Nastaje
świt.
Być
może to nie był dobry pomysł. Być może słońce powinno jednak
zostać za chmurami. Być może nie powinno wyjść zza nich już
nigdy. Być może powinno schować się po drugiej stronie Ziemi i
tam zostać – tam, gdzie złote promienie padałyby tylko na puste
pola i ciche wody oceanu. Na oceanie przynajmniej krew nie byłaby
tak widoczna.
Ale
świt, mimo wszystko, nastaje. I wtedy nikt nie może już odwracać
wzroku.
To
dziwne, jak cicho jest naokoło. Ktoś mógłby pomyśleć, że z
nastaniem świtu wybuchną oklaski i okrzyki radości. Albo
przynajmniej ktoś odetchnie z ulgą. Oczekiwano jakiegokolwiek
dźwięku.
Nastaje
świt, a wraz z nim nastaje cisza.
Być
może dlatego, że dla większości gardeł naokoło głos przestał
być alternatywą.
Harry
Potter podnosi oczy do góry i mruży je w słońcu. Powoli przeciera
oczy, masuje czoło, dotyka palcami czubka nosa. Mruga. Marszczy
brwi. Ktoś zabrał mu okulary w tym nocnym zamieszaniu – trudno,
znajdzie sobie nowe. Teraz nie na to pora. Nie chciał okularów. I
bez nich widział o wiele za dużo.
Świt
oślepia tak, że oczy Harry’ego zaczynają łzawić. Ale Potter
nie odwraca wzroku. Bezpiecznie jest patrzeć na świt. Gdyby
odwrócił wzrok, mógłby spojrzeć w szkliste, białe oczy Ginny, a
tego by nie chciał. Patrzenie w oczy zmarłym nigdy nie jest dobrym
pomysłem.
Ludzie
naokoło – ci, którzy jeszcze są w stanie stać – ruszają się
jak zjawy. Niektórzy szukają wśród zmarłych swoich krewnych lub
przyjaciół, i wymowne sfery ciszy w niektórych miejscach wskazują,
że ktoś właśnie kogoś znalazł. Nikt nie płacze. Nikt nie
krzyczy. Nikt nawet nie szepcze. Być może wszyscy stracili głos, a
może to świt wyssał wszelki dźwięk. Harry patrzy w niebo i
mruga; po chwili wstaje i powolnym krokiem idzie przed
siebie.
Nastaje
świt.
* **
-
Nastaje świt.
-
Tak.
-Jesteśmy
wolni.
-Tak.
-To
koniec.
-Tak.
Cisza.
Czasami
lepiej nic nie mówić, myśli Harry. Świt mówi aż nazbyt wiele.
Po co jeszcze dodawać słowa? Słowa są niebezpieczne. Słowa mogą
zranić. Słowa mogą wypaczyć to, co jest. Słowa są bronią, tak
samo, jak miecz.
Jak
miecz…
Hermiona
obok wzdycha ciężko.
-Jak
przyjemnie jest odetchnąć w słońcu.
-…
Tak.
***
Nastaje
kolejny świt.
Harry
Potter o tym wie. Prawdopodobnie jako pierwszy. Nie musi się nawet
budzić, żeby zobaczyć wschód słońca. Czasami dobrze jest nie
spać całą noc.
Promienie
słońca są ciepłe i jasne. Nie ma chmur, które mogłyby je
zasłonić. I tak jest dobrze. W ostatnim czasie chmur było
stanowczo za dużo.
Mówili,
że ze świtem wszystko się skończy. Mówili, że kiedy nastanie
nowy dzień, to ten stary rozsypie się w pył i pozostawi za sobą
gruzy. Nikt nie wspominał o tym, że spod tych gruzów spłynie
także strumień krwi. Może zabrakło im głosu po tym, jak
krzyczeli.
Tak.
Było dużo krzyków. Za dużo. A jednocześnie za mało. Harry
pamięta tych, którzy nie mieli czasu, żeby krzyknąć. Nie mieli
nawet czasu, żeby się odwrócić. Szczęściarze.
