Ake Holmberg Cykl Ture Sventon (3)辴ektyw na pustyni

AKE HOLMBERG




Lataj膮cy Detektyw

(Prze艂o偶y艂a: Teresa Ch艂apowska)



SCAN-dal


ROZDZIA艁 PIERWSZY

Sventon potrzebuje kr贸tkiego urlopu


Widz膮c go, trudno by艂o si臋 domy艣li膰, 偶e jest praktykuj膮cym prywatnym detektywem1. Szed艂 ulic膮 Kr贸lowej, w szarym p艂aszczu i czarnych butach. Na g艂owie mia艂 melonik, co bynajmniej nie 艣wiadczy o czym艣 nadzwyczajnym. M贸g艂 by膰 r贸wnie dobrze cukiernikiem, jak nauczycielem, bo wielu cukiernik贸w i nauczycieli nosi szare p艂aszcze i meloniki.

Trzeba by dopiero samemu by膰 prywatnym detektywem, 偶eby spostrzec, 偶e on nim jest. Mo偶e zauwa偶y艂oby si臋 wtedy, 偶e przypomina jastrz臋bia, i to bardzo czujnego, o przenikliwym wzroku. Gdyby w艂o偶y膰 r臋k臋 do prawej kieszeni jego marynarki, natrafi艂oby si臋 na czarn膮 sztuczn膮 brod臋 i wtedy mo偶na by zacz膮膰 podejrzewa膰, 偶e to jednak nie jest cukiernik. Zdarza si臋 bowiem niezwykle rzadko, 偶eby cukiernik szed艂 ulic膮 Kr贸lowej ze sztuczn膮 brod膮 w prawej kieszeni. A w lewej kieszeni marynarki znalaz艂oby si臋 nabity pistolet i wtedy by艂oby ju偶 prawie pewne, 偶e nie jest nauczycielem. Bowiem niezmiernie rzadko si臋 zdarza, 偶eby nauczyciel przechadza艂 si臋 z na艂adowanym pistoletem w lewej kieszeni. I tak poma艂u mo偶na by zacz膮膰 si臋 domy艣la膰, 偶e to jednak jest praktykuj膮cy prywatny detektyw, taki, kt贸ry ma jakie艣 niebezpieczne zadanie do wykonania i by膰 mo偶e przebra艂 si臋 za emerytowanego abonenta telefonicznego.

Nios膮c bia艂e kartonowe pude艂ko, 贸w kto艣 wszed艂 do jednego z dom贸w przy ulicy Kr贸lowej. W bramie widnia艂 napis:


TURE SVENTON

Praktykuj膮cy Prywatny Detektyw


Wbieg艂 po schodach i otworzy艂 drzwi, na kt贸rych by艂o napisane:


T. SVENTON


Teraz ju偶 nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, o ile takowa mog艂a dot膮d istnie膰, 偶e ten kto艣 to Ture Sventon, najznakomitszy prywatny detektyw w ca艂ej Szwecji, jedyny, kt贸ry posiada艂 lataj膮cy dywan.

W poczekalni przed jego gabinetem czeka艂o wielu klient贸w, ka偶dy z jak膮艣 bardzo trudn膮 spraw膮 do za艂atwienia. Jeden chcia艂, 偶eby Sventon odnalaz艂 mu kanarka, kt贸ry w ko艅cu czerwca wyfrun膮艂 przez okno na strychu. Inny chcia艂 stwierdzi膰, gdzie jest pewna osoba nosz膮ca br膮zowe buty, widziana ostatnio na Odenplan, trzeci zn贸w 偶yczy艂 sobie, by Sventon 艣ledzi艂 konduktora w tramwaju na linii numer 3. Tyle by艂o ludzi, 偶e niekt贸rzy nie mieli gdzie siedzie膰. Ko艂o drzwi sta艂 wysoki m臋偶czyzna o pos臋pnej twarzy i zapadni臋tych policzkach, kt贸ry podejrzewa艂, 偶e z艂o艣liwy s膮siad ukrad艂 mu sztuczne z臋by. Wszyscy przyszli do Sventona, 偶eby mu zleci膰 wykonanie jakiego艣 niebezpiecznego zadania.

Sventon przeszed艂 do nast臋pnego pokoju, gdzie za biurkiem siedzia艂a jego sekretarka, panna Jansson. By艂a siwa i nosi艂a okulary. Tyle wci膮偶 mia艂a roboty, 偶e nigdy nie mog艂a sko艅czy膰 szyde艂kowa膰 艂apki do podnoszenia gor膮cych garnk贸w, dawno zacz臋tej, kt贸r膮 trzyma艂a w szufladzie biurka.

- Nie by艂o nic specjalnego? - spyta艂 Sventon, stawiaj膮c na stole kartonowe pude艂ko.

- Dzwoni艂 pan Omar.

- Pan Omar?

- Tak, pan Omar.

- Dzwoni艂?

- Tak, dzwoni艂.

- Aha. Gdzie on jest teraz?

- Na pustyni arabskiej. Ma w艂a艣nie urlop. Pyta艂, czy pan by si臋 tam nie wybra艂 i nie zjad艂 z nim porcji chepchouka2.

- Ach tak, naprawd臋? - westchn膮艂 Sventon. Przypomina艂 ponurego jastrz臋bia (o ile mo偶na sobie wyobrazi膰 jastrz臋bia w meloniku). Zdj膮艂 melonik i po艂o偶y艂 go ko艂o pude艂ka. ,,Kiedy偶 ja znajd臋 czas, 偶eby je艣膰 chepchouk臋 na pustyni arabskiej? Ledwo mam czas zje艣膰 psysia鈥. Wyci膮gn膮艂 z kieszeni sztuczn膮 brod臋 i po艂o偶y艂 j膮 obok melonika. A obok brody po艂o偶y艂 sw贸j pistolet kawaleryjski, pami臋taj膮cy czasy wojny trzydziestoletniej 3.

Ka偶dy cz艂owiek ma co艣, co go odr贸偶nia od innych. Sventona odr贸偶nia艂o nie to, 偶e by艂 tak bardzo zaj臋ty. Nic dziwnego, 偶e najsprytniejszy prywatny detektyw w kraju ma tyle do roboty. Dziwne natomiast by艂o to, 偶e Sventon m贸wi艂 psy艣 zamiast pty艣. A zamiast pistolet m贸wi艂 piftolet. Gdy za艣 chcia艂 powiedzie膰 ciastkarnia Rozalii, wychodzi艂o mu Rofalii.

- Wst膮pi艂em do Rofalii i kupi艂em kilka psysi贸w - powiedzia艂 otwieraj膮c pude艂ko. - Niech pani b臋dzie tak dobra zaparzy膰 kaw臋. Zjemy sobie po psysiu.

Najwi臋kszym przysmakiem Sventona by艂y ptysie z bit膮 艣mietan膮, a jedynym miejscem w Sztokholmie, gdzie sprzedawano je przez ca艂y okr膮g艂y rok, by艂a ciastkarnia Rozalii. Dlatego Sventon, ile razy przechodzi艂 w pobli偶u, zawsze wst臋powa艂 do Rozalii i kupowa艂 kilka ptysi贸w. Kiedy mia艂 du偶o roboty, nic mu tak nie dodawa艂o energii jak dobry pty艣.

Kawa wkr贸tce by艂a gotowa, usiedli wi臋c z pann膮 Jansson przy biurku i zjedli po jednym ptysiu. Wypili do tego po trzy fili偶anki kawy. Ptysie by艂y 艣wietne: w miar臋 rumiane, z du偶膮 ilo艣ci膮 艣mietany.

- Czy pan Omar nic wi臋cej nie m贸wi艂? - spyta艂 Sventon.

- Owszem. Powiedzia艂, 偶e codziennie urz膮dza sobie przeja偶d偶k臋 na wielb艂膮dzie. Pyta艂, czy pan te偶 mia艂by na to ochot臋.

- Ach tak, pyta艂 o to? - rzek艂 Sventon ponurym g艂osem, 艣cieraj膮c z nosa odrobin臋 bitej 艣mietany. Zawsze marzy艂, 偶eby si臋 przejecha膰 na wielb艂膮dzie. Sventon ogromnie lubi艂 wielb艂膮dy.

- Nic wi臋cej nie m贸wi艂?

- Powiedzia艂, 偶e po ka偶dej przeja偶d偶ce pije zwykle w swoim namiocie sze艣膰 fili偶anek doskona艂ej arabskiej kawy.

- Ile?

- Sze艣膰.

- Aha, sze艣膰. A ja nigdy nie mam czasu wypi膰 wi臋cej jak trzy - rzek艂 Sventon z min膮 jeszcze bardziej ponur膮.

Obok pokoju panny Jansson by艂 prywatny gabinet prywatnego detektywa Ture Sventona. Sventon wszed艂 do siebie i zatrzasn膮艂 drzwi. Potem usiad艂 przy biurku i przymkn膮艂 oczy. I wtedy zobaczy艂 nie ko艅cz膮ce si臋 morze piasku, po kt贸rym st膮pa艂y wielb艂膮dy, wolno i powa偶nie. Ujrza艂 namiot, gdzie jad艂o si臋 chepchouk臋, t臋 znakomit膮, lekko strawn膮 potraw臋 z jarzyn.

- Potrzebuj臋 kr贸tkiego urlopu - wymamrota艂.

Wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy dziwne, obco brzmi膮ce bicie dzwon贸w z wysokich minaret贸w, i 偶e siedzi w namiocie popijaj膮c kaw臋, a wszystko dooko艂a zalane jest s艂o艅cem niczym strumieniem p艂ynnego z艂ota.

- Stanowczo potrzebuj臋 kr贸tkiego urlopu - powiedzia艂, i to tak g艂o艣no, 偶e panna Jansson otworzy艂a drzwi i zapyta艂a, czy nie 偶yczy sobie czego艣.

- Owszem, urlopu.

Panna Jansson uzna艂a, 偶e to doskona艂y pomys艂. Zale偶a艂o jej, 偶eby sko艅czy膰 艂apki do garnk贸w przed Bo偶ym Narodzeniem, a czasu by艂o ma艂o. Jej siostra mia艂a je dosta膰 pod choink膮.


ROZDZIA艁 DRUGI

Pan Hjortron, konstruktor lod贸wek


W rogu pokoju le偶a艂 zwini臋ty lataj膮cy dywan. Z bliska czu艂o si臋 jego specyficzny zapach. W pierwszej chwili mia艂o si臋 wra偶enie, 偶e pachnie koniem, lecz jeszcze bardziej z bliska mo偶na by艂o stwierdzi膰, 偶e to raczej zapach wielb艂膮da. Ile razy Sventon czu艂 ten zapach, zawsze przypomina艂 mu si臋 pan Omar, od kt贸rego 贸w dywan kiedy艣 kupi艂, i my艣la艂 sobie, jak by to by艂o przyjemnie odwiedzi膰 go na jego pustyni. Omar sp臋dza艂 urlop w pi臋knej oazie, kt贸ra nazywa艂a si臋 Kaf. Przez reszt臋 roku mieszka艂 w mie艣cie Djof oddalonym o kilkana艣cie mil.

A wi臋c decyzja powzi臋ta. Ture Sventon pojedzie na pustyni臋 arabsk膮!

Podr贸偶 do Arabii to wspania艂a przygoda. Po drodze mo偶na zwiedzi膰 wiele pi臋knych okolic,

mo偶na zobaczy膰 Alpy i Morze. 艢r贸dziemne. A na miejscu mo偶na je藕dzi膰 na wielb艂膮dach, mo偶na je艣膰 chepchouk臋 i pi膰 kaw臋 w namiocie, razem z Omarem.

Jedyna z艂a strona pustyni arabskiej, to 偶e nie ma tam ptysi贸w. W ca艂ej Azji, kt贸ra posiada tyle bogactw naturalnych, nie znajdziesz ani jednego ptysia. Najbogatszy nawet szejk nie mo偶e wej艣膰 do cukierni czy ciastkarni i poprosi膰 o ptysia - oboj臋tne: ze 艣mietan膮 czy bez. I powstaje pytanie, czy to w艂a艣nie nie jest najbardziej zagadkow膮 spraw膮 w ca艂ej tej zagadkowej cz臋艣ci 艣wiata. Azja cierpi na straszny brak ptysi贸w.

Sventon od razu wiedzia艂, 偶e by艂oby lekkomy艣lne bra膰 ptysie z kremem w tak膮 podr贸偶. Mia艂 co prawda specjalne blaszane pude艂ko s艂u偶膮ce do przewo偶enia ptysi贸w, lecz gdyby je na艂adowa膰 do pe艂na ptysiami od Rozalii, 艣mietana skwa艣nia艂aby, zanimby dojecha艂. Chyba 偶e ptysie by艂yby bez nadzienia. Niewykluczone, 偶e na pustyni arabskiej mo偶na dosta膰 bit膮 艣mietan臋 i mas臋 migda艂ow膮 i mo偶e jaki艣 zr臋czny cukiernik potrafi艂by nape艂ni膰 ptysie zaraz po przyje藕dzie, ale czy mo偶na by膰 tego pewnym? Czy jest kto艣, kto mo偶e zapewni膰, 偶e istnieje masa migda艂owa na pustyni arabskiej? Sventon nikogo takiego nie zna艂.

Prywatny detektyw zawsze musi na wszystko mie膰 spos贸b i Sventon w jednej chwili wiedzia艂, co ma zrobi膰. Zna艂 pewnego konstruktora lod贸wek, bardzo m膮drego i s艂awnego in偶yniera, , wynalazc臋 lekkich r臋cznych lod贸wek, kt贸re mo偶na by艂o nosi膰 z sob膮 tak mniej wi臋cej jak walizk臋 albo maszyn臋 do pisania czy tranzystor. Jego modele nazywa艂y si臋 ,,Lodowce鈥 i by艂y w r贸偶nych wymiarach: 鈥淟odowiec l鈥, 鈥淟odowiec 2鈥, 鈥淟odowiec 3鈥 i tak dalej, a偶 do 鈥淟odowca 12鈥. Numer 12 by艂 najwi臋ksz膮 r臋czn膮 lod贸wk膮. Trzeba by艂o dw贸ch tragarzy, 偶eby j膮 przenie艣膰, ale za to ile si臋 w niej mie艣ci艂o jedzenia! Mo偶na by艂o przechowywa膰 偶ywno艣膰 dla rodziny sk艂adaj膮cej si臋 z sze艣膰dziesi臋ciu do siedemdziesi臋ciu os贸b. Sventon s膮dzi艂, 偶e 鈥淟odowiec 3鈥 albo 鈥淟odowiec 4鈥 b臋dzie najodpowiedniejszym modelem, 偶eby przechowa膰 ptysie podczas podr贸偶y na pustyni臋 arabsk膮.

Konstruktor lod贸wek nazywa艂 si臋 Hjalmar Hjortron i mia艂 swoj膮 fabryk臋 tu偶 pod Sztokholmem. Sventon natychmiast w艂o偶y艂 melonik i uda艂 si臋 tam na lataj膮cym dywanie.

Pan Hjortron przyj膮艂 go bardzo uprzejmie w swoim biurze. By艂 to du偶y, t臋gi m臋偶czyzna z opadaj膮cym w膮sem. Sventon zaraz zauwa偶y艂, 偶e tego dnia by艂 zatroskany i roztargniony. Prywatny detektyw musi wszystko widzie膰 i Sventon spostrzeg艂, 偶e Hjortron upu艣ci艂 pi臋膰 razy o艂贸wek i wywr贸ci艂 wazon z kwiatami, tak 偶e woda wyla艂a si臋 na pod艂og臋. Kiedy zapukano do drzwi, Hjortron zerwa艂 si臋, przewracaj膮c krzes艂o, i nawet ten szczeg贸艂 nie uszed艂 uwagi prywatnego detektywa Sventona.

- Panie Hjortron - powiedzia艂 Sventon - wybieram si臋 w podr贸偶 na Po艂udnie i potrzebna mi jest r臋czna lod贸wka.

- W takim wypadku mog臋 panu poleci膰 鈥淟odowiec 3鈥. Tr贸jka jest szczeg贸lnie lekkim, lecz r贸wnocze艣nie pojemnym sportowym modelem, nadaj膮cym si臋 specjalnie do podr贸偶y na Po艂udnie.

- A ile si臋 w nim zmie艣ci psysi贸w? - spyta艂 Sventon.

- Ptysi贸w? Zaraz zobaczymy... - odpar艂 in偶ynier Hjortron, wyjmuj膮c z kieszeni suwak logarytmiczny. Pog艂adzi艂 w膮sy i zacz膮艂 oblicza膰.

- Czy b臋d膮 ze 艣mietan膮, czy bez? - spyta艂.

- Ze 艣mietan膮! - wykrzykn膮艂 Sventon. - Oczywi艣cie!

Hjortron obliczy艂 na suwaku i powiedzia艂:

- Numer trzy zmie艣ci艂by trzydzie艣ci ptysi贸w.

- Tylko trzydzie艣ci? - rzek艂 Sventon i zacz膮艂 oblicza膰 w pami臋ci. - To niedu偶o. Jad臋 a偶 do Kaf, na pustyni臋 arabsk膮.

- Mo偶e wesz艂oby nawet trzydzie艣ci dwie sztuki, ale nie radzi艂bym wk艂ada膰 wi臋cej, bo mog艂yby si臋 pognie艣膰.

- Czy nie lepiej wobec tego, 偶ebym wzi膮艂 numer cztery?

- 鈥淟odowiec鈥 numer cztery jest nieco pojemniejszy - odpar艂 Hjortron - ale za to wa偶y znacznie wi臋cej. Tr贸jka jest lekkim, zgrabnym modelem nadaj膮cym si臋 do podr贸偶y. Posiada uchwyt na wierzchu, nosi si臋 j膮 wi臋c jak walizk臋.

- By艂aby bardziej odpowiednia - przyzna艂 Sventon, drapi膮c si臋 w brod臋. - Ale trzydzie艣ci psysi贸w to niewiele.

- Trzydzie艣ci dwa - powiedzia艂 Hjortron.

- To tylko o dwa wi臋cej. Trzydzie艣ci dwa psysie starcz膮 zaledwie do Alp. Zjem ostatniego gdzie艣 niedaleko Matterhornu4. A co b臋d臋 mia艂 na p贸藕niej? Czy pan o tym pomy艣la艂?

- Nie - odpar艂 Hjortron. - Rzeczywi艣cie, nie pomy艣la艂em o tym.

Milczeli przez chwil臋, obaj rozwa偶aj膮c zagadnienie.

- 鈥Lodowiec 4鈥 zmie艣ci najmniej czterdzie艣ci ptysi贸w z kremem - rzek艂 w ko艅cu Hjortron. - A do pi膮tki wesz艂oby, jak s膮dz臋, oko艂o sze艣膰dziesi臋ciu.

- Ale ja nie chc臋 podr贸偶owa膰 z wielk膮, niezgrabn膮 szaf膮.

I zn贸w zamilkli, rozmy艣laj膮c jaki艣 czas nad tym problemem. S艂ycha膰 by艂o odg艂osy z fabryki, stukanie narz臋dzi i 艂oskot maszyn. Produkcja s艂ynnych 鈥淟odowc贸w鈥 sz艂a pe艂n膮 par膮.

- Panie Sventon - szepn膮艂 Hjortron, rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a tak, jakby si臋 ba艂, 偶e kto艣 pods艂uchuje. - Panie Sventon - powiedzia艂 i zajrza艂 dla ostro偶no艣ci pod st贸艂. - Co艣 panu powiem... - szepn膮艂 tak cicho, 偶e Sventon musia艂 si臋 nachyli膰, 偶eby go us艂ysze膰. - Powiem panu co艣...

- Co takiego? - spyta艂 Sventon.

- Zrobi艂em... - szepn膮艂 in偶ynier tak cicho, 偶e Sventon absolutnie nic nie s艂ysza艂, mimo 偶e r臋k臋 przystawi艂 do ucha. - Zrobi艂em...

Jest bardzo nerwowy - pomy艣la艂 Sventon. - Ciekawe, co on takiego zrobi艂?鈥

Hjortron zajrza艂 jeszcze raz pod st贸艂, poniewa偶 jednak nie znalaz艂 tam nic podejrzanego, powiedzia艂, wci膮偶 szeptem:

- Panie Sventon, czy s艂ysza艂 pan kiedykolwiek o ,,Arktyce鈥?



ROZDZIA艁 TRZECI

Klopsiki z bor贸wkami


- O Arktyce? - spyta艂 Sventon nieco zirytowany.

- Tssss... - sykn膮艂 Hjortron. - Nie tak g艂o艣no! To jeszcze jest tajemnica.

- Jaka tajemnica? - zniecierpliwi艂 si臋 Sventon.

- 鈥淎rktyka鈥! - zasycza艂 Hjortron.

- Przecie偶 to ju偶 nie jest 偶adna tajemnica. Dawno zosta艂a odkryta.

- Odkryta! - in偶ynier zachwia艂 si臋, jakby otrzyma艂 艣miertelny cios. Potem opanowa艂 si臋 i powiedzia艂: - Ja nie my艣l臋 o Arktyce, lecz o 鈥淎RKTYCE鈥, mojej nowej, rewelacyjnej lod贸wce, najlepszym przyjacielu domu.

Podszed艂 na palcach do drzwi i zamkn膮艂 je. Chustk膮 otar艂 czo艂o. Potem wyj膮艂 z kieszeni p臋k kluczy i otworzy艂 du偶膮 kas臋 pancern膮 wmurowan膮 w 艣cian臋. Z kasy wyj膮艂 co艣, co przypomina艂o zwyk艂膮 walizk臋 w kt贸rej mo偶e si臋 zmie艣ci膰 pi偶ama, ubranie, jedna para but贸w, dwie kanapki z serem i szczotka do z臋b贸w. Jedyna r贸偶nica, to 偶e ta walizka by艂a metalowa i bia艂ego koloru. Mo偶na j膮 by艂o wzi膮膰 za r臋czn膮 lod贸wk臋 typu ,,Lodowiec鈥. Sventon by艂 prawie pewien, 偶e to, co widzi przed sob膮, to 鈥淟odowiec鈥 numer trzy, ale potem zauwa偶y艂 na froncie ma艂膮 metalow膮 tabliczk臋 z napisem: 鈥淎RKTYKA鈥.

- A wi臋c to jest 鈥淎rktyka鈥? - spyta艂.

- Tssss... To tajemnica - sykn膮艂 Hjortron, rozgl膮daj膮c si臋 na wszystkie strony. Zajrza艂 nawet do kosza na papiery, ale nie by艂o tam nic niew艂a艣ciwego, wi臋c uspokoi艂 si臋 troch臋. - Wyt艂umacz臋 panu. 鈥淎rktyka鈥 jest nowym wynalazkiem. Jeszcze go nie opatentowa艂em.

- Ach tak - odpar艂 Sventon.

- Dotychczas wyprodukowa艂em tylko ten jeden egzemplarz.

- Ach tak - powt贸rzy艂 Sventon.

- Tak. Jeszcze nie opatentowa艂em ,,Arktyki鈥, ale warta jest maj膮tek. Zak艂adaj膮c, 偶e nikt jej nie ukradnie i nie schowa gdzie艣, 偶eby zobaczy膰, jak jest skonstruowana...

- Ach tak - rzek艂 Sventon, kt贸ry teraz dopiero zda艂 sobie spraw臋 z ogromu niebezpiecze艅stwa. Sta艂 wpatruj膮c si臋 w 鈥淎rktyk臋鈥, coraz bardziej podobny do jastrz臋bia.

- To nie jest zwyczajna lod贸wka - t艂umaczy艂 dalej jej wynalazca. - Przeciwnie, to jest zupe艂nie nadzwyczajna lod贸wka. Zmieni ca艂y nasz tryb przyrz膮dzania posi艂k贸w. 鈥淎rktyka鈥 jest rewelacyjnym wynalazkiem. Stanie si臋 najlepszym przyjacielem zm臋czonych gospody艅 domowych.

- Naprawd臋? - rzek艂 Sventon. - Ale bardzo pana przepraszam, panie Hjortron, troch臋 mi si臋 spieszy...

- 鈥淎rktyka鈥 - ci膮gn膮艂 dalej in偶ynier, nie s艂uchaj膮c Sventona - b臋dzie produkowana w dwunastu wielko艣ciach, tak jak ,,Lodowiec鈥. R贸偶nica jednak polega na tym, 偶e je艣li w艂o偶y膰 befsztyk do 鈥淟odowca鈥, na drugi dzie艅 b臋dzie akurat taki sam, kiedy si臋 go wyjmie na obiad.

- A jak wobec tego wygl膮da befsztyk wyj臋ty z 鈥淎rktyki鈥? - spyta艂 Sventon, patrz膮c na zegarek.

- Tu w艂a艣nie jest r贸偶nica - szepn膮艂 Hjortron - kolosalna r贸偶nica!

Otworzy艂 lod贸wk臋. Natychmiast rozleg艂a si臋 muzyka.

- Co to? - zdziwi艂 si臋 Sventon.

- Marsz paradny pu艂ku z Upplandii - odpar艂 Hjortron, ocieraj膮c chustk膮 pot z czo艂a.

- Sk膮d si臋 bierze ta muzyka? - spyta艂 Sventon, rozgl膮daj膮c si臋 po pokoju.

- Z 鈥淎rktyki鈥 - odpar艂 Hjortron.

Prywatny detektyw Ture Sventon spojrza艂 bacznie na Hjortrona. Zacz膮艂 podejrzewa膰, 偶e in偶ynier ma nie ca艂kiem dobrze w g艂owie. Zachowywa艂 si臋 przedziwnie.

- ,,Arktyka鈥 ma wbudowany aparat radiowy, kt贸ry automatycznie zaczyna gra膰, gdy si臋 otworzy drzwiczki. Niech, pan pomy艣li, co znaczy troch臋 dobrej muzyki dla zm臋czonej pani domu! Jak m贸wi臋: ,,Arktyka鈥 stanie si臋 najlepszym przyjacielem domu.

Sventon zaciekawiony zajrza艂 do 艣rodka. Wn臋trze najlepszego przyjaciela domu wygl膮da艂o jak w ka偶dej zwyk艂ej lod贸wce. By艂y tam dwa p贸艂miski z jakimi艣 dziwnymi ma艂ymi rze­czami. Jakby pokurczone resztki jedzenia, bar­dzo nieapetyczne. Co艣 w rodzaju malutkich klopsik贸w, kt贸re sta艂y tak d艂ugo w spi偶arni, 偶e nadaj膮 si臋 ju偶 tylko do wyrzucenia. Lecz Hjortron wyj膮艂 jeden p贸艂misek i pocz臋stowa艂 Sventona. Z niewidocznego radia pop艂yn臋艂o kilka uroczystych akord贸w, tak jakby Sventon zosta艂 zaproszony na bankiet.

- Dzi臋kuj臋 - rzek艂 detektyw, patrz膮c po­dejrzliwie na p贸艂misek - ale jad艂em obfity obiad.

- G艂upstwo! - wykrzykn膮艂 przyjacielski in偶ynier. - Koniecznie musi pan skosztowa膰 czego艣kolwiek z ,,Arktyki鈥.

- Dzi臋kuj臋 - odpar艂 Sventon i spojrza艂 na zegarek - ale nied艂ugo b臋d臋 je艣膰 kolacj臋.

- G艂upstwo - orzek艂 przyjazny, go艣cinny wynalazca - to s膮 klopsiki zrobione przez moj膮 偶on臋. Klopsiki z bor贸wkami.

- Ach tak - powiedzia艂 Sventon, kt贸ry nie wiedzia艂, co o tym s膮dzi膰. Z radia grzmia艂a d臋­ta orkiestra.

- Zawsze m贸wi臋, 偶e nikt nie potrafi tak zrobi膰 klopsik贸w, jak moja 偶ona.

W tym momencie kto艣 zapuka艂 do drzwi. Hjortron podskoczy艂, jakby go ugryz艂a pszczo­艂a. Zatrzasn膮艂 drzwiczki lod贸wki i schowa艂 j膮 do kasy pancernej. Zapomnia艂 o talerzu z obrzy­dliwymi resztkami jedzenia i zostawi艂 go na stole. Podszed艂 do drzwi i otworzy艂. Do pokoju wszed艂 ma艂y, blady cz艂owieczek o chytrym wy­gl膮dzie. Mia艂 spiczasty nos i granatowe ubranie z dobrze zaprasowanymi spodniami. Nosi艂 du­偶e okulary w rogowej oprawie i rude w膮siki. Sventon zauwa偶y艂, 偶e mia艂 ma艂e spiczaste buty.

