odwrotnie. Żadne z tych dwojga młodych nie uświadamiało sobie, iż ona może stać przy nim tylko dopóty, dopóki on nie stoi przy niej. Żyjąc w oddaleniu, Russell znajdował w Monice idealną partnerkę, doskonałą żonę więźnia. Z chęcią trawiła lata na oczekiwaniu, liczyła, że mąż się zmieni i wówczas będą razem. „Żony więźniów" pokroju Moniki są ostatecznym przykładem kobiet, które kochają za bardzo. Całkowicie niezdolne do bliskiego obcowania z mężczyzną, wybierają życie z iluzją, z marzeniem o tym, jak bardzo będą kochać i będą kochane pewnego dnia, gdy partner się zmieni i stanie osiągalny. Jednakże poczucie bliskości doznają jedynie w wyobraźni.
Kiedy Russellowi udała się rzecz omalże niemożliwa, kiedy zaczął żyć uczciwie i omijać więzienie, Monika się oddaliła. Obecność męża wymagała niebezpiecznej bliskiej zażyłości; była znacznie bardziej niewygodna aniżeli jego nieobecność. Codziennie rzeczywistość życia we dwoje nie mogła też żadną miarą sprostać wyidealizowanej wizji wzajemnej miłości, którą hołubiła Monika. Więźniowie mają takie powiedzonko: „Na każdego z nas czeka przy krawężniku własny cadiiiac" — co oznacza nazbyt wyidealizowaną wersję życia, jakie będą wiedli z chwilą wyjścia za mur. W wyobraźni „żon więźniów" w rodzaju Moniki przy krawężniku prawdopodobnie nie czeka cadiiiac, symbolizujący pieniądze i władzę, lecz kareta z szóstką białych koni, która ucieleśnia magicznie romantyczną miłość. Jak te kobiety będą kochać i będą kochane — oto ich marzenie. Podobnie jak mężom-skazańcom, zazwyczaj łatwiej żyć z marzeniem, niż starać sieje spełnić w rzeczywitości.
Należy tu zrozumieć, że Russell pozornie nie umiał kochać głęboko, podczas gdy Monika, z całą swoją cierpliwością i współczuciem, sprawiła wrażenie aż nadto kochającej. W gruncie rzeczy obydwoje w różnym stopniu nie potrafili łączyć miłości z zażyłością. Dlatego też ich związek trwał, gdy nie mogli być razem, później zaś musiał się rozpaść. Warto zauważyć, iż Russell obecnie nie ma partnerki. On także wciąż się zmaga z zażyłością.
Tyler: czterdzieści dwa lata; kierownik, rozwiedziony, bezdzietny
Kiedy jeszcze byliśmy razem, żartowałem, że gdy pierwszy raz zobaczyłem Nancy, serce tak mi waliło, że nie mogłem złapać tchu. To prawda: pracowała jako pielęgniarka dla mojej firmy, a ja truchtałem
w gabinecie lekarskim po mechanicznym deptaku, żeby sobie zbadać układ oddechowy. Stąd walące serce i brak tchu. Na badania wysłał mnie zwierzchnik, bo bardzo utyłem i miałem jakieś bóle w klatce piersiowej. Fakt, byłem w kiepskiej formie. Półtora roku wcześniej żona rzuciła mnie dla innego. Wiem, wielu facetów po czymś takim zaczyna się włóczyć po barach, ale ja po prostu siedziałem w domu przed telewizorem i jadłem.
Zawsze lubiłem jeść. Kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem, dużo grywałem z żoną w tenisa i to pewno załatwiało sprawę kalorii. Po rozstaniu tenis mnie przygnębiał. Do licha, wszystko mnie przygnębiało. Tamtego dnia w gabinecie Nancy dowiedziałem się, że przez osiemnaście miesięcy przybyło mi sześćdziesiąt pięć funtów. Dotąd się nie ważyłem, chociaż przez ten czas parokrotnie musiałem zmieniać rozmiar ubrań.
Z początku Nancy ściśle trzymała się spraw zawodowych, mówiła, jak poważną sprawą jest moja otyłość i w jaki sposób jej się pozbyć. Ja jednak czułem się jak starzec i nie miałem ochoty się wysilać.
Cóż, chyba po prostu użalałem się nad sobą. Nawet moja eks, kiedyśmy się widywali, strofowała mnie i pytała, jak mogłem tak się zaniedbać. Trochę liczyłem, że wróci mnie ratować, ale na próżno.
Nancy zapytała, czy wzrostu wagi nie poprzedziło jakieś konkretne wydarzenie. Gdy opowiedziałem o rozwodzie, przestała być taka oficjalna i ze współczuciem poklepała mnie po ręce. Pamiętam, przeszedł mnie dreszcz; niezwykłe, bo przez długi czas byłem jak odrętwiały. Nancy doradziła dietę, dała mi mnóstwo broszur i tabel, kazała przychodzić co dwa tygodnie. Nie mogłem się doczekać następnej wizyty. Minęły dwa tygodnie; nie stosowałem diety, nic nie schudłem, ale niewątpliwie zyskałem sobie sympatię Nancy. Całą drugą wizytę rozmawialiśmy o tym, jaki wpływ wywarł na mnie rozwód. Słuchała, potem namawiała na zwykłe w takim wypadku rzeczy: rozmaite zajęcia, klub sportowy, wycieczkę grupową, rozwijanie nowych zainteresowań. Zgodziłem się na wszystko, nie zrobiłem nic, czekałem dwa tygodnie, żeby znów ją zobaczyć. Podczas trzeciej wizyty zaproponowałem wspólne spędzenie wieczoru. Wiedziałem, że jestem gruby, że wyglądam beznadziejnie, i naprawdę nie mam pojęcia, jak się zdobyłem na odwagę, ale jednak się odważyłem, a ona przyjęła zaproszenie. Kiedy przyszedłem po nią w sobotę, wręczyła mi nowe broszury, a także artykuły o diecie, sercu, gimnastyce i smutku. Od dawna nikt mi nie poświęcał tyle uwagi.
108
109