego podstawą byłby dialog między większością a opozycją. Ustawodawstwo nie powinno stanowić płaszczyzny międzypartyjnej konfrontacji, której regułą jest uznanie, że większość ma rację, ponieważ jest większością, a opozycja z założenia nie może mieć racji i nie może też przyznać racji większości. Trudno zakładać, że kolejna kadencja parlamentu przyniesie znaczące zmiany w dziedzinie ustawodawstwa. Istniejący w praktyce system tworzenia prawa w korelacji z systemem wyborczym pozwala przecież na reelekcję niezależnie od jakości działania parlamentu. Wyborcy zasadniczo przed głosowaniem nie kierują się ocenami dotyczącymi jakości ustawodawstwa. Przeciętny wyborca miewa nawet trudności z ustaleniem, kto w jego obwodzie głosowania kandyduje, jakże więc mógłby ocenić indywidualne dokonania posła czy senatora. Bierze zatem pod uwagę przynależność partyjną kandydata, a to sprzyja instrumentalizacji tworzenia prawa, które wpada w pułapkę polityki. Doc. dr Ryszard Piotrowski,

Mossad: szczytny cel rabunku: Biblia Jak Mossad wykradł bezcenne rękopisy Kolekcja – zwana Koronami Damaszku – składa się z 11 egzemplarzy Starego Testamentu spisanych ręcznie po hebrajsku około dziesięciu wieków temu. Misternie wykaligrafowane litery zostały opatrzone złoconymi ornamentami. Bezcenne dzieła sztuki stworzono w różnych miejscach Bliskiego Wschodu i Europy, skąd trafiły do synagog w Damaszku. Uważane są za jedne z najstarszych i najlepiej zachowanych biblijnych rękopisów na świecie. Kilka z nich zostało właśnie przez kilka godzin pokazanych zwiedzającym w Bibliotece Narodowej w Jerozolimie. Ekspozycja wywołała olbrzymie zainteresowanie. Przy okazji pojawiło się jednak pytanie, w jaki sposób Biblie z Damaszku znalazły się w Izraelu. Zagadkę wyjaśnił dziennik „Jedijot Achronot". Okazuje się, że księgi zostały wywiezione z Syrii w połowie lat 90 podczas tajnej, brawurowej operacji Mossadu. Agenci w zalakowanym szarym kontenerze wywieźli je do USA, skąd trafiły do państwa żydowskiego.

– To była naprawdę niesamowita akcja. Wykonana perfekcyjnie mimo olbrzymiego ryzyka. Jeden nieostrożny ruch mógł spowodować katastrofę – powiedział „Rz" Rafi Eitan, legendarny oficer Mossadu, który w latach 60 pojmał w Argentynie Adolfa Eichmanna. – A co najważniejsze, ta operacja miała szczytny cel. To są żydowskie księgi i powinny być w żydowskiej ojczyźnie. Bóg jeden wie, co stałoby się z nimi w Syrii. Rozkaz przeprowadzenia operacji wydał w 1995 roku nieżyjący już premier Icchak Rabin. Właśnie wtedy pod presją świata Syria zgodziła się na wypuszczenie ostatnich Żydów (większość uciekła już w 1948 roku, gdy powstał Izrael). Rabin uznał, że święte księgi nie mogą pozostać w rękach nieprzychylnego Izraelowi arabskiego dyktatora. Dzieła sztuki, choć rzadko są wykradane, często stają się przedmiotem sporów między państwami. Egipt domaga się od Brytyjczyków zwrotu archeologicznych eksponatów pochodzących z czasów faraonów, a Pekin starał się zablokować aukcję chińskich rzeźb w paryskim domu aukcyjnym. Piotr Zychowicz   

Program Eliminacji Polaków Żydzi praktycznie opanowali już wszystkie instytucje państwa Polskiego, rząd, partie polityczne, media, sądownictwo, system finansowy i monetarny, przemysł i ekonomię. Dzięki temu mogą przystąpić do następnego etapu swojego planu, czyli zniewolenia i eliminacji Polaków z ich ziemi. O tym, że żydzi nie tylko wybrali sobie Polskę na „Nowe Jeruzalem”, ale że realizują już zaawansowany plan sprowadzania żydów do Polski i eliminacji Polaków, można się było przekonać analizując wytyczne, które Donald Tusk przywiózł z Izraela, po wspólnym posiedzeniu rządów Polski i Izraela. W artykule na stronie internetowej Wierni Polsce Suwerennej http://www.wiernipolsce.pl/

z 25 lutego 2011 roku zatytułowanym „Izrael-Polska: przygotowania do wspólnej wojny na Bliskim Wschodzie ( z Iranem?) oraz na wypadek nie do końca przewidzianych jej następstw”, możemy wyczytać, że Donald Tusk przywiózł 7 wytycznych współpracy pomiędzy Polską i Izraelem.

http://wiernipolsce.wordpress.com/2011/02/25/izrael-polska-przygotowania-do-wspolnej-wojny-na-bliskim-wschodzie-z-iranemoraz-na-wypadek-nie-do-konca-przewidzianych-jej-nastepstw/

Przed szczegółowym omówieniem punktów zawartych w tym oświadczeniu, przytoczmy je tutaj w całości, za centrum prasowym rządu.

1. Deklaracja w sprawie rozwoju dwustronnej współpracy w dziedzinie obronności pomiędzy Ministrem Obrony Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej oraz Wicepremierem Ministrem Obrony Państwa Izrael

Deklaracja stanowi podstawę dla systematycznej wymiany wizyt, dialogu strategicznego pomiędzy Ministerstwami Obrony, a także rozwoju współpracy wojskowo-przemysłowej. Dokument zawiera też deklaracje o współpracy przy szkoleniach i obsłudze samolotów F-16, a także współpracy w zakresie szkoleń wojsk specjalnych

2. Umowa między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej oraz Rządem Państwa Izrael reprezentowanym przez Ministerstwo Obrony w sprawie wzajemnej ochrony informacji niejawnych związanych ze współpracą obronną i wojskową

Umowa stanowić będzie podstawę do nawiązania ścisłej współpracy w dziedzinie obronności, bezpieczeństwa, produkcji zbrojeniowej, a także przeciwdziałania terroryzmowi i zwalczania najgroźniejszych form przestępczości.

3. Wspólna deklaracja pomiędzy Ministerstwem Środowiska Rzeczypospolitej Polskiej oraz Ministerstwem Przemysłu, Handlu i Pracy Państwa Izrael dotycząca współpracy w dziedzinie zaopatrzenia w wodę oraz polityki i technologii zarządzania energią odnawialną Deklaracja ta jest podstawą dla rozwoju współpracy w zakresie ochrony środowiska.

4. Umowa pomiędzy Rządem Rzeczypospolitej Polskiej i Rządem Państwa Izrael w dziedzinie zdrowia i medycyny oraz Plan współpracy na lata 2011-2015 Umowa i plan będą stanowić podstawy dla rozwoju współpracy w obszarze ochrony zdrowia, jakości służby zdrowia oraz walki z chorobami i epidemiami poprzez wymianę ekspertów i współpracy instytucji badawczych z obu krajów.

5. Program wykonawczy w dziedzinie współpracy kulturalnej, edukacyjnej i naukowej Program ustanawia harmonogram współpracy w obszarze kultury, nauki i edukacji pomiędzy Polską a Izraelem w latach 2011-2014.

6. Wspólna deklaracja w sprawie spotkań oraz wymiany młodzieży polskiej i izraelskiej

Deklaracja jest kolejnym krokiem mającym na celu wzmocnienie działań w ramach programów zachęcających do organizowania wymiany młodzieży między Polską a Izraelem. Dotychczas z możliwości spotkań młodzieży polskiej i izraelskiej skorzystało ponad 15 tysięcy młodych ludzi z obu krajów.

7. List intencyjny w sprawie upamiętnienia 70. rocznicy „Akcji Reinhardt”

Polska i Izrael wyraziły wspólną wolę, aby wymieniać się informacjami na temat działań upamiętniających 70. rocznicę „Akcji Reinhardt”, jednej z największych akcji niemieckich na ziemiach polskich podczas II Wojny Światowej wymierzonych przeciwko Żydom

Oświadczenie to jak i artykuły na ten temat można również znaleźć pod linkami:

http://www.premier.gov.pl/centrum_prasowe/wydarzenia/wspolne_oswiadczenie_premierow,6125/

http://www.premier.gov.pl/centrum_prasowe/wydarzenia/donald_tusk_i_benjamin_netanya,6132/

http://wiadomosci.onet.pl/swiat/wspolne-posiedzenie-rzadow-polski-i-izraela,1,4190530,wiadomosc.html

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,8859782,Wspolne_posiedzenie_rzadow_Polski_i_Izraela__Bartoszewski_.html

http://wiadomosci.onet.pl/swiat/wspolne-posiedzenie-rzadow-polski-i-izraela,1,4190530,wiadomosc.html

Oczywiście, aby zrozumieć istote sprawy należy odrzucić eufemizmy słowne pokrywające sedno, a których zadaniem jest dezinformować o rzeczywistych intencjach i planach. Jest to zastosowanie w praktyce nauk Jakuba Franka, który nauczał, że wszystkie działania niszczące są robione otwarcie, lecz są pokryte szczytnymi i słodkimi hasłami, które mają za zadanie maskować rzeczywiste cele tych działań. Frank nauczał: „Zapewne, będę się starał iść z wielką mocą i siłą, lecz około tej mocy musimy krążyć ze słodkimi słowy i oszukaństwem, póki wszystko nie przejdzie do rąk naszych” (K.S. 1876) „W każdym miejscu trzeba używać fortelu” (K.S. 911) Slogany pokrywające rzeczywiste cele działania żydow mają być jak ładne opakowanie pokrywające w środku truciznę (vide: liberalizm): „Wiadomo wam, iż frukt okryty łupiną. Kto go z wierzchu widzi, ten chciwy jest skosztowania go, potem weń wpada i dlatego wielu tam upadło, lecz wy bądźcie w tem ostrożni.” (K.S. 231) Nawet pobieżne przeglądnięcie tych porozumień, ze zwróceniem szczególnej uwagi na dziedziny które one dotyczą, ukazuje że są one dziwne. Są one dziwne, z tego względu że wszystkie dotyczą całości newralgicznych dziedzin istnienia, już nie państwa Polskiego, ale istnienia narodu, ludności. Są dziwne również z tego względu że Izrael, w istocie, jest państwem wrogim Polsce i Polakom. Współpraca z nim w newralgicznych dziedzinach jest więc aktem samobójczym lub zdradą narodową. Raczej należało by opracować program dotyczący unikania takiej „współpracy”. Jeszcze nikt dobrze nie wyszedł na współpracy z Izraelem i z dużą dozą pewności można stwierdzić, że nie chodzi tutaj o żadną współpracę, lecz o podporządkowanie Polski jako wasala Izraela w newralgicznych dziedzinach. Można więc z dość dużą dozą prawdopodobnieństwa stwierdzić, że nie chodzi o żadną współpracę, lecz o przejęcie kontroli nad newralgicznymi dziedzinami egzystencji Polskiego państwa i narodu. Z tych wytycznych które Donald Tusk przywiózł z Izraela można się przekonać, że w istocie chodzi o: przejęcie kontroli nad naszym przemysłem obronnym, służbami specjalnymi, systemami komunikacji tajnej, wykorzystanie prawnej możliwości działania służb Izraelskich lub „ochroniarskich” do organizowania zamachów terrorystycznych na terenie Polski pod pozorem zwalczania terroryzmu. Zamachów za które będą winić tych których oni chcą zniszczyć, a więc narodowców, prawicę, katolików (których będa określać fanatykami, ekstremistami), jak również tych którzy nie są już im potrzebni, a byli z pochodzenia Polakami i pomagali żydom, w taki czy inny sposób w przejęciu majątku narodowego w przeszłości, a więc: eks-esbeków, ludzi dawnych służb, dawnych PZPR-owców (prawdopodobnie poprzez wzajemne napuszczanie ich na siebie). Jak wiadomo, wszędzie gdzie były zamachy terrorystyczne (9/11, Londyn, Madryd, Bombaj), CIA, Mossad, lub inne służby prowadziły w tym samym czasie „ćwiczenia” przeciwdziałania terroryzmowi.

Z deklaracji tej wynika że żydzi chcą przejąć kontrolę (produkcja i/lub dystrybucja) nad wodą pitną, energią i żywnością, pod pozorem współpracy, udoskonalania, promocji odnawialnej energi i ochrony środowiska. Jest również mowa o „współpracy” w dziedzinie zdrowia i medycyny, co w prostym języku, znaczy zapewnienie żydowskiej kontroli nad produkcją, dystrybucją i sprzedażą leków w Polsce, jak również kontrolę nad służbą zdrowia (szpitalami). Jest również mowa o „współpracy” w dziedzinie kulturalnej, edukacyjnej i naukowej. W istocie chodzi o wymuszenie w Polsce programu edukacyjnego opierającego się na fałszywej literaturze żydowskich autorów, promowania pseudokultury żydowskich twórców w żydowskich środkach masowego przekazu i manipulowania nauką – co ma skutkować zmianą świadomości i chaosem w mentalności Polaków, a co z kolei umożliwi realizację ich ubezwłasnowolnienia w krytycznych dziedzinach fizycznych. Chodzi więc o ogłupienie społeczeństwa i odwrócenie uwagi narodu od działań, które są i będą podejmowane w celu uzyskania kontroli nad produkcją zbrojeniową i ciężkim przemysłem, służbami specjalnymi, źródłami i dystrybucją wody pitnej, energią, produkcją żywności, służbą zdrowia i produkcji leków. Pod płaszczykiem zaś deklaracji „w sprawie spotkań oraz wymiany młodzieży polskiej i izraelskiej” będzie realizowany program zapoznawania młodzieży żydowskiej z miejscem ich przyszłego osiedlania i/lub działalności gospodarczej. Można przypuszczać że tzw. młodzież polska będzie w istocie wyselekcjonowaną młodzieżą żydowską lub pochodzenia żydowskiego, która będąc w Izraelu zostanie zindoktrynowana w celu skuteczniejszego rozbijania Polskiej tkanki społecznej od wewnątrz. No i ostatni, siódmy punkt wytycznych mówi, a jakże, o żydowskim cierpiętnictwie (akcja Reinhardt). Jest to nic innego, jak narzucanie stronie przeciwnej poczucia winy lub wywoływanie uczucia współczucia, co pozwala wygrać każde negocjacje. Można się zastanawiać, dlaczego nie ma działań które miałyby na celu ukazanie zbrodniczych działań żydów na Polakach na przestrzeni ostatnich 800 lat. Akcje rozpijania chłopów, współpracy z wrogami Polski, spisków i konspiracji, wywoływania szkodliwych powstań i rewolucji itd. Przyglądnijmy się więc bliżej tym porozumieniom o „współpracy” i spróbujmy docieć o co właściwie chodzi.

1. Deklaracja w sprawie rozwoju dwustronnej współpracy w dziedzinie obronności pomiędzy Ministrem Obrony Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej oraz Wicepremierem Ministrem Obrony Państwa Izrael Nie bardzo wiadomo jaka ta współpraca może być. Polska i Izrael nie leżą przy sobie, więc nie ma powodu wchodzić z nimi w pakt. Izrael nigdy nam nie pomoże w naszej obronie, lecz na odwrót, to Izrael chce, aby ktoś inny za niego się bił i w ten sposób realizował żydowski plan i politykę. Izrael posiada technologie militarne, które są prawie w całości ukradzione z USA i tym handluje. Firmy militarne USA są bowiem w rękach żydowskich, tak więc sprawa przekazywania technologii Izraelowi i firmom zbrojeniowym Izraela jest ułatwiona.

http://www.salem-news.com/articles/june092011/israel-espionage-jd.php

Krótkie oficjalne wyjaśnienie czego ta deklaracja ma dotyczyć brzmi:

„Deklaracja stanowi podstawę dla systematycznej wymiany wizyt, dialogu strategicznego pomiędzy Ministerstwami Obrony, a także rozwoju współpracy wojskowo-przemysłowej. Dokument zawiera też deklaracje o współpracy przy szkoleniach i obsłudze samolotów F-16, a także współpracy w zakresie szkoleń wojsk specjalnych”„Systematyczna wymiana wizyt” odbywa się w jakimś celu, zwykle nadzoru na postępem długofalowych projektów. Trudno zakładać, aby był to nadzór Polski nad projektami w Izraelu. Raczej na odwrót. Nadzór Izraela nad projetami w Polsce. „Dialog strategiczny”, cokolwiek to oznacza, może służyc narzucaniu izraelskiego stanowiska Polscei wymuszaniu na polskim MON takich a nie innych działań. Chyba istotą całej deklaracji jest wyrażenie „rozwoju współpracy wojskowo-przemysłowej” – i tu jest pies pogrzebany. Chodzi więc o to, aby przejąć nasz przemysł obronny, który w ostatnim dwudziestoleciu celowo został doprowadzony do skraju ruiny przez żydów kontrolujących Polin. Przejmowanie naszego przemysłu może być dokonywane przez firmy występujące pod dowolną banderą, nawet chińską, gdyż Chiny również, od czasu rewolucji komunistycznej, są pod kontrolą ideologiczną żydów, a po 1980 roku również pod ekonomiczną, gdyż „międzynarodowe” (czytaj: żydowskie) firmy przeniosły swoją działalność z USA do Chin. Nie mogło by to się odbyć bez rzeczywistej kontroli nad krajem a nie tylko papierkowym w postaci kontraktu lub umowy.

http://marucha.wordpress.com/2011/03/18/na-celowniku-libia/#comment-83804

http://www.stumbleupon.com/su/7j49iK/jewishfaces.com/china.html

http://www.businessweek.com/magazine/content/10_33/b4191045566744.htm

http://wakeupfromyourslumber.com/blog/andie531/rothschild-behind-chinas-purchase-foreign-firms

http://dont-tread-on.me/the-rothschilds-and-the-hong-kong-mercantile-exchange/

Polska naprawdę nie potrzebuje „współpracy przy szkoleniach i obsłudze samolotów F-16″, gdyż takie szkolenia może i powinna otrzymywać w USA pod warunkiem przeniesienia ich do Dęblina w Polsce i zbudowania tu bazy kształcącej. Jednak tę szkołę prawie że zlikwidowano. Oczywiście celowo. Nie potrzebuje też „współpracy w zakresie szkoleń wojsk specjalnych”, bo takie kształcenie sami możemy zapewnić przy pomocy swoich kadr lub w wielu innych państwach np. w Europie lub USA. Najtańszym sposobem wyszkolenia takich kadr jest wynajęcie na kontrakt specjalistów, np. amerykańskich, a których jest bez liku i którzy chętnie zgodzą się za dobrą zapłatą na takie usługi. Jeśli jesteśmy w tym samym pakcie obronnym, to nie powinno być sprzeciwów ze strony administracji USA na zatrudnienie takich specjalistów. Jeśli jednak by się pojawiły, zawsze można zatrudnić, tych którzy przeszli na emeryturę, a przechodzą na nią dość wcześnie w wieku 40-50 lat, czyli w pełni sił. Odmowa na zatrudnienie takich specjalistów przez Polskę była by też dowodem, że z tym paktem obronnym (NATO) coś jest nie tak i że rzeczywiste jego cele są inne, niż się oficjalnie deklaruje. Koszty wynajęcia takich specjalistów są znikome w porównaniu z kosztami wysyłania żołnierzy do innych krajów na szkolenia lub wynajmowania takich usług od firm. Zatrudniając firmę płaci się również na utrzymanie administracji takiej firmy i niebotyczne zarobki menadżerów, którzy nic nie wnoszą do szkolenia. Ponadto należy zakładać, że takie firmy zbierają informacje o szkolonych ludziach, jak również inne dane dotyczące obronności kraju i próbują rekrutować ich jako agentów (dobrowolnie lub poprzez szantaż). Informacje takie mogą mieć olbrzymie znaczenie w przyszłości ze względu na możliwe szantażowanie żołnierzy i znajomość ich metod walki.

2. Umowa między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej oraz Rządem Państwa Izrael reprezentowanym przez Ministerstwo Obrony w sprawie wzajemnej ochrony informacji niejawnych związanych że współpracą obronną i wojskową A więc jest to już umowa a nie tylko deklaracja. Umowa, jak wiadomo, już do czegoś zobowiązuje. W oficjalnej wzmiance możemy wyczytać że:

„Umowa stanowić będzie podstawę do nawiązania ścisłej współpracy w dziedzinie obronności, bezpieczeństwa, produkcji zbrojeniowej a także przeciwdziałania terroryzmowi i zwalczania najgroźniejszych form przestępczości.” Chyba kluczowym słowem w całej tej umowie jest słowo „wzajemnej”, co w rzeczywistości – ze względu na pozycje Izraela (z jego wartościami Talmudu) i Polski – znaczy „jednostronnej”. Jednostronnej ochrony informacji przez stronę izraelską we wszystkich dziedzinach swojej działalności na terenie Polski. Co się z tym wiąże? Wiąże się ochrona komunikacji elektronicznej i fizycznej żydowskich i izraelskich obiektów militarnych na terenie Polski, jak też wymiany informacji, pomiędzy MON i stroną izraelska przy pomocy sieci elektronicznej. Jak wiadomo, do tego potrzeba sprzętu elektronicznego (kamer, komputerów) i oprogramowania). Należy zakładać że taki sprzęt i oprogramowanie przyjdzie (będzie narzucone jak absolutny wymóg) z Izraela. Dalej, można mieć prawie że pewność, że takie oprogramowanie będzie miało specyficzne ukryte funcje do inwiligacji i możliwość roznoszenia wirusów i/lub innych programów szpiegujących i sabotażujących. Dziwne by było, aby stało się inaczej, gdyż wszędzie gdzie Izrael wchodzi ze swą działalnością, tam następuje próba podporządkowania sobie drugiej strony. Pamiętać należy, że za bezpieczeństwo japońskiej elektrowni atomowej w Fukuszimie była odpowiedzialna izraelska firma. Prawdopodobnie nastąpił tam również sabotaż systemów awaryjnych. Podobno znaleziono tam wirusa, który Izrael wyprodukował, aby sabotażować systemy awaryjne w irańskiej elektrowni jądrowej. Za bezpieczeństwo na lotniskach w USA w dniu 9 wrzesnia 2001 roku były odpowiedzialne izraelskie firmy. Za bezpieczeństwo WTC w dniu zamachu była odpowiedzialna żydowska firma. Za inwigilacje i system kamer w Londynie w dniu zamachu 7/7 była odpowiedzialna izraelska firma. Prawdopodobnie tak samo było w Madrycie. Tak więc właściwym celem tej umowy jest wprowadzenie izraelskich firm na teren Polski i oddanie im pod kontrolę systemów bezpieczeństwa elektronicznego i fizycznego państwa Polskiego. Mowa jest o „współpracy” w dziedzinie „obronności, bezpieczeństwa, produkcji zbrojeniowej”. Znaczyć to może tylko to, że kontrolę nad tymi dziedzinami w Polsce chce przejąć Izrael. Prawdopodobnie nastąpi wykup naszych zakładów zbrojeniowych, bezpośrednio lub poprzez podstawione firmy, które będą zabezpieczane przez izraelskie służby, oprogramowanie i firmy ochroniarskie. W ten sposób uzyskają kontrolę nie tylko nad naszym newralgicznym przemysłem obronnym, ale również wojskiem i dowództwem z MON włącznie. Mowa jest również o „przeciwdziałaniu terroryzmowi i zwalczania najgroźniejszych form przestępczości.” Jest to dziwne sformułowanie ze względu na to, że u nas nie ma terroryzmu, a jak wiadomo, Izrael jest największym terrorystą świata, odpowiedzialnym za chyba wszystke akty terrorystyczne w ostatnim półwieczu. Jest odpowiedzialny za zamachy 9/11, 7/7, Madryt, Bombaj – żeby wspomnieć te główne z ostatniej dekady. Należy się więc spodziewać, że pod płaszczykiem tej właśnie umowy, która pozwoli służbom izraelskim na niekontrolowaną aktywność na terenie Polski, Izrael i żydzi będą organizować akty terrorystyczne za które będą winić (przy pomocy mediów które konrolują) pewne osoby (przywódców), grupy społeczne, i ruchy (np. narodowy) które żydostwo w Polsce chce unicestwić. Przy pomocy takich aktów będą dążyć do wywołania zamieszek (np. powstania lub rewolucji) w celu fizycznego pozbycia się opozycji polskiej-narodowej, jak również osób już im niepotrzebnych, a więc eks-esbeków, ludzi dawnych służb, dawnych PZPR-owców, którzy za dużo wiedzą. Wszystko po to, aby utrwalić i zagwarantować swoje rządy nad Polską. Zawsze bowiem gdy pojawia sie mowa o “przeciwdziałaniu terroryzmowi” z ust strony izraelskiej, taki terroryzm się pojawia – spowodowany przez Izrael i żydów. O tym że właśnie chodzi o ruch narodowy, można wydedukować z ostatniej cześci ostatniego zdania, w którym mówi się o „zwalczaniu najgroźniejszych form przestępczości”. Jak wiadomo, najgroźniejszą formą przestępczości dla żydów jest niezależny od nich ruch społeczny, zwłaszcza ruchy narodowe z tradycyjnymi wartościami. O tym, że tego należy się spodziewać i że nie jest to trudne do przewidzenia, może świadczyć fakt, że tak właśnie Izrael i żydzi zachowywali się w przeszłości w każdym kraju, w którym obecnie dominują, a o czym można dość łatwo przekonać się studiując informacje na ten temat w Internecie. Polska nie będzie więc wyjątkiem i należy zakładać (a właściwie mieć pewność) że właśnie taki jest faktyczny cel tej umowy.

