|
|
|
|
W艂adlen Bachnow - Zgodnie z naukowymi danymi
W 艣rodku nocy obudzi艂 mnie jaki艣 g艂o艣ny brz臋k. Nie otwieraj膮c oczu stara艂em si臋 ustali膰, co to takiego. W ko艅cu domy艣li艂em si臋, 偶e kto艣 natarczywie dobija si臋 do mego okna. By艂o to dziwne. Nawet bardzo dziwne, je艣li we藕mie si臋 pod uwag臋 fakt, 偶e mieszkam na trzydziestym sz贸stym pi臋trze. Kln膮c ile wlezie wyskoczy艂em z 艂贸偶ka i rozsun膮艂em story. Za oknem, w pobli偶u parapetu, sta艂 cz艂owiek. W艂a艣ciwie nie tyle sta艂, co prawie nieruchomo wisia艂 w powietrzu. A nad g艂ow膮 tego dziwnego cz艂owieka w srebrnej aureoli wschodzi艂 ksi臋偶yc zalewaj膮c ch艂odnym 艣wiat艂em jego 艂ysin臋. Musz臋 przyzna膰, 偶e si臋 troch臋 speszy艂em. Zobaczywszy mnie, ten za oknem rado艣nie zamacha艂 r臋kami i straciwszy r贸wnowag臋 wzbi艂 si臋 do g贸ry, potem polecia艂 w d贸艂, by w ko艅cu zn贸w zawisn膮膰 przede mn膮 w poprzedniej pozycji. - Co pan tu robi? - zapyta艂em surowo uchylaj膮c lufcik. - Zaraz panu wszystko wyt艂umacz臋. - Zbli偶y艂 si臋 do lufcika. - Je艣li si臋 nie myl臋, jest pan astronomem, prawda? - No i co z tego? - Specjalist膮 od obcych cywilizacji? - Owszeln - odpowiedzia艂em jeszcze bardziej zdziwiony dok艂adno艣ci膮 posiadanych przeze艅 informacji. - Cudownie. A wi臋c jest pan tym cz艂owiekiem, kt贸rego mi potrzeba! Bo jest pan cz艂owiekiem, prawda? - Rozwinie si臋. - A ja jestem Turianinem, mieszka艅cem planety Tur. M贸wi to panu co艣? - N-nie... - Niewa偶ne. Prawdopodobnie nasza planeta znana jest u was pod inn膮 nazw膮. A propos, jak si臋 nazywa wasze cia艂o niebieskie? - zapyta艂 pr贸buj膮c wcisn膮膰 g艂ow臋 w lufcik. - Ziemia. - Zie-mia? Ziemia! Pierwsze s艂ysz臋. Ale rzecz nie w tym. Gdyby by艂 pan uprzejmy wpu艣ci膰 mnie do pomieszczenia... - Ale偶 oczywi艣cie, oczywi艣cie! - Po艣piesznie otworzy艂em okno: kontynuowanie rozmowy z go艣ciem z innej planety przez lufcik by艂oby po prostu nieprzyzwoite. - Jestem panu bardzo wdzi臋czny - ceremonialnie uk艂oni艂 si臋 Turianin i starannie wytar艂szy nogi na parapecie wlecia艂 do pokoju. Ubrany by艂 lekko. Jasne pasiaste spodenki z kieszonkami na guziczki oraz gumowe p艂etwy - to chyba by艂o wszystko, co mia艂 na sobie. Je艣li nie liczy膰 wytatuowanego na prawej r臋ce s艂owa "Katia", a na lewej - "Zina". - Pozwoli pan, 偶e usi膮d臋 - powiedzia艂 ze zm臋czeniem i opad艂szy na krzes艂o zamkn膮艂 oczy. - A偶 trudno uwierzy膰, 偶e ocala艂em. Gwiazdolot przesta艂 s艂ucha膰 ster贸w. Spadali艣my przez ca艂膮 wieczno艣膰, by w ko艅cu ostatniej nocy wyr偶n膮膰 w wasz膮 planet臋. Bo wasze cia艂o niebieskie to planeta, prawda? - nagle przestraszy艂 si臋 Turianin. - Oczywi艣cie, 偶e planeta. - Jak to