Berg蕆ol Rai Kirah Przeobrazenie

Carol Berg


Przeobra偶enie


(Transformation)


Trylogia Rai-Kirah 1


Matce, dzi臋ki kt贸rej pozna艂am, czym s膮 ksi膮偶ki, i Pete鈥檕wi, kt贸ry nauczy艂 mnie si臋ga膰 wy偶ej. Lindzie, kt贸ra podpowiedzia艂a mi, 偶e pierwszym i najwa偶niejszym krokiem jest zapisywanie s艂贸w na papierze, i kt贸ra wys艂uchiwa艂a mnie i zadawa艂a wnikliwe pytania podczas niezliczonych spotka艅, sprawiaj膮c, 偶e Seyonne i Aleksander, Seri, Aidan, Dante, Will i ca艂a reszta mi si臋 objawili.




Rozdzia艂 1


Ezzaria艅scy prorocy powiadaj膮, 偶e bogowie tocz膮 bitwy w duszach ludzi, a je艣li b贸stwom nie podoba si臋 ich pole walki, kszta艂tuj膮 je zgodnie ze swoj膮 wol膮. Wierz臋 w to. Widzia艂em walk臋 i przemian臋, kt贸ra mog艂a by膰 jedynie dzie艂em bog贸w. Nie chodzi艂o tu o moj膮 w艂asn膮 dusz臋 鈥 chwa艂a niech b臋dzie Verdonne, Valdisowi i ka偶demu innemu bogu, kt贸ry m贸g艂by us艂ysze膰 t臋 histori臋 鈥 jednak i ja nie pozosta艂em niezmieniony.

Ksi膮偶臋 krwi Aleksander, palatyn Azhakstanu i Suzainu, kap艂an Athosa, suzeren Basranu, Thryce i Manganaru, dziedzic Lwiego Tronu Cesarstwa Derzhich, by艂 najprawdopodobniej najbardziej grubia艅skim, pod艂ym, ma艂odusznym i aroganckim m艂odzie艅cem, jaki je藕dzi艂 po pustyniach Azhakstanu. Oceni艂em go tak ju偶 przy pierwszym naszym spotkaniu, cho膰 kto艣 m贸g艂by powiedzie膰, 偶e by艂em uprzedzony. Kiedy stoi si臋 nago na podwy偶szeniu na targu niewolnik贸w, na wietrze tak zimnym, 偶e zmrozi艂by nawet ty艂ek demona, nie ma si臋 najlepszej opinii o kimkolwiek.

Ksi膮偶臋 Aleksander odziedziczy艂 inteligencj臋 i si艂臋 kr贸lewskiego rodu, kt贸ry od pi臋ciuset lat rz膮dzi艂 rozrastaj膮cym si臋 imperium i by艂 na tyle bystry, by nie os艂abia膰 si臋 przez wewn臋trzne ma艂偶e艅stwa czy rodowe wa艣nie. Starsi arystokraci Derzhich i ich 偶ony gardzili jego arogancj膮, jednocze艣nie podsuwaj膮c mu pod nos swoje zdatne do ma艂偶e艅stwa c贸rki. M艂odsza szlachta, kt贸rej wzorem cn贸t wszelakich nikt by nie nazwa艂, uwa偶a艂a go za wybornego towarzysza, gdy偶 pozwala艂 im dzieli膰 r贸偶norodne rozrywki. Ich zdanie cz臋sto si臋 jednak zmienia艂o, gdy w jaki艣 spos贸b narazili si臋 kapry艣nemu i sk艂onnemu do irytacji ksi臋ciu. Dow贸dcy wojskowi Derzhich uznawali go za dobrego wojownika, jak wymaga艂o tego jego dziedzictwo, cho膰 wedle plotek ci膮gn臋li mi臋dzy sob膮 losy, a przegrany musia艂 s艂u偶y膰 gwa艂townemu i upartemu ksi臋ciu jako doradca wojskowy. Posp贸lstwo oczywi艣cie nie mia艂o prawa wyra偶a膰 opinii w tej kwestii. Podobnie niewolnicy.

M贸wisz, 偶e ten potrafi czyta膰 i pisa膰? 鈥 spyta艂 ksi膮偶臋 suzai艅skiego handlarza niewolnik贸w po tym, jak ju偶 zajrza艂 mi w z臋by i d藕gn膮艂 kilka razy mi臋艣nie moich ud i ramion. 鈥 S艂ysza艂em, 偶e tylko Ezzarianki ucz膮 si臋 czyta膰, i to jedynie po to, by odczytywa膰 przepisy na eliksiry i zakl臋cia. Nie wiedzia艂em, 偶e m臋偶czyznom te偶 wolno. 鈥 Stukaj膮c szpicrut膮 w moje genitalia, pochyli艂 si臋 w stron臋 towarzyszy i wyrazi艂 jedn膮 z dowcipnych opinii na temat kastrowania ezzaria艅skich niewolnik贸w. 鈥 Zupe艂nie niepotrzebne. Kiedy m臋偶czyzna rodzi si臋 w Ezzarii, natura sama si臋 tym zajmuje.

Tak, panie, umie czyta膰 i pisa膰 鈥 odpowiedzia艂 uni偶enie Suzai艅czyk. Gdy tak be艂kota艂, grzechota艂y paciorki w jego brodzie. 鈥 Ten posiada wiele zalet, kt贸re zapewne by wam odpowiada艂y. Jest cywilizowany i dobrze wychowany jak na barbarzy艅c臋. Mo偶e zajmowa膰 si臋 rachunkami, us艂ugiwa膰 przy stole albo ci臋偶ko pracowa膰, wedle 偶yczenia.

Ale przeszed艂 rytua艂y? Nie ma w g艂owie 偶adnych czarodziejskich bzdur?

呕adnych. By艂 w s艂u偶bie od chwili podboju. Powiedzia艂bym, 偶e przeszed艂 przez rytua艂y pierwszego dnia. Gildia zawsze upewnia si臋 co do Ezzarian. Nie zosta艂y w nim 偶adne czary.

Rzeczywi艣cie. Zupe艂nie nic. Nadal oddycha艂em. Krew wci膮偶 p艂yn臋艂a w moich 偶y艂ach. I tylko tyle.

Zn贸w szturchanie i obmacywanie.

Dobrze by by艂o mie膰 domowego niewolnika cho膰 z pozorami inteligencji... nawet barbarzy艅skiej.

Kupiec spojrza艂 na mnie ostrzegawczo, ale niewolnik szybko uczy si臋 wybiera膰 te punkty honoru, za kt贸re sk艂onny jest cierpie膰. Z up艂ywem lat s艂u偶by jest ich coraz mniej. By艂em niewolnikiem od szesnastu lat, prawie po艂ow臋 偶ycia. Zwyk艂e s艂owa nie mog艂y mnie rozz艂o艣ci膰.

A to co? 鈥 Pr贸bowa艂em nie podskoczy膰, gdy szpicruta dotkn臋艂a ran na moich plecach. 鈥 Powiedzia艂e艣 przecie偶, 偶e jest dobrze wychowany. Sk膮d te blizny, je艣li jest taki cnotliwy? I czemu jego w艂a艣ciciel si臋 go pozby艂?

Mam dokumenty, wasza wysoko艣膰, w kt贸rych baron Harkhesian przysi臋ga, 偶e ten cz艂owiek jest najlepszym i najbardziej pos艂usznym niewolnikiem, jakiego zna艂, i wylicza wszystkie wymienione przeze mnie umiej臋tno艣ci. Pozbywa si臋 go, 偶eby za艂atwi膰 pewne kwestie finansowe, i twierdzi, 偶e te blizny to pomy艂ka i nie powinny 艣wiadczy膰 przeciwko niewolnikowi. Nie rozumiem tego, ale tu, na dokumentach, widnieje piecz臋膰 barona.

Oczywi艣cie, 偶e handlarz niewolnik贸w nie rozumia艂. Stary baron, kt贸remu s艂u偶y艂em przez ostatnie dwa lata, wiedzia艂, 偶e umiera, i uzna艂, 偶e woli mnie sprzeda膰, ni偶 pozwoli膰, bym sta艂 si臋 w艂asno艣ci膮 jego jedynej c贸rki 鈥 kobiety, kt贸ra znajdowa艂a niezwyk艂膮 przyjemno艣膰 w dr臋czeniu tych, kt贸rych nie mog艂a zmusi膰, by j膮 pokochali. Decydowanie, kogo pokocham, by艂o jednym z moich ostatnich punkt贸w honoru. Bez w膮tpienia w swoim czasie przestanie nim by膰, razem z innymi.

Je艣li ci, panie, nie odpowiada, mo偶e kt贸ry艣 z pozosta艂ych... 鈥 Handlarz spojrza艂 niespokojnie na otoczon膮 p艂otem zagrod臋 i dziesi臋ciu nerwowych widz贸w. Jak d艂ugo ksi膮偶臋 by艂 mn膮 zainteresowany, nikt nie wa偶y艂 si臋 licytowa膰, a przy tak paskudnej pogodzie nie by艂o wcale pewne, 偶e ktokolwiek zaczeka, by kupi膰 jednego z pozosta艂ych czterech nieszcz臋艣nik贸w, skulonych w rogu ogrodzenia.

Dwadzie艣cia zenar贸w. Dostarczcie go do mojego nadzorcy. Handlarz niewolnik贸w by艂 przera偶ony.

Ale偶, wasza wysoko艣膰, jest wart co najmniej sze艣膰dziesi膮t. Ksi膮偶臋 spojrza艂 na handlarza, a min臋 mia艂 tak膮, 偶e ka偶dy rozs膮dny cz艂owiek ju偶 sprawdza艂by, czy w jego plecach przypadkiem nie tkwi sztylet.

Obni偶y艂em cen臋 o pi臋膰dziesi膮t, poniewa偶 jest uszkodzony. Przez te blizny na plecach b臋d臋 mu musia艂 dawa膰 lepsze ubranie. Ale proponuj臋 ci dziesi臋膰 wi臋cej, bo umie czyta膰 i pisa膰. Czy偶 to nie sprawiedliwe?

Handlarz niewolnik贸w ju偶 poj膮艂 swoj膮 pora偶k臋 鈥 i oceni艂 niebezpiecze艅stwo 鈥 wi臋c tylko ukl膮k艂.

Oczywi艣cie, wasza wysoko艣膰. Jak zawsze jeste艣 m膮dry i sprawiedliwy. 鈥 Czu艂em, 偶e handlarz niewolnik贸w ma w zanadrzu bardzo nieprzyjemn膮 niespodziank臋 dla tego swojego przyjaciela, kt贸ry w dobrej wierze poinformowa艂 ksi臋cia, 偶e na sprzeda偶 wystawiono niewolnika umiej膮cego czyta膰 i pisa膰.

Ksi膮偶臋 przyby艂 w towarzystwie dw贸ch innych m艂odych m臋偶czyzn. Ci dwaj byli odziani niczym jaskrawe ptaki, w kolorowe jedwabie i satyn臋, a przepasali si臋 z艂otymi pasami. Obaj nosili sztylety i miecze tak finezyjnie wykute i zdobione klejnotami, 偶e przez to zupe艂nie bezu偶yteczne. S膮dz膮c po ich zniewie艣cia艂ym wygl膮dzie i blisko osadzonych oczach, zastanawia艂em si臋, czy w og贸le wiedzieli, jak si臋 pos艂ugiwa膰 broni膮. Sam ksi膮偶臋, smuk艂y i d艂ugonogi, mia艂 na sobie koszul臋 bez r臋kaw贸w z bia艂ego jedwabiu, ciemnobr膮zowe bryczesy z jeleniej sk贸ry, wysokie buty i bia艂y p艂aszcz, z pewno艣ci膮 z futra srebrnego makharskiego nied藕wiedzia 鈥 najdelikatniejszego i najrzadszego futra na 艣wiecie. Rude w艂osy spl贸t艂 w warkocz po prawej stronie g艂owy 鈥 warkocz wojownik贸w Derzhich 鈥 i nie nosi艂 wielu ozd贸b: z艂ote naramienniki i z艂oty kolczyk z diamentem, kt贸ry najprawdopodobniej by艂 wart wi臋cej ni偶 wszystkie b艂yskotki jego towarzyszy razem wzi臋te.

Ksi膮偶臋 klepn膮艂 w rami臋 jednego z wykwintnie odzianych towarzyszy.

Zap艂a膰 mu, Vanye. A mo偶e i zaprowad藕 tego tu na miejsce? Pomijaj膮c blizny, jest o wiele przystojniejszy od ciebie. B臋dzie dobrze wygl膮da膰 w moich komnatach, nie s膮dzisz?

Dziobaty m艂odzieniec odziany w niebiesk膮 satyn臋 opu艣ci艂 cofni臋t膮 szcz臋k臋 w wyrazie niedowierzania. I nic dziwnego. Jednym zdaniem ksi膮偶臋 na zawsze wygna艂 lorda Vanye ze spo艂eczno艣ci Derzhich. Nie chodzi艂o tu o upokarzaj膮c膮 uwag臋 na temat jego wygl膮du, lecz o to, 偶e uzna艂 go za nadzorc臋 niewolnik贸w 鈥 zaw贸d plasuj膮cy si臋 tylko nieco wy偶ej nad tymi, kt贸rzy zajmuj膮 si臋 cia艂ami zmar艂ych przed spaleniem, a pod tymi, kt贸rzy obdzieraj膮 zwierz臋ta ze sk贸ry. Gdy ksi膮偶臋 si臋 odwr贸ci艂 i wyszed艂 przez bram臋, pozbawiony brody m臋偶czyzna wyj膮艂 sakiewk臋 i rzuci艂 monety pod nogi handlarza niewolnik贸w, z min膮, jakby w艂a艣nie zjad艂 niedojrza艂y owoc dakh. By艂o zadziwiaj膮ce, jak sprawnie, w ci膮gu zaledwie pi臋ciu minut, ksi膮偶臋 Aleksander zniszczy艂 przyjaciela, obrazi艂 szacownego kupca i oszuka艂 wp艂ywowego barona.

Ja, jak to niewolnicy, nie patrzy艂em w przysz艂o艣膰 dalej ni偶 na godzin臋 naprz贸d. Nie grozi艂o mi ju偶 sp臋dzenie ca艂ego dnia nago na targu niewolnik贸w w tej paskudniej pogodzie, za to niemal natychmiast czeka艂o mnie ubranie i schronienie. Nie by艂 to m贸j najgorszy dzie艅 na targu niewolnik贸w.

Jak to si臋 jednak cz臋sto zdarza艂o w ci膮gu ostatnich miesi臋cy, mia艂em zebra膰 owoce lekkomy艣lno艣ci ksi臋cia Aleksandra. W艣ciek艂y handlarz niewolnik贸w stwierdzi艂, 偶e nie ma czasu zdejmowa膰 obro偶y, 艂a艅cuch贸w i kajdan, dzi臋ki kt贸rym delikatne kobiety kupuj膮ce niewolnik贸w mia艂y si臋 czu膰 bezpieczne, i odm贸wi艂 mi dostarczenia cho膰by przepaski biodrowej. Droga przez zat艂oczone, ruchliwe miasto, nago w lodowatym deszczu, kiedy musia艂em podskakiwa膰 w kajdanach za koniem lorda Vanye, 偶eby mnie nie poci膮gn膮艂, by艂a jednym z najbardziej absurdalnych wydarze艅 w mojej d艂ugiej karierze niewolnika.

A je艣li chodzi o panicza z cofni臋t膮 brod膮... C贸偶, znajdowanie si臋 pod w艂adz膮 cz艂owieka, kt贸ry uwa偶a, 偶e zosta艂 bardzo 藕le potraktowany, nie jest sposobem na polepszenie 偶a艂osnej sytuacji. A kiedy cz艂owiek 贸w uwa偶a si臋 jeszcze za sprytnego, a takim wcale nie jest, sprawy mog膮 si臋 tylko pogorszy膰. Zamiast zaprowadzi膰 mnie prosto do nadzorcy ksi膮偶臋cych niewolnik贸w, lord Vanye zabra艂 mnie do pa艂acowej ku藕ni i nakaza艂, by kowal oznakowa艂 mnie ksi膮偶臋cym pi臋tnem... na twarzy.

Z przera偶enia straci艂em oddech. W dniu pojmania wszystkich niewolnik贸w pi臋tnowano znakiem przekre艣lonego kr臋gu, ale zawsze na ramieniu albo, jak to by艂o w moim wypadku, na udzie. Nigdy na twarzy.

To uciekinier? 鈥 spyta艂 kowal. 鈥 Ksi膮偶臋 Aleksander pi臋tnuje w taki spos贸b tylko uciekinier贸w. Nie podoba mu si臋 brzydota, nawet tych kierowanych do kopal艅.

Nie, jestem tylko... 鈥 pr贸bowa艂em si臋 sprzeciwi膰, ale Vanye uciszy艂 m贸j krzyk 偶elaznym pr臋tem, kt贸ry 艣ciska艂 od chwili wej艣cia do ku藕ni.

Widzisz 艣lady bata na jego grzbiecie i to, 偶e musieli艣my go zaku膰 jak dzikiego psa? Oczywi艣cie, 偶e to uciekinier.

Jest Ezzarianinem. Durgan m贸wi...

Boisz si臋 takiego j臋cz膮cego brudasa? Jedynym czarem, jaki si臋 tu wydarzy, b臋dzie tw贸j a przemiana w pozbawionego j臋zyka wa艂acha, je艣li mi si臋 sprzeciwisz. Zr贸b to.

Cios w g艂ow臋 sprawi艂, 偶e by艂em nieco oszo艂omiony, ale wkr贸tce 偶a艂owa艂em, 偶e Vanye nie uderzy艂 mnie mocniej. Posi艂kuj膮c si臋 d艂ug膮 znajomo艣ci膮 kaprys贸w ksi臋cia, niespokojny kowal wybra艂 najmniejsze 偶elazo do wypalenia pi臋tna kr贸lewskiej dynastii Derzhich na mojej lewej ko艣ci policzkowej. Wi臋ksze pi臋tno doprowadzi艂oby do ods艂oni臋cia ko艣ci i z臋b贸w, a wynikaj膮ce z tego zaka偶enie wy偶ar艂oby pozosta艂膮 zdrow膮 tkank臋. Ale w tej chwili nie przepe艂nia艂a mnie wdzi臋czno艣膰.

I tak oto w 艣rodku zimy zosta艂em doprowadzony do letniego pa艂acu cesarza, rzucony na s艂om臋 pokrywaj膮c膮 pod艂og臋 czworak贸w, dr偶膮cy, targany nudno艣ciami i na wp贸艂 oszala艂y.

Przysadzisty nadzorca niewolnik贸w, brodaty Manganarczyk o p艂askiej twarzy, kt贸ry nazywa艂 si臋 Durgan, spojrza艂 na mnie zaskoczony.

Co to ma by膰? Przekazano mi, 偶e przyb臋dzie nowy niewolnik do s艂u偶by w domu ksi臋cia, nie za艣 uciekinier nadaj膮cy si臋 tylko do kopalni.

Nie by艂em w odpowiednim stanie, by wyja艣nia膰 偶a艂osn膮 pr贸b臋 zemsty ze strony Vanye i jego bystry plan zniszczenia nabytku ksi臋cia.

To jedyny niewolnik, jakiego dzi艣 kupiono. Lord Vanye powiedzia艂... 鈥 Ucze艅 kowala, kt贸ry przeci膮gn膮艂 mnie przez dziedziniec, niemal po艂kn膮艂 j臋zyk, gdy Durgan chwyci艂 go za gard艂o.

Na ogie艅 demon贸w! Vanye! Kowal wypali艂 pi臋tno nowemu niewolnikowi ksi臋cia, wierz膮c w s艂owa g艂upca, kt贸ry nie jest nawet na tyle bystry, by zsun膮膰 spodnie, kiedy szcza? 鈥 Nadzorca niewolnik贸w wygl膮da艂, jakby chcia艂 przebi膰 g艂ow膮 ceglany mur. 鈥 Powiedz swojemu mistrzowi, 偶eby nigdy, przenigdy nie pi臋tnowa艂 niewolnik贸w, chyba 偶e us艂yszy polecenie z ust samego ksi臋cia lub moich. Tego tutaj mia艂em umy膰 i pos艂a膰 na g贸r臋, 偶eby poda艂 kolacj臋. Tylko popatrz na niego!

Nie wygl膮da艂em zbyt dobrze. Na samo wspomnienie jedzenia m贸j 偶o艂膮dek zn贸w si臋 opr贸偶ni艂.

Przynajmniej mistrz uwa偶a艂 z pi臋tnowaniem 鈥 wykrztusi艂 ch艂opak, cofaj膮c si臋 do drzwi. 鈥 Nie jest za bardzo zniszczony, prawda?

Gdybym by艂 tob膮, nie liczy艂bym, 偶e do偶yj臋 czternastu lat. Wyno艣 si臋. Mam robot臋.

P贸艂 godziny p贸藕niej wspina艂em si臋 po kuchennych schodach pa艂acu Aleksandra, nios膮c przera偶aj膮co ci臋偶k膮 tac臋 wype艂nion膮 obranymi owocami, ciasteczkami obsypanymi cynamonem, kr臋giem cuchn膮cego azhakskiego sera i dzbanem gor膮cego nazrheelu 鈥 herbaty, kt贸ra 艣mierdzia艂a jak pal膮ce si臋 siano. Co kilka krok贸w musia艂em si臋 zatrzymywa膰, by odzyska膰 r贸wnowag臋, uspokoi膰 偶o艂膮dek i pulsowanie policzka.

Ubrany by艂em w prost膮 bia艂膮 tunik臋 bez r臋kaw贸w, kt贸ra si臋ga艂a mi do kolan 鈥 ksi膮偶臋 nie lubi艂 ogl膮da膰 otwartych ran i zbyt widocznych blizn. Derzhi zwykle ubierali swoich domowych niewolnik贸w w fenzai 鈥 kr贸tkie, lu藕ne spodnie 鈥 i nie dawali im koszul. By艂a to pozosta艂o艣膰 ich pustynnego dziedzictwa, wyj膮tkowo nieodpowiednia i nieprzyjemna dla tych, kt贸rych trzymali w g贸rzystych, p贸艂nocnych rejonach cesarstwa. Tunika nie by艂a wiele cieplejsza, ale przynajmniej wydawa艂a mi si臋 troch臋 bardziej przyzwoita.

Co dziwne, najwi臋kszym problemem nadzorcy niewolnik贸w by艂y moje w艂osy. Nie mia艂em brody 鈥 Ezzarianom ona po prostu nie wyrasta, w przeciwie艅stwie do wi臋kszo艣ci ras. Ale wbrew zwyczajom panuj膮cym w wi臋kszo艣ci czworak贸w Derzhich, c贸rka barona rozkaza艂a, by nie obcina膰 mi w艂os贸w. Durgan chcia艂 ogoli膰 mi g艂ow臋, lecz ba艂 si臋, 偶e przez to pi臋tno na policzku b臋dzie zbyt widoczne, podobnie jak podesz艂a krwi膮 opuchlizna w miejscu, gdzie trafi艂a 偶elazna sztaba Vanye. Dlatego te偶 kaza艂 mi je zwi膮za膰 z boku na wz贸r Derzhich 鈥 oczywi艣cie nie splecione w warkocz, bo to by艂 przywilej sprawdzonych w walce wojownik贸w 鈥 z nadziej膮 偶e ukryj膮 szale艅stwo Vanye. Posmarowa艂 te偶 pi臋tno balsamem, czego jednak nie uzna艂em za oznak臋 sympatii. Nadzorca niewolnik贸w modli艂 si臋, by ujrze膰 kolejny 艣wit.

Ach, kolacja! 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋, gdy wszed艂em przez poz艂acane drzwi do okaza艂ego salonu.

Uk艂oni艂em si臋 鈥 co z tac膮 nie by艂o 艂atwe 鈥 i pogratulowa艂em sobie, gdy uda艂o mi si臋 wyprostowa膰, nie trac膮c przy tym przytomno艣ci. W pokoju by艂o siedem czy osiem os贸b. Trzech m臋偶czyzn i dwie kobiety siedzia艂o na poduszkach przy niskim stoliku, graj膮c w ulyat 鈥 hazardow膮 gr臋 Derzhich, rozgrywan膮 przy pomocy malowanych kamyk贸w i drewnianych ko艂k贸w, kt贸ra doprowadzi艂a do niejednego krwawego konfliktu. Celowo nie patrzy艂em na nikogo, gdy stawia艂em tac臋 na kolejnym niskim stoliku otoczonym niebieskimi i czerwonymi jedwabnymi poduszkami. Nadzorca niewolnik贸w bardzo dobitnie u艣wiadomi艂 mi wag臋 spuszczonego wzroku. Nie wiem, czy by艂a to zasada obowi膮zuj膮ca w tym domu, czy te偶 liczy艂, 偶e w ten spos贸b m贸j opuchni臋ty policzek nie b臋dzie tak widoczny.

Popatrzcie wszyscy. Kupi艂em sobie nowego niewolnika. Ezzarianina, kt贸ry umie czyta膰.

Niemo偶liwe... 鈥 Zabrzmia艂y szepty i ca艂y zestaw standardowych komentarzy.

Jak s艂ysza艂em, jest uzdolniony. Mo偶e nawet ma w sobie kr贸lewsk膮 krew.

Barbarzy艅ski czarnoksi臋偶nik! Nigdy takiego nie widzia艂am. Po偶yczysz mi go? 鈥 spyta艂a cicho jedna z kobiet, kt贸ra mia艂a na my艣li wi臋cej ni偶 tylko jedzenie.

Ach, Tarino, czemu pytasz? Jak膮 przyjemno艣膰 znajdziesz w takim wychudzonym osobniku, sk艂adaj膮cym si臋 tylko z ciemnych w艂os贸w i ciemnych oczu?

Cho膰 daleko mu do twojej postaci, panie, wygl膮da na sprawnego. Je艣li ma przyjemne rysy, mog艂abym si臋 skusi膰... kiedy twoje spojrzenie ucieknie w bok, co zdarza si臋 do艣膰 cz臋sto. Czy Lydia pozwoli na takie zwi膮zki, gdy b臋dziecie ma艂偶e艅stwem?

Doigra艂a艣 si臋. Na pewno nie po偶ycz臋 go nikomu, kto przypomina mi o tej wilczycy o ostrym j臋zyku. Czerp przyjemno艣膰 zjedzenia, bo na pewno nie dostaniesz mojego niewolnika.

Bardzo mi si臋 nie podoba艂o, 偶e musz臋 stercze膰 w samym 艣rodku takich przepychanek. Jak niedawno odkry艂em z c贸rk膮 barona, by艂o to o wiele bardziej niebezpieczne ni偶 s艂u偶ba wojownika w pierwszej linii obrony cesarstwa. Uk艂oni艂em si臋 i mrukn膮艂em:

Je艣li to wszystko...

M贸w g艂o艣niej 鈥 stwierdzi艂 ksi膮偶臋. 鈥 Jak mo偶esz czyta膰, skoro nie umiesz wyra藕nie m贸wi膰? I nie, to z pewno艣ci膮 nie wszystko. Musz臋 pokaza膰 Tarinie, co straci艂a. 鈥 Nim zd膮偶y艂em si臋 przerazi膰, chwyci艂 mnie pod brod臋 i szarpn膮艂 do g贸ry. Gdy zdo艂a艂em skoncentrowa膰 wzrok po wywo艂uj膮cym md艂o艣ci gwa艂townym ruchu g艂owy, odkry艂em, 偶e wpatruj臋 si臋 w bursztynowe, p艂on膮ce oczy ksi臋cia Aleksandra. 鈥 Sprowadzi膰 Durgana!

Kto艣 min膮艂 nas pospiesznie, us艂yszawszy gro藕b臋 w g艂osie ksi臋cia. Ja sta艂em bez ruchu, przytrzymywany 偶elazn膮 r臋k膮 pod brod膮. Zmusi艂 mnie, bym stan膮艂 na palcach. Ba艂em si臋, 偶e zaraz zn贸w zwymiotuj臋 z powodu niewygodnej pozycji i zmieszanych woni ci臋偶kich perfum, cynamonu, cuchn膮cej herbaty i na wp贸艂 zgni艂ego koziego sera, kt贸ry Derzhi tak cenili.


* * *


Opis wydarze艅 tego popo艂udnia, jaki przedstawi艂 Durgan, by艂 nieco st艂umiony przez dywan. Le偶enie krzy偶em by艂o mo偶e nieco zbyt dramatyczne w tak nieoficjalnej sytuacji, lecz nadzorca niewolnik贸w walczy艂 o 偶ycie. Gdy sko艅czy艂, ksi膮偶臋 pu艣ci艂 mnie i odepchn膮艂 na bok. Ukl膮k艂em i skrzy偶owa艂em d艂onie na piersi, jak tego ode mnie oczekiwano, zach臋caj膮c 偶o艂膮dek, by powr贸ci艂 na swoje miejsce.

Ezzaria艅scy Wieszczowie ucz膮, 偶e w chwili ciszy zapadaj膮cej w naturze tu偶 przed katastrof膮, uwa偶ny s艂uchacz mo偶e us艂ysze膰 grzechot ko艣ci ofiary. Przy tej okazji us艂ysza艂by je nawet kamie艅. Kiedy ksi膮偶臋 wyda艂 rozkaz wezwania lorda Vanye, grzechot ko艣ci by艂 g艂o艣ny niczym trz臋sienie ziemi.

Wys艂ano mnie za bram臋 pa艂acu, bym czeka艂 na panicza. Noc by艂a lodowata, a ja nie mia艂em but贸w ani p艂aszcza. Ale nawet ognisko stra偶nika i p艂on膮ce na murze pochodnie nie ogrza艂yby ch艂odu mojego serca. Mo偶e ksi膮偶臋 uwa偶a艂, 偶e m贸j widok zaniepokoi jego pozbawionego podbr贸dka przyjaciela, cho膰 kiedy prowadzi艂em poblad艂ego m艂odzie艅ca przez bramy, w膮tpi艂em, by jego przera偶enie mia艂o cokolwiek wsp贸lnego z moj膮 obecno艣ci膮. Wiedzia艂, 偶e ju偶 po nim.

Ksi膮偶臋 czeka艂 na nas na wewn臋trznym dziedzi艅cu pa艂acu. Odziany w swoje bia艂e futro, poda艂 r臋k臋 lordowi Vanye, gdy ten zsiada艂 z konia.

Jak widzisz, wys艂a艂em tego niewolnika na zewn膮trz, by ci臋 przywita艂... swobodnie, nie troszcz膮c si臋, 偶e mo偶e uciec. Odda艂e艣 mi przys艂ug臋, Vanye. 鈥 M艂odzik wpatrywa艂 si臋 t臋po w ksi臋cia, kt贸ry roze艣mia艂 si臋, wzi膮艂 go za rami臋 i poprowadzi艂 w stron臋 kuchennych dziedzi艅c贸w i warsztat贸w. 鈥 Chod藕, chc臋 ci za to podzi臋kowa膰.

Cho膰 lord Vanye 艣mia艂 si臋 niepewnie 鈥 w艂a艣ciwie to nawet bardziej piszcza艂, ni偶 si臋 艣mia艂 鈥 na pewno go to nie uspokoi艂o. Pr贸cz dw贸ch s艂u偶膮cych z pochodniami i dw贸ch lokaj贸w, za nim i weso艂o rozmawiaj膮cym ksi臋ciem pod膮偶a艂o jeszcze czterech 偶o艂nierzy w mundurach. 呕o艂nierze popchn臋li mnie za nimi. Skuli艂em si臋, cicho przeklinaj膮c zim臋, kr贸lewskie rody i w艂asne 偶ycie.

Z przera偶enia i ponurej pewno艣ci 艣cisn膮艂 mi si臋 偶o艂膮dek. Gdy weszli艣my do ku藕ni, gor膮co p艂omieni ponownie rozpali艂o m贸j policzek, a rozgrzane powietrze zadr偶a艂o w znaku soko艂a i lwa, kt贸ry b臋d臋 nosi艂 a偶 po gr贸b. Kowal czeka艂 w gotowo艣ci.

Vanye pr贸bowa艂 si臋 wyrwa膰, gdy przywi膮zywali go do s艂upa, lecz nie mia艂 wystarczaj膮co du偶o si艂y. Wtedy zacz膮艂 b艂aga膰, a jego dziobata twarz poszarza艂a.

Aleksander... Wasza wysoko艣膰. Musisz zrozumie膰. M贸j ojciec... nies艂awa... zajmowanie si臋 niewolnikami... 鈥 Kiedy kowal wyj膮艂 z paleniska najwi臋ksze pi臋tno, be艂kot zmieni艂 si臋 w niski j臋k.

Nie chcia艂em na to patrze膰. Dwie kr贸tkie godziny wcze艣niej sam niemal zacz膮艂em wy膰, a mnie kowal potraktowa艂 delikatnie. Zamkn膮艂em oczy... i dlatego nie by艂em przygotowany, gdy kr臋py kowal wepchn膮艂 ci臋偶ki 偶elazny uchwyt w moje r臋ce.

Zr贸b to 鈥 rozkaza艂 z u艣miechem ksi膮偶臋, splataj膮c r臋ce na piersi. 鈥 Vanye nie jest zadowolony ze stanowiska nadzorcy niewolnik贸w. My艣li, 偶e ni偶ej nie mo偶e ju偶 upa艣膰. Udowodnij mu, jak bardzo si臋 myli.

Panie, prosz臋. 鈥 Odraza sprawi艂a, 偶e ledwo zdo艂a艂em wypowiedzie膰 te s艂owa. Wszystko, co by艂o dla mnie 艣wi臋te, wszystko, o co si臋 modli艂em, nadal we mnie tkwi艂o...

P艂on膮ce bursztynowe oczy zwr贸ci艂y si臋 w moj膮 stron臋. Chcia艂em odwr贸ci膰 wzrok, wiedz膮c, 偶e nic, co mog艂em powiedzie膰 lub zrobi膰, nie przynios艂oby mi nic dobrego. Lecz niekt贸rych czyn贸w po prostu nie mo偶na pope艂ni膰, niezale偶nie od ceny, jak膮 trzeba za to zap艂aci膰.

Nie dopuszczam 偶adnych babskich, ezzaria艅skich skrupu艂贸w. Daj臋 ci okazj臋 do zemsty. Z pewno艣ci膮 niewolnik pragnie zemsty.

Milcza艂em, ale nie odwraca艂em wzroku. Nie mog艂em pozwoli膰, by 藕le zrozumia艂 moje intencje. Patrz膮c mu prosto w oczy, unios艂em ohydne narz臋dzie, by wrzuci膰 je z powrotem do ognia. Nim jednak zdo艂a艂em je wypu艣ci膰 z d艂oni, ksi膮偶臋 rykn膮艂, zacisn膮艂 swoj膮 r臋k臋 na mojej i wepchn膮艂 rozgrzane do czerwono艣ci 偶elazo w twarz Vanye.

W nocy s艂ysza艂em krzyki Vanye i czu艂em smr贸d jego palonego cia艂a d艂ugo po tym, jak zamkni臋to mnie w celi pod czworakami, w lodowatych ciemno艣ciach. Okry艂em nagie cia艂o brudn膮 s艂om膮 i pr贸bowa艂em odzyska膰 cho膰by pozory spokoju i akceptacji, kt贸re zbudowa艂em przez ostatnie szesna艣cie lat. Ale mog艂em my艣le膰 tylko o tym, jak bardzo nienawidz臋 ksi臋cia Aleksandra. Nie potrafi艂em oceni膰, czy lord Vanye rzeczywi艣cie zas艂u偶y艂 na jego gniew, lecz jak mog艂em nie pogardza膰 ksi臋ciem, kt贸ry okaleczy艂 jednego cz艂owieka i zdepta艂 drugiego, by naprawi膰 w艂asn膮 g艂upi膮 pomy艂k臋?




Rozdzia艂 2


Min臋艂y trzy lub cztery dni, nim ksi膮偶臋 Aleksander potrzebowa艂 kogo艣, kto umie czyta膰. I to nie byle kogo. Kogo艣, komu m贸g艂 zaufa膰. Pa艂acowi skrybowie s艂yn臋li ze szpiegowania i intrygowania, gdy偶 mieli dost臋p do r贸偶nych tajemnic. Oczywi艣cie, nie chodzi艂o o to, 偶e mi ufa艂, ale o to, 偶e m贸g艂 mi wyrwa膰 j臋zyk, gdybym powt贸rzy艂 cho膰 s艂owo z tego, co przeczyta艂em. Rozumia艂em to. 殴le ulokowane zaufanie to bardzo bolesna lekcja.

Spa艂em, kiedy Durgan zepchn膮艂 z sufitu drabin臋 i rykn膮艂, bym wychodzi艂 ze swej dziury. Wiele lat takich kar nauczy艂o mnie, jak najlepiej wykorzystywa膰 godziny ciszy. Przyzwyczai艂em si臋 przesypia膰 niemal wszystko 鈥 piekielne gor膮co, lodowate zimno, 艂a艅cuchy, sznury, nieko艅cz膮c膮 si臋 wilgo膰, b贸l, brud i robactwo. G艂贸d by艂 troch臋 gorszy, ale rzadko bywa艂em g艂odzony 鈥 niewolnicy kosztowali zbyt wiele, by ich psu膰 dla kaprysu 鈥 i zwykle nie dawa艂em swoim panom powodu, by wychodzili poza zwyk艂膮 porcj臋 bicia i poni偶ania, kt贸ra zdawa艂a si臋 ich uszcz臋艣liwia膰. Przy tej szczeg贸lnej okazji obawia艂em si臋, 偶e posun膮艂em si臋 za daleko i nie uda mi si臋 z tego wyj艣膰 ca艂o, ale mimo to przespa艂em wi臋kszo艣膰 czasu.

Na zewn膮trz jest cysterna, a na haku wisi twoja tunika 鈥 powiedzia艂 Durgan, gdy dr偶膮c i mru偶膮c oczy, wyszed艂em po drabinie na zimne 艣wiat艂o dnia. 鈥 Masz si臋 doprowadzi膰 do 艂adu. Obok cysterny le偶y n贸偶. Obetnij w艂osy. I nie my艣l, 偶e nie sprawdz臋, czy ten n贸偶 nadal tam le偶y, kiedy sobie p贸jdziesz.

Westchn膮艂em i zrobi艂em, co mi kaza艂. N贸偶 by艂 bardzo t臋py, a moja g艂owa pulsowa艂a przy ka偶dym szarpni臋ciu. Mo偶e to i 艣mieszne, lecz zmuszanie do obcinania w艂os贸w wydawa艂o mi si臋 najgorszym ze wszystkich pomniejszych poni偶e艅 w 偶yciu niewolnika. By艂o takie bezcelowe.

Masz uda膰 si臋 prosto do komnat ksi臋cia.

Durgan ani s艂owem nie wspomnia艂, o co chodzi艂o. Czy mia艂em podawa膰 obiad, czy zosta膰 zamordowany, on tego nie musia艂 wiedzie膰... ani mi o tym m贸wi膰. Przebieg艂em przez pe艂en zgie艂ku, b艂otnisty dziedziniec do kuchni, w baseniku przed wej艣ciem umy艂em zab艂ocone nogi, po czym pospieszy艂em po schodach. Z 偶alem opu艣ci艂em ciep艂o i przyjemne aromaty przy ro偶nach i piecach chlebowych. Mo偶e zatrzymam si臋 tam na chwil臋 w drodze powrotnej. Z pewno艣ci膮 ksi膮偶臋 nie przejmowa艂by si臋 zmuszaniem mnie do mycia, gdyby mia艂 mnie zabi膰.

Zapuka艂em do poz艂acanych drzwi i przekl膮艂em si臋 za z艂amanie odwiecznej zasady, by nie wybiega膰 my艣l膮 naprz贸d.

Wej艣膰.

Szybkie spojrzenie do 艣rodka, nim opad艂em na kolana i opu艣ci艂em wzrok, powiedzia艂o mi, 偶e wewn膮trz obecni s膮 jedynie ksi膮偶臋 i jeszcze jeden m臋偶czyzna. Tamten by艂 du偶o starszy, mia艂 pomarszczon膮 twarz, d艂ugie siwe w艂osy uciekaj膮ce z warkocza i ramiona tak mocne, 偶e wygl膮da艂, jakby dla zabawy 偶onglowa艂 g艂azami.

Aleksander odpoczywa艂 na niebieskiej, krytej brokatem sofie.

Kim jeste艣... Ach. 鈥 Nie by艂o to zab贸jcze 鈥瀉ch鈥, ale te偶 nie by艂o to 鈥瀉ch鈥 z rodzaju 鈥瀙rzebaczam ci, 偶e mi si臋 sprzeciwi艂e艣鈥. Znaj膮c moje szcz臋艣cie, b臋dzie mia艂 dobr膮 pami臋膰. 鈥 Podejd藕 i przeczytaj to.

Szlachta Derzhich nie uczy艂a si臋 pisa膰 i czyta膰, a nawet je艣li umia艂a, to nikomu si臋 nie przyznawa艂a. Derzhi byli narodem wojownik贸w i cho膰 doceniali pisarskie zdolno艣ci swoich uczonych i kupc贸w, cenili ich w taki sam spos贸b, jak cenili psy, kt贸re robi艂y r贸偶ne sztuczki, ptaki bezb艂臋dnie przenosz膮ce wiadomo艣ci czy iluzjonist贸w zmieniaj膮cych kr贸liki w kwiaty. Sami wcale nie chcieli tego robi膰.

Dotkn膮艂em czo艂em dywanu, wsta艂em i zn贸w ukl膮k艂em przed sof膮, na kt贸rej le偶a艂 ksi膮偶臋, machaj膮c do mnie zwojem papieru. Z pocz膮tku m贸wi艂em chrapliwie, gdy偶 nie mia艂em okazji odezwa膰 si臋 od chwili wys艂ania do handlarza niewolnik贸w, czyli przed tygodniem, lecz po akapicie zacz膮艂em wyra藕niej wypowiada膰 s艂owa.


Zanderze

Zasmuca mnie bardzo, 偶e nie b臋d臋 m贸g艂 pojawi膰 si臋 na twojej dakrah. Po uszy utkwi艂em tutaj, w Parnifourze, zajmuj膮c si臋 budow膮 siedziby legata Khelid贸w. Lista jego wymaga艅 co do nowej rezydencji chyba nie ma ko艅ca. Musi sta膰 ty艂em do wzg贸rz. Musi mie艣ci膰 przynajmniej trzy setki ludzi. Musi mie膰 wspania艂y widok na miasto. Musi mie膰 dwie niepo艂膮czone studnie. Musi mie膰 du偶y ogr贸d z w艂asnym 藕r贸d艂em, by mogli tam uprawia膰 ichnie przysmaki. I tak dalej w niesko艅czono艣膰.

Nie pojmuj臋, dlaczego tw贸j ojciec zdecydowa艂 si臋 wys艂a膰 swojego najm艂odszego dennissara do takiego zadania... cho膰 oczywi艣cie nadal jestem niesko艅czenie wdzi臋czny za ten wyb贸r i zaszczycony, 偶e powierzono mi tak wa偶ne zadanie. Obawia艂em si臋, 偶e wys艂annik Khelid贸w poczuje si臋 obra偶ony moim powo艂aniem, uwa偶aj膮c, 偶e zas艂uguje na wi臋cej, lecz on jest niezmiernie uroczy i uprzejmy 鈥 dop贸ki spe艂niam jego pro艣by. Mo偶e b臋d臋 musia艂 wyrzuci膰 barona Feshikara z jego zamku, je艣li nie znajd臋 nic lepszego. Wyzucie barona nale偶膮cego do hegedu Fontezhi z jego ziemi jest czym艣, czego wola艂bym unikn膮膰. Mam jednak upowa偶nienie cesarza, wi臋c stanie si臋 to, co musi si臋 sta膰.

Jak wi臋c widzisz, jest niemo偶liwe, bym si臋 tam znalaz艂, cho膰 dobrze wiem, 偶e zabawa b臋dzie naprawd臋 warta wszelkich po艣wi臋ce艅. Gard艂o ju偶 mnie boli na my艣l o tych wszystkich butelkach, kt贸re przez dwadzie艣cia trzy lata odk艂adano na dzie艅 twojego namaszczenia, a wszystko inne boli mnie na my艣l o kobietach, kt贸re zostawisz swoim towarzyszom, by si臋 nimi nacieszyli! Musisz zachowa膰 dla mnie butelk臋 i dziewk臋, i wystarczaj膮co du偶o ognia w 偶y艂ach na wy艣cig z Zhagadu do Drajy nast臋pnej wiosny. M贸j Zeor jest szybszy ni偶 kiedykolwiek i z doskona艂ym je藕d藕cem 鈥 to jest ze mn膮 鈥 bez trudu przegoni twojego 偶a艂osnego Mus臋 i jego s艂abego pana. Ju偶 teraz postawi臋 na to tysi膮c zenar贸w. To da ci pow贸d, by o mnie nie zapomina膰, gdy usycham tutaj, na uboczu cesarstwa.

Tw贸j niepocieszony kuzyn Kiril 鈥 A niech to! 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋, podrywaj膮c si臋 gwa艂townie. 鈥 Bez Kirila to nie b臋dzie prawdziwa uczta. Parnifour le偶y zaledwie dwa tygodnie drogi st膮d, i to na dobrym koniu. M贸g艂by znale藕膰 czas, 偶eby pojawi膰 si臋 tutaj chocia偶 na dwa czy trzy dni z dwunastu. 鈥 Ksi膮偶臋 wyrwa艂 mi list z r臋ki i wpatrzy艂 si臋 w niego, jakby chcia艂 przekaza膰 swoje niezadowolenie jego nadawcy. 鈥 Mo偶e powinienem go odwo艂a膰. Kiril to wojownik, nie ch艂opak na posy艂ki. Ojciec mo偶e pos艂a膰 kogo艣 innego, by zaj膮艂 si臋 zadaniami dla s艂u偶by. 鈥 Tr膮ci艂 starego m臋偶czyzn臋 butem. 鈥 Jak mog艂e艣 pozwoli膰, by ojciec zrobi艂 to Kirilowi? My艣la艂em, 偶e by艂 twoim ulubionym siostrze艅cem. Czy pos艂a艂by艣 swojego syna na takie paskudne wygnanie? By膰 mo偶e w艂a艣nie dlatego bogowie nie dali ci dzieci.

Czy偶 tego nie przewidzia艂em? 鈥 odpar艂 starszy m臋偶czyzna, a w jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o wi臋cej troski, ni偶 powinna wywo艂a膰 nieobecno艣膰 krewniaka. 鈥 W miar臋 jak ci Khelidowie wkradaj膮 si臋 w 艂aski twojego ojca, zaczynaj膮 mie膰 coraz wi臋ksze wymagania. Jak s艂ysza艂em, upieraj膮 si臋, by tylko ich magicy mogli praktykowa膰 w Karn鈥橦egeth i by urz臋dnik Khelid贸w by艂 obecny przy ka偶dym 艣lubie, pogrzebie i dakrah. Min臋艂y zaledwie trzy miesi膮ce, od kiedy tw贸j ojciec odda艂 im miasto, a oni ju偶 zaczynaj膮 je kszta艂towa膰, jakby byli zdobywcami.

Kl臋cza艂em bez ruchu, koncentruj膮c wzrok na skomplikowanych czerwonych i zielonych wzorach dywanu, pr贸buj膮c nie wygl膮da膰 na zainteresowanego. Baron by艂 jedynym z moich pan贸w, kt贸ry pozwala艂 mi dowiadywa膰 si臋 o 艣wiecie nie tylko z plotek 藕le poinformowanych niewolnik贸w. By艂a to ma艂a przyjemno艣膰 w 偶yciu, w kt贸rym ich raczej brakowa艂o, i w chwili wystawienia na sprzeda偶 za tym w艂a艣nie t臋skni艂em najbardziej.

Za bardzo si臋 martwisz, Dmitri 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋. 鈥 Za d艂ugo przebywa艂e艣 na pograniczu i wci膮偶 ci臋 denerwuje, 偶e ojciec odda艂 im miasto, kt贸re odebra艂e艣 Basra艅czykom. Naucz si臋 zn贸w bawi膰. Nawet w tym lodowatym zak膮tku, do kt贸rego zes艂a艂 nas ojciec, jest wiele rozrywek. Od sze艣ciu lat nie polowali艣my razem, a od ostatniego razu nadal jeste艣 mi winien nowy 艂uk.

Za ma艂o si臋 martwisz, Zanderze. Jeste艣 jedynym synem Ivana, przysz艂ym cesarzem tysi膮ca miast. Czas, by艣 si臋 tym zaj膮艂. Ci Khelidowie...

... swoimi najlepszymi si艂ami nie potrafili pokona膰 jednego legionu Derzhich. Uciekli, Dmitri, i ukrywali si臋 przez dwadzie艣cia lat. Tak si臋 nas bali, 偶e wr贸cili i b艂agali o pok贸j. Co kogo obchodzi, co zrobi膮 z Karn鈥橦egeth? Co kogo obchodzi, co robi膮 ze swoimi magikami? R贸wnie dobrze m贸g艂bym si臋 przejmowa膰 ich 偶onglerami i akrobatami. W rzeczy samej... 鈥 Ksi膮偶臋 tr膮ci艂 m臋偶czyzn臋, kt贸ry siedzia艂 na pod艂odze przed sof膮. 鈥 ... Uzna艂em, 偶e wynajm臋 paru z ich magik贸w do u艣wietnienia swojej dakrah. S艂ysza艂em, 偶e s膮 zadziwiaj膮co dobrzy.

Nie wolno ci zrobi膰 czego艣 takiego. Namaszczenie ksi臋cia Derzhich w dniu osi膮gni臋cia dojrza艂o艣ci nie jest przedstawieniem dla cudzoziemc贸w. Tego dnia 偶aden obcy nie powinien przebywa膰 w mie艣cie. A je艣li popisy magik贸w s膮 cz臋艣ci膮 ich religii, jak twierdz膮, czemu mieliby ich wynaj膮膰 do rozrywki? Ja bym ich tam wszystkich odes艂a艂 z ich ksi臋gami i kryszta艂ami wepchni臋tymi w ty艂ki.

Moja skulona ezzaria艅ska dusza nie mog艂a nie zadr偶e膰, gdy us艂ysza艂em tak lekkomy艣ln膮 rozmow臋 na temat prawdziwej mocy. 鈥濵agia鈥 by艂a pospolitym okre艣leniem na iluzje, sztuczki i pomniejsze zakl臋cia snute w celach rozrywkowych i oszuka艅czych. Czarodziejstwo to co艣 zupe艂nie innego. Prawdziwa moc mog艂a zmieni膰 natur臋 i s艂u偶y膰 celom, kt贸rych wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn i kobiet nie zdo艂a艂aby poj膮膰. Wystarczaj膮co du偶o s艂ysza艂em o Khelidach, by wierzy膰, 偶e paraj膮 si臋 czarodziejstwem. Derzhi bawili si臋 rzeczami, kt贸rych nie rozumieli. Na 艣wiecie istnia艂y... tajemnice... niebezpiecze艅stwa... Zamkn膮艂em oczy i zatrzasn膮艂em drzwi wiedzy i wspomnie艅, drzwi zamkni臋te na klucz i zasuwy w dniu, w kt贸rym Derzhi skradli moj膮 wolno艣膰, a rytua艂y Balthara odebra艂y mi prawdziw膮 moc.

Lord Dmitri musia艂 wyczu膰 m贸j niepok贸j, gdy偶 po raz pierwszy zwr贸ci艂 na mnie uwag臋. Chwyci艂 mnie za rami臋 i wykr臋ci艂 je do ty艂u, gro偶膮c wy艂amaniem go ze stawu.

Znasz kary dla w艣cibskich, chytrych niewolnik贸w, kt贸rzy cho膰by pomy艣l膮 o prywatnej rozmowie swoich pan贸w?

Tak, panie 鈥 wydusi艂em z siebie. Nied艂ugo po uwi臋zieniu widzia艂em wymierzanie takich kar i nie potrzebowa艂em nic wi臋cej, by zachowa膰 dyskrecj臋. Zapomina艂em r贸wnie 艂atwo, jak zasypia艂em.

Wyjd藕 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋, ju偶 nie tak radosny. 鈥 Powiedz Durganowi, 偶eby umie艣ci艂 ci臋 tam, gdzie by艂e艣.

Zn贸w dotkn膮艂em czo艂em pod艂ogi i powr贸ci艂em do czworak贸w, informuj膮c Durgana, 偶e mam wr贸ci膰 pod ziemi臋. Derzhim podoba艂o si臋, kiedy niewolnicy przenosili rozkazy dotycz膮ce karania ich samych. Zmusiliby nas do wymierzania sobie ch艂osty, gdyby艣my tylko potrafili to robi膰 ku ich zadowoleniu.


* * *


Przez te wszystkie ciemne, zimne dni, nim Aleksander wezwa艂 mnie ponownie, mi臋dzy d艂ugimi godzinami snu i trzema minutami dziennie, gdy zajmowa艂em si臋 spo偶ywaniem kubka owsianki, kawa艂ka twardego chleba lub zepsutego mi臋sa, kt贸rym pogardzi艂yby nawet zdzicza艂e psy, my艣la艂em o Khelidach. M贸j poprzedni pan, baron, by艂 ogromnym tradycjonalist膮 i nie ufa艂 偶adnym cudzoziemcom, kt贸rzy nie zostali podbici. Nawet Ezzarianie byli dla niego zno艣niejsi od Khelid贸w. Gdy Derzhi zainteresowali si臋 艂agodnymi zielonymi wzg贸rzami za po艂udniow膮 granic膮 cesarstwa, wytrzymali艣my przez ca艂e trzy dni. Baron uwa偶a艂 nas za s艂abych, oszo艂omionych przez czarodziejstwo i g艂upich, skoro pozwalali艣my, by rz膮dzi艂a nami kobieta, ale przynajmniej bronili艣my si臋 ze wszystkich si艂, nim zostali艣my zgodnie z oczekiwaniami podbici.

Ci Khelidowie 鈥 mawia艂, zwierzaj膮c si臋 niewolnikowi, gdy偶 nikt inny go nie s艂ucha艂 鈥 nigdy w艂a艣ciwie z nami nie walczyli, p贸ki nie uciekli. Nigdy nie wierzy艂em, by brali udzia艂 w prawdziwej walce. Widzisz, oni nie je藕dzili konno. A teraz popatrz, galopuj膮 dooko艂a na tych rumakach, kt贸re ze sob膮 przyprowadzili... wierzchowcach, kt贸rym Basra艅czycy oddawaliby cze艣膰 bosk膮. Nie przekonasz mnie, 偶e Khelidowie nie umieli walczy膰 z konnego grzbietu. 鈥 Baron nie by艂 szczeg贸lnie inteligentny, ale zna艂 si臋 na koniach i na wojnie.

Kiedy spyta艂em, co robili Khelidowie, skoro nie walczyli, odpar艂, 偶e 鈥瀞prawdzali鈥 Derzhich.

Zaczepiali nas tu i tam, a potem uciekali. Kt贸rego艣 dnia po prostu nie wr贸cili. Dowiedzieli si臋, gdzie jeste艣my i jak jeste艣my silni. Wiesz, 偶e nigdy 偶adnego nie pojmali艣my 偶ywcem? Tylko martwych. Zawsze martwych.

Ale czemu to takie dziwne? 鈥 spyta艂em. 鈥 Dowiedzieli si臋, 偶e jeste艣cie silniejsi... jak my wszyscy. Oni tylko znie艣li utrat臋 niezale偶no艣ci z mniejszymi stratami.

Baron nie umia艂 na to odpowiedzie膰. Nie zna艂 s艂贸w okre艣laj膮cych idee inne ni偶 wojna.

Zastanawia艂em si臋, czy lord Dmitri spotka艂 kiedy艣 barona. Wydawa艂o mi si臋, 偶e podzielali opini臋 na temat jasnow艂osych obcych z kraju tak dalekiego, 偶e niewielu Derzhich go odwiedzi艂o. Min臋艂y trzy lata, od kiedy Khelidowie pojawili si臋 ponownie, przywo偶膮c swojego pozbawionego j臋zyka kr贸la w 艂a艅cuchach i przysi臋gaj膮c poddanie cesarstwu Derzhich w zamian za pok贸j, przyja藕艅 i wzajemne poszanowanie. Ich kr贸l zosta艂 natychmiast stracony, a jego g艂owa wys艂ana do Khelidaru wraz z wojskowym zarz膮dc膮 i niedu偶ym garnizonem. Ptaki pocztowe regularnie przynosi艂y raporty od zarz膮dcy, opisuj膮ce w szczeg贸艂ach dobre stosunki z Khelidami w ich odleg艂ej, surowej krainie. By艂y to zwi膮zki zupe艂nie inne ni偶 w przypadku pozosta艂ych niedawno podbitych lud贸w. Skazany na zag艂ad臋 kr贸l 鈥 czy kimkolwiek on naprawd臋 by艂 鈥 jako jedyny nosi艂 艂a艅cuchy.


* * *


Obud藕 si臋 i w艂a藕 na g贸r臋. 艢pisz jak chastou w po艂udnie!

Niemal straci艂em nadziej臋, 偶e zn贸w zobacz臋 艣wiat艂o dnia. Min臋艂o siedem dni, od kiedy przeczyta艂em list do ksi臋cia. Zak艂ada艂em, 偶e go nie zadowoli艂em, gdy偶 przez ostatnie trzy dni z siedmiu razem z jedzeniem nie podawano mi zwyczajowego kubka wody. Nie mia艂em ju偶 w sobie kropli 艣liny i nie by艂em w stanie zje艣膰 ostatniego kawa艂ka twardego chleba, kt贸ry mi podano. 艢mier膰 z odwodnienia jest paskudna. Lepiej zgin膮膰 od razu.

Wielki pustynny paradoks sprawi艂, 偶e by艂em tak wysuszony, i偶 przesta艂em odczuwa膰 pragnienie. Mimo oszo艂omienia wiedzia艂em jednak, 偶e nie jestem jednym z wytrzyma艂ych pustynnych zwierz膮t i powinienem zrobi膰 to, co konieczne. Kiedy wyszed艂em z celi, ukl膮k艂em przed Durganem i wyci膮gn膮艂em r臋ce.

Prosz臋, panie, czy mog臋 si臋 napi膰? 鈥 powiedzia艂em pospiesznie.

Durgan warkn膮艂 i kaza艂 wezwa膰 kogo艣 imieniem Filip. Chudy albinos, Fryth, wpad艂 do d艂ugiego pomieszczenia, gdzie na pokrytej s艂om膮 pod艂odze musia艂o spa膰 co najmniej stu ludzi.

Kiedy ostatni raz da艂e艣 wod臋 temu w dziurze? 鈥 spyta艂 nadzorca. Jasnooki ch艂opiec wzruszy艂 ramionami.

M贸wili艣cie, 偶eby go karmi膰. Nic wi臋cej.

Durgan spoliczkowa艂 ch艂opca tak, 偶e ten si臋 przewr贸ci艂. Fryth zerwa艂 si臋, wzruszy艂 chudymi ramionami i spokojnie wyszed艂 z pomieszczenia.

Pij, ile potrzebujesz. 鈥 Durgan rzuci艂 mi tunik臋 i cynowy kubek i wskaza艂 cystern臋 na ko艅cu pomieszczenia. Przez ca艂y czas mrucza艂 pod nosem: 鈥 Ci przekl臋ci Frythowie. Ca艂a banda nie ma nawet jednego m贸zgu.

Niegdy艣 wierzy艂em, 偶e picie z tej samej misy, w kt贸rej si臋 my艂em, jest nieczyste i stanowi oznak臋 niepokoju, kt贸ry nie pozwala osi膮gn膮膰 wewn臋trznego o艣wiecenia i wystawia na ryzyko zepsucia. M艂odzi potrafi膮 by膰 tak 艣miesznie powa偶ni. Tego dnia jedyny problem stanowi艂o to, by pozostawi膰 wystarczaj膮co du偶o br膮zowego, m臋tnego p艂ynu, bym m贸g艂 si臋 w nim obmy膰. Kiedy si臋 ubra艂em, Durgan poinformowa艂 mnie, 偶e mam zn贸w uda膰 si臋 do ksi臋cia.

Lepiej si臋 zachowuj 鈥 dorzuci艂. 鈥 Kaza艂 mi si臋 rozpytywa膰 o innego niewolnika, kt贸ry umie czyta膰. Nie ufa ci.

Ja z pewno艣ci膮 podziela艂em to uczucie. Gdybym s膮dzi艂, 偶e jedyn膮 kar膮 b臋dzie odes艂anie, m贸g艂bym zacz膮膰 zastanawia膰 si臋 nad 艣wiadomym z艂ym zachowaniem, ale dobrze wiedzia艂em, 偶e tak nie b臋dzie. Nie chcia艂em po raz kolejny zwraca膰 na siebie uwagi przysz艂ego cesarza Derzhich. Nadal mia艂em nadziej臋 prze偶y膰 kolejne dni, cho膰 nie by艂a ona ju偶 tak wielka jak wtedy, gdy mia艂em osiemna艣cie lat i dopiero si臋 uczy艂em, do czego s艂u偶膮 kajdany i bicze.

Dzi臋kuj臋, Durganie. I dzi臋kuj臋 za wod臋. Nie zrobi臋 nic, co 艣ci膮gn臋艂oby na ciebie jego gniew. 鈥 Uk艂oni艂em mu si臋 z prawdziwym szacunkiem. Nie musia艂 pozwoli膰 mi napi膰 si臋 do syta przed wype艂nieniem rozkazu ksi臋cia.

Ruszaj 鈥 powiedzia艂.

Tym razem ksi膮偶臋 by艂 sam w skromnym gabinecie nale偶膮cym do jego apartament贸w. Na 艣cianach wisia艂y mapy cesarstwa. Prostok膮tny stolik i wi臋kszo艣膰 pod艂ogi zarzucone by艂y zwini臋tymi mapami, hebanowymi wska藕nikami oraz z艂otymi i srebrnymi znacznikami u偶ywanymi do okre艣lania pozycji wojsk i zaopatrzenia. Nisko nad sto艂em zwiesza艂y si臋 pot臋偶ne kandelabry, rzucaj膮ce jasne 艣wiat艂o na narz臋dzia stratega. Aleksander sta艂 obok jednej z map, leniwie przeci膮gaj膮c po niej palcem i popijaj膮c wino z kielicha. W przeciwie艅stwie do wi臋kszych komnat, tu nie rozpryskiwano perfum, by zamaskowa膰 smr贸d zebranych. Cho膰 ksi膮偶臋 wydawa艂 si臋 wzgl臋dnie czysty, jego nar贸d 鈥 nar贸d wywodz膮cy si臋 z pustyni 鈥 nie by艂 wielbicielem k膮pieli. W gabinecie pachnia艂o dymem 艣wiec i winem.

Przez pierwszych kilka miesi臋cy po pojmaniu sp臋dzi艂em mn贸stwo czasu nurzaj膮c si臋 w b贸lu spogl膮dania wstecz. Ale inny m臋偶czyzna, kt贸ry w niewoli prze偶y艂 czterdzie艣ci lat, nauczy艂 mnie samodyscypliny koniecznej, by uchroni膰 si臋 przed takim w艂a艣nie szale艅stwem.

Popatrz na swoj膮 r臋k臋 鈥 powiedzia艂. 鈥 Przeci膮gnij palcami po ko艣ciach, przyjrzyj si臋 sk贸rze i odciskom, paznokciom i 偶elaznej obr臋czy na nadgarstku. A teraz wyobra藕 sobie t臋 sam膮 r臋k臋, ale z opuchni臋tymi stawami, sk贸r膮 wisz膮c膮 lu藕no i such膮 jak papier, paznokciami grubymi i br膮zowymi, starczymi plamami jak u mnie. Na nadgarstku ta sama 偶elazna obr臋cz. Powiedz sobie... rozka偶 sobie... 偶e dopiero, gdy nie b臋dzie r贸偶nicy mi臋dzy twoj膮 r臋k膮 a tym obrazem... dopiero wtedy b臋dzie ci wolno wspomina膰 to, co by艂o. Nie potrwa to wieczno艣膰, wi臋c nie jest to rozkaz, kt贸rego nie da艂oby si臋 wykona膰. A kiedy nadejdzie czas, nie b臋dziesz ju偶 tak dok艂adnie pami臋ta艂, czemu p艂aczesz, i nikt nie b臋dzie ci臋 za to kara艂. 鈥 Wiernie 膰wiczy艂em jego lekcj臋 i sta艂em si臋 w tym ca艂kiem niez艂y. Ale w niekt贸rych momentach 膰wiczenie zawodzi艂o i przeszywaj膮co jasno widzia艂em obrazy z mojego prawdziwego 偶ycia. To w艂a艣nie wydarzy艂o si臋 w chwili, gdy ukl膮k艂em tu偶 za drzwiami gabinetu ksi臋cia Aleksandra i odetchn膮艂em znajomymi zapachami rozgrzanego wosku i mocnego czerwonego wina. W mojej g艂owie pojawi艂a si臋 wizja wygodnego pokoju, pe艂nego ksi膮偶ek, kt贸rego 艣ciany i pod艂og臋 pokrywa艂y tkaniny roboty mojej matki, o g艂臋bokich jesiennych barwach. M贸j miecz i p艂aszcz le偶a艂y na ziemi, upuszczone po ca艂ym dniu 膰wicze艅. Na ciemnym sosnowym biurku pali艂a si臋 woskowa 艣wieca, a silna m臋ska r臋ka wciska艂a mi w d艂o艅 kielich wina...

Powiedzia艂em: chod藕 tutaj! Jeste艣 g艂uchy czy tylko bezczelny?

Kiedy podnios艂em wzrok, ksi膮偶臋 wpatrywa艂 si臋 we mnie ze z艂o艣ci膮 z drugiego ko艅ca komnaty. Podnios艂em si臋 szybko, pr贸buj膮c odzyska膰 spok贸j i st艂umi膰 g艂贸d, kt贸ry niewiele mia艂 wsp贸lnego z jedzeniem.

Ksi膮偶臋 gestem wskaza艂 mi sto艂ek. Na stole przede mn膮 le偶a艂y papier, pi贸ro, atrament i piasek.

Chc臋 zobaczy膰 pr贸bk臋 twojego pisma. Podnios艂em pi贸ro, zanurzy艂em je i czeka艂em.

No dalej, zabieraj si臋 do tego. Przygotowa艂em si臋 w duchu na jego niezadowolenie.

Czy chcieliby艣cie, bym napisa艂 co艣 szczeg贸lnego, panie?

A niech to, powiedzia艂em ci, 偶e chc臋 zobaczy膰 pr贸bk臋 twojego pisma. Czy m贸wi艂em, 偶e obchodzi mnie, co to b臋dzie?

Uzna艂em, 偶e najostro偶niej b臋dzie odpowiedzie膰 czynami i 偶e czyny powinny by膰 przemy艣lane, wi臋c napisa艂em: 鈥濶iech wszelkie zaszczyty i chwa艂a sp艂yn膮 na ksi臋cia Aleksandra, ksi臋cia krwi Derzhich鈥. Przekr臋ci艂em papier, by m贸g艂 zobaczy膰 go nad moim ramieniem, zn贸w zanurzy艂em pi贸ro w atramencie i zapyta艂em:

Czy chcieliby艣cie zobaczy膰 wi臋cej, panie?

Napisa艂e艣 moje imi臋 鈥 powiedzia艂 oskar偶aj膮cym tonem.

Tak, wasza wysoko艣膰.

W jakim zdaniu je umie艣ci艂e艣?

Przeczyta艂em mu ca艂o艣膰. Przez chwil臋 milcza艂, a ja wpatrywa艂em si臋 w papier.

Nie jest to szczeg贸lnie oryginalne.

Zaskoczony podnios艂em wzrok, wyczuwaj膮c z艂o艣liwe poczucie humoru za tymi pozbawionymi weso艂o艣ci s艂owami. By膰 mo偶e nie wr贸ci艂em do r贸wnowagi po wizji... Straci艂em ochronne bariery... Nadal by艂em os艂abiony z g艂odu albo pijany wod膮 po trzech dniach bez niej... W ka偶dym razie wyszczerzy艂em si臋 do niego i odpar艂em:

Ale bezpieczne.

Zesztywnia艂 i przez moment ba艂em si臋, 偶e mog臋 po偶a艂owa膰 chwilowego szale艅stwa, ale wtedy poklepa艂 mnie po plecach 鈥 rozlewaj膮c atrament na moje dzie艂o 鈥 i roze艣mia艂 si臋 serdecznie.

Zaiste. Trudno znale藕膰 w tym jaki艣 b艂膮d... nawet mnie. 鈥 Osuszy艂 kielich wina i umie艣ci艂 przede mn膮 kolejn膮 kartk臋 papieru. 鈥 Masz wystarczaj膮co dobr膮 r臋k臋. Teraz zapisz to, co ci powiem.

Dyktuj膮c, chodzi艂 wok贸艂 sto艂u. Im szybciej chodzi艂, tym szybciej m贸wi艂, co nie dzia艂a艂o zbyt dobrze na moje zawroty g艂owy. Pr贸bowa艂em wymy艣li膰 co艣, 偶eby go zatrzyma膰, ale on oczywi艣cie by艂 przyzwyczajony do skryb贸w i wiedzia艂, kiedy jego my艣li p臋dzi艂y zbyt szybko dla mojej r臋ki. Wtedy przerywa艂 m贸wienie, 偶ebym nadgoni艂, ale nie przestawa艂 chodzi膰.


Kuzynie Jestem straszliwie rozdra偶niony, 偶e tak powa偶nie traktujesz swoje obowi膮zki. Daj wys艂annikowi Khelid贸w jak膮艣 cha艂up臋 i z tym sko艅cz. Na bog贸w, oni s膮 moimi poddanymi, nie panami. Je艣li nie przyb臋dziesz na moj膮 dakrah, nast臋pnego dnia zjem twoje jaja do herbaty.

Nie cierpi臋 tych przekl臋tych Khelid贸w i chcia艂bym, 偶eby wpe艂zli z powrotem pod swoje kamienie i do jam, czy gdzie tam mieszkaj膮. Ojciec jest tak zaj臋ty tym Khelidem, lordem Kastavanem, 偶e pos艂a艂 mnie tu, do Capharny, bym sprawowa艂 zimowy Dar Heged. Pogoda jest niezmiennie okropna, moje obowi膮zki m臋cz膮ce, a ojciec oczywi艣cie wys艂a艂 Dmitriego, 偶eby mnie uczy艂. Czy kiedykolwiek istnia艂 kto艣 tak zaj臋ty spiskami i konspiracjami jak nasz bezwzgl臋dnie ponury wuj? B臋d臋 wiedzia艂, 偶e jestem naprawd臋 znudzony, kiedy zaczn臋 uwa偶nie s艂ucha膰 jego ostrze偶e艅 i wezm臋 je sobie do serca. Jedynym powodem, dla kt贸rego w og贸le wpuszczam go do swoich komnat, jest ca艂kowity brak innych rozrywek. Towarzystwo w Capharnie w 艣rodku zimy jest 偶a艂osne 鈥 sami imbecyle lub pochlebcy. Kt贸偶 zrezygnowa艂by dla tego z uroku Zhagadu w najpi臋kniejszej porze roku? Po艂膮czenie nieufno艣ci, jak膮 wbija we mnie Dmitri, z nienawi艣ci膮, na jak膮 zas艂u偶yli sobie z powodu mojego paskudnego zimowego wygnania, sprawia, 偶e kiedy tylko zostan臋 ukoronowany, mam zamiar straci膰 albo wygna膰 wszystkich piekielnych Khelid贸w, co m贸wi臋 Ci w zaufaniu.

Zak艂ad podwajam do dw贸ch tysi臋cy. Musa nie pozwoli, by Tw贸j ko艅 poci膮gowy go pokona艂.

Tw贸j r贸wnie zrozpaczony kuzyn Zander Ponownie odczyta艂em list ksi臋ciu, dokona艂em kilku pomniejszych poprawek, jakich sobie za偶yczy艂, a p贸藕niej niewinnie zapyta艂em, czy nie zechcia艂by si臋 podpisa膰.

Ty bezczelna 艣winio!

Uni贸s艂 r臋k臋 w bole艣nie znajomym ge艣cie, a ja natychmiast rzuci艂em si臋 na kolana i przycisn膮艂em czo艂o do ziemi. W pierwszych latach niewoli nie potrafi艂em przyj膮膰 tej pozycji bez 艣ciskania 偶o艂膮dka i d艂oni samych zaciskaj膮cych si臋 w pi臋艣ci. Ale w swoim czasie nauczy艂em si臋, 偶e taka pozycja sprawia, 偶e w艣ciek艂y cz艂owiek ma k艂opoty z trafieniem mnie pi臋艣ci膮 w g艂ow臋. U偶ycie do tego celu n贸g jakim艣 sposobem wymaga艂o d艂u偶szego zastanowienia czy przygotowa艅.

Prosz臋 wybaczy膰 mi moj膮 g艂upot臋, panie! B艂agam, by艣 mi rozkazywa艂. 鈥 Wypowiedzia艂em konieczne s艂owa. Niezbyt wiele. 呕adnego usprawiedliwiania si臋. Be艂kotanie lub usprawiedliwianie si臋 tylko jeszcze bardziej ich z艂o艣ci艂y.

Milcza艂 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, a ja nie wa偶y艂em si臋 podnie艣膰 g艂owy.

Stop wosk.

Podnios艂em si臋 i wr贸ci艂em na sto艂ek, lecz kiedy krew pop艂yn臋艂a do mojej bol膮cej g艂owy, kolejna fala zawrot贸w sprawi艂a, 偶e si臋 nieco zatoczy艂em.

Co z tob膮?

Nic, panie. 鈥 Naprawd臋 nie chcia艂 tego s艂ysze膰. 鈥 Mam stopi膰 bia艂y wosk, zielony czy jaki艣 inny?

Czerwony. Dla Kirila zawsze czerwony.

Pochyli艂em g艂ow臋 i zabra艂em si臋 za piecz臋towanie listu. Kiedy przycisn膮艂 sygnet do mi臋kkiego czerwonego wosku, potrz膮sn膮艂 dzwonkiem, a jeden z jego adiutant贸w pojawi艂 si臋, nim jeszcze ucich艂o dzwonienie. Przy drzwiach zawsze sta艂o co najmniej dw贸ch odzianych w z艂oto m艂odzie艅c贸w, a opr贸cz nich czterech uzbrojonych stra偶nik贸w.

Ksi膮偶臋 kaza艂 pos艂a膰 list do Parnifouru, a p贸藕niej si臋 do mnie odwr贸ci艂. Siedzia艂em niespokojnie na sto艂ku pod jego niewzruszonym spojrzeniem.

Wyjd藕. Powiedz Durganowi, 偶e masz dosta膰 dziesi臋膰 bat贸w za bezczelno艣膰. My艣lisz za du偶o i nie m贸wisz, co my艣lisz.

Uk艂oni艂em si臋 i nic nie powiedzia艂em... a ju偶 z pewno艣ci膮 nie to, co my艣la艂em.




Rozdzia艂 3


Min臋艂o siedem kolejnych dni, nim zn贸w zosta艂em wyprowadzony z celi. Dzie艅 by艂 s艂oneczny, co stanowi艂o rzadko艣膰 w Capharnie, kt贸ra jak si臋 wydawa艂o 艣ci膮ga艂a ka偶dy opar, mg艂臋 i chmur臋 rodz膮ce si臋 w g贸rach na p贸艂nocy Azhakstanu. By膰 mo偶e to w艂a艣nie ta wieczna chmura tajemnicy przekona艂a Derzhich, pochodz膮cych z morza wydm w centralnym Azhakstanie, gdzie niebo by艂o niezmiennie niebieskie, 偶e Capharna jest 艣wi臋tym miastem, po艣wi臋conym ich bogom.

Drzwi czworak贸w zosta艂y otwarte na s艂o艅ce. Nadal by艂o tak zimno, 偶e przed ka偶dym unosi艂a si臋 chmura jego oddechu, lecz wszystko by艂o lepsze od zasta艂ego, 艣mierdz膮cego powietrza mojej podziemnej dziury. Przeci膮gn膮艂em si臋, odetchn膮艂em g艂臋boko i poczu艂em si臋 w po艂owie cz艂owiekiem. Moja druga po艂owa sw臋dzia艂a, 艣mierdzia艂a i mru偶y艂a oczy, by uchroni膰 si臋 przed bolesnym blaskiem s艂o艅ca odbitego od 艣niegu. Ale nie by艂em zach艂anny.

Co z tob膮? Nigdy nie widzia艂em, by kto艣 si臋 u艣miecha艂 po prawie trzech tygodniach na dole. 鈥 Durgan trzyma艂 bia艂膮 tunik臋 przy szerokiej piersi, jakby mia艂 zamiar nie oddawa膰 jej, p贸ki nie wyznam swojego grzechu.

Wyspa艂em si臋 za dziesi臋ciu, od siedmiu dni nie czu艂em bata, a wczorajsze mi臋so nie by艂o popsute do ko艅ca i tylko po艂owa porcji by艂a chrz膮stk膮.

Nadzorca niewolnik贸w patrzy艂 na mnie, jakbym oszala艂.

Dziwny jeste艣, Ezzarianinie.

M贸g艂bym powiedzie膰 to samo o Durganie, kt贸ry nie tylko upewni艂 si臋, 偶e Fryth codziennie podaje mi wod臋, ale jeszcze zamieni艂 jeden kubek na dwa. A porcje jedzenia w jednym posi艂ku dziennie sta艂y si臋 du偶o wi臋ksze ni偶 wcze艣niej. Lepiej jednak nie chwali膰 szczodro艣ci swojego pana, 偶eby nie okaza艂o si臋, 偶e to wszystko pomy艂ka.

Wskaza艂em na tunik臋.

To dla mnie?

Atak. Jak wcze艣niej. W jego komnacie. Pospiesz si臋.

Uk艂oni艂em si臋, poszed艂em do cysterny, a gdy nadzorca niewolnik贸w przyjrza艂 mi si臋 i zaaprobowa艂 m贸j wygl膮d, ruszy艂em do pa艂acu. Gdy opuszcza艂em czworaki, Durgan zawo艂a艂 jeszcze:

Uwa偶aj na s艂owa, niewolniku. Bardziej ni偶 ostatnio.

Nie mia艂em nic przeciwko temu. 呕a艂owa艂em tylko, 偶e nie wiem, jak odnosi膰 si臋 do Aleksandra.

Tym razem stra偶nicy za drzwiami komnaty ksi臋cia przeszukali mnie, nim pozwolili mi wej艣膰. Gdy tak w poczuciu w艂asnej wa偶no艣ci obmacywali mnie i szturchali, us艂ysza艂em dochodz膮ce zza drzwi niepokoj膮ce odg艂osy przeklinania i t艂uczonego szk艂a. Wywarczane 鈥瀢ej艣膰鈥 sprawi艂o, 偶e nikn膮ce 艣lady bata na moich plecach zapulsowa艂y ostrzegawczo.

Ksi膮偶臋 rzuca艂, czym popad艂o 鈥 poduszkami, rze藕bami, kieliszkami do wina i butelkami, a od czasu do czasu i no偶em. Najwyra藕niej trwa艂o to ju偶 od jakiego艣 czasu, gdy偶 bezcenny induicki dywan plami艂o wino i za艣mieca艂y kawa艂ki szk艂a, porcelany, pi贸ra, ubrania i poduszki. Obawia艂em si臋, 偶e mog臋 rozci膮膰 czo艂o na jednym z od艂amk贸w i nie mog艂em zmusi膰 si臋 do powstania po uk艂onie. Dlatego kl臋cza艂em nadal. Nie chcia艂em zwraca膰 jego uwagi. I rzeczywi艣cie, wydawa艂o si臋, 偶e ju偶 o mnie zapomnia艂.

Niezno艣ne! Dopilnuj臋, by wszyscy zgin臋li. Lepiej, dopilnuj臋, by wszyscy znale藕li si臋 w 艂a艅cuchach. Po艣l臋 ich suzerenowi Veshtari, by rozrzucali naw贸z na jego polach. Veshtari wiedz膮, jak traktowa膰 niewolnik贸w.

Aleksandrze, opanuj si臋. 鈥 To m贸wi艂 lord Dmitri, brat cesarza. 鈥 To twoje pochopne zachowanie doprowadzi艂o do tego ca艂ego zamieszania.

Obwiniasz mnie tak, jak m贸j ojciec. To moja wina, 偶e to miasto jest pe艂ne wyrodzonych imbecyli, kt贸rzy nie umiej膮 trafi膰 艂y偶k膮 do ust, ale wa偶膮 si臋 szpiegowa膰 syna ich cesarza. A ja mam to zaakceptowa膰?

To ty ostrzegasz mnie przed tymi Khelidami, a teraz mam odpowiada膰 za to, 偶e w prywatnej korespondencji powiedzia艂em, co my艣l臋. Na rogi Druyi, Dmitri, je艣li to si臋 nie sko艅czy, ojciec o偶eni mnie z jedn膮 z nich.

M贸j spok贸j ducha, ju偶 naruszony przez ostrze偶enie Durgana, leg艂 w gruzach.

Ci Khelidowie martwi膮 mnie tak samo jak zawsze, Aleksandrze. Ale je艣li masz zosta膰 cesarzem, musisz my艣le膰, zanim co艣 zrobisz. Okaleczy艂e艣 syna najstarszego rodu w p贸艂nocnym Azhakstanie. Szydzi艂e艣 z niego i go upokorzy艂e艣... a wobec tego i jego krewnych do szesnastego pokolenia... doprowadzaj膮c do zatargu z twoim ojcem i tob膮. A 偶eby dope艂ni膰 swojej g艂upoty, grozisz nowym ulubie艅com twojego ojca i powierzasz list swojemu adiutantowi, kt贸ry jest szwagrem Vanye! Jak inteligentny cz艂owiek mo偶e by膰 jednocze艣nie tak t臋py?

Wyno艣 si臋, Dmitri. P贸ki ojciec mnie nie wydziedziczy, jestem twoim ksi臋ciem. Uwa偶aj na sw贸j 偶a艂osny j臋zyk albo wyrw臋 ci go z ust.

Zanderze...

Wyno艣 si臋!

Zauwa偶y艂em dwa znoszone buty, uszyte z najlepszej sk贸ry, kt贸re zatrzyma艂y si臋 przy mojej g艂owie.

Oto tw贸j niewolnik, Aleksandrze. Zastan贸w si臋, jakie s艂owa rozka偶esz mu przela膰 na papier. Bardzo ci臋 kocham, ale nie b臋d臋 po艣redniczy膰 mi臋dzy tob膮 a Ivanem. Nawet o tym nie my艣l.

W zamykaj膮ce si臋 za Dmitrim drzwi uderzy艂a lampa oliwna. Pozna艂em to po kombinacji odg艂osu t艂uk膮cego si臋 szk艂a, grzechotu mosi膮dzu i pachn膮cej brzoskwini膮 oliwy rozlewaj膮cej si臋 po moich plecach. Tylko z najwi臋kszym trudem zmusi艂em si臋 do pozostania bez ruchu. By艂 dzie艅. Lampka nie by艂a zapalona.

Bezczelny, przekl臋ty 艣mie膰!

Mia艂em nadziej臋, 偶e odnosi si臋 to do Dmitriego. Trzyma艂em g艂ow臋 na dywanie. Wola艂bym pochyla膰 j膮 tak ca艂y dzie艅, ni偶 pozwoli膰 ksi臋ciu spojrze膰 na ledwie zagojone pi臋tno na mojej twarzy 鈥 stoj膮cego lwa, kt贸ry grozi艂 po偶arciem mojego lewego oka, i soko艂a, kt贸ry wci膮偶 pulsowa艂 na policzku. S膮dz膮c po rozmowie, kt贸r膮 w艂a艣nie us艂ysza艂em, tkwi艂em w samym 艣rodku ca艂ej tej afery 鈥 a to ostanie miejsce, w jakim chce si臋 znajdowa膰 niewolnik.

Kropelki oliwy sp艂ywa艂y powoli po moich nogach. Jak co艣 tak wspania艂ego i tajemniczego, jak ludzka inteligencja, mog艂o stworzy膰 艣wiat tak zupe艂nie i ca艂kowicie absurdalny?

Podejd藕 i we藕 pi贸ro, Ezzarianinie. 鈥 Gniew zmieni艂 si臋 w zimn膮 gorycz. Bardzo niebezpieczn膮.

W gabinecie, wasza wysoko艣膰? 鈥 spyta艂em czystym g艂osem, a nie denerwuj膮cym uni偶onym szeptem. Nie podnosi艂em wzroku.

Nie. Tutaj.

Wskaza艂 na niedu偶e biurko przy oknie, gdzie sta艂. By艂 to prosty mebel, wykonany z ciemnego czere艣niowego drzewa, elegancko wyg艂adzony i o wiele mniej egzotyczny i wymy艣lny ni偶 inne sto艂y i krzes艂a w komnatach ksi臋cia. Nie na miejscu, a jednak bardziej mi艂y dla oka. Pod moim dotkni臋ciem szuflada wysun臋艂a si臋 bezg艂o艣nie. Wewn膮trz znajdowa艂 si臋 niedu偶y, ostry n贸偶 i sterta kremowego papieru. Podczas gdy ja otwiera艂em ka艂amarz i no偶ykiem ostrzy艂em trzy pi贸ra le偶膮ce na biurku, ksi膮偶臋 bezmy艣lnie przeci膮ga艂 d艂oni膮 po g艂adkiej powierzchni biurka, ca艂y czas mrucz膮c pod nosem:

Niech ci臋, Dmitri. Niech ci臋.

Wszystko gotowe, panie.

Czeka艂em dobre pi臋膰 minut, podczas gdy Aleksander wygl膮da艂 przez okno z ramionami splecionymi na piersi i zaci艣ni臋tymi z臋bami, uosobienie t艂umionego gniewu. Kiedy zacz膮艂 m贸wi膰, jego s艂owa by艂y niczym pierwsze kulki gradu spadaj膮ce z niskich chmur, tak ostre i gryz膮ce, 偶e wie艣niacy zaczynali zgania膰 dzieci i byd艂o, by ochroni膰 je przed nadchodz膮c膮 burz膮.


Ojcze Przyjmuj臋 Twoj膮 sprawiedliw膮 nagan膮 za moj膮 decyzj臋 obni偶enia statusu lorda Vanye. By艂o to bezmy艣lne dzia艂anie, niezgodne z interesem cesarstwa Derzhich i stanowi膮ce dyshonor dla mnie jako Twojego syna i dziedzica, a przez to i dla Ciebie, mojego ojca i suwerena. Taki rezultat nigdy, przenigdy nie by艂 w najmniejszym stopniu moim celem. Splamienie Twych wspania艂ych rz膮d贸w lub Twej szacownej osoby cho膰by najdrobniejsz膮 k艂贸tni膮 i najmniejszym konfliktem jest my艣l膮 tak ohydn膮, 偶e a偶 boj臋 siej膮 wypowiedzie膰, gdy偶 gdybym wym贸wi艂 te s艂owa na g艂os, m贸j j臋zyk poczernia艂by i wypad艂 z mych ust od ich truj膮cego smaku.

Za wszystkie inne dzia艂ania poza tym jednym nie przyjmuj臋 jednak nagany. Vanye 艣wiadomie i celowo pr贸bowa艂 zniszczy膰 w艂asno艣膰 swojego pana i suwerena. To nic innego, jak zdrada. 艁agodne potraktowa膰 tak膮 zbrodni臋, oznacza prosi膰 si臋 o dalsze afronty lub otwarty bunt. Kar膮 za zdrad臋 musi by膰 艣mier膰 lub niewola. Tak mnie nauczy艂e艣, szlachetny ojcze. To Vanye 艣ci膮gn膮艂 ten wstyd na swoj膮 rodzin臋, nie ja.

Je艣li chodzi o drug膮 kwesti臋, jest to tylko potwierdzenie wcze艣niejszych wynik贸w. Je艣li rodzina Yanye jest wiernymi poddanymi skrzywdzonymi przez cesarsk膮 sprawiedliwo艣膰, jak utrzymuj膮, to dlaczego lord Sierge szpieguje syna swojego cesarza? To kolejny akt zdrady wzmacniaj膮cy i potwierdzaj膮cy ten pierwszy. Za to musz膮 zap艂aci膰 i taksie stanie.

S艂owa w li艣cie do kuzyna by艂y osobiste i nie b臋d臋 za nie przeprasza艂.

Godnie przyj膮艂em Twojego wys艂annika Khelida i us艂ysza艂em z jego ust nagan臋 od mojego cesarza. Wyb贸r do tego celu kogo艣, kto nie jest Derzhim, nie jest oczywi艣cie kwesti膮, w kt贸rej wa偶y艂bym si臋 wyrazi膰 jakiekolwiek uwagi. Zdecydowanie jednak nie zgadzam si臋 na zacie艣nienie kontakt贸w z tym szlachetnym Khelidem, co mi zaproponowa艂e艣. Khelidowie mo偶e i s膮 warto艣ciowymi sojusznikami i maj膮 kultur臋 zas艂uguj膮c膮 na bli偶sze zainteresowanie, lecz je艣li chodzi o rz膮dzenie cesarstwem Derzhich, pragn臋 uczy膰 si臋 jedynie od Ciebie, ojcze. Nie od obcych, kt贸rzy przychodz膮 prosi膰 o pok贸j ze swoim suwerenem w 艂a艅cuchach.

Z ca艂ym szacunkiem i najg艂臋bsz膮 pokor膮 Aleksander, ksi膮偶臋 Azhakstanu Majstersztyk. Porazi艂y mnie umiej臋tno艣ci Aleksandra i z trudem powstrzyma艂em si臋 przed wypowiedzeniem na g艂os wyraz贸w uznania. Przypomnie膰 o kr贸lu Khelid贸w przyprowadzonym w 艂a艅cuchach... Ukry膰 swoj膮 g艂upot臋 w jak偶e szlachetnych uczuciach... Mia艂em ochot臋 wsta膰 i zacz膮膰 klaska膰. By膰 mo偶e ten cz艂owiek by艂 bardziej inteligentny, ni偶 z pocz膮tku mi si臋 zdawa艂o. By膰 mo偶e ca艂a ta afera czego艣 go nauczy艂a.

Strz膮sn膮艂em piasek z listu i przygotowa艂em wosk na piecz臋膰. Aleksander tak mocno przycisn膮艂 sygnet, 偶e niemal wycisn膮艂 spod niego wosk.

Podczas gdy ja sprz膮ta艂em biurko, oczyszczaj膮c je r贸wnie偶 z od艂amk贸w szk艂a, pi贸r i oliwy, kt贸re wypad艂y z moich w艂os贸w i ramion, Aleksander rozmawia艂 ze s艂u偶膮cym. Chwil臋 p贸藕niej w drzwiach pojawi艂 si臋 jego wuj Dmitri, kt贸ry uk艂oni艂 si臋 oficjalnie, najwyra藕niej zaskoczony tak szybkim wezwaniem.

Mam dla ciebie misj臋, wuju.

To znaczy?

Chc臋, 偶eby艣 zani贸s艂 odpowied藕 mojemu ojcu.

呕artujesz!

Wcale. Jak wida膰, nie mog臋 zaufa膰 go艅com, 偶e nie b臋d膮 zagl膮da膰 do mojej prywatnej korespondencji, ale ty nie odwa偶y艂by艣 si臋 dostarczy膰 cesarzowi listu ze z艂aman膮 piecz臋ci膮, niezale偶nie od tego, 偶e jeste艣 jego bratem. Jeste艣 jedyn膮 osob膮, kt贸rej mog臋 zaufa膰, wi臋c musisz rusza膰. 鈥 Ksi膮偶臋 wcisn膮艂 list w grube palce wuja.

Ty m艂ody g艂upcze... 鈥 Wojownik by艂 wyra藕nie w艣ciek艂y.

Nie sprzeciwiaj mi si臋, wuju. Nie pora na to. Chc臋, 偶eby艣 wyruszy艂 w ci膮gu godziny.

Dmitri zn贸w przykl膮k艂.

Panie.

Potem wyszed艂 z komnaty. Nawet za dodatkowe racje przez ca艂y rok nie chcia艂bym by膰 teraz jednym z jego niewolnik贸w.

Ksi膮偶臋 nie przeszkadza艂 mi w sprz膮taniu, nawet kiedy przeszed艂em od biurka do sofy, na kt贸rej wcze艣niej spoczywa艂. Stuka艂 stop膮 o ziemi臋 i zn贸w wygl膮da艂 przez okno.

M臋偶czyzna, kt贸ry pojawi艂 si臋 jako nast臋pny, by艂 tak t艂usty, 偶e z艂ote spodnie i kamizelka z trudem mie艣ci艂y jego cielsko. Mo偶na by艂o dosta膰 md艂o艣ci od samego patrzenia na przelewaj膮ce si臋 fale z艂otej satyny. Rzadkie w艂osy splecione w warkocz na r贸偶owej czaszce mia艂y nienaturalny odcie艅 czerwieni i min臋艂o ju偶 z pewno艣ci膮 du偶o czasu, od kiedy 贸w osobnik galopowa艂 przez pustyni臋 na grzbiecie wiernego rumaka. Co zadziwiaj膮ce, uk艂oni艂 si臋 z gracj膮 szczup艂ego m艂odzie艅ca.

Wasza wysoko艣膰, niech wszystkie b艂ogos艂awie艅stwa Athosa i jego braci sp艂yn膮 na ciebie w tym wspania艂ym dniu. Jak偶e mog臋 wykorzysta膰 swe 偶a艂osne talenty w s艂u偶bie mojego najszlachetniejszego pana? 鈥 Jego mowa te偶 by艂a t艂usta.

Dzi艣 wieczorem b臋dziemy mie膰 szczeg贸lnych go艣ci. Chc臋, by wszyscy szlachetnie urodzeni cz艂onkowie rodu Mezzrah otrzymali osobiste wezwanie od mojego szambelana. Z jego w艂asnych ust.

Czerwona twarz wyra偶a艂a zaniepokojenie. 鈥 Z moich...

Z twoich w艂asnych ust, Fendularze. Jak mniemam, tych szlachetnych pan贸w jest dziewi臋tnastu. Masz ich przywita膰 z moim serdecznymi 偶yczeniami, obietnic膮 艂agodno艣ci we wszystkich sprawach, wyrazi膰 m贸j szacunek, pragnienie, by si臋 z nimi u艂o偶y膰, wys艂ucha膰 ich 偶al贸w, pos艂ucha膰 s艂贸w rozs膮dku... Wykorzystaj wszystkie pochlebstwa, jakie tylko uznasz za stosowne. W tych sprawach jeste艣 m膮drzejszy ode mnie. Kolejny uk艂on.

Wasza wysoko艣膰 jest zbyt hojny...

Powiesz im, 偶e chc臋 przyj膮膰 ich jak najszybciej i przedstawi膰 ich przys艂anemu przez cesarza wys艂annikowi Khelid贸w, Korelyiemu. Maj膮 znale藕膰 si臋 w moich komnatach go艣cinnych nie p贸藕niej ni偶 cztery godziny po najbli偶szym biciu zegara.

Cztery...

Twoje 偶ycie zale偶y od tego, Fendularze, czy wszyscy panowie b臋d膮 obecni. I nie 偶ycz臋 sobie, by kt贸ry艣 z nich zosta艂 przyprowadzony si艂膮. Musz膮 przyj艣膰 z w艂asnej woli, niezale偶nie od wszelkiej... niepewno艣ci... co do moich 艂ask. Rozumiesz mnie?

W rzeczy samej, panie. 鈥 M臋偶czyzna poblad艂 i w艂a艣ciwie zapad艂 si臋 w swoich ubraniach niczym kawa艂ek z艂otej blaszki umieszczony zbyt blisko paleniska.

Czym si臋 tak troskasz, Fendularze? Rozumiesz t臋 p贸艂nocn膮 szlacht臋 lepiej ni偶 ktokolwiek w s艂u偶bie cesarza. Znasz odpowiednie s艂owa, by ich tu 艣ci膮gn膮膰.

Grubas wyprostowa艂 przeci膮偶ony kr臋gos艂up.

Zgodnie z rozkazem, wasza wysoko艣膰. Jestem zaszczycony zaufaniem.

Dobrze. A poniewa偶 ci panowie mog膮 czu膰 si臋 niepewnie... s艂ysz膮c jakie艣 rynsztokowe plotki, jakoby stracili moj膮 艂ask臋... zatroszczysz si臋, by na powitanie oczekiwa艂y ich odpowiednie prezenty. Pi臋kne prezenty. Kiedy ju偶 przyjmiemy go艣ci, zaskoczymy ich zaproszeniem do spo偶ycia kolacji przy moim stole wraz z moim go艣ciem, Khelidem. Wydasz odpowiednie rozkazy?

Oczywi艣cie, wasza wysoko艣膰. 鈥 Im bardziej niemo偶liwe wydawa艂y si臋 zadania kolejnych godzin, tym mniej wypowiada艂 s艂贸w.

Ruszaj, Fendularze, i pospiesz si臋.

Wasza wysoko艣膰. 鈥 Kolejny uk艂on, ju偶 nie tak zamaszysty, i szambelan zacz膮艂 si臋 cofa膰 w stron臋 drzwi.

Aha, jeszcze jedno 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋.

Tak, panie?

Nie musisz zaprasza膰 Sierge, szwagra lorda Vanye. Sam przeka偶臋 mu zaproszenie.

Fendular wyszed艂 z rozkazami, a jego miejsce szybko zaj膮艂 wysoki, chudy wojownik Derzhich odziany w zielony mundur cesarza. Jego twarz mia艂a kszta艂t szufli 鈥 w膮ska u g贸ry, ale z p艂ask膮, szerok膮 szcz臋k膮. Ksi膮偶臋 przyj膮艂 jego kr贸tki, oficjalny uk艂on.

Cenisz swoje stanowisko jako kapitana stra偶y pa艂acowej i zaufanie, jakim ci臋 darz臋, prawda, Mikael?

Moje 偶ycie nale偶y do was, wasza wysoko艣膰, od kiedy mieli艣cie pi臋tna艣cie lat i uratowali艣cie...

Wiele razy powtarza艂e艣, 偶e nie b臋dziesz w膮tpi艂 w sw贸j obowi膮zek ani nie zawiedziesz, niezale偶nie od tego, o co ci臋 poprosz臋. Dla chwa艂y cesarza i ksi臋cia. To nadal prawda?

Pr臋dzej rzuci艂bym si臋 na sw贸j miecz, ni偶 was zawi贸d艂, panie.

Wystarczy, 偶e co do s艂owa wykonasz moje polecenia. Masz wzi膮膰 oddzia艂 dobrze uzbrojonych stra偶nik贸w i dok艂adnie cztery godziny po nast臋pnym biciu zegara aresztowa膰 mojego adiutanta, Sierge z rodu Mezzrah, w jego domu. Oskar偶ony jest o zdrad臋. Ma zosta膰 zabrany bezpo艣rednio na rynek Capharny i tam powieszony. Bez dyskusji, bez og艂oszenia, bez ostrze偶e艅 dla rodziny. Bez jakiegokolwiek op贸藕nienia. Rozumiesz mnie?

Tak, panie. 鈥 Kapitanowi g艂os si臋 nie za艂ama艂, cho膰 nagle zblad艂. 鈥 Zak艂adam, 偶e mam o tym nie wspomina膰 ani s艂owem, nawet w pa艂acu, a偶 wszystko zostanie wykonane.

Jak zwykle jeste艣 spostrzegawczy, Mikael. W chwili kiedy b臋dziesz aresztowa膰 Sierge, dwaj z twoich najlepszych oficer贸w wystosuj膮 moje serdeczne zaproszenie dla naszego khelidzkiego go艣cia, Korelyi, by by艂 艣wiadkiem bardzo wa偶nego wydarzenia. Zostanie odeskortowany na rynek, gdzie b臋d臋 go oczekiwa膰. Chcia艂bym, by u mego boku by艂 艣wiadkiem egzekucji, nast臋pnie za艣 przyjm臋 go na obiedzie.

Wszystko odb臋dzie si臋 tak, jak sobie 偶yczycie, panie. Czy mog臋 zasugerowa膰 podwojenie stra偶y tego wieczoru? R贸d Mezzrah ma spore si艂y i posiada co najmniej pi臋ciu skrytob贸jc贸w.

Nie. 呕adnego podwajania stra偶y. Nie boimy si臋 szacownej rodziny, kt贸ra tak d艂ugo i godnie s艂u偶y艂a cesarzowi. Wyja艣nisz to tym w domu Sierge i wszystkim, kt贸rzy zapytaj膮 lub b臋d膮 zainteresowani. Os膮dzi艂em, i偶 tylko ci dwaj m臋偶czy藕ni, Vanye i Sierge, s膮 winni zdrady. Nikt inny z rodziny. Nawet ich 偶ony i dzieci nie ponios膮 偶adnych konsekwencji tych zbrodni.


Tak, wasza wysoko艣膰. Za cztery godziny.

Id藕 z 艂ask膮 bog贸w, Mikael.

Jeste艣cie kap艂anem Athosa, panie, i jego m膮dro艣膰 kieruje waszymi czynami.

Kiedy m臋偶czyzna uk艂oni艂 si臋 i wyszed艂 z komnaty, ja zacz膮艂em naprawd臋 偶a艂owa膰, 偶e nie wierz臋 wystarczaj膮co mocno w 偶adnego boga 鈥 czy to w s艂onecznego boga Derzhich, czy w inne b贸stwo 鈥 by my艣le膰, 偶e on lub ona interesuje si臋 poczynaniami Aleksandra. Ksi膮偶臋 by艂 albo nieprawdopodobnie b艂yskotliwym strategiem, albo najbardziej zwariowanym g艂upcem, jaki kiedykolwiek nosi艂 koron臋. Podejrzewa艂em to drugie. Podejrzewa艂em, 偶e zaczyna wojn臋 o brzydk膮 twarz i niewolnika wartego dwadzie艣cia zenar贸w.

Kiedy tylko kapitan stra偶y wyszed艂, pospiesznie wr贸ci艂em do sprz膮tania, przerwanego przez niezwyk艂e wydarzenia, jakich by艂em 艣wiadkiem.

Jak si臋 nazywasz, niewolniku?

Mia艂em nadziej臋, 偶e nie b臋dzie go to obchodzi艂o. Powinienem wiedzie膰, 偶e nie wolno mi na nic mie膰 nadziei. By艂 to ostateczny wyraz podporz膮dkowania 鈥 zmuszenie do oddania czego艣 najbardziej osobistego, najbardziej intymnego osobie, kt贸ra nie mia艂a do tego prawa, nie 艂膮czy艂y j膮 z tob膮 wi臋zy przyja藕ni, pokrewie艅stwa czy go艣cinno艣ci, osobie, kt贸ra nie mia艂a poj臋cia o mocy imion i niebezpiecznej bramie do wn臋trza duszy, jak膮 otwiera艂y.

Seyonne, panie.

呕adne pogwa艂cenie cia艂a i duszy nie by艂o tak gorzkie, poza rytua艂ami, dzi臋ki kt贸rym pozbawiali nas, Ezzarian, mocy.

Jeste艣 szcz臋艣ciarzem, Seyonne.

Zatrzyma艂em si臋 z r臋kami pe艂nymi potrzaskanej porcelany i pi贸r. Rozci膮艂em stop臋 na od艂amku szk艂a i pr贸bowa艂em nie pozwoli膰, by p艂yn膮ca z niej krew zaplami艂a dywan. Odwr贸ci艂em wzrok i z trudem powstrzymywa艂em histeryczny 艣miech.

Kiedy dowiedzia艂em si臋, 偶e tre艣膰 mojego listu dotar艂a do uszu Khelid贸w... i wobec tego uszu mojego ojca, za艂o偶y艂em, 偶e to ty to zrobi艂e艣. 艢mier膰, kt贸r膮 dla ciebie zaplanowa艂em, by艂a dzie艂em sztuki.

Prze艂kn膮艂em wzbieraj膮c膮 偶贸艂膰.

Ale Durgan i jego ludzie przekonali mnie, 偶e by艂e艣 bezpiecznie zamkni臋ty od dnia, kiedy zapisa艂e艣 moje s艂owa, i wobec tego, ze wszystkich mieszka艅c贸w tego miasta, tylko ty mia艂e艣 dow贸d swojej niewinno艣ci. Ironia losu, nieprawda偶?

Skoro tak m贸wicie, wasza wysoko艣膰. 鈥 P贸艂 偶ycia min臋艂o od chwili, kiedy ostatni raz uwa偶a艂em si臋 za szcz臋艣ciarza.

S艂ysza艂em, 偶e wy, Ezzarianie, potraficie zobaczy膰 przysz艂o艣膰. Czy to prawda?

Gdyby艣my mogli zobaczy膰 przysz艂o艣膰, panie, jak mogliby艣my nie zapobiec w艂asnemu zniszczeniu?

Zada艂e艣 pytanie. Nie odpowiedzia艂e艣 na moje. 鈥 Czyli nie by艂 zupe艂nym g艂upcem.

呕aden cz艂owiek nie mo偶e zobaczy膰 przysz艂o艣ci, wasza wysoko艣膰.

Szkoda.

Aleksander wys艂a艂 mnie, 偶ebym przyni贸s艂 wino i sprowadzi艂 innych niewolnik贸w do sprz膮tania ba艂aganu, a pokojowc贸w, by asystowali przy jego k膮pieli i ubieraniu. Kiedy ju偶 zlokalizowa艂em tych, kt贸rych potrzebowa艂, i nala艂em mu nowy kielich wina, odes艂a艂 mnie z powrotem do czworak贸w. Mia艂em si臋 umy膰 i zg艂osi膰 do kuchni, gdzie mia艂em pozna膰 zasady s艂u偶by przy ksi膮偶臋cym stole... by zacz膮膰 ju偶 tego wieczoru.




Rozdzia艂 4


Letni pa艂ac cesarzy Derzhich od jakich艣 czterystu lat wznosi艂 si臋 nad mglist膮 dolin膮 rzeki Ghojan. Budowl臋, wybudowan膮 na miejscu staro偶ytnej fortecy, kt贸ra strzeg艂a g贸rskich prze艂臋czy przed barbarzy艅cami z p贸艂nocy, powi臋kszali kolejni przodkowie Aleksandra. Im dalej na p贸艂noc rozci膮ga艂y si臋 granice cesarstwa, tym mniej ufortyfikowana i bardziej luksusowa stawa艂a si臋 rezydencja. Kiedy tam trafi艂em, rozleg艂y pa艂ac otacza艂o jakie艣 dwie艣cie akr贸w budynk贸w i dziedzi艅c贸w, warsztat贸w, koszar i zbrojowni, mleczarni, ogrod贸w i stajni. Samo miasto Capharna nie by艂o wiele wi臋ksze.

Nowsze komnaty w g艂贸wnej fortecy mia艂y du偶e okna i wysokie sklepienia, kunsztownie zdobione kolumny, 艂uki i eleganckie p艂askorze藕by, wspania艂e ozdoby, kt贸re zdawa艂y si臋 nie na miejscu w surowej g贸rskiej scenerii. Przez sze艣膰 cudownych tygodni w roku najs艂odsze powietrze cesarstwa przep艂ywa艂o przez wdzi臋czne, 艂ukowo sklepione korytarze, a w ogrodach zakwita艂y morza kwiat贸w. Ale we wszystkie inne dni ostry wiatr grzechota艂 wielkimi oknami i szala艂 na opuszczonych dziedzi艅cach. Podczas d艂ugich zim nad ka偶dym niemal otworem zawieszano grube dywany i gobeliny, przez co dla tych, kt贸rzy nie wychodzili na zewn膮trz, kr贸tkie godziny dnia niemal przestawa艂y istnie膰. Z g臋stych g贸rskich las贸w musiano 艣ci膮ga膰 nieko艅cz膮ce si臋 wozy drewna, by w piecach buzowa艂 ogie艅. Mimo to ca艂e ciep艂o unosi艂o si臋 do g贸ry i wisia艂o u wysokich sklepie艅, przez co mieszka艅cy 鈥 a szczeg贸lnie cienko odziani niewolnicy 鈥 bez przerwy marzli.

Pa艂ac b臋dzie ca艂ym moim wszech艣wiatem, p贸ki ksi膮偶臋 nie zdecyduje si臋 mnie pozby膰. Domowym niewolnikom Derzhich rzadko pozwalano wychodzi膰 poza mury siedziby pana domu. Na noc zawsze zakuwano nas w 艂a艅cuchy, a w dzie艅 pilnowano. Je艣li chodzi o ma艂y 艣wiatek niewolnika, letni pa艂ac by艂 艣wietnym miejscem 鈥 przynajmniej mo偶na by艂o obserwowa膰 ciekawych ludzi i wydarzenia.

Zeroun, niewolnik, kt贸ry mia艂 nauczy膰 mnie zasad panuj膮cych przy stole ksi臋cia, by艂 pewien, 偶e zasz艂a jaka艣 straszliwa pomy艂ka.

Ezzarianin, napi臋tnowany uciekinier, s艂u偶膮cy ksi臋ciu i jego go艣ciom? Niemo偶liwe. Jego wysoko艣膰 nigdy nie wynagrodzi艂by takiego niepos艂usze艅stwa i nie zni贸s艂by w swoim pobli偶u pobli藕nionej twarzy. Nawet nie nosisz fenzai... 鈥 Zadar艂 moj膮 tunik臋 i przyjrza艂 si臋 plecom. 鈥 Jak podejrzewa艂em... niepos艂uszny barbarzy艅ca. Niemo偶liwe. Skandaliczna impertynencja.

Trzy razy potwierdza艂 rozkazy, a偶 w ko艅cu i jemu zacz臋艂y grozi膰 baty. Jego problem polega艂 na tym, 偶e by艂 Basra艅czykiem, co oznacza艂o, 偶e uwa偶a艂 si臋 za lepszego od zwyk艂ego niewolnika. Basra艅czycy byli pustynnym klanem oddaj膮cym cze艣膰 koniom, kt贸ry przed pi臋膰dziesi臋cioma laty mia艂 pecha zabi膰 ksi臋cia Derzhich, kiedy chcia艂 si臋 pozby膰 jednego ze swoich tyran贸w. Cho膰 przez kultur臋, krew i ma艂偶e艅stwa byli zwi膮zani z Derzhimi i od ponad trzystu lat 艂膮czy艂 ich z nimi sojusz, wojownicy Derzhich zr贸wnali z ziemi膮 ka偶de basra艅skie miasto i wiosk臋 i zabili lub zniewolili ka偶dego m臋偶czyzn臋, kobiet臋 i dziecko. Mimo to basra艅scy niewolnicy wierzyli, 偶e s膮 w cz臋艣ci w艂a艣cicielami ka偶dego domu Derzhich, i bardziej troszczyli si臋 o podtrzymywanie ich tradycji ni偶 sami Derzhi.

Zwyczaje Derzhich zwi膮zane ze spo偶ywaniem posi艂k贸w s膮 bardzo wyrafinowane i bardzo szczeg贸艂owe. Jakie ty mo偶esz mie膰 poj臋cie o wdzi臋cznym podawaniu smako艂yk贸w? Sk膮d zna艂by艣 rytua艂 mycia r膮k lub wiedzia艂, jak nalewa膰...

Zerounie, s艂u偶y艂em w czterech domach Derzhich, ostatnio w domu przesadnie oddanego tradycji barona z najbardziej tradycjonalistycznego ze szlachetnych rod贸w, rodu Gorush. Wiem, jak uk艂ada膰 mi臋so na bochenku chleba. Wiem, jak kl臋cze膰 tu偶 za poduszk膮, lecz jednocze艣nie s艂u偶y膰, nie dotykaj膮c go艣cia. Wiem, 偶e nazrheel nale偶y nalewa膰 na plaster cytryny, nie za艣 wrzuca膰 cytryn臋 do herbaty. Wiem, 偶e nigdy, przenigdy nie nale偶y proponowa膰 mi臋sa, sera lub jajek, je艣li go艣膰 u艂o偶y n贸偶 sko艣nie na talerzu. Powiedz mi tylko, czym r贸偶ni si臋 st贸艂 ksi臋cia. Je艣li zrobi臋 co艣 nie tak, obaj poniesiemy konsekwencje.

To najwyra藕niej st艂umi艂o jego sprzeciwy, cho膰 bardzo si臋 stara艂, by mnie nie dotyka膰 i wszystkim mijaj膮cym nas niewolnikom wskazywa膰, 偶e jestem najni偶szy z niskich i nie wolno mi ufa膰. Doszed艂em do wniosku, 偶e nie zrobi艂oby 偶adnej r贸偶nicy, gdyby zawsze trzymano mnie pod ziemi膮, nie za艣 w艣r贸d innych ludzi ka偶dej nocy przykuwanych do mur贸w nad moj膮 g艂ow膮. Zaufanie w艣r贸d niewolnik贸w by艂o spraw膮 delikatn膮 鈥 raz utracone trudno by艂o odzyska膰, i nagle cz艂owiek stawa艂 si臋 pariasem w艣r贸d parias贸w. Nie obwinia艂em ich o to. Wiele lat temu sam utraci艂em zaufanie. Ale Zeroun by艂 dobrym nauczycielem. Nim niewolnice u艂o偶y艂y na stolikach wzorzyste obrusy i z艂ote talerze, postawi艂y karafki z winem i roz艂o偶y艂y 艣wie偶o wywietrzone poduszki, wepchn膮艂 mi do g艂owy ka偶dy niuans preferencji ksi臋cia.

Nie mia艂em czasu my艣le膰 o strategii Aleksandra. Kiedy wybi艂a godzina, jak膮 ksi膮偶臋 ustali艂 dla wype艂nienia planu, pr贸bowa艂em w drodze z kuchni do komnat Aleksandra nie upu艣ci膰 tacy, na kt贸rej znajdowa艂o si臋 dwadzie艣cia jeden miseczek z ciep艂膮, pachn膮c膮 wod膮. W jednej z mniejszych jadalni ustawiono trzy sto艂y. St贸艂 ksi臋cia, zastawiony na dwadzie艣cia jeden os贸b, wznosi艂 si臋 nad innymi na niewielkim pode艣cie. Wydawa艂o si臋, 偶e 艣wiadkami tego, co ksi膮偶臋 zaplanowa艂, b臋dzie jakie艣 sze艣膰dziesi膮t albo siedemdziesi膮t os贸b przy ni偶szych sto艂ach. Zimny przeci膮g sprawia艂, 偶e p艂omienie 艣wiec si臋 ko艂ysa艂y, a s艂u偶膮cy podsyca艂 ogie艅 w wielkim kominku w rogu za podwy偶szeniem. Ten, kto znajdzie si臋 po dalekiej lewicy ksi臋cia, ugotuje si臋. Ten, kto b臋dzie siedzia艂 daleko na prawo, zamarznie.

Oko艂o pi臋tna艣cie minut po wybiciu godziny pysznie ubrani i obwieszeni klejnotami Derzhi zacz臋li wlewa膰 si臋 do jadalni, przepychaj膮c si臋 w stron臋 co lepszych miejsc przy ni偶szych sto艂ach. Baron nie przyjmowa艂 go艣ci, podobnie jak m贸j w艂a艣ciciel przed nim, pozbawiony szcz臋艣cia kupiec, kt贸ry nie m贸g艂 sobie na to pozwoli膰, wi臋c od ponad pi臋ciu lat nie znajdowa艂em si臋 w艣r贸d tak wielu wrogich mi ludzi na raz. Czu艂em si臋 niepewnie i 偶eby o tym nie my艣le膰, zacz膮艂em przys艂uchiwa膰 si臋 rozmowom, by wy艂apa膰 te, kt贸re odnosi艂y si臋 do wydarze艅 w rodzie Mezzrah. Z pewno艣ci膮 musia艂y kr膮偶y膰 jakie艣 plotki o egzekucjach lub wezwaniu pan贸w Mezzrah. Ale nie s艂ysza艂em nic poza pe艂nymi ciekawo艣ci szeptami, kto te偶 usi膮dzie przy wywy偶szonym stole, jak膮 dam臋 wybra艂 sobie ksi膮偶臋 w tym miesi膮cu i kiedy w ko艅cu we藕mie si臋 za Dar Heged, zimowe spotkanie p贸艂nocnych rod贸w, kt贸re sprowadzi艂o Aleksandra do Capharay.

Zastanawia艂em si臋, czy Aleksander planuje zabi膰 osiemnastu szlachcic贸w. Z pewno艣ci膮 nie by艂 a偶 tak wielkim g艂upcem, cho膰 jego ojciec wi臋cej ni偶 raz zrobi艂 co艣 podobnego. Branie zak艂adnik贸w to inna lubiana przez Derzhich taktyka, lecz teraz wydawa艂a si臋 zbyt oczywista. Panowie nie b臋d膮 na tyle naiwni, by odda膰 bro艅 przed wej艣ciem do pa艂acu, a gdyby Aleksander im zagrozi艂, z pewno艣ci膮 by si臋 bronili. Chyba 偶e... Spojrza艂em na elegancko zastawiony st贸艂 i dwadzie艣cia jeden nakry膰. Derzhi przestrzegali bardzo 艣cis艂ych zasad go艣cinno艣ci, zwi膮zanych z ich pustynnym pochodzeniem. Tam, gdzie woda oznacza艂a dla wszystkich 偶ycie, pozbawienie wody postrzegano jako zbrodni臋 niegodn膮 prawdziwego wojownika. Najbardziej zagorzali wrogowie mogli jednego dnia w pokoju korzysta膰 z tej samej studni, jednocze艣nie planuj膮c rze藕 na polu walki nast臋pnego dnia. Go艣cinno艣膰...

Wielkie podw贸jne drzwi za podwy偶szeniem otworzy艂y si臋 i rz膮d odzianych w futra m臋偶czyzn 鈥 wszyscy mieli na g艂owach chusty z jedwabiu w pomara艅czowe pasy, znak rodu Mezzrah 鈥 zacz膮艂 zajmowa膰 miejsca za g艂贸wnym sto艂em. Rozgl膮dali si臋 podejrzliwie, lecz najwyra藕niej uspokaja艂 ich widok sto艂u, plotkuj膮cych go艣ci i wspania艂ych da艅 wnoszonych przez niewolnice. Nie wiedzieli. Ci pot臋偶ni, bezlito艣ni wojownicy nie mieli poj臋cia, 偶e cia艂o ich krewniaka wisi bez 偶ycia i zamarza na rynku Capharny, zgodnie z rozkazem wydanym przez u艣miechni臋tego, rudow艂osego ksi臋cia, kt贸ry przeszed艂 za nimi przez drzwi i teraz traktowa艂 ka偶dego z m臋偶czyzn ze szczeg贸ln膮 uwag膮. Gdyby pili tylko wod臋, nie zdradziliby si臋, lecz w chwili gdy spo偶yj膮 cho膰 k臋s mi臋sa lub wypij膮 wino Aleksandra, stan膮 si臋 jego go艣膰mi-przyjaci贸艂mi, a wszelkie dawne konflikty i urazy zostan膮 za偶egnane i zapomniane... niezale偶nie od tego, czy o nich wiedzieli, czy nie. Nie b臋d膮 mogli si臋 m艣ci膰 za powieszenie kuzyna, nie zdradzaj膮c jednocze艣nie tysi膮cletniej tradycji Derzhich, poniewa偶 ucztowali przy stole Aleksandra ju偶 po tym, jak dokonano morderstwa.

Oszo艂omiony cynicznym posuni臋ciem ksi臋cia 鈥 i ogromem ryzyka, jakiego si臋 podj膮艂 鈥 zaj膮艂em miejsce z ty艂u sto艂u i pomog艂em w uk艂adaniu poduszek i mieczy, but贸w i p艂aszczy, a偶 w ko艅cu wszyscy go艣cie czuli si臋 przy stole ksi臋cia Aleksandra mo偶liwie jak najwygodniej. Najbardziej skwaszon膮 min臋 mia艂 lord Barach, ojciec Vanye, m臋偶czyzna z siwym warkoczem si臋gaj膮cym daleko za jego nagie rami臋. Usiad艂 najdalej od ksi臋cia i wygl膮da艂, jakby do przyj艣cia zmusi艂 go rozkaz starszych rodu.

Musia艂em jednak od艂o偶y膰 na bok rozpraszaj膮ce spekulacje, by nikt nie zwr贸ci艂 na mnie uwagi. Derzhi znani byli z tego, 偶e obcinali palce niewolnik贸w lub oblewali ich r臋ce wrz膮c膮 herbat膮, je艣li jedzenie zosta艂o upuszczone, rozlane lub podane w nieodpowiedni spos贸b. Ostro偶nie nape艂nia艂em kryszta艂owe puchary i roznosi艂em gor膮ce podp艂omyki, a nast臋pnie proponowa艂em talerze soczystej jagni臋cej pieczeni lub aromatycznej wieprzowiny. Obiera艂em i kroi艂em owoce, podawa艂em marynowane jaja, daktyle w cukrze i ma艂e solone rybki tym, kt贸rzy mieli na nie ochot臋. Nalewa艂em nazrheel, gorzk膮 herbat臋. Dolewa艂em wina. Lekcje Zerouna i innych zapomnianych ju偶 nauczycieli ca艂y czas rozbrzmiewa艂y w mojej g艂owie 鈥 suma nauki niewolnika.

Zawsze kl臋kaj tu偶 za go艣ciem. Nigdy nie pozwalaj, by twoje cia艂o go dotkn臋艂o. Zawsze najpierw proponuj potraw臋 ksi臋ciu. Je艣li wska偶e na ni膮 lub skinie g艂ow膮 gest mo偶e by膰 tak drobny, 偶e niemal niezauwa偶alny 鈥 daj jedn膮 porcj臋 do spr贸bowania dr偶膮cemu niewolnikowi, kt贸ry siedzi w cieniu z ty艂u, a reszt臋 u艂贸偶 na talerzu ksi臋cia. Nie oddychaj, gdy obs艂ugujesz ksi臋cia, 偶eby tw贸j oddech nie zepsu艂 mu posi艂ku. Nigdy nie pozwalaj, by go艣ciom zabrak艂o mi臋sa, by ksi膮偶臋 nie wydawa艂 si臋 niego艣cinny. Nigdy nie pozwalaj, by zabrak艂o im nazrheelu, gdy偶 to uznawane jest za z艂y omen. Siwow艂osy szlachcic po艂o偶y艂 n贸偶 na skos na talerzu. Jest w trakcie ephrailu, oczyszczaj膮cego postu. 呕adne mi臋so, ser i jaja 鈥 nic pochodz膮cego od zwierz膮t 鈥 nie mo偶e dotkn膮膰 jego warg. 呕adne wino i mocniejsze trunki. Tylko owoce i herbata. Kiedy ksi膮偶臋 sko艅czy, 偶adnemu z go艣ci nie mo偶na poda膰 nic wi臋cej. Umywania r膮k nale偶y dokona膰 przed...

Kiedy o tym us艂ysz膮? Co, kiedy dowiedz膮 si臋, jak zostali oszukani? Co zrobi膮? Kiedy zrozumiej膮, dlaczego jedna poduszka, miejsce na najdalszym ko艅cu sto艂u, zosta艂a pusta? Ksi膮偶臋 ma sze艣膰dziesi臋ciu 艣wiadk贸w, 偶e przyj臋li jego go艣cinno艣膰 鈥 zbyt wielu, by mogli ich zabi膰 i w ten spos贸b naprawi膰 pomy艂k臋. Nawet lord Barach jad艂 i pi艂.

Czy w domu ksi臋cia Aleksandra nie ma brandy ani miodu? 鈥 spyta艂 szczup艂y m臋偶czyzna odziany w ciemny fiolet, siedz膮cy zaraz po lewicy ksi臋cia. 鈥 Wol臋 s艂odsze napoje, by odegna膰 ch艂贸d nocy.

Oczywi艣cie, panie 鈥 powiedzia艂em cicho i szybko wzi膮艂em z bocznego stolika dzban suzai艅skiej brandy. By艂 to najs艂odszy i najmocniejszy nap贸j, jaki mog艂em mu zaproponowa膰. Ukl膮k艂em i nala艂em kilka kropli do jego kielicha. 鈥 Je艣li to nie b臋dzie odpowiednie, mog臋 poda膰 mi贸d.

Uni贸s艂 kielich.

Ach. Dobry wyb贸r. 鈥 Gdy nape艂ni艂em jego puchar ciemnym bursztynowym p艂ynem, m臋偶czyzna poprawi艂 lamowany futrem p艂aszcz. 鈥 Mo偶na by pomyli膰 letni pa艂ac Derzhich z pa艂acem zimowym. Nazwy z pewno艣ci膮 zosta艂y zamienione. 鈥 Cichy g艂os nosi艂 艣lady obcego akcentu.

Rzuci艂em okiem na jego twarz. Musia艂 by膰 Khelidem. Jak mog艂em nie zwr贸ci膰 uwagi na jego odmienny wygl膮d? G艂adka, blada sk贸ra, w niczym nieprzypominaj膮ca rumianych, ogorza艂ych Derzhich ani z艂ocistej sk贸ry mojej rasy. Niebrzydka, w膮ska twarz. Bezczasowa. U艣miechni臋ta... Wtedy napotka艂em jego wzrok... lodowatoniebieskie oczy, r贸wnie czyste, jak poranne niebo w najwy偶szych g贸rach... wzrok, kt贸ry przerazi艂 mnie bardziej ni偶 wszystko, co widzia艂em przez szesna艣cie lat, bardziej ni偶 senne koszmary, bardziej ni偶 najbardziej przera偶aj膮ce spotkania z czas贸w m艂odo艣ci, gdy偶 nigdy nie musia艂em stawia膰 im czo艂a bezbronny. Nie musia艂em si臋 martwi膰, 偶e swym oddechem ura偶臋 go艣cia, gdy偶 nie by艂em w stanie oddycha膰. Pochyli艂em g艂ow臋, odrywaj膮c spojrzenie od jego twarzy. Brandy na nic mu si臋 nie przyda. Nic nie zdo艂a ogrza膰 tych oczu ani tego, co si臋 za nimi kry艂o.

Wyuczone na pami臋膰 lekcje nieustannie rozbrzmiewa艂y w mojej g艂owie.

Zawsze k艂ad藕 mi臋so na chlebie. Nigdy nie patrz go艣ciom w oczy. Niewolnik贸w zabijano za spojrzenie go艣ciowi w oczy...

... i nie by艂y to oczy, w kt贸re ja w艂a艣nie spojrza艂em. Czy wiedzia艂, 偶e go rozpozna艂em? Czy wiedzia艂, 偶e to mo偶liwe, i偶 na tym 艣wiecie s膮 tacy, kt贸rych wyszkolono do zauwa偶ania tego, co w sobie nosi艂? Cho膰 by艂em okaleczony, zagubiony, w niczym nie przypomina艂em cz艂owieka, jakim niegdy艣 by艂em i straci艂em dawne 偶ycie, nadal potrafi艂em rozpozna膰 demona.

Ustawi艂em butelk臋 brandy w zasi臋gu jego d艂oni i zacz膮艂em cofa膰 r臋k臋, lecz on chwyci艂 m贸j nadgarstek kr贸tkimi, zimnymi palcami o g艂adkiej sk贸rze i doskonale zadbanych paznokciach. Z pewno艣ci膮 d艂onie niewolnika mog艂y dr偶e膰 z wielu powod贸w.

To ty 鈥 powiedzia艂 na tyle cicho, by nie us艂ysza艂 go ksi膮偶臋 po jego prawej ani Derzhi po lewej. Przyci膮gn膮艂 mnie bli偶ej do siebie, wykr臋caj膮c m贸j nadgarstek tak, 偶e moja twarz znalaz艂a si臋 tu偶 obok jego. Wpatrywa艂em si臋 w st贸艂. Wtedy Khelid drug膮 r臋k膮 przeci膮gn膮艂 po lwie i sokole na moim policzku, a dotyk jego zimnych palc贸w rozpali艂 moj膮 sk贸r臋 w spos贸b bardziej przera偶aj膮cy ni偶 rozgrzane do czerwono艣ci 偶elazo kowala. 鈥 To ty jeste艣 przyczyn膮 wszystkiego. Katalizatorem... 鈥 Czu艂em, jak pr贸buje odrze膰 mnie ze sk贸ry swym ostrym jak brzytwa spojrzeniem 鈥 ... uszkodzon膮 w艂asno艣ci膮. Ten Aleksander jest bystry ponad wszelkie wyobra偶enie. Sprowadzi膰 ci臋 tutaj, na oczach ich wszystkich... Urocze... Niebezpieczne. 鈥 Nie m贸wi艂 do mnie, lecz do siebie. I dobrze. Nie chcia艂em mie膰 nic... nic... z nim wsp贸lnego.

By膰 mo偶e powinienem rozejrze膰 si臋 po komnacie i poczyta膰 w duszach obecnych, by odnale藕膰 cho膰 jednego wartego uratowania. By膰 mo偶e po tak d艂ugim czasie uda艂oby mi si臋 nawet spojrze膰 g艂臋biej. Gdyby obchodzi艂 mnie cho膰 jeden m臋偶czyzna lub kobieta spo艣r贸d zgromadzonych, wsta艂bym, wykrzycza艂 ostrze偶enie i z rado艣ci膮 przyj膮艂 kar臋. Ale czas nauczy艂 mnie, 偶e troska o jak膮kolwiek 偶yw膮 istot臋 ma konsekwencje zbyt bolesne 鈥 konsekwencje znacznie bardziej przykre ni偶 bato偶enie czy zag艂odzenie 鈥 a ja nie potrafi艂em ich znie艣膰 nawet w obecno艣ci najwi臋kszej grozy. Rozpaczliwie pragn膮艂em wr贸ci膰 do swojej dziury i le偶e膰 nago w ciemno艣ci. Ukryty. 艢pi膮cy. Samotny.

Seyonne!

Khelid pu艣ci艂 moj膮 r臋k臋, a ja przekl膮艂em w duchu ksi臋cia za to, 偶e wypowiedzia艂 moje prawdziwe imi臋 w obecno艣ci demona.

Szybko omin膮艂em Khelida i ukl膮k艂em obok Aleksandra, pochylaj膮c g艂ow臋 najni偶ej, jak mog艂em, nie uk艂adaj膮c jej jednocze艣nie na jego kolanach lub w talerzu.

Wasza wysoko艣膰.

Chc臋, 偶eby艣 umy艂 d艂onie moich go艣ci. 鈥 Panie...

Niemal zakrztusi艂em si臋 s艂owami, kt贸re pragn膮艂em wypowiedzie膰. C贸偶 on, na bog贸w, wymy艣li艂? Mycie r膮k na zako艅czenie posi艂ku zwykle by艂o zadaniem m艂odszych niewolnik贸w... 艂adnych kobiet lub m艂odzie艅c贸w, dost臋pnych p贸藕niej na noc dla tych go艣ci, kt贸rym si臋 spodobali. Nie wymagano tego ode mnie, od kiedy sko艅czy艂em dwadzie艣cia pi臋膰 lat, a blizny uczyni艂y mnie ma艂o urodziwym.

A do osuszania r膮k u偶yjesz tego. 鈥 Wsun膮艂 w moje d艂onie jedwabn膮 chust臋 w pomara艅czowe pasy. Chust臋 Sierge.

Nie mog艂em wykrztusi膰 s艂owa. Pok艂oni艂em si臋 i w duszy wypowiedzia艂em modlitw臋 umieraj膮cego... cho膰 ju偶 nie wierzy艂em w si艂臋 modlitw.

W jadalni rozbrzmiewa艂y g艂o艣ne rozmowy i brz臋k szk艂a oraz sztu膰c贸w. Z trudem to zauwa偶a艂em, p贸ki nie doszed艂em ot臋pia艂y do ko艅ca sto艂u, by wzi膮膰 dzban ciep艂ej wody z p艂atkami r贸偶y. Gdy nalewa艂em wod臋 do niedu偶ej porcelanowej misy przy pierwszym z rodu Mezzrah, magicy rysowali w powietrzu kr臋gi ognia i wyjmowali z nich bukiety kwiat贸w. Cho膰 nie mog艂em spojrze膰 na m臋偶czyzn臋, czu艂em na sobie jego wzrok. Musia艂 by膰 ciekawy. Jeden niewolnik, ju偶 dawno nie w kwiecie wieku, do umywania r膮k. Dwie zat艂uszczone d艂onie zanurzy艂y si臋 w misie i rozchlapa艂y troch臋 wody. Nagle przerwa艂. Zauwa偶y艂 blizn臋 na mojej twarzy. Nie m贸g艂 jej nie zauwa偶y膰, gdy przed nim ukl膮k艂em. Kiedy wyjmowa艂 d艂onie z ciep艂ej wody, dr偶a艂y. Wyla艂em zawarto艣膰 misy do s艂oja z odpadkami i wyci膮gn膮艂em chust臋. Wyda艂 z siebie j臋k rozpaczy, a ledwo dotkn膮艂em jego palc贸w chust膮, zacisn膮艂 d艂onie w pi臋艣ci. Przygotowa艂em si臋 na cios, lecz nic mi nie zrobi艂. Nie m贸g艂. Cho膰 raz b艂ogos艂awi膮c tradycje Derzhich, podszed艂em do nast臋pnego m臋偶czyzny.

Czterech z nich chwyci艂o chust臋, a ja musia艂em kl臋cze膰 i czeka膰 z otwart膮 d艂oni膮, a偶 mi j膮 oddadz膮. Trzej niemal po艂amali mi palce. Trzej chwycili mnie za ucho i przekr臋cili g艂ow臋, by bli偶ej przyjrze膰 si臋 pi臋tnu. Ostatnia si贸demka w og贸le nie pozwoli艂a mi na umycie r膮k. Cho膰 uwa偶ano takie zachowanie za nieco barbarzy艅skie, nie by艂o to naruszenie etykiety. 呕aden z nich mnie nie zabi艂. 呕aden nie z艂ama艂 prawa go艣cinno艣ci. Wiedzieli, 偶e sami s膮 sobie winni. S艂ysz膮c pochlebstwa Fendulara, zapomnieli o ostro偶no艣ci. By膰 mo偶e przekonywali si臋, 偶e Vanye rzeczywi艣cie jest brzydki i g艂upi, i nie warto z jego powodu obra偶a膰 cesarskiego dziedzica i wys艂annika Khelid贸w. Mogli wini膰 tylko siebie.

Khelida i ksi臋cia zostawi艂em na koniec. Taki by艂 zwyczaj. Z trudem zmusi艂em si臋 do ponownego dotkni臋cia drobnych palc贸w Khelida, ale przynajmniej nie musia艂em na niego patrze膰. Po tym jak oczy艣ci艂em d艂onie ksi臋cia, Aleksander uni贸s艂 moj膮 brod臋 i u艣miechn膮艂 si臋 do mnie z艂o艣liwie, jakbym by艂 jego wsp贸lnikiem, nie za艣 narz臋dziem.

Dobra robota, Seyonne. Czy偶 my, Derzhi, nie jeste艣my grzecznym narodem?

Tak, panie 鈥 wyszepta艂em.

Mo偶esz odej艣膰. 呕aden z moich go艣ci o ciebie nie poprosi艂.

Dotkn膮艂em czo艂em pod艂ogi i wycofa艂em si臋. P臋dem wybieg艂em z pa艂acu i ledwo wyszed艂em na zimne nocne powietrze, gdy m贸j 偶o艂膮dek zn贸w si臋 opr贸偶ni艂.




Rozdzia艂 5


Tej nocy nie mog艂em spa膰. Pr贸bowa艂em wszystkich znanych sposob贸w, lecz nigdy wcze艣niej zimno nie wydawa艂o si臋 tak dojmuj膮ce, a ciemno艣膰 tak przera偶aj膮ca. Czy mia艂em zamkni臋te, czy otwarte oczy, widzia艂em jedynie lodowatoniebieskie spojrzenie Khelida, i moje schronienie w ciemno艣ci zmieni艂o si臋 w otch艂a艅 szale艅stwa. Kuli艂em si臋 w k膮cie. Chodzi艂em pi臋膰 krok贸w od 艣ciany do 艣ciany, a偶 zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie i nie mog艂em usta膰 prosto... Wszystko, byle tylko nie my艣le膰, nie pami臋ta膰, nie widzie膰. Wpatrywa艂em si臋 w sklepienie, a偶 zobaczy艂em z艂ot膮 nitk臋 oznaczaj膮c膮 klap臋, i uchwyci艂em si臋 tej nici niczym ton膮ce dziecko r臋ki ojca. T艂umaczy艂em sobie dochodz膮ce z g贸ry st艂umione odg艂osy krok贸w i g艂osy jako znaki 偶ywych istot, kt贸re mia艂y dusze i kt贸rych oczy nie by艂y oczami demona. A kiedy wszystko ucich艂o i z艂ota ni膰 znik艂a, j臋kn膮艂em i schowa艂em g艂ow臋 w ramionach.

Tym razem nie tydzie艅, Durganie. Nie pi膮膰 dni ani trzy. Je艣li masz dusz臋, nadzorco niewolnik贸w, nie pozostawiaj mnie tu na zbyt d艂ugo albo po otwarciu drzwi znajdziesz szale艅ca.

Kto艣 m贸g艂by pomy艣le膰, 偶e demon zamieszka艂 w mojej duszy, karmi膮c si臋 gniewem, kt贸rego nawet nie potrafi艂em ju偶 spostrzec, poniewa偶 zbyt d艂ugo sobie na艅 nie pozwala艂em. Powiedzia艂em sobie, 偶e nie m贸g艂 mnie pozna膰. Nie by艂o w naturze demona kojarzy膰 ludzkiej postaci tych, kt贸rych kiedy艣 napotka艂, w innym czasie i innym miejscu. Takie rozs膮dne argumenty nie mia艂y jednak najmniejszego znaczenia, gdy kuli艂em si臋 nagi w ciemno艣ciach i rozpaczliwie pragn膮艂em zaton膮膰 we 艣nie.

C贸偶, zawsze mo偶emy znie艣膰 wi臋cej, ni偶 uwa偶amy za mo偶liwe. Drugiego dnia od egzekucyjnej uczty zn贸w spa艂em, cho膰 niespokojnie. Otrzyma艂em trzy porcje jedzenia i wody, wi臋c uzna艂em, 偶e min臋艂y trzy dni, nim Durgan z powrotem opu艣ci艂 drabin臋. Cho膰 odzyska艂em ju偶 spok贸j, zacz膮艂em si臋 po niej wspina膰, zanim jeszcze dotkn臋艂a ziemi.

Krzepki nadzorca niewolnik贸w przyjrza艂 mi si臋 z zainteresowaniem, gdy dr偶膮cy ukl膮k艂em na czystej s艂omie w opuszczonych czworakach. By艂 wczesny ranek.

Te ostatnie dni nie by艂y ju偶 tak 艂atwe, co? S艂ysza艂em, jak krzyczysz.

To nic takiego, panie Durganie.

Czworaki to w nocy jedno z najg艂o艣niejszych miejsc. Wi臋kszo艣膰 niewolnik贸w ma wystarczaj膮co wiele paliwa do podsycania koszmar贸w sennych, a ja mia艂em go wi臋cej ni偶 wszyscy. Ale nie mo偶na sobie pozwoli膰 na zdradzenie cho膰by 艣ladu szale艅stwa. Szaleni niewolnicy byli niebezpieczni. Znikali bardzo szybko i nikt nie pyta艂 gdzie.

Przygotuj si臋. Masz si臋 dzi艣 pojawi膰 w pierwszej sali audiencyjnej. Powiedziano mi, 偶e przy tronie ksi臋cia znajduje si臋 stolik. Ty masz siedzie膰 przy tym stoliku, przygotowany do pisania, o pierwszej godzinie trzeciej stra偶y. Mo偶esz wzi膮膰 papier, atrament i co jeszcze b臋dzie ci potrzebne od trzeciego zarz膮dcy. Jakie艣 pytania?

Spyta艂em, gdzie mog臋 odnale藕膰 trzeciego zarz膮dc臋, a nast臋pnie, co mam zapisywa膰 w du偶ej, pe艂nej przeci膮g贸w pierwszej sali audiencyjnej.

Dzi艣 zaczyna si臋 Dar Heged. B臋d膮 listy i wiadomo艣ci, wyroki i proklamacje.

Czy niewolnicy zwykle...?

Durgan przechyli艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na mnie.

Nie. To wcale nie jest zwyczaj. S艂ysza艂em... 鈥 tu jego spojrzenie pad艂o na m贸j lewy policzek 鈥 ... 偶e mo偶e jego wysoko艣膰 pragnie mie膰 na widoku niewielkie przypomnienie ostatnich wydarze艅, gdy pojawi si臋 szlachta. 鈥 Durgan zmitygowa艂 si臋 nagle i zarumieni艂. Raczej my艣la艂 na g艂os, ni偶 odpowiada艂 na moje pytanie. Po prostu powiedzia艂em na g艂os o tym, co go nurtowa艂o. 鈥 Ruszaj si臋 i uwa偶aj na s艂owa.

Zawsze 鈥 odpowiedzia艂em i uk艂oni艂em si臋, po czym ruszy艂em do cysterny.

Tego szarego poranka musia艂em rozbi膰 l贸d, by dosta膰 si臋 do wody do mycia. Inni byli tam przede mn膮, gdy偶 powierzchnia cysterny by艂a miniaturowym 艂a艅cuchem g贸rskim z od艂amk贸w lodu 鈥 rozbitych, odepchni臋tych na bok i zn贸w przymarzaj膮cych do siebie, jakby zlepionych r臋k膮 ducha. T臋py n贸偶 do golenia le偶a艂 w stercie zamarzni臋tych w艂os贸w o ka偶dym odcieniu i rodzaju. Jeszcze nie widzia艂em tych, z kt贸rymi dzieli艂em czworaki. Ogoleni na 艂yso m臋偶czy藕ni, kt贸rzy przemykali przez pa艂acowe korytarze i kuchnie w swoich fenzai, r贸wnie dobrze mogli by膰 aktorami z w臋drownej trupy. Tylko trzy osoby w pa艂acu by艂y prawdziwe. Durgan, gdy偶 karmi艂 mnie i ze mn膮 rozmawia艂. Aleksander, kt贸ry w艂ada艂 moim 偶yciem. I Khelid... demon. Zadr偶a艂em na to wspomnienie i wyrzuci艂em je ze swoich my艣li. Nic nie mog艂em poradzi膰 w obliczu demona.

Durgan siedzia艂 na drugim ko艅cu czworak贸w, na pod艂odze przed niskim piecykiem, i ostrzy艂 d艂ugi, staromodny miecz. Kiedy go mija艂em w drodze do drzwi, podni贸s艂 wzrok.

Powiedziano mi, 偶e masz imi臋.

Zatrzyma艂em si臋, ale nie odezwa艂em si臋, got贸w na kolejny posmak gorzkiej prawdy.

Ezzarianie nie lubi膮, kiedy u偶ywa si臋 ich imion. 鈥 Powr贸ci艂 do ostrzenia, rytmicznie przeci膮gaj膮c ostrze po szarym kamieniu. By艂o to stwierdzenie, nie pytanie, lecz na ko艅cu pozosta艂o otwarte. Nie sko艅czy艂 tego, co chcia艂 powiedzie膰. Bardzo interesuj膮ce.

Wiesz co艣 o Ezzarianach 鈥 powiedzia艂em w ten sam spos贸b, cho膰 by艂em pewien, 偶e to, co wiedzia艂, nawet nie zbli偶a艂o si臋 do prawdy. Prywatno艣膰... tajemnica... by艂y dla nas jak powietrze.

Moja rodzina pochodzi z po艂udnia. Z Karesh.

Karesh by艂o niedu偶ym miasteczkiem na pofalowanych, trawiastych r贸wninach po艂udniowego Manganaru, jakie艣 cztery dni drogi od granicy Ezzarii. Kiedy by艂em ch艂opcem, prowadzili艣my handel w Karesh, a dziecku z krainy malutkich le艣nych osad wydawa艂o si臋 ono metropoli膮.

W Karesh jest najlepsze piwo w ca艂ym cesarstwie 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 A nasz m艂ynarz nie kupowa艂 innej pszenicy.

Zgadza si臋. 鈥 Grube palce przyciska艂y ostrze do kamienia. Rozmowa zosta艂a zako艅czona. Powiedziano wi臋cej, ni偶 mog艂y przekaza膰 s艂owa.

Zn贸w ruszy艂em w stron臋 wyj艣cia, zatrzyma艂em si臋 jednak, zamkn膮艂em oczy i powiedzia艂em cicho przez rami臋.

Panie, nie wchod藕 w drog臋 Khelidowi.

K膮tem oka zobaczy艂em, jak gwa艂townie podrywa g艂ow臋, i czu艂em na plecach jego wzrok, gdy bieg艂em przez ruchliwy dziedziniec do kuchennych drzwi, my艣l膮c, 偶e jestem najwi臋kszym g艂upcem, jaki kiedykolwiek chodzi艂 po tym 艣wiecie. Jedno mi艂e s艂owo nic nie zmienia. Durgan mia艂 bicz.


* * *


Zimowy Dar Heged trwa艂 dwadzie艣cia trzy dni w pierwszym miesi膮cu roku. Ka偶dy z rod贸w Derzhich z p贸艂nocy cesarstwa wysy艂a艂 przedstawicieli, by okazali ksi臋gi podatkowe, dowiedzieli si臋, jakie nale偶y na艂o偶y膰 podatki na ludzi, konie i jedzenie, aby starczy艂o na wiosenn膮 kampani臋, rozwi膮zali konflikty z innymi rodami, tudzie偶 zaj臋li si臋 pozosta艂ymi sprawami, kt贸re nale偶a艂o przed艂o偶y膰 suwerenowi. Ulice Capharny pe艂ne by艂y szlachetnie urodzonych wojownik贸w i ich s艂u偶by, ponurych 偶o艂nierzy strzeg膮cych woz贸w z podatkami, radosnych rodzin witaj膮cych dalekich krewnych lub dzieci, kt贸re w偶eni艂y si臋 w inny r贸d, jak r贸wnie偶 ulicznych handlarzy, sklepikarzy i karczmarzy czerpi膮cych zyski z przyby艂ych t艂um贸w. Wybucha艂y b贸jki mi臋dzy przedstawicielami rod贸w sprzeczaj膮cych si臋 o ziemi臋 lub w艂asno艣膰. Dar Heged by艂 czasem ma艂偶e艅stw i zar臋czyn, uk艂ad贸w i sojuszy, handlu, targowania si臋 i negocjacji wszelkiego rodzaju.

Nie mia艂em okazji obserwowa膰 tego, co dzia艂o si臋 na ulicach, by艂em jedynie 艣wiadkiem spraw, jakie przedk艂adano ksi臋ciu. Siedzia艂 na mniejszym z dw贸ch wielkich z艂oconych krzese艂 na ko艅cu zadymionej sali, a po obu jego stronach znajdowa艂o si臋 dziesi臋ciu doradc贸w reprezentuj膮cych dziesi臋膰 najstarszych rod贸w Derzhich. Doradcy byli jedynie na pokaz. Cesarz, a w tym wypadku jego syn, mia艂 ostatnie i jedyne s艂owo w ka偶dej kwestii. Kolejka wp艂acaj膮cych podatki i sk艂adaj膮cych petycje ci膮gn臋艂a si臋 wzd艂u偶 olbrzymiej sali, a przy 艣cianach t艂oczyli si臋 obserwatorzy: cz艂onkowie rodzin, s艂u偶膮cy i kto tylko zdo艂a艂 si臋 przecisn膮膰 obok stra偶nik贸w przy drzwiach.

M贸j st贸艂 ustawiono po prawicy ksi臋cia, tak blisko i pod takim k膮tem, 偶e mog艂em widzie膰 i s艂ysze膰 zar贸wno ksi臋cia jak i petent贸w. Za mn膮 znajdowa艂 si臋 kolejny st贸艂, na kt贸rym umieszczono wszelkiego rodzaju wagi i b艂yszcz膮ce mosi臋偶ne odwa偶niki. Strzeg艂 go g艂贸wny redyikka cesarza, urz臋dnik zajmuj膮cy si臋 miarami i wagami. Ka偶da wioska wystarczaj膮co du偶a, by mie膰 sw贸j targ, mia艂a te偶 redyikk臋, kt贸ry pilnowa艂, by handlarze nie oszukiwali na wadze i nie wprowadzili w obieg fa艂szywych monet.

Sesja trwa艂a zwykle od wczesnego ranka do p贸藕nego wieczora. Od ci膮g艂ego pisania 艣cierp艂y mi r臋ce, a paznokcie poczernia艂y od atramentu. Ka偶dy wyrok nale偶a艂o zapisa膰 w du偶ym, oprawionym w sk贸r臋 rejestrze, a w wielu wypadkach trzeba by艂o r贸wnie偶 wys艂a膰 listy lub odpisy stronom nieobecnym na Dar Heged.

Obecno艣膰 cudzoziemca, i do tego niewolnika, by艂a obraz膮 dla Derzhich. Gdy mnie mijali lub czekali, a偶 sko艅cz臋 zapisywa膰 dokument, kt贸ry by艂 im potrzebny, starannie dawali mi to do zrozumienia 鈥 niekt贸rzy przeklinali szeptem, inni wypowiadali wyj膮tkowo obra藕liwe i nieprawdopodobne gro藕by. Zastanawia艂em si臋, czy Durgan mia艂 racj臋 i moja obecno艣膰 tutaj s艂u偶y jakiemu艣 celowi. Ciche sapni臋cie oznacza艂o, 偶e oto jeden ze stoj膮cych w kolejce opowiada艂 drugiemu o mojej roli w upadku lorda Vanye i egzekucji lorda Sierge. Gdy ksi膮偶臋 krzywi艂 si臋, 偶e mu przeszkadzaj膮, Derzhi milkli, lecz powracali do rozm贸w, gdy tylko Aleksander by艂 zaj臋ty.

Mimo tego wszystkiego czu艂em si臋 nie藕le. W olbrzymich piecach porz膮dnie palono, mog艂em obserwowa膰 wielu r贸偶nych ludzi, a cho膰 wi臋kszo艣膰 konflikt贸w i petycji by艂a przyziemna, niekiedy mia艂em okazj臋 przygl膮da膰 si臋 sprawom interesuj膮cym lub wa偶nym. Co najprzyjemniejsze, gdy powr贸ci艂em pierwszej nocy do czworak贸w, Durgan dosta艂 rozkazy, by nie wtr膮cano mnie do podziemnej celi. Cho膰 Zeroun zupe艂nie popsu艂 mi reputacj臋 w艣r贸d innych niewolnik贸w i nikt z nich nie wa偶y艂 si臋 ze mn膮 rozmawia膰, dobrze si臋 czu艂em, s艂ysz膮c oddechy innych ludzkich istot, kiedy zasypia艂em. 艁atwiej by艂o mi st艂umi膰 obawy, na kt贸re nic nie mog艂em poradzi膰. 艁atwiej wzmocni膰 barykady przed snami, kt贸re powraca艂y z miejsca, w jakie je wygna艂em.

Aleksander ze swej strony wyra藕nie nie m贸g艂 wszystkiego znie艣膰. Od pierwszej chwili pierwszego dnia warcza艂 na ka偶dego petenta, nawet je艣li oddawa艂 skrzyni臋 skarb贸w, kt贸ra mia艂a zosta膰 przetransportowana do skarbca w Zhagadzie.

Jak膮 zbrodni臋 pope艂ni艂em, 偶e zosta艂em uwi臋ziony na tym ohydnym krze艣le? 鈥 powtarza艂 trzeciego ranka, zanim otwarto drzwi, przed kt贸rymi sta艂a ju偶 kolejka bogato odzianych Derzhich. 鈥 Skoro ojciec ma mie膰 wszystkie przywileje bycia cesarzem, powinien te偶 wzi膮膰 na siebie obowi膮zki. Co mnie obchodzi, 偶e r贸d Gorush zabra艂 trzy pola rodowi Rhyzka? Co mnie obchodzi posag jakiej艣 dziewuchy od Hamraschich? Jest brzydka i nie wzi膮艂bym jej do 艂贸偶ka nawet za potr贸jny posag. Chcia艂bym m贸c im powiedzie膰, 偶eby spalili te przekl臋te pola i wrzucili dziewczyn臋 do ognia.

Zarz膮dcy kulili si臋, s艂ysz膮c narzekania ksi臋cia, i p艂aszczyli si臋, kiedy nadszed艂 czas, by otworzy膰 drzwi i wpu艣ci膰 oczekuj膮cych. Cho膰 ksi膮偶臋 by艂 nieuprzejmy i niegrzeczny, jego os膮d w sprawach publicznych wydawa艂 si臋 lepszy ni偶 w 偶yciu prywatnym. Wiedzia艂, kiedy wykorzysta膰 sw贸j autorytet, a kiedy si臋 wycofa膰 i sk艂oni膰 sk艂贸cone strony do za艂atwienia spraw mi臋dzy sob膮. W powa偶nych konfliktach opowiada艂 si臋 po stronie, kt贸ra p艂aci艂a wi臋ksze podatki, dostarcza艂a wi臋cej ludzi i koni armii ojca albo mia艂a 艂adniejsz膮 c贸rk臋 na wydaniu. Nie by艂o to z艂e podej艣cie, chyba 偶e kto艣 akurat zosta艂 przez nie skrzywdzony albo mia艂 jak膮艣 dziwn膮 wizj臋 sprawiedliwo艣ci. Cesarz z pewno艣ci膮 uzna, 偶e syn odpowiednio zadba艂 o jego interesy.

Pr贸bowa艂em udawa膰, 偶e nic si臋 nie zmieni艂o od czasu uczty i egzekucji, ale w miar臋 up艂ywu czasu odkry艂em, 偶e rozgl膮dam si臋 w t艂umie, szukaj膮c Khelida, i z niezdrow膮 ciekawo艣ci膮 obserwuj臋, jak wtapia si臋 w pa艂acowe 偶ycie. Nie by艂o nic dziwnego w tym, 偶e rai-kirah postanowi艂 zapolowa膰 w Capharnie. Pa艂ac Derzhich oferowa艂 demonowi wiele mo偶liwo艣ci, bo nawet gdyby kt贸ry艣 z ezzaria艅skich Poszukiwaczy prze偶y艂, nie wa偶y艂by si臋 wej艣膰 do fortecy Derzhich. Z pewno艣ci膮 to tylko dziwny zbieg okoliczno艣ci, i偶 demon znalaz艂 si臋 w miejscu, gdzie jedyna osoba, kt贸ra go rozpoznawa艂a 鈥 by膰 mo偶e jedyna 偶ywa istota, kt贸ra mog艂a go rozpozna膰 鈥 nie mog艂a nic na to poradzi膰. U Khelida nie widzia艂em jednak zewn臋trznych oznak op臋tania przez demona. 呕adnego niezwyk艂ego okrucie艅stwa. 呕adnego szale艅stwa. Tylko pe艂en urok i grzeczne zainteresowanie przebiegiem s膮d贸w. Dlaczego? Pi臋膰dziesi膮t razy pr贸bowa艂em st艂umi膰 takie rozwa偶ania, lecz pozostawa艂y w moim umy艣le niczym posmak zepsutego mi臋sa w ustach.


* * *


P贸藕nym popo艂udniem czwartego dnia przebieg Dar Heged przerwa艂a nietypowa wycieczka do miasta.

Heged Fontezhi by艂 najprawdopodobniej najpot臋偶niejsz膮 rodzin膮 cesarstwa poza samym cesarskim rodem Denischkar. Posiad艂o艣ci Fontezhich obejmowa艂y spor膮 cz臋艣膰 p贸艂nocnego Azhakstanu, a do tego miliony akr贸w na podbitych terenach Senigaru i Thryce. W przeciwie艅stwie do wi臋kszo艣ci heged贸w, kt贸re posiada艂y du偶e pa艂ace w Capharnie, lecz ich ziemie znajdowa艂y si臋 gdzie indziej, do Fontezhich nale偶a艂y dwie trzecie ziem, na kt贸rych le偶a艂a Capharna. Kupcy i mieszka艅cy miasta pracowali pilnie, by p艂aci膰 czynsze, kt贸re sp艂ywa艂y do skarbca Fontezhich.

Heged Jurran z kolei by艂 pomniejszym rodem, nie nale偶a艂 do dziesi臋ciu, kt贸re zasiada艂y w Cesarskiej Radzie, ani nawet do dwudziestu, kt贸re posiada艂y wi臋kszo艣膰 ziem i nosi艂y zwyczajowe tytu艂y Derzhich. Jurranowie byli raczej kupcami ni偶 wojownikami. Nie nale偶a艂o im jednak wsp贸艂czu膰. Rz膮dzili handlem przyprawami i byli bardzo bogaci. Poniewa偶 jednak ich maj膮tek opiera艂 si臋 na z艂ocie i przyprawach, nie za艣 ziemi i koniach, uwa偶ano ich za ma艂o wa偶nych.

Tego popo艂udnia, gdy Aleksander by艂 wyra藕nie znudzony do nieprzytomno艣ci seri膮 pomniejszych spraw i nudnych przem贸w, baron Celdric, g艂owa hegedu Jurran, stan膮艂 przed nim, protestuj膮c przeciwko decyzji Fontezhich, by spali膰 zrujnowan膮 dzielnic臋 Capharny na po艂udniowy zach贸d od rzeki. By艂a to najubo偶sza dzielnica miasta, zamieszkana przez okaleczonych i chorych weteran贸w, starszych ludzi pozbawionych krewnych, kt贸rzy by si臋 o nich troszczyli, wdowy bez 艣rodk贸w do 偶ycia, jak r贸wnie偶 wszelkiego rodzaju z艂odziei, hieny cmentarne, tr臋dowatych i szale艅c贸w. Magazyny przypraw rodu Jurran znajdowa艂y si臋 po艣rodku tej dzielnicy.

Aleksander ziewa艂 podczas przemowy barona Celdrica, po czym pos艂a艂 po przedstawiciela Fontezhich, by na to odpowiedzia艂. Wyrok wydawa艂 si臋 do przewidzenia. Jurranowie nigdy nie mogliby wygra膰 z tak pot臋偶nym rodem... ale Fontezhi pope艂nili powa偶ny b艂膮d. Wys艂ali swojego najm艂odszego dennissara, jakiego艣 syna kuzyna bratanka, by odpowiada艂 przed ksi臋ciem.

A gdzie偶 to jest lord Pytor? 鈥 warkn膮艂 ksi膮偶臋 na dr偶膮cego, przera偶onego osiemnastolatka, kt贸rego obecno艣膰 doprowadzi艂a go do furii. 鈥 Czy g艂owa rodu Fontezhich uwa偶a, 偶e jest zbyt wa偶ny, by odpowiedzie膰 na wezwanie swego ksi臋cia? Mo偶e oczekuje, 偶e na niego poczekam?

Nie... nie... wasza wysoko艣膰. Lord Pytor wybra艂 si臋 dzisiejszego popo艂udnia na przeja偶d偶k臋. 鈥 M艂odzik jeszcze nie wiedzia艂, kiedy lepiej zachowa膰 dyskrecj臋.

A Fontezhi nie maj膮 偶adnych go艅c贸w, 偶adnych adiutant贸w, 偶adnych koni, 偶eby si臋 z nim skontaktowa膰? I mo偶e jeszcze ka偶dy szlachcic pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia z twego rodu jest tak samo zaj臋ty? Nie wierz臋, 偶eby taka dr偶膮ca ryba jak ty mog艂a osi膮gn膮膰 nawet czwarty stopie艅.

Oczywi艣cie, 偶e nie, wasza wysoko艣膰... To znaczy, my艣leli艣my... 偶e chodzi tylko o Jurran贸w, a nie ces... 鈥 M艂odzik niemal po艂kn膮艂 j臋zyk. 鈥 Ta dzielnica to nic, wasza wysoko艣膰. To brudna wyl臋garnia chor贸b, kryj贸wka z艂odziei i 偶ebrak贸w. Lord Pytor pragnie uczyni膰 j膮 pi臋kn膮... godn膮 letniej stolicy Derzhich.

A jak chce j膮 upi臋kszy膰? Uwa偶a, 偶e wystarczy j膮 spali膰? Odzyskuj膮c nieco pewno艣ci siebie, m艂ody dennissar wyd膮艂 pier艣 i wyg艂adzi艂 fioletow膮 satyn臋 kamizeli.

Planuje wybudowa膰 艣wi膮tyni臋 Athosa, waszego patrona, wasza wysoko艣膰.

Ale to zajmie tylko cz臋艣膰 terenu. Co jeszcze planowa艂? Powiedz mi prawd臋 albo wyci膮gn臋 j膮 z ciebie w mniej przyjemny spos贸b. M艂odzieniec straci艂 pewno艣膰 siebie.

Tylko rezydencj臋... dla syna... Ma艂y pa艂ac... To wszystko.

C贸偶... 鈥 Aleksander zerwa艂 si臋 z krzes艂a. 鈥 Skoro ta sprawa jest tak ma艂o wa偶na, 偶e wysy艂a si臋 zap艂akane dziecko przed oblicze wys艂annika cesarza, lepiej sam przyjrz臋 si臋 spornemu terenowi. Mo偶e i mnie si臋 do czego艣 przyda.

M艂ody Fontezhi otworzy艂 szeroko usta i zblad艂. Nie by艂o m膮drze traci膰 ziemie nale偶膮ce do g艂owy hegedu przez w艂asn膮 niekompetencj臋. Lord Celdric uk艂oni艂 si臋 g艂臋boko.

M贸j ksi膮偶臋, heged Jurran oczywi艣cie przyjmie ka偶dy wyrok, jaki uznacie za sprawiedliwy. Czujemy si臋 uhonorowani waszym zainteresowaniem. 鈥 Wyraz jego twarzy by艂 odpowiednio powa偶ny i pe艂en szacunku. Ja jednak siedzia艂em z boku i widzia艂em jego pe艂en zadowolenia u艣miech, gdy si臋 uk艂oni艂.

I tak oto musia艂em spakowa膰 skrzynk臋 z przyborami do pisania i rejestr i pospieszy膰 boso ulicami miasta za Aleksandrem. Ruszy艂 pieszo, odsy艂aj膮c pospiesznie osiod艂anego rumaka z powrotem do stajni. By艂o nies艂ychane, by w艂adca chodzi艂 po ulicach miasta, nie za艣 je藕dzi艂 konno, wi臋c zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy ksi膮偶臋 nie chcia艂 w ten spos贸b zaszokowa膰 dworak贸w. A mo偶e po prostu mia艂 ochot臋 rozprostowa膰 ko艣ci i o偶ywi膰 si臋 po czterech godzinach nudy.

Nie by艂a to spokojna podr贸偶. Dziesi臋ciu zebranych w po艣piechu s艂u偶膮cych z pochodniami o艣wietla艂o popo艂udniowy p贸艂mrok, a dym wisia艂 wok贸艂 nas w nieruchomym, zimnym powietrzu. Pi臋膰dziesi臋ciu stra偶nik贸w, podobna liczba s艂u偶膮cych, pomocnik贸w, pucybut贸w i wszelkiego rodzaju dennissar贸w d艂ugo po tym, jak opu艣cili艣my bramy pa艂acu, k艂臋bi艂a si臋, pr贸buj膮c ustali膰, kto powinien i艣膰 przed kim, a kto za kim.

Mieszka艅cy miasta zebrali si臋 szybko wzd艂u偶 drogi, gapi膮c si臋 na bajkowego m艂odego ksi臋cia, kt贸rego wi臋kszo艣膰 z nich nigdy nie widzia艂a. Z pocz膮tku obserwowa艂y nas odziane w bogate p艂aszcze damy i dzieci, kupcy, sklepikarze, poganiacze i skrybowie, kt贸rzy porzucili swoj膮 prac臋, by spojrze膰 na w艂adc臋. Wznosili radosne okrzyki i machali do ziemskiego uciele艣nienia chwa艂y cesarstwa. Aleksander nie pokazywa艂 po sobie, 偶e ich zauwa偶a. Tego w艂a艣nie oczekiwali. Pewnie straciliby do niego szacunek, gdyby si臋 u艣miechn膮艂 i zamacha艂 im w odpowiedzi. On tylko maszerowa艂 energicznie, rozmawiaj膮c przez ca艂y czas z Sovarim, kapitanem stra偶y osobistej.

Kiedy min臋li艣my 艂ukowaty most na Ghojanie, uliczki zacz臋艂y si臋 robi膰 coraz w臋偶sze i coraz bardziej b艂otniste, a gapie nie wygl膮dali ju偶 tak mi艂o. Byli chudzi i obszarpani, cisi i przera偶eni. Dzieci o pustym spojrzeniu chowa艂y si臋 za wychudzonymi matkami, a okaleczeni starcy otwierali pozbawione z臋b贸w usta. Pr贸buj膮c st艂umi膰 coraz wi臋kszy smr贸d, jeden z adiutant贸w Aleksandra zacz膮艂 wymachiwa膰 kadzielnic膮 wydzielaj膮c膮 z siebie mdl膮cy dym, lecz ksi膮偶臋 odepchn膮艂 m臋偶czyzn臋 i kaza艂 mu zgasi膰 p艂on膮ce zio艂a w pobliskiej ka艂u偶y.

Przez to smr贸d robi si臋 jeszcze gorszy. My艣lisz, 偶e jestem kobiet膮 i nigdy nie w膮cha艂em zadniej strony konia?

Ale nie s膮dz臋, by Aleksander kiedykolwiek widzia艂 szumowiny swoich miast 鈥 a ju偶 z pewno艣ci膮 nie chodzi艂 pieszo, przez co m贸g艂 dostrzec ich oczy. Nie patrzy艂 wprost przed siebie, jak wcze艣niej, lecz jego spojrzenie przeskakiwa艂o od jednego 偶a艂osnego widoku do drugiego. Skrzywi艂 nos z odra偶ana widok trzech owrzodzonych starc贸w, kt贸rzy przewalali si臋 w rzece b艂ocka i ekskrement贸w, walcz膮c o skaml膮cego kundla. Cofn膮艂 si臋 od kobiety o zapad艂ych policzkach i zaropia艂ych oczach, kt贸ra kl臋cza艂a w b艂ocie z wyci膮gni臋tymi r臋kami, j臋cz膮c z bezrozumnego b贸lu. Wpatrywa艂 si臋 z zaciekawieniem w boczne uliczki, gdzie grupy odzianych w 艂achmany m臋偶czyzn, kobiet i dzieci kuli艂y si臋 wok贸艂 偶a艂osnych ognisk, zbyt zmarzni臋te i os艂abione, by w og贸le zwr贸ci膰 na niego uwag臋.

Dwie dziwki odepchn臋艂y obszarpanych klient贸w i wpatrzy艂y si臋 bezczelnie w ksi臋cia. Jedna z nich, hojnie obdarzona przez natur臋 dziewczyna z d艂ugimi lokami, wyszczerzy艂a si臋 i pokiwa艂a na niego palcem. Aleksander roze艣mia艂 si臋, a dziewczyna przes艂a艂a mu buziaka, zadar艂a sp贸dnic臋 i wr贸ci艂a do roboty.

Gdy procesja ksi臋cia wysz艂a za r贸g, kobieta z niemowl臋ciem na plecach i dw贸jk膮 brudnych dzieci trzymaj膮cych si臋 jej sp贸dnicy wypad艂a z ciemnego, zas艂oni臋tego szmat膮 wej艣cia do budynku.

Nie ma tu pracy ani chleba! 鈥 wrzasn膮艂 ze 艣rodka szorstki g艂os. 鈥 Id藕 umrze膰 gdzie indziej!

Kobieta potkn臋艂a si臋 o jednego z m臋偶czyzn z pochodniami i upad艂a u st贸p Aleksandra.

M艂ody dennissar Fontezhich, bez w膮tpienia pragn膮c si臋 oczy艣ci膰 w oczach ksi臋cia, wrzasn膮艂 na kobiet臋, by si臋 odsun臋艂a, i kopn膮艂 j膮 tak mocno, 偶e potoczy艂a si臋 w stert臋 b艂ota. Jeden z jego stra偶nik贸w chwyci艂 przera偶one dzieci za szyje i rzuci艂 je w zamarzni臋t膮, brudn膮 zasp臋. Male艅stwa zacz臋艂y p艂aka膰 i pr贸bowa艂y wr贸ci膰 do matki, lecz ja sta艂em im na drodze i zatrzyma艂em je w bezpiecznym miejscu. Z przera偶eniem patrzy艂em, jak Aleksander wyjmuje miecz. Wierzy艂em, 偶e ma zamiar zabi膰 oszo艂omion膮 kobiet臋 za to, 偶e wa偶y艂a si臋 dotkn膮膰 jego st贸p. Ale on przycisn膮艂 sztych do gard艂a m艂odego Fontezhi i wpatrzy艂 si臋 w pe艂n膮 niedowierzania twarz m艂odzika, jednocze艣nie wyci膮gaj膮c drug膮 r臋k臋 do le偶膮cej kobiety. Wpatrywa艂a si臋 w niego t臋po, z jej rzadkich w艂os贸w sp艂ywa艂o b艂oto, za艣 w ot臋pia艂ych od g艂odu oczach malowa艂o si臋 jedynie pytanie, z kt贸rej strony teraz spadnie cios.

Dalej, kobieto 鈥 powiedzia艂 Aleksander, potrz膮saj膮c r臋k膮, cho膰 nadal na nianie patrzy艂. 鈥 We藕 j膮 i wsta艅 albo ci idioci ci臋 zadepcz膮.

Wyci膮gn臋艂a d艂o艅, jakby wk艂ada艂a j膮 do paszczy wilka, lecz ksi膮偶臋 podni贸s艂 j膮 i odsun膮艂 na bok. Potem schowa艂 miecz i z zimn膮 zajad艂o艣ci膮 spoliczkowa艂 stra偶nika Fontezhich, kt贸ry dusi艂 dzieci. Zadziwiony, popchn膮艂em male艅stwa w stron臋 matki, i ca艂a tr贸jka uciek艂a boczn膮 uliczk膮. Zastanawia艂em si臋, ile dni 偶ycia im zosta艂o. Je艣li pogoda cho膰 troch臋 si臋 nie poprawi, pewnie niewiele.

