Po obiedzie rozłożyli się na piasku niedaleko obozowiska, bo tam właśnie opadł na ręcznik zmęczony trudami dnia Kłapouch. Nadzór nad Bożenkąmiał od tej pory Rafał, ale Kaśka mu nie dowierzała. Postanowiła zdyscyplinować koleżankę za pomocą lektur. Poleciła wziąć na plażę Pana Tadeusza, ale Bożenka zapomniała książki.
- Idę
grać w karty - sarknęła Baśka na widok poczynań Kaśki. -
Nie
zniosę
tego tłustego ślimaka w moim pobliżu.
Tak też zrobiła. Tymek potrzebował czwartego gracza, więc przyjął życzliwie długo nieobecną w ich gronie siostrę.
Skończyłaś
z tą smarkaterią? - spytał tylko na samym początku.
Zdenerwowało
to trochę Baśkę.
Grasz
czy masz zamiar mnie pouczać?
Tymek
przygniótł ją spojrzeniem.
Gram - powiedział jednak. - Ptyś, rozdajesz.
Darek tasował karty, a Baśka w tym czasie patrzyła prowokująco na Krzyśka. Była pewna, że już wkrótce zemści się na nim ostatecznie - za pomocą bliźniaków albo Marcina. Tak, pokaże temu giermkowi, któremu się wydawało, że można ją traktować jak piąte koło u wozu!
Nie musiała mu właściwie niczego pokazywać, bo Krzysiek i tak był dostatecznie pognębiony, Baśka zawróciła mu w głowie bardziej, niż przypuszczała i niż on sam się do tego przyznawał. Jej ironiczny uśmiech nie pozostawiał mu jednak nawet cienia nadziei. Miał ochotę ją za to jakoś ukarać, ale wiedział, że musiałby się narazić Tymkowi. A na to brakowało mu odwagi. Dał więc spokój, ale jeszcze raz stwierdził, że pozostał w nim uraz do szefa. Ta wiadomość bardzo by ucieszyła Baśkę. Nie było jednak szans, aby do niej dotarła - Krzysiek był najskrytszym chłopakiem w całej paczce. Nigdy nie zdradzał się ze swoimi uczuciami.
Ptyś rozdał karty i zaczęli grę w tysiąca.
Kaśka w tym samym czasie szła po Pana Tadeusza. Wydawało jej się, że w obozie nie ma nikogo, toteż zaniepokoiła się, widząc ruch w namiocie, w którym spał Kłapouch, Rafał i Wiesio. Złodziej! - przemknęło jej przez myśl i zaczęła się ostrożnie skradać w tamtym kierunku. Obok obozowiska kilku chłopców grało w piłkę, postanowiła więc, że złapie intruza i będzie krzyczeć, by tamci ruszyli na pomoc.
Zbliżyła się bezszelestnie do namiotu, a potem nagle rozchyliła jego poły i krzyknęła:
- Mam cię!
Wiesiowi, bo to on był w środku, z przerażenia wypadł z ręki papieros. Podniósł go natychmiast i usiłował schować przed wzrokiem dziewczyny.
-Zwariowałaś?! Czego wrzeszczysz! ?- wykrztusił, usiłując jednocześnie rozgonić dym.
Kaśkę zdziwiła jego reakcja - przecież nie od dzisiaj wiedziała, że Koala pali. Czemu w takim razie schował papierosa? Pociągnęła nosem i zrozumiała, w czym rzecz.
Dużo tego masz? - spytała.
Nie twój interes. Spadaj bawić się gdzie indziej!
Kaśka jednak nie miała zamiaru zostawić go w spokoju. Poczuła, że oto stanęło przed nią prawdziwe wyzwanie - Wiesio potrzebował pomocy i ona mu jej udzieli. Nieważne, czy on sobie tego życzy, czy nie.
Wpadłeś
- oświadczyła. - Możesz mnie co najwyżej zamordować,
ale
na to jesteś za leniwy. Tak więc nie masz wyjścia, musisz się
ze mną
dogadać.
Nic nie muszę! - Wiesio jeszcze był pewny siebie. - Spoko.
- Parę
osób zdziwiłaby wiadomość, że ćpasz.
-Kto
ci uwierzy?
-Ten, kto przetrząśnie twój plecak.
Uważaj,
żebyś nie musiała szukać zębów w trawie. Głupio bę
dziesz
wyglądać ze sztuczną szczęką.
Na
to też jesteś za leniwy, - Kaśka nie dała się zastraszyć. - A
poza
tym
boisz się swego tatusia i dlatego nie przekraczasz pewnych granic.
Zaklął szpetnie i wściekły pchnął dziewczynę tak, że przewróciła maszt. Namiot opadł im na głowy. Przez chwilę miotali się bezładnie między fałdami rozgrzanego materiału. Kaśka jednak szybko naprawiła szkody. Mimo że sięgała mu do pachy, przybrała bojowąpozę.
- Dotknij mnie jeszcze raz, a pożałujesz! - zagroziła.
Wścibska pijawka.
Po
pierwsze, wyrzucisz przy mnie cały zapas - powiedziała
nie
zrażona.
- Jeśli to zrobisz, nie powiem Kłapouchowi.
210
211
- Ale się nie odczepisz, co?
-Zgadłeś. Po przyjeździe pójdziesz ze mną do poradni. Znam jednego fajnego lekarza, który pomógł mojej koleżance. Jedynie pod tym warunkiem nie zawiadomię twoich rodziców.
Nie tylko wścibska, ale w dodatku wredna pijawka.
Masz wybór. Ja cię do niczego nie zmuszam.
Akurat!
- Wiesiek zgniótł papierosa. - Co za pech! Czemu właśnie
akurat
ty musiałaś się napatoczyć? Nikt inny nie zawracałby sobie
głowy
cudzymi
sprawami. Co najwyżej mógłby powiedzieć „smacznego"
albo
„przyjemnych
wizji, stary". Wszyscy, ale nie ty! Uwielbiasz się
wtrącać,
co?
Widzę, jak pędzisz od rana do tych swoich dobrych
uczynków!
Wszystkich
próbujesz na siłę uszczęśliwiać. Tylko sobą się,
biedactwo,
nie
masz czasu zająć. Wyglądasz jak rozdeptany, zużyty kapeć!
Jak na Wiesia to był naprawdę długi monolog. Kaśkę zabolała zwłaszcza ostatnia uwaga, ale pominęła jąmilczeniem.
Masz
pięć minut na decyzję. I dalsze pięć na wypakowanie plecaka
-
powiedziała.
A
słyszałaś coś o wolności? Znasz to słowo? Naprawdę
myślisz,
że
masz prawo wtrącać się do mojego życia?
Kaśka zastanawiała się przez chwilę.
Tak
- powiedziała poważnie. - Myślę, że jesteś w podobnej
sytua
cji
jak człowiek leżący na ulicy. Jemu starałabym siępomóc, więc
dlacze
go
miałabym ominąć ciebie?
A jeżeli ja chcę się truć?
Tylko
ci się wydaje, że chcesz. Ty musisz. To jest właśnie
fakt,
który
o wszystkim decyduje.
Ja
to czniam, słyszysz?! Nieważne, czy chcę, czy muszę. To
moje
życie
i nie widzę powodu, by się po nim plątała jakaś stuknięta
Zakładka.
Kaśka nie zamierzała z nim dyskutować.
- Pięć
minut minęło i czas brać się za plecak - powiedziała.
Wiesio
zgrzytnął zębami.
Niczego
cię nie nauczyli bliźniacy. Szkoda było ich bezcennego
czasu.
Właśnie, szkoda czasu - odpowiedziała twardo.
Chłopak jednym szarpnięciem wyrzucił na materac zawartość plecaka. Kaśka przeszukiwała wszystko dokładnie. Zajrzała nawet do brudnych skarpetek. W plecaku niczego nie było. Już chciała skapitulować, gdy jej wzrok padł na mały chlebak schowany w głębi namiotu. Nie należał do Kłapoucha. Rafał swój miał zawsze przy sobie. Zatem ten musiał być Wiesia. Koala patrzył z nienawiścią, jak wyciąga z niego metalowe pudełko. Były w nim skręty i tabletki. Wsypała wszystko do foliowej
torebki.
Jeśli
kiedykolwiek będę mógł ci zaszkodzić, to zrobię to -
powie
dział
cicho Koala. Dziewczyna wiedziała, że nie rzuca słów na wiatr.
Nie
zaśnij. Kłapouch sprawdza dziś obecność -
przypomniała,
wychodząc
z namiotu.
Pożegnał ją długi i soczysty bluzg. Wzięła Pana Tadeusza i z ulgą poszła w kierunku plaży. Po drodze wstąpiła do łazienki i wyrzuciła zawartość torebki do sedesu. Wiedziała jednak, że pozbycie się narkotyków niczego nie załatwiało. Jak mogła dotychczas nie spostrzec, że z Wieśkiem coś jest nie tak? Nikt tego nie zauważył. Nikt nawet nie próbował przebić się przez pancerz gruboskórności, którym chłopak oddzielił się od całego świata. Co się pod tym pancerzem kryło? Jakie problemy kazały mu sięgnąć po to odurzające świństwo? Czy bardzo był uzależniony? A jeśli zacznie bez narkotyków świrować? Kaśkę mimo upału przemknął dreszcz - wtrąciła się w coś, co mogło jąprzerosnąć. Może jednak powinna pokazać skręty Kłapouchowi? Jedno było pewne - wzięła na siebie dobrowolnie jeszcze jeden obowiązek, w dodatku nieprzyjemny, bo każdy kontakt z Wieśkiem wyglądał tak samo.
Kaśka powlokła się w kierunku plaży, ponuro rozmyślając. Zwłaszcza nad tym, że los się chyba tego lata na nią uwziął. Dlaczego to ona musiała przyłapać Wiesia? Czy mało miała kłopotów z Bożenką? Po raz pierwszy poczuła się zmęczona. Czy Baśka przypadkiem nie ma racji? -myślała gorzko. Było to zresztą pytanie retoryczne. I to chyba najbardziej jaw tej chwili przerażało. Wiedziała, że nic nie powstrzyma jej od zrobienia tego, co należało.
212
213
Agnieszka smarowała plecy Małgorzaty. Bogdan już dawno zniknął. Chciał zabrać Margot ze sobą, ale ona wolała zostać na plaży.
Wszystko
się popsuło - sarkała Aga. - Miałaś dwóch rycerzy.
Przy
okazji
i ja korzystałam czasami z ich uprzejmości, a teraz co?!
Leżymy
tu
same.
Przecież możesz iść do Marcina. Wyraźnie się nudzi.
Niech się nudzi. Dobrze mu to zrobi.
Myślałam, że jesteś nim zainteresowana.
Niby
tak. Wiesz - kontynuowała markotnie - zdałam sobie nagle
sprawę,
że jestem na ciebie zła za niego. Co to był za komfort!
„Przecież
ze
Złotowłosą nie wygram", powtarzałam sobie. I czułam się
zwolniona
z
walki. A teraz zastanawiam się, czy w ogóle chodziło mi o
Marcina.
Przy
tobie wydawał mi sięjakiś inny... Sama nie wiem...
Nic
z tego nie rozumiem, Aga - odpowiedziała Małgorzata, -
Mam
wrażenie, że i ty nie do końca wiesz, o co ci chodzi.
To
prawda... Obserwowałam go przedwczoraj w autobusie, gdy
trzymał
Mariolę na kolanach. Wyglądali, jakby przed chwilą zeszli
z
okładki pisma. No wiesz, tacy doskonali... Myślałam sobie, że w
ogóle
nie
pasują do reszty. I te jej kosmetyki, bransoletki! Ta cała
supermodna
rekwizytornia...
Najpierw poczułam zazdrość, a potern zachciało mi się
śmiać.
Przypominali mi manekiny z wystawy. Wiesz, takie wypracowa
ne
uśmieszki i pozy, Dobrze to zobaczyć raz, dwa, a potem nawet się
ich
nie
zauważa.
Przesadzasz
- zaoponowała Małgorzata. - Marcin nie jest maneki
nem.
- Dobrze o tym wiesz. Ma wady, jak każdy, ale nie można mu
od
mówić
inteligencji i uroku.
Ciebie nie oczarował.
Bo byłam oczarowana.
Nie,
Margot. Dobrze wiesz, o czym mówię. Marcin jest za
po
wierzchowny.
Nie
znam go na tyle, by oceniać jego charakter. Myślę, że ty też
ro
bisz
to pochopnie.
No
nie! Ładnie mi pomagasz. Ja chcę się wyleczyć, a ty go
za
chwalasz.
-Nie zachwalam. Myślę jednak, że się boisz.
-Ja? Też coś!
Łatwiej
być obserwatorem, co? Wtedy stoi się z boku. Nie prze
grywa
się. Ale wygrać też nie można.
Coś w tym jest - mruknęła Agnieszka. - Tyle tylko, że ty też się
w to bawisz.
- Ja
nie mam wyjścia. Choćbym pękła z wysiłku, to nic nie jestem
w
stanie zmienić. A poza tym, ja mam do stracenia przyjaźń. Ty nic
nie
tracisz.
Możesz tylko zyskać.
Agnieszka ciężko westchnęła. -Niby tak.
- W
ostateczności przyjemnie spędzisz czas. To też coś
warte.
-Wolałabym,
by to Marcin wpadł na pomysł, że możemy spędzić go
razem.
- Nie wpadnie, dopóki leżysz obok mnie - zauważyła z uśmiechem
Małgorzata. - Nie poznaję cię, Aga, gdzie twój tupet?
Rozpuścił
się w morskiej wodzie. Zresztą, tym razem tupet nie po
może.
A na operację plastyczną i przeszczep włosów mnie nie stać.
Przesadzasz.
Agnieszka rzeczywiście przesadzała. Przyzwyczaiła się do myśli, że jest brzydka, więc nie umiała spojrzeć na siebie obiektywnie i dostrzec swoich atutów, choćby tego, że była bardzo zgrabna. Samotny Marcin pociągał ją, niepokoił i jednocześnie odpychał. Patrzyła teraz, jak wychodzi z morza, odgarnia niedbałym ruchem mokry kosmyk z czoła i opada na tęcznik obok Emila. Zauważyła także krótkie spojrzenie chłopaka w ich kierunku, ale z góry założyła, że patrzył na Małgorzatę. Tak zresztą było.
Nie zabrakło natomiast tupetu Baśce. Nie bawiła się zresztą w zbytnie subtelności - zastosowała wariant klasyczny. Gdy godzinę później Marcin ponownie poszedł się kąpać, dziewczyna zrezygnowała z kart i po paru minutach pływała blisko niego. Chłopak jednak nie zwracał na nią uwagi. Baśka nie przejęła się zbytnio. Zaczęła udawać skurcz i Marcin musiał zagrać rolę rycerza. Udawała tak dobrze, że na pomoc ruszył ratownik, Rafał i cały klan Tymka, Marcin był jednak najbliżej, więc to
214
215
on znalazł się przy niej pierwszy. Baśka złapała go za szyję i nie puściła aż do momentu, gdy wyniósł jaz wody i położył na piasku.
Zebrał się wokół nich mały tłumek. Przybiegł także zdyszany Kła-pouch.
Nic
mi nie jest, sorze - zapewniała Baśka. - Lekki skurcz, nic
wię
cej
. Trochę się tylko napiłam wody. Marcin był na szczęście w
pobliżu.
Mówiłem
ci, żebyś kąpała się razem z nami! - wściekał się Tymek.
-
Po co sama wypływasz tak daleko?!
Zjawił się przy nich także ratownik, ale stwierdziwszy, że dziewczyna czuje się dobrze i jest pod opieką, poklepał tylko po ramieniu Marcina i oddalił się. Tymek też go poklepał.
Dzięki
- powiedział. - Jestem zobowiązany. Jak będzie okazja,
to
wyrównamy
rachunek.
Gdyby
nie ty, nie wiem, co by się ze mną stało - szepnęła
jeszcze
Baśka.
Świetnie
pływasz. I znasz się na ratowaniu - dodał z podziwem
Rafał,
nie pamiętając, że kilka dni temu też bawił się w
wybawiciela.
Marcin poczuł się jak bohater, ale wtedy zjawili się bliźniacy, Aga i cała reszta. Baśka nie przypominała żałosnej topielicy, więc zaczęły się żarty.
Nie
zrobisz jej oddychania usta-usta? Tak się zwykle postępuje
-
radził
Marcinowi Fred.
Lepiej
tego nie rób, bo Baśka gotowa się topić co godzinę -
opono
wał
Albert, który sam najchętniej zmieniłby się w ratownika.
Aga, która miała doskonały wzrok, zauważyła ironicznie:
- To
dziwne, najpierw rozcierałaś lewą nogę, a teraz prawą. To
był,
zdaje
się, skurcz obunożny!
Baśka prychnęła pogardliwie. Wyratowała jaz opresji Kaśka, która poczuła się w obowiązku zaopiekować niedoszłą topielicą. -Dajciejej spokój. Ona musi teraz odpocząć.
- Ja
się nią zajmę - przystopował Kłapouchównę Tymek. - To
nie
twoja
sprawa. A wy - zwrócił się do reszty - gdzie byliście, gdy ona
się
topiła?!
Na ręcznikach! No to wracać na nie i wygrzewać tyłki. To
nie
przedstawienie.
- Czyżby? - mruknęła ironicznie Aga, ale Tymek udał, że tego nie
słyszy.
Rozeszli się. Przy Baśce został jeszcze tylko Marcin, przyjmujący podziękowania Darka i Krzyśka.
Jak
twoja noga? - spytał ironicznie siostrę Tymek, gdy
zostali
wreszcie
sami. - Nie mogłaś znaleźć na tego dupka innego sposobu?
Musisz
zaraz robić cyrk na pół plaży?!
Przygadywał kocioł garnkowi - odcięła się Baśka.
Mogłabyś przynajmniej zmieniać te swoje ograne chwyty.
Po
co, jeśli są skuteczne? Niedługo i ty będziesz musiał się
czegoś
takiego
chwycić, by Zuza raczyła cię dostrzec.
Trzeba
się było trzymać Zezola, nie musiałabyś teraz szukać
atrakcji.
Taki miałam zamiar, ale on za bardzo trzymał się ciebie.
Mogłaś powiedzieć.
Co,
zwolniłbyś go ze służby? Nie interesuje mnie cudzy sługa,
nawet
jeśli jest na urlopie.
Co ty widzisz w rym wymuskanym chłoptasiu?
Wolny
czas! On ma dużo wolnego czasu i pragnie go komuś po
święcić.
Czemu nie mnie?
Tymek zamilkł. Baśka już dawno wymknęła się spod jego kontroli. Robiła, co chciała, Nie było na to rady. Mógł tylko udawać groźnego i jednocześnie troskliwego brata, a Baśka czasami udawała posłuszną siostrę, wie"dział jednak, że to tylko gra pozorów. Zaprowadził teraz Baśkę do ich dołka, podsunął ręcznik i przygniótł do niego ciężkim wzrokiem. Wzruszyła ramionami, ale poddała sięjego woli. Lepiej zresztą było teraz leżeć spokojnie na piasku i nie rzucać się w oczy Kłapouchowi, który został dzisiaj zdenerwowany po raz drugi.
A belfer nie lubił się denerwować - zwłaszcza uczniami. Zamiast położyć się i odpoczywać, przechadzał się teraz po plaży nerwowym krokiem i obserwował podopiecznych. Po piątym okrążeniu na szczęście zmęczył się i opadł na ręcznik. Obozowicze odetchnęli, ale przez resztę popołudnia nikt nie odważył się na dłużej oddalić od Kłapoucha. Wiedzieli, że tego dnia stało się za dużo, by znikać mu z oczu. A on podnosił si§ co godzina i liczył swoich podopiecznych z surową bruzdą na czole.
216
217
Nikogo nie brakowało - nawet Wiesio w porę przyszedł z obozowiska i już do końca nie opuszczał ręcznika. Widząc ich zdyscyplinowanie, Kłapouch ogłosił tuż przed kolacją, że mają czas wolny. Nie przewidział, że wkrótce zostanie zdenerwowany po raz trzeci.
Tego dnia wszystko było później, także i kolacja, tym bardziej że dyżur przypadł osobom najmniej odpowiednim. Już Darek nie był zbyt utalentowanym kuchcikiem, Emil jednak przewyższał go zdecydowanie - w ogóle o niczym nie miał pojęcia. Byłjedynakiem, a w domu mieszkała także babcia, która uwielbiała piec, gotować i robić kanapki ukochanemu wnukowi. Przygotowywała mu nawet herbatę, a rano specjalnie ją studziła, by wnuk nie poparzył się w pośpiechu. Czarna Jagoda miała w domu wiele obowiązków, ale w tej chwili paraliżowałajązarówno konieczność współpracy z Emilem, z którym nie potrafiła nawiązać żadnego kontaktu, jak i odpowiedzialność. Drżały jej ze zdenerwowania ręce, była przekonana, że zaraz coś wysypie albo wyleje i będzie się musiała zmierzyć z głodnymi kolegami. Pewnie tak właśnie by się stało, gdyby nie Kaśka, która w porę wróciła z wyprawy po lody. Parę jej rozsądnych poleceń uspokoiło oboje i kolacja zaczęła przybierać realne kształty. Wprawdzie Emil pokroił chleb w grube pajdy, ale nikt nie narzekał, wiedząc, że kaprys losu za chwilę każdego może obdarzyć zaszczytną funkcją kuchcika. Tylko bliźniacy nie mogli powstrzymać się od żartów.
-Ale fajne kanapy robisz, chłopie -przygadywali Emilowi. - Chleb z chlebem. Bardzo pożywne. I oszczędne. Można by rzec, wielopiętrów-ki! Pięć centymetrów pieczywka i milimetr smarowidełka. Powinieneś dostać medal za inwencję kulinarną.
Emilowi i Czarnej Jagodzie jedzenie stawało w gardle. Wydawało im się, że nie przełkną ani kęsa. Mieli jednak tym razem fart - Bożenka zagapiła się i oblała herbatą. Ratowanie jej powstrzymało bliźniaków od dalszych komentarzy. Płyn na szczęście nie był zbyt gorący. Ucierpiała tylko sukienka, a Kaśka miała tego dnia jeszcze jedno zadanie - doprowadzić dziewczynę do stanu używalności. Nie było to proste. W plecaku Bożenki panował straszny bałagan i okazało się, że nie ma tam ani jednej
czystej rzeczy. Kaśka zgrzytnęła zębami, a potem dała Pączkowi własne ubranie. Zaplanowała też od razu pranie.
Zaprasowuje
się - cieszył się na ten widok Fred. Znaczyło to, że
w
najbliższym czasie znowu będzie można Kaśkę trochę pomęczyć.
Zwariowałaś!
- sarkała Baśka, obserwując tę nagłą odmianę
w
postępowaniu koleżanki. - Rany! Znowu to samo! Nie można cię
spuś
cić
z oczu. Tam tętni życie, a ty oglądasz się za miską. Czy ten
flejtuch
sam
nie może uprać rzeczy?
Wiesz dobrze, że to jest pytanie retoryczne.
Idziesz obejrzeć występy czy nie?
Myślałam,
że na dzisiejszy wieczór masz atrakcyjniejsze plany -
przycięła
jej Kłapouchówna.
Wszystko
w swoim czasie. - Baśka była niezadowolona, że kole
żanka
przypomina jej o porażce. Miała nadzieję, że w ramach
podzięko
wania
uda się jej zaprosić Marcina do kawiarni, ale chłopak był
nie
uchwytny.
Najpierw zniknął pod prysznicem, potem miał spawę do Ra
fała,
a teraz rozmawiał z Agą i widać było, że się dobrze bawią,
Baśka
nigdy
nie darzyła jej sympatią. Sprytna żmija! - pomyślała z
niechę
cią.
Była zresztą pewna, że Marcin zajmuje się Agą tylko z nudów.
I pe
wnie
chwilowo. Nie znosiła jednak, gdy coś stawało na
przeszkodzie
jej
planom.
To jednak nie Agnieszka zaczepiła Marcina, tylko on ją.
- Unikasz mnie? - spytał ją wprost.
Stał oparty o rachityczną, powykręcaną sosnę, w jasnym ubraniu, które podkreślało jego opaleniznę, lekko uśmiechnięty. Rany! - pomyślała z przerażeniem dziewczyna, czując, że za chwilę straci po raz pierwszy w życiu głowę. To się nie mogło stać, bo to był, jej zdaniem, jedyny atut, jaki posiadała. Bez głowy nie była warta nawet funta kłaków.
-Ja? - zdziwiła się teatralnie, by zyskać na czasie. Sto chaotycznych myśli przebiegło jej przez głowę - począwszy od tej, że ma na sobie pogniecioną bluzkę i na pewno świeci jej się koniec nosa, po tę zbawienną myśl, że rozwiązało jej się sznurowadło od tenisówek. Kucnęła i zawią-
218
219
zała je. Staranna, wypieszczona kokardka przywróciła jej zdrowy rozsądek. Do diabła! -pomyślała. -Nie dam się temu fircykowi!
Bardzo
ładna kokardka - rzucił kpiąco Marcin. Czyżby zauważył
jej
zmieszanie?
Rzeczywiście,
niezła - dziewczynie udało się odpowiedzieć tym
samym,
lekkim i kpiącym tonem. - Ja jestem mistrzynią kokardek, a
ty
zdaje
się supełków. Nie zbliżałam się do ciebie, bo myślałam, że
właśnie
trudzisz
się nad takim wielkim supłem. Czyżbyś go rozwiązał?
Marcin na chwilę spochmurniał.
Zajmijmy
się lepiej pianami na dzisiejszy wieczór - powiedział.
-
Może wybierzemy się razem na występy? Od dwóch dni nie
słyszałem
nic
poza szelestem kartek przewracanych przez Emila. Zapominam,
jak
brzmi ludzka mowa.
Nie
jest tak źle. - Aga nie mogła sobie darować złośliwości. -
Ra
towałeś
dzisiaj Baśkę z takim poświęceniem, że na pewno chętnie
ofiaro
wałaby
ci ten wieczór.
Być
może. Jeszcze i teraz czuję jej chwyt na szyi. Jak na mnie,
za
mocno
ściska. Będę miał siniaki.
Parę osób zazdrościło ci tych uścisków.
Nie
przeczę, Baśka ma wiele wdzięków. Niejednemu już zawróci
ła
w głowie, ale ja jestem na to odporny. Przede wszystkim dlatego,
że
znam
ciąg dalszy. Nie mam zamiaru znaleźć się na liście
zostawionych
przez
nią chłopaków.
A gdyby się w tobie zakochała?
Baśka? Ona nie jest do tego zdolna.
Skąd ta pewność?
- Z
doświadczenia. A poza tym, Aga, na razie mam dość
sercowych
historii.
-Ach tak...
- Ty
jesteś inna. Można z tobą pogadać. Tak po prostu, bez tego
ca
łego
cyrku.
Dziewczynie wydało się, że znowu słyszy w jego głosie lekką kpinę.
- To
chyba miał być komplement - spytała zaczepnie.
-Zgadza
się.
Pomyślała, że ten jedyny raz wolałaby usłyszeć coś innego. A przecież powinna być mu wdzięczna, że nie próbuje na niej swoich sztuczek.
To dowodziło czegoś w rodzaju szacunku. Ale także zupełnej obojętności. Jeszcze zobaczymy - pomyślała buńczucznie, ale zaraz potem kolejny raz zauważyła spojrzenie Marcina skierowane ku przechodzącej Małgorzacie. Chłopak szybko odwrócił wzrok, lecz od razu zmarkotniał. Dopiero teraz Agnieszka pomyślała, że Marcin być może nie jest tak powierzchowny, jak jej się wydawało. Zrobiło jej się go żal.
- Chodźmy - powiedziała, by przerwać swoje i jego niezbyt przyjemne rozmyślania.
Gdzieś tam, w pobliżu ekskluzywnych hoteli trwał pokaz amatorskich teatrów i ludowych zespołów. Całe uzdrowisko tętniło życiem. Obóz powoli pustoszał.
Czarna Jagoda i przyczepiona do jej rękawa Bożenka wybrały się. w kierunku amfiteatru, gdzie odbywały się główne imprezy festiwalu. Nie było mowy, by przedostać się przez tłum otaczający scenę. Słuchały więc ludowych rytmów z daleka. Rzępolenie - pomyślała Jagoda, a Bożenka aż otworzyła buzię z zachwytu i na siłę ciągnęła koleżankę bliżej estrady. Na chwilę weszły w gęsty, spocony i podrygujący tłum. Czarna Jagoda poczuła jednak, że się udusi, jeśli pozostaną tam dłużej. Tak było zawsze - nie znosiła ciasnych pomieszczeń, ścisku i zamknięcia. Czasami nawet w namiocie wydawało jej się, że żółta płachta spadnie jej na głowę i odbierze powietrze. Musiała wówczas po cichu wyczołgiwać się z namiotu i spędzać kilka bezsennych godzin pod rozgwieżdżonym niebem. Nikt o tym nie wiedział. Dla Czarnej Jagody były to zresztą najprzyjemniejsze godziny. Nikt na nią nie patrzył, nikt jej nie przeszkadzał. Mogła spokojnie siedzieć i marzyć pod sosną, w miejscu, w którym Emil zwykle czytał książkę. Nie były to zresztą marzenia zbyt oryginalne. Stawała się w nich niezwykłą, odważną dziewczyną, którą podziwiali wszyscy. To było dla niej ważne - wszyscy. Nie zdawała sobie sprawy, że wszyscy to nikt. Była bezbronna wobec swoich kompleksów i zapotrzebowania na ludzki podziw, którego dotychczas nie zaznała.
Teraz prawie siłą wyciągnęła Bożenkę z tłumu. Przysiadły na trawie w miejscu, gdzie dźwięki muzyki mieszały się z miarowym szumem morza. Właśnie śpiewano liryczną miłosną pieśń, która doskonale współ-
220
221
grała z zachodem słońca. Jagoda zdjęła okulary, położyła się na piasku i słuchała słodkiej melodii. To był cudowny wieczór! -zapisywała w głowie słowa, które po powrocie miała wypowiedzieć przed jedyną ważną dla niej osobą. - Taki nastrojowy! Wiesz, mamo, chwilami wydawało mi się, że to samo morze tak gra!
Rozmyślania przerwałjej wysoki, jasnowłosy chłopak.
- Cześć,
kobiety! - rzucił żartobliwie. Usiadł obok Jagody. Dziew
czyna
podniosła głowę zdziwiona i niepewnie odpowiedziała na
powita
nie.