dobrze!... Na szcz臋艣cie wpadli艣my do morza czy te偶... Jak si臋 u was nazywaj膮 najwi臋ksze zbiorniki wodne? - Oceany. - Tak, tak. Wpadli艣my do oceanu i poszli艣my na dno. Z ca艂ej za艂ogi uratowa艂em si臋 tylko ja jeden. To straszne, straszne... Gdybym nie widzia艂 na w艂asne oczy, jak ten cz艂owiek spacerowa艂 sobie w powietrzu na wysoko艣ci trzydziestego sz贸stego pi臋tra, oczywi艣cie nie uwierzy艂bym w jego opowie艣膰. Ale przecie偶, do diab艂a, widzia艂em... W tej samej chwili go艣膰 jakby odgaduj膮c moje my艣li otworzy艂 oczy i popatrzy艂 na mnie badawczo. - Przepraszam - powiedzia艂 - jak si臋 nazywa uczucie, kt贸re w tej chwili wyra偶a pa艅ska twarz? - Najprawdopodobniej zdziwienie - przyzna艂em si臋. - A co pana dziwi? - Bardzo wiele rzeczy. Na przyk艂ad to, kiedy zd膮偶y艂 si臋 pan nauczy膰 naszego j臋zyka? Czy to nie dziwne? - A czy偶 nie jest dziwne to, 偶e w og贸le jestem podobny do cz艂owieka? Styka艂 si臋 pan na innych planetach z istotami zewn臋trznie podobnymi do ludzi? - Nie. - A wi臋c obowi膮zany jestem panu powiedzie膰, 偶e my, mieszka艅cy planety Tur, jeste艣my zupe艂nie niepodobni do tego wszystkiego, co znacie. Ale dzi臋ki osi膮gni臋ciom naszej wielkiej nauki nauczyli艣my si臋 transformowa膰 i przyjmowa膰 dowoln膮 form臋, co oczywi艣cie bardzo u艂atwia nam kontakty z innymi cywilizacjami. Przeobra偶amy si臋 b艂yskawicznie. Kiedy na przyk艂ad wyp艂ywa艂em z zatopionego gwiazdolotu, spotka艂em po drodze mn贸stwo r贸偶nych p艂ywaj膮cych stworze艅. Si艂膮 rzeczy pomy艣la艂em sobie, 偶e prawdopodobnie to one w艂a艣nie s膮 podstawowymi mieszka艅cami planety. - M贸wi pan o rybach? - W艂a艣nie. Natychmiast przyj膮艂em kszta艂ty pewnej du偶ej ryby, ale w tej samej chwili o ma艂o nie zosta艂em po艂kni臋ty przez jeszcze wi臋ksz膮 przedstawicielk臋 tego gatunku prymitywnych kr臋gowc贸w. Wtedy po艣piesznie wydosta艂em si臋 na brzeg i by nie zosta膰 przez przypadek zjedzonym, zamieni艂em si臋 w kamie艅. Poniewa偶 jednak znam 艣wiaty, gdzie jada si臋 tylko kamienie, przekszta艂ci艂em si臋 w kamie艅 niejadalny. Rano na brzegu pojawi艂y si臋 inne istoty. Aby po raz drugi nie pope艂ni膰 b艂臋du, uwa偶nie obserwowa艂em je przez ca艂y dzie艅 i wreszcie doszed艂em do wniosku, 偶e s膮 to mimo wszystko przedstawiciele cywilizacji rozumnych istot. Wtedy przekszta艂ci艂em si臋 w dok艂adn膮 kopi臋 jednego z nich. - Ach, tak ! - roze艣mia艂em si臋. - Teraz rozumiem, dlaczego jest pan tak dziwnie ubrany: p艂etwy, spodenki k膮pielowe... - A o co chodzi? - powa偶nie zaniepokoi艂 si臋 Turianin. Z moim strojem jest co艣 nie w porz膮dku? - Nie, nie. Pa艅ski str贸j jest odpowiedni na pla偶臋, ale nie nadaje si臋 na wieczorne