- Czy mog臋 przedstawi膰... asystent spi偶arkowy Lodownicki... chcia艂em powiedzie膰 asy­stent lod贸wkowy Spi偶arnicki... i detektyw Pryvatson... chcia艂em powiedzie膰 prywatny detek­tyw Sventon - pl膮ta艂 si臋 zdenerwowany wy­nalazca, zerkaj膮c ukradkiem na kas臋 pancern膮.

Asystent do spraw lod贸wek, nazwiskiem Spi偶arnicki, i prywatny detektyw Sventon przy­witali si臋. Sventon zauwa偶y艂, 偶e oczy Spi偶arnickiego lata艂y to tu, to tam. Nigdy nie by艂o wiadomo, w kt贸r膮 stron臋 patrzy. Sventon przygl膮da艂 mu si臋 przenikliwym wzrokiem. Zdawa艂o mu si臋, 偶e ju偶 go kiedy艣 widzia艂, ale gdzie?

- Mi艂o mi - rzek艂 Spi偶arnicki i kichn膮艂.

- Mnie r贸wnie偶 - odpar艂 Sventon przybieraj膮c wyraz czujnego jastrz臋bia.

- Je艣li nic ju偶 nie ma na dzisiaj - zwr贸ci艂 si臋 Spi偶arnicki do Hjortrona - to ja sobie p贸jd臋. - Kichn膮艂 przy tym trzy razy, patrz膮c r贸wnocze艣nie na Hjortrona, na Sventona i na kas臋 pancern膮.

- Tak, tak, id藕 ju偶 - rzek艂 Hjortron.

- A wi臋c 偶egnam - powiedzia艂 Spi偶arnicki.

- 呕egnaj - odpar艂 Hjortron.

- Do widzenia - rzek艂 Sventon.

Ma艂y asystent ju偶 prawie opuszcza艂 pok贸j, kichaj膮c po raz ostatni (cierpia艂 przez ca艂y rok na katar sienny), gdy nagle zatrzyma艂 si臋.

Stan膮艂 jak wryty, patrz膮c na biurko. Hjortron obejrza艂 si臋. I nawet Ture Sventon, prywatny detektyw ze Sztokholmu, odwr贸ci艂 si臋, by spojrze膰 na biurko.

Na talerzu le偶a艂y 艣wie偶utkie, pi臋knie przyrumienione klopsiki z jaskrawoczerwonymi bor贸wkami.



ROZDZIA艁 CZWARTY

Sventon jest zaproszony na skromna kolacj臋


- A wi臋c 偶egnaj - odezwa艂 si臋 Hjortron, wypychaj膮c Spi偶arnickiego za drzwi. Wygl膮da艂o na to, 偶e asystent ma ochot臋 zosta膰. Przypuszczalnie klopsiki by艂y jego ulubionym daniem, bo patrzy艂 na nie t臋sknym wzrokiem. Hjortron zamkn膮艂 za nim drzwi i wytar艂 chustk膮 czo艂o.

- Nie wierz臋 temu cz艂owiekowi - mrukn膮艂.

- Ach tak - rzek艂 Sventon. - Dlaczego?

- Nie wierz臋 - odpar艂 Hjortron. - Podejrzewam, 偶e chce ukra艣膰 to mi臋so, a raczej ,,Arktyk臋鈥, chcia艂em powiedzie膰.

Na razie Sventon nie by艂 w stanie zainteresowa膰 si臋 bli偶ej ani Spi偶arnickim, ani ,,Arktyk膮鈥. Podszed艂 do biurka. Nie, to nie 偶adne z艂udzenie. Klopsiki by艂y prawdziwe. Nigdy nie widzia艂 bardziej autentycznych. Tak samo bor贸wki. By艂y 艣wie偶e, jasnoczerwone i prawdziwe. Sventon nachyli艂 si臋 i pow膮cha艂. Poczu艂 delikatn膮 wo艅 dopiero co upieczonego mi臋sa i 艣wie偶y, ostry zapach bor贸wek.

Przypomnia艂y mu si臋 wstr臋tne, pokurczone resztki jedzenia, kt贸re przedtem le偶a艂y na talerzu. Zrobi艂o mu si臋 nieswojo. Zdwoi艂 czujno艣膰, staj膮c si臋 jeszcze bardziej podobny do jastrz臋bia. W艂o偶y艂 r臋k臋 do kieszeni, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e ma przy sobie sw贸j kawaleryjski pistolet. Prywatny detektyw jest stale nara偶ony na wszelkiego rodzaju niebezpiecze艅stwa, tote偶 stwierdziwszy, 偶e paskudne resztki, dobre chyba tylko dla szczur贸w, zamieni艂y si臋 w klopsiki z bor贸wkami, mia艂 rzeczywi艣cie pow贸d do wzmo偶onej czujno艣ci. Zacisn膮艂 r臋k臋 na kolbie pistoletu i bacznie przypatrywa艂 si臋 wynalazcy i klopsikom.

By艂 przygotowany na wszystko.

- Co to znaczy? - spyta艂 ostro.

- Co takiego? - odpar艂 roztargniony Hjortron. - Ach tak, klopsiki! Dobrze, 偶e mi pan przypomnia艂. B臋dziemy je mieli na obiad. By艂bym zapomnia艂... - Otworzy艂 kas臋 pancern膮 i wyj膮艂 z niej 鈥淎rktyk臋鈥. Otworzy艂 drzwiczki i natychmiast rozleg艂y si臋 d藕wi臋ki wspania艂ej symfonii a-moll. Wzi膮艂 talerz i wstawi艂 go, do lod贸wki. Potem zastanawia艂 si臋 chwil臋 nad czym艣.

- Panie Sventon - rzek艂. - Mamy wiele spraw do om贸wienia. Niech pan przyjdzie do mnie do domu.

- Co takiego?! - spyta艂 Sventon. Symfonia brzmia艂a tak g艂o艣no, 偶e trudno by艂o us艂ysze膰, co in偶ynier m贸wi.

- Do domu! - krzykn膮艂 Hjortron. - Niech pan przyjdzie do mnie do domu!

- O kt贸rej?! - odkrzykn膮艂 Sventon wyci膮gaj膮c zegarek. - Nie ma jeszcze pi膮tej! Dopiero za pi臋tna艣cie!

- Co, prosz臋?! - rzek艂 Hjortron przyk艂adaj膮c r臋k臋 do ucha.

D藕wi臋ki symfonii rozbrzmiewa艂y coraz to wspanialej. Ka偶dy cz艂onek orkiestry gra艂, jak tylko, m贸g艂 najg艂o艣niej. Hjortron podszed艂 o krok bli偶ej, 偶eby lepiej s艂ysze膰 Sventona.

- Co takiego?! - spyta艂.

- Jest za pi臋tna艣cie pi膮ta! - wrzeszcza艂 Sventon, mocno zaciskaj膮c d艂o艅 na kolbie pistoletu.

- Kt贸ra?! - rzek艂 Hjortron i wy艂膮czy艂 radio, tak 偶e w pokoju zrobi艂o si臋 ca艂kiem cicho. Wyci膮gn膮艂 z艂oty zegarek. - Jest za pi臋tna艣cie pi膮ta - rzek艂 uprzejmie.

Teraz Sventon by艂 ju偶 absolutnie pewien, 偶e in偶ynier nie jest ca艂kiem normalny. Wszystko razem by艂o bardzo k艂opotliwe. Przylecia艂 przecie偶 na swoim dywanie do fabryki lod贸wek, 偶eby spokojnie porozmawia膰 z in偶ynierem Hjortronem na temat odpowiedniej lod贸wki do zabrania w podr贸偶 po pustym arabskiej. A tymczasem co si臋 dzieje? 呕ywno艣膰 nadaj膮ca si臋 dla szczur贸w zamienia si臋 w mielone mi臋so z sosem. Wydaje mu si臋, 偶e widzia艂 ju偶 kiedy艣 chytrze wygl膮daj膮cego asystenta. A wynalazca lod贸wek zachowuje si臋 tak dziwnie, 偶e mo偶na spodziewa膰 si臋 najgorszego.

Hjortron w艂o偶y艂 p艂aszcz i kapelusz.

- Panie Sventon - rzek艂. - Jak ju偶 m贸wi艂em, jestem przekonany, 偶e Spi偶arnicki zamierz膮 ukra艣膰 鈥淎rktyk臋鈥. Czy pan podj膮艂by si臋 go zdemaskowa膰? Niech pan przyjdzie do mnie na kolacj臋, to om贸wimy t臋 spraw臋.

Sventon ju偶 mia艂 odpowiedzie膰, 偶e na razie nie mo偶e podj膮膰 si臋 偶adnego zlecenia, poniewa偶 wybiera si臋 wkr贸tce w podr贸偶 po pustyni arabskiej, ale w艂a艣nie w tym momencie Hjortron otworzy艂 lod贸wk臋 i zn贸w zabrzmia艂a symfonia, r贸wnie wspaniale jak przedtem.

- To b臋dzie skromna kolacja! - wrzasn膮艂 in偶ynier.

Podni贸s艂 lod贸wk臋 i wy艂膮czy艂 radio. Trzyma艂 j膮 za r膮czk臋, zupe艂nie tak, jak gdyby by艂a walizk膮.

- B臋dzie tylko ma艂a przek膮ska - obja艣ni艂. - Klopsiki z bor贸wkami.


ROZDZIA艁 PI膭TY

W willi przy Sviskonstigen


W Appelviken, jednej z dzielnic Sztokholmu, jest ma艂a ulica zwana Sviskonstigen. Je艣liby otworzy膰 bia艂o malowan膮 furtk臋 do jednej z willi stoj膮cych przy tej uliczce i wej艣膰 do ogrodu, mia艂oby si臋 z pewno艣ci膮 ochot臋 przystan膮膰 na chwil臋 i nacieszy膰 oko widokiem pi臋knych kwiat贸w i krzew贸w rosn膮cych w艣r贸d ska艂 i kamieni. Zak艂adaj膮c, oczywi艣cie, 偶e by艂oby to latem. Teraz jednak by艂a zima, do 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia zosta艂o ju偶 tylko kilka dni, mo偶na wi臋c r贸wnie dobrze p贸j艣膰 prosto do drzwi frontowych, na kt贸rych widnieje mosi臋偶na tabliczka z napisem:


Konstruktor lod贸wek

in偶ynier HJALMAR HJORTRON

z rodzin膮


Willa by艂a 艂adna, w sam raz dla rodziny sk艂adaj膮cej si臋 z czterech os贸b. Mia艂a bia艂e 艣ciany i zielone okiennice i by艂a wyposa偶ona we wszystkie nowoczesne urz膮dzenia. Z lod贸wkami w艂膮cznie, rzecz jasna. 呕adna willa w ca艂ym Appelviken ani w s膮siedztwie nie posiada艂a tylu lod贸wek. Jedna, du偶a, sta艂a w kuchni, druga - ma艂a i przeno艣na, ,,Lodowiec l鈥 - znajdowa艂a si臋 pod sto艂em w jadalni, 偶eby nie trzeba by艂o i艣膰 do kuchni po sa艂at臋, pozosta艂膮 z wczorajszego obiadu. Poza tym by艂 ,,Lodowiec鈥 (model numer 3) w sypialni, na wypadek, gdyby komu艣 zachcia艂o si臋 paru 艂yk贸w 艣wie偶ego soku pomara艅czowego zaraz po przebudzeniu. Trudno sobie wyobrazi膰, 偶eby w willi in偶yniera Hjortrona mia艂o nie by膰 lod贸wek. W kuchni sta艂a poza tym szafka do przechowywania gor膮cych potraw, znanej marki ,,R贸wnik鈥. J膮 tak偶e skonstruowa艂 in偶ynier Hjortron, ale oczywi艣cie bardziej by艂 znany dzi臋ki lod贸wkom.

Liza i Lars Hjortron siedzieli w holu na g贸rze i robili wycinanki z pi臋knych, r贸偶nokolorowych bibu艂ek. Mia艂y to by膰 ozdoby na choink臋. To by艂 pierwszy dzie艅 ferii 艣wi膮tecznych, dzie艅 niezwykle przyjemny. Oczywi艣cie sama Wigilia jest jeszcze przyjemniejsza, ale kiedy 艣wi臋ta si臋 sko艅cz膮, przychodzi my艣l: ,,Gdyby tak ferie dopiero si臋 zaczyna艂y!鈥 Ot贸偶 teraz w艂a艣nie dopiero co si臋 zacz臋艂y, wi臋c Liza i Lars my艣leli sobie: 鈥淕dyby tak ju偶 dzi艣 by艂a Wigilia!鈥

Oboje mieli wysokie buty na nogach. Dawniej nigdy nie by艂o im wolno chodzi膰 w butach po domu, bo mama twierdzi艂a, 偶e wnosz膮 b艂oto, nawet gdyby nie wiem jak wycierali nogi. Ale teraz nie musieli zmienia膰 obuwia wracaj膮c z dworu. Wolno im by艂o chodzi膰 w butach po najpi臋kniejszym dywanie, nawet je艣li przychodzili prosto z ulicy pokrytej topniej膮cym 艣niegiem. A to dlatego, 偶e ich ojciec skonstruowa艂 automatyczn膮 maszyn臋 do czyszczenia obuwia, kt贸ra sta艂a zaraz przy drzwiach wej艣ciowych. Wk艂ada艂o si臋 do niej najpierw jedn膮 nog臋, potem drug膮. Szybko obracaj膮ce si臋 szczotki, ogrzewane ciep艂ym strumieniem powietrza, czy艣ci艂y i osusza艂y w jednej chwili najbardziej nawet brudne i mokre buty. In偶ynier Hjortron obliczy艂, 偶e dzi臋ki mniejszemu zu偶yciu pasty do pod艂ogi koszt tej maszyny (zwanej rotoszczotk膮) zwr贸ci si臋 ju偶 po jednym roku, trzech miesi膮cach i jednym tygodniu. Zadzwoni艂 telefon.

- Odbierzcie, Lars albo Liza! - zawo艂a艂a mama, kt贸ra w艂a艣nie piek艂a pierniki i nie mog艂a odej艣膰 od kuchni.

Lars podni贸s艂 s艂uchawk臋. Po kr贸tkiej rozmowie zawo艂a艂:

- Przyjdzie prywatny detektyw Sventon!

- Naprawd臋? - zdziwi艂a si臋 pani Hjortron. Ale dlaczego? Przecie偶 nic nie zgubi艂am. - W艂o偶y艂a r臋k臋 pod fartuch, 偶eby sprawdzi膰, czy z艂ota broszka znajduje si臋 na swoim miejscu.

- Tatu艣 powiedzia艂, 偶e prywatny detektyw Sventon przychodzi z nim na kolacj臋,

- Tak powiedzia艂? - zastanowi艂a si臋 mama.

- Nie mam nic w domu, 偶eby go艣cia pocz臋stowa膰, akurat teraz, w samym 艣rodku przygotowa艅 艣wi膮tecznych! 艁adna historia!

- Tatu艣 powiedzia艂, 偶e nie musisz nic wymy艣la膰 specjalnego. Powiedzia艂, 偶e b臋dziemy je艣膰 magiczne potrawy.

- Ach tak! - ucieszy艂a si臋 pani Hjortron i odetchn臋艂a z ulg膮. - Tym lepiej. Ale zastanawia mnie, po co pan Sventon tu przychodzi?

- Czy mama my艣li, 偶e przylec膮 z tat膮 na dywanie?

- Prawda! Dywan! - zawo艂a艂a Liza, kt贸ra przys艂uchiwa艂a si臋 przechylona przez por臋cz.

I ona, i Lars wiedzieli, 偶e Sventon jest jedynym prywatnym detektywem w ca艂ej Szwecji, kt贸ry posiada lataj膮cy dywan. Kt贸rego艣 dnia, bardzo niedawno, kiedy Lars je藕dzi艂 na nartach niedaleko Drottningholmu, us艂ysza艂 nad g艂ow膮 szum i spojrzawszy w g贸r臋 zobaczy艂 przelatuj膮cy ca艂kiem nisko dywan. Na dywanie siedzia艂 m臋偶czyzna o ostrym profilu i trzyma艂 w r臋ku lornetk臋. Lars od razu si臋 zorientowa艂, 偶e to musi by膰 prywatny detektyw Sventon na zwiadach. To by艂 jedyny raz, kiedy widzia艂 lataj膮cy dywan. Liza nigdy go nie widzia艂a.

- Co takiego? - spyta艂a mama. - Dywan? Nie, mam nadziej臋, 偶e tata b臋dzie bardziej rozs膮dny. M贸g艂by si臋 przezi臋bi膰, bo dzi艣 bardzo zimno.

- Oczywi艣cie. Ale czy mama nie my艣li, 偶e my z Liz膮 mogliby艣my si臋 przelecie膰, gdyby艣my 艂adnie poprosili?

- W 偶adnym razie!

- Ale, mamo, pozw贸l, prosz臋! - zacz臋艂a b艂aga膰 Liza. - W艂o偶ymy mas臋 ciep艂ych rzeczy, tak 偶eby nam nie by艂o ani troch臋 zimno.

- No dobrze, zobaczymy - odpar艂a mama, wsuwaj膮c do pieca ostatni膮 blach臋 z piernikami. Da艂a dzieciom po jednym 艣wie偶o upieczonym piernikowym cz艂owieczku i poprosi艂a, by nakry艂y do sto艂u.

Obok jadalni by艂a weranda i kiedy Lars i Liza ustawiali talerze i k艂adli sztu膰ce, us艂yszeli lekkie uderzenie, tak jakby co艣 upad艂o na pod艂og臋 na werandzie. Spojrzeli przez szklane drzwi. Za drzwiami sta艂 ich ojciec, trzymaj膮c w r臋ku lod贸wk臋 ,,Arktyk臋鈥. Zastuka艂 w szyb臋 i da艂 im znak, 偶eby otworzyli. Obok niego sta艂 kto艣 mniejszego wzrostu, w meloniku, i zwija艂 dywan.

To by艂 Ture Sventon, prywatny detektyw.


ROZDZIA艁 SZ脫STY

Sventon je magiczna kolacj臋 z rodzina Hjortron贸w


- Serdecznie witamy, panie Sventon - powiedzia艂a pani Hjortron. A do m臋偶a szepn臋艂a: - Przynios艂e艣 kolacj臋, mam nadziej臋?

- Oczywi艣cie, kochanie - odpar艂 in偶ynier, podaj膮c jej przeno艣n膮 lod贸wk臋 鈥淎rktyk臋鈥.

- Dostaniemy magiczn膮 kolacj臋! - zawo艂ali Lars i Liza.

- Co to takiego? - spyta艂 Sventon. - Doskonale pami臋ta艂, jakie na nim dziwne wra偶enie zrobi艂 widok mielonego mi臋sa, kt贸re si臋 nagle pojawi艂o na biurku. - Magiczn膮 kolacj臋? - spyta艂 podejrzliwie.

- Dzieci tak to nazywaj膮 - wyja艣ni艂a pani Hjortron z u艣miechem. - M贸j m膮偶 wymy艣li艂 now膮 metod臋 zamra偶ania 偶ywno艣ci...

- Tsss! - ostrzeg艂 in偶ynier Hjortron, rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a. - Nie tak g艂o艣no!

- O co chodzi? - spyta艂 Sventon. W艂o偶y艂 r臋k臋 do kieszeni, 偶eby sprawdzi膰, czy na pewno jest tam pistolet.

- Detektyw Sventon i ja mamy kilka spraw do om贸wienia, zanim podasz kolacj臋 - rzek艂 Hjortron, ocieraj膮c pot z czo艂a.

- Ale偶, drogi Hjalmarze, b臋dzie gotowa za sekund臋 - rzek艂a jego 偶ona, wskazuj膮c na lod贸wk臋. - Mo偶e by pan chcia艂 zobaczy膰, panie Sventon, jak ,,Arktyka鈥 dzia艂a?

- Tsss! - sykn膮艂 in偶ynier i ostro偶nie zamkn膮艂 drzwi od werandy.

Wszyscy weszli do kuchni. Lars i Liza przypatrywali si臋 zwini臋temu dywanowi, kt贸ry Sventon ni贸s艂 pod pach膮. Gdyby tylko zechcia艂 go od艂o偶y膰, mogliby go zbada膰 dok艂adniej. Dywan wydziela艂 przyjemny zapach, troch臋 przypominaj膮cy zapach cyrku.

Pani Hjortron postawi艂a 鈥淎rktyk臋鈥 na stole, odsuwaj膮c na bok p贸艂misek z piernikami. Wszyscy stali doko艂a. Sventon mia艂 si臋 na baczno艣ci.

Pani Hjortron otworzy艂a drzwiczki lod贸wki i natychmiast rozleg艂y si臋 d藕wi臋ki harmonii (鈥淧achn膮cy las鈥, polka szkocka). Sventon zajrza艂 ostro偶nie do 艣rodka. Sta艂o tam kilka r贸偶nych talerzy i p贸艂misk贸w - widok ju偶 mu znany. Na wszystkich le偶a艂y obrzydliwe, wyschni臋te resztki jedzenia.

- Czy mo偶emy pana pocz臋stowa膰 klopsikami, panie Sventon?

- Dzi臋kuj臋 - odpar艂 Sventon spokojnie. Nie chcia艂 by膰 nieuprzejmy.

Pani Hjortron wyj臋艂a jeden z p贸艂misk贸w. Na nim le偶a艂o co艣, co wygl膮da艂o jak trucizna na szczury. Potem wyj臋艂a co艣 innego, o r贸wnie nieprzyjemnym wygl膮dzie.

- Klopsiki z bor贸wkami, prosz臋 bardzo - rzek艂 Hjortron. - Zawsze powtarzam: dajcie mi tylko dobr膮 porcj臋 klops贸w z bor贸wkami, a niczego innego nie b臋d臋 pragn膮艂. Nie zaprzeczam, 偶e flaki s膮 dobr膮 rzecz膮. Albo golonka. Golonka bywa pierwszorz臋dna. Ale mnie dajcie raczej porcj臋 smacznych, dobrze przyprawionych klopsik贸w.

Sventon nie s艂ucha艂 go. Wpatrywa艂 si臋 w oba p贸艂miski. Zobaczy艂, ku swemu przera偶eniu, 偶e wstr臋tne, pokurczone kawa艂ki jedzenia zaczynaj膮 rosn膮膰... puchn膮膰... zmienia膰 kszta艂t. Na obu p贸艂miskach le偶a艂y teraz (przy akompaniamencie melodii 鈥淧achn膮cy las鈥) apetyczne klopsiki i 艣wie偶e, czerwone, bogate w witaminy bor贸wki. Sventon zdziwiony spojrza艂 na domownik贸w. Wszyscy byli spokojni i weseli. Tylko pan Hjortron nagle podszed艂 do okna i spu艣ci艂 rolet臋. Pani Hjortron wyci膮gn臋艂a z pieca ostatni膮 blach臋 z piernikami i w艂o偶y艂a klopsiki, 偶eby si臋 zagrza艂y.

Nast臋pnie wyj臋艂a z ,,Arktyki鈥 jaki艣 paskudnie wygl膮daj膮cy przedmiot, przypominaj膮cy ma艂y pieni膮dz (ale znacznie brzydszy), i po艂o偶y艂a go na ozdobnym talerzu. Ma艂y kr膮偶ek zacz膮艂 rosn膮膰 (przy d藕wi臋kach polki ,,Hej偶e, ch艂opcy鈥), a偶 w ko艅cu zamieni艂 si臋 w tort w rodzaju tortu ksi膮偶臋cego. Takie torty s膮 ubrane zielonym marcepanem i uwa偶ane za wyj膮tkowy delikates.

- A wi臋c, prosz臋 - powiedzia艂a pani Hjortron. - Kolacja podana.

Przeszli do jadalni i usiedli przy stole. Sventon, nie dowierzaj膮c, skosztowa艂 klopsa. Wzi膮艂 na widelec ma艂y, bardzo malutki kawa艂ek. Klops smakowa艂 zwyczajnie.

- Magiczn膮 kolacj臋 艂atwo zrobi膰 - rzek艂, Lars, nak艂adaj膮c sobie bor贸wki na talerz, - Dzieci nazwa艂y to jedzenie magicznym - wyja艣ni艂a pani Hjortron z u艣miechem. - Wydaje im si臋, 偶e rzeczywi艣cie co艣 si臋 dzieje macicznego, kiedy wyj臋te z lod贸wki potrawy zaczynaj膮 rosn膮膰.

Sventon by艂 g艂odny i jad艂 z apetytem. Z w艂a艣ciw膮 sobie spostrzegawczo艣ci膮 zauwa偶y艂, 偶e skoro ca艂a rodzina siedzi i zajada tajemnicze dania, nie mog膮 one zagra偶a膰 偶yciu.

- Niech mi pan powie - zwr贸ci艂 si臋 do wynalazcy lod贸wki - jak to wszystko jest zrobione?

- Nic prostszego - rzek艂 Hjortron. - Prosz臋 mi poda膰 klopsiki. Dzi臋kuj臋. Ca艂a rzecz jest bardzo prosta. To znaczy, jest bardzo skomplikowana.

- Wyobra偶am sobie - powiedzia艂 Sventon.

- Czy widzia艂 pan suszone jarzyny? Ot贸偶 wynalaz艂em spos贸b, 偶eby odwadnia膰 ka偶dego rodzaju 偶ywno艣膰 i powodowa膰 kurczenie si臋 jej. Je艣li w艂o偶y si臋 do 鈥淎rktyki鈥 wianek kie艂basy, skurczy si臋 i wyschnie tak, 偶e b臋dzie m贸g艂 tam le偶e膰 dowoln膮 ilo艣膰 czasu, dop贸ki kt贸rego艣 dnia nie stanie si臋 zn贸w potrzebny. Pani domu mo偶e w艂o偶y膰 do tej lod贸wki dziesi臋膰 funt贸w pol臋dwicy wo艂owej, a ca艂a skurczy si臋 do tego stopnia, 偶e b臋dzie ledwo co wi臋ksza od befsztyka. Czy mo偶e mi pan poda膰 bor贸wki? Dzi臋kuj臋. A co si臋 dzieje potem, to pan ju偶 widzia艂. Jedzenie wyj臋te z 鈥淎rktyki鈥 ro艣nie samo z siebie a偶 do swej w艂a艣ciwej obj臋to艣ci.

- Jak ono mo偶e rosn膮膰 samo z siebie? - spyta艂 Sventon. By艂 ju偶 znacznie mniej podejrzliwy i jad艂 ze smakiem.

- Dzi臋ki wilgotno艣ci powietrza. 呕ywno艣膰, kt贸ra by艂a przechowywana w 鈥淎rktyce鈥, wsysa wilgo膰 z powietrza i wtedy powstaje pewien proces chemiczny, kt贸ry w po艂膮czeniu z... no tak, kr贸tko m贸wi膮c, sprawa jest bardzo prosta. To znaczy, 偶e jest w艂a艣ciwie bardzo skomplikowana.

- Znakomity ten klops - stwierdzi艂 Sventon, zupe艂nie ju偶 uspokojony.

- Podajcie klops panu Sventonowi. Jak pan sam rozumie, ,,Arktyka鈥 spowoduje rewolucj臋 w ca艂ym naszym sposobie 偶ycia. Poza tym wbudowa艂em w ni膮 aparat radiowy. Prosz臋, tu jest kilka reklam, kt贸re zaprojektowa艂em.

Hjortron poda艂 Sventonowi kartk臋 papieru. Sventon, nieco zdumiony, przeczyta艂:


Przyby艂 do Ciebie

Najlepszy Przyjaciel Domu!

Teraz mo偶esz za jednym zamachem, oszcz臋dzaj膮c sobie pracy, przygotowa膰 klops, kt贸ry ci starczy na ca艂y rok. Dodatkowym walorem 鈥淎rktyki鈥 jest wbudowane w ni膮 radio tranzystorowe. Tak wi臋c, na przyk艂ad, wyjmuj膮c z lod贸wki ca艂odzienna porcj臋 klopsu z bor贸wkami, s艂uchasz 鈥淢arsza gladiator贸w鈥.


- To brzmi nie藕le - rzek艂 Sventon. I czyta艂 dalej, z coraz wi臋kszym zdziwieniem:


Wypr贸buj sensacyjna nowo艣膰: podaj wigilijnego karpia w dzie艅 wiank贸w czerwcowych. Zwykle zostaje troch臋 karpia z Wigilii, prawda? Zachowaj go na czerwiec!