- No widzisz! - chłopak zwrócił się do kolegi - mówiłem, że
krajan
ki.
Chociaż przyznaję - spojrzał na Jagodę - że ty równie dobrze
mogła
byś
być tutejsza, Aleja mam nosa. I całe szczęście, bo znudziło mi
sięjuż
rozmawianie
rękoma. - Uśmiechnął się, zadowolony ze swojej przemo
wy.
- Jestem Jasiek, a to Marek.
Przedstawiły siejednocześnie. Obie były trochęprzestraszone obce-sowością chłopaka.
- Szmira,
co? - kontynuował niezrażony. - Rzępoląjak
wygłodzone
świerszcze.
Ponoć za chwilę ma się gdzieś zacząć spektakl. Poszukamy?
-
Wstał, wyciągnął rękę w kierunku Czarnej Jagody, a ona
mechanicznie
podała
mu swoją. Na chwilę ich spojrzenia się spotkały, dziewczyna
za
raz
spuściła wzrok, ale pomyślała, że boi się mniej niż zwykle.
Może dla
tego,
że nie miała na nosie okularów i twarz chłopaka widziała
nieostro.
Jasiek
pociągnął ją ku asfaltowej ścieżce i podtrzymał, gdy potknęła
się
o
wystający korzeń.
Wszystko stało się tak szybko, że Jagoda nie zdążyła nawet pomyśleć, że idzie za kimś zupełnie nieznanym. A gdy już o tym pomyślała, było za późno. Szli obok siebie, Jasiek mówił, a ona i pozostali słuchali. Jak to dobrze, że jest taki gadatliwy - pomyślała z ulgą. Nic dziwnego, że nudził się z cudzoziemkami. Chłopak wprawdzie rzucał czasami pytania o ich miejsce zamieszkania, szkołę, ulubione filmy, ale Jagoda miała wrażenie, że odpowiedzi mało go interesują. Nie miało to zresztą dla niej żadnego znaczenia. I tak była szczęśliwa. Oto znalazł się ktoś, kto na chwilę zainteresował się nią naprawdę. A teraz szła obok i rejestrowała każde wypowiedziane przez niego słowo, by starczyło ich na długą opowieść. Ach, mamo! Jak cudownie będzie mówić ci prawdę!
Nie znaleźli miejsca, gdzie był spektakl, poszli więc na plażę, obejrzeć zachód. Nic lepszego nie mogło się zdarzyć. Po spokojnym morzu
pełzła ku ich stopom pomarańczowa poświata, którą zresztą Czarna Jagoda bez okularów widziała niewyraźnie. Jasiek opowiadał swoje szkolne przygody, więc nie trzeba było niczego rnówić. Doprawdy, wszystko układało sięjak w bajce.
- Będę jutro w tym samym miejscu o dziesiątej - powiedział do Jagody na pożegnanie. - Przyjdziesz? - Uścisnął przy tym znacząco jej dłoń. Zmieszana, skinęła tylko głową i prawie biegiem ruszyła brzegiem morza, ciągnąc za sobą nic nierozumiejącąBożenkę.
Nie dla wszystkich to był cudowny wieczór. Zuza plątała się po wczasowisku sama. Tymek z kumplami na początku podążali jej śladem, a potem zginęli gdzieś w tłumie przy amfiteatrze. Piwko! - pomyślała z niechęcią dziewczyna. Była coraz smutniejsza. Właściwie miała ochotę wrócić do namiotu, usiąść w kącie i popłakać. Zaczęła już iść w kierunku kempingu, gdy wpadła na Rafała. Nie było to oczywiście spotkanie przypadkowe. Rafał też szedł za Zuza i teraz, gdy stanął z nią oko w oko, to on zmieszał się bardziej. A przecież było tyle rzeczy, które ich łączyły -wrażliwość na piękno, miłość do sztuki. Zuza nie tylko rysowała, interesowała się także teatrem, toteż ucieszyła się, gdy Rafał zaproponował obejrzenie spektaklu Teatru Ognia i Papieru.
Szczęście dopisało im bardziej niż Jagodzie, Bożence i ich nowym znajomym*-po chwili kluczenia zatłoczonymi uliczkami znaleźli mały plac, na którym właśnie zaczynało się przedstawienie. Zmierzchało. Była to najlepsza pora dla takiego teatru. Ubrani na czarno aktorzy byli prawie niewidoczni w mroku, a długie strzępki palącego się papieru wyglądały jak płonące węże. Zuza od początku zachwyciła się spektaklem. Było w nim coś przejmującego. Piękno i kruchość. To najbardziej odczuła -przemijanie rzeczy i kształtów. Gdy w końcu ogień zgasł, a na ziemi zostały zetlałe szczątki, dziewczyna poczuła, że po policzkach spływająjej łzy. Pomyślała bowiem, że miłość jest równie nietrwała jak ogień. Trawi wszysto i zostawia popiół.
Rafał dostrzegł wilgotne strużki na jej twarzy, ale taktownie milczał. Jego też wzruszyło przedstawienie. Po drodze do obozowiska nie zamienili ani jednego słowa. Dopiero na miejscu Zuza bąknęła krótkie: dzięku-
222
223
je.
Zaraz potem zniknęła w namiocie. Musiała schować twarz w
sweter,
by
nie było słychać szlochu. **
- Nie mogę się poddać! Nie mogę! - szeptała w wilgotny rękaw, ale była o krok od całkowitej kapitulacji. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy przypomniała sobie Tymka trzymającego w ręku kradzioną rzeźbę. - Nie mogę, Tym. Przynajmniej dziś!
Tymek faktycznie zaszył się z kumplami w piwiarni, by zastanowić się, jak przyjemnie spędzić wieczór. Tam usłyszeli o miejscu, w którym zbierała się codziennie młodzież. Obok przystani jachtowej była ponoć plaża z wielkim telebirnem, na którym cały czas leciały teledyski. Trzeba tam było wprawdzie drałować co najmniej ze trzy kilometry, ale postanowili zobaczyć to miejsce. Wypili po jednym piwku i ruszyli.
- W
Gałacie wszystko było bliżej - narzekał Ptyś, który bał się,
że
nie
zdążą na czas wrócić do obozu.
-1 dlatego było tak nudno - burknął Zezol.
- Jest,
jak jest - uciął dyskusję szef. Nie znosił biadolenia,
zwłaszcza
w
wykonaniu Darka. - Zdążymy.
Szli alejką równoległą do plaży, osłoniętą od strony morza karłowatymi sosenkami. Po drugiej stronie znajdował się park, w którym migotały światła coraz to innych hoteli.
To
jest życie - rzucił z zazdrością Darek, patrząc na werandę
za
pełnioną
param i w eleganckich, wieczorowych strojach.
Chciałbyś
tam siedzieć i z nudów pierdzieć w stołek? - spytał
kpiąco
Tymek. - Przyjrzyj im się lepiej. Mają po czterdzieści lat. Nic
im
się
już nie chce. Siedzą i sączą drinki, by poprawić sobie podły
nastrój.
O
czym ty marzysz, Ptyś?!
Skręcili w bok. Od strony plaży doszedł ich zduszony krzyk i odgłos szamotaniny.
Zdaje się, że ktoś tu się jednak nieźle bawi - zachichotał Darek.
Na pewno nie w kotka i myszkę - dodał Tymek.
Właśnie wtedy rozległ się przeraźliwy krzyk w obcym języku, a po chwili jęk. Zatrzymali się.
- To jakaś dziewczyna- odezwał się znowu Darek. - Chyba nie jest
zadowolona.
One
czasem są nieużyte - mruknął ponuro Zezol. Odpowiedziało
mu
przeraźliwe i rozpaczliwe: „Nein!
Nein! Nein!"
Sprawdzimy
to - powiedział Tymek i zniknął w zaroślach. Gdy go
dopędzili,
klęczał już nad dziewczyną zwiniętą ze strachu w kłębek,
za
słaniającą
sobie twarz, przerażoną, że i oni zechcąjej zrobić coś złego.
Jest
w szoku. To jakiś miejscowy. Niezły osiłek. Zwiał -
powie
dział
Tymek, oblizując rozciętą wargę.
Dotknął ramienia dziewczyny, chudej i niezbyt ładnej, z płomienistym warkoczem rozplecionym do połowy. Cofnęła się z jękiem, jakby ją tym dotknięciem oparzył.
Marna i strachliwa - rzucił Zezoł.
Zamknij
się - warknął Tymek. Powiedział coś łagodnie po nie
miecku.
Dziewczyna nie poruszyła się. Przykrył strzępkiem sukienki
jej
odsłonięte
uda.
Gerda?
- olbrzymi, zwalisty Austriak wyrósł nagle za plecami
Tymka
i schwycił go za kołnierz. Dziewczyna skuliła się jeszcze
bar
dziej.
Chłopak nie próbował się nawet bronić. Nie miałby zresztą
żad
nych
szans. Do Gerdy przypadła kobieta równie chuda i piegowata
jak
ona.
Zrobiło się wokół nich rojno - groźne twarze nie zapowiadały
nic
dobrego.
Oni
myślą, że to my - szepnął przerażony Darek. - Wytłumacz
im
to.
Tymek jednak skupił się na tym, by przeżyć. Austriak potrząsał nim i szarpał tak, jakby miał zamiar skręcić mu kark. Wszystkie niemieckie słowa wyleciały chłopakowi z głowy. Sytuacja stawała się naprawdę groźna. Gerda szlochała spazmatycznie i nie zanosiło się na to, że wyjaśni cokolwiek. Może nawet nie bardzo wiedziała, kto naprawdę chciał ją zgwałcić. Usłyszeli w dodatku pisk opon, po chwili zjawiła się bułgarska policja. Wprawdzie nie groził im już natychmiastowy lincz, ale zaczynały się inne kłopoty. Tymek zaklął. Teraz już nie było co marzyć o ucieczce.
Policjanci, zorientowawszy się, że mają do czynienia z międzynarodowym towarzystwem, nie wdawali się w dyskusję, tylko załadowali wszystkich do furgonetki - Gerdę, jej ojca, matkę i domniemanych gwał-
224
225
cicieli. Tymek nie patrzył na chłopaków. Po raz pierwszy wpakował ic> w kłopot, i od razu w taki! Zagryzł wargi. Wyobraził sobie minę Kłapo-ucha. A Zuza? Czy Zuza także mu nie uwierzy?
Ostatni do wozu wsiadł Darek. Policjant, widząc jego niezbyt imponującą posturę i przestraszony wzrok, złapał go za klapy i spytał o opiekuna. Ptyś zwrócił wzrok ku szefowi, Tymek kiwnął przyzwalająco głową. Wiedział, że i tak nie minie ich konfrontacja z belfrem.
Pół godziny później byli już w obozowisku. Pierwszy dostrzegł nyskę Emil. Nie zdziwił się zbytnio, gdy zobaczył, że krzepki policjant wyprowadza z niej Tymka i jego kumpli. W świetle kempingowej latarni wyglądali tak, jakby naprawdę mieli coś na sumieniu.
Zuza próbowała zrozumieć sytuację. Przyszła z łazienki zaraz po przyjeździe samochodu. Wściekły rudzielec właśnie napierał na policjanta, by mu wyrwać Tymka. Potem rzucił się ku Kłapouchowi z potokiem bełkotliwie wyrzucanych słów, pociągnął w jego kierunku przerażoną Gerdę, którą mu zaraz wydarła z rąk żona. Zuzannę przeszył nagły dreszcz, który był wypadkową wielu sprzecznych uczuć, między innymi przerażenia, poczucia winy i obrzydzenia. Tymek spojrzał na nią i dziewczyna ze zgrozą stwierdziła, że w jego wzroku nie ma pokory.
Kłapouch na szczęście zachował spokój. Nie rozumiał rudzielca, więc patrzył na niego jak na aktora pantonimy. Płacząca panienka według niego padła ofiarą jakiegoś żartu. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, wierzył bowiem, że Tymek ma trochę oleju w swojej oskubanej łepetynie i gdyby zrobił coś naprawdę paskudnego, to przede wszystkim nie dałby się złapać. Przyjrzał się jeszcze nakrapianemu dziewczęciu i z całą stanowczością odrzucił możliwość napastowania jej w jakikolwiek sposób przez Tymka lub któregoś zjego kumpli.
Tymczasem niewzruszony spokój Kłapoucha rozognił rudzielca jeszcze bardziej. Gotowy był rzucić się na niego i wytłumaczyć mu wszystko ręcznie. Powstrzymali go policjanci.
O co chodzi? - spytał Kłapouch Tymka.
Przepędziłem
faceta, który się do niej dobierał, ale jej tatuś myśli,
że
to ja, bo zastał mnie przy niej, gdy próbowałem ją uspokoić.
Wpad-
ła w histerię, ale chyba wie, kto j ą gwałcił, a kto ratował-opowiedział la-nidarnie Tymek. Kłapouch kiwnął ze zrozumieniem. Zwrócił się do obo-zowiczów.
Kto z was zna dobrze niemiecki?
Ja - powiedzieli jednocześnie Zuzanna i Emil. Kłapouch wybrał
Zuzę.
- Tobie
będzie łatwiej dogadać się z tą małą. Spróbuj ją uspokoić
i
wydobyć z niej jakieś sensowne słowa. A ja z Emilem zajmę się
rudziel
cem
i policjantami.
Kłapouch zaczął po rosyjsku wyjaśniać policjantom, czego dowiedział się od Tymka. Trwało to dość długo, bo zarówno on, jak i mundurowi niezbyt dobrze znali rosyjski. Pomagał mu Emil, a potem także bliźniacy, którzy doskonale wszystko umieli wyjaśnić za pomocą gestów. Czego nie mogli wyjaśnić po rosyjsku, Emil próbował przełożyć na niemiecki, a Marcin, który przed chwilą wrócił z Agą, tłumaczył na angielski. Obaj policjanci znali trochę rosyjski, jeden udawał, że rozumie po niemiecku, drugi słabo znał angielski, a rudzielec domagał się, by mu wszystko natychmiast tłumaczyć, bo bał się międzynarodowego spisku. Sytuacja była groteskowa i nieprzyjemna. Kłapouch powoli zaczynał tracić spokój. Denerwował go zwłaszcza wrzaskliwy upór Austriaka. Gdyby nie był od rudzielca mniejszy o pół głowy, to chyba wziąłby go w końcu za klapy i potrząsnął, by go trochę uspokoić.
Wtedy do akcji włączyła się nagle Gerda. Podprowadziła j ą do ojca Zuza. Gerda"złapała rudzielca za rękaw i wskazując na Tymka, powiedziała drżącym jeszcze i wilgotnym głosem;
- Nein,
Yater, das war nicht er. Nein! Vater! Nein! - Austriak
za
stygł
zdumiony. Nie
docierały do niego słowa córki.
- Nein?
- spytał
jeszcze.
-Nein.
Kłapouch odetchnął. Tymek i jego kumple również. Zuza uścisnęła dziewczynę.
-Danke, Gerda. ~ Austriaczka znowu zaczęła płakać, ale tym razem bezgłośnie, jakby się w niej nazbierało za dużo łez i teraz musiały już spokojnie wypłynąć. Matka objęła ją ramieniem i zabrała do furgonetki. Wycofał się także speszony rudzielec, a policjanci krótko i wielojęzyczne przeprosili Kłapoucha za zajście. Po chwili nie było po nich śladu.
226
227
- Co
za dzień! - powiedział groźnie Kłapouch. - Czy już
wyczerpa
liście
repertuar niespodzianek? Co?!
Wszyscy przezornie milczeli. Tylko Tymek podszedł do belfra.
Dziękuję, sorze - powiedział.
Mnie? - zdziwił się Kłapouch. - A za co?
- Za
to, że sor nie myśli, iż jestem ostatnim idiotą,
Opiekun
roześmiał się. Poklepał Tymka po plecach.
Faktycznie,
wiem, że masz trochę oleju w głowie. Ale nie przy
puszczałem,
że jesteś takim gorliwym obrońcą dziewczęcej cnoty -
po
wiedział.
Roześmieli się wszyscy.
Ty
masz gust, Tymek! - dołożył mu Marcin. - Też raczej
bym
ratował,
niż gwałcił.
Bliźniakom marzyła się jakaś scenka z Kaśką w roli głównej, ale ani Kłapouchówny, ani Pasztetniczki nie było jeszcze w obozie. Zaintonowali więc tylko rytmicznie:
Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły, I coś tam krzyczy pod borem, Tymek na pomoc rzuca się milej Ta okazuje się indorem
Indorem?
- zdziwiła się Aga. - Chyba perliczką. Nakrapiana
jak
perliczejajo.
A
o rymach słyszałaś? - oburzyli się bliźniacy. - Musi być
do
rymu.
Indora przypominał raczej jej ojciec. Lepiej więc by brzmiało:
Tymek na pomoc rzuca się miłej, Potem ma scysję z indorem
Żartowali tak zadowoleni z tego, że wszystko skończyło się dobrze.
Tymek się roześmiał, ale oczyma szukał Zuzy. Siedziała tuż obok wejścia do namiotu -jak zwykle trochę z boku obozowego gwaru. Tymek wiedział, że nadarza się świetna okazja do pogodzenia. Podszedł pewny swego.
- Chcę ci podziękować, Zuza - powiedział miękko.
-Nie ma za co.
Jest. Uspokoiłaś tę małą.
Ale
sama nie mogę ochłonąć ze zdumienia. Poświęciłeś dla
niej
swoje
ważne sprawy? Piwko czeka, przyjemności. Nie żal ci? -
spytała,
patrząc
mu prosto w oczy.
Chłopak wytrzymał jej spojrzenie, ale uśmiech na jego twarzy zmienił się w grymas.
Że
też ty, Zuza, nigdy nie możesz spuścić z tonu. W tym obozie
jest
paru
gorszych. Palcem by nie kiwnęli, słysząc krzyki.
Ale
jest także paru lepszych - przerwała mu. - Kłapouch jest
na
iwny.
Co masz na myśli? - spytał wściekły.
Przypomniałam sobie Alę.
Dziewczyno,
kiedy to było! Sto lat temu. Wszyscy byliśmy w do
datku
pijani, a ona najbardziej. A cnotą też nie grzeszyła.
Nie
pieprz, Tymek. Dopiero jak jej zrobiliście reklamę, poszła
w
tango. Początki zawdzięcza tobie.
Robisz
mi spowiedź z całego życia. Ona miała to we krwi, po ma
musi!
Miałem ją na pierwszej randce. Nie byłbym ja, to znalazłby się
kto
inny.
Za dużo się w życiu napatrzyła.
Ala cię kochała.
A
ja jej nie. I wiedziała o tym od początku. Tak samo jak ty
wie
działaś,
jakijestem. I mimo to byłaś miła.
Zuza skrzywiła się. Lekceważący ton Tymka zdenerwował ją.
-To niedobry argument, Tymek. Byłaś miła! Okropnie to określiłeś. Jakby między dwojgiem ludzi chodziło tylko o to, czy sadła siebie mili. To miałkie, Tym.
- Wiesz,
że nie znoszę belferki. Daj spokój, Zuza. Znam to już na
pa
mięć.
Od twego gadania nie wyrosną mi anielskie skrzydła. Po prostu
nie
mam
na to zadatków. - Poczekał, aż dziewczyna przełknie tę
gorzką
prawdę.
Zuza po chwili westchnęła. Tymek przysunął się wówczas
bli
żej.
Musnął palcami jej ucho, odgarnął włosy. - Jeszcze nigdy nie
kocha
liśmy
się na piasku - szepnął.
Dziewczyna skuliła się. Chciała zakpić, że marzy mu się jakaś kiczowata scena z filmu, ale nie mogła. Tymek trafił ją celniej, niż mógł
228
229
przypuszczać. Tęskniła za nim nieprzytomnie. Na plaży zazdrościła każdej przytulonej parze.
Chłopak dmuchnął delikatnie w jej włosy.
Zuza...
- szepnął przeciągle. Czuła jego zapach, zmieniony trochę
przez
morze. Miękła. - Przecież należy mi się nagroda - dodał cicho
i to
wystarczyło,
że zesztywniała znowu. Nastrój prysnął.
Zdaje się, że to Gerdzie ocaliłeś cnotę, a nie mnie - przypomniała.
- Do niej powinieneś zgłosić się po nagrodę.
- W porządku, Zuza - odpowiedział chłopak z pozornym spokojem.
- Jak chcesz... - Wstał i oddalił się lekceważącym krokiem.
A może trzeba było.., - myślała Zuza chaotycznie, przerażona reakcją Tymka. - W końcu go stracę. Chyba tym razem byłam za ostra. Naprawdę uratował tę małą. Tymek, przecież ty wiesz... Ale... Może nigdy się nie zmieni? Nawet dla mnie! Albo z przekory! Bo nie jestem dla niego dobra! Tymek, przecież ja cię... A może powinnam zaakceptować cię takim, jaki jesteś?! Może tak trzeba, gdy się naprawdę kocha? Nie. To niemożliwe. Tym, przecież ty też mnie... Więc i ty możesz coś zrobić dla mnie... i dla siebie... Błagam cię, Tym...
Nie wszyscy widzieli awanturę. Małgorzata i Bogdan cały wieczór spędzili z Anną.
Małgorzata już się nie buntowała. Powoli rozwijały się w niej dwa sprzeczne uczucia - miłość do Bogdana i sympatia do Anny. Zdawałoby się, że nie można tych uczuć pogodzić, a jednak istniały obok siebie. Pojawiały się też czasami krótkie paroksyzmy nienawiści i zazdrości, które dopadały ją w najmniej odpowiednich momentach. Zazwyczaj jednak czuła coś w rodzaju smutku, ale nie do końca smutnego. Przychodziły jej na myśl oksymorony - „żyjąc umieram, konam nieśmiertelnie...", Czuła się jak barokowy „zimny ogień", zawieszona między sprzecznościami, schowanymi pod obojętną maską. Wytrzymam - powtarzała sobie i coraz łatwiej jej to przychodziło. Nie miała zresztą innego wyjścia - Anna nie pozostawiała nikogo obojętnym. Patrzyła na świat i ludzi zachłannie, obdzielała ich swojąpasjąi energią, zdawałoby się niewyczerpaną.
Oni też widzieli ostatnie sceny Teatru Ognia i Papieru. Zrobiły na nich duże wrażenie. Anna chciała tego wieczoru urządzić święto lata, ale po spektaklu nie mieli ochoty na dzikie, pogańskie obrzędy, które zaplanowała. W zamian za to bawili się w ognisty teatr. Małgorzata wycinała 2 papieru niezwykłe stwory, Bogdan umieszczał je na patyku zakończonym zagiętym gwoździem, a Anna podpalała w małym ognisku i poruszała nimi jak wróżka czy raczej czarownica. W końcu zmęczona opadła na piasek przy Bogdanie.
- Ogień
trawi do końca - szepnęła tak, że tylko on mógł to słyszeć.
-
Do
końca! Uwielbiam go za to...
Przytulił ją mocno, aż prawie zabrakło jej tchu. Wiedział, co ma na myśli. Kupka popiołu wydawała jej sięestetyczniejsza od gnijącego mięsa. Odsunął zaraz tę myśl. Miał na szczęście tę umiejętność. Pozwalała mu zachować pogodę ducha w najgorszych sytuacjach.
Patryk niestety tego nie potrafił. Wstał teraz i ruszył brzegiem morza.
- Idź
z nim - poprosiła Małgorzatę Anna. - Co za odludek!
Małgorzata
posłusznie ruszyła za chłopakiem, chociaż wiedziała, że
nie będzie zadowolony z towarzystwa.
- Patryk!
- zawołała. Zatrzymał się, ale zobaczyła w jego oczach
błysk
niechęci. -Masz ochotę na lody? -spytała banalnie, ale o dziwo,
to
pytanie
rozbroiło go. Skręcili ku deptakowi.
Od
dawna znasz Bogdana? - spytał.
-Od
dziecka.
Jest
w porządku, prawda?
-Tak.
Powinienem
się cieszyć, że Anna spotkała właśnie jego...
-Powinieneś.
Ale
może gdyby był inny, to ona... - urwał. Małgorzata na
próżno
czekała
na ciąg dalszy. Chłopak spochmurniał i zaciął się. Uznała,
że czas
z
nim porozmawiać szczerze.
Wiem,
co masz na myśli. Nie musisz jej jednak pilnować, jest
bez
pieczna.
Akurat!
- Patryk złapał ją za ramiona, potrząsnął. - Ona żyje
na
kredyt.
O tym też wiesz?! A teraz spala się jak te strzępki papieru
przed
230
231
chwilą. Wiesz, ile codziennie zużywa sił? Ile traci energii? Dla niego? Dla ciebie? Tak! Właśnie tak!
Małgorzata z przerażeniem zobaczyła, że w jego oczach kryje się nienawiść.
Jeśli
naprawdę ma przed sobą tak niewiele życia, jak twierdzisz,
to
chyba
lepiej, że spędza każdą chwilę, jak chce. Jest szczęśliwa.
Lepiej
być
szczęśliwym przez moment niż obojętnym tygodniami,
miesiącami,
latami!
Przedtem
wystarczaliśmy jej my. A teraz od rana słyszę wasze
imiona.
Szczęście?! Za dzień, dwa odjedziecie nie wiadomo dokąd!
Co
będzie
wtedy? Pomyślałaś o tym?
Wyobraź
sobie, że pomyślałam. I co z tego, że odjedziemy? Nie
można
niszczyć teraźniejszości, zamartwiając się przyszłością.
Dziś jest
dobrze
i tylko to się liczy. A ty powinieneś zająć się sobą. Ona
żyje pełnią
życia,
ary.,, sama nie wiem...
Patryk usiadł na ławce i zatopił twarz w rękach.
Nie
powiesz jej o tej rozmowie? - spytał zduszonym głosem.
-Nie.
Chciałbym zostać sam.
W porządku. Zmywam się.
Odeszła w kierunku głównego placu. Rozmowa wyprowadziła ją z równowagi. Poczuła, że chłopak obdarzył ją swoim strachem i nienawiścią. Szła teraz rozdygotana, mając przed sobą rozświetlone wczaso-wisko. Głośna muzyka wciskała się w uszy. Szczęście, radość, zabawa -powtarzała Małgorzata. - Lato, beztroska, miłość! Gdzie tu jest miejsce na umieranie? Zazdrość, nienawiść, śmierć - dokończyła wyliczankę. Niestety ona, tak jak Patryk, nie potrafiła odsunąć niedobrych myśli.
V
Przed śniadaniem Kłapouch oświadczył, że jest to ich ostatni dzień w Słonecznym Brzegu.
- Macie
tu za dużo atrakcji. I mnie ich dostarczacie w nadmiarze.
-
Rozejrzał
się po winowajcach. - Jeśli zafundujecie mi kolejny dzień
tak
bogaty
w przeżycia, to przeniesiemy się w miejsce, gdzie towarzystwa
będą
wam dotrzymywać mewy i wodorosty. - Ostatnie zdanie wypowie
dział
groźnym tonem.
Podopieczni woleli nie dyskutować, bo Kłapouch słynął w szkole z konsekwencji. I nigdy nie rzucał słów na wiatr. Przestraszyli się teraz, że naprawdę wylądująna jakimś odludziu.
Śniadanie jedli w kiepskich nastrojach. Nawet bliźniakom nie chciało się żartować, chociaż oni właściwie cieszyli się, że wyruszą w dalszą podróż. Lubili zmiany, a zatłoczony, hałaśliwy Słoneczny Brzeg zaczynał ich denerwować, bo nie sposób było tu kontrolować poczynań Kaśki i Baśki. Braciom marzyło się jakieś spokojniejsze miejsce, gdzie dziewczyny nie będą mogły się przed nimi ukryć.
Sam Kłapouch był zaniepokojony brakiem reakcji ze strony podopiecznych. Jego belferski instynkt podpowiadał mu, że to nic dobrego. Po śniadaniu podszedł do niego jedynie Bogdan.
Czy sor już zdecydował, dokąd pojedziemy? - spytał.
Do
Sozopola. Co ty na to? - Miał nadzieję na choćby
minimalną
polemikę.
-To dobre miejsce - odpowiedział jednak Bogdan.
- A ty skąd to wiesz?
- Z
przewodnika. A poza tym każde jest lepsze od tej
zaludnionej
patelni.
Kłapouch zgadzał się z nim w zupełności.
- Miałem
was pytać o zdanie, ale zrezygnowałem po wczorajszym
dniu
- dodał tonem usprawiedliwienia. Bogdan skinął głową i oddalił
się.
Co oni tacy potulni? - zastanawiał się tymczasem zaniepokojony Kłapouch. - Kiedyś byłoby sto propozycji i sto pomysłów. Może obchodzę się z nimi zbyt surowo? A może jest im wszystko jedno, gdzie pojadą? Nie, to chyba nie to! Wolał głośny opór niż ciche i podstępne działa-
232
233
nią, jakie uprawiał na przykład klan Tymka. Wiedział, że taka spokojna i pozornie uległa grupa może narobić za plecami opiekuna mnóstwo głupstw.
-Macie się dzisiaj trzymać plaży-powiedział więc jeszcze. -Wiecie, gdzie znajduje się mój dołek. I żadnych głupich pomysłów! - dodał. W duchu pocieszał się, że jest za duży upał, by kombinować. Zapowiadał się kolejny dzień bez choćby jednej chmurki. Poprzednim towarzyszył przynajmniej rześki wiatr od morza. Dziś powietrze było nieruchome i suche jak pieprz. Jedynym rozsądnym sposobem przeżycia bez udaru słonecznego było schowanie się pod parasol. Ruszył więc do wypożyczalni. Po drodze zaopatrzył siejeszcze w dwie butle mineralnej i poszedł na plażę. Większość podopiecznych miała zamiar iść za nim.
Nie wszyscy jednak. Tymek i jego kumple postanowili wykorzystać ten ostatni dzień w Słonecznym Brzegu na handel. Mieli jeszcze trochę towaru i zamierzali pozbyć się go na bazarze, który znajdował się w nowoczesnej części Nesebyru.
Już
po ósmej, a wy grzebiecie się jak baby - poganiał ich Tymek.
-
Zuza
potrafi zebrać się szybciej.
Jeśli chce - przyciął rnu Darek.
Pilnuj
towaru, Ptyś. To twoja działka. Gdzie są okulary?
-przysto
pował
go Tymek. Darek ze wstydem musiał przyznać, że zupełnie o
nich
zapomniał.
- Trzeba cię pilnować jak dzidziusia. Podpadasz
belfrowi,
odwalasz
fuszerkę. Zaczyna mnie to nudzić.