spacery. Nie boi si臋 pan przezi臋bienia? - Przepraszam, nie zrozumia艂em pa艅skiego pytania. - Nie jest panu zimno? Turianin zamy艣li艂 si臋. - Je艣li dobrze pana zrozumia艂em, pyta pan, czy nie odczuwam tego, 偶e temperatura powietrza jest ni偶sza od temperatury mego cia艂a? Owszem, odczuwam t臋 r贸偶nic臋, ale budzi ona we mnie raczej wstr臋t ani偶eli pozytywne emocje. - W takim razie mog臋 panu zaproponowa膰 szlafrok. - Co to takiego szlafrok? Ach, to co ma pan na sobie. Tak, to chyba b臋dzie odpowiednie. - I Turianin natychmiast obr贸s艂 takim samym szlafrokiem. - Ale wracajmy do rzeczy. Niestety jeste艣my bardzo ograniczeni czasem. Liczy si臋 ka偶da minuta. Przecie偶 ja jeszcze nie powiedzia艂em panu, na czym polega najwa偶niejsza i najtragiczniejsza r贸偶nica pomi臋dzy naszym 艣wiatem a waszym. Tylko prosz臋 pana, niech si臋 pan nie przera偶a. Wiecie, 偶e pr贸cz materii istnieje antymateria? - Oczywi艣cie. - A wi臋c zgodnie z danymi naszej nauki Tur zbudowany jest z antymaterii. Ja, oczywi艣cie, r贸wnie偶. - Pan jest z antymaterii? - powt贸rzy艂em odsuwaj膮c si臋 od niego odruchowo. - W艂a艣nie. - W takim razie w jaki spos贸b kontaktujemy si臋 ze sob膮? Przecie偶 zetkni臋cie si臋 materii z antymateri膮 powinno niechybnie doprowadzi膰 do eksplozji. - Zgadza si臋. Ta istotna okoliczno艣膰 przez d艂ugi czas stanowi艂a przeszkod臋 w naszych kontaktach z innymi 艣wiatami. Ale turia艅scy uczeni skonstruowali automatyczne przeobra偶acze, kt贸re przekszta艂caj膮 antymateri臋 w materi臋 i na odwr贸t. Przeobra偶acze robi膮 to bez naszego udzia艂u i naszej wiedzy, samodzielnie okre艣laj膮c, jacy powinni艣my by膰 w danym momencie: materialni czy antymaterialni. Nam pozostaje tylko od czasu do czasu poddawa膰 si臋 dzia艂aniu promieniowania przeobra偶acza, i to wszystko. Ale teraz m贸j przeobra偶acz znajduje si臋 na dnie oceanu, a okres dzia艂ania ostatniej dawki promieniowania ko艅czy si臋. Grozi mi to, 偶e wkr贸tce zn贸w przekszta艂c臋 si臋 w antymateri臋. Wyobra偶a pan sobie, jaki b臋dzie fajerwerk? Zreszt膮 je艣li pan chce, mog臋 do艣膰 dok艂adnie obliczy膰 si艂臋 eksplozji. Prosz臋 da膰 mi o艂贸wek... A wi臋c tak. Bierzemy mas臋 mego cia艂a i mno偶ymy przez... - Niech pan przestanie liczy膰 ! - zaczyna艂em si臋 denerwowa膰. - Czy nic nie mo偶na wymy艣li膰, aby panu pom贸c? Ile zosta艂o czasu do tej... no, do pa艅skiej antymaterializacji? - Dwie godziny trzydzie艣ci minut - spokojnie odpowiedzia艂 Turianin. - Ale wymy艣la膰 niczego nie trzeba. Dzi臋ki bogu, ocala艂a radiostacja - nie wiadomo czemu poklepa艂 si臋 po brzuchu. - Wezw臋 nasze pogotowie ratunkowe i przyb臋d膮 po mnie. - Przyb臋d膮? Za