AA Nic nie trwa wiecznie 1 15(26)

Tytuł: Nic nie trwa wiecznie

Autor: eutychides

Tytuł oryginału: Things that change

Tłumaczenie: Aribeth i Amanda

Beta: Kaczalka

Link do oryginału: http://eutychides.livejournal.com/6844.html

Ostrzeżenia: mpreg

Zgoda: czekamy

Rating: NC17



Nic nie trwa wiecznie


Rozdział 1


1.

Kiedy dociera do niego wiadomość, czuje jedynie pustkę. Nie dowiaduje się tego z listu, jakiejś przekazanej notatki czy choćby cichego szeptu z kondolencjami.

Dowiaduje się z nekrologu w „Proroku Codziennym”.


Narcyza Malfoy, lat 41, znaleziona martwa w swoim domu w…


Nie jest w stanie doczytać do końca. Gazeta upada na ziemię, tuż obok jego stóp, ale on tego nie widzi — łzy w oczach zamazują obraz wszystkiego dookoła. Upada na kolana i zamiera w bezruchu, dławiąc szloch aż do chwili, gdy jego nogi drętwieją całkowicie, a słońce zaczyna wschodzić nad Londynem.

Jego rodzina, wszystko, co jeszcze posiadał, odeszła.

A winę za to ponosił Potter


2.

Nadchodzi zima. Tego roku w Londynie jest nadzwyczaj chłodno, śnieg zasypuje chodniki, ulice. On też jest ciągle zmarznięty — swoje palce czuje tylko wtedy, kiedy w kranie leci gorąca woda, co nie zdarza się zbyt często.

Ale on i tak nie czuje tego zimna na zewnątrz, ponieważ w środku już jest martwy.

Nikt nie wysłał jakichkolwiek kondolencji, nawet Snape, który przecież kochał jego matkę, choć ojca jeszcze bardziej. Draco nie jest głupi, wiele razy słyszał odgłosy dochodzące z gabinetu Lucjusza, wtedy, kiedy jeszcze wszyscy byli żywi, kiedy stanowili rodzinę — wtedy Snape przychodził z wizytą do ojca, a matka przemykała po domu, nakazując skrzatom przygotować wystawną kolację z tortem czekoladowym na deser właśnie dlatego, że Draco tak bardzo go uwielbiał.

W zeszłym tygodniu znalazł na śmietniku nadgryzione ciastko czekoladowe. Trzymał je w dłoniach, z ust ciekła mu ślina, a w brzuchu donośniej burczało, ale nie mógł się zmusić, by je zjeść. Nie, kiedy nie było przy nim jego rodziców.

Wciąż się ukrywa, bo oni nadal go szukają. Wychodzi z domu tylko wtedy, gdy jest ciemno, mając na sobie długi płaszcz z kapturem. Jest zbyt wysoki, by uchodzić za kobietę, i zbyt prosty, by udawać starą, zgrzybiałą wiedźmę, a tylko tyle mógłby osiągnąć zaklęciami maskującymi bez wiedzy ministerstwa. Nie zgadza się jednak na przeprowadzkę do mugolskiej części Londynu, choć widzi go codziennie z jedynego, brudnego okna swojego mieszkania.

Ostatnie galeony z ich rodzinnej fortuny leżą przy materacu. Śpi obok nich, wyobrażając sobie, że kupuje za nie możliwość spędzenia jeszcze kilku chwil z rodzicami. Matka, jej samobójstwo na strychu, o którym nikt nie wiedział przez tydzień. Ciało ojca, wrzucone na dno Morza Północnego, zjedzone przez ryby. Poza nim, oboje nikogo nie obchodzą.

Zawiodłem nas — szepcze. To jego mantra. Semper familia, semper familiae*. Ród Malfoyów jest dosłownie wryty w jego serce i Draco przysięga przed samym sobą, że nigdy, przenigdy o nich nie zapomni.

Zawiodłem nas — szepcze po raz kolejny, gdy nagle niesiona wiatrem gazeta uderza go w twarz. Chowa ją do kieszeni, po czym znika w mieszkaniu, jak zawsze niewidziany przez nikogo.

Ogłoszenie jest małe i skromne, ale jego treść wydaje się być tym, na co tak długo czekał. Mamy to, czego pragniesz — Rodzinna Apteka Appuleanis, Ulica Śmiertelnego Nokturnu 993. Słowa na papierze przez chwilę drgają, po czym znikają bez śladu.



3.

Apteka znajduje się w jednym z najciemniejszych i najbrudniejszych zaułków Nokturnu, niedaleko stoiska wiedźmy handlującej wyschniętymi ludzkimi dłońmi i zamarynowanymi wątrobami. Draco szczelniej przesłania twarz kapturem — nie chce ryzykować, że ktokolwiek go rozpozna. Wie, że mogli wyznaczyć nagrodę za jego głowę.

Poza tym, boi się. Mijane stare czarownice patrzą na niego w taki sposób, jakby po prostu wiedziały, co zamierza zrobić. Drży za każdym razem, gdy czarodzieje, obok których przechodzi, odwracają się do niego, warcząc lub mrucząc coś nieprzychylnie. Jego płaszcz jest gruby, wełniany i zdecydowanie zbyt duży, a on i tak oblewa się zimnym potem.

Gdy wchodzi do apteki, jest jedynym klientem. W pomieszczeniu panuje ciemność, wszystko, od podłogi po sufit, wyłożone jest panelami i boazerią. Pod ścianami stoi zaledwie kilka półek, zaś na nich jeszcze mniej buteleczek. Z krokwi zwisają suszone zioła, a w kątach porusza się coś włochatego. W całym sklepie unosi się zapach zgniłej kapusty, marihuany i mocnego kadzidła. Ta mieszanka aromatów sprawia, że zaczyna kaszleć, nadal nie zdejmując kaptura.

Nagle coś starego, zgniłozielonego i pokrytego pajęczynami, co do tej pory siedziało za kasą, zaczyna się poruszać.

Mogę jakoś pomóc? — skrzeczy.

Draco obraca się gwałtownie, czując, że coś ciągnie go za szatę. Odskakuje i widzi przed sobą niewielkiego człowieka, prawie tak pomarszczonego i niskiego jak Flitwick, z brwiami zrośniętymi tak, że zdają się być nie dwoma, lecz jedną, wyjątkowo krzaczastą. Malfoy uśmiecha się nieco ironicznie, patrząc na czarodzieja z góry.

Nie wiem — mówi po dłuższej chwili ciszy. — Eliksir, którego szukam…

Jest czarno-magiczny? — odpowiada kpiąco sprzedawca — Podejrzewasz mnie, że rozprowadzam coś zakazanego?

Ja… — Nie ma pojęcia, dlaczego tak właściwie tu przyszedł. Może z nadziei, może po prostu z desperacji. Może to pomoże mu jakoś zapełnić pustkę, którą czuje od momentu, gdy stracił rodzinę, choćby tylko na kilka minut. Ale teraz, kiedy przypomina sobie, dlaczego jest tutaj, znów zaczyna drżeć. Potrząsa głową.

Przepraszam, pomyliłem się — mruczy i kieruje się ku wyjściu. Płaszcz i szaty trzepoczą za nim, gdy się odwraca. W tym samym momencie drugi mężczyzna zjawia się przy nim z szybkością żądlibąka, blokując wyjście.

Och, nie, proszę pana, wiem, jak mogę panu pomóc — uśmiecha się szeroko. Jego oczy świecą się niczym londyńskie niebo, uważnie świdrując przy tym Draco. Odwraca się i idzie zygzakiem przez sklep, by po chwili zniknąć za czerwoną, atłasową zasłoną.

Wraca chwilę później, krzycząc tryumfalnie „Aha!”. Wspina się na ladę obok kasy i przywołuje do siebie Draco kiwnięciem palca.

Wierzę — mówi, podając mu mały flakonik — że tego właśnie szukasz. — Unosi połowę brwi i odsuwa się nieco do tyłu, jakby zachęcając Draco, by podszedł bliżej.

Malfoy unosi skraj płaszcza i podnosi buteleczkę. Miał do czynienia ze zbyt wieloma eliksirami, zbyt wieloma czarno-magicznymi przedmiotami, by nie wiedzieć, że powinien dotykać ich tylko w rękawiczkach. A teraz, jak na złość, kiedy naprawdę ich potrzebuje, nie ma ze sobą ani jednej.

Uważnie przygląda się fiolce. Jest niewiele większa od jego małego palca, wykonana z wyjątkowo delikatnego szkła o kolorze głębokiego szkarłatu, a woskowy korek zbrązowiał od kurzu i brudu. Etykietka, choć maleńka, jest dość czytelna — równe, wykaligrafowane litery układają się w napis: Semimas fieri.

Co to jest? — pyta.

Rozwiązanie wszystkich twoich problemów. Twoich rodzinnych problemów.

Słysząc te słowa Malfoy ma wrażenie, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy. Ponownie zerka na fiolkę i stawia ją na ladzie. Ten człowiek nie może wiedzieć.

Nie mogę tego wziąć — mówi.

Ale mężczyzny już nie ma.

Tak samo jak sklepu.

Draco stoi na środku ulicy obok budynku, przy którym śnieg usypał się w niewielką kupkę. A na jej środku błyszczy kropla szkarłatu. Sięga ręką po niewielką fiolkę i drży lekko, gdy skóra dotyka lodowato zimnej buteleczki.

W domu, gdy rozpuszcza eliksir w kubku letniej herbaty, ma wrażenie, jakby pustka, którą czuł do tej pory, zaczynała się zapełniać.



* „Zawsze rodzina, zawsze ród”


Rozdział 2


1.

Choć to nie Dziurawy Kocioł, pub do którego Harry wszedł dzisiejszego wieczoru jest równie ciepły, mimo że bardziej zatłoczony. Mieści się w głębi Pokątnej. W tym tygodniu zauważono go już zbyt wiele razy, więc dla wygody i odmiany Ron zaproponował Grotę Nietoperza.

Je swoje frytki z curry i przygląda się gościom, którzy wchodzą i wychodzą. Ma się wrażenie, że interes kwitnie, co może być spowodowane mrozem panującym na zewnątrz. Kiedy otwierają się drzwi, owiewa go chłodne powietrze. Jego curry ostygło a frytki stały się twarde, jednak piwo kremowe wiąż smakuje dobrze.

Wypija je do dna i zamawia kolejne. Podnosi frytkę i zanurza ją w curry, przełamując na pół, aby nabrać więcej sosu. Żuje i żuje i jest szczęśliwy, że siedzi w spokoju.

Nawet jeśli tylko przez chwilę.

Ktoś siada obok niego, zakłócając jego samotność. Barman stawia dwie szklanki kremowego piwa. Jedną bierze nieznajomy, drugą popycha w stronę Harry'ego.

Harry Potter? — pyta niski głos.

Harry zamyka oczy i przytakuje.

A jak sądzisz?

Coś brzęknęło. Ktoś zachichotał.

Tak myślałem...


2.

Bycie aurorem oznacza, pośród wielu innych rzeczy, stałą czujność, przez cały czas i w każdym miejscu. Bycie aurorem zawsze wymaga od umysłu ciągłej pracy.

Jedna rzecz męczy Harry'ego, kiedy siedzi w swoim ciasnym boksie, sortując sprawy. Jest tam, w głębi jego umysłu. Była tam od miesięcy. Gdy wraca do domu, z rękami w kieszeniach peleryny, szurając jesiennymi liśćmi i spychając je do londyńskich rynienek, to nigdy tak naprawę nie opuszcza jego głowy.

Myśli o tym, kiedy mija Grotę Nietoperza. Myśli o tym, kiedy mija drzwi Dziurawego Kotła w mugolskim Londynie. Czasami myśli o tym nawet w metrze.

Tej nocy jednak o tym nie pamięta.

Nie pamięta również o pokonaniu Voldemorta, zniszczeniu ostatniego horkruksa, o walce, w której Neville zabił Bellatrix Black, a Hermiona i Ron ścigali Petera Pettigrew w rezydencji Malfoyów i dla Harry'ego zapędzili go w kozi róg. Nie pamięta tego, ale ma swoich przyjaciół by mówili mu, co się stało, widział ich wspomnienia w myślodsiewni, tak obrzydliwe, jakimi były w rzeczywistości. Nie potrzebuje więcej.

Jednak tej nocy, tej jednej nocy, kiedy odwiedził Grotę Nietoperza — nie pamięta o tym.

Ignoruje to, sądząc, że nic nie znaczy. Pił zbyt wiele przez kilka ostatnich nocy. Jest wystarczająco dorosły, by tego żałować, ale nie dość, by przestać. Ma dwadzieścia lat i idealne życie. Dobrą pracę i jeszcze lepsze perspektywy. Przyzwoite mieszkanie na przedmieściu, które może nie jest hałaśliwe, ale również nie przepełnia go cisza, a także mały, terenowy samochód.

Na obiad zamawia meksykańskie danie na wynos i przed snem prześladuje go zgaga. Północ wdziera się pod chłodne, zgniecione prześcieradło.


3.

Kiedy Harry śni, śni o seksie z kobietą. Spadły mu okulary, więc jej postać jest zamazana a skóra wygląda jak obrazy Moneta — plamy różu na jej policzkach, grubo nałożone, blade i nierówne, większe tu, głębsze tam, farba wciąż podatna pod jego dłońmi. Jej sutki są najpiękniejszymi elementami wychodzącymi spod pędzla z wielbłądziego włosia, małe i jasnobrązowe.

Ujeżdża go, podskakując i kręcąc biodrami. Jego członek pulsuje wewnątrz niej. Zsuwa dłonie w dół, ku łechtaczce, z zamiarem sprawienia przyjemności także i jej, ona jednak odpycha je, więc pozostają na biodrach, masując cienką skórę wokół kości. Jest szczupła, jednak swoje waży.

Lubisz to? — szepcze. — Być we mnie?

Nigdy nie odpowiada, nigdy. Chce, ale słowa są zniekształcone przez jęki, kiedy kobieta kołysze biodrami, zaciska uda, a jej pochwa kurczy się wokół niego. Jej bluzka jest rozpięta, rozpostarta się na jego klatce piersiowej, po której błądzą dłonie. Przyciska je do mostka, a jej gorący oddech muska mu szyję.

Nigdy go nie całuje. Nie pozwala pocałować siebie. Sięga po nią, jednak ona śmieje się, czasami głośno i szyderczo, a czasami wysoko i powoli.

Jedynymi słowa, które kiedykolwiek mówi, są „Dlaczego ja? Dlaczego ja?”. Budzi się z poczuciem klęski i niezaprzeczalną wonią perfum, która pozostała mu w pamięci. Gardło pali z powodu burrito, a w ustach czuje smak odsmażonej fasolki i taniego piwa, które trzyma w lodówce.

Wtacza się do toalety i zwiesza głowę nad sedesem, nim wlecze się do pracy.


4.

Jest początek grudnia i Harry idzie do domu na piechotę. Nie lubi aportować się bezpośrednio z ministerstwa do mieszkania. Zamiast tego, w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca, woli udać się na Pokątną, odebrać rachunki z Gringotta i kupić w sklepie najnowszy egzemplarz „Ilustrowanego quidditcha”. Spędza czas na spacerze wijącą się ulicą, z zadartym kołnierzem i kapeluszem nasuniętym na oczy, po prostu ciesząc się chwilą.

Mimo wszystko, jest samotny. Spędza wieczory oglądając w telewizji mecze piłki nożnej lub wybierając się na obiad do domu Rona i Hermiony w Devon, jednak przez większość czasu raczej się nudzi. Ma nieograniczenie wiele czasu, teraz, kiedy Czarny Pan nie poluje na jego krew.

Mija go cień. Harry mruga i spogląda znad magazynu. Wzdycha i myśli: „Byle nie kolejny fotograf”.

Jednak nie.

Cienie nie człapią tak wolno. Cienie nie chowają się za koszami na śmieci. Cienie nie mają grubych szat, które plątają się i smagają po kostkach.

Harry wsuwa magazyn do kieszeni i kieruje się za cieniem. Nietrudno jest złapać coś idącego tak wolno, nawet jeśli to coś próbuje umykać w boczne uliczki za sklepami. W zagłębieniach kostki brukowej są kałuże i ślady odcisków stóp mówią Harry'emu dostatecznie dużo. Gruba, średniej wielkości stopa. Kroki pozwalają mu sądzić, że to mężczyzna, jednak posiadają dziwnie nierówne wcięcia, tak, jakby... z jakiegoś powodu ten ktoś zataczał się.

Zastanawia się, czy Crabbe albo Goyle wciąż żyją. Nigdy nie zaprzątał sobie głowy myśleniem o nich, nawet w czasie wojny, jednak to było coś, do czego byliby zdolni.

Kałuża rozpryskuje się pod jego adidasami, kiedy rusza, śledząc podejrzanego, jakby wykonywał służbowe zadanie. Uśmiecha się szeroko, jego klatka piersiowa unosi się pospiesznie, a krew pulsuje w żyłach.. Ożywcze, rześkie, chłodne powietrze na jego twarzy. Jest blisko, wystarczająco blisko, aby złapać podejrzanego. Odwraca go, ale mężczyzna jest cięższy niż przypuszczał.

Zamiera i traci na chwilę oddech, gdy widzi potargane kosmyki blond włosów i szeroko otwarte szare oczy.

Toxicodendrus!

Harry wrzeszczy, kiedy na jego ciele wyskakuje paląca wysypka. Swędzenie powoduje, że zaczyna się drapać, przez co jego twarz pokrywa się pęcherzami. Upada na ziemię, jęcząc i wijąc się, próbując zedrzeć z siebie ubranie, ociera się ciałem o szorstkie kamienie. Wszystko, wszystko płonie, jakby tysiąc mrówek gryzło go w tym samym momencie.

Nie ma czasu, aby żałować, że stracił Malfoya z oczu, dopóki nie leży u Świętego Munga, pokryty gorącymi okładami od czubka głowy do końcówek palców.

_________________


Rozdział III


1.

Dopiero tydzień później uzdrowiciele ze Świętego Munga wypisują Harry’ego ze szpitala. Kilka następnych dni spędza na przeszukiwaniu dokumentów zgromadzonych w ministerstwie, tworząc listę właścicieli wszystkich nieruchomości na Ulicy Pokątnej oraz otaczających ją ze wszystkich stron bloków. Oczywiście, większość z nich okazuje się podejrzanymi osobnikami ze zbyt dużą ilością kotów i wolnego czasu i tylko niektórzy są skłonni do współpracy i ujawnienia, komu wynajmują mieszkania, nawet gdy Potter pokazuje im legitymację aurora.

Gdyby kiedyś istniała wersja Mapy Huncwotów, która pokazywałaby Ulicę Pokątną, teraz byłaby mu bardziej przydatna niż kiedykolwiek.

Nikt nic nie słyszał na temat Dracona Malfoya od dziewięćdziesiątego ósmego, kiedy to widziano go w Lincolnshire w towarzystwie ciemnowłosego mężczyzny o ziemistej cerze — Harry po prostu wie, że to był Snape. Ale od tamtej pory wszelki ślad po Malfoyu zaginął. Ministerstwo wysłało mu kilka nakazów stawienia się przed Wizengamotem, ale jako że wszystkie pozostały bez odpowiedzi, zaniechano jakichkolwiek prób schwytania go.

Dlatego właśnie Potter postanawia coś z tym zrobić. Niuchacz ciągnie gwałtownie smycz, wydając z siebie dźwięk podobny do sapiącego jęku. Harry wzdycha i szarpie lekko, mrucząc cicho:

Mam nadzieję, że się nie mylisz. — Stracił bowiem jeszcze kolejny tydzień na kompletowaniu przeróżnych papierów, zanim Departament Użytkowania Istot Magicznych w Dobrych Intencjach (prowadzony przez jedną, podstarzałą już czarownicę) zezwolił mu na pożyczenie niuchacza.

W miejscu, do którego kieruje go stworzenie, nie ma żadnych drzwi. Trzy razy był już w tym budynku, nie znajdując niczego. Za pierwszym razem jakaś wiedźma zagroziła, że jeśli natychmiast nie wyjdzie, wykastruje go jednym zaklęciem, za drugim spotkał starego czarodzieja, który z uporem pytał się o cenę czekolady, o której Harry nigdy nie słyszał, a za trzecim razem natknął się na kobietę, trzymającą na rękach niemowlę, podczas gdy drugie dziecko zaciskało kurczowo piąstki na jej fartuchu. Dziewczyna przypominała mu Dafne Greengrass z Hogwartu i Potter ma nadzieję, że to nie ona, choć gdzieś w głębi duszy po prostu wie, że się nie pomylił.

O tym nie wiedziałem — szepcze do niuchacza, który unosi na niego podekscytowany wzrok. Potter wyjmuje różdżkę i nakreśla nią kwadrat w powietrzu, mrucząc przy tym zaklęcie. Czar odbija się tuż obok jego ucha, z lekkim brzęczeniem uderzając w znajdującą się za Harrym klatkę schodową. — Cóż — mówi — wydaje mi się, że ktoś nałożył na tę ścianę zaklęcie zabezpieczające. — Rzuca niuchaczowi niewielki złoty pierścionek i ten natychmiast podskakuje, łapiąc go w powietrzu i krusząc w zębach niczym pies gryzioną kość. — Wygląda na to, że miałeś rację.

Używa zaklęcia burzącego, rozbijając ścianę kawałek po kawałku, a wokół niego unosi się chmura pyłu i niewielkie, odłupane kawałki gruzu. Przebicie się na drugą stronę jest żmudne i wyczerpujące, a słony pot zalewa mu oczy, ale w końcu Potter przedostaje się do jakiegoś pokoju.

To dobry znak.

Chociaż, kiedy do jego uszu dociera płacz dziecka, nie jest już tak bardzo tego pewien. Wręcz przeciwnie. Jego serce zmienia się w kamień. Zawsze musi coś schrzanić, gdy podejmuje akcję aurorską w terenie, po prostu zawsze. Właśnie rozwalił ścianę w domu jakiejś biednej czarownicy tylko dlatego, że wydawało mu się…

Po chwili zauważa krew — zakrzepłe i pociemniałe plamy na tanich dywanach i parkiecie. Całe mieszkanie cuchnie nią i kałem. Harry bierze głębszy oddech i odór ten niemalże go dusi.

Niuchacz przysiada na tylnich łapach i skamle cicho. Zaczyna się nieco kręcić, jakby chciał się wycofać, uciec z tego… tego miejsca zbrodni.

Harry czuje, jak jego wnętrzności zamieniają się w sopel lodu. Wyciąga przed siebie różdżkę i upuszcza smycz niuchacza na ziemię. Rzuca na mieszkanie szybkie zaklęcie ochronne i naprawia stworzoną wcześniej dziurę w ścianie. Podejrzewa, że właśnie gdzieś na niej muszą znajdować się jakieś drzwi, najprawdopodobniej ukryte za pomocą magii. A biorąc pod uwagę wygląd całego mieszkania, jest to zapewne czarna magia.

W Anglii na wolności przebywa wielu czarodziejów kryminalistów, wliczając w to kilku śmierciożerców. Amycus Carrow, Rabastan Lestrange. I teraz, wnioskując z raportów, które Harry ostatnio przeglądał, także Draco Malfoy.

Stąpając najciszej, jak tylko może, rozgląda się po mieszkaniu, kierując się wszechobecnymi plamami krwi. Wyglądało na to, że od pewnego momentu ciało było ciągnięte po ziemi. Sądząc po drażniącym zapachu, od chwili zabójstwa nie minęło zbyt wiele czasu. Wodzi uważnie wzrokiem po mijanych pomieszczeniach, rozglądając się na wszystkie strony, zanim do jakiegokolwiek wejdzie. Zupełnie jak na treningu aurorskim. Czuje, jak przyspiesza mu puls, a serce bije coraz szybciej. Mówią, że nie ma nic bardziej stresującego niż praca w terenie, a ta sytuacja wydaje się Potterowi bardziej zbliżona do tego terminu niż jakakolwiek wcześniej w całej jego karierze zawodowej.

Płacz dziecka staje się coraz głośniejszy. Harry próbuje go ignorować, choć wydaje mu się on dziwny, zupełnie inny niż płacz córeczki Billa i Fleur, która ma już prawie rok. Jaki chory sukinsyn porywa dzieci i tak je dręczy? Wnętrzności Pottera mimowolnie zaciskają się w supeł. W powietrzu unosi się coraz intensywniejszy miedziany odór. Podłoga skrzypi cicho, gdy Harry następuje na jedną z desek. Podchodzi do zamkniętych drzwi, na których urywa się długa, czerwona smuga.

Bierze głęboki oddech i naciska klamkę.




2.

Od razu widać, że to właśnie tutaj morderca przywlókł ciało. Harry cofa się, gdy uderza w niego zapach kału, moczu, niemytych ciał i krwi, krwi, krwi. Ale w tym smrodzie jest coś jeszcze, coś, co przypomina mu aromat talku, unoszący się w łazience w Norze.

Tutaj też zapewne znajduje się dziecko. Gdy tylko Potter otwiera drzwi jednym kopnięciem, płacz staje się jeszcze donośniejszy, ostrzejszy, jakby bardziej rozpaczliwy.

Pieprzony sukinsynu! — krzyczy Harry, wpadając do środka i…

Niemal przewraca się, zahaczając o rozrzucone na podłodze, zakrwawione prześcieradła.

Malfoy leży na łóżku, zwinięty w kłębek wśród ubrudzonej krwią pościeli i ręczników, trzymając dziecko w ramionach. Niemowlę wymachuje różowymi rączkami, których kolor silnie kontrastuje z bladością na twarzy Malfoya i przygaszonym spojrzeniem, jakie kieruje na Pottera.

A więc mnie znalazłeś — mówi powoli i apatycznie, zupełnie jakby był pod wpływem środków uspokajających. Powieki same mu opadają, a pod oczami ma ogromne, fioletowe worki. Przekręca się odrobinę, przekładając leżące na jego ramieniu niemowlę.

Ty pieprzony gnojku, czyje dziecko porwałeś? — warczy Harry z wściekłością. Podchodzi do Malfoya i przykłada mu różdżkę do gardła. — Gadaj albo wezwę pomoc.

Draco nie wydaje się być zaniepokojony wycelowana w siebie różdżką, wręcz przeciwnie, zaczyna się śmiać suchym, nieco charczącym głosem. Podciąga się do pozycji siedzącej, krzywiąc lekko z bólu.

Zastanawiałem się, jak długo zajmie Wybrańcowi odnalezienie mnie.

Harry jeszcze mocniej przyciska różdżkę, przez co Malfoy odchyla głowę w tył, uśmiechając się drwiąco.

Za chwilę wezwę pieprzone wsparcie, jeśli nie oddasz mi tego dzieciaka, żebym mógł je zwrócić rodzicom, których zamordowałeś.

I nagle wszystko zaczyna iść nie tak jak powinno.

Potter podświadomie spodziewa się, że Draco uniesie lekko kąciki ust i wymruczy jakąś klątwę albo użyje niewerbalnego Accio, przywoła swoją różdżkę, zaczną się pojedynkować, aż w końcu Malfoy rzuci dzieciakiem, rozbijając mu głowę o ścianę i deportuje się, zupełnie tak, jak to miało miejsce, gdy widzieli się po raz ostatni. Litość, którą niegdyś czuł w stosunku do Malfoya i która z czasem przerodziła się w nienawiść, pojawia się znowu, gdy chłopak niespodziewanie wybucha płaczem.

Harry prostuje się, czując, jak jego pewność siebie zaczyna się chwiać na widok Draco, pochlipującego, pociągającego nosem, mocno tulącego niemowlę do swojej piersi oraz łez spływających po jego bladej twarzy.

W porządku, Malfoy, mam dla ciebie propozycję. Oddaj mi dziecko, a nie zawołam nikogo — mówi, podchodząc krok do przodu.

Ono… jest moje — mruczy Draco.

Że co?

Jego oczy są podkrążone, łzy płyną po policzkach i brodzie.

Mówię przecież, że jest moje.

Słucham?

Do cholery, Potter, dziecko jest moje i… — Malfoy dostaje czkawki, a niemowlę zaczyna płakać jeszcze głośniej. Draco kołysze je w ramionach, ale ono nadal wymachuje rączkami i nie przestaje łkać. Tobołek przyciśnięty do jego klatki piersiowej wierci się coraz bardziej, podczas gdy Malfoy próbuje uspokoić dzieciaka, mrucząc zdławionym głosem coś, czego Harry nie rozumie.

Ty… — Potter potrząsa głową, przypatrując się pokojowi i wszechobecnej krwi. — Ale… Kto chciałby z tobą...? I co zrobiłeś potem, zamordowałeś matkę?

Wreszcie otrzymuje taką reakcję, jakiej od Malfoya oczekiwał. Blondyn podnosi głowę i patrzy na niego z szyderczym uśmieszkiem na twarzy.

Według ciebie to w moim stylu, prawda, Potter?

Myślę, że byłoby lepiej, gdybyś zgłosił to ministerstwu…

NIE!

Lampa wisząca za Harrym rozpryskuje się na kawałki. Potter robi unik, ale kilka odłamków i tak ociera się o jego szyję i mężczyzna czuje, jak pojawia się tam krew, zupełnie jakby to był pot. Krzyk rozbrzmiewa w jego głowie, jest głośniejszy nawet od płaczu dziecka. Malfoy mruczy coś do niemowlęcia, szepcząc niezrozumiale, i Harry ma wrażenie, że tylko im przeszkadza. Nerwowo przestępuje z nogi na nogę.

Więc jest twoje? — pyta. — Ale… dlaczego tu jest aż tyle krwi?

Draco unosi na niego wzrok i mruga powoli, obserwując go zmęczonymi oczyma. Przestał już płakać, ale jeszcze od czasu do czasu pociąga nosem.

Nie domyślasz się? — pyta, cedząc słowa, ale jego głos załamuje się w pewnym momencie i Harry musi się dobrze skupić, by go usłyszeć.

O czym ty mówisz? — wzdycha. Nawet jeśli on dorósł od momentu ukończenia Hogwartu, pokonując Voldemorta i zdobywając normalną pracę, Malfoy nadal pozostał tym samym skończonym kretynem. Poza tymi momentami, gdy powodował, że Harry czuł w środku dziwny ucisk w niechętnym odruchu współczucia.

Draco kładzie dziecko na łóżku obok siebie. Krzyżuje nogi ukryte pod górą koców i zamyka na chwilę oczy. Potter widzi mgiełkę jego oddechu i uświadamia sobie, jak jemu samemu jest zimno. Słyszy dochodzące zza drzwi drapanie niuchacza, gdy ten przeszukuje resztę mieszkania.

Naprawdę sądzisz, że ktokolwiek przespałby się teraz ze mną? Boże, uznano mnie za pieprzonego kryminalistę i wie o tym cały świat! Jestem poszukiwany przez ministerstwo, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, Potter.

Harry z trudem powstrzymuje się, by nie rzucić w Draco jakąś klątwą za ten komentarz.

Daj mi choć jeden powód, dla którego nie miałbym na ciebie donieść choćby nawet teraz?

Blondyn rzuca szybkie spojrzenie na dziecko. Przesuwa delikatnie palcami po kocykach, w które jest otulone, po czym spogląda na Harry’ego wilgotnymi oczyma.

Ona jest wszystkim, co mi zostało, Potter — szepcze. — Jedyną moją rodziną… Proszę…

Harry podchodzi tak blisko, że uderza nogami o łóżko. Do jego nozdrzy dochodzi mocny zapach krwi i moczu.

Więc czemu — pyta ostrożnie — w całym twoim mieszkaniu jest pełno krwi?

Och, nie przejmuj się, część kuchni jest całkiem czysta — odpowiada Draco, unosząc drwiąco kąciki ust.

Malfoy… — syczy Potter przez zaciśnięte zęby.

Draco wpatruje się w niego przez dłuższą chwilę. Jego twarz jest spokojna, usta zaciśnięte w wąską linię. Pierś unosi się i opada w rytmie oddechów, a jabłko Adama porusza się, gdy mężczyzna przełyka ślinę.

Bo to moja krew — mówi w końcu.

Świat czarodziejów znany jest z dziwnych rzeczy. Wręcz nadprzyrodzonych rzeczy, które zdarzają się każdemu, kto umie posługiwać się magią, i czasami nawet dla tych, którzy się na tym nie znają. Mimo to Harry poznał wiele owych rzeczy w ciągu ostatnich kilku lat — Hogwart nauczył go dużo, a prawdziwe, codzienne życie jeszcze więcej.

Ale nic nie przygotowało go na to, jak zareagować, gdy Malfoy pyta, kto by go dotknął, bo on po prostu wie, wie, kim jest blondynka z jego snów, ta, którą spotkał tamtej nocy w Grocie Nietoperza, i z jego wyliczeń jasno wynika, że od tego czasu minęło równo dziewięć miesięcy.

_________________


Rozdział 4



1.

Potter chwieje się, jakby wypił o kilka kremowych piw za dużo. Draco boleśnie przypomina sobie ich ostatnie spotkanie, kiedy to on był po zbyt wielu kremowych.

Chcesz mi powiedzieć, że... — Kręci głową i śmieje się krótkim, wymuszonym dźwiękiem, który wciąż odbija się donośnie w uszach Draco.

Zostaw mnie w spokoju! — mówi łamiącym się głosem. Oczyszcza gardło i próbuje znowu: — Po prostu wyjdź, Potter.

Jest taki zmęczony. Próbuje sięgnąć po różdżkę, ale jego ręka jest ciężka jak żelazo i opada na łóżko. Nie pamięta, gdzie ją zostawił. Być może było to w kuchni, kiedy poczuł pierwszy skurcz? A może jest w łazience, gdzie trzy dni temu próbował zaklęciem usunąć część krwi z podłogi, mdlejąc jednak zamiast tego?

Kiedy Potter krzyczy, okulary zsuwają mu się z nosa. Dziecko łka, coś chodzi po mieszkaniu, Draco słyszy odgłos czegoś na jego podłodze, wzdryga się, ponieważ nienawidził psów, a czy Potter nie miał jednego kilka lat temu? Wielkiego, czarnego i bezczelnego?

Jeśli jest moje, to....

Zamknij się! — wrzeszczy. — Zrujnowałeś moje życie, moją rodzinę i teraz chcesz zniszczyć również to! Po prostu się zamknij, Potter! Jak ja cię, kurwa, nienawidzę!

Kiedy to ty.... ty mnie naćpałeś, prawda, Malfoy? Nienawidzisz mnie, jednak teraz... — Potter, z zaciśniętymi ustami i uniesioną brwią, wskazuje dziecko. — A teraz masz to „coś” i...

To nie jest „coś” — warczy. — To ona!

Potter przestaje krzyczeć. Jego oczy są jasne i rozwścieczone a zęby zaciśnięte. Zbliża się do łóżka i Draco odsuwa się, wyciągając rękę, by wziąć dziecko i przytrzymać je, ale to Potter dostaje się do niej jako pierwszy.

Draco zastyga. W jego wnętrznościach skręcają się resztki jedzenia, które znalazł wczoraj w lodówce, jedyną rzecz, jaką jadł od prawie tygodnia. Jednak Potter nie rusza się, aby podnieść niemowlę i aportować się stąd. Zamiast tego po prostu patrzy i najdelikatniej jak potrafi dotyka swoim palcem jej policzka. Jego twarz staje się łagodniejsza, kiedy jej pociemniałe od płaczu oczy patrzą na niego, nieskupione i nieświadome.

Jest moja, tak? — szepcze.

W gardle Draco formuje się gula, powstrzymująca którąkolwiek z odpowiedzi, jakie przychodzą mu do głowy. Obawia się Pottera, obawia się tego, że ten może ją zabrać, obawia się, że znów stanie się tak bardzo zimny, samotny i słaby. Jednak przytakuje, tylko raz.



2.

Potter mieszka w lepszej części miasta, gdzie jest więcej drzew i trawników niż ciemnych zaułków, gdzie więcej jest samochodów niż mioteł, gdzie są domy, żywopłoty i mugole z teczkami. W porze obiadowej Draco widzi ich idących do domu, do ich żon i rodzin i w pewnym sensie jest zazdrosny o to, co mają.

Potter również wraca do domu o tym czasie. Przez kilka pierwszych tygodni zamawia dziwne jedzenie, które przychodzi opakowane w brązowy papier i puszki, jakich Draco nigdy wcześniej nie widział. Smażone i duszone potrawy oraz dziwne słodycze w pomiętych opakowaniach, żółtych na zewnątrz, białych i niegustownych wewnątrz. Chipsy, frytki, curry i piwo. Draco najbardziej smakują nadziewane kremem biszkopty i owsiane herbatniki. Matka miała w zwyczaju powtarzać, że lubi słodycze.

Przez kilka pierwszych tygodni nie robi prawie nic. Wcześniej, w swoim mieszkaniu, także nie robił prawie nic, poza leżeniem cały dzień w łóżku obolały i jęczący. Był tak zmęczony porodem. Nie mógł spać, dziecko budziło go, domagając się karmienia, beknięcia, przebrania, czegoś. Czuł się jak zombie, ledwo żywy, a jednak zamiast słodkiego uwolnienia przez śmierć istniała tylko bezkresna półświadomość z krzyczącymi dziećmi, pachnącymi gównem pieluszkami, pękniętymi sutkami i krwawieniem z...

Stara się o tym nie myśleć. Wciąż drży za każdym razem, kiedy oddaje mocz. Jego członek i jądra być może okrywają widok tego, ale to wciąż tam jest. Eliksir był skuteczny. Zbyt mocno boi się bólu. Eliksir.... był gorszy niż poród, zjadał go żywcem, przynajmniej tego dziecko mu zaoszczędziło.

Pociera w zamyśleniu klatkę piersiową i czeka, aż Potter wróci wieczorem do domu. Balsam, który mu przyniósł pomaga, jednak dziecko je za trzech, ssąc jego pierś. Pije i pije tak szybko jak wymiotuje, po to tylko, by po chwili ponownie krzyczeć z głodu. Draco nie pamięta, kiedy ostatnio nie miał zaschniętych wymiocin na koszuli.

Dźwięk przekręcanych w drzwiach kluczy ściska jego klatkę piersiową. Podnosi się i obraca w stronę Pottera, który unosi brew, stawiając dzisiejszy obiad na podłodze. Rozsznurowuje buty i podchodzi do Malfoya, rzucając okiem na śpiące w kołysce, u stóp Draco, niemowlę.

Jak się ma? — pyta.

W porządku — odpowiada Draco.

To dobrze — mówi Potter.

Istnieje między nimi pewien poziom formalności, coś grzecznego i nie całkiem miłego, jednak z pewnością nie wykrzykiwanie i wywrzaskiwanie słów nienawiści, co Draco zrobiłby wobec niego wcześniej. Być może dziecko nieco go rozmiękczyło. Być może to fakt, że Potter wziął go do swojego domu, gdzieś, gdzie jest ciepło i bezpiecznie i tak daleko od magicznego świata, że nikt nie będzie go tu krzywdził. Być może to spowodowało, że Draco ma większą chęć do życia. Nie wie, co stanie się później, gdzie pójdzie, co będzie robił, jednak teraz jest dobrze. I Potter też jest w porządku.

Przynosi ze sklepu drobne podarunki dla dziecka. Zabawki, śpioszki, buciki i pieluszki. Być może jej nie chciał, być może nie miał nigdy się o niej dowiedzieć, teraz jednak, kiedy wie, Draco myśli... chce myśleć, że Potter nie ma nic przeciwko.

Dom, w którym mieszka, jest mały i przyłączony do długiego rzędu innych domów w centrum, wszystkich z czerwonej cegły, wszystkich łudząco podobnych do siebie. Potter nie ma ładnie przyciętego żywopłotu jak niektórzy, nie ma również samochodu zaparkowanego na ulicy, żadnej girlandy na drzwiach i sznurków światełek na rosnącej przed domem sośnie.

Za kilka dni będą święta. Jest piątek, a one zaczną się w poniedziałek. Draco od wieków nie spędził z kimś świąt, zazwyczaj towarzyszyła mu pomarańcza obrana drżącym dłońmi, czasami duży łyk pociągany z butelki nielegalnie sprzedawanego na Nokturnie alkoholu. Jeśli zamyka oczy, potrafi sobie przypomnieć święta w domu, z choinką wysoką na dwadzieścia stóp, pokrytą kapiącymi, białymi świecami, rozświetlającymi cały pokój. Mama nosiłaby czerwoną, aksamitną sukni i tańczyłaby z ojcem. Czasami przyszedłby Greyback, ojciec Notta lub rodzice Crabba i Goyle'a i jedliby gęś z sosem żurawinowym, ciepłe ciasto prosto z pieca i pili grzane, korzenne wino. Byłoby miło i ciepło, z mnóstwem świątecznych piosenek i wielką ilością otaczających go lśniących i błyszczących prezentów.

