kokainę, żeby sobie razem poużywali. Determinacja Lisy topniała jak lód. Przecież widać, że w końcu ją po swojemu kocha.
Opowieści Gary'ego o nieszczęśliwym dzieciństwie doprowadzały Lisę do łez. Była pewna, że jeśli tylko dość się postara, potrafi mu to wszystko wynagrodzić. Nie można go winić za obecne postępowanie. A tym bardziej potępiać. Ileż bowiem się nacierpiał! Jakich strasznych doznał krzywd! Zapomniała prawie o własnej przeszłości.
Jednego dnia wybuchła awantura. Lisa nie chciała dać Gary'emu czeku, który dostała od ojca z okazji urodzin. Gary w odwecie pociął nożem wszystkie namalowane przez nią obrazy olejne.
— Lecz
nawet wtedy zareagowałam chorobliwie. Powtarzałam
sobie
w głębi duszy: to przeze mnie. Nie powinnam
wprawiać
go w taką złość. Ciągle pociągałam do odpowie
dzialności
tylko siebie. Ciągle usiłowałam naprawiać coś, co
było
nienaprawialne.
Następnego dnia, w niedzielę, Gary wyszedł na chwilę, a ja porządkowałam cały ten bałagan. Płacząc wyrzucałam na śmietnik trzy lata spędzone przy sztalugach. Włączyłam telewizję i natknęłam się na wywiad z kobietą pobitą przez męża. Z ukrytą twarzą mówiła
0 własnym
życiu, o zupełnie koszmarnych scenach. A zakończyła tak:
„Nie
uważałam, żeby działo się coś złego, bo wciąż mogłam
to
wszystko
znieść...".
Ja też tkwiłam w koszmarnej sytuacji, bo wciąż mogłam to wszystko znieść. Patrząc na tę kobietę powiedziałam na głos: ależ ty zasługujesz na coś więcej niż znoszenie najgorszego! I nagle zaczęłam już nie płakać, a ryczeć na całe gardło, bo uprzytomniłam sobie, że ze mną jest tak samo. Zasługuję na coś więcej niż bezustanne zawody, harowanie, wydatki, upokorzenia i chaos! Wynosząc jeden obraz po drugim przysięgłam: nigdy więcej!
Kiedy Gary wrócił do domu, zobaczył swoje rzeczy spakowane
1 ustawione
przed wejściem. Lisa zadzwoniła po przyjaciółkę,
która
przyjechała
z mężem. Dzięki ich obecności nabrała dość odwagi, by
twardo
mu oznajmić, że ma się wynosić.
— Nie
ośmielił się zrobić przy nich awantury. Po prostu poszedł
sobie.
Później wydzwaniał, prosił, ale ponieważ nie reagowałam na
nic,
odczepił
się w końcu.
Lecz niech pani nie myśli, że sama na to wpadłam. To znaczy na pomysł, by nie reagować. Tamtego popołudnia, jak tylko „opadł kurz" zadzwoniłam do matki. Poradziła mi, żebym natychmiast skontak-
towała się z Anonimowymi Alkoholikami i zapisała na spotkania przeznaczone dla dorosłych dzieci alkoholików. Czułam się tak zrozpaczona, że posłuchałam.
W spotkaniach takich biorą udział synowie i córki alkoholików. Wspólnie pracują nad wyleczeniem się ze skutków wieloletniego przebywania w towarzystwie osoby pijącej.
— I tam dopiero zaczęłam rozumieć swoje postępowanie. Gary był dla mnie tym, czym wódka dla mojej matki: oszałamiającym środkiem, bez którego nie umiałam się obejść. Dopóki sama nie wyrzuciłam go z domu, bałam się bez przerwy, że mnie opuści. Więc robiłam wszystko, żeby mu się przypodobać, żeby go zatrzymać. Tak jak w dzieciństwie: sprzątałam, gotowałam, prałam. O nic dla siebie nie prosiłam biorąc zarazem na własną głowę sprawy, o które nie ja powinnam się troszczyć.
Ponieważ przyzwyczaiłam się do poświęcenia, do ofiarności, nie wiedziałam, kim jestem, jeśli nie miałam przy sobie „podopiecznego", jeśli nie musiałam czegoś dla kogoś „znosić".
Rzeczywiście, głębokie przywiązanie Lisy do matki, jej rezygnacja z własnych potrzeb i pragnień, utorowały drogę kontaktom z mężczyznami, które z góry zakładały więcej cierpienia niż samorealizacji. Jako dziecko postanowiła solennie naprawić mocą swej miłości i altruizmu wszelkie krzywdy w życiu najbliższej osoby. Postanowienie to szybko zapadło w podświadomość, ale nadal sterowało zachowaniem dziewczynki, a potem kobiety. Nie umiała walczyć o własne dobro, a nawet go uwzględniać. Stała się natomiast ekspertem od zabiegania o dobro innych. Nic dziwnego, że tak ochoczo wplątywała się w afery, które stwarzały nadzieję dokonania cudu poprzez miłość. Im fatalniej się działo, tym większych dokładała starań.
Gary ze swym nałogiem, okrucieństwem i zależnością emocjonalną łączył w sobie główne przywary rodziców Lisy. Paradoksalnie, to właśnie Lisę do niego przyciągało. Jeżeli rodzice odnoszą się do nas w dzieciństwie w sposób konstruktywny, z należytą dozą uwagi, ciepła i aprobaty, wówczas jako dorośli czujemy się przyjemnie i wygodnie w towarzystwie ludzi wzbudzających podobne wrażenia. Co więcej, unikamy raczej tych, którzy swymi manipulacjami czy krytycyzmem podkopują nasze nie najgorsze mniemanie o sobie. Uważamy ich za „wstrętnych".
Jeżeli zaś rodzice odnoszą się do nas wrogo, ganiąco, okrutnie; jeżeli usiłują narzucać nam swą wolę lub przeciwnie, okręcają się wokół
58
59