J.B. LIVINGSTONE
MORDERSTWO W BRITISH MUSEUM
(T艂umacz: ANNA LAURENT, PIOTR TRYBU艢)
Rozdzia艂 l
Nad Londynem zapada艂a wieczorna jesienna mg艂a. W sercu luksusowej dzielnicy willowej Mayfair, przy w膮skiej Park Street, rysowa艂a si臋 za wysokim murem rezydencja Mortimer贸w. Surowy wiktoria艅ski budynek by艂 otoczony ma艂ym, starannie utrzymanym trawnikiem.
Szeroki hall s艂abo o艣wietla艂a kuta 偶elazna lampa. Korzystaj膮c z p贸艂mroku, Filip Mortimer ukry艂 si臋 za antyczn膮 mahoniow膮 szaf膮 z epoki kr贸la Jerzego. Szafa ta mia艂a niemi艂y zwyczaj skrzypienia w nocy.
Filip - jedyny syn sir Johna Arthura Mortimera, dyrektora dzia艂u egiptologii w British Museum - by艂 wysportowanym m艂odzie艅cem, wygl膮daj膮cym na znacznie wi臋cej ni偶 swoje siedemna艣cie lat.
Nie chcia艂 za 偶adne skarby straci膰 widoku, kt贸rego - s膮dz膮c po odg艂osach zamykanych drzwi, dochodz膮cych z lewego skrzyd艂a na pierwszym pi臋trze - oczekiwa艂 lada chwila. Ze swego strategicznego miejsca m贸g艂 patrze膰, pozostaj膮c w ukryciu.
U szczytu marmurowych schod贸w pojawi艂a si臋 Frances Mortimer. Ubrana w w膮sk膮 czarn膮 sukni臋 z bia艂ym koronkowym 偶abotem, nigdy nie wygl膮da艂a r贸wnie pi臋knie. Frances by艂a wiotk膮 blondynk膮, promieniowa艂a jakby s艂onecznym blaskiem zdolnym przebi膰 si臋 nawet przez londy艅skie mg艂y. W jej spojrzeniu by艂o ciep艂e 艣wiat艂o, jak w obrazach Tumera. Filipa fascynowa艂a jej uroda, jej spos贸b chodzenia, m贸wienia, g艂os, tak melodyjny, 偶e m贸g艂 oczarowa膰 ka偶dego s艂uchacza. Dwudziestoo艣mioletnia Frances Mortimer, spadkobierczyni bogatej rodziny notariuszy z Sussex, by艂a uciele艣nieniem pi臋kna.
Filip nie spuszcza艂 z niej wzroku, gdy schodzi艂a stopie艅 po stopniu, zaledwie dotykaj膮c marmuru. Zatrzyma艂a si臋 w pobli偶u salonu. By艂 to dla Filipa stosowny moment, aby si臋 dyskretnie oddali膰, ale wtedy w艂a艣nie zaskrzypia艂a szafa. Frances obr贸ci艂a si臋 zbyt szybko, m艂odzieniec znieruchomia艂.
Frances spojrza艂a na Filipa wzrokiem, w kt贸rym pojawi艂 si臋 wyrzut. Ukry艂a przestrach i opanowa艂a si臋.
- Jak to... chowasz si臋?
Filip nie by艂 w stanie nic powiedzie膰. Frances mia艂a zast臋powa膰 mu matk臋, kt贸ra trzy lata wcze艣niej zgin臋艂a w wypadku. Jak偶e jednak 偶膮da膰 od tak m艂odej kobiety wype艂niania tej roli? Zawieraj膮c przed blisko dwoma laty nowy zwi膮zek ma艂偶e艅ski, profesor Mortimer nie bardzo przejmowa艂 si臋 losem syna.
- To nie jest m膮dra zabawa, Filipie. Wi臋cej tego nie r贸b.
Frances potrafi艂a r贸wnie偶 by膰 wymagaj膮ca. To po艂膮czenie wdzi臋ku i zdecydowanego charakteru by艂o fascynuj膮ce.
- Tw贸j ojciec nie zszed艂 jeszcze?
M艂odzieniec odzyska艂 mow臋.
- Nie wiem.
Ura偶ony i zawstydzony, opu艣ci艂 hall. Frances po chwili zastanowienia zdecydowa艂a si臋 powr贸ci膰 na pierwsze pi臋tro. Profesor Mortimer by艂 przecie偶 bardziej dok艂adny ni偶 zegarek. By膰 mo偶e co艣 si臋 sta艂o. W ostatnich dniach nie czu艂 si臋 najlepiej. Wesz艂a szybko po schodach, przesz艂a przez podest, na kt贸rym kr贸lowa艂y dwa du偶e weneckie kandelabry ze z艂oconego br膮zu i przemierzy艂a prowadz膮cy do gabinetu m臋偶a d艂ugi korytarz o 艣cianach obitych tkanin膮.
Zapuka艂a.
Nikt nie odpowiedzia艂.
Zawaha艂a si臋. Nie by艂oby stosownie otworzy膰 drzwi bez zaproszenia. Lord Mortimer nie by艂by zadowolony. Spr贸bowa艂a jeszcze raz. Tym razem przyt艂umiony g艂os odpowiedzia艂:
- Kto tam?
- To ja, Frances. Czy mog臋 wej艣膰?
- Prosz臋.
Otworzy艂a masywne d臋bowe drzwi. Lord Mortimer siedzia艂 przy biurku ton膮cym w aktach. Ros艂y, wynios艂y pi臋膰dziesi臋ciodwuletni arystokrata o srebrzystych w艂osach, potrafi艂 pos艂ugiwa膰 si臋 swym nieodpartym urokiem i dociekliw膮 inteligencj膮, kt贸re uczyni艂y z niego wielk膮 osobisto艣膰 naukow膮 o mi臋dzynarodowej s艂awie.
Frances rzadko wchodzi艂a do gabinetu m臋偶a - prawdziwego muzeum egipskich staro偶ytno艣ci, w kt贸rym zgromadzone by艂y niekt贸re ze skarb贸w znalezionych przez lorda podczas wykopalisk. Cz臋艣膰 by艂a darami, cz臋艣膰 zezwolono mu naby膰 w uznaniu zas艂ug dla Anglii. Wzd艂u偶 艣cian du偶ego pomieszczenia sta艂y szafy, a w nich uszebti - magiczne figurki, kt贸re towarzyszy艂y zmar艂emu w za艣wiatach, wykonuj膮c zamiast niego prace fizyczne; kolekcja amulet贸w, na kt贸rych mo偶na by艂o znale藕膰 艣miej膮ce si臋 ma艂pki, gro藕ne krokodyle, rozjuszone lwice; trzy maski mumii Ptolomeuszy o niepokoj膮cym spojrzeniu; dwa rozwini臋te papirusy; fragmenty kamiennych steli. Jedynym 艣ladem nowoczesno艣ci by艂a wie偶a hi-fi z magnetofonem, schowana za grubymi tomami po艣wi臋conymi sztuce i religii staro偶ytnego Egiptu.
Frances nie lubi艂a tej dusznej atmosfery kr贸lestwa przesz艂o艣ci. Tym razem nie zwr贸ci艂a na ni膮 uwagi, jako 偶e stoj膮c jeszcze w progu, zauwa偶y艂a co艣 dziwnego. Min臋艂a ju偶 godzina dziewi臋tnasta, a lord Mortimer ubrany by艂 nadal w zielon膮 satynow膮 bon偶urk臋.
- M贸j drogi... Czy偶by艣 zapomnia艂, 偶e wychodzimy?
- Nie czuj臋 si臋 dobrze, Frances.
- Czy rozmawia艂e艣 z doktorem Matthewsem?
- Tak, dzisiaj po po艂udniu. Radzi mi pozosta膰 w domu przez kilka dni. Grypa...
Przez twarz Frances przemkn膮艂 cie艅.
- Przykro mi... Tak bardzo cieszy艂am si臋 na to nasze wsp贸lne wyj艣cie. Nie zdarzy艂o si臋 to od tak dawna. Zbyt du偶o pracujesz, m贸j drogi.
- Mnie te偶 jest przykro. Lecz ty nie odmawiaj sobie tej przyjemno艣ci. Przedstawienie b臋dzie z pewno艣ci膮 wyj膮tkowe.
Ca艂y Londyn wybiera艂 si臋 na now膮 inscenizacj臋 Otella w National Theatre. Najlepsze miejsca by艂y wyprzedane ju偶 od trzech miesi臋cy. Pomimo rozlicznych znajomo艣ci Mortimer贸w i tak musieli zarezerwowa膰 miejsca z dwutygodniowym wyprzedzeniem.
- Smutno i艣膰 samej - odpowiedzia艂a. - Wol臋 zosta膰 tutaj.
- Ale dlaczego? Zabierz Filipa. Dobrze mu zrobi troch臋 prawdziwej i wielkiej kultury. Szkoda by艂oby straci膰 miejsca.
Lord Mortimer elegancko wytar艂 nos, po czym wypi艂 zawarto艣膰 szklanki, w kt贸rej perli艂y si臋 b膮belki aspiryny.
- To dobry pomys艂, ale...
- Wiem, 偶e masz wielk膮 ochot臋 zobaczy膰 t臋 sztuk臋, Frances. A ponadto mam do ciebie pro艣b臋.
Promyk rado艣ci o偶ywi艂 twarz m艂odej kobiety. Lubi艂a czu膰 si臋 potrzebna m臋偶owi.
- Potrzebuj臋 koniecznie pewnych akt. Poniewa偶 nie b臋d臋 m贸g艂 wychodzi膰 przez kilka dni, czy nie mog艂aby艣 wpa艣膰 do British Museum po wyj艣ciu z teatru?
U艣miech znik艂 z twarzy Frances. Nie znosi艂a surowego i ponurego biura - laboratorium British Museum. Profesor wyj膮艂 z szuflady p臋k kluczy, wsta艂 i poda艂 je Frances.
- Oto klucze, moja droga. Najmniejszy otwiera drzwi frontowe. Najwi臋kszy moje biuro. Akta s膮 w czerwonej kartonowej teczce na pierwszej p贸艂ce mojej szafy. Przepraszam ci臋 za ten k艂opot. Wybacz mi zaw贸d, jaki ci sprawiam. Wkr贸tce b臋dziemy mieli okazj臋 wyj艣膰 razem, obiecuj臋.
Frances wzi臋艂a klucze i zbli偶y艂a si臋 do m臋偶a, aby go uca艂owa膰.
- Oj, to nieostro偶ne. Grypa. Mo偶esz si臋 zarazi膰.
Uj膮艂 j膮 ten dow贸d troski.
- P贸jd臋 spa膰 wcze艣nie - doda艂. - 呕ycz臋 ci wspania艂ego wieczoru.
*
Barry, od dwudziestu lat pracuj膮cy jako szofer u Mortimer贸w, wyprowadzi艂 z gara偶u ciemnoczerwonego rolls-royce'a. Praca wieczorem by艂 p艂atna podw贸jnie. Frances i Filip czekali ju偶 przy bramie. Ci臋偶ki, solidny samoch贸d ruszy艂 mi臋kko, chrz臋szcz膮c na 偶wirze alei. Nabrzmia艂e deszczem chmury przes艂ania艂y ksi臋偶yc.
Przed rezydencj膮 zatrzyma艂a si臋 taks贸wka, z kt贸rej wysiad艂 m艂ody cz艂owiek z rozwichrzonymi w艂osami, ubrany w nieco wymi臋ty garnitur. Pod pach膮 trzyma艂 grub膮 teczk臋. Zap艂aci艂 za przejazd i nie czekaj膮c na reszt臋, d艂ugimi nerwowymi krokami zbli偶y艂 si臋 i zatrzyma艂 przed Frances, kt贸ra w艂a艣nie zarzuci艂a na ramiona etol臋 z norek.
- Eliot? - zdziwi艂a si臋. - Jest pan um贸wiony z sir Johnem Arthurem?
- Nie, ale bezwzgl臋dnie musz臋 z nim porozmawia膰.
M艂odzieniec patrzy艂 na Frances ze szczeg贸ln膮 uwag膮, jakby po raz pierwszy dostrzeg艂 jej urod臋.
- M膮偶 jest chory. Nie s膮dz臋...
- Chod藕my, Frances - wtr膮ci艂 si臋 Filip, bior膮c j膮 pod rami臋. - Sp贸藕nimy si臋.
Eliot Tumberfast nie zd膮偶y艂 odpowiedzie膰. Frances i Filip usadowili si臋 na tylnym siedzeniu rolls-royce'a. Barry, ponaglany przez Filipa, ruszy艂 natychmiast i po chwili samoch贸d znikn膮艂 z oczu Eliota. W 艣wietle ulicznych lamp zal艣ni艂y pierwsze krople deszczu.
- Czego pan sobie 偶yczy, panie Tumberfast?
Na podje藕dzie rezydencji pojawi艂a si臋 Agata Lillby, s艂u偶膮ca Mortimer贸w. By艂a do艣膰 艂adn膮 oko艂o czterdziestoletni膮 kobiet膮 o du偶ym uroku. Z w艂osami g艂adko zaczesanymi w kok stara艂a si臋 wygl膮da膰 jak skromna s艂u偶膮ca, trudno jej by艂o jednak ukry膰 ognisty temperament. By艂a ca艂kowicie oddana pierwszej pani Mortimer i zazdro艣nie dba艂a o wygody sir Johna Arthura. Eliot Tumberfast, aby zyska膰 jej 艂aski oraz pokaza膰 swe zdecydowanie, zamkn膮艂 bram臋 i ruszy艂 w stron臋 podjazdu.
- Przychodz臋 zobaczy膰 si臋 z profesorem - powiedzia艂 z naciskiem.
- Nie. nic z tego. Lord Mortimer jest chory. Pod 偶adnym pozorem nie wolno mu przeszkadza膰.
Drobny deszcz rozpada艂 si臋 na dobre. Ura偶ony Eliot Tumberfast zagryz艂 wargi.
- To bardzo wa偶ne tak dla mnie, jak i dla niego, Prosz臋 mnie wpu艣ci膰.
- Polecenia lorda Mortimera nie dopuszczaj膮 偶adnych wyj膮tk贸w.
Agata wygl膮da艂a na nieprzejednan膮. Nie podoba艂o jej si臋 zachowanie tego m艂odego cz艂owieka, kt贸remu si臋 wydawa艂o, 偶e wszystko mu wolno. Dwa tygodnie wcze艣niej si艂膮 wtargn膮艂 do gabinetu lorda, a burzliwa dyskusja, kt贸ra si臋 p贸藕niej wywi膮za艂a, trwa艂a ponad dwie godziny, zanim zosta艂 wyproszony. Tego wieczoru Agata nie dopu艣ci, aby powt贸rzy艂 si臋 podobny skandal. Eliot Tumberfast musia艂by chyba przej艣膰 po jej trupie.
- Uprzedzam pani膮, Agato - naciska艂, podnosz膮c g艂os - 偶e jestem zdecydowany na wszystko, aby zobaczy膰 si臋 z moim zwierzchnikiem. Zatelefonuj臋 do niego nawet w nocy, je偶eli b臋dzie to konieczne. I zwr贸c臋 mu uwag臋 na pani niestosowne zachowanie. Prosz臋 powiedzie膰 mu tylko, 偶e znacznie posun膮艂em si臋 w sprawie Imhotepa1. Przyjmie mnie natychmiast.
Agata nie zna艂a owego Imhotepa i nie chcia艂a nic o nim wiedzie膰. Obawia艂a si臋 jednak mo偶liwych wyrzut贸w ze strony sir Johna Arthura, postanowi艂a si臋 wi臋c zabezpieczy膰.
- Prosz臋 tutaj na mnie poczeka膰.
- Niech si臋 pani pospieszy. Zmokn臋 tu do suchej nitki.
Pomy艣la艂a, 偶e to w艂a艣nie uspokoi艂oby mu nerwy. M艂ody egiptolog czeka艂 zaledwie kilka minut. Agata pojawi艂a si臋 na podje藕dzie jeszcze bardziej osch艂a.
- Lord Mortimer przyjmie pana w swoim gabinecie. Prosz臋 nie nadu偶ywa膰 jego go艣cinno艣ci. Zaprowadz臋 pana.
Obr贸ci艂a si臋 plecami do Eliota Tumberfasta, zd膮偶y艂a jednak zauwa偶y膰 b艂ysk satysfakcji w jego spojrzeniu. Kiedy zbli偶yli si臋 do drzwi sir Johna Arthura, Agata zapuka艂a.
- Oto pa艅ski go艣膰.
- Prosz臋 wej艣膰. - Profesor, kt贸ry ogl膮da艂 jaki艣 amulet, obr贸ci艂 si臋 do swego asystenta z nie skrywan膮 niech臋ci膮. - C贸偶 si臋 znowu wydarzy艂o, Tumberfast?
- Bardzo wa偶ne odkrycie, prosz臋 pana - rzuci艂 m艂odzieniec entuzjastycznie.
- Zaczynam mie膰 powy偶ej uszu pa艅skich niby-odkry膰. Przeszkadza mi pan... Tumberfast.
M臋偶czy藕ni starli si臋 wzrokiem.
- Pan 偶yczy sobie herbaty... mo偶e napar z zi贸艂... mo偶e... - zapyta艂a Agata dr偶膮cym g艂osem.
Lord Mortimer machn膮艂 r臋k膮, jakby odp臋dza艂 much臋. Pokoj贸wka wysz艂a, zamykaj膮c drzwi. Ta nieoczekiwana wizyta by艂a jej nie na r臋k臋. Mia艂a nadziej臋, 偶e profesor odm贸wi przyj臋cia tego niezr贸wnowa偶onego impertynenta i anarchisty.
Kiedy powr贸ci艂a - nios膮c tac臋 z dwiema porcelanowymi fili偶ankami i czajnikiem z herbat膮, srebrnym, u偶ywanym od kilku pokole艅 - odg艂osy k艂贸tni s艂ycha膰 by艂o a偶 w korytarzu. Wesz艂a.
- Pracuje pan jak ostatni niechluj - oznajmi艂 lord Mortimer. - Wydaje si臋 panu, 偶e jest pan nowym Champolionem, ale i tak pozostanie pan zerem.
Eliot Tumberfast zacisn膮艂 pi臋艣ci. Agata uzna艂a za stosowne w艂膮czy膰 si臋 do rozmowy.
- Herbata, prosz臋 pana.
- Prosz臋 postawi膰 gdziekolwiek i odej艣膰! - zarz膮dzi艂 zdenerwowany profesor.
- Zdaje mi si臋, 偶e mam t臋 sama gryp臋 co pan - powiedzia艂a. - 殴le si臋 czuj臋. Czy pozwoli mi pan uda膰 si臋 na spoczynek? Pani ma w艂asne klucze i...
- Dobranoc - sucho przeci膮艂 lord Mortimer. - Powr贸膰my do pa艅skiego ostatniego idiotyzmu, Tumberfast...
Agata wysz艂a, zamkn臋艂a drzwi gabinetu i przyklei艂a do nich ucho na dobre pi臋膰 minut. Us艂ysza艂a sporo wyzwisk trudno wyobra偶alnych w ustach naukowc贸w. No, ale Eliot Tumberfast by艂 niepoprawnym, 藕le wychowanym indywiduum. Sir John Arthur wykaza艂 wiele dobrej woli, zgadzaj膮c si臋 na rozmow臋. Tak jak ostatnim razem, b臋d膮 walczyli do upad艂ego.
Agata, zamiast uda膰 si臋 na trzecie pi臋tro, gdzie znajdowa艂 si臋 jej pok贸j, zesz艂a w d贸艂 marmurowymi schodami. Przesz艂a przez pomieszczenie gospodarcze, gdzie w艂o偶y艂a zielono-艣liwkowy, nieprzemakalny p艂aszcz. Tego wieczoru musia艂a wyj艣膰. By艂a to sprawa honoru. Przejdzie ma艂ymi drzwiami na ty艂ach rezydencji, za艂atwi spraw臋 tak szybko, jak to mo偶liwe, i powr贸ci, nie robi膮c ha艂asu. W padaj膮cym deszczu przemknie si臋 jak cie艅.
*
W przerwie Frances Mortimer i Filip opu艣cili lo偶e sektora A teatru Lyttelton, jednej z sal National Theatre, w kt贸rej wystawiano Otella.
- Napi艂bym si臋 czego艣 - powiedzia艂 Filip.
- Nie mam nic przeciwko temu, ale najpierw musz臋 zadzwoni膰.
- Do kogo?
- Do twojego ojca. Wygl膮da艂 na zm臋czonego. Obawiam si臋, czy wizyta Eliota Tumberfasta nie zepsuje mu wieczoru.
A偶 taka troska wyda艂a si臋 Filipowi przesadna, ale towarzyszy艂 Frances do telefonu.
- M贸j drogi? Nie po艂o偶y艂e艣 si臋 jeszcze?
- Nie mog艂em. Przepraszam ci臋 na chwil臋.
Do uszu Frances dosz艂y odg艂osy burzliwej wymiany zda艅.
- Frances?