Ksi膮偶臋 nie wspomnia艂 o incydencie, lecz najwyra藕niej zwr贸ci艂 na mnie uwag臋, gdy tak sta艂em, dr偶膮c w pozbawionej r臋kaw贸w tunice, i czeka艂em, a偶 procesja si臋 ruszy. Wpatrywa艂 si臋 we mnie tak d艂ugo, 偶e zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy nie rozz艂o艣ci艂em go swoj膮 ingerencj膮, cho膰by tak niewielk膮. Rozejrzawszy si臋 wok贸艂, zacz膮艂 co艣 m贸wi膰, potem jednak si臋 namy艣li艂 i kaza艂 mi si臋 trzyma膰 blisko niego. Kiedy dotarli艣my do magazynu Jurran贸w, rozkaza艂 jednemu ze s艂u偶膮cych lorda Celdrica znale藕膰 mi p艂aszcz i jakie艣 sanda艂y, 偶ebym nie zmarz艂 za bardzo i by艂 w stanie pisa膰. Czu艂em si臋 absolutnie oszo艂omiony.

Ksi膮偶臋 do艣膰 szybko przyjrza艂 si臋 magazynom, po czym wyda艂 wyrok. Dzielnica nie mo偶e zosta膰 spalona. Mog艂oby to zach臋ci膰 jej mieszka艅c贸w, 偶eby rozeszli si臋 po ca艂ym mie艣cie, uzna艂. Dennissar Fontezhich oniemia艂 i przez ca艂y czas maca艂 niewielkie zadrapanie na szyi pozostawione przez miecz Aleksandra. Bez w膮tpienia Fontezhi za艂o偶yli, 偶e mieszka艅cy sp艂on膮 z reszt膮 brud贸w.

Ale Aleksander nie sko艅czy艂.

Jurranowie zap艂ac膮 za ziemi臋, na kt贸rej stoj膮 magazyny 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nie czynsz, ale ca艂o艣膰 za prawo w艂asno艣ci. Przed ko艅cem Dar Heged lord Celdric przedstawi mi wynik ugody. Zanotuj to, Seyonne. A przez nast臋pne dwadzie艣cia lat Jurranowie b臋d膮 wynajmowa膰 wy艂膮cznie karawany Fontezhich do transportowania przypraw na terenie Azhakstanu.

Mistrzowskie posuni臋cie. Fontezhi strac膮 ziemi臋, gdy偶 obrazili ksi臋cia. Jurranowie strac膮 z艂oto, gdy偶 obrazili pot臋偶niejszy r贸d. Oba rody b臋d膮 musia艂y wsp贸艂pracowa膰 i najprawdopodobniej oba zyskaj膮 na umowie, co wywo艂a same pozytywne reakcje. Dobra robota. Mnie jednak intrygowa艂o, jak Aleksander potraktowa艂 kobiet臋. Zupe艂nie mi to do niego nie pasowa艂o.

Wkr贸tce powr贸cili艣my do normalno艣ci. Tego wieczora, gdy siedzia艂em przy biurku ksi臋cia i przepisywa艂em rozkazy dla dow贸dc贸w wojska na p贸艂nocnych granicach, Aleksander wyszed艂 z sypialni i nala艂 sobie kieliszek wina, po czym wezwa艂 jednego ze swoich adiutant贸w. Wskaza艂 na zakryte zas艂on膮 drzwi i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Co mam z ni膮 zrobi膰, wasza wysoko艣膰?

Wrzu膰cie j膮 z powrotem do szamba, w kt贸rym j膮 znale藕li艣cie. 艢mierdzi i jest bardziej wulgarna ni偶 Veshtar. Sovari mia艂 racj臋.

Adiutant znikn膮艂 za zas艂on膮 i nie powr贸ci艂.

Co si臋 tak gapisz, niewolniku? 鈥 spyta艂 Aleksander. 鈥 By艂a twoj膮 przyjaci贸艂k膮?

Podejrzewa艂em, 偶e chodzi艂o o uliczn膮 dziewk臋, cho膰 nigdy jej nie zobaczy艂em.




Rozdzia艂 6


Pi膮tego ranka Dar Heged ksi膮偶臋 zacz膮艂 si臋 dziwnie zachowywa膰. Nie m贸g艂 usiedzie膰 bez ruchu. Bez przerwy stuka艂 r臋kami w pod艂okietniki krzes艂a. Kr臋ci艂 si臋 na czerwonym aksamicie, jakby nie potrafi艂 znale藕膰 sobie miejsca. Bawi艂 si臋 no偶em, zaplata艂 warkocz i kr臋ci艂 klejnotem wisz膮cym na 艂a艅cuchu na jego szyi. Zrzuca艂 poduszki z krzes艂a, po czym 偶膮da艂 od s艂u偶膮cych, by przynie艣li je z powrotem. Domaga艂 si臋 wina, lecz wcale go nie pi艂 鈥 miast tego rzuci艂 kielichem o ziemi臋, kiedy szczeg贸lnie zirytowa艂 go jeden z petent贸w. Starsza dama z pot臋偶nego rodu, kt贸ra oskar偶a艂a syna o sfa艂szowanie rodowodu cennego rumaka 鈥 dla Derzhich zbrodnia ci臋偶sza ni偶 morderstwo 鈥 niemal spad艂a z krzes艂a, gdy Aleksander w po艂owie jej przemowy zerwa艂 si臋 i rykn膮艂:

Pospiesz si臋, kobieto! Tysi膮ce czekaj膮, by stan膮膰 przede mn膮!

Potem okr膮偶y艂 krzes艂o i zacz膮艂 uderza膰 pi臋艣ciami o oparcie, by sk艂oni膰 kobiet臋 do szybszego m贸wienia. Ta zmiesza艂a si臋, a ja zacz膮艂em si臋 spodziewa膰, 偶e Aleksander ka偶e j膮 powiesi膰, gdy matrona j臋艂a ci臋偶ko dysze膰, chwyci艂a si臋 za pier艣 i musia艂a zosta膰 wyniesiona z sali.

Jeden z zarz膮dc贸w podszed艂 do Aleksandra i szepn膮艂 mu co艣 do ucha, lecz wtedy ksi膮偶臋 na niego rykn膮艂:

Czuj臋 si臋 艣wietnie! Sprowad藕 do mnie kolejn膮 osob臋 albo ka偶臋 ci臋 wych艂osta膰!

Nast臋pnego dnia by艂o jeszcze gorzej. Ksi膮偶臋 nie potrafi艂 usiedzie膰 nawet przez minut臋, wi臋c spacerowa艂 po podwy偶szeniu, podczas gdy wezwani przed jego oblicze m贸wili i wzrokiem pod膮偶ali za nim. To sprawia艂o, 偶e zaczynali si臋 j膮ka膰, a to z kolei jeszcze bardziej irytowa艂o ksi臋cia. W miar臋 up艂ywu godzin zacz膮艂 walczy膰 z tym niepokojem, zaciska艂 r臋ce na oparciu tronu albo obejmowa艂 nimi puchar tak mocno, 偶e a偶 biela艂y mu kostki. Ale nawet wtedy stuka艂 stop膮 o pod艂og臋 lub szarpa艂 g艂ow膮. Zarz膮dcy i szambelani byli przera偶eni. Rozkaza艂 wych艂osta膰 dw贸ch z nich, gdy偶 wa偶yli si臋 spyta膰 go, czy nie zechcia艂by odpocz膮膰, i grozi艂 tym ka偶dej osobie, kt贸ra 艣mia艂aby zapyta膰, czy czego艣 nie potrzebuje. Tego w艂a艣nie dnia, drugiego dnia dziwnego zachowania ksi臋cia, zauwa偶y艂em wys艂annika Khelid贸w w艣r贸d dworzan i s艂ug za krzes艂em ksi臋cia. Jasnow艂osy, smuk艂y m臋偶czyzna w fioletowym p艂aszczu obserwowa艂 wszystko, nie odzywa艂 si臋 do nikogo i od czasu do czasu u艣miecha艂 si臋 do siebie, cho膰 ja nie pojmowa艂em, c贸偶 takiego w艂a艣ciwie go bawi. Szybko o tym zapomnia艂em. C贸偶 obchodz膮 niewolnik贸w demony i ich rozrywki?

Si贸dmy dzie艅 Dar Heged, a trzeci dziwnego zachowania Aleksandra, zacz膮艂 si臋 od bardzo skomplikowanej sprawy, w kt贸rej g艂owa rodu zgin臋艂a, pozostawiaj膮c jedynej, niezam臋偶nej c贸rce rozleg艂e ziemie. Aleksander siedzia艂 na krze艣le, 艣ciskaj膮c pod艂okietniki tak mocno, 偶e nie zdziwi艂bym si臋, gdyby stare drewno p臋k艂o w jego u艣cisku. By艂em wystarczaj膮co blisko, by widzie膰 ciemne kr臋gi pod jego bursztynowymi oczami, kt贸re spogl膮da艂y to tu, to tam, nie koncentruj膮c si臋 na niczym. Szambelan ostrzeg艂 go, 偶e strony w sprawie spornego spadku, dwaj cz艂onkowie rodu, z kt贸rych ka偶dy twierdzi艂, 偶e to jemu obiecano r臋k臋 dziewczyny, s膮 pot臋偶nymi baronami o r贸wnej randze, strzeg膮cymi jednej z najniebezpieczniejszych granic cesarstwa. Cesarz nie 偶yczy艂by sobie niech臋ci 偶adnego z nich.

Po p贸艂godzinnych wyja艣nieniach przedstawiciela jednego z wojownik贸w Aleksander zacz膮艂 dr偶e膰. Jego d艂onie, nogi, ca艂e cia艂o dygota艂y, jakby ostry zimowy wiatr zgasi艂 p艂omienie w piecach i zwr贸ci艂 si臋 przeciw niemu, i tylko niemu.

M贸w dalej 鈥 nakaza艂 ksi膮偶臋 przez zaci艣ni臋te z臋by, gdy m贸wca przerwa艂 i wpatrzy艂 si臋 w niego uwa偶nie. W sali audiencyjnej zabrzmia艂y szepty. 鈥 Powiedzia艂em, m贸w dalej.

M臋偶czyzna wype艂ni艂 polecenie, po czym ust膮pi艂 pola drugiej stronie konfliktu. Nie pojmowa艂em, jak Aleksander mo偶e spami臋ta膰 te wszystkie szczeg贸艂y: zwi膮zki rodzinne, stare d艂ugi, przysi臋gi wojownik贸w, obietnice ma艂偶e艅stwa 鈥 wszystkie szczeg贸艂y 偶ycia Derzhich. Wygl膮da艂 niczym wulkan gotowy do wybuchu. Obserwatorzy potrz膮sali g艂owami, krzywili si臋, zastanawiali. A w艣r贸d nich, opieraj膮c si臋 leniwie o drzwi, sta艂 Korelyi, wys艂annik Khelid贸w... i u艣miecha艂 si臋.

Szybko spu艣ci艂em wzrok na rejestr. Nigdy, przenigdy nie mog艂em pozwoli膰, by Khelid zauwa偶y艂, 偶e go obserwuj臋, 偶e wiem. Nie mia艂em mocy. By艂bym bezradny. Na tym 艣wiecie by艂y rzeczy, przy kt贸rych zniewolenie przez Derzhich wydawa艂oby si臋 przyjemno艣ci膮, a ja nie mog艂em sobie pozwoli膰, by cho膰 o nich pomy艣le膰. Demony przyci膮ga艂 strach. W chwili jednak, gdy cofa艂em wzrok od u艣miechni臋tego Khelida, zauwa偶y艂em delikatny ruch jego d艂oni i moje serce na chwil臋 przesta艂o bi膰. Gwa艂townie odwr贸ci艂em si臋 do Aleksandra. Potrz膮sa艂 g艂ow膮, jakby chcia艂 j膮 oczy艣ci膰. Co si臋 dzia艂o?

B艂agam o wys艂uchanie, wasza wysoko艣膰 鈥 powiedzia艂 oszo艂omiony adwokat. 鈥 Nie opowiedzia艂em jeszcze o umowie ze wspomnian膮 dam膮 w kwestii konkur贸w barona Juzaia.

Nie, nie. Nie odmawiam... M贸w dalej, Cedranie. Rozumiem wag臋 tej sprawy i wys艂ucham ci臋 do ko艅ca, jak obiecywa艂em. 鈥 Ksi膮偶臋 z trudem wypowiada艂 te s艂owa przez zaci艣ni臋te z臋by.

Przez nast臋pne p贸艂 godziny ksi膮偶臋 walczy艂 z dziwn膮 chorob膮, mocno zaciskaj膮c szcz臋ki. Podczas gdy spisywa艂em szczeg贸艂y sprawy, od czasu do czasu pozwala艂em sobie spojrze膰 na m臋偶czyzn臋 przy drzwiach. Tam... kolejny ruch palc贸w. Ksi膮偶臋 zacisn膮艂 uchwyt na pod艂okietnikach i zmusi艂 si臋 do pozostania bez ruchu. M臋偶czyzna w fiolecie ju偶 si臋 nie u艣miecha艂.

Kiedy obie strony przedstawi艂y swoje dowody, Aleksander na chwil臋 przymkn膮艂 oczy, po czym stwierdzi艂:

Musz臋 w pe艂ni rozwa偶y膰 t臋 spraw臋. Szlachetni s艂udzy cesarstwa zostan膮 potraktowani z szacunkiem, kt贸rego s膮 godni. Powr贸c臋 do swoich komnat i jutro rano wydam wyrok. 鈥 Z opanowaniem, jakiego wcze艣niej nie widzia艂em, Aleksander wsta艂, przyj膮艂 uk艂on obu szlachetnych pan贸w i kl臋kni臋cie t艂um贸w, po czym pospiesznie opu艣ci艂 sal臋.

Gdy znik艂, t艂um zacz膮艂 gor膮czkowo szepta膰.

Co si臋 z nim dzieje?

To musi by膰 jaka艣 choroba... nigdy wcze艣niej nie widzia艂em czego艣 podobnego.

S艂ysza艂em, 偶e od trzech nocy nie spa艂.

Chodzi o to, 偶e nie ma cierpliwo艣ci do rz膮dzenia. Brak mu si艂y ojca.

Arogancki g艂upiec. Nigdy nie b臋dzie wystarczaj膮co m膮dry, by rz膮dzi膰. S艂ysza艂e艣, 偶e...?

M贸dlmy si臋, by sp艂odzi艂 zdrowych syn贸w i umar艂 m艂odo.

Komentarz, kt贸ry zainteresowa艂 mnie najbardziej, nie zosta艂 wypowiedziany na g艂os. Gdy wsta艂em, zamkn膮艂em ka艂amarz, zebra艂em papiery i zamkn膮艂em rejestr, by odda膰 go na przechowanie szambelanowi, zn贸w si臋 rozejrza艂em. Skrzywiony Khelid brutalnie odepchn膮艂 na bok trzech s艂u偶膮cych i znikn膮艂 w wyj艣ciu.

Me zadzia艂a艂o tak, jak si臋 spodziewa艂e艣, co?, my艣la艂em, pakuj膮c pi贸ra i no偶yk do ich ostrzenia do kasetki. Jest silniejszy, ni偶 si臋 spodziewa艂e艣. Uparty.

Bezwiednie przeci膮gn膮艂em palcami po kasztanowej sk贸rze, w kt贸r膮 oprawiono rejestr. Nie spa艂. Oczywi艣cie, o to chodzi艂o. Nietrudno by艂oby znale藕膰 przyczyn臋 choroby ksi臋cia Aleksandra. Jaki艣 prezent, mo偶e miniaturowy mosi臋偶ny ko艅 albo porcelanowe jajko... albo co艣 pozostawionego pod poduszk膮, mo偶e pier艣cie艅 albo chusteczka. Nie, nie chusteczka. Tkanina by艂a za s艂aba. Mog艂a to by膰 mosi臋偶na kasetka, odpowiednia do przechowywania klejnot贸w, albo b艂yszcz膮cy kamie艅 wrzucony do jednej z donic w komnatach Aleksandra. Trzeba tylko wiedzie膰, czego si臋 szuka, co chce si臋 zobaczy膰 i co us艂ysze膰, gdy wchodzi si臋 w cisz臋...

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮, jakbym chcia艂 zapomnie膰 o 艣nie, i zgasi艂em lampk臋 o艣wietlaj膮c膮 blat stolika. Pierwsza sala audiencyjna by艂a niemal opuszczona. Do 艣rodka wesz艂y sprz膮taczki ze szmatami, by uprz膮tn膮膰 ka艂u偶e i brud pozostawione przez setki zab艂oconych but贸w.

O czym ja my艣la艂em? Nie mia艂em mocy. 呕adnej broni. Nic mnie nie obchodzi艂o... a szczeg贸lnie ksi膮偶臋 Aleksander. On i jego lud ukradli moje 偶ycie, zniszczyli wszystko, co mia艂o znaczenie, okaleczyli i poranili moje cia艂o i umys艂 i zniszczyli... Bogowie, nie pozw贸lcie, by nadesz艂o. Nie teraz. Wpatrywa艂em si臋 w swoj膮 dr偶膮c膮 d艂o艅 trzymaj膮c膮 rejestr. Zmusi艂em si臋, by przyjrze膰 si臋 jej uwa偶nie 鈥 d艂ugie, ko艣ciste palce poplamione atramentem, szorstko艣膰 i p臋kni臋cia zwi膮zane z ci膮g艂ym zimnem, na nadgarstku stalowa obr臋cz, kt贸ra b臋dzie si臋 tam znajdowa膰 a偶 do 艣mierci 鈥 po czym w umy艣le przekszta艂ci艂em moj膮 d艂o艅 w star膮, wysuszon膮 skorup臋, kt贸r膮 si臋 stanie. Rzeczywisto艣膰 i iluzja jeszcze nie by艂y takie same. Jeszcze nie. Ca艂kiem skutecznie odepchn膮艂em wszelkie wspomnienia, nie mog艂em jednak odsun膮膰 od siebie wiary w to, co musia艂em zrobi膰.

Nie ze wzgl臋du na Aleksandra czy kt贸regokolwiek z Derzhich wzi膮艂em do r臋ki kasztanowy rejestr i uda艂em si臋 w stron臋 komnat ksi臋cia. Nie chodzi艂o o 偶aden wy偶szy cel. Wy偶szych cel贸w zosta艂em pozbawiony wraz z moc膮. Chodzi艂o o mnie samego. 呕ebym nie musia艂 patrze膰 na ten przebieg艂y u艣miech i te lodowate oczy. 呕ebym zn贸w m贸g艂 spokojnie spa膰.


* * *


Przynios艂em rejestr. Moje notatki maj膮 pom贸c ksi臋ciu wyda膰 wyrok 鈥 powiedzia艂em stra偶nikowi przy drzwiach, kt贸ry bardzo dok艂adnie przeszuka艂 mnie i moj膮 kasetk臋 i nie wiedzia艂, co ze mn膮 zrobi膰.

Ale on po ciebie nie pos艂a艂.

Ale m贸g艂. To wszystko jest takie dziwne. Ksi膮偶臋 nie mo偶e spa膰, a czeka go jeszcze tyle spraw. Najlepiej by by艂o, gdyby艣 go o to spyta艂, w ko艅cu jeste艣 wojownikiem Derzhich. Nie powiesi ci臋 tylko dlatego, 偶e go o to zapyta艂e艣, jak zwyk艂ego niewolnika. Dostaniesz bat albo dwa, nic wi臋cej. Ale je艣li chcia艂, 偶ebym przyszed艂, a ty mnie nie wpu艣cisz... 鈥 Wzruszy艂em ramionami. 鈥 Tak, to ty powiniene艣 go spyta膰.

Stra偶nik zblad艂 i obejrza艂 si臋 przez rami臋, jakby spodziewa艂 si臋 ujrze膰 wzniesiony do ciosu bicz.

Z pewno艣ci膮 nie, niewolniku. Je艣li nie umiesz uwa偶nie s艂ucha膰, sam b臋dziesz ponosi艂 tego konsekwencje.

On ju偶 by艂 tu wcze艣niej, kiedy ksi膮偶臋 potrzebowa艂 skryby 鈥 powiedzia艂 jeden z adiutant贸w. 鈥 A je艣li umrze przez swoj膮 g艂upot臋, kogo to obchodzi?

Rzeczywi艣cie.

Zapukali do drzwi, otworzyli je i wepchn臋li mnie do 艣rodka. By艂o bardzo ciemno. Na oknach zaci膮gni臋to ci臋偶kie draperie, a na stole przy drzwiach sta艂a pojedyncza 艣wieczka. Aleksander le偶a艂 wyci膮gni臋ty na sofie, jedn膮 r臋k膮 zas艂aniaj膮c oczy, a ja przeklina艂em si臋 w duchu. Spa艂. Ryzykowa艂em 偶yciem bez powodu.

Kto tam?

Szybko ukl膮k艂em, pochyli艂em g艂ow臋 i odetchn膮艂em g艂臋boko.

Seyonne, wasza wysoko艣膰.

Odsun膮艂 r臋k臋. Jego oczy w mroku wygl膮da艂y niczym ciemne otwory.

Masz szczeg贸ln膮 ochot臋 zgin膮膰 tego dnia, Ezzarianinie? Nie posy艂a艂em po ciebie.

Nie, panie. Przyszed艂em, by odda膰 wam sen.

Poderwa艂 si臋 gwa艂townie.

Czy偶by ca艂y 艣wiat oszala艂, a nie tylko ja? Za tak膮 bezczelno艣膰 ka偶臋 ci臋 wybato偶y膰 i zostawi膰 wilkom na po偶arcie.

Nie w膮tpi艂em, 偶e m贸g艂by to zrobi膰, cho膰 mia艂em nadziej臋, 偶e wyczerpanie nieco spowolni jego reakcje. Zacz膮艂em m贸wi膰 bardzo szybko:

Zanim to zrobicie, panie, powiem wam tylko jedno, a wy mo偶ecie zrobi膰 ze mn膮, cokolwiek zechcecie. Oczywi艣cie, i tak mo偶ecie zrobi膰 ze mn膮, co zechcecie, ale...

Przerwa艂em i przekl膮艂em sw贸j be艂kot, po czym zacz膮艂em od nowa.

W jakim艣 momencie tu偶 przed atakiem bezsenno艣ci mieli艣cie, panie, go艣cia w tej komnacie. Przypuszczam, 偶e go艣膰 ten przyni贸s艂 wam dar... Co艣 z mosi膮dzu, br膮zu lub porcelany. Umie艣ci艂 to w waszej d艂oni. Wkr贸tce potem z jakiego艣 powodu musia艂 zapali膰 艣wiec臋 albo wyci膮gn膮膰 z kominka p艂on膮c膮 ga艂膮zk臋. Mogli艣cie zauwa偶y膰 lub nie, 偶e rysuje w powietrzu ognisty wz贸r. Mog艂o to wygl膮da膰 tak, jakby po prostu gestykulowa艂 i zapomnia艂, 偶e trzyma j膮 w d艂oni. Czy mam wam powiedzie膰, kim by艂 ten go艣膰, panie? I czy mam wam powiedzie膰, jakie s艂owo wypowiedzia艂, gdy dotkn膮艂 ognia?

Ksi膮偶臋 siedzia艂 bez ruchu.

Mam wielu go艣ci i przyjmuj臋 wiele dar贸w. Je艣li ten be艂kot ma jakie艣 znaczenie, lepiej przejd藕 do rzeczy, p贸ki jeszcze posiadasz j臋zyk.

Ul偶y艂o mi. Gdybym nie zgad艂, w najlepszym wypadku by艂bym ju偶 w drodze na pr臋gierz.

Je艣li odkryj臋 ten dar... ten przedmiot... panie, czy wys艂uchacie, co mog臋 wam o nim opowiedzie膰?

Nie zawieram um贸w z niewolnikami.

To nie jest umowa. Oczywi艣cie, 偶e nie. B艂agam tylko o wys艂uchanie i wierz臋, 偶e m贸j czyn doda wagi moim s艂owom.

Poka偶 mi.

Uk艂oni艂em si臋, po czym wsta艂em i wzi膮艂em 艣wiec臋 do r臋ki. Po kr贸tkim przygotowaniu 鈥 oczyszczenie umys艂u i zmiana koncentracji, kt贸re pozwol膮 mi widzie膰 i s艂ysze膰 g艂臋bszymi zmys艂ami 鈥 zacz膮艂em chodzi膰 wok贸艂 du偶ej, cichej komnaty. O艣wietla艂em 艣wiec膮 ka偶d膮 powierzchni臋, ka偶dy kawa艂ek szk艂a i metalu, sprawdza艂em ka偶d膮 butelk臋, ka偶d膮 ozdob臋, malowane talerze z pozosta艂o艣ciami wczesnego 艣niadania, dzwonki, pier艣cienie, skrzyneczk臋 z kamieniami i ko艂kami do ulyatu, rozrzucone klejnoty, pas z mieczem rzucony na ziemi臋, klamr臋 przy futrze le偶膮cym obok, szpicrut臋 i r臋kawice le偶膮ce na stole. Moje zwyczajne zmys艂y by艂y 艣wiadome, 偶e kto艣 do mnie m贸wi, ale nie s艂ucha艂em g艂os贸w, wi臋c nie s艂ysza艂em, co mi powiedzia艂.

Umiej臋tno艣ci, kt贸re wykorzystywa艂em, nie by艂y czarami. Moja moc zosta艂a unicestwiona, metodycznie i celowo zniszczona w pierwszych dniach uwi臋zienia. Ale od pi膮tego roku 偶ycia by艂em szkolony, by widzie膰 i s艂ysze膰, w膮cha膰 i smakowa膰 z czu艂o艣ci膮 znacznie przekraczaj膮c膮 zwyk艂e zmys艂y, by odkrywa膰 nieregularno艣ci w materii 艣wiata wywo艂ane przez czary. Nie mo偶na by艂o przez ca艂y czas 偶y膰 tak wyczulonym 鈥 zalew dozna艅 by艂by wyczerpuj膮cy. Przypomina艂oby to mieszkanie we wn臋trzu b臋bna lub topienie si臋 w palecie malarza. I dlatego nauczy艂em si臋 przechodzi膰 mi臋dzy zwyk艂ymi a niezwyk艂ymi zmys艂ami, wzywaj膮c moje niezwyk艂e umiej臋tno艣ci jedynie w chwilach potrzeby.

Tam... C贸偶 to? Podszed艂em do niedu偶ego biurka przy oknie, a w mojej g艂owie zabrzmia艂a cicha, skr臋caj膮ca wn臋trzno艣ci muzyka. Bli偶ej. Unios艂em wysoko 艣wiec臋 i 艂agodne 艣wiat艂o odbi艂o si臋 od wypolerowanego blatu. Gdzie to by艂o? Muzyka sta艂a si臋 g艂o艣niejsza, ostry, wywo艂uj膮cy b贸l z臋b贸w dysonans, gdzie ka偶da kolejna nuta sprawia艂a b贸l uszom i duszy. Szybko... nim ci臋 og艂uszy. Muzyka demon贸w wy偶era umys艂.

Otworzy艂em szuflad臋 i znalaz艂em to, ci臋偶k膮 mosi臋偶n膮 piecz臋膰 z r臋koje艣ci膮 z ko艣ci s艂oniowej, z tym samym lwem i soko艂em, kt贸re pozostawia艂 sygnet Aleksandra wci艣ni臋ty w wosk. Piecz臋膰 by艂a wi臋ksza ni偶 sygnet, przeznaczona do piecz臋towania oficjalnych dokument贸w cesarstwa. Oznaka nadchodz膮cej doros艂o艣ci, kiedy stanie si臋 g艂osem ojca, a nie tylko jego synem. Fale czar贸w emanuj膮ce z tego 艂adnego przedmiotu sprawia艂y, 偶e sk贸ra mnie sw臋dzia艂a, a po plecach przechodzi艂y dreszcze. Zmieni艂em punkt widzenia, unios艂em ci臋偶k膮 piecz臋膰 i odwr贸ci艂em si臋 do Aleksandra, kt贸ry sta艂 pi臋膰 krok贸w za mn膮 i wpatrywa艂 si臋 w przedmiot w mojej r臋ce.

To w艂a艣nie to, panie. To da艂 wam Khelid.

Jakie to czary, Ezzarianinie? 鈥 spyta艂 cicho ksi膮偶臋. W ciemno艣ci nie widzia艂em jego twarzy. 鈥 Nie przeszed艂e艣 rytua艂贸w, jak mi m贸wiono? A mo偶e to tylko zwyczajne oszustwo?

Jakim by艂em g艂upcem, s膮dz膮c, 偶e uwierzy mi na s艂owo.

Przeszed艂em rytua艂y Balthara, panie. Nie mam 偶adnej mocy ani nie potrafi臋 jej u偶y膰. Ale istniej膮 pewne umiej臋tno艣ci... wyszkolone umiej臋tno艣ci, niczym nier贸偶ni膮ce si臋 od szermierki, jazdy konnej czy ta艅ca... kt贸rych rytua艂y nie mog膮 odebra膰. Je w艂a艣nie wykorzysta艂em, by to znale藕膰.

Co ma wsp贸lnego ten dar z moj膮 chorob膮? Ostro偶nie dobieraj s艂owa, niewolniku. Nie jestem g艂upcem, za jakiego mnie uwa偶asz.

Ostro偶nie! Niemal si臋 roze艣mia艂em. Porzuci艂em szesna艣cie lat ostro偶no艣ci w chwili, gdy wszed艂em do jego komnaty. G艂upiec. Wsadzi艂em palec do garnka z gotuj膮c膮 si臋 wod膮, a poniewa偶 nie w艂o偶y艂em ca艂ej r臋ki, uzna艂em, 偶e si臋 nie poparz臋. Ka偶da lekcja mojego 偶ycia m贸wi艂a mi, 偶e mam milcze膰.

Ju偶 widzia艂em takie schorzenie. W ci膮gu ostatnich trzech dni rozpozna艂em objawy. Takie czary zwi膮zane s膮 z przedmiotami, a wyzwala je ogie艅. Tu 艣picie. To musia艂o by膰 tutaj. Wrzu膰cie piecz臋膰 na godzin臋 do ognia i czar zostanie zniszczony.

Dlaczego mi to m贸wisz? Bo przecie偶 nie z mi艂o艣ci do mnie. Masz nadziej臋 na dodatkow膮 porcj臋 jedzenia? A mo偶e jedwabn膮 poduszk臋 albo uleg艂膮 kobiet臋 do niewolniczego 艂o偶a? My艣la艂e艣, 偶e skoro zabrak艂o mi paru godzin snu, uwierz臋 pierwszej szalonej historyjce, jak膮 opowiada mi uni偶ony niewolnik?

Nim zdo艂a艂em odpowiedzie膰, spoliczkowa艂 mnie, a偶 upad艂em na plecy. Ramieniem uderzy艂em o kant biurka i wyl膮dowa艂em na ziemi tu偶 przed nim. Mosi臋偶na piecz臋膰 wylecia艂a mi z r臋ki i zagrzechota艂a na p艂ytkach pod艂ogi.

Nie wierz臋 w czary, niewolniku. 鈥 Trafi艂 mnie butem w bok, nim zdo艂a艂em si臋 skuli膰, by ochroni膰 co wra偶liwsze cz臋艣ci cia艂a. 鈥 My艣lisz, 偶e jeste艣 bardzo sprytny... Tak, widzia艂em to. Obserwujesz mnie i oceniasz, a oto efekty. Powiedzia艂em ci, 偶e za du偶o my艣lisz, ale nie potraktowa艂e艣 powa偶nie mojego ostrze偶enia. 鈥 Jego buty by艂y bardzo ci臋偶kie, a nogi bardzo szybkie i bardzo silne. 鈥 鈥濷powiem historyjk臋 temu g艂upiemu Derzhi鈥, my艣la艂e艣. 鈥濸owiem mu, 偶e to Khelid, bo im nie ufa. Wkr贸tce za艣nie i uwierzy, 偶e to niewolnik go uratowa艂. Podzi臋kuje mi鈥. Tak to sz艂o?

Nie przerywa艂 ani m贸wienia, ani kopania. Mg艂a b贸lu i oszo艂omienia sprawi艂a, 偶e przesta艂em pojmowa膰 jego s艂owa. Oczywi艣cie nie mog艂em go wini膰. Nie mia艂 powodu, by uwierzy膰, 偶e niewolnik chce mu pom贸c. Kiedy jednak zacz臋艂a otacza膰 mnie ciemno艣膰, powita艂em j膮 z rado艣ci膮. Przynajmniej tej nocy nie zobacz臋 oczu demona.




Rozdzia艂 7


Poruszenie g艂ow膮 by艂o straszliwym b艂臋dem. Co艣 twardego i ostro zako艅czonego wbija艂o mi si臋 w oko, wi臋c uzna艂em, 偶e je艣li porusz臋 g艂ow膮, przestanie. Ale cho膰 twardy, ostry przedmiot 鈥 czyli stalowa obr臋cz na moim nadgarstku i przymocowany do niej 艂a艅cuch 鈥 ju偶 mnie nie uwiera艂, ruch obudzi艂 mnie na tyle, 偶e u艣wiadomi艂em sobie, i偶 ka偶da ko艣膰, ka偶dy mi臋sie艅 i ka偶dy kawa艂ek cia艂a mnie bol膮. Wydawa艂o mi si臋, 偶e nawet w艂osy mam posiniaczone.

Nie musia艂em otwiera膰 oczu, by wiedzie膰, gdzie jestem. Otwarcie oczu nic by mi zreszt膮 nie da艂o 鈥 w dziurze Durgana nie by艂o 艣wiat艂a. Poza tym, zabola艂oby. By艂oby cudownie, gdybym zn贸w m贸g艂 zasn膮膰 lub straci膰 przytomno艣膰, w ka偶dym razie powr贸ci膰 do stanu, w kt贸rym przebywa艂em, od kiedy ksi膮偶臋 Aleksander przypomnia艂 mi, jak g艂upi potrafi by膰 cz艂owiek, kiedy przejmuje si臋 sprawami takimi jak dobro i z艂o. Sprawami pozostaj膮cymi poza kontrol膮 niewolnika.

Oczywi艣cie, kiedy ju偶 obudzi艂em si臋 na tyle, by my艣le膰 o takich rzeczach, u艣wiadomi艂em sobie, jak bardzo jestem spragniony i zmarzni臋ty. Nie g艂odny 鈥 w ka偶dym razie nie potrafi艂em oceni膰, czy st艂umiony b贸l brzucha to g艂贸d, czy odcisk kr贸lewskiego buta. Tak zacz臋艂o si臋 d艂ugie zastanawianie, czy warto ryzykowa膰 cierpieniem, by sprawdzi膰, czy Durgan zostawi艂 mi kubek wody, kiedy wrzuca艂 mnie do celi. Pragnienie wygra艂o. Pragnienie jest bardzo pot臋偶n膮 si艂膮.

Kto艣 musia艂 nas艂uchiwa膰 odg艂os贸w 偶ycia. Wbrew woli wyda艂em z siebie kilka j臋k贸w, gdy maca艂em po celi w poszukiwaniu cynowego kubka, kt贸rego nie znalaz艂em, a nied艂ugo p贸藕niej klapa si臋 podnios艂a. Z o艣lepiaj膮cego blasku opu艣ci艂 si臋 ku mnie kubek, na tej samej co zawsze linie z hakiem. Chwyci艂em go mocno i z trudem usiad艂em, opieraj膮c si臋 o 艣cian臋.

Dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂em, a s艂owa te zabrzmia艂y jak co艣 po艣redniego mi臋dzy skrzekiem i j臋kiem. Poczeka艂em, a偶 wszystko troch臋 si臋 uspokoi, i dopiero wtedy zacz膮艂em pi膰. Lepiej si臋 tym nacieszy膰. Po jednym 艂yczku. Niech to trwa. Smakuj j膮.

W chwili gdy sko艅czy艂em pi膰, zn贸w zapad艂em w b艂ogos艂awion膮 ciemno艣膰.

Nie wiem, ile czasu min臋艂o do chwili, gdy klapa zn贸w si臋 podnios艂a. Mia艂em wra偶enie, 偶e d艂ugo by艂em nieprzytomny. Kwadrat 艣wiat艂a nie chcia艂 pozosta膰 na jednym miejscu.

Ezzarianinie, wychod藕 鈥 zabrzmia艂 szorstki szept. 鈥 Ruszaj nogami, niewolniku.

Spojrza艂em uwa偶nie w ciemno艣膰 za moim bol膮cym brzuchem, ale widzia艂em tylko ta艅cz膮ce punkty 艣wiat艂a.

Nie mog臋 znale藕膰 n贸g.

Cicho, g艂upcze, i w艂a藕 na g贸r臋.

S艂owa nie mia艂y sensu, wi臋c przetoczy艂em si臋 i zamkn膮艂em oczy. Nim uda艂o mi si臋 zasn膮膰, dwie wielkie, szorstkie r臋ce podnios艂y mnie z ziemi i wepchn臋艂y na drabin臋. Siano na jej szczycie by艂o du偶o czystsze ni偶 na dole, wi臋c wyczo艂ga艂em si臋 przez klap臋 i zakopa艂em w nim, pr贸buj膮c si臋 ogrza膰.

Dalej, ch艂opcze 鈥 wyszepta艂 m臋偶czyzna, kt贸ry wyszed艂 za mn膮 z celi. 鈥 Mia艂e艣 ci臋偶kie przej艣cia, ale musisz powr贸ci膰 do przytomno艣ci. Masz... 鈥 Rzuci艂 mi co艣. Cienki koc 艣mierdz膮cy koniem... najwspanialsza rzecz, jak膮 kiedykolwiek czu艂em. 鈥 Owi艅 si臋 i podejd藕 do ognia. Musimy ci臋 umy膰. On chce ci臋 widzie膰 za pi臋膰 minut.

Nacisk w jego g艂osie nie zdo艂a艂 przebi膰 si臋 przez moje oszo艂omienie, wi臋c musia艂 na wp贸艂 mnie nie艣膰, na wp贸艂 ci膮gn膮膰 korytarzem mi臋dzy rz臋dami 艣pi膮cych ludzi. Opu艣ci艂 mnie przy swoim piecyku, po czym wla艂 mi do gard艂a kieliszek brandy. Sapn膮艂em i rozkaszla艂em si臋. Od szesnastu lat nie mia艂em w ustach nic mocniejszego ni偶 skwa艣nia艂e piwo, i nie by艂em pewien, czy jeszcze uda mi si臋 z艂apa膰 oddech.

Lepiej?

Nie wiem 鈥 powiedzia艂em g艂osem wypalonym przez alkohol. To by艂a bardzo dobra brandy.

Masz, ogrzej si臋 i zjedz to. Ja przynios臋 wody do mycia. 鈥 Wepchn膮艂 mi w jedn膮 r臋k臋 kawa艂ek mi臋kkiego chleba, a w drug膮 gom贸艂k臋 sera i pospiesznie odszed艂.

Pierwszy k臋s chleba uzmys艂owi艂 mi, jak d艂ugo nie jad艂em. Zar贸wno chleb, jak i ser znik艂y, nim Durgan powr贸ci艂. W r臋ce trzyma艂 n贸偶.

Niezgrabnie cofn膮艂em si臋 i przewr贸ci艂em stoj膮c膮 za mn膮 beczu艂k臋. W ko艅cu upad艂em na ziemi臋. Brzuch bola艂 mnie tak przera藕liwie, 偶e ba艂em si臋, 偶e ju偶 nie uda mi si臋 poruszy膰.

Durgan spojrza艂 na mnie z ukosa, p贸藕niej zerkn膮艂 na n贸偶 w swoim r臋ku.

Ju偶 si臋 obudzi艂e艣, co? Wracaj. Powiedzia艂em, 偶e musimy ci臋 umy膰.

Umy膰... 鈥 Powoli doczo艂ga艂em si臋 do ognia. 鈥 Jedzenie. Dzi臋k...

Nie m贸w tego. Robi臋 tylko to, co mi nakazano. 鈥 Poda艂 mi stary, t臋py n贸偶 i postawi艂 wiadro wody na ogniu. 鈥 Zajmij si臋 w艂osami. Zobacz臋, co uda mi si臋 zrobi膰 z krwi膮. Wygl膮dasz paskudnie. Ksi臋ciu si臋 to nie spodoba. 鈥 Ku memu wielkiemu 偶alowi zerwa艂 koc z moich ramion.

Musia艂o to wygl膮da膰 bardzo dziwnie. Jeden bardzo du偶y m臋偶czyzna, w pe艂ni ubrany, i jeden chudy m臋偶czyzna, ca艂kiem nagi, kul膮cy si臋 przy ma艂ym ogniu i szepcz膮cy, 偶eby nie obudzi膰 setki chrapi膮cych niewolnik贸w. Obci膮艂em tygodniowy zarost na g艂owie, pr贸buj膮c si臋 nie zaci膮膰, podczas gdy Durgan ci臋偶k膮 r臋k膮 szorowa艂 pop臋kan膮, posiniaczon膮 sk贸r臋 mojego czo艂a, ramion, n贸g i plec贸w. Ka偶dy mezzit mojej sk贸ry pokrywa艂y czarne, sine lub chorobliwie zielone plamy. Cieszy艂em si臋, 偶e nie musz臋 si臋 do tego goli膰. Kiedy sko艅czyli艣my i siedzia艂em dr偶膮c, Durgan wskaza艂 na wiadro z paruj膮c膮 wod膮. Nie do ko艅ca wierz膮c w swoje szcz臋艣cie, w艂o偶y艂em r臋ce w rozkosznie ciep艂膮 ciecz i obla艂em ni膮 g艂ow臋. To znacznie poprawi艂o mi nastr贸j, a偶 do chwili gdy zupe艂nie wr贸ci艂em do siebie i przypomnia艂em sobie, jak znalaz艂em si臋 w tak ci臋偶kiej sytuacji.

Wystarczy 鈥 powiedzia艂 nadzorca niewolnik贸w, rzucaj膮c mi bia艂膮 tunik臋. 鈥 Masz uda膰 si臋 do komnat ksi臋cia... dyskretnie.

Czy mo偶esz mi powiedzie膰...

Nic nie wiem. Mia艂em ci臋 tylko pos艂a膰 na g贸r臋. Kto艣 b臋dzie na ciebie czeka膰.

Ruszy艂em przez ciemny, cichy dziedziniec, brodz膮c po kostki w 艣niegu, i pr贸bowa艂em si臋 uspokoi膰. Nie my艣l. Nie zastanawiaj si臋. Po prostu id藕. Po prostu r贸b, co masz robi膰. Co ma by膰, to b臋dzie, a ty to prze偶yjesz lub nie. Bardzo trudno by艂o mi s艂ucha膰 w艂asnych rozkaz贸w, gdy ka偶dy skrzypi膮cy krok przypomina艂 mi o poprzedniej wyprawie do ksi臋cia. Nadal widzia艂em wszystko podw贸jnie i mia艂em tyle pulsuj膮cych siniak贸w, 偶e ciemno艣膰 migota艂a czerwieni膮 w rytm bicia mojego serca. Jak mog艂em by膰 takim g艂upcem?

Dyskretnie, powiedzia艂 Durgan. To by艂o trudne w pa艂acu zamieszkanym przez tysi膮c ludzi, z kt贸rych wi臋kszo艣膰 mia艂a tylko jedno zadanie 鈥 s艂u偶y膰 temu, do kt贸rego si臋 w艂a艣nie udawa艂em. Musia艂a to by膰 ko艅c贸wka pierwszej stra偶y albo tu偶 po rozpocz臋ciu drugiej, w ka偶dym razie oko艂o czwartej godziny po p贸艂nocy. Najprawdopodobniej by艂a to jedyna cicha godzina w pa艂acu. Wielkie kuchenne piece w ciemno艣ciach przypomina艂y grobowce. Ognie zap艂on膮 w nich dopiero za godzin臋. Przej艣cia i schody by艂y opuszczone, p艂on臋艂o tylko kilka lamp rozja艣niaj膮cych najg艂臋bszy mrok. Wieczorne hulanki odsypiano w pijackim ot臋pieniu lub rozkosznym wyczerpaniu. Kochankowie powr贸cili do 艂o偶nic, a niewolnicy zaton臋li w koszmarach. Tylko stra偶nicy przy drzwiach ksi臋cia nie spali, cho膰 trzej odziani w z艂oto adiutanci siedzieli bezw艂adnie na obitej aksamitem 艂awie, nie spodziewaj膮c si臋 ju偶 偶adnych kaprys贸w swojego ksi臋cia. Chowa艂em si臋 za filarem u szczytu schod贸w, zastanawiaj膮c si臋, jak dyskretnie omin膮膰 stra偶nik贸w, kiedy poczu艂em d艂o艅 na ramieniu. Omal nie wyskoczy艂em ze sk贸ry.

Kazano mi na ciebie czeka膰 鈥 powiedzia艂 odziany w z艂oto Derzhi. Szybko cofn膮艂 r臋k臋 i z trudem powstrzyma艂 si臋 od wytarcia jej w spodnie. 鈥 Mam ci臋 zabra膰 do prywatnego wej艣cia.

M艂ody Derzhi 鈥 mia艂 najwy偶ej pi臋tna艣cie lat i jeszcze nie walczy艂, gdy偶 nie spl贸t艂 w艂os贸w w warkocz 鈥 poprowadzi艂 mnie przez labirynt cichych przej艣膰 do magazynu wype艂nionego 艣wiecami wszelkich kszta艂t贸w i rozmiar贸w. Na pustym stole pali艂a si臋 jedna 艣wieczka. Drzwi na przeciwleg艂ej 艣cianie nie zaprowadzi艂y nas do wewn臋trznego magazynu, jak mo偶na by si臋 spodziewa膰, lecz do pozbawionego okien salonu, w kt贸rym znajdowa艂o si臋 kilka wygodnych krzese艂, sofa, lampa i uzbrojony stra偶nik, kt贸ry nie wygl膮da艂, jakby pilnowa艂 艣wiec. Sta艂 sztywno i patrzy艂 prosto przed siebie, jakby by艂 przyzwyczajony do ludzi t臋dy przechodz膮cych i nigdy na nich nie spogl膮da艂. Nie by艂em wcale zaskoczony, gdy znale藕li艣my si臋 w sypialni Aleksandra.

W艣r贸d futer i poduszek na olbrzymim 艂o偶u kto艣 spoczywa艂, lecz nie by艂 to Aleksander, chyba 偶e jego w艂osy zmieni艂y odcie艅 z rudego na z艂ocisty, a nogi sta艂y si臋 zdecydowanie smuklejsze i g艂adsze. By膰 mo偶e ksi膮偶臋 znalaz艂 sobie rozrywk臋 艂agodz膮c膮 cierpienia.

Adiutant kaza艂 mi przej艣膰 przez zas艂oni臋te tkanin膮 drzwi i znalaz艂em si臋 w bardziej znajomej cz臋艣ci komnat Aleksandra. W pokoju pali艂o si臋 zaledwie kilka 艣wiec, a w marmurowym kominku p艂on膮艂 niewielki ogie艅. Ksi膮偶臋 mia艂 na sobie lu藕n膮 szat臋 z niebieskiego jedwabiu ze z艂otymi lam贸wkami, rozpi臋t膮 z przodu, i le偶a艂 na sofie, rozmawiaj膮c z m臋偶czyzn膮 nosz膮cym z艂oty wisior kr贸lewskiego kuriera. Tu偶 za drzwiami ukl膮k艂em i przycisn膮艂em g艂ow臋 do dywanu, co okaza艂o si臋 niezmiernie trudne. Moje plecy by艂y jednym wielkim siniakiem, mia艂em co najmniej dwa p臋kni臋te 偶ebra i musia艂em mocno przytrzymywa膰 brzuch, 偶eby nie p臋k艂. Modli艂em si臋, by podniesienie si臋 nie bola艂o tak bardzo jak ukl臋kni臋cie i uk艂on.

B臋dziesz got贸w wyruszy膰 przed 艣witem?

Ju偶 pos艂a艂em wiadomo艣膰 do stajni, 偶eby przygotowali mi konia 鈥 odpar艂 kurier.

Poczekaj na zewn膮trz w przej艣ciu. Zepchnij leniuch贸w z 艂awy i sam si臋 prze艣pij.

B臋d臋 oczekiwa艂 na wezwanie, wasza wysoko艣膰.

I powiedz tym na korytarzu, 偶e nie chc臋, by mi przeszkadzano.

S艂ysza艂em, jak drzwi otwieraj膮 si臋 i zamykaj膮. K膮tem oka widzia艂em mijaj膮ce mnie bose stopy, znikaj膮ce za zas艂on膮 w sypialni. Musia艂 mnie zobaczy膰. Poruszy艂 g艂ow膮, kiedy wszed艂em. Krew pulsowa艂a bole艣nie w mojej zmaltretowanej g艂owie, a偶 zacz膮艂em liczy膰 nici dywanu, zmuszaj膮c si臋 do zachowania przytomno艣ci.

Spokojnie. Zignoruj to. Co ma by膰, to b臋dzie.

S艂ysza艂em szepty dochodz膮ce z sypialni, cichy 艣miech, odg艂os zamykanych drzwi. Rozleg艂y si臋 ciche kroki i czyje艣 stopy si臋 przy mnie zatrzyma艂y. Nie poruszy艂em si臋. Postanowi艂em, 偶e nie zadr偶臋 ani si臋 nie skul臋. Przynajmniej tym razem ksi膮偶臋 nie ma but贸w.

Ze wszystkich rzeczy, jakich m贸g艂bym si臋 spodziewa膰, gdybym pozwoli艂 sobie na luksus spekulacji, o tym jednym bym nie pomy艣la艂. Silna r臋ka chwyci艂a mnie pod rami臋 i powoli, 艂agodnie pomog艂a mi si臋 podnie艣膰. Pu艣ci艂a mnie w chwili, gdy stan膮艂em prosto, tylko lekko zgi臋ty z powodu b贸lu brzucha. Wpatrywa艂em si臋 w dywan, jednocze艣nie 偶a艂uj膮c, 偶e nie mog臋 obr贸ci膰 oczu w oczodo艂ach, by zobaczy膰 wyraz jego twarzy.

Czy to co艣 powa偶nego? 鈥 Spokojny g艂os. Oboj臋tny. Nic, co sugerowa艂oby intencje. A jednak pyta艂. To by艂o bardzo dziwne.

Nie, panie. Nie s膮dz臋. 鈥 呕ebra si臋 zagoj膮, zak艂ada艂em te偶, 偶e rozgrzany n贸偶 u podstawy kr臋gos艂upa kt贸rego艣 dnia przestanie si臋 obraca膰. Gdybym tylko m贸g艂 przez chwil臋 si臋 nie rusza膰...

Wskaza艂 stert臋 poduszek przy ogniu.

Nie, nie. Usi膮d藕. Na mi艂o艣膰 bog贸w, usi膮d藕 鈥 powiedzia艂, gdy zn贸w opad艂em na kolana obok poduszek, ko艂ysz膮c si臋 i obejmuj膮c r臋kami 偶ebra.

Sam usiad艂 na podobnej stercie poduszek naprzeciwko, sadowi膮c si臋 wygodnie i opieraj膮c d艂ugie r臋ce na kolanach. Nie czu艂em si臋 wystarczaj膮co bezpieczny, by si臋 rozlu藕ni膰, lecz p艂awi艂em si臋 w cieple ognia, czekaj膮c, a偶 przem贸wi.

Dlaczego to zrobi艂e艣?

Jego ciche pytanie by艂o echem mojego. Czyli zniszczy艂 czar. I bardzo dobrze. Teraz musz臋 tylko wydosta膰 si臋 st膮d bez szwanku. Jednak pytanie to mnie zaskoczy艂o. Brzmia艂o, jakby rzeczywi艣cie chcia艂 pozna膰 prawd臋. Poruszy艂em si臋 niespokojnie, a m贸j 偶o艂膮dek przeszy艂 b贸l, ostro przypominaj膮c mi o rzeczywisto艣ci.

Wpatrzy艂em si臋 w p艂ytki kominka.

Moje 偶ycie to s艂u偶ba wam, panie.

S艂owa zawis艂y w powietrzu, r贸wnie pozbawione materialno艣ci jak dym z kominka. Nic nie powiedzia艂, tylko siedzia艂 w milczeniu. Bez ruchu. Pe艂en oczekiwania. Ogie艅 trzasn膮艂 i kawa艂 drewna wpad艂 w popi贸艂, wysy艂aj膮c w powietrze chmur臋 iskier.

Spr贸bowa艂em znowu.

Znam si臋 na czarach, a inni s艂u偶膮cy nie. 呕ycie jest... lepsze... kiedy pan czuje si臋 dobrze. 鈥 By艂o to odwa偶ne stwierdzenie jak na niewolnika, gdy偶 sugerowa艂o, 偶e pan jest niedoskona艂y. Ta chwila by艂a jednak niezwyk艂a, a mnie si臋 wydawa艂o, 偶e Aleksander oczekuje czego艣 wi臋cej ni偶 wy艣wiechtanych formu艂ek.

A jakiej nagrody oczekujesz? Nie poprosisz mnie o 偶adn膮 艂ask臋 za t臋 przys艂ug臋?

Nie, panie.

Na bia艂e p艂ytki spad艂a iskra, zap艂on臋艂a jaskrawym pomara艅czem i zgas艂a, pozostawiaj膮c czarn膮 plam臋 na wypolerowanej pod艂odze.

A jednak zrobi艂by艣 to znowu, gdyby wydarzy艂o si臋 co艣 podobnego, prawda?

Tak. 鈥 Natychmiast si臋 zgani艂em. Odpowiedzia艂em za szybko, jakbym by艂 zainteresowany. Lepiej pozosta膰 bez wyrazu. 鈥 Moje 偶ycie to s艂u偶ba wam, panie.

Czu艂em, 偶e pochyla si臋 do przodu. Emanuj膮ca z niego si艂a zmusi艂a mnie do podniesienia wzroku. Wpatrywa艂 si臋 w moj膮 twarz oczami p艂on膮cymi ciekawo艣ci膮.

Zacznijmy od pocz膮tku. Dlaczego to zrobi艂e艣? 鈥 W cichym pytaniu nie by艂o gro藕by. Naprawd臋 czeka艂. Przys艂uchiwa艂 si臋, jakby oczekiwa艂, 偶e us艂yszy odpowied藕 pomi臋dzy s艂u偶alczymi frazesami niewolnika.

Czy rozpozna prawd臋, je艣li mu j膮 powiem? Przez chwil臋 milcza艂em, nie ruszaj膮c si臋, 偶eby moje si艅ce nie wtr膮ci艂y si臋 do wymiany zda艅. 鈥 Co wiecie o rai-kirah? 鈥 spyta艂em w ko艅cu. A poniewa偶 chwila by艂a tak niezwyk艂a, nie zacz膮艂 przeklina膰 bezmy艣lnych przes膮d贸w, wy艣miewa膰 si臋 z mojego barbarzy艅skiego pochodzenia ani pi臋tnowa膰 mojej bezczelno艣ci wyra偶aj膮cej si臋 tym, 偶e odpowiedzia艂em pytaniem na pytanie.

Demonach? S艂ysza艂em historie... opowie艣ci wojownik贸w rozbrzmiewaj膮ce wok贸艂 ognisk. 鈥濺ai-kirah zbieraj膮 si臋 w noc przed bitw膮, gotowe po偶re膰 dusze umieraj膮cych鈥. 呕o艂nierze opowiadaj膮, 偶e s艂ysz膮 westchnienia po偶膮dania demon贸w i widz膮, jak spogl膮daj膮 na nich oczami innych m臋偶czyzn, gdy stwory wyszukuj膮 tych, kt贸rzy boj膮 si臋 najbardziej. Rai-kirah to legenda zrodzona z wojny i tch贸rzostwa.

Po Derzhim nie spodziewa艂em si臋 niczego innego. Ale chcia艂 pozna膰 prawd臋 i dlatego nieco jeszcze oszo艂omiony ciosami w g艂ow臋 鈥 a mo偶e po prostu chcia艂em troch臋 posiedzie膰 przy ogniu, nim zostan臋 z powrotem wrzucony do zimnej celi 鈥 zdecydowa艂em, 偶e mu j膮 powiem.

Moja odpowied藕 na wasze pytanie nie b臋dzie mia艂a sensu, chyba 偶e na chwil臋 zapomnicie o tym prze艣wiadczeniu, panie. Ostrzeg艂em was przed czarem, kt贸ry skrad艂 wasz sen, gdy偶 by艂o to dzie艂o demona, a je艣li mog臋 powiedzie膰 cho膰 s艂owo lub uczyni膰 cokolwiek, co przeszkodzi demonowi, moje 偶ycie nadal ma sens. Dla niewolnika to cel wart wszelkiego ryzyka.

Nawet dobrowolnego wej艣cia do komnat szalonego ksi臋cia Derzhich?

Zn贸w spojrza艂em mu w twarz i zobaczy艂em na niej b艂ysk ironicznej wiedzy, kt贸ry zauwa偶a艂em, gdy w gabinecie pisa艂em dla niego listy. I dlatego odpowiedzia艂em po prostu:

Nawet tego.

Spodziewa艂em si臋, 偶e to b臋dzie koniec. Albo ka偶e mnie wybato偶y膰 za bezczelno艣膰, albo uzna mnie za szalonego barbarzy艅c臋, kt贸ry wierzy, 偶e legendy 偶o艂nierzy s膮 prawd膮. On jednak si臋gn膮艂 po butelk臋 i nala艂 sobie kielich wina, po czym usadowi艂 si臋 wygodnie na poduszkach, jakby wcale nie by艂 to 艣rodek nocy.

M贸wisz wi臋c, 偶e rai-kirah nie s膮 tylko legendami? Nied艂ugo jeszcze powiesz, 偶e mam ducha opieku艅czego, kt贸ry pozostaje u mego boku, by broni膰 mnie przed nies艂aw膮.

Skoro ju偶 zacz膮艂em, nie wiedzia艂em, jak si臋 wycofa膰.

Nic nie wiem o duchach opieku艅czych. Ale demony naprawd臋 istniej膮.

M贸w dalej.

Przybywaj膮 z zamarzni臋tych krain najdalszej p贸艂nocy, szukaj膮c ciep艂ej przystani... naczynia... cz艂owieka, kt贸ry zaspokoi ich g艂贸d. Cz臋sto po prostu po偶eraj膮 nosiciela i ruszaj膮 dalej, lecz ich moc i inteligencja wzrastaj膮, gdy znajd膮 ch臋tnego gospodarza, takiego, kt贸ry karmi ich tym, czego po偶膮daj膮. S膮 prawdziwe tak samo jak ja czy wy, panie.

Ale mnie mo偶na zobaczy膰 i dotkn膮膰. Nie wierz臋 w nic, czego nie mog臋 zobaczy膰.

Takie stwierdzenie nie wymaga艂o odpowiedzi. To by艂o dobre miejsce na zako艅czenie rozmowy. A jednak u艣wiadomi艂em sobie, 偶e powiedzenie czego艣 jeszcze mo偶e mie膰 swoj膮 warto艣膰. Je艣li Khelidowie zdecydowali si臋 dr臋czy膰 ksi臋cia Derzhich, niewiele mog艂em zrobi膰. Nie zdo艂a艂bym ju偶 stawi膰 czo艂a demonowi. Ale je艣li uda mi si臋 sprawi膰, by Aleksander by艂 ostro偶niejszy, by膰 mo偶e jego nieufno艣膰 i wewn臋trzna si艂a zm臋cz膮 demona lub jego gospodarza i sk艂oni膮 ich do odej艣cia... z dala ode mnie. Nie mog艂em pozwoli膰, by opanowa艂 mnie rai-kirah. Wiedzia艂em za du偶o... o wiele za du偶o rzeczy... kt贸rych one nie mog艂y si臋 dowiedzie膰. I dlatego m贸wi艂em dalej:

S膮 r贸wnie prawdziwe jak 艣wiat艂o s艂o艅ca, kt贸rego nie mo偶na utrzyma膰 w r臋ce, ale kt贸re zmienia esencj臋 ziemi, czyni膮c jedn膮 krain臋 zielon膮 i p艂odn膮, a inn膮 ja艂ow膮 pustyni膮. S膮 r贸wnie prawdziwe jak prawda i honor, kt贸rych nie mo偶na zobaczy膰, ale kt贸re zmieniaj膮 esencj臋 ludzkiej duszy. S膮 niczym 膰my, przyci膮gane nie do 艣wiat艂a, lecz do mocy, strachu i niegodnej 艣mierci.

S艂ucha艂 uwa偶nie, gdy m贸wi艂em, ale p贸藕niej potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Czyli jaki艣 niewidzialny demon przes艂a艂 mi zaczarowan膮 piecz臋膰 przez wys艂annika Khelid贸w? My艣l臋, 偶e twoja g艂owa jest uszkodzona bardziej, ni偶 ci si臋 wydaje.

Czu艂em jak dystans mi臋dzy nami, zmniejszony przez dotkni臋cie jego d艂oni i uwa偶ne pytania, zn贸w staje si臋 olbrzymi, a jego my艣li powracaj膮 na zwyczajowe tory my艣lenia Derzhich o 鈥瀍zzaria艅skich przes膮dach鈥. My nazywali艣my to melydd膮 鈥 wi臋ksz膮 moc膮, prawdziwym czarodziejstwem w przeciwie艅stwie do iluzji i sztuczek praktykowanych przez magik贸w Derzhich. Ale w ksi臋ciu wyczuwa艂em nie tylko sceptycyzm. By艂 rozczarowany. Oczekiwa艂 ode mnie czego艣 wi臋cej ni偶 tylko wymy艣lnych historyjek, w kt贸re nie potrafi艂 uwierzy膰. To wydarzenie go przerazi艂o, cho膰 by艂em pewien, 偶e takie okre艣lenie nigdy nie przysz艂oby mu na my艣l, i potrzebowa艂 jakiego艣 pocieszenia. Westchn膮艂em. Skoro zaszed艂em tak daleko, mog艂em powiedzie膰 mu o najwa偶niejszym.

Nie, panie. Khelid nosi w sobie demona.

Roze艣mia艂 si臋 na ca艂e gard艂o.

Teraz to ju偶 przesadzi艂e艣. Nie lubi臋 tego Korelyiego. Jest chytry, ambitny i wykorzystuje moj膮 go艣cinno艣膰, o co nietrudno, bo go tu nie zaprasza艂em. Ale nie jest nadprzyrodzonym po偶eraczem dusz. Opowiedz mi lepsz膮 historyjk臋.

Wystarczy. Nie b臋d臋 wywo艂ywa艂 duch贸w przesz艂o艣ci dla ksi臋cia Derzhich. Nie powiem mu, sk膮d wiedzia艂em to, co wiedzia艂em, albo jak rozpoznawa艂em demona czy cokolwiek, co m贸g艂by uzna膰 za 鈥瀕epsz膮 historyjk臋鈥. Nie oddam mu wi臋kszej cz臋艣ci siebie, ni偶 ju偶 posiada艂.

Nie mog臋 wam tego udowodni膰, panie, ani nie potrafi臋 zgadn膮膰, dlaczego Khelid postanowi艂 zaszkodzi膰 wam czarami. Demon chce tylko zaspokoi膰 w艂asne pragnienia. To naczynie nadaje kierunek jego z艂u. Mog臋 tylko m贸wi膰 o tym, co widz臋 i o czym wiem, 偶e jest prawd膮. 鈥 Zn贸w wpatrzy艂em si臋 w p艂ytki.

Ksi膮偶臋, kt贸ry ugniata艂 ma艂膮 poduszk臋, teraz gwa艂townie odrzuci艂 j膮 na pod艂og臋.

D艂ugo zajmuje wyci膮ganie z ciebie odpowiedzi. Jak mam uwierzy膰 w to, co m贸wisz? Mo偶e to ty. To najprostsze wyja艣nienie. A je艣li nie zosta艂e艣 wystarczaj膮co oczyszczony podczas rytua艂贸w Balthara? Mo偶e dla pewno艣ci powinni艣my je powt贸rzy膰?

Jestem na waszej 艂asce, wasza wysoko艣膰. Jak zawsze.

Nie chcia艂em marnowa膰 s艂贸w i odpowiada膰 na te zarzuty. Nie s膮dzi艂em, by naprawd臋 wierzy艂 w to, co m贸wi艂, bo gdyby tak by艂o, ta nocna wizyta zacz臋艂aby si臋 zupe艂nie inaczej. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie musz臋 mu przypomina膰, 偶e gdyby po raz drugi poddano mnie rytua艂om, nie mia艂bym ju偶 umys艂u, kt贸rym m贸g艂bym mu s艂u偶y膰.

Nie masz mi nic wi臋cej do powiedzenia?

Rozs膮dek, strategia, instynkt samozachowawczy... Nie chcia艂em powiedzie膰 za du偶o, ale ba艂em si臋 powiedzie膰 za ma艂o.

Tylko jedno, panie. On zn贸w spr贸buje. Demon nie lubi, gdy kto艣 mu si臋 przeciwstawia, a wy to zrobili艣cie. Po pierwsze, poniewa偶 ca艂kiem udanie walczyli艣cie z jego czarem. Widzia艂em, jak podczas Dar Heged denerwuje si臋 coraz bardziej. Po drugie, poniewa偶 zniszczyli艣cie czar. Nie dowie si臋 dlaczego i jak... Chyba 偶e mu powiecie, co by艂oby nieostro偶nym posuni臋ciem... bardzo nieostro偶nym. A on z pewno艣ci膮 b臋dzie chcia艂 si臋 dowiedzie膰.

Odwa偶nie m贸wisz, jak na niewolnika, Seyonne.

Tylko w kwestii demon贸w, panie.

Dobrze. Na dzi艣 wystarczy. Dowiem si臋, kto za tym stoi, wojownik, niewolnik czy demon.

Zacz膮艂em si臋 podnosi膰, uznaj膮c, 偶e w艂a艣nie mnie odes艂a艂.

Zaczekaj chwil臋. Jest jeszcze jedna sprawa. 鈥 Ksi膮偶臋 machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 sofy, na kt贸rej spoczywa艂, kiedy wszed艂em. 鈥 We藕 to i przeczytaj. Kurier oczekuje na moj膮 odpowied藕.

Z艂ama艂em bia艂膮 woskow膮 piecz臋膰 i ukl膮k艂em przy ogniu, by m贸c przeczyta膰 list 鈥 powr贸cili艣my do bardziej typowego kontekstu naszych kontakt贸w, a ja nie chcia艂em sprawdza膰 jego tolerancji.


Aleksandrze Opowie艣ci o Twojej ma艂ej awanturze dotar艂y do Zhagadu kilka godzin po mnie. Teraz jest jasne, dlaczego chcia艂e艣 si臋 mnie pozby膰. Zachowa艂e艣 si臋 jak g艂upiec.

Ivan by艂 got贸w Ci臋 wydziedziczy膰, kiedy us艂ysza艂 Tw贸j bezczelny list, a ja stan膮艂bym po jego prawicy, cho膰by nawet na Twoje miejsce nama艣ci艂 szakala. Ale teraz kiedy wszystko wysz艂o na dobre, 艣mieje si臋 z Twojego rozwi膮zania i jest zbyt zaj臋ty propozycjami lorda Kastavana, by wybudowa膰 now膮 stolic臋, by martwi膰 si臋 tym, co zrobi艂e艣 z naszymi liniami obronnymi na p贸艂nocy. Zgodnie z tradycj膮 Derzhich r贸d Mezzrah jest r贸wnie solidnym sojusznikiem jak wcze艣niej. Gdyby jednak nie powstrzymywa艂a mnie d艂o艅 mego brata, ju偶 by艂bym z powrotem w Capharnie i spu艣ci艂bym Ci takie lanie, jakiego nie pami臋tasz od dzieci艅stwa. Wojownik walczy sercem bardziej ni偶 ramieniem. Tej lekcji musisz si臋 nauczy膰 albo zmarnujesz najwspanialsze dziedzictwo, jakie kiedykolwiek otrzyma艂 ksi膮偶臋. Ramiona Mezzrah b臋d膮 walczy膰 u Twojego boku, ale ich serca nie.

Powr贸c臋 do Capharny za dziesi臋膰 dni. Namawiam Ci臋, by艣 do tego czasu zachowa艂 ostro偶no艣膰 i powa偶nie traktowa艂 swoje obowi膮zki. Dar Heged mo偶e Ci si臋 wydawa膰 niewa偶ny 鈥 tak, nawet z tej odleg艂o艣ci s艂ysz膮 Twoje dziecinne narzekania 鈥 ale to fundament Twojej w艂adzy. Nie zmarnuj go tak, jak zmarnowa艂e艣 sojusz z Mezzrah. S膮dz臋, 偶e wkr贸tce nadejdzie czas, gdy b臋dziesz potrzebowa艂 wszystkich si艂. 殴le si臋 dzieje w cesarstwie. Mamy du偶o do om贸wienia. Dmitri Ksi膮偶臋 zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi po pierwszym zdaniu listu, a kiedy sko艅czy艂em, wyrwa艂 mi go z r臋ki i zmi膮艂 w pi臋艣ci.

Na bog贸w, czy偶 kiedykolwiek 偶y艂 cz艂owiek r贸wnie niesko艅czenie pompatyczny jak Dmitri? Zn贸w po艣l臋 go na granic臋. A niech to, nie mog臋 znie艣膰 jego kaza艅. 鈥 Ksi膮偶臋 rzuci艂 si臋 na niebiesk膮 sof臋 i kopni臋ciem zrzuci艂 na ziemi臋 co najmniej dziesi臋膰 poduszek. 鈥 Ju偶 sobie wyobra偶am, jak siedzi za moimi plecami na Dar Heged, nie aprobuj膮c 偶adnej decyzji. Nie wa偶y si臋 odezwa膰 przed petentami, ale potem zwali mi to wszystko na g艂ow臋, jakbym m贸g艂 czyta膰 mu w my艣lach i wybiera膰 tak, jak sam by chcia艂. I tylko dlatego wyci膮gn臋li mnie z 艂贸偶ka?

Czy b臋dzie odpowied藕, panie? 鈥 Chcia艂em mu przypomnie膰, 偶e tu jestem, 偶eby nie zacz膮艂 wyra偶a膰 si臋 jeszcze mniej ostro偶nie.

Mia艂a by膰. Ale nie teraz. Nie wa偶臋 si臋 powierzy膰 swoich s艂贸w kurierom. Nie, skoro zajmuj膮 si臋 zatruwaniem cesarskiego brata. 鈥 Wrzuci艂 pomi臋ty list w ogie艅, gdzie sp艂on膮艂 z sykiem. 鈥 Nie, zmieni艂em zdanie, prze艣l臋 mu odpowied藕.

Prosz臋 chwil臋 poczeka膰, wasza wysoko艣膰. 鈥 Zapali艂em 艣wiec臋 na biurku z czere艣niowego drewna i przygotowa艂em papier, atrament i jedno z wcze艣niej naostrzonych pi贸r. 鈥 Jestem gotowy, panie.

Dyktuj膮c, Aleksander w艣ciekle kr膮偶y艂 po komnacie.


Dmitri W dniu Twojego powrotu do Capharny uwolni臋 Ci臋 od wszelkiej lojalno艣ci i pozwol臋, by艣 spr贸bowa艂 da膰 mi lanie, je艣li tylko zechcesz. Mo偶e okaza膰 si臋 to trudniejsze, ni偶 kiedy mia艂em dwana艣cie 艂at, ale zobaczymy. Do tego czasu b臋d臋 radowa艂 si臋 my艣l膮 o sprawdzeniu si艂 w walce z Tob膮. Ale na razie, poniewa偶 nadal jeste艣 skr臋powany i lojalno艣膰 nie pozwala Ci na niepos艂usze艅stwo, zn贸w za偶膮dam od Ciebie wype艂nienia obowi膮zku wobec mnie.

Pragn臋, by艣 uda艂 si臋 do Avenkharu i zapewni艂 bezpieczn膮 podr贸偶 do Capharny Lydii i jej ludziom. Nie jestem na tyle g艂upi, by prosi膰 Ci臋, by艣 sam j膮 eskortowa艂. Ale cho膰 bardzo chcia艂bym m贸c odwie艣膰 ojca od zmuszania mnie do tego ma艂偶e艅stwa, nie pozwol臋, by moja przysz艂a 偶ona poczu艂a si臋 ura偶ona mniej ni偶 doskona艂ymi warunkami ani by znalaz艂a si臋 w niebezpiecze艅stwie. Ta lisica nie przesta艂aby mnie tym zadr臋cza膰, a ja nie dam jej pretekstu, by pyskowa艂a przez ca艂e dwana艣cie dni. Nim wyruszy w drog臋, zacznie si臋 pora bandyt贸w, a poniewa偶 prze艂臋cze mi臋dzy Avenkharem a Capharn膮 s膮 najgorsze, musi przyby膰 inn膮 drog膮.

Niestety, wszystkie te sprawy mog膮 sprawi膰, 偶e b臋dziesz nieobecny w Capharnie jeszcze kilka tygodni po zako艅czeniu Dar Heged, lecz mimo wszystko spr贸buj臋 jako艣 dobrn膮膰 do ko艅ca bez Twojej m膮dro艣ci. Je艣li ojciec rozwa偶a zast膮pienie Per艂y Azhakstanu now膮 stolic膮, z pewno艣ci膮 bardziej ode mnie potrzebuje doradcy.


G艂os ksi臋cia umilk艂 po tym ostatnim zdaniu. Zaczeka艂em jeszcze chwil臋, ale najwyra藕niej sko艅czy艂.

Jak mam podpisa膰 list, panie? Zamy艣li艂 si臋 na chwil臋.

Zander.

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy twardog艂owy stary Derzhi, rozw艣cieczony obra藕liwym listem, zauwa偶y zdrobnienie na ko艅cu. Bior膮c pod uwag臋 zjadliwe s艂owa Dmitriego, uzna艂em, 偶e Aleksander bardzo lubi starszego m臋偶czyzn臋, skoro w odpowiedzi zdecydowa艂 si臋 na cho膰by tak ma艂e ust臋pstwo. Po tym jak Aleksander zapiecz臋towa艂 list, zatrzyma艂 go i powiedzia艂, 偶e sam zajmie si臋 reszt膮. Ja mog艂em odej艣膰. Uk艂oni艂em si臋 i popatrzy艂em t臋po najpierw na drzwi wej艣ciowe, a p贸藕niej na zas艂on臋, nie wiedz膮c, kt贸r臋dy wyj艣膰.

Tak jak przyszed艂e艣. I masz by膰 jutro na Dar Heged, jak wcze艣niej.

Tak, panie. 鈥 Odsun膮艂em zas艂on臋, pozostawiaj膮c Aleksandra wyci膮gni臋tego na poduszkach i wpatruj膮cego si臋 w ogie艅. 鈥 艢pijcie dobrze, panie.

Podni贸s艂 wzrok, zaskoczony... tak samo, jak ja.

Tak b臋dzie.




Rozdzia艂 8


Portal by艂 otwarty. Za nim wzburzone chmury, przeszywane fioletowymi b艂yskawicami, zas艂ania艂y krajobraz poszarpanych skal i lodu. Na moich oczach ziemia si臋 porusza艂a. Chaos. To nie b臋dzie proste. Ale nic nie by艂o. 艢cie偶ka 鈥 stabilna, nieruchoma, niezmienna... czeka艂a na moje kroki. Ci臋偶ko by艂o postawi膰 na niej stop臋. Pozostawi膰 za sob膮 wszystko 鈥 偶ycie i oddech, mi艂o艣膰 i rado艣膰. Wej艣膰 w ca艂kowit膮 samotno艣膰 w kr贸lestwie z艂a.

Nigdy 鈥 zabrzmia艂 szept w najg艂臋bszym zak膮tku mego umys艂u. Nigdy nie b臋dziesz samotny. 鈥 By艂o to pocieszenie, ale ja znalem prawd臋.

Moja bro艅 czeka艂a 鈥 srebrny sztylet, owalne zwierciad艂o ze srebra i szk艂a, moje d艂onie, moje oczy, moja dusza. Nic wi臋cej nie mog艂em zabra膰 przez portal. Robi艂em to setki razy, ale za ka偶dym razem by艂o trudniej... bo wiedzia艂em ju偶, co mnie czeka.

Zn贸w zabrzmia艂 pocieszaj膮cy szept.

Utrzymam go do twojego powrotu. Nie w膮tp w to.

Nie mog艂em odpowiedzie膰, gdy偶 by艂em przygotowany, a mowa przerwa艂aby zakl臋cie. P贸藕niej g艂os zamilk艂, a ja musia艂em ju偶 i艣膰 albo pozosta膰. Nie mog艂em ju偶 d艂u偶ej czeka膰.

Rozleg艂 si臋 grzmot, wir powietrza pochwyci艂 moje w艂osy i szarpn膮艂 p艂aszczem, gdy przygotowywa艂em si臋 do przemiany. Czu艂em, jak oczy z艂a rozszerzaj膮 si臋 z zaskoczenia.

Kto wa偶y si臋 tu przyby膰? 鈥 偶ary czat g艂os, od kt贸rego kurczy艂o si臋 serce, a umys艂 wype艂nia艂a rozpacz. Jak poka偶e si臋 tym razem? Jako czterog艂owy w膮偶? Smok? Wojownik dwa razy ode mnie wy偶szy, z ostrzami zamiast palc贸w? Czy b臋d臋 musia艂 go goni膰, czy te偶 wyskoczy z wn臋trzno艣ci ziemi tu偶 przede mn膮? Za ka偶dym razem by艂o inaczej.

Jestem Stra偶nikiem przys艂anym przez Aife, bicz na demony, by wyzwa膰 ci臋 do wa艂ki o to cia艂o! Hyssad! Odejd藕! Nie nale偶y do ciebie.

Musia艂em poczeka膰 tylko chwil臋, a偶 przemiana si臋 dope艂ni. Moje stopy nie pozostawia艂y ju偶 艣ladu na 艣cie偶ce, wyczuwa艂em te偶 delikatn膮 faktur臋 wiatru.


Bezczelny niewolniku, nie wiesz, gdzie twoje miejsce. Nale偶ysz do mnie. Wszystko, czym jeste艣 i wszystko, czym kiedykolwiek b臋dziesz, nale偶y do mnie i mog臋 z tym zrobi膰, co zechc臋.

Jestem wolnym cz艂owiekiem.

Wszyscy, kt贸rych nazywasz przyjaci贸艂mi, nosz膮 moje kajdany... albo kajdany 艣mierci, mojego sojusznika. Jeste艣 ostatni. A twoja Aife... Nie domy艣li艂e艣 si臋? Aife te偶 nale偶y do mnie.

Niemo偶liwe 鈥 powiedzia艂em, lecz 艣cie偶ka pod moimi stopami zacz臋艂a si臋 zapada膰, a kiedy obr贸ci艂em g艂ow臋 w wyj膮cym wichrze, zobaczy艂em nikn膮cy portal.

Nie! krzykn膮艂em. Mi艂o艣ci, nie zostawiaj mnie!

Bieg艂em w stron臋 nikn膮cego portalu, a 艣miech rai-kirah szarpa艂 moje cia艂o niczym lodowate palce. Ciemno艣膰 skrada艂a si臋 z ka偶dej strony ruchomego krajobrazu. Dysza艂em ci臋偶ko. Czu艂em, jakby moje boki przeszywa艂y no偶e, lecz portal ci膮gle znajdowa艂 si臋 poza moim zasi臋giem i niemal znika艂 z pola widzenia.

Nie tutaj... Nie zostawiaj mnie...


* * *


Obudzi艂em si臋, spocony i przera偶ony, z sercem wal膮cym w piersiach, cia艂em obola艂ym z pustki i dusz膮 wykrzykuj膮c膮 sprzeciw. Wiedzia艂em, gdzie jestem. Ciemno艣膰, zimno, smr贸d zbyt wielu rzadko mytych cia艂, k艂uj膮ce siano pode mn膮 i na mnie. Nie mog艂em pomyli膰 jednego miejsca z drugim. Ale to r贸wnie偶 by艂a kraina z艂a i nie potrafi艂em otrz膮sn膮膰 si臋 z przera偶enia wywo艂anego snem, p贸ki szary blask 艣witu nie ukaza艂 mi twarzy niewolnik贸w, nie demon贸w.

Kiedy tego ranka pojawi艂em si臋 w sali audiencyjnej, przejrza艂em rejestr wyrok贸w, 偶eby oceni膰, jak min臋艂y dni, kiedy by艂em uwi臋ziony 鈥 i jak wiele ich w艂a艣ciwie min臋艂o. Ksi膮偶臋 nie powr贸ci艂 do sali po tym, jak pobi艂 mnie do nieprzytomno艣ci, ale nast臋pnego dnia pojawi艂 si臋 i wyda艂 wyrok w sprawie dziedzictwa. Odda艂 m艂od膮 kobiet臋 pod opiek臋 swojego ojca i powierzy艂 zarz膮dzanie jej maj膮tkiem obu baronom. To cesarz zadecyduje, jak du偶a cz臋艣膰 maj膮tku zostanie posagiem dziewczyny i kto b臋dzie jej m臋偶em. Dobre rozwi膮zanie. Nie s膮dzi艂em, by lord Dmitri m贸g艂 co艣 zarzuci膰 decyzji bratanka. Zastanawia艂em si臋, czy dziewczyna nie ma przypadkiem jasnoz艂otych w艂os贸w i d艂ugich n贸g. M贸g艂bym si臋 o to za艂o偶y膰.

Tego dnia nie wydano wi臋cej wyrok贸w, podobnie jak nast臋pnego. W notatkach pojawia艂o si臋 wiele kleks贸w i poprawek. Najwyra藕niej wszystko nie sz艂o za dobrze. Za to trzeciego dnia, tego, kt贸ry dobiega艂 ko艅ca, gdy wyci膮gni臋to mnie z celi na spotkanie z ksi臋ciem, wszystko najwyra藕niej przebiega艂o tak samo, jak podczas pierwszych dni Dar Heged i ksi膮偶臋 ca艂kiem skutecznie zajmowa艂 si臋 swoimi sprawami.

Spotkanie z demonem, nawet na odleg艂o艣膰 wyci膮gni臋tego ramienia, pozostawi艂o we mnie niepok贸j, wzbudzi艂o echa umar艂ych g艂os贸w i umar艂ych strach贸w. Gdy sala zape艂ni艂a si臋 codzienn膮 mieszank膮 petent贸w i s艂u偶膮cych, odkry艂em, 偶e co raz to odrywam wzrok od rejestru, szukaj膮c fioletowych szat i zimnych niebieskich oczu. Ostrzeg艂em ksi臋cia, 偶e demon zn贸w spr贸buje. Czy w to uwierzy艂? Wpatrywa艂em si臋 w papier. Co ma by膰, to b臋dzie.


* * *


Przez nast臋pne trzy dni Dar Heged przebiega艂 bez 偶adnych niezwyk艂ych wydarze艅. Durgan zn贸w pozwoli艂 mi spa膰 nad ziemi膮, cho膰 nie otrzyma艂 偶adnych rozkaz贸w dotycz膮cych tej kwestii. Skoro moje obowi膮zki by艂y takie same jak przed nieszcz臋snym incydentem z ksi臋ciem, za艂o偶y艂, 偶e m贸j status r贸wnie偶 powr贸ci艂 do normalnego. Nadzorca niewolnik贸w nie mia艂 okazji, by ze mn膮 rozmawia膰. Rano odpina艂 moje r臋ce od pier艣cienia na 艣cianie, wieczorem zn贸w je przypina艂 i upewnia艂 si臋, 偶e ci z nas, kt贸rzy pracowali w pa艂acu, s膮 dobrze nakarmieni i wzgl臋dnie czy艣ci.

Nie pozwala艂em sobie na kolejne sny i bezlito艣nie stara艂em si臋 przekona膰 samego siebie, 偶e wszystko jest tak jak wcze艣niej. Demon znudzi si臋 i opu艣ci Capharn臋. Ja b臋d臋 spa艂, pracowa艂 i 偶y艂 z niezwyk艂ym spokojem, p贸ki nie umr臋.

Ale spokoju nie mog艂em znale藕膰. Czwartego dnia od mojego powrotu do pierwszej sali audiencyjnej ksi膮偶臋 nie pojawi艂 si臋 o ustalonej godzinie. Zarz膮dcy i lord szambelan kr臋cili si臋 z dywanami i podn贸偶kami. Petenci i p艂ac膮cy podatki, ju偶 i tak niezadowoleni, 偶e musieli przed艂u偶y膰 sw贸j pobyt w Capharnie z powodu dziwnej choroby ksi臋cia, stali w kolejce i narzekali. Pochodnie zapalono, tr臋bacze stali gotowi do zagrania fanfary na przybycie ksi臋cia. Ptaki i ma艂py w klatkach, przeznaczone na prezenty dla ksi臋cia, 膰wierka艂y i skrzecza艂y. A Aleksander nie przychodzi艂.

Sp贸藕nianie si臋 by艂o niepodobne do ksi臋cia. Cho膰 nienawidzi艂 ceremonia艂u i narzeka艂 na obci膮偶enie obowi膮zkami, zawsze 艣ci艣le trzyma艂 si臋 wymaga艅. Dziwne. Niepokoj膮ce.

Po dw贸ch godzinach czekania szlachta zacz臋艂a si臋 irytowa膰 na szambelana.

Powiedz nam, Fendularze, gdzie jest nasz ksi膮偶臋?

艢niegi robi膮 si臋 tak g艂臋bokie, 偶e je艣li si臋 nie pospieszymy, nie wr贸cimy do domu przed wiosn膮!

Nigdy wcze艣niej Dar Heged nie by艂 tak chaotyczny.

Czy choroba powr贸ci艂a?

Czy to prawda, 偶e zniszczy艂 swoje komnaty?

M贸wi艂em sobie, 偶e to nic 鈥 najpewniej kobieta, kt贸rej nie potrafi艂 wyrzuci膰 z 艂贸偶ka. Albo co艣 si臋 sta艂o z jego koniem. Nie by艂o w艣r贸d Derzhich m臋偶czyzny, kt贸ry nie przed艂o偶y艂by swojego konia ponad wszystko. Mimo to nadal rozgl膮da艂em si臋 w t艂umie. Khelida tam nie by艂o.

Lordzie szambelanie, czy mam i艣膰 i zapyta膰 o przyczyny op贸藕nienia? 鈥 S艂owa sp艂yn臋艂y z mojego j臋zyka, nim zdo艂a艂em si臋 powstrzyma膰.

Pos艂ali艣my ju偶 pi臋ciu go艅c贸w. 鈥 Fendular by艂 tak rozproszony, 偶e nawet zapomnia艂 mnie obrazi膰. 鈥 Zosta艅 na swoim miejscu.

Zacz膮艂em ostrzy膰 pi贸ra, jakby mia艂y by膰 w艂贸czniami niesionymi na pole bitwy.

Na ca艂e szcz臋艣cie dla Fendulara i pa艂acowego zapasu przybor贸w do pisania ksi膮偶臋 wkr贸tce si臋 pojawi艂 i od razu zabra艂 za sprawy tego dnia 鈥 cho膰 nie wyja艣ni艂 przyczyn op贸藕nienia. Jego wysoko艣膰 nie by艂 jednak w zbyt dobrym nastroju, co oznacza艂o, 偶e niewielu petent贸w opuszcza艂o pa艂ac w lepszym humorze, ni偶 do niego wchodzi艂o.


* * *


Kilka dni wcze艣niej zosta艂em skierowany na s艂u偶b臋 do t艂ustego szambelana Fendulara, gdzie pracowa艂em wieczorami. Ka偶dej nocy m臋czy艂em si臋 a偶 do p贸艂nocy, wypisuj膮c nieko艅cz膮ce si臋 kopie wyrok贸w Dar Heged i rozlicze艅 podatk贸w. By艂a to wyczerpuj膮ca i zimna praca, gdy偶 malutkie okienko w pe艂nym kurzu przedpokoju, gdzie siedzia艂em, zosta艂o wybite jeszcze w poprzednim stuleciu, a szambelan nie marnowa艂 opa艂u dla niewolnika. Co kilka chwil musia艂em unosi膰 ka艂amarz albo d艂onie nad p艂omie艅 艣wiecy, 偶eby nie zamarz艂y. Po d艂ugim dniu w pierwszej sali audiencyjnej palce i oczy odmawia艂y mi pos艂usze艅stwa, wi臋c ci膮gle musia艂em nanosi膰 poprawki lub zaczyna膰 od nowa, a偶 w ko艅cu liczby i imiona zaczyna艂y ta艅czy膰 mi przed oczami. Mimo to uzna艂em si臋 za szcz臋艣ciarza. Wykonywa艂em ka偶d膮 prac臋, jak膮 m贸g艂 wykonywa膰 niewolnik, poza kr贸tkim i zab贸jczym pobytem w kopalniach. S艂u偶y艂em siedmiu panom, z kt贸rych trzej byli brutalni, a jeden szalony. Lodowata, samotna har贸wka by艂a niemal b艂oga. Tak wielu niewolnik贸w mia艂o naprawd臋 paskudne 偶ycie 鈥 ja nie powinienem narzeka膰.

Pod koniec dnia, w kt贸rym ksi膮偶臋 si臋 sp贸藕ni艂, Fendular zn贸w pos艂a艂 mnie do zimnego przedpokoju z kuferkiem przybor贸w do pisania. W miar臋 jak mija艂y godziny wype艂niane kolejnymi stronami rozlicze艅 podatk贸w, my艣la艂em ciep艂o o we艂nianym kocu Durgana i jego piecyku, a jeszcze cieplej o wspania艂ym ogniu w komnacie ksi臋cia. Jak偶e dziwna by艂a to noc. Rozmawia艂em z dziedzicem Lwiego Tronu Derzhich. Przez kr贸tk膮 chwil臋 zn贸w czu艂em si臋 cz艂owiekiem, a nie niewolnikiem. Nawet baron nigdy nie zada艂 mi prawdziwego pytania, jakbym nie umia艂 zebra膰 w g艂owie my艣li.

Na dzi艣 tu sko艅czy艂e艣 鈥 powiedzia艂 jeden z adiutant贸w ksi臋cia, zaskakuj膮c mnie tak bardzo, 偶e niemal wywr贸ci艂em ka艂amarz. Serce bi艂o mi niczym kowalski m艂ot. 鈥 Jego wysoko艣膰 potrzebuje pisz膮cego niewolnika. Masz wej艣膰 dyskretnie, jak poprzednio. 鈥 To by艂 ten sam m艂odzik, kt贸ry wcze艣niej pokaza艂 mi prywatne wej艣cie.

Mam sprz膮tn膮膰 te rzeczy przed odej艣ciem, panie Aldicarze?

Oczywi艣cie, 偶e nie. G艂upi jeste艣? Jego wysoko艣膰 czeka. Mam sprz膮tn膮膰 twoje odchody, 偶eby艣 m贸g艂 odpowiedzie膰 na jego wezwanie.

Ch艂opak by艂 wyj膮tkowo nieszcz臋艣liwy z powodu tych rozkaz贸w. Jego naturalnie paskudnemu nastawieniu nie pomog艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e by艂em o ponad g艂ow臋 wy偶szy od niego. Je艣li wkr贸tce jeszcze troch臋 nie uro艣nie i nie dorobi si臋 warkocza, reszt臋 偶ycia sp臋dzi jako podw艂adny, pracuj膮c dla kogo艣 w rodzaju Fendulara. Lepiej b臋dzie trzyma膰 si臋 od niego z daleka.

Uk艂oni艂em si臋, wytar艂em palce o kawa艂ek papieru, po czym przebieg艂em przez luksusowy gabinet szambelana i smutny dziedziniec pe艂en zamarzni臋tych fontann i bezlistnych drzew w stron臋 ksi膮偶臋cego skrzyd艂a letniego pa艂acu. W po艂owie drogi u艣wiadomi艂em sobie, 偶e si臋 spiesz臋. By艂em podekscytowany.

Zatrzyma艂em si臋 przed kolumnad膮, kt贸ra prowadzi艂a do mieszkalnej cz臋艣ci pa艂acu, pozwalaj膮c, by ostre powietrze na pobli藕nionym ciele i l贸d pod go艂ymi nogami zmusi艂y mnie do przypomnienia sobie, kim jestem i gdzie jestem. Nic si臋 nie zmieni艂o. Nic. Po tak d艂ugim czasie nie mog艂em pozwoli膰 sobie na zniszczenie pokoju, kt贸ry zawar艂em z losem. Podniecenie oznacza艂o nadziej臋. A w moim 偶yciu nie by艂o miejsca na nadziej臋.

Zak艂adaj膮c, 偶e 鈥瀌yskretnie鈥 oznacza, i偶 mam wej艣膰 przez prywatne wej艣cie, odnalaz艂em drog臋 do magazynu 艣wiec, zastanawiaj膮c si臋, czy nie b臋d臋 musia艂 t艂umaczy膰 stra偶nikowi, co robi臋 przed drzwiami do sypialni ksi臋cia. Ale m艂ody Aldicar musia艂 powiedzie膰 stra偶nikowi, by mnie oczekiwa艂, gdy偶 偶o艂nierz ruchem g艂owy wskaza艂 na wewn臋trzne drzwi w chwili, gdy si臋 pojawi艂em. Zauwa偶y艂em jeszcze nag膮 kobiet臋 kul膮c膮 si臋 na pod艂odze przy 艂贸偶ku i 艂kaj膮c膮 cicho, kiedy 偶elazna d艂o艅 chwyci艂a mnie za rami臋 i przeci膮gn臋艂a przez sypialni臋 do salonu.

Gdzie to jest?! 鈥 zarycza艂 Aleksander, wpychaj膮c mnie na 艣rodek swojej komnaty. Mia艂 na sobie jedynie bia艂膮 jedwabn膮 przepask臋 biodrow膮. Jego d艂ugie rude w艂osy by艂y rozpuszczone i rozczochrane. 鈥 Znajd藕 t臋 przekl臋t膮 rzecz!

Ukl膮k艂em.

Jak rozka偶ecie, wasza wysoko艣膰, ale powiedzcie mi, prosz臋, co mam odnale藕膰?

Z艂e, zaczarowane... cokolwiek. Sk膮d ja mam to wiedzie膰?

M贸g艂bym zada膰 mu to samo pytanie, ale nie by艂oby to rozs膮dne.

Znajd藕 to albo zjem twoje oczy na 艣niadanie, czarowniku. B臋d臋 po艣miewiskiem dwudziestu heged贸w.

Przejrza艂em w my艣lach ca艂e moje do艣wiadczenie, poszukuj膮c odpowiednich s艂贸w kierowanych do pan贸w, kt贸rzy mi grozili, ale nie wyja艣niali, co ich tak zdenerwowa艂o. Nic, co wiedzia艂em, nie pasowa艂o do tego przypadku. Zrezygnowany, zn贸w zapyta艂em:

Aby wiedzie膰, czego mam szuka膰, musz臋 wiedzie膰, jaki czar stworzono, panie. A je艣li otrzymali艣cie co艣 podejrzanego, ja...

R臋ka zaci艣ni臋ta na gardle podnios艂a mnie, a偶 stan膮艂em na palcach.

Je艣li cho膰 jedno s艂owo... jedna aluzja... jedna sugestia na ten temat wydostanie si臋 poza te 艣ciany, zginiesz 艣mierci膮, jakiej nie do艣wiadczy艂 偶aden niewolnik.

Ani s艂owa 鈥 wydysza艂em przez zaci艣ni臋te gard艂o. 鈥 Przysi臋gam.

Odepchn膮艂 mnie i odwr贸ci艂 si臋 plecami.

Nie mog臋... od ostatniego... od kiedy nie mog艂em spa膰... Pierwszej nocy musia艂em odespa膰. Nawet nie pr贸bowa艂em. Nast臋pnego razu przerwa艂 nam kurier i odes艂a艂em j膮. My艣la艂em, 偶e to zajmuje d艂u偶ej ni偶 zwykle, bo jestem rozproszony. Ale dwie kolejne noce... Musia艂em udawa膰, 偶e dama mi nie odpowiada... wi臋c dzisiaj pos艂a艂em po Chione, niewolnic臋, kt贸ra zawsze mnie zadowala. My艣la艂em, 偶e by mie膰 pewno艣膰...

Wszystko sta艂o si臋 jasne. Wiedzia艂em, 偶e nie mog臋 si臋 rozlu藕ni膰 ani pozwoli膰 sobie na u艣miech. Niebezpiecze艅stwo by艂o jak najbardziej realne. Dla Derzhich pora偶ka w takich kwestiach by艂a nie do pomy艣lenia, tak samo jak pora偶ka na polu bitwy.

Czy Khelid przyni贸s艂 wam jakie艣 prezenty, panie? 鈥 By艂o bardzo ma艂o prawdopodobne, by zn贸w by艂 to artefakt. Co wi臋cej, by艂o bardzo ma艂o prawdopodobne, by w og贸le chodzi艂o o czar. Sprawa, o kt贸r膮 tak martwi艂 si臋 ksi膮偶臋, nie dawa艂a si臋 艂atwo przewidzie膰 i dlatego rzadko stanowi艂a cel czar贸w. Ale taka odpowied藕 nie spodoba艂aby si臋 Aleksandrowi.

Nie. Korelyi uda艂 si臋 do Parnifouru, by odwiedzi膰 krewniaka. A ty jeszcze mnie nie przekona艂e艣, 偶e to on jest winien. Poszukaj tego, jak wcze艣niej.

Oczywi艣cie.

I tak te偶 zrobi艂em. Jak si臋 spodziewa艂em, nie znalaz艂em nic poza nieszcz臋sn膮 niewolnic膮, dr偶膮c膮 z przera偶enia, 偶e nie zadowoli艂a ksi臋cia.

Musia艂em mu co艣 powiedzie膰. By艂o bardzo wiele powod贸w, dla kt贸rych co艣 takiego mog艂o si臋 zdarzy膰, nawet ca艂kiem m臋skiemu, najwyra藕niej zupe艂nie zdrowemu m艂odemu cz艂owiekowi, lecz je艣li chcia艂em zachowa膰 wszystkie cz臋艣ci cia艂a, potrzebowa艂em dobrej odpowiedzi.

W waszych komnatach nie ma zaczarowanego przedmiotu, lecz takie rzeczy cz臋sto przekazuje si臋 przez jedzenie. Czy jedli艣cie ostatnio co艣 niezwyk艂ego?

Nic. Ale spal臋 kuchnie. Zabij臋 ich...

Unios艂em d艂onie i gwa艂townie potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

To nie b臋dzie konieczne. Znam tylko jeden spos贸b, kt贸ry na pewno na to zaradzi. Musicie nie spo偶ywa膰 wi臋cej tej trucizny. Mo偶e... ephrail? Wojownicy Derzhich raz do roku oczyszczaj膮 si臋 przez ephrail,鈥 czy偶 nie tak, panie?

I co z tego?

By膰 mo偶e w艂a艣nie nadszed艂 wasz czas. Post oczy艣ci wasze cia艂o z trucizny, co jest zreszt膮 jego celem.

I przez tydzie艅 zatrzyma kobiety z dala od jego 艂贸偶ka, pozwalaj膮c mu si臋 wyspa膰. Wydawa艂o mi si臋 to najlepsz膮 szans膮 zaradzenia temu, co go dr臋czy艂o.

Ephrail 鈥 powiedzia艂 z namys艂em. 鈥 Min臋艂o ju偶 troch臋 czasu. I pozb臋d臋 si臋 tego?

Nie potrafi臋 powiedzie膰, jaki czar dr臋czy was tym razem, ale je艣li kto艣 skazi艂 wasze jedzenie, to najpewniejszy spos贸b, by sk艂oni膰 go do rezygnacji. Takie zakl臋cie nie mo偶e wam szkodzi膰, je艣li odsuniecie si臋 od jego 藕r贸d艂a.

Zastanowi臋 si臋 nad tym. 鈥 Przechyli艂 g艂ow臋 na bok. 鈥 Przed opuszczeniem miasta Korelyi, wys艂annik Khelid贸w, zaproponowa艂 mi eliksir nasenny. Pono膰 s艂ysza艂, 偶e 藕le sypiam. Odm贸wi艂em i powiedzia艂em, 偶e 艣pi臋 jak nied藕wied藕 w zimie. Sp臋dzi艂 ca艂y wiecz贸r, rozmawiaj膮c o tym, i pr贸buj膮c si臋 dowiedzie膰, jakiego 艣rodka u偶y艂em. Powiedzia艂, 偶e niegdy艣 studiowa艂 sztuk臋 leczenia i gdy przybywa w nowe miejsca, nadal zbiera receptury lek贸w. W ko艅cu spyta艂, kto mi doradza w takich sprawach. Uzna艂em, 偶e to dziwne pytanie... zw艂aszcza 偶e je przewidzia艂e艣. 鈥 I co mu odpowiedzieli艣cie? 鈥 Nie mog艂em nie zapyta膰, nag艂e walenie serca wymaga艂o uspokojenia.

Powiedzia艂em, 偶e od dzieci艅stwa nie s艂ucham niczyich rad.


* * *


Jakie艣 dziewi臋膰 dni p贸藕niej, na uroczysto艣ci oznaczaj膮cej koniec Dar Heged, przygl膮da艂em si臋, jak odrobin臋 szczuplejszy, spokojny ksi膮偶臋 Aleksander podnosi wysok膮 m艂od膮 kobiet臋 o jasnoz艂otych w艂osach z uk艂onu i pozwala, by jego d艂o艅 przesun臋艂a si臋 od jej 艂okcia po pier艣. S膮dz膮c po jego minie i jej odwa偶nym u艣miechu, nie musia艂em si臋 ju偶 martwi膰 o efekty dzia艂ania swojego lekarstwa. Odczuwa艂em tylko dyskomfort, jak zawsze po tym, gdy zaspokoi艂em niegodne 偶yczenie Derzhich. Ale Aleksander dosta艂 to, czego pragn膮艂, a ja mog艂em czerpa膰 niewielkie zadowolenie z tego, 偶e przynajmniej 偶adna niewolnica nie b臋dzie cierpie膰, bo on nie m贸g艂 otrzyma膰 tego, czego chcia艂.

Cho膰 Khelid znajdowa艂 si臋 daleko, echo muzyki demon贸w pozosta艂o w mojej g艂owie niczym smr贸d dalekiej 艣mierci na letnim wietrze.




Rozdzia艂 9


Zajmowanie si臋 艂贸偶kowymi problemami Aleksandra w niczym nie pomaga pozostaj膮cemu w celibacie Ezzarianinowi t艂umi膰 niepo偶膮dane i niewygodne fantazje. Cho膰 w ci膮gu dnia zachowywa艂em wystarczaj膮c膮 dyscyplin臋, a w nocy powstrzymywa艂em co powa偶niejsze marzenia senne, niechciane wizje wkrada艂y si臋 w m贸j sen. W czasie jednego z takich sn贸w, w nocy tu偶 po zako艅czeniu Dar Heged, obudzi艂 mnie Durgan.

Wstawaj, Ezzarianinie.

Czy ksi膮偶臋 nie ma 偶adnych spraw do za艂atwienia w ci膮gu dnia? 鈥 warkn膮艂em, zanim obudzi艂em si臋 na tyle, by powstrzyma膰 j臋zyk. Poczucie winy walczy艂o z gor膮cym pragnieniem, by da膰 si臋 ponie艣膰 przerwanemu sennemu romansowi a偶 do spe艂nienia.

To nie ksi膮偶臋 ci臋 wzywa, ale ja.

Usiad艂em 鈥 co zawsze jest do艣膰 k艂opotliwe z nadgarstkami przymocowanymi do 艣ciany kr贸tkim 艂a艅cuchem 鈥 i st艂umi艂em niespokojne pragnienia, by go uwa偶nie wys艂ucha膰.

Co si臋 sta艂o, panie Durganie?

W ramach zap艂aty podatku przyprowadzono dziesi臋ciu nowych niewolnik贸w, a jeden z nich wpakowa艂 si臋 w k艂opoty. Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e b臋dzie 艂atwiej dla nas wszystkich, je艣li zamienisz z nim par臋 s艂贸w.

W tym momencie by艂em ju偶 zupe艂nie przytomny i got贸w splun膮膰 na pot臋偶nego m臋偶czyzn臋 kucaj膮cego przede mn膮. Niekt贸rzy niewolnicy szpiegowali innych niewolnik贸w, informowali o naruszeniu zasad lub pozbawionych umiaru wypowiedziach. Byli niewolnicy, kt贸rzy biczowali lub pi臋tnowali innych albo panowali nad jedzeniem i napojami, uwa偶aj膮c, 偶e w ten spos贸b podnios膮 sw贸j 偶a艂osny status ponad pozosta艂ych. Gdybym nie uwa偶a艂, 偶e wszyscy i tak jeste艣my na wp贸艂 szaleni od uwi臋zienia, z rado艣ci膮 zadusi艂bym ka偶dego z nich. Zna艂em granice swojego istnienia i trzyma艂em si臋 ich. Ale je艣li Durgan pomyli艂 moj膮 uleg艂o艣膰 z pragnieniem zostania jego zast臋pc膮, z pr贸b膮 kupienia sobie jego 艂ask przez propozycj臋 sojuszu, musia艂em wyprowadzi膰 go z b艂臋du.


Och, nie, panie Durganie. Mnie nie m贸g艂by艣 powierzy膰 takiego zadania. Nie by艂bym w tym dobry.

Ech. To nie to, o czym my艣lisz. Tamten zginie w ci膮gu jednego dnia, je艣li nie przywr贸cisz mu rozs膮dku. Chod藕. 鈥 Rozku艂 mnie i poprowadzi艂 do klapy podziemnej celi. Wepchn膮艂 mi w r臋k臋 ma艂膮 latarni臋, otworzy艂 drzwi i opu艣ci艂 drabin臋. Zacz膮艂 szepta膰. 鈥 Je艣li uwa偶asz, 偶e warto ratowa膰 偶ycie drugiego cz艂owieka, nawet 偶ycie w niewoli, zejd藕 na d贸艂. Zapukaj dwa razy, kiedy b臋dziesz got贸w do wyj艣cia.

Moja ciekawo艣膰 z pewno艣ci膮 zosta艂a pobudzona. Gdyby Durgan chcia艂 mnie zamkn膮膰 w lochu, nie musia艂by mnie tam 艣ci膮ga膰 podst臋pem. M贸g艂by mnie tam wrzuci膰 w ka偶dej chwili. Ale to, jak skrada艂 si臋 w ciemno艣ciach, 艣wiadczy艂o, 偶e nie chce, by jego pomocnicy i inni niewolnicy si臋 o tym dowiedzieli. I dlatego zszed艂em po drabinie, mocno 艣ciskaj膮c latarni臋.

Nie mia艂 wi臋cej ni偶 szesna艣cie lat, kuli艂 si臋 w k膮cie i dr偶a艂 z zimna i wyczerpania. Jego sk贸ra by艂a br膮zowa, kr贸tko obci臋te w艂osy czarne, podobnie jak szeroko rozstawione, nieco sko艣ne oczy, rozszerzone z przera偶enia, b贸lu i z艂o艣ci. G艂adkie plecy znaczy艂o kilka krwawych pr臋g, a przekre艣lony kr膮g wypalony na ramieniu wci膮偶 by艂 napuchni臋ty i czerwony.

Tienoch havedd 鈥 powiedzia艂em cicho. Powitanie z g艂臋bi serca. To by艂o bardzo osobiste powitanie. Nieodpowiednie dla obcego. Ale ten ch艂opak nie m贸g艂 by膰 obcym. Musia艂 by膰 mn膮 sprzed szesnastu lat. Pochodzi艂 z Ezzarii.

Ca艂a praca, jak膮 wykona艂em, by zapomnie膰 o pierwszych dniach przera偶enia, posz艂a na marne w tej w艂a艣nie chwili. Zwierciad艂o Luthena, odbijaj膮ce z艂o do jego 藕r贸d艂a, nie mog艂o by膰 bardziej niszczycielskie dla moich linii obronnych ni偶 widok tego ch艂opca. W jednej chwili prze偶y艂em upokorzenie bycia prowadzonym nago przed obcymi, poni偶enie dotykaniem, sprawdzaniem, 偶artami z rzeczy, z kt贸rych nie mieli prawa 偶artowa膰, tortury rytua艂贸w Balthara, b贸l, gdy niszczyli wiar臋, nadziej臋, idea艂y, honor. I dobrze pami臋ta艂em zdecydowanie, by raczej zgin膮膰, ni偶 偶y膰 w taki spos贸b.

Gdybym tylko m贸g艂 z艂agodzi膰 tw贸j b贸l 鈥 zacz膮艂em. Pr贸偶ne, pozbawione znaczenia s艂owa. 鈥 Gdybym tylko m贸g艂 odda膰 ci to, co zosta艂o ci odebrane, a przynajmniej podzieli膰 si臋 tym, czego si臋 nauczy艂em, by pom贸c ci zaczerpn膮膰 kolejny oddech.

Obok niego zauwa偶y艂em nietkni臋ty kubek z wod膮 i kawa艂 chleba wielko艣ci pi臋艣ci. Najpewniej od kilku dni nie jad艂 i nie pi艂. Usiad艂em przed nim na sianie.

Musisz pi膰. Nie ma sensu czeka膰 na wod臋, kt贸r膮 uznasz za czyst膮. Nie dostaniesz jej.

Gaenedda 鈥 szepn膮艂, a zgrzytanie z臋bami sprawi艂o, 偶e jego z艂o艣膰 i obrzydzenie wydawa艂y si臋 dziecinne.

Wiem, 偶e jestem nieczysty. Sta艂em si臋 nieczysty w chwili, kiedy zosta艂em pojmany. I ty te偶.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 w ge艣cie sprzeciwu.

To nie twoja wina. Nigdy tak nie my艣l. Wiem, co nasz lud m贸wi o tych, kt贸rzy zostali pojmani, ale nie mog艂e艣 zrobi膰 nic... nic... 偶eby zas艂u偶y膰 na to, co si臋 z tob膮 sta艂o.

M... musia艂em.

Nie wierzysz mi teraz, ale zrozumiesz, je艣li dasz sobie czas.

Chcia艂em to wszystko na niego wyla膰, zmusi膰 go do zrozumienia, ale wiedzia艂em, 偶e to jeszcze niemo偶liwe. Mog艂em tylko pom贸c mu prze偶y膰 ten moment.

Zamkn膮艂em oczy i przycisn膮艂em zaci艣ni臋t膮 pi臋艣膰 do piersi.

Lys na Seyonne 鈥 powiedzia艂em, daj膮c mu ostateczny dow贸d zaufania i przyja藕ni, jaki m贸g艂 da膰 Ezzarianin. 鈥 B艂agam, by艣 mnie wys艂ucha艂. Zosta艂 ci tylko jeden wyb贸r. 呕y膰 albo umrze膰. Nie mo偶esz wr贸ci膰, nie mo偶esz uk艂ada膰 si臋 z przeznaczeniem. 呕a艂uj臋, 偶e nie ma innej odpowiedzi. 呕y膰 albo umrze膰. Do tego si臋 to sprowadza. A co Verdonne uczy nas o takim wyborze?

Czeka艂em. Nie zajmie to du偶o czasu. Pragnienie 偶ycia jest silne w szesnastoletnim m艂odzie艅cu... nawet je艣li czeka go przera偶enie i zguba.

呕y膰. 鈥 Zamkn膮艂 oczy, po jego posiniaczonej twarzy p艂yn臋艂y 艂zy.

Oszukiwa艂em. On nadal wierzy艂 w bog贸w, kt贸rzy interesowali si臋 jego losem. By膰 mo偶e kiedy ju偶 pozna prawd臋, 偶ycie 鈥 nawet 偶ycie w niewoli 鈥 stanie si臋 przyzwyczajeniem, kt贸re trudno mu b臋dzie porzuci膰. Da艂em mu troch臋 czasu i w艂o偶y艂em do r膮k kubek z wod膮.

Na razie jeden 艂yk 鈥 powiedzia艂em, zabieraj膮c naczynie, nim wypi艂 wszystko na raz. 鈥 Je艣li pozwolisz, przetrwasz na nim ca艂y dzie艅. Masz jakie艣 obra偶enia poza bato偶eniem i oparzeniami? 鈥 Pi臋tnowanie samo w sobie by艂o paskudne, ale kowale rzadko zachowywali ostro偶no艣膰 przy zak艂adaniu stalowych obr臋czy na kostki i nadgarstki.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Powiedzieli, 偶e b臋d膮 mnie tu trzyma膰 a偶 do 艣mierci. Dlaczego ci臋 przys艂ali? 鈥 W jego pytaniu brzmia艂a podejrzliwo艣膰.

Ju偶 uczy艂 si臋 tego, co b臋dzie mu potrzebne. Roze艣mia艂em si臋 lekko.

Durgan pozwoli艂 mi przyj艣膰, bo jeste艣 cenny za 偶ycia i bezwarto艣ciowy po 艣mierci, a jego pracodawcy s膮 bardzo niezadowoleni, gdy ich cenni niewolnicy zmieniaj膮 si臋 w bezwarto艣ciowych. Je艣li odm贸wisz jedzenia i picia, zmusz膮 ci臋 do tego. Je艣li uciekniesz, pobij膮 ci臋 albo wypal膮 ci pi臋tno na twarzy... o wiele gorsze ni偶 moje... i obetn膮 ci jedn膮 stop臋. Nawet okaleczony niewolnik mo偶e pracowa膰. Nie zabij膮 ci臋, niezale偶nie od tego, jak ich sprowokujesz. Zrobi膮 to dopiero wtedy, gdy uszkodz膮 ci臋 tak, 偶e b臋dziesz bezu偶yteczny, ale do tego jeszcze daleko. Durgan, w przeciwie艅stwie do wielu nadzorc贸w niewolnik贸w, i nie lubi ca艂ego tego ba艂aganu. 鈥 Przera偶a艂em go bardziej ni偶 kiedykolwiek, ale to by艂o konieczne. 鈥 Durgan wie te偶 co nieco na temat Ezzarian, ale nie pr贸buj tego wykorzysta膰.

Pragn膮艂em go zapyta膰, sk膮d przyby艂. Ci ezzaria艅scy niewolnicy, kt贸rych napotka艂em w pierwszych latach niewoli, podobnie jak ja zostali pojmani w dniu upadku Ezzarii. Ostatniego dnia atak nadszed艂 tak szybko. My, kt贸rzy umieli艣my walczy膰, bardzo starali艣my si臋 da膰 pozosta艂ym przy 偶yciu szans臋 na ucieczk臋, ale w chwili gdy zaczerpn膮艂em ostatni oddech na wolno艣ci, ka偶dy m臋偶czyzna, kobieta i dziecko w zasi臋gu mojego wzroku byli martwi. Gdzie poi dziali si臋 偶ywi? Kim byli? Imiona ta艅czy艂y mi na j臋zyku, domagaj膮c si臋 wypowiedzenia. M贸g艂 by膰 dzieckiem moich przyjaci贸艂. M贸j umys艂 zala艂y wspomnienia, pragn膮艂em si臋 nimi podzieli膰 z tym, kt贸ry m贸g艂 je zrozumie膰. Pytania o to, co w艂a艣ciwie si臋 wydarzy艂o po tym, gdy pierwszy bicz Derzhich spad艂 na moje ramiona... g艂贸d zrozumienia, otoczony dziwn膮, dr偶膮c膮 niepewno艣ci膮, od kt贸rej bola艂y mnie z臋by... sp艂yn臋艂y na m贸j j臋zyk. Ale nie mog艂em zaspokoi膰 swoich pragnie艅. Musia艂em nauczy膰 ch艂opca prawd dotycz膮cych jego nowego 偶ycia.

O jedno nie musisz si臋 martwi膰. Derzhi nie b臋d膮 ci臋 pyta膰 o pozosta艂ych, bo wcale ich to nie obchodzi. Nie jeste艣my warci ich zainteresowania, 偶eby na nas polowa膰. Zosta艂e艣 pojmany przypadkowo. Zrobi艂e艣 co艣 g艂upiego i zosta艂e艣 zauwa偶ony przez magika Derzhich. Mam racj臋?

Ch艂opiec z wahaniem pokiwa艂 g艂ow膮.

Teraz obchodzimy ju偶 tylko magik贸w.

Dlaczego?

Boj膮 si臋, 偶e odbierzemy im prac臋. Oni potrafi膮 niewiele ponad tworzenie iluzji. Czasem zdarza im si臋 przypadkiem na co艣 trafi膰, ale zatracili wszelkie wspomnienia o melyddzie. Wiedz膮, 偶e mamy moc pozwalaj膮c膮 nam na prawdziwe czarodziejstwo, lecz nie rozumiej膮 jej i nie potrafi膮 sami jej zdoby膰. Nie pojmuj膮, 偶e nie mamy ochoty zabawia膰 ni膮 szlachetnie urodzonych Derzhich.

Pr贸bowa艂em tylko odnale藕膰 drog臋 do... Pr贸bowa艂em wr贸ci膰 do domu. 鈥 Niemal wygryz艂 sobie dziur臋 w wardze.

Masz racj臋, 偶e mi nie ufasz. Nie ufaj nikomu. W艣r贸d mieszkaj膮cych tutaj jest nawet rai-kirah... w wys艂anniku Khelid贸w.

Rai-kirah? 鈥 Szeroko otworzy艂 oczy. Przera偶ony. Zaszczuty. Nawet nie pomy艣la艂 o takiej mo偶liwo艣ci. Ale z drugiej strony ja te偶 nie.

Nie mo偶e ci臋 pozna膰. Musisz by膰 tylko wyj膮tkowo ostro偶ny. Nie masz ju偶 偶adnej ochrony. Tak czy inaczej, lepiej trzyma膰 si臋 z dala od pozosta艂ych, ale je艣li b臋d臋 m贸g艂 ci pom贸c, zrobi臋 to. Pytaj, o co zechcesz.

Nie chcia艂 ze mn膮 rozmawia膰. Odwraca艂 wzrok, jakby nie m贸g艂 znie艣膰 widoku tego, od kt贸rego jeszcze przed kilkoma dniami trzyma艂by si臋 z daleka jako od niewypowiedzianie zepsutego. A jednak raz po raz jego wzrok powraca艂 do mnie, do pi臋tna na mojej twarzy, do blizn na ramionach i r臋kach, do blakn膮cych si艅c贸w.

Od jak dawna jeste艣... taki? 鈥 Nie potrafi艂 si臋 zmusi膰 do wypowiedzenia tego s艂owa.

Jestem niewolnikiem od szesnastu lat. Od upadku Ezzarii, kiedy mia艂em osiemna艣cie lat. 鈥 Ca艂e jego 偶ycie. Musia艂o to brzmie膰 jak wieczno艣膰.

Kim by艂e艣 wcze艣niej? Mia艂e艣 melydd臋?

Wiedzia艂em, o co naprawd臋 pyta. Je艣li on zosta艂 obdarzony prawdziw膮 moc膮, a ja nie, jemu mo偶e powie艣膰 si臋 lepiej. Mo偶e unikn膮膰 mojego losu.

Jest tylko jedna rzecz, kt贸r膮 powiem ci o przesz艂o艣ci 鈥 powiedzia艂em 鈥 poniewa偶 pozostawi艂em j膮 za sob膮... i ty r贸wnie偶 musisz. 鈥 Spojrza艂em mu prosto w oczy, 偶eby wiedzia艂, 偶e m贸wi臋 prawd臋. 鈥 By艂em Stra偶nikiem.

Nie spodziewa艂em si臋, 偶e uda mu si臋 jeszcze zbledn膮膰. Wcisn膮艂em mu chleb w d艂o艅 i sk艂oni艂em do jedzenia. Prze艂kn膮艂 k臋s, po czym zrobi艂 to, co musia艂... zacz膮艂 m贸wi膰 o tera藕niejszo艣ci.

Pr贸buj膮 mnie zmusi膰 do wypowiedzenia swojego imienia, do noszenia nieskromnych ubra艅, do kl臋czenia przed nimi i oddawania im czci, jakby byli bogami. M贸wi膮, 偶e mam us艂ugiwa膰 przy stole. B臋d臋 musia艂 dotyka膰 ich 艣mierdz膮cego mi臋sa i zgni艂ego jedzenia i u偶ywa膰 ich nieczystej wody do umywania im r膮k.

Oczywi艣cie, 偶e chcieli, 偶eby us艂ugiwa艂 przy stole. By艂 przystojnym m艂odzie艅cem... bez blizn... naiwnym... niewinnym. Moje serce przepe艂nia艂a nienawi艣膰 i mia艂em nadziej臋, 偶e rai-kirah nie poluje tej nocy, gdy偶 znalaz艂by we mnie odpowiednie naczynie.

Musz臋 ci powiedzie膰 jeszcze kilka rzeczy o s艂u偶eniu przy stole Derzhich.

Min臋艂o jeszcze p贸艂 godziny 鈥 ponure p贸艂 godziny 鈥 nim Durgan otworzy艂 klap臋 i kaza艂 mi wyj艣膰. Wzi膮艂em ch艂opca za dr偶膮c膮 r臋k臋 i powiedzia艂em:

Prze偶yjesz to. Twoja czysto艣膰 jest wewn膮trz duszy. Nietkni臋ta. Bogowie zobacz膮 艣wiat艂o w twoim wn臋trzu. 鈥 呕a艂owa艂em, 偶e sam nie potrafi臋 w to uwierzy膰.

Kiedy pu艣ci艂em jego r臋k臋, ch艂opiec zamkn膮艂 oczy, przycisn膮艂 pi臋艣膰 do piersi i powiedzia艂:

Lys na Llyr.

Tienoch havedd, Llyr. Nepharo wydd 鈥 odpowiedzia艂em. 鈥 艢pij spokojnie.


* * *


Zastanawia艂em si臋, co zrobi膰 z Llyrem. Instynkt domaga艂 si臋, bym trzyma艂 si臋 z dala. Kiedy mu to m贸wi艂em, samotno艣膰 oznacza艂a bezpiecze艅stwo. A ch艂opiec sam musia艂 przej艣膰 swoje 鈥 im szybciej, tym lepiej. Jednak perspektywa zyskania jego zaufania i znalezienia odpowiedzi na pytania by艂a tak kusz膮ca, 偶e a偶 bolesna. Los, w postaci Aleksandra, odebra艂 mi wyb贸r.

Nast臋pnego dnia zosta艂em przeniesiony do pa艂acu, 偶eby ksi臋ciu i jego s艂ugom by艂o 艂atwiej korzysta膰 z moich us艂ug. Trwa艂y przygotowania do dakrah Aleksandra, wi臋c musia艂em wykonywa膰 tysi膮ce prac pisarskich 鈥 zaproszenia dla miejscowej szlachty, wszelkiego rodzaju proklamacje, nieko艅cz膮ca si臋 korespondencja z kupcami i zaopatrzeniem, przyjaci贸艂mi i go艣膰mi.

Min膮艂 tydzie艅, nim zn贸w ujrza艂em Llyra. Ksi膮偶臋 wezwa艂 mnie pewnego wieczora podczas kolacji, 偶ebym przeczyta艂 poemat na temat nadchodz膮cych uroczysto艣ci, napisany i podrzucony przez jak膮艣 zauroczon膮 kobiet臋. Aleksander nie odes艂a艂 mnie, kiedy sko艅czy艂em czyta膰 ckliwy wiersz, wi臋c siedzia艂em w cieniu za jego plecami i przygl膮da艂em si臋, jak m艂ody Ezzarianin zaczyna my膰 r臋ce go艣ci. Jego oczy by艂y ciemnymi otworami, a sk贸ra sta艂a si臋 niemal przejrzysta, rozci膮gni臋ta na ko艣ciach. Serce mi si臋 艣cisn臋艂o. Nie jad艂. Nadal pr贸bowa艂 jednocze艣nie omin膮膰 te rzeczy, kt贸re, jak nas uczono, by艂y nieczyste, nie zabijaj膮c si臋 przy tym 鈥 co wedle ezzaria艅skiego prawa oznacza艂o ostateczne zepsucie. Trudno zapomnie膰 o naukach wpajanych przez ca艂e 偶ycie. Na te w膮tpliwo艣ci nie znajdzie odpowiedzi, p贸ki nie zacznie 偶y膰 zgodnie z innymi prawdami. Llyr z trudem m贸g艂 si臋 zmusi膰 do dotkni臋cia rak pot臋偶nego wojownika Derzhich. A kiedy m臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 d艂o艅 i pog艂aska艂 go po kr贸tkich w艂osach, szczerz膮c si臋 z niegodnego podniecenia, poczu艂em rozpacz Llyra, jakby by艂a moj膮 w艂asn膮. I tak oczywi艣cie by艂o.


* * *


Dwie noce p贸藕niej, gdy siedzia艂em w zimnym przedsionku Fendulara, wypisuj膮c list臋 dodatkowej po艣cieli potrzebnej dla dw贸ch tysi臋cy go艣ci spodziewanych ju偶 za sze艣膰 kr贸tkich tygodni, w drzwiach pojawi艂a si臋 m艂oda niewolnica.

Pan Durgan 偶膮da, by艣 przyby艂 do czworak贸w.

Pozostawienie obowi膮zk贸w na polecenie urz臋dnika ni偶szego stopnia by艂o absolutnym naruszeniem etykiety, ale nie zawaha艂em si臋. Wiedzia艂em, co mnie czeka.

Ten g艂upi ch艂opak nie mia艂 poj臋cia, jak zrobi膰 to szybko i bezbole艣nie. Wepchn膮艂 t臋py n贸偶 do golenia w brzuch. Durgan po艂o偶y艂 go w najciemniejszym k膮cie czworak贸w i okry艂 go kocem, by z艂agodzi膰 jego dr偶enie.

Dziecko, co ty zrobi艂e艣? 鈥 powiedzia艂em.

Nie odpowiedzia艂, lecz odwr贸ci艂 ode mnie g艂ow臋. To nie mojego zepsucia nie m贸g艂 znie艣膰. Wr臋cz przeciwnie.

Gaenadzi 鈥 wyszepta艂. 鈥 Odejd藕. 鈥 By艂 zawstydzony.

Obj膮艂em go i przytuli艂em, czuj膮c, jak ciep艂a krew moczy moj膮 tunik臋.

Nie boj臋 si臋 zepsucia, Llyrze 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Po prostu mi 偶al. Chcia艂bym... 鈥 A co to mia艂o za znaczenie? Cicho za艣piewa艂em pie艣艅 umieraj膮cych, maj膮c nadziej臋, 偶e da mu to troch臋 pocieszenia.

Naprawd臋 by艂e艣 Stra偶nikiem? 鈥 spyta艂, kiedy sko艅czy艂em staro偶ytn膮 modlitw臋.

Tak.

Czy spojrzysz... do 艣rodka... i powiesz mi, co widzisz?

Nie ma potrzeby...

Powiedz mi, prosz臋. Tak bardzo si臋 boj臋.

Je艣li chcesz. 鈥 Spojrza艂em g艂臋boko w jego ciemne, pe艂ne b贸lu oczy, lecz nie wykorzysta艂em umiej臋tno艣ci Stra偶nika, by odczyta膰 jego dusz臋 i przygotowa膰 odpowied藕. 鈥 Nie ma w tobie z艂a, Llyrze. Nie ma zepsucia. Jeste艣 dzieckiem Verdonne i bratem Valdisa i b臋dziesz 偶y艂 wiecznie w lasach 艣wiat艂o艣ci.

Rozlu藕ni艂 si臋 i zamkn膮艂 oczy, a wtedy pomy艣la艂em, 偶e odszed艂. Ale on u艣miechn膮艂 si臋 sennie i powiedzia艂:

Galadon m贸wi艂 mi, 偶e kiedy艣 zna艂 kogo艣, kto zosta艂 Stra偶nikiem w wieku siedemnastu lat. Powiedzia艂, 偶e nawet po tysi膮cu lat pr贸b nie b臋d臋 mia艂 takiej melyddy jak on.

Galadon... 鈥 Prawie zapomnia艂em o wszystkim w magii tego imienia.

To by艂e艣 ty, prawda?

W mojej obecno艣ci nigdy nie wypowiada艂 takich komplement贸w. Zawsze m贸wi艂, 偶e jestem 鈥瀗iekompetentny, niem膮dry...

... niespostrzegawczy i nie zas艂uguj臋 na dar, kt贸ry otrzyma艂em鈥. U艣miechn膮艂em si臋 na wspomnienie utraconej rado艣ci. 鈥 Galadon 偶yje...

Jest... 鈥 Zakrztusi艂 si臋 krwi膮 p艂yn膮c膮 z ust, a jego chude cia艂o przeszed艂 dreszcz. Trzyma艂em go mocno.

Ju偶 dobrze 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Spokojnie. 鈥 ... Pi臋ciuset...

Cicho, ch艂opcze.

... W ukryciu, w ukryciu, w ukryciu. Zimny i czysty... ach... cii... Nie m贸w gdzie. 呕yrbestia wskazuje drog臋... 鈥 Odp艂ywa艂 i jego s艂owa zaczyna艂y brzmie膰 jak za艣piew, niczym w dziecinnej rymowance. 鈥 ...

Odnajd藕 drog臋... Odnajd藕 drog臋 do domu... Pod膮偶aj za 偶yrbesti膮... Poprowadzi ci臋 do domu...

Westchn膮艂 i zamilk艂.

Nepharo wydd, Llyr 鈥 powiedzia艂em. 鈥 艢pij spokojnie.


* * *


Je艣li Llyr odnalaz艂 spok贸j, to ja go straci艂em. Durgan pr贸bowa艂 ze mn膮 rozmawia膰, gdy czy艣ci艂em tunik臋 z krwi i zak艂ada艂em zn贸w mokre ubranie, lecz go nie wys艂ucha艂em.

Musz臋 wraca膰 do pracy 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Nie wzywaj mnie ponownie do takich spraw, nadzorco niewolnik贸w. Nie chcia艂bym, 偶eby ksi膮偶臋 lub szambelan odkryli, 偶e zaniedbuj臋 obowi膮zki, zajmuj膮c si臋 barbarzy艅skim niewolnikiem.

To by艂 czas goryczy. Wola艂bym spa膰 w zimnie w czworakach i go艂ymi r臋kami czy艣ci膰 艣cieki, ni偶 wnika膰 coraz g艂臋biej w 偶ycie Derzhich. Ale w miar臋 up艂ywu czasu by艂em zbyt zaj臋ty, by o tym my艣le膰. Traktowa艂em si臋 bezlito艣nie, nie pozwala艂em sobie na 偶adn膮 my艣l, cho膰by przelotn膮, kt贸ra mia艂aby jaki艣 zwi膮zek z przesz艂o艣ci膮. O niczym nie 艣ni艂em, broni艂em si臋 przed wizjami, nie odzywa艂em si臋 do nikogo poza wymaganiami pracy. I kompletnie odrzuci艂em zaskakuj膮c膮 wie艣膰, 偶e pi臋ciuset Ezzarian kryje si臋 gdzie艣 na 艣wiecie, a w艣r贸d nich jeden, kt贸ry by艂 moim mentorem od moich pi膮tych urodzin, dnia, kiedy odkryto we mnie melydd臋. Spotkanie z Llyrem tylko potwierdzi艂o, 偶e mia艂em racj臋, trzymaj膮c si臋 z dala, zapominaj膮c, udaj膮c, 偶e nie ma 偶adnego 偶ycia poza chwil膮, w kt贸rej 偶yj臋.




Rozdzia艂 10


Zosta艂y tylko trzy tygodnie do trwaj膮cych dwana艣cie dni uroczysto艣ci oznaczaj膮cych nadej艣cie dojrza艂o艣ci Aleksandra. Sko艅czy dwadzie艣cia trzy lata, a w tym wieku m艂odzie艅cy Derzhi stawali si臋 r贸wni swoim ojcom. Otrzymywali udzia艂 w maj膮tku i ziemiach ojca, zale偶ny od matki, kolejno艣ci narodzin i liczby rodze艅stwa, i mogli si臋 o偶eni膰 bez zgody ojca. Mieli odt膮d prawo sprzeciwia膰 si臋 ojcom w sprawach s膮dowych i walczy膰 z nim na polu bitwy, nie ryzykuj膮c powieszeniem za brak szacunku. Mogli wypowiada膰 si臋 z takim samym autorytetem co ich ojcowie, cho膰 na to, by traktowano ich pogl膮dy z szacunkiem, musieli zas艂u偶y膰 sobie tak, jak wszyscy m臋偶czy藕ni Derzhich 鈥 w walce.

Przypadek Aleksandra, syna cesarza, by艂 nieco inny. Otrzyma prawa do swojej w艂asno艣ci 鈥 w jego wypadku wystarczaj膮co du偶o ziemi, koni i skarb贸w, by za艂o偶y膰 kilka zamo偶nych kr贸lestw 鈥 ale nie b臋dzie m贸g艂 sam wybra膰 sobie 偶ony. To by艂a zbyt wa偶na kwestia, by pozostawi膰 j膮 kaprysowi m艂odzie艅ca. I z pewno艣ci膮 Aleksander nie b臋dzie r贸wny cesarzowi, cho膰 b臋dzie m贸g艂 si臋 wypowiada膰 z autorytetem cesarza. Je艣li post膮pi niezgodnie z 偶yczeniami ojca, tylko ojciec b臋dzie m贸g艂 udzieli膰 mu nagany. Nikomu innemu nie b臋dzie wolno tego zrobi膰. I 偶aden m臋偶czyzna ani kobieta nie b臋d膮 mogli odm贸wi膰 wykonania rozkazu Aleksandra, licz膮c, 偶e potem udadz膮 si臋 za jego plecami do Ivana i za艂atwi膮 z nim sprawy ugodowo, jak to bywa艂o w przesz艂o艣ci. Ivan obci膮艂by im za to g艂ow臋. S艂owo ksi臋cia b臋dzie odt膮d prawem cesarstwa.

Ka偶dy szlachcic, ka偶dy s艂u偶膮cy i ka偶dy niewolnik z domu ksi臋cia 鈥 a wi臋kszo艣膰 z nich przebywa艂a w Capharnie 鈥 by艂 zaj臋ty nieko艅cz膮cymi si臋 przygotowaniami do dakrah. Du偶膮 cz臋艣膰 pracy wykonano poprzedniej jesieni, kiedy z najdalszych zak膮tk贸w cesarstwa sprowadzono przysmaki i delikatne tkaniny, nim 艣niegi zamkn臋艂y g贸rskie prze艂臋cze. Wozy pe艂ne jedwabiu i at艂asu, skrzynie zdobionej z艂otem porcelany i beczu艂ki rzadkich win zosta艂y zgromadzone wcze艣niej, by przedwczesne nadej艣cie 艣nieg贸w nie uniemo偶liwi艂o ich dostarczenia. 艢ci膮gni臋to klejnoty wyszlifowane przez najlepszych jubiler贸w Zhagadu, tysi膮ce perfumowanych 艣wiec i tyle z艂ota, 偶e obci膮偶one wozy pozostawi艂y g艂臋bokie koleiny na drogach.

Zarz膮dcy m臋czyli si臋 nad rozplanowaniem dwunastu dni uczt dla dw贸ch tysi臋cy go艣ci i odpowiedniej hojno艣ci dla mieszka艅c贸w Capharny i otaczaj膮cych wsi, 偶eby nie umarli z g艂odu, gdy wszystko zostanie zaj臋te na u偶ytek pa艂acu. Sprowadzono ca艂e stada k贸z, owiec, 艣wi艅 i byd艂a, wszelkiego rodzaju ptactwo, jak r贸wnie偶 wystarczaj膮co du偶o paszy, by podtuczy膰 je przez zimowe miesi膮ce.

Krawcy i szwaczki od ponad roku pracowali nad szatami i sukniami. Dla Aleksandra przygotowano szat臋 zdobion膮 tyloma per艂ami, 偶e mo偶na by za ni膮 kupi膰 ca艂膮 Ezzari臋, widzia艂em te偶 szkice diamentowego naszyjnika, pod kt贸rym s艂abszy m臋偶czyzna m贸g艂by si臋 ugi膮膰.

Mimo trwaj膮cych ca艂y rok przygotowa艅 w pa艂acu zapanowa艂o gor膮czkowe szale艅stwo. Komnaty cesarza nale偶a艂o pomalowa膰 i odpowiednio wyposa偶y膰, pokoje go艣cinne od艣wie偶y膰, znale藕膰 te偶 miejsce dla tych go艣ci, kt贸rzy nie zmieszcz膮 si臋 nawet w tak pojemnej gospodzie, jak膮 by艂 letni pa艂ac Derzhich.

Zewsz膮d przybywa艂y dary 鈥 klejnoty, rze藕by, szkatu艂ki z jadeitu i ko艣ci s艂oniowej, pi臋knie wykonane no偶e, miecze i 艂uki, zdobione klejnotami he艂my i kolczugi, konie, tresowane do walki koguty, perfumy, egzotyczne ptaki. Cho膰 ksi膮偶臋 nadal si臋 upiera艂, 偶e nie wierzy w czary, kaza艂 mi sprawdza膰 ka偶dy z nich w poszukiwaniu zakl臋膰. Od kiedy 鈥瀢yleczy艂em鈥 jego 艂贸偶kow膮 przypad艂o艣膰, zacz膮艂 ufa膰 moim radom. Nic nie znalaz艂em, ale poniewa偶 nie wydarzy艂o si臋 nic nietypowego, chyba s膮dzi艂, 偶e dobrze sobie radz臋.

Cho膰 bardzo tego pragn膮艂em, nie potrafi艂em zapomnie膰 o demonie. Khelid wyjecha艂 z Capharny, by odwiedzi膰 Parnifour, ale mia艂 wr贸ci膰 na dakrah. Cho膰 powtarza艂em sobie, 偶e mam si臋 tym nie martwi膰 鈥 w ko艅cu mog艂a spa艣膰 na niego g贸ra albo poch艂on膮膰 go trz臋sienie ziemi 鈥 w ko艣ciach czu艂em, 偶e b臋dzie inaczej. Jeszcze z nami nie sko艅czy艂.

A jakby ca艂a sprawa dakrah nie by艂a wystarczaj膮co skomplikowana, Aleksander uzna艂, 偶e w dniu namaszczenia musi mie膰 nowy miecz. Cho膰 podarowane mu miecze by艂y bardzo ozdobne i niezwykle wprost drogie, 偶aden z nich nie by艂 wspania艂膮 broni膮, jak膮 ksi膮偶臋 uzna艂 za odpowiedni膮 dla przysz艂ego cesarza narodu wojownik贸w.


Demyon z Avenkharu wyku艂 moje ostatnie ostrze 鈥 powiedzia艂 pewnego ranka przyjacio艂om odwiedzaj膮cych go w komnatach. 鈥 To najdoskonalszy p艂atnerz w ca艂ym cesarstwie.

To czemu Demyon nie mo偶e ci zrobi膰 nast臋pnego? 鈥 spyta艂 Nevari, g艂o艣no siorbi膮c wino. Lord Nevari by艂 tym sko艣nookim elegancikiem, kt贸ry towarzyszy艂 Aleksandrowi i Vanye na aukcji niewolnik贸w. Zawsze wygl膮da艂, jakby w艂a艣nie poczu艂 smr贸d trupa.

Aleksander przygl膮da艂 si臋, jak rozpakowuj臋 skrzyni臋 z艂otych puchar贸w wysadzanych ametystami, lecz nic tak nie zwraca艂o jego uwagi jak g艂upie pomys艂y.

Jeste艣 imbecylem, Nevari? Do ceremonii pozosta艂y zaledwie trzy tygodnie, a Demyonowi wykucie przyzwoitego ostrza zaj臋艂oby wi臋kszo艣膰 tego czasu. Upiera si臋, 偶e 偶adna inna ku藕nia nie nadaje si臋 do tego celu tak jak jego w艂asna. Nie zdo艂a艂by zjawi膰 si臋 tutaj i dopasowa膰 miecza do mojej d艂oni, a potem wr贸ci膰 do siebie i go doko艅czy膰, ja za艣 te偶 nie zd膮偶y艂bym uda膰 si臋 tam, by go wypr贸bowa膰, i dotrze膰 tu na czas.

Nie mo偶esz wys艂a膰 ptaka z rozkazem? Zam贸wi艂em miecz z Zhagadu i jestem ca艂kiem zadowolony z efektu. Nie widzia艂em potrzeby, by tam by膰, kiedy go b臋d膮 robi膰. 鈥 Nevari wyci膮gn膮艂 br膮zowy miecz z tak skomplikowan膮 r臋koje艣ci膮, tak zdobiony klejnotami i tak niemo偶liwie ci臋偶ki, 偶e bardziej nadawa艂by si臋 na pa艂k臋.

Aleksander przewr贸ci艂 oczami i stukn膮艂 palcem w nieco sp艂aszczon膮 g艂ow臋 Nevariego.

Tw贸j miecz to b艂yskotka dziwki, Nevari. Jak w og贸le zas艂u偶y艂e艣 na warkocz wojownika? Czy tw贸j ojciec wynaj膮艂 najemnik贸w, 偶eby przygotowali dla ciebie bitw臋? Aha! Jak widz臋, dobrze si臋 domy艣la艂em!

Oczywi艣cie, 偶e nie! 鈥 zaplu艂 si臋 m艂odzieniec odziany w r贸偶ow膮 satyn臋, a jego twarz przybra艂a odcie艅 tuniki. Towarzysze zakryli usta d艂o艅mi, by ukry膰 z艂o艣liwe u艣mieszki.

Ucz si臋 ode mnie, je艣li uda ci si臋 to poj膮膰. 呕aden prawdziwy wojownik nie nosi miecza, kt贸ry nie zosta艂 wykuty tak, by pasowa艂 do jego r臋ki, i zr贸wnowa偶ony tak, by odpowiada艂 jego stylowi walki. Nie wszyscy zadowalamy si臋 mieczami tak ci臋偶kimi, 偶e ci膮gn膮 si臋 po ziemi.

T臋py m艂odzik uni贸s艂 swoj膮 艣mieszn膮 bro艅 tak, 偶e odbi艂a 艣wiat艂o 艣wiec, i powa偶nie zmarszczy艂 czo艂o, wpatruj膮c si臋 w swoj膮 zabawk臋.

Ale dobrze wygl膮da, nie s膮dzisz, Aleksandrze? Jak mo偶esz nosi膰 co艣 tak prostego? Tw贸j miecz pasowa艂by zwyk艂emu 偶o艂nierzowi. Miecz cesarza powinien by膰 jeszcze pi臋kniejszy od mojego.

Ale Aleksander ju偶 nie s艂ucha艂 Nevariego. Wpatrywa艂 si臋 w pochw臋 miecza, rzucon膮 na okr膮g艂y marmurowy stolik. Nagle obr贸ci艂 si臋 gwa艂townie.

Seyonne!

Od艂o偶y艂em prac臋 i uk艂oni艂em si臋.

Panie?

Czy przysz艂y jakie艣 wie艣ci od mojego wuja?

Nie, panie. Ostatnia nadesz艂a z Zhagadu.

To by艂 kr贸tki list, w kt贸rym starszy m臋偶czyzna zgadza艂 si臋 na udzia艂 w planie Aleksandra maj膮cym go powstrzyma膰 od przybycia do Capharny na Dar Heged.


Wasza Wysoko艣膰 Wasze s艂owo jest dla mnie rozkazem. Pani Lydia zostanie odpowiednio potraktowana. Zobaczymy si臋 w Capharnie, gdy wype艂ni臋 obowi膮zki w Avenkharze.

Dmitri Aleksandrowi list nie sprawi艂 przyjemno艣ci, nie da艂 mu te偶 poczucia triumfu.

Naprawimy to 鈥 powiedzia艂 do siebie, kiedy go przeczyta艂em. 鈥 Naprawimy.

Dmitri z pewno艣ci膮 dotar艂 ju偶 do Avenkharu. Zna wszystkie moje atuty i s艂abo艣ci, wie te偶, jaki wz贸r najlepiej mi odpowiada. Kt贸偶 lepiej oceni dzie艂o Demyona, je艣li nie najdoskonalszy szermierz w ca艂ym cesarstwie? To tylko troch臋 op贸藕ni jego przybycie. Je艣li ruszy przez prze艂臋cz Jybbar, dotrze tutaj na d艂ugo przed rozpocz臋ciem ceremonii.

Natychmiast zasiad艂em przy biurku z czere艣niowego drewna i zacz膮艂em pisa膰.


Dmitri Poniewa偶 nadal jeste艣 na mnie z艂y, mog臋 Ci臋 jeszcze raz zirytowa膰. Ogrzeje Ci to krew, kiedy b臋dziesz przekracza艂 Jybbar w drodze do Capharny. Uzna艂em, 偶e na dakrah potrzebuj臋 nowego miecza. Rozka偶esz Demyonowi, by rzuci艂 wszystko, co w艂a艣nie robi, i wykona艂 miecz odpowiedni dla jego ksi臋cia 鈥 miecz wojownika, nie jak膮艣 ozdobn膮 zabawk臋. Uko艅czone ostrze ma by膰 dwa mezzity d艂u偶sze od ostatniego, jak rozmawiali艣my o tym w lecie, ale spodziewam si臋, 偶e wywa偶enie i klinga b臋d膮 r贸wnie doskona艂e. Je艣li chodzi o r臋koje艣膰, Demyon zna m贸j gust. 呕膮dam tylko, by by艂 na niej wyryty lew Derzhich i sok贸艂 naszego rodu. Ufam, 偶e sprawdzisz bro艅, wuju, i przywieziesz jak najszybciej z Avenkharu na rozpocz臋cie dakrah. Przy艣lij mi potwierdzenie, 偶e zajmiesz si臋 tym zadaniem. Zander Ksi膮偶臋 rozkaza艂 mi pos艂a膰 list ptakiem pocztowym do Avenkharu i niecierpliwi艂 si臋 przez kolejne cztery dni, a偶 nadesz艂a odpowied藕.


Wasza Wysoko艣膰 Miecz b臋dzie Ci odpowiada艂. Pani Lydia jest ju偶 w drodze. Za trzy tygodnie spotkamy si臋 w Capharnie. Dmitri Aleksander potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, gdy mu to przeczyta艂em.

Chyba musz臋 si臋 przygotowa膰 na lanie, likai 鈥 powiedzia艂. P贸藕niej, z niezwyk艂膮 t臋sknot膮, doda艂: 鈥 Dlaczego musisz by膰 taki uparty?

Likai. To wiele wyja艣nia艂o, je艣li chodzi o Aleksandra i Dmitriego. Likai by艂 nauczycielem wojownika, mistrzem w sztuce wojennej. Cho膰 likai zwykle nie 艂膮czy艂y z uczniem wi臋zy krwi, mog艂em si臋 tego domy艣li膰. Ivan nie pozwoli艂by, by nauczaniem jego syna zaj膮艂 si臋 byle kto. Bardziej niezwyk艂e by艂o, 偶e najwyra藕niej nie zostali po tym wszystkim 艣miertelnymi wrogami. Dobry likai by艂 trudnym nauczycielem 鈥 a ja przypuszcza艂em, 偶e Dmitri by艂 dobry. My艣li o mentorach i uczniach przypomnia艂y mi Llyra, wi臋c powr贸ci艂em do pracy, przeklinaj膮c wszystkich Derzhich.


* * *


Jedynym przygotowaniem do dakrah, jakie Aleksander uwa偶a艂 za zabawne, by艂o zatrudnianie aktor贸w i muzyk贸w. Pi臋ciu domownik贸w zosta艂o zatrudnionych do zapewniania rozrywek na ka偶dy dzie艅 i noc 艣wi臋towania, wi臋c do Capharny bezustannie przybywali muzycy i tancerze, 偶onglerzy i magicy, licz膮cy na dobrze p艂atne zatrudnienie. Domownicy sprawdzali wszystkich ch臋tnych, a tych, kt贸rych uznali za odpowiednich, posy艂ali do ksi臋cia, by ten dokona艂 ostatecznej oceny. A ksi膮偶臋 oczywi艣cie nie mia艂 opor贸w przed dosadnym wyra偶aniem swoich opinii.

Brzmisz jak skrzecz膮ca g臋艣.

Twoje wycie wywo艂uje md艂o艣ci.

Jeste艣 obraz膮 dla Athosa. Czy nie ma jakiego艣 boga muzyki, kt贸ry udusi艂by t臋 kobiet臋?

Jeden po drugim niezadowalaj膮cy kandydaci si臋 wycofywali. Ksi膮偶臋 powiedzia艂 basra艅skiej mistrzyni opowie艣ci, 偶e ma si臋 nie pokazywa膰 w Capharnie i Zhagadzie przez nast臋pne dziesi臋膰 lat. Kopn膮艂 ciemnosk贸rego holle艅skiego pie艣niarza w ty艂ek, kiedy ten w艂a艣nie osi膮ga艂 emocjonalne crescendo. Oczy pie艣niarza otworzy艂y si臋 gwa艂townie i biedny m臋偶czyzna niemal po艂kn膮艂 j臋zyk.

Seyonne, napisz proklamacj臋, 偶e Hollennim nie wolno 艣piewa膰 mi艂osnych pie艣ni Derzhich. Ich ckliwy sentymentalizm jest obraz膮 dla naszej tradycji.

Chcia艂em mu powiedzie膰, 偶e uczucia te mog艂y mie膰 co艣 wsp贸lnego z faktem, i偶 Hollennich 艂膮czono w pary tu偶 po narodzeniu, a m艂odzi nie mieli mo偶liwo艣ci zmieni膰 wyboru dokonanego przez plemiennych swat贸w. Kiedy Hollenni 艣piewali o niespe艂nionej mi艂o艣ci i smutku wiecznego rozdzielenia, wiedzieli, o czym m贸wi膮. Ale powstrzyma艂em si臋.

Pod koniec d艂ugiego dnia nieudanych przes艂ucha艅 pewien lutnista zagra艂 fa艂szyw膮 nut臋 podczas poza tym ca艂kiem przyzwoitego wyst臋pu. Aleksander zerwa艂 si臋 z krzes艂a, chwyci艂 instrument i rozbi艂 go na g艂owie nieszcz臋snego muzyka. Zrozpaczony m臋偶czyzna uciek艂 z p艂aczem z sali muzycznej.

I na co tak patrzysz? 鈥 Ksi膮偶臋 uchwyci艂 moje spojrzenie, nim zdo艂a艂em opu艣ci膰 wzrok.

Na nic nie patrz臋, panie.

Widzisz? Zn贸w nie m贸wisz mi, co naprawd臋 my艣lisz. Ostatnie dwa tygodnie by艂y gorsze ni偶 kiedykolwiek. Czym si臋 tak zamartwiasz?

Nie my艣l臋 o niczym poza wype艂nianiem waszej woli, wasza wysoko艣膰.

Akurat. K艂amstwo. Powiedz mi prawd臋 albo ka偶臋 ci臋 wybato偶y膰. Min臋艂o zbyt wiele czasu, odk膮d ostatnio poczu艂e艣 bicz, wi臋c lepiej, 偶ebym ci uwierzy艂. Jeste艣 przydatny, ale nie niezast膮piony.

Siedzia艂em na wysokim sto艂ku przy stoliku pisarza i wpatrywa艂em si臋 w swoje ko艣ciste, poplamione atramentem palce, kt贸re niegdy艣 trzyma艂y zwierciad艂o Luthena. Poczu艂em takie zm臋czenie, 偶e nie potrafi艂em si臋 wycofa膰 za barykad臋 s艂贸w.

My艣la艂em, 偶e rodzina lutnisty zginie z g艂odu, poniewa偶 jego instrument, jego jedyne 藕r贸d艂o utrzymania, zosta艂 zniszczony.

Pewnie ma torb臋 z艂ota wszyt膮 w p艂aszcz. A mo偶e twoja ezzaria艅ska magia m贸wi ci co艣 innego?

Nie, panie. To m贸wi膮 mi moje oczy. Jest Thridem, wi臋c dotarcie tu zaj臋艂o mu miesi膮c i miesi膮c zajmie mu powr贸t do domu, a ma dziury w podeszwach but贸w. Pi臋膰 tatua偶y na lewym ramieniu oznacza, 偶e ma pi臋cioro dzieci, a jednak nie nosi ko艣ci s艂oniowej. Thrid, kt贸ry sprzeda艂 ostatni amulet z ko艣ci s艂oniowej, nie pozostawi nic swoim dzieciom. To oznacza, 偶e nie ma nic i jego rodzina umrze z g艂odu, bo kt贸ry kupiec czy rolnik ulituje si臋 nad Thridami, znienawidzonymi i pogardzanymi przez ka偶dy nar贸d? 鈥 Pozwoli艂em, by w moich s艂owach by艂o zbyt wiele goryczy.

Co z tob膮, Seyonne? Co ci臋 obchodzi jaki艣 Thrid? Nie mia艂 kajdan niewolnika. 呕o艂nierze Thridowie szli w pierwszej linii, gdy zajmowali艣my Ezzari臋.

Wydawa艂o mi si臋, 偶e ju偶 opanowa艂em gniew po 艣mierci Llyra. Ale po d艂ugim dniu obserwowania grubia艅skiego zachowania Aleksandra nie potrafi艂em si臋 powstrzyma膰, gdy ze mnie szydzi艂.

Jest 偶yw膮 istot膮, panie. Ma d艂onie i g艂os, by oddawa膰 wam cze艣膰, i dusz臋, by wielbi膰 swych bog贸w i sprowadza膰 dobro na 艣wiat. Zniszczyli艣cie go z nud贸w.

Jak 艣miesz si臋 tak do mnie odzywa膰?

By艂a to jedna z najtrudniejszych bitew w moim 偶yciu, by zej艣膰 ze sto艂ka, ukl臋kn膮膰 i zmusi膰 j臋zyk do pos艂usze艅stwa.

Robi臋 to, co mi rozkazali艣cie, panie.

Trz膮s艂em si臋 z w艣ciek艂o艣ci. Nigdy nie by艂em tak blisko utraty panowania nad sob膮, a k膮tem oka widzia艂em, jak Aleksander zaciska pi臋艣膰, got贸w mnie uderzy膰. Modli艂em si臋, by to zrobi艂, nim sam pogorsz臋 spraw臋.

Wyno艣 si臋. I jutro przyjd藕 z grzeczniejszym j臋zykiem albo nie b臋dziesz mia艂 ju偶 r膮k do pisania.

Ca艂y ten wiecz贸r, gdy zajmowa艂em si臋 pismami Fendulara, przeklina艂em swoj膮 g艂upot臋. G艂upi. G艂upi, 偶e pozwoli艂e艣 mu zmusi膰 si臋 do m贸wienia prosto z serca. Je艣li raz wypu艣cisz strumyk wody przez tam臋, ile minie czasu, nim wyp艂ynie ca艂a pow贸d藕?


* * *


Mia艂em nadziej臋, 偶e ksi膮偶臋 zapomni o tym incydencie. Mia艂 zmienne humory. Szybko si臋 denerwowa艂. Szybko uderza艂. Szybko zapomina艂. My艣la艂em o nim, jak o niebezpiecznym dziecku, i s膮dzi艂em, 偶e to jest 藕r贸d艂o jego k艂opot贸w w kontaktach z innymi lud藕mi. Nie potrafi艂 poj膮膰 wieloletnich i g艂臋bokich uraz i uwa偶a艂 przypominanie o nich za irytuj膮ce lub obra藕liwe. Naprawd臋 wierzy艂, 偶e r贸d Mezzrah zn贸w go pokocha i wy艣le swoich syn贸w, by byli jego adiutantami i towarzyszami w walce. Oczywi艣cie ci, kt贸rzy cierpieli z powodu jego gwa艂townych i bezmy艣lnych wybuch贸w lub dziecinnych, upokarzaj膮cych obelg, w obecno艣ci cz艂owieka, kt贸ry kiedy艣 b臋dzie panem ich przeznaczenia, zachowywali twarz pozbawion膮 wyrazu. Ale widzia艂em ich miny, kiedy Aleksander nie patrzy艂, i nie s膮dzi艂em, by mu wybaczyli.

Niestety, Aleksander nie zapomnia艂 moich gwa艂townych s艂贸w. Nast臋pnego ranka zn贸w siedzia艂em na wysokim sto艂ku w pot臋偶nej, poz艂acanej sali muzycznej. Wielkie otwarte palenisko po艣rodku pomieszczenia nie dawa艂o wiele ciep艂a, a ksi膮偶臋 zaleg艂 na wygodnym fotelu tu偶 przy nim i spogl膮da艂 na mnie krzywo, s艂uchaj膮c co bardziej ambitnych wykonawc贸w. Przez godzin臋 nic go nie zadowala艂o. P贸藕niej jednak troje mia艂o szcz臋艣cie. Pierwszy z nich gra艂 na mellangharze, nisko brzmi膮cych piszcza艂kach Derzhich w taki spos贸b, 偶e kamienne lwy Zhagadu 艂asi艂yby mu si臋 do st贸p. Smuk艂a, ciemnooka manganarska tancerka zas艂u偶y艂a nie tylko na kontrakt, ale i na odeskortowanie do mieszkalnej cz臋艣ci pa艂acu, gdzie bez w膮tpienia w imieniu ksi臋cia zostan膮 jej z艂o偶one inne propozycje nie do odrzucenia. Aprobat臋 uzyska艂 r贸wnie偶 bajarz, kt贸ry swoj膮 opowie艣ci膮 o wojowniku wyprawiaj膮cym si臋 do jaskini Druyi, boga-byka sprawi艂, 偶e dobrze o艣wietlona, zimna komnata zdawa艂a si臋 ciemna i gor膮ca.

Ale oko艂o po艂udnia chudy Thrid, 偶ongler przedstawiaj膮cy odwa偶n膮 sztuczk臋, pomyli艂 si臋 i niemal uderzy艂 Aleksandra w g艂ow臋 jedn膮 z drewnianych kul. To nie by艂 dobry tydzie艅 dla Thrid贸w. Chudy m艂ody m臋偶czyzna o zapad艂ych policzkach przera偶ony ukl膮k艂 przed ksi臋ciem. Kiedy ksi膮偶臋 rycz膮c chwyci艂 worek z przyborami m臋偶czyzny i skierowa艂 si臋 w stron臋 ognia, szybko odwr贸ci艂em twarz. Aleksander musia艂 w艂a艣nie wtedy zmieni膰 zdanie, gdy偶 ci臋偶ka torba niemal zrzuci艂a mnie ze sto艂ka.

Hej, Thridzie 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋, tr膮caj膮c m臋偶czyzn臋 stop膮. 鈥 Podnie艣 si臋 i poka偶 mi podeszwy.

Biedak z trudem m贸g艂 si臋 utrzyma膰 w pozycji stoj膮cej, tak dr偶a艂y mu nogi.

Hm, 偶adnych dziur. I poka偶 mi lewe rami臋. Jedno dziecko. A na szyi trzy ozd贸bki z ko艣ci s艂oniowej. Co powiesz, Seyonne? Mog臋 go pobi膰 za twoj膮 aprobat膮?

Mo偶ecie zrobi膰 wszystko, co zechcecie, zawsze i wsz臋dzie, wasza wysoko艣膰. Wasza wola jest 艣wi臋ta dla wszystkich, kt贸rzy 偶yj膮 pod s艂o艅cem cesarstwa Derzhich. 鈥 Wpatrywa艂em si臋 w pust膮 kartk臋, recytuj膮c wymagane s艂owa.

Odejd藕, Thridzie, i naucz si臋 zawodu, zanim zdecydujesz si臋 wyst膮pi膰 przed swoim ksi臋ciem. Na twoje szcz臋艣cie kto艣 inny dra偶ni mnie bardziej ni偶 ty.

Niewielu ludzi porusza艂o si臋 szybciej od tego Thrida. Nawet nie zabra艂 sw贸j ego worka.

Trzyma艂em d艂onie blisko piersi, jakbym m贸g艂 ochroni膰 si臋 przed gniewem Aleksandra. Bardzo mnie ucieszy艂o, 偶e nie dr偶a艂y, gdy chwyci艂 mnie za r臋k臋 i przyjrza艂 jej si臋 uwa偶nie.

Bato偶enie nie zmieni twoich my艣li, prawda, Ezzarianinie? Nawet gdybym spe艂ni艂 swoj膮 gro藕b臋 i obci膮艂 ci r臋ce? I nie wa偶 si臋 odpowiedzie膰: 鈥濵o偶ecie zrobi膰, co zechcecie, panie鈥.

Taka kara nie uczyni艂aby mnie innym ni偶 jestem 鈥 odpowiedzia艂em 鈥 chyba 偶ebym oszala艂, co by艂oby tego prawdopodobn膮 konsekwencj膮. Ale wtedy oczywi艣cie nie by艂bym wam przydatny.

Czy mam uwierzy膰, 偶e barbarzy艅ca, kt贸rym rz膮dzi艂y kobiety, nie boi si臋 no偶a? 鈥 Wyci膮gn膮艂 wspomnian膮 bro艅 i przeci膮gn膮艂 czubkiem po moim nadgarstku, pozostawiaj膮c cienk膮, krwaw膮 lini臋 na napi臋tej sk贸rze.

Co sprawi艂o, 偶e powiedzia艂em mu prawd臋? Mo偶e ju偶 si臋 podda艂em. Mo偶e Llyr wp臋dzi艂 mnie w tak膮 rozpacz, 偶e nie potrafi艂em ju偶 zachowa膰 rozs膮dku. Mo偶e brakowa艂o mi odwagi ch艂opca, by wbi膰 sobie n贸偶 w brzuch, wi臋c chcia艂em zmusi膰 Aleksandra, by zrobi艂 to za mnie.

Spojrza艂em mu prosto w oczy.

Rzeczywi艣cie si臋 boj臋, wasza wysoko艣膰. Ka偶da chwila mojego istnienia niesie ze sob膮 taki ci臋偶ar, 偶e nawet nie potraficie go sobie wyobrazi膰. Boj臋 si臋, 偶e nie mam duszy. Boj臋 si臋, 偶e nie ma bog贸w. Boj臋 si臋, 偶e b贸l, jaki prze偶y艂em, nie ma znaczenia. Boj臋 si臋, 偶e straci艂em zdolno艣膰 odczuwania mi艂o艣ci do innej ludzkiej istoty lub nawet postrzegania w innych dobra. W艣r贸d takich strach贸w rzeczywi艣cie nie ma dla was zbyt wiele miejsca, panie.

W pobli偶u nie by艂o nikogo. Pomieszczenie by艂o du偶e, a s艂u偶ba kry艂a si臋 przy drzwiach, czekaj膮c na znak, 偶e maj膮 wprowadzi膰 kolejnego kandydata.

Mog臋 sprawi膰, by艣 si臋 mnie ba艂 鈥 powiedzia艂 cicho Aleksander, z morderczym spokojem, jakiego 艣wiadkiem by艂em tylko raz... kiedy planowa艂 egzekucj臋 lorda Sierge.

Nie, panie. Nie mo偶ecie.

Czu艂em przeszywaj膮ce gor膮co jego gniewu tak wyra藕nie, jakby s艂o艅ce spad艂o z nieba na moj膮 g艂ow臋. A poniewa偶 s膮dzi艂em, 偶e zbli偶a si臋 koniec, i chcia艂em spojrze膰 w dusz臋 mojego kata, dostroi艂em swoje zmys艂y i wpatrzy艂em si臋 w bursztynowe oczy... I odnalaz艂em w nich co艣, czego nigdy bym si臋 nie spodziewa艂.

B艂ysk srebra, migocz膮cy w perspektywie... Lodowata chwila o niezwyk艂ej czysto艣ci... Tysi膮c i jeden mo偶liwy wynik... Bogowie, miejcie lito艣膰, 艣wiat艂o by艂o tak jaskrawe, 偶e m贸j wewn臋trzny wzrok zosta艂 o艣lepiony przez jego chwa艂臋.

Niemo偶liwe! Nie Derzhi! Nie kto艣, kto najpewniej zabi艂 setki m臋偶czyzn i kobiet, kt贸rzy nie mogli go skrzywdzi膰, i jeszcze setki tych, kt贸rzy nie zrobili nic z艂ego, jedynie stali na drodze mi臋dzy nim a tym, co chcia艂 dosta膰. Nie uosobienie wszystkiego, czym brzydzi艂em si臋 w tym 艣wiecie. Jak bogowie mogli mi zrobi膰 taki paskudny 偶art? Utraci艂em swoje umiej臋tno艣ci. Min臋艂o zbyt wiele czasu. Dodatkowe zmys艂y nie karmi艂y si臋 melydd膮, nigdy te偶 nie by艂em Wieszczem. Czu艂em si臋 tak, jakbym gdzie艣 we wn臋trzno艣ciach gnij膮cego, pe艂nego robactwa trupa odnalaz艂 per艂臋 tak doskona艂膮, 偶e wart膮 ca艂ego 艣wiata.

J臋kn膮艂em g艂o艣no w wyrazie ca艂kowitego sprzeciwu. Wbi艂em d艂onie w ga艂ki oczne, lecz blask 艣wiat艂a nadal p艂on膮艂 w moim polu widzenia, niczym powidok po spojrzeniu w s艂o艅ce.

Co, na Athosa, si臋 z tob膮 dzieje?

Jego irytacja z trudem przebi艂a si臋 przez moje drugie zmys艂y. Zmys艂y, kt贸re mog艂y mi pokaza膰 艣lady demon贸w. Te same zmys艂y, kt贸re mog艂y mi pokaza膰 feadnach, znak duszy pe艂nej przeznaczenia, duszy pe艂nej mo偶liwo艣ci, surowego tworzywa, kt贸re czas i los ukszta艂tuj膮 w co艣 wspania艂ego... Duszy, kt贸r膮 musz臋 chroni膰 nawet za cen臋 swojego 偶ycia. 艁a艅cuchy niewolnika by艂y niczym w por贸wnaniu z t膮 now膮 wi臋zi膮 艂膮cz膮c膮 mnie z Aleksandrem, gdy偶 w chwili, w kt贸rej odkry艂em 艣wietlane mo偶liwo艣ci kryj膮ce si臋 w jego duszy, ods艂oni艂em r贸wnie偶 ci臋偶ar w duszy w艂asnej. Przysi臋g臋 Stra偶nika. Przez tyle lat wierzy艂em, 偶e kry艂a si臋 w zakamarkach mojej duszy, jeszcze jeden od艂amek w 艣mietnisku honoru i godno艣ci, mi艂o艣ci, przyja藕ni i cel贸w. Ta chwila jednak by艂a niczym machni臋cie r臋ki olbrzyma, odrzucaj膮cej gruz, by ukaza膰 nadal stabilne fundamenty. Przysi臋ga stanowi艂a rdze艅 mojej duszy, jedyn膮 zasad臋, kt贸rej nie mog艂em z艂ama膰, jedyn膮 spraw臋 honoru, kt贸rej nie mog艂em si臋 wyrzec. Zmusza艂a mnie, bym zrobi艂 wszystko, co w mojej mocy, by zniweczy膰 dzia艂ania demon贸w, wymaga艂a te偶, bym zrobi艂 wszystko, co w mojej mocy, by chroni膰 i kszta艂ci膰 tych, kt贸rzy nosili feadnach 鈥 by chroni膰 i kszta艂ci膰 Aleksandra, ksi臋cia Derzhich.




Rozdzia艂 11


Co z tob膮? Wygl膮dasz, jakbym ju偶 ci臋 zabi艂. Czy to jaki艣 czar?

Czar... tak... sprawia, 偶e m贸wi臋 dziwnie... koszmary... 鈥 Chcia艂em krzycze膰. Chcia艂em si臋 rozp艂aka膰. Chcia艂em kogo艣 udusi膰. Niech b臋dzie przekl臋ta moja piekielna duma. Czemu tak bardzo chcia艂em go w pe艂ni oceni膰? Tylko kto艣 wyszkolony w odczytywaniu dusz m贸g艂 zobaczy膰 feadnach, nawet w艣r贸d mojego ludu najwy偶ej jeden na tysi膮c. Przetar艂em d艂o艅mi twarz, jakbym chcia艂 zetrze膰 z niej paj臋czyny. 鈥 Panie, wybaczcie mi, prosz臋, wszystkie niestosowne rzeczy, jakie powiedzia艂em w ci膮gu ostatnich dni. Szuka艂em czar贸w... 偶eby was chroni膰... a to bardzo trudna sprawa... i dopiero teraz... dopiero teraz w pe艂ni wr贸ci艂em do siebie.

Tw贸j przekl臋ty, k艂amliwy j臋zyk! 鈥 Chwyci艂 mnie za rami臋 i potrz膮sn膮艂 mn膮, a偶 moje ko艣ci zagrzechota艂y, zupe艂nie jakby prawda mog艂a wypa艣膰 z moich ust i spa艣膰 na ziemi臋 u jego st贸p.

Mo偶e i nie zamierza艂 mnie zabi膰, ale nigdy nie mia艂em okazji si臋 tego dowiedzie膰, gdy偶 przerwa艂 nam krzyk z drugiej strony komnaty.

Wasza wysoko艣膰! Z艂e wie艣ci! 鈥 Mikael, chudy kapitan stra偶y pa艂acowej, bieg艂 w nasz膮 stron臋, a jego kroki rozlega艂y si臋 g艂o艣no na piaskowych p艂ytkach. Za nim pod膮偶a艂 obszarpany m臋偶czyzna, wolniej, zm臋czonym krokiem, cho膰 stara艂 si臋 jak m贸g艂. 鈥 Wasza wysoko艣膰, przepraszam tysi膮ckrotnie za to, 偶e przeszkadzam 鈥 powiedzia艂, spogl膮daj膮c z zaciekawieniem w moj膮 stron臋. 鈥 Ale wiedzieli艣my, 偶e natychmiast chcieliby艣cie us艂ysze膰 opowie艣膰 Hugerta. 鈥 Wskaza艂 na pos艂a艅ca.

Siwiej膮cy m臋偶czyzna, ubrany w poplamion膮, zniszczon膮 przeszywanic臋 i sk贸rzni臋, sk艂oni艂 si臋 ci臋偶ko i zacz膮艂 opowiada膰 ponur膮 histori臋 o miasteczku z艂upionym i podpalonym przez zb贸jc贸w. Ocalali mieszka艅cy pozostali w t臋 paskudn膮 pogod臋 bez dachu nad g艂ow膮 i jedzenia.