Potter ma niewielkie drzewko, wysokie na zaledwie pięć stóp. Więdnie z lewej strony, a kilka odrapanych bombek wisi na cherlawych gałązkach. Przed kilkoma wieczorami przyniósł ją do domu i Draco wciąż kicha z powodu opadających igieł. Na koniuszkach gałęzi zdążyła już zżółknąć.

Jedyną bożonarodzeniową rzeczą, za wyjątkiem przyniesienia choinki, którą Potter czasami robi, jest sprawienie, że z pudełka wydobywa się głos i ukazują się mali ludzie śpiewający piosenki pomiędzy poważnie wyglądającym mężczyzną mówiącym o morderstwach i wypadkach samochodowych na autostradach. Draco nie rozumie, co to znaczy, więc zabiera dziecko do osobnej sypialni i karmi je, jeśli mała chce jeść.

Dom Pottera ma dwie sypialnie. Dodatkowa jest zagracona nieużywanymi już podręcznikami z Hogwartu i Akademii Aurorskiej, ułożonymi w na pół pełnych pudłach. W wolnych chwilach Draco kartkuje te dotyczące studiów aurorskich, ale jedyne fragmenty, które mówią o zaklęciach związanych z czarną magią są niejasne i informują tylko, jak się przed nimi bronić. Ciągnie go do ponownego użycia różdżki. Jego palce zwijają się we śnie, być może gotowe do rzucenia skomplikowanego uroku. W tym momencie jednak niebezpiecznym dla jego ciała jest rzucenie więcej niż kilku prostych zaklęć, przynajmniej, dopóki nie nabierze sił.

Wkrótce, mówi sobie. Wkrótce

Draco zajmuje dodatkową sypialnię. Na podłodze, przy brzegu łóżka, stoi niewielki koszyk, w którym trzyma dziecko, kiedy śpi. Mogłoby spać w łóżku razem z matką i ojcem, jednak jest zbyt przerażony, że mógłby spragnioną objęcia ręką uderzyć małą. Dziewczynka jest drobna i nie chce jej skrzywdzić. Nigdy. Jest jego rodziną. W tej chwili jego jedyną rodziną.

Potter podnosi niemowlę i wkłada w ręce Draco torbę z jedzeniem.

Jesteś głodny? — pyta. — Dziś wieczorem mamy chińszczyznę.

Draco wzrusza ramionami. Nie lubi mugolskiego jedzenia, które kupuje Potter, sam jednak nie potrafi gotować.

Jedzą we względnej ciszy. Potter sprawia, że pudło mówi i skupia na tym uwagę, podczas gdy Draco koncentruje się na dziecku. Jest wyjątkowo ciche. Je tak szybko jak potrafi, ponieważ podejrzewa, że w najbliższym czasie mała zacznie o coś krzyczeć.

Zamiast tego, patrzy na niego. Jej oczy, teraz skupione, rozglądają się wokoło, by widzieć wszystko ogromnymi, ciemnymi źrenicami. Ma głowę pokrytą ciemnymi, rozwichrzonymi włosami, które lubi czasem głaskać, kiedy mała śpi. Są delikatne i pachnące w tych rzadkich momentach, kiedy nie jest pokryta wymiocinami, talkiem i kwaśnym mlekiem. Dziecięcy zapach. Sądzi, że nawet mu się podoba, czuje wewnętrzne rodzicielstwo a nawet odrobinę ciepła.

Kiedy dziewczynka zasypia, Draco zostawia ją w dodatkowym pokoju i schodzi na dół, pozostawiając drzwi lekko otwarte, by słyszeć jej płacz. Potter siedzi na kanapie pijąc kremowe piwo i jedząc ciasteczka prosto z paczki. Wysuwa je zachęcająco w stronę Draco.

Bierze jedno i siada na brzegu kanapy, na drugim jej końcu. Błyszczące oczy Pottera śmigają po ekranie pudełka z małymi, rozgadanymi mugolami, ale nagle przenosi spojrzenie na Draco i wyciągając z kieszeni spodni kopertę.

Dostałem dziś sowę. Z zawiadomieniem — mówi. Kiwa zachęcająco głową, aby Draco ją otworzył.

Co to? — Draco marszczy brwi i łamie pieczęć. Oficjalny nagłówek ministerstwa. Wszystko wewnątrz niego zamiera. Upuszcza list przed przeczytaniem. Znaleźli go. Wiedzą.

Unosząc brwi, Potter podnosi list.

Z tego wynika, że ministerstwo uważa... — mówi wolno. Draco czeka na przyjście nieuniknionego. Potrafi wyczuć płonącą w jego gardle gulę i cofa się. — …że powinienem zarejestrować u nich narodziny swojego dziecka.

Draco mruga.

Co?

Chcą zarejestrować jej imię, Malfoy. — Podsuwa okulary wyżej i naciska małą, kolorową gałkę umieszczoną na pudełku. Dźwięk cichnie. — Nie wiedzą o tobie — mówi. — Chcą tylko wiedzieć, jak się nazywa. — Opiera lekko dłoń na ramieniu Malfoya.

Nie ma im...

Możemy nazwać ją L...

Pyrrha — mówi Draco.



3.

Jest przekonany, że Potterowi niezbyt podoba się to imię, jednak podpisuje papiery dla Pyrrhy. Draco czuje lekką satysfakcję wiedząc, że jedno z rodowych imion pojawia się w kolejnej generacji. Gdyby jego przodkowie wiedzieli o dziewczynce, nie byliby zbyt zadowoleni, że nie jest do końca czystokrwista. Jednak według Draco sława Pottera stanowiła przeciwwagę dla tej odrobiny brudnej krwi, jaką dziecko w sobie posiada.

Sowa, którą Potter wzywa, jest piękna. Okazała, biała i niewzruszona, kiedy przywiązuje podpisane papiery do jej nogi. Draco rozpoznaje ją z czasów, kiedy byli jeszcze w szkole. Drapie ją za uszami a ona grucha na niego. Potter marszczy brwi.

Papiery dotrą do ministerstwa w przyszłą środę, ponieważ w czasie przerwy świątecznej nikt tam nie pracuje — mówi, patrząc jak sowa odlatuje w mrok. Londyn skrzy się niczym światełka na drzewku Pottera. Tym niemniej, Draco jest bardziej niż zadowolony z pozostania w tym domu, owinięty w koce, które nieco zbyt mocno pachną stęchlizną i chińskim jedzeniem na wynos. Postanawia napawać się wolnością tak długo, jak będzie mógł tu mieszkać, a przypuszcza, że mniej więcej do wiosny będzie to możliwe.

Sądzi, że miło byłoby zrobić coś dla Pottera na święta. Nie ma ze sobą żadnych pieniędzy a nie chce o nie prosić, więc pisze mu listę i mówi:

Idź do sklepu i kup mi te rzeczy.

Po co ci indyk? — pyta Potter, drapiąc się po skroni. — Sądziłem, że zamówię jakieś curry...

Po prostu idź i przynieś jednego! — nalega Draco. Jest zarumieniony i czuje się niekomfortowo, będąc zmuszonym prosić Pottera, by to zrobił. Niespodzianka również została zepsuta, ale jest to Potterowi winny, więc... Matka zawsze powtarzała, że dobra kolacja spłacała długi.

Pod drzewkiem są trzy małe paczki, owinięte w błyszczący, złoty papier, na którym gdzieniegdzie widać skrawki magicznej taśmy. Wszystkie są dla dziecka — Draco sprawdził je, potrząsał pudełkami, nawet próbował je otworzyć, kiedy Potter spał a on wstał, by nakarmić Pyrrhę. Zasnęła, on jednak był niespokojny, więc przespacerował się po domu, sprawdzając przy świetle zaklęcia Lumos szuflady i szafki kuchenne.

Wie, że Potter w zasadzie nie lubi czytać, no może poza, okazjonalnie, Kwartalnikiem Quidditch, ponieważ podczas treningu na aurora zmuszony był do studiowania naprawdę wielu podręczników. Wie, że Potter woli golić się ręcznie, a zielone slipy są jego ulubionymi, gdyż posiada aż dwie pary i są one zawsze albo w pralce albo w suszarce. Wie, że Potter lubi płatki śniadaniowe rano i kanapki z szynką na lunch. Wie, że Potter musi być zakochany w Weasleyównie, bo właśnie jej zdjęcie ma obok swojego łóżka.

Myśl ta powoduje, że Draco gotuje się ze złości i nienawidzi tego. Chce Pottera tylko dla siebie a Weasleyówna przypomina mu o idealnym życiu, które Potter powinien mieć i będzie miał, gdy on i Pyrrha znikną z jego życia. Zżera go zazdrość za każdym razem, kiedy widzi fotografię, szczególnie, gdy chodzi na palcach po pokoju Pottera, kiedy ten jest w ministerstwie.

Jest niedziela, Wigilia, i Pottera nie ma przez cały dzień. To zżera Draco nawet bardziej. Zastanawia się, czy Potter jest z Weasleyówną, nadrabiając zaległości z dawnych lat. A może z tą blondynką z wielkimi, szeroko otwartymi oczami, którą widział na jednej z kolejnych fotografii. Z pewnością ma dziewczynę na boku. Wzrok Draco ślizga się po książkach Pottera. Na jednej z półek znajduje książkę kucharską. Nie rozumie połowy z instrukcji, ale piec w kuchni rozpalił się, kiedy przyłożył do niego ogień z czubka różdżki i już po chwili wielki, tłusty indyk zaczyna się piec tak, jak prawdopodobnie powinien.

Prawie skusił się, by wezwać jednego ze starych skrzatów Malfoyów i sprawdzić, czy przybędzie, aby zrobić to za niego. Te jednak zostały im odebranie lata temu. Zgrzyta zębami i znosi to. Być może Potter pomyśli dwa razy, zanim zje.

Draco zanurza palec w ubitych, przypominających zupę kartoflach, smakując je. Raczej nie nadają się do jedzenia.

Dziecko płacze cały ranek, co przyprawia Draco o ból głowy. Przez to krzyczy na nią, a ona płacze głośniej. Ma ochotę włożyć głowę to toalety, ponieważ jest tak oszołomiony, że nie słyszy kompletnie nic poza jej zawodzeniem. Dziecko jest okropne i jedyne, czego chce, to zostawić ją Potterowi, mimo że nawet nie ma go w domu.

Gdy Pyrrha jest w trakcie swojej popołudniowej drzemki, indyk zaczyna pachnieć i skwierczeć, marchewka wyglądała na zjadliwą a ziemniaki... cóż, dla nich niewiele da się zrobić, więc Draco wpycha je do miski i wsuwa do piekarnika, być może dłuższe gotowanie sprawi, że staną się odrobinę mniej rzadkie i trochę lepsze w smaku. Głowa boli go piekielnie i wciąż czuje dyskomfort tam, na dole, a ona znowu się obudziła, wrzeszcząc, jakby ktoś obdzierał ją ze skóry. Ma dosyć.

Zamyka się w ubikacji i przykrywa uszy ręcznikiem Pottera, próbując się od wszystkiego odizolować.

Zabij mnie teraz — mamrocze, modląc się, aby coś się nad nim zlitowało i zakończyło jego cierpienie.

Wszystko jest zamazane lub łomocze w jego głowie, dopóki dudnienie w uszach nie staje się głośniejsze. Wtedy krzyczy.

Do cholery, przestań!

Drzwi od łazienki otwierają się, Draco jęczy, kiedy oślepiająca wiązka sztucznego światła powoduje, że ból staje się znacznie gorszy niż wcześniej, a on jest przekonany, że zacznie wymiotować tym, co dziś zjadł.

Potter cichym głosem wypowiada kilka śpiewnych słów zaklęcia, które są błogosławieństwem dla umysłu Draco. Opada wzdłuż wanny, siedząc tam przez dłuższą chwilę, dopóki w głowie nie przestaje łomotać. Brzuch wciąż boli, ale to nic nowego. Ciągły skurcz.

Jęczy, kiedy czuje zapach spalenizny.

O Boże. — Próbuje wstać i tak szybko, jak potrafi, pobiec do kuchni, jednak Potter blokuje wejście. Ubrany jest wciąż w ciężki płacz, a jego policzki są różowe od mrozu. Trzyma Pyrrhę na ramieniu jedną, ubraną w rękawiczkę dłonią, w drugiej ma różdżkę.

Draco czuję się urażony tym, że przestała płakać właśnie teraz.

Dlaczego, do diabła, zostawiłeś ją samą? — syczy. — Wracam do domu i znajduję ją zapłakaną! I po jaką cholerę włożyłeś plastik do pieca? Wszystko się stopiło... coś ty, kurwa, próbował zrobić, Malfoy?!

Draco zamyka oczy. Chce powiedzieć, że to się więcej nie powtórzy, nie, kiedy jest sam, ale czuje się zbyt zażenowany. Chce powiedzieć Potterowi, jak bardzo jest sfrustrowany tym, że może wychodzić a on nie, że ma u niego dług, którego nienawidzi, ale jedyne, na co go stać, to słabość.

Boli mnie głowa.

Nozdrza Pottera rozszerzają się, kiedy wciąga powietrze głębiej, a jego klatka piersiowa unosi się. Draco krzywi się i oczekuje, że ten zacznie krzyczeć, ale zamiast tego po prostu mówi przez zaciśnięte zęby:

Dobrze, idź i prześpij się. — Wychodzi sztywnym krokiem, zabierając dziecko ze sobą.

Do czasu, aż udaje mu się zejść na dół, jest kompletnie wyczerpany. Opada na wąskie łóżko, wpatrując się w sufit, i przez chwilę leży w całkowitych ciemnościach, obserwując słońce chowające się za wieżowcami. Słyszy burczenie w brzuchu, ale dochodzący z kuchni ostry zapach spalenizny odbiera mu ochotę na jakiekolwiek jedzenie. Zamiast tego ma wrażenie, jakby jego klatka piersiowa miała za chwilę eksplodować. Nienawidzi tego, co się stało z jego ciałem. Mimo że już prawie całkowicie odzyskał sylwetkę sprzed ciąży, to jednak jego piersi wyglądają tak, jakby należały do jakiejś dwunastoletniej Puchonki — są lekko nabrzmiałe, obolałe i zaokrąglone, ze znacznie większymi i bardziej odstającymi sutkami niż wcześniej.

Ponowny płacz dziecka jest bodźcem, na który jego ciało reaguje już odruchowo.



4.

W porównaniu z poprzednim dniem, Boże Narodzenie jest wyjątkowo spokojne. Żadnych samochodów przejeżdżających pod oknem, żadnych spóźnionych kupujących. Draco wygląda zza zasłony, przyglądając się ulicom pokrytym cienką warstwą śniegu. Według niego prawdziwa Gwiazdka jest tylko wtedy, gdy na ziemi leży coś białego i puchatego, dlatego też pewnego roku, gdy było wyjątkowo ciepło, jego rodzice rzucili zaklęcie na dwór Malfoyów, przez co, ku ogromnej radości i oczarowaniu Draco, cały teren posiadłości pokrył się lekkim puchem.

Teraz trzyma Pyrrhę na kolanach, a Potter otwiera jej prezenty. Mała rozgląda się na wszystkie strony, nieco zdezorientowana, nie bardzo interesując się tym, co robi Potter, nawet wtedy, gdy ten zmusza wstążki do tańczenia w powietrzu.

Kiedy się nauczyłeś tego zaklęcia? — pyta Draco. — Na pierwszym roku? — Uśmiecha się drwiąco do Pottera i wyciąga własną różdżkę, po czym jednym zaklęciem zmienia wstążki w niewielkie ludziki tańczące fokstrota. Pyrrha jednak nadal nie wykazuje cienia zainteresowania, a samo zaklęcie męczy Draco.

Potter przewraca oczami.

Daje małej w prezencie ubranka, zabawki i książki, w których postacie na obrazku poruszają się i mówią. Daje jej też czapkę Mikołaja, taką maleńką, czerwoną, która pasuje na nią idealnie, przynajmniej do momentu, aż Pyrrha nie zaczyna płakać i machać piąstkami, zrzucając ją z głowy. Ponadto dostaje też mini zestaw do quidditcha, całkowicie kompletny, zawierający nawet znicz, który lata po całym pokoju, brzęcząc. Przelatuje pod drzewkiem i tuż obok ucha Draco i ten próbuje go złapać, ale Potter wyprzedza go.

Jego dłoń jest ciepła i nieco szorstka. Malfoy natychmiast cofa swoją, jakby się oparzył. Może i dotykał Pottera wcześniej, ale wtedy to było konieczne.

Między nimi zapada niezręczna cisza. Potter odkasłuje, po czym wychodzi z pokoju, zostawiając w nim Draco, kompletnie ogłupiałego z powodu przypadkowego dotyku, który przecież nie był wcale jego winą. Wyczuwa smród, przez co postanawia zabrać Pyrrhę na górę i zmienić jej pieluszkę. Ma już w tym coraz większą wprawę — nauczył się, że pieluchy trzeba zawiązywać niemal zbyt ciasno, tak by nie zsunęły po godzinie, a ktoś trzymający akurat małą na kolanach nie spotkał się z dość… wilgotną niespodzianką.

Kładzie ją nakarmioną do łóżeczka, po czym wślizguje się do kuchni w poszukiwaniu przekąski. Przeszukuje szafki Pottera, próbując znaleźć te wyjątkowo dobre słodycze w paczkach, które mugole tak uwielbiają. Wyciąga jakieś pudełko i czuje, jak coś lekko muska jego biodro.

Spoczywa na nim dłoń Pottera, co prawda bardzo delikatnie, ale mimo to Draco nawet przez swoje grube, zimowe szaty jest w stanie wyczuć każdy pojedynczy palec.

Odwraca się i patrzy się na niego, mrużąc oczy, aż w końcu zauważa w jego drugiej ręce pudełko, którego wcześniej nie było pod choinką.

Eee… — mówi Potter z elokwencją godną plączącego się jasnowidza. — Eee… To dla ciebie.

Pewna część Draco ma ochotę powiedzieć „Och, Potter, nie trzeba było!” a potem uśmiechnąć się drwiąco. Inna zaś chce krzyknąć, żeby się odpieprzył, ale jedyne, co udaje mu się w końcu powiedzieć, to równie elokwentne:

Eee… Dlaczego?

Ale mimo to otwiera pudełko. Uwielbia prezenty, szczególnie wtedy, gdy są dla niego. Rozrywa papier i zdejmuje wieczko. W środku znajduje się mnóstwo różnorakich szat. Wyciąga jedną i upuszcza na podłogę, by zauważyć kolejną, i kolejną, i kolejną.

Kupiłeś pudło bez dna? — pyta.

Potter wzrusza ramionami.

Pomyślałem, że… Może przydałyby ci się nowe ubrania. Bo te stare okropnie śmierdzą dziecięcymi wymiocinami.

Zamknij się — mruczy Draco, ale bez przekonania. Zamiast tego patrzy na pół tuzina szat rozrzuconych po podłodze. Czarne, jego ulubione, ciemno niebieskie i zielone, jedna z eleganckimi, białymi mankietami, zaś inna z wysokim kołnierzem. — Nie są aż takie złe, widać twój okropny gust jednak się poprawił — mówi do Pottera.

Usta drugiego mężczyzny wykrzywiają się w nieco głupim uśmiechu.

I tak musiałem prosić kogoś o pomoc.

Wie, że powinien podziękować, ale nijak nie może znaleźć odpowiednich słów. Jedyne, co jest w stanie zrobić, to stać, patrzeć na niego i czuć się bardzo, bardzo głupio, bo ręka Pottera nadal nie puściła jego biodra, wręcz przeciwnie, palce jakby rozsunęły się delikatnie. Ten dotyk sprawia, że Draco czuje dziwny ucisk w żołądku i lekkie zawroty głowy. Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale zamiast tego jedynie kręci głową.

Ja… Zostaniesz? — pyta Potter.

Co? — odpowiada natychmiast, automatycznie. To już stało się u niego odruchem obronnym. Uśmiecha się drwiąco i po raz kolejny pyta, tym razem z dużo większą dawką ironii: — Słucham?

Mam na myśli… Czy ty i ona… Powinna mieć dwóch rodziców, rodzinę…

Nagle z korytarza dochodzi trzask, a potem w całym domu rozlega się głośne:

Cześć, Harry!

Draco nie słyszał tego głosu już od lat, ale nigdy nie byłby w stanie go zapomnieć. Przez chwilę nieruchomieje, wpatrując się w Pottera, którego oczy rozszerzają się lekko. Nie ma pojęcia, co powinien teraz zrobić, więc jedynie wyciąga różdżkę i wychodzi z kuchni. Kątem oka zauważa rude włosy i tę mugolską szlamę z szopą na głowie i wie, że oni też go widzą, ale ma to gdzieś.

Zamyka drzwi do swojego pokoju i osuwa się po ścianie. Pyrrha śpi, nie zważając na jego obecność, tak samo jak nie zwraca uwagi na hałas na dole. Draco przykłada ucho do drewnianej powierzchni, chcąc się dowiedzieć, co właściwie Potter mówi Wiewiórowi i Granger, ale głosy są zbyt przytłumione, a on sam za bardzo się boi otworzyć drzwi, bo po prostu nie jest w stanie się z nimi widzieć. Tym bardziej, że wciąż jest jeszcze słaby, a pełni mocy magicznych nie odzyska jeszcze przez kilka miesięcy. Wątpi, czy potrafiłby rzucić choćby zaklęcie Galaretowatych Nóg. Zaciska dłoń w pięść i uderza nią w drzwi.

Kurwa — warczy pod nosem.

Zdaje sobie sprawę, że to wszystko nie wypali. A najgorszym pomysłem było mieszanie w to wszystko Pottera; powinien był zamiast tego omamić jakiegoś nieogarniętego kretyna, może kogoś z lepszą krwią. A przede wszystkim nie powinien był pić tamtego eliksiru, nie wiedząc, jakie są tego skutki. Powinien spróbować się zagłodzić albo popełnić aborcję albo zrobić cokolwiek, bo mimo że wręcz desperacko chce odbudować to, co stracił, to po prostu [i[czuje[/i], iż Weasley zaraz pomaszeruje prosto do ministerstwa, a on sam dziś w nocy dostanie bilet w jedną stronę do Azkabanu.

Pyrrha zaczyna się wiercić w swoim koszyku. Wydaje cichy odgłos, małe wargi zaciskają się, a on nie śmie odetchnąć. Nie może się nawet zmusić do tego, by na nią spojrzeć, wie, że dla niej byłoby lepiej, gdyby…

Podnosi jedną z leżących na łóżku poplamionych poduszek i trzyma ją w dłoniach. Pyrrha jest mała i wystarczyłoby, że ją tym przykryje, a ona nawet nie poczuje, po prostu nigdy się nie obudzi. I nigdy się nie dowie, jak to jest nie mieć rodzi…

Malfoy? — Zamiera, a poduszka w jego dłoniach zdaje się rozciągać niczym żagiel. — Co ty robisz? — pyta ostrożnie Potter, wchodząc do pokoju i zamykając za sobą drzwi. Kiedy Draco nie odpowiada, syczy: — Co ty, do cholery, robisz z tą poduszką? — Unosi różdżkę i poduszka przelatuje przez cały pokój. Malfoy wyczuwa magię wręcz pulsującą w pomieszczeniu, a dziecko znów zaczyna się wiercić. Widocznie ona też to czuje — moc Pottera zdaje się promieniować z niego niczym fale gorąca.

Nigdy, przenigdy nie widział Pottera tak wściekłego, ani wtedy, gdy ten znalazł go w jego mieszkaniu, ani wtedy, gdy doniósł na niego na piątym roku. Jego twarz straciła jakiekolwiek kolory, przez co oczy są wyrazistsze, ciemniejsze. Klatka piersiowa ledwie się unosi, on sam, poza oczami, praktycznie się nie porusza. Oczy są ogromne, pociemniałe i…

Podmuch powietrza popycha go na łóżko, a po chwili Potter pochyla się nad nim, kredowobiały i wściekły. Draco próbuje dosięgnąć różdżki, ale on odrzuca ją na bok. Jego oczy są wręcz szkliste i Malfoy boi się, bo ma wrażenie, że wokół niego widzi drgającą moc, aurę, której nigdy dotąd nie zauważył, i dobitnie zdaje sobie sprawę, że to właśnie on pokonał Czarnego Pana i Draco nie ma już żadnych wątpliwości, jak tego dokonał.

Potter trzyma go za nadgarstki i Malfoy nie bardzo wie, co się dzieje, dopóki kolano drugiego mężczyzny nie ląduje między jego nogami. Próbuje nieco wspiąć się na łóżko, odsunąć od Pottera, ale bez skutku. Jego spojrzenie paraliżuje go, więc odwraca wzrok, nie będąc w stanie patrzeć w te oczy.

Jest wściekły, ale mimo to całkowicie panuje nad swoim ciałem — jest napięty niczym struna, kiedy pochyla głowę. Draco czuje usta Pottera na swoich. Są suche i stanowczo napierają na jego wargi, ale nic poza tym.

Ty i ona — syczy przez zaciśnięte zęby — należycie do mnie. I nawet nie próbuj skrzywdzić któregokolwiek z was, Malfoy.

Draco może wręcz poczuć smak oddechu Pottera, smak płatków śniadaniowych, herbaty, pomarańczy, ciastek i ajerkoniaku. Takiego z południa — słodkiego, delikatnego, przyprawionego gałką muszkatołową.

Coś wewnątrz niego jakby się zapada. Wydaje z siebie cichy dźwięk, ni to jęk, ni westchnięcie, po czym wyrywa nadgarstki z rąk Pottera i przyciąga go do siebie, całując. Językiem bada wnętrze jego ust, by poczuć go lepiej, bliżej. Kiedy Potter odwzajemnia pocałunek i są już tak blisko, choć nie do końca, Draco zdaje sobie sprawę, co właściwie robi, że to wszystko miało być zemstą, że nienawidzi Pottera, że teraz powinien się drwiąco śmiać. Natychmiast odsuwa się od drugiego mężczyzny.

Ociera usta skrajem szaty i siada na brzegu łóżka, czując do siebie obrzydzenie, bo wie, że tak naprawdę przestał go nienawidzić. Mimo że powinien, to jednak nie może odnaleźć w sobie tego uczucia.

Zejdź na dół i zjedz z nami kolację — mówi Potter. — Ron i Hermiona przynieśli curry z indykiem. Poza tym, chcą ją poznać.

Wiedzą? — Wnętrzności Draco zwijają się w supeł.

Przed chwilą im powiedziałem i chcą ją zobaczyć.

Draco z wahaniem bierze Pyrrhę na ręce i schodzi na dół za Potterem.

_________________


Rozdział V


1.

Granger jest Strażnikiem Tajemnicy, a Weasley ojcem chrzestnym i Draco sam nie wie, co jest gorsze.

Mimo że minęło już sześć miesięcy, od kiedy świat dowiedział się o małej, Potter nadal otrzymuje baloniki wypełnione helem czy też listy pełne złośliwości lub wyzwisk. „Kim ona jest?” pytają w jednych, w innych zaś widnieje jedynie: „ Kocham cię, Harry Potterze!”

Draco nie jest kobietą ani tym bardziej nie kocha Pottera, a mimo to wszystkie te dziewczyny i od czasu do czasu także jakiś facet chcą za wszelką cenę dowiedzieć się, kim jest owa tajemnicza żona i matka jego dziecka, która według „Proroka Codziennego” kryje się gdzieś w mugolskiej części miasta. Draco śmieje się na samą myśl o tym, ale mimo to składa wszystkie wycinki z gazet na ten temat do dużego, brązowego pudełka, stojącego w jego pokoju, i czyta je czasami, gdy się wyjątkowo nudzi.

Od czasu Bożego Narodzenia żaden z nich nie wspomniał nawet słowem o tamtym pocałunku. Tamtych pocałunkach — poprawia sam siebie. Żyją dwoma oddzielnymi życiami, mieszkając w tym samym domu, jedząc to same jedzenie, wykonując te same czynności przy dziecku, ale tak naprawdę nigdy nie są razem. Nie tak wyglądało życie jego rodziców, jego pierwszej rodziny. Oni całowaliby się, dotykali, tańczyli i rozmawiali o czymś więcej niż tylko o pogodzie, wynikach meczy quidditcha czy też o tym, że Potter zupełnie nie potrafi robić prania i zostawia swoje brudne, przepocone rzeczy gdzie popadnie.

Być może gdyby poślubił Pansy, wiódłby teraz życie, o którym marzy gdzieś na dnie duszy. Ona go uwielbiała, całowała, głaskała i bawiła się jego włosami. Kiedy byli w szkole, jej dłonie w zasadzie nigdy nie opuszczały jego ciała. Co prawda zawsze je z siebie strząsał, ale tak szczerze mówiąc, nie miałby pewnie nic przeciwko ręce na swojej talii. Czasami, kiedy Potter siedzi naprzeciw gadającego pudła, Draco czuje ogromną chęć, by usiąść obok i objąć go ramieniem, ale nigdy, przenigdy się na to nie ośmiela.

Nie wie już, czego tak naprawdę chce. Coraz częściej zauważa, że wodzi wzrokiem za Potterem, gdy ten rano wychodzi spod prysznica, ubrany tylko w ręcznik, owinięty nisko na biodrach. Ponadto łapie się też na tym, że z niecierpliwością wyczekuje wieczoru, kiedy to Potter wraca do domu z jedzeniem, a on może opowiedzieć mu, co tego dnia zrobiła Pyrrha (bo on sam z siebie nie robi w zasadzie nic). Chce, by Potter śmiał się z jego żartów, by się do niego uśmiechał, zamiast rzucać mu od czasu do czasu przelotne spojrzenia.

Ani raz nie wyszedł z domu. Chciałby wiedzieć, jakie są zamiary Pottera — przecież nie może tu zostać aż do czasu, gdy Pyrrha pójdzie do szkoły. Bo co do tego, że pójdzie, Draco nie ma żadnych wątpliwości. W rodzinie Malfoyów nie było charłaka od czasu jego praprawujka Flaviusa, o którym nie mówiono zbyt głośno, ponieważ przez ponad czterdzieści lat żył zamknięty na strychu rezydencji.

Chce uwagi. Patrzy się na te wszystkie leżące w pudełku listy i wycinki z gazet i rozważa, czy nie pójść do redakcji „Proroka” i nie opowiedzieć im swojej historii. Z drugiej strony ma świadomość, że nie uwierzyliby, dopóki nie dostarczyłby im jakichś dowodów, a nie ma mowy, aby komukolwiek pokazał, co zrobił z nim tamten eliksir, nawet Potterowi.


2.

Jutro są jego dwudzieste pierwsze urodziny. Zastanawia się, czy Potter w ogóle o tym wie. Każdy czarodziej zna datę urodzin Harry’ego Pottera, on sam też o niej wiedział już od kiedy był mały, ale nie sądzi, aby kogokolwiek tak naprawdę obchodziło, kiedy są urodziny Dracona Malfoya. Po pierwsze dlatego, że jego rodzina nie żyje, a przyjaciele się go wyparli, a po drugie, że jest zbiegłym byłym śmierciożercą, potencjalnie uzbrojonym i niebezpiecznym.

Nie próbuje nawet przekonać Pottera, że nie był śmierciożercą, bo on nigdy o to nie pyta, a Draco nie chce przyznawać się do tego, że zawsze był tchórzem, że nie potrafił zabić Dumbledore’a ani mugoli, że był słaby i żałosny i że to właśnie dlatego jego rodzice zginęli. Poczucie winy zżera go od środka, pomimo tylu lat, które upłynęły od tego czasu.

Chociaż, kiedy widzi jeszcze bezzębny uśmiech swojej córki i jej jasne, śmiejące się oczy, dochodzi do wniosku, że ten czas nie był aż tak stracony.

Pyrrha ma teraz jasne, krótkie włosy. Czarny meszek, który pojawił się zaraz po narodzeniu, zniknął już zupełnie. Na początku Draco spanikował tak bardzo, że był gotów oddać się w ręce ministerstwa tylko po to, by móc wysłać małą do uzdrowiciela w Świętym Mungu, aby sprawdził, czy nie złapała jakiejś mugolskiej choroby. Ale Weasley — pieprzony kretyn — wytłumaczył Potterowi, że to całkowicie normalne i kilku jego braci także miało czarne włosy zaraz po urodzeniu.

Wtedy Draco zaczął bać się, że jego jedyna córka będzie ruda, jak ci wszyscy Weasleyowie, ale odetchnął z ulgą, gdy jednak po jakimś czasie okazała się blondynką.

Potter burczy coś do niego, gdy wchodzi do domu o pół do ósmej. Draco jest zdenerwowany, przez dwie godziny czekał bezczynnie na pieprzony obiad.

Gdzieś ty, do cholery był, Potter? — pyta, widząc, że mężczyzna nie ma ze sobą żadnej torby z jedzeniem. — I co według ciebie mam zjeść na kolację?

Ten jedynie przewraca oczami i przechodzi zmęczonym krokiem obok niego. Rzuca krótkie spojrzenie na małą, siedzącą na środku dywanu i gryzącą swój gryzaczek niczym dobrze wychowany pies. Rzuca torbę i płaszcz w kuchni, po czym sięga do lodówki po puszkę piwa.

Jestem głodny — warczy Draco.

Więc zadzwoń po pieprzoną pizzę! — syczy Potter. — Czy ja naprawdę muszę wszystko robić za ciebie?

Nie mam pojęcia, o czym mówisz — odpowiada sztywno, zerkając na dzwoniące urządzenie na stoliku. Kiedy Pottera nie ma w domu, rzuca na nie zaklęcie wyciszające, bo irytuje go hałas, a nie ma pojęcia, jak mugole sprawiają, że to coś przestaje dzwonić. Potter nigdy mu nie powiedział.

Koniec końców to Potter dzwoni i godzinę później Draco je tłustą pizzę serową, która przyjemnie wypełnia mu żołądek, gdy wreszcie kładzie się do łóżka. Noc jest tak ciepła, że zostawia otwarte okno, ale mimo wszystko drży, leżąc pod kołdrą, przekonany, że Potter nienawidzi go bardziej niż zwykle. Kiedy zamyka oczy, widzi, jak mężczyzna na niego warczy. Czy ja naprawdę muszę wszystko robić za ciebie? Co ty, do cholery, wyprawiasz? Naćpałeś mnie, Malfoy!

Udaje mu się zasnąć dopiero wtedy, gdy już zaczyna świtać, więc gdy Pyrrha budzi się godzinę później, domagając się przewinięcia, jedzenia i zabawy, Draco ledwie otwiera oczy, nie mając nawet pojęcia, jaki to dzień. Potter wyszedł wcześniej do pracy, ale to się akurat dobrze składa, bo i tak woli być sam.

Śpi, gdy Potter wraca w końcu do domu. Wedle mugolskiego zegarka jest czwarta po południu. Draco tęskni za tykaniem zegara jego prababci, który stał w rezydencji. Tamten dźwięk był znajomy, uspokajający, niemal namacalny w porównaniu z tymi bezdusznymi i nieprzyjaznymi, wydawanymi przez mugolskie urządzenia.

Ktoś potrząsa go za ramię i Draco otwiera oczy. Widzi Pottera stojącego w pokoju i trzymającego Pyrrhę na rękach.

Wstań — mówi.

Po co?

Po prostu wstań — powtarza.

Draco wzdycha i próbuje przygładzić włosy, gdyż wyraźnie czuje pod palcami, że część kosmyków sterczy niezgrabnie. Prawa strona twarzy, ta na której spał, jest nieco rozgrzana. Kiedy schodzi do kuchni, marszczy brwi i zdaje sobie sprawę, jak okropnie musi wyglądać, skoro Weasley, który stoi obok Granger, wygląda na lekko zmieszanego i z niezwykłym zainteresowaniem wpatruje się w toster.

Weź ją — mówi Potter, podając dziecko Granger. Draco gotuje się wewnętrznie, widząc, jak ona trzyma dziecko, jak jej mugolskie ręce dotykają jego córeczki, ale nie odzywa się, zaciskając zęby, aż do momentu, gdy Potter daje jej też torbę z rzeczami niezbędnymi dla niemowlęcia.

Co ty wyrabiasz? — syczy do niego.

Granger zaciska usta, a Weasley mruży oczy. Potter jedynie wzrusza ramionami i mówi:

Hermiona i Ron zaoferowali się, że jej dzisiaj popilnują.

Ale…po co? — pyta, zerkając kątem oka na Granger, która nadal patrzy się na niego w sposób, przez który czuje się zdecydowanie niekomfortowo, nawet mimo tego, że znajduje się w domu Pottera, gdzie mieszka już od ośmiu miesięcy.

A przypadkiem nie masz dzisiaj urodzin? — rzuca swobodnie Potter, opierając się o kontuar.

Ach. O to chodzi.

Draco mruga i wydaje z siebie odgłos podobny do chrząknięcia. Nie podoba mu się to, że Pyrrha uśmiecha się do niego, przytulona do ramienia Granger, gdy ta wraz z Weasleyem wychodzą z domu. Po chwili jednak to uczucie zostaje zastąpione całkowicie innym, gdy czuje ramię obejmujące go w pasie. Draco ma wrażenie, jakby jego wnętrzności zdrętwiały, a on sam nie mógł się poruszyć, równocześnie jednak czuje wybuch ciepła i lekkości w brzuchu. Odwraca się, by powiedzieć Potterowi coś, cokolwiek, ale błysk w jego oczach, sposób, w jaki patrzy na jego usta sprawia, że świat staje w miejscu.

Ja… Chodzi mi o to, że skoro jesteśmy sami, to… Cóż, pomyślałem sobie, że może miałbyś ochotę na… — Potter przygryza wargę i powoli zsuwa dłonie z jego talii, kręcąc głową. — Ale jeśli nie chcesz, to…

Draco dopiero po chwili uświadamia sobie, o co mu konkretnie chodzi. Zauważa rumieniec na policzkach mężczyzny, a sposób, w jaki zaciska lekko palce na jego biodrze, przyprawia go o dreszcz. Kiwa głową i mówi:

Chcę.

Siadają razem na kanapie. Potter zaciąga zasłony i spogląda na niego z nieco głupawym uśmiechem. Dotyka delikatnie jego podbródka, a Draco drży, gdyż jeszcze nigdy nikt nie dotykał go tak delikatnie, jak duch, a zarazem tak ciepło i… żywo.

Kiedy podsunął Potterowi narkotyki, było zupełnie inaczej. Żadnych łagodnych, czułych gestów. Dłoń na jego kolanie, przesuwająca się stopniowo wyżej, aż w końcu kręci głową. Kciuk na jego wargach. Usta na jego uchu, a po nich ciepły, tak ciepły język, przez który Draco traci oddech. Wcześniej to był czysto fizyczny akt z jasnym celem. Teraz nie istniał żaden cel, byli tylko oni.

Draco nie ma pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Zamiast tego, po prostu daje się ponieść chwili, otwiera usta, czując, jak język Pottera tańczy między jego zębami a podniebieniem. Kładzie go na kanapę pełną poduszek, a jego ciężar nie jest, wbrew pozorom, niewygodny, lecz wręcz przyjemny. Potter oplata swoimi nogami jego nogi, ocierając się o jego ciało, sprawdzając, oglądając, odkrywając go dłońmi, palcami, ustami… wszystkim.

Czas przestaje mieć znaczenie. Draco odlicza minuty poprzez westchnienia Pottera, gdy ten, z błyskiem w oczach i ustami lśniącymi od śliny odsuwa się od niego. Liczy godziny na podstawie tego, jak Potter wsuwa palce pod jego koszulę. Wzdycha, czując dotyk, który wydaje mu się zbyt intymny i nie bardzo wie, co ma o tym wszystkim sądzić. Wciąga jedynie brzuch i mruczy nie, bo nie chce, żeby Potter widział blizny, nie chce, żeby ciągnął to dłużej, bo wtedy sam przestałby panować nad swoim ciałem, a wie, że jeśli Potter by to zobaczył, dotknął, dowiedział się, co tam jest, wszystko byłoby stracone.

Odrywają się od siebie, słysząc głosy na podjeździe. Draco natychmiast przygładza włosy, Potter zaś kompletnie nie przejmuje się swoją szopą, zamiast tego niezbyt zmartwiony idzie do drzwi, by wpuścić Weasleya i Granger, mimo że jego koszula jest pognieciona a on sam wciąż ma zarumienione policzki. Draco odmawia choćby patrzenia na nich i bez słowa zabiera śpiącą Pyrrhę i zanosi ją na górę.

Czy ta brudna szlama niczym cię nie zaraziła? — szepcze, oglądając córeczkę uważnie w poszukiwaniu ewentualnych śladów choroby czy mugolskości. Ma za luźno założoną pieluszkę i pogniecione śpioszki. Marszczy brwi i kładzie małą na wznak do jej koszyka, który zdaje się kurczyć z dnia na dzień.

Śni o tym, jak Potter całuje go do utraty tchu, a zielone oczy zaglądają do jego duszy. Budzi się w środku nocy, drżąc, z brzuchem lepkim od nasienia.



3.