- To nierozs膮dne - skarci艂a delikatnym g艂osem. - Powiniene艣 go wyprosi膰 i odpocz膮膰.
- Wa偶y si臋 program trzyletnich wykopalisk. To, czego si臋 dowiaduj臋, jest szokuj膮ce. Przepraszam ci臋...
Sir John Arthur wytar艂 nos. Filip si臋 niecierpliwi艂. Wydawa艂o mu si臋, 偶e ten 鈥減rzerywnik" trwa zbyt d艂ugo. Sp臋dza艂 wiecz贸r z Frances, a nie z ojcem. Wskazuj膮cym palcem uderza艂 w zegarek, w taki spos贸b, aby Frances to zauwa偶y艂a.
- Jak przedstawienie, dobre? - zapyta艂 lord Mortimer.
- Wy艣mienite. Tym bardziej 偶a艂uj臋, 偶e ci臋 tu nie ma. Pami臋tam o tym, o co mnie prosi艂e艣.
- Wiem, 偶e mog臋 na ciebie liczy膰, Frances. Poniewa偶 nie zara偶臋 ci臋 gryp膮 przez telefon, pozwalam sobie uca艂owa膰 ci臋.
- Ja te偶 ci臋 ca艂uj臋, kochanie. Do zobaczenia.
Zak艂opotana, odwiesi艂a s艂uchawk臋.
- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 Filip.
- To, czego si臋 spodziewa艂am. Kolejna k艂贸tnia z asystentem.
- Zostaw tych starych nudziarzy, niech si臋 nawet pozabijaj膮. Mamy ciekawsze sprawy.
Frances spurpurowia艂a.
- Prosz臋, aby艣 nigdy wi臋cej nie wyra偶a艂 si臋 w ten spos贸b. Filipie, w przeciwnym razie nie b臋d臋 z tob膮 rozmawia膰.
*
Kiedy wracali z teatru, rolls-royce Mortimer贸w utkn膮艂 w korku.
- Zupe艂nie bez sensu ta sztuka Shakespeare'a - w艣cieka艂 si臋 Filip. - Otello jest durniem. Nie zabija si臋 kobiety, kt贸r膮 si臋 kocha.
- Ale偶 to Shakespeare... - zaoponowa艂a Frances.
- No i c贸偶 z tego! To 偶aden argument. Frances by艂a jednocze艣nie oburzona i rozbawiona. Siadaj膮c, przezornie odsun臋艂a si臋 od m艂odzie艅ca. Samoch贸d posuwa艂 si臋 z trudem po Waterloo Street i wjecha艂 na Waterloo Bridge, przeje偶d偶aj膮c przez Tamiz臋. Skr臋ci艂 w lewo w kierunku Mayfair.
- Nie wracamy jeszcze do domu, Barry - powiedzia艂a Frances. - Musz臋 wpa艣膰 do British Museum. M膮偶 prosi艂 o przywiezienie mu dokument贸w.
Szofer przejecha艂 przez Trafalgar Square i skr臋ci艂 na p贸艂noc, w kierunku Tottenham Court Road. Zastanawia艂 si臋 nad najkr贸tsz膮 drog膮. Codziennie odwozi艂 sir Johna Arthura do biura, znajduj膮cego si臋 w administracyjnej2 przybud贸wce przylegaj膮cej do British Museum.
- Czy zechcia艂by艣 mi towarzyszy膰, Filipie? Wiesz, jak nie lubi臋 tego miejsca...
- O nie. Nie chc臋 nawet s艂ysze膰 o tym biurze.
- Pope艂ni艂e艣 ma艂e g艂upstwo - powiedzia艂a Frances uspokajaj膮cym tonem. - Nikt ju偶 o tym nie pami臋ta. Jaka偶 lekkomy艣lno艣膰, skra艣膰 ma艂膮 rze藕b臋 egipsk膮... Nie by艂o 偶adnych szans, by zosta艂o to nie zauwa偶one. I do czeg贸偶 by艂o ci to potrzebne?
- Kto mo偶e mie膰 pewno艣膰, 偶e zna 偶ycie innego cz艂owieka? Moja noga wi臋cej nie postanie w tym przekl臋tym biurze.
- Nie o to ci臋 prosz臋 - zaprotestowa艂a. - Solennie obieca艂am twojemu ojcu, 偶e zabroni臋 ci tam wchodzi膰. Wystarczy, 偶e zaczekasz na mnie na pode艣cie schod贸w. Nie zajmie mi to wiele czasu.
Filip przysun膮艂 si臋 do niej.
- Boisz si臋?
- Tak - przyzna艂a szczerze. - Te sarkofagi, ci zmarli, kt贸rym zak艂贸cono wieczny sen... to wszystko mnie niepokoi. Zw艂aszcza od czasu znikni臋cia tej mumii...
Frances zawsze by艂a szczera, nie ukrywa艂a swoich s艂abo艣ci. Jej dusza by艂a r贸wnie przejrzysta jak spojrzenie. Filip przesun膮艂 d艂o艅 w kierunku jej d艂oni. Zauwa偶y艂a to i natychmiast odsun臋艂a swoj膮.
- P贸jdziesz ze mn膮, Filipie?
Nad膮sany, zaszy艂 si臋 w swoim k膮cie. Rolls-royce skr臋ci艂 w Great Russel Street, zbli偶aj膮c si臋 do celu.
*
Klucz zazgrzyta艂 w zamku ma艂ych drzwi wychodz膮cych na uliczk臋, nad kt贸r膮 dominowa艂o masywne domostwo Mortimer贸w. Niewyra藕na posta膰, upewniwszy si臋, 偶e nikt jej nie obserwuje, wesz艂a na teren rezydencji i omijaj膮c 偶wirow膮 alej臋, posuwa艂a si臋 wzd艂u偶 tylnej 艣ciany domu. Agata Lillby bezszelestnie dotar艂a do pomieszczenia gospodarczego. Zdj臋艂a p艂aszcz i przemoczone buty. R贸wnie cicho wejdzie teraz marmurowymi schodami do swego pokoju.
Wzdrygn臋艂a si臋 na d藕wi臋k podniesionych g艂os贸w. Tak jak przypuszcza艂a, lord Mortimer i Eliot Tumberfast kontynuowali sprzeczk臋. Odruchowo uda艂a si臋 w kierunku gabinetu. Chcia艂a si臋 upewni膰, 偶e nie wydarzy艂o si臋 nic z艂ego.
Nagle drzwi si臋 otworzy艂y. Agata przywar艂a do 艣ciany. Ujrza艂a plecy lorda Mortimera, kt贸ry jakby chcia艂 zagrodzi膰 drog臋 swemu go艣ciowi.
- Nie ma mowy, aby pan teraz wyszed艂, Tumberfast - powiedzia艂. - Pa艅skie wyja艣nienia s膮 niewystarczaj膮ce. Po powrocie 偶ony z British Museum b臋d臋 mia艂 dow贸d na to, 偶e pan k艂amie. Prosz臋 usi膮艣膰.
Lord Mortimer wytar艂 nos i zatrzasn膮艂 drzwi. Agata, odzyskuj膮c oddech, przez d艂u偶sz膮 chwil臋 sta艂a nieruchoma. W ko艅cu posz艂a do swojego pokoju, gdzie powinna by艂a ju偶 od dw贸ch godzin spa膰.
*
Ciemnoczerwony rolls-royce zatrzyma艂 si臋 przed trzypi臋trowym betonowym budynkiem, w kt贸rym mie艣ci艂y si臋 dzia艂y administracyjne i gabinety samodzielnych pracownik贸w naukowych British Museum.
- Zajmie mi to niewiele czasu - powiedzia艂a Frances do szofera. - P贸jdziesz ze mn膮, Filipie?
M艂odzieniec by艂 nadal nad膮sany, udawa艂, 偶e nie s艂yszy.
- Trudno. P贸jd臋 sama. Widz臋, 偶e nie masz odwagi.
Frances sama otworzy艂a drzwi samochodu, wyprzedzaj膮c Barry'ego. Tego wieczoru pani Mortimer by艂a zdenerwowana. Zaciskaj膮c klucze w prawej d艂oni, skierowa艂a si臋 do drzwi podobnych do tych, kt贸re prowadz膮 do rezydencji brytyjskiego premiera na Downing Street. Deszcz pada艂 coraz mocniej. Frances wsun臋艂a klucz do zamka, gdy nagle tu偶 obok pojawi艂a si臋 jaka艣 posta膰.
- Poczekaj, Frances!
Kobieta wzdrygn臋艂a si臋. To by艂 Filip.
- No, nareszcie - powiedzia艂a.
Usi艂owa艂a u艣miechn膮膰 si臋 swobodnie, lecz Filip zauwa偶y艂, 偶e jest spi臋ta i czuje si臋 nieswojo. Spieszno jej by艂o wykona膰 ma艂o przyjemne zadanie. Drzwi otwiera艂y si臋 na korytarz, na kt贸rego 艣cianach wisia艂y tablice informacyjne. Weszli do w膮skiego, s艂abo o艣wietlonego przej艣cia, sk膮d prowadzi艂y schody na pi臋tra. U ich podn贸偶a znajdowa艂 si臋 rodzaj dy偶urki. Z czo艂em opartym na ostatnim wydaniu 鈥淒aily Telegraph" - mi臋dzy przepisow膮 s艂u偶bow膮 czapk膮 a termosem - stra偶nik J. J. Battiscombe spa艂 beztroskim snem. Frances 偶al by艂o go budzi膰, ale nale偶a艂o dope艂ni膰 formalno艣ci.
- Panie Battiscombe...
呕adnej reakcji. Emerytowany wojskowy wci膮偶 jeszcze czu艂 nienasycon膮 potrzeb臋 snu po zbyt wielu nocach sp臋dzonych pod spadaj膮cymi bombami. Filip nie by艂 tak delikatny. Potrz膮sn膮艂 stra偶nikiem, kt贸ry otworzy艂 przera偶one oczy, poszuka艂 czapki, w艂o偶y艂 j膮 na g艂ow臋 i machinalnie otworzy艂 ksi臋g臋 rejestr贸w.
- Pani Mortimer...
Na widok Frances zapomnia艂 o przestrachu. Przytomniej膮c, na powr贸t sta艂 si臋 wzorowym urz臋dnikiem.
- Przepraszam... Zobowi膮zany jestem dope艂ni膰 formalno艣ci. Tak偶e pan...
- Filip jest synem lorda Mortimera - wyja艣ni艂a Frances.
J.J. Battiscombe nie mia艂 pami臋ci wzrokowej, a ponadto nie 偶ywi艂 szczeg贸lnej sympatii dla jedynaka, kt贸ry nie szed艂 艣ladami ojca. Zapisa艂 godzin臋: 23.31, i poda艂 go艣ciom ksi臋g臋 oraz pi贸ro.
- Lord Mortimer znowu czego艣 zapomnia艂?
- Nie - odpar艂a Frances. - Jest chory. Nie przyjdzie do biura przez kilka dni, a potrzebne mu s膮 pewne dokumenty.
Po raz drugi w przeci膮gu miesi膮ca Frances Mortimer zjawi艂a si臋 w administracyjnej cz臋艣ci British Museum. Poprzednio przysz艂a zabra膰 notatki na jak膮艣 konferencj臋 - lord Mortimer, zatrzymany na seminarium. zmuszony by艂 prosi膰 j膮 o t臋 przys艂ug臋.
- Nie b臋dzie pani sama na pierwszym pi臋trze, pani Mortimer. Jest tam ekipa sprz膮taczek. Hinduski. Nie ma ch臋tnych Anglik贸w, nawet w Whitechapel3, tote偶 zmuszeni jeste艣my zatrudnia膰 byle kogo.
Frances nie zwr贸ci艂a uwagi na zdegustowana min臋 J.J. Battiscombe'a.
- P贸jdziesz ze mn膮? - zapyta艂a Filipa.
M艂odzieniec niech臋tnie wchodzi艂 po schodach. Tani chodnik, 艣ciany pomalowane na be偶owo, atmosfera zamkni臋cia, tak dotkliwa, 偶e a偶 duszna... wszystko to rozp艂yn臋艂o si臋 w jednej sekundzie, gdy spojrza艂 na biodra Frances poruszaj膮cej si臋 z niepowtarzalnym wdzi臋kiem. Pr贸bowa艂 zr贸wna膰 si臋 z ni膮 krokiem, otrze膰 si臋 o ni膮, ale si臋 sp贸藕ni艂. By艂a ju偶 na pode艣cie pierwszego pi臋tra, o艣wietlonego zimnym 艣wiat艂em jarzeni贸wek.
Biuro lorda Mortimera, poprzedzone nisz膮, mie艣ci艂o si臋 po prawej stronie, zaraz za pracowni膮 specjalist贸w od numizmatyki. Przechowywano w niej wielkiej warto艣ci zbi贸r hellenistycznych monet, kt贸ry niedawno odkryto w Egipcie. Naprzeciw by艂 pok贸j Eliota Tumberfasta, asystenta profesora. Zabezpieczone kratami szafy zawiera艂y ci臋偶kie tomiska, s艂owniki, roczniki specjalistycznych czasopism, archiwa.
Z pierwszej niszy wy艂oni艂a si臋 nagle jaka艣 kobieta, Hinduska. W prawej r臋ce nios艂a wiadro, w lewej szmat臋. Przestraszy艂a si臋 na widok Frances. Woda chlusn臋艂a z wiadra na pod艂og臋, a kobieta pochyli艂a si臋 natychmiast, rzucaj膮c szmat臋, jakby chcia艂a co艣 ukry膰.
- Pospieszmy si臋 - ponagli艂 Filip.
Mia艂 nadziej臋, 偶e pierwsze pi臋tro b臋dzie mniej o艣wietlone. Z powodu tych Hindus贸w pracuj膮cych o przedziwnych godzinach nie uda mu si臋 sp臋dzi膰 z Frances kilku chwil we dwoje.
Frances wesz艂a do niszy wype艂nionej stosami skrzy艅 i otworzy艂a drzwi. Filip pozosta艂 w korytarzu, patrz膮c roztargnionym wzrokiem na Hindusk臋, kontynuuj膮c膮 sprz膮tanie przed gabinetem numizmatycznym. Mia艂a na nogach pantofle i porusza艂a si臋 niemal bezszelestnie.
Frances zapali艂a 艣wiat艂o. W pierwszej cz臋艣ci du偶ego pomieszczenia laboratoryjnego sta艂y oparte o 艣cian臋 dwa sarkofagi. Nie mog艂a znie艣膰 tego widoku. Ruszy艂a dalej prosto i przesz艂a przez w艂a艣ciwe laboratorium, ze sto艂ami i ustawionymi na p贸艂kach chemikaliami. W trzeciej cz臋艣ci pomieszczenia mie艣ci艂o si臋 biuro sir Johna Arthura Mortimera. To tutaj w艂a艣nie wielki brytyjski egiptolog przyjmowa艂 najlepszych dyplomant贸w, tych, kt贸rych wybiera艂 do kariery naukowej; tutaj te偶 opracowywa艂 obiekty odkryte podczas prac wykopaliskowych fundacji badawczej, kt贸rej by艂 dyrektorem. Mia艂 tu swoje akta przydatne w ekspertyzach i dokumentacj臋 naukow膮. Szafa, w kt贸rej przechowywa艂 papiery, sta艂a w rogu. Frances otworzy艂a j膮, szukaj膮c wzrokiem czerwonej kartonowej teczki na pierwszej p贸艂ce. Nie dostrzeg艂a jej. Unios艂a jakie艣 akta, po czym przejrza艂a drug膮 p贸艂k臋 i w ko艅cu znalaz艂a to, czego szuka艂a. Poch艂oni臋ta swym zadaniem, nie us艂ysza艂a cichego szmeru - odg艂osu zamykanych drzwi i przekr臋cania klucza w zamku.
W chwili, gdy wyjmowa艂a teczk臋, odnios艂a niemi艂e wra偶enie czyjej艣 obecno艣ci za swymi plecami. Odwr贸ci艂a si臋 nieufnie i zamar艂a z przera偶enia. Nie by艂a w stanie krzycze膰.
Pad艂y dwa strza艂y.
Rozdzia艂 II
W g艂uchej ciszy przybud贸wki B艅tish Museum strza艂y zabrzmia艂y jak gromy. Stra偶nik, kt贸ry nie zd膮偶y艂 jeszcze ponownie pogr膮偶y膰 si臋 we 艣nie, poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Ten d藕wi臋k przypomina艂 mu najgorsze wojenne prze偶ycia. J.J. Battiscombe wyskoczy艂 z dy偶urki.
Zbiegaj膮cy p臋dem ze schod贸w pot臋偶ny m臋偶czyzna wpad艂 na niego z ca艂ym impetem. Twarz mia艂 zakryt膮 szalikiem ods艂aniaj膮cym jedynie ciemne czo艂o. D藕wiga艂 jaki艣 ci臋偶ki przedmiot, wydaj膮cy metaliczne d藕wi臋ki. Oszo艂omiony J.J. Battiscombe nie zauwa偶y艂 niczego poza pospolitym sztruksowym ubraniem. M臋偶czyzna chlusn膮艂 na stra偶nika wod膮 z wiadra, otworzy艂 drzwi i uciek艂.
- Ratunku! Otwiera膰, na pomoc!
Krzyki dochodzi艂y z pierwszego pi臋tra. Stary 偶o艂nierz niepewnym krokiem wszed艂 na schody.
Filip Mortimer jak szalony wali艂 pi臋艣ciami w drzwi gabinetu ojca, krzycz膮c: 鈥淔rances! Frances!" Gdy zauwa偶y艂 stra偶nika, podbieg艂 do niego i z艂apa艂 go za r臋kaw.
- Czy ma pan klucz? Kto艣 tam strzela艂, a drzwi s膮 zamkni臋te! S艂ysza艂em, jak kto艣 upad艂... Frances nie odpowiada!
- Klucz, ja, nie... jest w szafce.
- Niech go pan natychmiast przyniesie!
Z drugiego pi臋tra zesz艂y dwie hinduskie sprz膮taczki. J.J. Battiscombe podbieg艂 do szafki z kluczami, zawieszonej na 艣cianie mi臋dzy gabinetem numizmatycznym a pokojem lorda Mortimera. Zdj膮艂 k艂贸dk臋 i trz臋s膮c膮 si臋 r臋k膮 wzi膮艂 klucz od gabinetu profesora.
- Niech si臋 pan pospieszy - ponagla艂 Filip.
Po drugiej stronie drzwi panowa艂a z艂owieszcza cisza. Sprz膮taczki mamrota艂y co艣 w j臋zyku hindi.
Stra偶nik przekr臋ci艂 klucz. W pokoju by艂o ciemno, w powietrzu unosi艂 si臋 zapach prochu. Mo偶e dlatego, 偶e w pobli偶u wej艣cia sta艂y oparte o 艣cian臋 dwa sarkofagi, miejsce to sprawia艂o wra偶enie grobowca, w kt贸rym zadomowi艂y si臋 nieczyste si艂y.
Filip Mortimer na u艂amek sekundy znieruchomia艂 w progu, po czym wszed艂, poszuka艂 kontaktu i zapali艂 艣wiat艂o. W pierwszej chwili nie zauwa偶y艂 niczego szczeg贸lnego. Przeszed艂 do laboratorium i stan膮艂 jak wro艣ni臋ty w ziemi臋.
To, co zobaczy艂, przypomina艂o senny koszmar. Chcia艂 krzycze膰, lecz g艂os uwi膮z艂 mu w gardle. Na ciele Frances le偶a艂a cz臋艣ciowo rozbanda偶owana mumia z rozwalon膮 g艂ow膮. R臋ka m艂odej kobiety by艂a nienaturalnie wygi臋ta. Z dw贸ch ran w okolicy serca wyp艂ywa艂y stru偶ki krwi. W szeroko otwartych oczach zastyg艂 wyraz nieopisanego przera偶enia.
Za Filipem Mortimerem wszed艂 stra偶nik wraz z trzema kobietami. J.J. Battiscombe zas艂oni艂 twarz, mamrocz膮c: 鈥淏o偶e m贸j, Bo偶e". Hinduski p艂aka艂y, tul膮c si臋 do siebie. Filip sta艂 skamienia艂y. Sprawia艂 wra偶enie. 偶e modli si臋, 偶e oddaje cze艣膰 Frances, 偶e pr贸buje przywo艂a膰 j膮 z otch艂ani nico艣ci.
Pierwszy ockn膮艂 si臋 J.J. Battiscombe.
- Wezw臋 Scotland Yard - oznajmi艂.
*
W kwadrans p贸藕niej na miejsce zbrodni przyby艂 nadinspektor Scott Marlow. Towarzyszy艂o mu dw贸ch inspektor贸w i kilku policjant贸w. W drodze by艂 lekarz s膮dowy oraz ekipa fotograf贸w.
- Ponura sprawa - oceni艂 Marlow, kt贸rego szybka interwencja nie by艂a przypadkowa. Praktycznie dzie艅 i noc przebywa艂 w biurach Scotland Yardu. Powiadomiony przez stra偶nika, natychmiast zareagowa艂 na nazwisko sir Johna Arthura Mortimera, uczonego 艣wiatowej s艂awy.