3. Wspólna deklaracja pomiędzy Ministerstwem Środowiska Rzeczypospolitej Polskiej oraz Ministerstwem Przemysłu, Handlu i Pracy Państwa Izrael dotycząca współpracy w dziedzinie zaopatrzenia w wodę oraz polityki i technologii zarządzania energią odnawialną Jest to bardzo dziwna deklaracja. Jest dziwna z wielu względów. Po pierwsze, do współpracy w dziedzinie zaopatrzenia w wodę oraz polityki i technologii zarządzania energią odnawialną nie potrzeba żadnej deklaracji. Normalne stosunki i wymiana gospodarcza wystarcza, aby zaistniała współpraca w tej dziedzinie. Jeśli jednak robi się deklaracje o takiej współpracy, to jest to już inny poziom i może chodzić o coś zupełnie innego. Poza tym klimat w Polsce i Izraelu jest całkowicie odmienny. Tereny i gleby również są zupełnie inne. Izrael nie ma nic do zaoferowania, czego my nie moglibyśmy otrzymać z państw bliższych nam klimatycznie (Niemcy, Szwecja, Francja, W. Brytania, USA) lub sami rozwinąć. Nasze własne instytuty cierpią na brak środków i projektów z rządu i/lub przedsiębiorstw. Jest to więc deklaracja zupełnie niezrozumiała. Należy przypuszczać, że jest to jedynie zasłona dymna (bo ładnie brzmi na papierze) do czegoś zupełnie innego. O co tu może chodzić? Chodzi o kontrolę nad wodą pitną dla Polaków i kontrolę nad energia. Chodzi również o kontrolę nad żywnością. Jak wiadomo człowiek potrzebuje wody aby mógł normalnie funkcjonować. Jest to wymóg fizyczny. Potrzebuje również energii do swojej działalności zarówno produkcyjnej jak i użytecznej. Potrzebuje również żywności. Ta deklaracja dotyka wszystkich tych newralgicznych dziedzin. Zajmijmy się nimi po kolei. Jest mowa o „współpracy” w dziedzinie zaopatrzenia w wodę. Przecież Polska nie będzie mieć nic do powiedzenia na temat zaopatrywania w wodę żydów w Izraelu. Jaka więc może tu być „współpraca”? Potrzebne technologie i siłe polityczną żydzi czerpią z USA i państw Europy Zachodniej. Polska nie ma ani siły politycznej, aby narzucić jakieś tam rozwiązania w Izraelu, ani technologii której żydzi już nie „otrzymali” z USA lub UE. Nie chodzi więc tu ani o „ współprace”, ani o Izrael. Tu chodzi o Polskę. Żydzi chcą mieć kontrolę nad wodą pitną, żywnością i energią w Polsce. Nie można tego otwarcie oświadczyć, gdyż znając doświadczenia Polaków z żydami w przeszłości i tym spowodowane resentymenty, mogło by to wywołać reakcję obronną i protesty. Zwierzyny nie należy płoszyć jawnymi działaniami. Potrzebny jest kamuflaż i stopniowe, krok po kroku, otaczanie ze wszystkich stron i/lub przygotowanie zasadzki, do której spłoszona zwierzyna ma wpaść. W tym też celu aby uzyskać całkowitą kontrolę nad środowiskiem (wodą, żywnością, energią) w którym zwierzyna żyje, należy rozbić główny cel na wiele mniejszych, mniej widocznych, elementów składowych, które w całości taką kontrolę im zapewnia. Należy też przybrać kamuflaż zakrywający prawdziwe intencje. Doskonałym kamuflażem do takich działań są eufemizmy “o współpracy”, “pomocy”, “ochronie środowiska” itd., a samo przejmowanie kontroli nad tymi dziedzinami dokonywać pod wieloma ładnie brzmiącymi pozorami, np. unowocześnienia, usprawnienia, zwiększenia efektywności, obniżenia kosztów (które w praktyce nigdy nie maleją a zawsze rosną), poprawy jakości wody pitnej, itd. Są to tylko pozory. W istocie przy pomocy tej deklaracji zapewniającej życzliwość rządu RP, żydzi zapewniają sobie preferowaną (jeśli nie wyłączną) pozycję w przejmowaniu w Polsce źródeł wody pitnej, wodociągów i firm zarządzających dostarczaniem wody do ośrodków zurbanizowanych i wsi. Można się więc spodziewać że deklaracja ta otwiera drogę do przejmowania źrodeł wody pitnej, wodociągów i firm zajmujących się dostarczaniem wody pitnej przez firmy izraelskie, jak również „międzynarodowe” (czytaj: żydowskie). W ten sposób przynajmniej znaczna cześć wody pitnej w Polsce będzie pod kontrolą żydów. Aby mieć kontrolę nad wodą pitną, niekoniecznie musi się być właścicielem źródła i dystrybucji. Można mieć kontrolę nad krytyczną cześcią np. tylko źródła lub tylko wodociągów. Można również mieć taką kontrolę poprzez organizacje nadrzędne, z dowolnie wymyślonymi i ładnie brzmiącymi nazwami (np. Zrzeszenie Producentów Wody Pitnej lub Polski Instytut Jakości Wody Pitnej i tym podobne nazwy) nad firmami wodociągowymi, a które to organizacje nadrzędne określają przepisy lub „wytyczne” funkcjonowania wodociągów i/lub „jakości” wody pitnej. Takimi organizacjami nadrzędnymi mogą być Zarządy (lub organizacje pozarządowe) regulujące tę dziedzinę poprzez swoje wymyślone procedury i/lub instytucje „odpowiedzialne” za „jakość” dostarczanej wody – i/lub kontrolujące zgodność funkcjonowania firm że swoimi wymyślonymi przepisami/procedurami. W ten sposób oddaje się krytyczną funcję w dystrybucji wody organizacji nadrzędnej odpowiedzialnej np. tylko za „uzdatnianie” wody, lub firmie, która takie uzdatniacze produkuje, bo procedury będą tak napisane, że tylko określone firmy będą je spełniać. Poprzez regulacje prawne/proceduralne można ustawić proces w ten sposób, że uzdatniacze tylko jednej firmy (lub kilku wybranych i kontrolowanych przez żydow) będą spełniać „wymogi” prawne/proceduralne narzucone poprzez organizacje nadrzędne (zarządy, zrzeszenia, instytuty, fundacje, ośrodki jakości wody, organizacje pozarządowe) które oni kontrolują – lub nawet przez ministerstwo (również kontrolowane przez kryptożydów). W ten sposób organizacja nadrzędna lub firma może kontrolować całością wody pitnej w Polsce pod pozorem zapewnienia np. jakości. W istocie to zapewnienie jakości wody pitnej może polegać na tym że taka firma będzie wpływać na zdrowie ludności poprzez dozowanie dodatków „uzdatniających”, które w rzeczywistości są środkami trującymi. Tymi dodatkami są zwykle fluor, chlor, cyjanek, powszechnie używane jako dodatki do wody pitnej np. w USA. Wiadomo jest że np. fluor powoduje otępienie ludzi, obniża ich aktywność i skutkuje tym, że ludzie stają się pasywni i obojętni. Prawdopodobne są również skutki długofalowe (trwałe obniżenie IQ, otyłość) których nikt nie badał, bo instytuty badawcze również znajdują się pod kontrolą lucyferian. Jest rzeczą ciekawą, że żydzi w Izraelu nie stosują żadnych dodatków do wody pitnej dla ludności żydowskiej. Dodają natomiast fluor do wody pitnej ludności palestyńskiej. Czyżby dbali bardziej o zdrowie i zęby Palestyńczyków niż żydów? Zostawię to pytanie bez odpowiedzi. Sądzę że każdy ma na tyle inteligencji, aby sam sobie poprawnie na nie odpowiedzieć. Kontrola nad wodą pitną w Polsce poprzez małą grupę lucyferian może umożliwić im w krytycznym momencie, np. w czasie wojny lub ataku nieprzyjaciela, zatrucie wody, co spowoduje śmierć milionów ludzi – i w ten sposób ułatwić agresorowi podbój Polski. W przypadku przegranej przez Polskę, bezkarność tych ludzi jest zapewniona. Żydzi w średniowieczu i w czasie Wielkiej Zarazy byli wielokrotnie oskarżani o zatruwanie studni. Znając ich naukę i metody działania dziś, należy przypuszczać, że nie były to jedynie czcze oskarżenia, lecz faktycznie miały one miejsce.

Energia Pomimo że deklaracja ta mówi jedynie o „polityce i technologii zarządzania energią odnawialną” należy przypuszczać, że można ją rozwinąć na całą energię i że jest to pierwszy krok kontroli energii w Polsce. Aby, już na samym początku, nie wzbudzać zbytnich podejrzeń, żydzi często rozbijają swój ostateczny cel na cele pośrednie, by póżniej „uzupełniać”, już istniejące deklaracje czy umowy, o dodatkowe „modyfikacje”. Tak było z ustawą powołującą Rezerwę Finansową USA (czyli Federal Reserve System – FED). Początkowa ustawa, brzmiąca dość niewinnie, została później wielokrotnie zmodyfikowana w latach następnych o punkty, które spowodowały całkowite oddanie systemu monetarnego USA w ręce wąskiej kliki. W ten sposób, oprócz stopniowego przyzwyczajania ludności i władzy do swojej działalności, zyskano dodatkowy atut całkowitej nieprzejrzystości przepisów dotyczących funkcjonowania FED-u. Trudno jest bowiem połapać się w gąszczu przepisów dotyczących tej instytucji. Deklaracja ta nie specyfikuje o jaką energię odnawialną chodzi. Należy więc zakładać, że chodzi o wszystkie typy energi odnawialnej, a więc głównie energię elektryczną i paliwa. Jak wiadomo, odnawialną energię elektryczną można wytwarzać z ogniw słonecznych, wiatraków i generatorów działających na ciepło geotermalne. Paliwa można wytwarzać z biomasy (ziarna, celuloza) i podobno innych substancji. Z kontrolą odnawialnej energii elektrycznej wiąże się kontrola w dziedzinach produkcji takich systemów, instalacji i użytkowania, dystrybucji i dzierżawy lub przejmowania gruntów. Ponieważ odnawialna energia elektryczna będzie przesyłana poprzez te same linie energetyczne, będzie więc zazębienie pomiędzy przepisami dotyczącymi energii odnawialnej i tej produkowanej klasycznie. W ten oto sposób z pozoru niewinna deklaracja może dać podstawy do przejmowania w późniejszym okresie systemu dystrybucji, czyli sieci energetycznych, a to z kolei spowoduje zależność klasycznych elektrowni od dystrybutora i ich upadek lub przejęcie. Wykorzystując wpływy żydowskie w mediach, partich, sejmie i rządzie – i znając praktyki żydowskie z przeszłości – taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny. Jest też możliwe że żydzi „przewidują” całkowite przejście na energię odnawialną w przyszłości i w ten sposób zapewnienia sobie kontroli tego rynku w Polsce. Całkowite przejście na energię odnawialną może dokonać się w wyniku przepisów które UE (kontrolowana przez żydów) może narzucić swoim krajom członkowskim, jak też wyłączności posiadania przez żydów (dzięki USA) nowych technologii, które taką energię wytwarzają. Niepokojące jest w deklaracji sformułowanie „polityki i technologii zarządzania energią odnawialną”. Oznaczać może ono, że żydzi chcą kontrolować naszą politykę i technologie w dziedzinie energii odnawialnej, jak też i zarządzać energią odnawialną w Polsce. To sformułowanie praktycznie pokrywa wszystko, co jest potrzebne do kontroli nad energią (nie tylko odnawialną) w Polsce. Obecny rząd Polski odejdzie, a żydzi będą nadinterpretować tę deklarację w zależności od swoich potrzeb i poprzez swoje wpływy polityczne wymuszać takie rozwiązania prawne, które dadzą im całkowitą kontrolę nie tylko nad energią odnawialną ale całą energią i systemem energetycznym w Polsce.

Żywność W deklaracji tej jest również bardzo ogólne wyjaśnienie, że „Deklaracja ta jest podstawą dla rozwoju współpracy w zakresie ochrony środowiska.” Określenie to jest bardziej ogólne, niż sama deklaracja i mówi o zupełnie innych sprawach. Tak więc należy zakładać, że ta deklaracja pokrywa inne dziedziny. Jak wiadomo przepisy się zazębiają i “ochrona środowiska” jak też produkcja “biomasy” może służyć do przejmowania i/lub wydzielania gruntów spod użytku rolnego. Przepisy w tej dziedzinie mogą służyć do narzucenia rolnikom określonych standardów działania i w ten sposób sabotować, uniemożliwiać, lub czynić nieopłacalną produkcję zdrowej i niezależnej od wielkich farm (które żydzi kontrolują) żywności. Już można zauważyć, że z Brukseli wychodzi cała gama aburdalnych przepisów dotyczących np. wielkości ogórka, definicji co jest a co nie jest warzywem itd. Należy spodziewać się zalewu nowych przepisów sabotujących indywidualnego rolnika typu: zakaz używania wody z prywatnej studni (tak jak proponuje się to np. we Francji) pod fałszywymi pozorami troski o higienę lub czegoś innego, zakazu używania naturalnego obornika na rzecz nawozów sztucznych, których produkcję żydzi całkowicie będą kontrolować, by w ten sposób zyskać kontrolę nad produkcją całej żywności w Polsce. Należy zauważyć że duże farmy rolnicze, będące już w posiadaniu żydów, nie muszą się stosować do wymyślnych procedur ze względu na już posiadaną kontrolę nad sądownictwem, co praktycznie umożliwia im byciem bezkarnymi. Należy się spodziewać zakazu używania nasion naturalnych i nakazu używania nasion genetycznie zmodyfikowanych (produkowanych przez światowego potentata w tej dziedzinie, firmę Monsanto, założoną i kontrolowaną przez żydowską rodzinę Monsanto). Nasion, które nie tylko produkują niezdrową żywność, ale również pozbawione są możliwości samogeneracji, czyli kiełkowania i wydawania plonów już w następnym pokoleniu (lub np. trzecim). W ten sposób rolnicy, pozbawieni roślin naturalnych, stają sie całkowicie uzależnieni od jednej firmy (cena, warunki dostaw, dostępność). W ten też sposób produkcja i dostępność całej żywności w Polsce będzie zależeć od zaledwie kilku osób, i to nie Polaków. W krytycznym momencie, np. w czasie napięć miedzynarodowych lub wojny, wystarczy odciąć dostawy nasion, aby wywołać sztuczny głód i wymorzyć większą cześć społeczeństwa polskiego. O tym, że ochrona środowiska naturalnego jest jedynie pretekstem do kontroli ziemi uprawnej i produkcji żywności, może świadczyć zachowanie żydów w Ameryce Południowej a szczególnie w Argentynie i Chile gdzie, pod pozorem ochrony środowiska, zdobyto kontrolę nad znacznymi połaciami Patagonii i praktycznie całym południowym Chile. Są to jedne z najlepszych terenów uprawnych na kontynencie południowoamerykańskim. „Ochrona środowiska” nie przeszkodziła jednak żydom na wybudowanie w Patagonii, bez rozgłosu, drugiego co do wielkości lotniska w Ameryce Południowej na ziemiach, które podobno miały być chronione. Jest to dziwne i ukazuje, że chodzi o coś zupełnie innego, a mianowicie zapewnienia sobie siedziby przez miliony żydów w bezpiecznym miejscu, w czasie gdy wywołają wojnę nuklearną na północnej półkuli. Właścicielem olbrzymich obszarów w Pantagonii, między innymi, jest obecny szef Rezerwy Federalnej, Ben Szalom Bernanke. Również w USA, pod pozorem ochrony środowiska, wydzielono olbrzymie obszary pod “parki narodowe” o których słychać, jakoby miały przejść pod zarządy prywatnych fundacji w zamian za długi. Tak, jak w przypadku kontroli nad zaopatrzeniem w wodę, mogą powstać zrzeszenia o przeróżnych nazwach, a mających w istocie kontrolować produkcję żywności. Ochrona środowiska jest znakomitym pretekstem, aby taką kontrolę rozwinąć nad całą produkcją rolną.4. Umowa pomiędzy Rządem Rzeczypospolitej Polskiej i Rządem Państwa Izrael w dziedzinie zdrowia i medycyny oraz Plan Współpracy na lata 2011-2015 Podobnie, jak z wodą i żywnością, umowa ta ma w istocie zapewnić żydowską kontrolę nad produkcją, dystrybucją i sprzedażą leków w Polsce. Ma służyć, jako podstawa do przejmowania Polskich firm produkujących leki, lub zagwarantowania produkcji leków tylko przez już przejęte firmy farmaceutyczne w Polsce, jak też przez międzynarodowe koncerny farmaceutyczne już będące w rękach żydowskich. Umowa ta ma zapewnić kontrolę żydowską nad aptekami i szpitalami. Ogólnie więc ma być podstawą do zapewnienia kontroli nad całą służbą zdrowia przy pomocy tych samych metod, które zostały opisane dla przypadków kontroli nad wodą pitną, energią i produkcją żywności. Praktycznie wszystkie miedzynarodowe firmy farmaceutyczne są w rękach żydowskich. Produkują one całą gamę leków, które szkodzą zdrowiu, lub pod pozorem pomocy w jednej chorobie niszczą organizm poprzez skutki uboczne. Niektóre firmy mają nazwy, które określają cel istnienia takiej firmy. Weźmy np: firmę “Eli Lilly”. Z pozoru dość ładna nazwa. Jednak dla wszystkich żydów kabalistów już sama nazwa wiele mówi. “Eli” (w Polskim tłumaczeniu Heli) jest nazwą kapłana i sędziego który to miał się opiekować Samuelem wg. I ksiegi Samuela. „Lilly” (fonetyczna odmiana Lillith, pisana również Lillit, Lilith lub Lilit) jest nazwą żeńskiej odmiany demona który to jest odpowiedzialny za uśmiercanie gojów. Według Kabały “Lillith” była pierwszą żoną Adama (choć są różne wersje*) i została zastąpiona przez Ewę, a sama stała się złym duchem. * Według Rabbiego Trachtenberg’a Adam żył z tą żeńską odmianą demona przez 130 lat po rozstanu z Ewą i z tego związku narodził się potomek. Z księgi “Zohar“, tom 3, strona 282a możemy dowiedzieć się że “Lillit” jest demonem, który uśmierca gojów, jest cmentarzem dla gojów. Tak więc tłumacząc nazwę firmy “Eli Lilly” na Polski, znaczy ona: “Sługa demona śmierci gojów”, lub “Kapłan demona śmierci gojów”. Czy nie dziwna nazwa na firmę produkującą leki, które mają “leczyć” i ratować życie? Inne firmy farmaceutyczne również mają nazwy powiązane z kabałą, astrologią i pogańskimi bóstwami. Istnieje firma zwąca się „AstraZeneca”, gdzie Astra, nawiązuje do fenickiej bogini płodności i rozpusty Astarte. Zeneca, nawiązuje natomiast do zenitu, czyli kulminacyjnego momentu kopulacji.

W krótkim oficjalnym wyjaśnieniu do tej umowy możemy wyczytać że: “Umowa i plan będą stanowić podstawy dla rozwoju współpracy w obszarze ochrony zdrowia, jakości służby zdrowia oraz walki z chorobami i epidemiami poprzez wymianę ekspertów i współpracy instytucji badawczych z obu krajów.” Słowem kluczowym w tym wyjaśnieniu jest słowo “jakości”. Ponieważ “jakość” będzie określana przez jakiś organ, czy to państwowy, czy też zrzeszenie producentów leków i właścicieli służby zdrowia, czy też sąd, mając kontrolę nad tymi organami (a żydzi już taką kontrolę mają) można eliminować niepożądaną konkurencję, dowolnie manipulować ceną, wyborem producentów leków i środków służby zdrowia – i w ten sposób narzucać sposoby “leczenia”, które w istocie szkodzą zdrowiu pacjentów i to na ich własny koszt. Istnieje bowiem zasadnicza doktrynalna sprzeczność pomiędzy ideą leczenia a nauką Talmudu, która nakazuje żydom nie udzielać pomocy gojom w ich problemach zdrowotnych, a nawet wykorzystywać tę sposobność do uśmiercania lub szkodzenia. Jak więc można mieć zaufanie do tych ludzi, sprawujących całkowitą kontrolę nad służbą zdrowia w Polsce, że nie wykorzystają okazji do szkodzenia ludziom w momencie, gdy są najbardziej bezbronni? Takiego zaufanie nie ma i nigdy nie będzie. Historia pokazała bowiem, że żydzi będąc lekarzami uśmiercali swoich pacjentów. W wyjaśnieniu umowy możemy wyczytać że dotyczy ona również “walki z chorobami i epidemiami”, a więc promowania i narzucania szczepionek, które, jak już znaczna cześć społeczeństwa wie, szkodzą i wywołują wiele schorzeń i epidemii. Świadomie bowiem do tego celu zostały one opracowane i wyprodukowane. Tak więc pod pozorem zapobiegania epidemiom i schorzeniom, takie epidemie i schorzenia się wywołuje. Firmy produkujące takie szczepionki są w rękach żydowskich i narzucanie się Izraela (pracującego w zmowie ze światowym żydostwem) z taką “współpracą” jest jedynie kamuflażem do możliwości dorwania sie do pacjentów (Polaków) w celu osiągniecia tego samego celu innymi drogami. Oficjalne oświadczenie mówi o “wymianie ekspertów i współpracy instytucji badawczych z obu krajów”. Tak więc chodzi również o kontrolę instytucji badawczych w Polsce, poprzez narzucanie pewnych poglądów i metod leczenia. Chodzi zapewne również o indoktrynację i infiltracje tego środowiska, które już w znacznej mierze jest opanowane przez osoby pochodzenia żydowskiego.

5. Program wykonawczy w dziedzinie współpracy kulturalnej, edukacyjnej i naukowej Aby móc zrealizować swój program przejęcia kontroli nad dziedzinami które są absolutnie potrzebne narodowi do istnienia i normalnego funcjonowania, w więc kontroli nad produkcją zbrojeniową i ciężkim przemysłem, służbami specjalnymi, źródłami i dystrybucją wody pitnej, energią, produkcją żywności, służbą zdrowia i produkcji leków, należy odwrócić uwagę narodu od działań które są i będą podejmowane w tym celu lub spowodować, aby naród był nieświadomy swego podboju od wewnątrz, a przez to bierny. Nie ma lepszej metody na spowodowanie braku reakcji obronnej niż, po prostu, ogłupienie tego narodu poprzez zniszczenie nauki jego historii, literatury i kultury. Zastąpienie sztuki antysztuką i skierowanie systemu edukacyjnego w kierunku kształtowania światopoglądu, który jest korzystny dla żydów. Ten “program wykonawczy” (a więc już nie tylko deklaracja czy umowa) dotyka wszystkich aspektów w tych krytycznych dziedzinach, które dotyczą percepcji, a więc perspektywy spojrzenia na otaczający świat. Tak jak w marketingu, niekoniecznie należy zmienić otaczającą rzeczywistość, wystarczy zmienić postrzeganie tej rzeczywistości, a więc percepcję, aby uzyskać określoną reakcję społeczną. Tak jak było to wspomniane wcześniej, nie chodzi tu o żadną “współpracę”, lecz o narzucanie poglądów i wymuszanie działań, które mają skutkować zanikiem reakcji obronnej, biernością i ogłupieniem Polaków. Jak wiadomo, umowy międzynarodowe stoją ponad lokalnym prawem, należy się więc spodziewać, że taka umowa spowoduje narzucenie Polsce i/lub utrzymanie określonego spojrzenia na wydarzenia historyczne uczone w polskich szkołach. Spojrzenia, które jest nieprawdziwe lub błędnie interpretowane. Jak wiadomo, światowa elita żydowska jest odpowiedzialna za dojście Hitlera do władzy i uzbrojenie Niemiec, jest odpowiedzialna za powstanie, finansowanie i realizację komunizmu, jest odpowiedzialna za wybuch zarówno I i II Wojny Światowej, a więc za dziesiątki millionów ofiar, jest też odpowiedzialna za wszystkie krwawe rewolucje – nawet w Chinach – gdzie według pewnych szacunków zginęło 70 mln ofiar. Żydzi są również odpowiedzialni za Potop Szwedzki, rozbiory i wszystkie nasze nieracjonalne powstania: Kościuszki, Listopadowe, Styczniowe, 1905 roku, jak też i Warszawskie 1944, a które promowane są w pozytywnym świetle i jako rocznice do świętowania. Polacy jednak nie są świadomi, że świętowanie tych rocznic ma drugi wymiar, którym jest oddawanie hołdu zwycięstwa żydów nad Polakami. Wspomniane wyżej wydarzenia są jedynie namiastką wydarzeń historycznych, wykreowanych przez długofalową działalność żydów w swojej misji podboju świata. Zainteresowani mogą się przekonać o prawdziwości tych twierdzeń, badając literaturę ogólnie niedostępną i występującą w małym nakładzie. Tak więc wymuszenie w Polsce programu edukacyjnego opierającego się na fałszywej literaturze żydowskich autorów, promowania pseudokultury żydowskich twórców w żydowskich środkach masowego przekazu i kontrolowania nauką, ma skutkować zmianą świadomości i chaosem w mentalności Polaków, co z kolei umożliwi realizację ich ubezwłasnowolnienia w krytycznych dziedzinach fizycznych.