Mnie
też - poparł szefa Zezol, który nigdy nie lubił zbytnio
Darka.
Ptyś
nie dyskutował. Zacisnął zęby, ale obiecał sobie, że nie
zapomni im
tej
przykrej chwili. Całe jego życie pełne było takich obietnic.
Tymkowi zaś przypomniały się słowa Zuzy. Ma rację - pomyślał. -Z kim ja się zadaję i komu chcę zaimponować?! Że też musiały się ze mną wybrać na obóz same odpady.
Ale na Zuzę także był zły. Właśnie przechodziła, ubrana w ciemnoczerwony strój kąpielowy, który świetnie pasował do jej ciemnej cery. Obejrzała się i patrzyła nu niego dobrą chwilę, ale chłopak nie zareagował. A co, myślisz, że za tobą polecę? - powiedział do niej w myślach.
Zuza odwróciła się zaraz potem, jakby usłyszała te bezczelne słowa, a Tymek, jak zwykle w stresujących sytuacjach, odruchowo wyciągnął papierosa. Przechodzący obok Rafał rzucił ostro: -Nie przy mnie.
- Bo
co? - spytał Tymek zaczepnie. Rafał od dawna działał mu
na
nerwy,
głównie z powodu Zuzy. Teraz też wyraźnie szedł za nią.
W Rafale także od paru dni narastała niechęć do Tymka. Zatrzymał się więc i przez chwilę mierzyli sięoczyma. W Tymku zwyciężył zdrowy rozsądek - nie chciał przez awanturę zepsuć sobie kupieckich planów. Wyciągnął więc z ust papierosa i spytał lekceważąco:
-W porządku?
- W porządku - odpowiedział Rafał i poszedł śladem Zuzy.
-1 tak nic z tego - rzucił Tymek tak, by tamten usłyszał. - Ten towar jest zaklepany. Zbędna fatyga, dupku.
Rafał nie dał po sobie poznać, czy usłyszał i zrozumiał tę chamską odżywkę. Zniknął za namiotami, a Tymek i jego kumple ruszyli obładowani w kierunku przystanku autobusowego.
Obozowisko pustoszało. Większość poszła z Kłapouchem. Kaśka została, by dopilnować Czarną Jagodę i Emila, którzy mieli posprzątać po śniadaniu. Tamci radzili sobie jako tako, więc postanowiła zająć się Wiesiem. Obserwowała go od wczoraj ukradkiem. Na szczęście dotychczas nie zauważyła niepokojących objawów. Wyglądało na to, że nie był uzależniony. Chciała to jednak sprawdzić.
Jak się czujesz? - spytała, opadając na trawę obok jego materaca.
Spadaj - rzucił posępnie.
Czasami warto pogadać.
Z tobą? Wolałbym konwersować z kobrą.
Odwrócił się do niej tyłem. Kaśka jednak nie należała do osób, które łatwo się zniechęcają.
- Też
bym chciała sobie poleżeć - powiedziała. - Ale rnam
kłopot.
Plącze
się tu taki kempingowy kundel. Zauważyłam, że ma
skaleczoną
łapę.
- Wiedziała od bliźniaków, że Wiesio m£słabość
do zwierząt. Po
stanowiła
to wykorzystać. Chłopak wydawał się jednak niewzruszony.
234
235
To zadanie w sam raz dla ciebie - zakpił.
Łatwo
mówić -
Kaśka
westchnęła teatralnie. - Boję się psów. Żal
mi
tego kundla, ale chyba zostawię go samemu sobie.
Zrezygnujesz z dobrego uczynku? Nie wierzę!
A
jednak - kłamała Kaśka, która nie zostawiłaby w potrzebie
na
wet
krokodyla. - Nie mam do zwierząt ręki - tu znowu westchnęła. -
Raz
próbowałam
pomóc wronie, której coś się stało w skrzydło, ale zdechła.
Wiesio milczał zasępiony. Dał się jednak nabrać na te wszystkie opowiastki i westchnienia i tylko dlatego nie odesłał jej jeszcze do diabła.
Pójdę
zobaczyć, czy jeszcze krwawi - powiedziała Kaśka i ruszy
ła,
nie czekając na odpowiedź.
Poczekaj!
Pójdę z tobą - zawołał za nią Wiesio. - Moja ciotka
jest
weterynarzem
- dodał tonem usprawiedliwienia, nie patrząc jej w oczy. -
Czy
nie powinniśmy wziąć czegoś z apteczki?
Kaśka wiedziała, że nie ma sensu niczego brać, ponieważ i pies, i jego rana była wymyślona, ale udawała przejętą. Zabrali środek dezynfekujący, gaziki i plastry. Wiesio wziął także nożyczki, w razie gdyby trzeba było wyciąć trochę sierści wokół rany. Kaśka go nie poznawała. Nagle z ospałego i bezczelnego typka zmienił się we wrażliwego chłopaka, który zresztą próbował tę wrażliwość ukryć za chmurną miną.
Ruszyli w głąb kempingu, gdzie miał być rzekomy pies, Dziewczyna udawała, że go szuka. Zwierzaka oczywiście nigdzie nie było. Zaczęła więc przekonywać Koalę, że widocznie uciekł albo mu ktoś pomógł. Chłopak nie dawał jednak za wygraną. Krążyli wokół wskazanego przez nią miejsca, zataczając coraz większe koła.
Jakież było zdziwienie Kaśki, gdy nagle w zaroślach przy toaletach coś żałośnie zaskowytało. Zbliżyli się tam ostrożnie. Wiesio rozchylił akacje i oboje zobaczyli kundla przywiązanego drutem do krzewu. Pies musiał się szarpać od dawna, bo na nodze była żywa rana. Na ich widok też szarpnął się przestraszony, ale Wiesio przemówił do niego łagodnym głosem, którego na pewo nie słyszał u niego dotychczas żaden człowiek. W każdym bądź razie Kaśka była tak zaskoczona barwąjego głosu, że na chwilę odjęło jej mowę.
- Rusz się - burknął do niej, - Chwyć go tutaj. - Pokazał jej, jak ma to zrobić. - Spróbuję zdjąć drut. To go może boleć, więc trzymaj mocno. I niepuść, gdy go oswobodzę, bo musimy zrobić opatrunek.
Tak też się stało. Kaśka z uznaniem obserwowała sprawne poczynania chłopaka i jednocześnie zastanawiała się, co robić dalej z psern. Rana okazała się mniejsza, niż przypuszczali. Wiesio oczyścił ją i zabandażował. Pies na szczęście poddał się ich zabiegom bez zbytnich protestów. Trochę tylko skamlał i próbował się wyrwać, ale nie gryzł. Za to gdy go opatrzyli, nie miał zamiaru odejść. Popatrzyli na siebie bezradnie. Trzeba było znaleźć właściciela.
Co teraz zrobimy? - spytała Kaśka.
Ty
jesteś ekspertem od spraw niemożliwych - rzucił Wiesio. Te
raz,
gdy pies miał się lepiej, chłopak zaczął znowu udawać, że
niewiele
go
to obchodzi.
Chodźmy do recepcji, może tam będą coś wiedzieli.
Wiesiek wzruszył lekceważąco ramionami, Wziął jednak psa na ręce i poszedł za dziewczyną.
Jakież było ich zaskoczenie, gdy na widok zwierzaka recepcjonista rzucił się w ich kierunku z entuzjastycznymi okrzykami. Nie bardzo rozumieli, o co mu chodziło, wyglądało jednak na to, że pies był od kilku dni poszukiwany. Zdziwili się trochę, bo wyglądał na najzwyklejszego pod słońcem kundla.
- Ja
spadam - rzucił chłopak. - Ten facet gotowy jest dać nam me
dal.
Nie dla mnie takie hece,
Odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami. Recepcjonista na chwilę zastygł^zdziwiony, a potem całe podziękowania spłynęły na Kaśkę. A ona, mimo ucieczki chłopaka, była wniebowzięta, bo za jednym zamachem uratowała psa i nawiązała kontakt z Wiesiem. Zadowolona z siebie, w poczuciu spełnionego obowiązku poszła na plażę.
Nie wiedziała, że w tym samym czasie w obozie doszło do wypadku i że bardzo przydałaby się jej pomoc. Czarna Jagoda kończyła sprzątanie. Pakowała do worka pozostałe po śniadaniu puste puszki. Śmieci było dużo, nie bardzo mieściły się w reklamówce, więc dziewczyna chciała je trochę upchnąć. Niechcący zaczepiła o wieczko i przejechała po jego ostrej krawędzi ręką. Emil omal nie zemdlał z wrażenia, gdy lekko zdziwiona podniosła do góry skrwawioną, poszarpaną dłoń. Na chwilę oboje
236
237
stracili głowę. Po paru sekundach Emil rzucił się do apteczki po bandaż. Zawinął rękę w pośpiechu, by nie widzieć rany. Bandaż jednak szybko przesiąknął krwią.
Idziemy do szpitala - postanowił.
Nie
wiemy, gdzie jest szpital. - Czarna Jagoda z trudem
powstrzy
mywała
łzy. - Może lepiej znaleźć Kłapoucha.
Wiesz,
ile to potrwa? A poza tym słyszałaś, co powiedział
przed
śniadaniem.
Żadnych kłopotów! Mnie wszystko jedno, gdzie pojedzie
my,
ale inni mogą mieć do ciebie pretensje.
Nie
pomyślałam o tym... - urwała. Nie mogła wykrztusić nic
wię
cej.
Pierwsza łza spływała już po jej policzku.
Musimy
dać sobie radę sami. Spytamy o lekarza w recepcji - zde
cydował
chłopak. Był przy tym zdumiony swoją stanowczością i
energią.
Jagody
nie zdziwiło to tylko dlatego, że była przerażona. Nogi miała
jak
z
waty. Wiedziała, że nie obejdzie się bez szycia. I nie wiadomo,
ile to
wszystko
potrwa. A przecież o dziesiątej miała się spotkać z Jaśkiem.
To
miała
być jej pierwsza w życiu randka. Nawet jeśli zdąży, jak
będzie
wyglądać
z zawini etą ręką?
Emil ciągnął ją niecierpliwie za łokieć.
- Rany! Pozbieraj się! Wtymtempienigdy nie dojdziemy na miejsce.
Jagoda przemogła się i ruszyła za nim. Po chwili oboje prawie biegli w kierunku recepcji. Dziewczyna połykała łzy, a Emil starał się nie patrzeć na bandaż, bo widok powiększającej się czerwonej plamy przyprawiał go o mdłości.
To
me było dobre przedpołudnie także dla Małgorzaty i
Bogdana
Decyzja
Kłapoucha zepsuła chłopakowi humor, a potem jeszcze
dowie-
dz.ał_się,
ze Anna znowu nie czuje się najlepiej. Jej matka zauważyła
to
rano,
postanowiła, że dziewczyna zostanie na werandzie, w cieniu
potęż
nej
pmn. f^<-v^
-
Jest za gorąco - przekonywała córkę. - Tu jest chłodniej
Zrobię
wam
smaczny podobiadek. J *
-Ależmamo! -Anna usiłowała oponować. Matka jednak nie zwra-niósł stolfk "" ^J Pr°teSty' WyStaWlła
-Zanudzę się-kaprysiła jeszcze Anna, choć wiedziała, że powinna posłuchać matki.
- Nie zanudzisz się. Zdaje się, że ktoś zamierza ucieszyć cię swym towarzystwem.
Rzeczywiście, między domkami pojawiły się znajome sylwetki. Bogdan pomachał z daleka, Anna wpatrywała się, jak idzie sprężystym, energicznym krokiem, z uśmiechem na twarzy. Chciała tak patrzyć na niego w nieskończoność. Trwaj, chwilo - myślała. - Trwaj! Od dawna kolekcjonowała takie chwile. Wierzyła, że po śmierci można oglądać swoje życie jak film na kasecie wideo, ale tylko te wydarzenia i momenty, które zostaną w pamięci. Pstryk, i zobaczy jeszcze kiedyś ten wspaniały moment. Tak, będzie go mogła oglądać wiele razy. Potem, kiedyś, tam... I także te sekundy, gdy Bogdan pochyla się i muska jej policzek, i te, gdy splatają się ich ręce, i gdy do jej nozdrzy dociera zapach jego świeżo umytych włosów, i gdy dostrzega w jego piwnych oczach odrobinę niepokoju. Zapamięta wszystko - nawet uważne spojrzenie Margot i potem to szarpnięcie głowy do tyłu, twarz chowaną pod opadające włosy, obronne pochylenie pleców. I kolor morza też zapamięta, by te kadry miały odpowiednie tło.
Baśka od rana czekała na odpowiedni moment, żeby porozmawiać z Marcinem. W końcu okoliczności ułożyły się po jej myśli - Aga poszła po lody, Mariola już się nim nie interesowała, Emil został w obozie - nikt nie mógł ochronić chłopaka przed jej zaborczymi planami.
Należy ci się nagroda - powiedziała, siadając obok niego.
Wystarczy
mi twój jeden uśmiech. - W jego głosie była ironia.
Baśka
zaśmiała się.
-Nie będę taka skąpa - powiedziała, nie przejmując się zupełnie jego tonem. Zarejestrowała zaciekawione spojrzenia bliźniaków, co w zupełności jej wystarczyło.
- Dwa uśmiechy? - spytał z udawaną nadzieją.
To
rzecz ulotna. Twoje bohaterstwo i poświęcenie zasługuje na
coś
lepszego.
O!
To zabrzmiało groźnie. Zapewniam, że ratowałem cię
bezinte
resownie.
238
239
Wiem.
Nie lubię być jednak dłużniczką. Co powiesz na wyprawę
do
kawiarni? Lody? Bita śmietana? Koktajl czekoladowy? - kusiła.
-
Wszystko,
co chcesz!
Wszystko? Czyja wiem... -skrzywił się. - Właśnie zacząłem dbać
o linię.
Baśka powoli traciła cierpliwość.
Czy
ty się mnie przypadkiem nie boisz? - spytała zaczepnie. - Nic
ci
nie grozi. Kawiarnia to miejsce publiczne. Zjesz bitą śmietanę,
wypi
jesz
colę i będziemy kwita.
Akurat!
- Marcin roześmiał się. - Przy tobie żaden chłopak nie
jest
bezpieczny.
Oprócz
ciebie - powiedziała dyplomatycznie. - Po pierwsze, nie
j
estem platynową blondynką, a po drugie, nasze umiejętności
neutralizu
ją
się nawzajem. Jestem tego pewna.
Marcin też był właściwie tego pewien - kto jak kto, ale Baśka nie była w stanie zawrócić mu w głowie. Mogła co najwyżej wplątać go w jakąś intrygę. Ale czemu nie! Teraz było mu już wszystko jedno. Dlaczego nie miałby spędzić z nią paru kwadransów? Nie sposób było się z nią nudzić. Może nawet uda się utrzeć jej trochę nosa! Uśmiechnął się do tej myśli. Odpowiedziała mu takim samym uśmiechem.
Faktycznie, należy mi się nagroda - powiedział. - Kiedy?
O piątej? To najprzyjemniejsza pora.
Zgoda,
ale lokal wybieram ja - zdecydował. - Nie będzie naj
tańszy.
Jak sobie życzysz, mój wybawco!
Zobaczyła wracającą z lodami Agnieszkę, wstała więc i odeszła w kierunku swego ręcznika z wdziękiem modelki. Po drodze jeszcze odwróciła się i pomachała Marcinowi, a on odpowiedział jej z rozbawieniem.
Nie uszło to uwagi Agnieszki i bliźniaków, a zwłaszcza Alberta. Przeszedł się zaraz przed ręcznikiem Baśki z równym wdziękiem i tak samo słodko i teatralnie zamachał do Marcina.
~ Wyglądasz jak glizda chorująca na paraliż - rzuciła ze złością Baśka. - Spadaj, bo mi zasłaniasz słońce,
Bliźniacy tylko na to czekali.
- Ależ
ładnie do niego machałaś - kontynuował niezrażony Albert.
-Jak
myślisz, Fredziku, kto tu kogo uwiedzie?
-1 kto kogo rzuci? - dodał Fred.
- Pasztetniczka i Casanovą. Taaak! To interesujące zestawienie.
- Glizda
z glizda to też interesujące zestawienie - rzuciła zirytowana
*
Baśka. Zła była przede wszystkim na siebie, za to, że dała się
sprowoko
wać.
Trzeba było lekceważąco milczeć. A teraz już za późno.
Może
się założymy, braciszku. Ja stawiam na Pasztetniczkę. Sam
bym
się nie oparł - kontynuował Albert tak, by słyszał to Marcin.
Ależ Alberciku, czekałaby cię straszna niewola.
Słodko-straszna,
oooo... - Bliźniak przeciągał się i jednocześnie
wzdrygał.
-Nie oddałbym cię na rozsmarowanie takiej bestii.
Rozsmarowanie? - dziwił się Albert.
No
wiesz, jak pasztet. Bierze taka chłopa, przerabia na pasztet,
roz-
smarowuje,
a potem na kanapkę i zjada.
-1 zjada? Na kanapie? - Albert uśmiechnął się błogo. - Do ostatniej okruszyny?
Obozowicze nie wytrzymali - wybuchnęli śmiechem. Baśka też nie wytrzymała.
- Warn
to nie grozi. Glizdy są niestrawne - syknęła. Podniosła
się,
wzięła
ręcznik i wściekła oddaliła się od grupy.
-Niestrawne? - zastanawiał się tymczasem Albert. - Co ona chciała przez to powiedzieć? Czyżbym naprawdę nie nadawał się na kanapkę? Chińczycy, dajmy na to, uwielbiająchrząszcze. Majądoskonałe przepisy na wszystkie możliwe robale. Glizda w sosie morelowym. Pycha! Chyba że ktoś woli Casanovę w sosie własnym. Brr! Obrzydlistwo!
Albert jednak tylko udawał, że to go bawi. Gdzieś w środku przeżywał uwagę Baśki boleśnie. Glizda to glizda! Nic pięknego. Nawet w sosie morelowym nikogo nie pociąga.
Agnieszka podała Marcinowi loda.
- Marny twój los - powiedziała. - Pasztecik! Brrr! Tylko bliźniacy roogątak dokuczyć.
240
241
-Daj spokój, Aga.
Nie
przejmuj się. Obserwowałam ich. I wiesz... te ich żarty to
poza.
Zdaje
się, że sąo ciebie zazdrośni.
Bliźniacy? O mnie? - zdziwił się Marcin. - Przesadzasz!
No, może nie obaj...
Zmyślasz coś, Aga.
Założymy się?
Nie wierzę. Nie oni.
Baśka niejednemu zawróciła w głowie.
Ale
nie bliźniakom. Oni mają głowy wypełnione wygłupami.
Nic
innego
się tam nie wciśnie.
Miejmy nadzieję.
Nie lubisz jej, ot co - stwierdził Marcin.
Owszem.
Widziałam ją kiedyś w akcji. Ona faktycznie przerabia
na
pasztet.
Chcesz mnie ostrzec?
Tobie
może by się to nawet przydało. - Aga była bezlitosna.
-
Zobaczyłbyś,
jak to jest z tej drugiej strony.
Już wiem. - Marcin spochmurniał.
Faktycznie.
Zapomniałam o tym. Baśka nigdy tego nie zaznała.
Wiesz
dlaczego? Bo nigdy jej tak naprawdę na nikim nie zależało.
Za
brała
kiedyś chłopaka mojej koleżance. Dla żartu. Ot tak! Na parę
ty
godni
! A wydawało się, że on jest zakochany w Sylwii. I chyba
naprawdę
był.
Dotąd nie wiem, dlaczego dał się Baśce omotać. Co ona w
sobie
takiego
ma?
Obietnicę.
Obietnicę? Nie rozumiem?
Robi
takie wrażenie, jakby mogła pójść na całość. No wiesz...
Ty-
mek
też robi takie wrażenie.
Tymek
idzie na całość. .
Roześmieli
się.
No tak, Baśka udaje. Tylko czy na pewno?
Zamierzasz to sprawdzić?
A
dlaczego nie? - spytał prowokacyjnie. - Co mam do
stracenia?
Najwyżej
parę nudnych godzin.
Przerobi cię na pasztet.
-Albo ja ją. To tylko gra. Wakacyjna gra. Trzeba jakoś wypełnić sobie czas. Ważne sprawy się już dla mnie tego lata skończyły.
Agnieszka wyczuła w jego głosie odrobinę goryczy. Jej też zrobiło się przykr° - była przecież częścią tej jego wakacyjnej gry. Mało ważną
częścią-
- Muszę iść. Obiecałam Kaśce, że pospaceruję z Bożenką - skłamała. Czuła, że musi się oddalić, by poskładać myśli. Miała w głowie chaos. Każda chwila spędzona z Marcinem była zabarwiona odrobiną smutku i rozczarowania. Zastanawiała się, czy w ogóle powinna się z nim zadawać.
Czarna Jagoda i Emil dopiero po godzinie wracali do obozowiska. Rana okazała się mniejsza, niż przypuszczali, a teraz była zszyta i dobrze zabandażowana. Przez chwilę rozmawiali jeszcze o tym, że lekarz był bardzo miły i dał znieczulenie, że palec na razie nie boli, a Kłapouch nie ma powodów do denerwowania się... Temat szpitalny jednak szybko się skończył i oboje poczuli się nieswojo.
Zwłaszcza Jagodzie milczenie ciążyło jak kamień. Teraz, gdy ręka była już opatrzona, wróciła nieśmiałość. Poczuła, że jej uszy i policzki zaczynają płonąć, w głowie miała zupełną pustkę. Najchętniej skręciłaby gdzieś w bok i uciekła. Nagle przyszło jej do głowy doskonałe rozwiązanie.
- Masz*
ochotę na loda? - spytała. - Chciałabym ci jakoś podzięko
wać.
Gdyby nie ty...
Emil skrzywił się nieznacznie.
- Nie ma za co - mruknął.
Czarnej Jagodzie zależało jednak na tych lodach, bo ich lizanie mogło rozwiązać problem milczenia. Wolała wydać ostatnie pieniądze niż rozmawiać.
Te
wyglądająapetycznie-powiedziała, wskazując na mleczne,
fa
liste
stożki, które lodziarz podawał właśnie śniademu chłopczykowi.
-
Mały
czy duży?
Mały.
- Emil nie przepadał za lodami. Po chwili jednak musiał
Przyznać,
że te, które kupiła dziewczyna, sąpyszne. Lizali je więc
zgod
ne,
zadowoleni, że nie muszą używać języków do innego celu.
242
243
Jagoda była z siebie bardzo zadowolona. Do czasu - nagle przypomniał jej się Jasiek. Zakrztusiła się z wrażenia. Spojrzała na zegarek Emila i stwierdziła, że do spotkania zostało pół godziny. Ogarnął ją uczuciowy chaos - chciała się wybrać na tę pierwszą w życiu randkę i jednocześnie czuła przerażenie. Przecież Jaśkowi także nie będzie miała nic do powiedzenia. Zaczerwieni się jak burak, zatnie i to będzie koniec! Z drugiej jednak strony Jasiek był z natury gadatliwy i może wystarczy tylko słuchać. A kolor policzków usprawiedliwi ś wieżą opalenizną. Tak, to była myśl! Czarnej Jagodzie wszystko wydało się nagle proste. Przede wszystkim dlatego, że Jasiek nie był kolegą z obozu. Nawet jeśli ona się wygłupi, to może w każdej chwili zwiać. Nikt nigdy się o tym nie dowie!
Byli już w pobliżu kempingu. Dziewczyna przyśpieszyła kroku. Emil skręcił na plażę, a ona pobiegła do namiotu, żeby się przebrać. Wyrzuciła z plecaka wszystkie rzeczy i opadły jej ręce. Jej najlepsza, czerwona bluzka, w której było jej wyjątkowo do twarzy, pobrudziła się nie wiadomo w jaki sposób. Nie miała jej przecież na sobie-trzymała ją na specjalne okazje. A teraz, gdy ta specjalna okazja właśnie się nadarzyła, okazało się, że bluzka ma dwie duże, ciemne plamy. Czekolada! - pomyślała Czarna Jagoda z rozpaczą. To była ta czekolada, którą dała jej na podróż matka. Widocznie jakiś okruch został w plecaku i roztopił się pod wpływem upału. Nie pozostawało nic innego, jak iść w zwykłym białym trykocie, który miała na sobie. Dziewczyna wyobraziła sobie pogardliwy wzrok Jaśka - nie dość, że nie będzie miała nic sensownego do powiedzenia, to jeszcze ten koszmarny wygląd. Poczuła, że za chwilę się rozpłacze. Wcisnęła głowę w kolana. Nie, tylko nie to! - szeptała. - Muszę się przełamać! I to teraz. Lepiej skompromitować się dzisiaj niż kiedyś, gdy będę chciała się spotkać z kimś naprawdę ważnym. W końcu kiedyś trzeba się nauczyć rozmawiać z ludźmi... z chłopakami...
Z takim właśnie postanowieniem wyprostowała się i nie patrząc w lusterko, niczego nie poprawiając, pełna determinacji poszła w kierunku miejsca, gdzie się umówili.
Mariola szła na przystanek. Uśmiechała się do siebie, bo spędziła w łazience ponad godzinę i była pewna, że prezentuje się świetnie. Zrobi-
ła staranny makijaż, zaczesała włosy do góry, by wyglądać na starszą. W uszach miała kolczyki z niebieskimi oczkami, na sobie lekką sukienkę i sandałki w tym samym kolorze. Cały poprzedni dzień myślała o przystojnym kelnerze. Kłapouch wprawdzie popsuł jej wczoraj plany, ale ^ariola nie zrezygnowała z wyprawy do Nesebyru. Przeciwnie, poświęciła wiele czasu na obmyślanie sposobów, które miały doprowadzić do tego, by nieznajomy zwrócił na niąuwagę. Tak, wczoraj wszystko wydawało jej się możliwe... Dopiero decyzja Kłapoucha o wyjeździe ze Słonecznego Brzegu przywróciła jej rozsądek - cóż z tego, że zobaczy wymarzonego mężczyznę, a nawet nawiąże z nim znajomość?! Może lepiej go nie widzieć i nie ranić sobie serca?!
Mimo takich myśli stała teraz na przystanku, czekając na autobus. Chodziła tam i z powrotem po nierównym chodniku, przeklinając upał i marząc na zmianę o spotkaniu i o chłodnym prysznicu.
Autobus niestety się spóźniał. Zniechęcona Mariola przystanęła w miejscu, gdzie był skrawek cienia. Po chwili zauważyła, że siedzący na pobliskim murku chłopak patrzy na nią z zainteresowaniem. Niebrzydki - pomyślała, zapominając o kelnerze. Właśnie nadjechał autobus do Nesebyru, ale Mariola kątem oka zaobserwowała, że chłopak nie ma zamiaru do niego wsiąść, więc ona także zrezygnowała z podróży. Przeszła się jeszcze dwa razy, a potem ruszyła w jego kierunku, starając się iść naj-wdzięczniej, jak potrafiła. Chłopak nie spuszczał z niej wzroku. Usiadła obok niego i wytrząsnęła z błękitnego sandałka nieistniejący kamień. Pewnie na kogoś czeka - pomyślała z niepokojem, gdy spojrzał na zegarek. Ona też sprawdziła godzinę, jakby chciała dać do zrozumienia, że czekają oboje. Ale przecież nie mogło to trwać w nieskończoność. Fleur postanowiła pomóc losowi. Sięgnęła do torebki, wyjęła portfel, a gdy do niego zajrzała, torebka pchnięta j ednym zręcznym ruchem spadła na beton i wysypały się z niej wszystkie klamoty. Mariola krzyknęła, a chłopak rzucił się w kierunku toczącego się prosto pod jego nogi lusterka. Zdążył je złapać tuż przed upadkiem na beton.
Wielkie
dzięki! - zawołała i urwała niepewna, czy ją
zrozumiał.
Przecież
wcale nie musiał być Polakiem.
Proszę
bardzo - odpowiedział najczystszą polszczyzną. Schylił
S1S)
by pomóc jej zebrać resztę rzeczy.
Uratowałeś mnie od siedmiu lat nieszczęścia.
244
245
- Wiem
i mam nadzieję na nagrodę.
Mariola
uśmiechnęła się uroczo.
- Czuję
się nagrodzony nawet w nadmiarze i żeby wyrównać rachu
nek,
zapraszam cię gdzieś na colę. Jeśli oczywiście nie masz nic
innego
w
planie.
Mariola spojrzała dyplomatycznie na zegarek.
Nie. Już nie mam nic innego w planie.
Ja też już nie. Jestem Jasiek.
Mariola.
Chodźmy. Znam kilka fajnych miejsc.
Skręcili w kierunku morza. Mariola była usatysfakcjonowana, bo Jasiek prezentował się nieźle. Pomyślała, że nareszcie utrze nosa Marcinowi.
Jasiek natomiast zastanawiał się, gdzie pójść, by przypadkiem nie natknąć się na poznane wczoraj dziewczyny, a zwłaszcza na Czarną Jagodę, z którą się umówił. Zobaczył Mariolę właśnie wtedy, gdy wysiadł z autobusu z zamiarem pójścia na tamto spotkanie. Przysiadł na murku, by zapalić, jeszcze bez myśli poderwania jej. Nie wyciągnął jednak papierosa, bo zauważył zaciekawione spojrzenie dziewczyny, a pięć minut później potoczyło się w jego kierunku okrągłe lusterko. Z tą będzie mniej kłopotów - pomyślał. -Łatwiejsza - dodał, gdy uśmiechnęła się do niego wystudiowanym uśmiechem. Na wakacjach o to właśnie chodziło, by wszystko było łatwe, lekkie i przyjemne. Taką przynajmniej filozofię wyznawał Jasiek. I robił wszystko, by czas spędzany w Bułgarii wypełniony był przyjemnościami. Wygląd i zachowanie Marioli zdawały się gwarantować doskonałą zabawę.
Po namyśle postanowili pójść na mrożoną colę, którą można było dostać w barku na plaży. Oboje lubili, gdy się dużo działo, więc wybrali miejsce w pobliżu stanowiska ratownika, gdzie kłębił się tłumek pięknie opalonych dziewczyn i muskularnych chłopaków. Pili chłodny napój i przyglądali się im z odrobiną zazdrości. W pobliżu była także wypożyczalnia sportowego sprzętu, należąca do ekskluzywnego hotelu. Wszystko tu było nowe i barwne - leżaki, parasole, deski surfingowe, materace. Ani Marioli, ani Jaśka nie było stać na wypożyczenie czegokolwiek. Mogli sobie tylko popatrzeć i pomarzyć.