Nadinspektor poprosi艂 wszystkich o nieopuszczanie budynku, inspektorzy zaj臋li si臋 ustaleniem danych osobowych i pierwszymi przes艂uchaniami.
Marlow, t臋gi pi臋膰dziesi臋cioletni m臋偶czyzna, nie by艂 w stanie oderwa膰 oczu od niesamowitego obrazu, najdziwniejszego w jego policyjnej karierze. Makabryczny widok m贸g艂 sugerowa膰, 偶e zbrodni dokona艂a mumia, z kt贸r膮 Frances Mortimer walczy艂a do ostatniej chwili.
- Przyjecha艂 ambulans - powiedzia艂 jeden z inspektor贸w.
- 艢wietnie. Jak tylko fotografowie i lekarz sko艅cz膮, prosz臋 zabra膰 cia艂o i mumi臋. Prosz臋 zamkn膮膰 pok贸j. Niczego nie dotyka膰. Wszyscy 艣wiadkowie musz膮 pozosta膰 do dyspozycji policji.
Marlow rozlu藕ni艂 pasek spodni, co by艂o u niego oznak膮 zak艂opotania. Zab贸jstwo w British Museum, zamo偶na i wp艂ywowa rodzina, syn Mortimera przera偶ony w stopniu uniemo偶liwiaj膮cym rozmow臋, oniemia艂y stra偶nik, hinduskie sprz膮taczki przej臋te i wystraszone, szofer, kt贸ry widzia艂 uciekaj膮cego m臋偶czyzn臋 z wiadrem w r臋ku i potwierdzaj膮cy zeznanie J.J. Battiscombe'a, kt贸ry zosta艂 popchni臋ty i oblany wod膮... nadinspektor mia艂 ju偶 jaki艣 艣lad. 艢ledztwo dotycz膮ce powszechnie znanej i licz膮cej si臋 rodziny by艂o spraw膮 wyj膮tkowo delikatn膮, w 偶adnym przypadku nie mo偶na pozwoli膰 sobie na jaki艣 fa艂szywy krok. Marlow postanowi艂 osobi艣cie przekaza膰 sir Johnowi Arthurowi Mortimerowi wiadomo艣膰 o tragicznym wydarzeniu.
Pogr膮偶ony w my艣lach, nie poczu艂 nawet padaj膮cego deszczu, gdy przechodzi艂 przez ulic臋 i wsiada艂 do policyjnego samochodu, kt贸ry ruszy艂 w kierunku Mayfair.
*
D藕wi臋k dzwonka pi膮ty ju偶 raz tego wieczoru rozleg艂 si臋 w rezydencji Mortimer贸w. Przebudzi艂 Agat臋 z koszmarnego snu, w kt贸rym usi艂owa艂a wydosta膰 si臋 z zamkni臋tego po obu stronach korytarza. Pospiesznie narzuci艂a szlafrok. Nie mia艂a nawet czasu upi膮膰 w艂os贸w. Budzik wskazywa艂 dwunast膮 dziesi臋膰. Zbieg艂a po schodach. Lord Mortimer sta艂 w progu gabinetu.
- Niech Agata zobaczy, co tam si臋 dzieje. Prawdopodobnie pani zapomnia艂a kluczy.
Dzwonek zad藕wi臋cza艂 ponownie. Pokoj贸wka zesz艂a na d贸艂 i wr贸ci艂a po kr贸tkiej chwili. Gabinet lorda Mortimera ton膮艂 w stosach teczek, ksi膮偶ek i notatek. Twarz Eliota Tumberfasta by艂a przera藕liwie blada. Profesor ko艅czy艂 w艂a艣nie udowadnia膰 mu, 偶e pope艂ni艂 kolejny b艂膮d.
- Prosz臋 pana - odezwa艂a si臋 Agata - to nie pani. To... jaki艣 policjant.
Uczony zmarszczy艂 brwi.
- Czego sobie 偶yczy?
- Zobaczy膰 si臋 z panem... osobi艣cie.
- Niech przyjdzie jutro. Pan Tumberfast zupe艂nie mnie zam臋czy艂. Kt贸ra to godzina... - popatrzy艂 na zegarek. - Bo偶e! Po dwunastej! Na dzisiaj mam ju偶 do艣膰 kretyn贸w!
Eliot Tumberfast, poruszony do 偶ywego, nastroszy艂 si臋 jak kogut.
- Wypraszam sobie...
- Tumberfast, po raz kolejny zabraniam panu podnosi膰 g艂os. Dzi艣 wiecz贸r, m艂ody przyjacielu, przekre艣li艂 pan swoj膮 karier臋. Pozwoli pan, 偶e sobie tego pogratuluj臋. Nauka zosta艂a szcz臋艣liwie pozbawiona jeszcze jednego pomyle艅ca. Niech mi pan wierzy, m贸j raport w pa艅skiej sprawie b臋dzie szczeg贸艂owy. Mam wystarczaj膮co du偶o argument贸w, aby usuni臋to pana z British Museum. A teraz prosz臋 wyj艣膰.
Agata nie wiedzia艂a, gdzie podzia膰 oczy. Eliot Tumberfast zebra艂 swe papiery z tak膮 w艣ciek艂o艣ci膮, 偶e upad艂o mu kilka kartek. Zbieraj膮c, zmi膮艂 je.
- Nie odprowadzam pana.
M艂odzieniec wypad艂 z gabinetu jak huragan i zbieg艂 po marmurowych schodach. Agata schodzi艂a jego 艣ladem. Widzia艂a, jak Eliot otwiera drzwi i popycha grubego policjanta, kt贸remu kaza艂a zosta膰 na podje藕dzie w oczekiwaniu na polecenia sir Johna Arthura.
Nadinspektor Marlow zatoczy艂 si臋, wykonuj膮c p贸艂obr贸t, podczas gdy Eliot Tumberfast znik艂 w deszczowej nocy.
- Pan nie mo偶e ... - zacz臋艂a Agata.
- Pan bezwzgl臋dnie musi mnie przyj膮膰 - odpar艂 zirytowany. - Mam dla niego bardzo wa偶n膮 wiadomo艣膰.
By艂 to ju偶 drugi nieoczekiwany go艣膰, kt贸ry chcia艂 j膮 w podobny spos贸b szanta偶owa膰. Tym razem nie ust膮pi. Nie b臋dzie jaki艣 policjant rz膮dzi艂 si臋 w domu, kt贸rego prowadzenie powierzono jej.
- Lord Mortimer ma gryp臋. W艂a艣nie zako艅czy艂 czterogodzinn膮 dyskusj臋 z tym szale艅cem, kt贸ry pana popchn膮艂. Powinien i艣膰 spa膰.
- Przykro mi niezmiernie, lecz wiadomo艣膰, kt贸r膮 mam dla niego, z pewno艣ci膮 nie pozwoli mu zasn膮膰 - przeci膮艂 Marlow, trac膮c cierpliwo艣膰. - Prosz臋 mnie natychmiast do niego zaprowadzi膰. Chyba 偶e zdecydowana jest pani przeciwstawia膰 si臋 Scotland Yardowi.
Agata uzna艂a, 偶e walczy艂a wystarczaj膮co d艂ugo. Jej honor by艂 uratowany.
- Prosz臋 za mn膮, inspektorze.
- Nadinspektorze.
Marlowowi nie spodoba艂a si臋 ta kobieta. By艂a zbyt pewna siebie. Kiedy wprowadzi艂a go do gabinetu, nie czeka艂, by go zapowiedzia艂a. W takich sytuacjach nale偶a艂o dzia艂a膰 szybko i zdecydowanie. To nie by艂 czas na wymian臋 uprzejmo艣ci. Wyra藕nie zm臋czony profesor rozpuszcza艂 w szklance kolejn膮 aspiryn臋.
- Sir Mortimer - zacz膮艂 policjant ceremonialnie - jestem zmuszony przekaza膰 panu bardzo z艂膮 wiadomo艣膰.
Uczony podni贸s艂 na niego zaniepokojony wzrok.
- W艂amano si臋 do British Museum?
- Nie, sir. Pa艅ska 偶ona... odwagi, panie profesorze....
John Arthur Mortimer podni贸s艂 si臋 powoli. Nagle zda艂 sobie spraw臋 z p贸藕nej godziny i nieobecno艣ci Frances i syna.
- Frances? Wypadek?
- Nie, sir. Zab贸jstwo.
Widz膮c przejmuj膮cy b贸l rysuj膮cy si臋 na twarzy s艂ynnego egiptologa, nadinspektor pomy艣la艂, 偶e uderzenie by艂o zbyt mocne. Czu艂, 偶e zachowa艂 si臋 niezr臋cznie.
Sprawa ta b臋dzie wymaga膰 wielkiej delikatno艣ci i ostro偶no艣ci. Prawdopodobnie trzeba b臋dzie zatrudni膰 przy niej eksperta. I zapewne b臋dzie to Higgins.
Rozdzia艂 III
Higgins - ostatni potomek wybitnej rodziny, ma艂o, niestety, znanej, cho膰 mog艂o z niej by膰 dumne Zjednoczone Kr贸lestwo 艂膮cznie z reszt膮 艣wiata - powr贸ci艂 do domu po porannym spacerze. Siedziba rodu Higgins贸w mie艣ci艂a si臋 na p贸艂noc od Londynu, w hrabstwie Glou-cestershire, w ma艂ej wiosce o wyszukanej nazwie 鈥淭he Slaughterers"4 , co w przypadku emerytowanego g艂贸wnego inspektora Scotland Yardu mog艂oby wydawa膰 si臋 niestosowne. Jednak偶e w tym uroczym miejscu od dawna ju偶 nie mieszkali 偶adni zab贸jcy.
Higgins odszed艂 na wcze艣niejsz膮 emerytur臋 z wa偶kich powod贸w: weekendy nie wystarcza艂y mu ju偶 na prace zwi膮zane z przycinaniem r贸偶, r膮baniem drew i piel臋gnowaniem trawnika oraz na czytanie dzie艂 wybitnych autor贸w. Nie odpowiada艂o mu ju偶 nowoczesne 偶ycie z nadmiern膮 ilo艣ci膮 bod藕c贸w. Nie wierzy艂 te偶 zbytnio w reinkarnacj臋, postanowi艂 wi臋c delektowa膰 si臋 czasem, kt贸ry mu pozosta艂, sp臋dzaj膮c go na ziemi przodk贸w.
Przeszed艂 przez drewniany mostek nad strumykiem Eye. Jego rezydencja by艂a bez w膮tpienia najpi臋kniejszym okazem architektury w Dolnym Slaughter. Jak偶e si臋 oprze膰 urokowi muru z bia艂ego kamienia, ganku podpartego dwiema kolumnami, XVIII-wiecznych okien o ma艂ych kwadratowych szybkach wyznaczaj膮cych rytm dw贸ch pi臋ter wed艂ug zasady z艂otego podzia艂u, dachu krytego ciemnoszarym po艂yskliwym 艂upkiem, wysokich kamiennych komin贸w? Jak偶e nie delektowa膰 si臋 uspokajaj膮c膮 obecno艣ci膮 stuletnich d臋b贸w, dyskretnym szemraniem strumyka, sprzeczkami srok i rudzik贸w, szelestem opadaj膮cych li艣ci, ta艅cz膮cych na wietrze? Dla Higginsa The Slaughterers to by艂 po prostu raj.
Wszed艂 bezszelestnie, aby nie zauwa偶y艂a go gospodyni Mary, postawna kobieta lat siedemdziesi臋ciu. Nie by艂o jej w salonie.
Higgins - 艣redniego wzrostu, raczej kr臋py, o ciemnych w艂osach, posiwia艂ych skroniach i szpakowatych w膮sach, dobrotliwy, o lekko z艂o艣liwym a zarazem dociekliwym spojrzeniu - sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka powolnego i troch臋 oci臋偶a艂ego, ale porusza艂 si臋 bezg艂o艣nie. Wed艂ug astrologii chi艅skiej urodzony pod znakiem kota, posiada艂 kocie zalety, aczkolwiek pozbawiony by艂 w艂a艣ciwych tym zwierz臋tom wad.
Zdj膮艂 trencz zapinany na drewniane guziki i usiad艂 w rodowym fotelu, kt贸ry cicho skrzypn膮艂 pod jego ci臋偶arem. Ostatnie wydanie 鈥淭imesa" le偶a艂o tu偶 obok, na niskim stoliku z drzewa sanda艂owego. Pami膮tka z Indii. Wzi膮艂 gazet臋. Zdenerwowa艂 si臋, widz膮c, 偶e brak na niej opaski - Mary kolejny raz przeczyta艂a 鈥淭imesa" jako pierwsza, a nast臋pnie ponownie go z艂o偶y艂a, my艣l膮c, 偶e Higgins tego nie zauwa偶y. A przecie偶 to nie ona, ale on by艂 abonentem. P艂aci艂, by by膰 pierwszym odbiorc膮 wiadomo艣ci.
Przejrza艂 鈥淭imesa", jedyne 藕r贸d艂o informacji, z jakiego korzysta艂. Nie darzy艂 zaufaniem tego wszystkiego, co nazywano mediami audiowizualnymi. Wojny, nic nie wnosz膮ce spotkania dyplomat贸w, kryzys gospodarczy, przegrana Anglii w meczu pi艂ki no偶nej, spadek gie艂dowych cen kakao... nic dobrego.
Wielka afera, kt贸ra tydzie艅 wcze艣niej poruszy艂a ca艂y kraj, nie schodzi艂a z pierwszych stron. Zab贸jstwo Frances Mortimer przedstawiano jako najbardziej tajemnicze morderstwo stulecia. W zwi膮zku z tym, 偶e na zw艂okach le偶a艂a zbezczeszczona mumia, rozwa偶ano ewentualno艣膰 mordu rytualnego. M贸wi艂o si臋 znowu o zem艣cie faraon贸w, wymieniano liczne ofiary przekle艅stwa Tutenchamona. Zaw贸d profesora sir Johna Artura Mortimera, znanego egiptologa, nie m贸g艂 tu by膰, oczywi艣cie, bez znaczenia. Podkre艣lano te偶 niezwyk艂膮 urod臋 pani Mortimer. Jaka偶 zwyrodnia艂a my艣l mog艂a zrodzi膰 a偶 takie okrucie艅stwo? Na szcz臋艣cie Scotland Yard by艂 ju偶 na tropie przest臋pcy. Nadinspektor Scott Marlow zapowiedzia艂 na jutro konferencj臋 prasow膮. Zatrzymanie sprawcy mia艂o by膰 kwesti膮 godzin. Higgins z艂o偶y艂 鈥淭imesa", lekko oburzony. Nie szanowano niczego. Nawet mumie nie mia艂y prawa do wiecznego spoczynku.
Troch臋 egoistycznie - cho膰 sobie tego nie wyrzuca艂 - Higgins delektowa艂 si臋 przytuln膮 cisz膮 swego domu, mi臋kko艣ci膮 perskiego dywan, ciep艂em boazerii, 艣wiat艂em p艂omieni ta艅cz膮cych w kamiennym kominku. Niczego nie lubi艂 tak jak deszczu i mg艂y, kt贸re sk艂ania艂y, by szuka膰 schronienia w czterech 艣cianach i cieszy膰 si臋 w艂asnym 艣wiatem.
O dziewi膮tej siedemna艣cie, jak ka偶dego ranka, w salonie pojawi艂a si臋 Mary, nios膮c tac臋 z serwisem do herbaty. By艂a to jej godzina. Zawsze odmawia艂a podporz膮dkowania si臋 d藕wi臋kowi dzwonka, oceniaj膮c to jako poni偶aj膮ce. Gospodyni to nie s艂u偶膮ca. Mrucz膮c pod nosem, nape艂ni艂a fili偶ank臋 i postawi艂a j膮 na stoliku, po czym wr贸ci艂a do kuchni.
Przy swych siedemdziesi臋ciu latach Mary zachowa艂a jeszcze ca艂kowit膮 sprawno艣膰. Prze偶y艂a obie wojny ze stoicyzmem prawdziwej angielskiej gospodyni. Nieustannie narzekaj膮c i burcz膮c, trzyma艂a wszystko w ryzach i przechodzi艂a przez 偶ycie z niewzruszon膮 pewno艣ci膮 siebie, w艂a艣ciw膮 ludziom wierz膮cym w Boga i Angli臋. Zdaniem Higginsa nie darzy艂a sympati膮 policyjnego stanu, lecz niezr臋cznie by艂oby porusza膰 z ni膮 ten temat.
Ostro偶nie wypi艂 艂yk herbaty. Nap贸j tym razem przyrz膮dzony by艂 prawie dobrze. Niekiedy Mary u偶ywa艂a do gotowania wody z kranu, aby nie chodzi膰 do studni. A tylko woda ze studni dawa艂a herbacie zno艣ny smak. Zno艣ny dla Higginsa, kt贸ry nigdy nie odwa偶y艂 si臋 przyzna膰, 偶e tak naprawd臋 nie cierpi herbaty. Jak dot膮d nikt si臋 jeszcze tego nie domy艣li艂.
Wyci膮gaj膮c szyj臋, sprawdzi艂, czy Mary nie kr臋ci si臋 w pobli偶u. Pewnym i precyzyjnym ruchem wyla艂 zawarto艣膰 fili偶anki do doniczki z geranium. Nie znosi艂 tej ro艣liny i nie rozumia艂, dlaczego gospodyni po艣wi臋ca jej tyle uwagi.
Po chwili uda艂 si臋 do swej prywatnej kuchni, urz膮dzonej w prawym skrzydle domu. Nigdy nie wchodzi艂 niespodziewanie do tej, w kt贸rej kr贸lowa艂a Mary, ona zreszt膮 odwzajemnia艂a si臋 tym samym. W piekarniku dopieka艂 si臋 艂oso艣 w cie艣cie - kulinarna specjalno艣膰 Higginsa. Delikatny d藕wi臋k dzwonka powiadomi艂, 偶e potrawa jest ju偶 gotowa. Higgins wy艂膮czy艂 gaz, otworzy艂 szklane drzwiczki i wy艂o偶y艂 smakowity kawa艂ek na talerz z prawdziwej porcelany z Limoges. Do kuchni godnie wszed艂 wspania艂y syjamczyk o chwalebnym imieniu Trafalgar. Po dwukrotnym otarciu si臋 o 艂ydki swego pana i niewolnika, z apetytem zabra艂 si臋 do jedzenia. Higgins odetchn膮艂 z ulg膮. Obawia艂 si臋, 偶e nowy przepis nie znajdzie uznania u Trafalgara, jedynej istoty, do kt贸rej mia艂 niejakie zaufanie.
Nadszed艂 czas przyjrze膰 si臋 Marie-Charlotte, nowej odmianie australijskiej r贸偶y, kt贸r膮 Higgins planowa艂 skrzy偶owa膰 z klasyczn膮 odmian膮 Kr贸lowej Wiktorii.
Mia艂 nadziej臋, 偶e uzyska w ten spos贸b niespotykany 偶贸艂ty kolor. Wychodz膮c z kuchni, zauwa偶y艂 Mary z miote艂k膮 z pi贸r w r臋ce.
- Telefon - mrukn臋艂a.
Higgins opiera艂 si臋 natr臋tnej inwazji telefonu, telewizji, magnetofonu i innych urz膮dze艅, mniej lub bardziej przeznaczonych do zak艂贸cenia domowego spokoju, Mary za艣 wytrwale zwalcza艂a t臋 zacofan膮 postaw臋. Osi膮gni臋to kompromis - rezydencja zosta艂a po艂膮czona z reszt膮 艣wiata za pomoc膮 telefonu, ale aparat zainstalowano w kuchni gospodyni.
- Do mnie?
Mary nie odpowiedzia艂a. Je偶eli uprzejmie poinformowa艂a Higginsa, to czy偶 nie by艂o oczywiste, 偶e telefon by艂 w艂a艣nie do niego? W takim przypadku mia艂 prawo wej艣膰 do jej kr贸lestwa. Przechodz膮c, rzuci艂 okiem na u偶ywane przez ni膮 produkty. S贸l by艂a zawsze morska, pieprz zielony. Wo艂owina gotowana w mi臋cie wygl膮da艂a bardzo niepokoj膮co. Podni贸s艂 s艂uchawk臋.
- Higgins, s艂ucham.
- Tutaj Scott Marlow. Nie przeszkadzam?
- Gratuluj臋 sukces贸w w prowadzonym dochodzeniu, nadinspektorze.
Zapad艂a chwila ciszy.
- Czy zgodzi si臋 pan wpa艣膰 na herbat臋 do Scotland Yardu, drogi Higginsie?
Emerytowany g艂贸wny inspektor lew膮 r臋k膮 podkr臋ci艂 w膮sa.
- Rozwa偶臋 to.
- Czy m贸g艂by pan rozwa偶y膰 to dzisiejszego popo艂udnia?
