Odwróć się i odejdź. O życiu w Korei Północnej
Michał Michalak
- Pewnego razu jeden z moich uczniów powiedział, że na swoich urodzinach słuchał rock and rolla. Na sali zapadła cisza. W ich oczach zobaczyłam panikę. To nie była prawidłowa odpowiedź. Każdy Koreańczyk z Północy zapytany o przebieg imprezy urodzinowej powinien odpowiedzieć, że śpiewał piosenki poświęcone wielkiemu przywódcy - opowiada Interii koreańska pisarka Suki Kim.
17 czerwca na polskim rynku ukazała się książka "Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit", której autorką jest Suki Kim.
Urodzona w Korei Południowej Kim spędziła na północy 200 dni, ucząc 19- i 20-letnich chłopców języka angielskiego. Swoje doświadczenia z pobytu w najbardziej izolowanym kraju świata opisała we wspomnianej publikacji. Nam udało się spotkać z pisarką i porozmawiać o życiu w realiach systemu, który za moment zwątpienia w umiłowanego przywódcę Kim Dzong Una karze w najlepszym wypadku zesłaniem do obozu pracy.
Michał Michalak, Interia: Czy trudno było zapamiętać wszystkie zakazy, do których musiałaś się stosować?
Suki Kim: - Przypominano mi o nich nieustannie. Przede wszystkim nie wolno opowiadać o świecie zewnętrznym. Nie można niczego komentować ani zdradzać swoich uczuć. To było trudne, ale, o dziwo, szybko się do tego przyzwyczajasz. Albo nie tyle przyzwyczajasz, co po prostu to robisz. Kodujesz sobie, że nie można mówić otwarcie o niczym. W świecie, w którym każdy cię obserwuje, strach sprawia, że stosujesz się do wszystkich reguł.
Miałaś również zakaz noszenia dżinsów, biżuterii... Co jeszcze?
- W związku z tym, że uczyłam angielskiego, nie wolno mi było angażować się w rozmowę, która nie dotyczyła tego tematu. Jedna z reguł prowadzenia konwersacji w Korei Północnej brzmi: nie porównuj! Nie mogłam mówić, że tu jest tak, a u mnie w domu jest inaczej. Każde porównanie może zostać odebrane jako krytyka Korei Północnej. Tego się nie robi. Nigdy, przenigdy nie wolno ci sugerować, że coś jest nie tak z tym krajem. Jeśli rozmowa zaczyna iść w niepożądanym kierunku, musisz odwrócić się i odejść. Już na samym początku pobytu otrzymałam bardzo konkretne wytyczne.
Jak się zachowywałaś w sytuacji, gdy uczniowie zadawali ci konkretne pytania na temat świata zewnętrznego?
- Nigdy nie robili tego wprost. Nie pytali na przykład, co to jest ten internet...
Ale pytali, czy wszyscy na świecie mówią po koreańsku.
- Niektórzy uczniowie tak twierdzili. Ale to propaganda, nie jestem pewna czy oni w to naprawdę wierzą. Powiedziano im, że koreański to najwspanialszy język na świecie, ponieważ ich kraj to kraj wielkiego przywódcy. Powtarzają takie formułki, ale z czasem zrozumiałam, że robią to automatycznie, bez zastanowienia. Tak ich nauczono. Nie mam pewności, czy w to wierzą.
Czyli jest miejsce na świadomość, że nie wszystko, co mówi system, jest prawdą?
- Myślę, że jest taka świadomość, ale przybiera ona zupełnie inną postać, niż to sobie wyobrażamy. Dla przykładu: według propagandy wszyscy na świecie mówią po koreańsku, ale oto ja uczę ich angielskiego i niewątpliwie w Stanach ludzie mówią po angielsku, a nie po koreańsku. Moi uczniowie zdają więc sobie sprawę z tego, że to co twierdzi propaganda, jest nonsensem. Jednak ta niewyobrażalna wspaniałość ich świata jest częścią wyznawanego przez nich kultu lidera.
- Przywódca nie jest zwyczajnym człowiekiem. On tworzy religię, a w religii jest miejsce na cuda. Jeśli głoszone przez obywateli tezy uznamy za system religijny, to wszystkie te nierealistyczne rzeczy są częścią mitu wielkiego przywódcy, a więc są akceptowane. Koreańczycy z Północy powtarzają, że słońce wstaje dzięki umiłowanemu przywódcy i dla nich to jest pewien rodzaj rzeczywistości, nawet jeśli nie wierzą w to dosłownie. Kwestia świadomości prawdy i kłamstwa jest w Korei Północnej rzeczą bardzo skomplikowaną.