Arktyka鈥 u艂atwia prac臋 w domu, przyczynia si臋 do og贸lnego komfortu! Wi臋ksze modele zaopatrzone s膮 w dwa g艂o艣niki, co zapewnia wyj膮tkowa czysto艣膰 d藕wi臋ku. ,,Arktyka鈥, Najlepszy Przyjaciel Domu, jest do twych us艂ug!


Sventon czyta艂, a tymczasem twarz in偶yniera Hjortrona zachmurzy艂a si臋. Pani Hjortron wiedz膮c, 偶e m膮偶 cz臋sto si臋 niepokoi o przysz艂o艣膰 ,,Arktyki鈥, spyta艂a, 偶eby odwr贸ci膰 jego my艣li:

- Hjalmarze, czy nie wynalaz艂e艣 ostatnio niczego nowego?

- Owszem - o偶ywi艂 si臋 Hjalmar. - Wczoraj wymy艣li艂em jedn膮 rzecz.

- Co takiego?

- Obrotowy stojak pod choink臋.

Liza i Lars podnie艣li wzrok znad swoich kawa艂k贸w tortu. Obrotowy stojak pod choink臋?! 艢wi臋ta ju偶 by艂y za pasem, wszystko wi臋c, co ich dotyczy艂o, by艂o interesuj膮ce.

- Przy ta艅cu woko艂o choinki przewa偶nie robi si臋 wszystkim bardzo gor膮co, a poza tym powstaje ha艂as - wyja艣ni艂 in偶ynier. - Dlaczego wi臋c choinka nie mia艂aby si臋 obraca膰? Zamiast ta艅czy膰, mo偶na by wtedy sta膰 spokojnie! w miejscu. To znacznie praktyczniejsze i nawet babcia staruszka mog艂aby bra膰 udzia艂 w uroczysto艣ci.

Sventon ca艂kiem zaniem贸wi艂, ale to g艂贸wnie dlatego, 偶e nigdy dot膮d nie jad艂 kolacji u wynalazcy. Pod koniec posi艂ku opu艣ci艂y go wszelkie najmniejsze nawet podejrzenia. Zajada艂 ze smakiem. Hjortron okaza艂 si臋 wspania艂ym i solidnym konstruktorem lod贸wek, mo偶e mia艂 tylko nieco nerwowe usposobienie. A magiczne potrawy pani Hjortron by艂y nadzwyczajne. Podzi臋kowa艂 za kolacj臋 i powiedzia艂, 偶e ju偶 dawno nie jad艂 tak dobrych klops贸w.


ROZDZIA艁 SI脫DMY

Rozmowa o interesach


Po kolacji in偶ynier Hjortron i detektyw Sventon zasiedli w drugim pokoju.

- Musimy porozmawia膰 o 鈥淎rktyce鈥 - powiedzia艂 in偶ynier.

- Z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 - odpar艂 weso艂o Sventon. - Bor贸wki by艂y znakomite i nie mam te偶 nic do zarzucenia, je艣li chodzi o d藕wi臋k g艂o艣nika. Najlepsza lod贸wka, jak膮 kiedykolwiek widzia艂em.

Hjortron westchn膮艂 g艂臋boko.

- Jestem powa偶nie zaniepokojony przysz艂o艣ci膮 鈥淎rktyki鈥 - rzek艂.

- Nie ma powodu - odpar艂 Sventon. - Lod贸wka ma pi臋kny d藕wi臋k.

- Jestem otoczony szpiegami - powiedzia艂 Hjortron. Zrobi艂 si臋 bardzo blady.

- Naprawd臋? - rzek艂 Sventon. Ka偶dy prywatny detektyw jest przyzwyczajony do niezwyk艂ych i niebezpiecznych sytuacji, Sventon uwa偶a艂 wi臋c za rzecz zupe艂nie naturaln膮, 偶e Hjortron jest otoczony szpiegami.

- Wy艣mienite bor贸wki - rzek艂 uspokajaj膮co i zapali艂 du偶e cygaro.

- Wy艂o偶臋 wszystkie karty na st贸艂 - powiedzia艂 Hjortron, ocieraj膮c pot z czo艂a. - Wy艂o偶臋 ca艂y klops na st贸艂... wszystkie karty, chcia艂em powiedzie膰. Zgin臋艂y rysunki 鈥淎rktyki鈥.

Sventon nie zdziwi艂 si臋 ani troch臋. Prywatny detektyw przyzwyczajony jest do tego, 偶e wszystko ginie. Naszyjniki z pere艂, pieni膮dze, walizki i portfele - wszystko nieustannie ginie. Nie m贸wi膮c ju偶 o spinkach do ko艂nierzyk贸w. Ci膮gle o tym s艂yszy. Prywatnego detektywa najbardziej dziwi, kiedy si臋 dowiaduje, 偶e co艣 nie zgin臋艂o. Sventon uwa偶a艂 wi臋c za rzecz zupe艂nie naturaln膮, 偶e znikn臋艂y rysunki 鈥淎rktyki鈥.

- Nie ma rysunk贸w 鈥淎rktyki鈥 - wymamrota艂 Hjortron.

- Wierz臋 panu - rzek艂 Sventon, zaci膮gaj膮c si臋 mocno cygarem. - Co za 艣wietne cygaro - doda艂 z zadowoleniem. - Wspania艂y aromat.

- Musia艂em wczoraj rozpali膰 ogie艅. W艂o偶y艂em par臋 kawa艂k贸w drzewa do pieca i podpali艂em je rysunkami. - Hjortron zrobi艂 si臋 jeszcze bledszy.

- Na to si臋 ju偶 nic nie poradzi. Spali艂y si臋 - wyja艣ni艂 Sventon. - Nigdy nie nale偶y rozpala膰 ognia rysunkami lod贸wki, nawet gdyby na dworze by艂o nie wiem jak zimno.

- Wiem, ale ja my艣la艂em, 偶e to by艂y gazety.

- Ach tak, rozumiem - rzek艂 Sventon.

- Mog臋 oczywi艣cie zrobi膰 nowe rysunki. Wszystko mam w g艂owie. Zreszt膮 mam sama lod贸wk臋, ale zrobienie nowych roboczych plan贸w wymaga du偶o czasu, a najgorsze jest to...

- Hjortron rozejrza艂 si臋 na wszystkie strony. 艣ciszy艂 g艂os i m贸wi艂 dalej ochryp艂ym szeptem: - ...najgorsze jest to, 偶e kto艣 chce ukra艣膰 lod贸wk臋.

- Nic dziwnego - rzek艂 Sventon - taka doskona艂a lod贸wka! Nigdy jeszcze nie s艂ysza艂, 偶eby jaka艣 dobra warto艣ciowa rzecz nie zosta艂a pr臋dzej czy p贸藕niej skradziona. W艂a艣nie dlatego odczuwa艂 potrzeb臋 kr贸tkiego urlopu.

- Podejrzewam mojego asystenta, Spi偶arnickiego - m贸wi艂 dalej Hjortron. - W dzie艅 trzymam lod贸wk臋 w biurze. Zamykam j膮 w kasie pancernej i ju偶 par臋 razy zasta艂em Spi偶arnickiego majstruj膮cego przy kasie, z p臋czkiem kluczy w r臋ku. Kt贸rego艣 razu, gdy wszed艂em, Spi偶arnicki wyci膮gn膮艂 chustk臋 do nosa i powiedzia艂, 偶e kasa by艂a troch臋 zakurzona, innym razem zn贸w uderzy艂 w ni膮 r臋k膮 i powiedzia艂, 偶e z艂apa艂 karalucha.

- A gdzie pan przechowuje 鈥淎rktyk臋鈥 w nocy?

- Tu, w domu. Nigdy si臋 z ni膮 nie rozstaj臋. Wczoraj wieczorem by艂em w teatrze i trzyma艂em j膮 ca艂y czas na kolanach. Kilkakrotnie w ci膮gu ostatniego tygodnia oboje z 偶on膮 budzili艣my si臋, bo kto艣 skrada艂 si臋 ko艂o domu, kto艣, kto chcia艂 ukra艣膰 鈥淎rktyk臋鈥. Trzymam j膮 w nory pod 艂贸偶kiem i co najmniej trzy razy wstaj臋, 偶eby zobaczy膰, czy jeszcze tam jest.

Sventon siedzia艂 pogr膮偶ony w my艣lach. Na dworze zaczyna艂o si臋 艣ciemnia膰. S艂ycha膰 by艂o, jak lekko szeleszcz膮 korony drzew.

- Niech mi pan powie - odezwa艂 si臋 w ko艅cu, str膮caj膮c popi贸艂 z cygara - czy w 鈥淎rktyce鈥 mo偶na by zamrozi膰 psysie? Psysie z kremem?

- Oczywi艣cie. Z kremem czy bez, to nie ma znaczenia. 鈥淎rktyka鈥 spowoduje przewr贸t w ca艂ym naszym sposobie 偶ycia. W przysz艂o艣ci um臋czone gospodynie domowe b臋d膮 mog艂y za jednym zamachem upiec ptysi贸w na kilka lat.

- A czy psysie si臋 skurcz膮? My艣l臋 o psysiach z kremem?

- Tak si臋 skurcz膮, 偶e nie b臋d膮 wi臋ksze od ma艂ych orzech贸w w艂oskich. Sventon namy艣la艂 si臋.

- Panie Hjortron - rzek艂 w ko艅cu. - Jedyny spos贸b uratowania lod贸wki, to 偶ebym ja. si臋 ni膮 zaj膮艂. Wezm臋 j膮 z sob膮 na pustyni臋 arabsk膮. Przez ten czas b臋dzie pan m贸g艂 spokojnie przygotowa膰 rysunki. Ile si臋 zmie艣ci zamro偶onych psysi贸w w 鈥淎rktyce鈥? Psysi贸w z kremem.

Hjortron wyj膮艂 z kieszeni suwak logarytmiczny i zacz膮艂 oblicza膰.

- Tysi膮c dwie艣cie orzech贸w z kremem... - chcia艂em powiedzie膰: ptysi贸w.

- To by by艂o a偶 nadto. Nie potrzebuj臋 wi臋cej jak sto sztuk. Zabior臋 wi臋c lod贸wk臋 dzi艣 wiecz贸r.

- 艢wietnie. W ten spos贸b 鈥淎rktyka鈥 b臋dzie bezpieczna.

Sventon zerwa艂 si臋 i upu艣ci艂 cygaro. Rzuci艂 baczne spojrzenie w kierunku okna.

- To prawdziwe b艂ogos艂awie艅stwo - m贸wi艂 dalej in偶ynier. - Nie b臋d臋 musia艂 wstawa膰 w 艣rodku nocy i zagl膮da膰 pod 艂贸偶ko.

Sventon wpatrywa艂 si臋 w okno. Wcale nie s艂ysza艂, co Hjortron m贸wi.

- Teraz nareszcie b臋d臋 m贸g艂 spa膰 spokojnie - ci膮gn膮艂 wynalazca, podnosz膮c cygaro Sventona. Dopiero wtedy zauwa偶y艂, 偶e Sventon dziwnie wygl膮da.

- Mo偶e wieje od okna? - spyta艂 grzecznie i nacisn膮艂 guzik, co spowodowa艂o, 偶e firanki zasun臋艂y si臋 bezg艂o艣nie.

Sventon zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 ma艂膮, spiczast膮 twarz zagl膮daj膮c膮 do pokoju. Wsta艂 z fotela. Wygl膮da艂 zupe艂nie jak jastrz膮b.


ROZDZIA艁 脫SMY

Przygotowania do arabskiej podr贸偶y


Detektyw Sventon poszed艂 na przystanek tramwajowy, nios膮c 鈥淎rktyk臋鈥 w prawym r臋ku, tak jak si臋 niesie walizk臋. Rzuca艂 baczne spojrzenia to tu, to tam, ale nikogo nie widzia艂. Prywatny detektyw umie 艣ledzi膰 innych, nie jest natomiast przyzwyczajony do tego, by kto艣 jego 艣ledzi艂. Tote偶 Sventon nie zauwa偶y艂 ma艂ego, chudego cz艂owieczka o spiczastym nosie i dobrze zaprasowanych spodniach, kt贸ry przemyka艂 si臋 za nim.

Na przystanku ko艂o Klovervagen Sventon wsiad艂 do tramwaju (linia numer 12) i zaj膮艂 miejsce w pierwszym wozie, podczas gdy chudy cz艂owieczek wskoczy艂 do wozu przyczepnego.

Sventon siedzia艂 z 鈥淎rktyk膮鈥 na kolanach i intensywnie my艣la艂. Gdzie艣 ju偶 przedtem widzia艂 t臋 spiczast膮 twarz, ale gdzie? Kiedy wysiad艂 przy Tegelbacken, mia艂 ju偶 problem rozwi膮zany dzi臋ki w艂a艣ciwej sobie bystro艣ci umys艂u. Cz艂owiek o spiczastej twarzy zagl膮daj膮cy przez okno to by艂 asystent Spi偶arnicki, a z kolei asystent Spi偶arnicki by艂 Wilusiem 艁asic膮. Wilhelma (Wilusia) 艁asic臋 zna ka偶dy praktykuj膮cy prywatny detektyw w ca艂ej Szwecji. Jest najtrudniejszym do z艂apania, najbardziej nieuchwytnym przest臋pc膮, jaki istnieje. Nawet nie praktykuj膮cy prywatni detektywi wiedz膮 natychmiast, kto to taki Wilu艣 艁asica. Z艂apa膰 go jest prawie niemo偶liwo艣ci膮. Ture Sventon ze Sztokholmu jest jedynym cz艂owiekiem, kt贸ry potrafi艂 tego dokona膰. Wszyscy wiedz膮 te偶, 偶e 艁asica natychmiast mu uciek艂. Nie up艂yn臋艂o wi臋cej ni偶 trzy minuty od momentu z艂apania, i ju偶 by艂 z powrotem na wolno艣ci. Nikt nie wie, jak to zrobi艂.

U艣wiadomiwszy sobie, 偶e 艁asica to Spi偶arnicki (i odwrotnie), Sventon spostrzeg艂 nagle, 偶e jego dywan zosta艂 u Hjortron贸w. Wsiad艂 do tramwaju, zupe艂nie sobie nie zdaj膮c z tego sprawy, ale ka偶dy, kto kiedykolwiek widzia艂 spiczast膮 twarz zagl膮daj膮c膮 przez okno, wie, jak trudno jest potem skoncentrowa膰 si臋 na dywanach. Teraz by艂o za p贸藕no wraca膰 po dywan. Rodzina Hjortron贸w ju偶 si臋 pewnie po艂o偶y艂a spa膰, nie pozostawa艂o wi臋c nic innego, jak czeka膰 do nast臋pnego dnia.

Kiedy nios膮c 鈥淎rktyk臋鈥 wchodzi艂 do swojego domu przy ulicy Kr贸lowej, nie wiedzia艂, 偶e jest bacznie obserwowany przez Wilusia 艁asic臋. Ten chytry cz艂owieczek ustawi艂 si臋 przed oknem wystawowym na przeciwleg艂ym chodniku i przygl膮da艂 si臋 wyrobom dziewiarskim, ale oczy mia艂 jakby z ty艂u g艂owy, bo r贸wnocze艣nie 艣ledzi艂 Sventona.

Nazajutrz by艂a przepi臋kna pogoda zimowa. Bia艂y, puszysty 艣nieg pokrywa艂 dachy, wzd艂u偶 chodnik贸w utworzy艂y si臋 spore zaspy.

Prawie szkoda teraz wyje偶d偶a膰鈥 - pomy艣la艂 Sventon patrz膮c przez okno na s艂o艅ce i iskrz膮cy si臋 艣nieg. Ale z drugiej strony - na pustyni arabskiej te偶 jest s艂o艅ce. 艢niegu tam nie ma, oczywi艣cie, ale za to jest piasek, bardzo du偶o piasku. Sventon zacz膮艂 wi臋c przygotowywa膰 si臋 do d艂ugiej podr贸偶y. S膮dzi艂, 偶e sto ptysi贸w, mniej wi臋cej, powinno wystarczy膰 albo mo偶e troszk臋 ponad sto, na wszelki wypadek.

- Panno Jansson - powiedzia艂 do sekretarki - niech pani poprosi Rofali臋, 偶eby przys艂a艂a trzysta psysi贸w z bit膮 艣mietan膮.

Panna Jansson wpisa艂a do notesu trzysta nadziewanych ptysi贸w i powiedzia艂a, 偶e zaraz zadzwoni.

Sventon wzi膮艂 lornetk臋, torb臋 ze sztuczn膮 brod膮 i ubrania, prymus i maszynk臋 do kawy. Tym razem blaszane pude艂ko do ptysi贸w by艂o zbyteczne, bo zamiast niego mia艂 鈥淎rktyk臋鈥.

Wkr贸tce przyniesiono ptysie od Rozalii. Dziesi臋ciu go艅c贸w dostarczy艂o pi臋膰dziesi膮t pude艂. W ka偶dym pudle le偶a艂o sze艣膰 du偶ych ptysi贸w, w miar臋 przyrumienionych i tryskaj膮cych bit膮 艣mietan膮. Poniewa偶 by艂o ju偶 niedaleko do 艣wi膮t, panna Jansson pocz臋stowa艂a go艅c贸w kaw膮. Siedzieli wi臋c wok贸艂 sto艂u w przedpokoju i popijali gor膮c膮 kaw臋, a Sventon przez ten czas zabra艂 si臋 do zamra偶ania ptysi贸w. To by艂o nies艂ychanie podniecaj膮ce zaj臋cie. Otworzy艂 drzwiczki do lod贸wki i natychmiast z wbudowanego w ni膮 radia rozleg艂a si臋 muzyka rozrywkowa. Wyj膮艂 znajduj膮cy si臋 tam jeszcze klops, w艂o偶y艂 dwadzie艣cia pi臋膰 ptysi贸w i zamkn膮艂 drzwiczki. Po pi臋ciu minutach otworzy艂 je i zajrza艂 do 艣rodka. Zobaczy艂 dwadzie艣cia pi臋膰 ma艂ych, pomarszczonych przedmiot贸w, nie przypominaj膮cych niczego specjalnego.

- Ten Hjortron jest rzeczywi艣cie sprytny - mrukn膮艂 Sventon. - Nic dziwnego, 偶e chc膮 mu ukra艣膰 ,,Arktyk臋鈥.

W艂o偶y艂 nast臋pne dwadzie艣cia pi臋膰 ptysi贸w. Lod贸wka nadawa艂a muzyk臋 (trio, tym razem) i zamra偶a艂a ptysie z dok艂adno艣ci膮 zegara.

Kiedy ju偶 by艂o zamro偶onych trzysta ptysi贸w, Sventon wybra艂 si臋 na miasto, 偶eby poczyni膰 kilka koniecznych przed podr贸偶膮 zakup贸w. Nie usz艂o to oczywi艣cie uwagi ma艂ego cz艂owieczka, kt贸ry przygl膮da艂 si臋 wyrobom dziewiarskim i kt贸ry mia艂 d艂ugi, spiczasty nos i w膮skie, filuterne, dobrze zaprasowane spodnie. Sventon szed艂 ulic膮 Kr贸lowej nie przeczuwaj膮c niczego. Zatrzyma艂 si臋 przy najbli偶szym sklepie z galanteri膮 m臋sk膮. Na wystawie pokazane by艂y kaski tropikalne. 鈥淪TOSOWNE UPOMINKI 艢WI膭TECZNE鈥 - g艂osi艂 napis na szyldzie.

Sventon wszed艂 i zacz膮艂 przymierza膰 kaski. Wszystkie by艂y za ma艂e. Ka偶dy siedzia艂 mu na samym czubku g艂owy, tak 偶e bez 偶adnej w膮tpliwo艣ci str膮ci艂by go pierwszy podmuch pustynnego wiatru. Obiecano mu w sklepie poszerzy膰 kt贸ry艣 z nich do odpowiednich wymiar贸w; przez ten czas Sventon poszed艂 kupi膰 kurs j臋zyka i rabskiego nagrany na p艂ytach gramofonowych. Pilnie pracuj膮c mo偶na by艂o w ci膮gu kilku godzin nauczy膰 si臋 p艂ynnie m贸wi膰 po arabsku.

Kiedy Sventon wr贸ci艂 do sklepu, kask by艂 tak poszerzony, 偶e spad艂 mu a偶 na oczy. Maj膮c go na g艂owie, Sventon nie widzia艂 absolutnie nic, ale sprzedawca wyt艂umaczy艂 mu, 偶e w krajach tropikalnych cz臋sto s膮 gwa艂towne ulewy, po kt贸rych kaski zawsze si臋 kurcz膮.

- S膮dz臋, 偶e ten b臋dzie w sam raz - doda艂.

Sventon zap艂aci艂 za kask i wr贸ci艂 do biura. Wszed艂 do swego pokoju. I c贸偶 si臋 wtedy okaza艂o?

Arktyka鈥 znikn臋艂a!



ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY

Tragarz pomaga w po艣cigu


- Czy tutaj kto艣 by艂? - zapyta艂 Sventon ostro.

Panna Jansson siedzia艂a szyde艂kuj膮c. Spojrza艂a znad 艂apki do garnk贸w, kt贸r膮 jej siostra mia艂a otrzyma膰 pod choink膮.

- Owszem. By艂 jeden pan. Pyta艂 o prywatnego detektywa. Wszed艂 prosto do pana pokoju i powiedzia艂, 偶e tam usi膮dzie i zaczeka. Ale wyszed艂, zanim pan wr贸ci艂.

- 鈥淎rktyka鈥 znikn臋艂a!

- Ta lod贸wka, co sta艂a pod biurkiem?

- W 鈥淎rktyce鈥 by艂o trzysta psysi贸w!

- Od razu wyda艂 mi si臋 podejrzany. Przez rami臋 mia艂 przewieszony deszczowiec, a kiedy wychodzi艂, odnios艂am wra偶enie, 偶e deszczowiec , wygl膮da dziwnie p臋kato.

- Dlaczego pani go nie zatrzyma艂a? - sypn臋艂y si臋 s艂owa z ust Sventona niczym strza艂y z rewolweru. Nigdy tak bardzo nie przypomina艂 jastrz臋bia, jak teraz.

- Bo on wyci膮gn膮艂 z kieszeni rewolwer i...

- Rewolwer?!

- Tak. Wymachiwa艂 nim i m贸wi艂, 偶e mam siedzie膰 cicho i zachowa膰 ca艂kowity spok贸j. Sventon sta艂 czochraj膮c w艂osy.

- Niech pani opisze jego wygl膮d - rzek艂.

- By艂 ma艂y i chudy i wygl膮da艂 na bardzo chytrego, tak mi si臋 przynajmniej wydawa艂o - odpar艂a panna Jansson, dalej szyde艂kuj膮c.

- 艁asica! Zawsze 艁asica! Nie mog艂a go pani zatrzyma膰?

- Jak tylko wyszed艂, zaraz otworzy艂am okno i zawo艂a艂am do jakiego艣 tragarza, kt贸ry akurat przechodzi艂, 偶eby 艣ledzi艂 cz艂owieka z deszczowcem. Pan 艁asica poszed艂 ulic膮 Kr贸lowej i widzia艂am, 偶e tragarz idzie dziesi臋膰 krok贸w za nim. Obaj znikn臋li za rogiem ulicy Pokoju.

Dla prywatnego detektywa jest rzecz膮 pierwszorz臋dnej wagi mie膰 spokojn膮, pomys艂ow膮 sekretark臋.

W tym momencie kto艣 zadzwoni艂 do drzwi. To by艂 tragarz. Zdj膮艂 czapk臋 i wytar艂 nos w czerwon膮 chustk臋.

- No i co? - spyta艂 Sventon. - Pr臋dzej!

- Facet wskoczy艂 do taks贸wki, a ja te偶, do drugiej. Pojecha艂 na lotnisko Arianda.

- Na Arianda! - wykrzykn膮艂 Sventon i zblad艂.

- Tak, na Arianda, do portu lotniczego - powt贸rzy艂 tragarz. - Wskoczy艂 do samolotu, kt贸ry w艂a艣nie mia艂 odlecie膰. By艂o bardzo du偶o pasa偶er贸w. Samolot zaraz wystartowa艂, ale on na szcz臋艣cie zd膮偶y艂 jeszcze wsi膮艣膰.

- Na szcz臋艣cie! Ha! - Sventon b臋bni艂 palcami po stole.

- Nie mia艂em czasu, aby za nim jecha膰 dalej jak do Arianda, bo musz臋 za dziesi臋膰 minut odebra膰 walizk臋 z Dworca G艂贸wnego - wyja艣ni艂 tragarz nakr臋caj膮c zegarek. - To b臋dzie r贸wno osiemdziesi膮t koron, razem z taks贸wk膮.

- Dok膮d polecia艂?

- Do Djof. Ale ja musz臋 odebra膰 walizk臋 za dziesi臋膰 minut, wi臋c...

- Do Djof?!!!

- Do Djof. To b臋dzie r贸wno osiemdziesi膮t koron.



ROZDZIA艁 DZIESI膭TY

Sventon przyje偶d偶a do Flen


Lars i Liza Hjortron czekali niecierpliwie, a偶 wujaszek Sventon wr贸ci po dywan. Bardzo si臋 rozczarowali poprzedniego dnia, gdy Sventon pojecha艂 do miasta tramwajem.

Siedzieli teraz i rozmawiali. Postanowili polecie膰 z nim na dywanie. Ale nie mieli odwagi zapyta膰 mam臋, czy mog膮. Bali si臋, 偶e si臋 nie zgodzi, bo jest za zimno i wieje silny wiatr.

Zimowy dzie艅 trwa kr贸tko i zmierzch ju偶 zapad艂 nad Appelviken, kiedy Sventon zjawi艂 si臋 ze swoim baga偶em. Sk艂ada艂y si臋 na艅: lornetka w futerale, pistolet kawaleryjski, blaszane pude艂ko, torba z ubraniem, prymus i maszynka do kawy. (W pude艂ku by艂y kanapki i dziesi臋膰 ptysi贸w). Do tego dochodzi艂 gramofon i troch臋 p艂yt.

Pani Hjortron nie pozna艂a Sventona w pierwszej chwili. Na g艂owie mia艂 kask tropikalny, a g臋sta broda zakrywa艂a mu p贸艂 twarzy. Gdyby chodzi艂o tylko o zwyk艂膮 podr贸偶 na urlop, takie przebieranie si臋 nie by艂oby potrzebne, lecz kiedy si臋 艣ciga Spi偶arnickiego-艁asic臋 - nigdy dosy膰 ostro偶no艣ci.

Gdy pani Hjortron uspokoi艂a si臋 nieco, pokaza艂a Sventonowi, gdzie jest dywan. Le偶a艂 na pod艂odze na werandzie.

- Po艂o偶y艂am go tu, bo my艣la艂am, 偶e tak b臋dzie panu wygodniej - wyt艂umaczy艂a pani Hjortron. Nie chcia艂a przecie偶 powiedzie膰, 偶e wynios艂a go z pokoju, bo pachnia艂 wielb艂膮dem.

- 艢wietnie - rzek艂 Sventon i poszed艂 prosto na werand臋 z ca艂ym swoim baga偶em. - Do widzenia, pani Hjortron, i weso艂ych 艣wi膮t! Uk艂ony dla m臋偶a.

- Szcz臋艣liwej podr贸偶y, panie Sventon, i r贸wnie偶 weso艂ych 艣wi膮t! - odpar艂a pani Hjortron zamykaj膮c drzwi, aby wielb艂膮dzi zapach nie rozszed艂 si臋 po domu.

Sventon znalaz艂 si臋 w niemal absolutnej ciemno艣ci. 艢wiat艂o ulicznej latarni nie dociera艂o do wn臋trza werandy, kt贸ra by艂a z dw贸ch stron zaro艣ni臋ta dzikim winem. Roz艂o偶y艂 dywan, ustawi艂 baga偶 i zawin膮艂 sobie szyj臋 ciep艂ym szalikiem. Potem usiad艂 na przedzie, ko艂o fr臋dzli, i ju偶 mia艂 ruszy膰...