Czasami Potter gotuje kolację. Najczęściej jest to nierównomiernie usmażony bekon i tosty, a czasami omlet czy też pieczony kurczak z groszkiem, według Draco za bardzo przypominającym breję, więc karmi nim Pyrrhę, której ta papka nawet smakuje, chociaż później pozbycie się groszku z ubrania zajmuje więcej czasu niż jego zjedzenie.

Bywa, że w weekendy wychodzą na spacer do parku. Draco pcha wózek, jego kłykcie są pobielałe ze zdenerwowania, a on sam nie odzywa się nawet słowem, bojąc się, że ktoś go zobaczy, bez względu na to, czy byłby to czarodziej, czy też mugol. Nie chce zostać zesłanym do Azkabanu, nawet jeśli Potter twierdzi, że w okolicznościach rychłych wyborów Ministra Magii nikt raczej by się nim nie interesował. Nie chce też, żeby ludzie widzieli ich razem z dzieckiem i myśleli o nich: cholerne pedały! Potter zawsze idzie bardzo blisko niego, od czasu do czasu pochylając się i szepcząc mu coś do ucha niskim głosem, takim, jakiego zazwyczaj używają kochankowie, kiedy są sami. Do tego czasami robi te rzeczy, które robią pedały, ale on sam nim nie jest, po prostu lubi towarzystwo Pottera.

Czasami siedzą do późna i całują się. Na kanapie, w kuchni, stojąc na schodach. Wyraźnie czuje, że śmierdzi dziecięcymi wymiocinami, talkiem i groszkiem, ale Potter nigdy tego nie komentuje, nigdy nie narzeka. Smakuje czosnkiem, czekoladą, płatkami śniadaniowymi i czasami curry. Albo też herbatą czy sokiem dyniowym. Draco opiera się o ścianę, wplątując palce we włosy Pottera, podczas gdy język mężczyzny wędruje po jego szyi, szczęce, ramionach. Draco ma wrażenie, jakby się rozpływał. Potter sprawia, że uginają się pod nim kolana, przez co przylega bardziej do niego, wbijając palce w jego plecy. Przez Pottera powoli mięknie, chcąc więcej, znacznie więcej.

Potykają się, wchodząc po schodach, i uderzają o ścianę. Zęby ocierają się o zęby, nosy zderzają się ze sobą. Draco odsuwa się nieco od Pottera i syczy:

Uważaj!

Potter mruczy jakieś przeprosiny, które i tak zaraz zostają puszczone w niepamięć, kiedy dłoń mężczyzny zsuwa się na biodro Draco, a język toruje sobie drogę do wnętrza jego ust, gorący, wilgotny i smakujący kolacją. Wargi Pottera są szorstkie, język delikatny, a on sam ociera się o jego udo.

Draco uwielbia czuć napierający na niego członek Pottera, wiedzieć, że ten jest aż tak napalony, by go pożądać. Podoba mu się twardość wyraźnie odczuwalna nawet przez spodnie drugiego mężczyzny. Kiedy nabiera wyjątkowej odwagi, zsuwa rękę na jego krocze i ściska je lekko, przez co Potter patrzy na niego i wzdycha tuż przy jego ramieniu.

Dłoń Pottera jest pewna, gdy ciągnie go do sypialni. Jest pewna, gdy ściąga swoje spodnie i rozpina koszulę. Draco przygląda się, jak ubrania lądują na podłodze, po czym przenosi wzrok na oczy Pottera, gdy ten wspina się na łóżko i całuje go, namiętnie, zaborczo i nieco zbyt mocno. W bokserkach mężczyzny pojawia się dość znaczne wybrzuszenie i ten ociera się o Draco coraz gwałtowniej, wzdychając, wyginając biodra i poruszając się tak, jakby to był seks, a nie zwykłe pieszczoty. Owszem, widział Pottera nago, raz, ale wtedy było ciemno, a on sam szybko zacisnął oczy, chcąc przebrnąć przez to najszybciej, jak to możliwe.

Teraz jednak podoba mu się to, jak wodził dłońmi po klatce piersiowej Pottera. Podoba mu się smak potu na górnej wardze mężczyzny, jego ciężar i rumieniec na policzkach.

Ale kiedy Potter wsuwa rękę między ich ciała i zaczyna mocować się z guzikami szaty Draco, ten odsuwa go od siebie.

Nie! — syczy. — Nie rób tego!

Potter poprawia okulary i kręci głową.

Myślałem, że chcesz…

Draco przez chwilę się nie odzywa, aż w końcu siada i mruczy:

Po prostu nie.

Potter kładzie dłoń na jego ramieniu, ale on strąca ją i mówi:

Odpieprz się.

Dziecko śpi, ale gdyby nie spało, Draco obawiałby się, że Potter zaraz czymś rzuci albo go przeklnie, sądząc po tym, jak pociemniało jego spojrzenie. Jednak ten jedynie prycha, wygina wargi w drwiącym uśmiechu i mówi:

Więc wyjdź stąd.

Draco leży na plecach, wsłuchując się w cykanie świerszczy na trawniku pod jego oknem. Wsuwa dłoń pod kołdrę, kładąc ją na swoim członku i zastanawiając się, jakby to było poczuć na nim dłoń Pottera, coś innego, niż jego własne, przewidywalne ruchy. Ale zawsze czuje to coś, co jest za jądrami i wie, że nawet gdyby Potter chciał mężczyznę, to wolałby normalnego.


4.

Cała proces powtarza się regularnie. Całują się, pieszczą, Potter zaciąga Draco do sypialni i chce się do niego zbliżyć, a wtedy Draco zaczyna panikować, Potter się wkurza i nie rozmawiają ze sobą, a tym bardziej nie dotykają się przez następne trzy dni. Potem wszystko zaczyna się od nowa. Czasami zamienią ze sobą słowo czy dwa, ale tylko na temat Pyrrhy. Draco siedzi nadąsany, grzebiąc w jedzeniu ugotowanym przez Pottera. Nienawidzi spaghetti, ale jest zbyt dumny, by powiedzieć to Potterowi, gdy ten jest na niego wściekły.

Poza tym, często się kłócą. Kiedy odpycha Pottera, ten każe mu przestać gadać bzdury, bo doskonale czuje Draco przez jego szaty. On również o tym wie, wie, że jest twardy, ale prędzej pozwoliłby komuś mieszać w swoim kociołku niż uległ, więc roztrzaskuje lampę lub rzuca okropnym, mugolskim zegarem Pottera o ścianę i wychodzi ciężkim krokiem.

A potem mijają kolejne trzy dni.

To wszystko ciągnie się od miesiąca, może nawet dłużej. Prawdopodobnie Pyrrha również odczuwa całą tę sytuację. Jest kapryśna i marudna i Draco zastanawia się, czy to przez atmosferę panująca w domu, czy też mała będzie niedługo ząbkować.

W poniedziałek Potter, gdy tylko wraca z pracy, oświadcza beznamiętnym głosem, że następnego dnia wychodzi z Weasleyem i Granger świętować swoje urodziny. Kiedy to mówi, nawet nie patrzy na Draco. Dźga kawałek ryby nożem do steków, jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze, aż w końcu zamienia go w papkę. Wyciąga butelkę piwa z lodówki i otwiera kolejną, zanim nawet kończy pierwszą.

Łóżko Draco jest wilgotne i niewygodne. Zostawił otwarte okno na cały dzień, a po południu padał przelotny deszcz. Teraz musi zapłacić za własną głupotę, leżąc w mokrej pościeli, z burczącym brzuchem i zimną, ołowianą bryłą formującą się w okolicach pępka. Poprzedniej nocy znów się kłócili. Tym razem to Potter krzyczał:

Dlaczego, do cholery, ja się w ogóle tobą przejmuję? Jesteś pieprzonym tchórzem, takim samym, jakim byłeś w szkole!

Draco był wtedy tak wściekły, że aż roztrzaskała się szyba w oknie, przy którym stał, ale słowa Pottera nadal rozbrzmiewały echem w jego głowie.

Nie chce być tchórzem, ale boi się, że Potter w końcu będzie miał dość i wyrzuci go ze swojego domu, a tym bardziej z sypialni. A on nie ma dokąd pójść. Przewraca się i wierci w łóżku, a piżama, którą zabrał Potterowi, przykleja się do jego nóg. Nie może zasnąć aż do świtu, kiedy to jest zbyt wyczerpany i zdesperowany, by zachować przytomność.

Rozmyśla nad tym wszystkim przez cały dzień, kiedy Potter jest w pracy. Nigdy nie postępował impulsywnie. Ojciec zawsze powtarzał, że zanim się coś zrobi, trzeba to dobrze przemyśleć. Draco wie, że to prawda, chyba że jest się Longbottomem i nie ma się czym myśleć. Czuje się potwornie głupio, rozmyślając nad tym wszystkim, ale kiedy Potter wchodzi na chwilę do domu, by zostawić jedzenie, przebrać się i deportować, Draco i tak idzie pod prysznic.

Woda jest zimna, ale jego ciało rozpalone. Wręcz widzi parę wodną unoszącą się nad jego skórą, tak bladą, bo prawie nigdy nie wychodzi z domu. Myśl, że coś mogłoby pójść nie tak przyprawia go o mdłości, ale jego członek jest zaczerwieniony i Draco dotyka go, drugą ręką muskając jądra. Pociera kciukiem główkę, aż w końcu dochodzi, opadając na ścianę i wzdychając imię, którego nigdy nie ośmieliłby się powiedzieć głośno.

Pyrrha śpi głęboko w jego pokoju. Wchodzi cicho i sprawdza, czy wszystko w porządku, po czym idzie do sypialni Pottera. Nawet w ciemnościach zauważa, jak spartańsko jest urządzona. Łóżko stoi na środku, a na ścianie wisi kalendarz. Poza tym są tam jeszcze lampa i zegar, wielokrotnie rozbijane i tyle samo razy naprawiane. Wygląda na to, że Potter, gdy się przebierał, porozrzucał swoje ubrania po całej podłodze. Draco podnosi koszulę i wącha ją ostrożnie, po czym wdycha głęboko jej zapach. Czuje pot i curry na wynos, tanią wodę kolońską, mydło, pastę do zębów i coś jeszcze, co spaja to wszystko razem, coś wyjątkowego i przebijającego się przez resztę zapachów.

Czy tego właśnie chcę? — pyta sam siebie. Nie znajduje odpowiedzi, ale i tak zrzuca szaty i wślizguje się pod kołdrę Pottera, czując na wilgotnej skórze chłód pościeli. Pierwszy raz leży nago w łóżku i uczucie to wydaje mu się takie… inne. Jego ciało jest tak niesamowicie wrażliwe. Zsuwa rękę między nogi, dotykając się tam przez chwilę, po czym zabiera ją gwałtownie.

Patrzy, jak przesuwają się wskazówki zegara. O 11:56 drzwi wejściowe skrzypią cicho, gdy Potter wchodzi do domu. Draco wstrzymuje oddech i leży sztywno jak deska, wsłuchując się w ciche kroki na schodach, ledwo słyszalne, tak głośne wydaje mu się bicie własnego serca, walącego mocno o klatkę piersiową.

Drzwi od sypialni otwierają się i do środka wpada strumień światła z korytarza. Potter stoi przez chwilę w progu, otoczony tym blaskiem, i w końcu pyta:

Malfoy?

Draco ma w głowie ułożoną krótka przemowę. Jestem nagi. Jestem napalony. Są twoje urodziny. A teraz chodź tu i zrób coś, zanim się rozmyślę. Jednakże w tej chwili czuje się tak słaby, a zarazem ociężały, zdezorientowany, niepewny i niemożliwie wręcz przerażony, że Potter zacznie krzyczeć albo zwali się na ziemię, pijany jak ten gajowy w Hogwarcie, że jedyna rzecz, jaką potrafi z siebie wykrztusić, to:

Jestem goły.

Potter nic nie odpowiada. Przechodzi spokojnie przez pokój, wcześniej zamykając za sobą drzwi. Jego ubrania pachną piwem i smażonym jedzeniem z pubu, ale zrzuca je z siebie, zatrzymując się na chwilę, tak samo nagi, jak Draco.

Mam… — wzdycha. — Jakkolwiek chcesz, będzie w porządku.

Są twoje urodziny — mówi Draco ochrypłym głosem. Odchrząkuje, by spróbować ponownie, ale Potter kładzie mu palec na ustach i kręci głową.

Zamknij się, Malfoy. — Potem odsuwa lekko kołdrę, tak, by pod nią wejść, ale nie na tyle, aby zobaczyć jego ciało od pasa w dół. Draco czuje ulgę, choć ma wrażenie, jakby jego klatka piersiowa spuchła, a on sam nie mógł oddychać aż do momentu, gdy usta Pottera spotykają się z jego ustami. Wtedy wzdycha lekko, smakując alkohol na jego języku.

Potter chce go. Chce tego. Draco wyraźnie czuje, jak członek mężczyzny dotyka jego biodra, przez co jego własny penis nabrzmiewa, tym bardziej, że to Potter jest świadomy tego, co robi. Bo to Potter kontroluje sytuacje, to właśnie dłonie Pottera przesuwają się po jego bokach, spoczywając na biodrach. Ręce są ciepłe i wilgotne od potu i przytrzymują Draco w miejscu. Kolano między jego nogami, usta, wargi, język na jego szyi i obojczyku. Jęczy i obejmuje Pottera ramionami, bojąc się, że się zatraci, bojąc się, że za bardzo będzie tego chciał.

Prześcieradło zwija się pod nim, a on sam czuje coraz większe i większe pożądanie, gdy Potter przesuwa się na jego brzuch. Jest ciemno i on sam nie widzi blizn, ale wie, że one tam są i zastanawia się, czy Potter je zauważa. Dyszy, nie widząc niczego poza ciemną głową Pottera i jego miękkimi włosami, pachnącymi dymem papierosowym, tak samo zresztą, jak ubrania. Jego uda, oplecione wokół mężczyzny, drżą, a on sam jęczy, mruczy, trzymając się Pottera, jakby od tego miało zależeć całe jego życie, ale ten nie przestaje go pieścić, nawet wtedy, gdy jego palce zsuwają się między nogi Draco i wyczuwają coś, czego tam być nie powinno.

Draco zamyka oczy, a oddech więźnie mu w gardle. Jest tak twardy, niemalże płonie, a jego członek aż boli, domagając się uwagi. Potter ociera się o niego nosem, na co Draco syczy, zaciskając palce stóp w oczekiwaniu. Prawie się krztusi, gdy czuje dotyk mężczyzny w tamtym miejscu za jądrami. Szok i przerażenie stopniowo ustępują miejsca pożądaniu, kiedy Potter powoli i rytmicznie wsuwa i wysuwa z niego swoje palce, równocześnie pieszcząc językiem penisa.

Przez chwilę jest mu gorąco, jego ciało staje się lepkie od potu i drżące, a on sam nieruchomieje na moment, by w końcu dojść z imieniem Pottera na ustach i jego włosami w zaciśniętych pięściach.


Wygrzebuje się z pościeli, ostrożnie i na drżących kolanach, po czym siada Potterowi na kolanach, trzymając dłonie na jego biodrach, ale ten odsuwa go lekko.

Nie, ja… Chciałbym… — Milknie, ale nie odrywa rąk od Draco, przesuwając palcami po jego mostku. — Chcę być w tobie tej nocy — dodaje cicho.

Tylko nie w tyłek — szepcze Draco, przestraszony, iż Potter mógłby pomyśleć, że jest pedałem.

W porządku — mruczy mężczyzna i ponownie się nad nim pochyla, pieszcząc jego ucho gorącym oddechem, co przyprawia Draco o dreszcze. Chciałby, żeby Potter szeptał więcej, znacznie więcej, tak, by włoski na karku stanęły mu dęba i aby ponownie poczuł to mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Warczy jednak tylko cicho, czując, jak kochanek ponownie skupia się na dolnych partiach jego ciała, oplatając go nogami, których ruchy przypominały mu pełzającego węża, łącząc ich w jedno, poruszające się równocześnie ciało.

Jest wilgotny w środku i czeka na ruch Pottera. Jego uda są śliskie od spermy i tego, co wypłynęło z tamtego miejsca. Ma wrażenie, jakby był odrętwiały, obolały i ma ochotę błagać Pottera o to, by w końcu w niego wszedł i ukrócił ten słodki ból. Plecy mężczyzny są śliskie, gdy przesuwa po nich palcami. W powietrzu unosi się uderzający zapach seksu i pożądania, tak silny, że Draco niemalże czuje go w przerwach między pocałunkami.

Potter wchodzi w niego i teraz Draco nie jest oszołomiony alkoholem. Tym razem Potter go posiada i on wie o tym doskonale, czuje wsuwający się w niego członek mężczyzny, który oddycha ciężko, a na jego wargach pojawiają się kropelki potu. Draco zlizuje je, wyginając się w lekki łuk. Potter wzdycha i opada na łokcie, unosząc biodra i przyspieszając pchnięcia.

Draco ma wrażenie, jakby płonął od środka, ale tym razem nie tak szybko, nie tak gwałtownie jak przy masturbacji, tylko powoli, stopniowo, aż dochodzi do stanu, w którym jednocześnie pragnie tego, by dojść, a z drugiej strony chce tę chwilę przedłużyć. Jęczy, wbijając głowę w poduszkę, zaciskając uda wokół kochanka, ale Potter opada na niego jako pierwszy, wzdychając, drżąc i wytryskując głęboko w nim.

Draco przeczesuje palcami wilgotne włosy mężczyzny, kiedy ten leży na jego klatce piersiowej, unosząc oddechem niewidoczne włoski.

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Potter — mruczy cicho.



Rozdział VI


1.

Kiedy przenosi się do sypialni Pottera, Pyrrha przejmuje wolny pokój. W czasie dnia zapina szatę i unosi kołnierz koszuli pod samą szyję. Dziecko, wypełniające jego czas, w nocy śpi (nawet jeśli nie ucina już sobie drzemek w ciągu dnia). Potter przestaje kupować tak wiele jedzenia na wynos, w zamian przygotowując na kolację kanapki z bekonem, kurczaka z ziemniakami lub wszelkie inne potrawy, na które składniki uda mu się dostać w sklepach. Przynosi do domu ciasto czekoladowe, którego połowę Draco zjada radośnie, kiedy Potter jest w ministerstwie.

Drugą jego połowę zjada razem z Potterem w łóżku.

Nie chce, żeby Potter go dotykał. Nie chce, żeby widział go nagiego, nie w ten sposób, czy żeby go pieprzył tak, jak mężczyzna posuwa kobietę lub nawet sporadycznie w odbyt. Kiedy są sami, dłonie Pottera wciąż po niego sięgają. Nieustannie rozpina mu szatę, koszulę i spodnie, jego język jest wszędzie, smakując, biorąc w posiadanie, dotykając i drażniąc.

Poddaje się Potterowi, bo chce. Pragnie tego. Siedząc czasami samotnie w domu, jedynie z Pyrrhą bawiącą się obok niego długopisem, wspominałby sobie te dłonie, zaciskające się wokół jego członka poprzedniej nocy, pieszczące go, póki nie doszedł z krzykiem. Czasami szczytuje z imieniem Pottera na ustach. Jęczy to imię, otaczając ustami jego członka, gorącego, grubego i gorzkiego w jego ustach, dławiąc się i płonąc, jednak kiedy Potter wymawia jego imię, drży i również dochodzi.

Draco przestał być zażenowany, choć wciąż czuje się dziwnie, kiedy ręce Pottera go odnajdują. Oglądają to okropne, gadające pudło po tym, jak kładą Pyrrhę do łóżeczka, a ciepłe dłonie Pottera wędrują w dół jego spodni. I Potter wie, że może mieć go wijącego się, jęczącego, wilgotnego i właściwie błagającego, by go przelecieć.

Gdy każdego ranka biorą wspólny prysznic, owija nogę wokół biodra Pottera, opierając się o ścianę, a jego kochanek wchodzi w jego posiadanie. Woda tłumi odgłosy, które wydają z siebie, kiedy Potter wsuwa się i wysuwa z niego, wyznaczając sobie właściwy rytm i ze stęknięciem zaciskając zęby na ramieniu Draco. Echo jęków wraz z dowodami ich namiętności ginie wirując w odpływie razem z wodą i błyszczącymi, mydlanymi bąbelkami.

Pyrrha obchodzi swoje pierwsze urodziny. Draco żałuje, że żadne z jego rodziców nie może jej zobaczyć, ich jedynej wnuczki i dziedziczki. Jej zależy mniej. Uśmiecha się szeroko, usmarowana na twarzy ciastem czekoladowym. Nazywa Draco tatusiem, a Pottera, cóż, Draco nie wie, jak go nazwać, ona jednak nazywa go papą. Draco nie ma nic przeciwko.

Rozczesuje jej miękkie włosy. Są ciemniejsze, niż kiedy była dzieckiem, wciąż jednak są jaśniutkie. Jej oczy zmieniły się powoli z mętnie błękitnych w zielone, jak u Pottera. Wpatruje się w nie czasami. Mała uśmiecha się do niego, śmieje i gaworzy o niczym, a on jest rad z tego, że odziedziczyła oczy po Potterze, ponieważ uważa, że są one ładniejsze od jego szarych.

Weasley, Granger i siostra Weasleya oraz kilku innych przyjaciół Pottera, a dokładnie Longbottom i dziewczyna o prostych blond włosach i wyłupiastych oczach, przyszli zobaczyć Pyrrhę i życzyć jej wszystkiego najlepszego. Draco jest zazdrosny, bo uśmiecha się do nich równie szeroko, jak do niego. Nie kłopocze się z ukryciem niechęci, patrząc gniewnie na Granger trzymającą dziecko.

Po co oni wszyscy przyszli? — syczy na Pottera, który w kuchni nalewa ponczu do szklanek. — Dlaczego ich zaprosiłeś?

Mam trzymać jej istnieje w tajemnicy? — pyta.

Cóż, a co ze mną? — niepokoi się Draco. — Cholera, powiedziałeś im, a co, jeśli minister...

Malfoy, oni nikomu nic nie powiedzą — mówi Potter, rzucając na rząd szklanek z ponczem zaklęcie, przenosząc je w powietrzu. — Poza tym Hermiona jest Strażnikiem Tajemnicy. Musieliby zapytać ją, nie Neville’a, Ginny czy Luny.

Nie lubię twoich przyjaciół — burczy Draco. Rok temu dodałby, że jego samego również nie lubi, jednak Potter wie lepiej, jak jest, nawet jeśli sam Draco nie chce się do tego przyznać. Wzrusza ramionami. Doprowadza to Draco do szału i całą resztę wieczoru spędza obrażony w kuchni, dopóki ostatni goście, Granger i Weasley, idą na noc do domu, a dziecko zasypia na górze.

Więc — mówi Potter podniesionym głosem. Stoi w drzwiach wejściowych do kuchni, ze skrzyżowanymi rękami, opierając się o framugę. Odpycha się od niej i podchodzi do Draco. — Masz zamiar uciekać do kuchni za każdym razem podczas ich wizyt, Malfoy?

Draco nie mówi nic. Wpatruje się w Pottera, prychając.

Być może dla ciebie to nic nie znaczy — mówi Potter. — Ale cały wieczór myślałem o tobie, że mógłbym cię mieć tutaj, za zamkniętymi drzwiami, podczas gdy oni są w sąsiednim pokoju, a ty mi na to pozwalasz.

Nie, ja... — chce powiedzieć Draco, ale palce Pottera drażniące czubek jego ucha powstrzymują go. Drży i czuje, jak jego członek nabrzmiewa na dźwięk słów szeptanych mu do przez Pottera, jego gorącego oddechu i jeszcze gorętszej sugestii.

Mogę wziąć cię tu i teraz, i pokazać ci, że chcę, byś został. I że gówno mnie obchodzi, czy lubisz moich przyjaciół czy nie, ponieważ ja lubię kiedy wypowiadasz moje imię dochodząc. — Potter wzdycha, a Draco przygryza wargę, zanim męka zadawana mu przez Pottera wyrwie mu z ust jęk. — Draco....

Ochrypłe „Potter” wymyka mu się wraz z jękiem. Nago czuje się idiotycznie, jednak tylko przez pierwszą chwilę, ponieważ Potter całuje go, popychając na twardy blat stołu, z dłońmi szarpiącymi spodnie, nerwowo ciągnącymi za guziki nie przerywając chaotycznych, wilgotnych pocałunków, smakujących ciastem czekoladowym i sokiem owocowym.

Potter pieprzy go na podłodze, niemal równie gwałtownie, jak zdzierał z nich spodnie i szaty. Kończyny Draco zaplątane są w kłąb ich ubrań, a gdy dochodzi, rozlewając się na brzuchu Pottera, wczepiony w niego, stękając i wiercąc się pod jego głębokimi pchnięciami, szybkimi i mocnymi, zdaje mu się, że mogłoby być to niemal bolesne, gdyby nie było tak dobre, gdyby nie czuł się tak pełny, tak pożądany.


2.

Jest wczesna wiosna, kiedy zdaje sobie z tego sprawę. Dni stają się dłuższe, stopniowo też jaśniejsze i cieplejsze, podobnie jak Draco w tej chwili. Kwietniowe deszcze przynoszą więcej niż tylko majowe kwiaty, kwitnące żywą czerwienią i żółcią, oraz poskręcane, kolorowe tulipany, pojawiające się we wszystkich ogrodach przy każdym domu okalającym ulicę, z wyjątkiem należącego do Pottera. Żaden z nich, ani on, ani Draco nie uprawiali ogródka, chociaż Potter zatrudnia mugola, który przychodzi od czasu do czasu, by przyciąć żywopłot.

Rezydencja Malfoyów byłaby wypełniona uśmiechającymi się stokrotkami i kanarkowymi żonkilami, pachnącą lawendą i lilią, bladymi, fioletowymi jakobinamii, którymi jego matka dekorowałaby dom, dopóki ojciec nie zacząłby narzekać, że jest na nie uczulony. Ponieważ jednak były tak śliczne i matka je kochała, pozwalał jej trzymać je w wazonie tak długo, ile utrzymywało się na nich zaklęcie Petrificus. Róże dołączały później, a na razie pod stopami widać tylko niebieskie hortensje i przytulone do ziemi krokusy, płaszczące się na niezliczonych ogrodowych ścieżkach.

Draco nigdy nie lubił kwiatów, jednak ręce świerzbią go, by kopać w brudzie i wcisnąć kilka grubych cebulek przed końcem sezonu, póki jego dłonie mają na to ochotę.

Nie zorientował się w pierwszej chwili. To było dzień, a może dwa temu, zsiadłe mleko lub spleśniały chleb, który spowodował wymioty. Przygarbiony pochylał głowę nad ubikacją lub zlewem, co akurat było bliżej. Jednak zatrucie pokarmowe nie minęło nawet po użyciu zaklęcia przeciwko mdłościom, wręcz przeciwnie, pogorszyło je. Każdego ranka wypadał z łóżka Pottera, by znaleźć się w łazience jeszcze przed nim, ponieważ jego wnętrzności skręcały się tak bardzo, że zdawało mu się, jakby poprawa miała nigdy nie nastąpić.

A wtedy jego dłonie ułożyły się na brzuchu. Nienawidził dotykania swojego brzucha na początku. Unikał kontaktu z wzdętą skórą, patrząc na zniekształcenia, powstałe na jego ciele, na nie do końca spłowiałe blizny. Nawet teraz, dobre półtorej roku później. Łapał się na tym, że robi to wszędzie, zawsze po tym, gdy nudności mijały, zazwyczaj około południa. Może przyglądać się Pyrrhrze bawiącej się zabawkami, małą miotełką, którą dał jej Potter, podczas gdy jego palce obmacują powierzchnię brzucha.

I cały czas chce mu się sikać.

To nie jest nagłe oświecenie, ale wolna seria niespiesznych zmian. Kiedy Potter dotyka jego ciała, jego sutków, zawsze są tak wrażliwe. Syczy, kiedy Potter owiewa je oddechem i jęczy „nie”, wsuwając dłonie Pottera między swoje uda, gdzie chce być dotykany, gdzie nie jest i jest zarazem tak wrażliwy. Nie budzi się pewnego ranka myśląc, że jego biodra wydają się szersze — nie są. Nie są bardziej kobiece, są wąskie i chłopięce jak u Pottera, jednak Potter nie posiada jasnych pasków rozciągniętej skóry jak on.

Teraz rozciągają się one ponownie.

Tydzień przed swoimi urodzinami, w pewien sobotni, słoneczny poranek, spędzony do późna w łóżku, kiedy dziecko ogląda kreskówki w telewizorze, mówi o tym Potterowi. Nie chce dłużej czekać, nie może. Jego dłonie wyczuwają nabrzmiewający brzuch, prawie niezauważalny pod szatą, koszulą i spodniami, jednak potrafi to wyczuć od dłuższego czasu, więc Potter powinien również.

Potter — mówi. Draco ma przygotowaną mowę, zaplanowaną z wyprzedzeniem, tak bardzo jak miał nadzieję na bolesne miesiączki i strumień krwi między jego nogami, co nie nadeszło. Znowu jestem w ciąży, to twoje dziecko i czy naprawdę chcesz kolejne? Pierwsze było celowe, to jednak było wypadkiem, ponieważ miałeś w zwyczaju sypiać ze mną jak z kobietą częściej niż jak z facetem, przez odbyt, więc tak naprawdę to bardziej twoja niż moja wina.

Ale nic z tego nie wychodzi. Otwiera usta, by skończyć, jednak w jego gardle rośnie gula, a podnoszący się, palący kwas nakazuje mu wybiec do toalety. Wymiotuje do muszli klozetowej, czując palce Pottera odsuwające mu włosy z karku, mimo że wymiociny rozpryskują się tak wysoko, że ich woń nie pozwala mu przestać zwracać, aż traci siły i opada na zimne, łazienkowe kafelki, walcząc z bólem mięśni brzucha.

Potter patrzy na niego ze smutkiem, ale uśmiecha się samymi ustami.

Nie sądziłem, że będziesz mógł ponownie — mówi wolno, podsuwając okulary wyżej na nosie i wydychając powietrze. — Sądziłem, to znaczy, przy Pyrrhrze użyłeś przecież zaklęcia płodności?

Draco jęczy, przytakując nieznacznie.

To nie powinno się zdarzyć — mamrocze. — Nie dostaję tego, jak kobiety, w każdym miesiącu....

A jednak było raz czy dwa — mówi Potter.

Zaledwie plamienie — stwierdza Draco, siadając powoli. — Niezbyt wiele.

Drży na to zbyt realne wspomnienie. Raz czy dwa było to wystarczająco wiele: budzić się z krwią pomiędzy nogami, skurczonym żołądkiem, czując się, jakby zaraz miał umrzeć. Nie trwało to jednak tak długo jak krwawienie po urodzeniu Pyrrhy. Nie przypuszczał, że ktoś mógłby krwawić tak długo i żyć. Był pod wrażeniem, że jego członek był po tym wciąż sprawny, zdolny do użycia...

Drży ponownie.

Potter wzdycha, jednak jego uśmiech rośnie. Siada przy kabinie prysznicowej obok Draco i wyprostowuje nogi.

Przypuszczałem, że nie należy ci wierzyć — mówi. — Nigdy nie myślałem o dzieciach. Nie przed Pyrrhą, a później też nie zastanawiałem się nad kolejnym.

Potterowie nie są jak Weasleyowie, prawda? — pyta Draco. Potter przewraca oczami, ale Draco jest poważny. — Nie mają domu pełnego ciemnowłosych okularników i zbawców świata?

Pyrrha ma blond włosy — mówi Potter. — Jak ty.

Draco wpycha głowę z powrotem do ubikacji.



3.

Tym razem jest inaczej.

Teraz nie jest sam. Czuje się jak wieloryb. Jest zawstydzony za każdym razem, kiedy Potter go dotyka, obejmuje dłońmi jego brzuch lub dotyka ramienia czy nogi. Kiedy nosił Pyrrhę, nie było nikogo, kto widziałby go w takim stanie. Brakuje mu tego, ponieważ wtedy nie było luster, nikt nie widział jego spuchniętych stóp, rozkołysanego chodu, roztrzęsienia czy ogromnego brzucha. Nienawidzi tego, że nie może zobaczyć własnych stóp. Nienawidzi czuć się jak idiota, gdy w efekcie ląduje w łóżku Pottera z łyżką i kubłem lodów, które pochłania w przeciągu godziny, chociaż nie ma pojęcia, jak może zjeść tyle siedząc sam lub jak Potter zniesie plamy czekolady na prześcieradle.

Tym razem nie musi cierpieć głodu. Wystarczy, że jęknie Potterowi, że chce mu się chińszczyzny na wynos, kremowego piwa czy budyniu z tapioki z płatkami zbożowymi i majonezem, a Potter wyjdzie i przyniesie mu wszystko, czego zażądał. Draco podoba się, że nie musi zastanawiać się, czy zemdleje z głodu we własnym domu, nie myśleć, jak wykarmić dziecko, skoro sam siebie nie potrafi.

Każda potrawa przynoszona przez Pottera sprawia, że je jeszcze więcej. Staje się szerszy. Bardziej narzeka.

Pyrrha ciągnie go za nogi.

Do góry, do góry — mówi, a Draco potrafi jedynie pokręcić głową. Po pierwsze nie jest w stanie jej podnieść, a po drugie nie potrafi się nawet po nią schylić. Nie może sięgnąć poza swój brzuch. Mała spogląda na niego groźnie, idealny mały Malfoy patrzący oczami Pottera, a on czuje rosnącą wewnątrz dumę, ponieważ rozpoznaje w niej całą swoją rodzinę.

Granger przychodzi wieczorami we wtorki i piątki, czasami sama, a niekiedy z Wiewiórem.

Kobiety w ciąży, ekhm, nie powinny rzucać forsownych zaklęć — mówi, krzątając się po domu Pottera jak po swoim. Bawi się z Pyrrhą, czyta książki, gra z nią w wyliczanki i inne dziwne mugolskie zabawy, jak chociażby oglądanie telewizora, który Potter zawsze tak lubił. Granger zmywa i wynosi z korytarza jego brudną bieliznę, którą wciąż ma w zwyczaju tam zostawiać. Draco siedzi i patrzy na Granger, obserwując każdy jej ruch, nie ufając jej. Po jej wyjściu unika kontaktu z rzeczami, których dotykała.

Matka miała w zwyczaju mawiać, że mugole zapadają na dziwne choroby i przenoszą je przez swoje brudne dłonie. Draco, będąc w ciąży, wie, że jeśli zachoruje, to może skrzywdzić dziecko. Chodzi o bardzo pragmatyczne sprawy, ale gdy próbuje wytłumaczyć to Potterowi, ten oskarża go o bycie fanatykiem i idiotą.

Draco wzrusza ramionami i przewraca się na łóżku z boku na bok. Nie potrafi już ułożyć się wygodnie. Zwykle lubił sypiać na brzuchu, jednak już od czasu Pyrrhy był on zbyt duży albo bolała go klatka piersiowa.

Mimo to wciąż będziesz ze mną sypiał — mamrocze.

Dotyk ciepłych dłoni Pottera na jego udzie wywołuje drżenie, zwłaszcza teraz. Kiedy Potter go tak dotyka, jest o wiele bardziej świadomy każdego uczucia i doznania. Całe jego ciało czuje się jak mugolska elektryczność — bzycząc i bucząc z energią.

Pozwól mi się dotknąć tej nocy — szepcze mu do ucha Potter zaraz po obiedzie. Draco przewraca oczami i wykrzywia się szyderczo, ale Potter po prostu siedzi przy stole, uśmiechając się i karmiąc Pyrrhę swoją łyżką.

Dlaczego? — pyta Draco, kiedy Potter zamknął drzwi i wyłączył wszystkie światła w domu, zostawiając tylko to przy łóżku.

Usta Pottera wędrują po jego szyi. Draco dyszy. Gorące pocałunki sprawiają, że drży, każdy fragment jego ciała oddycha Potterem. Ten śmieje się przy jego skórze, naciskając na nią delikatnie zębami.

Ponieważ tego chcę — szepcze.

Potter zna jego ciało i wie, gdzie dotknąć, by sprawić, żeby Draco zajęczał. Wie, że Draco lubi, kiedy dotyka się jego sutków, szczególnie teraz, kiedy są tak wrażliwe jak nigdy wcześniej. Przygryza wargę, kiedy język Pottera trąca je, chwyta się dłońmi prześcieradła, napinając stopy i owijając je wokół nóg Pottera.

To nie zawsze jest seks. Czasami Potter rozbierze go, będzie go dotykał, sprawi, że dojdzie, a potem położy się obok, układając dłonie na jego brzuchu. Draco nie lubi, kiedy Potter go tam dotyka. Czuje bliznę po Pyrrhrze i rozstępy, które znowu wróciły. Widzi w lustrze okropne ślady, nienaturalne i sugestywne, których nie może znieść. Nienawidzi uczucia, że zawdzięcza Potterowi to, że to robi.

Draco leży z powrotem w łóżku. Potter ogrzał sobie miejsce obok niego, jego dłonie kreślą leniwe ósemki na jego brzuchu okrytym kołdrą. Nie może spać. Dziecko znów kopie — i nie zanosi się na to, żeby miało przestać. Pyrrha była na tyle miła, że pozwalała mu przespać spokojnie noc, jednak to dziecko jest gorsze. Jego pęcherz kłuje, jelita są wypchane. Przez połowę czasu czuje mdłości, resztę spędzając w toalecie.

Czy udajesz w ten sposób, że jestem kobietą? — pyta Draco.

Dłonie Pottera przestają się na chwilę poruszać, by po chwili wrócić do kreślenia kółek, tyle że szerszych.

Co masz na myśli?

Mam na myśli, czy wyobrażasz sobie kogoś innego, kiedy mnie posuwasz lub uprawiasz ze mną seks? Tę dziewczynę Weasleyów albo tę wyłupiastooką blondynkę?

Lunę?

Jakkolwiek ma na imię. Wyobrażasz to sobie?

Dłonie Pottera zatrzymują się całkowicie, a on siada na łóżku, marszcząc brwi.

O czym ty mówisz? — pyta wolno. — Nie.... Wiem, że jesteś facetem, Malfoy. Jesteś tym, który wypił eliksir po to, by sprawić sobie poch...

Zamknij się! — warczy Draco. — Nie wiedziałem, że to nie... sądziłem... zamknij się! Do cholery, po prostu powiedz, Potter, wyobrażasz sobie, że jestem dziewczyną?

Co, do diabła, jest z tobą nie tak? — Potter wstaje z łóżka i wkłada okulary. — Skąd ci to w ogóle przyszło na myśl? Wiem, że masz penisa! Nie jestem ślepy, Malfoy!

Zabolało, że nazwał go „Malfoy”. Draco drży.

Nie jestem dziewczyną — mówi w końcu.

Potter po prostu patrzy na niego w zdumieniu przez dłuższą chwilę, w końcu kręci głową i wychodzi.

Wczesnym rankiem, przed świtem, Draco słyszy Pottera poruszającego się w innym pokoju.


4.

Jest zły na Pottera. Jest zły na Pottera, ponieważ Potter jest zły na niego, a to bardzo dokuczliwe uczucie, więc nie mówi Potterowi, że czuje się jak śmieć. Nie mówi mu również, że widział tego ranka krew na prześcieradle. Gdy ten jest w pracy, nie informuje go przez kominek, że gdy siedział przy kuchennym stole, jedząc kawałek zimnej pizzy na wynos i popijając ją kremowym piwem, spomiędzy jego nóg wyciekł nagle płyn, wprawiając go w okropny niepokój.

Zresztą Potter jest w ministerstwie i nawet jeśli Draco da mu znać, a ktoś zobaczy go w płomieniach, wtedy... Draco woli nie myśleć o tym teraz, ponieważ zaczął odczuwać skurcze.

Do góry — mówi Pyrrha, wdrapując się na łóżko obok niego. Kładzie swoje małe dłonie na jego brzuchu i uśmiecha się, pytając w swoimi dziecinnymi języku o znajdujące się w nim dziecko.

Nie przeszkadzaj mi... teraz — mówi jej, sapiąc. — Idź i pobaw się zabawkami, kochanie — dodaje. Pragnie być milszy, ale prawie na nią krzyczy, by wyszła, ponieważ zbliża się kolejny skurcz i wolałby po prostu leżeć i krzyczeć w spokoju, bez towarzystwa prawie dwulatki, zadającej mu niemądre pytania. Mała wie, jak używać sieci Fiuu, ponieważ Wiewiór i Potter pokazali jej to kilka tygodni temu.

Przeklęci, myśli. Przeklęci, przeklęci, przeklęci.

Idź, pobaw się swoimi zabawkami, proszę — błaga. — Włącz sobie telewizor, dobrze?

Kiedy dziewczynka wreszcie wychodzi, drepcząc małymi nóżkami, Draco prawie odczuwa ulgę, zanim nadchodzi kolejny skurcz.