Czy wyznawcy kultu lidera są zdolni do zwątpienia?
- Korea Północna to nie tylko religijny kult przywódcy, ale również opresyjny, militarny system, który stosuje bardzo surowe kary dla wszystkich, którzy sprzeniewierzają się władzy i ideologii. Więc nawet jeśli pojawia się moment zwątpienia - a wydaje mi się, że widziałam w swoich uczniach takie momenty - to system natychmiast je miażdży, niszczy w zarodku.
- Każdy Koreańczyk z Północy musi nosić plakietkę z wielkim przywódcą i każdy przynajmniej raz w tygodniu musi złożyć donos na kogoś ze swojego otoczenia. Jeśli zgłosi czyjś moment zwątpienia, będzie to oznaczało wielkie kłopoty dla wątpiącego.
- W Korei Północnej wszyscy widzą wszystko. Nigdy nie jesteś sam. Jeśli masz moment zwątpienia i zdradzisz się choćby spojrzeniem, zostanie to dostrzeżone i zanotowane. Moi uczniowie nigdzie nie chodzili sami. Nawet na konsultacje do mojego gabinetu przychodzili parami. W każdą sobotę byłam poddawana krytyce - uczniowie mieli obowiązek zgłaszać swoje zastrzeżenia do mojej postawy.
- Świadomość i zwątpienie mogą pojawić się na kilka sekund, a może i kilka dni, ale system nie daje możliwości, by to się dalej rozwijało.
Twoi uczniowie znali sagę o Harrym Potterze, mogli czytać "Przeminęło z wiatrem"... ile zachodniej kultury przedostało się do Korei Północnej?
- Warto zauważyć, że "Przeminęło z wiatrem" to książka o wojnie domowej, w której Północ wygrywa z Południem. Moi uczniowie wiedzieli, kim jest Bill Gates, ale nigdy nie słyszeli o Marku Zuckerbergu czy Stevie Jobsie. Posiadali bardzo selektywną wiedzę. Jeśli wiedzieli o czymś, co nie miało akceptacji władzy, nie mogli o tym mówić.
- Pewnego razu jeden z moich uczniów powiedział, że na swoich urodzinach słuchał rock and rolla. Na sali zapadła cisza. W ich oczach zobaczyłam panikę. To nie była prawidłowa odpowiedź. Każdy Koreańczyk z Północy zapytany o przebieg imprezy urodzinowej powinien odpowiedzieć, że śpiewał piosenki poświęcone wielkiemu przywódcy. Umówmy się - słuchanie rocka w wieku 17 lat nie jest największym przejawem buntu, ale w tym kraju po prostu nie wolno tego robić.
O swoich uczniach, mam wrażenie, mówisz z niejaką czułością. Tęsknisz za nimi?
- Myślę o nich przez cały czas. Szczególnie teraz, kiedy reżim Kim Dzong Una okazuje się tak brutalny. Każdy wpływowy człowiek może zostać w dowolnej chwili pojmany i stracony. Podczas pogrzebu Kim Dzong Ila przy trumnie stało siedmiu dygnitarzy partyjnych. Pięciu z nich już nie ma.
Popadnięcie w niełaskę dotyka zazwyczaj całą rodzinę.
- To prawda. Po tym jak dokonano egzekucji Jang Song Thaeka, byłego "numeru dwa" w Korei Północnej, na śmierć skazano również wszystkich jego krewnych.
- Myśl o moich uczniach jest bolesna, ponieważ naprawdę się w nich zakochałam podczas swojego pobytu. Martwię się o nich i mam poczucie bezsilności. Nie tylko nie mogę nic zrobić, ale też nie mogę się niczego o nich dowiedzieć.
Jaka byłaby reakcja twoich uczniów, gdyby nagle znaleźli się w Stanach Zjednoczonych? Zachwyt, obrzydzenie, przerażenie?
- Sądzę, że każda z tych reakcji. "Kraina obfitości" może imponować. Dostatek materialny dla kogoś kto ma tak mało, jest czymś niesamowitym. Kiedy któryś z moich uczniów zachorował, trudno było zdobyć lekarstwo. Do awarii prądu dochodziło każdego dnia. A to były przecież dzieci elit, ich standard życia był dużo lepszy niż większości Koreańczyków z Północy. Gdyby pokazać im Manhattan, z pewnością zrobiłoby to na nich duże wrażenie, może nawet pojawiłaby się zazdrość.