Rozdzia艂 IV
Higgins w dwurz臋dowym granatowym garniturze, kt贸ry le偶a艂 jak ula艂 dzi臋ki kunsztowi jego osobistego krawca z atelier 鈥淪tovel & Mason", wchodzi艂 schodami wiod膮cymi do biura nadinspektora Scotta Marlowa. Nigdy nie korzysta艂 z windy w tym nowoczesnym budynku Scotland Yardu. Zawsze mog艂a si臋 zdarzy膰 jaka艣 awaria lub przerwa w dostawie pr膮du.
Biuro Marlowa znajdowa艂o si臋 na czwartym pi臋trze. Scotland Yard bardzo si臋 zmieni艂. Nic tylko komputery, pliki, oprogramowania, twarde dyski, kasety wideo, ekspertyzy! Mo偶na si臋 spodziewa膰, 偶e wkr贸tce nawet przest臋pstwa b臋d膮 zaprogramowane, zanim si臋 je pope艂ni. Policja Jej Kr贸lewskiej Mo艣ci wkracza艂a w er臋 technologiczn膮 zarezerwowan膮 dla inspektor贸w z licznymi dyplomami, bez w膮tpienia lepiej przygotowanych do rozwi膮zywania skomplikowanych r贸wna艅 ni偶 do tropienia zbrodni. Higgins zdecydowa艂 raz na zawsze, 偶e nie b臋dzie stara艂 si臋 zrozumie膰 post臋pu, poniewa偶 post臋p nie stara si臋 zrozumie膰 cz艂owieka. Ponadto w tej dziedzinie by艂o ju偶 wystarczaj膮co du偶o specjalist贸w.
Wielu policjant贸w rozpozna艂o znajom膮 sylwetk臋. Pozdrawiali go skinieniem g艂owy.
Biuro nadinspektora Marlowa by艂o podobne do pozosta艂ych. Nowoczesne meble, lampa na gi臋tkim pa艂膮ku, popielniczka z pomara艅czowego plastyku, szklane przepierzenie oddzielaj膮ce zwierzchnika od podw艂adnych. Na p艂ycie z dymnego szk艂a s艂u偶膮cej jako st贸艂 do pracy - dyskietka. 呕adnych papier贸w, gumki czy bibu艂y. 艢wiat nowoczesnej policji. Scott Marlow, spostrzeg艂szy Higginsa, jakby zagubionego w tych nowych dekoracjach, wyszed艂 mu naprzeciw.
- Dzi臋kuj臋, 偶e pan przyszed艂.
- Przepraszam za sp贸藕nienie na herbat臋.
- To bez znaczenia.
Marlow by艂by wysoce zak艂opotany, gdyby musia艂 zaproponowa膰 Higginsowi fili偶ank臋 鈥淒arjeelinga" lub 鈥淓ari Greya". Jego termos zawiera艂 jedynie szkock膮 whisky po艣ledniej jako艣ci, co zreszt膮 pozyska艂o mu w Yardzie dyskretny przydomek 鈥淧odw贸jny Scott". Nadinspektor nie by艂 pijakiem. Nigdy nie pi艂 rano, 艣wiadom, 偶e taki zwyczaj rujnuje zdrowie, natomiast tradycyjna godzina 鈥渢ea time" wydawa艂a mu si臋 odpowiednia do 艂ykni臋cia niezb臋dnego wzmacniacza. Higgins 艣wiadomie zjawi艂 si臋 ju偶 po tym czasie.
Higgins i Scott Marlow nie nale偶eli do tego samego towarzystwa, niemniej szanowali si臋 wzajemnie. Higgins ceni艂 logiczne my艣lenie i skrupulatno艣膰 nadinspektora, Marlow za艣 uwa偶a艂, 偶e Higgins - kt贸rego ambicje wydawa艂y mu si臋 zdecydowanie zani偶one - jest niezr贸wnanym 艣ledczym. Mimo wysokiego stanowiska nadinspektora, o wiele wy偶szego w hierarchii od stopnia Higginsa, Marlow cierpia艂 na kompleks ni偶szo艣ci.
- Drogi Higgins, mam dla pana niespodziank臋. Zanim pan si膮dzie, czy m贸g艂by pan spojrze膰 w lewo, ponad rz臋dem rocznik贸w?
Po drugiej stronie szyby Higgins dostrzeg艂 wn臋trze wzbudzaj膮ce zaufanie - normalne miejsce pracy z bibliotek膮, szaf膮 z drewna i marmurow膮 lamp膮 z 鈥渃ywilizowanym aba偶urem", stoj膮c膮 na czere艣niowym biurku.
- 艢wietny pomys艂 z tym zachowaniem 艣ladu tradycji, kt贸ra przyczyni艂a si臋 do chwa艂y Yardu. Historia b臋dzie panu wdzi臋czna, nadinspektorze. Zawsze mia艂em sentyment do mojego starego biurka. Nie chcia艂bym jednak zabiera膰 panu zbyt wiele czasu. Ta konferencja prasowa...
- Rzeczywi艣cie jestem bardzo zaj臋ty. Kupa papier贸w, mn贸stwo obowi膮zk贸w, a do tego jeszcze ta sprawa Mortimer贸w...
- My艣li pan wkr贸tce zatrzyma膰 zab贸jc臋?
- To sprawa godzin.
- Z przyjemno艣ci膮 stwierdzam, 偶e Scotland Yard nie straci艂 swej legendarnej skuteczno艣ci dzia艂ania. Mam nadziej臋, 偶e zeznania Barry'ego, szofera Mortimer贸w, i J.J. Battiscombe'a, nocnego str贸偶a, by艂y decyduj膮ce?
Higgins zna艂 spraw臋 jedynie z 鈥淭imesa", nie licz膮c plotek i przedziwnych hipotez publikowanych w popularnym brukowcu, czytywanym przez Mary. Higgins pozwala艂 sobie na pobie偶n膮 lektur臋 tego rodzaju pism, gdy Mary k艂ad艂a si臋 spa膰.
- Tak jest. Obserwacja i logika. Jedna z hinduskich sprz膮taczek, Indira Li, nie odda艂a swego wiadra prze艂o偶onej. Nie potrafi艂a te偶 wyja艣ni膰, co si臋 z nim sta艂o. A przecie偶 m臋偶czyzna, kt贸ry zderzy艂 si臋 ze stra偶nikiem i kt贸rego widzia艂 szofer, d藕wiga艂 wiadro.
- St膮d pa艅skie przypuszczenia...
- Zrozumia艂em to wtedy, kiedy numizmatycy stwierdzili kradzie偶 rzadkiego zbioru helle艅skich monet. Skarb ukryto w wiadrze. Badaj膮c przesz艂o艣膰 Indiry Li, 艂atwo stwierdzi膰, 偶e zatrudniona by艂a kolejno w dw贸ch prowincjonalnych muzeach, do kt贸rych w艂amano si臋 zesz艂ego roku.
- My艣li pan o gangu antykwariuszy... Scott Marlow nie kry艂 zadowolenia.
- No w艂a艣nie! To ten gang ogo艂oci艂 ponad pi臋膰dziesi膮t dom贸w. Pokaza艂em fotografi臋 Indiry ofiarom kradzie偶y. Wielu j膮 rozpozna艂o. S艂u偶膮ca, opiekunka dzieci, listonoszka, robotnica rolna, i co tam jeszcze... nasza Hinduska mia艂a dar metamorfozy. Przygotowywa艂a teren swemu szefowi. Zabieraj膮c si臋 do British Museum, mieli nadziej臋 dokona膰 najwi臋kszego skoku w swojej karierze. Do pe艂nego obrazu brakuje tylko jednego jeszcze szczeg贸艂u: nazwiska zbieg艂ego m臋偶czyzny. Indira odmawia zezna艅, ale to tylko sprawa czasu.
- Cierpliwo艣ci nigdy za wiele - zauwa偶y艂 Higgins. - A propos, czy odnaleziono klucz, kt贸rym pani Mortimer otworzy艂a drzwi gabinetu m臋偶a?
- Nie. Nie by艂o go przy niej. Przeszukali艣my wszystko, bez skutku. Wo艂a艂bym zreszt膮 znale藕膰 narz臋dzie zbrodni.
- Trzeba by niew膮tpliwie przeszukiwa膰 Tamiz臋 przez wiele lat.
- Te偶 tak mi si臋 wydaje - przyzna艂 nadinspektor.
-A kule?
- Zwyczajne. Dwie w samym sercu. Celne strza艂y.
- Czyli, w konsekwencji, 偶adnej nadziei z tej strony. A sekcja?
- Nie wnios艂a nic szczeg贸lnego. Pani Mortimer niczego specjalnego nie za偶y艂a.
- A w sprawie bardziej delikatnej...
- 呕adnych 艣lad贸w stosunku w godzinach poprzedzaj膮cych 艣mier膰 - odpowiedzia艂 Marlow.
- W sprawie pani Mortimer za ma艂o by艂o konkretnych element贸w i materialnych dowod贸w pozwalaj膮cych na logiczne wnioski. By艂a te偶 mumia, ale c贸偶 mo偶na by艂o wydedukowa膰 z podobnej wskaz贸wki? To jedynie nieprawdopodobny detal, godny taniego horroru.
Lepiej by艂o o tym nie m贸wi膰.
- A gdyby艣my porozmawiali o mumii? - rzuci艂 cicho Higgins z podejrzanie niewinnym wyrazem twarzy.
- Okropna. Poszarpana tak, jakby kto艣 czego艣 w niej szuka艂. To smutne stwierdzenie, ale wol臋 ju偶 zw艂oki pani Mortimer.
Uroda Frances nie wywiera艂a 偶adnego wra偶enia na Scotcie Marlowie. Jedyn膮 znajduj膮c膮 uznanie w jego oczach kobiet膮 by艂a kr贸lowa Anglii - El偶bieta H. To dla niej wst膮pi艂 do policji i systematycznie pi膮艂 si臋 w g贸r臋. Mo偶e kt贸rego艣 dnia dost膮pi zaszczytu odpowiedzialno艣ci za Jej bezpiecze艅stwo w Pa艂acu Bu-ckingham.
- Jest jeden wa偶ny element, kt贸ry na razie nie wyszed艂 poza akta tej sprawy - wyjawi艂 Marlow. - Jak zwykle podda艂em badaniu przedmioty osobistego u偶ytku 艣wiadk贸w. Mam ju偶 dow贸d, 偶e kradzie偶 zosta艂a przygotowana wcze艣niej.
- Ach tak? - zdziwi艂 si臋 Higgins, podczas gdy nadinspektor zamilk艂 dla wi臋kszego efektu.
- Termos nocnego str贸偶a zawiera艂 herbat臋 z narkotykiem.
Nadinspektor dobrze wiedzia艂, 偶e termos mo偶e zawiera膰 r贸偶ne napoje, niemniej Higgins doceni艂 jego pedantyczno艣膰. Ten szczeg贸艂 by艂 rzeczywi艣cie bardzo istotny.
- Znale藕li艣my 艣lady lekkiego 艣rodka nasennego - ci膮gn膮艂 Marlow. - J.J. Battiscombe twierdzi, 偶e nigdy czego艣 takiego nie za偶ywa艂. Tak wi臋c u艣piono go, co zreszt膮 potwierdza zeznanie syna Mortimera. - Je偶eli... mo偶na to nazwa膰 zeznaniem.
- Dlaczego?
- Filip Mortimer nie wychodzi ze swojego pokoju. Jest za艂amany, w stanie szoku. Wyra偶a si臋 niesk艂adnie.
- Wygodne to, kiedy trzeba odpowiedzie膰 na pytania - wtr膮ci艂 Higgins.
Nadinspektor zmarszczy艂 brwi.
- Drogi Higgins, odnosz臋 wra偶enie, 偶e nie wszystko wydaje si臋 panu jasne w mojej interpretacji zdarze艅.
- Wnioskuj膮c z tego, co wiem, nadinspektorze, rzeczywi艣cie zauwa偶y艂em pewne niejasno艣ci.
- Zgadzam si臋, ale nie ma w tym nic dziwnego. Po tym gangu wszystkiego mo偶na si臋 spodziewa膰. Jak tylko z艂apiemy z艂odzieja, b臋dziemy mie膰 tak偶e zab贸jc臋.
- Dziwne - powiedzia艂 Higgins, drapi膮c si臋 w brod臋.
- Co takiego? - zaniepokoi艂 si臋 Marlow.
- Co艣 mi tu nie pasuje. - Higgins wygl膮da艂 na zak艂opotanego.
- Prosz臋 wyja艣ni膰, drogi panie Higgins.
- Dlaczego z艂odzieje mieliby kra艣膰 mumi臋 i organizowa膰 podobn膮 maskarad臋? I po c贸偶by zabijali pani膮 Mortimer?
- Mo偶e... nie uda艂o im si臋 sprzeda膰 mumii. A pani Mortimer zaskoczy艂a ich, gdy...
- Drzwi gabinetu by艂y zamkni臋te na klucz. Sprz膮taczki, Filip Mortimer i stra偶nik nikogo nie widzieli, gdy weszli do 艣rodka. Nasuwa si臋 pytanie, czy to nie mumia...
- Ale偶 nie, nie pan, Higgins!
Przez ca艂y ubieg艂y tydzie艅 na pierwszych stronach popularnych dziennik贸w zobaczy膰 mo偶na by艂o tytu艂y w stylu: 鈥淢umia morderc膮". Dziennikarze dawali upust fantazji, wysuwaj膮c najbardziej nieprawdopodobne hipotezy - od kl膮twy faraon贸w po zmartwychwsta艂ego pod banda偶ami Kub臋 Rozpruwacza.
- Nie mo偶na lekcewa偶y膰 偶adnej hipotezy, nadinspektorze.
Marlow poblad艂 z przej臋cia.
- Higgins, pan co艣 ukrywa!
- Zastanawiam si臋. Pomijaj膮c obecno艣膰 mumii, wyczuwam w tej sprawie co艣 wyj膮tkowego.
W艂a艣nie tego obawia艂 si臋 nadinspektor, kt贸rego logiczny spos贸b my艣lenia zawodzi艂 w zetkni臋ciu ze wszystkimi zagadkami, jakie wi膮za艂y si臋 z tym zab贸jstwem. I to by艂 prawdziwy pow贸d wezwania Higginsa.
- Czy zechcia艂by pan zaj膮膰 si臋 t膮 spraw膮 razem ze mn膮?
- Zanim panu odpowiem, nadinspektorze, pozwol臋 sobie o co艣 pana poprosi膰.
Scott Marlow wstrzyma艂 oddech.
- W 偶adnym wypadku nie wyra偶am tu w膮tpliwo艣ci co do kompetencji podleg艂ych panu s艂u偶b ani jako艣ci przeprowadzonych przes艂ucha艅. Niemniej czy zezwoli艂by mi pan na rozmow臋 z Indir膮 Li?
Marlow u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Higgins mia艂 opini臋 cz艂owieka potrafi膮cego wyci膮gn膮膰 zeznania nawet od umar艂ych. Sprawa ta mog艂aby wi臋c by膰 rozwi膮zana o wiele szybciej, ni偶 si臋 spodziewa艂.
- Troch臋 to delikatne - certowa艂 si臋, by zachowa膰 pozory. - Ale za艂atwi臋 to panu.
*
Indir膮 Li by艂a niebrzydk膮 kobiet膮 - szczup艂a, ma艂a, troch臋 sp艂oszona, jak ma艂a dziewczynka, kt贸ra pope艂ni艂a jakie艣 du偶e g艂upstwo i boi si臋 przyzna膰 rodzicom.
Higgins usiad艂 naprzeciw niej, dostrzegaj膮c mimochodem wzgl臋dn膮 wygod臋 nowych cel Yardu. Na jego twarzy rysowa艂a si臋 lekka hipokryzja pob艂a偶liwego spowiednika. Zaznajomiony ju偶 by艂 ze wszystkimi danymi 艣ledztwa prowadzonego przez nadinspektora. Marlow przekaza艂 mu ca艂膮 dokumentacj臋.
Wyj膮艂 z kieszeni trzy niezb臋dne przyrz膮dy: czarny notes, o艂贸wek marki 鈥淪taedtler" oraz scyzoryk.
Indir膮 Li spogl膮da艂a nieco zdziwiona, jak Higgins dok艂adnie ostrzy o艂贸wek, nast臋pnie otwiera notes i zapisuje co艣, podczas gdy ona nic jeszcze nie powiedzia艂a.
- Niech pan si臋 nie stara mnie onie艣mieli膰... i tak nic nie powiem.
- A jednak pani m贸wi, panno Li.
Hinduska by艂a prawie doskona艂ym wcieleniem kobiety-dziecka: wra偶liwa, nie przygotowana do trud贸w 偶ycia.
- Na pewno nie艂atwo pani tutaj 偶y膰, z dala od ojczyzny. Mnie te偶 jest trudno oddala膰 si臋 od rodzinnych stron.
Higgins zupe艂nie nie wygl膮da艂 na inspektora przes艂uchuj膮cego podejrzanego. Wzbudza艂 zaufanie jak wyrozumia艂y powiernik.
- Do艣膰 k艂opotliwa jest ta historia z wiadrem. To z tego powodu nadinspektor zatrzyma艂 pani膮 pod zarzutem kradzie偶y. Nie mo偶na mie膰 mu tego za z艂e. To cz艂owiek bardzo rygorystyczny. Ja to co innego. Mo偶e uda nam si臋 doj艣膰 do porozumienia.
- Jak to rozumie膰? - W oczach Indiry pojawi艂 si臋 b艂ysk sprytu.
- Jak pani wygodniej.
- Je艣li zrobi臋 to, czego pan oczekuje, to wypu艣ci mnie pan st膮d? Ma pan tak膮 w艂adz臋?
Higgins skin膮艂 g艂ow膮.
Indira zerkn臋艂a w stron臋 korytarza. W jej spojrzeniu nie by艂o ju偶 skromno艣ci cnotliwej kobiety. Wyzywaj膮cym ruchem podnios艂a si臋 z krzes艂a i zbli偶y艂a do Higginsa. Chwyci艂 j膮 za nadgarstki i zmusi艂, by usiad艂a. Hinduska nic nie rozumia艂a.
- Sko艅czmy t臋 gr臋, panno Li. Niezbyt dobrze opanowa艂a pani rol臋 kobiety-dziecka. A w roli p艂omiennego wampa te偶 nie jest pani najlepsza. Jest pani zawodow膮 z艂odziejk膮, odmawiaj膮c膮 wydania wsp贸lnika. Prawdopodobnie ze strachu przed zemst膮. Powinna pani ba膰 si臋 raczej kolejnego punktu oskar偶enia: wsp贸艂udzia艂 w zab贸jstwie. - Higgins wypowiedzia艂 te s艂owa z naciskiem.
Indira poderwa艂a si臋.
- To nieprawda! Nie mo偶ecie mi niczego udowodni膰...
- To jest pani zdanie - przeci膮艂 Higgins. - Jedno jest pewne: kradzie偶 bezcennej kolekcji monet helle艅skich. To pani je ukrad艂a i ukry艂a w wiadrze. Gratuluj臋 pomys艂u. To genialne - schowa膰 skarb w brudnej wodzie. Na pani nieszcz臋艣cie nadinspektor Marlow jest wyj膮tkowo bystry. Z niejedn膮 spraw膮 ju偶 sobie poradzi艂. Dok艂adnie przejrza艂 pani strategi臋. Wiadro przekaza艂a pani m臋偶czy藕nie, kt贸ry uciekaj膮c, zderzy艂 si臋 ze stra偶nikiem. Zawodowcy z pani talentem mog膮 r贸wnie dobrze dokona膰 morderstwa.
Indira Li zaczyna艂a traci膰 grunt pod nogami. Przes艂uchuj膮cy j膮 cz艂owiek by艂 zbyt spokojny, zbyt metodyczny. Wi臋ksze wra偶enie ni偶 jego s艂owa wywiera艂o na niej jego przenikliwe spojrzenie. Zadawa艂a sobie pytanie, czy przypadkiem nie potrafi odczyta膰 jej my艣li.
- Powinna si臋 pani zastanowi膰. Ofiara, Frances Mortimer, by艂a osob膮 szalenie lubian膮. Nadinspektor Marlow musi szybko wykaza膰 si臋 post臋pami 艣ledztwa. Mo偶e wi臋c zacznie pani m贸wi膰?
M艂oda kobieta zagryz艂a wargi.
- On mnie zabije - wyrzuci艂a z siebie gwa艂townie.
- My艣l臋, 偶e nie powiemy mu o pani zeznaniu. Mo偶liwe, 偶e portret roboczy sporz膮dzony dzi臋ki wskaz贸wkom szofera i stra偶nika wystarczy do identyfikacji.
Ani jeden, ani drugi nie byli w stanie dostarczy膰 偶adnej u偶ytecznej informacji dotycz膮cej wygl膮du uciekiniera, niemniej to ma艂e k艂amstwo rozbudzi艂o nadziej臋 Indiry.
- Je偶eli powiem, czy b臋dzie pan m贸g艂... Teraz nie by艂a ju偶 ani kobiet膮-dzieckiem, ani wampem. Sta艂a si臋 po prostu m艂od膮 hindusk膮 emigrantk膮 o twarzy koloru miodu, o rysach wyostrzonych strachem przed wi臋zieniem, przed zmarnowaniem 偶ycia.