Odsun膮艂em si臋 od Aleksandra i zacz膮艂em pakowa膰 przybory do pisania do skrzynki. Moje r臋ce, tak spokojne podczas konfrontacji z Aleksandrem, teraz dr偶a艂y tak bardzo, 偶e z trudem mog艂em zamkn膮膰 ka艂amarz. Nie wiedzia艂em, co teraz robi膰. Jak chroni膰 kogo艣, kto pewnie by mnie zabi艂, gdyby tylko znalaz艂 na to czas? Jak uczy膰 tego, kt贸ry mnie posiada艂 i kt贸ry uwa偶a艂 mnie za wartego tyle co krzes艂o czy podn贸偶ek? To absurd. 呕adna przysi臋ga nie mo偶e zmusi膰 do zrobienia niemo偶liwego. Oderwa艂em si臋 od tych szale艅czych rozwa偶a艅 i zmusi艂em si臋 do koncentracji na obecnym zadaniu.

Po prostu odejd藕. Po prostu pracuj. Co ma by膰, to b臋dzie. Prze偶yjesz to albo nie.

Ale moja stara 艣piewka nie dzia艂a艂a. Nie chodzi艂o tu ju偶 tylko o mnie. Moment wizji zniszczy艂 moj膮 izolacj臋 r贸wnie szybko i skutecznie, jak Derzhi opanowali Ezzari臋.

Ksi膮偶臋 Aleksandrze, 偶膮dam wyja艣nie艅!

Poderwawszy g艂ow臋, ujrza艂em Khelida, odzianego tym razem na bia艂o, sun膮cego w stron臋 ksi臋cia. Za nim pod膮偶a艂 szambelan Fendular, przypominaj膮c poz艂acan膮 艂贸d藕 na spokojnej rzece. Z jego grubych warg wyp艂ywa艂 nieko艅cz膮cy si臋 potok przeprosin.

Wr贸ci艂em w艂a艣nie z Parnifouru 鈥 rzek艂 w艂adczo Khelid 鈥 a moja eskorta zosta艂a zatrzymana u bram pa艂acu i zagro偶ono nam przeszukaniem, jakby艣my byli zwyk艂ymi przest臋pcami! Tylko interwencja szambelana Fendulara uchroni艂a nas przed t膮 niegodn膮 obelg膮. Cesarz zapewnia艂 mnie, 偶e zostan臋 tu przyj臋ty z ca艂ym szacunkiem, jaki okaza艂...

Ubli偶anie wam nie by艂o niczyim zamiarem, Korelyi 鈥 powiedzia艂 kr贸tko ksi膮偶臋. 鈥 Dosz艂y nas wie艣ci o napadach zb贸jc贸w niedaleko od Capharny i stra偶 zachowa艂a odpowiedni膮 ostro偶no艣膰. Teraz musz臋 zaj膮膰 si臋 t膮 kwesti膮. Prosz臋, pozw贸lcie, by szambelan zatroszczy艂 si臋 o wasze wygody i zapewni艂 o naszej nieustaj膮cej przyja藕ni i szacunku. 鈥 Ksi膮偶臋 odwr贸ci艂 si臋 od bladosk贸rego Khelida.

Oczywi艣cie, nie b臋d臋 przeszkadza艂 w sprawach wagi pa艅stwowej, wasza wysoko艣膰 鈥 oznajmi艂 Khelid i uk艂oni艂 si臋 grzecznie. Jego gniew wyparowa艂 niczym rosa w po艂udnie. Jego g艂os zn贸w by艂 przyjemny i g艂adki, jak wtedy, podczas kolacji. 鈥 Daj mi tylko chwil臋, bym przedstawi艂 dary wys艂ane przez mojego odpowiednika w Parnifourze. Obowi膮zki nie pozwalaj膮 mu wzi膮膰 udzia艂u w zbli偶aj膮cej si臋 uroczysto艣ci, lecz przys艂a艂 trzech najlepszych khelidzkich magik贸w, by ci臋 zabawiali, i poprosi艂 mnie, bym upewni艂 si臋, 偶e otrzymasz to z mojej r臋ki w chwili mojego przybycia do miasta. Mo偶e okaza膰 si臋 przydatne w nadchodz膮cym kryzysie.

W wyci膮gni臋tej d艂oni Khelid trzyma艂 smuk艂膮 szkatu艂k臋 z pi臋knie wypolerowanego drewna. Otworzy艂 j膮 drug膮 r臋k膮, ukazuj膮c wspania艂y sztylet z br膮zu, o prostym, eleganckim kszta艂cie, z g艂adk膮 r臋koje艣ci膮 wyk艂adan膮 srebrem, lecz poza tym pozbawion膮 ozd贸b 鈥 wszystko w gu艣cie Aleksandra. Ostrze migota艂o w blasku ognia. Jak spodziewa艂 si臋 Khelid, twarz ksi臋cia si臋 rozja艣ni艂a.

Pami臋taj, wyszepta艂em bezg艂o艣nie. My艣l, g艂upcze. Nie musia艂em uruchamia膰 dodatkowych zmys艂贸w, i tak s艂ysza艂em dochodz膮c膮 z no偶a muzyk臋 demon贸w. Ten Khelid musia艂 naprawd臋 nie lubi膰 Aleksandra.

Ksi膮偶臋 wyci膮gn膮艂 bro艅 ze szkatu艂ki, zwa偶y艂 j膮 w d艂oni i obr贸ci艂 w palcach.

Pi臋kny 鈥 pochwali艂. 鈥 Bardzo pi臋kny. Gratuluj臋 twojemu rodakowi doskona艂ego gustu.

Gdy ksi膮偶臋 wyj膮艂 w艂asny sztylet z pochwy i rzuci艂 go na krzes艂o, Khelid podszed艂 bli偶ej... bli偶ej do krzes艂a, na kt贸rym po艂o偶y艂 drewnian膮 szkatu艂k臋... potem bli偶ej do paleniska. Mocniej owin膮艂 si臋 p艂aszczem.

To surowa noc w twoim letnim kr贸lestwie, ksi膮偶臋 Aleksandrze 鈥 powiedzia艂 z rozbawieniem i zatar艂 r臋ce nad ogniem. 鈥 Chyba wezm臋 ze sob膮 odrobin臋 ciep艂a do swoich komnat i pozostawi臋 ci臋, by艣 zaj膮艂 si臋 swoimi sprawami. 鈥 Si臋gn膮艂 po drewienko grubo艣ci kciuka i podpali艂 je.

Popatrz na niego, my艣la艂em. Obserwuj go i pami臋taj, co ci powiedzia艂em. Uwierzy艂e艣 mi.

Ale nowy n贸偶 ju偶 znalaz艂 si臋 w pochwie, a Aleksander skoncentrowa艂 swoj膮 uwag臋 na pos艂a艅cu. Khelid uk艂oni艂 si臋 i odwr贸ci艂 do wyj艣cia, udaj膮c, 偶e ogrzewa r臋k臋 nad p艂on膮cym drewienkiem. Jednocze艣nie za艣 zacz膮艂 porusza膰 jego p艂on膮cym ko艅cem.

Nie mia艂em czasu, by zastanawia膰 si臋 nad konsekwencjami. Nie mia艂em ju偶 wyboru. Delikatnie wyci膮gn膮艂em zatyczk臋 z ka艂amarza, postawi艂em go na biurku, po czym popchn膮艂em r膮czk臋 skrzynki z przyborami do pisania, kt贸ra sta艂a obok. Szklany ka艂amarz spad艂 na ziemi臋, rozbi艂 si臋 na p艂ytkach, a atrament zaplami艂 bia艂e futro Khelida.

Kasmagh! 鈥 wrzasn膮艂 Khelid z w艣ciek艂o艣ci膮, gdy偶 kiedy obr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, by sprawdzi膰, co si臋 dzieje, p艂omyczek poparzy艂 jego palce i zgas艂.

Nikt inny pewnie nie zauwa偶y艂 chwili ciemno艣ci, kt贸ra zapad艂a, kiedy wypowiedzia艂 przekle艅stwo 鈥 a ja cieszy艂em si臋, 偶e ogie艅 zgas艂, nim pad艂o. Nie zdo艂a艂bym mu si臋 przeciwstawi膰 i pewnie sam bym stan膮艂 w p艂omieniach. To by艂o bardzo paskudne s艂owo. A tak natychmiast rozci膮gn膮艂em si臋 na ziemi, starannie uk艂adaj膮c si臋 na plamie atramentu, 偶eby pokaza膰 swoje upokorzenie.

Wybaczcie mi, wasza wysoko艣膰, moj膮 g艂upot臋. Prosz臋, pozw贸lcie mi wezwa膰 lekarza. Wielki pan poparzy艂 palce drewienkiem. Moja niezgrabno艣膰 jest niewybaczalna, panie, szczeg贸lnie po tym jak ostrzegali艣cie mnie, bym zachowa艂 szczeg贸ln膮 ostro偶no艣膰 w obecno艣ci go艣ci.

Us艂ysz mnie, Aleksandrze, doda艂em bezg艂o艣nie. Nie jeste艣 g艂upi, wi臋c us艂ysz mnie. Je艣li jeste艣 tym, co pokazali mi bogowie, musisz umie膰 s艂ucha膰.

Brudny, g艂upi niewolnik 鈥 powiedzia艂 Fendular, kiedy ju偶 kaza艂 ochmistrzowi wezwa膰 lekarza. 鈥 Sam b臋dziesz potrzebowa膰 lekarza, kiedy ju偶 zbierzesz kar臋 za ten czyn.

Jeste艣 powa偶nie ranny, lordzie Korelyi? 鈥 G艂os Aleksandra by艂 r贸wnie zimny jak p艂ytki, do kt贸rych przyciska艂em rozgor膮czkowan膮 twarz. 鈥 Przy艣l臋 Giezeka, mojego osobistego lekarza, by si臋 tob膮 zaj膮艂.

To nic powa偶nego 鈥 odpowiedzia艂 Khelid g艂osem nadal g艂adkim, lecz ju偶 nie tak przyjemnym. 鈥 Zawsze zabieram ze sob膮 nasze remedia. Dziwi mnie, 偶e wy, Derzhi, pozwalacie takim niekompetentnym niewolnikom zbli偶a膰 si臋 do waszych w艂adc贸w. W Khelidarze taki jak on nie do偶y艂by chwili, w kt贸rej m贸g艂by ubli偶y膰 kr贸lewskiemu go艣ciowi.

Fendularze, zatroszcz si臋 o wygody naszego go艣cia. Je艣li tego zapragnie, zaprowad藕 go za godzin臋 do czworak贸w, by by艂 艣wiadkiem ukarania tego niewolnika.

Zgodnie z rozkazem, panie 鈥 odpar艂 Fendular triumfalnie. Mijaj膮c mnie, celowo nadepn膮艂 mi na r臋k臋.

I powiedz Giezekowi, 偶e za p贸艂 godziny ma si臋 do mnie zg艂osi膰 i poinformowa膰 mnie o stanie zdrowia lorda Korelyi.

Oczywi艣cie, wasza wysoko艣膰.

Nie s艂ysza艂em zbli偶aj膮cych si臋 do mnie krok贸w ani nie zobaczy艂em but贸w z mi臋kkiej sk贸ry, p贸ki nie stan臋艂y tu偶 przy mojej g艂owie. Ich w艂a艣ciciel kucn膮艂 i podni贸s艂 moj膮 g艂ow臋 p艂azem sztyletu.

Nale偶a艂o pos艂ucha膰 ostrze偶enia, niewolniku. O ostrze偶eniach nale偶y pami臋ta膰 przez ca艂y czas. Konsekwencje zaniedbania bywaj膮 powa偶ne.

Ksi膮偶臋 zn贸w wsta艂 i zawo艂a艂:

Mikael, zaprowad藕 go do Durgana. Powiedz nadzorcy niewolnik贸w, 偶e ma za godzin臋 wymierzy膰 mu pi臋膰dziesi膮t bat贸w.

Pi臋膰dziesi膮t... bogowie. Przez chwil臋 my艣la艂em, 偶e zrozumia艂 moje ostrze偶enie. Ale kiedy stra偶nicy mnie odci膮gali, zupe艂nie straci艂em orientacj臋, gdy偶 nowy sztylet z br膮zu le偶a艂 porzucony w ka艂u偶y atramentu.

W trakcie tej d艂ugiej, zimnej godziny, po tym jak zosta艂em rozebrany i przywi膮zany do pr臋gierza, do czworak贸w wszed艂 skromnie odziany Suzai艅czyk. Zamieni艂 par臋 s艂贸w z Durganem, kt贸ry ponuro siedzia艂 przy swoim piecyku na ko艅cu pustego pomieszczenia. Durgan pokiwa艂 g艂ow膮 i nieznajomy do mnie podszed艂. Drobny, siwy Suzai艅czyk wyj膮艂 z wisz膮cej u pasa br膮zowej sk贸rzanej sakiewki niebiesk膮 fiolk臋, otworzy艂 j膮 i przysun膮艂 do moich ust.

Wypij to. B臋dziesz si臋 cieszy艂, 偶e to zrobi艂e艣.

Kim jeste艣? 鈥 spyta艂em, odsuwaj膮c g艂ow臋 do ty艂u, jak tylko pozwala艂y moje wi臋zy. P艂yn 艣mierdzia艂. 鈥 I co to jest? Unikam przyjmowania tajemniczych eliksir贸w od ludzi, kt贸rych nie znam.

Poirytowany, zagryz艂 w膮skie wargi.

Powiedziano mi, 偶e mam ci to da膰, ale nie zmusza膰 ci臋 do picia, je艣li nie zechcesz. Nie uprzedzono mnie, 偶e musz臋 odpowiada膰 na pytania niewolnika. 鈥 Otworzy艂 sakiewk臋, by schowa膰 eliksir.

Czekaj! 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Wezm臋 to. 鈥 Maj膮c w perspektywie pi臋膰dziesi膮t bat贸w, musia艂em znale藕膰 w sobie troch臋 wiary.

P艂yn smakowa艂 r贸wnie 藕le, jak 艣mierdzia艂 鈥 niczym wn臋trzno艣ci owcy gotowane z papryk膮. Ale kiedy zacz膮艂em odczuwa膰 przyjemne ot臋pienie wyp艂ywaj膮ce z 偶o艂膮dka do ko艅czyn, uda艂o mi si臋 wyszczerzy膰 nieprzytomnie.

Lekarz Giezek, prawda?

Prychn膮艂 i odszed艂.


* * *


Na g贸rskie miasteczko Erum, znajduj膮ce si臋 zaledwie sze艣膰 lig od Capharny, napad艂a grupa dwudziestu lub trzydziestu zb贸jc贸w. Zwykle wczesna wiosna by艂a najlepszym czasem dla bandyt贸w. Kiedy w膮skie drogi przez g贸ry zaczyna艂y si臋 otwiera膰, podr贸偶nicy i karawany zn贸w si臋 na nich pojawiali. Latem karawany mog艂y porusza膰 si臋 szybciej, a niewielki oddzia艂 wys艂any na wzg贸rza wystarcza艂 do pilnowania szlak贸w. Ale wiosn膮, gdy 艣niegi nadal by艂y g艂臋bokie, wozy i konie porusza艂y si臋 powoli i 艂atwo si臋 w nich zakopywa艂y, a ci, kt贸rzy dobrze znali zasypane 艣niegiem okolice, napadali na nie i w ci膮gu kilku tygodni zarabiali na ca艂y rok. Karawany przywo偶膮ce zapasy lub go艣ci na dakrah by艂y jednak dobrze strze偶one, wi臋c tej wiosny zb贸jcy zostali zmuszeni do szukania innych rozwi膮za艅. I znale藕li miasto, s艂abo strze偶one z powodu blisko艣ci Capharny.

Aleksander, zirytowany przez nudny Dar Heged oraz nieko艅cz膮ce si臋 konsultacje i przymiarki do dakrah, zadecydowa艂, 偶e sam poprowadzi oddzia艂 wojska, maj膮cy wytropi膰 zb贸jc贸w. Pozostawi艂 rozkazy, wedle kt贸rych podczas jego nieobecno艣ci ca艂a korespondenci a mia艂a przechodzi膰 przez moje r臋ce i ja mia艂em decydowa膰, czy ma sens ryzykowa膰 wys艂anie pos艂a艅ca, by mu j膮 przekaza膰. By艂a to zadziwiaj膮ca odpowiedzialno艣膰 jak dla niewolnika, i Fendular niemal wybuchn膮艂, gdy us艂ysza艂 te wie艣ci. Jego wydatne policzki dr偶a艂y z oburzenia.

Wasza wysoko艣膰, prosz臋 mi wybaczy膰, 偶e m贸wi臋 bez ogr贸dek, ale mam wielu doskona艂ych skryb贸w i sekretarzy w ka偶dej chwili gotowych wam s艂u偶y膰. Nie wypada, by barbarzy艅ski niewolnik, i to jeszcze wczoraj ukarany za niekompetencj臋 i powa偶ne ubli偶enie naszym szacownym go艣ciom...

Nie b臋dziesz mi m贸wi艂, co wypada, a co nie, Fendularze. Sam dobieram sobie s艂ugi. Gdybym uczyni艂 tego niewolnika swoim szambelanem, kt贸偶 wa偶y艂by mi si臋 sprzeciwi膰, pr贸cz mojego ojca?

Ale wasza wysoko艣膰...

Niewolnik zosta艂 surowo ukarany w obecno艣ci twojej i swojej ofiary. Teraz 偶膮dam, by mi s艂u偶y艂 i zap艂aci艂 za to, 偶e pozwoli艂em mu 偶y膰.

Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e Fendular nie by艂 na tyle inteligentny, by zacz膮膰 si臋 zastanawia膰, jakim sposobem po pi臋膰dziesi臋ciu batach udaje mi si臋 chodzi膰 lub kl臋ka膰, bo inaczej m贸g艂by si臋 domy艣li膰, 偶e dobry Giezek zapewni艂 mi zapas niebieskich fiolek na ca艂膮 ostatni膮 noc i ranek. Lekarz da艂 r贸wnie偶 Durganowi balsam przyspieszaj膮cy gojenie ran, a cho膰 nie czu艂em si臋 za dobrze, krwawe 艣lady nie znaczy艂y mi cia艂a, co po pi臋膰dziesi臋ciu batach by艂oby ca艂kiem prawdopodobne. Na swoje szcz臋艣cie z samego bato偶enia te偶 niewiele czu艂em, wi臋c podejrzewa艂em, 偶e Durganowi kazano uderza膰 na pokaz.

Fendular uk艂oni艂 si臋 sztywno i wyszed艂 z komnaty, patrz膮c na mnie tak, jakbym co najmniej zjad艂 mu dzieci. Wola艂em nawet nie my艣le膰 o nast臋pnym razie, kiedy zostan臋 oddany pod jego rozkazy.

Kapitan stra偶y, Sovari, zapina艂 w艂a艣nie pas Aleksandra. Zastanawia艂em si臋, co sta艂o si臋 ze sztyletem od Khelid贸w. Od czasu incydentu nie mia艂em okazji zamieni膰 z ksi臋ciem s艂owa. Zawsze otacza艂y nas co najmniej dwa tuziny ludzi, a dyskretne wezwanie mnie z pustego strychu, gdzie kwaterowa艂em z dwudziestoma innymi domowymi niewolnikami, by艂oby do艣膰 trudne, gdy偶 przy drzwiach przez ca艂y czas sta艂 nadzorca. Ksi膮偶臋 musia艂 zauwa偶y膰 moje spojrzenie, gdy偶 wyci膮gn膮艂 n贸偶 i przyjrza艂 mu si臋 w 艣wietle lampy.

Chyba m贸j stary n贸偶 b臋dzie mi musia艂 wystarczy膰. Niestety, ostrze Khelid贸w okaza艂o si臋 藕le wywa偶one. Kaza艂em je stopi膰 kowalowi. Mo偶e on poradzi sobie lepiej.


* * *


Po siedmiu czy o艣miu dniach Aleksander powr贸ci艂 z udanej wyprawy, pozostawiaj膮c g艂owy dwudziestu trzech zb贸jc贸w przybite na osmalonych murach Erum. Ksi膮偶臋 tryska艂 entuzjazmem.

Na jaja Athosa, dobrze zn贸w by艂o znale藕膰 si臋 na grzbiecie konia z mieczem w r臋ku 鈥 powiedzia艂 grupie m艂odych kap艂an贸w trzy dni przed planowanym rozpocz臋ciem dakrah. 鈥 Burmistrz Erum utrzymywa艂, 偶e powinienem skaza膰 tylko przyw贸dc贸w grupy, gdy偶 pozostali byli jedynie zdesperowanymi, g艂odnymi lud藕mi. Ale ja za d艂ugo pozostawa艂em bez zaj臋cia i nie mog艂em znie艣膰 lito艣ci. Zb贸je wybrali z艂y czas na g艂odowanie.

Podczas gdy m贸j 偶o艂膮dek wywr贸ci艂 si臋 z obrzydzenia, pi臋ciu ogolonych kap艂an贸w s艂o艅ca pokiwa艂o ze zrozumieniem g艂owami. Przybyli z planami biegu na szczyt g贸ry Nerod podczas jednego z dni dakrah. By艂 to u艣wi臋cony zwyczaj w Capharnie. Zastanawia艂em si臋, czy b贸g s艂o艅ca w dniu wy艣cigu za艣wieci na szczycie spowitej chmurami g贸ry, gdy偶 w inne dni z pewno艣ci膮 tego nie robi艂. By膰 mo偶e w艂a艣nie dlatego nie zauwa偶a艂 nikczemnych zwyczaj贸w tych, kt贸rzy rz膮dzili jego cesarstwem.

Z pewno艣ci膮 b艂yskawiczny i pe艂en si艂y odwet sprawi, 偶e prze艂臋cze b臋d膮 bezpieczniejsze dla go艣ci dakrah 鈥 powiedzia艂 jeden z kap艂an贸w. 鈥 Wielu z nowo przyby艂ych opowiada艂o o bezczelno艣ci zb贸jc贸w.

Przynajmniej trzy grupy m贸wi艂y o atakach na zachodnich prze艂臋czach 鈥 wtr膮ci艂 inny kap艂an. 鈥 Dwie straci艂y podczas nich stra偶nik贸w.

Wspomnienie go艣ci 艣ci膮gaj膮cych na dakrah popsu艂o radosny nastr贸j Aleksandra.

Seyonne, czy Dmitri przys艂a艂 jakie艣 wie艣ci?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

Ksi膮偶臋 wpatrzy艂 si臋 w moj膮 twarz. Jego oczy zw臋zi艂y si臋, zepchn膮艂 mnie ze sto艂ka i kaza艂 mi si臋 wynosi膰 ze swoich komnat.

Sami si臋 o to prosili 鈥 zawo艂a艂 za mn膮. 鈥 Nie powinni byli spali膰 mojego miasta. A poza tym to nie twoja sprawa.

Nic nie odpowiedzia艂em.


* * *


W ostatnich dniach przed rozpocz臋ciem uroczysto艣ci Aleksander powr贸ci艂 do przes艂ucha艅, tym razem magik贸w. Sp臋dzi艂 ca艂y dzie艅 obserwuj膮c, jak jeden magik Derzhich po drugim przedstawia skomplikowane wzory barwnych chmur, fontann 艣wiat艂a, kwiat贸w, ho偶ych panien, ma艂p i ptak贸w.

Na rogi Druyi! 鈥 krzykn膮艂 po tym, jak tr贸jka magiczek sprawi艂a, 偶e kolejne stado ptak贸w wy艂oni艂o si臋 zza zwierciad艂a. 鈥 Czy w ca艂ym Azhakstanie nie ma ju偶 porz膮dnej magicznej rozrywki? Nie potraficie wymy艣li膰 nic wyj膮tkowego na dakrah swojego ksi臋cia? M贸j ezzaria艅ski skryba m贸g艂by zaproponowa膰 co艣 bardziej ekscytuj膮cego!

Mia艂em ochot臋 wepchn膮膰 Aleksandrowi papier do ust. Ezzarianie nie potrzebowali jeszcze wi臋kszej wrogo艣ci ze strony Gildii Mag贸w. To Gildia zwr贸ci艂a uwag臋 Ivana na 偶yzne wzg贸rza na po艂udnie od granic cesarstwa i przekona艂a go, 偶e tajemniczy ezzaria艅scy czarodzieje s膮 niebezpieczni. I to Gildia Mag贸w przekupi艂a, sk艂oni艂a lub zmusi艂a torturami starszego ezzaria艅skiego Uczonego imieniem Balthar, by wymy艣li艂 spos贸b na pozbawienie ezzaria艅skich czarodziej贸w melyddy.

By膰 mo偶e gdyby艣my pokaza艂y wam wi臋cej, wasza wysoko艣膰... 鈥 powiedzia艂a jedna z magiczek, wysoka kobieta o brodzie niczym kowad艂o i wystaj膮cych ko艣ciach policzkowych. 鈥 To dopiero pocz膮tek.

Mo偶e powinny艣my zapyta膰 Ezzarianina, co by zaproponowa艂 鈥 wysycza艂a druga kobieta.

To kobiety z Gildii stosowa艂y rytua艂y Balthara z najwi臋ksz膮 brutalno艣ci膮. By膰 mo偶e zazdro艣ci艂y Ezzariankom ich statusu i r贸wno艣ci we wszystkich sprawach poza rz膮dzeniem, kt贸re uznali艣my za wy艂膮cznie ich domen臋. Tylko w Ezzarii, ze wszystkich ziem podbitych przez Derzhich, w艂adz臋 sprawowa艂a kobieta.

Seyonne, proklamacja. 鈥 Ksi膮偶臋 wyrwa艂 mnie z zamy艣lenia. Zamoczy艂em pi贸ro w atramencie i pokiwa艂em g艂ow膮, maj膮c dziwne przeczucie, 偶e cokolwiek Aleksander ka偶e mi napisa膰, b臋dzie to pomy艂ka.

呕aden magik Derzhich nie b臋dzie wyst臋powa艂 na mojej dakrah ani na dakrah 偶adnego szlachetnego rodu przez nast臋pne dwadzie艣cia trzy lata. By膰 mo偶e do czasu, gdy m贸j syn osi膮gnie dojrza艂o艣膰, wymy艣l膮 co艣 nowego.

Wasza wysoko艣膰! Tak nie mo偶e by膰! 鈥 Trzy kobiety by艂y przera偶one.

Zawaha艂em si臋 chwil臋, nim dotkn膮艂em pi贸rem papieru.

Panie, chcia艂bym si臋 upewni膰, 偶e dobrze pami臋tam sformu艂owanie 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Nie wa偶y艂bym si臋 ubli偶y膰 wam albo szacownej Gildii Mag贸w przez z艂膮 interpretacj臋 waszych s艂贸w.

Mo偶e gdyby kobiety umilk艂y, Aleksander by si臋 zastanowi艂, ale one nie chcia艂y odpu艣ci膰.

Wasza wysoko艣膰, to nie do pomy艣lenia!

Co pomy艣l膮 rody, je艣li zostan膮 pozbawione magii, kt贸ra u艣wietnia艂a najwi臋ksze uroczysto艣ci?

Musicie odwo艂a膰 t臋 proklamacj臋!

Obra偶acie nasz膮 gildi臋!

Z艂o偶ymy protest u cesarza! On zawsze okazywa艂 nam szacunek. Nie pozwoli, by zabroniono nam wykonywa膰 nasz zaw贸d podczas najwa偶niejszych wydarze艅 u szlachetnych rod贸w!

Uciszcie si臋 wszystkie 鈥 powiedzia艂 Aleksander, zrywaj膮c si臋 z krzes艂a i zrzucaj膮c ich przybory z d艂ugiego sto艂u 鈥 albo zabroni臋 wam praktykowania waszego zawodu przy jakiejkolwiek okazji! Powr贸膰cie do wie偶 i loch贸w i nauczcie si臋 czego艣. A protest u cesarza sk艂adajcie na w艂asne ryzyko. On teraz woli khelidzkich magik贸w. Mo偶e w przysz艂o艣ci w og贸le nie b臋dziemy was potrzebowa膰.

Trzy kobiety wycofa艂y si臋 z tak膮 nienawi艣ci膮 na twarzach, 偶e zastanowi艂em si臋, czy powinienem ostrzec Aleksandra. Czy mia艂 poj臋cie, co w艂a艣nie zrobi艂? Nawet magicy z tak niewielk膮 prawdziw膮 moc膮 mogli by膰 niebezpieczni.

Wszelkie dalsze rozwa偶ania zosta艂y przerwane, gdy偶 og艂oszono przybycie pani Lydii i jej eskorty z Avenkharu. S艂u偶膮cy szybko opr贸偶nili komnat臋 z narzekaj膮cych magik贸w, kiedy ksi膮偶臋 og艂osi艂, 偶e raczej go diabli wezm膮, ni偶 przejdzie do oficjalnych komnat go艣cinnych, by przyj膮膰 kobiet臋, kt贸r膮 jego ojciec wybra艂 mu za 偶on臋.

Nie rusz臋 si臋 dla niej ani na krok. Niech to, czemu ta wied藕ma nie pad艂a ofiar膮 zb贸jc贸w? 鈥 warcza艂 Aleksander za plecami szambelana. 鈥 Nie o偶eni臋 si臋 z t膮 wilczyc膮. Pr臋dzej sam si臋 zabij臋.

Wyg艂adzi艂 koszul臋 z p艂owego jedwabiu i opad艂 na krzes艂o przy palenisku, podczas gdy s艂u偶膮cy kr臋cili si臋 dooko艂a, ustawiali przy ogniu krzes艂a i podn贸偶ki, za艣 na stole garniec z paruj膮cym winem.

Ja nadal zapisywa艂em jego proklamacj臋, dodaj膮c wszystkie oficjalne (Wyra偶enia, jakie by艂y konieczne, by uczyni膰 j膮 prawem. Gdybym si臋 pospieszy艂, m贸g艂bym ukl臋kn膮膰 i uciec przed przybyciem damy, gdy偶 p贸藕niej ryzykowa艂em, 偶e nie dostan臋 pozwolenia na odej艣cie 鈥 a wtedy omin膮艂by mnie wieczorny posi艂ek.

S膮dz膮c po rekcji Aleksandra, spodziewa艂em si臋 dziobatej wied藕my o ko艅skiej twarzy, dwa razy od niego starszej, kobiety z bogatej i wp艂ywowej rodziny, kt贸rej nikt inny nie zechcia艂. Wydawa艂o si臋, 偶e ka偶da kobieta poni偶ej czterdziestego roku 偶ycia nadskakuje ksi臋ciu 鈥 niezale偶nie od tego, czyj膮 odrzuci艂, czy te偶 wzi膮艂 do 艂贸偶ka. Pewnie wierzy艂y w mo偶liwo艣膰, 偶e uparty dziedzic przekona ojca, by ten pozwoli艂 mu wybra膰 sobie 偶on臋, a szansa zostania cesarzow膮 Derzhich by艂a zbyt kusz膮ca, by j膮 zaprzepa艣ci膰.

Ale pierwsze spojrzenie na pani膮 Lydi臋 z rodu Marag powiedzia艂o mi, 偶e jej wcale nie zale偶y na zostaniu cesarzow膮. Zrobi to, co b臋dzie konieczne, i zrobi to dobrze, ale nie uczyni ani kroku, by si臋 do tego przyczyni膰. W tym i we wszystkim innym zupe艂nie mnie zaskoczy艂a.

By艂a w wieku Aleksandra i mojego wzrostu, wy偶sza, je偶eli liczy膰 z trudem u艂o偶one rude loki zebrane na czubku g艂owy. Cho膰 szczup艂a i zgrabna, o d艂ugich ko艅czynach, nie by艂a wra偶liwa ani delikatna. Nie by艂a te偶 wyj膮tkowo pi臋kna. Jej kr贸tki, prosty nos, w膮skie wargi i szczup艂膮 twarz o ostrych rysach mo偶na by nawet nazwa膰 pospolitymi. Lecz jej d艂uga, zgrabna szyja doprowadzi艂aby rze藕biarza do szale艅stwa, a zielone oczy, wyrazi艣cie rysuj膮ce si臋 pod bladymi brwiami i rz臋sami, p艂on臋艂y, gdy podnios艂a si臋 z g艂臋bokiego uk艂onu i spojrza艂a na Aleksandra. Zapiera艂a dech w piersiach.

Witaj, pani 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋. Kiedy przyby艂a, nie podni贸s艂 si臋, zupe艂nie jakby utrzymywa艂 pozycj臋 na polu bitwy. 鈥 Ufam, 偶e podr贸偶 min臋艂a bez problem贸w.

Wskaza艂 jej krzes艂o, a ona jednym p艂ynnym ruchem wysun臋艂a si臋 z ciemnego futra i usiad艂a na mi臋kkich poduszkach. Bez zamieszania, bez ceregieli i bez rozkaz贸w, jedna rumiana s艂u偶膮ca podsun臋艂a swojej pani podn贸偶ek, druga wzi臋艂a jej p艂aszcz, r臋kawiczki i futrzan膮 mufk臋, a trzecia wsun臋艂a w d艂onie kielich grzanego wina. Trzy s艂u偶膮ce nie by艂y niewolnicami.

Czy 鈥瀊ez problem贸w鈥 jest najlepszym, czego m贸g艂by艣 mi 偶yczy膰, wasza wysoko艣膰? S膮dzi艂am, 偶e powiniene艣 mie膰 nadziej臋 na udan膮, a mo偶e nawet przyjemn膮 podr贸偶, w ko艅cu znamy si臋 tak d艂ugo. 鈥 Jej g艂os by艂 r贸wnie niski i melodyjny jak d藕wi臋k skrzypiec, na kt贸rych grali Kuvaiczycy.

Oczywi艣cie. To r贸wnie偶. 鈥 Ksi膮偶臋 szybko otrz膮sn膮艂 si臋 po pierwszym ataku. 鈥 Sze艣膰 lig st膮d mia艂 miejsce atak zb贸jc贸w, dosz艂y nas te偶 wie艣ci o atakach na go艣ci, wi臋c 鈥瀊ez problem贸w鈥 jest by膰 mo偶e wi臋kszym b艂ogos艂awie艅stwem, ni偶by si臋 to wydawa艂o.

Dama powa偶nie pokiwa艂a g艂ow膮.

R贸wnie偶 o tym s艂ysza艂am, lecz zapewniono mnie, 偶e przela艂e艣 wystarczaj膮co wiele krwi, by艣my zn贸w byli bezpieczni. Czy偶 to nieprawda?

Zrobi艂em to, co konieczne. 鈥 Ksi膮偶臋 bawi艂 si臋 ni膰mi obijanego brokatem krzes艂a, jeszcze nie kr臋c膮c si臋 pod jej spokojnym spojrzeniem.

Oczywi艣cie. 鈥 U艣miechn臋艂a si臋 niewinnie. 鈥 鈥濨ez problem贸w鈥 to dobre okre艣lenie mojej podr贸偶y. Lord Dmitri zatroszczy艂 si臋 o nasze bezpiecze艅stwo. Nigdy nie by艂am lepiej strze偶ona. By膰 mo偶e my, kobiety, r贸wnie偶 mamy swoje duchy opieku艅cze, podobnie jak wojownicy Derzhich? Czy takie s艂owa to herezja? Jako kap艂an i wojownik z pewno艣ci膮 musisz zna膰 na to odpowied藕.

Aleksander zignorowa艂 przytyk i porzuci艂 pozycj臋 defensywn膮, kiedy wspomniano imi臋 jego wuja. Wyprostowa艂 si臋 i usiad艂 bli偶ej brzegu krzes艂a.

Czy m贸j wuj wam towarzyszy艂?

Niestety nie. Powiedzia艂, 偶e ma inne zadanie, kt贸re op贸藕ni jego powr贸t.

Ksi膮偶臋 spochmurnia艂, zn贸w odchyli艂 si臋 do ty艂u i zacz膮艂 stuka膰 pi臋艣ci膮 w pod艂okietnik krzes艂a.

Ale czu艂 si臋 dobrze, kiedy widzia艂a艣 go ostatnio?

Bardzo dobrze. Poczu艂am si臋 zaszczycona jego trosk膮... i twoj膮, i skoro zdecydowa艂e艣 si臋 go przys艂a膰. Na kilka dni przed wyjazdem wybrali艣my si臋 na polowanie z soko艂ami. By艂 wyj膮tkowo szarmancki i czaruj膮cy, cho膰 jak przyznam ci w tajemnicy, nie s膮dz臋, by uznawa艂, eskortowanie damy za czyn dor贸wnuj膮cy podrzynaniu garde艂 i rozszarpywaniu brzuch贸w. Jestem zaskoczona, 偶e tak go wykorzysta艂e艣. B臋dziesz musia艂 mi to wyja艣ni膰.

Odkry艂em, 偶e z trudem mog臋 st艂umi膰 u艣miech i nawet mordercze spojrzenie Aleksandra nie t艂umi mojej weso艂o艣ci. Nic dziwnego, 偶e tak; na ni膮 z艂orzeczy艂. Nawet bez innych dowod贸w wiedzia艂em, 偶e nigdy nie zago艣ci艂a w jego 艂o偶u. Nie znalaz艂 sposobu, by j膮 zdoby膰, i to do-{ prowadza艂o go do szale艅stwa.

M贸j wuj z rado艣ci膮 s艂u偶y cesarstwu tak, jak si臋 od niego wymaga.

Pani Lydia nawet nie spr贸bowa艂a skomentowa膰 tak s艂abego uniku. Miast tego pod膮偶y艂a za spojrzeniem Aleksandra i odkry艂a moj膮 obecno艣膰.

Kim jest ten przyjemny osobnik, panie? W ko艅cu znalaz艂e艣 sobie kogo艣 do pisania? Pami臋tam, jak bardzo by艂e艣 niezadowolony ze skryb贸w w Capharnie. Zawsze u偶ywa艂e艣 tego jako wyt艂umaczenia, dlaczego do mnie nie piszesz. Czy偶bym odkry艂a, 偶e zyska艂e艣 ju偶 spos贸b, ale nie ch臋膰?

Jej uwaga uczyni艂a to, czego nie mog艂o spojrzenie Aleksandra. Zarumieni艂em si臋 i opu艣ci艂em wzrok.

Niewolnik w艂a艣nie wychodzi艂 鈥 stwierdzi艂 Aleksander. 鈥 Prac臋 mo偶e doko艅czy膰 p贸藕niej.

Zsun膮艂em si臋 ze sto艂ka, ukl膮k艂em przed ksi臋ciem i podnios艂em si臋 i do wyj艣cia.

Zaczekaj 鈥 powiedzia艂a dama, zeskakuj膮c z krzes艂a. Zatrzyma艂em si臋 i splot艂em r臋ce na piersiach, czekaj膮c.

Nie. Odwr贸膰 si臋, prosz臋. Odwr贸ci艂em si臋 do niej plecami, 偶a艂uj膮c, 偶e nie mog臋 zrobi膰 nic innego. Pi臋膰dziesi膮t bat贸w, niezale偶nie od si艂y uderzenia, pozostawia na plecach ba艂agan. Nie s膮dz臋, bym kiedykolwiek czu艂 si臋 tak za偶enowany swoj膮 sytuacj膮. Przynajmniej mia艂em na sobie tunik臋 i nie widzia艂a wszystkiego.

Jeste艣 wymagaj膮cym mistrzem, panie. Zrobi艂 kleksa na papierze czy si臋 zaj膮kn膮艂? 鈥 W jej ironicznym tonie zabrzmia艂a stal.

M贸j niewolnik to nie twoja sprawa, pani. 鈥 Ksi膮偶臋 by艂 bardzo grzeczny, ale odzyska艂 ju偶 pewno艣膰 siebie. 鈥 Mo偶esz odej艣膰, Seyonne. 鈥 Zaczyna艂em wierzy膰, 偶e Aleksander w jaki艣 nieokre艣lony spos贸b widzi r贸偶nic臋 mi臋dzy swoj膮 prawdziw膮 w艂adz膮 a dra偶liwym charakterem. Wyja艣nia艂oby to dlaczego Vanye, cho膰 zha艅biony i okaleczony, 偶y艂 nadal, a jego szwagier Sierge zgin膮艂. Wierzy艂em, 偶e w艂a艣nie dlatego jeszcze 偶y艂em i dlatego nie kaza艂 mi cierpie膰 bardziej, ni偶 to by艂o konieczne, kiedy pope艂ni艂 b艂膮d z no偶em demona. Nie mog艂em tego inaczej wyja艣ni膰. 鈥 Chod藕my, pani 鈥 powiedzia艂. 鈥 Rakhan ju偶 daje nam znaki, 偶e kolacj臋 podano, zaprosi艂em te偶 kilku przyjaci贸艂 na ulyat. Mo偶e wygrasz wyr-soko艂a, by zast膮pi艂 tego, kt贸rego w ubieg艂ym roku wygra艂 od ciebie Kiril. Nadal wierzysz w z艂udzenie, 偶e kobiety mog膮 konkurowa膰 z m臋偶czyznami w grach strategicznych?

Twarz damy nabra艂a odcienia pasuj膮cego do w艂os贸w, lecz w jej g艂osie nie s艂ysza艂o si臋 uleg艂o艣ci.

By膰 mo偶e w tym roku nasza gra nie zostanie przerwana przez sprawy wagi pa艅stwowej w chwili, kiedy zaczn臋 wygrywa膰.

Uk艂oni艂em si臋 i wyszed艂em, ten jeden raz 偶a艂uj膮c, 偶e nie mog臋 pozosta膰 z nimi i by膰 艣wiadkiem nast臋pnej potyczki ksi臋cia i jego damy. To by艂a wyj膮tkowo ciekawa wojna.




Rozdzia艂 12


W po艂udnie pierwszego dnia czwartego miesi膮ca roku, w miesi膮cu Athosa, Ivan zha Denischkar, cesarz Derzhich, przyby艂 do Capharny. Fanfary, parady tradycyjnych tancerzy i doboszy Derzhich oraz deszcz kolorowych wst臋g przywita艂 wysokiego, pot臋偶nie zbudowanego monarch臋, gdy przeszed艂 przez bram臋 i jecha艂 przez miasto. O艣miu wojownik贸w Derzhich trzyma艂o nad jego g艂ow膮 czerwon膮 kopu艂臋, by chroni膰 go przed ci臋偶kim, mokrym 艣niegiem. Od chwili gdy przed bram膮 pa艂acu zsiad艂 ze swojego bia艂ego rumaka, szed艂 po mi臋kkim, bia艂ym dywanie posypanym p艂atkami alifii. Dywan rozwijano przed jego stopami, a zwijano zaraz za nim, by niegodne stopy nie dotkn臋艂y jego 艣cie偶ki. Ivanowi towarzyszy艂a cesarzowa Jenya, niebrzydka, zimnooka matka Aleksandra, i Kastavan, lord ambasador Khelid贸w.

Ksi膮偶臋 Aleksander spotka艂 si臋 z cesarzem pod wysokim portykiem letniego pa艂acu i ukl膮k艂 przed swoim ojcem. Ivan podni贸s艂 go przy akompaniamencie radosnych okrzyk贸w widz贸w. Obaj pod膮偶yli potem do wielkiej sali, gdzie Ivan oficjalnie og艂osi艂 rozpocz臋cie dwunastodniowego 艣wi臋ta, kt贸rego kulminacj膮 mia艂o by膰 namaszczenie jego syna na dziedzica tronu. P贸藕niej z dwoma tysi膮cami przyjaci贸艂 i bliskich sojusznik贸w Ivan i Aleksander spocz臋li przy stole i sp臋dzili reszt臋 popo艂udnia oraz wiecz贸r na upijaniu si臋 w trupa.

Nic z tego nie widzia艂em. Wsta艂em na d艂ugo przed 艣witem, nosi艂em gor膮c膮 wod臋 do komnat go艣cinnych i wynosi艂em pomyje, wspina艂em si臋 na drabiny, by wyciera膰 sadz臋 z kloszy lamp i wymienia膰 wypalone 艣wiece, nosi艂em kosze czystej bielizny z pralni do odleg艂ych sk艂adzik贸w, d藕wiga艂em ci臋偶kie nar臋cza drewna i wynosi艂em nieko艅cz膮ce si臋 wiadra gor膮cego popio艂u oraz zmywa艂em tysi膮ce 艣lad贸w zab艂oconych st贸p z pod艂贸g. Ka偶dy niewolnik i s艂u偶膮cy w pa艂acu, jak r贸wnie偶 wiele kobiet, dziewczynek i ch艂opc贸w z Capharny zosta艂o zaprz臋偶onych do tej roboty. Przez najbli偶sze dwana艣cie dni nikt z nas wiele nie po艣pi. Moim jedynym udzia艂em w uczcie podczas pierwszego wieczoru by艂a chwila po p贸艂nocy, kiedy na kolanach wyciera艂em ka艂u偶臋 wymiocin z pod艂ogi wielkiej sali. By艂em zbyt zm臋czony, by czu膰 obrzydzenie.

Poniewa偶 nale偶a艂em teraz do domowej s艂u偶by ksi臋cia, nie musia艂em pracowa膰 w rze藕niach, latrynach czy przy innych pracach na zewn膮trz, a moje obowi膮zki, nawet nocne przepisywanie dla Fendulara, zawsze zale偶a艂y od Aleksandra. Ale poniewa偶 ksi膮偶臋 by艂 zbyt zaj臋ty, by potrzebowa膰 moich us艂ug, a s艂u偶by brakowa艂o, na czas dakrah zosta艂em oddany do dyspozycji lorda szambelana Fendulara. Jak podejrzewa艂em, Fendular zatroszczy艂 si臋, bym nie zajmowa艂 si臋 tak lekkimi zadaniami jak pisanie czy czytanie, a ju偶 z pewno艣ci膮 nie pozwala艂 mi si臋 zbli偶a膰 do ksi臋cia.

Czwartej nocy dakrah, po p贸艂nocy, gdy go艣cie ju偶 trafili do swoich 艂贸偶ek, dosta艂em rozkaz wyniesienia resztek uczty z wielkiej sali. Zatacza艂em si臋 w stron臋 wyj艣cia, nios膮c cztery wielkie, ci臋偶kie wiadra na kiju zawieszonym na plecach. Nagle po艣lizgn膮艂em si臋 na mokrych p艂ytkach i przewr贸ci艂em. Nie do艣膰, 偶e rozla艂em paskudztwo w jednej cz臋艣ci sali i musia艂em skr贸ci膰 i tak kr贸tki sen, by wszystko posprz膮ta膰, ale jeszcze mia艂em pecha spryska膰 odpadkami Boresha, jednego z asystent贸w Fendulara.

G艂upiec! 鈥 krzykn膮艂 g艂o艣no i wbi艂 mi but w twarz.

Nie by艂 tak szybki ani tak silny jak Aleksander, ale dobitnie wyrazi艂 swoje zdanie. Zaj臋cza艂em i przeprosi艂em, po czym sp臋dzi艂em dwie godziny na sprz膮taniu ba艂aganu, z powodu spuchni臋tej twarzy z trudem patrz膮c na oczy. Zwykle wieczorem przynosi艂em na strych s艂贸j wody i obmywa艂em si臋 przed za艣ni臋ciem, wiedz膮c, 偶e lepiej b臋d臋 odpoczywa艂. Ale tej nocy upad艂em na sw贸j siennik brudny i wyczerpany, obiecuj膮c sobie, 偶e zerw臋 si臋 natychmiast, kiedy stra偶nik ryknie pobudk臋, i b臋d臋 pierwszy w kolejce przy jedynej misie z wod膮 do mycia.

Nast臋pnego ranka wcale si臋 nie zerwa艂em. Mia艂em szcz臋艣cie, 偶e jeden z niewolnik贸w zauwa偶y艂, i偶 przespa艂em pobudk臋 i w drodze do wyj艣cia mn膮 potrz膮sn膮艂. Zd膮偶y艂em tylko ul偶y膰 sobie na zewn膮trz, a ju偶 musia艂em zg艂osi膰 si臋 do Boresha i wszystko zacz臋艂o si臋 od nowa. Oczywi艣cie to w艂a艣nie tego ranka wezwa艂 mnie Aleksander.

Sta艂em na najwy偶szym szczeblu nieco chybotliwej drabiny w wielkiej sali, wyci膮gaj膮c mocno r臋ce, by wyd艂uba膰 wosk z br膮zowego 艣wiecznika. Z powodu opuchlizny nie mog艂em otworzy膰 prawego oka, przez co mia艂em problemy z ocen膮 odleg艂o艣ci, wi臋c praca zajmowa艂a mi stanowczo zbyt du偶o czasu. Ju偶 zarobi艂em batem za oci膮ganie si臋, ale to drobiazg. O wiele wa偶niejsze by艂o utrzymanie r贸wnowagi drabiny. Nie chcia艂em sko艅czy膰 jako mokra plama na odleg艂ej, niewyra藕nej pod艂odze.

Czy jest tu niewolnik imieniem Seyonne? 鈥 zawo艂a艂 pomocnik szambelana.

Zawsze czu艂em si臋 niezbyt dobrze, gdy moje imi臋 wypowiadano publicznie.

Tutaj.

Masz zg艂osi膰 si臋 do jego wysoko艣ci w sali prezent贸w.

Zszed艂em z drabiny i z艂apa艂em Boresha, zanim wyszed艂.

Czy m贸g艂bym si臋 wcze艣niej umy膰? 鈥 spyta艂em, gdy jego twarz wykrzywi艂a si臋 z obrzydzenia na m贸j widok i zapach.

Rozkazano ci natychmiast uda膰 si臋 do ksi臋cia. Co mnie obchodzi, je艣li zobaczy, jaki naprawd臋 jeste艣? S艂ysza艂em, 偶e wy, barbarzy艅cy, malujecie sobie twarze b艂otem.

Nie chodzi艂o o to, 偶e zosta艂a mi jeszcze jaka艣 wra偶liwo艣膰. Bywa艂em ju偶 w gorszym stanie, a Aleksander m贸g艂 sobie ogl膮da膰, do czego mnie doprowadzi艂. Nie podoba艂a mi si臋 perspektywa nieprzyjemno艣ci. Ksi膮偶臋 b臋dzie oburzony moim wygl膮dem, zacznie rycze膰 na temat braku szacunku i barbarzy艅skich brudas贸w, po czym spyta, jakiej bezczelno艣ci si臋 dopu艣ci艂em, skoro zas艂u偶y艂em na bicie. A w ramach przygotowania musia艂em przej艣膰 przez zat艂oczone sale i korytarze skrzyd艂a mieszkalnego, gdzie wszyscy krzywili si臋 i odsuwali z obrzydzeniem. Kiedy zauwa偶a艂o mnie tak wiele os贸b, czu艂em si臋, jakby 艂azi艂y po mnie tysi膮ce paj膮k贸w.

Sala prezent贸w by艂a du偶膮 sal膮 przyj臋膰, kt贸r膮 zmieniono na magazyn rze藕b i srebra, rycin, bi偶uterii, ceramiki, dywan贸w, perfum i dzie艂 sztuki, kt贸re, jak wierzyli ludzie, mia艂y im zapewni膰 艂ask臋 przysz艂ego cesarza. Na pi臋膰dziesi臋ciu d艂ugich sto艂ach zaprezentowano mniejsze podarunki, za艣 wi臋ksze ustawiono na obrze偶ach sali. Wej艣cia strzegli ci臋偶ko uzbrojeni wojownicy i musia艂em czeka膰 a偶 dwadzie艣cia mi; nut, zanim dowiedzieli si臋, 偶e jestem oczekiwany. Ku mej rozpaczy Aleksander nie by艂 sam. Przebywa艂o z nim trzech bogato odzianych wojownik贸w Derzhich, 艣niada Suzainka odziana w czerwon膮 satyn臋... i pani Lydia.

Ukl膮k艂em mo偶liwie najbli偶ej drzwi i przy艂o偶y艂em czo艂o do p艂ytek, pragn膮c, by ksi膮偶臋 nie chcia艂 ode mnie niczego, co by mnie do niego przybli偶y艂o.

A, Seyonne, podejd藕 tu. 鈥 Tego dnia szcz臋艣cie chyba mnie opu艣ci艂o. Podnios艂em si臋 i podszed艂em bli偶ej, wpatruj膮c si臋 w pod艂og臋.

Panie 鈥 powiedzia艂em.

Aldicar powiedzia艂 mi, 偶e te prezenty nie zosta艂y... 鈥 Zapad艂a z艂owroga cisza. 鈥 Popatrz na mnie, Seyonne.

Zrobi艂em, jak mi kaza艂, z rezygnacj膮 czekaj膮c na r臋k臋 zaciskaj膮c膮 si臋 na gardle, jak to by艂o za pierwszym razem, gdy przyby艂em do niego z ran膮 na twarzy. Miast tego zobaczy艂em zmarszczone czo艂o i us艂ysza艂em ciche pytanie.

Co oni ci zrobili?

Odpowiedzia艂em r贸wnie cicho, ponownie spuszczaj膮c wzrok. S艂ysza艂em, jak po drugiej stronie komnaty jego go艣cie 艣miej膮 si臋 g艂o艣no z wyj膮tkowo dosadnego veshtarskiego fetyszu p艂odno艣ci.

To nic takiego, panie. Przepraszam, 偶e nie mia艂em czasu si臋 umy膰...

Odpowiedz na pytanie, Seyonne.

Niezgrabnie wype艂nia艂em swoje obowi膮zki. Zas艂u偶y艂em...

A c贸偶 to za obowi膮zki?

Wszystko, co jest konieczne, by wam s艂u偶y膰, panie.

W przesz艂o艣ci by艂e艣 wobec mnie szczery i obecnie r贸wnie偶 tego od ciebie 偶膮dam. W艂a艣nie si臋 dowiedzia艂em, 偶e wiele z tych prezent贸w nie zosta艂o skatalogowanych, poniewa偶 Fendular nie ma wolnych skryb贸w, a jednak ty mia艂e艣 do wype艂nienia inne obowi膮zki?

Przydzielono mi te same obowi膮zki, co innym pa艂acowym niewolnikom, wasza wysoko艣膰. 鈥 Niezale偶nie od tego, co oznacza艂 jego cichy gniew, nie chcia艂em mie膰 w tym udzia艂u.

Jego but ze z艂otej sk贸ry stuka艂 w posadzk臋 niczym ptasi dzi贸b.

A w og贸le dobrze widzisz?

Nie, panie. 鈥 K艂amstwo nie mia艂o sensu. I tak si臋 dowie, je艣li b臋dzie chcia艂, 偶ebym co艣 przeczyta艂 albo napisa艂. 鈥 Dzie艅 albo dwa i si臋 zagoi.

I do tego baty. Jad艂e艣 co艣 dzisiaj? 鈥 O co mu chodzi艂o?

Nie, panie.

Strac膮 za to g艂owy.

Wasza wysoko艣膰, prosz臋, nie. 鈥 Nie wierzy艂em w艂asnym uszom. 鈥 To nic wa偶nego.

Aleksandrze, nie powinni艣my ju偶 i艣膰? 鈥 zawo艂a艂 jeden z m艂odzie艅c贸w z drugiej strony komnaty. 鈥 Ta艅ce zaczynaj膮 si臋 w po艂udnie.


Tak, tak, ju偶 id臋. 鈥 But przesta艂 stuka膰. 鈥 Jutro chc臋, by reszta tych prezent贸w zosta艂a obejrzana i skatalogowana. Czu艂em si臋... dziwnie... przez ostatnie dwa dni.

Jak sobie 偶yczycie, panie. 鈥 Uk艂oni艂em si臋, a poniewa偶 nie mia艂em pewno艣ci, czy zobacz臋 go przed urodzinami, doda艂em co艣 jeszcze. 鈥 Oby bogowie obdarzyli was chwa艂膮 i m膮dro艣ci膮 z okazji dakrah. 鈥 呕yczenie by艂o dziwnym po艂膮czeniem. Modlitwa o chwa艂臋 to oczywi艣cie tradycja Derzhich; modlitwa o m膮dro艣膰 by艂a ezzaria艅ska.

Mo偶esz odej艣膰, Seyonne.

W drodze do drzwi ujrza艂em pani膮 Lydi臋 stoj膮c膮 tylko kilka krok贸w od nas, za nabijan膮 rubinami z艂ot膮 zbroj膮, w miejscu, gdzie Aleksander nie m贸g艂 jej zobaczy膰. Nasze spojrzenia spotka艂y si臋, zanim mog艂em uda膰, 偶e jej nie zauwa偶y艂em. Jej wielkie zielone oczy by艂y pe艂ne nieskrywanej ciekawo艣ci.

Sp臋dzi艂em reszt臋 tego dnia i noc w ten sam pracowity spos贸b, co poprzednie, lecz nast臋pnego ranka Boresh zacisn膮艂 z臋by z irytacji i pos艂a艂 mnie do sali prezent贸w.

Siedzenie w cichej sali by艂o przyjemn膮 odmian膮. Nie licz膮c regularnych obchod贸w stra偶nik贸w i od czasu do czasu wizyty Boresha, kt贸ry sprawdza艂 moje post臋py i narzeka艂 na lenistwo, zosta艂em sam z rejestrem i przybornikiem. Okna dla ochrony przed zimnem zas艂oni臋to ci臋偶kimi draperiami, wi臋c komnat臋 o艣wietla艂 blask 艣wiec odbity od wypolerowanego metalu. W miar臋 up艂ywu dnia zaczyna艂em robi膰 si臋 senny, a偶 nagle g艂osy przy drzwiach przywr贸ci艂y mi przytomno艣膰. Kobiece g艂osy.

Zaczekaj przy drzwiach, Nyrah. Chc臋 zn贸w zobaczy膰 ten kuvaiski 艂uk. M贸j mistrz 艂ucznictwa m贸wi, 偶e s膮 najdoskonalsze na 艣wiecie, i pomy艣la艂am, 偶e ka偶臋 sobie taki zrobi膰, je艣li uda mi si臋 go naci膮gn膮膰. I nie pozwol臋, by ktokolwiek zobaczy艂, jak b臋d臋 tego pr贸bowa膰. 鈥 To by艂a pani Lydia. Nie mia艂em gdzie uciec. Zauwa偶y艂em migni臋cie zieleni po drugiej stronie komnaty, za sto艂ami pe艂nymi dar贸w. Mo偶e nie zobaczy mnie na sto艂ku w ciemnym k膮cie. Wpatrzy艂em si臋 w rejestr i pr贸bowa艂em przekona膰 samego siebie, 偶e pracuj臋.

Wiedzia艂am, 偶e ci臋 tu znajd臋.

Pomimo i偶 si臋 tego spodziewa艂em i tak podskoczy艂em na d藕wi臋k jej g艂osu. Zsun膮艂em si臋 ze sto艂ka i ukl膮k艂em.

Pani. Czy mog臋 ci jako艣 s艂u偶y膰?

Usi膮d藕 i powiedz mi, kim jeste艣.

Zielona sp贸dnica dojazdy konnej, rdzawa tunika i wysokie sk贸rzane buty pasowa艂y jej o wiele lepiej ni偶 powiewna dworska suknia. Rozpuszczone czerwone loki otacza艂y twarz. Na ramieniu nios艂a dobrze ju偶 zu偶y艂y 艂uk, za艣 w d艂oniach trzyma艂a d艂ugi kuvaiski 艂uk, jeden z prezent贸w dla Aleksandra.

Powr贸ci艂em na sto艂ek i zacz膮艂em si臋 bawi膰 pi贸rem.

Jestem ksi膮偶臋cym skryb膮, pani. Niewolnikiem i nikim wi臋cej.

S膮dz臋, 偶e o wiele wi臋cej. Nie potrafi臋 do ko艅ca uwierzy膰 w to, co widzia艂am i s艂ysza艂am. Dlatego w艂a艣nie tu przysz艂am. 鈥 Usadowi艂a si臋 na poz艂acanym krze艣le wyrze藕bionym w kszta艂cie w臋偶a, prezencie od wodza jednego z manganarskich plemion, opar艂a 艂okie膰 na stole, a brod臋 wspar艂a na r臋ce. Przygl膮da艂a mi si臋 spokojnie. 鈥 Kim jeste艣, 偶e mo偶esz prosi膰 Aleksandra z Azhakstanu, by si臋 opanowa艂, a on to robi? Jego w艂asna matka i ojciec, kt贸rzy znaj膮 ka偶d膮 jego wad臋, uznali to za niemo偶liwe. Jego wuj, kt贸ry go uwielbia, rozpaczliwie pragn膮艂by to umie膰. Nikt inny na 艣wiecie nawet nie pr贸buje. A jednak cichy niewolnik opanowuje go niczym do艣wiadczony je藕dziec 藕rebaka. Chcia艂abym to zrozumie膰.

Nie mog臋 nic wyja艣ni膰, pani, Nie powinienem m贸wi膰 o...

Oczywi艣cie, 偶e nie powiniene艣 o nim m贸wi膰. M贸g艂by艣 przypadkiem wspomnie膰, 偶e jest nikczemnym, m艣ciwym, krwio偶erczym dzieckiem. Ale nie us艂yszy tego nikt poza mn膮, a wszak na pewno znasz plany cesarza co do mojej osoby. Pami臋taj, 偶e kiedy艣 mog臋 by膰 twoj膮 pani膮.

Nawet jak na upartych Derzhich wykazywa艂a si臋 wyj膮tkow膮 determinacj膮. Bardzo trudno by艂o jej odm贸wi膰. A jednak to w艂a艣nie zrobi艂em.

To przypomnienie tylko nakazuje mi si臋 艣ci艣le trzyma膰 swojego miejsca, pani. Nie zrobi艂bym nic, co mog艂oby zatroska膰 moj膮 pani膮. Ona nie pozwoli艂aby mi m贸wi膰 o moim panu bez jego pozwolenia.

Blask 艣wiec poja艣nia艂 z jej u艣miechem.

Powiedzia艂, 偶e m贸wisz szczerze. S艂ysz臋 to... jak r贸wnie偶 rozs膮dek i rozum niezwyk艂y dla kogo艣... w twojej sytuacji. Dobrze wi臋c. Nie m贸w nic o Aleksandrze. Powiedz co艣 o sobie. Jeste艣 Ezzarianinem?

Tak, pani.

Czarodziej. Mo偶e to wszystko wyja艣nia. S艂ysza艂am, 偶e ezzaria艅scy czarodzieje potrafi膮 uleczy膰 szale艅stwo. Czy to w艂a艣nie zrobi艂e艣?


Przeszed艂em rytua艂y Balthara, pani. Niemo偶liwe, bym mia艂 co艣 wsp贸lnego z czarodziejstwem.

Jak d艂ugo s艂u偶ysz ksi臋ciu?

Trzy miesi膮ce.

Trzy miesi膮ce zaj臋艂o ci przebicie si臋 przez barier臋 upartego samolubstwa budowan膮 przez dwadzie艣cia trzy lata. Jestem pod wra偶eniem.

Pani, moim ostatnim pragnieniem by艂oby sprawi膰 wam przykro艣膰, ale powinienem wr贸ci膰 do...

Nie, Seyonne, nie zniech臋cisz mnie tak 艂atwo. Moja s艂u偶膮ca ostrze偶e mnie, je艣li kto艣 b臋dzie si臋 zbli偶a艂. 鈥 Podnios艂a kuvaiski 艂uk, kt贸ry wcze艣niej po艂o偶y艂a na stole. 鈥 Co jeszcze robisz poza prac膮 skryby?

To, czego si臋 ode mnie wymaga: czytam, pisz臋, wykonuj臋 r贸偶ne prace w pa艂acu. Nic, co mog艂oby zainteresowa膰 dam臋.

Hm. 鈥 Przeci膮gn臋艂a palcami po wypolerowanym 艂臋czysku 艂uku i zmarszczy艂a czo艂o. 鈥 Jak d艂ugo jeste艣 niewolnikiem?

Szesna艣cie lat.

Tak d艂ugo? C贸偶, skoro nie chcesz m贸wi膰 mi o sobie obecnie, opowiedz mi o sobie siedemna艣cie lat temu. Co sprawi艂o, 偶e sta艂e艣 si臋 osob膮, kt贸r膮 Aleksander traktuje z wi臋kszym szacunkiem ni偶 kogokolwiek innego.

Prosz臋, pani, nie mog臋. Nie mam nic do powiedzenia.

Nalegam. Nie wiem nic o Ezzarianach poza plotkami, 偶e byli na tyle inteligentni, i偶 pozwolili, by rz膮dzi艂a nimi kobieta. O艣wie膰 mnie.

Nie mog艂em na to pozwoli膰. Nawet wobec kogo艣 o tak ujmuj膮cym zachowaniu.

Prosz臋, zrozumcie mnie, pani. Nie istnia艂em siedemna艣cie lat temu. Nie istnia艂em trzy lata temu ani nawet godzin臋 temu. Niewolnik nie istnieje w 偶adnej chwili poza obecn膮. B艂agam o wybaczenie, ale nie mam nic wi臋cej do powiedzenia. Jestem niewolnikiem, kt贸ry umie czyta膰 i pisa膰 i kt贸ry ma zaszczyt s艂u偶y膰 przysz艂emu cesarzowi Derzhich.

Rozumiem. 鈥 Ch艂贸d w jej g艂osie nape艂ni艂 mnie 偶alem, podobnie jak zach贸d s艂o艅ca po rzadkim s艂onecznym dniu w Capharnie. 鈥 W takim razie jeszcze tylko jedno pytanie. Kto by艂 twoim panem przed Aleksandrem?

Wola艂bym jej tego nie m贸wi膰, ale mog艂aby si臋 tego bez trudu dowiedzie膰, a ja nie chcia艂em jej jeszcze bardziej urazi膰.

Dawny baron Harkhesian, pani.

Czy偶by baron dzisiaj zmar艂? Nie s艂ysza艂am o tym. Widzia艂am go wczoraj wieczorem.

By艂em nieco zmieszany. Jego osobisty lekarz by艂 pewien, 偶e baron nie do偶yje ko艅ca roku.

Nie. To znaczy... By艂 bardzo chory, kiedy zosta艂em odes艂any. Za艂o偶y艂em...

Rzeczywi艣cie jest s艂aby, ale jeszcze nie umar艂. Wznosi艂 kufle z innymi wojownikami a偶 do p贸藕na w nocy. Nie s膮dz臋, by przegapi艂 cho膰 jeden toast i jedn膮 pie艣艅.

Na t臋 my艣l nie mog艂em si臋 nie u艣miechn膮膰.

Ciesz臋 si臋, 偶e to s艂ysz臋. Zawsze powtarza艂, 偶e suzai艅ska brandy i mocne ale pozwol膮 mu prze偶y膰 d艂u偶ej, ni偶 przewiduj膮 lekarze.

I widzisz... W tej w艂a艣nie chwili zadajesz k艂am swoim s艂owom, Seyonne. Innym razem jeszcze porozmawiamy. Teraz jednak chyba musz臋 ci pozwoli膰 powr贸ci膰 do pracy.

Wsta艂a z krzes艂a, a ja si臋 uk艂oni艂em.

Wybaczcie mi moj膮 szczero艣膰, pani. Nie chcia艂em was urazi膰.

Twoja szczero艣膰 dobrze ci s艂u偶y, Seyonne. Nie czuj臋 si臋 ura偶ona.

Min臋艂o sporo czasu, nim uda艂o mi si臋 skoncentrowa膰 na pracy. Potrzebowa艂em wielu godzin, by zastanowi膰 si臋, jak cz艂owiek tak spostrzegawczy jak Aleksander m贸g艂 nie pozna膰 si臋 na skarbie cenniejszym ni偶 wszystkie w jego skarbcu.




Rozdzia艂 13


Wieczorem w dniu, w kt贸rym rozmawia艂em z Lydi膮, po tym jak wraz z innymi niewolnikami zjad艂em swoj膮 misk臋 t艂ustej potrawki i dosta艂em polecenia na wiecz贸r, zosta艂em wezwany do komnat ksi臋cia. Mia艂 na sobie bia艂e satynowe spodnie i bia艂e jedwabne po艅czochy. Jego osobi艣ci niewolnicy kr臋cili si臋 dooko艂a, podaj膮c mu cienk膮 jedwabn膮 koszul臋 wyszywan膮 z艂ot膮 nici膮, czarne buty, trzy pier艣cienie w aksamitnym puzderku, per艂owe klamry do warkocza i obszyt膮 futrem peleryn臋, lecz on niespokojnie chodzi艂 po komnacie i niemal si臋 na mnie rzuci艂, kiedy wszed艂em.

Uk艂ony pomi艅 i zabieraj si臋 za pisanie. Chc臋, by wiadomo艣膰 natychmiast wys艂ano przez ptaka pocztowego do burmistrza Avenkharu. Mam do艣膰 czekania, a nikt nie potrafi udzieli膰 mi informacji. A Korelyi ci膮gle mnie pyta, kiedy przyb臋dzie m贸j wuj, jakbym sam o tym nie pomy艣la艂. Ten przekl臋ty Khelid jest jak skorpion w bucie.

Pop臋dza艂 mnie wzrokiem, gdy wyjmowa艂em przybory i ostrzy艂em pi贸ro.


Rozhin

呕膮dam natychmiast informacji na temat Dmitriego zha Denischkara, brata cesarza. Opi膮膰 dni sp贸藕nia si臋 do Capharny. Mia艂 zako艅czy膰 spraw臋 z kowalem Demyonem i natychmiast uda膰 si臋 tutaj. Je艣li cenisz swoj膮 funkcj臋 i jaja, dostarczysz mi raport nie p贸藕niej ni偶 o p贸艂nocy si贸dmego dnia tego miesi膮ca.

Aleksander, ksi膮偶臋 Azhakstanu 鈥 Przekl臋ci uparci Derzhi. Gdzie偶 on jest? 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋, gdy wsuwa艂em papier do sk贸rzanego pokrowca. 鈥 Na pewno mnie karze. Uzna艂, 偶e ju偶 mnie nie pobije, wi臋c postanowi艂 si臋 zem艣ci膰 w inny spos贸b. Przysi臋ga艂em, 偶e nie b臋d臋 o niego wypytywa膰, ale min臋艂o ju偶 prawie p贸艂 dakrah. Powinien tu by膰.

Wiadomo艣膰 zostanie wys艂ana w ci膮gu godziny, panie 鈥 odpar艂em.

Chcia艂em spyta膰 go jeszcze o prowokacje Korelyiego. Dlaczego de moniczny Khelid mia艂by interesowa膰 si臋 lordem Dmitrim... A mo偶e chodzi艂o tylko o pobudzenie gor膮czki 艂atwo irytuj膮cego si臋 ksi臋cia? Nim jednak zbli偶y艂em si臋 na tyle, by dyskretnie zada膰 pytanie, jeden z niewolnik贸w w ko艅cu chwyci艂 Aleksandra za rami臋 i pom贸g艂 mu na艂o偶y膰 koszul臋. Gdy reszta opad艂a go niczym muchy trupa, zawo艂a艂 mnie.

Masz zosta膰 w ptaszarni i czeka膰 tam na odpowied藕. Inaczej spr贸buj膮 przes艂a膰 j膮 przez Fendulara, kt贸ry nie wa偶y si臋 przerwa膰 mi nic wa偶nego, ale ty masz przyj艣膰 od razu, niezale偶nie od tego, co b臋d臋 robi艂. Nawet je艣li b臋d臋 przy stole z ojcem lub w 艂贸偶ku z kobiet膮. Rozumiesz?

Oczywi艣cie, panie. Szambelan...

Szambelan zostanie poinformowany. A teraz ruszaj.

Cho膰 by艂o niemo偶liwe, by ptak powr贸ci艂 z Avenkharu przed up艂ywem dw贸ch dni, wype艂ni艂em rozkaz ksi臋cia i ca艂y czas, dzie艅 i noc, sp臋dza艂em w szopie, gdzie ptasznik Leuka trzyma艂 swoje cenne stado. Ptaki wykorzystywano jedynie do przekazywania najpilniejszych wiadomo艣ci. Ich wyszkolenie by艂o kosztowne i tylko Derzhi szlachetnego rodu mogli je posiada膰. Tych z posp贸lstwa, kt贸rych znaleziono z ptakiem, wieszano. Ludzie zaczynali si臋 denerwowa膰, je艣li wrony regularnie zbiera艂y si臋 na ich polach, boj膮c si臋, 偶e w艂adze oskar偶膮 ich o szkolenie ptak贸w do przenoszenia wiadomo艣ci.

Po kilku godzinach doprowadzaj膮cego do szale艅stwa lenistwa 鈥 nienawidzi艂em by膰 tak daleko od Aleksandra, skoro Korelyi powr贸ci艂 鈥 zaproponowa艂em Leuce pomoc w karmieniu i pojeniu ptak贸w oraz czyszczeniu ich klatek. On ze swej strony zasypywa艂 mnie imionami i opisem charakteru i wyczyn贸w ka偶dego z pi臋膰dziesi臋ciu ptak贸w pod jego opiek膮.

Nybba to ptak z Zhagadu. Dociera tam w pi臋膰 dni. Odby艂a t臋 podr贸偶 czterdzie艣ci sze艣膰 razy. Sam cesarz j膮 uca艂owa艂. Oczywi艣cie moje ulubione ptaki, te, kt贸re sam wyszkoli艂em, 偶eby tu powraca艂y, s膮 rozrzucone po ca艂ym cesarstwie. 呕aden z nich nigdy si臋 nie zgubi艂. Codziennie si臋 zastanawiam, kt贸ry z nich si臋 poka偶e. Zawsze najpierw przelatuj膮 nad kominem. S艂ysz臋 ich rozmowy...

Dowiedzia艂em si臋 o ptakach pocztowych i ich roli w wyczynach Derzhich wi臋cej, ni偶 kiedykolwiek chcia艂em wiedzie膰.

Oczywi艣cie, dwa dni p贸藕niej, kiedy s艂o艅ce zachodzi艂o gdzie艣 za paskudnie zimn膮 ulew膮, kt贸ra chyba nie mia艂a ko艅ca, ha艂as nad kominem zapowiedzia艂 przybycie Arello, t艂ustego, g艂adkiego go艂臋bia pocztowego. Leuka poca艂owa艂 ptaka i zagrucha艂 do niego cicho, jednocze艣nie odwi膮zuj膮c sk贸rzany pokrowiec od jego nogi. Poda艂 mi kawa艂ek nat艂uszczonego papieru.

Musz臋 i艣膰 鈥 powiedzia艂em. 鈥 To by艂y dwa przyjemne dni.

Przychod藕, kiedy tylko zechcesz 鈥 opar艂 Leuka. 鈥 Ptaki ci臋 lubi膮. Masz 艂agodn膮 r臋k臋.

Pospieszy艂em przez dziedzi艅ce, gdzie si臋gaj膮ce kostek sterty zlodowacia艂ego 艣niegu zosta艂y zast膮pione przez g艂臋bokie ka艂u偶e pokryte warstw膮 lodu.

Gdzie mog臋 znale藕膰 ksi臋cia? 鈥 spyta艂em Boresha, kt贸ry kierowa艂 armi臋 niewolnik贸w i s艂u偶膮cych do ich wieczornych obowi膮zk贸w. 鈥 Mam wiadomo艣膰, na kt贸r膮 czeka.

Daj mi j膮 鈥 powiedzia艂. 鈥 Upewni臋 si臋, 偶e j膮 dostanie.

Panie Boreshu, ksi膮偶臋 pozostawi艂 rozkazy, bym osobi艣cie dostarczy艂 mu wiadomo艣膰 z Avenkharu, niezale偶nie od tego, gdzie jest, z kim i kt贸ra jest godzina. Wa偶ysz si臋 sprzeciwi膰 jego rozkazom?

Oczywi艣cie pomocnik szambelana nie odwa偶y艂 si臋 sprzeciwi膰, skoro teraz dwadzie艣cia innych os贸b s艂ysza艂o, jak powtarzam te rozkazy. Niech臋tnie wyjawi艂, 偶e ksi膮偶臋 bierze udzia艂 w wieczornych rozrywkach w sali balowej. Musia艂em przej艣膰 pi臋膰 kolejnych konfrontacji z podw艂adnymi Fendulara, nim w ko艅cu wspi膮艂em si臋 po kr臋conych schodach w stron臋 ukrytej za zas艂on膮 lo偶y, gdzie rodzina kr贸lewska i ich wybrani go艣cie mogli spogl膮da膰 z g贸ry na sal臋 balow膮.

Gdy wspi膮艂em si臋 na d艂ug膮 galeri臋 biegn膮c膮 wzd艂u偶 艣cian sali balowej, mog艂em przez chwil臋 spojrze膰 na odbywaj膮ce si臋 poni偶ej uroczysto艣ci. Na po艂owie b艂yszcz膮cej drewnianej pod艂ogi sali balowej ustawiono z艂ocone krzes艂a obite aksamitem. Wype艂nia艂 je migotliwy t艂um go艣ci. Kolorowe 艣wiat艂a strzela艂y z miejsca przed nimi, ja jednak nie mia艂em czasu, by zatrzyma膰 si臋 i przygl膮da膰. Muzyka by艂a dziwna, nieharmonijne melodie wygrywane na harfie, od kt贸rych bola艂y mnie z臋by, a kt贸re najwyra藕niej akompaniowa艂y zmianom 艣wiate艂. Od czasu do czasu s艂ysza艂em oklaski lub szepty podziwu t艂umu.

Im bardziej zbli偶a艂em si臋 do Aleksandra, tym mniej pewnie si臋 czu艂em. Nie potrafi艂em niczym wyja艣ni膰 dreszczy ani fal zimna przebiegaj膮cych mi po grzbiecie. Mo偶e niepokoi艂a mnie ta fa艂szywa muzyka. Mia艂em wra偶enie, 偶e wspina si臋 za mn膮 po stopniach i owija si臋 wok贸艂 moich n贸g, ramion i oczu, gdy czeka艂em w s艂abym 艣wietle, a偶 stra偶nik wy szepce moje imi臋 ksi臋ciu.

Powtarza艂em sobie, 偶e to tylko perspektywa takiej blisko艣ci cesarza wywo艂uje u mnie b贸l g艂owy. Jeden gest cesarskiego palca i cz艂owiek gin膮艂 spalony 偶ywcem albo stawa艂 si臋 wystarczaj膮co bogaty, by kupi膰 sobie ca艂y heged. S艂owo Ivana mog艂o zniszczy膰 kr贸lestwo, zmie艣膰 dwadzie艣cia tysi臋cy 偶yj膮cych, pi臋knych istot z powierzchni ziemi, zbezcze艣ci膰 s艂odk膮 krain臋...

... krain臋 g臋stej zielonej trawy... pofalowanych 艂膮k i rzadkich las贸w z d臋bu, jesionu i sosny, przecinanych przejrzystymi, ch艂odnymi strumieniami, krain臋 orze藕wiaj膮cych wietrzyk贸w i 艂agodnych, pe艂nych gwiazd nocy... Blask gwiazd w kr臋gu bia艂ych marmurowych kolumn by艂 wystarczaj膮co jasny, by o艣wietli膰 ca艂膮 le艣n膮 polan臋. Dlaczego wezwania zawsze przychodzi艂y w nocy? Noce by艂y po to, by spacerowa膰 艣cie偶kami roz艣wietlonymi blaskiem ksi臋偶yca i spotyka膰 si臋 z przyjaci贸艂mi zebranymi wok贸艂 migocz膮cych ognisk. By bra膰 udzia艂 w d艂ugich rozmowach o wszech艣wiecie, kt贸re w 艣wietle dnia nie mia艂y sensu. By otoczy膰 ramieniem ciep艂e ramiona i pod膮偶y膰 za muzyk膮 unosz膮c膮 si臋 mi臋dzy drzewami niczym dym z ogniska... zapraszaj膮c膮... witaj膮c膮. Ale tej nocy szed艂em 艣cie偶k膮 z dala od przyjaci贸艂 i ognisk, w stron臋 kr臋gu bieli, gdzie Ysanne wy艣le mnie do walki...

Na Verdonne, co ja robi艂em? Rozpaczliwie spojrza艂em w d贸艂 i wpatrzy艂em si臋 w linie swojej dr偶膮cej d艂oni. Jeszcze nie. Jeszcze nie. Odepchn膮艂em wizj臋... Zn贸w otoczy艂em si臋 murem... I czeka艂em na powr贸t stra偶nika.

Wychodzi. Mam nadziej臋, 偶e powiesz co艣, co pragnie us艂ysze膰.

C贸偶, chcia艂 to us艂ysze膰, ale mu si臋 to nie spodoba.

Aleksander wyszed艂 zza ci臋偶kiej aksamitnej zas艂ony. Zapinana pod szyj膮 czarna tunika by艂a lamowana srebrem, jego r臋kawy i szyj臋 otacza艂y srebrne obr臋cze zdobione ametystami. W czerni nie wygl膮da艂 dobrze, w blasku lampy wydawa艂 si臋 blady i chory. Chwyci艂 mnie za rami臋, nim zd膮偶y艂em ukl臋kn膮膰.

Jakie wie艣ci, Seyonne?


Wasza Wysoko艣膰 Lord Dmitri wraz z pi臋cioma towarzyszami wyjecha艂 na wsch贸d w stron臋 prze艂臋czy Jybbar dziesi臋膰 dni temu. Pogoda by艂a umiarkowana. Wys艂a艂em grup臋 poszukiwaczy wzd艂u偶 szlaku, a r贸d Marag przyda艂 nam do pomocy swoich najlepszych zwiadowc贸w. Przy艣l臋 informacje, kiedy tylko jakie艣 zdob臋d臋.

Wszelka chwa艂a i honor niech sp艂yn膮 na Was w tym czasie 艣wi臋towania i oby ta wiadomo艣膰 odnalaz艂a Was raduj膮cego si臋 towarzystwem marsza艂ka Dmitriego.

Wasz uni偶ony s艂uga, Rozhin, burmistrz Avenkharu 鈥 Przekle艅stwo! 鈥 Aleksander uderzy艂 pi臋艣ci膮 w 艣cian臋. 鈥 Dziesi臋膰 dni. Powinien dotrze膰 tu w ci膮gu czterech.

T艂um zebrany w sali balowej westchn膮艂 g艂o艣no, gdy pozosta艂e lampy zamigota艂y i zast膮pi艂y je wiry zielonego, fioletowego i niebieskiego 艣wiat艂a. Niezdrowy blask sprawi艂, 偶e sk贸ra Aleksandra zdawa艂a si臋 martwa, a jego oczy zmieni艂y si臋 w czarne studnie.

Sko艅czcie ca艂膮 t臋 g艂upot臋. Powiedz Sovariemu, 偶eby w ci膮gu godziny zapakowa艂 m贸j ekwipunek i przygotowa艂 dziesi臋ciu ludzi.

Jak rozka偶ecie, panie.

Wasza wysoko艣膰, co ci臋 zatrzymuje? Widowisko zbli偶a si臋 do punktu kulminacyjnego. 鈥 M臋偶czyzna, kt贸ry wyszed艂 zza aksamitnej zas艂ony, odziany by艂 w bogat膮 fioletow膮 szat臋 lamowan膮 z艂otem i zapi臋t膮 ci臋偶k膮 z艂ot膮 klamr膮, ale nie by艂 cesarzem. Jego lniane w艂osy nie by艂y zaplecione, ramiona wydawa艂y si臋 zbyt smuk艂e jak na wojownika Derzhich, a mi臋kki g艂os ze 艣ladem akcentu nie nale偶a艂 do cz艂owieka, kt贸ry rz膮dzi艂 wi臋kszo艣ci膮 znanego 艣wiata. Jego blada twarz nie rysowa艂a si臋 zbyt wyra藕nie w s艂abym 艣wietle, ale widzia艂em, 偶e jest Khelidem.

Uk艂oni艂em si臋 i pozosta艂em w pokornej pozycji, zastanawiaj膮c si臋, kim jest. Nie wiedzia艂em, jak rozpoznawa膰 rang臋 Khelid贸w.

Dosta艂em informacj臋, 偶e m贸j wuj zagin膮艂 na prze艂臋czy Jybbar. Wyruszam, 偶eby go odnale藕膰.

Ale偶, wasza wysoko艣膰, uroczysto艣ci... cesarz... go艣cie... 鈥 Zaskoczenie. Uprzejme zatroskanie.

Nic nie znacz膮, je艣li m贸j wuj jest w niebezpiecze艅stwie, lordzie Kastavanie.

Kastavan. Najwy偶szej rangi Khelid w Azhakstanie. Ten, kt贸ry przekonywa艂 cesarza do opuszczenia Zhagadu, kolebki Derzhich. Ten, kt贸ry sprzeda艂 swojego okaleczonego kr贸la za 艂aski Derzhich. Stara艂em si臋 przyjrze膰 mu bli偶ej, ale sta艂 odwr贸cony do mnie plecami.

Muzyka sta艂a si臋 g艂o艣niejsza i bardziej groteskowa. Barwy odbijaj膮ce si臋 od 艣cian i twarzy wok贸艂 mnie miesza艂y si臋 w mdl膮cych kombinacjach. Pomi臋dzy moimi 艂opatkami sp艂ywa艂 pot. To nie mia艂o sensu.

Oczywi艣cie, rozumiem 鈥 powiedzia艂 Kastavan, k艂ad膮c wsp贸艂czuj膮co d艂o艅 na ramieniu Aleksandra. 鈥 To bardzo niepokoj膮ce. Wy艣lij wi臋c niewolnika, 偶eby wszystko przygotowa艂, podczas gdy ty b臋dziesz ogl膮da艂 zako艅czenie pokazu. Jeszcze tylko kilka chwil. Korelyi i Kenedar umr膮 ze wstydu, je艣li nie b臋dziesz ogl膮da艂 ich triumfu... To naprawd臋 w niczym nie przypomina 偶adnego magicznego wydarzenia w historii waszego pi臋knego Azhakstanu. Zosta艂o wymy艣lone specjalnie dla ciebie.

Magiczny pokaz... Korelyi. Dra偶ni膮ca nerwy muzyka. Mdl膮ce 艣wiat艂a. Wspomnienia, kt贸re nie chcia艂y pozosta膰 ukryte. Demony.

Ruszaj, Seyonne, i zr贸b tak, jak m贸wi艂em. Powiedz Sovariemu, 偶e za godzin臋 b臋d臋 w stajni.

Ledwie s艂ysza艂em ksi臋cia, w mojej g艂owie hucza艂o ostrze偶enie. Teraz kiedy pozwoli艂em, by wyrwa艂o si臋 na wolno艣膰, my艣la艂em, 偶e ko艣ci zaczn膮 mi p臋ka膰. Czy widzia艂em tylko jednego demona, czy te偶 by艂o ich wi臋cej? Z pewno艣ci膮 zimne przera偶enie wype艂niaj膮ce moj膮 dusz臋 nie pochodzi艂o tylko od Korelyiego.

Zgodnie z rozkazem, panie 鈥 odpowiedzia艂em automatycznie.

Ksi膮偶臋 i Khelid skierowali si臋 w stron臋 aksamitnej zas艂ony. Sk贸ra mi dr偶a艂a na my艣l o tym, co musia艂em zrobi膰. Ruszy艂em si臋 jakby do odej艣cia, po czym celowo stan膮艂em na powiewnym fioletowym p艂aszczu, przytrzymuj膮c go na tyle d艂ugo, by ci臋偶ka z艂ota klamra przycisn臋艂a si臋 mocno do gard艂a Khelida. Potkn膮艂 si臋 na chwil臋 i zakrztusi艂, po czym obr贸ci艂 si臋 z furi膮. Ja zszed艂em z fioletowego jedwabiu i opad艂em na kolana.

Tysi膮ckrotnie przepraszam, panie! 鈥 wykrzykn膮艂em i podnios艂em na chwil臋 wzrok.

Nim r臋ka Kastavana uderzy艂a mnie w g艂ow臋, ujrza艂em to, czego tak bardzo si臋 ba艂em 鈥 par臋 zimnych niebieskich oczu pe艂nych bezdusznego po偶膮dania, kt贸re odkry艂o, 偶e jego ludzkie gniazdo bardzo mu odpowiada. Ale pot臋ga tego, co ujrza艂em, sprawi艂a, 偶e wyszed艂em poza strach. To by艂o pot臋偶niejsze od wszystkiego, co zna艂em, pot臋偶niejsze od wszystkiego, co kiedykolwiek widzia艂 jakikolwiek Ezzarianin, 偶yj膮cy lub ju偶 martwy. Ujrza艂em istot臋 z naszych najstarszych pism, tak przera偶aj膮c膮, 偶e nie mogli艣my w ni膮 uwierzy膰, gdy偶 mogliby艣my odm贸wi膰 wykonywania swoich obowi膮zk贸w z obawy przed spotkaniem. Korelyi by艂 tylko p艂otk膮. Kastavan... Kastavan by艂 mistrzem.

Odczo艂ga艂em si臋, pr贸buj膮c otrz膮sn膮膰 z ciemno艣ci, be艂kocz膮c przeprosiny i nie wa偶膮c si臋 my艣le膰, by demon w jaki艣 spos贸b nie odczyta艂 moich my艣li.

Niewolnik zostanie za to ukarany 鈥 stwierdzi艂 Aleksander.

Nie trzeba 鈥 odpar艂 g艂adko Khelid. 鈥 Nie pozwol臋, by niewolny barbarzy艅ca popsu艂 twoje uroczysto艣ci. Niewolnik mo偶e mi odp艂aci膰, dobrze wykonuj膮c swoje obowi膮zki. Chod藕my, wasza wysoko艣膰, i obejrzyjmy kulminacj臋 wieczoru.

Chyba mia艂em szcz臋艣cie 鈥 je艣li co艣 takiego jak szcz臋艣cie w og贸le mo偶e si臋 odnosi膰 do spotka艅 z demonami 鈥 偶e Kastavan by艂 zaj臋ty Aleksandrem i tym, co dzia艂o si臋 w sali balowej. Ale w艂a艣nie jego zainteresowanie ksi臋ciem 艣wiadczy艂o o pot臋偶nej czarnej magii, a ja nie wiedzia艂em, co z tym zrobi膰.

Jeste艣 mniej surowy ode mnie 鈥 stwierdzi艂 zimno Aleksander i odsun膮艂 zas艂on臋 dla go艣cia. 鈥 Wejd藕, prosz臋. 鈥 Kiedy Khelid i s艂u偶膮cy znikli za zas艂on膮, ksi膮偶臋 spojrza艂 na mnie zirytowany. 鈥 Oszala艂e艣? 鈥 wyszepta艂.

Nie wchod藕 tam, panie 鈥 powiedzia艂em, kul膮c si臋, jak mo偶na by si臋 spodziewa膰 po niewolniku, kt贸ry zas艂u偶y艂 na gniew ksi臋cia. Na gest Aleksandra stra偶nicy cofn臋li si臋 na swoje miejsce obok schod贸w. 鈥 Znajd藕 jaki艣 pow贸d. Trzymaj si臋 z dala od niego.

Nie mam powod贸w. Nie mog臋 odej艣膰, nie informuj膮c o tym ojca. B臋d臋 w 艣rodku nie d艂u偶ej ni偶 pi臋膰 minut. Zr贸b, co ci kaza艂em, i b膮d藕 got贸w wszystko wyja艣ni膰, kiedy wr贸c臋 z prze艂臋czy Jybbar. 鈥 Nog膮 popchn膮艂 mnie w stron臋 schod贸w i znikn膮艂 za zas艂on膮. Kopniak nie by艂 mocny, jedynie wytr膮ci艂 mnie z r贸wnowagi. Ja zrobi艂em reszt臋, rozci膮gn膮艂em si臋 jak d艂ugi na ziemi i odczo艂ga艂em w stron臋 stopni.

Stra偶nicy popchn臋li mnie, lecz ja nie zszed艂em na sam d贸艂. Powinienem wype艂ni膰 polecenie ksi臋cia, a jednak musia艂em zrozumie膰, co robi艂 Khelid. Widzia艂em w艂adc臋 demon贸w... Gai Kyalleta, Zmienn膮 Twarz... Tego, kt贸ry m贸g艂 przybra膰 setk臋 r贸偶nych aspekt贸w, kt贸rego nie da艂o si臋 zabi膰 w bitwie ze wzgl臋du na jego moc i chytro艣膰. Nasze najstarsze pisma twierdzi艂y, 偶e Gai Kyallet m贸g艂 zebra膰 razem demony i da膰 im wsp贸lny cel, m贸g艂 rozkazywa膰 im wszystkim jedn膮 my艣l膮, niczym kr贸lowa pszcz贸艂 rz膮dz膮ca swoim ulem. Nie potrafi艂em sobie wyobrazi膰 takiego niebezpiecze艅stwa.

Sta艂em przy barierce i spogl膮da艂em na sal臋 balow膮. Koniec sali znik艂, a wolna przestrze艅 za t艂umem by艂a pe艂na cud贸w. Mi臋dzy przysadzistymi granitowymi kolumnami pojawi艂 si臋 magiczny las, w kt贸rym m艂odzie艅cy i dziewcz臋ta gonili si臋, 艣miali weso艂o, wymieniali poca艂unki, po czym zn贸w si臋 rozbiegali. Wraz z nimi bryka艂y magiczne ptaki i bestie 鈥 jele艅 z g艂ow膮 dzika, ptak ze skrzyd艂ami or艂a i szponami lwa, ko艅 z ludzk膮 g艂ow膮. Przez ca艂y ten czas ta艅czy艂y do wypaczonej muzyki demon贸w, a mo偶e oczarowani widzowie s艂yszeli mellanghar lub g贸rskie piszcza艂ki wygrywaj膮ce bardziej znajome melodie i tylko dla mnie brzmia艂o to jak muzyka demon贸w. Wonny wiatr targa艂 czubkami drzew i dochodzi艂 do widowni, poruszaj膮c w艂osami i sukniami, odbieraj膮c dech oszo艂omionym Derzhim.

Pi臋ciu Khelid贸w sta艂o po obu stronach pokazu. Jeden z nich wszed艂 w t艂um, wzi膮艂 za r臋k臋 m艂od膮 kobiet臋 i wci膮gn膮艂 j膮 w wizj臋. Kiedy przesz艂a mi臋dzy granitowymi kolumnami, jej oficjalna suknia zamigota艂a i zmieni艂a si臋 w wiejski str贸j, a zamiast jedwabnego wachlarza w d艂oni trzyma艂a teraz koszyk kwiat贸w. Wkr贸tce ta艅czy艂a z pozosta艂ymi, a Khelid zn贸w wyszed艂 i wzi膮艂 za r臋k臋 m艂odego m臋偶czyzn臋. Widownia g艂o艣no klaska艂a i 艣mia艂a si臋.

Przeci膮gn膮艂em d艂oni膮 przed oczami i odmieni艂em zmys艂y. Spodziewa艂em si臋 zakl臋cia. Wizja by艂a zbyt skomplikowana, mog艂a stanowi膰 jedynie dzie艂o czar贸w. A cho膰 modli艂em si臋, by tak nie by艂o, spodziewa艂em si臋, 偶e oczy khelidzkich magik贸w b臋d膮 tak zimne i straszliwe, jak oczy Korelyiego i Kastavana. Obecno艣膰 tak pot臋偶nego demona napawa艂a groz膮, nawet je艣li pomin膮膰 legendy, kt贸re najprawdopodobniej uros艂y w miar臋 opowiadania. Magiczny las nie by艂 czarem, lecz prawdziwym miejscem. Gdzie艣 jaki艣 biedny m臋偶czyzna lub kobieta w ataku sza艂u szarpa艂 si臋 za w艂osy, rozrywa艂 w艂asne cia艂o, krzycza艂 z powodu kryj膮cego si臋 wewn膮trz przera偶enia. Wkr贸tce ta艅cz膮cy m艂odzie艅cy wyci膮gn膮 miecze albo dziewcz臋ta ods艂on膮 k艂y. By膰 mo偶e zwierz臋ta wysun膮 stalowe szpony, zaczn膮 plu膰 trucizn膮 lub liza膰 tancerzy ognistymi j臋zykami. Wszystko wype艂ni si臋 krwi膮 i groz膮, zniszczeniem i szale艅stwem. By膰 mo偶e Derzhi to zobacz膮, by膰 mo偶e rozegra si臋 to jedynie w zniszczonym umy艣le. Demony mog膮 mie膰 inne cele. Ale tak si臋 stanie i biedak, kt贸rego umys艂 tak zbezcze艣cili, ju偶 nigdy nie powr贸ci do normalno艣ci. Nie mog艂em pozwoli膰, by to trwa艂o. Gdy偶 las by艂 krajobrazem takim jak ten, przez kt贸ry w臋drowa艂em, gdy by艂em Stra偶nikiem, kiedy samotnie przechodzi艂em przez portal ludzkiej duszy i walczy艂em z demonami.




Rozdzia艂 14


Pr贸bowa艂em wr贸ci膰 do Aleksandra. B艂aga艂em, p艂aszczy艂em si臋, wyci膮ga艂em ka偶dy pow贸d, ka偶d膮 wym贸wk臋, proponowa艂em wszystkie przys艂ugi, o jakich mog艂em pomy艣le膰, by przekona膰 stra偶nik贸w do wpuszczenia mnie na g贸r臋. Ale oni widzieli, jak ksi膮偶臋 odsy艂a mnie kopniakiem, wi臋c nie uda艂o mi si臋 ich przekona膰, 偶e chcia艂by mnie zn贸w widzie膰. Po dziesi臋ciu nieudanych pr贸bach zagrozili, 偶e zakuj膮 mnie w kajdany, je艣li zn贸w im przeszkodz臋. Jeden z nich doda艂, 偶e powie Durganowi, i偶 oszala艂em. Prawd臋 m贸wi膮c, moje bezradne przera偶enie sprawia艂o, 偶e by艂a to prawda.

Niebezpiecze艅stwo by艂o niewyobra偶alne. Khelidowie tworzyli zakl臋cia oparte na najg艂臋biej si臋gaj膮cym czarodziejstwie znanym ludziom, czerpi膮c moc z szale艅stwa dr臋czonego umys艂u. Nie mia艂em jednak poj臋cia, co pr贸bowali osi膮gn膮膰. Czy celem byli Derzhi, czy Aleksander, czy te偶 sam cesarz? Nawet gdybym dotar艂 do Aleksandra, co m贸g艂bym mu powiedzie膰? 呕e ka偶dy Khelid w pa艂acu mo偶e mie膰 w sobie demona i 偶e ich magia jest niebezpieczna, przekl臋ta, niszcz膮ca dusze? 呕e jego ojciec, cesarz Derzhich, znajdowa艂 si臋 pod urokiem Gai Kyalleta, w艂adcy demon贸w, najpot臋偶niejszego z ich rodzaju, wedle proroctw maj膮cego poprowadzi膰 demony w wojnie poprzedzaj膮cej koniec 艣wiata? Nigdy mi nie uwierzy. Nie mog艂em mu te偶 wyja艣ni膰, 偶e on, Aleksander, nosi w sobie to, czego demony nienawidz膮 najbardziej, iskr臋 si艂y i honoru, kt贸ra pozwala艂a m臋偶czyznom i kobietom stawia膰 im czo艂a. Ale tylko je艣li j膮 wykorzysta. Je艣li b臋dzie j膮 karmi膰 i upokorzy si臋 przed jej moc膮.

Niemo偶liwe. Jest aroganckim, krwio偶erczym Derzhim. Jego w艂asny lud pozbawi艂 mnie narz臋dzi potrzebnych, bym odkry艂, co si臋 dzieje. Pragn膮艂em si臋 znale藕膰 tysi膮c lig st膮d. Wola艂em by膰 martwy. Wola艂em zosta膰 przykuty do ska艂y w g艂臋bi kopalni Derzhich, ni偶 stawia膰 czo艂a dylematowi tak skomplikowanemu i o tak powa偶nych konsekwencjach. Przysi臋gi i 偶yczenia nie mia艂y zreszt膮 sensu. Nie mog艂em nawet si臋 do niego zbli偶y膰, by go ostrzec.

W sali balowej rozbrzmiewa艂 艣miech i oklaski, a fa艂szywa muzyka dr臋cz膮ca moje uszy nie milk艂a. Odziani w liberie stra偶nicy otaczaj膮cy sal臋 balow膮 nie byli tak uzbrojeni, jak stra偶nicy na schodach, ale przez ich szeregi r贸wnie trudno by艂oby si臋 przebi膰. Nie mog艂em zobaczy膰, co si臋 dzia艂o... i szczerze m贸wi膮c, wcale nie mia艂em ochoty. Niezale偶nie od celu demon贸w nie zdo艂a艂bym ich powstrzyma膰. Moja niewola nigdy nie wydawa艂a mi si臋 taka gorzka.

Oddali艂em si臋 od sali balowej, na wp贸艂 chory z powodu demonicznej aury, i odnalaz艂em Sovariego, kapitana osobistej stra偶y ksi臋cia. Dostarczy艂em rozkazy Aleksandra i Sovari natychmiast pos艂a艂 starannie wybranym wojownikom rozkaz, by zbierali si臋 do drogi, do kuchni, by przygotowano zapasy, i do stajni, by osiod艂ano konie. Potem pod膮偶y艂 do komnat ksi臋cia, sk膮d zabra艂 ulubion膮 bro艅 Aleksandra, str贸j do konnej jazdy i zimowy p艂aszcz. Wykorzysta艂em t臋 okazj臋. Kiedy kapitan Derzhich min膮艂 stra偶nik贸w przy drzwiach i wszed艂 do komnat ksi臋cia, ja pod膮偶y艂em tu偶 za nim. Zapali艂em 艣wiece i usiad艂em przy biurku, jakbym mia艂 co艣 do zrobienia. Sovari pos艂a艂 ubranie na zmian臋 do stajni i u艂o偶y艂 str贸j do jazdy konnej wraz z broni膮 na stole. Potem wyszed艂. Spod mojego pi贸ra wyp艂ywa艂a strona za stron膮 bezsensownego tekstu, gdy czeka艂em, maj膮c nadziej臋 na kilka chwil z ksi臋ciem, nim wyruszy na spotkanie z Dmitrim.

Ale Aleksander nie przyszed艂. Godzina min臋艂a, a p贸藕niej nast臋pna.

Jeste艣 pewien rozkaz贸w, niewolniku? 鈥 spyta艂 Sovari, zagl膮daj膮c do komnaty po raz pi膮ty w ci膮gu p贸艂 godziny.

Jak swojego 偶ycia, panie. Powiedzia艂, 偶eby przygotowa膰 si臋 do wyjazdu w ci膮gu godziny. Mia艂 tylko po偶egna膰 si臋 z cesarzem i go艣膰mi w 艂o偶y. Pi臋膰 minut, tak mi powiedzia艂. Czy rozrywki ju偶 si臋 sko艅czy艂y?

Ponad godzin臋 temu.

Przepraszam, panie. Nic wi臋cej nie wiem.

Mo偶e cesarz zabroni艂 mu wyruszy膰 鈥 mrukn膮艂 kapitan do innego wojownika, kt贸ry sta艂 w drzwiach, odziany w gruby str贸j odpowiedni na nocn膮 wypraw臋 w g贸ry.

Chcia艂bym tak my艣le膰 鈥 odpar艂 tamten. 鈥 Jecha膰 na Jybbar w 艣rodku nocy... Nie tak chcia艂bym sp臋dza膰 swoj膮 dakrah.

Ja na pewno nie zrobi艂bym tego dla swojego likai 鈥 stwierdzi艂 Sovari i obaj zacz臋li si臋 艣mia膰. Nie wyobra偶a艂em sobie, 偶e ktokolwiek m贸g艂 si臋 艣mia膰 tej nocy.

Pozwoli艂em, by pi贸ro upad艂o na le偶膮c膮 przede mn膮 stert臋 papieru, po艂o偶y艂em g艂ow臋 na d艂oniach i pr贸bowa艂em si臋 zastanowi膰, co w imi臋 gwiazd mam zrobi膰. Od pi膮tego roku 偶ycia szkolono mnie, bym patrzy艂 poza 艣wiadectwo oczu, s艂ysza艂 niuanse niedost臋pne dla zwyk艂ych uszu, smakowa艂, dostrzega艂 i wyczuwa艂 w臋chem najmniejsze zmiany w materii 艣wiata, bym m贸g艂 si臋 sprzeciwia膰 dzia艂aniom demon贸w. Te umiej臋tno艣ci jednak 艂膮czy艂y si臋 z melydd膮, moc膮, kt贸rej ju偶 nie posiada艂em. Min臋艂a kolejna godzina. 艢wiece gas艂y jedna po drugiej. Wy艂 nocny wicher, o szyby uderza艂 deszcz i mokry 艣nieg, draperie si臋 ko艂ysa艂y. Wesz艂a s艂u偶膮ca i dorzuci艂a do dogasaj膮cego ognia. Siedzia艂em cicho w ciemnym k膮cie, wi臋c nawet mnie nie zauwa偶y艂a. Co jaki艣 czas Sovari zagl膮da艂 do komnaty, spogl膮da艂 na nietkni臋t膮 stert臋 ubra艅 i przeklina艂 cicho, po czym zn贸w zatrzaskiwa艂 drzwi. 艢wiat m贸g艂 si臋 ko艅czy膰 za poz艂acanymi drzwiami pokoju Aleksandra.

Musia艂em odej艣膰. Ju偶 wkr贸tce ludzie szambelana zaczn膮 mnie szuka膰, a konsekwencje tak d艂ugiego pozostawania 鈥瀙oza kontrol膮鈥 mog艂y by膰 powa偶ne. By艂em ot臋pia艂y z przera偶enia, t臋skni艂em za bezpieczn膮 ciemno艣ci膮, samotno艣ci膮 i niewiedz膮. Jeszcze godzina. Potem odejd臋.

Musia艂em zasn膮膰, gdy偶 kiedy us艂ysza艂em zamykaj膮ce si臋 cicho drzwi, z ognia pozosta艂y dogasaj膮ce w臋gle, a r臋ka pod g艂ow膮 mi zdr臋twia艂a. Siedzia艂em cicho i bez ruchu w ciemno艣ciach. Nas艂uchiwa艂em.

Z pod艂ogi mi臋dzy niebiesk膮 sof膮 a czerwonymi w臋glami na kominku dosz艂o mnie niskie warczenie. Pe艂en b贸lu, zwierz臋cy d藕wi臋k. Aleksander mia艂 stado my艣liwskich ps贸w 鈥 smuk艂ych ogar贸w z Kuzeh, kt贸re mog艂y przegoni膰 najszybszego jelenia 鈥 ale nie trzyma艂 ich w swoich komnatach. Mo偶e kto艣 wypu艣ci艂 jednego z nich z psiarni.

Za drugim razem jednak cichy j臋k b贸lu by艂 bardzo ludzki. Przekrad艂em si臋 przez komnat臋, moje bose stopy nie wydawa艂y 偶adnego odg艂osu, i spojrza艂em z g贸ry na 藕r贸d艂o d藕wi臋ku. Zwini臋ty na pod艂odze przed kominkiem le偶a艂 ksi膮偶臋. Woda zbiera艂a si臋 na p艂ytkach pod jego przemoczonym czarnym strojem, a on sam dr偶a艂 gwa艂townie.

Opad艂em na kolana u jego boku.

Wasza wysoko艣膰, jeste艣cie ranni? Zar偶a艂 pod moim dotykiem.

Kto to? 鈥 Jego g艂os by艂 chrapliwy i pe艂en napi臋cia.

Seyonne, panie. Czeka艂em, by z wami porozmawia膰. Czy mam pos艂a膰 po Giezeka?

Nie... bogowie, nie.

Zdj膮艂em koce z sofy i owin膮艂em go nimi, p贸藕niej poruszy艂em w臋gle i doda艂em do ognia. Nast臋pnie znalaz艂em brandy i kieliszek i pomog艂em Aleksandrowi usi膮艣膰, by m贸g艂 si臋 napi膰. Na jego twarzy i dr偶膮cych d艂oniach, kt贸re trzyma艂y kielich, dostrzeg艂em ciemne plamy. Podczas gdy on pi艂 i kuli艂 si臋 blisko ognia, ja ogrza艂em mis臋 z wod膮 i znalaz艂em czysty r臋cznik.

Pom贸c wam si臋 umy膰, wasza wysoko艣膰?

By艂 zaskoczony, dop贸ki nie wskaza艂em na jego d艂onie. Kielich upad艂 z brz臋kiem na ziemi臋, a ciemny p艂yn rozla艂 si臋 na p艂ytkach i pop艂yn膮艂 szczelinami w stron臋 kominka, gdzie zacz膮艂 sycze膰 w ogniu.

To by艂 tylko sen... 鈥 wyszepta艂 Aleksander. 鈥 Koszmar. Nie pi艂em wina ani nic mocniejszego... 鈥 Kiedy zanurzy艂 d艂onie w misie, w wodzie pojawi艂a si臋 krew, a wtedy wyrwa艂 r臋ce, jakby si臋 poparzy艂. 鈥 Szale艅stwo.

Jeste艣cie ranni, panie? Na twarzy macie wi臋cej krwi.

To niemo偶liwe. 鈥 Odepchn膮艂 mis臋, chwyci艂 mokry r臋cznik i zacz膮艂 nim gwa艂townie szorowa膰 twarz, po czym rzuci艂 go w ogie艅.

Zabra艂em mis臋 i opr贸偶ni艂em j膮. Kiedy powr贸ci艂em do ksi臋cia, ju偶 nie dr偶a艂, tylko wpatrywa艂 si臋 w ogie艅, a pi臋艣ci przyciska艂 do ust. Pomara艅czowe p艂omienie sprawia艂y, 偶e jego sk贸ra wydawa艂a si臋 ziemista.

Wasza wysoko艣膰, czy co艣 jeszcze mog臋 dla was zrobi膰?

Nie. Odejd藕.

Je艣li wolno mi si臋 odezwa膰, musz臋 wam powiedzie膰 jeszcze co艣 na temat Khelid贸w. Podejrzewam, 偶e moje wie艣ci mog膮 mie膰 zwi膮zek z tym, co was tak niepokoi.

Nic mi si臋 nie sta艂o. Upi艂em si臋 i wyszed艂em na spacer. To wszystko. Nic wi臋cej. Rozci膮艂em palec... albo co艣 w tym rodzaju...

Nie wyja艣ni艂, dlaczego rozci臋cie nie by艂o widoczne ani jak si臋 upi艂, niczego nie pij膮c. Zn贸w spr贸bowa艂em.

Wcze艣niej chcia艂em wam powiedzie膰, 偶e Khelid Kastavan r贸wnie偶 nosi rai-kirah i to bardzo niebezpiecznego. O wiele bardziej niebezpiecznego ni偶 demon Korelyiego. Panie, podejrzewam, 偶e wszyscy Khelidowie w pa艂acu s膮 op臋tani przez demony. Nigdy nie widzia艂em czego艣 takiego... Tak wielu w jednym miejscu, dzia艂aj膮cy razem, jakby byli jedno艣ci膮. Nie potrafi臋 sobie wyobrazi膰 niebezpiecze艅stwa... a o demonach wiem sporo.


Patrzysz ludziom w oczy i widzisz, kto nosi w sobie demona, a kto nie. Tak to jest?

Tak, panie.

W takim razie powiedz mi, co tu widzisz. 鈥 Wskaza艂 palcem na w艂asne oko. 鈥 Powiedz mi, 偶e zosta艂em op臋tany przez rai-kirah, a mo偶e wszystko zacznie mie膰 sens.

Zrobi艂em, jak kaza艂. Zdarza艂o si臋, cho膰 rzadko, by demon ukaza艂 si臋 z w艂asnej woli. Ale feadnach nadal w nim p艂on膮艂, co znaczy艂o, 偶e nie rz膮dzi艂 tam 偶aden demon. Nie by艂 jednak nietkni臋ty. Jego jasne centrum otacza艂a zas艂ona zakl臋cia 鈥 w艂a艣nie to, przed czym powinienem go chroni膰.

Wi臋c to prawda, tak? 鈥 Odchyli艂 si臋 do ty艂u na poduszkach zebranych przed kominkiem i nala艂 sobie kolejny kieliszek brandy z pozostawionej przeze mnie butelki. 鈥 Widz臋 to w twojej twarzy. Te偶 jestem jednym z nich.

Nie. 鈥 Ot臋pia艂y ze strachu i rozpaczy, mia艂em problemy, by powr贸ci膰 do zwyczajnego widzenia, i nie umia艂em ostro偶nie dobiera膰 s艂贸w. 鈥 Nie, panie, nie ma w was demona... pr贸cz tego, z kt贸rym si臋 urodzili艣cie.

Ku mojemu zdziwieniu po chwili milczenia Aleksander wybuchn膮艂 艣miechem 鈥 serdecznym, zdrowym 艣miechem.

Nigdy nie zna艂em kogo艣 takiego jak ty, Seyonne 鈥 powiedzia艂, unosz膮c kielich w fa艂szywym toa艣cie. 鈥 P艂aczesz nad wszech艣wiatem, ignoruj膮c n贸偶 skierowany w twoje oko. Dalej, niewolniku, powiedz mi, co naprawd臋 o mnie my艣lisz.

Jego 艣miech dr臋czy艂 mnie, podgryza艂 mojego ducha niczym denerwuj膮cy szczeniak, i po chwili 艣mia艂em si臋 razem z nim. Przez dziesi臋膰 minut przetaczali艣my si臋 po jedwabnych poduszkach i 艣miali艣my si臋 niczym pijani wo藕nice. Nie bawi艂em si臋 tak przez ca艂e stulecie. Nic to nie wyleczy艂o, nie zmniejszy艂o pot臋偶nego dylematu ani odrobin臋, ale znalaz艂em w tym si艂臋.

Przyg艂adzi艂em d艂oni膮 kr贸tkie w艂osy, pr贸buj膮c zmusi膰 si臋 do powrotu do rozs膮dku.

Nie mo偶emy zby膰 tego 艣miechem, panie. Chcia艂bym, by tak by艂o. Nie ma w was demona, ale uda艂o im si臋 zwi膮za膰 was bardzo pot臋偶nym zakl臋ciem. Wydarzy艂o si臋 to podczas dzisiejszego przedstawienia, tak si臋 domy艣lam. Ich magia by艂a bardzo silna.

Opar艂 si臋 na poduszkach i wpatrywa艂 z namys艂em w z艂ocisty p艂yn migocz膮cy w blasku ognia.

Powinienem zabi膰 was wszystkich. Khelid贸w i Ezzarian. Mo偶e tak zrobi臋. To wszystko s艂owa, zwierciad艂a i odwracanie uwagi. Rekwizyty teatralne. Nic z tego nie jest prawdziwe. 鈥 Nie mia艂 zamiaru mi powiedzie膰, co si臋 z nim sta艂o. Te偶 czu艂 si臋 silniejszy i wierzy艂, 偶e mo偶e si臋 temu oprze膰, cokolwiek to by艂o, tak jak opiera艂 si臋 bezsenno艣ci.

Je艣li mo偶ecie opanowa膰 to, co z wami zrobili, jeste艣cie silniejsi od ka偶dego czarnoksi臋偶nika.

Nic si臋 nie sta艂o.

W takim razie powinni艣cie mnie odes艂a膰, panie. Im dalej, tym lepiej, w ko艅cu to ja oszala艂em. Ale je艣li to, co si臋 nie wydarzy艂o, wydarzy si臋 ponownie, mog臋 by膰 pomocny. 鈥 Przycisn膮艂em czo艂o do ziemi i ruszy艂em w stron臋 drzwi. 鈥 Czy mam co艣 przekaza膰 Sovariemu?

Sovari! 鈥 Wyprostowa艂 si臋 gwa艂townie. 鈥 Na jaja Athosa, kt贸ra godzina?

Druga stra偶 鈥 odpar艂em.

A niech to. Powiedz mu, 偶eby obudzi艂 mnie o 艣wicie i ruszymy. Powiedz mu... Powiedz mu, 偶e uzna艂em, i偶 powinni艣my wyruszy膰 za dnia.

Jak rozka偶ecie, panie.

Pozostawi艂em go przy ogniu i przekrad艂em si臋 mi臋dzy adiutantami 艣pi膮cymi przed jego drzwiami. Dostarczywszy wiadomo艣膰 kapitanowi stra偶y, kt贸ry chrapa艂 pod derk膮 w stajni, wspi膮艂em si臋 cicho tylnymi schodami na strych i opad艂em na sw贸j siennik. Ale cho膰 by艂em zm臋czony, nie mog艂em spa膰. W艂adca demon贸w... Tutaj, z tak膮 magi膮... Wojna, kt贸ra doprowadzi do ko艅ca 艣wiata. Kiedy le偶a艂em w ciemno艣ciach, w st臋ch艂ym powietrzu, s艂uchaj膮c przeszywaj膮cych j臋k贸w dr臋czonych koszmarami niewolnik贸w, moje my艣li w臋drowa艂y zakurzonymi korytarzami ezzaria艅skiego proroctwa. Zw贸j Eddausa przepowiada艂 przegran膮 bitw臋 鈥 proroctwo, kt贸re wedle wielu moich rodak贸w spe艂ni艂o si臋 wraz z podbojem Ezzarii przez Derzhich. Ten sam zw贸j wspomina艂 o Gai Kyallecie... i przepowiada艂 kolejn膮 bitw臋, kt贸ra je艣li zostanie przegrana, pozostawi 艣wiat w niewoli demon贸w. M贸j lud wierzy艂, 偶e cho膰 pierwsza pora偶ka by艂a straszliwa, druga i ostateczna bitwa odb臋dzie si臋 w dalekiej przysz艂o艣ci. Mieli艣my si臋 tylko upewni膰, 偶e cho膰 cz臋艣膰 z nas prze偶yje i zn贸w odzyskamy si艂y.

Ale co, je艣li si臋 pomylili艣my? Otoczy艂em g艂ow臋 ramionami i doda艂em swoje j臋ki do tych, kt贸re wydawali z siebie moi 艣pi膮cy bracia. Nie potrafi艂em zebra膰 my艣li.


* * *


Ksi膮偶臋 nie wyruszy艂 o 艣wicie. Nigdzie nie mo偶na go by艂o znale藕膰, kiedy Sovari przyszed艂 go obudzi膰, tak s艂ysza艂em. Tego dnia po pa艂acu kr膮偶y艂o wiele plotek. Po pi臋ciu batach, solidnym pobiciu pa艂k膮 i ustaleniu po艂owy racji przez miesi膮c za wieczorne znikni臋cie, Boresh wys艂a艂 mnie do czyszczenia pod艂贸g. Mia艂em wra偶enie, 偶e posadzki w letnim pa艂acu wystarczy艂yby do wy艂o偶enia ca艂ego kr贸lestwa Manganaru. Ale mimo oszo艂omienia z g艂odu, b贸lu i braku snu, podczas pracy s艂ysza艂em plotki.

Ksi膮偶臋 jest chory. Ksi膮偶臋 偶a艂uje impulsu, by wyruszy膰 na poszukiwanie lorda Dmitriego. W ko艅cu nienawidzi tego starucha. Grozi艂, 偶e go otruje. Przeklina艂 go i pr贸bowa艂 utrzyma膰 z dala od Capharny. Nad t膮 dakrah wisi pech: marsza艂ek Dmitri zagin膮艂, zb贸je zaatakowali Erum. Dzikie bestie schodz膮 z g贸r i widziano je w mie艣cie. Ostatniej nocy zosta艂 okaleczony jeden karczmarz.

Jako艣 po po艂udniu przesun膮艂em bol膮ce kolana na kolejn膮 kamienn膮 p艂yt臋 w korytarzu oddzielaj膮cym skrzyd艂o mieszkalne od skrzyd艂a administracyjnego. Gdy zacisn膮艂em z臋by i po raz kolejny w艂o偶y艂em obola艂膮 r臋k臋 do wiadra z wod膮, min臋li mnie w po艣piechu dwaj m臋偶czy藕ni. Jednym z nich by艂 Aleksander, zapinaj膮cy wysoki ko艂nierz zielonej tuniki.

... nie musz臋 nic nikomu wyja艣nia膰 鈥 powiedzia艂. 鈥 A teraz jestem sp贸藕niony...

Aleksander p臋dzi艂 dalej, za艣 jego towarzysz zatrzyma艂 si臋 i poirytowany po艂o偶y艂 r臋ce na biodrach. To by艂 Sovari.

Mog臋 w czym艣 pom贸c, kapitanie? 鈥 spyta艂em, zatrzymuj膮c si臋 na chwil臋, by z艂agodzi膰 b贸l ramion.

Jednym spojrzeniem obj膮艂 moj膮 skulon膮 posta膰 i pokrwawion膮 tunik臋 przyklejon膮 do plec贸w.

Wygl膮da na to, 偶e obaj poczuli艣my na sobie ci臋偶ar tej nocy 鈥 zauwa偶y艂.

Widzia艂em ju偶 lepsze ranki 鈥 odpar艂em.

Zmieni艂 zdanie. Jednak nie wyruszymy na poszukiwanie marsza艂ka, po tym jak ca艂膮 noc czekali艣my w gotowo艣ci. Wys艂a艂 inn膮 grup臋 poszukiwaczy na Jybbar. Ja zosta艂em wezwany do raportu za wywo艂ywanie niepokoju. Sam te偶 mog臋 dosta膰 baty.

Bardzo mi przykro, kapitanie. Ja tylko przynios艂em wiadomo艣膰, jak mi kazano.

Wszyscy robimy to, co nam ka偶膮, ale czasami wydaje si臋 to nie mie膰 znaczenia.


* * *


Tego dnia nie widzia艂em ju偶 Aleksandra. Pracowa艂em a偶 do drugiej godziny po p贸艂nocy. Ani moje cia艂o, ani umys艂 nie by艂y w stanie funkcjonowa膰, co bardzo mnie cieszy艂o. Nawet burczenie w brzuchu mnie nie budzi艂o. Ale kiedy wspi膮艂em si臋 po schodach na strych, got贸w da膰 odpocz膮膰 zm臋czonym ko艣ciom i poranionemu cia艂u na sienniku, jaka艣 r臋ka chwyci艂a mnie za rami臋, a w uchu zabrzmia艂 szept.

Chod藕 ze mn膮, Ezzarianinie.

Zrobi艂em wszystko, co mi kazano, panie Boreshu 鈥 wymamrota艂em. 鈥 Je艣li trzeba jeszcze umy膰 jak膮艣 pod艂og臋...

Cicho.

R臋ka poci膮gn臋艂a mnie z dala od przypominaj膮cego koszary pomieszczenia, obok chrapi膮cego stra偶nika i po kolejnych tylnych schodach. Kto to by艂? Boresh nie musia艂 si臋 kry膰. Kiedy obr贸cili艣my si臋 na p贸艂pi臋trze, pasmo ksi臋偶ycowego blasku przebi艂o brudne okno i pad艂o na szerok膮, manganarsk膮 twarz otoczon膮 rozczochranymi siwiej膮cymi w艂osami.

Panie Durganie!

M贸wi艂em ci, 偶eby艣 by艂 cicho. Chod藕.

Ju偶 si臋 nie opiera艂em, lecz szed艂em ch臋tnie, a ciekawo艣膰 dodawa艂a moim krokom chy偶o艣ci. Wyszli艣my na wybrukowany kuchenny dziedziniec i przeszli艣my pomi臋dzy zasypanymi 艣niegiem beczu艂kami, skrzyniami i stertami zardzewia艂ych rur, min臋li艣my 艣mierdz膮ce sterty odpadk贸w i beczki z dymi膮cymi popio艂ami. Durgan poprowadzi艂 mnie nie do czworak贸w, lecz do d艂ugiego, otwartego warsztatu na drugim ko艅cu dziedzi艅ca. Znajdowa艂 si臋 tam magazyn, w kt贸rym przechowywano zapasowe liny, 艂a艅cuchy, bloczki i inne tego rodzaju materia艂y. Zatrzymali艣my si臋 przy drzwiach.

Dorasta艂em na po艂udniu 鈥 powiedzia艂 nadzorca niewolnik贸w 鈥 gdzie przy kuchennych piecach opowiadano dziwne historie o dobrych i z艂ych... Moja babcia zawsze powtarza艂a, 偶e mo偶emy si臋 czu膰 bezpieczni, 偶yj膮c tak blisko krain czarodziej贸w. Twierdzi艂a, 偶e ezzaria艅scy czarodzieje wiernie pe艂ni膮 stra偶 i powstrzymuj膮 mrok. Prawd臋 m贸wi膮c, przez te wszystkie lata od upadku Ezzarii nie spa艂em spokojnie. Na 艣wiecie panuje z艂o. Przez te ostatnie tygodnie czu艂em jego blisko艣膰, a tej nocy je pozna艂em. S艂ysza艂e艣 o bestii, kt贸ra ostatniej nocy kr膮偶y艂a po mie艣cie?

S艂ysza艂em, 偶e nied藕wied藕 albo jaki艣 g贸rski kot okaleczy艂 karczmarza. Pewnie obudzi艂 si臋 g艂odny z zimowego snu...

Ja te偶 tak my艣la艂em. Postanowi艂em na niego wygl膮da膰, spodziewaj膮c si臋, 偶e mo偶e si臋 pojawi膰 przy stercie odpadk贸w, i rzeczywi艣cie dzi艣 w nocy zobaczy艂em, jak skrada si臋 przez dziedziniec. Zacz膮艂em go goni膰, a on uciek艂 tutaj. Kiedy jednak wzi膮艂em miecz i odwa偶y艂em si臋 zajrze膰 do 艣rodka, nie besti臋 ujrza艂em.

Ca艂e przera偶enie z poprzedniej nocy wype艂ni艂o moje 偶y艂y, odpychaj膮c zm臋czenie. Wiedzia艂em, co znajd臋, gdy Durgan otworzy drzwi.

Przynie艣 koce i gor膮c膮 herbat臋 albo wino 鈥 powiedzia艂em, wszed艂em do magazynu i ukl膮k艂em obok Aleksandra. 鈥 Panie, s艂yszycie mnie?

Kuli艂 si臋 w k膮cie, a w jego z艂otych oczach kry艂o si臋 tylko przera偶enie, 偶adnego rozumu ani my艣li. Zielona tunika Aleksandra by艂a podarta i poplamiona, a stopy bose. Podobnie jak poprzedniej nocy dr偶a艂 gwa艂townie, a z jego gard艂a wydobywa艂 si臋 niski, dziki skowyt.

Wkr贸tce was ogrzejemy 鈥 obieca艂em.

Chcia艂em sprawdzi膰, czy nie odni贸s艂 jakiej艣 rany, lecz on warcza艂 i cofa艂 si臋. Ja jednak nadal spokojnie do niego m贸wi艂em i nim Durgan wr贸ci艂 z kocami i kocio艂kiem gor膮cego nazrheelu, wiedzia艂em, 偶e nie ma 偶adnych fizycznych obra偶e艅. Nala艂em kubek mocnej herbaty z kocio艂ka Durgana i unios艂em go do twarzy Aleksandra, by para go ogrza艂a, a znajomy zapach pom贸g艂 powr贸ci膰 do przytomno艣ci. Wkr贸tce ksi膮偶臋 popija艂 gor膮cy nap贸j, a mg艂a z jego oczu zacz臋艂a si臋 powoli rozwiewa膰.

Potrzebujemy ognia 鈥 powiedzia艂em nadzorcy niewolnik贸w. 鈥 Jakiego艣 miejsca, gdzie nikt nie b臋dzie nam przeszkadza艂.

Szopa ogrodnika 鈥 odpar艂. 鈥 O tej porze roku nikogo tam nie b臋dzie. 鈥 Wskaza艂 mi drog臋, po czym pospieszy艂 przodem, by rozpali膰 ogie艅.

Dola艂em Aleksandrowi herbaty i pr贸bowa艂em sk艂oni膰 go, by wsta艂. Zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek, zakry艂 g艂ow臋 r臋kami i j臋cza艂 z b贸lu i 偶a艂o艣ci.

Szale艅stwo 鈥 wyszepta艂 chrapliwie. 鈥 Oszala艂em.

Nie 鈥 odpowiedzia艂em. 鈥 M贸wi艂em, 偶e rzucono na was zakl臋cie. Je艣li mam wam pom贸c, musz臋 wiedzie膰, co si臋 sta艂o. 鈥 Po tym, co us艂ysza艂em od Durgana, ba艂em si臋 najgorszego. 鈥 Ale chod藕cie ze mn膮, najpierw was ogrzejemy.

Szopa ogrodnika pachnia艂a zimn膮 ziemi膮 i mokrym drewnem. Przewr贸cone doniczki i puste beczki, uschni臋te ro艣liny i pordzewia艂e narz臋dzia za艣mieca艂y pomieszczenie, kt贸re powr贸ci do 偶ycia dopiero za dwa miesi膮ce. W Capharnie sezon pracy ogrodnik贸w by艂 wyj膮tkowo kr贸tki. Durgan rozpali艂 w osmalonym ceglanym palenisku porz膮dny ogie艅. Posadzili艣my przy nim Aleksandra. Zasugerowa艂em Durganowi, 偶e dobrze by by艂o, gdyby kto艣 pe艂ni艂 stra偶 na dziedzi艅cu, p贸ki ksi膮偶臋 nie wr贸ci do siebie, a on ku memu zadowoleniu podchwyci艂 t臋 sugesti臋. Nie chcia艂em, by mi przeszkadzano.

Jak si臋 zaczyna? 鈥 spyta艂em. 鈥 Czy czujecie jego nadej艣cie?

Czuj臋 gor膮co 鈥 odpar艂 Aleksander, przecieraj膮c twarz brudn膮 r臋k膮.

Gor膮co tak wielkie, 偶e nie mog臋 oddycha膰. Za pierwszym razem my艣la艂em, 偶e to przez taniec. Zmusili mnie do ta艅czenia w tej ich przekl臋tej sztuce. Kiedy si臋 sko艅czy艂a, potrzebowa艂em powietrza, wi臋c wyszed艂em na zewn膮trz...

I poczuli艣cie, jak zaczyna si臋 przemiana.

Na bog贸w nocy... Nigdy nie czu艂em czego艣 takiego. Jakby moje ko艣ci wygina艂y si臋, ale nie p臋ka艂y, jakby moje cia艂o rozrywa艂o si臋 na strz臋py. 艢wiat... wszystko... znika w ciemno艣ci, a kiedy zn贸w widz臋...

Podni贸s艂 wzrok, oszo艂omiony, cierpi膮cy. 鈥 ... Nie mog臋 my艣le膰. Nie pami臋tam. Wszystko wygl膮da tak inaczej... Barwy znikaj膮, k膮t widzenia i po艂o偶enie s膮 dziwne. A zapachy... My艣l臋, 偶e zaraz uton臋 w smrodzie. Wtedy zaczynam szale膰. Mam ten sen... To musi by膰 sen. 鈥 Zadr偶a艂 i mocniej owin膮艂 si臋 wytartym kocem. 鈥 Budz臋 si臋 w takim stanie. Co si臋 ze mn膮 dzieje?

Ile razy si臋 to sta艂o?

Trzy. Ostatniej nocy, kiedy mnie znalaz艂e艣. Dzi艣 rano... Obudzi艂em si臋 przed 艣witem, my艣l膮c, 偶e moje 艂贸偶ko p艂onie. Wybieg艂em na zewn膮trz i przyszed艂em do siebie na zboczu g贸ry Nerod w po艂owie ranka. P贸藕niej tego popo艂udnia robili艣my co艣... przysi臋gali艣my... Dwadzie艣cia heged贸w przysi臋ga艂o lojalno艣膰. Nie mog艂em tego doko艅czy膰. Powiedzia艂em, 偶e 藕le si臋 czuj臋 i ukry艂em w kuchennym ogrodzie. Tam nikt mnie nie zobaczy... To niemo偶liwe. Czemu w og贸le o tym m贸wi臋?


To zakl臋cie demon贸w, panie. Widzia艂em je w was, ale nie wiedzia艂em, co mo偶e uczyni膰.

Czyli jest tak jak wcze艣niej... jaka艣 b艂yskotka... jaka艣 trucizna? Powiedz mi, jak to powstrzyma膰.

呕a艂owa艂em, 偶e nie mog臋 mu odpowiedzie膰.

To nie takie proste, panie. To nie jest zakl臋cie zwi膮zane z artefaktem, lecz ukryte w waszej duszy przez ich magi臋. B臋dzie wasz膮 cz臋艣ci膮, p贸ki Khelid... albo kto艣 inny... go nie usunie. Musimy si臋 dowiedzie膰, czego od was chc膮.

Czego chc膮?

Wyczerpanie ca艂y czas utrudnia艂o mi jasne my艣lenie, a poranione plecy zn贸w zacz臋艂y krwawi膰 w miejscu, gdzie Aleksander opar艂 si臋 na mnie, gdy pomaga艂em mu przej艣膰 do szopy ogrodnika. Roztar艂em kark i pr贸bowa艂em otrz膮sn膮膰 si臋 z ot臋pienia.

Czy ten Khelid... czy Kastavan... co艣 wam m贸wi艂? Czy k艂贸cili艣cie si臋 z nimi... Rzucili艣cie mu wyzwanie... Rozz艂o艣cili艣cie go? On chce co艣 zyska膰 na waszym cierpieniu.

Nie. Powiedzia艂em mu, 偶e uwa偶am, i偶 budowa nowej stolicy to g艂upota, niezale偶nie od tego, jak b臋dzie pi臋kna. Ale m贸j ojciec i tak si臋 za to zabierze, a jest ma艂o prawdopodobne, by zgin膮艂 w najbli偶szym czasie. Nie ma wi臋kszego znaczenia, co ja my艣l臋 o jego planach.

Co si臋 stanie, je艣li nie uda si臋 doko艅czy膰 dakrah? Je艣li nie zostaniecie namaszczeni?

Nie doko艅czy膰...? To niemo偶liwe. To, czego nie zrobi si臋 jednego dnia, mo偶na zrobi膰 nast臋pnego. Zostan臋 namaszczony, czy to w moje urodziny przed dwoma tysi膮cami ludzi, czy tydzie艅 p贸藕niej w sypialni mojego ojca z pos艂ugaczk膮 jako 艣wiadkiem. To bez r贸偶nicy.

Chyba 偶e wasz ojciec wybierze kogo艣 innego na swojego nast臋pc臋.

Mimo 偶e Aleksander dr偶a艂 z b贸lu i zimna, nadal potrafi艂 pogard膮 zmniejszy膰 swojego rozm贸wc臋 do rozmiar贸w komara.

Jestem jedynym synem mojego ojca z prawego 艂o偶a. Dmitri jest jego jedynym bratem i nie ma syn贸w. Wszyscy moi kuzyni pochodz膮 z linii 偶e艅skiej. Nawet gdybym by艂 t臋pym tr臋dowatym, ojciec nie nama艣ci艂by nikogo innego.

Ale wasz ojciec b臋dzie chcia艂 powr贸ci膰 do Zhagadu, by zaj膮膰 si臋 swoimi planami, a nie czeka膰 tutaj na koniec waszej 鈥瀋horoby鈥. To oznacza kolejne op贸藕nienia. A je艣li Kastavanowi uda艂o si臋 przekona膰 cesarza do porzucenia Zhagadu, Per艂y Azhakstanu, do czego jeszcze b臋dzie m贸g艂 go nak艂oni膰? By膰 mo偶e wasz ojciec nie b臋dzie w stanie zasn膮膰 albo wzi膮膰 sobie kobiety do 艂o偶nicy.

Na rogi Druyi. 鈥 W cichym przekle艅stwie kry艂 si臋 strach. 鈥 Dlaczego po prostu mnie nie zabij膮 i nie sko艅cz膮 z tym wszystkim?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

Co zrobi艂by wasz ojciec, gdyby艣cie zgin臋li?

Oczy Aleksandra rozszerzy艂y si臋 ze zrozumieniem.

Poddawa艂by torturom i zabi艂 ka偶dego m臋偶czyzn臋, kobiet臋 i dziecko w Azhakstanie, p贸ki nie dowiedzia艂by si臋, kto to zrobi艂.

I dlatego nie mog膮 was zabi膰.

Czyli dakrah musi zosta膰 dope艂niona. 鈥 Odetchn膮艂 g艂臋boko. 鈥 Musz臋 mu powiedzie膰... Wyja艣nisz mu to.

Nie! 鈥 Sama my艣l o tym, 偶e Ivan, a przez to i Kastavan, us艂yszy moje imi臋, zmrozi艂a mi krew w 偶y艂ach. 鈥 To by艂oby niebezpieczne dla cesarza. Je艣li demonom zostanie odebrana gra, w kt贸r膮 si臋 bawi膮, zaczn膮 czerpa膰 przyjemno艣膰 z chaosu. Musimy przetrwa膰 dakrah. Jeszcze tylko trzy dni. 鈥 A wtedy b臋d臋 musia艂 pomy艣le膰 o demonach, przepowiedniach i wiedzy, kt贸rej nie mog艂em ju偶 wykorzysta膰.

Ale jak powstrzymam t臋... zmian臋? Powiedzia艂e艣...

Nie mo偶emy jej powstrzyma膰. Mo偶emy j膮 opanowa膰... Nie, nie do ko艅ca. 鈥 Musia艂em zgasi膰 rozpaczliw膮 nadziej臋, kt贸ra pojawi艂a si臋 na jego twarzy. 鈥 Niech Giezek da wam co艣 na sen. Wystarczaj膮co mocnego, by艣cie nie obudzili si臋 nawet, gdyby wie偶a spad艂a wam na g艂ow臋, od chwili gdy si臋 po艂o偶ycie, do chwili gdy koniecznie musicie ju偶 wsta膰. Nie mo偶ecie sobie pozwoli膰 na sny.

Mog臋 si臋 tym zaj膮膰. A w ci膮gu dnia?

To b臋dzie trudniejsze. 鈥 Najprawdopodobniej niemo偶liwe. Nocne przemiany by艂y wywo艂ywane przez sny, ale w ci膮gu dnia... 鈥 Je艣li zechcecie, powiedzcie mi, panie, co pami臋tacie z tego popo艂udnia i ostatniej nocy.

Przeprowadzi艂em go przez to trzy razy. Za ka偶dym razem przysi臋ga艂, 偶e powiedzia艂 mi wszystko, ale potem wyci膮ga艂em z niego nowe szczeg贸艂y. Ale kt贸ry szczeg贸艂 by艂 tym wa偶nym? Czy chodzi艂o o to, 偶e si臋 niecierpliwi艂? Nie, wtedy zmieni艂by kszta艂t na moich oczach w szopie ogrodnika. Czy chodzi艂o o narastaj膮ce po偶膮danie na widok kobiety? Wtedy nie zdo艂aliby艣my tego powstrzyma膰.

Ale czy nie byli艣cie 藕li na lord贸w heged贸w, 偶e tak du偶o czasu zajmuj膮 im przemowy?

Powiedzia艂em, 偶e nie! Co ci臋 to obchodzi? To nie do zniesienia.

Musimy odkry膰 bodziec, to co艣, co wywo艂uje przemian臋. To mo偶e by膰 uczucie, zapach, d藕wi臋k, dotyk cia艂a, smak sera, cokolwiek.

Nic nie pami臋tam. Co mam zrobi膰?

Musicie unika膰 wszystkiego, co jedli艣cie, pili艣cie lub dotykali艣cie przy tych okazjach. Je艣li poczujecie, 偶e stajecie si臋 zdenerwowani, rozproszeni lub senni, skoncentrujcie si臋 na jednym obrazie... Czym艣, co lubicie. Czym艣, co obejmuje ca艂膮 wasz膮 istot臋, kiedy o tym my艣licie... i o czym nie my艣leli艣cie w ci膮gu ostatnich dw贸ch dni. Zanurzcie si臋 tym, a偶 niepok贸j przeminie. Mo偶e to pozwoli wam przetrwa膰 nast臋pne dni.

A je艣li nie?

Po艣lijcie po mnie. Nie mog臋 temu zapobiec, ale pomog臋 wam to przetrwa膰. Wasz umys艂 nie odchodzi z czarem.

Aleksander bawi艂 si臋 sznurem pere艂 wisz膮cym z jego podartej tuniki.

Nie mog臋 w to wszystko uwierzy膰. Im d艂u偶ej tu siedz臋, tym bardziej jestem przekonany, 偶e nic si臋 nie sta艂o. To wszystko iluzja, jak ten przekl臋ty las w sali balowej.

By艂o zbyt p贸藕no i obaj byli艣my zbyt zm臋czeni, bym wyja艣nia艂 mu spraw臋 lasu. Ale nie mog艂em si臋 nad nim litowa膰.

Ostatniej nocy jaki艣 dziki kot albo nied藕wied藕 w艂贸cz膮cy si臋 po ulicach rozerwa艂 gard艂o pewnemu m臋偶czy藕nie. Durgan widzia艂 tak膮 besti臋 tej nocy, panie. Widzia艂, jak wbiega do magazyny za czworakami, a kiedy pod膮偶y艂 za ni膮 z mieczem, got贸w zabi膰 besti臋, znalaz艂 was. 呕adna iluzja nie sprawia, 偶e cz艂owiek wykrwawia si臋 na 艣mier膰 na ulicach Capharny.

Twarz Aleksandra, kt贸ra w czasie naszej rozmowy nabra艂a normalnego koloru, zn贸w zblad艂a.

Na bog贸w nocy...

Bardzo mi przykro. 呕a艂uj臋, 偶e nie uda艂o mi si臋 tego powstrzyma膰.

Odetchn膮艂 g艂臋boko. Bez trudu wyobrazi艂em sobie przera偶enie i groz臋 kryj膮ce si臋 za jego spojrzeniem.

A je艣li Khelidowie tego nie powstrzymaj膮? Jak si臋 tego pozby膰? Mam zosta膰 cesarzem.

Tak. Podstawowe pytanie. Nie potrafi艂em jeszcze zacz膮膰 my艣le膰 o jedynej odpowiedzi.

B臋dziemy musieli znale藕膰 kogo艣, kto wam pomo偶e. 鈥 Wpatrywa艂em si臋 w swoje brudne, otarte, bezu偶yteczne r臋ce i zn贸w zacz膮艂em nak艂ada膰 na nie inny obraz.

Jakby czytaj膮c w tej cz臋艣ci mojego umys艂u, do kt贸rej ja nie pozwala艂em sobie zagl膮da膰, Aleksander powiedzia艂 cicho:

Czy zdo艂a艂by艣 to zrobi膰... zanim zosta艂e艣 pojmany?

Tak.

Spodziewa艂em si臋 zalewu pyta艅, 偶膮da艅 albo przemowy, mo偶e nawet gr贸藕b. Ale on tylko powiedzia艂:

呕a艂uj臋, 偶e nie mog臋 odwr贸ci膰 tego, co si臋 sta艂o.

I nie chodzi艂o mu tylko o siebie.




Rozdzia艂 15


Tej nocy spa艂em w komnatach Aleksandra, na pod艂odze przed kominkiem. Przez dziewi臋膰 lat, od kiedy zosta艂em przywieziony do Capharny, nigdy nie spa艂em w takim cieple, wi臋c wci膮偶 si臋 budzi艂em ze zdziwienia i zn贸w zapada艂em w rozkoszn膮 drzemk臋.

Kiedy Aleksander obudzi艂 si臋 nast臋pnego ranka i wypi艂 wystarczaj膮co du偶o mocnej herbaty, by oczy艣ci膰 g艂ow臋 z pozosta艂o艣ci nasennego eliksiru Giezeka, natychmiast wezwa艂 Fendulara. Szambelan pojawi艂 si臋 i zasta艂 Aleksandra odzianego jedynie w przepask臋 biodrow膮. Tego ranka ksi膮偶臋 wraz z trzema setkami m艂odych Derzhich mia艂 wzi膮膰 udzia艂 w biegu na szczyt g贸ry Nerod. Przepaska biodrowa by艂a tradycyjnym strojem, mimo i偶 z nieba spada艂y t艂uste, mokre p艂atki 艣niegu.

Szambelanie, zdecydowa艂em, 偶e m贸j skryba nie b臋dzie zajmowa艂 si臋 s艂u偶b膮 w pa艂acu a偶 do ko艅ca dakrah. B臋dzie s艂u偶y艂 wy艂膮cznie mnie. Durgan zajmie si臋 jego zakwaterowaniem, wy偶ywieniem i dyscyplin膮.

Oczywi艣cie, wasza wysoko艣膰 鈥 odpar艂 m臋偶czyzna, zaciskaj膮c t艂uste wargi w wyrazie dezaprobaty. 鈥 Jak sobie 偶yczycie. Ale czy mog臋 spyta膰 dlaczego? Aby utrzyma膰 pa艂ac w odpowiednim stanie podczas tych dni chwa艂y, potrzebujemy ka偶dej pary r膮k.

Ach, ale偶 o to w艂a艣nie chodzi. 鈥 Ksi膮偶臋 usiad艂 na taborecie, wyci膮gaj膮c r臋ce, podczas gdy jego osobi艣ci niewolnicy nacierali jego plecy, pier艣 i ramiona oliw膮 oraz wi膮zali mu na nogach sanda艂y na czas przemarszu przez miasto. Biec b臋dzie oczywi艣cie boso. Derzhi z szacunkiem traktowali swoje tradycje. 鈥 Uzna艂em, 偶e nale偶y napisa膰 histori臋 mojej dakrah, by mogli j膮 kiedy艣 us艂ysze膰 moi synowie. Nie wierz臋 tym pie艣niarzom i bajarzom. Ezzarianin ma naj艂adniejsze pismo z ca艂ej pa艂acowej s艂u偶by, wi臋c to on musi j膮 zapisa膰. Potem b臋dzie mi j膮 odczytywa艂, a ja oceni臋, czy dobrze mu posz艂o.

Ale, panie, czy to nie skrybowie Derzhich powinni j膮 zapisa膰, nie za艣 jaki艣 przebieg艂y barbarzy艅ca?

Fendular nie sko艅czy艂 jeszcze wypowiada膰 swojego sprzeciwu, gdy Aleksander zacz膮艂 na niego wrzeszcze膰, oskar偶aj膮c go o zdradzieck膮 bezczelno艣膰. Potok przekle艅stw by艂 bardzo typowy dla ksi膮偶臋cego ataku sza艂u. Szambelan uciek艂 z komnaty, zanim jeszcze zacz臋艂y po niej fruwa膰 kielichy, a Aleksander wybuchn膮艂 艣miechem, kt贸rego jego nerwowi s艂u偶膮cy i adiutanci nie pojmowali. My艣l臋, 偶e czu艂 ulg臋, i偶 tylko udawa艂 besti臋, lecz si臋 w nianie zmieni艂.

Zgodzili艣my si臋, 偶e by艂oby nierozs膮dne, bym bra艂 udzia艂 w ceremoniach dakrah. Obecno艣膰 niewolnika zbytnio rzuca艂aby si臋 w oczy. Mia艂em pozosta膰 w gabinecie ksi臋cia i pisa膰, a Durgan mia艂 obserwowa膰 kuchenny ogr贸d. Polecono mu, by po mnie pos艂a艂, gdyby pojawi艂 si臋 tam Aleksander... lub to, w co si臋 zmieni艂... Ksi膮偶臋 by艂 pewien, 偶e uda mu si臋 dotrze膰 tak daleko, je艣li zn贸w zacznie si臋 przemiana.

Gdy Aleksander by艂 ju偶 got贸w do opuszczenia komnat, jeden z jego adiutant贸w spyta艂:

Zwyci臋偶ycie dzisiaj, ksi膮偶臋?

On odpowiedzia艂:

Wy艣cig obejmuje ca艂膮 moj膮 istot臋. Mog臋 skoncentrowa膰 si臋 na nim w pe艂ni i nie my艣le膰 o niczym innym. Nie przegram. 鈥 Napotka艂 moje spojrzenie i u艣miechn膮艂 si臋.

By艂 to dziesi膮ty dzie艅 dakrah.

Aleksander rzeczywi艣cie wygra艂 wy艣cig, czy to dzi臋ki swoim umiej臋tno艣ciom, czy te偶 dlatego, 偶e nikt nie wa偶y艂 si臋 go przegoni膰, tego nie by艂em pewien. Cho膰 nie w膮tpi艂em w jego si艂臋 i szybko艣膰, podejrzewa艂em to drugie. Nakaza艂 swoim adiutantom, by co godzin臋 sk艂adali mi raport do 鈥瀐istorii鈥, kt贸r膮 pisa艂em, i st膮d dowiedzia艂em si臋, 偶e na bankiecie zwyci臋scy pi艂 tylko nazrheel i jad艂 tylko owoce dakh. Twierdzi艂, 偶e w czasie biegu Athos nakaza艂 mu oczy艣ci膰 si臋 przed dniem namaszczenia.

Wiele godzin p贸藕niej powr贸ci艂 do swoich komnat, by si臋 wyk膮pa膰 i przebra膰 na wiecz贸r. Pozosta艂em w gabinecie, jak si臋 tego po mnie spodziewano. Nim ksi膮偶臋 wyszed艂, zajrza艂 do 艣rodka, a za nim dw贸ch s艂u偶膮cych, kt贸rzy rozpaczliwie pr贸bowali wyg艂adzi膰 pi臋膰 ol艣niewaj膮cych warstw zielonego i z艂otego jedwabiu i brokatu. Zerkn膮艂 mi przez rami臋, gdy pracowicie zapisywa艂em ostatnie raporty o jego dzia艂aniach, kt贸re przekazywa艂 mi skrzywiony pomocnik szambelana usadowiony na sto艂ku obok mnie.

Jak widz臋, praca wre 鈥 powiedzia艂.

Rzeczywi艣cie, panie. Pr贸cz dzisiejszego zwyci臋stwa, opisa艂em r贸wnie偶 wydarzenia pierwszych dni, ze wspomnie艅 waszych s艂u偶膮cych.

Modl臋 si臋, by moja praca okaza艂a si臋 godna zaufania, jakim mnie obdarzyli艣cie.

Oceni臋 twoj膮 prac臋, kiedy dakrah si臋 sko艅czy. A teraz r贸b tak, jak ci nakaza艂em.

Pochyli艂em g艂ow膮.

Jak sobie 偶yczycie, wasza wysoko艣膰. Wychodz膮c z gabinetu, zawo艂a艂 do innego niewolnika:

Nie zapomnij do艂o偶y膰 do ognia. Przez ca艂y dzie艅 by艂o mi zimno. U艣miechn膮艂em si臋 do siebie, co sprawi艂o, 偶e zirytowany pomocnik szambelana spojrza艂 na mnie dziwnie.

Przepraszam, panie 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Rozproszy艂em si臋. M贸wili艣cie o daniach podanych podczas uczty pierwszego wieczora.

By艂o ju偶 p贸藕no, gdy dochodz膮ce z drugiego pokoju g艂osy, kroki, brz臋k stali i szk艂a oznajmi艂y powr贸t ksi臋cia.

Odejd藕cie 鈥 powiedzia艂 szybko i niewyra藕nie. 鈥 Chc臋 tylko zdj膮膰 te fata艂aszki i pa艣膰 na 艂贸偶ko. Wyno艣cie si臋 wszyscy. Hessio zrobi to, co konieczne.

Zabrzmia艂y jeszcze po偶egnania i wszystko ucich艂o. Cichy, 艂adny osobisty niewolnik Hessio, Basra艅czyk wykastrowany przed osi膮gni臋ciem dojrza艂o艣ci jak wszyscy przeznaczeni do osobistej s艂u偶by cesarskiej rodzinie, wkr贸tce r贸wnie偶 wyszed艂 za pozosta艂ymi. Dziewczyna od lamp ju偶 zgasi艂a wi臋kszo艣膰 艣wiec. Siedzia艂em w ciemno艣ciach przez p贸艂 godziny i dopiero gdy upewni艂em si臋, 偶e w komnatach ksi臋cia nie ma ju偶 nikogo, wyszed艂em. Aleksander le偶a艂 rozci膮gni臋ty na 艂贸偶ku, tylko cz臋艣ciowo rozebrany, i spa艂 snem przypominaj膮cym 艣mier膰, a w d艂oni 艣ciska艂 niebiesk膮 flaszeczk臋. Wyj膮艂em j膮 i wyszed艂em przez drzwi w magazynie 艣wiec. Nikt mnie tam nie widzia艂. Aleksander wcze艣niej zwolni艂 stra偶nika, ka偶膮c mu maszerowa膰 a偶 do 艣witu wok贸艂 mur贸w, i nie nakaza艂 go zast膮pi膰.

Min膮艂 kolejny dzie艅.


* * *


Jedenastego dnia dakrah nad g贸r膮 Nerod wsta艂o blade s艂o艅ce. Je艣li to by艂 omen, nie potrafi艂em go zinterpretowa膰, lecz dzie艅 zacz膮艂 si臋 藕le. Z Avenkharu przyby艂a grupa poszukiwaczy, nie przynosz膮c 偶adnych wie艣ci o Dmitrim. Pi臋ciu 偶o艂nierzy pos艂anych przez burmistrza Avenkharu pod膮偶y艂o po艂udniowym szlakiem do Capharny na wypadek, gdyby marsza艂ek zdecydowa艂 si臋 omin膮膰 niebezpieczn膮 drog臋 przez Jybbar. Grupa pos艂ana przez Aleksandra na prze艂臋cz jeszcze nie powr贸ci艂a.

Uwa偶nie przygl膮da艂em si臋 ksi臋ciu, gdy s艂ucha艂 raportu. Je艣li bod藕cem dla demonicznego czaru by艂y silne emocje, my艣la艂em, wszystko mo偶e wydarzy膰 si臋 znowu, gdy us艂yszy wie艣ci o bezowocnych poszukiwaniach. Gniew, irytacja, zniecierpliwienie, poczucie winy 鈥 wszystkie by艂y widoczne dla wprawnego oka, lecz ksi膮偶臋 nie pokazywa艂 po sobie 偶adnych zmian.

Tego dnia ceremonie mia艂y by膰 bardziej oficjalne ni偶 podczas poprzednich dziesi臋ciu 鈥 seria rytua艂贸w i b艂ogos艂awie艅stw, prowadz膮ca do powa偶nego namaszczenia nast臋pnego dnia. Podobnie jak dnia poprzedniego, wycofa艂em si臋 do gabinetu, podczas gdy nadzorca niewolnik贸w pe艂ni艂 stra偶 w kuchennym ogrodzie. Od adiutant贸w, kt贸rzy co godzin臋 przynosili mi wie艣ci, dowiedzia艂em si臋 o ceremonialnych pucharach wina i paleniu kadzid艂a, o recytacji historii Derzhich, tak d艂ugiej i nu偶膮cej, 偶e zanudzi艂aby nawet ko艂ek, o wymienionych poca艂unkach i symbolicznym 艂amaniu patyk贸w. O zachodzie s艂o艅ca Aleksander mia艂 odda膰 ojcu miecz i sygnet w ostatecznym ge艣cie poddania, a potem sp臋dzi膰 wiecz贸r na hulankach z m艂odzie艅cami szlachetnego rodu, kt贸rzy jeszcze nie osi膮gn臋li dojrza艂o艣ci. Cesarz i cesarzowa b臋d膮 przyjmowa膰 starszych go艣ci w innej jadalni.

Ko艅czy艂em w艂a艣nie zapisywa膰 ostatni raport, kiedy stra偶nik wci膮gn膮艂 do 艣rodka Filipa, albinosa z czworak贸w.

M贸wi, 偶e ma wiadomo艣膰 dla skryby 鈥 oznajmi艂, trzymaj膮c chudego dzieciaka na odleg艂o艣膰 wyci膮gni臋tej r臋ki. 鈥 Nie wpu艣ci艂bym go samego do komnat ksi臋cia. Frythowie ukradn膮 wszystko, co nie jest przybite na sta艂e.

Skin膮艂em g艂ow膮, maj膮c nadziej臋, 偶e bicie mojego serca nie ostrze偶e stra偶nika.

Masz przyj艣膰 鈥 powiedzia艂 ch艂opiec, d艂ubi膮c w nosie i wpatruj膮c si臋 z otwartymi ustami we wszystkie wspania艂o艣ci. 鈥 Tak kaza艂 pan Durgan.

Oczywi艣cie. Natychmiast 鈥 odpar艂em, odepchn膮艂em dzieciaka na bok i ruszy艂em biegiem. Nawet nie zamkn膮艂em ka艂amarza ani nie wytar艂em r膮k.

Wydawa艂o mi si臋, 偶e korytarze pa艂acu nigdy si臋 nie sko艅cz膮. Musia艂em dotrze膰 do Aleksandra, nim przemiana si臋 dope艂ni.

Ezzarianinie! 鈥 zawo艂a艂 mnie wysoki g艂os, gdy wybieg艂em przez drzwi na kru偶ganek. Boresh.

Uskoczy艂em w ciemne przej艣cie i pr贸bowa艂em uspokoi膰 oddech, gdy mnie mija艂. Pomarszczony pomocnik szambelana sta艂 skrzywiony w przej艣ciu, rozgl膮da艂 si臋 i bawi艂 kr贸tkim biczem, kt贸ry nosi艂 przy pasie.

Gdzie si臋 tak spieszysz, niewolniku? 鈥 mrukn膮艂 pod nosem.

Wydawa艂o mi si臋, 偶e min臋艂a ca艂a wieczno艣膰, a偶 w ko艅cu wr贸ci艂 tam, sk膮d przyszed艂. Przekrad艂em si臋 przez olbrzymi膮 pralni臋 i rozgrzane kuchnie, przez ruchliwy kuchenny dziedziniec, mi臋dzy magazynami i warsztatami, a偶 w ko艅cu przeszed艂em przez 偶elazn膮 bram臋 prowadz膮c膮 do zniszczonego przez zim臋 pustkowia kuchennych ogrod贸w.

Spomi臋dzy ci臋偶kich chmur przebi艂 si臋 pojedynczy, sko艣ny promie艅 s艂o艅ca, rzucaj膮c niesamowity, pomara艅czowy blask na ponury krajobraz, jednocze艣nie za艣 zacz臋艂y spada膰 pierwsze krople deszczu. Brudny 艣nieg le偶a艂 w zlodowacia艂ych stertach w rogach ogrodu zio艂owego. Oddzielone drewnianymi listewkami rabaty porasta艂y martwe ro艣liny, za艣 wzd艂u偶 艣cie偶ki le偶a艂y przewr贸cone beczki i zwoje zbutwia艂ej siatki. Po drugiej stronie mur, przys艂oni臋ty martwymi pn膮czami wspinaj膮cymi si臋 po kratach, oddziela艂 ogr贸d zio艂owy od wi臋kszego ogrodu kuchennego. Na wschodzie zagrzmia艂o, a ja pod膮偶y艂em za 艣ladami w b艂ocie do otoczonego murem ogrodu.

Rz臋dy bardzo starych drzew owocowych, powykr臋canych i nagich, dzieli艂y grz膮dki, i to w艂a艣nie zza nich us艂ysza艂em mro偶膮cy dusz臋 okrzyk cierpienia. Pobieg艂em w stron臋 d藕wi臋ku i niemal wpad艂em na Durgana, zmartwia艂ego z przera偶enia. W jednej r臋ce trzyma艂 miecz, a drug膮 艣ciska艂 ga艂膮藕 drzewa.

Ksi膮偶臋 kl臋cza艂 w b艂ocie, plecy wygi膮艂 do przodu, a pi臋艣ci przyciska艂 do twarzy. Zupe艂nie jakby deszcz zamgli艂 m贸j wzrok, kszta艂t jego cia艂a sta艂 si臋 niewyra藕ny 鈥 wygi臋ty grzbiet wyci膮gn膮艂 si臋, tors pogrubia艂, d艂ugie nogi zgi臋艂y si臋 w dziwaczny spos贸b. Z艂oto i ziele艅 stroju stopi艂y si臋 w jednolity br膮z. Przez przera偶aj膮c膮 chwil臋 oba te obrazy migota艂y 鈥 m臋偶czyzna i bestia 鈥 a przez ogr贸d przesz艂a fala tak przeszywaj膮cego zimna, 偶e ba艂em si臋, 偶e zamarzniemy. Aleksander wyci膮gn膮艂 si臋 i krzykn膮艂... a jego j臋k zacz膮艂 przyjmowa膰 przera偶aj膮ce, gard艂owe brzmienie, gdy obrazy zn贸w si臋 zmieni艂y.

W tym momencie znajdowa艂em si臋 na wyci膮gni臋cie ramienia. Nie wa偶y艂em si臋 go dotkn膮膰, lecz odezwa艂em si臋 do niego najspokojniej, jak potrafi艂em.

Aleksandrze, ksi膮偶臋 Derzhich, us艂ysz mnie. Cho膰 czujesz si臋 opanowany przez b贸l i zakl臋cie, nie jeste艣 zgubiony. 鈥 S艂owa sp艂ywa艂y z mojego j臋zyka, jakbym 膰wiczy艂 je zaledwie kilka godzin temu, nie ca艂e 偶ycie. 鈥 Czar opanowa艂 twoje cia艂o, lecz ty panujesz nad umys艂em. S艂uchaj mojego g艂osu. Trzymaj si臋 go. Cho膰 nie mog臋 z tob膮 p贸j艣膰 do tego przera偶aj膮cego miejsca, nie b臋dziesz sam. Nasza wi臋藕 przeniknie bariery zakl臋cia i nie pozwoli, by zamkn臋艂y si臋 drzwi twojego dotychczasowego 偶ycia. B臋dziesz panowa艂 nad swoimi dzia艂aniami i my艣lami i nie pozwolisz zwyci臋偶y膰 tym, kt贸rzy doprowadzili ci臋 do tego stanu.

Przemiana niemal si臋 dope艂ni艂a. Gdy ostatnie promienie zachodz膮cego s艂o艅ca poch艂on臋艂a nadchodz膮ca noc, zauwa偶y艂em migni臋cie zielonej satyny i rudych w艂os贸w i us艂ysza艂em ostatni krzyk cierpienia... I oto le偶a艂 przede mn膮 shengar, skalny lew, niebezpieczny dziki kot zamieszkuj膮cy g贸ry Azhak. To... on... zerwa艂 si臋 i zwr贸ci艂 ku mnie z obna偶onymi z臋bami, rycz膮c z b贸lu.

Na mi艂o艣膰 Athosa, Ezzarianinie, odejd藕. 鈥 Dr偶膮cy nadzorca niewolnik贸w po艂o偶y艂 mi d艂o艅 na ramieniu.

Ksi膮偶臋 Aleksander mnie nie skrzywdzi 鈥 powiedzia艂em. 鈥 W pe艂ni nad sob膮 panuje. 鈥 Tak膮 mia艂em nadziej臋.

Bestia, dwa razy ci臋偶sza od cz艂owieka, a od czubka g艂owy do ogona p贸艂torakrotnie wi臋ksza od Aleksandra, pokr臋ci艂a 艂bem i wyda艂a z siebie niskie, bardzo niepokoj膮ce warczenie. Powoli ruszy艂a na prawo, p贸藕niej zn贸w na lewo, nie spuszczaj膮c ze mnie wzroku. Ja pozosta艂em na kl臋czkach, nieruchomy, i ca艂y czas wpatrywa艂em si臋 w dzikie bursztynowe oczy, oczy Aleksandra.

Zostan臋 z tob膮, panie, i porozmawiamy. To ja b臋d臋 m贸wi艂, cho膰 nie mam poj臋cia o czym. B臋dziesz musia艂 mi wybaczy膰, je艣li b臋d臋 troch臋 trajkota艂, i musz臋 mie膰 nadziej臋, 偶e nie b臋dziesz pami臋ta艂 wi臋kszo艣ci z tego, co tu powiem, kiedy wr贸cisz do siebie. Od bardzo d艂ugiego czasu nie mia艂em okazji sobie pogada膰. Jak cz臋sto zauwa偶a艂e艣, niewolnik nie rozmawia otwarcie ze swoim panem. A rozmowy z innymi niewolnikami, na pocz膮tku, gdy jeszcze pozwala艂em sobie na takie g艂upstwa, nie by艂yby odpowiednie dla uszu mego pana. Nie pochlebia艂y Derzhim i ich cesarstwu.

Bestia opu艣ci艂a 艂eb i rykn臋艂a z tak膮 w艣ciek艂o艣ci膮 w moj膮 twarz, 偶e gor膮co jej oddechu ogrza艂o mi palce. Durgan uni贸s艂 miecz, lecz ja po艂o偶y艂em d艂o艅 na ostrzu i odepchn膮艂em je na bok.

Ksi膮偶臋 nie podzi臋kuje ci za ran臋, panie Durganie. Wiesz, jak karze mnie za bezczelno艣膰. Ale ja wiem, kto kryje si臋 pod t膮 iluzj膮. I kilka razy powiedzia艂em mu, 偶e mnie nie przera偶a.

Potrafisz odczyta膰 jego my艣li? 鈥 wyszepta艂 Durgan nad moim ramieniem.

Nie. Mog臋 si臋 tylko domy艣la膰, co my艣li, na podstawie tego, co o nim wiem. Nie widzia艂e艣? Powiem cho膰 s艂贸wko uw艂aczaj膮ce reputacji Derzhich, a on pr贸buje mnie zastraszy膰. Jest tyranem...

Niech bogowie ucisz膮 tw贸j j臋zyk, Ezzarianinie! Obetnie ci za to g艂ow臋.

... 艂otrem i aroganck膮 besti膮. Ale musi by膰 w nim co艣 wi臋cej, co艣 lepszego ukrytego pod sk贸r膮, gdy偶 inaczej demony nie zadawa艂yby z nim sobie tak wiele trudu. Musi tylko to wyszuka膰 i si臋 tego s艂ucha膰... Co w ostatecznym rozliczeniu mo偶e si臋 okaza膰 bardziej k艂opotliwe ni偶 ten czar.

Bestia-Aleksander kr膮偶y艂 wok贸艂 nas, poruszaj膮c si臋 g艂adko na 艂apach wielko艣ci talerzy, a pot臋偶ne mi臋艣nie gra艂y pod p艂owym futrem. Nie rusza艂em si臋 z nadziej膮, 偶e nie odszed艂 zbyt daleko. Je艣li go rozz艂oszcz臋, zerwie 艂膮cz膮c膮 nas wi臋藕 i pozostanie w ma艂ym umy艣le i nami臋tno艣ciach bestii. W膮tpi艂em, by艣my z Durganem prze偶yli takie rozwi膮zanie. A je艣li b臋dzie si臋 to zdarza艂o zbyt cz臋sto, Aleksander te偶 nie.

Gor膮cy oddech dotkn膮艂 mojego karku. Nie poruszy艂em si臋.

Panujesz nad sob膮, panie. Tak powiedzia艂e艣 鈥 przekonywa艂em. 鈥 B臋dziesz robi膰 tylko to, co zechcesz. Ale nie mo偶esz te偶 zupe艂nie ignorowa膰 potrzeb tego cia艂a. Je艣li poczujesz pragnienie, musisz pi膰. Je艣li poczujesz g艂贸d... musisz oceni膰... i zje艣膰 to, co jest odpowiednie, bez wstydu i odrazy. Je艣li zapragniesz biec, musisz to zrobi膰, 艂膮cz膮c w艂asn膮 ostro偶no艣膰 i umiej臋tno艣ci z umiej臋tno艣ciami bestii, by unikn膮膰 niebezpiecze艅stwa. Kieruj si臋 zmys艂ami, kt贸re otrzyma艂e艣, gdy偶 one ci臋 ochroni膮, ale u偶ywaj w艂asnego umys艂u, by rozumie膰 tych, kt贸rych bestia nie pojmie... my艣liwych, 艂ucznik贸w i niewinnych, kt贸rzy b臋d膮 si臋 ciebie ba膰 i przez ciebie cierpie膰. Tw贸j lud, panie. Tych, kt贸rych bogowie ci powierzyli w opiek臋.

Odsun膮艂 si臋 ode mnie i zacz膮艂 niespokojnie kr膮偶y膰 po ogrodzie. Gdyby mojej tuniki nie przemoczy艂 ulewny deszcz, na pewno zrobi艂by to pot.

My艣lisz, 偶e ci臋 s艂yszy? 鈥 spyta艂 nadzorca niewolnik贸w.

Mam tak膮 nadziej臋 鈥 odpowiedzia艂em. Nagle poczu艂em si臋 s艂aby i zmarzni臋ty, dr偶a艂em w rz臋sistym deszczu. 鈥 Powiedzia艂 co艣, kiedy tu przyszed艂?

Tylko 偶eby po ciebie pos艂a膰 i 偶ebym wzi膮艂 miecz.

呕eby艣 wzi膮艂 miecz?

Powiedzia艂 鈥濻prowad藕 Ezzarianina... miecz鈥. Pomy艣la艂em, 偶e mam go przynie艣膰.

Nie s膮dz臋 jednak, by chcia艂, 偶eby艣 go zabi艂.

Podczas gdy Aleksander kr膮偶y艂 wok贸艂 ogrodu, Durgan spyta艂 mnie, czy mo偶emy si臋 ruszy膰, bo za chwil臋 musi odej艣膰.

Id藕. Ja zostan臋 tutaj. 鈥 Nie spodziewa艂em si臋, 偶e wr贸ci. Shengary by艂y dzikie i nieprzewidywalne.

Krzepki Manganarczyk zjawi艂 si臋 z powrotem po pi臋ciu minutach. Zauwa偶y艂em, 偶e przyszed艂, kiedy okry艂 mi ramiona gryz膮cym we艂nianym p艂aszczem. Rozkosznie suchym.

Dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂em.

Nale偶y ci si臋. Pomaganie mu nie jest cz臋艣ci膮 twoich obowi膮zk贸w.

Nie pomagam 偶adnemu z was 鈥 odpar艂em, owijaj膮c si臋 cia艣niej suchym p艂aszczem i daj膮c upust goryczy, kt贸ra cz臋sto mnie przepe艂nia艂a, gdy u艣wiadamia艂em sobie, 偶e czuj臋 wdzi臋czno艣膰 za 偶a艂osne drobiazgi, jakie powinny by膰 prawem ka偶dego cz艂owieka. 鈥 Nie my艣l tak.

Ale jeste艣 jednym ze Stra偶nik贸w? Walczysz z ciemno艣ci膮, jak m贸wi艂a mi babcia?

W jedyny spos贸b, jaki mi pozosta艂.

Czy ksi膮偶臋 wie, kim jeste艣?

Przygl膮da艂em si臋, jak pot臋偶ny kot kr膮偶y po ogrodzie, rozci膮gaj膮c mi臋艣nie.

Jestem tylko niewolnikiem z odrobin膮 wiedzy 鈥 odpar艂em. 鈥 I nigdy nie b臋d臋 nikim wi臋cej.

Durgan nie chcia艂 lub nie m贸g艂 si臋 ze mn膮 k艂贸ci膰. Wr贸ci艂 pomi臋dzy drzewa owocowe i zacz膮艂 pe艂ni膰 stra偶 przed wej艣ciem do ogrodu.

Po jakim艣 czasie Aleksander powr贸ci艂. Warcza艂 cicho i kr膮偶y艂 wok贸艂 mnie. Domy艣li艂em si臋, 偶e chce, 偶ebym zn贸w zacz膮艂 m贸wi膰.