W innej części Słonecznego Brzegu, w równie uroczym miejscu, pod podobnym parasolem, czekała coraz bardziej przybita i nieszczęśliwa Jagoda.
Po obiedzie wszyscy szukali chłodu. Ani jeden powiew wiatru nie mącił popołudnia. Na niebie nie było chmur, ale powietrze wydawało się
gęste i ciężkie.
- Rany! Co za upał! - narzekała Agnieszka.
Małgorzata wytarła dłonią spocone czoło. Obiecała Annie, że wróci na werandę zaraz po obiedzie, ale zatrzymało jąbłagalne spojrzenie Agi. Usiadły pod drzewem, w cieniu, lecz niewiele to pomogło.
Właściwie
cieszę się, że stąd wyj eżdżamy. Wydaj e mi się, j
akbym
była
w Emonie od tygodni, Myślisz, że doby mają tutaj naprawdę
tylko
dwadzieścia
cztery godziny? - spytała powątpiewająco Aga.
Któż to wie.
Coś
tu na pewno jest dłuższe - kontynuowała żartobliwie
Agniesz
ka.
- Fred mówi, że rozmnażają się tu minuty, a Albert, że
sekundy i dla
tego
tego nie widać. Słyszałam, jak się dzisiaj o to kłócili.
Ja
myślę, że pamięć mocniej rejestruje czas, który czymś
wypeł
niamy.
Przyznasz, że nie brakuje tu atrakcji, więc nie ma też
pustych,
nudnych
minut, które umykają uwadze. Stąd wrażenie, że czasu jest
więcej.
- Coś
w tym jest, ale tak jestem zmęczona, że nawet twój krótki
filo
zoficzny
wykład wydał mi się długi jak tasiemiec, choć niepozbawio-
ny
logiki.
Małgorzata roześmiała się. Aga, nawet pokonana przez upał, nie mogła sobie odmówić drobnych złośliwości.
Zawsze
musisz wepchnąć choćby maleńką szpileczkę. Nakłuwa
nie
to twoja specjalność.
Raczej jedyna radość. Życie mnie ostatnio nie rozpieszcza.
A dlaczego miałoby rozpieszczać?
O tym nie pomyślałam.
A tak naprawdę, czego ty Aga ode mnie chcesz?
246
247
- Czy
ja wiem... - zastanawiała się tamta. - Czy mnie nie należy
się
chociaż godzinka twego towarzystwa? Cały czas tylko
znikasz.
Bogdan
też.
Małgorzata zachmurzyła się. -Tak się ułożyło.
-Jutro stąd wyjeżdżamy, może się coś zmieni - powiedziała Agnieszka z nadzieją.
-Nic się nie zmieni. Pojadą za nami.
Jesteś pewna?
Jestem pewna.
No
to klops, myślałam, że spędzę z wami przynajmniej trochę
czasu
w tym tajemniczym miejscu, do którego chce nas zabrać
Kłapouch,
ale
widzę, że nic z tego.
Masz Marcina.
Za
dużo powiedziane. Baśka pewnie w tej chwili obmyśla strój
na
urocze,
wieczorne spotkanie. Przez żołądek do serca. W programie
lody,
bita
śmietana, galaretka i kto wie co jeszcze. Niedługo zostanie mi
do
towarzystwa
jedynie Bożenka i śpiący na ręczniku Kłapouch. -
Aga
westchnęła
przeciągle.
Nic na to nie poradzę,
Jasne.
W dodatku nie rozumiesz stanu mojego ducha. Ty przecież
lubisz
romantyczne, samotne spacery nad morzem. A ja jestem człowie
kiem
absolutnie towarzyskim. Bez dobrego dyskutanta wysycham
jak
wyrzucona
na piasek meduza.
Mówiła to żartobliwym tonem, ale Małgorzata wiedziała, że jest w jej słowach odrobina goryczy. Obok nich grupka młodzieży grała w siatkówkę. Bawili się świetnie i widać było, że są zgraną, zaprzyjaźnioną paczką. Tak miało być także na ich obozie - wspólna zabawa, wygłupy, wieczory przy gitarze... Nic z tego nie wyszło. A przecież w pociągu już się coś zaczynało. Byli razem - Bogdan, bliźniacy, Aga, Marcin i ona. Reszta z czasem dołączyłaby do tej grupki, bo tak zawsze było, gdy pojawiał się gdzieś Bogdan. Wokół niego i jego gitary koncentrowało się życie każdej wyprawy. Gdyby nie tamto spotkanie przy kiosku z napojami... To była właśnie ta chwila, która zdecydowała, że wszystko potoczyło się inaczej, jedna chwila - śmiech Anny, ruch, jakim przerzuciła na ramię długie, kasztanowe włosy, i jej pierwsze słowa...
Małgorzata wstała.
Muszę
już iść - powiedziała. W oczach koleżanki dostrzegła
odro
binę
pretensji. - Muszę, Aga. Obiecałam.
Jasne - odpowiedziała tamta. - Idź.
Została pod drzewem, zła na cały świat, a zwłaszcza na Margot j Bodka, którzy przedłożyli ledwie poznaną dziewczynę nad starą przyjaźń. Agę zwykle otaczał wianuszek wielbicieli jej dowcipu, toteż nie mogła teraz pogodzić się z samotnością. Czy nikt już nie ceni sobie dobrej rozmowy? - spytała siebie, bo nie było nawet komu zadać tego pytania. Przed namiotami było pusto. Część obozowiczów leżała na plaży, a część schroniła się przed upałem w pobliskich kafejkach i siedziała teraz przy lodach i zimnych napojach. Aga z niechęcią pomyślała, że nie ma z kim iść do kawiarni. Wzięła więc z namiotu ręcznik i ruszyła nad morze.
Bliźniakom samotność nie groziła. Zawsze i wszędzie byli razem. Teraz rozsiedli się w najbliższej kafejce i pili colę z lodem. Cieszyli się nawet, że w pobliżu nie ma nikogo znajomego.
- Wszystkie
rybki na patelni - rzucił Fred. - Co za spokój. Odpoczną
mi
mięśnie twarzy.
Albert nie miał humoru po scysji z Baśką, więc się nie odzywał.
- Taaaak!
- kontynuował Fred. - Chłód, cisza i samotność we
dwóch...
*
Urwał nagle, bo do ich stolika zbliżały się właśnie dwie smagłolice i hoże dziewczyny. Albert zrobił minę śliniącego się debila, co je wystraszyło. Usiadły daleko i ukradkim obserwowały poczynania bliźniaków.
Dziewczyn
się boisz czy co? - zainteresował się Fred. - Myślisz,
że
każda przerabia na pasztet? - Zaśmiał się. Albert wzruszył
ramionami.
~0
wilku mowa, a wilk tuż! - dodał Fred. W drzwiach stały Kaśka i
Baś
ka-
- Może one nas śledzą?
Chciałbyś,
co? - mruknął ponuro Albert. Fred spojrzał zdziwiony
°a
brata, ale widok wycofujących się dziewczyn i jemu popsuł
humor.
-
Widzisz, poszły sobie. Pewnie, kto chciałby siedzieć przy
robalu?
-Mówisz o mnie?
248
249
- Nie, o Ramzesie III, zwanym glizdą afrykańską!
Fred przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Rozgryzał słowa brata, ruszając przy tym brwiami i wysilając się, jakby rzeczywiście odczytywał jakieś starożytne hieroglify. Wreszcie dał spokój i tylko wpatrywał się w brata z wyrzutem.
No, co się tak patrzysz? - zaatakował go Albert. - To nie ma sensu.
Co
nie ma sensu? - Fred w dalszym ciągu nie wiedział, o co
Alber
towi
chodzi.
Wszystko!
I to, że jesteśmy ciągle razem, i to, że umiemy
tylko
rozprasowywać
i żartować, i to... - Albert urwał zgryziony zupełnie.
-I co?
- Coś.
Sam jeszcze nie wiem. Wszystko! Rozumiesz? Wszystko!
Ale
Fred nie rozumiał. Widział tylko, że z bratem działo się coś
dziwnego.
- Może
zaszkodziło ci słońce? - spytał z nadzieją, ale Albert
pokrę
cił
głową. Milczeli przygnębieni, popijając chłodny napój.
fvaśka i Baśka znalazły tymczasem następną kawiarenkę i usiadły w miejscu, gdzie było najchłodniej. Zamówiły olbrzymie porcje lodów i patrzyły przez otwarte okna w kierunku plaży,
- Dwa
głupie i rozciągliwe robale - podsumowała Baśka spotkanie
z
bliźniakami.
Rozciągliwe,
owszem, ale nie głupie. Chyba przesadzasz.
Baśka
popatrzyła na koleżankę z politowaniem.
Słyszałaś o syjamskich bliźniętach? - spytała.
Owszem.
- To
ci powiem, że oni robią wrażenie, jakby byli połączeni gdzieś
w
okolicach rozumu. Pewnie dlatego sąnierozdzielni. Widziałaś
które
goś
pojedynczo? - Kaśka zamyśliła się głęboko, ale jakoś nie
mogła so
bie
przypomnieć takiego faktu. - A widzisz! - triumfowała Baśka.
-
Zawsze
są razem! - W jej oczach zaświeciły diabelskie ogniki. Doszła
do
wniosku,
że czas odsłonić przed Kaśką dalsze szczegóły misternego
pla
nu
pognębienia braci. - Ciekawe, jak by się zachowywali, gdyby tak
ich
rozdzielić?
Co ty na to?
-Interesująca myśl...
- Interesująca?
Genialna! I koniecznie trzeba ją wcielić w życie.
-To
chyba nierealne.
- Realne,
ale nie mogę tego dokonać sama. Ktoś musiałby mi po
móc.
-Ktoś?
-Ty! Bez ciebie to się nie uda. Jesteś ich ulubienicą.
- No wiesz! - Kaśka zaczerwieniła się po czubki uszu. - Ja mam
ich dość!
- Ich!
Ale teraz nie mówimy o nich, tylko o pojedynczym
bliźniaku.
Zaczynamy
wielki eksperyment rozdzielenia syjamskich braci.
-Czyja wiem...
-Nie zrobisz tego dla ich dobra? - kpiła Baśka. - To będzie przecież dobry uczynek, a ty uwielbiasz się poświęcać.
- Sama
mi mówiłaś, że poświęcanie to strata czasu. Właśnie to
zro
zumiałam.
Baśka przestraszyła się, że Kaśka mówi serio.
- Nie
wygłupiaj się. Ktoś to musi dla nich zrobić - naciskała. -
Przy
okazji
odpłacisz im za głupie żarty.
-No dobrze, ale jak ty to sobie wyobrażasz?
- Normalnie,
trzeba ich zmusić do tego, by się z nami umówili na
randki.
Kaśkę zamurowało,
Ja
nie.znam się na randkach - zaprotestowała. -1 z nikim nie
będę
się
na nie umawiać. To zobowiązuje. A ty, jak słyszałam, właśnie
wybie
rasz
się gdzieś z Marcinem.
Ach,
te twoje zasady! - wściekała się Baśka. - Co ma piernik
do
wiatraka!?
Wiesz dobrze, że ma.
-No dobrze, cofam te randki. Przecież można się umówić na spacer. To zobowiązuje tylko do stawiania kolejnych kroczków!
Na
spacer z robalem? - nie ustępowała Kaśka. - Popatrz na to z
tej
strony.
Umarłabym ze wstydu.
Już
raz przecież tańczyłaś z Fredem i nic ci się nie stało.
Przeciw
nie,
stanowiliście doskonałą parę. - Baśka z trudem
powstrzymała
śmiech.
250
251
-Nie przypominaj mi tego.
O
rany! To przecież tylko jeden spacer. Wybierzesz mało
uczęsz
czaną
trasę. Nikt cię nie musi widzieć.
Oprócz
któregoś z nich. Brrr! Przecież na spacerze trzeba rozma
wiać,
a ja z żadnym dotychczas nie wymieniłam ani jednego
normalnego
zdania.
To
rzecz drugorzędna. Dam ci listę interesujących tematów.
Lepiej
zastanów
się nad tym, jak rozdzielić bliźniaków i który przypadnie
tobie.
Mnie wszystko jedno - zastrzegła się nieszczerze Kaśka.
Ale
bliźniakom nie jest wszystko jedno - zdecydowała praktycz
nie
Baśka. - Fred woli męczyć ciebie, to niech już tak zostanie.
Chyba że
wolisz
odmianę?
Nie,
niech już będzie Fred - zgodziła się pośpiesznie
Kłapouchów-
na,
czując, że znowu czerwieni się po czubki uszu. Zwariowałam -
po
myślała.
- Jeśli się oczywiście na to zdecyduję- dodała głośno. - Uf!
Go
rąco
! - Wachlowała się, by odwrócić uwagę od placków na
policzkach.
Baśka jednak niczego nie zauważyła, zajęta wymyślaniem sposobów, którymi można by rozdzielić bliźniaków.
-A jak się przyzwyczajądo tych...no...spacerów?-spytała jeszcze Kaśka.
- Owszem,
mogą się przyzwyczaić. O to nawet chodzi, by się
przyzwyczaili.
- Baśka oczyma wyobraźni już widziała tę chwilę.
Uśmiechnęła
się słodko. -1 cóż z tego? Mówi się takiemu: „Spadaj,
ko
leś",
i koleś musi się odzwyczaić. -Nie dodała, że bliźniacy, jej
zdaniem,
już
byli trochę przyzwyczajeni. Zwłaszcza do Kaśki. Teraz trzeba
było
tylko
im to uzmysłowić. Już od kilku dni nad tym pracowała, ale nie
było
to
niestety proste zadanie. Zwłaszcza po dzisiejszej scysji z
Albertem.
Baśka
jednak nie byłaby sobą, gdyby nie podjęła się tej arcytrudnej
rze
czy.
Jutro się nad tym zastanowię - pomyślała. Dziś postanowiła
całą
energię
i pomysłowość przeznaczyć na omotanie Marcina, a przynajm
niej
na stworzenie pozorów, że zdołała go omotać.
Tymek i jego kumple byli w wyśmienitych humorach. Handel się udał, pozbyli się towaru i zarobili na dalsze wakacyjne zachcianki. Nie-
wiele brakowało, a spóźniliby się na obiad, bo zatłoczone autobusy omijały ich przystanek, ale Tymek w ostatniej chwili załatwił transport ciężarówką, przewożącą do Słonecznego Brzegu winogrona.
Zaraz po obiedzie postanowili policzyć zyski. Tymek, zajęty dziele-\. niern pieniędzy, tylko kątem oka zarejestrował rozmowę Zuzy z Rafałem. Potem o tym na chwilę zapomniał, a gdy wyszli z namiotu, okazało się, że w obozowisku nie ma ani dziewczyny, ani opiekuna.
-Musicie pobawić się sami -powiedział do kumpli. Wziął od Ptysia lornetkę. - Ja mam do załatwienia pewną drobną sprawę.
Zaniepokoili się.
-Nie zapominaj, że Rafał nie jest już twoim kumplem z piaskownicy- odważył się powiedzieć Krzysiek. - Jest tu służbowo.
-To na służbie dostanie w zęby.
-Lepiej zdyscyplinować Zuzę. To mniej kosztowne.
Mógłbyś,
Zezol, dawać porady w jakimś babskim piśmie. Tylko
że
ja ich nie potrzebuję. Mam własny przepis na życie.
Jasne,
szefie - powiedział spokojnie Krzysiek. - Zrobisz, jak ze
chcesz.
-Chciał jeszcze przypomnieć Tymkowi, że Rafał ćwiczył
kiedyś
w
klubie karate, ale patrząc na wściekłą minę kumpla,
zrezygnował z tej
uwagi.
W gruncie rzeczy chciał, by Tymek oberwał - ten jeden,
jedyny
raz.
Chciał zobaczyć go pokonanego, by móc dalej znosić jego
wyższość.
Ptyś
w ogóle się nie odezwał, zadowolony, że Zuza robi Tymkowi
takie
numery.
On też marzył o zobaczeniu pokonanego Tymka. Niechby i
on
posmakował,
jak to jest! - myślał mściwie. - Przecież kiedyś musi
zna
leźć
się ktoś, kto da mu nauczkę.
Tymka zaś, zwykle kierującego się zdrowym rozsądkiem, zaślepił gniew i zazdrość. Czuł, że Zuza mu się wymyka i jeśli czegoś natychmiast nie zrobi, to ją straci na zawsze.
Nie musiał używać lornetki. Dostrzegł ich sylwetki niknące na końcu alejki prowadzącej do lasu. Tym razem, Zapałka, przesadziłaś - pomyślał, zaciskając pięści. Nie mógł znieść myśli, że gdzieś tam, wśród drzew, Rafał odważy się objąć dziewczynę, a może nawet pocałować. Po co innego mieliby tam iść? Nic z tego, koleś! Jeśli nie ja, to nikt! Nikt!
Tamci zaś nie myśleli o romansowaniu. Rafał ciągle jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę z rodzącego się w nim uczucia. Gdyby mu ktoś powiedział, że zakochał się od pierwszego wejrzenia, a właściwie od
252
253
p
ierwszego
wplątania się w owe nieszczęsne frędzelki, toby się bardzo
zdziwił.
A że poprosił ją o narysowanie rzeźby, która stała przy
źródełku w
lesie? Nic dziwnego - w tym miejscu był zawsze półmrok i zdjęcia
mogły nie wyjść dobrze. Zuza przecież świetnie rysowała. W
dodatku sprawiało
jej to przyjemność.
Doszli do rzeźby. Dziewczyna wyjęła z reklamówki szkicownik i ołówek, gdy nagle wpadła jej do oka muszka. Tymek zjawił się przy nich w chwili, gdy Rafał pochylał się nad twarzą dziewczyny w jednoznacznym, jak mu się wydawało, celu. Bez namysłu złapał go za koszulę, odciągnął od Zuzy i pchnął tak, że obaj potoczyli się w zarośla przy źródle. Pierwszy zerwał się Tymek, ale nie docenił przeciwnika. Rafał zręcznie uniknął kilku kolejnych ciosów, a potem jednym mocnym uderzeniem w nos zwalił Tymka z nóg. Było już po walce. Tymek przez chwilę nie mógł dojść do siebie. Na twarzy miał krew. Zuza rzuciła się w jego kierunku.
Zostaw
mnie - odtrącił ją. Nie mógł znieść myśli, że patrzyła
na
jego
klęskę.
Nie zostawię.
Możesz
iść, rzucić się na szyję swemu wybawcy i dokończyć słod
ki
pocałunek.
Chyba
ci zaszkodził ten cios, bo coś bredzisz, Tym. Zmoczę
chus
teczkę.
Trzeba wytrzeć krew.
-Odczep się! Rafał zacisnął pięści.
Jak będziesz tak do niej mówił, to ci jeszcze dołożę - zagroził.
To
nie twoja sprawa - przystopowała go Zuza. - Zostaw nas.
Przykro
mi, ale nie narysuję ci tej rzeźby.
Chłodny ton jej głosu zdziwił Rafała.
Przecież
to on zaczął! Odbiło mu. Jeszcze chwila, a rzuci się na
ciebie.
Jestem odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo.
Nic
mi nie grozi, zapewniam cię. Czy mógłbyś zanieść ten
szki
cownik
do obozu?
Dziewczyna była stanowcza. Rafał zrozumiał, że nie ma tu nic do roboty. Wziął reklamówkę i oddalił się bez słowa. Zuza zbliżyła się do Tymka. Miał rozkwaszony nos, ale szarpnął się do tyłu na widok zmoczonej chustki.
Powiedziałem, żebyś się ode mnie odczepiła.
Nie
mogę, Tym, najpierw musisz mi wyjąć z oka tę muszkę,
której
Rafał
nie zdążył znaleźć.
-Nie ze mną te numery, Zuza.
v - Cóż, przykro, że mi nie wierzysz. Na szczęście noszę dowód przy sobie, pod powieką. Wyjmij mi to świństwo, bym mogła obejrzeć sobie szkody na twojej bezczelnej gębie. Tylko najpierw zetrę z niej krew, bo pobrudzisz mi bluzkę.
Tymek w końcu pozwolił jej zająć się zakrwawionym nosem. Patrzył jednak ponuro na jej troskliwe zabiegi.
Nie musisz się mną opiekować.
Zgadza
się.
Nie muszę. Ale chcę, Tym - powiedziała z naciskiem.
Musnęła
wargami jego czoło. - Wyjmiesz mi tę muchę?
Jeszcze przez chwilę walczył z pokusą odtrącenia jej, ale bliskość dziewczyny złagodziła złość.
Lewe czy prawe? - spytał.
Lewe.
Zajrzał do oka i znalazł tam szczątki owada. Zuza uśmiechnęła się znacząco, a gdy wstał, objęła go w pasie i przytuliła się do jego ramienia.
- Gdybym
wiedział, że tak lubisz poturbowanych, codziennie da
wałbym
się prać po gębie - zauważył ironicznie chłopak. Zuza w
odpo
wiedzi
przytuliła się mocniej. Zmoczyli jeszcze raz chustkę, a
potem
zgodnym
krokiem poszli alejką w głąb egzotycznego lasu, ciesząc się
tą
nagle
odzyskaną bliskością i porozumieniem.
Baśka specjalnie umówiła się z Marcinem przed kolacją. Był to czas, gdy większość obozowiczów kręciła się już po obozie, a ona lubiła publiczność. Jeszcze na plaży zdenerwowała Agnieszkę, gdy słodkim głosem spytała Marcina, czy nie zapomniał o ich spotkaniu. Chłopak odpowiedział równie słodko, że nie zapomniał.
A teraz stali przed namiotami naprzeciwko siebie, wystrojeni i pachnący. Oboje dołożyli starań, by wyglądać dobrze. Marcin na widok Baśki aż podniósł brwi. Wprawdzie nie była w jego typie, ale przyjemnie było ją mieć obok siebie.
254
255
Zamówiłem stolik - zażartował.
A
ja zamówiłam menu - szepnęła mu do ucha ironicznie, podczas
gdy
jej usta rozciągnęły się w promiennym uśmiechu. Marcin
przygryzł
wargę,
wiedział, że ten szept i uśmiech obliczony był na reakcję
publicz
ności.
Zaczynał
żałować,
że wdał się w konszachty z Baśką.
-Należąci się oklaski.
Baśka roześmiała się bezczelnie.
Chyba
nie przejmujesz się tym plebsem? - spytała. - Niech nam
trochę
pozazdroszczą, Czyż nie stanowimy ładnej pary? Popatrz sobie
na
te
kwaśne miny.
Przesadzasz. Kogo to obchodzi?
Nie
doceniasz się. To coś nowego. Wydawało mi się, że
jesteś
zarozumiały.
- Mnie
również wydawało się, że jesteś zarozumiała, i jesteś.
Baśka
znowu się roześmiała. Wieczór zaczął się interesująco.
Wszystko szło po jej myśli. Już była pewna, że to ona zwycięży, przynajmniej w tej rundzie. Choćby dlatego, że chłopakowi było wszystko jedno, a jej nie. On, pewny swej inteligencji, zdał się na przypadek, a ona wszystko szczegółowo sobie zaplanowała.
Kilka osób faktycznie straciło humor, widząc tę parę. Wyjście Baśki ucieszyło natomiast Freda. Zauważył, że Kaśka kręci się po obozie sama, w dodatku już umyta po plaży i w świeżym, nienagannym ubraniu. Poczuł ogromną chęć, by ją trochę pomęczyć.
Coś
bym rozprasował - zaproponował bratu. Albert wzruszył tyl
ko
ramionami. Fred zdobył się więc na poświęcenie. - Pozwolę ci
ją roz-
prasowywać,
a sam będę tylko patrzył.
Mam to gdzieś.
Masz gdzieś męczenie Kaśki? - zdumiał się Fred.
Właśnie.
Czy ty nie jesteś przypadkiem chory?
Nie
jestem. Myślisz, że zawsze muszę mieć ochotę na męczenie
tej
samej
osoby co ty?
Czy to znaczy, że masz ochotę rozprasować kogoś innego?
- Niekoniecznie
rozprasować - rzucił ponuro Albert. - Czy wszyscy
muszą
być zaprasowani?
Fred aż przysiadł na trawie. Nagle doznał olśnienia.
- Baśka!
- powiedział. - Jasne! To przez niąjesteś taki przygnębio-
.
Tylko
nie wiem czemu. Poszła, ale wróci. I wtedy ją sobie pomę
czysz.
Nawet ci pomogę. No co, lepiej ci?
-Nie lepiej.
Fred już miał nawymyślać bratu od ponuraków, gdy spostrzegł, że Kłapouchówna zbliża się do Wiesia, przysiada na jego materacu, nachyla się do jego ucha i coś mu szepcze. Zastygł zaniepokojony-już wczoraj zauważył te Kaśczyne konszachy z Koalą. No proszę! - pomyślał sobie. - Wychowuje człowiek taką, dokłada starań, a ta ni z gruszki, ni z pietruszki siada na materac obok Wiesia i wchodzi mu do ucha, Czy to sprawiedliwie? Niedługo w ogóle nie będzie kogo wychowywać! - Jego też ogarnął smutek. Podnieśli się jak na komendę i ruszyli ku bramie kempingu.
Humor nie dopisywał też Czarnej Jagodzie. Miała ochotę zaszyć się w namiocie i trochę nad sobą popłakać, ale Bożence właśnie urwało się sznurowadło i wpadła w zwykłą u niej rozpacz. Obie z Kaśką musiały ją uspokajać. W końcu Aga, by nie słuchać jęków Bożenki, dała jej sznurowadło od swoich zapasowych tenisówek, a po nowe zgodziła się pójść Czarna Jagoda.
Gdy tylko wyszła z kempingu, zobaczyła naprzeciwko Jaśka z Mariolą. Na chwilę zastygła i wydawało jej się, że nigdy nie zdoła się ruszyć z miejsca. Jasiek też był zaskoczony. Jagoda pozbierała się jednak i po chwili przeszła obok tamtych ze spuszczonym wzrokiem i kamienną twarzą. Dopiero gdy znalazła się za zakrętem alejki, poczuła, że policzki jej płoną, a oczy ma pełne łez. To był zdecydowanie najgorszy jej dzień na obozie - zraniona ręka, zawiedzione nadzieje, a teraz jeszcze to upokarzające spotkanie. A przed sobą miała jeszcze konfrontację z Kłapo-uchem, który w końcu przecież dostrzeże bandaż na jej dłoni. Tak, to był okropny dzień. Czarna Jagoda miała ochotę iść przed siebie i nie wracać
256
257
już w ogóle do obozowiska. Przecież i tak nie mogło jej tam spotkać nic dobrego.
Bogdan cicho brzdąkał na gitarze. Obok niego siedział na schodkach zapatrzony w morze Patryk. Dziewczyny leżały na wygodnych leżakach w pobliżu stolika z resztkami podwieczorku.
Anna, patrząc na ten sielski obrazek, pomyślała, że jest podobny do kadru dramatycznego filmu. Cisza przed burzą - w sensie dosłownym i metaforycznym. Sielanka potrzebna do tego, by tym okropniejszy wydał się, obraz katastrofy. Poczuła, że na samą myśl o rozstaniu z Bogdanem robi jej się słabo. Co będzie, jeśli nie uda im się odnaleźć na zatłoczonym wybrzeżu? Kłapouch może przecież w ostatniej chwili zmienić decyzję i rozbić obozowisko nie wiadomo gdzie. Nawet wokół Sozopola było kilka kempingów. Wprawdzie na ułamek sekundy pojawiła się w jej głowie myśl, że może tak byłoby lepiej - dla Bogdana, a może nawet dla niej - ale zaraz jąodsunęła. Nie, jeszcze nie teraz... Jeszcze za wcześnie... Jeszcze...
Po tych męczących myślach zatęskniła za Bogdanem. Chciała usiąść przy nim na schodku i przytulić policzek do jego opalonego ramienia. Czuła, że samo dotknięcie jego skóry uratuje ją przed dusznością, którą zaczynała odczuwać. Nie zdążyłajednak się do niego przytulić. Nie zdążyła nawet na dobre wstać. Złapała tylko dłoń Małgorzaty, a potem ogarnęła jąciemność. Margot w ułamku sekundy zobaczyła jej kredowo-białą twarz, krzyknęła i tym krzykiem przywołała nie tylko tamtych, ale i Annę. Przybiegła także jej matka. Odsunęła ich ręką, by córka miała więcej powietrza, zbadała puls. Anna na szczęście była już przytomna.
- Nic
mi nie jest - szepnęła, chcąc rozproszyć ich niepokój. -
Na
prawdę.
To tylko ten upał...
Próbowała się uśmiechnąć.
- Zaraz
zacznie się ulewa. Odpoczniesz - powiedziała matka, a po
tem
spojrzała na Małgorzatę i Bogdana i dodała stanowczo: -
Wracajcie
do
obozu, bo inaczej zmokniecie, a poza tym... - zawahała się na
chwilę
-
Ania potrzebuje odpoczynku.
Dziewczyna popatrzyła na matkę błagalnie, ale ta nie zmieniła zdania. Dotychczas była zadowolona z towarzystwa Małgorzaty i Bogdana. Teraz jednak zaczynała tak jak Patryk patrzyć na nich z niechęcią.
- Przyjdź
po kolacji - poprosiła Anna Bogdana. - Chociaż na go-
dzinkę,
na chwilę... Obiecujesz?
Bogdan spojrzał pytająco na jej matkę. Skinęła niechętnie głową.
- Obiecuję - powiedział.
Czarnej Jagodzie udało się ukryć zabandażowaną rękę aż do kolacji.
A
to co? - spytał Kłapouch, gdy dziewczyna mimo rany jakoś
usi
łowała
sprostać obowiązkom.
To nic takiego, małe skaleczenie.
-I do tego małego skaleczenia potrzebowałaś aż tyle bandażu - Kłapouch miał bystry wzrok. - To nie jest bandaż z naszej apteczki. Rafał, wiesz coś o tym?
Rafał oczywiście o niczym nie wiedział. Czarna Jagoda skuliła się i w popłochu spojrzała w kierunku Emila, nie wiedząc, co zrobić. Wszystkie słowa gdzieś uciekły, tylko pod powiekami miała gotowe do pokazu, wielkie łzy. Emil o dziwo postanowił kolejny raz wesprzeć ją w trudnej sytuacji.
To
rzeczywiście mała rana - powiedział. - Wie sor, jak to
jest,
przestraszyłem
się krwi i zaciągnąłemjądo szpitala. To szpitalny bandaż.