Nie chce znowu robić tego sam, jest jednak zbyt uparty i dumny. Zerka na zegarek, ale im częściej to robi, tym częściej niepokoi się przerwami między skurczami, co jedynie zwiększa ból. Próbuje ściągnąć z siebie ubranie — jest mu zbyt gorąco, poci się w nimi — jednak jego roztrzęsione palce w przypływie frustracji odrywają tylko jeden z guzików.

Jego różdżka leży, kusząc, na stoliku nocnym. Nie byłoby trudno użyć szybkiego zaklęcia uśmierzającego ból. Zrobił to poprzednim razem, jeden raz, i Pyrrha wydostała się na świat cała i zdrowa, nawet jeśli wciąż nie zrobiła samodzielnie nic magicznego.

Potter, gdzie jesteś? — jęczy, zaciskając powieki.

Wstaje przed kolejnym potwornym bólem, próbując chodzi w kółko po pokoju, by zabić czas, złagodzić udrękę, cokolwiek. Chwyta różdżkę i trzyma w zaciśniętej w pięść dłoni, jednak kolejny skurcz przychodzi, zanim udaje mu się wypowiedzieć zaklęcie. Ściska tę cholerną różdżkę tak mocno, że przełamuje ją na pół.

Nie — jęczy, opadając na kolana, próbując zmusić kawałki do zrośnięcia się ze sobą. — Boże, nie... — Upada na podłogę, chcąc zwinąć się w kłębek i umrzeć. Wydawało mu się, że za drugim razem wszystko powinno być łatwiejsze, jednak zamiast tego czuje, że ma w sobie smoka, próbującego wydrapać i wygryźć sobie wyjście przez jego talię. — Potter, gdzie ty jesteś, do jasnej cholery?!

Leży tam, jęcząc i czepiając się dywanu. Przy kolejnym skurczu niszczy żarówkę w lampie, przy następnym pęka szyba w oknie. Jego magia staje się nieobliczalna, wiruje wewnątrz pokoju w fioletowych, niebieskich i czerwonych błyskach. Gdyby nie ból, ogłuszałby się naturalną magią.

Coś nim potrząsa. Otwiera oczy i widzi jasny, zielony błysk, wielki i jaskrawy za dwiema soczewkami. Dopiero po chwili dociera do niego, że Potter tu jest. Jego usta poruszają się, mówi coś, ale Draco nie słyszy i nie przywiązuje do tego żadnej wagi.

Zrób coś — jęczy, ściskając ramiona Pottera, kiedy ten podnosi go z podłogi.

Powiedź mi, co robić — mówi Potter. — Powiedź mi, co robić, Malfoy.

Zrób coś — powtarza, kręcąc głową. — To już blisko — szepcze, opierając się o krawędź materaca.

Nie wiem, co robić — mówi Potter. — Powiedź mi, co robić, Draco.

Draco nie ma pojęcia. Nie dba o to. Wydaje dźwięki, obce jego uszom, podobne do skowytu zwierzęcia. Gdyby nie szum w jego gardle, uważałby, że to nie on jest sprawcą tego hałasu.

Potter zdejmuje mu szatę. Trzyma jego dłonie i nie krzywi się zbyt mocno, kiedy ściska je i krzyczy przy kolejnych skurczach. Potter musiał wezwać Granger, ponieważ pomiędzy skurczami Draco słyszy ją rozmawiającą na parterze z Pyrrhą. Zaciska zęby i mówi, patrząc na Pottera:

Co ona tu robi?

Potter kręci tylko głową i odpowiada:

Przyj, Draco.

Draco chce go spoliczkować. Potter nie wie, co robić, nigdy nie robił tego wcześniej. Teraz, gdy nadeszło ostateczne parcie i Draco czuje paraliżującą ulgę, ogłuszony utratą tego, co go wypełniało, to on płacze, a nie Potter.

Później, może następnego ranka, kiedy przejrzyste światło sączy się zza brzegów zasłon do sypialni, w której leży wykończony i obolały, Potter pyta:

Dlaczego mi nie powiedziałeś?

Draco zamyka oczy. Nie ma siły na odpowiedź. Jego ciało czuje się, jakby pochłonęła je dziura, w której głąb nieustannie spada, podczas gdy jego myśli krążą gdzieś daleko.

Sądziłeś, że będę zły? Powiedź mi, Malfoy, Draco — mówi. — Chcę, żebyś był bezpieczny. I dziecko też.

Bierze dłoń Draco i trzyma ją, ledwo jej dotykając, co jednak wystarcza, by Draco otworzył jedno oko i wymamrotał:

W porządku.


Rozdział VII


1.

Ledwie Harry zdążył wypełnić ostatni z formularzy i odesłać wszystkie do ministerstwa, zaczęły przybywać pierwsze listy. Został w pracy do późna, chcąc w spokoju dokończyć raporty i właśnie zakłada płaszcz, gdy do środka wlatuje sowa.

Niech to szlag — mówi.

Budynek ministerstwa jest ciemny, a korytarze puste — najwidoczniej wychodzi stąd jako ostatni z nowicjuszy. Zostało mu jeszcze sześć miesięcy do ukończenia treningu aurorskiego. Dochodzi do wniosku, że miło będzie nie mieć wreszcie ćwiczeń polowych w piątki i wręcz śmiesznie dużych stert z dokumentami, których nie chciało się wypełniać starszym aurorom, w zamian ciesząc się płatnymi wakacjami.

Sowa ląduje na jego biurku, rozrzucając leżące na nim papiery. Gapi się na niego dużymi, żółtymi oczami i wzdycha, a przynajmniej westchnęłaby, gdyby umiała.

Jakim cudem dowiedzieli się tak szybko? — mruczy pod nosem, odbierając od ptaka list. Gdy tylko łamie pieczęć, w pokoju rozlega się donośny wrzask:

KIM ONA JEST? CO TO ZA DZIWKA?…

Zamyka natychmiast kopertę i ucisza ją zaklęciem.

Podróż do domu metrem i autobusami dłuży mu się niesamowicie. Harry wygląda przez okno, obserwując oświetlone miasto, błyszczące choinki, wieńce wiszące na drzwiach i spieszących ulicami pieszych. Jego oczy zamykają się same. Czuje zmęczenie; ostatnio nie sypia prawie w ogóle. Dziecko bardzo często płacze, częściej, niż Pyrrha kiedykolwiek. Jest drażliwe, niespokojne i Harry coraz bardziej zazdrości Ronowi i Hermionie słodkiej ciszy w ich mieszkaniu w Devonshire.

Kiedy wchodzi do domu, czuje ukłucie winy za swój egoizm. Malfoy siedzi na kanapie i patrzy na niego pustym wzrokiem. Jego oczy są szkliste i podkrążone, skóra poszarzała, a włosy w całkowitym nieładzie. Harry przygląda się, jak Draco wzdycha cicho i poklepuje popłakujące dziecko po plecach, opierając je na swoim ramieniu.

Jak się dzisiaj zachowywał? — pyta. Wiesza płaszcz w szafie i wchodzi do salonu, biorąc niemowlę od Malfoya. Chłopiec zaczyna kwilić, więc Potter, idąc do kuchni, kołysze go lekko.

Draco wstaje i idzie za nim.

A jak zachowuje się codziennie? Nie był łaskaw zamknąć się nawet na chwilę, żebym mógł się zdrzemnąć. — Jego głos jest pusty i wyprany z emocji.

Gdzie Pyrrha?

W łóżku. — Malfoy siada za stołem, na którym Harry zauważa naczynia z jedzeniem, zimnym i galaretowatym. Ziemniaki, pieczone mięso i jeszcze jakaś zielona masa w stojącym na kuchence garnku.

Zrobiłeś kolację? — pyta.

Malfoy wzrusza ramionami i kontynuuje, jak gdyby nikt mu wcześniej nie przerwał:

Nie wiedziałem, o której będziesz w domu. W zasadzie nie byłem głodny, ale nie miałem pojęcia, czy przyniesiesz coś ze sobą, czy nie.

Wybacz, musiałem zostać dłużej w pracy.

Draco w odpowiedzi jedynie ponownie wzrusza ramionami.

Harry niemalże odruchowo wstawia jedzenie do kuchenki mikrofalowej, by je podgrzać. Malfoy unosi drwiąco kąciki ust, choć nie ma już sił, by włożyć w to jakiekolwiek emocje, bo dziecko znów zaczyna płakać. Chcąc nie chcąc wstaje i bierze je od Pottera, po czym, mrucząc coś do malucha na temat bycia głodnym, wychodzi z pokoju.

Harry doskonale wie, dokąd poszedł. Mają już drugie dziecko, a on ani raz nie był świadkiem, jak Draco je karmi. Wie, że to robi, bo czasami nawet słyszy stłumione odgłosy z sąsiedniego pokoju, ale nigdy tego nie widział. Jest tak ciekawy, że aż zazdrości dziecku, iż może tak często dotykać Malfoya. Jemu Draco nie pozwolił tego zrobić od czasu porodu.

Do cholery, jestem zazdrosny o dziecko! O mojego własnego syna!

Jednak to prawda.

Maluch jest zawsze blisko Malfoya. I to właśnie Malfoy nadał mu imię, zresztą kolejne przekazywane w jego rodzinie od pokoleń — Harry nie ma pojęcia, jak to możliwe, że do tej pory żadna z jego fanek nie zorientowała się, czyje to są dzieci, najpierw Pyrrha, teraz Abraxas. On sam chciał nazwać syna James, ale Draco go wyśmiał — był to zresztą jedyny raz od prawie dwóch tygodni, gdy w ogóle się śmiał.

Poza tym, mały i tak nie wygląda jak James. Może i ma na głowie burzę czarnych, wiecznie rozczochranych włosów, ale jego twarz jest pociągła i nieco czerwona, a na dodatek bardzo często marszczy brwi i zaciska pięści, co czasami doprowadza Harry’ego do szału.

Abraxas będzie zdecydowanie ostatni. Harry nie ma zamiaru męczyć się z kolejnym dzieckiem. Cały dom śmierdzi wymiocinami, dziecięcą posypką i zsiadłym mlekiem. Podłogi nie były zmywane od wieków, a zbierającego się wszędzie kurzu nikt nie wyciera. On sam jest wieczorami za bardzo zmęczony, by rzucić chociaż zaklęcie czyszczące. Jedyne, co mu się chce, to spać, choć i tak budzi się średnio co dwie godziny, słysząc płacz dziecka i czując, jak Malfoy wstaje z łóżka, by je nakarmić.

Ponadto, zbliżała się Gwiazdka. Potter schował kilka prezentów w swoim szkolnym, stojącym w pralni kufrze, przysypując je dodatkowo stertą brudnych ubrań. Od czasu, gdy urodził się Abraxas, nie miał czasu, by choćby zrobić pranie, a Hermiona tym razem się nie zlitowała i nie zaproponowała pomocy. Harry naprawdę marzy o tym, by w domu nagle pojawił się Zgredek. Doceniłby jego pomoc jak chyba nigdy dotąd. On sam jest zawsze zbyt zmęczony, by zrobić cokolwiek. W ministerstwie panuje zamieszanie, jak zresztą co roku o tej porze, na zajęciach praktycznych jest więcej teorii niż jakiejkolwiek praktyki, poza tym, kolejne dziecko…

Głowa zaczyna go boleć już od samego myślenia.



2.

Harry dostaje tydzień wolnego z okazji Bożego Narodzenia.

Przyjdź do nas z rodziną na wigilię — proponuje Ron, gdy obaj zbierają nieumyte kubki i płaszcze leżące na biurkach.

Wzdycha, mając przed oczami pieczonego nadziewanego indyka i sok z dyni, którymi zapewne będzie się objadał jego przyjaciel. Najlepszym jedzeniem, jakie on jadł ostatnimi czasy, było curry na wynos, które kupił w środę.

Wiesz, że z chęcią, ale…

Ron kiwa powoli głową, ale uśmiech znika z jego twarzy.

W porządku. W takim razie wpadniemy do ciebie jakoś po świętach. Nie wiem, kiedy dokładnie, bo Hermiona chce jeszcze odwiedzić rodziców, ale zapomniałem, czy pierwszego, czy drugiego dnia świąt.

Przepraszam — mruczy Potter.

Weasley uśmiecha się krzywo.

Przynajmniej nie dostałeś dziś żadnego wyjca. — Jakby na zawołanie sowa leci przez opustoszały korytarz, ląduje na biurku Harry’ego i wpatruje się w niego wyczekująco, aż odwiąże list przymocowany do jej nóżki. — Dobra, nic nie mówiłem — wzdycha jedynie rudzielec.

Harry żegna się z sekretarką i panem Weasleyem, który wraz z synem opuszcza ministerstwo. Łapie autobus, po czym przesiada się do metra, jak zwykle zresztą, po drodze kupując jeszcze rybę z frytkami na obiad. Jedzenie w tym czasie stygnie i robi się twarde, zostawiając na jego ubraniach niezbyt świeży zapach.

Przez cały dzień nie zjadł zupełnie niczego — podczas przerwy na lunch kończył robić świąteczne zakupy w jednym z londyńskich centrów handlowych. Wszystko wokół jest takie jasne i radosne, ale do niego nijak nie dociera ta atmosfera, a kiedy wrzuca banknot do puszki wolontariuszy Armii Zbawienia, czuje jedynie, iż jest o pięć funtów biedniejszy.

Jego płaszcz wydaje się ciężki. Poklepuje się po kieszeniach i grzebie między pochowanymi w nich rękawiczkami, by sprawdzić, czy na pewno wszystko ma. Różdżka uwiera go w nogę, gdy się tak wierci na siedzeniu. Mężczyzna zajmujący miejsce obok przesuwa się bardziej w stronę okna.

Przepraszam — mruczy Harry.

Gdy dojeżdża do przystanku, jest jedynym wysiadającym. Kieruje się w stronę domu, wzdychając ciężko i tworząc przy tym mały, biały obłoczek w krystalicznie czystym, mroźnym powietrzu. Jeden z reporterów pracujących dla „Proroka Codziennego” próbował go śledzić w zeszłym tygodniu. A on nie ma zamiaru myśleć nad konsekwencjami tego, co mogłoby się stać, gdyby owemu dziennikarzowi się udało…

Nigdy.

Zaklęcie Fideliusa ciągle działa. Harry co prawda nie do końca rozumie, na jakich zasadach, ale zadowala się samym efektem. Dzięki, Hermiono, myśli.

Kiedy przekracza próg domu, na chwilę zamyka oczy. Wszystko zdaje się śmierdzieć, a z góry dobiega go płacz dziecka. Pyrrha drepcze do niego i czymś wymachuje, uśmiechając się szeroko i wołając:

Popatrz! Popatrz!

Jej uśmiech jest zaraźliwy. Harry bierze ją na ręce i patrzy na kartkę, na której narysowane są nieco pokraczne postaci z krzywymi uśmiechami.

Czy to nasza rodzina? — pyta.

Mała kiwa entuzjastycznie główką i pokazuje każdą z osób.

Potter dochodzi do wniosku, że to jest w pewien sposób niezręczne. Prawie żałuje wypowiedzianych słów — nasza rodzina — ponieważ oni nie są rodziną, są jakimś chorym wypadkiem, który Malfoy spowodował, kiedy wypił tamten eliksir, a potem uwiódł go w barze. Ale z drugiej strony, gdy patrzy na twarz Pyrrhy, na jej uśmiech, zarumienione policzki, jasne oczy i blond włosy okalające śliczną dziecięcą twarzyczkę, a potem myśli o dziecku na górze, nawet jeśli ono ciągle płacze, stwierdza, że może tamte słowa wcale nie były aż tak nie na miejscu.

Porusza bezdźwięcznie ustami, wymawiając je ponownie.

Czy tatuś zrobił ci kolację? — pyta w końcu.

Dziewczynka kiwa głową i biegnie do kuchni. Harry odwiesza swój płaszcz w korytarzu, wiedząc, że Malfoy i tak do niego nie zajrzy. Jak do tej pory nie miał ku temu powodu.

Je kolację, przysłuchując się radosnemu paplaniu Pyrrhy na temat Świętego Mikołaja. Dziewczynka jest już na tyle duża, by mniej więcej zrozumieć, o co w tym chodzi. Naprawdę wierzy w to, że jakiś gruby facet ubrany na czerwono przejdzie przez sztuczny kominek z elektrycznym wkładem i przyniesie jej prezenty. Harry nie przypomina sobie, w jakim wieku on sam wierzył jeszcze w Świętego Mikołaja. Dursleyowie… Cóż, wtedy Mikołaj nie przychodził do niego zbyt często, choć czasami Dudley wyrzucał kilka zabawek, które mu się nie podobały.

Włącza telewizor i ogląda końcówkę meczu piłki nożnej, podczas gdy Pyrrha bawi się swoimi zabawkami na dywanie. Harry słyszy nieustanny płacz Abraxasa i kroki Malfoya na piętrze. Draco nie schodzi na dół, by zjeść kolację, więc chowa jego porcję do lodówki. Kiedy Pyrrha zaczyna ziewać, kładzie ją do łóżeczka i czyta jej jedną z bajeczek leżących na półce, którą wstawił do pokoju małej kilka miesięcy temu. Hermiona i Ron bardzo często kupują jej książki z kolorowymi obrazkami i ruszającymi się czarodziejami, które rozśmieszają dziewczynkę do łez. Kiedy wreszcie kończy czytać, jego głos jest zachrypnięty, ale oczy Pyrrhy zaczynają się niemal same zamykać.

Dobranoc — mówi, po czym całuje ją w czoło i wychodzi.

Zamyka drzwi i zaklęciem gasi światło. W domu panuje cisza, tak więc postanawia zajrzeć do swojej sypialni. Dziecko śpi w koszyku niedaleko łóżka, ale w środku nie widzi Malfoya. Słyszy jednak dochodzący z dołu szum mikrofalówki i cichą inkantację, w wyniku czego na korytarz wylatuje cała fontanna iskier.

Nie powinieneś używać magii na kuchence mikrofalowej — mówi Harry, stając w kuchennych drzwiach. — To się zawsze tak kończy.

Malfoy stoi odwrócony do niego plecami. Wzrusza jedynie ramionami i siada za stołem. Potter otwiera usta, by coś powiedzieć, ale Draco uprzedza go, spoglądając na niego zza grzywki jednym okiem.

Po prostu się zamknij, Potter — warczy.

Jak rozumiem, Abraxas nie zachowywał się dziś nawet trochę lepiej? — pyta Harry, odsuwając krzesło i przysiadając się. Opiera się o blat, patrząc, jak Malfoy je. Beznamiętnie, monotonnie, zupełnie bez życia.

Draco odkłada widelec.

A jak ci się wydaje? — odpowiada pustym głosem. — Zachowywał się tak samo jak każdego pieprzonego dnia.

To co mówisz, brzmi okropnie. Wyglądasz okropnie.

Tym razem Malfoy nie zadaje sobie nawet trudu, aby na niego popatrzeć. Zamiast tego wstaje, odsuwając zaledwie napoczęty posiłek i wychodzi z kuchni. Potter natychmiast idzie za nim i chwyta go za ramię, próbując odwrócić ku sobie i spojrzeć w oczy. Draco jednak nie pozwala na to, chowając wzrok pod kurtyną jasnych włosów.

Po prostu… Odpieprz się! — syczy. Jego ramiona zaczynają drżeć. Harry puszcza go, będąc w szoku na widok Malfoya, który najwyraźniej ma zamiar się rozpłakać. Oddech Draco staje się przerywany, a on sam zaczyna pociągać nosem. Siada na kanapie i przyciąga kolana do klatki piersiowej, opierając na nich głowę, jakby po raz kolejny pragnął się ukryć.

Harry chce przeprosić, ale słowa zamierają mu w ustach. Zamiast tego zajmuje miejsce obok Malfoya, chcąc… objąć go ramieniem w pasie albo powiedzieć coś miłego, lub po prostu być teraz przy nim, ale tak naprawdę nie wie, co powinien zrobić, dlatego jedynie siedzi nieruchomo, milcząc. Czuje, jak coś się w nim skręca, gdy słyszy cichy szloch. Nienawidzi tego dźwięku. A z drugiej strony znów pojawia się w nim to dziwne współczucie wobec Draco.

Na dworze pada lekka mżawka. Krople deszczu ściekają po szybie, powoli, tworząc jakby delikatną zasłonę, prawie niewidoczną, ale jednak rozszczepiającą bursztynowy blask bijący od ulicznych lamp.

I przez całą tę chwilę, gdy siedzi na tamtej kanapie, przyglądając się okropnej pogodzie za oknem, jak gdyby podkreślającej nastrój panujący w ich domu, nie może przestać myśleć o tym, jak bardzo chce dotknąć Malfoya. Jego członek daje o sobie znać w dość energiczny sposób. Harry zamyka oczy, przypominając sobie dotyk skóry Draco na jego własnej i to, jak Malfoy jęczałby, gdyby pieścił językiem jego brzuch. Harry czuje, jak fala gorąca uderza mu do twarzy i mimowolnie ściska dłońmi kolana. Wydaje mu się, że od wieków nie robił nic poza masturbacją pod prysznicem, choć tak naprawdę minął miesiąc, może sześć tygodni. A Malfoy nadal nie ma najmniejszej ochoty, by pójść z nim do łóżka.

Potter wyciąga dłoń i przesuwa palcami po podbródku Draco, po czym unosi go delikatnie. Twarz Malfoya naprawdę wygląda okropnie. Szarawa cera kontrastuje z czerwonymi plamami i zaschniętymi strużkami łez na twarzy. Harry delikatnie liże kąciki warg blondyna, ale nie naciska zbytnio, mimo że tak bardzo chciałby wsunąć swój język w usta Draco i poczuć jego odpowiedź.

Wszystko będzie dobrze — mówi, odsuwając się nieco.

Tej nocy dziecko śpi aż do rana.



3.

Harry budzi się, słysząc odgłos stópek tupiących po podłodze. Mruga, ale światło jest zbyt jasne, dlatego decyduje się jednak nie otwierać oczu. Zamiast tego szuka ręką Malfoya, który leży zwinięty na drugim końcu łóżka. Obejmuje go ramieniem, rozkoszując się bijącym od niego ciepłem, nawet pomimo piżamy, którą Draco ma na sobie. Wzdycha cicho i opiera podbródek o ramię drugiego mężczyzny, a jego włosy łaskoczą go lekko w nos.

Czuje, jak coś wskakuje na łóżko. Burczy cicho z niezadowoleniem. Malfoy jęczy coś niezrozumiale i jeszcze bardziej zakopuje się w pościeli.

Coś szarpie go za nogi, a potem słyszy Pyrrhę tłumaczącą im, że muszą natychmiast wstać, bo przecież jest Gwiazdka.

Harry wcale nie ma ochoty się ruszać. Dostał zaledwie tydzień urlopu, z którego połowa już minęła. Z drugiej jednak strony, Pyrrha, która łazi po pościeli i powtarza coraz głośniej, że muszą wstać, wcale nie pomaga w zaśnięciu.

Wygrzebuje się z łóżka i zarzuca na siebie szatę. Dziewczynka uśmiecha się radośnie na ten widok i zaczyna schodzić ze schodów, stopień po stopniu, robiąc to tak szybko, na ile jej pozwalają maleńkie nóżki. Malfoy jednak niewzruszenie pozostaje w swym kokonie utworzonym z kołdry.

Ty też powinieneś wstać — stwierdza Harry, pochylając się nad koszykiem, by wyjąć z niego niemowlę. Abraxas również już się obudził, a teraz patrzy na niego swoimi szarymi oczami, tak jakby chcąc powiedzieć, że wie, iż dzieje się coś ważnego. Poza tym, nie zaczyna płakać. Ostatnio wykazuje znaczące postępy w swoim zachowaniu i dzięki temu z każdym dniem z twarzy Draco powoli znika tamten paskudny szarawy kolor.

Potter układa sobie dziecko wygodnie na ramieniu i schodzi za Pyrrhą, która jest już prawie na samym dole.

No chodź, tatusiu! — krzyczy.

Harry szczerzy się lekko i wtóruje córce:

Właśnie, chodź, tatusiu!

Malfoy otwiera nieco oczy. Zwleka się jednak z łóżka i schodzi na dół, choć powieki same mu się zamykają, a ramiona garbią.

Zdecydowanie za wcześnie — mruczy.

Choinka jest niewielka i tak krzywa, że jej górna część niemal opiera się o ścianę. Nieliczne ozdoby sprawiają wrażenie wybranych kompletnie przypadkowo — tutaj sznur lampek, tam kilka bombek. Wydaje się niczym w porównaniu z tymi, które co roku stały w Hogwarcie, pachnące cynamonem, idealnie symetryczne, wysokie, okazałe i pełne świec, nie jak to… coś, przywleczone do domu trzy dni temu.

Potter macha różdżką i drzewko zaczyna się świecić, rzucając różnokolorowy poblask na papier, w który opakowane są leżące pod nim prezenty. Czuje dziwne sensacje w żołądku, gdy pomyśli o jednym z nich, schowanym tuż pod pudłem z ubraniami dla Pyrrhy. Ponadto zauważa też kilka prezentów, których nie widział wcześniej.

Zerka na Malfoya, unosząc brew.

Jak ci się…

Draco w odpowiedzi unosi obie brwi, a jego spojrzenie jest dziwną kombinacją zaspania i zrozumienia.

Nie mam pojęcia, o czym mówisz — stwierdza, przeciągając słowa.

Pyrrha rozrywa paczki, chcąc jak najszybciej dobrać się do prezentów, a połowę słodyczy, które dostała od Świętego Mikołaja, zjada chyba w godzinę. W całym pokoju walają się puste pudełka i strzępy papieru. Mała wychodzi do kuchni, zostawiając rodziców samych. Abraxas leży w kołysce, którą dostał od Mikołaja. Harry widział ją na jakiejś wyprzedaży kilka dni tygodni temu i stwierdził, że zapewne Malfoy chciałby mieć raz na jakiś czas wolne ręce.

Potter idzie do kuchni i parzy herbatę, po czym wstawia do piekarnika kupione wczoraj ciasto kawowe, by je podgrzać. Wraca do salonu i podaje Draco jedną z pomarańczy leżących na stole. Malfoy bierze ją i zaczyna obierać. Aromat cytrusów łączy się z dochodzącą z kuchni wonią cynamonu i ostrym zapachem sosny stojącej w pokoju. Harry nie otworzył jeszcze żadnego ze swoich prezentów. Był zbyt zajęty obserwowaniem Pyrrhy bawiącej się nowymi zabawkami i w ogóle nieprzejętej ubrankami, które dla niej kupił. Mała rozrzuca pootwierane książki, równocześnie kręcąc niezatrzymującym się bączkiem, nabytym w Magicznych Dowcipach Weasleyów. Bliźniacy zapewnili go, że ten model nie pluje atramentem i póki co ich słowa się sprawdzają.

Abraxas zaczyna dawać znać o swoim niezadowoleniu, więc Malfoy bierze go na ręce i kieruje się do sąsiedniego pokoju. Harry, widząc to, idzie za nimi i zatrzymuje ich w połowie drogi.

Dlaczego zawsze wychodzisz z pokoju, kiedy go karmisz? — pyta.

Draco mruga, a jego wargi unoszą się krzywo do góry, dopasowując się poniekąd do włosów, których jeden kosmyk sterczy niemal pionowo, jakby przecząc wszelkim prawom grawitacji. Odwraca wzrok i patrzy na okno.

Ktoś mógłby zobaczyć — mówi powoli.

Nikt nie zobaczy.

Ty zobaczysz — warczy Malfoy.

Harry ma wrażenie, jakby coś ściskało go za gardło.

A może ja chcę to zobaczyć? — stwierdza, próbując pozbyć się głupiego zażenowania, które nagle czuje.

Pyrrha wraca do nich, zanim Draco znajduje jakąkolwiek odpowiedź. Harry łapie jego spojrzenie, ale ten natychmiast odwraca wzrok, zaciskając wargi. Potter przygląda mu się uważnie przez chwilę, podczas gdy Malfoy najwyraźniej pogrąża się w ponurych myślach.

Nagle serce Harry’ego podskakuje lekko, gdy widzi, że palce Draco zaczynają rozpinać koszulę, począwszy od kołnierzyka.

Nie spraw, że będę tego żałował — mruczy blondyn. Dziecko zaczyna się wiercić i chwytać pierś Malfoya drobnymi paluszkami, ten zaś bierze głęboki oddech, po czym odpina jeszcze dwa guziki i odsuwa koszulę, odsłaniając sutek.

Potter na chwilę przestaje oddychać. Nie widzi zbyt wiele, ale to, co udaje mu się dojrzeć, w zupełności mu wystarcza. A widok jego syna na ręku Draco, ssącego zapamiętale, sprawia, że nie wie, czy ma być zadowolony, że w końcu to widzi, czy może jednak w bardzo, bardzo dziwny sposób podniecony. A podniecony, owszem, jest. Opiera się dłonią o ścianę, bo ma wrażenie, że nogi zaraz się pod nim ugną, a jego członek rozpaczliwie woła o uwagę.

W tym czasie Pyrrha znika z kolejną zabawką. Jak przez mgłę dociera do Pottera jej głos, świadczący o tym, że bawi się gdzieś pod stołem.

Abraxas jest wyjątkowo głośny, gdy je. Malfoy wręcz przeciwnie, nie odzywa się, czasami tylko przesuwa nieco, poprawiając sobie dziecko na ręku. Jego pierś jest tak samo płaska jak zawsze, a mimo to niemowlę najprawdopodobniej coś pije, trzymając rączkę na mostku Draco, czując się pewnie i bezpiecznie.

Boże — szepcze Harry. Malfoy unosi na niego wzrok, marszcząc brwi, a usta układają się, by coś warknąć, ale Potter go ubiega. — Chcę cię tak bardzo. — Jego własne uszy nie rozpoznają tego głosu. Jest ochrypły, niski i brzmi tak… Harry nigdy dotąd nie czuł się tak jak w tej chwili i gdyby nie to, że Malfoy zdecydowanie nie mógł się z nim teraz pieprzyć, już dawno posiadłby go na oczach ich własnych dzieci.

Wargi Draco rozchylają się lekko, tak jakby zamierzał coś powiedzieć, ale po chwili jedynie przystawia syna do drugiego sutka. Zamyka oczy, gdy Abraxas zaczyna ssać. Potter podchodzi do nich powoli, krok po kroku, po czym siada na kanapie. Czuje zapach mleka i daleki, nieuchwytny aromat Gwiazdki. Pochyla nieco głowę, spoglądając na Draco ponad oprawkami swych okularów.

Klatka piersiowa Malfoya unosi się i opada rytmicznie, a on sam jęczy, gdy Potter zaczyna go lekko lizać, czując smak potu, mleka i czegoś jeszcze, a potem bierze drugi sutek do ust. Jest ostrożny, pilnuje, by nie zahaczyć o niego zębami, szczególnie gdy Draco syczy i próbuje się nieco odsunąć. Harry zdaje sobie sprawę, że czuje się nieco niekomfortowo i gdyby nie to, najchętniej pieściłby go teraz całego, dotykając, smakując jego skóry, warg, członka, wszystkiego, wszystkiego...

Całuje go w szyję i uśmiecha się, myśląc: Dziś w nocy.



4.

Harry nie wie, ile prawdy jest w tym, że alkohol dodaje odwagi, ale stwierdza, że na pewno mu nie zaszkodzi. Ajerkoniak rozgrzewa jego usta i gardło, pozostawiając po sobie jedynie delikatny posmak.

Hermiona i Ron zafiukali do niego jakiś czas temu. Pyrrha była podniecona, gdy zobaczyła ich głowy w kominku i bardzo stanowczo domagała się, by Potter pomógł jej z nimi porozmawiać, ale szybko się tym znudziła i wróciła do swoich zabawek, szukając przy okazji Malfoya, który wyszedł z pokoju, gdy tylko zobaczył zielone płomienie.

Harry do tej pory nie powiedział Draco, że Ron zaprosił ich na obiad drugiego dnia świąt. I póki co nie zamierza przyznać się, że obiecał, iż tam będą. Wszyscy.

Ale nie przejmuje się tym zbytni, bardziej martwi go to, jak Draco zareaguje na małe pudełeczko, które schował do kieszeni.

Sam Malfoy zniknął tuż po kolacji — Harry upiekł kurczaka, który okazał się nieco zbyt suchy, ale poza tym nienajgorszy. Rozumiał jednak, że nie potrafiłby przygotować do niego nadzienia, nawet gdyby zależało od tego jego życie. Z drugiej strony, Pyrrha nie narzekała na obecność warzyw na swoim talerzu, więc można było uznać to za pewien postęp. Podgrzewane ciasto ze sklepu spożywczego było zaś zbyt twarde, ale i to się nie liczyło. Potter przyglądał się, jak Malfoy zjada swój kawałek, pokryty grubą warstwą kremu, który pobrudził mu nieco kąciki ust.

Harry oddałby wiele, by móc scałować wtedy ten krem z ust Malfoya, ale ten go ubiegł, wychodząc z kuchni, by położyć Abraxasa do łóżeczka, poczytać Pyrrhrze książkę, a potem samemu pójść spać. Wchodzi po schodach i uśmiecha się do siebie, widząc, że drzwi do sypialni są zamknięte i nie dochodzi zza nich żadne światło. Machnięciem różdżki gasi resztę świateł w domu i idzie do łazienki, by umyć zęby i skorzystać z toalety, po czym wraca do sypialni.

To tyle, jeśli chodzi o dzisiejszą noc — szepcze sam do siebie. Pościel szeleści cicho, gdy Draco unosi się na łokciu, spoglądając na rozbierającego się Pottera. — Więc jednak nie śpisz? — pyta Harry.

Malfoy burczy coś niezrozumiale. Potter czuje, jak oddech więźnie mu w gardle, a puls przyspiesza, gdy sięga do kieszeni po pudełeczko. Rozbiera się do końca, po czym wdrapuje się na łóżko i przykrywa kołdrą. Draco przesuwa się odrobinę, zwalniając kawałek wygrzanego miejsca, które Harry natychmiast z radością zajmuje.

Mam coś dla ciebie — mruczy.

Więcej niż szaty? I czekolada? — pyta Malfoy.

Tak. Ja… — Przełyka ślinę. Jego gardło jest wyschnięte, przez co ma trudności z mówieniem. — Kupiłem to i chciałbym, żebyś to miał… Oczywiście, jeśli zechcesz. — Odkasłuje nieco, ale i tak nie jest w stanie powiedzieć nic więcej, kiedy Malfoy odwraca się lekko i spogląda zmęczonym wzrokiem na pudełko.

Otwiera je bez słowa i przez chwilę po prostu patrzy na jego zawartość. Serce Pottera na moment przestaje bić, a jego wnętrzności zamieniają się w niezidentyfikowaną, poskręcaną masę, która skręca się ponownie, gdy Draco się nie rusza, nie odzywa, jedynie wpatruje w pierścionek.

A potem na jego twarzy pojawia się przelotny, nieco złośliwy uśmiech.

Czyżbyś chciał zamknąć wszystkie swoje fanki, robiąc z matki swoich dzieci prawdziwą żonę, Potter?

Ja… Nie! — odpowiada natychmiast. Wyjmuje pierścionek z pudełka i próbuje założyć go na palec Draco, ale mu się to nie udaje. Czuje się głupio, bo wcale nie po to go kupił. Rumieni się z zakłopotania.

To jest pierścień ochronny — mówi powoli. — Kupiłem go, bo… Bo chcę, żebyś był bezpieczny. A czarownica, która mi go sprzedała, tłumaczyła, że pasuje na każdy palec, nie tylko jako… No wiesz.

Rozumiem — odpowiada Malfoy.

Zakłada pierścionek na palec lewej dłoni i bierze rękę Harry’ego, kładąc ją na swoim biodrze, po czym odwraca się z powrotem do poduszki. Srebro nagrzewa się lekko ciepłem bijącym od ich złączonych dłoni. Potter, z lekkim uśmiechem, układa się tuż obok.



Rozdział VIII


1.

Nie chciał tego. Draco nigdy, przenigdy nie zgodziłby się pójść z Potterem do tej całej „Nory”, gdyby wiedział, czym tak naprawdę jest.

A teraz siedział przy stole, wściekły, rzucając Potterowi groźne spojrzenia oraz obiecując sobie w duchu, że już nigdy więcej nie da mu się przelecieć po tym, co mu zafundował. Nie podoba mu się sposób, w jaki patrzą na niego Weasleyowie, ani szepty krytykujące sposób, w jaki trzyma na ramieniu Abraxasa. Ponadto, Draco ma pełną świadomość tematu szeptów bliźniaków. Wie również na co gapi się ta gruba matka Wiewióra, marszcząc przy tym brwi.


Mimo to odczuwa pewnego rodzaju satysfakcję, widząc niezręczny uścisk Pottera i siostry Weasleya, która cały wieczór posyłała mu nienawistne spojrzenia, zdecydowanie wyraźniejsze po podaniu puddingu. Abraxas zaczął płakać, a Pyrrha, zmęczona i poirytowana, próbuje wdrapać się na kolana Pottera. I Draco doskonale wie, dlaczego Weasleyówna go tak nie znosi — bo odebrał jej to wszystko, o czym marzyła. Uśmiecha się w taki sam sposób jak ona, przyglądając się jej uważnie, gdy stawia na stole parujący pudding z odrobiną kremu na wierzchu. Pragniesz Pottera i pragniesz jego dzieci, ale takie biedne i kiepskie zdziry jak ty na niego nie zasługują.

Chwilę później odrywa spojrzenie od Ginewry i powraca myślami do Harry’ego. Wciąż jest na niego wściekły za to, że go tu przyprowadził.

Drażni go jedzenie, drażni go dziwny, jakby stęchły zapach biedy i zaniedbania, a na dodatek te wszystkie pieprzone Weasleyowskie swetry! Po prostu doprowadzają go do szału; nie dość, że każdy Wiewiór nosi taki sam, to jeszcze Potter i dzieci dostały swój własny zestaw!


Jedynym, aczkolwiek marnym, pocieszeniem jest fakt, że jemu nikt takiego nie sprezentował. A nawet gdyby go jednak dostał, natychmiast rzuciłby na niego Incendio…


Boli go klatka piersiowa, jest zmęczony i chce wracać do domu, by nakarmić dziecko. Niestety, Potter wcale nie wygląda na chętnego do powrotu. Ale nie, nie… Nie ma Żadnej. Pieprzonej. Możliwości. Żeby. Draco. Rozpiął. Koszulę. W tym… czymś, co Wiewióry nazywają domem. Siedzi więc cicho, zaciskając zęby, choć ma wrażenie, jakby jego sutki miały za chwilę eksplodować.

Gdyby Potter był bliżej niego, kopnąłby go pod stołem, ten jednak przesunął się tak, by siedzieć obok Granger i tej dziewczyny Weasleyów, która teraz śmiała się i rozmawiała w taki sposób, w jaki Malfoy nigdy nie rozmawiał. I nie miał zamiaru.


Na jego ramieniu jest resztka wymiocin. Czuje się równie tani i brudny jak zapewne czuje się na co dzień rodzina Wiewióra. W tle gra radio, a tamta gruba baba myje naczynia, szczękając garnkami. Wszystko to przyprawia Draco o ból głowy.

Cholera, Potter, zabierz mnie do domu!


Nareszcie, jakby w odpowiedzi na nieme wołanie Malfoya, Harry żegna się, tłumacząc, że na nich już czas, a następnie spogląda na Pyrrhę, która zasnęła na jednej z krzykliwych kanap. Draco chce umyć ją w domu, na wypadek, gdyby złapała jakąś dziwną chorobę lub wszy, jednak Potter po prostu niesie małą do łóżka. Draco nie reaguje, ponieważ jest zbyt zajęty rozpinaniem swojej szaty i koszuli.

Wzdycha, kiedy ciepłe usta dziecka zaciskają się na jego sutku, po czym kładzie się na kanapie, chcąc samemu zasnąć. W domu jest tak cicho, że poza odgłosem dziecięcego ssania słyszy jedynie szuranie Harry’ego, gdy ten schodzi ze schodów.


Draco usiłuje okryć koszulą swoją pierś, ponieważ wie, że Potter zacznie się na niego patrzeć, a on jest tak na niego wkurzony, że nie zamierza pozwolić mężczyźnie patrzeć na to, jak kami Abraxasa. Jest to przywilej, na który Potter nie zasługuje, nie po tym, jak zaciągnął Draco do tej weasleyowskiej plagi.

O co ci chodzi? — pyta Harry, stając w drzwiach.

Malfoy patrzy na niego gniewnie, a następnie ignoruje, gdy mężczyzna siada na krześle obok.

Odpieprz się — syczy.

Mógłbyś czasem spróbować być uprzejmym, wiesz? — zauważa Potter, patrząc na dziecko. Następnie przenosi spojrzenie na Draco, podczas gdy światło ulicznych latarni tańczy na szkłach jego okularów.

