Cz. I
Siedział na ławce. Był taki idealny... zanim zdążyłam pomyśleć, podeszłam do niego, a ostatnim co zobaczyłam w życiu były jego czarne, przepełnione nienawiścią oczy. Potem poczułam otępiającyi, palący ból w całym ciele. Upadłam z jękiem na ziemię, a świat rozmazał się. Zamknęłam oczy w nadzieji, że ból ustąpi.
Jak przez mgłę słyszałam głośny ryk. Nie zastanawiałam się nad tym jednak, chciałam tylko umrzeć. Ucieszyłam się, gdy wszystko ucichło, byłam pewna, że wreszcie umieram. Moje podejrzenia wydawały się słuszne, czułam, że lecę. Po jakimś czasie straciłam jednak nadzieję na śmierć i leżałam po prostu, nie krzycząc, a ból powoli się zmniejszał. Nie wiedziałam ile dni minęło, lecz czułam, jakby to była wieczność. Ogień opuszczał moje ciało, jednak nadal nie mogłam się ruszać. Jedyna rzecz, która mi się udała to poruszenie palcami dłoni. Na około słyszałam jakiś piękny głos. Na początku nie rozróżniałam słów, ale z czasem zaczynałam rozumieć. Siedział przy mnie chłopak i trzymając za rękę, opowiadał o postaciach z legend. Mówił też, że stałam się taka jak on, piękna i silna. Przepraszał mnie za ból, który mi zadał. Czasem opowiadał mi o swoim życiu w samotności i cieszył się, że do niego dołączę. Oczywiście dodał, że nie będzie mnie zmuszał do przyłączenia się, lecz czułam w jego głosie nadzieję, której nie zdołało mu się ukryć.
- Bello, sądzę, że twoja przemiana dobiegła końca. - Jego głos wydawał się być bardziej donośny i jeszcze piękniejszy. - Czy możesz otworzyć oczy?
Posłuchałam jego prośby i spróbowałam podnieść powieki. Starałam się już wcześniej, ale byłam za słaba. Teraz się udało.
Najpierw zobaczyłam piękną twarz chłopaka, który ze mną rozmawiał. Ze zdziwieniem oglądałam jego idealne usta, nos, podbródek, a na koniec zostawiłam sobie oczy. Miały kolor płynnego złota. Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale przyłożył mi do nich palec, nakazując milczenie. Gdy dotknął ręką moich ust drgnęłam mimowolnie, a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, która od razu sprawiła, że się zawstydziłam.
- Witaj Bello, nazywam się Edward Cullen. Jestem wampirem, ty również - odpowiedział, zanim zdążyłam zapytać. - przemieniłem Cię trzy dni temu, w tamtym parku, pamiętasz? - Kiwnęłam tylko głową, dając mu do zrozumienia, że ma kontynuować. - Podeszłaś do mnie, zapewne nie mogąc się powstrzymać i popatrzyłaś w oczy, a ja poczułem twój zapach, który zawrócił mi w głowie. - Spuścił wzrok, zawstydzony. - Nie mogłem się powstrzymać, gdyż pachniałaś tak słodko, pociągająco, chyba truskawką. - Uśmiechnęłam się delikatnie. Wszyscy zawsze mówili mi, że pachnę jakimś słodtkim owocem. - Ugryzłem Cię, dlatego czułaś taki palący ból w żyłach. Opanowałem się jednak, zorientowałem się, że nie mogę cię zabić. Przyszło mi to bardzo trudno, jak już mówiłem Twoja krew działała na mnie upajająco. Jednak udało mi się przezwyciężyć potwora siedzącego we mnie i przeniosłem Cię do mojego mieszkania. Czekałem, aż twoja przemiana dobiegnie końca.
Słuchałam go w osłupieniu i przypominałam sobie powoli każdy szczegół naszego pierwszego spotkania... Byłam w parku, miałam spotkać się ze swoim byłym chłopakiem i zakończyć to wszystko. Ale zobaczyłam Jego. Był taki piękny, wydawało mi się, że nie widziałam piękniejszej istoty. Podeszłam... a potem już była tylko ciemność. I ból, dodałam w myślach. Mimowolnie na jego wspomnienie wzdrygnęłam się.
Myślałam nad naszym spotkaniem bardzo intensywnie, a on przyglądał się mojej twarzy dokładnie, jakby chciał zapamiętać każdy jej szczegół.
- Nie czujesz pragnienia? - Był bardzo zdziwiony tym faktem.
- Eee... trochę. - Czułam dziwny, ostry ból w gardle, ale nie wiedziałam, że to się nazywa pragnienie.
- Chodźmy zapolować. - posłał mi szelmowski uśmiech. Jego spojrzenie wywoływało u mnie jakieś nieznane dotąd dreszcze. Wpatrywałam się w jego oczy i nie mogłam przestać, hipnotyzował mnie spojrzeniem.
- Na co będziemy polować?
- Na zwierzęta. Widzisz kolor moich oczu? - Pokiwałam głową. - Jest taki złoty, ponieważ piję krew tylko zwierząt. Gdybym pił krew ludzi, moje oczy miałyby czerwony kolor.
- A gdzie będziemy polować? - Nawet nie wiedziałam gdzie jestem.
- Niedaleko jest las. Jesteśmy na Alasce, przeniosłem się z powodu twojego chłopaka, który cie szukał. - Spuścił głowę, a jego głos był bardzo smutny.
Alaska? To było dość daleko od mojego miasta. Gdy pomyślałam o swojej rodzinie i Mike'u, którzy byli pewni, że nie żyję zrobiło mi się przykro, ale nie czułam żalu z powodu byłego chłopaka. Zupełnie o nim zapomniałam, widząc idealnego Edwarda.
- Aha... - kompletnie nie wiedziałam co odpowiedzieć i wtedy zobaczyłam jego bardzo smutne oczy, zrozumiałam, że muszę go pocieszyć - Wtedy w parku, miałam zerwać z Mikiem... - Gdy zobaczyłam jego reakcję, od razu pożałowałam swoich słów. Zrobił się jeszcze smutniejszy niż przedtem.
- Naprawdę, Edwardzie. Mike był narkomanem i bił mnie. Byłam z nim tylko ze względu na rodziców. Był bardzo bogaty i miał dobrze ustawionych rodziców. Przez kilka lat nie przyznawałam się do tego, aż w końcu postanowiłam sprzeciwić się woli rodziców. Umówiłam się z nim w parku, wieczorem. Czekałam na niego, ale nie przyszedł... Wtedy zobaczyłam ciebie a... - spuściłam wzrok, patrząc się usilnie w swoje nagie stopy. Podniosłam trochę wzrok, by obejrzeć swoje ubranie. Dopiero teraz zobaczyłam,że byłam przebrana w jakąś drogą bluzkę z dużym dekoltem i jasne jeansy oraz balerinki. A więc Edward był bardzo bogaty...
- A ja rzuciłem się na ciebie, gryząc i odbierając ci twoje życie - Teraz był wkurzony. Jego oczy powoli robiły się czarne. - To było twoje życie, a ja ci je odebrałem. Miałaś tylko 20 lat i całe życie przed sobą!
- Skąd wiesz ile mam lat? - nie mówiłam mu przecież nic o sobie.
- Przeszukałem twoje akta i znalazłem datę urodzenia. 9 czerwca 1980 rok. Nazywasz się Bella Swan. Twoi rodzice to Renee i Charlie Swan, są prawnikami. Masz dziewięcioletnią siostrę o imieniu Angela i piętnastoletniego brata o imieniu Jacob. A Twój chłopak, Mike - Na wspomnienie jego imienia Edwardowi pociemniały oczy. - ma 23 lata i studiuje prawo. Jego rodzice mają sieć sklepów z akcesoriami tanecznymi. Swoją drogą ten Mike powinien wiedzieć ile grozi za znęcanie się nad dziewczyną.
- Poczekaj... Mówiłeś, że Mike mnie szukał... - Dopiero teraz przypomniałam sobie, że mówił coś takiego. - Tak?
- Tak, szukał Cię. Twoi rodzice prawie w ogóle się tym nie przejęli, ale rodzeństwo było smutne i zarzuciło Mike'owi twoją śmierć. Żeby im udowodnić swoją niewinność zaczął cie szukać i prawie trafił na mój ślad. Musiałem więc uciekać. - Zasmucił mnie fakt, że rodzice się nie przejęli, ale przecież powinnam się tego spodziewać, nigdy się mną nie interesowali. Byłam tą gorszą córką. Angela mimo, że miała dopiero 9 lat chodziła na pokazy, ubierała się modnie i uwielbiała pozować do zdjęć. Ja byłam szarą myszką, która wolała stary dres od sukienki Chanel i stare japonki niż wysokie buty z 12-centymetrowym obcasem.
- Musi ci być trudno...
- Proszę? - nie rozumiałam ostatniego zdania, które wypowiedział.
- Umiem czytać w myślach. Twój umysł blokuje się przed moim, ale na chwilę udało mi się przedostać przez tą barierę, którą wytworzyłaś. - Uśmiechnął się delikatnie - Pierwszy raz zdarza mi się mieć problemy z czytaniem w myślach. Jesteś niezwykła.
Pokręciłam głową z rozbawieniem.
- Jestem normalną, przeciętną dziewczyną - Spojrzał na mnie zdziwiony, a potem zaczął się śmiać.
- No nie wiem czy jesteś taka przęciętna ... Chodź, zobacz się w lustrze. - Ściągnął mnie z łóżka i poprowadził przez salon do łazienki, a następnie podał mi lustro.
Gdy zobaczyłam swoje odbicie nie mogłam uwierzyć, że ta mała, przeciętna dziewczyna, którą byłam trzy dni temu, stoi przed tym lustrem, piękna, z delikatnymi rysami twarzy i brązowymi włosami opadającymi kaskadami na ramiona. Odrzuciły mnie tylko krwisto czerwone oczy, zamiast czekoladowych, które wcześniej posiadałam.
- Czemu moje oczy są czerwone? Przecież nikogo nie zabiłam... - Jeszcze. Dodałam w myślach.
- Jesteś pełna ludzkiej krwi, swojej. Po kilku miesiącach staną się złote, tak jak moje. - Kiedy odwrócił się w moją stronę znowu zahipnotyzował...
- Aha... - Tylko na tyle było mnie stać, bo nie zdążyłam się jeszcze otrząsnąć - To idziemy zapolować?
- Jasne. Zapomniałem, że pali cię pragnienie. Ja polowałem dwa tygodnie temu. - To mówiąc poprowadził mnie do okna. Wyjrzałam przez nie i zobaczyłam wielki ogród, dość zaniedbany, ogrodzony wysokim żywopłotem. Mój wzrok padł na wielką, zardzewiałą huśtawkę, która stała na środku ogrodu. Edward podążył za moim wzrokiem i zachichotał.
- Zastawiasz się, co tu robi ta huśtawka? - kiwnęłam głową. - Lubię czasem w nocy posiedzieć na niej i pooglądać gwiazdy.
- Mhm. Też lubiłam oglądać gwiazdy. Każda gwiazda miała swoje własne imię. Daleko jest ten las?
- Nie, tam. - Pokazał palcem wielkie drzewa. - Tam jest dużo pum i niedźwiedzi. - Wzdrygnęłam się, ale nie z obrzydzenia, tylko z głodu i zniecierpliwienia. Chyba to zauważył, bo złapał mnie za rękę i pociągnął, zaczęliśmy biec. Nie mogłam uwierzyć w to jak szybko się przemieszczaliśmy. Obawiałam się, że wpadnę w któreś drzewo, ale omijałam je instynktownie. Nagle poczułam słodki zapach i zatrzymałam się. Podejrzewałam, że to jest jakieś zwierzę, ale nie wiedziałam jak je mam wytropić.
- Czujesz ten słodki, cudowny zapach? To jest puma. - Patrzyłam zdezorientowana na niego. - Pewnie nie wiesz jak się poluje. Zaraz Ci pokażę. Puma jest bardzo blisko, nie słyszy nas. Sama wytropiła jakąś sarnę i zamierza się na nią rzucić. Jest przy wodopoju. - Gdy zobaczył moją inteligentną minę zaczął się śmiać - To jest dziecinnie proste. Zamknij oczy i daj się ponieść zmysłom. - Posłuchałam jego rady, ale nie dane było mi się skupić, gdyż zniecierpliwiony wampir pociągnął mnie za rękę, a gdy miałam na niego krzyknąć, przyłożył mi dłoń do ust i zakazał się odzywać. Pokazał palcem wielką czarnego kota, który skradał się cicho w stronę pijącej sarny. Puma już miała się rzucić na roślinożercę, gdy została powalona na ziemię przez mojego przyjaciela. Została tak zaskoczona, że nie miała szans na ucieczkę. Zachwycona patrzyłam, jak Edward bezgłośnie zakrada się w stronę mięsożercy i rzuca się jak kot przygniatając je do ziemi. W ciągu sekundy przegryzł pumie gardło rozcinając skórę ostrymi, jak brzytwa zębami, a z rany wypłynęła ciepła krew. Nie wytrzymałam i podbiegłam do umierającego zwierzęcia, odrzucając pijącego wampira na bok, wpiłam się w bok zwierzęcia, które wydało ostatnie tchnienie i umarło. Ciepły płyn wylewał mi się z ust, gdyż piłam tak łapczywie dopóki w ciele martwej pumy była krew. Gdy się nasyciłam, popatrzyłam na siebie ze wstydem. Zakrwawiona i rozdarta bluzka ukazywała koronkowy biustonosz, a spodnie wyglądały teraz bardziej na bokserki niż na długie jeansy. Na nogach nie było w ogóle śladu pięknych balerinek.
- Ładnie wyglądasz. - Edward przyglądał mi się z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Przepraszam bardzo, te ubrania musiały być bardzo drogie... - Było mi głupio, przecież te ciuchy musiały kosztować fortunę!
- Bello, popatrz na mnie. - Edward nie mógł powstrzymać się od głośnego parsknięcia.
Posłuchałam i spojrzałam na niego. Nie miał na sobie koszulki i wyglądał bosko, aż zaparło mi dech w piersiach. Nie mogłam oderwać oczu od muskularnego brzucha i doskonale umięśnionych ramion. Jego spodnie były bardzo mocno potargane co dodawało mu pazura. Wpatrywałam się w niego jak w jakiś obrazek.
- Wyglądasz... bosko. - Cholera! nie powinnam mu tego mówić.
- I mówi to ta cudowna i najpiękniejsza kobieta świata. - podszedł do mnie i popatrzył mi w oczy.
Nagle zaczęło dość obficie padać, ale nie przeszkadzało mi to. Byłam tak wpatrzona w niego, że nie zwracałam na nic uwagi. Po chwili byliśmy cali mokrzy, ale nie ruszyliśmy się z miejsca. Edward przybliżył się do mnie tak, że nasze usta dzieliły tylko dwa centymetry. Zamknęłam oczy i pocałowałam go namiętnie. Oddał mi pocałunek, objął mnie w talii jedną ręką, a drugą wplótł w moje włosy. Ja zaczęłam go głaskać po głowie, twarzy. Nigdy wcześniej nie odczuwałam tak silnie, intensywnie niczego. Każdy jego dotyk wywoływał u mnie przyjemny dreszczyk. Zrozumiałam, że Edward jest miłością mojego życia. W pewnym momencie przewróciliśmy się i wpadliśmy w błoto, jednak żadne z nas nie zaprzestało pieszczot ,dopiero po chwili oderwaliśmy się od siebie, aby złapać oddech. Pocałunek Edwarda był cudowny, nie mogłam przestać o nim myśleć. Nie mogłam zapomnieć o jego zmysłowych ustach, czerwonych wargach, które tak mocno przygryzały moje...
- Edwardzie... Kocham Cię... - mimo, że znaliśmy się tylko jeden dzień, kochałam go całym swoim sercem. Nie wiedziałam jak to możliwe, jednak byłam pewna, że jest to miłość.
- Bello, ja również Cię kocham. Pokochałem cię w tamtym parku i dlatego rzuciłem się na ciebie i ugryzłem cię. Chciałem, żebyś była ze mną... - Spuścił wzrok, zawstydzony swoimi słowami.
Podniosłam jego głowę i pocałowałam w usta, tym razem delikatnie.
- Cieszę się, że to zrobiłeś. - nic więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić. - Chodźmy do domu.
Złapał mnie za rękę i pobiegliśmy przez las, aż wpadliśmy do ogrodu i znowu zaczęliśmy się całować. Jednak nagle Edward oderwał się ode mnie i zaczął uważnie nasłuchiwać.
- Co się dzieje, Edwardzie? - byłam zaniepokojona jego dziwnym zachowaniem.
- To moja rodzina...
Rozdział II
- Jak to?! Mówiłeś, że nie masz rodziny! - Zdenerwowało mnie jego kłamstwo. Przecież mówił, że był samotny!
- Nie mówiłem, że nie mam rodziny, tylko, że jestem sam. - Jego spokój dział na mnie, jak płachta na byka. Wzięłam głęboki oddech i już spokojnie zapytałam.
- Czemu tu przyjechali? Ilu ich jest? Czemu od nich odszedłeś? - Edward zaczął się bawić moimi włosami i przytulił mnie, a potem pociągnął na huśtawkę.
- Bardzo za mną tęsknili, kiedyś byliśmy nierozłączni, ale zbuntowałem się kilka lat temu i odszedłem. Wydawało mi się to dobrym rozwiązaniem, potem zacząłem tęsknić. Wróciłem, ale nie zastałem ich, więc pojechałem do Phoenix. Nie wychodziłem w dzień, tylko w nocy. A oni znaleźli mnie i postanowili odwiedzić. Nie wiedzą, że jesteś ze mną. - Zamyślił się.
- A ilu ich jest? - To pytanie nurtowało mnie najbardziej.
- Kiedy ich zostawiłem była Esme - moja przyszywana matka i Carlisle - mój przyszywany ojciec, Rosalie - skrzywił się. - z Emmettem i Alice z Jasperem . Carlisle mnie uratował przed śmiercią. Potem to samo zrobił z Esme, zakochali się w sobie i zostali parą. - Uśmiechnął się na wspomnienie swojej rodziny.
- A ta Rosalie? - Zainteresował mnie fakt, że Edward skrzywił się wypowiadając jej imię.
- Rosalie jest piękna na swój sposób, ale jest próżną egoistką. - Pokręcił głową ze złością. - Ona była jednym z powodów dla których odszedłem. Denerwowały mnie jej myśli, o tym jaka jest piękna i jej złość, że nie zwracam na nią uwagi.
- Zakochała się w Tobie? - Czyżbym była zazdrosna o jego siostrę?
- Nie... To nie to... Po prostu chciała, żebym ją podziwiał, a ja nie zamierzałem.
- A co z Emmettem, Alice i Jasperem?
- Hm... Emmett jest z Rosalie. Spełnia każdą jej zachciankę. Czasem wydaje mi się, że on nadal jest dzieckiem. Alice jest jasnowidzem i do tego jest czasem strasznie irytująca, uwielbia modę. - Nie wiedziałam czemu mój ukochany posłał mi współczujące spojrzenie. - Byłem z nią w bardzo dobrych kontaktach, a nawet teraz czasem dzwoni. Jasper manipuluje emocjami i jest z Alice. Dobrze się z nim dogadywałem.
Urwał na chwilę, a ja przez ten czas myślałam o nich. Wreszcie odezwałam się.
- Kiedy będą?
- Za około 30 min. - Ponownie się zamyślił.
- Ale są pokojowo nastawieni? - bałam się spotkania z szóstką nieznanych mi wampirów... Edward zaczął się śmiać. Irytowało mnie to , że cały czas się ze mnie śmiał, więc posłałam mu mordercze spojrzenie. Uspokoił się i zaczął spokojnie tłumaczyć.
- Kochanie, oczywiście, że są pokojowo nastawieni, to moja rodzina. Bardzo się za mną stęsknili. - Przytulił mnie mocniej i zastygliśmy w tej pozycji patrząc w gwiazdy. Nie mogłam zlokalizować mojej ulubionej, którą nazwałam Nadzieją, ponieważ patrząc na nią miałam nadzieję, że uda mi się zerwać z Mikiem.
Edward przyglądał mi się uważnie, z delikatnym uśmiechem na ustach. Patrząc w jego złote oczy, nie miałam żadnych wątpliwości co do jego miłości. Cieszyłam się, że kocham z wzajemnością. Jako człowiek nie miałam tyle szczęścia, nigdy nie zakochałam się tak prawdziwie. A teraz mi się udało..
Zawsze chciałam zostać matką, chciałam mieć dwójkę dzieci. Dziewczynkę i chłopca.
Mieliby tak dobrze...
- O czym myślisz? - Wyrwał mnie z zamyślenia głos mojego ukochanego.
- Marzę o naszym wspólnym domu... i dzieciach - Zaśmiałam się, ale gdy popatrzyłam na Edwarda, mój uśmiech znikł tak szybko, jak się pojawił. - Czemu masz taką minę? Edwardzie?
- Wampiry nie mogą mieć dzieci. - Zmroziło mnie. Szybko odwróciłam wzrok, żeby nie widział mojej miny. Miałam ochotę płakać, ale łzy nie płynęły po moich policzkach. Oczy pozostały suche i piekły. Ból rozrywał moją duszę na milion kawałków. Skuliłam się, objąwszy rękoma nogi popadłam w otępienie.
- Bello, kochanie, odezwij się. Powiedz coś, proszę! - Edward próbował odwrócić moją twarz w swoją stronę, ale nie pozwoliłam mu. - Nie wiedziałem, że marzysz o macierzyństwie... - Jego słowa jeszcze bardziej mnie dobijały. Przypominał mi o tym czego nie chciałam pamiętać.
- Nie mów nic, Edwardzie. Muszę pobyć sama. - To mówiąc wstałam i wybiegłam z ogrodu do lasu, mój ukochany nawet nie próbował mnie zatrzymywać. Chyba rozumiał, że potrzebuję samotności i czasu, żeby to przemyśleć.
Wbiegłam do lasu, padłam na ziemię i skuliłam się, ponownie popadając w otępienie.
Rozmyślałam o jego słowach... Wampiry nie mogły mieć dzieci. Moje oczy znowu zaczęły mnie piec. Było mi strasznie żal straconego macierzyństwa, ale, gdy przemyślałam to dokładniej zrozumiałam, że zyskałam miłość, a straciłam możliwość zostania matką... A więc taka była cena bycia wampirem, bycia z Edwardem...
Nie interesowało mnie ile czasu minęło, ale podejrzewałam, że dość dużo, bo zapadał już zmierzch. Czyli przesiedziałam w lesie cały dzień... Niechętnie wstałam i skierowałam się w stronę domu, po drodze spotkałam wielką, czarną pumę, a już trochę zgłodniałam, więc zapolowałam. Nie miałam żadnego problemu z zabiciem jej i po chwili piłam ciepłą, cudowną krew.
Nasyciwszy się pobiegłam w stronę domu, bo stęskniłam się już za moim Edwardem. Wiedziałam jak bardzo go zraniłam uciekając, ale musiałam to wszystko przemyśleć. Nadal bardzo bolał mnie brak możliwości posiadania dzieci, lecz czułam, że chyba warto było ją zapłacić za miłość Edwarda... Kochałam go całym sercem... Każda cząsteczka mojego serca go potrzebowała. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Nie miałoby ono najmniejszego sensu.
Cicho weszłam do ogrodu i zauważyłam leżącego na mokrej trawie z zamkniętymi oczami mojego ukochanego. Wiedziałam, że nie śpi, gdyż wampiry nie sypiały, podeszłam do niego i pocałowałam w czoło.
- Cieszę się, że jesteś. - Powoli otworzył oczy. - Tęskniłem.
- Przepraszam. Musiałam to przemyśleć, w samotności. - Dałam mu do zrozumienia, że na razie nic więcej mu nie powiem, a on nie dociekał.
Usiadłam po turecku koło niego i wpatrywałam się w jego cudowną twarz.
Zauważyłam, że przebrał się. Miał na sobie jasne jeansy i czarny sweter. Ja nadal miałam na sobie potargane ubrania i byłam ubrudzona krwią.
- Chyba powinnam się wykąpać. - uśmiechnęłam się promiennie, a on puścił mi oczko - Gdzie jest łazienka ?
- Wiesz przecież. - Przekrzywił głowę, wykrzywiając usta w moim ulubionym uśmiechu.
- Nie pamiętam - zalotnie zatrzepotałam rzęsami, udając niewinną dziewczynkę. Edward dobrze wiedział, że nie mogłam zapomnieć gdzie znajduje się ta łazienka, ponieważ wampiry miały doskonałą pamięć.
- Moja rodzina jest w środku. - Zrobił się poważny, a ja zesztywniałam.
- Bella! - automatycznie odwróciłam się na dźwięk swojego imienia. Zobaczyłam drobną dziewczynę o chochlikowatym wyglądzie, z roztrzepanymi czarnymi włosami, dodającym jej uroku.
Podskoczyła do mnie i pocałowała w policzek. Za nią wyszedł wielki, bardzo dobrze umięśniony chłopak z szerokim uśmiechem na twarzy. Był przystojny, ale nie dorastał do pięt Edwardowi.
- Witaj, Bello. Jestem Emmett, a ten mały chochlik to Alice. - Dziewczyna wystawiła mu język, a do mnie uśmiechnęła się promiennie. Edward nadal leżał na ziemi z rękami założonymi za głowę i tylko parsknął, nie odzywając się.
- Rosie, Jasper i Esme są na polowaniu, a Carlisle siedzi w środku i czyta jakąś książkę - Emmett wydawał się być bardzo sympatyczny i poczułam, że szybko się zaprzyjaźnimy.
- Jazz, Rose, Esme będą za ok. 5 min. - No tak, Alice przewidywała przyszłość... - Edwardzie, zawołasz Carlisle'a. Chcieliśmy porozmawiać... - Spuściła wzrok i zaczęła się kręcić.
Mój chłopak zniknął i wrócił po 5 sekundach z Carlislem. W tym czasie do ogrodu wkroczyła trójka nowych wampirów.
Jako pierwsza weszła olśniewająca blondynka, z długimi włosami układającymi się w delikatne fale. Twarz miała idealną, delikatne rysy, pełne usta, wyglądała jak modelka. Zdecydowanie była najpiękniejszą kobietą świata. Przez chwilę bałam się, że Edward będzie wolał ją ode mnie, ale gdy spojrzałam mu w oczy, wątpliwości szybko się rozwiały. Było w nich tyle miłości... Przypomniałam sobie o tym, że wcześniej również wydawało mi się, że widzę ją w nich. Jednak się nie myliłam. Odwróciłam wzrok od twarzy Edwarda, by skupić się na blondynce. Wydawała się być bardzo dumna, wręcz zarozumiała. Popatrzyła na mnie z wyższością i podeszła do misiowatego Emmeta. Ten wpatrywał się w nią, jak w jakiś obrazek, a jej się to zdecydowanie podobało. Od razu stwierdziłam, że jest próżna. Za nią szedł przystojny chłopak, dobrze umięśniony, w poszarpanych ubraniach, cały umazany krwią. Ciało pokryte miał bliznami po ukąszeniach. Podejrzewałam, że są to ugryzienia innych wampirów, bo gdy patrzyłam na rany jakie zadałam pumie, widziałam dokładnie takie same ugryzienia w kształcie półksiężyca. Chłopak o imieniu Jasper wyglądał przerażająco i chyba wyczuł mój strach, bo uśmiechnął się przepraszająco, a ja poczułam spokój, który ukoił moje nerwy. Ostatnia wampirzyca, która wkroczyła wyglądała bardzo serdecznie. Uśmiechała się delikatnie, a jasnobrązowe włosy otaczające piękną twarz, nadawały jej wygląd anioła. Miała bardzo delikatne rysy, które sprawiły, że od razu pomyślałam o niej, jak o matce. Rozmyślania przerwał miękki głos, który należał do niej.
- Witaj, Bello. Jestem Esme. - Wyciągnęła dłoń, a ja ją uścisnęłam. Potem obdarzając mnie jeszcze jednym ciepłym uśmiechem, odwróciła się do Edwarda - Edwardzie, tak się cieszę, że znalazłeś swoją drugą połówkę.
Nawet nie zauważyłam kiedy Edward znalazł się przy mnie, obejmując mnie w talii.