Wstrzyma艂 si臋 jednak, bo wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy jakie艣 szmery i szelesty w mroku. Rozejrza艂 si臋 doko艂a, ale w艂a艣nie w tym momencie kask zsun膮艂 mu si臋 na oczy, uniemo偶liwiaj膮c zobaczenie czegokolwiek. Podci膮gn膮艂 go na czo艂o i zn贸w si臋 rozejrza艂, lecz w ciemno艣ci dostrzeg艂 tylko niewyra藕ny zarys baga偶u stoj膮cego za nim.

Dotkn膮艂 r臋k膮 fr臋dzli i powiedzia艂:

- Kaf.

Jakby uniesiony niewidzialnymi r臋koma dywan wzni贸s艂 si臋 w powietrze i ruszy艂 w kierunku po艂udniowym nad dachami s膮siednich dom贸w. Zrobi艂o si臋 do艣膰 ch艂odno, wi臋c Sventon mocniej okr臋ci艂 szalik naoko艂o szyi. Jak膮 by m贸g艂 mie膰 przyjemn膮 podr贸偶, gdyby nie ten wieczny 艁asica! Po przyje藕dzie do oazy Kaf 艣wi臋towaliby Bo偶e Narodzenie w ciszy i spokoju, w namiocie pana Omara. A tak, wszystko zosta艂o popsute. Teraz, jak tylko zejdzie z dywanu, musi rozpocz膮膰 po艣cig. Sventon bynajmniej nie obawia艂 si臋, 偶e mo偶e nie z艂apa膰 艁asicy, ale prywatny detektyw te偶 potrzebuje od czasu do czasu ma艂ego urlopu. Westchn膮艂.

Dywan lecia艂 do艣膰 szybko. Sventon zapali艂 prymus i postawi艂 na nim maszynk臋 do kawy. Kiedy ju偶 wypi艂 kaw臋 i zjad艂 ptysia, zobaczy艂 pod sob膮 jak膮艣 miejscowo艣膰 ze stacj膮 kolejow膮. Tory l艣ni艂y w 艣wietle ksi臋偶yca. W wielu domach 艣wieci艂o si臋, ale najbardziej ja艣nia艂 budynek stacyjny. Sventon nastawi艂 lornetk臋 i przeczyta艂: 鈥淔len鈥5.

- No tak - mrukn膮艂. - Stanowczo za du偶o wagi przywi膮zuje si臋 do kolei i tak samo do stacji. W ka偶dym razie je艣li chodzi o podr贸偶owanie.

W tym momencie us艂ysza艂 wyra藕nie cienki g艂os m贸wi膮cy:

- Wujku Sventonie.

Odwr贸ci艂 si臋 tak gwa艂townie, 偶e kask zsun膮艂 mu si臋 na oczy. Cudem tylko nie spad艂 na peron. Podni贸s艂 go na czo艂o i w dochodz膮cym ze stacji 艣wietle ujrza艂 dwie g艂owy rysuj膮ce si臋 za baga偶em na dywanie. Wyci膮gn膮艂 latark臋. Ostry snop 艣wiat艂a pozwoli艂 mu rozpozna膰 Larsa i Liz臋 Hjortron z Appelviken.

- To tylko my - odezwa艂 si臋 Lars troch臋 niepewnie.

- Dok膮d lecimy, wujaszku? - spyta艂a Liza r贸wnie niepewnie.

Sventon zaniem贸wi艂.

- My艣leli艣my, 偶e lecisz tylko do... do miasta - wyja艣ni艂 Lars.

- Tak, my艣leli艣my, 偶e nie lecisz dalej jak do miasta - powt贸rzy艂a Liza.

Sventon dotkn膮艂 r臋k膮 fr臋dzli i powiedzia艂 zdecydowanym g艂osem:

- Flen.

Dywan opu艣ci艂 si臋 mi臋kko i wyl膮dowa艂 na ty艂ach stacji, mi臋dzy wozem rozwo偶膮cym mleko i ci臋偶ar贸wk膮. Sventon wzi膮艂 cz臋艣膰 baga偶u i wszed艂 do poczekalni. Lars i Liza poszli cicho za nim, nios膮c reszt臋 rzeczy. Sventon zaprowadzi艂 ich do budki telefonicznej. Ledwo si臋 w niej zmie艣cili - blaszane pude艂ko, lornetka, dywan, prymus, maszynka do kawy, Sventon, kask, Liza i Lars. Ju偶 nic wi臋cej nie wesz艂oby do budki.

Sventon zadzwoni艂 do willi w Appelviken.

- Halo! - odezwa艂 si臋 in偶ynier Hjortron, kt贸ry w艂a艣nie wr贸ci艂 do domu. - Halo!

- Czy to pan Hjortron? - spyta艂 Sventon.

- Zaraz si臋 dowiem. Chwileczk臋 - odpowiedzia艂 roztargniony wynalazca. - Ach tak, hm... tak, to ja.

- Tu m贸wi prywatny detektyw Sventon. Jestem we Flen. Dzieci s膮 ze mn膮. Dosta艂y si臋 ukradkiem na dywan. Jeste艣my we Flen.

- We Flen, m贸wi pan? Zastanawiali艣my si臋 w艂a艣nie, gdzie si臋 dzieci podzia艂y. Wi臋c s膮 we Flen? A my艣my my艣leli, 偶e posz艂y do s膮siad贸w.

- Ja lec臋 na pustyni臋 arabsk膮 - obja艣ni艂 Sventon zdecydowanym g艂osem.

- No to tam b臋dzie nieco cieplej. Nigdy tam nie by艂em, ale we Flen by艂em raz - rzek艂 uprzejmy, roztargniony konstruktor lod贸wek.

Sventon powiedzia艂 ostro:

- Co mam zrobi膰 z dzie膰mi? Spieszy mi si臋. Czy mam je mo偶e zabra膰 z sob膮 na pustyni臋?

- To by by艂o niezwykle mi艂o z pana strony. Byle tylko wr贸ci艂y na pocz膮tek roku szkolnego.

Sventon tak si臋 zdziwi艂, 偶e nie wiedzia艂, co odpowiedzie膰.

- Czy pani Hjortron jest w domu? - zapyta艂.

- Kto? Pani Hjortron?... Aha, pani Hjortron. Tak, wiem. Nie, nie widz臋 jej. Jak d艂ugo pana nie b臋dzie?

- Trzy minuty - odezwa艂a si臋 telefonistka.

- Ach, tylko trzy minuty - rzek艂 pan Hjortron. - W takim razie s膮dz臋, 偶e wr贸c膮 na czas przed rozpocz臋ciem szko艂y.

Sventon zaniem贸wi艂.

- Czy ja mog臋 co艣 powiedzie膰? - spyta艂 Lars, zabieraj膮c Sventonowi s艂uchawk臋. - Tatusiu, czy mo偶emy pojecha膰 do Arabii?

- Prosimy, tatusiu kochany! - krzycza艂a Liza obok niego.

- 呕eby艣cie tylko nie zmarzli w nogi, bo mama by si臋 zmartwi艂a. I nie zapomnijcie rozgl膮da膰 si臋 po drodze, tak 偶eby艣cie si臋 nauczyli troch臋 geografii. Pozdr贸wcie pana Sventona i popro艣cie go, 偶eby nie zapomnia艂 odwie藕膰 z powrotem ,,Arktyki鈥. Wi臋c do widzenia wszystkim! Szcz臋艣liwej podr贸偶y!

- Do widzenia, do widzenia, uca艂uj mam臋 - powiedzia艂 Lars i pr臋dko odwiesi艂 s艂uchawk臋.

- Mo偶emy jecha膰, byleby艣my tylko nie zmarzli w nogi - powiedzia艂 do Sventona. - I 偶eby wujaszek Sventon nie zapomnia艂 ,,Arktyki鈥.


ROZDZIA艁 JEDENASTY

Ranek na dywanie


Cudowne to uczucie obudzi膰 si臋 na lataj膮cym dywanie i zobaczy膰 s艂o艅ce nad Alpami. Wiatr by艂 raczej s艂aby i pogoda nadawa艂a si臋 idealnie do latania, cho膰 oczywi艣cie by艂o nieco ch艂odno. Sventon kupi艂 we Flen trzy we艂niane koce i siedzieli teraz, ka偶dy zawini臋ty w sw贸j koc, czekaj膮c, a偶 si臋 kawa zaparzy. Prymus sycza艂 weso艂o...

- Czy to Matterhorn? - spyta艂a Liza pokazuj膮c na wyj膮tkowo wysoki szczyt w Alpach.

- Bardzo mo偶liwe - odpar艂 Sventon. - To mo偶e te偶 by膰 Mont Blanc. Albo nawet Monte Rofa6. - Wzi膮艂 lornetk臋, 偶eby lepiej widzie膰. - W ka偶dym razie to jest szczyt alpejski - zdecydowa艂.

Czekaj膮c na kaw臋 ma si臋 dobr膮 okazj臋 uczy膰 si臋 p艂ynnie m贸wi膰 po arabsku. Sventon wyci膮gn膮艂 wi臋c gramofon i nauczyli si臋 paru po偶ytecznych zda艅 po arabsku: 鈥淥porz膮d藕 lepiej wielb艂膮da, Ali鈥, 鈥淜iedy odchodzi nast臋pna karawana do Medyny?鈥, ,,Prosz臋 wskaza膰 mi najbli偶sz膮 ciastkarni臋鈥.,

Gdy kawa ju偶 by艂a gotowa, Sventon ustawi艂 trzy fili偶anki i wyj膮艂 trzy ptysie z blaszanego pude艂ka.

- Wujaszku Sventonie - odezwa艂 si臋 Lars. - Kiedy dolecimy na miejsce?

Sventon wyci膮gn膮艂 zegarek.

- Za trzy godziny. Je偶eli jednak z艂apiemy sirocco, mo偶e to by膰 i za sze艣膰 godzin. Wszystko zale偶y od sirocco.

- Co to jest sirocco? - spyta艂 Lars.

- To jest przeciwny wiatr z Maroka.

Po wypiciu kawy zabrali si臋 do 膰wiczenia wymowy obcych zwrot贸w i ju偶 wkr贸tce umieli ca艂膮 kr贸tk膮 konwersacj臋 po arabsku.

- ,,Wczoraj po po艂udniu widzia艂em wspania艂膮 fatamorgan臋 na pustym鈥 - powiedzia艂a Liza.

- 鈥淏y艂oby mi niezwykle mi艂o, gdyby pani zechcia艂a opisa膰 mi to zjawisko鈥 - rzek艂 Lars.

- 鈥淲idzia艂em trzech poganiaczy wielb艂膮d贸w pod palm膮鈥 - odpar艂a Liza.

- 鈥淛est dla mnie wielkim zaszczytem to s艂ysze膰 - powiedzia艂 Sventon. - Czy mog臋 pani zaofiarowa膰 fili偶ank臋 s艂abej kawy w moim skromnym namiocie?鈥

Zd膮偶yli nauczy膰 si臋 jeszcze kilku zda艅, gdy nagle ukaza艂a si臋 wielka, niebieska tafla wody, migocz膮ca na horyzoncie.

Morze 艢r贸dziemne!

Ledwo przelecieli na drug膮 stron臋 Alp, a zaraz zrobi艂o si臋 znacznie cieplej. Kiedy lecieli nad Morzem 艢r贸dziemnym, w powietrzu by艂a wiosna, mimo 偶e zbli偶a艂o si臋 Bo偶e Narodzenie. We艂niane koce nie by艂y ju偶 potrzebne, a Sventon za艂o偶y艂 l偶ejsz膮, ja艣niejsz膮 brod臋. Nareszcie zbli偶ali si臋 do s艂onecznych, po艂udniowych krain! Sventon tak by艂 zadowolony, 偶e zdj膮艂 marynark臋 i siedzia艂 w koszuli, ale potem przypomnia艂 sobie, 偶e przecie偶 jest w trakcie po艣cigu, wi臋c z powrotem w艂o偶y艂 marynark臋. 艁asica! Wiecznie ten 艁asica!

By艂o coraz cieplej. Dywan lecia艂 r贸wno i pewnie w spokojnym, czystym powietrzu. S艂ycha膰 by艂o jedynie monotonny szum, kt贸ry zawsze towarzyszy lataj膮cym dywanom. Pod nimi, jak okiem si臋gn膮膰, l艣ni艂a niebieska woda. S艂o艅ce mocno 艣wieci艂o. Wszyscy troje po艂o偶yli si臋 na dywanie wystawiaj膮c twarze ku s艂o艅cu. Wczoraj jeszcze byli we Flen! Wkr贸tce znajd膮 si臋 na ca艂kiem nowym kontynencie, zobacz膮 drzewa palmowe i wielb艂膮dy!

- 鈥淧rosz臋 wskaza膰 mi drog臋 do najbli偶szej ciastkarni鈥 - m贸wi艂 gramofon. - ,,B臋dzie dla mnie wielkim zaszczytem...鈥 - i p艂yta sko艅czy艂a si臋.

- Tam! - krzykn膮艂 Lars pokazuj膮c palcem.

Sventon i Liza spojrzeli we wskazanym kierunku.

- Tak! Tam! - wrzasn臋艂a Liza.

Sventon, chc膮c si臋 upewni膰, chwyci艂 lornetk臋 i popatrzy艂 na horyzont. Tak, mieli racj臋. Morze ko艅czy艂o si臋 i wida膰 by艂o w膮ski pasek l膮du.

Teraz lecieli bardzo szybko. Wiatr zacz膮艂 wia膰 coraz mocniej, ale to nie by艂o sirocco. To by艂 ca艂kiem inny wiatr. Sirocco jest wiatrem przeciwnym, a ten wiatr by艂 sprzyjaj膮cy. Chwil臋 p贸藕niej znale藕li si臋 nad du偶ym miastem. To mog艂a by膰 Aleksandria. Na lataj膮cym dywanie trudno jest zorientowa膰 si臋 w nazwach miast. To mog艂a by膰 Aleksandria, ale r贸wnie dobrze mog艂o to by膰 ca艂kiem co艣 innego. Zupe艂nie jest inaczej, gdy si臋 jedzie poci膮giem. Wystarczy wtedy popatrze膰 przez okno. Flen - g艂osi du偶y napis na budynku stacyjnym, o ile to nie jest Mjolby, oczywi艣cie. W ka偶dym razie wiadomo na pewno, 偶e si臋 nie jest w Sodertaije.

Teraz du偶e miasto zosta艂o za nimi i zobaczyli kana艂. Domy艣lili si臋, 偶e to musi by膰 Kana艂 Sueski. Potem by艂o jeszcze kilka miast, kt贸rych nazw nie pr贸bowali nawet si臋 domy艣la膰. Wreszcie dostrzegli pustyni臋. To chyba by艂a pustynia arabska.

Pod nimi rozci膮ga艂o si臋 morze piasku. Zauwa偶yli sznur dostojnie krocz膮cych wielb艂膮d贸w i 艣liczne, ma艂e oazy, rozrzucone to tu, to tam.

A wszystko zalane by艂o s艂o艅cem niczym roztopionym z艂otem.

- Teraz zjemy sobie po psysiu - powiedzia艂 Sventon otwieraj膮c blaszane pude艂ko. - Zosta艂y ju偶 tylko trzy.

Potem trzeba by艂o spakowa膰 rzeczy i zrobi膰 porz膮dek na dywanie. Jak dot膮d, nie zwracali specjalnej uwagi na oazy, ale m贸g艂 ju偶 nadej艣膰 moment, 偶e przy kt贸rej艣 z nich opadn膮 na ziemi臋. Liza zwin臋艂a we艂niane koce z Flen, Lars schowa艂 p艂yty z lekcjami arabskiego, a Sventon zwi膮za艂 sznurkiem puste pude艂ko po ptysiach.

Dywan, kt贸ry do tej pory ignorowa艂 oazy, zacz膮艂 lecie膰 bardziej ostro偶nie. Sventon zauwa偶y艂, 偶e zwalnia biegu.

- Tak te偶 my艣la艂em - mrukn膮艂 sam do siebie, przyk艂adaj膮c lornetk臋 do oczu.

Na razie wida膰 by艂o tylko piasek i piasek, ale po chwili zarysowa艂a si臋 na jego tle grupa pi臋knych palm.

- A wi臋c jeste艣my w Kaf - powiedzia艂 Sventon. - O ile to nie jest fatamorgana.

Wida膰 ju偶 by艂o namioty w艣r贸d palm. Dywan zni偶y艂 lot, potem opu艣ci艂 si臋 jeszcze ni偶ej, a偶 wreszcie z lekkim uderzeniem wyl膮dowa艂 pod pi臋kn膮, wysok膮 palm膮. Sta艂 tam du偶y m臋偶czyzna o wschodnim wygl膮dzie i oczach czarnych jak noc. To by艂 pan Omar. Uk艂oni艂 si臋 nisko.

- Wielka to dla mnie rado艣膰 ujrze膰 pana ponownie, panie Sventon - powiedzia艂.

- Dzie艅 dobry, dzie艅 dobry - rzek艂 Sventon p艂ynnie po arabsku, uchylaj膮c kasku. - To s膮 Lars i Liza Hjortron z Appelviken.

Pan Omar sk艂oni艂 si臋 dwa razy.

- Jest dla mnie wielkim zaszczytem pozna膰 pana - rzek艂 Lars i te偶 uk艂oni艂 si臋 po arabsku.

- Prosz臋 mi wskaza膰 drog臋 do najbli偶szej ciastkarni - wyrecytowa艂a Liza bez wahania.


ROZDZIA艁 DWUNASTY

Skradziono wielb艂膮da


Omar mieszka艂 w艂a艣ciwie w mie艣cie Djof, ale urlopy zawsze sp臋dza艂 w oazie Kaf, odleg艂ej o kilka mil. Mieszka艂 w zgrabnym, sportowym namiocie, stoj膮cym w cieniu palm. Sventon, Lars i Liza usiedli na poduszkach, a Omar pocz臋stowa艂 ich chepchouk膮, ow膮 lekk膮, po偶ywn膮 potraw膮 z jarzyn, nadaj膮c膮 si臋 szczeg贸lnie w gor膮ce dni, kiedy dmie pustynny wiatr, a dmie on prawie zawsze. Potem wypili kaw臋.

- Posiada艂em wczoraj trzy wielb艂膮dy - powiedzia艂 Omar i uk艂oni艂 si臋.

- Ach tak - odpar艂 Sventon, poci膮gaj膮c 艂yk kawy.

- Rubina, Szmaragda i Diamenta - rzek艂

Omar. - Dzi艣 posiadam tylko dwa: Rubina i Szmaragda.

- Trzeciego skradziono - powiedzia艂 natychmiast Sventon.

Omar sk艂oni艂 si臋 z uszanowaniem.

- Diament zosta艂 skradziony - rzek艂.

- Tak te偶 my艣la艂em - powiedzia艂 Sventon. Prywatnego detektywa nigdy nie dziwi, gdy si臋 dowiaduje, 偶e ukradziono wielb艂膮da. Wydaje mu si臋 to zupe艂nie naturalne.

- Dobra ta kawa - powiedzia艂. - W miar臋 mocna, wspaniale aromatyczna.

Przez chwil臋 siedzieli wszyscy w milczeniu. S艂ycha膰 by艂o tylko pustynny wiatr szumi膮cy w li艣ciach palm.

- Panie Sventon - odezwa艂 si臋 Omar, k艂aniaj膮c si臋 szczeg贸lnie nisko. - Niech mi pan odnajdzie Diamenta! Niech pan sprawi, 偶ebym m贸g艂 zn贸w zobaczy膰 mojego Diamenta.

Prywatny detektyw Sventon westchn膮艂. Mia艂 nadziej臋, 偶e sp臋dzi urlop spokojnie. Nie chcia艂 my艣le膰 ani o wielb艂膮dach, ani o 艂asicach.

- Musz臋 najpierw znale藕膰 ,,Arktyk臋鈥 - powiedzia艂.

Omar nigdy nie okazywa艂 zdziwienia.

- 鈥淎rktyk臋鈥? - spyta艂 smutno.

- M贸j tatu艣 odkry艂 鈥淎rktyk臋鈥 - rzek艂 Lars.

- Ojciec pana jest wi臋c podr贸偶nikiem - rzek艂 Omar.

- Bynajmniej. Jest konstruktorem lod贸wek - obja艣ni艂 Sventon.

Omar uk艂oni艂 si臋 nie zmieniaj膮c wyrazu twarzy.

- 鈥淎rktyka鈥 ma g艂o艣nik - doda艂a Liza.

Omar uk艂oni艂 si臋 ponownie z i艣cie wschodnim spokojem. Wszyscy siedzieli milcz膮c. Tylko palmy szumia艂y poruszane pustynnym wiatrem i mog艂o si臋 zdawa膰, 偶e pada deszcz.

- W 鈥淎rktyce鈥 znajduje si臋 trzysta ptysi贸w - rzek艂 Sventon gorzko.

Omar nawet teraz nie wygl膮da艂 specjalnie zdziwiony.

- 鈥淎rktyka鈥 to jest lod贸wka - wyja艣ni艂 Sventon.

- Z g艂o艣nikiem - doda艂 Lars. - M贸j tatu艣 j膮 wynalaz艂.

Omar uk艂oni艂 si臋 z szacunkiem.

- Jestem bardzo zaj臋ty - rzek艂 Sventon. --Nie mam czasu na Diamenty...

Przerwa艂, widz膮c smutek w oczach Omara. A kiedy pomy艣la艂 o tym, jaki Omar by艂 przyjacielski i uprzejmy i jak cz臋sto si臋 k艂ania艂, ju偶 nie doko艅czy艂.

- Spr贸buj臋 - rzek艂 i westchn膮艂. - Jak wygl膮da艂 ten wielb艂膮d? - spyta艂 wyjmuj膮c notes. - Prosz臋 mi go opisa膰.

- Wielka to b臋dzie dla mnie rado艣膰 - rzek艂 Omar smutnym g艂osem. - Diament by艂 moim wiernym przyjacielem - zacz膮艂. - Jak偶e cz臋sto ni贸s艂 mnie w s艂onecznej spiekocie...

- Przepraszam - przerwa艂 Sventon. - Prosz臋 opisa膰 mi jego wygl膮d.

- B臋d臋 to uwa偶a膰 za wielki zaszczyt - powiedzia艂 Omar. - Wed艂ug mojego skromnego zdania, Diament by艂, je艣li chodzi o wygl膮d, wyj膮tkowo postawnym i ros艂ym wielb艂膮dem. W zesz艂ym roku na du偶ej wystawie wielb艂膮d贸w wygra艂...

- Znaki szczeg贸lne? - spyta艂 Sventon niecierpliwie.

- Owszem - odpar艂 Omar, k艂aniaj膮c si臋 - wierno艣膰, wytrzyma艂o艣膰 i r贸wny, przyjemny ch贸d.

Sventon westchn膮艂 i zastuka艂 d艂ugopisem w notes.

- By艂oby dla mnie wielkim zaszczytem, gdybym m贸g艂 pokaza膰 stajni臋 wielb艂膮dzi膮 - rzek艂 Omar wstaj膮c.

Sventon, Lars i Liza r贸wnie偶 wstali ze swoich poduszek. Niedaleko namiotu by艂a zwyczajna, letnia stajnia dla wielb艂膮d贸w. Sta艂y w niej dwa wielb艂膮dy i prze偶uwa艂y; trzeci boks by艂 pusty. Nad ka偶dym boksem wisia艂a tabliczka z imieniem wielb艂膮da, wypisanym arabskimi literami.

- Diament, Szmaragd, Rubin - przeczyta艂a g艂o艣no Liza.

Szmaragd i Rubin przerwa艂y prze偶uwanie i odwr贸ci艂y g艂owy, 偶eby przyjrze膰 si臋 go艣ciom. Potem zn贸w zacz臋艂y prze偶uwa膰. Lars i Liza poklepali je i dali ka偶demu po kawa艂ku cukru.

- Czy pan pos膮dza kogo艣? - spyta艂 Sventon.

- Tak - odpar艂 Omar. - 呕ywi臋 g艂臋bokie podejrzenia co do pewnej osoby.

- Prosz臋 opowiedzie膰 - rzek艂 Sventon, trzymaj膮c d艂ugopis w pogotowiu.

- To wielki dla mnie zaszczyt - rzek艂 Omar. - Samolot do Djof by艂 wczoraj zmuszony l膮dowa膰 w tej nic nie znacz膮cej oazie. (Sventon tak podskoczy艂, 偶e kask opad艂 mu a偶 na oczy). Przyczyn膮 by艂 raptowny brak benzyny - m贸wi艂 dalej Omar. - Pasa偶erowie, czekaj膮c na dostaw臋 benzyny z Djof, przechadzali si臋 po oazie. Jednemu z nich najwidoczniej bardzo si臋 spieszy艂o, bo natychmiast ukrad艂 mojego wielb艂膮da, Diamenta, i pojecha艂 na nim do Djof.

- Prosz臋 opisa膰 jego wygl膮d.

- Poczytam to sobie za wielki zaszczyt - rzek艂 Omar i uk艂oni艂 si臋. - Jedno oko mia艂 niebieskie, a drugie br膮zowe.

- Co? - wykrzykn膮艂 Sventon zdziwiony.

- Tak - odpar艂 Omar. - Diament jest jedynym wielb艂膮dem na ca艂ej pustyni, kt贸ry ma jedno oko niebieskie, a drugie br膮zowe.

- Ciekawe - rzek艂 Sventon i zapisa艂 to sobie w notesie. - Ale prosz臋 mi opisa膰 wygl膮d z艂odzieja.

- Mia艂em mo偶no艣膰 zobaczy膰 go tylko z daleka. Jecha艂 na Diamencie. Dostrzeg艂em jednak, 偶e by艂 bardzo ma艂y. Mia艂 ze sob膮 bia艂膮 walizk臋. Znikn膮艂 w kierunku...

- ,,Arktyka鈥! - przerwa艂 mu Sventon, i a s艂owo to zabrzmia艂o w jego ustach jak strza艂 z pistoletu.

- Nie. Wed艂ug mojego skromnego zdania, uda艂 si臋 do Djof, kt贸re le偶y na po艂udniowy wsch贸d od tej nic nie znacz膮cej oazy - rzek艂 Omar k艂aniaj膮c si臋.

- Dlaczego nie usi艂owa艂 pan go zatrzyma膰?

- Natychmiast osiod艂a艂em Rubina, ale on mia艂 ju偶 zbyt wielk膮 przewag臋. Diament jest wyj膮tkowo szybki.

- Ale na lito艣膰 bosk膮! - wykrzykn膮艂 Sventon. - Ma pan przecie偶 lataj膮cy dywan!

- M贸j lataj膮cy dywan zosta艂 chwilowo oddany do artystycznej cerowni.


ROZDZIA艁 TRZYNASTY

Zaczyna si臋 po艣cig


- Zaczynam natychmiast po艣cig - rzek艂 Sventon i pomaca艂 si臋 po kieszeni, 偶eby sprawdzi膰, czy na pewno ma pistolet. - Prosz臋 osiod艂a膰 wielb艂膮dy, panie Omar.

Rubin i Szmaragd zosta艂y osiod艂ane, co bardzo ucieszy艂o Liz臋 i Larsa. Uwa偶ali, 偶e b臋dzie r贸wnie zabawnie jecha膰 przez pustyni臋 na wielb艂膮dzie, jak lecie膰 na dywanie. Wielb艂膮dy po艂o偶y艂y si臋, tak 偶eby mo偶na by艂o wdrapa膰 si臋 na ich grzbiety, i kiedy stan臋艂y na swych d艂ugich nogach, je藕d藕cy znale藕li si臋 bardzo wysoko, a oczom ich ukaza艂 si臋 rozleg艂y widok na morze piasku. Omar i Liza jechali na Rubinie, a prywatny detektyw T. Sventon i Lars Hjortron na Szmaragdzie. Sventon wyj膮艂 lornetk臋 z futera艂u i ju偶 mieli rusza膰, gdy Omar odezwa艂 si臋:

- Przepraszam, panie Sventon, ale dotarliby艣my do Djof znacznie szybciej, gdyby艣my polecieli na pana dywanie.

- Oczywi艣cie! - wykrzykn膮艂 Sventon tak gwa艂townie, 偶e kask zjecha艂 mu na oczy.

Rubin i Szmaragd po艂o偶y艂y si臋 z irytuj膮c膮 powolno艣ci膮, a je藕d藕cy po艣piesznie z nich zeszli. Chwil臋 p贸藕niej siedzieli wszyscy czworo na dywanie. Sventon ju偶 mia艂 dotkn膮膰 fr臋dzli i powiedzie膰: 鈥淒jof鈥, ale wstrzyma艂 si臋. Prywatny detektyw musi my艣le膰 o wszystkim.