6. Wspólna deklaracja w sprawie spotkań oraz wymiany młodzieży polskiej i izraelskiej Pod płaszczykiem tej deklaracji będzie realizowany program zapoznawania młodzieży żydowskiej z miejscem ich przyszłego osiedlania i/lub działalności gospodarczej. Można przypuszczać że tzw. młodzież polska będzie w istocie wyselekcjonowaną młodzieżą żydowską lub pochodzenia żydowskiego, która będąc w Izraelu zostanie indoktrynowana w celu skuteczniejszego rozbijania polskiej tkanki społecznej od wewnątrz.

7. List intencyjny w sprawie upamiętnienia 70. rocznicy „Akcji Reinhardt” Jest to promocja żydowskiego cierpiętnictwa. Jak wiadomo każde negocjacje można wygrać, gdy uda się narzucić stronie przeciwnej poczucie winy lub uczucie współczucia. Można się zastanawiać, dlaczego nie ma działań, które miałyby na celu ukazanie zbrodniczych działań żydów na Polakach na przestrzeni ostatnich 800 lat. Akcje rozpijania chłopów, współpracy z wrogami Polski, spisków i konspiracji, wywoływania szkodliwych powstań i rewolucji, itd. Izrael i żydzi zawsze przedstawiają się jako ofiara i/lub prezentują swoją pozorną słabość, podczas gdy są w istocie agresorami i/lub zamierzają dokonać kolejnego podboju. Tak i tu, w tym samym artykule, możemy wyczytać że “Tymczasem w mediach izraelskich pojawiły się głosy, że premier Netanjahu popada na arenie międzynarodowej, zwłaszcza europejskiej, w coraz większą izolację i spotkanie z polskim rządem ma służyć zatarciu tego negatywnego wrażenia.” Takie podejście żydów ma służyć sprawieniu wrażenia słabości i potrzeby POMOCY. “Pomocy” która polega na otwarciu się na podbój żydowski. O tym że w istocie chodzi o przejęcie kontroli nad wspomnianymi dziedzinami i przejęciem naszych firm, można się dowiedzieć z oświadczenia ambasador RP w Izraelu, Agnieszki Magdziak-Miszewskiej, która stwierdziła że “Premier Tusk zaprosi partnerów izraelskich do udziału w prywatyzacji naszych przedsiębiorstw”, a które to stwierdzenie można znaleźć w artykule pod tytułem “Wspólne posiedzenie rządów Polski i Izraela” z 22 lutego 2011. Tak jak było to wspomniane wcześniej w tekście, nie może być mowy o “wzajemności” ani “współpracy”, gdyż Polska i Polacy nie mają fizycznej siły aby taką wzajemność wymusić w Izraelu. Gwarantem bowiem każdego kontraktu nie jest papier, na którym ten kontrakt został spisany, lecz sam fakt naszego istnienia i siły jaką posiadamy, aby ten kontrakt wymusić. Choć istniejemy, to nie mamy takiej siły, aby zobligować żydów i państwo Izrael do wypełnienia ich zobowiązań. Nie jest możliwe, by Polacy przejmowali źródła wody pitnej i jej dystrybucji, jak też produkcji energi i żywności w Izraelu. Nie jest możliwe, by Polacy przejmowali tam różne firmy, narzucali program edukacyjny, kulturowy, kontrolowali media czy służby specjalne. Tu nie chodzi ani o “wzajemność”, ani o “współpracę”, lecz o kontrolę nad krytycznymi aspektami funkcjonowania Państwa Polskiego i Polskiego Narodu pod płaszczykiem “współpracy” i “wzajemności”. Izrael nie jest takim samym państwem, jak każde inne, a żydzi nie są takim samym narodem, jak każdy inny naród z normalnymi wariacjami. Izrael jest państwem bandyckim, odpowiedzialnym za zamachy 11 września 2001 w Nowym Jorku, w Madrycie w 2004 roku, w Londynie 7/7 w 2005 roku, w Bombaju w Indiach i wielu innych miejscach. Działalność zamachowa Izraela i żydów jest jedynie małym elementem w ogólnej bandyckiej działalności żydów, którzy kierują się przekazami kabały i dla których celem jest podbicie całego świata. Czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach chciał by współpracować z osobą, o której powszechnie wiadomo, że jest bandytą i kradnie lub morduje i to nawet, gdy podpisze dowolny świstek papieru? Mając dodatkowo w świadomości fakt, że tamta osoba ma swoich lub przekupionych ludzi w policji, sądownictwie i polityce, jakie są gwarancje realizacji kontraktu? Nie ma żadnych – i nie należy spodziewać się, że jakiekolwiek obietnice ze strony Izraela będą dotrzymane, tak jak nie były dotrzymane żadne obietnice względem ofsetu za F-16. Należy się jednak spodziewać, że nasze zobowiązania będą musiały być zrealizowane i to z nawiązką. Izrael jest państwem wrogim Polsce i Polakom dlatego, że na to wskazują jego dotychczasowe działania nawet z niedalekiej przeszłości. Aby zrozumieć że tak właśnie jest, należy sobie uświadomić, że nie ma różnicy pomiędzy działaniami Izraela jako państwa a działaniami żydów w diasporze żydowskiej, gdyż to państwo może istnieć jedynie dlatego, że diaspora żydowska wymusza na państwach sobie podporządkowanych finansowanie i ochronę Izraela. Działania więc Izraela, lucyferian (czyli światowej elity finansowej składajacej się wyłacznie z żydów) i szerszej diaspory żydowskiej (która jest lojalna tylko względem swoich przywódców i swojej opętanej ideologii podboju świata) są skoordynowane. Jakie są więc te działania wrogie Polsce i Polakom? Mamy ciągłe oskarżanie Polaków o antysemityzm, choć to Polska i Polacy dali schronienie żydom w wiekach przeszłych i w czasie II wojny światowej. Jeśli była by to prawda że Polacy są antysemitami, to również znaczyłoby to, że żydzi są masochistami, bo zewsząd ściągali właśnie do Polski. Czyżby dlatego, że lubią być prześladowani? Nie. Prawda nie interesuje żydów, lecz doraźny interes. Obecne oskarżenia o antysemityzm mają swój ukryty cel, którym jest odwrócenie uwagi od tego, co żydzi zrobili i dalej będą robić z Polakami w Polsce. Ma też zbudować w umysłach ludzi na całym świecie przeświadczenie, że to, co żydzi zamierzają zrobić z Polakami w Polsce, ma faktyczne podstawy w rzekomo zwierzęcym i nieuleczalnym antysemityzmie Polaków, a więc uzasadniać eksterminację Polaków w przyszłości. Są ciągle przemycane określenia, które mają działać na podświadomość zachodniego i światowego czytelnika, wytwarzające negatywny wizerunek Polaka. Tak więc używanie określeń „polskie obozy koncentracyjne” ma swój daleko idący cel. Izrael nie współpracował z Polską w wydaniu Polsce zbrodniarzy żydowskich, jak choćby Salomona Morela. Izrael nie tylko nie poparł, ale torpedował, poprzez swoje wpływy w Szwecji i Angli, wydanie Polsce Stefana Szechtera, brata Adama Michnika, zbrodniarza, jak też Julii Brystigerowej (vel. Krwawej Luny) z Anglii. Izrael dał schronienie oszustom finansowym z Art-B. Żydzi nigdy nie naprawili szkód wyrządzonych spekulacjami Goldman Sachs na opcjach w Polsce, lecz zatuszowali sprawę. Izrael „sprzedał” Polsce za $500 mln rakiety, które nie istniały. Było to za rządów, gdy w MON był Wiesław Kaczmarek z SLD. Czy Wiesław Kaczmarek lub ktokolwiek poniósł odpowiedzialność za to? Nie. Czy to również nie wskazuje na to, kto w istocie rządzi w Polsce? Należy się więc spodziewać że takich afer i wrogich Polsce i Polakom działań i gestów było znacznie więcej i że to, co wiemy, jest jedynie czubkiem góry lodowej. Wszystko to jednak wskazuje, że zachowanie żydów i Izraela względem Polski i Polaków się nie zmieni lecz nasili i że porozumienia rzekomo o „współpracy” mają na celu jedynie ułatwiać żydom kontrolę nad Polakami. Można tu zadać pytanie Polakom którzy współpracowali (eks-SB-ekom, ludziom z układów, WSI, tym którzy dorobili się na korupcji polskiego prawa) z żydami mieszkającymi w Polsce i żydami międzynarodowymi w ograbianiu Polski z dóbr narodu: Czy naprawdę wierzą w to że żydzi pozwolą im zachować te zagrabione dobra gdy naród Polski zostanie zniszczony? Czy naprawdę wierzą w to że zostawią ich i ich rodziny w spokoju wtedy kiedy już nie będą potrzebni? Czy naprawdę są tak krótkowzroczni i zaślepieni swoją chciwością że nie widzą końca jaki im żydzi szykują? Spoglądając z dystansu na rozwój wypadków w Polsce można zauważyć że żydzi obrali sobie Polske jako DRUGĄ JUDEĘ, na terenach której zamierzają zbudować nowe państwo Judejskie. Rzekome deklaracje, umowy, programy wykonawcze i listy intencyjne potwierdzają te przypuszczenia, gdyż dotyczą już nie tylko aspektów wolności sumienia i słowa, ale dziedzin fizycznej egzystencji rodowitych Polaków.

Nadesłał p. Marek S.

PROGRAM URATOWANIA POLAKÓW:

„Prof. Anna Raźny: CZY ROSJA BĘDZIE Z NAMI BRONIĆ KRZYŻA?

To pytanie musi sobie zadać każdy Polak, któremu leży na sercu przyszłość Polski i Europy. Bez chrześcijaństwa, którego najświętszym symbolem jest krzyż, przyszłość ta oznacza utratę tożsamości narodowej i kulturowej Polski, utratę tożsamości Europy. Truizmem jest tutaj przypomnienie, iż chrześcijaństwo utworzyło fundament owej tożsamości, umocniony grecką filozofią antyczną i prawem rzymskim. Najdoskonalszy przejaw jego połączenia z tymi dwoma ostatnimi czynnikami stanowi cywilizacja łacińska. Dała ona Europie i światu trzy związane z sobą kierunki rozwoju umożliwiające zarówno pojedynczej osobie, jak i społeczeństwom oraz narodom osiągnięcie harmonii i pełni. Są to: personalizm, promujący wolność i godność osoby oraz prawo podmiotowe; dobro wspólne w znaczeniu, które nadał temu pojęciu – nawiązując do Arystotelesa – św. Tomasz z Akwinu; solidaryzm, stanowiący sposób konstytuowania relacji międzyosobowych oraz regulowania napięć i dysproporcji społecznych. Dzięki tym wartościom cywilizacja łacińska stała się podstawą i jedyną gwarancją praw człowieka. Jej naruszenie oznacza transformację praw, zmianę celu i sensu ich istnienia. Na naszych oczach dokonuje się od pewnego czasu wewnętrzna ich przemiana, spowodowana zanegowaniem cywilizacji łacińskiej i jednoczesnym odrzuceniem jej duchowej siły – chrześcijaństwa. W konsekwencji osławione prawa przestały służyć ludziom, stały się natomiast elementem walki politycznej, a nade wszystko instrumentem światowych trendów i ideologii. Wykorzystywane są nade wszystko przez ideologów globalizmu politycznego, gospodarczego, ekonomicznego, kulturowego, stosujących wyrafinowane techniki manipulacji i perswazji, upowszechniane przez media. Przodują pod tym względem Stany Zjednoczone, odwołujące się w swej globalnej polityce i towarzyszących jej wojnach prewencyjnych nie tylko do praw człowieka, ale również do demokratyzacji świata. Prawa człowieka są wykorzystywane również w procesie ujednolicania rynków, znoszenia barier w handlu międzynarodowym, w kształtowaniu globalnego przekazu informacji, w umasowieniu migracji, komercjalizacji dóbr o charakterze duchowym, upowszechnieniu ideologii konsumeryzmu (makdonaldyzacja społeczeństwa). Wystarczy w tym miejscu przypomnieć czołowe podmioty tych procesów – instytucje światowe, działające wbrew podstawowym zasadom cywilizacji łacińskiej: Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Światową Organizację Handlu. Są one ośrodkami kształtowania nowego ładu planetarnego, którego celem jest utworzenie jednolitego organizmu kierującego światem (rządu) i ponadnarodowego, multikulturowego społeczeństwa, stanowiącego zbiorowisko anonimowych, pozbawionych jakichkolwiek właściwości jednostek. Współczesne megatrendy i ideologie światowe powodują rozpad państw i wspólnot narodowych, zanik tożsamości narodowej, dezintegrację społeczną i osobową, konflikty etniczne i rasowe, separatyzmy, zanik kultury narodowej i lokalnej, wzrost bezrobocia, dysproporcje kapitałowe, pauperyzację rozwijających się społeczeństw. Europa mogłaby się temu oprzeć, stawiając czoła ideowym podstawom negatywnych trendów – fanatyzmowi politycznej poprawności, skrajnemu liberalizmowi i kulturze postmodernizmu – promujących antywartości, wojujący ateizm, walkę z chrześcijaństwem. Mogłaby uratować siebie przed cywilizacyjnym unicestwieniem, podejmując swoje duchowe dziedzictwo i sięgając do swych religijnych korzeni. Tymczasem jej najważniejszy i najsilniejszy podmiot polityczny – Unia Europejska – nie tylko nie czyni tego, ale wydaje wojnę chrześcijaństwu. Pierwszym etapem tej wojny jest rozpoczęta walka z krzyżem. Jej fundament prawny stanowi przyjęty przez wszystkie państwa członkowskie Unii Traktat Lizboński, odrzucający odwołanie do Boga i wartości chrześcijańskich. Sejm RP, godząc się na Traktat, a Prezydent Lech Kaczyński, podpisując go, wzięli na siebie polityczną i moralną odpowiedzialność za sankcjonowanie walki z chrześcijaństwem i kształtowanie odciętej od przeszłości Europy. Podjęta w Unii walka z krzyżem stanowi wyzwanie nie tylko dla każdego katolika, ale również chrześcijanina. W obronie krzyża nie powinno nas nic dzielić – ani różnice konfesyjne, dogmatyczne i eklezjologiczne, ani narodowościowe. Europa potrzebuje naszej chrześcijańskiej jedności w obronie krzyża, a więc również jedności polskich katolików i rosyjskich prawosławnych. Wspólna obrona krzyża jest nie tylko możliwa, ale wręcz konieczna. Ona też może stanowić najważniejszy krok w kierunku pojednania naszych narodów. Jest to zadanie, które powinniśmy podjąć. Nasz rzekomo największy sojusznik – Stany Zjednoczone – nie jest zainteresowany umocnieniem Europy i jej odrodzeniem religijnym. Przeciwnie, łatwiej mu będzie nadal nad dominować nad nią rozbitą duchowo, pozbawioną silnego fundamentu aksjologicznego, cofającą się przed napierającym islamem. To supermocarstwo światowe, wykorzystujące dla swego globalizmu ideę demokratyzacji świata oraz ideę obrony praw człowieka jest głuche, gdy są one łamane w odniesieniu do chrześcijan, gdy ich tysiące są każdego roku zabijane z powodu nienawiści religijnej. Stany Zjednoczone, niezależnie od tego czy rządzą nimi demokraci, czy konserwatyści nie są sojusznikami chrześcijaństwa ani w Europie, ani w świecie. Sojusznikiem może być Rosja, która przestała być stolicą światowego ateizmu i powróciła do prawosławia oraz jego wartości. Pod warunkiem, że odrzuci kuszącą ją na nowo ideę Moskwy Trzeciego Rzymu, konfliktującą ją z Watykanem, ale nade wszystko wykorzystywaną w przeszłości dla celów czysto imperialnych. Przewodnikiem na drodze zbliżenia polskich katolików i prawosławnych rosyjskich powinien być Benedykt XVI, który zaangażował się mocno i skutecznie w autentyczny dialog miedzy Kościołem Katolickim i Cerkwią Rosyjską. Dobrym znakiem dla pojednania religijnego i narodowego powinny być znaczące wydarzenia, zainspirowane przez stronę rosyjską. Nade wszystko przemilczana przez polskie media wizyta w Częstochowie delegacji mnichów prawosławnych z klasztoru pod Ostaszkowem, jaka miała miejsce w dniach 26-28 września 2009 roku. Mnisi odebrali na Jasnej Górze kopię obrazu Madonny Częstochowskiej, którą mają umieścić we wznoszonej na terenie ich klasztoru kaplicy ku czci Matki Bożej i dla upamiętnienia polskich jeńców wojennych, więzionych tutaj w czasie II wojny światowej, zamordowanych w Twerze i pochowanych w Miednoje. Równie znaczącym wydarzeniem była wizyta, jaką złożył 28 stycznia br. sekretarzowi generalnemu Konferencji Episkopatu Polski, biskupowi Stanisławowi Budzikowi, igumen Filip Riabik, zastępca arcybiskupa Hilariona Ałfiejewa, przewodniczącego Wydziału Stosunków Zewnętrznych Patriarchatu Moskiewskiego. Celem wizyty była potrzeba chrześcijańskiego świadectwa we współczesnym świecie oraz omówienie relacji między Kościołem Katolickim w Polsce i Cerkwią Prawosławną w Rosji. Jest więc przygotowywany grunt do wspólnego działania. Gorzej ze świadomością potrzeby takiego działania, zarówno w Polsce, jak i w Rosji. Przygotowanie świadomości polskiego i rosyjskiego społeczeństwa mogą utrudniać nie tylko politycy, ale również środowiska opiniotwórcze i media – w ogromnej mierze podlegające politycznej poprawności, nie zainteresowane przyszłością cywilizacyjną i duchową Europy, popierające zachodzące w niej negatywne procesy. W Polsce wspólną z rosyjskimi prawosławnymi obronę zwalczanego w Europie krzyża utrudniać będą nie tylko fanatyczni zwolennicy obecnego kształtu Unii Europejskiej oraz jej ustawy zasadniczej – Traktatu Lizbońskiego – ale również silne lobby amerykańskie, które kreuje naszą politykę wobec Rosji. Politykę transatlantycką, antyrosyjską. Taki charakter będzie ona miała tak długo, jak długo będą się z nią zgadzali polscy katolicy. Stanęli bowiem przed następującą alternatywą: albo będą nadal godzić się na dyktat Brukseli i Waszyngtonu w sprawach religii, albo pójdą za Ojcem Świętym i głosem sumienia, które podpowiada wspólną z Rosją obronę krzyża w Europie i świecie. Prof. Anna Raźny”

„Aspekt Polski” nr 148/2010, 24.02.2010 r.

http://www.aspektpolski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=2979&Itemid=30