Ale
tak naprawdę nic jej nie jest, byleby tylko nie moczyła ranki. -
Spe
cjalnie
użył tego zdrobnienia.
Chciałbym zobaczyć tę „rankę" - upierał się Kłapouch.
Z pomocą przyszedł im Rafał, który był odpowiedzialny za opiekę medyczną.
- Dziś
może lepiej tego nie ruszać. Widać, że zabandażowane facho
wo.
Obejrzymy to przy zmianie opatrunku.
Kłapouch poklepał więc tylko Emila po ramieniu.
- Nieźle
się spisałeś! - powiedział. - Zdumiewacie mnie - dodał. -
Tymek
ratuje dziewczynę, ty odrywasz się od lektury i pomagasz
Jago
dzie.
Może jednak nie zawiozę was do całkiem nieznanej miejscowości.
258
259
- Pójdę do bufetu i obejrzę te desery - powiedział.
Właśnie na to liczyła Baśka. Gdy tylko chłopak oddalił się od stolika, ona cofnęła wskazówki o godzinę. Marcin niczego nie spostrzegł. Po paru minutach jedli już wielkie lody z bitą śmietaną i bakaliami, w dodatku polanę jakimś trunkiem, płonącym przez chwilę w pucharku. Potem Baśka zamówiła danie, na które trzeba było poczekać, a po nim jeszcze kawę. Marcin stracił poczucie czasu. O powrocie do obozu przypomniało mu się, gdy pierwsze krople uderzyły o szyby kawiarni. Uspokoił sięjed-nak, spojrzawszy na zegarek.
- Przeczekajmy
ulewę tutaj - zaproponował. Baśka przystała na to
ochoczo.
Zamówili jeszcze colę.
Wracali do obozowiska zadowoleni z siebie i rozbawieni. Zwłaszcza Baśka, ciesząca się na myśl o numerze, który wykręciła Marcinowi. Deszcz trochę ich zmoczył, ale dziewczyna była i z tego zadowolona - na głowie miała malownicze mokre sploty, które tylko dodawały jej uroku, koszulka przylgnęła do jej ciała, uwidaczniając rozliczne walory. Tak! To było naprawdę cudowne popołudnie.
Marcin także nie miał powodów do narzekania. Przynajmniej tak mu się wydawało. Weszli do obozowiska roześmiani. Po chwili uśmiech zniknął z twarzy chłopaka, dostrzegł bowiem, że bliźniacy jedzą ostatnie kanapki. Marcin nie był wprawdzie głodny, ale wiedział, co to może oznaczać. Ze zdziwieniem zerknął na zegarek raz i drugi. Złapał w końcu za przegub Baśkę i wtedy uświadomił sobie, że jego spóźnia się godzinę.
Ładny,
ale kiepski - stwierdziła Baśka. - A ja myślałam, że to
mój
się
popsuł - dodała bezczelnie. W jej oczach Marcin dostrzegł
triumf.
Ciąg
dalszy łatwo było przewidzieć. Kłapouch był jak zwykle
kon
sekwentny.
Możecie
zacząć dyżur od razu - powiedział, wskazując im
brudne
naczynia.
Dyżur
z tobą to przyjemność. - Baśka uśmiechnęła się do
Marcina
słodko.
Był na nią wściekły, ale jednocześnie gdzieś w środku budził
się
w
nim podziw. Umiała uśpić ofiarę i dopiąć swego. Z
konieczności będą
teraz
spędzać ze sobą dużo czasu. Tylko po co to było dziewczynie?
Tego
jednego
nie pojmował. Prowadziła jakąś grę. Z nim? O niego? Nie, chyba
me...
Z powodu siąpiącego ciągle jeszcze deszczu wszyscy zostali W obozowisku. Po raz pierwszy od kilku wieczorów byli w nim razem, w dodatku stłoczeni w namiotach, skazani na siebie. Bogdan chciał się ^ymknąć do Anny zaraz po kolacji, ale Małgorzata go zatrzymała.
- Poczekaj,
ona musi trochę odpocząć. Jej matka też. Siedzieliśmy
tam
prawie cały dzień.
Przyznałjej rację. Wziął gitarę i postanowił pograć trochę kolegom. Skupili się wokół niego. Co chwila wchodziła pod tropik inna osoba, tak' że namiot pękał w szwach. Długie kończyny bliźniaków coraz to ktoś przesuwał sprzed swego nosa, bo nie było dla nich miejsca.
Wy
się chyba specjalnie rozciągacie - burczała Kaśka,
siedząca
między
prawym kolanem Freda a lewą stopą Alberta. Bliźniacy poprawi
li
się uprzejmie i po chwili Kaśka miała przed sobą prawą stopę
Freda i le
we
kolano Alberta.
Lepiej?
- spytał troskliwie Fred. Kaśka zamilkła, bo uprzejmość
i
troskliwość zwykle zapowiadała u braci jakąś wredną akcj ę.
Tym razem
jednak
bliźniacy siedzieli cicho, wsłuchani w melodię graną przez
Bog
dana.
Po godzinie zastąpił go przy gitarze Marcin, a Bogdan, spojrzawszy tylko przelotnie na Małgorzatę, wysunął się z namiotu i po chwili znikał w mgle, która podnosiła się nad kempingiem.
Anna"czuła się już lepiej. Popołudniowe zmęczenie zniknęło bez śladu.
- Jesteś...
- powiedziała, nie zwracając uwagi na niezadowoloną mi
nę
matki. - Tak się cieszę. Pójdziemy zobaczyć tę mgłę. Chcesz?
-Oczywiście.
Spojrzał w kierunku matki, ale ona zaprotestowała tylko oczyma. Udał, że tego nie dostrzega. Po chwili szedł już z przytuloną do ramienia dziewczyną. Gdy nie było widać domku, objąłjąi pocałował.
- Mogłabym
się z tobą zgubić w tej mgle - szepnęła.
-Ja
z tobą też.
Ruszyli ku plaży, gdzie mgła była najgęstsza, potem przez chwilę szli jeszcze wolno po mokrym piasku, a jedynym ich przewodnikiem by-
262
263
la linia morza. Czuli się tak, jakby przekraczali granicę realnego świata i zatapiali się w sen. Niech tak będzie jak najdłużej -myślała Anna. Bogdan rozłożył swoją kurtkę i usiedli na niej przytuleni.
ZŁOTA RYBKA
I
JGapouch specjalnie opóźnił wyjazd ze Słonecznego Brzegu, by namioty zdążyły wyschnąć po wczorajszym deszczu. Na niebie znowu nie było ani jednej chmurki, tylko powietrze zrobiło się dużo bardziej rześkie i pachnące.
Większość pracowała przy zwijaniu obozu. Baśka i Marcin w tym czasie mieli przygotować śniadanie. Dziewczyna nie lubiła się przepracowywać, więc postanowiła zwerbować Kaśkę.
Pomożesz? - spytała przymilnie.
Nie
- burknęła Kłapouchówna.
-A
to dlaczego?
Nie będę brała udziału w twoich intrygach.
- Nie
przesadzaj. Zobacz, ile jest chętnych do pomocy przy garach.
Każda
chce się chociaż otrzeć o tego przystojnego kuchcika. A ty nie?
Marcin pochylał się właśnie nad szprotkami w oliwie i Kaśka musiała przyznać, że chłopak nawet przy tak prozaicznej czynności wygląda zachwycająco. Był przy tym zły na Baśkę, co czyniło go bardziej interesującym niż zwykle. Z chmurną miną otwierał kolejne konserwy, i to z takim zapamiętaniem, że Kłapouchówna przestraszyła się, iż w końcu otworzy wszystkie, jakie mieli. Powstrzymała to dzieło zniszczenia.
Baśka zaś, pełna udawanej słodyczy, wykorzystywała każdy moment, by mu dogryźć.
- Za
chwile przyjemności trzeba płacić - mówiła na przykład
i
wzdychała znacząco, jakby nie wiadomo co się między nimi
wczoraj
działo.
- Naprawdę, musimy to powtórzyć. Co o tym sądzisz?
Marcin, mądrzejszy o wczorajszą lekcję, odpowiadał jej tylko ironicznym spojrzeniem. Była to dobra metoda, chociaż wobec pomysłowości i bezczelności Baśki nie do końca skuteczna. Dziewczyna próbowała nawet wesprzeć się na jego ramieniu, ale chłopak się natychmiast odsunął. Ona jednak się nie speszyła. Przeciwnie.
- Ach,
ta twoja dyskrecja - powiedziała. -
Czy
naprawdę musimy
to
ukrywać? - Okrasiła to pytanie najsłodszym i naj naiwni ej szym
uśmie
chem,
jaki znała. Marcin jednak i to wytrzymał w lekceważącym
mil
czeniu.
Nie wytrzymał natomiast Tymek, którego postępowanie Baśki nie po raz pierwszy wyprowadziło z równowagi. Ścisnął ją boleśnie za łokieć podciągnął na bok.
Jak nie przestaniesz, to oberwiesz! - zagroził.
Odczep
się! - Usiłowała się wyrwać, ale Tymek był silniejszy.
-On
ma cię gdzieś.
-Ja jego też.
-To o co ci chodzi?
Od tego pytania powinieneś zacząć.
Więc o co?
A
jeśli chcę wzbudzić zazdrość Krzyśka, to co? - skłamała. -
Mo
że
powinnam do niego wrócić? - Popatrzyła w kierunku ponurego
Zezo-
la.
- Ładnie mu w tej nowej koszulce. - Krzyśkowi rzeczywiście
było
w
niej do twarzy, ale Baśkę niewiele to obchodziło.
Myślisz,
że to dobry sposób, by wracać do kogokolwiek? -
spytał
ironicznie
Tymek.
- Niech
trochę pocierpi. Ostatnio nie był dla mnie uprzejmy.
-To
można zmienić.
Baśka się najeżyła.
Sama sobie z nim poradzę. Ty się nie wtrącaj.
W
porządku. Niech będzie. Ale jak przesadzisz z Marcinem...
-Nie
przesadzę.
Tymek nie bardzo j ej wierzył, nie chciał jednak psuć sobie dobrego humoru kłótnią z siostrą. Puścił ją i wrócił do czekającej na niego Zu-zy. Musnął dłonią jej włosy, przytulił na chwilę. Odpowiedziała mu uśmiechem, czającym się w samym kąciku warg, przeznaczonym tylko dla niego.
Bliźniacy żałowali, że nie mogą całej uwagi poświęcić „scenom kuchennym". Bogdan poprosił ich, by zastąpili go przy składaniu namiotów, bo chciał przed wyjazdem chociaż na moment zobaczyć się z Anną. Zgodzili się i tylko podczas krótkich przerw w pracy rzucali złośliwe uwagi.
Nie
boisz się, brachu? Takie dwie pomocnice? No, no! Jedna
cię
zaprasuje,
druga przerobi na pasztet, a potem rozsmaruje - dogadywał
Marcinowi
Fred.
Zostaniesz jednowymiarowy - kontynuował Albert.
266
267
Marcin nie wdawał się w nimi dyskusję, bo wiedział, że źle na tym wyjdzie. Już nawet nie był zły na Baśkę i jej podchody, bo gdy w końcu podniósł głowę znad konserw, zauważył posępne, zazdrosne spojrzenie Krzyśka. W zachowaniu bliźniaków też było odrobinę zazdrosnego rozedrgania, że to jego dziewczyny może zechcą „zaprasować" i „rozsma-rować", a nie ich. Marcinowi wydawało się nawet, że przez chwilę patrzyła w jego kierunku także Małgorzata, ale nie wiedział, co się kryło w tym spojrzeniu i czy nie było przypadkowe.
Za to robienie jedzenia dla wygłodzonych kolegów nie miało w sobie żadnego uroku. Kaśką zawołała wkrótce Bożenka, bo jej rzeczy w żaden sposób nie chciały się zmieścić do plecaka. Trzeba też było pomóc Czarnej Jagodzie, która nie bardzo radziła sobie jedną ręką przy pakowaniu. Zostali więc we dwoje - Marcin robił wielkie pajdy, żeby było jak najmniej krojenia i smarowania, a Baśka równie niedbale ozdabiała je grubymi plasterkami pomidorów. Doprawdy, daleko im było do finezyjnych kanapek, które przygotowywała Kłapouchówna.
Piętrówki - oświadczyli bliźniacy.
Rany!
- narzekała Agnieszka. - Dla kogo te kanapy? Dla krokody
la?
Zwichnę sobie szczękę,
Inni sarkali najedzenie mniej dowcipnie.
Podłe
żarło - rzucił podirytowany od rana Krzysiek. Baśka wzru
szyła
ramionami.
Zrób
sobie lepsze - powiedziała lekceważąco, nie zwracając uwa
gi
na gniewne spojrzenie brata. Krzysiek zacisnął zęby.
Niestety, Kłapouch też nie był zadowolony ze śniadania.
- Jeśli
j eszcze raz zrobicie taką fuszerkę, to będziecie ćwiczyć
robie
nie
kanapek do końca obozu - zagroził.
Baśka jednak zupełnie nie przejęła sięjego groźbą. Uśmiechnęła się słodko do Marcina, co miało oznaczać, że z nim wytrzyma wszystko, najgorsze prace i najgorsze szykany. Marcin miał zagadkową minę - niczego nie potwierdzał i niczemu nie zaprzeczał. Tak było mu wygodniej. Postanowił tylko, że do robienia kolacji zapewni sobie pomoc Agi.
Wyruszyli zaraz po śniadaniu. Przy wyjściu z kempingu zatrzymali się, by załatwić formalności. Mieli już odchodzić, gdy zdarzył się zabawny incydent - recepcjonista z namaszczeniem i ceremonialnie wręczył Kaśce i Wiesiowi olbrzymie torby wypełnione słodyczami. Uścisnął \.w dodatku dłoń zaskoczonemu Kłapouchowi i coś tam po bułgarsku długo i z zachwytem opowiadał, wskazując na tych dwoje.
Możecie wytłumaczyć, o co chodzi? - spytał zdziwiony Kłapouch.
To
jakaś głupia pomyłka - burknął Wiesio. Nie miał zamiaru
zo
stać
bohaterem. Popatrzył też groźnie na Kaśkę, by przypadkiem
nie
przyszło
jej do głowy powiedzieć prawdę. - Pewnie nas z kimś pomylił.
W takim razie należy zwrócić torby.
Może
jesteśmy milionowymi turystami? - zasugerowała chytrze
Kaśka.
Wiesio przytaknął. - Przyda się trochę słodkości na drogę.
Kłapouch popatrzył na nich wnikliwie, po czym dał spokój. Wyglądało na to, że właściwy powód powinien pozostać tajemnicą. Nigdy nie był zbytnio wścibski - za to też go lubiono. Podziękował zatem recepcjoniście i zarzucił plecak. Obejrzeli się jeszcze na Emonę i plażę, po czym ruszyli w stronę przystanku.
Podróż nie była długa, ale okazała się męcząca. Tym razem Kłapouch wybrał autobusy -najpierw do Burgas, a potem, po ponad półgodzinnym czekaniu w upale, do Sozopola. Ruch w tym kierunku i o tej porze na szczęście fiie był zbyt duży. Mieli siedzenia przy oknach i mogli podziwiać mijane krajobrazy.
Nie dojechali jednak do samego Sozopola. Wysiedli przy kempingu Złota Rybka, znajdującym się kilometr od pierwszych zabudowań miasteczka. Kłapouch bowiem postanowił, że zamieszkają w spokojnym miejscu, ale położonym blisko miejscowości, w której będzie trochę atrakcji.
W pierwszej chwili podopieczni przyjęli to bez entuzjazmu. Po Emonie nowy kemping wydawał im się mały i prymitywny. W dodatku znaleźli miejsce na lekko pochylonym terenie, co utrudniało rozbicie namiotów. Wystarczyło jednak, że ktoś uważniej spojrzał ku zatoce i krzyknął z zachwytu, by wszyscy zapatrzyli się na piękny widok. Takiego koloru morza jeszcze nie widzieli.
268
269
Lazurowe - powiedziała Małgorzata.
Ale z odrobiną chryzolitu - dodał przekornie Bogdan.
Przerabiacie
słownik wyrazów obcych? - sarknęła Agnieszka. -
To
już nie wystarczy wam błękit albo niebieski? - Ale i ona, zwykle
mało
ciekawa
pejzaży, teraz musiała przyznać, że widok zasługuje na
szcze
gólne
określenia.
Reszta była w podobnych nastrojach. Nagle ucieszyli się odmianą. Głodni byli nowych wrażeń, a lazurowa zatoka i tajemniczy zarys miasteczka na horyzoncie zdawał się obiecywać wiele cudownych niespodzianek. Mieli przecież przed sobą ulubione miejsce malarzy i artystów, starożytną Apollonię, założonąjeszcze przez Greków. Miejsce zmieniało nazwy i właścicieli, ale nie zmieniał się jego urok.
Obiad zjedli w kempingowym barze, gdzie było brudno, ale tanio. Potem Kłapouch zarządził czas wolny aż do kolacji. Poszli jednak za nim na plażę, a po chwili większość ze śmiechem i niespożytą energią wbiegła do wody. Małgorzata też odważyła się zamoczyć. Okazało się bowiem, że są w miejscu, gdzie na przestrzeni kilkudziesięciu metrów woda sięga im do ramienia. Morze wyglądało tu jak olbrzymi basen - było ciepłe i spokojne. Nawet Bożenka taplała się przy brzegu pod czujnym okiem Rafała.
Dopiero teraz było widać, kto potrafi pływać, a kto udaje. Bliźniacy robili wokół siebie dużo zamieszania, ale nie mogli dogonić ani Kaśki, ani Baśki, ani Marcina, nie mówiąc już o Tymku, Zuzie i Krzyśku, którzy czuli się w wodzie jak ryby.
Bogdan także pływał nieźle, ale trzymał się Małgorzaty, więc nie pokazywał w pełni swoich umiejętności. Agnieszka plasowała się niestety za bliźniakami. Reszta była odważna tylko w niezbyt głębokiej wodzie. Tutaj, w płytkiej zatoce, mogli więc bezpiecznie udawać, że umieją pływać.
Bliźniacy byli natomiast mistrzami w różnego rodzaju fikołkach i nurkowaniu. W ten sposób rekompensowali sobie porażką w ściganiu dziewczyn. Wkrótce wokół nich skupili się inni, próbując naśladować ich sztuczki. Albert jednak robił to wszystko bez entuzjazmu. Od śniadania
nie opuszczał go zły humor, co martwiło Freda. Im bardziej próbował rozerwać brata, tym bardziej tamten pochmurniał. Fred na próżno usiło-wd znaleźć przyczynę dziwnego nastroju brata. Nic nie przychodziło mu do głowy - pogoda była cudowna, woda ciepła, wokół mnóstwo kole-vgów, nawet Kaśka i Baśka były w pobliżu. Czegóż więcej można chcieć od życia? Widocznie jednak Albert miał inne zdanie - nagle oświadczył, że idzie na plażę, bo ma dość tych idiotycznych i dziecinnych zabaw.
Małgorzata po raz pierwszy doceniła urok pływania. Udawało jej się wprawdzie tylko kilka chwil utrzymać na powierzchni wody, ale czuła jej delikatny opór i gęstość. Wiedziała, że wystarczy opanować kilka odpowiednich ruchów i pokonać resztki strachu, by jak inni cieszyć się kąpielą.
- Nauczę cię tu pływać - obiecywał po raz kolejny Bogdan.
Nie będziesz miał czasu - pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno. Nie chciała psuć tego dziwnego nastroju, który ją tutaj ogarnął. Czuła, że w takim miejscu powinny wydarzyć się same dobre rzeczy. To był rajski zakątek, a przecież w raju nie ma cierpienia - powtarzała w myślach.
Wylegiwali się potem obok siebie na piasku, nieopodal zmęczonych pływaniem kolegów, tak jakby nie było Anny, Patryka i niczego poza radością, słońcem i bliskością.
Dopiero gdy odpoczęli, dziewczyna stwierdziła, że leżą w najhałaś-liwszym punkcie plaży, gdy całkiem niedaleko, wśród trzcin, między skałkami, musiały się kryć dzikie i puste zatoczki. Poczuła tęsknotę za jakimś ustronnyhi miejscem, które zastąpiłoby kamienie z Gałaty i małą wydmę ze Słonecznego Brzegu. Powiedziała o tym Bogdanowi, a on postanowił, że wyruszą na poszukiwanie tego miejsca od razu.
Mariola tego dnia nie podzielała stadnego entuzjazmu z tej prostej przyczyny, że nie czuła się zbyt dobrze. Poszli wczoraj z Jaśkiem do smażalni ryb i chyba właśnie zjedzona tam flądra zaszkodziła dziewczynie. Może zresztą były to dzisiejsze lody albo zjedzony w podróży nadmiar owoców. W każdym razie gdy inni pędzili do wody, Mariola poczuła pierwsze mdłości. Przeszło jej trochę po wizycie w toalecie i tabletce, ostała od Rafała, ale miała siły tylko na to, by ułożyć się w cieniu
270
271
plażowej kawiarenki i marzyć w półśnie. Dała wczoraj Jaśkowi adres i numer telefonu i teraz wyobrażała sobie ich romantyczne spotkanie po powrocie do Polski. Na szczęście mieszkali w tym samym mieście, A może Jasiek przyjedzie do Sozopola, jak obiecywał?
Przypomniała sobie jego pocałunki i poczuła przyjemny dreszcz. Całował prawie tak samo dobrze jak Marcin, ale był dużo milszy. I tyle miał do powiedzenia! Mówił cały czas. Wprawdzie nie pamiętała
czym, ale za to doskonale zapisał się w jej pamięci zarys jego oczu
mocny
podbródek z początkami ciemnego zarostu. Czy to było
spra
wiedliwe,
że poznała Jaśka w przeddzień wyjazdu ze Słonecznego
Brze
gu?!
Nie zdążyła go jeszcze nikomu pokazać. Zwłaszcza Marcinowi.
Co
za
pech! A teraz pozostaje jej marzyć w samotności o jego
przyjeździe
tutaj.
A j eśli nie przyjedzie? Nikt się nie dowie o rym, że są
umówieni na
spotkanie
w Polsce. Niestety! I tego Mariola najbardziej żałowała.
Baśka wiedziała, że poza śniadaniami i kolacjami nie może liczyć na towarzystwo Marcina. Tym intensywniej zabrała się do wcielania w życie planu rozdzielania bliźniaków. Nie było to niestety łatwe zadanie, bo bracia zatrzymali się. na etapie rozprasowywania i zdawało się, że nic innego nie potrafią.
Na pewno tak było z Fredem. Miał właśnie ochotę pomoczyć Kaśkę albo czymś ją nasmarować. Kłapouchówna jednak włożyła nowy kostium kąpielowy i śliczny kapelusik, który za namową Baśki kupiła w Słonecznym Brzegu. Bliźniak po namyśle doszedł do wniosku, że tej odmienionej Kaśki nie ma odwagi męczyć po dawnemu. Więcej, dawne zabawy nagle wydały mu się głupie, ale nie wiedział, co mądrego mógłby z tą nową Kaśką robić. Czuł, że trzeba to przedyskutować z bratem i coś wymyślić. I tu się wszystko komplikowało, bo Albert w ogóle nie zwracał na Freda uwagi, tylko melancholijnie patrzył na kołujące w błękicie albatrosy.
- Leżysz
na piasku jak zdechły śledź - powiedział w końcu Fred.
-
Zobacz,
ile wkoło ciekawych rzeczy. Czy to cię nie obchodzi?
-Nie.
- Kaśka i Baśka właśnie wychodząz wody, To też cię nie obchodzi?
-Nie. I ciebie nie powinno. -A to niby dlaczego?
- Dlatego.
Rozmowa szła jak po grudzie. Fred miał po raz pierwszy w życiu v>chotę palnąć brata w ucho. Albert bywał czasami lakoniczny, ale nigdy jednowyrazowy.
- Co
może być ciekawego w tych albatrosach? Są ich tu setki, a
taka
Kaśka
jedna.
Albert w ogóle się nie odezwał, jakby go ten temat nie interesował, przygnębiło to Freda.
- Idę
popływać - powiedział, by jakoś przerwać to przerażające
za
chowanie
brata. - A ty?
-Nie.
- Nie?!
- zdumiał się Fred. Zwykle mieli takie same pragnienia. -
Jesteś
pewien?
Popsuł
ci się słuch? Nie! Nie idę! Nie trafisz sam do wody?
Tego
już było Fredowi za dużo.
Trafię - powiedział z godnością. - Nie to nie.
Poszedł, ale tak jakoś niepewnie. Było mu pusto z tej strony, z której zawsze szedł Albert. I w ogóle samotne moczenie się w wodzie nie miało dla niego żadnego uroku. Zacisnął jednak zęby, wskoczył do wody i popłynął w głąb zatoki, by pokazać bratu, że nie zależy mu na j ego towarzystwie.
Albert tymczasem dalej obserwował ptaki, choć i jemu zrobiło się nieswojo. W dodatku Baśka, przyczyna jego złego humoru i zgryzoty, wypatrzyła to ich niecodzienne rozdzielenie i nie tracąc ani chwili, popchnęła Kaśkę do wody, by ruszyła za Fredem, a sama zjawiła się przy Albercie i opadła na piasek tuż przy jego ręczniku. Chłopak był przekonany, że przyszła z niego kpić. Najeżył się więc cały, ale dziewczyna przemówiła do niego ze słodyczą i bezradnością w głosie:
- Nie
mogę otworzyć tej butelki. Pomożesz?
Albert
otworzył j ą bez trudu,
- No
proszę, co to jednak męska siła. A ja tak się męczyłam z
tą
nakrętką.
- Trzeba
było poprosić Marcina - powiedział zgryźliwie Albert.
-Nie
pomyślałam o tym. A może posmarowałbyś mi plecy?
272
273
Bliźniak spojrzał nieufnie na buteleczkę. Podejrzewał jakiś podstęp. Czyżby to był klej wszystkoklejący albo jakaś ciecz przypominająca zapachem wydzieliny skunksa? Nie, to nie mogła być zwykła emulsja. Rozmyślał o tym przez chwilę, aż Baśkę to zniecierpliwiło.
Smarujesz
czy mam szukać innego chętnego? - Odwróciła ku nie
mu
swoje smukłe i opalone plecy. Albert poczuł niezdrowy dreszcz.
Smarują!
- powiedział pośpiesznie, gotowy narazić się na
każde
niebezpieczeństwo,
byleby tytko dotknąć Baśki.
Tylko
nie za dużo - zaoponowała dziewczyna, widząc, jakie
ilości
emulsj
i wyciska na swój ą olbrzymią rękę. -1 dokładnie - dodała
słodziej.
Nie,
to nie ma sensu! -jęczała Baśka piętnaście minut później.
-
Oni
pod pewnymi względami są na etapie niemowlaków.
Spytałam
Alberta,
czy lubi spacery. Odpowiedział, że lubi. Spytałam, jak
zapatruje
się
na spacery plażą. On na to, że owszem, bardzo pozytywnie. Więc
py
tam,
czy spacerował tutaj. On, że owszem, z Fredem. Ja pytam, czy
nie
myślał
o spacerach z kim innym. On, że nie myślał. A miał przy tym
taki
wzrok,
jakbym pytała go o coś niemoralnego. A gdy mu powiedziałam,
że
też lubię spacery, to tak wytrzeszczył oczy, jakbym sięrozebrała
do ro
sołu.
I na tym się skończyło. Wrócił Fred i zgadnij, co zrobili?
Poszli razem na spacer?
Owszem.
A ja muszę zeskrobać z pleców kilogram tłuszczu.
Albert
swoją wielką łapą wycisnął całą buteleczkę i to wszystko
wklepał
w
moją skórę. Jestem tłusta jak szprotka w oliwie. A ty co
zdziałałaś?
Kaśka zaczerwieniła się.
-Nic. Jakoś nie mogłam... Zresztą Fred nie zwracał na mnie uwagi.
Akurat!
Nie ze mną te numery. Po prostu boisz się Freda i omijasz
go
z daleka. Mogłaś przynajmniej zająć go przez chwilę, miałabym
wię
cej
czasu na urabianie Alberta.
Urabianie?!
Brr! Okropne słowo. Tylko że to i tak na nic. Jeśli
chcesz
znać moje zdanie w ich sprawie, to ci powiem, że źle się do
tego
zabieramy.
Tu żadne sztuczki nie pomogą.
No?! Czyżbyś wiedziała, j ak ich rozdzielić?
Owszem.
-Zaciekawiasz mnie.
Kaśka znowu zapłoniła się po czubki uszu. To ją trochę rozzłościło, tym pewniej powiedziała:
( - Nie trzeba im opowiadać o spacerach, ale zaprosić na spacer. y - To czemu tego nie zrobiłaś? - spytała Baśka ironicznie. - Miałaś wyjątkową okazję.
A gdyby Fred odmówił?
Tobie? Nie sądzę.
Kaśka jednak na samą myśl o spacerowaniu z Fredem dostawała gęsiej skórki, a cóż dopiero mówić o składaniu bliźniakowi takich propozycji.
- O
rany! - sapnęła Baśka, widząc jej płonące policzki. - Ałe
mam
z
ciebie pożytek! Mogłabyś kwitnąć w prowincjonalnym ogródku
za
miast
piwonii. Zaczerwieniłaś się tak, jakbyś miała pogadać nie z
Fre
dem,
kolegą z tej samej klasy i wrednym robalem, a co najmniej z
księ
ciem
z bajki. Nawet z Wieśkiem umiesz szeptać po kątach. Fred nie
jest
chyba gorszy od Wiesia? Co?! A dużo bardziej nieszczęśliwy, bo
nie
zaznał
samotności. To życiowy kaleka! Biedaczysko! Nie
pomożesz
Fredzikowi?
Kropla drąży skałę. Baśka postanowiła, że nie da Kaśce ani chwili spokoju. Albertowi też -jutro znowu będzie smarował jej plecy. A może nawet jeszcze dzisiaj... Fred zapragnie tego samego, ale będzie musiał poszukać sobie innych pleców, bo ona mu swoich nie wypożyczy. A wówczas... -"Baśka uśmiechnęła się do siebie słodko. Była pewna, że wcześniej czy później jej plany się zrealizują.