Czy mam opowiada膰 ci bzdury? 鈥 spyta艂em, a senno艣膰 i blisko艣膰 czaru sprawia艂y, 偶e by艂em oszo艂omiony i nieostro偶ny. 鈥 Czy mam opowiada膰 ci historyjki? Albo 艣piewa膰? A mo偶e powinienem m贸wi膰 o kobietach, ksi臋gach albo 偶yciu w艣r贸d drzew? Albo o gwiazdach na po艂udniowym niebosk艂onie... Je艣li gdzie艣 jeszcze pozosta艂y jakie艣 gwiazdy. Co za pech. Kiedy艣 wiedzia艂em co艣 o tych sprawach, ale teraz ju偶 nie. Mo偶e opowiem o szorowaniu p艂yt posadzki i miejscach, gdzie widzia艂em p臋kni臋cia w fundamentach, albo zdradz臋 ci, 偶e dostawca pi贸r ci臋 oszukuje, poniewa偶 trzciny, kt贸re wykorzystuje, nie s膮 najlepszej jako艣ci.

Aleksander mnie nie obchodzi艂. Te kilka mi艂ych gest贸w z jego strony by艂o och艂apami. Dajcie niewolnikowi kawa艂ek mi臋sa bez chrz膮stki. Dajcie mu dwa kubki wody. A tak, jeszcze r臋ka pod rami臋, kiedy prawie skopa艂em go na 艣mier膰. Dzi艣 tylko jeden bat, Ezzarianinie. Niewa偶ne, 偶e zabrali艣my ci 偶ycie i dusz臋 i zmia偶d偶yli艣my je ostatecznie. Niewa偶ne, 偶e gdyby艣 nawet zosta艂 uwolniony, nie m贸g艂by艣 wr贸ci膰. Nigdy. Opar艂em si臋 na r臋kach i zwymiotowa艂em 偶贸艂ci膮.

Aleksander odsun膮艂 si臋, sycz膮c na obrzydlistwo, kt贸re pozostawi艂em na ziemi.

Wracaj 鈥 powiedzia艂em zm臋czony. Otoczy艂em si臋 cia艣niej przemoczonym p艂aszczem, po czym dr偶膮cy i pusty zwr贸ci艂em twarz ku niebu, pozwalaj膮c, by deszcz j膮 oczy艣ci艂 i och艂odzi艂. 鈥 Nie zostawi臋 ci臋. Kastavan i jego z艂y brat bli藕niak nie pozb臋d膮 si臋 偶adnego z nas tak 艂atwo.

Opowiada艂em o pogodzie i ziemi, przede wszystkim o tym, jak to aura w Capharnie r贸偶ni si臋 od tej z moich rodzinnych stron, cho膰 my te偶 mieli艣my du偶o deszczu. To by艂a jedyna rzecz, jak膮 potrafi艂em wymy艣li膰, kt贸ra nie by艂a pe艂na goryczy, przera偶enia albo niezmiernie nudna, poniewa偶 odci膮艂em si臋 od 藕r贸de艂, gdy znalaz艂em si臋 w 艣wiecie Derzhich. A cho膰 wspomnienia Ezzarii by艂y bolesne, opowie艣ci o jej geografii wydawa艂y mi si臋 najbardziej odleg艂e od wszystkiego, co wa偶ne.

Przez ponad trzy godziny m贸wi艂em i uspokaja艂em niespokojnego ksi臋cia-lwa, a偶 zacz臋艂y mi opada膰 powieki i miesza膰 si臋 s艂owa. Wtedy shengar rykn膮艂, a ja obudzi艂em si臋 gwa艂townie, oszo艂omiony i wycie艅czony. Przewr贸ci艂em si臋 na plecy w b艂ocie, a moje serce bi艂o niczym kowalski m艂ot.

-Aleksandrze! 鈥 zawo艂a艂em, boj膮c si臋, 偶e pozwoli艂em mu si臋 wymkn膮膰.

Uderzenie gor膮ca, jakby kto艣 wrzuci艂 sosnow膮 ga艂膮藕 do ognia, zagrozi艂o mi podpaleniem w艂os贸w. B艂ysk zieleni i czerwieni. Bezkszta艂tna posta膰 鈥 dwa spl膮tane obrazy 鈥 zacz臋艂a si臋 wi膰 w b艂ocie, walcz膮c ze sob膮. Us艂ysza艂em przeszywaj膮cy j臋k, jakby oszala艂a bestia po偶era艂a 偶ywego cz艂owieka. Cofn膮艂em si臋 szybko, 艣lizgaj膮c w kleistej mazi, 偶eby nie pa艣膰 ofiar膮 tej walki. Min臋艂o pi臋tna艣cie minut, nim zakl臋cie si臋 rozp艂yn臋艂o, pozostawiaj膮c d艂ug膮, szczup艂膮 posta膰 le偶膮c膮 twarz膮 w b艂ocie. Deszcz zalewa艂 zielon膮 satyn臋 i rude w艂osy. W chwili gdy znik艂 ostatni 艣lad shengara, zabrzmia艂 szorstki szept:

Jestem tyranem, co?

Rzeczywi艣cie, panie, jeste艣cie. I dobrze o tym wiecie. 鈥 Pomog艂em mu wsta膰 i otuli艂em jego szerokie ramiona przemoczonym p艂aszczem.

W takim razie musisz przyzna膰, 偶e jeste艣 moim duchem opieku艅czym, Seyonne. Je艣li ja nie mog臋 ju偶 d艂u偶ej udawa膰, to ty te偶 nie.

Przez chwil臋 patrzyli艣my sobie w oczy. Ja pierwszy odwr贸ci艂em wzrok. W g艂臋binach jego duszy p艂on膮艂 feadnach.




Rozdzia艂 16


Powr贸cili艣my do szopy ogrodnika, cho膰 Aleksander przysi臋ga艂, 偶e ma dosy膰 taplania si臋 w b艂ocku.

Mog臋 bez trudu pozby膰 si臋 pods艂uchuj膮cych ze swoich komnat 鈥 stwierdzi艂 鈥 i nie b臋d臋 musia艂 siedzie膰 ca艂y mokry. 鈥 By艂 w zadziwiaj膮co dobrym nastroju, bior膮c pod uwag臋 to, co w艂a艣nie przeszed艂. 鈥 I jestem piekielnie g艂odny. Nast臋pnym razem znajd藕 mi stado jeleni. W ogrodzie nie by艂o nawet kr贸lik贸w.

Nast臋pnym razem. M贸wi艂 o tym, jakby to by艂o przyj臋cie, cho膰 przecie偶 nie m贸g艂 opanowa膰 dreszczy po tym, jak opu艣ci艂o go zakl臋cie.

Ja ze swej strony by艂em wyczerpany i przestraszony. Fakt, 偶e musia艂em stawi膰 czo艂a zakl臋ciom demon贸w, kiedy straci艂em moc, i tak by艂 przera偶aj膮cy, a niepowa偶ne podej艣cie Aleksandra do melyddy mnie denerwowa艂o.

Jeszcze jeden dzie艅, wasza wysoko艣膰 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Kiedy kciuk waszego ojca nama艣ci wasze czo艂o olejem chesem, mo偶ecie uzna膰, 偶e co艣 osi膮gn臋li艣my.

To miecz 鈥 oznajmi艂, obejmuj膮c dr偶膮cymi d艂o艅mi kubek z paruj膮cym nazrheelem i z zadowoleniem wdychaj膮c jego paskudny smr贸d. 鈥 I Dmitri. Jestem tego pewien.

Dopiero po chwili u艣wiadomi艂em sobie, co mia艂 na my艣li.

Bodziec?

Mia艂em odda膰 ojcu miecz... jako symbol ostatniej nocy m艂odo艣ci. Wyj膮艂em go z pochwy i po艂o偶y艂em na d艂oniach, i kiedy tak sta艂em, wpatruj膮c si臋 w niego, nie mog艂em powstrzyma膰 si臋 od my艣li, 偶e Dmitri powinien by膰 tu ze mn膮 w czasie dakrah. Magiczne bzdury to nic w por贸wnaniu z kar膮, kt贸r膮 sobie wymy艣li艂. Uparty stary 艂otr.

Nie s膮dzicie...

呕adni zb贸jcy nie powstrzymaliby mojego wuja. Zdarza艂o mu si臋 samodzielnie pokona膰 dwudziestu z nich i nawet si臋 nie spoci艂. A wojownicy z jego dru偶yny s膮 tylko odrobin臋 mniej od niego wyszkoleni. Nie, Dmitri pozosta艂 likai i zn贸w chce mnie czego艣 nauczy膰.

I wierzycie, 偶e my艣li o nim po艂膮czone z dotkni臋ciem miecza pobudzaj膮 zakl臋cie?

Pierwszej nocy ta艅czy艂em w tej przekl臋tej magicznej iluzji Khelid贸w i zdj膮艂em miecz. Kiedy sko艅czyli艣my, zn贸w go wzi膮艂em...

... i pomy艣leli艣cie o tym, co planowali艣cie zrobi膰.

Zgadza si臋. Za drugim razem wydarzy艂o si臋 to podczas snu, ale za trzecim, kiedy przyw贸dcy heged贸w przysi臋gali, 偶e b臋d膮 wspiera膰 dziedzica wybranego przez mojego ojca, trzyma艂em ich miecze. Baron Demiska to stary przyjaciel Dmitriego...

Westchn膮艂em.

To wydaje si臋 ca艂kiem prawdopodobne. I dlatego...

Nie b臋d臋 dotyka膰 mieczy i bardzo postaram si臋 nie my艣le膰 o Dmitrim, tym z艂o艣liwym starym bydlaku.

B膮d藕cie ostro偶ni, panie 鈥 odpowiedzia艂em. 鈥 Je艣li Khelidowie jako艣 si臋 dowiedz膮, 偶e si臋 domy艣lili艣my, mog膮 zmieni膰 zakl臋cie lub spr贸bowa膰 rzuci膰 kolejne.

Jutro jest moja dakrah, Seyonne. Zostan臋 namaszczony na dziedzica tronu. Cho膰by zmienili mnie w szakala, nie poddam si臋, nawet o tym nie my艣l. 鈥 By艂 wyj膮tkowo pewny siebie.

Ja nie. W obecno艣ci rai-kirah nie by艂o nic pewnego, a ja nie potrafi艂em przejrze膰 zamiar贸w Gai Kyalleta. Czy Khelidowie zawarli jaki艣 pakt z w艂adc膮 demon贸w, czy te偶 ich chciwo艣膰 i ambicje uczyni艂y z nich paliwo dla jego niezg艂臋bionych cel贸w? W ca艂ej zgromadzonej przez siebie wiedzy nie potrafi艂em znale藕膰 odpowiedzi. Podczas gdy Aleksander ko艅czy艂 dopija膰 nazrheel, ja pr贸bowa艂em sobie przypomnie膰 wszystko, co mog艂oby stanowi膰 dla mnie jak膮艣 wskaz贸wk臋. I dlatego zn贸w pomy艣la艂em o proroctwie Eddausa i ostrze偶eniach o pierwszej i drugiej bitwie w wojnie ko艅ca 艣wiata. Ezzarianie wierzyli, 偶e pierwsza bitwa, podb贸j Ezzarii przez Derzhich, zosta艂a przegrana, lecz pocieszali si臋 przepowiedni膮, 偶e druga bitwa odb臋dzie si臋 dopiero wtedy, gdy 鈥瀦dobywcy z p贸艂nocy鈥 stan膮 si臋 jedno艣ci膮 z demonami. Gdyby tylko cz臋艣膰 Ezzarian prze偶y艂a, mieliby艣my wystarczaj膮co du偶o czasu, by odzyska膰 si艂y i przygotowa膰 si臋, nim wszyscy Derzhi zostan膮 op臋tani. Ale je艣li zdobywcami z p贸艂nocy byli nie Derzhi, lecz Khelidowie, rasa ju偶 stanowi膮ca jedno艣膰 z demonami? Nie mog艂em op臋dzi膰 si臋 od tej my艣li. Ju偶 nie wierzy艂em w bog贸w i proroctwa, ale ta opowie艣膰 mnie dr臋czy艂a, gdy pomaga艂em ksi臋ciu si臋 podnie艣膰 i sprawdza艂em, czy nikt nie obserwuje szopy. Proroctwo mia艂o jeszcze inne elementy 鈥 opowie艣ci o wojowniku, cz艂owieku z dwoma duszami, kt贸ry wyst膮pi i powstrzyma w艂adc臋 demon贸w, ratuj膮c 艣wiat przed zag艂ad膮... I tu musia艂y si臋 sko艅czy膰 moje bezu偶yteczne rozwa偶ania. Nie zna艂em nikogo z nawet jedn膮 nieuszkodzon膮 dusz膮, nie m贸wi膮c ju偶 o dw贸ch.


* * *


Powr贸ci艂em z Aleksandrem do jego komnat. Cho膰 druga stra偶 ju偶 dawno si臋 zacz臋艂a, pali艂y si臋 艣wiat艂a, a 偶o艂nierze i domowa s艂u偶ba byli wsz臋dzie. Kiedy pod b艂otem i przemoczonym strojem rozpoznano ksi臋cia, trzydziestu wstrz膮艣ni臋tych s艂u偶膮cych pr贸bowa艂o go jednocze艣nie zbada膰, rozebra膰, pom艣ci膰 i przepyta膰.

Gdzie byli艣cie, panie? Cesarz jest bardzo... bardzo zatroskany waszym znikni臋ciem. 鈥 W ca艂ym tym chaosie Sovari, do艣wiadczony dow贸dca, szybko zdoby艂 przewag臋. 鈥 Rozes艂ali艣my dru偶yny poszukiwaczy po ca艂ym pa艂acu i mie艣cie. Kiedy us艂yszeli艣my, 偶e nie pokazali艣cie si臋 na uczcie...

Wyj艣膰! Wynosi膰 si臋, wszyscy! 鈥 rozkaza艂 ksi膮偶臋, odpychaj膮c r臋ce zatroskanych s艂u偶膮cych i odsuwaj膮c od siebie kielichy z winem i nazrheelem, kt贸re podstawiano mu pod nos. 鈥 Czy to tak trudno sobie wyobrazi膰, 偶e chc臋 mie膰 godzin臋 dla siebie? Mam ju偶 do艣膰 go艣ci, ceremonii i uczt.

Godzin臋, wasza wysoko艣膰, ale min臋艂o sze艣膰! Wybiegli艣cie z przyj臋cia i nikt nie widzia艂, gdzie si臋 udali艣cie. 鈥 Wojownik przyjrza艂 si臋 przemoczonemu ksi臋ciu. 鈥 My艣leli艣my, 偶e zachorowali艣cie. Co si臋 wam sta艂o?

Nic mi si臋 nie sta艂o. Wyszed艂em na spacer na deszczu. Chcia艂em oczy艣ci膰 g艂ow臋 przed jutrzejszym dniem. Sp臋dzi膰 troch臋 czasu w samotno艣ci. Po艣lizgn膮艂em si臋 i ub艂oci艂em. To wszystko.

Pospacerowa膰 samotnie... W takim razie co z nim? 鈥 Sovari ze zdziwieniem i pewn膮 podejrzliwo艣ci膮 wskaza艂 g艂ow膮 na mnie. Ja r贸wnie偶 by艂em zab艂ocony. Pr贸bowa艂em si臋 wymkn膮膰 przez magazyn 艣wiec, ale droga by艂a zamkni臋ta. 鈥 Jak wida膰 towarzystwo jednego cz艂owieka by艂o odpowiednie.

Jakie tam towarzystwo 鈥 prychn膮艂 Aleksander. 鈥 To niewolnik, nie cz艂owiek. 鈥 Zatar艂 r臋ce, ogrzewaj膮c je nad ogniem. 鈥 Na z臋by bog贸w, jak 艣miesz mnie przepytywa膰? Gdybym ci臋 tak nie lubi艂, Sovari...

Oczywi艣cie, wasza wysoko艣膰 鈥 odpar艂 pospiesznie kapitan. 鈥 By艂em tylko ciekaw, gdy偶 ten niewolnik ostatnio kr臋ci si臋 wsz臋dzie. Jak膮 wiadomo艣膰 mam zanie艣膰 cesarzowi?

Powiedz mu, 偶e nic si臋 nie sta艂o.

Sovari roze艣mia艂 si臋 ponuro.

Gdyby艣cie cenili mnie tak, jak powiedzieli艣cie, panie, nie pos艂aliby艣cie mnie do cesarza z tak膮 wiadomo艣ci膮. Boj臋 si臋 o swoj膮 g艂ow臋.

Niech Gottfried przeka偶e t臋 wiadomo艣膰. To on zawsze mnie ratowa艂, kiedy wpada艂em w tarapaty. By艂 z ojcem od pocz膮tku 艣wiata. Powinien by艂 zosta膰 dennissarem. Wie, jak dyplomatycznie przekazywa膰 z艂e wiadomo艣ci.

Dobry pomys艂. 鈥 Sovari zmarszczy艂 nos, pomagaj膮c Aleksandrowi wydosta膰 si臋 z mokrego p艂aszcza Durgana. 鈥 Jeste艣cie pewni, 偶e wszystko w porz膮dku, panie?

Musz臋 si臋 wyspa膰. Niewolnik pomo偶e mi ze wszystkim. Musisz uspokoi膰 ojca. Powiedz mu, 偶e b臋d臋 got贸w o pierwszej godzinie czwartej stra偶y, jak mi rozkaza艂.

W takim razie 艣pijcie dobrze. 鈥 Kiedy dotar艂 do drzwi, odwr贸ci艂 si臋 i uk艂oni艂 g艂臋boko. 鈥 Oby dzie艅 ten ujrza艂 艣wit waszej chwa艂y i zapewni艂 przysz艂膮 s艂aw臋 cesarstwu Derzhich.

Aleksander w艂adczo skin膮艂 g艂ow膮, co wygl膮da艂o do艣膰 dziwnie, bior膮c pod uwag臋 jego zabrudzon膮 twarz, na wp贸艂 rozpleciony warkocz wojownika i zniszczone ubranie. Kiedy Sovari wyszed艂, pomog艂em ksi臋ciu zdj膮膰 mokr膮 odzie偶 i przynios艂em mu ogrzan膮 wod臋 do obmycia b艂ota z twarzy i r膮k. Gdy sko艅czy艂, wyj膮艂 niebiesk膮 buteleczk臋 z szuflady jednej z pot臋偶nych szaf w sypialni i uni贸s艂 j膮 w moj膮 stron臋.

Za mojego ducha opieku艅czego 鈥 powiedzia艂. 鈥 Odda艂e艣 mi dzisiaj wielk膮 przys艂ug臋.

Nie chcia艂bym tego powtarza膰 鈥 odpar艂em. 鈥 Oby艣cie mieli spokojne urodziny.

Wyszczerzy艂 si臋 w u艣miechu i rzuci艂 na 艂贸偶ko. Przysi膮g艂bym, 偶e zacz膮艂 chrapa膰, zanim jeszcze na nie upad艂.

Min臋艂y dwa dni od rzucenia zakl臋cia przemiany.


* * *


W dniu dakrah Athos w ko艅cu zdecydowa艂 si臋 pokaza膰 swoj膮 chwa艂臋. Aleksander nie zas艂ania艂 okien w sypialni i obudzi艂 mnie blask bezchmurnego nieba. Zn贸w pozwoli艂em sobie spa膰 przy jego kominku.

Nim zgasi艂em wszystkie lampy, wyczy艣ci艂em jego buty i schowa艂em we艂niany p艂aszcz, by nikt nie znalaz艂 jego w艂a艣ciciela. Uzna艂em, 偶e powr贸t do czworak贸w nie ma sensu. Durgan wiedzia艂, gdzie jestem. Poza tym denerwowa艂em si臋. Je艣li rai-kirah byli zdecydowani nie dopu艣ci膰 do namaszczenia Aleksandra, to rzucony na niego czar nie wystarczy艂. Planowali co艣 jeszcze, a ja sp臋dzi艂em kilka godzin pr贸buj膮c domy艣li膰 si臋, co to by艂o.

Ca艂a ta sytuacja nie mia艂a sensu. Je艣li to, w co wierzy艂 Aleksander, by艂o prawd膮 鈥 a ja nie mia艂em powod贸w, by w to w膮tpi膰 鈥 nic poza 艣mierci膮 nie powstrzyma jego namaszczenia. Kaprysy, ataki furii i dziwne zachowania nie by艂y czym艣 nie do pomy艣lenia w kr贸lewskim rodzie. Nawet je艣li kto艣 z Derzhich mia艂by zobaczy膰 ksi臋cia pod wp艂ywem czaru, co by sobie pomy艣la艂? Nic. Derzhi nie wierzyli w melydd臋. Uznaliby to za iluzj臋, 偶art, kolejny g艂upi pomys艂 Aleksandra albo rodzaj perwersyjnej przyjemno艣ci, jak branie ps贸w do 艂贸偶ka razem z kobietami. By艂o to dziwne, lecz nie zwr贸ci艂oby Ivana przeciwko synowi.

Opu艣ci艂em komnaty ksi臋cia, nim ktokolwiek odwiedzi艂 go tego ranka. Gdy prze艣lizgiwa艂em si臋 przez korytarz, s艂u偶膮cy nie艣li w艂a艣nie drewno do kominka, za艣 trzech kolejnych d藕wiga艂o ci臋偶kie, paruj膮ce dzbany z wod膮 do k膮pieli. Durgan czeka艂 na mnie w czworakach. Jego inni podopieczni ju偶 zabrali si臋 za codzienne obowi膮zki. Domy艣la艂em si臋, 偶e ci pracuj膮cy w kuchniach nie spali ca艂膮 noc.

Czy powiedzia艂 ci, gdzie masz dzisiaj by膰? Mamy czeka膰 w tych samych miejscach co zwykle? 鈥 spyta艂.

Tak przypuszczam 鈥 odpar艂em, pr贸buj膮c umy膰 si臋 przy cysternie. 鈥 Nie rozmawiali艣my o tym. 鈥 Nie s膮dzi艂em, by mia艂o to jakie艣 znaczenie. Cokolwiek si臋 wydarzy, b臋dzie inaczej ni偶 wcze艣niej.

Kiedy wyszed艂em z czworak贸w, s艂o艅ce 艣wieci艂o jasno. Na blankach flagi 艂opota艂y na silnym wietrze, czerwie艅 i ziele艅 malowa艂y si臋 jaskrawo na tle lodowatoniebieskiego nieba. Sztandary cesarstwa i hegedu Denischkar. Lew i sok贸艂. Cesarstwo i r贸d tak blisko ze sob膮 zwi膮zane. Ivan, Aleksander... Dmitri.

W tej w艂a艣nie chwili chmury w moim umy艣le podnios艂y si臋 i ujrza艂em niebezpiecze艅stwo tak wyra藕nie, jak widzia艂em o艣nie偶ony szczyt g贸ry Nerod b艂yszcz膮cy w blasku s艂o艅ca.

Panie Durganie! 鈥 zawo艂a艂em, wracaj膮c do czworak贸w. W艂a艣nie dorzuca艂 drewna do piecyka i ustawia艂 na nim kocio艂ek z wod膮. Kucn膮艂em przy nim i powiedzia艂em cicho: 鈥 Ufasz mi? Gdybym ci powiedzia艂, 偶e mam przera偶aj膮ce podejrzenia dotycz膮ce tego dnia, zrobi艂by艣, o co poprosz臋, i nie zadawa艂 偶adnych pyta艅?

Czy chodzi o walk臋 z ciemno艣ci膮?

Tak.

I czy to nie b臋dzie niebezpieczne dla ksi臋cia?

Je艣li mam racj臋, tylko to mo偶e go uratowa膰.

Widzia艂em do艣膰, by ci zaufa膰.

Musisz przygotowa膰 konia, gdzie艣... 鈥 Zamkn膮艂em oczy i zacz膮艂em szybko my艣le膰.

Za pralni膮 jest olchowy zagajnik. G臋sty. M贸g艂by si臋 tam ukry膰 cz艂owiek... albo ko艅. 鈥 Zaczyna艂 si臋 domy艣la膰.

Tak 鈥 odpowiedzia艂em. 鈥 Potrzebne te偶 b臋dzie jedzenie na kilkana艣cie dni... i ubranie... co艣 niezbyt wyszukanego... dla wysokiego m臋偶czyzny... 鈥 Spojrza艂em na niego pytaj膮co. Dla niewolnika nawet m贸wienie o takich rzeczach, kt贸re otwarcie oznacza艂y ucieczk臋, by艂o wyrokiem 艣mierci. Za te s艂owa m贸g艂 obra膰 moje ko艣ci z mi臋sa albo wrzuci膰 mnie do lochu i nigdy nie wypu艣ci膰.

B臋dzie tak, jak powiedzia艂e艣, Ezzarianinie. Ale je艣li wa偶ysz si臋...

Nie zdradz臋 ci臋, Durganie. Mo偶e si臋 myl臋...

Pobieg艂em do pa艂acu i pojawi艂em si臋 w przej艣ciu za drzwiami Aleksandra w chwili, gdy wychodzi艂. Wygl膮da艂 jak przysta艂o na cesarza. Odziany by艂 w biel 鈥 sztywn膮, dopasowan膮 satynow膮 tunik臋 i spodnie wyszywane bia艂膮 jedwabn膮 nici膮 i per艂ami. W jego warkocz wpleciono z艂ote nici, a czo艂o otacza艂 w膮ski z艂oty diadem z pojedynczym szmaragdem. Z jego ramion sp艂ywa艂 d艂ugi, wyszywany per艂ami p艂aszcz, na kt贸rym spoczywa艂 diamentowy naszyjnik. Wykonano go z mocno splecionego z艂otego drutu, kt贸ry otacza艂 d艂ug膮 szyj臋 ksi臋cia, opada艂 na ramiona i sp艂ywa艂 na pier艣 na szeroko艣膰 d艂oni. Wysadzany by艂 diamentami, setkami diament贸w tak pomys艂owo umieszczonych i tak b艂yszcz膮cych, 偶e mog艂yby pochwyci膰 blask jednej 艣wiecy i roz艣wietli膰 noc w tysi膮cu miast. Szczup艂a twarz ksi臋cia by艂a powa偶na, a jego postawa kr贸lewska. Je艣li jego duch odpowiada艂 wygl膮dowi, Derzhi nie mogli zapragn膮膰 lepszego w艂adcy.

By艂o zbyt p贸藕no, by go ostrzec. Obok niego i za nim sz艂o pi臋膰dziesi臋ciu wojownik贸w Derzhich, i Aleksander min膮艂 mnie, nawet nie zauwa偶aj膮c.


Poniewa偶 nie mia艂em lepszego planu, wycofa艂em si臋 do gabinetu, ale nie wyj膮艂em pi贸r i atramentu. Nie mog艂em si臋 uspokoi膰, wi臋c w ci膮gu dziesi臋ciu minut opu艣ci艂em swoje stanowisko i pospieszy艂em korytarzami. Mija艂em widmowych s艂u偶膮cych i niewolnik贸w, kt贸rzy wy艂aniali si臋 z cieni i pogr膮偶ali w swojej nieko艅cz膮cej si臋 pracy. Bieg艂em w d贸艂 wspania艂ymi schodami, nie odpowiadaj膮c na oburzone spojrzenia tych, kt贸rymi wstrz膮sn膮艂 widok niewolnika w zakazanym miejscu.

Buczenie mellangharu i grzmienie tr膮b przyci膮ga艂y mnie, lecz t艂umy wype艂niaj膮ce Sal臋 Lwiego Tronu by艂y zbyt g臋ste, bym m贸g艂 co艣 zobaczy膰. Nawet gdy fala uk艂on贸w min臋艂a moje miejsce, nic nie zobaczy艂em.

Przebieg艂em przez atrium nakryte sklepionym dachem w stron臋 wewn臋trznej cz臋艣ci sali, tej samej, w kt贸rej zasiada艂 na tronie Ivan, oczekuj膮c syna. Za podwy偶szeniem, na kt贸rym sta艂 Lwi Tron, znajdowa艂 si臋 magazyn, gdzie przechowywano drabiny s艂u偶膮ce do wymiany 艣wiec w najwy偶szych 艣wiecznikach. Magazyn by艂 wysok膮, w膮sk膮 nisz膮 powsta艂膮, gdy za Sal膮 Lwiego Tronu dobudowano do pa艂acu nowe skrzyd艂o. Niegdy艣 na ko艅cu sali, nad cesarskim tronem, znajdowa艂y si臋 wysokie, witra偶owe okna, ale poniewa偶 ju偶 nie dochodzi艂o do nich 艣wiat艂o s艂o艅ca, zast膮piono je kratami z br膮zu zdobionymi srebrem.

Przystawi艂em drabin臋 i wspi膮艂em si臋 na g贸r臋. W艣r贸d g臋stych chmur dymu 艣wiec i kadzid艂a widzia艂em ca艂e rz臋dy obwieszonych klejnotami Derzhich i ich go艣ci. Pomniejsza szlachta t艂oczy艂a si臋 w szerokich podcieniach po obu stronach Sali Lwiego Tronu, podczas gdy wa偶niejsi go艣cie siedzieli na pot臋偶nej przestrzeni mi臋dzy kolumnami. W ka偶dej lampie pali艂a si臋 aromatyczna oliwa, zapalono ka偶d膮 艣wiec臋. Muzyka unosi艂a si臋 pod z艂otymi arkadami i odbija艂a od b艂臋kitnej mozaiki nad tronem, sk艂aniaj膮c ducha do unoszenia si臋 w czystej przestrzeni nad 偶ebrowanymi 艂ukami.

Cesarz, wysoki, szeroki w barach m臋偶czyzna odziany w ciemnoniebieskie szaty, w zdobionej diamentami i szmaragdami koronie, kt贸rej s艂abszy m臋偶czyzna by nie uni贸s艂, siedzia艂 na tronie mi臋dzy stoj膮cymi na tylnych 艂apach lwami ze z艂ota, trzy razy wy偶szymi od cz艂owieka. Jego d艂ugi, siwy warkocz przytrzymywa艂y z艂ote obr臋cze wysadzane diamentami, za艣 twarz, inteligentna, szczup艂a i dumna pokazywa艂a, jak mo偶e wygl膮da膰 jego syn za czterdzie艣ci lat. Aleksander le偶a艂 na brzuchu na wy艂o偶onym bia艂ym dywanem podwy偶szeniu mi臋dzy tronem a stopniami.

Ivan uni贸s艂 d艂o艅, by uciszy膰 muzyk臋.

Powsta艅, Aleksandrze, ksi膮偶臋 Derzhich. 鈥 Jego g艂臋boki g艂os by艂 tak d藕wi臋czny i wspania艂y, 偶e nikt z ca艂ej olbrzymiej widowni nie m贸g艂 go nie us艂ysze膰, a nikt, kto go us艂ysza艂, nie m贸g艂 nie poj膮膰, 偶e m贸wi膮cy jest najpot臋偶niejszym cz艂owiekiem na 艣wiecie.

Z gracj膮, kt贸ra nieprzyjemnie przypomina艂a shengara, ksi膮偶臋 powsta艂 i stan膮艂 przy ojcu, po czym rozpocz臋艂y si臋 ceremonie.

Nie przygl膮da艂em si臋 ca艂emu temu wyszukanemu widowisku 鈥 Derzhi wiruj膮cy w rytm b臋bn贸w, ch贸ry dzieci obwieszonych z艂otymi b艂yskotkami, dudziarze, odziani w biel kap艂ani o ogolonych g艂owach, kt贸rych za艣piewy odbija艂y si臋 echem od sklepienia. Miast tego w艣r贸d morza twarzy poszukiwa艂em innych, kt贸rzy r贸wnie偶 nie byli zainteresowani ceremoni膮. Tam, po lewej, w pierwszym rz臋dzie w艣r贸d najbardziej uprzywilejowanych go艣ci byli ci, kt贸rzy mogli siedzie膰 w obecno艣ci cesarza. Cho膰 ze swojego miejsca nie widzia艂em ich zimnych niebieskich oczu, rozpozna艂em ich obu po g艂adkich, bardzo jasnych w艂osach. Zabrzmia艂y fanfary i Aleksander ukl膮k艂 przed ojcem, a jego zdobiony per艂ami p艂aszcz zosta艂 u艂o偶ony za nim przez pi臋tnastu pazi贸w. Ch艂opiec w sztywnych, z艂otych szatach podszed艂 do cesarza z niedu偶ym, zdobionym klejnotami kielichem. Z艂e przeczucia wisia艂y w powietrzu niczym dym, cho膰 nie potrafi艂em oceni膰, z jakiego kierunku nadejdzie wyzwanie. Ale nadesz艂o.

Niczym nag艂y grzmot zapowiadaj膮cy nadej艣cie burzy, nim jeszcze wszyscy zd膮偶yli si臋 do niej przygotowa膰, w艣r贸d pe艂nej szacunku ciszy zabrzmia艂 g艂o艣ny okrzyk.

Morderca!

Palec cesarza zatrzyma艂 si臋 w drodze do zdobionego klejnotami kielicha. Tysi膮c widz贸w jak jeden m膮偶 sapn臋艂o z zaskoczenia i odwr贸ci艂o g艂owy, by spojrze膰 na szale艅ca, kt贸ry wa偶y艂 si臋 przerwa膰 najbardziej powa偶ny rytua艂 w 偶yciu Derzhich. Ja r贸wnie偶 przyjrza艂em si臋 t艂umowi w poszukiwaniu krzycz膮cego, zauwa偶aj膮c przy okazji, 偶e jedynie dwie osoby tego nie zrobi艂y. Dwie jasne g艂owy w pierwszym rz臋dzie nie odwr贸ci艂y si臋, lecz pozosta艂y bez ruchu, koncentruj膮c spojrzenie na cesarzu i ksi臋ciu. Aleksander zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i obr贸ci艂 g艂ow臋, sprawiaj膮c, 偶e cz臋艣膰 z dzieci trzymaj膮cych jego p艂aszcz zachwia艂a si臋 i przewr贸ci艂a.

Zdrada! 鈥 Krzyk, dziwnie zniekszta艂cony, wisia艂 w powietrzu niczym kadzid艂o. 鈥 Szlachetny majestacie, c贸偶 za 偶mij臋 nazywacie swoim nast臋pc膮? W czyjej skrwawionej d艂oni sk艂adacie piecz臋膰 cesarstwa? Jakiemu przebrzyd艂emu tch贸rzowi powierzacie swoje w艂adztwo?

Niczym naci膮gni臋ta tkanina p臋kaj膮ca na ca艂ej d艂ugo艣ci, gdy pojawi si臋 jedno rozdarcie, t艂um rozdzieli艂 si臋 po艣rodku, ukazuj膮c posta膰 odzian膮 w szary p艂aszcz z kapturem. Dym otacza艂 Aleksandra, t艂umi膮c blask diament贸w, gdy nieznajomy podszed艂 bli偶ej i stan膮艂 w przej艣ciu tu偶 przy stopniach.

Kto wa偶y si臋 m贸wi膰 o zdradzie w ten u艣wi臋cony ranek? 鈥 spyta艂 cesarz, a jego d艂ugi, prosty nos rozszerzy艂 si臋 z w艣ciek艂o艣ci. 鈥 Poka偶 si臋. 鈥 Odziani w czerwie艅 偶o艂nierze podbiegli do zakapturzonego m臋偶czyzny, lecz na gest cesarza si臋 zatrzymali.

Nieznajomy uni贸s艂 r臋k臋 i wskaza艂 palcem na Aleksandra.

Jestem tu, by 艣wiadczy膰 o zbrodniach tego 艂otra, ksi臋cia, i przynosz臋 wiadomo艣膰 o czynie tak ohydnym, 偶e sami si臋 go wyprzecie, wasza wysoko艣膰.

Poka偶 si臋, nim zginiesz, g艂upcze 鈥 stwierdzi艂 cesarz.

Jak sobie 偶yczycie, panie.

M臋偶czyzna zsun膮艂 kaptur, a w贸wczas ci, kt贸rzy stali najbli偶ej, westchn臋li, zadr偶eli i odwr贸cili si臋. W艣r贸d zebranych zacz臋艂y si臋 rozchodzi膰 szepty niczym fale na oceanie, gdy wieloryb wynurzy si臋 na jego powierzchni臋. Ja r贸wnie偶 zadr偶a艂em i przycisn膮艂em rozpalone czo艂o do zimnej kraty. M臋偶czyzna mia艂 tylko po艂ow臋 twarzy. To, co pozosta艂o z lewej strony, by艂o skurczone i pobli藕nione, przez co jego oko nie otwiera艂o si臋 do ko艅ca. Lewa strona jego ust znik艂a, ukazuj膮c z臋by niczym w trupim grymasie. Na pozosta艂o艣ciach lewego policzka malowa艂y si臋 czerwone znaki soko艂a i lwa. Vanye.

Aleksander nie zadr偶a艂, lecz pochyli艂 si臋 do ojca i powiedzia艂 co艣 cicho.

Jeste艣 zbrodniarzem, kt贸ry uszkodzi艂 w艂asno艣膰 swojego ksi臋cia 鈥 oznajmi艂 cesarz. 鈥 Zgodnie z prawem powiniene艣 by膰 martwy lub w 艂a艅cuchach, a twoja 偶ona i dzieci wyrzucone na bruk, by zgin臋艂y z g艂odu. Naprawd臋 chcesz mnie sk艂oni膰 do wydania wyroku, od kt贸rego m贸j syn tak lito艣ciwie si臋 powstrzyma艂?

Nie, panie. Przyby艂em, by w waszej obecno艣ci oskar偶y膰 go o morderstwo. 鈥 Pobliscy widzowie niemal si臋 zadeptywali, pr贸buj膮c oddali膰 od Vanye.

Potwierdzi艂em wyrok ksi臋cia w tej kwestii. Lord Sierge zosta艂 zgodnie z prawem stracony jako zdrajca i szpieg. 呕adnych dyskusji. Stra偶e!

Nie, wasza wysoko艣膰, nie ohydny mord na moim szwagrze przyby艂em tu zdemaskowa膰, lecz mord na kim艣, kogo mo偶ecie uzna膰 za wartego wi臋cej od syna rodu Mezzrah. Lord marsza艂ek Dmitri zha Denischkar jest martwy, a zabi艂 go ten plugawy ksi膮偶臋.

K艂amca! 鈥 wykrzykn膮艂 Aleksander, si臋gaj膮c po miecz.

Nie! 鈥 wyszepta艂em. 鈥 Aleksandrze, nie dotykaj go!

Nie m贸g艂 us艂ysze膰 mojego cichego b艂agania w艣r贸d okrzyk贸w przera偶enia i zdziwienia, kt贸re wype艂ni艂y Sal臋 Lwiego Tronu, lecz jego d艂o艅 zatrzyma艂a si臋 nad r臋koje艣ci膮 i nie opu艣ci艂a ni偶ej.

Cisza! 鈥 rykn膮艂 cesarz. 鈥 Nast臋pny m臋偶czyzna lub kobieta, kt贸ry odezwie si臋 bez mojego pozwolenia, zginie natychmiast. 鈥 Ci臋偶k膮 cisz臋 przerwa艂o jedynie syczenie pochodni i cichy p艂acz przera偶onego dziecka. W艂adca oskar偶ycielsko wskaza艂 palem na Vanye. 鈥 Przyprowad藕cie tego cz艂owieka... tego trupa. 鈥 Jego s艂owa kipia艂y w艣ciek艂o艣ci膮, od kt贸rej trz臋s艂a si臋 ziemia.

Stra偶nicy rzucili Vanye na schody u st贸p cesarza. Aleksander zrobi艂 krok do przodu, lecz cesarz zatrzyma艂 go lew膮 r臋k膮. Praw膮 wyci膮gn膮艂 miecz i przycisn膮艂 go do gard艂a Vanye.

Teraz to powt贸rz.

Mam dowody, panie, i 艣wiadka 鈥 powiedzia艂 m艂odzieniec, warcz膮c z nienawi艣ci. R臋kawem wytar艂 艣lin臋 sp艂ywaj膮c膮 ze spalonych ust. 鈥 To nie jest m贸j wymys艂. Kiedy si臋 o tym dowiedzia艂em, prosi艂em jedynie, bym to ja m贸g艂 dostarczy膰 t臋 wiadomo艣膰. Wezwijcie moich s艂u偶膮cych, kt贸rzy czekaj膮 przy drzwiach, a zobaczycie, 偶e syn rodu Mezzrah m贸wi prawd臋. I wezwijcie Fredeka, kapitana lorda Dmitriego, a us艂yszycie opowie艣膰, kt贸ra uka偶e zgni艂膮 dusz臋 waszego syna.

Fredek? 鈥 W chwili gdy Ivan wypowiedzia艂 imi臋 wojownika Derzhich z zaskoczeniem i zaciekawieniem, wiedzia艂em, 偶e Aleksander jest stracony. Gdybym m贸g艂 si臋gn膮膰 i wy艂uska膰 ksi臋cia z tego zbiorowiska, zrobi艂bym to. Ale musia艂em bezsilnie patrze膰, jak rozgrywa si臋 intryga demon贸w.

Czterech 偶o艂nierzy odzianych w pomara艅cz i biel rodu Mezzrah podesz艂o powoli z noszami okrytymi bia艂膮 materi膮. Ustawili je u podstawy schod贸w, przed cesarzem, i wycofali si臋. Ivan wskaza艂 na jednego ze swoich ludzi, kt贸ry uni贸s艂 draperi臋, ukazuj膮c twarz. Zapad艂e policzki. Broda zlepiona krwi膮. Ale to bez w膮tpienia by艂 Dmitri.

Ksi膮偶臋 opad艂 na czerwone aksamitne krzes艂o obok tronu i spojrza艂 na cia艂o swojego wuja. Powiedzia艂 wystarczaj膮co g艂o艣no, by wszyscy us艂yszeli:

Na Athosa, co ja narobi艂em?

Nigdy nie potrafi艂em sobie wyobrazi膰, by tak pot臋偶ny t艂um zachowa艂 tak g艂臋bok膮 cisz臋.

Mocno zbudowany, posiwia艂y m臋偶czyzna w stroju wojownika pod膮偶y艂 za noszami, powoli i z trudem, wspieraj膮c si臋 na lasce. Opad艂 na jedno kolano przed cesarzem.

Wasza wysoko艣膰 鈥 powiedzia艂. 鈥 Oby wasz sprawiedliwy miecz przebi艂 moje serce, nim wypowiem te z艂e wie艣ci. M贸j pan, lord Dmitri, zgin膮艂 z r膮k bandyt贸w na prze艂臋czy Jybbar oko艂o pi臋tna艣cie dni temu.

Jak to mo偶liwe, 偶e ty, prawa r臋ka mojego brata, kt贸ry przysi臋ga艂e艣 偶y膰 i umiera膰 razem z nim, mo偶esz chodzi膰 i m贸wi膰, podczas gdy on le偶y tu martwy? 鈥 spyta艂 Ivan, a jego g艂os odbija艂 si臋 echem od 艣cian.

Fredek m贸wi艂 powoli i z namys艂em, a jego ponure s艂owa uderza艂y o kamienne 艣ciany niczym tarany.

Niestety, panie, w Avenkharze dozna艂em powa偶nego ataku biegunki i marsza艂ek rozkaza艂 mi pozosta膰 w mie艣cie, bym ich nie spowalnia艂. By艂 zdecydowany powr贸ci膰 do Capharny z nowym mieczem ksi臋cia na otwarcie dakrah. Ksi膮偶臋 rozkaza艂 mu przej艣膰 przez Jybbar, by tak si臋 sta艂o. Gaspar zosta艂 ze mn膮 i jakie艣 dwa dni po wyje藕dzie marsza艂ka my r贸wnie偶 wyruszyli艣my, planuj膮c jecha膰 dzie艅 i noc, p贸ki go nie dogonimy. Ale kiedy dotarli艣my na szczyt Jybbar, sk膮d widok na wsch贸d i zach贸d rozci膮ga si臋 a偶 po granice cesarstwa, znale藕li艣my cia艂o marsza艂ka i jego czterech ludzi. Konie, sakiewki i bro艅, wszystko zosta艂o zabrane. Zabrano nawet buty i p艂aszcze. Panie, zostali poranieni, zwi膮zani i pozostawieni na 艣niegu, by wykrwawili si臋, zamarzli na 艣mier膰 albo zostali po偶arci przez wilki.

Wielki Druyo, pom艣cij swojego pot臋偶nego s艂ug臋! 鈥 rykn膮艂 Ivan, wznosz膮c oczy i zaci艣ni臋te r臋ce do nieba, jakby pragn膮 cho膰by si艂膮 sk艂oni膰 bog贸w do pomocy. 鈥 Kim byli ci mordercy?

Nieznani mi ludzie, wasza wysoko艣膰, ale nadal tam byli, kryli si臋 na prze艂臋czy, kiedy przyjechali艣my. Wzi臋li nasze konie, bo inaczej dotarliby艣my tu z wie艣ciami wiele dni wcze艣niej. Ale pozwolili nam 偶y膰... pod warunkiem 偶e w tajemnicy przeka偶emy wiadomo艣膰 ksi臋ciu Aleksandrowi.

A jak膮 wiadomo艣膰 chcieli ci mordercy przekaza膰 mojemu synowi? 鈥 spyta艂 zimno Ivan.

Ksi膮偶臋 si臋 nie poruszy艂, nie oderwa艂 wzroku od Dmitriego. Nie by艂em pewien, czy w og贸le s艂ysza艂 s艂owa m臋偶czyzny. Posiwia艂y weteran spogl膮da艂 to na cesarza, to na ksi臋cia.

Powiedzieli, 偶ebym przekaza艂 ksi臋ciu, 偶e wszystko zrobili tak, jak sobie 偶yczy艂.

W sali zapanowa艂o szale艅stwo. Niczym stopione kamienie i lawa wyrywaj膮ce si臋 z gardzieli wulkanu, tak ka偶da nienawi艣膰, uraza i 偶al do Aleksandra unios艂y si臋 w zadymion膮 przestrze艅 Sali Lwiego Tronu. Ksi膮偶臋 obra偶a艂 ludzi, o艣miesza艂 ich, szydzi艂 z tradycji i honoru Derzhich. Uwodzi艂 偶ony i c贸rki, lekcewa偶y艂 swoje obowi膮zki. Pada艂y tysi膮ce innych oskar偶e艅, drobnych i ca艂kiem powa偶nych. Ale jedyny dow贸d, jaki obchodzi艂 Ivana, le偶a艂 u podstawy schod贸w. Cesarz uciszy艂 gadanin臋 machni臋ciem r臋ki.

Ten rytua艂 zostaje zawieszony na trzy dni 鈥 zdecydowa艂 鈥 by艣my mogli odpowiednio odda膰 szacunek najwspanialszemu wojownikowi, jaki kiedykolwiek chodzi艂 pod ogniem Athosa. Przez ca艂y rok od tego dnia ka偶de domostwo b臋dzie wyra偶a膰 偶a艂ob臋, wieszaj膮c na swoich drzwiach czerwony sztandar, b臋dziemy te偶 w pie艣niach i opowie艣ciach przypomina膰 wspania艂e czyny mego brata, by Athos wiedzia艂, 偶e ma go umie艣ci膰 po swej prawicy. Tam dzie艅 i noc b臋dzie broni艂 krainy przed bestiami podziemnego 艣wiata.

Cesarz wyj膮tkowo skutecznie wype艂nia艂 swoje postanowienia. Jednym g艂adkim ci臋ciem odr膮ba艂 g艂ow臋 Vanye, po czym kopni臋ciem zrzuci艂 japo schodach, a偶 wyl膮dowa艂a u st贸p Dmitriego, spogl膮daj膮c oskar偶ycielsko na ksi臋cia. Z szumem niebieskich szat Ivan wyszed艂 z sali. Jedynie po艂owa oszo艂omionych widz贸w pami臋ta艂a o uk艂onie.

Aleksander siedzia艂 bez ruchu na swoim krze艣le. Nikt nie wa偶y艂 si臋 spojrze膰 w jego stron臋. Kiedy stra偶nicy cesarza unie艣li nosze i wynie艣li cia艂o Dmitriego, Aleksander nie ruszy艂 nawet g艂ow膮, jakby ten straszliwy widok nadal pozosta艂 w miejscu, w kt贸rym ukaza艂 si臋 po raz pierwszy.

Fendular wyrwa艂 kielich z ceremonialnym olejem z r膮k odzianego w z艂oto pazia, kt贸ry wpatrywa艂 si臋 z otwartymi ustami w groteskow膮 g艂ow臋 i okrwawione cia艂o. Inny m臋偶czyzna zapakowa艂 ceremonialne misy i przyrz膮dy, podczas gdy dwie kobiety zastanawia艂y si臋, co zrobi膰 z bia艂ym dywanem, bezpowrotnie poplamionym krwi膮.

T艂um szybko si臋 rozproszy艂. Domy艣la艂em si臋, 偶e zebrani tu ludzie szukali miejsca, gdzie b臋d膮 mogli swobodnie porozmawia膰, z dala od gniewu Ivana. Jedynie niewielka grupka go艣ci zosta艂a z boku sali 鈥 dwaj m臋偶czy藕ni i rudow艂osa kobieta w ciemnoniebieskiej sukni. Pani Lydia. Obserwowa艂a Aleksandra. Jej towarzysze pr贸bowali j膮 sk艂oni膰 do wyj艣cia przez boczne drzwi, ona jednak wyrwa艂a si臋 z ich uchwytu i sama opu艣ci艂a sal臋.

Jaskrawe sztandary zwisa艂y bezw艂adnie. Puste krzes艂a zosta艂y poprzewracane. Na ziemi le偶a艂y podeptane kwiaty. Promienie s艂o艅ca przebija艂y si臋 przy brzegach draperii otaczaj膮cych okna, lecz zaraz t艂umi艂y je chmury dymu z gaszonych 艣wiec.

Ja r贸wnie偶 nie mog艂em si臋 poruszy膰, jakby nawet moje ko艅czyny by艂y zwi膮zane wol膮 mojego pana. A on nie mi膮艂 woli. Jego diamentowy naszyjnik po艂yskiwa艂 szyderczo w艣r贸d ruin tego dnia.

Jak si臋 spodziewa艂em, jaki艣 niewolnik wszed艂 niepewnie na podwy偶szenie i ukl膮k艂 przed ksi臋ciem, przyciskaj膮c czo艂o do zakrwawionego dywanu. Aleksander nie pokaza艂 po sobie, 偶e go zauwa偶a, lecz wiadomo艣膰 najwyra藕niej zosta艂a dostarczona. Ksi膮偶臋 wsta艂 i powoli ruszy艂 drog膮, kt贸r膮 jego ojciec opu艣ci艂 sal臋.




Rozdzia艂 17


Morderstwo. Ivan z pewno艣ci膮 nie uwierzy w to na podstawie tak niepewnych dowod贸w, jak s艂owa nieznanego bandyty i 偶膮dnego zemsty zdrajcy. Mi艂o艣膰 Aleksandra do Dmitriego by艂a zbyt g艂臋boka. Ale z drugiej strony, jak cz臋sto Ivan mia艂 okazj臋 obserwowa膰 to uczucie? S艂ysza艂, jak Dmitri pot臋pia Aleksandra za lekkomy艣lno艣膰 i g艂upot臋 i jak Aleksander narzeka na wuja przy ka偶dej pr贸bie wprowadzenia przez niego dyscypliny.

Pospieszy艂em korytarzami prowadz膮cymi od Wielkiej Sali w stron臋 komnat cesarza. Oszo艂omieni dworzanie kr臋cili si臋 bez celu po zat艂oczonych komnatach, a ich oczy poszukiwa艂y w t艂umie godnej zaufania twarzy. Gdy mieli tyle szcz臋艣cia, 偶e znale藕li przyjaciela, przytulali si臋 do 艣ciany niczym 艣mietana w s艂oju z mlekiem, szeptali do siebie i ogl膮dali si臋 przez rami臋, by nikt przypadkiem ich nie us艂ysza艂.

Wbi艂em oczy w ziemi臋 i ignorowa艂em ka偶de polecenie, kt贸re mog艂o by膰 skierowane do niewolnika. Rozpaczliwie pragn膮艂em odnale藕膰 Aleksandra, rozpaczliwie pragn膮艂em poj膮膰, co si臋 dzieje. Nigdy nie uwierzy艂em we w艂asne spekulacje, 偶e Khelidowie pragn膮 zmusi膰 cesarza do namaszczenia wybranego przez nich dziedzica. W tradycji heged贸w by艂o zbyt wiele przeszk贸d, by do tego dosz艂o. Nawet gdyby Aleksander zosta艂 wykluczony, Derzhi pr臋dzej wyruszyliby na wojn臋, ni偶 oddali tron komu艣 innemu, a wojna by艂a w艂a艣nie tym, na co Khelidowie nie mogli sobie pozwoli膰. P臋dzili艣my w d贸艂 strom膮 艣cie偶k膮, a ja nie mia艂em poj臋cia, gdzie nas ona zaprowadzi.

Nie mog艂em si臋 zbli偶y膰 do Aleksandra ani nawet dowiedzie膰 si臋, gdzie jest. Nikt nie widzia艂, by wchodzi艂 do komnat cesarza, cho膰 wszyscy zak艂adali, 偶e tam w艂a艣nie jest. Og艂upia艂a s艂u偶膮ca powiedzia艂a, 偶e ksi膮偶臋 powr贸ci艂 do swoich komnat, lecz by艂y one zimne i opuszczone. Wr贸ci艂em do cesarskiego skrzyd艂a i przemieszcza艂em si臋 od jednego ciemnego przej艣cia do drugiego, pr贸buj膮c pods艂ucha膰 plotki, pozosta膰 niezauwa偶onym i wymy艣li膰, jak zbli偶y膰 si臋 do miejsca, gdzie musia艂em by膰, lub dowiedzie膰 si臋 tego, co musia艂em wiedzie膰. Bez nadziei. Bezsilny.

Moje serce przesta艂o na chwil臋 bi膰, gdy 偶elazna r臋ka chwyci艂a mnie za rami臋.

Powiedzia艂em, p贸jdziesz ze mn膮, niewolniku. 鈥 By艂 to 艂ysiej膮cy m臋偶czyzna w niebieskich satynowych spodniach i br膮zowej kamizeli niezakrywaj膮cej piersi poro艣ni臋tej siwymi w艂osami. Nawet nie s艂ysza艂em, jak si臋 do mnie zbli偶a.

Ale panie, ja...

M臋偶czyzna przyci膮gn膮艂 mnie tak blisko do siebie, 偶e m贸g艂bym policzy膰 pory na ko艅cu jego jajowatego nosa.

Masz przyj艣膰. Nie 偶ycz臋 sobie scen w obecno艣ci wszystkich tych ludzi. Wola艂bym nie by膰 widziany z niewolnikiem, a ju偶 szczeg贸lnie z tob膮. 鈥 Pu艣ci艂 mnie, strzepn膮艂 jaki艣 wyimaginowany py艂ek z wypchanej kamizeli i wyszed艂 sztywno za r贸g. Przeklinaj膮c w duchu, poszed艂em za nim w pobliskie przej艣cie, ciche, eleganckie i opuszczone. Znalaz艂em si臋 w dziedzinie ulubionych go艣ci cesarza, tak bliskiej cesarskim komnatom.

Przeprowadzi艂 mnie przez otwarte drzwi do komnaty pachn膮cej kwiatami. Du偶y bukiet wysokich, brzoskwiniowych stencji i jaskrawych r贸偶 sta艂 na b艂yszcz膮cym okr膮g艂ym stole. Na 艣cianach wisia艂y rze藕bione kamienne tabliczki przedstawiaj膮ce sceny z 偶ycia Derzhich na pustyni, kontrastuj膮ce z kwiatami r贸wnie ostro jak 艣nieg na dworze. M臋偶czyzna w niebieskiej satynie zamkn膮艂 za mn膮 drzwi i powiedzia艂:

Zaczekaj tutaj.

Potem znikn膮艂 za wewn臋trznymi drzwiami. Skrzy偶owa艂em r臋ce na piersi i spu艣ci艂em wzrok, pr贸buj膮c wr贸ci膰 do zwyk艂ych nawyk贸w. By艂em niewolnikiem, poddanym kaprysom Derzhich. Nie mog艂em o tym zapomnie膰.

Nie zastanawiaj si臋. Nie martw. Nic przez to nie zyskasz. Co ma by膰, to b臋dzie.

Moje w艂asne s艂owa brzmia艂y jednak g艂ucho jak echo spokoju ducha, kt贸rego ju偶 w sobie nie mia艂em. Demony rozp臋ta艂y wojn臋, a ja musia艂em odegra膰 w niej swoj膮 偶a艂osn膮 rol臋, cho膰 przecie偶 by艂em 艣lepy, g艂uchy i pozbawiony mocy. Ka偶da mijaj膮ca chwila odbiera艂a mi spok贸j. Gdzie jest Aleksander? Nie mia艂em czasu na kaprysy szlachetnie urodzonych Derzhich. By艂em ju偶 got贸w wybuchn膮膰, gdy do komnaty wpad艂a pani Lydia. Jej wysokie policzki by艂y r贸wnie czerwone jak w艂osy, a zielone oczy p艂on臋艂y.

Zrobi艂 to? 鈥 spyta艂a, nie czekaj膮c, a偶 podnios臋 si臋 z pospiesznego uk艂onu. 鈥 Powiedz mi prawd臋.

Nie, pani. Nie zrobi艂.

Znasz go wystarczaj膮co dobrze, by to przysi膮c?

Postawi艂bym na to swoje 偶ycie. Nie jest zdolny do takiego czynu.

Naprawd臋 w to wierzysz. Jak to mo偶liwe? 鈥 Nie potrafi艂em zrozumie膰 jej gniewu. 鈥 Czy powiedzenie tego nie zatruwa ci j臋zyka? 鈥 Chwyci艂a za 偶elazn膮 obr臋cz na moim nadgarstku i unios艂a mi r臋k臋 do twarzy, jakbym by艂 marionetk膮 w 艣wi臋to letniego przesilenia, po czym poci膮gn臋艂a mnie do lustra i obr贸ci艂a, bym obejrza艂 swoje plecy. 鈥 Zobacz, co ci zrobi艂. Jakie dziwne szale艅stwo ka偶e ci kocha膰 tego, kt贸ry traktuje ci臋 tak okrutnie?

Ksi膮偶臋 Aleksander jest moim panem, pani. W艂ada moim 偶yciem i 艣mierci膮, a tak偶e wszystkimi innymi paskudnym mo偶liwo艣ciami pomi臋dzy. Nie b臋d臋 udawa膰 uczu膰, kt贸rych nie mo偶e 偶ywi膰 niewolnik. 鈥 M贸wi艂em przez rami臋, nie chc膮 patrze膰 na wychudzonego, pokrytego bliznami nieznajomego, kt贸ry wed艂ug niej by艂 mn膮. 鈥 Ale musz臋 by膰 szczery. Mimo swych wad ksi膮偶臋 jest zdolny do wielkiego oddania. Jedyn膮 osob膮, kt贸r膮 darzy艂 takim uczuciem, by艂 lord Dmitri.

Niedu偶y stolik min膮艂 moj膮 g艂ow臋 i uderzywszy o 艣cian臋 nad zwierciad艂em, rozpad艂 si臋 na kawa艂ki. Uchyli艂em si臋 i odwr贸ci艂em, a wtedy ujrza艂em, jak dama podnosi z kolei krzes艂o. Gdyby by艂 to ktokolwiek inny, przycisn膮艂bym si臋 do ziemi i zakry艂 g艂ow臋 r臋kami, ale z jakiego艣 powodu wierzy艂em, 偶e ona dobrze celuje. Po prostu odszed艂em na bok. Nie rzuca艂a we mnie. W ci膮gu kwadransa pod poobijan膮 艣cian膮 pojawi艂a si臋 spora sterta drewna, aksamitu i szk艂a, za艣 Lydia odzyska艂a pozory opanowania.

Przygl膮daj膮c si臋, jak daje upust w艣ciek艂o艣ci, zastanawia艂em si臋, co jest tego przyczyn膮. Przypomnia艂em sobie nasz膮 wcze艣niejsz膮 rozmow臋 i zacz膮艂em nabiera膰 podejrze艅. Nie k艂贸ci艂a si臋 z Aleksandrem, wytyka艂a mu jego b艂臋dy i szydzi艂a z kaprys贸w dlatego, 偶e nim gardzi艂a. Wr臋cz przeciwnie. Mia艂em ochot臋 si臋 roze艣mia膰. Opar艂em si臋 o 艣cian臋 i przycisn膮艂em r臋k臋 do twarzy, pr贸buj膮c zetrze膰 z niej wszelkie 艣lady zrozumienia.

Och, Seyonne, nie zrani艂am ci臋, prawda? Jestem r贸wnie z艂a jak ten nikczemny ksi膮偶臋. 鈥 Delikatnie odsun臋艂a moj膮 d艂o艅 i przyjrza艂a mi si臋 uwa偶nie zielonymi oczami.


Nie, pani. Musicie mi tylko powiedzie膰, czy rzucanie meblami 艂agodzi wasze dolegliwo艣ci.

On jest niemo偶liwy.

Tak, pani.

Okrutny, bezmy艣lny, uparty...

Zgadza si臋.

... dumny i g艂upi. Grubosk贸rny.

Nikt nie m贸g艂by si臋 z tym nie zgodzi膰, pani.

To dlaczego nie mog臋 go wygna膰 ze swojego serca?

Najwyra藕niej w takich sprawach rozs膮dek i logika nie maj膮 zbyt wielkiego znaczenia.

Chwyci艂a mnie za ramiona i potrz膮sn臋艂a.

Kochasz go tak samo jak ja.

To niemo偶liwe. S艂u偶臋 mu. Nic wi臋cej. Miecz nie kocha ani r臋ki, kt贸ra go wyku艂a, ani r臋ki, kt贸ra si臋 nim pos艂uguje. Ale w nim jest co艣 wi臋cej, ni偶 widzimy, pani. Mo偶ecie by膰 w ka偶dym razie pewni, 偶e nie kochacie cz艂owieka, kt贸ry by艂by zdolny zabi膰 w艂asnego wuja.

Opad艂a na obit膮 aksamitem sof臋, teraz pozbawion膮 poduszek.

Nie. Miast tego kocham szale艅ca.

Nie jest szalony, pani, niezale偶nie od tego, jak dziwne wydaje si臋 jego zachowanie.

Zmarszczy艂a g艂adkie, szerokie czo艂o i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

I tu si臋 mylisz. Cesarz go za takiego uzna艂, a on nigdy nie odes艂a艂by Aleksandra, gdyby nie by艂 przekonany. Ivan zha Denischkar uwielbia swojego syna i nie jest g艂upcem.

Uzna艂 go za szale艅ca... Ukl膮k艂em u jej st贸p.

Pani, wybaczcie mi, 偶e zadam wam to pytanie, ale rozmawiali艣cie ze mn膮 otwarcie, a ja musz臋 wiedzie膰, co si臋 sta艂o. O co chodzi z tym, 偶e cesarz go odsy艂a?

Cesarz z pocz膮tku nie chcia艂 s艂ysze膰 o tym... 偶e Aleksander jest szalony. Wys艂a艂 ludzi, by palili wsie, p贸ki ci bandyci si臋 nie znajd膮. Ale Aleksander nie zgodzi艂 si臋 ich poprowadzi膰 ani mie膰 cokolwiek wsp贸lnego z polowaniem. Cesarz wezwa艂 mnie, bym sk艂oni艂a ksi臋cia do wyja艣nie艅... nie wiedz膮c, 偶e moje nastawienie jest przeciwne w ka偶dej sprawie, o kt贸r膮 b艂agam ksi臋cia. Pr贸bowa艂 sk艂oni膰 Aleksandra, by powiedzia艂, 偶e nie ma nic wsp贸lnego z morderstwem, ale Aleksander upiera艂 si臋, 偶e to jego wina. 呕e nigdy nie chcia艂, by lord Dmitri zgin膮艂, ale to wszystko jego wina. Co mia艂 pomy艣le膰 cesarz? Zapyta艂, czy Aleksander wiedzia艂, kim byli zb贸je i gdzie si臋 ukrywali, ale ksi膮偶臋 odpowiedzia艂, 偶e to niewa偶ne. On jest winien. Wtedy przyszed艂 ten obrzydliwy szambelan...

Fendular.

W艂a艣nie. Wdzi臋czy艂 si臋, p艂aszczy艂 i zacz膮艂 opowiada膰 o dziwnym zachowaniu ksi臋cia: te straszne wydarzenia z biednym, g艂upim Vanye i Sierge, dziwaczne historie z Dar Heged, obraza pot臋偶nych rod贸w i Gildii Mag贸w, spotkania z 偶ebrakami i... plugawymi niewiastami... ataki w艣ciek艂o艣ci i okrucie艅stwa. Powiedzia艂, 偶e Aleksander przeklina艂 lorda Dmitriego i przysi臋ga艂, 偶e uczyni niewolnika swoim szambelanem. Sovari potwierdzi艂, 偶e Aleksander zmieni艂 rozkazy, i opowiedzia艂, jak ksi膮偶臋 znik艂 tej nocy, gdy Khelidowie prezentowali swoje sztuczki, po czym powr贸ci艂 zab艂ocony i obszarpany, nie chc膮c ujawni膰, gdzie by艂. Potem inni ludzie potwierdzili k艂amstwa Fendulara i opowiedzieli jeszcze wi臋cej historii...

Tyle tylko, 偶e to nie by艂y k艂amstwa. Ka偶de wypowiedziane s艂owo by艂o prawd膮, w to nie w膮tpi艂em. Ale te偶 ka偶de by艂o nieco przesadzone. Wyj臋te z kontekstu. Po艂膮czone w taki spos贸b, by wskazywa膰 na takie prawdy, jakich chcieli pod偶egacze. Doskonale po艂膮czone. Przera偶aj膮co doskonale.

A Aleksander...

Lydia podnios艂a si臋 i podesz艂a do sto艂u. Chwyci艂a jego blat tak mocno, 偶e ba艂em si臋, i偶 p臋knie w jej d艂oniach.

Zupe艂nie jakby nie s艂ysza艂. Siedzia艂 i wpatrywa艂 si臋 w pustk臋. Cesarz rozkaza艂 mu przysi膮c, 偶e nie skrzywdzi艂 Dmitriego. Po艂o偶y艂 przed ksi臋ciem sw贸j miecz i powiedzia艂, 偶e Aleksander musi tylko oprze膰 d艂o艅 na mieczu i przysi膮c. Wtedy ju偶 nikt nie powie ani s艂owa na ten temat. Zostanie namaszczony jeszcze tego wieczoru.

Miecz. I Dmitri 偶yj膮cy i umieraj膮cy w g艂owie ksi臋cia, co wyzwoli艂oby przemian臋. Plan by艂 wyj膮tkowo wymy艣lny.

Nie chcia艂 go dotkn膮膰 鈥 stwierdzi艂em.

Ojciec b艂aga艂 go, lecz Aleksander si臋 cofn膮艂 i powiedzia艂, 偶e ju偶 nigdy nie dotknie miecza z powodu poczucia winy wobec lorda Dmitriego. 鈥 Unios艂a wazon z r贸偶ami, po czym postawi艂a go stanowczo i zn贸w zacz臋艂a spacerowa膰 po komnacie. 鈥 Cesarz dosta艂 napadu furii. Za偶膮da艂, by wezwano lekarza, ale kto艣 powiedzia艂, 偶e jest lepsze rozwi膮zanie.

Aha. I tu dochodzimy do sedna.

Niech zgadn臋. Powiedzia艂 to Khelid.

Dama zatrzyma艂a si臋 i spojrza艂a na mnie ze zmarszczonym czo艂em.

Rzeczywi艣cie. Sk膮d wiedzia艂e艣?

Prosz臋, m贸wcie dalej, pani. 鈥 Zmusi艂em si臋, by moje s艂owa zabrzmia艂y spokojnie, cho膰 偶o艂膮dek skr臋ca艂 mi si臋 z przera偶enia.

Lord Kastavan to uprzejmy i m膮dry cz艂owiek, powiernik cesarza. Powiedzia艂, 偶e jego lud dobrze zna si臋 na leczeniu chor贸b umys艂u. Zaproponowa艂, 偶e we藕mie Aleksandra pod swoj膮 opiek臋 i zrobi wszystko, co mo偶liwe, by wyleczy膰 t臋 chorob臋.

Na nocne gwiazdy 鈥 westchn膮艂em. 鈥 Cesarz si臋 nie zgodzi艂?

Oczywi艣cie, 偶e si臋 zgodzi艂. A jak膮 jeszcze m贸g艂 mie膰 nadziej臋? Cesarz og艂osi na ca艂e cesarstwo, 偶e Aleksander jest wstrz膮艣ni臋ty 艣mierci膮 lorda Dmitriego i przysi膮g艂, 偶e nie zostanie namaszczony, p贸ki nie pom艣ci jego 艣mierci. Wys艂annik Korelyi o 艣wicie wyruszy z Aleksandrem do Parnifouru. Stamt膮d zabior膮 go do Khelidaru.

Niczym po偶ar wybuchaj膮cy w spieczonym susz膮 lesie, tak w moim umy艣le pojawi艂o si臋 zrozumienie. Mieli go. Na bog贸w 艣wiat艂a i ciemno艣ci, wiedzia艂em, co planowali. A Aleksander tego nie zobaczy... Tylko z najwi臋kszym wysi艂kiem utrzyma艂em spokojny ton.

A co na to ksi膮偶臋?

Dama zamkn臋艂a oczy i na chwil臋 przycisn臋艂a palce do warg.

Z pocz膮tku wcale tego nie us艂ysza艂. Dopiero kiedy Korelyi pr贸bowa艂 go odprowadzi膰, Aleksander odepchn膮艂 go na bok i spyta艂, co ten, w imi臋 bog贸w, sobie wyobra偶a. Cesarz zn贸w mu powiedzia艂, 偶e ma uda膰 si臋 do Khelidaru, ale zostanie tam tylko do chwili, kiedy wylecz膮 jego chorob臋. Aleksander dosta艂 ataku w艣ciek艂o艣ci. Pr贸bowa艂 zabi膰 Korelyiego, krzycz膮c co艣 o czarach, demonach i bestiach. Zawo艂a艂 o miecz, lecz oni ju偶 zabrali jego bro艅, wi臋c pr贸bowa艂 zadusi膰 Khelida go艂ymi r臋kami. Dopiero pi臋ciu m臋偶czyzn go powstrzyma艂o. Sovari go zwi膮za艂... i p艂aka艂 przy tym, bo Aleksander przypomnia艂 mu, jak przysi臋ga艂, 偶e w艂asne 偶ycie odda, by ochroni膰 swego ksi臋cia. A potem Korelyi zmusi艂 Aleksandra do wypicia czego艣, co jak powiedzia艂, go uspokoi, 偶eby nie zrobi艂 sobie krzywdy. Nigdy nie widzia艂am cesarza tak wstrz膮艣ni臋tego. Cesarzowa nie mog艂a na to patrze膰.

Gdzie go umie艣cili, pani? Nie mo偶emy pozwoli膰, by Khelidowie go zabrali. 鈥 Chcia艂em wytrz膮sn膮膰 z niej s艂owa, tak pilna wydawa艂a mi si臋 ta sprawa.

On oszala艂, Seyonne. Nie w膮tpi艂by艣 w to, gdyby艣 by艂 艣wiadkiem wydarze艅 u cesarza. Je艣li Khelidowie mog膮 mu pom贸c...

Odda艂bym wiele, by utrzyma膰 t臋 kobiet臋 z dala od zagro偶enia, lecz potrzebowa艂em pomocy. Aleksander znajdowa艂 si臋 w olbrzymim niebezpiecze艅stwie. Khelidowie chcieli go zmusi膰, by przyj膮艂 demona... Je艣li mia艂em racj臋, to samego Gai Kyalleta, najpot臋偶niejszego z ich rodzaju, tego, kt贸ry m贸g艂 zmusi膰 pozosta艂e do wype艂niania swojej woli. To zniszczy Aleksandra... Nie tylko jego feadnach, ale ka偶dy okruch rozs膮dku, honoru, przyzwoito艣ci. B臋dzie pr贸bowa艂 si臋 opiera膰, ale to tylko wszystko pogorszy. W ko艅cu b臋dzie musia艂 si臋 podda膰 i stanie si臋 tym, czym chcieli, a je艣li zostanie namaszczony na cesarza, najgorsze fragmenty historii Derzhich b臋d膮 w por贸wnaniu z jego rz膮dami niczym bajki na dobranoc. Nie mog艂em sobie pozwoli膰, by chroni膰 kogokolwiek, je艣li mia艂em uratowa膰 Aleksandra.

Pani, co wiecie o rai-kirah?


* * *


Przez godzin臋 spacerowa艂em po pachn膮cej kwiatami komnacie. Niezadowolony m臋偶czyzna w niebieskich spodniach, stra偶nik Lydii imieniem Feddyk, przyni贸s艂 mi臋so, chleb i owoce i postawi艂 je dla mnie na stole, jak rozkaza艂a mu jego pani. Cho膰 dla niewolnika to luksus, z przera偶enia nie czu艂em nawet smaku jedzenia. Nie by艂em przyzwyczajony do czekania na ty艂ach, podczas gdy kobiety zajmowa艂y si臋 dla mnie zwiadem.

Nie mo偶esz i艣膰 鈥 stwierdzi艂a dama. 鈥 Dzi艣 ju偶 zbyt cz臋sto s艂yszeli twoje imi臋. Dowiem si臋 tego, co konieczne, nawet gdybym musia艂a w tym celu uwie艣膰 cesarza.

W g艂臋bi duszy wierzy艂em w jej zmys艂 polityczny i dyplomatyczny, lecz to nie przygotowywa艂o j膮 na intrygi demon贸w. Lydia by艂a dobr膮, szlachetn膮 kobiet膮 i nie chcia艂em, 偶eby sta艂a si臋 jej jaka艣 krzywda. I dlatego z wielk膮 ulg膮 ujrza艂em, jak w ko艅cu wchodzi przez zewn臋trzne drzwi.

Trzymaj膮 go w zachodniej wie偶y. Khelidowie powiedzieli cesarzowi, 偶e musz膮 przetrzyma膰 go w zamkni臋ciu a偶 do wyjazdu i strzec, by nie zrobi艂 sobie krzywdy.

I nie podejrzewali...

Cesarzowa mi powiedzia艂a. Przekona艂am jej s艂u偶膮cych, 偶e musz臋 i j膮 pocieszy膰... jak c贸rka... i zyska膰 matczyne pocieszenie. Pani Jenya zbytnio folgowa艂a Aleksandrowi i jest oszo艂omiona jego upadkiem, lecz nie jest potuln膮 dam膮 dworu. Gdy zasugerowa艂am, 偶e opiekunowie Aleksandra mog膮 nie wiedzie膰, jak zapewni膰 ksi臋ciu Derzhich wszelkie przynale偶ne mu wygody, upar艂a si臋, 偶e musi go zobaczy膰. Mnie nie pozwolono tam p贸j艣膰 i nie uzna艂am za rozs膮dne, by si臋 przy tym upiera膰, lecz po powrocie powiedzia艂a mi wystarczaj膮co du偶o. Podczas wizyty towarzyszy艂 jej Korelyi, a schod贸w strzegli dwaj khelidzcy magicy. Lord Kastavan jest z cesarzem, przygotowuj膮 proklamacj臋.

Opowiedzia艂a mi to wszystko w艂a艣ciwie na jednym oddechu. Jej; policzki by艂y zarumienione, a oczy p艂on臋艂y. Na jej twarzy malowa艂o, si臋 zdecydowanie, jak przez ca艂y czas od chwili, gdy opowiedzia艂em jej o Khelidach i demonach. Lydia te偶 nie by艂a potuln膮 dam膮 dworu.

Teraz nadszed艂 m贸j czas. Musia艂em wymy艣li膰, jak wyci膮gn膮膰 ksi臋cia z dobrze strze偶onej wie偶y i sprowadzi膰 do gaju za pralni膮, gdzie 鈥 je艣li Durgan zrobi艂 tak, jak obieca艂 鈥 b臋dzie czeka艂 ko艅, kt贸ry zaniesie ksi臋cia w bezpieczne miejsce.

Post膮pili艣cie w艂a艣ciwie, pani. Zrobi臋 dla niego wszystko, co mog臋. 鈥 Wsta艂em, by si臋 po偶egna膰.

Czekaj, nie powiedzia艂am ci wszystkiego. Cesarzowa by艂a bardzo zmartwiona tym, co zobaczy艂a. Tam, gdzie ksi膮偶臋 spa艂, nie by艂o poduszek, tylko szorstkie prze艣cierad艂o. A cho膰 s艂udzy cesarza zabrali klejnoty ksi臋cia w bezpieczne miejsce, Aleksander by艂 nadal odziany w str贸j z dakrah. Zaproponowa艂am, 偶e zanios臋 wiadomo艣膰 do komnat Aleksandra... i ka偶臋 jakiemu艣 niewolnikowi, by dostarczy艂 mu str贸j podr贸偶ny i po艣ciel dla jego wygody. Cesarzowa by艂a bardzo wdzi臋czna.

Pani 鈥 pochwali艂em z u艣miechem. 鈥 Nigdy nie spotka艂em lepszego spiskowca. Zawstydzacie legendarnych szpieg贸w Derzhich. 鈥 Uk艂oni艂em si臋 i ruszy艂em do wyj艣cia.

Powinnam p贸j艣膰 z tob膮 鈥 powiedzia艂a i pospieszy艂a za mn膮. 鈥 Mo偶esz potrzebowa膰 sojuszniczki, protektorki.

Zrobili艣cie wi臋cej ni偶 to konieczne, pani. Od tej chwili nikt nie mo偶e widzie膰 nas razem ani nawet wymienia膰 naszych imion w jednym zdaniu. Zapomnijcie, 偶e w og贸le si臋 spotkali艣my. Je艣li kto艣 o to spyta, powiedzcie, 偶e pos艂ali艣cie s艂u偶膮cego do komnat ksi臋cia, wi臋c nie wiecie, kt贸rego niewolnika wybrano. Zgodzi艂a si臋 niech臋tnie.

Id藕 z b艂ogos艂awie艅stwem Athosa, Seyonne. Musisz mi przys艂a膰 wiadomo艣膰 o tym, czy ksi膮偶臋 jest bezpieczny... i ty r贸wnie偶. Nie uspokoj臋 si臋, dop贸ki si臋 tego nie dowiem. Je艣li kiedykolwiek b臋dziesz czego艣 potrzebowa膰, po艣lij wiadomo艣膰 do Hazzira, do mojego domu w Avenkharze. Powiedz, 偶e to od 鈥瀦agranicznego przyjaciela pani鈥, a on przeka偶e j膮 mnie.

Chcia艂bym wierzy膰, 偶e ksi膮偶臋 jest wart waszej troski, pani.

Uratuj go, Seyonne, a si臋 tego dowiemy.




Rozdzia艂 18


Zosta艂em ob艂adowany tak膮 stert膮 poduszek, jedwabnych prze艣cierade艂, mi臋kkich r臋cznik贸w i kr贸lewskiego odzienia, 偶e nie by艂o zza nich wida膰 mojej twarzy. Mia艂em szcz臋艣cie, 偶e nie potkn膮艂em si臋 i nie skr臋tem karku na stromych, kr臋conych schodach na wie偶臋. Wzi膮艂em nawet ze sob膮 list, kt贸ry przyszed艂 do Aleksandra, 偶eby mie膰 dobry pretekst, by si臋 z nim zobaczy膰. Domy艣la艂em si臋, 偶e 偶adnego szlachetnie urodzonego go艣cia ani adiutanta nie wpuszczono by do 艣rodka bez odpowiedniej eskorty, lecz nikt nie boi si臋 niewolnika. I rzeczywi艣cie, kheidzcy magicy tylko prze艂omie przejrzeli m贸j 艂adunek, zw艂aszcza kiedy pr贸bowa艂em wcisn膮膰 im wszystko, 偶eby sami zanie艣li to do 艣rodka.

S艂ysza艂em, 偶e ksi膮偶臋 oszala艂 鈥 powiedzia艂em, staraj膮c si臋, by m贸j g艂os dr偶a艂 z przera偶enia, co okaza艂o si臋 nieprzyjemnie 艂atwe. 鈥 Normalnie i tak mnie cz臋sto bije. Nie zanie艣liby艣cie mu tego? To ubrania na czas podr贸偶y, poduszki dla jego wygody...

Khelidowie roze艣miali si臋, a w mojej duszy zabrzmia艂y echa ich wybaczonej muzyki. Nie mog艂em si臋 zmusi膰, by na nich spojrze膰.

Nie jeste艣my tu, by wykonywa膰 prac臋 niewolnik贸w. Je艣li chcesz, 偶eby by艂o mu wygodnie, musisz sam si臋 tym zaj膮膰. Ale jestem pewien, 偶e prze偶yje bez tego dzisiejsz膮 noc, je艣li zbytnio si臋 boisz.

O nie, panie. Cesarzowa tak rozkaza艂a, wi臋c nale偶y wykona膰 jej; polecenie. W 艣rodku kto艣 jest, 偶eby mnie chroni膰, prawda? Cesarzowa tak m贸wi艂a.

Sam b臋dziesz musia艂 zaryzykowa膰 spotkanie z szalonym ksi臋ciem. Lord Korelyi uda艂 si臋 na spoczynek.

Widzia艂em, jak bladooki Khelid wychodzi, i cieszy艂em si臋, 偶e nie spodziewaj膮 si臋 jego powrotu.

Nie zamkniecie mnie chyba z szale艅cem?

Dostali艣my rozkaz, by komnata by艂a zamkni臋ta przez ca艂y czas. Je艣li si臋 rozproszymy, mo偶e b臋dziesz musia艂 zosta膰 razem z nim, a偶 si臋 obudzi.

O nie, panowie. Ksi膮偶臋 si臋 mn膮 brzydzi. Nie wa偶臋 si臋 by膰 w 艣rodku, kiedy si臋 obudzi... i dotyka膰 jego cia艂a. Nie jestem jego osobistym niewolnikiem... przygotowanym... wiecie, 偶eby nie by膰 naprawd臋 m臋偶czyzn膮. Dotkni臋cie go mo偶e kosztowa膰 mnie 偶ycie. 鈥 Denerwuj膮co 艂atwo przychodzi艂o mi udawa膰 tch贸rza.

Op臋tana dw贸jka otworzy艂a mi drzwi, po czym kopni臋ciem wepchn臋艂a do 艣rodka. Wypu艣ci艂em z r膮k r臋czniki i poduszki.

Ale przecie偶 twoje 偶ycie nie jest warte nawet ogryzionej ko艣ci, prawda? Mo偶e powinni艣my da膰 ksi臋ciu n贸偶, 偶eby sam zrobi艂 z ciebie eunucha. 鈥 Ta my艣l bardzo ich rozbawi艂a. Przypuszcza艂em, 偶e zostawi膮 mnie z Aleksandrem na d艂u偶szy czas. Mia艂em nadziej臋, 偶e to wystarczy.

Ma艂膮 komnat臋 o艣wietla艂o jedynie zimne 艣wiat艂o ksi臋偶yca wpadaj膮ce przez niedu偶e, zakratowane okno. 呕aden cz艂owiek by si臋 tamt臋dy nie prze艣lizgn膮艂. Jedno rozwi膮zanie odpad艂o. W pomieszczeniu ustawiono jedynie niski stolik, z mosi臋偶n膮 karafk膮 wina i kubkiem, oraz niskie, w膮skie 艂贸偶ko. Aleksander, nadal odziany w bia艂膮 satyn臋, le偶a艂 niczym kr贸lewski trup, z r臋kami wyci膮gni臋tymi prosto wzd艂u偶 bok贸w. Puste oczy by艂y otwarte, jakby nikt nie zrobi艂 mu tej przys艂ugi i nie zamkn膮艂 ich, kiedy umar艂. Musia艂em si臋 upewni膰, 偶e w jego 偶y艂ach nadal pulsuje krew. Dopiero po bli偶szych ogl臋dzinach zauwa偶y艂em sk贸rzane pasy mocuj膮ce jego nadgarstki, kostki, pier艣 i szyj臋 do 艂贸偶ka.

Przejrza艂em stert臋 po艣cieli i otworzy艂em poduszk臋, w kt贸rej ukry艂em kr贸tki miecz ksi臋cia. Przeci膮艂em sk贸rzane wi臋zy, nape艂ni艂em kubek winem i ukl膮k艂em przy 艂贸偶ku.

Wasza wysoko艣膰, s艂yszycie mnie? To ja, Seyonne. Przyszed艂em, by was st膮d wydosta膰.

Nie poruszy艂 si臋, nawet nie zamruga艂. Zamkn膮艂em jego powieki i przestawi艂em zmys艂y, by sprawdzi膰 wi臋偶膮ce go zakl臋cia. By艂o tak, jak my艣la艂em. Demony by艂y bardzo pewne siebie. Szybko wr贸ci艂em do normalnego postrzegania, by uciszy膰 ich muzyk臋.

Panie, na艂o偶yli na was bardzo proste zakl臋cie i dali eliksir nasenny, by was oszo艂omi膰. Czujecie si臋 sparali偶owani, ale tak nie jest. Mo偶ecie przekona膰 swoje cia艂o, by si臋 poruszy艂o, ale b臋dzie to wymaga膰 wielkiej koncentracji. Musicie tego chcie膰. 鈥 Wla艂em kilka kropli wina mi臋dzy jego wargi. 鈥 Posmakujcie wina. Skoncentrujcie si臋 na nim. My艣lcie, jak omywa was, oczyszcza z tego ohydnego zakl臋cia, rozpuszcza eliksir nasenny, a偶 w ko艅cu nie ma on na was 偶adnego wp艂ywu.

Zach臋ca艂em i b艂aga艂em, dawa艂em mu wi臋cej wina, pr贸bowa艂em ka偶dego rozwi膮zania, kt贸re przysz艂o mi na my艣l, lecz min臋艂o kolejne dziesi臋膰 minut, a on nawet sienie poruszy艂. Zacz膮艂em zmienia膰 jego ubranie i wsuwa膰 pod niego jedwabne prze艣cierad艂o, gdyby kto艣 chcia艂 wpakowa膰 nos do 艣rodka i sprawdzi膰, jak mi idzie. Moje b艂agania i namowy nic nie dawa艂y. Wkr贸tce doszed艂em do wniosku, 偶e to kwestia woli... a raczej jej braku. Musia艂em spr贸bowa膰 czego艣 mocniejszego.

Panie, nie zabili艣cie swojego wuja. Oczywi艣cie, nie jeste艣cie bez winy. Odes艂ali艣cie go i bawili艣cie si臋 nim. Byli艣cie nieostro偶ni i g艂upi, jak zawsze my艣leli艣cie tylko o w艂asnej wygodzie i przyjemno艣ci. Nigdy nie pozb臋dziecie si臋 tego ci臋偶aru i nie powinni艣cie. Ale to demony chcia艂y jego 艣mierci. Nie wy. To demony nas艂a艂y na niego zb贸j贸w. Czerpi膮 szczeg贸ln膮 przyjemno艣膰 z zabijania zimnem, gdy偶 same cierpi膮 z jego powodu. Zostawi艂y go tam, by umar艂, panie, by wykrwawi艂 si臋 powoli i zamarz艂, a je艣li chcecie naprawi膰 to wielkie z艂o, i nie pozw贸lcie, by przynios艂o im to korzy艣膰. Zabicie lorda Dmitriego by艂o jedynym sposobem, w jaki mog艂y przekona膰 waszego ojca, by im was odda艂. 鈥 Zdj膮艂em jego naszywan膮 per艂ami tunik臋 i wsun膮艂em mu przez g艂ow臋 lu藕n膮 koszul臋 z mi臋kkiego lnu. 鈥 Mo偶ecie si臋 poruszy膰, je艣li tylko zechcecie. Je艣li nie, zabior膮 was do Khelidaru i uczyni膮 z was demona. Ani wasze cia艂o, ani dusza nie b臋d膮 ju偶 do was nale偶e膰, i b臋dziecie musieli si臋 kuli膰 w ciemnym zak膮tku umys艂u i patrze膰, jak wszystko si臋 dzieje. Mo偶e tego pragniecie, uwa偶aj膮c to za s艂uszn膮 kar臋 za wasze grzechy. Ale naprawd臋 nie domy艣lacie si臋, czego chc膮 od was demony? Zabijecie w艂asnego ojca i demon b臋dzie rz膮dzi艂 cesarstwem Derzhich.

Zabrak艂o mi s艂贸w. Je艣li nie m贸g艂 albo nie chcia艂 i艣膰, b臋d臋 go musia艂 jako艣 st膮d wynie艣膰. Zak艂adaj膮c mu spodnie do konnej jazdy, planowa艂em, w jaki spos贸b Durgan zdob臋dzie jedn膮 z niebieskich buteleczek Giezeka, by u艣pi膰 khelidzkich stra偶nik贸w. Serce zabi艂o mi gwa艂towniej, gdy poczu艂em zimn膮 r臋k臋 zaciskaj膮c膮 si臋 na ramieniu.

Wiesz, to wszystko twoja wina. 鈥 Jego szorstki g艂os by艂 niewiele g艂o艣niejszy od szeptu.

Obr贸ci艂em si臋 gwa艂townie i zobaczy艂em otwarte bursztynowe oczy, ponure i ot臋pia艂e od eliksiru, zakl臋cia i smutku.

Nie prosi艂em was, 偶eby艣cie mnie kupili 鈥 zauwa偶y艂em.

Nie, oczywi艣cie 偶e nie. 鈥 Usiad艂 i przycisn膮艂 r臋ce do skroni. 鈥 Na rogi byka, co to za przekle艅stwo w mojej g艂owie? Zupe艂nie jakby wszyscy muzycy na 艣wiecie grali razem, a ka偶dy fa艂szywie.

To muzyka demon贸w... znak dzia艂ania ich zakl臋cia. Ucichnie... kiedy si臋 od nich oddalicie. Dwaj stoj膮 za drzwiami.

Poda艂em mu buty do konnej jazdy, a on je za艂o偶y艂. Kiedy zapi膮艂em klamry, podni贸s艂 si臋 z 艂贸偶ka i przeci膮gn膮艂 smuk艂e cia艂o.

Odsu艅 si臋. Poradz臋 sobie z dwoma stra偶nikami. Szybko stan膮艂em mi臋dzy nim a drzwiami.

Nie, panie. Nie mo偶ecie.

Tw贸j j臋zyk jest tch贸rzliwy. 鈥 Nic lepiej ni偶 z艂o艣膰 nie wypala resztek zakl臋cia nasennego.

Pomy艣lcie, panie. Oni s膮 czarodziejami, nie iluzjonistami. Panuj膮 nad waszym umys艂em i mog膮 natychmiast wywo艂a膰 bolesn膮 przemian臋. Czy my艣licie, 偶e nie s膮 przygotowani na wasze wyj艣cie z tej komnaty?

W takim razie jak, wed艂ug ciebie, mam si臋 st膮d wydosta膰? Zmieni膰 si臋 w nietoperza i wylecie膰 przez okno?

Unios艂em przyniesiony przez siebie miecz i poda艂em mu go.

My艣l臋, 偶e powinni艣cie ich zaskoczy膰. Nie mog膮 wywo艂a膰 tego, co ju偶 si臋 sta艂o.

Nie m贸wisz powa偶nie!

Nie widz臋 innego sposobu. Z ch臋ci膮 odda艂bym wam to. 鈥 Wskaza艂em na kajdany i blizn臋 na twarzy. 鈥 Ale nie mo偶ecie udawa膰 nikogo poza sob膮 samym. Nie wydostan臋 was w poduszce. Odnalezienie was by艂o i tak wystarczaj膮co trudne, wi臋c zbli偶amy si臋 do ko艅ca pi膮tej stra偶y. Nie mamy czasu na skomplikowane intrygi i nie odwa偶ymy si臋 w艂膮czy膰 w to jeszcze kogo艣. Maj膮 was zabra膰 o 艣wicie.

Ojciec na to nie pozwoli.

On wyda艂 taki rozkaz. Uzna艂 was za szale艅ca, poniewa偶 nie mo偶e znie艣膰 my艣li, 偶e jeste艣cie zab贸jc膮 krewnego. Nie powstrzyma tego.

Aleksander podszed艂 do okna i przeci膮gn膮艂 palcami po kratach. Jego twarz by艂a r贸wnie ch艂odna jak 偶elazo, kt贸rego dotyka艂.

W takim razie poczekam, a偶 mnie st膮d zabior膮. Zaskocz臋 ich podczas podr贸偶y. Mo偶esz ruszy膰 za nami i pom贸c...

Nie mia艂em czasu, by si臋 z nim sprzecza膰.

Je艣li kto艣 zobaczy, 偶e opuszczam pa艂ac, zostan臋 wybato偶ony, a nast臋pnie odr膮bi膮 mi stop臋. Je艣li rzucicie wyzwanie Khelidom, zmieni膮 was w shengara i b臋d膮 trzyma膰 w klatce a偶 do samego Khelidaru. Nie wolno wam ich nie docenia膰. Wybierajcie, panie. Mamy ma艂o czasu.

Ale kiedy b臋d臋 si臋 zmienia膰... us艂ysz膮 to. 鈥 Przepe艂nia艂o go obrzydzenie i przera偶enie.

B臋dziecie musieli zachowa膰 cisz臋. B臋d臋 z wami, panie. Mo偶ecie to znie艣膰. Musicie.

Athosie, wybaw nas. 鈥 By艂y to najbardziej przypominaj膮ce modlitw臋 s艂owa, jakie s艂ysza艂em z jego ust. Wiedzia艂em, 偶e je艣li obchodzi go los cesarstwa, zrobi to. Je艣li pragnie, by 艣mier膰 lorda Dmitriego zosta艂a pomszczona, nie b臋dzie si臋 waha艂.

Aleksander si臋gn膮艂 po miecz.

Kt贸rego艣 dnia b臋dziesz musia艂 mi wyja艣ni膰, dlaczego mi pomagasz. Nigdy nie da艂e艣 mi wystarczaj膮cej odpowiedzi.

Na to b臋dziemy mieli jeszcze czas 鈥 powiedzia艂em, gdy wzi膮艂 miecz z mojej r臋ki i spojrza艂 na niego, jakby by艂 demonem. 鈥 Teraz musimy porozmawia膰 o innych sprawach. Przypomnijcie sobie drog臋 przez pa艂ac. Jeste艣cie w zachodniej wie偶y. Musicie uda膰 si臋 do kuchennego ogrodu i nie zabija膰 nikogo po drodze, gdy偶 mo偶e by膰 to kto艣, kogo zabicia b臋dziecie potem 偶a艂owa膰. Mo偶ecie to zrobi膰? Za kilka chwil zabrzmi alarm. Wasi 偶o艂nierze rusz膮 za wami z ka偶d膮 dost臋pn膮 broni膮. Bramy pa艂acu zostan膮 zamkni臋te, wi臋c nie mo偶ecie si臋 ba膰. Bestia zacznie wpada膰 w panik臋, ale wy b臋dziecie musieli j膮 opanowa膰. Niezale偶nie od tego, gdzie przed nimi uciekniecie, musicie wr贸ci膰 do kuchennego ogrodu. Dotr臋 tam najszybciej, jak si臋 da. A je艣li nie, b臋dzie tam Durgan, got贸w, by wam pom贸c.

W jednej chwili z komnaty znik艂o wszelkie ciep艂o. Aleksander upu艣ci艂 miecz na stert臋 poduszek, usiad艂 ci臋偶ko na 艂贸偶ku, przyci膮gn膮艂 kolana do brzucha i spl贸t艂 r臋ce na piersi.

Na c贸rki nocy...

Pami臋tacie wszystko?

Tak... zachodnia wie偶a... kuchenny ogr贸d... nie panikowa膰. 鈥 Przetoczy艂 si臋 na bok, t艂umi膮c j臋k w cienkiej po艣cieli. Zala艂 go pot, 艣cieka艂 z jego twarzy i szyi, przemoczy艂 koszul臋. Podczas gdy w komnacie zrobi艂o si臋 艣miertelnie zimno, jego cia艂o wydziela艂o ciep艂o, jakby by艂o s艂o艅cem we w艂asnym ma艂ym wszech艣wiecie. 鈥 Czekaj tam na mnie, Seyonne.

B臋d臋 tam, panie.

Kiedy jego cia艂o zacz臋艂o si臋 rozci膮ga膰 i przekszta艂ca膰, obj膮艂 r臋kami 艂贸偶ko i zmusi艂 si臋, by powstrzyma膰 krzyk.

Panujecie nad sob膮, ksi膮偶臋. Wasz umys艂 was nie opu艣ci艂...

Po pi臋tnastu d艂ugich minutach stan膮艂 przede mn膮 shengar, a z jego gard艂a wydoby艂o si臋 niskie, w艣ciek艂e, z艂owrogie warczenie.

Dobra robota. A teraz idziemy. Nie pozw贸lcie, by Khelidowie otrz膮sn臋li si臋 z zaskoczenia, panie. Biegnijcie do kuchennego ogrodu. Bez paniki. Za chwil臋 wrzasn臋, niech to was nie zaskoczy. Przebiegniecie przez pa艂ac, nikogo nie zabijaj膮c, wydostaniecie si臋 na zewn膮trz i znajdziecie bezpieczn膮 kryj贸wk臋.

Dziwnie by艂o m贸wi膰 tak do bestii, kt贸ra mog艂a mnie zabi膰 jednym ciosem. Cho膰, jak si臋 nad tym zastanowi膰, nie r贸偶ni艂o si臋 to zbytnio od rozmowy z Aleksandrem przy ka偶dej innej okazji.

Nie bez dr偶enia zacz膮艂em wali膰 pi臋艣ciami w drzwi.

Pomocy! Stra偶nicy, prosz臋, pomocy! B艂agam! 鈥 Wyda艂em z siebie wrzask, kt贸ry m贸g艂by obudzi膰 umar艂ych.

Bestia-Aleksander rycza艂a z w艣ciek艂o艣ci, a d藕wi臋k ten przypomina艂 krzyki umieraj膮cej kobiety. Nie do ko艅ca udawa艂em, bij膮c rozpaczliwie pi臋艣ciami w grube drewno. Kiedy drzwi si臋 otworzy艂y, odskoczy艂em w bok, a dziki kot wyskoczy艂 na zewn膮trz. Jeden z dw贸ch Khelid贸w zd膮偶y艂 jeszcze krzykn膮膰, nim zosta艂 rzucony na 艣cian臋. Drugiego natychmiast obali艂a pot臋偶na 艂apa. Na schodach pojawi艂o si臋 migni臋cie z艂ota, kt贸re zaraz znik艂o.

Chwyci艂em miecz i wyrzuci艂em go przez okno wie偶y. Posiadanie broni to jeden z najszybszych sposob贸w, by trafi膰 na pal. Cho膰 i tak pewnie wkr贸tce umr臋. Nie zajmie im du偶o czasu, nim si臋 dowiedz膮, kt贸ry niewolnik przyszed艂 z pomoc膮 Aleksandrowi. Mo偶e powinienem zatrzyma膰 miecz, my艣la艂em, wychodz膮c z komnaty. To by艂aby w sumie szybsza i mniej bolesna 艣mier膰.

Ksi膮偶臋 nie zabi艂 偶adnego z Khelid贸w. Dobrze. Ich demony zosta艂yby uwolnione i sko艅czy艂y w innym nosicielu. W kim艣, o kim nie wiedzieli艣my.

Szybko zbieg艂em po kr臋conych schodach. W ca艂ym pa艂acu podniesiono alarm, kt贸ry rozszerza艂 si臋 niczym ogie艅 biegn膮cy wzd艂u偶 stru偶ki rozlanej oliwy.

Dalej, Aleksandrze 鈥 wyszepta艂em, biegn膮c niczym szczur przez labirynt tylnych przej艣膰 w letnim pa艂acu. Nim dotar艂em na kuchenny dziedziniec, w ca艂ym budynku zap艂on臋艂y pochodnie. Z ka偶dego skrzyd艂a dochodzi艂y krzyki przera偶enia i zaskoczenia. 鈥 Co to by艂o?

Pono膰 przybieg艂o z zachodniego skrzyd艂a.

Jak kot dosta艂 si臋 do 艣rodka? Planowano jakie艣 rozrywki z jego udzia艂em?

Powali艂 trzech stra偶nik贸w. Drak my艣la艂, 偶e uda艂o mu si臋 go trafi膰, ale bestia nawet nie zwolni艂a.

Potw贸r skierowa艂 si臋 do p贸艂nocnego parku. Zachowajcie ostro偶no艣膰 w艣r贸d drzew.

Skrada艂em si臋 wzd艂u偶 kraw臋dzi kuchennego ogrodu, za wiadrami z odpadami, za stertami drewna opa艂owego i beczkami popio艂贸w, chowaj膮c si臋 w k膮tach i szczelinach za ka偶dym razem, gdy s艂ysza艂em kroki. Przez dziedziniec przebieg艂y dwie grupy stra偶nik贸w uzbrojonych w miecze i kusze, lecz wkr贸tce zapad艂a cisza. Nim dotar艂em do alejki prowadz膮cej od dziedzi艅ca, obok warsztatu cie艣li, kamieniarza oraz innych pa艂acowych warsztat贸w i magazyn贸w, do kuchennego ogrodu, by艂em przekonany, 偶e droga jest wolna. Kiedy jednak wyszed艂em zza wozu o po艂amanych ko艂ach, poczu艂em bat na ramionach i pieczenie na policzku. Potkn膮艂em si臋 na kamieniach i opad艂em ci臋偶ko na jedno kolano.

Gdzie si臋 tak spieszysz, niewolniku? 鈥 spyta艂 Boresh.

Chcia艂em si臋 podnie艣膰, lecz bicz uderzy艂 o mokre kamienie, wyrzucaj膮c w powietrze od艂amki, kt贸re uderzy艂y mnie w bok. Pozosta艂em na kolanach, pochylony do ty艂u.

No, no, czy to nie ten w艣cibski Ezzarianin, kt贸ry nie zna swojego miejsca? 鈥 Drobny pomocnik szambelana chwyci艂 mnie za w艂osy i szarpn膮艂 mi g艂ow臋 do ty艂u. 鈥 Czas, by艣 je pozna艂. Szalony ksi膮偶臋 ju偶 nie b臋dzie m贸g艂 decydowa膰 o twojej przysz艂o艣ci, wi臋c b臋dziesz musia艂 od艂o偶y膰 na bok ambicje... zaczynaj膮c ju偶 teraz. 鈥 Splun膮艂 mi w twarz, wbi艂 r臋koje艣膰 bata w brzuch i popchn膮艂 mnie do przodu. 鈥 Na ziemi臋, robaku.

Zmusi艂em si臋 do poddania. Jeszcze nie nadszed艂 czas na krok, kt贸rego nie da si臋 potem naprawi膰. But na karku wbi艂 moj膮 twarz w zimne i mokre kamienie, a ja przygotowa艂em si臋 na cios. Pospiesz si臋. Lecz nagle us艂ysza艂em szamotanin臋 i st艂umione westchnienie, a ci臋偶ar na karku zel偶a艂. Szybko przetoczy艂em si臋 na bok i ujrza艂em, jak Durgan wyci膮ga n贸偶 z plec贸w Boresha. A wi臋c kto艣 zrobi艂 za mnie ten krok.

Biegnij. 鈥 Durgan wytar艂 ostrze o spodnie pomocnika szambelana. 鈥 Ja zajm臋 si臋 tym 艣mieciem.

Zerwa艂em si臋 na r贸wne nogi, star艂em z twarzy b艂otnist膮 ohyd臋 i uk艂oni艂em si臋.

Dzi臋kuj臋, panie Durganie 鈥 rzuci艂em i zn贸w pobieg艂em alejk膮.

Ezzarianinie!

Zatrzyma艂em si臋 i rozejrza艂em 鈥 w sam膮 por臋, by chwyci膰 kawa艂 tkaniny. To by艂 p艂aszcz Boresha. Zn贸w si臋 sk艂oni艂em, tym razem g艂臋biej, i pobieg艂em w stron臋 ogrod贸w.

Ciemny ogr贸d kuchenny by艂 cichy niczym cmentarz po zarazie. Nie mog艂em okre艣li膰, gdzie znik艂a pogo艅. Po艂owa pa艂acu p艂on臋艂a 艣wiat艂em, krzyki i nawo艂ywania rozlega艂y si臋 z tak wielkiej liczby miejsc, 偶e Aleksander z pewno艣ci膮 nie m贸g艂 by膰 w nich wszystkich. Wygl膮da艂o na to, 偶e przynajmniej wydosta艂 si臋 z wie偶y.

Nie m贸g艂bym ruszy膰 za nim w po艣cig. Je艣li zachowa艂 cho膰 odrobin臋 rozumu, dotrze tutaj. Je艣li nie i tak nie chcia艂bym znale藕膰 si臋 blisko niego. Jednak czekanie by艂o bardzo trudne. Dwa razy blisko siebie s艂ysza艂em krzyki i tupot n贸g; wskakiwa艂em wtedy za r贸g i naci膮ga艂em na siebie stert臋 zbutwia艂ych sieci. Min臋艂a kolejna godzina. Je艣li wkr贸tce nie przyjdzie i nie zmieni si臋 ponownie, straci os艂on臋 nocy. Za ka偶dym razem jego przemiana trwa艂a od dw贸ch do czterech godzin. D艂u偶sze oci膮ganie grozi艂o, 偶e zaskoczy nas 艣wit.

Min臋艂a kolejna godzina, nim ciche, z艂owrogie warczenie z drugiej strony ogrodu powiadomi艂o mnie, 偶e przyby艂 Aleksander. Wyjrza艂em ze swojej kryj贸wki i zobaczy艂em ciemny kszta艂t, skradaj膮cy si臋 przez o艣wietlony gwiazdami ogr贸d i co chwila zatrzymuj膮cy si臋, aby pow膮cha膰 wiatr. Wyszed艂em stamt膮d i zawo艂a艂em cicho:

Panie!

Kot o bursztynowych oczach przeskoczy艂 przez alejk臋 i obszed艂 mnie woko艂o, jakby chcia艂 si臋 upewni膰, kim jestem.

Wszystko w porz膮dku? 鈥 spyta艂em, siadaj膮c na dnie rozbitej beczki. Podszed艂 do mnie i usiad艂 na ziemi. 鈥 Wywo艂a艂e艣 niez艂e zamieszanie.

Gada艂em g艂upoty, by艂e tylko nie widzie膰, jak ciemno艣膰 zaczyna bledn膮c. Lecz min臋艂o jeszcze p贸艂 godziny, nim zacz膮艂 si臋 zmienia膰. Tym razem tak偶e zachowa艂 cisz臋, t艂umi膮c j臋ki w gardle, by nie us艂ysza艂 ich jaki艣 przechodz膮cy obok, zbyt czujny stra偶nik.

Chod藕 鈥 powiedzia艂em, zak艂adaj膮c na niego p艂aszcz Boresha, gdy tylko przemiana dobieg艂a ko艅ca. Pomog艂em mu stan膮膰 na nogi i poprowadzi艂em, dygocz膮cego i 偶a艂osnego jak wcze艣niej, w stron臋 zagajnika za 艂a藕ni膮. Mia艂em nadziej臋, 偶e Durgan zrobi艂 to, o co go prosi艂em.

Pora, aby艣 na kr贸tki czas opu艣ci艂 Capharn臋.

Nie uciekn臋 鈥 odpar艂, kr臋c膮c g艂ow膮 i z trudem wypowiadaj膮c s艂owa przez zaci艣ni臋te z臋by. 鈥 Udam si臋 do mojego ojca...

A co sprawi, by zechcia艂 ci臋 wys艂ucha膰? Powiedzia艂e艣 mu, 偶e zabi艂e艣 jego w艂asnego brata. To k艂amstwo, w kt贸re uwierzy艂. Powiedzia艂e艣 mu, 偶e Khelidowie to demony, kt贸re zmieni艂y ci臋 w besti臋. To prawda, kt贸r膮 odrzuci艂. Czemu mia艂by ci teraz wierzy膰?

Tym razem b臋d臋 spokojny. Wyja艣ni臋 mu wszystko. Poka偶臋 mu. Dotkn臋 miecza, a on niech patrzy.

A je艣li b臋dzie tam lord Kastavan, nie zdo艂am ci pom贸c; od razu zobaczy, co robi臋. Je艣li nie zdo艂asz opanowa膰 bestii, a pod okiem demona to ca艂kiem prawdopodobne, zabijesz w艂asnego ojca. Tego chcesz?

Nie s膮dzi艂em, 偶e jego twarz mo偶e sta膰 si臋 jeszcze bledsza.

Nie mog臋 uciec. Jestem wojownikiem Derzhich. Dziedzicem imperium.

Nie pozwol膮 ci zosta膰 namaszczonym, p贸ki nie b臋dziesz do nich nale偶e膰. Musisz pozby膰 si臋 tego uroku albo staniesz si臋 cesarzem demon贸w.

Nie odpowiedzia艂.

W艣lizgn臋li艣my si臋 do zagajnika 鈥 g臋stej k臋py pozbawionych li艣ci olszyn, kt贸ra wyros艂a w miejscu, gdzie brudna woda z 艂a藕ni sp艂ywa艂a w d贸艂 i zatrzymywa艂a si臋 w p艂ytkiej niecce. Sta艂 tam Musa, spokojnie 偶uj膮c siano. Na jego grzbiecie znalaz艂em trzy wypchane juki, na grubej ga艂臋zi wisia艂 du偶y worek na ubranie. 艢ci膮gn膮艂em go i pomog艂em ksi臋ciu przebra膰 si臋 w such膮 odzie偶: grub膮 koszul臋, spodnie i porz膮dny p艂aszcz, kt贸ry zast膮pi艂 cie艅sze okrycie Boresha.

Nadesz艂a w艂a艣ciwa pora. Umocni艂em swoje serce i po偶a艂owa艂em, 偶e nie wierz臋 w jakiego艣 boga, kt贸rego m贸g艂bym b艂aga膰 o przebaczenie za zdrad臋, jakiej musia艂em si臋 dopu艣ci膰.

Wasza wysoko艣膰, jedyn膮 rzecz膮, o jak膮 was prosz臋 w zamian za t臋 noc, to by艣cie 藕le nie wykorzystali tego, co zamierzam wam powiedzie膰. S膮 tacy, kt贸rzy mog膮 wam pom贸c... lecz to ci, kt贸rych prawo Derzhich nakazuje trzyma膰 w zamkni臋ciu. Musz臋 mie膰 wasze s艂owo, 偶e tak nie post膮picie.

Musisz mie膰 moje s艂owo? Jak 艣miesz si臋 ze mn膮 targowa膰? 鈥 Nawet teraz bola艂a go moja bezczelno艣膰.

Nic wi臋cej nie powiem, panie, p贸ki mi tego nie obiecacie. Mo偶ecie zrobi膰 ze mn膮, co tylko zechcecie... jak zawsze. 鈥 Trzyma艂em ramiona wzd艂u偶 bok贸w i nie odwraca艂em wzroku.

Tym razem zrobi艂 to Aleksander.

Oczywi艣cie, masz moje s艂owo.

Na g艂贸wnym placu Capharny stoi br膮zowy pos膮g umieraj膮cego wojownika, kt贸ry w艂a艣nie zabi艂 mityczn膮 偶yrbesti臋. 鈥 Zamkn膮艂em oczy i odp臋dzi艂em 艣piewny refren umieraj膮cego Llyra. 鈥 Znacie go?

Tak.

Id藕cie tam. Oczy艣膰cie sw贸j umys艂 ze wszelkich niepotrzebnych my艣li i dotknijcie 偶yrbestii. Droga pojawi si臋 w waszej g艂owie, co艣 jakby mapa. Pod膮偶ajcie za jej wskaz贸wkami, a kto艣 wyjdzie wam na spotkanie i poprowadzi was dalej. Nie spodoba im si臋 to. Nie spodoba im si臋, 偶e wy, Derzhi, poznali艣cie drog臋. Musicie im jednak powiedzie膰, 偶e jeste艣cie fyddschar 鈥 zaczarowany 鈥 i przybyli艣cie szuka膰 ich pomocy. Musz膮 dowiedzie膰 si臋 wszystkiego o demonach, o Khelidach. Przeka偶cie im, 偶e powiedziano wam, 偶e nosicie feadnach. Nie odm贸wi膮 wam.

Nie spami臋tam tego wszystkiego. Sam mo偶esz powiedzie膰 im te magiczne s艂owa.

Mnie tam nie b臋dzie.

Oczywi艣cie, 偶e b臋dziesz. Je艣li nie w艣r贸d swego ludu, to gdzie... Na rogi Druyi, chyba nie zamierzasz zosta膰 tutaj? Ju偶 masz na sobie krew. M贸g艂bym si臋 za艂o偶y膰, 偶e to efekt dzisiejszego wieczoru. Zginiesz godzin臋 po moim odje藕dzie. Je艣li b臋dziesz mia艂 szcz臋艣cie.

Przekl膮艂em go za up贸r.

Nara偶臋 was na wielkie niebezpiecze艅stwo. Zaginiony ezzaria艅ski niewolnik 艣ci膮gnie na siebie pogo艅 Gildii Mag贸w 鈥 odpar艂em. 鈥 Cho膰 nie maj膮 imponuj膮cych zdolno艣ci, jest ich wielu i s膮 dobrymi 艂owcami. Wasz ojciec i Khelidowie nie mog膮 szuka膰 was otwarcie. Jak mieliby to wyja艣ni膰? Aleja...

Aleksander delikatnie pog艂adzi艂 niespokojnego Mus臋 i patrzy艂 na mnie, p贸ki nie sko艅czy艂em.

Jeste艣 chyba najgorszym k艂amc膮, jakiego kiedykolwiek spotka艂em 鈥 powiedzia艂 w ko艅cu. 鈥 Nawet nie powiniene艣 pr贸bowa膰. Twoje oczy nie s膮 nieruchome. Twoja sk贸ra 偶贸艂knie, jakby艣 najad艂 si臋 trucizny. Twoje powieki drgaj膮. A teraz zacznij od pocz膮tku i m贸w prawd臋, albo, na demony, nie zrobi臋 kroku z tego pa艂acu. Czemu nie zaprowadzisz mnie do w艂asnego ludu?

Obj膮艂em d艂o艅mi lepkie od potu, nagie ramiona i wbi艂em wzrok w ziemi臋.

Nie mog臋. A raczej mog臋, ale nikomu z nas nie wysz艂oby to na dobre. B臋d膮 patrze膰 na mnie, jakbym w og贸le nie istnia艂. Nie us艂ysz膮 niczego, co powiem, a je艣li b臋dziecie to powtarzali, was r贸wnie偶 zignoruj膮. Mog臋 uderzy膰 kt贸rego艣 z nich, a on si臋 nawet nie zachwieje. Od dnia, w kt贸rym zosta艂em pojmany, jestem dla nich martwy i nieodwracalnie, niewypowiedzianie ska偶ony. Nigdy nie mog臋 wr贸ci膰.

Ta chwila by艂a chyba najgorsza w moim 偶yciu. Niezale偶nie od tego, jak cz臋sto uk艂ada艂em te s艂owa w g艂owie, nigdy nie wypowiada艂em ich na g艂os. Kiedy w ko艅cu zabrzmia艂y g艂o艣no, sta艂y si臋 prawdziwe w taki sam spos贸b, jak kamie艅 nagrobny objawia beznadziejn膮 prawd臋, kt贸rej pozbawione oddechu cia艂a, udaj膮ce 偶ycie, nie mog艂yby potwierdzi膰.

Ska偶ony? Ty? Czy te sukinsyny s膮 艣lepe i g艂uche, a mo偶e wszyscy zostali艣cie ska偶eni jak膮艣 moraln膮 chorob膮?

Takie jest nasze prawo. I istniej膮 ku temu powody.

Aleksander chwyci艂 mnie za podbr贸dek i zmusi艂, bym spojrza艂 mu w oczy, kt贸re 艣wieci艂y nawet w ciemno艣ci.

Czy masz chocia偶 cie艅 poj臋cia, co mi zrobi艂e艣, Seyonne? Nie mog臋 si臋 odla膰, 偶eby艣 mnie nie obserwowa艂, zmusza艂 do patrzenia na siebie twoimi oczami, os膮dza艂 paskudny temperament, zach臋ca艂 do tego, 偶ebym by艂 lepszy, ni偶 jestem. Pi臋膰dziesi膮t razy zamierza艂em wbi膰 w ciebie n贸偶, gdy偶 nie mog艂em sprawi膰, aby艣 mi zazdro艣ci艂 albo si臋 mnie ba艂, i nie mog艂em tego zrozumie膰. Jeste艣 tylko niewolnikiem. A teraz zamierzasz pozwoli膰, aby m贸j ojciec rozpru艂 ci brzuch i powiesi艂 za wn臋trzno艣ci, bo jacy艣 imbecyle uznali, 偶e nie jeste艣 do艣膰 dobry, aby z nimi rozmawia膰?

Panie...

Ska偶enie nie sprawia, 偶e cz艂owiek podr贸偶uje drogami, kt贸rymi nie chce chodzi膰, nie pozwala mu widzie膰 kawa艂k贸w siebie, cho膰by ma艂ych, wartych prawdziwego honoru, a nie tej pustej gadaniny, kt贸r膮 uznajemy za honor. Je艣li jeste艣 ska偶eniem, ju偶 jestem jednym z tych 偶a艂osnych po偶eraczy dusz i najlepiej b臋dzie, je艣li zostan臋 tu i b臋d臋 si臋 przygl膮da艂, jak umierasz. 鈥 Wsadzi艂 jedn膮 nog臋 w strzemi臋, przerzuci艂 drug膮 przez siod艂o i wyci膮gn膮艂 d艂o艅. 鈥 Lecz 偶aden z nas nie jest tym, za kogo uwa偶aj膮 go inni. Skoro mnie nie wolno si臋 ba膰 walczy膰 w swojej wojnie, to by艂bym po trzykro膰 przekl臋tym demonim synem, gdybym pozwoli艂 ci si臋 ukry膰 przed twoj膮.

Pogodzi艂em si臋 z losem, podda艂em si臋 samotno艣ci 偶ycia w niewoli do chwili, gdy natura doko艅czy to, co zacz臋li Derzhi. Teraz Aleksander prosi艂 mnie, abym zn贸w podj膮艂 t臋 walk臋... a wraz z ni膮 przyj膮艂 ca艂y ogrom b贸lu i smutku. Istnia艂o ryzyko, 偶e nigdy nie dotrzemy do 偶yrbestii, a co dopiero na spotkanie. Istnia艂o ryzyko, 偶e zgin臋, a Aleksander zostanie wys艂any w klatce do Khelidaru na d艂ugo przed tym, jak zobacz臋, 偶e jaki艣 Ezzarianin si臋 ode mnie odwraca. Nim zobacz臋 j膮.

Wyostrzy艂em swoje zmys艂y i poczu艂em, 偶e feadnach dalej w nim p艂onie; westchn膮艂em, podnios艂em z ziemi p艂aszcz Boresha i u艣cisn膮艂em d艂o艅 ksi臋cia.




Rozdzia艂 19


Pilna wiadomo艣膰 dla lorda Jubaia! 鈥 krzycza艂 Aleksander, ani na chwil臋 nie zwalniaj膮c galopu Musy, gdy przejechali艣my ostatni podw贸rzec w stron臋 solidnych pa艂acowych bram. Wbi艂em oczy w jego plecy, postanowiwszy, 偶e nie zauwa偶臋, kiedy dok艂adnie rozbijemy si臋 na dwustuletniej, d臋bowej bramie. Lecz uderzenie nie nast膮pi艂o, a zapach p艂on膮cego oleju i blask ognia ponad skrajem ksi膮偶臋cego p艂aszcza przekona艂y mnie, 偶e jednak przejechali艣my. Kiedy p臋dzili艣my uliczk膮, Aleksander roze艣mia艂 si臋 i krzykn膮艂 przez rami臋:

Bez wahania. Dmitri mnie tego nauczy艂.

Nie odpowiedzia艂em. Stara艂em si臋 odzyska膰 r贸wnowag臋, nim odkryj臋, jak daleko jest do ziemi. Wizje strza艂y w plecach albo rozbicia o zamkni臋te bramy nie zmniejsza艂y trudno艣ci, jak膮 by艂o utrzymanie si臋 na grzbiecie galopuj膮cego konia. W m艂odo艣ci uwa偶ano mnie za niez艂ego je藕d藕ca, ale dosiada艂em mniejszych, mniej agresywnych zwierz膮t. Nie mia艂em gdzie oprze膰 st贸p, za to mia艂em zbyt wiele opor贸w, by obj膮膰 Aleksandra tak mocno, jak tylko zdo艂am, i straszny problem polegaj膮cy na braku odpowiedniego stroju do jazdy. Niewolnikom nie dawano bielizny. Od siod艂a dzieli艂o mnie tylko kilka szorstkich warstw p艂aszcza Boresha i ju偶 po pi臋ciu minutach jazdy czu艂em otarcia. Nie mog膮c z艂apa膰 si臋 mocno konia, odnosi艂em wra偶enie, jakby nast臋pny skok mia艂 zmie艣膰 mnie z siod艂a.

Przejechali艣my przez grobl臋 i wjechali艣my do miasta, unikaj膮c opuszczonych woz贸w i pustych kram贸w. Galopowali艣my zaskakuj膮co szybko przez w膮skie uliczki, pokonuj膮c ostre zakr臋ty, a偶 dojechali艣my na wielki targ Capharny. Chor膮gwie wisia艂y bezw艂adnie w zimnym, wilgotnym powietrzu, szerok膮 cz臋艣膰 chodnika za艣ciela艂y resztki po uczcie dakrah, przerwanej, zanim si臋 tak naprawd臋 zacz臋艂a. Nad prawie ka偶dymi drzwiami zwiesza艂y si臋 uszyte napr臋dce 偶a艂obne draperie, tu i tam kr臋ci艂y si臋 jakie艣 postacie, szukaj膮c resztek jedzenia i ubrania albo odci膮gaj膮c przewr贸cone blaty i koz艂y, aby spali膰 je w nocy.

Aleksander 艣ci膮gn膮艂 wodze wierzchowca obok wielkiego br膮zowego pomnika, upami臋tniaj膮cego s艂odko-gorzkie zwyci臋stwo. Wojownik z br膮zu osun膮艂 si臋 bez 偶ycia obok pokonanego przez siebie legendarnego potwora, z mieczem gotowym w ka偶dej chwili wy艣lizgn膮膰 si臋 z d艂oni. Twarz wojownika mia艂a klasyczne derzhyjskie rysy. Aleksander m贸g艂by s艂u偶y膰 jako model tej rze藕by.

Zaczynamy? 鈥 spyta艂 ksi膮偶臋, podaj膮c mi d艂o艅. Uda艂o mi si臋 zsi膮艣膰 bez pomocy, cho膰 moje chwiejne l膮dowanie i grymasy towarzysz膮ce rozprostowywaniu innych cz臋艣ci cia艂a sprawi艂y, 偶e odczeka艂 chwil臋. 鈥 S膮dzi艂em, 偶e niewolnicy maj膮 grubsz膮 sk贸r臋.

Ziemia pod moimi stopami zatrz臋s艂a si臋 mocno, a nocne niebo nad pa艂acem zal艣ni艂o, jakby na p贸艂nocy wschodzi艂 nowy ksi臋偶yc.

Mamy tylko kilka chwil, wasza wysoko艣膰. Musimy st膮d odej艣膰, nim ktokolwiek zobaczy, co robimy.

No to r贸b, co do ciebie nale偶y.

Lepiej by by艂o, panie, gdyby艣cie wy to zrobili. Znacie okolic臋. Dla was ta mapa b臋dzie mia艂a sens. 鈥 Nie odwa偶y艂em si臋, by艣my obaj skorzystali z tego zakl臋cia. Nie wiedzia艂em, jakie ograniczenia czy zabezpieczenia zosta艂y na niego za艂o偶one. A je艣li co艣 mia艂o mi si臋 sta膰, Aleksander musia艂 wiedzie膰, dok膮d si臋 uda膰. Nadal wola艂em nawet nie my艣le膰, 偶e wejd臋 do osiedla Ezzarian, gdy偶 nie zdo艂a艂bym wtedy nawet si臋 poruszy膰. 鈥 Oczy艣膰cie umys艂, dotknijcie bestii i powiedzcie dryn haver. To oznacza 鈥瀢ska偶 mi drog臋鈥.

S艂ysza艂em okrzyki pogoni i t臋tent koni, kt贸ry wcze艣niej tylko wyczuwa艂em. Aleksander pewnie te偶, gdy偶 sienie sprzeciwi艂. Podbieg艂 do rze藕by, wdrapa艂 si臋 na kamienny postument i po艂o偶y艂 d艂o艅 na ogonie 偶yrbestii.

Nic nie widz臋! 鈥 zawo艂a艂. 鈥 Ani nie czuj臋, ani nie wiem, ani cokolwiek to diabelstwo powinno robi膰.

To musia艂o gdzie艣 tu by膰. Llyr chcia艂, abym wiedzia艂, jak odnale藕膰 Ezzarian. Gdy Ezzarianie chc膮 zachowa膰 po艂o偶enie osiedla w tajemnicy, zawieraj膮 wskaz贸wki w zakl臋ciu mapy. Istnia艂a szansa, 偶e zaledwie cz臋艣膰 z nich wie, jak dotrze膰 do swojej kryj贸wki. 艢cie偶ka mo偶e by膰 zamaskowana, ukryta pod warstwami zakl臋膰, aby ci, kt贸rzy ruszyli w 艣wiat, nie mogli sprowadzi膰 innych z powrotem. Llyr powiedzia艂, 偶e 偶yrbestia wska偶e drog臋. By艂a to jedyna 偶yrbestia, kt贸r膮 zna艂em z innego miejsca ni偶 manuskrypt czy opowie艣膰, cho膰 w kr贸lestwie demon贸w widzia艂em takie rzeczy...

... 艂agodny deszcz spada艂 niczym 艂zy 偶alu, zmywaj膮c szkar艂atn膮 krew potwora, kt贸rego zabi艂em. Ze srebrnego ostrza no偶a, kt贸ry z trudem wyci膮gn膮艂em ze sk贸rzastego karku, wznosi艂y si臋 smu偶ki pary. Przeszed艂em nad jego grzbietem i podnios艂em g艂ow臋 do g贸ry, pozwalaj膮c, by deszcz och艂odzi艂 mi twarz, zmywaj膮c pot, krew i 艣mierdz膮cy 艣luz bestii. Na moich oczach chmury rozsun臋艂y si臋, ods艂aniaj膮c wyj膮tkowo jasne gwiazdy w uk艂adzie, jakiego nigdy nie widzia艂em w kr贸lestwie cz艂owieka. Poczu艂em lekki powiew, posmakowa艂em jego ostro艣ci i uzna艂em, 偶e to wystarczy. Z 艂atwo艣ci膮 zaniesie mnie do portalu. By艂em zm臋czony, lecz posz艂o mi dobrze, wkr贸tce b臋d臋 w jej ramionach...

i Na ognie niebios, dlaczego nie mog艂em tego zachowa膰 w tajemnicy?

Aleksander znieruchomia艂 przy pos膮gu, czekaj膮c. Ch艂opiec umiera艂.

A je艣li 藕le go zrozumia艂em?

Oczy艣膰 umys艂 i wypowiedz s艂owa 鈥 powiedzia艂em ostro. 鈥 Dryn i haver. Niech pojawi si臋 obraz. Nie pr贸buj go kontrolowa膰. Na pewno nie b臋dzie to proste.

Aleksander zn贸w pochyli艂 si臋 nad besti膮 i milcza艂 przez chwil臋. Ca艂膮 wieczno艣膰. Nasi prze艣ladowcy znajdowali si臋 zaledwie o przecznic臋 st膮d. Grabie偶cy znikn臋li w ciemnych zau艂kach.

Na rogi Druyi! 鈥 Aleksander zamacha艂 d艂oni膮 w powietrzu, jakby potw贸r z br膮zu go ugryz艂. Zgi膮艂 si臋 ze 艣miechu i zeskoczy艂 z postumentu wprost w siod艂o Musy. Ty艂ek mnie zabola艂, gdy to zobaczy艂em, lecz by艂o to nic w por贸wnaniu z tym, co poczu艂em, gdy zn贸w podrzuci艂 mnie na ko艅ski grzbiet i kopni臋ciem pobudzi艂 pos艂usznego ogiera do galopu.

Wspania艂e! 鈥 krzykn膮艂, gdy zakr臋cili艣my w miejscu i wypadli艣my przez po艂udniow膮 bram臋 targu w tej samej chwili, gdy po艣cig z pochodniami wbiega艂 p贸艂nocn膮. Niemal s艂ysza艂em skrzypienie sk贸rzanych zbroi. Gnali艣my jak szaleni przez 艣pi膮ce uliczki. Nie zdawa艂em sobie nawet sprawy, w jaki spos贸b Aleksander widzi cokolwiek w tych ciemno艣ciach, gdy偶 budynki zlewa艂y si臋 w jedn膮 smug臋. Mo偶e nie widzia艂. Mo偶e po prostu prowadzi艂 go ko艅. Lecz za ka偶dym razem kiedy s膮dzi艂em, 偶e wyje偶d偶amy z miasta, Aleksander skr臋ca艂 po raz kolejny i zag艂臋biali艣my si臋 coraz bardziej w star膮 cz臋艣膰 osady. By艂em pewien, 偶e si臋 zgubili艣my.

S膮dzi艂em, 偶e moje najgorsze obawy si臋 potwierdzi艂y, gdy ksi膮偶臋 zatrzyma艂 Mus臋 w ciemnej, w膮skiej uliczce w pobli偶y rzeki. 艢mierdzia艂o w niej 艣winiami, zdech艂ymi rybami i gnij膮c膮 kapust膮. Przez pociemnia艂e od sadzy okna tawerny na ulic臋 s膮czy艂o si臋 偶贸艂te 艣wiat艂o.

殴le to poj膮艂. Zakl臋cie mapy nie zaprowadzi nas do samych Ezzarian, lecz na miejsce spotkania, gdzie b臋dziemy mogli wynaj膮膰 sobie przewodnika. Lecz Ezzarianie nigdy nie wybraliby takiego gniazda brudu, wyst臋pku i nieczysto艣ci. Poza tym, znajdowa艂o si臋 ono w samym 艣rodku miasta. Zbyt wiele publiczno艣ci. Sam powinienem zobaczy膰 map臋 z zakl臋cia 偶yrbestii.

Panie, to nie mo偶e by膰 tutaj...

Nie, ale i tak musimy si臋 tu zatrzyma膰. Chod藕.

Przez drzwi wytoczy艂 si臋 chwiejnie jaki艣 m臋偶czyzna, wysika艂 na ulic臋 i pad艂 w swoj膮 ka艂u偶臋. Aleksander przeszed艂 nad nim i pchn膮艂 drzwi do tawerny. Zirytowany na samowolnego Derzhiego podrepta艂em za nim, pe艂en obaw. Zastanawia艂em si臋, czy nie uzna艂, 偶e nie ruszy dalej bez jednego g艂臋bszego albo kobiety.

Powietrze wewn膮trz ciemnej nory by艂o g臋ste od dymu, 艣mierdzia艂o palonym t艂uszczem i kwa艣nym ale. O艣mioro czy dziesi臋cioro obszarpanych m臋偶czyzn i niechlujnych kobiet siedz膮cych na sto艂kach w pomieszczeniu popatrzy艂o na nas ciekawie. To nie by艂o miejsce ucz臋szczane przez wojownik贸w Derzhich. W艂a艣ciciel, kt贸ry w艂adczo trzyma艂 艂ap臋 na beczce, mia艂 tylko jeden 偶贸艂ty z膮b i zaj臋cz膮 warg臋. Wskaza艂 Aleksandrowi wolny sto艂ek, po czym zacisn膮艂 usta, widz膮c moje bose stopy i 偶elazne obr臋cze na kostkach. Niewolnicy r贸wnie偶 nie odwiedzali tawern.

Aleksander nie usiad艂, lecz okr膮偶y艂 pok贸j, przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie ka偶demu m臋偶czy藕nie, a偶 zatrzyma艂 si臋 za chudym go艣ciem o d艂ugich nogach, wtulaj膮cym g臋b臋 w gorset piersiastej kobiety i podwijaj膮cym jej sp贸dnic臋.

Ten 鈥 powiedzia艂, z艂apa艂 go lew膮 r臋k膮 za szyj臋 i wyci膮gn膮艂 nieszcz臋sn膮 ofiar臋 za drzwi. Niechlujna kobieta spad艂a z kolan m臋偶czyzny, z siarczystym przekle艅stwem, jedn膮 piersi膮 uwolnion膮 z gorsetu i sp贸dnic膮 wok贸艂 bioder.

Nie podoba mi si臋 jego wygl膮d! 鈥 krzykn膮艂 Aleksander do zdziwionych pijak贸w, kt贸rzy st艂oczyli si臋 przy drzwiach, by popatrze膰, co si臋 dzieje. Nikt nie odwa偶y艂 si臋 wyj艣膰 na zewn膮trz. Przepchn膮艂em si臋 mi臋dzy nimi, zdziwiony jak i oni. Co Aleksander zamierza艂? Z pobliskich uliczek dobiega艂y echa t臋tentu kopyt i okrzyk贸w.

Ksi膮偶臋 popchn膮艂 oszo艂omion膮 ofiar臋 na 艣cian臋.

Zdejmuj 艂achy i buty, wszystko. 鈥 M臋偶czyzna gapi艂 si臋 zaskoczony, p贸ki Aleksander nie z艂apa艂 go za ucho i nie poci膮gn膮艂, by ich twarze znalaz艂y si臋 na jednym poziomie. 鈥 Zdejmuj 艂achy, m贸wi臋. Tw贸j ksi膮偶臋 i ich potrzebuje. I to szybko. Nie zrobisz tego w p贸艂 minuty, a wy艂upi臋 ci oko ze 艂ba jak pestk臋 z wi艣ni.

Zbli偶y艂 kciuk i palec wskazuj膮cy do twarzy m臋偶czyzny. Szybciej ni偶 po p贸艂 minucie Aleksander rzuci艂 mi ubranie i buty 艣mierdz膮ce smo艂膮, i winem i szczynami, a m臋偶czyzna uciek艂 go艂y ulic膮, wyj膮c, jakby 艣ciga艂 go derzhyjski kat.

No, zak艂adaj. Nie po to tak si臋 k艂opota艂em, by艣 si臋 teraz na mnie gapi艂 jak jeden z tych popychaj膮cych taczki. Dop贸ki nie wyrobisz sobie 呕elaznego ty艂ka i sk贸rzanych st贸p, b臋dziesz za nie bardzo wdzi臋czny i nie b臋dziesz przejmowa艂 si臋 tym, 偶e nie by艂em zbyt mi艂y, gdy zdobywa艂em dla ciebie te 艂achy. Nie mamy czasu, aby odwiedzi膰 mojego krawca.

Gdybym odm贸wi艂 przyj臋cia tych ubra艅 i tak nie wr贸ci艂yby do prawowitego w艂a艣ciciela. Prawd臋 m贸wi膮c, zbli偶aj膮cy si臋 po艣cig sprawia艂, 偶e w og贸le niewiele my艣la艂em. Mia艂em tylko 艣wiadomo艣膰, 偶e je艣li si臋 nie pospiesz臋, ksi膮偶臋 zostanie pojmany i odprowadzony do swoich demonicznych stra偶nik贸w. Ja mog艂em straci膰 stop臋 i po艂ow臋 twarzy... O ile b臋d臋 mia艂 szcz臋艣cie.

W minut臋 za艂o偶y艂em na siebie pierwsze od szesnastu lat spodnie i buty i po chwili zn贸w galopowali艣my po ulicach ku zachodniej bramie, a kopyta Musy krzesa艂y iskry na bruku.

Derzhi ceni膮 sobie konie ponad wszystko inne, a moje za艂o偶enie, 偶e Aleksander posiada najlepszego, by艂o w pe艂ni uzasadnione. Tej nocy 偶aden ze 艣cigaj膮cych si臋 do nas nie zbli偶y艂. Wyjechali艣my z miasta i po otwartej r贸wninie ruszyli艣my w stron臋 mocno zalesionych g贸r na zachodzie. Cho膰 Musa d藕wiga艂 nas obu, nawet na chwil臋 nie zwolni艂. Gdy ciemno艣膰 rozja艣ni艂a si臋 do barwy rozwodnionego mleka, droga zw臋zi艂a si臋 i wesz艂a mi臋dzy drzewa, a ksi膮偶臋 zwolni艂 krok wierzchowca do st臋pa. Ko艂ysz膮cy si臋 rytm sprawi艂, 偶e poczu艂em si臋 senny...

... Nadchodzili, fala za fal膮. Wojownik Derzhich prowadz膮cy swoich czterech towarzyszy, za nimi oddzia艂 pieszych 偶o艂nierzy z Manganom i konni najemnicy z Thirdu, nosz膮cy na malowanych napier艣nikach talizmany z ko艣ci s艂oniowej. Krzyk za moimi plecami. Yerwynn, przyjaciel mojego ojca, pad艂 z w艂贸czni膮 Thrida wystaj膮c膮 z brzucha. Moje o艂owiane r臋ce by艂y pokryte krwi膮. A oni wci膮偶 nadchodzili, nieko艅cz膮ce si臋 fale krwi i 艣mierci... Musia艂em wytrwa膰, dop贸ki inni si臋 nie wycofaj膮. By艂em Stra偶nikiem, przysi臋ga艂em ich chroni膰...

Na c贸rki nocy! 鈥 obudzi艂 mnie okrzyk Aleksandra, gdy 艣ci膮ga艂 wodze. Ksi膮偶臋 pochyli艂 si臋 do przodu, przyciskaj膮c g艂ow臋 do trzymaj膮cych uzd臋 d艂oni. Po plecach przesz艂y mi dreszcze, kt贸rych nie mog艂em wyt艂umaczy膰 kapi膮cymi z ga艂臋zi lodowatymi kroplami.

Czy to przemiana, panie? 鈥 spyta艂em, got贸w raczej zeskoczy膰 z konia, ni偶 jecha膰 na nim wraz z shengarem.

Nie. 鈥 Aleksander wyprostowa艂 si臋 i ruszyli艣my dalej.

Gdy tylko Musa si臋 uspokoi艂, ja te偶. Moja g艂owa opad艂a ci臋偶ko na plecy Aleksandra. Nie mog艂em oprze膰 si臋 snom...

... Zachodz膮ce s艂o艅ce zabarwi艂o niebo na g艂臋bok膮 czerwie艅, jakby ziemia nie mog艂a poch艂on膮膰 ca艂ej krwi. Obr贸ci艂em si臋, kopni臋ciem wytr膮ci艂em n贸偶 z r臋ki m艂odego Derzhi i ci膮艂em szczerz膮cego si臋 Manganarczyka, kt贸ry skrada艂 si臋 za moimi plecami; umar艂 zdziwiony, sk膮d wiedzia艂em, 偶e tam b臋dzie. Po mojej lewej bracia Giard i Feyn Poszukiwacze wezwani z w臋dr贸wki 鈥 zmagali si臋 z co najmniej o艣mioma wojownikami. Po mojej prawej panowa艂a cisza cho膰 kiedy wrzuci艂em pozbawionego 偶ycia m艂odzie艅ca na stos cia艂 za sob膮 i ruszy艂em na pomoc Giardowi, zdawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 odg艂os zbli偶aj膮cych si臋 posi艂k贸w. Dziesi臋ciu albo dwunastu Ezzarian wa艂czy艂o podobnie, a w膮sk膮 dolin膮 nadchodzili kolejni Derzhi... Nast臋pna fala... Jak nas odnale藕li? Byli艣my pewni, 偶e nikt nie zna tej drogi. Mieli艣my nadziej臋, 偶e zaskoczymy trzon ich si艂, nim wyr偶n膮 nasz膮 lew膮 flank臋, lecz nim zdo艂ali艣my wydosta膰 si臋 z p艂ytkiej doliny, znale藕li艣my si臋 w pu艂apce. Feyn sapn膮艂 zaskoczony, gdy r臋ka, kt贸ra powali艂a pi臋膰dziesi臋ciu wojownik贸w, odpad艂a od ramienia, odr膮bana toporem Manganarczyka. Gdy miecz wypru艂 mu wn臋trzno艣ci, osun膮艂 si臋 powoli na swoj膮 r臋k臋, jakby chc膮c j膮 odzyska膰. Zarycza艂em jak szalony i zn贸w unios艂em miecz...

... Na razie, lecz sprowadz膮 Janque, kiedy tylko wytrze藕wieje. Nie wiedzia艂em, gdzie podzia艂a si臋 pierwsza cz臋艣膰 zdania.

Janque? 鈥 powiedzia艂em zaspanym g艂osem.

Najlepszy tropiciel w Capharnie. Jak m贸wi艂em, dlatego jedziemy na zach贸d, kiedy powinni艣my na p贸艂noc. Tutaj b臋dzie mu trudniej nas 艣ledzi膰. Zostawi艂em mu sze艣膰 fa艂szywych 艣lad贸w. Zje swoje ogary na 艣niadanie.

Ogary. Tropiciele. Co sobie my艣la艂em, zamierzaj膮c doprowadzi膰 jednego z Derzhich do resztek mojego zniszczonego ludu?

Panie, nie mo偶emy...

Doskonale wiedzia艂, co mam na my艣li.

Wiem, co robi臋. Nie zdo艂aj膮 za nami pod膮偶y膰. Nawet Janque. 艢pij dalej.

Janie...

K艂贸cisz si臋 ze mn膮? Czy s膮dzisz, 偶e skoro da艂em ci buty, masz prawo m贸wi膰 wszystko, co ci 艣lina na j臋zyk przyniesie?

Nie. Oczywi艣cie, 偶e nie.

Jechali艣my dalej, a ja zn贸w straci艂em poczucie czasu.


* * *


Kiedy si臋 zatrzymali艣my i mog艂em zsi膮艣膰 z konia, cienie pada艂y pod ca艂kiem innym k膮tem. No, mo偶e nie do ko艅ca zsiad艂em. Aleksander mnie 艣ci膮gn膮艂. Lecz poczu艂em takie samo skr臋canie wn臋trzno艣ci, a co gorsza, my艣lami nadal by艂em gdzie indziej.

Hej, Seyonne. Wszystko w porz膮dku. 鈥 Z艂apa艂 w pewny u艣cisk d艂o艅, kt贸r膮 wymachiwa艂em rozpaczliwie, ale wyrwa艂em mu si臋, zawirowa艂em i wycelowa艂em kantem drugiej d艂oni w jego szyj臋, a kolanem w 偶o艂膮dek. Tylko dzi臋ki jego niesamowitemu refleksowi nie z艂ama艂em mu karku.

Co, na Athosa...? 鈥 Jego oczy zrobi艂y si臋 wielkie ze zdziwienia, a kiedy 艂omot mojej krwi ucich艂 na tyle, bym u艣wiadomi艂 sobie, co zrobi艂em 鈥 prawie 鈥 by艂em przera偶ony.

Wybacz, panie. 艢ni艂em... 鈥 Nie mog艂em zbyt wiele powiedzie膰 o cieniach t艂ocz膮cych si臋 w mojej g艂owie jeden za drugim i uciekaj膮cych, nim zdo艂a艂em je pochwyci膰 i przypomnie膰 sobie znikaj膮c膮 wizj臋.

艢ni艂e艣? Widzia艂em tylko trzech ludzi, kt贸rzy poruszali si臋 tak szybko i... i byli wtedy przytomni. 鈥 Popatrzy艂 na moje d艂onie, kt贸re 艣ciska艂, pu艣ci艂 je i spojrza艂 mi w twarz.

Na szcz臋艣cie jednym z nich by艂e艣 ty 鈥 powiedzia艂em, otulaj膮c si臋 szczelniej p艂aszczem dla ochrony przed wiatrem, kt贸ry nie by艂 nawet w po艂owie tak zimny, jak moja dusza. 鈥 S艂ysza艂em, 偶e we 艣nie ludzie potrafi膮 robi膰 zadziwiaj膮ce rzeczy, kt贸rych nie mogliby powt贸rzy膰...

Aleksander uni贸s艂 d艂o艅, mru偶膮c oczy.

Nie ko艅cz. M贸wi艂em ju偶, 偶e nie b臋d臋 d艂u偶ej s艂ucha艂 twoich 偶a艂osnych k艂amstw. Wola艂bym raczej, aby艣 nic nie m贸wi艂.

Jak sobie 偶yczysz, panie. 鈥 Zatrzymali艣my si臋 na ma艂ej polanie, z dala od drogi. Wspi膮艂em si臋 na stert臋 kamieni obok 艣cie偶ki i popatrzy艂em na po艂o偶on膮 wysoko w g贸rach dolin臋, tkwi膮c膮 w obj臋ciach zimy.

W g艂臋bi lasu pod naporem mrozu trzasn臋艂o drzewo, ostre powietrze przeci膮艂 krzyk poluj膮cego soko艂a.

Chc臋 si臋 dowiedzie膰, kim jeste艣, Seyonne. Niewolnik od szesnastu lat, poruszaj膮cy si臋 niczym wojownik lidunni... Mo偶e s艂u偶y艂e艣 kt贸remu艣 z nich albo komu艣, kto zg艂臋bia艂 ich sztuki? Obserwowa艂e艣 ich, prawda? Kto艣 pozwoli艂 ci na to patrze膰 albo szpiegowa艂e艣 ich i w ten spos贸b si臋 nauczy艂e艣.

Nie, panie. Nikt nie odpowiada za nauczenie niewolnika rzeczy, kt贸re s膮 zakazane. 鈥 Bractwo lidunni by艂o tajemn膮 sekt膮 Derzhich, 艂膮cz膮c膮 religi臋 i sztuk臋 walki wr臋cz.

Wyrwa艂e艣 si臋 z mojego uchwytu, jakbym by艂 pi臋cioletni膮 dziewczynk膮. Dowiem si臋, w jaki spos贸b si臋 tego nauczy艂e艣. Je艣li zna艂e艣 t臋 technik臋 wcze艣niej... to jak, na Athosa, da艂e艣 si臋 z艂apa膰?

W ustach mia艂em smak 艣mierci. By艂a zbyt blisko.

Prosz臋, panie. Nie teraz. Je艣li nalegasz, opowiem ci o tym pewnego dnia, ale nie teraz. 鈥 Stara艂em si臋, by w moim g艂osie nie zabrzmia艂 偶al ani niewyt艂umaczalny strach, kt贸ry 艣ciska艂 mi gard艂o i sprawia艂, 偶e serce 艂omota艂o jak szalone, gdy spa艂em. T臋 walk臋 przegra艂em ju偶 dawno temu. Nie by艂o powodu, by nabra艂a nowego 偶ycia tylko dlatego, 偶e zamierza艂em spotka膰 Ezzarian. Umarli pozostali umar艂ymi. 呕ywi... ocaleli.

Czy w艂a艣nie to miejsce ci pokazano? 鈥 spyta艂em.

A niech ci臋, uparty jeste艣 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋; na policzkach mia艂 rumie艅ce, jego oczy b艂yszcza艂y. 鈥 Wystawiasz moj膮 cierpliwo艣膰 na pr贸b臋, a ja nawet w najlepszych chwilach mam jej bardzo ma艂o. Gdybym nie usypia艂 na stoj膮co, wyci膮gn膮艂bym z ciebie prawd臋 tu i teraz. Po tym, co zobaczy艂em...

Nie widzia艂e艣 niczego poza resztkami snu, panie. Powiedz mi, prosz臋, czy to miejsce pokazano ci w wizji.

Nie, jeszcze nie. 鈥 Po艂o偶y艂 r臋ce na siodle Musy i opar艂 si臋 na nim zm臋czony. 鈥 I bardzo dobrze. Jestem tak senny, 偶e nie zdo艂a艂bym nikogo powita膰.

Musimy rozpali膰 ogie艅 鈥 uzna艂em, otrz膮saj膮c si臋 ze wspomnie艅. S艂o艅ce wisia艂o ju偶 nisko nad g贸rami. Od czasu gdy podczas jednego obrotu s艂o艅ca przespa艂em wi臋cej ni偶 trzy godziny, min臋艂y ca艂e tygodnie. Ksi膮偶臋 patrzy艂 na siod艂o, a ja poj膮艂em, 偶e by艂o wiele rzeczy, kt贸rych nigdy sam nie robi艂. 鈥 Zajm臋 si臋 koniem, aby艣 m贸g艂 si臋 przespa膰.

Aleksander parskn膮艂 z irytacj膮, wyprostowa艂 si臋 i zacz膮艂 rozwi膮zywa膰 popr臋gi.

Nie musisz si臋 obawia膰. Dmitri nie pozwala艂 mi na s艂u偶膮cych podczas treningu. Mog臋 zaj膮膰 si臋 Mus膮, za艂o偶y膰 sobie buty, a nawet upiec niez艂ego zaj膮ca, o ile na takim mro藕nym pustkowiu jaki艣 si臋 znajdzie.

W jukach powinny by膰 zapasy na kilka dni 鈥 powiedzia艂em.

Dobrze. Nie mog臋 powiedzie膰, abym w tej chwili rwa艂 si臋 na polowanie. Tak naprawd臋 najlepiej by by艂o, gdyby艣 zrobi艂 to za mnie. 鈥 Wskaza艂 g艂ow膮 na d艂ugi sk贸rzany pokrowiec przytroczony do siod艂a.

Wyj膮艂em miecz i trzy paczki, Aleksander u艂o偶y艂 siod艂o na ziemi. Zdj膮艂 derk臋 i pog艂adzi艂 艣licznego gniadosza, przemawiaj膮c do niego bardziej przyja藕nie, ni偶 do jakiegokolwiek cz艂owieka.

Podczas gdy on zajmowa艂 si臋 koniem, ja zbiera艂em drewno, sk艂ada艂em je za kamieniami, kt贸re chroni艂y od wiatru, i pr贸bowa艂em przekona膰 zimne palce, aby odnalaz艂y krzesiwo. Ogie艅 by艂 bardzo potrzebny. Wicher wia艂 ostro, a ja czu艂em wdzi臋czno艣膰 za we艂nian膮 koszul臋, grube spodnie i wygodne buty. Pasowa艂y zadziwiaj膮co dobrze. Gdyby nie kaprys Aleksandra, grozi艂oby mi przemarzni臋cie, odmro偶enia i amputacje.

Aleksander opad艂 obok miniaturowego ogniska, pocieraj膮c oczy wn臋trzem d艂oni. Milcza艂, a ja zajmowa艂em si臋 swoimi sprawami, karmi膮c s艂abe p艂omyczki. Gdy zn贸w na niego spojrza艂em, dygota艂. Przez chwil臋 mia艂em wra偶enie, 偶e jego zaci艣ni臋te palce wcisn膮 oczy do wn臋trza czaszki.

Co si臋 dzieje, wasza wysoko艣膰?

Przekl臋ty... przekl臋ty... Tak prawdziwy, 偶e mog臋 go posmakowa膰. Mog臋 zw臋szy膰 krew. A gdy pr贸buj臋 pomy艣le膰 o czym艣 innym... 鈥 odetchn膮艂 urywanie 鈥 ... wydaje mi si臋, 偶e g艂owa mi p臋knie i wyleje ten s艂aby m贸zg. 鈥 Zadr偶a艂. 鈥 To ohydne.

Zacisn膮wszy szcz臋ki, odsun膮艂 wilgotny kosmyk w艂os贸w, kt贸ry uwolni艂 si臋 z warkocza i przyklei艂 do czo艂a, po czym zacz膮艂 grzeba膰 w jukach. Wyci膮gn膮艂 stamt膮d cynowy kubek, paczki suszonego mi臋sa i daktyli oraz jedn膮, w kt贸rej, s膮dz膮c po westchnieniu ulgi, musia艂y znajdowa膰 si臋 kora i li艣cie tannetu u偶ywane do przygotowywania nazrheelu.

Obud藕 mnie, kiedy b臋d臋 m贸g艂 co艣 z tym zrobi膰 鈥 poleci艂, rzucaj膮c mi paczk臋, po czym zawin膮艂 si臋 w p艂aszcz oraz koc i zacz膮艂 chrapa膰, nim jeszcze przebrzmia艂o ostatnie s艂owo.

Jak ka偶ecie 鈥 odpar艂em odruchowo. S艂owa le偶a艂y na moim j臋zyku, po czym zapada艂y w umys艂 niczym kamienie w cichy staw. Spogl膮da艂em na opuszczon膮 dolin臋, gdzie w gasn膮cym 艣wietle w najni偶szych miejscach zbiera艂y si臋 mg艂y. Kamienie wygl膮da艂y jak kawa艂ki z艂ota o ostrych kraw臋dziach, a ka偶d膮 z nich i ka偶de za艂amanie obrysowywa艂y padaj膮ce pod p艂askim k膮tem promienie s艂o艅ca. Wiatr rozwiewa艂 mi w艂osy swoimi lodowatymi palcami. Rzadko kiedy do艣wiadcza艂em takich chwil doskona艂ej czysto艣ci.

Mog艂em odej艣膰. Mia艂em konia, ubranie i prowiant, a jedyny cz艂owiek, kt贸ry zdo艂a艂by mnie powstrzyma膰, by艂 na wp贸艂 oszala艂y od wizji demon贸w 鈥 o tak, mog艂em sobie wyobrazi膰, jakich to sugestywnych koszmar贸w u偶ywaj膮, aby go gn臋bi膰. Teraz spa艂 tak g艂臋boko, 偶e gdybym chcia艂, m贸g艂bym podci膮膰 mu gard艂o. M贸g艂bym by膰 wolny. Ta my艣l przes艂oni艂a wszystkie inne. Nie zostawi艂bym go 鈥 zabrania艂a mi tego moja przysi臋ga 鈥 lecz przez godzin臋, kiedy karmi艂em s艂abe p艂omyki, by ogrza艂y moje ko艣ci i zagrza艂y kubek wody, 艂udzi艂em si臋 wyobra偶eniami, jak by to by艂o.

To by艂o bardzo zniech臋caj膮ce 膰wiczenie. Nie potrafi艂em okre艣li膰, gdzie powinienem si臋 uda膰 albo co zrobi膰, ani nawet co powiedzie膰 pierwszej osobie, kt贸ra spyta mnie o znami臋 na twarzy. Zabrania艂em sobie takich my艣li tak d艂ugo, 偶e nie mog艂em ich sobie przypomnie膰. Wiedzia艂em tylko, jak by膰 niewolnikiem. By膰 mo偶e nie umia艂em ju偶 dzia艂a膰 samodzielnie.

Kiedy gwiazdy pokona艂y 膰wier膰 swojej drogi, zagotowa艂em wod臋 w kubku i namoczy艂em kor臋 tannetu, stawiaj膮c kubek blisko ognia, aby zachowa艂 ciep艂o. Po kolejnej godzinie doda艂em li艣cie, zagotowa艂em wszystko jeszcze raz, a gdy czarno-zielona masa 艣mierdzia艂a jak nale偶y, obudzi艂em ksi臋cia. Odpowiednie zaj臋cie dla niewolnika.

Dobra robota, Seyonne 鈥 powiedzia艂, popijaj膮c wolno i rozkoszuj膮c si臋 ohydnym, gorzkim napitkiem. 鈥 Je艣li chcesz si臋 przespa膰, b臋d臋 przez chwil臋 czuwa艂. Wyspa艂em si臋 za trzy 偶ycia. I tak 藕le, 偶e przychodz膮, gdy jestem przebudzony. Spa膰 to tak, jakby ich zaprasza膰.

Spa艂em ca艂y dzie艅 鈥 odpar艂em 鈥 lepiej przygotuj臋 nast臋pn膮 porcj臋.

Wsta艂em od ognia, aby sobie ul偶y膰. Walcz膮c z warstwami odzie偶y, w kieszeni noszonej pod koszul膮 tuniki niewolnika znalaz艂em kawa艂ek papieru. By艂 to list, kt贸ry wzi膮艂em z komnaty Aleksandra, gdy szed艂em do jego wi臋zienia w wie偶y. Kiedy wr贸ci艂em do ogniska, poda艂em go ksi臋ciu i opowiedzia艂em ca艂膮 histori臋.


To od Kirila 鈥 obr贸ci艂 go w palcach. 鈥 Wiesz, dlaczego zawsze u偶ywamy czerwonego wosku?

S膮dz臋, 偶e ma to co艣 wsp贸lnego z krwi膮 鈥 odpar艂em. Roze艣mia艂 si臋.

S艂usznie. Gdy byli艣my ch艂opcami, zwi膮zali艣my si臋 przysi臋g膮 krwi i obiecali艣my, 偶e b臋dziemy sobie bli偶si ni偶 bracia. 呕e ka偶dy z nas b臋dzie zabija艂 wrog贸w drugiego. Skaleczyli艣my swoje d艂onie i zetkn臋li艣my je razem, jak to czyni膮 ch艂opcy. Gdy Dmitri rozes艂a艂 nas w dwie r贸偶ne strony imperium, zacz臋li艣my miesza膰 krew z woskiem, by przypomina膰 sobie o obietnicy. Kilka lat temu ustalili艣my, 偶e czerwony wosk w zupe艂no艣ci wystarczy. S膮dzisz, 偶e to cokolwiek oznacza? 呕e nasze po艣wi臋cenie os艂ab艂o? 鈥 Tr膮ci艂 patykiem drwa, gestem nakaza艂, abym si臋 przysun膮艂, i rzuci艂 mi list. 鈥 Przeczytaj.

Prze艂ama艂em czerwon膮 piecz臋膰 i zacz膮艂em czyta膰.


Zanderze Je艣li dobrze szacuj臋, powiniene艣 otrzyma膰 ten list na dzie艅 przed twoim namaszczeniem. Ufam, 偶e przyj臋cie by艂o radosne, a rytua艂y niezbyt ci臋 znu偶y艂y.

Masz by膰 cesarzem. Nie za szybko, je艣li bogowie b臋d膮 hojni dla twojego szanownego ojca, lecz ty b臋dziesz nast臋pnym. Zawsze m贸wili艣my o tym swobodnie, lecz pewne ostatnie wydarzenia kaza艂y mi zastanowi膰 si臋 nad tym powa偶niej i mie膰 nadziej臋, 偶e w艣r贸d wina, muzyki, kobiet i 艣wi臋towania, ty r贸wnie偶 pomy艣la艂e艣 o tym w ten spos贸b.

Dmitri przes艂a艂 mi wie艣ci, 偶e straci艂e艣 ojcowsk膮 艂ask臋. Zanderze, musisz to naprawi膰. 呕artowa艂e艣 sobie, 偶e jestem jego ulubie艅cem, i prawd臋 m贸wi膮c, nigdy nie by艂 wobec mnie tak surowy jak wobec ciebie. M贸j ojciec nie 偶y艂 od tak dawna, a ty mia艂e艣 a偶 za wielu ojc贸w 鈥 przynajmniej z imienia 鈥 i by膰 mo偶e to by艂a jego metoda na zr贸wnowa偶enie naszych los贸w. Lecz by艂o te偶 co艣 wi臋cej. Dopiero w ci膮gu ostatnich kilku tygodni zrozumia艂em, 偶e jego surowo艣膰 nie by艂a brakiem uczucia, wr臋cz przeciwnie. B臋dziesz cesarzem, Zanderze, a Dmitri pragnie, by艣 by艂 tak silny, aby przetrwa膰, i tak honorowy, by dobrze rz膮dzi膰. Cz臋sto ci powtarza艂em, 偶e nie zamieni艂bym si臋 z tob膮 na rodzic贸w, i cho膰 oznacza to, 偶e zostan臋 na zawsze m艂odszym dennissarem, powt贸rz臋 to. Nadci膮gaj膮 k艂opoty. Dmitrije widzi i obawia si臋, 偶e ty ich nie dostrzegasz. Nawet tutaj, z dala od stolicy, czuj膮 niepok贸j.

Opowiada艂em ci o mojej misji znalezienia rezydencji dla Kydona, pos艂a Khelid贸w w Parnifourze, i jego wyj膮tkowych wymaganiach co do wyposa偶enia. Znalaz艂em odpowiednie miejsce, pozwoli艂em mu si臋 tam wprowadzi膰, a kiedy teraz na to patrz臋, dziwi臋 si臋, co w imi臋 Athosa uczyni艂em najlepszego. Zamek to dawna pograniczna forteca na pog贸rzu Khyb Rash. Ten Khelid ogl膮da sobie teraz granic臋 imperium.

Od czasu kiedy Kydon si臋 wprowadzi艂, liczba Khelid贸w w Parnifourze gwa艂townie wzros艂a. Nie wiem, jak to mo偶liwe. Pose艂 utrzymuje, 偶e to jego s艂u偶ba, rozrzucona po mie艣cie do chwili, gdy otrzyma stosown膮 rezydencj臋. Nie mog臋 jednak uwierzy膰, aby byli tam ca艂y czas. Czy jestem g艂upcem, Zanderze? Widzia艂em, jak wynaj臋ci przez Kydona robotnicy zwo偶膮 do jego nowej siedziby drewno i kamienie. Twierdzi, 偶e chce j膮 naprawi膰, ale gdy pyta艂em robotnik贸w, m贸wili, 偶e wykuwaj膮 nowe pomieszczenia g艂臋boko pod zamkiem, a kiedy ko艅cz膮, Khelidowie nie pozwalaj膮 nikomu tam wchodzi膰. Podobno wewn膮trz twierdzy jest wi臋cej Khelid贸w, ni偶 widzieli艣my w mie艣cie, a wszyscy s膮 dobrze uzbrojeni.

Teraz Kydon zamierza wybudowa膰 swoim bogom 艣wi膮tyni臋 na 艣wi臋tym wzg贸rzu w centrum Parnifouru. Z rozkazu cesarza wynika, 偶e mam uczyni膰 wszystko, co w mojej mocy, by Kydon czu艂 si臋 tu dobrze. Pos艂a艂em do niego po instrukcje, czy to mie艣ci si臋 jeszcze w ramach polece艅, ale Kydon ju偶 ostrzega okolicznych kupc贸w i w艂a艣cicieli dom贸w, 偶e cesarz wkr贸tce ka偶e im si臋 wynosi膰 z tego miejsca, by mo偶na by艂o zbudowa膰 mury 艣wi膮tyni. To b臋dzie forteca w samym sercu miasta.

Nie wiem, co o tym my艣le膰 ani co z tym uczyni膰. Mog臋 tylko wyla膰 swoje 偶ale na twojej piersi. To trwa zbyt d艂ugo. Wyrazy szacunku dla twojego wuja. S艂uchaj go.

Niech sp艂ynie na ciebie b艂ogos艂awie艅stwo Athosa, kuzynie. Pozostaj臋 twoim wiernym i lojalnym s艂ug膮, jak r贸wnie偶 twoim oddanym kuzynem.

Kiril Ksi膮偶臋 zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi.

A niech to! Powinienem pos艂a膰 Kirilowi wiadomo艣膰 w tej samej chwili, gdy si臋 o tym dowiedzia艂em. A teraz us艂yszy od kogo艣 innego, 偶e ja... o bogowie! Powiedz膮 mu, 偶e to ja zabi艂em Dmitriego. Zapragnie mojej krwi.

Spacerowa艂 wok贸艂 ogniska, kopi膮c juki, drewno, kamienie, wszystko, co mu si臋 nawin臋艂o pod but, za wyj膮tkiem mnie.

Nie b臋d臋 walczy艂 z Kirilem. Nie. On nigdy nie nauczy艂 si臋 walczy膰. Nie zmusz膮 mnie do tego. Niech wieczne przekle艅stwo spadnie na te demony. Poka偶esz mi, jak si臋 mo偶na na nich zem艣ci膰, Seyonne.

Nie by艂o sensu t艂umaczy膰 mu, 偶e nie ma czego艣 takiego jak zemsta na demonach. Demon贸w nie obchodzi, jak si臋 sprawy potocz膮. Karmi膮 si臋 b贸lem i przera偶eniem, a je艣li 藕r贸d艂o po偶ywienia zostanie im odebrane, id膮 gdzie indziej... chyba 偶e zostan膮 zniszczone magi膮. Z drugiej strony, Khelidowie... Musimy co艣 zrobi膰 z Khelidami.

Nadal nie mia艂em poj臋cia o ich zwi膮zkach z Gai Kyalletem. W艂adca demon贸w... Wszystko, co by艂o wiadome o takiej istocie, zosta艂o okryte tysi膮cem lat spekulacji. Czy naprawd臋 kierowa艂 innymi demonami, by zrealizowa膰 wsp贸lny cel? Ta my艣l by艂a przera偶aj膮ca, nawet je艣li odrzuci艂o si臋 ozdobniki ezzaria艅skiego proroctwa. Je艣li ksi膮偶臋 pad艂 ofiar膮 tego zakl臋cia, nie b臋dzie jednego pola walki dla jakiego艣 mitycznego wojownika 鈥 w p艂omieniach stanie ca艂e cesarstwo. To walka Aleksandra okre艣li los 艣wiata. Lecz jego walka z zakl臋ciem w艂adcy demon贸w to tylko cz臋艣膰 ca艂o艣ci; by艂a to r贸wnie偶 walka Aleksandra z w艂asn膮 natur膮 鈥 to jego d艂o艅 bi艂a mnie do nieprzytomno艣ci i jego d艂o艅 mnie podnosi艂a. Jego dwie cz臋艣ci... dwie... dwie dusze...

Na gwiazdy... 鈥 Zerwa艂em si臋 ze swojego miejsca i zacz膮艂em spacerowa膰, nie mog膮c uwierzy膰 w my艣l, kt贸ra drapa艂a w drzwi mego umys艂u niczym g艂odny szczeniak. Nigdy nie uznawa艂em proroctwa za prawd臋 absolutn膮, tylko spos贸b przekazywania zbiorowej m膮dro艣ci. Proroctwa o zag艂adzie nie by艂y pewnikami, a dotyczy艂y tylko jednej z mo偶liwo艣ci, kt贸ra w dodatku mia艂a si臋 objawi膰, gdyby zlekcewa偶ono ostrze偶enia i nie zachowano czujno艣ci. Proroctwa o chwale i zwyci臋stwie stanowi艂y zach臋t臋 do okazania si艂y, honoru i do ci臋偶kiej pracy. W z艂ych czasach by艂y wygodne, w dobrych stanowi艂y cier艅. Ludzie zawsze znajd膮 odpowiednie warunki, by snu膰 proroctwa. Jednak 偶aden cz艂owiek nie posiada艂 dw贸ch dusz tak jak Aleksander z Azhakstanu.

Kiedy opad艂em na swoje kamienne siedzisko, roze艣mia艂em si臋 na my艣l o dziwacznej scenie, kt贸r膮 przywo艂a艂a moja wyobra藕nia. Jak powiedzie膰 Ezzarianom, 偶e bohaterski wojownik, kt贸ry stoczy drug膮 bitw臋 z proroctwa Eddausa, b臋dzie Derzhim?

Aleksander pr贸bowa艂 znowu usn膮膰, lecz gdy po raz trzeci us艂ysza艂em, jak przeklina pod nosem, zrozumia艂em, 偶e nie jest mu l偶ej ni偶 mnie. Wyruszyli艣my w drog臋, nim wzesz艂o s艂o艅ce.


* * *


Przez trzy dni jechali艣my na p贸艂nocny zach贸d, w g艂膮b g贸r, omijaj膮c wioski i kryj膮c si臋 mi臋dzy drzewami, gdy z rzadka mija艂 nas jaki艣 w臋drowiec. Aleksander nie potrafi艂 powiedzie膰, gdzie le偶y nasz cel, gdy偶 zawarta w jego umy艣le mapa rozwija艂a si臋 i zmienia艂a w miar臋 naszej podr贸偶y. W nocy, gdy rozbijali艣my ob贸z, trzyma艂em stra偶. W ci膮gu dnia opada艂em na plecy ksi臋cia i spa艂em. Gdy spyta艂, jak to mo偶liwe, 偶e 艣pi臋 na grzbiecie konia, odpar艂em, 偶e potrafi臋 spa膰 wsz臋dzie; najgorszym problemem s膮 sny. Trzeciego dnia nie mog艂em si臋 od nich op臋dzi膰. Aleksander r贸wnie偶 wygl膮da艂 coraz gorzej. Czwartego dnia po naszej ucieczce z Capharny byli艣my przytomni, ale pe艂ni niepokoju, gdy z mroku wynurzy艂a si臋 ciemna posta膰 i spyta艂a:

Kim jeste艣cie, wy, kt贸rzy pod膮偶acie 艣cie偶kami 偶yrbestii?

Szybko nasun膮艂em kaptur na g艂ow臋. Wi臋c to nadesz艂o 鈥 szybciej ni偶 si臋 spodziewa艂em. Rado艣膰, rozpacz i przyt艂aczaj膮ce wspomnienia, wszystko na raz. Pierwszy Ezzarianin, jakiego spotka艂em, by艂 mi nie tylko znany, ale te偶 zwi膮zany ze mn膮 wi臋zami krwi, uczucia i 偶alu. Nazywa艂 si臋 Hoffyd. By艂 moim szwagrem.

Moja starsza siostra Elen podziwia艂a cichego Uczonego i gdy zgodzi艂a si臋 go po艣lubi膰, d藕wign臋艂a go z otch艂ani pora偶ki. Pr贸bowa艂 zosta膰 Pocieszycielem, jednym z tych, kt贸rzy mog膮 dotkn膮膰 ofiar demona i pozwoli膰 poprzez siebie dzia艂a膰 Aife nawet na znaczne odleg艂o艣ci, lecz mia艂 niewiele melyddy i by艂 zbyt nie艣mia艂y, aby go mo偶na by艂o wys艂a膰 w 艣wiat. Gdy odnalaz艂 szcz臋艣cie z Elen, odkry艂 swoje powo艂anie i zdolno艣膰 do zapisywania czar贸w i zakl臋膰, co by艂o po偶ytecznym zaj臋ciem Uczonych.