dwie godziny? - Dlaczego za dwie godziny? - zdziwi艂 si臋 z kolei Turianin. - Znacznie wcze艣niej. Przecie偶 to pogotowie ratunkowe! Ale 偶eby mnie odnale藕li, musz臋 przekaza膰 na Tur swe koordynaty: rejon galaktyki, gwiazdozbi贸r, gwiazd臋, planet臋, szeroko艣膰, d艂ugo艣膰 geograficzn膮 i numer domu. A przecie偶 ja zielonego poj臋cia nie mam, gdzie mnie zanios艂o. Nawet si臋 nie domy艣lam, Czy to nasza galaktyka, czy obca. I dlatego z pomoc膮 przyj艣膰 mi mo偶e tylko astronom. Gdyby nie ta wa偶na okoliczno艣膰 i niebezpiecze艅stwo bliskiej antymaterializacji, nigdy bym si臋 nie odwa偶y艂 niepokoi膰 pana o tak p贸藕nej porze. Jeszcze raz prosz臋 o wybaczenie. - To g艂upstwo, g艂upstwo! - szybko uspokoi艂em go艣cia. Lepiej u艣ci艣lijmy nasze koordynaty i wezwijmy to pa艅skie pogotowie. - Tak, tak! Bo szczerze m贸wi膮c, bardzo bym nie chcia艂 eksplodowa膰 przed ich przybyciem, i to jeszcze w pa艅skim go艣cinnym domu. Prosz臋 da膰 mi map臋 galaktyki. Po艣piesznie otworzy艂em gwiezdny atlas. Turianin ze skupieniem wpatrzy艂 si臋 w map臋 i w ko艅cu pokazawszy palcem centrum galaktyki powiedzia艂: - Moja planeta znajduje si臋 tu. Ach Tur, Tur! westchn膮艂. - To daleko od waszej planety? Nie od razu zdecydowa艂em si臋 ods艂oni膰 mu straszn膮 prawd臋. - No, dlaczego pan milczy? - Pa艅ska planeta... - zacz膮艂em ochryp艂ym g艂osem i odkaszln膮艂em. G艂os haniebnie mi dr偶a艂: - Pa艅ska planeta znajduje si臋 w odleg艂o艣ci trzydziestu tysi臋cy lat 艣wietlnych. - Trzydziestu tysi臋cy? Ale偶 dla pogotowia ratunkowego ta odleg艂o艣膰 jest do pokonania. Postaramy si臋 tylko szybciej przekaza膰 koordynaty. Niech pan poka偶e, gdzie le偶y wasza planeta. - Ziemia znajduje si臋 mniej wi臋cej w tym miejscu powiedzia艂em i wskaza艂em ledwie widoczn膮 kropk臋 oznaczaj膮c膮 nasze S艂o艅ce. - Gdzie, gdzie? - przeprosi艂 zatroskany Turianin. - Tu - powt贸rzy艂em. - To niemo偶liwe - u艣miechn膮艂 si臋 Turianin. - Co艣 pan pl膮cze. Jego s艂owa wyda艂y mi si臋 obra藕liwe. - Dwadzie艣cia pi臋膰 lat zajmuj臋 si臋 astronomi膮 i wystarczaj膮co dobrze wiem, gdzie znajduje si臋 Ziemia. - Bzdura! Zgodnie z danymi naszej nauki w tej cz臋艣ci galaktyki, gdzie, jak pan m贸wi, jakoby znajduje si臋 wasza planeta, nie ma i nie mo偶e by膰 w og贸le 偶adnego 偶ycia. A w og贸le wasza planeta to nie planeta, jak b艂臋dnie s膮dzicie, lecz mg艂awica gazowa. Tak twierdzi nasza nauka. Wsp贸艂czuj臋 wam, ale, nic na to nie poradz臋. - A czy偶 turia艅scy uczeni nie mog膮 si臋 myli膰? - Bardzo prosz臋 uwa偶a膰 na to, co pan m贸wi - ostro zareagowa艂 go艣膰. -. Niech pan nie zapomina, 偶e m贸wi pan o turia艅skiej nauce! - No dobrze, nie b臋dziemy si臋 spiera膰. Niech pan