- To jest Jasper. - Pokazał na chłopaka pokrytego bliznami. - A to Rosalie. - Piękna blondynka kiwnęła głową i zajęła się z powrotem Emmettem. Całowali się namiętnie, a reszta wampirów z niesmakiem odwracała głowę.
Alice trzymała za rękę Jaspera, a on wpatrywał się w nią z widocznym uwielbieniem. Wyglądali tak pięknie razem, chociaż nie wyglądali na parę, nie okazywali swoich uczuć tak jak Rosalie i Emmett. Czułam się jakbym znała tą rodzinę od zawsze.
- Edwardzie, wiesz po co tu przyszliśmy. - To Carlisle odezwał się po chwili ciszy.
- Tak, wiem. I cieszę się, że przybyliście.
- To znaczy, że wrócisz z nami do domu? - Entuzjazm Emmetta był zaraźliwy. Usłyszałam cichy syk i odwróciwszy się ujrzałam Rosalie z twarzą wykrzywioną w grymasie. Chyba przeszkadzał jej ten fakt.
Edward zignorował ją i kontynuował.
- Nie wiem, to zależy od Belli. - Odgarnął moje włosy i pocałował w ucho.
- Ode mnie? - Byłam zdziwiona tym stwierdzeniem. Nie spodziewałam się, że ostatni głos należy do mnie.
- A więc...? - Carlisle zwrócił się do mnie.
Rozdział III
- Ja nie mam nic przeciwko temu, ale przecież nie jestem rodziną... - To wszystko było dla mnie bardzo dziwne.
- Jak to nie?! Nie oświadczyłeś się jej?! - Alice była wyraźnie zbulwersowana swoim odkryciem. Po chwili oczy zaszły jej mgłą, a ona sama miała wyraz nieobecnej, jakby była gdzieś indziej. Chwilę później jej oczy znowu były złote, a ona uśmiechała się szeroko. Edward skrzywił się, prawdopodobnie czytając jej w myślach, a potem przytulił mnie mocniej. Stałam z otwartymi ustami niezdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Oświadczyny?! Znałam Edwarda tylko trzy dni! Nie, zdecydowanie za wcześnie na ślub! Musimy się lepiej poznać! Mój ukochany chyba zauważył moją minę, bo syknął na nią, a potem odezwał się.
- Musimy porozmawiać z Bellą, pójdziemy do lasu. Wrócimy za około dwie godziny, dobrze? - Uniosłam brwi ze zdziwienia, bo patrząc na Alice myślałam, że chodzi o oświadczyny.
- Dobrze, ale niech Bella się przebierze! Nie może iść tak ubrana! - Alice wyglądała na bardzo zbulwersowaną.
Wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do pokoju.
- Idź się wykąpać. Szybko! - Posłusznie powędrowałam do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Gdy wyszłam zobaczyłam jak Alice otwiera szafę. Kiedy zobaczyłam co znajduje się w niej znajduje szczęka mi opadła. Były tam niebieski, różowe, liliowe sukienki, czarne spódnice, jeansy, bluzki, bluzy i niezliczona ilość butów.
- Włóż to i to. - Alice podała mi czerwoną, krótką sukienkę na grubych ramiączkach, w zwężoną w pasie, a poszerzoną na dole ( http://www.cogdziezaile.pl/produkty/medium/5162.jpg ) i balerinki w tym samym kolorze. Popatrzyłam na nią jak na wariatkę.
- Alice, my idziemy do LASU, a nie na pokaz mody. - Dokładnie zaakcentowałam słowo 'lasu'.
- Bello, musisz wyglądać ładnie! - Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Dobrze, dobrze. Mogę już iść? - Pokręciła głową i popchnęła mnie na krzesło. - Co chcesz ze mną zrobić? - Teraz byłam przerażona. Zrozumiałam z jakiego powodu Edward opowiadając mi o swojej siostrze zrobił współczującą minę.
Alice rozczesała mi włosy i zrobiła z nich koka, a potem delikatnie mnie umalowała.
- Gotowe, możesz już iść. - Szybko wstałam i nawet nie patrząc w lustro wybiegłam z domu. Spojrzałam na Edwarda i z zadowoleniem stwierdziłam, że jednak warto było dać się torturować tej małej wariatce, żeby zobaczyć jego minę. Wpatrywał się we mnie oczami pełnymi pożądania, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy nie rzuci się na mnie, tu, przy całej rodzinie. To byłoby bardzo krępujące dla nich i dla mnie.
- Chodźmy. - Z zamyślenia wyrwał mnie aksamitny baryton mojego ukochanego.
Posłusznie ruszyłam za nim, wychodząc z ogrodu, zauważyłam króliczycę, a za nią małe króliczki. Zrobiło mi się przykro, gdyż wiedziałam, że jakieś zwierzę szybko ją zabije. Wyraźnie czuć było zapach mięsożercy i nie wróżyło to długiego życia matce i dzieciom. Równocześnie poczułam lekkie ukłucie żalu i zazdrości. Ona była matką, a ja nie mogłam nią zostać. Nigdy. W swoim krótkim życiu zazna macierzyństwa i wychowa swoje dzieci, a ja nie będę mieć możliwości pogłaskania moich skarbów po główce.
Przeszliśmy koło nich i weszliśmy do wielkiego lasu. Wcześniej nie zauważyłam jaki jest piękny, ponieważ byłam zbyt głodna. Teraz rozglądałam się dokładnie i to co zobaczyłam zupełnie mnie zachwyciło. Drzewa były całe zielone, na sosnach wisiały duże, brązowe szyszki. Runo pokryte było pięknymi kwiatami w kolorze czerwonym, fioletowym, żółtym, a czasem nawet różowym. Na wielkim, starym dębie siedział dzięcioł i konsumował właśnie swój obiad. W innym drzewie, w sporej dziurze kwiczały z głodu małe pisklaki, a po chwili przyleciała ich matka, nakarmiła je i odleciała, dalej poszukując czegoś, czym mogłaby nakarmić tak wielki miot. Rozróżniałam ok. pięć różnych głosów. Usłyszałam cichy pisk i odwróciłam się w stronę, z której dochodził. Zobaczyłam małe liski wychodzące z nory. Miały zamknięte oczy, a ich futro było jasno pomarańczowe. Najbardziej zachwyciły mnie ich białe kitki. Ich matka, intensywnie ruda lisica słysząc piski natychmiast przybiegła i wepchnęła nosem maluchy do nory.
Zawsze uwielbiałam obserwować przyrodę, a teraz - jako wampir, dzięki moim mocno rozwiniętym zmysłom mogłam ją dostrzegać wyraźniej.
- Jesteśmy na miejscu Bello. - Nawet nie zauważyłam kiedy doszliśmy, byłam tak zajęta rozmyślaniem o pięknie przyrody. - Chciałem z Tobą porozmawiać. - Pogłaskał mnie czule po policzku.
- O czym?
- O nas. Wiem, że bardzo chciałabyś mieć dziecko, ale to jest niemożliwe. - Spuściłam wzrok, a oczy zapiekły mnie, lecz pozostałe suche. - Bardzo mi z tego powodu przykro. Przepraszam. - Po tych słowach powoli zaczęłam się denerwować, a on ciągnął dalej. - Możesz odejść... Nie zatrzymuje Cię, gdyż uważam, że powinnaś mnie nienawidzić, za to co zrobiłem.
- Wiem, że podczas przemiany bardzo cierpiałaś, a ból był wielki. - Na to wspomnienie wzdrygnęłam się i słuchałam dalej tych bredni z otwartymi ustami - Możesz odejść, jeśli chcesz, nie mogę Cię zatrzymać chociaż bardzo bym chciał. - Na koniec w jego głosie brakło nadziei i został tylko smutek. Zaczęłam się trząść z wściekłości! On myślał, że chcę od niego odejść! Że go nienawidzę! Nie rozumiałam jak w ogóle mógł tak pomyśleć, przecież bardzo go kochałam. Nie widziałam nikogo i niczego poza nim. Życie bez niego nie miałoby sensu. Dzieci były bardzo ważne, ale nie tak jak mój Edward. Nie mogłam go stracić!
- Edwardzie... Czy ty chcesz, żebym odeszła? - Znałam odpowiedź, ale chciałam ją usłyszeć.
- Nie.
- Więc czemu myślisz, że chcę odejść? - To zaczynało powoli mnie bawić. Edward był taki niedomyślny. Zauważyłam, że zawsze próbował zrzucić winę na siebie.
- Ponieważ przemieniłem Cię w wampira. Unieszczęśliwiłem cię - Był bardzo smutny i wściekły na siebie. W jego oczach widziałam rezygnację, ale wkradł się również cień nadziei.
- Unieszczęśliwiłeś?! Sprawiłeś, że jestem najszczęśliwszą kobietą...wampirzycą na świecie! Dzieci...- zawahałam się, bo nie chciałam kłamać. - Masz rację, chciałam zostać matką, ale... ale ty jesteś ważniejszy. Kocham Cię. - Pod koniec mojego krótkiego monologu uśmiechnęłam się delikatnie, dając mu do zrozumienia, że koniec dyskusji. Nawet nie zauważyłam kiedy znalazł się przy mnie i całował mnie w szyję, a potem schodząc niżej w obojczyk.
- Ślicznie wyglądasz. - Nie zaprzestawał pieszczot, co doprowadzało mnie do szaleństwa.
- Alice ma talent. - Spróbowałam się odwrócić, ale przytrzymał mnie rękoma i całował, tym razem w płatek ucha.
- Nie, Ty jesteś po prostu taka piękna. - W końcu udało mi się odwrócić i wreszcie zrobiłam to, o czym marzyłam. Wpiłam się w jego usta, a on oddał mi pocałunek
z jeszcze większą namiętnością niż poprzednio. Już miał mnie znów przewrócić, ale zatrzymałam go.
- Twoja siostra byłaby niepocieszona, gdybym zepsuła tą sukienką.
- Taa - mruknął niezadowolony, ale przestał.
Czułam niedosyt i chciałam więcej, ale wiedziałam również, że musimy wracać.
- Wracajmy już Edwardzie, bo zaczną się jeszcze martwić - mruknął coś, prawdopodobnie jakieś przekleństwo i podążył za mną. Nasza rozmowa byla, krótka, ale nie potrzebowaliśmy wielu słów, żeby wyrazić swoją miłość.
Niestety było bardzo mokro, chociaż w środku lata nie powinno padać. Baleriny nadawały się już tylko do kosza. Nie było mi zimno, choć byłam ubrana w przewiewną sukienkę.
Gdy weszliśmy do ogrodu, trzymając się za ręce wszyscy westchnęli zadowoleni . Nawet Rosalie wydawała się być szczęśliwa patrząc na nas. Może jednak nie była taka zarozumiała i próżna jak myślałam.
- Bello - jęknęła Alice. - Co Ty zrobiłaś z balerinami?! Musisz je przebrać! No chodź. - Posłałam Edwardowi spojrzenie mówiące 'ratuj', ale on tylko zachichotał i pogrążył się w rozmowie z Emmettem.
- No i jak? - Alice wyglądała na bardzo zainteresowaną naszą rozmową przeprowadzoną w lesie. - Mów!
- Ale co ? - Udawałam, że nie wiem o co jej chodzi, ale tak naprawdę po prostu chciałam się z nią trochę podroczyć. Bardzo polubiłam tą drobniutką wampirzycę. Czułam, że zostaniemy przyjaciółkami.
- Nie drażnij się ze mną, tylko mów. - Wyglądała bardzo groźnie, więc wolałam z nią nie zadzierać.
- No, rozmawialiśmy... I powiedziałam mu, że chcę z nim być - Alice wydała bliżej nieokreślony dźwięk, pomiędzy piskiem, a jękiem.
- To super! Wiesz jak się cieszę? - Wyglądała na bardzo szczęśliwą.
- Taa - mruknęłam, chociaż cieszyłam się z tego, że ta mała wampirzyca była wobec mnie tak pozytywnie nastawiona.
W pewnym momencie podskoczyła do mnie i przytuliła się. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Czułam, że mam nową przyjaciółkę... Taką prawdziwą. Nagle odskoczyła ode mnie z wyrazem obrzydzenia na twarzy jakbym śmierdziała.
- Ta sukienka jest cała brudna! Patrz jaka wielka plama! - Pokazała palcem na brudny materiał. Była tym odkryciem naprawdę zbulwersowana.
W odpowiedzi tylko zaśmiałam się, gdyż ta 'wielka plama' miała w rzeczywistości 2 cm. Stwierdziłam, że Alice ma świra na punkcie mody. Zastanawiało mnie, ile razy dziennie ona się przebierała...
- Musisz się przebrać! - Alice otworzyła drugą, wielką szafę stojącą obok tej pierwszej, z której wyciągnęła moje wcześniejsze ubranie i wskoczyła do niej, a ja stałam z szeroko otwartymi ustami, wpatrując się w tony sukienek wiszących obok siebie. Była tam nawet suknia ślubna! Gorączkowo zastanawiałam się skąd ona ją wytrzasnęła. Kolejna rzecz, która mnie zdziwiła to fakt skąd Alice wie, że sukienki są moją słabością.
Czekałam na nią kilka minut, aż w końcu wynurzyła się ze śliczną, niebieską sukienką z krótkimi rękawkami i dużym dekoltem ( http://dracokocha.blox.pl/resource/dew.bmp ).
- Jest śliczna Alice! Dziękuję! - Podeszłam do niej i pocałowałam w czoło. W odpowiedzi puściła mi oczko.
W chwili, gdy ja się ubierałam, Alice potargała moją poprzednią sukienkę. Stanęłam robiąc wielkie oczy. Co ona robiła?! Przecież miałam tą sukienkę na sobie jeden raz!
- Alice, oszalałaś?! Miałam ją raz na sobie! - Niestety, zostałam zignorowana, a sukienka wylądowała w koszu. Alice ponownie weszła do szafy, a po chwili wyszła z filetową tuniką, zawiązaną na szyi, czarnymi rurkami i czarnymi szpilkami. Musiałam jej przyznać, że umiała się dobrze ubrać. Nadal nie wybaczyłam jej tej pięknej, czerwonej sukienki, dlatego stałam nieubrana z naburmuszoną miną. Nie zwracała na mnie uwagi, a ja przestraszyłam się, że któryś wampir w końcu wejdzie do pokoju i zastanie mnie w samej bieliźnie. Gdybym mogła, zarumieniłabym się na tą myśl. Ubrałam szybko niebieską sukienkę i stanęłam z założonymi rękoma patrząc jak Alice robi sobie fryzurę. Układała sobie włosy tak, że wyglądały jak nastroszone piórka. Wyglądała ślicznie.
- Śliczna jesteś Alice. - Przyglądałam jej się z zachwytem. Pokazała mi język.
- Gdzie mi tam do Ciebie, Bello. Ty to dopiero jesteś śliczna! - Uśmiechała się do mnie serdecznie, a w jej głosie nie było cienia zazdrości.
Alice znowu zaczęła się krzątać, poprawiając makijaż i fryzurę i wyliczając coś po cichu. Nagle do pokoju weszła Rosalie.
- Witaj, Bello. - Uśmiechnęła się nieśmiało i delikatnie.
- Hej. - Pomachałam jej, jednocześnie patrząc z politowaniem na zabieganą Alice.
- Widzę, że Alice znalazła kolejną ofiarę swoich tortur. - Zachichotałam.
Alice, która właśnie przymierzała czarną szpilkę posłała Rosalie spojrzenie mówiące ' chcesz dostać tym obcasem? ' W tym momencie wybuchłyśmy niekontrolowanym śmiechem i łapiąc się za brzuch leżałyśmy na podłodze.
- I Ty Brutusie przeciwko mnie? - To zdanie z pewnością było skierowane do mnie. Wyglądała tak smutno, że przestałam się śmiać i podeszłam do niej, dając jej buziaka w policzek. Wyglądała jak smutne dziecko. Rosalie ciągle chichotała i nie przejmowała się Alice.
- Ona tylko udaje. Chce, żebyś miała wyrzuty sumienia i dała jej się trochę nad sobą poznęcać. - Popatrzyłam uważnie na twarz Alice, która już coś wyliczała, cicho mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa skierowane do mnie i Rosalie.
- No dobra, Alice. Przyznaje, że nie przeszkadzają mi twoje tortury, a wręcz bardzo mi się podobają. Tylko już się nie obrażaj i nie zgrywaj takiego biednego dziecka. - Drobna wampirzyca wystawiła siostrze język i przytuliła się mocniej do mnie.
- Ładnie wyglądasz, Bello. - Rosalie naprawdę była miła. Nie wyczułam w jej głosie nutki ironii, więc grzecznie podziękowałam.
- Ty też, Rosalie. - Alice wywróciła tylko oczami i zajęła się tym razem moimi włosami.
- Mów mi Rose, Rosalie jest takie poważne. - Teraz już się nie uśmiechała. Usta zacisnęła w cienką linię i uparcie patrzyła na sufit.
Nie rozumiałam jej zachowania. Raz była taka sympatyczna, a po chwili poważna.
- Alice... Znajdziesz coś dla mnie? - Blondynka posłała Alice rozbrajający uśmiech, a ta wstała i znowu wpadła do szafy, żeby po chwili wyjść, w jednej ręce z króciutką, zieloną sukienką z krótkimi ramiączkami ( http://wd6.photoblog.pl/p2/F7/3A/32436575.jpg ) bardzo podobną do mojej, a w drugiej z wysokimi, czerwonymi szpilkami. Rosalie szybko zdjęła swój poprzedni strój czyli obcisłą bluzkę na ramiączkach z dużym dekoltem i szare rurki, a moim oczom ukazała się koronkowa bielizna. Rose miała takie idealne ciało, pełne piersi, długie i szczupłe nogi. Wyglądała lepiej niż modelka. Zazdrościłam jej trochę urody, ponieważ sama byłam przeciętna, jak na wampira. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Zostawisz nas na chwilę, Alice? - Alice zajęta była swoimi sprawami i dopiero po chwili dotarło do niej, że ktoś ją woła.
- Co proszę?
- Zostawisz nas na chwilę? - Wampirzyca pokiwała głową i w podskokach wyszła z pokoju, zamykając drzwi za sobą. - Bello, chciałabym z tobą porozmawiać...
- O czym, Rose? - Słysząc jak zdrabniam jej imię uśmiechnęła się delikatnie.
- Wczoraj, gdy Ciebie nie było, Edward rozmawiał z Emmettem i ja... Usłyszałam jak mówił, że chciałabyś mieć dzieci... - Spuściła wzrok, ale zanim to zrobiła zdążyłam zobaczyć jak ściemniały jej oczy. W głosie słychać było tłumioną wściekłość i żal.
- Tak, to prawda... - Na początku byłam po prostu zła, że Edward opowiada całej rodzinie o moim marzeniu... - A czemu pytasz?
- Bo... - Nie mogła wydusić z siebie tego co chciała mi przekazać.
Rozdział IV.
Beta: jak zwykle niezastąpiona Alice_ :*
- No mów, Rosy. - Widziałam, że jest jej bardzo trudno i moja złość szybko zniknęła. Podeszłam do niej i przytuliłam.
- Ja... Może opowiem ci moją historię? - Kiwnęłam głową, nie chcąc przerywać jej monologu. - Urodziłam się w 1915 w Rochester... Mój ojciec pracował w banku, a matka zajmowała się domem i dziećmi, czyli mną i dwójką młodszych braci. Zawsze byłam nieziemsko piękna. Odkąd pamiętam wszyscy mężczyźni oglądali się za mną na ulicy, a ja byłam z tego bardzo zadowolona. Cieszyłam się , że moi rodzice dbają o mnie, kupują mi piękne suknie. - Zawahała się, ale kontynuowała. - W 1933 r. miałam 18 lat i byłam bardzo próżna, gdyż tak zostałam wychowana. Nie dbałam o nikogo, poza sobą. Pewnego dnia mama ubrała mnie w piękną suknię, spięła włosy i wysłała do pracy ojca, ponieważ niby zapomniała zapakować mu śniadania. Zdziwiło mnie to, ale nie zwracałam szczególnej uwagi na ten fakt.. Ach! Jaka byłam głupia. - Pokręciła głową ze smutkiem. - Tam poznałam Royce'a Kinga. - Przeraziłam się, gdyż jej oczy ciskały błyskawicami. Zrozumiałam, że ten człowiek jest winny jej nieszczęściu. - Od razu wpadłam mu w oko. Codziennie przysyłał mi róże, a potem fiołki, bo jak twierdził miałam takiego koloru oczy... Rodzice nie zwracali specjalnej uwagi na jego zaloty, ponieważ spodobał im się... Bogaty, z dobrej rodziny... A to było dla nich najważniejsze... Royce uwielbiał się ze mną pokazywać na różnych uroczystościach, ponieważ dobrze się prezentowałam. Widziałam jak uśmiecha się złośliwie w stronę mężczyzn patrzących z widoczną zazdrością. Dziewczyny również były zawistne i nienawidziły mnie za moją urodę, ja jednak nie zwracałam na nie uwagi. Miałam jedną przyjaciółkę, Verę. Ona jako jedyna lubiła mnie mimo, że byłam ładniejsza od niej. Ach... - Zamyśliła się, a ja spokojnie czekałam na ciąg dalszy. - Wrócmy jednak do Royce'a. Po dwóch miesiącach znajomości zaręczyliśmy się. Tak bardzo się cieszyłam. Miało być wielkie, huczne przyjęcie. Wyobrażałam sobie siebie i Royce'a - swojego księcia. Ja, ubrana w piękną, długą fiołkową suknię odsłaniającą ramiona i mój książe ubrany w biały garnitur. Byłam pewna, że żaden z gości nie widział równie pięknej panny młodej. Dzień przed ślubem poszłam do Very, kilka miesięcy wcześniej urodziła synka, który miał na imię Henry. Miał czarne loczki, a jak się uśmiechał widziałam urocze dołeczki w policzkach. Zazdrościłam przyjaciółce, że już jest matką. Jednak, gdy pomyślałam o tym, że za niedługo i ja będę mieć dziecko z Royce'em... - Zaśmiała się gorzko. - Dziecko, które biegałoby po wielkiej posiadłości, która miała należeć do mnie i mojego męża. Potem, gdy patrzyłam na synka mojej biednej przyjaciółki czułam już tylko litość... Gdy wychodziłam, Vera machała mi, a mąż obejmował ją w talii. Gdy myślał, że nie widzę pocałował ją czule. W jego pocałunku było tyle miłości, tyle uczucia. Royce nigdy nie całował mnie w taki sposób. Zmartwiło mnie to, jednak byłam za głupia, żeby to dokładnie przemyśleć więc odgoniłam złe myśli... Gdybym ich posłuchała, nie byłoby mnie tu pewnie... - Przestała mówić, a ja starałam się wymyślić koniec tej historii. Nie przychodziło mi na myśl nic sensownego. - Wyszłam, odrzucając propozycję odwiezienia przez jej ojca. Teraz zastanawiam się co by było, gdybym poprosiła jednak o tę przysługę. Taka mała rzecz, która wydawała się nieważna, mogłaby mnie uratować. - Zamilkła na chwilę. - Do mojego domu było jednak tylko kilka kroków. Wyszłam od niej rozmyślając o swoim przyjęciu weselnym. I wtedy go zobaczyłam. - Jej oczy były całkowicie czarne z wściekłości. Nie starała się tego ukryć. - Był z kolegami, pijany... Nie wiedziałam, że jest alkoholikiem. Podszedł mnie i rozpiął mi żakiet tak, że odpadły guziki i potoczyły się gdzieś po chodniku. Potem zerwał mi z głowy kapelusz, a ja krzyknęłam z bólu, ponieważ był przypięty wsuwkami. Stałam jednak w miejscu, nie mogąc się ruszyć. Mój krzyk i przerażenie bardzo bawiły jego kolegów, on sam też śmiał się z mojego cierpienia. Potem... - Przerwała, a ja dałam jej znak, że nie musi nic mówić, wiedziałam co jej zrobili. - Nie wiesz jakie to było straszne uczucie! Nie potrafię tego opisać... Nigdy nie zapomnę o tym, choć tak bardzo bym chciała... - Co ona musiała przeżyć... Wydawało mi się, że po policzku Rose spłynęła słona łza, ale przecież było to niemożliwe. - Zostawili mnie, na zimnie, umierającą... W tamtej chwili pragnęłam tylko umrzeć... Nagle poczułam, że lecę... Byłam pewna, że Bóg w końcu się nade mną zlitował i ból zaraz minie. Potem zostałam położona na jakimś stole. Jak przez mgłę słyszałam jakieś krzyki i kłótnię dwóch mężczyzn, którą przerwała kobieta. Usłyszałam 'przepraszam' i... - Słuchałam w napięciu. - Carlisle mnie ugryzł... Ogień przeszedł przez moje ciało... Myślałam, że płonę. Zastanawiałam się kto jest takim psychopatą... Kto chce mi zadać jeszcze więcej cierpienia... Nie krzyczałam jednak, gdyż sądziłam, że może rozjuszyć tego człowieka, a wtedy on zada mi więcej cierpienia... Po jakimś czasie zaczęłam się przyzwyczajać do ognia, który rozchodził się po moim ciele... A potem usłyszałam aksamitny głos. - Przerwała dając mi chwilę na przyswojenie tych wszystkich informacji. W głowie mi się nie mieściło cierpienie, które ten cały Royce jej zadał. Nurtowało mnie pewne pytanie, lecz widząc wzrok Rosalie zrezygnowałam. - To Carlisle przepraszał mnie za to co ze mną zrobił. - Zazgrzytała zębami. - Mimo, że chciał dobrze skrzywdził mnie jeszcze bardziej niż Royce. Gdyby ktoś zapytał mnie, czy wolałabym śmierć w mękach niż bycie wampirem, bez wahania wybrałabym śmierć... - Smutno zakończyła swoją tragiczną historię, a ja nadal nie mogłam się pozbierać. W końcu odzyskałam głos i przełykając ślinę zapytałam.
- A Emmett?
- Ach... Emmett... - Wypowiadając jego imię mimowolnie kąciki jej ust podniosły się w górę. - Po mojej przemianie wyprowadziliśmy się z Rochester i przenieśliśmy się do Denali, do naszych przyjaciółek i tam osiedliśmy na jakiś czas. Przez dwa lata nie pozbierałam się, a ból sprawił, że stałam się bardzo zgorzkniała i złośliwa. Wcześniej, jako człowiek byłam wesoła i często żartowałam... Uwielbiałam śnieg. W zimie zawsze robiłam bałwana i rzucałam się kulkami śnieżnymi z Verą... - Spróbowałam wyobrazić sobie dumną Rosalie bawiącą się jak dziecko na polu, jednak nie przyszło mi to łatwo. - Najbardziej kłóciłam się z Edwardem, którego irytowały moje myśli. Uważał, że jestem pustą egoistką, a mnie to raniło więc broniąc się obrażałam go. I tak w kółko. Carlisle i Esme starali się załagodzić nasz spór, ale doprowadzało to tylko do większych sprzeczek i ja zazwyczaj uciekałam wtedy do lasu na kilka dni. Tamtego dnia znowu pokłóciłam się z twoim chłopakiem - Uśmiechnęła się, a ja westchnęłam. - Miał dość mojego ciągłego użalania się, tak to określił. Uciekłam do lasu, na polowanie. Uciekałam od problemów, zapominałam wtedy na chwilę o wszystkim... Z daleka wyczułam już zapach krwi i pobiegłam w tamtą stronę. Widziałam pochylającego się niedźwiedzia nad młodym chłopcem i ... zobaczyłam jego twarz. Miał czarne loczki i śliczne dołeczki widoczne nawet, gdy tak bardzo cierpiał. Przypomniał mi się mały Henry. Szybko zabiłam zwierzę i biorąc Emmetta na ręce pobiegłam do domu. Do teraz nie wiem jak udało mi się dobiec nie zabijając go, przecież krew człowieka jest taka kusząca. Ale udało mi się. - W jej oczach zobaczyłam nie tylko dumę, ale i wielką miłość. Miałam wielkie wyrzuty sumienia, że wcześniej uważałam Rosalie za pustą lalę. - Mimo, że nienawidzę swojej rasy bardziej niż możesz przypuszczać poprosiłam Carlisle'a , żeby przemienił Emmetta... Carlisle miał wątpliwości, ale zgodził się i ugryzł chłopaka, a on zaczął wyć z bólu, wierzgał rękami i nogami, a ja cierpiałam razem z nim, przez te okropne trzy dni trzymałam go za rękę i opowiadałam o sobie, reszcie rodziny. Przepraszałam też za to, że przemieniłam go w wampira. Po trzech dniach otworzył oczy, a pierwsze słowa, które wypowiedział to 'ty jesteś moim aniołem'. Pokochałam go całym sercem, a on to uczucie odwzajemnił. I tak zostaliśmy parą. - Na koniec uśmiechnęła się delikatnie. Nie rozumiałam jej smutku.