Tej ostatniej nocy walczy艂 wraz z moim ojcem i Elen, usi艂uj膮c zabezpieczy膰 kr贸lowej drog臋 ucieczki. Gdy naszemu ostatniemu posterunkowi grozi艂a zag艂ada, moja dzielna i kochana starsza siostra odm贸wi艂a jego opuszczenia wraz z reszt膮 kobiet. Elen, z czerwon膮 szarf膮 w ciemnych w艂osach, macha艂a i u艣miecha艂a si臋 do mnie, zamierzaj膮c si臋 pik膮... 偶a艂osn膮, prymitywn膮 pik膮... na uzbrojonego najemnika Thrida, kt贸ry zdj膮艂 jej g艂ow臋, nawet nie zwalniaj膮c kroku. M贸j ojciec zgin膮艂 dziesi臋膰 sekund p贸藕niej. Robi艂em u偶ytek z miecza, no偶a i wszystkich swoich zdolno艣ci, zastanawiaj膮c si臋, w jaki spos贸b zdo艂am powstrzyma膰 zalewaj膮cy nas potop krwi. Tego dnia walczy艂em przez dwadzie艣cia godzin, nie pojmuj膮c, jak Derzhi znale藕li nas tak szybko, w rozpaczy, gdy偶 wok贸艂 mnie wszyscy umierali i nie mieli艣my nikogo...

Mimo 偶e jeszcze raz zabarykadowa艂em drzwi do tego wspomnienia i uspokoi艂em wstrz膮saj膮ce mn膮 md艂o艣ci, b艂ogos艂awi艂em Aleksandra, 偶e pozwoli艂 mi tutaj przyby膰. Widzia艂em, jak umieraj膮 m贸j ojciec i siostra, lecz je艣li Hoffyd prze偶y艂, mo偶e inni moi bliscy r贸wnie偶. Nawet je艣li by艂em dla nich martwy, nawet je艣li patrzyli na mnie jak na tafl臋 szk艂a, niewart膮, aby spocz膮艂 na niej ich wzrok, mo偶liwo艣膰, 偶e zobacz臋 przyjaci贸艂 偶ywych wbrew wszelkim oczekiwaniom, nape艂ni艂a moje serce nadziej膮. Do艣wiadczy艂em takiego jej rozkwitu, jaki mo偶e odczuwa膰 tylko kto艣, kto przez ca艂e 偶ycie 偶y艂 bez niej.

Nazywam si臋 Pytor 鈥 powiedzia艂em, schyliwszy g艂ow臋. 鈥 Mojemu pracodawcy wskaza艂 drog臋 niewolnik, kt贸ry zlitowa艂 si臋 nad jego losem. Ch艂opiec powiedzia艂, 偶e ten, kogo spotka w tym miejscu, zdo艂a zdj膮膰 z niego przekle艅stwo demon贸w.

A kim jest tw贸j pracodawca?

Nazywam si臋 Zander 鈥 przedstawi艂 ksi膮偶臋, staj膮c w 艣wietle ksi臋偶yca. Srebrne promienie o艣wietli艂y jego szczup艂膮 posta膰 tak, 偶e mia艂o si臋 wra偶enie, jakby feadnach przeziera艂 przez jego sk贸r臋. 鈥 Jestem wojownikiem Derzhich i przez to twoim wrogiem, lecz przybywam w pokoju. Powiedziano mi, 偶e zdo艂acie usun膮膰 to z艂o.




Rozdzia艂 20


Derzhi! 鈥 Hoffyd splun膮艂 Aleksandrowi pod nogi. 鈥 Dlaczego s膮dzisz, 偶e zaprowadz臋 ci臋 cho膰by o krok bli偶ej mego ludu? Czy torturowa艂e艣 tego niewolnika, aby odkry膰 drog臋?

Przygotowa艂em si臋, 偶e b臋d臋 musia艂 wskoczy膰 mi臋dzy nich, lecz zaci艣ni臋ta pi臋艣膰 Aleksandra nie oderwa艂a si臋 od jego boku.

Sam mi powiedzia艂 鈥 odpar艂 ksi膮偶臋. 鈥 W zamian da艂em s艂owo, 偶e nie sprowadz臋 na was prawa cesarstwa.

S艂owo derzhyjskiego mordercy.

Powinienem uci膮膰 ci za to j臋zyk. 鈥 Aleksander odwr贸ci艂 si臋 plecami do Hoffyda i skin膮艂 na mnie. 鈥 Osiod艂aj nasze konie.

Prosz臋, panie, jestem przekonany, 偶e ten dobry cz艂owiek nie zamierza艂 kwestionowa膰 twojego honoru. Ch艂opiec przysi臋ga艂, 偶e ci ludzie pomog膮 ci si臋 pozby膰 przekle艅stwa.

Nawet wrogowie wiedz膮, 偶e nasze s艂owo jest dla nas dro偶sze ni偶 偶ycie.

Prosz臋, panie.

Nie b臋d臋 si臋 k艂贸ci艂 ani b艂aga艂. Powiedz mi tylko, czy m贸j informator si臋 myli艂. Czy Ezzarianie lecz膮 z zakl臋膰 demon贸w, czy nie? 鈥 G艂os ksi臋cia przypomina艂 oszronion膮 stal. Cho膰 dobrze rozumia艂em uczucia Hoffyda, mia艂em ochot臋 go kopn膮膰 za te nieostro偶ne s艂owa.

Tr膮ci艂em drwa w ognisku; p艂omienie podskoczy艂y, o艣wietlaj膮c rozw艣cieczon膮 i pyzat膮 niczym drugi ksi臋偶yc twarz Hoffyda. Cho膰 nie mia艂 wi臋cej ni偶 czterdzie艣ci pi臋膰 lat, jego w艂osy by艂y zupe艂nie siwe, a na jednym oku nosi艂 przepask臋. To musia艂o by膰 dla niego ci臋偶kie prze偶ycie. By艂 zapalonym mi艂o艣nikiem ksi膮偶ek i potrafi艂 przeczyta膰 ka偶d膮, jaka trafi艂a do Ezzarii, w ci膮gu tygodnia od jej przybycia. Na policzki wyst膮pi艂 mu rumieniec, a podbr贸dek drga艂 z oburzenia.

Jakie zakl臋cie demona mog艂o zaszkodzi膰 Derzhiemu?

To do niczego nie prowadzi艂o. Aleksander zn贸w ruszy艂 w stron臋 swego konia, lecz zatrzyma艂em go, przera偶ony w艂asn膮 艣mia艂o艣ci膮.

Panie 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Czy niewolnik nie powiedzia艂 ci, jakie masz poda膰 drugie s艂owo? Aby przekona膰 ich, 偶e jeste艣 naprawd臋 w potrzebie? 鈥 Wypowiedzia艂em je bezg艂o艣nie, by Aleksander zdo艂a艂 odczyta膰 je z ruchu moich warg.

Fead... co艣. Nie pami臋tam jego be艂kotania. Powiedzia艂, 偶e mam to wraz z przekle艅stwem. Brzmia艂o jak nazwa choroby. Powiedzia艂, 偶e to sprawi, 偶e ci ludzie mnie wys艂uchaj膮.

Fead... 鈥 Min臋艂a chwila, nim Hoffyd poj膮艂, o co chodzi. Chcia艂em potrz膮sa膰 nim tak d艂ugo, by to wreszcie z siebie wydusi艂. 鈥 Czy偶by feadnach? Na pewno nie.

Tak, dok艂adnie, nieprawda偶, Pytor?

Tak, panie. To by艂o to s艂owo. Powiedzia艂, 偶e masz w sobie feadnach i dlatego Ezzarianie nie odm贸wi膮 ci pomocy.

Hoffydowi opad艂y policzki.

Kto艣 powiedzia艂 ci, 偶e ty 鈥 Derzhi 鈥 masz w sobie feadnach? Kto to by艂? Jak si臋 nazywa艂?

Aleksander spojrza艂 na mnie niepewnie.

To by艂 m艂odzik, z艂apany kilka tygodni temu w Capharnie 鈥 odpar艂em. 鈥 Nie chcia艂 wyjawi膰 swego imienia.

Ezzarianin zamkn膮艂 na chwil臋 oczy 鈥 domy艣la艂em si臋, 偶e odmawia艂 cich膮 modlitw臋 za Llyra 鈥 po czym pyta艂 dalej, ju偶 znacznie ciszej.

Derzhi z feadnach? Niemo偶liwe. 鈥 Podobnie jak ja nie m贸g艂 w to uwierzy膰. 鈥 Ch艂opiec nie mia艂 do艣膰 do艣wiadczenia, by to stwierdzi膰. Kto wie, co sobie wyobrazi艂? Mo偶e s膮dzi艂, 偶e to go ocali?

M贸j szwagier w艂a艣ciwie si臋 nie myli艂 鈥 cho膰 Llyr mia艂 mentora Stra偶nika, by艂em niemal pewien, 偶e ch艂opakowi brakowa艂o wyszkolenia, aby dostrzec to, co ja zobaczy艂em. Wystarczy艂a jednak sugestia. Hoffyd te偶 nie mia艂 wystarczaj膮cych umiej臋tno艣ci. By艂 Uczonym, kt贸ry dostrzega艂 wzory zakl臋膰 i naturalnych obiekt贸w. Dusz臋 pozna膰 mogli tylko ci, kt贸rzy przeszli specjalne szkolenie. Musia艂 to oceni膰 kto艣 inny.

Podj膮艂 decyzj臋 szybciej, ni偶 si臋 spodziewa艂em.

Chod藕 ze mn膮.

M贸j s艂u偶膮cy b臋dzie nam towarzyszy艂 鈥 odpar艂 Aleksander.

Czy i on jest zaczarowany?

Nie, ale nie zostawi臋 go samego na mrozie. Nie ma konia.

Je艣li oka偶e si臋, 偶e nas zdradzi艂e艣...

Gdybym tak gor膮co nie chcia艂 si臋 pozby膰 tej choroby, nie odwiedzi艂bym tego opuszczonego lodowca, nawet gdyby czeka艂a na mnie ca艂a armia Ezzarian. Je艣li mnie uleczycie, gotowym uwierzy膰, 偶e wasza egzystencja ma jednak jaki艣 cel. 鈥 Aleksander wspina艂 si臋 na szczyty dyplomacji.

Hoffyd wyrazi艂 swoje zdanie bardziej tre艣ciwie.

Je艣li ty masz feadnach, to ja jestem szczeni臋ciem szakala.

Czy mam za艂adowa膰 nasze rzeczy, panie? 鈥 spyta艂em.

Jak najszybciej. Wyruszamy natychmiast 鈥 odpar艂 Hoffyd. 鈥 Miejmy t臋 g艂upot臋 jak najpr臋dzej za sob膮, aby mo偶na by艂o odes艂a膰 ci臋 tam, sk膮d przyby艂e艣.


* * *


Min臋艂y trzy dziwne, d艂ugie dni, nim dotarli艣my do kryj贸wki Ezzarian. Trzy dni w臋dr贸wki po 艣cie偶kach prowadz膮cych donik膮d. Po zboczach tak stromych, 偶e musieli艣my prowadzi膰 konie i 艂apali艣my powietrze szeroko otwartymi ustami, cho膰 m贸wiono nam, 偶e ca艂y czas idziemy w d贸艂. Trzy dni drogi pe艂nej zakr臋t贸w, tuneli i skalnych grzbiet贸w, zas艂oni臋tych przez mg艂臋 i zamglenie umys艂u, tak 偶e pod koniec dnia nie pami臋tali艣my, gdzie byli艣my.

Podr贸偶 zako艅czy艂a si臋 rankiem czwartego dnia, gdy s艂o艅ce wzesz艂o i zacz臋艂o ogrzewa膰 m贸j ciemny p艂aszcz. Stali艣my na grzbiecie ska艂y nad szerok膮, poro艣ni臋t膮 lasem i zasypan膮 艣niegiem dolin膮. Niewielka, zamarz艂a rzeczka wi艂a si臋 przez pag贸rkowaty krajobraz, migocz膮c w promieniach s艂o艅ca. Nad brzegiem rzeki t艂oczy艂o si臋 pi臋膰 lub sze艣膰 kamiennych dom贸w, kilka dalszych rozrzuconych by艂o w dolinie na p贸艂noc, wzd艂u偶 koryta rzeki. W膮skie pasemka szarego dymu na tle b艂臋kitnego nieba powiedzia艂y mi, 偶e wi臋kszo艣膰 chat wzniesiono na drzewach, tak samo jak niegdy艣 w starych lasach pe艂nych d臋b贸w i sosen, gdzie si臋 urodzi艂em. By艂o to pi臋kne miejsce, otoczone o艣nie偶onymi iglicami g贸r, ale brakowa艂o mu zielonej bujno艣ci Ezzarii. Wygl膮da艂o to tak, jakby jaki艣 bajkowy olbrzym chuchn膮艂 okrutnym oddechem na m贸j dom, pozostawiaj膮c go zamarzni臋tym i ja艂owym. W tych pokrytych 艣niegiem drzewach i skutej lodem ziemi nie by艂o 偶adnej melyddy.

Hoffyd poprowadzi艂 nas w d贸艂 pochy艂膮 艣cie偶k膮 po wij膮cej si臋 drodze, prowadz膮cej do osady nad rzek膮. Jak si臋 domy艣la艂em, umie艣ci艂 nas w domu dla go艣ci: niewielkiej, porz膮dnie wykonanej chatce z kamienia, po艂o偶onej na skraju osady, jak najdalej od drzew.

Po drodze spotkali艣my tylko kilka os贸b. Kobiet臋 nios膮c膮 do domu kosz z bielizn膮. M臋偶czyzn臋, kt贸ry wi贸z艂 do lasu ma艂e worki ziarna czy m膮ki. Dwoje biegn膮cych dzieci 鈥 ch艂opca i dziewczynk臋 鈥 kt贸re min臋艂y nas w drodze do jednego z dom贸w nad rzek膮. Ich widok sprawi艂 mi nieopisan膮 przyjemno艣膰. Nie zna艂em nikogo z tej czw贸rki, ale najprawdopodobniej byli Ezzarianami. 呕ywymi i wolnymi.

Prosimy, aby艣 tu pozosta艂, p贸ki kto艣 po ciebie nie przyjdzie 鈥 powiedzia艂 Hoffyd, otwieraj膮c drzwi chatki. 鈥 Bez naszego pozwolenia nie wolno ci chodzi膰 po wsi ani z kimkolwiek rozmawia膰.

Nie wolno? Jak 艣miesz...

Kiedy kto艣 do nas przyjdzie? 鈥 przerwa艂em Aleksandrowi, nim zdo艂a艂 wybuchn膮膰. 鈥 Urok rzucony na mojego pana jest naprawd臋 gro藕ny.

Je艣li naprawd臋 jest on, jak twierdzisz, pora偶ony przez demona, to powiniene艣 da膰 nam tyle czasu, ile potrzebujemy, aby jak najlepiej I si臋 przygotowa膰 鈥 odpar艂 Hoffyd. 鈥 Po艣piech mo偶e tylko wszystko pogorszy膰.

Ksi膮偶臋 zdj膮艂 p艂aszcz i obrzuci艂 wzrokiem stoj膮ce w chatce proste meble. Kopn膮艂 w膮skie 艂贸偶ko, jakby chcia艂 sprawdzi膰, czy si臋 pod nim nie za艂amie, przejecha艂 palcami po g艂adkim blacie sto艂u z sosnowych desek.

Ka偶 tu komu艣 przyj艣膰. Mam wa偶ne sprawy do za艂atwienia.

Za godzin臋 kto艣 si臋 tu zjawi. 鈥 Hoffyd zacisn膮艂 z臋by. Bardzo dobrze zna艂em to uczucie. Wskaza艂 na p贸艂ki obok paleniska. 鈥 Jedzenie jest tam, korzystajcie do woli. Je艣li macie w艂asne zapasy, prosimy, by艣cie nie zostawiali 偶adnych resztek, lecz zabrali je ze sob膮, gdy b臋dziecie wyje偶d偶a膰. Za domem jest latryna. Woda do mycia znajduje si臋 w cysternie na zewn膮trz. Woda do picia stoi w beczce przy drzwiach, codziennie rano nowa. Tak 偶yjemy. Dostosujesz si臋 do tych zasad, Derzhi, czy mam ci臋 odprowadzi膰 t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 tu przybyli艣my?

Aleksander m贸g艂 lada chwila wybuchn膮膰. Nie wiem, czy ktokolwiek, z wyj膮tkiem jego ojca czy Dmitriego, zwraca艂 si臋 do niego tak obcesowo. A ju偶 na pewno nie prosty cz艂owiek wygl膮daj膮cy jak pomocnik sklepikarza o nie najlepszej opinii. Spojrza艂 na mnie, po czym wydusi艂 przez zaci艣ni臋te z臋by:

Dostosuj臋 si臋.

A tw贸j s艂u偶膮cy?

Ch臋tnie 鈥 odpar艂em. 鈥 Dzi臋kujemy za go艣cin臋.

Nie musisz mi dzi臋kowa膰. Min臋艂o kilka lat, odk膮d powitali艣my jakiegokolwiek Derzhi, pana czy s艂ug臋. 鈥 Hoffyd zatrzasn膮艂 drzwi, nawet nie sil膮c si臋 na grzeczno艣ci.

Aleksander opad艂 na 艂贸偶ko, przekonany przynajmniej o jego wytrzyma艂o艣ci, je艣li nie komforcie.

Niezbyt ciep艂e powitanie 鈥 burkn膮艂. 鈥 Bezczelny 偶ebrak.

By艂em zdenerwowany i wystraszony, nie mia艂em zamiaru znosi膰 jego celowej 艣lepoty.

A czego si臋 spodziewa艂e艣? Jest ich kilkuset, kryj膮 si臋 w dziczy. Nim Derzhi uznali, 偶e potrzebuj膮 kilku hektar贸w wi臋cej, Ezzarian by艂o kilka tysi臋cy i 偶yli w pokoju przez ponad osiemset lat.

Nic dziwnego, 偶e zaj臋艂o nam to zaledwie trzy dni.

Nie stanowili艣my dla was 偶adnego zagro偶enia! Nie potrzebowali艣cie naszej ziemi. Zabrali艣cie j膮 dlatego, 偶e mogli艣cie to zrobi膰, a przy okazji zabili艣cie tysi膮ce niewinnych ludzi. A my mamy was za to kocha膰?

Zapominasz si臋, niewolniku. Nie b臋d臋 si臋 z tob膮 k艂贸ci艂 o histori臋. Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie.

To by艂a prawda. S艂owa nie mog艂y niczego zmieni膰. Pasja, pragnienia, 偶al... to ju偶 si臋 nie liczy艂o. Musia艂em zadowoli膰 si臋 niewielkimi 艂askami, jakich mi udzielono.

Rozpali艂em w palenisku, a potem, nie mog膮c wytrzyma膰 d艂u偶ej, uchyli艂em odrobin臋 drzwi i wyjrza艂em na zewn膮trz. Pierwsza chatka za domem dla go艣ci powinna by膰 domem Tkaczki, stoj膮cym zawsze poza granicami lasu, zawsze na honorowym miejscu we wsi na otwartym terenie, mi臋dzy 艣wiatem zewn臋trznym a reszt膮. W oknach wisia艂o runo, pod 艣cian膮 le偶a艂y poobijane miedziane kocio艂ki na barwniki i stojaki do suszenia zi贸艂. Zwisaj膮ce z nich paski metalu d藕wi臋cza艂y melodyjnie na wietrze.

Ch艂opiec i dziewczynka wbiegli do 艣rodkowego domu w szeregu najbli偶ej rzeki. Najwidoczniej by艂a to szko艂a. Poniewa偶 by艂 ranek, pewnie mieli tam lekcje: czytanie i pisanie, mapy i geografia na wypadek, gdyby zostali Poszukiwaczami, matematyka dla dyscypliny i logiki, zielarstwo dla leczenia i przygotowywania zakl臋膰, filozofia dla zdrowia umys艂u. Nauczanie posiadaj膮cych melydd臋 b臋dzie odbywa膰 si臋 w le艣nych domach przez ca艂e popo艂udnie, a偶 do wieczora. Niekt贸rym z nich ta nauka b臋dzie zajmowa膰 coraz wi臋cej czasu, a偶 do dwunastego roku 偶ycia, gdy b臋d膮 zajmowa膰 si臋 tym w ka偶dej chwili ka偶dego dnia, 膰wicz膮c, ucz膮c si臋, czytaj膮c, doskonal膮c umiej臋tno艣ci konieczne do odgrywania roli, jak膮 wyznaczyli im bogowie, p贸ki nie b臋d膮 gotowi zaj膮膰 swojego miejsca w tajnej wojnie, kt贸r膮 Ezzarianie prowadz膮 od tysi膮ca lat. Wojnie z demonami. Przeznaczenia trzeciego domu nie zna艂em, gdy偶 nie widzia艂em, aby ktokolwiek do niego wchodzi艂 czy z niego wychodzi艂, lecz domy艣la艂em si臋 偶e to Dom Zapis贸w. Tam jeden z kronikarzy kr贸lowej sk艂ada w jedno porty grup Poszukiwaczy, a rodziny przychodz膮, by dowiedzie膰 si臋 czego艣 o tych, kt贸rzy ruszyli w 艣wiat szuka膰 dusz op臋tanych przez demony. Kto艣, kto b臋dzie bada艂 Aleksandra, przyjdzie z lasu. Obdarzeni meilydd膮 zawsze mieszkali w lesie, aby czerpa膰 si艂臋 i moc z si艂 natury W miejscu tak bogatym w 偶ycie. Nie potrafi艂em si臋 uspokoi膰, wi臋c odwr贸ci艂em si臋 do Aleksandra, kt贸ry przygl膮da艂 si臋 gobelinowi na 艣cianie obok 艂贸偶ka. Przedstawia艂 znajduj膮cy si臋 w lesie kr膮g kolumn z bia艂ego i kamienia, w kt贸ry wchodzi艂y i wychodzi艂y pary m臋偶czyzn i kobiet,; a wszystko o艣wietla艂 ksi臋偶yc.

Kobieta, kt贸ra przyjdzie, zapyta ci臋 o zakl臋cie 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Przepyta ci臋, podobnie jak ja, ale w jej s艂owach us艂yszysz prawdziw膮 moc. Ona bez w膮tpienia to zobaczy. Opowiedz jej o Khelidach mo偶liwie jak najdok艂adniej. O wszystkim, co zrobili. Jak pojmali ci臋 w iluzj臋. Jak wp艂ywaj膮 na tw贸j sen. Jak Kastavan dowodzi pozosta艂ymi. B臋dzie wiedzie膰, kiedy sk艂amiesz, cho膰 mo偶e nie zdo艂a okre艣li膰, w czym. Potrzebne ci jej zaufanie.

Chyba nie powinienem jej m贸wi膰, kim jestem 鈥 zauwa偶y艂 ostro偶nie Aleksander. 鈥 To mog艂oby wszystko skomplikowa膰. Nie s膮dz臋, aby to mia艂o znaczenie.

Je艣li chodzi o urok, nie ma to znaczenia. Ale skoro mowa o Khelidach i zagro偶eniu dla cesarza i jego nast臋pcy, prawda jest znacznie gro藕niejsza. Dotyczy wierze艅... proroctw... widze艅, w kt贸re wierzymy od setek lat. Je艣li maj膮 co艣 zrobi膰, musz膮 ci uwierzy膰.

Ksi膮偶臋 zdj膮艂 r臋kawice i rzuci艂 je na ziemi臋.

Nie znosz臋 si臋 t艂umaczy膰, jakbym by艂 jakim艣 w艣cibskim skryb膮, pragn膮cym zdoby膰 pozycj臋 na dworze. Nie wiem, co kilku ukrywaj膮cych si臋 magik贸w na to poradzi.

Mo偶e nic 鈥 odpar艂em. 鈥 Nie mam poj臋cia, do czego s膮 zdolni. Zale偶y od tego, kto prze偶y艂. 鈥 Zn贸w wystawi艂em twarz na zimne powietrze.

I kto dosta艂 si臋 do niewoli?

To te偶.

Poka偶esz si臋 im? 鈥 spyta艂, staj膮c obok mnie i otwieraj膮c drzwi nieco szerzej, aby popatrze膰 na wie艣.

Nie, je艣li uda si臋 tego unikn膮膰.

Zamierza艂 mnie o to zapyta膰, ale spomi臋dzy drzew wy艂oni艂a si臋 kobieta i zesz艂a drog膮 w stron臋 naszego domu. By艂a otulona grubym p艂aszczem i jaskrawym szalem. Porzuci艂em sw贸j punkt obserwacyjny i wycofa艂em si臋 do k膮ta, przekonany, 偶e m贸j 偶o艂膮dek zwinie si臋 w supe艂, gdy wesz艂a do 艣rodka. Zdj臋艂a szal i rozrzuci艂a d艂ugie ciemne w艂osy. Nie zna艂em jej. Czego si臋 spodziewa艂em? 呕e przypadkiem oka偶e si臋 jedyn膮 osob膮 na 艣wiecie, kt贸rej mog艂em pokaza膰 swoj膮 dusz臋?

Pozdrowienie ognia i domu dla ciebie, Zanderze z Derzhich 鈥 powiedzia艂a m艂oda kobieta. 鈥 I dla ciebie, Pytorze z... przewodnik nie zna twego ludu, panie 鈥 doda艂a, przekrzywiaj膮c g艂ow臋, jakby usi艂uj膮c dostrzec pod kapturem moj膮 twarz. Musia艂em wymy艣li膰 dobr膮 wym贸wk臋, aby dalej si臋 ukrywa膰. Lecz w tej chwili nic mi nie przychodzi艂o do g艂owy, wi臋c tylko si臋 sk艂oni艂em i kucn膮艂em na pod艂odze w k膮cie, upewniwszy si臋, 偶e ciemna we艂na dobrze zas艂ania moj膮 twarz.

By艂a drobna, szczup艂a i si臋ga艂a mi niemal do ramion. B艂yszcz膮ce ciemne w艂osy, zebrane z twarzy i zwi膮zane na karku zielon膮 wst膮偶k膮, opada艂y do pasa. Policzki kobiety by艂y zar贸偶owione od ch艂odu, a z drobnej, powa偶nej twarzy promieniowa艂a inteligencja. Mia艂a troch臋 ponad dwadzie艣cia lat, by艂a bardzo m艂oda jak na kogo艣, kto ma sprawdzi膰 doniesienie o uroku demona i feadnach, nie wspominaj膮c o tym, 偶e prosz膮cym by艂 Derzhi. Musia艂o prze偶y膰 bardzo niewielu Ezzarian. Nie da艂em si臋 jednak ponie艣膰 rozpaczy. Przygl膮da艂em si臋. M贸j lud 偶y艂 i nadal wykonywa艂 swoj膮 prac臋. Op艂aka艂em poleg艂ych wiele lat temu.

Mojego s艂ugi to nie dotyczy 鈥 oznajmi艂 Aleksander, odci膮gaj膮c ode mnie jej uwag臋. 鈥 Czy mo偶emy ju偶 zacz膮膰? Musz臋 porozmawia膰 z kim艣, kto mi pomo偶e, a nie z czyj膮艣 c贸rk膮, kt贸ra chce sobie popatrze膰 na Derzhiego.

J臋kn膮艂em w duchu.

Z pewno艣ci膮 鈥 odpar艂a kobieta, siadaj膮c na prostym krze艣le obok paleniska 鈥 nie pozwoli艂abym, aby ktokolwiek gapi艂 si臋 na naszego go艣cia. Czy m贸g艂by艣 tu usi膮艣膰? Musz臋 zada膰 ci kilka pyta艅. 鈥 Z艂o偶y艂a szczup艂e d艂onie na podo艂ku, spokojnie czekaj膮c, a偶 naburmuszony Aleksander usi膮dzie naprzeciw niej. Dzieli艂y ich mo偶e ze dwa kroki.

Powiedz mi, panie, czemu tu przyby艂e艣 鈥 zacz臋艂a.

Jak ju偶 m贸wi艂em temu cz艂owiekowi, przez zakl臋cie 鈥 odpowiedzia艂 Aleksander, a jego twarz przybra艂a niepokoj膮cy odcie艅 czerwieni. 鈥 Przekle艅stwo demona Khelida.

Jak d艂ugo 偶y艂e艣 z tym przekle艅stwem?

Ca艂膮 wieczno艣膰. 鈥 Siedzia艂a i czeka艂a. Powa偶na. Spokojna. 鈥 Nie... sze艣膰... siedem... niech to, czy to mog艂o by膰 tylko siedem dni?

Co ka偶e ci my艣le膰, 偶e to choroba wywo艂ana przez demona?

Aleksander ju偶 straci艂 cierpliwo艣膰. Zerwa艂 si臋 z krzes艂a, obawia艂em si臋, 偶e uderzy kobiet臋.

Bo nie jestem szalony i nie mam na to innego wyt艂umaczenia. Niewolnik... Powiedziano mi, 偶e to dzie艂o demon贸w, a ja nie umiem tego inaczej nazwa膰.

Usi膮d藕, prosz臋, panie. Wys艂ucham wszystkiego, co tylko zamierzasz mi powiedzie膰. 鈥 Jej twarz by艂a nieporuszona. Nie os膮dza艂a, nie akceptowa艂a ani nie pot臋pia艂a. Do jej obowi膮zk贸w nale偶a艂a tylko obserwacja i wyci膮ganie wniosk贸w. Wys艂ucha go uwa偶nie i dopiero potem b臋dzie mog艂a zajrze膰 w g艂膮b jego duszy, by sprawdzi膰, czy jest naprawd臋 tym, za kogo si臋 podaje. 鈥 A teraz opowiedz mi o swojej chorobie.

Ksi膮偶臋 usiad艂 na krze艣le jak krn膮brne dziecko, kt贸remu ka偶膮 stan膮膰 w k膮cie, i odpowiedzia艂 jej wszystko, cho膰 do艣膰 ogl臋dnie. Powiedzia艂, 偶e jest synem bogatego cz艂owieka, nie wspomniawszy nawet, 偶e ten cz艂owiek to cesarz Derzhich. Nie wymieni艂 mojego imienia, nie wyt艂umaczy艂 te偶, jak uda艂o mu si臋 wrzuci膰 dar Khelida do ognia albo utrzyma膰 umys艂 w ca艂o艣ci, gdy zmieni艂 si臋 w besti臋. Po raz pierwszy by艂a zaskoczona, gdy dotar艂 do opisu przemiany.

Czy inni widzieli, jak si臋 zmieniasz? 鈥 spyta艂a, przerywaj膮c jego opowie艣膰.

Oczywi艣cie, 偶e tak. Nie jestem szalony. Nie widzia艂em tego sam. Czu艂em to tylko i my艣la艂em... Lecz po wszystkim by艂em ju偶 sob膮. M贸j s艂uga, ten tutaj, to widzia艂. 鈥 Opowiada艂 dalej o zamordowaniu wuja, o tym, jak Khelid zwr贸ci艂 przeciw niemu jego ojca i jak przynios艂em mu miecz, aby m贸g艂 si臋 zmieni膰 z w艂asnej woli.

To wyj膮tkowa opowie艣膰, panie, i jak przypuszcza艂e艣, bardzo powa偶na sprawa. Musz臋 ci臋 teraz poprosi膰 o pozwolenie, aby obejrze膰 zakl臋cie, kt贸re sprawia ci tyle b贸lu.

Czy takie dziecko jak ty potrafi to zrobi膰?

I to do艣膰 szybko. Lepiej ni偶 wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn. S膮dz臋 te偶, 偶e jestem od ciebie o kilka lat starsza.

Hm, to wydaje si臋 ma艂o prawdopodobne. Nie wiedzia艂em, 偶e potrzebujesz mojej zgody. 鈥 Aleksander skrzywi艂 si臋 w moj膮 stron臋. 鈥 Lecz r贸b, co do ciebie nale偶y.

Aby to zrobi膰, musz臋 pozna膰 twoje prawdziwe imi臋.

Ca艂e?

Kiwn臋艂a g艂ow膮, marszcz膮c brwi na tak膮 reakcj臋. Westchn膮艂.

Zander... to jest, Aleksander. Aleksander Jenyazar Ivaneschi zha Denischkar.

Nie straci艂a zimnej krwi, cho膰 na pewno rozpozna艂a to imi臋. Jej oczy rozszerzy艂y si臋 tylko troch臋 i kiwn臋艂a g艂ow膮.

To wiele wyja艣nia. 鈥 Nie m贸wi膮c nic wi臋cej, przesun臋艂a wn臋trzem d艂oni przed jego oczami. 殴renice jej oczu sta艂y si臋 tak du偶e, 偶e mog艂em je dostrzec nawet z mojego k膮ta, dziesi臋膰 krok贸w od nich. Mog艂em okre艣li膰 chwil臋, w kt贸rej pozna艂a feadnach. D艂onie spoczywaj膮ce spokojnie na jej zielonej sp贸dnicy zesztywnia艂y i zacisn臋艂y si臋, a ona pochyli艂a si臋 ci臋偶ko do przodu.

Kto powiedzia艂 ci o feadnach, panie? 鈥 spyta艂a cicho i dobitnie.

Niewolnik. 鈥 Aleksander zn贸w na mnie spojrza艂. 鈥 Ch艂opak z艂apany kilka tygodni temu.

M艂oda kobieta unios艂a sw贸j drobny podbr贸dek i przekrzywi艂a g艂ow臋, jakby nas艂uchuj膮c, po czym przesun臋艂a wzrok na mnie. Szybko zas艂oni艂em si臋 r臋kami i opu艣ci艂em oczy, aby kaptur zakry艂 mi ca艂膮 twarz.

Zabierz ze mnie to z艂e oko 鈥 odpar艂em ostro. 鈥 Nie pozwoli艂em ci na to.

Wybacz 鈥 przeprosi艂a zimno, odwr贸ci艂a si臋 do Aleksandra i zn贸w przesun臋艂a d艂oni膮 przed jego oczami. 鈥 Dziwi艂y mnie tylko k艂amstwa twojego pana na temat tego ch艂opca. S膮dzi艂am, 偶e k艂amiecie obaj i zapomnia艂am si臋. Ale to nie jest najwa偶niejsze. 鈥 Smutny ton jej wyja艣nienia 艣wiadczy艂 o czym艣 innym. Nie wspomni imienia Llyra ani nie zapyta, czy jeszcze 偶yje. Dla niej ju偶 by艂 martwy, niezale偶nie od tego, czy oddycha艂, czy nie.


A co do reszty... Rzeczywi艣cie, jeste艣 przekl臋ty, panie, i jeste艣 tym, czym podejrzewa艂e艣. Wie艣膰 o demonach jest zaskakuj膮ca i musi natychmiast dotrze膰 do naszej kr贸lowej. 鈥 Wsta艂a z krzes艂a. 鈥 Porozmawiam z ni膮 natychmiast, tak samo jak z tymi, kt贸rzy by膰 mo偶e zdo艂aj膮 uleczy膰 ci臋 z tego z艂a.

By膰 mo偶e... 鈥 Aleksander zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. 鈥 M贸wisz, 偶e mo偶e im si臋 nie uda膰?

Nic nie obiecuj臋. Jest nas bardzo niewielu... jak ty, ze wszystkich ludzi, wiesz najlepiej. Ten, kto ci臋 tu przys艂a艂, musia艂 ci臋 o tym uprzedzi膰.

A zatem chodzi o to, kim jestem 鈥 powiedzia艂 z gorycz膮 ksi膮偶臋. 鈥 Zostawiaj膮c mnie z t膮 okropno艣ci膮, chcecie pom艣ci膰 rzeczy, kt贸re dokona艂y si臋, gdy by艂em jeszcze ma艂ym dzieckiem.

Zacisn膮艂 palce na oparciu krzes艂a, a偶 pobiela艂y mu kostki.

Nie mog臋 dotkn膮膰 miecza. Rozumiesz, co to znaczy? R贸wnie dobrze m贸g艂bym ju偶 nie 偶y膰.

Nie okaza艂a 偶adnego strachu, wahania, smutku.

Je艣li to mo偶liwe, wyleczymy ci臋 z tego przekle艅stwa. Przysi臋gli艣my, 偶e b臋dziemy to robi膰 niezale偶nie od tego, czy kto艣 jest ksi臋ciem czy 偶ebrakiem, Derzhim czy Ezzarianinem. Z win膮, kt贸r膮 nosisz za tych, co nas zniszczyli, musisz sam sobie poradzi膰, je艣li tylko zechcesz.

Nie mam 偶adnego poczucia winy.

Zatem jeste艣 naprawd臋 przekl臋ty, a 艣wiat艂o, kt贸re w tobie ujrza艂am, jest fa艂szywe. Dobrego dnia, panowie. Wr贸c臋 z wie艣ciami mo偶liwie jak najszybciej. 鈥 Kiwn臋艂a nam lekko g艂ow膮, za艂o偶y艂a szal i p艂aszcz, po czym szybko wysz艂a.

Zimna, pobo偶na zdzira. Jest tak samo z艂a jak ty! 鈥 Aleksander trzasn膮艂 za ni膮 drzwiami.

Zdj膮艂em kaptur dopiero po tym, jak st艂umi艂em u艣miech.

Czy jakakolwiek kobieta rozmawia艂a z tob膮 tak otwarcie, panie?

Tylko ta przekl臋ta wied藕ma z Avenkharu.

Pani Lydia?

Tak. Sama smocza ksi臋偶na. S膮 do siebie podobne. Je艣li wszystkie wasze kobiety s膮 takie, to wsp贸艂czuj臋 ezzaria艅skim m臋偶czyznom. 鈥 Aleksander zacz膮艂 szpera膰 w艣r贸d kocio艂k贸w i pakunk贸w na p贸艂kach, a偶 wreszcie rzuci艂 w moj膮 stron臋 ma艂y kocio艂ek. 鈥 Przynie艣 troch臋 wody. Potrzebuj臋 czego艣, co oczy艣ci moj膮 g艂ow臋 po tym rozbijaniu czaszki.

Nape艂ni艂em kocio艂ek z niewielkiej beczki przed drzwiami, starannie odk艂adaj膮c pokryw臋, aby nic nie wpad艂o do 艣rodka. Potem zawiesi艂em go nad p艂omieniami i zacz膮艂em szuka膰 w艣r贸d zapas贸w prawdziwej herbaty dla siebie.

Wiesz, 偶e pani Lydia ocali艂a ci 偶ycie? 鈥 spyta艂em po chwili. 鈥 Gdyby nie ona, by艂by艣 teraz w drodze do Khelidaru z demonem jako pasa偶erem.

Ona co...? 鈥 Tak kompletne zaskoczenie Aleksandra sprawi艂o mi prawdziw膮 przyjemno艣膰.

Nie powiedzia艂em mu, 偶e Lydia przyzna艂a si臋 do mi艂o艣ci, tylko opowiedzia艂em, jak mi pomog艂a go odnale藕膰. Dopiero d艂ugo po tym jak ugotowali艣my, namoczyli艣my, ogrzali艣my i zamieszali艣my jego nazrheel, pozbiera艂 si臋 na tyle, by si臋 zn贸w odezwa膰.

O co chodzi z tym feadnach? Czy to kolejne przekle艅stwo, kt贸re sprawia, 偶e musz臋 przystawa膰 z niewolnikami i paskudnymi babami?

Nie, panie. To twoje serce. Cho膰 mo偶e trudno w to uwierzy膰, istnieje mo偶liwo艣膰, 偶e jednak je masz.




Rozdzia艂 21


St臋pili艣my k艂y g艂odu za pomoc膮 chleba z zio艂ami i 艣wie偶ego mas艂a z p贸艂ki. Dla mnie by艂a to uczta, dla Aleksandra g艂odowa racja godna godzinnego narzekania. Wkr贸tce po tym jak sko艅czyli艣my i posprz膮ta艂em resztki, powr贸ci艂a kobieta. Zapuka艂a do drzwi i wesz艂a, gdy Aleksander si臋 odezwa艂.

Mam natychmiast zabra膰 ci臋 do kr贸lowej. W tej chwili nie mo偶e po艣wi臋ci膰 ci zbyt wiele czasu, ale zgodzi艂a si臋, 偶e sprawa jest na tyle powa偶na, by sama wys艂ucha艂a twojej opowie艣ci.

Aleksander zarzuci艂 p艂aszcz, ale ja nie ruszy艂em si臋 sprzed paleniska.

Chod藕, Pytorze 鈥 powiedzia艂, spogl膮daj膮c na mnie. 鈥 Musisz przy mnie zosta膰.

Tw贸j s艂uga s艂usznie oceni艂, panie 鈥 wtr膮ci艂a kobieta. 鈥 Kr贸lowa nie musi go widzie膰. Zobaczy si臋 z tob膮 i tylko z tob膮.

Nalegam!

Zatem do niej nie p贸jdziesz. To jej pa艅stwo, panie, nie twoje. Jeste艣my poza granicami twojego cesarstwa 鈥 uciszy艂a jego protesty ruchem r臋ki 鈥 a ty obieca艂e艣, 偶e nie wykorzystasz swojej wiedzy o tym miejscu, aby nam zaszkodzi膰. Czy nie tak?

Przekr臋casz moje s艂owa.

Dama wskaza艂a mu drzwi.

M贸w prawd臋, Aleksandrze 鈥 poradzi艂em, gdy wychodzi艂. 鈥 Je艣li wszystko p贸jdzie tak, jak przypuszcza艂em, kr贸lowa przeczyta ci臋 jak ksi膮偶k臋 dla dzieci. 鈥 Zwin膮艂em si臋 i ukry艂em we 艣nie przed w艂asnymi my艣lami.


* * *


Min臋艂y dwie godziny, nim kobieta odprowadzi艂a Aleksandra z powrotem do domu dla go艣ci.

Przyjd臋 do ciebie jutro o pierwszym brzasku. Do tego czasu...

A co mamy robi膰 do tego czasu? 鈥 spyta艂 ksi膮偶臋. 鈥 Nie zostan臋 zamkni臋ty w tej chatce jak wi臋zie艅. Chcia艂bym przynajmniej zobaczy膰 swojego konia.

Rozumiem, 偶e to trudne 鈥 powiedzia艂a. 鈥 By膰 mo偶e... 鈥 Waha艂a si臋 tylko przez chwil臋. 鈥 Mo偶e rozwa偶ysz propozycj臋 przyj艣cia dzi艣 wiecz贸r do mojego domu na wieczerz臋. Z pewno艣ci膮 nie s膮 to warunki, do kt贸rych przywyk艂e艣, lecz b臋dzie ci tam wygodniej ni偶 w tym skromnym domu. Nie mamy tu zbyt wielu go艣ci, a nasze obyczaje s膮 do艣膰 surowe, lecz nie zamierzamy zamyka膰 nikogo w wi臋zieniu.

Mam by膰 twoim go艣ciem przy stole... Ja, wr贸g, kt贸rego tak serdecznie nienawidzisz?

Zarumieni艂a si臋 nieco.

Dzisiejszego ranka wypowiedzia艂am si臋 niew艂a艣ciwie. Uczucia wp艂yn臋艂y na moj膮 prac臋, co jest niedopuszczalne. Musz臋 to teraz naprawi膰. Ci, kt贸rzy przychodz膮 do nas po pomoc, s膮 w naszych oczach r贸wni. Nie wolno nam ich ocenia膰.

To sprawiedliwe 鈥 oznajmi艂 ksi膮偶臋. 鈥 Zatem zak艂adam, 偶e m贸j s艂uga r贸wnie偶 jest zaproszony.

Spojrza艂a na mnie. Zanim wesz艂a, zn贸w narzuci艂em sw贸j kaptur.

Nie mam powodu s膮dzi膰, aby chcia艂 przyj艣膰. Lecz je艣li takie b臋dzie jego pragnienie, r贸wnie偶 jest mile widziany. Przyjdziesz, Pytorze?

Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

Nie mog臋...

Oczywi艣cie, 偶e przyjdzie 鈥 wtr膮ci艂 Aleksander. 鈥 Jest lepszym kompanem, ni偶 mo偶na by podejrzewa膰 po jego nie艣mia艂ym i burkliwym obej艣ciu. Je艣li jeste艣my tu r贸wni, pan i s艂uga winni obaj zasi膮艣膰 przy stole jako twoi go艣cie.

Przyjd臋 po was po zachodzie s艂o艅ca 鈥 powiedzia艂a. 鈥 A przy okazji, tw贸j ko艅 jest pod dobr膮 opiek膮. Nie musisz si臋 obawia膰 o nic poza tym, 偶e kt贸ry艣 z naszych ch艂opc贸w nie zechce go odda膰.

Gdy tylko wysz艂a, zaprotestowa艂em:

Panie, nie wolno ci...

Nie b臋dziemy si臋 o to k艂贸ci膰. Gdybym poszed艂 sam, pewnie zaci膮gn膮艂bym t臋 dziewk臋 do 艂o偶a: gdy trzyma j臋zyk na wodzy, jest 艂adna i mi艂a. Nie jest to chyba najlepszy pomys艂, a tak przynajmniej mam pewno艣膰, 偶e przy najmniejszej pr贸bie wy艂upisz mi za co艣 takiego oczy, wi臋c pozb臋d臋 si臋 tej pokusy ju偶 teraz.

Pok艂ada膰 si臋 z ni膮? 鈥 Ta my艣l mnie przerazi艂a. 鈥 B艂agam, panie, by艣 zapomnia艂 o takich pomys艂ach. W takich sprawach nie mamy zwyczaju post臋powa膰 swobodnie, a ona b臋dzie musia艂a tu 偶y膰 d艂ugo po tym, jak odjedziesz. To bardzo niezwyk艂e, 偶e poprosi艂a nas do swojego domu bez przyzwoitki. To wielki zaszczyt, musisz wi臋c by膰...

Dobrze. Dobrze. Uspok贸j si臋. Nie my艣la艂em o tym na powa偶nie. A przynajmniej nie wezm臋 jej wbrew jej woli. 鈥 Wyci膮gn膮艂 si臋 na 艂贸偶ku i zamkn膮艂 oczy, u艣miechaj膮c si臋 do siebie z zadowoleniem, jakbym tego nie widzia艂. Mia艂em ochot臋 czym艣 w niego rzuci膰. Wiedzia艂, 偶e teraz nigdzie nie pu艣ci艂bym go samego.

Daj mi si臋 troch臋 przespa膰. Wasze kobiety odbieraj膮 si艂y.

A co z kr贸low膮? 鈥 Zem艣ci艂em si臋 na nim odrobin臋, nie pozwalaj膮c mu zasn膮膰, dop贸ki nie zaspokoi skr臋caj膮cej mnie ciekawo艣ci.

Nigdy nie by艂em przepytywany, sprawdzany i badany tak dok艂adnie. Nie wiedzia艂em, 偶e na 艣wiecie mo偶e istnie膰 tyle pyta艅.

Ale co ci powiedzia艂a?

呕e ci膮偶y nade mn膮 przekle艅stwo i b臋dzie musia艂a nad tym pomy艣le膰. Po tym ca艂ym przepytywaniu cholernie wielkie nic. Tak to jest z kobietami. Razem z ni膮 by艂 jej doradca, do艣膰 si臋 nas艂ucha艂. Sam zada艂 kilka pyta艅, lecz wi臋kszo艣膰 zostawi艂 jej.

Setki lat temu uznali艣my, 偶e kobiety s膮 lepsze w pewnych sprawach od m臋偶czyzn. W naszej szczeg贸lnej pracy oznacza to r贸偶nic臋 mi臋dzy sukcesem i pora偶k膮, a pora偶ka w przypadku demon贸w jest znacznie gorsza w skutkach od wi臋kszo艣ci pora偶ek.

Zatem Ezzarianie poluj膮 na demony. Jak to si臋 sta艂o?

S艂ysz膮c to pytanie, roze艣mia艂em si臋. Tego si臋 w艂a艣nie mo偶na by艂o spodziewa膰 po Aleksandrze 鈥 偶e trafi na jedyn膮 zagadk臋, kt贸r膮 sami Ezzarianie chcieliby wyja艣ni膰.

W艂a艣ciwie to nie jeste艣my pewni. Stracili艣my wiele informacji z przesz艂o艣ci. Lecz mamy moc, melydd臋, aby to robi膰, przez lata wypracowali艣my te偶 odpowiednie umiej臋tno艣ci, a gdyby艣my tego nie robili... 鈥 Wzruszy艂em ramionami. Naprawd臋 nie musia艂em wyja艣nia膰, jaka katastrofa oczekiwa艂aby 艣wiat, gdyby艣my zawiedli. Okrucie艅stwo, przemoc, koszmary... ju偶 i tak by艂o ich tak wiele, 偶e czasami trudno by艂o uwierzy膰, 偶e w og贸le co艣 zmieniamy. Ka偶de zwyci臋stwo nale偶a艂o traktowa膰 osobno: 偶ona niebita ju偶 prawie na 艣mier膰, dziecko, kt贸re nie jest ju偶 g艂odzone, nieokaleczony niewolnik, m臋偶czyzna, kt贸ry nie 艂ka ju偶 z przera偶eniem widz膮c, co zrobi艂, kobieta, kt贸ra nie wydrapuje sobie oczu, aby pozby膰 si臋 powracaj膮cych wizji. 鈥 ... nie podj膮艂by si臋 tego nikt inny. S膮 koszmary gorsze od tych, z kt贸rymi 偶yjemy ka偶dego dnia.

A kobiety tu dowodz膮. Ju偶 to wydaje si臋 dzie艂em demona.

Ka偶dy odgrywa swoj膮 rol臋 鈥 odpar艂em. 鈥 R贸wnie wa偶n膮. Kobiety posiadaj膮 pewne talenty, kt贸re ty nazwa艂by艣 czarnoksi臋stwem. Inne zadania wymagaj膮 zdolno艣ci fizycznych i czarodziejskich, kt贸re kobiety mniej...

Walka. Wy rzeczywi艣cie z nimi walczycie, prawda?

Tak, ale najpierw je wyci膮gamy... Nie walczymy z op臋tanym, ale z samym demonem. Po艣r贸d krajobrazu utkanego z magii i ludzkiej duszy. 鈥 Nie by艂o prostego wyt艂umaczenia magii Aife, portalu i ziemi po艂o偶onej za nim. 鈥 Gdyby ci, kt贸rzy robi膮 takie rzeczy, d藕wigali r贸wnie偶 ci臋偶ar rz膮dzenia lub sprawdzania, posiadaliby zbyt rozleg艂膮 wiedz臋, jak na osoby najbardziej nara偶one na niebezpiecze艅stwo.

Takie jak wys艂anie g艂贸wnego stratega w stra偶y przedniej?

Chcia艂bym, aby przesta艂 ju偶 zadawa膰 pytania, ale nie mog艂em mu tego powiedzie膰.

Dok艂adnie tak.

Ale s膮 w艣r贸d was wojownicy walcz膮cy z demonami. A ty by艂e艣 jednym z nich, prawda? To, co widzia艂em, nie by艂o snem.

Panie, prosz臋...

Milcza艂 przez chwil臋, cho膰 czu艂em, 偶e na mnie spogl膮da.

Powiedz mi... 鈥 Chcia艂em to wiedzie膰, czy nie? 鈥 Prosz臋, panie, opowiedz mi o kr贸lowej.

Jest wyj膮tkowo 艂adna. 鈥 Przekr臋ci艂 si臋 na 艂贸偶ku i zrzuci艂 buty. 鈥 Zimna jak kamienny pos膮g, lecz w jej oczach p艂onie ogie艅...iw duszy te偶. Gdy weszli艣my, gra艂a na jakiej艣 ma艂ej harfie. My艣la艂em, 偶e buty zaczn膮 mi si臋 dymi膰. Czy wasze kobiety wychodz膮 za kogokolwiek poza Ezzarianami?

Nigdy. Zapomnij o tym, panie. 鈥 呕a艂owa艂em, 偶e nie mog臋 usun膮膰 jej r贸wnie偶 z mojej g艂owy. Pytaj膮c, pope艂ni艂em b艂膮d. Muzyka. To nie by艂o tak. Ona nigdy nie gra艂a. Chyba 偶e to nie by艂a ona... Do mojej duszy zakrad艂a si臋 ciemno艣膰. Przera偶enie.

Aleksander wci膮偶 gada艂.

Wiesz, lepiej dla Ezzarian, aby mnie mieli w rodzinie. Jej doradca mia艂 oczy jak 偶aba... 鈥 Zn贸w przyci膮gn膮艂 moj膮 uwag臋. 鈥 Nie wygl膮da艂 藕le, ale jego oczy nie siedzia艂y dok艂adnie w oczodo艂ach, tylko jakby by艂y przyklejone do twarzy. Mimo to zbudowany jest jak Manganarczyk. Je艣li potrafi walczy膰, pokonanie go zajmie ca艂y dzie艅.


Och, on potrafi walczy膰, i to nie藕le. Zdo艂a艂by jedn膮 r臋k膮 zwin膮膰 dw贸ch Thrid贸w w supe艂, a drug膮 zgruchota膰 kark Derzhiemu.

Znasz go?

Jak r贸wnie偶 kr贸low膮: jest wysoka i ma w艂osy ja艣niejsze ni偶 wi臋kszo艣膰 Ezzarian... 鈥 Pami臋ta艂em blask czerwono-z艂otego s艂o艅ca w jej ciemnych, orzechowych splotach, tak r贸偶nych od prostych, czarnych w艂os贸w, jakie ma wi臋kszo艣膰 z nas. 鈥 I do艂ek w podbr贸dku.

M贸g艂bym ten do艂ek bada膰 przez ca艂y dzie艅. Nast臋pnego bada艂bym jej sukni臋, a nast臋pnego...

Do艣膰! 鈥 Zerwa艂em si臋 z pod艂ogi. 鈥 Na bog贸w, czy dasz temu spok贸j?

Oczywi艣cie, Ysanne zosta艂a kr贸low膮. Dlaczego cho膰by przez chwil臋 w to w膮tpi艂em? Przygotowywano j膮 do tego od dzieci艅stwa. Jej moc, zdolno艣膰 postrzegania i inne umiej臋tno艣ci z ka偶dym dniem stawa艂y si臋 coraz wi臋ksze. Los nie m贸g艂 temu przeszkodzi膰, nawet po naje藕dzie Derzhich.

Aleksander podszed艂 do mnie i 艣ci膮gn膮艂 mi kaptur, przekrzywiaj膮c g艂ow臋 na bok.

Ona nie jest tylko twoj膮 znaj orn膮, prawda? Nie tylko suwerenk膮? Mo偶e to krewna? Powiedziano mi, 偶e jeste艣 kr贸lewskim b臋kartem. Nie mo偶e by膰 twoj膮 matk膮, gdy偶 wtedy ezzaria艅ska magia by艂aby pot臋偶na ponad wszelkie wyobra偶enie. A mo偶e by艂a twoj膮 kochank膮? To dopiero opowie艣膰. Jak...

By艂a moj膮 偶on膮.

Na jaja Athosa. 鈥 Dziwne, jak szczere wsp贸艂czucie mo偶e zosta膰 wyra偶one tak szorstko.

Nie zostali艣my sobie formalnie za艣lubieni, ale r贸偶nica by艂aby dla Derzhi zbyt subtelna. Ysanne i ja zostali艣my wyswatani, gdy mieli艣my lat pi臋tna艣cie, pierwsz膮 wsp贸ln膮 bitw臋 stoczyli艣my w wieku lat siedemnastu, gdy przeszed艂em testy i zosta艂em Stra偶nikiem. Byli艣my najm艂odsz膮 par膮 w dziejach, kt贸ra pokona艂a demona. Nauczyli艣my si臋 my艣le膰 jak jedno, 艂膮czy膰 nasze talenty tak, 偶e mog艂em z 艂atwo艣ci膮 przechodzi膰 przez jej portale ze 艣wiata, gdzie istnieli艣my, na pole walki, kt贸re dla mnie tworzy艂a. Ysanne potrafi艂a wyczu膰 moje w膮tpliwo艣ci i obawy, zanim sam je poczu艂em, i przesy艂a艂a mi swoj膮 si艂臋, moc i trosk臋, abym je st艂umi艂. Nigdy nie by艂o Stra偶nika i Aife tak doskonale ze sob膮 zestrojonych. M贸wili艣my, 偶e jeste艣my sobie przeznaczeni, przez trzy lata przeszli艣my przez setki bitew i zaznali艣my takiej intymno艣ci, jakiej nigdy nie poznaj膮 ma艂偶e艅stwa. Wiedzia艂em, 偶e je艣li prze偶yj臋, pobierzemy si臋. By艂em martwy, a ona zosta艂a kr贸low膮.

A ten rybiooki doradca?

To by艂o prawdziwe zaskoczenie.

Przyjaciel. 鈥 Najdro偶szy, znali艣my si臋 od czasu, kiedy nauczy艂em si臋 chodzi膰. 鈥 W dniu, kiedy upad艂a Ezzaria... wys艂a艂em go po posi艂ki, czarodziej贸w zdolnych odwr贸ci膰 wasz膮 uwag臋, pozwoli膰 nam si臋 przegrupowa膰, da膰 pi臋膰 minut do namys艂u, aby wyprowadzi膰 ludzi. M贸wi艂, 偶e jedynym sposobem, aby艣my przegrali, jest jego 艣mier膰. Nigdy nie wr贸ci艂, wi臋c za艂o偶y艂em... Przez te wszystkie lata s膮dzi艂em, 偶e nie 偶yje.

A tymczasem uciek艂 z twoj膮 偶on膮. Brzmi bardzo derzhyjsko! Jego s艂owa wreszcie wyrwa艂y mnie z zamy艣lenia.

Oczywi艣cie, 偶e nie. Co艣 si臋 musia艂o sta膰 i nie m贸g艂 wr贸ci膰. A ona mia艂a prawo go po艣lubi膰 od chwili, kiedy zosta艂em uwi臋ziony. Po prostu jestem zaskoczony, 偶e s膮 razem, to wszystko. K艂贸cili si臋... irytowali nawzajem, wi臋c nie mog艂em przebywa膰 z obydwojgiem na raz. Nie s膮dzi艂em, 偶e kiedy艣 dojd膮 do porozumienia.

Aleksander wr贸ci艂 do 艂贸偶ka, zwieszaj膮c poza kraw臋dzi膮 wielkie stopy odziane w po艅czochy.

Najwyra藕niej nie patrzy艂e艣. Jeste艣 naiwny, Seyonne. S膮dz臋, 偶e jako jedyny tego nie dostrzegasz.

Stara艂em si臋 nie okaza膰 zmieszania. Powinienem si臋 cieszy膰, 偶e dwoje ludzi, kt贸rych bardzo kocha艂em, prze偶y艂o i pokocha艂o si臋. Na tyle mocno, by wyci膮gn膮膰 muzyk臋 z kobiety, kt贸ra nigdy nie potrafi艂a tworzy膰 pi臋kna, a tylko szalone krajobrazy. Oczywi艣cie, 偶e si臋 cieszy艂em. Ezzarianie nie byli Derzhimi. Ysanne potrzebowa艂a partnera, aby korzysta膰 ze swoich zdolno艣ci, kochanka, kt贸ry ogarn膮艂by jej ogie艅. Rhys by艂 dobrym i honorowym cz艂owiekiem. Nie by艂by zdolny do zdrady. Aleksander nic nie wiedzia艂 o Ezzarianach. Nic.




Rozdzia艂 22


Przez ca艂e popo艂udnie siedzia艂em w drzwiach chatki. Opiera艂em si臋 o futryn臋, s艂ucha艂em, jak Aleksander j臋czy i mamrocze przez sen, obserwowa艂em ciche 偶ycie ezzaria艅skiej osady, do艣膰 skutecznie odegnawszy wszelkie my艣li o Ysanne i Rhysie. Kiedy s艂o艅ce przesun臋艂o si臋 w stron臋 zachodnich szczyt贸w, z lasu wyszed艂 m臋偶czyzna z pustym ju偶 w贸zkiem, min膮艂 chatk臋 i znikn膮艂 za nast臋pnym wzniesieniem drogi. Stara kobieta w towarzystwie podskakuj膮cego szczeniaka przegoni艂a przez pobliskie pole ma艂e stadko owiec. Jedyna odmiana nast膮pi艂a wtedy, gdy przez wie艣 przejecha艂o na oklep na ko艅skich grzbietach dw贸ch ch艂opak贸w, 艣ci膮gaj膮c gwa艂townie lejce na 艣rodku drogi, 艣miej膮c si臋 z podnieceniem i rozchlapuj膮c roztopione przez s艂o艅ce b艂oto. Z Domu Zapis贸w wysz艂a kobieta i z艂aja艂a ich, a oni zacz臋li prowadzi膰 konie z powrotem w stron臋 lasu. U艣miechn膮艂em si臋, bo w tej samej chwili, gdy zamkn臋艂a za sob膮 drzwi, krzykn臋li i zn贸w ruszyli galopem. Pewne rzeczy nigdy si臋 nie zmieniaj膮.

Po godzinie ciszy dzieci 鈥 pi臋tna艣cioro albo dwadzie艣cioro 鈥 wypad艂y ze szko艂y i rozbieg艂y si臋 we wszystkich kierunkach; niekt贸re w stron臋 rzeki, inne do lasu. Dwie dziewczynki ruszy艂y wprost do chaty Tkaczki. Pewnie jedna z nich zostanie nast臋pn膮 Tkaczk膮 i znajdzie si臋 w sercu ezzaria艅skiej spo艂eczno艣ci. Moj a matka by艂a Tkaczk膮 naszej osady, p贸ki nie umar艂a na gor膮czk臋, gdy mia艂em dwana艣cie lat. Dwie starsze dziewczynki i ch艂opiec, ich r贸wnolatek, siedzieli na kamieniach przed szko艂膮 i rozmawiali o czym艣 z zapa艂em, kre艣l膮c r臋kami w powietrzu jakie艣 znaki, pozostawiaj膮ce za sob膮 w 艣wietle s艂o艅ca srebrzyste migotanie. Domy艣la艂em si臋, 偶e dziwi膮 si臋 wszech艣wiatowi, przypomnia艂em sobie setki takich rozm贸w. Pr贸ba zrozumienia, dlaczego spo艣r贸d wszystkich narod贸w na 艣wiecie to w艂a艣nie Ezzarianie maj膮 obowi膮zek powstrzymywa膰 demony przed zdobyciem ludzkich dusz. Wiara, 偶e pewnego dnia podejm膮 swoje obowi膮zki, a te tysi膮ce obcych, kt贸rzy 偶yj膮 na 艣wiecie, nie wiedz膮c ani nie rozumiej膮c, co si臋 dla nich robi, stan膮 si臋 warte jego pi臋kna. T臋skni艂em za cho膰by chwil膮, w kt贸rej m贸g艂bym dzieli膰 ich niewinno艣膰 i ignorancj臋.

Kobieta, jak obieca艂a, przysz艂a tu偶 po zachodzie s艂o艅ca. O tej porze wioska by艂a ju偶 pusta, a ona znajdowa艂a si臋 w po艂owie drogi do naszej chatki, nim dostrzeg艂em jej zielony p艂aszcz na tle ciemniej膮cej 艣ciany drzew. Dziwne by艂o, 偶e zaprosi艂a do domu przybysz贸w z zewn膮trz, prosz膮cych o pomoc. M贸j lud szczerze wita艂 wszystkich, kt贸rzy przybywali z pro艣b膮 o ratunek, i szczodrze ponad zrozumienie 艣wiata po艣wi臋ca艂 si臋 w imi臋 powstrzymania demon贸w. Lecz nasze domy by艂y prywatnymi przystaniami 鈥 ciep艂e, wygodne schronienia dla tych, kt贸rzy obcuj膮 z przera偶eniem i szale艅stwem. Cyniczny g艂os z ty艂u mojej g艂owy m贸wi艂 mi, 偶e kobieta by艂a kolejn膮 m艂od膮 dziewczyn膮 zniewolon膮 nadmiarem m臋sko艣ci Aleksandra i jego zapieraj膮c膮 dech w piersiach pozycj膮. Odegna艂em jednak te my艣li i powiedzia艂em sobie, 偶e raczej chodzi艂o o to, o czym wspomnia艂a. O uprzejmo艣膰, by膰 mo偶e ch臋膰 porozmawiania z kim艣 nowym.

Moja Ezzaria by艂a odizolowana od 艣wiata. To by艂a konieczno艣膰. Nie odwa偶ali艣my si臋 ujawnia膰 naszych cel贸w, aby nie 艣ci膮ga膰 demon贸w i aby ludzie nie przeszkadzali nam w pracy. Lecz w owych czasach wiele podr贸偶owali艣my, po 艣wiecie kr膮偶y艂o ponad sto grup Poszukiwaczy, kt贸rzy ci膮gle wyruszali i powracali z wie艣ciami i ksi膮偶kami. Skoro Ezzarian pozosta艂o tak niewielu, a wszyscy w ukryciu, na zewn膮trz kr膮偶y艂o pewnie tylko kilka grup, utrzymuj膮cych niezb臋dny kontakt z obcymi.

Gdy si臋 zbli偶y艂a, wsta艂em, sk艂oni艂em si臋 i przytrzyma艂em otwarte drzwi.

Dobry wiecz贸r 鈥 powiedzia艂a, zdejmuj膮c kaptur p艂aszcza i starannie odwracaj膮c ode mnie oczy.

Dobry wiecz贸r, pani 鈥 odpar艂em, prze艂ykaj膮c cisn膮ce si臋 na usta przeprosiny. Nie mog艂em pozwoli膰 sobie ani na jej zainteresowanie, ani na przyja藕艅. Musia艂em sta膰 z boku, aby mog艂a przynajmniej uzna膰 mnie za 偶yw膮, cho膰 nieco gburowat膮 istot臋.

Aleksander siedzia艂 przy stole, pochylony nad kubkiem paruj膮cego nazrheelu. Gdy budzi艂em go o zachodzie s艂o艅ca, niemal z艂ama艂 mi r臋k臋, nim zdo艂a艂 otrz膮sn膮膰 si臋 z niespokojnych sn贸w. Narzeka艂, 偶e spa艂 tylko godzin臋; rzeczywi艣cie, mia艂 pod oczami ciemne wory i naci膮gni臋t膮 sk贸r臋 na twarzy. Lecz gdy kobieta wesz艂a, szybko oprzytomnia艂. Zerwa艂 p艂aszcz z ko艂ka wbitego w 艣cian臋 i zarzuci艂 na ramiona dramatycznym gestem.

Nareszcie! Zacz膮艂em ju偶 narzeka膰 na ezzaria艅sk膮 go艣cinno艣膰. Prowad藕 mnie, pi臋kna pani. Dok膮dkolwiek zechcesz.

Jej rozbawienie zal艣ni艂o delikatnie spod warstw godno艣ci, zadumy i szlachetnej elegancji 鈥 dla cichej, pe艂nej wdzi臋ku m艂odej kobiety musia艂 to by膰 du偶y ci臋偶ar. 鈥 Dla kogo艣, kto 偶yje tak odmiennym 偶yciem, nasza wie艣 musi si臋 Wydawa膰 straszliwie nudna 鈥 odpar艂a. 鈥 Mog臋 zaproponowa膰 ci tylko jnify, cho膰 ch艂odny spacer przez las, prosty posi艂ek, mo偶e odrobin臋 rozmowy. Nic, co przypomina艂oby dw贸r w Zhagadzie.

Pani, to od towarzystwa zale偶y, jak mija wiecz贸r. 鈥 Aleksander poda艂 jej rami臋, a kobieta skin臋艂a g艂ow膮 i uj臋艂a go pod r臋k臋. Gdy wychodzili, ksi膮偶臋 odwr贸ci艂 si臋 i u艣miechn膮艂 szelmowsko. 鈥 Chod藕... Pytorze. Nie chcesz chyba, aby ca艂a zabawa przypad艂a mnie.; Szed艂em za nimi, przeklinaj膮c ksi膮偶膮t Derzhich i 艣cie偶ki fortuny, co ostatnio wesz艂o mi w zwyczaj.

Ku zaskoczeniu Aleksandra nasza przewodniczka wyczarowa艂a 艣wiat艂o gestem r臋ki; srebrzyste promienie na艣laduj膮ce po艣wiat臋 ksi臋偶yca, kt贸re wskazywa艂y nam drog臋. Co kilka krok贸w od g艂贸wnej drogi oddziela艂a si臋 mniejsza 艣cie偶ka, wpadaj膮ca w le艣n膮 ciemno艣膰, i gdzie mo偶na by艂o dostrzec promienie latarni, ko艂ysz膮cych si臋 wraz z ga艂臋ziami.

Od pierwszej chwili gdy wjechali艣my do ezzaria艅skiej osady, moje; ska偶enie bardzo mi ci膮偶y艂o, a kiedy szli艣my pod baldachimem lasu, za barierami zakl臋cia utkanymi przez kobiet臋 z domu o oknach zas艂oni臋tych runem, ci臋偶ar mojej nieczystej duszy sta艂 si臋 niemal nie do zniesienia. Kiedy odetchn膮艂em czystym powietrzem, wr贸ci艂o wspomnienie ka偶dej plugawo艣ci, jak膮 wyrz膮dzono mojemu cia艂u i duszy: ka偶dego dotyku, ka偶dej nocy wymuszonej intymno艣ci z kobiet膮 lub m臋偶czyzn膮, kt贸rych nawet nie zna艂em, ka偶dej kropli nieczystej wody, jedzenia na wp贸艂 zgni艂ego, wzi臋tego z plugawych zwierz膮t albo nawo偶onych odchodami p贸l, mojej krwi nara偶onej na dotyk obcych, d艂oni prze偶artych ich brudem, mojego cia艂a, niegdy艣 po艣wi臋conego s艂u偶bie honorowi i prawdzie, teraz pobitego i poranionego, zmuszonego do korzenia si臋 przed tymi, kt贸rzy uwa偶ali si臋 za bog贸w. Wiedzia艂em, 偶e nie ja w tym zawini艂em. Wbrew temu, co my艣la艂o wielu cz艂onk贸w mojego ludu, nie zrobi艂em nic, aby na to zas艂u偶y膰. Jednak rozum, wszystkie spory z Llyrem i filozofowanie nie wp艂ywa艂y na moje uczucia. Gdy szed艂em za Aleksandrem i Ezzariank膮, 偶a艂owa艂em, 偶e nie mog臋 uciec z tego miejsca i nigdy si臋 ju偶 nie zatrzyma膰.

Tutaj 鈥 powiedzia艂a kobieta, prowadz膮c nas na lewo, jedn膮 z w膮skich 艣cie偶ek przez drewniany mostek nad szumi膮cym potokiem.

Przez okna sporej chatki s膮czy艂 si臋 ciep艂y, 偶贸艂ty blask 艣wiec, 艣wiadcz膮c o wygodzie, zami艂owaniu do towarzystwa i domowej atmosferze. Aby zosta膰 Stra偶nikiem, trzeba by艂o nauczy膰 si臋 偶y膰 z dala od innych, polega膰 wy艂膮cznie na swoim partnerze, utrzymuj膮cym portal. Trzeba by艂o radzi膰 sobie z samotno艣ci膮 i by膰 samowystarczalnym. Te zdolno艣ci i nawyki ocali艂y mi 偶ycie i rozum podczas lat niewoli, lecz zap艂aci艂em za to wysok膮 cen臋. Nigdy w 偶yciu nie czu艂em si臋 tak samotny.

Wejd藕cie i ogrzejcie si臋. 鈥 Kobieta otworzy艂a drzwi i wesz艂a do 艣rodka. Aleksander pod膮偶y艂 za ni膮. Stan膮艂em w progu i zatrzyma艂em si臋, gapi膮c g艂upkowato.

Pok贸j by艂 du偶y, drewnian膮 pod艂og臋 wy艂o偶ono tkanymi dywanami w kolorze rdzy i le艣nej zieleni. Krzes艂a i st贸艂 z g艂adkiej, ciemnej sosny wy艂o偶ono szytymi poduszkami i tkaninami w jesiennych kolorach. Na blacie wala艂y si臋 stosy ksi膮偶ek, papier贸w, koszyki z rob贸tk膮, szyszkami i orzechami. Na jednym ko艅cu sto艂u ustawiono nakrycia dla trzech os贸b. Na drugim sta艂 mo藕dzierz z t艂uczkiem, a obok le偶a艂 stos ma艂ych, r臋cznie szytych woreczk贸w. Wygl膮da艂o to tak, jakby kobieta pakowa艂a suszone zio艂a z poprzedniego roku, gdy偶 z belki nad sto艂em zwisa艂y ca艂e ich p臋ki, a kilka innych le偶a艂o obok narz臋dzi. Pachnia艂o tu tymiankiem, rozmarynem i mi臋sem skwiercz膮cym na ro偶nie nad sutym ogniem w kominku. 艢ciany ozdobiono pi臋knymi, wielobarwnymi kobiercami; niekt贸re mia艂y proste wzory, inne szczeg贸艂owo przedstawia艂y sceny z ezzaria艅skiego 偶ycia.

Dama zdj臋艂a p艂aszcz i zawiesi艂a go na drewnianym ko艂ku wbitym po drugiej stronie drzwi.

Wejd藕 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Wiosna p贸藕no tu przychodzi i noce s膮 zawsze ch艂odne.

Nie mog臋 鈥 wyj膮ka艂em. 鈥 Zaczekam na zewn膮trz... albo wr贸c臋. Nie pasuj臋 tu... Nie mog臋 je艣膰... z ksi臋ciem 鈥 wygadywa艂em jedn膮 g艂upot臋 po drugiej, gdy偶 nie mog艂em znie艣膰 my艣li, 偶e wejd臋 do tego domu. Musia艂bym zdj膮膰 kaptur i p艂aszcz.

Wejd藕 鈥 poprosi艂 艂agodnie Aleksander. 鈥 M贸j s艂uga 藕le znosi zimno 鈥 zwr贸ci艂 si臋 do kobiety. 鈥 Czy by艂oby wbrew waszym obyczajom, gdyby pozosta艂 przez jaki艣 czas w p艂aszczu... dop贸ki nie poczuje si臋 wygodnie?


Mo偶e robi膰, co mu si臋 podoba 鈥 odpar艂a kobieta. 鈥 Podejd藕 do Ognia i ogrzej si臋 鈥 zach臋ci艂a mnie. 鈥 Min臋艂y trzy zimy, nim przyzwyczai艂am si臋 do ch艂odu. Pochodzisz z po艂udnia?

Tak 鈥 rzek艂em niewyra藕nie i wszed艂em do 艣rodka.

Zamkn臋艂a drzwi i wzi臋艂a p艂aszcz Aleksandra, po czym przeprosi艂a i znikn臋艂a za drzwiami po lewej.

Musisz czasem to robi膰 鈥 szydzi艂 cicho Aleksander. 鈥 Ona nie jest kim艣, kogo znasz, zatem z ni膮 p贸jdzie ci 艂atwiej. Mo偶e zmienili obyczaje.

A mo偶e Derzhi stali si臋 pokojowo nastawieni 鈥 odparowa艂em.

Jeste艣 m臋偶czyzn膮. Powiedz im, 偶e si臋 myl膮 w stosunku do ciebie. Przekona艂e艣 mnie co do tylu rzeczy, 偶e nie chce mi si臋 wierzy膰, 偶e...

Sam si臋 przekona艂e艣, panie. Jestem niewolnikiem, nie m臋偶czyzn膮. Kiedy zaczn臋 m贸wi膰, nie b臋d膮 mnie s艂ucha膰.

Nie odpowiedzia艂. Kobieta wr贸ci艂a i zacz臋艂a stawia膰 jedzenie na stole. Przynios艂a gor膮cy chleb, ziemniaki pieczone na w臋glach, mis臋 suszonych owoc贸w i talerz grubych plastr贸w pieczeni, odkrojonych z obracaj膮cego si臋 na ro偶nie mi臋sa. Nala艂a trzy kielichy wina i zaprosi艂a nas do sto艂u.

Aleksander ruszy艂 ku niemu, ale z艂apa艂em go za rami臋 i wskaza艂em g艂ow膮 na malowan膮 mis臋 oraz dzbanek, stoj膮ce przy kominku. Zmiesza艂 si臋, ale poci膮gn膮艂em go za sob膮 i pokaza艂em, jak oczy艣ci膰 r臋ce wod膮 i po艂o偶onym obok ma艂ym lnianym r臋cznikiem. Kobieta by艂a zadowolona.

Nie rozmawiamy o interesach, kiedy jemy 鈥 powiedzia艂a, podaj膮c talerz pieczeni Aleksandrowi, kt贸ry kr臋ci艂 si臋 na swoim krze艣le. Przyzwyczai艂 si臋 do le偶enia przy stole i nie wiedzia艂, co zrobi膰 z podsuni臋tym talerzem.

Czy mog臋 ci us艂u偶y膰, panie? 鈥 spyta艂em cicho, bior膮c talerz z jej r膮k i unosz膮c le偶膮cy na nim widelec.

Je艣li to w niczym nie uchybi gospodyni 鈥 odpar艂. Na艂o偶y艂em na talerz najpierw jemu, potem sobie. Kobieta nie zwraca艂a na to uwagi. Nauczono j膮 ignorowa膰 niew艂a艣ciwe zachowanie.

Powiedz mi zatem, panie 鈥 zwr贸ci艂a si臋 do Aleksandra, gdy zacz臋li艣my je艣膰 鈥 co sprawia ci w 偶yciu najwi臋ksz膮 rado艣膰?

By艂o to proste pytanie, zadane powa偶nym tonem. Nie frywolne. Naprawd臋 chcia艂a to wiedzie膰 i doda膰 do tego wszystkiego, co ju偶 wiedzia艂a. Aleksander zrozumia艂 to tak samo i zastanowi艂 si臋 g艂臋boko, zamiast odpowiedzie膰 co艣 g艂upiego, jakby to m贸g艂 uczyni膰 w Capharnie.

Konie 鈥 powiedzia艂 w ko艅cu, po czym szczerze roze艣mia艂 si臋 z samego siebie. 鈥 Zadziwiaj膮ce, prawda? Nigdy si臋 w艂a艣ciwie nad tym nie zastanawia艂em. Dano mi wszystko, czego tylko m臋偶czyzna mo偶e zapragn膮膰, lecz najbardziej ceni臋 sobie to, 偶e mog臋 je藕dzi膰 na najlepszych koniach 艣wiata.

Konie to rzeczywi艣cie pi臋kne stworzenia 鈥 przyzna艂a, a jej ciemne oczy spojrza艂y na niego z tak膮 uwag膮, za jak膮 na dworze Derzhich mo偶na by by艂o zebra膰 baty.

Inteligentne. To w nich lubi臋. Maj膮 siln膮 wol臋. Nie mo偶na ich okie艂zna膰, nie czyni膮c ich czym艣 gorszym, ni偶 s膮. Aby da艂y z siebie wszystko, musisz je przekona膰, 偶e jeste艣 wart, by na nich je藕dzi膰.

Wci膮gn臋艂a go w trwaj膮c膮 ponad godzin臋 rozmow臋. M贸wili o koniach i wy艣cigach, co doprowadzi艂o ich do pustyni i umi艂owania przez Aleksandra suchych, gor膮cych ziem, na kt贸rych si臋 urodzi艂. Ona opowiada艂a o zio艂ach i wielu sposobach ich wykorzystania, o pogodzie, pisaniu i drzewach. Kilka razy pr贸bowa艂a mnie zwabi膰 w t臋 paj臋czyn臋 s艂贸w, lecz odpowiada艂em kr贸tko, odmawiaj膮c podj臋cia rozmowy.

Po chwili zorientowa艂em si臋, 偶e obserwuj膮c j膮, zapomnia艂em je艣膰. Sp艂oni艂a si臋 wdzi臋cznie, gdy Aleksander tak bardzo zagalopowa艂 si臋 w opowie艣ciach, 偶e zacz膮艂 rzuca膰 grubym s艂owem 鈥 i zaraz si臋 na nim zakrztusi艂 鈥 i do艣膰 niezr臋cznie opu艣ci艂 cz臋艣膰 o tym, jak zaci膮gn膮艂 do 艂贸偶ka wspaniale je偶d偶膮c膮 konno dzik膮 Manganark臋. By艂a o偶ywiona wymian膮 zda艅 jak zaczarowany kwiat, p膮czkuj膮cy i rozkwitaj膮cy w ci膮gu godziny.

Wspaniale opowiadasz, panie 鈥 powiedzia艂a. Zn贸w skupi艂a uwag臋 na mnie. 鈥 Ale je艣li chodzi o ciebie... rzadko mam takie trudno艣ci ze sprawieniem, by go艣cie czuli si臋 jak u siebie. Wystawi艂e艣 na pr贸b臋 wszystkie moje zdolno艣ci. By膰 mo偶e nie bawi ci臋 nasza rozmowa.

Czasem najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 jest s艂uchanie tych, kt贸rzy dobrze si臋 bawi膮 鈥 odpar艂em.

By艂a szczerze zaskoczona moj膮 odpowiedzi膮.

Nie ma k艂opot贸w z rozmow膮, gdy wylicza mi wszystkie rzeczy, kt贸re zrobi艂em 藕le 鈥 burkn膮艂 Aleksander gdzie艣 w przestrze艅.

Doprawdy? 鈥 spyta艂a, otwieraj膮c szerzej oczy. 鈥 Musisz by膰 ulubionym s艂ug膮, skoro ksi膮偶臋 a偶 tak ci臋 s艂ucha. Raczej przyjacielem ni偶 s艂ug膮.

Twarz Aleksandra sp艂on臋艂a 偶yw膮 czerwieni膮.

Ja, rzecz jasna, nie chcia艂em ci膮gn膮膰 tej wymiany zda艅.

Czy mog臋 pom贸c ci zebra膰 naczynia ze sto艂u, pani? Po tak wspania艂ym posi艂ku gospodyni nie powinna d藕wiga膰 ca艂ego ci臋偶aru sprz膮tania.

By艂oby to bardzo mi艂e 鈥 odpar艂a, wstaj膮c. Pokaza艂a mi, gdzie mam odstawi膰 talerze, i poprosi艂a o przyniesienie wody.

Wzi膮艂em wiadro i wyszed艂em na zewn膮trz, z rado艣ci膮 witaj膮c zimno. W p艂aszczu by艂o mi w艣ciekle gor膮co, gdy偶 dla mojej wygody gospodyni co i raz dok艂ada艂a do ognia. Za domem znalaz艂em cystern臋, w kt贸rej zanurzy艂em wiadro. By膰 mo偶e by艂 to urok lasu albo potrzeba ul偶enia t臋sknocie odrobin膮 zapomnianej dawno temu 艂aski, lecz unosz膮c wiadro, wypowiedzia艂em s艂owa b艂ogos艂awie艅stwa wody. Sych var de navor, caine anwyr. Darze ziemi i nieba, oczy艣膰 nasze d艂onie. Tej nocy wydawa艂o si臋 to wyj膮tkowo s艂uszne.

Kiedy odwr贸ci艂em si臋 ku domowi, kobieta sta艂a tu偶 za mn膮. Spogl膮da艂a na moj膮 d艂o艅, trzymaj膮c膮 wiadro, a ca艂e jej cia艂o by艂o tak sztywne, jakby wiadro by艂o pe艂ne w臋偶y. Podwin膮艂em r臋kaw, ukazuj膮c 偶elazn膮 obr臋cz na nadgarstku.

Jeste艣 jego niewolnikiem, nie s艂ug膮. 鈥 Tak.

Zabroni艂 ci pokazywa膰 twarz?

Chcia艂em odpowiedzie膰 鈥瀟ak鈥 i w ten spos贸b odwr贸ci膰 od siebie jej uwag臋. Lecz ona wykry艂aby k艂amstwo, a w jej g艂osie i tak brzmia艂o zbyt wiele gniewu. Aleksander potrzebowa艂 jej pomocy.

Nie. To m贸j wyb贸r. 鈥 Zbyt p贸藕no opu艣ci艂em r臋kaw, by ukry膰 艂garstwo. 鈥 Powinni艣my wraca膰. Nie masz p艂aszcza.

Wysz艂am pokaza膰 ci, sk膮d zaczerpn膮膰 wody, ale ty najwyra藕niej wiedzia艂e艣, gdzie szuka膰.

Hoffyd opowiedzia艂 nam o waszych zwyczajach i pokaza艂 cystern臋 za domem dla go艣ci. Uzna艂em, 偶e tutaj jest tak samo. 鈥 Ze zmieszania po艂yka艂em s艂owa.

Powoli podesz艂a kilka krok贸w w stron臋 domu i zatrzyma艂a si臋, zanim otworzy艂a drzwi.

Czy poda艂 ci r贸wnie偶 swoje imi臋 i powiedzia艂, jak pob艂ogos艂awi膰 wod臋?

Nie czeka艂a na odpowied藕, lecz wesz艂a do 艣rodka i stan臋艂a przed Aleksandrem, a jej policzki i oczy gorza艂y nie tylko od ciep艂a ognia.

Sprowadzi艂am ci臋 tutaj, aby dowiedzie膰 si臋 wi臋cej o tym, kt贸ry nosi feadnach. Nie mog艂am poj膮膰, dlaczego to ksi臋cia Derzhich naznaczono 艣wiat艂em przeznaczenia. Powiedzia艂e艣, 偶e przys艂a艂 ci臋 tu niewolnik, pozwoli艂e艣 nam wierzy膰, 偶e by艂 to m艂odzik, jeden z naszych, kt贸rego uznali艣my za niezdolnego do odkrycia czego艣 takiego. Ok艂ama艂e艣 mnie, ale uzna艂am, 偶e to drobiazg w por贸wnaniu z prawd膮 tego, co w sobie nosisz i zakl臋ciem demona. Lecz nie by艂o mi z tym 艂atwo. 鈥 Zacisn臋艂a usta i pokr臋ci艂a g艂ow膮. 鈥 Zatem postanowi艂am, 偶e porozmawiam z kim艣 jeszcze, kim艣 m膮drzejszym ode mnie, kto m贸g艂by rozpozna膰 k艂amstwo. A teraz odkry艂am kolejne k艂amstwo i zanim ruszymy dalej, musz臋 wiedzie膰, w jak wielu rzeczach zosta艂am jeszcze oszukana.

Popatrzy艂a najpierw na Aleksandra, zamkn臋艂a oczy, przycisn臋艂a do piersi zaci艣ni臋t膮 pi臋艣膰 i powiedzia艂a, 鈥Lys na Catrin". Potem zrobi艂a to samo ze mn膮. Czeka艂a z zamkni臋tymi oczami. S艂ucha艂a.

Czego ona chce? 鈥 wyszepta艂 Aleksander.

Westchn膮艂em i przyj膮艂em to, co by艂o nie do unikni臋cia. Odpowiedzia艂em g艂o艣no:

Da艂a ci ogromny dar, panie. Dar swego imienia, zaufanie i pokrewie艅stwo, jakie mi臋dzy Ezzarianami rodzi ofiarowanie takiego daru. Jeste艣 jej go艣ciem i je艣li zamierzasz odpowiedzie膰 jej tym samym, musisz zrobi膰 to samo, co ona.

Ale ja ju偶 powiedzia艂em jej swoje imi臋.

Podaj je jeszcze raz wraz z niewypowiedzian膮 przysi臋g膮, 偶e nigdy nie wykorzystasz jej imienia, aby j膮 zdradzi膰. Zr贸b to teraz, a ona b臋dzie wiedzie膰, czy zrobi艂e艣 to szczerze. Kiedy ju偶 sko艅czysz, nie b臋dziesz wobec niej k艂ama膰.

Spyta艂, czy powinien zrobi膰 te same gesty, wi臋c kiwn膮艂em twierdz膮co. Zacisn膮艂 pi臋艣膰 na piersi, zamkn膮艂 oczy i rzek艂:

Nazywam si臋 Aleksander Jenyazar Ivaneschi zha Denischkar.

Teraz nadesz艂a moja kolej. Ona si臋 nie poruszy艂a. Opu艣ci艂em kaptur, zamkn膮艂em oczy, zacisn膮艂em pi臋艣膰 tak mocno, 偶e niemal pociek艂a z niej krew.

Lys na Seyonne 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Wybacz mi.

Nie by艂o potrzeby wymienia膰 listy rzeczy, za jakie chcia艂em przeprosi膰. Sprowadzi艂em skalanie na jej dom, jad艂em jej po偶ywienie, dotyka艂em jej rzeczy, ok艂amywa艂em j膮. Gdybym wyzna艂 swoje winy, nie mia艂oby to znaczenia. Nie wys艂ucha艂aby mnie. Gdy otworzy艂em oczy, Aleksander wygl膮da艂 na zaskoczonego. Plecy kobiety znika艂y za drugimi drzwiami, a ja zamiast serca mia艂em kamie艅.

Musz臋 odej艣膰, nim wr贸ci 鈥 powiedzia艂em.

Mylisz si臋 鈥 odpar艂 ksi膮偶臋. 鈥 Patrzy艂a na ciebie. I to nie z nienawi艣ci膮, odraz膮 ani czymkolwiek, czego oczekiwa艂e艣.

To by艂 szok. Zaskoczenie. Nie zareaguje w ten spos贸b ponownie. Mam tylko nadziej臋, 偶e nie zniszczy艂em szansy na pomoc dla ciebie. Musz臋 st膮d wyj艣膰.

Aleksander pokr臋ci艂 g艂ow膮.

To nie by艂 ten rodzaj szoku. S膮dz臋, 偶e powiniene艣 zosta膰.

Za drzwiami rozleg艂y si臋 kroki, a ja gor膮co zapragn膮艂em wydosta膰 si臋 na zewn膮trz.

Prosz臋, panie. Nie mog臋 tu zosta膰.

A gdzie si臋 wybierasz, ch艂opak taki jak ty, niekompetentny, pozbawiony zdolno艣ci, ma艂o spostrzegawczy, kt贸ry nie zas艂uguje na... ach, na lito艣膰 Verdonny... najcenniejsze dary, jakie otrzyma艂?

W drzwiach, opieraj膮c si臋 na ramieniu Catrin, sta艂 stary m臋偶czyzna. Burza rozczochranych siwych w艂os贸w wznosi艂a si臋 nad kwadratow膮 twarz膮, zako艅czon膮 podbr贸dkiem o stanowczym zarysie. Sta艂 pochylony, nosi艂 ciemnoczerwony szlafrok, lecz ciemne oczy p艂on臋艂y energi膮.

Mistrz Galadon 鈥 wyszepta艂em, po czym unios艂em d艂onie z szeroko roz艂o偶onymi palcami, jakbym chcia艂 si臋 ukry膰 za t膮 偶a艂osn膮 zas艂on膮. Nie mog艂em znie艣膰 my艣li, 偶e m贸j ukochany mistrz zobaczy, kim si臋 sta艂em.

To ty, ch艂opcze? Chod藕 no tu. 鈥 Catrin posadzi艂a go na krze艣le przy ogniu.

Gaenadzi 鈥 opowiedzia艂em, odwracaj膮c wzrok.

Jeste艣 bardzo niepos艂uszny, lecz to ja oceni臋, czy jeste艣 nieczysty, czy nie. A teraz chod藕 tu.

Popatrzy艂em na kobiet臋, licz膮c na jej pomoc, lecz jej oczy, b艂yszcz膮ce mi艂o艣ci膮 i 艂zami, patrzy艂y na starego cz艂owieka. Catrin. Wnuczka Galadona, ciemnooki duszek, kt贸ry obserwowa艂 ka偶dy etap mojego treningu, przynosi艂 mi wod臋 i s艂odycze, gdy by艂em wyczerpany, kt贸ry m贸wi艂 mi, 偶e jestem silny i wspania艂y, gdy przez trzy dni nic mi nie wychodzi艂o. Kiedy mnie pojmano, mia艂a zaledwie jedena艣cie lat. Na jak膮 pi臋kn膮 m艂od膮 kobiet臋 wyros艂a.

Galadon wskaza艂 na dywan przed sob膮.

To b臋dzie dobre miejsce.

Ukl膮k艂em przed nim, trzymaj膮c przed twarz膮 wyci膮gni臋te d艂onie.

Mistrzu, widzie膰 ci臋 to wspania艂e b艂ogos艂awie艅stwo, lecz musz臋 odej艣膰. Nie pasuj臋 tutaj.

Jego twarz pobru藕dzi艂y troski i up艂yw lat, lecz oczy by艂y znacznie m艂odsze i spogl膮da艂y na mnie z takim radosnym ciep艂em, jakby chcia艂 roztopi膰 moj膮 zamarzni臋t膮 dusz臋. Z lekkim smutkiem pog艂adzi艂 blizn臋 na mojej twarzy, dotkn膮艂 okow贸w na nadgarstkach, po czym uj膮艂 moje d艂onie w swoje, ciep艂e i pomarszczone.

Tienoch havedd, Seyonne. Vasyd dysyyn. Witaj z ca艂ego serca, Seyonne. Witaj w domu.




Rozdzia艂 23


Niewiele s艂贸w pad艂o mi臋dzy Galadonem a mn膮. Nie chcia艂em opowiada膰 mu o skalaniu, w jakim 偶y艂em, a on nie musia艂 opowiada膰 mi o rzeczach, kt贸re czas i zdolno艣膰 my艣lenia ju偶 i tak mi wyjawi艂y: 艣mierci ojca i siostry, opuszczeniu Ezzarii i jej odbudowie w tej dziczy, fakcie, 偶e moja narzeczona wysz艂a za mojego najlepszego przyjaciela. Zada艂em jedno ostro偶ne pytanie na temat samopoczucia Ysanne, lecz on nie chcia艂 o niej rozmawia膰.

Tak naprawd臋 偶adne s艂owa nie mog艂y r贸wna膰 si臋 b艂ogos艂awie艅stwu jego powitania. Zachowa艂em je w uszach i sercu, nie pozwalaj膮c, aby cokolwiek zaj臋艂o ich miejsce, lecz obawia艂em si臋, 偶e prawo ciszy pokona t臋 barier臋 wieku i 偶alu.

Mistrzu 鈥 powiedzia艂em cicho, cofaj膮c d艂onie. 鈥 Musz臋 st膮d wyj艣膰, nim kto艣 mnie zobaczy. Wybacz, 偶e tu przyby艂em.

Uni贸s艂 moj膮 twarz tak, abym popatrzy艂 na niego, pozwalaj膮c mi dostrzec 艂zy, o kt贸rych wylewanie 偶aden z jego uczni贸w by go nie pos膮dzi艂.

Nie pope艂ni艂e艣 偶adnej zbrodni, synu mego serca, z wyj膮tkiem tego, 偶e tak d艂ugo zwleka艂e艣 z powrotem do nas.

Prawo si臋 nie zmieni艂o 鈥 odpar艂em, 艣wiadom, 偶e nie zaprzeczy, nawet je艣li m贸g艂by to uczyni膰 ze wsp贸艂czucia.

Prawo warte jest tyle, co ucho chrab膮szcza, je艣li zabrania...

Prosz臋, mistrzu Galadonie. Je艣li mo偶esz odda膰 jedn膮 przys艂ug臋 pami臋ci po mnie, to b艂agam ci臋, wys艂uchaj opowie艣ci ksi臋cia i ostrze偶 innych, co to mo偶e oznacza膰. Czy ona... Catrin... powiedzia艂a ci o Khelidach?

Stary cz艂owiek odchyli艂 si臋 na krze艣le i skrzywi艂.

Mam uwierzy膰 w opowie艣膰 Derzhiego? Pod艂ego nosiciela demona, kt贸ry wierzy, 偶e mo偶e posiada膰 inn膮 ludzk膮 istot臋? Tego, kt贸ry ci zrobi艂 te straszne rzeczy? 鈥 Popatrzy艂 z niesmakiem na Aleksandra i nie m贸g艂 ukry膰 rozpaczy, gdy spojrza艂 potem na mnie.

Nie o mnie tu chodzi 鈥 odpar艂em. 鈥 Tak, musisz mu uwierzy膰. Mylili艣my si臋, Galadonie. Przez te wszystkie lata s膮dzili艣my, 偶e proroctwo Eddausa ostrzega艂o nas przed Derzhimi. S膮dzili艣my, 偶e mamy czas, nim stan膮 si臋 jedno艣ci膮 z demonami. Lecz teraz jestem przekonany, 偶e naje藕d藕cami z p贸艂nocy s膮 Khelidowie, nie Derzhi. Widzia艂em Gai Kyalleta i patrzy艂em, jak w艂膮cza w swoje plany inne demony. A ten ksi膮偶臋... 鈥 W tym momencie moje p膮czkuj膮ce teorie rozkwit艂y w jeden wniosek. 鈥 ... Mistrzu, to mo偶e by膰 wojownik o dw贸ch duszach.

To niemo偶liwe! 鈥 Wiek w 偶aden spos贸b nie st艂umi艂 g艂osu Galadona.

Catrin poci膮gn臋艂a Aleksandra przez pok贸j i zacz臋艂a pokazywa膰 mu gobeliny na 艣cianach. Ksi膮偶臋 s艂ucha艂 uwa偶nie z r臋kami za艂o偶onymi z ty艂u. 呕adne z nich nie zwr贸ci艂o uwagi na wybuch Galadona.

Zajrzyj w jego wn臋trze, mistrzu 鈥 powiedzia艂em cicho. 鈥 Nawet pozbawiony mocy, by艂em niemal o艣lepiony jego feadnach. Nawet 偶yj膮c w takim cieniu, dostrzeg艂em w nim obietnic臋 tego, kim mo偶e si臋 sta膰. Wiem, 偶e trudno w to uwierzy膰, lecz dla mnie to jest jasne. Je艣li jakikolwiek cz艂owiek m贸g艂by mie膰 dwie dusze, to jest nim Aleksander.

Lecz Ga艂adon nie pozwoli艂 si臋 uspokoi膰.

To ty jeste艣 wojownikiem z przepowiedni, Seyonne. Wiedzia艂em to od czasu, gdy by艂e艣 wspinaj膮cym si臋 na drzewa dzieciakiem. Oddycha艂e艣 melydd膮, zanim w og贸le poj膮艂e艣, czym jest. Derzhi przybyli z p贸艂nocy, jak przepowiedzieli Wieszczowie, pierwsza bitwa zosta艂a przegrana. Wiem, 偶e nadchodzi druga bitwa, gdy demony poka偶膮 si臋 w pe艂ni swego z艂a, a ty musisz by膰 got贸w. Wszyscy musimy by膰 gotowi. Przygotowujemy si臋, czekamy, mamy nadziej臋... Dlatego wiedzia艂em, 偶e nie zgin膮艂e艣, jak twierdzili niekt贸rzy spo艣r贸d nas. Przez te wszystkie lata wierzy艂em, 偶e 艣wi臋ta Verdonne sprowadzi ci臋 z powrotem. Nie pozostawi nas bez wojownika. To kaza艂o przemy艣le膰 mi wszystko na nowo: prawo, proroctwa, nasze idee mocy i skalania.

Mistrzu, przeszed艂em rytua艂y. Nie mam nic...

Nie potrzebowa艂 mnie bardziej ni偶 g贸ra komara.

M贸j plan jest got贸w, fundament postawiony, sekrety dotrzymane, czekali艣my tylko na ciebie, aby艣 powr贸ci艂 i pod膮偶y艂 艣cie偶k膮 wytyczon膮 wtedy, gdy 艣wiat by艂 jeszcze m艂ody. Wierzysz, 偶e straci艂e艣 swoj膮 moc. Lecz ja wierz臋, 偶e wyku艂e艣 j膮 na nowo ze swego cierpienia... i przekonasz si臋, 偶e przesz艂o艣膰 jest zaledwie cieniem twojej przysz艂ej chwa艂y.

Och, mistrzu... 鈥 Odda艂bym oczy, by mu uwierzy膰, lecz zbyt d艂ugo 偶y艂em z prawd膮. 鈥 Sprawd藕 ksi臋cia i powiedz, co widzisz.

W艂a艣nie wtedy Aleksander si臋 roze艣mia艂, a Catrin, z oczami b艂yszcz膮cymi w 艣wietle lampy, zacz臋艂a 艣mia膰 si臋 wraz z nim; w ich m艂odych g艂osach brzmia艂a harmonia 偶ycia i pi臋kno d藕wi臋ku.

Verdonne niech b臋dzie 艂askawa 鈥 powiedzia艂 Galadon. 鈥 Troszczysz si臋 o niego. Jak to mo偶liwe?

Sprawd藕 go, mistrzu.

Stary cz艂owiek popatrzy艂 na mnie tak, jakbym po艂o偶y艂 mu na kolanach kr贸licze wn臋trzno艣ci.

Catia, przyprowad藕 prosz膮cego.

Gdybym znowu by艂 uczniem, stalowe brzmienie g艂osu Galadona kaza艂oby mi schowa膰 si臋 w mysiej dziurze. Aleksander nie wiedzia艂 nic o likai.


* * *


O co ci chodzi? S膮dzi艂em, 偶e wasze s艂odkie spotkanie doprowadzi mnie do 艂ez niczym suzai艅sk膮 babuni臋, a potem, gdy ten stary myszo艂贸w wywr贸ci艂 mnie na lew膮 stron臋 i zostawi艂, kiedy czu艂em si臋 jak ka艂u偶a plwocin, zacz臋li艣cie si臋 na siebie drze膰.

Nie krzycza艂em.

C贸偶, on dar艂 si臋 za was obu, a zwraca艂 si臋 do ciebie.

Aleksander i ja spieszyli艣my za艣nie偶on膮 le艣n膮 艣cie偶k膮 z powrotem do wioski. Catrin zamierza艂a nam towarzyszy膰, ale dziadek by艂 zm臋czony i potrzebowa艂 jej pomocy. Galadon mia艂 ju偶 przynajmniej osiemdziesi膮tk臋 i cho膰 jego uparty duch nie chcia艂 si臋 do tego przyzna膰, cia艂o wiedzia艂o o tym doskonale. Ksi臋偶yc by艂 w pe艂ni. Nie mogli艣my si臋 zgubi膰.

Nie chcia艂em wraca膰 do domu dla go艣ci, gdzie mog艂em siedzie膰 w mroku i my艣le膰. Musia艂em posprz膮ta膰 b艂oto, kt贸re Galadon zostawi艂 w mojej g艂owie. Nie pomog艂o, 偶e kaza艂 mi znowu co艣 recytowa膰, jakbym mia艂 dziesi臋膰 lat: wiersz o statkach, s艂owa piosenki, zakl臋cie przyspieszaj膮ce dojrzewanie owoc贸w, drugie proroctwo Meddryna, pi臋膰set innych skrawk贸w informacji. Wyci膮ga艂em je z zakamark贸w pami臋ci, po艂yka艂em s艂owa i ko艅c贸wki, stara艂em si臋 nie odm贸wi膰 niczego temu, kt贸ry pr贸bowa艂 da膰 mi wszystko. Trwa艂o to tak d艂ugo, 偶e nie mog艂em ju偶 niczego zapami臋ta膰. Nigdy nie dawa艂 mi chwili na odpoczynek... albo zadanie mu tych wszystkich pyta艅, na kt贸re tak bardzo chcia艂em us艂ysze膰 odpowied藕. Jego plan by艂 got贸w i nie uwa偶a艂 za stosowne o艣wieci膰 mnie co do jego szczeg贸艂贸w.

O co wi臋c si臋 k艂贸cili艣cie?

To wszystko zosta艂o zapisane w proroctwie 鈥 odpar艂em, chc膮c powstrzyma膰 ksi臋cia przed zadawaniem kolejnych pyta艅. 鈥 Przez wieki nasi Wieszczowie przepowiadali, 偶e 艣wiat zniszczy rasa wojownik贸w z p贸艂nocy. Rozegraj膮 si臋 dwie bitwy. Pierwsza pozostawi lud p艂acz膮cy z przera偶enia, a 艣wiat sk膮pany we krwi i zniszczony. Druga bitwa b臋dzie jeszcze gorsza, gdy偶 wojownicy z p贸艂nocy zjednocz膮 si臋 z demonami. Jedyn膮 nadziej膮 b臋dzie inny wojownik 鈥 wojownik o dw贸ch duszach 鈥 przeznaczony do tego, by przywr贸ci膰 ludowi jego wielko艣ci. Ta osoba wyzwie Gai Kyalleta, w艂adc臋 demon贸w, na pojedynek, kt贸ry okre艣li losy 艣wiata.

A ty wierzysz w ten be艂kot?

Widzieli艣my, jak z p贸艂nocy przybywa rasa wojownik贸w. Nie mo偶na powiedzie膰, 偶e nie widzieli艣my krwi i nie s艂yszeli艣my p艂aczu.

Ksi膮偶臋 zatrzyma艂 si臋 na 艣rodku o艣wietlonej ksi臋偶ycem 艣cie偶ki.

S膮dzisz, 偶e wasi prorocy przewidzieli nasze nadej艣cie... przybycie Derzhich?

Tak wierzy m贸j lud 鈥 odpar艂em znu偶ony, drepcz膮c dalej, marz膮c o ogniu i kocach, kt贸re czeka艂y na nas w domu dla go艣ci. Od strony ukrytych mi臋dzy drzewami dom贸w zauwa偶y艂em migocz膮cy blask ognia. Zimny wiatr przyni贸s艂 do nas s艂abe g艂osy i 艣miech. Tych 艣wiate艂ek by艂o tak wiele, 偶e przez chwil臋 s膮dzi艂em, 偶e Ezzarian pozosta艂o wi臋cej, ni偶 Llyr mi powiedzia艂.

Ksi膮偶臋 zr贸wna艂 si臋 ze mn膮 i zn贸w mnie zatrzyma艂, tym razem 艂api膮c za rami臋.

My艣la艂e艣 o czym艣 innym. 鈥 Jak po tych m臋cz膮cych dniach m贸g艂 by膰 tak denerwuj膮co uparty?

Nie obra藕 si臋, panie, ale s膮dz臋, 偶e Derzhi to przypadek. Proroctwo czy nie, prawdziwym zagro偶eniem s膮 Khelidowie. S膮 pozbawionymi dusz naje藕d藕cami z p贸艂nocy. Musimy stawi膰 im czo艂a, a szeregi Ezzarian i tak zosta艂y przerzedzone. 鈥 Galadon m贸wi艂, 偶e ocala艂o tylko trzech Stra偶nik贸w. Tylko trzech. Dw贸ch z nich to niewyszkoleni uczniowie, a trzeci to Rhys. M贸j przyjaciel, kt贸ry z trudem przeszed艂 trening, pi臋膰 razy prawie zrezygnowa艂, a偶 wreszcie przebrn膮艂 przez testy. By艂em jednym z dziesi臋ciu do艣wiadczonych Stra偶nik贸w. Jak Rhys da艂 sobie rad臋 z tym ci臋偶arem?


S膮dzili艣my, 偶e mamy czas, nim Derzhi zjednocz膮 si臋 z demonami. 呕e kto艣 lub co艣 nas wcze艣niej uprzedzi. Skoro istnieje wojownik o dw贸ch duszach, lepiej go znajd藕my.

To jaki艣 niepokoj膮cy ba艂agan... dwie dusze. Twoim zdaniem nie potrafi臋 sobie dobrze da膰 rady nawet z jedn膮. A ten Galadon? Czy on mo偶e uwolni膰 mnie od przekle艅stwa? Nie odpowiedzia艂, gdy go o to zapyta艂em.

Powiedzia艂 mi, 偶e to b臋dzie bardzo trudne. 鈥 Galadon uzna艂, 偶e to niemo偶liwe, 偶e uszkodzenia ju偶 poczynione s膮 zbyt powa偶ne. Pr贸ba usuni臋cia zakl臋cia zniszczy艂aby Aleksandra i 艣ci膮gn臋艂a uwag臋 demon贸w akurat wtedy, gdy b臋dziemy tego najmniej potrzebowali. Galadon twierdzi艂, 偶e nic nie mo偶e zagrozi膰 jego planom, w艂膮czaj膮c w to mnie. 鈥 Mimo to kto艣 si臋 tym zajmie. Zostaniesz uzdrowiony. To konieczne. Niezb臋dne. Dopilnuj膮 tego.

A niech to. Nie zamierzasz ich chyba przekonywa膰, 偶e jestem wojownikiem o dw贸ch duszach? O to chodzi z tym g艂upim feadnach?

Nie wiem, co o tym s膮dzi膰. Nie mog臋 o tym my艣le膰. Nie jestem pewien, czy chc臋 o tym my艣le膰. 鈥 Odepchn膮艂em jego r臋k臋, jakby nie by艂a to r臋ka zdolna natychmiast odebra膰 mi 偶ycie. 鈥 Galadon ma ca艂kiem inne pogl膮dy ni偶 ja. 鈥 A przekonanie upartego starucha zdawa艂o si臋 niemo偶liwe.

C贸偶, niezale偶nie od tego, co my艣lisz, wyci膮gnij mnie z tego, Ezzarianinie. Nie jestem tu, aby udawa膰, 偶e wierz臋 w jakie艣 wasze barbarzy艅skie proroctwa. R贸wnie dobrze m贸g艂bym uwierzy膰 w wojownika z gobelinu, kt贸ry pokaza艂a mi ta kobieta, skrzydlatego wojownika pokonuj膮cego besti臋, uzbrojonego tylko w n贸偶 i zwierciad艂o. Uporam si臋 z Khelidem, kiedy tylko zn贸w zdo艂am utrzyma膰 miecz.

Brzmi g艂upio, nieprawda偶? 鈥 Pr贸bowa艂em wyrzuci膰 to wszystko z g艂owy. 鈥 Niezale偶nie od tego, co si臋 wydarzy, jutro rano nie wspominaj, prosz臋, kr贸lowej o Galadonie ani Catrin. Je艣li ktokolwiek si臋 dowie, 偶e tu jestem i 偶e ze mn膮 rozmawiali, ich 偶ycie stanie si臋 koszmarem. Pogwa艂cili nasze prawa.

Aleksander pokr臋ci艂 g艂ow膮.

I ty m贸wisz, 偶e Derzhi s膮 okrutni! Nie rozumiem takiej kary. Niewidzialno艣膰. Czy nie lepsze by艂oby porz膮dne bicie albo eleganckie powieszenie?

Panie, zamie艅my si臋 na jeden dzie艅 miejscami, a potem powiesz mi, kt贸re bicie jest dobre i kt贸re powieszenie eleganckie.

Pozostan臋 przy swoim zdaniu.

Musisz to zrozumie膰. Ezzarianie sp臋dzaj膮 ca艂e 偶ycie walcz膮c z demonami. Musz膮 upewni膰 si臋, 偶e nie ma drogi, kt贸r膮 demon m贸g艂by ich dosi臋gn膮膰. 呕adnego z艂a. 呕adnej nieczysto艣ci. Nasza historia uczy o okropno艣ciach, jakie si臋 mog膮 wydarzy膰, je艣li demon pod膮偶y 艣cie偶k膮 skalania do tych, kt贸rzy z nim walczyli. Przypuszczam, 偶e posun臋li艣my si臋 z tym za daleko. By膰 mo偶e nasze pr贸by ochrony siebie sta艂y si臋 b艂臋dnym ko艂em, kt贸re nas poch艂ania. Sam ju偶 nie wiem.

Szli艣my w milczeniu, a偶 znale藕li艣my si臋 poza kraw臋dzi膮 lasu. Cho膰 dolina le偶a艂a skuta mrozem i cicha, w powietrzu czu艂o si臋 wiosn臋, ukryty pod ch艂odem nocy wilgotny zapach ziemi raduj膮cy dusze obietnic膮 ciep艂a i wzrostu. Odetchn膮艂em g艂臋boko.

Kim jest ten starzec, Seyonne? My艣la艂em, 偶e ciebie nie da si臋 wprawi膰 w zak艂opotanie.

Roze艣mia艂em si臋.

Nie domy艣li艂e艣 si臋? By艂 moim likai.

Ledwie wypowiedzia艂em te s艂owa, but Aleksandra przebi艂 si臋 przez zamro偶on膮 ka艂u偶臋. Ksi膮偶臋 po艣lizgn膮艂 si臋 i uderzy艂 kolanem o ostry kamie艅.

A niech to! 鈥 zakl膮艂, przyciskaj膮c d艂o艅 w r臋kawiczce do krwawi膮cego miejsca.

Czy to ten nag艂y wypadek, czy my艣l o Dmitrim albo te偶 kombinacja obu tych rzeczy sprawi艂y, 偶e w jednej skr臋caj膮cej 偶o艂膮dek chwili poczu艂em, jak z mojego cia艂a uchodzi ciep艂o.

Na b艂ogos艂awie艅stwo Athosa 鈥 powiedzia艂 Aleksander, przyciskaj膮c pi臋艣ci do skroni. 鈥 Nie teraz.

D藕wign膮艂 si臋 na nogi, oddychaj膮c ci臋偶ko. Z艂apa艂em go za rami臋 i poci膮gn膮艂em.

Pospiesz si臋. Wracajmy pod drzewa. 鈥 Chyba mia艂em jak膮艣 s艂ab膮 nadziej臋, 偶e otaczaj膮ce las zakl臋cie powstrzyma demoniczn膮 przemian臋, lecz gdy pomog艂em kulej膮cemu Aleksandrowi przekroczy膰 barier臋, wygl膮da艂o na to, 偶e sprawy jeszcze si臋 pogorszy艂y. Jego cia艂o wygi臋艂o si臋 w pe艂nym udr臋ki spazmie, krzykn膮艂. Promieniuj膮ce z niego gor膮co sprawi艂o, 偶e pu艣ci艂em jego r臋k臋 i cofn膮艂em si臋. Zgi膮艂 si臋 wp贸艂 i pad艂 na kolana, j臋cz膮c w straszliwym b贸lu. Wygina艂 si臋 w niemo偶liwe kszta艂ty, podczas gdy jego ludzka posta膰 chwia艂a si臋 i znika艂a z zaskakuj膮c膮 szybko艣ci膮.

Panie, potrafisz nad tym panowa膰 鈥 powiedzia艂em, lecz promie艅 ksi臋偶yca o艣wietlaj膮cy jego przera偶one oczy 艣wiadczy艂 o czym艣 innym.

Nie min臋艂y trzy minuty, gdy sta艂em twarz膮 w twarz z oszala艂ym shengarem, rozwieraj膮cym szeroko szcz臋ki w ryku pe艂nym furii i b贸lu. Jedna 艂apa by艂a zakrwawiona, kulej膮ca bestia zacz臋艂a mnie okr膮偶a膰. Odwraca艂em si臋 za ni膮, g艂adko i powoli.

Panie, trzymaj si臋 mojego g艂osu. Zachowaj otwarte drzwi do twego umys艂u. Tw贸j b贸l si臋 zmniejszy.

Wielki kot wyda艂 z siebie ostry, przeszywaj膮cy do szpiku ko艣ci d藕wi臋k przypominaj膮cy krzyk torturowanej kobiety, znacznie bardziej przera偶aj膮cym ni偶 gard艂owy ryk wi臋kszych bestii. Sta艂em w bezruchu, pozwalaj膮c, by bestia mnie rozpozna艂a.

Spokojnie, Aleksandrze. Jeste艣 silniejszy ni偶 czar. To tylko b贸l. Zaskoczenie. Skrzy偶owanie przekl臋tego zakl臋cia z sieci膮 艣wiat艂a. Powinienem by艂 wiedzie膰. Przykro mi.

Nie zaatakowa艂. Po chwili oddali艂 si臋, ku艣tykaj膮c, w stron臋 ciemnego lasu. Opar艂em si臋 bezw艂adnie o pie艅 wynios艂ej jod艂y, modl膮c si臋, aby tej nocy 偶aden Ezzarianin nie w臋drowa艂 po lesie. Zmienny wiatr porusza艂 drzewami, niemal o艣lepiaj膮c mnie promieniami ksi臋偶yca. Wraz z dymem o zapachu drzewa przyni贸s艂 odleg艂y 艣miech... O, na oddech Verdonne... Oczywi艣cie, 偶e jacy艣 Ezzarianie kr膮偶yli po lesie. To by艂a pierwsza wiosenna pe艂nia 鈥 narodziny nowej pory roku. W t臋 noc ezzaria艅skie rodziny rozpalaj膮 ogniska na zewn膮trz i do 艣witu opowiadaj膮 sobie r贸偶ne historie. To by艂a noc rado艣ci i zabaw dla dzieci, kt贸re nie musz膮 k艂a艣膰 si臋 spa膰 do p贸藕na.

Od艂amawszy z jod艂y ga艂膮藕, ruszy艂em za Aleksandrem, dziwi膮c si臋, 偶e po szesnastu latach moje nogi pami臋taj膮 jeszcze, jak si臋 biega. S艂ysza艂em, jak przedziera si臋 przez las przede mn膮. Przeskakiwa艂em nad zwalonymi pniami, unika艂em ga艂臋zi i nie zwraca艂em uwagi na krzaki i mniejsze ga艂膮zki, kt贸re rozrywa艂y mi ubranie. Od czasu do czasu widzia艂em ciemn膮 plam臋, przeskakuj膮c膮 nad przeszkodami, na kt贸re ja musia艂em si臋 wspina膰. Wkr贸tce poczu艂em zapach p艂on膮cego drewna i ju偶 nie mog艂em s艂ysze膰 jego krok贸w. By膰 mo偶e sprawi艂 to m贸j strach, lecz chyba us艂ysza艂em ciche, pe艂ne oczekiwania warkni臋cie, gdy shengar zbli偶y艂 si臋 do ogniska. Obszed艂em go szerokim 艂ukiem i pobieg艂em w stron臋 ognia.

Dziki kot! 鈥 krzycza艂em. 鈥 Shengar! Ratujcie dzieci. Uciekajcie!

Nie zatrzyma艂em si臋, aby wyt艂umaczy膰 to pi臋ciorgu czy sze艣ciorgu krzycz膮cym doros艂ym, kt贸rzy zerwali si臋 na r贸wne nogi i chwycili w obj臋cia chlipi膮ce dzieci. Wsadzi艂em ga艂膮藕 w p艂omienie, modl膮c si臋, by si臋 szybko zapali艂a, i nas艂uchiwa艂em na lewo, sk膮d dobieg艂o mnie pe艂ne furii warkni臋cie. Porusza艂 si臋. Odrzuci艂em wci膮偶 niezapalony kijek i podnios艂em ten, kt贸ry jeden z Ezzarian zostawi艂 w ognisku, tr膮caj膮c drwa. By艂 zbyt cienki i w biegu szybko si臋 spali, ale ja nie mog艂em czeka膰. Aleksander bieg艂. Gdy ruszy艂em za nim, us艂ysza艂em pe艂en zaskoczenia g艂os: 鈥濶a mi艂o艣膰 Verdonne, Seyonne?鈥.

Shengar znalaz艂 szlak zwierzyny. Szersz膮 艣cie偶k臋, kt贸r膮 艂atwiej biec. Oznacza艂o to r贸wnie偶, 偶e porusza艂 si臋 szybciej ni偶 ja. Shengary nie przypomina艂y kayeets贸w z pustyni, najszybszych zwierz膮t na 艣wiecie, szybszych od swoich ofiar, pe艂nych wdzi臋ku skoczk贸w pustynnych i piaskowych jeleni, ale i tak by艂y znakomitymi biegaczami. Aleksander szusowa艂 tak szybko, 偶e wkr贸tce poczu艂em k艂ucie w boku i echo pokrzykiwa艅 Galadona z czas贸w mojej m艂odo艣ci: 鈥濸rzyklei艂e艣 si臋 do 艣cie偶ki? Jak, w imi臋 Verdonne, przegonisz demona, je艣li masz stopy z kamienia?鈥.

Oczy艣ci艂em umys艂, nakaza艂em krwi, aby pos艂u偶y艂a moim nogom, p艂ucom i bokowi, wi臋c szybko zn贸w go zobaczy艂em... oraz przynajmniej trzy ogniska pomi臋dzy drzewami. Wrzasn膮艂em ze wszystkich si艂, jakie mi jeszcze zosta艂y: 鈥濻艂uchajcie, Ezzarianie!鈥, jakby mogli us艂ysze膰 moje pragnienia.

Shengar! Kryjcie si臋! 鈥 Podbiega艂em do ka偶dego ogniska i upewnia艂em si臋, 偶e mnie us艂yszeli, po czym wraca艂em na 艣cie偶k臋 zwierzyny. Kt贸r臋dy? Musia艂em si臋 zatrzyma膰 i uspokoi膰 oddech, aby m贸c s艂ysze膰 poruszenia kota, rozpaczliwe pragn膮c wi臋kszej wra偶liwo艣ci, jak膮 kiedy艣 dostarcza艂a mi melydda. G艂upiec. Nie by艂em bezradny. Nadal mia艂em zmys艂y, z kt贸rych mog艂em skorzysta膰. Szybko przesun膮艂em d艂oni膮 przed oczami i przenios艂em si臋 do kr贸lestwa moich dodatkowych zmys艂贸w. Musia艂em tylko dostrzec zakl臋cie.

Kiedy zn贸w rozejrza艂em si臋 woko艂o, drzewa by艂y oplecione srebrnymi ni膰mi, jakby bogini ksi臋偶yca zarzuci艂a sieci, by 艂apa膰 jakie艣 gnie偶d偶膮ce si臋 tutaj magiczne ptaki. Zapomnia艂em, jak pi臋kne potrafi膮 by膰 sploty, a m贸j uszkodzony wzrok m贸g艂 dostrzec tylko ich najs艂abszy 艣lad, jakbym spogl膮da艂 na t臋cz臋 przez przydymione szk艂o. Nie mia艂em jednak czasu si臋 tym napawa膰. Przede mn膮 k艂臋bi膮ca si臋 fioletowo-zielona ohyda demonicznego zakl臋cia znika艂a za wzniesieniem pag贸rka. Ruszy艂em biegiem mi臋dzy drzewami, staraj膮c si臋 nie wywo艂a膰 swoj膮 p艂on膮c膮 ga艂臋zi膮 kolejnych po偶ar贸w.

Us艂ysza艂em krzyki i pobieg艂em jeszcze szybciej; wkr贸tce znalaz艂em si臋 przy skalistej grocie, gdzie dwaj m臋偶czy藕ni i trzy kobiety przywarli plecami do kamiennych 艣cian, chowaj膮c za sob膮 pi臋cioro albo sze艣cioro dzieci. Shengar przywarowa艂, warcz膮c na nich z drugiego ko艅ca polany; obawia艂 si臋 ogniska p艂on膮cego po jego prawej stronie. Lecz ogie艅 nie by艂 wystarczaj膮co du偶y i kot ju偶 zaczyna艂 go obchodzi膰, by dosta膰 si臋 do przera偶onych ludzi.

Tutaj! 鈥 krzykn膮艂em i stan膮艂em mi臋dzy shengarem a lud藕mi, trzymaj膮c moj膮 偶a艂osn膮 pochodni臋 tak, by jego drog臋 blokowa艂y dwa p艂omienie. 鈥 Nie chcesz tego zrobi膰. S艂uchaj mojego g艂osu. Zostaw tych dobrych ludzi w spokoju.

Rykn膮艂 na mnie, ods艂aniaj膮c k艂y i napinaj膮c mi臋艣nie, got贸w w ka偶dej chwili skoczy膰; dziecko za mn膮 rozp艂aka艂o si臋 ze strachu.

Niech b臋d膮 cicho i si臋 nie ruszaj膮 鈥 powiedzia艂em przez rami臋. Machn膮艂em p艂on膮c膮 ga艂臋zi膮 i kot nieco si臋 cofn膮艂. 鈥 Pomy艣l, Zanderze. Nie chcesz tego robi膰.

Jeden z m臋偶czyzn poj膮艂, o co chodzi, podszed艂 do ogniska, by wyj膮膰 kolejn膮 ga艂膮藕. Aleksander warkn膮艂 na niego ostro, a ja przerazi艂em si臋, 偶e przeskoczy przez niewielki ogie艅 i dopadnie cz艂owieka, nim ten zdo艂a rozpali膰 pochodni臋.

Cofnij si臋 鈥 nakaza艂em, zn贸w machaj膮c ga艂臋zi膮 w stron臋 Aleksandra. 鈥 Zachowaj spok贸j.

Kot zn贸w si臋 cofn膮艂, a ja ruszy艂em do przodu, machaj膮c ga艂臋zi膮, p贸ki nie wsun膮艂 si臋 mi臋dzy drzewa i nie znikn膮艂. Pochyliwszy si臋, aby ul偶y膰 nogom, dostrzeg艂em m臋偶czyzn臋 stoj膮cego przy ogniu.

Garen 鈥 wykrztusi艂em. By艂 to syn m艂ynarza z mojej rodzinnej wsi, bliski przyjaciel, kt贸ry zawsze wygrywa艂 wszelkie konkursy si艂owe. Po roku sp臋dzonym na 艣wiecie jako Poszukiwacz wr贸ci艂, by przej膮膰 m艂yn po 艣mierci ojca... dwa dni przed najazdem Derzhich.

Mru偶膮c oczy, popatrzy艂 nad ogniem.

Dzi臋ki... 鈥 Jego oczy rozszerzy艂y si臋 i rozb艂ys艂y. 鈥 Chod藕cie 鈥 powiedzia艂, machaj膮c na pozosta艂ych. 鈥 Wprowad藕my dzieci do 艣rodka.

Znikn膮艂em dla niego, jakby moje cia艂o sta艂o si臋 przezroczyste. Odwr贸ci艂em si臋 i pobieg艂em za kotem, a w 偶o艂膮dku mia艂em 艂adunek o艂owiu.

Kolejna grupa gaw臋dziarzy ju偶 rozpali艂a wok贸艂 siebie kr膮g ognisk, podobnie jak nast臋pna. Kiedy postanowi艂em, 偶e nie zrobi臋 ani kroku, us艂ysza艂em tryumfalny ryk dochodz膮cy z niewielkiego wzniesienia tu偶 przede mn膮. Moje stopy same ruszy艂y, a偶 musia艂em z艂apa膰 si臋 drzewa, aby nie wybiec wprost w miejsce, gdzie nie chcia艂em by膰. Aleksander dopad艂 rocznego jelenia i le偶a艂 teraz na o艣wietlonej blaskiem ksi臋偶yca polanie, rado艣nie wgryzaj膮c si臋 w jego brzuch. Jego nozdrza i 艣nieg wok贸艂 by艂y czerwone od krwi.

Osun膮艂em si臋 po pniu. Pier艣 mnie pali艂a. Nogi zacisn臋艂y mi si臋 w w臋z艂y, od kt贸rych chcia艂o si臋 wy膰. Gdyby shengar uzna艂, 偶e wyczerpany niewolnik jest lepszym daniem ni偶 pad艂y jele艅, nie m贸g艂bym nawet kiwn膮膰 palcem, aby mu przeszkodzi膰. Przekonanie Galadona, 偶e zdo艂am odzyska膰 si艂臋 i wytrzyma艂o艣膰 po pi臋ciu dniach odpowiedniego od偶ywiania i treningu, by艂o tylko nieco mniej 艣mieszne ni偶 my艣l, 偶e pi臋膰 dni test贸w Stra偶nika pozwoli mi odzyska膰 moce.

Otuli艂em si臋 poszarpanym p艂aszczem i wrzuci艂em tl膮c膮 si臋 ga艂膮藕 w 艣nieg. Obserwuj膮c, jak shengar zaspokaja g艂贸d, opar艂em g艂ow臋 o drzewo i pr贸bowa艂em wykre艣li膰 w my艣lach plan trasy, jak膮 przebiegli艣my. To by艂o niemo偶liwe. Jak znajdziemy drog臋 z powrotem do wsi?

Z drzemki obudzi艂y mnie dobiegaj膮ce od strony drogi okrzyki. Shengar nadal ogryza艂 udziec, nie okazuj膮c ch臋ci powrotu do prawdziwej postaci ksi臋cia. Cho膰 stanie si臋 to wkr贸tce, je艣li wszystko p贸jdzie tak jak przedtem. Nadstawi艂em ucha, 艂owi膮c zbli偶aj膮ce si臋 d藕wi臋ki. Naci膮gn膮艂em kaptur i wsta艂em, rozprostowuj膮c skurczone mi臋艣nie.

T臋dy! Widz臋 艣lady!

Shengar porzuci艂 ko艣膰, z jego gard艂a dobieg艂 niski pomruk zaniepokojenia. Takiej bestii lepiej nie przeszkadza膰 w posi艂ku. Zszed艂em nieco ze wzg贸rza, by spotka膰 si臋 z 艂owcami, lecz nie spodziewa艂em si臋, 偶e b臋d膮 na koniach. Obok mnie przejechali trzej je藕d藕cy, a shengar zarycza艂.

Tam! 鈥 krzykn膮艂 jeden z nich. Kobieta. 鈥 Bierzcie go.

Zajd臋 go od ty艂u, nie ucieknie! 鈥 zawo艂a艂 m臋偶czyzna.


Czekajcie! 鈥 krzykn膮艂em, biegn膮c za nimi. Panika przyt臋pi艂a moje zmys艂y, wi臋c zignorowa艂em ciarki, jakie te g艂osy wzbudzi艂y na mojej sk贸rze. 鈥 Nie! 鈥 Wbieg艂em na wzniesienie dok艂adnie w tej samej chwili, gdy jeden z je藕d藕c贸w rzuci艂 w艂贸czni膮. Upad艂a tu偶 przed rozw艣cieczonym, ubrudzonym krwi膮 kotem.

To cz艂owiek! 鈥 krzycza艂em ochryple, przera偶ony, 偶e nie us艂ysz膮 mnie przez 艂omot krwi w uszach. Chwyci艂em strzemi臋 najbli偶szego je藕d藕ca. 鈥 Nie wolno wam go zrani膰. Jest pod wp艂ywem przekle艅stwa.

Cz艂owiek? 鈥 To by艂a kobieta. 鈥 Och, s艂odki Valdisie, to ten prosz膮cy!

Mam go! 鈥 krzykn膮艂 je藕dziec z drugiej strony polany, a kot rykn膮艂 z b贸lu. 鈥 Wyko艅cz go mieczem, Daffyd.

Podbieg艂em do shengara, le偶膮cego w ka艂u偶y krwi z wbit膮 w bok w艂贸czni膮. Nie mog艂em rozr贸偶ni膰, kt贸ra krew nale偶a艂a do kota, a kt贸ra do jelenia.

Panie, s艂yszysz mnie? 鈥 Przycisn膮艂em palce do piersi bestii, kt贸ra warkn臋艂a s艂abo, pr贸buj膮c je z siebie zrzuci膰, daj膮c znak tego, co chcia艂em wiedzie膰. 鈥 Zajmiemy si臋 tob膮 鈥 powiedzia艂em. 鈥 呕aden wojownik Derzhich nie zosta艂 zabity jedn膮 w艂贸czni膮. Czy偶 to nieprawda?

Je藕d藕cy zsiedli i zbli偶yli si臋.

呕yje? 鈥 spyta艂a kobieta.

Tak 鈥 odpar艂em 鈥 ale jest ci臋偶ko ranny. Bardzo krwawi. Macie tu jakiego艣 uzdrowiciela?

呕aden nie zna si臋 na shengarach.

Zmieni si臋... wkr贸tce. 鈥 Przez polan臋 przelecia艂 podmuch gor膮cego powietrza, shengar rykn膮艂... j臋kn膮艂... i obraz zacz膮艂 falowa膰. Gdy dwa oblicza walczy艂y o pierwsze艅stwo, Aleksander krzycza艂 z b贸lu, a偶 ludzie za mn膮 wydali z siebie pe艂ne przera偶enia westchnienie. Nie zwraca艂em na nich uwagi. 鈥 Wkr贸tce, panie 鈥 powiedzia艂em, cofaj膮c si臋 nieco, aby nie dotkn膮膰 go podczas przemiany. 鈥 Trzymaj si臋 mojego g艂osu. Pomo偶emy ci, gdy tylko przemiana si臋 sko艅czy.

Przez chwil臋 s膮dzi艂em, 偶e nie 偶yje, gdy偶 le偶a艂 bezw艂adny i zimny na splamionym krwi膮 艣niegu. Zerwa艂em p艂aszcz i koszul臋, po czym maj膮c nadziej臋, 偶e to nie pogorszy sprawy, wyrwa艂em w艂贸czni臋, przyciskaj膮c z艂o偶on膮 koszul臋 do rany ziej膮cej w brzuchu Aleksandra. U偶y艂em jego sk贸rzanego pasa, aby utrzyma膰 koszul臋 na miejscu, po czym owin膮艂em go w m贸j p艂aszcz, skrajem 艣cieraj膮c mu krew z twarzy.

Potrzebuje uzdrowiciela 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Je艣li zdo艂acie powie藕膰 go na swoich koniach...

Lecz oni nie odpowiedzieli, a ja natychmiast poj膮艂em, co uczyni艂em. Mia艂em na sobie tylko tunik臋 niewolnika i spodnie. Widzieli, 偶e by艂em Ezzarianinem, i by膰 mo偶e, jak Garen, znali te偶 moje imi臋.

Prosi艂em tylko, aby艣cie si臋 nim zaj臋li, jak Ezzarianie zawsze zajmowali si臋 tymi, kt贸rzy przybywali z pro艣b膮 o pomoc 鈥 rzuci艂em, maj膮c nadziej臋, 偶e pos艂uchaj膮 tego, co powiedzia艂em, nawet je艣li udawali, 偶e tego nie s艂ysz膮. Potem zebra艂em si臋 na odwag臋 i spojrza艂em... w twarz mojej 偶ony, kr贸lowej Ezzarii i jej m臋偶a, kt贸ry kiedy艣 by艂 moim najbli偶szym przyjacielem.




Rozdzia艂 24


Kiedy schodzi艂em ze wzg贸rza, ksi臋偶yc opad艂 ku horyzontowi, a las sta艂 si臋 ciemny i ponury. Ysanne, Rhys i nieznany mi Dafryd zrobili nosze dla Aleksandra i go zabrali. Pr贸bowa艂em pom贸c, ul偶y膰 ksi臋ciu, przyspieszy膰 ich powr贸t, lecz nie zwracali na mnie wi臋cej uwagi ni偶 na ksi臋偶ycowy cie艅. Nawet w pierwszej chwili poznania ich oczy niczego nie zdradzi艂y, jakby widzieli tylko ziemi臋 pod moimi nogami. Wiedzia艂em, jak to si臋 robi艂o. Na lito艣膰 bog贸w, sam robi艂em to w przesz艂o艣ci, nigdy nie zdaj膮c sobie sprawy, jakie to przera偶aj膮ce dla niewidzialnego: ca艂kowita samotno艣膰 ducha 艣wiadcz膮ca dobitnie, 偶e kto艣 nie istnieje, 偶e cia艂o i krew nie dowodz膮 偶ycia, 偶e nie ma na to lekarstwa.

Przynajmniej mog艂em pod膮偶a膰 po ich 艣ladach. Tylko raz zboczy艂em z oznaczonej zapachem koni 艣cie偶ki, aby rozpali膰 pochodni臋 w 偶arze opuszczonego ogniska. Niewielki p艂omie艅 pozwala艂 mi dostrzec 艣lady i odchody zwierz膮t, pomaga艂 nieco ogrza膰 d艂onie i twarz. Od niedawna posiada艂em pierwsze prawdziwe ubranie od wielu lat, a ju偶 straci艂em z niego po艂ow臋. Id膮c, roze艣mia艂em si臋 g艂o艣no. Aleksander uzna艂by to za dobry dowcip. Echo odbija艂o si臋 g艂ucho mi臋dzy milcz膮cymi drzewami.

Czas obszed艂 si臋 z Ysanne bardzo 艂agodnie. Nawet w 艣wietle pochodni mog艂em dostrzec, z jakim artyzmem przemieni艂 dziewcz臋c膮 mi臋kko艣膰 jej rys贸w w prawdziwe pi臋kno. Pragn膮艂em spojrze膰 w jej oczy, aby dostrzec, czy za murem spokoju nadal kwitnie ogr贸d jej ducha. Tak niewielu mog艂o go zobaczy膰. Jej pogodna wysoko艣膰... Kruche 偶elazo jej dzieci艅stwa teraz wzmocnione przez czas i przeciwno艣ci losu. Urodzi艂a si臋, aby by膰 kr贸low膮.


* * *


Jej rodzina mieszka艂a we wsi oddalonej o jakie艣 dwadzie艣cia lig od mojej. Kiedy Ysanne mia艂a pi臋膰 lat, oddano j膮 do domu kr贸lowej Taryi na nauk臋 鈥 okaza艂o si臋, 偶e ma zaskakuj膮co wysoki poziom melyddy. By艂a zbyt m艂oda, aby 偶y膰 w wielkim domu z pi臋膰dziesi臋cioma dworzanami i wiecznie zaj臋t膮 kobiet膮 starsz膮 od jej babki. Kr贸lowa Tarya by艂a uparta i zmusza艂a Ysanne, by trenowa艂a dok艂adnie w taki sam spos贸b, w jaki ona to robi艂a pi臋膰dziesi膮t lat wcze艣niej, nie pozwalaj膮c b艂yskotliwej dziewczynce porusza膰 si臋 szybciej albo omija膰 jaki艣 etap, lecz ka偶膮c jej powtarza膰 ka偶dy krok. Tarya nigdy nie zezwoli艂a jej cho膰by zademonstrowa膰 zadziwiaj膮cych wariacji talentu, jaki odkrywa艂a wraz z wiekiem. Poniewa偶 jej pe艂ni podziwu dla w艂adzy rodzice nie 艣mieli si臋 sprzecza膰 z kr贸low膮, Ysanne nie mia艂a wyboru. Przez dziesi臋膰 lat chowa艂a w sobie samotno艣膰 i furi臋, pewna, 偶e stara kobieta chce j膮 zmusi膰 do poddania si臋 albo zniszczy膰 jej ducha. Lecz w pi臋tnaste urodziny Ysanne kr贸lowa Tarya u艣miechn臋艂a si臋, obj臋艂a j膮 i powiedzia艂a, 偶e jest najsilniejsz膮 Aife, jaka kiedykolwiek narodzi艂a si臋 w Ezzarii, i rai-kirah nie pokonaj膮 jej, dop贸ki jej talent b臋dzie zasilany p艂on膮cym wewn膮trz niej ogniem.

Zatem dlaczego nigdy nie pozwoli艂a艣 mi go u偶y膰? 鈥 spyta艂a podejrzliwie Ysanne. 鈥 Dlaczego przez te wszystkie lata pogrzeba艂a艣 mnie na starych 艣cie偶kach?

Kr贸lowa wy艣mia艂a j膮 i wyja艣ni艂a, 偶e jej talent wymaga艂 tylko niewielkiego przeszkolenia. Lecz jej cierpliwo艣膰... to zupe艂nie inna sprawa. 呕adna Aife nie mog艂a sobie pozwoli膰 na pop臋dliwo艣膰.

Znali艣my si臋 ju偶 od bardzo dawna, gdy Ysanne opowiedzia艂a mi o tym dniu. Nie nale偶a艂a do tych, kt贸rzy ch臋tnie przyznawali, 偶e czego艣 im nie dostaje.

Bycie Aife, czyli tw贸rc膮 portali, by艂o najtrudniejszym ze wszystkich ezzaria艅skich powo艂a艅. Wple艣膰 swoje istnienie w dusz臋 innej osoby tak dok艂adnie, aby stworzy膰 z tego fizycznie istniej膮c膮 rzeczywisto艣膰, to bardzo trudne zadanie, nawet gdy ta osoba jest zdrowa i w pe艂ni zmys艂贸w. Lecz zrobi膰 to komu艣, kto nosi w sobie demona 鈥 osobie szalonej, mo偶e z艂o艣liwej, mo偶e w ataku sza艂u 鈥 to zadanie po stokro膰 bardziej skomplikowane i niebezpieczne. Jak to zwykle bywa, w艣r贸d Ezzarian najwi臋kszym powa偶aniem cieszyli si臋 wojownicy 鈥 Stra偶nicy, lecz 偶aden Stra偶nik nie zrobi艂by kroku do walki, nie wspominaj膮c ju偶 o pewno艣ci i swobodzie czynienia wszystkiego, co niezb臋dne, gdyby bezgranicznie nie ufa艂 swojej Aife. Gdyby portal si臋 za nim zamkn膮艂, zosta艂by na zawsze uwi臋ziony w duszy innej osoby, a bez wiary w powr贸t, kt贸ry zapewnia艂a mu Aife, wpad艂by w otch艂a艅 szale艅stwa, w jakiej nikt nie zdo艂a艂by go ju偶 odnale藕膰.

Mistrzowie tacy jak Galadon posiadali rozsian膮 po ca艂ej Ezzarii sie膰 towarzyszy, kt贸rzy wsp贸lnie dbali o w艂a艣ciwy dob贸r uczni贸w w pary.

Stra偶nik i Aife, Poszukiwacz i Pocieszyciel, Uczony i Tw贸rca Zakl臋膰, wszystkie nasze zdolno艣ci by艂y przygotowywane do pracy w parach, oczywi艣cie za wyj膮tkiem Tkaczki, kt贸ra zawsze dzia艂a艂a samotnie. Posiadana przez Poszukiwaczy zdolno艣膰 odkrywania demon贸w kryj膮cych si臋 w sercu szale艅stwa czy okrucie艅stwa niewiele by znaczy艂a, gdyby Pocieszyciel nie umia艂 ople艣膰 ofiary zakl臋ciem. Dotyk Pocieszyciela, rozwijaj膮cy ni膰 mocy do Aife, nie by艂by bezpieczny bez fizycznych umiej臋tno艣ci ochraniaj膮cego go Poszukiwacza. Cho膰 wszyscy dzia艂ali艣my w jednym celu, nasze zdolno艣ci wymaga艂y zr贸wnowa偶enia niczym role w jakiej艣 z艂o偶onej figurze tanecznej, gdzie nasze 偶ycie i zdrowe zmys艂y zale偶a艂y od dzia艂a艅 partnera, kt贸re 艂膮czy艂y si臋 z naszymi. Og艂oszenie powstania nowej pary by艂o r贸wnie wa偶ne jak narodziny, 艣mier膰 czy 艣lub. Nie wszystkie pary si臋 rzeczywi艣cie pobiera艂y. Tak naprawd臋 znacznie cz臋艣ciej tego nie robi艂y. Lecz intymno艣膰 艂膮cz膮ca Stra偶nika i Aife by艂a wyj膮tkowa. Trudno by艂o wyobrazi膰 sobie fakt, 偶e po艣lubia si臋 jedn膮 kobiet臋, a po duszach spaceruje z inn膮.

Mia艂em to szcz臋艣cie, 偶e Galadon mieszka艂 w naszej wiosce, wi臋c w przeciwie艅stwie do wielu uczni贸w nie musia艂em opuszcza膰 domu. Cho膰 trening, jakiemu mnie poddano, by艂 偶mudny i wyczerpuj膮cy, rodzice i siostra os艂aniali mnie swoim ciep艂em i dawali poczucie bezpiecze艅stwa. Poniewa偶 偶y艂em i 膰wiczy艂em w ma艂ej wiosce, by艂em przera偶ony, gdy Galadon powiedzia艂 mi, 偶e znalaz艂 mi partnerk臋, kt贸r膮 jest uczennica kr贸lowej Taryi. Dziewczyna znana ze swoich niezwyk艂ych zdolno艣ci. Dziewczyna, o kt贸rej m贸wiono, 偶e jest zimna i nieprzyst臋pna. Dziewczyna, kt贸rej przeznaczeniem jest zosta膰 kr贸low膮. Dziewczyna tak 艣liczna, 偶e moje m艂odzie艅cze pop臋dy, st艂umione nieko艅cz膮cym si臋 szkoleniem, wybuch艂y i niemal rozerwa艂y mnie na kawa艂ki w chwili, kiedy j膮 zobaczy艂em.

Galadon szybko temu zaradzi艂, ordynuj膮c mi taki cykl treningu, 偶e wszystko, co prze偶y艂em do tej pory, wydawa艂o mi si臋 dziecinn膮 zabawk膮. W niekt贸re dni widywa艂em j膮 tylko przez kr贸tk膮 chwil臋, gdy 艣wiat艂o 艣wiec ze 艣wi膮tyni odbija艂o si臋 na jej twarzy, kiedy koncentrowa艂a si臋 na tworzeniu portalu. Sta艂em nieopodal i zastanawia艂em si臋, jaki okaza艂by si臋 w dotyku ma艂y do艂eczek na g艂adkiej linii jej podbr贸dka, gdybym pog艂adzi艂 jego kusz膮c膮 nieregularno艣膰, albo jak by to by艂o, gdybym przesun膮艂 palcem po niewielkiej, wywo艂anej zm臋czeniem zmarszczce mi臋dzy brwiami, do chwili gdy Galadon zaczyna艂 szepta膰 nagl膮co:

Zaczynaj, durniu! Demony nie czekaj膮 na rozdziawione kawki鈥. A ja zamyka艂em oczy, wzdycha艂em na wspomnienie jej urody, jakby Galadon tego nie widzia艂, po czym wypowiada艂em odpowiednie s艂owa i wraca艂em do rzeczywisto艣ci, kt贸ra mia艂a zaprowadzi膰 mnie do jej tworu.

To w艂a艣nie w portalu j膮 pozna艂em. Tam mog艂em s艂ysze膰 g艂os jej umys艂u, kiedy nie rozprasza艂 mnie widok jej cia艂a. Z pocz膮tku ci膮gle si臋 k艂贸cili艣my. By艂a bardzo pewna siebie, a cho膰 w Ezzarii by艂em nie艣mia艂ym i gapowatym pi臋tnastolatkiem, to w kr贸lestwach zakl臋膰 i walki nie mia艂em ju偶 takich zahamowa艅. Efekt dziesi臋ciu lat pracy z Galadonem polega艂 na tym, 偶e albo zaczyna艂o si臋 wierzy膰 w siebie, albo po prostu si臋 poddawa艂o. Galadon twierdzi艂, 偶e dwa lata naszych wsp贸lnych trening贸w postarzy艂y go o pi臋膰dziesi膮t lat, ale my wiedzieli艣my lepiej. Szczyci艂 si臋 nasz膮 doskona艂o艣ci膮, si艂膮 i tryumfami. Gdy wr贸cili艣my zwyci臋sko z pierwszej walki 鈥 wyp臋dziwszy demona z suzai艅skiej kobiety, kt贸ra omal nie zamordowa艂a w艂asnych dzieci 鈥 Galadon wzni贸s艂 za nas toast i powiedzia艂, 偶e jak dot膮d 偶adna para nie zdo艂a艂a nam dor贸wna膰. Prawie go nie s艂yszeli艣my, bo kiedy otworzyli艣my oczy i zobaczyli艣my siebie nawzajem w swoich cia艂ach, podczas gdy nasza krew wci膮偶 dudni艂a zakl臋ciami, niebezpiecze艅stwem i zwyci臋stwem, w ca艂ym wszech艣wiecie nie by艂o miejsca na nic innego.

Wtedy odkry艂em ju偶 ognist膮 dusz臋 alabastrowej bogini, 艂agodn膮 nami臋tno艣膰, kt贸ra zdo艂a艂aby przywr贸ci膰 偶ycie trupowi, dowcip, kt贸ry m贸g艂by ostrzy膰 diamenty, oddanie, kt贸re przez ca艂e 偶ycie czeka艂o na ukochanego. Jej dusza by艂a pi膮t膮 por膮 roku, bogatsz膮 w barwy ni偶 jesie艅, pe艂niejsz膮 偶ycia ni偶 wiosna, ukryt膮, gotow膮 przekszta艂ci膰 艣wiat w pe艂nej chwale. Pozwoli艂a mi na艅 spojrze膰... i obieca艂a, 偶e b臋d臋 m贸g艂 sp臋dzi膰 ca艂e 偶ycie na jej badaniu.


Kiedy wyszed艂em z lasu i ruszy艂em 艣cie偶k膮 do wioski, dr偶a艂em w ciemno艣ciach przed 艣witem. To by艂o tak dawno temu.

W chatce dla go艣ci pali艂o si臋 艣wiat艂o, a przy drzwiach t艂oczyli si臋 ludzie. Zastanawia艂em si臋, czy nie wr贸ci膰 do lasu i nie poczeka膰, a偶 si臋 rozejd膮, ale uzna艂em, 偶e to nie ma znaczenia. Po co sta膰 na zimnie, kiedy najgorsze ju偶 si臋 wydarzy艂o. Nie umar艂em. Nie krwawi艂em. Prze偶yj臋. Pi臋tnastu czy dwudziestu ludzi nie rozst膮pi艂o si臋, kiedy si臋 zbli偶y艂em, ale jakim艣 sposobem poruszyli si臋 tak 鈥 jeden m臋偶czyzna pochyli艂 si臋 do przyjaciela, 偶eby mu co艣 powiedzie膰, inny cia艣niej otuli艂 si臋 p艂aszczem, kobieta przycisn臋艂a do siebie dw贸jk臋 dzieci dla ochrony przed zimnem 鈥 偶e mog艂em przej艣膰 i nie dotkn膮膰 偶adnego z nich. Kiedy wszed艂em do 艣rodka, uzdrowicielka nawet nie podnios艂a wzroku, by zobaczy膰, kto przekroczy艂 pr贸g.

Aleksander wygl膮da艂 strasznie 鈥 jego sk贸ra by艂a niemal przezroczysta, usta bezbarwne, policzki i oczy zapadni臋te. Kobieta oczy艣ci艂a ran臋 i zabanda偶owa艂a j膮, a s膮dz膮c po przyrz膮dach na stole, na kt贸rym le偶a艂y ig艂y, jedwabna ni膰, paczuszki zi贸艂, niedu偶y piecyk, kamyki i kawa艂ki metalu, uzna艂em, 偶e wcze艣niej j膮 zaszy艂a i wykorzysta艂a zakl臋cie do leczenia. Zignorowa艂em uzdrowicielk臋, kt贸ra my艂a d艂onie i pakowa艂a przyrz膮dy i zakrwawione szmaty do koszyka, by mo偶na je by艂o oczy艣ci膰, i usiad艂em na 艂贸偶ku.

艢pij dobrze, panie. Oby艣 nie mia艂 z艂ych sn贸w. 鈥 Oczywi艣cie si臋 nie poruszy艂. Ma艂o prawdopodobne, by mnie us艂ysza艂. 鈥 B臋d臋 wstawa艂 co kilka godzin, podawa艂 ci wod臋 i sprawdza艂 banda偶e.

Uzdrowicielka podsyci艂a ogie艅 i wzi臋艂a kilka rzeczy ze stolika przy 艂贸偶ku, pozostawiaj膮c paczuszk臋 zi贸艂 i wilgotn膮 szmatk臋. Cicho zamkn臋艂a za sob膮 drzwi.

Nala艂em do miednicy wody do mycia i starannie zmy艂em zasch艂膮 krew z r膮k i tuniki niewolnika. Kiedy ju偶 wyla艂em wod臋 i wywiesi艂em tunik臋 na belce, by wysch艂a, owin膮艂em si臋 kocem i po艂o偶y艂em na pod艂odze przed ogniem, zastanawiaj膮c si臋, czym zast膮pi膰 koszul臋 i p艂aszcz. Ezzarianie z pewno艣ci膮 nic takiego mi nie dadz膮. Jednak podczas nast臋pnego, d艂ugiego dnia, gdy wci膮偶 budzi艂em si臋 i zn贸w zapada艂em w sen, koszula i p艂aszcz, kt贸rymi owin膮艂em Aleksandra, pojawi艂y si臋 na stole 鈥 czyste, suche i z艂o偶one. Mo偶e pomy艣leli, 偶e nale偶膮 do niego. Na艂o偶y艂em je, da艂em Aleksandrowi troch臋 herbaty z zio艂ami pozostawionymi przez znachork臋 i zn贸w poszed艂em spa膰.

Uzdrowicielka przychodzi艂a cz臋sto, 偶eby sprawdzi膰 stan ksi臋cia, wahaj膮cy si臋 mi臋dzy delirium a 艣miertelnym bezruchem. Patrzy艂em, co robi, by mu ul偶y膰, i na艣ladowa艂em j膮 w czasie, gdy jej nie by艂o. Wieczorem zrobi艂em sobie co艣 do jedzenia i zn贸w poszed艂em spa膰. Nie mia艂em zbyt wiele do roboty.

Gdzie艣 w 艣rodku tamtej nocy 鈥 wielki ksi臋偶yc wisia艂 nisko nad zachodnimi szczytami 鈥 us艂ysza艂em kroki na zewn膮trz chatki dla go艣ci. Ju偶 prawie zasypia艂em, ale postanowi艂em jeszcze poczeka膰 i sprawdzi膰, czy uzdrowicielka zauwa偶y jakie艣 zmiany u naszego pacjenta. Wydawa艂o mi si臋 dziwne, 偶e przychodzi tak p贸藕no. Lecz ciemna posta膰 nie nios艂a latarni i jej nie zapali艂a, a zamiast podej艣膰 do Aleksandra, stan臋艂a nade mn膮. By艂em got贸w odtoczy膰 si臋 na bok, gdy ta osoba pochyli艂a si臋 i dotkn臋艂a mojego ramienia.

Seyonne 鈥 szepn膮艂 m臋偶czyzna.

On nie istnieje 鈥 odpar艂em.

To jak wyt艂umaczy膰 wizj臋, kt贸r膮 mia艂em w lesie? Mo偶e to tylko odrobin臋 za du偶o zimowego ale?

Usiad艂em z u艣miechem, zaskoczony.

Jeszcze nic nie wiesz o zimowym ale, Rhys-na-varain? A mo偶e z wiekiem i wygodami twoja g艂owa zrobi艂a si臋 dziurawa i ca艂a ci臋偶ko nabyta wiedza z niej uciek艂a?

Kucn膮艂 i w ciemno艣ciach, odnalaz艂 moje d艂onie i zacisn膮艂 na nich swoje pot臋偶ne pi臋艣ci... Jego grube palce natrafi艂y na okowy. Cofn膮艂 si臋, jakby metal by艂 gor膮cy.

Gaenadzi 鈥 powiedzia艂em. Nie mog艂em zaprzeczy膰 swojemu szkoleniu, cho膰 bardzo tego pragn膮艂em. Musia艂em go ostrzec, 偶e jestem nieczysty.

Przekl臋te prawo 鈥 rzek艂em cicho, lecz zdecydowanie. 鈥 Nie mog臋 podtrzymywa膰 tego szale艅stwa, kiedy widz臋, jak 偶ywy wchodzisz do Dael Ezzar. Widzia艂em tw贸j upadek, Seyonne. Otoczy艂o ci臋 o艣miu Derzhich albo wi臋cej. Widzia艂em wbijaj膮cy si臋 w twoje cia艂o miecz i krew na twojej koszuli. Nie mog艂em ryzykowa膰 tych niewielu...

Nic nie mog艂e艣 zrobi膰. Przegrali艣my. Ciesz臋 si臋, 偶e prze偶y艂e艣. Naprawd臋 si臋 ciesz臋. 鈥 Mia艂em nadziej臋, 偶e zmieni temat.

Wiedzia艂em, 偶e przysi臋ga艂em sprowadzi膰 pomoc albo zgin膮膰... wi臋c wr贸ci艂em. Daffyd m贸g艂by ci o tym powiedzie膰. By艂 w grupie strzeg膮cej kr贸lowej Taryi, ale ja kaza艂em im j膮 opu艣ci膰 i przygotowa膰 zakl臋cia, kt贸rych potrzebowa艂e艣. 呕eby ci臋 wydosta膰. Ale widzia艂em tw贸j upadek...

Twoja 艣mier膰 nie przynios艂aby nic dobrego.

Nadal 艣ni臋 o tym dniu.

Powinienem ci pokaza膰, jak nie 艣ni膰. Wcze艣nie si臋 tego nauczy艂em.

Ach, przekle艅stwo na to wszystko, Seyonne. Co my wtedy sobie my艣leli艣my... 偶e mo偶emy samotnie walczy膰 z imperium?

Nie widzieli艣my innego rozwi膮zania. Nie mogli艣my si臋 podda膰.

Byli艣my g艂upcami. Zawsze jest jakie艣 inne wyj艣cie.

Usiad艂 na pod艂odze obok mnie. Cho膰 widzia艂em zarys jego sylwetki, nie dostrzega艂em twarzy. Kiedy jednak si臋gn膮艂em po pogrzebacz, by podsyci膰 ogie艅, chwyci艂 mnie za r臋k臋.

Zostaw to tak, jak jest. 鈥 W jego s艂owach us艂ysza艂em b艂aganie o zrozumienie. Rozmowa w ciemno艣ciach by艂a 艂atwiejsza ni偶 patrzenie na mnie w blasku ognia.

Ciesz臋 si臋, 偶e przyszed艂e艣 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Nawet nie wiesz, jak si臋 ciesz臋. Powiedz mi... Powiedz mi cokolwiek. O tym miejscu. Dael Ezzar... Nowa Ezzaria. Jak j膮 odnale藕li艣cie? Powiedz mi, kto prze偶y艂. 鈥 Odczuwa艂em ogromne pragnienie rozmowy, ale nie wiedzia艂em, czy ten g艂贸d uda si臋 zaspokoi膰, czy tylko st臋pi膰 balsamem s艂贸w.

Najpierw musz臋 ci powiedzie膰 o...

O Ysanne i tobie. Ju偶 o tym s艂ysza艂em. Kiedy ksi膮偶臋 powiedzia艂 mi o rybiookim ma艂偶onku, wiedzia艂em, 偶e nie mo偶e to by膰 nikt inny. Ciesz臋 si臋 z tego.

Tak niewielu pozosta艂o... Nie mogli艣my pozwoli膰, by moc si臋 zmarnowa艂a... A znali艣my si臋 od tak dawna... Kiedy艣 byli艣my w parze.

W porz膮dku. Modli艂em si臋, by prze偶y艂a... A je艣li prze偶yje, wiedzia艂em, 偶e wyjdzie za m膮偶. Mia艂em nadziej臋, 偶e to b臋dzie kto艣 jej wart. 鈥 Kto艣, kto da jej muzyk臋, czego ja nie potrafi艂em. 鈥 Kt贸偶 by艂by lepszy od ciebie? Nie m贸w o niej, je艣li to dla ciebie trudne.

Na ogie艅 demon贸w, Seyonne, my艣leli艣my, 偶e nie 偶yjesz. I nie zrobili艣my tego od razu. W ko艅cu przekona艂em Galadona, by pozwoli艂 mi przej艣膰 pr贸by. Wiesz, 偶e stary smok nadal zionie ogniem?

S艂ysza艂em o tym od m艂odego Llyra.

Milcza艂 przez chwil臋.

Za艂o偶yli艣my, 偶e to Llyr powiedzia艂 ci, jak nas odnale藕膰. Co jeszcze ci przekaza艂?

Nic. By艂 ostro偶ny... i nie mieli艣my czasu.

A ty by艂e艣 niewolnikiem Derzhich... Przez tyle lat. Jak to znios艂e艣?

Nie tak planowa艂em sp臋dzi膰 reszt臋 偶ycia.

Tak wiele chcia艂em od niego us艂ysze膰, ale wiedzia艂em, 偶e nie mamy czasu. Dlatego od艂o偶y艂em na bok pragnienia i poruszy艂em najwa偶niejszy temat.

Co Ysanne my艣li o historii Aleksandra?

Wiesz, 偶e nikt nie zna jej my艣li.

Ale czy pojmuje niebezpiecze艅stwo? Wydaje si臋, 偶e 藕le odczytali艣my proroctwa. Ci Khelidowie... Rhysie, widzia艂em Gai Kyalleta w Khelidzie Kastavanie. Nie mam mocy... ale widzia艂em to. Jeszcze nigdy nie spotka艂em demona tak pot臋偶nego. Zawsze podejrzewali艣my, 偶e istnieje w艂adca demon贸w, a wszystkie instynkty podpowiadaj膮 mi, 偶e widzia艂em tak膮 w艂a艣nie istot臋. Jestem przekonany, 偶e ten Kastavan pragnie odrzuci膰 na bok swoje obecne cia艂o i 偶y膰 dalej w dziedzicu cesarstwa.

Niemo偶liwe. Sk膮d mo偶esz wiedzie膰? M贸wisz, 偶e demon kieruje tymi Khelidami.

Nie my艣la艂em o tym w ten spos贸b.

To jedyne wyja艣nienie tego, co robi膮 z ksi臋ciem. I widzia艂em ich oczy. Nie mo偶emy pozwoli膰, by opanowani przez demony wojownicy si臋gn臋li po w艂adz臋 w cesarstwie... Je艣li zdob臋d膮 bogactwo i w艂adz臋, stan膮 si臋 tak silni, 偶e nie wygna ich nawet pi臋膰dziesi臋ciu Stra偶nik贸w. Musimy pokona膰 ich teraz, kiedy jeszcze si臋 nie umocnili. Wierz臋, 偶e mo偶ecie wykorzysta膰 Aleksandra i jego...

Czekaj... Musisz... 鈥 Rhys j膮ka艂 si臋 i macha艂 r臋kami w ciemno艣ciach, poczu艂em te偶, 偶e si臋 ode mnie odsuwa. 鈥 Jeste艣 pewien, 偶e nie masz mocy, Seyonne?

Rytua艂y s膮 bardzo dok艂adne. Uwierz mi. Pr贸bowa艂em wszystkiego.

Musisz odej艣膰 od tego Derzhiego, Seyonne. Zosta艂 zniszczony tak, 偶e nie da si臋 ju偶 nic naprawi膰. Ysanne m贸wi, 偶e rai-kirah uwi艂y w nim sobie gniazdo. Nie wolno ci by膰 przy nim, kiedy go poch艂on膮. Damy ci konia. Mo偶esz uciec, zanim...

Uciec? 鈥 Wstrz膮sn臋艂o mn膮. Kto jak kto, ale Rhys powinien zacz膮膰 dzia艂a膰, poj膮膰 niebezpiecze艅stwo i zabra膰 si臋 za jego za偶egnywanie w typowy dla siebie spos贸b 鈥 czyli rzuci膰 si臋 z zapa艂em do walki. Tego si臋 nie spodziewa艂em. My艣la艂em, 偶e b臋d臋 go musia艂 przekonywa膰 do zachowania ostro偶no艣ci. A on my艣la艂, 偶e m贸g艂bym... chcia艂bym... uciec. 鈥 Rhysie, wiesz, kim jestem? To pi臋tno na ramieniu oznacza, 偶e jestem w艂asno艣ci膮, a to na twarzy oznajmia, 偶e kr贸lewski r贸d Derzhich posiada mnie tak jak ty posiadasz par臋 but贸w. W ca艂ym cesarstwie nie ma miejsca, gdzie nie rozpoznano by tych znak贸w. Ale poza tym drobiazgiem... Czemu mia艂bym si臋 ba膰, 偶e Aleksander zostanie opanowany przez demona po艣rodku osady Ezzarian? Nawet je艣li nie uda wam si臋 go od razu uleczy膰, mo偶ecie go chroni膰.


Wszystko si臋 zmieni艂o, Seyonne. Nie wiesz, przez co przeszli艣my. Jest nas tak niewielu, 偶e musieli艣my si臋 zmieni膰. 鈥 Denerwowa艂 si臋 coraz bardziej.

Co masz na my艣li?

Po pierwsze... ju偶 nie poszukujemy.

By艂em oszo艂omiony. Czu艂em si臋, jakby w艂a艣nie stwierdzi艂, i偶 zadecydowali, 偶e s艂o艅ce ma 艣wieci膰 w nocy, a ksi臋偶yc w dzie艅.

Nie poszukujecie? To jak odnajdujecie ofiary? 鈥 Co wa偶niejsze, jak Aife mia艂a stworzy膰 portal, je艣li nie by艂o Pocieszyciela nawi膮zuj膮cego fizyczny kontakt z ofiar膮?

Nie walczymy w ten sam spos贸b. Nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na wysy艂anie Poszukiwaczy. Ko艅cz膮... jak ty. A poniewa偶 mamy tak niewielu Stra偶nik贸w, co by艣my zrobili z odnalezionymi ofiarami? Jak by艣my je wybierali?

To co robicie? Siedzicie tu i pozwalacie, 偶eby zgni艂y? Pozwalacie, 偶eby kobieta oszala艂a i zabi艂a swoje dzieci? Pozwalacie, by m臋偶czyzna krzy偶owa艂 swoich niewolnik贸w, 偶eby nakarmi膰 istot臋, kt贸ra zamieszka艂a w jego duszy? Co m贸wicie starcom, kt贸rzy p艂acz膮 przez koszmary? Na Verdonne, Rhysie, co robicie?

Robimy, co mo偶emy! 鈥 wykrzykn膮艂 tak gwa艂townie, i偶 my艣la艂em, 偶e pod艂oga si臋 zatrz臋sie. 鈥 Zawarli艣my umow臋.

Umow臋 z demonami? 鈥 By艂em przera偶ony. Kiedy zbli偶a艂o si臋 zwyci臋stwo w bitwie, targi z demonami nie by艂y niczym niezwyk艂ym. Chodzi艂o o to, by zmusi膰 je do opuszczenia naczynia, nie o ich zniszczenie. Demony by艂y cz臋艣ci膮 natury i same w sobie nie stanowi艂y wi臋kszego z艂a. Naszym celem nie by艂o ich zniszczenie, gdy偶 mogliby艣my w贸wczas zak艂贸ci膰 nieznan膮 nam r贸wnowag臋 wszech艣wiata. Nie pozwalali艣my im jedynie karmi膰 si臋 ludzk膮 dusz膮. Dlatego te偶 je艣li mogli艣my zmusi膰 je do podporz膮dkowania si臋, proponowali艣my im dalsze istnienie w zamian za zwr贸cenie naczynia. W贸wczas demony opuszcza艂y dusze i powraca艂y na zamarzni臋te pustkowia p贸艂nocy, by si臋 zregenerowa膰. Tylko je艣li odm贸wi艂y, walczyli艣my na 艣mier膰 i 偶ycie. Ale umowa poza tymi warunkami... 鈥 Co wymieniacie? I z kim? Przysi臋ga艂e艣, 偶e b臋dziesz z nimi walczy艂... Jak dochowujesz wierno艣ci swojej przysi臋dze?

Masz racj臋, m贸wi膮c o demonie, kt贸ry decyduje za nich wszystkich. Masz racj臋, 偶e zagro偶eniem s膮 Khelidowie. Nasza para w p贸艂nocno-wschodnim imperium 鈥 Keyra i Dorach 鈥 ci膮gle doprowadza艂a nam op臋tanych przez demona Khelid贸w, oszale膰 z nimi by艂o mo偶na. Za d艂ugo by to wyja艣nia膰, ale dowiedzia艂em si臋, co si臋 sta艂o, i wpad艂em na ten pomys艂. W ka偶dym cyklu ksi臋偶yca staczamy jedn膮 walk臋. Keyra i Dorach tworz膮 po艂膮czenie z ofiar膮. Je艣li w ten spos贸b si臋 ograniczamy, demony nie opanowuj膮 nowych ludzi wbrew ich woli, nie poluj膮 te偶 ani nie wyzywaj膮 naszych. Ka偶de spotkanie to walka o jedn膮 dusz臋. To zaciek艂y b贸j... czego si臋 mo偶na spodziewa膰, skoro wiedz膮, 偶e nadchodzimy. Zabi艂em kilka demon贸w, inne wygna艂em, straci艂em galon krwi i omal nie postrada艂em r臋ki. Lecz da艂o mi to czas, abym pom贸g艂 wy膰wiczy膰 nowych Stra偶nik贸w. Jak widzisz, nie mo偶emy chroni膰 tego Derzhiego... I tak nie jest wart wi臋cej ni偶 oni wszyscy.

I Ysanne si臋 na to zgodzi艂a? Jedna dusza za ka偶dym cyklem ksi臋偶yca...

Oczywi艣cie, 偶e tak. Nikomu z nas si臋 to nie podoba. Nie mamy wyboru. 鈥 Musia艂 wyczu膰 m贸j szok i niedowierzanie. 鈥 Tylko do czasu kiedy staniemy si臋 silniejsi. Dop贸ki nie wyszkolimy wi臋cej Stra偶nik贸w. To by艂o najlepsze rozwi膮zanie, jakie mogli艣my znale藕膰. Dotarcie tu zaj臋艂o nam dwa lata. Ka偶dego dnia kryli艣my si臋, rozdzieleni, bez mo偶liwo艣ci pracy. Nasz 艣wiat pogr膮偶y艂 si臋 w chaosie. Zosta艂e艣 pojmany. Morryn i Havach nie 偶yli, podobnie jak wszyscy Stra偶nicy z zachodnich las贸w. Musieli艣my przyspieszy膰 nasz trening. Kiedy pr贸bowali艣my zn贸w zacz膮膰, w ci膮gu tygodnia stracili艣my Dane i Cymnenga. Zosta艂em tylko ja. Musieli艣my znale藕膰 inne wyj艣cie. Pewnego dnia...

Inne wyj艣cie... 鈥 To by艂o niemo偶liwe. Nic dziwnego, 偶e Galadon by艂 tak zdecydowany, abym pod膮偶a艂 dawn膮 艣cie偶k膮. By膰 mo偶e Stra偶nik pozbawiony mocy by艂 lepszy ni偶 to, co mieli. 鈥 Pozwoli艂e艣 zosta膰 demonom. Lecz kiedy wy ro艣niecie w si艂臋, oni te偶. Czy s膮dzisz, 偶e 鈥瀙ewnego dnia鈥 w og贸le zdo艂acie si臋 ich pozby膰?

Musia艂em ci臋 ostrzec, Seyonne. Nic ci臋 tu nie trzyma. Ten derzhyjski dra艅 nie mo偶e ci tutaj nic zrobi膰. Zostaw go. B膮d藕 wolny. Sam ci to rozetn臋. 鈥 Uni贸s艂 moje przeguby i potrz膮sn膮艂 nimi. Gniew wyziera艂 z jego nalegania jak p艂贸tno przez obraz malarza. To nie mia艂o sensu.

Wyrwa艂em mu si臋.

Je艣li uciekn臋, nie strac臋 obr臋czy niewolnika, Rhys. Chcia艂by艣 zmusi膰 mnie do odrzucenia jedynej rzeczy, jak膮 jeszcze posiadam. Podobnie jak ty, z艂o偶y艂em przysi臋g臋...

Musz臋 i艣膰. Pomy艣l o tym, co powiedzia艂em. Dam ci konia, zapasy, ubranie, wszystko, czego b臋dziesz potrzebowa艂. By膰 mo偶e zdo艂am stworzy膰 czar, kt贸ry zas艂oni twoje 艣lady.

Nie wiedzia艂em, co mu powiedzie膰. Jak m贸g艂 nie dostrzega膰 prawdy?

Uwa偶aj, Rhys. B膮d藕 pewien tego, co robisz. Demon nigdy nie oddaje tego, co nie jest ju偶 zgubione. I dopiero wtedy, gdy s膮dzi, 偶e znalaz艂 inn膮 drog臋, by zdoby膰 to, czego chce.