- Nie - powiedzia艂. - Pojedziemy na wielb艂膮dach.

Omar uk艂oni艂 si臋 nie zmieniaj膮c wyrazu twarzy i ca艂a czw贸rka po艣piesznie zesz艂a z dywanu, kt贸ry Sventon zwin膮艂 i wzi膮艂 pod pach臋. Omar kaza艂 wielb艂膮dom ponownie si臋 po艂o偶y膰 i czworo je藕d藕c贸w zn贸w na nie wsiad艂o. Ma艂a karawana ruszy艂a: Rubin prowadzi艂, Szmarad szed艂 za nim. Sventon wyj膮艂 lornetk臋 z futera艂u.

Zacz膮艂 wyja艣nia膰, dlaczego nie by艂oby dobrze podr贸偶owa膰 dywanem. Liczy艂 na to, 偶e z艂apie Wilusia 艁asic臋, jak tylko przyjad膮 do Djof. Musia艂by wtedy lecie膰 z 艁asic膮 wprost do Sztokholmu, a nie odwa偶y艂by si臋 wzi膮膰 Larsa i Lizy w t臋 podr贸偶. By艂o nie do przewidzenia, co 艁asica mo偶e zrobi膰 (Sventon osobi艣cie zamierza艂 siedzie膰 ca艂y czas z na艂adowanym pistoletem w r臋ku). Dlatego musz膮 pojecha膰 do Djof na wielb艂膮dach, 偶eby Omar i dzieci mia艂y na czym wr贸ci膰 do oazy.

Trzeba o wszystkim pomy艣le膰. Gdy tylko Sventon zostawi 艁asic臋 w Sztokholmie, przyleci z powrotem do oazy i wtedy b臋dzie m贸g艂 rozpocz膮膰 urlop w ciszy i spokoju, razem z Omarem, Liz膮 i Larsem, w cieniu palm. B臋d膮 siedzie膰 przed namiotem o zachodzie s艂o艅ca i b臋d膮 wyjmowa膰 zaczarowane ptysie z ,,Arktyki鈥 przy d藕wi臋kach jakiej艣 uroczej piosenki ludowej czy czego艣 takiego.

Wszystko to Sventon t艂umaczy艂, jak tylko m贸g艂 najg艂o艣niej, podczas gdy ma艂a karawana posuwa艂a si臋 wolno przez piaskowe morze. Lecz Omar i Liza, jad膮cy na pierwszym wielb艂膮dzie, dos艂yszeli tylko kilka niewyra藕nych s艂贸w, bo w艂a艣nie zerwa艂 si臋 wiatr. (Du偶a broda Sventona te偶 zag艂usza艂a cz臋艣膰 tego, co m贸wi艂). Omar odwraca艂 si臋 co jaki艣 czas i k艂ama艂 si臋 ze wschodnim spokojem.

Wkr贸tce wida膰 ju偶 by艂o tylko piasek dooko艂a. Lars i Liza uwa偶ali z pocz膮tku, 偶e podr贸偶 na wielb艂膮dach jest r贸wnie ciekawa jak lot na dywanie, ale po godzinie zacz臋li si臋 troch臋 nudzi膰. Sventon ze swej strony rozmy艣la艂 nad problemem nie do rozwi膮zania. Dlaczego, pyta艂 sam siebie, ludzie je偶d偶膮 przez pustyni臋 na wielb艂膮dach, kiedy istniej膮 lataj膮ce dywany? W innych krajach wielb艂膮dy mog艂y by膰 bardzo przydatne, ale tu, w ojczy藕nie lataj膮cych dywan贸w, chyba je nieco przeceniano.

Spotkali dwie d艂ugie karawany. Wszystkie wielb艂膮dy nios艂y na grzbietach wielkie tobo艂y, a poganiacze szli obok z kijami w r臋ku. Potem zobaczyli nareszcie lataj膮cy dywan. Lecia艂 na nim, do艣膰 nisko, stary, brodaty cz艂owiek. Wi贸z艂 na dywanie dwie kozy. Liza i Lars pomachali do niego, ale on nie odpowiedzia艂. Chwil臋 p贸藕niej spotkali drugi dywan, nieco wi臋kszy. Siedzia艂a na nim ca艂a rodzina: dziadek, babcia, ojciec, matka i sze艣cioro dzieci. Rozmawiali i 艣miali si臋, a ubrania ich powiewa艂y na wietrze. Dzieci wychyla艂y si臋 przez kraw臋d藕 dywanu. Wida膰 by艂o tylko ich g艂owy. Pomacha艂y do Larsa i Lizy, kt贸rzy ledwo zd膮偶yli odpowiedzie膰 im w ten sam spos贸b, a ju偶 dywan znikn膮艂. Sventon patrzy艂 w zadumie za szybkim, lekkim dywanem. Musz臋 zapyta膰 o niego Omara, pomy艣la艂. Cz艂owiek u艣wiadamia sobie korzy艣ci lataj膮cego dywanu zw艂aszcza wtedy, kiedy nosi ciep艂膮 brod臋.

I tak dojechali do Djof. W miastach Wschodu zawsze roi si臋 od ludzi na ulicach. Bardziej ni偶 w innych miastach. K艂臋bi膮 si臋 tam t艂umy spacerowicz贸w, nosicieli wody, sprzedawc贸w melon贸w czy pomara艅cz, dzieci, wielb艂膮d贸w, beduin贸w, woz贸w, cukiernik贸w, ps贸w, tkaczy dywan贸w, kot贸w, pisarzy, fakir贸w, os艂贸w i k贸z.

Djof nie jest du偶ym miastem, a jednak roi si臋 w nim od ludzi. Przejechali ko艂o Du偶ego Bazaru, gdzie kr臋ci艂 si臋 rozkrzyczany t艂um. Sprzedawano tam wszystko mo偶liwe (pr贸cz ptysi贸w).

Omar zostawi艂 Rubina i Szmaragda w karawanseraju7. Sventon by艂 gotowy do po艣cigu.

Chcia艂 zacz膮膰 od tego, 偶eby po prostu chodzi膰 po mie艣cie i pyta膰, czy kto艣 nie widzia艂 ma艂ego, chytrego cz艂owieczka z bia艂膮 walizk膮. Omar mia艂 mu pokazywa膰 drog臋.

Omar powiedzia艂:

- Moim skromnym zdaniem, nale偶a艂oby najpierw zapyta膰 u cukiernika Mohameda na ulicy Karawany.



ROZDZIA艁 CZTERNASTY

Solidny cukiernik


Arabskie ciasta s艂awne s膮 na ca艂ym 艣wiecie. W innych krajach ciastom prawie zawsze czego艣 brak. Albo s膮 przypalone, albo za mi臋kkie i kleiste. Bywaj膮 te偶 za du偶e i nieforemne. Inne zn贸w s膮 za ma艂e. Ciasta arabskie s膮 zawsze odpowiedniego wymiaru, w艂a艣ciwie wypieczone, a ich nadzienie to istne dzie艂o sztuki.

W Djof wielu by艂o doskona艂ych i solidnych cukiernik贸w, lecz Mohamed na ulicy Karawany uwa偶any by艂 za najlepszego i najsolidniejszego. W jego sklepie sta艂y rz臋dy 艣wie偶o upieczonych ciast i cudownie pachnia艂y. Mohamed by艂 szczeg贸lnie znany dzi臋ki swoim dw贸m specjalno艣ciom, kt贸re nazywa艂y si臋: ,,T臋sknota Beduina za Domem鈥 i ,,Niedzielny Sen Poganiacza Wielb艂膮d贸w鈥. 鈥淭臋sknota za Domem鈥 mia艂a nadzienie z orzech贸w, a 鈥淣iedzielny Sen鈥 - ze 艣wie偶ych fig.

Omar mia艂 zwyczaj kupowa膰 ciasto u cukiernika Mohameda. W czasie wakacji, kiedy mieszka艂 na pustyni, wpada艂 czasami do niego w ci膮gu tygodnia, 偶eby sobie kupi膰 ma艂y zapas, lecz gdy mieszka艂 w mie艣cie, przychodzi艂 codziennie i kupowa艂 albo 鈥淪en鈥, albo 鈥淭臋sknot臋鈥.

Teraz szli ze Sventonem do znanego cukiernika. Sklep le偶a艂 nieco na uboczu, w naro偶nym domu przy ulicy Karawany, ju偶 na przedmie艣ciu. Tam nie by艂o tak rojno. Spotkali tylko jakiego艣 przechodnia nios膮cego jedno ciasto, a tak偶e go艅ca Ibna nios膮cego dziesi臋膰 ciast.

Omar, Sventon, Lars i Liza weszli razem z czarnym kotem, kt贸ry wraca艂 w艂a艣nie ze spaceru po ulicy Karawany. W sklepie panowa艂 p贸艂mrok, bo zamiast okna by艂 tylko ma艂y otw贸r wychodz膮cy na zacienion膮 stron臋 ulicy. Lecz ciemne wn臋trze przesycone by艂o najwspanialszymi zapachami. Sta艂y tam rz臋dy wypiek贸w, a w przy膰mionym 艣wietle jaki艣 cz艂owiek miesi艂 ciasto. To by艂 piekarz zatrudniony u Mohameda.

Trudno sobie wyobrazi膰 silniejszego piekarza. Wyrabia艂 ciasto tak energicznie, 偶e a偶 dzie偶a trzeszcza艂a. Mia艂 wysoko podwini臋te r臋kawy i wida膰 by艂o, 偶e posiada mi臋艣nie niczym zapa艣nik albo nawet niczym dw贸ch zapa艣nik贸w. Nic dziwnego, 偶e ciasta od Mohameda by艂y dobre. NAJLEPSZE CIASTA PUSTYNI - zachwala艂a reklama w 鈥 Kurierze Palmowym鈥. To zreszt膮 by艂a 艣wi臋ta prawda. Spytajcie pana Omara.

Czarny kot wyruszy艂 na wycieczk臋 krajoznawcz膮 po piekarni. Gdy go piekarz zauwa偶y艂, przesta艂 miesi膰 ciasto i cofn膮艂 si臋 pod 艣cian臋. Stan膮艂 tam wpatruj膮c si臋 w kota i wo艂aj膮c:

- Kot! Patrzcie, kot!

Kot wybieg艂 na ulic臋. Piekarz zatrzasn膮艂 za nim drzwi, a potem splun膮艂 trzy razy przez lewe rami臋. 鈥淎ha - pomy艣la艂 Sventon, kt贸ry to wszystko zauwa偶y艂 - ten facet boi si臋 kot贸w鈥.

Wnet przybieg艂 sam Mohamed.

- 鈥淪en鈥 czy 鈥淭臋sknot臋鈥?! - zawo艂a艂. (Przez jaki艣 czas Mohamed mieszka艂 w portowym mie艣cie pomi臋dzy lud藕mi rozmaitych narodowo艣ci i w zwi膮zku z tym nigdy nie mia艂 okazji nauczy膰 si臋 owej przyjacielskiej go艣cinno艣ci, kt贸ra cechowa艂a na przyk艂ad Omara.)

- 鈥淪en鈥 czy 鈥淭臋sknot臋鈥?

Omar uk艂oni艂 si臋 i odpowiedzia艂:

- I 鈥淪en鈥, i 鈥淭臋sknot臋鈥.

Mohamed rzuci艂 mu dwa ciasta. Omar zap艂aci艂 i powiedzia艂:

- T臋 ciastkarni臋 odwiedza stale t艂um g艂odnych ludzi z bliska i z daleka. Czy przypadkiem nie widzia艂e艣 w艣r贸d nich pewnego osobnika niedu偶ego wzrostu, ubranego wed艂ug mody zachodniej i nios膮cego trzysta ptysi贸w w bia艂ej walizce marki 鈥淎rktyka鈥?

Mohamed wlepi艂 w niego wzrok i milcza艂. Piekarz przerwa艂 wyrabianie ciasta i sta艂 nieruchomo w cieniu, zamieniony w s艂uch. Sventon wzm贸g艂 czujno艣膰.

- Ten sam cz艂owiek ukrad艂 - z powodu braku benzyny - wielb艂膮da, kt贸ry nazywa si臋 Diament - m贸wi艂 dalej Omar.

Mohamed nie spuszcza艂 z niego wzroku. Piekarz mia艂 si臋 na baczno艣ci. Sventon by艂 przygotowany na wszystko.

- Nie! - krzykn膮艂 Mohamed, przestaj膮c wpatrywa膰 si臋 w Omara. - Nie widzia艂em ani ludzi, ani wielb艂膮d贸w, ani walizek, ani diament贸w. Chcesz jeszcze jakie艣 ciasto? Je艣li nie, to do widzenia.

Omar, Sventon, Lars i Liza wyszli ze sklepu. Omar ni贸s艂 dwa ciasta, w ka偶dym r臋ku po jednym.

- By艂 z艂y - rzek艂 Sventon, zsuwaj膮c kask z czo艂a. - Mo偶e go bol膮 z臋by?

- Ja te偶 si臋 nieraz zastanawia艂em, czy nie powinien zaplombowa膰 jakiego艣 z臋ba. Niemniej jest solidnym cukiernikiem. Jego towary s膮 szczeg贸lnie zdrowe.

Szli ulicami, rozpytuj膮c, czy kto艣 nie widzia艂 ma艂ego chytrego cz艂owieczka z Zachodu, z bia艂膮 walizk膮 marki 鈥淎rktyka鈥. (Sventon uwa偶a艂 za zbyteczne ujawnia膰, 偶e ,,Arktyka鈥 by艂a rewelacyjn膮 lod贸wk膮). Nikt takiej osoby nie widzia艂. Jeden beduin wskaza艂 zdecydowanym ruchem na Sventona i powiedzia艂, 偶e to on w艂a艣nie jest tym cz艂owiekiem z Zachodu, lecz Omar zapewni艂 upartego i g艂upiego beduina, 偶e si臋 myli. Pewien fakir, siedz膮cy na gwo藕dziach, nie m贸g艂 odpowiedzie膰, bo w艂a艣nie wbi艂 sobie n贸偶 w j臋zyk, o艣wiadczy艂 jednak przy pomocy potrz膮sania g艂ow膮 i bulgotania w gardle, 偶e 偶adnego takiego obcokrajowca nie widzia艂.

Robi艂o si臋 coraz gor臋cej. Upa艂 na ulicach sta艂 si臋 nie do zniesienia i ludzie szli do domu na po艂udniow膮 sjest臋8. Omar zaproponowa艂, 偶eby zaniecha膰 po艣cigu, dop贸ki nie minie najgorszy skwar.

- Nie na d艂ugo, w ka偶dym razie - rzek艂 Sventon patrz膮c na zegarek.

- Tylko na pi臋膰 albo sze艣膰 godzin - powiedzia艂 Omar ze wschodnim spokojem. - Moim skromnym zdaniem, 艣ciganie lepiej si臋 udaje o wieczornym ch艂odzie.

Znale藕li kawiarni臋 i zam贸wili arabsk膮 kaw臋 w ma艂ych arabskich fili偶ankach. Omar i Sventon wypili zaledwie dwana艣cie fili偶anek, a ju偶 Lars i Liza zacz臋li si臋 nudzi膰 siedz膮c tak d艂ugo na miejscu.

- Wujaszku Sventonie - powiedzia艂a Liza - p贸jdziemy pozwiedza膰 troch臋 miasto.

- Dobrze, ale nie chod藕cie za daleko - odpar艂 Sventon. - Uwa偶ajcie, 偶eby si臋 nie zgubi膰.

Lars i Liza wyszli na pal膮ce wschodnie s艂o艅ce. T艂um na ulicach znacznie si臋 przerzedzi艂. Djof drzema艂o w spiekocie po艂udniowej pory.

- Chod藕my t臋dy - rzek艂 Lars, potykaj膮c si臋 o zdech艂ego kota. Miasto by艂o istnym labiryntem ma艂ych bia艂ych domk贸w. Lars i Liza zapu艣cili si臋 w nieznane.


ROZDZIA艁 PI臉TNASTY

Zadanie Sventona staje si臋 coraz trudniejsze


- Kiedy偶 te dzieci nareszcie wr贸c膮? - zastanawia艂 si臋 Sventon patrz膮c na zegarek. Nie by艂o ich ju偶 od godziny, a Sventon chcia艂 jak najszybciej kontynuowa膰 po艣cig.

Omar spokojnie wypi艂 fili偶ank臋 dobrej arabskiej kawy i powiedzia艂:

- Miasto jest raczej ma艂e, ale stosunkowo du偶e dla kogo艣, kto jest ma艂y. Wiele tu jest dom贸w i ulic, kt贸re mog膮 przedstawia膰 skromny obiekt zainteresowania dla podr贸偶uj膮cych obcokrajowc贸w.

- Spieszy nam si臋! - krzykn膮艂 Sventon niecierpliwie.

Omar uk艂oni艂 si臋 wsp贸艂czuj膮co i zam贸wi艂 now膮 porcj臋 kawy.

Sventon niepokoi艂 si臋 coraz bardziej. D艂ugo ju偶 siedzieli pij膮c kaw臋, a rodze艅stwo Hjortron z Appelviken wci膮偶 nie wraca艂o.

- O ile pan nie 偶yczy sobie jeszcze kawy - rzek艂 Omar - mogliby艣my wyj艣膰 i popyta膰 si臋. I tak mamy pyta膰 o pana 艁asic臋, wi臋c mogliby艣my r贸wnocze艣nie dowiadywa膰 si臋 o m艂od膮 pann臋 Hjortron i m艂odego pana Hjortrona.

Najgorszy upa艂 ju偶 min膮艂 i ulice zape艂ni艂y si臋 lud藕mi.

- Chod藕my wpierw do cukiernika Mohameda - powiedzia艂 Omar.

- Do tego z b贸lem z臋b贸w? - wykrzykn膮艂 Sventon. - On nic nie b臋dzie wiedzia艂.

- Ale jego wypieki s膮 znakomite, zawsze w miar臋 rumiane, i mo偶na przypuszcza膰, 偶e rodze艅stwo Hjortron uda艂o si臋 do niego, 偶eby kupi膰 ,,T臋sknot臋鈥.

Poszli na ulic臋 Karawany i wst膮pili do piekarni. Piekarz nie pracowa艂 najwidoczniej, bo nigdzie nie by艂o go wida膰. Nie by艂o te偶 艣ladu go艅ca Ibna. Z p贸艂mroku wy艂oni艂 si臋 natomiast Mohamed.

- 鈥淪en鈥 czy 鈥淭臋sknot臋鈥?! - wrzasn膮艂.

- 鈥淪en鈥 - rzek艂 Omar k艂aniaj膮c si臋. - 艢redniej wielko艣ci 鈥淣iedzielny Sen鈥. B膮d藕 艂askaw przes艂a膰 go za po艣rednictwem mojego s膮siada Hassana, wytw贸rc臋 namiot贸w, kt贸ry leci do oazy jutro z samego rana.

- Co jeszcze?

- Zechciej nam powiedzie膰 艂askawie, czy nie widziano tu dwojga dzieci, z kt贸rych jedno by艂o dziewczynk膮, a drugie ch艂opcem?

Mohamed milcza艂 wpatruj膮c si臋 w nich uporczywie. W ko艅cu rzek艂:

- Nie widzia艂em 偶adnych dzieci. Od kilku lat nie widzia艂em 偶adnego dziecka. A w dodatku to nie jest biuro informacji. Do widzenia.

Sventon i Omar wyszli na ulic臋. Pytali i szukali, dop贸ki nie zrobi艂o si臋 ciemno, potem musieli wr贸ci膰 do oazy. Sventon przez ca艂y czas obmy艣la艂 niezawodny plan dzia艂ania. Trzeba by艂o odnale藕膰 dwoje dzieci, jednego wielb艂膮da i jedn膮 lod贸wk臋 marki ,,Arktyka鈥. Rzadko kiedy prywatny detektyw mia艂 przed sob膮 tak trudne zadanie do wykonania.

Po powrocie do oazy Sventon i Omar usiedli przed namiotem, 偶eby odpocz膮膰 w wieczornym ch艂odzie. Zjedli po talerzu chepchouki, a potem jedn膮 鈥淭臋sknot臋鈥 z nadzieniem z orzech贸w. Ciemno艣膰 zapad艂a nad oaz膮 i nad ca艂膮 pustyni膮. Mi臋dzy lekko szumi膮cymi palmami b艂yszcza艂y wielkie wschodnie gwiazdy. Gdzie艣 daleko wy艂 szakal.

- Czy nie uwa偶a pan, panie Sventon, 偶e ta zwyk艂a pustynia jest pi臋kna? - spyta艂 Omar.

Sventon by艂 bardzo zatroskany. Jak dot膮d, nie obmy艣li艂 jeszcze niezawodnego planu i dlatego nie m贸g艂 na razie cieszy膰 si臋 urokami pustyni.

- Za du偶o tu piasku - powiedzia艂. - Znacznie za du偶o...

Omar sk艂oni艂 si臋 cicho w ciemno艣ci.

- Po艂owa by wystarczy艂a. I jaki u偶ytek z wielb艂膮d贸w - spyta艂 Sventon ostrym tonem - skoro istniej膮 lataj膮ce dywany?

Omar poda艂 mu fili偶ank臋 kawy.

- Przy d艂u偶szej podr贸偶y zaoszcz臋dza si臋 przecie偶 dobrych kilka dni lec膮c na dywanie - zauwa偶y艂 Sventon.

- Ilo艣膰 dni jest niezliczona - odpar艂 Omar.

- Ale gdyby tak chodzi艂o o przewiezienie 艣wie偶o upieczonego ciasta?

- Moim skromnym zdaniem, nie nale偶y spoczywa膰 zbyt 艣wie偶ego, jeszcze ciep艂ego ciasta.

Sventon westchn膮艂.

- Za艂贸偶my jednak, 偶e jest wp贸艂 do trzeciej po po艂udniu i 偶e musi pan by膰 w Djof r贸wno o trzeciej. W takim wypadku wielb艂膮dy by艂yby do niczego.

- Czwarta jest r贸wnie偶 dobr膮 godzin膮 na przybycie do Djof. Je艣li chodzi o moje skromne zdanie, najodpowiedniejsza jest godzina sz贸sta, kiedy zaczyna si臋 przyjemny wieczorny ch艂贸d.

Sventon westchn膮艂, Omar uk艂oni艂 si臋.

Tej nocy Sventon w og贸le nie spa艂. Le偶a艂 z otwartymi oczami i pr贸bowa艂 obmy艣li膰 jaki艣 niezawodny plan. W ko艅cu s艂o艅ce zacz臋艂o wschodzi膰, a on jeszcze my艣la艂. Nigdy dot膮d nie spotka艂 si臋 z tak trudnym problemem.

Ich s膮siad Hassan, wytw贸rca namiot贸w, kt贸ry w艂a艣nie przylecia艂 z Djof na swoim dywanie, przyni贸s艂 Omarowi pi臋kny, 艣wie偶o upieczony ,,Niedzielny Sen鈥 od Mohameda. Sventon i Omar siedli, 偶eby szybko zje艣膰 艣niadanie przed wyruszeniem do Djof na dalsze poszukiwania.

Omar ukroi艂 dwa du偶e kawa艂ki 鈥淣iedzielnego Snu Poganiacza Wielb艂膮d贸w鈥.

- By艂oby dla mnie wielk膮 rado艣ci膮 us艂ysze膰, 偶e pan, panie Sventon, gustuje w wypiekach arabskich.

Sventon wzi膮艂 talerz, z kt贸rego unosi艂a si臋 delikatna wo艅.

- To ciasto przypomina psysia bez bitej 艣mietany - powiedzia艂. Poniewa偶 robi艂o si臋 p贸藕no, ugryz艂 bardzo du偶y kawa艂ek. I nagle poczu艂 w ustach co艣 twardego i ostrego, co艣, co mog艂o mu przeci膮膰 j臋zyk na p贸艂! Je艣li to mia艂 by膰 鈥淣iedzielny Sen Poganiacza Wielb艂膮d贸w鈥, to poganiacze musz膮 cierpie膰 nocne koszmary w niedziel臋! Przesta艂 je艣膰 i spojrza艂 na Omara, ale ten jad艂 dalej, bardzo zadowolony. Sventon ostro偶nie wyj膮艂 z ust koszmarny k膮sek i po艂o偶y艂 go na talerzu. Wtedy Omar przesta艂 je艣膰.

- By艂bym bardzo zmartwiony, gdyby pan nie uwa偶a艂, 偶e moje skromne ciasto jest smaczne - powiedzia艂 melancholijnie, z pytaj膮cym wyrazem w czarnych oczach.

Sventon dziobn膮艂 widelcem k膮sek 鈥淪nu鈥, kt贸ry najwyra藕niej mia艂 co艣 twardego w 艣rodku. K艂u艂 go i szarpa艂, a偶 w ko艅cu wydoby艂 co艣 w rodzaju 偶yletki. Omar siedzia艂 bez ruchu, niczym pos膮g. Sventon wy艂owi艂 偶yletk臋 dwoma palcami i wytar艂 j膮 w p艂贸tno namiotowe. To jednak nie by艂a 偶yletka, lecz owalna blaszka z paroma literami. W jasnym porannym s艂o艅cu ujrzeli napis:

ARKTYKA鈥


ROZDZIA艁 SZESNASTY

Pan Omar czyta 鈥淜urier Palmowy鈥


Prywatny detektyw T. Sventon ze Sztokholmu wygl膮da艂 jak jastrz膮b, kt贸ry w艂a艣nie zauwa偶y艂 pi臋knego ma艂ego go艂臋bia w ca艂kiem nieoczekiwanym miejscu. Siedzia艂 nieruchomo i szybko my艣la艂.

Metalowa plakietka, kt贸r膮 nadal trzyma艂 w dw贸ch palcach, b艂yszcza艂a w porannym s艂o艅cu. Omar, 偶eby mu nie przeszkadza膰, te偶 siedzia艂 zupe艂nie bez ruchu, ale prze偶uwa艂 co艣 niepostrze偶enie i spogl膮da艂 ukradkiem na ciasto.

- Ha! - rzek艂 Sventon nagle wstaj膮c. - Nie mamy czasu do stracenia.

Wskoczy艂 do namiotu po sw贸j lataj膮cy dywan i rozwin膮艂 go na pustynnym piasku. Wrzuci艂 na dywan torb臋 z ubraniem i upewni艂 si臋, 偶e ma w kieszeni pistolet. Ruszy艂 tak szybko, 偶e, kask tropikalny zsun膮艂 mu si臋 na oczy, a Omar ledwo zd膮偶y艂 wdrapa膰 si臋 za nim.

- 鈥淎rktyka鈥 jest u cukiernika - rzek艂 Sventon, a s艂owa jego zabrzmia艂y jak seria strza艂贸w z pistoletu.

- To w takim razie pan 艁asica umie艣ci艂 tabliczk臋 z 鈥淎rktyki鈥 w cie艣cie - odezwa艂 si臋 Omar siedz膮cy za nim. - Mo偶e przez pomy艂k臋?

Sventon te偶 si臋 nad tym zastanawia艂.

- Jeszcze za wcze艣nie, 偶eby si臋 na ten temat wypowiada膰 - rzek艂 kr贸tko i poprawi艂 kask, kt贸ry zn贸w opad艂 mu na oczy.

- Czy pan my艣li, 偶e cukiernik ukrywa te偶 Diamenta?

- Na razie za wcze艣nie, 偶eby si臋 wypowiada膰 na ten temat. Lecz Mohamed jest w zmowie z 艁asic膮. Mohamed z pewno艣ci膮 nie jest solidnym cukiernikiem, wszystkiego wi臋c mo偶na si臋 spodziewa膰.

- By艂oby dla mnie wielk膮 rado艣ci膮 m贸c znowu zobaczy膰 Diamenta - powiedzia艂 Omar cicho. - Ponadto uwa偶am, 偶e wypieki pana Mohameda s膮 jakby nieco przeceniane. Jakie jest pana zdanie o tych ciastach?

- Obrzydliwe 艣wi艅stwo! - krzykn膮艂 Sventon.

- Swego czasu uwa偶a艂em, 偶e s膮 stosunkowo smaczne, jednak bardzo si臋 myli艂em, wed艂ug mojego skromnego zdania.