„CZY MOŻLIWE JEST PARTNERSTWO POLSKI Z ROSJĄ? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba najpierw zapytać Polaków, czy chcą takiego partnerstwa. Na naszą wolę nawiązania partnerskich stosunków z Rosją rzutuje bowiem pamięć o zaborach, wojnie polsko-bolszewickiej, agresji Związku Radzieckiego 17 września 1939 roku na wschodnie tereny państwa polskiego i ich okupacji, o internowaniu i zsyłkach ponad miliona polskich obywateli (do tej pory nie ustalono ostatecznej ich liczby), katyńskim ludobójstwie, totalitaryzmie komunistycznym i w jego ramach całkowitym uzależnieniu Polski od władz Kremla. Rachunek doznanych krzywd ze strony Rosji i Związku Radzieckiego w samym tylko XX wieku jest długi. Niektóre z nich idą już w zapomnienie, inne nadal bardzo bolą, zwłaszcza tych Polaków, którzy pamiętają czasy II wojny światowej i epokę PRL-u. Nie doszło bowiem do osądzenia zbrodni wojennych i zbrodni ludobójstwa popełnionych na narodzie polskim nie tylko przez żołnierzy niemieckich, ale również radzieckich. Nie doszło do osądzenia totalitaryzmu komunistycznego i w jego efekcie do pojednania narodu polskiego i rosyjskiego. Pytanie o partnerstwo między nami może więc dla wielu wydać się nie na miejscu. Jednakże obecne i przyszłe interesy Polski wymagają jego postawienia, zaś sformułowanie odpowiedzi nie musi oznaczać wyzbycia się patriotyzmu, zdrady, wyrachowania czy próby tworzenia w Polsce nowego lobby rosyjskiego. Może natomiast być zdeterminowane obecnym w świadomości Polaków rosyjskim resentymentem – chęcią przezwyciężenia jego siły lub wolą jej podtrzymania. Rola tego resentymentu w kształtowaniu stosunków polsko-rosyjskich mogła ulec radykalnemu zminimalizowani w 1989 roku a jego miejsce mogła zająć świadomość aksjologiczna. Świadomość wysokich wartości, które w relacjach tych nie mogą ulec ani degradacji, ani unicestwieniu. Okrągły stół – wbrew oczekiwaniom większości Polaków – nie przyniósł dekomunizacji i lustracji. Nie stało się zadość sprawiedliwości dziejowej, nie zatriumfowała prawda. Świadomość aksjologiczna, myślenie według wartości, poniosły fiasko. Ci, którzy byli z rodu zwycięzców duchowych i moralnych, ponieśli klęskę historyczną i polityczną, która skutkowała nowym poczuciem krzywdy i nowymi resentymentami, nade wszystko niedowartościowaniem w relacjach: my – komuniści. Nowe resentymenty ożywiły i umocniły stare. Co istotne, towarzyszyły im nadzieje pokładane w Zachodzie, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i Wspólnocie Europejskiej. Nadzieje te uzyskały nowy impuls po rozpadzie Związku Radzieckiego w 1991 roku oraz rozwiązaniu Układu Warszawskiego i RWPG. Uzyskały także realny kształt po podpisaniu w 1992 roku Umowy Stowarzyszeniowej ze Wspólnotami Europejskimi oraz podjęciu przez polskie władze starań o wejście do NATO. Jednakże wydarzenia te radykalnie pogorszyły stosunki Polski z Rosją w sferze nie tylko relacji dwustronnych i polityki międzynarodowej, ale równie gospodarki, kultury, nauki i wielu innych, często niszowych sfer życia. Dominacja opcji prounijnej i proamerykańskiej w kręgach politycznych, środowisku opiniotwórczym i uniwersyteckim, a nade wszystko w mediach oznaczała nie tylko dystans wobec Rosji, ale również jej krytykę, a niekiedy wrogie nastawienie. Znalazłszy się w wielkim trendzie jednobiegunowego świata oraz ulegając zasadom wolnego rynku jako naczelnej idei globalizacji i globalizmu, wszystkie rządy III RP po kolei unieważniały ją jedynie w relacjach z Rosją – nie tylko politycznych, ale także gospodarczych. Ucierpiały na tym przede wszystkim te ostatnie, podporządkowane nie tylko transatlantyckiej polityce Stanów Zjednoczonych i jednocześnie procesom integracyjnym z Brukselą, ale również emocjom, nastrojom i resentymentom polskiego establishmentu politycznego, intelektualnego, kulturalnego, medialnego. Paradoksalnie, szanse na ich poprawę pojawiły się w momencie podpisania przez Polskę w 1991 roku umowy o stowarzyszeniu ze Wspólnotami Europejskimi i ich państwami członkowskimi (tzw. Układ Europejski), a następnie uzyskaniu statusu partnera stowarzyszonego Unii Zachodnioeuropejskiej (UZE). Oznaczało to szerokie otwarcie bardzo chłonnego polskiego rynku na wysoce konkurencyjne dla naszej gospodarki towary zachodnie. Gdyby wówczas w relacjach gospodarczych z Moskwą miejsce amerykańskiej strategii transatlantyckiej oraz ślepej uległości wobec narzuconych nam przez Unię standardów, a także emocji i resentymentów po polskiej stronie, zajęły zasady wolnego rynku, nasze towary znalazłyby w Rosji gigantyczny wręcz obszar zbytu. Przeżywała ona wówczas głęboki kryzys gospodarczy – smutę końca XX wieku – i mogła wchłonąć każdą ilość naszych produktów. Było to tym bardziej możliwe, że zarówno Unia, jak i Ameryka za czasów Borysa Jelcyna nie tylko umocniły handel z Rosją, ale go jeszcze poszerzyły. Natomiast stanowisko Polski w tej sferze nie tylko nie uległo zmianie, ale objęło również dostawy rosyjskich nośników energii dla naszego kraju, które zostały upolitycznione. Znamienne dla polskiej postawy – pomimo podpisania za rządów Hanny Suchockiej „kontraktu stulecia” na te nośniki – jest zrzucenie całkowitej odpowiedzialności za ich dostawę na stronę rosyjską. Świadectwem tego był spór z Rosją o drugą nitkę rurociągu jamajskiego. W wyniku tego sporu Rosja zdecydowała się na poprowadzenie rury tranzytowej po dnie Bałtyku, zaś Polska podjęła starania o wspólną politykę energetyczną Unii wobec grożących jej restrykcji – nade wszystko gazowych – ze strony Moskwy. Starania te już na wstępie – pomimo poparcia decydentów brukselskich, a następnie odpowiednich zapisów o bezpieczeństwie energetycznym w Traktacie Lizbońskim – skazane były na fiasko. Państwa Unii nie zrezygnowały bowiem z rosyjskiego gazu i rosyjskiej ropy. Przeciwnie, zaakceptowały Gazociąg Bałtycki, biegnący z Rosji do Niemiec a stamtąd do innych krajów Unii. Działania tych dwóch wielkich graczy politycznych poparła Francja, deklarując chęć udziału w Nord Stream – konsorcjum budującym gazociąg. Z kolei państwa Europy Południowej poparły budowę Gazociągu Południowego, mającego biegnąć z Rosji przez Bułgarię, Serbię (lub Rumunię) do Węgier i Austrii (I nitka) oraz do Grecji i Włoch (II nitka). Polska, sprzeciwiająca się Gazociągowi Północnemu, pozostała jedynie z państwami nadbałtyckimi na placu boju o dostawy gazu rosyjskiego do Europy Zachodniej przez nasze terytorium. Ich rola w tej walce – również o własne interesy – nie ma jednak większego znaczenia wobec prorosyjskiego bloku liderów Unii. Polska, będąc członkiem UE, a jednocześnie realizując w niej oraz w relacjach z Rosją transatlantycką politykę Stanów Zjednoczonych, traci coraz więcej. Jest to bowiem polityka konfrontacji z geopolityczną strategią Rosji, popieraną przez UE. Jej przejawem było m. in. uczestnictwo Polski w tzw. kolorowych rewolucjach w państwach postsowieckich, ukierunkowane na ich odcięcie od wpływów Moskwy i otwarcie na wpływy Stanów Zjednoczonych. Jeszcze bardziej istotnym jej elementem stała się koncepcja zainstalowania w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Od początku była to polityka wyłącznie w interesie USA i jako taka postrzegana jest w Rosji. Podejmowane przez polskie władze spektakularne próby osłabiana jej pozycji nie tylko na obszarze byłych republik radzieckich – Ukrainy, Białorusi, Gruzji – ale również na poziomie międzynarodowym, nie przyniosły nam żadnych korzyści. Nade wszystko zaś nie miały żadnego wpływu na zahamowanie odradzającego się we współczesnej Rosji imperializmu oraz jej dążenia do uzyskania statusu mocarstwa światowego. Przyniosły natomiast nowe zagrożenia w sferze politycznej oraz dotkliwe straty w sferze gospodarczej: restrykcje gazowe i zapowiedź rezygnacji z rurociągu Przyjaźń, oznaczającą krach naszego przemysłu naftowego oraz Nafto-Portu w Gdańsku. W wymiarze strategicznym próby osłabiana Rosji naraziły nas na jej wrogość oraz atak militarny w razie konfliktu zbrojnego ze Stanami Zjednoczonymi. Polska jako najdalej na Wschód wysunięty obszar wpływów amerykańskich znalazła się w krytycznym punkcie konfliktu opcji transatlantyckiej z imperialną geopolityką Rosji. Ideologowie tej ostatniej – Aleksander Dugin i Aleksander Panarin – położenie nasz ujmują krótko: Polska ma wątpliwego protektora za oceanem, zaś stuprocentowego wroga za swoją granicą. Wydarzenia ostatnich lat pokazały, że opcja transatlantycka nie obejmuje interesów polskiego społeczeństwa i polskiej racji stanu, a wręcz im przeczy. Swe zwycięstwo u nas zawdzięcza bardzo silnemu i bardzo aktywnemu lobby amerykańskiemu, które ma swych przedstawicieli w polskim parlamencie, we wszystkich – z wyjątkiem narodowych – partiach politycznych, polskiej nauce i kulturze, a nade wszystko we wszystkich środkach masowego przekazu. Ci ludzie mają za sobą dłuższe lub krótsze, często wielokrotne, pobyty w Stanach Zjednoczonych na stypendiach, stażach, szkoleniach, kursach, wykładach, które odbywali na koszt państwa amerykańskiego, różnych jego instytucji, fundacji, organizacji, koncernów, czy wreszcie wpływowych lobby. Strona amerykańska jako finansująca ich pobyt, w mniej lub bardzie subtelny sposób narzucała i narzuca im priorytetowe dla niej koncepcje polityczne, społeczne, kulturowe, gospodarcze. Polscy klienci amerykańskich instytucji w przeważającej większości przejmowali te koncepcje, nawet wówczas, gdy mieli za sobą przeszłość komunistyczną. Najbardziej dobitnym tego przykładem są politycy piastujący w III RP urząd ministra finansów: Leszek Balcerowicz i Marek Belka, reprezentujący w Polsce skrajnie neoliberalną ekonomię tzw. szkoły chicagowskiej. Zaliczany jest do niej m.in. Jeffrey Sachs, autor szokowych reform wolnorynkowych w Polsce, firmowanych przez L. Balcerowicza. Reformy te, wbrew zasadom wolnego rynku, nie zostały jednak wykorzystane dla ożywienia stosunków gospodarczych polsko-rosyjskich ze względów czysto politycznych. Naturalne w przypadku przestrzegania owych zasad partnerstwo gospodarcze z Rosją było możliwe nade wszystko za Jelcyna. Jednakże żadna licząca się siła polityczna w Polsce nie uznała go za konieczność. Przeciwnie, partnerstwo takie postrzegane było i jest jako przejaw rusofilstwa, uwstecznienia, zaściankowości, a co najważniejsze – jako próba zrównania Polski z Białorusią. Nie tylko władze III RP, ale również elity uniwersyteckie i intelektualne nie szukały dla szokowych reform L. Balcerowicza alternatywy, gdyż potraktowały je jako nie podlegające jakiejkolwiek weryfikacji i krytyce dogmaty. Niemal identyczne stanowisko zajęła Solidarność, która poparła nie tylko reformy, ale również narzuconą przez nie chaotyczną, złodziejską wyprzedaż majątku narodowego. Solidarność wystąpiła wówczas wbrew własnym interesom, rezygnując z wypracowanego przez nią programu akcjonariatu pracowniczego, a jednocześnie przeciwko interesom Polski. Ten otoczony nimbem patriotyzmu związek zawodowy w czasie wyprzedaży naszego majątku narodowego bronił – wbrew swym pierwotnym założeniom – jedynie partykularnych interesów pazernych małych grup i grupek, rozbijając przez to faktyczną solidarność Polski i jej społeczeństwa. Pogrzebał ideę dobra wspólnego, które w każdej koncepcji narodu stanowi jego podstawową zasadę funkcjonowania. Władze Solidarności nie zdobyły się na żaden sprzeciw, a w jego ramach na taką alternatywę, która otworzyłaby Polskę na Rosję w sferze gospodarczej. Paradoksalnie, wbrew głoszonym patriotycznym hasłom i odwołaniu do wartości chrześcijańskich, Solidarność stała się fundamentem skrajnie niekorzystnych dla polskiego społeczeństwa liberalnych reform, które zniszczyły nie tylko polską gospodarkę, ale również tkankę narodową, zdegradowały i zubożyły Polaków, a jednocześnie umocniły antyrosyjskie nastawienie III RP. Z punktu widzenia lobby amerykańskiego w Polsce partnerstwo z Rosją jest niemożliwe. Wchodzi bowiem w konflikt z interesami Stanów Zjednoczonych. Stanowisko owego lobby w sprawach Polski jest jednakże paradoksalne, gdyż popiera ono jednocześnie nasze członkostwo w Unii Europejskiej, a nawet aktywnie uczestniczy w jej strukturach. Tymczasem niezależnie od powiązań większości państw członkowskich UE z Rosją w zakresie dostaw nośników energii, rozwijane są przez obydwie strony różne formy współpracy – nie tylko gospodarczej, ale także naukowej, kulturalnej, a co najważniejsze – politycznej. Rosja jest partnerem strategicznym Unii, a w niektórych sytuacjach – partnerem globalnym, czego przykładem jest wspólna deklaracja Unia Europejska – Rosja z 2000 roku, mówiąca o konieczności przestrzegana i utrzymania traktatu ABM jako podstawy bezpieczeństwa i strategicznej stabilizacji. W tej samej deklaracji UE pozytywnie oceniła ratyfikację przez Federację Rosyjską traktatu o Całkowitym zakazie prób z bronią jądrową i wraz z Rosją zaapelowała do innych państw o jego podpisanie. Jest to świadectwem połączenia przez UE i FR sił w dziedzinie globalnego bezpieczeństwa jako alternatywy wobec Stanów Zjednoczonych, usiłujących zachować swą rolę żandarma światowego. Równie dobitnym świadectwem współpracy unijno-rosyjskiej był realizowany od 1997 r. przez obie strony Układ o partnerstwie i współpracy, który przestał obowiązywać w 2007 r. Obecnie – mimo krytyki Moskwy ze strony Brukseli z powodu braku postępów w demokratyzacji Rosji i łamania przez nią praw człowieka – prace nad nową formą tego układu są zaawansowane i nie ma mowy o wycofaniu się z niego. W związku z tym rodzi się wiele pytań – nie tylko o stanowisko Polski odnośnie do przygotowywanego układu, ale również do naszej roli w relacjach Unii z Rosją. Odpowiedź, iż jesteśmy czarnym koniem Stanów Zjednoczonych jest niewystarczająca. Nie tylko dlatego, że jest zbyt prosta, ale nade wszystko dlatego, że potwierdzałaby naszą niezdolność do partnerstwa na trzech osiach: Warszawa – Moskwa, Warszawa – Bruksela i Warszawa – Waszyngton. Decydujące o tych relacjach lobby amerykańskie w Polsce jest bowiem niezdolne do własnego partnerstwa ze Stanami Zjednoczonymi, wobec których nie posiada żadnej autonomii i podmiotowości. Prof. Anna Raźny”, 23.01.2010

http://www.wicipolskie.org/index.php?option=com_content&task=view&id=3304

To lobby poniosło wczoraj wielką klęskę, a my, Polacy, ratujmy się.

Problemy II Soboru Watykańskiego Fragment książki ks. prof. Michała Poradowskiego „Problemy II Soboru Watykańskiego” – Wrocław 1996.

Drugi Sobór Watykański rozpoczął swe obrady kiedy zaistniało już niebezpieczeństwo ewentualnej wojny nuklearnej. Szybkie zastosowanie energii nuklearnej do celów wojennych, a więc do fabrykowania bomb atomowych spowodowało zaniepokojenie na całym świecie możliwego zniszczenia wszystkich cywilizacji, a nawet w ogóle życia biologicznego na planecie Ziemi. Zrzucona bomba atomowa na Nagasaki (Japonia), pod koniec drugiej wojny światowej i jej przeraźliwe skutki potwierdziło te przypuszczenia, stąd też, nic dziwnego, że rozpoczęto rewizję dotychczasowej polityki międzynarodowej, szukając rozwiązań pokojowych, a nie wojennych, jak to było dotychczas w ciągu niemal całej historii. Zrozumiano, że w ewentualnej wojnie atomowej nie będzie zwycięzców i zwyciężonych, lecz powszechne zniszczenie, stąd też nic dziwnego, że masoneria – podobnie jak inne stowarzyszenia międzynarodowe – rozpoczęła akcję zbliżenia się do swych dawnych przeciwników, a głównie do Kościoła katolickiego, w poszukiwaniu rozwiązań wszelkich ewentualnych konfliktów na drodze pokojowej. Niestety, masoneria me wyrzekła się swego prozelityzmu, lecz wręcz przeciwnie, gdyż przenikając do środowiska kościoła katolickiego usiłowała nadal pozyskać autorytety Kościoła dla swych postulatów. W okresie bezpośrednio przedsoborowym, a zwłaszcza w czasie obrad soborowych, wciągnęła w swe szeregi najgłówniejszych biskupów i kardynałów, co widać z listy 124 pracowników Watykanu, a ogłoszonej wkrótce po Drugim Soborze Watykańskim w prasie włoskiej, na podstawie „Masonic Register of Italy”. Z listy tej widać, że ogromna większość dygnitarzy Kościoła katolickiego wstąpiła do masonerii w latach 1956-1960, a więc w przededniu Drugiego Soboru Watykańskiego (DSW), dlatego też znaczna ilość ojców soborowych to masoni, działający niewątpliwie na Soborze według masońskiej ideologii i według konkretnych zleceń lóż, do których przynależeli. Najważniejszą sprawą dla Soboru była reforma liturgii, a właśnie przewodniczącym odnośnej Komisji był mason Abp Bugnini. Włoskie czasopismo „30 Giorni”, ściśle związane z Watykanem, podawało wiele konkretnych danych co do tego, że Abp Bugnini przynależał do masonerii i że, co najważniejsze, reformował liturgię mszalną według konkretnych wskazówek masonerii. Odnośną korespondencję między Abpem Bugninim i jego lożą, co do reformy liturgii Mszy Świętej, podało czasopismo włoskie „ 30 Giorni” w numerze 6 (w języku angielskim) z roku 1992. Oto odnośne teksty:

List z dnia 14 lipca 1964 roku:

„Drogi Buan (Bugnini): informuję cię o Twoim zadaniu, które Rada Braci zleciła Tobie, w porozumieniu z Wielkim Mistrzem Masonerii i Książętami Tronu Masońskiego. Nakazujemy Ci szerzenie dechrystianizacji przez wprowadzenie nieuzgodnionych obrządków i języka liturgicznego, oraz skłócenia księży, biskupów i kardynałów jednego przeciwko drugiemu. Językowe i obrządkowe zamieszanie jest zwycięstwem dla nas, ponieważ językowa i obrządkowa jedność była siłą Kościoła Katolickiego… Wszystko to należy dokonać w przeciągu 10-ciu lat”.

Odpowiedź Arcybiskupa Bugniniego dana Zarządowi Loży Masońskiej:

„Sądzę, że założyłem podwaliny odnośnie największej swawoli w Kościele Katolickim, dzięki memu dokumentowi, wydanego zgodnie z Waszymi instrukcjami. Miałem uciążliwą walkę i musiałem używać wszelkich podstępów w obliczu moich wrogów z Kongregacji Obrządków, aby otrzymać zatwierdzenie owego dokumentu od Papieża. Na szczęście dla naszej sprawy, otrzymaliśmy poparcie ze strony naszych przyjaciół i naszych braci masonów z Universa Laus, którzy są nam wierni. Dziękuję Wam za przekazanie pieniędzy i mam nadzieję, że wkrótce się z Wami spotkamy. Ściskam Was Wasz Brat Buan (Bugnini )

2 lipca 1967 r. „Z tych listów widać wyraźnie, że reforma liturgii Mszy Swiętej została zrobiona według życzeń masonerii. W kilka lat po Drugim Soborze Watykańskim wielokrotnie w prasie włoskiej ukazywały się listy dostojników Kościoła, głównie pracowników w Watykanie, przynależnych do masonerii; listy te nie były kwestionowane przez osoby wymienione na tych listach, qui tacet consentire videtur. Jedną z nich umieścił miesięcznik SZCZERBIEC w numerze 52-53, luty-marzec 1996, którą tutaj zamieszczamy:

1. Ablondi Alberto biskup Livorno, wstąpił do masonerii 5 VIII.1958

2. Abrech Pio, członek Św. Kongregacji Biskupów, wstąpił do masonem (d.w.) 27.XI.1967.

3. Acquaviva Sabino, prof. religii, d.w. 3 XII. 1969.

4. Alessandro O. Gottardi, d.w. 13.VI.1959

5. Angelini Benedetto, Bp Messyny, 14.X. 1957.

6. Argientieri Benedetto, patriarcha S.S., d.w. 11.III. 1970.

7. Bea Augustyn, kard. Sekretarz Stanu za Jana XXIII i Pawła VI.

8. Baggio Sebastiano, kard.Prefekt Św.Kong.Biskupów, d.w. 14.VIII.1957.

9. Baldassarri S., Bp Rawenny, d.w. 19.11.1958.

10. Balducci E., zakonnik, d.w. 16.V.1966.

11. Basadonna E, prałat, d.w. 14.VIII.1963.

12. Batelli G., d.w. 24.VIII.1959.

13. Bedeschi L.,d,w. 19.II.1959.

14. Belloli L,d.w. 6.IV.1958.

15. Belluci C.. Bp d.w. 4.VI.1968

16. Betazzi L., Bp Ivr, d.w. 11.V.1966.

17. Bianchi G., d.w. 23.X.1969,

18. Biffi F. Rektor Uniw. Pontf, d.w. 15.VIII.1959.

19. Biacarella M., d.w. 23.IX.1964.

20. Bonicelli G. Bp Albano, d.w. 12.V.1959.

21. Boretti G., d.w. 21.III.1965.

22. Bovone A., Św. Officium, d.w. 10.IV.1967.

23. Brini M.,d.w. 7.VII.1968.

24. Bugnini A., Abp. Reformator Mszy Św. NOM. d.w. 23.IV.1963.

25. Buro M., Bp., d.w. 21.III.1969.

26. Cacciavillan A., d.w. 6.XI.1960.

27. Cameli U., d.w. 17.XI.1960.

28. Caprile G, d.w. 5.IX.1957.

29. Caputo G., d.w. 15.XI.1971.

30. Casaroli A, Kard., d.w. 28.IX.1957.

31. Cerutti F.,d.w. 2.IV.1960.

32. Ciarrocci E., Bp, d.w. 23.VIII.1962.

33. Chiavacci E., d.w. 2.VII.1970

34. Conte C., d.w. 16.IX.1967.

35. Cresti O., d.w. 22. V.1963.

36. Crosta S., d.w. 17.XI.1963.

37. Csele A. d.w. 25.III.1960.

38. Dadagio L., Abp Lero. d.w. 8.IX.1967.

39. Dante Alboni, d.w, 23.VII.1968.

40. D’Antonio E., Abp Trivento, d.w. 21.VI.1969.

41. De Bonis D., .Bp, d.w. 24.VI.1968.

42. Del Callo Roccagiovane L., Bp

43. Del Monte Aldo, Bp Novary, d.w. 25.VIII.1969.

44. Drusilla I., d.w. 12.X.1963.

45. Faltin D.,d.w.4.VI.1970.

46. Ferrailolo G., d.w. 24.XI.1969.

47. Fiorenzo A., Bp d.w. 14.X.1955.

48. Franzoni G, d.w. 2 III. 1965.

49. Fregi F., d.w. 14.11.1963.

50. Gemiti V., Bp d.w. 25.III.1968.

51. Girardi G.. d.w. 8.IX.1970.

52. Giustetti M, d.w. 12.IV.1970.

53. Gottardi A., d.w. 13.VI.1959.

54. Gozzini M, d.w. 14.Y.1970.

55. Graziani C., d.w. 23VII.1961.

56. Gregagnin A., d.w. 19.X.1967.

57. Gualdrini F., d.w. 22.V.1961.

58. llari A, opat,, d.w. 16.III.1969.

59. Laghi P., d w. 24.VIII.1969.

60. Lajolo G., d.w. 2.VI.1970.

61. Lanzoni A, d.w. 24.IX.1956.

62. Levi V,d.w. 4.VII.1958.

63. Lozza L., d.w. 23.VII.1969.

64. Lienart A., kard. d.w, 5.X.1912.

65. Mancini P., d.w. 23.IV.1958.

66. Mancini I., d.w. 18.III.1968.

67. Manfrini E., d.w. 21.II. 1968.

68. Marchisano F., d.w. 4.II.1961.

69. Marchinkus P., dw 21.VIII.1967.

70. Marsila S., d.w. 2.VII.1963.

71. MazzaA., d.w. 14.IV.1971.

72. Mazzi V., d.w. 13.X.1966.

73. Mazzoni P.L, d.w. 14.IX.1959.

74. Maverna L.Bp Chiver, d.w 3.VI.1968.

75. Mensa A., Abp Vercelli. d.w. 23.VII.1959.

76. Messina C., d.w. 21.III.1970.

77. Messina Z., d.w. 21.III.1970.

78. Monduzzi D., d.w 11.III.1967.

79. Mongillo D., 16.11.1969.

80. Morgante M., Bp Ascoli P , d.w. 22.VII.1955.

81. Natalini T., d.w. 17.VI.1967.

82. Nigro C, d.w. 21.XII.1970.

83. Noe V ,d.w. 3.IV.1961.

84. Orbasio I., d.w. 17.IX.1973.

85. Palestra V., d.w. 6.V.1965.

86. Pappalardo S., kard. Abp Palermo, d.w. 15.IV1968.

87. Pasqualwtti G, d.w. 15.VI.1960.

88. Pasquinelli D., d.w, 12.I.1969.

89. Pellegrino M., kard., Abp Turynu, d.w. 2.V.1960.

90. Piana G., d.w. 2.IX.1960.

91. Pimpo M, d.w. 15.III.1970.

92. Pinto P.V, d.w. 2.IV.1970.

93. Poletti U,, kard. d.w, 17.11.1969.

94. Ratoisi T., d.w. 22.XI.1963.

95. Rizzi M., d.w. 16.IX.1969.

96. Romita F., d.w, 21.IV.1956.

97. Rogger I., dw. 16.IV.1968.

98. Rossano P., d.w. 12.II.1968.

99. Rotardi T, d.w.3.IX.1963.

100. Rovela V, d.w. 12.VI.1964.

101. Sabattani A., d.w. 22.VI.1969.

102. Sacchetti G., d.w. 23.VIII.1959.

103. Salerni F., d.w. 12.XI.1970.

104. Santangelo F., d.w. 12.XI.1970.

105. Santini P., d.w. 23.VIII.1964.

106. Savorelli F., d.w. 14.I.1964.

107. Savorelli R., d.w. 23.IX.1971.

108. Scangatta G, d.w. 23.IX.197l.

109. Schsching G., d.w. 18.III.1965.

110. Schierano M ,Bp Włoskich Sił Zbrojnych d.w. 3.VII.1959.

111. Semproni D., d.w. bez daty

112. Sensi M., Abp. Sardi, d.w. 2.XI.1967.

113. Sposito L., d.w. bez daty

114. Suenes L,. kard., d.w. 15.VI.1967.

115. Tirelli S., d.w. 16.V.1963.

116.Trabalzini D., d.w. 6.II.1965.