wzywa wasze pogotowie ratunkowe i tyle! - Ale co pan?! Jak mog臋 wezwa膰 pogotowie na planet臋, kt贸ra zgodnie z danymi naszej nauki nie mo偶e istnie膰? Przecie偶 to absurd ! - A to, 偶e znajduje si臋 pan na takiej planecie, kt贸ra zgodnie z danymi waszej nauki nie istnieje, to nie absurd?! - wrzasn膮艂em. - Znajduje si臋 pan tu czy nie? Turianin zamy艣li艂 si臋. My艣la艂 d艂ugo. A ja wprost fizycznie czu艂em, jak zbli偶a si臋 ten straszny moment, kiedy m贸j go艣膰 zantymaterializuje si臋... - Owszem, znajduj臋 si臋 na tej planecie - powiedzia艂 w ko艅cu - ale to nie mo偶e obali膰 danych naszej nauki, 艣wiadcz膮cych o tym, 偶e wasza planeta nie istnieje. Po艂o偶enie stawa艂o si臋 beznadziejne. Chaotycznie my艣la艂em, co robi膰. - Jest prosty spos贸b sprawdzenia tego, kto z nas ma racj臋. Niech pan natychmiast wzywa pogotowie ratunkowe podaj膮c koordynaty Ziemi. Je艣li Ziemi nie ma, pogotowie nie znajdzie pana. Je艣li natomiast Ziemia istnieje, odnajd膮 pana i szcz臋艣liwie wr贸ci pan na sw贸j rodzinny Tur. Ale co potem? Zostan臋 oskar偶ony o herezj臋 i niewiar臋 w nasz膮 nauk臋. Nauka, powiedz膮, twierdzi, 偶e Ziemia nie mo偶e istnie膰, a on, widzicie go, spad艂 na Ziemi臋. On, widzicie go, wierzy w艂asnym oczom i w艂asnym subiektywnym odczuciom bardziej ni偶 obiektywnym danym naszej nauki ! Czy pan rozumie, czym to pachnie? Nie, ju偶 wol臋 eksplodowa膰 ! - W takim razie prosz臋, by si臋 pan natychmiast st膮d zabiera艂! Przecie偶 umie si臋 pan porusza膰 w powietrzu. Niech wi臋c pan leci jak najdalej od miasta i eksploduje, je艣li ma pan na to ochot臋! - I otworzy艂em okno. Turianin podszed艂 i zamkn膮艂 je. - Wieje! - wyja艣ni艂 siadaj膮c zn贸w na krze艣le i otulaj膮c si臋 szlafrokiem. - Kto panu powiedzia艂; 偶e chc臋 eksplodowa膰? Ja powiedzia艂em tylko, 偶e wol臋. A to, m贸j przyjacielu, nie to samo. Po prostu nie widz臋 wyj艣cia z mojej beznadziejnej sytuacji. A poza tym czemu boi si臋 pan, 偶e eksploduj臋? Przecie偶 pana nie ma ! - Zgodnie z danymi waszej nauki? - W艂a艣nie. - A wi臋c kto minut臋 temu otwiera艂 okno? - Pan. - Ale jak mog艂em to zrobi膰, skoro mnie nie ma? Turianin zn贸w si臋 zamy艣li艂. A tymczasem eksplozja zbli偶a艂a si臋 nieub艂aganie. - Rzeczywi艣cie - odezwa艂 si臋. - Aby obiekt m贸g艂 wykona膰 jak膮艣 czynno艣膰, musi istnie膰. To rzecz bezsporna. Ale z drugiej strony, zgodnie z danymi naszej nauki, obiekt ten nie istnieje. A skoro tak twierdzi nauka, jak wyt艂umaczy膰 t臋 sprzeczno艣膰? Czy mo偶e by膰 to, czego by膰 nie mo偶e? Czy mo偶e istnie膰 to, co nie istnieje? - Mo偶e! - powiedzia艂em z przekonaniem, gdy偶 jak mi si臋 wydawa艂o, zrozumia艂em, w czym le偶y moja jedyna szansa