- Nie obiecuj臋 pani nic wi臋cej ponad sprawiedliwo艣膰 mojego kraju. My艣l臋 jednak, 偶e sta膰 go na wyrozumia艂o艣膰.
Indira Li skrzy偶owa艂a palce, zaciskaj膮c je do b贸lu. Higgins nie nalega艂. Przygl膮da艂 si臋 jej jak ojciec witaj膮cy c贸rk臋 po d艂ugiej, zbyt d艂ugiej podr贸偶y.
- Nazywa si臋 William W. Dobelyou. Pochodzi ze Sri Lanki. Kiedy trzy lata temu przyjecha艂am do Londynu, czu艂am si臋 tu zagubiona. My艣la艂am, 偶e znajd臋 prac臋. Nie mia艂am du偶ego wyboru. Albo i艣膰 na ulic臋, albo pracowa膰 dla Dobelyou. Zacz臋艂am kra艣膰... robi艂am to bardzo dobrze. Zabrali艣my si臋 wi臋c za eleganckie domy, w kt贸rych tak bardzo chcia艂abym mieszka膰... Od sze艣ciu miesi臋cy Dobelyou jest w zmowie z antykwariuszami. Skok na British Museum to by艂a dla nas obojga wielka szansa.
- Ten Dobelyou umie pos艂ugiwa膰 si臋 broni膮 paln膮? -zapyta艂 Higgins.
- Tak... on...
- Ju偶 kiedy艣 zabi艂?
Indira nie odpowiedzia艂a od razu, waha艂a si臋. Higgins zostawi艂 jej czas do namys艂u.
- Przysi臋ga艂, 偶e to by艂o w obronie w艂asnej. Dlatego musia艂 uciec ze Sri Lanki. Od tego czasu nie znosi broni.
- Tak s膮dz臋 - zauwa偶y艂 Higgins. - Przypuszczam, 偶e mieszkacie razem?
Kobieta zaczerwieni艂a si臋 lekko i jakby chc膮c pozby膰 si臋 niezno艣nego ci臋偶aru, poda艂a adres we wschodnim Londynie, kt贸ry Higgins starannie zanotowa艂 w notesie.
- Gdy udawa艂a pani sprz膮tanie na pierwszym pi臋trze, nie zauwa偶y艂a pani przechodz膮cej mumii?
Indira szeroko otworzy艂a przestraszone oczy. Higgins nie nalega艂.
- Dzi臋kuj臋 pani, panno Li. Prosz臋 nam zaufa膰. Mog臋 pani膮 zapewni膰, 偶e nie b臋dzie pani oskar偶ona o zab贸jstwo. Co do reszty, nadinspektor Marlow znajdzie z pewno艣ci膮 wiele okoliczno艣ci 艂agodz膮cych.
*
Higgins i Marlow przechadzali si臋 po Bond Street, gdzie by艂y g艂贸wny inspektor ogl膮da艂 wystawy sklepowe, upewniaj膮c si臋, 偶e dobry brytyjski gust jeszcze nie zanik艂. Mia艂 nawet zamiar zam贸wi膰 sobie koszule na miar臋 w firmie Harborow. W pewnej chwili zauwa偶y艂, 偶e nadinspektor z trudem dotrzymuje mu kroku.
- Czy widzia艂 pan te fantazyjne spodnie, nadinspektorze? - zapyta艂, przystaj膮c przed witryn膮 sklepu dla punk贸w. - Nie do wiary. Psuje si臋 m艂odzie偶, zaczynaj膮c od ubior贸w, a potem dobiera si臋 do reszty.
Marlow odzyska艂 oddech.
- Czy w ko艅cu dowiem si臋, dlaczego wyznaczy艂 mi pan spotkanie tutaj? Czeka艂em na pana w Yardzie!
- Nie chcia艂bym panu udziela膰 rad, lecz 偶yje pan w zbyt dusznej atmosferze. Prawda, 偶e ona...
Higgins kichn膮艂. Walczy艂 z gryp膮, a tutaj czyha艂 na niego katar.
- Czy wyci膮gn膮艂 pan co艣 z tej Indiry Li?
Higgins mia艂 nadziej臋, 偶e Harborow nie uleg艂 najnowszej modzie, kt贸ra w kr贸tkim czasie zniszczy艂aby renom臋 przybytku tradycyjnych koszul. Stwierdzaj膮c, 偶e Marlow odzyska艂 si艂y, ruszy艂 do przodu.
- Mi艂a kobieta z tej z艂odziejki. Wydaje mi si臋, 偶e to my jeste艣my winni, nadinspektorze.
- Przepraszam?
- Tak, winni niego艣cinnego przyj臋cia jej w Anglii. Sta艂a si臋 ofiar膮 podejrzanego typa.
- Zna pan jego nazwisko? - niecierpliwi艂 si臋 Marlow.
- Indira boi si臋 pana. Obawia si臋 pa艅skiej surowo艣ci. Jej spraw臋 mo偶na przedstawi膰 w r贸偶ny spos贸b. Wiem, 偶e zna pan dobrych adwokat贸w...
Marlow rozz艂o艣ci艂 si臋. Higgins znowu okazywa艂 s艂abo艣ci, kt贸re zawsze spotyka艂y si臋 z krytyk膮 jego zwierzchnik贸w.
- Oczywi艣cie, ja...
- Obiecuje mi pan?
Nadinspektor, id膮c, podci膮gn膮艂 spodnie.
- Obiecuj臋 - odburkn膮艂.
- Ten cz艂owiek nazywa si臋 William W. Dobelyou. Mam adres. Na pewno ju偶 go tam nie ma, ale my艣l臋, 偶e znajd膮 si臋 tam ciekawe wskaz贸wki.
Marlow zatrzyma艂 taks贸wk臋.
- Szybko, do Yardu! - rzuci艂 do kierowcy.
- Na pa艅skim miejscu - powiedzia艂 Higgins, siadaj膮c - by艂bym ostro偶ny w czasie konferencji prasowej.
- Nie wierzy pan w win臋 tego Dobelyou?
- Ale偶 tak, oczywi艣cie! To z艂odziej. Zatrzymanie go wydaje mi si臋 konieczne.
- Je偶eli uciek艂...
- Je偶eli uciek艂, to znaczy, 偶e si臋 boi.
Marlowa denerwowa艂y niekiedy subtelno艣ci Higginsa. By艂 na dobrym tropie - William W. Dobelyou nie pozostanie d艂ugo na wolno艣ci, Scotland Yard u偶yje wszystkich mo偶liwych 艣rodk贸w.
- Higgins?
- Prosz臋?
- Musz臋 panu powiedzie膰, 偶e znakomicie wywi膮za艂 si臋 pan z zadania.
- Aby by膰 zupe艂nie szczerym, nadinspektorze, nie jestem tak do ko艅ca przekonany. Dlatego te偶 postanowi艂em sp臋dzi膰 t臋 noc w Londynie, aby by膰 gotowym jutro rano.
- Ale... co zamierza pan zrobi膰?
- Uda膰 si臋 na pogrzeb Frances Mortimer.
Rozdzia艂 V
Frances Mortimer nie spisa艂a testamentu i nikt nie zna艂 jej ostatniej woli. M膮偶 zadecydowa艂, 偶e zostanie pochowana w rodzinnym grobowcu w Romney Marsh, ma艂ej miejscowo艣ci w hrabstwie Kent, na wsch贸d od Londynu.
Jesie艅 by艂a ju偶 prawie w pe艂ni, a mimo to pogoda by艂a pi臋kna. S艂o艅ce rozja艣nia艂o ciep艂ym blaskiem 艂agodn膮 ziele艅 艂膮k, na kt贸rych pas艂y si臋 owce. Mieszka艅c贸w wioski zdumia艂 najazd wspania艂ych samochod贸w, elegancki karawan oraz dystyngowany, pogr膮偶ony w smutku orszak 偶a艂obny. Nabo偶e艅stwo odbywa艂o si臋 w starym ko艣ciele. Przyby艂y z Canterbury pastor wyg艂asza艂 d艂ug膮 偶arliw膮 mow臋 pogrzebow膮 ku czci nieboszczki.
Higgins siedzia艂 w g艂臋bi ko艣cio艂a, w pobli偶u chrzcielnicy. Zaskoczony by艂 zar贸wno ciep艂em na zewn膮trz, niezwyczajnym o tej porze roku, jak i ch艂odem panuj膮cym wewn膮trz 艣wi膮tyni. W normalnym 艣wiecie powinno by膰 odwrotnie. Cho膰 po tym, jak zobaczy艂 niekt贸re fantazyjne koszule z ostatniej kolekcji Harborowa, nie by艂 ju偶 pewien, czy istnieje jeszcze normalny 艣wiat. Zw膮tpi艂 we wszystko. Rewizja w mieszkaniu Dobelyou, sprawnie przeprowadzona przez nadinspektora Marlowa, zako艅czy艂a si臋 odkryciem cennych przedmiot贸w nale偶膮cych do w艂a艣cicieli okradzionych dom贸w. Scott Marlow m贸g艂 poszczyci膰 si臋 celnym ciosem wymierzonym w gang antykwariuszy. Teraz nale偶a艂o ju偶 tylko oczekiwa膰 pojmania samego Dobelyou, kt贸ry prawdopodobnie ukrywa艂 si臋 u jednego z paser贸w.
Higgins wynaj膮艂 taks贸wk臋 na koszt Scotland Yardu - nadinspektor, ogromnie zadowolony z wynik贸w jego pracy, nie odm贸wi艂 mu wycieczki do Kentu. Higgins ch臋tnie unikn膮艂by tych zmian temperatury, kt贸re wywo艂ywa艂y b贸le w kr臋gach szyjnych, wzmagane jeszcze niewygod膮 krzese艂. A偶 si臋 nie chcia艂o wierzy膰, 偶e wierni byli w takich warunkach zdolni do modlitwy.
Od pocz膮tku tego smutnego dla Mortimer贸w dnia Higgins obserwowa艂 i s艂ucha艂. Nikt nie zwraca艂 na niego uwagi, tote偶 dowiedzia艂 si臋 z zas艂yszanych rozm贸w, 偶e cz臋艣膰 rodziny 鈥渮apomnia艂a" przyby膰 na pogrzeb, obawiaj膮c si臋 kl膮twy mumii, o kt贸rej by艂o w Anglii coraz g艂o艣niej. Higgins spostrzeg艂 kilka znanych osobisto艣ci z British Museum i ze 艣wiata polityki, przedstawicieli organizacji dobroczynnych oraz nieuniknionych sta艂ych 鈥渂ywalc贸w" wszelkich uroczysto艣ci celebrowanych w 艣ci艣le w膮skim gronie, nie licz膮c dziennikarzy z nie-dy skr臋tny mi aparatami fotograficznymi.
Barry, szofer o wygl膮dzie uwodziciela, czu艂 si臋 chyba raczej nieswojo. Higgins podszed艂 do niego i powiedzia艂 cicho, podczas gdy w 艣wi膮tyni rozleg艂a si臋 偶a艂obna muzyka.
- C贸偶 za straszny dramat, nieprawda? Pani Mortimer by艂a wspania艂膮 kobiet膮.
- Czy pan jest przyjacielem rodziny?
- Powiedzmy: dalszym przyjacielem. Z tego co wiem. Pani Mortimer nie mia艂a wrog贸w... to zab贸jstwo jest zupe艂nie niezrozumia艂e.
- Tak powiadaj膮 - odpar艂 Barry ostro偶nie.
Jaka艣 dama w podesz艂ym wieku odwr贸ci艂a si臋 i zakaszla艂a, spogl膮daj膮c na nich ze z艂o艣ci膮. Zawstydzony Higgins u艣miechn膮艂 si臋 do niej. Obieca艂 sobie wypyta膰 jeszcze szofera o miejsca, kt贸re odwiedza艂a Frances Mortimer. Osoby z tych sfer cz臋sto nie zwracaj膮 uwagi na obecno艣膰 s艂u偶by.
Po sko艅czonej mszy orszak uda艂 si臋 na pobliski cmentarz. Higgins zwr贸ci艂 uwag臋 na czterdziestoletni膮 kobiet臋 o kwadratowej twarzy i zimnym spojrzeniu. Co pewien czas spogl膮da艂a na zegarek. Wygl膮da艂a na znudzon膮, zupe艂nie nie interesowa艂a jej uroczysto艣膰 pogrzebowa. Kiedy przechodzi艂a obok niego, usun膮艂 si臋 na bok. Wygl膮da艂a na kogo艣, komu nie nale偶y stawa膰 na drodze.
- Nie wygl膮da na uprzejm膮 - powiedzia艂 Higgins do Barry'ego.
- Zgad艂 pan. Naprawd臋 jest pan przyjacielem rodziny? - zdziwi艂 si臋 szofer.
Higgins poczu艂, 偶e traci grunt pod nogami.
- Zna艂em w艂a艣ciwie tylko pani膮 Mortimer - odpar艂, przekonany, 偶e nikt ju偶 tego k艂amstwa nie zdementuje.
- Ach tak... nie radz臋 panu zbyt wiele m贸wi膰 o niej z t膮 osob膮. To pokoj贸wka, Agata Lillby. Bardzo by艂a przywi膮zana do pierwszej pani Mortimer.
- A do drugiej nie?
Barry zamilk艂 i zamkn膮艂 si臋 jak ostryga.
- Dlaczego to pana interesuje? - spyta艂 po chwili.
- Jeszcze o tym porozmawiamy - zako艅czy艂 Higgins, oddalaj膮c si臋, by uczestniczy膰 w zako艅czeniu obrz膮dku.
Przygotowywano si臋 do spuszczenia trumny do grobu. Pastor ponownie da艂 upust swemu oratorskiemu talentowi.
Higgins by艂 zadowolony z podr贸偶y. Pozna艂 przynajmniej jedn膮 osob臋, kt贸ra nie lubi艂a Frances Mortimer. Agata Lillby z pewno艣ci膮 nie mia艂a bezpo艣redniego zwi膮zku ze zbrodni膮, ale mog艂a by膰 pomocna przy wyja艣nieniu jej przyczyn.
W pierwszym rz臋dzie orszaku sta艂 sir John Arthur Mortimer z synem Filipem. Higgins znalaz艂 艣wietne miejsce, po lewej stronie, za platanem, sk膮d m贸g艂 spokojnie wszystko obserwowa膰.
Sir John Arthur Mortimer, ubrany w ciemny garnitur, z niezwyk艂膮 godno艣ci膮 znosi艂 偶a艂ob臋. Wysoki, elegancki, by艂 przedstawicielem starej brytyjskiej arystokracji, kt贸rej cz艂onkowie po d艂ugiej i surowej edukacji nauczyli si臋 nie uzewn臋trznia膰 ani rado艣ci, ani smutku. Ten cz艂owiek osi膮gn膮艂 wszystko - i s艂aw臋, i fortun臋. Jednak jego pierwsza 偶ona zgin臋艂a w wypadku samochodowym, a druga zosta艂a zamordowana w makabrycznych i tajemniczych okoliczno艣ciach. Trudny to ci臋偶ar do uniesienia. Niejeden by si臋 za艂ama艂. Co prawda od 艣mierci Frances lord Mortimer anulowa艂 swe podr贸偶e, konferencje, seminaria dyplomowe i jak zraniony zwierz w mateczniku zamyka艂 si臋 w gabinecie w swej rezydencji - dzisiaj jednak by艂 obecny. Trzyma艂 fason. Pierwszy wzi膮艂 kropid艂o i pokropi艂 trumn臋 偶ony.
Filip Mortimer, kt贸ry zawsze ubiera艂 si臋 tylko na sportowo, zmusi艂 si臋 do w艂o偶enia ciemnej marynarki i krawata. Rysy twarzy mia艂 wyostrzone jak po chorobie. Wydawa艂o si臋, 偶e raptownie dor贸s艂. Nie spuszcza艂 oczu z trumny Frances, jego nieruchomy wzrok zdawa艂 si臋 przykuty do niej na zawsze.
Higginsa uderzy艂a wyra藕na r贸偶nica mi臋dzy ojcem i synem. Mo偶e si臋 myli艂, ale wygl膮da艂o na to, 偶e ci dwaj raczej za sob膮 nie przepadaj膮.
Zbli偶a艂 si臋 koniec ceremonii. Frances Mortimer wkr贸tce na zawsze spocznie w ziemi. Grabarze spuszczali ci臋偶k膮 trumn臋 do grobu. Ojciec i syn Mortimerowie przyjmowali kondolencje.
Podczas gdy 偶a艂obnicy zaczynali si臋 rozchodzi膰, jaki艣 m臋偶czyzna w tandetnym garniturze, zdecydowanie odr贸偶niaj膮cy si臋 na tle innych, zbli偶y艂 si臋 do grobu i wrzuci艂 czerwon膮 r贸偶臋, wed艂ug oceny Higginsa - pod艂ej jako艣ci.
Gest ten zauwa偶y艂o kilka os贸b, w tym lord Mortimer. Naukowiec zostawi艂 syna i szybkim krokiem podszed艂 do m臋偶czyzny, 艂api膮c go za r臋kaw.
- Nikt pana tu nie prosi艂, Tumberfast. Nie 偶ycz臋 sobie tutaj pa艅skiej obecno艣ci. Prosz臋 natychmiast si臋 wynosi膰.
- R贸偶e by艂y ulubionymi kwiatami pani Mortimer - odpowiedzia艂 ze z艂o艣ci膮 Eliot Tumberfast. - Mam prawo z艂o偶y膰 jej ostatni ho艂d.
- Je偶eli si臋 pan st膮d nie wyniesie - wycedzi艂 lord Mortimer lodowatym, pe艂nym nienawi艣ci g艂osem - nie odpowiadam za swe czyny.
Tumberfast cofn膮艂 si臋.
- Nie by艂 pan godzien pa艅skiej 偶ony. Gardz臋 panem.
- Wyno艣 si臋 pan, Tumberfast!
M艂ody egiptolog zrozumia艂, 偶e sir John Arthur jest na granicy wybuchu, rzuci艂 wi臋c jedynie w艣ciek艂e spojrzenie i oddali艂 si臋. Higgins uzna艂, 偶e nadszed艂 w艂a艣ciwy moment do zagadni臋cia lorda Mortimera.
- Wybaczy mi pan, 偶e pozwalam sobie niepokoi膰 w tak bolesnych okoliczno艣ciach, sir. Nazywam si臋 Higgins. Czy by艂by pan uprzejmy um贸wi膰 si臋 ze mn膮 na rozmow臋?
Trz臋s膮c si臋 jeszcze ze zdenerwowania, lord Mortimer zmierzy艂 Higginsa zdziwionym spojrzeniem.
- Z jakiego tytu艂u?
- Scotland Yard.
- Udziela艂em ju偶 odpowiedzi na rutynowe pytania jakiego艣 nadinspektora, kt贸rego nazwisko ulecia艂o mi z pami臋ci.
- Scotta Marlowa - podpowiedzia艂 Higgins.
- Tak, chyba tak... Dlaczego wi臋c znowu mnie m臋czy膰?
- Dlatego, 偶e moje pytania, sir, nie b臋d膮 rutynowe.
Twarz lorda Mortimera by艂a kamienna.
- Przyjm臋 pana, jak tylko b臋d臋 m贸g艂, panie Higgins.
- Jestem niezmiernie wdzi臋czny, sir. Prosz臋 przyj膮膰 moje najszczersze kondolencje.
M臋偶czy藕ni po偶egnali si臋 uk艂onem. John Arthur Mortimer powr贸ci艂 do grupy bliskich os贸b, kt贸re oczekiwa艂y na艅 w pobli偶u.
Higgins opu艣ci艂 cmentarz ostatni. My艣li jego zaj臋艂a teraz Frances, kt贸ra, na swe nieszcz臋艣cie, niew膮tpliwie wzbudza艂a zbyt wiele gor膮cych uczu膰.
Rozdzia艂 VI
Wiele lat up艂yn臋艂o od czasu, kiedy Higgins po raz ostatni zwiedza艂 British Museum, najwi臋ksze muzeum 艣wiata. Ze szczeg贸ln膮 uwag膮 przygl膮da艂 si臋 ekspozycji sztuki egipskiej, pog艂臋biaj膮c sw膮 wiedz臋 dzi臋ki obja艣nieniom komentuj膮cym poszczeg贸lne eksponaty.
Spotkanie z lordem Mortimerem by艂o um贸wione na wczesne popo艂udnie. Higgins zatelefonowa艂 do niego z Yardu, za zgod膮 nadinspektora Marlowa, kt贸ry wczesnym rankiem odby艂 udan膮 konferencj臋 prasow膮, zapowiadaj膮c likwidacj臋 gangu antykwariuszy i bliskie ju偶 aresztowanie mordercy Frances Mortimer. Zgodnie z sugesti膮 Higginsa nie ujawni艂 nazwiska Dobelyou.