Nie byłaby tego taka pewna, gdyby słyszała rozmowę bliźniaków. Ich spacer nie trwał długo - znaleźli kawałek pustej plaży w pobliżu winnic i opadli tam na piasek. Albertowi humor poprawił się tylko na czas smarowania Baśki, teraz był jeszcze bardziej przybity. Fred dorównywał mu nastrojem, bo był niezadowolony, że brat nie zostawił mu nawet skrawka skóry do posmarowania. Wprawdzie to były tylko plecy Baśki, a*e przecież zawsze wszystko robili razem. A tu taki egoizm! Siedział ^Sc obok brata obrażony.
274
275
Nie
masz czego żałować - powiedział w końcu Albert. - To
tak
jakbyś
chciał nacierać kobrę.
To czemu ty nacierałeś?
Zobacz, co zrobiła Krzyśkowi. Widziałeś jego minę,.
Ty masz dzisiaj taką samą- zauważył Fred.
Zgadza się. I wystarczy. Ciesz się, że masz lepszą.
Fredowi to wszystko nie mieściło się w głowie. Dotychczas dzielili każdą przyjemność i smutek, a teraz Albert czuje coś zupełnie innego i chce to zatrzymać dla siebie.
Okazało się, że to jeszcze nie wszystko.
Zresztą,
to nie ma znaczenia, że Baśka jest jak kobra - powiedział
Albert.
-Najważniejsze jest to, że ja nie mam ochoty dzielić się jej
pleca
mi
z nikim. Ani z Krzyśkiem, ani z Marcinem, ani z tobą!
Ani
ze mną?! - zdumiał się Fred. Czasami i jemu ciężko było
dzie
lić
się czymś z bratem, ale przecież zawsze się dzielił.
A
najgorsze jest to, że w ogóle nie powinienem się do nich
zbliżać,
bo
to rzecz chwilowa. Baśka podtyka je, komu chce. I myśleć o niej
nie
powinienem,
a myślę. Konszachty z kobrą kończą się zawsze tak samo.
-
Umilkł
przygnębiony.
To
co teraz będzie? - spytał Fred, do którego powoli docierał
sens
słów
wypowiedzianych przez brata. Albert siedział skurczony.
Myślał,
myślał,
myślał, aż w końcu odgiął się z wyrazem postanowienia
na
twarzy.
Będzie, co ma być! - powiedział ze straceńczą miną.
To znaczy?
Baśka
chce wybrać się ze mną na spacer. Dawała mi to dzisiaj
do
zrozumienia.
Będziesz spacerował z kobrą?
Owszem.
Jakoś po tym, co powiedziałeś, ja na ten spacer nie mam ochoty.
To się dobrze składa, bo nie miałem zamiaru cię ze sobą zabierać.
Fred doznał kolejnego tego dnia wstrząsu. Z obrzydzeniem przypomniał sobie samotne pływanie. Pojedynczość go przerażała. Aż się wzdrygnął na samą myśl o tym. W dodatku Bóg jeden raczy wiedzieć, co Baśka zechce zrobić z Albertem, a on go nie będzie mógł obronić! Nie wyglądało to dobrze.
Przemyśl to j eszcze - nalegał Fred.
Myślałem dwa dni. Nie ma na to rady. Jestem zakochany.
Za... co? - Fred nawet bał się wymówić to słowo.
f - Zakochany - powtórzył już spokojny Albert. Teraz, gdy pogodził się z tą przerażającą myślą, nagle odzyskał pogodę ducha. - To jest dużo
Sardziej emocjonujący stan od rozprasowywania i innych tego typu rzeczy. Powinieneś sam spróbować.
- Spróbować!
? Też coś! - oburzył się Fred. - To nie konserwa, którą
w
dowolnej chwili można otworzyć i zjeść. A poza tym, jeśli mam
być ta
ki
ponury jak ty, to dziękuj ę bardzo. - Zerwał się, odszedł
kawałek i wró
cił.
- Rób, co chcesz! Słyszysz? Ja sobie idę!
-Uspokój się! Przecież spacerowanie z dziewczyną nie zajmuje całego dnia. Teraz możemy popływać razem w tej cieplutkiej wodzie. Co ty na to?
Czy ja wiem... - Fred udawał obrażonego.
Pościgamy
się? - kusił go Albert. - Do tamtej boi i z powrotem!
Chcesz?
Po chwili byli już parę metrów od brzegu i płynęli obok siebie. Albert, który zwykle poruszał się w wodzie szybciej, teraz specjalnie odrobinę został w tyle, by poprawić Fredowi humor. Po chwili obaj nie pamiętali o nieporozumieniach, zgodnie i miarowo machali długimi kończynami.
Tymek postanowił ten dzień spędzić tak, jak sobie tego życzyła Zuza. Chociaż właściwie oboje mieli podobne życzenia - urwać się i zniknąć z oczu wszystkim. Popływali trochę w pobliżu Kłapoucha, a potem ruszyli wzdłuż brzegu na południe, gdy większość obozowiczów wybierała raczej spacer na północ, w kierunku wzgórz i Sozopola.
Szli obok siebie długimi, zgodnymi krokami, złączeni jedynie koniuszkami palców. Minęli ostatnie grupki leżących na piasku turystów. Przed nimi była już tylko pusta plaża, mknąca za małym cypelkiem. Dopiero teraz Tymek objął Zuzę i pocałował. Brnęli przez piasek ku winnicy i kukurydzianemu polu. Wybrali miejsce, gdzie plaża i oba pola zbiegały się ze sobą.
276
277
- Czuję się jak na bezludnej wyspie —szepnęła Zuza.
Opadli na trawę. Rzeczywiście, byli sami w bezkresie piasku, morza i zieleni, nareszcie sami. Leżeli na skraju kukurydzianego pola, schowani pod wielkimi liśćmi. Tymek zajrzał w miodowe tęczówki dziewczyny, nakrapiane gdzieniegdzie złotymi punkcikami, pocałował prawie czekoladowe powieki. Zuza w odpowiedzi przytuliła się do niego. Była teraz uśmiechnięta, czuła i ufna, jakby nie było* tych wszystkich milczących dni i przewin Tymka. Tak, taka też potrafiia być.
- Tym...
- szepnęła i chciała mówić jmu jakieś czułe głupstwa,
ale
zakrył
jej usta dłonią. Nie chciał nic słyszeć. Położył się obok i
razem
patrzyli
na czysty błękit przetykany żółtymi kolbami kukurydzy.
Coś
cykało
za ich głowami. Niedaleko szumiało morze. Jeszcze głośniej
biło
serce
Zuzy, oszołomione bliskością Tyinka i niespodziewaną
chwilą
szczęścia.
Marcin i Agnieszka także byli już ptoza zasięgiem wzroku Kłapo-ucha. Chłopak namówił Agę na wyprawę na pobliskie wzgórza. Nie bardzo miała ochotę drapać się na góry, ale Marcinowi nie sposób było odmówić. Po kwadransie stwierdziła, że to tbył świetny pomysł, Wspinali się łagodną ścieżką, otoczoną karłowatą roślinnością.
Odpoczęli na polance, z której rozcią-gał się widok na Sozopol i zatokę. Agę bardziej jednak zainteresowały pasące się niedaleko czarno--białeowce.
-Jakie śmieszne! - zachwycała się. -iGdyby je spruć, to powstałaby fajna, pstra wełna!
- Spruć?
- zdziwił się Marcin. - Ty njasz, Aga, wyobraźnię. Gdyby
to
było takie proste, to złapalibyśmy ze dwa zwierzaki i
nawinęlibyśmy
kilka
kłębków.
Dziewczyna roześmiała się.
- Dobrze,
że tak nie jest. Tymek musiałby przyjechać tu ciężarówką,
a
po Bułgarii chodziłyby same łyse owce. (Brr!
Pomachali do siedzącego na kamieniu starego Bułgara, który przyglądał się im z życzliwą ciekawością. W (Odpowiedzi skinął głową i zamachał parę razy sękatą laską. Agnieszka się zamyśliła,
- Siedzimy
na plaży i wydaje nam się, że nie ma tu nic poza morzem,
piaskiem
i turystami - powiedziała. - A przecież gdzieś tutaj żyją
nor
malni
ludzie, mają swoje sprawy, kłopoty. Nie staramy się tego poznać.
''Czyto n'e dziwne? Przecież kurorty są wszędzie takie same, a codzienna egzystencja zawsze trochę inna. Zauważyłeś te wiejskie altanki oplecione winoroślą? Chciałabym choć przez chwilę posiedzieć w takim miejscu i obejrzeć sobie życie bułgarskich wieśniaków.
- No
proszę! Budzi się w tobie instynkt podróżnika. Odkrywam cię
na
nowo, Aga.
-Nie żartuj sobie ze mnie. Trochę jałowe jest to nasze wędrowanie. Plaża, tłum i kramiki. Nic nam nie zostanie w głowie z tego kraju. Może gdzieś za tym wzgórzem jest wieś. Koniecznie musimy tam pójść.
- Za
duży upał. Może gdybyśmy podróżowali samochodem...
Zresztą,
mnie wystarczy to, co robimy. Trzeba umieć wypoczywać. Zo
bacz,
jak tu pięknie! - Marcin oparł się o skałę i patrzył na
zatokę. Widok,
który
rozpościerał się przed nimi, rzeczywiście zapierał dech w
piersi.
Cała
zatoka lśniła żywym srebrem, łączyła się na horyzoncie z
zarysem
odległego
miasteczka i błękitem nieba. Z boku cienki pasek plaży gubił
siew
soczystej zieleni winnic i wzgórz. Marcin żałował, że nie ma
apara
tu
fotograficznego. Jak gdyby dla dopełnienia tego pięknego pejzażu
z
portu w Sozopolu wypłynęło kilka żaglówek.
-No, no! - mruknęła Aga, wpatrzona w ten obrazek. Odechciało jej się dalszego wędrowania. - W porządku, zostańmy tu. Kiedy indziej poszukamy wsi. f
Marcin odetchnął z ulgą. Podsunął jej ramię do oparcia.
- Jest
pewna stara bułgarska legenda, która doskonale pasuje do
tego
widoku
- zaczął tajemniczym głosem. - Masz ochotę j ą poznać?
Dziewczyna skinęła głową. Było jej dobrze na ramieniu Marcina i mogłaby w tej pozycji słuchać nawet książki telefonicznej.
- To
krótka opowieść. Otóż kiedy Bóg podzielił ziemię
między
wszystkie
narody, zgłosił się zdyszany Bułgar. Zafrasował się
wówczas
dobry
Stwórca, bo nie chciał spóźnionego odsyłać z niczym.
Myślał,
myślał,
aż w końcu podarował mu skrawek raju.
-Ten widok na pewno przypomina raj, ale czy w raju jest bieda? -spytała z przekorą.
- Widocznie ludzie potrafią popsuć nawet raj - odrzekł Marcin.
278
279
Nam
jednak, turystom, dostaje się z tego kraju samo najlepsze.
Morze,
ciepły piasek, owoce...
Czego,
ty, Agniecha chcesz? Dotychczas zadowalało cię obserwo
wanie
kolegów, teraz filozofujesz. Znudziło ci się obozowe życie?
Dziewczyna machnęła ręką.
Znam
je na pamięć. - W jej głosie była odrobina rozdrażnienia.
-
Mariola
właśnie się przebiera albo robi ostry makij aż, który
rozpłynie się
w
dzisiejszym upale, Wiesio przewraca się na drugi bok, bliźniacy
tor
turują
Kaśkę albo Baśkę, jeśli ta nie jest właśnie zajęta nową
intrygą.,
Bożenka
udaje, że studiuje Dziady,
choć
właściwie nie myśli o niczym,
posiada
bowiem ten niezwykle rzadki i cenny dar, Czarna Jagoda cze
goś
niezadowolona, Emil czyta, Tymek i Zuza, cóż, przemilczmy,
Darek
i
Krzysiek piją w jakimś kącie piwko, bo im się bez wodza nudzi,
a i za
zdrośni
przy tym, Bogdan i Małgorzata zaszyli się pewnie w
jakiejś
piaszczystej
świątyni dumania, zamyśleni i milczący. Właściwie tylko
ty
mnie
zdumiewasz, siedzisz tu ze mną, na podniebnej łące, zamiast
roz
glądać
się po plaży za blondynką. Przecież w tym raju na pewno jest
jakiś
uroczy
egzemplarz, który z chęcią wpadłby ci w ramiona.
Słyszę syk żmii. Czy musisz mnie wciskać w schemat?
Wszyscy jesteśmy z jakiegoś schematu.
A co w takirn razie powiesz o sobie?
Ze
mnąjest wszystko w porządku, zwykle mielę językiem i tak
jest
teraz.
Tak czy owak, jesteś dobrym słuchaczem.
Nawet
jak pochwalisz, to wsadzisz malutką szpileczkę. To twoje
„tak
czy owak"! I ta intonacja! Uf! Trudno cię zadowolić.
-Nie musisz.
Ale
może bym chciał. - Coś go podkusiło, by uśmiechnąć się
do
niej
znacząco i zmienić tembr głosu.
Akurat!
- Aga się nastroszyła. - Nie wysilaj się. Nie jestem Mario
lą.
Wystarczy, że po ludzku ze mną pogadasz.
Podniosła się i bez słowa zaczęła schodzić w dół. Dogonił ją.
Przepraszam.
To był żart - powiedział, ale dziewczynie wydawało
się,
że chłopak ma w oczach rozbawienie. Poczuła, że się czerwieni,
i to
jeszcze
bardziej ją rozzłościło.
Wiem, że to był żart, ale ćwicz te swoje miny na kim innym.
W porządku. Zapisuję to w swojej pustej mózgownicy. Okay?
- Okay.
Czas wracać. Kłapouch zrobił się ostatnio nadwrażliwy.
Schodzili
w milczeniu. Oboje trochę źli na siebie. Aga za to, że nie
umiała obrócić wszystkiego w żart, Marcin zaś za tę głupią próbę ocza-/rowania dziewczyny - głupią, bo przecież nic do niej nie czuł oprócz
sympatii-^ Ten nie najlepszy humor popsuł mu do reszty widok Margot i Bod-
ka, siedzących na niewielkim cypelku, otoczonym z trzech stron wodą, a od strony lądu zasłoniętym trawami i akacjami. Zobaczyli ich tylko dlatego, że byli w górze. Nowe miejsce Margot - pomyślał Marcin z niechęcią. - Świątynia dumania! - powtórzył za Agą. Dlaczego Złotowłosa zawsze szuka odosobnienia i samotności? Dziwaczka! Czy po to wybrała się na obóz, żeby się przed wszystkimi chować? - Był rozdrażniony, może dlatego po raz pierwszy tak o niej pomyślał. Ale nie przyniosło mu to ulgi, bo następna myśl była o tym, jak przyjemnie byłoby teraz siedzieć w tym osłoniętym przed ludzkim wzrokiem zakątku. Wyobraził sobie, że jest obok dziewczyny zamiast Bogdana i wdycha zapach jej włosów, a potem pochyla się nad nią i szuka jej ust, jak wtedy, na wydmie. Co za idiota z tego Bogdana, że potrafi siedzieć obok Margot obojętnie! Mają przecież tak blisko siebie, że bliżej już nie można. Jak to możliwe, że nie zauważa jej uroku? Trzeba być ślepym, by go nie dostrzegać! Zupełnie ślepym!
Po chwili zobaczył, że Bogdan się podnosi. Przez parę minut śledził jego drogę - chłopak skręcił w stronę Sozopola. A więc zostawił Margot samą na długo. Marcin przez sekundę czuł pokusę, by do niej pójść, spróbować jeszcze raz, objąć ją, przytulić! Mrzonki - przecież od tamtego nieszczęsnego wieczoru nie dała mu ani jednego znaku, który mógłby świadczyć, że zmieniła zdanie. Unikała go taktownie, a gdy przypadkiem stawali naprzeciwko siebie, patrzyła lekko spłoszona, bez cienia uśmiechu, z odrobiną poczucia winy... Nie sposób było znieść to spojrzenie, gdy zwykle patrzyły na niego zachwycone i pełne uśmiechów dziewczyny.
Aga też dostrzegła, że Małgorzata została sama. Pomyślała, że przyda jej się przyjacielskie wsparcie.
- Pójdę
do niej - powiedziała. - Spotkamy się na plaży. Marcin ski-
oał
głową.
Agnieszka po chwili błądzenia wśród traw znalazła cypel.
280
281
-Niezłe miejsce - rzuciła na powitanie.
Aga, jak tu trafiłaś? - spytała zmieszana Małgorzata.
Wypatrzyłam
cię z góry. Łaziłam tam z Marcinem... - urwała, bo
zobaczyła
na policzkach przyjaciółki ślady łez. Dziewczyna usiłowała
je
ukryć.
- Chyba się nie pokłóciliście?
-Nie... Tak sobie płaczę. Po prostu. Już mi przechodzi.
- Może przeszkadzam?
-Nie. Zostań... Bogdan poszedł do Sozopola. Musi znaleźć kwaterę. Wróci przed kolacją. -Więc jednak.
- Tak. Przecież ci mówiłam.
Zamilkły. Agnieszka usiadła na kamieniu do połowy zanurzonym w cicho plumkającej wodzie. Małgorzata siedziała na piasku oparta
0 wyrzucony
na brzeg gładki pień. Nad nimi zwieszała się
karłowata,
pokręcona
pinia, dająca trochę zbawiennego cienia. Z trzech stron
cypel
otaczała
woda. To było wspaniałe miejsce dla zakochanej pary, szuka
jącej
odosobnienia i spokoju - tak przynajmniej pomyślała Agnieszka
1 ogarnął
j ą dławiący żal. Czemu wszystko się tak pokomplikowało i
żad
na
z nich nie może być szczęśliwa? Małgorzata ukryła twarz w
kolanach
-po
jej drgających plecach Aga domyśliła się, że znowu nie może
zatrzy
mać
łez. Usiadła obok niej i przytuliła ją.
Wypłacz się. To ci dobrze zrobi.
Wiem
- szepnęła bezradnym i nasiąkniętym wilgocią głosem
Mał
gorzata.
Chciała wypłakać j ak najwięcej łez, by potem, gdy będzie
trzeba,
mieć
suche i obłudnie zadowolone oczy. Wytrzymam - powtarzała sobie
z
rozpaczą. - Wytrzymam.
Koło Kłapoucha ciągle było mniej więcej tyle samo osób -j edni odchodzili, drudzy wracali, by się wykąpać, pokręcić niedaleko belfra, zrobić frekwencję i znowu gdzieś zniknąć. Tak się po cichu umówili. Kłapo-uch jak zwykle udawał, że nie widzi tych wszystkich uczniowskich zabiegów. Tylko Bożenka była w jego pobliżu cały czas, pilnowana i zabawiana coraz to przez kogo innego. Tym razem siedziała przy niej znudzona Baśka.
Niedawno wrócili także Krzysiek i Darek, a teraz rozglądali się za towarzystwem do kart. Krzysiek ponuro spytał Baśkę, czy z nimi zagra. _Zgodziła się tylko dlatego, że przystał na to także Marcin, który przed chwilą wyszedł z morza, otrzepując sięjak psiak. Baśka nie mogła sobie odmówić przyjemności zdenerwowania Krzyśka, a wiedziała, że tak bę-ozie, gdy tylko zrobi w jego obecności parę słodszych minek do Marcina. Tak się stało. Zezol często wygrywał, a Baśka za każdym razem nie omieszkała mu powiedzieć, że kto nie ma szczęścia w miłości, ma szczęście w kartach, i dodawała znacząco, że z Marcinem jest zupełnie inaczej. Marcin zresztą udawał, że nie rozumie, o co jej chodzi. Była to jedyna godna postawa. Mógł jeszcze rzucić karty i rozciągnąć się na ręczniku, ale chwilowo miał ochotę na towarzystwo.
Baśka jeszcze raz zmieniła postępowanie, gdy wrócili ze spaceru bliźniacy. Teraz była słodka nie tylko dla Marcina, ale także dla Krzyśka, a nie raczyła w ogóle zauważyć braci, którzy przysiedli, by poobserwować grę. Albert udawał jednak, że go to nie obchodzi.
Co
za słodycz - przedrzeźniał miny Baśki. - Ucz się od niej,
Fre-
dziku,
będziesz mi takie miny robił na dzień dobry i dobranoc.
Czy
tak dobrze? - Fred od razu zaczął ćwiczenia. Zrobił minę
za
kochanego
orangutana.
Cudownie, braciszku. Ale jesteś zdolny! - zachwycał się Albert.
Baśka poczuła się zdemaskowana, już miała odpowiedzieć coś złośliwego, ale przypomniało jej się, że ze względu na wiadome plany nie powinna.
Jak tam wasz wspólny spacer? - spytała tylko ironicznie.
Doskonale.
Ćwiczyłem mniejsze kroki, żebyś nie musiała za szyb
ko
lecieć, gdy będziesz ze mną dziś wieczorem spacerować -
powiedział
odważnie
Albert.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, Baśka też miała nie najmądrzejszą minę. Albert jednak wytrzymał te spojrzenia dzielnie.
- Już wybrałem trasę. Bardzo malownicza - skłamał.
Krzysiek gotowy był go udusić, Marcin patrzył na całą scenę z rozbawieniem, Darka też ogarnął nerwowy chichot, a Fred z niepokojem czekał na dalszy ciąg. Łudził się, że dziewczyna odpowie odmownie i raz na zawsze cała sprawa zostanie załatwiona. Baśce rzeczywiście przeniknęła taka myśl przez kudłatą głowę. Z chęcią powiedziałaby publicz-
282
283
nie Albertowi, by się pocałował w nos. Z drugiej jednak strony spacer i w ogóle flirt z bliźniakiem to by było nie tylko spełnienie jej planów, ale i zaspokojenie ciekawości. Tak, przede wszystkim bardzo była ciekawa tego pojedynczego, osamotnionego Alberta. Freda zresztą też, ale Alberta - nie wiadomo dlaczego - jakby bardziej. To mogła być niezła zabawa i Baśka nie mogła sobie jej odmówić. Uśmiechnęła się więc pięknie do bliźniaka i ku zdumieniu wszystkich powiedziała:
- To
świetnie. Z przyjemnością obejrzę tę malowniczą trasę
po
kolacji.
Sam Albert przyjął jej odpowiedź spokojnie. Nie wydawał się ani zdziwiony, ani wniebowzięty -jakby codziennie umawiał się z dziewczynami na spacery. A przecież robił to po raz pierwszy w życiu. Fred podziwiał brata za odwagę, tupet i opanowanie. Żałował tylko, że Albert marnuje to wszystko dla kogoś takiego jak Baśka. Ale cóż, stało się!
- Będę
czekał - rzucił j eszcze Albert do dziewczyny i poszli
przetra
wić
we dwóch to niespodziewane wydarzenie. Nie mieli zresztą na
to
czasu,
bo zaraz ich wzrok przyciągnęła dziwna scena.
Wiesio od wczoraj chodził rozdrażniony - bez środków odurzających wszystko wydawało mu się nie do zniesienia. To rozdrażnienie, a w porywach nawet wściekłość, skupiło się w końcu na Kaśce. Siedział właśnie oparty o ścianę wypożyczalni i walił głową w deski, gdy tuż przy nim wyrosła dziewczyna z dwoma lodami w dłoni. Nic by się może nie stało, gdyby bez słowa przeszła obok niego, ale Kaśka czuła się w obowiązku zbadać samopoczucie Koali.
- Jak się masz? - spytała.
Chłopaka ogarnęła fala wściekłości. Zdawało mu się, że dziewczyna kpi. Nie dość, że pozbawiła go wiadomej przyjemności, nie dość, że naraziła go na tę koszmarną sytuację z recepcjonistą, która mogła ośmieszyć go do końca życia, to jeszcze się czepia jak rzep psiego ogona! Wyobraził sobie ten odurzający haust, który mógłby być jego udziałem w tej chwili, gdyby nie wścibstwo dziewczyny. Złość prawie go oślepiła.
- Miałem
się dobrze! - wyrzucił z siebie. - Nawet bardzo dobrze!
Do
momentu, gdy się mną nie zajęłaś. Może teraz ja się tobą
zajmę?! -
Złapał ją za ramiona i podniósł do góry jak szmacianą lalkę. Kaśce ze zdziwienia wypadły z ręki oba lody. - Mam ochotę wcisnąć cię w tę -TJrewnianąbudę, rozgnieść jak karalucha. Słyszysz?!
Kłapouchówna słyszała, ale nie potwierdziła tego faktu, bo ze zdzi-\wienia i trochę ze strachu odjęło jej mowę. Słyszała także trzask swojej bluzki i czuła, że jeśli się poruszy, to w rękach Koali zostaną płócienne strzępy, a ona opadnie pomaga na piasek. -Zwariowałeś?! -wykrztusiławreszcie.
- A
jeśli tak, to co? - Wiesio rzeczywiście miał w oczach
odrobinę
szaleństwa.
Jemu samemu wydawało się, że krew rozsadzi mu
czaszkę.
-Przyjemnie
byłoby widzieć, jak spływasz z tej ściany w płynnej mazi
-
zasyczał.
- Ale jak już pewnie wiesz, mam jedną małą słabość, nie
ru
szam
psów, żabek, ptaszków i dzieci. Może gdybyś była większa, ale
ty
masz
wzrost niedorozwiniętej pluskwy. - Wiesio nie przebierał w
sło
wach.
Potrząsnął nią i dziewczyna usłyszała kolejne
niebezpieczne
trzaski.
Na szczęście obok wypożyczalni zjawili się bliźniacy, zaciekawieni tą dziwną sceną. Wiesio na ich widok postawił Kaśkę na piasku, ale jej nie puścił.
-Tak jątrzymasz, Wiesiu- zaczął Fred, - Czy ona aby jest z tego zadowolona?
Nie twój a broszka - burknął tamten.
Właśnie że moja - nie ustępował Fred.
To
ją sobie przypnij do kołnierza. - Koala pchnął Kaśkę tak,
że
wpadła
Fredowi prosto w ramiona. Bliźniak tylko dlatego nie
strzelił
Wiesia
w zęby. Za to Albert nie stracił okazji - podstawił Koali nogę
i
tamten wyłożył się jak długi. Fred spojrzał na brata z
czułością.
-Dziękuję, braciszku.
- Ależ
z ciebie ciamajda - rzucił jeszcze za Wiesiem Albert. - Omal
mi
nie złamałeś nogi.
Koala zerwał się, by się z bliźniakiem policzyć, ale kątem oka zobaczył, że Kłapouch usiadł w swoim dołku i patrzy ku nim. Bluznął więc tylko najszpetniej, jak umiał, i ruszył wściekły w przeciwnym kierunku.
- Tak
się kończą konszachty z gburami - pouczał tymczasem Kaśkę
rred.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i usiłowała się wyswobodzić.
284
285
Fred westchnął. - No tak, w dodatku zero wdzięczności. Uratowałem ci przecież życie -mówił, trzymając ją dalej w swoich splotach.
- Niepotrzebnie,
jeśli teraz masz zamiar mnie udusić - burczała,
szarpiąc
się bezskutecznie.
- Udusić?
- oburzył się Fred. - Przecież ja cię podtrzymuję.
Kaśka
szarpnęła się stanowczo i w końcu wyswobodziła się z jego
objęć.
Fred był niepocieszony.
- Trzymaj
te łapy przy sobie. I nie mieszaj się w cudze sprawy! -
syknęła
jeszcze i poszła śladem Wiesia. Nie miała czasu na wygłupy
bliź
niaków.
Bała się, że chłopakowi może strzelić do głowy coś
naprawdę
głupiego.
Czy nie czas było zawiadomić o wszystkim Kłapoucha? Koala
szedł
przed siebie, ze złością rozkopując piasek. Za nim skradała się
Kaś
ka,
a za Kaśką bliźniacy.
- Rozumiesz
coś z tego? - pytał brata Fred.
-Nic
a nic.
- Czy
to aby nie miłosna kłótnia? - Pod Fredem nagle ugięły się
nogi.
Czy mógłby bowiem rozprasowywać cudzą dziewczynę? Poczuł
się
tak jak w dzieciństwie, gdy jego ulubiony samochodzik wpadł z
mos
tu
do rzeki i zniknął bezpowrotnie. Wszyscy się zakochiwali,
nawet
Albert
zakochał się w kobrze. Czemuż nie miałaby temu stanowi
ulec
Kaśka?
Wyjawił swoje wątpliwości bratu.
- Mógłbyś
zakochać się w Wiesiu? - spytał go pocieszająco
Albert.
-Ja?Nie!Brrr!
Ja
też nie. Żadna dziewucha się przy nim nie kręci, bo i
charakter
paskudny,
i mina wredna. Mówię ci, że to jakieś harcerskie zadanie.
Taka
Kaśka
nigdy nie rozprasuje się do końca.
Ale co by to mogło być?
Widziałeś,
w jakim on był paskudnym humorze? Może Kaśka
chce
zobaczyć, co z tego wyniknie?
Ja
też jestem w paskudnym humorze, ale mną jakoś się nikt
nie
przejmuje
- skarżył się żałośnie Fred.
On jest w paskudniej szym. Zabacz, jak kopie puszkę!
Skradali się więc aż do namiotów, a tam okazało się, że Wiesio przysiadł na materacu, zapalił papierosa i trochę wziął się w karby. Kaśka sta-
ła za sosną, oni zaś wyglądali zza kiosku, gotowi ruszyć do akcji. Wiesio położył się jednak w cieniu, a uspokojona dziewczyna wróciła na plażę.
^ Obozowicze siedzieli nad morzem aż do kolacji. Większość czasu spędzali w wodzie. Była tak ciepła, że można było pływać w niej godzinami. Nawet Bożenka raz po raz zażywała kąpieli pod kontrolą znudzonej Kaśki, która wolałaby sobie popływać na głębszej wodzie. Niestety, Rafał właśnie robił zakupy na kolację, więc ona zajmowała się Pączkiem.
Tylko Czarna Jagoda musiała pozostać na piasku, by nie zmoczyć bandaża. Ręka j ą trochę bolała, ale ukrywała to przed Kłapouchem. Ten jednak przypomniał sobie o niej. Dopiero wówczas Czarna Jagoda ze łzami w oczach przyznała się, że rana była w szpitalu zszywana i lekarz kazał zgłosić się na opatrunek dopiero po czterech dniach. Czekało ją także zdjęcie szwów, ale dziewczyna wyliczyła, że będzie to mogła zrobić już po powrocie do Polski. Tyle że wówczas trzeba będzie pokazać zawiniętą rękę matce. Na samą myśl o tym chciało jej się płakać. Nazbierała tyle wspaniałych opowieści i kłamstw, a ta pręga na dłoni odbierze im urok i siłę.