na ocalenie. - Oczywi艣cie, 偶e mo偶e. Przecie偶 istnieje, na przyk艂ad, niebyt. I my mo偶emy znajdowa膰 si臋 w stanie niebytu. To znaczy istnie膰 w tym stanie, cho膰 w rzeczywisto艣ci nie istniejemy. - Tak, tak - zgodzi艂 si臋 ze mn膮 zdetonowany Turianin, a ja, nie daj膮c si臋 mu opami臋ta膰, kontynuowa艂em: - Teraz zrozumia艂em, 偶e wasza nauka mia艂a absolutn膮 racj臋, stwierdzaj膮c bezspornie, 偶e nie istniejemy. - A co, przecie偶 m贸wi艂em! - podskoczy艂 Turianin. - I mia艂 pan racj臋. Ale jest materia i antymateria. Jest byt i niebyt. A Ziemia istnieje w艂a艣nie w niebycie, co te偶 podkre艣la艂a wasza wielka nauka. Tak, to by艂a moja jedyna szansa : nie k艂贸ci膰 si臋, lecz zgadza膰 z nim. - Teraz to genialne za艂o偶enie waszej nauki b臋dzie m贸g艂 pan potwierdzi膰 konkretnymi danymi, gdy偶 przebywa艂 pan na nieistniej膮cej planecie, kontaktowa艂 si臋 z jej nieistniej膮cymi mieszka艅cami i sam widzia艂 te nieistniej膮ce rzeczy, kt贸rych nieistnienie g艂osi wasza nauka ! By艂oby rzecz膮 niewybaczaln膮 i niepatriotyczn膮, gdyby pozwoli艂 pan sobie na eksplozj臋, a tym samym zniszczenie tak cennych naukowych danych. Najwyra藕niej strach przed wyleceniem w powietrze stokrotnie zwi臋kszy艂 moje oratorskie mo偶liwo艣ci. Turianin s艂ucha艂 mnie nie przerywaj膮c, a kiedy ko艅czy艂em, zauwa偶y艂 z zadowoleniem - Przyjemnie jest mie膰 do czynienia z rozumn膮 istot膮! Niech pan szybko daje wasze koordynaty. I prosz臋 nie zapomnie膰 poda膰 numeru mieszkania, 偶eby pogotowie ratunkowe nie musia艂o szuka膰 mnie po ca艂ym domu. Mamy niewiele czasu. Prosi艂bym r贸wnie偶, aby oddali艂 si臋 pan na czas mojej rozmowy z Turem. ... Sta艂em pod prysznicem i my艣la艂em o przedstawicielu dumnej i pot臋偶nej cywilizacji, kt贸ra pozna艂a tajemnice materii i czasu, o Turianinie, kt贸ry nie wierzy艂 w艂asnym oczom, dlatego 偶e wierzy艂 w nieomylno艣膰 naukowych danych... Ale stopniowo zacz臋艂o mi si臋 wydawa膰, 偶e tego wszystkiego nie by艂o. Po prostu nie mog艂o by膰. Kiedy wr贸ci艂em, okno by艂o otwarte, a po pokoju kr臋ci艂o si臋 dw贸ch silnych sanitariuszy w bia艂ych fartuchach. - Zuchy, ch艂opcy, zd膮偶yli艣cie na czas ! - m贸wi艂 Turianin, gdy uk艂adali go na noszach. - Jeszcze troch臋 i by艂oby po wszystkim! Macie ze sob膮 przeobra偶acz? - A niby gdzie mieliby艣my go mie膰? - odpowiedzia艂 pierwszy sanitariusz. - No to co, idziemy? - Idziemy ! - zgodzi艂 si臋 drugi i podni贸s艂szy nosze z Turianinem sanitariusze powoli przeszli obok mnie. - A wi臋c nie istniejemy? - weso艂o mrukn膮艂 do mnie go艣膰. - No to nie istniej ! Sanitariusze przenie艣li go obok mnie i spokojnie, nie spiesz膮c si臋, wyszli przez okno.
|
|
|
|
|