117. Travia A,. d.w, 15.IX.1967.

118. Trocchi V., d.w. 12.VII.1962.

119. Tucci R. d.w. 21.VI.1957.

120. Turoldo D., d.w. 9.VI.1967.

121. Vale G., d.w. 21.II.1971.

122. Vergari P, d.w. 14.XII.1970.

123. Villot J.,kard, d.w, 6.VII.l966.

124. Zanini L., Nuncjusz , bez daty.

Wielu z tej listy już zmarło, ale na ich miejsce weszli nowi. W czasie pisania tej broszury nie ukazała się jeszcze w prasie włoskiej lista zaktualizowana. Przypomnijmy jednak, że Wielki Mistrz Najwyższej Rady Lóż Masońskich w Meksyku, Carlos Vazquez Rangel, w wywiadzie prasowym z czasopismem „Processo”. Oświadczył, że w Watykanie pracują aż trzy loże masońskie rytu szkockiego, jak to podaje katolickie czasopismo THE ATHANASIAN, numer z 1 czerwca 1993 roku. Podana tutaj lista odnosi się tylko do osób pracujących w Watykanie lub współpracujących bezpośrednio z Watykanem i nie bierze się tutaj pod uwagę list masonów przynależnych do hierarchii kościelnej w poszczególnych krajach, chodzi nam tylko o udowodnienie, że w czasie obrad Drugiego Soboru Watykańskiego masoneria miała możliwości wpływania na redakcję dokumentów soborowych, a zwłaszcza na reformę liturgii mszalnej, a to wiele wyjaśnia, dlaczego te zmiany liturgiczne przyjęły charakter nie tylko barbarzyński i niszczycielski, ale przede wszystkim bluźnierczy. Wobec tych bolesnych faktów cynizmem jest twierdzić, że zmiany posoborowe zostały przeprowadzone jako „odnowa w Duchu Świętym”. Raczej należy przypominać sobie zapowiedzi Matki Bożej dane w Ekwadorze zakonnicy Maria Anna de Jesus Torres z roku 1634 w Quito odnośnie tragicznej sytuacji Kościoła w drugiej połowie dwudziestego wieku, kiedy ukazała się jej jako Matka Boska Bolesna z siedmioma mieczami wbitymi w Jej serce, a także później w La Salette w połowie dziewiętnastego wieku, oraz w Fatimie w roku 1917 i w latach następnych, a szczególniej tzw. „trzeci sekret”, tak zlekceważony przez niektórych papieży. Przesadą byłoby przypisywać wszystkie trudności przez jakie przechodzi Kościół po Drugim Soborze Watykańskim masonerii, ale także przemilczać jej obecność wśród hierarchii kościelnej byłoby wielką nieroztropnością. Nadto, przypomnijmy, że podana powyżej lista masonów w Watykanie odnosi się do okresu kiedy jeszcze obowiązywał Kodeks Prawa Kanonicznego dawny, kategorycznie zabraniający przynależności do masonem wszystkim katolikom pod karą ekskomuniki (wyklęcia ), oraz „ecclesiastica sepultura privantur” (can. 1240). Podobny wpływ miała ideologia masońska także i na inne dokumenty DSW, a zwłaszcza na nowy Kodeks Prawa Kanonicznego, a przede wszystkim na tzw. „Ekumenizm”, czyli na odkatolicyzowanie Kościoła Katolickiego i na przekształcenie go na „Kościół Ekumeniczny”, a więc na międzywyznaniowy (o czym piszę obszerniej w broszurze „Źródła współczesnego ekumenizmu”), a rozciągający się na wszystkie religie, nawet na pogańskie. Podana uprzednio lista 124 prałatów-masonów, głównie pracujących w Watykanie, nie jest listą kompletną jeśli chodzi o całe duchowieństwo Kościoła Katolickiego. Te inne dane, co do obecności masonerii w Kościele powszechnym, trzeba szukać w każdym z poszczególnych krajów, co nie jest rzeczą łatwą, gdyż tylko w niektórych krajach masoneria ujawniła swoje wpływy w Kościele. Jedną z prac na ten temat jest książka znawcy masonerii Pierre Virion, wydana we Francji pod tytułem „Mystere d’iniquite” w roku 1967, czyli wkrótce po DSW, a odnosi się ona prawie wyłącznie do sytuacji Kościoła Katolickiego we Francji, chociaż informuje także nieco i o duchowieństwie w innych krajach, a zwłaszcza we Włoszech. Dobrze się więc stało, że książka ta została nareszcie (bo z trzydziestoletnim opóźnieniem) wydana ostatnio (rok 1996) w przekładzie na język polski przez wydawnictwo FULMEN, pod tytułem „Misterium nieprawości”. Przypomnijmy także, że wydawnictwo FULMEN wydało w przekładzie na język polski także i inne książki o masonerii, jak np, dzieło pisarza francuskiego Arnaud de Lassus, „Masoneria – czyżby papierowy tygrys?”. A także i znakomitą pracę polskiego znawcy masonerii Ks. Henryka Czepułkowskiego „Antykościół w natarciu” (1994) i Georges F. Dillon, „Antychryst w walce z Kościołem” (1994). Również i inne wydawnictwa, jak poznański WERS, wydały ostatnio szereg książek o masonerii i dlatego katolicy nie mogą się skarżyć na brak informacji co do niebezpieczeństwa jakie grozi Kościołowi ze strony ideologii masońskiej. Ale mimo istnienia już tak wielu prac na temat masonerii jest ona nadal przez wielu katolików, zwłaszcza zakonników, uważana za instytucję bardzo pożyteczną, za coś co ich pociąga i fascynuje, a wyróżniają się w tym szczególniej jezuici i dominikanie. Wielu z nich już zaraz po ujawnieniu się masonerii w początkach osiemnastego wieku natychmiast do niej wstępowali, a nawet zakładali loże w swych własnych budynkach zakonnych, a przestrogi encyklik papieskich mało ich obchodziły. Wręcz przeciwnie, usiłowali i usiłują nadal przekonywać wszystkich katolików, że masoneria jest instytucją bardzo chwalebną i pożyteczną, gdyż szerzy braterstwo wszystkich ze wszystkimi. Właśnie kilka lat przed DSW ponownie wielu jezuitów i dominikanów powróciło do wychwalania masonerii. Jednym z najbardziej gorliwych promotorów masonerii w Kościele był i jest nadal ks. jezuita Michel Riquet, który tak się wyspecjalizował w sprawach masonerii, że aż się stał autorytetem dla samych masonów, dając konferencje o masonerii w lożach masońskich, a jedną z najgłośniejszych była konferencja dana przez mego w słynnej loży „Volney” w mieście Laval (Francja ) 18 marca 1961 roku. Tekst tej konferencji został później wydany drukiem w półoficjalnym czasopiśmie Episkopatu Francji „Documentation Catholigue”. Według ks. Riquet masoneria narodziła się wewnątrz Kościoła Katolickiego, gdyż jej korzenie tkwią w średniowiecznych cechach i bractwach chrześcijańskich murarzy, budowniczych katedr i świątyń. Regulaminy owych bractw wymagały od swych członków nie tylko żywej wiary w Boga w Trójcy Świętej Jedynego, ale także surowości życia i umartwienia, stąd też wnioskuję, że i dzisiaj masoni prowadzą życie bardziej surowe i umartwione niż Trapiści. Także konstytucje późniejsze łóż masońskich podkreślają wartości moralne masonerii. Zapomina jednak ks. jezuita Riquet, że masoneria używa kalendarza o kilka tysięcy lat starszego od kalendarza chrześcijańskiego i że reklamuje swoje pochodzenie nie od bractw Średniowiecza, a więc chrześcijańskich, lecz od cechów i związków zawodowych najstarszych cywilizacji pogańskich, a głównie od rzekomej Atlantydy, a co najmniej od cywilizacji starożytnego Egiptu i Dalekiego Wschodu, przypisując masońskim cechom murarskim budowę piramid Egiptu. Najbardziej jednak niepokoi dążność do zażyłego współżycia niektórych zakonów Kościoła katolickiego z masonerią i całkowite lekceważenie opinii o masonerii poprzednich papieży przedsoborowych, co do jej charakteru antychrześcijańskiego. Sami bowiem masoni podkreślają swój rodowód z czasów przedchrześcijańskich i że ich doktryną jest przede wszystkim naturalizm, więc negacja wszystkiego co jest nadprzyrodzone, czyli tego co jest istotą chrześcijaństwa. Właśnie po DSW spotykamy się bardzo często w Kościele katolickim z nauką niemal wyłącznie naturalizmu i to nawet w dokumentach Stolicy Świętej, a więc z głoszeniem moralności naturalnej, czyli przedchrześcijańskiej i nic dziwnego, skoro znaczna część pracowników Watykanu to masoni. Ks. jezuita Michel Riquet informuje także ( w tymże samym numerze Documentation Catholigue. Nr. 1745) o obecnym stanie masonerii, a mianowicie: Wielka Loża Anglii liczy aż 7647 lóż (włączając w to także i loże istniejące poza Anglią), do których przynależy ponad 600 tysięcy osób. W St.Zj. Wielka Loża w Ohio ma zarejestrowanych 681 lóż i 255.451 członków. W Nowym Jorku Jest 995 lóż, do których przynależy 224.405 członków. Wielka Loża Niemiec ma 372 loże i 20.321 członków. Wielki Wschód we Włoszech ma 444 loże i 30 tysięcy członków. We Francji, Wielka Loża Narodowa Francji, założona w roku 1913 ma 220 lóż i ponad 6 tysięcy członków, wliczając w to także niektóre kolonie francuskie. Poza wyżej wspomnianymi lożami, zwanymi „regularnymi”, istnieją także i loże, które nie są uznane za „regularne”. Te loże regularne liczą sobie około pięciu milionów członków. Co do lóż nieuznanych za regularne to Documentation Catholigue nie podaje liczby członków, chociaż loże te także są dość liczne i do pewnego stopnia zależą od Wielkiego Wschodu Francji, w swej siedzibie przy „rue Cadet” w Paryżu, ma około 30 tysięcy członków. Wielka Loża Francji przy „rue de Puteaux 8″ różni się od innych lóż przez swój ryt szkocki, zachowujący wiarę w Boga i misteria chrześcijańskie. Ostatnio, Wielka Loża Francji polepszyła swoje stosunki z Kościołem Katolickim i otrzymuje wizyty biskupów, głównie Bpa Perezil. Loża ta liczy około 9 tysięcy członków. Loża „Praw Człowieka” przy „rue Jules-Breton” w Paryżu, założona w roku 1893 przyjmuje na swych członków zarówno kobiety jak i mężczyzn; zajmuje ona postawę antyklerykalną, teozoficzną i okultystyczną. Jednak po DSW niemal wszystkie te loże nawiązują dialog z Kościołem Katolickim. Według Ks. jezuity Michel Riquet’a, po DSW nastąpiła nowa era co do stosunków między Kościołem i masonerią, co on nazywa „przejściem od wyklęcia do dialogu”. Specjalistą w tym „dialogu” między Kościołem i masonerią jest głównie, (choć nie jedynie) Ks. Rosano Esposito, autor wielu prac na ten temat, między innymi następujących: „La Massoneria e L’Italia dal 1800 ai nostri giorni”. Ed. Paoline, Roma 1979, wyd.5. „Le grandi concordanze tra Chiesa e Massoneria”, Ed. Nardini, Firenze 1987. „Santi massoni al servizio dell ‘uomo”. Ed. Bastogi, Foggia 1992. Tenże autor, a więc Ks. Rosario Esposito, napisał długi artykuł na temat: „Giovanni XXIII e la Massoneria Oggi”, umieszczonym w czasopiśmie masońskim „Massoneria Oggi”. numer z maja 1995, w którym omawia książkę prałata Capovilla (b sekretarza osobistego papieża Jana XXIII), analizując stosunki papieża Jana XXIII z masonerią, a miały one być bardzo przyjazne i serdeczne, chociaż papież Jan XXIII w swych wspomnieniach-notatkach zapisywał dawne potępienia masonerii przez wielu papieży. W swej encyklice „Pacem in terris”, papież Jan XXIII rozróżnia między „doktrynami” i „ruchami”; doktryny, według niego, są niezmienne, podczas gdy „ruchy” ulegają ewolucji, a więc i zasadniczym zmianom. Podobno Jan XXIII miał powiedzieć do prałata Agostino Casaroli – który wówczas w rozmowie z papieżem Janem XXIII skarżył się na niechętny stosunek rządów komunistycznych Węgier i Czechosłowacji w sprawie zawarcia konkordatu – „proszę nie zapominać, że Kościół ma wielu wrogów, ale sam nigdy nie przyjmuje postawy wrogiej wobec żadnego kraju”. W tymże samym artykule autor przypomina, że papież Jan XXIII bardzo serdecznie dialogował z anglikańskim Prymasem Geoffrey F. Fisherem, chociaż tenże był wybitnym masonem. Podkreślił także, że Kościół Anglikański zawsze utrzymywał przyjazne stosunki z masonerią, a znaczna część duchowieństwa anglikańskiego przynależała i nadal przynależy do masonerii. Przypomina też ,że ksiądz anglikański Walton Hannah, w swej książce „Christian by degrees” (Londyn, 1955), a który przeszedł na katolicyzm, podaje, że 17 biskupów i ponad 500 księży anglikańskich przynależą do masonerii. Prymas Ficher wstąpił do loży Old Reptonian w roku 1916, a w roku 1939 był Wielkim Kapelanem Wielkiej Loży Matki w Londynie. Jan XXIII nawiązał kontakty ekumeniczne z Londynem. Prymas Fisher, wracając ze Środkowego Wschodu, złożył wizytę papieżowi Janowi XXIII (2.XII.1960). Rosario Esposito także obszernie pisze na ten temat w swej książce „Santi e massoni al servizio dell ‘uomo”. W tymże samym artykule (w czasopiśmie „Massoneria Oggi” May 1995), Rosario Esposito porusza sprawę serdecznych stosunków papieża Jana XXIII z wybitnym masonem Marsaudon, podkreślając. że łączyła ich wyjątkowo serdeczna przyjaźń. W roku 1964, dziennik ,,Juvenal” z dnia 25 września, umieścił długi wywiad prasowy Jean Andre Faucher z Marsaudon. Tekst tego wywiadu został później włączony do książki „De l’initation maconnigue a l’ortodoxie chretienne” (Paris, 1965,str. 135-136). Oto fragment tego tekstu: „Faucher: Czy dobrze znał Pan papieża Jana XXIII ? -Marsaudon: Byłem bardzo przywiązany do Prałata Roncalliego, Nuncjusza Apostolskiego w Paryżu, Wiele razy przyjmował mnie w Nuncjaturze, a także Nuncjusz Ronalli odwiedzał mnie w moim domu w Bellevue, w Seinet-Oise. Kiedy zostałem Mistrzem Zakonu Maltańskiego i przedłożyłem Prałatowi Roncalliemu mój niepokój z powodu mojej przynależności do masonerii. Później, kiedy Prałat Roncalli został wybrany papieżem, byłem wielokrotnie przez niego przyjmowany i zachęcany do współpracy między Kościołem i masonerią”. W dalszej części tego artykułu dowiadujemy się, że papież Jan XXIII był bardzo wychwalany przez masonów włoskich po swej śmierci. Autor cytuje wiele tekstów co do tego z prasy włoskiej i francuskiej, a wychwalano go przede wszystkim z powodu szukania zbliżenia i współpracy między Kościołem i masonerią. Autor kończy swój artykuł przypominając, że na temat pogodzenia się Kościoła z masonerią napisał książkę pt. „La ricociliazione tra la Chiesa e la Massoneria” (Ravenna, Longo,1979,s.l46). Do tych wielkich zwolenników współpracy między Kościołem i masonerią należy jeszcze także wspomnieć ks. jezuity Caprile, głównego redaktora czasopisma „Civilta cattolica”, który po DSW umieścił wiele artykułów na temat konieczności współpracy między Kościołem i masonerią. W artykułach tych przypomina dawne potępienia masonerii przez Kościół i ubolewa się, że dawniej nie było należnego zrozumienia i współpracy, przeciwstawiając dawnym potępieniom obecną postawę współżycia. Zniesienie w nowym Kodeksie Prawa Kanonicznego ekskomuniki za przynależność do masonerii uważa się obecnie za chwalebne. Jednak nie ma, jak dotąd, żadnych dowodów na to, że masoneria zmieniła swą wrogą postawę wobec Kościoła. Natomiast istnieje niezliczona ilość dowodów na to, że to Kościół w swej nauce i swej liturgii coraz bardziej ulega wpływom masońskim. Już poprzednio widzieliśmy, że encykliki ostatnich papieży są sprzeczne z nauką dawnych papieży. Co więcej, widać jak na dłoni, ze ostatnie encykliki są przesiąknięte ideologią masońską, a głównie naturalizmem. A więc to nie nauka Kościoła przenika do masonerii, lecz ideologia masońska zakaża naukę Kościoła posoborowego, co jest oczywiste w nowym Kodeksie Prawa Kanonicznego, w nowym Katechizmie Kościoła Katolickiego, a przede wszystkim w ostatnich encyklikach posoborowych papieży. Kościół Katolicki z każdym dniem staje się coraz mniej katolickim, przekształcając się w jakiś Kościół „ekumeniczny”, asymilując ideologię masońską.

Źródło: http://www.kki.pl/piojar/polemiki/kosciol/masoneria.html

http://newworldorder.com.pl/

Kwestie prawne leżące u podstaw stosunków międzynarodowych

The Legal Questions underlying international relations

http://english.pravda.ru/opinion/columnists/07-10-2011/119253-legal_questions-0/

Timothy Bancroft-Hinchey 7.10.2011, tłumaczyła Ola Gordon.

Kierowanie polityką międzynarodową wiąże się z pewnymi koniecznymi cechami: dojrzałością, uczciwością, zrównoważonym i racjonalnym kształtowaniem polityki i szacunkiem dla prawa. Sądząc z tego, co widzieliśmy w ostatniej dekadzie, możemy wyciągnąć najbardziej szokujące wnioski: żadna z tych zasad nie leży u podstaw prowadzenia współczesnej polityki, przynajmniej tej prowadzonej przez NATO. Skoro prowadzenie polityki międzynarodowej, dla niektórych osób, może być niczym więcej niż grą, kiedy schlebiają i służą egoistycznym interesom korporacyjnym władców marionetek, z których kieszeni wyskoczyli, i do których melodii tańczą, ważne jest by podkreślić, że prowadzona przez nich polityka bezpośrednio wpływa na społeczność światową siedmiu miliardów ludzi. Dlatego wobec tych siedmiu miliardów ludzi, politycy są odpowiedzialni bezpośrednio i powinni być przez nich rozliczani. Nie ulega żadnej wątpliwości to, że kiedy mówimy o NATO ogólnie i o FUKUS w szczególności (Francja, UK i US), polityka międzynarodowa już nie podlega fundamentalnym prawom regulującym dyplomację międzynarodową. Te porozumienia prawne nazywają się rezolucjami RB ONZ i konwencjami. Zamiast budowania globalnych więzi zaufania, które idą w parze z odkrywaniem i ustanawianiem wspólnych wartości ludzkich w zglobalizowanej wiosce, tworzenia społeczności światowej w oparciu o braterskie i pokojowe relacje, realizowane poprzez rozwój, a nie wdrażanie, naszą najnowszą historię porwały gangi politycznych bandytów, którzy reprezentują chciwe i samolubne interesy niewielu, naginając i łamiąc prawa – i mordując ludzi – żeby realizować swoje plany osobiste. Spójrzmy na Irak. Kraj nie stanowiący w ogóle żadnego zagrożenia dla krajów, które go zaatakowały, kraj, który nie miał broni masowego rażenia [WMD], gdyż broń zniszczono (morał nr 1: NIE niszcz swojej WMD, jedynej gwarancji na to, że nie zostaniesz zaatakowany), którego struktury cywilne zaatakowali mordercy gromadzący się wokół NATO, a używanie WMD i „stanowienie bezpośredniego zagrożenia”, ich casus belli. Zbrodnie wojenne dokonane w następujących po tym miesiącach były straszne.

Spójrzmy na Kosowo. Rezolucja 1244 RB ONZ (1999) mówi jasno, że prowincja ta stanowi integralną część Federalnej Republiki Jugosławii (później podzielono ją na Republikę Czarnogóry i Republikę Serbii, do której zawsze należało Kosowo), na mocy Aktu Końcowego z Helsinek i pkt 8 Załącznika 2 z 1244. Ale NATO i znaczna liczba krajów (głównie Europy Zachodniej i Ameryki Północnej, kto inny?) „uznały” „niepodległość” Kosowa jako państwa, niezgodnie z prawem międzynarodowym, niezgodnie z żadnymi zasadami obowiązującymi relacje międzynarodowe i dyplomatyczne. Kraje te stały się pariasami społeczności światowej, spychając prawo międzynarodowe do statusu nieważności.

Spójrzmy na Libię. „Rebelię” wywołały czynniki zewnętrzne, które już od dawna pragnęły libijskich zasobów, i które od dawna planowały obalenie libijskiego lidera, Muammara Kadafiego, głównie ze względu na jego ogromne plany rozwoju Afryki, które kosztowały egoistyczne interesy zachodnie miliardy. Kiedy libijskie Siły Zbrojne walczyły o kraj, zbombardowano je, a polityką NATO jest wbombardowanie do „rządu” „rebeliantów” (wielu z nich to obcokrajowcy, terroryści, grabieżcy, gwałciciele, podpalacze, złodzieje, mordercy i oprawcy). Po raz kolejny złamano każdą zasadę, złamano Kartę ONZ, rezolucję RB ONZ i Konwencje Genewskie, i NATO jest bezpośrednio lub pośrednio odpowiedzialne za prawie 150.000 ofiar śmiertelnych.To nie jest uprawianie polityki, to nie są relacje międzynarodowe. Są to czyny zbrodnicze i mają następujące etykiety: mord, zamierzony mord, działania powodujące ciężkie i rzeczywiste uszkodzenia ciała, porwanie, niszczenie mienia, kradzież, przestępstwa przeciwko osobie, przestępstwa przeciwko mieniu, oraz szereg naruszeń traktatów i konwencji powodujące zbrodnie wojenne. W pigułce, politycy NATO i FUKUS to banda przestępców, i jako tacy muszą i będą osądzeni.

Od słów do czynów Zaangażowani w zbrodnie dokonane w Libii, wśród nich hierarchia wojskowa i polityczna NATO, powinni się niepokoić. Tak naprawdę, powinni się bardzo niepokoić, ponieważ, wcześniej czy później, ktoś zapuka do ich drzwi i będą procesy sądowe. Takie działania powinny podjąć podmioty prywatne, a nawet jedno państwo nie daje wiary koncepcji, że jest tak wiele do zrobienia, żeby stworzyć to, co jest de facto społecznością światową, kiedy pojawia się potrzeba zarządzania kryzysowego. Na innym froncie, zachęcający do tego środek wydało PACE (Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy), 4 października 2011 roku, PACE przyjęło rezolucję wzywającą państwa członkowskie do nie wspierania, w żaden sposób, de facto władz terytoriów wynikających z bezprawnej secesji, w szczególności tych wspieranych przez zagraniczne interwencje wojskowe. Wszelkie konflikty powinny być rozwiązywane wyłącznie środkami pokojowymi, w oparciu o prawo międzynarodowe. Jest to po prostu danie mata państwom, które uznały niepodległość Kosowa, ponieważ myślały, że będzie to fajna rzecz dla zdobycia nowych kontraktów, lub gwarancji starych kumpli i mistrzów z NATO, ale bez zastanowienia się nad konsekwencjami swoich działań. Wygląda na to, że w świecie, gdzie porozumienia międzynarodowe i konwencje niewarte są papieru, na którym je napisano, gdyż mamy polityków takich jak panowie Savid W D Cameron, William J Hague, Hillary R Clinton, Barack H Obama, Nicolas P S Sarkozy, Alan M Juppe, razem ze zbrodniczymi doradcami, jak Bernard-Henri Levy i Zbigniew Brzeziński, skażającymi społeczność światową, to wołania bardziej racjonalnych państw, o historii tradycji respektujących porozumienia międzynarodowe (np. członkowie BRIC), powinno się wspierać okresowymi Walnymi Zgromadzeniami, konstytuującymi podstawy kształtowania polityki. Wśród nich, Westfalskie Traktaty Pokojowe (1648) oraz Akt Końcowy z Helsinek (1975), wyróżniają się jako podstawy dla ogólnych wytycznych rządzących stosunkami międzynarodowymi, i potwierdzenie tych zasad trzy wieki później, oba sporządzone przez oświecone jednostki i ważnych ludzi, którzy zostawili po sobie spuściznę. Nadszedł czas na kolejne Walne Zgromadzenie i potwierdzenie tych wspólnych praw człowieka, oraz wartości i prawnie wiążącego dokumentu, w celu zagwarantowania ich realizacji, powiedzenia jasno, że nikt nie jest ponad prawem, i że każdy jest odpowiedzialny za swoje czyny. Klika zbrodniarzy o których mowa powyżej, nie zasługuje na łaskę na tych samych stronach międzynarodowej historii, jak architekci Westfalii i Helsinek. Oni na pewno wejdą na nie jako pariasi jakimi są, biadolący i płaszczący się i zastraszeni, kiedy przyszłe pokolenia będą rzucać kamieniami na obrzydliwe o nich wspomnienia, z powodu pozostawionego przez nich zniszczenia tożsamości zbiorowej ludzkości. Przyszłe pokolenia osądzą nas za naszą postawę, i jako mimowolny twórca opinii, mimo, że mało jestem wart, niech potomność bardzo wyraźnie osądzi mnie z zajmowanej przeze mnie dzisiaj postawy. Przynajmniej nie muszę się odwracać, czy spuszczać wzroku, gdy patrzę na siebie w lustro. Nadszedł czas, aby społeczność międzynarodowa podniosła się i opowiedziała za tym, co jest słuszne, oraz z poszanowaniem prawa pociągnęła żyjących pośród nas zbrodniarzy do odpowiedzialności. Timothy Bancroft-Hinchey

Putin znowu pokonuje żydów

PUTIN FOILS THE JEWS AGAIN

http://www.realzionistnews.com/?p=662

Nathanael Kapner 7.10.2011, tłumaczenie Ola Gordon

VLADIMIR PUTIN ponownie zdenerwował judejski geopolityczny wózek bajglowy, kiedy 4 października ogłosił, że zamierza zorganizować „Unię Euroazjatycką” opartą na modelu integracji gospodarczej Unii Europejskiej. Putin, który ostatnio ogłosił zamiar ubiegania się o prezydenturę Federacji Rosyjskiej, chwalił się, że blok stanie się „istotnym” graczem globalnym. Rzeczywiście, Eurazja jest nagrodą, zalana ropą i pobłogosławiona przez opatrzność strategiczną lokalizacją. I jak się okazuje, premier Rosji jest pierwszym, który upomina się o upragnioną pulę Eurazji, siedzącej na końcu geopolitycznej tęczy. Putin również potwierdził, że Rosja, Białoruś i Kazachstan już nawiązały współpracę gospodarczą, całkowicie z rozwiniętą Unią Celną, ustanowioną przez te trzy kraje w 2010 roku. „Ugrupowanie Eurazjatyckie stanie się niepodzielną częścią Większej Europy”, powiedział Putin dziennikowi IZWIESTIA w artykule EURAZJA: PRZYSZŁOŚĆ URODZONA DZISIAJ. „Unia jest otwartym projektem i zapraszamy do niej nowych partnerów”, dodał rosyjski przywódca. Wszystko to stoi w sprzeczności ze strategią Zbigniewa Brzezińskiego dla przejęcia Eurazji przez syjonistyczny Zachód, jak to opisał w książce THE GRAND CHESSBOARD [Wielka szachownica’]. Głównym punktem programu Brzezińskiego jest to, że nie powinien pojawić się żaden konkurent mogący zdominować Eurazję, a zatem zdolny także do rzucenia wyzwania Ameryce. „Jak Ameryka zarządzi Eurazją, jest bardzo ważnę” napisał Brzeziński.

„Jeden rzut oka na mapę wskazuje, że opanowanie Eurazji pociąga za sobą automatycznie hegemonię nad najbardziej zaawansowanym i ekonomiczne produktywnym regionem świata” dodał.