On ju偶 nie 偶yje, Seyonne. Zostaw go. 鈥 Z艂apa艂 mnie za rami臋, po czym szybko rozlu藕ni艂 u艣cisk.

Tr膮ci艂em drwa raz, potem drugi, wreszcie z rezygnacj膮 wrzuci艂em ga艂膮藕 do ognia. Iskry zawirowa艂y, unosz膮c si臋 w g贸r臋 komina. Jedna zgubi艂a drog臋 i wyl膮dowa艂a na moim kocu, rozpalaj膮c si臋 jaskrawym pomara艅czem, nim zgin臋艂a szybk膮 艣mierci膮.

Zdradzi艂 ci臋. 鈥 Niemal wyskoczy艂em ze sk贸ry, gdy us艂ysza艂em ten ochryp艂y szept w zalegaj膮cych pok贸j ciemno艣ciach. Z p贸艂ki nad kominkiem wzi膮艂em 艣wieczk臋 i rozpali艂em j膮 od w臋gli.

Nie powiniene艣 m贸wi膰 鈥 odpar艂em, stawiaj膮c 艣wiec臋 przy 艂贸偶ku Aleksandra. Jego oczy by艂y zamkni臋te, mokre rude loki lepi艂y si臋 do czo艂a i policzk贸w. Wzi膮艂em ma艂y, czysty r臋cznik i star艂em z jego twarzy wilgo膰. 鈥 Straci艂e艣 do艣膰 krwi, aby przez miesi膮c nasyci膰 ca艂y heged.

Nie s艂ysza艂e艣? Sam si臋 do tego przyzna艂. Zdradzi艂 si臋.

Unios艂em g艂ow臋 ksi臋cia i pozwoli艂em mu 艂ykn膮膰 wody, a wtedy jego oczy si臋 otworzy艂y. Sk贸r臋 mia艂 ciep艂膮 i spocon膮.

Nie m贸g艂 mnie zdradzi膰 鈥 rzek艂em.

Wiedzia艂, 偶e prze偶y艂e艣. Postanowi艂 ci nie pomaga膰.

Mo偶e Derzhi zrobi艂by co艣 takiego, ale nie Rhys. By艂em otoczony, ranny. Upad艂em, cho膰 tylko na kolana, gdy zakuli mi r臋ce w kajdany i zacisn臋li rzemie艅 wok贸艂 szyi tak mocno, 偶e ledwo mog艂em oddycha膰... 鈥 Odegna艂em t臋 my艣l. Nie by艂em got贸w na te wspomnienia. 鈥 Umar艂by na pr贸偶no.

Przyzna艂 to, gdy m贸wi艂 o innych. 鈥濶asz 艣wiat pogr膮偶y艂 si臋 w chaosie. Zosta艂e艣 pojmany鈥. Pojmany, nie martwy. Powiedzia艂 to bardzo wyra藕nie. Ma poczucie winy.

Powiniene艣 odpocz膮膰 鈥 powiedzia艂em.

Powiniene艣 uwa偶a膰 na swoje plecy.




Rozdzia艂 25


Gor膮czka opu艣ci艂a Aleksandra tylko na chwil臋. Cho膰 nie w膮tpi艂em, 偶e jego silny organizm zwyci臋偶y, brudna rana brzucha by艂a g艂臋boka. Po wizycie Rhysa uzdrowicielka zajmowa艂a si臋 ksi臋ciem przez ca艂y ranek, mog艂em wi臋c tylko patrze膰, gotowa膰 i zastanawia膰 si臋, co na Verdonne z tym wszystkim zrobi膰. Bardzo pragn膮艂em zn贸w porozmawia膰 z Galadonem, ale teraz gdy wszyscy wiedzieli, 偶e tu jestem, nie o艣mieli艂em si臋 do niego zbli偶y膰.

Po nieko艅cz膮cych si臋 godzinach nudy by艂em tak niespokojny i zdenerwowany, 偶e mia艂em wra偶enie, 偶e zaraz zaczn臋 zrywa膰 p贸艂ki ze 艣cian albo rzuca膰 r贸偶nymi przedmiotami. Cho膰 ksi膮偶臋 nie m贸g艂 mnie us艂ysze膰, usiad艂em przy jego 艂贸偶ku i powiedzia艂em mu, 偶e wychodz臋 na chwil臋, aby oczy艣ci膰 umys艂.

Zostanie z tob膮 ezzaria艅ska uzdrowicielka, panie. Wr贸c臋, nim wyjdzie o zachodzie s艂o艅ca. Nie zostawi臋 ci臋.

Ruszy艂em przed siebie, mijaj膮c kilka os贸b, kt贸re udawa艂y, 偶e mnie nie widz膮. Nawet dzieci zosta艂y ju偶 ostrze偶one. 呕adne z nich si臋 nie zatrzyma艂o, nawet gdy dwoje z nich niemal mnie stratowa艂o, wypadaj膮c przez drzwi szko艂y. R贸wnie dobrze mog艂em si臋 sk艂ada膰 ze s艂onecznych promieni. Po czterech czy pi臋ciu takich spotkaniach unios艂em d艂o艅 do twarzy, aby upewni膰 si臋, 偶e nadal tam jest. Jak cz臋sto t臋skni艂em za niewidzialno艣ci膮 od chwili, gdy zosta艂em niewolnikiem? Jednak do艣wiadczenie jej by艂o ca艂kiem odmienne od tego, co sobie wyobra偶a艂em.

Pr贸bowa艂em pouk艂ada膰 my艣li, lecz z jakiego艣 powodu od czasu mojej rozmowy z Rhysem nie potrafi艂em uszeregowa膰 cho膰by dw贸ch w logicznym porz膮dku. Za ka偶dym razem gdy pr贸bowa艂em pomy艣le膰 o Rhysie, Ysanne i znaczeniu ich uk艂adu z demonami, moje my艣li skr臋ca艂y ku czemu艣 ca艂kiem trywialnemu. O czym rozmawiali? Rhys lubi艂 przyj臋cia i 艣miech. Ysanne wola艂a spok贸j i przyjemno艣ci, kt贸rym mo偶na oddawa膰 si臋 po cichu. Jakie wino wypili wsp贸lnie na przyj臋ciu? Ysanne kocha艂a s艂odkie i ciemne, za艣 Rhys gardzi艂 takimi 鈥瀗apitkami zepsutego dzieciaka鈥. Pija艂 tylko s艂abe, kwa艣ne i bia艂e. Idiotyzm. Co mnie to obchodzi?

Rozz艂oszczony w艂asn膮 niezdolno艣ci膮 do my艣lenia, zacz膮艂em truchta膰, a nim dotar艂em do drzew, bieg艂em, coraz szybciej i szybciej, najpierw g艂贸wn膮 艣cie偶k膮, a potem szlakiem zwierzyny, kt贸ry pokonali艣my z Aleksandrem tej nocy, kiedy zosta艂 ranny. Im szybciej bieg艂em, tym bardziej g艂adko m贸j umys艂 wraca艂 do r贸wnowagi.

艢wiadomo艣膰, 偶e demony pracuj膮 razem i to od wielu lat, a jeden z nich wypowiada si臋 w imieniu wszystkich, by艂a wystarczaj膮co zaskakuj膮ca. Lecz pomijaj膮c t臋 zmian臋 w dzia艂aniu 艣wiata, co na zdrowy rozs膮dek op臋ta艂o Rhysa, aby zawrze膰 z nimi uk艂ad? Zawsze by艂 nierozwa偶ny. To op贸藕nia艂o jego trening, a Galadon ci膮gle rozpacza艂, 偶e zanim uderzy, powinien pomy艣le膰. Lecz z pewno艣ci膮 czas nauczy艂 go rozumu, a z Ysanne u boku, siln膮, zdecydowan膮, do艣wiadczon膮 partnerk膮, nie powinien wchodzi膰 w takie uk艂ady bez namys艂u. Gdy moje stopy uderza艂y o ubit膮 ziemi臋, zacz膮艂em przywo艂ywa膰 wizje. Nic magicznego, rzecz jasna, tylko dawno zapomniane wspomnienia. Rhys...


Zazdro艣ci艂em Rysowi jego wzrostu. W wieku dziesi臋ciu lat by艂 ode mnie wy偶szy o g艂ow臋, a jego ramiona by艂y dwa razy szersze ni偶 moje. Je艣li obaj mieli艣my by膰 Stra偶nikami, przewaga wzrostu i si艂y stawia艂a go przede mn膮. Uwa偶a艂em, 偶e to nie w porz膮dku, i偶 jest ode mnie lepszy bez 偶adnej winy z mojej strony. Lecz tego dnia, w kt贸rym postanowili艣my sprawdzi膰 jaskinie wyrze藕bione pod Caenelonem przez 殴r贸d艂a Valdisa, wzrost i pot臋偶na sylwetka nie by艂y zalet膮. S艂yszeli艣my o komnatach o kryszta艂owych 艣cianach, po艂o偶onych poni偶ej 鈥瀙ieczary gargulc贸w 鈥, do kt贸rej ka偶dy m贸g艂 doj艣膰. Lecz aby dotrze膰 dalej, trzeba by艂o przeczo艂ga膰 si臋 lig臋 niskim tunelem, po czym przylgn膮膰 do ska艂y i przecisn膮膰 przez niski, w膮ski otw贸r. Bez trudu przedosta艂em si臋 przez szczelin臋 i unios艂em 艣wiat艂o, wo艂aj膮c Rhysa, aby si臋 pospieszy艂, gdy偶 nigdy nie widzia艂em takiego cudu jak migocz膮ca jaskinia.

Seyonne, zaczekaj!

Dalej 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Tego jest wi臋cej. Te tutaj s膮 niczym diamenty.

Nie zmieszcz臋 si臋. Wracaj.

Nie chcia艂em wraca膰. By艂em ju偶 w po艂owie drogi do wej艣cia do nast臋pnej jaskini, gapi膮c si臋 na 艣ciany, sufit, wg艂臋bienia i szczeliny z ametystu.

Seyonne, ratunku! Panika narastaj膮ca w g艂osie przyjaciela kaza艂a mi si臋 cofn膮膰. By艂 w ciemno艣ciach, tak przera偶ony wizj膮 utkni臋cia w podziemiach na zawsze, 偶e zapomnia艂 s艂贸w tworz膮cych 艣wiat艂o 鈥 pierwszego zakl臋cia, kt贸rego uczy si臋 ka偶de ezzaria艅skie dziecko. Pochyli艂 si臋, aby przecisn膮膰 g艂ow臋, potem zaklinowa艂 si臋, zatrzymany zjedna r臋k膮 z przodu, drug膮 z ty艂u, do tego czym艣 zaczepi艂 o ska艂y za plecami. Dysza艂 ci臋偶ko i m贸wi艂, 偶e szczelina jest tak ciasna, 偶e z trudem oddycha. Po dziesi臋ciu minutach dok艂adnych ogl臋dzin, podczas kt贸rych wsadzi艂em g艂ow臋 w dziur臋 pod nim, doszed艂em do wniosku, 偶e wszystkiemu winien jest sk贸rzany plecak, zawieraj膮cy ser, chleb, jab艂ka, orzechy, liny i cukierki.

Wygl膮da na to, 偶e b臋dzie trzeba ci obci膮膰 jaja, aby艣 si臋 zmie艣ci艂 鈥 oznajmi艂em powa偶nie, wyci膮gaj膮c n贸偶.

Oczy Rysa, ju偶 wytrzeszczone ze strachu, przy膰mi艂y blaskiem jaskinie.

艁askawy Yaldisie! 鈥 za艂ka艂.

Przeci膮艂em paski na jego ramionach, a gdy plecak pu艣ci艂, strach wyrzuci艂 go z otworu jak kamie艅 z procy. Przewr贸ci艂 mnie, wytr膮caj膮c mi n贸偶 i rozsypuj膮c nasze zapasy; dwa jab艂ka potoczy艂y si臋 wolno po kamiennej pod艂odze.

Tw贸j ej aj a 鈥 powiedzia艂em i obaj wybuchn臋li艣my 艣miechem. Przez godzin臋 le偶eli艣my w diamentowej jaskini, dziko chichocz膮c, odbijaj膮c magiczne 艣wiat艂a w kryszta艂ach i dziwi膮c si臋 cudom 偶ycia. Tamtego dnia przysi膮g艂, 偶e gdy doro艣nie do wa艂ki z demonami, nigdy mnie nie zawiedzie... nawet je艣li b臋dzie musia艂 uci膮膰 mijaj膮, aby mnie ratowa膰.


* * *


Bieg艂em szybciej, gnany zmartwieniem, zmieszaniem i b贸lem serca. Szesna艣cie lat uwi臋zienia... b贸lu i samotno艣ci... zakazywania samemu sobie pami臋ci. Nie mog艂em si臋 zatrzyma膰, nawet wtedy gdy m贸j bok zacz膮艂 bole膰, jakby przebi艂a go w艂贸cznia Dafryda, mi臋艣nie n贸g wydawa艂y si臋 twarde jak ska艂a, a urywany oddech pali艂.

Co mia艂em zrobi膰 z Aleksandrem? Ysanne uzna艂a go za zbyt mocno op臋tanego, by go uratowa膰. Podobnie Galadon. Ale czy na ich os膮d nie wp艂yn臋艂a to偶samo艣膰 ksi臋cia, jak zak艂ada艂 Aleksander? Czy powiedzieliby to samo, gdyby nie by艂 Derzhim? Je艣li przez te szesna艣cie lat tak wiele zmieni艂o si臋 w艣r贸d mojego ludu, czy by艂em g艂upcem uwa偶aj膮c, 偶e ich bezstronno艣膰 i szczodro艣膰 nadal kwitn膮?

Nawet sobie tego nie u艣wiadamiaj膮c, zacz膮艂em kontrolowa膰 oddech i szalone bicie serca, spowolni艂em je, zmusza艂em mi臋艣nie do rozlu藕nienia i rozci膮gni臋cia si臋, do g艂adkiego dzia艂ania. Moje my艣li uparcie powraca艂y do Rhysa. Co on najlepszego zrobi艂?


* * *


Otworzy艂em oczy i ujrza艂em chmury. Albo mg艂臋. Albo jak膮艣 inn膮 nieokre艣lon膮 szaro艣膰. Wilgo膰 skrapla艂a si臋 na mojej przegrzanej sk贸rze i sp艂ywa艂a po nagich plecach... i piersi... Gdzie si臋 podzia艂o moje ubranie? Sta艂em oszo艂omiony, zdezorientowany, z pocz膮tkami md艂o艣ci, gdy偶 nie potrafi艂em stwierdzi膰, gdzie jest g贸ra, a gdzie d贸艂. Nie czu艂em nic pod stopami, wi臋c zacz膮艂em w panice wymachiwa膰 ramionami.

Gdzie by艂em? Gdzie by艂em ostatnio, kiedy pami臋tam?

膯wiczy艂em, oczywi艣cie. A kiedy robi艂em cokolwiek innego?

Aife? 鈥 Nie odwa偶y艂em si臋 wypowiedzie膰 imienia Ysanne. Galadon cofn膮艂by mnie o tydzie艅 za takie uchybienie dyscyplinie. Tydzie艅... To nie by艂o 膰wiczenie, lecz pr贸ba. Przechodzi艂em ostatni test po pi臋ciu koszmarnych dniach. Przez zas艂on臋 ognia... S艂odka Verdonne, czy umar艂em?

Aife! Mistrzu! 鈥 Macha艂em r臋kami i przekr臋ca艂em si臋, a偶 poczu艂em delikatny dotyk na ramionach. Demony? Duchy 偶ycia po 偶yciu? Wyrywa艂em si臋, ale one wci膮偶 mnie 艣ciska艂y... i 艣mia艂y si臋. Z pocz膮tku cicho, potem bardziej ha艂a艣liwie.

艢wi臋ta Verdonne 鈥 powiedzia艂em wyzywaj膮co. 鈥 Zabierz mnie do 艣wiat艂a, je艣li mam z tob膮 偶y膰.

Zabierzcie go do 艣wiat艂a!

Chce 艣wiat艂a!

Dobrze. Pami臋taj tylko, 偶e to by艂 tw贸j pomys艂.

Zas艂u偶y艂 sobie na to!

Tu偶 przede mn膮 o艣lepiaj膮ca iskra rozpali艂a pochodni臋 i we mgle pojawi艂a si臋 r臋ka 鈥 bardzo materialna r臋ka o grubych palcach trzymaj膮ca cynowy puchar pe艂en z艂otego wina. Za ni膮 pojawi艂a si臋 para krzaczastych brwi unosz膮cych si臋 nad par膮 jasnych oczu przypominaj膮cych nieco oczy ryby.

Mo偶esz tego chcie膰 鈥 powiedzia艂 w艂a艣ciciel oczu, wpychaj膮c mi kielich do r臋ki. 鈥 Verdonne przys艂a艂a to i powiedzia艂a 鈥瀖o偶e p贸藕niej鈥. Na razie zosta艂e艣 skazany na pozostanie z nami.

I wtedy oczywi艣cie mg艂a weso艂ego zakl臋cia rozproszy艂a si臋 i odkry艂em, 偶e znajduj臋 si臋, odziany jedynie w drzewny dym, przy ognisku, a 艣miej膮 si臋 ze mnie Rhys, Hojfyd, moja siostra Elen, Garen... i Ysanne, kt贸ra siedzia艂a cicho na kamieniu, marszcz膮c czo艂o i wpatruj膮c si臋 we mnie z uwag膮. Poci膮gn臋艂a d艂ugi 艂yk ze swojego pucharu, podczas gdy ja sta艂em sparali偶owany wstydem.

Zawsze wyobra偶a艂am sobie, 偶e nagi Stra偶nik b臋dzie robi艂 wi臋ksze wra偶enie, ale Galadon przysi臋ga艂, 偶e Seyonne przeszed艂 pr贸by, zatem zak艂adam, 偶e b臋dzie musia艂 nam wystarczy膰.

Podczas gdy ja bezskutecznie pr贸bowa艂em rozp艂yn膮膰 si臋 w nico艣ci, Rhys, Garen i E艂en wpadli w dzik膮 rado艣膰, a Rhys rzuci艂 mi ciemnoniebieski p艂aszcz Stra偶nika.

Pr贸bowali艣my ci go za艂o偶y膰, gdy by艂e艣 jeszcze przyzwoicie skryty za mg艂膮, ale obawia艂em si臋, 偶e rozwalisz nam czaszki. 鈥 Uni贸s艂 sw贸j puchar. 鈥 Gratulacje, przyjacielu. Jeste艣 najm艂odszym Stra偶nikiem w dziejach, jaki zda艂 testy. Oby艣 zna艂 tylko smak zwyci臋stwa i z ka偶dej walki wraca艂 nietkni臋ty.

Zdrowie, zdrowie! 鈥 krzykn臋li pozostali, unosz膮c puchary. U艣miech Ysanne rozwin膮艂 si臋 niczym motyl z kokonu. Przez tyle lat t艂umi艂o go dziesi臋ciu dworzan, kt贸rym kr贸lowa Tarya nakaza艂a dba膰 o ni膮 i strzec jej w ka偶dej godzinie dnia. Nigdy nie chodzi艂a do wiejskiej szko艂y ani nie poszukiwa艂a przyg贸d z r贸wie艣nikami i dopiero teraz, z moimi przyjaci贸艂mi, zaczyna艂a czu膰 si臋 pewnie. Byli zaskoczeni, odkrywaj膮c jej pokr臋cone poczucie humoru. Mog艂em si臋 za艂o偶y膰, 偶e to 鈥瀘ds艂oni臋cie鈥 by艂o jej pomys艂em.

Po wstydzie i zmieszaniu, kt贸re zaraz zmieni艂y si臋 w dum臋 i wsp贸ln膮 rado艣膰, Ysanne wr贸ci艂a do swoich studi贸w, a inni ruszyli na poszukiwanie czego艣 do jedzenia. Przy ognisku pozostali艣my tylko Rhys i ja. Przez chwil臋 siedzieli艣my w ciszy, pozwalaj膮c, by echa g艂os贸w naszych przyjaci贸艂 rozmy艂y si臋 w nocy. Potem Rhys si臋 odezwa艂.

Przegoni艂e艣 mnie, Seyonne. Teraz nie mog臋 pod膮偶a膰 z tob膮 t膮 sam膮 艣cie偶k膮 i bra膰 udzia艂u w tych samych walkach. Ale b臋d臋. P贸jd臋 za tob膮 najszybciej, jak si臋 da. Zostaw mi kilka demon贸w.

U艣cisn臋li艣my sobie d艂onie i z艂o偶yli艣my nawzajem przysi臋g臋 Stra偶nika, wierz膮c, 偶e osi膮gn臋li艣my najlepsze porozumienie w ca艂ym wszech艣wiecie.


* * *


Wyd艂u偶y艂em krok i przyspieszy艂em. Drzewa po obu stronach 艣cie偶ki zacz臋艂y si臋 rozmywa膰.


* * *


Co jej powiedzia艂e艣? S膮dzi艂em, 偶e zrzuci ci te klify na g艂ow臋. 鈥 Rhys opad艂 na traw臋 obok d艂ugiej 艂awy, kt贸r膮 w艂a艣nie zwolni艂a Ysanne. Nadal dziwi艂y mnie jej pe艂ne z艂o艣ci s艂owa.

Po prostu powiedzia艂em jej, 偶e musz臋 na kilka dni wr贸ci膰 do Col鈥橠yath, aby oczy艣ci膰 my艣li. To wszystko.

Jak znosisz samotno艣膰 w takim miejscu? Ska艂y, wiatr, ani ga艂膮zki czy 藕d藕b艂a trawy. Zaczynam tam m贸wi膰 do siebie.

Ostatnich kilka spotka艅 by艂o wyj膮tkowo paskudnych 鈥 odpar艂em. 鈥 Po takich starciach mija troch臋 czasu, zanim si臋 pozbieram, i nie chc臋 tym nikogo obci膮偶a膰.

Ale masz najpi臋kniejsz膮, najm膮drzejsz膮, najbardziej zadziwiaj膮c膮 kobiet臋 w Ezzarii, kt贸ra mi臋knie na tw贸j widok. Tak d艂ugo przebywa艂a z Tary膮 i Galadonem, 偶e wybuchnie... a ty b臋dziesz tym szcz臋艣ciarzem, kt贸ry j膮 z艂apie. Je艣li zostawiasz j膮 cho膰by na sekund臋, musisz by膰 szalony.

Dlaczego nikt tego nie rozumia艂?

Czasem po prostu potrzebuj臋 samotno艣ci. W ci膮gu sze艣ciu miesi臋cy stoczy艂em sze艣膰 bitew. Czasem my艣l臋, 偶e nie mog臋 odetchn膮膰 pe艂n膮 piersi膮, je艣li nie skryj臋 si臋 za drzewem. Potrzebuj臋 tylko kilku dni. Potem b臋d臋 got贸w rusza膰 dalej.

Rhys przetoczy艂 si臋 w moj膮 stron臋 i opar艂 g艂ow臋 na d艂oni, 偶uj膮c d艂ugie 藕d藕b艂o trawy.

I w艂a艣nie powiedzia艂e艣 tej wyj膮tkowo po偶膮danej kobiecie, 偶e musisz zostawi膰 j膮 na tydzie艅, aby odetchn膮膰 pe艂n膮 piersi膮? 呕e sp臋dzi艂e艣 z ni膮 zbyt du偶o czasu? 呕e min臋艂y tylko trzy tygodnie od czasu, gdy to ostatnio robi艂e艣? Jeste艣 szalony.

To nie tak.

Ale to powiedzia艂e艣 i ona tak to odebra艂a. Je艣li Galadon kiedy艣 uzna, 偶e kto艣 z nas mniej utalentowanych jest wart nazwania Stra偶nikiem, ka偶 mi otworzy膰 portal do twojej duszy, abym znalaz艂 tam demona. A je艣li nie tak, to jak?

To co艣 wi臋cej. Dzieje si臋 ze mn膮 co艣 dziwnego. Czuj臋 zmian臋. Pot臋偶n膮... Jakbym wewn膮trz siebie otworzy艂 drzwi do innego miejsca. Jest tak blisko, ale nie mog臋 tego ca艂kiem uchwyci膰, a kiedy jestem z Ysanne... mog臋 my艣le膰 tylko o niej. Ton臋 w niej, Rhys. A kiedy tak si臋 dzieje, trac臋 rozum. Lecz niezale偶nie od tego, co to jest, oszalej臋, je艣li si臋 tego nie dowiem. Dlatego musz臋 by膰 sam.

Powiedzia艂e艣 jej o tym?

Nie mog臋. Zmartwi si臋. 鈥 I nie tylko zmartwi... B臋dzie pyta膰 i bada膰, pr贸bowa膰 pom贸c, sprawi, i偶 powiem jej, 偶e mam gryz膮ce, narastaj膮ce, wariackie przekonanie, 偶e mog臋 zeskoczy膰 z klifu i nic mi si臋 nie stanie. Nikomu o tym nie m贸wi艂em... Tak samo jak o pal膮cym b贸lu, kt贸ry zagnie藕dzi艂 si臋 w moich ramionach i kaza艂 szykowa膰 si臋 do krzyku za ka偶dym razem, gdy unosi艂em miecz. Pomy艣l膮, 偶e jestem ranny lub szalony, ka偶膮 mi zaprzesta膰 walki. Nie mog艂em do tego dopu艣ci膰. 鈥 To co艣, to musz臋 rozpracowa膰 sam.

Wydawa艂oby si臋, 偶e w艂a艣nie teraz powiniene艣 szuka膰 pomocy partnerki.

Jasne, 偶e tak Chc臋 z ni膮 by膰 o ka偶dej minucie ka偶dego dnia. Chc臋 dotyka膰 jej... cia艂a i umys艂u. Chc臋 by膰 jej oczami i uszami, gdy偶 kiedy dziel臋 z ni膮 艣wiat, staje si臋 on bardziej doskona艂y. Lecz kiedy przechodz臋 przez portal, musze j膮 zostawia膰. A je艣li zabior臋 ze sob膮 zbyt wiele wspomnie艅 o niej i ods艂oni臋 je przed demonem? A je艣li si臋 rozprosz臋, my艣l膮c o niej? Musz臋 pracowa膰 sam, dlatego czasem musz臋 by膰 sam. Nie wiem, jak jej to powiedzie膰, 偶eby nie wpad艂a we w艣ciek艂o艣膰. Nie mog臋 dobra膰 odpowiednich s艂贸w. Tak wiele czasu min臋艂o, nim otworzy艂a serce. Przera偶a艂a mnie wizja jej utraty.

Rhys usiad艂 i potrz膮sn膮艂 moim kolanem, jakby chcia艂 mnie obudzi膰.

A je艣li ja z ni膮 porozmawiam? Musz臋 wyjecha膰 na kilka dni na po艂udnie, spotka膰 si臋 z babci膮. Poprosz臋 Ysanne, aby mi towarzyszy艂a, podczas gdy ty b臋dziesz siedzia艂 na tej swojej skale. Powiem jej, 偶e Casydda ma talent do poszukiwa艅 i chce, aby Ysanne j膮 sprawdzi艂a.

Chcia艂em powiedzie膰 鈥瀟ak 鈥. Rhys lepiej dawa艂 sobie rad臋 ze s艂owami ni偶 ja. Lecz to by艂o wyj艣cie dla tch贸rza.

Nie. Musz臋 powiedzie膰 jej to sam. Poza tym, ona ci臋 nie lubi.

Rhys zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi, ignoruj膮c moje s艂abe protesty.

Nie martw si臋. Id藕 porz膮dkowa膰 swoj膮 g艂ow臋. Zajm臋 si臋 ni膮 dla ciebie. Powiem jej, 偶e jeste艣 niezale偶nym sukinsynem, kt贸ry nigdy nie pozwala, aby ktokolwiek w czymkolwiek mu pomaga艂, wi臋c r贸wnie dobrze mo偶e do tego przywykn膮膰. I b臋d臋 bardzo uprzejmy. Jeszcze mnie polubi.


Kiedy 艣cie偶ka skr臋ci艂a w g贸r臋, nie zwolni艂em i przeskakiwa艂em g艂adko nad strumieniami i zwalonymi drzewami, kt贸re pr贸bowa艂y zas艂oni膰 mi przej艣cie. Jasno艣膰. Pami臋膰. B贸l, kt贸ry odegna艂em, jest g艂臋bszy i bardziej dokuczliwy ni偶 艂a艅cuchy czy baty. Zaanga偶owa艂em w bieg ca艂e swoje jestestwo, a d艂ugo utrzymywane bariery zwali艂y si臋 w przyp艂ywie zrozumienia.


* * *


Moje ramiona p艂on臋艂y. Od zewn膮trz i od wewn膮trz. Od wewn膮trz b贸lem zbyt naci膮gni臋tych mi臋艣ni, zm臋czonych, funkcjonuj膮cych tylko dzi臋ki woli i konieczno艣ci. Od zewn膮trz od pi臋膰dziesi臋ciu ran od miecza, no偶a i w艂贸czni, niekt贸rych g艂臋bokich, z kt贸rych krew sp艂ywa艂a strumyczkami na nadgarstki. W jednym biodrze tkwi艂a strza艂a, wi臋c mia艂em wra偶enie, 偶e prawa noga si臋 pode mn膮 ugnie. Wsz臋dzie unosi艂 si臋 smr贸d 艣mierci, ludzie opr贸偶niali swoje brzuchy w b贸lu i strachu, wojownicy wymiotowali, widz膮c zmasakrowane szcz膮tki przyjaci贸艂 i ukochanych, braci i ojc贸w.

Je艣li Rhys nie przyb臋dzie w ci膮gu kilku sekund, b臋d臋 martwy jak ca艂a reszta. Ile czasu min臋艂o, odk膮d poszed艂 po pomoc?

Zawirowa艂em i kopni臋ciem wybi艂em n贸偶 z r臋ki Derzhiego o p艂askiej twarzy; przywo艂a艂 dw贸ch Thrid贸w, kt贸rzy w艂a艣nie odcinali d艂onie moim zmar艂ym przyjacio艂om. Ci膮艂em mieczem warcz膮cego Manganarczyka i wbi艂em n贸偶 w kolejnego, celuj膮c w serce drugiego Derzhiego, kt贸ry my艣la艂, 偶e go nie widz臋. W nodze, na kt贸rej si臋 opiera艂em, utkwi艂a strza艂a, a ja pope艂ni艂em ten b艂膮d, 偶e wymachuj膮c drug膮, zawadzi艂em o drzewce. Kaza艂em nodze si臋 nie ugina膰, rycz膮c z b贸lu, gdy stalowy grot otar艂 si臋 o ko艣膰. Nie ma sensu t艂umi膰 krzyku, skoro mo偶e on zaskoczy膰 jedn膮 z rosn膮cego kr臋gu otaczaj膮cych mnie wrogich twarzy. Nie ma miejsca na dum臋, gdy pragnie si臋 przewagi.

Patrz im w oczy.

Oczy Derzhiego o p艂askiej twarzy poruszy艂y si臋, 艣wiadcz膮c o tym, 偶e nast臋pny zbli偶a si臋 za moimi plecami. Odwr贸ci艂em si臋 i znowu uderzy艂em, tym razem robi膮c miejsce na drzewce, gdy si臋 zamachn膮艂em.

Manganarczyk jest zmartwiony. To mi艂o, ale dlaczego? Nie z powodu przem臋czonego Stra偶nika, walcz膮cego resztkami umiej臋tno艣ci i si艂. Zn贸w si臋 obr贸ci艂em, zatoczy艂em mieczem kr膮g, trzymaj膮c ich daleko, bym m贸g艂 si臋 im przyjrze膰. Tam... na szczycie wzniesienia, ciemne postacie na tle pomara艅czowej plamy zachodz膮cego s艂o艅ca. Nawet gdy moje oczy spocz臋艂y na zakrzywionej szabli gro偶膮cej mojej piersi, wci膮偶 zapisywa艂em ten obraz w pami臋ci. Szerokie, kwadratowe ramiona, obok chmura ciemnych w艂os贸w, z odrobin膮 z艂ota. Rhys i Ysanne przybyli, aby mnie ratowa膰. Z nimi pi臋ciu czy sze艣ciu innych. Wystarczy.

W ostatnim przyp艂ywie nadziei zdj膮艂em Derzhiego po mojej lewej i wykr臋caj膮cym szyj臋 unikiem wymkn膮艂em si臋 spod szabli.

Jedna minuta... Kilka sekund dla nich, by przygotowali czar... Szybkie odwr贸cenie uwagi, abym przemkn膮艂 mi臋dzy sze艣cioma... siedmioma wojownikami.

Na kolana, barbarzy艅co. Kluj膮cy ogie艅 we wra偶liwym miejscu tu偶 pod lew膮 艂opatk膮 natychmiast mnie zatrzyma艂. Z p艂ytkiej rany krew p艂yn臋艂a powoli po moim boku, ka偶dy ruch m贸g艂 wbi膰 ostrze g艂臋biej. Oczywi艣cie, w chwili wahania przy moim gardle pojawi艂 si臋 n贸偶, kto艣 z艂apa艂 mnie za w艂osy, a najbardziej przekonuj膮ca by艂a w艂贸cznia wycelowana w krocze.

Rzu膰 te swoje przekl臋te zabawki. Wstyd by艂oby zabi膰 takiego wojownika. Doskonale sobie poradzisz z wycieraniem naszych ty艂k贸w swoimi czystymi ezzaria艅skimi paluszkami.

Teraz! Zr贸b to, Rhys! 鈥 krzycza艂em cicho, gdy Derzhi o p艂askiej twarzy zmusi艂 mnie, bym ukl膮k艂, gro偶膮c mi ostrzem miecza wbitym w bok. Opu艣ci艂em bro艅 i pr贸bowa艂em wypowiedzie膰 zakl臋cie. Jakiekolwiek. Lecz dwadzie艣cia godzin walki, trzy dni bez chwili snu i niemo偶liwy 偶al po艂o偶y艂y o艂owiane palce na moim umy艣le i ciele. Nie mog艂em przywo艂a膰 nawet bagiennego ognika. Moja jedyna nadzieja znajdowa艂a si臋 na szczycie wzg贸rza.

Jest ich tylko kilku, pomy艣la艂em. Wi臋kszo艣膰 wrog贸w znajduje si臋 o pi臋膰 minut st膮d, ko艅cz膮 rze藕 naszej lewej flanki.

Lecz gdy kr膮偶膮ce s臋py krzycza艂y tryumfalnie i zni偶a艂y lot nad umar艂ymi, za艂o偶ono mi obr臋cze na nadgarstki, a Derzhi pochyli艂 si臋, aby z艂apa膰 bat przyjaciela. Wtedy to zobaczy艂em. Kiedy pierwsze uderzenie bata zdar艂o mi cia艂o z ramion, moi przyjaciele na wzg贸rzu odwr贸cili si臋 i znikn臋li mi z oczu.


* * *


W g贸r臋 i w g贸r臋. 艢cie偶ka zw臋zi艂a si臋 w kamienist膮, oblodzon膮 dr贸偶k臋 dla kozic. Lecz wtedy nie my艣la艂em, tylko bieg艂em. A kiedy dotar艂em na skraj klifu i nie mog艂em ju偶 biec dalej, ukl膮k艂em w zimnych promieniach s艂o艅ca na skraju zamarzni臋tego 艣wiata i zap艂aka艂em.




Rozdzia艂 26


Zatem wreszcie to do mnie dotar艂o. 鈥濷bjawienie鈥, kt贸re zna艂em a偶 za dobrze przez po艂ow臋 swego 偶ycia. Aleksander b臋dzie zadowolony, 偶e tak 艂atwo odgad艂 prawd臋, cho膰 pr贸bowa艂em j膮 zmieni膰, inaczej zinterpretowa膰, inaczej ukszta艂towa膰 wspomnienie o zdradzie mojego przyjaciela... i Ysanne. By艂a tam razem z nim. Patrzy艂a. Nic nie zrobi艂a.

Siedzia艂em na kraw臋dzi klifu, machaj膮c nogami nad pustk膮 o艣wietlonej przez s艂o艅ce doliny.

Co mam teraz robi膰? Sprowadzi艂em Aleksandra do Ezzarian w nadziei, 偶e znajdzie pomoc, kt贸rej tak bardzo potrzebuje. Myli艂em si臋, s膮dz膮c, 偶e taka zdrada nie doprowadzi艂a do prawdziwego ska偶enia 鈥 i 偶e to nie okaleczy艂o Ezzarian, jak si臋 tego zawsze obawiali艣my.

Tak szybko jeste艣 got贸w na ten szczeg贸lny test?

Na szcz臋艣cie mocno trzyma艂em si臋 skalistej kraw臋dzi przepa艣ci, inaczej to nag艂e wtargni臋cie pos艂a艂oby mnie poza jej brzeg.

Catrin! Jak mnie tu znalaz艂a艣?

Ksi膮偶臋 powiedzia艂...

Ksi膮偶臋?

Dwie godziny temu Nevya kaza艂a go obudzi膰 i zmusi艂a do zjedzenia bulionu. Jest bardzo s艂aby. Powiedzia艂, 偶e wyszed艂e艣, aby przemy艣le膰 sobie trudne spotkanie ze starym przyjacielem. 鈥 Przekrzywi艂a g艂ow臋; wiatr porwa艂 jej w艂osy i otoczy艂 jej drobn膮 twarz ciemn膮 koron膮. 鈥 Zawsze gdy mia艂e艣 k艂opoty, ucieka艂e艣 w wysoko po艂o偶one miejsca.

Pokr臋ci艂em g艂ow膮 i roze艣mia艂em si臋, spogl膮daj膮c w po艂udniowy blask s艂o艅ca.

Czy kiedy by艂a艣 dzieckiem, robi艂a艣 co艣 jeszcze poza szpiegowaniem mnie?

Catrin popatrzy艂a na rozci膮gaj膮c膮 si臋 przed nami przestrze艅, po czym usiad艂a obok mnie, trzymaj膮c si臋 z dala od kraw臋dzi.

Od czasu do czasu udawa艂o mi si臋 znale藕膰 jakie艣 zaj臋cie. Nie s膮dz臋, aby艣 zawsze uwa偶a艂 je za szpiegowanie. Jak pami臋tam, nigdy nie odrzuca艂e艣 migda艂owych ciasteczek, kt贸re ci przynosi艂am, ani s艂贸w zach臋ty. W swoim poni偶eniu zawsze by艂e艣 bardzo powa偶ny i dumny, lecz nigdy nie zatyka艂e艣 uszu na moje s艂owa podziwu. Niespecjalnie protestowa艂e艣.

Zawsze mia艂em nadziej臋, 偶e tw贸j dziadek przys艂a艂 ci臋 po to, aby powiedzie膰 mi, 偶e si臋 pomyli艂, 偶e nie jestem najbardziej niekompetentnym uczniem, jakiego kiedykolwiek mia艂 nieszcz臋艣cie uczy膰. A gdy tego nie s艂ysza艂em... Mia艂em nadziej臋, 偶e odziedziczy艂a艣 jego wnikliwe spojrzenie i dostrzega艂a艣 we mnie warto艣膰, kt贸rej on nie widzia艂. 鈥 U艣miechn膮艂em si臋 do niej. 鈥 A dostrzega艂a艣? W tej chwili bardzo potrzebuj臋 zar贸wno m膮dro艣ci, jak i zach臋ty.

A czy zastanowi艂e艣 si臋 dok艂adniej nad tym, co ci zaproponowa艂?

Oczywi艣cie, 偶e si臋 zastanawia艂em. 呕a艂uj臋, 偶e nie mog臋 uwierzy膰, 偶e nadal posiadam melydd臋 albo 偶e pi臋膰 dni 膰wicze艅 mi j膮 przywr贸ci.

Przygotowanie zajmie ci kilka tygodni. B臋dziesz musia艂 popracowa膰 nad...

Zn贸w 偶adnego punktu zaczepienia. Ona te偶 nie mog艂a tego zrozumie膰.

Wiesz, co robi膮 z cz艂owiekiem podczas rytua艂贸w Balthara, Catrin?

Seyonne...

Najpierw wk艂adaj膮 ci臋 do kamiennej skrzyni, trumny, w kt贸rej jest tylko tyle powietrza, aby mo偶na by艂o oddycha膰, i zakopuj膮. Le偶ysz we w艂asnych nieczysto艣ciach, przera偶ony, niezdolny do poruszenia si臋. S膮dzisz, 偶e nie zostawi膮 ci臋 tam na d艂ugo. Chc膮 niewolnika. Po prostu pr贸buj膮 ci臋 przerazi膰. Lecz po chwili... godzinach... dniu... zaczynacie m臋czy膰 pragnienie, czujesz, 偶e 艣ciany zaczynaj膮 na ciebie naciska膰. U偶ywasz swojej mocy, aby odp臋dzi膰 strach, aby stworzy膰 艣wiat艂o, aby usun膮膰 skurcze czy pragnienie, aby nie po艂ama膰 palc贸w, usi艂uj膮cych wydrapa膰 sobie drog臋 na zewn膮trz. Po chwili nie mo偶esz ju偶 wytrzyma膰, a kiedy le偶ysz tam w ciemno艣ci, czuj膮c nadchodz膮ce szale艅stwo, zaczynaj膮 wykrzywia膰 tw贸j umys艂 iluzjami...

Po艂o偶y艂a mi palec na ustach, uciszaj膮c wstrz膮saj膮cy mn膮 gniew i przera偶enie. Moja 偶ona i m贸j najlepszy przyjaciel w艂o偶yli mnie do takiej trumny. Wiedzia艂em o tym i wykorzysta艂em ka偶dy skrawek melyddy, aby o tym zapomnie膰, nie pozostawiaj膮c nic, co mog艂oby przypomina膰 o grozie pogrzebania 偶ywcem. Przez trzy dni modli艂em si臋 o 艣mier膰, lecz ci, kt贸rzy mnie pojmali, nie pozwolili na to. Umar艂a tylko moja moc i moje serce.

Wiemy, co robi膮 鈥 powiedzia艂a Catrin. 鈥 Wierz膮... i ty te偶... 偶e zag艂odzili twoj膮 melydd臋. Zmusili ci臋, aby艣 j膮 wyczerpa艂, wykorzystali strach i b贸l, aby艣 jej nie dotkn膮艂, dop贸ki nie zniknie. Lecz dziadek wierzy, 偶e to nie twoj膮 melydd臋 zniszczyli, lecz wiar臋, kt贸ra wi膮偶e twoje zmys艂y z moc膮. Ona wci膮偶 tam jest. Tw贸j umys艂, cia艂o i wola tak偶e. Musisz je tylko po艂膮czy膰. Jaki偶 spos贸b jest lepszy, ni偶 zbada膰 ka偶d膮 艣cie偶k臋, kt贸r膮 wcze艣niej szed艂e艣, gdy pe艂en wiary otwiera艂e艣 si臋, ryzykuj膮c wszystkim, by dowie艣膰, 偶e mo偶esz stawi膰 czo艂a demonom?

Pokr臋ci艂em g艂ow膮. Bardzo szczerze wierzy艂a w to, co m贸wi, lecz co chowana pod kloszem dziewczyna mog艂a wiedzie膰 o rozpaczy? Nie chcia艂em jej rozczarowa膰, tak samo jak nie chcia艂em odmawia膰 przyj臋cia jej s艂odkich prezent贸w, gdy mia艂a siedem lat, lecz teraz nie mia艂em wyboru.

Nie mam ju偶 wiary. I nie wiem, gdzie j膮 odnale藕膰.

Zacznij trenowa膰 z moim dziadkiem. Nigdy ci臋 nie zawi贸d艂.

Lecz nie powiedzia艂 mi ca艂ej prawdy. 鈥 Galadon wiedzia艂, co zrobili Rhys i Ysanne. Wiedzia艂, 偶e odm贸wi膮 Aleksandrowi. Dlatego by艂 tak zdecydowany, abym odzyska艂 moc. Lecz nie powiedzia艂 mi o tym.

Nim odpowiedzia艂a, milcza艂a przez chwil臋.

Fakt, 偶e chcia艂 by膰 godny twojego zaufania, nie zmusza艂 go do tego, by ods艂oni艂 wszystko, co wie. Nigdy tego nie robi艂. Dzia艂a tak, jak uwa偶a za s艂uszne.

To sprawia, 偶e zachowanie wiary jest jeszcze trudniejsze, zw艂aszcza gdy sprawy si臋 komplikuj膮.

To dziwne, ale wierzymy, 偶e ju偶 odkry艂e艣 w tym Derzhim co艣 podobnego do wiary. W swoim czasie znajdziesz j膮 tam, gdzie b臋dziesz jej najbardziej potrzebowa艂. Lecz to nadejdzie innego dnia.

Wydajesz si臋 bardzo pewna, 偶e to zrobi臋.

Je艣li zamierzasz uczyni膰 z tego Derzhiego wojownika o dw贸ch duszach, nie powiniene艣 si臋 oci膮ga膰.

Tw贸j dziadek mi wierzy?

Nie. Lecz nie mo偶e ci臋 te偶 zignorowa膰, co go bardzo denerwuje. Zosta艂o niewiele czasu. Kr贸lowa og艂osi werdykt, gdy tylko ksi膮偶臋 zn贸w si臋 obudzi. Ode艣le go.

Jak zacz膮膰, skoro nie mam w sobie do艣膰 melyddy, aby zapali膰 艣wieczk臋? 鈥 spyta艂em, ogarni臋ty cieniami przesz艂o艣ci. 鈥 To b臋dzie strata czasu. Lepiej doprowadzi膰 wszystko do ko艅ca... Zrobi膰 krok z tego klifu i zobaczy膰, jak daleko zaniesie mnie wiara.

Z jej twarzy odp艂yn臋艂a krew, ciemne oczy sta艂y si臋 du偶e i przera偶one, kiedy spojrza艂a w pustk臋 rozci膮gaj膮c膮 si臋 za moimi plecami.

S艂odka Verdonne, nie! Nie mo偶esz...

Nie, nie. Nie chodzi艂o mi o to. Nigdy bym... Przepraszam. 鈥 Co ja sobie my艣la艂em? By艂a niewinn膮, hojn膮 m艂od膮 kobiet膮... nie cynicznym niewolnikiem, kt贸ry znajduje rado艣膰 tylko w makabrze. Trzyma艂em jej zimne d艂onie. 鈥 Siedz臋 tu sobie, u偶alaj膮c si臋 nad sob膮, podczas gdy ty oferujesz mi dar, jakiego potrzebuj臋. Tak bardzo 偶a艂uj臋, 偶e nie potrafi臋 wierzy膰 tak mocno, jak ty. Lecz tobie nie wolno my艣le膰... Musz臋 jeszcze co艣 zrobi膰 przed 艣mierci膮. Musz臋 znale藕膰 kogo艣, kto wys艂ucha tego, co mam do powiedzenia o Khelidach, i wymy艣li膰 spos贸b, aby pozby膰 si臋 tego denerwuj膮cego Derzhiego.

Catrin zacisn臋艂a z臋by i wyrwa艂a d艂onie z moich; przez chwil臋 w jej drobnej twarzy dostrzeg艂em zaskakuj膮cy cie艅 jej dziadka.

Nie wa偶 si臋 traktowa膰 mnie jak dziecko. Nawet po tych wszystkich latach s膮dzisz, 偶e wiesz wszystko. Nadal jeste艣 tym samym zarozumia艂ym siedemnastolatkiem, kt贸ry klepa艂 mnie po g艂owie i m贸wi艂, 偶e pewnie nie zrozumiem jego problem贸w, dop贸ki nie urosn臋. C贸偶, doros艂am. By膰 mo偶e o艣wiec臋 ci臋 w kilku sprawach. Powiedz mi, zarozumia艂y ch艂opcze, czy pami臋tasz, jak m贸j dziadek sprawdza艂 twoj膮 pami臋膰 tej nocy, gdy by艂e艣 w naszym domu? Kaza艂 ci recytowa膰 ka偶de zakl臋cie, jakiego kiedykolwiek si臋 nauczy艂e艣 albo rzuci艂e艣.

Jej furia ca艂kiem skutecznie przyt艂umi艂a m贸j 偶al.

Wiek nie zmieni艂 jego denerwuj膮cych nawyk贸w, podobnie jak do艣wiadczenie nie zmieni艂o moich. To chcesz powiedzie膰?

Chyba nie doceni艂a mojego poczucia humoru. Jej twarz p艂on臋艂a intensywn膮 czerwieni膮.

Kiedy mia艂e艣 siedem lat, wyrze藕bi艂e艣 statek, kt贸ry m贸g艂 偶eglowa膰 w powietrzu. Nazwa艂e艣 go statkiem chmur. To te偶 pami臋tasz?

Sk贸ra mnie mrowi艂a, jakbym budzi艂 si臋 ze snu.

Jasne, 偶e tak.

Si臋gn臋艂a do kieszeni p艂aszcza i wyci膮gn臋艂a topornie rze藕biony statek wielko艣ci jej d艂oni.

Przez te wszystkie lata nie polecia艂, gdy偶 tylko ty mog艂e艣 to sprawi膰. 鈥 Rzuci艂a go ponad kraw臋d藕 urwiska. Opada艂, kawa艂ki sp艂owia艂ego czerwonego p艂贸tna 艂opota艂y dzielnie na drewnianych masztach... a偶 szczyt g贸ry musn膮艂 lekki podmuch wiatru i zn贸w si臋 pojawi艂, zataczaj膮c szerokie ko艂o nad naszymi g艂owami. 鈥 Trzy noce temu dziadek kaza艂 ci wypowiedzie膰 te s艂owa. Nie wymaga艂o to 偶adnej wiary, gdy偶 sam stworzy艂e艣 odpowiednie zakl臋cie, zanim pozna艂e艣, co to w膮tpliwo艣ci. Dzieci臋ce zakl臋cie. Przebudzone twoj膮 melydd膮, Seyonne. Tylko twoj膮.

Mog艂em odpowiedzie膰 jej na dziesi臋膰 r贸偶nych sposob贸w. Cynicznych, pe艂nych niedowierzania sposob贸w. Lecz gdy przygl膮da艂em si臋, jak kawa艂ek sosnowego drewna nurkuje i przetacza si臋 w podmuchach wiatru, postanowi艂em milcze膰 i przez chwil臋 trwa膰 w podziwie dla mojej pierwszej magii. Po chwili 艣ci膮gn膮艂em go na ziemi臋 i przesun膮艂em palcami po szorstkiej, poobijanej powierzchni: maszty, kt贸re musia艂em zmienia膰 z pi臋膰dziesi膮t razy, kawa艂ki tkaniny mojej matki, ko艂o sterowe, kt贸re ojciec pokaza艂 mi w ksi膮偶ce, ko艣lawe litery mojego imienia, wypisanego dumnie na burcie. Trzyma艂em go na d艂oni... Le偶a艂 tu偶 obok blizny, kt贸rej si臋 dorobi艂em, gdy jeden z moich pan贸w na tydzie艅 przybi艂 mi r臋k臋 do drzwi za to, 偶e nie do艣膰 szybko je otworzy艂em.

Odda艂em zabawk臋 Catrin.

Tak jak powiedzia艂a艣. To dzieci臋ce zakl臋cie.

Schowa艂a statek do kieszeni i za艂o偶y艂a r臋ce na piersiach. Jeszcze raz dostrzeg艂em podobie艅stwo do Galadona w zaci艣ni臋tej szcz臋ce i stali kryj膮cej si臋 w jej oczach.

Powiedz mi zatem, jak to si臋 sta艂o, 偶e tej nocy, gdy po naszym lesie w艂贸czy艂 si臋 shengar, sze艣膰dziesi膮t trzy rodziny zosta艂y ostrze偶one o niebezpiecze艅stwie dok艂adnie w tej samej chwili przez m臋偶czyzn臋 z blizn膮 na twarzy? M臋偶czyzn臋, kt贸ry nosi艂 szary p艂aszcz i macha艂 p艂on膮c膮 ga艂臋zi膮. M臋偶czyzn臋, kt贸ry znikn膮艂 zaraz po tym, jak powiedzia艂 im, aby si臋 ukryli. Wyja艣nij to. Czy to by艂o dzieci臋ce zakl臋cie, czy umiej臋tno艣膰 derzhyjskich niewolnik贸w?

Bieg艂em od jednego ognia do drugiego.

Ale nie obieg艂e艣 sze艣膰dziesi臋ciu trzech.

Ta liczba jest przesadzona.

Sama z nimi rozmawia艂am. Jestem Badaczem i mam do tego prawo. Osobi艣cie ostrzeg艂e艣 pi臋膰. Do tego jedna grupa, kt贸r膮 uratowa艂e艣, wchodz膮c mi臋dzy nich i besti臋. Sze艣膰dziesi膮t trzy zosta艂y ostrze偶one magicznie, a tylko Stra偶nicy s膮 zdolni stworzy膰 takie zakl臋cie. Nie ma obecnie nawet pi臋ciu Ezzarian, kt贸rzy mogliby zrobi膰 co艣 takiego. 呕aden z nich si臋 do tego nie przyznaje. Rozmawia艂am ze wszystkimi.

To niemo偶liwe.

A je艣li nie? A je艣li to ty si臋 mylisz? 鈥 Nie wiem...

No w艂a艣nie. A twoja przysi臋ga wymaga, aby艣 wiedzia艂. 鈥 Wsta艂a i otuli艂a si臋 p艂aszczem. 鈥 Przyjd臋 po ciebie dzi艣 w nocy, gdy zapali si臋 lampa Tkaczki. Radz臋 ci si臋 przedtem wyspa膰. Dziadek b臋dzie na ciebie czeka艂. 鈥 Odwr贸ci艂a si臋 i odesz艂a, pozostawiaj膮c mnie tam bez ruchu. Jedyne s艂owa, jakie przychodzi艂y mi do g艂owy, brzmia艂y: 鈥濼ak, mistrzu Galadonie鈥.


* * *


Po jej odej艣ciu nie siedzia艂em na skale d艂ugo. 呕ycie by艂o zbyt zaskakuj膮ce, by o tym my艣le膰. Musia艂em zn贸w biec i tak te偶 uczyni艂em. Wtedy w艂a艣nie zauwa偶y艂em, 偶e to nie boli, mog臋 oddycha膰, m贸j krok jest d艂ugi i szybki, a drog臋 pokonuj臋 tak, 偶e znalaz艂em si臋 w domu dla go艣ci szybciej ni偶 w godzin臋. Mia艂em nadziej臋, 偶e Aleksander si臋 obudzi. Musia艂em porozmawia膰 z kim艣, kto nie sprawi, 偶e b臋d臋 czu艂 si臋 jak zawi膮zany na supe艂ki przez dziewczynki bawi膮ce si臋 w艂贸czk膮. Zaczyna艂em szanowa膰 dar Aleksandra 鈥 przegl膮danie ludzi na wylot. Gdyby tylko nauczy艂 si臋 w艂a艣ciwie korzysta膰 z tej wiedzy, zmieni艂by si臋 w przyzwoit膮 ludzk膮 istot臋.

Wie艣 wydawa艂a si臋 cicha i opuszczona, wi臋c by艂em ca艂kowicie zaskoczony, gdy otworzy艂em drzwi chatki i zobaczy艂em, 偶e obok 艂贸偶ka Aleksandra siedzi kr贸lowa Ezzarii. Uzdrowicielka sta艂a obok kominka wraz z Rhysem, a tu偶 ko艂o drzwi czuwali dwaj Ezzarianie z w艂贸czniami. Kiedy wszed艂em, nikt si臋 nie poruszy艂. Ciekawe, co by zrobili, gdybym spr贸bowa艂 zrani膰 kr贸low膮.

Ukl膮k艂em, ale Ysanne oczywi艣cie tego nie zauwa偶y艂a. To Aleksander, oparty o poduszki i blady, gestem nakaza艂 mi wsta膰. Nie mia艂em prawa zosta膰 w tym domu. Nie pozwala艂y na to ani ezzaria艅skie maniery, ani dyscyplina derzhyjskich niewolnik贸w. Uzna艂em jednak, 偶e nieprzystojno艣膰 i impertynencja s膮 mniej wa偶ne ni偶 ch臋膰 us艂yszenia wszystkiego, co si臋 tu m贸wi艂o. Usiad艂em zatem na pod艂odze obok 艂贸偶ka Aleksandra i spogl膮da艂em w twarz m贸wi膮cej Ysanne. Jej ciemne oczy nie oderwa艂y si臋 ani na chwil臋 od twarzy Aleksandra, a wyra藕ny g艂os nawet nie zadr偶a艂.

... Przykro nam. Poniewa偶 to my zadali艣my ci t臋 powa偶n膮 ran臋, mo偶esz tu zosta膰, dop贸ki nie wyzdrowiejesz. Lecz kiedy Nevya uzna, 偶e przetrzymasz podr贸偶, poprosimy, aby艣 nas opu艣ci艂.

S膮dzi艂em, 偶e ode艣lemy go natychmiast 鈥 wtr膮ci艂 Rhys. Sta艂 odwr贸cony do nas plecami, spogl膮daj膮c na ogie艅 i b臋bni膮c pi臋艣ci膮 o szorstk膮 sosnow膮 p贸艂k臋 nad kominkiem. 鈥 Mo偶e st膮d znikn膮膰 w ka偶dej chwili. Powiedzia艂a艣, 偶e odszed艂 ju偶 tak daleko, 偶e z w艂asnej woli przyjmie rai-kirah, zatem ka偶da chwila jego pobytu tutaj nara偶a nas na powa偶ne ryzyko. Wiem, 偶e tego nienawidzisz, ale...

To my zadali艣my mu t臋 ran臋. Skoro nie mo偶emy zaofiarowa膰 niczego innego, damy mu chocia偶 zdrowie.

Rozumiem, 偶e Ezzarianie nie odmawiaj膮 nikomu leczenia z zakl臋膰 demon贸w, nawet Derzhim. 鈥 G艂os Aleksandra by艂 st艂umiony, przerywany szybkimi wdechami, jakby poruszanie nawet niewielk膮 grup膮 mi臋艣ni sprawia艂o mu b贸l.

Nie kochamy Derzhich 鈥 odpar艂a Ysanne 鈥 a ja nie powiedzia艂am, 偶e w innym wypadku zgodzi艂abym si臋 na twoje leczenie. Lecz to nie ma znaczenia. Twoje przekle艅stwo przerasta nasze si艂y. Nie mo偶emy ochroni膰 ci臋 przed jego konsekwencjami, zatem musimy chroni膰 siebie.

Mr贸z przes艂oni艂 ogie艅 Ysanne. Jej s艂owa nie brzmia艂y szorstko. Jej wsp贸艂czucie by艂o szczere. Mimo to kobieta, kt贸r膮 pami臋ta艂em, nigdy nie odes艂a艂aby Aleksandra, nawet nie pr贸buj膮c go uratowa膰. Mia艂 feadnach... Dlaczego zatem nie chcia艂a mu pom贸c? Potem roze艣mia艂em si臋 gorzko. Kobieta, kt贸r膮 pami臋ta艂em, w rzeczywisto艣ci nie istnia艂a. Ona nigdy by nie odesz艂a i nie pozostawi艂a nikogo w kajdanach.

Pasma 艣wiat艂a w jej ciemnych w艂osach mia艂y barw臋 bledszego z艂ota, ni偶 pami臋ta艂em. Czy to by艂y przyt艂umiaj膮ce je pasemka srebra, niczym 艣wiat艂o ksi臋偶yca och艂adzaj膮ce ogie艅 s艂o艅ca? Tylko pojedynczemu lokowi z jej w艂os贸w pozwolono zwisa膰 obok twarzy i opada膰 na g艂臋boki b艂臋kit p艂aszcza. Kiedy jej s艂ucha艂em, moje cia艂o zacisn臋艂o si臋 w w臋ze艂, czekaj膮c na pe艂ne sympatii harmonie, kt贸re jej melodyjny g艂os zawsze we mnie porusza艂. Byli艣my jak struny w harfie i niezale偶nie od zdrady, oczekiwa艂em, 偶e ich d藕wi臋ki rozedr膮 mnie na sztuki, je艣li jeszcze raz je us艂ysz臋. Lecz nie czu艂em nic. Siedzia艂a prosto na krze艣le obok Aleksandra, patrz膮c na niego, a ja poczu艂em ch臋膰, aby wyci膮gn膮膰 r臋ce i potrz膮sn膮膰 ni膮, rozz艂o艣ci膰, by mnie przekl臋艂a, zrobi艂a cokolwiek, co dowiod艂oby, 偶e nie jestem martwy. 呕y艂em w jej umy艣le. Tworzy艂a dla mnie 艣wiaty, po kt贸rych mog艂em spacerowa膰, wykorzystuj膮c wszystko, co o mnie wiedzia艂a, aby sprawi膰, by by艂y mi znajome... abym czu艂 si臋 bezpiecznie. Nasza para 鈥 i praca, jak膮 wykonywali艣my 鈥 by艂a ca艂ym moim 偶yciem, wierzy艂em, 偶e jej tak偶e. Jak mog艂a mnie zdradzi膰? Jak to si臋 sta艂o, 偶e nic nie czu艂em?

Nag艂e westchnienie i st艂umiony j臋k Aleksandra wyci膮gn臋艂y mnie z wiru w膮tpliwo艣ci i poderwa艂y Ysanne z 艂贸偶ka. Jedna cz臋艣膰 cia艂a ksi臋cia skr臋ci艂a si臋 w kszta艂t shengara, podczas gdy druga nale偶a艂a do cz艂owieka. Trwa艂o to kr贸tk膮, pe艂n膮 b贸lu chwil臋, lecz pozostawi艂o na bladej twarzy Aleksandra wyraz b贸lu; dwaj stra偶nicy wycelowali w艂贸cznie w jego serce.

S艂odka Verdonne, czy ju偶 nie narobili艣cie do艣膰 z艂ego? 鈥 spyta艂em, 艂api膮c w艂贸cznie i wyrywaj膮c je z r膮k stra偶nik贸w. Nie mog艂em powstrzyma膰 gniewu, kt贸ry mia艂 niewiele wsp贸lnego z ich bezmy艣ln膮 reakcj膮. Nie byli pewni, co ze mn膮 zrobi膰, wi臋c 艂atwo mi posz艂o. Wykorzysta艂em t臋pe ko艅ce drzewc贸w, aby ich odp臋dzi膰, po czym odwr贸ci艂em je, przybijaj膮c wartownik贸w do 艣ciany za ubrania. Ukl膮k艂em obok ksi臋cia.

Panie, s艂yszysz mnie?

Cofnij si臋 鈥 powiedzia艂, walcz膮c o oddech. 鈥 Powiedz im, by si臋 cofn臋li.

Ju偶 po wszystkim 鈥 odpar艂em. 鈥 Co si臋 sta艂o?

Ysanne wtr膮ci艂a si臋, jakbym w og贸le nie istnia艂.

To jest twoje przekle艅stwo? Czy tak to si臋 zaczyna? 鈥 Rhys sta艂 za ni膮, trzymaj膮c wielkie d艂onie na jej ramionach i spogl膮daj膮c z przera偶eniem na Aleksandra.

Inaczej... przez te kilka dni 鈥 wyja艣ni艂 ksi膮偶臋, przyciskaj膮c d艂onie do oczu. 鈥 Umys艂 przesuwa si臋 w ty艂 i w prz贸d... zmienia... wi臋c widz臋... tak jak bestia. Zapachy... pragnienia... cz臋艣膰 mnie si臋 zmienia. A potem to znika.

I nie by艂o odpowiedniego bod藕ca? 鈥 spyta艂em.

呕adnego. Nie miecz... nie Dmitri...

Ksi膮偶臋 Aleksandrze, je艣li chcesz, aby twoje s艂owa by艂y s艂yszane, musisz zwraca膰 si臋 bezpo艣rednio do mnie 鈥 poinformowa艂a go zimno Ysanne. 鈥 Co powiedzia艂e艣?

Ledwo rozmawiam z jedn膮 osob膮 鈥 burkn膮艂 ksi膮偶臋, na pr贸偶no usi艂uj膮c zwil偶y膰 usta. 鈥 Nie zdo艂am z dwoma.

Nala艂em wina ze stoj膮cego na stoliku dzbana, po czym da艂em mu si臋 napi膰.

Smakuje nieludzko dobrze 鈥 zauwa偶y艂 i za艣mia艂 si臋 s艂abo. 鈥 Pasuje, co?

Daffyd, b臋dziesz strzeg艂 Nevyi 鈥 poleci艂a Ysanne. 鈥 Rhys, powiedz Tkaczce, aby otoczy艂a ten dom barier膮.

Nie! Ysanne, nie mo偶esz! To gorsze... 鈥 urwa艂em, kln膮c w duchu. Moje s艂owa nic nie zmieni膮. 鈥 Panie, powiedz kr贸lowej, co si臋 sta艂o, gdy podczas przemiany zabra艂em ci臋 za granic臋 lasu.

Opowiedzia艂 jej to s艂owami na tyle r贸偶nymi od moich, 偶e mog艂a dzia艂a膰 na ich podstawie, i Ysanne zmieni艂a rozkaz.

Przykro mi, 偶e nie mo偶emy ci pom贸c, ksi膮偶臋 Aleksandrze. Kiedy艣 byli w艣r贸d nas tacy, kt贸rzy potrafili odkrywa膰 takie rzeczy. Teraz jednak wszyscy nie 偶yj膮. Zgin臋li z r膮k Derzhich. Musimy ostro偶nie odbudowywa膰 nasze si艂y. Odejdziesz st膮d mo偶liwie jak najszybciej. 鈥 Wysz艂a z pokoju wsparta na ramieniu Rhysa; pod膮偶a艂 za ni膮 jeden z czerwonych na twarzy gwardzist贸w, kt贸ry zdo艂a艂 sam oderwa膰 si臋 od 艣ciany. Ciekawe, jak wyja艣ni rozdarcia kaftana.

Niezbyt przyjazna 鈥 powiedzia艂 Aleksander do swojej poduszki, a pot b艂yszcza艂 na jego nagich ramionach.

Nasza kr贸lowa dba o ca艂y 艣wiat. Nie mo偶e robi膰 wszystkiego, na co ma ochot臋 鈥 odpar艂a uzdrowicielka, poprawiaj膮c poduszki i koce, aby by艂o mu wygodniej. 鈥 Lecz przynios艂a w艂asne lekarstwa, aby ci臋 wzmocni膰 i ukoi膰 b贸l. Wie o tym wi臋cej, ni偶 ktokolwiek z nas. 鈥 Kobieta zmia偶d偶y艂a paczk臋 zi贸艂 w kilku kroplach olejku ze szklanej butelki i opatrzy艂a tym ran臋 Aleksandra. Wyt臋偶a艂em wzrok 偶a艂uj膮c, 偶e nie mam do艣膰 mocy, by dostrzec, co znajduje si臋 w miksturze. Jednak nadal nie mog艂em uwierzy膰, aby Ysanne 艣wiadomie kogo艣 zrani艂a. G艂upek. Ile zdrad zdo艂a艂oby mnie w ko艅cu przekona膰? By膰 mo偶e po prostu ufa艂em, 偶e uzdrowicielka rozpozna, je艣li co艣 b臋dzie nie tak. Nevya by艂a 艂agodn膮, zdoln膮 kobiet膮. Kiedy poda艂a ksi臋ciu lekarstwo, od razu mu si臋 poprawi艂o.

Seyonne.

Tak, panie?

Powiedz jej, 偶e musz臋 dosta膰 co艣 na sen. 呕ebym si臋 nie zmienia艂. Prosz臋. Je艣li to pojawi si臋 znowu... nie wr贸c臋.

Powiedzia艂e艣 jej to, panie. B臋dzie musia艂a to zrobi膰. A je艣li nadejdzie czas przemiany, zachowasz nad ni膮 kontrol臋 i wr贸cisz do siebie tak, jak wcze艣niej. B臋d臋 z tob膮.

Uzdrowicielka zamiesza艂a zio艂a w gor膮cej wodzie i wla艂a kilka 艂y偶ek do ust Aleksandra.

To pomo偶e ci zasn膮膰 鈥 powiedzia艂a, po czym zabra艂a swoje rzeczy i wy艣lizgn臋艂a si臋 z chaty, zostawiaj膮c mnie sam na sam z ksi臋ciem.

Tw贸j lud jest okrutny, Seyonne.

Usiad艂em na pod艂odze obok 艂贸偶ka.

Nie. Maj膮 prawo by膰 ostro偶ni. Lecz czasem, szukaj膮c ska偶enia, patrz膮 w z艂ym kierunku. Mogliby wykorzysta膰 twoj膮 zdolno艣膰 oceny ludzkich serc po ich uczynkach.

Aleksander zdo艂a艂 unie艣膰 opadaj膮ce powieki.

Czy mia艂em racj臋 w sprawie ma艂偶onki?

Kiwn膮艂em g艂ow膮 i ugryz艂em si臋 w j臋zyk, aby nie zada膰 nast臋pnego pytania. Lecz i tak je us艂ysza艂.

Nosi mask臋 鈥 rzuci艂. 鈥 Je艣li jest winna, zamkn臋艂a to gdzie艣 g艂臋boko. To nie wp艂ywa na jej dzia艂ania. M贸j ojciec post臋puje tak samo. Zawsze mia艂em nadziej臋, 偶e dowiem si臋, jak to robi. Uzna艂em, 偶e mo偶e mi si臋 to przyda膰.

Przez chwil臋 w jego bursztynowych oczach l艣ni艂o dzikie szale艅stwo, potem d艂ugie cia艂o przeszy艂 dreszcz. Zacisn膮艂 pobiela艂e palce na poduszce.

Pom贸偶 mi, Seyonne.

Znajdziemy jaki艣 spos贸b 鈥 obieca艂em. 鈥 Nawet je艣li b臋d臋 musia艂 zacz膮膰 od pocz膮tku i zrobi膰 to sam, uwolnimy ci臋 od tej choroby. Demon nie wygra.

M贸j duch opieku艅czy 鈥 wymamrota艂 sennie Aleksander. 鈥 Le偶a艂em tu rozmy艣laj膮c i przypomina艂em sobie wojownika na gobelinie kobiety; wojownika ze skrzyd艂ami, walcz膮cego z potworem. Nie mog臋 wyrzuci膰 go z g艂owy. Jego twarz by艂a znajoma, ale nie mog艂em jej rozpozna膰. Teraz wiem. To ty, prawda?

Nie by艂em pewien, czy 艣pi, gdy odpowiedzia艂em:

Tak, panie. To by艂em ja.




Rozdzia艂 27


Tkaczka pe艂ni艂a funkcj臋 stra偶niczki ezzaria艅skiej osady. By艂a to kobieta o niezwyk艂ych zdolno艣ciach, kt贸ra odpowiada艂a za le艣ne bariery maj膮ce zapewni膰 bezpiecze艅stwo i ostrzega膰, gdy mi臋dzy drzewa wchodzili jacy艣 intruzi, zw艂aszcza niewidzialne demony. Tkaczka zawsze mieszka艂a poza lasem, aby mog艂a dba膰 o swoje czary, lecz znaczy艂o to tak偶e, 偶e sama nie korzysta艂a z ich os艂ony; w ten spos贸b wystawia艂a si臋 na niebezpiecze艅stwa, na jakie nie byli nara偶eni inni. Dlatego w rogu jej domu wisia艂a lampa, zapalana co wiecz贸r, gdy obesz艂a wszystkie zabezpieczenia i upewni艂a si臋, 偶e wszystko jest w porz膮dku. Kto艣 z osady podchodzi艂 na skraj lasu, aby upewni膰 si臋, 偶e lampa Tkaczki si臋 艣wieci, a gdyby tak nie by艂o, pobieg艂by og艂osi膰 alarm.

Gdy przez dwa lata moja matka by艂a Tkaczk膮 i nie mog艂a mieszka膰 w naszym domu w lesie, to ja by艂em tym go艅cem. By艂 to dla niej wielki honor, a ja p艂awi艂em si臋 w szacunku, jaki zyska艂em przez to w艣r贸d koleg贸w, lecz t臋skni艂em za ni膮 bardzo, czuj膮c wielk膮 pustk臋 w naszym domu. Gdy ojciec powiedzia艂 jej o tym, wzi臋艂a mnie w ramiona i wyzna艂a, 偶e wplot艂a moje imi臋 w zakl臋cie zapalaj膮ce lamp臋. Za ka偶dym razem kiedy widzia艂em, 偶e si臋 艣wieci, powinienem wiedzie膰, 偶e jej serce jest ze mn膮 tej nocy. Od tego czasu lampa Tkaczki ogrzewa艂a mnie znacznie bardziej ni偶 艣wiadomo艣膰 bezpiecze艅stwa osady. Pewnego razu, gdy mia艂em dwana艣cie lat, nie ujrza艂em zapalonej lampy. Ta noc, kiedy znale藕li艣my matk臋 zabit膮 przez nag艂y atak gor膮czki, by艂a najzimniejsz膮 z nocy.

Aleksander spa艂 mocno wywo艂anym przez zio艂a snem, a ja siedzia艂em w otwartych drzwiach domu. Lampa Tkaczki rozpali艂a si臋 z pojedynczej iskierki i zacz臋艂a rzuca膰 spokojny, 偶贸艂ty blask na ciemn膮 alejk臋. Nie mog艂em nie my艣le膰 o mojej matce... i ojcu. Brakowa艂o mi ich. Matka dysponowa艂a pot臋偶n膮 moc膮, by艂a moim pierwszym nauczycielem zakl臋膰. Rozja艣ni艂a moj膮 wyobra藕ni臋 opowie艣ciami, nauczy艂a mnie w pe艂ni poznawa膰 艣wiat zmys艂贸w, by膰 spostrzegawczym i uwa偶nym nawet w najbardziej przyziemnych sprawach. Dba艂a o to, bym wiedzia艂, jak s艂ucha膰 ciszy tak samo jak d藕wi臋k贸w oraz jak dostrzega膰 rzeczy nieobecne tak samo jak obecne. W dziwnym odwr贸ceniu nauczy艂a mnie widzie膰 i czu膰 to, co s艂ysza艂em, s艂ysze膰 i smakowa膰 barwy, faktur臋 i kszta艂t.

Ale s膮dz臋, 偶e wi臋cej nauczy艂em si臋 od mojego ojca, kt贸ry w og贸le nie posiada艂 melyddy. By艂 wysokim, 偶ylastym m臋偶czyzn膮, kochaj膮cym ksi膮偶ki. M贸g艂by sp臋dzi膰 偶ycie jako uczony lub nauczyciel, zg艂臋biaj膮c intelekt. Lecz by艂 Ezzarianinem i nie mia艂 melyddy, wi臋c te luksusy by艂y dla niego niedost臋pne. Sp臋dza艂 ca艂e dnie pracuj膮c na tarasowych polach za lasem i dostarczaj膮c po偶ywienia tym, kt贸rzy wci膮偶 walczyli z demonami. Nim zacz膮艂em ucz臋szcza膰 do szko艂y, chodzi艂em z nim na ca艂odzienne wycieczki, jecha艂em na jego ramionach o wilgotnym poranku i rado艣nie grzeba艂em si臋 w ziemi, wyci膮ga艂em chwasty albo spa艂em w jab艂kowym sadzie do chwili, gdy wieczorem zanosi艂 mnie do domu. To by艂y wspania艂e dni. Po wieczerzy zasiada艂 w swoim pokoju i otwiera艂 ksi膮偶k臋, lecz od razu zasypia艂 na krze艣le, zbyt zm臋czony, by czyta膰. Min臋艂o wiele lat, nim zrozumia艂em wielki smutek kryj膮cy si臋 za jego u艣miechem, gdy zosta艂em poddany testom i okaza艂o si臋, 偶e mam melydd臋. Rozumia艂 to, czego ja w贸wczas nie pojmowa艂em 鈥 偶e nasz czas razem wkr贸tce stanie si臋 coraz kr贸tszy i zniknie. Na szcz臋艣cie trening nie wyrwa艂 mnie z domu, gdy偶 nauczy艂em si臋 wszystkiego o honorze, obowi膮zku i po艣wi臋ceniu nie od Poszukiwaczy, Stra偶nik贸w czy mentor贸w, ale od mojego ojca, kt贸rego darem by艂o oddanie wszystkiego, co by艂o dla niego cenne.

U艣miechn膮艂em si臋, siedz膮c i obserwuj膮c z drzwi lamp臋 Tkaczki. Przez te wszystkie lata wierzy艂em, 偶e zagrzeba艂em ojca wraz z reszt膮 wspomnie艅, lecz tak naprawd臋 by艂 ze mn膮 przez ca艂y czas. Do niego nale偶a艂 g艂os akceptacji i pokoju, kt贸ry pom贸g艂 mi przetrwa膰. Co ma by膰, to b臋dzie. Cho膰 nie mia艂 melyddy, gdy nadesz艂o przera偶enie, gdy na naszych granicach dostrze偶ono legion Derzhich, to m贸j ojciec pierwszy podni贸s艂 pik臋 i 艂uk, i spyta艂 mnie, swego syna wojownika, gdzie powinien stan膮膰.

Kiedy cie艅 b臋d膮cy Catrin wyszed艂 spomi臋dzy drzew i pod膮偶y艂 艣cie偶k膮, aby si臋 ze mn膮 spotka膰, ju偶 czeka艂em.

Musz臋 wr贸ci膰, nim Aleksander si臋 obudzi 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Obieca艂em, 偶e z nim b臋d臋. Poza tym, jestem tw贸j. Powiedz mi tylko, gdzie stan膮膰.

Nie u艣miechn臋艂a si臋. Nie odezwa艂a. Po prostu odwr贸ci艂a si臋 i zn贸w wesz艂a mi臋dzy drzewa.

To by艂 w艂a艣ciwy pocz膮tek. W dniach prowadz膮cych do pr贸b nikt bez potrzeby nie rozmawia艂 z kandydatem, kt贸ry powinien skupi膰 si臋 na przygotowaniach: obudzi膰 swoje zdolno艣ci fizyczne, czysto艣膰 umys艂u, wra偶liwo艣膰 zmys艂贸w oraz rozsadzaj膮c膮 m贸zg ilo艣膰 wiedzy tajemnej. Westchn膮艂em i pod膮偶y艂em za Catrin. Jedyne pytanie brzmia艂o: czego najbardziej mi teraz brakuje. Przynajmniej przyzwyczai艂em si臋 do samodyscypliny, wi臋c powstrzyma艂em si臋 od rozwa偶ania r贸偶nych mo偶liwo艣ci. Nie my艣la艂em ani o wierze, ani o pora偶ce. Co ma by膰, to b臋dzie. Catrin zaprowadzi艂a mnie nie do domu Galadona, lecz mi臋dzy drzewa na skalist膮 polan臋 o艣wietlon膮 przez trzy bia艂e lampy zwisaj膮ce z sosnowych ga艂臋zi. Z ciemnej sadzawki unosi艂y si臋 smugi pary, otulaj膮c siwow艂osego Galadona, kt贸ry sta艂 na skale na przeciwleg艂ym brzegu. Starzec mia艂 na sobie ciemnoniebieskie szaty Stra偶nika, kt贸rym kiedy艣 by艂, i opiera艂 si臋 na lasce, kt贸rej u偶ywa艂 do skupiania melyddy podczas nauczania. Zatrzyma艂em si臋 na skraju sadzawki i uk艂oni艂em, jak przysta艂o uczniowi w obecno艣ci nauczyciela. Uni贸s艂 lask臋 i wskaza艂 na sadzawk臋. Nie trzeba by艂o innych s艂贸w. Wiedzia艂em, czego chce.

Zerkn膮艂em z ukosa na Catrin i zdj膮艂em p艂aszcz, powiesi艂em go na ga艂臋zi i usiad艂em, aby 艣ci膮gn膮膰 buty. By艂a odwr贸cona plecami, zaj臋ta torb膮 le偶膮c膮 pod jedn膮 z latarni. Mia艂em nadziej臋, 偶e tak zostanie albo opu艣ci polan臋. Galadon nie chcia艂, abym skazi艂 sadzawk臋 ubraniem, a nawet szesna艣cie lat w艣r贸d nieprzystojnych Derzhich nie przygotowa艂o mnie na stani臋cie nago przed ezzaria艅sk膮 kobiet膮, kt贸rej w艂a艣ciwie nie zna艂em. By艂y te偶 inne rzeczy... stalowe obr臋cze, blizny... Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i 艣ci膮gn膮艂em koszul臋, wieszaj膮c j膮 obok p艂aszcza. My艣l o s艂owach. Poczuj, co robisz... tylko to. Aby by膰 czystym. Jak d艂ugo to trwa艂o? Zdj膮艂em tunik臋 niewolnika i spodnie. Zadr偶a艂em, gdy wiatr zaszumia艂 w drzewach i zawirowa艂 w oparach unosz膮cych si臋 nad sadzawk膮. Woda wygl膮da艂a na bardzo gor膮c膮. Chcia艂em zanurzy膰 w niej d艂o艅 lub stop臋, aby to sprawdzi膰, ale wiar臋 musia艂em zyska膰 gdzie indziej. Galadon nie da mi wi臋cej, ni偶 zdo艂a艂bym ud藕wign膮膰.

Przeszed艂em wi臋c ostro偶nie po plamach 艣niegu i mokrych ska艂ach do kraw臋dzi wody, wskoczy艂em... i niemal uton膮艂em. Woda si臋ga艂a mi dobrze ponad g艂ow臋 i parzy艂a. Zamacha艂em w panice r臋kami i po艂kn膮艂em z beczk臋 gotuj膮cej si臋 cieczy, nim wreszcie wydosta艂em si臋 na powierzchnie i wyczo艂ga艂em na bole艣nie zimne kamienie. Le偶a艂em charcz膮c i krztusz膮c si臋, nie mog膮c nawet krzycze膰, gdy poczu艂em dotyk lodowatego powietrza na sk贸rze. Poczu艂em znowu ka偶de uderzenie, kt贸re kiedykolwiek spad艂o na moje plecy. Pi臋tna na ramieniu i twarzy pulsowa艂y. Oczy wylewa艂y rzek臋 艂ez, aby och艂odzi膰 rany. Gor膮czkowo pe艂z艂em na kraw臋d藕 ska艂, aby zanurzy膰 r臋ce w 艣niegu, och艂odzi膰 metal wok贸艂 moich nadgarstk贸w. Zacz膮艂em dr偶e膰 i mi臋dzy falami kaszlu pr贸bowa艂em u艂o偶y膰 jakie艣 s艂owa.

Wybacz, mistrzu... tak g艂upi... tak g艂upi. 鈥 Kiedy zn贸w by艂em w stanie si臋 porusza膰, za艂o偶y艂em ubranie, chc膮c wr贸ci膰 do Aleksandra. Co ja sobie my艣la艂em?

Jeszcze raz.

Ba艂em si臋, 偶e wrz膮ca woda uszkodzi艂a mi s艂uch. Ledwo mog膮c opanowa膰 dr偶膮ce ko艅czyny, d藕wign膮艂em si臋 na kolana i popatrzy艂em na siwow艂osego m臋偶czyzn臋, kt贸ry sta艂 nade mn膮. Jego szcz臋ki by艂y mocno zaci艣ni臋te, oczy stanowcze, na twarzy nie dostrzeg艂em 艣ladu wsp贸艂czucia. Uni贸s艂 lask臋 i wskaza艂 sadzawk臋.

Jeszcze raz.

R贸wnie dobrze mog艂em nie m贸wi膰 nic. C贸偶 powiedzie膰 szale艅cowi? A mo偶e s膮dzi艂, 偶e to ja by艂em szalony. Naprawd臋 wierzy艂, 偶e wr贸c臋 do wody? Ugotowanie sk贸ry nie zaleczy moich ran. Za艂zawionymi oczami rozejrza艂em si臋 po polanie, szukaj膮c Catrin. Siedzia艂a po drugiej stronie sadzawki na ska艂ach, z kt贸rych zszed艂em. Patrzy艂a na mnie. Czeka艂a. Z pewno艣ci膮 nie ruszy si臋, aby powiedzie膰 co艣 swemu dziadkowi, przynajmniej dop贸ki ten nie zam臋czy swego zbyt starego ucznia na 艣mier膰.

Nie wierzy艂, 偶e umr臋, je艣li wr贸c臋. Przycisn膮艂em d艂onie do oczu, usi艂uj膮c zatrzyma膰 pow贸d藕 艂ez. Sadzawka parowa艂a w zimnym powietrzu.

Wiara. Galadon nie chce, abym umar艂. Dyscyplina. 呕adnych w膮tpliwo艣ci. W膮tpliwo艣ci, nie strach, by艂y wrogiem Stra偶nik贸w. Strach sprawia艂, 偶e budzi艂a si臋 czujno艣膰. W膮tpliwo艣ci rodzi艂y jedynie s艂abo艣膰. Dyscyplina.

Wsta艂em i sk艂oni艂em si臋 Galadonowi. Potem wzi膮艂em g艂臋boki wdech, oczy艣ci艂em umys艂, wszed艂em do sadzawki... i uwierzy艂em, 偶e z pewno艣ci膮 umr臋. Czu艂em, jak krew gotuje mi si臋 w 偶y艂ach. Przynajmniej tym razem by艂em ostro偶niejszy i trzyma艂em si臋 blisko brzegu, tak 偶e w jednej bolesnej chwili zn贸w znalaz艂em si臋 na zimnych kamieniach. Czu艂em si臋 jak p艂achta, kt贸r膮 manganarskie kobiety gotuj膮 w miedzianych kocio艂kach, a potem bij膮 kamieniami.

Mistrzu 鈥 wyszepta艂em. 鈥 Nie mog臋.

Jeszcze raz.

Nawet nie podnios艂em g艂owy. S艂owo m贸wi艂o wszystko. Laska wskazuje sadzawk臋. Jak cz臋sto w swoim 偶yciu s艂ysza艂em to samo s艂owo wypowiadane takim tonem? Kiedy tak le偶a艂em na kamieniach, zamarzaj膮c i p艂on膮c jednocze艣nie, wr贸ci艂a do mnie ka偶da z tych chwil. S艂owa ci臋艂y mnie jak grad, zbija艂y na miazg臋, abym sta艂 si臋 lepszy, mocniejszy. Oznacza艂o to, 偶e o czym艣 zapomnia艂em: s艂owo, ruch, namys艂, krok. Nie dostrzeg艂em tego, co powinienem. 鈥濲eszcze raz鈥. Tym razem zr贸b to jak nale偶y. Tym razem nie zapomnij. Gdy w臋drujesz po kr贸lestwach szale艅stw, nie mo偶esz pozwoli膰 sobie na zapomnienie, b艂膮d, pomy艂k臋. O czym zatem zapomnia艂em? Czego pr贸bowa艂em? Oddech, odwr贸cenie uwagi, zaufanie... Opad艂em na czworaka, wyczerpany, 艣miej膮c si臋 bezradnie. Co Aleksander by na to powiedzia艂? Trening wojownika... Nie rozpruwanie brzuch贸w czy konna jazda, lecz k膮piel. Oczyszczenie. Odzyskanie czysto艣ci.

Aleksander. Wraz z my艣l膮 o ksi臋ciu, tym, kt贸ry sprowadzi艂 mnie, bym stawi艂 czo艂a tej pr贸bie i dla kt贸rego musia艂em j膮 sko艅czy膰, pojawi艂a si臋 odpowied藕. Moim problemem nie by艂 brak wiedzy. Wiedza nadal we mnie tkwi艂a i dzi臋ki 膰wiczeniom mog艂em j膮 odzyska膰. We w艂a艣ciwy spos贸b pozby艂em si臋 wszystkiego, co odwraca艂o moj膮 uwag臋, lecz nie zast膮pi艂em tych my艣li wizj膮 celu. Nie walczy si臋 bez celu. To by艂a moja kotwica. Na tym powinienem si臋 skupi膰.

Podnios艂em si臋 z trudem i zn贸w sk艂oni艂em odzianej w b艂臋kit postaci. Tym razem, zamiast oczy艣ci膰 umys艂, nape艂ni艂em go 艣wiat艂em 鈥 feadnach Aleksandra, srebrzysty blask mo偶liwo艣ci, moja kotwica. Kiedy to zrobi艂em, wszystko inne znalaz艂o si臋 na w艂a艣ciwym miejscu. To by艂a prosta pr贸ba. Zag艂臋bi艂em si臋 w okruchy wiedzy unosz膮ce si臋 w moim umy艣le i przygotowa艂em si臋. Oddychaj g艂臋boko, by wype艂ni膰 krew wytrzyma艂o艣ci膮. Opanuj zmys艂y. St艂um pulsowanie starganych nerw贸w. Och艂od藕 sk贸r臋. Pokryj oczy zag臋szczonymi 艂zami, by je ochroni膰, a jednocze艣nie widzie膰 to, co widzie膰 musisz. Spowolnij serce. Opanowanie... spok贸j... koncentracja... Zn贸w wszed艂em do paruj膮cej sadzawki. Powoli, p艂ynnym ruchem w艣lizgn膮艂em si臋 w gor膮c膮 wod臋, zupe艂nie jakby czas wcale nie up艂ywa艂. Tym razem dotar艂em do samego dna, czuj膮c jedynie mchy delikatnie ocieraj膮ce si臋 o nogi i uspokajaj膮ce ciep艂o przenikaj膮ce wszystkie pory sk贸ry. Daleko nade mn膮 bia艂e 艣wiat艂o latarni unosi艂o si臋 na powierzchni, a ja leniwie pop艂yn膮艂em w jego stron臋, pozwalaj膮c, by woda omywa艂a moje cia艂o, oczyszczaj膮c je z lat brudu, przera偶enia, cierpienia. Po chwili zmieni艂em kierunek i powr贸ci艂em na dno. Chwyciwszy gar艣膰 piasku, zacz膮艂em szorowa膰 sk贸r臋 i w艂osy, po czym wystrzeli艂em w stron臋 powierzchni i przebi艂em si臋 przez ni膮. 艢mia艂em si臋 z siebie, gdy wyczo艂ga艂em si臋 na kamienie i le偶a艂em nagi w zimnie, czuj膮c si臋, jakbym zmia偶d偶y艂 legion Derzhich.

Taki ma艂y tryumf. Moje zwyci臋stwo wcale nie wymaga艂o czar贸w. 呕adnej melyddy. Ledwie dotkn膮艂em tego, co konieczne. Ale wystarczy艂o. Zrobi艂em pierwszy krok.


* * *


Ka偶dej z kolejnych siedmiu nocy Catrin przychodzi艂a po mnie i prowadzi艂a do Galadona. Przez nast臋pne osiem godzin przechodzili艣my r贸偶ne elementy szkolenia. Przez dwie godziny mistrz zmusza艂 mnie do 膰wiczenia s艂贸w i zakl臋膰, strategii i taktyki, po czym kaza艂 biega膰 lub trenowa膰 sztuki wojenne dla wyostrzenia refleksu i uspokojenia umys艂u. Innym razem przygotowywa艂 dla mnie rebusy 鈥 zagadki lub scenariusze bitew 鈥 i zmusza艂, bym opracowywa艂 je w g艂owie, nie pozwala艂, bym rozpisa艂 je sobie na ziemi lub na kamieniu. Tak cz臋sto s艂ysza艂em s艂owa Jeszcze raz鈥, 偶e zn贸w si臋 we mnie wtopi艂y i musia艂em zwija膰 umys艂 w w臋z艂y, by u艣wiadomi膰 sobie, o czym w艂a艣ciwie zapomnia艂em. Poza szkoleniem Galadon si臋 do mnie nie odzywa艂, nigdy te偶 nie dawa艂 mi 偶adnego zadania, kt贸re wymaga艂oby melyddy. Ja nie pozwala艂em sobie o tym my艣le膰. W rzeczywisto艣ci by艂em tak zm臋czony, 偶e nie potrafi艂em my艣le膰 o niczym poza chwil膮 obecn膮.

Catrin przez ca艂y czas nam towarzyszy艂a, co uzna艂em za dziwne. Czeka艂em, a偶 zaproponuje mi migda艂owe ciasteczko albo pocieszy mnie jak niegdy艣. Lecz teraz jej ciemne oczy si臋 nie u艣miecha艂y. Obserwowa艂a mnie i ocenia艂a, a kiedy nie udawa艂o mi si臋 wykona膰 prostego zadania, odwraca艂a si臋 poirytowana.

Powraca艂em do domku go艣cinnego dwie godziny przed 艣witem i pada艂em na pos艂anie, cho膰 w艂a艣ciwie nigdy nie pami臋ta艂em, jak tam dociera艂em. Budzi艂em si臋 wczesnym rankiem, gdy Nevya przychodzi艂a zobaczy膰, co z Aleksandrem. Jego rana dobrze si臋 goi艂a. Gor膮czka ust膮pi艂a, czu艂 tylko niewielki b贸l brzucha. Ale ku swemu obrzydzeniu by艂 nadal 偶a艂o艣nie s艂aby, z trudem si臋 podnosi艂, nie wspominaj膮c nawet o je藕dzie konnej. Ysanne sprawdza艂a jego stan ka偶dego ranka, przypominaj膮c, 偶e ma odej艣膰, kiedy tylko zdo艂a utrzyma膰 si臋 w siodle. Nevya potrz膮sa艂a g艂ow膮 i m贸wi艂a, 偶e gdyby wys艂ano go teraz w drog臋 przez g贸ry, wydano by na niego wyrok 艣mierci.

Ten przekl臋ty 艣wiat nie chce pozosta膰 nieruchomy 鈥 powiedzia艂 pewnego popo艂udnia po tym, jak pomog艂em mu si臋 podnie艣膰. Dziesi臋膰 razy przeszed艂 w t臋 i z powrotem przez pok贸j, po czym niemal pad艂 na twarz. 鈥 Przez te przekl臋te eliksiry nasenne i moj膮 s艂ab膮 g艂ow臋 czuj臋 si臋 jak tancerz dezrhila. Nigdy nie wiedzia艂em, jakim cudem wiruj膮 przez godzin臋 i si臋 nie przewracaj膮. Obserwowanie ich doprowadza艂o mnie do szale艅stwa.

Ziewn膮艂em i pomog艂em mu przenie艣膰 si臋 z krzes艂a, na kt贸re opad艂, z powrotem na 艂贸偶ko.

Odpocznij dzisiaj, a jutro zabior臋 ci臋 na zewn膮trz 鈥 obieca艂em. 鈥 艢wie偶e powietrze dobrze ci zrobi. Lepiej si臋 nie spieszy膰. Mo偶e warto zaczeka膰 jeszcze tydzie艅. 鈥 Po wyj膮tkowo nieudanej nocy z Galadonem mia艂em wra偶enie, 偶e i dziesi臋膰 tygodni nie wystarczy. Nie powiedzia艂em Aleksandrowi, co robi臋, ale zasugerowa艂em, 偶e wolniejszy powr贸t do zdrowia mo偶e by膰 dla niego korzystny.

Da艂em mu kubek zupy pozostawionej przez Nevy臋. Z pewno艣ci膮 wr贸ci艂 mu apetyt. Nie nad膮偶a艂em z przygotowywaniem jedzenia. Ezzarianie wygnaj膮 go chyba tylko po to, by ochroni膰 przed po偶arciem swoje zapasy 偶ywno艣ci.

Jaki jest tw贸j plan? 鈥 spyta艂 Aleksander, tr膮caj膮c mnie stop膮, by mnie obudzi膰. 鈥 Ostatnio jeste艣 wyj膮tkowo ot臋pia艂y, ci膮gle przysypiasz, prowadzenie rozmowy pozostawiasz mnie. Nie wspominasz o czarodziejstwie, demonach, ani o tym, jakim to jestem szale艅cem, skoro wyobrazi艂em sobie, 偶e powiedzia艂e艣 mi, i偶 mo偶esz sobie wyhodowa膰 skrzyd艂a. C贸偶 ci臋 obchodz膮 wojenne manewry Derzhich albo historie o tym, jak Dmitri uczy艂 mnie noszenia miecza? Chyba czas, 偶eby艣 powiedzia艂 mi o paru rzeczach. O tym Gala...

Chc臋, 偶eby艣my si臋 st膮d wydostali 鈥 powiedzia艂em, gestem prosz膮c go o cisz臋. 鈥 Znajdziemy jak膮艣 kryj贸wk臋, gdzie pozb臋dziesz si臋 tego przekle艅stwa. 鈥 Nevya jeszcze nie przysz艂a, ale nie s膮dzi艂em, by艣my mogli m贸wi膰 swobodnie, bez ryzyka pods艂uchania. Przez ostatnie trzy noce odczuwa艂em narastaj膮ce przera偶enie, zimne dreszcze przebiegaj膮ce wzd艂u偶 kr臋gos艂upa, uczucie znajome z czas贸w bitew z demonami, gdy co艣 wyj膮tkowo paskudnego mia艂o w艂a艣nie wypa艣膰 na mnie zza kamienia. Tego popo艂udnia by艂o gorzej ni偶 wcze艣niej.

A je艣li to paskudztwo odejdzie? To mo偶liwe, prawda? Gdyby demony przesta艂y si臋 mn膮 interesowa膰 albo uzna艂y, 偶e ju偶 jestem nieszkodliwy? Przez ostatnie kilka dni czu艂em si臋 lepiej. 鈥 W chwili gdy to powiedzia艂, jego twarz zblad艂a. Zacisn膮艂 powieki, lecz zd膮偶y艂em zobaczy膰 jeszcze w jego spojrzeniu dzik膮 panik臋, kt贸ra m贸wi艂a mi, 偶e zn贸w spogl膮da na 艣wiat oczami bestii.

Da艂em mu troch臋 czasu, by ta straszliwa chwila min臋艂a, po czym potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

Nie jestem pewien, panie. Ale w膮tpi臋. 呕a艂uj臋, 偶e nie mog臋 powiedzie膰 nic innego.

Czy to z powodu rany, jak膮 odni贸s艂 w postaci shengara, czy to przez fakt, 偶e podczas przemiany zabra艂em go w sie膰 Tkaczki, czy te偶 ze wzgl臋du na niewyt艂umaczaln膮 zmian臋 dzia艂ania demon贸w, jego przekle艅stwo przybra艂o bardziej z艂owieszcz膮 posta膰. Wydawa艂o si臋, 偶e ju偶 nie potrzebuje bod藕ca. Aleksander wci膮偶 do艣wiadcza艂 przypadkowych 鈥瀦e艣lizgni臋膰鈥, gdy jeden z jego zmys艂贸w lub jedna ko艅czyna si臋 zmienia艂y, a reszta nie. Zastanawia艂em si臋, czy cho膰 przez chwil臋 by艂 wolny od shengara. Tego ranka zbada艂em go moimi ponownie budz膮cymi si臋 zmys艂ami... i zniszczenia mnie przerazi艂y. Jego dusz臋 po偶era艂a ciemno艣膰, niczym 偶elazo wilgo膰, pozostawiaj膮ca tylko kruche, poszarpane kraw臋dzie, kt贸re mog艂y rozpa艣膰 si臋 pod dotykiem. Nie potrafi艂em sobie wyobrazi膰 cierpie艅, jakie wywo艂ywa艂 ten stan... ani jaka niewielka zmiana mog艂aby wywo艂a膰 upadek jego ostatnich linii obrony. Zaczyna艂 nam si臋 ko艅czy膰 czas.

Nie wiedzia艂em, czy to strach przed dezintegracj膮 Aleksandra, czy te偶 jaki艣 inny zmys艂 sprawia艂y, 偶e przez ca艂y ten dzie艅 odczuwa艂em tak膮 niepewno艣膰. Wsta艂em i wyjrza艂em przez otwarte okiennice. Grupka dzieci bawi艂a si臋 w berka na podmok艂ym polu na brzegu rzeki, wrzucaj膮c si臋 nawzajem w b艂oto. Trzy kobiety wychodzi艂y z domu Tkaczki, nios膮c bele kolorowych tkanin. Ch艂opiec prowadzi艂 drog膮 niedu偶e stado owiec. To by艂 pi臋kny dzie艅, ciep艂y i bezwietrzny, ptaki 艣wiergota艂y rado艣nie, by膰 mo偶e wiosna w ko艅cu nadesz艂a na te wysokie 艂膮ki. Wok贸艂 panowa艂 spok贸j.

Nie mog艂em usiedzie膰 w jednym miejscu. Zmieni艂em zmys艂y, lecz nie widzia艂em czar贸w poza tymi, kt贸rych bym si臋 spodziewa艂. Oczyszcza艂y wod臋. Chroni艂y tak rzadko u偶ywany dom przed robactwem. Os艂ania艂y go przed zimnem.

Co si臋 dzieje, Seyonne? Denerwujesz si臋 jak giermek w noc przed pierwsz膮 bitw膮.

Sam chcia艂bym to wiedzie膰. 鈥 Podszed艂em do tylnych drzwi i obserwowa艂em, jak jastrz膮b pikuje w stron臋 myszy, kt贸ra w ko艅cu zaufa艂a pogodzie i odwa偶y艂a si臋 wyj艣膰 z zimowej kryj贸wki.

Wydaje mi si臋 dziwne, 偶e nikt tu nie przychodzi. Zjawia si臋 tylko m臋偶czyzna, kt贸ry przynosi wod臋, i kobieta z jedzeniem. To wszystko. Nawet uzdrowicielka ju偶 nie odwiedza nas tak cz臋sto.

Kr贸lowa powiedzia艂a wszystkim o swojej decyzji. Nie zrobi膮 nic, by zach臋ci膰 ci臋 do pozostania.

Nie odpowiedzia艂, a kiedy obejrza艂em si臋 przez rami臋, by sprawdzi膰, czy zasn膮艂, ujrza艂em, 偶e jego lewe rami臋 zmieni艂o si臋 w 艂ap臋 shengara. Aleksander wpatrywa艂 si臋 w groteskow膮 ko艅czyn臋 z przera偶eniem i obrzydzeniem.

艢wi臋ty Athosie...

Nie my艣l o tym, panie. My艣l o czym艣 innym. Opowiedz mi... Opowiedz mi o Zhagadzie. Nigdy go nie widzia艂em, cho膰 s艂ysza艂em, 偶e to najpi臋kniejsze miasto na 艣wiecie. Nie tylko Derzhi tak m贸wi膮.

Aleksander zamkn膮艂 oczy i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nie by艂em pewien, czy czu艂 zbyt wielki b贸l, by si臋 odezwa膰, czy te偶 ba艂 si臋, 偶e wyda z siebie jedynie ryk shengara.

W takim razie ja opowiem co艣, co ci臋 zainteresuje. 鈥 Przemiana nie cofa艂a si臋 szybko, jak to si臋 zwykle zdarza艂o. Ja te偶 wola艂em o tym nie rozmy艣la膰. 鈥 Chyba wypada, bym opowiedzia艂 ci troch臋 na temat historii wojen z demonami.

Nie wa偶y艂em si臋 powiedzie膰 mu nic wa偶nego. Ufa艂em Aleksandrowi, ale wiedzia艂em, jak s艂aba jest nadzieja, 偶e uratujemy go przed demonami. Niezale偶nie od tego, co sam m贸wi艂em, niezale偶nie od tego, co Ysanne powiedzia艂a ksi臋ciu, tylko jeden 偶yj膮cy Ezzarianin mia艂 wystarczaj膮co du偶o mocy, by zwalczy膰 zakl臋cie tak g艂臋bokie i tak pot臋偶ne, jak to dr臋cz膮ce Aleksandra. A ja nie by艂em got贸w. Jeszcze nie.




Rozdzia艂 28


Min臋艂y dwie godziny, nim r臋ka Aleksandra powr贸ci艂a do normalnego wygl膮du. P贸藕niej nie m贸g艂 je艣膰. Kiedy poda艂em mu kubek gotowanego j臋czmienia i ciastko z miodem, uzna艂, 偶e obrzydliwie 艣mierdz膮.

Musisz odzyska膰 si艂y, panie 鈥 rzek艂em.

Powiedzia艂em ci, 偶e tego nie chc臋! 鈥 rykn膮艂, po czym wytr膮ci艂 mi kubek z r臋ki, zalewaj膮c mnie gor膮c膮 brej膮. Podskoczy艂em, a nim sko艅czy艂em oczyszcza膰 spodnie, ksi膮偶臋 zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek i otoczy艂 g艂ow臋 r臋kami. 鈥 Spraw, bym zasn膮艂, Seyonne. Je艣li nic nie pomo偶e, uderz mnie kamieniem w g艂ow臋.

My艣la艂em ju偶, 偶e b臋d臋 musia艂 to zrobi膰. Uspokojenie go wymaga艂o potr贸jnej dawki 艣rodka usypiaj膮cego. Gdy zapali艂a si臋 latarnia Tkaczki, le偶a艂 niczym wcielenie 艣mierci. Tylko k艂ad膮c d艂onie na jego piersi, wyczuwa艂em, 偶e oddycha. Musia艂em przekona膰 Galadona, by mi pom贸g艂, gdy偶 inaczej go stracimy.

Catrin przyby艂a o ustalonej godzinie, a ja waha艂em si臋, czy opu艣ci膰 ksi臋cia.

Mia艂 ci臋偶ki wiecz贸r 鈥 powiedzia艂em, nie spodziewaj膮c si臋, 偶e mi odpowie, gdy偶 przez te siedem dni nie wypowiedzia艂a ani jednego niepotrzebnego s艂owa. 鈥 Powinienem z nim zosta膰. Lepiej by by艂o, gdyby艣my zastanowili si臋, jak mu pom贸c.

Je艣li zostaniesz, tylko przypiecz臋tujesz jego upadek. 鈥 Jej s艂owa odbija艂y si臋 echem niczym s艂aby grzmot w g贸rach na wschodzie. Migocz膮c r贸偶em i srebrem, wspania艂y dzie艅 rodzi艂 burz臋.

Wpatrywa艂em si臋 w nisk膮, smuk艂膮 kobiet臋 odzian膮 w ciemn膮 ziele艅.

Czy jeste艣 Wieszczem, Catrin? 鈥 Nie spodziewa艂em si臋, 偶e ma w sobie melydd臋, poza drobnymi darami spostrzegawczo艣ci i czytania w umy艣le potrzebnymi do zostania Badaczem.

Nie. 鈥 Wysz艂a na drog臋. 鈥 Je艣li masz zamiar kontynuowa膰 to, co rozpocz膮艂e艣, musisz zrobi膰 to teraz.

Jej twarz roz艣wietli艂a b艂yskawica, a ja w tym kr贸tkim l艣nieniu odczyta艂em wiele emocji, kt贸re zadawa艂y k艂am spokojnemu g艂osowi Catrin.


O co chodzi, Catrin? Czego si臋 obawiasz?

Chod藕 ju偶 albo zosta艅 鈥 odpar艂a i pospieszy艂a w stron臋 lasu. Powr贸ci艂em do domu, upewni艂em si臋, 偶e Aleksander nadal 艣pi, po czym na wszelki wypadek, gdyby rozp臋ta艂a si臋 burza, do艂o偶y艂em kolejn膮 k艂od臋 do ognia. P贸藕niej ruszy艂em za Catrin i dogoni艂em j膮 na granicy drzew. Nim weszli艣my do lasu, po艂o偶y艂em jej d艂o艅 na ramieniu.

Czy z twoim dziadkiem wszystko w porz膮dku? 鈥 Tak bardzo absorbowa艂y mnie w艂asne dylematy, 偶e nawet nie pomy艣la艂em o wysi艂ku, jakim musia艂 by膰 dla Galadona nasz trening.

Czeka 鈥 odpar艂a, odsuwaj膮c si臋 ode mnie stanowczo. 鈥 Je艣li chcesz pom贸c ksi臋ciu, musisz dalej pracowa膰. Chod藕 ju偶 albo zosta艅.

Poszed艂em, przysi臋gaj膮c, 偶e zmusz臋 Galadona, by pom贸g艂 mi zdecydowa膰, jak da膰 Aleksandrowi wi臋cej czasu. Ale nie mia艂em okazji porozmawia膰 ze swoim mentorem, nim zacz臋li艣my. Czeka艂 przy sadzawce, z w艂osami rozwiewanymi przez coraz silniejszy wiatr, i lask膮 wskazywa艂 na wod臋. Ka偶dy wiecz贸r rozpoczynali艣my od oczyszczenia. W ci膮gu dnia bardzo stara艂em si臋 skoncentrowa膰 cho膰 cz臋艣膰 umys艂u na szkoleniu, uchroni膰 j膮 przed niepewno艣ci膮 czy ciekawo艣ci膮. Ale kiedy obserwowa艂em walk臋 Aleksandra z groteskowym przekle艅stwem, nieuchronnie traci艂em koncentracj臋. Galadon chyba rozumia艂, 偶e ten rytua艂 pomaga mi odzyska膰 r贸wnowag臋.

Tej nocy, kiedy wyszed艂em, na kamieniach czeka艂o na mnie czyste ubranie 鈥 br膮zowe spodnie i doskonale dopasowane, wysokie do p贸艂 艂ydki buty, koszula bez r臋kaw贸w z bia艂ego lnu i p艂aszcz z szarej we艂ny. Kiedy za艂o偶y艂em koszul臋, u艣wiadomi艂em sobie, 偶e Catrin nigdzie nie wida膰. To by艂o niezwyk艂e i z jakiego艣 powodu niepokoj膮ce. Na moj膮 twarz spad艂y pierwsze krople zimnego deszczu.

Galadon gestem nakaza艂 mi za sob膮 pod膮偶y膰, a ja id膮c za nim 艣cie偶k膮, zmusi艂em si臋 do oczyszczenia umys艂u. Droga, kt贸rej nie zna艂em, prowadzi艂a w g臋stsz膮 cz臋艣膰 lasu, gdzie roz艂o偶yste jod艂y ros艂y tak blisko siebie, 偶e zatrzymywa艂y wi臋kszo艣膰 deszczu. B艂otnista 艣cie偶ka wiod艂a w g贸r臋, w 艣wietle d艂oni Galadona widzia艂em migocz膮ce brudn膮 biel膮 sp艂achetki 艣niegu. W wilgotnym powietrzu unosi艂 si臋 zapach rozmarzaj膮cej ziemi i grubego dywanu igie艂.

Tej nocy w powietrzu wirowa艂o wi臋cej niepokoju ni偶 tylko z powodu rodz膮cej si臋 burzy. Powietrze by艂o pe艂ne czar贸w. Czu艂em to, nawet nie przechodz膮c na inne zmys艂y. M贸j oddech zwolni艂, jakby na piersi spoczywa艂o mi kowad艂o, sk贸ra dr偶a艂a, jakby granice mego cia艂a by艂y granicami wszech艣wiata, a to, co le偶a艂o za nimi, by艂o zupe艂nie inne ni偶 jeszcze poprzedniej nocy. Nie my艣l. Nie zgaduj. To wszystko cz臋艣膰 przygotowa艅. Co ma by膰, to b臋dzie.

W艣r贸d drzew przed nami migota艂 blask ognia, lecz nim zdo艂a艂em si臋 zorientowa膰, co to za miejsce, Galadon zatrzyma艂 si臋 i poda艂 mi pasek bia艂ego lnu do zawi膮zania oczu. Wcale mnie to nie zdziwi艂o. Przez ostatnie noce robi艂 to wiele razy, by upewni膰 si臋, 偶e potrafi臋 dzia艂a膰 pozbawiony wzroku. Nigdy nie wiadomo, co si臋 wydarzy podczas walki z demonem. B臋d臋 koncentrowa膰 si臋 na pozosta艂ych zmys艂ach.

Tym razem nie zada艂 mi zagadki, lecz lask膮 kaza艂 mi ruszy膰 dalej. Ws艂uchiwa艂em si臋 w jego kroki. Powolne i ostro偶ne na kamieniach i korzeniach wystaj膮cych z mi臋kkiej ziemi. Lewe biodro sprawia艂o mu k艂opoty. S艂ysza艂em to w jego nier贸wnych krokach i lekkim westchnieniu, gdy opiera艂 na nim sw贸j ci臋偶ar. Niewielki skr臋t na prawo. Wyszli艣my spomi臋dzy drzew. Deszcz spada艂 na moj膮 g艂ow臋 i ramiona, nie by艂 jednak wystarczaj膮co silny, by przemoczy膰 szary we艂niany p艂aszcz.

Kroki... trzy... i kamienna posadzka. Szuranie sanda艂贸w Galadona odbija艂o si臋 s艂abym echem, a deszcz przesta艂 pada膰 mi na g艂ow臋, wi臋c musieli艣my wej艣膰 pod dach. 艢ciany nas nie otacza艂y, gdy偶 czu艂em pachn膮cy deszczem wietrzyk. I ogie艅... sosnowe ga艂臋zie... do kt贸rych wrzucono kilka ziaren jasnym, by dym sta艂 si臋 s艂odki i nie piek艂 w oczy. Byli艣my w 艣wi膮tyni! Od razu wyczu艂em pi臋膰 par kamiennych kolumn wok贸艂 mnie i prosty sklepiony dach nad g艂ow膮. Posadzk臋 zdobi艂y mozaiki przedstawiaj膮ce sceny ze stulecia walk z demonami. Najpewniej dodano nowy rozdzia艂 鈥 o podboju Derzhich i ucieczce z Ezzarii.

By艂a to ciekawa wariacja na temat nauk Galadona. Rzecz jasna zamierza艂 zada膰 mi nast臋pn膮 zagadk臋, chcia艂 zanurzy膰 mnie w wizj臋, jakby to by艂a prawdziwa walka. Chcia艂, abym przygl膮da艂 si臋 rozgrywanej scenie, a mo偶e sam spr贸bowa艂 powalczy膰, po czym zamierza艂 wyci膮gn膮膰 mnie stamt膮d i odpyta膰 z tego, co widzia艂em: ruch贸w, b艂臋d贸w, tajemnych znacze艅, zagadek ukrytych w ziemi, pogodzie, budowlach albo mieszka艅cach. W krajobrazie ludzkiej duszy wszystko mia艂o znaczenie.

Recytuj Ioretha.

Sk艂oni艂em si臋 i usiad艂em na pod艂odze, k艂ad膮c otwarte d艂onie na kolanach. Wypowiedzia艂em s艂owa inkantacji Ioretha, b臋d膮cej cz臋艣ci膮 przygotowania Stra偶nika przed walk膮.

Jeszcze raz.

Odm贸wi艂em j膮 zn贸w, tym razem staraj膮c si臋 si臋gn膮膰 poza s艂owa, wpasowa膰 si臋 w rytm, pozwoli膰, aby zabra艂 mnie w stan oddzielenia od 艣wiata. Gdy zaszed艂em tak daleko, jak tylko mog艂em bez melyddy, Galadon wzi膮艂 moj膮 d艂o艅 i w艂o偶y艂 w ni膮... inn膮... szczup艂膮, mi臋kk膮...


* * *


Portal otworzy艂 si臋 w piekielnym gor膮cu. 艢cie偶ka pod moimi stopami by艂a twarda, wi臋c czym pr臋dzej przeszed艂em, ciekaw, jak膮 zagadk臋 przygotowa艂 dla mnie Galadon. Sta艂em na skalistym urwisku pod bli藕niaczymi, czerwonymi s艂o艅cami, spogl膮daj膮c na krajobraz 艣mierci. Jak okiem si臋gn膮膰 rozci膮ga艂a si臋 czerwona, pop臋kana ziemia. Z wypalonego gruntu wystawa艂y poszarpane iglice skalne, podobne do groteskowych pionk贸w. Niebo znaczy艂y pomara艅czowe chmury, a krzycz膮cy s臋p zanurkowa艂 w powietrzu za... czym? Wyt臋偶a艂em wzrok, ale nie mog艂em dostrzec zdobyczy. Galadon zbeszta mnie, 偶e to przeoczy艂em. Pr贸bowa艂em wygna膰 te my艣li i zaj膮膰 si臋 lekcj膮.

Skup si臋. Zobacz, co znajduje si臋 w tym niszcz膮cym 偶ycie gor膮cu. Jakie znaczenie ma kszta艂t ziemi, tak surowy, pozbawiony 偶ycia, jakie rzadki, spl膮tany g膮szcz, kt贸ry nigdy nie zakwitnie na takim pustkowiu? Jakie niebezpiecze艅stwa kryj膮 si臋 w kamieniach albo chmurach? Czy s臋p to wr贸g, czy jest czym艣 jeszcze, co kryje si臋, czekaj膮c na nadej艣cie wojownika?

Ziemia pod moimi nogami zadr偶a艂a. Na r贸wninie kilka kamiennych wie偶 zatrz臋s艂o si臋, wzbijaj膮c chmury czerwonego py艂u, w ziemi otwar艂y si臋 szerokie szczeliny. M贸j kr臋gos艂up si臋 napr臋偶y艂, przeczuwa艂em co艣 z艂ego. Galadon by艂 mistrzem w tworzeniu 膰wiczebnych iluzji. W jego tworach umiera艂em tysi膮ce razy, zaskoczony, 偶e jeszcze oddycham, gdy mnie stamt膮d wyci膮ga艂. Lecz ta... Jak to mo偶liwe, 偶e mog艂em poczu膰 s艂aby smak siarki w wietrze, a w z臋bach zazgrzyta艂 mi piach?

Musia艂em sprawdzi膰, co le偶y u podn贸偶a ska艂, na kt贸rych sta艂em, lecz nie mog艂em si臋 zmusi膰, aby podej艣膰 do kraw臋dzi i spojrze膰. Na tle pomara艅czowego nieba b臋d臋 zbyt widoczny. G艂upie. To tylko iluzja jak ca艂a reszta. Nic innego. W艂a艣nie przekona艂 Aife, aby mu pomog艂a i nada艂a autentyczno艣ci wizjom. Mimo to pad艂em na kolana i poczo艂ga艂em si臋 po rozpalonych kamieniach.

U podn贸偶a urwiska znajdowa艂o si臋 mn贸stwo ska艂, ostrych, niebezpiecznych iglic wznosz膮cych si臋 do 膰wierci jego wysoko艣ci. Nie da艂o si臋 przebi膰 wzrokiem zalegaj膮cych mi臋dzy nimi g臋stych cieni. S艂abe 艣wiat艂o zmieni艂o si臋 nieco, cienie od razu znikn臋艂y, a ja mog艂em przyjrze膰 si臋 g艂臋bokim rozpadlinom i rysom. Nic si臋 nie porusza艂o. A jednak by艂o co艣...

Moja d艂o艅 ze艣lizgn臋艂a si臋 na lu藕nych kamieniach, wbi艂 si臋 w ni膮 ostry kawa艂ek ska艂y, przeci膮艂 sk贸r臋, z rany pociek艂a krew. Popatrzy艂em na ni膮. Dotkn膮艂em jej. Spr贸bowa艂em. W wizji sienie krwawi... nie krwi膮, kt贸r膮 mo偶na smakowa膰. Mistrzu, co艣 ty narobi艂?

Nim zdo艂a艂em poj膮膰, 偶e miejsce, w kt贸rym stoj臋, jest prawdziwe, widoczna w dali po lewej mgie艂ka py艂u rozdzieli艂a si臋 i ods艂oni艂a migocz膮cy prostok膮t 鈥 portal. Przesz艂a przeze艅 drobna figurka, zbyt odleg艂a, abym m贸g艂 zobaczy膰 jej twarz, cho膰 wyra藕nie s艂ysza艂em jej dudni膮cy g艂os:

Jestem Stra偶nikiem przys艂anym przez Aife, bicz na demony, by wyzwa膰 ci臋 do walki o to cia艂o! Hyssad! Odejd藕!

Tam! Jedna ze stert kamieni w cieniu klifu si臋 poruszy艂a, lecz oby艂o si臋 bez trz臋sienia ziemi, kt贸re to mog艂oby wywo艂a膰. Czy Stra偶nik to widzia艂? Przeszywaj膮cy b艂ysk 艣wiat艂a w d艂oni wojownika... n贸偶. Prawa d艂o艅 pragn臋艂a zacisn膮膰 si臋 na srebrnej broni, a lewa na g艂adkiej, okr膮g艂ej powierzchni zwierciad艂a Luthena 鈥 artefaktu ze staro偶ytno艣ci, zdolnego sparali偶owa膰 demona, pokazuj膮c mu jego odbicie.

Wojownik porusza艂 si臋 powoli. Polowa艂. Lustrowa艂 krajobraz tak samo jak ja. Czy dostrze偶e przyczajone niebezpiecze艅stwo? Czy znajdzie 藕r贸d艂o demonicznej muzyki, zgrzytaj膮cej w duszy niczym stal na szkle? Czy wojownik te偶 by艂 prawdziwy, czy te偶 stanowi艂 doskona艂膮 kreacj膮 mojego mentora?

Je艣li by艂 prawdziwy, jak to si臋 sta艂o? Dwa portale w tej samej duszy. To by艂 ci臋偶ar Stra偶nika... samotny w kr贸lestwie z艂a. Jak mog艂em tu przyby膰 nieprzygotowany, nie dziel膮c tkaniny Aife, kt贸ra umo偶liwi艂a przej艣cie?

Odrzucam twoje wyzwanie, robaku. 鈥 G艂os demona odbija艂 si臋 echem od ska艂, skr臋caj膮c m贸j 偶o艂膮dek z odrazy. 鈥 Uwa偶am to cia艂o za swoje. Ma du偶o jedzenia i zadowala mnie znacznie bardziej ni偶 cokolwiek, czego pr贸bowa艂em.

Krajobraz si臋 zatrz膮s艂. Na r贸wninie pojawi艂o si臋 wi臋cej szczelin, wypluwaj膮cych 艣mierdz膮cy dym. Niebo natychmiast pociemnia艂o. Z g艂o艣nym kla艣ni臋ciem ska艂a p臋k艂a na p贸艂 w miejscu, gdzie le偶a艂em. Przetoczy艂em si臋 na prawo, a kiedy zn贸w spojrza艂em na r贸wnin臋, wojownik i potw贸r ju偶 si臋 艣cierali. Jak dosz艂o do tego tak szybko? Gdzie艣 tam um臋czona ofiara wrzeszcza艂a, gdy jej g艂ow臋 szarpa艂 straszliwy b贸l.

Potw贸r oderwa艂 si臋 od ska艂, kt贸re go os艂ania艂y. Cia艂o mia艂 czerwone i bry艂owate, podobne do du偶ej g膮sienicy, lecz jego nogi by艂y grube jak pnie drzew i ko艅czy艂y si臋 wielkimi pazurami. Jego oczy tkwi艂y w ko艣cianych jamach, za艣 kark okala艂a poszarpana chrz膮stka. Sk贸ra zdawa艂a si臋 twarda i gruba; znalezienie w niej wra偶liwego miejsca b臋dzie wymaga膰 d艂ugiego i starannego sprawdzania. Mimo to Stra偶nik ju偶 zmieni艂 srebrny n贸偶 we w艂贸czni臋. Dlaczego we w艂贸czni臋? Co takiego dostrzeg艂, co przeoczy艂em ja? W艂贸cznia, raz rzucona, jest bezu偶yteczna. A oni dopiero co zacz臋li walczy膰.

Stra偶nik unikn膮艂 ciosu wielkiej 艂apy potwora. Z wdzi臋kiem, jak na tak du偶ego cz艂owieka. Bardzo du偶ego cz艂owieka, zrozumia艂em, bior膮c pod uwag臋 dziel膮cy nas dystans. Mia艂 szerokie ramiona. By艂 wysoki. Wprawnie w艂ada艂 w艂贸czni膮. Zachowywa艂 r贸wnowag臋 mi臋dzy zadawaniem cios贸w i parowaniem. Powoli. Dok艂adnie. Niczym w ta艅cu, w kt贸rym wszystkie kroki s膮 znane i prze膰wiczone. Po kilku zwarciach potw贸r si臋 uni贸s艂, opieraj膮c na odw艂oku, wymachuj膮c sze艣cioma nogami i wyj膮c rozdzieraj膮ce uszy wyzwanie. Stra偶nik unikn膮艂 kolejnego ciosu, po czym rzuci艂 w艂贸czni膮. Wbi艂a si臋 nisko w brzuch potwora. Z rany wystrzeli艂a ohydna zielona ciecz, kapi膮c na wojownika i czerwony py艂.

Ziemia zadr偶a艂a, gdy bestia przewr贸ci艂a si臋 i znieruchomia艂a. Teraz, pomy艣la艂em, moje napi臋te cia艂o ponagla艂o m臋偶czyzn臋, by sko艅czy艂, nim to minie, cho膰 umys艂 dziwi艂 si臋 przebiegowi starcia. We藕 to natychmiast. Teraz.

Wojownik, jakby s艂ysz膮c moje s艂owa, uni贸s艂 wysoko lew膮 d艂o艅. Wystrzeli艂 z niej o艣lepiaj膮cy srebrny b艂ysk, gdy m贸wi艂:

Hyssad, rai-kirah. Odejd藕 lub zgi艅.

Uwa偶aj! Wzdrygn膮艂em si臋, z jakiego艣 powodu s膮dz膮c, 偶e jest w niebezpiecze艅stwie, podczas gdy w pe艂ni panowa艂 nad sytuacj膮. Stra偶nik wyrwa艂 w艂贸czni臋, zmieni艂 j膮 w szeroki miecz i rozci膮艂 brzuch potwora od karku do odw艂oka, uwalniaj膮c wn臋trzno艣ci, kt贸re w upale natychmiast wysch艂y i si臋 skurczy艂y.

A potem rozleg艂 si臋 rozrywaj膮cy umys艂 wrzask furii, przy kt贸rym ryk shengara by艂 niczym kwilenie niemowl臋cia. Demony nienawidzi艂y zwierciad艂a Luthena. Nie mog艂y na niego nie patrze膰, cho膰 wiedzia艂y, jak to si臋 sko艅czy. Mo偶na je by艂o z艂apa膰 tylko zaraz po zniszczeniu ich formy fizycznej, gdy偶 tylko wtedy dostrzega艂y sw贸j demoniczny aspekt, a nie cielesn膮 pow艂ok臋. Wszystko zale偶a艂o od odpowiedniego wyczucia czasu.

Krzyk u艣wiadomi艂 mi, 偶e wojownikowi uda艂o si臋 uwi臋zi膰 demona, lecz co艣 w tej scenie niepokoi艂o mnie bardziej ni偶 szybko艣膰, z jak膮 wydarzenia si臋 rozegra艂y. Nawet gdy m臋偶czyzna zmieni艂 miecz na powr贸t w srebrny n贸偶, aby zabi膰 demona, gdyby ten jednak wybra艂 艣mier膰, pr贸bowa艂em przypomnie膰 sobie, co widzia艂em. Co by艂o nie tak?

Zauwa偶y艂by to student po pierwszym roku. Wyczucie czasu! Wojownik dobi艂 potwora po tym, jak uni贸s艂 zwierciad艂o. Lecz zwierciad艂o dzia艂a艂o tylko wtedy, gdy fizyczna bestia nie 偶y艂a. Skrzywi艂em si臋, bo demon przeni贸s艂 si臋 tu偶 przed tym, jak miecz wbi艂 si臋 w jego brzuch. Za szybko. Za 艂atwo. Stra偶nik nie opanowa艂 potwora. Chcia艂em wykrzycze膰 ostrze偶enie, ale wyj膮cy demon mnie uprzedzi艂. Poniewa偶 by艂 na zewn膮trz swojej fizycznej postaci, m贸wi艂 w艂asnym, szarpi膮cym nerwy g艂osem, w j臋zyku demon贸w, tak plugawym, 偶e mo偶na si臋 go by艂o uczy膰 tylko za dnia, a i tak noce zawsze by艂y wype艂nione przera偶aj膮cymi s艂owami.

Nigdy nie poddam si臋 takiej piszcz膮cej szmacie jak ty. Pokonaj mnie, je艣li potrafisz.

B艂ysn膮艂 srebrny n贸偶 Stra偶nika, n贸偶, kt贸ry mo偶na zmieni膰 w dowoln膮 bro艅, zdolny przeci膮膰 niematerialne cia艂o demona, o ile zdo艂a si臋 wyliczy膰 dok艂adnie, gdzie si臋 znajduje. Ch艂odny wiatr uni贸s艂 s艂aby, 偶a艂osny j臋k umieraj膮cego demona. 艢wiat艂o zacz臋艂o robi膰 si臋 coraz ja艣niejsze. Wojownik ukl膮k艂 i roz艂o偶y艂 szeroko ramiona, by obj膮膰 zwyci臋stwo i spok贸j.

Lecz ja nie czu艂em spokoju. Nie z艂apano 偶adnego demona, wi臋c i 偶adnego demona nie zniszczono. Poniewa偶 istnia艂em w tym miejscu, mog艂em to poczu膰. Ka偶da 艣mier膰 demona stanowi艂a znaczn膮 zmian臋 w aspekcie wszech艣wiata. Dlatego w艂a艣nie byli艣my tak ostro偶ni przy zabijaniu ich wszystkich. Zmiana by艂aby tak ogromna, i偶 wierzyli艣my, 偶e natura mog艂aby tego nie znie艣膰. Lepiej walczy膰 dalej, ni偶 zniszczy膰 esencj臋 tego, czego mieli艣my broni膰. Lecz ten... demon znikn膮艂, cho膰 nadal 偶y艂. Niesp臋tany. Nic nie posz艂o tak, jak nale偶y.

Stra偶niku, podwa偶am twoje zwyci臋stwo. To tch贸rzliwe szalbierstwo. 鈥 Dudni膮cy g艂os wypowiadaj膮cy moje my艣li nale偶a艂 do siwow艂osej postaci w b艂臋kitnym p艂aszczu, kt贸ra wesz艂a na pole walki, gdy nie patrzy艂em. Galadon.

Przetar艂em oczy i przestawi艂em zmys艂y raz i drugi, lecz to, co widzia艂em, by艂o niemo偶liwe. I tak by艂o niewiarygodne, 偶e tu sta艂em, w jaki艣 spos贸b zdolny obserwowa膰 walk臋 za prawdziwym portalem, a teraz szykowa艂a si臋 kolejna, gdy dwaj ludzie stan臋li naprzeciw siebie.

Wojownik r贸wnie偶 by艂 zaskoczony.

Jak, w imi臋 Verdonne, tu przyby艂e艣, staruchu?

Przekle艅stwo na ca艂膮 zdrad臋 i oszustwo. Stra偶nikiem tym by艂 Rhys.

Nikt poza nasz膮 tr贸jk膮 鈥 Rhysem, Ysanne i mn膮 鈥 nigdy nie o艣mieli艂 si臋 nazywa膰 Galadona 鈥瀞taruchem鈥.

Uwa偶asz, 偶e pozna艂e艣 ca艂膮 g艂臋bi臋 mocy, Stra偶niku, ale to tylko g艂臋bia ska偶enia. Istnieje jeszcze wiele innych aspekt贸w melyddy, o kt贸rych nic nie wiesz.

Wiem, 偶e nie masz tu czego szuka膰... i ja ju偶 tak偶e. Ta walka jest sko艅czona. Nie by艂o 偶adnego oszustwa. Wyjd藕my st膮d, a potem wyja艣nisz, jak to mo偶liwe, 偶e si臋 tu dosta艂e艣.

Twierdzisz, 偶e twoja sprawa zosta艂a ju偶 za艂atwiona. Mimo to pozwoli艂e艣 demonowi opu艣ci膰 to cia艂o, cho膰 go nie sp臋ta艂e艣. Tak, widzia艂em to. Twierdzisz, 偶e wygra艂e艣, a mimo to on zn贸w kr膮偶y po ziemi, wolny, aby dla swej rozrywki pochwyci膰 kogo艣 innego. Jakie偶 szyderstwo uczyni艂e艣 ze swojej przysi臋gi?

Jeste艣 szalony, starcze. Zabi艂em demona, jak zabija艂em inne przez dziesi臋膰 lat. To dlatego trzymaj膮 si臋 od nas z daleka i dotrzymuj膮 umowy. Nic dziwnego, 偶e wykrzywi艂e艣 艣cie偶ki 艣wiata, aby tu za mn膮 pod膮偶y膰. Boisz si臋 stawi膰 mi czo艂a z tym oskar偶eniem na planie ludzi, gdzie wszyscy mogliby zobaczy膰, jak s艂abniesz z wiekiem.

Nie boj臋 si臋 niczego poza tym, 偶e twoje ska偶enie ujdzie niezauwa偶one. Doprowadzisz nasz lud do upadku, a przy okazji zniszczysz reszt臋 艣wiata.

Nie wiesz, o czym m贸wisz. Gdyby nie ja, wszyscy by艣my zgin臋li. 鈥 Rhys odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w stron臋 portalu.

Galadon za nim zawo艂a艂:

Nie odpowiedzia艂e艣 na moje wyzwanie, ch艂opcze. 呕膮dam od ciebie satysfakcji. Tu. Teraz. Nim g艂臋biej pogr膮偶ysz si臋 w zepsuciu.

Rhys si臋 zatrzyma艂 i obejrza艂 przez rami臋.

Nie mo偶esz tego zrobi膰. Nie mam do ciebie 偶alu... Nie znosz臋 tylko twojej wiecznej 艣lepoty.

Pozostali dowiedz膮 si臋 o tym pogwa艂ceniu obyczaju, chyba 偶e mnie dzi艣 uciszysz.

Co Galadon zamierza艂?

Rhys si臋 zawaha艂, po czym podszed艂 do naszego mentora. Starzec opiera艂 si臋 na lasce, gor膮cy wiatr rozwiewa艂 jego siwe w艂osy i b艂臋kitn膮 szat臋. Cho膰 ta dw贸jka by艂a daleko ode mnie, s艂ysza艂em ich wyra藕nie. Wyobrazi艂em sobie wyraz zdecydowania na obliczu Galadona i pewno艣膰 siebie maluj膮c膮 si臋 na twarzy Rhysa.

Jednak ze s艂贸w Rhysa p艂yn膮艂 nie tylko gniew, ale i d艂ugo powstrzymywany b贸l i gorycz.

Kto ci uwierzy? Zobacz膮 tylko starego nauczyciela pokonanego przez wiek i smutek, gdy obejrza艂 upadek swego ulubie艅ca. Czy s膮dzisz, 偶e m贸j stary przyjaciel nas uratuje, bawi膮c si臋 w trening Stra偶nika? O tak, ogl膮da艂em te wasze gierki przez ostatnich kilka nocy. Min臋艂o szesna艣cie lat, starcze. On nie potrafi swoj膮 melydd膮 zapali膰 艣wieczki. Ba艂e艣 si臋 go sprawdzi膰, gdy偶 wiesz, 偶e to prawda. A teraz nie mo偶esz po prostu porzuci膰 nadziei. By膰 mo偶e pora, aby艣 pomy艣la艂 troch臋 o reszcie z nas.

On jest wojownikiem. Znajdzie to, czego potrzebuje. Uratuje nas wszystkich... Ezzarian, Derzhich i Khelid贸w. Urodzi艂 si臋 w艂a艣nie po to.

A co nas obchodz膮 Derzhi, Khelidowie albo przekl臋te imperium, kt贸rego po偶膮daj膮? Niech si臋 sami wyr偶n膮. Zatroszczmy si臋 o to, co zosta艂o. Wy艣lij swego ucznia z powrotem do jego pan贸w, starcze. To ja zrobi艂em to, co nale偶a艂o, aby nas uratowa膰, gdy ty by艂e艣 zbyt zaj臋ty op艂akiwaniem zmar艂ego. 鈥 Rhys sta艂 zaledwie o kilka krok贸w od postaci w b艂臋kicie.

Galadon wyci膮gn膮艂 r臋ce.

To nie tw贸j rozum m贸wi z takim okrucie艅stwem, ch艂opcze. Nawet teraz twoje zazdrosne serce odbija echem pragnienia rai-kirah, tak samo jak w dniu, gdy opu艣ci艂e艣 swego najdro偶szego przyjaciela i skazi艂e艣 si臋. Tak by艂o od dnia, gdy przegra艂e艣 swoj膮 pierwsz膮 walk臋 i zaprzeda艂e艣 dusz臋, aby to ukry膰. S膮dzisz, 偶e nie domy艣li艂em si臋, co si臋 wydarzy艂o tyle lat temu? S膮dzisz, 偶e mog艂e艣 zawrze膰 taki uk艂ad i nigdy za to nie zap艂aci膰?

Nie wiem, o czym m贸wisz.

Jeszcze nie jest za p贸藕no. Porzu膰 t臋 drog臋, synu. Dostrze偶 w艂asne dary i nie t臋sknij za tym, co nigdy nie by艂o ci przeznaczone. Albo powiedz mi, ile jeszcze czasu minie do chwili, gdy spojrzysz w lustro i zobaczysz oczy demona.

Rhys rykn膮艂, uni贸s艂 n贸偶 i zmieni艂 go w miecz. Galadon post膮pi艂 podobnie z lask膮. Cho膰 w m艂odo艣ci by艂 dobrym wojownikiem, nigdy nie dor贸wna Rhysowi. Gor膮czkowo szuka艂em drogi z urwiska. Na ile mog艂em si臋 zorientowa膰, po mojej lewej i prawej ci膮gn臋艂a si臋 stromizna i ostre ska艂y, za mn膮 鈥 nieko艅cz膮ce si臋 pustkowie. Nie by艂o czasu. Miecz Rhysa rozora艂 rami臋 Galadona, stary m臋偶czyzna cofn膮艂 si臋 chwiejnie. Moje uszy uderzy艂 groteskowy 艣miech. Demon, niezale偶nie od tego, gdzie si臋 uda艂, obserwowa艂 t臋 walk臋 i karmi艂 si臋 ni膮. Galadon usta艂, ale jego miecz zadr偶a艂 w pomara艅czowym 艣wietle. Rhys wykona艂 fint臋, zmusi艂 Galadona do uchylenia si臋 na bok, lecz starzec szybko odzyska艂 r贸wnowag臋 i ci膮艂 pot臋偶nie. W pe艂nym b贸lu gniewie Rhys spycha艂 Galadona coraz bardziej i bardziej...

Nie mog艂em na to pozwoli膰. Opad艂a mnie taka fala gniewu i oburzenia, 偶e nie potrafi艂em my艣le膰. Galadon zaraz zginie z r臋ki mojego przyjaciela, a gdy tak si臋 stanie, demon b臋dzie jeszcze silniejszy. Nie mog艂em sta膰 i si臋 temu przygl膮da膰.

Zamkn膮艂em oczy i si臋gn膮艂em w g艂膮b siebie, zrywaj膮c kolejne pok艂ady strachu i przera偶enia, b贸lu i rozpaczy, d艂awi膮c 偶al, studz膮c gniew, skupiaj膮c swoje wewn臋trzne oko na esencji, rdzeniu, kt贸ry nadawa艂 kszta艂t duszy zwanej Seyonne. Tam chwyci艂em zimny i twardy w臋ze艂 znajduj膮cy si臋 w miejscu, gdzie kiedy艣 偶y艂a melydda, i dmuchn膮艂em w niego, aby zaj膮艂 si臋 ogniem.

Nie czekaj膮c, by przyjrze膰 si臋 temu, co uzyska艂em, otworzy艂em oczy, zrobi艂em krok do przodu i zanurkowa艂em z kamiennego urwiska.




Rozdzia艂 29


Podczas wykr臋caj膮cego trzewia nurkowania z urwiska nie mog艂em sobie pozwoli膰 na panik臋. Rozpaczliwie usi艂owa艂em przypomnie膰 sobie, co robi膰 dalej. S艂owa. Caedwyrrdin mesaffthyla. Ruchy. D艂onie tu偶 nad g艂ow臋, czubki palc贸w razem, nie splataj d艂oni, inaczej uderzenie po艂amie ci palce. Nogi wyprostowane i szeroko rozstawione, by spowolni膰 upadek. Plecy nieco wygi臋te do przodu, aby znie艣膰 nacisk. Zmys艂y. Poczuj powietrze. Czytaj je, ka偶dy szczeg贸艂 jest niczym s艂owo na stronie ksi臋gi. Gdzie s膮 pr膮dy wznosz膮ce? Gdzie niebezpieczne pr膮dy zst臋puj膮ce? B膮d藕 got贸w. 呕adnych w膮tpliwo艣ci. One sprawiaj膮, 偶e czujesz si臋 s艂aby, a teraz si艂a to wszystko, na czym mo偶esz polega膰.

Nie mog艂em patrze膰 na walk臋 na r贸wninach, tylko krzykn膮艂em: 鈥濼rzymaj si臋, mistrzu. Przyjd臋 po ciebie. Obiecuj臋鈥. Ale nawet o tym zapomnia艂em, gdy moje ramiona zacz膮艂 pali膰 ogie艅. O bogowie nieba i ziemi... Nadchodzi艂o, rozrywaj膮c moje r臋ce i plecy niczym rozdzieraj膮cy dotyk b艂yskawicy. W tej kr贸tkiej chwili pomy艣la艂em o Aleksandrze i m臋ce jego przemiany. Jak r贸偶nie mo偶na odbiera膰 taki b贸l. Lecz gdy skrzyd艂a si臋 rozwin臋艂y, niemal wyrywaj膮c mi ramiona ze staw贸w, gdy napr臋偶a艂em do granic wytrzyma艂o艣ci ko艣ci i mi臋艣nie, aby zapanowa膰 nad lotem, krzykn膮艂em nie z b贸lu, lecz z rozsadzaj膮cej serce ekstazy takiej magii.

Rozci膮gnij... Zakrzyw dolne 偶y艂y, aby z艂apa膰 wi臋cej powietrza. Wyczuj ka偶de po艂膮czenie nerw贸w, po to s膮, aby艣 je natychmiast kontrolowa艂 to jak nauka chodzenia w u艂amkach sekund po pod艂odze pe艂nej rozbitego szk艂a. Jak d艂ugo to trwa艂o? Nim odzyska艂em pe艂ni臋 w艂adzy i raczej nurkowa艂em ostro, ni偶 spada艂em jak kamie艅, znalaz艂em si臋 zbyt blisko ska艂. Cienkie membrany, rozci膮gaj膮ce si臋 obok mnie i nade mn膮, nie by艂y odporne na rozdarcia. Nad polem walki wisia艂a mg艂a py艂u, gdy skr臋ci艂em ostro w prawo i z艂apa艂em pr膮dy wznosz膮ce, kt贸re mia艂y mnie zanie艣膰 w stron臋 dw贸ch niewyra藕nych kszta艂t贸w. Jeden srebrny 鈥 wyprostowany, z uniesionym mieczem. Jeden niebieski. Zgi臋ty wp贸艂. Cofaj膮cy si臋.

St贸j, Stra偶niku! 鈥 krzykn膮艂em. 鈥 To miejsce nie nale偶y do ciebie. To 偶ycie nie jest stracone.

Posta膰 w srebrze gapi艂a si臋 z uniesion膮 g艂ow膮, zaskoczona i rozczarowana. Powali艂em j膮 jednym ruchem z艂o偶onego skrzyd艂a, gdy tylko moje nogi dotkn臋艂y ziemi. To by艂 jeden z moich ulubionych ruch贸w, lecz by艂em niewy膰wiczony, niezgrabny i l膮dowanie okaza艂o si臋 ma艂o stabilne. Rhys pozbiera艂 si臋 szybko i zerwa艂 na r贸wne nogi.

Wi臋c nie jeste艣 martwy? 鈥 spyta艂 i cofn膮艂 si臋 z szeroko otwartymi oczami, spogl膮daj膮c na ogrom mojej przemiany.

Mistrzu, czy zosta艂e艣 ci臋偶ko ranny? 鈥 krzykn膮艂em przez rami臋, trzymaj膮c Rhysa na dystans dzi臋ki melyddzie.

Wszystko w porz膮dku 鈥 odpar艂 szorstki g艂os obok mnie.

Nigdy nie wierzy艂em, kiedy m贸wi艂e艣 mi o skrzyd艂ach 鈥 powiedzia艂 Rhys. 鈥 S膮dzi艂em, 偶e chcia艂e艣 dowie艣膰, 偶e jeste艣 lepszy od reszty. 鈥 Zmieni艂 n贸偶 we w艂贸czni臋, ale ja by艂em szybszy i odsun膮艂em j膮 na bok palcami swojej mocy. Upad艂a na ziemi臋 i zn贸w sta艂a si臋 no偶em. Rhys si臋 cofn膮艂, czujny, got贸w przywo艂a膰 jakie艣 zakl臋cie, je艣li jeszcze raz si臋 porusz臋.

Aleja nie wykona艂em 偶adnego ruchu, tylko sta艂em mi臋dzy nim a Galadonem. Musia艂em zrozumie膰.

Co si臋 z tob膮 sta艂o? 鈥 spyta艂em. 鈥 Byli艣my przyjaci贸艂mi. Bra膰mi. Nigdy si臋 nie liczy艂o, kt贸ry z nas jest silniejszy albo szybszy, kto mia艂 skrzyd艂a, a kto nie.

Dla ciebie si臋 to nie liczy艂o 鈥 odrzek艂 gorzko. 鈥 Lecz czy kiedy艣 spyta艂e艣 o to mnie albo Ysanne? By艂e艣 taki zachwycony swoj膮 s艂aw膮 i wzi膮艂e艣 Ysanne, jakby by艂o to twoje prawo.

I o to chodzi? Chcia艂e艣 Ysanne?

Nigdy jej nie zna艂e艣. Przez trzy lata sp臋dza艂a z tob膮 dni i noce, ofiarowa艂a ci wszystko, lecz ty wola艂e艣 ucieka膰 w to swoje wieczne milczenie, zostawiaj膮c j膮 sam膮, jakby by艂a skaz膮 na twojej czysto艣ci. Spytaj j膮, dlaczego nigdy nie przebywali艣my we troje. Bo nie mog艂a znie艣膰 my艣li o zranieniu ci臋. Zawsze my艣la艂a tylko o tobie. Nikt nie m贸g艂 ci dor贸wna膰. Musia艂e艣 by膰 najsilniejszy i robi膰 wszystko sam. To nie mog艂o trwa膰 wiecznie. Gdy przysz艂a wojna... Nie zd膮偶y艂a ci powiedzie膰, 偶e to mnie kocha.

Skoro nienawidzi艂e艣 mnie tak bardzo, powiniene艣 by艂 od razu mnie zabi膰. Tak trudno ci by艂o powiedzie膰 prawd臋, 偶e musia艂e艣 uczyni膰 ze mnie niewolnika? Czy mam ci opisa膰, jak nie mog艂em odepchn膮膰 od siebie ich okrucie艅stwa, poniewa偶 musia艂em ukry膰 wspomnienie tego, co mi uczyni艂e艣? Na bog贸w, Rhysie, kocha艂em was oboje. Zrobi艂bym wszystko dla ka偶dego z was.

Splun膮艂 mi pod nogi i przesun膮艂 si臋, zbli偶aj膮c do no偶a.

Nie s艂ysza艂e艣, co powiedzia艂em? Nie chcieli艣my, 偶eby艣 cokolwiek dla nas robi艂.

Ruchem tak p艂ynnym i g艂adkim, 偶e niemal go nie zauwa偶y艂em, Rhys opad艂 na ziemi臋, przetoczy艂 si臋 w prawo i rzuci艂 srebrnym no偶em w moje serce. Lecz ja spowolni艂em bro艅 i powstrzyma艂em j膮 na tyle d艂ugo, by poszybowa艂a w g贸r臋, z dala od celu. B艂yszcz膮ce ostrze, zn贸w zmienione we w艂贸czni臋, polecia艂o w stron臋 ziemi.

Kt贸re z was demony opanowa艂y pierwsze? 鈥 spyta艂em gniewnie, dotykaj膮c stopami ziemi. Chwyci艂em jego bro艅, a on niezgrabnie si臋 cofn膮艂.

Nic nie wiesz 鈥 odpowiedzia艂. 鈥 Zajm臋 si臋 demonami. Dzi臋ki temu, co zrobi艂em, staniemy si臋 silniejsi. I nie pozwol臋, 偶eby艣 stan膮艂 mi na drodze. 鈥 Wskaza艂 g艂ow膮 na co艣 za moimi plecami. 鈥 Powiniene艣 zaj膮膰 si臋 tym starym g艂upcem. 殴le z nim. 鈥 Zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi, odwr贸ci艂 i odszed艂.

Obejrza艂em si臋 przez rami臋. Galadon le偶a艂 twarz膮 na czerwonej ziemi. Bez ruchu. Pozwoli艂em Rhysowi odej艣膰 i pospieszy艂em do starca, przeklinaj膮c op贸藕nienie.

Mistrzu, s艂yszysz mnie? 鈥 spyta艂em, przewracaj膮c go na plecy. Stary m臋偶czyzna walczy艂 o ka偶dy oddech. Ziej膮ca rana w piersi pozbawi艂a go zbyt wiele krwi.

Mia艂em racj臋 鈥 powiedzia艂 z zapa艂em. 鈥 Przyznaj to.

Mia艂e艣 racj臋. Oczywi艣cie, 偶e tak. Nie by艂o 艂atwiejszego sposobu, by mnie przekona膰?

A teraz mi poka偶 鈥 poprosi艂, a w jego zaczerwienionych oczach pojawi艂y si臋 艂zy. 鈥 Pragn膮艂em to zobaczy膰... od chwili kiedy powiedzia艂e艣 mi o tym po raz pierwszy, kiedy by艂e艣 ch艂opcem. Taki m艂ody. Taki m艂ody i taka moc.

Musz臋 ci臋...

Poka偶 mi. 鈥 Ca艂a dziko艣膰 jego ducha zmie艣ci艂a si臋 w tym jednym 偶膮daniu. Nawet demon by mu nie odm贸wi艂.

Przesun膮艂em go tak, 偶e m贸g艂 oprze膰 si臋 na kamieniu, po czym zrobi艂em krok do ty艂u i unios艂em r臋ce wysoko nad g艂ow臋, jednocze艣nie wypowiadaj膮c zakl臋cie wiatru, by moje skrzyd艂a w pe艂ni si臋 roz艂o偶y艂y i wype艂ni艂y powietrzem. Na u艣miechni臋tej twarzy Galadona pojawi艂 si臋 migotliwy wz贸r jedwabistych pasm.

Synu mojego serca. 鈥 Westchn膮艂. 鈥 Podejd藕 bli偶ej.

Zn贸w przy nim ukl膮k艂em i zbli偶y艂em ucho do jego ust, kt贸re z trudem wypowiada艂y s艂owa.

Nie... utwardzaj... serca. Nie wierz wszystkiemu, co... 鈥 Kiedy nie powiedzia艂 nic wi臋cej, odsun膮艂em si臋 i spojrza艂em na niego. Przesta艂 oddycha膰.

Nie mia艂em czasu, by op艂akiwa膰 jego odej艣cie. 艢wiat艂o zamigota艂o, podnios艂em wzrok. Bli藕niacze s艂o艅ca zatacza艂y kr臋gi wok贸艂 siebie nawzajem, a ziemia pod moimi stopami ko艂ysa艂a si臋 niepewnie. Portal... Ysanne. Na moce nocy, zamykali portal. Nie mog艂em w to uwierzy膰. Niezale偶nie od tego, co jeszcze zrobili... zamkn膮膰 portal przed 偶yj膮cym cz艂owiekiem...

Wzi膮艂em zbyt lekkie cia艂o Galadona na r臋ce i zn贸w odezwa艂em si臋 do wiatru.

Teraz. Tutaj.

Podni贸s艂 si臋 pot臋偶ny podmuch, rzucaj膮c mi py艂 w oczy, a ja potyka艂em si臋, przypomina艂em sobie zakl臋cia, czu艂em, koncentrowa艂em si臋. Chwiej膮ce si臋 s艂o艅ca zacz臋艂y przygasa膰. Wyt臋偶y艂em wzrok, by przez py艂 i s艂abn膮ce 艣wiat艂o dostrzec portal. Wir m贸g艂 przygnie艣膰 mnie do rozpadaj膮cej si臋 ziemi. Kamienie rozbija艂y si臋 o powierzchni臋, rozpadaj膮c na ostre kawa艂ki, unoszone w powietrze i gro偶膮ce rozdarciem moich skrzyde艂. Walczy艂em, by wznie艣膰 si臋 wy偶ej, poza te 艣mieci, by dostrzec co艣 poza ciemniej膮c膮 mg艂膮. Portal migota艂. Gas艂. By艂 za daleko.

Aife! Nie zostawiaj mnie tutaj! 鈥 krzycza艂em. 鈥 Sp贸jrz na mnie.

Powiedz, co zrobi艂em. Tylko nie to...

Szary prostok膮t znikn膮艂, po艂kni臋ty przez nocn膮 ciemno艣膰 spadaj膮c膮 z horyzontu. Ska艂y i popl膮tane krzaki unosi艂y si臋 dziko w powietrzu. Nie by艂o ju偶 kawa艂ka sta艂ego miejsca, na kt贸rym m贸g艂bym wyl膮dowa膰. Gdy b臋d臋 tak zm臋czony, 偶e nie zdo艂am d艂u偶ej macha膰 skrzyd艂ami, spadniemy 鈥 pozbawiony 偶ycia Galadon i ja 鈥 w otch艂a艅. Demoniczna muzyka zawodzi艂a w chaosie, a ja pr贸bowa艂em si臋 nie zagubi膰. By膰 mo偶e portal nadal tam jest, ukryty w ciemno艣ci.

Jest jeszcze jeden. 鈥 Ciche s艂owa by艂 niczym stukaj膮ce w m贸j umys艂 palce. 鈥 Szybko. Wznie艣 si臋 wy偶ej, kochany.

Jeszcze jeden? Jeszcze jeden portal? Oczywi艣cie, 偶e jest. Ten, kt贸rym tu wszed艂em. Portal Catrin. Ale gdzie? Wszystko si臋 zmieni艂o. Panika grozi艂a zniszczeniem mnie tak, jak chaos po偶era艂 krajobraz. Zawr贸膰. Nie daj si臋 porwa膰 wirom. Wiatr jest teraz za tob膮, zatem portal pojawi si臋 szybciej... Po prawej... Bola艂y mnie plecy i ramiona. Nogi ci膮偶y艂y. Galadon, tak lekki gdy go podnosi艂em, wa偶y艂 teraz tyle co jeden z czerwonych g艂az贸w, lecz nie zostawi艂bym go tutaj. Na prawo. Szukaj go. Ostro偶nie ze wznoszeniem.

T臋dy 鈥 powiedzia艂 g艂os tak s艂aby, 偶e niemal nies艂yszalny, a mimo to prowadz膮cy mnie wy偶ej i zawsze po prawej. 鈥 Pospiesz si臋.

B艂ysk szaro艣ci. Prosta linia w miejscu, gdzie nic nie by艂o proste. Musisz wyl膮dowa膰 dok艂adnie na kraw臋dzi, inaczej spadniesz do ty艂u. Szybko. Chwiej膮c si臋, u kresu si艂, zanurkowa艂em w stron臋 migocz膮cego prostok膮ta...

... i uderzy艂em g艂ow膮 o kamienn膮 platform臋, l膮duj膮c na twardej ziemi, do kt贸rej tak pragn膮艂em powr贸ci膰, a偶 na chwil臋 straci艂em dech.

Seyonne! Musisz si臋 obudzi膰. 鈥 Mocna d艂o艅 potrz膮sn臋艂a mnie za rami臋 tak, 偶e zadzwoni艂y mi z臋by.

Obudzi膰 si臋? A wi臋c to by艂a iluzja? Wszystkie emocje, kt贸re przechodzi艂y przez m贸j umys艂: duma... rozczarowanie... gniew... 偶al... by艂y tylko snem? Taka strata.

Przecie偶 nie 艣pi臋.

Nast臋pny ruch przekona艂 mnie, 偶e to nie by艂 sen. Skrzyd艂a znikn臋艂y, odpad艂y jak stara koszula, gdy przechodzi艂em przez portal, lecz mi臋艣nie na ramionach i plecach 艣wiadczy艂y wyra藕nie o wysi艂ku przekraczaj膮cym powinno艣ci niewolnika. A zatem Galadon...

Otworzy艂em gwa艂townie oczy i zobaczy艂em, 偶e obok mnie kuca Catrin. Jej drobna twarz by艂a zm臋czona, pe艂na smutku i zmartwienia, a zielona sukienka poplamiona krwi膮.

Przykro mi 鈥 powiedzia艂em. Wszystkie wydarzenia tej nocy przepe艂nia艂y mnie i grozi艂y natychmiastowym wylaniem. 鈥 Nie by艂em do艣膰 szybki.

Nie spodziewa艂 si臋, 偶e to prze偶yje. 鈥 Wyprostowa艂a si臋 i odesz艂a.

Le偶a艂em rozci膮gni臋ty w poprzek stopni u podstawy kamiennej platformy. Galadon spoczywa艂 obok mnie; zburzone w nie艂adzie w艂osy zosta艂y u艂o偶one. Catrin musia艂a przenie艣膰 go tam z miejsca, w kt贸rym go upu艣ci艂em.

Rhys uciek艂. Demon te偶.

W艂a艣nie siada艂em, czuj膮c si臋, jakbym wype艂z艂 spod lawiny, gdy Catrin wr贸ci艂a, nios膮c ze sob膮 ma艂膮 misk臋 pe艂n膮 wody. Pasem tkaniny, kt贸rym mia艂em zawi膮zane oczy, obmy艂a g艂臋bokie rozci臋cie na moim czole.

Zamierzasz siedzie膰 tu i duma膰 nad b艂臋dami, czy podniesiesz si臋 i przygotujesz do drugiej bitwy? Twoi wrogowie s膮dz膮, 偶e nie 偶yjesz. Nie mo偶esz pozwoli膰, aby dowiedzieli si臋, 偶e jest inaczej.

Moi wrogowie. Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e mam jakichkolwiek wrog贸w poza demonami. Nawet Derzhi nie 偶ywili do mnie jakiej艣 szczeg贸lnej niech臋ci, po prostu w og贸le ich nie interesowa艂em. Jeden barbarzy艅ski niewolnik by艂 taki sam jak inny. Ale ja w艂a艣nie zosta艂em skazany za 艣mier膰, i to najgorszego rodzaju. I tylko dzi臋ki... Odsun膮艂em d艂o艅 Catrin, aby na ni膮 popatrze膰.

Trzyma艂a艣 drugi portal. W jaki艣 spos贸b zmiesza艂a艣 sw贸j splot ze splotem Ysanne, aby nas wpu艣ci膰. Nie by艂em na to przygotowany, nie mog艂em wykona膰 swojej powinno艣ci. Jak w og贸le zdo艂a艂a艣 zrobi膰 co艣 takiego? 鈥 Szuka艂em na jej twarzy jakiej艣 wskaz贸wki, g艂osu, kt贸ry mnie przywo艂a艂, lecz Catrin by艂a zbyt skoncentrowana na chwili obecnej.

Przekr臋ca艂a mi g艂ow臋 w r贸偶ne strony, by doko艅czy膰 wycieranie krwi z czo艂a. W tej samej chwili poczu艂em sw臋dzenie zakl臋cia i k艂uj膮ce zaciskanie si臋 sk贸ry oznaczaj膮ce, 偶e zamkn臋艂a ran臋, aby powstrzyma膰 krwawienie. By艂a to szybka, cho膰 niezbyt dobra metoda leczenia. Pozostawi blizn臋, lecz pewnie jej zdaniem jeszcze jedna nie b臋dzie stanowi膰 dla mnie k艂opotu. Dopiero wtedy odpowiedzia艂a:

M贸wi艂am ci, 偶e nie pr贸偶nowa艂am. Potrafi臋 robi膰 co艣 wi臋cej, ni偶 tylko piec migda艂owe ciasteczka. Teraz musisz...

Czy kto艣 jeszcze wie, co zrobi艂a艣? Albo do czego jeste艣 zdolna? Rhys i Ysanne b臋d膮 szuka膰 sprawcy. Ju偶 kogo艣 zabili. 鈥 My艣l o tym by艂a nie do zniesienia. Ysanne wychowywa艂a si臋 z dala od rodziny od tak m艂odego wieku, 偶e niezbyt dobrze pami臋ta艂a swoich rodzic贸w. Zawsze m贸wi艂a o Galadonie jako o jedynym prawdziwym ojcu. Jak mog艂a pozwoli膰, by umar艂 w zara偶onej duszy?

Tylko dziadek wiedzia艂, co potrafi臋. A teraz jest bardzo wa偶ne, aby艣 przez chwil臋 pozosta艂 martwy. Musisz p贸j艣膰 ze mn膮 i zrobi膰 dok艂adnie to, co powiem. 鈥 Podnios艂a mnie za r臋k臋; wtedy albo b贸l przy wstawaniu, albo rozterki wywo艂a艂y we mnie bunt. Wygl膮da艂o na to, 偶e Catrin nie dzia艂a na mnie najlepiej. W chaosie panuj膮cym za portalem musia艂em 藕le zrozumie膰 jej s艂owa.

Wyrwa艂em rami臋 z jej uchwytu, co zabola艂o mnie bardziej ni偶 j膮, i wycelowa艂em oskar偶ycielsko palec we wci膮偶 u艣miechni臋tego Galadona.

S膮dz臋, 偶e jak na jeden dzie艅 do艣膰 ju偶 zagadek i tajemnic. Nie zrobi臋 dalej ani kroku, dop贸ki nie opowiesz mi o wszystkim, co ten nikczemny stary myszo艂贸w dla nas zaplanowa艂.

Nie chcia艂a tego s艂ysze膰.

Musimy i艣膰. Teraz. Gdy znajdziemy chwil臋 czasu, powiem ci wszystko, co chcesz wiedzie膰.

Lecz krew Galadona plami艂a moje r臋ce, a ja nie mog艂em cieszy膰 si臋 z daru, kt贸ry mi zaofiarowa艂, dop贸ki nie dowiem si臋, dlaczego musia艂 umrze膰, aby mi go przekaza膰. Usiad艂em na podwy偶szeniu obok cia艂a starego mentora i nie zamierza艂em si臋 ruszy膰.

Nie uwierz臋, 偶e tw贸j dziadek umar艂 tylko po to, aby przekona膰 mnie, 偶e mia艂 racj臋, a ja myli艂em si臋 co do mocy i wiary. Musz臋 to wiedzie膰, Catrin.

G艂uptas. 鈥 Zacisn臋艂a z臋by i unios艂a oczy do g贸ry, lecz wreszcie usiad艂a na drugim kamiennym podwy偶szeniu. Jej kolana niemal dotyka艂y moich. 鈥 To ostatni raz, kiedy pozwalam ci kwestionowa膰 moje polecenia, Seyonne. Dziadek powierzy艂 mi tw贸j trening. Nie, nie przerywaj. Wi臋kszo艣膰 zada艅, kt贸re do tej pory wykona艂e艣, sama wymy艣li艂am, a ty podda艂e艣 si臋 im jak najch臋tniej. Nie jeste艣 jednak jeszcze got贸w na to, co jak s膮dzimy, nadejdzie.

Deszcz b臋bni艂 o dach i schody, szczyty drzew za naszym ma艂ym schronieniem gi臋艂y si臋 pod gwa艂townymi podmuchami wiatru. Pachn膮cy jasnyrem dym ta艅czy艂 wok贸艂 nas, gdy Catrin powiedzia艂a mi co艣 o przesz艂o艣ci i co艣 o przysz艂o艣ci. Nie wszystko, gdy偶 by艂a Aife i m贸wi艂a tylko to, co Stra偶nik musia艂 wiedzie膰. Ale to wystarczy艂o.

Dziadek przez wiele lat podejrzewa艂, 偶e z Rhysem jest co艣 nie tak. W trzeciej walce po pr贸bach straci艂 partnerk臋. By艂y to ci臋偶kie zmagania, z trudem uszed艂 z 偶yciem. Vedwyn trzyma艂a portal otwarty zbyt d艂ugo... by da膰 mu czas... i nigdy si臋 z tego nie pozbiera艂a. Jej umys艂 zosta艂 zniszczony, a po kilku tygodniach jej cia艂o podda艂o si臋 i umar艂a.

Pami臋ta艂em Vedwyn 鈥 nie艣mia艂膮, spokojn膮 dziewczyn臋 o wielkim talencie, kt贸ra denerwowa艂a wszystkich swoj膮 poprawno艣ci膮. Podziwia艂a Rhysa, ale on sp臋dzi艂 po艂ow臋 偶ycia unikaj膮c jej. Wygl膮da艂o na to, 偶e by艂a to wyj膮tkowo pechowo dobrana para.

Po tym wszystkim Rhys odm贸wi艂 kolejnej walki, lecz tego roku stracili艣my czterech Stra偶nik贸w, jednego po drugim. To by艂o zniszczenie. Pozostali nam tylko studenci. Dzieci. Zatem dziadek zacz膮艂 pracowa膰 z Rhysem. Rhys nalega艂, aby zn贸w podda膰 go testom, i poradzi艂 sobie lepiej ni偶 za pierwszym razem. Zapar艂 si臋. Kr贸lowa...

Catrin zerkn臋艂a na mnie niepewnie, lecz gestem nakaza艂em jej m贸wi膰 dalej.

Dzi艣 w nocy pr贸bowa艂a mnie zabi膰 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Nie powiesz nic, co mog艂oby by膰 gorsze.

Zawaha艂a si臋 na chwil臋, po czym pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Kr贸lowa i Rhys 偶yli razem przez kilka lat, a jako najbardziej uzdolniona i do艣wiadczona Aife wzi臋艂a go na partnera. Doda艂o nam to serca, zw艂aszcza kiedy wraca艂 z jednym zwyci臋stwem za drugim. Lecz dziesi臋膰 lat p贸藕niej zacz臋li艣my nagle traci膰 Poszukiwaczy i Pocieszycieli, a偶 kr贸lowa wycofa艂a wszystkich poza jedn膮 par膮, twierdz膮c, 偶e zbyt niebezpiecznie jest ich wysy艂a膰. Ka偶dy nowy Stra偶nik przegrywa艂 w ci膮gu kilku miesi臋cy. Kiedy dziadek dowiedzia艂 si臋 o uk艂adzie z demonem, ba艂 si臋, 偶e Rhys zosta艂 ska偶ony, i oskar偶a艂 si臋, 偶e nie pozna艂 si臋 na tym od razu. Oczywi艣cie 艣wiadczy艂o to w艂a艣nie o tym, co odkry艂e艣: demony zosta艂y sprowadzone przez swoich nosicieli w jakim艣 konkretnym celu. Lecz nie odwa偶y艂 si臋 stan膮膰 naprzeciw Rhysa, dop贸ki...

... dop贸ki sienie zjawi艂em.

Musia艂by mie膰 Stra偶nika, kt贸ry kontynuowa艂by jego dzie艂o, gdyby co艣 mu si臋 sta艂o. Jego uczniowie byli albo martwi, albo za s艂abo przygotowani, a poza tym uparcie wierzy艂, 偶e kiedy艣 powr贸cisz. Dlatego zaj膮艂 si臋 opracowywaniem metody u偶ycia drugiego portalu. Kiedy si臋 tu pojawi艂e艣 i okaza艂o si臋, 偶e dobrze sobie radzisz, postanowi艂, 偶e wykorzysta to do szkolenia, by sprawdzi膰, czy odkryjesz gr臋 Rhysa. To wszystko. A偶 do dzisiejszej nocy nie planowa艂 zrobi膰 tego, co zrobi艂.

To dlaczego to zrobi艂?

Bo nie mamy ju偶 czasu. 鈥 Catrin splot艂a d艂onie na podo艂ku i wpatrzy艂a si臋 w nie w skupieniu. 鈥 Demony za偶膮da艂y, by艣my oddali im wszystkie dusze Khelid贸w. Tego ranka, na spotkaniu kr贸lowej i Rady Mentor贸w Rhys o tym opowiedzia艂. Twierdzi艂, 偶e odm贸wi艂. 呕e powiedzia艂 rai-kirah, i偶 nie mo偶e tego zrobi膰, poniewa偶 przysi臋gali艣my nie oddawa膰 偶adnej duszy bez walki. Demony utrzymuj膮, 偶e Khelidowie s膮 dobrowolnymi gospodarzami, lecz jako ust臋pstwo na rzecz naszego zwyczaju zaproponowali umow臋.

A na czym ona polega?

Odb臋dzie si臋 jedna bitwa... tylko jedna walka... o ca艂膮 ras臋 Khelid贸w.

Zerwa艂em si臋 na r贸wne nogi.

To szale艅stwo! Ysanne nigdy tego nie zrobi. Nie mog艂aby... 鈥 Nie potrafi艂em s艂owami wyrazi膰 swojego os艂upienia. Zdrada wobec mnie to jedno... Wywo艂a艂a j膮 troska o Rhysa, po偶膮danie, gniew, cokolwiek. Ale zdrada wszystkiego... stuleci walk, po艣wi臋ce艅 i heroizmu... ca艂ego narodu... 鈥 Nie mo偶e tego zrobi膰.

Ju偶 si臋 zgodzi艂a. Utrzymuje, 偶e demony by nas wytropi艂y i zniszczy艂y, gdyby艣my sienie zgodzili.

Powr贸ci艂em do miejsca, gdzie le偶a艂 Galadon, jakby 艂膮cz膮ca nas wi臋藕 si臋 utrzymywa艂a i jakbym m贸g艂 w jego nieruchomej postaci odnale藕膰 pocieszenie lub wskaz贸wk臋. Lecz g艂os, kt贸ry kszta艂towa艂 moje 偶ycie, zamilk艂. Catrin wpatrzy艂a si臋 we mnie, sprawdzaj膮c, czy zrozumia艂em.

Z przera偶eniem musia艂em przyzna膰, 偶e tak.

Demony zak艂adaj膮, 偶e to Rhys b臋dzie z nimi walczy艂. A Rhys, 艣lepy g艂upiec, my艣li, 偶e mo偶e wepchn膮膰 r臋k臋 w ogie艅 i si臋 nie poparzy膰... Wierzy, 偶e mo偶e zwyci臋偶y膰. Ale tak si臋 nie stanie. Pozwalali mu zwyci臋偶a膰. Pozwalali udawa膰. Ale nie tym razem. Dziadek nie wiedzia艂, co przyspieszy艂o decyzj臋 demon贸w. Uzna艂, 偶e Rhys tak bardzo si臋 ciebie ba艂, i偶 co艣 wyjawi艂... ostrzeg艂 demony...