Musiałeś im powiedzieć, prawda? — warczy Malfoy. Dziecko porusza się i odsuwa, a on rzuca Harry’emu bardzo groźne i pełnie obrzydzenia spojrzenie, kiedy przekłada Abraxasa na lewą stronę.

Jeśli mnie znajdą, to....

Nie! — Potter niemal krzyczy w odpowiedzi. Dziecko porusza się niespokojnie, więc ścisza głos. — Nie znajdą cię, jasne? Mam pewne dojścia w ministerstwie, jednak dostęp do niektórych akt jest wybitnie utrudniony i…

Draco czuje, że jego usta są lekko otwarte.

Zamyka je.

I co w związku z tym?

Potter wzdycha i mierzwi dłonią włosy.

Staram się oczyścić twoje papiery.

To nielegalne — zauważa Malfoy.

Cóż... — Harry rumieni się lekko, chociaż… Może to tylko złudzenie tworzone przez światło? — Cóż... Wiem.

Draco bierze powoli wdech; dłoń dziecka dotyka jego klatki piersiowej, ciepło i kojąco. Ściąga koszulę trochę niżej, uciekając wzrokiem, kiedy zaczyna czuć na sobie spojrzenie Pottera. Ma wrażenie, że on znów ocenia jego zniszczone ciało.

Wciąż nienawidzę twoich przyjaciół. I rodziny Wiewióra. Teraz oni wszyscy wiedzą o mn... O tym. — mówi.

Harry milczy przez dłuższą chwilę. Na skórze Draco pojawia się gęsia skórka. Wtedy Potter mówi:

Wszyscy o tobie wiedzą, Malfoy, nikt jednak nie wie, że to ty.


2.

Mija zima, a dziecko rośnie jak na drożdżach, podobnie jak Pyrrha. Tym razem Draco nie martwi się o to, czy Harry chce, żeby zostali, czy nie, ponieważ sam Potter podjął za niego tę decyzję kilka miesięcy temu. Coraz częściej też pojawiają sie między nimi pozornie niewiele znaczące gesty, takie jak dotknięcie w rękę, kiedy jedzą w kuchni kolację lub pocałunek w korytarzu tuż po tym, jak jeden z nich położy Pyrrhę do łóżka, przeczyta jej bajkę na dobranoc i cicho zamknie za sobą drzwi.

Pewnego dnia Harry, kręcąc głową, uśmiechnął się melancholijnie i powiedział:

Nie powinienem oczekiwać, że zjawisz się na rozdaniu świadectw?

Draco oczywiście potwierdza, chociaż prawdę mówiąc, chciałby wiedzieć, kto wszedł w skład najnowszej grupy aurorów. Zapewne między innymi Weasley. Potter bez przerwy opowiadał o swoim przyjacielu, nie oszczędzając szczegółów z zajęć praktycznych.

Właściwie, to nie do końca tak, że Draco nie chce tam pójść. Po prostu nie rozumie, dlaczego dla Pottera jest to aż tak ważne. Poza tym, nawet jeśli Harry ciężko tam pracuje, to nie jest usprawiedliwiony w oczach Draco w związku z zostawianiem ciągłego bałaganu w domu, który oczywiście Malfoy musi sprzątać, równocześnie walcząc z bólami głowy i wszechogarniającą nudą.

Są nawet takie dni, kiedy Draco włącza telewizor, oczywiście zanim Pyrrha nie zacznie domagać się uwagi. Wtedy ogląda ruszających się mugoli, mimowolnie zadając im pytana, jednak oni nigdy nie odpowiadają. Czasem przyłapuje go na tym córka, co wprawia Draco w zakłopotanie. Ma wrażenie, że dzieciak lepiej rozumie ten mugolski wynalazek niż on sam.

Pewnego dnia pokazują w telewizji lecący helikopter.

Potem Draco śni o nim w nocy. Śni, że leci w tym mechanicznym pudle, terroryzując mugoli, grożąc zrzuceniem łajnobomb na ich domy, a potem ich ściga. Draco jest przekonany, że latanie takim urządzeniem jest znacznie prostsze od szybowania na miotle. Nie trzeba wtedy przecież używać zaklęć ochronnych— a przynajmniej tak kiedyś mówił ojciec.

Rano obudziły go odgłosy wody spod prysznica. Kiedy wsłuchał się uważniej, uświadomił sobie, że przez szum wody dochodzą ciche odgłosy, dobrze mu zresztą znane. Najwyraźniej Potter się masturbował. Draco wsłuchał się więc w znajomy mu rytm, mając wrażenie, że momentami podało również jego imię. Wyjęczane w przypływie podniecenia. Mimo to leżał dalej w łóżku, udając, że śpi. Na wpół twardy czekał, aż Potter wyjdzie do ministerstwa, a on będzie mógł pójść do łazienki i sobie ulżyć.

Zazwyczaj wyobraża sobie usta Pottera, ciasno zamknięte wokół swojego penisa. Stara się wyobrazić sobie, jak by się czuł.

To było tak dawno temu… Od ostatniej wspólnej nocy, minęło już parę miesięcy. Chociaż Potter rzadko zadowalał go ustami, wolał raczej dotykać i badać te części ciała Malfoya, które nie były aż tak… męskie. Z drugiej strony, Draco męczyła świadomość, że działo się tak, ponieważ on sam nie był gejem, a to oznaczało, że nawet gdyby Harry mu obciągnął, on nie odwdzięczyłby się w ten sam sposób.

Draco nienawidzi czuć się zależnym od Pottera, choć z drugiej strony wcale nie jest mu z tym tak źle. Już dawno uczucie zemsty wygasło, umożliwiając Draconowi coraz częstsze przyłapywanie się na tym, że lubi powroty Pottera do domu, splatane spojrzenia, wspólne posiłki, podczas których Harry muska pod stołem stopą jego łydkę, on za to zachowuje się tak, jakby o niczym nie wiedział. Podoba mu się również życie bez obowiązku pracy. Tak naprawdę nigdy nie chciał iść w ślady ojca i pracować w ministerstwie. Poza tym, nie miałby tam żadnych wpływów, żadnej wysokiej pozycji, nie teraz, nie później, już nigdy.

Wspomnienia takie jak obiady gotowane przez skrzaty domowe, zawsze wysprzątane przez nie komnaty, drogie szaty, śmiech matki, bezcenne alkohole ojca czy wyprawiane przez niego bale, bledną. Bledną z każdą przeczytaną bajką na dobranoc Pyrrhrze, z każdą zabawą z Abraxasem leżącym w łóżeczku i z każdym czyszczeniem wymiocin i śliny ze swoich ramion. Bledną z każdym pocałunkiem siniaków dzieci, by przestało boleć. Pyrrha nie bawi się pozłacanymi zestawami do warzenia eliksirów albo wypchanymi skrzatami domowymi, tak jak on kiedyś w jej wieku. A pod choinką nie czeka na nią żadna Ręka Glorii.

Draco myśli czasem o rzeczach, które robił w przeszłości. Pamięta, jak ciocia Bella śmiała się z niego, gdy nie zdążył odbić jej zaklęcia legilimencji wystarczająco szybko, co powodowało, że zdołała uchwycić tylko fragment z jego myśli. Pamięta również sposób, w jaki patrzył na niego Dumbledore zza swoich okularów połówek, zbyt niebieskimi oczami, gdy przyłożył mu różdżkę do serca, a potem ucieczkę ze Snape’em. Tamte dni… Nigdy nie przebywali zbyt długo w jednym miejscu, w obawie przed pościgiem. Najbardziej pamięta jednak tę okropną samotność. To, jaki był żałosny, kiedy grzebał w koszach na śmieci w poszukiwaniu jedzenia i żył życiem, które dwa lata wcześniej wydałoby mu się całkowicie abstrakcyjne.


A kiedy widzi zmęczony uśmiech Pottera, gdy ten późnym wieczorem wraca do domu, dochodzi do wniosku, że jednak jego życie nie jest aż takie złe.




3.

Draco zdrowieje i jeszcze tego lata znowu idą do łóżka.

Potter szepcze Draco do ucha jego imię i Malfoy prawie dochodzi słysząc to, słysząc swoje imię, swoje pierwsze imię świszczące w ustach Pottera, prawie wysyczane, jakby w mowie węży. On nie mruczy, on syczy.

Draco oplata nogami talię Pottera i ociera ich biodra o siebie. Jego dłonie wędrują wzdłuż pleców kochanka, czując słodycz, smakując ją na jego ustach. Powietrze na zewnątrz jest duszne, niemalże mgliście żółte, do pokoju wpływa unoszący się nad miastem smog, a Draco czuje, jak nieokiełznane pragnienie przepływa przez jego ciało, poczynając od jego członka, rozchodząc się niżej do koniuszków palców, które wplątują się we włosy Pottera, kiedy ten zsuwa głowę niżej i niżej.

Nie tam! — mamrocze, szarpiąc głowę partnera. — Kurwa, ty nigdy.... — jęczy, gdy gorący oddech Pottera pieści jego udo, a język ślizga się po jego skórze, gładki i mokry, i... — Boże.... Potter, ssij mnie, tak.... — Draco odrzuca głowę na poduszki, wyginając plecy w łuk.

Potter bierze go w usta, które zamykają się na główce członka Draco. Powstrzymuje się przed dojściem, choć nie ułatwia mu tego ani błogie poczucie bliskości i ciepła, ani tym bardziej język Harry’ego, tak śliski, tak… oszałamiający. W końcu dochodzi, widząc, że Potter krztusi się nieco, a on sam nadal szczytuje, jakby nie mógł przestać, tym bardziej, że jego kochanek głaszcze jego biodra, gdzie Draco jest wrażliwszy, a jego uda drżą i napinają się lekko, podczas gdy on sam unosi biodra w górę. Potter ssie nieco mocniej i zakręca językiem wokół tego słodkiego punktu tuż pod główką i...

O Boże — jęczy ponownie, oddychając ciężko, kiedy targające nim emocje narastają, a on sam sztywnieje, drży i dochodzi, dławiąc się, trzęsąc, jęcząc i ściskając Pottera dłońmi, kiedy jego członek wytryskuje w słodkiej uldze.

Okno jest otwarte, jednak żaden podmuch nie szarpie zasłonami i nie obmywa ich lepkich od potu ciał, kiedy leżą na łóżku, obaj wyczerpani i spełnieni. Pościel jest skłębiona i zepchnięta na podłogę. Draco niemalże nie ma siły się ruszyć i wie, że będzie miał na biodrach siniaki dokładnie w tych miejscach, w których spoczywały dłonie Harry’ego, gdy Malfoy go ujeżdżał.

Draco wystawia jedną nogę poza łóżko i wzdycha.

Potter obserwuje go, leżąc na poduszce z szeroko otwartymi oczami, bez okularów, widząc i nie widząc zarazem. Unosi się na łokciach i mówi:

Chcesz więc, żebym robił ci laskę, ale nie chcesz, żebym w ciebie wchodził.

Draco przewraca oczami.

Tak robią pedały. Poza tym, ty nie robisz mi laski, ty mnie ssiesz. To różnica.

Potter zastanawia się przez chwilę ze ściągniętymi brwiami. Oblizuje wargi i obraca się na plecy. W oddali brzęczy wentylator, trzeszcząc przy każdym obrocie, Na zewnątrz, gdzieś daleko, szczekają psy i jeżdżą samochody. Nic z tego nie przynosi takiej ulgi jak wolny oddech Pottera.

Gdybym miał rozwidlony język — mówi — mógłbym robić obie te rzeczy naraz.

Przez Draco przebiega dreszcz. Przygryza wargę, by powstrzymać jęk na myśl o języku Pottera, który byłby wszędzie, na dole, tu i tam jednocześnie, to byłoby...

Potrafisz mówić w mowie węży? — pyta Malfoy. — Mając ludzki język?

Mogę zrobić to teraz — odpowiada, pochylając się. Liże małżowinę ucha kochanka, jego język wsuwa się w nie, powodując, że Draco zaciska palce u stóp.

Odpycha Pottera i kręci głową. Wciąż nie potrafi zrozumieć, dlaczego on chce go dotykać. Nie pozbył się jeszcze dodatkowej wagi po urodzeniu Abraxasa, w zasadzie nie chce mu się nic z tym zrobić, nie chce mu się nawet myśleć o dodatkowych kilogramach, których Potter będzie dotykał. Nikt w jego rodzinie nie był nigdy gruby. Jego matka wydawała się taka szczupła i smukła w porównaniu z tymi okropnymi fałdami, które on ma na brzuchu i które nie chcą zniknąć. Blizna zblakła, jednak niezupełnie.

Kiedy Harry śpi, przebiega palcami po rozstępach na biodrach i marszczy brwi. Wtedy ręka Pottera, rzekomo śpiącego, sięga po jego dłoń i przykłada ją do swojej piersi.

Nie przeszkadzają mi — mruczy.

Draco rumieni się w ciemności, jego skóra jest nawet bardziej rozpalona niż w gorącą, letnią noc.

Sprawiają, że jesteś mój — bełkocze sennym głosem Harry.

Draco leży przez jakiś czas bez ruchu, myśląc o tym. Potem zaczyna zastanawiać się, czy to nie był przypadkiem tylko sen, bo kiedy Potter budzi się o świcie, jak każdego poranka, zachowuje się tak, jakby nic się wtedy w nocy nie stało.

Bezgłośnie wypowiada tamte słowa jeszcze raz, jakby chciał, by na zawsze zostały w jego pamięci.



4.


Pewnego dnia Draco oświadcza Potterowi, że nie chce więcej dzieci.

Tylko dlatego, że boję się, że zaczniesz zachowywać się jak Weasley — dodaje, kiedy Harry chowa twarz w jego szyi. Malfoy odsuwa się, przez co dłoń drugiego mężczyzny ląduje na jego klatce piersiowej, palcami dotykając sutków. Draco drży.

Mówiłem, że...

Słyszałem — mamrocze Potter.

Któregoś wieczora Harry wraca do domu, przynosząc niewielkie pudełko. Draco pozornie nie zwraca na nie większej uwagi, chociaż jest nieco zdezorientowany, nie mając pojęcia, co to może być. Później, gdy w całym domu gasną światła, a dzieci w końcu zasypiają, Potter całuje go w szyję. Delikatnie przesuwa po niej językiem, a następnie wyciąga i rozpakowuje przyniesione wcześniej pudełeczko.

Jeden raz wystarcza.

Nie używaj tych rzeczy! — warczy później Draco. W rezultacie przez następne trzy dni chodzi wściekły. Potter jednak twierdzi, że cała ta niechęć do mugolskich rzeczy jest absurdalna. Jakkolwiek, Draco, zdecydowanie jest temu przeciwny.

Wolałbym... — Czuć w sobie twój członek, czuć ciebie, wślizgującego się we mnie, skórę przy skórze, tak jak powinno być, a nie to paskudztwo, które mnie wypełnia —...żebyś nie używał mugolskich śmieci — mówi Potterowi.

Tydzień później Harry przynosi do domu kolejne małe pudełko. Kładzie je na blacie kuchennym i nalewa szklankę wody, stawiając ją przed Draco podczas kolacji.

Mam… pigułki, których możesz użyć — tłumaczy.

Ja? — pyta Malfoy. — Dlaczego nie ty?

Dlatego, że ja nie mam...

Spojrzenie Draco przeszywa go na wskroś. Postępuje zgodnie z instrukcjami Pottera, prawie krztusząc się, kiedy mała tabletka przykleja mu się do podniebienia, mimo popicia jej wodą.

Bierze je przez dwa miesiące. Dwa miesiące piekła i ciągłych krwawień. Z miesięczną regularnością.

Nie — syczy. — Nie wezmę tego więcej — mówi, mając dość tego, że za każdym razem musi prosić Pottera, by kupił coś, co zatrzymałoby krew cieknącą spomiędzy jego nóg. — Nie ma mowy, żebym je jeszcze kiedykolwiek wziął. Patrz, co one ze mną zrobiły!

Hermiona mówi, że każda kobieta ma okres raz w miesiącu i, że ty też powinieneś je mieć.

Jak dla mnie, to Granger może się wypchać! — krzyczy Draco.

Musiałem skłamać farmaceucie, żeby to dostać — odwrzaskuje Harry. — Nie wydają ich bez recepty!

Możesz więc je oddać swojemu pieprzonemu farmaceucie! — Draco wyrzuca pudełko przez okno. Toczy się po chodniku równie lekko jak piórko unoszone przez mocny wiatr.

Opis zaproponowanej przez Harry’ego metody — jakiegoś metalu wepchniętego w jego ciało — sprawia, że Draco ma koszmary o byciu nakłuwanym na całym ciele. Budzi się z krzykiem, zawstydzony i oblany zimnym potem, a Potter już nigdy więcej o tym nie wspomina.

Aż w końcu Harry przynosi do domu kilka buteleczek.

Kupiłem ten eliksir w aptece — wyjaśnia.

Domyśliłem się — syczy Draco. Podnosi fiolkę do góry, by sprawdzić jej zawartość pod światło.

Bierze eliksir raz na kilka dni. Po dwóch tygodniach nie jest w stanie znieść nieustannego posmaku kapusty i mdłości. Jest śpiący, drażliwy i warczy na Pyrrhę za każdym razem, kiedy prosi go o czytanie jej bajek.

W końcu wylewa resztę mikstury do sedesu, nie mówiąc o tym Potterowi. Matka mówiła, że jeśli czarodziej bardzo czegoś chce, to tak się stanie. Dlatego też Malfoy wierzy, że nie zajdzie w ciążę i pozwala Harry’emu pieprzyć się w łóżku, pod prysznicem, na kanapie, na blacie stołu kuchennego… Drżąc za każdym razem, gdy jego kochanek dochodzi w nim, głośno jęcząc jego imię częściej niż kiedykolwiek wcześniej.


Rozdział IX



1.

Pewnego dnia w porze lunchu, gdy Harry wchodzi do swojego biura, zastaje w nim Hermionę, która przygryza w ustach pióro, opierając się o blat jego biurka. Spogląda na nią pytająco, na co dziewczyna wyjmuje pióro z ust i wkłada je za ucho.

Muszę z tobą porozmawiać — mówi.

W porządku.

Na osobności.

W porządku — powtarza.

Nie tutaj. — Hermiona podaje mu adres restauracji w mugolskiej części Londynu, niedaleko ministerstwa. I tak zapewne za kilka tygodni zapomni jej nazwę, ale zawsze, przechodząc obok niej w drodze do pracy, będzie kojarzył dochodzący z niej, charakterystyczny zapach smażonego kurczaka i curry.

Niech będzie — mówi. — Mam przerwę na lunch o dziesiątej.

Spotykają się już na miejscu. Harry zamawia sobie danie dnia, a Hermiona wyjmuje paczkę, którą najwyraźniej przyniosła z domu. Pomieszczenie jest małe i zatłoczone, ale Potter siedzi na tyle blisko dziewczyny, by słyszeć ją wyraźnie.

Coś się stało? — pyta.

Granger marszczy brwi, przygryzając dolną wargę. Uśmiecha się lekko do Harry’ego.

Niedawno, kiedy miałam dzień wolny, Malfoy skontaktował się ze mną przez sieć Fiuu — wzdycha.

Malfoy? — pyta Potter, odkładając widelec. — Czego chciał?

Harry — Hermiona bierze go za rękę, po czym ściska ją mocno — obiecaj mi, że nie przekażesz mu, o czym rozmawialiśmy.

Jasne.

Bo widzisz, obiecałam, że ci tego nie powiem…

Harry kiwa głową.

Rozumiem. — Jego lunch stygnie z minuty na minutę, by za jakiś czas stać się niejadalnym.

Prosił mnie, żebym… żebym coś dla niego zrobiła. Kupiła pewien eliksir. Chodziło o Rumieniec Bylicy — tłumaczy.

Potter marszczy brwi.

Cóż… nie widzę w tym niczego niezwykłego. Potrzebował eliksiru, a ja pewnie miałem wrócić wyjątkowo późno z pracy i…

Harry! Rumieniec Bylicy zawiera w sobie piołun, miętę i gorzknik kanadyjski. Czy żadna z tych roślin nic ci nie mówi? Uczyliśmy się o nich do owutemów!

Potter zaczyna się czuć tak, jakby nagle wrócił do szkoły.

Eee… nie, raczej nie — odpowiada, po czym bierze do ust porcję curry. Hermiona, słysząc jego słowa, zaczyna mówić dalej:

Rośliny te zawierają substancje poronne. — Uśmiecha się smutno. — Przykro mi. Po prostu uznałam, że muszę ci powiedzieć. Ja… Nie dałam jeszcze Malfoyowi tego eliksiru, ale… — Sięga do kieszeni i wyciąga z niej maleńką paczuszkę, po czym podaje ją Harry’emu. — Na wypadek, gdybyście go potrzebowali. Gdyby Malfoy go potrzebował. Pomyślałam, że mimo wszystko powinieneś wiedzieć.





2.

Ciepły wrześniowy wiatr przeczesuje włosy Harry’ego, gdy ten wraca do domu. Otwiera drzwi i w tym samym momencie dziewczynka z burzą blond włosów na głowie i szerokim uśmiechem na twarzy przywiera do jego kolana. Tuż za nią raczkuje ciemnowłosy chłopczyk.

Gdzie jest papa? — pyta Potter.

Pyrrha twierdzi, że nie wie, lecz chwilę potem Harry słyszy odgłosy dochodzące z góry. Prosi córeczkę, by pobawiła się z bratem przez jakiś czas sama, po czym zaczyna powili, stopień po stopniu wchodzić na górę. Widzi, że Malfoy wychodzi z łazienki, ocierając usta dłonią. Gdy dociera do niego lekki zapach wymiocin, coś w nim zdaje się więdnąć, usychać.

Rzuca paczkę owiniętą w papier na łóżko.

Zamierzałeś mi kiedykolwiek powiedzieć? — pyta niskim, cichym głosem.

Powiedzieć ci o czym? — odpowiada pytaniem na pytanie Draco. Unika spojrzenia Harry’ego, skupiając wzrok gdzieś obok jego ucha, przyglądając się, jak za oknem jesienny wiatr porusza gałęziami drzew, których liście mienią się wieloma kolorami w świetle zachodzącego słońca.

Doskonale wiesz, o czym mówię. — Potter podchodzi do Malfoya, który cofa się pod ścianę. Harry popycha go lekko, opierając dłonie na jego ramionach. — Hermiona mi powiedziała.

Draco stoi nieruchomo, jedynie jego klatka piersiowa unosi się i opada rytmicznie.

Co za suka — szepcze w końcu.

Taka sama jak ty — zauważa Potter.

Malfoy patrzy na niego wściekle, ale nie odpowiada.

Harry kręci głową, choć słowa aż cisną mu się na język. Unosi podbródek blondyna, by ten na niego spojrzał, ale Malfoy uparcie odwraca wzrok.

Nic nie powiesz?

Draco wyrywa się z jego uścisku i siada na łóżku. Wnętrzności Harry’ego skręcają się w ciasny supeł, gdy Malfoy odwija buteleczkę z papieru i unosi ją pod światło.

To nie jest twoja sprawa — cedzi, ale jego głos cichnie i łamie się na ostatniej sylabie.

Potter najchętniej zabrałby mu teraz eliksir i wyrzucił go jak najdalej, bo… bo nie podoba mu się sposób, w jaki Draco patrzy na flakonik, tak jakby kilka ziół i innych składników mogło rozwiązać wszystkie jego problemy.

Doskonale wiesz, że to w połowie jest moja sprawa! — warczy. Po chwili bierze głęboki oddech. — Co zamierzasz zrobić?

Nie chcę już… Nie chcę kolejnego — mówi Draco. Kładzie się na łóżku, opierając głowę o poduszki i splatając dłonie na brzuchu, który wciąż jest płaski, choć Harry doskonale pamięta, jak wyglądał, gdy Malfoy był w ciąży z Abraxasem. Jak bardzo chciał go dotykać, bo niemożliwym wydawało mu się, że tam w środku rośnie coś, co jest żywe, co jest w jakiś sposób jego. Nie, nie tylko jego — ich. Patrzy na Malfoya przez dłuższą chwilę, aż ten spogląda na niego, po czym zamyka oczy, wzdychając z rezygnacją. — Powiedz mi, co mam zrobić, Potter — mamrocze.

Nie wiem — odpowiada Harry zgodnie z prawdą. — To w końcu ty… — Nie jest w stanie dokończyć tego zdania. Zamiast tego siada na łóżku i kładzie dłonie na brzuchu mężczyzny, wyobrażając sobie, że jest znowu zaokrąglony, tak jak tego pragnie. — Zastanów się, czego tak naprawdę chcesz.

Jest już ciemno, tylko gdzieniegdzie ostatnie, słabe promienie słońca oświetlają miasto, kiedy Draco w końcu odpowiada:

Nie wiem.




3.

Dopiero dwa miesiące później Harry mówi dzieciom o tym, że ich papa jest w ciąży. Co prawda póki co brzuch Draco jest dobrze ukryty pod szatami, ale Harry i tak czuje pod palcami lekkie zaokrąglenie, gdy leżą w nocy w łóżku, wyczerpani i pokryci potem po intensywnym seksie.

Fakt, że Malfoy spodziewa się dziecka sprawia, że czuje się znacznie bardziej… męsko. Ron i Hermiona nie mają nawet jednego, chociaż to jest zrozumiałe, bo nie są jeszcze nawet małżeństwem. Z drugiej strony Potter czasami zastanawia się, dlaczego jego przyjaciel ciągle nie uległ prośbom swojej matki na temat wnuków.

Uśmiecha się na widok Pyrrhy, która kładzie swoje rączki na brzuchu Draco, pytając, gdzie jest dziecko. Abraxas jest jeszcze za mały, by to zrozumieć, ale Harry bierze go na ręce, żeby on też mógł popatrzeć.

Ono rośnie w brzuchu papy? — pyta Pyrrha.

Potter kiwa głową.

Dokładnie tak samo jak kiedyś ty i Abraxas. Nie pamiętasz?

Dziewczynka w odpowiedzi uśmiecha się do niego tym niewinnym uśmiechem dziecka, które nie bardzo rozumie, co się do niego mówi. Harry spogląda na Malfoya siedzącego na kanapie z miną świadczącą, że cała ta sytuacja bardziej go martwi, niż cieszy.

Dobrze się czujesz? — pyta Potter.

Tak, wszystko w porządku — odpowiada Draco.

Ale wcale tak nie jest.

Mija szósty, siódmy, ósmy miesiąc, a on ciągle wymiotuje. Harry coraz częściej po powrocie z pracy zastaje go leżącego na kanapie jęczącego cicho i zaciskającego dłonie. Potter nie zdaje sobie sprawy, że Malfoy naprawdę cierpi, dopóki ten nie idzie do łóżka z widocznym wysiłkiem, krzywiąc się i lekko zataczając.

Z dnia na dzień wygląda na coraz bardziej wymizerowanego; ma zapadłe policzki, choć w czasie ciąży powinny być one lekko wypukłe. Jego ręce są zimne za każdym razem, gdy Harry ich dotyka. Prawie w ogóle nie śpi, zamiast tego chodząc tam i z powrotem po korytarzach, kuchni albo łazience. Potter budzi się zazwyczaj słysząc odgłos wymiotowania i spuszczanej wody, przez co jest niewyspany i w drodze do ministerstwa słania się na nogach.

W końcu ma dość wiecznych kłamstw Malfoya, że wszystko jest w porządku i pewnego popołudnia siedzi w poczekalni szpitala Świętego Munga, czekając na konsultacje z uzdrowicielem. Denerwuje się, uderzając lekko palcami o kolano, kątem oka obserwując wiszące na ścianach portrety, które przyglądają mu się uważnie. Wreszcie jakaś starsza pielęgniarka wywołuje jego imię, wskazując na gabinet.

W środku, na dużym, skórzanym fotelu siedzi Lavender Brown, przygryzając pawie pióro.

Chciałeś się ze mną widzieć — bardziej stwierdza niż pyta.

Tak. Hermiona mi powiedziała, że jesteś uzdrowicielem i… Mam pewien problem, tylko… Dotrzymałabyś tajemnicy?

Tak — odpowiada. Niewiele się zmieniła od czasów szkoły, choć przestała używać tylu zaklęć upiększających. Z drugiej jednak strony jej przykrótki kitel zdradzał tę starą Lavender, tę, którą Harry tak dobrze pamięta — spod białego materiału wystają różowe skarpetki.

Potter opowiada jej o Malfoyu, czując się niezręcznie, wspominając o Draco i ciąży w jednym zdaniu, ale Brown nie zbywa go śmiechem. Jednak kiedy wychodzi z gabinetu, jest w stanie przysiąc, że słyszy cichy chichot zmieszany ze słowami „O mój BOŻE”.


Lavender przychodzi do ich domu wieczorem, trzymając w dłoniach dużą, czarną, lekarską torbę. Malfoy, widząc ją w drzwiach zaczyna krzyczeć i idzie na górę, ale Potter daje dziewczynie znać, żeby weszła do środka.

Zapłacisz za to — syczy Malfoy, leżąc na wznak na łóżku z szeroko rozłożonymi nogami i podwiniętą szata, podczas gdy Brown bada go różdżką. — Ałć! — krzyczy, próbując ponownie założyć szaty i odsunąć się od kobiety, ale ona łapie go sprawnie i z siłą, jakiej Harry nigdy by się po niej nie spodziewał, przytrzymuje go na miejscu. Draco patrzy na Pottera wilkiem spod zmrużonych powiek. — Naprawdę mi za to zapłacisz…

Po skończeniu badania Malfoy, czerwony na twarzy, zamyka się w łazience i za żadne skarby nie chce wyjść. Harry wzdycha cicho i zaprasza Lavender na herbatę.

Nigdy bym nie powiedziała, że przez te wszystkie lata ukrywałeś tutaj Malfoya — mówi Brown. — Mój Boże, gdyby „Prorok” wiedział…

Nie wie i się nie dowie — odpowiada stanowczo Potter.

Dziewczyna wzrusza ramionami.

Nie powiedziałam przecież, że zamierzam mu donieść — zauważa.

Powiedz mi lepiej, czy z Malfoyem wszystko w porządku.

Lavender ponownie wzrusza ramionami. Sięga po notes i przegląda swoje notatki.

Cóż… Przyznam, że nie spotkałam jeszcze nigdy kogoś takiego jak on, ale wydaje mi się, że obciążenie, jakim jest dla jego organizmu ciąża powoduje, że każda kolejną przechodzi coraz trudniej. Malfoy musi na siebie uważać, bo istnieje ryzyko poronienia lub krwotoku wewnętrznego.

Harry masuje swoją skroń.

Rozumiem.

I jeszcze coś. Trzymaj go z daleka od mugolskich środków czystości.

Dlaczego?

Powodują podrażnienie skóry u ciężarnych czarownic — tłumaczy Lavender. Dopija herbatę i wstaje, sięgając po torbę. — Przyjdę znowu za kilka dni.

Potter odprowadza ją do drzwi, otwierając je przed nią. Drży lekko, gdy do domu wdziera się podmuch zimnego powietrza.

A, Harry — dodaje Brown na pożegnanie. — Masz śliczne dzieci.




4.

Lavender przychodzi do nich co trzy dni, nierzadko jadąc autobusem razem z Harrym. Pewnego razu zauważa ich jeden z reporterów „Proroka” i już w następnym wydaniu na pierwszej stronie pojawiają się niewyraźne, zrobione z ukrycia zdjęcia. Potterowi przypina się etykietkę oszusta, a Lavender panienki lekkich obyczajów. Brown jednak nie wygląda na zbyt zmartwioną, a Draco, widząc ten artykuł, jedynie wybucha śmiechem, po czym chowa go do pudełka.

Harry boi się, że kiedy pewnego wieczora wróci z pracy, zastanie Malfoya leżącego w kałuży krwi. Wszystkie mugolskie środki czystości już dawno wyrzucił do śmietnika, zastępując je magicznymi, zakupionymi na Pokątnej, przez które wszystko w domu śmierdzi roślinami.

Pewnego dnia, na początku lutego, kiedy wchodzi do domu, widzi stojącą pod drzwiami zapłakaną Pyrrhę.

O mój Boże — szepcze i pędzi schodami na górę.

Brown zostaje u nich na noc i przez cały następny dzień. Hermiona również wpada z samego rana, by zaopiekować się Pyrrhą i Abraxasem, bo Potter nie jest w stanie się nimi zająć — nie może przecież zostawić Draco, który jęczał, zwija się z bólu i krwawi.

Harry pomaga Lavender przygotować łóżko, ale Malfoy wcale nie chce się na nim kłaść, zamiast tego uparcie krąży po pokoju. Potter chodzi razem z nim, oferując mu ramię, dłoń, cokolwiek, ale ten nagle zmienia zdanie oświadczając, że jednak musi się położyć.

Boli — jęczy.

Harry jedynie kiwa głową w odpowiedzi.

Każ mu oddychać! — wrzeszczy Lavender spomiędzy nóg Malfoya, ledwie przekrzykując jego wrzaski.

No przecież oddycha! — odpowiada natychmiast Potter. Draco jęczy i dyszy, czerwony na twarzy, gwałtownie łapiąc powietrze.

Czy nikt go nie nauczył, jak się poprawnie oddycha?

Harry nie ma zielonego pojęcia, o czym Brown mówi. Przecież Malfoy oddycha, przynajmniej wtedy, gdy nie krzyczy lub nie ściska boleśnie jego ramienia.

Wszędzie jest pełno krwi, znacznie więcej niż poprzednio. Lavender jest profesjonalistką i zna się na swojej pracy, co działa na Harry’ego uspokajająco. Późnym popołudniem Potter trzyma już swoją córeczkę na rękach. Dziecko krzyczy, zaciskając piąstki, przypominając tym Malfoya, wyczerpanego i bladego jak pościel, w której leży.

Harry bierze tydzień urlopu. Hermiona przychodzi popołudniami, czasami z Ginny, która zazwyczaj przynosi obiad ugotowany prze panią Weasley. Granger robi mnóstwo zdjęć Harry’ego z niemowlęciem, Pyrrhy i Abraxasa, gdy trzymają siostrzyczkę na rękach czy całując ją w główkę. Czasami robi też zdjęcia Malfoyowi, który tym razem nie protestuje, ale nie rusza się z łóżka.

Zaczyna wam brakować miejsca — zauważa pewnego dnia Ginny. — Powinieneś załatwić sobie w ministerstwie pozwolenie na poszerzenie tego mieszkania czarami.

Może — odpowiada Potter. Poprzedniej nocy spał nie więcej niż dwie godziny i nie bardzo docierają do niego słowa dziewczyny.

Tydzień po porodzie mała nadal nie ma imienia, mówią na nią „ta druga”. Pyrrha trzyma ją dokładnie tak, jak pokazał jej Potter i mówi:

Powinna nazywać się Ania.

Malfoy wykrzywia wargi.

Nie — mruczy. Jego głos jest ciągle słaby i ochrypły od krzyku. Bierze dziecko od córki i klepie je po plecach, gdy zaczyna płakać.

Harry bezwiednie przełącza kanały w telewizorze. To stało się jakby zwyczajem, gdy są razem w salonie, Pyrrha i Abraxas bawią się na dywanie, a on, Draco i niemowlę siedzą na kanapie. Potter nigdy nie miał prawdziwej rodziny, by spędzać z nią czas w ten sposób, a u Dursleyów… Cóż, kiedy oni oglądali telewizję, on zazwyczaj sprzątał albo przygotowywał im coś do picia.

Na BBC leci jakiś film, który ogląda dosłownie jednym okiem. Woli skupić swoją uwagę na Draco, który rozpina szatę, by nakarmić córeczkę, to małe, kręcące się stworzonko, które jest… ich dziełem. Słyszy głosy dochodzące z telewizora, wychwytuje imiona i nazwiska padające w filmie i nagle dochodzi do wniosku, że Viola brzmi naprawdę ładnie.



Rozdział X


Rozdział X


1.

Już od dłuższego czasu czuje się okropnie.

Czasem nie jest nawet w stanie wstać z łóżka. Potter nie widzi różnicy — jak zawsze przed wyjściem do ministerstwa przygotowuje dzieciom śniadanie. Jeszcze przed siódmą rano pomaga ubrać się Pyrrhrze, a następnie ubiera Abraxasa.

Boli go całe ciało, nie jest to jednak ten sam ból, jak ten wcześniejszy. Ten nie chce ustąpić. Przestaje sypiać w nocy, pozostając w stanie rozbudzenia, ponieważ sen paraliżuje jego ciało. Kiedy wstaje, powłóczy nogami, na wpół żywy. Płacz dzieci nie rani jego uszu. W zasadzie ledwo go słyszy.

Kilka razy jest u nich Granger i mówi mu, że szybko traci na wadze. Nie wyznaje jej, że jego skóra zwisa w różnych miejscach, a kiedy patrzy w lustro na swoją twarz, widzi w niej tę samą pustkę i szarość, która towarzyszyła mu, kiedy Potter znalazł go kilka lat temu w łazience Jęczącej Marty.

Drży przez cały czas. Ubiera się w dwie, trzy, a nawet cztery warstwy szat, które zwiększają optycznie jego ciało. Sypia w dwóch piżamach i jeśli Potter ma na ten temat własne zdanie, nic jeszcze nie powiedział.

Krwawi od czterech miesięcy, jednak nie wspomina o tym tej bezbarwnej, brązowowłosej dziewczynie, która przestaje przychodzić na wizyty w kwietniu. Kończy więc ten mugolski specyfik i zaczyna drzeć brzegi starych szat, by wepchnąć je sobie między nogi, po czym wrzuca je do sedesu, nie do kosza na śmieci, więc Potter nic nie wie.

Pewnego dnia woda w ubikacji nie spłukuje się.

Jest zbyt słaby, by używać magii. Próbuje rzucić zaklęcie czyszczące, jednak jego różdżka odbija czar, który uderza w ścianę. Draco leży na kafelkach, jęcząc, dopóki Pyrrha nie znajduje go i pyta, czy wszystko jest w porządku i czy nie potrzebuje pocałunków, by poczuć się lepiej.

Draco zamyka oczy i dławi się śmiechem.

Nie, papa czuje się dobrze — mówi.

Po powrocie z pracy Potter znajduje go zwiniętego w kłębek na podłodze. W dodatku w kałuży zimnej wody wydobywającej się z sedesu. W oddali słyszy płacz dziecka, a w powietrzu czuje zapach krwi.

Jeśli w okolicy są wilkołaki, przyjdą po swoją zdobycz — myśli Malfoy. Próbuje powiedzieć to Potterowi, głos jednak więźnie mu w gardle, gdy tylko otwiera usta.

Potter znika, a głosy Granger i Weasleya stają się głośniejsze. Musiał ich wezwać, ponieważ dziecko wkrótce przestaje płakać, a różdżka Pottera porusza się i jaśnieje, sprawiając, że plama wody na jego szacie schnie, a zapach krwi przestaje być wyczuwalny.

Jego ubranie zostaje zdjęte, warstwa po warstwie. Potter mówi coś gniewnym i podniesionym głosem, na co Draco odpowiada:

Nie znienawidź mnie.

Jego własny głos jest odległy, jak echo w jego głowie, które właściwie nie brzmi, jest zbyt słabe i drży — nie takie powinno być.

Dlaczego, do cholery, o niczym mi nie powiedziałeś, Malfoy? — krzyczy, a następnie zasypuje Draco kolejnymi pytaniami — jak długo ma to miejsce? Dlaczego jest tak bardzo chudy… Dlaczego nic nie powiedział?

Potter nie chce skończyć, a jemu łomocze się w głowie pulsujące uczucie tłuczenia w czaszkę. Wnętrzności mu się kurczą, a rwący ból w brzuchu, który trwa i trwa, i nie chce odejść, wręcz się nasila. Jęczy i próbuje przekręcić się na łóżku, jednak Potter przytrzymuje jego ręce powyżej głowy, piorunując go wzrokiem. A jego oczy są teraz jasne jak zaklęcie zabijające, podczas gdy słowa wcale nie są łagodniejsze.

Jesteś taki głupi… — syczy, a następnie odrzuca swoją różdżkę na bok, a sam kładzie się jakby nigdy nic obok Draco. Następnie kreci głową i mruczy mu coś do ucha, ale Malfoy szybko przestaje to dostrzegać, ponieważ zaczyna się krztusić… Jest zmęczony tym wszystkim i czuje się tak żałosny, jak wtedy, gdy miał szesnaście lat i wszystko szło nie po jego myśli.



2.

Ten dom jest zbyt mały — narzeka Draco. — Brakuje przestrzeni.