Ale
teraz jest cisza. Niedługo będzie zgwałcona przemówieniami,
paradami, wiwatami, mszami żałobnymi i płaczem, a także śmiechem
i rozmową, ale póki co, cisza rozpływała się leniwie przez pola
niczym rozlana melasa i połykała chciwie każdy dźwięk.
Harry
ma przeczucie, że już nigdy nie wypowie słowa „chwała” bez
spluwania z obrzydzeniem.
Jest
sam. Póki co, jest sam. Niedługo przyjdą różni ważni ludzie,
którzy będą chcieli z nim natychmiast porozmawiać o czymś
straszliwie ważnym. Niedługo będą go potrzebowali w milionie
miejsc na raz. Niedługo wywloką go stąd i poproszą o pomoc w
liczeniu i identyfikacji ciał. Niedługo będą chcieli
przeprowadzić z nim wywiady. Niedługo ktoś powie głośno: „Harry
Potter zabił Voldemorta,” a wtedy wszystko spadnie jak lawina.
Niedługo cisza będzie czymś, co przytrafia się innym.
Ale
teraz – teraz cisza jest przyjacielem. I to ona obejmuje go o
świcie, kiedy nie ma nikogo innego, kto wytarłby samotną łzę z
jego policzka. Harry uśmiecha się do siebie, patrząc na czerwień
nieba. Świt już zawsze będzie mu się kojarzył z ciszą
spływającej krwi.
***
Są
parady. Są wywiady. Jest liczenie ciał. Są listy do rodzin
zamordowanych. I są nowe świty.
-Jak
sobie radzisz? – pyta Ron, a Harry kiwa głową wiedząc, że to on
powinien pytać. Puste oczy Ginny ciągle jeszcze wyglądają na
niego zza chmur pamięci i uśmiechają się blado.
-Niedługo
zaczną się procesy i egzekucje – mówi Ron. – Trzeba będzie
wyłapać uciekinierów. To bagno się nie skończy, dopóki nie
wyłapiemy wszystkich szczurów.
Harry
kiwa głową. To racja. Jest jeszcze dużo pracy. Trzeba wszystkiego
dopilnować. Trzeba się wszystkim zająć. Trzeba przestać myśleć.
-Jutro
proces Lucjusza Malfoya. Będziesz?
Harry
kiwa głową. Będzie.
-To
na razie. Hej… Harry?
-Co?
-On
też tam będzie.
-Tak.
Wiem. – Harry wie.
-Trzymaj
się.
Harry
kiwa głową. Będzie się trzymał. Choćby nie wiem ile krwawych
świtów przyjdzie mu oglądać w samotności, będzie się trzymał.
Przynajmniej tyle może zrobić dla tych, których śmierć oglądał
na własne oczy.
Było
tych śmierci stanowczo za dużo. A niedługo będzie jeszcze
więcej.
Cisza
siada obok i uśmiecha się ze współczuciem.
***
Nastaje
świt.
-Potter.
-Malfoy.
Cisza.
-Nic
nie mogę zrobić dla twojego ojca.
-O
nic cię nie proszę.
-Wiem.
Malfoy
kiwa głową.
Siadają
na ławce w parku, patrząc na niebo. Niebo odpowiada na ich
spojrzenia tak, jak tylko niebo potrafi. Cisza przędzie swoje nici
naokoło nich. Co jest dziwne, bo przecież w parku tyle ludzi. Coś
się powinno dziać, i coś się dzieje. Ale to coś dzieje się na
świecie, który nie jest ich.
Świt
maluje niebo na czerwono.
-Nic
nie mogłeś zrobić.
-Ty
mogłeś, Malfoy. Ty mogłeś.
-Wiem.
Ale ja nie jestem tobą.
-Dlaczego
my tu jesteśmy?
Cisza.