Dlaczego Żydzi boją się Putina? Oni nienawidzą jego wolności

Zaraz po oświadczeniu Putina pojawiły się przewidywalne reakcje z niezliczonych żydowskich ośrodków. Kierowany przez Żydów National Endowment for Democracy (żydowska pralka pieniędzy dla CIA) maluje Putina za pomocą pędzla umaczanego w „faszyzmie”, łącząc jego plan Unii Eurazjatyckiej z rosyjskim „skrajnym” nacjonalistą, Aleksandrem Duginem, znanym Eurazjanistą. Agencja prasowa żydowskiego bankiera, FINANCIAL TIMES, nazwała plan Putina „wielką wizją z echami 1984″, porównując rosyjskiego premiera z „szaleńcami u władzy, których zainspirował pewien akademicki grafoman kilka lat wcześniej”. Robert Kagan, żydowski neokon z czasów projektu Nowego Amerykańskiego Wieku, teraz reinkarnowany, jako „dyrektor” Inicjatywy Polityki Zagranicznej (kolejny żydowski think-tank z milionami żydowskich dolarów wydawanych po to, by amerykańscy politycy przestali myśleć), ma nadzieję, że Putin po prostu „zniknie” z życia politycznego. I nie minęło dużo czasu, zanim tłum żydowskich dziennikarzy, takich jak Paweł Szeremet i Robert Amsterdam, obaj znani z nienawiści do Rosji, wykrzyknęli „podłość!” w odniesieniu do mistrzowskiego zagrania szachowego Putina. „Putin zajmuje się moskiewskim podbojem swoich sąsiadów”, napisał Szeremet.

Amsterdam zawtórował: „Plany Putina żeby Rosja odzyskała status supermocarstwa pasuje do człowieka, który prześcignie Breżniewa w długowieczności w swoim dążeniu do rezurekcji ZSRR”. Ale rosyjski premier powiedział jasno, że NIE CHCE „kopiować” tego co zaniechano w przeszłości, lecz raczej dąży do „porządku dziennego”, integracji w oparciu o „nowe” wartości, politykę i gospodarkę. I taki jest nowy światopogląd Putina, która obejmuje odbudowę rosyjskiego imperium prawosławnego. Jest to sprowokowanie żydowskiego porządku świata do jeszcze bardziej wściekłego wysiłku demonizowania jedynego przywódcy, przed którym czują absolutny strach i do którego żywią niekontrolowany wstręt… Marucha

Baszir Asad: W przypadku ataku NATO, Damaszek przeprowadzi uderzenie na Izrael

Posted by Marucha w dniu 2011-10-08 (sobota)

Źródło : www.3rm.info/16257-bashar-asad-v-sluchae-ataki-nato-damask-naneset.html

Data publikacji : 6.10.2011

Tłum. z jęz. ros. RX

We wtorek w Damaszku miało miejsce spotkanie prezydenta Syrii Baszara Asada z szefem tureckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ahmedem Dawutoglu, donosi agencja FARS. Po tym jak Dawutoglu wręczył prezydentowi Syrii pismo Departamentu Stanu USA zawierające niedwuznaczną „aluzję” o możliwości powtórzenia „libijskiego scenariusza” w tym kraju, Asad powiedział, że w przypadku ataku NATO Damaszek przeprowadzi uderzenie na Izrael. „Jeśli przeciwko nam będą podjęte tak szalone działania to nie będę potrzebował więcej niż sześciu godzin, żeby przygotować w rejonie Wzgórz Golan setki rakiet i wystrzelić je na Tel Aviv”- oświadczył syryjski przywódca. Baszir Asad zagroził, że na jego wezwanie ruszy, mająca siedzibę w południowym Libanie, organizacja Hezbollah, która przeprowadzi na Izrael na tyle potężny atak rakietowy, że specsłużbom żydowskiego państwa nigdy to się nawet nie śniło! „Wszystkie przedstawione wydarzenia będą miały miejsce w ciągu trzech godzin a w ciągu następnych trzech godzin Iran zaatakuje okręty wojenne NATO w Zatoce Perskiej. Będzie to jednoczesne uderzenie na USA i na Unię Europejską.”- podkreślił Baszir Asad. Jak już wcześniej donoszono, Rosja i Chiny zablokowały wczoraj przyjęcie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ rezolucję w sprawie Syrii, uciekając się do prawa weta. Rezolucja, przeciw której wystąpiły Moskwa i Pekin, wzywała do wprowadzenia sankcji w stosunku do Syrii, jeśli władze tego kraju w ciągu 30 dni nie spełnią żądań o zaprzestaniu przemocy. Taki projekt rezolucji był wniesiony pod głosowanie Rady Bezpieczeństwa ONZ przez kraje europejskie. Zablokowany projekt rezolucji, wyjaśnił stały przedstawiciel Rosji przy ONZ, Witalij Czurkin, odzwierciedlał postawę konfrontacyjną. W niej zwłaszcza „nie były sformułowane oświadczenia o niedopuszczalności zewnętrznej interwencji wojskowej”, powiedział on. Ambasador USA przy ONZ, Susan Rice, z kolei wyraziła oburzenie w związku z wyrażeniem weta wobec projektu rezolucji. „Kryzys w Syrii będzie trwał tak długo aż dopóki Rada Bezpieczeństwa nie uczyni tego co powinna uczynić.”- cytuje Reuters wypowiedź Rice. I sama Syria nie przegapiła okazji aby wyrazić swoje pretensje wobec USA. „USA jest wspólnikiem Izraela w realizacji jego polityki ludobójstwa w stosunku do Palestyńczyków.”- powiedział na posiedzeniu syryjski ambasador przy ONZ, Baszar Dżaafari, podkreślając że sam Waszyngton około 50 razy stosował prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa przeciwko antyizraelskim rezolucjom. W odpowiedzi na tę replikę Rice demonstracyjnie opuściła salę posiedzeń, donosi ITAR-TASS. Przypomnijmy, że ostatni raz Rosja i Chiny wspólnie uciekły się do prawa weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ kiedy rozpatrywano kwestię nałożenia sankcji na prezydenta Zimbabwe, Roberta Mugabe.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Naszym zdaniem Izrael już dawno powinien zostać zaatakowany za całokształt swych dokonań w ciągu ostatnich 63 lat. – admin.

Konflikt w Libii jest wyjątkowy – mówi rosyjski doradca Kaddafiego Prezentujemy tłumaczenie wywiadu z weteranem wojen na Kaukazie, majorem oddziałów specjalnych Ilią Koreniewem, który ponad pół roku spędził u boku pułkownika Kaddafiego i jego rodziny. Oficer ten od ponad tygodnia znajduje się w jednym z państw Ameryki Łacińskiej na leczeniu. Odniósł wiele ran, kontuzji podczas walk na libijskiej pustyni, niedaleko granicy z Algierią.

Podróż za „karawaną”

Jak dostałeś się do Libii? Rosja oficjalnie nie udziela poparcia Kaddafiemu… Delegacja wystawiona została na wiosnę tego roku w Algierii, w ramach misji handlowej. Głównym problemem było jednak dotarcie do Trypolisu. Zgodnie z umową, zawartą z ambasadą, dotarłem do sztabu Muammara Kaddafiego po podróży „karawaną”. Praktycznie natychmiast zaczęliśmy zajmować się przygotowaniem składu personalnego 32 brygady specjalnej, którą dowodził i dowodzi Chamis Kaddafi. Rozpoczęły się treningi i instruktaż do prowadzenia walk w warunkach miejskich. To, że Trypolis nie będzie w stanie się utrzymać, stało się jasne już mniej więcej w czerwcu, może na początku lipca. Dlatego przygotowany został personalny skład brygady do prowadzenia działań bojowych małymi, autonomicznymi grupami, zarówno w warunkach miejskich jak i poza obszarem zaludnionym. Uwagę zwracano przede wszystkim na przygotowania do działań dywersyjnych. Żołnierze i oficerowie 32 brygady są doskonale przygotowani. Niektórzy zostali przeszkoleni przez SAS we Francji. W Libii jednak przede wszystkim szanuje się rosyjską szkołę wojskowości. Taktyka prowadzenia walk niedużymi grupami, dojrzewała od czasów doświadczeń partyzantów z okresu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej oraz Czeczenii. Nieliczne grupy po 20-30 osób atakują transporty wojskowe, zaminowują miejscowości, po dokonaniu działań dywersyjnych oddalają się w bezpieczne rejony.

Mówisz „my”? Czy „my” to Rosja? Czy był ktoś jeszcze przy Tobie w tym okresie w Libii? Oczywiście nie byłem tam jedyny. Wszystko, co mogę powiedzieć na tę chwilę to, że nasze dzieci [chodzi o Rosjan – przyp. tłum.] są z Kaddafim. Z Rosji przybyli głównie emerytowani oficerowie, z armii rosyjskiej a także specjaliści z byłych republik radzieckich.

Nie odpowiedziałeś do końca – dlaczego ciebie wysłano do Trypolisu, kiedy oficjalnie władze rosyjskie ogłosiły, że Kaddafi powinien odejść? Kto mógł uniemożliwić podróż do Algierii w delegacji wysoko postawionemu urzędnikowi? Na przykład w ramach współpracy wojskowo-technicznej? Ustne ustalenia, nie były podawane do szerszej wiadomości. Moją pracę oceniają według rezultatów, a nie według planowania, czy sprawozdań. Zawodowcy rozumieją, że napad na Libię to część zaprogramowanych działań. Następne są: Syria, Algieria, Jemen, Arabia Saudyjska, Iran, Centralna Azja i Rosja. Nieważnie, w jakiej kolejności. Rosja jednak może szybko doświadczyć tego scenariusza. Póki otoczona jest nieprzyjaznymi, marionetkowymi reżimami, radarami i wojskowymi bazami, póki wrogie jej siły wspierają w samej Rosji wzrost korupcji i nastrojów protestacyjnych…

Czy po tej delegacji pozostajesz nadal na służbie? Skierowałem już raport z prośbą o zwolnienie. Pytali o sprawy osobiste. Oczywiście nie w kwestii nagrody. Mieszkanie i emeryturę mogę jednak mieć. Rodziny nie mam. W tym roku wiele się zmieniło. Podjąłem pewne decyzje w kwestii swojej przyszłości. Bez odpowiednich dokumentów nie przestaje być wojskowym.

Twierdza Brzeska w Trypolisie

Twierdzisz, że utrzymanie Trypolisu nie było możliwe. W czym tkwił błąd, jeśli chodzi o organizację obrony? To błąd nie w obronie, a przy ocenie samej natury konfliktu. Błąd polegał na tym, że Kaddafi żył w dwóch równoległych światach. Nie przestrzegał tych zasad, których przestrzega np. przywódca Korei Północnej. Kaddafi nie wierzył w napad na swój kraj do samego końca. Nawet w połowie sierpnia, kiedy dochodziło do zmasowanych ataków rakietowo-bombowych na Trypolis i inne miasta, on rozmawiał z Berlusconim i Sarkozym. Zapewniali go, że operacji lądowej w Trypolisie nie będzie. Kilka lat temu Kaddafi proponował stworzenie potężnego systemu obrony przeciwlotniczej w kompletnej wersji. Można było tego dokonać razem z niektórymi krajami Unii. Ale on uważał, że te działania będą tylko drażnić Europę i USA. Powtórzę – Włochy, Francja i nawet Wielka Brytania zapewniali go, że lądowych działań wojskowych przeciwko Libii nie będzie. Błędem było także długie obserwowanie skorumpowanych libijskich oficerów. Trzeba było natychmiast ich aresztować, nie dawać zarazie bezkarnie się rozprzestrzeniać. Ale Kaddafi chciał zidentyfikować jak największą liczbę zdrajców. Niezdecydowanie Kaddafiego, z powodu jego osobistych poglądów na temat konfliktu, okazało się czynnikiem, który przekonał kilku wysokich rangą oficerów o możliwości zarobienia paru milionów dolarów i przejścia na stronę buntowników. Wyobraźcie sobie, wszędzie pada już deszcz, grad spada wam na głowę – a wy twierdzicie, że burza przejdzie bokiem. Przekonalibyście wielu by za wami poszli? Zwłaszcza tych, którzy są ważnymi i podstawowymi celami dla przeciwnika. Czynnik ludzki jest czynnikiem ludzkim nawet w Afryce.

Jak Tobie udało się wyjść cało z Trypolisu? Ostrzegła nas Al Jazeera i CNN. Zobaczyliśmy kadry ze „zwycięstw” powstańców, fotografie robione w Katarze. Widzieliśmy dekoracje „Zielonego placu trypoliskiego” na pustyni niedaleko od Dohy (miasto w Katarze przyp. tłum.). Wiedzieli, co to jest. Te zdjęcia były sygnałem do ataku dla buntowników i wywrotowców. Zaraz po emisji tych zdjęć w całym mieście „uśpione komórki” powstańców zaczęły ustawiać przeszkody, włamując się do centrów dowodzenia i apartamentów oficerów, którzy nie zdradzili Kadafiego. W porcie doszło do obcego desantu. Jedno ze skrzydeł przestało odpowiadać. Generał Eshkal oddał pozycje bez walki. Kaddafi wydał rozkaz nie gaszenia ognia ogniem i oddalenia się. Nie chciał przekształcać Trypolisu w kocioł, w którym dochodziłoby do przemieszania wojsk z ludnością cywilną, a w efekcie rzezi. Kilkuset straceńców nie wykonało rozkazu i zostało w mieście, gdzie toczyli walki, próbując zadawać maksymalne straty przeciwnikowi i odciągać go od pościgu za liderem i dowództwem. Oni ciągle kontynuują opór. Już od ponad miesiąca w Trypolisie istnieją obszary, do których islamiści boją się wchodzić. To ich wybór, to ich miasto i rozumiem ich. Szturm się rozpoczął. Wyjechaliśmy z willi stojącej niedaleko kompleksu Bab alAzizija do maleńkiego domu na południu stolicy. Dosłownie po kilku godzinach porzuciliśmy miasto i skierowaliśmy się do bezpiecznego miejsca. Okazało się, że zdecydowanie na czas. W dom uderzyły trzy ciężkie pociski typu „bunker-buster”. Samochody, którymi jechaliśmy były zwykłymi jeepami, żadnych specjalnie zebranych dla Kaddafiego „mercedesów”. Po co ściągać na siebie uwagę? Choć uważam, że Amerykanie wielokrotnie wcześniej wiedzieli, gdzie znajduje się Kaddafi. Jednak rakiety i bomby przylatywały tam po upływie 5 minut po ucieczce. Oni jakby pokazywali, że on lada chwila może zostać zabity, zaś rozkaz zabicia Kaddafiego widocznie istnieje. W konflikcie libijskim ogromne znaczenie posiada kwestia ataków informacyjnych i psychologicznych.

Członkowie rodziny Kaddafiego, która została w Libii, trzymają się razem? Nie. Rodzina Kaddafiego rozdzieliła się prawie natychmiast. To bardzo efektywna decyzja. Zwykli Libijczycy mówią, że jeśli nie wróci sam Kaddafi, to napewno ktoś z jego dzieci. Teraz „ktoś” wyjechał do Tunezji, „ktoś” do Algierii, „ktoś” do Nigru. Granice przecież nie są szczelne. Chamis pozostał na przedmieściach Trypolisu celem zorganizowania ruchu oporu. Saif jest w Bani Walid. Ani sam pułkownik, ani jego dzieci praktycznie nie zatrzymują się w jednym miejscu, stale się przemieszczają. Największym problemem jest komunikacja. Eter jest kontrolowany przez służby wojskowe i techniczne szóstej floty USA, oraz agencję wywiadu wojskowego USA. Dlatego nie mogłem ryzykować przekazywania fotografii i taśm wideo. To zajmuje więcej czasu niż, przekazanie „pakietu” informacji tekstowych. Dostęp do Internetu bywał bardzo rzadki, NATO wie, w przybliżeniu, w jakich my działamy rejonach i zablokuje wszelką próbę komunikacji.

Fotografie schwytanych angielskich żołnierzy najwyraźniej nie wystarczają. Jak to się stało? Skąd poznaliście, że to właśnie wojskowi z SAS, przecież dokumentów na operacje militarne z sobą nie zabierają? Fotografie będą. Sami jeńcy i fakt publicznego poniżenia armii przeciwnika to już argument. Wojna wojną, a stół negocjacyjny stoi zawsze obok. Czym więcej atutów, tym łatwiej pójdzie dialog. To była dywersyjna grupa 30 ludzi. Większość pochodzi z armii Kataru, jest też 13 Anglików i Francuzów. Przeprowadzali działania wywiadowcze w Bani Walid. Widocznie dla głównych sił. Ale okolic miasta dobrze nie znali. Tubylcy donieśli, że ta grupa włóczy się w okolicach miasta. Byliśmy w stanie przeprowadzić operację i zaaresztować ich. Katarczycy przez Libijczyków zostali ukarani śmiercią. Libijczycy ich po prostu nienawidzą. Dziwią się jak muzułmanin, może przyjść do innego muzułmanina i zabijać jego rodzinę. Stąd decyzja o karze śmierci. Anglików i Francuzów oddzielono, przesłuchano i przewieziono do schronu. Właściwie co mogliby mieć do ukrycia? Zapisali imiona, numery i nazwę oddziału, sfotografowano i to wszystko przekazano, za pośrednictwem poczty elektronicznej, na adres Ministerstwa Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii i Francji. Proponowali przekazać im żołnierzy bez żadnych warunków, na przykład w każdym miejscu w Libii. Samochód, z którego przekazano tę informację został zniszczony rakietą dosłownie po niecałej godzinie, kiedy wracał do miasta. Czyli eter jest kontrolowany bardzo szczelnie. Kiedy Wielka Brytania wyparła się swoich żołnierzy, rozpatrywaliśmy wariant by wywieźć ich do Algierii. Tam zorganizować konferencję prasową, pokazać ich całemu światu. Znajdowałem się w jednej kolumnie z dziećmi Ibrahima Musy, jadącymi do Algierii umawiać się na konferencje prasową. Cała masa dyplomatycznych złożoności, w stolicy Algierii nie pozwoliłaby na przeprowadzenie konferencji, więc mowa była o jakiejś przygranicznej miejscowości. Po drodze ostrzelano nas z helikopterów. Wybuch wyrzucił mnie z otwartej karoserii jeepa. Tuarescy wojownicy pomogli przewieźć mnie za granicę. Stamtąd trafiłem tutaj na leczenie. Nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale żyję.

Czy dla Rosji istnieje zagrożenie ze strony NATO i USA? Oczywiście. Otwartej konfrontacji w pierwszym etapie nie będzie. Najpilniejsze zadanie – znowu wysadzić Kaukaz w powietrze przy pomocy radykalnych islamistów, podburzyć południe Rosji doprowadzić do lokalnej, ale znaczącej wojny. Teraz do władzy na obszarze Maghrebu dochodzą radykalni muzułmanie. Bojownicy z Al-Kaidy i innych ekstremistycznych ugrupowań. Między Rosją a Morzem Śródziemnym odległość jest znacznie mniejsza, niż między obszarem Morza Śródziemnego a np. Afganistanem, zaś góry na drodze do Rosji są zdecydowanie niższe. Dla USA to korzystne, dla Europy i Rosji zdecydowanie nie. Abdelhakim Belhadż jest wojskowym komendantem Trypolisu, pretenduje do odgrywania pierwszej roli w nowym rządzie libijskim. Jest liderem Libijskiej Islamskiej Grupy Bojowej (ang. LIFG), uznanej oficjalnie za organizacje terrorystyczną przez amerykański Departament Stanu.

Więcej pretendentów nie ma? Oczywiście są. Pułkownik-zbieg Kalif Chaftar, żyjący na emigracji w USA od 20 lat. Były wojskowy sędzia z czasów Kaddafiego Mohammed Baszar al-Chaddar. Można w skrócie powiedzieć – Belhadż jest protegowanym Kataru, Al-Chaddar – oligarchów z Misraty, wspieranych przez Francję. Chaftar jest protegowanym oligarchów z Benghazi, wspieranych przez USA. Jeśli Belhadż wejdzie do rządu, a wejdzie, to będą go przyjmować w światowych stolicach. „Pięknie” – bojownik, który jest związany z naszym kaukaskim podziemiem, przyjedzie na Kreml, uścisnąć rękę prezydentowi. Prócz radykalnego islamu w Libii dochodzi do masowego, niekontrolowanego rozkradania broni z magazynów libijskiej armii. Znaczna część tej broni trafi na Kaukaz w ładowniach frachtowców. Podróż z portów Północnej Afryki do wybrzeży Kaukazu trwa dwa dni. Żałować należy, że ci, którzy powinni myśleć o bezpieczeństwie naszych obywateli, nie są w stanie przeczytać przynajmniej referatu analityków NATO. Wskazuje on jednoznacznie, że bezprawny eksport wykradzionej w Libii broni jest jednym z głównych problemów światowego bezpieczeństwa.

W czym leży unikalność libijskiej wojny? Czym ona różni się od innych konfliktów zbrojnych, w których brałeś udział? Każda wojna jest unikalna. W Libii mamy do czynienia z eklektyką. Zmasowane działania propagandowe drugiej wojny światowej, obszary spalone, jak w Wietnamie, przekupstwo i dezercja, jak w Iraku. Istnieją także swojscy „białoruscy partyzanci”. Jak we wszystkich wojnach, zginęła ogromna liczbę cywilów. Ale ten konflikt jest naprawdę wyjątkowy. Z jednej strony Tuaregowie, będący wojownikami pustyni, z karabinami z 1908 roku i maczetami. Z drugiej strony naprowadzane laserowo bomby lotnicze, pociski zdalnie sterowane, samoloty bezzałogowe. Zderzenie cywilizacji i wieczności. Według wielkości powierzchni, na której odgrywa się konflikt, jest to prawdopodobnie największa wojna, po drugiej wojnie światowej. A w kwestii interesów, które wmieszały się w tą wojnę, to jeśli nie prześciga wskaźników dotyczących drugiej wojny światowej, to na pewno je równoważy. Niezwykle istotnymi wyznacznikami tej wojny jest wymiar psychologiczny i informacyjny. Nad libijskim terytorium permanentnie latają amerykańskie samoloty, przeznaczone specjalnie do celów propagandowych, i rozrzucają ulotki. Prowokacyjne reportaże Al Jazzery, BBC, CNN czy Reutersa są doskonale skoordynowane z informacyjnym centrum NATO. Alternatywne wersje zdarzeń, specjalne operacje propagandowe pod kryptonimem „Strach i mgła”, ściślejsza dewiza operacji „Zjednoczony obrońca”.

Jakie podstawowe zadania stoją obecnie przed zwolennikami Kaddafiego? To wszystko jest bardzo proste. Czysta matematyka. Na 100% ludności zawsze jest 5-10 % opozycji i 5-10% lojalistów. Cokolwiek dzieje się w kraju bez względu na lidera, jedni zawsze będą go krytykować, inni zawsze będą wobec niego lojalni. Ani jedni, ani drudzy tak naprawdę o niczym nie decydują. Decyduje pozostałe 80-90% ludności, których sympatia może przechylać się na jedną lub drugą stronę. Przy pomocy wytrawnych prowokacji, przekupstw, propagandy przez czołowe zachodnie środki masowego przekazu bilans został zakłócony. Ale wrogowie Kaddafiego zbyt mocno popchnęli wahadło, więc z identyczną siłą to wahadło może w nich uderzyć. Objawi się to niekoniecznie na poziomie politycznym, czy militarnym. Powiedziałbym również, że z pewnością nie ograniczy się tylko do terytorium Libii. Podstawowym zadaniem zwolenników Dżamahirii – jest (tak jak w sądzie) pisemne przedstawianie dowodów i argumentów. W Libii żyje naród specyficzny. Odbieranie rzeczywistości sercem jest mocno rozwinięte. Przejawia się w łatwości rozpoznawania, kto jest przyjacielem, kto wrogiem, co jest dobre, a co złe. Zadanie to tak naprawdę nawet nie należy do domeny wojskowej. Działania wojskowe istnieją tutaj tylko w charakterze niewielkiego uzupełnienia. Z wojskowego punktu widzenia wiele zależeć będzie od wsparcia dla rebeliantów ze strony NATO. Fundamentalne jest wsparcie lotnicze, oraz komunikacyjne. Jeśli NATO zaprzestanie, lub chociaż zmniejszy liczbę lotów bojowych, jak obiecuje, oraz zaprzestanie nacisków propagandowych to wybicie klaunów w klapkach z NRT (Tymczasowej Rady Narodowej przyp. tłum) nie będzie stanowić wielkiego problemu. Z radykałami może być o wiele trudniej. To chłopcy przeszkoleni w Afganistanie i Pakistanie. Oni potrafią obsługiwać się bronią, uciekać również nie mają gdzie, Libia jest dla nich obcym krajem. Prawdopodobnie teraz do kraju wejdą prywatne, oddziały wojskowe, które wezmą pod swoją ochronę rurociągi naftowe i zakłady zajmujące się przetwórstwem węglowodorów. Już teraz pojawiły się informacje na temat z Bregi i Ras Lanuf. Próbowano tam desantować kontraktorów i umocnić ich pozycje na lądzie, ale póki co – bezskutecznie. Dlatego zadaniem minimum będzie permanentne wysadzanie tych obiektów. Nie można obronić ich przed rakietami nadlatującymi z pustyni. Europa powinno zrozumieć, że każda baryłka ropy naftowej będzie dla niej bardzo droga. Zarówno z punktu widzenia dolarów jak i ludzkiego życia. W prywatnych firmach wojskowych tez nie pracują idioci, zażądają takiej ceny za swoje usługi, że utrzymanie ich będzie po prostu nieopłacalne. A postawienie regularnego wojska do samej tylko ochrony jest idiotyczne. Oni mają inne zadania.