Prowadz膮c dociekliwe ogl臋dziny mumii i sarkofag贸w w salach 60 i 61, Higgins pomy艣la艂, 偶e by膰 mo偶e staro偶ytni Egipcjanie przynajmniej cz臋艣ciowo rozwi膮zali tajemnic臋 艣mierci. Na twarzach zmar艂ych dostrzega艂o si臋 jeszcze 艣lady 偶ycia. Wok贸艂 tych drewnianych lub kamiennych postaci niemal wyczuwa艂o si臋 atmosfer臋 zmartwychwstania. Czy mumie nie uwolni膮 si臋 kiedy艣 ze swoich banda偶y?
*
Przekroczywszy pr贸g przybud贸wki British Museum, Higgins musia艂 stawi膰 czo艂o niezbyt towarzyskiemu umundurowanemu Gerberowi. Na przypi臋tym do marynarki identyfikatorze widnia艂o nazwisko: J.J. Battiscombe.
- C贸偶 to... nie pracuje pan ju偶 w nocy, panie Battiscombe?
- No... nie - odpowiedzia艂 zaskoczony stra偶nik. - Po tym, co si臋 sta艂o, poprosi艂em o przeniesienie do s艂u偶by dziennej. Ale...
- Scotland Yard. Zajmuj臋 si臋 w艂a艣nie t膮 spraw膮.
J. J. Battiscombe wypr臋偶y艂 pier艣.
- Zeznawa艂em pod przysi臋g膮. Wszystko, co powiedzia艂em, w pe艂ni odpowiada rzeczywisto艣ci. Nie mam nic wi臋cej do dodania.
- Absolutnie nie chc臋 podwa偶a膰 pa艅skich zezna艅, panie Battiscombe. Czy zdarza si臋 panu czasem za偶ywa膰 艣rodki nasenne?
- Nigdy - odpowiedzia艂 oburzony stra偶nik.
- O kt贸rej godzinie rozpocz膮艂 pan s艂u偶b臋 tamtej nocy?
- Punktualnie o dwudziestej pierwszej. O godzinie trzeciej mia艂em by膰 zmieniony.
- Czy nikt nie wchodzi艂 do muzeum pomi臋dzy dwudziest膮 pierwsz膮 a przyj艣ciem Frances i Filipa Mortimer贸w?
- Nikt.
- Czy mo偶liwe jest, aby kto艣 wszed艂 do budynku, kiedy pan si臋 zdrzemn膮艂?
- Nigdy nie zasypiam na s艂u偶bie.
- Z wyj膮tkiem tamtego wieczoru, na skutek 艣rodka nasennego, kt贸ry wsypano panu do termosu.
- To prawdziwy zamach - napuszy艂 si臋 J.J. Battiscombe. - Nie takie rzeczy ju偶 prze偶y艂em. Nie zasn膮艂em ani na chwil臋.
- Czy nie zauwa偶y艂 pan nic dziwnego, kiedy przysz艂a pani Mortimer?
- Nie... Tak! Przesz艂a przede mn膮 bez zatrzymania. Musia艂em j膮 zawo艂a膰, a tak偶e m艂odego cz艂owieka, kt贸ry jej towarzyszy艂, aby wpisali si臋 do rejestru.
- Czy nie by艂 pan zdziwiony obecno艣ci膮 mumii na miejscu przest臋pstwa?
- Nie bardziej ni偶 inni...
- A czy pan wie, 偶e jest to ta sama mumia, kt贸r膮 skradziono, o czym zreszt膮 by艂o g艂o艣no, trzy miesi膮ce temu? Czy pan ju偶 wtedy tutaj pracowa艂?
- Dok艂adnie nie wiadomo, kiedy si臋 to sta艂o. Lord Mortimer wyjecha艂 wtedy na dwutygodniowy cykl konferencji. Po powrocie zauwa偶y艂, 偶e mumii nie ma.
- Czy wierzy pan w chodz膮ce mumie, panie Battiscombe?
Stra偶nik przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy inspektor z Yardu nie jest zbyt przepracowany.
- Jakby to powiedzie膰...
- Zostawmy to - zgodzi艂 si臋 Higgins. - A czy nie wydaje si臋 panu dziwna ta kradzie偶 helle艅skich monet?
- Zastanawiaj膮ce, jak...
- Te dwie osoby, Indira Li i zbieg艂y m臋偶czyzna, byli dobrze poinformowani i r贸wnie dobrze zorganizowani.
- Widzi pan - wyja艣ni艂 J.J. Battiscombe - naukowcy lubi膮 m贸wi膰. Pasjonuj膮 si臋 w艂asnymi odkryciami i opowiadaj膮 o tym na prawo i lewo. Indira Li musia艂a us艂ysze膰 kt贸rego艣 ze specjalist贸w, kt贸ry zajmowa艂 si臋 badaniem monet.
- A mo偶e pan sam spreparowa艂 sobie herbat臋 ze 艣rodkiem usypiaj膮cym, panie Battiscombe?
Stra偶nika zatka艂o. Skamienia艂y, nie znajdowa艂 偶adnej odpowiedzi. Gdyby Higgins o to poprosi艂, J.J. Battiscombe by艂by got贸w wyci膮gn膮膰 r臋ce, aby za艂o偶ono mu kajdanki.
- Niech mnie pan zaprowadzi do szafki z kluczami - za偶膮da艂 Higgins.
Weszli na pierwsze pi臋tro. Battiscombe zdj膮艂 klucz od gabinetu lorda Mortimera i poda艂 inspektorowi, kt贸ry dok艂adnie go obejrza艂, po czym naszkicowa艂 go w swym czarnym notesie. Dla specjalisty podrobienie takiego klucza nie mog艂o przedstawia膰 偶adnej trudno艣ci. J. J. Battiscombe, sztywny jak mumia, wygl膮da艂, jakby oczekiwa艂 na kar臋.
- Pa艅skie zeznania nie s膮 ca艂kiem przekonuj膮ce, panie Battiscombe - rzuci艂 Higgins, obracaj膮c klucz w palcach. - Zastanawiam si臋, czy nie wymy艣li艂 pan sobie tego m臋偶czyzny.
- Jak偶e to... - Stra偶nik odzyska艂 wreszcie zdolno艣膰 m贸wienia. - Szofer Mortimer贸w widzia艂 go r贸wnie偶!
- Zgadza si臋 - przyzna艂 Higgins. - Mia艂 pan r贸wnie偶 mokr膮 marynark臋. W raporcie Yardu stwierdzono, 偶e by艂a to woda, a nie herbata. Tak wi臋c sam si臋 pan nie obla艂.
J.J. Battiscombe poczu艂 l臋k. Ten inspektor o niewinnym wygl膮dzie dr臋czy艂 go, dociekaj膮c najmniej znacz膮cych szczeg贸艂贸w. Nie zwracaj膮c uwagi na rozm贸wc臋, Higgins ogl膮da艂 pozosta艂e znajduj膮ce si臋 w szafce klucze.
- By艂y wojskowy potrafi pos艂ugiwa膰 si臋 broni膮 paln膮 - zauwa偶y艂 z pozorn膮 oboj臋tno艣ci膮. - Czy posiada pan bro艅, panie Battiscombe?
- Nie, sir - wymamrota艂 stra偶nik.
- My艣l臋, 偶e teraz mo偶e pan ju偶 wr贸ci膰 do pracy. Na pewno si臋 jeszcze zobaczymy.
*
Eliot Tumberfast bada艂 za pomoc膮 lupy kolumny hieroglif贸w na papirusach z okresu XXI dynastii. Zaabsorbowany prac膮, podskoczy艂 na odg艂os gwa艂townie otwieranych drzwi.
- Panie Tumberfast, szybko! Kto艣 jest w gabinecie lorda Mortimera!
Przestraszony m艂ody cz艂owiek, kt贸ry wtargn膮艂 do pokoju, by艂 jednym z dyplomant贸w wsp贸艂pracuj膮cych z Tumberfastem, specjalist膮 od inskrypcji na sarkofagach. Nie mia艂 opinii 偶artownisia.
Tumberfast od艂o偶y艂 lup臋 i wyszed艂 z biura. Student wola艂 pozosta膰 przy papirusie.
Z gabinetu dochodzi艂y dziwne d藕wi臋ki. Kto艣 przesuwa艂 meble, przekr臋ca艂 klucz w zamku. Prawdziwie pozagrobowe, mro偶膮ce krew w 偶y艂ach odg艂osy. Nagle drzwi uchyli艂y si臋 i zaraz zamkn臋艂y. Powt贸rzy艂o si臋 to kilkakrotnie, a偶 wreszcie otworzy艂y si臋 na ca艂膮 szeroko艣膰. Sparali偶owany Tumberfast by艂 ju偶 got贸w na spotkanie oko w oko z mumi膮, okaza艂o si臋 jednak, 偶e stoi przed nim kr臋py m臋偶czyzna ze szpakowatym w膮sem, ubrany w elegancki ciemnoniebieski garnitur.
- Co... co pan tu robi?
- Dzie艅 dobry, panie Tumberfast. Nazywam si臋 Higgins, jestem ze Scotland Yardu. Spotkali艣my si臋 ju偶 na pogrzebie pani Mortimer, je艣li mnie pami臋膰 nie myli. - Higgins przypatrywa艂 si臋 opartym o 艣cian臋 sarkofagom, jakby by艂 zdolny do rozszyfrowania zdobi膮cych je symboli i hieroglif贸w. - Co tu robi臋, panie Tumberfast? Szukam. Usi艂uj臋 zrozumie膰. Zawsze mo偶na co艣 znale藕膰 na miejscu zbrodni, pod warunkiem, 偶e szuka si臋 w pewnym porz膮dku, metodycznie. Podoba艂 mi si臋 pa艅ski gest na cmentarzu.
Higgins delikatnie pomin膮艂 temat samej r贸偶y. Gdyby to jemu przysz艂o uhonorowa膰 pami臋膰 kobiety, wybra艂by jaki艣 rzadki i cenny okaz. Ale kt贸偶 z m艂odych potrafi jeszcze hodowa膰 r贸偶e?
- Jestem zbulwersowany 艣mierci膮 pani Mortimer - przyzna艂 Eliot. - To by艂a wyj膮tkowa osoba.
- Wydaje mi si臋, 偶e nie darzy pan r贸wn膮 sympati膮 jej m臋偶a - podj膮艂 Higgins, wpatruj膮c si臋 przenikliwym spojrzeniem w hieroglif przedstawiaj膮cy sow臋.
- Nie mam nic do powiedzenia na temat lorda Mortimera. Jest moim prze艂o偶onym, a ja jego asystentem. Musimy si臋 wi臋c do siebie dostosowywa膰.
- Je偶eli dobrze pami臋tam, wyrazi艂 mu pan sw膮 pogard臋 nad grobem 偶ony.
Zak艂opotany Eliot Tumberfast skrzy偶owa艂 ramiona.
- Ponios艂o mnie. Musi mnie pan zrozumie膰. Lord Mortimer jest osob膮 wszechmocn膮. Nie u艂atwia mi kariery. W wielu sprawach mam w艂asne zdanie, kt贸rego on nie podziela. Uczciwo艣膰 naukowa nie pozwala mi rezygnowa膰 z moich pogl膮d贸w.
- Cz艂owiek prawy zawsze zwyci臋偶a - przypomnia艂 Higgins, odchodz膮c od sarkofag贸w, aby zaj膮膰 si臋 szeregiem przyrz膮d贸w s艂u偶膮cych do badania mumii.
- Co my艣li pan o tej s艂ynnej mumii, panie Tumberfast?
- Przysporzy艂a mi wiele k艂opot贸w - odpowiedzia艂 egiptolog. - Ukradziono j膮 z pokoju lorda Mortimera, a podejrzenie pad艂o na mnie! Nie wyobra偶a pan sobie, jak mnie to dotkn臋艂o.
- Czy my艣li pan, 偶e mumie widz膮 w ciemno艣ciach?
- Co pan opowiada, inspektorze?
- No c贸偶, zeznania Filipa Mortimera i stra偶nika wskazuj膮 na to, 偶e kiedy otwarto drzwi, w biurze by艂o ciemno. Zadaj臋 wi臋c sobie pytanie...
Higgins trzyma艂 skalpel, podobny do skalpela chirurgicznego. Od艂o偶y艂 go ostro偶nie mi臋dzy inne narz臋dzia s艂u偶膮ce do badania mumii. Eliot Tumberfast zamy艣li艂 si臋 g艂臋boko.
- To nie ma przypuszczalnie 偶adnego zwi膮zku z tym, co pana interesuje, niemniej... stare teksty m贸wi膮, 偶e mumiom otwierano oczy i usta, aby mog艂y na nowo widzie膰 i m贸wi膰 po zmartwychwstaniu.
- Ciekawe. Ci Egipcjanie mieli naprawd臋 interesuj膮c膮 wiedz臋.
- Pasjonuj膮c膮, chcia艂 pan powiedzie膰! - zapali艂 si臋 Eliot. - Jestem przekonany, 偶e ich magia przezwyci臋偶y艂a moc 艣mierci. Udowodni臋 to. Wiele tajemnic zosta艂o wyja艣nionych przez tych, kt贸rzy potrafi膮 odczyta膰 hieroglify!
- Lord Mortimer podziela pa艅skie przekonanie? - zapyta艂 Higgins, zapisuj膮c co艣 w notesie.
- M贸j prze艂o偶ony ma inne spojrzenie na egiptologi臋.
Higgins rysowa艂 plan laboratorium egiptologa.
- Niezbyt dobrze przypominam sobie pa艅skie zeznania dotycz膮cego wieczoru, w kt贸rym dokonano zab贸jstwa. By艂 pan w swoim biurze?
- Ale偶 sk膮d - zdziwi艂 si臋 Eliot. - Pracowa艂em z lordem Mortimerem w jego domu w Mayfair.
- Gdzie偶 ja mam g艂ow臋! - zawo艂a艂 Higgins. - Nadinspektor powiedzia艂 mi przecie偶, 偶e nawet go pan potr膮ci艂, opuszczaj膮c rezydencj臋. Wygl膮da艂 pan na zdenerwowanego...
- I by艂o czym! W艂a艣nie proponowa艂em mojemu prze艂o偶onemu wspania艂y trzyletni program wykopalisk. Jestem przekonany, 偶e mo偶emy znale藕膰 grobowiec Imhotepa. Czy zdaje sobie pan z tego spraw臋?
- Naturalnie - odpar艂 Higgins z przekonaniem. - Lord Mortimer nie uwierzy艂 panu?
- Nie. Nawet mnie... zwymy艣la艂. Podwa偶y艂 moje kompetencje. Pr贸bowa艂em wszystkiego, aby go przekona膰.
- Ma pan bardzo ciekawy zaw贸d, panie Tumberfast. Niestety, nie bardzo znam si臋 na egiptologii. Czy m贸g艂by pan przet艂umaczy膰 mi hieroglify zdobi膮ce te sarkofagi? Prosz臋, niech pan wejdzie.
Eliot Tumberfast cofn膮艂 si臋.
- Nie ma mowy. Lord Mortimer nie pozwala wsp贸艂pracownikom wchodzi膰 tu pod jego nieobecno艣膰. Mam du偶o pracy. Wybaczy mi pan, inspektorze.
Egiptolog si臋 oddali艂, a Higgins skierowa艂 si臋 do pomieszczenia w g艂臋bi, tam, gdzie Frances Mortimer sp臋dzi艂a ostatnie chwile swojego 偶ycia. Obok mahoniowej biblioteki sta艂a szafa. Sir Mortimer powiedzia艂 nadinspektorowi Marlowowi, 偶e 偶ona uda艂a si臋 do British Museum, aby zabra膰 stamt膮d potrzebne mu dokumenty. Przy zw艂okach Frances Mortimer znaleziono czerwon膮 teczk臋 zawieraj膮c膮 kilka kartek. Od艂o偶ono j膮 na pierwsz膮 p贸艂k臋. Higgins odnalaz艂 j膮 z 艂atwo艣ci膮, otworzy艂 i zapisa艂 co艣 w swym czarnym notesie. Dokumentacja dotyczy艂a grobowca Horemheba w Memfis, koncesja badawcza nale偶a艂a za艣 do Egypt Exploration Fund.
*
Eliot Tumberfast us艂ysza艂 skrzypienie. Dochodzi艂o od strony drzwi, kt贸re wolno, bardzo wolno si臋 otworzy艂y. Zdumiony egiptolog z lup膮 w r臋ce znieruchomia艂 nad papirusem. Kiedy wsta艂, drzwi zamyka艂y si臋 w艂a艣nie w taki sam irytuj膮co wolny spos贸b. Eliot od艂o偶y艂 lup臋, okr膮偶y艂 st贸艂 i podszed艂 do progu gro藕nym krokiem, zdecydowany zidentyfikowa膰 dowcipnisia.
Klamka znowu si臋 poruszy艂a. Tumberfast gwa艂townie otworzy艂 drzwi. W korytarzu sta艂 inspektor Higgins. Wygl膮da艂 na zaskoczonego.
- Czy... czy potrzebuje pan czego艣?
- Nie, panie Tumberfast. Sprawdzam klamk臋. Na pewno jeszcze si臋 zobaczymy.
Egiptolog patrzy艂 na oddalaj膮cego si臋 dziwnego go艣cia o dobrotliwym wygl膮dzie. Wzruszy艂 ramionami i powr贸ci艂 do swego papirusu.
*
Higgins i Marlow jedli obiad. Marlow zaproponowa艂 modn膮 restauracj臋, lecz Higgins odm贸wi艂, zapraszaj膮c nadinspektora do 鈥淭he Hunning Lodge", kt贸rej specjalno艣ci膮 by艂 zupe艂nie niez艂y comber zaj臋czy z czere艣niami. Marlowa nie trzeba by艂o d艂ugo namawia膰, aby zgodzi艂 si臋 spr贸bowa膰 francuskiego wina, kt贸re w艂a艣ciciel rezerwowa艂 dla sta艂ych go艣ci. Czu艂 si臋 doskonale, wygodnie usadowiony na kanapie z czarnej sk贸ry.
- Mam dobr膮 wiadomo艣膰 - poinformowa艂 Higginsa, kt贸ry krytycznie przygl膮da艂 si臋 zawieszonym na 艣cianach grafikom, przedstawiaj膮cym sceny my艣liwskie - Jeste艣my na tropie Dobelyou. Wydali go dwaj paserzy. Prawdopodobnie ukrywa si臋 w Kornwalii. Niew膮tpliwie chce uciec z Anglii. Zatrzymanie go jest kwesti膮 godzin. Ma bogat膮 kartotek臋... czy wie pan, 偶e podejrzewany jest o morderstwo w swym ojczystym kraju, na Cejlonie?
Rdzennemu Anglikowi z trudem przychodzi艂o zamieni膰 nazw臋 鈥淐ejlon" na wsp贸艂czesn膮 - 鈥淪ri Lanka".
- To rzeczywi艣cie nie przemawia na jego korzy艣膰 - przyzna艂 Higgins.
- No w艂a艣nie!
Higgins otworzy艂 czarny notes, gdy tymczasem nadinspektor degustowa艂 kieliszek odpowiednio sch艂odzonego bia艂ego wina.
- Czy pami臋ta pan czerwon膮 teczk臋?
- Oczywi艣cie - odpar艂 Marlow. - T臋, kt贸r膮 znaleziono przy zw艂okach pani Mortimer. Sfotografowali艣my j膮, zebrali艣my papiery i od艂o偶yli艣my na p贸艂k臋. Nie wiem, w czym...
- Czy kartki by艂y rozrzucone?
- Nie, o ile sobie przypominam. Mo偶e troch臋 wina, Higgins?
- Nie, dzi臋kuj臋.
Higgins patrzy艂 przed siebie, jakby dostrzeg艂 co艣 niezwyk艂ego. Marlow skorzysta艂 z tego, aby ponownie nape艂ni膰 sw贸j kieliszek.
- Zaczynam rozumie膰, w jaki spos贸b 偶ywy lub nadprzyrodzony zab贸jca m贸g艂 ukry膰 si臋 i uciec.
Marlow omal si臋 nie zakrztusi艂. Taki brak opanowania zawsze nape艂nia艂 Higginsa niesmakiem, nie pokaza艂 tego jednak po sobie.
- Co pan powiedzia艂?
- Frances Mortimer zosta艂a zamordowana przez kogo艣, kto znajdowa艂 si臋 w biurze lorda Mortimera, je艣li da膰 wiar臋 zeznaniom 艣wiadk贸w. Trzeba si臋 zastanowi膰, jak... niemniej nie wyja艣nia to ani 鈥渄laczego", ani zw艂aszcza 鈥渒to".
Higgins m贸wi艂 do siebie. Nadinspektor patrzy艂 na niego zafascynowany, jakby by艂 艣wiadkiem popis贸w magika.
- Jaka wskaz贸wka pozwala panu...
- Skrupulatno艣膰 i metoda, nadinspektorze. Chcia艂bym przyjrze膰 si臋 zw艂okom.
- Przecie偶... ma pan raport z sekcji! Nie wiem, czy ekshumacja cia艂a pani Mortimer...