- Przecież masz Emmetta, czemu tak nienawidzisz wampirów, siebie?
- Wiesz, Bello. Bardzo kocham Emmetta, ale wiem również, że nigdy nie będę patrzeć na nasze dzieci, wnuki... ty również chciałabyś patrzeć na biegające po polu dzieciaki, pawda? - Nieznacznie skinęłam głową. - Ty jednak pogodziłaś się z myślą, że to jest niemożliwe... Ja nie potrafię... - Spuściła wzrok, prawdopodobnie chciała, żebym nie widziała wyrazu jej twarzy.
- Och, Rosy! - Objęła mnie mocniej i zastygłyśmy w bezruchu, trzymając się w ramionach. Dotknęłam ręką jej policzka i wtedy po raz pierwszy zobaczyłam różne wspomnienia...
Widziałam piękną Rosalie z fiołkowymi oczami i mężczyzn patrzących na nią tęsknie. Potem zobaczyłam Royce'a Kinga, był przystojnym blondynem o zielonych oczach i szelmowskim uśmiechu. Następne wspomnienie ukazywało całującą się parę, Kinga i Rose. W jego oczach nie widać było nic, poza pożadaniem, zauważyłam również jakiś dziwny błysk, który mnie przeraził. Potem był Royce i jego koledzy znęcający się nad biedną dziewczyną, która krzyczała i płakała co jeszcze bardziej ich rozjuszało. Zostawili ją na ziemi, a ona umierała powoli... Czułam jej ból, przerażenie... A potem poczułam, że ktoś mną potrząsa. Zamrugałam kilka razy i zobaczyłam załamaną Rosalie. Chciałam powiedzieć o tym co widziałam, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się i zamilkłam przytulona do niej. Siedziałyśmy tak przez długi czas, aż w końcu pozostali Cullenowie przyszli zaciekawieni i zdenerwowani naszą długą nieobecnością.
Rosalie nawet nie zwróciła na nich uwagi, a gdy wstałam zwinęła się w kłębek i popadła w otępienie.
- Rosy, chodźmy. - Emmett był zmartwiony zachowaniem ukochanej. Gdy nie zareagowała na jego prośbę wziął ją na ręce, a ona objęła go rękoma i wtuliła głowę w jego klatkę piersiową.
Wszyscy posmutnieli widząc, że Rosalie jest w tak złym stanie. Winiłam siebie za jej stan. Przecież opowiedziała swoją historię, a teraz była znowu taka martwa.
- Bello, to nie twoja wina. - Alice posłała mi spojrzenie pełne otuchy, jakby czytała w moich myślach. - Za każdym razem, gdy opowiada komuś swoją historię jest załamana i przeżywa to kolejny raz.
- Zostawimy was już samych, na pewno chcecie spędzić trochę czasu tylko we dwójkę. - Carlisle wziął za rękę żonę, a Jasper to samo zrobił z Alice i po kilku sekundach w pokoju stałam tylko ja i Edward. Mój chłopak uśmiechnął się szelmowsko i po chwili leżeliśmy już na łóżku całując się namiętnie. Jednak ja nadal myślałam o tragicznej historii Rose. Nie mogłam pojąc tego wszystkiego... Przypomniałam sobie, jakie wrażenie sprawiła na mnie, gdy zobaczyłam ją pierwszy raz... Dumna, zarozumiała pusta lalunia, która myśli tylko o sobie. Jakże się myliłam! Podejrzewałam, że gdy spędzimy jeszcze trochę czasu ze sobą, zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami, a Rosalie pokaże mi jaka jest naprawdę. Tak bardzo chciałam poznać inną stronę zgorzkniałej dotąd wampirzycy. Może uda mi się sprawić, by była żywsza.
Następną rzeczą, o której intensywnie rozmyślałam były wspomnienia, które zobaczyłam dotykając policzka wampirzycy. Nie mogłam odgonić tych strasznych wizji, więc potrząsnęłam kilka razy głową, ale nic to nie dało więc położyłam się na łóżku, poddając się. Zastanawiał mnie fakt, że zobaczyłam to wszystko. Stwierdziłam jednak, że jeśli powiem o tym Edwardowi uzna mnie za wariatkę i wyśle do psychiatryka. Edward zauważył, że myślami jestem gdzie indziej, bo zostawił mnie w spokoju i czytał książkę. W końcu udało mi się zająć głowę myślami o Edwardzie... I ślubie, w który Alice chciała mnie wplątać. Poczułam potrzebę porozmawiania z nim. Zazwyczaj rozumieliśmy się bez słów jednak czułam, że muszę postawić sprawę jasno.
- Edwardzie...
Rozdział V
Podniósł głowę z nad czytanej powieści.
- Wiesz, bo dzisiaj Alice mówiła o ślubie...
Mój ukochany nie dał mi dokończyć.
- Wiem, Bello. Też uważam, że za szybko na jakiekolwiek deklaracje. Musimy się lepiej poznać. - Po mojej minie na pewno było widać jak bardzo mi ulżyło. - A mamy na to całą wieczność. - Dodał z ukochanym przeze mnie uśmiechem.
Podał mi rękę, a ja usiadłam mu na kolanach i wtuliłam się w jego tors. Nagle wampir skrzywił się i z obrzydzeniem wstał, a ja nie zdążyłam złapać równowagi i spadłam na podłogę. Edward nie zwrócił na mnie uwagi, szybko podszedł do wielkiego stereo i włączył głośną muzykę. Zastanawiałam się jaki jest powód jego obrzydzenia i włączenia radia, a potem zrozumiałam... Zaśmiałam się i zaczęłam śpiewać piosenkę, która aktualnie leciała w radiu.
Zaczęłam tańczyć ruszając biodrami w rytm muzyki patrząc zalotnie na mojego chłopaka. On ze zdziwienia nie mógł powiedzieć ani słowa, tylko wpatrywał się we mnie z widocznym pożądaniem. Śpiewałam coraz głośniej i nie przejmowałam się, że wszyscy Cullenowie mnie słyszą.
Edward powoli wstał i pocałował mnie namiętnie, patrząc mi w oczy, a gdy w nich zatonęłam złapał mnie w pół, przerzucił sobie przez ramię, wybiegając z domu. Próbowałam się wyrywać i nawet uderzałam pięściami o jego plecy, ale nie reagował, tylko biegł jeszcze szybciej. W końcu przystanął i rzucił mnie na mokrą trawę. Musiałam mieć bardzo ciekawą minę, bo zaczął się śmiać. Zanim zdążył się zorientować wstałam i przewróciłam go, a potem spadłam na niego. Zachichotałam widząc jego wściekłą minę.
Dalej chichotałam, a on wystawił mi język. Świetnie czułam się w jego towarzystwie, cały czas się śmialiśmy i przewracaliśmy się na zmianę. Nie potrafiłam wyobrazić sobie życia bez niego i cieszyłam się, że zostałam przemieniona w wampira. Mimo, że byliśmy parą nie potrzebowaliśmy okazywać naszych uczuć. Nasz związek polegał bardziej na rozmowach i wspólnych zabawach, niż na całowaniu się, choć tego też sobie nie szczędziliśmy.
Dni mijały, a w naszym związku było coraz lepiej. Poznawaliśmy swoje charaktery. Nocą chodziliśmy do lasu i siedzieliśmy nad rzeką, a dnie spędzaliśmy w górach lub z rodziną Edwarda. Uwielbiałam nasze rozmowy w nocy, kiedy wynosiliśmy się z domu, aby dać trochę więcej prywatności reszcie i siedzieliśmy nad rzeką, wpatrując się w gwiazdy. Czasem milczeliśmy, ale ta cisza nie była krępująca. Wręcz przeciwnie. Była cudowna, zbliżała nas jeszcze bardziej do siebie. Czasem rozmawialiśmy o moim ludzkim życiu, czasem o jego wampirzym życiu zanim mnie poznał. Dowiedziałam się również jak został przemieniony w wampira i o tym jak Alice znalazła Jaspera i jak wspólnie dołączyli do Cullenów. Nigdy nie brakowało nam tematów, potrafiliśmy mówić bez przerwy. Edward uczył mnie również polowania, ponieważ miałam z tym problem. Za każdym razem, gdy zabijałam jakieś zwierzę, moje ubrania się targały. Strasznie mnie to denerwowało, a resztę rodziny śmieszyło. Edward zaoferował, że mnie nauczy jak sobie radzić bez niszczenia ubrań. Rosalie też miała się lepiej, po kilku dniach znowu wszystkim dokuczała, tylko dla mnie była wyjątkowo miła.
Pewnego dnia, Carlisle zwołał naradę rodzinną.
- Witajcie, chciałbym was poinformować, że wracamy do Denali na Alaskę... - Popatrzyłam po wszystkich zebranych twarzach, reszta Cullenów była równie mocno zdziwiona co ja. Minęły dopiero trzy tygodnie od ich przybycia tutaj. - Wiemy, że szybko, ale Tanya i Kate nas potrzebują. - W jego głosie słychać było smutek. Te dwa nowe imiona nic mi nie mówiły, ale przeszedł mnie dreszcz, gdy usłyszałam imię Tanyii.
Edward podniósł brew patrząc ze zdziwieniem na Carlisle'a, a potem przeczytał w jego myślach odpowiedz na swoje nieme pytanie.
- Nasze przyjaciółki z Denali mają problem... Irina...- Nie wiedziałam kim jest Irina, ale przejęłam się, tak jak moja rodzina.
- Co się stało? - Rosalie widocznie lubiła Irinę, bo wyglądała na podłamaną.
- Rzuciła się na wilkołaka, a wtedy z lasu wyskoczyła reszta sfory i rozszarpała ją... - Rose i Alice wydały głośne piski, a Jasper ze smutkiem westchnął. On miał najgorzej, wyczuwał wszystkie emocje, a były one na pewno silne. Musiało być mu ciężko czuć smutek, wściekłość i żal siódemki wampirów, których uczucia były dużo silniejsze niż ludzkie. Współczułam mu jego daru,
- Jak to możliwe? Czemu się na niego rzuciła?! - Rosalie była naprawdę wściekła.
- Wilkołaki zabiły jej przyjaciela, Laurenta, a ona... No cóż... Zadurzyła się w nim. - Nie rozumiałam nic z tego co blondwłosy wampir mówił. Kiedyś słyszałam to imię... Laurent, Laurent. Myślałam gorączkowo, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd je znałam.
- Jak on wyglądał? - Cullenowie rzucili mi pytające spojrzenie, ale zignorowałam ich czekając na odpowiedź głowy rodziny.
- Nie wiem dokładnie, ale z tego co słyszałem miał długie, czarne włosy i był bardzo przystojny. - Zmroziło mnie. Przypomniałam sobie wspomnienie z dzieciństwa... Rudowłosa kobieta z krzywym uśmiechem , jej twarz miała w sobie coś kociego, coś przerażającego... I mężczyzna... Z czarnymi włosami... Laurent...
- Bello, wszystko dobrze? - Cała rodzina przypatrywała mi się z widoczną troską na twarzy.
- Tak, tak. - Potrząsnęłam głową chcąc odgonić wspomnienia, ale przed oczami miałam nadal dwójkę ludzi, tak mi się przynajmniej wydawało.
Nie pytali o nic więcej, bo widzieli, że nie jestem skłonna do zwierzeń, a ja sama nie wiedziałam co miałabym im powiedzieć... Że jako dziecko widziałam rudowłosą kobietę i czarnowłosego mężczyznę o imieniu Laurent? Nie było w tym nic strasznego, jednak byłam przerażona i trzęsłam się ze strachu. Nagle przypomniałam sobie o tym co mówił Carlisle... Laurent był wampirem. Czyli tamta była wampirzycą, a ja jako dziecko spotkałam wampiry...
Otworzyłam oczy starając się nie myśleć o tym. Edward przypatrywał mi się z niecierpliwością. Chyba coś mówił.
- Bello, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Przepraszam, zamyśliłam się... Możesz powtórzyć?
- Że musimy iść na polowanie zanim pojedziemy do Denali. - Nadal był obrażony, bo gdy już przekazał mi informację puścił się biegiem przez ogród do lasu.
Bez problemu dogoniłam go i złapałam za rękę, on próbując się uwolnić wpadł do rzeki, a ja za nim. Gdy zobaczyłam jego minę zaczęłam się śmiać, aż przybiegli Emmett z Rosalie. Widząc mnie i Edwarda w wodzie zrobili miny świadczące o tym, że wolą nie wiedzieć jak się tam znaleźliśmy.
Wyszłam na brzeg, a moje ubrania były całkiem przemoczone. Miałam na sobie swój ulubiony dres - jedyny ciuch, który Alice pozwoliła mi zachować. Mimo, że ją kochałam doprowadzała mnie czasem do szału swoim szaleństwem związanym z modą. Edward krokiem modela wyskoczył i otrzepał się, zalewając Rosalie wodą, co doprowadziło ją do białej gorączki i chciała ponownie zepchnąć Edwarda. Na jej nieszczęście wampir wyczytał w myślach plan i w ostatnim momencie odskoczył co sprawiło, że blondynka wpadła do rzeki, a za nią Emmett próbujący ratować swoją ukochaną. Teraz wszyscy śmialiśmy się do rozpuku. Nawet Rosalie śmiała się i to prawdziwie. Kilka dni wcześniej Alice powiedziała mi, że dzięki mnie wampirzyca odżywa. Też mi się tak wydawało, ponieważ po każdej rozmowie coraz mniej nienawidziła siebie, co bardzo cieszyło całą rodzinę.
- Chodźcie już zapolować, bo przecież o trzeciej nad ranem musimy wyruszyć, a jest... - Emmett spojrzał na zegarek i jęknął. - Jest już pierwsza! Mamy tylko dwie godziny!
Po tych słowach rozdzieliliśmy się wszyscy. Ja poszłam zapolować na zachód od rzeki, Edward na wschód, Rosalie razem z Emmettem na północ.
Wolałam zapolować samotnie, dlatego nie poszłam z Edwardem. Nie chciałam, żeby wchodził mi w drogę i vice versa.
Nagle wyczułam cudowny, przyciągający zapach. Dałam się ponieść zmysłom i zobaczyłam go. Przekrzywiając głowę starałam się mu przyjrzeć. Miał długie czarne włosy, piegowate policzki i intensywnie zielone oczy. Patrzył się wprost na mnie z zachwytem. Wiedziałam, że źle robię, ale nie mogłam się powstrzymać. Podeszłam do niego, a on stał jak zaczarowany.
- Ty... jesteś... aniołem? - Parsknęłam, a on nadal przypatrywał się z szeroko otwartymi ustami. Przyciągnęłam go do siebie, a on nie miał siły się wyrywać. Załapałam jego twarz i już miałam wpić się w jego szyję wysysając krew, gdy zobaczyłam wszystkie jego wspomnienia, rodziców i jego dziewczynę. Byli bardzo szczęśliwi i szaleńczo zakochani w sobie. Spacerowali w lesie, całowali się namiętnie pod jej domem, a potem on oświadczył jej się. Oczywiście zgodziła się, a potem musiała iść do domu. On poszedł do lasu, by przemyśleć wszystko... Ostatnie wspomnienie, w którym byłam ja. Wpatrywałam się w niego czarnymi oczami, pełnymi żądzy krwi, podeszłam do niego, a on patrzył na mnie, pewien, że jestem aniołem. Zamrugałam kilka razy, chłopiec wpatrywał się we mnie z niecierpliwością. Puściłam go, wpadł w krzaki. Nie chciałam go zabić, ale głód był bardzo silny. Już miałam uciekać kiedy chłopak zrobił najgłupszą rzecz jaką mógł zrobić. Rozciął sobie palec o twardą korę dębu. Rzuciłam się na niego,a on otworzył usta, jednak krzyk uwiązł mu w gardle. Ugryzłam go, warcząc przy tym wściekle, czarnowłosy chłopak resztkami siły starał się uciec, nie miałam jednak problemu z zatrzymaniem go. Jego krew miała nieporównywalny smak z krwią zwierząt. Była cudownie smaczna, taka słodka. Gdzieś w głębi duszy miałam wyrzuty sumienia, ale pragnienie było silniejsze. Ugryzłam go ponownie i starając się delektować smakiem tej cudownej cieczy piłam bardzo wolno. Gdy skończyłam puściłam go, a on bezwładnie opadł na ziemię. Nigdy nie zapomniałam wyrazu jego twarzy, tego przerażenia, które malowało się nawet po śmierci. Odwróciłam się i zobaczyłam dwójkę wampirów. Stali i przypatrywali mi się z krzywymi uśmiechami na twarzy. Jeden z nich miał długie, blond włosy i oczywiście był nieziemsko piękny, zaniepokoił mnie kolor jego oczu - bardzo czerwony. Drugim wampirem była kobieta o czarnych, prostych włosach, opadających na ramiona. Ona również miała oczy tego koloru. Ich skóra była bledsza od mojej i to mnie zdziwiło. Pierwszy podszedł do mnie blondyn.
- Witaj, jestem James. A to Katrina. - Pokazał na czarnowłosą kobietę, a ona pokiwała tylko głową. - Widzę, że właśnie jadłaś obiad. - Zaśmiał się, a Katrina zawtórowała mu. Zaschło mi w ustach, jak przypomniałam sobie o pysznej krwi chłopaka, którego przed chwilą zabiłam. James widząc to uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jestem Bella. - Wyciągnęłam dłoń, a James ją pocałował. Nie spodziewałam się po nim tego więc stałam ze zdziwionym wyrazem twarzy.
- A powiedz mi, śliczna, co robisz w lesie sama? - Zastanawiałam się, czy on mnie podrywa, ale moje rozmyślania przerwał syk Rosalie.
- Nie jest sama. - Po minie Edwarda widziałam, że jest na mnie wściekły.
- Edward... - Katrina wysyczała jego imię z wyraźną niechęcią, ale wyczułam w jej głosie pewien smutek. Zdziwiłam się faktem, że zna Cullena.
- Witaj, Katrino. - Emmett jako jedyny nie przejmował się niczym i jak zwykle był radosny. Do czasu, gdy zobaczył moje oczy. Przeraził się wtedy i zasmucił. Ja za to byłam zażenowana swoim zachowaniem.
- Czy ona... - Wampir wskazał mnie palcem. - Jest z wami?
- Tak. - Odparli Cullenowie.
- Jaka szkoda... - James zamyślił się, a z ust Edwarda wyrwało się głuche warknięcie.
- Nawet o tym nie myśl, ona jest moja. - Dokładnie zaakcentował słowo 'moja'. Katrina rzuciła mi wściekłe spojrzenie, podeszła do blondyna i zaczęła mu coś szeptać do ucha. Uśmiechnął się kiwając głową. Potem podszedł do mnie i pocałował namiętnie w usta, a ja stałam nie mogąc się ruszyć, choć chciałam się wyrwać i uciec do swojego ukochanego . Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, mój mózg nie reagował na nic. Kątem oka popatrzyłam na mojego wampira, który był wściekły, ale nie mógł się poruszyć. James oplótł mnie w talii i przytulił. Wtedy Edward rzucił się na niego warcząc głośno. Złapał go za ubranie targając je i rzucił na najbliższe drzewo. James poleciał na nie i złamał, a potem spadł. Katrina podbiegła do niego, pomogła wstać i uciekli, a James biegnąc odwrócił się jeszcze i krzyknął ' Do zobaczenia, Bello!' Gdy straciłam go z oczu, popatrzyłam w końcu na mojego ukochanego.
Jego oczy ciskały gromy. Złapał mnie za ramiona i podniósł krzycząc mi w twarz.
- JAK MOGŁAŚ?! - Myślałam, że ogłuchnę. Odrzucił mnie z wielką mocą na olbrzymi głaz stojący nieopodal złamanego drzewa. Wpadłam na niego i zrobiłam w nim wgniecenie. Poczułam ból w całym ciele, a zwłaszcza w żebrach. W tej chwili do akcji wkroczyła Rosalie. Złapała Edward za ramiona i zaczęła szeptać mu coś do ucha. Uspokoił się trochę, a potem w ogóle na mnie nie patrząc odszedł. Emmett pobiegł za nim, a Rose pomogła mi wstać.
- Coś ty zrobiła Bello?! - Po jej minie widać było, że nie jest dobrze.
- Nie wiem co się ze mną stało... Nie mogłam się ruszyć! - Ona jednak nie chciała mi uwierzyć.
- Nawet nie chcę tego słuchać, zawiodłam się na tobie. - Popatrzyłam jej w oczy, a ona uświadomiła sobie jaki moje mają kolor, krzyknęła cicho. - Bello...
- Tak, zabiłam człowieka... - Spuściłam głowę i usiadłam na ziemi. Objęłam rękami nogi i kołysałam się. - I zraniłam Edwarda. - Dodałam po chwili.
Rosalie milczała, prawdopodobnie nie mogąc dojść do siebie, po tym co zobaczyła i usłyszała.
- Rosalie... Zostaw nas samych, dobrze? - Rosalie posłusznie odeszła, całując mnie w policzek rzuciła smutne spojrzenie. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Jaspera.
Usiadł obok mnie na ziemi i przytulił. Nie zdziwił się widząc kolor moich oczu.
- Widzę, że zaszalałaś. - Uśmiechnął się przy tym, ale mnie nie było do śmiechu. - Nie przejmuj się. Ja w życiu zabiłem wielu ludzi...
- Ale nie zdradziłeś Alice, w dodatku na jej oczach! - Jęknęłam przypominając sobie tamtą scenę.
- Nie zrobiłaś tego specjalnie. - Prychnęłam. - Czuję twoje cierpienie, pamiętaj o tym.
Przytuliłam się do niego mocniej, siedzieliśmy tak dopóki nie zapadł zmierzch.
- Jasper, co czuł Edward, jak wrócił do domu? - Głos mi się załamał i czekałam w napięciu na odpowiedź wampira.
- Wielki ból, cierpienie, wściekłość, żal do ciebie i smutek z powodu zdrady. - Ponownie jęknęłam, a Jasper posłał mi współczujące spojrzenie. - Wracajmy już. Pogadasz z nim i wszystko mu wyjaśnisz. - Biegliśmy w milczeniu, a gdy wróciliśmy do domu Alice rzuciła mi się na szyję i szepnęła do ucha.
- Przykro mi. Naprawdę. - Rozejrzałam się po ogrodzie i zobaczyłam sześć par oczu, zrozumiałam więc, że nie ma z nimi Edward. Chciałam go poszukać i porozmawiać.
- Gdzie Edward? - W końcu udało mi się wyrwać z jej objęć.
- Przykro mi, Bello... On... - Alice nie mogła wykrztusić tego z siebie. - On wyjechał...
Nogi ugięły się pode mną i upadłam, a pod policzkiem poczułam mokrą trawę. Zaczęło padać. Zwinęłam się w kłębek i nie reagowałam na słowa żadnego z Cullenów. W końcu Emmett wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju. Położył mnie na łóżku i wyszedł zostawiając samą z cierpieniem i wyrzutami sumienia.
Słyszałam rozmowę Cullenów, chociaż starałam się zagłuszyć ich głosy, nie udało mi się to.
- Wiesz, dokąd wyjechał? - Skuliłam się na myśl o ukochanym. Dopiero teraz zrozumiałam, że nie mogę żyć bez niego. Był wszystkim co miałam, a ja zdradziłam go dając się pocałować przez Jamesa! Przypomniałam sobie tą scenę i wzdrygnęłam się.
- Cały czas zmienia decyzję. To Denali, to Forks, myślał nawet o Volturi! - Ostanie słowo Alice wypowiedziała ze zgrozą. Rosalie wydała z siebie jęk, a Emmett prychnął.
- A co z Bellą? Zabiła człowieka, zdradziła Edwarda... - W głosie Esme nie słychać było wyrzutu, jedynie smutek.
- Jest nowonarodzoną. Nie powinniśmy byli zostawiać jej samej. To nasza wina. - Rosalie stanęła w mojej obronie, za co byłam jej wdzięczna.
- Nikt jej przecież nie oskarża. Musi nauczyć się jednak lepiej nad sobą panować. - Głos Carlisle'a był spokojny. Cieszyłam się, że nie obwiniają mnie za śmierć tego człowieka, wiedziałam jednak, że są zawiedzeni moim zachowaniem.
- Musimy znaleźć Edwarda, a jeśli on chce zrobić jakieś głupstwo? - Nie usłyszałam jednak odpowiedzi, bo wyskoczyłam przez okno. Uciekłam do lasu, nad rzekę i usiadłam wpatrując się w księżyc. Skupiłam się na myśleniu o Edwardzie, chciałam cierpieć za to, że zadałam mu tyle bólu. Myślałam o dniu, w którym się poznaliśmy, o naszym pierwszym pocałunku i o wszystkich naszych rozmowach. Pragnęłam łez, które ukoiły by cześciowo ból po stracie ukochanego. Byłam pewna, że on nie wróci. Przecież myślał, że go zdradziłam! Jak mogłam być tak głupia i nie uciec od całującego Jamesa. Ta scena znowu stanęła mi przed oczami, choć tak bardzo chciałam zapomnieć. Wyraźnie czułam wtedy brak reakcji mojego mózgu na sygnały wysyłane mu przez resztę ciała.
- Bello... - Na dźwięk swojego imienia odwróciłam się i Go zobaczyłam.
Rozdział VI
Gdy go zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach. Mimo, że znałam go już ponad trzy tygodnie, wrażenie jakie na mnie robił nie osłabło, a wręcz wzmocniło się. Zastanowiłam się czy ono kiedykolwiek osłabnie, lecz zwątpiłam w to. Najpierw popatrzyłam na ukochaną, rudawą czuprynę. Nieład na głowie zdecydowanie dodawał mu pazura. Miał na sobie fioletowy sweter w białe paski i czarne jeansy. Jego oczy zostawiłam sobie na koniec, gdyż wiedziałam, że jeśli w nie spojrzę, odpłynę. Nie myliłam się. Złote tęczówki hipnotyzowały mnie i odpierały zdolność myślenia. Wpatrywał się we mnie oczami pełnymi smutku. Zraniłam go. Zraniłam mojego Edwarda.
- Edwardzie... - Powoli usiadł na trawie obok mnie i nie odrywał wzroku od mojej twarzy. Cały czas tonęłam w jego oczach, ale nie próbowałam wypłynąć na powierzchnię. Było mi dobrze, gdy był obok mnie. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że życie bez niego nie ma najmniejszego sensu.
- Edwardzie...
- Cii... - Przyłożył mi palec do ust, nakazując milczenie, a potem wskazał na pięknie świecącą gwiazdę.
- Nadzieja - szepnęłam tak cicho, że zastanawiałam się czy mnie usłyszał. Jednak usłyszał, gdyż przytaknął. - Edwardzie... - Już chciał mnie uciszyć, ale tym razem byłam szybsza i to ja zabroniłam mu się odzywać. - Posłuchaj proszę... Wtedy kiedy James podszedł do mnie... - Oczy mu ściemniały, ale milczał. - Nie mogłam się ruszyć, choć tak bardzo chciałam! - Nie byłam pewna czy mi uwierzył więc kontynuowałam. - Ty też nie mogłeś nic zrobić! Widziałam! - Spuściłam wzrok, czekając na jego odpowiedź. Spodziewałam się odrzucenia więc zamknęłam oczy. On jednak wziął moją rękę i przyłożył sobie do policzka. Nie wiedział, że przez to zobaczyłam jego wspomnienia. Gdy jako wampir pierwszy raz zabił człowieka, gdy podrywała go jakaś nachalna wampirzyca o pomarańczowych włosach, a on delikatnie starał się jej odmówić. Ona była jednak niesamowicie wytrwała. W następnym wspomnieniu byłam ja, jeszcze jako człowiek. Stałam w parku, rozglądając się nerwowo, a latarnia oświetlała moją twarz. W jego oczach byłam wyjątkowo piękna, brązowe włosy spadały falami na ramiona, zielona bluzka opinała moje zgrabne ciało, a do tego wyglądałam bardzo niewinnie. Potem był James całujący mnie i obejmujący w talii. Musiałam przyznać, że wyglądało to tak jakbym była zadowolona. I ostatnie wspomnienie, w którym byłam ja siedząca nad rzeką obejmując rękoma kolana. Otworzyłam oczy i znowu zobaczyłam jego idealną twarz. Moje serce wykonało serię fikołków. Zastanawiałam się nad tym co zobaczyłam i dlaczego to ujrzałam. Po chwili intensywnego myślenia stwierdziłam, że to musi być dar jaki otrzymałam stając się wampirem. Nie miałam jednak pewności, chciałam zapytać Edwarda, ale zrezygnowałam, najpierw musieliśmy sobie wszystko wyjaśnić.