- Najgorsze ciasta na pustyni! Nigdy nie widzia艂em gorszych! 艁ajdak, nie cukiernik! - wrzeszcza艂 Sventon wyd艂ubuj膮c kawa艂ek nadzienia spomi臋dzy przednich z臋b贸w.

Dywan lecia艂 szybko i wkr贸tce znale藕li si臋 w Djof, gdzie ju偶 zacz臋艂o si臋 roi膰 na ulicach. Poszli na ulic臋 Karawany. Spotkali kilku klient贸w nios膮cych ciasta, ale go艅ca Ibna nie by艂o wida膰. Zajrzeli ostro偶nie przez okno. Sklep by艂 chwilowo pusty, piekarz te偶 gdzie艣 znikn膮艂.

Sventon nie wiedzia艂, co robi膰. Na wszelki wypadek po艂o偶y艂 r臋k臋 na pistolecie. Widz膮c, 偶e Omar nachyla si臋 nad oknem do piwnicy i usi艂uje przez nie zajrze膰, podszed艂 do ma艂ego otworu. Wewn膮trz wida膰 by艂o co艣 du偶ego i w艂ochatego, poruszaj膮cego si臋 nieznacznie. To by艂a g艂owa wielb艂膮da. Jedno oko mia艂 niebieskie, drugie br膮zowe.

Ktokolwiek widzia艂 wielb艂膮dzi膮 g艂ow臋 spogl膮daj膮c膮 z okna piwnicznego na ulicy Karawany, ten wie, jakie to jest zaskakuj膮ce. W takim wypadku cz艂owiek zadaje sobie pytanie, dlaczego wielb艂膮d znajduje si臋 w tej niezdrowej piwnicy, zamiast by膰 na dworze, na 艣wie偶ym powietrzu.

- Diament! - szepn膮艂 Omar 艂ami膮cym si臋 g艂osem.

- Aha! - rzek艂 Sventon. - Wi臋c tak si臋 sprawy maj膮!

- Co tu robisz, staruchu? - pyta艂 Omar zatroskany, a Diament patrzy艂 na niego wiernymi, melancholijnymi oczami r贸偶nego koloru.

- I ,,Arktyka鈥, i Diament s膮 tutaj - orzek艂 Sventon. - Mo偶emy teraz upiec dwie pieczenie naraz.

- Ale Diament nie nadaje si臋 do pieczenia - rzek艂 Omar z cieniem wyrzutu w g艂osie.

Na ulicy by艂o pusto. Sventon wzi膮艂 Omara na ma艂膮 wypraw臋 rozpoznawcz膮 za r贸g domu. By艂y tam wysokie drzwi, podeszli wi臋c do nich i Sventon poruszy艂 klamk膮. Drzwi okaza艂y si臋 zamkni臋te, ale zaraz kto艣 je otworzy艂 od wewn膮trz i zobaczyli olbrzymiego Araba. To by艂 piekarz, ten, kt贸ry mia艂 mi臋艣nie jak zapa艣nik, ba, nawet jak dw贸ch. Mia艂 te偶 d艂ugi, zakrzywiony sztylet wetkni臋ty za czerwony pas. Podpar艂 si臋 pod boki i wlepi艂 wzrok w Sventona i Omara. Oczy b艂yszcza艂y mu niebezpiecznie.

- Przepraszam - rzek艂 Sventon - czy t臋dy jest wej艣cie do wypiek贸w, chcia艂em powiedzie膰 - do piekarni?

- Nie, to jest wyj艣cie - zachrypia艂 piekarz niskim, gard艂owym g艂osem i po艂o偶y艂 d艂o艅 na r臋koje艣ci sztyletu. - Znikajcie - warkn膮艂 i zatrzasn膮艂 drzwi.

Omar i Sventon wycofali si臋 za r贸g. Podeszli jeszcze raz do okienka, 偶eby popatrze膰 na g艂ow臋 wielb艂膮da.

I wtedy dotar艂 do nich szept z g艂臋bi piwnicy:

- Wujaszku Sventonie!

Spojrzeli na siebie.

- Tsss - sykn膮艂 Sventon.

Nagle na stopniach ukaza艂 si臋 cukiernik we w艂asnej osobie. Zobaczy艂 ich kucaj膮cych przy oknie, stan膮艂 wi臋c i patrzy艂. Omar szybko zacz膮艂 co艣 poprawia膰 przy sandale, a Sventon udawa艂, 偶e strz膮sa kilka w艂os贸w wielb艂膮dzich z lewego buta.

- Dzie艅 dobry, Mohamedzie - odezwa艂 si臋 Omar. - W艂a艣nie odbywamy tak膮 sobie rann膮 przechadzk臋. Wielk膮 nam sprawia przyjemno艣膰 m贸c przej艣膰 obok tej popularnej ciastkarni.

I ruszyli dalej ulic膮 Karawany, a Mohamed patrzy艂 za nimi podejrzliwie.

- Musimy u艂o偶y膰 plan dzia艂ania - rzek艂 Sventon. - Sytuacja jest niedobra. Mohamed ju偶 co艣 podejrzewa.

- Wejd藕my wobec tego do kawiarni i pomy艣lmy - powiedzia艂 Omar z orientalnym spokojem.

Weszli i usiedli, 偶eby si臋 napi膰 arabskiej kawy z arabskich fili偶anek. Sventon intensywnie my艣la艂, a Omar, 偶eby mu nie przeszkadza膰, czyta艂 ,,Kurier Palmowy鈥.

- M艂odzi s膮 uwi臋zieni u cukiernika... - mrucza艂 Sventon. - ,,Arktyka鈥 te偶 tam jest... I Diament...

- Tak - powiedzia艂 cicho Omar. - I Diament te偶.

- ...I jestem pewien, 偶e 艁asica r贸wnie偶 tam si臋 znajduje... Piekarz jest w to wmieszany... a gdzie znikn膮艂 goniec?... Ca艂a piekarnia jest w to wmieszana... chodzi o to, 偶eby ich zaskoczy膰... przy najmniejszym cieniu niebezpiecze艅stwa 艁asica mo偶e wynaj膮膰 dywan i odlecie膰 z 鈥淎rktyk膮鈥...

Rzadko si臋 zdarza, 偶eby praktykuj膮cy prywatny detektyw mia艂 tak trudne zadanie do wykonania.

- Przepraszam - odezwa艂 si臋 nagle Omar i wskaza艂 na og艂oszenie w gazecie.

- O co chodzi? - spyta艂 Sventon troch臋 niecierpliwie.

Omar przeczyta艂:


Uczciwy, niepijcicy piekarz poszukiwany od zaraz

do sta艂ej pracy na kr贸tki czas w piekarni Mohameda.


- Aha - powiedzia艂 Sventon. Potem pomy艣la艂 jeszcze chwil臋 staj膮c si臋 coraz bardziej podobny do jastrz臋bia.

- Bior臋 posad臋 piekarza - zdecydowa艂. - Jestem niepij膮cy.

Omar uzna艂, 偶e to bardzo 艣mia艂y pomys艂, uk艂oni艂 si臋 wi臋c cicho i z uszanowaniem. Potem wskaza艂 na inne og艂oszenie, nieco dalej, i przeczyta艂:


Szybki, obrotny goniec otrzyma natychmiast

sta艂e chwilowe zatrudnienie u cukiernika

Mohameda na ulicy Karawany.


- Aha - rzek艂 Sventon.

- Zamierzam ubiega膰 si臋 o t臋 posad臋 - powiedzia艂 Omar. - W moim skromnym mniemaniu jestem szybki i obrotny.

Sventon spojrza艂 na niego ze zdziwieniem.

- My艣l臋, 偶e mo偶e b臋d臋 m贸g艂 przyda膰 si臋 w pewnej mierze w po艣cigu - rzek艂 Omar wykonuj膮c pokorny uk艂on.

- To jest niebezpieczne - uprzedzi艂 go Sventon, rozgl膮daj膮c si臋 czujnym wzrokiem po lokalu.

- Nie ma dla mnie milszego obowi膮zku ni偶 zaproponowa膰 moje us艂ugi temu, kto odnajdzie Diamenta - rzek艂 Omar, ponownie si臋 k艂aniaj膮c. - Moim najmilszym obowi膮zkiem jest dzieli膰 niebezpiecze艅stwo.

- Panie Omar, pan jest... pan jest prawdziwa ozdob膮 pustyni! - wykrzykn膮艂 Sventon i 偶eby nie by膰 gorszym od Omara, uk艂oni艂 si臋 trzy razy, po czym gor膮co u艣cisn膮艂 Omarowi d艂o艅.

Zanie艣li torb臋 z ubraniami na jakie艣 opustosza艂e podw贸rko i przebrali si臋.

- Rodze艅stwo Hjortron z Appelviken jest bardzo sprytne - rzek艂 Sventon, bawi膮c si臋 w kieszeni owaln膮 tabliczk膮 z 鈥淎rktyki鈥.


ROZDZIA艁 SIEDEMNASTY

W piwnicy Mohameda


Lars i Liza Hjortron z Appelviken prze偶yli okropny wiecz贸r, okropn膮 noc i okropny ranek.

Kiedy po d艂u偶szej przechadzce chcieli wr贸ci膰 do kawiarni, okaza艂o si臋, 偶e s膮 na ulicy Karawany. Ju偶 mieli zamiar wej艣膰 do ciastkarni i spyta膰 o drog臋, gdy nagle ukaza艂a si臋 im w okienku od piwnicy g艂owa wielb艂膮da z jednym okiem niebieskim i drugim br膮zowym.

Ka偶dy, kto kiedykolwiek widzia艂 wielb艂膮dzi膮 g艂ow臋 w okienku od piwnicy na ulicy Karawany, wie, jakie to jest dziwne. Postanowili wej艣膰 natychmiast do ciastkarni i powiadomi膰 cukiernika Mohameda, 偶e w jego piwnicy znajduje si臋 skradziony wielb艂膮d. My艣leli, 偶e Mohamed doceni t臋 informacj臋. A tymczasem Mohamed spojrza艂 na nich w艣ciek艂ym wzrokiem, schwyci艂 ich za ramiona i wrzuci艂 do piwnicy, w kt贸rej sta艂 Diament,

Tam, nadal trzymaj膮c ich mocno za ramiona, zacz膮艂 d艂ugie przes艂uchanie z mn贸stwem pyta艅. Lars i Liza w og贸le nie odpowiadali. A偶 w ko艅cu powiedzieli co艣 w obcym j臋zyku.

Cukiernikowi, kt贸ry sp臋dzi艂 m艂odzie艅cze lata w mie艣cie portowym w艣r贸d ludzi r贸偶nych narodowo艣ci, wyda艂o si臋, 偶e poznaje t臋 obc膮 mow臋. Zawo艂a艂 przez drzwi do pokoju obok:

- Panie Spi偶arnicki! Prosz臋 na chwilk臋.

Z przyleg艂ego pomieszczenia wyszed艂 ma艂y cz艂owieczek o spiczastej twarzy i niespokojnym Spojrzeniu. Lars i Liza natychmiast go poznali. Nieraz go przecie偶 widzieli w fabryce. To by艂 pomocnik ich ojca, asystent Spi偶arnicki.

Asystent spojrza艂 na dzieci.

- Panie Spi偶arnicki, pan jest z Danii, wi臋c mo偶e pan zrozumie, co m贸wi膮 te dzieci, kt贸re s膮 z Norwegii - wyja艣ni艂 Mohamed. - Niech pan ich spyta, jak si臋 nazywaj膮 i dlaczego tu myszkuj膮.

艁asica sta艂 zupe艂nie bez ruchu i wpatrywa艂 si臋 w dzieci in偶yniera Hjortrona, jakby zobaczy艂 duchy. 艢wiat jest przecie偶 dosy膰 du偶y (nawet je偶eli istniej膮 jeszcze wi臋ksze planety), jest na nim wiele kraj贸w i jeszcze wi臋cej miast, no i oczywi艣cie jeszcze wi臋cej piwnic. Jak wi臋c si臋 to sta艂o, 偶e dzieci z Appelviken znalaz艂y si臋 w tej arabskiej piwnicy? W ko艅cu rzek艂:

- Nie wypuszcza膰 ich! Zamkn膮膰 drzwi! To s膮 szpiedzy!

Mohamed rozkaza艂 silnemu piekarzowi pilnowa膰 drzwi. Piekarz rzuci艂 derk臋 wielb艂膮dzi膮 na ziemi臋 przed drzwiami, usiad艂 na niej i siedzia艂 ca艂y dzie艅 i ca艂膮 noc, pogryzaj膮c raz ,,T臋sknot臋鈥, raz 鈥淪en鈥. Co jaki艣 czas szed艂 po now膮 porcj臋 do drugiej piwnicy, pod schodami, do kt贸rej Mohamed wstawia艂 艣wie偶o upieczone ciasta, 偶eby wystyg艂y. A dzieciom zapowiada艂:

- Spr贸bujcie tylko krzycze膰, to zobaczycie! Ju偶 ja wam poka偶臋!

Drzwi do s膮siedniego pomieszczenia by艂y otwarte, nikt nie troszczy艂 si臋, 偶eby ich pilnowa膰.

Liza i Lars usiedli w k膮cie na um膮czonych workach. Wkr贸tce przywykli do ciemno艣ci. Widzieli teraz wyra藕nie nie tylko g艂ow臋 Diamenta, na kt贸r膮 pada艂o 艣wiat艂o z okienka, ale ca艂膮 jego posta膰. Widzieli te偶 strasznego piekarza ze sztyletem u pasa. 呕u艂 ciasto i nie interesowa艂 si臋 nimi, dop贸ki siedzieli cicho.

Powietrze by艂o tak zat臋ch艂e i wilgotne, 偶e trudno by艂o oddycha膰. Co jaki艣 czas Diament uderza艂 nog膮 w klepisko, s艂ycha膰 te偶 by艂o jakie艣 szurania i chroboty w ciemnych k膮tach. To pewnie by艂y szczury.

Tymczasem piekarz zasn膮艂. Le偶a艂 przed drzwiami i chrapa艂. Lars i Liza zat臋sknili za domem. Ju偶 im si臋 pustynia arabska nie wydawa艂a tak atrakcyjna, jak kiedy艣.


Z drugiego pokoju s艂ycha膰 by艂o g艂osy i uderzenia. Od czasu do czasu zapada艂a zupe艂na cisza, a potem zn贸w co艣 uderza艂o i kto艣 co艣 m贸wi艂.

- Czy my艣lisz, 偶e wujaszek Sventon potrafi nas wy艣ledzi膰? - szepn膮艂 Lars.

- A sk膮d ma wiedzie膰, 偶e tu jeste艣my? - szepn臋艂a Liza.

- Masz racj臋. Ale on jest przecie偶 detektywem - szepn膮艂 Lars.

- Tak. By膰 mo偶e. Byle tylko odnalaz艂 nas jak najszybciej!

Z drugiego pokoju dalej dochodzi艂y uderzenia narz臋dzi i niecierpliwe g艂osy.

- Chod藕, zobaczymy, co to jest - powiedzia艂 Lars i spojrza艂 na piekarza, kt贸ry chrapa艂 z otwartymi ustami.

Podeszli na palcach do drzwi do pokoju obok. By艂y uchylone, wi臋c zajrzeli przez szpar臋.

Na stole w 艣rodku pokoju sta艂a ,,Arktyka鈥.

- Taty lod贸wka! - szepn膮艂 Lars.

Nieznajomy m艂ody Arab sta艂 nachylony nad ni膮, z d艂utem w r臋ku. Lars i Liza nie wiedzieli, co on ma zamiar zrobi膰 z ,,Arktyk膮鈥, ale by艂o jasne, 偶e nie uda艂o mu si臋 zrobi膰 tego, co chcia艂. Odwraca艂 lod贸wk臋 i ogl膮da艂 j膮 ze wszystkich stron. Gdy j膮 otwiera艂, natychmiast gra艂o radio. Obok niego sta艂 goniec Ibn i trzyma艂 r贸偶ne narz臋dzia: obc臋gi, d艂uto i 艂om.

Asystent Spi偶arnicki przypatrywa艂 si臋 temu obgryzaj膮c paznokcie i rzucaj膮c spojrzenia to tu, to tam. Musia艂 najwidoczniej przej艣膰 kr贸tki kurs j臋zyka arabskiego, bo odezwa艂 si臋 po arabsku:

- No i co?

- Nie mog臋 zrozumie膰, jak ta lod贸wka jest zbudowana. Ani rusz dosta膰 si臋 do mechanizmu - rzek艂 nieznajomy Arab.

- Jeste艣 przecie偶 in偶ynierem mechanikiem, nie? - sykn膮艂 艁asica. - Specjalist膮 od lod贸wek?.

- Tak jak i ty - odpar艂 arabski in偶ynier.

- Nie twoja sprawa - sykn膮艂 艁asica tonem tak gro藕nym, 偶e arabski in偶ynier szybko zabra艂 si臋 z powrotem do pracy.

- Twierdzisz, 偶e uko艅czy艂e艣 Instytut Techniczny w Medynie?

- Tak jest.

- Jaki wydzia艂? D藕wig贸w, pog艂臋biarek czy jaki? - pyta艂 ma艂y, z艂o艣liwy 艁asica.

- Wydzia艂 in偶ynierii ch艂odniczej - odpar艂 dumnie nieznajomy.

- Co艣cie tam robili? Grali w ping-ponga?

In偶ynier mechanik z Medyny zacisn膮艂 z臋by i dalej bada艂 ,,Arktyk臋鈥.

- To jest ca艂kiem nowa . konstrukcja - orzek艂. - Musz臋 mie膰 troch臋 czasu, zanim... Podaj mi to d艂uto.

Goniec poda艂 mu drugie d艂uto i odebra艂 pierwsze. Arabski in偶ynier nachyli艂 si臋 nad lod贸wk膮 i usi艂owa艂 znale藕膰 jak膮艣 艣rubk臋, 偶eby m贸c u偶y膰 d艂uta.

Lars i Liza przypatrywali si臋 przez szpar臋 w drzwiach. Lars szepn膮艂 Lizie na ucho:

- Teraz rozumiem.

- Ja te偶 - szepn臋艂a Liza.

Nieznajomy specjalista od lod贸wek odda艂 d艂uto Ibnowi i otar艂 twarz kraciast膮 chustk膮 do nosa.

- No i co? - sykn膮艂 艁asica.

- Zbudowana jest wed艂ug zupe艂nie nowych zasad... i...

- Wiem o tym - rzek艂 艁asica, po czym kichn膮艂.

- ...i wszystko wymaga troch臋 czasu... - powiedzia艂 arabski in偶ynier.

- Pytanie, ile? Zrobi pan to jeszcze za naszego 偶ycia czy zostawi pan t臋 robot臋 swoim potomkom? - sycza艂 艁asica, kt贸ry potrafi艂 by膰 nies艂ychanie z艂o艣liwy.

Goniec Ibn, cho膰 dot膮d nie odzywa艂 si臋, wtr膮ci艂 cicho:

- A gdyby艣my tak zjedli po jednej z tych bu艂eczek, co s膮 w 艣rodku?

- Oczywi艣cie, mo偶emy zrobi膰 chwil臋 odpoczynku - rzek艂 in偶ynier z Medyny.

- Ha! - splun膮艂 艁asica niecierpliwie, po czym kichn膮艂.

In偶ynier otworzy艂 drzwiczki lod贸wki i zaraz zacz臋艂o gra膰 radio. W艂a艣nie nadawano z Mekki program dla dzieci. Wyj臋li z ,,Arktyki鈥 Najlepszego Przyjaciela Domu, mas臋 ma艂ych ptysi贸w z bit膮 艣mietan膮, nie wi臋kszych ni偶 orzechy w艂oskie. Czekaj膮c, a偶 ptysie urosn膮, s艂uchali programu dla dzieci z Mekki. Ma艂y, pi臋cioletni Hussein 艣piewa艂:


Idzie przez pustyni臋 ma艂y, czarny Ali,

Piach mu parzy stopy, g艂ow臋 s艂once pali.


- Wy艂膮cz - powiedzia艂 Spi偶arnicki-艁asica.

- Pos艂uchajmy jeszcze troch臋 - poprosi艂 Ibn.

Teraz 艣piewa艂 dwuletni Ben Hassan:


Hej, wielb艂膮dzie poczciwy,

We藕 mnie w dalek膮 drog臋,

Jestem bardzo szcz臋艣liwy,

Gdy na tobie jecha膰 mog臋.


- Wy艂膮cz! - sykn膮艂 Spi偶arnicki-艁asica, kt贸ry wcale nie by艂 w nastroju do s艂uchania.

Tymczasem ptysie z cukierni Rozalii ze Sztokholmu uros艂y do w艂a艣ciwych rozmiar贸w. Goniec Ibn wyj膮艂 ich ogromn膮 ilo艣膰. Pocz膮tkowo, p贸ki mia艂y wielko艣膰 orzech贸w w艂oskich, mo偶na by艂o s膮dzi膰, 偶e nie ma ich tak du偶o, ale teraz zdawa艂y si臋 wype艂nia膰 ca艂膮 piwnic臋. By艂y w miar臋 rumiane, obficie nape艂nione bit膮 艣mietan膮.

Spi偶arnicki-艁asica, arabski in偶ynier i goniec , Ibn zacz臋li zjada膰 jeden po drugim.

Lars i Liza wr贸cili cichutko na um膮czone worki le偶膮ce w k膮cie.

- To jest lod贸wka taty - szepn臋艂a Liza.

- I ptysie wujaszka Sventona - szepn膮艂 Lars.

- I teraz ten idiota z d艂utem rozbierze j膮 na cz臋艣ci, 偶eby zobaczy膰, jak jest zbudowana - szepn臋艂a Liza.

- A to jest tajemnica - szepn膮艂 Lars.

Siedzieli w milczeniu. Piekarz chrapa艂.

- Gdyby tak mo偶na by艂o zawiadomi膰 wujaszka Sventona...

- Tak... ale jak?

- Mogliby艣my mu da膰 jaki艣 znak czy co艣 takiego.

- Tak... ale jak?

- Tsss! Kto艣 idzie.

Wszed艂 cukiernik Mohamed. Zobaczy艂, 偶e piekarz chrapie, podszed艂 wi臋c i kopn膮艂 go, 偶eby go obudzi膰. Potem stan膮艂 przed Larsem i Liz膮, bacznie si臋 w nich wpatruj膮c, mrukn膮艂 co艣 gard艂owym g艂osem i rzuci艂 im kawa艂ek 鈥淭臋sknoty鈥. A potem wyszed艂.

W mie艣cie zapanowa艂a po艂udniowa spiekota. Wkr贸tce ucich艂y g艂osy i stukoty w drugim pokoju i s艂ycha膰 by艂o tylko chrapanie. Lars i Liza zacz臋li si臋 zastanawia膰 nad sposobem przekazania wiadomo艣ci wujaszkowi Sventonowi. Zastanawiali si臋 bardzo d艂ugo, a偶 w ko艅cu usn臋li, przytuleni do um膮czonych work贸w.


ROZDZIA艁 OSIEMNASTY

Mohamed zatrudnia niepij膮cego piekarza i szybkiego go艅ca


Do ciastkarni Mohameda na ulicy Karawany wszed艂 m臋偶czyzna niedu偶ego wzrostu, z czarn膮 spiczast膮 brod膮. Nosi艂 zwyk艂y, codzienny str贸j arabski i jedyn膮 rzecz膮 szczeg贸ln膮 by艂 jego niezwykle ostry profil.

Jak zwykle Mohamed wpad艂 krzycz膮c:

- 鈥淪en鈥 czy 鈥淭臋sknot臋鈥?!

- Ani jedno, ani drugie. Tylko zwyk艂膮 rzeczywisto艣膰 - odpar艂 zdecydowanym g艂osem niewysoki m臋偶czyzna. - Szukam zatrudnienia jako piekarz, a to nie jest 偶aden sen. Jestem absolutnie trze藕wy.

- Szukasz pracy? Ach, tak. Jak si臋 nazywasz?

- Hassan - pad艂o niczym strza艂 z pistoletu z ust poszukuj膮cego pracy. - Nazywam si臋 Hassan.

- Czy wyrabia艂e艣 ju偶, kiedy艣 ciasto? - mrukn膮艂 cukiernik.

- Wyrabia艂em je na ka偶dej pustyni. A tak偶e w ka偶dym mie艣cie. Wyrabia艂em dwadzie艣cia pi臋膰 lat w Mekce i dwadzie艣cia pi臋膰 lat w Mokce, a ostatnie pi臋膰dziesi膮t lat wyrabia艂em w Medynie.

- Dwadzie艣cia pi臋膰... i dwadzie艣cia pi臋膰... i pi臋膰dziesi膮t... jak to mo偶liwe? W takim razie musisz mie膰 sto lat? - rykn膮艂 Mohamed.

- A偶 tyle? No tak, czas leci - rzek艂 piekarz. - Najwa偶niejsze, 偶eby nie pi膰.

Podszed艂 prosto do dzie偶y, podwin膮艂 r臋kawy i zacz膮艂 miesi膰. Jego r臋ce chodzi艂y jak maszyna. Cukiernik patrzy艂 zdziwiony, ale zanim zd膮偶y艂 co艣 powiedzie膰, wszed艂 wysoki ch艂opak w pogniecionym bia艂ym ubraniu marynarskim. Na g艂owie mia艂 czapk臋 z napisem: 鈥淢arynarka Kr贸lewska鈥. Nosi艂 niebieskie okulary.

Mohamed popatrzy艂 na niego podejrzliwie.

- 鈥淪en鈥 czy 鈥淭臋sknot臋鈥?! - krzykn膮艂 jak zwykle.

- Tak - odpar艂 wysoki ch艂opiec w marynarskim ubraniu. - T臋skni臋 i 艣ni臋 najskryciej, 偶eby zosta膰 zatrudnionym w tej znanej ciastkarni. Moje skromne odwiedziny zosta艂y spowodowane og艂oszeniem, kt贸re mia艂em nieoczekiwane szcz臋艣cie przeczyta膰 w dzisiejszym wydaniu 鈥淜uriera Palmowego鈥. W tej dobrze redagowanej gazecie zobaczy艂em, 偶e jest do wzi臋cia chwilowo sta艂a praca...

- Przesta艅 gl臋dzi膰! Jak si臋 nazywasz?

- Moje skromne imi臋 jest Ali Ben Hassan El Omar Hussein Mohamed.

- Wystarczy - Ali.

- B臋dzie dla mnie niezas艂u偶onym zaszczytem stawi膰 moje si艂y do pana dyspozycji jako goniec. Z ca艂膮 pokor膮 mog臋 skromnie stwierdzi膰, 偶e zawsze cieszy艂em si臋 ca艂kowicie niezas艂u偶on膮 opini膮 zwinnego i szybkiego. Ja...

- Nie ple膰! Gdzie pracowa艂e艣 przedtem? - rykn膮艂 cukiernik.

- Jak dot膮d, biega艂em przez wielkie po艂acie pustyni nosz膮c ciasta i inne mniej wa偶ne artyku艂y. By艂oby niezas艂u偶onym zaszczytem, gdybym m贸g艂...

- Zamknij si臋! Zaraz b臋dzie wiecz贸r - przerwa艂 mu Mohamed. - Dlaczego nosisz takie zwariowane ubranie? - spyta艂 podejrzliwie. W g艂臋bi sklepu Hassan miesi艂 ciasto, zupe艂nie jakby by艂 robotem, lecz r贸wnocze艣nie bacznie si臋 przys艂uchiwa艂.

- By艂em kiedy艣 zatrudniony w zachodnim przedsi臋biorstwie maj膮cym do czynienia z ruroci膮gami. Nosili艣my tam wszyscy marynarskie ubrania, zgodnie z praktyczn膮 zachodni膮 mod膮. Nie oznacza to ch臋ci obra偶ania floty arabskiej. Ja... .

- Cicho b膮d藕! Dosy膰 tego! Co艣 mi si臋 ten tw贸j idiotyczny str贸j wydaje za ma艂y na d臋bie - Mohamed coraz bardziej by艂 podejrzliwy.

- Mia艂em w ostatnim czasie wielki zaszczyt szczeg贸lnie szybko rosn膮膰 - powiedzia艂 Ali k艂aniaj膮c si臋. - M贸j poprzedni szef zawsze by艂 艂askaw m贸wi膰: 鈥淎li tak ro艣nie, 偶e a偶 trzeszczy鈥. Zreszt膮, moim skromnym zdaniem, d艂ugie r臋kawy i spodnie tylko przeszkadzaj膮, kiedy si臋 biegnie z ciastkami. Ja...

