Rozglądaliśmy
się jeszcze chwilę po lotnisku. Ślad po Jamesie urywał się przy
bramkach, ale w żaden sposób nie mogliśmy dociec, przy której.
Udaliśmy się do informacji.
-
Dokąd odleciały samoloty przed południem? - spytał Carlisle
kobiety przy ladzie.
-
Nowy Jork, Los Angeles, San Francisco, Washington, Phoenix, Teksas...
- wymieniała po kolei każde miasto. Phoenix... Wstrzymałem oddech.
A co jeśli...? Nie, to było niemożliwe. "To na pewno zbieg
okoliczności" pomyślał Emmett, patrząc na mnie. Odwróciłem
wzrok. Nie chciałem widzieć tego przygnębienia malującego się na
jego twarzy. Tęsknota, smutek, żal - to były także moje uczucia.
Potęgowały się, gdy widziałem jego ból.
-
Dobrze, dziękujemy - powiedział Carlisle do kobiety i gestem
wskazał na ławkę przed barem.
"Musimy
się naradzić" przekazał mi w myślach. Usiedliśmy, by
wyglądać naturalniej.
-
Co zrobimy? - spytał Emmet, spoglądając gdzieś w dal. Podążyłem
za jego wzrokiem i ujrzałem witającą się parę. Coś mnie zakuło
w piersiach.
-
Nie ma pojęcia - odparł Carlisle. - Sytuacja nas przerosła, musimy
dalej gonić Jamesa, ale mam wrażenie, że coś przeoczyliśmy.
Zamilkliśmy.
Każdy z nas zastanawiał się co dalej.
-
Jest tylko jedno wyjście. Czas skontaktować się z Alice -
stwierdziłem. W tym samym momencie zadzwonił telefon Carlisla.
Wyjął go z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz.
-
To ona - poinformował nas i podał mi go.
Odebrałem.
-
Co jest? - spytałem.
-
Miałam wizję, gdzie James był w jakimś domu. Zaczęłam rysować
go Jasperowi, gdy podeszła Bella i stwierdziła, że to jest jej
dom.
-
Słucham?!
-
Edward, nie mam pojęcia, co się dzieje. Błagam, zrób coś.
-
Poczekaj chwilę - warknąłem zdenerwowany do telefonu. Odwróciłem
się do Emmetta i Carlisla.
-
Alice twierdzi, że tropiciel pojawi się w domu Belli. Czyli to nie
był zbieg okoliczności. James jest na pokładzie samolotu
zmierzającego do Phoenix.
"O
cholera!" pomyślał Emmett.
"
Edward, w takim razie nie mamy wyboru. Musisz ją stamtąd zabrać."
przekazał mi ojciec telepatycznie.
-
Wiem - powiedziałem.
-
Pakuj Bellę, zabieramy ją gdzieś.
-
Ale jak to?
-
Zmiana planu. Tylko szybko. Wsiadamy w pierwszy samolot. Macie czekać
na lotnisku - rzuciłem i rozłączyłem się.
Oddałem
Carlislowi telefon i zwróciłem się do Emmetta.
-
Idź sprawdzić, o której jest samolot do Phoenix.
Brat
skinął głową i chwile później już go nie było.
-
Ja jadę po dokumenty i pieniądze. Ty masz tu zostać i rozejrzeć
się - powiedział Carlisle i skierował się do wyjścia z lotniska.
Patrzyłem
jeszcze jakiś czas jak odchodzi. Potem ruszyłem w kierunku bramek.
Wiedziałem, że było to bezcelowe, ale musiałem się czymś zająć,
by odgonić ponure myśli. To był jednak fatalny pomysł. Spacerując
w pobliżu bramek widziałem żegnające lub witające się pary,
rodziny. Widziałem matki z dziećmi, tulące się małżeństwa.
Znów miałem wrażenie przytłoczenia. Mimowolnie usiadłem na
pobliskiej ławeczce i zapatrzyłem się w okno. Bella była w
zagrożeniu. Znowu, przeze mnie. Ale, czy ja, choć raz, pomyślałem,
że jest bezpieczna? Czy nie miałem wrażenia, że to nie koniec?
James kluczył, aż w końcu nam uciekł. Całą nadzieję mogłem
pokładać w Alice i Jasperze. Ale czy była jeszcze jakaś nadzieja?
-
Edward! - głos Emmetta wyrwał mnie z zamyślenia. - Edward, samolot
mamy za godzinę. Gdzie jest Carlisle?
-
Pojechał po dokumenty - odparłem bezbarwnym głosem, przypominając
sobie słowa Belli, które wypowiedziała na polanie: "Czyli już
nie ma nadziei?". Wtedy była.
Emmett
bezszelestnie usiadł koło mnie i pogrążył się w swoich
rozmyślaniach. Znów chciałem mu zapewnić prywatność, ale nie
potrafiłem. Współczuł mi. Tęsknił. Bał się o rodzinę.
Emocji, które nim targały nie sposób było wymienić. Siedzieliśmy
tak jeszcze pół godziny, on - walczący z ponurymi myślami, ja -
przygnębiony, zrezygnowany. Carlisle dołączył do nas.
-
Mam już wszystko. Wsiadamy.
Udaliśmy
się za nim na pokład samolotu. Po drodze zadzwoniłem jeszcze do
Alice, by powiedzieć jej o której będziemy.
-
Uważaj na siebie - szepnęła, zanim się rozłączyła.
Gdy
zajęliśmy miejsca, Emmett spojrzał na mnie i rzekł:
-
Edward, wiem, że jest ci ciężko, ale... przestań.
Spojrzałem
na niego pytająco.
"Jesteś
taki załamany. Po prostu weź się w garść"
Nie
wiedziałem, co mu odpowiedzieć. "Dobra"? Spojrzałem w
okno.
-
Ty też się martwisz. Nawet nie wiesz, jak bardzo to widać. Ale w
porządku, będę starał się nie okazywać uczuć...
"Już
nie długo będzie po wszystkim."
-
Tak, Emmett. Wywiozę Bellę, a wy będziecie mogli wrócić do
domu...
"Nie!
Jedziemy z tobą!"
-
Nie ma mowy. To was nie dotyczy. - To ich nie dotyczy...
"Edward,
jesteśmy rodziną. Kochasz ją. A my cię nie zostawimy"
pomyślał, a potem odwrócił się ode mnie.
Zrozumiałem,
że rozmowa skończona. Wystartowaliśmy.