- To nie b臋dzie potrzebne. My艣l臋 o mumii. - Higgins kroi艂 z uwag膮 kawa艂ek polanego waniliowym kremem cytrynowego ciasta. - Nie zapominajmy - doda艂 - 偶e mumia jest pana najwa偶niejszym 艣wiadkiem. Jest ostatni膮 postaci膮, kt贸ra zbli偶y艂a si臋 do Frances Mortimer.
Nadinspektor nie chcia艂 pod膮偶a膰 za rozumowaniem Higginsa. By艂 przekonany, 偶e by艂y g艂贸wny inspektor nie chce powiedzie膰 tego, co najwa偶niejsze.
- Higgins, nie wierzy pan jednak, 偶e ta mumia...
- W nic nie uwierz臋, zanim jej nie przepytam, nadinspektorze. Czy mo偶e mi pan zorganizowa膰 spotkanie z ni膮?
*
Mumia by艂a najbardziej niezwyk艂ym go艣ciem centralnej kostnicy Londynu. Wysocy urz臋dnicy policji i ministerstwa kultury prowadzili prawdziw膮 papierow膮 wojn臋, aby zdecydowa膰 o losie tego staro偶ytnego nieboszczyka, kt贸rego British Museum usi艂owa艂o odzyska膰.
Higgins zaduma艂 si臋 nad mumi膮, le偶膮c膮 na sterylnym stole w malutkim pomieszczeniu ch艂odni o bia艂ych 艣cianach. Wed艂ug naukowc贸w by艂y to zw艂oki pi臋膰dziesi臋cioletniego m臋偶czyzny, kt贸ry 偶y艂 w po艂owie pierwszego wieku przed nasz膮 er膮. Wieczny spoczynek tego nieszcz臋艣nika zosta艂 brutalnie zak艂贸cony. Banda偶e by艂y w wi臋kszo艣ci zerwane i obna偶a艂y zasuszon膮, sp臋kan膮 sk贸r臋. W miejscu serca by艂 wielki otw贸r o nieregularnych brzegach. Kto艣 zapewne stara艂 si臋 co艣 stamt膮d wyci膮gn膮膰. Czaszka by艂a rozbita. Ze z艂amanej lewej nogi wystawa艂a ko艣膰. Brakowa艂o kilku palc贸w prawej r臋ki. Pomijaj膮c degradacj臋 spowodowan膮 czasem, pewne by艂o, 偶e kto艣 si臋 nad nieszcz臋sn膮 mumi膮 zn臋ca艂.
Higgins d艂ugo si臋 jej przygl膮da艂. Nie oznacza艂o to wcale, by mia艂 偶ywi膰 jakie艣 niezdrowe upodobanie do tego typu widok贸w, jednak ten um臋czony nieboszczyk by艂 na pewno wa偶n膮 wskaz贸wk膮 prowadz膮c膮 do zidentyfikowania zab贸jcy Frances Mortimer. Aby potraktowa膰 mumi臋 w taki spos贸b, trzeba by艂o nie mie膰 najmniejszego poj臋cia o egiptologii albo by膰 zupe艂nym szale艅cem. Jaki m贸g艂 by膰 pow贸d takiego czynu?
Rozdzia艂 VII
Agata Lillby ko艅czy艂a w艂a艣nie prasowa膰 koszul臋 sir Johna Arthura Mortimera, kiedy rozleg艂 si臋 dzwonek przy bramie. Podenerwowana zdj臋艂a fartuszek z koronkami i zawiesi艂a go na wieszaku. By艂a godzina pi臋tnasta, pada艂 deszcz.
Na ulicy sta艂 kr臋py m臋偶czyzna o szpakowatych w膮sach.
Kiedy Agata nacisn臋艂a przycisk otwieraj膮cy bram臋, Higgins ruszy艂 alej膮, rozgl膮daj膮c si臋 na prawo i lewo, jak w臋drownik odkrywaj膮cy nieznane tereny. Ubrany by艂 w nieprzemakalny p艂aszcz Burberry's i kaszkiet w br膮zow膮 krat臋.
Pod niecierpliwym spojrzeniem pokoj贸wki wszed艂 spokojnie po schodach, podziwiaj膮c z zadart膮 g艂ow膮 fasad臋 budynku.
- Jestem um贸wiony z sir Johnem Arthurem Mortimerem. Czy mo偶e mnie pani zapowiedzie膰?
Patrz膮c na Agat臋, Higgins uzna艂, 偶e jest ca艂kiem niebrzydka. Przy swojej czterdziestce mog艂a by膰 ca艂kiem atrakcyjna, gdyby nie jej zbyt sztywna elegancja i w艂osy upi臋te w kok starej panny. Niew膮tpliwie ukrywa w ten spos贸b sw膮 prawdziw膮 natur臋, pomy艣la艂, pod膮偶aj膮c za ni膮 do gabinetu profesora. Mimochodem ocenia艂 ze znawstwem 艣wietno艣膰 starej rezydencji, marmurowe schody, spatynowane przez czas tkaniny, ch艂odn膮 intymno艣膰 korytarzy. Zewsz膮d wyziera艂y 艣lady tradycji starej brytyjskiej arystokracji, niegdy艣 w艂adaj膮cej 艣wiatem.
Jaki艣 m艂ody cz艂owiek potr膮ci艂 Agat臋, nie przepraszaj膮c. Higgins stan膮艂 po艣rodku korytarza, tak aby spiesz膮cy musia艂 si臋 zatrzyma膰.
- Pan Filip Mortimer... mi艂o mi pana spotka膰.
Filip obrzuci艂 Higginsa zirytowanym spojrzeniem. Syn sir Mortimera, ubrany w d偶insy i sk贸rzan膮 kurtk臋, wygl膮da艂 bardziej na chuligana z przedmie艣膰 ni偶 na spadkobierc臋 wielkiego rodu.
- Higgins ze Scotland Yardu - przedstawi艂 si臋 inspektor. - Chcia艂bym z panem porozmawia膰.
Filip przeszed艂 obok z kamienn膮 twarz膮 i biegiem pokona艂 schody.
- Niezbyt 艂atwy w obcowaniu jest ten pani m艂ody zwierzchnik - zwr贸ci艂 si臋 Higgins do pokoj贸wki.
- Pozwoli pan za mn膮 - odpar艂a kwa艣no.
W chwili gdy Higgins wchodzi艂 do gabinetu lorda Mortimera, w jego uszach - szczeg贸lnie wyczulonych na ha艂as - rozbrzmia艂 warkot silnika.
Inspektor, nie zwracaj膮c uwagi na profesora, pospieszy艂 do okna, rozsun膮艂 zas艂ony i zobaczy艂 Filipa Mortimera ruszaj膮cego gwa艂townie na motocyklu BMW K 100. o pot臋偶nym silniku. Maszyna w mgnieniu oka przemkn臋艂a alej膮. Filip otworzy艂 bram臋, przejecha艂 przez ni膮 i znik艂 w oddali.
- Lordzie Mortimer, przepraszam pana - rzek艂 Higgins, odwracaj膮c si臋. - Musia艂em sprawdzi膰 wa偶ny szczeg贸艂. Nie zachowa艂em si臋 jak nale偶y, ale, pan rozumie, uczyni艂em to z konieczno艣ci.
Sir John Arthur podni贸s艂 si臋, wyra藕nie zdegustowany. Pokoj贸wka sta艂a w progu.
- Mo偶e pani odej艣膰, Agato.
- Dzi臋kuj臋, 偶e zechcia艂 mnie pan przyj膮膰, sir. Mia艂em nadziej臋, 偶e uda mi si臋 te偶 porozmawia膰 z pa艅skim synem. Wydaje mi si臋, 偶e ma do艣膰 zdecydowany charakter.
- Trzeba go zrozumie膰, inspektorze. Filip jest wstrz膮艣ni臋ty. Bardzo lubi艂 Frances. Po 艣mierci matki to dla niego kolejny cios. Los obchodzi si臋 z nim do艣膰 okrutnie.
- Los, kt贸remu pomog艂a r臋ka zab贸jcy, sir. Czy pa艅ski syn bardzo lubi motocykle?
- Wystarczaj膮co, aby dobrze na nich je藕dzi膰. Wola艂em kupi膰 mu to BMW, mimo 偶e nie cierpi臋 motor贸w, ni偶 patrze膰, jak ryzykuje 偶yciem, je偶d偶膮c na byle czym. Niech mi pan wierzy, m贸j syn otrzyma艂 bardzo rygorystyczne wychowanie. Nie nale偶臋 do ojc贸w, kt贸rym wydawanie pieni臋dzy przychodzi z 艂atwo艣ci膮.
- Obecna moda jest potwornie ha艂a艣liwa - skomentowa艂 Higgins, przechadzaj膮c si臋 od okna do okna. - Ma pan pi臋kny dom, sir. Czy b臋d臋 mia艂 przyjemno艣膰 porozmawiania z Filipem dzi艣 wieczorem?
- Obawiam si臋, 偶e nie.
- Dlaczeg贸偶 to?
- Kiedy Filip wyje偶d偶a o tej godzinie, nigdy nie wraca przed p贸艂noc膮.
Higgins uzna艂 za niezmiernie dziwny i smutny fakt, 偶e ojciec i syn nie s膮 dla siebie oparciem w tak trudnej chwili. Nie przeszkodzi艂o mu to jednak w ogl膮daniu antyk贸w na biurku uczonego.
- Pi臋kny zbi贸r amulet贸w... a gdzie偶 to pa艅ski syn najch臋tniej bywa?
- W jednym z dw贸ch ulubionych miejsc. Na strzelnicy przy Oak Street lub w pubie w dokach nosz膮cym nazw臋 鈥淒egradation, Damnation and Death"5.
Higgins przystan膮艂 przed dwoma maskami mumii.
- Dziwne twarze... zastanawiam si臋, czy Egipcjanie odkryli tajemnic臋 艣mierci.
- G艂upstwa - o艣wiadczy艂 lord Mortimer, zirytowany. - Bzdury rozg艂aszane przez niedorzecznych pismak贸w. Egiptologia dostarcza wystarczaj膮co wiele temat贸w do pracy, aby darowa膰 sobie tak niepowa偶ne hipotezy.
Inspektor sta艂 naprzeciw masek, jak gdyby zg艂臋bia艂 tajemnic臋 ich nieruchomego wzroku.
- Pa艅ski syn jest dobrym strzelcem?
- Zajmuje si臋 tym sportem od dwunastego roku 偶ycia. Niestety, nie wybra艂 tradycyjnej w rodzinie szermierki.
Higgins obserwowa艂 profesora k膮tem oka. Umia艂 patrze膰 w wielu kierunkach jednocze艣nie, jak pszczo艂a. Sprawa treningu. Sir John Arthur wygl膮da艂 na zdruzgotanego. Zgromadzone wok贸艂 niego papiery s艂u偶y艂y jedynie do stworzenia pozor贸w normalno艣ci. Pod arystokratyczn膮 postaw膮 ukrywa艂 b贸l, wyczuwalny jednak w ka偶dym s艂owie, w ka偶dym ge艣cie.
- Czy mo偶na? - Inspektor si臋gn膮艂 na p贸艂k臋 po kilka grubych tom贸w.
Lord Mortimer podni贸s艂 g艂ow臋 z oboj臋tno艣ci膮. Higgins wertowa艂 S艂ownik niemiecko-egipski. Biografi臋 topograficzn膮 Portera i Mossa oraz kilka innych fachowych dzie艂. Za opracowaniem na temat Doliny Kr贸l贸w zauwa偶y艂 japo艅ski magnetofon.
- Widzia艂em podobny w pa艅skim biurze w British Museum - zauwa偶y艂. - U偶ywa pan tego rodzaju aparat贸w?
Mortimer u艣miechn膮艂 si臋 smutno.
- Egiptologia jest nauk膮, inspektorze. Korzysta z najnowocze艣niejszych technik. Nawet je艣li estetyka tego rodzaju przedmiot贸w jest w膮tpliwa, przydaj膮 mi si臋 do nagrywania wst臋pnych raport贸w lub przygotowywania artyku艂贸w.
Higgins otworzy艂 jeden z tom贸w s艂ownika. Kolumny hieroglif贸w ta艅czy艂y mu przed oczami.
- To musi by膰 bardzo trudny j臋zyk...
- Potrzeba oko艂o pi臋tnastu lat, aby go opanowa膰.
- Przypuszczam, 偶e pani Mortimer dzieli艂a pa艅sk膮 pasj臋 do staro偶ytnego Egiptu.
- Niezupe艂nie. Frances... - Lord Mortimer praw膮 r臋k膮 zas艂oni艂 oczy, jakby chcia艂 ukry膰 nap艂ywaj膮ce 艂zy. Po d艂ugiej chwili wyci膮gn膮艂 chusteczk臋. - Wybaczy pan. Pozosta艂o艣ci po grypie.
Higgins odwr贸ci艂 si臋 dyskretnie. Arystokratyczna maska p臋k艂a na chwil臋, kiedy sir John Arthur wym贸wi艂 imi臋 偶ony.
- Pani Mortimer wcale nie darzy艂a sympati膮 staro偶ytnego Egiptu, inspektorze. Ta staro偶ytna cywilizacja troch臋 j膮 przera偶a艂a. Ca艂e 偶ycie b臋d臋 sobie wyrzuca艂, 偶e wys艂a艂em j膮 do British Museum. Zawsze b臋d臋 czu艂 si臋 odpowiedzialny za t臋 okropn膮 艣mier膰.
- O ile si臋 nie myl臋, by艂 pan chory?
- Migrena i gor膮czka. M贸j lekarz, doktor Matthews, stwierdzi艂 gryp臋. Czu艂em si臋 niezdolny do wyj艣cia. Musia艂em zrezygnowa膰 z wieczoru, kt贸ry sam zorganizowa艂em. Wybierali艣my si臋 z 偶on膮 do teatru.
- Na przedstawienie Otella, o kt贸rym tyle si臋 ostatnio m贸wi?
- Tak. Przykro mi by艂o z powodu Frances. Zamiast mnie poszed艂 Filip.
- Mam nadziej臋, 偶e pa艅skie zdrowie...
- To nie ma znaczenia.
Higgins pochyli艂 si臋 nad skrzynk膮, kt贸rej wieko zast膮piono szyb膮. Wewn膮trz le偶a艂 naszyjnik z lapis lazuli.
- Wspania艂e. Ten niebieski kolor jest nie do podrobienia. Nadinspektor Marlow twierdzi, 偶e jest ju偶 na tropie winnego. Ma nadziej臋 wkr贸tce go zatrzyma膰.
- Sprawiedliwo艣ci musi sta膰 si臋 zado艣膰 - powiedzia艂 uczony - niemniej nie przywr贸ci to 偶ycia Frances.
- My艣la艂em cz臋sto, 偶e dusze ofiar musz膮 doznawa膰 prawdziwej ulgi, gdy zbrodnia zostaje ukarana.
Higgins, ryzykuj膮c uraz schorowanego kr臋gos艂upa, pochyli艂 si臋 w prawo i wsun膮艂 g艂ow臋 do kominka. Przejecha艂 wskazuj膮cym palcem po 艣ciankach, zdrapuj膮c co艣 tu i 贸wdzie.
- Ale... co pan robi? - zdziwi艂 si臋 lord Mortimer.
- M贸j kominek jest podobny do pa艅skiego - wyja艣ni艂 inspektor. - Mam troch臋 k艂opotu z ci膮giem. Patrz臋, jak tu jest skonstruowany system przewod贸w.
Twarz lorda Mortimera zastyg艂a.
- Je艣li to ju偶 wszystkie pa艅skie pytania, inspektorze...
- Prawie wszystkie, sir - odpar艂 Higgins, prostuj膮c si臋. - Przegl膮da艂em teczk臋 z dokumentacj膮, kt贸r膮 mia艂a panu przywie藕膰 pani Mortimer. Przyznam, 偶e niewiele z tego zrozumia艂em... O co tam w艂a艣ciwie chodzi?
Inspektor wytar艂 d艂onie chusteczk膮 do nosa, kt贸r膮 nast臋pnie starannie z艂o偶y艂.
- To notatki dotycz膮ce grobowca Horemheba w Sakkarze.
- Nast臋pcy s艂ynnego Tutenchamona?
- W rzeczy samej. - Profesor wygl膮da艂 na zdziwionego. - Czy偶by interesowa艂 si臋 pan egiptologi膮, panie Higgins?
- Och, tylko jako skromny amator! Te staro偶ytne dynastie s膮 do艣膰 pasjonuj膮ce, przyznaj臋. Czy mog臋 usi膮艣膰 na chwil臋?
- Ale偶 oczywi艣cie.
W tym momencie lord Mortimer zda艂 sobie spraw臋, 偶e od pocz膮tku rozmowy inspektor Higgins nie przestawa艂 myszkowa膰 po k膮tach.
- Za艣wita艂a mi pewna my艣l, sir. W normalnej sytuacji to pan sam pojecha艂by po te dokumenty?
- Jak najbardziej.
- A mo偶e to pan mia艂 by膰 ofiar膮? I mo偶e 艣mier膰 pa艅skiej ma艂偶onki by艂a tylko tragiczn膮 pomy艂k膮?
- Ja... - Pod przenikliwym spojrzeniem inspektora uczony traci艂 pewno艣膰 siebie.
- Pa艅skie stanowisko, s艂awa, bogactwo, kariera, ambicje polityczne... wszystko to budzi zazdro艣膰. Czy ma pan wrog贸w?
Sir John Arthur zastanawia艂 si臋.
- Nie wiem, co panu powiedzie膰...
- My艣l臋, 偶e tak. Pa艅ska dyskrecja dobrze o panu 艣wiadczy, sir. S艂ysza艂em w British Museum, 偶e Eliot Tumberfast dopu艣ci艂 si臋 wobec pana prawdziwego aktu agresji.
- Nie przesadzajmy...
- Niemniej trzeba by艂o go obezw艂adni膰 i uspokoi膰. To powa偶ne podejrzenie, nie mo偶na jednak wykluczy膰 takiej mo偶liwo艣ci.
Milczenie profesora by艂o wymowne.
- Eliot Tumberfast przyby艂 do pana oko艂o godziny dziewi臋tnastej pi臋tna艣cie. Wyszed艂 po p贸艂nocy, wpadaj膮c na nadinspektora Marlowa na podje藕dzie pa艅skiej rezydencji. Czy tak?
Lord Mortimer przytakn膮艂. Higgins odni贸s艂 wra偶enie, 偶e profesorowi z trudem przychodzi potwierdza膰 dowody uniewinniaj膮ce Tumberfasta.
- Chcia艂bym przes艂ucha膰 pa艅sk膮 pokoj贸wk臋, Agat臋 Lillby. To ona wprowadzi艂a Eliota Tumberfasta do pa艅skiego gabinetu?
- Rzeczywi艣cie - odpowiedzia艂 lord Mortimer. - Jak mi powiedzia艂a, pr贸bowa艂a go najpierw odprawi膰. On jednak, mimo jej oporu, wtargn膮艂 do gabinetu. Agata przynios艂a nam herbat臋, po czym poprosi艂a o pozwolenie udania si臋 na spoczynek. Nie najlepiej si臋 czu艂a.
-Londy艅ski wirus jest niezmiernie niebezpieczny - zauwa偶y艂 Higgins.
Wola艂 nie rozwija膰 swej rewolucyjnej teorii o upadku miast. Zreszt膮 i tak przeszkodzi艂by mu w tym telefon. Lord Mortimer podni贸s艂 s艂uchawk臋.
- John Arthur Mortimer przy telefonie. Tak, jest tutaj... Ju偶 go daj臋, nadinspektorze.
Profesor poda艂 Higginsowi posrebrzan膮 s艂uchawk臋.
- S艂ucham... Nie, ju偶? Gratuluj臋... Od jutra rana w Yardzie? Oczywi艣cie, 偶e b臋d臋... Dzi臋kuj臋, wszystko w porz膮dku, nie, nic nowego, rutynowe pytania... Jeszcze raz gratuluj臋. - Higgins od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. - Nadinspektor Scott Marlow ma nadziej臋, 偶e zbli偶amy si臋 do ko艅ca dochodzenia. W艂a艣nie zatrzymano g艂贸wnego podejrzanego, Wiliama W. Dobelyou.
Rozdzia艂 VIII
Higgins wsta艂.
- Dobelyou pr贸bowa艂 wsi膮艣膰 na statek w Saint-Yves, w Kornwallii. Osobnicy tego typu cz臋sto przeceniaj膮 swoje mo偶liwo艣ci.
- Kim on naprawd臋 jest? - zapyta艂 profesor.
- Z艂odziejem o pewnej pozycji w tym 艣rodowisku. Szefem gangu antykwariuszy. Mia艂 przy sobie dwie torby. Jedn膮 pe艂n膮 banknot贸w, drug膮 ze skradzionymi w British Museum monetami. Jutro rano b臋dzie dok艂adnie przes艂uchany w Scotland Yardzie.
Na twarzy uczonego pojawi艂 si臋 wyraz powstrzymywanego cierpienia.