- We藕 to ciasto i przesta艅 gada膰! - krzykn膮艂 Mohamed. - Zanie艣 je szybko na ulic臋 Bazarow膮 numer 9B i zostaw u tkacza dywan贸w Ben Husseina.

- To dla mnie wielki zaszczyt - odpar艂 nowy goniec, bior膮c ostro偶nie ciasto - 偶e mog臋 osobi艣cie dostarczy膰 tak pi臋knie upieczone ciasto panu...

- Cicho ju偶. I bierz, co masz bra膰!

- B臋dzie dla mnie wielkim zaszczytem m贸c w zupe艂nym milczeniu wzi膮膰, co mam zabra膰, i pobiec na ulic臋 Bazarow膮 9B - rzek艂 Ali k艂aniaj膮c si臋 par臋 razy. Po czym otworzy艂 drzwi.

Cukiernik rzuci艂 za nim butem, lecz Ali zd膮偶y艂 zamkn膮膰 drzwi. Mohamed dostrzeg艂 go stoj膮cego przed oknem i k艂aniaj膮cego si臋 trzy razy, zanim ruszy艂 dalej, wolno i godnie.

Cukiernik odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 na nowego piekarza. R臋ce ma艂ego cz艂owieczka pracowa艂y jak maszyny. Ale Mohamed pomy艣la艂, 偶e on jednak wygl膮da cokolwiek dziwnie. I piekarz, i goniec wydawali mu si臋 dziwni, postanowi艂 wi臋c bacznie ich obserwowa膰.

M贸j biedny Diament鈥 - my艣la艂 Omar, id膮c wolno i godnie na ulic臋 Bazarow膮, z ciastem w r臋ku.

,,Ha! - my艣la艂 Sventon, wyrabiaj膮c ciasto. - Zaczekaj no tylko, cukierniku! Jestem ca艂kowicie trze藕wy!鈥

I nowy piekarz zacz膮艂 obmy艣la膰 niezawodny plan dzia艂ania, a przez ten czas jego r臋ce porusza艂y si臋 niczym skrzyd艂a wiatraka.


ROZDZIA艁 DZIEWI臉TNASTY

Ogromny 鈥淪en鈥 oko艂o po艂udnia


W ci膮gu dnia nowy piekarz Hassan zacz膮艂 wykazywa膰 du偶e zainteresowanie schodami do piwnicy. Mohamed raz po raz przy艂apywa艂 go na nads艂uchiwaniu przy nich. Hassan za ka偶dym razem wyja艣nia艂, 偶e jest niezwykle muzykalny i 偶e us艂ysza艂 d藕wi臋ki dochodz膮ce z radia pana Mohameda. I za ka偶dym razem odskakiwa艂, zanim Mohamed zd膮偶y艂 cokolwiek powiedzie膰, i zaczyna艂 miesi膰 ciasto z tak膮 energi膮, 偶e a偶 dzie偶a trzeszcza艂a.

Oko艂o po艂udnia, kiedy upa艂 obezw艂adni艂 miasto i Mohamed drzema艂 w sklepie, t臋sknota Hassana za odrobin膮 dobrej muzyki sta艂a si臋 tak silna, 偶e przemkn膮艂 si臋 na palcach a偶 do samej piwnicy. Spali tam chrapi膮c: Spi偶arnicki-艁asica, in偶ynier mechanik z Medyny i goniec Ibn. Na stole sta艂a lod贸wka 鈥淎rktyka鈥 i cicho gra艂a. Na niej le偶a艂y obc臋gi, d艂uto i par臋 ptysi贸w z kremem. Nowy piekarz rozejrza艂 si臋, notuj膮c w pami臋ci ka偶dy szczeg贸艂.

Gdyby nie rodze艅stwo Hjortron i wielb艂膮d Diament, by艂by prawdopodobnie zabra艂 muzykaln膮 lod贸wk臋 i opu艣ci艂 na palcach swoje miejsce pracy.

W ci膮gu tego samego dnia nowy goniec Ali zacz膮艂 okazywa膰 du偶e zainteresowanie oknem do piwnicy. Mohamed kilkakrotnie go widzia艂 kucaj膮cego przy tym okienku. Za ka偶dym razem Ali t艂umaczy艂 si臋, 偶e rozwi膮za艂o mu si臋 jego skromne sznurowad艂o. I za ka偶dym razem odchodzi艂 w艣r贸d g臋stych uk艂on贸w, nios膮c pi臋knie upieczone ciasta Mohameda.

Lars i Liza wiedzieli, 偶e to wujaszek Sventon i Omar. Podczas gdy piekarz chrapa艂 przed drzwiami, us艂yszeli nagle ciche wo艂anie dochodz膮ce z okienka. Podeszli bli偶ej i poznali Omara. Omar wrzuci艂 im ma艂膮 鈥淭臋sknot臋 Beduina鈥 (kt贸r膮 powinien by艂 zanie艣膰 do tkacza dywan贸w) i szepn膮艂, 偶eby byli przygotowani. Potem powiedzia艂:

- Diament, Diament, stary druhu - i znikn膮艂.

Lars i Liza nie wiedzieli, na co maj膮 by膰 przygotowani, ale starali si臋, jak tylko mogli.

W chwil臋 p贸藕niej Omar zn贸w ukaza艂 si臋 w okienku i wrzuci艂 ma艂y 鈥淪en Niedzielny鈥 (kt贸ry w艂a艣ciwie mia艂 dostarczy膰 emerytowanemu fakirowi), m贸wi膮c im jeszcze raz, 偶e maj膮 by膰 przygotowani. Potem doda艂:

- Diament... ju偶 nied艂ugo, staruchu, ju偶 nied艂ugo. B膮d藕 got贸w - i znowu znikn膮艂.

Lars i Liza nadal nie wiedzieli, na co maj膮 by膰 przygotowani, lecz starali si臋 by膰 mo偶liwie najbardziej przygotowani i pr贸bowali wyt艂umaczy膰 Diamentowi, 偶e on te偶 ma by膰 przygotowany. Ws艂uchiwali si臋 w ka偶dy odg艂os i usi艂owali zauwa偶y膰 jaki艣 znak od Sventona czy Omara, ale nic si臋 tego dnia nie zdarzy艂o.

Wieczorem po pracy Sventon i Omar odlecieli do oazy. Zorza po zachodzie s艂o艅ca o艣wietla艂a pustyni臋 na czerwono, powietrze by艂o nieruchome. Gdy ukaza艂y si臋 palmy na horyzoncie. Omar powiedzia艂:

- Kamie艅 by mi spad艂 z serca, panie Sventon, gdybym m贸g艂 si臋 dowiedzie膰, czy pan ju偶 obmy艣li艂 jaki艣 plan uwolnienia Diamenta. No i oczywi艣cie rodze艅stwa Hjortron, jak r贸wnie偶 鈥淎rktyki鈥 - doda艂.

- Tak! - powiedzia艂 Sventon, a g艂os jego zabrzmia艂 niczym strza艂 z pistoletu. Wygl膮da艂 zupe艂nie jak zdecydowany na wszystko jastrz膮b (o ile mo偶na sobie wyobrazi膰 jastrz臋bia z m膮k膮 na policzkach).

Omar, siedz膮cy za nim na dywanie, uk艂oni艂 si臋 z szacunkiem. 呕aden z nich nic ju偶 wi臋cej nie powiedzia艂, dop贸ki nie znale藕li si臋 przed namiotem, przy fili偶ance kawy.

- Czy mo偶na liczy膰 na to, 偶e wszyscy odbywaj膮 po艂udniow膮 drzemk臋 w po艂udnie? - spyta艂 Sventon cz臋stuj膮c Omara du偶ym cygarem.

- Tak - odpar艂 Omar. - Niezwykle rzadko si臋 zdarza, by kto艣 odbywa艂 po艂udniow膮 drzemk臋 wieczorem. - Zapali艂 cygaro i g艂臋boko si臋 zaci膮gn膮艂. - Na Wschodzie upa艂 w po艂udnie powoduje tak siln膮 ospa艂o艣膰, 偶e tylko ci, kt贸rzy cierpi膮 na nieuleczaln膮 bezsenno艣膰, potrafi膮 od艂o偶y膰 drzemk臋 do p贸藕niejszej pory.

Sventon te偶 zapali艂 cygaro. Dym unosi艂 si臋 powoli w nieruchomym powietrzu. Li艣cie palm lekko szumia艂y, w stajni porusza艂y si臋 Szmaragd i Rubin. Poza tym panowa艂a zupe艂na cisza.

- Zapomnia艂em niestety wyrazi膰 moje podzi臋kowanie za cygaro - odezwa艂 si臋 Omar, unosz膮c swoj膮 ma艂膮 czapeczk臋 marynarsk膮. - Ma wyj膮tkowo pi臋kny aromat.

- Wyruszamy jutro w po艂udnie - powiedzia艂 prywatny detektyw Ture Sventon.

Omar nie zmieni艂 wyrazu twarzy, lecz sk艂oni艂 si臋 g艂臋boko.

- A teraz s艂uchaj mnie pan uwa偶nie - rzek艂 detektyw Sventon.

Omar nachyli艂 si臋 i s艂ucha艂. Jego czarne oczy by艂y niezg艂臋bione jak noc.

- Gdy tylko cukiernik wy艣le pana z pierwsz膮 posy艂k膮, prosz臋 uda膰 si臋 pr臋dko na podw贸rze i przebra膰 si臋 w swoje w艂asne ubranie. Niech pan wr贸ci do cukierni, ju偶 przebrany, a kiedy Mohamed krzyknie: ,,禄Sen芦 czy 禄T臋sknota芦?鈥 - prosz臋 odpowiedzie膰, co nast臋puje...

Sventon rozejrza艂 si臋 bacznie doko艂a. Omar nachyli艂 si臋 jeszcze bardziej.

- Prosz臋 powiedzie膰 tak: 鈥淲ydaj臋 dzisiaj du偶e przyj臋cie w oazie. Zapraszam na obiad ca艂e Stowarzyszenie Producent贸w Namiot贸w. Prosz臋 przys艂a膰 mi do domu ogromny 禄Sen芦 oko艂o po艂udnia鈥.

Omar pocz膮tkowo nie odzywa艂 si臋. Potem powiedzia艂:

- Ogromny 鈥淪en鈥 oko艂o po艂udnia.

- Kolosalny 鈥淪en鈥! Niech pan powie Mohamedowi, 偶e goniec ma si臋 spieszy膰. Nie musi odbywa膰 codziennie drzemki po艂udniowej. Niech go Mahomed wy艣le w samo po艂udnie, z olbrzymim 鈥淪nem鈥.

Omar uk艂oni艂 si臋 i rzek艂:

- Olbrzymi 鈥淪en鈥 oko艂o po艂udnia.

- Potem niech pan zn贸w si臋 przebierze w str贸j marynarski i wr贸ci do ciastkarni. Gdy kolosalny 鈥淪en鈥 b臋dzie gotowy oko艂o po艂udnia, cukiernik powie: 鈥淎li, we藕 dywan i pole膰 z tym ciastem do pana Omara do oazy. On wydaje obiad dla producent贸w namiot贸w鈥. Niech pan we藕mie wtedy ciasto i zaniesie je na podw贸rze, jak zwykle. B臋d臋 tam czeka艂 z dywanem i razem tu przylecimy.

- A Diament? - zapyta艂 Omar niskim g艂osem.

- Diament przyb臋dzie troch臋 p贸藕niej. Nic na to nie poradz臋, 偶e wielb艂膮dy s膮 mniej szybkie od dywan贸w.

- A nasi m艂odzi przyjaciele, rodze艅stwo Hjortron z Appelviken?

- Wszyscy si臋 tu spotkamy - odpar艂 Sventon strz膮saj膮c popi贸艂 z cygara. Po chwili Omar spyta艂:

- A lod贸wka 鈥淎rktyka鈥?

- M贸wi艂em ju偶, 偶e wszyscy si臋 tu spotkamy - rzek艂 Sventon. - I razem zjemy sobie po ptysiu.

Siedzieli chwil臋 w milczeniu, g艂臋boko zatopieni w my艣lach. Zmrok zapad艂 nad oaz膮 Kaf. W ko艅cu Omar odezwa艂 si臋, tak cicho, 偶e Sventon ledwie go s艂ysza艂:

- Czy Diament te偶? Czy Diament te偶 si臋 tu z nami spotka?

- Co? Diament? Diament przydrepcze tu jutro rano. Piwniczne powietrze nie s艂u偶y mu.

Po chwili zerwa艂 si臋 wieczorny wietrzyk i palmy mocniej zaszumia艂y. Zdawa艂o si臋, 偶e szumi wodospad. 艢ciany namiotu lekko trzepota艂y. S艂o艅ce schowa艂o si臋 za horyzontem, zostawiaj膮c po sobie czerwon膮 smug臋, na tle kt贸rej rysowa艂y si臋 sylwetki palm.

Prywatny detektyw T. Sventon i Omar wyrzucili niedopa艂ki cygar. Weszli do namiotu i natychmiast zapadli w g艂臋boki, wzmacniaj膮cy sen.


ROZDZIA艁 DWUDZIESTY

Sventon realizuje sw贸j plan


Nast臋pnego ranka Hassan i Ali stawili si臋 punktualnie w ciastkarni. Hassan zabra艂 si臋 do wyrabiania ciasta z tak膮 energi膮, 偶e a偶 dzie偶a trzeszcza艂a, Ali za艣, w艣r贸d wielu uk艂on贸w, wzi膮艂 du偶膮 porcj臋 wypiek贸w i powiedzia艂, 偶e b臋dzie dla niego wielkim zaszczytem m贸c je osobi艣cie dostarczy膰 klientom.

Chwil臋 potem wkroczy艂 do ciastkarni Omar i powiedzia艂, 偶e ma zaszczyt 偶yczy膰 panu Mohamedowi dobrego dnia.

- 鈥淪en鈥 czy 鈥淭臋sknot臋鈥?! - wrzasn膮艂 Mo-hamed.

- 鈥淣iedzielny Sen Poganiacza Wielb艂膮d贸w鈥 jest ciastem jedynym w swoim rodzaju - zacz膮艂 Omar k艂aniaj膮c si臋. - W moim skromnym mniemaniu nie ma sobie r贸wnego, chyba 偶eby wzi膮膰 pod uwag臋 鈥淭臋sknot臋 Beduina za Domem Rodzinnym鈥, kt贸re to ciasto jedynie dor贸wnuje 鈥淣iedzielnemu Snu Poganiacza Wielb艂膮d贸w鈥.

- 鈥淪en鈥 czy ,,T臋sknot臋鈥?! - zagrzmia艂 Mo-hamed.

- Zaprosi艂em dzisiaj ca艂e Stowarzyszenie Producent贸w Namiot贸w na skromny obiad do mojego skromnego namiotu w oazie Kaf. Bardzo by docenili du偶y 鈥淪en Niedzielny鈥. Czy pan Mohamed by艂by tak dobry i upiek艂 na m贸j rachunek 鈥淪en鈥 w najwi臋kszym mo偶liwym wymiarze?

- Nic poza tym?

- Gdyby szybki goniec pana Mohameda by艂 tak dobry i u偶ywaj膮c dywanu dostarczy艂 mi ciasto oko艂o po艂udnia, ca艂e Stowarzyszenie Producent贸w Namiot贸w chwali艂oby pana na r贸wni z pa艅skim go艅cem, panie Mohamedzie.

- Ciasto b臋dzie dostarczone. Nic ponadto?

- Je艣li chodzi o moj膮 skromn膮 osob臋, nie mam na dzisiaj 偶adnych dalszych 偶ycze艅.

- A wi臋c do widzenia! - rykn膮艂 Mohamed.

- Prosz臋 mi pozwoli膰 wyrazi膰 w imieniu Stowarzyszenia Producent贸w Namiot贸w najg艂臋bsz膮 wdzi臋czno艣膰 z okazji...

- Do widzenia! - krzykn膮艂 Mohamed. Omar uk艂oni艂 si臋 i wyszed艂. Spogl膮daj膮c za nim Mohamed zauwa偶y艂, 偶e stan膮艂 przed oknem i trzy razy uk艂oni艂 si臋, zanim poszed艂 dalej .ulic膮 Karawany.

Wkr贸tce potem wr贸ci艂 Ali. Mohamed okropnie go zwymy艣la艂 za to, 偶e go tak d艂ugo nie by艂o. Ali odpowiedzia艂 z uszanowaniem, 偶e znacznie za d艂ugo go nie by艂o, ale 偶e spieszy艂 si臋 na tyle, na ile pozwala艂y jego skromne mo偶liwo艣ci.

- Bzdury! - przerwa艂 mu Mohamed i zabra艂 si臋 do pieczenia najwi臋kszego 鈥淪nu Niedzielnego鈥, jaki kiedykolwiek piek艂.

Przez ca艂y ten czas Lars i Liza siedzieli na um膮czonych workach i przys艂uchiwali si臋 szczurom chrobocz膮cym w k膮cie. Byli przygotowani, mimo 偶e nie wiedzieli na co. Diament, jak zwykle, sta艂 patrz膮c przez okienko. Krzepki piekarz siedzia艂 na swoim miejscu przed wysokimi drzwiami do piwnicy i jad艂 kawa艂ek ciasta okropnie mlaskaj膮c.

Z drugiego pokoju dochodzi艂y, jak przedtem, niecierpliwe g艂osy i uderzenia. Dzieci us艂ysza艂y, jak in偶ynier mechanik z Medyny wykrzykn膮艂, 偶e zamierza wzi膮膰 obc臋gi i rozbi膰 lod贸wk臋. Lecz asystent Spi偶arnicki zabroni艂 mu niszczenia drogocennego przedmiotu. Goniec Ibn zaproponowa艂, 偶eby spr贸bowa膰 otwieraczem do puszek, ale musia艂 chyba dosta膰 w ucho, bo bardzo szybko zamilk艂.

W tym momencie kto艣 lekko zastuka艂 do wysokich drzwi. Piekarz zerwa艂 si臋, by je otworzy膰. By艂 to Hassan.

- Wie pan, panie piekarzu - wyj膮ka艂 Hassan, ocieraj膮c czo艂o 艣cierk膮 - mia艂em okropny koszmar ostatniej nocy...

- Co mnie to obchodzi! - powiedzia艂 gro藕ny piekarz k艂ad膮c d艂o艅 na r臋koje艣ci sztyletu.

- Zmiataj!

- 艢ni艂o mi si臋, 偶e jad艂em ciasto - m贸wi艂 dalej Hassan wcale nie znikaj膮c. - Wygl膮da艂o bardzo dobrze, lecz kiedy je przekroi艂em...- Hassan dr偶a艂 na ca艂ym ciele i trudno mu by艂o m贸wi膰.

- To co? - spyta艂 piekarz przestaj膮c 偶u膰.

- Kiedy je przekroi艂em... my艣la艂em, 偶e w 艣rodku b臋dzie masa orzechowa... my艣la艂em, 偶e to jest znakomita 鈥淭臋sknota za Domem鈥... - Z臋by mu tak dzwoni艂y, 偶e ledwo m贸g艂 si臋 wys艂owi膰.

- No i co dalej, m贸w! - Piekarz widzia艂, 偶e Hassan jest blady jak trup (mog艂o tak by膰 dlatego, 偶e by艂 um膮czony, ale z drugiej strony...).

- To nie by艂a masa orzechowa - szepn膮艂 Hassan rozgl膮daj膮c si臋. - To by艂...

- Co by艂o? M贸w! - pyta艂 piekarz coraz szerzej otwieraj膮c usta.

- To by艂... - powiedzia艂 Hassan i otar艂 pot z czo艂a - to by艂o co艣 ma艂ego, czarnego, co robi艂o si臋 coraz wi臋ksze i wi臋ksze. Wtedy zobaczy艂em, 偶e to...

Hassan zamilk艂 i rozejrza艂 si臋 doko艂a.

- 呕e to co? - spyta艂 piekarz, zdziwiony.

- Czarny kot! - szepn膮艂 Hassan i opad艂 na ziemi臋. - To ciasto upiek艂 Mohamed - j臋cza艂 Hassan siedz膮c na ziemi. - I wsadzi艂 do 艣rodka kota, a kot r贸s艂. Ciasto by艂o zaczarowane.

Piekarz nic nie odpowiedzia艂, tylko jeszcze szerzej otworzy艂 usta.

- A najgorsze by艂o... najgorsze by艂o to, 偶e ja nie 艣ni艂em. To by艂a prawda.

Hassan odszed艂 par臋 krok贸w na chwiejnych nogach. Potem upad艂, biedak, z wyczerpania, ale jako艣 si臋 pozbiera艂 i poszed艂 dalej.

Piekarz spogl膮da艂 za nim z otwartymi ustami, potem popatrzy艂 na ciasto, kt贸re trzyma艂 w r臋ku. Odrzuci艂 je i wyplu艂 okruszyn臋, kt贸ra mu uwi臋zia mi臋dzy z臋bami. A nast臋pnie splun膮艂 trzy razy przez lewe rami臋 i wr贸ci艂 na swoje miejsce przed drzwiami. I dalej tam siedzia艂 gapi膮c si臋 przed siebie, zatopiony w ponurych my艣lach.

Zbli偶a艂o si臋 po艂udnie i upa艂 zapanowa艂 w mie艣cie, a tak偶e w ciastkarni. Zrobi艂o si臋 okropnie gor膮co. Uderzenia z s膮siedniego pokoju poma艂u ucich艂y i wkr贸tce s艂ycha膰 by艂o tylko chrapanie. (Co prawda goniec Ibn nadal mamrota艂, 偶e otwieracz do puszek by艂by najlepszym narz臋dziem, ale m贸wi艂 to przez sen).

Olbrzymi 鈥淪en Niedzielny鈥 by艂 gotowy. Wygl膮da艂 dostatecznie du偶y, 偶eby zadowoli膰 ca艂e Stowarzyszenie Producent贸w Namiot贸w, a ponadto dziesi臋ciu albo dwunastu 藕le p艂atnych poganiaczy wielb艂膮d贸w. Gor膮cy i buchaj膮cy par膮 sta艂 na ziemi i trzeba przyzna膰, 偶e takiego 鈥淪nu Niedzielnego鈥 jeszcze nikt nigdy nie widzia艂. Mohamed musia艂 go zrobi膰 i upiec w kawa艂kach i potem po艂膮czy膰 te cz臋艣ci, 偶eby powsta艂a jedna olbrzymia ca艂o艣膰. Chc膮c go szybciej ostudzi膰, wstawi艂 go do ch艂odnej piwnicy pod schodami. S艂ysza艂, jak tamci chrapi膮 po drugiej stronie drzwi. On sam musia艂, jak dot膮d, zadowoli膰 si臋 jedynie ziewaniem.

Wr贸ciwszy do ciastkami natychmiast zasn膮艂. Tego dnia upa艂 by艂 gorszy ni偶 kiedykolwiek. Po kr贸tkiej chwili obudzi艂y go kroki na schodach do piwnicy.

To szed艂 Hassan trzymaj膮c w ramionach ogromne ciasto (ledwo by艂 widoczny, ale mo偶na by艂o go pozna膰 po nogach.)

- Ju偶 ostyg艂o - wyt艂umaczy艂 Hassan, stawiaj膮c ciasto na pod艂odze. - Jest ca艂kiem ch艂odne - rzek艂, wciskaj膮c palec w chrupi膮c膮 sk贸rk臋.

- To moja sprawa! - rykn膮艂 Mohamed. - Cukiernik musi pilnowa膰 ciasta od pocz膮tku do ko艅ca.

Wtedy Hassan krzykn膮艂:

- Hej! Goniec! We藕 dywan i le膰 z tym 鈥淪nem鈥 do pana Omara w Kaf! Spiesz si臋!

- To moja sprawa! - rykn膮艂 Mohamed. - Goniec! We藕 dywan i le膰 z tym 鈥淪nem鈥 do pana Omara w Kaf. Spiesz si臋!

- Uwa偶aj na ciasto - przykaza艂 Hassan. - 呕adnego zatrzymywania si臋 po drodze na kaw臋 ani nic w tym rodzaju.

- To moja sprawa! - rykn膮艂 Mohamed.

- Uwa偶aj na ciasto! 呕adnego zatrzymywania si臋 po drodze na kaw臋 ani nic w tym rodzaju!

- Rozumiesz? - spyta艂 Hassan.

- To moja sprawa! - wrzasn膮艂 Mohamed.

- Rozumiesz?

- Tak. Rozumiem - odpar艂 Hassan.

- M贸wi臋 do Alego - rycza艂 Mohamed, ca艂y czerwony na twarzy.

- Naprawd臋? - rzek艂 Hassan. Ali sta艂 trzymaj膮c w r臋ku ma艂膮 czapeczk臋 marynarsk膮 i k艂ania艂 si臋 raz po raz to Hassanowi, to Mohamedowi. W ko艅cu uk艂oni艂 si臋 te偶 ciastu.

- Im wi臋ksze ciasto, tym wi臋kszy zaszczyt - powiedzia艂. - Zrobi臋, co tylko w moich skromnych mo偶liwo艣ciach, 偶eby zas艂u偶y膰 na zaufanie, kt贸re mi tak wspania艂omy艣lnie okazano.

- Zamknij si臋! - rzek艂 Hassan.

- To moja sprawa! - rykn膮艂 Mohamed, teraz ju偶 siny na twarzy. - Zamknij si臋!

- Bardzo ch臋tnie - odpar艂 Hassan.

- M贸wi臋 do Alego! - rycza艂 Mohamed.

Ali podni贸s艂 ci臋偶kie ciasto.

- B臋d臋 zawsze z wdzi臋czno艣ci膮 pami臋ta艂 o tym szlachetnym cie艣cie - powiedzia艂, k艂aniaj膮c si臋 tak g艂臋boko, 偶e o ma艂o nie straci艂 r贸wnowagi.

- Pom贸偶 temu niedo艂臋dze, niech ju偶 rusza! - wrzasn膮艂 Mohamed i ziewn膮艂.

Hassan i Ali wzi臋li ciasto mi臋dzy siebie i opu艣cili sklep Mohameda.


ROZDZIA艁 DWUDZIESTY PIERWSZY

Niedzielny Sen鈥 zostaje zawieziony do oazy


Ulica Karawany by艂a pusta. Ze wszystkich ma艂ych, bia艂ych domk贸w dochodzi艂o g艂臋bokie, melodyjne chrapanie. Prywatny detektyw T. Sventon i Omar nie艣li mi臋dzy sob膮 najwi臋ksze ciasto, jakie kiedykolwiek upieczono na Wschodzie. Mimo 偶e szli zacienion膮 stron膮 ulicy, upa艂 by艂 tak straszny, 偶e marzy艂a im si臋 orze藕wiaj膮ca k膮piel w 艂a藕ni.

W ko艅cu dotarli do podw贸rza, gdzie Sventon zostawi艂 ukryty dywan i torb臋 z ubraniami. Sventon w艂o偶y艂 kask i rzuci艂 si臋 na dywan, ko艂o fr臋dzli. ,,Niedzielny Sen Poganiacza Wielb艂膮d贸w鈥 sta艂 na 艣rodku dywanu. Omar siedzia艂 za nim i trzyma艂 go obur膮cz. Ze swego miejsca widzia艂 tylko sam czubek kasku Sventona.

Sventon dotkn膮艂 fr臋dzli i powiedzia艂:

- Kaf.

- Dywan, jakby uniesiony niewidocznymi r臋koma, wzni贸s艂 si臋 w powietrze i ruszy艂 prosto w stron臋 oazy.

Po chwili lotu zobaczyli pod sob膮 ogromn膮 karawan臋. Z tej wysoko艣ci wydawa艂o si臋, 偶e wielb艂膮dy stoj膮 bez ruchu na b艂yszcz膮cym, oblanym s艂o艅cem piasku.

- Panie Sventon - odezwa艂 si臋 Omar zza. ciasta. M贸wi艂 co艣 i pokazywa艂 r臋k膮, ale Sventon nie s艂ysza艂 go z powodu silnego p臋du powietrza, a poza tym rozdziela艂o ich wysokie ciasto. Niemniej skierowa艂 lornetk臋 w stron臋 d艂ugiej karawany, kt贸ra posuwa艂a si臋 otoczona tumanem kurzu. Zastanawia艂 si臋, do czego w艂a艣ciwie s艂u偶膮 wielb艂膮dy, skoro istniej膮 dywany. Sventon by艂 wielkim przyjacielem zwierz膮t, a ju偶 szczeg贸lnie lubi艂 wielb艂膮dy. By艂y zachwycaj膮ce w r贸偶nych okoliczno艣ciach - ale nie wtedy, kiedy si臋 jecha艂o na ich grzbiecie.