- Nie wierzysz mi? - szepnęłam, przerażona tą możliwością.
- Trudno mi w to uwierzyć, Bello. To co widziałem. - Pokręcił głową próbując otrząsnąć się. - Nie wiesz jak to wyglądało...
- Wiem. Widziałam to w twoich wspomnieniach. - Nareszcie na jego twarzy malowało się coś innego niż smutek - zdziwienie. - Wydaje mi się, że to dar. W chwili , gdy dotykam czyjegoś policzka widzę najważniejsze wspomnienia, lub takie, które sobie ktoś w danej chwili przypomina.
- Tak, to możliwe. - Zamyślił się. - Ile razy ci się to zdarzyło?
- Trzy... - Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie wszystko... Rosalie, Edwarda i chłopca, którego pozbawiłam życia. - Twoje, Rose i... chłopca, którego spotkałam w lesie... - Spuściłam wzrok, bojąc się jego reakcji. Nie odpowiedział jednak więc siedzieliśmy w ciszy. Mimo, że zawsze ją uwielbiałam to teraz zaczęła mi przeszkadzać. - Edwardzie... Przepraszam cię... - Skupiłam się i spróbowałam otworzyć swój umysł przed Edwardem, żeby pokazać mu jak to wyglądało z mojego punktu widzenia.
- Och. - Tylko to zdołał powiedzieć. Słuchał w milczeniu moich myśli. Czekałam w napięciu na jego reakcję, ale on nadal milczał. W końcu powoli, zastanawiając się nad każdym słowem odpowiedział.
-Myliłem się. - Odetchnęłam z ulgą. - Widzę w twoich myślach, że nie chciałaś, aby on cię pocałował. - Przytaknęłam, a on kontynuował. - Zauważyłem również, że wtedy nie mogłaś się poruszyć. - Ponownie kiwnęłam głową nie przerywając mu. - Wydaje mi się, że to dar Katriny nie pozwolił ci na to. Nie mogłem jednak odczytać jej myśli, gdyż blokuje swój umysł. Nie mogłem również wysłuchać myśli Jamesa. - Wzdrygnęłam się, a oczy mojego ukochanego były teraz czarne jak węgiel. - Katrina unieruchomiła nasze umysły nie pozwalając na jakikolwiek ruch. Zorientowałem się dopiero po tym jak uciekłem. Wróciłem tutaj, aby pomyśleć o tym wszystkim i znalazłem ciebie. - Uśmiechnął się jednak jego oczy wciąż pozostały smutne. Chciałam dotknąć jego dłoni, lecz bojąc się odtrącenia zrezygnowałam. Siedzieliśmy więc w ciszy, wpatrując się w księżyc i gwiazdy. Nie zauważyłam nawet nadciągającej burzy i dopiero, gdy zaczął padać deszcz leniwie wstałam i obróciwszy się w stronę Edwarda zobaczyłam, że podąża za mną więc ruszyłam. Zaczęłam biec, a on bez problemu mnie dogonił. Po kilku minutach byliśmy już w domu, cali mokrzy. Wszystkie światła były zgaszone, a gdy weszliśmy do środka nie zauważyliśmy żadnego z Cullenów. Na stole w kuchni zauważyłam małą karteczkę, zajrzałam do niej i odczytałam wykaligrafowaną informację od Alice.
' Wyjechaliśmy do Denali, aby zająć się Kate i Tanyą, poza tym potrzebujecie trochę czasu dla siebie. Alice;)'
Uśmiechnęłam się pod nosem, a potem obróciłam się i zobaczyłam Edwarda pochylającego się nad tekstem. Nagle zadzwonił telefon, pobiegłam więc odebrać zostawiając Edwarda samego w kuchni.
- Halo?
- Witaj, Bello. - Wzdrygnęłam się słysząc głos dochodzący z słuchawki. James. Niewiele myśląc rozłączyłam się i odłożyłam telefon. W tej chwili do salonu wkroczył wampir.
- Kto dzwonił, Bello? - Gorączkowo zastanawiałam się co mam mu odpowiedzieć, przez kilka sekund walczyłam z myślami, a potem postanowiłam skłamać.
- Pomyłka. - Nie chciałam, żeby zdradził mnie wyraz twarzy, dlatego wyszłam z salonu i skierowałam się do łazienki. Odkręciłam kran i podeszłam do lustra. Zobaczyłam w niej idealną kobietę z bardzo czerwonymi oczami. Wyglądała na niewyspaną, a wrażenie takie sprawiała przez fioletowe sińce pod oczami. Nie byłam jednak zmęczona, byłam zła na siebie za morderstwo na tym chłopcu, za to, że dałam się pocałować Jamesowi, mimo, iż nie miałam innego wyjścia, tak działał dar Katriny. Nie wiem ile tak stałam, ale gdy odwróciłam się w stronę wanny, była pełna. Rozebrałam się i wskoczyłam do niej. Oparłam głowę o brzeg wanny i oddałam się rozmyślaniom. Woda przyjemnie rozluźniała moje ciało i uspokajała skołatane nerwy. Zamknęłam oczy starając się nie myśleć o ostatnich wydarzeniach i wtedy ponownie zobaczyłam twarz rudowłosej kobiety i czarnego mężczyzny. Stali z krzywymi uśmiechami i przyglądali się małej, przerażonej dziewczynce. Przytulała puchatego misia i zamknęła oczy, bo nie chciała widzieć tych strasznych ludzi. Obok niej leżała bez życia nastolatka. Czarne włosy przylepione do twarzy, blade ciało bez kropli krwi, wygięte pod nienaturalnym kątem, okrutnie połamane nogi. Nawet po śmierci widać było jaką miłością otaczała tą małą istotkę, która stała obok niej z zamkniętymi oczami. To za nią umarła. Chcąc ją ratować rzuciła się na mężczyznę, lecz ten bez żadnego problemu odrzucił ją tak, że poleciała na drzewo, a potem spadła. Ostatkami sił krzyknęła do małej, aby zamknęła oczy. Wtedy dwa wampiry rzuciły się na nią i wgryzły w jej ciało. Krzyczała, jęczała jednak to jeszcze bardziej ich rozjuszało. Po chwili leżała już martwa na mokrej ziemi. Dziewczynka zatkała sobie uszy chcąc nie słyszeć tych okropnych dźwięków. Gdy zupełnie ucichły otworzyła ostrożnie oczy, a to, co zobaczyła pozostało gdzieś w zakamarkach jej pamięci na zawsze. Dwoje wampirów odwróciło się powoli w jej stronę, a z ich ust kapała świeża krew. Uśmiechnęli się na widok jej przerażonej buzi, jednak po chwili wampirzyca krzyknęła 'Laurencie, uciekajmy' i przerażeni odeszli. Została sama w lesie z martwą nastolatką. Siedziała obok niej i trzymała za bezwładnie zwisająca rękę. Łkała. Taką znaleźli ją jej rodzice. Zabrali ją do domu, przelotnie patrząc tylko na jej najlepszą przyjaciółkę, która oddała za nią życie. Liczyła się tylko ich córka. Nie chcieli wywołać skandalu brakiem opieki nad dzieckiem, więc postarali się, żeby zapomniała o tamtym wydarzeniu, a gdy to się udało, ponownie przestali zwracać na nią uwagę. Dziewczynka dorosła i nie pamiętała co zdarzyło się kilkanaście lat wcześniej. Tylko te złe sny , w których widziała czarnowłosą dziewczynę. Co noc budziła się z krzykiem.
Otworzyłam oczy przerażona, zachłysnęłam się wodą i zaczęłam głośno kaszleć. Zza drzwi dobiegł głos Edwarda pytającego czy wszystko w porządku. Pomiędzy kaszlnięciami odpowiedziałam, że tak, choć kłamałam. Gdy w końcu udało mi się odkrztusić wodę, straszne obrazy wróciły. Zrozumiałam, że Laurent był mordercą mojej przyjaciółki. Nie czułam strachu, tylko ogarniającą wściekłość i nienawiść do tej rudej wampirzycy, która przyczyniła się do śmierci nastolatki, która miała na imię Alex i całe życie przed sobą, jednak oddała je ratując mnie. Chwyciłam najbliższy szampon i rzuciłam nim z taką siłą, że rozbiłam lustro, które rozsypało się w drobny mak. Po chwili rozległo się pukanie i ponownie usłyszałam zdenerwowany głos Edwarda.
- Na pewno wszystko dobrze, Bello? - Wzięłam kilka wdechów i spróbowałam się uspokoić.
- Tak, oczywiście. - Głos mi zadrżał przy wypowiadaniu tych słów.
Nie wydawał się przekonany moim zapewnieniem. Milczałam jednak i po chwili odszedł, a ja zostałam sam na sam z przytłaczającymi wspomnieniami.
Wiedziałam, że Laurent został rozszarpany przez stado wilkołaków i byłam im wdzięczna choć najchętniej sama bym go zabiła. Jad napłynął mi do ust, lecz przełknęłam go. Zastanawiałam się nad imieniem rudej, ale nie mogłam sobie przypomnieć. Po długim namyśle zdecydowałam, że muszę odnaleźć grób Alex, a potem rudą wampirzycę. Miałam przeczucie, że niedługo ją spotkam. Zadecydowałam, że najpierw muszę się dowiedzieć czy ta kobieta nie była z Laurentem w Denali, wyszłam z wanny i wytarłszy się ręcznikiem ubrałam się w swój ulubiony dres. Gdy wyszłam nie skierowałam się do pokoju Edwarda, lecz do sypialni, którą niegdyś zajmowała Alice z Jasperem. Usiadłam w fotelu i znowu zamyśliłam się. W końcu zdecydowałam, że poczekam kilka miesięcy zanim pojadę do Denali szukać morderczyni Alex, ponieważ najpierw chciałam spędzić trochę czasu z Edwardem. Brakowało mi naszych niekończących się rozmów, były one dla mnie jak powietrze. Gdy poznamy się jeszcze lepiej, dołączymy do reszty rodziny. Uśmiechnęłam się na tą myśl, chciałam być tylko z Edwardem, a do tej pory nie było to możliwe. Od kiedy mnie przemienił mieliśmy tylko kilka tygodni dla siebie, a i tak często przeszkadzała nam jego rodzina. Bardzo się do Cullenów przywiązałam, ale chciałam mieć trochę prywatności. Nie wiem, ile czasu spędziłam na rozmyślaniach, ale zupełnie odpłynęłam. Ocknęłam się dopiero, gdy zaniepokojony moją nieobecnością Edward przyszedł do pokoju. Widziałam w jego oczach, że się martwi i chce znać powód, dla którego przed nim uciekam. Nie chciałam mówić mu o Laurencie i rudej więc milczałam. Usiadł na łóżku i przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Dopiero po kilku minutach uśmiechnął się delikatnie, a potem podszedł do mnie i musnął ręką mój policzek. W jego geście nie było żadnej namiętności, tylko bezinteresowna miłość. Odwzajemniłam uśmiech, a on wziął moją dłoń i musnął ją ustami, a zrobiwszy to położył się na dywanie.
Milczeliśmy dość długo, obydwoje myśląc o swoich sprawach. W pokoju było ciemno, ale nie przeszkadzało nam to, gdyż mieliśmy doskonały wzrok.
- Bello... - Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że nieśmiało przygryza wargę zastanawiając się co powiedzieć, albo jak ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć. - Ja... Bardzo przeżyłem fakt, że James cię pocałował... I nie jestem jeszcze gotowy, żeby zacząć wszystko od nowa... - Poczułam ogromną ulgę, cieszyłam się, że nie jestem osamotniona w moich odczuciach względem niego. Potrzebowaliśmy czasu, aby sobie ponownie zaufać. - Dajmy sobie czas, przyjaźnijmy się, a potem zobaczymy... - Patrzył się na mnie, ciekawy zapewne mojej reakcji. Uśmiechnęłam się.
- Edwardzie, cieszę się, że odczuwasz to samo. Właściwie to miałam taki plan. - Rzucił mi zainteresowane spojrzenie, a ja kontynuowałam. - Spędzimy razem kilka miesięcy, a potem dołączymy do twojej rodziny. - Westchnęłam zakończywszy swoją wypowiedź i cierpliwie czekałam na jego reakcję. On jednak siedział zamyślony i nic nie mówił. Nagle znalazł się przy mnie i przytulił jak najlepszy przyjaciel. Odwzajemniłam uścisk i zastygliśmy w swoich objęciach. Byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy. Po jakimś czasie Edward wypuścił mnie, a potem miał wyjść z pokoju. Odwrócił się jeszcze i szepnął.
- Zostawiam cię samą, idę do lasu... - Pomachał mi, a potem już go nie było. Wyszłam chwilę po nim i skierowałam się do kuchni. W tej chwili zadzwonił telefon, nie odebrałam jednak, bałam się, że to może być James. Gdy dzwonił po raz enty w końcu podniosłam słuchawkę i wysyczałam.
- Halo?
- Dzwonię setny raz! - Odetchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam głos Alice. - Widziałam w wizji waszą rozmowę. Bardzo fajnie, że przyjedziesz za pół roku. Będę tęsknić, wiesz? - Parsknęłam, niezadowolona z faktu, że wampirzyca wie już o moim planie. Przestraszyłam się, że może wie więcej, ale jeśli wiedziała, to dobrze to ukrywała.
- Wiem, wiem. Ale przecież będę dzwonić! - Z słuchawki doszedł mnie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, najprawdopodobniej pisk mojej przyjaciółki.
- Widzę! - Już miałam zapytać jak to widzi, ale zorientowałam się, że przecież ten chochlik widzi przyszłość. Strasznie upierdliwy jest ten dar na dłuższą metę. Już miałam zakończyć męczącą rozmowę, gdy Alice odezwała się ponownie. - No to pa! - Usłyszałam ciche cmoknięcie, a potem sygnał zakończonej rozmowy.
Odłożyłam słuchawkę na widełki i przeszłam do salonu, gdzie znajdowały się książki. Wzięłam jedną, nie patrząc nawet na tytuł i rozsiadłam się wygodnie w fotelu. Gdy spojrzałam na okładkę zauważyłam, że będę czytać książkę pt. ''Mały Książę''. Słyszałam o niej, jednak nigdy nie skusiłam się, żeby przeczytać. Moją wymówką zawsze był brak czasu. Teraz jednak miałam go nadto, więc zaczęłam czytać. Szybko skończyłam, niechętnie wstałam i włączyłam muzykę. Z głośników dobiegła mnie optymistyczna piosenka Lenki 'The Show'. Zaczęłam się kiwać w rytm muzyki, a potem rozkręciłam się i śpiewałam na całe gardło tą piosenkę. Przypomniałam sobie, że w dzieciństwie uwielbiałam śpiewać, ale nie nadawałam się do tego. Zawsze, gdy wracałam ze szkoły, nuciłam różne piosenki. Uśmiechnęłam się na to moje ulubione wspomnienie. Gdy piosenka skończyła się usiadłam w fotelu i zamknęłam oczy. Żałowałam, że nie mogę zasnąć, miałabym takie piękne, kolorowe sny. Siedziałam tak bez ruchu kilka dni, rozmyślając o wielu rzeczach. Nie potrzebowałam się ruszać, jadłam rzadziej niż zwykły człowiek, a byłam nasycona. Nie martwiłam się również brakiem Edwarda, wiedziałam, że wróci.
Cały czas słuchałam optymistycznej muzyki, ponieważ poprawiała mi nastrój. Zastanawiałam się nad tym co robi moja rodzina. Angela za miesiąc kończyła dziesięć lat. Tak bardzo chciałam być z nią w tym dniu, złożyć jej życzenia i przytulić. Wiedziałam jednak co bym jej zrobiła, gdybym przyjechała do domu. Wyobrażając sobie jej śmierć wzdrygnęłam się i odgoniłam straszne myśli. Nie, zdecydowanie nie mogłam tam pojechać. Może za kilka, kilkanaście lat będę już gotowa i pojadę ją zobaczyć. Oczywiście wiedziałam, że nie mogę się z nią spotkać, bo gdyby mnie zobaczyła na pewno doznałaby szoku i powiedziała wszystkim. Widziałam ją dokładnie w swoich myślach. Drobniutka blondyneczka z dziecinnymi rysami twarzy ubrana w piękne, eleganckie ciuchy. Dokładnie pamiętałam jej zawsze uśmiechniętą twarzyczkę. Często śmiała się bez powodu, skakała jak mała żabka. Kochałam ją, mimo, że różniłyśmy się od siebie bardzo. Była moim małym, prywatnym słoneczkiem, nadawała życiu sens. Uśmiechnęłam się, jak zawsze kiedy myślałam o Angeli. Zadecydowałam, że za dziesięć lat sprawdzę co u niej i reszty rodziny. Dziesięć lat... Jęknęłam z niezadowolenia, ale wiedziałam, że tak będzie dla niej bezpieczniej. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do pokoju Edwarda, żeby zajrzeć czy przypadkiem nie wrócił, mogłam przecież nie usłyszeć jak wchodzi, skoro słuchałam muzyki. Nie było go jednak, na łóżku zauważyłam karteczkę.
''Bello, wyjeżdżam na kilka dni, na porządne polowanie. Poza tym chcę pobyć trochę samotnie, sądzę, że ty też.
Edward''
Zdziwiłam się, że nie powiedział mi tego tylko zostawił karteczkę, choć byłam zadowolona, że wróci. Zdążyłam się za nim stęsknić przez ten tydzień.
Gdy odwróciłam się, zobaczyłam jego twarz i wpadłam mu w ramiona. Przewrócił się, bo byłam od niego silniejsza i leżeliśmy na podłodze w jego pokoju śmiejąc się pierwszy raz od dawna. Nagle pocałował mnie w czoło, a ja uśmiechnęłam się do niego promiennie.
- Cieszę się, że jesteś. - Po raz kolejny pocałował mnie, tym razem w policzek, a ja mocniej się przytuliłam do jego ciepłego torsu.
- Tęskniłaś? - Posłał mi szelmowski uśmiech, a ja wystawiłam mu język. Zaczęliśmy się przekomarzać, co oznaczało, że wszystko wraca do normy.
Rozdział VII
Zanim zdążyłam odpowiedzieć zaczął mnie gilgotać. Piszczałam i wyrywałam się, ale trzymał mnie mocno. Śmialiśmy się długo, a potem poszliśmy nad rzekę i oglądaliśmy księżyc. Mieliśmy dołączyć do Cullenów po pół roku, a minęło siedem lat zanim to zrobiliśmy. Polowaliśmy często, abym nauczyła się panować nad sobą. Po trzech latach, gdy wyczuwałam człowieka, uciekałam szybko, zanim pragnienie zdołało nade mną zapanować. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do siebie przez ten czas.
Uwielbiałam przytulać się do jego ciała, głaskać po policzku. Byłam szczęśliwa, że jest ze mną, opiekuje się mną. Przez ten czas ani razu nie wspominaliśmy o tamtym feralnym wydarzeniu z lasu, ani o Jamesie. Czasem, gdy Edward był na polowaniu, dzwonił telefon, odbierałam więc, ale słysząc ten głos szybko się rozłączałam. Nie mówiłam mojemu ukochanemu o tym, bo gotów był się zezłościć. Kochałam go i nie potrafiłabym przetrwać bez niego, z każdym dniem to uczucie się wzmacniało.
Z resztą Cullenów miałam bardzo dobre stosunki, mimo, że bardzo tęsknili i prosili, żebyśmy wrócili. Alice często dzwoniła i rozmawiałyśmy długo o tym jak mijają mi dnie, o tym jak chodzi na zakupy. Powiedziała mi kiedyś, że widzi jak odwiedzam ich z Edwardem. Wyznała mi wtedy, że wizja była zamazana i wydawało jej się, że jest ktoś z nami. Wyśmiewałam ją jednak, a ona wtedy się obrażała. Rosalie również telefonowała, a z nią potrafiłam plotkować kilka godzin, dopóki zniecierpliwiony Edward albo Emmett nie odciągnęli nas od telefonu. Śmiałyśmy się wtedy, jak roztrzepane nastolatki. Przez te siedem lat z Edwardem ciągle rozmawialiśmy o wszystkim, omijając jedynie temat naszego związku. Nie musieliśmy mówić o tym jak bardzo nam zależy, widać było po nas całe uczucie. W oczach ukochanego widziałam czystą i bezinteresowną miłość. Zawsze nocą siedzieliśmy przytuleni na ławce, oglądając gwiazdy i księżyc. Pewnego dnia Edward opowiadał mi jak wyglądało jego życie zanim mnie przemienił.
- W 1918 Carlisle uratował mnie przed śmiercią zamieniając w wampira. Początkowo miałem mu to za złe i po kilku latach odszedłem, jednak tęskniłem za nim. Gdy go opuściłem była już z nim Esme. Jej też mi brakowało. Zawsze była dla mnie jak matka i nadal nią jest. - Uśmiechnął się delikatnie i odgarnął mi niesforny kosmyk za ucho. - Wolisz nie wiedzieć co robiłem w tym czasie kiedy ich zostawiłem... - Czułam w jego głosie, że jest wściekły na siebie. Zainteresowało mnie to, ale nie chciałam być wścibska więc milczałam. - Gdy wróciłem przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Nie mieli mi za złego tego, że ich opuściłem na jakiś czas. Pewnego dnia Carlisle przyniósł do domu umierającą Rosalie. - Skrzywił się. - Gdy jej przemiana dobiegła końca wyjechaliśmy do Denali. - Na jego twarzy zakwitł uśmiech, lecz było w nim pełno smutku i goryczy, której nie rozumiałam. - Zaprzyjaźniliśmy się z trzema siostrami, Iriną, Kate i... - Zawahał się. - Tanyą. Dość dobrze się dogadywaliśmy. Tylko Kate i Rosalie za bardzo za sobą nie przepadały. Kate uważała, że Rose tak bardzo chce mieć dziecko, że stworzy je sobie sama. - Posłałam mu pytające spojrzenie. - Można stworzyć nieśmiertelne dziecko gryząc je, lecz jest to bardzo niebezpieczne. - Warknął przeciągle, a ja zastanawiałam się czemu. - Taki mały wampir nie panuje nad emocjami i zabija wszystko co mu stanie na drodze. Dlatego Volturi zabroniło tworzenia nieśmiertelnych dzieci. Przybrana matka Kate, Iriny i Tanyi stworzyła takie dlatego została ukarana. Siostry bardzo to przeżyły i dlatego Kate nienawidzi Rosalie. - Westchnęłam, a on kontynuował. - Doprowadzało to dość częstych pojedynków między nimi, a ja miałem tego dość. Codzienne walki przyprawiały mnie o mdłości. - Pokręcił głową z niesmakiem. - Pewnego dnia kiedy znowu się szarpały po prostu odszedłem. Zostawiłem jedynie karteczkę z krótkim pożegnaniem. - Czułam, że powód, który mi wyjawił, nie jest jedynym dla którego je opuścił. Widziałam to w jego oczach. Zaniepokoiło mnie to, ale ciągle milczałam z nadzieją, że sam mnie poinformuje. - Przeniosłem się do Chicago, do swojego rodzinnego miasta i zostałem tam na kilka lat. Często odwiedzałem grób swoich rodziców. Wychodziłem tylko w nocy, ponieważ w dzień było zbyt słonecznie. Po jakimś czasie przeniosłem się do Forks i tam spotkałem Ciebie... - Uśmiechnęliśmy się i złapaliśmy za ręce.
Dalej jednak miałam wątpliwości co do jego wyjazdu z Denali, przecież walki Rosalie i Kate wydawały się nieprawdopodobnie płytkim powodem.
- Czy walki Kate i Rosalie były jedynym powodem, dla którego opuściłem rodzinę? - Zmieszał się i milczał przez dłuższy czas. Już zaczynałam się denerwować.
- Tak, czemu pytasz? - Popatrzyłam mu głęboko w oczy i nie znalazłam dowodu na kłamstwo, wiedziałam jednak, że Edward nie mówi mi prawdy.
- Nie wiem, po prostu. - Musiałam dowiedzieć się czemu mnie oszukał. Za kilka miesięcy będę w Denali i dowiem się wszystkiego. Nie dałam po sobie poznać jak bardzo zranił mnie kłamiąc, więc patrzyłam w gwiazdy z zaciętym wyrazem twarzy. Czułam jego wzrok na swojej twarzy, wpatrywał się we mnie intensywnie. Kiedyś jego wzrok by mnie speszył, ale już się przyzwyczaiłam.
- Nad czym tak myślisz? - Mimo, że uwielbiałam jego głos teraz doprowadzał mnie do szału. Miałam ochotę warknąć mu prosto w twarz, ale powstrzymałam się. Nie odpowiedziałam mu tylko mocniej ścisnęłam jego dłoń. Kochałam go bardzo, był moim światełkiem, takim jak Angela. Tyle, że jego kochałam jak mężczyznę. Bałam się, że kiedyś mogę go stracić. Zadrżałam na tę myśl. Pierwszy raz od kilku miesięcy poczułam nieodpartą chęć posmakowania jego ust. Musnęłam jego wargi bardzo delikatnie, bojąc się odrzucenia, jednak on oddał pocałunek. Przysunęliśmy się bliżej i całowaliśmy namiętniej. Jedną ręką gładził mnie po głowie, a drugą trzymał brodę. Objęłam go mocno i siedzieliśmy tak dość długo. Nagle przerwał pocałunek i warknął bardzo głośno. Nie wiedziałam o co mu chodzi dopóki nie poczułam woni nieznanych wampirów. Potem do moich nozdrzy doszedł najcudowniejszy zapach. Ludzka krew. Edward mocniej złapał moją rękę, aż zabolało. Ostrożnie wstaliśmy z huśtawki i skierowaliśmy się do lasu. Usłyszałam dzwonek telefonu, ale zignorowałam go. Pobiegliśmy tam i po chwili zobaczyliśmy dwójkę wampirów pochylających się nad drżącym ciałem jakiejś kobiety i martwego mężczyzny. Kobietą wstrząsały nią dreszcze, a z ust leciała krew. Poczułam ostre pragnienie, ale wampir trzymał mnie mocno. Kobieta wyglądała strasznie. Blond włosy przylepione były do twarzy, zielona sukienka była cała w krwi. Słyszałam jej jęki i krzyki. Spojrzałam na wampirzycę, która wgryzała się w rękę blondynki. Miała rude włosy, mocno pofalowane, opadające na ramiona. Nad mężczyzną pochylał się czarnowłosy wampir i wysysał ostatnią kroplę krwi z martwego ciała. Nie widziałam twarzy tego człowieka. Dostrzegłam tylko długie blond włosy. Na widok rudych loków dostałam spazmów, jednak usłyszałam dźwięk, który mnie powstrzymał. Szloch malutkiego dziecka. Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam dziewczynkę, prawdopodobnie pięcioletnią o króciutkich włoskach. Oczka miała zamknięte, zakryte rękoma. Siedziała na mokrej trawie i płakała. Niewiele myśląc rzuciłam się w stronę rudej wampirzycy, a ta zauważyła mnie w ostatniej chwili i zaczęła uciekać. Zanim to zrobiła popatrzyła mi w twarz. Zobaczyłam kocią twarz, tę samą, którą widziałam w swoich wspomnieniach. Ogarnęła mnie furia, więc biegłam jeszcze szybciej. Przypomniałam sobie jednak o dziewczynce i swoim ukochanym i dlatego zaprzestałam pościgu. Obiecałam sobie jednak, że ta ruda suka długo nie pożyje.