- Pamiętajmy jednak, że wychowano ich do służby narodowi, do bycia żołnierzami wielkiego przywódcy. To dla nich cel znacznie większy niż gromadzenie dóbr materialnych. Nie wiem, czy potrafiliby się odnaleźć w społeczeństwie, w którym rządzi pieniądz. Myślę jednak, że świat, w którym wolność osobista jest szanowana, zostałby przez nich doceniony po jakimś czasie.
- Nie jest jednak tak jak w tym strasznym filmie "The Interview", że jeśli wyciągniesz Koreańczyka z Północy i umieścisz go w bogatym kraju, to natychmiast stanie się szczęśliwy. W ich świecie są również elementy, które Koreańczycy lubią i do których są przywiązani. Służba wielkiemu przywódcy nadaje ich życiu sens.
W Pjongjangu jest taki wieżowiec, na którego szczycie widnieje slogan "We Are Happy" ("Jesteśmy szczęśliwi"). Są szczęśliwi?
- Momentami tak. Czasem widziałam w moich uczniach radość. Ale w wieku 19-20 lat masz wiele okazji do śmiechu. Opowiadali sobie żarty o dziewczynach. To był ich ulubiony temat. Na początku jeszcze trzymali fason i udawali, że raduje ich jedynie rozmowa o wielkim przywódcy. Po kilku miesiącach ośmielili się. Zaczęli mi opowiadać, z kim się spotykają. Kiedy rozmowa schodziła na dziewczyny, oczy im się momentalnie zapalały. Było więc sporo uśmiechu w ich codziennym życiu.
A jakie w takim razie jest podejście systemu do seksualności? Czy młodym obywatelom wolno eksplorować tę część ludzkiej natury?
- Ten temat nigdy się nie pojawił w naszych rozmowach.
Zakaz?
- Teoretycznie mogłam rozmawiać jedynie o takich rzeczach jak treść podręcznika. Jeśli na przykład w podręczniku pojawiał się temat przyjaźni, wtedy mogłam rozpocząć swobodniejszą dyskusję o ich relacjach. Dziewczyna to przecież również przyjaciółka. W takiej sytuacji próbowałam delikatnie wybadać - czy mają dziewczyny, czy chodzą na randki, czy oglądają razem filmy... Każdy opowiadał mi bardzo podobną historię: że na randki chodzi do biblioteki narodowej, gdzie studiuje z dziewczyną książki o wielkim przywódcy, a później spacerują wzdłuż rzeki. Brzmiało to trochę jak przygotowana wcześniej odpowiedź.
- Z czasem zaczęłam dowiadywać się więcej. W ich życiu z pewnością było miejsce na romantyczność, która przejawiała się w ten sposób, że odprowadzali swoje dziewczyny do domów i pomagali im odrabiać zadania domowe. Temat seksualności nigdy nie wypłynął. Większość mężczyzn musi służyć w armii od 17. do 27. roku życia. To nie pozostawia wiele czasu na uganianie się za dziewczynami.
Czy było coś, co szczególnie zasmuciło cię podczas pobytu w Korei Północnej?
- Moi uczniowie dużo kłamali. Mówili mi na przykład, że naukowcy zmienili typ ich krwi z A na B. Powtarzali też nonsensy propagandowe. Przekonywali mnie, że koreańska potrawa kimchi jest tak dobra, iż zazdrości jej cały świat. Nie jestem pewna, czy cała Polska zazdrości Korei kimchi (śmiech). A oni przysięgali, że kimchi było oficjalną potrawą Igrzysk Olimpijskich w Atlancie.
- Tego typu kłamstwa jeszcze potrafiłam zrozumieć, tego ich nauczono. Ale zdarzało się, że kłamali zupełnie bez powodu. Mówili na przykład, że byli u fryzjera, podczas gdy widziałam, że robili co innego. No i ich fryzura pozostawała bez zmian. Odniosłam wrażenie, że usłyszeli tyle kłamstw od swojego rządu, że przestali odróżniać kłamstwo od prawdy.
Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/tylko-u-nas/news-odwroc-sie-i-odejdz-o-zyciu-w-korei-polnocnej,nId,1833706#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=other