W ko艅cu Omar wsta艂 i krzykn膮艂:

- To producenci namiot贸w!

- Co? - spyta艂 Sventon. Nie dos艂ysza艂 jednak odpowiedzi, bo w艂a艣nie zerwa艂 si臋 wiatr.

Wkr贸tce ukaza艂y si臋 palmy na horyzoncie. To by艂a ich oaza. Dywan opu艣ci艂 si臋 i wyl膮dowa艂 z lekkim stukni臋ciem przed namiotem Omara. Postawili ciasto na ma艂ym stoliku przed namiotem i poszli si臋 wyk膮pa膰 w strumieniu zimnej, kryszta艂owo czystej wody. Z torby wyj臋li swoje zwyk艂e ubrania. Sventon my艣la艂, jak to mi艂o pozby膰 si臋 um膮czonego fartucha, w kt贸rym miesi艂 ciasto. Omar, z kolei cieszy艂 si臋, 偶e mo偶e zdj膮膰 kusy str贸j marynarski, cho膰 zapewnia艂, 偶e by艂o dla niego wielkim zaszczytem chodzi膰 ubranym jak marynarze na Zachodzie.

Bardzo wyczerpani usiedli przy stole, z dw贸ch stron ogromnego ciasta, tak du偶ego, 偶e nie widzieli siebie nawzajem. Sventon podni贸s艂 si臋 i pocz臋stowa艂 Omara du偶ym cygarem.

- No, mamy ju偶 t臋 ma艂膮 przygod臋 za sob膮 - rzek艂. Widzia艂, jak dym z Omarowego cygara unosi si臋 nad ciastem. Po chwili zobaczy艂 te偶 du偶e, czarne oczy.

- Diament jeszcze nie przyby艂, panie Sventon - powiedzia艂 Omar.

- Wielb艂膮dy s膮 do艣膰 powolne, cho膰 to sk膮din膮d przemi艂e zwierz臋ta - odpar艂 Sventon.

Dla prywatnego detektywa rozwi膮zanie trudnego problemu jest spraw膮 ca艂kiem zwyczajn膮 i kiedy tego dokona, nie czuje si臋 specjalnie podniecony, w ka偶dym razie nie wi臋cej ni偶 stroiciel fortepian贸w, kt贸ry w艂a艣nie nastroi艂 fortepian.

- Urocza ta oaza, ch艂odna i pi臋kna - rzek艂 Sventon.

Omar westchn膮艂 cierpliwie po drugiej stronie ciasta. Wci膮偶 jednak, bez chwili przerwy, bada艂 wzrokiem pustyni臋. Po jakim艣 czasie Sventon zobaczy艂 jego g艂ow臋 wychylaj膮c膮 si臋 znad ciasta.

- Czy pozwoli mi pan skorzysta膰 na chwil臋 z lornetki?

Sventon poda艂 mu lornetk臋. Omar d艂ugo patrzy艂, a potem powiedzia艂 z t艂umion膮 rado艣ci膮:

- Teraz spotkamy si臋 wszyscy w oazie. Nasza przygoda sko艅czy艂a si臋.

Sventon odebra艂 od niego lornetk臋 i spojrza艂 przez ni膮. Najpierw zobaczy艂 tylko piasek. Potem jeszcze wi臋cej piasku i jeszcze znacznie wi臋cej piasku, a偶 w ko艅cu dostrzeg艂 niewyra藕n膮 kropk臋. To by艂 prawdopodobnie Diament, cho膰 Sventon w og贸le nie m贸g艂 rozpozna膰, czy to wielb艂膮d, a tym bardziej, czy to Diament. Lecz Omar zauwa偶a艂 ka偶d膮 zmian臋 na pustyni. Siedzia艂 teraz za ciastem, spokojny i szcz臋艣liwy, a dym z jego cygara nareszcie unosi艂 si臋 spokojnie i r贸wniutko do g贸ry.

Sventon od艂o偶y艂 lornetk臋 do futera艂u.

- Zgadza si臋 - powiedzia艂. - To Diament idzie. Tak sobie te偶 my艣la艂em.

Kropka zbli偶y艂a si臋, uros艂a i zmieni艂a si臋 w du偶ego, okaza艂ego wielb艂膮da z jednym okiem niebieskim, a drugim br膮zowym. Na grzbiecie ni贸s艂 dwoje dzieci z Appelviken.



ROZDZIA艁 DWUDZIESTY DRUGI

Rodze艅stwo Hjortron wraca do Kaf


Lars i Liza zauwa偶yli, 偶e co艣 si臋 dzieje tego ranka. Przechodz膮c ko艂o okienka Omar za ka偶dym razem szepta艂, 偶e maj膮 by膰 gotowi. A kiedy m贸wi艂: ,,Diament, kochany staruchu鈥 - brzmia艂o to mniej smutno ni偶 zwykle.

Piekarz te偶 zachowywa艂 si臋 bardzo dziwnie. Siedzia艂 bez ruchu w mroku i tylko gapi艂 si臋 prosto przed siebie. Do tej pory zawsze jad艂 kawa艂ek ciasta, a kiedy ko艅czy艂 je艣膰, zaczyna艂 chrapa膰 albo szed艂 do ch艂odnej piwnicy po drugiej stronie pomieszczenia, w kt贸rym sta艂a lod贸wka, i wybiera艂 sobie nast臋pne ciasto w艣r贸d tych, co styg艂y. Widocznie dzisiaj znudzi艂y mu si臋 ciasta. Znudzi艂o mu si臋 te偶 najwidoczniej spanie.

W Djof by艂o bardzo du偶o kot贸w. Wsz臋dzie je by艂o wida膰, na ulicach i w oknach dom贸w, na podw贸rkach i w oknach piwnic. Z pewno艣ci膮 nie brakowa艂o kot贸w w Djof, ale w ciastkarni na ulicy Karawany Lars i Lipa nigdy jeszcze kota nie widzieli. Dlatego te偶 bardzo si臋 zdziwili, 偶e w艂a艣nie tego ranka pojawi艂 si臋 du偶y, czarny kot. Wpad艂 przez okienko z. takim impetem, jakby go pies goni艂. Ale nie by艂o s艂ycha膰 szczekania, wi臋c chyba kto艣 go musia艂 wrzuci膰.

Wyl膮dowa艂 na pod艂odze i sta艂 wyginaj膮c grzbiet w pa艂膮k, z czarnym, puszystym ogonem stercz膮cym prosto do g贸ry. 呕贸艂te oczy l艣ni艂y niesamowicie w mroku. Diament niespokojnie uderza艂 nogami w polep臋. Szczury pochowa艂y si臋 w dziurach. Lars i Liza siedzieli bez ruchu, przygotowani na wszystko.

Ale co si臋 sta艂o z piekarzem? Przylgn膮艂 do 艣ciany z otwartymi szeroko ustami. Wyci膮gn膮艂 zakrzywiony sztylet i splun膮艂 trzy razy przez lewe rami臋.

Kot sta艂 nieruchomo na 艣rodku pod艂ogi, wygina艂 grzbiet i prycha艂.

Piekarz przyp艂aszczy艂 si臋 do 艣ciany i pokaza艂 na kota.

- Widzicie go? - wymamrota艂 tak niskim, gard艂owym g艂osem, 偶e Lars i Liza nie mogli w艂a艣ciwie zrozumie膰, co m贸wi. Wi臋c tylko potrz膮sn臋li g艂owami.

- Nie - odezwa艂 si臋 Lars.

- Nie - powiedzia艂a Liza.

Piekarz otworzy艂 drzwi na o艣cie偶, tak偶e zrobi艂o si臋 ca艂kiem jasno. Kot prychn膮艂 i wyskoczy艂 na dw贸r. Krzepki piekarz splun膮艂 trzy razy przez lewe rami臋. Zatrzasn膮艂 drzwi i opad艂, wyczerpany, na swoje miejsce. I siedzia艂 tam d艂ug膮 chwil臋 ca艂kiem bez ruchu.

Upa艂 stawa艂 si臋 coraz gorszy i mechanicy w pokoju obok ju偶 zacz臋li chrapa膰. Z ulicy nie dochodzi艂 偶aden odg艂os. S艂ycha膰 by艂o natomiast powtarzaj膮ce si臋 burczenie w brzuchu piekarza. To dlatego 偶e nie zjad艂 ani jednego kawa艂ka ciasta od paru godzin. Burcza艂o mu coraz bardziej. W ko艅cu piekarz podni贸s艂 si臋 i poszed艂 do s膮siedniego pokoju. A stamt膮d dalej, do ch艂odnej piwnicy. Sta艂y tam tylko dwa ciasta. Jedno by艂o 艣redniej wielko艣ci ,,T臋sknot膮鈥, roztaczaj膮c膮 dooko艂a delikatny zapach. Drugie by艂o wyj膮tkowo du偶ym 鈥淪nem Niedzielnym鈥, olbrzymim 鈥淪nem鈥. Piekarz spojrza艂 podejrzliwie na oba ciasta. W ko艅cu wzi膮艂 to 艣redniej wielko艣ci. Trzyma艂 je ostro偶nie, tak jakby je chcia艂 wynie艣膰 na 艣mietnik. Ale w brzuchu mu okropnie burcza艂o, poszed艂 wi臋c odwa偶nie dalej w stron臋 swego miejsca przy drzwiach od piwnicy.

Tam postawi艂 ciasto na pod艂odze i patrzy艂 na nie, jakby si臋 spodziewa艂, 偶e mo偶e go ugry藕膰 w nog臋. Przy艂o偶y艂 sztylet, 偶eby ukroi膰 kawa艂ek, ale zaraz go cofn膮艂. W brzuchu burcza艂o mu jeszcze bardziej, wi臋c zn贸w zrobi艂 ruch, jak gdyby chcia艂 ukroi膰 ciasta, i zn贸w szybko cofn膮艂 r臋k臋, tak jakby ciasto go ugryz艂o.

Lars i Liza przypatrywali mu si臋 zdziwieni.

W ko艅cu piekarz zacisn膮艂 z臋by. Twarz jego mia艂a wyraz rozpaczliwej determinacji. Zrobi艂 tak膮 min臋, jakby zamierza艂 zamordowa膰 ciasto, a potem, przy akompaniamencie gorszego ni偶 kiedykolwiek burczenia w brzuchu, wbi艂 sztylet w chrupi膮c膮, dobrze wypieczon膮 sk贸rk臋 i odci膮艂 kawa艂ek u g贸ry. Nachyli艂 si臋 ostro偶nie i zajrza艂 do 艣rodka.

To, co si臋 potem sta艂o, by艂o tak dziwne i tak okropne, 偶e trzeba by艂o nazywa膰 si臋 Hjortron i mie膰 ojca wynalazc臋, 偶eby si臋 nie przestraszy膰. Nawet Sventon poczu艂 si臋 nieswojo, kiedy pierwszy raz zobaczy艂 obrzydliw膮 odrobin臋 jedzenia, jakby dla szczur贸w, przemieniaj膮c膮 si臋 w klops z bor贸wkami, a przecie偶 - prosz臋 pami臋ta膰 - Sventon lubi艂 klops, a poza tym by艂 do艣wiadczonym prywatnym detektywem. Nic wi臋c dziwnego, 偶e piekarz si臋 wystraszy艂. Po pierwsze by艂 piekarzem, a nie praktykuj膮cym prywatnym detektywem, a po drugie nie lubi艂 kot贸w.

Ciasto nie zawiera艂o masy orzechowej. Nie zawiera艂o w艂a艣ciwie nic poza wstr臋tn膮, ma艂膮, czarn膮 rzecz膮, kt贸ra szybko uros艂a i wyskoczy艂a ze 艣rodka. Teraz wida膰 by艂o, 偶e to ma艂y kot, z posypan膮 cukrem sier艣ci膮. R贸s艂 coraz bardziej, a偶 sta艂 si臋 wyj膮tkowo du偶ym, dobrze rozwini臋tym arabskim kotem. Zacz膮艂 przechadza膰 si臋 spokojnie po pod艂odze i liza膰 pocukrzon膮 sier艣膰.

Tego ju偶 by艂o za du偶o dla piekarza. Otworzy艂 drzwi i wyskoczy艂 na ulic臋. Z pewno艣ci膮 nikt nigdy nie bieg艂 tak szybko ulic膮 Karawany w Djof. W ka偶dym razie nie podczas najgorszego upa艂u w samo po艂udnie.

Lars i Liza Hjortron byli przygotowani i tym razem wiedzieli nareszcie na co. Wierny Diament te偶 by艂 przygotowany. Z dzie膰mi na grzbiecie wyszed艂 przez wysokie drzwi na dw贸r w jasny blask s艂oneczny. Czarny kot patrzy艂, jak odje偶d偶aj膮, i w pierwszej chwili chcia艂 pobiec za nimi, ale zatrzyma艂 si臋 s艂ysz膮c zach臋caj膮ce chrobotanie w ciemnym k膮cie. Przypomnia艂 sobie, 偶e nie jad艂 obiadu, postanowi艂 wi臋c zosta膰 jeszcze troch臋 w piwnicy.

Na ulicy Karawany Lars i Liza spotkali dwunastu poganiaczy wielb艂膮d贸w maszeruj膮cych miarowym krokiem, a偶 pot z nich sp艂ywa艂. Wszyscy mieli wielkie czarne brody i niebieskie okulary i byli uzbrojeni po z臋by. Pod膮偶ali prosto do ciastkarni Mohameda. Lecz Lars i Liza, szcz臋艣liwi i przej臋ci, nie zwr贸cili na nich specjalnej uwagi.

Diament od razu znalaz艂 drog臋 do domu. Bez najmniejszego wahania skierowa艂 si臋 prosto w stron臋 pustyni. Lars i Liza pomachali do kilku przelatuj膮cych nie opodal dywan贸w i pomy艣leli sobie, 偶e pustynia arabska jest wyj膮tkowo sympatyczn膮 pustyni膮.

W pewnej odleg艂o艣ci zamajaczy艂a im d艂uga karawana, tak d艂uga, 偶e nie by艂o wida膰 ani jej pocz膮tku, ani ko艅ca. Wierny Diament, kt贸ry chcia艂 si臋 znale藕膰 jak najszybciej w swojej ch艂odnej, letniej stajni, przyspieszy艂 kroku i po chwili stracili karawan臋 z oczu.

- Wujaszek Sventon jest niezwykle sprytny - powiedzia艂 Lars. - Nikt inny nie wpad艂by na pomys艂, 偶eby zamrozi膰 kota w 鈥淎rktyce鈥.

- Nie - rzek艂a Liza.- Ani 偶eby-go wsadzi膰 do ciasta.

- Ale musisz pami臋ta膰, 偶e on jest prywatnym detektywem - doda艂 Lars.

- Wiem - odpar艂a Liza.

Po jakim艣 czasie zobaczyli wierzcho艂ki palm rysuj膮ce si臋 na tle zamglonego horyzontu, a wkr贸tce potem ca艂膮 pi臋kn膮 oaz臋. Nareszcie wysokie palmy, nareszcie letnia stajnia. W ko艅cu zobaczyli te偶 pi臋kny, zgrabny namiot wujaszka Omara.


ROZDZIA艁 DWUDZIESTY TRZECI

Po艂udnie w oazie


- Jak ju偶 m贸wi艂em - zauwa偶y艂 Sventon - wielb艂膮dy s膮 nieco powolne. Jak si臋 macie, m艂odzi przyjaciele!

- Wujaszku Sventonie - powiedzia艂a Liza i dalej nie wiedzia艂a ju偶, co m贸wi膰.

- Wujaszku Sventonie - powiedzia艂 Lars. - Wi臋c... jeste艣my.

Potem przywitali si臋 z Omarem.

- Jest dla mnie wielk膮 przyjemno艣ci膮 widzie膰 was wszystkich z powrotem w tej nic nie znacz膮cej oazie - powiedzia艂 Omar patrz膮c na Diamenta. A Diament patrzy艂 na Omara jednym okiem niebieskim, a drugim br膮zowym. Omar da艂 mu dziesi臋膰 kawa艂k贸w cukru i zaprowadzi艂 go do stajni. 鈥淒iament鈥, 鈥淩ubin鈥 i 鈥淪zmaragd鈥 informowa艂y, tabliczki nad trzema boksami i teraz nareszcie w ka偶dym z nich znajdowa艂 si臋 wielb艂膮d.

Sventon, Omar, Lars i Liza zasiedli woko艂o sto艂u, na kt贸rym sta艂o ogromne ciasto.

- Wujaszku Sventonie - zapyta艂 Lars. - Gdzie jest 鈥淎rktyka鈥?

- Jeszcze za wcze艣nie, 偶eby wypowiada膰 si臋 w tej sprawie - odpar艂 Sventon.

Omar spojrza艂 na ciasto i rzek艂:

- Cho膰 w moim skromnym mniemaniu ciasta pana Mohameda s膮 nieco przeceniane, niemniej wiele os贸b w Djof uwa偶a, 偶e s膮 znakomite. Jego ciastkarni臋 odwiedza t艂um...

- O co chodzi? - przerwa艂 mu Sventon z lekkim zniecierpliwieniem.

Omar uk艂oni艂 si臋 i m贸wi艂 dalej:

- ...t艂um, w kt贸rym jest wielu producent贸w namiot贸w, ciesz膮cych si臋 dobrym apetytem, i mam powa偶n膮 obaw臋, czy Mohamed nie powiedzia艂 im: 鈥淒zi艣 Omar zaprasza ca艂e wasze Stowarzyszenie na obiad do oazy. W艂a艣nie upiek艂em olbrzymie ciasto鈥.

- Niemo偶liwe! Ten przekl臋ty cukiernik! - wybuchn膮艂 Sventon.

- Obawiam si臋, 偶e to jest mo偶liwe, panie Sventon. Taka wiadomo艣膰 zawsze szybko si臋 rozchodzi w mie艣cie tej wielko艣ci co Djof.

- Ach, g艂upstwa! - rzek艂 Sventon. - Na pewno nie.

- Obawiam si臋, 偶e wszyscy producenci namiot贸w od艂o偶yliby natychmiast robot臋 i przygotowali si臋 do przybycia tutaj.

- Z pewno艣ci膮 nie, panie Omar - rzek艂 Sventon zdecydowanym g艂osem.

Omar uk艂oni艂 si臋, niewzruszony, i powiedzia艂:

- Obawiam si臋 ze nawet emerytowani producenci namiot贸w dowiedz膮 si臋 o tym zaproszeniu. Obawiam si臋, 偶e ca艂e Stowarzyszenie jest w drodze do nas. - Uwa偶nie bada艂 wzrokiem pustyni臋, nie zmieniaj膮c wyrazu twarzy.

- Widzieli艣my ogromn膮, d艂ug膮 karawan臋 - powiedzia艂a Liza.

- Ja te偶 mia艂em zaszczyt w drodze do oazy widzie膰 wyj膮tkowo du偶膮 karawan臋 i wydawa艂o mi si臋, 偶e rozpoznaj臋 producent贸w namiot贸w. Ciesz臋 si臋 wi臋c, 偶e mam w domu du偶e ciasto.

- Karawan臋! - wybuchn膮艂 Sventon, kt贸ry stawa艂 si臋 coraz bardziej niecierpliwy. - Dlaczego nie mia艂oby by膰 karawan na pustyni? Nigdy nie s艂ysza艂em o pustyni bez karawan. Ta przewozi prawdopodobnie figi. Albo daktyle. Albo cokolwiek innego.

Omar ci膮gle wpatrywa艂 si臋 w piaskowe morze.

- Nie - m贸wi艂 dalej Sventon. - Zamiast tego przyjrzyjmy si臋 bli偶ej temu 鈥淣iedzielnemu Snu鈥. Panie Omar, czy mog臋 prosi膰 o n贸偶 do krajania, najwi臋kszy, jaki pan ma.

Omar przyni贸s艂 olbrzymi wschodni n贸偶 do krajania.

- Dzi臋kuj臋 - rzek艂 Sventon i przekroi艂 ciasto. Chrupi膮ca, lekko brunatna sk贸rka p臋k艂a, a na stole ukaza艂 si臋 Najlepszy Przyjaciel Domu - lod贸wka 鈥淎rktyka鈥.

Sventon otworzy艂 drzwiczki i po oazie pop艂yn臋艂y pi臋kne akordy uwertury do 鈥淪nu Nocy Letniej鈥. Sventon wy艂膮czy艂 radio i powiedzia艂 kr贸tko:

- Psysie si臋 sko艅czy艂y.

- Uwa偶a艂bym za wielki zaszczyt m贸c pana zaprosi膰 na chepchouk臋 - powiedzia艂 Omar i uk艂oni艂 si臋 nie zmieniaj膮c wyrazu twarzy.

- No c贸偶, ch臋tnie... - rzek艂 Sventon.

- Opowiedz nam, wujaszku Sventonie! - zawo艂ali Lars i Liza.

- Co mam opowiedzie膰? - spyta艂 Sventon.

- Jak uratowa艂e艣 鈥淎rktyk臋鈥?

- 鈥淎rktyk臋鈥? Ach tak. To by艂a drobnostka. Najprostsza rzecz na 艣wiecie - powiedzia艂 Sventon i zapali艂 nast臋pne cygaro. - Przemkn膮艂em si臋 do piwnicy, gdzie styg艂o ciasto. Ostro偶nie odci膮艂em kawa艂ek sk贸rki, a potem wyd艂uba艂em ca艂y 艣rodek. Wzi膮艂em 艂opat臋 i wyrzuci艂em dobrych kilka kilogram贸w obrzydliwego nadzienia z fig. Na to miejsce w艂o偶y艂em ,,Arktyk臋鈥, a potem razem z panem Omarem po prostu wzi臋li艣my ciasto i przylecieli艣my z nim tutaj - powiedzia艂 Sventon, strz膮saj膮c odrobin臋 popio艂u z r臋kawa.

- A co w艂a艣ciwie chcia艂 zrobi膰 艁asica?- spyta艂a Liza.

- Spi偶arnicki-艁asica? Wsp贸艂pracowa艂 z jednym in偶ynierem z Medyny, kt贸ry mia艂 pewne wykszta艂cenie w dziedzinie lod贸wek, ale na tej absolutnie si臋 nie rozumia艂. W tym kraju technika ch艂odnictwa nie stoi tak wysoko jak u nas. Chocia偶 z drugiej strony - Sventon-zwr贸ci艂 si臋 uprzejmie do Omara - tutaj stoi wy偶ej nauka o dogl膮daniu wielb艂膮d贸w. A tak偶e uprawa fig. W Szwecji uprawa fig nigdy nie by艂a czym艣, czym mo偶na by si臋 chwali膰. 艢mieszne. Bo w ko艅cu wychodzi to na jedno.

Omar uk艂oni艂 si臋 taktownie.

- Usi艂owali doj艣膰, jak ta lod贸wka jest skonstruowana - ci膮gn膮艂 dalej Sventon. - Widocznie zamierzali rozpocz膮膰 produkcj臋 na wielk膮 skal臋.

- A Diament? - spyta艂 Omar spogl膮daj膮c dla pewno艣ci w kierunku stajni.

- Ach, Diament! Najwidoczniej cukiernik zamierza艂 rozwozi膰 na nim po pustyni du偶e ilo艣ci zamro偶onych psysi贸w i robi膰 w ten spos贸b dobre interesy.

- Wujaszku Sventonie. - zawo艂a艂 Lars, kt贸ry co艣 sobie przypomnia艂.- Na ulicy Karawany, spotkali艣my dwunastu maszeruj膮cych tajemniczych poganiaczy wielb艂膮d贸w. Mieli du偶e czarne brody i niebieskie okulary.

- To byli detektywi - rzek艂 Sventon. - Zg艂osi艂em kradzie偶 na policji w Djof i obiecali, 偶e z艂api膮 ca艂y gang z ciastkarni.

Omar poprosi艂 ich na chepchouk臋, ow膮 smaczn膮 i lekk膮 potraw臋 z jarzyn, a potem pili arabsk膮 kaw臋 w cieniu palm. Wielka przygoda z lod贸wk膮 by艂a sko艅czona. ,,Teraz - pomy艣la艂 Sventon b臋d臋 m贸g艂 spokojnie sp臋dzi膰 艣wi臋ta Bo偶ego Narodzenia w pi臋knej oazie, b臋d臋 m贸g艂 je藕dzi膰 na spacer na wielb艂膮dach i pi膰 kaw臋 pod drzewami palmowymi. I codziennie promienie s艂o艅ca b臋d膮 sp艂ywa膰 na wszystko niczym roztopione z艂oto, i...鈥

Omar wsta艂. Nie zmieniaj膮c wyrazu twarzy wskaza艂 w kierunku pustyni.

- Stowarzyszenie Producent贸w Namiot贸w!

D艂u偶ej nie mog艂o by膰 w膮tpliwo艣ci. Podczas gdy rozmawiali, na zamglonym horyzoncie ukaza艂a si臋 karawana. Nieko艅cz膮cy si臋 szereg je藕d藕c贸w na wielb艂膮dach zbli偶a艂 si臋 do oazy. Omar spojrza艂 z 偶alem na okruchy olbrzymiego ciasta, a Sventon zrozumia艂, jak jest mu ci臋偶ko, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 okaza膰 producentom namiot贸w swej tradycyjnej go艣cinno艣ci. ,,Przekl臋ci cukiernicy!鈥 - pomy艣la艂. Omar nic nie powiedzia艂, ale Sventon zda艂 sobie spraw臋, 偶e to wszystko jego wina. Gdyby by艂o cho膰 troch臋 klopsik贸w w lod贸wce...

Rzadko si臋 zdarza, 偶eby praktykuj膮cy prywatny detektyw mia艂 a偶 taki trudny problem do rozwi膮zania. Sventon, z lornetk膮 przy oczach, szybko my艣la艂 obserwuj膮c karawan臋. Wygl膮da艂 jak jastrz膮b.

Potem poda艂 lornetk臋 Omarowi i powiedzia艂 spokojnie:

- To by艂a tylko fatamorgana.

Omar spojrza艂. Nie by艂o ju偶 艣ladu karawany. Odda艂 wi臋c lornetk臋 i spyta艂, czy mo偶e zaproponowa膰 jeszcze troch臋 kawy w cieniu palm.


1 Wcze艣niejsze przygody, praktykuj膮cego prywatnego detektywa, Ture Sventona, opisane zosta艂y w ksi膮偶ce pt. 鈥淟ataj膮cy detektyw鈥.

2 Czytaj: czepczuka

3 Wojna trzydziestoletnia toczy艂a si臋 w latach 1618-1648

4 Matterhorn - szczyt w Alpach Zachodnich, na granicy Szwajcarii i W艂och.

5 Flen - miasto w 艣rodkowej 艢zwecji

6 Nazwa brzmi: Monte Rosa. Sventon jak wiecie sepleni.

7 Karawanseraj - miejsce nocnego postoju karawan.

8 Sjesta - odpoczynek popo艂udniowy, poobiednia drzemka


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ake Holmberg Cykl Ture Sventon (3) Detektyw na pustyni
Ake Holmberg Cykl Ture Sventon (2) Ture Sventon w Sztokholmie
Ake Holmberg Cykl Ture Sventon (1) Lataj膮cy detektyw
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 3 Detektyw na pustyni
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 03 Detektyw na pustyni
Holmberg Ake Ture Sventon w Sztokholmie (rtf)
Holmberg Ake Detektyw na pustyni
Holmberg Ake Detektyw na pustyni
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 2 Ture Sventon w Sztokholmie
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 1 Lataj膮cy Detektyw
Holmberg Ake Ture Sventon w Sztokholmie
Holmberg Ake Ture Sventon w Sztokholmie
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 02 Ture Sventon w Sztokholmie
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 01 Lataj膮cy detektyw
Holmberg Ake Ture Sventon w Sztokholmie
przygoda na pustyni, przygoda na pustyni
lit. romantyzmu, Prelekcje paryskie, Prelekcje paryskie - cykl wyk艂ad贸w Adama Mickiewicza na temat l
12 Kuszenie na pustyniid 13514 Nieznany (2)
Clive Cussler Cykl Dirk Pitt (06) Na dno nocy