Chodzi o Aleksandra. Demony wyczuwaj膮, 偶e zaczyna si臋 rozpada膰, wi臋c nadszed艂 czas na ich wielk膮 rozgrywk臋. Chc膮, 偶eby艣my zostawili Khelid贸w, 偶eby艣my nie mogli si臋 dowiedzie膰, co robi膮. Czas Rhysa min膮艂... i Ysanne musi o tym wiedzie膰. 鈥 Mia艂a zdradzi膰 kolejnego m臋偶a. Czy zdo艂a przekona膰 sam膮 siebie, 偶e robi to dla dobra Ezzarian... czy te偶 rzeczywi艣cie jej zepsucie zwi膮za艂o j膮 z demonami? Tak czy inaczej, efekt b臋dzie taki sam. Podda si臋.

Catrin zn贸w na mnie natar艂a.

Musimy si臋 upewni膰, 偶e t臋 bitw臋 wygramy.

Ci臋偶ar nocy przybi艂 mnie do ziemi.

W takim razie nie mog臋 opu艣ci膰 tego miejsca. Ty te偶 nie. Je艣li uda ci si臋 stworzy膰 kolejny portal, jak dzisiejszej nocy, wprowadzisz mnie...

Catrin podnios艂a si臋 i z r臋kami splecionym na piersiach podesz艂a do stopni, wygl膮daj膮c na zewn膮trz.

Bitwa nie odb臋dzie si臋 tutaj. Kr贸lowa twierdzi, 偶e musi znale藕膰 si臋 bli偶ej jednego z op臋tanych, 偶e w tak wa偶nym konflikcie nie mo偶e opiera膰 si臋 na Poszukiwaczach i Pocieszycielach, nie pozwoli艂a te偶, by op臋tanego nieszcz臋艣nika wprowadzono mi臋dzy nas. I dlatego uda si臋 sama do ofiary i we藕mie ze sob膮 swojego wojownika. M贸wi te偶, 偶e musi zabra膰 ze sob膮 ksi臋cia, bo kiedy ju偶 uda nam si臋 uwolni膰 Khelid贸w od ich demon贸w, dowie si臋 wszystkiego, co konieczne, by go uleczy膰. Niez艂a historia, prawda?

Parnifour 鈥 powiedzia艂em, gdy偶 wszystkie cz臋艣ci uk艂adanki nagle znalaz艂y si臋 na swoim miejscu.

Catrin odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.

Sk膮d wiedzia艂e艣?

Ona doprowadzi do upadku cesarstwa.

Przynajmniej kupi nam troch臋 czasu.

Nie czu艂em z tego powodu wdzi臋czno艣ci. Nie po tym, czego si臋 ju偶 dowiedzia艂em.

A czy demony powiedzia艂y, kim jest ten op臋tany?

To Khelid. Na imi臋 ma Kastavan.


* * *


Wyruszyli艣my z Dael Ezzar na wsch贸d, w stron臋 wschodz膮cego sierpa ksi臋偶yca. Catrin na艂o偶y艂a zakl臋cie na cia艂o dziadka, by powstrzyma膰 je przed rozk艂adem do chwili, gdy b臋dziemy mieli czas odpowiednio go po偶egna膰. P贸藕niej poprowadzi艂a mnie do dw贸ch koni ukrytych w lesie za 艣wi膮tyni膮 i wyruszyli艣my w ci膮gu dziesi臋ciu minut. Wkr贸tce zje偶d偶ali艣my strom膮, wij膮c膮 si臋 艣cie偶k膮 鈥 ja nie zdecydowa艂bym si臋 jecha膰 ni膮 w nocy i w deszczu, lecz Catrin zapewni艂a mnie, 偶e konie znaj膮 drog臋 鈥 i poza nimi nikt pewnie nie wiedzia艂 o istnieniu tego traktu. Galadon przez wiele lat ukrywa艂 go zakl臋ciami. Po drodze zamierzali艣my si臋 spotka膰 z Hoffydem, kt贸ry mia艂 przyprowadzi膰 Aleksandra.

B艂yskawica o艣wietli艂a 艣cie偶k臋 i otaczaj膮ce nas parowy. Niespokojna noc szybko poch艂on臋艂a ksi臋偶yc. Catrin siedzia艂a prosto w siodle. Nie poddawa艂a si臋. W tej kobiecie kry艂o si臋 o wiele wi臋cej, ni偶bym si臋 spodziewa艂. W ko艅cu do mojej t臋pej g艂owy dotar艂o, 偶e nie jest ju偶 dzieckiem, kt贸re zna艂em, lecz pi臋kn膮, utalentowan膮 m艂od膮 kobiet膮, kt贸rej wewn臋trznej si艂y mog艂em si臋 jedynie domy艣la膰.

Chcia艂em dowiedzie膰 si臋 o niej wi臋cej, lecz nie mogli艣my rozmawia膰, jad膮c w膮sk膮 艣cie偶k膮.

Dlatego te偶 zaj膮艂em si臋 膰wiczeniem koncentracji i dyscypliny i sp臋dzi艂em te godziny na powtarzaniu strategii, taktyki i wariant贸w bitew, ka偶dego posuni臋cia, kt贸re zna艂em, ka偶dego do艣wiadczenia, kt贸re zdoby艂em, ka偶dego zakl臋cia, kt贸re utka艂em. To zadziwiaj膮ce, jak dok艂adnie potrafi艂em sobie to wszystko przypomnie膰, jakby by艂y to dziecinne skarby przez szesna艣cie lat ukryte w drewnianej szkatu艂ce, a teraz wydobyte na 艣wiat艂o dzienne, nietkni臋te przez czas. B臋d臋 ich potrzebowa膰, i jeszcze sporo szcz臋艣cia.

Po trzech godzinach w deszczu skr臋cili艣my w p臋kni臋cie w艣r贸d ska艂, tak w膮skie, 偶e z trudem mie艣ci艂 si臋 w nim ko艅. Catrin podtrzymywa艂a 艣wiat艂o do chwili, gdy wjechali艣my do suchej, o艣wietlonej blaskiem ognia jaskini. Przed ogniskiem sta艂 m臋偶czyzna z wyci膮gni臋tym mieczem, ale gdy Catrin znalaz艂a si臋 w pe艂nym 艣wietle, opu艣ci艂 bro艅 i pozdrowi艂 j膮.

Catrin! Dobrze ci臋 widzie膰. Jak posz艂o? 鈥 To by艂 Hoffyd.

Tak jak przewidzia艂 dziadek.

Ach, s艂odka Verdonne... Cho膰 mog臋 sobie wyobrazi膰, jak膮 przyjemno艣膰 sprawi艂a mu 艣wiadomo艣膰, 偶e ma racj臋.

Mamy wi臋cej powod贸w do rado艣ci ni偶 do 偶a艂oby 鈥 stwierdzi艂a Catrin. 鈥 I wi臋cej pracy.

Zsiad艂em z konia i ukry艂em si臋 w cieniu, podczas gdy Catrin bez s艂owa d艂ugo 艣ciska艂a d艂o艅 Hoffyda. Gdy wzi膮艂 jej mokry p艂aszcz i zach臋ci艂 j膮, by podesz艂a do ognia, odwr贸ci艂a si臋 w moj膮 stron臋.

Chod藕 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Nie musisz tam sta膰.

Wszed艂em w kr膮g 艣wiat艂a, kieruj膮c si臋 do ognia i wpatruj膮c ca艂y czas w p艂omienie. Przeklina艂em si臋 za tch贸rzostwo, w ko艅cu po tak d艂ugim czasie powinienem ju偶 si臋 przyzwyczai膰 do faktu, 偶e si臋 mnie ignoruje. Dlatego te偶 nie by艂em przygotowany na r臋k臋 zaci艣ni臋t膮 na ramieniu ani krzywy u艣miech pod opask膮 na oku.

鈥 鈥Pytor鈥, h臋? Nie mog艂e艣 zaufa膰 w艂asnemu szwagrowi? 鈥 Obj膮艂 mnie i u艣cisn膮艂 tak mocno, 偶e nie by艂em w stanie wydusi膰 z siebie odpowiedzi. 鈥 Nie przesz艂o ci przez my艣l, 偶e duch Elen powr贸ci艂by do mnie i dr臋czy艂 do ko艅ca 偶ycia, gdybym sprawi艂 cho膰 najmniejsz膮 przykro艣膰 jej braciszkowi? 鈥 Zn贸w mnie u艣cisn膮艂, zmierzwi艂 mi w艂osy, a z jego jednego zdrowego oka pop艂yn臋艂y 艂zy. W ko艅cu wyszepta艂 mi do ucha:

Cholernie si臋 ciesz臋, 偶e tu jeste艣. Czy tego przekl臋tego Derzhiego w og贸le da si臋 zadowoli膰?

Rzadko 鈥 odpar艂em, wcale nie szeptem, i wyszczerzy艂em si臋 do niego w u艣miechu. 鈥 Ale musz臋 przyzna膰, 偶e jego charakter znacznie si臋 poprawi艂 od czasu naszego pierwszego spotkania. Teraz jest tylko shengarem.

Jeszcze nie og艂uch艂em 鈥 zabrzmia艂 niewyra藕ny be艂kot od strony d艂ugiej sterty koc贸w po drugiej stronie ogniska. Z jednej strony sterty wystawa艂y rude w艂osy.

Ciesz臋 si臋, 偶e to s艂ysz臋, panie 鈥 powiedzia艂em. 鈥 I ma doskona艂y s艂uch 鈥 dorzuci艂em, zwracaj膮c si臋 do Hoffyda. 鈥 Nigdy nie wierz mu, 偶e 艣pi. 鈥 Poci膮gn膮艂em szwagra w stron臋 wyj艣cia z jaskini i spyta艂em ju偶 powa偶nie, co z Aleksandrem.

Nie by艂 艣wiadom drogi. Obudzi艂 si臋 dopiero przed godzin膮 i koniecznie chcia艂 si臋 dowiedzie膰, co z tob膮. Poniewa偶 nie mog艂em mu nic powiedzie膰, pr贸bowa艂 ze mn膮 walczy膰. Z powodu 艣rodka nasennego nie m贸g艂 si臋 nawet podnie艣膰... co mnie bardzo cieszy... ale przeklina艂 siebie samego i mnie takimi s艂owy, kt贸rych nie zdarzy艂o mi si臋 nigdy przeczyta膰. A kiedy przeklinanie nic nie zmieni艂o, zacz膮艂 grozi膰 r贸偶norodnymi odmianami mordu i zniszczenia, je艣li spadnie ci cho膰 w艂os z g艂owy. W tym czasie do艣wiadczy艂... pewnego epizodu... strasznego... i b艂aga艂 o wi臋cej eliksiru nasennego. Nie wiedzia艂em, co zrobi膰, wi臋c mu go da艂em.

Niewiele mo偶na zrobi膰, by mu ul偶y膰. Po prostu m贸w do niego. Rozpraszaj go. Sprawiaj, by jego umys艂 dzia艂a艂 w ludzki spos贸b. I trzymaj przy sobie miecz, by si臋 broni膰.

Nie mamy czasu na powitania 鈥 przerwa艂a nam Catrin, wracaj膮c z drugiej strony jaskini, gdzie umie艣ci艂a konie. 鈥 Wszyscy potrzebujemy snu. Czeka nas d艂uga podr贸偶.

Gdy zawin膮艂em si臋 w koce kilka krok贸w od Aleksandra, zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy czekaj膮ca nas podr贸偶 mo偶e by膰 cho膰 w po艂owie tak d艂uga jak droga, kt贸r膮 w艂a艣nie przeszed艂em.




Rozdzia艂 30


Podr贸偶owali艣my przez nast臋pne dziesi臋膰 dni, cho膰 ptak pocztowy m贸g艂by pokona膰 t臋 drog臋 w trzy. W臋drowali艣my w艣r贸d g贸r szlakami bandyt贸w i 艣cie偶kami pasterzy. Maj膮c w grupie trzech czarodziej贸w i wojownika Derzhich nie bali艣my si臋 zb贸jc贸w. Wa偶niejsze by艂o, by trzyma膰 si臋 z dala od Capharny i szlak贸w handlowych, kt贸re wyrasta艂y z niej niczym paj臋cza sie膰. Na tych drogach z pewno艣ci膮 znajdowali si臋 szpiedzy Derzhich i czujki Khelid贸w, nie wspominaj膮c ju偶 o 艂owcach niewolnik贸w z Gildii Mag贸w, szukaj膮cych zbieg艂ego Ezzarianina.

Podr贸偶owali艣my przez pe艂n膮 tajemnic, prymitywn膮 dzicz p贸艂nocnego Azhakstanu. Mieszka艅cy jednej z wiosek ubierali si臋 wy艂膮cznie w futra, w innej malowali twarze b艂otem. W jednej z osad produkowano tak mocne napitki z miejscowych jag贸d, 偶e my艣leli艣my, i偶 nigdy jej nie opu艣cimy... i wcale nas to nie obchodzi艂o. Na szcz臋艣cie dla nas 鈥 albo nieszcz臋艣cie 鈥 Catrin nie pi艂a alkoholu. Popycha艂a nas, obra偶a艂a i wrzeszcza艂a, a偶 w ko艅cu wsiedli艣my na konie, po czym poprowadzi艂a ca艂膮 nasz膮 tr贸jk臋 drog膮, a偶 kilkana艣cie godzin przenikliwego deszczu pozwoli艂o nam wr贸ci膰 do bolesnej przytomno艣ci.

Pewnej nocy przyj臋li艣my skromn膮 go艣cin臋 w niedu偶ej wiosce, gdzie 偶aden m臋偶czyzna, kobieta ani dziecko nie mieli ani jednego z臋ba. Po dw贸ch latach tragicznie nieudanych polowa艅 uznali, 偶e bogowie 鈥 kt贸rych, jak podejrzewali, mogli艣my by膰 wys艂annikami 鈥 nie 偶ycz膮 sobie, by jedli mi臋so. Dlatego te偶 usun臋li sobie wszystkie z臋by, by ustrzec si臋 przed grzechem, je艣li jaki艣 przypadkowy zaj膮c albo lis pojawi si臋 w ich dolince. Byli przera偶aj膮co niedo偶ywieni i Hoffyd sp臋dzi艂 ca艂y wiecz贸r, pr贸buj膮c ich nauczy膰, kt贸re miejscowe ro艣liny nadaj膮 si臋 do jedzenia. W ko艅cu, zdesperowany, zasugerowa艂, 偶e mo偶e po prostu ogo艂ocili swoj膮 dolink臋 ze zwierzyny. By膰 mo偶e bogowie pozwoliliby im si臋 przenie艣膰. Aleksander opowiedzia艂 im o dolinie na p贸艂noc od Capharny, gdzie w ci膮gu godziny ustrzeli艂 pi臋膰 jeleni. Nast臋pnego ranka, gdy si臋 obudzili艣my, wszyscy mieszka艅cy znikn臋li. Hoffyd si臋 sp艂oni艂, gdy zacz臋li艣my 偶artowa膰 z jego 鈥炁泈i臋tych nauk鈥, a Aleksander przysi膮g艂, 偶e wybuduje mu 艣wi膮tyni臋 w Capharnie.

Wi臋kszo艣膰 dni i nocy sp臋dzali艣my w nieko艅cz膮cym si臋 deszczu, id膮c lub jad膮c w stron臋 Parnifouru i drugiej bitwy proroctwa Eddausa.

Aleksander fizycznie zn贸w by艂 zdrowy, a ci膮g艂a s艂abo艣膰, kt贸ra dr臋czy艂a go w Dael Ezzar, znik艂a. Jazda konna wydawa艂a si臋 przywraca膰 mu zdrowie szybciej ni偶 leki uzdrowicieli, i to bez wzgl臋du na deszcz. Ale czar nabiera艂 mocy. Ma艂o kt贸ra godzina mija艂a bez fizycznej lub umys艂owej zmiany, czy te偶 straszliwych wizji, jakie towarzyszy艂y zakl臋ciom demon贸w. Martwi艂em si臋, 偶e mo偶emy zrobi膰 mu krzywd臋, daj膮c mu zbyt du偶o eliksiru nasennego Nevyi. Obudzenie si臋 ka偶dego ranka zajmowa艂o mu mn贸stwo czasu, co sprawia艂o, 偶e by艂 to najbardziej niebezpieczny czas na zmiany. Z trudem przychodzi艂o mu to opanowa膰, gdy by艂 jeszcze oszo艂omiony.

W tym czasie tylko raz przeszed艂 ca艂kowit膮 przemian臋. Zdarzy艂o si臋 to w wyj膮tkowo dzikiej cz臋艣ci g贸r, co by艂o szcz臋艣ciem w nieszcz臋艣ciu, gdy偶 nie mia艂 kogo skrzywdzi膰. Ale min臋艂o osiem godzin, nim go odnale藕li艣my, zwini臋tego w zaspie obok zakrwawionych resztek 艂osia. Owin臋li艣my go w koce i usadzili艣my przy ognisku, a on tkwi艂 tam bez ruchu i bez s艂owa, p贸ki nie po艂o偶yli艣my go spa膰.

Cho膰 po tym incydencie odzyska艂 swoj膮 posta膰 i by艂 w stanie m贸wi膰, nie powr贸ci艂 jego dobry nastr贸j. Jecha艂 w ponurym milczeniu, z palcami wplecionymi w grzyw臋 Musy lub g艂aszcz膮c szyj臋 konia. Gdy zatrzymywali艣my si臋 na noc, wypija艂 eliksir usypiaj膮cy przed jedzeniem i zasypia艂 w po艂owie k臋sa. Najbardziej ponura by艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e nie potrafi艂 okre艣li膰 bod藕ca powoduj膮cego przemian臋. Podobnie jak w wypadku pomniejszych incydent贸w nie umia艂 wskaza膰 dzia艂ania czy my艣li, kt贸ra j膮 poprzedzi艂a.

Jeste艣 pewien, 偶e nic takiego nie ma? 鈥 spyta艂em pewnego dnia po tym, jak musieli艣my zatrzyma膰 si臋 na godzin臋, by jego rami臋 powr贸ci艂o do ludzkich rozmiar贸w.

Aleksander potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i wsiad艂 na Mus臋.

艢ni臋 sny shengara. Czasem my艣l臋, 偶e jest go wi臋cej ni偶 mnie.

Ba艂em si臋, 偶e ma racj臋. Od pocz膮tku podr贸偶y jad艂 wy艂膮cznie mi臋so, odmawia艂 sera, chleba, a nawet suszonych fig i daktyli, kt贸re Derzhi uwa偶ali za podstaw臋 diety. W miar臋 jak mija艂y dni po transformacji, nie potrafi艂 zje艣膰 gotowanego jedzenia, lecz odcina艂 swoj膮 porcj臋 ze 艣wie偶o upolowanej zdobyczy, zanim umie艣cili艣my j膮 nad ogniem, i zjada艂 j膮, nie patrz膮c na nas. W ci膮gu dnia naci膮ga艂 kaptur na twarz, m贸wi膮c, 偶e od s艂o艅ca bol膮 go oczy, zacz膮艂 te偶 pozostawia膰 opiek臋 nad Mus膮 Hoffydowi, gdy偶 nie potrafi艂 ju偶 uspokoi膰 konia dotykiem, lecz tylko go denerwowa艂. My艣l臋, 偶e to martwi艂o Aleksandra bardziej ni偶 wszystko inne, lecz nie chcia艂 si臋 do tego przyzna膰. W og贸le prawie si臋 nie odzywa艂.

Nie mo偶esz si臋 podda膰, panie. Znajdziemy spos贸b, by ci pom贸c.

Jeszcze nie potrafi艂em go uleczy膰. Cho膰 zrobi艂em ju偶 najwi臋kszy krok dla odzyskania mocy 鈥 nadal mia艂em niepokoj膮ce sny o skoku w przepa艣膰 鈥 potrzebowa艂em czasu i 膰wicze艅, by sta膰 si臋 tym, kim by艂em. Ka偶dego dnia naszej podr贸偶y Catrin powtarza艂a ze mn膮 coraz bardziej skomplikowane zakl臋cia i wzory my艣li potrzebne do ich stworzenia lub zniszczenia, jak r贸wnie偶 inne umiej臋tno艣ci niezb臋dne, bym zn贸w walczy艂 jako Stra偶nik. Ka偶dego wieczora po tym jak spo偶yli艣my posi艂ek i pomogli艣my Aleksandrowi zasn膮膰, zmusza艂a mnie do biegania i wspinaczki, skok贸w i rozci膮gania si臋, 膰wiczenia z mieczem i no偶em. By艂a bardzo zdecydowana... i bardzo w tym dobra.

Szybko pozby艂em si臋 przekonania, 偶e oka偶e si臋 艂agodniejsza czy milsza ni偶 jej dziadek. By艂a surowa i wymagaj膮ca, nie zach臋ca艂a do blisko艣ci 偶adnego rodzaju. Podczas pierwszych dni w臋dr贸wki Aleksander przysi臋ga艂, 偶e ona i Hoffyd s膮 kochankami. Powiedzia艂em mu, 偶e mog艂aby zosta膰 likai dla ca艂ego legionu Derzhich i prawdopodobnie nie by艂a niczyj膮 kochank膮. Zacz膮艂em wierzy膰, 偶e uczucia, kt贸re czu艂em przez portal, wynika艂y jedynie ze starej przyja藕ni i troski o powodzenie w nadchodz膮cej bitwie. Z pewno艣ci膮 bardzo si臋 stara艂a, bym nie mia艂 czasu zastanawia膰 si臋 nad niczym poza naszym zadaniem.

Pewnego popo艂udnia rozbili艣my ob贸z wcze艣niej ni偶 zwykle. Kilka lig i znale藕liby艣my si臋 na pofalowanych trawiastych r贸wninach, kt贸re otacza艂y g贸ry i rozci膮ga艂y si臋 od Avenkharu a偶 po Parnifour, lecz woleli艣my przespa膰 jeszcze jedn膮 noc w bezpieczniejszym schronieniu na pog贸rzu. Hoffyd zn贸w bez wi臋kszego entuzjazmu zabra艂 si臋 za przygotowanie posi艂ku, za艣 Aleksander w milczeniu usadowi艂 si臋 przy ogniu. By艂o to pi臋kne popo艂udnie, a wiecz贸r zapowiada艂 si臋 jeszcze pi臋kniejszy i d艂u偶szy ni偶 kilka dni wcze艣niej 鈥 pewnie dlatego, 偶e w ko艅cu przesta艂o pada膰. Na wzg贸rzach k艂ad艂y si臋 popo艂udniowe cienie, na aksamitn膮 ziele艅 艣wie偶ej trawy pada艂y z艂ociste promienie. Wonne powietrze by艂o ch艂odne i czyste, ka偶dy kamie艅, drzewo i 藕d藕b艂o trawy malowa艂y si臋 wyra藕nie a偶 po horyzont.

Catrin nie zwraca艂a uwagi na pogod臋 i nie mia艂a zamiaru pozwoli膰 mi na zmarnowanie tych dodatkowych godzin. Min臋艂o dziesi臋膰 dni od ostatniej walki Rhysa, a od Parnifouru dzieli艂y nas ponad dwa tygodnie drogi. Nie czekaj膮c, a偶 Aleksander za艣nie, kaza艂a mi dziesi臋膰 razy wbiec na strome wzg贸rze i z niego zbiec, trzymaj膮c w szeroko roz艂o偶onych r臋kach juki. Kiedy zbieg艂em po raz dziesi膮ty, dumny z siebie, poniewa偶 nawet nie straci艂em oddechu, a moje ramiona jeszcze nie z艂ama艂y si臋 do ko艅ca, Aleksander spojrza艂 na mnie i zdziwiony przerwa艂 ca艂odzienne milczenie.

Co ty wyprawiasz? Oszala艂e艣 w czasie, kiedy na ciebie nie patrzy艂em?

Nie powiedzia艂em Aleksandrowi nic o swoich do艣wiadczeniach za portalem. Wiedzia艂 tylko, 偶e Galadon zgin膮艂, Ysanne i Rhys chcieli si臋 nas pozby膰, a my szukali艣my sposobu na uleczenie jego przekle艅stwa w Parnifourze.

Nie wiemy, co nas spotka po drodze. Uzna艂em, 偶e dobrze b臋dzie utrzymywa膰 form臋.

Je艣li demony 艣cigaj膮 si臋 z pasterzami k贸z, 艣wietnie sobie poradzisz. 鈥 Owin膮艂 koc wok贸艂 ramion.

Czy kiedykolwiek bieg艂e艣 w wy艣cigu, w kt贸rym inni biegacze nie pozwalali ci wygra膰? 鈥 spyta艂em z wi臋ksz膮 irytacj膮 w g艂osie, ni偶 powinienem.

Rzeczywi艣cie, bardzo jeste艣 dzi艣 odwa偶ny. 鈥 By艂 to pierwszy przeb艂ysk irytacji, jaki widzia艂em w ci膮gu ostatnich pi臋ciu dni.

Wbieg艂em ju偶 na t臋 g贸rk臋 dziesi臋膰 razy, podczas gdy ty ca艂kiem po kr贸lewsku odpoczywa艂e艣 przy ognisku. My艣lisz, 偶e uda ci si臋 mnie przegoni膰? Ach, nie. 鈥 Unios艂em r臋ce. 鈥 Nadal jeste艣 os艂abiony przez ran臋.

Przekl臋ta bezczelno艣膰! 鈥 Ksi膮偶臋 zrzuci艂 koc i p艂aszcz, zsun膮艂 buty i po艅czochy i zdj膮艂 koszul臋. 鈥 B臋d臋 tu z powrotem, zanim ty wbiegniesz na g贸r臋.

Gdyby wzg贸rze by艂o wy偶sze albo 艣cie偶ka bardziej r贸wna, mog艂oby mu si臋 uda膰. Porusza艂 si臋 d艂ugimi, zr臋cznymi krokami i z ka偶dym zyskiwa艂 nade mn膮 p贸艂 kroku przewagi. Ale kamienie i korzenie w dolnej cz臋艣ci zbocza wytr膮ca艂y go z r贸wnowagi, podczas gdy ja zr臋cznie przeskakiwa艂em z jednego na drugi. Na szczycie znajdowa艂 si臋 dwa kroki przede mn膮, lecz w ko艅cu pokona艂em go o cztery. I zadysza艂 si臋.

Przekl臋ty... cholerny... 鈥 Pochyli艂 si臋, opieraj膮c r臋ce na kolanach. Dysza艂 ci臋偶ko. 鈥 Ca艂e to gnicie w 艂贸偶ku... wstyd... pasterz. 鈥 Wtedy w艂a艣nie zn贸w dopad艂o go zakl臋cie i po艂owa jego cia艂a zacz臋艂a zmienia膰 si臋 mi臋dzy ludzk膮 a zwierz臋c膮. Zacisn膮艂 pi臋艣ci i zawo艂a艂 z b贸lu i w艣ciek艂o艣ci: 鈥 Nie, nie pozwol臋!

Jego determinacja zwyci臋偶y艂a. Iluzja zblak艂a, a Aleksander dr偶膮cymi d艂o艅mi podni贸s艂 eliksir nasenny.

Nie pozwol臋 鈥 wymrucza艂 i zapad艂 w przypominaj膮cy 艣mier膰 sen.

Od tamtego wieczoru przechodzi艂 wraz ze mn膮 wszystkie 膰wiczenia fizyczne. Uczy艂em go nawet kyanar, powolnej, pe艂nej powt贸rze艅 sztuki walki, kt贸r膮 pokaza艂 mi Galadon, gdy by艂em m艂odszy. 膯wiczenia te mia艂y pom贸c w koncentracji i stworzeniu harmonii, w kt贸rej cia艂o i umys艂 mog艂y dzia艂a膰 w jedno艣ci. Dopiero gdy wyjmowa艂em n贸偶 lub miecz, ksi膮偶臋 siada艂 i obserwowa艂. Cho膰 moje szkolenie by艂o inne ni偶 jego, zauwa偶a艂 b艂臋dy i niedoskona艂o艣ci w mojej technice. Z du偶膮 przyjemno艣ci膮 je wytyka艂.

Nie wiem, czy by艂 to wp艂yw 膰wicze艅 fizycznych, czy te偶 faktu, 偶e znale藕li艣my si臋 na r贸wninach i w ci膮gu dnia mogli艣my przeby膰 dziesi臋膰 lig, nie za艣 tylko dwie, ksi膮偶臋 sta艂 si臋 weselszy i bardziej uwa偶ny. Niestety, nie przestawa艂y go dr臋czy膰 przemiany. Ju偶 nie wa偶yli艣my si臋 budzi膰 go dotykiem; Catrin mia艂a na ramieniu d艂ugie zadrapanie od pazura. W nocy pilnie go obserwowali艣my Eliksir nasenny dzia艂a艂 coraz s艂abiej, przez co Aleksander pozostawa艂 na 艂asce i nie艂asce demonicznych sn贸w. Jego j臋ki brzmia艂y straszliwie, zacz臋li艣my si臋 nawet zastanawia膰, czy nie powinni艣my zacz膮膰 go wi膮za膰 na noc, 偶eby nie zrobi艂 krzywdy ani sobie, ani nam.

Ale ja przygl膮da艂em si臋, jak ksi膮偶臋 wykorzystuje ca艂膮 swoj膮 si艂臋 i up贸r, by walczy膰 z upadkiem, i nie poddaje si臋 przera偶eniu i pesymizmowi, jak na pocz膮tku naszej w臋dr贸wki. Gdyby przekle艅stwo da艂o si臋 odwr贸ci膰 sam膮 si艂膮 woli, Aleksander m贸g艂by tego dokona膰. Teraz przynajmniej czu艂, 偶e zn贸w walczy. Zacz膮艂 przypomina膰 siebie sprzed czas贸w zakl臋cia i zadr臋cza艂 mnie pytaniami o nasze plany. By膰 mo偶e bezpieczniej by艂oby utrzymywa膰 go w niewiedzy, tak s膮dzili Hoffyd i Catrin. Ja jednak nadal by艂em przekonany, 偶e ksi膮偶臋 odegra wa偶n膮 rol臋 w drugiej bitwie 鈥 nie wiedzia艂em tylko, na czym ona polega. Jego feadnach nadal p艂on膮艂, tak nieprawdopodobny w jego gnij膮cej duszy, jak kryszta艂owy kielich w zniszczonej wojn膮 wiosce.

Sprawa wyp艂yn臋艂a ponownie pewnego gwia藕dzistego wieczoru, gdy rozbili艣my ob贸z w pozbawionej drzew niecce dwie ligi od Avenkharu. Pobiegli艣my niemal do bram miasta i z powrotem, po czym zabrali艣my si臋 za jedzenie pary zaj臋cy, kt贸r膮 Catrin z艂apa艂a, kiedy my biegali艣my.

Zn贸w odnalaz艂e艣 swoje skrzyd艂a, co? 鈥 powiedzia艂.

Zaskoczony, podnios艂em wzrok.

Co masz na my艣li? 鈥 Nie by艂em pewien, czy uwierzy艂 w to, co us艂ysza艂 o gobelinie... ani w to, co mu odpowiedzia艂em.

Roze艣mia艂 si臋.

Nadal nie m贸wisz, co my艣lisz, ale teraz widz臋 to bardzo wyra藕nie. Jeste艣 zmartwiony, lecz masz w sobie pewno艣膰 wynikaj膮c膮 nie tylko z odwa偶nego serca. Nie umkn臋艂o mojej uwadze, 偶e mo偶esz by膰 przera偶aj膮cym wojownikiem... nawet je艣li nie bra膰 pod uwag臋 tych dziwnych sposob贸w poruszania si臋 i czar贸w, kt贸re si臋 z tym wi膮偶膮. Poka偶esz mi to kiedy艣?

Nie mog臋... to znaczy... 鈥 Nie tak to mia艂o zabrzmie膰. 鈥 ... To przydaje si臋 jedynie w miejscu, w kt贸rym pracuj臋.

Opowiedzia艂em mu o wszystkim. O portalach i walce z demonami. O nocy, kiedy mia艂em osiemna艣cie lat i prze偶ywa艂em najbardziej rozpaczliw膮 walk臋 w swojej historii, nocy, gdy odkry艂em, 偶e mog臋 si臋 zmieni膰 w caer gwyllin, uskrzydlonego obro艅c臋, dawn膮 legend臋, niewiele wi臋cej ni偶 rysunek na rozpadaj膮cym si臋 zwoju. Powiedzia艂em mu o stwierdzeniu Galadona, 偶e moja melydda mog艂a przetrwa膰 rytua艂y Balthara, i d艂ugich nocach pracy, gdy on 鈥 Aleksander 鈥 spa艂. Powiedzia艂em mu o ostatniej lekcji, gdy w pe艂ni pozna艂em rozmiar zdrady Rhysa i Ysanne. Catrin niemal dosta艂a ataku, gdy to us艂ysza艂a. Wci膮偶 mi przerywa艂a, rozkazywa艂a mi zamilkn膮膰 i nazywa艂a mnie g艂upcem. Ja jednak nie mog艂em przesta膰, kiedy ju偶 zacz膮艂em.

Aleksander 艂adnie to podsumowa艂.

Czyli tw贸j a zdradziecka kochanka stworzy to... pole bitwy... w g艂owie Kastavana, a tw贸j zdradziecki przyjaciel spotka si臋 z tym w艂adc膮 demon贸w, najpewniej najpot臋偶niejszym, jakiego tam maj膮. Demony wygraj膮 i zrobi膮 z Khelidami, co zechc膮, co oznacza, 偶e b臋d膮 mogli wykorzystywa膰 takie zakl臋cia jak to, kt贸re doprowadza mnie do szale艅stwa, by robi膰 z moim cesarstwem, co zechc膮. A ty masz zamiar wkra艣膰 si臋 przez tylne drzwi, wyhodowa膰 sobie skrzyd艂a, nie da膰 si臋 zabi膰 i ich powstrzyma膰.

Brzmi do艣膰 nieprawdopodobnie. 鈥 Wypi艂em resztk臋 wina z naszego buk艂aka i po偶a艂owa艂em, 偶e nie mamy ju偶 pe艂nego. By膰 mo偶e osuszenie kolejnego sprawi艂oby, 偶e nasz plan zacz膮艂by si臋 wydawa膰 rozs膮dniejszy.

Nie u偶y艂bym s艂owa 鈥瀗ieprawdopodobnie鈥. 鈥 Le偶a艂 na trawie, opieraj膮c si臋 na 艂okciu. 鈥 Ale nawet je艣li jakim艣 sposobem zwyci臋偶ycie, ci Khelidowie nie zgin膮. A z tego, co mi m贸wi艂e艣, nie byli raczej obrazem cn贸t wszelakich, skoro dali si臋 tak op臋ta膰 demonom. Mam racj臋?

Tak.

Czyli w ka偶dym wi臋kszym mie艣cie cesarstwa Khelidowie zostawi膮 nam swoich wojownik贸w, kt贸rzy uznaj膮, 偶e musz膮 walczy膰 o to, co pragn臋li zdoby膰 podst臋pem.

Nie zastanawia艂em si臋 nad tym, co mo偶e si臋 wydarzy膰 po bitwie. W przesz艂o艣ci zawsze wystarczy艂o pokona膰 demona.

Musz臋 ostrzec... 鈥 Aleksander nie m贸g艂 m贸wi膰 dalej. Zadr偶a艂 i przetoczy艂 si臋 na czworaka, gdy jego ramiona i g艂owa zamigota艂y i zmieni艂y si臋 w groteskow膮 kombinacj臋 cech ludzkich i zwierz臋cych. Otaczaj膮ce nas powietrze zosta艂o pozbawione ciep艂a, podczas gdy z jego cia艂a wyp艂yn臋艂a fala przeszywaj膮cego gor膮ca. Lecz po pi臋ciu minutach walki i ryku, nie zwierz臋cej furii, lecz wyzwania i zdecydowania, wszystkie 艣lady shengara znik艂y i zn贸w by艂 sob膮. Powstrzyma艂 to. Z jego twarzy strumieniami sp艂ywa艂 pot. Ukl膮k艂 na ziemi, przetar艂 oczy i wr贸ci艂 do rozmowy w miejscu, w kt贸rym j膮 sko艅czy艂. 鈥 Musz臋 ich ostrzec, ale niech b臋d臋 przekl臋ty, je艣li wiem jak. Po odej艣ciu Dmitriego nikt mnie nie pos艂ucha. Veldar by艂 jego przyjacielem. Zarrakat poprosi艂 go, by by艂 likai jego syna. Genera艂owie z rodu Mezzrah sana mnie troch臋 obra偶eni. Nikt z p贸艂nocnych marsza艂k贸w mnie nie wys艂ucha.

St艂umi艂em zaskoczenie si艂膮 jego woli i spr贸bowa艂em pod膮偶a膰 za tokiem jego my艣li.

Czy nikt nie mo偶e wypowiedzie膰 si臋 w twoim imieniu? Kto艣 wp艂ywowy, kto przed艂o偶y trosk臋 o cesarstwo ponad swoje urazy wobec ciebie?

Kiril zrobi艂by, co m贸g艂... gdyby uda艂o mi si臋 go przekona膰, by mnie pos艂ucha艂, zanim przebi艂by mnie no偶em, by pom艣ci膰 Dmitriego. Ale on nie ma wp艂yw贸w poza garnizonem w Parnifourze. Walczy艂em u boku dw贸ch czy trzech po艂udniowych marsza艂k贸w w Vyngaardzie i wschodnim Fryth, lecz oni znajduj膮 si臋 daleko st膮d.

Dotarli艣my do progu Avenkharu. Pani Lydia mog艂aby przekaza膰 wiadomo艣膰, gdyby艣 znalaz艂 kogo艣, komu chcia艂by艣 j膮 pos艂a膰.

Lydia. 鈥 Aleksander odsun膮艂 r臋k臋 od um臋czonej twarzy. 鈥 Jej ojciec jest najbardziej szanowanym taktykiem dwudziestu rod贸w. Ma wp艂ywy wsz臋dzie. W Zhagadzie. U ojca. Mo偶na te偶 powiedzie膰, 偶e pok艂ada艂 we mnie spore nadzieje, skoro postanowi艂 wyda膰 za mnie Lydi臋 ju偶 w dniu, w kt贸rym si臋 urodzi艂a. 鈥 Zmru偶y艂 oczy. 鈥 Ale czy ona to zrobi? Jak widzia艂e艣, nie nale偶y do grona moich wielbicielek.

Powiedzia艂bym, 偶e nie ma nikogo, komu mo偶na by zaufa膰 bardziej.

Potrzebowa艂em czego艣 do pisania. Hoffyd mia艂 przy sobie dziennik, w kt贸rym zapisywa艂 obserwacje 艣wiata natury 鈥 ptak贸w i zwierz膮t, ich zwyczaj贸w, pogody, ukszta艂towania terenu, konstelacji gwiazd. Jego badania pozwoli艂y mu zrozumie膰 mechanizmy 艣wiata, kt贸re posiadaj膮cy melydd臋 wykorzystywali do tworzenia zakl臋膰.

Wyb艂aga艂em kilka czystych kartek z dziennika i pozwolenie na u偶ycie jego pi贸ra i atramentu, po czym sk艂oni艂em Aleksandra, by podyktowa艂 mi pilne instrukcje do niekt贸rych dow贸dc贸w Derzhich, jak po cichu przygotowa膰 si臋 do wojny, kt贸ra mo偶e wybuchn膮膰 za jakie艣 dwana艣cie dni. Powiedzia艂em, 偶e udam si臋 do Avenkharu i dostarcz臋 je Lydii.

Catrin i Hoffyd zacz臋li gor膮czkowo protestowa膰, gdy usiad艂em przy ogniu i zacz膮艂em obcina膰 w艂osy.

Niech sam przenosi swoje wiadomo艣ci 鈥 powiedzia艂a Catrin, spogl膮daj膮c na Aleksandra, kt贸ry siedzia艂 pod drzewem dwadzie艣cia krok贸w od nas i chowa艂 g艂ow臋 w ramionach. 鈥 Twoja praca jest o wiele wa偶niejsza.

Nie mo偶e i艣膰. M贸g艂by si臋 zmieni膰 w ka偶dej chwili, a wtedy by艂oby ju偶 po nim. Ma racj臋 w sprawie Khelid贸w. My walczymy z demonami, ale w 艣wiecie istnieje r贸wnie偶 inne z艂o, za kt贸re tak偶e jeste艣my odpowiedzialni.

To p贸jd臋 ja albo Hoffyd. Nie mo偶emy ryzykowa膰, 偶e ci臋 stracimy.

Zmieni艂em koszul臋 na tunik臋 niewolnika, kt贸rej jeszcze nie wyrzuci艂em, i zdj膮艂em buty oraz spodnie. Cho膰 noc by艂a bardzo ciep艂a jak na t臋 por臋 roku, zaczyna艂em marzn膮膰.

呕adne z was nie zna miast Derzhich. 呕adne z was nie rozpozna艂oby cz艂onka Gildii Mag贸w. Je艣li was zobacz膮, mo偶ecie zosta膰 pojmani. Ja wejd臋 do 艣rodka i wyjd臋 w ci膮gu kilku godzin.

W takim razie za艂贸偶 przynajmniej co艣, co zakryje...

Musz臋 wej艣膰 tam jako niewolnik. Mo偶na we mnie rozpozna膰 Ezzarianina. Je艣li kto艣 zdecyduje si臋 to sprawdzi膰, znajdzie pi臋tno i kajdany. Je艣li b臋d臋 w przebraniu... ju偶 po mnie.

Nie wiem, czemu nie pozwoli艂e艣 mi zdj膮膰 z ciebie tych pod艂ych ok贸w 鈥 powiedzia艂 cicho Hoffyd, staraj膮c si臋 nie wpatrywa膰 w stalowe obr臋cze na moich nadgarstkach i kostkach.

Sam si臋 nad tym zastanawia艂em. Aleksander nie m贸g艂by mi przeszkodzi膰 i wcale nie by艂em przekonany, czy w og贸le by spr贸bowa艂. Ale tej nocy, gdy pierwsze gwiazdy pojawi艂y si臋 na niebie o barwie g艂臋bokiego turkusu, w ko艅cu poj膮艂em przyczyn臋 swojego wahania. Co艣 niezwyk艂ego wydarzy艂o si臋 mi臋dzy Aleksandrem a mn膮. Co艣 wykraczaj膮cego poza przysi臋gi, poza obowi膮zek, poza konieczno艣膰 i rozpacz. Gdyby ksi膮偶臋 zdj膮艂 moje 艂a艅cuchy, nie odszed艂bym. Ale p贸ki Aleksander sam w to nie uwierzy, nie mia艂em dla niego innego miana, jak tylko 鈥瀙an鈥, ani dla siebie, jak tylko 鈥瀗iewolnik鈥.

Zdejm臋 je, kiedy sam mi ka偶e 鈥 oznajmi艂em, po czym ruszy艂em biegiem w stron臋 Avenkharu. Bramy zostan膮 zamkni臋te na pocz膮tku sz贸stej stra偶y. Mia艂em trzy godziny.




Rozdzia艂 31


Nie min臋艂y nawet cztery tygodnie od naszej ucieczki z Capharny. Nie zd膮偶y艂em jeszcze zapomnie膰 nieko艅cz膮cego si臋 strachu towarzysz膮cego 偶yciu niewolnika. Od chwili gdy w艣lizgn膮艂em si臋 w t艂um poganiaczy, woz贸w, niewolnik贸w i robotnik贸w w karawanie handlarza futer tu偶 za bramami Avenkharu, czu艂em, jak zn贸w zaciskaj膮 si臋 wok贸艂 mnie 艣ciany trumny Balthara.

Oczy spuszczone. R臋ka na uprz臋偶y mu艂a, 偶eby my艣leli, 偶e do nich nale偶ysz. Poganiacz nie widzi ci臋 w ciemno艣ciach i zamieszaniu. Trzymaj si臋 po lewej stronie zwierz臋cia, 偶eby ukry膰 pi臋tno na twarzy.

G艂os w mojej g艂owie by艂 spokojny i skoncentrowany. R臋ka trzymaj膮ca uprz膮偶 nie dr偶a艂a. Moje wn臋trzno艣ci jednak splot艂y si臋 w w臋ze艂 tak ciasny, 偶e sama Tkaczka by go nie rozplata艂a.

Min膮艂em bramy. Zignorowa艂em odg艂osy bato偶enia gdzie艣 z ty艂u karawany. 呕aden niewolnik by sienie odwr贸ci艂. Poczeka艂em, a偶 skr臋cimy w w膮sk膮 ulic臋 w dzielnicy magazyn贸w nad Vodyn膮, szerok膮 i leniw膮 rzek膮, kt贸ra zapewnia艂a Avenkharowi dobrobyt, po czym w艣lizgn膮艂em si臋 w ciemne przej艣cie 艣mierdz膮ce garbarniami, targiem rybnym i rze藕niami. Pr贸bowa艂em nie zastanawia膰 si臋 nad si臋gaj膮cym po kostki b艂otem, w kt贸rym brodzi艂em bosymi stopami, lecz koncentrowa膰 si臋 na instrukcjach Aleksandra, jak odnale藕膰 miejski dom patriarchy rodu Marag, gdzie mieszka艂a jego c贸rka Lydia.

Dom znajdowa艂 si臋 w po艂udniowo-zachodniej cz臋艣ci miasta, gdzie dociera艂o s艂odkie powietrze znad g贸r, a rzeka by艂a jeszcze czysta, nim wpad艂y do niej odchody miasta. Pospiesznie ruszy艂em ruchliwymi ulicami pe艂nymi bogatych sklep贸w i tawern. W t艂umie nikt nie zwraca艂 na mnie uwagi. Dopiero gdy znalaz艂em si臋 na szerszych ulicach po艣r贸d eleganckich dom贸w z kamiennymi portykami i dziedzi艅cami dla powoz贸w, zosta艂em zatrzymany i przepytany.

Dostarcza艂em miecz do p艂atnerza Demyona dla mojego pana, wasza mi艂o艣膰 鈥 powiedzia艂em konnemu stra偶nikowi, kt贸ry wbi艂 drzewce w艂贸czni w moje gard艂o, by mnie zatrzyma膰.

A kto jest twoim panem, niewolniku?

Moim panem jest lord Rodya z rodu Fontezhi, panie, kt贸ry przyby艂 z Capharny i zatrzyma艂 si臋 u swojego kuzyna lorda Polyeta. 鈥 Aleksander poda艂 mi imiona, kt贸re mog艂em wykorzysta膰. 鈥 Lord Polyet powiedzia艂 mojemu panu, 偶e Demyon to najdoskonalszy p艂atnerz w ca艂ym cesarstwie i 偶e m贸j pan m贸g艂by da膰 mu sw贸j miecz do wywa偶enia i zam贸wi膰 nowy jelec, kt贸ry...

Dobrze, dobrze. Przesta艅 gada膰. Wracaj do swojego pana. Nie lubimy tu, jak niewolnicy samopas chodz膮 po ulicach.

Oczywi艣cie, wasza mi艂o艣膰.

Mijaj膮c mnie, kopn膮艂 mnie w plecy. Zmusi艂em serce, by zwolni艂o, i w ci膮gu kwadransa stan膮艂em u kuchennych drzwi siedziby rodu Marag.

Powiedziano mi, 偶e mam poprosi膰 Hazzira 鈥 powiedzia艂em rumianej s艂u偶膮cej.

Hazzira?

Musz臋 z nim bardzo pilnie porozmawia膰.

Bardzo pilnie? 鈥 Brzmia艂a niczym echa w grocie Galadona.

Bardzo pilnie 鈥 powt贸rzy艂em, staraj膮c si臋 zachowa膰 cierpliwo艣膰. 鈥 Musz臋 dostarczy膰 t臋 wiadomo艣膰 i wr贸ci膰 do mojego pana, nim wpadnie gniew z powodu mojej opiesza艂o艣ci. Prosz臋, spr贸buj mnie zrozumie膰.

Och, w takim razie chyba wszystko w porz膮dku. 鈥 Podrapa艂a si臋 po g艂owie. 鈥 Sprowadz臋 go. Nie chcemy takich jak ty w domu. 鈥 Poci膮gn臋艂a nosem i spojrza艂a na moje nogi, po czym zamkn臋艂a drzwi przede mn膮. Na pewno si臋 nie pospieszy.

Usiad艂em na progu i zacz膮艂em powtarza膰 dwadzie艣cia sze艣膰 krok贸w wykorzystywanych przez Poszukiwaczy do sprawdzenia, czy ofiara jest op臋tana przez demona, jak r贸wnie偶 histori臋, uzasadnienie i testy zwi膮zane z ka偶dym z nich. Niech臋膰 do wody... Krew w wydzielinach cia艂a... Apetyt na s贸l... Powi臋kszenie 藕renic... By艂em przy dwudziestym pierwszym, kiedy w drzwiach pojawi艂 si臋 szczup艂y m臋偶czyzna z ciemn膮, kr臋con膮 brod膮, i niemal si臋 o mnie potkn膮艂.

O! 鈥 Cofn膮艂 si臋, pozwalaj膮c mi si臋 podnie艣膰 i uk艂oni膰. 鈥 Jestem Hazzir. Kto o mnie pyta艂?

Przynosz臋 piln膮 wiadomo艣膰 od kogo艣 znanego jako 鈥瀦agraniczny przyjaciel pani鈥. Powiedziano mi, 偶e j膮 przyjmiesz.

Ciemne, inteligentne oczy m臋偶czyzny przygl膮da艂y mi si臋 uwa偶nie.

Rzeczywi艣cie. Mog臋 dostarczy膰 tak膮 wiadomo艣膰 do jej miejsca przeznaczenia.

Wr臋czy艂em mu list.

Ten, kt贸ry mnie wys艂a艂, bardzo podkre艣la艂 wag臋 tej wiadomo艣ci i konieczno艣膰 zachowania tajemnicy, panie.

Nie musisz si臋 martwi膰. Mog臋 jeszcze co艣 dla ciebie zrobi膰? Nakazano mi, by w razie przybycia takiego pos艂a艅ca...

Dzi臋kuj臋, ale nie. Pragn臋 jedynie wydosta膰 si臋 bezpiecznie z miasta, nim bramy zostan膮 zamkni臋te na noc.

Niestety, w tym nie mog臋 ci pom贸c 鈥 stwierdzi艂. 鈥 Wszyscy wiedz膮, 偶e r贸d Marag nie posiada niewolnik贸w. Gdybym chcia艂 ci zapewni膰 bezpieczne opuszczenie miasta, s膮dz臋, 偶e zwr贸ci艂oby to na ciebie wi臋ksz膮 uwag臋, ni偶bym zamierza艂.

Tego si臋 spodziewa艂em.

W takim razie ruszam w drog臋.

Czyli list to ju偶 wszystko?

Powiedz odbiorcy, 偶e 鈥瀘n pi臋knie si臋 starzeje鈥. U艣miechn膮艂 si臋.

Dostarcz臋 i t臋 wiadomo艣膰. Oby chroni艂a ci臋 r臋ka Athosa. Uk艂oni艂em si臋 i pospieszy艂em z powrotem t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 przyszed艂em, chowaj膮c si臋 w cieniu tak, by nie wydawa艂o si臋, 偶e si臋 kryj臋, ca艂y czas powtarzaj膮c w my艣lach drog臋 do bram. By艂em blisko, gdy b贸jka z jednej z pomniejszych tawern przenios艂a si臋 na ulic臋 w艂a艣nie w chwili, gdy tamt臋dy przechodzi艂em. Pi臋ciu wielkich, ow艂osionych m臋偶czyzn, 艣mierdz膮cych piwem, wytoczy艂o si臋 przez po艂amane drzwi i spad艂o na mnie oraz dw贸ch innych przechodni贸w. Jak na m贸j gust by艂o tam za wiele wzniesionych pi臋艣ci i wyci膮gni臋tych no偶y, do tego wok贸艂 zaczyna艂 si臋 zbiera膰 t艂um niczym mr贸wki wok贸艂 ka艂u偶y rozlanego wina. Mia艂em nadziej臋, 偶e awanturnicy s膮 zbyt pijani, by zauwa偶y膰, 偶e r臋ka, kt贸ra rozbroi艂a trzech z nich i po艂ama艂a im r臋ce, nale偶a艂a do niewolnika. Wepchn膮艂em palce w par臋 przekrwionych oczu, wysun膮艂em si臋 spod ha艂a艣liwej sterty i uskoczy艂em w boczn膮 uliczk臋.

Uznawszy, 偶e bardzo dobrze sobie poradzi艂em, wr贸ci艂em przez dzielnic臋 magazyn贸w, przekrad艂em si臋 za stajniami w stron臋 bram i ukry艂em w cieniu stra偶nicy. Musia艂em zaczeka膰. Nikt nie wychodzi艂 przez bramy, wszyscy tylko wchodzili do 艣rodka. Przyby艂o sze艣ciu stra偶nik贸w, kt贸rzy mieli obj膮膰 nast臋pn膮 wart臋. Kiedy nadejdzie ich kolej, brama zostanie zamkni臋ta.

Przez 艂ukowo sklepione przej艣cie w ostatniej chwili zacz臋艂a si臋 t艂oczy膰 grupa Chastouain贸w. Chastouainowie byli w臋drownymi pasterzami. Skupowali pustynne zwierz臋ta 鈥 od kt贸rych, jak utrzymywali, bezpo艣rednio si臋 wywodz膮 鈥 i sprzedawali je przewodnikom karawan. Wsz臋dzie, gdzie si臋 udawali, ci膮gn臋li swoje 偶ony (trzy albo cztery), dzieci, dziadk贸w i kuzyn贸w, namioty i wozy, i oczywi艣cie stada. Uwa偶ali, 偶e pewny dach nad g艂ow膮 to blu藕nierstwo, wi臋c rozstawiali namioty na rynkach miast, gdy przybywali na targ lub handel.

Zamieszanie zwi膮zane z ich przybyciem wydawa艂o mi si臋 najlepsz膮 szans膮, jaka mog艂a si臋 pojawi膰. Wyrwa艂em si臋 z kryj贸wki i wskoczy艂em prosto w 艣rodek k艂臋bi膮cego si臋 t艂umu becz膮cych chastou, pasterzy z biczami oraz niezliczonych kobiet i dzieci nios膮cych na plecach ci臋偶kie kosze. Chastouianowie uwa偶ali za niegodne, by obci膮偶a膰 zwierz臋ta baga偶em 鈥 w ko艅cu byli ich krewnymi. Oni jedynie sprzedawali je innym ludziom, kt贸rzy by膰 mo偶e nie byli ich krewnymi i mogli robi膰 ze zwierz臋tami, co zechcieli. Przepycha艂em si臋 w przeciwn膮 stron臋, staraj膮c si臋, by nikt mnie nie zauwa偶y艂, nie zdepta艂 lub nie zepchn膮艂 z powrotem do miasta.

Znalaz艂em si臋 pod pot臋偶nym granitowym 艂ukiem bramy i by艂em ju偶 got贸w spokojnie odetchn膮膰, kiedy szcz臋艣cie mnie opu艣ci艂o. Na moj膮 szyj臋 zarzucono p臋tl臋, a kto艣 poci膮gn膮艂 tak mocno, 偶e potoczy艂em si臋 ty艂em przez t艂um. Szarpa艂em si臋, pr贸buj膮c odzyska膰 r贸wnowag臋 i rozlu藕ni膰 p臋tl臋, ca艂y czas wpadaj膮c na przeklinaj膮ce kobiety o zaci臋tych twarzach i pluj膮ce chastou, otar艂em te偶 rami臋 o jeden z woz贸w. Wkr贸tce jednak straci艂em r贸wnowag臋 i zosta艂em poci膮gni臋ty, na wp贸艂 zaduszony, mi臋dzy nogami stada chastou i ko艂ami woz贸w Chastouian贸w. Otoczy艂em r臋kami g艂ow臋 i zwin膮艂em si臋 w k艂臋bek.

P臋tla poluzowa艂a si臋 dopiero wtedy, gdy zatrzyma艂em si臋 na skraju t艂umu w 偶贸艂tym 艣wietle sycz膮cych pochodni.

Chyba znalaz艂em zbiega 鈥 powiedzia艂 s艂aby g艂os ponad moj膮 g艂ow膮. 鈥 Obserwowa艂em go, jak od godziny przemyka si臋 uliczkami, czekaj膮c na swoj膮 szans臋. Za zbieg艂ych niewolnik贸w mamy tu nowe nagrody.

Usi艂owa艂em z艂apa膰 oddech. Nie by艂o czasu, by rozwa偶a膰 konsekwencje oporu. Nie mog艂em zosta膰 pojmany. Gdy na moim boku wyl膮dowa艂 pierwszy but, wyrzucaj膮c mi z p艂uc 艣wie偶o zaczerpni臋te powietrze, wyszepta艂em zakl臋cie rozrywaj膮ce p臋tl臋 na szyi. Drugi kopniak trafi艂 mnie w krzy偶. Wtar艂em gar艣膰 b艂ota w praw膮 stron臋 twarzy, by zas艂oni膰 znak ksi臋cia. Nim but, kt贸ry mia艂 mnie przewr贸ci膰 na plecy, trafi艂 w moje 偶ebra, lina p臋k艂a, k艂uj膮c mnie w kark. Zerwa艂em si臋 na r贸wne nogi, zabieraj膮c ze sob膮 but i przewracaj膮c jego w艂a艣ciciela.

W pobli偶u sta艂o, przygl膮daj膮c si臋 nam, jeszcze trzech gwardzist贸w i wyszczerzony, nieogolony m臋偶czyzna nieb臋d膮cy 偶o艂nierzem. Wszyscy byli uzbrojeni. Dw贸ch mog艂em powali膰 z 艂atwo艣ci膮. Najprawdopodobniej trzech. Z czwartym mia艂bym k艂opoty, a je艣li pi膮ty si臋 podniesie... Machn膮艂em nog膮 i rozbroi艂em nieogolonego, kt贸ry przykucn膮艂 nisko i wywija艂 no偶em. S膮dz膮c po odg艂osie, z艂ama艂em mu d艂o艅. By艂em zadowolony, gdy偶 to w艂a艣nie on z艂apa艂 mnie na lin臋.

殴le, 偶e my艣la艂em. Musia艂em porusza膰 si臋 tak, jak podpowiada艂 mi instynkt, kt贸ry by艂 znacznie szybszy ni偶 my艣l. Tak w艂a艣nie zrobi艂em. Unikaj膮c mieczy i sztylet贸w, rani膮c prze艣ladowc贸w jak tylko mog艂em przy u偶yciu r膮k i n贸g, pr贸bowa艂em przywo艂a膰 zakl臋cia. Przysz艂y mi do g艂owy tylko te najprostsze, kt贸re recytowa艂em Catrin, lecz wystarczy艂y, aby jeden zacz膮艂 wymiotowa膰, a drugi nabra艂 przekonania, 偶e w jego spodniach zamieszka艂 w膮偶. Gdyby nie nadbieg艂o im na pomoc trzech kolejnych 偶o艂nierzy albo gdybym zdo艂a艂 dosta膰 w swoje r臋ce ich bro艅, sprawy potoczy艂yby si臋 zupe艂nie inaczej. Ale sko艅czy艂em twarz膮 w b艂ocie, z 艂a艅cuchami przykutymi do obr臋czy na nadgarstkach i kostkach, a nogi i pi臋艣ci dwunastu 偶o艂nierzy przekonywa艂y mnie, 偶e demon jest znacznie milszy od stra偶nika, z kt贸rego przed kolegami zrobiono durnia.

Obok miejskich bram zawsze znajdowa艂o si臋 wi臋zienie. Mo偶na tam by艂o zamkn膮膰 do czasu wezwania odpowiednich w艂adz przemytnik贸w, rabusi贸w, zbieg艂ych przest臋pc贸w albo bogatych cudzoziemc贸w, kt贸rzy wygl膮dali na zamo偶nych i z pewno艣ci膮 sta膰 ich by艂o, 偶eby zap艂aci膰 grube 艂ap贸wki. Zbiegli niewolnicy byli tak膮 rzadko艣ci膮, 偶e stra偶nicy nie wiedzieli, co ze mn膮 zrobi膰, ale chcieli, 偶eby nie by艂o to nic przyjemnego. Dlatego zaczepili 艂a艅cuchy na moich r臋kach o hak umocowany w suficie ich ma艂ej, kamiennej chatki tak, 偶e moje palce ledwo dotyka艂y ziemi, i sp臋dzili reszt臋 nocy, daj膮c upust swemu niezadowoleniu, 偶e o艣mieli艂em si臋 z nimi walczy膰. Pr贸bowa艂em uciec w sen, lecz obwieszczanie godzin przez stra偶 przy bramie chyba przypomina艂o im, 偶e tu jestem.

Czerpali wiele rado艣ci z rozwa偶a艅, kt贸r膮 stop臋 utn膮 mi najpierw, gdy rano przyjdzie s臋dzia, ustawili te偶 drewniany kloc z ciemnymi plamami i wielki top贸r w takim miejscu, abym go widzia艂 鈥 zupe艂nie jakbym m贸g艂 dostrzec cokolwiek przez krew i b艂oto, oblepiaj膮ce moj膮 poranion膮 twarz.

Raz, tu偶 przed wieczorem, kiedy wszyscy stra偶nicy sobie poszli, podkuli艂em nogi i usi艂owa艂em wybi膰 dziur臋 w dachu, lecz stare sosnowe deski by艂y grube i mocne. Po tym jak 偶o艂nierze wr贸cili i zn贸w wyrazili swoje niezadowolenie z po艂amanych ko艣ci, nie by艂em ju偶 zdolny do takich wyczyn贸w. Musia艂em si臋 st膮d wyrwa膰. Nie mog艂em stopi膰 艂a艅cuch贸w, nie zu偶ywaj膮c przy tym tyle mocy, 偶e nie pozosta艂oby mi nic na wydostanie si臋 z miasta. Melydda przed艂u偶a艂a prawa natury, ale ich nie zast臋powa艂a. Mog艂em zmieni膰 spos贸b, w jaki p艂on膮艂 ogie艅, rozpali膰 go lub zgasi膰, lecz nie zdo艂a艂bym powo艂a膰 go do istnienia w miejscu, gdzie go wcze艣niej nie by艂o, a zw艂aszcza w czym艣 takim jak 偶elazo, kt贸re z natury nie by艂o 艂atwopalne. Ka偶de wykorzystanie pot臋偶niejszej magii sprowadzi艂oby Gildi臋 Mag贸w, a wtedy nic by mi ju偶 nie pomog艂o. Nawet utrata stopy by艂aby lepsza ni偶 utrata umys艂u w trumnie Balthara. To by艂a nieko艅cz膮ca si臋 noc.

Nim druga stra偶 dobieg艂a ko艅ca, g臋sta jak zupa szaro艣膰 wesz艂a przez drzwi wraz ze stra偶nikami. S臋dzia przyb臋dzie w ci膮gu godziny. B臋d臋 mia艂 jakie艣 p贸艂 minuty od chwili, gdy zdejm膮 艂a艅cuch z haka, do momentu, gdy przypn膮 mnie do sto艂u, gdzie wymierz膮 mi standardow膮 kar臋 dla zbieg艂ych niewolnik贸w. P贸艂 minuty wystarczy, aby ich zaskoczy膰. Lecz gdy s臋dzia o podw贸jnym podbr贸dku, z艂y, 偶e budz膮 go tak rano, og艂osi艂 wyrok, stra偶nik o pobru偶d偶onej twarzy i d艂oniach jak szynki wymierzy艂 mi taki cios w brzuch, i偶 nie wiedzia艂em, kiedy uwolnili mi r臋ce i przymocowali do sto艂u.

Nie uciekniesz zn贸w, niewolniku 鈥 powiedzia艂 wielki stra偶nik, u艣miechaj膮c si臋 i drapi膮c ostrzem topora o podeszwy moich st贸p. 鈥 Ani nie u偶yjesz ich, by obra偶a膰 lepszych od ciebie. Kt贸ra to b臋dzie?

Pospiesz si臋 鈥 rzek艂 s臋dzia. 鈥 Jestem bez 艣niadania.

S艂abe starania o uwolnienie si臋 nie da艂y mi nic poza kolejnym ciosem. Nie potrafi艂em przywo艂a膰 woli, by rozerwa膰 liny, stworzy膰 iluzji czego艣, co odwr贸ci艂oby ich uwag臋, zrobi膰 cokolwiek... Po prostu le偶a艂em wi臋c niczym 艣winia w rze藕ni. Mia艂em tylko niejasn膮 艣wiadomo艣膰, 偶e top贸r si臋 unosi... i niejasn膮 艣wiadomo艣膰, 偶e opada... lecz bez strasznych konsekwencji, o jakich pewne dalekie o艣rodki mojego umys艂u pr贸bowa艂y mnie przestrzec. Ludzie krzyczeli, lecz nie mog艂em przekr臋ci膰 g艂owy albo w og贸le si臋 tym przej膮膰.

Gdzie jest ten szczur? Nikt poza mn膮 nie ma prawa kara膰 moich niewolnik贸w.

Gdzie艣 w pulsuj膮cej g艂owie rozpozna艂em ten arogancki g艂os.

Na rogi Druyi, je艣li zniszczy艂e艣 moj膮 w艂asno艣膰, dostan臋 twoje jaja na tacy. Wezm臋 sobie jego nog臋... obie... i j臋zyk za wszystkie te k艂amstwa, kt贸re zaprowadzi艂y go a偶 tak daleko. Ale zrobi臋 to, kiedy sam zechc臋.

C贸偶 by艂o tak uspokajaj膮cego w furii osoby, kt贸ra przedar艂a si臋 przez drzwi wi臋zienia niczym promie艅 s艂o艅ca przez burzowe chmury?

Postawcie go na nogi, p贸ki je jeszcze posiada. Macie w pi臋膰 minut przywi膮za膰 go do mojego konia albo ka偶臋 was wszystkich wybato偶y膰.

Jak si臋 nazywasz, panie? 鈥 spyta艂 s臋dzia. 鈥 Potrzebuj臋 tego do raportu.

Vanye z rodu Mezzrah. Zapisz r贸wnie偶 to, 偶e najbardziej rzyga膰 mi si臋 chce na widok bezm贸zgich biurokrat贸w, kt贸rzy wtr膮caj膮 si臋 w moje osobiste sprawy.

Przyjmij, panie, nasze najszczersze przeprosiny. Jak najszczersze.

Vanye. Co艣 tu nie pasuje. Gdy zerwano mnie ze sto艂u i wygoniono na dw贸r, po czym za obr臋cze na nadgarstkach przywi膮zano lin膮 do siod艂a bardzo du偶ego konia, gdzie艣 w bolesnym blasku porannego s艂o艅ca mign臋艂y mi rude w艂osy. Nie nale偶a艂o u艣miecha膰 si臋 w miejscu, gdzie wszyscy mogliby to zobaczy膰. Z ust kapa艂a mi 艣lina.

Z drogi. 鈥 Kilku stra偶nik贸w chwiejnie odsun臋艂o si臋 na bok, popchni臋tych przez wysokiego cz艂owieka, dosiadaj膮cego konia.

Dok膮d go zabierasz, lordzie... Vanye, tak? 鈥 S臋dzia i nieogolony 艂owca pojawili si臋 tu偶 obok, a cho膰 krew zbyt g艂o艣no pulsowa艂a mi w uszach, uda艂o mi si臋 us艂ysze膰 w g艂osie urz臋dnika nowy ton.

Jed藕, jed藕 鈥 wymamrota艂em pod nosem.

Nie tw贸j interes. Ka偶 swoim podw艂adnym zej艣膰 mi z drogi.

J臋kn膮艂em, gdy s臋dzia z艂apa艂 mnie za kr贸tko przyci臋te w艂osy i wykrzywi艂 szyj臋, drapi膮c palcem b艂oto i krew pokrywaj膮ce m贸j policzek.

Czyj znak znajduje si臋 na jego twarzy, panie? Tw贸j? Mieli艣my wie艣ci o zbieg艂ym niewolniku...

Nie, nie. To si臋 nie uda. Nie mogli艣my sobie pozwoli膰 na op贸藕nienie. S臋dzia pu艣ci艂 moj膮 g艂ow臋, a ja bardzo stara艂em siej膮 oczy艣ci膰. Czu艂em, 偶e m臋偶czyzna na koniu bardzo si臋 z艂o艣ci.

Co tu si臋 dzieje, Livan? 鈥 G艂os kobiety przebi艂 si臋 przez moj膮 panik臋. 鈥 Dlaczego ten m臋偶czyzna jest przywi膮zany do konia?

Pani! Nie powinna艣 przebywa膰 w takim miejscu. To tylko zbieg艂y niewolnik.

Podjecha艂 do nas ko艅, na kt贸rym siedzia艂a odziana w ciemn膮 ziele艅 kobieta; jecha艂a na oklep, jak czyni艂y niekt贸re 艣mia艂e kobiety Derzhich. Podnios艂em g艂ow臋 i gdzie艣 w rozmytym polu mojego widzenia pojawi艂a si臋 twarz pani Lydii. Jej widok by艂 niczym 艣wie偶o艣膰 zimowego poranka po zbyt d艂ugim przesiadywaniu przy dymi膮cym ogniu. Przez chwil臋 zn贸w mog艂em my艣le膰.

Zamierzali艣my ukara膰 go zgodnie z prawem, lecz lord Vanye stwierdzi艂, 偶e to jego w艂asno艣膰, i powiedzia艂, 偶e sam go ukarze. Lecz teraz widz臋, 偶e ma on znak, a otrzymali艣my wie艣ci...

Vanye?! 鈥 Kobieta by艂a zaskoczona.

Pami臋tasz mnie, pani 鈥 powiedzia艂 Aleksander... bo rzecz jasna to by艂 on... k艂aniaj膮c si臋 z wysoko艣ci siod艂a. 鈥 Jak s膮dz臋, spotkali艣my si臋 w Zhagadzie.

Lydia popatrzy艂a na Aleksandra i p贸ki si臋 nie odezwa艂a, s艂o艅ce zatrzyma艂o si臋 na swojej drodze.

Oczywi艣cie, pami臋tam ci臋, lordzie Vanye. Powinnam by艂a si臋 spodziewa膰, 偶e spotkam tu kogo艣 takiego jak ty. Dowiedzia艂am si臋, 偶e w nocy zosta艂 pojmany niewolnik, i s膮dzi艂am, 偶e zdo艂am go kupi膰, nim stanie mu si臋 krzywda.

Ale ty nie posiadasz niewolnik贸w, pani.

Zgadza si臋.

Skoro tak, to ten bardziej przyda si臋 mnie ni偶 tobie, zatem 偶ycz臋 ci mi艂ego dnia i ruszam swoj膮 drog膮.

Lydia szturchn臋艂a swojego wierzchowca, a偶 zatrzyma艂 si臋 艂opatka przy 艂opatce z Mus膮 Aleksandra. Gwa艂townym ruchem, kt贸ry sprawi艂, 偶e na ca艂ym podw贸rzu zapad艂a cisza, unios艂a d艂o艅 i spoliczkowa艂a Aleksandra.

W rzeczy samej, m贸j panie. Tego ranka wszystkich nas czekaj膮 wa偶ne zadania. Mnie te偶. Nie zaprowadzaj zn贸w w Avenkharze swoich ohydnych porz膮dk贸w.

Pani. Licz臋... na nast臋pne spotkanie. By膰 mo偶e w przyjemniejszych okoliczno艣ciach.

Lydia zawr贸ci艂a konia i zwr贸ci艂a si臋 do s臋dziego.

Chc臋, aby ci dwaj natychmiast st膮d znikn臋li 鈥 powiedzia艂a. 鈥 M贸j ojciec gardzi lordem Vanye i nie b臋dzie tolerowa膰 jego obecno艣ci w naszym mie艣cie.

Oczywi艣cie, moja pani. Skoro tak m贸wisz.

Aleksander dotkn膮艂 boku Musy, przejecha艂 przez bramy. Truchta艂em za nim, pragn膮c, aby albo jecha艂 nieco wolniej, albo przyspieszy艂 tak, bym si臋 podda艂 i da艂 si臋 poci膮gn膮膰. Mijaj膮cy nas podr贸偶ni 艣miali si臋 ze mnie, pluli albo rzucali r贸偶nymi przedmiotami. Niewielu odwraca艂o si臋 ze wstydem albo niesmakiem. Niestety, na d艂ugo艣ci po艂owy ligi droga bieg艂a na p艂askim terenie i nie by艂o 偶adnych drzew, zakr臋t贸w ani wzg贸rz, za kt贸rymi mogliby艣my si臋 skry膰 przed wzrokiem stra偶nik贸w na murach. Gdy Musa wreszcie zatrzyma艂 si臋 przy 藕r贸de艂ku obok k臋py wierzb, wpad艂em na jego zad i natychmiast upad艂em na ziemi臋.

Seyonne, wstawaj. 鈥 Bardzo chcia艂em odczo艂ga膰 si臋 jak najdalej od podk贸w konia i jego gorszego ko艅ca, wi臋c gdy poczu艂em, 偶e poci膮gni臋cie za lin臋 i obr臋cze na r臋kach stawia mnie na nogi, odetchn膮艂em z ulg膮. 鈥 Chod藕, tu jest woda.

Aleksander pom贸g艂 mi si臋 po艂o偶y膰, a ja niemal osuszy艂em niedu偶膮 sadzawk臋. Przykre, 偶e po chwili zwr贸ci艂em prawi臋 po艂ow臋. Przynajmniej uda艂o mi si臋 odczo艂ga膰 tak, aby nie zanieczy艣ci膰 藕r贸de艂ka.

Pi艂e艣 zbyt szybko. 鈥 Zdj膮艂 ze mnie zakrwawione resztki mojej niewolniczej tuniki, nabra艂 w d艂onie wody i j膮 zmoczy艂. Post臋powa艂 jak prawdziwy Ezzarianin. Potem zacz膮艂 艣ciera膰 brud i krew z mojej twarzy. 鈥 Potraktowali ci臋 niemal r贸wnie dobrze jak ja.

Dwunastu 鈥 wymrucza艂em sennie. 鈥 By艂o ich dwunastu.

C贸偶, to dobrze. Nie chcia艂bym w przypadkowej awanturze zosta膰 pokonany przez zaledwie sze艣ciu czy o艣miu. 鈥 Szarpn膮艂 moj膮 opadaj膮c膮 brod臋. 鈥 Nie. Nie pozwol臋 ci jeszcze spa膰. Musimy si臋 upewni膰, 偶e po tym wszystkim twoja g艂owa b臋dzie si臋 jeszcze nadawa膰 do u偶ytku. 鈥 Wyj膮艂 z juk贸w moje ubranie i kubek, i zacz膮艂 mi podawa膰 niedu偶e porcje wody. Jednocze艣nie ogl膮da艂 moje rany i pomaga艂 mi si臋 ubiera膰.

By艂e艣 g艂upcem, 偶e tam poszed艂e艣 鈥 powiedzia艂, wycieraj膮c m贸j posiniaczony brzuch tak energicznie, 偶e niemal zwr贸ci艂em reszt臋 wypitej wody. 鈥 A ja by艂em g艂upcem, 偶e ci臋 pu艣ci艂em. Kiedy nie wr贸ci艂e艣, wiedzia艂em... wiedzia艂em... co dok艂adnie si臋 sta艂o i co mieli zamiar z tob膮 zrobi膰. Bogowie, co za paskudny 艣wiat.

Przerwa艂 na chwil臋 i odwr贸ci艂 si臋, oddychaj膮c p艂ytko. Nie widzia艂em, jak tym razem objawia si臋 jego przekle艅stwo. Po kilku minutach zn贸w si臋 do mnie odwr贸ci艂, a jego zimne, dr偶膮ce palce niezr臋cznie trzyma艂y spodnie, pr贸buj膮c je na mnie wci膮gn膮膰.

Nie chcia艂by艣 zgorszy膰 tej wspania艂ej ezzaria艅skiej damy i jej szlachetnego towarzysza. 鈥 My艣l o m艂odych damach sprawi艂a, 偶e przez chwil臋 zapomnia艂 o mnie, za co moje siniaki by艂y bardzo wdzi臋czne. 鈥 Dobrze my艣l臋, 偶e dostarczy艂e艣 Lydii wiadomo艣膰? Czy to w艂a艣nie chcia艂a mi przekaza膰?

Pokiwa艂em g艂ow膮.

Dostarczy艂em.

By艂a wspania艂a, nieprawda偶?

Zn贸w pokiwa艂em g艂ow膮.

Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e mog艂aby wzi膮膰 udzia艂 w jakim艣 spisku. My艣l臋, 偶e to do niej pasuje. Jej twarz by艂a taka... A niech to, c贸偶 za duch! Musia艂e艣 zrobi膰 na niej du偶e wra偶enie, skoro zdecydowa艂a si臋 na taki krok.

Wyszczerzy艂em si臋 do niego, co musia艂 uzna膰 za grymas b贸lu, gdy偶 zn贸w zacz膮艂 mnie dogl膮da膰 jak nia艅ka.

Dzi臋kuj臋, panie. Ze mn膮 wszystko b臋dzie w porz膮dku. 鈥 Uda艂o mi si臋 to powiedzie膰 wzgl臋dnie wyra藕nie, wi臋c mo偶e da mi spok贸j. 鈥 A ty?

Bestia nadal ma mnie w swojej mocy 鈥 przyzna艂, opieraj膮c si臋 o drzewo i popijaj膮c wino z buk艂aka. 鈥 Pr贸buj臋 si臋 opiera膰... i czasem mi si臋 udaje... ale w ko艅cu mnie opanuje. M贸j likai nigdy mnie nie uczy艂, jak walczy膰 z czym艣 takim.

Zajmiemy si臋...

Nie. Nie m贸w o tym wi臋cej. Catrin powiedzia艂a mi, jak bardzo ma艂o prawdopodobne, by uda艂o ci si臋 co艣 dla mnie zrobi膰, i 偶e je艣li pozwolisz sobie na rozproszenie i spr贸bujesz zadzia艂a膰 magi膮, mo偶e ju偶 nigdy nie zdo艂asz stawi膰 czo艂a demonowi.

Nie mia艂a prawa ci tego m贸wi膰.

Mia艂a wszelkie prawo. A ja mia艂em wszelkie prawo to us艂ysze膰.

Panie...

Pos艂uchaj mnie, Seyonne, i nie przerywaj. 鈥 Pochyli艂 si臋 do przodu, a m贸wi艂 z tak膮 pasj膮, 偶e ka偶dy by go wys艂ucha艂. 鈥 Chc臋, 偶eby艣 da艂 mi s艂owo... s艂owo ezzaria艅skiego Stra偶nika... 偶e nie pozwolisz mi zniszczy膰 cesarstwa. Pr贸cz wszystkiego, co z艂e, jest w nim te偶 du偶o dobra. Nie pozwolono ci tego zobaczy膰, wiem, ale tysi膮ce ludzi 偶yj膮 w pokoju dzi臋ki temu, co stworzyli艣my. Kolejne tysi膮ce zgin臋艂yby z g艂odu po jednym roku z艂ych plon贸w, gdyby dzi臋ki nam handel i podr贸偶e nie sta艂y si臋 bezpieczne. Cesarstwo piel臋gnuje honor i tradycje, kt贸re s膮 dobre i warto艣ciowe, a mog艂yby by膰 jeszcze lepsze. Gdyby Dmitri 偶y艂, opowiedzia艂by ci o tym, tak jak pr贸bowa艂 przez pi臋tna艣cie lat wpoi膰 to mnie. Nie mog臋 i nie zniszcz臋 tego. Je艣li zostan臋 op臋tany przez demony albo je艣li nadejdzie dzie艅, kiedy nie zdo艂am zapanowa膰 nad besti膮, chc臋, 偶eby艣 mnie zabi艂. A kiedy ju偶 zwyci臋偶ysz w swoich bitwach i wygnasz demony z mojej krainy, chc臋, 偶eby艣 opowiedzia艂 o wszystkim mojemu ojcu.

Panie...

Przysi臋gnij, Seyonne. Przysi臋gnij, 偶e zgin臋 z r臋ki wojownika, a nie uwi臋ziony we wn臋trzu bestii... ani te偶 si臋 nianie stan臋. 鈥 W chwili gdy to m贸wi艂, widzia艂em, jak zn贸w zwyci臋偶a nad dzikim shengarem. Nie potrafi艂em sobie nawet wyobrazi膰, jak wielkiej si艂y potrzeba by艂o do czego艣 takiego.

Jak sobie 偶yczysz, panie.

By膰 mo偶e 藕r贸d艂o, z kt贸rego pili艣my, by艂o 艣wi臋te. By膰 mo偶e to cios w g艂ow臋 sprawi艂, 偶e s艂owa zaskoczy艂y we w艂a艣ciwych miejscach. By膰 mo偶e chodzi艂o o to, 偶e Aleksander i ja wyci膮gn臋li艣my siebie nawzajem z otch艂ani cierpienia i rozpaczy, i teraz widzia艂em jasno to, co wiedzia艂em ju偶 od d艂ugiego czasu. Ten jeden raz powiedzia艂em otwarcie to, o czym my艣la艂em.

Gdyby艣my tylko mogli po艂膮czy膰 twoj膮 si艂臋 i moj膮 moc, 偶aden demon nie zdo艂a艂by si臋 nam oprze膰. 鈥 Powoli opad艂em na traw臋, czuj膮c, jak rany przestaj膮 bole膰. D艂uga noc sprawi艂a, 偶e powieki zacz臋艂y mi ci膮偶y膰, a j臋zyk ko艂owacie膰. 鈥 Niestety, mog艂oby si臋 to sta膰 tylko wtedy, gdyby demon Kastavana zamieszka艂 w tobie zamiast w nim.

Fala b艂ogiego snu zabra艂a mnie daleko od tego spokojnego ranka. W pewnej chwili zapad艂em w pozbawion膮 sn贸w nie艣wiadomo艣膰. Aleksander okry艂 mnie swoim p艂aszczem i szepn膮艂 mi do ucha:

By艂bym zaszczycony, mog膮c walczy膰 u twojego boku, Seyonne. Dzie艅 p贸藕niej, gdy si臋 obudzi艂em, obok mnie le偶a艂y cztery rozerwane 偶elazne obr臋cze.




Rozdzia艂 32


Jak mogli艣cie pozwoli膰 mu odej艣膰?! 鈥 krzycza艂em na Catrin i Hoffyda, kiedy ju偶 wyszed艂em z lecz膮cego ot臋pienia. 鈥 Czy nie domy艣lacie si臋, co planuje? Arogancki g艂upiec chce si臋 odda膰 Khelidom. 鈥 Wychodzi艂em z siebie z w艣ciek艂o艣ci, bezradno艣ci i 偶alu.

Mia艂 racj臋. Nie powiniene艣 by艂 jecha膰 鈥 odpowiedzia艂a Catrin bez 艣ladu usprawiedliwiania si臋, cho膰 wed艂ug mnie powinna mie膰 cho膰 poczucie winy. U艣pi艂a mnie na ca艂y dzie艅, uznaj膮c, 偶e potrzebuj臋 czasu, by moje rany si臋 zagoi艂y. 鈥 A gdyby艣my pozwolili ci p贸j艣膰 w jego 艣lady, nie m贸g艂by艣 walczy膰. Twoje 偶ycie jest wa偶niejsze ni偶 jego. To nie podlega dyskusji.

Aleksander jest wart wi臋cej ni偶 my wszyscy razem 鈥 odpowiedzia艂em. 鈥 Zmieni 艣wiat. Czy tylko ja to widz臋?

Aleksander spotka艂 si臋 z Catrin i Hoffydem na rozdro偶u, gdzie mieli na niego czeka膰, podczas gdy on ruszy艂 mnie odnale藕膰. Powr贸ci艂 sam, ale powiedzia艂, 偶e 偶yj臋, cho膰 jestem ranny, i opisa艂, gdzie le偶臋 przy 藕r贸dle. Potem poprosi艂 Hoffyda, by zdj膮艂 moje kajdany.

Powiedzia艂, 偶e powinien by艂 to zrobi膰 dawno temu 鈥 wyja艣ni艂 mi Hoffyd, kiedy moja pocz膮tkowa w艣ciek艂o艣膰 os艂ab艂a i sta艂em z g艂ow膮 opart膮 o grzbiet konia, pr贸buj膮c si臋 uspokoi膰. 鈥 M贸wi艂, 偶e przeszkadza艂a mu w tym jego przekl臋ta duma. Ale chcia艂, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e masz zrobi膰 to, co uznasz za s艂uszne, i nic nie powinno sta膰 mi臋dzy tob膮 a twoj膮 przysi臋g膮. 鈥 Hoffyd zmarszczy艂 czo艂o i z zak艂opotaniem spl贸t艂 r臋ce. 鈥 Chcia艂, 偶ebym przekaza艂 ci jeszcze jedno. Powiedzia艂, 偶e Vanye... tak chyba brzmia艂o to imi臋... zabiera艂 swoich niewolnik贸w na pustyni臋, gdzie on i jego przyjaciele polowali na nich dla rozrywki. 鈥 Hoffyd po艂o偶y艂 mi r臋k臋 na ramieniu. 鈥 On ci nie grozi艂, prawda? On nie zrobi艂by czego艣 takiego?

Nie. To nie by艂a gro藕ba. 鈥 To by艂 dar.

Aleksander wyprzedzi艂 nas tak bardzo, 偶e nie zdo艂ali艣my go dogoni膰. Musa by艂 najszybszym rumakiem w ca艂ym cesarstwie. Kiedy jednak wyruszyli艣my, nie by艂em w stanie si臋 powstrzyma膰. Jecha艂em jak szalony, zatrzymuj膮c si臋 tylko po to, by da膰 odpocz膮膰 koniom. Poddanie si臋 Aleksandra mog艂o zmieni膰 wszystko. Jednej, przera偶aj膮cej prawdy ksi膮偶臋 nie rozumia艂 鈥 tego, 偶e gdy demon ju偶 go opanuje, nie zdo艂a walczy膰 u mojego boku. Jego dusza b臋dzie moim polem bitwy, a ca艂a jego si艂a, zdecydowanie i up贸r zostan膮 po艂膮czone z magi膮 demona, by stworzy膰 mojego przeciwnika. Demon b臋dzie wiedzia艂 wszystko, co powiedzia艂em Aleksandrowi, w艂膮czaj膮c w to moje imi臋.

Przeklina艂em sw贸j g艂upi j臋zyk, kt贸ry w chwili s艂abo艣ci nie powstrzyma艂 si臋 i powiedzia艂 Aleksandrowi wystarczaj膮co du偶o, by ten uwierzy艂, 偶e jeden wspania艂y, heroiczny gest co艣 zmieni. Bardzo si臋 ba艂em, 偶e zabije nas obu... i tysi膮ce innych, kt贸rzy zgin膮, gdy Khelidowie i demony si臋gn膮 po to, czego po偶膮daj膮.


* * *


Parnifour. Nie bardzo nadawa艂 si臋 na miejsce, w kt贸rym zadecyduje si臋 los 艣wiata. Miasto le偶a艂o na granicy cesarstwa i przez tysi膮c lat przyrasta艂o stopniowo, warstwami, wraz z przyp艂ywem i odp艂ywem plemion i zdobywc贸w. Obok ulicy pozbawionych okien lepianek Veshtar贸w bieg艂a ulica wysokich i w膮skich drewnianych dom贸w z rze藕bionymi nadpro偶ami i malowanymi okiennicami, w kt贸rych zamieszkiwali Kuvaiowie. Na kamiennych rumach pozostawionych przez budowniczych tak dawnych, 偶e nie znamy nawet ich imion, Derzhi wybudowali pa艂ace z otwartymi dziedzi艅cami i 艂膮cz膮cymi si臋 przej艣ciami, przez kt贸re mia艂o przep艂ywa膰 ch艂odne powietrze. Mieszka艅cy byli r贸wnie r贸偶norodni. Pos膮gowa, ciemnosk贸ra Thridka mia艂a okr膮g艂e niebieskie oczy i kr臋cone w艂osy Manganarczyk贸w lub te偶 jasnosk贸re dziecko basra艅skiego pochodzenia nosi艂o kolorowe korale i pasiaste stroje Suzai艅czyk贸w. By艂o to miasto 艣redniej wielko艣ci, dobrze umocnione. Otacza艂y je ziemie pe艂ne 藕r贸de艂 i jaski艅, przez co stanowi艂o 偶yzn膮 zielon膮 plam臋 mi臋dzy nieko艅cz膮cym si臋 morzem z艂ocistych traw na po艂udnie, a czarnymi granitowymi urwiskami Khyb Rash 鈥 G贸r Z臋b贸w 鈥 na p贸艂nocy.

Skuli艂em si臋 za pozosta艂o艣ciami kamiennego wa艂u na wp贸艂 zagrzebanego na szczycie niewielkiego wzg贸rza, sk膮d mog艂em widzie膰 zewn臋trzne bramy Parnifouru. Postanowili艣my odczeka膰 kilka godzin dziel膮cych nas od zachodu s艂o艅ca, nie wa偶膮c si臋 wej艣膰 do miasta w ci膮gu dnia. Mogli tam na nas czeka膰. Kastavan m贸g艂 ju偶 wiedzie膰 wszystko. Przekl臋ty, przekl臋ty Aleksander. Czemu mi nie zaufa艂e艣? Znalaz艂bym dla ciebie lekarstwo. Obieca艂em to.

Mija艂 dwudziesty pierwszy dzie艅 naszej podr贸偶y.

Wzg贸rze sma偶y艂o si臋 w popo艂udniowym s艂o艅cu. Catrin i Hoffyd spali w w膮skim pasku cienia. Ja opiera艂em si臋 o kamienny mur, bo nie potrafi艂em zasn膮膰, cho膰 jechali艣my przez ca艂膮 poprzedni膮 noc, czuj膮c, jak przyci膮ga nas blisko艣膰 miasta. S臋py kr膮偶y艂y leniwie nad jakim艣 艣cierwem, jastrz膮b zanurkowa艂 z wrzaskiem w traw臋 i wkr贸tce zn贸w si臋 wzni贸s艂 z jak膮艣 pechow膮 mysz膮 w dziobie. Ch艂odny wiatr porusza艂 d艂ugimi trawami, 艂agodz膮c gor膮co popo艂udnia.

呕a艂owa艂em, 偶e nie mog臋 zasn膮膰. Miast tego wpatrywa艂em si臋 w swoje d艂onie i nagie, pobli藕nione nadgarstki. By艂em wolny, moja melydda od偶y艂a, a jednak czu艂em w ustach smak popio艂u. Z czterech ludzi, kt贸rych najbardziej kocha艂em na ca艂ym 艣wiecie, jeden nie 偶y艂, a je艣li Catrin i ja zwyci臋偶ymy, te w艂a艣nie r臋ce mog膮 zniszczy膰 trzech pozosta艂ych. W tej chwili d艂ugie lata cierpienia i w艣ciek艂o艣ci wyla艂y si臋 z mojej duszy, wyrywaj膮c z ust w okrzyku, kt贸ry sprawi艂, 偶e ptaki z pobliskiego wzg贸rza zerwa艂y si臋 do lotu. Moi towarzysze poruszyli si臋 i spytali sennie, czy wszystko w porz膮dku.

To tylko sen 鈥 powiedzia艂em.

Wkr贸tce moj膮 uwag臋 zwr贸ci艂 ciemny kszta艂t, p臋dz膮cy ku mnie zza s膮siedniego wzg贸rza. Ko艅. Ciemny, zgrabny, szybki. Dobry ko艅... bez je藕d藕ca. Wsta艂em i powoli zszed艂em ze wzg贸rza. Ko艅 si臋 zatrzyma艂. Zacmoka艂em tak, jak robi艂 to Aleksander, i zdenerwowane zwierz臋 podesz艂o bli偶ej.

Gdzie tw贸j pan? 鈥 spyta艂em 艂agodnie, wyci膮gaj膮c r臋k臋 do lu藕no zwisaj膮cej uzdy. Musa zar偶a艂, ale ja wci膮偶 m贸wi艂em i rzuca艂em w powietrze uspokajaj膮ce zakl臋cia, wi臋c gdy chwyci艂em za wodze dr偶膮cego gniadosza, nie uciek艂. 鈥 Poka偶, gdzie go zostawi艂e艣. 鈥 Nie mog艂em uwierzy膰, 偶e Aleksander dobrowolnie porzuci艂by swojego ukochanego rumaka.

Rzuci艂em kilka drobnych zakl臋膰, o kt贸rych wiedzia艂em, 偶e dobrze dzia艂aj膮 na zwierz臋ta, wskoczy艂em na siod艂o i pozwoli艂em koniowi zaprowadzi膰 si臋 tam, gdzie zechcia艂. Jakie艣 dwie ligi jazdy na zach贸d w艣r贸d faluj膮cych traw natkn臋li艣my si臋 na zmasakrowane szcz膮tki rudah 鈥 du偶ej i z艂o艣liwej dzikiej 艣wini, kt贸ra 偶y艂a na trawiastych terenach. Zatem Aleksander zn贸w si臋 zmieni艂 w drodze do miasta. I to niedawno. S臋py i muchy oczyszcza艂y ko艣ci, nie pozostawiaj膮c w艂a艣ciwie nic z bestii wa偶膮cej niemal tyle co krowa. Nieco dalej znalaz艂em k臋py wyrwanej z ziemi trawy, poplamione krwi膮 i kawa艂kami wysuszonego mi臋sa. Aleksander obudzi艂 si臋 tu i usi艂owa艂 oczy艣ci膰... a Musa nigdy nie zbli偶y艂by si臋 do shengara i rudah. Reszt臋 drogi do Parnifouru ksi膮偶臋 b臋dzie musia艂 pokona膰 pieszo. Mo偶e... ale tylko mo偶e...

Pop臋dzi艂em Mus臋 pi臋tami i trzyma艂em si臋 siod艂a, podczas gdy ko艅 gna艂 na wsch贸d. Catrin i Hoffyd ju偶 si臋 przebudzili, wysuszaj膮c resztki naszych zapas贸w wody.

Musz臋 wyruszy膰 natychmiast 鈥 oznajmi艂em. 鈥 Nie wyprzedza nas zbytnio. Spotkamy si臋 przy p贸艂nocnej bramie, gdy zmienia膰 si臋 b臋dzie pi膮ta warta. Mo偶e jeszcze zdo艂amy go uratowa膰.

Gdzie zamierzasz go szuka膰? 鈥 spyta艂 Hoffyd.

Zamierzam zapyta膰 m艂odszego dennissara Derzhich.

Seyonne! Nie wiesz, co... 鈥 zawo艂a艂a za mn膮 Catrin, lecz zignorowa艂em j膮 i pogna艂em dalej.

Oczywi艣cie najpierw uda si臋 do Kirila. Tylko sprawa Dmitriego mog艂a spowolni膰 jego strace艅czy plan. W jednej ze wsi, gdzie kupowali艣my jedzenie, Catrin znalaz艂a dla mnie d艂ug膮, czerwon膮 szarf臋. Owin膮艂em j膮 sobie wok贸艂 g艂owy na manganarsk膮 mod艂臋, by ukry膰 kr贸tkie w艂osy, i przekrzywi艂em na bok, by zas艂oni膰 policzek.

Wioz臋 konia dla dennissara Derzhich 鈥 powiedzia艂em przy bramie. 鈥 Kupi艂 go w Drafie, a ja mam go dostarczy膰 przed letnim sezonem wy艣cigowym. 鈥 Stra偶nicy podziwiali wierzchowca, uznaj膮c, 偶e rzeczywi艣cie jest za dobry dla kogo艣, kto wygl膮da, jakby jego twarz膮 orano pole.

Wpad艂e艣 po drodze w k艂opoty, co? 鈥 spyta艂 jeden z nich, spogl膮daj膮c na moje znikaj膮ce pr臋gi. 鈥 A mo偶e ko艅 taki narowisty?

Bandyci 鈥 odpar艂em. 鈥 Nie planowa艂em na nim jecha膰. Zabrali mi konia i wszystkie rzeczy. Przywi膮zali mnie do ciernistego krzaka, lecz potem wypili o kilka toast贸w za du偶o. Gdy posn臋li, uda艂o mi si臋 uciec. Pomy艣la艂em, 偶e naj艂atwiej uda mi si臋 ich wyprzedzi膰, je艣li wezm臋 tego konia i si臋 pospiesz臋.

A teraz zamierzasz dostarczy膰 go w艂a艣cicielowi? 鈥 spyta艂 z niedowierzaniem drugi stra偶nik.

S艂u偶y艂em rodzinie lorda Kirila wystarczaj膮co d艂ugo, by wiedzie膰, 偶e ceni膮 swoje konie wy偶ej ni偶 ma艂偶onki 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Nie warto z艂o艣ci膰 takiego pana. Wezm臋 swoj膮 zap艂at臋 i ju偶.

Stra偶nicy roze艣miali si臋 i przepu艣cili mnie, m贸wi膮c, gdzie mog臋 znale藕膰 dom m艂odszego dennissara. By艂 to skromny, otoczony murem budynek w pobli偶u centrum Parnifouru. Prawdopodobnie nie藕le nadwer臋偶y艂 fundusze m艂odszego dennissara, kt贸ry, cho膰 pochodzi艂 z bocznej linii kr贸lewskiego rodu, by艂 jego potomkiem po k膮dzieli, a jego ojciec nie 偶y艂.

Brama by艂a otwarta, a ja wymog艂em na staruszku w stra偶nicy obietnic臋, 偶e zaniesie wie艣ci do lorda Kirila, i偶 przyby艂 cz艂owiek z koniem zdolnym do wy艣cig贸w mi臋dzy Zhagadem a Draf膮. Bystrooki dziadek kaza艂 mi wjecha膰 na tylny podw贸rzec i czeka膰 na odpowied藕. Ocienione drzewami podw贸rze by艂o odgrodzone z jednego ko艅ca stajni膮, z drugiej szop膮 dla robotnik贸w i ma艂ym ogr贸dkiem. Zamkni臋ta przestrze艅 sprawia艂a, 偶e robi艂em si臋 nerwowy. By艂em ju偶 got贸w wyjecha膰, gdy przez tylne drzwi domu wyskoczy艂 jaki艣 m臋偶czyzna. By艂 niski, mia艂 kwadratow膮 twarz m艂odego Derzhiego i jasny warkocz. Piegi na d艂ugim, prostym nosie sprawia艂y, 偶e wygl膮da艂 znacznie m艂odziej ni偶 ja kiedykolwiek.

Zander, ty... 鈥 St艂umi艂 ciche powitanie, gdy mnie zobaczy艂, po czym omi贸t艂 podw贸rze spojrzeniem jasnych oczu. Potem przyjrza艂 mi si臋 tak uwa偶nie, i偶 obawia艂em si臋, 偶e dostrze偶e rzeczy, kt贸re chcia艂em jak najd艂u偶ej ukrywa膰. M艂ody Derzhi zagryz艂 wargi i chcia艂 co艣 powiedzie膰, lecz wtedy Musa poderwa艂 g艂ow臋 i m艂ody m臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 d艂o艅, aby go uspokoi膰. Prawie niedostrzegalnie kr臋c膮c g艂ow膮, cofn膮艂 si臋 i uni贸s艂 r臋k臋. Ze stajni i rog贸w podw贸rza wybieg艂o pi臋ciu dobrze uzbrojonych 偶o艂nierzy.

Roz艂o偶y艂em szeroko ramiona i trwa艂em nieruchomo, opieraj膮c si臋 pokusie z艂amania r臋ki 偶o艂nierzowi, kt贸ry wymierzy艂 w艂贸czni臋 w m贸j brzuch. Zdanie na temat oporu zmieni艂em, gdy dostrzeg艂em, 偶e trzech z tej pi膮tki ma jasne w艂osy, blad膮 sk贸r臋 i zamglone oczy. Khelidowie.

M艂ody m臋偶czyzna poklepa艂 konia po szyi i przez chwil臋 rozmawia艂 z nim tak jak Aleksander, po czym zn贸w na mnie popatrzy艂.

Jak zdoby艂e艣 tego konia? 鈥 Jego g艂os by艂 zimnym przypomnieniem ch艂odnego poranka w Capharnie.

Panie, tego konia da艂 mi dzi艣 rano m臋偶czyzna na drodze z Avenkharu. Powiedzia艂, 偶e mam ci go dostarczy膰 i przekaza膰 wiadomo艣膰, a ty mi za to zap艂acisz. Prosz臋, panie, nie zamierza艂em uczyni膰 niczego z艂ego.

Jak ten cz艂owiek wygl膮da艂?

To by艂 niewolnik, panie. 鈥 Niech Khelidowie b臋d膮 zaniepokojeni. Istnia艂a szansa, i偶 Aleksander powie im, 偶e 偶yj臋.


Niewolnik... Czy widzia艂e艣 pana, w艂a艣ciciela tego konia?

Nie, panie. Niewolnik powiedzia艂, 偶e jego pan ju偶 nie potrzebuje konia. Nie pyta艂em o nic wi臋cej. Nie chcia艂em wiedzie膰. Mo偶e zamordowa艂 swego pana. Potrzebuj臋 pieni臋dzy, wi臋c nie pyta艂em. Wzi膮艂bym te偶 niewolnika, aby go sprzeda膰 albo dosta膰 nagrod臋 za zbiega, lecz nie mia艂em broni ani 艂a艅cuch贸w... nic, aby go pokona膰. Wybacz, panie, je艣li w艂a艣ciciel by艂 twoim przyjacielem...

Nie przyjacielem. Ten wredny, pozbawiony serca b臋kart, kt贸rego kiedy艣 nazywa艂em krewnym, zamordowa艂 mojego jedynego ojca, a ja wezm臋 za to jego g艂ow臋. Wie艣膰, 偶e nie potrzebuje ju偶 konia, uspakaja mnie, cho膰 pog艂oska to nie wszystko. Je艣li jeszcze oddycha, dopadn臋 go. Nikt inny, tylko ja. Zatem jestem jednocze艣nie zadowolony i w艣ciek艂y.

Rozumiem to, panie. 鈥 A ja by艂em zdziwiony. Dlaczego zatem tak bardzo pragn膮艂 zobaczy膰 鈥瀂andera鈥? 鈥 Czy mog臋 odej艣膰? Nie wiem nic wi臋cej.

Kiril przekaza艂 wodze Musy stajennemu.

Nim si臋 uspokoj臋, chcia艂bym zobaczy膰 jego cia艂o, s膮dz臋 wi臋c, 偶e zostaniesz tu na noc. Jutro poka偶esz mi, gdzie spotka艂e艣 tego niewolnika, i poszukamy jego pana. 鈥 Kiwn膮艂 g艂ow膮 na jednego z Khelid贸w. 鈥 Powiedz panom Korelyiemu i Kydonowi, 偶e nie przyjd臋 jutro na ich 艣wi臋to. Wci膮偶 szukam mojego spragnionego krwi kuzyna. To mo偶e by膰 zasadzka. Aleksander nie jest g艂upi. 鈥 Bladooki 偶o艂nierz kiwn膮艂 g艂ow膮 i odszed艂, a Kiril zwr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych. 鈥 Zwi膮偶cie naszego go艣cia i zamknijcie w szopie. Rano si臋 z nim zobacz臋.

Prosz臋, panie. Mam w mie艣cie pilne sprawy. 呕ona choruje...

Kiril z艂apa艂 mnie za koszul臋 i wycedzi艂 przez zaci艣ni臋te z臋by:

Prze偶yje bez ciebie. Gdy zrobimy, co chc臋, b臋dziesz m贸g艂 odej艣膰. To niezb臋dne. Rozumiesz?

Uda艂em, 偶e tak. Mia艂em tak膮 nadziej臋. Cho膰 gdy zwi膮zali mnie jak g臋艣 i zamkn臋li na zasuw臋 w zapylonej szopie zawalonej skrzynkami, wiadrami na popi贸艂, po艂amanymi meblami, dziurawymi garnkami i belami pogryzionych przez myszy p艂贸cien, doskonale wyobra偶a艂em sobie, co Catrin powiedzia艂aby o g艂upich m臋偶czyznach, kt贸rzy nie potrafi膮 my艣le膰 o strategii. Jak naiwne dziecko by艂em pewien, 偶e Aleksander pojedzie do Kirila i przekona go o swojej niewinno艣ci.

Pi臋tna艣cie minut p贸藕niej, dok艂adnie wtedy, gdy przygotowa艂em sobie kilka zakl臋膰, w艂膮cznie z tym, kt贸rego potrzebowa艂em do przesuni臋cia zasuwy, drzwi si臋 otworzy艂y i w gasn膮cym 艣wietle zobaczy艂em, jak do 艣rodka wsuwa si臋 m臋偶czyzna. Gdy drzwi zn贸w si臋 zamkn臋艂y, ods艂oni艂 latarni臋 i westchn膮艂 zaskoczony, widz膮c, 偶e oswobodzi艂em si臋 z wi臋z贸w i le偶臋 na stercie ple艣niej膮cych dywan贸w.

Czy mam ci powiedzie膰, czemu tw贸j kuzyn zawsze przysy艂a艂 listy piecz臋towane czerwonym woskiem? 鈥 spyta艂em, gdy偶 wygl膮da艂, jakby nie wiedzia艂, jak zacz膮膰.

Zerwa艂 mi z g艂owy czerwon膮 szarf臋 i popatrzy艂 na blizn臋, po czym wskaza艂 na moje d艂onie. Podci膮gn膮艂em r臋kawy i pokaza艂em 艣lady po obr臋czach.

Zatem to o tobie mi opowiada艂 鈥 powiedzia艂 w ko艅cu. 鈥 S膮dzi艂em, 偶e to kolejny element jego szale艅stwa... Pomy艣le膰, 偶e niewolnik po niego przyb臋dzie.

Jestem wolny, panie. I musz臋 odnale藕膰 twojego kuzyna. Jest w takim niebezpiecze艅stwie, 偶e nie wiem, od czego zacz膮膰.

Chcia艂em go zabi膰.

Ale tego nie zrobi艂e艣.

Nie. Jak膮 bym mia艂 satysfakcj臋 z zabicia cz艂owieka, kt贸ry kryje si臋 w cieniu, nie chc膮c pokaza膰 twarzy we w艂asnym mie艣cie? Ledwo m贸wi艂, mia艂 krew na r臋kach i twarzy, cho膰 twierdzi艂, 偶e nie jest ranny. Gdyby nie przypomnia艂 mi o rzeczach, o kt贸rych mogli艣my wiedzie膰 tylko my dwaj, nie uwierzy艂bym, 偶e to Aleksander. Pr贸bowa艂 mi powiedzie膰, 偶e nie zabi艂 naszego wuja, cho膰 jednocze艣nie gada艂 o spiskach demon贸w, niewolnikach b臋d膮cych czarodziejami i zaci膮ganiu oddzia艂贸w do ochrony miasta. Potem szukali go ci Khelidowie, twierdz膮c, 偶e cesarz og艂osi艂 go szalonym. M贸wili, 偶e s膮 tu, aby mnie chroni膰, gdy偶 m贸j kuzyn poprzysi膮g艂 mnie zabi膰, tak jak zabi艂 mojego wuja. Wszystko, co widzia艂em, potwierdza ich s艂owa. Komu mam wierzy膰?

Uwierz we wszystko, co powiedzia艂 ci kuzyn, panie. Nie zabi艂 lorda Dmitriego, ale mia艂 poczucie winy z powodu swojego kaprysu. Zrobili to Khelidowie. To twoje i lorda Dmitriego ostrze偶enia i obawy co do tych Khelid贸w u艣wiadomi艂y mu, co si臋 dzieje. Zagro偶enie jest prawdziwe. Niebezpiecze艅stwo przekracza twoje wyobra偶enie. A je艣li ksi膮偶臋 Aleksander zostanie pojmany przez Khelid贸w, prawdopodobnie tego nie prze偶yje. Khelidowie sprzymierzyli si臋 z demonami i zamierzaj膮 uczyni膰 go jednym z nich. Je艣li im si臋 uda i tw贸j kuzyn zostanie cesarzem, zaprowadzi w tym kraju rz膮dy terroru, jakich nie by艂o w ca艂ej historii 艣wiata.

Nie wierz臋 w ani jedno twoje s艂owo.

Pr贸bowa艂em by膰 cierpliwy. Mo偶emy potrzebowa膰 Kirila.

Prosz臋, panie. Wiesz, gdzie si臋 uda艂? Musimy natychmiast go odnale藕膰. Mo偶e ju偶 by膰 za p贸藕no.

Powiedzia艂, 偶e ma spraw臋 do lorda Kastavana. Wyja艣ni艂em mu, 偶e lorda nie ma w mie艣cie, lecz dzi艣 w nocy wr贸ci. Buduj膮 艣wi膮tyni臋 na G贸rze Stra偶niczej. Kydon, Korelyi i ich kap艂ani zamierzaj膮 po艣wi臋ci膰 kamie艅 w臋gielny dzi艣 o wschodzie ksi臋偶yca, a Kastavan ma im towarzyszy膰.

Zatem musz臋 i艣膰 鈥 powiedzia艂em, pr贸buj膮c opanowa膰 podniecenie. Ksi臋偶yc wschodzi艂 wcze艣nie, tu偶 po zachodzie s艂o艅ca, a to oznacza艂o, 偶e mam tylko godzin臋. 鈥 A ty musisz zrobi膰 to, o co ci臋 poprosi艂. Nie wiem, ile ci powiedzia艂, lecz Khelidowie mog膮 pr贸bowa膰 opanowa膰 miasto si艂膮. Je艣li tak si臋 stanie, nast膮pi to prawdopodobnie za sze艣膰 dni. Nic ci臋 nie ostrze偶e, zatem musisz by膰 na to przygotowany.

A je艣li tego nie zrobi膮?

Wtedy wzi膮艂bym wszystkich, kt贸rzy sami drodzy, zakopa艂 si臋 w g贸rach najg艂臋biej, jak zdo艂am i nie wystawia艂 nosa na zewn膮trz.

Na Athosa.

Czy mo偶esz mi teraz powiedzie膰, panie, jak znale藕膰 t臋 艣wi膮tyni臋?

Kuzyn Aleksandra by艂 skromnym m艂odym m臋偶czyzn膮 i zachowywa艂 si臋 zupe艂nie inaczej ni偶 ksi膮偶臋, cho膰 wychowa艂 si臋 w tym samym domu, u tych samych ludzi. Niech臋tnie s艂ucha艂 rad 鈥瀊arbarzy艅skiego niewolnika鈥, widzia艂em, jak mocuje si臋 z wymaganiami wynikaj膮cymi z urodzenia i obowi膮zku, wiary i w膮tpliwo艣ci. Lecz albo musia艂 przyj膮膰, 偶e Aleksander jest szalony, albo zrobi膰 to, co kaza艂 mu ksi膮偶臋. A poniewa偶 kocha艂 Aleksandra, z艂apa艂 si臋 wyja艣nienia, kt贸re 艣wiadczy艂o o jego niewinno艣ci, i od pierwszej chwili nie kwestionowa艂 moich s艂贸w.

Zaprowadz臋 ci臋 tam 鈥 powiedzia艂 zdecydowanie. 鈥 Jak widzia艂e艣, m贸j dom obserwuje wiele oczu. Gdyby ktokolwiek pyta艂, zabieram ci臋, by艣 odwiedzi艂 chor膮 偶on臋, lecz do jutra nie zamierzam ci臋 wypu艣ci膰.

Kiwn膮艂em g艂ow膮, pozwalaj膮c, by zwi膮za艂 mi lu藕no r臋ce, po czym wypchn膮艂 mnie z szopy, przez podw贸rze, na ulic臋. Nie zrobili艣my pi臋膰dziesi臋ciu krok贸w, gdy pochyli艂em g艂ow臋.

Siedzi nas m臋偶czyzna z z臋bami jak borsuk. To kto艣 z twoich?

Nie.

Robi艂o si臋 coraz ciemniej. Kilka karczem ju偶 zapali艂o na zewn膮trz pochodnie, z wn臋trza dobiega艂 艣miech, d藕wi臋ki piszcza艂ek i szarpanych strun. Przez g艂ow臋 przemkn臋艂o mi z pi臋膰dziesi膮t plan贸w, ale gdy zobaczy艂em, jak z uliczki tu偶 przed nami wytacza si臋 garbata kobieta, kiwn膮艂em g艂ow膮 w stron臋 ciemnej alei i zapyta艂em:

We藕miemy go na bok i zapytamy, czego chce?

Zamierzasz rzuci膰 jakie艣 czary?

Nie trzeba.

Nie zdo艂ali艣my wskoczy膰 w uliczk臋 i przepyta膰 borsukowatego typa, bo wraz z garbat膮 kobiet膮 zaszed艂 nam drog臋, gro偶膮c d艂ugim no偶em.

Oddaj go nam 鈥 powiedzia艂a kobieta do Kirila 鈥 albo ten n贸偶 znajdzie si臋 w twoim gardle. Jestem bardzo dok艂adna.

Jej g艂os jako艣 nie pasowa艂 do obwis艂ej, zapitej twarzy. Kiril wepchn膮艂 mnie za siebie.

Jestem dennissarem cesarza. Kim jeste艣 i czego chcesz od mojego wi臋藕nia?

Borsuk u偶y艂 kr贸tkiego miecza, by rzuci膰 Kirila na kolana, i zrobi艂 ruch, jakby zamierza艂 poder偶n膮膰 mu gard艂o. W czasie, jaki zajmuje kolibrowi ucieczka poza zasi臋g r膮k, wysun膮艂em d艂onie z p臋tli, pchn膮艂em m艂odego Derzhiego na ziemi臋 i wykr臋ci艂em miecz z uchwytu napastnika. Potem skoczy艂em, kopn膮艂em kobiet臋 w d艂o艅 i unios艂em r臋k臋, by z艂ama膰 jemu kark, a jej rami臋, gdy razem wrzasn臋li:

Seyonne! Czekaj!

Powstrzyma艂em si臋 w ostatniej chwili, zatoczy艂em na mur i potrz膮saj膮c g艂ow膮, patrzy艂em, jak dwie twarze odzyskuj膮 bardziej znajome rysy. Catrin i Hofryd.

Kiril gapi艂 si臋 na nas, a ja osun膮艂em si臋 po murze.

Powinni艣cie mnie jako艣 ostrzec 鈥 westchn膮艂em.

Widzieli艣my, jak wyprowadza ci臋 ze zwi膮zanymi r臋kami 鈥 powiedzia艂a Catrin. 鈥 My艣leli艣my, 偶e...

C贸偶, wiedzia艂em, co my艣leli. Szybko wszystko im wyja艣ni艂em i przedstawi艂em ich Kirilowi, kt贸ry tylko przeskakiwa艂 wzrokiem od jednej osoby do drugiej, mru偶膮c i rozszerzaj膮c oczy. Iluzja Catrin by艂a zaskakuj膮co dobra. Zmian臋 wygl膮du trudno by艂o podtrzyma膰 d艂u偶ej ni偶 pi臋膰 minut. A w przypadku dw贸ch os贸b... Nic dziwnego, 偶e gdy zdj臋艂a zakl臋cie, wygl膮da艂a na zm臋czon膮.

艢wi膮tynia mia艂a stan膮膰 na skalistym wzg贸rzu w centrum miasta. Wie偶e stra偶nicze, zbudowane przez tych samych staro偶ytnych kamieniarzy, kt贸rzy za艂o偶yli miasto, wznosi艂y si臋 na wzg贸rzach od tak dawna, 偶e nikt nie wiedzia艂, kiedy powsta艂y. Ci budowniczowie pozostawili swoje dzie艂a nie tylko w Parnifourze, ale we wszystkich krainach, kt贸re wesz艂y w sk艂ad imperium. W艣r贸d mojego ludu zdarzali si臋 tacy, kt贸rzy twierdzili, 偶e jeste艣my jako艣 spokrewnieni z tymi staro偶ytnymi budowniczymi, gdy偶 ich twory by艂y pe艂ne melyddy. Nasi przodkowie z pewno艣ci膮 wzorowali swoje 艣wi膮tynie na ich dzie艂ach.

Kiril m贸wi艂, 偶e Khelidowie opanowali kraj i zburzyli stare wie偶e, i to tutaj zamierzali zbudowa膰 艣wi膮tyni臋, aby przedstawi膰 swoich bog贸w ludowi imperium Derzhich. W膮ska droga wiod艂a zygzakiem do ska艂.

Nie mo偶na by艂o wspi膮膰 si臋 ni膮 na szczyt. Khelidowie wystawili stra偶e, nie pozwalaj膮c przej艣膰 nikomu bez opowiedzenia si臋. Jak Kiril napisa艂 Aleksandrowi, do Parnifouru 艣ci膮gn臋艂y setki Khelid贸w. Od demonicznej aury robi艂o mi si臋 niedobrze.

Musimy znale藕膰 inn膮 drog臋 鈥 oznajmi艂em, gdy wtopili艣my si臋 w t艂um gapi贸w obserwuj膮cych ceremoni臋 Khelid贸w.

T臋dy 鈥 powiedzia艂 Kiril, prowadz膮c nas przez zat艂oczone uliczki do opuszczonego warsztatu siodlarza na drugim ko艅cu urwiska. 鈥 Na g贸r臋 wiedzie jeszcze jedna 艣cie偶ka, lecz jest bardzo stroma. Od jakiego艣 czasu obserwuj臋 Khelid贸w, wi臋c Jynnar, w艂a艣ciciel warsztatu, mi j膮 pokaza艂.

Poczekam tutaj 鈥 zdecydowa艂 Hofryd, gdy dotarli艣my do sklepu. 鈥 Od czasu gdy straci艂em oko, niezbyt dobrze radz臋 sobie w ciemno艣ci na du偶ych wysoko艣ciach.

Zaczekam z tob膮 鈥 zgodzi艂 si臋 Derzhi. 鈥 Kto艣 musi was os艂ania膰. Nie ma innej drogi na d贸艂, chyba 偶e przez 艣rodek siedziby Khelid贸w, a je艣li zamierzacie sprowadzi膰 Aleksandra...

Musz臋 i艣膰 鈥 powiedzia艂em, zirytowany op贸藕nieniem. S艂o艅ce chowa艂o si臋 za horyzontem, a wisz膮ce w nieruchomym, ciep艂ym powietrzu strz臋py demonicznej muzyki dzia艂a艂y mi na nerwy.

P贸jd臋 z Seyonnem 鈥 doda艂a Catrin. 鈥 Kto艣 musi go powstrzyma膰, zanim zrobi co艣 g艂upiego.

Uwa偶aj na siebie 鈥 ostrzeg艂 Kiril. 鈥 Droga jest niebezpieczna.

I tak Catrin i ja zacz臋li艣my wspina膰 si臋 kr臋t膮 艣cie偶k膮 dla k贸z. Mniejsze i wi臋ksze kamienie usuwa艂y si臋 spod naszych but贸w i stacza艂y po zboczu. W niekt贸rych miejscach mo偶na by艂o postawi膰 tylko jedn膮 stop臋, a w innych nawet i to nie, wi臋c musieli艣my si臋 nie藕le rozci膮ga膰 nad przepa艣ci膮, aby znale藕膰 nast臋pne oparcie. 艁apali艣my si臋 ga艂膮zek i kar艂owatych drzewek. Niejeden raz le偶a艂em rozp艂aszczony na skale z ustami pe艂nymi piachu, trzymaj膮c si臋 kamieni tylko czubkami palc贸w. Porusza艂em si臋 zbyt wolno. Ze z艂o艣ci chcia艂o mi si臋 krzycze膰. Co ten Aleksander wyrabia艂?

Pokonanie 艣cie偶ki zaj臋艂o nam prawie godzin臋. Nim wyczo艂gali艣my si臋 przez kraw臋d藕 na wybrzuszenie ska艂y g贸ruj膮ce nad p艂askim szczytem urwiska, ksi臋偶yc ju偶 wzeszed艂. Le偶eli艣my p艂asko i wychylali艣my si臋 poza kraw臋d藕. Na skalistym wyst臋pie sta艂o mo偶e pi臋ciuset Khelid贸w, otaczaj膮c ko艂em p艂aski, szary kamie艅. Od demonicznego zakl臋cia wisz膮cego w nieruchomym powietrzu ledwo mog艂em oddycha膰. Ka偶de uderzenie serca by艂o walk膮, ka偶da chwila mija艂a powoli i z trudem, jakby bieg艂o si臋 w si臋gaj膮cej do piersi wodzie. Catrin przycisn臋艂a d艂onie do uszu, lecz wiedzia艂em, jak daremna jest ta pr贸ba zablokowania ha艂asu. Przera偶enie pulsowa艂o mi w 偶y艂ach. Mia艂em wra偶enie, 偶e jedynym sposobem, by si臋 go pozby膰, jest przeci膮膰 kt贸r膮艣 z nich i pozwoli膰, by wyp艂yn臋艂o z krwi膮.

Sp贸藕nili艣my si臋. Aleksander sta艂 w 艣rodku kr臋gu, a siny p贸艂ksi臋偶yc wisia艂 nisko na wschodzie tu偶 za nim. Jaki艣 m臋偶czyzna ukl膮k艂 przed nim, 艣miej膮c si臋 g艂o艣no 鈥 by艂 to dziwny bulgocz膮cy 艣miech zmieszany z ochryp艂ym oddechem. Ale m臋偶czyzna nie ukl膮k艂, aby odda膰 honor ksi臋ciu. By艂a to tylko poza po艣rednia, nim przewr贸ci艂 si臋 na szary kamie艅; jego twarz by艂a czerwona i wykrzywiona, a z piersi wystawa艂a r臋koje艣膰 no偶a. Kastavan. Aleksander odgad艂 najlepsz膮 drog臋 prowadz膮c膮 do uzyskania tego, czego pragn膮艂.

Gdyby istnia艂o s艂owo, kt贸rego wypowiedzenie zmieni艂oby to, co mia艂o nadej艣膰, wypowiedzia艂bym je. Gdyby cokolwiek to zmieni艂o, zeskoczy艂bym ze ska艂y dla Aleksandra tak, jak zeskoczy艂em z urwiska dla Galadona, na skrzyd艂ach czy bez nich. Lecz nosiciel Khelida by艂 martwy, a jego demon po偶era艂 ostatnie chwile przera偶enia, oblizuj膮c wargi i wybuchaj膮c nadmiarem nienawi艣ci i po偶膮dania, gdy zacz膮艂 szuka膰 nowego domu. Nie b臋dzie musia艂 szuka膰 daleko. Przed nim sta艂o naczynie: czekaj膮ce, przygotowane, od偶ywione demonicznym zakl臋ciem.

Us艂ysz mnie, Aleksandrze, powiedzia艂em pragn膮c, by moje my艣li przenikn臋艂y groteskowy ha艂as. Trzymaj si臋. Nie jeste艣 sam. Nie zostaniesz sam, gdy spadniesz w otch艂a艅. Przyb臋d臋 po ciebie. Nigdy w to nie w膮tp. Nigdy.

Przysi膮g艂bym, 偶e ksi膮偶臋 spojrza艂 wtedy na mnie i u艣miechn膮艂 si臋 na chwil臋, a zaraz potem zesztywnia艂 i pad艂 na kolana, przyciskaj膮c pi臋艣ci do skroni. P贸藕niej krzykn膮艂 tak, 偶e skurczy艂oby si臋 nawet najm臋偶niejsze serce. By艂a to esencja b贸lu i ca艂kowitego opuszczenia, wydestylowana z koszmar贸w ca艂ego 艣wiata. Ka偶dy dzieci臋cy strach, ka偶de przebudzenie o p贸艂nocy, b贸l ka偶dej matki widz膮cej cierpienie dziecka, rozpacz ka偶dego ojca grzebi膮cego ostatniego syna, bezp艂odno艣膰 m艂odej 偶ony, impotencja m臋偶a, 艣lepota uczonego i g艂uchota muzyka, ogrodnik skazany na wygnanie na pustyni臋... takie by艂o cierpienie promieniuj膮ce z jasnego umys艂u Aleksandra, gdy ton膮艂 w ciemno艣ci.

Trzymaj si臋, m贸j ksi膮偶臋. Przyj depo ciebie.

Tym razem gdy spojrza艂 na szczyt ska艂y, gdzie le偶a艂em, z oczu o barwie jasnego bursztynu b艂ysn臋艂y dwa s艂upy jasnoniebieskiego 艣wiat艂a.

Czyj to g艂os? Chod藕... zobaczymy, kto na ko艅cu b臋dzie nim w艂ada艂.

Moja sk贸ra zrosi艂a si臋 potem, a gard艂o zacisn臋艂o. Serce usi艂owa艂o wydrze膰 si臋 z cia艂a, by unikn膮膰 sycz膮cego g艂osu, kt贸ry wkrada艂 si臋 do moich my艣li, gor膮czkowo pragn膮c dowiedzie膰 si臋, kim jestem. Ka偶dy znak nienawi艣ci na moim ciele pali艂 偶ywym ogniem. A gdy demoniczna muzyka unios艂a si臋 w piekielnej symfonii, Aleksander wyci膮gn膮艂 n贸偶 z martwego cia艂a Khelida i zacz膮艂 wycina膰 serce ofiary.

Odejd藕. 鈥 G艂os Catrin k艂u艂 niczym l贸d na poparzonym ciele. 鈥 Tutaj nic dla niego nie zrobisz. To walka go uwolni albo nie; teraz jest czas, aby si臋 przygotowa膰.




Rozdzia艂 33


Kiedy do艂膮czyli艣my do Kirila i Hoffyda w warsztacie siodlarza, na brudnej pod艂odze le偶a艂o trzech m臋偶czyzn, unieruchomionych mieczem jednego i magi膮 drugiego. Przyszli z miasta, gdzie obserwowali dom Kirila. Widzieli incydent w uliczce i szli za nami, maj膮c nadziej臋, 偶e zarabiana tak dziwnym zbiegu okoliczno艣ci. Kiril wys艂a艂 ich tej nocy do Parnifouru w wozie, kt贸ry oznaczy艂 jako podatki dla Zhagadu. Obudz膮 si臋 w sercu trawiastych r贸wnin Azhaki, jakie艣 pi臋膰dziesi膮t mil od jakiegokolwiek miasta.

Przestawanie z Kirilem by艂o zbyt niebezpieczne, wi臋c ukryli艣my si臋 u jednego z jego przyjaci贸艂 za p贸艂nocnym murem miasta. By艂 to du偶y, dobrze utrzymany budynek znajduj膮cy si臋 w 艣rodku kamienistych pastwisk, wznosz膮cych si臋 艂agodnie w stron臋 g贸r. Wszyscy stajenni zostali zabrani do pracy przy 艣wi膮tyni Khelid贸w albo starej fortecy Derzhich, w kt贸rej zamieszka艂 wys艂annik Kydon, wi臋c wi臋kszo艣膰 koni odes艂ano. W艂a艣ciciel stajni wychodzi艂 codziennie na kilka godzin, by zaj膮膰 si臋 pozosta艂ymi. Mia艂 przynosi膰 nam jedzenie i zapasy i nie zadawa膰 偶adnych pyta艅.

Przygl膮da艂em si臋, jak zbieraj膮 si臋 szpiedzy, wys艂ucha艂em ich ustale艅, a potem wyszed艂em przez wrota, id膮c poznaczon膮 koleinami drog膮 i po drewnianych schodach do sypialni nad pustymi stajniami, nios膮c to, co wepchni臋to mi w r臋ce. Po艂o偶y艂em si臋 na wskazanym mi 艂贸偶ku i le偶a艂em, nie mog膮c zasn膮膰. W ci膮gu kilku kolejnych godzin s艂ysza艂em tylko krzyk Aleksandra, widzia艂em tylko jego twarz w chwili, gdy opanowa艂 go demon, w chwili gdy u艣wiadomi艂 sobie, co zrobi艂 i co si臋 stanie. Niewa偶ne, jak straszne b臋d膮 sny, gdy usn臋 鈥 nie b臋d膮 straszniejsze ni偶 to.

Przykro mi, 偶e si臋 sp贸藕nili艣my 鈥 powiedzia艂a Catrin. Wr臋czy艂a mi kubek gor膮cego wina i usiad艂a obok mnie na beli siana, skubi膮c brudne p艂贸tno siennika.

Mia艂em go chroni膰. My艣la艂, 偶e tego w艂a艣nie chcia艂em.

Dziadek mia艂 racj臋, prawda? Tu ju偶 nie chodzi o twoj膮 przysi臋g臋, nie o uratowanie 艣wiata przed chaosem demon贸w. Tu chodzi o Aleksandra.

Odda艂bym za niego 偶ycie... za upartego, aroganckiego i okrutnego Derzhiego. Chyba oszala艂em.


M贸wisz zupe艂nie tak jak on, kiedy wyzywa艂 ci臋 od bezczelnych barbarzy艅c贸w... zaraz przed tym, jak wyruszy艂 do Avenkharu, by ci臋 odnale藕膰. Min臋艂o troch臋 czasu, nim zrozumia艂am, jak to si臋 sta艂o, 偶e obchodzi ci臋 kto艣 tak ca艂kowicie odmienny od ciebie. Uwa偶a艂am, 偶e jest przystojny i czaruj膮cy, ale nic wi臋cej. Dopiero w tych ostatnich dniach zacz臋艂am to zauwa偶a膰.

Zosta艂o tak niewiele czasu.

A ile czasu zajmie ci odrzucenie tego? I kiedy ruszysz dalej?

Popatrzy艂em na jej drobn膮 twarz, stanowi膮c膮 tak niezwyk艂膮 zas艂on臋 dla 偶elaznej woli.

Gdybym m贸g艂 przej艣膰 teraz przez portal, zrobi艂bym to.

Kiwn臋艂a g艂ow膮.

I przegra艂by艣. Musisz o nim zapomnie膰, zanim wyruszysz. Oczy艣ci膰 umys艂. Wiesz, jakie to niebezpieczne, je艣li zbyt du偶o my艣li si臋 o ofierze albo zbyt si臋 ni膮 przejmuje. 鈥 Oderwa艂a nitk臋 zwisaj膮c膮 ze starej kapy na 艂贸偶ku. 鈥 Nigdy nie walczy艂e艣 w duszy kogo艣, kogo zna艂e艣.

Nie.

Dziadek walczy艂. To nie by艂a jedyna walka, jak膮 przegra艂, lecz jego ostatnia. Nigdy sobie nie wybaczy艂, gdy偶 wiedzia艂, 偶e powinien kaza膰 stoczy膰 j膮 komu艣 innemu.

Unios艂em si臋 na 艂okciu, aby jej pos艂ucha膰. Nigdy nie wiedzia艂em, co sk艂oni艂o Galadona do zaprzestania walki. To nie by艂o co艣, o czym chcia艂 rozmawia膰 ze swoimi uczniami.

Kto to by艂?

Moja matka.

Och, Catrin...

By艂a Aife, doskona艂膮. Ojciec by艂 jej Stra偶nikiem. Nie nale偶a艂 do najzdolniejszych, cho膰 mocno si臋 stara艂, lecz ona by go nie porzuci艂a. Wreszcie, co by艂o nieuniknione, przegra艂... i demon go pojma艂. Walczyli w z艂ej duszy, a ona nie mog艂a go tam zostawi膰.

Dlatego pr贸bowa艂a go stamt膮d wyci膮gn膮膰. 鈥 Aife i tak trudno by艂o zostawi膰 martwego Stra偶nika, a co dopiero 偶ywego, gdy zosta艂 pojmany. Je艣li trzyma艂a portal otwarty zbyt d艂ugo, maj膮c nadziej臋, 偶e jej partner ucieknie, pr贸buj膮c zmieni膰 splot, by da膰 mu szans臋 na wyrwanie si臋, ods艂ania艂a si臋, gdy偶 demon m贸g艂 zmusi膰 Stra偶nika, by wyjawi艂 jej imi臋. A gdyby przegra艂a, demon znalaz艂by drog臋 do Pocieszyciela i Poszukiwacza, a wreszcie do Ezzarii, zagra偶aj膮c ka偶demu z jej mieszka艅c贸w. Jednak zamkn膮膰 portal za kim艣, kogo si臋 kocha艂o, zostawi膰 go tam uwi臋zionego w otch艂ani z demonem... Aife by艂y najsilniejsze ze wszystkich wojownik贸w walcz膮cych w wojnie z demonami. Catrin z艂o偶y艂a r臋ce i opar艂a na nich podbr贸dek.

Matka wreszcie zamkn臋艂a portal, nim demon si臋 przedosta艂, lecz sama r贸wnie偶 zosta艂a pojmana. Gdy wkroczy艂 dziadek, nie m贸g艂 jej uratowa膰. Seyonne, to go niemal zabi艂o, gdy偶 nie potrafi艂 si臋 skupi膰 ani przesta膰 o niej my艣le膰. Pr贸bowa艂 dostrzec c贸rk臋 w krajobrazie, kt贸ry stworzy艂a jego Aife, i nie szuka艂 demona. Gdy powinien uderzy膰, zadr偶a艂a mu r臋ka, gdy偶 nie umia艂 oddzieli膰 potwora, z kt贸rym walczy艂, od niej samej. Nie wolno ci pope艂ni膰 tych samych b艂臋d贸w.

Powiedz mi zatem, co mam robi膰.

Powiedzia艂a. Przez nast臋pne pi臋膰 dni prze膰wiczyli艣my ka偶d膮 dyscyplin臋 umys艂ow膮. Wykorzysta艂em wszystko, czego si臋 nauczy艂em jako niewolnik 鈥 wszystkie nauki o skupieniu i barierach, o kompletnej koncentracji na celu. Tworzy艂a wizje 鈥 przera偶aj膮ce, straszne, pi臋kne, odwracaj膮ce uwag臋 鈥 i zmusza艂a mnie, bym wewn膮trz nich rozwi膮zywa艂 trudne problemy. W swoich splotach odmalowywa艂a tak dok艂adne podobizny Aleksandra, i偶 by艂em pewien, 偶e stoi obok mnie, 艣mieje si臋, k艂贸ci i przeklina mnie. A po chwili nie by艂 to ju偶 Aleksander, tylko Rhys... a potem Ysanne... wyci膮gni臋ci z moich 偶ywych wspomnie艅 i postawieni przede mn膮 jako przyjaciel i kochanka, potw贸r, zaka偶ony demonem przeciwnik. Zabija艂em ich po pi臋膰dziesi膮t razy, uratowa艂em jakie艣 pi臋膰dziesi膮t razy wi臋cej. Pracowali艣my od 艣witu do chwili, gdy Catrin nie by艂a ju偶 w stanie przywo艂a膰 kolejnego scenariusza, a ja nie mog艂em unie艣膰 r臋ki.

Tylko jedna rzecz dr臋czy艂a mnie przez ca艂y czas naszych przygotowa艅. Catrin i ja nigdy nie dzia艂ali艣my wsp贸lnie. Gdy Stra偶nik i Aife 膰wiczyli razem, wizj臋 przywo艂ywa艂a trzecia osoba, a Aife mog艂a otworzy膰 do niej portal, tkaj膮c w艂asn膮 magi臋 tak, aby ona i Stra偶nik si臋 do siebie przyzwyczaili. Hoffyd by艂by na tyle silny, by mocje stworzy膰, o ile Catrin powie mu, jakiego problemu oczekuje.

Nie musimy tak 膰wiczy膰 鈥 powiedzia艂a, gdy le偶a艂em jak d艂ugi na pod艂odze, sapi膮c z wysi艂ku po niedawno zako艅czonej sesji naszego ostatniego popo艂udnia. 鈥 Tworzenie i wykorzystywanie drugiego portalu nie przypomina dzia艂ania prawdziwej pary. Jak wiesz, to kr贸lowa b臋dzie Aife. Wystarczy tylko, bym ci臋 tam wprowadzi艂a.


Ale mog臋 potrzebowa膰 twojego przewodnictwa. S膮 tysi膮ce rzeczy, takich jak...

Nie mog臋 rozmawia膰 z tob膮 jak Aife. Nie zdo艂am ci臋 us艂ysze膰 ani nie dowiem si臋, co si臋 sta艂o. Tak to ju偶 jest. Przykro mi. Nie ma potrzeby, aby艣my 膰wiczyli razem. 鈥 Gdy to m贸wi艂a, odwr贸ci艂a wzrok, a ja zastanawia艂em si臋, czyjej zmieszanie wywo艂a艂a my艣l o s艂owach, kt贸re wypowiedzia艂a za portalem. A by膰 mo偶e naprawd臋 nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e j膮 s艂ysza艂em. Dziwne, 偶e nie chcia艂a ze mn膮 膰wiczy膰, skoro tam, gdzie chodzi艂o o moje wyszkolenie, by艂a nieugi臋ta.

Tej nocy, gdy poprosi艂em o przerw臋, obawiaj膮c si臋, 偶e gdybym wykona艂 jeszcze jedno 膰wiczenie, nic by mi nie pozosta艂o na prawdziw膮 walk臋, spyta艂em Catrin, czy mogliby艣my si臋 razem przej艣膰.

Powinnam si臋 troch臋 przespa膰 鈥 powiedzia艂a, spogl膮daj膮c na Hoffyda, kt贸ry usn膮艂 nad swoim dziennikiem.

Jak wolisz. Chcia艂em po prostu odetchn膮膰 艣wie偶ym powietrzem. 鈥 I popatrze膰 na ksi臋偶yc, gwiazdy i 艣pi膮cy spokojnie 艣wiat, kt贸rego nast臋pnego dnia mog艂em ju偶 nie zobaczy膰. Poczu膰 ciep艂o kogo艣 id膮cego obok. Tej nocy m贸j ci臋偶ar dawa艂 mi si臋 wyj膮tkowo we znaki.

Zawaha艂a si臋, po czym si臋gn臋艂a po p艂aszcz.

Masz racj臋. Zbyt d艂ugo tu tkwili艣my.

Noc by艂a przyjemnie ch艂odna. Ruszyli艣my pastwiskiem w stron臋 drzew rosn膮cych nad strumieniem ukrytym w w膮wozie. 呕贸艂ty ksi臋偶yc wisia艂 nisko nad horyzontem. Cztery konie tr膮ca艂y nas pyskami i zagl膮da艂y do naszych kieszeni, szukaj膮c smako艂yk贸w. Catrin roze艣mia艂a si臋 i je odgoni艂a.

Nie wiedzia艂em, co powiedzie膰. Zako艅czyli艣my przygotowania. By艂em got贸w, przynajmniej o ile to mo偶liwe po sze艣ciu kr贸tkich tygodniach. 呕adne rady, 偶adne testy, 偶adne s艂owa nie pomog艂yby mi wznie艣膰 si臋 na wy偶szy poziom umiej臋tno艣ci. Niestety, Catrin nie mog艂a nic poradzi膰 na ci膮g艂e w膮tpliwo艣ci, kt贸re by艂y dla mnie najwi臋kszym zagro偶eniem, o czym oboje dobrze wiedzieli艣my.

W pewnej chwili wzi臋艂a mnie za r臋k臋. By艂o to zwyczajne ludzkie pocieszenie, nie maj膮ce nic wsp贸lnego z po偶膮daniem, mi艂o艣ci膮 ani czymkolwiek innym poza zwyk艂膮 ludzk膮 przyja藕ni膮. Wystarczy艂o mi to. Spacerowali艣my po zalesionym w膮wozie, szerokie li艣cie jesionu rzuca艂y cienie na 艣cie偶k臋, a strumie艅 szemra艂 gdzie艣 w pobli偶u. Gdy dotarli艣my do granicy drzew, przez chwil臋 wpatrywali艣my si臋 w ciemn膮 fortec臋 Khelid贸w wznosz膮c膮 si臋 na ska艂ach wysoko nad nami. P贸藕niej odwr贸cili艣my si臋 i a偶 za szybko znale藕li艣my si臋 z powrotem w stajni.

Dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂em, gdy zatrzymali艣my si臋 w drzwiach, nim zn贸w weszli艣my w wybrane przez siebie role. 鈥 Za wszystko. Odda艂a艣 mi 偶ycie.

Nigdy go nie utraci艂e艣. Po prostu gdzie艣 si臋 zapodzia艂o.

Jeste艣 godn膮 dziedziczk膮 swojego dziadka. Twoi uczniowie b臋d膮 ci臋 nazywa膰 nikczemnym starym myszo艂owem i b臋d膮 zwija膰 umys艂 w w臋z艂y, a cia艂o w sup艂y, by zas艂u偶y膰 na jedno s艂owo pochwa艂y z twoich ust.

Za艣mia艂a si臋 i stan臋艂a na palcach, by poca艂owa膰 mnie w policzek.

A ty, m贸j najdro偶szy Stra偶niku, nigdy, przenigdy nie powiesz im, 偶e kiedy艣 piek艂am dla ciebie migda艂owe ciasteczka.

Weszli艣my do stajni i spali艣my spokojnie a偶 do 艣witu.


* * *


Catrin nie powiedzia艂a mi jeszcze, sk膮d si臋 dowie, gdzie i jak otworzy膰 drzwi do zakl臋cia Ysanne. O ile wiedzia艂em, w Parnifourze nie by艂o 艣wi膮tyni ani innego miejsca, w kt贸rym zakl臋cia Ezzarian splata艂y si臋 niczym po艣rodku wielkiej paj臋czyny. Dlatego te偶 musieli艣my tu przyby膰, gdy Ysanne zgodzi艂a si臋, by stan膮膰 twarz膮 w twarz z towarzyszem w zdradzie. Nie musia艂em si臋 jednak martwi膰, jak Aife planuje swoje dzia艂anie. Catrin zapewni艂a mi wszystko, co mog艂a.

Tego ranka przyby艂 Kiril. Hofryd wysprz膮ta艂 jedno z du偶ych pomieszcze艅 nad stajni膮, zamiata艂, szorowa艂 i wyciera艂, p贸ki nie pozosta艂o tylko go艂e drewno i niedu偶e, szklane okno skierowane w stron臋 nieba. Tam w艂a艣nie 膰wiczyli艣my przez pi臋膰 dni, i tam w艂a艣nie powtarza艂em 膰wiczenia potrzebne, bym si臋 rozlu藕ni艂 i zachowa艂 odpowiedni stan umys艂u. Catrin pr贸bowa艂a zatrzyma膰 Derzhiego, lecz ja us艂ysza艂em ha艂as na schodach i wyjrza艂em na d贸艂.

Jest zaj臋ty 鈥 m贸wi艂a, stanowczo trzymaj膮c ma艂膮 d艂o艅 na szerokiej piersi Kirila. 鈥 Musi by膰 sam.

W porz膮dku 鈥 zawo艂a艂em ze szczytu schod贸w. 鈥 Jedna minuta w t臋 czy tamt膮 stron臋 nic nie zmieni, a je艣li nie zdo艂am zignorowa膰 takich przeszk贸d, kiedy nadejdzie czas, to zmarnowali艣my w tym tygodniu mn贸stwo czasu. Poza tym, musz臋 co艣 zje艣膰.

Powiedzia艂e艣, 偶e to dzisiaj 鈥 odezwa艂 si臋 do mnie Kiril kilka chwil p贸藕niej, popijaj膮c wino, podczas gdy ja pi艂em mocn膮 herbat臋 i po偶era艂em stert臋 chleba i zimnego kurczaka wystarczaj膮co wielk膮, by nasyci膰 shengara.

Zgadza si臋.

To kiedy si臋 to zdarzy? I gdzie?

Nie mam poj臋cia kiedy. Ale w pewnej chwili Catrin powie mi, 偶e nadszed艂 czas i gdzie musimy si臋 uda膰... a wtedy zobaczymy.

I wtedy b臋dziesz walczy膰 z demonem. 鈥 Tak.

A niech to. Wszystko to dla mnie za dziwne. C贸偶, moim udzia艂em nie musisz si臋 martwi膰. Garnizon got贸w jest wyruszy膰 na m贸j rozkaz.

Dobrze.

Waha艂 si臋 przez chwil臋, po czym wyj膮艂 co艣 z kieszeni.

Dosta艂em wiadomo艣膰 od Aleksandra. Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

Nie m贸w mi. Nie wolno mi o nim my艣le膰. Zrobi臋, co b臋d臋 m贸g艂, i to b臋dzie musia艂o wystarczy膰.

Ale my艣l臋, 偶e powiniene艣 to zobaczy膰. 鈥 Poda艂 mi z艂o偶ony papier.

Wys艂ano to wczoraj.


Kirile

W艂a艣nie przyby艂em do Parnifouru, by dowiedzie膰 si臋 wi臋cej o Khelidach i sprawdzi膰 nasze umocnienia na granicy. Doniesiono mi, 偶e masz zamiar pom艣ci膰 Dmitriego i poder偶n膮膰 mi gard艂o, wyrwa膰 serce, wypi膰 moj膮 krew albo co艣 r贸wnie paskudnego. Tak si臋 nie stanie. Mam dobr膮 ochron臋 i nawet Twoje umiej臋tno艣ci na nic si臋 nie zdadz膮. Je艣li chcesz unikn膮膰 oskar偶enia o zdrad臋, zapomnisz o tych idiotycznych pomys艂ach i z odpowiednim szacunkiem i pokor膮 przyb臋dziesz do mnie przed ko艅cem tygodnia, by og艂osi膰, 偶e nie 偶ywisz do mnie urazy. Je艣li tak uczynisz, by膰 mo偶e pozwol臋 Ci zachowa膰 stanowisko i 偶ycie, gdy偶 w ostatnich miesi膮cach wiernie mi s艂u偶y艂e艣, dbaj膮c o potrzeby moich przyjaci贸艂 Khelid贸w. Twoje ostatnie zachowanie potraktujemy jako wynik 偶alu. Ale je艣li odm贸wisz i nadal b臋dziesz wyra偶a艂 te grubia艅skie oskar偶enia, dopilnuj臋, by艣 zosta艂 powieszony 鈥 cho膰 jeste艣 moim krewnym. Nie s膮dzisz chyba, 偶e m贸j ojciec popiera takie zachowanie. Aleksander Z艂amana piecz臋膰 by艂a czerwona.

Nie nale偶y do nich 鈥 szepn膮艂em.

Tak w艂a艣nie pomy艣la艂em. Kiedy sze艣膰 dni temu mnie opuszcza艂, wiedzia艂, 偶e nie chc臋 go zabi膰. Mia艂em okazj臋, lecz tego nie zrobi艂em. A je艣li chodzi o moje umiej臋tno艣ci... Nigdy nie zwyci臋偶y艂em go w walce. Nigdy, od czasu gdy byli艣my ma艂ymi dzie膰mi.

Mimo to nie wolno ci mu zaufa膰 鈥 powiedzia艂em, oddaj膮c mu list. 鈥 By膰 mo偶e jest to jedyna ma艂a tajemnica, kt贸r膮 uda艂o mu si臋 zachowa膰. I w ka偶dej chwili mo偶e si臋 to zmieni膰. Rozumiesz to? Demon w nim 偶yje i za ka偶d膮 chwil臋, w kt贸rej Aleksander sprzeciwia si臋 jego woli, p艂aci straszliw膮 cen臋.

Kiril si臋 u艣miechn膮艂.

Znam Aleksandra o wiele d艂u偶ej od ciebie, Seyonne. Nawet twoje do艣wiadczenie nie wystarcza, by艣 poj膮艂 ogrom jego uporu.

Catrin kr膮偶y艂a przy drzwiach niczym 膰ma pr贸buj膮ca si臋 dosta膰 do 艣wiat艂a.

Powiniene艣 teraz odej艣膰 鈥 rzuci艂em. 鈥 Catrin gotowa wybuchn膮膰, je艣li nie wr贸c臋 do pracy. Dzi臋kuj臋, 偶e przyszed艂e艣.

Niech Athos stoi po twojej prawicy, przyjacielu 鈥 rzek艂.

I nas wszystkich.

Kiedy odszed艂, sp臋dzi艂em minut臋, raduj膮c si臋 malutkim zwyci臋stwem Aleksandra. Ka偶da chwila, w kt贸rej zdo艂a utrzyma膰 艣wiadomo艣膰, b臋dzie chwil膮, w kt贸rej b臋d臋 m贸g艂 zada膰 cios. Gdyby nie zdradzi艂 mojego imienia, demon nie m贸g艂by si臋 tak 艂atwo dosta膰 do mojej g艂owy. Gdyby utrzyma艂 wiedz臋 na m贸j temat w tajemnicy, mia艂bym przewag臋 umiej臋tno艣ci i zaskoczenia. Chcia艂em wierzy膰, 偶e jego up贸r i zdecydowanie ochroni膮 go przed stworem po偶eraj膮cym jego dusz臋, lecz po chwili odepchn膮艂em od siebie t臋 my艣l. Nie mog艂em sobie pozwoli膰 na tak膮 wiar臋. W tej bitwie musia艂em walczy膰 sam.

Po p贸艂godzinie przysz艂a Catrin i oznajmi艂a:

Musimy i艣膰. Znalaz艂am ustronne miejsce, w kt贸rym b臋dziesz m贸g艂 si臋 przygotowa膰.

Pokiwa艂em g艂ow膮, zbieg艂em za ni膮 po schodach i wyszed艂em na pochmurny ranek. Nie widzia艂em Hoffyda, ale konie czeka艂y ju偶 osiod艂ane. Catrin splot艂a w艂osy w gruby warkocz, owini臋ty wok贸艂 g艂owy. Gdy przejechali艣my przez drewnian膮 bram臋 i ruszyli艣my w膮sk膮 drog膮 przez 艂膮ki, wysun臋艂o si臋 z niego kilka kosmyk贸w i opad艂o na zarumienione policzki. Odziana by艂a w sw贸j zwyk艂y str贸j 鈥 br膮zow膮 sp贸dnic臋 do konnej jazdy i ciemnozielon膮 tunik臋, na kt贸r膮 na przemian pada艂 cie艅 chmur i promienie s艂o艅ca. Wygl膮da艂a jak wytrawna wojowniczka ruszaj膮ca do walki. Milczeli艣my.

Droga prowadzi艂a nas w g艂膮b przedg贸rza Khyb Rash, na wsch贸d od Parnifouru, a nast臋pnie przez szeroki wy艂om mi臋dzy dwoma sporymi formacjami skalnymi. Z zaskoczeniem u艣wiadomi艂em sobie, 偶e 艣cie偶ka biegnie wzd艂u偶 starej, brukowanej drogi szerokiej jak wy艂om. Rozrzucone fragmenty kamienia, zbyt g艂adkie i zbyt jednolite, by mog艂y by膰 dzie艂em natury, le偶a艂y w艣r贸d si臋gaj膮cych do strzemion chwast贸w, a od czasu do czasu mijali艣my te偶 stel臋 nie do ko艅ca zniszczon膮 przez up艂yw czasu i spadaj膮ce g艂azy. Po oko艂o dw贸ch tysi膮cach krok贸w w膮ski w膮w贸z zmieni艂 si臋 w 偶yzn膮 dolink臋 pe艂n膮 wysokich do kolan kwiat贸w, mocnych jesion贸w i cykuty. Po艣rodku znajdowa艂y si臋 ruiny d艂ugiego, otwartego budynku. Po艂owa pozbawiona by艂a dachu, pot臋偶ne bloki granitu le偶a艂y mi臋dzy olbrzymimi, obalonymi kolumnami. Przeciwna strona budynku pozosta艂a nietkni臋ta. By艂o to staro偶ytne miejsce. Przy jednym z ko艅c贸w budowli sta艂 ko艅 Hoffyda.

Powinienem by艂 wiedzie膰, 偶e dotrzemy do jednej z kamiennych ruin. Pocieszyciele cz臋sto zabierali op臋tane ofiary do pozosta艂o艣ci 艣wi膮ty艅, dom贸w i kolumnad. Obecna w tych miejscach melydda u艂atwia艂a rzucanie zakl臋膰, kt贸re 艂膮czy艂y ofiar臋 z czekaj膮c膮 w Ezzarii Aife.

Ledwie zsiedli艣my z koni i przywi膮zali艣my je obok klaczy Hoffyda, du偶e krople deszczu uderzy艂y mocno w ciemnozielone li艣cie. Hoffyd wyszed艂 nam na spotkanie, 艣ciskaj膮c d艂onie Catrin i spogl膮daj膮c w jej twarz z t臋sknot膮, kt贸ra nie pozostawia艂a miejsca dla nikogo innego na 艣wiecie. Kiedy pog艂adzi艂a d艂oni膮 jego policzek, wiele rzeczy od razu sta艂o si臋 jasne. U艣miechn膮艂em si臋 do siebie i pomy艣la艂em, 偶e Elen by to pochwali艂a, ignoruj膮c s艂abe uk艂ucie 偶alu, odzywaj膮ce si臋 w odleg艂ym zakamarku mojego umys艂u. Aleksander r贸wnie偶 b臋dzie zadowolony. Znowu mia艂 racj臋.

T臋dy 鈥 powiedzia艂 cicho Hoffyd, jakby nie chc膮c przeszkadza膰 duchom, kt贸re mog艂yby przesuwa膰 si臋 mi臋dzy nami wraz z pasemkami mg艂y. Zaprowadzi艂 nas po szerokich schodach na parter budynku, jak si臋 wydawa艂o 艂a藕ni. Udaj膮c si臋 do mniej zrujnowanej cz臋艣ci zabudowa艅, min臋li艣my pi臋膰 prostok膮tnych sadzawek, z kt贸rych ka偶da by艂a mniejsza od poprzedniej. Boki tych wi臋kszych by艂y pop臋kane i zapadni臋te, a wype艂nia艂y je jedynie brudne, b艂otniste resztki zimowych 艣nieg贸w i wiosennych deszczy. Na kolumnach i zrujnowanych 艣cianach widnia艂y p艂askorze藕by przedstawiaj膮ce m臋偶czyzn i kobiety zaj臋tych czynno艣ciami, kt贸rych nie spos贸b by艂o okre艣li膰. Kilka 艣lad贸w czerwieni i b艂臋kitu wskazywa艂o, 偶e kiedy艣 to miejsce l艣ni艂o kolorami innymi ni偶 ponura szaro艣膰 kamieni z Khyb Rash.

Przeszli艣my po kolejnych schodach do mniej uszkodzonej cz臋艣ci ruin. Padaj膮cy deszcz odbija艂 si臋 echem w艣r贸d starych kamieni. W jednej z sal wi臋kszo艣膰 艣cian nadal sta艂a przed rz臋dami 偶艂obkowanych kolumn. W k膮cie pomieszczenia do niewielkiej sadzawki wlewa艂a si臋 woda z odp艂ywu o kszta艂cie ptaka, kt贸remu dawno temu odpad艂a ju偶 g艂owa. Za ni膮 znajdowa艂a si臋 jeszcze jedna, najmniejsza, mierz膮ca mo偶e dwadzie艣cia pi臋膰 krok贸w obwodu. Otacza艂y j膮 ciemnob艂臋kitne kafle zdobione czerwonymi wirami. Paruj膮ca woda wyp艂ywa艂a z dna, wype艂nia艂a sadzawk臋 i odp艂ywa艂a przez pop臋kan膮 rur臋, niegdy艣 pewnie odprowadzaj膮c膮 j膮 do nast臋pnego zbiornika. Teraz jednak woda znika艂a w p臋kni臋ciu w pod艂odze. Niewielka sadzawka by艂a cudowna, woda czysta, a uroda kafelk贸w nieprzyt艂umiona przez mech ani osadzaj膮cy si臋 kamie艅.

Kiedy艣 zbiornik otacza艂y szerokie kamienne 艂awy; pozosta艂a z nich tylko jedna. Zalegaj膮cy pod艂og臋 艣mietnik zosta艂 uprz膮tni臋ty, na 艂awie i obok niej roz艂o偶ono wcale nie tak staro偶ytne poduszki. W pi臋ciu miejscach ustawiono 艣wiece, a niewielki kosz rozsiewa艂 s艂ab膮, s艂odk膮 wo艅 jasnym. By艂o to tradycyjne miejsce walki z demonem, przy kt贸rej mia艂a by膰 obecna ofiara. Zatem to by艂o miejsce, gdzie powinni znajdowa膰 si臋 Ysanne, Rhys i Aleksander. Nie mog艂em odgadn膮膰, gdzie mieli艣my si臋 ukry膰 Catrin i ja ani jak wsun膮膰 si臋 w zakl臋cie.

Tymczasem pod膮偶y艂em za Hoffydem d艂ugim, szerokim korytarzem ku drzwiom do sali, kt贸rej 艣ciany pozosta艂y nietkni臋te. Najprawdopodobniej by艂a to przebieralnia, a mo偶e jadalnia dla go艣ci, kt贸rzy zabierali ze sob膮 zapasy i s艂u偶b臋. W zewn臋trznej 艣cianie wybito rz膮d d艂ugich okien, przez kt贸re wpada艂o szare 艣wiat艂o. Kto艣 ostatnio tu posprz膮ta艂, gdy偶 przez pop臋kane kamienie nie przeziera艂 偶aden piach, trawa ani ga艂膮zki, nie by艂o te偶 艣lad贸w pobytu zwierz膮t. Na ziemi sta艂a miedziana misa wype艂niona wod膮 z sadzawki, paruj膮c膮 w wilgotnym powietrzu, czerwony dzban r贸wnie偶 zawieraj膮cy wod臋, najpewniej z beczki na deszcz贸wk臋 obok naszej stajni, bia艂y r臋cznik, z艂o偶ony b艂臋kitny p艂aszcz i pod艂u偶ne drewniane pude艂ko, wypolerowane na wysoki po艂ysk.

Na progu pokoju odwr贸ci艂em si臋 do Hoffyda i obj膮艂em go, potem do Catrin i u艣miechn膮艂em si臋, widz膮c jej powa偶n膮 twarz i ciemne oczy wyra偶aj膮ce wszystko to, czego nie mog艂a powiedzie膰.

Jutro o wschodzie ksi臋偶yca wypijemy toast za twojego dziadka 鈥 powiedzia艂em i poca艂owa艂em j膮 w czo艂o. 鈥 B臋d臋 got贸w za godzin臋 i p贸艂. 鈥 P贸藕niej zamkn膮艂em drzwi z pociemnia艂ego ze staro艣ci d臋bu i pozostawi艂em za sob膮 ca艂e swoje 偶ycie.

Przez godzin臋 zajmowa艂em si臋 膰wiczeniami kyanar, niweluj膮c ostatnie zmarszczki umys艂u, jakie pojawi艂y si臋 pod wp艂ywem tego, co zobaczy艂em i us艂ysza艂em podczas ostatniej kr贸tkiej w臋dr贸wki. P贸藕niej rozebra艂em si臋 i umy艂em wod膮 z misy, wypowiadaj膮c s艂owa oczyszczenia, kt贸rych nie musia艂em sobie nawet przypomina膰 鈥 by艂y cz臋艣ci膮 mnie tak samo jak moje serce czy d艂onie. Nie wdzia艂em czystych szat, ale wyg艂adzi艂em te, kt贸re wcze艣niej mia艂em na sobie, i na艂o偶y艂em je z powrotem. Z drewnianego pude艂ka wyj膮艂em srebrny n贸偶 i niedu偶膮 sakiewk臋 kryj膮c膮 w sobie g艂adki, zimny owal zamglonego szk艂a. Zast膮pi艂em sw贸j n贸偶 no偶em ze srebra i przywi膮za艂em sakiewk臋 do pasa. Napiwszy si臋 do syta czystej wody z czerwonego dzbana, za艂o偶y艂em na ramiona niebieski p艂aszcz Stra偶nika, zas艂oni艂em g艂ow臋 kapturem i usiad艂em na ziemi ze skrzy偶owanym nogami.

Moje d艂onie spoczywa艂y lu藕no na kolanach. W my艣lach powtarza艂em inkantacj臋 Ioretha, pierwszego Stra偶nika. Neyyedzi. Guerroch zi. Selyffae zi. Jestem ca艂o艣ci膮. Jestem 偶yciem. Broni臋 艣wiat艂a... Ostro偶nie, wyra藕nie wypowiada艂em s艂owa, zbieraj膮c si臋 w sobie, 艣ci膮gaj膮c nici melyddy, kt贸re si臋ga艂y do trawy i drzew, do miasta i jego nie艣wiadomych mieszka艅c贸w, do s艂o艅ca, ksi臋偶yca, gwiazd i tego, co le偶a艂o poza nimi, a偶 moje cia艂o pulsowa艂o moc膮, a ja siedzia艂em rozlu藕niony, nie my艣l膮c o niczym. Czeka艂em.

Straci艂em poczucie czasu. Mog艂em tak siedzie膰 przez wiele dni, gdyby okaza艂o si臋 to konieczne, zawieszony w czasie, niczym strza艂a gotowa do lotu, czekaj膮ca jedynie na zwolnienie ci臋ciwy. Lecz nie czeka艂em tak d艂ugo. Min臋艂o najwy偶ej kilka godzin do chwili, gdy posta膰 odziana w bia艂y p艂aszcz z kapturem otworzy艂a drzwi i kaza艂a mi za sob膮 pod膮偶y膰. Nie mog艂em si臋 zastanawia膰, nie mog艂em si臋 martwi膰, jak blisko jeste艣my tych, kt贸rzy chc膮 nas skrzywdzi膰. Praktycznie ju偶 znajdowa艂em si臋 poza planem zwyczajnej egzystencji.

A jednak moje wewn臋trzne zmys艂y zareagowa艂y zaskoczeniem, gdy odkry艂em, dok膮d zmierzamy. Na posadzce ta艅czy艂o 艣wiat艂o pochodni i poruszaj膮ce si臋 cienie. Tam, gdzie spodziewa艂em si臋 ciszy, gdy偶 Catrin nie odezwa艂aby si臋 do mnie do chwili rozpocz臋cia akcji, s艂ysza艂em g艂osy.

Czy偶 nie powinni艣my zosta膰 przedstawieni temu niezwyk艂emu lekarzowi? 鈥 Zimny g艂os przeci膮艂 m贸j umys艂 niczym n贸偶 rozcinaj膮cy d艂o艅, ja jednak natychmiast odepchn膮艂em go od siebie, by nie przeszkadza艂 mi w koncentracji.

Kobieta potrz膮sn臋艂a zakapturzon膮 g艂ow膮 i wskaza艂a na kamienny st贸艂. Jej bia艂a szata porusza艂a si臋 lekko w s艂abym wietrze. W膮tek i osnow臋 艣wiata przesz艂o dr偶enie. Dziwne.

Wprowad藕cie go 鈥 powiedzia艂 m臋偶czyzna.

Us艂ysza艂em odg艂osy walki, niski j臋k rozpaczy, warczenie nienawi艣ci. Ofiara. W moim umy艣le unosi艂y si臋 pytania niczym pierzaste p艂atki drzewa mingallow podczas wiosennego kwitnienia. Jak to mo偶liwe, 偶e znale藕li艣my si臋 razem z ofiar膮? Czy Catrin uda艂o si臋 zaj膮膰 miejsce Ysanne? Spu艣ci艂em wzrok i usi艂owa艂em utrzyma膰 koncentracj臋, nie pozwalaj膮c, by te s艂owa zapad艂y mi w umys艂. Dopiero gdy ukl膮k艂em na zimnym kamieniu przy sadzawce i ujrza艂em zniszczon膮 twarz 鈥 b艂ysk lodowatej nienawi艣ci w obliczu tak wykrzywionym b贸lem i cierpieniem, 偶e nie by艂em w stanie na nie patrze膰 鈥 dopiero w贸wczas niemal si臋 za艂ama艂em. Zosta艂 przywi膮zany do kamiennej p艂yty i jego nadgarstki ju偶 krwawi艂y od pr贸b uwolnienia si臋. Jego wargi si臋 porusza艂y, jakby pr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰, lecz nie wydosta艂o si臋 z nich 偶adne zrozumia艂e s艂owo, jedynie piana. Kiedy kobieta w bia艂ej szacie unios艂a kubek do jego ust, zmuszaj膮c go do wypicia napoju, kt贸ry utrzyma go bez ruchu podczas naszej pracy, wyplu艂 ciecz, brudz膮c jej p艂aszcz.

Przyjd膮 po ciebie. Gdy powiedzia艂em to w my艣lach, szalone niebieskie oczy skierowa艂y si臋 w moj膮 stron臋, ja jednak odwr贸ci艂em wzrok, by nie m贸g艂 mnie zobaczy膰, i wygna艂em go ze swoich my艣li.

Chyba nie masz zamiaru zostawi膰 go z t膮 dw贸jk膮, lordzie Korelyi? Lord Kastavan nie 偶yje... 鈥 G艂os dochodz膮cy z ty艂u by艂 pe艂en w膮tpliwo艣ci.

B臋dziemy blisko.


Ale nie mo偶esz im przecie偶 zaufa膰.

Mamy wszelkie powody, by im zaufa膰. Zawarli艣my umow臋 i upewnimy si臋, 偶e zostanie dotrzymana. Nie musisz si臋 martwi膰, Zyat. Oni zatroszcz膮 si臋 o naszego przyjaciela. W tym ksi臋ciu 偶yje dziedzictwo lorda Kastavana. Kiedy zostanie wyleczony z szale艅stwa, wszystko b臋dzie w porz膮dku.

Odg艂os ich krok贸w na kamieniach wkr贸tce ucich艂. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 by艂o cicho. Powietrze wok贸艂 mnie zg臋stnia艂o od czar贸w. Czeka艂em. W ko艅cu nadesz艂o.

Ju偶 czas, Stra偶niku 鈥 powiedzia艂a kobieta, kt贸ra kl臋cza艂a po drugiej stronie udr臋czonego cia艂a. 鈥 Chod藕 ze mn膮, je艣li zn贸w wybierasz 艣cie偶k臋 niebezpiecze艅stwa, 艣cie偶k臋 leczenia, 艣cie偶k臋 nadziei.

S艂ysz膮c j膮, poczu艂em dreszcze... nie z powodu staro偶ytnych s艂贸w, kt贸re ogniem wypisano w mojej duszy, gdy mia艂em siedemna艣cie lat, lecz z powodu cichego g艂osu, tak bliskiego, 偶e s艂ysza艂em jego muzyk臋 i czu艂em kszta艂t. To nie by艂 g艂os Catrin. Blade, smuk艂e d艂onie, kt贸re unios艂y si臋 nad cia艂em mojego przyjaciela, nie by艂y zr臋cznymi r臋kami Catrin.

W moim umy艣le pojawi艂y si臋 s艂owa. Wejd藕 na 艣cie偶k臋, kt贸r膮 wybudowa艂am dla ciebie, i wiedz, 偶e utrzymam j膮 pewnie i niezawodnie a偶 do chwili twojego powrotu. A w tym odleg艂ym 艣wiecie, do kt贸rego si臋 udajesz, ukochany, nigdy nie b臋dziesz sam.

Kiedy dotkn膮艂em tych d艂oni i 艣wiat zacz膮艂 znika膰, zauwa偶y艂em jeszcze ciemne w艂osy ze z艂ocistym poblaskiem i fio艂kowe oczy tak zachwycaj膮ce, 偶e nawet poeta nie zdo艂a艂by ich opisa膰. Ysanne.




Rozdzia艂 34


Portal by艂 otwarty, l艣ni膮cy szary prostok膮t na tle nico艣ci, w kt贸rej istnia艂em. Przede mn膮 le偶a艂a zguba 艣wiata. Za mn膮, migocz膮c niczym obraz namalowany na najdelikatniejszym jedwabiu, rozci膮ga艂y si臋 zaro艣ni臋te ruiny staro偶ytnej 艂a藕ni i 偶ycie, kt贸re nagle sta艂o si臋 dla mnie tak cenne, 偶e ka偶da sekunda ocieka艂a s艂odycz膮.

艢cie偶ka pod moimi stopami by艂a stabilna. 艢cie偶ka Ysanne. Tak wiele sta艂o si臋 jasne w chwili, gdy ujrza艂em jej fio艂kowe oczy. Catrin wcale nie stworzy艂a drugiego portalu. To Ysanne wci膮gn臋艂a mnie w swoje dzie艂o w Dael Ezzar, mog艂a mnie bez przygotowania przenie艣膰 przez granic臋 rzeczywisto艣ci, gdy偶 zna艂a mnie tak dobrze jak siebie sam膮. Zamkn臋艂a pierwszy portal za Rhysem, by uzna艂, 偶e zosta艂em porzucony... martwy... i utrzyma艂a drugi wystarczaj膮co d艂ugo, bym si臋 wydosta艂. Oddali艂a si臋 od domu, narazi艂a na niebezpiecze艅stwo, jakiemu 偶adna kr贸lowa Ezzarii nie musia艂a stawia膰 czo艂a, by da膰 mi czas na przygotowanie. 鈥濿znie艣 si臋 wy偶ej, kochany鈥. Nic dziwnego, 偶e te s艂owa nie pasowa艂y mi do Catrin, nie czu艂em te偶 z ni膮 wi臋zi, kt贸ra powinna by膰 wynikiem takiej blisko艣ci. Ysanne...

P贸藕niej, ukochany. Gdy zwyci臋偶ymy. Palec jej troski dotkn膮艂 mych warg, nim zd膮偶y艂em wypowiedzie膰 na g艂os jej imi臋 i zerwa膰 czar, kt贸ry razem utkali艣my. P贸藕niej. Nie zawiod臋. Nie teraz, gdy otrzyma艂em tak膮 obietnic臋. Skoncentrowa艂em my艣li na naszym celu i stan膮艂em na progu.

艢wiat, kt贸ry le偶a艂 przede mn膮, chyli艂 si臋 ku upadkowi. O艂owiane niebo wisia艂o nisko nad pot臋偶nym szarym oceanem, a jedynymi pozosta艂o艣ciami 偶ycia by艂y pasma bia艂ej piany w miejscu, gdzie leniwy przyp艂yw rozbija艂 si臋 o pust膮 偶wirow膮 pla偶臋. Po 偶a艂obnym niebie nie szybowa艂 偶aden ptak. Na ponurym brzegu nie le偶a艂a ani jedna ko艣膰 czy pasmo wodorost贸w, nie pozosta艂 偶aden dow贸d, 偶e kiedykolwiek istnia艂o tu 偶ycie. 呕wir m贸g艂 by膰 ostatni膮 pozosta艂o艣ci膮 艣wiata, skruszonego przez nieustanny nap贸r morza. Gdy przeszed艂em przez portal, g臋sty, wilgotny wiatr poruszy艂 moim p艂aszczem.

Sta艂em na kamienistym brzegu mi臋dzy zbli偶aj膮cymi si臋 falami i niskimi urwiskami jakie艣 pi臋膰dziesi膮t krok贸w od wody. Natarczywy szept fal niczym si臋 nie r贸偶ni艂 od 艂agodnych uderze艅 wiatru. Trudno by艂o cokolwiek zobaczy膰, gdy偶 jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a by艂 siny blask fal przyboju. Przykucn膮艂em, obracaj膮c si臋 szybko, by rozejrze膰 si臋 po okolicy w poszukiwaniu demona. Nic si臋 nie porusza艂o, poza wod膮. Powoli w臋drowa艂em wzd艂u偶 poszarpanego brzegu, zagl膮daj膮c w najg艂臋bsze zak膮tki ciemno艣ci, smakuj膮c s艂ony wiatr, wyt臋偶aj膮c s艂uch, by us艂ysze膰 pierwsze d藕wi臋ki muzyki demon贸w. Gdzie艣 tam kry艂 si臋 Gai Kyallet, w艂adca demon贸w.