Gdy wróciłam na miejsce, zauważyłam ognisko i Edwarda wrzucającego strzępy czegoś co przypominało marmur. Wiedziałam co to jest. Ucieszyłam się, że poszło mu tak szybko. Nie zawracałam sobie nim dłużej głowy, tylko zaczęłam szukać małej. Nie zajęło mi to wiele czasu. Siedziała w tym samym miejscu gdzie widziałam ją poprzednim razem. Patrzyła z szeroko otwartymi oczami na wielkie ognisko. Poczułam pragnienie, zignorowałam je jednak. Podeszłam do niej spokojnie, patrząc uważnie na zielone oczy. Widziałam w nich przerażenie i cierpienie. Usłyszałam krzyk Edwarda.
- Bello! Odejdź od niej! - Nie posłuchałam go jednak i kucnęłam obok niej. Odsunęła się, wpatrując się we mnie zaczęła głośniej szlochać. Zrozumiałam, że przypominam jej tamtą wampirzycę, która zabiła jej matkę. Poczułam wzrastającą wściekłość, ale powstrzymałam się, żeby nie zrobić krzywdy tej kruchej istotce. Na czole miała krew, ale nie swoją, najprawdopodobniej matki, bo trzymała ją za rękę. Zapewne zasłaniając sobie oczy potarła sobie czoło. Jej oczy były intensywnie zielone i bardzo mądre. Nie bała się już tak bardzo, szlochała tylko. Nagle skoczyła do mnie i przytuliła się mocno. Zaskoczyło mnie to, ale poczułam ciepło, które zalewało moje serce. Usłyszałam sapnięcie Edwarda, ale nie zwracałam na niego uwagi. Liczyła się tylko osóbka siedząca w moich ramionach i mocząca mi łzami bluzkę. Była taka cudowna, ufna, ale też tak krucha. Otoczyłam ją delikatnie ramionami, aby jej nie zranić i powoli wstałam. Edward przypatrywał mi się ze zdumieniem w oczach, ale po chwili uśmiechnął się i złapał mnie za dłoń. Odwróciłam się i popatrzyłam na dwójkę martwych ludzi. Wampir podążył za moim wzrokiem i westchnął.
- Co z nimi zrobimy?
- Trzeba ich pochować. - Ponownie westchnął, ale zignorowałam to i kontynuowałam. - Zrób to, a ja zaniosę małą do domu, dobrze? - Popatrzył na mnie nieufnie, a ja miałam ochotę warknąć na niego, wiedziałam jednak, że to przestraszyłoby dziecko leżące w moich ramionach. Kiwnął głową i zniknął.
Ruszyłam za nim i po chwili byłam już w domu. Zauważyłam jak Edward niesie łopatę i biegnie w stronę lasu. Przez chwilę martwiłam się o niego, przecież tamta ruda nadal żyła! Jednak wierzyłam w niego, więc przestałam się obawiać. Gdy weszłam do domu, dziewczynka rozejrzała się i dała mi do zrozumienia, że chce zejść. Postawiłam ją na ziemi, a ona patrzyła ze zdumnieniem to na mnie, to na wnętrze domu. Chciałam przyglądać się jej wiecznie, ale w tej chwili zadzwonił telefon. Zniecierpliwiona odebrałam i syknęłam jakieś niemiłe powitanie.
- Bello! Tak się martwiłam! - Tego głosu nie można było nie poznać. Alice widziała pewnie co się stało i chciała mnie ostrzec. - Miałam wizję, w której bierzesz na ręce dziecko i niesiesz je do domu! - Uśmiechnęłam się, a ona przerwała.
- Owszem. - Zza słuchawki usłyszałam cichy warkot Jaspera i pisk Rosalie.
- Jak to się stało?
- Za długa historia, Alice. Opowiem Ci jak przyjadę. - Uśmiechnęłam się. - Odwiedzę Cię za pół roku.
- Za pół roku?! Zdążę oszaleć do tego czasu! - Warknęłam ostrzegawczo.
- Alice, muszę kończyć. Mała czeka. Wytłumaczę Ci to innym razem. Pa! - Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć rozłączyłam się.
Odwróciłam się w stronę małej, a ona ciągle przyglądała mi się w otwartą buzią tworzącą wdzięczne ''o''. Podeszłam do niej i kucnęłam, a ona nie odsunęła się tylko stała.
Złapał ją za rączkę i przycisnęłam sobie do ust.
- Jak się nazywasz? - Mrugnęła kilka razy oczami, zanim się zorientowała, że coś do niej mówię.
- J...Julcia... - Uśmiechnęłam się delikatnie. Uwielbiałam imię Julia. Zawsze wydawało mi się, że tylko wybitne osoby mogą nosić to imię.
- A więc kochana Julciu, ja jestem Bella. - Przytaknęła, a potem zaczęła nerwowo rozglądać się po pokoju.
- Gdzie moja mamusia? - Ścisnęła moją rękę, a ja poczułam cudowne ciepło jakie wydzielała. Zastanawiałam się co jej odpowiedzieć i wtedy wszedł Edward. Julcia podskoczyła i przytuliła się do mnie mocniej. Wampir uniósł brew okazując jak bardzo dziwi go ta sytuacja.
- Nie ma twojej mamusi... - Dziewczynka zaczęła szlochać, posłałam mu więc mordercze spojrzenie.
- A g... gdzie jest? - Jąkała się wypowiadając kolejne słowa, a ja dłonią ocierałam kolejne łzy spływające po jej różowych policzkach. Ściskało mi się moje martwe serce, gdy widziałam ją w takim stanie.
Milczeliśmy nie wiedząc co odpowiedzieć. Dziewczynka wyswobodziła się z moich objęć i pewnym krokiem ruszyła w stronę salonu. Poszłam za nią i zobaczyłam, że się rozgląda.
- Aniołki, o co chodzi? - Spojrzała na mnie, a na jej twarzyczce zakwitł delikatny, słaby uśmiech. Widać było, że jest zmęczona.
- Chcę do mamusi... - Dłonie zacisnęłam w pięści na myśl, że ruda wampirzyca odebrała jej matkę, tak jak mnie przyjaciółkę. Obiecałam sobie, że już długo nie pożyje i zapłaci za śmierć tych dwóch osób, które dla kogoś były ważne.
- Mamusi nie ma... - Przytuliłam ją i zaczęłam kołysać delikatnie. Gdy zasnęła weszłam do łazienki i obmyłam jej twarz. Potem położyłam się razem z nią na łóżku w pokoju Edwarda i śpiewałam jakąś cichą piosenkę. Czułam palące pragnienie, ale miłość do tej małej istotki była silniejsza. Do pokoju wszedł mój ukochany i patrzył na mnie i dziecko z rozrzewnieniem.
- Bello, idź na polowanie. Twoje oczy są czarne. - Posłusznie wstałam i delikatnie przekazałam mu małą, a on przytulił ją. Ze strachem spojrzałam w jego oczy, ale uspokoiłam się, gdyż były złote. Pocałowałam Julcię w czoło i wyszłam.
Skierowałam się do lasu i już po chwili dorwałam pumę. Szybko skończyłam z nią, żeby zająć się następną. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, obok mojej Julci. Uśmiechnęłam się na przypomnienie jej anielskiej twarzyczki. Gdy wyssałam krew trzeciej z kolei pumy, byłam już nasycona, więc szybko wróciłam do domu. Czułam się taka lekka, jakbym unosiła się w powietrzu. Jak Alice! Kręcąc głową weszłam do domu i usłyszałam małe bijące serduszko. Zrobiło mi się ciepło na tą myśl. Zmaterializowałam się i już byłam u boku mojego ukochanego, który ciągle przytulał Julcię. Posłał mi rozbrajający uśmiech, a ja go odwzajemniłam.
- Co z nią zrobimy? - Posłałam mu wściekłe spojrzenie. Nie zamierzałam nigdy, nikomu jej oddać.
- Jak to co? Wychowamy ją. - Parsknął, a ja warknęłam ostrzegawczo. - Ona jest moja.
- A co jej powiesz, jak zapyta o matkę?
- Na razie nie będziemy poruszać tego tematu, a potem powiem jej prawdę. - Przytaknął zamyślony, a ja pogłaskałam małą po policzku. Czułam krew krążącą w jej żyłach, ale ponownie pokonałam pragnienie. Zbyt mocno ją kochałam, aby zabić. Przez siedem lat walczyłam z pragnieniem, nie mogłam, więc teraz sprawić, żeby wszystkie moje starania poszły na marne. Siedzieliśmy w ciszy przez kilka godzin, słuchając równego oddechu Julki. Nagle otworzyła oczy i zaczęła płakać, jęczeć i szlochać. Przeraziłam się, odebrałam ją Edwardowi i zaczęłam kołysać, mrucząc jakieś uspokajające słówka. Musiała mieć zły sen, pewnie widziała to wydarzenie, które miało miejsce kilka godzin temu. Po raz kolejny przysięgałam sobie, że dorwę rudą sukę, tak, aby nie mogła niszczyć już więcej ludzkich żyć. Gorączkowo zastanawiałam się co powiedzieć Julce kiedy zapyta o matkę. Nie mogłam jednak myśleć, musiałam iść się zrelaksować, a najlepszym sposobem była kąpiel. Położyłam małą na łóżku, głaskając przy tym czule i wzięłam Edwarda za rękę. Posłusznie poszedł za mną, choć był zdziwiony moim zachowaniem. Wyjęłam z szafy biały top i czarne rybaczki jako, że było lato, a potem zorientowałam się, że nie mam ubrań dla małej! Wyjątkowo brakowało mi tego małego chochlika. Zaśmiałam się cichutko, aby nie obudzić Julci. Muszę wybrać się na zakupy.
- Edwardzie, Julcia nie ma żadnych ubrań. - Zachichotał. - Muszę pojechać do centrum handlowego.
Złapał moją dłoń i przycisnął do policzka.
- Dobrze, skarbie. Kiedy?
- Za chwilę, najpierw się wykąpię. - Posłałam mu kokieteryjne spojrzenie, jednak zignorował mnie. Parsknęłam zirytowana jego zachowaniem i wskoczyłam do wanny. Położyłam głowę na oparciu i leżałam z zamkniętymi oczami. Edward zostawił mnie samą i skierował się do salonu. Przypominałam sobie sytuację, która zaszła kilka godzin temu. Zdecydowałam, że muszę się dowiedzieć kim byli rodzice Julci, poza tym, przecież ktoś może jej szukać! Warknęłam ostrzegawczo, ze złością. Po chwili uspokoiłam się i znowu leżałam bez ruchu w wannie. Nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Otworzyłam oczy przerażona i zobaczyłam małą przyglądającą mi się. Spojrzałam na jej ubranie, było całe we krwi, brudne i pomięte.
- Plosię pani... - Zasmuciłam się na myśl, że jestem dla niej tylko panią.
- Mów mi Bella, kochanie. - Uśmiechnęła się i przetarła zaspane oczka.
- Bella, jestem bludna. - Pogłaskałam jej rączkę, a ona ciągle mi się przyglądała.
W łazience było dość ciepło i lepiej wyczuwałam krew, którą krążyła w jej ciele. Trudno było mi wytrzymać. Na szczęście w tej chwili do łazienki wpadł Edward i szybko wyprowadził małą. Słyszałam jak szepta jej jakieś słówka do ucha, a ona przytakuje. Wyszłam w wanny, ubrałam się i krzycząc ''zaraz wracam'' wybiegłam z domu. Pobiegłam przez las w stronę centrum i po kilku minutach byłam już na miejscu. Wokół pełno ludzi, tyle zapachów. Pragnienie paliło moje gardło, ale nie tak jak wcześniej, zabiłam przecież wczoraj trzy pumy. Ludzkim krokiem weszłam do galerii i skierowałam się do sklepu z ubraniami dziecięcymi. Dużo czasu zabrało mi wybieranie ubrań dla mojej małej królewny. W końcu udało mi się wybrać kilkanaście sukienek, różowych, niebieskich, zielonych, w kwiatki... Przeglądałam wszystkie półki w nadziei, że znajdę jeszcze więcej ubranek. Następnie przyszedł czas na siedem par skarpetek, trzy pary bucików i trzynaście par majteczek. Najdłużej zajęło mi wybieranie płaszczyka, w końcu wybrałam delikatny oliwkowy. Zadowolona podeszłam do kasy, a ekspedientki i klienci patrzyli na mnie z wielkim zdziwieniem. Niektórzy pokazywali mnie palcami i kręcili głowami, nie zwracałam na nich jednak uwagi. Byłam taka szczęśliwa. Wychodząc usłyszałam jeszcze ''niesamowite'', ''nie do wiary'' i zaczęłam się śmiać. Ściskając w rękach pięć siatek z zakupami ruszyłam w stronę domu. Po kilkunastu minutach byłam już na miejscu. Weszłam do domu i wyczułam zapach krwi. Przerażona pobiegłam w stronę, z którego wyczułam ten zapach. Wkroczyłam do pokoju, sapiąc i zobaczyłam ją.
Rozdział VIII
W pokoju siedziała Julcia z owiniętym bandażem paluszkiem. Obok niej siedział Edward i szeptał coś do ucha. Parsknęłam głośno. Spojrzał na mnie zdziwiony, a potem chyba zrozumiał o co mi chodzi, bo wstał i mnie przytulił.
- Co się stało? - Mój głos jeszcze się nie uspokoił i drżał niebezpiecznie.
- Nic, malutka rozcięła sobie palec, więc zabandażowałem go. - Przytulił mnie jeszcze mocniej, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. - Nie martw się. - Dodał widząc moją zmartwioną minę. Julka przypatrywała się nam z uśmiechem na twarzy.
- Edwardzie, o czym ona myśli? - Pierwszy raz chciałam skorzystać z jego daru.
- Lubi nas. - Uśmiechnęłam się.
- Nazywa się Julia Black. - Skrzywił się. - Jej matka nazywała się Leah Black, a ojciec Billy Black. Ojciec był okrutny, bił swoją żonę, a czasem nawet małą. - Zacisnęłam ręce w pięści, żeby nie uderzyć mojego ukochanego. - Sue była dobrą kobietą, kochała Julię i Jacoba. On jest bratem Julii, ale nie było go wtedy w lesie. - Moja złość trochę zmalała, ale nie do końca. Temu całemu Billemu należała się śmierć, za znęcanie się nad tą małą istotką. – Julka cały czas w myślach widzi tamtą scenę, gdy wampirzyca gryzie jej matkę. Ojcem prawie w ogóle się nie przejęła. Gdy ruda... - Zacisnęłam dłonie w pięści, ale Edward tego nie zauważył, gdyż patrzył na Julcię. - Zaatakowała Leah, Julcia zamknęła oczy i nie widziała nic, co zaoszczędziło jej problemów. Słyszała jednak wszystko bardzo dokładnie i nigdy tego nie zapomni. - Warknęłam, a on pogłaskał mnie po policzku. Czując jego ciepłą dłoń uspokoiłam się trochę. - Już się nie boi. Uważa, że jesteś piękna. Chciałaby, żebyś była jej mamą. - Uśmiechnęliśmy się oboje.
Wyciągnęłam z torby ciuszki dla malutkiej i pokazałam jej je. Zaczęła piszczeć z uciechy i przeglądać skarby.
- Bella! To jest piękne! - Zaśmiałam się cichutko, a ona mi zawtórowała. Miała taki cudowny, dźwięczny śmiech. Ten odgłos wydawał mi się najpiękniejszym na świecie. Nawet nie zauważyłam kiedy Edward usiadł obok nas i z zaciekawieniem zaczął oglądać sukienki. Patrząc na nich czułam, że jestem najszczęśliwszą wampirzycą na świecie. Miałam ukochanego wampira, który nigdy mnie nie opuści i córeczkę, która za niedługo będzie mnie nazywać mamą. Po kilku dniach Julcia przestała pytać o rodziców i była coraz śmielsza. Drugiego dnia jej pobytu Edward pobiegł do centrum handlowego i nakupił jej zabawek, oraz łóżeczko. Zachwycała się nowymi prezentami, a potem zasnęła. Uwielbiałam oglądać jak śpi, usypiałam ją i trzymałam w ramionach dopóki nie obudziła się. I tak mijały kolejne miesiące, oczywiście co tydzień musiałam jeździć na porządne polowanie, ale nie żałowałam ani chwili. Po pół roku Julcia czuła się coraz pewniej, dużo mówiła i gestykulowała przy tym zawzięcie. Robiłam wszystko, aby zapomniała o tamtym zdarzeniu i udało mi się. W nocy nie budziła się z krzykiem, tylko spała jak susełek. Codziennie rano zabierała mnie do ogrodu i pokazywała kwiaty, pytała mnie o ich nazwę, a ja zawsze odpowiadałam jej. Pewnego razu poprosiłam nawet Edwarda, żeby poszedł do centrum, aby zakupić książkę o roślinach i podarowałam ją Julci. Mała bardzo się ucieszyło i po raz pierwszy nieśmiało wypowiedziała magiczne słowo ''mama''. Edward powiedział mi, że długo zastanawiała się czy może mnie tak nazwać, ale kochała mnie bardzo i przełamała się. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam. Nagle zadzwonił telefon. Postawiłam małą na ziemi i podeszłam do telefonu.
- Halo?
- Bella! - Mogłam się tego spodziewać. Alice. Wywróciłam oczami i uśmiechnęłam się. - Kiedy nas odwiedzicie?
- Nie wiem... - Edward podszedł do telefonu i wyjął mi z ręki słuchawkę. Spojrzałam na niego wściekła, ale pocałował mnie w usta, zamykając je.
- Witaj, siostrzyczko. Wpadniemy za dwa tygodnie. - Parsknęłam na tyle głośno, żeby Alice również mnie usłyszała, lecz zostałam zignorowana. Wzięłam więc małą na ręce i wyszłam na spacer.
- Chciałabym iść do centlum... - Popatrzyła na mnie swoim anielskim wzrokiem, jednocześnie wiercąc zielonymi oczami dziurę.
Nie mogłam pozwolić, by ktokolwiek ją zobaczył, wiedziałam jednak, że ona potrzebuje towarzystwa innych dzieci, a tutaj nie mogę jej na to pozwolić. Poza tym przyjaciele i rodzina poszukiwały Blacków. Musieliśmy się wynosić i to jak najszybciej, zanim ktokolwiek się zorientuje, że mamy coś wspólnego ze zniknięciem małej.
- Aniołku, nie możemy iść do centrum. - W jej oczach zobaczyłam łzy, pierwszy raz od tamtego zdarzenia w lesie. Starałam się unikać takich sytuacji, bo doprowadzały mnie one do szaleństwa. - Za niedługo wyprowadzamy się stąd. Wtedy pojedziemy do galerii i będziemy tam siedzieć cały dzień. - Zaakcentowałam słowo ''cały'', a małej zaświeciły ze szczęścia oczka. Skoczyła mi w ramiona, a przytuliłam ją. Ucieszyłam się, że nie zwróciła uwagi na słowo ''wyjazd''. Kilka miesięcy temu zaczęłaby płakać i oponować, teraz jednak chętnie na to przystała. Przypomniałam sobie dzień, w którym ją spotkałam. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Brudna, zakrwawiona, w jej zielonych oczkach widać było przerażenie i smutek. Teraz wyglądała jak mała królowa, kręcone blond włoski opadały na zaróżowioną z wrażenia twarzyczkę, którą rozświetlał uśmiech. Ubranie, które miała na sobie kupił jej Edward. Zielona sukienka sięgała kolan, a krótkie rękawki odsłaniały opalone ręce. Znowu poczułam znajome już ciepło, które zalewało moje ciało. Nagle podszedł do mnie mój ukochany i przytulił mocno, całując w szyję.
- Kocham Cię. - Zadrżałam, gdy wypowiedział te słowa. Czekałam na nie od kilku lat. Teraz byłam już najszczęśliwszą wampirzycą na świecie i myślałam, że nic nie jest w stanie tego zepsuć.
- Ja Ciebie też. - Usłyszałam ciche westchnienie wydobywające się z ust Julci, a potem zobaczyłam jak ostentacyjnie zasłania sobie oczy udając, że nie patrzy na nas.
Zachichotałam, a Edward mi zawtórował. Potem odwróciłam się i złożyłam na jego ustach namiętny pocałunek, który ku mojej radości oddał. Niestety nie trwało to długo, ponieważ wampir odsunął się ode mnie. Parsknęłam niezadowolona z takiego obrotu sytuacji.
- Bello, moja rodzina już się niecierpliwi, tęsknią. Poza tym chcą poznać naszą córeczkę. - Uśmiechnęłam się promiennie, Edward pierwszy powiedział ''córeczka'', a ja marzyłam, żeby usłyszeć jak wymawia to piękne słowo. Pokiwałam tylko głową i wyślizgnęłam się z jego objęć. Skoro mieliśmy się zbierać to musiałam się zacząć pakować. Szybko wrzuciłam swoje ubrania do torby, która stała pod ścianą i przeszłam do zabierania rzeczy Julii. Z tym było już trudniej, miała tak dużą ilość ubrań, zabawek i tym podobnych, że nawet w wampirzym tempie zajęło mi to godzinę. Gdy już skończyłam zakomunikowałam Edwardowi, że jestem gotowa. Od razu pojawił się przy mnie całując delikatnie w czoło i poszedł po Julcię, która bawiła się w ogrodzie. Bałam się ją tam samą zostawiać, przecież ruda morderczyni jeszcze żyje. Jednak mój ukochany kazał mi się nie martwić. Przebrałam małą w niebieską sukienkę w kwiatki i wzięłam ją za rączkę, a Edward zaniósł walizki do samochodu. Po kilku minutach byliśmy już w drodze do Denali. Julcia po trzech godzinach zasnęła, a ja tuliłam ją jak największy skarb, którym dla mnie była. Spała tak smacznie, obudziła się dopiero pod koniec drogi, ziewając słodko. W przerwach między głaskaniem jej po główce i mruczeniem czułych słów zastanawiałam się jak Cullenowie zareagują na nią.
- Mamusiu... - Zawahała się patrząc intensywnie na mnie tymi zielonymi oczami. - Kiedy będziemy na miejscu?
- Za chwilę, kochanie. - Edward uprzedził mnie, a mała słysząc pomyślaną odpowiedź zasnęła ponownie. Zastanawiałam się jak mogła nazywać mnie mamą, czyżby już zapomniała o swojej rodzicielce? Nie byłam zadowolona z tego faktu. Kochałam małą, ale nie chciałam, żeby zapominała o Leah Black. Nie mogłam myśleć o tym jak dużo bym jej odebrała próbując ukryć prawdę. Nie zamierzałam tego robić, wiedziałam, przecież jakie będą tego konsekwencje. Prędzej czy później przypomni sobie o tym i będzie miała pretensje do mnie. Otworzyłam swój umysł przed Edwardem i przekazałam mu co chciałam. Ukryłam tylko powód dla którego nie chciał tego zatajać przed małą. Miałam mu powiedzieć, że jak miałam pięć lat zaatakowała ta sama wampirzyca co Julkę? Niepotrzebnie by się denerwował. Kiwnął głową i westchnął.
- Ona uważa Cię za drugą mamę, a mnie za tatę. - Widziałam, że chce coś jeszcze dodać więc milczałam czekając. - A czemu nie chcesz tego ukryć?
Przygryzłam wargę, myśląc intensywnie co odpowiedzieć swojemu ukochanemu. Zdecydowałam się skłamać, przecież on też nie mówił mi wszystkiego.
- Po prostu nie chcę ukrywać przed nią prawdy. - Nie skłamałam, aż tak bardzo. Przyglądał mi się uważnie, ale widząc moją zaciętą minę wywnioskował, że już niczego się nie dowie.
Znowu zapadła cisza, taką, którą uwielbiałam najbardziej. Słychać było tylko równy oddech Julki, nic poza tym. Czułam się bardzo komfortowo, gdyż auto miało przyciemniane szyby i przechodnie nie widzieli nic, za to ja miałam bardzo dobry widok. Widziałam mnóstwo ludzi, matki z dziećmi, a na ich widok czułam tylko ciepło w sercu, nie było tam zazdrości, która towarzyszyła mi jeszcze pół roku temu. Bałam się tylko reakcji Julki na wieść, że ja i Edward jesteśmy wampirami, żywimy się ludzką krwią, a jej prawdziwi rodzice zostali zamordowani przez naszych pobratymców. Pewnie przestraszy się i odejdzie. Zadrżałam z przerażenia i strachu o tą małą istotkę. Kochałam ją całym sercem, całym moim martwym sercem. Wydawało mi się, że ono dzięki niej bije. Była dla mnie tak ważna jak Edward. Żyłam dla nich, dla moich dwóch słoneczek. Zamyśliłam się i zamknęłam oczy, a Julka na moich kolanach przeciągnęła się jak mały kotek i ponownie zapadła w sen.
- Jesteśmy. - Edward delikatnie mną potrząsnął, a ja zamrugałam kilka razy, bo słońce raziło mnie w oczy. Wzięłam śpiącą Julkę na ręce i wysiadłam z auta. Edward oczywiście otworzył mi drzwi, jak prawdziwi gentelman. Pocałowałam go w usta, a on złapał moją dłoń i weszliśmy przez otwarte drzwi. Czułam się trochę niepewnie w obcym domu, za to mój ukochany zachowywał się normalnie. Nagle zobaczyłam czyjąś rękę, ktoś zabrał mi dziecko, a inna osoba podniosła mnie i mocno przytuliła. Zorientowałam się, że to Emmett mnie wita. Nie wiedziałam, że darzy mnie aż taką sympatią, cieszyłam się jednak z tego powodu. Miałam ochotę wrzasnąć na niego, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się. Nie mogłam krzyczeć podczas snu Julci. Po chwili mój przyjaciel postawił mnie na ziemi i obrócił się w stronę Edwarda trzymającego moje dziecko. Obudziła się i patrzyła z zainteresowaniem na Emmetta, ten tylko uśmiechnął się i już chciał ją wziąć na ręce, gdy drogę zablokowała mu Rosalie. Wyściskała mnie, a potem zaczęła się przyglądać dziecku, które było zdziwione jej urodą, jej mąż stał za to przy drzwiach z miną zbesztanego dziecka. Popatrzyła na mnie prosząc o przyzwolenie na wzięcie Julii od Edwarda, mała jednak wczepiła się w niego jak małpka i schowała głowę w jego ramionach. Rosalie nie poczuła się zrażona tym gestem, ale odeszła na bok i szepnęła coś Emmettowi do ucha. Pokiwał tylko głową i przytulił ją, a ona uśmiechnęła się do mnie bardzo serdecznie. Następną, która mnie przywitała była Alice wraz z Jasperem.
- Bella! - Krzyknęła moje imię, jak małe dziecko widzące lalkę na wystawie. - Tak tęskniłam! - Z tymi słowami uwiesiła się na mnie, a ja objęłam ją. Kątem oka obserwowałam moje dziecko, które zdezorientowane oglądało przybywających członków rodziny.
- Ja też. - Nie kłamałam, tęskniłam za tą wariatką. Brakowało mi jej zmyślnych tortur.
Alice szybko obróciła się i zanim się obejrzała trzymała już na rękach Julcię, która śmiała się w najlepsze. Pokręciłam głową, zastanawiając się jak to możliwe, że Julka dała się wziąć na ręce. Rosalie przyglądała się tej scenie z widoczną zazdrością, a potem wyszła z pokoju. Emmett podążył za nią, rzucając Alice mordercze spojrzenie, którym ta w ogóle nie zamierzała się przejąć. Trzymała Julcię na rękach i podrzucała delikatnie. Mała krzyczała z radości, a ja cieszyłam się razem z nią.
Nagle do pokoju weszła wampirzyca o wręcz żółtych włosach, posłała mi spojrzenie mówiące co o mnie myśli, a potem podeszła do mojego ukochanego i pocałowała go w policzek. Poczułam ukłucie zazdrości, jednak, gdy popatrzyłam na jego minę zrozumiałam, że nie mam czym się przejmować. Widać było, że jest zniesmaczony jej zachowaniem. Przysunął się do mnie i przytulił.
- Kocham Cię. - Wyszeptał, ale dość głośno tak, by tamta usłyszała te słowa. Byłam pewna tego, bo rzuciła mi jeszcze jedno nienawistne spojrzenie i stanęła w kącie kuchni.
Edward pociągnął mnie za rękę i zaczął dość oficjalnym tonem.