Potter tego nie rozumie, że troje dzieci, ich dwójka i dwie sypialnie do siebie nie pasują. Draco tęsknie wspomina swoją rezydencję z mnóstwem niewykorzystanej przestrzeni i niezliczoną ilością korytarzy, gdzie dawniej żyła liczna rodzina Malfoyów. Wie, że nie może tam wrócić. Zdaje sobie również sprawę z tego, że Potter nie wziąłby tego nawet pod uwagę, ale on o tym myśli… O pięknym, świecącym i białym marmurze, niebieskich, aksamitnych dywanach, błyszczących obrazach olejnych, przedstawiających zmarłych członków rodziny i przyjaciół, którzy zawsze obserwowali życie domowników, cicho rozmawiając i szepcząc. Mieszkając tam, nie czuł się martwy, to było ekscytujące, żyć i oddychać wśród rozległych ogrodów pełnych lip i wiązów.

Namawia go dwa, może trzy tygodnie, aż w końcu Potter mówi:

W porządku.

I niech tam będzie wiele przestrzeni — zaznacza Draco. — Nie jakieś tam mieszkanie niewiele większe od tego.

Dobrze — przytakuje Potter.

I nie za dużo mugoli w okolicy — dodaje.

Potter unosi brew i kaszle.

Em, Malfoy, w tej dzielnicy są sami mugole. Pomyślałem, że obecność czarodziejów mogłaby okazać się dla ciebie niebezpieczna.

Mruży oczy i nie chce przyznać Potterowi racji.

Spędzają weekend na pakowaniu wszystkiego do brązowych pudełek i zmniejszaniu ich zaklęciami. Weasley i Granger przychodzą na niedzielny obiad, pomagając przy okazji w przeprowadzce. Draco stoi z boku, trzymając Violę i patrząc zagniewanym wzrokiem na dotykające wszystkiego ręce Weasleya. Powstrzymuje się jednak od głośnych komentarzy.

Dzień przeprowadzki spędza rozdarty między czystą grozą a euforią. Jadąc mugolskim samochodem, który Potter prowadzi chaotycznie — kręcąc kierownicą, wciskając co chwila hamulec i w zasadzie pędząc szybciej niż Błyskawica, mijają nieznanych ludzi i budynki.

Przejedź ich! — mówi, szczerząc się, kiedy wjeżdżają na zatłoczony — z każdej strony wypełniony mugolami idącymi w tę i z powrotem w swoich nic niewartych życiach — chodnik.

Abraxas śmieje się razem z nim, jednak Potter marszczy brwi i mruczy coś o patrzeniu na drogę.

Jakiś czas później Harry wjeżdża na podjazd. Draco wysiada dopiero wtedy, gdy Potter naciska wszystkie guziki jednocześnie i poucza, żeby nie stosował magii na drzwiach samochodu, ponieważ grozi to zaklinowaniem, jak ostatnim razem, gdy próbował.

Dom nie wygląda na szczególnie duży, zresztą jak wszystkie inne na tej ulicy. Każdy pokój — pomalowany na biało — wypełniają pudła. Draco zauważa, że jest tam za dużo światła, a wszystkie pomieszczenia zimne i jakby bezbarwne. Poza tym dziwnie pachną, chociaż być może chodzi tylko o kombinację nieświeżego jedzenia na wynos, dziecięcej kupki i zasypki.

To wszystko? — pyta Draco.

Czego oczekiwałeś? — warczy Potter. — Pałacu?

W „Proroku” piszą, że jesteś bogaty. Prawdopodobnie masz pieniądze.

To przyciągnęłoby zbyt wiele uwagi — mówi, powiększając pudła.

Rozpakowanie zajmuje im więcej czasu niż myśleli, ponad miesiąc, a i tak niektóre pudła wciąż stoją poupychane w kątach. Trudno jest się rozpakować, kiedy Potter wciąż przebywa w pracy.

Każde z dzieci ciągle czegoś chce: pomocy w łazience, jedzenia, pocieszenia (dzieci lubią płakać jednocześnie). Poza tym Abraxas często szarpie jego szaty, kiedy Pyrrha chce mu o czymś opowiedzieć…

Jest tu jednak o wiele więcej przestrzeni.

To miejsce staje się domem. Domem, gdzie prześcieradła na łóżku Pottera są zawsze takie same, pachnące delikatnie słodyczą, seksem i mydłem, którego używa pod prysznicem. Staje się domem, gdzie Abraxas uderza w ścianę i odbija się od niej jakby była materacem, co wzbudza ulgę Draco, ponieważ teraz wie, że on również nie jest charłakiem. O Pyrrhrze wiedział od jakiegoś czasu. A dokładnie od momentu, gdy podczas rysowania kredkami świecowymi, nic nieznaczące plątaniny linii ożywały, łącząc się i plącząc w powietrzu, tak jak tego chciała.

Malfoyowie nie są charłakami. Nigdy — szepcze do siebie. Ojciec zawsze powtarzał mu, że to prawda. Nie licząc pra prawujka Flaviusa, jednak on się nie liczył.

Z biegiem czasu Draco staje się silniejszy, a jego żebra przestają być widoczne. Uśmiecha się do siebie w lustrze, czuje skórę opinającą się na jego kościach, upewniając się, że wciąż tam są. Światła migocą, kiedy ogląda się przez ramię.

Potter zamyka drzwi do łazienki i podchodzi do niego. Usta zaczynają mu drżeć. Opiera podbródek na głowie Draco i spogląda w lustro. Blondyn wzdycha. Uważa, że to dziwne, widzieć ich tak jak teraz. Odwraca się, kiedy palce aprtnera dotykają jego boku i przyciągają do wolnego pocałunku.

Ten ci pasuje? — szepcze mu do ucha. Włoski na karku Draco jeżą się, a on zaczyna cały drżeć, wypychając biodra i obejmując Pottera ramionami. Następnie wsuwa kolano między jego nogi. Stara się z powrotem oprzeć o blat, ale Harry przyciska go do siebie tak blisko, że musi się na niego wspiąć. Ich nogi się splątują, członki pocierają o siebie przez szaty Pottera, kiedy nagle Harry zaczyna schodzić pocałunkami w dół do jego klatki piersiowej i niżej, do pępka, aż Draco dyszy głośno i zaciska dłonie w pięści na jego włosach, niezdolny do otwarcia oczu, kiedy język Pottera ślizga się po jego członku.

Kiedy dochodzi, trzęsąc się i mamrocząc słowa spełnienia w usta kochanka, tak gorące, wąskie i wilgotne wokół niego, jęczy głośno, wyginając plecy w łuk i uderzając rękami w kran.

Leżą później w łóżku, rozgrzani i zaspokojeni, sami — bez dzieci śpiących w tym samym pokoju. Draco obejmuję rękami miękką poduszkę i mówi:

Tak.



3.

Pyrrha jesienią zaczyna szkołę — mówi Potter.

Draco wzrusza ramionami i podbiega do Violi. Dziewczynka wspina się na kanapę i spada, szczęśliwie na pupę w pieluszce. Słyszy, jak Abraxas robi coś w kuchni — otwiera lodówkę i trzaska drzwiami od szafek nim, szeleszcząc, otwiera paczkę chipsów.

Powiedziałem żadnych więcej chipsów dziś wieczorem! — krzyczy Draco.

Szeleszczenie ustaje i Abraxas, rozgniewany, wychodzi z kuchni.

Draco — mówi głośniej Potter. — Dobrze?

Co dobrze? — pyta Malfoy. — Mogę równie dobrze sam nauczyć ją czytać. Kup tylko, jak inni, „Wanda Wiedźma idzie do Hogwartu — podręcznik dla początkujących”.

Mam na myśli mugolską szkołę — wyjaśnia Potter.

Draco postanawia to zignorować. Jednakże trzy tygodnie później, na początku września, Pyrrha stoi na trawniku przed domem w swojej nowej sukience, szczerząc zęby w obiektyw aparatu, kiedy Potter robi jej zdjęcia. Wygląda na uszczęśliwioną jej pierwszym plecakiem i nowymi butami.

Wychodzę do pracy — mówi Harry. Zerka przez ramię na podwórze sąsiadów, podchodzi bliżej i szybko całuje Draco w usta. — Miłego dnia.

Aportuje się z cichym trzaskiem i tym samym Malfoy zostaje zmuszony do zaprowadzenia Pyrrhy do szkoły. Nie jest łatwo iść, trzymając jedną ręką Abraxasa i jednocześnie drugą pchać wózek z Violą, obserwując przy tym podskakującą przed nim Pyrrhę. Mugolom samym w sobie nie ufa, a im bliżej są szkoły, tym mocnej jego żołądek ściska strach, że oni zorientują się, że jest inna, lub że on będzie wyglądał inaczej, mimo iż Potter poradził mu ubrać się w spodnie i koszulę, bez szaty. Zrobił to, ale nie czuje się komfortowo bez materiału ocierającego się o jego kostki, kiedy idzie, a zamiast jego różdżka, schowana w kieszeń spodni, dźga go przez cały czas w udo.

Teren szkoły wypełniony jest dziećmi, ich rodzicami, biegając wokoło i śpiesznie podprowadzającymi ich maluchy pod drzwi, tak jak Potter kazał jemu. Pyrrha wie, co robić i nie przypatruje się wielkimi oczami tłumowi, tylko przedziera się przez niego, jakby była zwykłym mugolem.

Pa, tatusiu! — krzyczy z grupy dzieci w jej wieku, wchodząc do swojej klasy. Znika w morzu dzieciaków, nad którymi góruje ich nauczyciel — jakaś Mugolka w średnim wieku, z krótkimi włosami i miękkim głosem. Draco czuje jak w gardle rośnie mu gula. Ściska mocnej dłoń Abraxasa.

Pierwszy dzień zawsze jest trudny — mówi kobieta za nim.

malfoy zerka na nią. Rozmawia z mugolem. Nie przepada za tym. Nie zdarza mu się to zbyt często, kiedy jednak ma taką okazję... czuje ciarki na swojej skórze i ma gwałtowną potrzebę podrapania się.

Kobieta uśmiecha się do niego.

Jest najstarsza?

Ee... tak — mówi sztywno.

Na szczęście, uwagę kobiety odwraca jedno z jej własnych dzieci i Draco może iść do domu. Sadza Abraxasa i Violę w pokoju gościnnym z zestawem ruszających się figurek Marina Miggisa (uzupełniony o helikopter i karetkę), biorąc gorący prysznic, dopóki jego skóra nie staje się różowa, a on prawie nie mdleje od zbyt wysokiej temperatury w ten ciepły, jesienny dzień.

Robi sobie lunch — czuje się lepiej, wiedząc, że kuchenki nie trzeba wyłączać przy pomocy różdżki, a woda gotuje się szybciej, gdy jest mieszana zaklęciem. To połączenie świata mugoli i magi razem z pewną praktyką, której nauczył się od Pottera, obserwując, jak ten czasami gotuje.

Stół bez Pyrrhy wydaje się pusty. Tęskni za jej obecnością, twarzą, blond włosami, które lubi głaskać kiedy mała śpi lub kiedy rozczesuje je o poranku. Abraxas ma gęste, zmierzwione włosy dokładnie jak Potter, a Viola w zasadzie wciąż nie ma ich zbyt wielu, ale te, które ma, są w dziwnie rudawym kolorze.

Draco martwi się, że kanapki, słodycze, chipsy, jabłko, sok z dyni i czekolada nie wystarczą Pyrrhrze. A jeśli coś się stanie? Co, jeśli mugole napadną ją i zaatakują? Co, jeśli przypadkowo użyje magi i wkroczy ministerstwo?

Próbuje oddychać i nie myśleć o tym, jednak to trudniejsze, niż mu się wydaje, obawa wydaje się ciągle wzrastać, zamiast maleć.

Potter ma odebrać ją ze szkoły w drodze do domu. Malfoy czeka na wpół nieprzytomny ze zmartwienia, dopóki późnym popołudniem nie słyszy pierwszego szczęku otwieranych drzwi.

Podnosi się, zbyt zmartwiony, by próbować być nonszalanckim czy powściągliwym.

Jak było?

Było wspaniale, tatusiu! — ekscytuje się Pyrrha. Otwiera plecak i zaczyna wyciągać z niego rysunki, papier, naklejki, jeszcze więcej papieru, mówiąc, mówiąc i mówiąc o nauczycielach, kółkach, mugolach, dzieciach, uczeniu się i...

Czuje dłoń Pottera na swoim ramieniu, rzeczywistą i ciepłą. Jego ciało przysuwa się do dotyku, jego wzrok napotyka spojrzenie Harry'ego.

Jest cała — mówi.

Wiedziałem, że tak będzie — odpowiada przeciągle.

Harry, słysząc to, przewraca tylko oczami.



4.

Powiedz mi, czego chcesz — syczy Potter.

Draco sapie, kiedy dłoń Harry’ego owija się wokół jego członka i zaczyna poruszać… Raz, potem drugi — już odrobinę mocniej. Odchyla więc głowę z otwartymi szeroko ustami, dysząc głośno. Potter wsuwa się głębiej, nieco bardziej do przodu. A kiedy zaczyna się poruszać, jego jądra zaczynają się odbijać od jąder Draco, co sprawia, że czuje się tak pełny…

Tak dobrze... — jęczy.

Lubisz to? — szepcze Potter.

Draco drży, kiedy Harry liże jego ucho, wsuwając język w jego wnętrze. Robi to w taki sposób, że palce u jego stóp podwijają się. Opiera się na swoich dłoniach i kolanach, podczas gdy Potter jedną ręką przytrzymuje jego biodra, a drugą członek.

Nie jest w stanie stwardnieć bardziej. Jego jądra są tak strasznie ciasne...

Jestem tak... — jęczy ponownie, kiedy Potter powoli wsuwa się i wysuwa, i znowu, drażniąc własnym jękiem jedno z wrażliwych miejsc, co jest muzyką dla uszu Draco.

Sapie, stęka i dochodzi, opadając na łóżko z urywanym krzykiem, a jego ciało napina się i pulsuje wokół członka kochanka. Po dwóch kolejnych pchnięciach Potter również dochodzi. Opadając na plecy Malfoya, tak gorący i lepki. Następnie wysuwa się z niego, odrzucając na bok prezerwatywę, i kładzie obok, wzdychając.

Cóż, przynajmniej nie jesteś znowu w ciąży — mówi.

Co nie znaczy, że je lubię — warczy w odpowiedzi.

Potter nie słucha go. Mówi tylko:

Hermiona jest w ciąży.

To jednak nie obchodzi Draco, dlatego przekręca się na łóżku w inną stronę.

W takim razie Wiewiór nie jest impotentem — mruczy.

Potter wzdycha ponownie, tym razem głośniej.

Jesteś cholernym skurwielem, Malfoy.

Następnie kładzie swoją spoconą i ciepłą (w porównaniu z chłodem panującym w pokoju) rękę na ramieniu Draco, przesuwając go na brzuch i przygląda mu się nieskupionym wzrokiem.

Draco uśmiecha się pod nosem.

Zamierzasz mnie ukarać, Potter? — pyta przymilnie.

Może… Może powinienem? — odpowiada.

Nie jest przekonujący, a kąciki jego ust zaczynają drżeć, kiedy widzi rozbawienie Malfoys.

Jeśli masz ochotę na perwersję — mówi blondyn, pochylając się, by polizać szyję Pottera — musisz tylko powiedzieć.

Harry drży pod dotykiem jego języka. Smakuje potem i seksem, a nawet curry i frytkami, które jedli na kolację. Draco uśmiecha się, kiedy czuje, że członek Pottera reaguje na jego pieszczoty. A kiedy zsuwa się niżej, by go dotknąć, uśmiecha się szeroko, słysząc jęk kochanka, który zamknął właśnie oczy.

A potem dochodzi ich odgłos otwierających się drzwi i drobnych stópek przemieszczających się po korytarzu. Harry wzdycha, a Draco przekręca się z powrotem na swoją stronę łóżka, wzdychając głośniej. Spogląda na zegar.

Jest po jedenastej — marudzi. — Co oni, do cholery, robią na nogach o tej godzinie?

Może byłeś za głośny, kiedy cię ssałem? — szepcze Potter, liżąc jego usta, dopóki nie zaczęły lekko błyszczeć w ciemności.

Nie byłeś ciszej — mruczy Draco. Następnie siada na krawędzi łóżka i chwyta z podłogi zmięty kłąb szat i wstaje, by sprawdzić, czego chcą dzieciaki, które zamiast spać, wędrują po domu.

Otworzył z trzaskiem drzwi do łazienki, skąd dochodziło światło. Abraxas spojrzał na niego znad toalety, ze stopami zwisającymi nad podłogą. Zadrżał, a na jego bladych policzkach widać było ślady łez.

Co się dzieje? — pyta Draco, głaszcząc go po plecach.

Nie czuję się dobrze — jęczy.

Potter stoi w drzwiach i mówi, że aportuje się do apteki.


Rozdział XI


1.

Hermiona wciąż pracuje — mówi Ron Harry’emu.

Ależ ona jest… wielka — odpowiada Potter. Odhacza kolejny punkt raportu i pobieżnie czyta zawarte w nim szczegóły, po czym spogląda na przyjaciela. — To już ósmy miesiąc, co?

Tak — mówi Weasley, kręcąc końcówką jaskrawego, pomarańczowego krawata. — Nalega na to, by móc pracować, mimo że ma spore trudności z poruszaniem się. To było w sumie do przewidzenia. — Ron wywraca oczami i pochyla się ku Potterowi. — Czy przypadkiem Sam Wiesz Kto nie leżał w tym czasie ciągle na kanapie, całymi dniami jęcząc na temat swoich spuchniętych stóp?

Potter prycha cicho, uśmiechając się pod nosem.

Czasami tak. — Zbiera dokumenty i wkłada je do teczki. — Mam już dość tej pieprzonej papierkowej roboty. Chciałbym jakieś zadanie w terenie, najlepiej jak najszybciej.

Ron wzrusza ramionami.

Zapewne niedługo coś dostaniemy, szczególnie że Newberry i Wilkinson po świętach odchodzą na emeryturę. — Wiszący za nim zegar bije dwa razy. — Póki co wracamy do tej papierkowej roboty — mówi, z ciężkim westchnieniem siadając za biurkiem naprzeciwko Harry’ego.

Resztę popołudnia Potter spędza na monotonnym przeglądaniu raportów i wysyłaniu akt na specjalny wózek, który później przewozi papiery do pracowników zajmujących się archiwizacją dokumentów, tak bardzo narzekających na swoją pracę, że Harry czasami zastanawia się, czy nie robią tego tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę. Kiedy zegar wybija kolejną godzinę, a ministerstwo powoli pustoszeje, Potter żegna się z Ronem i kilkoma innymi aurorami i zostaje w biurze sam.

Wywracając oczami, zakłada płaszcz i zabiera portfel i różdżkę. Wychodzi z pokoju, ale zamiast skierować się do windy, zakrada się do archiwum.

Pomieszczenie jest ogromne, wypełnione półkami, na których stoją równo poustawiane pudła. Jest znacznie większe od przeciętnego biura czy nawet sporego magazynu i, co najważniejsze, o tej godzinie zupełnie puste.

Harry przywołuje zaklęciem jedno z pudeł i zagląda pod wieko. W środku jest pełno dokumentów. Tak, dokładnie o to mu chodziło. Przegląda je wszystkie uważnie, wyszukując te, w których gdziekolwiek padają słowa „Draco L. Malfoy”, czasami na marginesach, czasami jako dopiski albo komentarze.

To nie jest zresztą jedyne pudło z dokumentami, w którym są informacje o Draco. Do tej pory Harry’emu udało się zlokalizować większość z nich, a to jest kolejne na jego liście. Wyciąga różdżkę, uderza nią lekko w wieczko i szepcze:

Damnatio Memoriae!

Pudło rozjaśnia się na chwilę żółtym blaskiem, który po chwili gaśnie jak gdyby nigdy nic. Harry zdejmuje wieczko i ponownie przegląda dokumenty.

Zniknęły wszelkie zmianki o Malfoyu, a na ich miejscu zostały jedynie białe plamy. Potter uśmiecha się do siebie i zaklęciem odsyła pudełko na miejsce.

Przechodzi kilka rzędów dalej i znajduje kolejne. Ściąga je i szepcze zaklęcie jeszcze wtedy, kiedy wisi ono nad jego głową, po czym odkłada z powrotem tak cicho, że słychać jedynie jak coś ociera się lekko o metalową półkę.

A potem, tuż za nim, rozlega się jakiś dźwięk.

Harry natychmiast odwraca głowę.

Co ty robisz? — pyta kobieta, wychodząc zza sąsiedniego rzędu półek. Jest młoda, młodsza niż Potter i uśmiecha się, unosząc jeden kącik ust wyżej niż drugi. Jej obcasy uderzają głośno o podłogę, a szaty szeleszczą, gdy się do niego zbliża.

Pracuję tu — odpowiada Harry.

Aurorzy nie używają zaklęcia Damnatio Memoriae, chyba że mają ku temu dobry powód. A już szczególnie, gdy chodzi o papiery odnoszące się do Dracona Malfoya. — Wnętrzności Pottera dosłownie skręcają się, gdy kobieta podchodzi bliżej, uśmiechając się jeszcze szerzej. — Nie pamiętasz mnie, prawda? — pyta. Kiedy Harry nie reaguje, dodaje: — Jestem Romilda Vane. — Wyciąga ku niemu dłoń, ale on nawet jej nie dotyka.

Przełyka ciężko, czując gulę w gardle. Jego żołądek jakby się przewrócił, a wnętrzności zdają się skręcać po raz kolejny. Czuje się po prostu chory. Nie mówi, że naprawdę jej nie pamięta, zamiast tego pyta ochrypłym głosem:

Jak dużo wiesz?

Romilda opiera się o półkę, wzdychając ciężko.

Wiem, że Draco Malfoy wciąż figuruje na listach ministerstwa i wygląda na to, że ty próbujesz usunąć wszelkie wzmianki na jego temat w archiwalnych dokumentach. Starasz się wymazać całą jego przeszłość. Widziałam cię tutaj co najmniej kilkanaście razy, jeśli nie więcej. — Harry próbuje pamiętać o oddychaniu, choć jest to nieco trudne, bo ma wrażenie, jakby coś zgniatało jego klatkę piersiową. — Dlatego też zaczęłam się zastanawiać, dlaczego, na Boga, taki bohater jak ty robi coś takiego — kontynuuje kobieta słodkim głosem. — Chyba że ma coś bardzo, bardzo ważnego do ukrycia. — Mruga do niego zalotnie.

Oko Pottera drga lekko, jakby poruszone tikiem.

Czego chcesz? — pyta.



2.

To jest szantaż — mówi Harry.

Romilda nuci coś w odpowiedzi, popychając go na półkę i całując. Potter wzdycha w duchu. Jego ramiona zwisają bezwładnie wzdłuż boków, usta są tak samo bierne, ale kobieta i tak wsuwa w nie swój język.

Nienawidzi tego. Nienawidzi tego całego zakradania się. Nienawidzi zapachu perfum Romildy, tej mieszanki kwiatów i piżma. Nienawidzi tego, że ona go wykorzystuje, bo dowiedziała się, że używał Damnatio Memoriae na protokołach z przesłuchań Malfoya, akcie jego urodzenia i innych dokumentach.

Kobieta wsuwa dłoń w jego spodnie i zaciska ją. Jest twardy, jego członek reaguje na dotyk, co Romilda kwituje cichym śmiechem.

Wiedziałam, że tego chcesz — mruczy w jego szyję. Jej gorący oddech zdaje się przylepiać do skóry, co sprawia, że Potter chce go jak najszybciej z siebie zdrapać. Zamiast tego jednak, jest zajęty jęczeniem i zaciskaniem w pięści dłoni wplątanych w jej włosach, podczas gdy Romilda obciąga mu po raz kolejny po godzinach w jednym z archiwów ministerstwa.

Gdy jest już po wszystkim, kobieta ociera usta i mówi:

Czy mówiłam ci już, że kiedy byłam małą dziewczynką, marzyłam, by móc to zrobić?

Powtarzasz to za każdym razem — odpowiada Potter. Krzywi się nieco, gdy zapina rozporek i poprawia skraj szaty. — Muszę iść.

Romilda chwyta go za ramię, przyciąga do siebie i całuje mocno.

Ona musi być szczęściarą.

Muszę iść — powtarza Harry. Jego twarz dosłownie płonie, a ciało staje się jak z waty. Od miesięcy czuje się, jakby był zbrukany. Powinien odwiedzić dziś wieczorem Rona, Hermionę i ich malucha, ale zamiast tego dosłownie wskakuje do metra, by wrócić do domu tak szybko, jak to tylko możliwe.

Kiedy już stoi na progu, bierze głęboki oddech, po czym chwyta za klamkę i otwiera drzwi. Udaje mu się postawić zaledwie kilka kroków w korytarzu, zanim ktoś przylepia się do jego nogi, a ktoś inny papla mu coś prosto do ucha. Uśmiecha się do dzieci, po czym spogląda na Malfoya, który stoi przy schodach z ramionami skrzyżowanymi na piersi.

Wnętrzności Harry’ego zaciskają się boleśnie, ale uśmiech, jak zamrożony, pozostaje na jego twarzy.

Nocami modli się, by Draco nie zauważył śladów na jego szyi —Harry sam już nie wie, sekto mu je zrobił. Modli się, by Draco nie wyczuł zapachu perfum, którym przesiąka kołnierzyk jego koszuli, modli się, by nie wyczuł smaku kawy na jego ustach. Harry nie znosi kawy, Malfoy też zresztą nie, ale Romilda musi pić ją nałogowo, bo jej wargi zawsze mają ten charakterystyczny posmak.

Robię to dla Malfoya — myśli. — By go chronić.


Wieczorami skręca się i krzywi, gdy Vane pieści go ustami. Odwraca głowę, kiedy Romilda wsuwa go w siebie, tuż przed tym jak dławi go niechciany orgazm. Jej piersi trzęsą się i podskakują przy każdym ruchu, kontrastując ze stosunkowo płaską klatką piersiową Draco. Brakuje mu członka napierającego na jego brzuch i zarostu na policzkach. Potter ma wrażenie, jakby jakaś cząstka jego jestestwa ginęła za każdym razem, gdy Romilda ciągnie go korytarzami ministerstwa albo, mrugając zalotnie, szepcze:

Chcesz, żebym doniosła szefostwu o tym, co wiem?

Nocami leży w łóżku, od czasu do czasu wpatrując się w sufit, na którym pojawia się miraż twarzy Vane. Owa twarz kpi z niego, równocześnie kusząc, przez co czasami, gdy Malfoy przez sen wyciąga ku niemu rękę, Harry wzdryga się. Marzy o tym, by wszystko znów było takie jak kiedyś.

Mógłby to zrobić. Mógłby użyć Obliviate, gdyby nie to, że wciąż pamiętał, co się stało z Lockhartem. Dlatego też każdego dnia ma nadzieję, że Romilda w końcu odpuści i da mu spokój, ale mijają miesiące, a ona wciąż nie ma dosyć. Pozytywnym aspektem jest to, że już prawie skończył czyszczenie archiwów ministerstwa. Prawie wszystkie wzmianki o Draco zostały usunięte. Wkrótce — myśli. — Już wkrótce…



3.

Więc — pyta Harry — jak się ma Peter?

Ron otwiera jedno oko i podnosi głowę z blatu biurka.

Nieco lepiej niż wczoraj. — Ziewa i siada prosto. — Mama Hermiony przychodzi dziś, by nam pomóc. Nie spaliśmy już prawie od tygodnia.

Będzie lepiej — zapewnia Potter. Wyciąga z jednej z szuflad teczkę z aktami i wzdycha. — W każdym razie, jak już trochę podrośnie i zacznie przesypiać całą noc. Cholera, znowu papiery.

Wszyscy tak mówią, ale póki co jakoś trudno mi w to uwierzyć — chrypie Weasley. Spogląda jedynie na przyjaciela, gdy ten podrzuca teczkę w jego stronę, rozsypując po drodze dokumenty.

Na środku biurka Pottera ląduje sowa, rozsypując znajdujące się na nim papiery i głośno oznajmiając swoją obecność. Harry wkłada przyniesiony przez nią list do kieszeni, by przeczytać go później, po czym sowa wylatuje z biura.

Po chwili przylatuje następna i siada tam, gdzie poprzednia. Po niej przybywa płomykówka, a później dwie sowy śnieżne i puszczyk kreskowany.


Harry drapie się po głowie. Jego urodziny są przecież dopiero za kilka miesięcy.

I wtedy kolejna sowa przelatuje tuż nad jego głową, zrzucając mu coś na kolana. Patrzy na zdjęcie znajdujące się na okładce „Proroka Codziennego”, na którym widać nieco zniekształconą, niewyraźną twarz i…

Jasna cholera! — wykrzykuje Ron znad ramienia Pottera. — Czy to ty i Romilda Vane?

Harry natychmiast otwiera gazetę. W oczy najbardziej rzuca się nagłówek pod fotografią: HARRY POTTER PRZYŁAPANY W RAMIONACH INNEJ KOBIETY!

Przez chwilę nie jest w stanie oddychać. Czuje rosnącą w gardle gulę, gorzką i palącą go od środka. Aurorzy wyglądają zza swoich boksów, chcąc zobaczyć, czym się tak gorączkuje Weasley. Po chwili słychać czyjś krzyk:

Co to ma znaczyć, Potter? — I nagle wszystko wokół Harry’ego zdaje się jakby walić.

Jedynym pocieszeniem jest fakt, że Malfoy się nie dowie. „Prorok Codzienny” nie jest dostarczany do ich domu. Malfoy nie ma przyjaciół, a nikt poza Ronem i Hermioną w zasadzie ich nie odwiedza.

Przez resztę dnia siedzi skrzywiony za biurkiem, znosząc rzucane mu ukradkowo spojrzenia i szepty w stylu „O mój Boże!” oraz nawarstwiającą się stertę pełnych gniewu i nienawiści listów. W końcu ma tego dość.

Możecie się w końcu zamknąć? — warczy, a wszystkie gazety w promieniu piętnastu metrów stają w płomieniach.

Kierownik departamentu wzywa go do swojego gabinetu. Harry siada spokojnie, podczas gdy Stebbins odwraca się ku niemu w fotelu, wymachując „Prorokiem”.

Potter, zazwyczaj nie przywiązujemy wagi do tego, jak nasi pracownicy spędzają swój wolny czas…

Szefie, ja…

Stebbins kiwa palcem.

Zazwyczaj nie przywiązujemy wagi do tego, jak nasi pracownicy spędzają swój wolny czas, ale muszę cię uprzedzić, że jeśli jeszcze raz rzucisz Incendio na gazety w biurze, będziemy zmuszeni zaproponować ci bezpłatny urlop...

Szefie, ja nie…

Stebbins ponownie kiwa palcem.

Zrobiłeś to, nie da się zaprzeczyć. Uznaj to za ostrzeżenie. — Kiwa Harry’emu głową na znak, że może już wyjść, ale gdy tylko Potter dotyka klamki, dodaje: — I jeszcze coś. Ministerstwo nie patrzy zbyt przychylnie na schadzki w miejscach pracy, szczególnie gdy w grę wchodzi cudzołóstwo.


Gdy Harry wreszcie wraca go swojego gabinetu, Ron pochyla się ku niemu.

Naprawdę to zrobiłeś? — pyta, ale zanim Potter ma choćby szansę odpowiedzieć, Weasley kontynuuje: — Nie obiecywałeś przecież niczego Sam Wiesz Komu. Nie obiecywałeś monogamii. Ale trochę ci się za to oberwało, stary.

Harry nie jest w stanie zebrać się w sobie na tyle, by zaprzeczyć. Naprawdę obiecał Malfoyowi... obiecywał mu ochronę, dał do zrozumienia, że… Nie wie, co dokładnie dał do zrozumienia, ale ma nadzieję, że to, co ich łączy, to coś więcej niż tylko zgoda na wspólne mieszkanie i sypianie ze sobą.

W głowie mu łomocze. Czuje się gorzej niż gówno na podeszwie buta. Wstaje i wychodzi do łazienki, po czym odkręca kran i pochyla się nad zlewem, nie będąc w stanie nawet zmyć z siebie zimnego potu, który pokrywał mu czoło.

Boże, co ja zrobiłem? — mamrocze.

Zamyka oczy, kiedy słyszy rozlegające się tuż za nim kroki. Gdzieś w głębi siebie nawet się ich spodziewał.

Nie mogę… Ron, ja… To nie tak…

Nie jestem Ronem — mówi Romilda. — Potter odwraca się natychmiast. Vane stoi przed nim, uśmiechając się z przymusem i bawiąc się skrajem rękawa bluzy. — Nie chciałam…

Nie chciałaś CZEGO? — wrzeszczy Harry. — Tego, żeby wszyscy na CAŁYM PIEPRZONYM ŚWIECIE SIĘ DOWIEDZIELI? — Kręci głową. — Boże, co ja zrobiłem?

Naprawdę nie chciałam — upiera się Romilda. Podchodzi krok do przodu, na co Harry wyciąga w jej stronę różdżkę. — Moi przyjaciele nabrali podejrzeń i rzucili na mnie zaklęcie śledzące. Nie sprzedałam zdjęć „Prorokowi”, Harry…

Nie mówi do mnie „Harry” — ostrzega.

Nie chciałam być „tą trzecią” — tłumaczy Romilda. — Ja tylko… Zawsze się w tobie podkochiwałam. Nie chciałam nikomu powiedzieć, przysięgam.

Przez krótką chwilę Potter prawie jej wierzy.

Nie wraca metrem czy autobusem. Aportuje się bezpośrednio do domu, zanim coś jeszcze pójdzie nie tak.



4.

Zanim otwiera drzwi wejściowe, bierze głęboki, spokojny oddech.

W domu panuje niemal grobowa cisza.

Hej! Jest tam kto? — pyta.

Tutaj — odpowiada mu głos Rona.

Ciężar na piersi Harry’ego powiększa się jeszcze bardziej. Gdy wchodzi do salonu, słyszy swój oddech, płytki i przyspieszony. W środku zastaje Rona i Hermionę, trzymającą na rękach swojego syna.

Och, Harry — szepcze dziewczyna.

O Boże — chrypie Potter.

Pyrrha siedzi zapłakana na kanapie. Harry słyszy jej urywany płacz i jego serce łamie się jeszcze bardziej, gdy córka spogląda na niego zaczerwienionymi oczami. Obok niej siedzi Abraxas, pociągając nosem, a jego klatka piersiowa unosi się przy każdym chlipnięciu. Nieświadoma niczego Viola bawi się klockami na podłodze.

Gdzie… Gdzie jest tatuś? — pyta ostrożnie Harry, nie będąc w stanie wymówić słowa „Malfoy”.

Pyrrha mruczy coś, co zostaje zagłuszone przez płacz. Harry siada obok niej, przytulając ją do jednego boku, a Abraxasa do drugiego.

Nie wiem — mówi dziewczynka.

Harry, przyszłam tutaj zaraz, jak tylko Pyrrha do mnie zafiukała — mówi Hermiona.

Gdyby nie obecna sytuacja, Potter byłby bardzo dumny ze swojej córki, że nauczyła się obsługiwać sieć Fiuu.

Kiedy to było? — pyta.

Pięć minut przed tym, jak wróciłem do domu — odpowiada Ron.

Czy tatuś wyszedł na długo? — dopytuje się Potter.

Pyrrha tłumaczy, że nie wie.

Harry, my…

Harry, tak bardzo mi przykro — mówi Hermiona. — Jestem pewna, że uda nam się odnaleźć Malfoya i wszystko naprawić. Jestem pewna, że to…

W porządku — mówi szorstko Harry. — Z nami wszystko porządku… My… znajdziemy Malfoya.

Jesteś pewien?

Tak, wszystko w porządku — powtarza.

Ron i Hermiona wahają się przez chwilę, nim decydują się wrócić do domu. Potter nie chce radzić sobie w obecnej sytuacji jednocześnie z nimi i jego płaczącymi dziećmi. Nie umie… Nie umie stawić czoła dwóm innym ludziom, kiedy jest w takim stanie. Jego przyjaciele nie wiedzą, co dokładnie łączy go z Malfoyem. Ból w głowie nasila się, a wnętrzności zdają się zanikać. Marzy o tym, by się obudzić i żeby cała ta sytuacja okazała się tylko złym snem.

Zjedzmy kolację — proponuje, udając radosnego. Odpowiada mu pociąganie nosem, które ma być zapewnie znakiem, że dzieci się zgadzają. Zamawia pizzę przez telefon, po czym idzie na górę. Wszystko jest nie tak. Wszystko jest jakby puste, gdy nie ma Malfoya.

I jest to wyłącznie jego winą.

Sięga po leżący na komodzie portfel, a wtedy coś na łóżku przyciąga jego wzrok. To coś okazuje się egzemplarzem dzisiejszego „Proroka Codziennego”.

_________________


Rozdział XII



1.

Mijają cztery dni, a Malfoy wciąż nie wraca. Trzeciego dnia Harry czyta artykuł w „Proroku” o Romildzie Vane, która poprzedniej nocy została znaleziona w pobliżu Pokątnej, zdezorientowana i pod zaklęciem Obliviate.

Harry wyrywa stronę z tym artykułem i chowa go do kieszeni, wiedząc, że tylko Malfoy mógł zrobić coś takiego. Powinien czuć się winny z powodu Romildy, ale wcale go to nie obchodzi. Jedyną rzeczą, na której się skupia, jest fakt, że Malfoya wciąż nie ma.

Nie jest w stanie pracować. Nie może nawet zmusić się, by pójść do ministerstwa, jak również nie chce wepchnąć swoich dzieci Hermionie lub pani Weasley, czy nawet mugolskiej opiekunce. Nie, kiedy wciąż są smutne z powodu nieobecności Draco.

Ściska go w klatce piersiowej za każdym razem, gdy Abraxas pyta, kiedy wróci tatuś, tęsknie patrząc tymi swoimi wielkimi, szarymi, malfoyowymi oczami. Gula w jego gardle rośnie za każdym razem, kiedy Pyrrha idzie obok niego ze swoimi gęstymi włosami, również odziedziczonymi po Malfoyu. I Viola – ona akurat nie wygląda jak Malfoy, ani jak on, jednak jest jego częścią, a to boli.

Gdzie jesteś? – mamrocze Harry. Zasuwa zasłony w salonie, ponieważ nikt nie stoi na ulicy, nikt nie aportował się również w pomarańczowym blasku lamp ulicznych… Nie ma poruszających się zielonych płomieni w kominku, chociaż, dla dobra sprawy, Harry zdejmuje zaklęcia prywatności.

Jest wystarczająco zdesperowany, by skontaktować się z Tonks i Lupinem. Nimfadora uśmiecha się do niego znad płomieni, których zieleń zmienia jej różowe włosy w szarawą mgiełkę. Mimo trzaskającego w kominku ognia Harry słyszy ich dzieci, krzyczące i biegające wokoło. Tęskni za harmidrem własnego domu. Dobija go cisza i wszechobecne przygnębienie.

Zauważyłeś ostatnio coś dziwnego? – pyta.

Wszystko w porządku, Harry? – odpowiada pytaniem na pytanie Lupin.

Potter przytakuje. Pali go twarz, jest pewien, że Tonks i Lupin widzieli gazety, ale nie... Nie może się tym przejmować.

Czy ktoś... próbował się z tobą skontaktować?

Tonks mówi „nie”.

Odpowiedz nie zdziwiła Harry’ego, który i tak nie miał wielkich nadziei na to, że Malfoy kontaktowałby się ze swoimi krewnymi, a na dodatek krewnymi półkrwi.

Piątego dnia jest już tak zdesperowany, że wynajmuje opiekunkę do dzieci i aportuje się do Hogwartu. Mapa Huncwotów pokazuje wiele poruszających się kropek, w tym grupę studentów, która przypomina Harry’emu jego szkolne lata. Jednak nad żadną z nich nie widnieje napis Draco Malfoy.

Uczniowie przyglądają mu się, kiedy idzie korytarzami szkolnymi, a następnie schodzi do lochów. Pokazują go sobie palcami i szepczą jego imię, czasem z podziwem, innym razem z zainteresowaniem. Wydają się Harry’emu znacznie młodsi z wyglądu niż on sam w ich wieku, ale przecież od tego czasu upłynęło już wiele lat.

Snape jest zaskoczony, widząc Pottera. Od czasów szkolnych nie zmienił się ani trochę, nie licząc siwych pasm w jego tłustych włosach.

Czego chcesz, Potter? – pyta z nieznacznym uśmieszkiem.

Widziałeś... Ja... Czy wiesz, gdzie może być Draco Malfoy?

Snape mruga, a Harry drży w środku z nadziei. Jednak mężczyzna siada spokojnie i pociąga łyk herbaty, nie proponując jej gościowi.

Dlaczego cię to interesuje? Po co ci jakiekolwiek informacje o Draco Malfoyu? – pyta w końcu Snape, przewracając oczami, gdy widzi wyraz twarzy Pottera. Jednak surowe spojrzenie nie wzbudza już w Gryfonie zmieszania, jak miało to miejsca przed laty. Dlatego bierze głęboki oddech i powtarza pytanie:

Wiesz coś?

Dlaczego sądzisz, że akurat ja „coś” wiem? – odcina się Snape. – A może raczej, że będę chciał ci cokolwiek powiedzieć, Potter?