Jestem Stra偶nikiem przys艂anym przez Aife, bicz na demony. Przyby艂em, by wyzwa膰 ci臋 do walki o to cia艂o! Hyssad! Odejd藕! 鈥 S艂owa wydawa艂y mi si臋 martwe. S艂abe wobec pot臋偶nej pustki. A jednak powinny zmusi膰 demona, by si臋 ujawni艂.

Odpowiedzi膮 na moj膮 deklaracj臋 by艂 gorzki 艣miech.

Troch臋 ju偶 za p贸藕no na takie napuszone przemowy, nieprawda偶? To jest moje miejsce i 偶aden ludzki robak mnie st膮d nie wygoni. A ju偶 z pewno艣ci膮 nie m贸j w艂asny s艂uga, przyby艂y, by wy艣wiadczy膰 mi ostatni膮 przys艂ug臋. Zapomnia艂e艣 ju偶 o swoich 偶a艂osnych j臋kach, kiedy b艂aga艂e艣 o 偶ycie i odda艂e艣 dusz臋 za moc?

By艂 to g艂os z艂a, kt贸ry szepta艂 w niesamowitej ciszy, st艂umiony d藕wi臋k, kt贸ry przywiera艂 do duszy niczym paskudny smr贸d, kt贸ry brzmia艂 w uchu niczym wyszeptany j臋k, kt贸ry smakowa艂 na j臋zyku jak popi贸艂. A jednak u艣miechn膮艂em si臋, gdy to us艂ysza艂em. Demon nie wiedzia艂, kim jestem. Aleksander sienie z艂ama艂.

Nie b臋d臋 dyskutowa膰 z demonem. Z ka偶dym s艂owem b臋dzie wiedzia艂 o mnie wi臋cej i strac臋 swoj膮 niewielk膮 przewag臋. Miast tego przeszywa艂em wzrokiem ciemno艣膰, szukaj膮c 艣ladu demonicznego ognia, nas艂uchuj膮c d藕wi臋k贸w, kt贸re nie by艂y odg艂osem wiatru i fal. Nigdy nie widzia艂em tak wielkiej przestrzeni pustki. Czy tylko tyle pozosta艂o z Aleksandra? S艂aby blask 艣ci膮gn膮艂 moje spojrzenie na prawo, a jednocze艣nie przypomnia艂em sobie ostrze偶enie Catrin. Nie mog艂em sobie pozwoli膰 na szukanie Aleksandra. 艢wiat艂o zosta艂o poch艂oni臋te przez mrok, nim zobaczy艂em, czym w艂a艣ciwie jest.

Pas 偶wiru zw臋zi艂 si臋 i wkr贸tce nie pozosta艂a mi 偶adna droga pr贸cz morza. Nie mia艂em zamiaru wchodzi膰 do wody 鈥 s艂yn膮cej z r贸偶nych paskudnych niespodzianek 鈥 wi臋c zdj膮艂em p艂aszcz i koszul臋, na wszelki wypadek ukry艂em je pod kamieniem i wezwa艂em zakl臋cie przeobra偶enia. Gdy plecy i ramiona zacz臋艂y mnie piec, wr贸ci艂em kawa艂ek i zatrzyma艂em si臋 w cieniu pot臋偶nego g艂azu wystarczaj膮co d艂ugo, by zyska膰 ca艂kowite panowanie nad materializuj膮cymi si臋 skrzyd艂ami. W ostatnich chwilach przemiany by艂em niebezpiecznie podatny na zranienie. Ale wkr贸tce mog艂em ju偶 odczyta膰 wiatr i ukszta艂towa膰 go, by uni贸s艂 mnie z kamienistej pla偶y i wyni贸s艂 nad wod臋, sk膮d rozci膮ga艂 si臋 lepszy widok. Gdzie jest demon?

Chod藕, s艂ugo. Gdzie si臋 podzia艂e艣? 鈥 zasycza艂 m贸j przeciwnik, nie tylko na zewn膮trz, ale i wewn膮trz mojej g艂owy. 鈥 Czuj臋, 偶e polujesz. Czy to konieczne? Twoje udawanie si臋 sko艅czy艂o, o czym dobrze wiedzia艂e艣, i teraz musisz za wszystko zap艂aci膰. Pom贸偶 mi w tym podboju i ukl臋knij przede mn膮, a mo偶e pozwol臋 ci prze偶y膰, by艣 wzi膮艂 udzia艂 w przemianie 艣wiata.

W swoim 偶yciu stawia艂em czo艂a setce demon贸w, a wiele z nich tak bardzo zros艂o si臋 ze swoimi z艂ymi gospodarzami, 偶e przyj臋li ich imiona i osobowo艣ci. Ale ten... Przez ca艂e swoje istnienie przej膮艂 zepsucie tysi膮ca gospodarzy. Ka偶da niegodziwo艣膰, jak膮 m贸g艂 wymy艣li膰 cz艂owiek, znajdowa艂a odzwierciedlenie w jego s艂owach. Nabra艂 pozoru 偶ycia 鈥 wypaczonego, zepsutego, nieczystego 鈥 kt贸re teraz wylewa艂o si臋 z jego ust niczym ohydne wymioty nienawi艣ci. W ko艅cu znalaz艂em ostatni kawa艂ek w uk艂adance Khelid贸w. Zastanawia艂em si臋, jak Kastavan m贸g艂 tak 艂atwo odrzuci膰 swoje 偶ycie, by pozwoli膰 demonowi opanowa膰 Aleksandra. Ale to nie by艂 wyb贸r Kastavana. Khelidowie nie nagi臋li demon贸w do swojej woli, lecz odwrotnie. Stanowili jedynie kusz膮c膮 okazj膮 dla demona, kt贸ry mia艂 w艂asne cele i pragn膮艂 znale藕膰 swoje miejsce w 艣wiecie. Unosi艂em si臋 nad wod膮, spogl膮daj膮c w stron臋 brzegu, by odnale藕膰 demona, i oto przede mn膮, nad martwym morzem na ko艅cu kamienistej pla偶y, wznosi艂a si臋 potworna ciemno艣膰. Dochodz膮cy od niej smr贸d powiedzia艂 mi, 偶e tego w艂a艣nie szuka艂em.

W dniu, w kt贸rym zosta艂em wypuszczony z trumny Balthara, ton膮c w brudzie, wstydzie i beznadziejnym przera偶eniu, zmuszono mnie do odzierania z ubra艅 cia艂 Ezzarian le偶膮cych w letnim upale przez te trzy dni, gdy by艂em zakopany. Wydawa艂o mi si臋, 偶e nic nigdy nie usunie z moich nozdrzy tego smrodu. Czas dokona艂 niemo偶liwego, lecz teraz gdy lecia艂em w stron臋 bezkszta艂tnej ciemno艣ci, na wietrze unosi艂 si臋 ten sam zapach.

Zrobi艂em jedno okr膮偶enie w czystszym powietrzu nad wod膮, zmieni艂em srebrny n贸偶 w d艂ugi miecz, przyci膮gn膮艂em skrzyd艂a do plec贸w i zanurkowa艂em w stron臋 potwora. Wydawa艂o si臋, 偶e ma rozmiary letniego pa艂acu Derzhich, lecz w rzeczywisto艣ci pewnie nie by艂 wi臋kszy od jednej z wie偶. W ciemno艣ciach nie mog艂em w 偶aden spos贸b oceni膰 jego wra偶liwo艣ci, ale nie wolno mi by艂o liczy膰 na wsch贸d s艂o艅ca, kt贸ry zapewni艂by mi lepszy widok, wi臋c postanowi艂em polega膰 na zaskoczeniu i sile. Z impetem wbi艂em miecz w cia艂o bestii. Szybko wyrwa艂em bro艅, unios艂em si臋 wy偶ej, po czym zaatakowa艂em z drugiej strony. Bestia by艂a cielesna, nie mia艂a pancerza ani 艂usek, galaretowate tkanki okrywa艂a cienka, lecz twarda sk贸ra. Kiedy wyci膮gn膮艂em miecz, na moje r臋ce spad艂y wielkie krople 艣mierdz膮cej substancji, za艣 sk贸ra potwora zasklepi艂a si臋 natychmiast, niczym pow艂oka t艂uszczu na stygn膮cym rosole.

Bestia zadr偶a艂a, gdy po raz pierwszy wyszarpn膮艂em miecz, a gdy zn贸w uderzy艂em, na granicy mojego s艂yszenia zabrzmia艂 niski ryk, tak przera偶aj膮cy, 偶e na mym czole i mi臋dzy 艂opatkami pojawi艂y si臋 krople potu. Nieruchome powietrze nie pozwala艂o, by smr贸d si臋 rozproszy艂.

Pchn膮膰. Wycofa膰 si臋. Polecie膰 w g贸r膮. Zatoczy膰 kr膮g i zn贸w pchn膮膰. I zn贸w.

Gdy zaatakowa艂em po raz kolejny, z do艂u zabrzmia艂 dziki wrzask, mia偶d偶膮c moje ucho. Czu艂em si臋, jakby kto艣 wbi艂 mi w g艂ow臋 n贸偶, a po moim lewym policzku pop艂yn臋艂o co艣 ciep艂ego.

Zn贸w. Pchn膮膰. Wycofa膰 si臋. Tym razem gdy wznios艂em si臋 w g贸r臋, si臋gn臋艂a za mn膮 gruba macka ciemno艣ci, rozrywaj膮c mi spodnie nad butami i pal膮c uda kwasem. Niew膮tpliwie sprawia艂em mu b贸l. Zn贸w uderzy艂em.

Kt贸偶 to przyszed艂? Poznam ci臋! 鈥 Nie mia艂o znaczenia, 偶e jedno z moich uszu by艂o bezu偶yteczne. S艂owa odbija艂y si臋 echem w moich ko艣ciach i ca艂y 艣wiat zacz膮艂 si臋 zwija膰 z b贸lu. Ciemno艣膰 zwin臋艂a si臋 w sobie. Niebo wezbra艂o niczym gotuj膮cy si臋 syrop. Niespokojny ocean za moimi plecami wybuch艂 gejzerami, kt贸re si臋gn臋艂y rozrastaj膮cych si臋 chmur. A ponad ca艂ym tym zgie艂kiem us艂ysza艂em pozbawiony s艂贸w krzyk takiego cierpienia, 偶e niemal upu艣ci艂em miecz i spad艂em.

Aleksander. Jego cierpienie grozi艂o rozerwaniem materii 艣wiata. Takie gwa艂townie szale艅stwo sprawia艂o, 偶e Aife nie potrafi艂a zachowa膰 zakl臋cia. Ona musia艂a utrzyma膰 to wszystko w swoim umy艣le. Z ka偶dego przejawu osobowo艣ci Aleksandra wysnuwa艂a ni膰, kt贸r膮 wplata艂a w osnow臋 艣wiata, nadaj膮c mu kszta艂t i posta膰. Ja chodzi艂em po w膮tku jej dzie艂a, oddycha艂em powietrzem, kt贸re kszta艂towa艂a. Wody tego oceanu mog艂y mnie zatopi膰, kamienie mog艂y mnie zmia偶d偶y膰 albo podtrzyma膰. A gdyby nici p臋k艂y zbyt szybko, oboje byliby艣my zgubieni... a Aleksander by oszala艂.

Naprawo ode mnie zamigota艂o s艂abe 艣wiate艂ko, ale nie mog艂em zwraca膰 na nie uwagi. Gruba macka otoczy艂a moj膮 kostk臋 i 艣ci膮ga艂a mnie w stron臋 ziej膮cej paszczy ociekaj膮cej fosforyzuj膮c膮 zielon膮 艣lin膮. Ci膮艂em wij膮c膮 si臋 mack臋, przeklinaj膮c si臋 za roztargnienie.

Zapomnij o Ysanne. Zapomnij o Aleksandrze. Skoncentruj si臋 albo zginiesz.

Niewolnik! M贸j w艂asny niewolnik skrada si臋 tutaj i twierdzi, 偶e jest wojownikiem.

Tembr g艂osu si臋 zmieni艂. Szydercza pogarda. Ch艂贸d mro偶膮cy a偶 do ko艣ci. Bolesna poufa艂o艣膰. Nie chcia艂em s艂ucha膰 tego d藕wi臋ku ani zastanawia膰 si臋 nad tym, co oznacza艂. Okr膮偶y艂em wij膮cego si臋 potwora i wyl膮dowa艂em na ska艂ach. Stoj膮c w艣r贸d obrzydliwych pozosta艂o艣ci cia艂a bestii, uderzy艂em w g贸r臋 w 艣mierdz膮ce cielsko. Nim jednak ostrze go si臋gn臋艂o, potw贸r znik艂.

Mo偶e si臋 zabawimy, niewolniku? 鈥 G艂os omin膮艂 moje bezu偶yteczne ucho. 鈥 Mo偶e zmienimy to w przyjemne polowanie. Znajd藕 mnie. Poka偶 mi swoje umiej臋tno艣ci wojownika. 鈥 艢miech dochodz膮cy zza plec贸w sprawi艂, 偶e obr贸ci艂em si臋 gwa艂townie. Sto krok贸w ode mnie sta艂 m臋偶czyzna, r臋ce opar艂 na biodrach. W ciemno艣ciach jego twarz nie rysowa艂a si臋 wyra藕nie, lecz wysoka, szczup艂a sylwetka by艂a mi a偶 za dobrze znana. Cofn膮艂 si臋 ze 艣miechem i ruszy艂 biegiem, a ja unios艂em si臋 w powietrze i pod膮偶y艂em za nim. Przeci膮艂em brzeg na ukos, lecz nie mog艂em go odnale藕膰, wi臋c pochwyci艂em pr膮d wznosz膮cy i unios艂em si臋 wysoko nad urwisko.

Kraina wygl膮da艂a tak jak wcze艣niej 鈥 zniszczona, pobru偶d偶ona, ja艂owa ziemia. Wielkie kamienne p艂yty pochyla艂y si臋 pod dziwacznymi k膮tami i opiera艂y o siebie. Rozleg艂e pustkowia przecina艂y p臋kni臋cia i szczeliny tak g艂臋bokie, 偶e w ciemno艣ciach 艣wieci艂y na czerwono, jakby ziemia krwawi艂a po wybato偶eniu. Z g艂臋bin wznosi艂o si臋 gor膮co i uderza艂o we mnie. Gdzie si臋 uda? Czemu zmusi艂 mnie do po艣cigu?

W polu widzenia pojawi艂y si臋 grzbiety g贸rskie. Opad艂em na w膮sk膮 gra艅, z kt贸rej mog艂em widzie膰 zar贸wno pustkowia i morze, jak i g贸ry. Musia艂em pomy艣le膰.

Z g贸r wia艂 zimny wiatr, obsypuj膮c mnie 偶wirem. Pr贸bowa艂em wymy艣li膰 jaki艣 plan. M贸g艂bym szuka膰 przez wiele dni i go nie znale藕膰, je艣li postanowi艂 si臋 ukry膰. Aife zdo艂a艂aby wytrzyma膰 ca艂y dzie艅, Ysanne kilka godzin d艂u偶ej ni偶 wi臋kszo艣膰. Nigdy wcze艣niej jednak nie zdarzy艂o mi si臋 spotka膰 demona, kt贸ry nie ujawni艂by si臋 po wyzwaniu.

Pos艂uchaj mnie... 鈥 Szept wydawa艂 si臋 niemal nieodr贸偶nialny od wiatru. Blade 艣wiate艂ko, kt贸re widzia艂em ju偶 wcze艣niej, zamigota艂o kilka krok贸w ode mnie. 鈥 ... niebezpiecze艅stwo... forteca... Parnifour... 鈥 Wpatrywa艂em si臋 w migocz膮cy obraz Aleksandra, kt贸ry zacz膮艂 si臋 przede mn膮 materializowa膰, i mimo uszkodzenia s艂uchu pr贸bowa艂em znale藕膰 jaki艣 sens w tych s艂owach... kiedy wyczu艂em za sob膮 poruszenie. Obr贸ci艂em si臋, ratuj膮c jedno z moich skrzyde艂 przed odr膮baniem. Miecz pozostawi艂 jedynie d艂ugie rozdarcie w skrzydle, ale g艂臋bok膮, bolesn膮 ran臋 w boku.

Posta膰 za moimi plecami wypowiedzia艂a na g艂os moje w膮tpliwo艣ci.

Czy b臋dziesz m贸g艂 lata膰 tylko z takim jednym wyrostkiem? 鈥 Aleksander, tym razem ca艂kowicie materialny, nie migotliwy upi贸r. Jego okrwawiony miecz by艂 mocno przyci艣ni臋ty do mojego. 鈥 Niewolnik pragn膮cy chwa艂y. Nie mog臋 na to pozwoli膰. 鈥 Zamachn膮艂 si臋 mieczem i pchn膮艂. Sparowa艂em i zacz臋li艣my walczy膰 na ca艂ej grani, poruszaj膮c si臋 tak szybko, 偶e ludzkie oko widzia艂oby jedynie mgie艂k臋.

Nie pozwoli艂em, by zwiod艂a mnie jego twarz. Nie by艂 Aleksandrem bardziej ni偶 tamta bezkszta艂tna istota na brzegu. Niestety, dor贸wnywa艂 mu waleczno艣ci膮. Mia艂 wszystkie umiej臋tno艣ci i refleks Aleksandra, po艂膮czone z szybko艣ci膮 i wytrzyma艂o艣ci膮 demona. I zna艂 moje ruchy. Aleksander widzia艂, jak 膰wicz臋, przez dwa tygodnie krytykowa艂 moje umiej臋tno艣ci. Cokolwiek bym nie zrobi艂, on mi odpowiada艂. Na tym w膮skim kamiennym grzbiecie walczyli艣my godzin臋 albo wi臋cej. Ja rozci膮艂em jego rami臋, lecz on zmusi艂 mnie do ukl臋kni臋cia. A cho膰 wydosta艂em si臋 z tego, zrani艂 mnie w prawe udo i zn贸w rozci膮艂 lewe skrzyd艂o. Zastanawia艂em si臋, czy nie zeskoczy膰 z grani, lecz demon nie ust臋powa艂, a ja nie by艂em pewien, czy moje uszkodzone skrzyd艂o wytrzyma. Pod moj膮 stop膮 ukruszy艂 si臋 kawa艂 ska艂y, zatoczy艂em si臋 do ty艂u i zawis艂em nad kraw臋dzi膮. Ba艂em si臋, 偶e w tej chwili mog臋 straci膰 ko艅czyn臋, oko albo 偶ycie. Ale w tym samym momencie demon Aleksander zrobi艂 krok do ty艂u, roze艣mia艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 do mnie r臋ce w zapraszaj膮cym ge艣cie.

Znajd藕 mnie, niewolniku. Dobrze mnie znasz... tak jak ja znam ciebie. Nie m贸wisz, co my艣lisz, lecz teraz gdy po艂膮czy艂em si臋 z pe艂n膮 mocy istot膮, sam mog臋 to odczyta膰. Nie mo偶esz si臋 ju偶 przede mn膮 ukrywa膰. Znam twoje imi臋 i wykorzystam je, by zaku膰 ci臋 w 艂a艅cuchy ci臋偶sze ni偶 wcze艣niej. W ko艅cu zaczniesz si臋 mnie ba膰 i ju偶 nie przestaniesz. Ale jeszcze nie teraz. Chc臋 si臋 jeszcze troch臋 pobawi膰 naszym pojedynkiem. Sprawia mi przyjemno艣膰 obserwowanie, jak sam przybli偶asz swoj膮 zgub臋. Na razie musisz wykorzysta膰 wszystko, co o mnie wiesz, by mnie odszuka膰. Tego wymaga od ciebie twoja przysi臋ga. 鈥 Za艣mia艂 si臋 g艂o艣no. 鈥 Widzisz? Zawsze by艂e艣 niewolnikiem i nigdy nie b臋dziesz nikim innym. 鈥 I znik艂.

Wczo艂ga艂em si臋 z powrotem na szczyt grani i le偶a艂em tam, z trudem 艂api膮c powietrze, a ostre kamienie wrzyna艂y mi si臋 w twarz i pier艣. Z g贸r wia艂 wiatr, wysuszaj膮c pot, a偶 zadr偶a艂em z zimna. Musia艂em si臋 zmusza膰 do oddychania z powodu rany w boku, kt贸ra pali艂a 偶ywym ogniem przy ka偶dym najdrobniejszym ruchu. Rana uda by艂a mniej bolesna, lecz powa偶nie krwawi艂a, wi臋c oderwa艂em kawa艂ek rozdartych spodni, by j膮 przewi膮za膰.

Nie rozumia艂em gry demona. M贸g艂 mnie dopa艣膰. Ale nie odwa偶y艂em si臋 pozosta膰 bez ruchu, na wypadek gdyby zmieni艂 zdanie. Dlatego te偶 wezwa艂em wiatr i ostro偶nie roz艂o偶y艂em uszkodzone skrzyd艂o. Ta sama wra偶liwo艣膰, kt贸ra pozwala艂a mi wyczu膰 najmniejsze poruszenie powietrza, powodowa艂a te偶, 偶e nie istnia艂o co艣 takiego, jak 鈥瀗iewielkie鈥 rozdarcie. Pozwoli艂em jednak, by wiatr wykona艂 za mnie wi臋kszo艣膰 roboty i postara艂em si臋 nie oddala膰 od ziemi bardziej ni偶 na wyci膮gni臋cie r臋ki, p贸ki nie upewni艂em si臋, 偶e skrzyd艂o mnie utrzyma. Lecia艂em chwiejnie i mia艂em niepokoj膮c膮 tendencj臋 do skr臋cania w lewo i w d贸艂, gdy偶 oszcz臋dza艂em lew膮 stron臋 cia艂a. Po jakim艣 czasie jednak nauczy艂em si臋 to kompensowa膰 i przesta艂em o tym my艣le膰.

Gdzie ukry艂 si臋 demon? Zastanawianie si臋, dlaczego to zrobi艂, nie mia艂o sensu. Musia艂em go odnale藕膰. Ysanne nie mog艂a wytrzyma膰 bez ko艅ca. Moje rany si臋 nie zagoj膮. Szuka艂em w dolinach, wykorzystuj膮c wszystkie swoje umiej臋tno艣ci. Kilka razy zauwa偶y艂em blade migotanie, lecz ignorowa艂em je. Nie mog艂em pozwoli膰 sobie na przywo艂ywanie takich obraz贸w Aleksandra. Prawie przez to zgin膮艂em, a nie pomog臋 mu, je艣li zgin臋. Jednak widmo by艂o nieust臋pliwe. Gdy znalaz艂em si臋 w dolinie, kt贸ra na sw贸j niesamowity spos贸b przypomina艂a Capharn臋, zn贸w us艂ysza艂em szept.

... niebezpiecze艅stwo... zamki na granicach... portal... ostrze偶... 鈥 S艂owa, kt贸re mia艂y zwr贸ci膰 moj膮 uwag臋. Uczyni膰 mnie podatnym na ciosy.

Gdzie m贸g艂 si臋 ukry膰 Aleksander? Mokry 艣nieg uderzy艂 w moje cia艂o, a rz臋sy pokry艂 szron, gdy wlecia艂em g艂臋biej w g贸ry, gdzie w za艣nie偶onej dolinie odnalaz艂em ruiny Capharny. Zw臋glone belki le偶a艂y na pogruchotanych wie偶ach, a wszystko pokrywa艂a warstwa szronu, przez co zamek by艂 dziwnie bia艂y na tle ciemnej nocy. Ostro偶nie bada艂em pozosta艂o艣ci letniego pa艂acu, kuchnie, gdzie rdzewia艂y 偶elazne piece, pi臋kne galerie, teraz powalone, skarby rozrzucone, gobeliny poszarpane i gnij膮ce pod warstw膮 brudnego 艣niegu. Przeskakiwa艂em z jednej sterty gruz贸w na drug膮, a偶 dotar艂em do sali tronowej, gdzie 偶ycie Aleksandra leg艂o w gruzach. 艢ciana przy wewn臋trznym kra艅cu, gdzie kry艂em si臋 za mosi臋偶n膮 krat膮, nadal sta艂a, lecz kopu艂a zapad艂a si臋 do 艣rodka, a barwne mozaiki rozpad艂y si臋 i l艣ni艂y niczym barwny 艣nieg w艣r贸d zniszcze艅. Lwi Tron le偶a艂 zmia偶d偶ony pod przewr贸con膮 kolumn膮, a sama bestia wpatrywa艂a si臋 w g贸r臋, bezradna pod mas膮 kamienia. Odpowiedni symbol.

... musisz pos艂ucha膰... ich plan... otworzy膰 do Khelidaru... b艂agam, pos艂uchaj... 鈥 Poruszaj膮ca rozpacz widma, kt贸re migota艂o w mroku. Ale ka偶da lekcja mojego 偶ycia wymaga艂a, bym trzyma艂 si臋 z dala, szczeg贸lnie w miejscu, w kt贸rym upi贸r mojej niewoli w臋drowa艂 wraz z innymi duchami. Wizja by艂a tak realna, 偶e niemal czu艂em 偶elazne kajdany na nadgarstkach i dr臋cz膮ce poczucie beznadziei w 偶o艂膮dku.

Otrz膮sn膮艂em si臋. To by艂 podst臋p, kt贸ry mia艂 odwr贸ci膰 moj膮 uwag臋. Os艂abi膰 mnie.

... Na mi艂o艣膰 bog贸w, pos艂uchaj mnie... niebezpiecze艅stwo pod g贸rami... Parnifour, Karn鈥檋egeth, wszystkie...

Wbrew sobie odwr贸ci艂em si臋 plecami do widma.

Gdzie jeste艣?! 鈥 wrzasn膮艂em. 鈥 Wychod藕 i sko艅cz z tymi g艂upotami! Wspi膮艂em si臋 na kamienie, 艣nieg uderza艂 mnie w twarz.

Powr贸ci艂e艣 na swoje miejsce, niewolniku?

Moje ramiona przeszy艂 b贸l, brutalne uderzenie bata rzuci艂o mnie na kolana.

Tym razem sienie podda艂em. Zebra艂em ca艂膮 moc, nasyci艂em j膮 gniewem, po czym z si艂膮 tr膮by powietrznej unios艂em zwini臋te prawe skrzyd艂o. Demon Aleksander wygl膮da艂 na zaskoczonego, gdy uderzy艂 w mur. Zmieni艂em srebrny n贸偶 we w艂贸czni臋 i rzuci艂em ni膮 w skulon膮 posta膰, jednak ta znik艂a chwil臋 przed tym, nim pocisk trafi艂 celu.

Poka偶 si臋, tch贸rzu! 鈥 krzykn膮艂em. 鈥 Kto tu zapomnia艂, gdzie jest jego miejsce? Nie jeste艣 ksi臋ciem, lecz koszmarem, kt贸ry zbyt d艂ugo wytrzyma艂 w 艣wietle dnia. Hyssad? Jego dusza nie nale偶y do ciebie. Jego cia艂o nie nale偶y do ciebie. Jego 偶ycie nie nale偶y do ciebie. Nie pozwol膮 na to. 鈥 Wyrwa艂em w艂贸czni臋 z ziemi i wezwa艂em wiatr.

Twoje s艂owa pozostan膮 tylko s艂owami, je艣li mnie nie odnajdziesz. 鈥 Tym razem 偶adnego 艣miechu. 鈥 Je艣li wkr贸tce tego nie zrobisz, twoja Aife nie obudzi si臋 z czaru, a ty b臋dziesz 偶y艂 tu ze mn膮 przez ca艂膮 wieczno艣膰. Twoja przesz艂a niewola b臋dzie niczym mi贸d w por贸wnaniu z moim biczem. Znajd藕 mnie, niewolniku. 鈥 艢wiat zadr偶a艂 po raz kolejny, odbijaj膮c niemym echem cierpienia Aleksandra.

Unios艂em si臋 nad zrujnowane miasto, pr贸buj膮c si臋 zastanowi膰, gdzie prowadzi膰 poszukiwania. Demon mia艂 racj臋 we wszystkim. Zwyci臋stwo w jednej potyczce nie mia艂o 偶adnego znaczenia. Wiatr szarpa艂 moje rozerwane lewe skrzyd艂o, a ka偶dy wysi艂ek, by wyr贸wna膰 kurs, sprawia艂, 偶e z rany w boku wylewa艂a si臋 krew. Cios, kt贸ry zada艂em, otworzy艂 ran臋. Rozci臋te udo pulsowa艂o, a oparzenia od kwasu na udach i kolanach pokry艂y si臋 p臋cherzami i bola艂y tak bardzo, 偶e musia艂em odci膮膰 resztki spodni, 偶eby mnie nie ura偶a艂y.

Gdzie ukry艂by si臋 Aleksander? Gdzie czu艂by si臋 bezpieczny? Pustynia. Morza wydm, w艣r贸d kt贸rych si臋 urodzi艂... gdzie je藕dzi艂 konno, pozostawiaj膮c za sob膮 chmur臋 piasku... gdzie widzia艂 swoich wrog贸w z odleg艂o艣ci wielu mil... gdzie surowe pi臋kno s艂o艅ca i piasku w tysi膮cach subtelnych odcieni karmi艂y jego dusz臋. Ale w mrocznej krainie utkanej przez Ysanne nie by艂o pustyni. 呕adnego s艂o艅ca. Wysuszona, pozbawiona 偶ycia ziemia, ale nie spokojne przestrzenie ojczyzny Aleksandra. Przez nieko艅cz膮ce si臋 godziny unosi艂em si臋 nad ziemi膮, czuj膮c, jak moje si艂y i bezcenny czas uciekaj膮 wraz z krwi膮. W ko艅cu stan膮艂em na szczycie urwiska nad brzegiem ponurego morza, gdzie przeszed艂em przez portal.

G艂upiec. Zobacz, co jest przed tob膮. Niebo nie by艂o pozbawione 偶ycia, podobnie jak pustynia Aleksandra. W艣r贸d niskich chmur lecia艂 ptak, pojedyncza plama bieli w ponurej ciemno艣ci. U艣miechn膮艂em si臋 i rzuci艂em z urwiska, ignoruj膮c lepkie ciep艂o na r臋ce, kt贸r膮 przyciska艂em do boku, gdy odpoczywa艂em, ignoruj膮c 艣wie偶膮 wilgo膰 pod 偶ebrami. Pod膮偶a艂em za ptakiem nad niespokojnymi falami, pewien, 偶e po艣rodku wodnej pustyni znajd臋 to, czego szuka艂em.

Dzi臋kuj臋, kochana 鈥 wyszepta艂em, a wtedy 艣wie偶y powiew pog艂aska艂 mnie po policzku.

By艂a to wyspa-forteca, wystaj膮ca z szarej wody niczym pi臋艣膰. Kr膮偶y艂em, szukaj膮c jakiego艣 s艂abego punktu, i wydawa艂o mi si臋, 偶e znalaz艂em go na murach, gdzie niedu偶e drewniane drzwi prowadzi艂y do jednej z wie偶. Wyl膮dowa艂em na kamiennych blankach i zmieni艂em srebrny n贸偶 w top贸r.

Wyjd藕 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Nie masz gdzie si臋 ukry膰. 鈥 Unios艂em ostrze.

Widmo pojawi艂o si臋 przede mn膮, unosz膮c r臋ce, jakby chcia艂o powstrzyma膰 ciosy. Nie zwraca艂em na to uwagi, tylko uderza艂em w drzwi. Raz. Dwa razy. Trzy razy. Drewno zacz臋艂o p臋ka膰. M贸j gniew, niecierpliwo艣膰, wszystko, co zbiera艂o si臋 we mnie przez szesna艣cie lat niewoli, dodawa艂o si艂y ciosom. W艣ciek艂o艣ci膮 m贸g艂bym zniszczy膰 kamienne umocnienia.

Ale widmo przyj臋艂o bardziej materialn膮 posta膰... posta膰 Aleksandra. Nie odzywa艂o si臋, lecz unios艂o miecz, ka偶膮c mi odst膮pi膰 od drzwi.

Wyszed艂e艣 jednak 鈥 warkn膮艂em. 鈥 Dzi臋kuj臋, 偶e nie zmuszasz mnie do rozebrania twojej kryj贸wki. Zako艅czmy to.

Widmo nie odzywa艂o si臋 ani nie atakowa艂o, ale te偶 si臋 nie cofa艂o. Dlatego te偶 zmieni艂em top贸r w miecz i natar艂em na nie. Deszcz zwod贸w i cios贸w. Zwykle skrzyd艂a raczej dodawa艂y mi si艂y, zwinno艣ci i elastyczno艣ci, ni偶 hamowa艂y mnie swoim ci臋偶arem, lecz nie tym razem. Podarte mia艂o niewiele si艂y i nie mog艂em go ciasno zwin膮膰, kiedy by艂o to potrzebne. Mimo to nie upad艂em, gdy偶 widmo ani razu nie zaatakowa艂o. Kiedy si臋 cofn膮艂em, ono post膮pi艂o podobnie. Nie rozumia艂em tego. Czego broni艂o, skoro mnie tutaj wezwa艂o?

Nie mog艂e艣 mnie odnale藕膰? 鈥 G艂os pochodzi艂 nie od Aleksandra, z kt贸rym w艂a艣nie walczy艂em, lecz od drugiego widma, kt贸re zmaterializowa艂o si臋 tu偶 za mn膮.

Maj膮c nadziej臋, 偶e nie b臋d臋 musia艂 walczy膰 z oboma na raz, nie da艂em mu czasu na szyderstwa. Obr贸ci艂em si臋, uskoczy艂em przed paskudnym ci臋ciem i zadrapa艂em jego rami臋 ciosem z do艂u. Warkn膮艂 i rzuci艂 si臋 na mnie. Do przodu. Cofn膮膰 si臋. Walka... nieko艅cz膮ca si臋... nieustaj膮ca... bezmy艣lna... bez r贸偶nicy mi臋dzy mieczem, a r臋k膮, kt贸ra go trzyma艂a. Sta艂em si臋 wirem, huraganem stali i gniewu... a za ka偶dym razem gdy zyskiwa艂em przewag臋, on znika艂 i zmienia艂 pozycj臋. Wiedzia艂em, jak radzi膰 sobie w takiej walce. Za ka偶dym razem gdy zaczyna艂 od nowa, obserwowa艂em i uczy艂em si臋, w czym r贸偶ni艂a si臋 ta manifestacja, a wtedy zmienia艂em technik臋. W ko艅cu to zako艅czy. W ko艅cu pope艂ni b艂膮d. Nie poddam si臋. Nie poddam.

Na murach, na blankach, wisz膮c na kraw臋dzi urwiska nad ska艂ami i morzem, ci膮gn膮艂em za sob膮 lewe skrzyd艂o, okrwawione i bezw艂adne, p艂uca mi p艂on臋艂y, p贸艂 cia艂a pokrywa艂a krew, w wi臋kszo艣ci niestety moja. Demon roze艣mia艂 si臋 i zeskoczy艂 z powrotem na mur. Ja przeskoczy艂em ze swojej blanki na inn膮, bli偶sz膮, got贸w na niego spa艣膰... kiedy znik艂.

W bezmy艣lnej w艣ciek艂o艣ci zn贸w zmieni艂em miecz w top贸r i zaatakowa艂em drzwi. Niemal wyrwa艂em je z zawias贸w.

Wychod藕. Wychod藕 i walcz. Koniec zabawy. Sko艅czmy to.

Zn贸w si臋 zamachn膮艂em, lecz milcz膮ce widmo zrobi艂o krok do przodu i pr贸bowa艂o mnie powstrzyma膰. Dlaczego by艂o ich dw贸ch? Jak to mo偶liwe? Mo偶e tego tutaj wcale nie by艂o. Krew p艂yn臋艂a swobodnie z mojego boku i po nodze. Zaczyna艂o mi si臋 kr臋ci膰 w g艂owie, widzia艂em wszystko podw贸jnie i potr贸jnie. Nie mog艂em ufa膰 wzrokowi. Ze wszystkich stron dochodzi艂y 艣miechy i g艂osy.

... pom贸偶 mi... niewolniku... wyjd藕 i ostrze偶... 偶a艂osny, j臋cz膮cy robak. 鈥 Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 raz, drugi, pr贸buj膮c wykorzysta膰 zdrowe ucho, by oceni膰, gdzie mo偶e si臋 pojawi膰 demon.

Pr贸by Galadona, ostrze偶enia Catrin odbija艂y si臋 echem w ka偶dym uderzeniu mojego wyczerpanego serca. 鈥濼woje zmys艂y s膮 twoj膮 ostatni膮 obron膮. B膮d藕 艣wiadom, kiedy zaczn膮 zawodzi膰. Je艣li si臋 zgubisz, wyjd藕. 艢mier膰, by udowodni膰, 偶e nie potrafisz wygra膰, nic nie daje. Honor, duma i nieroztropna 艣mier膰 to luksusy, na kt贸re Stra偶nik nie mo偶e sobie pozwoli膰鈥.

Kolana mia艂em mi臋kkie. Rami臋 trzymaj膮ce miecz dr偶a艂o z wysi艂ku, z trudem podnios艂em ostrze nad ziemi臋. Nie mog艂em swobodnie odetchn膮膰, gdy偶 ba艂em si臋, 偶e strac臋 przytomno艣膰 z powodu b贸lu w boku.

To si臋 nie uda. Nawet gdybym otworzy艂 drzwi i znalaz艂 demona, nie mia艂bym si艂y walczy膰. Cofn膮艂em si臋, zgi膮艂em z b贸lu, z trudem 艂apa艂em oddech i mia艂em nadziej臋, 偶e zdo艂am wytrzyma膰 tak d艂ugo, by dowlec si臋 do portalu. Innego dnia, je艣li prze偶yj臋... je艣li Aleksander wytrzyma... spr贸buj臋 znowu.

Milcz膮ce widmo cofn臋艂o si臋, chroni膮c drzwi, a jego twarz by艂a blada i nieruchoma niczym twarz kamiennej p艂askorze藕by. Nieust臋pliwa.

Uwolni臋 go 鈥 powiedzia艂em, czuj膮c na j臋zyku gorycz pora偶ki.

Widmo pokiwa艂o g艂ow膮 i si臋gn臋艂o po miecz, umieszczaj膮c jego czubek po艣rodku swojej piersi. Wpatrywa艂em si臋 w to z niezrozumieniem. Przebij si臋 przez te mury... To przys艂uga, kt贸rej od ciebie wymagam... Pom贸偶 mi w podboju... Szyderstwa demona odbija艂y si臋 echem w mojej g艂owie niczym fanfary. Wpatrywa艂em si臋 w okrwawiony miecz i obraz ksi臋cia, kt贸ry sta艂 przede mn膮. Aleksander. Nie szyderstwo, nie potworne dzie艂o zmiennokszta艂tnego demona, lecz prawdziwy obraz zrodzony z jego pragnie艅 i rozpaczy, kt贸ry nadal chcia艂 mi przekaza膰 wiadomo艣膰, cho膰 demon zmusi艂 go do milczenia.

A to miejsce? Mi艂osierny Valdisie, co ja robi艂em? Ufa艂, 偶e zrozumiem. Wys艂a艂 Kirilowi list, 偶ebym wiedzia艂, 偶e ze mn膮 b臋dzie. Gotowy. Ale ja go nie pos艂ucha艂em. Miast tego doprowadzi艂em demona do jego kryj贸wki i wykona艂em po艂ow臋 roboty, 偶eby j膮 zniszczy膰. 鈥 Panie. Przepraszam. Wybacz mi.

A teraz by艂o zbyt p贸藕no. Aleksander prosi艂 mnie, bym wype艂ni艂 sw膮 obietnic臋, 偶e wcze艣niej go zabij臋, nim pozwol臋 mu sta膰 si臋 potworem, a ja nie mog艂em nawet tego zrobi膰. Miecz wysun膮艂 si臋 z mojego uchwytu i uderzy艂 o kamienie. Pr贸bowa艂em wezwa膰 wiatr, lecz opad艂a mnie fala zawrot贸w g艂owy i osun膮艂em si臋 na kolana. W moje cia艂o i dusz臋 zacz膮艂 si臋 wkrada膰 ch艂贸d 艣mierci, za艣 wok贸艂 ko艅czyn owin臋艂a mi si臋 demoniczna muzyka, wnikaj膮ca w dusz臋, chora, zimna pustka, obietnica wiecznego cierpienia i nieko艅cz膮cej si臋 rozpaczy. Gdy moje 偶ycie wyp艂ywa艂o wraz z krwi膮, pr贸bowa艂em wezwa膰 zakl臋cie, by odepchn膮膰 muzyk臋 demon贸w. Wychrypia艂em s艂owa ochrony i przycisn膮艂em rami臋 do boku, by powstrzyma膰 up艂yw krwi. Ale nie mog艂em tego zrobi膰.

Widmo obserwowa艂o mnie... Czeka艂o... wyci膮gaj膮c r臋k臋, jakbym m贸g艂 co艣 mu da膰.

Nie jeste艣 sam. Szept zabrzmia艂 w moim wn臋trzu i wok贸艂 mnie, cichy akompaniament do ha艂asu demon贸w.

Chcia艂em si臋 roze艣mia膰, ale wyszed艂 z tego groteskowy j臋k. Oczywi艣cie, 偶e by艂em sam. Inaczej si臋 nie da艂o. Gdybym rzeczywi艣cie by艂 wojownikiem o dw贸ch duszach, mo偶e m贸g艂bym odda膰 mu drug膮 dusz臋. Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. 鈥 Przepraszam.

Ale on nie cofn膮艂 r臋ki. Ka偶dy z nas wyci膮gn膮艂 tego drugiego z g艂臋bin cierpienia i rozpaczy... w Capharnie, w Avenkharze, w b艂ocie kuchennego ogrodu, w wie偶y letniego pa艂acu. By膰 mo偶e sytuacja zn贸w si臋 odwr贸ci艂a. By膰 mo偶e to on m贸g艂 mi jeszcze co艣 da膰. Aleksander przyby艂 do tego miejsca, bo powiedzia艂em mu, 偶e gdyby艣my po艂膮czyli moj膮 moc i jego si艂臋, nikt nie zdo艂a艂by stawi膰 nam czo艂a. Ale ja nie pos艂ucha艂em. Pr贸bowa艂em dzia艂a膰 tak, jak zawsze... sam walczy膰 w swojej bitwie. A je艣li wojownik o dw贸ch duszach by艂 w艂a艣nie tym? Dwoma... razem. Ostatkiem woli wyci膮gn膮艂em d艂o艅.

Silna i delikatna r臋ka wzi臋艂a mnie pod 艂okie膰, podnios艂a i przeprowadzi艂a przez drzwi do fortecy.


* * *


Czas nie ma wielkiego znaczenia w ludzkiej duszy. Jeste艣my tacy, jacy byli艣my od chwili urodzin i b臋dziemy do chwili 艣mierci i p贸藕niej, a zmienny krajobraz to tylko powierzchnia niezmiennego ducha. Nie przebywa艂em d艂ugo w tym 艣wietlistym miejscu, kt贸re by艂o schronieniem Aleksandra, t膮 odrobin膮 duszy, kt贸r膮 uda艂o mu si臋 uchroni膰. Widmo znik艂o w chwili, gdy znalaz艂em si臋 w 艣rodku. Nie wypowiedzieli艣my ani s艂owa, nie widzia艂em te偶 postaci Aleksandra. By艂o to tylko kilka chwil spokoju i odpoczynku w 艣wietle. Znajdowa艂a si臋 tam fontanna ch艂odnej, s艂odkiej wody, wi臋c napi艂em si臋, przy okazji 艣miej膮c si臋 w duchu, 偶e zaraz zobacz臋, jak p艂yn wyp艂ywa ze wszystkich dziur w moim ciele. Kto艣 patrz膮cy z zewn膮trz m贸g艂by uzna膰, 偶e jestem cz臋艣ci膮 fontanny. Obmy艂em twarz i zmy艂em krew z boku i nogi. Wydawa艂o mi si臋, 偶e to Aleksander mnie roz艣mieszy艂, gdy przewi膮zywa艂em rany resztkami ubrania. 鈥濶ie mo偶esz si臋 okry膰?鈥, m贸wi艂 lub tak sobie wyobra偶a艂em. 鈥濪aj臋 ci ubranie, a ty co robisz, znowu je tracisz? My艣la艂em, 偶e Ezzarianie to skromny lud鈥.

Burza gniewu demona rozbija艂a si臋 o mury fortecy, podczas gdy moja s艂abo艣膰 odp艂ywa艂a.

Nie przebije ich 鈥 powiedzia艂em i podnios艂em si臋, od艣wie偶ony na ciele i duchu, ufaj膮c, 偶e ksi膮偶臋 mnie us艂yszy. 鈥 Razem go st膮d wygnamy. 鈥 I rzeczywi艣cie, gdy wyszed艂em na mury i podnios艂em miecz, Aleksander by艂 ze mn膮, gdy偶 moje cia艂o i skrzyd艂a 艣wieci艂y jego srebrzystym blaskiem, rzucaj膮c 艣wiat艂o na mroczne ruiny jego duszy.

Wtedy w艂adca demon贸w si臋 na mnie rzuci艂, zmieniaj膮c postacie tak szybko, jak szybko porusza si臋 pustynny piasek na wietrze. Jego moc by艂a pot臋偶na, lecz nie mog艂a si臋 r贸wna膰 z po艂膮czon膮 moc膮 moj膮 i Aleksandra. Czterooki m臋偶czyzna o sze艣ciu r臋kach. Spl膮tali艣my go b艂yskawic膮. Smok ziej膮cy ogniem. Zaskoczyli艣my go strugami deszczu i wbili艣my w艂贸czni臋 w jego gard艂o. W艣ciek艂y shengar. Ja, my, roze艣miali艣my si臋 i jednym ciosem odci臋li艣my mu g艂ow臋. Bestia z 偶ywego kamienia. Obrazy Aleksandra, Ysanne, Rhysa, Dmitriego, mojego ojca. Wszystkie jednak by艂y ska偶one. Teraz gdy mieli艣my 艣wiat艂o, niedoskona艂o艣ci by艂y wyra藕ne. Demon nie zna艂 ich, tak samo jak nie zna艂 mnie, tak samo j膮knie zna艂 wojownika o dw贸ch duszach, kt贸rym si臋 stali艣my. Aleksander nie wyjawi艂 mu mojego imienia.

W ko艅cu wbi艂em sw贸j srebrny n贸偶 w zielone serce trzyg艂owego w臋偶a, jednocze艣nie przyciskaj膮c jego grub膮 szyj臋 nog膮 i blokuj膮c paszcze uszkodzonym skrzyd艂em. Czu艂em, jak jego serce przestaje bi膰, jednak demon si臋 nie rozp艂yn膮艂, lecz przekszta艂ci艂 w bardziej przera偶aj膮c膮 besti臋, jak wcze艣niej. Lew膮 r臋k臋 zacisn膮艂em na zimnym owalu w sakiewce wisz膮cej u pasa. Wykorzystuj膮c resztki melyddy, skoncentrowa艂em wzrok i rozpozna艂em demona wyczo艂guj膮cego si臋 z cia艂a w臋偶a.

Delyrae engaor. Hyssad! Spojrzyj w nico艣膰 i odejd藕. 鈥 Straszliwy j臋k, jaki demon z siebie wyda艂, gdy zobaczy艂 swoje oblicze w zwierciadle Luthena, niemal zniszczy艂 moje zdrowe ucho. Pe艂zaj膮cy kszta艂t znieruchomia艂, sparali偶owany przez w艂asny obraz. 鈥 Teraz nadszed艂 czas, bym da艂 ci wyb贸r 鈥 powiedzia艂em g艂osem chrapliwym po wielu godzinach walki. 鈥 Zgodnie z umow膮 zawart膮 z Aife, los wszystkich naczy艅 zwanych Khelidami zale偶a艂 od tej jednej walki. Twoja umowa jest niewa偶na. Czy poddajesz si臋 i rozkazujesz swoim kohortom si臋 podda膰?

Demoniczna mowa, zgrzytliwa i przera偶aj膮ca, zabrzmia艂a w moich uszach.

Zap艂acisz za to, niewolniku. Nie my艣l, 偶e bitwa si臋 sko艅czy艂a. B臋dzie jeszcze jedna. 鈥 Ale s艂owa by艂y puste. Wij膮c si臋 i protestuj膮c, wyda艂 rozkaz.

Kiedy by艂em pewien, 偶e sko艅czy艂, m贸wi艂em dalej.

Dla ciebie, Gai Kyallecie, nie ma wyboru. Nie jeste艣 ju偶 duchem 偶ywio艂贸w, burz膮, kt贸ra oddaje swe wody oceanowi, gdy si臋 wyczerpie. Przybra艂e艣 艣miertelny aspekt swoich ofiar i pogwa艂ci艂e艣 prawa ludzko艣ci. Dlatego w imieniu kr贸lowej Ezzarii i cesarza Derzhich og艂aszam zako艅czenie twojego istnienia.

I zabi艂em go swoim srebrnym no偶em.

Dokona艂o si臋, m贸j ksi膮偶臋 鈥 wyszepta艂em, kl臋kaj膮c nad truch艂em w臋偶a. A gdy nad odleg艂ym horyzontem wsta艂 艣wit, wezwa艂em wiatr, by zani贸s艂 mnie z powrotem do portalu i Ysanne.




Rozdzia艂 35


Wiedzia艂em, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku, kiedy us艂ysza艂em, jak w艣r贸d nieustannego brz臋czenia pszczo艂y zaczynaj膮 tworzy膰 s艂owa. Wiedzia艂em, 偶e to pszczo艂y, bo gdzie艣 za moimi powiekami migota艂o 艣wiat艂o i cie艅, a rozkoszne ciep艂o na twarzy nie mog艂o by膰 niczym innym, jak porannym s艂o艅cem. Odpowiednie miejsce dla pszcz贸艂. Podmuch powietrza dotkn膮艂 mojego nosa, a jego wilgotny zielony zapach przypomina艂 mi ostatnie chwile poranka przed upalnym dniem. Wiedzia艂em, 偶e powinienem si臋 ruszy膰, zanim zostan臋 u偶膮dlony, ale ciep艂o mnie powstrzymywa艂o, jakby promienie s艂oneczne mia艂y ci臋偶ar o艂owiu. Postanowi艂em zaryzykowa膰 z pszczo艂ami dla samej przyjemno艣ci pozostania tam, gdzie jestem. A s艂uchanie ich mowy by艂o z pewno艣ci膮 interesuj膮ce.

... odej艣膰... uparty...

... tygodnie, je艣li w og贸le... nie wiem...

Powinienem s艂ucha膰 uwa偶niej. M贸j przyjaciel Hoffyd b臋dzie chcia艂 si臋 dowiedzie膰, 偶e pszczo艂y umiej膮 m贸wi膰. Ale kto艣 musia艂 napcha膰 do mojego lewego ucha jedwabiu, gdy偶 wcale nie dzia艂a艂o, a 偶eby uwolni膰 drugie i przys艂ucha膰 si臋 uwa偶niej, musia艂bym przewr贸ci膰 si臋 na drugi bok. Wola艂em tego nie ryzykowa膰, gdy偶 moje cia艂o z jednego punktu tu偶 pod 偶ebrami, po lewej stronie, przesy艂a艂o mi ostrze偶enie, 偶e poruszenie wcale mu si臋 nie spodoba. Dlatego tylko mrukn膮艂em:

M贸wcie g艂o艣niej. 鈥 Mia艂em nadziej臋, 偶e pszczo艂y mnie us艂ysz膮.

S艂owa natychmiast umilk艂y, a ja 偶a艂owa艂em, 偶e zaskoczy艂em stworzenia i straci艂em szans臋 dowiedzenia si臋, co m贸wi膮, kiedy my艣l膮, 偶e nikt ich nie s艂yszy.

Seyonne? 鈥 G艂os kobiety, odleg艂y i bardzo zmartwiony. Dla tego warto by艂o otworzy膰 oczy.

S艂o艅ce 艣wieci艂o jaskrawo, a zmienne wzory 艣wiat艂a i cienia nie by艂y dzie艂em pszcz贸艂, lecz wywo艂ywa艂y je poruszaj膮ce si臋 li艣cie jesionu za wysokim oknem z boku. Gdzie艣 mi臋dzy mn膮 a otwartym oknem znajdowa艂a si臋 艣liczna twarz, g艂adka, o z艂ocistej sk贸rze. Kobieta mia艂a d艂ugie czarne w艂osy, a cho膰 nie potrafi艂em przywo艂a膰 jej imienia, jej widok wywo艂a艂 we mnie taki niepok贸j, 偶e my艣la艂em, i偶 serce wyrwie mi si臋 z piersi.

Ciemnow艂osa kobieta po艂o偶y艂a mi palec na wargach.

Ona czuje si臋 dobrze. Wr贸ci艂a do Dael Ezzar dla swojego i naszego bezpiecze艅stwa.

Uspokojony, zn贸w zamkn膮艂em oczy i wyobrazi艂em sobie fio艂kowe oczy i z艂ocistobr膮zowe w艂osy pachn膮ce wilgotn膮 traw膮, i zaton膮艂em w obrazie, kt贸ry nie opuszcza艂 mnie przez te wszystkie lata, gdy nie chcia艂em wypowiada膰 jej imienia. Ysanne. Oczywi艣cie zaraz za jej imieniem pojawi艂a si臋 fala wspomnie艅... bitwy... i demona...

Wr贸ci艂em 鈥 powiedzia艂em, gdy przyp艂yw nieco si臋 uspokoi艂 i otworzy艂em oczy na tera藕niejszo艣膰.

Oczywi艣cie. A by艂e艣 w paskudnym stanie.

Catrin oczywi艣cie us艂ysza艂a prawdziwe pytanie, gdy偶 odsun臋艂a si臋 na bok i pozwoli艂a mi obejrze膰 pomieszczenie. Du偶a, pe艂na powietrza komnata. Wysokie sklepienie. Ca艂a 艣ciana okien takich jak to obok luksusowego 艂o偶a, na kt贸rym spoczywa艂em. Ze stoj膮cego niedaleko g艂臋bokiego fotela wystawa艂a para wysokich do kolan but贸w. Ich w艂a艣ciciel, kt贸rego g艂owa opiera艂a si臋 na d艂ugim ramieniu i kt贸rego chrapanie uzna艂em za brz臋czenie pszcz贸艂, mia艂 d艂ugi rudy warkocz. Kiedy zauwa偶y艂em miecz wisz膮cy obok d艂ugich n贸g, u艣miechn膮艂em si臋.

By艂 z tob膮, kiedy tylko m贸g艂 鈥 oznajmi艂a Catrin, unosz膮c mi do ust kubek z wod膮. 鈥 Gdyby ktokolwiek zdo艂a艂 si艂膮 woli wskrzesi膰 drugiego z martwych, on by艂by do tego zdolny.

Nie w膮tp w to 鈥 wychrypia艂em. 鈥 To w艂a艣nie zrobi艂.

Czy ci Ezzarianie nie pozwol膮 cz艂owiekowi si臋 wyspa膰? 鈥 M臋偶czyzna w fotelu si臋 poruszy艂. 鈥 Niekt贸rzy z nas mieli inne rzeczy do roboty, jak tylko wylegiwa膰 si臋 w 艂贸偶ku przez tydzie艅, ci膮gle gro偶膮c 艣mierci膮 i przez to przera偶aj膮c dwie naj艂adniejsze kobiety, jakie pozna艂em od czasu, gdy nauczy艂em si臋, 偶e moja m臋sko艣膰 nie s艂u偶y tylko do sikania.

Tydzie艅... 鈥 Spojrza艂em na Catrin, a ona pokiwa艂a g艂ow膮, wsp贸艂czuj膮co unosz膮c brwi.

Straci艂e艣 mn贸stwo krwi 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Masz poj臋cie, jak d艂ugo by艂e艣 w 艣rodku?

D艂ugo. S膮dz臋, 偶e ca艂y dzie艅. 鈥 Cho膰 rozmawia艂em z Catrin, moje spojrzenie nie opuszcza艂o szczup艂ej, u艣miechni臋tej twarzy, kt贸ra pojawi艂a si臋 nad jej ramieniem.

Trzy.

Trzy dni za portalem. To nie do pomy艣lenia. Nic dziwnego, 偶e nie mog艂em si臋 poruszy膰. A Ysanne... Wszystkie zmartwienia, o kt贸rych ju偶 zapomnia艂em, powr贸ci艂y.

Kr贸lowa...

Kr贸lowa by艂a bardzo zm臋czona, lecz poza tym nie dozna艂a uszczerbku. Teraz kiedy mog臋 ju偶 zaufa膰, 偶e nie umrzesz w ci膮gu najbli偶szych kilku chwil... 鈥 Catrin pochyli艂a si臋 i poca艂owa艂a mnie w czo艂o, po czym skin臋艂a na Aleksandra. 鈥 Mam du偶o do zrobienia.

Trzy dni. Podnios艂em si臋 do pozycji siedz膮cej, co by艂o trudnym manewrem, gdy偶 m贸j brzuch, rami臋 i wi臋kszo艣膰 nogi otacza艂a gruba warstwa banda偶a. Ka偶dy ruch wywo艂ywa艂 wybuch fajerwerk贸w w lewym uchu i b贸l w boku, jakby jedna z potwornych postaci w艂adcy demon贸w zostawi艂a tam sw贸j szpon.

Aleksander otoczy艂 mnie ramieniem i cho膰 go o to nie prosi艂em, pom贸g艂 mi wyj艣膰 z 艂贸偶ka, jakby wiedzia艂, 偶e wyleguj膮c si臋 na poduszkach, nie zdo艂am zebra膰 my艣li. Usadowi艂 mnie w fotelu, a sam podszed艂 do kominka, opieraj膮c si臋 艂okciem o p贸艂k臋. Kiedy jego u艣miech zblad艂, pozosta艂o艣ci b贸lu i przera偶enia wyra藕nie malowa艂y mu si臋 na twarzy.

Trzy dni.

Przepraszam 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Przepraszam, 偶e trwa艂o to tak d艂ugo.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Nie musisz mnie przeprasza膰. Wr臋cz przeciwnie. 鈥 Wyci膮gn膮艂 r臋ce w moj膮 stron臋, wpatruj膮c si臋 w nie z zadziwieniem. 鈥 Zn贸w s膮 moje. Taki dar... 鈥 Przeni贸s艂 na mnie spojrzenie. 鈥 Musz臋 wierzy膰, 偶e rozumiesz 艂ask臋, jak膮 mnie obdarzy艂e艣.

Pr贸bowa艂em mu odpowiedzie膰, lecz on uciszy艂 mnie machni臋ciem r臋ki i m贸wi艂 dalej.

Zw膮 mnie kap艂anem Athosa, lecz jeszcze przed siedmioma dniami nie umia艂bym wymieni膰 jednej chwili mojego 偶ycia, kt贸r膮 zmieni艂a r臋ka boga. Lecz tamtego dnia widzia艂em j膮... ciebie, z rozpostartymi skrzyd艂ami i mieczem w r臋ku, roz艣wietlaj膮cego mrok mojej duszy niczym ksi臋偶yc i s艂o艅ce. Athos, Druya, wasza Verdonne czy Valdis... Niewa偶ne imi臋, m臋偶czyzna czy kobieta... Jedno z nich przys艂a艂o ci臋, by艣 mnie uratowa艂. Nigdy nie pojmowa艂em prawdy dobra i z艂a, 艣wiat艂a i ciemno艣ci, kszta艂t贸w, jakie przyjmuj膮 na 艣wiecie, g艂臋bi przera偶enia...

i chwa艂y, jaka kryje si臋 w istotach, kt贸re chodz膮 po 艣wiecie i oddychaj膮 tak jak ja. Na c贸rki nocy, Seyonne, dlaczego nie wiedzia艂em? Dlaczego 偶aden z nas nie wie?

Przypomina艂o to pytanie, jakie zadaj膮 ezzaria艅skie dzieci, gdy w ko艅cu pojmuj膮, jak bardzo ich 偶ycie ma si臋 r贸偶ni膰 od 偶ycia wszystkich pozosta艂ych. Da艂em ksi臋ciu odpowied藕, kt贸r膮 sam us艂ysza艂em.

Poniewa偶 kto艣 musi 偶y膰... je艣膰 i pi膰, sadzi膰 i rodzi膰, ta艅czy膰, k艂贸ci膰 si臋 i wybacza膰, robi膰 te wszystkie rzeczy, kt贸re stanowi膮 prawdziw膮 tre艣膰 偶ycia. To one sprawiaj膮, 偶e 艣wiat jest wystarczaj膮co silny, wystarczaj膮co bezpieczny, wystarczaj膮co radosny, by chroni膰 nas przed ciemno艣ci膮. Istnieje wystarczaj膮co wiele przera偶enia, by demony mia艂y si臋 czym karmi膰, i nie trzeba dodawa膰 nowego. A je艣li pami臋tasz... 艣wiat艂o by艂o twoje.

Na jego powa偶niej twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech.

Nie藕le sobie poradzili艣my, co? Unios艂em kubek wody, kt贸ry da艂a mi Catrin.

Nadspodziewanie dobrze.

Nala艂 sobie wina i r贸wnie偶 wzni贸s艂 toast, lecz gdy nasze spojrzenia spotka艂y si臋 nad kielichami, u艣miechy znik艂y. Przez te straszliwe godziny byli艣my jedno艣ci膮, w blisko艣ci tak dog艂臋bnej, 偶e najdoskonalsze s艂owa poety czy uczonego opisuj膮ce to wra偶enie zdawa艂yby si臋 przy nim banaln膮 gadanin膮. S艂ysza艂em krzyki jego najg艂臋bszego b贸lu i szale艅stwa, pi艂em z fontanny jego rado艣ci. On by艂 艣wiadkiem mojej samotno艣ci i przegranej i dzieli艂 ze mn膮 ekstaz臋 przeobra偶enia. Szybko opu艣cili艣my wzrok. Wiedzieli艣my. Nie pozosta艂o nic wi臋cej do powiedzenia.

Ksi膮偶臋 usadowi艂 si臋 na grubym tkanym dywanie i opar艂 o fotel. Odetchn膮艂 ci臋偶ko i pr贸bowa艂 zacz膮膰 opisywa膰 bardziej przyziemne wydarzenia.

Kt贸rego艣 dnia wyja艣nisz mi dok艂adnie, co wydarzy艂o si臋 w tamtych dniach. Pami臋tam, jak uda艂em si臋 do 艣wi膮tyni, poszed艂em szlakiem i ujrza艂em, jak czekaj膮 na mnie Korelyi i Kastavan. Spytali, czy jestem got贸w zosta膰 uleczony ze swojej przypad艂o艣ci. Powiedzia艂em, 偶e tak... i od tego czasu widzia艂em r贸偶ne rzeczy, my艣la艂em r贸偶ne rzeczy, czu艂em r贸偶ne rzeczy... ale nigdy nie by艂em pewien, co si臋 dzia艂o naprawd臋, a co by艂o tylko... wyobra藕ni膮, snami lub wizjami. Zrobili mi w g艂owie taki ba艂agan, 偶e nie wiem, co dzia艂o si臋 naprawd臋. 鈥 Jego g艂os dr偶a艂 lekko na wspomnienie grozy.

Kt贸rego艣 dnia ci to wyt艂umacz臋 鈥 obieca艂em. 鈥 Je艣li tylko zechcesz. Minie troch臋 czasu, a najpewniej sam dojedziesz z tym wszystkim do 艂adu. Teraz jednak musisz mi opowiedzie膰, jak sobie radzisz i co si臋 wydarzy艂o od tamtego czasu. Gdzie s膮 Khelidowie? I Rhys... Nie dowiedzia艂em si臋, co si臋 z nim sta艂o.

Aleksander si臋 roze艣mia艂, odsuwaj膮c na bok z艂e wspomnienia.

Zak艂adam, 偶e s艂ysza艂e艣 wszystko, co m贸wili艣my, kiedy spa艂e艣.

Mog臋 zrobi膰 sporo rzeczy, kt贸re by ci臋 zaskoczy艂y, ale nie czyta膰 w my艣lach ani widzie膰 przez zamkni臋te powieki i 艣ciany, niezale偶nie od tego, czy jestem przytomny, czy nie. Za艣 co do mojego s艂uchu, obecnie bardziej przypominam pie艅 drzewa.

Tw贸j przyjaciel Hoffyd... ca艂kiem wojowniczy osobnik, jak odkry艂em... zaj膮艂 si臋 Rhysem. Doda艂 co艣 do jego dzbana z wod膮, tak mi powiedzia艂, co pozbawi艂o 艂otra przytomno艣ci, zanim zacz臋li. Kr贸lowa wszystko zorganizowa艂a i przyprowadzi艂a do mnie ciebie zamiast niego... a panienka Catrin twierdzi, 偶e tak planowali od samego pocz膮tku. Czy by艂e艣 tym r贸wnie zaskoczony jak ja?

Pokiwa艂em g艂ow膮.

Nawet nie masz poj臋cia, jak bardzo.

Hm. 鈥 Czeka艂, a偶 powiem co艣 wi臋cej, lecz nie zamierza艂em nic dodawa膰. Najpierw musia艂em porozmawia膰 z Ysanne. Kiedy Aleksander zauwa偶y艂, 偶e nie podam mu wi臋cej szczeg贸艂贸w, podj膮艂: 鈥 Ca艂a ta sprawa zaj臋艂a tak du偶o czasu, 偶e zdradziecki 艂ajdak odzyska艂 przytomno艣膰 i znik艂. Nikt nie wie, gdzie si臋 uda艂, cho膰 jeden z ludzi Kirila twierdzi, 偶e widziano go, jak jecha艂 na po艂udnie z Korelyim, kt贸remu r贸wnie偶 uda艂o si臋 wymkn膮膰 z naszych sieci. Gdy si臋 obudzi艂em w tych ruinach, zobaczy艂em ciebie le偶膮cego na pod艂odze, poci臋tego jak pieczone prosi臋, i twoj膮 kr贸low膮. Panienka Catrin zajmowa艂a si臋 wasz膮 dw贸jk膮, za艣 jej jednooki kochanek pyta艂 mnie, czy jestem szalony, czy nie, i zastanawia艂 si臋, czy mnie odwi膮za膰. G艂owa bola艂a mnie jak jasna cholera, a on ca艂y czas pr贸bowa艂 mnie uciszy膰. Gdybym nie czu艂 si臋 tak, jakby moje wn臋trzno艣ci w艂a艣nie przetarto przez sito, udusi艂bym go. Ale w ko艅cu uda艂o mu si臋 przekaza膰, 偶e w okolicy s膮 Khelidowie, i je艣li wygra艂e艣 swoj膮 walk臋, na co mia艂 szczer膮 nadziej臋, b臋d膮 cholernie w艣ciekli i zdenerwowani. Powiedzia艂em, 偶e si臋 tym zajm臋.

I zrobi艂e艣 to?

Tak. Rozkaza艂em im strzec 艣wi膮tyni albo wyrw臋 im serca. 鈥 Skrzywi艂 si臋. 鈥 Wiedzia艂em, jakich s艂贸w u偶y膰, przez wiele lat wystarczaj膮co cz臋sto stosowa艂em takie gro藕by. Byli przestraszeni i niepewni, nie mogli zobaczy膰, 偶e nie jestem... taki, jak wcze艣niej. Hoffyd, Catrin i ja wydostali艣my wasz膮 dw贸jk臋 i sprowadzili艣my was tutaj... do domu Kirila... a potem poszed艂em i znalaz艂em mojego kuzyna dok艂adnie tam, gdzie mu kaza艂em czeka膰. Podobno m贸wi艂e艣 mu, 偶eby odszed艂, je艣li w ci膮gu dnia si臋 z nim nie skontaktuj臋, ale poniewa偶 jest upartym Derzhim, czeka艂 i obserwowa艂. Razem zabrali艣my si臋 za wykurzanie Khelid贸w z ich kryj贸wki...

Powiedzia艂 mi, czego dowiedzia艂 si臋 od w艂adcy demon贸w i co tak bardzo stara艂 mi si臋 przekaza膰 z nadziej膮, 偶e zdo艂am si臋 wydosta膰 i to wykorzysta膰, nawet je艣li jemu si臋 to nie uda. Demony-Khelidowie okopali si臋 w dwudziestu miastach na granicy cesarstwa i w ka偶dym z nich stworzyli magiczn膮 bram臋 do Khelidaru. Przez te bramy na rozkaz Kastavana 鈥 albo Aleksandra 鈥 mog艂y przej艣膰 ich armie. Portale nadal stanowi艂y pewne ryzyko, gdy偶 Khelidowie postanowili za wszelk膮 cen臋 opanowa膰 cesarstwo, a pozosta艂e dziewi臋tna艣cie garnizon贸w b臋dzie mia艂o czas wr贸ci膰 do siebie po wstrz膮sie wywo艂anym przez utrat臋 demon贸w. Lecz Aleksander dowiedzia艂 si臋 r贸wnie偶, co jest konieczne do zapiecz臋towania tych portali 鈥 proste zakl臋cie, kt贸re Hoffyd opracowa艂, gdy Derzhi wygnali Khelid贸w z przygranicznej fortecy. Khelidowie nie byli wyj膮tkowo utalentowanymi czarodziejami.

... i teraz musz臋 przekaza膰 te wszystkie wie艣ci ojcu Lydii... i mojemu... gdy偶 inaczej Khelidowie nadal b臋d膮 sprowadza膰 wojsko przez pozosta艂e portale. Hoffyd m贸wi, 偶e nawet magicy Derzhich mog膮 rzuca膰 to zakl臋cie zamkni臋cia, je艣li kto艣 ich nauczy. 鈥 Ksi膮偶臋 straci艂 nagle wigor i u艣miechn膮艂 si臋 do mnie s艂abo. 鈥 Dlatego ruszam wsadzi膰 g艂ow臋 w paszcz臋 starego lwa. Ciesz臋 si臋, 偶e zdecydowa艂e艣 si臋 dzisiaj ockn膮膰. Kiril jest got贸w do drogi.

Tw贸j kuzyn? 鈥 Nie my艣la艂em zbyt jasno, gdy偶 nie domy艣la艂em si臋, do czego zmierza.

Zabiera mnie do ojca. Obowi膮zuje mnie kr贸lewskie 鈥瀢ezwanie鈥 i nakaz aresztowania ka偶dego, kto chcia艂by mi przeszkodzi膰 w jego wype艂nieniu... co oznacza ka偶dego, kto mi pomaga. Dlatego by zapewni膰 bezpiecze艅stwo Kirilowi... i upewni膰 si臋, 偶e zostanie wys艂uchany, nawet je艣li ojciec nie wys艂ucha mnie... poprosi艂em go, by pod stra偶膮 odeskortowa艂 mnie do Zhagadu.

Ale je艣li ojciec nadal uwa偶a ci臋 za szalonego...

Zamknie mnie na reszt臋 mojego 偶ycia, we藕mie now膮, m艂od膮 偶on臋 i postara si臋 o nowego dziedzica. Moja matka nie b臋dzie zadowolona, nie s膮dzisz? A je艣li si臋 zgodzi, 偶e nie jestem szalony, ale nadal b臋dzie wierzy艂, 偶e zabi艂em Dmitriego, obetnie mi g艂ow臋 i zrobi to samo. I dlatego musz臋 go przekona膰, 偶e nie jestem szalony i nie zabi艂em Dmitriego. 鈥 Nie wygl膮da艂 na pewnego siebie. 鈥 O udziale Ezzarian nie wspomn臋. Ludzie Kirila po艣wiadcz膮, co znaleziono w tutejszej fortecy. M贸j ojciec wie, 偶e Khelidowie pos艂uguj膮 si臋 magi膮 na wy偶szym poziomie ni偶 my, wi臋c mo偶e uwierzy, 偶e w jaki艣 spos贸b nade mn膮 panowali. A je艣li chodzi o Dmitriego... B臋d臋 musia艂 mu powiedzie膰, co w imi臋 bog贸w my艣la艂em, 偶e zrobi艂em. 鈥 Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. 鈥 Czy kiedykolwiek 偶y艂 na 艣wiecie cz艂owiek tak g艂upi jak ja?

M贸g艂bym wymieni膰 kilka przyk艂ad贸w 鈥 powiedzia艂em i zabra艂em si臋 za udowadnianie swojego zdania. 鈥 Czy s膮 tu mo偶e jakie艣 ubrania?

Mia艂em na sobie jedynie cienk膮 koszul臋.

Aleksander zmarszczy艂 czo艂o.

Co masz na my艣li?

My艣l臋 sobie, 偶e nigdy nie widzia艂em Zhagadu i mi艂o by by艂o go odwiedzi膰, zanim nadejdzie lato. A 偶e nie zdo艂a艂bym po drodze walczy膰 ze zb贸jami, udam si臋 tam z ochron膮.

Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie. Zabraniam. 鈥 Aleksander zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. My艣la艂em, 偶e zaraz mnie podniesie i rzuci z powrotem na 艂贸偶ko.

Ju偶 zapomnia艂e艣? 鈥 Zacisn膮艂 palce na mojej lewej r臋ce i poci膮gn膮艂 nieco do przodu. 鈥 Co powiesz, kiedy kto艣 zobaczy pi臋tno i zakuje ci臋 z powrotem w kajdany? Nie mog臋 ci臋 chroni膰. Przynajmniej do chwili kiedy za艂atwi臋 swoje sprawy... A sam wiesz, jak ma艂o prawdopodobne jest, 偶e wszystko si臋 uda. Kiril ma zbyt ma艂e wp艂ywy, by ci臋 ochroni膰. Ryzykuje wszystkim, by mnie tam doprowadzi膰. 鈥 Pu艣ci艂 moj膮 r臋k臋 i podszed艂 do drzwi. 鈥 Zrobi艂e艣 wystarczaj膮co du偶o. Jeste艣 wolny. Wracaj do domu i kochaj si臋 ze swoj膮 偶on膮.

Aleja nie zrobi艂em wystarczaj膮co du偶o, musia艂em do ko艅ca rozpracowa膰 intryg臋 demon贸w.

Skoro jestem wolnym cz艂owiekiem, panie, to nie mo偶esz mi niczego zabroni膰. A je艣li ju偶 zapomnia艂e艣, m贸j dom znajduje si臋 pod panowaniem Derzhich. I nie mam 偶ony... tak d艂ugo, jak d艂ugo Rhys 偶yje.

To znajd藕 sukinsyna i poder偶nij mu gard艂o. Mnie zostaw sprz膮tanie w艂asnego ba艂aganu. Najwy偶szy czas, 偶ebym nauczy艂 si臋, jak to robi膰.

Ale gdy min臋艂y dwie godziny i Aleksander wyjecha艂 przez bramy Parnifouru, eskortowany przez swojego kuzyna i dwunastu wojownik贸w Derzhich, ja jecha艂em z nimi, ukryty w wozie ze stertami skonfiskowanej broni i innych dowod贸w na spisek Khelid贸w, kt贸re Kiril zebra艂 podczas ataku na graniczn膮 fortec臋. Aleksander nie wiedzia艂, 偶e tam jestem, p贸ki nie znale藕li艣my si臋 tak daleko od miasta, 偶e wysy艂anie mnie z powrotem nie mia艂o sensu. Kiril, kt贸ry o moje bezpiecze艅stwo troszczy艂 si臋 mniej ni偶 o bezpiecze艅stwo Aleksandra, got贸w by艂 zaryzykowa膰 gniew kuzyna, by zapewni膰 sobie moj膮 pomoc.

Catrin by艂o nieco trudniej przekona膰.

Potrzebujemy ci臋 w Dael Ezzar, Seyonne 鈥 powiedzia艂a, gdy nakry艂a mnie na wci膮ganiu but贸w. 鈥 Te wszystkie demony, kt贸re w艂a艣nie pozbawi艂e艣 nosicieli... Jak my艣lisz, co si臋 b臋dzie dzia艂o? Trzeba roku, by si臋 zregenerowa艂y, a p贸藕niej zobaczymy taki zalew demonicznego szale艅stwa, jakiego 艣wiat jeszcze nie widzia艂. Je艣li wszystkie wros艂y w to ludzkie z艂o...

To wracaj i szk贸l swoich uczni贸w. Minie kilka tygodni, a przyjad臋 i ci w tym pomog臋. Ale je艣li ojciec Aleksandra rozka偶e go straci膰, to i tak przegramy. 艢wiat si臋 zmienia, Catrin. Wiem to. Musimy si臋 postara膰, by zmieni艂 si臋 na lepsze.

Wpatrzy艂a si臋 we mnie ciemnymi oczami.

A co z kr贸low膮? Nie mia艂e艣 okazji z ni膮 porozmawia膰.

Kiedy powr贸c臋, b臋d臋 jej s艂u偶y艂 tak, jak mi rozka偶e.

S艂u偶y艂 jej? 鈥 Ba艂em si臋, 偶e od oburzenia Catrin zap艂on膮 jej w艂osy. 鈥 Jeste艣 艣lepy? Nigdy ci臋 nie zdradzi艂a, Seyonne. Nigdy. Nie wys艂uchasz jej? Jak mo偶esz...

Po艂o偶y艂em d艂o艅 na jej zarumienionym policzku.

Przeszed艂em przez jej portal, Catrin, wi臋c rozumiem wi臋cej, ni偶 my艣lisz. Ale ona wie, tak samo jak ja, 偶e nic nie mo偶emy zrobi膰. Nie byli艣my ma艂偶e艅stwem, kiedy zosta艂em pojmany. Mog艂a swobodnie wyj艣膰 za m膮偶 i tak te偶 zrobi艂a. Jej m膮偶 偶yje. Przysi臋ga taka jak ma艂偶e艅stwo nie mo偶e zosta膰 uniewa偶niona tylko dlatego, 偶e jedna ze stron nie by艂a jej warta. Dlatego nie mog臋 by膰 dla niej niczym, je艣li nie chc臋 ryzykowa膰 tego samego z艂a, kt贸re sprowadzi艂 na siebie Rhys. Poza tym... ona zna moje serce.


* * *


Trzy tygodnie p贸藕niej sta艂em z ksi臋ciem na skalnej grani i spogl膮da艂em ponad morzem czerwono-z艂ocistych piask贸w na Zhagad. R贸偶owe iglice i z艂ociste kopu艂y stolicy wznosi艂y si臋, jakby wyrze藕bi艂y je kapry艣ne palce, za艣 na zachodnim horyzoncie oci膮ga艂o si臋 czerwone s艂o艅ce, jakby nie chcia艂o odda膰 swej w艂adzy nad 艣wiatem, gdy le偶a艂 przed nim tak pi臋kny widok.

Ach, na bog贸w dnia i nocy, pi臋kne jest, prawda? 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋, mierzwi膮c grzyw臋 Musy. 鈥 Na 艣wiecie nie ma drugiego tak cudownego miasta. Zaczekaj, a偶 zobaczysz kwiaty. Na pewno uznasz, 偶e musz膮 tu mieszka膰 wasi czarodzieje, kt贸rzy sprawili, 偶e tak pi臋knie kwitn膮.

Sta艂em przy nim, czuj膮c si臋 niemal sob膮 i ciesz膮c si臋 tym uczuciem. Ch艂odniejszy wiecz贸r po wyczerpuj膮cym upale popo艂udnia dodawa艂 mi si艂. Przez dwa d艂ugie tygodnie z trzytygodniowej podr贸偶y jecha艂em wozem. W pierwszym tygodniu budzi艂em si臋 z niespokojnego snu, by co艣 zje艣膰, napi膰 si臋 i z pomoc膮 jednego z ludzi Kirila zmieni膰 banda偶e. Drugi tydzie艅 sp臋dzi艂em odsuwaj膮c na bok sterty skonfiskowanych mieczy, w艂贸czni i lanc, kt贸re spycha艂y mnie do rogu wozu, podczas gdy przegl膮da艂em zebrane dowody. By艂y tam mapy ca艂ego cesarstwa, szkice umocnie艅, raporty o pozycjach oddzia艂贸w Derzhich z ka偶dego garnizonu w cesarstwie i listy Kastavana opisuj膮ce wszystko, od godzin zmiany stra偶y w cesarskiej rezydencji po sposoby, jak uniemo偶liwi膰 dostarczanie wody do Zhagadu. Podczas podr贸偶y przeczyta艂em ka偶dy kawa艂ek papieru i bardzo si臋 ba艂em, 偶e takie dowody nie wystarcz膮. W 偶adnym z list贸w, notatek i raport贸w nie wspomniano ani s艂owem o Aleksandrze czy Dmitrim. By膰 mo偶e ksi臋ciu uda si臋 przekona膰 ojca, 偶e jego umys艂 jest ca艂y, a Khelidowie s膮 zdrajcami, lecz nic nie udowodni, 偶e nie jest winien morderstwa.

Jedna d艂uga, sk贸rzana waliza by艂a zapiecz臋towana zakl臋ciem. Ludzie Kirila m贸wili, 偶e nale偶a艂a do lorda Kastavana, ale zamek poparzy艂 im palce, gdy pr贸bowali go otworzy膰. Po p贸艂 dnia pr贸b uda艂o mi si臋 omin膮膰 zakl臋cie, lecz w 艣rodku znalaz艂em tylko ubrania Khelida i szkatu艂k臋 wypchan膮 klejnotami i bi偶uteri膮-naszyjnikami, wisiorami, bransoletami i pier艣cieniami wszelkich rodzaj贸w. Wrzuci艂em wszystko z powrotem do walizy i z niesmakiem j膮 zatrzasn膮艂em. Aleksander zginie, je艣li nie wymy艣li rozs膮dnego powodu, kt贸ry wyja艣ni, co sk艂oni艂o go do przyznania si臋 do morderstwa. Ivan nie zrozumie opowie艣ci o wyrzutach sumienia.

Podczas trzeciego tygodnia podr贸偶y by艂em got贸w zrobi膰 wszystko, by wydosta膰 si臋 z wozu, nawet jecha膰 na jednym koniu z wojownikiem, kt贸ry najprawdopodobniej nie k膮pa艂 si臋 od czasu rytualnego obmycia w dniu urodzin. Niewygoda by艂a podw贸jnie dokuczliwa przez to, 偶e wjechali艣my w 艣rodek pustyni. Ci膮gle ruszali艣my i zatrzymywali艣my si臋 鈥 tak Derzhi oszcz臋dzali si艂y koni podczas d艂ugich w臋dr贸wek przez pustyni臋 鈥 dlatego nie mog艂em spa膰. Po kilku dniach Kiril zlitowa艂 si臋 i pozwoli艂 mi jecha膰 na jednym z jucznych koni.

Aleksander by艂 przygaszony. Jecha艂 sam albo z Kirilem i prawie si臋 nie odzywa艂. Ka偶dego dnia pyta艂 mnie o zdrowie i samopoczucie, ale nie rozmawia艂 ze mn膮 prywatnie. Ludzi Kirila ciekawi艂a moja pozycja 鈥 obcego, kt贸ry nie by艂 niewolnikiem, s艂u偶膮cym ani towarzyszem, ale byli bardzo zdyscyplinowani i odnosili si臋 do mnie z szacunkiem, zgodnie z rozkazem dow贸dcy.

Tego ostatniego wieczoru jednak ksi膮偶臋 gestem kaza艂 mi pojecha膰 za sob膮 na skaln膮 gra艅, podczas gdy reszta oddzia艂u czeka艂a z ty艂u. Ku memu zaskoczeniu Aleksander zdj膮艂 siod艂o Musy, jak tylko dotarli艣my na miejsce. Potem podszed艂 do kraw臋dzi ska艂 i gdy spojrzeli艣my ponad pustyni膮 na Per艂臋 Azhakstanu, spl贸t艂 r臋ce na piersiach i odetchn膮艂 g艂臋boko. Roze艣mia艂 si臋.

To g艂upie, 偶e bardziej boj臋 si臋 tego ni偶 oddania demonowi.

Nigdy nie wierzy艂e艣 w demony 鈥 powiedzia艂em.

Nie martwi mnie tak bardzo my艣l o 艣mierci. Nie chcia艂bym, by m贸j ojciec sprzeniewierzy艂 si臋 sprawiedliwo艣ci ze wzgl臋du na wi臋zi krwi. Ale nie chcia艂bym, 偶eby my艣la艂, 偶e zabi艂em Dmitriego z powodu drobnych uraz贸w.

Nie potrafi艂em go pocieszy膰.

B臋d臋 w pobli偶u 鈥 obieca艂em. 鈥 Je艣li b臋dziesz czego艣 potrzebowa艂, wystarczy, 偶e mnie wezwiesz.

Aleksander po艂o偶y艂 mi d艂o艅 na ramieniu.

W tej bitwie musz臋 walczy膰 samotnie, m贸j stra偶niku. I nie ma sensu zwleka膰. Trzymaj si臋 Kirila.

Kiedy s艂o艅ce opad艂o nisko nad horyzont, wskoczy艂 na oklep na Mus臋 i owin膮艂 usta i nos szalem. Z d艂ugim okrzykiem ruszy艂 w d贸艂 艣cie偶ki i przez fale piasku. Nigdy u 偶adnej istoty nie widzia艂em takiej rado艣ci jak u Aleksandra tego wieczoru, gdy p臋dzi艂 przez pustyni臋, wznosz膮c za sob膮 tumany purpury i z艂ota.




Rozdzia艂 36


Pozostali pod膮偶yli za Aleksandrem przez pustyni臋 wolniej; Kiril zdecydowanie powstrzyma艂 swoich ludzi, gdy pr贸bowali sami da膰 upust rado艣ci. Do艂膮czyli艣my do ksi臋cia dopiero, gdy dotarli艣my do pierwszego z olbrzymich kamiennych lw贸w, strzeg膮cych bram Zhagadu. Czeka艂 obok Musy, g艂adz膮c kark konia.

Ponury Kiril zsiad艂 i wyj膮艂 co艣 z juk贸w, po czym podszed艂 do miejsca, gdzie sta艂 jego kuzyn. Podjecha艂em blisko, aby s艂ysze膰 ich rozmow臋.

Ach, Zanderze, czy jeste艣 tego pewien?

Aleksander si臋 nie odezwa艂. Roz艂o偶y艂 szeroko ramiona i u艣ciska艂 mocno kuzyna, po czym odepchn膮艂 go i wyci膮gn膮艂 miecz. Ludzie Kirila zamarli w siod艂ach, lecz Aleksander odwr贸ci艂 bro艅 i poda艂 j膮 r臋koje艣ci膮 m艂odemu dennissarowi.

Dop贸ki jej nie odbierzesz 鈥 powiedzia艂 Kiril, przyczepiaj膮c bro艅 do pasa.

Aleksander kiwn膮艂 g艂ow膮 i wyci膮gn膮艂 d艂onie. Nie odpowiadaj膮c na jego spokojny wzrok, Kiril zwi膮za艂 mu nadgarstki jedwabn膮 szarf膮. Dwaj Derzhi zn贸w dosiedli koni, a Kiril wyda艂 swoim ludziom kr贸tki rozkaz. Jeden z nich chwyci艂 Mus臋 za cugle, pozostali otoczyli Aleksandra. Nie by艂o dla Derzhich gorszego upokorzenia ni偶 przymus oddania lejc贸w wierzchowca.

Nad pustyni膮 zapad艂a noc, 偶o艂nierze rozpalili pochodnie, odprowadzaj膮c nas do Cesarskiej Drogi. Po obu jej stronach majaczy艂y kamienne lwy, maj膮ce porazi膰 serce przyby艂ych podziwem i przera偶eniem wobec Derzhich i ich cesarstwa. By艂a to droga, kt贸r膮 Aleksander powinien pokona膰 triumfalnie, jako namaszczony nast臋pca cesarza. Zamiast ciszy pustyni powinien s艂ysze膰 okrzyki poddanych. Powinien nosi膰 z艂oto i diamenty, a nie wi臋zy, cho膰by jedwabne. Powinien jecha膰 w pe艂nym blasku chwa艂y swego boga, a jecha艂 w nocy. 艢wiat艂o pochodni przesuwa艂o si臋 od 艣wiat艂a do cienia w pustych oczach wielkich lw贸w, jakby bestie ze wstydem zamyka艂y powieki.

Aleksander nie okazywa艂 wstydu. Trzyma艂 si臋 prosto, g艂ow臋 unosi艂 do g贸ry. Wygl膮da艂 dumnie i wynio艣le, nawet gdy przejechali艣my przez bramy oznaczaj膮ce zewn臋trzny pier艣cie艅 miasta, a ludzie zacz臋li si臋 gromadzi膰, by zobaczy膰, jak ich znajduj膮cy si臋 w nie艂asce ksi膮偶臋 wraca do domu. Jego imi臋 przelecia艂o przez miasto niczym nocny wiatr, wyganiaj膮c ludzi z o艣wietlonych lampami dziedzi艅c贸w, gdzie siedzieli, poci膮gaj膮c z niewielkich kubk贸w paruj膮cy nazrheel. Jego imi臋 furkota艂o po艣r贸d pi臋knych dom贸w i mi臋dzy kamiennymi 艂awami przy obsadzonych kwiatami publicznych studniach, gdzie ludzie plotkowali z przyjaci贸艂mi, rozkoszuj膮c si臋 ch艂odem wieczoru.

Cho膰 nosi艂em pustynne szaty i by艂o ma艂o prawdopodobne, by kto艣 zobaczy艂 znak na mojej twarzy, nie mog艂em opanowa膰 niepokoju, gdy t艂um zg臋stnia艂. Czu艂em ich oczy na moich plecach, badawcze, zadziwione, i z艂apa艂em si臋 na tym, 偶e szuka艂em w morzu twarzy oczu, kt贸re wiedzia艂y o widzeniu wi臋cej ni偶 inne. Tylu Derzhich. Kilku wszechobecnych Manganarczyk贸w, kt贸rzy zdawali si臋 radowa膰 ci臋偶k膮 prac膮 dla imperium, jak膮 brzydzi艂y si臋 inne rasy wojownik贸w. Suzai艅scy kupcy. Szczup艂y lud Kuvai, gromadz膮cy si臋 wok贸艂 ku藕ni i o艣rodk贸w sztuki w wielkich miastach. Kilku Thrid贸w, gdy偶 ciemnosk贸rzy najemnicy nie czuli si臋 dobrze w wielkich o艣rodkach handlu i starali si臋 trzyma膰 w艂asnych ziem.

Z艂e przeczucia wisia艂y nad nami niczym wycelowane w plecy strza艂y. Wyostrzy艂em zmys艂y, szukaj膮c 偶膮dnego zemsty Khelida, lecz to nie Khelid mnie zaskoczy艂. Co do...? Przez kr贸tk膮 chwil臋 widzia艂em par臋 ciemnych, sko艣nych oczu, podobnych do oczu ryby, osadzonych w szerokiej twarzy. Rhys! Spogl膮da艂 prosto na mnie, jakby m贸g艂 przenikn膮膰 wzrokiem chust臋 owini臋t膮 wok贸艂 twarzy. Czemu przyby艂 do Zhagadu? Znikn膮艂 natychmiast w ludzkim morzu, gdy tylko przejechali艣my przez drugi pier艣cie艅 kamienia do samego serca miasta.

Wewn膮trz drugich mur贸w Zhagadu mogli mieszka膰 tylko Derzhi. Im bardziej zbli偶ali艣my si臋 do cesarskiego pa艂acu, tym 艣mielszy stawa艂 si臋 t艂um. Napiera艂 na 偶o艂nierzy Kirila.

Morderca... jego krewny... co za wstyd... szaleniec... Athosie, strze偶 nas od potwora... bratob贸jca... szaleniec...

Kiril i jego ludzie trzymali gapi贸w z dala od Aleksandra, a raz, gdy ludzie ca艂kowicie zablokowali drog臋, m艂ody dennissar wykrzykn膮艂 gniewnie:

Poddaje si臋 woli cesarza! Cesarz go os膮dzi! Nie wy! Aleksander wyszepta艂 co艣 do Kirila; nie poruszy艂 g艂ow膮 ani nie oderwa艂 wzroku od miejsca przed sob膮. M艂ody Derzhi nic nie odpowiedzia艂, tylko utorowa艂 mu drog臋 w艣r贸d t艂uszczy do pa艂acowych schod贸w. Kiedy tam dotarli艣my, zsiedli艣my z koni, a Kiril rozstawi艂 ludzi wok贸艂 Aleksandra, gestem nakazuj膮c mi stan膮膰 tu偶 przy nim. Poprowadzono nas po szerokich schodach i przez rozleg艂e atrium cesarskiego pa艂acu. Nie by艂o czasu na podziwianie budynku; uchwyci艂em tylko przelotne wra偶enie unosz膮cych si臋 niezwykle wysoko sufit贸w, jaskrawych barw na murach i wdzi臋cznych 艂uk贸w, kt贸re prowadzi艂y szepcz膮ce wiatry przez zimny kamie艅. B艂ogos艂awi艂em zwiewn膮 bia艂膮 chust臋, kt贸r膮 mi dano do owini臋cia twarzy, by powstrzymywa艂a piasek przed wpadaniem do oczu.

Kiril rozmawia艂 z p贸艂nagim m臋偶czyzn膮 o wspaniale rze藕bionym ciele, nosz膮cym trzy kolczyki w jednym uchu i warkocz si臋gaj膮cy poni偶ej pasa. Musia艂 by膰 padiszem, lidunnijskim stra偶nikiem cesarza. S艂ysza艂em, 偶e lidunni potrafi膮 przetr膮ci膰 m臋偶czy藕nie kr臋gos艂up i wcale si臋 przy tym nie zm臋cz膮. Widz膮c go, by艂em zdolny w to uwierzy膰. Kiwn膮wszy g艂ow膮, padisz poprowadzi艂 nas przez okr膮g艂e, otoczone kolumnami atrium, po czym otworzy艂 drewniane drzwi pi臋膰 razy wi臋ksze od cz艂owieka.

Ivan siedzia艂 na podwy偶szeniu na ko艅cu skromnie urz膮dzonej, niczym nieozdobionej komnaty. Wygl膮da艂o, 偶e to sala narad, gdy偶 po bokach sta艂o kilka d艂ugich sto艂贸w, za kt贸rymi pi臋trzy艂y si臋 stosy ciemnych poduszek. Obecnie nikt na nich nie zasiada艂. Padisz zaj膮艂 miejsce po lewicy siedz膮cego z kamienn膮 twarz膮 monarchy. Po prawej sta艂 Korelyi.

呕o艂膮dek mi si臋 skr臋ci艂. Cho膰 Aleksander nie m贸g艂 nie dostrzec niebezpiecze艅stwa, nie waha艂 si臋, wszed艂 do pokoju i ukl膮k艂, dotykaj膮c g艂ow膮 bia艂ego kamienia. Pozosta艂 w tej podda艅czej pozie, oczekuj膮c, a偶 ojciec pozwoli mu wsta膰. Kiril sta艂 obok niego i k艂ania艂 si臋 tak, jak przysta艂o 偶o艂nierzowi na stra偶y. Nim pad艂o cho膰by jedno s艂owo, gest cesarskiego palca kaza艂 zamkn膮膰 drzwi przed pozosta艂ymi.

Adiutant Kirila, m臋偶czyzna o imieniu Fedor, ustawi艂 偶o艂nierzy tu偶 przed drzwiami. Nie by艂 pewien, co ze mn膮 uczyni膰, wi臋c zaproponowa艂em, 偶e poczekam w niewielkiej alkowie mi臋dzy rz臋dami 偶艂obionych kolumn i 艣cian膮. By艂o to miejsce, z kt贸rego mog艂em obserwowa膰 drzwi, samemu nie b臋d膮c widzianym.

Powiedzia艂em Aleksandrowi prawd臋. Nie mog艂em nic us艂ysze膰 przez 艣ciany, niewa偶ne, jak bardzo si臋 stara艂em. Musia艂em wi臋c czeka膰 wraz z pozosta艂ymi, p贸ki Kiril nie wypad艂 przez drzwi. Min臋艂o mniej ni偶 p贸艂 godziny.

Fedor! 鈥 G艂os m臋偶czyzny brzmia艂 nagl膮co.

Tak, panie?

Niech zanios膮 reszt臋 dowod贸w z wozu do... bogowie, gdzie? 鈥 Kiril przycisn膮艂 do czo艂a zaci艣ni臋t膮 pi臋艣膰. 鈥 Za zachodnim skrzyd艂em znajduje si臋 stary pok贸j kap艂an贸w, za kapliczk膮 Druyi. Pospiesz si臋 i nie pozw贸l, aby ktokolwiek zobaczy艂, co robisz.

Wyszed艂em ze swojej niszy, got贸w zaczepi膰 m艂odego Derzhiego, nim si臋 cofnie, lecz gestem nakaza艂 mi zosta膰 tam, gdzie by艂em. Przeszed艂 przez atrium i odezwa艂 si臋 do jednego z dworak贸w, kt贸ry sp臋dzali 偶ycie kr臋c膮c si臋 przed cesarskimi drzwiami, czekaj膮c na mo偶liwo艣膰 wykonania jakiej艣 us艂ugi. Gdy kilka chwil p贸藕niej wr贸ci艂em do swojej niszy, Kiril trz膮s艂 si臋 od t艂umionej w艣ciek艂o艣ci.

Umrze o 艣wicie, a do tego czasu nie wolno mu si臋 z nikim zobaczy膰. Ani z matk膮, ani z kuzynem, s艂u偶膮cym czy przyjacielem.

Na ognie bog贸w! 鈥 zawo艂a艂em, nieprzygotowany, 偶e wszystko rozegra si臋 tak szybko. 鈥 Nie wys艂ucha艂 go?

Cesarz, zanim pozwoli艂 nam m贸wi膰, za偶膮da艂 dowodu na to, 偶e Zander nie zamordowa艂 Dmitriego. Zander pr贸bowa艂 wyja艣ni膰 swoj膮 g艂upot臋 i udzia艂 Khelid贸w, lecz m贸j wujek nie chcia艂 tego s艂ucha膰. Wszystko, co powiedzia艂, to 鈥瀗ajpierw dow贸d鈥. Zander przyzna艂, 偶e ma na to tylko swoje s艂owo. Lecz cesarz stwierdzi艂, i偶 Zander ju偶 da艂 mu s艂owo, 偶e to jego wina, i skoro nie ma innego 偶ycia w zamian za 偶ycie cesarskiego brata, musi odda膰 swoje. 鈥 Kiril opar艂 g艂ow臋 o kolumn臋 i cedzi艂 przez zaci艣ni臋te z臋by: 鈥 Przynajmniej wydaje si臋, 偶e wydanie takiego wyroku przysz艂o wujowi z trudem. S膮dzi艂em, 偶e z艂amie pod艂okietniki krzes艂a. Jak mo偶esz si臋 spodziewa膰, Zander nie chcia艂 si臋 z nim spiera膰, poprosi艂 tylko o pozwolenie porozmawiania o zdradzie wewn膮trz kr贸lestwa.

I co z tego?

Nie dosta艂 pozwolenia. Cesarz nie chcia艂 s艂ucha膰 鈥瀘szczerstw stworzonych po to, by ukry膰 przest臋pstwo s艂abego cz艂owieka鈥. Na bog贸w nocy... s艂abego cz艂owieka. 鈥 Kiril zacisn膮艂 pi臋艣ci i przycisn膮艂 je do kamienia za g艂ow膮. 鈥 Kazano mi wyj艣膰 i powiadomi膰 kata... niech Athos si臋 nad nim zlituje. Potem wuj kaza艂 mi zwr贸ci膰 wszystko, co zabrali艣my z fortecy Khelid贸w, przekl臋temu, u艣miechni臋temu Korelyiemu.

Lecz tego nie uczyni臋. Wcze艣niej b臋d膮 musieli obci膮膰 mi r臋ce. Wy艣l臋 listy do ca艂ej szlachty cesarstwa i ka偶臋 im s艂ucha膰. Przynajmniej tyle Zander osi膮gnie. Poderw臋 ca艂e to cesarstwo na...

Ciszej, panie. 鈥 Obawia艂em si臋, 偶e powie zdradzieckie s艂owa, kt贸re mia艂 ju偶 na ko艅cu j臋zyka. 鈥 Gdzie go zabrali?

Tym razem to nie zadzia艂a. Nie wyci膮gniesz go stamt膮d. Zes艂ali go do najg艂臋bszych loch贸w na tej stercie kamieni, a s膮 one naprawd臋 g艂臋boka. Nie dotrzesz do niego, chyba 偶e twoja magia potrafi stopi膰 stal i kamie艅.

Nie pozwol臋 mu umrze膰.

Pos艂uchaj mnie, Seyonne. 鈥 Kiril chwyci艂 mnie za rami臋 i wci膮gn膮艂 g艂臋biej w mrok. 鈥 Wiem o tym. Nie pozwoli, aby艣 umar艂 wraz z nim. Masz swoje zadanie. I nie my艣l, 偶e nie zosta艂e艣 niezauwa偶ony. Korelyi trzy razy pyta艂 o 鈥瀍zzaria艅skiego niewolnika鈥 i rol臋, jak膮 odegra艂 w ucieczce mojego kuzyna z Capharny. Zander odpar艂 tylko, 偶e robi艂e艣 to, co ci kazano, i uwolni艂 ci臋, gdy nie mia艂 ju偶 z ciebie po偶ytku. Powiedzia艂, 偶e nie wie ani nie interesuje go, gdzie si臋 uda艂e艣, lecz nie s膮dz臋, aby Khelid mu uwierzy艂.

Musimy mu pom贸c, panie.

Kiril przetar艂 twarz znu偶onym gestem; ca艂y jego gniew gdzie艣 znikn膮艂.

Musz臋 porozmawia膰 z kilkoma osobami. Nim wyjecha艂em z Parnifouru, wys艂a艂em kilka wiadomo艣ci. By膰 mo偶e dostan臋 odpowied藕. Na pewno dowiem si臋, gdzie wsadzili Zandera. Na razie powiniene艣 i艣膰 z Fedorem. Musisz trzyma膰 si臋 w ukryciu.

Kiwn膮艂em g艂ow膮 i pospiesznie wyszed艂em za lud藕mi Kirila, pozostawiaj膮c m艂odego dennissara opartego o kolumn臋.


* * *


Nast臋pne dwie godziny sp臋dzi艂em w niewielkim kamiennym pokoju, na kt贸rego murach wymalowano freski, przedstawiaj膮ce w艣ciek艂ego, byczego boga Derzhich. Z艂o偶yli艣my listy i zwoje w pop臋kanych kamiennych skrzyniach, kt贸re niegdy艣 kry艂y szaty i przybory liturgiczne. Wszelkie cenne przedmioty zabrano, gdy zwi膮zany z ziemi膮 Druya wypad艂 z 艂ask na rzecz lepiej si臋 prezentuj膮cego Athosa, pozostawiaj膮c komnat臋 kap艂an贸w poplamion膮 zakrzep艂膮 zwierz臋c膮 krwi膮, za艣miecon膮 gnij膮cymi strz臋pami ubra艅, wypalonymi ogarkami 艣wiec i du偶ym zapasem paj膮k贸w i martwych much.

Podczas gdy ludzie Kirila wynosili z woz贸w setki sztuk broni, jeszcze raz przejrza艂em przy 艣wietle wyszczerbionej miedzianej latarni listy i zapiski. Szuka艂em czegokolwiek, jakiegokolwiek dowodu na spisek, kt贸ry rzuci艂 Aleksandra na kolana. Nie musia艂o to by膰 nic wielkiego. Ivan uwielbia艂 Aleksandra i tylko jego uparta derzhyjska g艂owa zmusza艂a go do wydania tego strasznego wyroku. Lecz tak samo jak wcze艣niej, niczego nie znalaz艂em.

Poddawszy si臋, zacz膮艂em rozgl膮da膰 si臋 po arsenale, szukaj膮c jakiej艣 broni. Potrzebowa艂em czego艣 wzgl臋dnie nowego, czego艣, co nie mia艂o w sobie wielkiego dziedzictwa krwi i nienawi艣ci, jakie utrudni艂oby mi zwi膮zanie tego z w艂asnymi zakl臋ciami. By艂 tam ka偶dy rodzaj broni, ostrza proste i zakrzywione, gerrawy z klingami po obu stronach i przeznaczone do trzymania po艣rodku, rapiery, d艂ugie miecze, sztylety, kr贸tkie miecze, kind偶a艂y. Wiele z nich wi膮za艂o si臋 z demonicznymi zakl臋ciami. Ostrzeg艂em wi臋c 偶o艂nierzy Kirila, aby si臋 nie skaleczyli. W po艂owie sterty natkn膮艂em si臋 na d艂ugi, owini臋ty w tkanin臋 pakunek przewi膮zany szarf膮. Zaciekawiony, przeci膮艂em j膮 i odkry艂em wspania艂e, 艣wie偶o wykute ostrze, jeszcze pokryte olejem. Jego kraw臋dzie mog艂y przeci膮膰 skrzyd艂o 膰my. Przetar艂em go tkanin膮, aby zobaczy膰 grawerunek. Jelec mia艂 kszta艂t skrzyd艂a soko艂a, g艂adkiego, prostego, wdzi臋cznie zakrzywiaj膮cego si臋 w stron臋 d艂oni, a r臋koje艣膰... Gdy przysun膮艂em lamp臋 i przyjrza艂em jej si臋 dok艂adnie, d艂o艅 mi zadr偶a艂a. W艣r贸d pi臋knego rysunku li艣ci winoro艣li znajdowa艂y si臋 znaki krocz膮cego lwa i soko艂a. Prezent na dakrah Aleksandra. Wieziony przez Dmitriego, gdy spieszy艂 w g贸ry, ryzykuj膮c przejazd przez roj膮c膮 si臋 od bandyt贸w prze艂臋cz Jybbar, by dostarczy膰 ukochanemu bratankowi miecz godny cesarza. Je艣li trafi艂 tu miecz Aleksandra, co si臋 sta艂o z mieczem Dmitriego?

Gdy obwo艂ano pierwsz膮 godzin臋 dnia egzekucji Aleksandra, Kiril zasta艂 mnie, jak przegl膮da艂em jeden miecz po drugim, po czym odrzuca艂em je na stert臋 w przeciwleg艂ym k膮cie.

Co, w imi臋 Athosa, robisz? 鈥 spyta艂, staj膮c w drzwiach, z d艂o艅mi opartymi na biodrach.

Podejd藕 鈥 odpar艂em cicho, zdecydowany, 偶e ani jedno s艂owo o moim odkryciu nie dotrze do Korelyiego. Pokaza艂em mu miecz i natychmiast zrozumia艂. Zabra艂 si臋 do pracy, opisuj膮c mi bro艅 Dmitriego, co nieco przyspieszy艂o nasze poszukiwania. Po kilku minutach przerwa艂.

Je艣li maj膮 jego miecz, mog膮 mie膰 r贸wnie偶 sygnet. Przekl臋ci mordercy i z艂odzieje r贸wnie偶 go zabrali.

Natychmiast pomy艣la艂em o wypchanej klejnotami kasetce w podr贸偶nym kufrze Kastavana i zacz膮艂em j膮 przegl膮da膰, podczas gdy Kiril dalej szuka艂 miecza. W tej samej prawie chwili krzykn臋li艣my, jest鈥 i odwr贸cili艣my si臋 do siebie: Kiril ze zu偶ytym szerokim mieczem w d艂oniach, ja z sygnetem, na kt贸rym wyrze藕biono soko艂a.

Mamy go! 鈥 powiedzia艂 gor膮czkowo Kiril. 鈥 Natychmiast id臋 do cesarza.

Nie. Czekaj. 鈥 Nienawidzi艂em my艣li, 偶e musz臋 go powstrzyma膰. Obaj czuli艣my, jak za naszymi plecami skrada si臋 艣wit. 鈥 Musimy si臋 zastanowi膰. Korelyi powie, 偶e mieli艣my je przez ca艂y czas. 呕e schowali艣my je mi臋dzy broni膮 Khelid贸w.

Kiril wygl膮da艂 na zaskoczonego.

Przysi臋gn臋 na gr贸b mojego ojca. Na honor matki.

Nie. Musimy si臋 upewni膰. 鈥 Usiad艂em, patrz膮c na pier艣cie艅, szukaj膮c w g艂owie jakiego艣 sposobu na przekonanie Ivana do prawdy. Oczywi艣cie doszed艂em do wniosku, 偶e nie zdo艂amy tego zrobi膰. Musia艂 to za nas uczyni膰 Korelyi. A skoro chcieli艣my go do tego zmusi膰, musieli艣my zaryzykowa膰 wszystko. Pytanie tylko, czy Korelyi wie, 偶e rzeczy Dmitriego znajduj膮 si臋 w 艂upie Kirila.

Jestem tego pewien 鈥 powiedzia艂 m艂ody Derzhi. 鈥 Kaza艂 cesarskim pos艂a艅com nachodzi膰 mnie ca艂膮 noc. Gor膮czkowo pragnie otrzyma膰 te rzeczy. S膮dzi艂em, 偶e chce zapobiec wys艂aniu list贸w, ale to ma wi臋cej sensu.

Khelid chcia艂, aby Aleksander nie 偶y艂. Brakowa艂o mu ju偶 demon贸w, a ksi膮偶臋 okaza艂 si臋 zbyt silny, aby podda膰 si臋 zwyczajnej magii. By艂by niebezpiecznym przeciwnikiem. Wzi膮艂em dwa miecze oraz sygnet i schowa艂em je do kufra Kastavana, zamykaj膮c go ponownie khelidzkim zakl臋ciem i upewniaj膮c si臋, 偶e na powierzchni nie pozosta艂y 偶adne 艣lady mojej dzia艂alno艣ci.

Co robisz?

Musimy odda膰 wszystko, jak chce tego Korelyi 鈥 odpar艂em.

Oczywi艣cie tego nie zrobimy. 鈥 Kiril zastawi艂 sob膮 drzwi, jakbym zamierza艂 wynie艣膰 jego skarb w kieszeniach.

Je艣li chcesz, aby Aleksander ujrza艂 jutrzejszy wsch贸d s艂o艅ca, zrobisz dok艂adnie to, co ci powiem.


* * *


O pierwszej godzinie 艣witu m艂ody dennissar Derzhich, 艣mierdz膮c mocno alkoholem, stan膮艂 na centralnym podw贸rzu cesarskiego skrzyd艂a mieszkalnego i zacz膮艂 rzuca膰 kamieniami w pewne okno na drugim pi臋trze. Przeklina艂 przy tym i szlocha艂 wniebog艂osy.

Wy艂a藕, ty khelidzka 艣winio! We藕 swoje przekl臋te rzeczy, a wraz z nimi honor Derzhich! Co mnie obchodzi cesarstwo, skoro najszlachetniejszy z ksi膮偶膮t nie 偶yje? Bierz sw贸j 艣mierdz膮cy skarbiec i ud艂aw si臋 nim! Potrzebujesz broni, aby wbi膰 j膮 w serce? Wybierz sobie co艣, ale 偶adnej broni nie b臋dzie trzeba, gdy 偶a艂osne s艂o艅ce obejmie tego przekl臋tego ranka swoj膮 stra偶!

Po kolejnym gradzie kamieni w otwartych oknach zacz臋艂y pojawia膰 si臋 g艂owy.

Wy艂a藕, z艂oczy艅co, i odbierz swoj膮 cen臋 krwi!

Na rze藕bionych kamieniach bruku, na brzegach klon贸w i szemrz膮cych fontann wy艂o偶ono ka偶d膮 paczk臋 list贸w, ka偶dy miecz, ksi臋g臋 i klejnot, zabrany z fortecy Khelid贸w... z wyj膮tkiem podr贸偶nego kufra Kastavana i dw贸ch dodatkowych mieczy, kt贸re si臋 w nim znajdowa艂y. Wiedzia艂em o tym, gdy偶 siedzia艂em na dachu pa艂acu za kamiennym cherubinem dusz膮cym w d艂oni w臋偶a. Sk贸rzany kufer Kastavana trzyma艂em na kolanach.

Na podw贸rze wbiegli trzej stra偶nicy, lecz Kiril odp臋dzi艂 ich mieczem i sztyletem.

Nie, na pewno st膮d nie wyjd臋! Nie, dop贸ki lord Korelyi nie przyjdzie odebra膰 swoich rzeczy i nie przysi臋gnie mojemu cesarzowi, 偶e jest tutaj wszystko. Nie pozwol臋, by m贸j honor plami艂y oskar偶enia o kradzie偶. Czy nie do艣膰, 偶e og艂asza naszego ksi臋cia morderc膮?

Nikt w pa艂acu ju偶 chyba nie spa艂, skoro za godzin臋 mia艂a si臋 rozpocz膮膰 egzekucja kogo艣 z rodziny kr贸lewskiej. Z tego, co m贸wi艂 Aleksander w ostatnich miesi膮cach, wiedzia艂em, 偶e Kirila kochali wszyscy, z Ivanem i Jeny膮 w艂膮cznie. Nie by艂em wi臋c zaskoczony, gdy zobaczy艂em, jak sam cesarz wychodzi spotka膰 si臋 ze swoim zrozpaczonym siostrze艅cem.

Chod藕, ch艂opcze. To nic nie da.

Ach, szlachetny panie 鈥 powiedzia艂 Kiril, kl臋kaj膮c, lecz nadal wyci膮gaj膮c miecz i sztylet tak, by trzyma膰 z dala stra偶nik贸w... Dla kogo艣, kto wydawa艂 si臋 tak pijany, stanowi膰 to musia艂o nie lada wyczyn. 鈥 Czemu nie p艂aczesz wraz ze mn膮? Czemu nie uratujesz mojego honoru, aby z tego czarnego dnia przysz艂o co艣 dobrego?

Honor nie ma tu nic do rzeczy, Kirile 鈥 rzek艂 ostro cesarz. 鈥 Kaza艂em zwr贸ci膰 ci w艂asno艣膰 Khelid贸w, kt贸ra zosta艂a nielegalnie zabrana z ich rezydencji. Robisz to, co musisz. Jak ka偶dy derzhyjski wojownik, nawet je艣li to boli.

Ka偶 zatem przyj艣膰 im tu i powiedzie膰, 偶e niczego nie brakuje. Prosz臋, panie, m贸j wuju. Oszcz臋d藕 dzi艣 cho膰 jedno 偶ycie, gdy偶 przysi臋gam, 偶e je艣li mam by膰 obwo艂any z艂odziejem tego samego dnia, w kt贸rym m贸j kuzyn zostanie obwo艂any martwym, nie ujrz臋 jego ko艅ca!

Jak przypuszcza艂em, odziany w szkar艂atny p艂aszcz Korelyi wyszed艂 z obro艣ni臋tego winoro艣l膮 podcienia pode mn膮.

Zatem tw贸j siostrzeniec uzna艂, 偶e pos艂usze艅stwo musi zosta膰 utopione w winie, wasza wysoko艣膰? Nie jest to dobra lekcja dla kogo艣, kto pozostaje w s艂u偶bie dyplomatycznej cesarza.

Nie czas na 偶arty, Korelyi 鈥 warkn膮艂 Ivan. 鈥 Zbieraj swoje rzeczy i niech to si臋 sko艅czy.

Nie zosta艂em, aby pos艂ucha膰 reszty, jak Kiril b臋dzie nalega艂, by Korelyi dok艂adnie sprawdzi艂 wszystko, zanim rozka偶e to zabra膰, jak Ivan b臋dzie krzycza艂, lecz z pewno艣ci膮 skorzysta z ka偶dej chwili, by odwlec przera偶aj膮ce obowi膮zki poranka. Gdy przedosta艂em si臋 przez okno na poddaszu i zbieg艂em po w膮skich schodach prowadz膮cych do g贸rnego korytarza i pokoj贸w Khelida, skupi艂em si臋 tym, co robi臋. Do艣膰 ju偶 my艣la艂em o Aleksandrze siedz膮cym w celi, w szorstkiej, szarej tunice wi臋藕nia, jak膮 dano mu w zamian za bogate szaty, z rozplecionymi w艂osami, czekaj膮cym na m臋偶czyzn臋 w czarnym kapturze, kt贸ry poprowadzi go na podw贸rze ku ustawionemu tam zakrwawionemu klocowi.

Tam! Obok nast臋pnych drzwi stali dwaj Khelidowie. Przywo艂awszy zakl臋cie, kt贸re tworzy艂em przez ostatnich kilka godzin, przyzwa艂em posta膰, kt贸ra w przy膰mionym 艣wietle wygl膮da艂a podobnie do Korelyiego. Widmo gestem wezwa艂o dw贸ch stra偶nik贸w i znikn臋艂o na schodach. Stra偶nicy pobiegli za nim, a ja pogna艂em do drzwi. Szybko rozpozna艂em zakl臋cie zamykaj膮ce i przeciwstawi艂em mu si臋. Postawi艂em kufer obok szafy Korelyiego. Potem wyszed艂em, ponownie rzuci艂em czar i wr贸ci艂em na swoje miejsce na dachu.

Korelyi krzycza艂 na Kirila:

... a tak偶e zostanie pozbawiony g艂owy za pomoc zdradzieckiemu mordercy. Tw贸j kuzyn odebra艂 偶ycia mojemu panu Kastavanowi niesprowokowany, nie po m臋sku, a teraz ty skrad艂e艣 jego rzeczy, rzeczy, stanowi膮ce dziedzictwo jego dzieci, klejnoty, b臋d膮ce od pokole艅 w jego rodzinie. Ten p艂aczliwy harmider to tylko zas艂ona dla waszego 艂otrostwa.

Do艣膰 鈥 powiedzia艂 Ivan. 鈥 Czy obaj nie macie ani krztyny szacunku? Szydzicie sobie z tego tragicznego dnia? Jak dla mnie, mo偶ecie obaj zawisn膮膰. 鈥 Cesarz odwr贸ci艂 si臋, by odej艣膰.

Nie. Nie. Nie. To nie tak mia艂o by膰.

Kiril, wci膮偶 wymachuj膮c broni膮, spojrza艂 do g贸ry i dostrzeg艂 m贸j sygna艂. Opar艂 si臋 o kamienny obelisk i schowa艂 miecz do pochwy, wykorzystuj膮c r臋ce i nagle trze藕wy g艂os, aby odp臋dzi膰 stra偶nik贸w.

Wasza wysoko艣膰, chc臋 tylko broni膰 honoru swojego imienia... twojego imienia. Udziel mi pos艂uchania przez mi艂o艣膰 do mojego pana Dmitriego. By艂 moim jedynym ojcem, panie, i nie pozwol臋, by jego imi臋 kala艂y k艂amstwa jakiego艣 cudzoziemca. Musisz os膮dzi膰, dlaczego ten cz艂owiek uzna艂 za stosowne zmiesza膰 honor naszej rodziny z b艂otem.

Ivan si臋 zatrzyma艂... podobnie jak bicie mego serca. Kiril wykorzysta艂 t臋 chwil臋 wahania.

M贸j panie, ten oto Korelyi twierdzi, 偶e mam w swoim posiadaniu baga偶 nale偶膮cy do lorda Kastavana, lecz czemu mia艂bym chcie膰 czego艣 od osoby, kt贸ra, jak s膮dz臋, zabi艂a mojego likai? Wola艂bym raczej zgni膰 w kajdanach, nim wzi膮艂bym cho膰by klejnot, drobiazg czy monet臋, kt贸ra przesz艂a przez r臋ce zab贸jcy lorda Dmitriego. Daj臋 g艂ow臋, 偶e te skarby s膮 w posiadaniu lorda Korelyi. S膮dz臋, 偶e chce widzie膰 wszystkich m臋偶czyzn z rodu Denischkar znies艂awionych lub martwych.

艢wiat艂o 艣witu przesun臋艂o si臋 z szaro艣ci do czerwieni, gdy s艂o艅ce wys艂a艂o swoje pierwsze ostrze偶enie i ka偶de oko na podw贸rzu unios艂o si臋 do g贸ry. Korelyi wybuchn膮艂 艣miechem.

Czy ten ch艂opiec, pacho艂ek mordercy, s膮dzi, 偶e zdo艂a za膰mi膰 takim przedstawieniem zdolno艣膰 os膮du cesarza? Je艣li sta膰 go tylko na te s艂abe intrygi, obawiam si臋 o los Derzhich.

To chyba nie by艂 najlepszy moment, aby Khelid si臋 艣mia艂.

Rozstrzygniemy spraw臋 zaraz 鈥 zdecydowa艂 cesarz. 鈥 Zaprowad藕cie mnie do pokoj贸w Khelida. 鈥 Ivan wszed艂 do pa艂acu przez drzwi znajduj膮ce si臋 pod moj膮 grz臋d膮.

Pami臋taj, Kirile. Przypomnij cesarzowi, 偶e twoi ludzie sparzyli si臋 na tej skrzyni. Nie m贸g艂 otworzy膰 jej nikt poza czarodziejem. Pami臋taj, by by膰 przewodnikiem, ale nie prowadzi膰. Niech wina sama si臋 ujawni. Niech pycha Korelyiego go zrujnuje. Niech sprawy rozwijaj膮 si臋 tak, by Khelid nie mia艂 czasu si臋 zastanowi膰, jak to si臋 wszystko sta艂o.

Czeka艂em, wstrzymuj膮c oddech, po czym z pokoju pode mn膮 dolecia艂 taki ryk w艣ciek艂o艣ci, 偶e zadr偶a艂y dach贸wki, na kt贸rych siedzia艂em. Ivan. Czy taki smutek wywo艂a艂 tylko widok rzeczy nale偶膮cych do jego zmar艂ego brata? Czy mo偶e poj膮艂, 偶e omal nie pope艂ni艂 straszliwej pomy艂ki? A mo偶e... o bogowie... nim wyszed艂, wyda艂 rozkaz egzekucji, aby pod wp艂ywem smutku Kirila go nie cofn膮膰?

Promie艅 czerwonego 艣wiat艂a odbi艂 si臋 na metalowym pokryciu komina po drugiej stronie podw贸rza. Bez wahania zerwa艂em si臋 i pobieg艂em po pochy艂o艣ci, szybko, w g贸r臋 i w d贸艂, przeskakuj膮c z jednego dachu na drugi. Po艣lizg, z艂apa膰 si臋 czego艣. Zn贸w na nogach. Przywo艂a膰 wiatr. Nie mia艂em skrzyde艂, ale potrzebowa艂em czego艣, co przyspieszy ruch st贸p, by pom贸c mi wspi膮膰 si臋 na g贸r臋. Dlaczego tak d艂ugo czeka艂em? Gdy偶 nigdy nie spodziewa艂em si臋, 偶e Ivan opu艣ci egzekucj臋 w艂asnego syna. Uwa偶a艂em, 偶e jest wyj膮tkowo twardy, ale by艂 tylko ojcem, kt贸ry musia艂 prze偶y膰 straszliw膮 konieczno艣膰.

Skoczy艂em z dachu wschodniego skrzyd艂a ponad otch艂ani膮 do koszar, po 艂agodnej pochy艂o艣ci w g贸r臋 i w d贸艂, do muru wi臋ziennego dziedzi艅ca.

Sta膰! W imi臋 cesarza! 鈥 krzycza艂em.

Kr臋py, odziany w czarny kaptur m臋偶czyzna zas艂oni艂 mi widok Aleksandra. Widzia艂em tylko zwi膮zane na plecach r臋ce i d艂ugie, go艂e nogi wystaj膮ce spod szarej tuniki, gdy kl臋cza艂 na stopniu. 呕yje czy nie? Czy szaro odziana posta膰 osunie si臋 i upadnie? Szeroki top贸r powoli uni贸s艂 si臋 w powietrze. Na ostrzu nie by艂o 艣lad贸w krwi.

Sta膰! 鈥 wrzasn膮艂em znowu, tym razem g艂osem Ivana. 鈥 Tw贸j cesarz ci to rozkazuje!

Kat znieruchomia艂 i rozejrza艂 si臋 zdziwiony, gdzie stoi jego pan, skoro s艂yszy go tak wyra藕nie.

Nie pozw贸l temu toporowi opa艣膰, mistrzu 鈥 powiedzia艂em 鈥 albo sam pod niego trafisz. U艂askawiam tego wi臋藕nia. Nie umrze dzisiaj.




Rozdzia艂 37


Po imperium kr膮偶y艂y plotki, 偶e Ivan zha Denischkar dotkn膮艂 kiedy艣 d艂oni Athosa, dlatego w ostatnich latach swego panowania trzyma艂 si臋 raczej na uboczu, aby to kontemplowa膰. M贸wi艂o si臋, 偶e w dniu, gdy ocali艂 syna przed spiskiem Khelid贸w, potrafi艂 przenie艣膰 g艂os przez ca艂y cesarski pa艂ac, a poniewa偶 by艂o to o 艣wicie, Athos musia艂 udzieli膰 mu swojej mocy.

Takie plotki bardzo mi odpowiada艂y. Jak Aleksander zd膮偶y艂 si臋 dowiedzie膰, Ezzarianie s膮 z konieczno艣ci skromni i nie potrzebuj膮 doniesie艅 o cudach, kt贸re tylko skomplikowa艂yby ich 偶ycie.

Siedzia艂em na dachu i patrzy艂em, jak Ivan wpada na dziedziniec wi臋zienia i znajduje oszo艂omionego syna, kl臋cz膮cego z g艂ow膮 na pniu, oraz rozgl膮daj膮cego si臋 wok贸艂 kata szukaj膮cego osoby, kt贸ra m贸wi艂a g艂osem jego pana. Kilka chwil p贸藕niej, gdy cesarz obejmowa艂 ksi臋cia w mocnym u艣cisku, pozwoli艂em sobie na u艣miech, kiedy oczy o barwie bursztynu spocz臋艂y na pewnym dziwnym gargulcu siedz膮cym obok rynny na dachu koszar. Kiril jako jedyny mia艂 do艣膰 rozumu, by przeci膮膰 wi臋zy na d艂oniach Aleksandra, i po tym jak kuzyni si臋 wy艣ciskali, on r贸wnie偶 zwr贸ci艂 u艣miechni臋t膮 twarz w stron臋 dachu... albo, jak chce plotka, ku niebu.

Gdyby by艂o to inne miejsce ni偶 Azhakstan wczesnym latem, m贸g艂bym pozosta膰 na dachu, znale藕膰 zacienione, spokojne miejsce i przespa膰 czas s艂o艅ca. Lecz nie chcia艂em si臋 ugotowa膰, wi臋c przeczo艂ga艂em si臋 po pokrytej czerwonymi dach贸wkami przestrzeni, unikn膮艂em biegaj膮cych niewolnik贸w, podekscytowanych s艂u偶膮cych i plutonu stra偶y, po czym wreszcie dotar艂em do starej komnaty kap艂an贸w za opuszczon膮 kapliczk膮 Druyi. Tam osuszy艂em dzban wody, pozostawiony podczas d艂ugiej i pe艂nej przygotowa艅 nocy, zwin膮艂em si臋 w ch艂odnym mroku i zasn膮艂em.

Oczywi艣cie kto艣 mnie obudzi艂 przed czasem.

Seyonne, wstawaj. Pora i艣膰.

By艂 to Kiril, umyty, ogolony i l艣ni膮cy niczym nowy miecz. Blask 艣wiecy o艣wietla艂 m艂od膮 twarz i z艂oty 艂a艅cuch wisz膮cy na ciemnoczerwonej tunice.

Powiedzia艂 mi, 偶e b臋dziesz spa艂 w jaki艣 dziurze.

Cho膰 got贸w by艂em przysi膮c, 偶e spa艂em mniej ni偶 godzin臋, zapada艂 ju偶 zmierzch.

Usiad艂em, a w gardle mia艂em tak sucho, 偶e mog艂em plu膰 kulkami py艂u.

Nie wiedzia艂em, co m贸g艂bym jeszcze zrobi膰. 鈥 Nie chcia艂em kr臋ci膰 si臋 w fortecy Derzhich podczas upalnego dnia po bezsennej nocy. Nadal nosi艂em znaki, kt贸re mog艂y mnie wp臋dzi膰 w powa偶ne k艂opoty.

C贸偶, teraz musisz ze mn膮 p贸j艣膰. Masz, za艂贸偶 to. 鈥 By艂a to d艂uga, bia艂a szata, jak膮 nosili niekt贸rzy bardziej konserwatywni arystokraci. 鈥 Musimy i艣膰. Czekaj膮 na nas.

Zarzuci艂em szat臋 na swoje ubranie i pozwoli艂em, by Kiril przeprowadzi艂 mnie przez kolejne dziedzi艅ce, o艣wietlone lampami galerie i wietrzne kru偶ganki.

Czy wszystko w porz膮dku? 鈥 Zdo艂a艂em go zatrzyma膰, gdy czekali艣my w progu, a偶 na szerokich schodach nie b臋dzie nikogo.

Idealnym. Lord Marag przyjecha艂 godzin臋 po 艣wicie. Pos艂a艂em po niego, aby za艣wiadczy艂, co widzieli艣my w Karn鈥橦egeth. Niemal godzin臋 za p贸藕no, ale zrobi艂, co by艂o trzeba i przyni贸s艂 doniesienia z innych garnizon贸w. Zander i cesarz ca艂y dzie艅 sp臋dzili na naradach wojennych.

Z艂apa艂em Kirila za rami臋, nim zdo艂a艂 zn贸w si臋 oddali膰. 鈥 A co z Korelyim?

No c贸偶, jeszcze nie zdo艂ali艣my go z艂apa膰. Cesarz r贸wnie偶 martwi艂 si臋 o Zandera... a stra偶nicy nie rozumiej膮, co si臋 sta艂o. Widzieli, jak Khelid idzie w trzech r贸偶nych kierunkach na raz... lecz sprawdzali艣my i bramy s膮 zamkni臋te. Nie umknie nam. Zaopiekowali艣my si臋 wszystkimi Khelidami w Zhagadzie. A teraz chod藕, nie ma czasu na pogaduszki.

Poprowadzi艂 mnie kr臋conymi schodami do szerokiej galerii, obok dw贸ch stra偶nik贸w o kamiennych twarzach, kt贸rzy tak starannie omijali nas wzrokiem, 偶e r贸wnie dobrze mogliby by膰 艣lepi. Po jednej stronie galerii przez szeroko otwarte okna wpada艂y kwiatowe zapachy nocy, po drugiej utkane ze z艂ota zas艂ony wisia艂y w pi臋ciu czy sze艣ciu 艂ukowatych wej艣ciach. Kiril przepchn膮艂 mnie przez jedn膮 z nich do s艂abo o艣wietlonej komnaty.

Tu b臋dziesz bezpieczny. Zosta艅 tu, dop贸ki po ciebie nie przyjd臋. Rozgo艣膰 si臋. Pewnie po jakim艣 czasie zechcesz zajrze膰 za tamt膮 kotar臋.


W niewielkim, wystawnie urz膮dzonym salonie zostawiono jakie艣 jedzenie; gdy je poczu艂em, m贸j 偶o艂膮dek zarycza艂 g艂o艣niej ni偶 shengar. Biesiada ta 鈥 kurcz臋 na zimno, owoce, pasztety, chleb, solona ryba, plastry mocno przyprawionej wieprzowiny i baraniny, mi臋czaki z szatkowanymi warzywami zawijane w zielone li艣cie, pikantne sosy z orzechami i cierpkimi jagodami oraz niewypowiedziana liczba pozosta艂ych delikates贸w 鈥 by艂a wspania艂a. A na 艣rodku sta艂 ogromny dzban zimnej wody i drugi, pe艂en czerwonego wina. Niemal uton膮艂em w rozkoszy.

Gdy nape艂ni艂em sobie talerz po raz trzeci, us艂ysza艂em, jak za jaskraw膮 zas艂on膮 po drugiej stronie komnaty odtr膮biono fanfar臋, po kt贸rej zagra艂y flety. Ich muzyka by艂a niezwyk艂a i pi臋kna, nios艂a si臋 echem w艣r贸d prastarych kamieni pa艂acu, nak艂aniaj膮c, bym zwr贸ci艂 na ni膮 uwag臋, lecz w tej chwili wola艂em rozkoszowa膰 si臋 jedzeniem. Dopiero gdy si臋 od niego oderwa艂em i zacz膮艂em zastanawia膰, dlaczego Kiril sprowadzi艂 mnie do tak dziwnego miejsca, jego niejasna uwaga przenikn臋艂a przez szale艅stwo mojego ob偶arstwa. Zerwa艂em si臋 na r贸wne nogi i zajrza艂em za zas艂on臋, obawiaj膮c si臋, 偶e przeoczy艂em co艣 bardzo wa偶nego.

Daleko pode mn膮, w rozleg艂ej sali o艣wietlonej tysi膮cami 艣wiec, Aleksander kl臋cza艂 przed cesarzem. Kciuk Ivana spoczywa艂 na czole ksi臋cia, a s艂owa formu艂y pomazania niemal rozp艂ywa艂y si臋 w muzyce.

Wsta艅, Aleksandrze, nasz nast臋pco, nasz synu. S艂uchajcie go wszyscy i obawiajcie si臋, albowiem jest g艂osem swego cesarza i 偶ywym zapewnieniem, 偶e nasza chwa艂a nigdy nie minie.

Aleksander by艂 ubrany w ciemn膮 ziele艅. Tym razem nie nosi艂 diamentowego napier艣nika, lecz na jego twarzy malowa艂a si臋 pe艂na powagi godno艣膰, z kt贸r膮 by艂o mu znacznie lepiej. Wsta艂 i uca艂owa艂 m臋偶czyzn臋, kt贸ry jeszcze przed kilkoma godzinami skaza艂 go na 艣mier膰. Potem odwr贸ci艂 si臋, by przyj膮膰 cze艣膰 niewielkiego t艂umu 鈥 jakich艣 sze艣ciu czy siedmiu setek widz贸w. Rozpromieniony cesarz da艂 znak dworzanom i sp艂yn膮艂 z podwy偶szenia. Gdy Aleksander wsta艂 z kolan i pod膮偶y艂 za nim, Kiril podszed艂 i szepn膮艂 mu co艣 do ucha. Aleksander odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 miejsca, gdzie przebywa艂em, i uk艂oni艂 w pas, co bez w膮tpienia b臋dzie przez kilka lat dawa艂o materia艂 do nowych plotek. Zdziwienie sta艂o si臋 tym wi臋ksze, 偶e zaraz potem powita艂 pani膮 Lydi臋, zapieraj膮c膮 dech w piersiach, w szacie o barwie ciemnego b艂臋kitu i srebra, i to tak, jakby chcia艂 usun膮膰 jakiekolwiek pytania co do przysz艂o艣ci ich zwi膮zku.

Nie ba艂em si臋, 偶e zostan臋 odkryty. Przysz艂y cesarz i jego kuzyn bez w膮tpienia mieli mo偶liwo艣膰 ukrycia mnie w sercu pa艂acu. Kiedy wyszli z sali, wr贸ci艂em do jedzenia. Droga powrotna do Dael Ezzar b臋dzie bardzo d艂uga.

Po raz pierwszy od siedemnastu lat pozwoli艂em sobie my艣le膰 o przysz艂o艣ci. Pi臋膰 lat. Nasze prawo m贸wi艂o, 偶e je艣li jeden ma艂偶onek zaginie, po pi臋ciu latach drugi ma prawo ponownie wst膮pi膰 w zwi膮zek ma艂偶e艅ski. Pi臋膰 lat to wcale nie tak d艂ugo. Ysanne...

Kiedy kto艣 stan膮艂 w drzwiach, odwr贸ci艂em si臋 i powiedzia艂em:

Musz臋 rusza膰, lordzie Kirile. By艂bym bardzo wdzi臋czny...

Nie my艣l, 偶e udasz si臋 gdziekolwiek z w艂asnej woli, Ezzarianinie, tej nocy ani kiedykolwiek indziej. 鈥 Zza z艂otej zas艂ony wyszed艂 m臋偶czyzna o jasnych w艂osach i b艂臋kitnych oczach, nie lodowatob艂臋kitnych oczach demona, lecz naturalnie, ludzko niebieskich, kipi膮cych gniewem, nienawi艣ci膮 i pragnieniem zemsty.

Pr贸bowa艂em ruszy膰 r臋k膮 albo nog膮, aby si臋 broni膰, lecz Korelyi trzyma艂 w d艂oni ma艂y, okr膮g艂y medalion, kt贸ry b艂yszcza艂 czerwono w blasku 艣wiec i krzycza艂 dysonansem demonicznej muzyki.

Ma艂y prezencik od mojego by艂ego towarzysza 鈥 powiedzia艂. 鈥 Przygotowali艣my go dla samego cesarza, lecz s膮dz臋, 偶e lepiej wykorzysta膰 go na prawdziwym wrogu.

Kr膮偶y艂 powoli wok贸艂 mnie, a ja mog艂em tylko obraca膰 za nim g艂ow臋.

Katalizator. Niewolnik. Zawsze na obrze偶ach wydarze艅. Kto by uwierzy艂, 偶e to 偶a艂o艣ni ezzaria艅scy czarodzieje przes膮dzili o zag艂adzie rai-kirah... Jak was nazywaj膮? Pandye-gyash, 鈥瀠kryci wojownicy鈥? Jak my艣lisz, czy demony si臋 uciesz膮, gdy im powiem, gdzie was znale藕膰? Teraz rai-kirah potrafi膮 znacznie skuteczniej dzia艂a膰 w ludzkim 艣wiecie. Postaram si臋 tu by膰, aby obserwowa膰 ich nadej艣cie.

Zbli偶y艂 si臋 do mnie.

Ale ty... ty b臋dziesz musia艂 to sobie wyobrazi膰.

Medalion z miedzi wisia艂 na stalowym 艂a艅cuszku, kt贸ry za艂o偶y艂 mi na szyj臋. Tak mi ci膮偶y艂 na piersi, jakby to by艂a g贸ra. Z trudem oddycha艂em, nie mog艂em wydusi膰 z siebie s艂owa. 呕ywi艂em rozpaczliw膮 nadziej臋, 偶e wkr贸tce nadejdzie Kiril... a za nim legion Derzhich.

Chod藕 ze mn膮. Teraz kiedy ci臋 odnalaz艂em, pora st膮d wyj艣膰.

Stopy zacz臋艂y si臋 porusza膰 wbrew mojej woli. Korelyi zawin膮艂 bia艂膮 szarf臋, aby ukry膰 moj膮 twarz i wzi膮艂 mnie za rami臋 jak starego druha, omal nie 艂ami膮c mi przy tym 艂okcia. Przeszli艣my korytarzem i po schodach. Przez galerie, podw贸rca i przej艣cia. Pa艂ac t臋tni艂 偶yciem i podnieceniem, lecz cho膰 by艂o w nim tylu ludzi, nikt nie zaczepi艂 Khelida. Wielu k艂ania艂o si臋 i pozdrawia艂o go z szacunkiem. Nie pojmowa艂em tego.

Wspania艂a noc, lordzie Kirile 鈥 powiedzia艂 mijaj膮c nas m艂ody Derzhi.

Owszem. Odrobina szermierki poza murami miasta upi臋kszy j膮 jeszcze bardziej.

Kiril... Min臋艂a chwila, nim u艣wiadomi艂em sobie, 偶e zwracaj膮 si臋 do Korelyiego jako do Kirila. Nie mog艂em obr贸ci膰 g艂owy, lecz gdy wyci膮gn膮艂 r臋k臋, by otworzy膰 bram臋, k膮tem oka uchwyci艂em jego obraz. Opracowa艂 iluzj臋, przywdziewaj膮c mask臋 podobn膮 do Kirila. Cho膰 nie by艂a doskona艂a i brakowa艂o jej niewinno艣ci m艂odego Derzhiego, wystarcza艂o to dla oczu, kt贸re oczekiwa艂y, 偶e ujrz膮 wy艂膮cznie prawd臋.

Zapad艂em si臋 w sobie, usi艂uj膮c znale藕膰 odrobin臋 mocy, kt贸ra zdo艂a艂aby odrzuci膰 czar demona, lecz zaskoczenie by艂o ca艂kowite. Mog艂em tylko nazwa膰 si臋 g艂upcem i obrzuci膰 pi臋cioma tysi膮cami gorszych epitet贸w. Czemu nagle sta艂em si臋 tak nieostro偶ny?

Wyszli艣my za pa艂acowe bramy, przez wewn臋trzny pier艣cie艅 mur贸w, mury zewn臋trze a偶 do pulsuj膮cego 偶yciem miasteczka namiot贸w zamieszka艂ych przez wyrzutk贸w. Korelyi przepchn膮艂 mnie przez ciemne uliczki o艣wietlone skwiercz膮cymi 偶贸艂tymi pochodniami, t艂umy handlarzy, z艂odziei, prostytutek i tr臋dowatych, k贸z i 艣wi艅, ku ciemnemu, 艣mierdz膮cemu zak膮tkowi miasteczka namiot贸w. W por贸wnaniu z ha艂asem na uliczkach by艂o tu zadziwiaj膮co cicho. Dochodz膮cy z mroku j臋k nieustannie ko艅czy艂 si臋 uderzeniem bata.

Wrzucano mnie do brudnej, drewnianej zagrody, a Korelyi obudzi艂 kopniakiem chorobliwie wygl膮daj膮cego nastolatka, chrapi膮cego w k膮cie na stosie sk贸r.

Rozbierz go i przykuj do pala, aby tw贸j pan zobaczy艂, jak膮 艂adn膮 zdobycz mu przynios艂em. Lecz nie zdejmuj tego, je艣li chcesz 偶y膰. 鈥 Postuka艂 w miedziany medalion i nachyli艂 si臋 ku twarzy ch艂opca. 鈥 Je艣li go zdejmiesz, zamieni si臋 w potwora. Podobnie jak ty, to 艣cierwojad.

Ch艂opak zrobi艂, co mu kazano. Przywi膮za艂 mi r臋ce do wysokiego s艂upa i zacz膮艂 uwa偶nie ogl膮da膰 zdejmowane ze mnie porz膮dne ubranie. Korelyi przeszed艂 przez dziedziniec, by porozmawia膰 z trupio wygl膮daj膮cym m臋偶czyzn膮 w spodniach w paski i z naszyjnikiem z ko艣ci 鈥 veshtarskim nadzorc膮 niewolnik贸w. Moja krew zmieni艂a si臋 w l贸d. Veshtarowie ca艂y czas trzymali niewolnik贸w zakutych w 艂a艅cuchy albo w klatkach; g艂odzili ich i poni偶ali, nie dopuszczaj膮c, by rozmowa, my艣lenie czy poruszanie si臋 nie by艂o piekieln膮 m臋k膮. Veshtarowie twierdzili, 偶e to bogowie nakazywali im tak traktowa膰 barbarzy艅c贸w, by zaharowywali si臋 na 艣mier膰 na pustyni i w ten spos贸b dost臋powali oczyszczenia. Oczyszczenia. Gdybym m贸g艂 m贸wi膰, pewnie roze艣mia艂bym si臋 ironicznie. Nawet najgorsi spo艣r贸d Derzhich nie chcieli przestawa膰 z Veshtarami, uwa偶aj膮c ich za zbyt okrutnych.

Do Korelyiego i Veshtara do艂膮czy艂 trzeci m臋偶czyzna i wkr贸tce podesz艂a do mnie ca艂a tr贸jka. Niedobrze, 偶e rozradowany Khelid ogl膮da艂 moje blizny. Niedobrze, 偶e Vesthar cmoka艂 przez po艂amane, br膮zowe z臋by, je偶d偶膮c brudnymi paluchami po moich ramionach i plecach, jakby si臋 zastanawia艂, gdzie zostawi膰 w艂asne znaki. Lecz trzeci... To w艂a艣nie trzeci m臋偶czyzna sprawi艂, 偶e moje serce umar艂o. Trzecim m臋偶czyzn膮 by艂 Rhys.

Och, przyjacielu, jak mog艂e艣 znienawidzi膰 mnie a偶 tak bardzo, by mi to zrobi膰? W niewypowiedzianym b艂aganiu zaklina艂em Rhysa, by mnie wys艂ucha艂, by zaczeka艂, uratowa艂 si臋 przed pope艂nieniem morderstwa znacznie bardziej rozmy艣lnego ni偶 zabicie Galadona. Lecz nie m贸g艂 mnie wys艂ucha膰, wi臋c rzuci艂em do walki z demonicznym zakl臋ciem wszystko, co mog艂em, swoje wspomnienia, mi艂o艣膰, zbyt p贸藕ne zrozumienie przyjaciela. Czu艂em, 偶e z tego wysi艂ku p臋knie mi twarz albo serce. Jakie s艂owa chcia艂by艣 wypowiedzie膰, wiedz膮c, 偶e mog膮 by膰 ostatnimi? Charcz膮c, chrypi膮c, z j臋zykiem p艂on膮cym od khelidzkiego zakl臋cia, z umys艂em niezdolnym do racjonalnego my艣lenia, moja dusza wypowiedzia艂a kilka s艂贸w.

Kiedy艣... dawno temu... przysi膮g艂e艣, 偶e utniesz mijaj膮. Czy ta pora ju偶 nadesz艂a?

Wyraz twarzy Rhysa si臋 nie zmieni艂. Nie poruszy艂 si臋, gdy Korelyi warkn膮艂 i dotkn膮艂 palcem medalionu, a ja wrzasn膮艂em, czuj膮c fale b贸lu przeszywaj膮ce umys艂 i cia艂o. Gdy zwis艂em z pala, bezw艂adny i dr偶膮cy, r贸wnie dobrze m贸g艂bym nie istnie膰. Rhys przys艂uchiwa艂 si臋 z oboj臋tnym wyrazem szerokiej twarzy, jak Khelid i Veshtar targuj膮 si臋 o moj膮 cen臋. Z za艂o偶onymi r臋kami s艂ucha艂, jak Veshtar zaklina si臋, 偶e wywiezie mnie z miasta w ci膮gu godziny i ukryje tak g艂臋boko na pustyni, 偶e nigdy mnie nie znajd膮. Nie powiedzia艂 nic, gdy Khelid pokazywa艂 nadzorcy, jak osadzi膰 ma艂y medalion w obr臋czy, nie zdejmuj膮c go ze mnie, abym nigdy nie zdo艂a艂 poruszy膰 si臋 z w艂asnej woli albo przywo艂a膰 mocy. Nie popatrzy艂 na mnie, a moja dusza popad艂a w najg艂臋bsz膮 rozpacz.

Ka偶dy powinien czego艣 pragn膮膰, nieprawda偶? 鈥 spyta艂 Khelid, tr膮caj膮c mojego starego przyjaciela, gdy Veshtar odszed艂 sprawdzi膰 z艂oto. 鈥 Wszystko ustali艂em tak, jak chcia艂e艣. Tej nocy nasze g艂owy b臋d膮 spoczywa膰 na mi臋kkiej poduszce. A ty nie musia艂e艣 m艣ci膰 si臋 na nim w tak prymitywny spos贸b, jak obiecywa艂e艣. S膮dz臋, 偶e Veshtarowie lepiej ni偶 Ezzarianie wiedz膮, jak za艂atwi膰 takie rzeczy.

Rhys pog艂adzi艂 odruchowo r臋koje艣膰 tkwi膮cego za pasem no偶a.

Nie wspomina艂e艣 o Veshtarach 鈥 rzuci艂 wreszcie, cicho i oboj臋tnie. Moja sk贸ra cierp艂a od gwa艂townego ch艂odu pustynnej nocy.

Chcia艂e艣 go mie膰 w 艂a艅cuchach, nie martwego. Ja chcia艂em, aby cierpia艂 nieko艅cz膮ce si臋 m臋ki. To wydawa艂o mi si臋 odpowiednie rozwi膮zanie. A 偶e przy okazji nape艂nimy kieszenie monetami, aby ukoi膰 nasze niepokoje...

Rhys oddali艂 si臋 od Khelida, podszed艂 do mnie, jakby chc膮c przyjrze膰 mi si臋 bli偶ej. Dopiero wtedy spojrza艂 mi w oczy... a jego zimne, ciemne 藕renice by艂y pe艂ne rezygnacji. Pe艂ne 艣mierci.

Z艂oto by艂oby bardzo mi艂e 鈥 powiedzia艂. 鈥 Lecz mimo wszystko nie podoba mi si臋 ta umowa.

Ruchem szybszym ni偶 u偶膮dlenie osy wyci膮gn膮艂 n贸偶 jedn膮 r臋k膮, a miecz drug膮. Ko艅cem no偶a i s艂owem zwi膮zania uni贸s艂 medalion z mojej szyi i wrzuci艂 go w ogie艅, pe艂nym w艣ciek艂o艣ci obrotem rozci膮艂 liny kr臋puj膮ce moje r臋ce.

Uchyli艂em si臋, gdy偶 Korelyi r贸wnie偶 by艂 szybki, a jego szabla niemal przyci臋艂a mi w艂osy kr贸cej, ni偶 kiedykolwiek uczyni艂 to Durgan. Tymczasem Rhys rozbroi艂 nadzorc臋 niewolnik贸w stop膮 i 艂ami膮cym ko艣ci podw贸jnym ciosem 艂okcia i nadgarstka. Ostrze Veshtara przelecia艂o w powietrzu i wyl膮dowa艂o r臋koje艣ci膮 w mojej d艂oni.

To nie trwa艂o d艂ugo. Oni byli 艣miertelnikami, nie demonami. Khelid le偶a艂 martwy u moich st贸p, tak samo jak veshtarski nadzorca. Pi臋ciu innych, wraz z ch艂opakiem, kt贸ry mnie wi膮za艂, pad艂o przed Rhysem. M贸j stary druh pochyla艂 si臋 nad nimi, jakby chc膮c si臋 upewni膰, 偶e s膮 martwi.

Zatem wygra艂e艣 鈥 stwierdzi艂. Wyprostowa艂 si臋 powoli i odwr贸ci艂 twarz膮 do mnie. Z k膮cika jego ust ciek艂a krew i nawet w s艂abym 艣wietle pochodni wida膰 by艂o, 偶e twarz mu zbiela艂a. Za to czerwona by艂a jego koszula, i nie by艂 to jej w艂a艣ciwy kolor. Z艂apa艂em go, nim zd膮偶y艂 upa艣膰.

Wygrali艣my 鈥 powiedzia艂em, obejmuj膮c jego szerokie ramiona. 鈥 Jak obieca艂e艣, ocali艂e艣 mi 偶ycie.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

To nie dla ciebie. Ode mnie nie potrzebujesz niczego. Nigdy nie potrzebowa艂e艣. Przetrwa艂by艣 u Veshtar贸w. Lecz s膮 rzeczy, kt贸rych nawet ja nie mog臋 znie艣膰.

To przesz艂o艣膰. Nauczy艂em si臋...

Nie da艂 mi doko艅czy膰, lecz z艂apa艂 mnie swoj膮 wielk膮 艂ap膮 za rami臋.

Nie zrzucaj wszystkiego na Ysanne. Nigdy ci臋 nie zdradzi艂a. Powiedzia艂em jej... 鈥 B贸l wykrzywi艂 jego wielkie cia艂o. 鈥 Powiedzia艂em, 偶e kaza艂e艣 nam ci臋 zostawi膰. Poniewa偶 umiera艂e艣. Nieczysty. Nigdy nie my艣la艂em... Moja przysi臋ga... S膮dzi艂em, 偶e jeszcze mog臋 walczy膰.

Wiem. W porz膮dku. 艢cie偶ki losu zaprowadzi艂y mnie tam, gdzie nigdy nie chcia艂em dotrze膰, Rhys. Mia艂e艣 racj臋. Pr贸bowa艂e艣 mi powiedzie膰. Zawsze wierzy艂em, 偶e wszystko mog臋 zrobi膰 sam. Lecz ty wiedzia艂e艣 lepiej. Nawet teraz zn贸w mi to pokaza艂e艣. Zmienili艣my 艣wiat tak, jak to sobie obiecywali艣my.

Ale nie tak, jak ja chcia艂em. 鈥 Odwr贸ci艂 twarz, a jego d艂o艅 przesta艂a mnie 艣ciska膰 i opad艂a na piasek.

Po tym jak umar艂, przez godzin臋 siedzia艂em, ko艂ysz膮c go w ramionach na falach 偶alu, kt贸ry we mnie trwa艂. Nevaro wydd, Rhys-na-vara-in. Spoczywaj w pokoju.


* * *


Wykorzysta艂em z艂oto Veshtar贸w, by wynaj膮膰 ludzi, kt贸rzy zanie艣li Rhysa i Korelyiego do pa艂acu, oraz aby przekona膰 kilku miejscowych, by uwolnili przera偶one ofiary zamkni臋te w klatkach. Kiril kaza艂 stra偶om mnie wygl膮da膰, wi臋c kiedy pojawi艂em si臋 z dwoma cia艂ami, przepu艣cili mnie i m贸j ci臋偶ar bez zadawania zbyt wielu pyta艅. Czeka艂em zaledwie kilka minut na dziedzi艅cu stajni, gdy nadbieg艂 Kiril. Po tym jak odes艂a艂 cia艂o Korelyiego do miejsca, gdzie Khelid mia艂 zosta膰 zidentyfikowany i spalony, oraz zgodnie z moj膮 pro艣b膮 kaza艂 zawin膮膰 zw艂oki Rhysa w czyst膮 tkanin臋, odprawi艂 gapi膮cych si臋 stra偶nik贸w.

Wszystko w porz膮dku? Gdzie艣 ty si臋 podziewa艂, w imi臋 Athosa?

Troch臋 za mocno si臋 rozlu藕ni艂em.


Ciesz膮 si臋, 偶e widz膮 ci臋 w dobrym zdrowiu. 鈥 Zmarszczy艂 czo艂o, jakby w ten spos贸b m贸g艂 poj膮膰 wszystkie rzeczy, o kt贸rych nie chcia艂em m贸wi膰. 鈥 Ksi膮偶臋 odetchnie z ulg膮. S膮dzi艂em, 偶e do艣wiadcz臋 najgorszego zako艅czenia tego wspania艂ego wieczoru.

Musz臋 i艣膰 鈥 odpar艂em. 鈥 Ksi臋偶yc jest wysoko, a mnie czeka d艂uga droga. Chcia艂em tylko, aby ksi膮偶臋 wiedzia艂, 偶e nie musi traci膰 czasu, zamartwiaj膮c si臋 pewnym Khelidem. Pami臋taj, by zrobi膰 to, co ci powiedzia艂em. Spal wszystko, czego Khelid dotyka艂, ca艂膮 bro艅, klejnoty, wszystko. Nawet rzeczy lorda Dmitriego i miecz ksi臋cia Aleksandra. Po godzinie w ogniu b臋d膮 bezpieczne.

Wiesz, 偶e Aleksander wola艂by zatrzyma膰 ci臋 przy sobie. Niejako niewolnika ani nawet nie jako s艂ug臋, lecz jako towarzysza i cennego doradc臋.

Uprzedzi艂em, 偶e nie mog臋 zosta膰. Kiril kiwn膮艂 g艂ow膮.

Pozwolisz przynajmniej, by da艂 ci transport i ochron臋 na drog臋? 鈥 Wola艂bym...

B臋dzie nalega艂. Prosz臋, nie utrudniaj mi 偶ycia i nie targuj si臋 z ksi臋ciem. 鈥 Wyszczerzy艂 si臋 do mnie w u艣miechu. 鈥 Czy nie zdo艂am ci臋 przekona膰, by艣 po偶a艂owa艂 mnie jak wszyscy inni i zrobi艂, o co ci臋 prosz臋?

Odp艂aci艂em mu tym samym.

Ezzarianin 偶a艂uj膮cy Derzhiego? Ma艂o prawdopodobne. Nie potrzebuj臋 ochrony, lecz ch臋tnie przyjm臋 konia Nie jestem zbyt dobrym je藕d藕cem, ale pewnie dam sobie rad臋 z kt贸rym艣 z waszych rumak贸w. I potrzebne mi b臋d膮 dwa juczne zwierz臋ta, kt贸re ponios膮 zapasy i cia艂o mojego przyjaciela.

Przez pustyni臋? 鈥 Kiril zmarszczy艂 nos.

Mamy swoje sposoby. Musz臋 zabra膰 go do domu.

Postaram si臋. Daj mi godzin臋. Czekaj na podw贸rcu z fontann膮 za kapliczk膮 Druyi. Dopilnuj臋, aby wszystko ci dostarczono.

Dzi臋kuj臋, panie. 鈥 Sk艂oni艂em si臋... jak k艂ania si臋 m臋偶czyzna, nie niewolnik.

Kiril wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

Wy艣wiadczy艂e艣 cesarstwu... 艣wiatu... przys艂ug臋, kt贸rej 偶adne s艂owa nie opisz膮. Nawet je艣li nie w pe艂ni j膮 rozumiemy.

U艣cisn臋li艣my sobie d艂onie, po czym Kiril szybko odszed艂, wysy艂aj膮c stra偶nik贸w na ich posterunki.

Od strony rz臋si艣cie o艣wietlonego pa艂acu dolecia艂a muzyka 鈥 dzikie pustynne piszcza艂ki na tle warcz膮cego mellangharu. B臋d膮 spe艂nia膰 toasty i przygl膮da膰 si臋, jak wiruj膮cy tancerze dezrhila opowiadaj膮 legendy z przesz艂o艣ci Derzhich. Siedzia艂em w niewielkim ogrodzie za pokojem kap艂an贸w i my艣la艂em o Rhysie, opowie艣ciach z przesz艂o艣ci, gdy byli艣my m艂odzi i niezwyci臋偶eni, wychodzili艣my z niebezpiecze艅stw rozradowani i promienni jak Kiril, a nie zm臋czeni, samotni i t臋skni膮cy za domem.

Nagle opanowa艂a mnie taka t臋sknota i ch臋膰 przebywania w艣r贸d swoich, 偶e pozostanie w ma艂ym ogrodzie by艂o niemal fizycznym wysi艂kiem. Nie艂atwo b臋dzie wr贸ci膰. Ysanne nie odwo艂a mojej 艣mierci dla w艂asnego kaprysu. Cho膰 s膮dzi艂em, 偶e b臋dzie mnie wspiera膰, a Catrin bez w膮tpienia jej w tym pomo偶e, to b臋dzie musia艂a przekona膰 wielu ludzi, kt贸rzy sprzeciwi膮 si臋 pogwa艂ceniu naszych najstarszych praw, nawet je艣li oznacza艂oby to odzyskanie us艂ug jedynego 偶yj膮cego Stra偶nika. Anie b臋dzie to jedyna zmiana, jaka ich czeka. 艢wiat... demony i nasza wojna... mia艂y si臋 zmieni膰. Musieli艣my by膰 gotowi.

A je艣li chodzi o Ysanne... Wiedzia艂em, 偶e na mnie czeka艂a. Jej mi艂o艣膰 pod膮偶a艂a za mn膮 przez koszmar, sprawia艂a, 偶e by艂em silny i niez艂omny a偶 do chwili powrotu. Jej muzyka zawsze by艂a tylko dla mnie. Mimo to obydwoje musieli艣my odnale藕膰 do siebie drog臋 powrotn膮. Do strumienia m艂odzie艅czego uczucia wpad艂o tyle kamieni, 偶e trzeba troch臋 wysi艂ku, by odkry膰, jak p艂ynie woda. Wkr贸tce, ukochana. Wkr贸tce.

Gdyby nie ocala艂y szcz膮tek rozs膮dku, wyruszy艂bym w tej chwili i pogna艂 przez pustyni臋, nie zatrzymuj膮c si臋, a偶 dojrza艂bym wielk膮 dolin臋 Dael Ezzar. Wiedzia艂em jednak, 偶e b臋dzie szybciej i bezpieczniej, je艣li zaczekam na transport, a poza tym nie zostawi艂bym Rhysa. By艂a to jedyna rzecz, kt贸r膮 mog艂em mu ofiarowa膰. Ysanne i ja zawsze b臋dziemy d藕wiga膰 ci臋偶ar winy za Rhysa: Ysanne za swoje dzieci臋ce flirty z moim druhem, ja za dum臋 i koncentracj臋 na samym sobie, kt贸re sprawi艂y, 偶e sta艂em si臋 艣lepy na jego potrzeby. Tak bardzo by艂em go pewny. Tak bardzo by艂em pewny siebie. Pewny Ysanne. Zbuntowa艂a si臋 i flirtowa艂a z Rhysem, nigdy nie my艣l膮c, 偶e on jej uwierzy albo po艂膮czy swoje uczucia do niej z problemami ze mn膮. 呕adne z nas go nie s艂ucha艂o i tak wsp贸lnie utkali艣my krajobraz, gdzie jego s艂abo艣ci mog艂y rozkwita膰. Nasz 偶al nie zmieni tego, co si臋 wydarzy艂o, tylko sprawi, 偶e t臋sknota za radosn膮 m艂odo艣ci膮 b臋dzie jeszcze bardziej gorzka.

Tyle rozmy艣la艅 i wspomnie艅. Tygodnie czekaj膮cej mnie podr贸偶y nie b臋d膮 艂atwe.


* * *


Min臋艂y jakie艣 dwie godziny, nim przyprowadzono konie. Czuwa艂em, wi臋c s艂ysza艂em ich kroki i by艂em got贸w, zanim m艂ody s艂u偶膮cy wszed艂 przez bram臋 ogrodu, prowadz膮c dwa konie i chastou. Pustynne zwierz臋 ob艂adowano pojemnikami na wod臋 i sk贸rzanymi sakwami z jedzeniem, jednego konia obci膮偶ono d艂ugim, zawini臋tym w mi臋kki bia艂y materia艂 pakunkiem, starannie i z szacunkiem przymocowanym do jego grzbietu. Na siodle drugiego konia le偶a艂a bia艂a pustynna szata i szal.

Podaj stra偶nikom przy bramie imi臋 lorda Kirila 鈥 powiedzia艂 ch艂opiec. 鈥 Powiedz im, 偶e jeste艣 tym, o kt贸rym im m贸wiono, a zostaniesz przepuszczony.

Podzi臋kowa艂em, sprawdzi艂em ekwipunek, przygotowa艂em si臋 do wsiadania. Lecz gdy ch艂opak odszed艂, z dalekiego kra艅ca ogrodu dobieg艂 mnie d藕wi臋k oddechu.

S膮dzi艂e艣, 偶e odjedziesz, nie spotykaj膮c si臋 ze mn膮?

U艣miechn膮艂em si臋 i odwr贸ci艂em, dostrzeg艂szy smuk艂膮 posta膰 siedz膮c膮 na pop臋kanej cembrowinie fontanny; r臋kami obejmowa艂a kolana, niemal niewidoczna w ciemno艣ci.

Masz mn贸stwo zaj臋膰 鈥 zauwa偶y艂em.

Znacznie wi臋cej ni偶 przewidywa艂 to m贸j poranny plan. 鈥 Ksi膮偶臋 spu艣ci艂 nogi na ziemi臋, lecz nie wsta艂. 鈥 Jutro wyruszamy, by wyko艅czy膰 Khelid贸w. Ja pod膮偶am na wsch贸d, Kiril na p贸艂noc, Marag na po艂udnie, m贸j ojciec na zach贸d. Zn贸w jestem w 艂askach, nawet w Gildii Mag贸w.

Uwa偶aj z nimi, panie. Oni maj膮 tylko odrobin臋 melyddy, lecz nie wiedz膮, jak ostro偶nie z niej korzysta膰. 鈥 Zacisn膮艂em usta. 鈥 Wybacz... Zawsze ci臋 pouczam.

Nigdy nie przepraszaj, 偶e m贸wisz mi to, co powinienem us艂ysze膰. Nie jestem taki sam jak wtedy, gdy ci臋 pozna艂em. Upad艂em tak nisko, jak tylko mo偶e upa艣膰 cz艂owiek, a ty mnie podnios艂e艣. Nie zapomn臋 tego.

Wszystko, co w tobie znalaz艂em, by艂o tam ca艂y czas.

Zarycza艂 偶artobliwie.

Oczywi艣cie, sprawi艂e艣 mi wiele k艂opot贸w. Musia艂em znale藕膰 sobie nowego skryb臋.

Roze艣mia艂em si臋 i poprawi艂em popr臋gi.

A ja nie mam czasu, by da膰 mu lekcje... albo uprzedzi膰 o twoich nawykach.

Lydia mi go wypo偶yczy艂a. S膮dz臋, 偶e sobie poradzi. On te偶 nie m贸wi, co my艣li, ale z drugiej strony chyba nie my艣li zbyt wiele. Znajdziesz cz臋艣膰 jego dorobku w ma艂ej paczce w jukach. Przejrzyj to w wolnej chwili i daj zna膰, co o tym my艣lisz.

Zrobi臋 tak 鈥 rzek艂em, wsiadaj膮c na konia. 鈥 Gdyby艣 kiedykolwiek mnie potrzebowa艂...

Uwa偶aj na siebie, m贸j stra偶niku.

B膮d藕 m膮dry, m贸j ksi膮偶臋.

艢mia艂 si臋, gdy odje偶d偶a艂em przez ulice jego miasta na pustyni臋.

Nast臋pnego ranka zatrzyma艂em si臋 pod ma艂ym, kamiennym nawisem, by przeczeka膰 najgorszy upa艂, i rozwin膮艂em sk贸rzany pokrowiec, w kt贸rym znalaz艂em dwie kartki papieru, zapisane wprawn膮 r臋k膮. Pierwszy by艂 pismem opatrzonym piecz臋ci膮 nowo og艂oszonego nast臋pcy tronu. G艂osi艂, 偶e mimo znak贸w 艣wiadcz膮cych inaczej, pos艂uguj膮cy si臋 tym pismem Ezzarianin jest wolnym cz艂owiekiem, kt贸rego nie wolno chwyta膰, wi臋zi膰, prze艣ladowa膰 ani 藕le traktowa膰 pod kar膮 wygnania z cesarstwa lub 艣mierci. Doprawdy, bardzo cenne pismo. Nawet nieumiej膮cy czyta膰 wojownik nie zignoruje piecz臋ci Aleksandra.

Lecz to drugi list sprawi艂, 偶e zabrak艂o mi tchu.


Dalszy ci膮g historii wspania艂ej dakrah Aleksandra, ksi臋cia krwi cesarstwa Derzhich, zacz臋tej w Capharnie i kontynuowanej pi膮tego dnia miesi膮ca Byka d艂oni膮 Illeosa z Avenkharu.


Po tym naj艣wi臋tszym pomazaniu w spos贸b zalecony przez suwerena Tyrosa, gdy jego syn Athos przyszed艂 do jego wysoko艣ci w Dworach Niebios, cesarz Ivan zha Denischkar przedstawi艂 ludowi Aleksandra jako ukochanego syna i dziedzica, g艂os i r臋k臋 cesarza. A gdy opu艣cili miejsce namaszczenia, cesarz spyta艂 ksi臋cia Aleksandra, jakiego daru pragnie dla upami臋tnienia tego dnia: koni czy ziemi, klejnot贸w czy z艂ota, niewolnik贸w czy wina, kobiet czy tytu艂贸w, a mo偶e pie艣ni o swoich pr贸bach i zwyci臋stwie nad przekl臋tymi zdradzieckimi Khelidami.

Ksi膮偶臋 zastanowi艂 si臋 nad bogactwami, jakie mu oferowano, lecz bez wahania powiedzia艂: 鈥濩zcigodny ojcze, prosz臋 ci臋 tylko o jedno, Daleko na po艂udnie le偶y ciep艂a, zielona kraina, zwana kiedy艣 Ezzari膮. Niekt贸rzy z twoich szlachcic贸w okupowali j膮 przez ostatnie tata, lecz ja szukam odpowiedniego miejsca, aby zbudowa膰 sobie pa艂ac, miejsca, do kt贸rego m贸g艂bym zabra膰 moj膮 偶on臋 w dniu, kiedy nasz zwi膮zek zostanie pob艂ogos艂awiony z twojej r臋ki. Prosz臋 ci臋, by艣 nada艂 mi wszelkie tytu艂y do Ezzarii, a wysiedlonych nagrodzi艂 podw贸jn膮 ilo艣ci膮 ziemi w Khelidarze i w innych prowincjach, kt贸re znajduj膮 si臋 w twoim w艂adaniu. Obejm臋 t臋 ziemi臋 podczas letniego przesilenia i udam si臋 tam sprawdzi膰, czy wszystko wygl膮da tak, jak sobie zaplanowa艂em. Chc臋, aby to by艂o terytorium prywatne, przez kt贸re nie b臋d膮 przebiega膰 偶adne szlaki handlowe, nie b臋dzie si臋 wycina膰 drzew ani polowa膰 bez mojej zgody; ma to by膰 zapisane wprawach imperium tak, aby trwa艂o po mojej 艣mierci, p贸ki panuj膮 Derzhi鈥.

Cesarz wyrazi艂 swoje zaskoczenie tak skromn膮 pro艣b膮 ksi臋cia i zadowolenie z troski o szlachetne rody, kt贸re z jego rozkazu strac膮 ziemie. W艂asn膮 d艂oni膮 i piecz臋ci膮 zaleci艂, by wszystko zosta艂o wykonane tak, jak powiedzia艂 ksi膮偶臋.


Na dole tej starannie wypisanej karty widnia艂o kilka s艂贸w skre艣lonych niezgrabnymi, nieco dzieci臋cymi literami:


Jest twoja. A.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Berg Carol Rai Kirah 01 Przeobra偶enie (GTW) 2
Berg Carol Rai Kirah 01 Przeobra偶enie (GTW)
berger europa religiakosciol
Kierunki i dynamika przeobra偶e艅 wsp贸艂czesnej, wypracowania
19 Przeobra偶enia Europy Zachodniej w okresie krucjat
Berger3
berger skrypt
Peter L. Berger - ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII, 3. ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII - 3 DYGRESJA ALTERNACJA l
Berger 05, 05
Acker Przeobra偶anie kategorii klasy, rasy i p艂ci
Berger Luckman 85 121
MOJA RODZINA NA TLE PRZEOBRA呕E艃 DEMOGRAFICZNYCH, Procesy ludno艣ciowe
PatchData key Ariva by MarcinO 03.06.2010-RAI 1234 na czerwiec, INSTRUKCJA WGRYWANIA KLUCZY do ARIVY
socjo, PETER L. BERGER- Zaproszenie do socjologii, PETER L
Berger, Luckman 202 249
berger zaproszenie do socjologii
Analiza mo偶liwo艣ci i po偶膮dane przeobra偶enia operacji pokojowych w