- To jest Tanya. - Pokazał na żółtowłosą. - A to jest Bella. Moja narzeczona. - Popatrzyłam na niego zaskoczona, a Alice i Julka wydały okrzyki szczęścia. Zaśmiałam się i pocałowałam ukochanego. Odwzajemnił pocałunek, a Tanya prychnęła i wyszła. Przed wyjściem popatrzyła jednak na moje dziecko i warknęła odsłaniając zęby, tak, że Julka zapiszczała ze strachu i schowała się za Alice. Nie wytrzymałam tego i rzuciłam się na Tanyę. Nie zdążyła się usunąć więc poleciałyśmy na szklany stolik. Zaczęłyśmy się szarpać, byłam jednak silniejsza i po chwili wylądowała na dworze rozwalając ścianę. Zawarczała i uciekła. Odwróciłam się i zobaczyłam płaczącą Julkę, Edwarda wpatrującego się we mnie z wyrzutem i smutną Alice. Podeszłam do niej, a Julka rzuciła mi się na szyję szlochając. Zaczęłam ją kołysać dopóki nie zasnęła. Wtedy mój ukochany krzyknął na mnie cicho i wyszedł zabierając śpiące dziecko. Podążyłam za nim ze spuszczoną głową. Przez to zamieszanie nie zauważyłam, że nie ma z nami Esme i Carlisle'a. Musieli chyba wyruszyć na polowanie. Na myśl o tym poczułam pragnienie ssące mnie w gardle. Chciałam pojechać gdzieś daleko na porządne polowanie z Edwardem, ale zniknął z Julką. Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Rosalie z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Zapolujemy? - Poczułam jad napływający do ust na myśl o cudownej pumie, którą upoluję. Ostatnimi czasy musiałam zadowolić się jakimiś sarenkami, gdyż w okolicy zaczęło brakować już pum i niedźwiedzi. Zaśmiałam się i podążyłam za przyjaciółką. Po chwili byłyśmy w ogromnym lesie. Jego piękne było wręcz zachwycające. Ta zieleń mieszająca się z brązem wyglądała pięknie. Uwielbiałam obserwować przyrodę, relaksowałam się wtedy. Wyczułam jednak zapach, który sprawił, że wpadłam w szał. Niedawno polowała tu rudowłosa wampirzyca. Ten zapach rozpoznałabym wszędzie. Warknęłam przeciągle i zostawiłam Rosalie samą ze zdziwionym wyrazem twarzy. Ruszyłam tropem wampirzycy, który ciągnął się aż do końca lasu prowadząc do morza. Jęknęłam i siadłam na ziemi zakrywając rękami głowę. Nagle wyczułam inny, nieznany mi dotąd zapach jakiegoś zwierzęcia. Odrzucił mnie, więc parsknęłam. Otworzyłam oczy i zobaczyłam rdzawego wilka patrzącego na mnie. Usiadł obok mnie i ciągle patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Potem pobiegł w stronę lasu. Pokręciłam głową zdziwiona. Przecież powinnam uciekać przed nim, był moim potencjalnym wrogiem. Siedziałam jednak dalej, a po chwili zobaczyłam wynurzającego się chłopaka. Przymrużyłam oczy i zobaczyłam podobieństwo między nim, a Julcią. Zanim się zorientowałam siedział obok mnie i ciągle patrzył zielonymi oczami na moją twarz.
- Jestem Jacob Black. - Wyciągnął dłoń, a ja nie mogłam nic powiedzieć, szok był za wielki.
W końcu udało mi się podać mu swoją, a on potrząsnął nią.
- Bella Swan. - Pokiwał głową, ale milczał.
Siedzieliśmy tak kilkanaście minut w ciszy.
- To ty uratowałaś moją siostrę, Julię. - Pokiwałam głową, zastanawiając się skąd on o tym wie. - Widziałem to... - Z jego oczu popłynęłam wielka, pojedyncza łza. - Byłem jednak za slaby, kilka dni wcześniej zachorowałem. Oni poszli na spacer, chociaż prosiłem ich, żeby tego nie robili. - Przerwałam mu i wzięłam jego wielką łapę i przyłożyłam sobie do policzka. Zdziwiony przyglądał mi się. Zobaczyłam Jacoba, wpatrującego się w dwa wampiry mordujące jego rodzinę. Chciał się ruszyć, ale nie mógł, gorączka dawała we znaki. Poczułam ogromny ból, który zalewał jego duszę, gdy patrzył na wampirzycę mordującą jego matkę. Patrząc na jego siostrę, Julię poczułam szpilki wbijające się w jego serce. Przewrócił się i zaczął drgać na całym ciele. Usłyszał dziwne głosy w jego głowie. Potem otworzył oczy już jako wilk. Popatrzył na miejsce, w którym jeszcze niedawno znajdowała się jego rodzina. Nie było jej tam. Zauważyłam za to rudowłosego wampira zakopującego ich zwłoki. Julii tam nie było. Miał ochotę rzucić się na niego, lecz tamten uciekł. Jacob usiadł na ziemi koło grobu swojej matki i zaczął wyć. Potem poszedł tropem wampira i doszedł do białego domku, w którym zobaczył piękną, brązowowłosą kobietę trzymającą jego siostrzyczkę. Zrobiło mu się ciepło na sercu i odszedł na kilka dni. Wracał potem i obserwował poczynania Julci. Po kilku miesiącach przebywania tam przyzwyczaił się do zapachu, który wydzielali wybawiciele Julii. Któregoś dnia usłyszał rozmowę siostry i Belli, zdążył już zapamiętać imię brązowowłosej.
- Chciałabym iść do centlum... - Tak pięknie wymawiała poszczególne słowa. Będąc w domu bała się powiedzieć cokolwiek, ojciec bił ją za zdania, które wypowiadała, dlatego milczała najczęściej.
- Aniołku, nie możemy iść do centrum. - Bella bardzo kochała Julię i nie chciała, by ta była nieszczęśliwa. - Za niedługo wyprowadzamy się stąd. Wtedy pojedziemy do galerii i będziemy tam siedzieć cały dzień.
Przeraził się i warknął. Nie usłyszała go jednak. Była zbyt zajęta swoim dzieckiem. Zastanawiał się jak to możliwe, że żaden z dwójki wampirów nie wyczuł jego zapachu i wywnioskował z tego ich miłość do siostry. Zbyt zajęci swoją nową córeczką nie zważali na niego.
Gdy wyjeżdżali podążył za nimi, a w chwili gdy zobaczył las i usłyszał od Edwarda ''Za chwilę, kochanie'' skierowane go jego siostry, skierował się w tamtą stronę i usiadł na polanie. Nagle wyczuł zapach rudej wampirzycy. Podążył za nią i już prawie ją złapał jednak zanurkowała w wodzie. Warknął i położył się na polanie. Wyczuł zapach Belli, więc schował się, a gdy ta usiadła na ziemi, przyciągnięta zapewne zapachem rudej podszedł do niej.
Otworzyłam oczy i znowu go zobaczyłam. Łzy płynęły ciurkiem po jego młodej twarzy. Wytarłam je i przytuliłam chłopaka do siebie. Siedzieliśmy tak, dopóki na polanę nie wpadł zaniepokojony i wściekły Edward. Gdy zobaczył Jacoba zdziwił się, a potem uśmiechnął delikatnie. Czasem denerwowały mnie te jego zmiany humoru. Były tak samo nieprzewidywalne jak cały Edward. Podbiegł do mnie, złapał w ramionach i pocałował namiętnie. Przewróciliśmy się na ziemię i leżeliśmy tak w uścisku. Nie przejmowałam się Jakiem, skoro nas oglądał przez pół roku na pewno się przyzwyczaił. Po kilku minutach, a może kilkunastu podniosłam się i popatrzyłam na niego. Leżał na trawie z zamkniętymi oczami. Zaśmiałam się widząc go w takiej pozycji. Julcia też uwielbiała tak leżeć, oglądając gwiazdy. Edward pocałował mnie w szyję, a potem wstał, ciągnąć mnie za sobą. Jacob otworzył oczy i pomachał mi.
- Ucałuj Julcię. Powiedz, że bardzo ją kocham i odwiedzę ją za jakiś czas. - Pokiwałam głową i zniknęłam w gęstwinie drzew. Oddaliliśmy się i wtedy zaczęliśmy polować. Edward milczał skupiony na poszukiwaniu pożywienia. Widać było, że jest bardzo głodny, jego oczy był czarne. Rozdzieliliśmy się po jakimś czasie, bo tak nam się łatwiej polowało.
Upolowałam dwie pumy i już miałam zaatakować ją, gdy poczułam zapach wampira. Znałam go bardzo dobrze. Wzdrygnęłam się.
- Bello...
Rozdział IX
BPOV
- James. - W odpowiedzi usłyszałam jego dźwięczny śmiech.
Podszedł do mnie wolnym krokiem, jakby sprawdzał moją reakcję. Nie poruszyłam się, więc podszedł bliżej, chcąc mnie prawdopodobnie przytulić. Odsunęłam się jednak , odpychając go. Pragnęłam znaleźć się w ciepłych ramionach swojego ukochanego. On jednak został w domu z naszą Julką. Zastanawiałam się przez chwilę, co on teraz robi. Nie wiem czemu, pomyślałam o Tanyi i przeszedł mnie zimny dreszcz.
- Muszę iść, Edward czeka. - Spuściłam wzrok, a wampir zaśmiał się szyderczo. Posłałam mu pytające spojrzenie, a jego śmiech jeszcze głośniejszy odbijał się echem po lesie, napawając mnie coraz większym przerażeniem.
- Myślisz, że on cię kocha? - Przytaknęłam, a on kontynuował. - Zdradza cię z tą całą Tanyą.
Nie uwierzyłam mu. Edward nie mógłby mi tego zrobić. Wierzyłam w jego miłość, bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Chciałam rzucić się na Jamesa, lecz powstrzymałam się. Wzięłam jego dłoń i przyłożyłam sobie do policzka. On zapewne myślał, że to jakiś objaw namiętności z mojej strony, bo zaczął mnie głaskać po twarzy. Zobaczyłam Edwarda odpychającego Tanyę, syczącą wściekle i próbującą go pocałować. Wszystko się we mnie zagotowało. Rzuciłam nim o drzewo, a on, spadając przyglądał mi się zdezorientowany. Uciekłam z tamtego miejsca, zostawiając go samego.
Adrenalina sprawiła, że byłam w domu już po kilku minutach. Wyczułam zapach Edwarda w naszej sypialni, więc szybko tam pobiegłam. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Tanyę całującą mojego ukochanego. Próbował ją odepchnąć, ale była bardzo nachalna. Jedną ręką głaskała go po głowie, tak jak ja to zwykle robiłam, a drugą starała się położyć jego dłoń na swojej talii, nieskutecznie. Zadecydowałam, że muszę mu pomóc pozbyć się tej wampirzycy. Rzuciłam się na nią, a ona nie zdążyła zareagować, więc wylądowała na ziemi ze zdziwioną miną. Usłyszałam parsknięcie Edwarda i cichy śmiech Emmetta. Nie zwracałam na nich jednak uwagi, pochyliłam się nad nią i wyszeptałam do ucha.
- Trzymaj się z dala od mojego faceta, suko. - Rosalie zaśmiała się cicho, razem z Emmettem, a mój ukochany westchnął.
- On będzie mój. - Wysyczała te słowa, a ja ponownie poczułam wściekłość zalewającą moje ciało. Ona jednak tym razem była szybsza i zrzuciła mnie z siebie, tak, że poleciałam na ścianę ogradzającą sypialnię od pokoju Rosalie i Emmetta. Oczywiście wpadłam do niego, a moja przyjaciółka warknęła niezadowolona z tego faktu. Tanya pochyliła się nade mną, a ja złapałam jej żółte kudły i pociągnęłam za nie z całej siły. Zawyła z bólu, starając się wyrwać mi je z ręki, jednak trzymałam mocno. Teraz Emmett i Jasper wyli ze śmiechu, pokładając się na podłodze. Nagle poczułam czyjeś ramiona oplatające mnie, a Rosalie przytrzymała Tanyę. Zrobiła to oczywiście w sposób agresywny, ciągnąc za włosy i wyrzucając z pokoju. Parsknęłam i odwróciłam się, żeby zobaczyć kto mnie trzyma. Zobaczyłam twarz Edwarda i od razu pocałowałam go w usta. Oddał pocałunek, a potem odsunął się ode mnie. W pokoju nie było Esme i Carlisle'a, którzy znajdowali się na polowaniu oraz Alice, pewnie siedziała z Julcią. Już stęskniłam się za małą, więc ruszyłam w stronę pokoju Alice. Nie zastałam ich tam jednak.
- Alice wzięła małą do centrum. - Rosalie widocznie wyrzuciła już żółtowłosą, bo chichotała, zapewne z zaistniałej sytuacji. Edward kręcił głową.
- Nie wiedziałem, że jesteś aż taka zazdrosna, ale podoba mi się to. Pocałował mnie, tym razem namiętniej. Przytuliłam się do niego, siadając na podłodze.
Nagle pokój opustoszał, zostaliśmy sami w pokoju Rosalie. Zaśmiałam się i wstałam, kierując się do swojej, własnej sypialni. Edward podążył za mną, całując delikatnie w szyję i obojczyk. Gdy tylko przekroczyliśmy próg naszej sypialni, rzucił się na mnie i przewrócił. Tak namiętny nie był od dawna. Jego usta błądziły po mojej twarzy i szyi. Nagle przestał i postawił mnie do pionu. Patrzyłam na niego zdziwiona, a on milczał. Klęknął, sięgając do kieszeni po jakieś pudełeczko. Zorientowałam się co chcę zrobić, a moje serce wykonało serię salt do tyłu.
- Isabello, Bello Swan, miłości moja... Czy wyjdziesz za mnie? - Patrzył na mnie tymi złotymi oczami, a ja tonęłam w nich bezpowrotnie. Wiedziałam, że zna odpowiedź. Otworzył pudełeczko, a moim oczom ukazał się wielki pierścionek otoczony brylantami, w środku, którego był jeden wielki, niebieski kamień. Wpatrywałam się w niego z szeroko otwartymi oczami i dopiero po chwili zorientowałam się, że mój ukochany czeka na odpowiedź.
- Oczywiście. - Po tych słowach założył mi dowód naszego narzeczeństwa. Nagle porwał mnie w objęcia i pocałował. Staliśmy tak, śmiejąc się radośnie. Po chwili do pokoju wpadła Julcia, a za nią roześmiana Alice z kilkoma torbami zakupów. Na nasz widok krzyknęły i rzuciły się na nas. Leżeliśmy tak w czwórkę, a ja pokazałam im pierścionek. Julia pisnęła z zachwytu i próbowała mi go zdjąć z palca. Wyręczyłam ją i położyłam go na jej malutkiej rączce.
Złapała go między palce i delikatnie obracała, oglądają z szeroko otwartą buzią. Potem przeciągnęła się, ziewając jak kot i zasnęła. Wyjęłam z jej malutkich piąstek pierścionek i z dumą założyłam go na palec. Byłam nim zachwycona, w świetle mienił się tysiącem barw.
- Bello... - Odwróciłam się, słysząc podejrzanie niewinny głos mojej przyjaciółki. Edward zachichotał, a Alice trzepnęła go w głowę.
- Słucham?
- Kochasz mnie? - Czułam, że w tym pytaniu ukryte jest drugie dno.
- Oczywiście, Alice. - Zrobiła minę dziecka i kontynuowała.
- A pozwolisz mi zorganizować wasz ślub? - Edward zaczął się śmiać, a ja mu zawtórowałam. Po chwili jednak, widząc minę Alice postarałam się być poważna. Wyglądała jakby miała się rozpłakać, przypominała mi trochę Julcię, więc nie chciałam do tego dopuścić.
- Prawdę mówiąc chciałam zorganizować jakieś skromne przyjęcie, tylko dla rodziny... - Alice pisnęła. - Ale skoro tak bardzo tego pragniesz, to zgadzam się. Dla ciebie wszystko. - Wampirzyca podskoczyła i zaczęła biegać po całym pokoju, dając upust swojej radości. Mój narzeczony z uśmiechem kręcił głową. W pewnym momencie nachylił się i szepnął.
- Pożałujesz swojej decyzji. - Zachichotałam, nie wiedząc co tak naprawdę mnie czeka. Nagle w naszą stronę, a dokładnie Edwarda poleciał duży, szklany wazon. Gdybyśmy byli ludźmi na pewno wylądował by na ścianie, rozbijając się na milion malutkich kawałeczków, jednakże jako wampiry posiadaliśmy niesamowity refleks. W tym samym momencie Edward złapał wazon i z nieprawdopodobną siłą odrzucił go w stronę siostry. Zaczęli się śmiać, ale mnie nie było do śmiechu.
W pokoju smacznie spała Julia, a oni rzucali w siebie wazonami! - Przestańcie! - Starałam się nie podnosić głosu, ale słychać było drżenie. Alice popatrzyła na mnie i wyszła, a Edward przytulił Julcię, a kładąc ją na łóżku milczał.
- Przepraszam, że tak nakrzyczałam na was... - spojrzał na mnie swoimi złotymi oczami, a ja znowu zapomniałam kim jestem. Chyba zauważył moje roztargnienie, bo znowu zajął się Julcią za co byłam mu wdzięczna. - Po prostu bałam się o nią. - Znowu patrzył na mnie, a ja pokazałam podbródkiem naszą córkę. Kiwnął ze zrozumieniem głową, milcząc. Usiadłam obok niego na łóżku i przytuliłam się do jego ciepłego torsu. - Wiem, kochanie. Też ją uwielbiam, ale ty zatracasz się w tym i prawie już mnie nie zauważasz. - Westchnęłam. - Uważam, że powinniśmy zostawić Julię na kilka tygodni razem z resztą rodziny i wyjechać gdzieś. - Już miałam zaoponować kiedy zorientowałam się, że ten plan jest świetny! Minęło już prawie osiem lat od kiedy ostatni raz widziałam moją rodzinę i tęskniłam za nimi. Zwłaszcza za Angelą. Możemy przecież wyjechać do Forks. Odpoczniemy, a ja poobserwuję trochę moją siostrę. Przynajmniej będę o nią spokojna. Edward miał rację, zupełnie zatraciłam się w swojej miłości do córki i zapominałam o reszcie. Bałam się jednak zostawiać Julię, nawet z rodziną. Dobrze wiedziałam, że jest również Jacob, który prędzej da się zabić niż skrzywdzić ostatnią osobę ze swojej rodziny. Jednak Victoria żyła, tam w lesie, kiedy ją goniłam rozpoznała mnie chyba, bo posłała mi krzywy uśmiech. Może pamiętała, że to ja byłam ta małą, bezbronną dziewczynką, którą zaatakowała 23 lata temu w starym lesie w Forks. Dziewczynką, której odebrała najlepszą przyjaciółkę. Edward przyglądał się mojej wewnętrznej walce ze smutnym wyrazem twarzy. Czułam, że naprawdę jest mu przykro z powodu mojego zaniedbania.
- To bardzo dobry pomysł. - Wlałam w swój głos tyle energii i radości na ile było mnie stać. Niestety nadal brzmiał trochę niepewnie. Mój ukochany podniósł głowę, okazując swoje zdziwienie. - Może odwiedzimy Forks?
Zrozumiał o co chodzi i pokiwał głową.
- Chcesz odwiedzić rodzinę? - Pocałował mnie w czoło, nie oczekując odpowiedzi. Wiedziałam, że rozumie moją tęsknotę za rodziną. Zawsze starał się zaakceptować decyzje, które podejmowałam, niezależnie od tego jakie były.
- Ale najpierw weźmiemy ślub. - Momentalnie twarz mu pojaśniała, pojawił się również szeroki, prawdziwy uśmiech, a ja zastanawiałam się od jak dawna nie zwracałam na niego uwagi. Do czasu, gdy nie uratowałam Julki, on był całym moim światem, a teraz jedynie światkiem, w porównaniu z moją przybraną córką. Postanowiłam to zmienić. Pragnęłam słuchać jego głosu, tego perlistego śmiechu, przypominającego tysiące malutkich dzwoneczków ruszających się na wietrze. Chciałam bez końca patrzeć na jego rudawą czuprynę i w te złote oczy. Kiedyś dowiedziałam się od niego, że jako człowiek miał zielone, tak jak Julka. Trudno było mi go sobie wyobrazić z innymi tęczówkami. Pocałował mnie i bez słowa wyszedł, zostawiając z Julką. Przytuliłam ją i kołysałam, śpiewając jakieś piosenki. Nagle poczułam czyjeś usta, muskające tył mojej głowy. Odwróciłam się i zobaczyłam Esme. Rzuciłyśmy się sobie w ramiona, a ona szeptała mi do ucha.
- Och, Bello! Tak tęskniłam... Kazaliście nam czekać na siebie ponad siedem lat! - W jej głosie wyczułam zawód, smutek. Zrozumiałam, że ona bardzo mnie kochała i chciała, żebym mieszkała z nimi. Traktowała mnie jak córkę.
Podniosłam wzrok i ujrzałam Carlisle'a wraz z jakąś wampirzycą. Uśmiechnęła się do mnie niepewnie, spoglądając co chwilę na śpiące dziecko. Gdy udało mi się wyswobodzić z uścisku matki Edwarda, podeszłam do Carlisle'a, a on przytulił mnie i wyszeptał cichutko ''Witaj w domu''. Te słowa, na pozór nic nieznaczące sprawiły, że naprawdę poczułam, jakbym należała do tej rodziny, od zawsze. Potem odsunął się, wskazując palcem na czarnowłosą wampirzycę. Spojrzałam na nią i stwierdziłam, że jest bardzo ładna. Długie włosy sięgały pasa, a na czoło opadała delikatna grzywka, nadające wygląd nastolatki. Oczy jej były złote, tak jak moje, ale zauważyłam w nich smutek i żal. Na twarzy mnóstwo piegów, jeszcze lepiej widocznych w słońcu. Sprawiały one, że wyglądała bardzo sympatycznie. Podeszła do mnie i podała dłoń, którą uścisnęłam.
- Jestem Kate. - Pokiwałam głową, uświadamiając sobie, że jest siostrą Tanyi. - A ty pewnie jesteś narzeczoną Edwarda. - Uśmiechnęła się, a mi kamień spadł z serca. Obawiałam się, że będzie jak jej siostra, ale nie widać było żadnego zniechęcenia.
- Bella. Miło mi cię poznać.
Nawet nie zauważyłam kiedy z pokoju wyszedł Carlisle i Esme. Zostałam z Julką w pokoju z obcą wampirzycą, ale nie obawiałam się. Widziałam jak niepewnie spogląda na małą, a potem cicho podchodzi, niespokojnie rozglądając się na mnie. Dałam jej nieme przyzwolenie na podejście do mojej córki. Delikatnie pogłaskała małą po policzku, szepcząc jakieś słówka.
- Piękna jest.
- Wiem. - Nie byłabym taka zarozumiała, gdyby chodziło o mnie. Jednak Julcia zasługiwała na zachwyt całej rodziny i przyjaciół. Moja perełka. Zauważyłam, że Kate jakoś dziwnie mi się przygląda, więc potrząsnęłam głową, chcąc skupić się.
- Może się przejdziemy? - Skinęłam głową, nie podejrzewając żadnego podstępu.
- Oczywiście, chodźmy.
Chciałam wyjść z pokoju, ale Kate mnie przytrzymała, pokazując na okno. Posłałam jej pytające spojrzenie, ale zignorowała mnie zupełnie. Wyskoczyła przez nie, a ja podążyłam jej śladem. Skierowała się w stronę lasu, a ja posłusznie biegłam za nią. Nie miałam żadnych podejrzeń, co do jej zachowania.
EPOV
Siedziałem w kuchni, rozmawiając z Emmettem o naszym ostatnim polowaniu. Był bardzo przejęty tym, że upolował więcej niedźwiedzi niż Jasper, a ja tylko śmiałem się z jego szczęścia. Nagle usłyszałem myśli Kate, siostry Tanyi. Chciała pozbyć się Belli i dziecka. Zmroziło mnie, przez chwilę straciłem kontakt z rzeczywistością. Szybko otrząsnąłem się i pobiegłem na górę, zostawiając zdezorientowanego Emmetta samego w kuchni. Chciałem wejść do pokoju, jednak drzwi były zamknięte. Zakląłem pod nosem i szybko je wyważyłem. Posłusznie wyszły z zawiasów, a ja wpadłem do pokoju, budząc Julkę. Odetchnąłem z ulgą, widząc, że jest bezpieczna, ale po chwili ponownie usłyszałem myśli Kate. Zastanawiałem się przez chwilę, czemu wcześniej nie słyszałem jej myśli i nic nie przychodziło mi na myśl. Byłem zbyt zdenerwowany, aby o tym myśleć. Dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że w pokoju nie ma Belli. Jej zapach rozchodził się po pomieszczeniu, a ja podszedłem do okna i drugi raz tego dnia zakląłem. Po chwili pojawiła się moja rodzina ze zmartwionymi minami. Nagle Alice usiadła na podłodze, a jej oczy zaszły mgłą. Odczytałem z jej myśli przerażającą wizję, tego co miało się wydarzyć.
'' Ciemny, ponury las. Wszystkie drzewa poruszane były wiatrem. Polana wyglądała na spokojną. Jednak było to tylko złudzenie. Walczyło tam pięć kobiet. Piękna, brązowowłosa wampirzyca otoczona przez cztery inne. Jedna, żółtowłosa zbliżała się do niej, gotowa w każdej chwili zaatakować. Obawiała się jednak, bo jej przeciwniczka była nowonarodzoną i miała przewagę nad nią. Rudowłosa otoczyła Bellę od tyłu, nie dając szans na ucieczkę, a dwie czarnowłose kobiety blokowały drogę. Po chwili rozpoczęła się walka pomiędzy Tanyą, a Bellą. Ta druga miała przewagę i w pewnym momencie rzuciła bezradną Tanyą o drzewo, które zostało bez problemu złamane. Tamta podniosła wzrok i krzyknęła coś do pozostałych. Nagle na Bellę rzuciły się trzy wampirzyce. Nie miała szans, jednak dzielnie walczyła do końca. Co chwilę słychać było jakieś powarkiwania i krzyki czterech walczących. Tanya bała się do nich dołączyć, czuła się pokonaną i nie miała ochoty wracać na pole walki. Brązowowłosa szybko pokonała dwie czarnowłose przeciwniczki, lecz z rudowłosą walczyła najdłużej. Widać było wściekłość i frustrację malującą się na jej twarzy. Miały równe szanse, gdy jedna atakowała, druga odpierała i tak bez końca. Nagle do walki przyłączyła się żółtowłosa. Ona i rudowłosa zadawały ciosy szybkie i zdecydowane, a ich przeciwniczka nie dawała sobie już rady. Gdy skończyły z nią, rozpaliły ognisko i wrzuciły szczątki brązowowłosej wampirzycy do ognia.
Nagle wyłoniły się dwa wściekłe wampiry... ''
Wydałem z siebie tak głośny ryk pełen żalu i smutku, że cała rodzina, przerażona zatkała uszy. Alice również wyglądała na załamaną. Tylko my widzieliśmy co stanie się z moją ukochaną. Julka zaczęła płakać ze strachu i wyciągnęła rączki w moją stronę, ale ja nie mogłem jej wziąć. Byłem tak wściekły, że niechybnie połamałbym jej wszystkie kości. Rosalie wzięła małą na ręce i zaczęła tulić, szepcząc jakieś ciche słówka i co chwilę rzucając złowrogie spojrzenia w moją stronę. Reszta rodziny
przypatrywała się to mnie, to Alice z widocznym przerażeniem.
- Tanya, Kate, Katrina i rudowłosa wampirzyca zaatakują Bellę i... - Nie mogłem tego znieść. Tamta scena cały czas wracała, jeszcze bardziej rzeczywista.
Usłyszałem krzyki Esme i Rosalie, oraz powarkiwania moich braci. Nie zwróciłem uwagi na fakt, że opis lasu z wizji mojej siostry nie pasuje do Forks. Byłem zbyt przerażony, by myśleć o takich szczegółach. Najważniejsza była moja ukochana, moja Bella. Wiedziałem tylko, że Kate uprowadziła moją ukochaną, a ja musiałem ją ratować. Wyskoczyłem przez okno, a Alice podążyła za mną. Z daleka wyczułem Jej zapach, a potem...