Kogo Libijczycy jednak popierają? Kaddafiego czy nową władzę? „Nową władzą” tej władzy raczej bym nie nazwał. Oczywiście prości ludzie popierają tych, którzy dają im pracę i jedzenie i podstawę bezpieczeństwa. W Libii oczywiście byli ludzie, którzy krytykowali Kaddafiego, to prawda. Ale była to rozsądna opozycja, nikt z nich nie myślał by chwytać za broń i dokonywać rzezi na ludności. Ci, którzy chwycili za broń, byli naprawdę nieliczni. Tak zwane nowe władze, w tym głównie znajdują się radykałowie, nie są w stanie zapewnić Libii stabilizacji. Na pewno nie będą w stanie tego dokonać w najbliższej przyszłości. Ponieważ obecnie większość, nawet jeśli nie jest za Kaddafim, to za „czasami Kaddafiego”. Na wschodzie o wszystkim tradycyjnie decydują: władza i pieniądze. Jeśli lojaliści odniosą szereg przekonujących zwycięstw, to naród ich poprze. Póki co, część miast stawia skuteczny opór. To tu to tam dochodzi do spektakularnych wypadów kaddafistów, naród przygląda się temu bacznie, czeka i zastanawia się od czego ich „wyzwolono” i dlaczego. Ludzie porównują co działo się przed, a co jest po. Nikomu wnioski się nie podobają. Jeśli pozycje w Syrcie, Bani Walid i innych ogniskach oporu zostaną oddane w ręce rebeliantów to opinia publiczna zwróci się na stronę nowych władz. Ponieważ nie będzie innego wyboru. Rozwój sytuacji w regionie w najbliższym czasie będzie raczej szybki. W ciągu najbliższego miesiąca zarysuje się kierunek długofalowych zmian, zostanie rostrzygniętych wiele kwestii. Przy zapewnieniu normalnego dostępu do informacji na temat przyczyn wojny i sukcesach lojalistów, zwycięstwo będzie jednak po stronie Kaddafiego i zwolenników Dżamahirii.

Co czują dzisiaj prości Libijczycy (nie żołnierze Kaddafiego, nie buntownicy NRT)? To określenie najbliższe prawdy – oni czują się oszukanymi, pobitymi, zgwałconymi i na pewno – nie wolnymi. No, proszę wyobrazić sobie, że w 1991 roku NATO zaczęłoby bombardować Związek Radziecki pod pretekstem pomocy humanitarnej. Bombardowania jeszcze się nie zakończyły, a do kraju zlecieliby się kapitaliści by dzielić pola naftowe, a radykalni popi zaczęliby wdzierać się do wszystkich domów … Jedni i drudzy zaczęliby mówić, że pokażą nam, jak teraz trzeba żyć. A na końcu – tych, którzy nie zgadzaliby się – po prostu by rozstrzeliwano. Większość ludzi, powodowanych instynktem samozachowawczym, żeby tylko przetrwać, podpisałaby wszelkie dokumenty, wywiesiłaby nowe flagi, żeby dano przydział żywności, żeby włączono wodę i elektryczność. Ludzie czekaliby na powrót armii, która odeszła w las, czekano by na powrót dawnych czasów. Podobnie myśli się w tej chwili w Libii. Ponieważ wiele krwi zostało już przelanej, nic nie będzie już takie jak przedtem.

Czy mówisz po arabsku? „Men aesz kuman arbain jauman sar minhum”. To arabskie porzekadło – „Kto przeżył z narodem 40 dni, ten został jego częścią”. Jeśli bym nie znał, nie wysłano by mnie do Libii. Arabskie przysłowia i porzekadła są wystarczająco zajmujące. Niedawno dołożyłem do kolekcji jeszcze jedno: Kiedy około 100 rebeliantów w grupkach z kałasznikowami i RPG wdarło się do zaminowanego pałacu, w którym przyjmowano zagraniczne delegacje, niedaleko Syrty, ostatnia rzeczą, jaką widzieli w życiu był wielki napis na ścianie: „Arjan at-tyz fachaua bitaam almiz» – irackie oficerskie porzekadło – „Gdzie z gołą d… do oficerskiej kantyny”.

Kiedy planujesz wrócić do Libii? Przez kilka dni będę w jednym z sąsiednich krajów. Granica na 90% nie jest kontrolowana przez buntowników. Mam kontakt z Chamisem i naszymi. Oni tam czekają.

Materiał został przygotowany w ramach programu analitycznego ECAG – Libia 2011.
Źródło: http://www.argumenti.ru/toptheme/n310/128392
Kornel Sawiński

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Mecenat artystyczny dawniej i dziś Liberałowie, którzy z dogmatycznym uporem maniaków ciskają się na wszelkie formy mecenatu artystycznego państwa wobec „kultury wysokiej”, co i rusz wytaczają argument jakoby w dawnych czasach dzieła sztuki, artystów takich jak Fidiasz czy Michał Anioł, powstawały dzięki mecenatowi „prywatnemu”. Jest to kompletna bzdura, świadcząca o historycznej ignorancji. Po pierwsze, porównania takie nie mają zupełnie sensu, ponieważ ani w starożytności, ani w średniowieczu, nie istniało nic podobnego do tego, co my nazywamy „państwem”, i co jest nim w istocie, to znaczy wyodrębnioną abstrakcyjnie od społeczeństwa, odpersonalizowaną (albo inaczej mówiąc: o wymiennym personelu) strukturą władczą, składająca się z ustaw uchwalanych przez ciało prawodawcze i urzędów, które (teoretycznie przynajmniej) egzekwują te ustawy. Wskutek tego my, mówiąc „państwo”, myślimy „urzędnik”, który pobiera podatki, a potem nimi dysponuje; państwo to „oni”. Obywatel greckiej polis, rzymskiej civitas czy średniowiecznego regnum, myślał o nierozdzielnej wspólnocie, składającej się z uporządkowanych części, mających swoje przywileje i obowiązki, należąc zawsze do którejś z tych części. Warto dodać, że zupełnie inny sens miało też pojęcie „własności”, będącej albo łupem wojennym, albo czymś odziedziczonym, albo otrzymanym jako nagroda, lenno czy beneficjum od władcy, w każdym zaś wypadku wiązało się to z określonymi obowiązkami wobec wspólnoty ciążącymi na tej własności. Pojęcie „własności prywatnej”, jako absolutnego władania nad posiadanymi rzeczami, aż do możliwości ich zniszczenia czy zmarnotrawienia jest też nowożytne, a nawet współczesne i porewolucyjne: to Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela oraz Kodeks Napoleona. Biorąc obie te rzeczy pod uwagę, tj. charakter przednowożytnych wspólnot politycznych, w których nie istnieje, a nawet jest niewyobrażalny, podział na „państwo” i „społeczeństwo obywatelskie” (czy to w wersji locke’ańskiej, czy heglowskiej), jak również pojmowanie własności, czynienie sensownych porównań tego typu jest niemożliwe. Jeśli na przykład, mecenasem zamawiającym prawie 100 procent dzieł sztuki sakralnej był Kościół, a więc instytucja w Res Publica Christiana najbardziej „publiczna”, jaka tylko może być, to jakże można nazywać to „mecenatem prywatnym”? Jeśli nie istniało – przynajmniej do czasu rozwoju parlamentaryzmu – rozgraniczenie pomiędzy skarbem państwa a skarbem monarchy, ani pojęcie „budżetu państwa”, to jak ustalić czy król fundujący kaplicę, ołtarz czy opactwo robił to z „państwowej” czy „prywatnej” szkatuły? Jeśli to samo czynił na przykład cech sukienników czy garbarzy, to jak cech można nazwać instytucją prawa prywatnego: przecież to właśnie jak najbardziej „publiczna” tkanka stanu trzeciego i średniowiecznego miasta.

Po drugie – jeśli już ustaliliśmy co było przednowożytnym odpowiednikiem, lecz mało podobnym, dzisiejszego „państwa” – teza o mecenacie „prywatnym” jest po prostu empirycznie nieprawdziwa. Przede wszystkim także dlatego, że tak w Grecji i Rzymie, jak w średniowieczu, tworzenie dzieł sztuki było po prostu częścią kultu religijnego, a więc jak najbardziej „publicznego”. Ba, czynności kultowe były uważane za najważniejszą funkcję władzy we wspólnocie, bo warunkującą i podtrzymującą jej istnienie! Nawet w demokratycznych Atenach formalnie najwyższym urzędnikiem – noszącym mimo tego, że nikt nie pamiętał monarchii, królewski tytuł „archonta – basileusa” – był ten odpowiedzialny za składanie ofiar (podobnie w Rzymie – rex, czyli arcykapłan Jowisza Kapitolijskiego). Ateński teatr to przecież kulminacja świąt dionizyjskich, najważniejszego wydarzenia w roku w życiu polis, a ze skarbu miasta wypłacano Ateńczykom diety za uczestnictwo w przedstawieniach teatralnych. Fidiasz, rzeźbiąc dla Partenonu gigantyczny pomnik Zeusa z kości słoniowej i szczerego złota, ponad wszelką wątpliwość był finansowany ze skarbu „państwa”. Tak samo renesansowi artyści włoskich republik, a także monarchii absolutnych XVI-XVIII wieku. W dziełach architektonicznych Mansarta, w utworzeniu Akademii Francuskiej, w operze Lully’ego, w Comédie Française, jak najbardziej sponsorowanych przez Richelieu czy Ludwika XIV, nie da się oddzielić tego, co było „prywatnym” luksusem króla, a „publiczną” gloire Francji. Mecenat czysto „prywatny”, jakiegoś milionera – filantropa (za co im chwała oczywiście, ale ilu takich jest?), rodzi się dopiero po rozpadzie tradycyjnej wspólnoty, także politycznej, w zatomizowanym świecie ludzi skazanych na „samorealizację” pośród innych, tak samo wyobcowanych i wykorzenionych jednostek. I jeszcze jedno: gdyby liberałowie byli konsekwentni i szczerzy, i gdyby rzeczywiście przemawiała przez nich nie obojętność na kulturę, lecz pragnienie, aby było „tak jak niegdyś”, to powinni opowiadać się za przywróceniem współczesnym odpowiednikom rzymskich Mecenasów – latyfundystów czy Radziwiłłów albo Branickich, fundujących własne teatry, kapele, utrzymujących poetów etc. – również tej pozycji społeczno-politycznej, jaką mieli tamci, a więc np. możliwości tworzenia prywatnych armii, bicia monet, jurysdykcji sądowej nad poddanymi w swoich włościach itp. Jedynie to przecież pozwalało rozwinąć mecenat na taką skalę. In abstracto nie miałbym nic przeciwko temu: w praktyce obawiałbym się dać aż taką władzę Kulczykom, Gudzowatym et cons. Wolę już zatem, jako „mniejsze zło”, ministra kultury. Jacek Bartyzel
http://www.legitymizm.org

Co dziś dzieje się w Kosowie? Oficjalna bajka o „pomocy dla Jugosławii” głosi, że żył w Jugosławii zły Miloszewicz, pod rządami, którego źli Serbowie zabijali pokojowo nastawionych Albańczyków. Ale oto, w 1999 roku, sławne wojska NATO, wspomagane przez armie: Polski, Czech i Węgier, przyszły z pomocą uciemiężonym jugosłowiańskim narodom: zbombardowali Jugosławię, fabryki, mosty i zaprowadziły w Jugosławii pokój i spokój. I pod ochroną NATO zaczęły narody jugosłowiańskie żyć pokojowo i szczęśliwie. Przepiękna bajka, którą z zadowoleniem opowiada się w szkole podstawowej. A jak wyglądają te kwestie naprawdę? Czyżby Serbowie byli rzeczywiście tak straszni i agresywni, jak ich pokazuje prasa zachodnia? A wszyscy Albańczycy to pokojowe społeczeństwo, przestrzegające prawa? Nic podobnego! Uzbrojone oddziały były z obydwu stron. Ale dlaczegóż to Serbów „odławiano” od razu, a Chorwatom i Albańczykom dali carte blanche. W rezultacie, na przykład, na terytorium Chorwacji dla Serbów stworzono warunki nie do zniesienia, w efekcie, czego 250 tysięcy Serbów musiało wyjechać z kraju! Zastanówcie się, 250 tysięcy Serbów musiało uchodzić z kraju. To są realne cyfry, a nie mityczne „dziesiątki tysięcy zamęczonych przez Miloszewicza”. Co dziś dzieje się w Kosowie? Kosowo jest historycznie ziemią serbską. Na niej stoją do dziś cerkwie prawosławne z 11 wieku.

Jednakże do Kosowa przyszli Albańczycy. Na początku nie było ich dużo, ale dzięki temu, że albańskie rodziny są wielodzietne (jak to jest przyjęte u muzułmanów), stopniowo liczba Albańczyków zwiększała się, dopóki nie zrównała się z liczbą żyjących na tych ziemiach Serbów. I tak, wykorzystując „czas smuty”, Albańczycy zaczęli wypierać Serbów. Wyobraź sobie, że parę dziesiątek lat temu, na przykład, do Małopolski, przyjechali Uzbecy, przywieźli swoje rodziny, zbudowali domy. A wykorzystując fakt, że ich w Małopolsce jest więcej niż Polaków zaczęli domagać się oddzielenia od Polski utworzenia niezawisłego państwa uzbeckiego.

Jak wy zareagowalibyście wtedy? A tymczasem dzisiaj w Kosowie Albańczycy budują sobie wille (pieniądze ślą im rodziny, pracujące w Europie, a nieruchomości, według europejskiej miary, są tam bardzo tanie). A oto domy Serbów po prosu są wysadzane. Nocą pojawiają się grupy „partyzantów”, wysadzają serbskie zabudowania i znikają w mroku.

A wojska misji pokojowej, stacjonujące w Kosowie, nawet nie próbują szukać winowajców. Oprócz domów zwyczajnych, prostych ludzi, Albańczycy niszczą cerkwie prawosławne, organizują napady na klasztory prawosławne (z odrąbywaniem głów zakonników włącznie, które później są publicznie demonstrowane). Do dziś nie został zatrzymany żaden (podkreślamy- żaden) Albańczyk, podejrzany o napad. I nawet fakty takie, że niszczone cerkwie prawosławne pochodzą z 10-11 wieku, nie są brane pod uwagę przez organizacje międzynarodowe i UNESCO. Jedyna obrona – to wojska pokojowe. Przy czym „stopień obrony” zależy od tego, z jakiego kraju pochodzą żołnierze z misji pokojowej. Największą pomoc okazują Włosi- oni stawiają opór albańskim uzbrojonym oddziałom (widocznie jest to spowodowane bliskością Albanii i Italii). Nawiasem mówiąc, dużo żołnierzy tak nasiąkło duchem religii, której bronią, że przyjmują prawosławie.

Zachodnia prasa i Kosowo W zachodniej prasie zamyka się oczy na barbarzyństwo Albańczyków. Przecież trzeba pisać o zezwierzęceniu Serbów. Nie omija się też jawnych podtekstów. Tak w jednej audycji był pokazany reportaż o okrutnych Serbach, którzy ostrzelali albańskie wesele. Reportaż był bardzo „plastyczny” i ofiary były pokazywane z detalami. Ale oto, co dziwne – rozstrzelani nowożeńcy i ich goście, byli ubrani w… narodowe kostiumy serbskie. Faktycznie, to Albańczycy ostrzelali serbskie wesele. Ale autorzy reportażu albo nie wiedzieli, albo nie chcieli wiedzieć, jak było naprawdę. Przecież oficjalna polityka zachodnich środków masowego przekazu jest prosta: Albańczycy zawsze mają rację, Serbowie są zawsze winni. Innym razem w amerykańskiej audycji telewizyjnej był pokazany reportaż o tym, w jak strasznych warunkach serbskiej niewoli trzymani są Albańczycy. Wszystko byłoby dobrze, ale do studia zadzwoniła dziewczyna i powiedziała, że poznała jednego z więźniów – to był jej ojciec…..Serb. Okazało się, ze było to albańskie więzienie, a zamknięci byli Serbami. Ale kogo obchodzą takie detale?

Kto jest winien, kto ma rację? Stanowisko różnorodnych organizacji praw człowieka jest proste: kiedy serbscy wojownicy zabijają Albańczyków – jest to zbrodnia, kiedy albańscy wojownicy unicestwiają rodziny serbskie – to jest „walka wolnościowa”, jest to prawidłowe. Z pomocą Zachodu, w oddzielnie zajętym państwie Europy, w rezultacie, będzie spełnione marzenie Hitlera- zbudować nacjonalnie czyste państwo. Przecież zabijać Serbów można. Zabójstwo dokonane na prawosławnym wyznawcy – nie jest grzechem.

Dlaczego? I mimo wszystko, dlaczego Zachód wspiera Albańczyków i ich dążenia do unicestwienia Serbów? Może, dlatego, że prawosławna cerkiew sympatyzuje z Rosją? Dlatego, że Serbowie uważają Rosjan za naród braterski? Przecież Serbowie mają takie powiedzenie „Nas i Rosjan – 200 milionów”. Naród ten wiąże swą przyszłość z Rosją.

I chociaż dzisiaj sama Rosja nie pomaga Serbii, to miłość narodu serbskiego do rosyjskiego jest wciąż żywa. Może też dla Zachodu jest korzystniej, kiedy Serbia jest niszczona nie przez wojska NATO, a Albańczyków? I Zachód jest gotowy wspierać, kogo trzeba, choćby samego diabła, jeżeli on tylko zgodzi się niszczyć państwo, które w Rosji nie widzi wroga?

Żródło: http://www.rossia.pl/news/kosowo.html

http://prawoslawnypartyzant.wordpress.com/

Jak amerykańska oligarchia finansowa niszczy demokrację Oligarchia finansowa wykorzystuje mechanizmy dostępne w demokracji, żeby realizować swoje interesy kosztem ogółu społeczeństwa. Jest ona obecnie największym zagrożeniem dla samej demokracji, ponieważ rozwinęła cztery groźne dla niej patologie. Pierwotnym źródłem tych patologii były Stany Zjednoczone, ale ich echa są coraz silniej obecne również w Europie Zachodniej.

Patologia 1: olbrzymia skala działania, w dużej mierze bezproduktywnego Nigdy w historii tak niewielu nie skomasowało tak olbrzymiego bogactwa kosztem tak wielu. Jak pisze Raghuram Rajan – profesor finansów Uniwersytetu Chicago, były główny ekonomista MFW i laureat pierwszej edycji Nagrody Fischera Blacka dla najlepszego profesora finansów – zarządzający funduszem arbitrażowym John Paulson zarobił w 2007 roku 3,7 miliarda dolarów (jako wynagrodzenie, a nie jako przyrost wartości majątku, jak w przypadku wielu miliarderów). Było to 74 000 razy więcej niż przeciętne wynagrodzenie gospodarstwa domowego w USA. W 1976 roku jeden procent najbogatszych Amerykanów otrzymywał 8,9 proc. wszystkich dochodów, a w 2007 roku – już 23,5 proc. Inaczej mówiąc: z każdego dolara wzrostu gospodarczego osiągniętego między 1976 a 2007 rokiem 58 centów trafiło do jednego procenta najbogatszych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Znaczną część najbogatszych Amerykanów stanowią przedstawiciele sektora finansowego – i jest to zjawisko zupełnie nowe w historii. Od zakończenia II wojny światowej do początku lat osiemdziesiątych przeciętne wynagrodzenie w bankowości w USA było bliskie przeciętnemu wynagrodzeniu w sektorze prywatnym ogółem. W 2007 roku to wynagrodzenie było dwukrotnie wyższe. Można się zastanawiać, co takiego nowego oferuje sektor bankowy w USA, co uzasadniałoby tak wysokie wynagrodzenia. Wyjaśnienie jest oczywiste, w ciągu minionych dwóch dekad powstało wiele innowacji finansowych, które doprowadziły do zwiększenia skali działalności banków. Te bardzo zyskowne i powszechne innowacje (jak sekurytyzacja, CDS-y, CDO, model transferu ryzyka do osób, które go zupełnie nie rozumiały, kreatywne budżetowanie w specjalnych wehikułach finansowych w celu zwiększenia dźwigni finansowej itd. itp.) doprowadziły do największego od osiemdziesięciu lat kryzysu finansowego. Jak podsumował Bank Anglii w swoim raporcie, uwzględniając gwarancje i poręczenia, podatnicy musieli zaangażować ponad 10 bilionów dolarów w pomoc dla upadających instytucji finansowych na całym świecie. Dlaczego musieli? Dlatego, że banki stały się „zbyt duże, żeby upaść” (too big to fall), chociaż bardziej poprawnym stwierdzeniem jest: zbyt systemowo ważne, żeby upaść. W 1995 roku aktywa sześciu największych banków w USA wynosiły mniej niż 20 proc. dochodu narodowego USA. W 2007 roku wynosiły już 60 proc., a podczas kryzysu jeszcze wzrosły na skutek łączenia banków.

Patologia 2: podatnicy zakładnikami bankierów Przez stulecia biznes prywatny był motorem wzrostu gospodarczego. Przedsiębiorcy angażowali oszczędności swoje i rodziny, często się zapożyczali, żeby odnieść sukces i rozwinąć swoją firmę. Sukces był okupiony wysokim ryzykiem, ciężką pracą, wyrzeczeniami. Jeżeli biznes się nie powiódł, firma bankrutowała i przedsiębiorca tracił majątek lub jego część. Czasami firmy stawały się zbyt duże i stanowiły zagrożenie dla obywateli. Na przykład poprzez swoją wielkość i olbrzymie zyski mogły „kupować” sobie głosy, lub osiągać monopolistyczne zyski. Przez stulecia dbano o to, żeby firmy nie rozrastały się do takich rozmiarów. Działania prezydentów i parlamentów doprowadziły do podziału takich gigantów jak Standard Oil czy Nothern Securities Company na początku XX wieku. Jednak w przypadku sektora bankowego nie podjęto żadnych skutecznych działań, które przeciwdziałałyby rozrostowi tych instytucji do rozmiarów zagrażających gospodarce i demokracji. W wyniku działań podjętych przez banki w USA (opisanych w następnym paragrafie), banki mogły skutecznie prowadzić model rozwoju: jak mamy zyski, to zarabia oligarchia finansowa, a jak są straty – to płaci podatnik. Gdy pojawiały się jakiekolwiek problemy, bankierzy z Wall Street oraz powiązani z nimi akademicy, dziennikarze, parlamentarzyści i regulatorzy natychmiast wzniecali panikę, że jeżeli banki upadną, to rzekomo będzie wielki krach. Po wznieceniu paniki można było raz za razem przeznaczyć kolejne setki miliardów dolarów na ratowanie banków. Banki stają się coraz większe i patologia polegająca na uczynieniu podatników zakładnikami bankierów coraz bardziej narasta. Oczekuję, że w nowej odsłonie kryzysu, która szybko się zbliża, po raz kolejny przetestujemy głębokość kieszeni podatnika, tylko że tym razem trzeba będzie sięgnąć o wiele głębiej niż w 2008 i 2009 roku

Patologia 3: „nowoczesna korupcja” o niespotykanej skali W ciągu pierwszych siedmiu miesięcy urzędowania kalendarz sekretarza skarbu USA Timothy Geitnera wskazywał na ponad osiemdziesiąt kontaktów z prezesem Goldman Sachs Lloydem Blankfeinem, prezesem JP Morgan Jamie Dimonem i prezesem Citigroup Vikramem Panditem. Oczywiście sekretarz skarbu powinien rozmawiać z bankierami, gdy trwa kryzys finansowy. Jednak równowaga zostaje chyba zachwiana, gdy spotyka się on znacznie częściej z szefem Goldmana niż z przewodniczącym komisji bankowej Senatu, i znacznie częściej z szefem Citigroup niż z przewodniczącym komisji usług finansowych w Kongresie. Ta bliska współpraca, czy raczej bliskie związki bankierów i głównych decydentów politycznych oraz regulatorów wynikają z dwóch powodów. Po pierwsze, funkcjonuje model „drzwi obrotowych”, w ramach którego członkowie zarządów banków obejmują ważne funkcje publiczne, zyskując wpływ na regulacje bankowe, a byli funkcjonariusze publiczni trafiają do banków, zarabiając miliony dolarów rocznie. Przykładów są setki, ale podajmy tylko niektóre: sekretarz skarbu Hank Paulson był byłym szefem banku Goldman Sachs, jego trzech ważnych doradców w czasach urzędowania – Robert Steel, Steve Szafran i Neel Kashari – zostało zrektutowanych w Goldmanie. Larry Summers, znany ekonomista i dyrektor zarządzający funduszu arbitrażowego D.E.Shaw, został szefem Narodowej Rady Ekonomicznej w administracji Baracka Obamy. Robert Rubin, Peter Orszag, wielu innych i nawet szef gabinetu Baracka Obamy Ram Emanuel byli wcześniej związani z bankami lub z funduszami arbitrażowymi. Wszyscy dbali przede wszystkim o interesy Wall Street i zapomnieli o losie przeciętnej rodziny, której realne dochody obniżały się przez minione dwie dekady. Ale to właśnie te rodziny musiały ponieść koszty ratowania systemu bankowego w 2008 i 2009 roku. Po drugie, banki są największymi dawcami środków finansowych na kampanię do Senatu i Kongresu USA. Przeprowadzone liczne badania pokazały, że kongresmani i senatorowie, którzy uzyskali największe pieniądze od banków, są potem bardzo aktywnymi i skutecznymi promotorami interesów tych banków. Deregulacja ryków finansowych, która dokonała się w minionych trzydziestu latach i która po części odpowiada za miniony i za nadchodzący kryzys finansowy, została przeprowadzona właśnie w ten sposób, rękoma i głosami parlamentarzystów, którzy otrzymywali pieniądze od banków na swoje kampanie. Mimo że wszystko odbywało się zgodnie z przepisami prawa, wielu autorów nazywa ten proceder „nowoczesną korupcją” na skalę o wiele większą niż pospolita korupcja spotykana powszechnie w bananowych republikach.

