kich doznań, jakie kojarzą się z seksem. Uciekając panicznie od najbardziej zagrażającego impulsu — pociągu do własnego rodzica — postanawia nie pozwalać sobie na „takie rzeczy". A ponieważ decyzja zapada w podświadomości, trudno ją zrewidować i odwołać.
W efekcie z dziewczynki wyrasta kobieta, którą seks żenuje, wprawia w zakłopotanie lub lekko brzydzi. Jedynym „nieryzykownym" sposobem okazania miłości mężczyźnie staje się wtedy roztoczenie nad nim swych opiekuńczych skrzydeł.
Melania przede wszystkim krzątała się wokół Seana. Nie potrafiła inaczej wyrażać ciepłych uczuć. I do takiej formy od dawna przywykła.
Kiedy miała lat siedemnaście , ojciec „zastąpił" ją drugą żoną, co przyjęła z wyraźną ulgą. „Detronizacja" nie wywołała w niej większego rozgoryczenia, ponieważ natychmiast pod rękę nawinął się Sean i jego weseli koledzy. Mogła znów komuś gotować, mogła znów przy kimś dreptać. Zważmy, że gdyby znajomość z Seanem nie zakończyła się małżeństwem, Melania prawdopodobnie przeżyłaby głęboki kryzys tożsamości. Na szczęście (czy raczej na nieszczęście?), szybko zaszła w ciążę i „odnalazła się" w bezbłędnie opanowanej roli piastunki dla całej gromady. Sean zaś — niczym jej ojciec — przebywał od początku głównie poza domem.
Posyłała mu pieniądze nawet w okresie separacji, rywalizując z teściową o tytuł kobiety, która .potrafi najlepiej o niego zadbać (analogicznie współzawodnictwo wygrała wcześniej z matką).
A kiedy pojawili się dwaj mężczyźni nie wymagający od niej „niańczenia", mężczyźni skłonni do odwrócenia ról, mężczyźni opiekuńczy — Melania zareagowała emocjonalnym głodem. Czuła się dobrze i wygodnie tylko pełniąc funkcję ostoi, podpory i kuratorki.
Pożycie seksualne z Seanem nigdy nie wytworzyło między nimi tak silnej więzi jak jej ustawiczna troska o niego. Niewierność męża była w gruncie rzeczy jedynie kolejnym refleksem dzieciństwa. Chora umysłowo matka stała się z biegiem lat postacią mglistą, stała się , jakąś kobietą" w odległej sypialni, wykluczoną fizycznie i psychicznie z codziennego biegu rzeczy. Melania uporała się z problemem matki trzymając się od niej na dystans i starając się o niej nie myśleć. Kiedy więc okazało się, że Sean ma romans na boku, Melania nie podniosła rabanu. Ot, „jakaś kobieta", gdzieś daleko. Nie uważała jej za prawdziwe zagrożenie dla ich związku, który podobnie jak wcześniejszy związek z ojcem, stanowił rodzaj praktycznej spółki. O charakterze raczej aseksualnym. Sean zresztą zachowywał się tak już przed ślubem:
szukał damskiego towarzystwa pozwalając łaskawie, by mała Melania zadbała o jego bardziej przyziemne potrzeby. Wcale jej to nie zraziło.
Po ślubie wszczęła jednak kampanię pod hasłem „zmienić Seana". Miała nadzieję dokonać w nim metamorfozy. Siłą swej miłości i siłą swej woli. I tak dochodzimy do trzeciego skutku spełnienia się skrytego życzenia dziecięcego: do wiary Melanii we własną omnipotencję.
Małe dzieci są przekonane, że w ich myślach i pragnieniach tkwi moc magiczna; że stanowią one przyczynę wszelkich ważnych wydarzeń w ich życiu. Lecz zwykle szybko się uczą, że jest inaczej. Dziewczynka może bardzo chcieć „małżeństwa z tatusiem", napotyka wszakże opór rzeczywistości. I musi w końcu pogodzić się z nienaruszalną pozycją matki. Dostaje w ten sposób lekcję poglądową; nie wszystko, czego chcemy, da się na tym świecie zrealizować. Ludzka wola ma swe ograniczenia.
Atoli w przypadku Melanii najgorętsze życzenie się ziściło. Zastąpiła swą matkę u boku ojca. Najwidoczniej wygrała, bo chciała. Najwidoczniej jej wola potrafi góry przenosić. Z niezachwianym przeświadczeniem o swej wszechmocy zabierała się do kolejnych, trudnych zadań. Ale w końcu, uzbrojona wyłącznie we własne chęci, zaczęła się zmagać z czymś doprawdy wyzywającym: z niedowarzo-nym i niewiernym mężem. A jednocześnie z samotnym wychowywaniem trójki drobiazgu. A jednocześnie z ubóstwem. A jednocześnie z pracą zarobkową i studiami.
Sean dostarczył jej znakomitego pola, na którym mogła wypróbować swe magiczne a niespożyte siły. Pozwalał także zaspokajać inne potrzeby, ukształtowane przez rolę „małej mamusi" w dzieciństwie. Dawał Melanii aż nadto sposobności do cierpień i męczeństwa. Nie „naciskał" zbytnio w sprawach seksualnych, wzmacniał natomiast jej predylekcję do opiekuńczości i bezustannej, troskliwej krzątaniny.
Melania nie była więc godną pożałowania ofiarą małżeństwa, które zostało zawarte w „złą godzinę". Przeciwnie, znalazła idealnego partnera. Trafiła w dziesiątkę. Pasowali jedno do drugiego jak ulał. Rzecz jasna, teściowa czyniła nieroztropnie posyłając Seanowi „pensje", które dusiły w zarodku wszelkie zamiary „ustatkowania się". Ale wbrew mniemaniom Melanii, nie na tym polegał problem. Prawdziwe nieszczęście w ich stadle sprowadzało się do tego, że chorobliwe schematy i postawy obojga wciąż się ze sobą zazębiały i przeplatały, co zachęcało męża i żonę do kontynuowania patologii.
74
75