Rozdział X
EPOV
Upadłem, widząc przygaszone ognisko. Byłem pewien, że Bella spłonęła, walcząc z czterema przeciwniczkami, a ja siedziałem w domu i rozmawiałem z Emmettem, zamiast być przy niej i bronić. Złapałem źdźbła trawy i wyrwałem je, zmieniając w drobny pył. Chciałem być z nią, moim marzeniem było spojrzeć w twarz śmierci i połączyć się na zawsze z Bellą. Tak, byłem egoistą. Nie myślałem o naszej córeczce, Julci. Nie obchodziło mnie nic poza moją ukochaną. Patrząc na to z perspektywy czasu, stwierdziłem, że byłem idiotą, myśląc w ten sposób. Najgorsze miało dopiero przyjść. Wtedy jednak myślałem tylko o sobie. Zapach Belli rozchodził się w powietrzu, mieszając z pięcioma innymi. Wypowiadając jej imię, samowolnie ściągałem na siebie ten otępiający ból. Każda myśl o niej, sprawiała mi niewyobrażalne cierpienie. Nagle ktoś potrząsnął mną i położył mi rękę na ramieniu, którą zrzuciłem.
- Edwardzie... - Momentalnie otworzyłem oczy i zobaczyłem Ją. Klęczała obok mnie, a na twarzy wypisane miała wszystkie uczucia, które nią targały. Mój Anioł przyglądał mi się ze smutkiem w złotych oczach, przypominających mi dwa wielkie serduszka. Pocałowała mnie namiętnie w usta, a ja posłusznie poddałem się pieszczocie. Usłyszałem głosy uszczęśliwionych członków rodziny. Przewróciliśmy i tarzaliśmy się po trawie, a nasze śmiechy wypełniały całą polanę.
Gwałtownie otworzyłem oczy, a słońce na chwilę mnie oślepiło. Zobaczyłem Alice pochylającą się nade mną ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- Edwardzie... - Jęknąłem, uświadamiając sobie, że to wszystko było tylko wymysłem mojej chorej wyobraźni. - Edwardzie... - Czułem delikatność, z jaką wymawia moje imię. Nie chciała mnie zranić.
Parsknąłem, myśląc, że może odejdzie, zostawiając mnie samego na polanie. Ona jednak klęknęła obok mnie, nie dając spokoju.
- Tam... - Podniosłem wzrok, lecz widząc, że pokazuje na ognisko znów go spuściłem i warknąłem ostrzegawczo. Nie chciałem tego słuchać, było mi za trudno. Przypomniałem sobie jej zapach, taki cudowny, truskawkowy. Jej długie, lśniące włosy, które opadały na blade ramiona, jej filigranową figurę. Przez głowę przelatywały mi wszystkie nasze wspólne wspomnienia. Kłótnie, nieporozumienia starałem się odrzucić, by zająć się tymi piękniejszymi. Pierwszy pocałunek, nasze rozmowy o gwiazdach i muzyce... Wydawało mi się, jakby to wszystko działo się kilka dni temu. - Tam, nie ma Belli... - Niechętnie powróciłem myślami do przerażającej rzeczywistości. Dopiero po chwili zrozumiałem sens słów wypowiedzianych przez moją małą siostrzyczkę. Nie wierzyłem jej, przecież w wizji widziała Bellę płonącą. Przypominając sobie tą scenę zazgrzytałem zębami i zaryłem paznokciami o ziemię, zostawiając głębokie ślady. Po chwili milczenia, opętany zupełnie irracjonalnym szaleństwem rzuciłem się na swoją siostrę, próbując jej oderwać głowę. Niestety nie zdążyła uciec, więc upadliśmy na trawę, siłując się. W jej oczach widziałem swoją twarz, która nie należała do mnie... to była twarz szaleńca... Nagle ktoś złapał mnie za kark i rzucił o jakąś skałę. Spadłem na nią z głośnym hukiem i poczułem ból w kręgosłupie. Po kilku sekundack otrzepałem się i zobaczyłem, że to Jasper ratował swoją ukochaną przede mną. Widząc wyraz jego twarzy, zawstydziłem się i spuściłem wzrok.
Co cię opętało?! Jego głos był przepełniony wściekłością i przerażeniem.
Synu! Jak mogłeś?! Usłyszałem myśli zmartwionej Esme i zauważyłem, że na polanie oprócz mnie, Alice i Jaspera zebrała się już cała moja rodzina. Brakowało tylko Rosalie i Belli... Znowu poczułem jak tracę nad sobą kontrolę.
- Uważajcie, jest wściekły! - Jasper ostrzegał wszystkich przede mną...
Edwardzie, uspokój się. Proszę... Wiedziałem, że martwi się o mnie i byłem mu za to wdzięczny. Poczułem falę ciepła i spokoju, które zalewało moje ciało i umysł. Opadłem na ziemię, jak marionetka, której lalkarz odszedł, rzucając sznurkami.
Edwardzie, ona żyje! W ognisku nie ma jej...szczątków! Alice bardzo chciała, aby jej słowa mnie przekonały. Niechętnie wstałem i skierowałem się, by sprawdzić czy ma rację.
Zobaczyłem jak Jazz i Emmett wysuwają się do przodu, chcąc chronić resztę rodziny przed moim ewentualnym atakiem.
Gdy znalazłem się blisko ognia, poczułem jego ciepło, parzące moje ciało. Nie zwracałem na to jednak uwagi, ważna była tylko Bella...
Bella, Bella, Bella... Jej imię odbijało się echem po mojej głowie, a ja czułem, że zaraz eksploduję. Jasper zawarczał ostrzegawczo, próbując przywołać mnie do porządku.
Stary, spokojnie... Zaraz wybuchniesz i zrobisz komuś z nas krzywdę! Emmett również przejmował się tym wszystkim, ukrywał to jednak, by jeszcze nie pogarszać sytuacji. Starałem się nie zwracać uwagi na ich myśli dotyczące mojej ukochanej. Wystarczyły mi moje. Próbowałem wyczuć jej zapach, lecz było mi trudno, gdyż otaczał mnie ze wszystkich stron. Nagle poczułem czyjąś ciepłą rękę na ramieniu. Odwróciłem się mając cichą nadzieję, że zobaczę Bellę. Był to jednak Emmett.
Nie ma tam Belli... Nie wyczuwam jej zapachu... Pachnie tylko jakimś martwym psem, chyba wilkołakiem i... jeszcze jedną wampirzycą... Katriną. Miał rację. Z ogniska wyczuć na kilometr można było krew śmierdzącego psa i jednej wampirzycy, prawdopodobnie Katrinę. Od razu zorientowałem się kim był owy wilkołak...
Brat Julii... Alice jako jedyna oprócz mnie wiedziała o tym, że Jacob - brat mojej córeczki był wilkołakiem. Pokiwałem smutno głową, odpowiadając na jej pytanie.
Poczułem się jeszcze gorzej na myśl o śmierci Jacoba, jedynej prawdziwej rodziny Julci. Od początku wiedziałem o jego istnieniu, o tym, że nas obserwuje. Pilnował siostry, gdyż nam nie ufał. Nie dziwiłem mu się, dwa inne wampiry zabiły jego matkę i ojca. Po jakimś czasie zrozumiał, że Bella pokochała Julię całym sercem i ucieszył się. Cały czas jednak obserwował dom, by nic nie stało się jego siostrze, gdyż kochał ją bardzo. I ja ją kochałem, lecz nie mogłem o niej myśleć w chwili, gdy moja ukochana zniknęła. Przez chwilę cieszyłem się, że Bella żyje, potem zrozumiałem jednak, że nie ma jej tu. Musiała więc uciec... Tylko gdzie?
Zacząłem iść po jej śladzie i nim się obejrzałem był już pod naszym domem. Wszedłem do niego ostrożnie i skierowałem się do naszej sypialni. Usłyszałem myśli Rosalie.
Starała się je ukryć śpiewając ''Just one last dance'' Sarah Connor:
We meet in the night in the Spanish café
I look in your eyes just don't know what to say
It feels like I'm drowning in salty water
A few hours left 'til the sun's gonna rise
tomorrow will come an it's time to realize
our love has finished forever
Poczułem smutek, słysząc tą piosenkę. Znowu przypomniała mi się Bella. Wiedziałem, że zaczynam mieć obsesję na jej punkcie. Jednak po chwili uświadomiłem sobie, że zawsze ją miałem. Pokręciłem głową, wchodząc do pokoju. Usłyszałem pisk Julii i zauważyłem jak biegnie w moją stronę. Zalała mnie fala ciepła, gdy przypomniałem sobie jak bardzo ją kocham. Gdyby Bella... umarła, miałbym dla kogo żyć. Ciągle nie mogłem przyzwyczaić się do myśli, że moja ukochana może odejść, aczkolwiek gdy widziałem tą małą, ciepłą istotkę ból odchodził, ustępując miejsca wielkiej miłości. Złapałem małą w ramiona i zacząłem tulić. Chciałem odczytać jej myśli, lecz były bardzo zagmatwane i nie mogłem niczego zrozumieć. Rosalie przyglądała się tej scenie z miłością, wymalowaną ną jej idealnej twarzy. Gdy mała zechciała zejść postawiłem ją na ziemi i podszedłem do swojej siostry.
- Rosalie... Musimy porozmawiać...
ROPV
Edward wybiegł z pokoju, razem z Alice, a ja i reszta rodziny zostaliśmy w domu, przerażeni i zdezorientowani. Wszyscy milczeliśmy, jednak po chwili Carlisle zabrał głos.
- Musimy szybko znaleźć się na polanie, zanim stanie się coś złego... - Prychnęłam.
- Już się stało. - Carlisle posłał mi pełne wyrzutu spojrzenie, a ja zawstydziłam się trochę. Nie powinnam tak lekko podchodzić do sprawy dotyczącej Belli. Bardzo ją pokochałam, była moją najlepszą przyjaciółką, a teraz groziło jej niebezpieczeństwo ze strony Tanyii, Kate, Katriny i jeszcze jakiejś rudej wampirzycy. Wzdrygnęłam się na myśl o tej drugiej, nigdy się nie lubiłyśmy. Zawsze uważała mnie za tępą, typową blondynę. Do tego cały czas zarzucała mi, że stworzę nieśmiertelne dziecko. Zacisnęłam dłonie w pięści na myśl o tym jak wtedy mnie potraktowała. Nie byłam aż tak zdesperowana, że ściągnęłabym śmierć ze strony Volturi na całą moją rodzinę. Nagle poczułam usta Emmetta, błądzące po mojej szyi.
- Pójdę sprawdzić co się dzieje. - Szeptał mi do ucha tak cicho, że nikt oprócz nas tego nie słyszał. - Zajmij się Julcią. - Przytaknęłam uradowana z możliwości zostania z tą piękną istotką wzbudzającą we mnie takie ciepłe uczucia. - Kocham Cię. - Ostatnie słowa wypowiedział z taką czułością, że przeszły mnie dreszcze. Czułam jego ciepły oddech na swojej skórze.
- Ja Ciebie też. - Odwróciłam się, aby złożyć na jego ustach gorący pocałunek. Oddał go z taką samą namiętnością, a po chwili usłyszeliśmy ciche westchnienie Jaspera, więc niechętnie oderwaliśmy się od siebie. Po kilku sekundach zostałam sama z Julią w sypialni Belli i Edwarda. Mała obudziła się i przypatrywała z przerażeniem, prawdopodobnie będąc w szoku po tym jak Edward ryknął na cały głos, czytając w myślach Alice. Bardzo współczułam mu daru, przez który teraz tak bardzo cierpiał. Julcia podeszła do mnie niepewnym krokiem, jakby się mnie bała.
- Chodź tu, skarbie... - Uśmiechnęła się delikatnie, a ja wzięłam ją na ręcę i zaczęłam nucić kołysankę, którą kiedyś wymyśliłam. Mała wtuliła się we mnie mocniej, a ja usłyszałam jak szybciutko bije jej małe serduszko, usłyszałam krew pulsującą w jej żyłach, lecz ona wcale mnie nie pociągała. Myśl o możliwości uśmiercenia tego dziecka napawała mnie przerażeniem. Tak bardzo zazdrościłam Belli, że ona ma Julcię. Ta mała istotka, na pozór normalna była najbardziej zjawiskowym stworzeniem jakie kiedykolwiek widziałam. Zaróżowione z wrażenia policzki, duże zielone oczy wpatrzone we mnie jak w jakiś obrazek, mała rączka trzymająca moją. Była idealna...
Moje rozmyślania przerwał odgłos zamykanych drzwi, odłożyłam więc śpiącą Julcię na łóżko i stanęłam w pełnej gotowości pozie. To co zobaczyłam wbiło mnie w podłogę. Moja ukochana przyjaciółka, Bella wpadła do pokoju cała we krwi, w poszarpanej sukience i z miną męczennika. Upadła przede mną na kolana i zaczęła łkać. Jej włosy pokryte błotem i krwią przylepiały się do jej młodej twarzy. Podniosłam jej głowę i popatrzyłam w oczy. Były koloru płynnego złota, dokładnie takie same jak przed kilkoma godzinami. Jednak było w nich tyle bólu i cierpienia, że nie mogłam pojąć co ona musiała przeżyć.
- Bello... - Na chwilę przeniosłyśmy wzrok na Julcię, lecz ona smacznie spała. Ucieszyłam się, że nie będzie widzieć swojej matki w takim stanie. - Bello... Co się stało?
Ona słysząc to zaczęła jeszcze głośniej łkać, a ja nie wiedziałam co zrobić. Czułam się taka bezradna, gdy ona klęczała przede mną i płakała.
Usiadłam obok niej i przytuliłam. Postanowiłam poczekać, aż się uspokoi i dopiero wtedy dowiedzieć się o co chodzi. Siedziałyśmy tak kilka minut, aż w końcu się odezwała.
- Rose... Rose... - Spojrzała na mnie, a ja pogłaskałam ją po policzku. - Ja... Wtedy poszłam z Kate do lasu, bo chciała ze mną porozmawiać. - Jej oczy zapłonęły gniewem. - Gdy już się tam znalazłyśmy, rzuciła się na mnie, a z lasu wyszły Tanya, Katrina i Victoria. - Zrozumiałam, że ta nieznana Victoria była rudowłosą wampirzycą. Nie rozumiałam jednak czemu wypowiadając jej imię Bella zacisnęła dłonie w pięści, aż pobielały jej knykcie. - Walczyłam z nimi, aż tu nagle z lasu wyskoczył wielki wilkołak. - Patrzyłam na nią z szokiem wymalowanym na twarzy. Czułam jak moje oczy robią się podobne do spodków, lecz ona machnęła tylko ręką. - To za długa historia... Brat Julii, Jacob, jest... - Spuściła wzrok. - Był wilkołakiem... I on mi pomógł... Pokonaliśmy Katrinę, jednak po chwili Jacob stracił siły i one go zabiły. - W jej oczach można było wyczytać wszystkie uczucia: gniew, ból, strach. - Potem Victoria powiedziała... - Bella przerwała, by zaczerpnąć powietrza. Widziałam
jak zaciska rękę na oparciu fotela, który znajdował się za blisko niej. Niestety zrobiła to ze zbyt dużą siłą i po kilku sekundach z oparcia nie zostało nic prócz wiórków. - Ech... Rose, żebyś zrozumiała wszystko muszę opowiedzieć ci pewne wydarzenie z mojego dzieciństwa. - Pokiwałam głową. - Jako kilkuletnie dziecko wybrałam się do lasu z moją najlepszą przyjaciółką, Alex. Niestety zabłądziłyśmy i wtedy... napadła na nas Victoria z Laurentem... - Otworzyłam usta ze zdumienia, ona jednak zamknęła je i kontynuowała. - Zabili Alex, jednak, gdy chcieli wypić moją krew coś ich przestraszyło i uciekli... Ja zostałam tam sama z martwą przyjaciółką, czekając na ratunek. - Widząc jak jest jej ciężko, przerwałam.
- Bello, nie musisz nic więcej mówić... Rozumiem... - Popatrzyła na mnie z wdzięcznością, a ja pogłaskałam ją po zakrwawionym policzku.
- Dziękuję, Rose. To dla mnie takie trudne... - Zawahała się. - I Victoria walcząc ze mną dzisiaj poznała mnie i... zagroziła, że zabije moją siostrę. - Warknęła. - Angela ma teraz prawie 17 lat, nie mogę do tego dopuścić. Tak bardzo ją kocham... - Przerwała, a ja zastanawiałam się do czego zmierza. - Rose, ja muszę ją chronić, rozumiesz, prawda? - Przytaknęłam głową. - Proszę zaopiekuj się Julcią... Na nią ta ruda też poluje... - Syknęłam. - Ja muszę wyjechać do Forks, by móc chronić moją siostrę... - W tym momencie zrozumiałam wszystko. Przypatrywałam się swojej przyjaciółce z przerażeniem.
- Nie możesz nas tak zostawić?! - Spuściła wzrok. - A Edward?!
- Wiem... Kocham go bardzo, ale nie chcę go narażać na takie niebezpieczeństwo... Tak samo was... - Prychnęłam, zirytowana.
- Myślisz, że uda mi się ukryć przed nim dokąd uciekłaś?! - Posłała mi wdzięczne spojrzenie. Widać było, że trochę się rozluźniła. - Nie, nie, nie ma szans! Nie będę go okłamywać! - Uśmiechnęła się, choć nie było w tym uśmiechu ani krzty radości. - Poza tym wiesz jak on będzie się czuł?!
Teraz przestała się uśmiechać, widać było, że ciężko jej jest zostawiać ukochanego i córeczkę.
- Rose, proszę... Nie mów mu, nie chcę, żeby coś mu się stało! Opiekuj się Julcią, dobrze? - O tą drugą rzecz nie musiała mnie nawet prosić. Z chęcią zajęłabym się Julcią, czasem nawet o tym marzyłam, jednak teraz nie wydawało mi się to tak cudowne jak wcześniej. Wolałabym, aby to Bella pilnowała Julci. Po prostu czułam, że lepiej by było, gdyby to moja przyjaciółka została z Julią. - Rose, obiecaj, że będziesz ukrywała swoje myśli przed Edwardem. - Wzięła moją twarz w swoje ręce i zmusiła, bym na nią spojrzała. - To dla jego dobra, obiecujesz? - Niechętnie pokiwałam głową.
- Obiecuję, że się postaram. - Uśmiechnęła się, ale tak jakoś krzywo, nieszczerze.
- Dziękuję, Rose. Kocham cię.
- Wiem, ja ciebie też. - Przytuliłyśmy się, stykając czołami.
- Opiekuj się Julcią i Edwardem. - Prychnęłam. Jakby Edwardem dało się opiekować. Zauważyła moją minę i zaśmiała się cichutko, tak, aby nie obudzić swojej córeczki.
Po chwili Bella wstała i podeszła do łóżka, na którym leżała Julia. Pocałowała ją w czoło i przytuliła do siebie. Mała drgnęła, ale się nie obudziła. Nagle usłyszałyśmy jak ktoś wchodzi przez drzwi. Bella szybko wyskoczyła przez okno, zostawiając mnie samą z Julcią w pokoju. Podejrzewając, że jest to Edward zaczęłam nucić moją ulubioną piosenkę Sarah Connor:
We meet in the night in the Spanish café
I look in your eyes just don't know what to say
It feels like I'm drowning in salty water
A few hours left 'til the sun's gonna rise
tomorrow will come an it's time to realize
our love has finished forever
Gdy miałam zły humor, zawsze jej słuchałam i od razu czułam się lepiej. Wiedziałam, że mój brat zacznie coś podejrzewać, jeśli usłyszy moje próby zagłuszenia myśli o Belli. Nagle Julia otworzyła oczy i przeciągnęła się jak kotek. Po chwili do pokoju wparował załamany Edward. Serce mi się krajało, gdy widziałam jak bardzo cierpi. Julcia pisnęła i rzuciła mu się w ramiona. Myślałam, że ją odepchnie, lub co gorsza zrobi krzywdę, lecz on rozpogodził się i uśmiechnął do niej. Przyglądałam im się w milczeniu, z zachwytem. Bardzo chciałam zobaczyć kiedyś Emmetta przytulającego tak naszą córkę, której nigdy nie będziemy mieć...
Edward popatrzył na mnie i odłożył Julcię na ziemię. Podszedł do mnie wolnym krokiem i wyszeptał słowa, których bałam się najbardziej:
- Rosalie... Musimy porozmawiać.
Rozdział XI
''Nigdy nie jesteśmy tak bardzo bezbronni wobec cierpienia jak wtedy, gdy kochamy.'' ~ Zygmunt Freud
RPOV
Julia popatrzyła na nas ze smutkiem w jej pięknych, zielonych oczach. Ona czuła, że coś nie gra. Wiedziała o tym, że mamy problem, że nie ma Belli... I równie mocno się martwiła, jak my. Co za cudowne dziecko! Była taka sama, jak wyobrażałam sobie w moich najskrytszych marzeniach dziecko, które chciałabym mieć. Długie blond włoski, opadające na ramiona, wielkie, zielone oczy patrzące tak mądrze na otaczający ją świat. Byłaby idealną córką... Zaraz jednak uzmysłowiłam sobie, że ja wcale nie byłabym odpowiednią matką dla niej, za to Bella owszem. Wypowiadając jej imię, poczułam dziwny ścisk w żołądku, a Edward posłał mi złowrogie spojrzenie. Spuściłam głowę, idąc posłusznie za nim i zaczęłam ponownie śpiewać piosenkę, tym razem 'The Show'. Bella też ją lubiła... Choć w jej przypadku nie można było powiedzieć, że po prostu lubiła ten utwór. Ona go ubóstwiała. Zawsze, gdy rozmawiałyśmy zaczynała go śpiewać, aż w końcu ja też nauczyłam się tekstu i wspólnie darłyśmy się do słuchawki. Edward warknął ostrzegawczo, dając mi do zrozumienia, że słyszy doskonale moje myśli. Po kilku sekundach znaleźliśmy się w mojej sypialni. Usiadłam na łóżku i ostentacyjnie zaczęłam oglądać paznokcie, udając nie zainteresowaną rozmową z bratem. Tak naprawdę chciałam jednak rzucić się w jego ramiona i powiedzieć mu wszystko. Obiecałaś Belli, przypomniałam sobie.
- Rosalie... - Popatrzyłam na niego i dojrzałam niewyobrażalny ból, taki jak u mojej przyjaciółki... On tak bardzo cierpi przez ciebie, Bello, pomyślałam, lecz bojąc się, że Edward usłyszy moje myśli zajęłam się czymś innym. Wydawało mi się, że nie zwracał już uwagi na mnie, był w swoim świecie. - Wiesz, gdzie jest Bella, prawda?
Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, nie chciałam kłamać, nie widziałam jednak innego wyjścia. Ponownie zagłuszyłam te ważniejsze myśli, jakimiś błahostkami, które teraz nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Zrozumiałam, że to nie ubrania leżące w mojej szafie, nie kosmetyki piętrzące się na półkach, nie uroda, którą niewątpliwie posiadałam jest ważna, lecz Bella - moja najlepsza przyjaciółka, osoba, która teraz pewnie mnie potrzebowała. Edward... Cholera! Nagle poczułam wielką miłość, która zbierała się dla mojego brata, wcześniej ledwo tolerowanego. Mimo, że był wredny i uważał mnie za pustą lalę, nie czułam do niego żalu. Miał rację... Byłam pustą egoistką... Myślałam tylko o sobie... i macierzyństwie... Biedny Emmett... Musiał przeżywać ze mną piekło, pomyślałam. Edward parsknął, a ja zrozumiałam, że słyszał wszystko. Nagle zagotowało się we mnie. Nie mogłam nawet sobie spokojnie pomyśleć, bo ten parszywy... wampir miał wgląd do moich myśli. Nawet w swojej własnej głowie nie miałam spokoju.
- Wynocha z mojej głowy - syknęłam. Zaśmiał się, lecz nie był to śmiech jaki znałam, ironiczny, szyderczy, tylko śmiech zgorzkniałego starca...
- Rosalie, wiesz, że nie chcę tam zaglądać. - Posłałam mu zirytowane spojrzenie, jednak gdy ujrzałam jego twarz wykrzywioną grymasem cierpienia, cała moja złość wyparowała. Ukrył głowę w dłoniach i zaczął łkać. Nigdy nie widziałam jak Edward płacze, mimo że bez prawdziwych, ludzkich łez. Czułam się taka bezradna, widząc go w takim stanie. Jeszcze do tego słyszał moje myśli, a wiedziałam, że nie lubi gdy ktoś się nad nim lituje i użala. Podeszłam do niego jednak i objęłam go najdelikatniej jak potrafiłam. Wydawał mi się teraz taki kruchy, mimo że tak jak ja był wampirem i to w dodatku doświadczonym. Lecz teraz, gdy siedział taki przygarbiony, na skraju rozpaczy, wyglądał na słabego człowieka. Chociaż po dłuższym namyśle stwierdziłam, że nie wygląda na człowieka, tylko na jego wrak.
Pogłaskałam go po rudo - miedzianej czuprynie, a on warczał coś niezrozumiale. Trwaliśmy w takiej pozycji- ja na podłodze, a Edward z głową na moich kolanach- dopóki nie usłyszeliśmy chrząknięcia Emmetta. Nie był zazdrosny, po prostu chciał zwrócić uwagę na to, że przyszli. Reszta rodziny przyglądała nam się ze smutkiem i zmartwieniem. Zrozumiałam kolejną ważną rzecz - Oni tak bardzo mnie kochają, a ja zawsze byłam wobec nich zarozumiała i złośliwa... Edward miał rację nazywając mnie tak, jak to robił. Spuściłam wzrok zawstydzona, miałam jednak świadomość, że Edward słyszy moje myśli i na pewno będzie się ze mnie nabijał do końca życia, a Jasper wyczuwa emocje.
Edward nachylił się do mnie i szepnął, tak cicho, że reszta rodziny nie mogła usłyszeć.
- Wcale nie uważam cię za pustą lalę. - Wszyscy patrzyli na nas zdezorientowani. - No, może trochę. - Zachichotałam cichutko, nie chcąc wzbudzić ciekawości rodzeństwa i ukochanego.
- Dzięki, a ja wcale nie uważam cię za głupiego, zarozumiałego, nadętego prawiczka. - Uśmiechnął się, lecz nieszczerze. Wiedziałam, że nie interesowało go to wszystko. Chciał odegrać tylko scenkę przed resztą rodziny. - No... - Skrzywiłam się w udawanym grymasie. - Może trochę.
Edward pokiwał głową, dziękując mi za to drobne oszustwo. Czułam, że chce zostać ze mną sam na sam.
- Możecie nas zostawić samych, proszę? - Posłusznie wyszli, nie oglądając się za siebie, a ja pomyślałam, że coraz lepiej rozumiem Edwarda.
Gdy byli za daleko, by usłyszeć naszą rozmowę, Edward złapał mnie za rękę, jednak zbyt mocno, więc warknęłam. Z dołu usłyszeliśmy głośne pomrukiwania mojego męża, lecz zignorowaliśmy je.
- Rose, wiesz gdzie Ona jest... prawda? - Naprawdę nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Nie chciałam go okłamywać, mówiąc jakieś głupstwa, złożyłam jednak obietnicę przyjaciółce. Zastanawiałam się, czemu się zgodziłam. Po raz kolejny zrugałam się za swoją głupotę. Przelotnie spojrzałam na Edwarda i zauważyłam, że nie skupiał się na moich myślach. Spoglądał smutno za okno, jakby widział tam swoją ukochaną. Powróciłam, już spokojniejsza, do swoich myśli. W końcu zrozumiałam czemu tak postąpiła. Według niej samej, słusznie.
Gdybym ja była na jej miejscu, również nie narażałabym życia swojego ukochanego, ale tylko wtedy gdybym wiedziała, że umrę. I nagle mnie olśniło.
Bella wiedziała, że nie wróci żywa i dlatego nie chciała brać Edwarda ze sobą. Nie chciała by zginął razem z nią. Nie zwróciła uwagi na fakt, że jeśli ona umrze, on umrze razem z nią. Przynajmniej jego dusza, serce. Już dawno oddał je Belli.
Skrzywiłam się i warknęłam, a wtedy on w końcu zwrócił na mnie uwagę. Podjęłam szybką decyzję, chcąc uratować przyjaciółkę.