-Spokojnie. Do wesela się zagoi! - pocieszał ją teraz Kłapouch, ale ona nie mogła się opanować. - Chyba cię aż tak nie boli? - spytał zaniepokojony. Potrząsnęła przecząco głową. - No to głowa do góry!
Kłapouch podszedł także do Emila. Ten przypomniał sobie wczorajsze kłamstwa"
Mała
ranka? - rzucił belfer z surową miną. Emil już miał się
zacząć
usprawiedliwiać,
gdy Kłapouch kolejny raz poklepał go po plecach. -
Dobrze
się spisałeś - pochwalił go.
Nie
miałem wyjścia - odpowiedział Emil zmieszany. Cała ta
nie
przyjemna
przygoda z Czarną Jagodą dawała mu trochę do myślenia.
Pe
szyły
go zwłaszcza pochwały. Nic takiego przecież nie zrobił.
Wykazał
jedynie
odrobinę zdrowego rozsądku i energii. Miał jednak wrażenie,
że
nikt
go o to wcześniej nie podejrzewał i dlatego teraz wszyscy patrzą
na
mego
z uznaniem. Ale czy rozsądnie było cały czas czytać na
wędrow-
nym
obozie? Emil odłożył książkę i zaczął się rozglądać po
okolicy. Ko
ledzy
się świetnie bawili - tak przynajmniej wyglądało to z daleka.
Więk-
286
287
szość pływała lub udawała, że pływa, a wszyscy wesoło pokrzykiwali, oblewali się. nawzajem wodą i gonili. Wspólnota i sielanka. Na brzegu siedziała tylko zapatrzona na to wszystko Czarna Jagoda. Po powrocie nie będę nawet wiedział, jaki był kolor morza - pomyślał przestraszony Emil i po raz pierwszy zastanowił się, dlaczego nie może wtopić się w ten wesoły tłum. Jestem inny - pomyślał. - Ale dlaczego jestem inny? Wiem wszystko o starożytnej Apollonii, a co wiem o dzisiejszym dniu? Nic. Ten dzień się kończy, a ja nic o nim nie wiem! - Poczuł nagle dziwny skurcz w piersi, jakby coś stracił bezpowrotnie. Siedział obok otwartej książki, z niedoczytanym do końca zdaniem, rozdarty między tą dziwną tęsknotą za mijającym dniem a tą drugą, by powrócić do lektury, dokończyć zdanie i zatopić się w bezpiecznym i cudownym świecie fikcji. Po raz pierwszy przyszło mu na myśl, że ze strachu chowa się w papierowy, martwy, choć fascynujący świat.
Tuż po kolacji doszło do kolejnego starcia Tymka i Rafała. Zuza patrzyła w ich kierunku z niepokojem. Rozmawiali z boku, tak że nie było słychać ich słów. Rafał był wyraźnie zdenerwowany, chociaż usiłował się hamować. Tymek przybrał swoją lekceważącą postawę.
Zastanawiam
się, czemu się nią tak interesujesz - powiedział. -
Dała
ci do tego prawo?
Zostaw
tę demagogię, Tymek. Znamy się nie od dziś, by
wiedzieć,
dlaczego
w ogóle zacząłem tę rozmowę.
Pogadać
zawsze można. - Tymek kpił w żywe oczy. - Tylko cze
mu
o mojej kobiecie? - podkreślił słowo „kobieta". - Nie
masz bardziej
interesującego
tematu?
Nie interesuje cię rozmowa o Zuzie?
Woleja
całować niż o niej mówić. - Tymek znowu uśmiechnął
się
bezczelnie.
Wiedział, czym dotknąć Rafała.
Rafał ledwie się powstrzymywał.
- Słuchaj,
koleś! - zbliżył się niebezpiecznie. - Już raz
zaliczyłeś!
Mogłeś
zaliczyć więcej, nie chciałem jednak denerwować Zuzy.
Udajesz
bohatera,
ale jesteś cienki. Taka jest prawda. Ona też w końcu przejrzy
na
oczy.
Ładne
kazanie, choć trochę przydługie. Tyle że dalej nie kumam,
o
co biega.
Ale
zanim przejrzy, minie trochę czasu. Jeśli ją jeszcze raz
ude-
izysz
albo powiesz coś we wczorajszym stylu, to pożałujesz. Będę
cię
obserwował,
stary. Lepiej bądź dla niej miły.
Tymek skrzywił się kpiąco.
- Od
wczoraj jestem dla niej bardzo miły. A zamierzam być
jeszcze
milszy.
Ona też jest miła. Powinieneś być zadowolony, panie opiekunie.
-Doprawdy, szkoda j ej dla takiego dupka jak ty. Tymek się roześmiał.
Chciałbyś
mnie sprowokować, co? Ale nie ze mną te numery.
Wszystko
mi pasuje, każde słowo. Cacy! A na koniec tej miłej
rozmowy
chciałbym
ci przypomnieć, że jesteś tu nie po to, by podrywać
cudze
dziewczyny,
tylko po to, by pilnować ich bezpieczeństwa. Moje kon
flikty
z Zuzą to prywatne sprawy.
Zgadza
się. I prywatnie oberwiesz po gębie. Jeśli oczywiście
nie
weźmiesz
pod uwagę moich słów. Jak już powiedziałem, będę cię
bacz
nie
obserwował. Nie tylko ze względu na Zuzę, ale także na twoje
kombi
nacje
- powiedział jeszcze Rafał i by dalej nie dyskutować z
bezczelnym
szczeniakiem,
odwrócił się na pięcie i odszedł.
Tymek musiał na kimś wyładować swą złość. Zuza była najbliżej.
- Na
drugi raz lepiej dobieraj sobie towarzystwo - warknął, -
Nie
potrzebne
mi pouczenia belfrów i ich pomagierów!
Sielankowy nastrój prysnął. Zuza przemilczała uwagę Tymka, bo nie lubiła z nim"dyskutować, kiedy był zdenerwowany. Ogarnąłjąjed-nak smutek - Tymek bowiem mruknął coś do kumpli i wszyscy trzej oddalili się w stronę toalet, by zapalić i omówić plany na wieczór. Już wszystko było po staremu i chłopak nie spytał jej nawet, co ona by chciała robić. Po kwadransie wrócili z gotową decyzją. Zamierzali pójść do Sozopola.
Idziesz
z nami - postanowił Tymek. Nie oponowała. Zameldowali
°
tym Kłapouchowi, a ten wyraził łaskawie zgodę.
Macie być z powrotem najpóźniej o dziesiątej - powiedział tylko.
288
289
Do Sozopola wybierał się także Bogdan, któremu przed kolacją nie udało się znaleźć kwatery. Była pełnia sezonu i miasteczko po brzegi wypełniali turyści.
- Pomogę
ci - zaproponowała Małgorzata. - Może będę miała wię
cej
szczęścia niż ty.
Ucieszył się z tej propozycji, także i dlatego, że mało ze sobą ostatnio przebywali.
- Pogadamy
po drodze, a rozdzielimy się dopiero w miasteczku -
postanowił.
Ale potem szli w milczeniu, podziwiając pejzaż, który roz
ciągał
się po lewej stronie szosy biegnącej wzdłuż wybrzeża.
Reszta pozostała w obozie. Marcin rozłożył się przed namiotem z gitarą i cicho na niej brzdąkał. Wokół niego powoli zaczęli gromadzić się inni. Także Fred z organkami, żałośnie patrzący w kierunku Alberta, który niedawno wrócił spod prysznica, a teraz w czystej koszulce, starannie uczesany przechadzał się przed namiotem Baśki. Dziewczyna wkrótce wyszła - ubrana śmiało i skąpo, bo znowu pożyczyła sobie od Kaśki spódniczkę. Bliźniak nosił wszystko za duże, Baśka za małe, więc doskonale do siebie pasowali. Albert machnął jeszcze do brata i poszli.
Co to za malownicza trasa? - spytała Baśka.
Zobaczysz...
- powiedział tajemniczo Albert, chociaż niczego nie
zaplanował.
Okolica była taka piękna, że każda droga była odpowiednia.
Tak
więc blefował i sam nie wiedział, skąd mu się to brało -
odwaga,
kłamstwo
i pewność, że z Baśką tak właśnie trzeba postępować.
Rzeczy
wiście,
udało mu się j ą zacieka wić.
Skręcili w kierunku plaży i brzegiem morza doszli do pierwszego wzgórza.
- Proponuję
zdobycie tej góry. Z jej szczytu obejrzymy zachód
słońca.
Nie znalazł jednak dla tej propozycji uznania Baśki. Prychnęła pogardliwie.
- Myślałam,
że to mnie chcesz zdobyć, a nie jakąś tam górę!
Alberta
zaskoczył tupet dziewczyny, ale postanowił się nie dać.
- Ciebie?
- udał zdumienie. - To ty jesteś do zdobycia w jeden
wieczór?
Baśka zapowietrzyła się. Miała nawet ochotę grzmotnąć Alberta w uśmiechniętą głupio i - jej zdaniem - obraźliwie gębę. Ale bliźniak
zrobił szybki unik i dziewczyna pomieszała tylko powietrze. Wkurzona odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem. Dopiero teraz doszło do Alberta, że jego zdanie zabrzmiało paskudnie. Postanowił to natychmiast załagodzić. Ruszył za nią.
- To
znaczy - tłumaczył się - chciałem powiedzieć, że to ty
zdoby
wasz.
Może mnie przegniesz i pocałujesz?!
Baśka zatrzymała się i spojrzała na bliźniaka z politowaniem.
Kpisz czy o drogę pytasz? - spytała groźnie.
Kpię...
to znaczy - plątał się Albert - o drogę pytam. Tak!
Tak!
Zapewniam
cię!
Kto pyta, nie błądzi - wycedziła.
- No
właśnie - ucieszył się chłopak. - Fajnie się z tobą
gada.
Baśka
nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
Ty
chyba jesteś całkiem zielony! Jak świeża wiosenna trawka!
No
powiedz, chodziłeś z jakąś dziewczyną? Co? - wiedziała, że
jest to
pytanie
retoryczne.
Nie - przyznał odważnie bliźniak. - Tylko z Fredem.
Po tej odpowiedzi Baśkę skręciło w środku i Albert zaczął się poważnie obawiać, czy na jego oczach nie skona ze śmiechu.
Chyba
nie ćwiczyłeś pocałunków z bratem? - zainteresowała się,
gdy
jej trochę przeszło.
Nie!
- spowiadał się poważnie Albert. - Ale rozważaliśmy
ten
problem
teoretycznie.
Baśkę znowu skręciło. Opadła bezsilna na piasek, a bliźniak rzucił sieją ratować. A potem wszystko potoczyło się jak w filmie - Baśka się przekręciła, Albert zobaczył jej usta tak blisko, że nagle przyssał się do nich, jakby od tego miało zależeć jego życie. Baśka w pierwszej chwili chciała go odepchnąć, a potem też się do niego przyssała. Albert zaczął się potem z równą desperacją przysysać do szyi i uszu Baśki, co później, gdy się w końcu od siebie z niechęcią oderwali, wydawało mu się barbarzyńskie i przerażające. Dziewczyna jednak nie podzielała tego zdania.
- Kłamczuch!
- rzuciła, wstając i otrzepując z piasku spódniczkę.
"
Jej
głosie była nutka podziwu. Ruszyła w kierunku wzgórza. -
Mieliś-
my
je zdobyć - przypomniała zalotnie.
290
291
No i jak poszło? - pytał Fred godzinę później.
Fajnie
- rozmarzył się brat. - Ćwiczyliśmy przysysanie. Duża
sprawa!
Przysysałeś
się do Baśki? - spytał z niedowierzaniem i zazdrością
Fred.
- Tak od razu? Na pierwszym spacerze!?
Tak
jakoś wyszło. Niechcący - usprawiedliwiał się Albert.
-Powi
nieneś
też spróbować. To bardzo przyjemne!
Do
kogo niby mam się przysysać? Do ciebie? A poza Tym, nie
ustaliłeś
tego ze mną - oskarżył go Fred. - Przedtem najpierw
wszystko
omawialiśmy,
a potem robiliśmy!
Nie
było cię w pobliżu. Zresztą, nie ma co ustalać -
powiedział
bliźniak.
- Baśka może już jutro wybierze się na spacer z kimś
innym,
więc
muszę się śpieszyć.
Fred musiał mu przyznać w duchu rację, ale zazdrość go nie opuszczała. Albert go wyprzedził. Stało się! Nie byli już tacy sami, bo brat się zakochał, potem umówił z dziewczyną, a w końcu przećwiczył całowanie i teraz już wiedział dokładnie, jak to z tym jest.
A
że bardzo się muszę śpieszyć - kontynuował Albert -
umówiłem
się
z Baśką także na jutro... - wyznał i to już zupełnie
przygnębiło Freda.
-
Ty też powinieneś się z kimś wybrać na spacer. Choćby z
Kaśką.
Z
Kaśką? - Bliźniaka przeszedł dziwny dreszcz, takiej
niechętnej
chęci
czy też chętnej niechęci. - Rozprasowywanie to co innego.
Kaśka
drobi
jak biedronka. Żeby jej dorównać kroku, musiałbym robić
jeden
szag
do przodu i dwa do tyłu. Męcząca sprawa.
Czyżby? A może ty się po prostu boisz?
Fred zmarkotniał. Rzeczywiście, był pewien, że dziewczyna w żaden sposób nie da się namówić na spacer.
Zrobił taką nieszczęśliwą minę, że Albertowi mało nie pękło serce. Objął brata pocieszająco. Usiedli nad samym morzem i patrzyli na zachód słońca, mocząc w wodzie takie same, wielkie stopy. Trochę to uspokoiło Freda, który pomyślał, że może to nie onjestprzerośniętą anomalią, Kaśka też nie jest niedorozwiniętym krasnoludkiem, a tylko razem pasują do siebie jak pięść do nosa. Było to pocieszające tylko trochę, bo takie myślenie nie zmieniało niestety proporcji. A gdyby tak, przypuśćmy, chciał Kaśkę pocałować? Musiałby się złożyć jak scyzoryk albo postawić
dziewczynę na krześle, a skąd je wziąć na plaży? Albert nie miał takich problemów, bo Baśka była wysoka.
~ Przysysałeś się do Baśki na stojąco? - spytał brata.
-Też.
-Też?
Na stojąco, na siedząco i na leżąco - wyliczał Albert.
Na
siedząco... - zastanawiał się Fred. To by było
rozwiązanie.
Teraz
już nie zazdrościł Albertowi. Przeciwnie, cieszył się, że ma
bra
ta
bardziej doświadczonego i ochoczo dzielącego się cennymi
wiado
mościami.
Zuza rozglądała się z zachwytem po Sozopolu. Miała słabość do takich miejsc, bo jej babcia mieszkała w Kazimierzu Dolnym, w którym tak jak tutaj nie brakowało latem malarzy. A poza tym była wrażliwa na piękno i teraz nie mogła napatrzyć się na wąskie uliczki, na domy z parterami zbudowanymi z kamienia, a wyżej drewniane, z werandami i balkonami pełnymi kwiatów. Czasami zostawała w tyle i podziwiała jakiś kolejny ładny zakątek. Złościło to Tymka.
Snujesz
się jak żółw z odciskami na piętach - mówił już
dawnym,
półironicznym
tonem. - Nie słyszałaś, co mówił belfer? Zwiedzanie bę
dzie
jutro. Dziś zobaczymy, co ta dziura naprawdęjest warta. Chyba
sątu
jakieś
przytulne knajpki.
Knajpy
zawsze są mniej więcej takie same - powiedziała. - A
to
miasteczko
jest jedyne w swoim rodzaju.
Chłopak spojrzał na nią ciężko. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem i ona pierwsza opuściła powieki. Nie chciała się z nim kłócić. Nie dzisiaj. Tymek też chyba nie chciał, bo w tej samej chwili objął ją na moment i przyciągnął do siebie. Trwało to tylko ułamek sekundy, ale Zuza przyjęła to jako przeprosiny. Umieli się tak właśnie porozumiewać - mieli swój własny kod, niezrozumiały dla innych. Tak było także teraz. Ptyś i Zezol czekali na ich kłótnię, a oni ruszyli zgodnie dalej. I jakkolwiek Zuza, zobaczywszy otoczony drzewami figowymi zabytkowy dom, pomyślała, 26 to miejsce spodobałoby się Rafałowi i że on zrozumiałby w pełni jej zachwyt, to myśli te zaraz uciekły, gdy Tymek pociągnął jąza sobą w kie-
292
293
runku szeroko otwartych drzwi, z których wylewała się ostra, pulsująca muzyka.
Za to Małgorzata i Bogdan poznali tego wieczoru prawie całe miasteczko. Ale po pierwszych zachwytach zapomnieli o jego uroku, zajęci szukaniem kwatery. Bogdan znalazł sposób, by dziewczyna mu pomagała, a jednocześnie była w zasięgu jego wzroku. Szli tymi samymi uliczkami, ale po przeciwnych stronach i pytali o wolne pokoje w kolejnych domach. Była to syzyfowa praca - wszystke miejsca były zajęte. Na balkonach i tarasach wylegiwali się różnojęzyczni turyści.
Oddalali się coraz bardziej od morza i zabytkowej części miasta, wchodzili w mniej zadbane zaułki. Wszystko na próżno. Poddawanie się nie było jednak w stylu Bogdana.
- Czuję,
że ten wolny pokój gdzieś tu jest. Musi być! - mówił z
upo
rem.
- Musi! I my go znajdziemy!
Kiedyś lubiła ten jego upór. Tam gdzie inni dawno machali ręką, on znajdował energię i wolę, by rzecz dokończyć. Zdobywał bilety na niecodzienne imprezy, wystawy i zadymy, wyszukiwał unikatowe książki, nawiązywał interesujące znajomości. I zawsze gotowy był podzielić się tym wszystkim z Małgorzatą. Jej pierwszej proponował obejrzenie ciekawego filmu czy koncertu, o niej myślał, gdy wybierał się na zwykły spacer...
Teraz też nie zapomniał o Małgorzacie.
Jesteś zmęczona - stwierdził.
Nie,
skąd... - zaprzeczyła, ale chłopak nie słuchał jej. Od
dwóch
godzin
nie usiedli nawet na chwilę. - Może tutaj ? - zaproponował,
wska-
zując
małą, zaciszną kawiarenkę. Skinęła głową. Zajęli miejsce w
kącie
tarasu,
a Bogdan zamówił zimne napoje. Przed sobą mieli widok
na
rybackie
łodzie, za którymi piętrzyły się ponure sylwetki okrętów
wo
jennych.
Był to taki dziwny zgrzyt w tym zdawałoby się sielskim
mias
teczku.
To
prawie twierdza! O tym nie pisali w przewodniku - powie
dział
zdumiony Bogdan. Małgorzata roześmiała się. Więc było coś,
o
czym nie wiedział. Co za ulga. Gdyby nie tamto zadanie, pewnie by
się
teraz poderwał i pociągnął ją w kierunku nabrzeża, by obejrzeć dokładniej zabudowania portu i okręty. A tak tylko stwierdził zamyślony: -Ucieka nam trochę to lato, zwłaszcza tobie. Chwilami mam wyrzuty sumienia.
- Dlaczego?
Przecież nie jesteś zobowiązany do zabawiania mnie,
-Ale
chciałbym.
- Wiem.
Czasami można wybierać - powiedziała cicho - a czasami
nie
ma wyboru... Ja to rozumiem. Naprawdę rozumiem. Wszystko jest
w
porządku, Bodek.
-To dobrze - odpowiedział, czując jednak, że nic nie jest w porządku. Margot była smutna, zmęczona i jakby nieobecna. Kiedyś tyle ze sobą rozmawiali, teraz rozmowa się nie kleiła. Od dawna miał na przykład ochotę zapytać o Marcina, ale nie miał odwagi. Aga... no właśnie. Od czasu tamtej rozmowy z Agą wszystko się jakoś skomplikowało. Każde słowo i gest nabierały innego znaczenia. Zwykle nie miał czasu się nad tym zastanawiać, zbyt był zajęty Anną. Teraz jednak słowa Agi wróciły jak echo i chłopak poczuł się nieswojo. Co naprawdę czuje Małgorzata? A jeśli... Nie, to niemożliwe. Aga fantazjowała. Po prostu choroba Anny przygnębia także Małgorzatę. Stąd ten smutek na jej twarzy. I próby ucieczki. Któż chciałby na wakacjach myśleć o śmierci? Nikt. A on? Dlaczego nie uciekł? Dlaczego z takim uporem szuka teraz pokoju? Nie ma -mógłby jutro powiedzieć przez telefon. -Nigdzie ani skrawka wolnego miejsca. Parę^słów i cała ta historia mogłaby być przerwana. Koniec. Spokój. Słońce. Plaża. Dlaczego by tego nie zrobić? Mógłby nauczyć Małgorzatę pływać. Zwiedziliby ten ponury port, nad którym teraz różowiło się wieczorne niebo. Mógłby...
- Chodźmy
- powiedział, zrywając się nagle, przestraszony własny
mi
myślami. Przecież gdzieś tam czekała na wiadomość od niego
Anna.
Nie
mógł jej zawieść. Musiał jąjeszcze raz zobaczyć... Musiał!
Pół godziny później, gdy zmęczeni i zniechęceni wracali na kemping, udało im się wreszcie znaleźć kwaterę. To Małgorzata wypatrzyła mały domek oddalony od szosy, prawie całkiem schowany wśród figowych drzewek. Miejsce było doskonałe, bo położone w połowie drogi między Sozopolem i Złotą Rybką. Bogdan poszedł tam bez żadnej nadziei, a po paru minutach wypadł rozpromieniony.
294
295
- Jest!
Jest miejsce! Znaleźliśmy je dzięki tobie! - wykrzyknął,
pod
nosząc
jądo góry i okręcając.
Małgorzata poczuła, że robi jej się niedobrze - ze zmęczenia, stresu i od tego szalonego wirowania. Zachwiała się., gdy jąpostawił na ziemi.
- Jaki
ze mnie głupek. Przecież wiem, że nie znosisz karuzeli.
Lepiej
ci?
Skinęła głową, chociaż jeszcze przez chwilę nie czuła się dobrze. Otoczył ją ramieniem, przytulił do siebie i tak szli w kierunku pierwszych świateł kempingu.
tak zgrabnąjak Aga. Baśka nie dostrzegała jednak swego nietaktu i kontynuowała złośliwie:
- Nó^proszę, jak się koło niego kręci! Taka jest niby wyluzowana j przyjacielska. Jakby w ogóle nie zauważała, kogo ma przed sobą. Ale to tylko taka sprytna gierka. Za wysoko mierzy, mówię ci! Marcinowi musiałyby się poprzestawiać klepki, by zająć się taką szarzyzną.
Tymczasem jednak wyglądało na to, że Aga i Marcin są w doskonałej komitywie, bo dowcipkowali i śmiali się. Baśka zagryzła ze złością usta i postanowiła, że wcześniej czy później zniszczy tę przyjacielską sielankę.
II
Przy robieniu śniadania Marcin miał do pomocy Agnieszkę, a Baśka Kaśkę, dzięki czemu posiłek nie wyglądał i nie smakował tak koszmarnie jak wczoraj. Za to było dużo kwasów, bo obecność Agi denerwowała Baśkę.
Nie
mogę znieść tej chudej żmii - syknęła do ucha Kaśce,
gdy
sprzątały
po jedzeniu.
Ciekawe,
kogo masz na myśli? - spytała ironicznie Kłapo-
uchówna.
Wydaje
jej się, że pozjadała wszystkie rozumy. Zadziera do góry
ten
swój paskudny nochal!
Aga?
Nie pomyliłaś jej przypadkiem z kimś innym? Choćby ze
sobą?
Baśka oburzyła się.
Ty
też mnie wkurzasz. Wszyscy wydają ci się ideałami oprócz
mnie.
Może dlatego, że znam cię lepiej niż innych.
Baśka wzruszyła ramionami. Patrzyła przy tym cały czas w kierunku rozmawiającej z Marcinem Agnieszki.
No
powiedz sama, czym taka chuda płaszczka może mu zaimpo
nować?
Płaszczka?
Przesadzasz! - Kaśka poczuła się urażona. Sama też
była
„chudą płaszczką", w dodatku dużo niższą i nawet w
połowie nie
Kłapouch po śniadaniu oznajmił, że spędzą trochę czasu nad morzem, a dopiero potem wybiorą się do Sozopola. Na plaży było jeszcze mało osób, więc mieli całą zatokę dla siebie. Nurkowali, robili fikołki, ścigali się.
Baśka, obrażona na cały świat, dołączyła zaraz po śniadaniu do grupy Tymka, która jak zwykle trzymała się osobno. Teraz też odeszli kawałek plażą, rozłożyli ręczniki za małą wydmą i dopiero wtedy weszli do wody.
Kaśka była więc skazana na samotne pływanie, i to pod czujnym okiem bliźniaków. Na szczęście w wodzie to ona była lepsza i szybko zostawiła ich w tyle. Zanurkowała, gdy była już dostatecznie daleko od nich. Niestety, po wynurzeniu się na powierzchnię ze zgrozą stwierdziła, że nie ma na sobie górnej części stroju. Schowała się do wody natychmiast, ale jej nieszczęście i tak zostało zarejestrowane przez Alberta. Stuknął brata w ramię i pokazał dziewczynę siedzącą po szyję w wodzie.
- Kaśka zgubiła cyckonosz.
-Coś takiego! - ucieszył się Fred. - To fajnie!
-1 tak nic nie zobaczysz. Prędzej się utopi, niż coś pokaże.
To
do niej podobne. Chodź, braciszku, pomożemy jej szukać,
bo
jeszcze
ktoś inny znajdzie i odbierze nam zasługę.
Słusznie.
. Kaśka jęknęła, gdy zaczęli płynąć w jej kierunku.
-Tylko się do mnie nie zbliżajcie! - krzyknęła przerażona. Nie mogła jednak uciekać, by nie zgubić miejsca, w którym straciła stanik.
296
297
A to czemu? - spytał Albert. - Myśleliśmy, że robisz striptiz.
Odpłyń, bo pożałujesz - groziła zrozpaczona Kaśka.
A
to striptiz tylko dla ryb - kontynuował Albert. - Dla nas
granato
we
zakładki, a dla ryb gołe te.,. jak im tam, braciszku?
Język
ci sparszywieje od takiego gadania! - syczała Kłapouchów-
na,
gotowa w każdej chwili zanurkować, gdyby tylko któryś z
bliźniaków
chciał
się zbliżyć. Zaczerwieniła się przy tym po czubki uszu i już
sama
nie
wiedziała, co robić.
Poszukam
go - powiedział łaskawie Fred. - Pomyśl, Alberciku,
jakbyś
się czuł, gdyby spadły ci majtki. Ona tak się właśnie czuje.
Dyskusje bliźniaków doprowadzały dziewczynę do rozpaczy. Zapragnęła zmienić się w rybę albo wodorost.
Bracia zaczęli nurkować. Zakreślali coraz większe kręgi. Po chwili Fred triumfalnie wyciągnął stanik jakieś dwadzieścia metrów od Kaśki. Bliźniacy zaczęli go z zainteresowaniem oglądać.
To
chyba nie Kaśki - powątpiewał Albert. - Co tu można
zmieścić,
najwyżej
włoskie orzechy.
A
ty byś zaraz chciał kokosy! - zdenerwował się Fred. -
Lubisz
przerosty,
braciszku.
A ty niedorosty - odciął się brat.
Czy
to nie dziwne? Lody na przykład lubimy takie same, śmietan
kowe,
a owocowych obaj nie znosimy. A tu nagle inaczej.
Może
to i lepiej - stwierdził Albert. - Leć teraz, oddaj
cyckonosz
Kaśce,
bo spali się ze wstydu i nie będzie kogo wychowywać.
Fred zaczął zbliżać się do dziewczyny. Ta patrzyła nieufnie na jego poruszenia.
-Niebój się, lalka-przemawiał łagodnie.-Fredzik odnosi ci zgubę.
Oddaj i spływaj - rzuciła bojowo.
A
ja z takim poświęceniem nurkowałem - westchnął teatralnie.
-
Ot, wdzięczność kobieca!
Mów, o co ci chodzi, bo nie mam czasu na twoje wygłupy.
Może pomóc ci założyć?
Zwariowałeś? Sama to zrobię!
Ale
tu takie trudne zapięcie. Nie dopniesz i znowu trzeba
będzie
przeszukiwać
pół Morza Czarnego.
_ Fred, nie zachowuj się jak pijawka. Oddaj strój, to postawię ci lody dziesięć śmietankowych gałek.
Albert codziennie kupuje mi lody.
Kilogram
brzoskwiń?
-Eeeetam...
Pięć puszek piwa?
To
interesująca propozycja. I jak na ciebie nietypowa... -
zastana
wiał
się. przez chwilę - ale piwo też mogę sobie kupić.
To
już naprawdę nie wiem. - Kaśka była na skraju rozpaczy.
Do
szła
do wniosku, że bliźniak nigdy nie odda jej stroju i będzie
musiała sie
dzieć
w wodzie do zmroku. Baśka pływała daleko, a w pobliżu nie
było
żadnej
dziewczyny z obozu. Czarna rozpacz. Trzeba więc było dogadać
się
z Fredem. - No więc o co ci chodzi? - spytała potulniej.
Chodzi mi o to... - zaczął bliźniak i się zaciął.
Aby
język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa -
dokoń
czyła
zniecierpliwiona Kaśka. Bliźniak nachmurzył się. -
Przepraszam!
-usprawiedliwiała
się dziewczyna. - Tak mi się jakoś powiedziało. Prze
rabiałam
dzisiaj z Bożenk^Beniowskiego.
Otóż
chciałbym... - Fred widocznie chciał coś specjalnego, bo bał
się
dokończyć zdanie. Odchrząknął.
Śmiało! - zachęcała go Kaśka.
-Chciałbym... żebyś wybrała się ze mną na spacer! - wydusił w końcu z siebie i zaczerwienił się, ale patrzył dziewczynie w oczy. - Co tynato?
- Jak
na lato. - Kaśce znowu wyrwał się głupi cytat, a bliźniak
po
nownie
się nachmurzył. - To znaczy, chciałam powiedzieć, że trudno
czy
raczej
że owszem - plątała się Kaśka.
- Tak
czy nie? - Bliźniak zażądał jasnej odpowiedzi.
-Tak.
-Dajesz słowo? -Daję.
Dzisiaj przed kolacją?
Zgoda.