Patologia 4: pycha i chciwość Trzy powyższe patologie uzupełnia czwarta, czyli pycha. W 2008 roku, gdy walił się sektor finansowy i podatnicy musieli ratować banki kosztem setek miliardów dolarów, szef Citigroup Vikram Pandit zarobił 30 milionów dolarów jako prezes banku oraz 165 milionów dolarów ze sprzedaży swojego funduszu arbitrażowego do… Citigroup. Szef Goldman Sachs Lloyd Blankfein publicznie powiedział, że wykonuje pracę Boga, ponieważ pożycza pieniądze firmom, które zatrudniają ludzi, żeby mogli coś produkować. Inny członek zarządu banku Goldman Sachs twierdził, że słowa Jezusa, aby kochać bliźniego jak siebie samego, oznaczają poparcie dla działań na własną korzyść. Powinniśmy zatem tolerować olbrzymie rozwarstwienie dochodów, ponieważ jest to jakoby sposób osiągnięcia szybszego rozwoju i szansa dla wszystkich. Jak pokazują dane za minionych kilka dekad, była to jednak przede wszystkim szansa dla amerykańskiej oligarchii finansowej na zarobienie miliardów dolarów kosztem podatników. Przeciętna rodzina w najlepszym wypadku utrzymała swoje dochody. Kompleks bankierów z Wall Street i powiązanych z nimi polityków z Waszyngtonu dostrzegał ten problem, więc ponieważ konsumpcja przeciętnego Amerykanina nie mogła rosnąć z powodu stagnacji dochodów, dostarczono mu taniego kredytu i wypromowano styl życia na kredyt. Poziom zadłużenia Amerykanów, ale także Brytyjczyków czy Hiszpanów, osiągnął absurdalne rozmiary, niespotykane w historii ludzkości. Boom oparty na kredycie okazał się iluzją, podobnie jak iluzoryczna była własność domów dla milionów Amerykanów, które teraz są zajmowane przez banki. Bankierzy gromadzili niewyobrażalne fortuny, a przeciętni Amerykanie żyli złudzeniami. Bankierzy zarobili dwa razy, najpierw na klientach banków w minionych dwóch dekadach, a następnie na podatnikach podczas kryzysu w latach 2008-2009. Gdy bankierzy otrzymywali pomoc rządową po upadku Lehman Brothers, zapewnili sobie, żeby była na bardzo korzystnych warunkach, kilkakrotnie tańsza niż pomoc pozyskiwana przez banki w tym czasie od prywatnych inwestorów. Zachowanie banków podczas kryzysu, nieprawdopodobna pycha, wypłacanie sobie wielomilionowych bonusów, w czasie gdy miliony ludzi traciło pracę i domy, spowodowało olbrzymią niechęć, nawet nienawiść społeczeństwa do amerykańskiej oligarchii finansowej. Ale, pomimo tak dużej niechęci, kolejne ustawy, których celem była większa kontrola nad bankami w USA, były skutecznie rozwadniane, dzięki olbrzymim wpływom banków na proces legislacyjny w Waszyngtonie. Mechanizmy demokracji przestały działać.

Zdążyć przed rewolucją W minionych kilku latach ukazało się wiele książek traktujących o rosnącej roli oligarchii finansowej, głównie tej w Stanach Zjednoczonych. Najbardziej znane to „Superclass” Davida Rothkopfa z 2008 roku, „Too Big to Fail” Andrew Roskina z 2009 roku i „13 Bankers” Simona Jonsona i Jamesa Kwaka z 2010 roku. Te pozycje dokumentują faktograficznie, na podstawie konkretnych spotkań, nominacji, czy procesu uchwalania aktów prawnych, proces narastania czterech opisanych przeze mnie patologii. Zainteresowanym czytelnikom polecam lekturę tych książek, ponieważ zapoznanie się z zawartymi w nich faktami pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego stawiam tak mocną tezę: oligarchia finansowa w USA jest największym zagrożeniem dla demokracji. Nie można zostać wybranym do Senatu ani Kongresu bez potężnych pieniędzy, a te pieniądze mają przede wszystkim banki. Nie można podzielić banków na mniejsze, ani zabronić im ryzykownej działalności, bo ich interesów bronią ludzie w Senacie i Kongresie, którzy pozyskali środki finansowe od banków, żeby dostać się na Capitol Hill. Nie można dopuścić do upadku banków w kryzysie, bo są „za duże”, czy „zbyt ważne dla systemu gospodarczego” – i mają wszędzie swoich ludzi, którzy na to nie pozwolą. Historia uczy, że wiele okresów, w których wąska grupa ludzi gromadzi nadmierny majątek kosztem ogółu społeczeństwa, kończy się tragicznie. Wybuchają rewolucje, wojny lub zamieszki, narody ubożeją, a demokracja i wolny rynek przeżywają potężny regres, często trwający wiele dekad. W mojej ocenie nadchodzi kolejny poważny kryzys, prawdopodobnie znacznie głębszy od tego z lat 2008-2009, który doprowadzi do potężnej recesji w Europie, a być może i na świecie. Wtedy rządy i parlamenty wielu krajów staną przed wyborem: czy znowu ratować bankierów, czy ratować same kraje przed bankructwem, czyli zwykłego obywatela. Oby podjęli mądre decyzje. Krzysztof Rybiński

Jak zadłużała się Polska? Jeden z internautów portalu gazeta.pl zaprezentował jak zadłużało się państwo polskie pod kolejnymi rządami. Okazuje się że najwięcej pieniędzy pożyczył obecny rząd Tuska i Pawlaka …

Zadłużenie Polski w latach 1990 – 2011

1990 - 53,17 mld zł (Solidarność + ZSL+PZPR premier Mazowiecki)

1991 - 65,84 mld zł (rząd koalicyjny Solidarnościowy premier Bielecki)

1992 - 97,94 mld zł (rząd koalicyjny Solidarnościowy premier Olszewski/Suchocka)

1993 - 133,94 mld zł (rząd koalicyjny Solidarnościowy premier Suchocka)

1994 - 152,21 mld zł (SLD+PSL premier Pawlak)

1995 - 167,21 mld zł (SLD+PSL premier Oleksy)

1996 - 189,05 mld zł (SLD+PSL premier Cimoszewicz)

1997 - 221.65 mld zł (SLD+PSL premier Cimoszewicz)

1998 - 237,40 mld zł (AWS+UW premier Buzek)

1999 - 278,21 mld zł (AWS+UW premier Buzek)

2000 - 288,33 mld zł (AWS+UW do 05.2000 premier Buzek)

2001 - 314,67 mld zł (AWS premier Buzek)

2002 - 352,58 mld zł (SLD+UP premier Miller)

2003 - 408,58 mld zł (SLD+UP premier Miller)

2004 - 440,54 mld zł (SLD+UP premier Miller/Belka)

2005 - 477,08 mld zł (SLD+UP do 10.2005 premier Belka, od 11.2005 premier Marcinkiewicz)

2006 - 506,26 mld zł (PiS+Samoobrona+LPR premier Marcinkiewicz/Kaczyński)

2007 - 527,44 mld zł (PiS premier Kaczyński)

2008-2011 - 884 mld zł (PO+PSL premier Tusk)

Rekordzista: rząd PO + PSL z premierem Tuskiem wygenerował 384 mld zł długu do dzisiaj – tyle ile powstało w najtrudniejszym okresie transformacji w latach 1990-2002, czyli przez dwanaście lat. BRAWO!! Jak by się ktoś pytał o PIS, to 21,18 mld. Jest różnica między 384 mld i 21,18 mld?

Źródło: http://www.kapitalizm.org/?action=show_article&art_id=7195

Oczywiście, podsumowanie proPiSowe. Nie jest moją intencją propagowanie tej partii. Zresztą jest trochę nieścisłości w tym podsumowaniu. PiS nie rządził tylko jednego roku i jego rządy to również i rząd Marcinkiewicza, więc zadłużenie 21,18 mld za rządów tej partii to kłamstwo. Nie zmienia to faktu że PO dało POpis, to chyba najgorsza partia jaka była na czele tej błazenady pod nazwą III RP.

http://newworldorder.com.pl

Korci mnie tytuł “Teoria spiskowa” Jak większość Polaków uważam, że nie znamy prawdziwych przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem. Za naszym narodowym dramatem kryje się mroczna tajemnica Z Antonim Krauzem, reżyserem filmowym, autorem m.in. “Czarnego Czwartku”, rozmawia Agnieszka Żurek

“Czarny Czwartek”, Pana ostatni film, okazał się wielkim sukcesem. Nad czym Pan teraz pracuje? - W moim wieku powinienem zapewne zamilknąć i rozpocząć życie emeryta. Ale postanowiłem zrobić jeszcze jeden film.

O czym? - O katastrofie smoleńskiej. Na przełomie roku 2010 i 2011 podjąłem decyzję, że zrobię film na ten temat. Mówiąc o tym publicznie, liczyłem oczywiście na zdobycie współpracowników, ale liczyłem się także z tym, że jednocześnie natychmiast narobię sobie wrogów.

Ma Pan poczucie, że ten temat podlega w Polsce cenzurze? - Tak. Nie rozumiem, dlaczego w telewizji publicznej nie pokazano żadnego z polskich filmów dokumentalnych o katastrofie smoleńskiej. W dodatku nawet uczciwi dziennikarze uważają, że w filmie o Smoleńsku, np. w “Mgle” Marii Dłużewskiej i Joanny Lichockiej, konieczna jest prezentacja obu opinii: zarówno tych, którzy mówią prawdę, jak i tych, którzy kłamią. Dopiero wtedy film jest podobno obiektywny. Jak w znanym żarcie, w którym podczas spotkania polityków w studiu telewizyjnym jeden z dyskutantów mówi: “Pan mi przerywa!”. Drugi na to: “Bo pan kłamie!”. Pierwszy ripostuje: “Ale nie przerywam!”.

Uprawniona jest teza, że podobnie jak w czasach komunistycznych podpisywało się “lojalki”, tak teraz swoistą “lojalką” stało się przejawianie lekceważącego stosunku do tragedii smoleńskiej. - Tak, zgadzam się z panią. Tragedia smoleńska, jak zauważył Jarosław Marek Rymkiewicz, stała się od początku mitem, rodzajem papierka lakmusowego określającego nasz stosunek do Polski. Nie rozumiem, dlaczego zniknęła z kampanii wyborczej. To ma ogromne znaczenie. Dlaczego mielibyśmy z tego zrezygnować? W imię czego?

Rozumiem, że tzw. raport Millera nie zamyka według Pana tematu katastrofy smoleńskiej, jak wielu by sobie tego życzyło? - Rosja od siedemnastu miesięcy nie udostępnia nam najważniejszych dowodów rzeczowych. Nie wiemy zatem, na czym opiera się prowadzone w Polsce śledztwo. Zdumiewa mnie, że prokuratorzy godzą się z tą upokarzającą sytuacją. Raport komisji Millera zawiera obszerną analizę stosunków panujących w 36. Pułku Lotnictwa, a miał za zadanie wyjaśnić techniczne przyczyny katastrofy. Tymczasem w tej najważniejszej sprawie eksperci opierają się na hipotezach i własnych domysłach. Wszystko zmierza do tego, żeby ogłoszona przez nich wersja wydarzeń była możliwie zbliżona do tej przedstawionej w raporcie MAK. Zastanawiam się, jak to jest możliwe. Przecież zarówno eksperci z komisji Millera, jak i prokuratorzy czują się Polakami. Są zapewne osobami kompetentnymi, tymczasem godzą się brać udział w tej tragifarsie. Pomijam osobę ministra Millera. Po powrocie z Moskwy zapewniał publicznie, że posiada kopie nagrań z czarnych skrzynek, których wiarygodność jest niepodważalna. Zaraz potem okazało się, że w nagraniu brakuje 16 kluczowych sekund. Nie mam złudzeń co do postępowania polityków walczących o zajmowane przez siebie stanowiska, ale liczyłem na rzetelność ekspertów i prokuratorów, którzy firmują swoimi nazwiskami oficjalne dokumenty. Staram się pamiętać, żeby nie mówić źle o ludziach, ale skoro uczestniczą oni w haniebnej grze, to należy im to uświadomić.

Z kim chciałby Pan kooperować w czasie pracy nad filmem? - Współpracuję z wieloma życzliwymi mi osobami. W zeszłym tygodniu wróciłem z Gruzji. W Batumi, gdzie od kilku lat odbywa się festiwal filmowy, został pokazany “Czarny Czwartek”. Rozmawiałem też o pomocy przy realizacji filmu o katastrofie smoleńskiej. Prezydent Gruzji okazał nam wiele szacunku. Był solidarny z Polakami w dniach naszej narodowej żałoby. Przylot prezydenta Saakaszwilego do Krakowa na pogrzeb polskiej pary prezydenckiej, na którym zabrakło przedstawicieli sąsiadujących z nami krajów, był niezapomnianym gestem.

Gruzini potrafili docenić polskiego prezydenta bardziej niż niektórzy jego rodacy? - Wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego i czterech innych przywódców europejskich najprawdopodobniej zapobiegła zajęciu Tbilisi przez Rosjan. Kiedy do niej doszło, rosyjskie czołgi od stolicy Gruzji dzieliły jedynie dwie godziny drogi. Sytuacja była więc bardzo dramatyczna. Informacje, jakie docierały do nas wtedy na ten temat, były mocno okrojone i opatrzone tak okropnymi komentarzami, że wielu z nas do tej pory nie docenia wagi tamtej wizyty polskiego prezydenta w Gruzji. Doceniają ją natomiast Gruzini, okazują ogromny szacunek i wdzięczność Polsce i Polakom. Także o tym chciałbym opowiedzieć w moim filmie. Innym epizodem związanym z Gruzją jest słynne ostrzelanie kolumny samochodów na granicy z Osetią. Trudno w tym kontekście zapomnieć o słowach obecnego prezydenta, a wówczas marszałka Sejmu, Bronisława Komorowskiego: “Jaka wizyta, taki zamach”. W Gruzji istnieją przynajmniej dwa bardzo ważne miejsca związane z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Pierwsze z nich to aleja imienia Lecha i Marii Kaczyńskich w Tbilisi. Prowadzi ona z lotniska do centrum stolicy. W Batumi z kolei znajduje się bulwar imienia polskiej pary prezydenckiej. Przy tym bulwarze została także odsłonięta tablica poświęcona ich pamięci. Prezydent Bronisław Komorowski został zmuszony do złożenia tam kwiatów.

Polakom natomiast wciąż odmawia się uczczenia pamięci pary prezydenckiej. - Nie mogę zapomnieć, że prezydent Rzeczypospolitej Polskiej miał za złe ludziom ustawienie krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Przecież był to Krzyż Pamięci. Miał on upamiętnić nasz narodowy dramat do czasu postawienia poległym rodakom pomnika. Smutne jest to, że prezydent Komorowski kazał usunąć krzyż i nie godzi się na zbudowanie w tym miejscu pomnika. Absurdalne też wydają się argumenty prezydent Warszawy i konserwatora zabytków, że nowy pomnik na Krakowskim Przedmieściu zburzy harmonię architektoniczną tej części miasta. Brzmi to szczególnie niedorzecznie teraz, kiedy na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Karowej postawiono ohydną rzeźbę. Stanęła ona tam z okazji objęcia przez Polskę prezydencji w Unii Europejskiej. Wcześniej została ofiarowana przez autora rządowi duńskiemu. Ten, najwyraźniej chcąc się jej pozbyć, podarował ją nam. Pozostaje mieć nadzieję, że i my w podobny sposób pozbędziemy się tego okropieństwa.

W pracy nad filmem o Smoleńsku korzysta Pan z cudzych doświadczeń? - Szalenie zaimponowali mi Gruzini. W połowie sierpnia na ekrany ich kin wszedł wyprodukowany w Stanach Zjednoczonych film pt. “Pięć dni wojny” opowiadający o wojnie rosyjsko-gruzińskiej. Jest to produkcja hollywoodzka, w której wzięli udział bardzo znani aktorzy – prezydenta Saakaszwilego gra np. Andy Garcia. Film ten został wyprodukowany za pieniądze Gruzinów mieszkających w Stanach Zjednoczonych. Bardzo mi zaimponowało, że tak mały kraj, jakim jest Gruzja, posiadający zapewne niewielką diasporę w Stanach Zjednoczonych, był w stanie wyprodukować taki film. Przykład Gruzinów sprawił, że zacząłem myśleć o tym, że może w podobny sposób mógłby powstać niezależny od obecnego rządu film o Smoleńsku. Zależy mi na tym, żeby mój film nie był obciążony względami natury cenzuralnej, żeby był to film uczciwy, mówiący prawdę i przedstawiający narodową katastrofę w sposób adekwatny do rangi wydarzenia. Tragedia smoleńska jest już częścią polskiej historii i na pewno stanie się czymś ogromnie ważnym. To wydarzenie nie zniknie z naszej pamięci, wbrew temu, czego chciałoby wielu i o co wielu rządowych propagandystów się stara.

W swoim filmie chciałby Pan opowiedzieć o tym, co działo się bezpośrednio po katastrofie, czy też będzie on osadzony w szerszym kontekście czasowym? - Mam wrażenie, że opracowałem już formułę, dzięki której film będzie miał szansę spełnić swoje podstawowe zadanie, to znaczy stać się syntezą tego, czego dowiedzieliśmy się na temat katastrofy smoleńskiej. Chciałbym opowiedzieć także o tym, co zdarzyło się przed katastrofą, ponieważ moim zdaniem – i myślę, że nie jestem w swojej opinii szczególnie oryginalny – tam należy szukać jej przyczyn. Wersja o tym, że katastrofa była wynikiem błędu czy też niedoświadczenia pilotów, jest kompletnie nieprawdopodobna. Ta sama załoga dokonała przecież rzeczy zupełnie niezwykłej – to znaczy przelotu przez Atlantyk bez autopilota. Ten fakt świadczy o tym, jak doświadczeni byli to ludzie. Kapitan Arkadiusz Protasiuk trzy dni wcześniej jako drugi pilot lądował na Siewiernym. Tymczasem przez półtora roku na temat przyczyn katastrofy wymyślano kolejne kłamstwa, a potem nas nimi karmiono. Posuwano się do tak obrzydliwych insynuacji, jak np. w przypadku śp. generała Andrzeja Błasika. Dopiero po opublikowaniu pełnego stenogramu rozmów w kokpicie okazało się, że generał Błasik podawał pilotom właściwą wysokość. Na szczęście, dzięki odwadze wielu ludzi, prawda wychodzi na jaw.

Kiedy planuje Pan rozpoczęcie zdjęć do filmu? - Bardzo bym chciał, żeby zdjęcia rozpoczęły się wiosną przyszłego roku. Chciałbym także, by był to film spełniający standardy, do których przyzwyczajony jest współczesny widz, żeby mógł konkurować z wielkimi produkcjami zachodnimi. Będzie się to wiązało z dużym wysiłkiem. Liczę na pomoc Gruzinów, a także Polonii amerykańskiej. W tej chwili na kontynencie amerykańskim pokazywany jest film “Czarny Czwartek” – na festiwalu w Montrealu – jednym z najbardziej znaczących festiwali filmowych na świecie – otrzymał nagrodę krytyków. We wrześniu “Czarny Czwartek” został pokazany w Nowym Jorku, w tym miesiącu można go będzie zobaczyć na festiwalu polskich filmów fabularnych w Los Angeles, a w listopadzie w Chicago. Wybieram się tam, licząc na spotkanie z Polonią, która podobno jest tam świetnie zorganizowana i bierze aktywny udział w życiu kraju. Liczę, że dzięki pomocy Polaków uda mi się zrobić film na miarę wydarzenia, jakim jest tragedia smoleńska.

Czy film ma już tytuł? - Na razie posługuję się tytułem roboczym “Smoleńsk”. Jaki będzie ostateczny tytuł, jeszcze nie wiem. Nie należy zaczynać pracy od tytułu – musi on być adekwatny do zawartości filmu. No i przyciągać uwagę. Korci mnie, aby film o Smoleńsku nazwać “Teoria spiskowa”. To ulubiony epitet przeciwników poznania prawdy. Nie wiem, czy będzie się tak nazywać, ale taki tytuł byłby usprawiedliwiony. Bo jak większość Polaków uważam, że nie znamy prawdziwych przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem. Za naszym narodowym dramatem kryje się mroczna tajemnica. Gdyby jej nie było, nie oddalibyśmy inicjatywy w ręce Rosjan, a oni nie niszczyliby pospiesznie dowodów, tylko sami zażądaliby międzynarodowego śledztwa, żeby pokazać, że nie mają nic do ukrycia.

A propos “teorii spiskowych”. Czy teraz też zostaliśmy w pewien sposób opuszczeni przez naszych sojuszników? - Tragedia smoleńska jest nie tylko częścią naszej historii, ale pokazuje także sytuację ogólnoświatową. Jesteśmy członkami NATO, a do tej pory Sojusz Północnoatlantycki nie udzielił nam w tej sprawie żadnej pomocy. Można oczywiście powiedzieć, że sprzyja temu postawa naszego rządu z premierem na czele, ale mimo to niepokojący jest fakt, że nie ma w NATO ani w strukturach UE ludzi, którzy pomogliby Polsce w dojściu do prawdy o katastrofie smoleńskiej. Mówi to wiele o sytuacji globalnej, o obecnym układzie sił w światowej polityce.

Pana film będzie, zatem adresowany do szerszej publiczności niż polska widownia? - Myślę, że film o Smoleńsku może zainteresować nie tylko Polaków. Wielu ludzi z całego świata okazało nam w tej sprawie solidarność. Zwykli obywatele, ale i kongresmeni amerykańscy czy przedstawiciele służb będący na emeryturze, którzy mogą wypowiadać się we własnym imieniu. W filmie pragnę pokazać najważniejsze wydarzenia od 2005 roku, kiedy Naród Polski wybrał na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, aż po tragiczny lot 10 kwietnia, podczas którego zginął prezydent wraz z elitą naszego Narodu i całym dowództwem Wojska Polskiego, którego szef miał za kilka dni zostać dowódcą NATO. Przecież coś takiego nie miało prawa się wydarzyć! Tak jak nie można uwierzyć w to, że NATO do tej pory milczy.

Kto będzie bohaterem Pana filmu? - Z pewnością prezydent Lech Kaczyński. Ale nie tylko. W filmie o Smoleńsku zamierzam wykorzystać pomysł, który w latach siedemdziesiątych Andrzej Wajda zastosował w “Człowieku z marmuru”. Świadomie chcę nawiązać do tego wybitnego filmu, który dla mojego pokolenia był niezwykłym wydarzeniem, nie tylko artystycznym. W filmie Wajdy poznajemy dramatyczne losy bohatera, Birkuta, poprzez osobiste śledztwo młodej dziewczyny kręcącej o nim film. Rolą tą zadebiutowała wspaniale Krystyna Janda. Zapewne Wajda wzorował się na arcydziele Orsona Wellesa “Obywatel Kane”, w którym tytułowego bohatera poznajemy poprzez dziennikarskie śledztwo.

Podobny zabieg zastosuje Pan w swoim filmie? - Życie samo podpowiedziało mi ten pomysł. Tragedia smoleńska wykreowała niezwykłą postać, Ewę Stankiewicz. Wcześniej zrealizowała z Anną Ferens znakomity dokument: “Trzech kumpli”. Po Smoleńsku stała się sumieniem Polaków. Rekonstruując w filmie prawdziwe wydarzenia, chcę stworzyć wzorowaną na niej postać. Mogłaby mieć na imię Ewa. To poprzez jej działania będziemy poznawać prawdę o dramacie, który rozegrał się nieopodal lotniska w Smoleńsku. I o wcześniejszych wydarzeniach, które doprowadziły do katastrofy.

Nie boi się Pan trudności związanych z kręceniem filmu o Smoleńsku? - Życie nie skąpiło mi problemów. Mogę chyba powtórzyć za detektywem Marlowem, bohaterem kryminałów Chandlera: “Kłopoty to moja specjalność”. Jednocześnie przekonałem się, że gdy się robi coś ważnego, nie sposób uniknąć trudności, liczy się tylko efekt końcowy, czy wysiłek nie poszedł na marne. Prymas Stefan Wyszyński uważał, że jeśli spełnia się wolę Bożą, musi się udać. A jeśli się nie powiedzie, widać był to pomysł ludzki. Staram się postępować zgodnie z jego słowami. Zobaczymy, jak będzie tym razem. Dziękuję za rozmowę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
575
574 575
I Prezentacja Uczuciowość duchowa i nieduchowaid 575 PPT
575
575
575
575
575
41 565 575 Thermal Fatique in New Lower Hardening Temperature Hot Work Steels
575
TILT TURBO 575 EC
575 2
Nuestro Circulo 575 Mato Damjanovic
I Prezentacja Uczuciowość duchowa i nieduchowaid 575 PPT
Chanel asign dla WASH 575 Nightsun SA036
575
Zenit 575 EC
574 575

więcej podobnych podstron