Nie jestem tu z ramienia ministerstwa – odpowiada Harry. – Muszę go znaleźć. Proszę.

Niczego nie nauczyłeś się o Malfoyach przez te wszystkie lata, Potter? – pyta z drwiną Severus, a po chwili dodaje: – Oni zawsze wracają do miejsca, z którego pochodzą.

Następnie uśmiecha się pod nosem i siada prosto, stawiając filiżankę na stercie papierów, gdzie na wierzchu Harry zauważa duże, czerwone T.

Zastanawia się, jak wiele Snape wie, teraz jednak nie bardzo o to dba.



2.

Mija tydzień. Po śniadaniu Harry zmusza się do uśmiechu i mówi:

Włóżcie płaszcze. Wybieramy się na wycieczkę.

Harry pomaga Violi z jej kurtką i bierze ją na ręce, podczas gdy Pyrrha i Abraxas zrobili, co kazał.

Gdzie idziemy? – pyta Pyrrha.

Czy tatuś będzie wiedział, gdzie jesteśmy? – dopytuje się Abraxas.

Będzie – odpowiada Harry.

Wychodzą na niewielkie podwórko za domem. Na cienkiej warstwie śniegu widoczna jest ścieżka, zrobiona przez ślady czyichś stóp, prowadząca do miejsca, gdzie stoi Harry. Mówi Pyrrhrze i Abraxasowi, żeby trzymali nogi blisko siebie i zamknęli oczy.

Nigdy wcześniej nie aportował się z tak dużą ilością osób naraz. Bierze więc głęboki wdech i również zamyka oczy, skoncentrowany i zdeterminowany, zmuszając swoje ciało do tego, by przeniosło ich do celu. Działa. Potyka się, kiedy dopada go fala mdłości. Otwiera oczy i widzi oślepiająco biały krajobraz, pokryty cienką warstwą śniegu. Jego wzrok pada na ścieżkę prowadzącą do domu na niewielkim wzgórzu.

Gdzie jesteśmy? – pyta Pyrrha.

Harry nie odpowiada, choć wierzy, że to właściwe miejsce. Podchodzą bliżej, co przy trójce małych dzieci zajmuje sporo czasu. Jednak kiedy docierają do frontowych drzwi i zatrzymują się pod majestatycznym portykiem kolumnowym, Harry jest w stanie wyczuć pulsującą magię Malfoyów.

Drzwi otwierają się ze skrzypnięciem, zanim Potter jest w stanie ich dotknąć. Wiatr świszczy w korytarzu, który jest większy i piękniejszy, niż Harry mógł sobie wyobrazić, bardziej kolorowy, z marmurową podłogą, błyszczącą czerwienią, zielenią i bursztynem, z grubymi dywanami i arrasami, które zdobią ściany aż pod sufit znajdujący się na wysokości ponad dwudziestu stóp.

Mimo echa, które niesie się od odgłosów ich kroków, panuje niesamowita cisza. A jednak Potter czuje w tej ciszy życie, ruch podobny do tego, który odczuwa się czasem na cmentarzu. Czyli wśród śmierci, ludzi, którzy odeszli, a mimo to żyją w pamięci, nie zostali zapomniani.

Arrasy szeleszczą, poruszane powiewami wiatru, wiszące na ścianie portrety szepczą cicho, gdy Harry idzie coraz głębiej, w dół korytarza. A jednak nie są takie, jakich spodziewał się Harry. Sądził, że będą to raczej rzędy jasnowłosych, pociągłych twarzy. Zamiast tego widzi grube i chude, uśmiechnięte i zagniewane postacie. Zbroja trzeszczy i jęczy, domagając się naoliwienia.

I wtedy słyszy hałas, który nie pasuje do pozostałych.

Spogląda na swoje dzieci, które chcą coś powiedzieć, i szepcze „ciii”, a następnie razem skradają się w kierunku odgłosów. Serce tłucze się w piersi Harry'ego, podczas gdy krew przyśpiesza i szumi mu w uszach.

Na końcu korytarza znajdują się zamknięte, jak i pozostałe zresztą, drzwi. Jednak kiedy niewyraźne światło z zabrudzonego okna pada na klamkę, Harry widzi, że była niedawno dotykana, gdyż jej blasku nie kryje kurz.

Szepcze do dzieci, by zaczekały na zewnątrz. Następnie wyciąga różdżkę i spoglądając szybko za siebie, tak powoli, jak to tylko możliwe, pociąga za klamkę i popycha drzwi na tyle mocno, a zarazem delikatnie, by móc wśliznąć się do środka.

W kominku płonie ogień, którego płomyki tańczą i mienią się na pomarańczowo i złoto. Ściany zastawione są półkami pełnymi książek i schowanych w półcieniu obiektów: czaszek, pudełek i szklanych świecidełek. Pachnie cedrem, papierosami i również czymś słodkim, Harry ma nadzieję, że to nie alkohol. Szybko jednak dostrzega opróżnioną butelkę na stole, a wtedy ma ochotę zmarszczyć brwi, ale nie pozwala sobie na to, jest zbyt zajęty szukaniem, przeczesywaniem oczami każdego zakątka i szczeliny… Poszukuje znajomej i pożądanej przez siebie sylwetki z jasnowłosą głową.

Widzi fotel stojący tuż przy kominku, którego czarna, świecąca skóra odbija światło. I to właśnie stąd dobiega głos Malfoya:

- A więc jednak mnie znalazłeś.



3.

Powtarza sobie, żeby oddychać, ale nie może. Chce złapać Malfoya i przyciągnąć go bliżej do siebie, mówiąc mu wszystko, albo i nic.

Nie dotykaj mnie – syczy Malfoy, kiedy tylko Harry porusza ramieniem.

Otwiera usta i patrzy na niego z błaganiem w oczach. Ten jedynie przewraca swoimi i mruży je, następnie odwraca się, wstaje i przechodzi przez cały pokój, przystając dopiero przy wąskim oknie.

Tak bardzo cię przepraszam – mówi Harry.

Wybacz, nie usłyszałem – kpi Malfoy.

Draco, ja...

Zamknij się! – warczy. – Nie mów do mnie!

Wyciąga z szaty różdżkę i celuje nią w stronę Harry'ego. To jak parodia ich szóstego roku w Hogwarcie, tyle że dłoń Malfoya trzęsie się bardziej niż kiedykolwiek. Nic więc dziwnego, że Potter natychmiast to zauważa. Chwilę później Draco pada na kolana, chowając twarz za grzywką, rozrywany dławiącym szlochem.

Wygląda okropnie. Harry jest przekonany, że od tygodnia nie brał prysznica, nie jadł i pewnie nawet nie spał. A brzmi jeszcze gorzej. Jest zbyt cichy, biorąc pod uwagę jego nierówny oddech.

Tak bardzo mi przykro – mówi Harry, klękając przed Malfoyem. Dotyka jego ramienia, ale odsuwa dłoń, kiedy ten go odpycha. – Tak bardzo mi przykro, ja... Ona dowiedziała się o Damnatio Memoriae i...

Malfoy bierze głęboki wdech. Spogląda na Harry'ego swymi zaczerwienionymi, świecącymi i zapuchniętymi oczami z fioletowymi workami pod nimi.

Co?

Damnatio Memoriae, wywołuje...

Wiem cholernie dobrze co powoduje to zaklęcie! – krzyczy. – Do diabła, dlaczego to zrobiłeś? Sądziłeś, że ja CHCĘ być usunięty z historii? Ze wszystkiego? Ty pieprzony idioto!

Chciałem cię chro...

Bohater Potter, zawsze robi to, co uważa za najlepsze dla INNYCH!

Malfoy podnosi się i stąpa ciężko po pokoju. Nagle szklana lampa, która stała w kącie pokoju, rozpada się na kawałki, a jej odłamki kaleczą Harry’ego w twarz. Draco stoi bez ruchu, gotując się ze złości i zaciskając zęby, podczas kiedy jego nozdrza falują.

Tatuś?

Obaj odwracają się i widzą Pyrrhę stojącą w drzwiach z Abraxasem i Violą za nią. Jej oczy są wielkie i pełne nadziei, ale nie rusza się z miejsca.

Świat zamiera i przestaje wirować Potterowi w głowie, kiedy Malfoy wykonuje pierwszy ruch, krztusząc się, kaszląc i łkając: nie ważne, co robi, robi coś, po czym opada na skórzane krzesło, mówiąc pomiędzy łkaniem, że nie jest żoną ani kobietą i wie, że oni tylko mieszkają ze sobą, ale Harry zasługuje na to, by cierpieć, bo Malfoyów nie poniża się w taki sposób. Nigdy.

Proszę, wróć do domu – mówi Harry. – Tęsknimy za tobą. Ja tęsknię. Ja... – słowa więzną mu w gardle, a Malfoy kręci głową.

Nie mów, kurwa, czegoś, czego nie czujesz.

Proszę, wróć do domu – powtarza Harry.

Malfoy nie odpowiada, ale przysuwa się wystarczająco blisko ramienia Harry'ego, by ten mógł aportować ich do domu.



4.

Jego dom jest znów pełny. Jego łóżko również.

Jednak kiedy dotyka Malfoya, ten natychmiast się cofa.

Nie dotykaj mnie – syczy.

Powiedz, co mogę zrobić? – pyta Harry.

Materac skrzypi, kiedy Malfoy siada. Następnie przygryza wargę i mówi:

Możesz paść na kolana, Potter.

Harry klęka przy łóżku naprzeciwko Malfoya i unosi głowę. Draco przygląda się mu z ustami wygiętymi w ironicznym uśmiechu.

Powiedz, czego chcesz – powtarza Harry.

Czego ty chcesz? – ripostuje Malfoy. Prycha, wsuwa się z powrotem pod kołdrę i przekręca na swoją stronę.

Harry wsłuchuje się w oddech Malfoya, jednak przez długi czas żaden z nich nie zasypia.

_________________


Rozdział XIII


1.

Potter okazuje skruchę, jak tylko może. Jeśli Draco kazałby mu paść na kolana, padłby. Jeśli Draco kazałby mu klęczeć, klęczałby. Jeśli Draco kazałby mu ssać jego penisa, zrobiłby to bez chwili wahania. Jego dłonie samowolnie próbują dotknąć Malfoya, ale ten za każdym razem je odtrąca.

Nawet się nie waż — warczy.

Dlatego też masturbacja pod prysznicem wydaje mu się obecnie najlepszym wyjściem.

Zmuszanie Pottera do cierpienia jest satysfakcjonujące. Tak samo satysfakcjonujące jak odpychanie go, gdy członek Harry’ego jest twardy, a Draco może to doskonale poczuć na dolnej części swoich pleców. Satysfakcjonujące jest słuchanie, jak Potter zakrada się do łazienki i zaspokaja się, jęcząc jego imię, próbując być cicho i udawać, że wszystko z nim w porządku, choć w rzeczywistości jest wręcz odwrotnie.

Draco obserwuje dzieci obojętnym wzrokiem. Chciałby, żeby było tak jak kiedyś, ale Potter musiał wszystko spieprzyć. I dlatego zasługuje na to, by cierpieć. Malfoy nie ma ochoty się uśmiechać, no chyba że wtedy, gdy spod drzwi łazienki do sypialni przedostaje się smuga światła, migocząc lekko, gdy Potter porusza się po pomieszczeniu, a do uszu Draco dochodzą charakterystyczne odgłosy i zduszone jęki. Jednak nawet wtedy jego ironiczny uśmiech jest wymuszony, bo w środku wciąż niemal gotuje się z gniewu, choć gniew opada za każdym razem, gdy jego wzrok pada na Pottera — przybitego, smutnego i z wyraźnym poczuciem winy.

Żaden z nich nie wspomina o niej. Draco od czasu do czasu czyta „Proroka Codziennego”, wbrew temu, co myśli Potter. Nie zamierza się izolować. Wie, co się dzieje w świecie magii i wie też, że tamta dziwka znajduje się pod troskliwą opieką lekarzy w Świętym Mungu na oddziale dla chorych psychicznie. Opuszki jego palców wciąż drżą lekko, co jest efektem ubocznym rzuconego Obliviate.

Dziękuję, ciociu Bello — szepcze. Była szalona i Draco nie lubił, gdy śmiała się z niego, próbując wyciągnąć jakieś informacje, ale prawdą jest, iż koniec końców nauczyła go kilku przydatnych rzeczy.

Dopiero kiedy Abraxas zaczyna się na niego dziwnie patrzeć, Malfoy zdaje sobie sprawę, że coś trzeba z tą całą sytuacją zrobić. Wciąż jest wściekły, wciąż czuje ten smród na skórze Pottera, gdy leżą w łóżku. Pierze pościel raz za razem, by pozbyć się zapachu kwiatowych perfum, ale ten wciąż nie chce zniknąć. W końcu, sfrustrowany, rzuca na pościel Incendio.

Harry bez słowa kupuje nową.

Jego ciało podświadomie szuka ciała Pottera przez sen. Tęskni za znajomym ciepłem na wiosnę, gdy noce wciąż jeszcze są chłodne, tęskni za nim i w lecie, mimo że wtedy i bez niego jest za gorąco. Nie kochali się już od miesięcy, ba, nawet się nie dotykali. Draco leży na plecach i wpatruje się w wirujące w powietrzu drobinki kurzu, wsłuchując się w chrapanie Harry’ego. Gdyby chciał, mógłby z powodzeniem wyciągnąć rękę i chwycić dłoń Pottera, wsunąć ją pod kołdrę i umieścić na swoim członku, bo wie, że wtedy Potter z chęcią by go zaspokoił, ale…

Nie robi tego.

Ona jest jakby wyryta na ciele Pottera.

Draco wie, że Harry nie obiecywał mu monogamii, on sam zresztą też nic takiego nie mówił, jednak… Myśl o niej wciąż zżera go od środka. Potter jest jego. Potter był jego. Chodzi o kontrolę, o posiadanie. Malfoyowie się nie dzielą.

Poza tym, Abraxas doprowadza go do szału.

Całymi dniami wodzi za nim oczami, które są dokładnym odbiciem jego własnych. Draco nie raz przyłapuje go na tym, że obserwuje go kątem oka albo wpatruje się w niego podczas kolacji, po czym nagle znów odwraca wzrok na swój talerz, marszcząc brwi.

W porządku? — pyta w końcu syna.

Tak — odpowiada Abraxas, ale kłamstwo jest tak samo dobre jak te, które Potter kiedyś serwował Snape’owi. Czyli całkowicie do dupy.

Nadchodzi przełom czerwca i lipca. Do urodzin Harry’ego jeszcze daleko i, szczerze mówiąc, Malfoya to w ogóle nie obchodzi. Co prawda jemu Potter dał prezenty, kupił też ciasto i wręczył z nieco sztywnym „wszystkiego najlepszego”, posyłając mu długie spojrzenie, ale Malfoy nawet ich nie otworzył, wrzucił do komórki pod schodami i od tej pory nawet na nie nie spojrzał.

Stoi w kuchni, odkręcając wodę i machając różdżką, by umyć naczynia. Czuje się jak kura domowa i z radością kazałby Potterowi kupić skrzata domowego, gdyby nie to, że unika z nim rozmowy, kiedy to tylko możliwe.

Abraxas i Pyrrha siedzą w salonie coś do siebie mówiąc. W tle gra telewizor, więc ich głosy zlewają się ze sobą i Malfoy nie zwraca na nie większej uwagi, dopóki nie wyłapuje dźwięku swojego imienia, i to w niekoniecznie pozytywnym kontekście. Ostrożnie odstawia talerze i podkrada się do drzwi, by podsłuchać rozmowę.

Nienawidzą się — mówi Abraxas.

Wcale nie — odpowiada Pyrrha. — Tata nie nienawidzi tatusia.

Ale tatuś go nienawidzi.

Wcale nie! Jest po prostu o coś zły.

Draco pochyla się do przodu, by lepiej słyszeć.

Myślę, że zrobią to, co rodzice Tommy’ego Westa... rozwiodą się — oświadcza Abraxas. — Tak postępują ludzie, którzy się nienawidzą.

Nie rozwiodą się — mówi stanowczo Pyrrha. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywa, a potem do pokoju wchodzi Viola i Abraxas krzyczy na nią, że zburzyła coś, co budował z czarklocków.

Draco siada na krześle, opiera brodę na dłoni i pogrąża się w myślach. Kiedy Potter wraca do domu, nawet się nie rusza.



2.

Leży w łóżku, obserwując rozbierającego się Pottera, jednak tym razem nie odwraca się do niego plecami. Wodzi wzrokiem po ciele mężczyzny, przesuwa nim w dół klatki piersiowej, podążając za szlaczkiem ciemnych włosów aż do członka. Potter krąży po pokoju, ściągając spodnie — najpierw jedna nogawka, potem druga. Malfoy przez cały czas go obserwuje, patrząc na jego nogi, na tyłek i na przyrodzenie.

I pozwala na to, by Harry zauważył, że mu się przygląda.

Potter otwiera usta, ale zamiast coś powiedzieć, bierze jedynie głęboki oddech. Patrzy prosto na Draco, a ten wcale nie zamierza odwrócić wzroku.

Ja… Nie nienawidzę cię — mówi w końcu Malfoy.

Harry unosi kołdrę i nurkuję pod nią, całkowicie nagi. Draco przesuwa językiem po czubkach zębów, bo Potter robi tak tylko wtedy, gdy...

Przez jego plecy przebiega dreszcz i tym razem Draco chce być bliżej Pottera. Ich ciała ocierają się o siebie, gdy Harry przysuwa się do niego, oblizując usta.

Kiedy tylko Draco czuje pierwszy, delikatny dotyk warg kochanka, zastanawia się, czemu zwlekał aż tak długo. Nie kochali się ze sobą od miesięcy i dziwi się, że wciąż pamięta, jak to się robi, że to wciąż jest tak wspaniałe. Potter wcale nie smakuje jak tamta suka, nie pachnie jak ona, pachnie potem, mydłem, kolacją i antyperspirantem. Draco wzdycha cicho z powodu pocałunku, a potem znowu, gdy Potter wsuwa mu język w usta, a jego dłonie wślizgują się pod piżamę, chwytają go za biodra.

Boże, tak bardzo za tym tęskniłem — jęczy Hary, pocałunkami znacząc szlaczek na brzuchu Draco. Jego usta są wszędzie, język zostawia ślady śliny na szczęce, na klatce piersiowej, w pępku i na biodrach.

Malfoy przyciąga głowę Pottera w pobliże swojego członka. Włosy kochanka wydają mu się niesamowicie miękkie, kiedy przeczesuje je bezwiednie palcami. Harry liże wewnętrzną stronę jego ud, powodując, że Draco jęczy z frustracji, dyszy i przygryza wargę, w końcu jednak bierze go w usta i obaj równocześnie wzdychają.

Draco porusza biodrami, wsuwając swój członek głębiej, podczas gdy Potter ssie go mocniej, poruszając głową w górę i w dół, a muśnięciami języka sprawiając, że Draco widzi gwiazdy na suficie. Zaciska dłonie na pościeli i wygina plecy w łuk, jednak Harry z powrotem przyciska mu biodra do materaca, chociaż nie za mocno.

To zbyt wiele, zbyt wiele po tak długiej przerwie i Draco nie jest w stanie wytrzymać długo. Sapie i mruczy i dochodzi, drżąc na całym ciele. Potter całuje go, smakując gorzkim nasieniem, ale gdzieś pod tą goryczą Draco wyczuwa coś cudownie słodkiego.

Potter na nic nie naciska. No, może naciska na Draco, przyszpilając go do łóżka i ponownie całując, tym razem przewracając na plecy. Pieści go tak długo, aż w końcu Malfoy klęczy, podpierając się dłońmi o materac, wypinając tyłek i zwieszając głowę. Zaciska palce u stóp, gdy język Pottera wsuwa się w jego wejście. Dochodzi, nawet nie dotykając swojego członka, a i tak po chwili, kiedy Harry znowu zaczyna go pieścić, jego penis znów jest w gotowości, tak szybko, jak to tylko możliwe. Potter nie przestaje nawet na chwilę i Draco w końcu traci rachubę, leżąc na łóżku i jęcząc, niezdolny do ruchu, niezdolny nawet do tego, by kazać Potterowi przestać, aż w końcu obaj opadają na materac, objęci, wśród pogniecionej pościeli.

Tęskniłem za tym — mówi Harry, po czym wzdycha głęboko z ukontentowaniem. Przyciąga Draco bliżej siebie, obejmując go ramieniem.

Nie nienawidzę cię — odpowiada Malfoy. — Już nie. Nienawidziłem cię w szkole, ale teraz już nie.

Potter unosi się na łokciu i uśmiecha do niego szeroko. Draco odgarnia dłonią mokre od potu włosy z jego czoła. Blizna wciąż tam jest, ale zbladła z upływem czasu, z do tego teraz dodatkowo maskuje ją rumieniec. Obrysowuje palcem jej kształt, po czym opada na poduszki, uśmiechając się do Pottera po raz pierwszy od dłuższego czasu.




3.

Kiedy Abraxas idzie do szkoły, Malfoy nie ma pojęcia, co ze sobą zrobić. Głośne paplanie i harmider wywoływane przez dzieci znikają, gdyż najstarsze z nich większość dnia spędzają poza domem, zostawiając Draco sam na sam z Violą, która najszczęśliwsza jest bawiąc się sama swoimi zabawkami.

Jednak pewnego dnia oddycha z wyraźną ulgą. Viola siedzi na podłodze w salonie, rysując. Kiedy Draco woła ją na obiad, zauważa, że kredki, których używała, unoszą się w powietrzu wokół jej głowy.

Trzy do trzech — informuje Pottera, uśmiechając się jak wariat. Harry popycha go na materac, śmiejąc się i łaskocząc go ustami po brzuchu, tak jak czasem robili swoim dzieciom, gdy były młodsze. — Przestań, Potter! — piszczy, próbując odepchnąć Harry’ego, ale szybko się poddaje, nawet nie starając się „wygrać” tej walki.

Oblizuje wargi i rozchyla je, czekając na usta Pottera. Harry całuje go tak, że przez jego ciało przebiega dreszcz aż po czubki palców u nóg, a on sam zaciska dłonie na klatce piersiowej kochanka.

To już wszystkie — mówi. — Chociaż w zasadzie nie jestem zaskoczony. Ojciec zawsze powtarzał, że im lepsza krew, tym mniej charłaków.

Potter marszczy brwi i prycha cicho.

To tym się tak strasznie do tej pory martwiłeś, Malfoy — mówi tylko.

Nieważne — odpowiada Draco, przewracając oczami. Harry nachyla się nad nim i chwyta jego członek przez szaty, prowokując do przeciągłego jęku, skutecznie uniemożliwiając mu dokończenie zdania, nawet jeśli chciałby cokolwiek dodać, choć, szczerze mówiąc, nie chciałby, gdyż jest zbyt zajęty jęczeniem Harry’emu prosto w ucho.


Pewnego wieczora Potter spóźnia się na kolację.

W zasadzie w ogóle się na niej nie pojawia.

Draco zrzędzi pod nosem i wyciąga jakieś pudełka z tej wyjątkowo zimnej części lodówki. Wkłada je do większego pudła i prosi Pyrrhę, by wcisnęła, co trzeba, by mogli podgrzać posiłek. Zegar wybija kilka minut po ósmej, a Pottera wciąż nie ma. Malfoy kładzie do łóżek najpierw Violę i Abraxasa, a potem także Pyrrhę. Zdążył już nawet przeczytać im bajki na dobranoc, a on wciąż nie wraca!

Teraz Draco zaczyna się martwić.

Nagle w salonie rozlega się dźwięk drapania, a potem plucia. A potem, jakby coś się tam poruszało. Draco sięga po różdżkę i powoli schodzi na dół. Serce mocno łomocze mu piersi — ktoś go znalazł albo chce ich okraść, albo…

To sowa! — krzyczy Pyrrha, stojąc na szczycie schodów.

Czy ty przypadkiem nie powinnaś być w łóżku? — pyta Malfoy, mrużąc oczy, ale jego uwagę przyciąga płomykówka, która dosłownie przed chwilą wyleciała z kominka i teraz kroczy dumnie po telewizorze i huka do niego. Draco podchodzi bliżej, lecz Pyrrha już zbiega po schodach, a jej długie blond włosy plączą się wokół twarzy. — Zaczekaj! — krzyczy. — To może być — patrzy na przesyłkę przywiązaną do nóżki zwierzęcia — wyjec albo list z zaklęciem śledzącym. — Pochyla się ku telewizorowi, ale na kopercie widzi jedynie pieczęć ministerstwa.

Otwiera ją różdżką i czyta:

Pani Potter,

z przykrością informujemy…

Gdy odkłada list, ledwie zdaje sobie sprawę z tego, że Pyrrha go o coś pyta. Potter jest ranny. Grupa aurorów została zaatakowana podczas misji w Yorkshire. Draco chwyta się poręczy fotela i siada, mrugając szybko i starając się oddychać.

Tatusiu? — pyta Pyrrha. — Tatusiu, czy…

Wszystko w porządku — odpowiada. Nie przejmuje się nawet tym, że ministerstwo znowu się pomyliło. On nie jest panią Potter. — Nie może być martwy — szepcze z wściekłością. — Pieprzony Potter nie ma prawa zginąć w jakiejś misji! — Pociąga nosem i ociera oczy, próbując się uspokoić dla Pyrrhy, Abraxasa i Violi, dzieci Pottera, które stoją na schodach i patrzą na niego, z nadzieją czekają na jakieś informacje i…

Draco wstaje i każe im położyć się do łóżek, tłumacząc, że w ten sposób tata, kiedy już wróci, będzie wiedział gdzie ich szukać. Tylko Pyrrha przyciąga jego uwagę, gdy odwraca się przez ramię, by na niego spojrzeć — jest przestraszona, smutna i bliska płaczu.

Kiedy głosy dochodzące z pokoi dziecięcych w końcu cichną, Draco bierze garść proszku Fiuu i wrzuca go do kominka.

Weasley? — pyta. — Weasley, jesteś tam?



4.

Czy to na pewno będzie skuteczne? — zapytał Weasleya.

W odpowiedzi rudzielec jedynie wzruszył ramionami, twierdząc, że nie ma pewności, ale według jego opinii owszem, powinno zadziałać. Draco wypróbował jego pomysł, który rzeczywiście się sprawdził, ale swędzi go teraz dosłownie wszystko. Ma wysypkę, a na rękach i nogach pojawiają mu się małe, czerwone krosty, lecz na szczęście szaty ukrywają je dość dokładnie.

Z jego szyi zwisa ciężki medalion. Przegląda się w lustrze, oceniając kamuflaż i kiwa głową z aprobatą.

Dlaczego wyglądasz jak dziewczyna? — pyta Abraxas.

Idziemy odwiedzić tatę w szpitalu — wyjaśnia Draco. — A to jest przebranie, żeby nikt mnie nie rozpoznał.

Bo to sekret — mówi Pyrrha.

Dokładnie — potwierdza Malfoy. — To sekret.

Do Świętego Munga dostają się siecią Fiuu. Draco dotyka palcami twarzy, sprawdzając gorączkowo, czy medalion zapewniający kamuflaż nadal działa, ale Pyrrha łapie go za rękę.

Wszystko w porządku — mówi uspokajająco.

Draco pochyla się nad kontuarem w recepcji i swoją najlepszą imitacją kobiecego głosu pyta uzdrowicielkę, na której sali leży Harry Potter.

Przykro mi — odpowiada kobieta — ale on nie przyjmuje gości.

Ach, sądzę, że pani źle mnie zrozumiała — odpowiada Malfoy, przeciągając słowa. — Jestem jego… żoną. — Ostatnie słowo wypowiada szeptem. Uzdrowicielka wytęża słuch, by zrozumieć, co mówi, ale po chwili łapie się za serce.

O mój… Och, naprawdę jest pani… O mój Boże! Och, oczywiście, pani Potter, proszę tędy!

Kobieta osobiście odprowadza całą rodzinę plątaniną korytarzy. Portery na ścianach szepczą do nich i wskazują im drogę, jakby wiedziały, kim jest Draco, ale reszta szpitala pozostaje nieświadoma, przynajmniej do momentu, gdy towarzysząca mu uzdrowicielka nie mówi bezgłośnie „żona Harry’ego Pottera” i wtedy wszyscy jak na zawołanie zaczynają na niego patrzeć. Ich spojrzenia sprawiają, że Malfoya zaczyna świerzbić skóra, jednak mimo to trzyma głowę wysoko, najlepiej, jak się tylko da z czteroletnim dzieckiem na ręku, pilnując, by pozostała dwójka nie powędrowała gdzieś, gdzie nie powinna.

To tutaj, moja droga — oznajmia z uśmiechem uzdrowicielka, otwierając jedne z drzwi. — Z tego, co wiem, powinien już się obudzić.

Viola, Abraxas i Pyrrha przebiegają obok, dając mu pewność, że Potter nie śpi, gdy tylko słyszy radosny krzyk „Tata!”. Zamyka za sobą drzwi i rzuca na nie zaklęcie blokujące, znacznie lepsze niż te, o których ktokolwiek w tym szpitalu mógłby pomyśleć.

Stoi, trzymając się nieco z tyłu w stosunku do dzieci, które skaczą i przekrzykują się nawzajem, rozglądają się po pokoju, dotykając wszystkiego i opowiadając Potterowi, jak strasznie za nim tęskniły. Malfoy krzyżuje ręce na piersi, ale ten gest nie bardzo pasuje do obecnej sytuacji. Próbuje oprzeć się o ścianę, jednak jego kamuflaż i związane z nim swędzenie nie dają mu spokoju.

Czarna głowa Pottera wystaje spomiędzy dzieciaków. Harry wygląda okropnie, całą twarz ma obwiązaną poplamionymi bandażami, ledwie zakrywającymi posiniaczoną i lekko niebieską skórę, gdzieniegdzie brudną od zaschniętej krwi. Jego ręce też są obandażowane. Tylko oczy zdradzają, że pacjent na łóżku to Potter. Są dokładnie takie, jakie Draco pamięta.

Cześć — chrypie Harry. — Ładne piersi.


Cześć — odpowiada Draco. — Co się, do jasnej cholery, stało? — Stara się, by nie brzmiał na zdenerwowanego, ale oczy Pottera błyszczą lekko, a usta drżą i Malfoy nie jest w stanie nadać swojego głosowi odpowiedniego tonu.

To był atak… Udaliśmy się do Yorkshire, w rejon, gdzie według doniesień przebywał jeden ze śmierciożerców i to on wciągnął nas w zasadzkę.

Wciągnął ciebie w zasadzkę — poprawia Draco.

Tak — potwierdza Harry. Przesuwa się odrobinę na łóżku i krzywi z bólu. Draco podchodzi nieco bliżej, ale przez chwilę waha się, nim w końcu delikatnie obejmuje rękę Pottera swoimi dłońmi. Harry bierze głęboki oddech. — Nie sądziłem, że przyjdziesz — mówi.

Ja… Dlaczego miałbym nie przyjść? — prycha Malfoy.

Potter ignoruje go. Abraxas bawi się niebieskim naczyniem, leżącym obok łóżka Harry’ego.

Do tego naczynia się sika — wyjaśnia Potter i Abraxas natychmiast odrzuca trzymany przedmiot. Harry ponownie odwraca się do Draco. Pachnie krwią i środkiem odkażającym.

Jak długo jeszcze musisz tu leżeć? — pyta Malfoy.

Kilka dni. Oberwałem najgorszymi klątwami.

Draco chciałby zrobić coś więcej niż tylko stwarzać pozory, trzymając Pottera za rękę, jednak nie wie, co. Nie chce dotykać włosów mężczyzny, bo spomiędzy bandaży wystają jedynie pojedyncze kosmyki, a poza tym Potter zapewne nie kąpał się od kilku dni. Może chciałby go pocałować, ale jedna z warg Harry’ego jest rozcięta, do tego biorąc pod uwagę stan jego twarzy, to raczej nie jest najlepszy pomysł.

Przełyka ślinę i jedynie patrzy na Pottera, czekając, aż ten coś powie.

Wolę cię bez tego kamuflażu — mówi Harry.

Zaczekam na ciebie w domu — odpowiada Malfoy. — Bez niego.

_________________


Rozdział 14


1.

Pyrrha dostaje w sierpniu sowę.

Harry, oblany potem ściekającym po jego twarzy, wchodzi z podwórka do domu. Jest gorące lato, a koszenie trawy w samo południe jedynie pogarsza samopoczucie. Viola wciąż bawi się na zewnątrz, gotując błotne ciasteczka, natomiast Abraxas przykleja się do telewizora, oglądając powtórkę meczu piłkarskiego.

Harry otwiera lodówkę i wyciąga piwo. Odkręca kapsel i przystaje w pobliżu drzwi.

Wyłania się z nich Malfoy. Jego oczy są wielkie, a usta ściśnięte tak mocno, że Gryfon nie wie, czego się spodziewać

Co?

Twoja córka — mówi przez zaciśnięte zęby — sądzi, że pójdzie do… do Hogwartu.

Harry uśmiecha się szeroko.

Przyszła sowa?

Malfoy głośno trzaska drzwiami od lodówki, sprawiając, że butelki w środku niej obijają się z brzękiem od siebie, a Harry niemal obrywa w twarz lecącym w jego kierunku słoikiem musztardy. Draco podchodzi do Pottera, celując w niego palcem. Harry krzywi się i próbuje się odsunąć, jednak Malfoy nie daje za wygraną.

Jeśli sądzisz, że pójdzie tam, gdzie wszyscy będą wypytywać ją o naszą rodzinę, jesteś cholernym...

Harry kręci głową, śmiejąc się lekko. Draco patrzy na niego z pogardą.

Malfoy, zaklęcie Fideliusa chroniło nas przez te wszystkie lata, dlaczego więc sądzisz, że przestanie akurat teraz, kiedy Pyrrha pójdzie do szkoły? — W odpowiedzi Malfoy jedynie mruga, więc Harry kontynuuje: — A poza tym, nie chcesz, żeby uczyła się magii?

Malfoy mruga ponownie.

Durmstr....

Jest niepewny, Harry uśmiecha się i owija ramię wokół niego, przyciągając go łagodnie, sprawiając, że Malfoy opiera się o niego, a ich ciała pasują do siebie jak kawałki puzzli.

Nie tęskniłbyś za nią, gdyby była aż w zachodniej Europie?

Malfoy nie chce przyznać Harry'emu racji, nie mówi więc nic i unosi lekko wargi, Harry wie jednak, że to tylko na pokaz.

Wszystko będzie dobrze — mówi. — A teraz pokaż mi sowę. Sądzę, że powinniśmy oprawić ten list, albo coś w tym stylu. Czy nie tak postępują rodzice?

Draco woła Pyrrhę. Ta zbiega ze schodów, trzymając coś w rękach i machając tym przed twarzą Harry'ego, piszcząc, śmiejąc się i mówiąc:

Wysłali mi list, tato! Wysłali mi list!

Harry rozkłada go, spoglądając z uniesioną brwią na kochanka. Malfoy przytakuje, więc Harry zaczyna czytać. Jego uśmiecha poszerza się, widząc znajome słowa:


Droga panno Potter,


Jesteśmy zaszczyceni możliwością poinformowania Pani o przyjęciu…


A więc mogę iść? — pyta rozpromieniona Pyrrha.

Oczywiście — odpowiada Harry.

Malfoy prycha cicho.



2.

Ponieważ na King’s Cross nie spotykają czekających na nich dziennikarzy z Proroka Codziennego, o których Malfoy jęczał w domu, Pyrrha bez problemu dociera do Ekspresu Hogwart.

Na peronie spotyka ich Luna. Uśmiecha się do Pyrrhy, drapiąc się piórkiem wyciągniętym zza ucha.

Cieszysz się z rozpoczęcia szkoły? — pyta.

Pyrrha żarliwie przytakuje, ściskając dłoń Harry'ego odrobinę mocniej.



Później Harry idzie z Luną na herbatę, podczas której przyjaciółka zadaje mu pytanie:

Nie czujesz się staro, patrząc jak twoje dziecko rozpoczyna szkołę?

Harry przy pomocy sznurka obraca torebkę od herbaty wokół kubka.

Nie wiem. Tak myślę. Mam wrażenie, że nie minęło aż tak wiele czasu, gdy ukończyłem Hogwart. Wciąż mi się wydaje, że gdy tam wrócę, zastanę Dumbledore’a w jego gabinecie, Snape’a w lochach, a ja sam będę spał w dawnym dormitorium.

Tęsknisz za tym wszystkim? — pyta, wzdychając z rozmarzeniem. — Czasem wydaje mi się, że tak, jednak cieszę się, że nie muszę wracać. Podoba mi się praca z ludźmi, który wyjeżdżają na wycieczki w lutym, by zobaczyć bliżej nieokreślone zwierzęta z Orkadów.

Harry mówi „tak” i uśmiecha się do Luny. Za nimi po terkoczących szynach z gwizdem mknie pociąg. Luna krzyczy coś do Harry'ego, wskazując na zegarek i Harry macha jej na pożegnanie, kiedy wychodzi, by złapać świstoklik.



Czujesz się staro? — pyta w łóżku Malfoya.

Draco unosi się z jego piersi, do której jeszcze przed chwilą przytulał swój ciepły policzek.

Co? — pyta przeciągle, unosząc brwi.

Pytałem, czy czujesz się stary, teraz, kiedy Pyrrha poszła do szkoły? Do Hogwartu.

W odpowiedzi Draco mruczy i całuje Harry'ego w szczękę.

Dlaczego? — szepcze przy jego skórze. — Sądzisz, że potrzebny ci już eliksir przeciwko starzeniu?

Nie — mówi Harry. — Chodzi mi o to, że… Jeszcze tak niedawno, a zarazem cholernie dawno, to my jechaliśmy do szkoły. A teraz jedzie tam nasza córka. To...

Malfoy wzrusza ramionami i opada na poduszkę. Jego palce bawią się włosami przy uchu Harry'ego, nawijając je na nie i przeczesując.

Przestań o tym myśleć, Potter, i po prostu idź spać lub mnie przeleć. Jestem zmęczony. I nie obchodzi mnie, czy przechodzisz kryzys wieku średniego. Masz trzydzieści jeden lat, nie możesz z tym jeszcze poczekać? Jakieś kolejne dwadzieścia?

Malfoy nie jest już taki spokojny, kiedy kilka dni później przylatuje do nich pierwsza sowa z Hogwartu. Są właśnie w trakcie kolacji, więc jeszcze niezauważony list czeka spokojnie w skrzynce, aż w końcu Potter przynosi go do domu.

Gdzie ona jest? — syczy Draco, wyrywając list z rąk Harry'ego, kiedy tylko ten kończy go czytać Abraxasowi i Violi na głos.

W Gryffindorze — głośno mówi Harry, lekko wypinając pierś; nie kryje się z rozpierającą go dumą. — Wiedziałem, że tak będzie. Ona po prostu musiała tam trafić — poza tym McGonagall będzie szczęśliwa, mając pod opieką już trzecią generację Potterów!

To okropne — jęczy Malfoy, wzdychając dramatycznie i ujmując głowę w dłonie, jakby nagle zaczęła go boleć. A może naprawdę go boli? Tego Harry nie wie, ale i nie dba o to, bo domyśla się, że to zwykłe przedstawienie. — Ona powinna być w moim domu. W Slytherinie.

Nie wydaje ci się, że to byłoby nieco dziwne, gdyby trafiła do Slytherinu? — pyta Harry. — Jakby nie patrzeć, na żadnych papierach nie ma twojego nazwiska i gdyby jakiś Potter trafił do Slytherinu, to byłoby... troszeczkę dziwaczne. Snape mógłby zacząć coś podejrzewać.

Draco wzdycha.

Ja chcę być w Slytherinie! — wtrąca się Abraxas. —Tak jak tatuś!

A ja nie! — mówi Viola.

Więc gdzie chciałabyś być? — docieka Harry.

Viola wzrusza ramionami i miesza łyżką w swoich lodach.

Jeszcze nie wiem.

Większość kłótni tego typu kończy się w ten sam sposób: z Harrym na górze, z boku lub — najprościej — w Draco, wzdychającym z przyjemności; splątane, śliskie od potu ciała, jęczący Malfoy, wyginający plecy w łuk i pozostawiając ślady paznokci na plecach Harry'ego; głębokie i długie pocałunki, a czasem gorączkowe i namiętne, pełne pożądania.

Koniec również jest podobny: Malfoy opada na łóżko, a Harry na niego; ich serca kurczą się w zgodnym rytmie, a zaklęcie wyciszające migocze i opada jak zasłona na ich ciała.

Przynajmniej nie jest w Huffelpuffie — mówi Draco.

Wszystko może się zmieniać, naprawdę, ale nie Malfoy.



3.