Malfoy zerka na Harry’ego kątem oka, a chwila wydaje się odrobinę
za długa. Harry nie reaguje. Lepiej jest patrzeć w niebo. Niebo
jest niebieskie, a niebieski to dobry kolor. Niebieski relaksuje.
Niebieski łagodzi.
Malfoy
wzdycha i rozpiera się wygodniej na ławce.
-Piękny
ten świt.
-Tak.
-Ale
czegoś w nim brakuje.
Harry
kiwa głową. Wie dokładnie, czego brakuje.
***
Następny
świt, a Harry uśmiecha się do ciszy w fotelu obok.
W
jego ręce jest butelka. Do połowy pusta, co jest ważne. Dla
Harry’ego nigdy już nie będzie do połowy pełna.
-Na
zdrowie – mruczy Harry i wypija łyk.
Czerwony
płyn pali go w język, a Harry myśli, że dobrze byłoby zostać
wampirem. Pić krew bez obrzydzenia. Widzieć w niej piękno zamiast
śmierci. Być może gdyby został wampirem, mógłby wypić swoją
własną krew. Ciekawe, jak by smakowała? Jak to wino? A może jak
ten świt?
Jak
smakuje świt?
Harry
chciałby wiedzieć. Podchodzi do okna, otwiera je i mruży oczy,
jęcząc cicho. Wydaje mu się to niesprawiedliwe. Ludzie obiecywali
świt z oczyszczeniem, a tymczasem on czuł się coraz bardziej
brudny z każdym wschodem słońca. To nie było fair. Świt powinien
być jaśniejszy. Powinien go oślepić. Ta cisza powinna go
ogłuszyć. Powinien się spalić tak, jak to niebo.
Jak
niebo może płonąć o świcie, a potem być całkowicie normalne w
południe? To też było niesprawiedliwe.
Ktoś
puka do drzwi. Harry ignoruje pukanie. Ktoś wchodzi mimo wszystko, a
kroki na marmurze gwałcą ciszę raz za razem. Harry pociąga łyk z
butelki i dalej patrzy za okno. Nie jest zaskoczony, kiedy czyjaś
zimna ręka wysuwa mu butelkę z dłoni. Kiedy Malfoy staje obok
niego i sam wypija łyk, Harry nie protestuje.
-Niebo
się pali – mówi Harry szeptem.
-Tak.
– Draco kiwa głową. – Na zdrowie.
-Na
zdrowie, Malfoy.
Kiedy
Harry wypija pocałunki zamiast alkoholu jest mu już wszystko jedno,
bo usta Malfoya i tak smakują winem. Być może zawsze tak
smakowały, a on po prostu nie wiedział. Cóż.
Cisza
rozlewa się powoli razem z winem, które cieknie z rozbitej na
podłodze butelki.
***
Nastaje
świt.
A
Harry Potter się uśmiecha.
Tym
razem nie jest sam, ale jakoś mu to nie przeszkadza. Przyjemnie jest
słuchać cudzego oddechu w pokoju. Przyjemnie jest czuć czyjeś
ciepło, kiedy błądzi ręką po pościeli. Przyjemnie jest dotykać
leżącego ciała, które nie jest martwe, i przyjemnie jest
wiedzieć, że to ciało za chwilę się obudzi. Przyjemnie jest
wiedzieć, że to ciało oddycha. Przyjemnie jest wyobrażać sobie
uśmiech po przebudzeniu. Przyjemnie jest oglądać świt na cudzej
skórze.
Harry
podchodzi do okna i otwiera je na oścież. Wiatr wbiega natychmiast
do pokoju i goni cienie po ścianach. Złoto rozlewa się w ciemności
i rozpuszcza mrok w swoich promieniach. Niebo znowu się pali, ale
tym razem Harry tylko uśmiecha się szerzej. W porządku. On sam też
się pali.
Kiedy
blade ręce wsuwają się i oplątują wokół niego, Harry zamyka
oczy.
-Świta
– szepcze Malfoy.
Harry
kiwa głową. Wie.
I
już teraz wie, jak smakuje świt.
The End.