wspominał, poczułam przemożną chęć, żeby znaleźć się tam, w jego przeszłości, i wszytko to „wyprostować"'. W jakimś momencie nadmienił, że jest biseksualny. Nie pasowało mi to, ale potraktowałam sprawę żartobliwie i dodałam: ja też. Co więcej, gdy tylko ktoś zaczyna się do mnie „dobierać", zaraz mówię mu „cześć". Istotnie, bardzo się bałam mężczyzn natarczywych i agresywnych. Zakosztowałam już tego przy moim eks-mężu i później z jeszcze jednym człowiekiem. Ellis wydawał się „bezpieczny". Byłam pewna, że mnie nie skrzywdzi i że ja z kolei będę mu mogła pomóc. I tak się zaczęło. Mieszkaliśmy razem przez wiele miesięcy, zanim zdecydowałam się położyć temu kres. Myślałam, że czynię mu przysługę, że zasługuję na jakąś wdzięczność, na jakieś względy, tymczasem on zrobił ze mnie ludzkigo wraka. Najwięcej ucierpiało na tym moje ja. Ellis zawsze wolał mężczyzn. Znalazłam się w szpitalu, śmiertelnie chora na wirusowe zapalenie płuc. Nie pojawił się ani razu, bo właśnie był zaprzątnięty pewnym chłopakiem. Zerwałam z nim w trzy tygodnie po wyjściu ze szpitala, ale wymagało to masy wsparcia ze strony innych ludzi. Dzięki matce, siostrze i swojemu terapeucie udało mi się jakoś przebrnąć przez pierwszy okres. Popadłam w potworną depresję. Nie chciałam wcale odchodzić. Wciąż uważałam, że on mnie potrzebuje i że wystarczy nieco wysiłku, oczywiście mojego wysiłku, a wszystko się dobrze ułoży.
Podobne wrażenie towarzyszyło mi często w dzieciństwie. Już, już, za chwilę wpadnę wreszcie na to, jak doprowadzić wszystko do porządku, jak nadać rzeczom właściwy bieg.
Rodzice mieli nas pięcioro. Ja byłam najstarsza i właściwie stanowiłam dla matki jedyną ostoję. Matka cały czas zabiegała o dobre samopoczucie ojca, ale nic jej z tego nie wychodziło. Do dziś nie spotkałam kogoś tak podłego jak ojciec. Rozeszli się dzisięć lat temu. Pewnie myśleli, że robią nam łaskę czekając z rozwodem, aż dzieci wyjdą z domu. Trudno jednak wyobrazić sobie gorszy dom. Ojciec tłukł nas wszystkich, matki nie wyłączając. Najbardziej pastwił się nad siostrą, brata zaś obrzucał strasznymi, poniżającymi wyzwiskami. Tak czy owak, każde z nas wyrosło na kalekę. A ja sądziłam wówczas, że musi być coś, co wystarczy zrobić, a nasz dom stanie się normalny. Tylko nigdy nie mogłam tego czegoś rozszyfrować. Próbowałam rozmawiać z matką, ale ona zachowywała się zawsze niesłychanie biernie. Próbowałam „stawiać się" ojcu, ale to było zbyt niebezpieczne. Pouczałam więc siostrę i brata, jak nie wchodzić mu w drogę, jak milczeć i nie „odpyskiwać". Często gnaliśmy na łeb na szyję ze szkoły,
żeby zobaczyć, czy nie ma w domu śladów jakichś „wykroczeń", które mogłyby go rozgniewać. Nic nie pomagało. Chodziliśmy wciąż wystraszeni i na pół żywi ze zgrozy.
Zainteresowanie Arleeny Ellise
Aleen uważała się za osobę silniejszą, bardziej dojrzałą i bardziej praktyczną od swego partnera. Spodziewała się więc, że będzie w tym związku górą i uniknie przynajmniej przemocy, tak dobrze poznanej w dzieciństwie. Wobec ojca odczuwała lęk i wściekłość. Na zasadzie kontrastu Ellis wydał się jej idealnym rozwiązaniem problemu mężczyzny. Nie wyglądał bowiem na człowieka, który mógłby posunąć się do gwałtownych wystąpień. Niestety, już wkrótce przekonała się, że potrafi on być źródłem cierpienia i bólu wcale nie mniejszych, niż te, jakich doświadczała dotychczas w kontaktach z mężczyznami hetero-seksualnymi.
Uporczywe wysiłki, by „wyprostować" życie dewianta przypominały swą daremnością borykanie się z sytuacją w domu rodzinnym. Pozwalały również zakosztować swojskich doznań: stałego czekania na następny „kopniak", na kolejne upokorzenie ze strony kogoś, kto teoretycznie powinien o nią dbać i „grać w tej samej drużynie". A ponieważ gorąco wierzyła, że w końcu nakłoni Ellisa do pożądanych zmian w postępowaniu, potrzebowała aż wsparcia innych, żeby od niego odejść.
Suzannah: lat dwadzieścia sześć; dwukrotnie rozwiedziona z alkoholikami; córka kobiety emocjonalnie zależnej
Przyjechałam do San Francisco na trzydniowy kurs przygotowujący do egzaminu państwowego na opiekuna społecznego. Drugiego dnia w czasie przerwy południowej zauważyłam w naszej grupie bardzo przystojnego mężczyznę. Ilekroć przechodził obok, posyłałam mu promienny uśmiech. Wyszłam na zewnątrz, żeby trochę odpocząć. Zaraz się przysiadł i zapytał, czy nie wybieram się do kafeterii. Owszem odparłam, a kiedyśmy tam dotarli, powiedział z pewnym wahaniem w głosie, że chciałby mi coś zamówić. Chyba nie najlepiej stoi z pieniędzmi — pomyślałam i sama zamówiłam sobie jakiś sok. Bardzo prędko wywiązała się ożywiona rozmowa. Skąd jesteśmy, gdzie pracujemy. Przegadaliśmy całą przerwę i zaproponował mi wspólną
89