Dwa lata później, kiedy przychodzi sowa z listem od Abraxasa, Malfoy jest o wiele bardziej zadowolony niż poprzednim razem. Bierze list i macha nim przed oczami Harry’ego, uśmiechając się szeroko i mówiąc:

Wreszcie jedno z naszych dzieci jest we właściwym domu.

Harry uśmiecha się i przewraca oczami. Chwilę później Malfoy nie jest już tak zadowolony, ponieważ Potter unieruchamia jego nadgarstki, przywiązując je do framugi łóżka za pomocą zaklęcia. Następnie przeciąga różdżką po jego nagiej piersi, na co Draco drży, przesuwając językiem po zębach.

Co? Już nie jest ci tak wesoło? — mruczy mu Harry do ucha, jednocześnie odejmując dłonią jego członek i powoli nią poruszając.

Malfoy mówi coś zduszonym głosem i wygina plecy w łuk.

Zamknij się — jęczy, kiedy Harry regularnie porusza dłonią w górę i w dół główki, na tyle wolno, że Draco zaczyna głośno sapać i kręcić biodrami.

Lubisz mnie dręczyć! — syczy przez zaciśnięte zęby.

Liżąc sutki Malfoya, Harry odpowiada „być może” tuż przy jego skórze, skubiąc ją zębami i uśmiechając się szeroko, kiedy ciało kochanka drży jeszcze mocniej pod jego własnym.



Pyrrha pisze do nich często. Wspomina imiona, które Harry ledwo kojarzy, mówi o tym, jak bardzo lubi mugoloznastwo i numerologię. Malfoy marszczy nad listem brwi i mruczy pod nosem coś na kształt „elketronika” i „bezużyteczne”. Potter natomiast uśmiecha się szeroko, widząc wielkie, dziecięce pismo swojej córki i wie, że Draco również uwielbia dostawać te listy, choć się do tego nie przyznaje.

OD czasu do czasu, gdy Potter wraca do domu, czuje podejrzany zapach pieczonego ciasta i słodkości. Ponadto zdarza mu się przyłapać Violę na wylizywaniu z miski pozostałości po jakimś kremie. Harry chce zapytać „dlaczego po prostu nie przyznasz się, że wysyłasz Pyrrhrze i Abraxasowi słodycze?”, przypuszcza jednak, że Draco lubi wychodzić z założenia, że jest sprytniejszy. Pamięta paczki, jakie Malfoy dostawał za czasów szkolnych, być może wysyłane przez jego matkę. Myśl o tym jest pełna goryczy, ponieważ on sam nigdy nie dostał takiej paczki. A teraz, kiedy jest dorosły, nie będzie miał już ku temu okazji.


Pewnego wieczoru Harry siedzi na kanapie, oglądając w telewizji mecz razem z rozłożonym obok niego Malfoyem. W pewnej chwili kominek rozbłyska zielonym światłem i wychyla się z niego znajoma głowa.

Wnętrzności Harry'ego ściskają się nieznacznie. Zerka podejrzanie na gościa i podchodzi do kominka.

Czego chcesz, Snape? — pyta.

Oczy Snape'a zwężają się nieznacznie. I choć Harry nie jest już jego uczniem, a słowa profesora nie przemawiają do niego tak jak kiedyś, to wciąż potrafi sprawić, że Potter czuje się jak jedenastolatek siedzący w pracowni eliksirów.

Uważaj na język, Potter. Chodzi o twojego syna.

Co z nim? — mówi, przewracając oczami. Za jego plecami Malfoy pyta o coś, czego Harry nie jest jednak w stanie usłyszeć przez szum Fiuu.

Sądzę, że powinnyśmy pomówić o jego wynikach w nauce. Są jeszcze gorsze niż twoje, kiedy byłeś w jego wieku. Czy powiedział ci, że zawala wszystkie swoje zajęcia? Nawet te u Binnsa?

Zawala?

Tak, zawala! — syczy Snape. — Zwykle nie wzywam rodziców, by przedyskutować wyniki w nauce ich dzieci, ale ten przypadek jest inny. Nie możemy pozwolić, by potomek Złotego Chłopca oblał szkołę… Szczególnie, że przebywa w niej zaledwie dwa miesiące! Więc, czy moglibyśmy…? — Usta Snape'a wyginają się w szyderczym uśmiechu. — Stawisz się w moim gabinecie, tu w Hogwarcie, w piątek wieczorem.

Głowa Snape'a znika. Harry cofa swoją, a wtedy Mistrz Eliksirów pojawia się znowu w blasku zielonych płomieni, dodając:

Aha, Potter, zabierz ze sobą swoją żonę.



4.


W tym czasie w Szkocji jest zawsze więcej śniegu niż w północnym Londynie. Harry zapomniał już o przesypujących się zaspach śniegu, w których można było utonąć niczym w morzu bieli.

Zapomniał również o tym, jak kurewsko daleko od szkoły znajdował się najbliższy punkt aportacyjny.


Wszystko w porządku? — pyta, zerkając na Malfoya, który brnie przez śnieg tuż za nim.


Boże, dlaczego po prostu nie użyliśmy świstoklika? — odpowiada Draco, szczękając zębami. Owija szalik szczelniej wokół twarzy. Jego słowa są stłumione przez materiał; twarz i głowa są tak szczelnie owinięte szalikiem, kapturem i czapką, że widać jedynie oczy i kawałek nosa.


Harry zwalnia tempo, by Draco mógł za nim nadążyć. Idą przez śnieg w górę wzgórza i obserwują z daleka znajome wieże.


Na tle wody jeziora i ciemniejącego, upstrzonego tysiącem migoczących gwiazd nieba zamek błyszczy bielą i mroźnym błękitem. Wydaje się być taki... kruchy i zimny, a śnieg iskrzy się na jego powierzchni niczym diamentowy pył.


Pięknie tu — mówi Harry.


Cholernie zimno — odpowiada Malfoy. — Lepiej, żeby to było ważne. Wolałbym być teraz w domu, gdzie jest ciepło. I nie musielibyśmy płacić opiekunce.


Pani Figg powiedziała, że nie widzi problemu — zauważa Harry.


Cóż... I tak musimy jej zapłacić.


Harry powstrzymuje się od dodania, że to przecież on zarabia, ale kręci jedynie głową i uśmiecha pod szalikiem. Następnie wyciąga do Draco dłoń, którą ten przyjmuje. Niestety jego rękawiczki z jednym palcem utrudniają trzymanie się za ręce, dlatego Malfoy zostaje z tyłu, oddychając głęboko i ciężko, pozostawiając za sobą chmurki pary w powietrzu.


Przechodzą przez bariery. Harry czuje je, nic w tym jednak dziwnego, skoro przez wiele lat pracował w terenie. Teraz mógłby opisać sposób, w jaki ocierają się o jego ciało, powodując, że magia faluje w powietrzu. Potter odsuwa się od Malfoya, wspinając się na schodki prowadzące do zamku. Przypomina sobie swoje szkole lata i te ciągłe wycieczki w górę i w dół tych schodów z towarzyszącymi mu Ronem i Hermioną. Pamięta też rzucanie się śnieżkami i inne zabawy wypełnione śmiechem, a także odwiedzanie Hagrida i rozmowy nad jeziorem.


Zatrzymuje się na szczycie i spogląda na zamek. Tysiące utkwionych w ciemnym kamieniu okien błyszczy na żółto. Ten kolor kojarzy mu się ze światłami ostrzegawczymi, dlatego zatrzymuje się na chwilę.


Uśmiecha się, kiedy przekraczają główną bramę. Głosy dzieci, duchów, profesorów, tysiąca skrzatów w kuchni, labirynty ścian i tajemnice tego miejsca sprawiają, że zamek tętni życiem, a mury nigdy nie umierają.


Harry wchodzi do środka, czując ciepło owiewające jego ciało. Chce zdjąć kaptur i szalik, kiedy nagle zatrzymują go dłonie Malfoya.


Przestań — syczy. — Rozpoznają cię.


Harry wzdycha, ale posłusznie zostawia kaptur na swoim miejscu. Następnie obaj kierują się za grupą Ślizgonów prosto do lochów, mijając po drodze grupę Puchonów, którzy przyglądają się im z zaciekawieniem i wskazują na nich palcem. Harry przeczesuje wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu jasnowłosej głowy lub ciemnowłosego chłopca w okularach, chociaż domyśla się, że Abraxas i Pyrrha pewnie są teraz w swoich dormitoriach, siedząc przed kominkiem razem z przyjaciółmi.


Czuje lekki ucisk w klatce piersiowej, kiedy wspomnienia kumulują się w jego myślach. Pamięta, jak mijał te kolumny tuż za Snape'em, by odbyć swój szlaban, rok za rokiem, a tam... tam on i Ron chowali się na ich trzecim roku.


Zatrzymują się przed kwaterami Snape'a. Harry spogląda na Malfoya, który pochmurnie wpatruje się w drzwi profesora. Czuje, że z jego wnętrzności zrobił się węzeł, a teraz zaciska się jeszcze silniej na myśl o czekającym go spotkaniu, a na dodatek w towarzystwie Draco.


Bierze głęboki oddech i puka.


Drzwi otwierają się z rozmachem i Harry pierwszy wchodzi do środka.


W kwaterach Snape'a wciąż czuć unoszący się w powietrzu zapach alkoholu, pleśni, duszący dym papierosowy, zapach starych książek i... śmierci. Harry stoi niepewnie, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić. W końcu krzesło za biurkiem Mistrza Eliksirów odwraca się.


Wejdź i rozgość się, Potter.


Drzwi zamykają się i Harry zauważa Abraxasa siedzącego obok biurka Snape'a. Uśmiecha się do niego, jednak twarz syna pozostaje niewzruszona. Potter zsuwa kaptur, szalik i zdejmuje rękawiczki, przeczesując palcami włosy. Następnie siada obok na jednym z krzeseł.


Abraxas ma takie same rysy twarzy jak Draco, więc nie ma szans, by Snape nie dostrzegł między nimi podobieństwa. Sposób, w jaki marszczą brwi czy wykrzywiają usta jest taki sam. Poza tym Malfoy tutaj jest. Siedzi na krześle między nim a Abraxasem.


Podejrzewałem... — mówi wolno Snape, uśmiechając się drapieżnie. — Choć nie byłem pewny, aż do teraz. Sekretną małżonką Pottera jesteś ty, Malfoy.


Draco nie odpowiada, jedynie mocniej zaciskając usta.


Oczywiście, ty, Potter, zawsze musisz zrobić coś nadzwyczajnego, prawda? — kontynuuje Snape, wychylając się zza biurka. — Nie mogłeś, jako Złoty Chłopiec, wieść normalnego życia, mieć normalnej rodziny, prawda?


To nie twoja sprawa — odpowiada zwięźle Harry. — Sądziłem, że jesteśmy tu z powodu mojego syna.


Och, jesteśmy — przytakuje Mistrz Eliksirów. — Nie mniej jednak, jesteśmy tu w takim samym stopniu z powodu twojego syna, jak i ciebie.

Co masz na myśli? — warczy Harry.


Mam na myśli fakt, że twój syn — oczy Snape’a zwracają się w stronę Abraxasa, siedzącego posępnie na krześle — ma najwidoczniej pewne trudności związane z twoją osobowością.


Harry mruga.


Co?


Snape unosi brew.


A więc? — pyta Abraxasa.


Pedały — szepcze, nie patrząc na Harry'ego czy Malfoya ani nawet na Snape'a. Jego palce zaciskają się jednak mocniej na skórzanym oparciu. Jest blady, lekko zielonkawy na twarzy i wydaje się teraz taki kruchy i chory.


Żołądek Harry'ego kurczy się.


Słucham? — syczy. — O czym ty, do cholery, mówisz?


Długie palce Snape'a bębnią w stos papierów, podnoszą się i opadają, znów podnoszą i opadają....


Powiedz mi coś, Potter, wystałeś swoje dzieci do naszej szkoły, sądząc, że nie będą miały problemu z jakże banalnym faktem, że mają dwóch... ojców? I nie wpadłeś na to, że ich rówieśnicy ciągle próbują się od nich dowiedzieć, kto jest ich „matką”?!

Mamy zaklęcie....


Wasz sekret nie zostanie ujawniony — odpowiada jedwabiście Snape. — Wasze dzieci nigdy nie zdradzą waszej tajemnicy. Chodzi o to, że oczywiście nie przewidziałeś uprzedzenia ich rówieśników! A nawet tego, że te docinki mogą je ranić — dodaje i podnosi się z krzesła. Obraca się i kieruje w stronę drzwi. — Odbyłeś tu długą drogę, dlaczego więc nie porozmawiasz ze swoim synem przed wyjazdem?


Po tych słowach Mistrz Eliksirów wychodzi z pomieszczenia, by chwilę później wrócić i rzucić Draconowi ostre spojrzenie.


Spodziewałem się po tobie kogoś lepszego niż Potter.

_________________

"Co ma przyjść, przyjdzie, co ma minąć minie; W dni najburzliwsze czas jednako płynie"

["Makbet" Szekspir]



Rozdział 15


1.

Słowa Abraxasa wciąż wiszą w powietrzu.

Draco myśli o nich, gdy wracają do domu. Myśli o nich każdego wieczora, gdy razem z Potterem i Violą jedzą kolację. Myśli nawet wtedy, gdy Potter wyjeżdża do Londynu, aby odebrać dzieciaki z King’s Cross — właśnie zaczyna się przerwa świąteczna.

A kiedy Draco widzi swojego syna, niechciane myśli wracają ze zdwojoną intensywnością.

Wymawia to słowo bezgłośnie. Pedał. Czuje smutek, bo przecież nie jest pedałem. Nie lubi rzeczy, które pedały tak uwielbiają — nie zachowuje się jak typowy gej, nie obciąga nikomu, nie znosi seksu analnego. Kiedy palce Pottera przesuwają się między jego pośladkami, Draco wstrzymuje oddech.

Nie jestem pedałem — oświadcza. — Potter kwituje to skinieniem głowy. — Nie jestem! — syczy.

Stoi pod prysznicem pochłonięty przez własne myśli. Zamknął drzwi, żeby Potter nie mógł wejść do środka — wtedy na pewno otworzyłby szklane drzwiczki od kabiny, pocałował go w szyję i sprawił, że Draco drżałby tak jak tyle razy wcześniej. Nie, nie, to nie wchodzi w grę. Musi pomyśleć w samotności.

Woda obmywa jego ciało, a włosy przyklejają mu się do twarzy. Czuje, jak mięśnie rozluźniają się pod wpływem ciepła, a para wprawia ciało w letarg, ale jego świadomość jest jasna i przejrzysta. Przesuwa kostkę mydła od piersi, przez biodra, aż do wewnętrznej strony ud i członka. Owija wokół niego palce i przesuwa nimi, czując, jak penis twardnieje. Stara się nie myśleć o dłoniach Pottera, o ich dotyku na jego ciele, o wywołującym jęki i drżenie języku kochanka między nogami. Sięga palcami nieco dalej, w to miejsce za jądrami, zastanawiając się, kiedy znów nadejdzie czas, gdy będzie krwawić jak dziewczyna.

Wychodzi spod prysznica pachnąc czystością i ziołowym mydłem. Wyciąga z półki ręcznik, który strzępi się w rogach, a jego kolor nieco wypłowiał. Wącha go, próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatnio wymieniali ręczniki. Marszczy brwi. Potter nigdy nie pamięta, żeby zrobić pieprzone pranie — myśli.

Harry leży na łóżku, na pościeli, ubrany w piżamę. Unosi wzrok, gdy Draco wchodzi do pokoju, wycierając włosy. Siada i wyciąga dłoń, by przyciągnąć Malfoya do siebie.

Draco poddaje się. Usta Pottera są jego słabością, trucizną, która wzbudzała w nim potrzebę bycia z mężczyzną tak długo, jak to tylko możliwe. Język kochanka wślizguje się miedzy jego wargi, podczas gdy dłonie wplątują się w jasne włosy.

Nie jestem pedałem — powtarza uparcie, odsuwając się na chwilę.

Potter przygląda mu się, palcem pieszcząc brew.

Wiem o tym. Moglibyśmy przez chwilę porozmawiać o czymś innym? Może o tym, że już za dwa dni będą święta?

Draco prycha z niezadowoleniem, ale nie oponuje, gdy Potter zrzuca z niego ręcznik i opada przed nim na kolana. Usta mężczyzny znaczą szlaczek od brzucha w dół, aż w końcu Malfoy wzdycha i poddaje się, gotów nawet przyznać, że jest pedałem, jeśli to pomogłoby mu w tej słodkiej agonii.


2.

Nadchodzą święta.

A wraz z nimi święty Mikołaj. Co prawda wieczorem zostawili mu ciasteczka, ale dzieciaki już dawno przestały w niego wierzyć, dlatego też Draco z radością zjada je wszystkie, podczas gdy Potter pakuje ostatnie prezenty. Później pieprzą się po cichu, gdyż w Wigilię wszystkie ściany wydają się zbyt cienkie, aż w końcu zasypiają i budzą się zbyt wcześnie, żeby móc w pełni docenić piękno nadchodzącego dnia. To niemożliwe, gdy ich dzieci jeszcze przed siódmą szturchają ich, bo przecież trzeba zejść na dół i otworzyć prezenty.

Draco idzie do kuchni, by zaparzyć w dzbanku herbatę i odgrzać w piekarniku podpłomykli. Słyszy, jak Potter kręci się po pokoju, zaklęciem zmieniając błyszczący, pognieciony papier prezentowy w smoki. Słyszy też, jak Abraxas i Pyrrha szepczą do siebie o czymś gorączkowo, a Viola spuszcza wodę w toalecie.

Potter wchodzi do kuchni i opiera się o futrynę, rzucając mu dziwne spojrzenie.

O co chodzi? — pyta Draco, unosząc wzrok.

Spojrzenie Pottera staje się tajemnicze.

Nie, nic.

Malfoy wzrusza ramionami. Piekarnik zaczyna piszczeć, więc macha różdżką, by go wyłączyć, wyjmuje placki i woła dzieci. Viola wbiega jako pierwsza, tuż za nią Pyrrha. Na końcu wchodzi Abraxas, a jego mina sprawia, że Draco żałuje, iż kiedykolwiek puścił go do Hogwartu, gdzie mały nasłuchał się tych głupot. Najchętniej przytuliłby syna, zapewniając, że to nieprawda i że wszystko jest w porządku. A potem przekląłby drani, którzy naopowiadali mu tych bredni.

Zamiast tego jedynie siada za stołem.

Podaj mi babeczki z nadzieniem bakaliowym — mówi do Pottera. Jedzą bułeczki oraz podpłomyki z masłem i dżemem. Do tego bekon, zimną tartę z mięsem, piją sok z dyni i słodki, gęsty ajerkoniak, który wiruje w jego ustach jak język Pottera. Pije powoli, delektując się smakiem i tym wyjątkowym uczuciem. Patrzy prosto na Harry’ego, nawet nie mrugając, po czym zaczyna stopą dotykać jego nogi pod stołem.

Na policzki Pottera wypływa rumieniec.

Podaj masło — prosi Pyrrhę. Draco może wyraźnie poczuć erekcję kochanka, jego dłonie są dosłownie centymetry od niej, gotowe jej dotknąć, pieścić, drażnić, sprawiając, że Potter będzie błagać i jęczeć.

Nosi szaty, które dostał od Pottera. Musi przyznać, że jego gust się znacznie poprawił, szaty są świetnie skrojone, szczególnie rękawy. Widocznie powiedział też krawcowi, aby były nieco dłuższe, dokładnie takie, jakie Draco lubi. Ale oczywiście nie wspominał o tym wcześniej Potterowi, nie przyzna się przecież, jak bardzo je uwielbia — błękitny kolor i to uczucie, gdy materiał ociera się o kostki. Nie potrafi pojąć, jak Potter może przez cały czas nosić te okropne spodnie.

Grają razem w gry planszowe, dopóki Granger, Weasley i ich rude bachory nie przychodzą w odwiedziny z większą ilością prezentów. Wtedy Draco wymyka się do kuchni — jeden Weasley w domu to dla niego za wiele, więc nie zamierzał znosić całej trójki. Granger rozmawia z nim kulturalnie, pytając jak się ma i czy z dziećmi wszystko w porządku. Doprawdy, jakby sama nie mogła sobie odpowiedzieć.

Draco spogląda na nią, mówiąc, że ma się dobrze, podobnie jak i dzieci.

Pogoda też jest ładna, uprzedzając twoje kolejne pytanie, Granger — cedzi.

Musisz zachowywać się w ten sposób? — wzdycha cicho Hermiona.

Jestem uprzejmy — odpowiada, kroją ciasto owocowe, które przyniosła. Naprawdę jest uprzejmy, głownie ze względu na święta. Zgadza się nawet na wypicie piwa kremowego, które przyniósł Weasley, nie mówiąc choćby słowa o tym, jak bardzo ten zakup musiał uszczuplić fundusze jego rodziny.

Kiedy już wreszcie goście idą do domu, a dzieciaki do łóżka, Draco i Harry wchodzą na górę w ciszy. Potter przez cały wieczór zachowywał się co najmniej dziwnie. Posyłał Draco długie, uporczywe spojrzenia, które nie mają nic wspólnego z pożądaniem, bo Potter w ten sam sposób patrzy się czasami na ścianę albo w przestrzeń, mrugając jak idiota. Draco przypomina sobie, że Crabbe i Goyle czasami zachowywali się podobnie.

Zamyka drzwi i odpina guziki szat.

Pozwól mi — mruczy Harry, po czym sam, jak jakiś uczniak, siłuje się z guzikami.

Co? — warczy Draco. — Jaki alkohol wprawił cię w tak radosny nastrój?

Potter unosi wzrok i cofa się o krok. Draco czuje ucisk w piersi na widok smutnego wzroku, jakim obdarza go kochanek i równie smutnego uśmiechu, który pojawia się po chwili na jego ustach.

To już prawie czternaście lat — mówi Harry.

Wiem — odpowiada. — Umiem liczyć.

Potter kręci głową.

Nie o to chodzi, po prostu… — Przełyka głośno ślinę, a jego grdyka unosi się lekko, gdy podchodzi bliżej i głaszcze łopatkę Draco. Malfoy drży nieznacznie, mrugając. — Nigdy nie powiedziałem ci, że cię kocham.

Że ty co? — syczy Draco, odsuwając się i wyciągając przed siebie dłoń, jakby chcąc ogrodzić Pottera od siebie.

Harry ujmuję tę dłoń i kładzie ją na swojej talii.

Że ja cię kocham, Draco.

Ja…

Potter ucisza go pocałunkiem. Ale to nie tego Draco chce, nie to chce powiedzieć. Chce powiedzieć, że nie rozumie, dlaczego go kocha, ani dlaczego mówi o tym teraz, ani też czemu słowa Pottera brzmią tak szczerze, gdy szepcze jego imię, całując szczękę, szyję, pieszcząc uszy i skórę. Harry rzuca go na łóżko, zdziera z niego ubrania i całuje, całuje, całuje każdy wrażliwy punkt, każdą bliznę, każdy centymetr ciała.

A Draco mu pozwala, bo pragnie się dowiedzieć, dlaczego Potter wymówił tamte słowa, ale on nie odpowiada słowami, lecz pocałunkami, które pozostają na ciele Draco znacznie dłużej, szczególnie na ustach i członku, niż jakiekolwiek spojrzenie, pocałunkami, które odbijają się echem głośniej niż jakiekolwiek wypowiedziane słowa lub zduszone jęki, pocałunkami, które sprawiają, że drży i dochodzi, gdy Potter wsuwa się w niego delikatnie, ostrożnie i takbardzopowoli.

Nie przestawaj! — jęczy Draco, wędrując palcami po plecach kochanka, zaciskając je na wilgotnej skórze, smakując słony pot językiem.

Kocham cię — mruczy Potter tuż przy ustach Malfoya, po czym jęczy i spina się, a jego twarz na chwilę tężeje, na tę najkrótszą z krótkich chwil tuż przed tym, jak dochodzi, dysząc i z trudem łapiąc powietrze.

Kocham cię — powtarza szeptem Potter, gdy leżą w splątanej pościeli.

Wiem — odpowiada jeszcze ciszej Draco, świadomy jednak, że Potter i tak to usłyszał.


3.

Jestem w ciąży — oświadcza Draco.

Harry mruga, zezując na niewielki żelazny kociołek.

Jesteś… Jesteś pewien? Byliśmy ostrożni, używałem prezerwatyw, piłem eliksiry i…

Nie wtedy — przypomina Malfoy. — W święta. Ja… Ty… Nie użyliśmy niczego. Pamiętam. Wtedy, gdy powiedziałeś…

Potter rumieni się, ale twardym wzrokiem patrzy na limonowy eliksir — test ciążowy dla czarownic.

Tak... jesteś w ciąży.

Draco zamyka oczy, milcząc.

Jedna z rąk Harry’ego obejmuje go w pasie i lokuje się na jego brzuchu, niewątpliwie poszukując tam jakichś sygnałów rozwijającego się życia. Malfoy czuje wyraźnie, że przytył, choć Potter zdaje się tego nie zauważać.

Potter się zmienia.

Zdarza mu się wahać, jest delikatniejszy. Nie nalega na seks, chyba że Draco sam obejmie nogą jego uda i zacznie się ocierać o biodra, całując go po twarzy i szyi. Sam nie jest teraz aż tak napalony, ale brakuje mu tej szorstkości, sposobu, w jaki Potter potrafił go od czasu do czasu zaskoczyć, szepcząc do ucha „Oddaj mi się”, gdy gotowali kolację, oglądali telewizję, a nawet wtedy, gdy Viola odrabiała lekcje kilka tuż przy nich.

Potter wraca wcześniej z pracy i odbiera Violę ze szkoły. Gotuje obiad, pozwalając Draco wylegiwać się na kanapie i podjadać chipsy, ciasteczka czy też pikle z masłem orzechowym. W zamian Draco nie narzeka. Czuje się w porządku — ta ciąża ma znacznie łagodniejszy przebieg niż poprzednia. Co prawda wciąż zdarzają się poranki, które spędza z głową w muszli klozetowej, ale jest ich znacznie mniej. Nie czuje się aż tak wypchany czy gruby i jego kostki nie są aż tak spuchnięte, chociaż Draco twierdzi, że są i że bolą, bo uwielbia, gdy Potter je masuje.

Gdzieś w połowie kwietnia Abraxas i Pyrrha wracają do domu na ferie wielkanocne. Draco ubiera się w ciężkie, zimowe szaty, gdyż są nieco sztywniejsze i nie opinają zbytnio brzucha. Co prawda nie powiedzieli jeszcze o niczym Violi, ale Draco sądzi, że ona coś podejrzewa, szczególnie gdy ze zmarszczonymi brwiami przygląda mu się, jak na śniadanie zjada miskę dżemu z cebulą i sokiem dyniowym.

Czy to nie jest… obrzydliwe, tatusiu? — pyta, a jej płatki spadają z łyżki z powrotem do mleka, chlapiąc na mundurek.

Nie, wcale nie.

Draco zastanawia się, jak ich dziecko będzie wyglądać. Czy będzie miało ciemne włosy, jak Potter i Abraxas, jasne jak Pyrrha czy też może rude jak Viola. Zastanawia się, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka i jaki będzie kolor jego oczu. Boi się też, że dzieciak okaże się charłakiem. Co prawda pozostałą trójka nim nie jest, ale…

Pewnego poniedziałkowego wieczora jedzą wspólnie kolację. Potter upiekł kurczaka doprawionego curry, do tego podał puree ziemniaczane i sałatkę. Kupił też pudding chlebowy na życzenie Draco. Harry popija wino, ale Malfoy poprzestaje na soku dyniowym, tak jak dzieci. Przy stole zapada cisza, którą zauważa nawet Viola, dlatego też zaczyna wodzić wzrokiem od jednego rodzica do drugiego, patrząc na nich wyczekująco.

Tata i ja chcemy wam coś powiedzieć — ogłasza Draco i unosi brew, dając Potterowi znak, że może dokończyć.

A… tak — mówi Harry, po czym odkłada widelec i odchrząkuje. — My… eee… Będziecie mieli rodzeństwo.

Pyrrha otwiera usta ze zdziwienia, a potem uśmiecha się szeroko.

Papa będzie miał dziecko?

Draco kiwa głową, rumieniąc się pod ciekawskimi spojrzeniami dzieci, najwyraźniej szukających pod jego grubymi szatami kolejnego malucha.

Dokładnie tak — mówi.

Nie jesteś za stary? — pyta Viola.

Abraxas nic nie mówi, jedynie bardzo, bardzo powoli mruży oczy.

Jedzą pudding chlebowy z sosem z brązowego cukru, podczas gdy Pyrrha zasypuje ich pytaniami: kiedy maluch się urodzi, jak dadzą mu na imię, czy to chłopiec, czy jednak dziewczynka i czyż to nie wspaniałe, że będą mieli więcej rodzeństwa? Viola robi kwaśną minę, dopóki Potter nie wyjaśnia, że nie każą jej zamieszkać w piwnicy tylko dlatego, że nie będzie już najmłodszym dzieckiem w rodzinie.

Trzeba wysprzątać dodatkowy pokój — mówi Harry. — I tak są tam praktycznie same śmieci.

I twoje rzeczy do quidditcha, jeszcze ze szkoły — przypomina Malfoy.

Potter uśmiecha się z sentymentem, patrząc w przestrzeń.

Tak, one też.

Kiedy dzieciaki idą spać, Potter siada cicho obok Draco na kanapie i mówi:

Nie było aż tak źle.

Nie — przytakuje Malfoy. — Ale Abraxas nie powiedział zbyt wiele na ten temat.

Myślę, że był… zszokowany — wyjaśnia Harry. Przygryza dolną wargę i obejmuje Draco ramieniem. — On… W czasie świąt słyszałem, jak mówi Pyrrhrze, że uważa… uważa, iż wcale się nie kochamy.

Draco sztywnieje.

I to dlatego powiedziałeś…

Kocham cię! — mówi Potter stanowczo. Chwyta podbródek Malfoya i całuje go wolno i pewnie, aż w końcu Draco rozchyla wargi i wpuszcza jego język do środka. Smakuje go, niemal pochłania, równocześnie opuszczając się ostrożnie na poduszki na kanapie. Znajdujący się nad nim Potter odsuwa się nieco. — Naprawdę cię kocham — powtarza. — I myślę, że on też dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.

Ja nigdy nie twierdziłem, że cię kocham — zauważa Draco z ironicznym uśmiechem.

Och, wcale nie musiałeś tego robić — odpowiada Harry i również uśmiecha się złośliwie, widząc, że Draco nie jest w stanie zaprzeczyć.


4.

W okolicach lata Draco czuje się jak wieloryb. Albo raczej jak ten wielki, prostacki gajowy ze szkoły. Porusza się po domu ociężale, dochodząc do wniosku, że perspektywa upicia się jest dość pociągająca, gdyż pozwoliłaby mu zapomnieć, jak komicznie i obrzydliwie wygląda.

Pyrrha jest znacznie bardziej podekscytowana niż on. Ciągle patrzy na niego, by nie przegapić żadnego kopnięcia. Abraxas i Viola lubią dotykać jego brzucha, a Potter robi to dosłownie wszędzie. Czasami Draco zastanawia się, czy jest w tym domu tylko po to, by inni mogli go obmacywać. W takich chwilach ma ochotę się skulić i kazać im się odpieprzyć, ale oczywiście tego nie robi, bo podoba mu się, że może w ten sposób czuć bliskość swoich dzieci. Prawie tęskni za tym, jak trzymał je na rękach, gdy były noworodkami, tulił, gdy wyrosły na niemowlaki i obejmował, kiedy stały się małymi dziećmi.

A teraz jego najstarsza córka już nie jest dziewczynką. W zeszłym roku, w wakacje, zapytała go niezręcznie, czy krwawi co miesiąc i z jej jąkania i rumienienia się Draco wywnioskował, że musi wysłać Pottera do sklepu po te dziwne rzeczy. A teraz krąży po domu, smukła i stateczna jak jego matka, jasnowłosa i piękna, choć jej rysy są nieco łagodniejsze, a podbródek przypominał podbródek Pottera, jest nieco… koński, a może wszystkiemu winne są mugolskie geny.

Pamięta, jak ją karmił i nosił na ramieniu. A teraz ma już typowo kobiece kształty, wyraźny tyłek i piersi, które podkreślają jej dopasowane szaty. Po domu jednak najczęściej chodzi w szortach. Malfoyowi nie przeszkadza to aż tak bardzo, bo na szczęście żadni chłopcy — mugolscy czy też nie — nie przychodzą jej wtedy odwiedzać.

Abraxas też dorasta. Zaczyna przechodzić mutację głosu, jest nadąsany i humorzasty. Tupie głośno, gdy chodzi po domu, je i warczy jak smok. Wygląda przy tym nieco niesymetrycznie, bo jego stopy są zdecydowanie za duże, a ręce nie pasują do reszty ciała. I jest wysoki, choć tak samo niezdarny, jak Potter w jego wieku. W ogóle Abraxas jest wyjątkowo podobny do Pottera — nosi okulary, ma identyczne włosy i znacznie łagodniejsze rysy twarzy niż Draco. Z drugiej strony, podbródek chłopaka i jego oczy są typowo malfoyowskie. I spojrzenia też.

Viola jest wciąż dzieckiem. Draco się z tego cieszy, nawet mimo że córka nie jest zbyt zainteresowana tym, co robi jej tatuś, woli za to jeździć rowerem do spożywczego i bawić się z mugolskim przyjaciółmi w parku aż do zmroku.

Maluch ma przyjść na świat we wrześniu. Malfoyowi jeszcze nigdy nie było aż tak gorąco jak teraz — pozostałe dzieciaki rodziły się w zimie, kiedy noszenie grubych, podbijanych futrem szat było uzasadnione. Teraz jednak poci się, gdyż jest mu za ciepło, bolą go plecy i spuchły mu palce oraz kostki. W nocy nie potrafi zasnąć, po pierwsze dlatego, że nigdy nie może znaleźć wygodnej pozycji, a po drugie wierci się i kręci, bo przeszkadza mu pościel klejąca się do jego ciała i sprawiająca, że czuje się jak w piecu.

To wszystko twoja wina! — warczy na Pottera.

Harry przynosi mu lemoniadę i schłodzony sok dyniowy, a czasami mieszankę ich obu, jeśli Draco sobie tego zażyczy. Marszczy brwi, głaszcząc jego kark.

Moja? — mruczy.

Draco zamyka oczy i wzdycha. Jęczy, gdy palce Pottera sprawnie rozluźniają najbardziej spięte mięśnie, rozmasowując je okrężnymi ruchami.

Oczywiście — mamrocze.

Gdzieś na początku sierpnia Harry z samego rana wychodzi do pracy. Budzi przedtem Draco, potrząsając nim lekko.

Do widzenia — mówi.

Malfoy mamrocze coś niezrozumiale i odwraca się. Zasypia ponownie, śniąc o tym, że pływa w hogwarckim jeziorze, a Potter przygląda mu się z brzegu. Płynie coraz głębiej i głębiej, woda wiruje między palcami u jego stóp, a macki wielkiej kałamarnicy łaskoczą go w uda i pośladki.

A potem wyczuwa krew.

I natychmiast się budzi.

Siada, ale ostry ból rozchodzący się od dolnej części kręgosłupa sprawia, że zaczyna krzyczeć. Wszystko cuchnie krwią, jakby wilkołak wszedł do domu i…

Oczy Malfoya rozszerzają się gwałtownie. Gorączkowo kładzie dłonie na brzuchu. Wciąż tam jest — myśli, kiedy zdaje sobie sprawę, że ma krew między nogami. I to właśnie tę krew wyczuł. Sięga po różdżkę leżącą na stoliku nocnym i rzuca Lumos — w pokoju panuje półmrok, a zasłony są zaciągnięte.

Dosłownie leży w kałuży krwi, która jest na tyle świeża, by ciągle być ciekła, lecz na tyle stara, by się kleić.

O Boże — mamrocze, gramoląc się z łóżka. — O Boże. O Boże.

Idzie do drzwi, wiedząc, że zostawia za sobą czerwone ślady stóp — doskonale czuje krew przeciekającą przez jego cienką piżamę i spływającą po nogach. Woła Pyrrhę, Abraxasa i Violę, ale żadne z nich nie odpowiada, nie przybiega do sypialni.

Cholera! — jęczy. — Park. Są w pieprzonym parku!

Wie, że dzieciaki tam poszły. Robią to każdego ranka, Draco w tym czasie zazwyczaj już nie śpi i je śniadanie. A teraz, gdy ich potrzebuje, nie ma ich w domu i Malfoy nie jest pewny, czy wrócą na lunch. Nie wie nawet, która jest godzina. Zresztą nieszczególnie go to obchodzi, gdy kolejny skurcz przeszywa jego ciało.

Ściska futrynę tak mocno, że aż zostawia na niej ślady. Czuje magię pulsującą w jego ciele oraz nagły przypływ energii — i to nie tylko swojej.

Człapie po schodach na dół, oddychając płytko i zdając sobie sprawę, że coś jest bardzo, bardzo nie tak, a on jest zupełnie sam w domu. Dziecko powinno przyjść na świat najwcześniej za miesiąc.

To nie może się dziać — szepcze.

Zbiera się w sobie na tyle, by wrzucić do kominka garść proszku Fiuu, połączyć się z ministerstwem i wrzasnąć, że musi rozmawiać z Harrym Potterem.

Czy to ważne? — pyta jakiś głos.

Ale Malfoy nie jest w stanie odpowiedzieć. Upada na podłogę, zwija się w kulkę, czując ostry ból przeszywający jego brzuch, klatkę piersiową, całe ciało. Zamyka oczy, zastanawiając się, czy to go zabije. Albo czy zabije dziecko.

Malfoy?

Słyszy głos Pottera gdzieś w podświadomości. Jeśli się odpowiednio skupi, nawet go widzi. Magia potrafi sprawić takie rzeczy. Jednakże magia nie pomoże mu wstać z podłogi i wejść po schodach z powrotem do sypialni.

Potter?

Harry uśmiecha się, ale zmarszczki na jego czole są wyjątkowo widoczne.

Przyszedłem, jak tylko sekretarka poinformowała mnie, że jakiś dziwny czarodziej domaga się ze mną rozmowy. Boże, Draco, co się stało?

Nie wiem — mruczy.

Ból przeszywa go ponownie, przez co prawie traci przytomność, słabnąc z każdym skurczem. Pamięta, jak Potter kładzie go na łóżku i znika, a po chwili do sypialni wchodzi ta uzdrowicielka Brown, trzymając w ręku swoją torbę. Pamięta metaliczny zapach krwi i krzyki — ostre i głośne, kompletnie obce dla jego uszu, lecz gardło ma wyraźnie zdarte, więc zastanawia się, czy to on krzyczał.

Pamięta, jak unosi się nad własnym ciałem i widzi szkarłatne plamy brudzące prześcieradło oraz bladą twarz Pottera, tak wyraźnie odcinającą się od kruczoczarnych włosów.

Całość wydaje się mglistym wspomnieniem niewyraźnych obrazów i wyjątkowo wolno płynącego czasu. Przypomina sobie ostatnie parcie i to, jak z trudem bierze oddech, a potem ktoś wkłada mu coś w ramiona, coś żywego, różowego, wiercącego się i krzyczącego nawet głośniej niż on.

Możesz wybrać imię. — Te słowa Draco pamięta doskonale, gdyż zostały jak gdyby siłą wydarte z jego ust, znad napuchniętego języka i gardła.

James — proponuje Potter.

I Malfoy nie pamięta już niczego więcej.

-------------------------------------------------------------------

"Co ma przyjść, przyjdzie, co ma minąć minie; W dni najburzliwsze czas jednako płynie"

["Makbet" Szekspir]



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sheldon Sidney Nic nie trwa wiecznie
NIC NIE MOŻE WIECZNIE TRWAĆ
Anna Jantar Nic nie może wiecznie trwać
Nie mów nic zabawa trwa
Nic nie może przeciez wiecznie trwac A Jantar
Ten kto nic nie wie nie kocha, Filozofia, @Filozofia, Pracelsus
miedzy nami nic nie bylo, Asnyk
tu nic nie ma
Grupa6 Szymon i..... Artur nic nie robi, więc tylko Szymon, zadanie1, Geodezja - nazwa wprowadzona p
Grupa6 Szymon i..... Artur nic nie robi, więc tylko Szymon, zadanie2
Kto nie był ni razu człowiekiem, Temu człowiek nic nie pomoż
(15 26) Wprowadzenie
Majka 4,15,26
PIS przez te niespełna dwa lata swoich rządów nic nie zrobił
Buchanan?na Nikt nie zyje wiecznie
PRZECZYTAJ NIC NIE TRACISZ A SKORZYSTASZ NA PEWNO JA SKORZYSTAłEM, technika, nauka
05A Bajki dla i nie dla dzieci 15-01-2011, KSW Kędzierzyn spotkania, Spotkania i sprawozadnia K-K KS