Fred rzucił w jej kierunku zwinięty stanik. Kaśce udało się go zła-Pac, chociaż cały czas była zanurzona po szyję w wodzie. Włożyła go,
298
299
a potem zanurkowała i na długo zniknęła w morzu. Wynurzyła się daleko od bliźniaków i szybko się od nich oddalała.
Jak
myślisz, braciszku - zastanawiał się Fred - pójdzie ze mną
na
ten
spacer?
Pójdzie. Ona nigdy nie łamie danego słowa.
Tak
ją jednak przedtem męczyłem i rozprasowy wałem. Może
nie
pójść.
Miałaby w każdym razie do tego prawo.
Ona
lubi się trochę pomęczyć. Taka już jest. I choćby miała
sko
nać,
zrobi, co obiecała.
-Z drugiej strony-zastanawiał się jeszcze Fred-jak ma się przy tym tak strasznie męczyć, to może nie powinienem jej zmuszać...
Eee!
Nie bądź taki dobry. Kto wie, czego by ona zażądała,
gdybyś
znalazł
się w podobnej sytuacji.
W
tym coś jest! - ucieszył się Fred. Zrobił z radości kilka
fikoł
ków,
a potem popłynął za Albertem w kierunku brzegu, bo
Kłapouch
zwijał
właśnie swój ręcznik.
Godzinę później całą grupą mijali pierwsze zabudowania Sozopo-la. Zwiedzanie miasta zaczęli od obejrzenia schowanej pod ziemią cerkwi Świętej Bogurodzicy.
- Schodzimy w dół? - dziwili się.
Rzeczywiście. Po pokonaniu wielu schodków ujrzeli rzeźbione drzwi, a za nimi bogato zdobioną cerkiewkę.
Małgorzatę oczarowało to miejsce - zwłaszcza to, że było tak świetnie ukryte.
Czuję się jak w podziemnym królestwie - powiedziała.
A
to tylko wynik zdrowego rozsądku mieszkańców Sozopola.
Wiesz,
ile razy napadano i niszczono miasto? Po murach obronnych zo
stały
tylko ruiny. To miejsce ocalało właśnie dlatego, że było
schowane.
-
Bogdan jak zwykle doskonale przygotował się do zwiedzania.
Wie
dział
nawet to, że w tej podziemnej cerkiewce raz w tygodniu
odbywały
się
koncerty muzyczne. - Może przyjdziemy tu z Anią? Zdaje się, że
za
dwa
dni ma być koncert muzyki cerkiewnej. Co ty na to?
-Czemu nie...
Już nawet nie buntowała się, słysząc, że Bogdan we wszystko wplątuje myśli o Af«iie. Przed śniadaniem martwił się, jak dziewczyna zniesie podróż, po śniadaniu zastanawiał się, czy spodoba jej się kwatera, w czasie marszu do Sozopola planował przyszłe rozrywki, i to takie, by Anna się nimi nie zmęczyła.
Po opuszczeniu cerkwi poszli do muzeum. Rafał chciał pokazać im przedmioty z czasów, gdy miasteczko było w rękach Greków i Rzymian - zwłaszcza piękne naczynia z ceramiki. A właściwie chciał to wszystko pokazać Zuzie i w ogóle pogadać z nią o tym wyjątkowo pięknym, zabytkowym miasteczku, o kryjących się w zaułkach niezwykłych detalach architektonicznych, które powinien sfotografować, a ona mogłaby dla niego naszkicować. Niestety, Zuza trzymała się Tymka, który ze swoim zwykłym, lekceważącym wyrazem twarzy patrzył na „skorupy" i „rupiecie". Niecierpliwił się zwłaszcza przy ikonach, na które dziewczyna nie mogła się napatrzyć.
Długo jeszcze, Zapałka? - spytał w końcu.
Jeszcze
chwilę, Tym - poprosiła, więc zmusił się do
cierpliwości.
Razem
z nim nudzili się jego kumple, niezadowoleni, że wszystko
teraz
robią
w rytmie kaprysów Zuzy.
Nie
trzymam was - warknął Tymek, gdy Ptyś odważył się zrobić
mu
na ten temat uwagę. - Wolna droga.
Obejrzeli jeszcze wspólnie eksponaty zgromadzone w Domu Rybaka, a potem Kłapouch, zmęczony zwiedzaniem, zaprowadził ich do parku. Było to miejsce położone w centralnej części miasteczka. Niedaleko znajdowała się plaża i port, a także plac ze straganami, tutaj więc wyznaczył podopiecznym spotkanie przed obiadem.
W Sozopolu nie brakowało atrakcji. Rozchodzili się na wszystkie strony wąskimi, brukowanymi uliczkami. Głównie w dół, ku miejskiej plaży i deptakowi, który ciągnął się wzdłuż wybrzeża od portu aż do końca miejskich zabudowań.
-Dogdan namówił Małgorzatę i bliźniaków na wyprawę do portu z okrętami wojennymi, które tak go wczoraj zainteresowały. Machnął zachęcająco do Agnieszki. Braci nie trzeba było zbyt długo nama-
300
301
wiać. Aga natomiast nie wiedziała, co zrobić. Spojrzała pytająco na Marcina. Po chwili chmurnego namysłu chłopak postanowił pójść razem z nimi. W końcu trzeba było przestać omijać Margot, bo było to męczące i bezsensowne. Przecież i tak spotkają się kiedyś oko w oko, jeśli nie tu, na obozie, to na pewno na szkolnym korytarzu. Lepiej było więc od razu przełamać impas i udawać, że wszystko wróciło do normy.
Pomógł mu w tym los. Zachciało im się lodów. Bogdan i bliźniacy stali w kolejce, a Aga szukała w plecaku portmonetki. Małgorzata i Marcin przez chwilę stali obok siebie sami. Dziewczyna poczuła, że coś uwiera ją w bucie, a może tylko udawała sama przed sobą, że tak jest-w każdym razie pochyliła się nad sandałkiem, zdążyła nawet rozpiąć pasek, gdy nagle zachwiała się i omal nie pacnęła na asfalt. Marcin w porę j ą podtrzymał.
- Pomóc
ci? - spytał, gdy schyliła się ponownie, tym razem po to,
by
zapiąć
but. Były to jego pierwsze słowa skierowane do niej od
tamtego
nieszczęsnego
wieczoru.
- Nie.
Dziękuję - odpowiedziała, a potem stanęła naprzeciwko
i
spojrzała w jego oczy lekko spłoszona. Ona też chciała zakończyć
te
głupie
uniki i ucieczki, ale nie wiedziała jak.
Piasek? - spytał Marcin, siląc się na swobodny ton.
Tak - odpowiedziała z ulgą. - Wciska się wszędzie.
Ale
już jest dobrze, Margot? - spytał. Nie mógł sobie
odmówić
wypowiedzenia
jej imienia.
Jasne. Dzięki. Rymnęłabym jak długa, gdyby nie ty.
- W
takim razie dobrze, że byłem w pobliżu.
-1
że nie podstawiłeś mi nogi.
Roześmiał się.To już było prawie w dawnym stylu. Czułjednak, że coś go ściska w środku, jakiś głupi żal do dziewczyny, a może do losu, okruch niechęci, ale stłumił to wszystko. To w końcu były jego problemy, a nie jej. Na szczęście tamci już kupili lody. Bogdan zagarnął jak zwykle Margot dla siebie, a przy Marcinie stanęła Agnieszka, która oczywiście zarejestrowała całą sytuację.
- Jak było? - spytała cicho.
- Daj
spokój, Aga! - Nie miał zamiaru zwierzać się nikomu ze swo
ich
poplątanych uczuć,
Aga dała mu nie tylko spokój, ale także loda.
_ Liż. To cię trochę ochłodzi - dodała odrobinę złośliwie.
Szli już przez chwilę w kierunku portu, gdy dołączył do nich Emil. Trochę się tym zdziwili, bo chłopak nie trzymał w ręku żadnej książki. pierwsza zauważyła to Aga.
_ Nie czytasz? - spytała zaciekawiona. - To coś nowego.
Książki
mająto do siebie, że w najciekawszym momencie pojawia
się
napis koniec - powiedział Bogdan. - Mam rację?
Tak. - Emil nie wdawał się w zbytnie tłumaczenia.
Właśnie
dlatego wolę życie - rzuciła Agnieszka. - Tu nigdy czło
wieka
nie czeka taka niespodzianka. Zawsze jest jakiś ciąg dalszy.
Mogłeś
pożyczyć któryś z narodowych poematów od Bożenki
-
przypomnieli
Emilowi bliźniacy.
-Znam je.
To
doprawdy przykra sytuacja - kontynuowali bracia. - I teraz
wybrałeś
nasze towarzystwo? - spytał Fred. - Jesteśmy
zaszczyceni.
Doprawdy.
Zaczynam się czuć jak interesujące dzieło literackie.
Raczej
jak chudy poradnik rozprasowywania - przystopowała go
Agnieszka.
- Słyszysz,
Alberciku? - Fred jak zwykle zdumiał się zuchwal
stwem
Agi.
-Nie przejmuj się, braciszku. Lepiej zobacz, czy w tym swoim poradniku nie masz jakiegoś przepisu na wyciąganie. Wyciągnęlibyśmy trochę Adze nos i już by się znalazł w księdze rekordów. Mogłaby potem na ten nos łapać, kogo by tylko zapragnęła - dodał bezlitośnie Albert.
Dziewczyna prychnęła.
O
was bym nie pomyślała, nawet gdybym miała na twarzy pieczar
kę
- rzuciła wściekła i odciągnęła Marcina w bok, by nie słuchać
dal
szych
złośliwości braci. - Wstrętne robale - sarkała.
Ale
dowcipne. Kłopot tylko w tym, że równie złośliwe jak ty -
po
wiedział
z przekorą Marcin.
-Nie znoszę ich!
Ale to nie była prawda. Lubiła ich. Teraz była zła tylko na swój nos. Zupełnie o nim zapomniała i zaczynała głupio marzyć. Może i dobrze, że mi o nim przypomnieli - pomyślała twardo. - Grunt to nie mieć złudzeń.
302
303
KJan Tymka najpierw udał się na plac handlowy. Szybko jednak stwierdzili, że na kramach leży głównie tandeta, przeznaczona dla naiwnych turystów. Po namyśle postanowili znaleźć jakąś przystań, gdzie będzie można wypożyczyć narty wodne, miniskuter albo deskę surfingową. Tymek co roku jeździł na Mazury i lubił tego typu sporty. Nie były to wprawdzie tanie atrakcje, ale oni mogli sobie na nie teraz pozwolić. Woleli tylko, by Kłapouch ich nie widział. Postanowili więc ominąć plażę miejską, gdzie belfer mógł się pojawić w każdej chwili, i wybrali Harma-nite, plażę położoną bardziej na południe, nie tak zatłoczoną, w dodatku przechodzącą w szereg zatoczek i fiordów. Tymek chciał trochę czasu spędzić z Zuzą sam na sam, więc zaplanował, że gdzieś tam urwą się Ze-zolowi i Ptysiowi i znajdą trochę piasku między skałkami albo półkę skalną, na której nikt nie będzie im przeszkadzał.
Na miejscu jednak zmienili plany. Na skraju Haimanite, w małej zatoczce, przypadkiem natknęli się na młodych niemieckich płetwonurków, którzy właśnie wyładowywali sprzęt.
Rozłożyli się w pobliżu Niemców i przyglądali się ich poczynaniom z zainteresowaniem, zwłaszcza Tymek, który miał już z nurkowaniem do czynienia i teraz marzył o choćby krótkiej wyprawie w głąb morza. Oczywiście koniecznie z Zuzą. To byłoby to! Nareszcie mógłby pokazać jej coś niezwykłego, co warto zapamiętać i co wyparłoby z jej pamięci złe dni.
Niemcy zauważyli ich obecność, zamachali przyjaźnie, więc Tymek podpłynął do ich statku i zaczął rozmowę. Płetwonurkowie szybko zorientowali się, że chłopak zna się na rzeczy i w dodatku pali się do morskiej przygody. Może zresztą zadziałał urok Zuzy, w każdym razie po godzinnej znajomości Tymek i Zuzą stałi już przy burcie statku, z butlami na plecach, odpowiednio poinstruowani i przygotowani do zejścia w głąb morza. Mieli pływać w towarzystwie dwóch innych nurków, ale to nie psuło Tymkowi humoru. Wziął dziewczynę za rękę, ścisnął ją porozumiewawczo i razem skoczyli do wody. Trzymali się jeszcze jakiś czas, a potem ruszyli za przewodnikami w kierunku skał oblepionych skorupiakami i wodorostami. Mijali kolonie przestraszonych ryb, meduz i zwierząt, których nazw nie znali. Zuzą płynęła pierwsza. Była zachwycona podwodnym światem i szczęśliwa, że może to wszystko zobaczyć.
Oglądała się caagami w jego kierunku i machała ręką. Podziwiał grację, jaką poruszała się w wodzie. Nie on jeden. Niemcy też oglądali się za dziewczyną. Tymek dogonił ją więc i objął na chwilę, by zaznaczyć, że Zuzą należy do niego. Pacnęła go za to ręką, ale wiedział, że tym razem nie umie się na niego złościć.
Dopiero w Sozopolu Kaśka zdecydowała się opowiedzieć koleżance o swojej okropnej rannej przygodzie. Siedziały w lodziarni i Baśka omal nie spadła z krzesła.
- Dobrze ci się śmiać. Ciekawe, jak byś się czuła, gdyby spotkało to
ciebie.
- Ja
nie jestem taka skromna jak ty. I nie mam się czego wstydzić
-
dodała
złośliwie Baśka. - Założę się, że siedziałaś w wodzie po
szyję.
Miałaś
okazję ich w końcu czymś zadziwić. Po takim pokazie już
nigdy
nie
śmieliby cię nazwać Granatową Zakładką. - Znowu skręciło ją
ze
śmiechu.
Kaśka miała ochotę ją zamordować. Zwłaszcza z powodu tych wszystkich złośliwych aluzji pod adresem jej biustu.
- Idę
- powiedziała rozżalona.
Baśka
złapała ją za rękaw.
- Poczekaj!
Chyba się nie obraziłaś?! No dobra, już się nie śmieję.
I
w ogóle nie pqwinnaś się przejmować tym zdarzeniem. Bliźniacy
prze
cież
niczego nie zobaczyli, a ty w dodatku umówiłaś się z Fredem na
spa
cer.
Świetnie!
Kaśka była jednak innego zdania. Właśnie skutki tej nieszczęsnej przygody denerwowały jąnajbardziej.
- Swoją
drogą to trochę dziwne, że Fred poprosił cię właśnie o to
-
zastanawiała
się Baśka. - Kto by to pomyślał. Pewnie pozazdrościł
bratu
-powiedziała,
by jakoś zmniejszyć zasługi samej Kaśki,
Tak - myślała. - Oczywiście, że zaprosił jaz zazdrości. A może nawet dla wygłupu? Ale tego już Kłapouchównie nie powiedziała, by jej nie przestraszyć. Koniecznie chciała zobaczyć, jak ona i Fred będą razem spacerowali. Gdzieś w środku czuła jednak jakąś niewygodę. Bliźniacy ją trochę zaskoczyli. Nie myślała, że ich rozdzielenie potoczy się tak
304
305
szybko, więcej, że to oni sami złożą im propozycje. Kto by pomyślał, że tyle w nich przedsiębiorczości. Te dwa robale myślą o sobie Bóg wie co! - myślała niezadowolona. - Doprawdy, co za tupet! Co za pewność siebie! Miło będzie później powiedzieć im, by się wypchali.
Baśka aż się uśmiechnęła na myśl o tej słodkiej chwili. Zaraz potem zaczęła urabiać Kaśkę w związku ze spacerem.
- Pożyczę
ci swoją czerwoną bluzkę. Będzie ci w niej do twarzy.
A
poza tym to kolor intensywny. Dzięki niej Fred cię nie zgubi. -
Znowu
nie
mogła stłumić śmiechu.
Kaśka się nastroszyła.
Nie chcę twojej bluzki. Dość już tego przebierania.
Chyba
nie zamierzasz zrezygnować ze spaceru - przestraszyła
się
Baśka.
Przecież
dałam słowo, - Kłapouchówna po raz pierwszy w życiu
zła
była na swoje zasady.
Baśka przeciwnie, po raz pierwszy się z nich cieszyła. W ogóle rozpierało jązado wolenie - pogoda była piękna, wszystko układało się po jej myśli, wieczór zapowiadał się interesująco. Czegóż więcej mogła chcieć? I gdy tak się w myślach cieszyła, jej wzrok padł na Marcina i Agnieszkę, którzy na czele całej grupy wracali z portu. Byli w doskonałych humorach. Baśka zagryzła ze złości wargi. Doszła do wniosku, że do szczęścia brakuje jej tylko tego, by popsuć humory tamtym.
Przy plaży miejskiej zwarta dotąd grupa rozsypała się. Wzrok bliźniaków przyciągnęła olbrzymia budowla, Była to wodna ślizgawka o skomplikowanej konstrukcji.
Może byśmy tak z niej pozjeżdżali - zaproponował Fred.
Za drogo.
Mamy jeszcze trochę pieniędzy.
Ale
nie za dużo - przypomniał Albert. -
A
poza tym będą nam
potrzebne
na inne cele.
Z lodów mogę zrezygnować.
Ty tak, ale wątpię, by Baśka skłonna była do wyrzeczeń.
A co ona ma do naszych pieniędzy? - zdziwił się Fred.
Do
naszych-może niewiele, ale do moich może mieć. Właśnie
o
tym chcę z tobą pogadać. Trzeba podzielić forsę na pół. A
potem poży
czysz
mi swoją. Oddam ci po powrocie do Polski.
Podzielić?
Pożyczyć? - Fred nic z tego nie rozumiał. - A po co ci
tyle
pieniędzy?
Muszę
czymś zaimponować Baśce. Tylko jeszcze nie wiem czym
-
westchnął ciężko. - Łatwe to nie będzie. Tanie też pewnie
nie. Ale nie
mam
wyjścia.
Zaimponować?
Ty
nie masz takich problemów, Fredziku - tłumaczył Albert. -
Co
najwyżej
będziesz musiał dzisiaj na spacerze uważać, by nie stawiać
zbyt
dużych
kroków. Tak, Kaśka to normalna dziewczyna, choć trochę
zapra-
sowana.
Baśka to zupełnie co innego. Jest nie tylko zupełnie
rozprasowa-
na,
ale nawet cokolwiek pognieciona. - Znowu westchnął. - Tak. To
nie
będzie
proste.
Fredowi wydawało się w pierwszej chwili, że brat nie tylko chce go pozbawić ostatnich stotinek, ale w dodatku bagatelizuje jego problemy. Pomyślał nawet, że Albert wzdycha z jakimś fałszywym zaśpiewem. No bo jakie miał powody do wzdychania - przecież się z Baśką przespacerował, już się w dodatku przysysał i w ogóle dużo miał za sobą, gdy on ciągle jeszcze nie znał tych przyjemności i nie wiadomo, czy w najbliższym czasie pozna. Fred zamierzał się na brata obrazić, ale gdy spojrzał na jego smętną minę, zrobiło mu się go żal.
- No
dobra, pożyczę ci tę forsę - powiedział. Albert omal go
nie
udusił.
- A jak*Kaśce zechce się na spacerze loda, to co? - przypomnia
ło
mu się.
- Na
loda ci zostawię. Nawet na kilka lodów.
-1
na dziesięć napojów.
-Zgoda. Jesteś najlepszym bratem pod słońcem! A teraz musisz mi pomóc wymyślić coś takiego, żeby Baśka ze zdziwienia oniemiała. Inaczej marny mój los. Co dwie głowy to niejedna. Bardzo na ciebie liczę.
Fred myślał, myślał, myślał i nic nie wymyślił.
Może
lepiej byłoby spytać kogoś bardziej doświadczonego? Bog
dana
albo Marcina - zaproponował.
Już
to brałem pod uwagę, ale to na nic. Baśka chodziła już z
tyloma
chłopakami,
że zna na pamięć wszystkie możliwe sztuczki. To musi być
coś
specjalnego.
306
307
Nie
do końca tylko rozumiem, czemu ty ją chcesz aż tak bardzo
zadziwić.
^ - Stare indiańskie przysłowie mówi, że na kobrę jest tylko jeden spo sob, tekją trzeba zaskoczyć, żeby zapomniała machnąć językiem A no temjuz tylko do wora i po problemie.No neiwiem powatpiewał Fred z baska to chyba nie będzie takie latwe
" Z Baśką to chyb
-Ale nie niemożliwe.
Fred nie odpowiedział, by nie odbierać bratu nadziei. Patrząc na zafrasowaną twarz Alberta, coraz bardziej się cieszył, że to z Kaśką idzie dzisiaj na spacer. I w ogóle Kaśka to było co innego, A Baśka?! Bnr! Doprawdy, nie rozumiał brata.
Mariola chodziła po Sozopolu znudzona. Obejrzała wprawdzie kramy i by poprawić sobie humor, kupiła jeszcze jeden srebrny pierścionek, ale po godzinie znowu poczuła się osamotniona i nikomu niepotrzebna. Wyrzucała sobie teraz, że nie wybrała się na obóz z jakąś koleżanką. Specjalnie żadnej nie namawiała na wyjazd, by być sam na sam z Marcinem. Anitę nawet musiała zniechęcić. A teraz godzinami nie ma się do kogo odezwać. Co za nudy! Próbowała wprawdzie porozmawiać z Rafałem, ale on musiał zająć się Bożenką, która zostawiła gdzieś torbę i rozpaczała strasznie, bo był w niej nie tylko krem do opalania i ledwie zaczęta czekolada, ale przede wszystkim pieniądze, a bez lodów i napojów dziewczyna nie wyobrażała sobie dalszego życia. Ruszyli więc na poszukiwania - to znaczy ruszył Rafał, Jagoda, która się właśnie Bożenką opiekowała, i Kłapouch, nie mogąc znieść krokodylich łez Pączka. Mariola też udała, że zamierza pomóc, ale skręciła w pierwszą z brzegu uliczkę i zajęła się rozmyślaniem o własnych problemach.
Właśnie kolejny raz mijała małą fontannę stojącą na głównym placu, gdy ze zdumieniem zobaczyła, że moczy sobie w niej nogi Jasiek. Chłopak zamachał do niej,
-Hej! Co za spotkanie! Niedo wiary! Przed chwilą wysiadłem z autobusu! Właśnie miałem zamiar coś zjeść i zacząć cię szukać. - Jasiek jak zwykle wyrzucał z siebie potoki słów. A Mariola ciągle jeszcze nie mog-
ła uwierzyć w tak.szczęśliwy zbieg okoliczności. Nie był to koniec mi-tvch niespodzianek. - A to mój kumpel. Poznaliśmy się na trasie.
Seweryn.
- Wysoki, starszy od nich chłopak wyciągnął rękę w kie
runku
Marioli i uśmiechnął się trochę kpiąco. Dziewczyna pomyślała,
że
przypomina
Marcina. - Znajomi mówią do mnie Wery.
Mariola. Na mnie znajomi mówią Fleur.
To
może pójdziemy coś zjeść? - zaproponował Jasiek. - A
potem
zastanowimy
się, co zrobić z tak mile rozpoczętym przedpołudniem.
Przyciągnął Mariolę do siebie i poszli objęci w kierunku budki z chińskim jedzeniem. Wery szedł obok, machał niedbale białym workiem i czasami patrzył na dziewczynę. Gdy ich spojrzenia przypadkiem się spotkały, Mariolę przeszedł dziwny dreszcz. Wery był przystojniejszy od Jaśka i dziewczyna pomyślała, że przyjemniej by było, gdyby to on ją w tej chwili obejmował. To zmąciło jej trochę nastrój, ale zaraz pocieszyła się myślą, że przejdzie się z nimi oboma po miasteczku i po plaży, by koledzy mogli ją zobaczyć w tak cudownym towarzystwie. Obaj wyglądali nieźle, zatem nie było ważne, który j ą obejmo wał. Liczył się efekt, a ten był murowany.
Rzeczywiście - jeszcze przed wejściem do baru spotkali Kaśkę i Baśkę i dziewczyny aż się obejrzały za jej świtą.
Zjedli i przenieśli się na plażę, gdzie opadli na piasek w wygodnym dołku nieopodal morza. Jasiek paplał jak zwykle o wszystkim i o niczym, a Mariola i Wery puszczali to mimo uszu, zajęci wymianą spojrzeń. Dziewczyna zdjęła ubranie i Wery z uznaniem popatrzył na jej smukłe opalone ciało. Jaki on wrażliwy - myślała tymczasem Fleur. Nie to co Jasiek, który zakochany jest w swoim głosie i w ogóle nie zwraca na nią uwagi. Położył wprawdzie rękę na jej ramieniu, ale tak jakoś niedbale i bez czułości. To Wery podsunął jej własny worek, by wygodniej było jej siedzieć. W dodatku miał taki śmieszny zarost na twarzy i w ogóle nie wyglądał tak szczeniakowato jak Jasiek. Tak, Mariola była nim coraz bardziej oczarowana.
- Napiłbym
się czegoś - rzucił tymczasem Wery. - Ale chyba zrobił
nu
się burchel na nodze. Nie skoczyłbyś, Jasiek, po mineralną?
Jaśkowi też chciało się pić po pikantnym daniu, więc przerwał swój monolog i ruszył ku deptakowi.
- Długo go znasz? - spytał Wery.
308
309
-Jeden dzień. Chłopak się zaśmiał.
To tyle samo, ile ja go znam. Na mój gust za dużo gada.
Ale jest miły. - Mariola poczuła nagle potrzebę bronienia Jaśka.
Nie udawaj, Fleur, że jesteś nim zainteresowana.
No, może to za dużo powiedziane, ale...
Jestem
pewien, że będziemy lepsząparą.
Mariolę
zaskoczyła bezceremonialność chłopaka.
-Ale...
Sam rozumiesz...
Daj spokój. Zmyjmy się stąd i po problemie.
Jasiek się na nas obrazi. - Mariola jeszcze się wahała.
No to co?
Czyja wiem... głupio jakoś...
-1 dlatego będziesz się z nim męczyć? Pozwolisz mi patrzeć, jak cię ściska? Przecież ten mówca nic a nic cię nie obchodzi. Mam rację? -pytał, zaglądając jej w oczy. Mariola po chwili namysłu musiała przyznać, żetak właśnie jest.-No to na co czekamy? Hej! Decyduj się, dziewczyno, bo za chwilę będzie za późno. - Dmuchnął jeszcze w stronę jej jasnej grzywki. - Zrywamy się! - postanowił, gdy w jej oczach zobaczył przyzwolenie.
Błyskawicznie zebrali rzeczy i pobiegli w stronę zarośli. Po chwili stali już za akacjami, zdyszani i roześmiani. Wery przyciągnął Mariolę do siebie.
- Brawo, Fleur! - powiedział i po raz pierwszy ją pocałował. Marioli znowu nasunęło się porównanie z Marcinem. Wery robił to nawet lepiej niż on. - Zobaczysz, jak przyjemnie spędzimy dzisiejszy dzień -obiecywał chłopak. Wymyślimy coś fajnego. Jestem pewny, że będziesz zadowolona.
Pięć minut później Jasiek z głupią miną patrzył na pusty dołek. W pierwszej chwili pomyślał, że poszli ochłodzić się w morzu, ale na piasku sterczał tylko jego samotny plecak i ten fakt nie pozostawiał wątpliwości. Jasiek zaklął szpetnie, kopnął parę razy worek, ale mu nie ulżyło. Nikt go tak jeszcze w życiu nie wyrolował. A to dziwa! - myślał wściekły o Marioli. Przyjechał za nią do tej dziury, wydał na to kupę forsy, nie szczędził jej także na przedwczorajszą flądrę i na dzisiejszą chiń-szczyznę, a ona zwinęła się z zupełnie nieznanym facetem!
Jasiek jeszcze si^ łudził, że może zrobili mu głupi kawał i za chwilę wyjrzą zzajakiejś budki i zamachająw jego kierunku, ale nic takiego się nie wydarzyło. Podniósł się więc, wziął plecak i ruszył przed siebie, bo nie mógł znieść myśli, że może są gdzieś w pobliżu i obserwują go ze śmiechem. Zresztą sam nie wiedział, czego chce. Gotów był ich poszukać i wygarnąć, co o nich myśli, a jednocześnie marzył, by jak najszybciej wynieść się z tego cholernego miasteczka. Zaczął nawet iść w stronę przystanku i wtedy przydarzyła mu się następna nieprzyjemna historia. Spotkał Czarną Jagodę, która ciągle jeszcze szukała zgubionej przez Bożenkę torby. Przypomniało jej się, że Pączek korzystał z dworcowej toalety, i szła teraz w jej kierunku z nadzieją, że może tam znajdzie zgubę. Jasiek wyrósł przed nią niespodziewanie, gdy skręciła w uliczkę przy dworcu. Prawie na siebie wpadli i nie było możliwości udania, że się nie znają. Zatrzymali się zaskoczeni naprzeciwko siebie. Jasiek pierwszy odzyskał mowę.
Cześć - rzucił. - Co za spotkanie!
Cześć
- wykrztusiła Jagoda. Najchętniej odwróciłaby się na pięcie
i
zniknęła za rogiem, ale stała, jakby wrosła w ziemię.
Ale
ten świat mały! - kontynuował Jasiek. - Kto by pomyślał,
że
znajdę cię w tej dziurze. Człowiek sobie idzie i nagle... Tak,
to za
dziwiające!
Czarna Jagoda doskonale wiedziała, że spotkanie nie było aż takim przypadkiem. Chłopak pewnie od Marioli dowiedział się, dokąd jadą. Bezczelność Jaśka zdumiała ją. Nie dość, że nie przyszedł na spotkanie, nie dość, że paradował potem po wczasowisku z Mariolą, to jeszcze teraz ma czelność zaczepiać ją na ulicy.
Tak
się wtedy jakoś rozminęliśmy... - Jasiek nie zrażał się jej
mil
czeniem.
- Chyba pomyliłem kawiarnie. Ale co tam, najważniejsze, że
teraz
znowu się spotkaliśmy. Bardzo się cieszę! Naprawdę! Co
powiesz
na
colę?
Ja
nie jestem aż tak bardzo ucieszona - odpowiedziała
lodowatym
tonem
Jagoda. Nie znosiła ludzi, którzy nie dotrzymująobietnic i
oszuku
ją.
Taki właśnie był jej ojciec - zawsze skłonny do kłamstw i
uspra
wiedliwień.
-Nie jesteś? - speszył się Jasiek. -Nie - odpowiedziała twardo.
310
311