- Wiem gdzie jest. - Oczy mojego brata zabłysły.
Otworzyłam swój umysł przed nim i pokazałam mu całą rozmowę. Dokładnie, powoli, by nic mu nie umknęło. Zatrzymałam się specjalnie na widoku Belli, nie wiedziałam jednak, że sprawi mu to tyle bólu. Dopiero po chwili zrozumiałam swój błąd. Kretynka!- pomyślałam.
Po kilku minutach skończyłam, a on opadł bezradnie.
Wiedziałam jak bardzo cierpi, wiedząc, że Bella chce ratować swoją siostrę i, że nie sądzi, że wróci cała. Czułam, że najbardziej poruszyły nim jej prośby co do niego i Julci. Byłam również pewna jego reakcji. Zaraz wyruszy ratować Bellę ze szponów Tanyi, Victorii i Kate.
- Masz rację, Rose. - Popatrzyłam na niego, bez cienia zdziwienia i dostrzegłam w jego oczach niezdrowy blask.
- A ja pojadę z tobą! - Byłam pewna siebie i bardzo chciałam pojechać z nim, by pomóc przyjaciółce w potrzebie. Edward popatrzył na mnie jak na wariatkę, myślami będąc zapewne z ukochaną.
- Rosalie, wiesz, że nie możesz. - Prychnęłam, uznając, że nie ma sensu się z nim kłócić.
Pojadę i już- pomyślałam.
- A kto zostanie z Julcią? - Zawahałam się. Trafił w czuły punkt i dobrze o tym wiedział. Kochałam Julcię i chciałam z nią zostać, by ona mnie lepiej poznała. Chciałam się nią nacieszyć. Opuściłam głowę, by nie widział mojej miny. Jednak Bella jest ważniejsza. Podniosłam dumnie głowę, by spojrzeć mu w oczy i zobaczyć jego reakcję. Nie tego się spodziewał, więc jego oczy wyrażały bezgraniczne zdumienie. Zaśmiałam się cicho.
- Chyba nie myślisz, że puszczę cię samego. - Uśmiechnęłam się, wypowiadając te słowa.
- A Emmett? - I znowu poczułam wyrzuty sumienia. Bałam się zostawić go samego, nie chciałam jednak narażać go na niebezpieczeństwo. Z drugiej strony pragnęłam jego bliskości, dotyku. Potrząsnęłam głową, chcąc odpędzić te myśli. Nie mogę być, aż taką egoistką, pomyślałam. Edward pokręcił głową z niedowierzaniem. Chyba nie spodziewał się takiego objawu troski o innych z mojej strony. Powinnam mu mieć to za złe, jednak wiedziałam, że ma rację. Zawsze myślałam tylko o sobie, nie obchodzili mnie inni. Rzadko nawet dostrzegałam potrzeby mojego ukochanego. Najważniejsze były moje zachcianki, a on musiał je spełniać. Gdy sobie to uświadomiłam, zalała mnie potężna fala smutku i złości na siebie. W tej chwili do pokoju wkroczył mój ukochany, zapewne słysząc całą rozmowę. Przyglądał mi się z wielką miłością i przygnębieniem w złotych oczach. Zdobyłam pewność, że wszystko usłyszał.
- Zostawię was samych. - Edward wyczuł, że powinien się wycofać. Wyszedł z pokoju, cicho zamykając drzwi.
Emmett podszedł do mnie, wyciągając wielkie ręce w moją stronę. Przytuliłam się do niego, a on zaczął obsypywać moją głowę pocałunkami, tak delikatnym jak płatki róż. Chciałam wypłakać się na jego ramieniu, powiedzieć co mnie trapi, a on by mnie pocieszył. Wiedziałam jednak, że nie powinnam mówić cały czas o sobie. Czekałam, więc cierpliwie, aż on zacznie tą trudną rozmowę. Po kilku minutach, które wydawały się wiecznością, mój ukochany postanowił mówić.
- Rose, czemu chcesz wyjechać beze mnie? - Nie mówiłam o tym, że nie biorę Emmetta ze sobą. Przekazałam to w myślach bratu, a Emmett i tak znał moją odpowiedź. On znał mnie chyba lepiej niż ja sama znałam siebie.
- Em, wiesz, że chciałabym... - Podniósł mnie i wziął na ręce. Tym razem pocałował mnie w czoło, policzki, a na końcu w usta. Położyłam mu rękę na włosach i pogłaskałam delikatnie. - Ale to zbyt ryzykowne.
Pokiwał głową. Rozumiał doskonale, przez co przechodzę. Najbardziej w nim uwielbiałam tą właśnie cechę. Mimo, że nie zgadzał się ze mną, to rozumiał.
- Ale nie mogę cię puścić samej. - Pokręciłam głową, całując go w policzek.
- Em, proszę. - Popatrzyłam na niego, robiąc maślane oczka. Nienawidziłam siebie, za to, wiedziałam, przecież, że znowu przyzna mi rację, chociaż będzie przez to niemiłosiernie cierpiał. Pocieszyłam się jednak myślą o jego życiu, na którym mi tak bardzo zależało.
- Rose... - W jego oczach widziałam ból, taki sam jak u Edwarda. Odwróciłam wzrok, by nie widzieć tego. - Kocham cię.
Wykrzywiłam się, słysząc w jego głosie uległość. Lecz również cieszyłam się, że tak szybko się zgodził.
- Ja ciebie też. - Wzięłam jego twarz w ręce i zmusiłam by na mnie spojrzał. - Kocham cię najbardziej na świecie.
Pocałował mnie namiętnie, tak jak lubiłam najbardziej. Ten pocałunek był jednak inny. Jakby na pożegnanie. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie. Niestety, po kilku sekundach, może minutach, a może kilku godzinach postawił mnie na ziemi. Objął mnie w talii i przyciągnął do siebie, a ja wtuliłam głowę w jego tors.
Nagle odsunął się, by spojrzeć na mnie. Podniósł rękę, by dotknąć nią mojej twarzy. Wodził palcem po nosie, policzkach, a na końcu ustach. Dostałam gęsiej skórki, czując jego dotyk. Zrobiłam to samo, chciałam zapamiętać każdy szczegół, by móc przetrwać bez niego te kilka dni.
- Uważaj na siebie. - A więc to był koniec naszego pożegnania. Emmett wypuścił mnie z objęć i wyszedł z pokoju, nie obracając się nawet. Po drodze przypadkowo popchnął Edwarda.
- Wiesz jak bardzo cierpi? - Spuściłam głowę, kiwając.
- Wiem... - Edward przytulił mnie delikatnie, a ja byłam mu wdzięczna za tak niepozorny gest, który dał mi siłę. - Zbierajmy się. Bella nas potrzebuje.
Teraz z kolei on się skrzywił, a potem kiwnął. Szybko wyszłam z sypialni, by skierować się do pokoju Edwarda i Belli, chcąc pożegnać się z Julcią. Serce mi się ścisnęło na myśl o zostawieniu jej samej.
Siedziała na łóżku, a na jej policzkach widoczne były wielkie łzy. Objęłam ją, a ona zaczęła łkać w moje ramię. Szeptałam jej jakieś głupstwa, głaszcząc po lśniących, blond włoskach. Usłyszałam chrząknięcie Edwarda. Odwróciłam się i pocałowałam Julcię.
- Pa, mała. - Uśmiechnęłam się, wstając, by dać im chwilę na pożegnanie.
Na korytarzu stała już cała rodzina. Wszyscy uśmiechali się smutno i żałośnie. Pierwsza podeszła do mnie Alice. Rzuciła mi się na szyję i obsypywała mnie pocałunkami.
- Kocham cię, Rose.
- Ja ciebie też, Ally.
Odeszła, by pozwolić reszcie rodziny się pożegnać. Esme przytulała się do Carlisle’a, jednak teraz odsunęła się od niego, by delikatnie pogłaskać mnie po głowie.
- Trzymaj się, Rose. - Nie musiała mi mówić jak bardzo mnie kocha, wszystko było wymalowane na jej pięknej twarzy.
Carlisle stał wpatrując się we mnie, a potem szepnął:
-Kochamy cię, Rose. Pamiętaj.- Ostatnią osobą, która chciała się pożegnać był Jasper.
Objął mnie ramieniem i uśmiechnął się zachęcająco.
- Rosalie, nie martw się. Będzie dobrze. - Uspokoiłam się trochę, dzięki jego darowi.
Na korytarzu zabrakło tylko mojego ukochanego. Przez chwilę byłam wściekła, że nie chciał się ze mną widzieć, ale potem postarałam się go zrozumieć. Po prostu bardzo cierpiał i nie miał siły przeżywać tego kolejny raz. Pomyślałam, że pewnie uciekł, by zapolować na jakiegoś, wielkiego niedźwiedzia. Zawsze tak robił, gdy coś złego się działo. Bałam się, że nie zdąży przybiec na czas, żeby jeszcze raz spojrzeć na mnie, zanim odjadę. Stwierdziłam jednak, że na pewno zdąży. Uśmiechnęłam się do wszystkich, najbardziej optymistycznym uśmiechem na jaki było mnie stać. Nagle przede mną pojawił się Edward z Julcią na rękach. Podał ją Alice i odwrócił się do mnie, łapiąc za rękę. Pomachałam wszystkim i wybiegliśmy z domu.
- Weźmy moje porshe. - Pokiwał głową i wrócił do domu po kluczyki. Zanim drzwi zdążyły się zamknąć był z powrotem.
Wsiedliśmy i odpaliliśmy silnik, który zamruczał jak dziki kot. Wyjechaliśmy z garażu, a moim oczom ukazał się Emmett, cały zakrwawiony, w podartej bluzce i spodniach. Pomachałam mu, lecz nie odmachał. Po kilku sekundach zniknął mi z oczu.
Teraz pozostało mi tylko uratować Bellę. Gdybym wiedziała jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić...
Rozdział XII
''Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela.'' ~ Antoine de Saint-Exupéry
BPOV
Usłyszałam czyjeś kroki, więc spojrzałam ostatni raz na moją najlepszą przyjaciółkę, Rosalie, a potem wyskoczyłam przez okno, by ratować jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Biegłam jak najszybciej, żeby zdążyć przed trzema przeciwniczkami. Na myśl o Victorii, znowu się we mnie zagotowało. Przed oczami stanął jej obraz, tak rzeczywisty, że jad napłynął mi do ust. Z trudem go przełknęłam i odpędziłam te straszne myśli. Poczułam nawet jej zapach, coś między czekoladą a toffie. Miałam ochotę odgryźć jej głowę i zobaczyć jak płonie, by już nigdy nie zakłócać niczyjego szczęścia. Wiedziałam jednak, że Tanya i Kate będą jej bronić, więc ich muszę się najpierw pozbyć. Ostatnio miałam do pomocy Jacoba, lecz teraz zostałam sama. Zrobiło mi się smutno na myśl, że brat Julii już nigdy jej nie zobaczy, bo ratował mnie. Biegłam taka przygnębiona i ocknęłam się dopiero, gdy znalazłam się w lesie i wyczułam zapach młodej pumy. Od kilku dni nie polowałam, byłam więc głodna. Postanowiłam zrobić krótki postój, by się posilić. Nie mogłam, przecież zrobić krzywdy Angeli. Wzdrygnęłam się na myśl, że Victoria i jej towarzyszki mogą być pierwsze. Ta myśl była zbyt przerażająca, bym mogła ją w ogóle przyjąć do wiadomości. Szybko, bez zbędnych ceregieli rzuciłam się na mięsożercę i wgryzłam się w jej szyję. Momentalnie polała się ciepła jucha, którą z zadowoleniem wypiłam. Zwierzę bezradnie wiło się w moich rękach, jednak nie miałam zamiaru puścić. Po kilku sekundach tej nierównej walki puma umarła, a ja ucieszyłam się, że tak szybko odeszła. Nie zdążyła wiele wycierpieć, pomyślałam. Gdy skończyłam, powoli wstałam i z zadowoleniem stwierdziłam, że nie zniszczyłam ubrania. Starłam dłonią krew kapiącą z brody i ruszyłam ponownie w kierunku Forks. Biegłam nieprzerwanie przez kilka godzin, starając się nie myśleć o niczym innym oprócz biegu, nadal bardzo łatwo się dekoncentrowałam. Wystarczyła chwila nieuwagi i zwalniałam, aż w końcu stawałam, przygnębiona własnymi myślami. Najbardziej irytował mnie fakt, że mimo jednodniowej rozłąki tak bardzo tęsknię za Edwardem, jego pocałunkami i czułymi słowami. Brakowało mi go i po raz kolejny zauważyłam, że moje życie bez niego nic nie znaczy. Tęskniłam też za Julcią, jej uśmiechem i mądrymi oczkami. I tak bardzo chciałam, by Rose była teraz ze mną. Na pewno poprawiłaby mi humor, zawsze potrafiła mnie rozśmieszyć, gdy coś się działo. Czułam coś dziwnego, gdy o niej myślałam. Jakby miało jej się coś stać... Odrzuciłam te myśli, nie chciałam się w nie zagłębiać. Przyśpieszyłam i po kilkunastu minutach zobaczyłam tablicę, którą dobrze znałam. W końcu, pomyślałam z ulgą. Często przychodziłam pod tą tablicę, gdy byłam mała. Mama mówiła mi, że nie wolno wychodzić poza Forks, poza nią, a ja drażniłam się z nią i specjalnie przekraczałam tabliczkę. Zrobiło mi się przykro na myśl o mojej matce, która po urodzeniu Angeli przestała się mną zajmować. Dobiegłam i stanęłam oczarowana przed moim domem. Cały świecił milionem światełek, lampek i białych ozdób. Wyglądało to przepięknie, aż zaparło mi dech w piersiach. Nie mogłam się ruszyć, dopóki jakaś dziewczyna, biegnąc z ciężkim pudełkiem, nie wpadła na mnie. Przewróciła się i wpatrywała we mnie zdziwiona. Przypatrzyłam się jej, bo widziałam w niej coś co zapamiętałam, gdy jeszcze byłam człowiekiem. I dopiero, gdy zobaczyłam jej oczy, zrozumiałam kim była.
- Angela... - Wyszeptałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język. Zastanawiałam się czy mnie pozna, przecież zmieniłam się zupełnie.
Wstała ostrożnie i przekrzywiła głowę, chcąc zapewne mnie rozpoznać. Nagle rzuciła mi się na szyję i zaczęła całować.
- Bella! - Stałam nieruchomo, nie chcąc zrobić jej krzywdy. Chyba zdziwiło ją moje zachowanie, bo odsunęła się. Zobaczyłam w jej oczach łzy i automatycznie je starłam. Zbliżyłam się do niej i bardzo delikatnie objęłam, tak, by nie zrobić najmniejszej krzywdy. Jej ciepła, płynąca teraz szybciej krew sprawiała, że kręciło mi się w głowie. Czując co może się stać, odsunęłam się od niej. Złapała moją rękę i przystawiła sobie do policzka. Nie zdziwił jej nienaturalny chłód bijący ode mnie. Wpatrywała się we mnie swoimi niesamowicie błękitnymi oczami, przypominającymi mi ocean. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, nagle jednak usłyszałyśmy krzyk, dochodzący z białego domu, który kiedyś był moją ostoją. Teraz jednak wydawał się być zupełnie obcy. Szybko pobiegłyśmy w stronę domu i zobaczyłyśmy naszą matkę, słaniającą się rękoma i Victorię pochylającą się nad nią. Angela chciała wydać z siebie głośny pisk, lecz zasłoniłam jej usta. Gdyby krzyknęła, byłybyśmy stracone. Słyszałam urywki rozmowy rudej i mojej matki.
- Powtarzam po raz ostatni. Gdzie jest Angela? - Renee zapiszczała i schowała głowę, kręcąc nią. Wiedziałam co się teraz stanie. Nie chciałam jednak, by oglądała to moja siostra, która i tak już była wyjątkowo przerażona. Zasłoniłam jej oczy i wzięłam na ręce, biegnąc w stronę pobliskiego lasu. Przypomniałam sobie bowiem, że jest tam chatka leśniczego, w której mogłabym schować się z Angelą. Pragnęłam uratować matkę ze szponów Victorii, lecz nie mogłam zostawić samej Angeli. To mógł być przecież podstęp. Ja bym uratowała matkę, a Kate i Tanya, nieobecne w domu porwałyby Angie. Z ciężkim sercem biegłam, a siostra łkała w moje ramię. Czułam łzy spływające ciurkiem po mojej bluzce, nie przejęłam się jednak. Ważne było tylko życie mojej siostry. Nagle zaczął padać deszcz. Przestraszyłam się, że Angela może przemoknąć i zachorować, więc przyśpieszyłam. Po kilku nieznośnie długich minutach byłyśmy już na miejscu. Otworzyłam drzwi i położyłam mokrą Angelę na łóżku. Zsunęła się i zwinęła w kłębek. Widać było, że jest w szoku. Stałam tak, wpatrując się w nią i zachwycając się jej urodą. Długie, brązowe włosy opadały prosto na plecy, delikatne rysy, idealnie wykrojone usta... Tak, była zdecydowanie piękna. Po kilkunastu minutach ciszy, siadła na łóżku, spuszczając nogi na dół. Zaczęła otwierać usta, by coś powiedzieć, lecz po chwili je zamykała. W końcu jednak udało jej się odezwać.
- Bello... Co ci się stało? - Zawahałam się. Nie wiedziałam co jej powiedzieć.
Siadłam na łóżku obok niej i złapałam ją za rękę.
- Zbyt długa historia, Angie. - Uwielbiała, gdy ją tak nazywałam. Teraz jednak nie uśmiechnęła się. Po policzkach spływały jej wielkie łzy, doprowadzające mnie do szaleństwa. Pokiwała głową, nie mówiąc nic więcej. Nadal pewnie była w szoku, widząc jakąś rudą kobietę, pochylającą się nad jej matką. Nagle przypomniałam sobie o Jacobie i ojcu. - Gdzie jest Jacob i Charlie? - Zmrużyła oczy.
- Jacob wyjechał do Chicago, na studia... - Uśmiechnęłam się. Moj brat zawsze o tym marzył. - a tata... nie żyje. - Mimowolnie otworzyłam oczy ze zdumienia.
Angela zauważyła moją minę i znowu zaczęła łkać. Chciała się mnie o coś zapytać, jednak łzy jej w tym przeszkadzały. Co chwila je połykała, próbując wydusić z siebie to, co chciała mi oznajmić. Czekałam cierpliwie.
- Bells, ty znasz tą rudą kobietę? - Pokiwałam głową. Nie było sensu kłamać. Muszę jej powiedzieć czemu się zjawiłam. I o tym, że musi się ukryć. Jednak przypomniałam sobie coś jeszcze, coś co bardzo mnie nurtowało.
- Czyj ślub jest organizowany? - Załkała, a potem uśmiechnęła się nieśmiało.
- Mój. - Czułam jak moje oczy robią się wielkości spodków. Ona miała przecież tylko 17 lat! Chyba zauważyła moje zdziwienie, bo znowu uśmiechnęła się.
- Masz dopiero 17 lat! Nie za wcześnie na ślub? - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i popatrzyła na swój brzuch. W pierwszej chwili nie zrozumiałam o co jej chodzi, a gdy w końcu mi się udało nie mogłam tego pojąć. Angela i ślub? Angela i dziecko?! Z mojej twarzy na pewno dało się wyczytać wszystkie uczucia, które mną targały: Złość, szczęście, zazdrość, jeszcze większe szczęście. W końcu uśmiechnęłam się zachęcająco, widząc nieśmiałą minę mojej siostry. Położyłam rękę na jej brzuchu, a ona zaśmiała się cicho. Widziałam, że jest zmęczona. Ziewnęła jeszcze, a potem zapadła w głęboki sen. Pogłaskałam ją po brązowej główce i podeszłam do okna, by sprawdzić czy w pobliżu nie ma żadnej z niebezpiecznych wampirzyc. Nie widziałam nikogo, więc zaryzykowałam wyjście na zewnątrz. Otworzyłam drzwi, a wtedy...
RPOV
Jechaliśmy kilka godzin, aż zapadła noc. Cały czas myślałam nad swoim zachowaniem, w końcu miałam czas, bo i tak nie mogłam przyśpieszyć tempa tego wolnego jak dla mnie samochodu. Było mnóstwo jasno świecących gwiazd, które przypominały mi Bellę i całą rodzinę, którą zostawiłam dla niej. Nie żałowałam jednak takiej decyzji. Moja przyjaciółka zasłużyła, abym się dla niej poświęciła. Nigdy nie pokazałam jej jak bardzo ją kocham. Przez całą drogę nie zamieniłam nawet słowa z Edwardem. Zarówno on jak i ja woleliśmy milczeć. Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać w tak przygnębiającej chwili...On myślał o swojej ukochanej, a ja o Emmecie, Julci, Belli i wszystkich, którzy mnie otaczali. Tak bardzo ich wszystkich kochałam... Zastanawiałam się co robi teraz mój ukochany. Pewnie chodzi cały czas zmartwiony moją nieobecnością. Pierwszy raz opuściłam go. Nigdy wcześniej nie rozdzielaliśmy się na więcej niż pół dnia. Mnie również drażnił fakt, że nie mam go przy sobie, jednak sama tak zadecydowałam. Gdy na chwilę przestałam zajmować się sobą, zauważyłam jak bardzo mój brat boi się o ukochaną, jak bardzo chce być z nią i bronić przed wszystkimi, którzy jej zagrażają. Podziwiałam go za to, że w ogóle potrafi się opanować i nie zgnieść kierownicy, którą mocno trzymał. Jechaliśmy jeszcze kilka minut, zanim zamigotała mi przed oczami tabliczka z napisem ''Forks''. Napis był ledwo widoczny, nawet dla moich wampirzych oczu. Odetchnęłam z ulgą, a Edward zrobił to samo. Wjechaliśmy szybko i zostawiliśmy samochód w lesie. Edward wziął mnie za rękę i poprowadził w stronę świecącego ozdobami domu. Bardzo spodobał mi się pomysł z białymi lampkami i dekoracjami, przypominały mi gwiazdy. Od razu stwierdziłam, że ktoś bierze ślub i stąd taki wystrój. Światło było zgaszone, co trochę mnie zaniepokoiło. Zobaczyłam również lekko uchylone drzwi, co tylko spotęgowało mój niepokój. Edward widocznie czuł to samo, bo spiął się cały, gotowy do ataku. Wyjrzeliśmy przez okno i zobaczyliśmy leżącą w kałuży krwi kobietę, która wiła się z bólu. Szybko wbiegliśmy przez wielkie, mahoniowe drzwi, Edward skierował się w stronę różnych pokoi, szukając innych osób, a ja klęknęłam przy umierającej. Wyglądała zupełnie jak Bella. Brązowe loki, całe zamoczone w krwi zasłaniały jej twarz. Widziałam też czekoladowe oczy, zamykające się co chwilę. Nigdy nie widziałam Belli jako człowieka, ale wydawało mi się, że jej oczy mają taki sam kolor. Spojrzałam ponownie na tą kobietę, zapewne matkę mojej przyjaciółki. Byłam pewna, kto stoi za jej cierpieniem. Wściekła zacisnęłam dłonie w pięści, by niczego nie zepsuć. Nie wiedziałam co robić, spanikowałam.
- Edwardzie! Chodź tu! - Posłusznie przybiegł i uklęknął obok mnie. Widziałam w jego twarzy niezdecydowanie. - Co robimy?
- Nie wiem... - Naprawdę nie wiedział. Był równie przerażony co ja. Przystawił nos do zmasakrowanego ciała kobiety i skrzywił się. - W jej ciele nie ma jadu.
Otworzyłam oczy ze zdumienia.
- Jak to?! - A potem zrozumiałam. Potrząsnęłam głową ze zdumienia, a potem, ociągając się wstałam. - Jak ona mogła być tak okrutna?
Edward również był w szoku i nie mógł otworzyć ust. Nagle przyszła mi do głowy jeszcze jedna, bardziej przerażająca myśl. Jeśli Victoria była tak okrutna w stosunku do matki Belli, to co zrobi z nią i Angelą? Edward warknął, słysząc moje myśli, a ja skarciłam się za swoją bezmyślność. Nie powinnam jeszcze bardziej go denerwować, był wystarczająco przerażony.
- Nie ma dla niej ratunku... - Pochyliłam się i pogłaskałam ją delikatnie po zakrwawionym czole, łkając bezgłośnie. Mimo, że jej nie znałam, było mi jej żal.
Nagle kobieta otworzyła oczy i złapała Edward za koszulę, zostawiając na niej krwawe ślady. Odsunęłam się przerażona. W jej oczach widać było szaleństwo.
- Uratujcie Angelę! Jedną córkę już straciłam... - Przymknęła powieki i wydała z siebie ostatnie tchnienie, a potem umarła. Bezwładnie opadła na podłogę.
Bez wahania wybiegłam z domu, zostawiając mojego brata samego. Dla niej już nic nie mogliśmy zrobić, a dla Belli i Angeli owszem, pomyślałam, bo dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Momentalnie wyczułam truskawkowy zapach Belli i jeszcze inny, jakby mieszankę czekolady, z pewnością wampirzy. Mieszał się z nimi, ludzki, malinowy. Pobiegłam w stronę, z której je wyczuwałam. Zobaczyłam dym, palącego się ogniska, więc przyśpieszyłam. Z daleka widziałam już mały domek leśniczego, a potem wpadłam na polanę. Ujrzałam Bellę, walczącą z rudowłosą tuż przy ognisku. Moja najlepsza przyjaciółka przegrywała. Nie wahałam się ani chwili, choć strach ściskał gardło. Widziałam jak Victoria robi wielki zamach, by zadać ostateczny cios Belli. Wpadłam pomiędzy nie i odepchnęłam Bellę, chcąc rozpocząć walkę z Victorią. Zanim jednak zdążyłam zrobić jakikolwiek unik, wepchnęła mnie w płomienie. Czułam gorący ogień, palący moją zimną i twardą skórę... Ból jaki czułam, był nieporównywalny z żadnym innym. Paraliżował ciało i otępiał umysł... Przez głowę przechodziły mi wszystkie najpiękniejsze obrazy, dotyczące mojej rodziny... Ukochany Emmett, całujący mnie delikatnie w czoło, na pożegnanie. Kochana Alice, która zawsze miała tysiące pomysłów na minutę, dobra Esme, która zawsze o mnie dbała, jakbym była jej rodzoną córką, Carlisle, który dał mi drugie życie... Chciałam mu podziękować, bo zrozumiałam ile dzięki niemu przeżyłam cudownych chwil... Poznałam miłość, przyjaźń. Poznałam życie... Jasper, osoba, z którą bardzo dobrze się rozumiałam... Zawsze potrafił mnie pocieszyć, gdy Emmettowi się nie udało... Edward... zawsze złośliwy i ironiczny, stał się dla mnie teraz jedną z najbliższych osób... Julcia, moje małe słoneczko... I Bella, moja najcudowniejsza przyjaciółka, za którą teraz oddawałam życie... Nie żałowałam go jednak, dla niej warto było umrzeć. By ona mogła żyć, pomyślałam. Płomienie pożerały moje ciało, a ja traciłam kontakt z rzeczywistością, słyszałam tylko krzyki Belli, wyszeptałam więc, najgłośniej jak mogłam.
- Kocham cię... - Wyciągnęłam palącą się rękę i poczułam na niej chłód, który po sekundzie zniknął.
A potem odpłynęłam w przerażająco czarną nicość...
EPILOG
Minęło siedem lat od jej śmierci.
Siedem lat ogromnego bólu i cierpienia.
Siedem lat ciągłych wyrzutów sumienia.
Siedem lat zmarnowanych bez Niej.
Dopiero teraz, po siedmiu latach czułam, że mogę zacząć żyć od nowa.
Dopiero teraz czułam, że mogę spojrzeć w oczy Jej ukochanemu, rodzinie, Edwardowi.
Dopiero teraz czułam, że mogę wrócić, tam gdzie moje miejsce.
Dopiero teraz naprawdę zrozumiałam, że Ona oddała życie, bym ja mogła się nim cieszyć.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od siedmiu, nieznośnie długich lat. Podniosłam się z mokrej trawy i ruszyłam przed siebie, z nową siłą, którą dawała mi Ona.
KONIEC