- Ale dlaczego? Po co by艂o zabija膰 Frances?
- Nadinspektor uwa偶a, 偶e pa艅ska 偶ona musia艂a zaskoczy膰 Dobelyou. Niew膮tpliwie si臋 przestraszy艂.
Lord Mortimer opu艣ci艂 g艂ow臋.
- Zapewniam pana, sir, 偶e Scotland Yard, nadinspektor oraz ja osobi艣cie zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby zidentyfikowa膰 zab贸jc臋 pa艅skiej 偶ony. Widzia艂em fotografie pani Mortimer w gazetach i w aktach sprawy, du偶o o niej s艂ysza艂em, poznaj臋 miejsce, w kt贸rym 偶y艂a... rozumiem pa艅ski b贸l.
- To by艂a wspania艂a kobieta - westchn膮艂 lord Mortimer.
Uczony pogr膮偶y艂 si臋 we wspomnieniach. Higgins dyskretnie opu艣ci艂 gabinet.
Kiedy Higgins wszed艂 do pomieszczenia, w kt贸rym przechowywano bielizn臋, Agata Lillby prasowa艂a staro艣wieckim 偶elazkiem fildekosow膮 koszul臋. Pokoj贸wka Mortimer贸w wyra藕nie zyska艂a w oczach inspektora - tak m艂oda osoba nie u偶ywaj膮ca okropnych, nowoczesnych 偶elazek na pewno ma jakie艣 ukryte zalety. Poch艂oni臋ta prac膮, nie zwr贸ci艂a uwagi na jego wej艣cie.
- Pozwoli pani...
Obr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, dzier偶膮c 偶elazko w prawej r臋ce, gotowa do obrony. Pozna艂a policjanta i znowu pochyli艂a si臋 nad koszul膮, kt贸rej wytwomo艣膰 zachwyci艂a Higginsa.
- Przestraszy艂 mnie pan, inspektorze.
- Nie mia艂em takiego zamiaru. Wygl膮da pani na podenerwowan膮.
- Ja? Dlaczego? - zaoponowa艂a.
- To pewnie pozosta艂o艣ci przebytej grypy. Nigdy za wiele ostro偶no艣ci, by strzec si臋 przed tymi wirusami przychodz膮cymi z dalekich kraj贸w. Ta koszula by艂a szyta na miar臋?
- Oczywi艣cie. Ale kto panu m贸wi艂 o mojej grypie...
- Sam lord Mortimer. W ten dramatyczny wiecz贸r 藕le si臋 pani czu艂a?
Agata zwil偶y艂a mankiet.
- To prawda. Po艂o偶y艂am si臋 wcze艣niej ni偶 zwykle.
- Co mo偶e pani powiedzie膰 o panu Tumberfa艣cie?
- By艂 bardzo podekscytowany.
- Czy nie obawia艂a si臋 pani, 偶e dyskusja z profesorem stanie si臋 zbyt... burzliwa?
- Tak my艣la艂am... ale nie mam zwyczaju wtr膮ca膰 si臋 w sprawy lorda Mortimera. Zreszt膮 mam lekki sen. Gdyby mnie zawo艂a艂, natychmiast bym przybieg艂a.
Lewy mankiet koszuli nabra艂 przyzwoitego wygl膮du. Agata Lillby zacz臋艂a prasowa膰 drugi r臋kaw. Jej kok by艂 w lekkim nie艂adzie. Kilka wymykaj膮cych si臋 kosmyk贸w czyni艂o jej twarz bardziej 艂agodn膮.
- Tego wieczoru nie s艂ysza艂a pani niczego szczeg贸lnego?
- Podniesione g艂osy, tak jak ostatnim razem, kiedy przyszed艂 pan Tumberfast... Odnosz臋 wra偶enie, 偶e lord Mortimer i ten pan w wielu sprawach si臋 nie zgadzaj膮.
- Czy przynosz膮c herbat臋, nie zauwa偶y艂a pani czego艣 nienormalnego w gabinecie lorda Mortimera?
- Nie. Zwyczajne starocie. Znam je dobrze. Trzeba to wszystko odkurza膰 i uwa偶a膰, 偶eby czego艣 nie uszkodzi膰. Niewiele os贸b nadaje si臋 do wykonywania tej trudnej pracy. Pracuj臋 tu od przesz艂o dziesi臋ciu lat i nigdy jeszcze niczego nie zniszczy艂am.
- To rzeczywi艣cie godne pochwa艂y - doceni艂 Higgins, kt贸ry zawsze podziwia艂 sumiennych pracownik贸w.
Patrzy艂 na czubek 偶elazka przesuwaj膮cego si臋 teraz w kierunku ko艂nierza.
- To ju偶 druga pani Mortimer, kt贸r膮 pani po偶egna艂a?
- Mo偶na to tak uj膮膰.
Higgins zmarszczy艂 brwi.
- To znaczy?
- Dla mnie istnia艂a tylko jedna pani Mortimer. Sir John Arthur zbyt wcze艣nie zawar艂 drugi zwi膮zek. Smutek, nieprzemy艣lana decyzja... Po co mu by艂o wi膮za膰 si臋 z t膮 intrygantk膮?
- Surowa ocena.
Pomimo zdenerwowania pokoj贸wki 偶elazko ozdobione herbem Mortimer贸w nie zbacza艂o nawet o cal.
- Nie, inspektorze. Gdyby pan zna艂 t臋 Frances, to podziela艂by pan moje zdanie. W pewnym sensie nie dziwi臋 si臋 temu, co si臋 sta艂o. Kobiety tego rodzaju zazwyczaj 藕le ko艅cz膮... - Ze sztywnej pokoj贸wki w wiktoria艅skim stylu Agata przeobra偶a艂a si臋 w kobiet臋 z zawi艣ci膮 m贸wi膮c膮 o rywalce, kt贸ra odsun臋艂a j膮 od lorda Mortimera. - Frances by艂a pi臋kna. Pono膰 - ci膮gn臋艂a. - Mnie wydawa艂a si臋 pospolita. Ale umia艂a si臋 pokaza膰: makija偶, stroje, spos贸b poruszania si臋 i patrzenia na m臋偶czyzn. Gdyby sir John Arthur nie uleg艂 chwilowej s艂abo艣ci, nigdy nie zwr贸ci艂by na ni膮 uwagi.
Higgins zachowywa艂 si臋 tak, 偶eby Agata zapomnia艂a o jego obecno艣ci. Wykorzystywa艂 sw贸j szczeg贸lny dar: potrafi艂 sk艂ania膰 do zwierze艅, nie wywieraj膮c 偶adnego nacisku na rozm贸wc贸w. Wzbudza艂 zaufanie. Gdyby nie wst膮pi艂 do Scotland Yardu, by艂by doskona艂ym spowiednikiem.
- Prowokowa艂a wszystkich m臋偶czyzn - kontynuowa艂a pokoj贸wka. - Na przyk艂ad ten Eliot Tumberfast... asystent lorda Mortimera, wyobra偶a sobie pan! Ten szaleniec zagubiony w staro偶ytno艣ciach i ubrany jak parobek. Wodzi艂a go za nos. 呕e ju偶 nie wspomn臋 pana Filipa... to jeszcze wi臋kszy skandal. Robi艂a s艂odkie oczy do tego m艂odziutkiego ch艂opaka. Pan nigdy nie powinien by艂 zostawia膰 jej bez nadzoru.
- Czy pani Mortimer cz臋sto wychodzi艂a?
- Prawie codziennie po po艂udniu.
- Czy wie pani, dok膮d si臋 udawa艂a?
- My艣l臋, 偶e nietrudno b臋dzie to sprawdzi膰. Ja prawie nigdy nie wychodz臋 z domu.
呕elazko zboczy艂o, zaginaj膮c r贸g ko艂nierzyka. Agata Lillby energicznie zwil偶y艂a czyst膮 艣ciereczk臋, natar艂a ni膮 zagi臋te miejsce i ponownie przy艂o偶y艂a 偶elazko.
- Dlaczego dotychczas nie wysz艂a pani za m膮偶? Jest pani powa偶n膮, 艂adn膮 i zorganizowan膮 osob膮, m贸wi臋 tu tylko o najbardziej widocznych cechach...
Pokoj贸wka zaczerwieni艂a si臋. Aby ukry膰 za偶enowanie, zaj臋艂a si臋 drug膮 koszul膮.
- Pracuj臋 u sir Johna Arthura. To mi wystarcza do szcz臋艣cia.
- Czy dobrze zna pani Barry'ego, szofera?
- Ach, tego! Najgorszego rodzaju podrywacz! Uwa偶a si臋 za Don Juana... na szcz臋艣cie odchodzi pod koniec miesi膮ca. Ju偶 mu si臋 tutaj nie podoba. Nie b臋d臋 po nim p艂aka膰.
- Czy mog艂aby pani zaprowadzi膰 mnie do pokoju Filipa Mortimera?
- Je艣li pan...
- Lord Mortimer wyrazi艂 zgod臋.
S艂owa Higginsa brzmia艂y tak przekonuj膮co, 偶e nikt nie o艣mieli艂by si臋 poda膰 ich w w膮tpliwo艣膰. Agata Lillby od艂o偶y艂a 偶elazko i koszul臋, aby zaprowadzi膰 inspektora do pokoju Filipa. Mie艣ci艂 si臋 na parterze, pod gabinetem ojca. Drzwi nie by艂y zamkni臋te na klucz. Agata otworzy艂a je z pewnym wahaniem.
- Czy b臋dzie pan... przeprowadza艂 rewizj臋?
- To zbyt wielkie s艂owo - odpar艂 Higgins uspokajaj膮co. - Po prostu chc臋 zaspokoi膰 ciekawo艣膰 i pozna膰 otoczenie, w jakim 偶yje ten m艂ody cz艂owiek.
Wielkie fotografie na 艣cianach przedstawia艂y zawodnik贸w strzelaj膮cych z karabinu oraz widok oceanu o wschodzie s艂o艅ca. W drewnianej szafce oko艂o dziesi臋ciu rakiet tenisowych. Obok kolekcja zabytkowej broni. Niskie, nowoczesne 艂贸偶ko. Kilka par but贸w w nie艂adzie. Szafa na ubrania i bardzo 艂adna stara bieli藕niarka. Proste metalowe biurko.
Zapada艂 wiecz贸r. Higgins okr膮偶y艂 pok贸j z wolna pogr膮偶aj膮cy si臋 w mroku. By艂o jeszcze wystarczaj膮co jasno, by stwierdzi膰, 偶e w kolekcji broni niczego nie brakuje. Jego uwag臋 zwr贸ci艂 jeden z egzemplarzy, nowoczesny rewolwer ma艂ego kalibru, nie pasuj膮cy do starych pistolet贸w. Wsun膮艂 go do kieszeni. Agata oczekiwa艂a w korytarzu, od czasu do czasu zagl膮daj膮c do 艣rodka, lecz nie odwa偶y艂a si臋 przeszkadza膰.
Higgins otworzy艂 szaf臋. Sztruksowe ubrania, swetry, d偶insy, kurtki w 偶ywych kolorach... do艣膰 odpychaj膮ca garderoba, w kt贸rej z trudem mo偶na by艂o zauwa偶y膰 tweedow膮 marynark臋 i ciemne ubranie, kt贸re Filip mia艂 na sobie podczas pogrzebu macochy.
Bieli藕niarka by艂a zamkni臋ta. W zamku nie by艂o klucza.
- Panno Lillby... b臋d臋 pani potrzebowa艂.
Pokoj贸wka nieco niepewnie wesz艂a do pokoju, do kt贸rego normalnie nie mia艂a wst臋pu, jako 偶e m艂ody pan wola艂 sam dba膰 o porz膮dek. Nie uwa偶a艂a za stosowne informowa膰 o tym Higginsa, nie wiedzia艂a jednak, 偶e ten zauwa偶y艂 kilka zakurzonych miejsc.
- Ciekawi mnie ta szafa. Nie wie pani, gdzie znajduje si臋 klucz?
Agata Lillby musia艂a przyzna艂a Higginsowi racj臋, w p贸艂mroku szafa rzeczywi艣cie wygl膮da艂a podejrzanie. Pokoj贸wka pomy艣la艂a, 偶e Filip z pewno艣ci膮 przechowuje tam jakie艣 偶enuj膮ce tajemnice. Jego niepewno艣膰, niepokoj膮ce zachowanie i nieobliczalny charakter sprawia艂y, 偶e czasem robi艂 dziwne wra偶enie.
- Ch臋tnie bym panu pomog艂a, nie wiem jednak, gdzie...
- Czy mo偶e pani szuka膰 razem ze mn膮, Agato? Klucz... Albo chowa si臋 go byle gdzie, albo wymy艣la si臋 tak skomplikowane miejsce, 偶e nawet sam chowaj膮cy ma potem k艂opot. Prosz臋 zapali膰 艣wiat艂o.
Rozpocz臋li poszukiwania. Agata przegl膮da艂a 艂贸偶ko i biurko, Higgins przeci膮gn膮艂 r臋k膮 po wierzchu szafy i bieli藕niarki, ale nie znalaz艂 tam nic opr贸cz kurzu. W ko艅cu, kiedy przypadkiem spojrza艂 na sufit, zauwa偶y艂 dziwny cie艅. Rozejrza艂 si臋 uwa偶nie, usi艂uj膮c dociec, co jest jego 藕r贸d艂em.
Podczas gdy Agata kontynuowa艂a, nie bez zdenerwowania, chaotyczne poszukiwania, Higgins patrzy艂 w sufit. Skupi艂 wzrok na lampie i wreszcie znalaz艂 藕r贸d艂o cienia - ciemn膮 smug臋 wewn膮trz klosza z bia艂ego matowego szk艂a. Wszed艂 na krzes艂o, wsun膮艂 r臋k臋 do 艣rodka i wyj膮艂 klucz.
- Znalaz艂 go pan?
Higgins wsun膮艂 klucz do zamka bieli藕niarki. Pasowa艂. Agata pr贸bowa艂a zajrze膰 do 艣rodka, ale widok zas艂ania艂y jej plecy inspektora.
Na p贸艂kach le偶a艂y kartony papieros贸w, czasopisma - od Mickey do Playboya - zaznaczaj膮ce etapy dorastania, od dzieci艅stwa do wieku m艂odzie艅czego, erotyczne powie艣ci i dzie艂a Dostojewskiego, katalog starej broni, du偶y pluszowy mi艣, kt贸rego dostrzeg艂a r贸wnie偶 Agata.
- Ten mi艣 to prezent od matki. Poznaj臋. A my艣la艂am, 偶e go wyrzuci艂.
Higgins dobrze zna艂 ten typ mebli. Mia艂 dwa podobne w swoim domu. Jeden zwyczajny, drugi bardziej wymy艣lny, z ukrytymi szufladkami w po艂owie wysoko艣ci, po lewej stronie. System otwierania znajdowa艂 si臋 w 艣rodkowej osi, ukryty pod wystaj膮c膮, ma艂膮 drewnian膮 kostk膮. Z pewno艣ci膮 bieli藕niarka Filipa posiada艂a podobne skrytki, w kt贸rych pi臋kne damy przechowywa艂y dawniej listy mi艂osne.
Inspektor pochyli艂 si臋 nad szuflad膮, kt贸ra otworzy艂a si臋 ze szcz臋kni臋ciem. Znajdowa艂y si臋 w niej dwa klucze, dziesi臋ciofuntowy banknot oraz fotografia u艣miechni臋tej m艂odej kobiety wyj膮tkowej urody, w kostiumie bikini, na pla偶y, o zachodzie s艂o艅ca. To by艂a Frances. Higgins z 偶alem pomy艣la艂, 偶e by艂a tak pe艂na 偶ycia, i zamkn膮艂 szuflad臋, jakby pochowa艂 Frances Mortimer po raz wt贸ry.
- Dzi臋kuj臋, panno Lillby. Bardzo mi pani pomog艂a. Oczywi艣cie nie ma potrzeby m贸wi膰 o tej wizycie Filipowi Mortimerowi.
Z zas臋pionej miny inspektora pokoj贸wka wywnioskowa艂a, 偶e nie nale偶y zadawa膰 mu 偶adnych pyta艅.
Higgins zamkn膮艂 bieli藕niark臋 i z powrotem wrzuci艂 klucz do klosza, zgasi艂 艣wiat艂o i wyszed艂. Agata nie odwa偶y艂a si臋 zapyta膰 go, dok膮d ma zamiar si臋 teraz uda膰.
*
Uk艂adaj膮c teczki akt, na otwarcie kt贸rych nie starcza艂o mu si艂, lord Mortimer zobaczy艂 przez okno co艣 dziwnego. Inspektor Higgins poszukiwa艂 czego艣 wzd艂u偶 fasady rezydencji.
Od Francji nad Londyn nadci膮ga艂a nowa fala chmur.
Lord Mortimer patrzy艂 na Higginsa, kt贸ry zebra艂 troch臋 ziemi i schowa艂 j膮 do plastykowego woreczka, apotem skierowa艂 si臋 do gara偶u, gdzie Barry polerowa艂 rolls-royce'a.
Podczas gdy egiptolog ponownie zag艂臋bi艂 si臋 we wspomnienia, Higgins odkrywa艂 wytworny gara偶 Mortimer贸w, prawdziwe muzeum z XVIII-wiecznymi sztukateriami, starymi sztychami przedstawiaj膮cymi kocze, powozy i bryczki oraz fotografiami pierwszej generacji Rolls-Royce'贸w.
- Dobry wiecz贸r, Barry.
Szofer, ko艅cz膮c czyszczenie przedniego lewego b艂otnika, odburkn膮艂: 鈥淒obry wiecz贸r" i przyj膮艂 postaw臋 obronn膮. Wysoki, o kanciastej twarzy, pomimo pewnej nerwowo艣ci robi艂 wra偶enie nie pozbawionego osobowo艣ci playboya.
- Higgins, Scotland Yard. Chcia艂bym wiedzie膰, co dok艂adnie widzia艂 pan tamtego wieczoru? Czy zaparkowa艂 pan w pobli偶u wej艣cia do administracyjnego budynku British Museum?
- Ju偶 sk艂ada艂em zeznania.
- Zobaczymy to lepiej na ma艂ym szkicu - odpar艂 Higgins z u艣miechem. - Prosz臋 przyjrze膰 si臋 rysunkowi i wskaza膰 miejsce postoju.
Higgins otworzy艂 sw贸j czarny notes. Na jednej ze stron narysowany by艂 plan.
- Popatrzmy... wej艣cie do przybud贸wki muzeum znajduje si臋 tutaj - wyja艣nia艂, wskazuj膮c palcem. - Pan zaparkowa艂 naprzeciwko?
- Nigdy tego nie m贸wi艂em - zaoponowa艂 Barry.
- To nie by艂o mo偶liwe. Sta艂a tam jaka艣 taks贸wka i ci臋偶ar贸wka, musia艂em zatrzyma膰 si臋 troch臋 dalej. Tutaj...
Barry zaznaczy艂 miejsce, takim ruchem, jakby chcia艂 sko艅czy膰 ju偶 z tym przes艂uchaniem.
- Ach tak - rzek艂 Higgins. - Rzeczywi艣cie jest to miejsce, kt贸re pan wskaza艂... Czy wie pan, 偶e da艂o mi to do my艣lenia? Uciekaj膮cego m臋偶czyzn臋 z wiadrem widzia艂 pan w chwili, gdy wybieg艂 z budynku?
Oczy szofera zw臋zi艂y si臋. Wygl膮da艂, jakby si臋 obawia艂, 偶e wpadnie w pu艂apk臋.
- No pewnie...
- Po kolei i precyzyjnie - zawyrokowa艂 Higgins.
- By艂em tam i stara艂em si臋 odtworzy膰 wydarzenia. Czy widzia艂 go pan, jak wychodzi z budynku i ucieka, czy tylko jak ucieka?
Szofer zastanowi艂 si臋 przez kilka sekund.
- W艂a艣ciwie... widzia艂em tylko, jak biegnie.
Higgins si臋 rozpogodzi艂.
- Nie jestem zdziwiony. Z miejsca, w kt贸rym pan sta艂, nie wida膰 drzwi do budynku... chyba, 偶e wysiad艂 pan z rolls-royce'a. Czy wychodzi艂 pan z samochodu?
- Nie.
- 艢wietnie. Widzia艂 wi臋c pan jakiego艣 uciekaj膮cego m臋偶czyzn臋 i nie mo偶e pan sprecyzowa膰, sk膮d wyszed艂. Inna osoba r贸wnie偶 mog艂a wyj艣膰 z budynku i odej艣膰 w przeciwn膮 stron臋, nie zauwa偶ona przez pana.
Barry nie rozumia艂, w jaki spos贸b domys艂y inspektora mog艂y go dotyczy膰, niemniej czu艂 si臋 niepewnie.
- Nie przysz艂o panu do g艂owy pobiec za tym m臋偶czyzn膮, pr贸bowa膰 go zatrzyma膰? - pyta艂 Higgins, obchodz膮c rolls-royce' a.
- Hm... a dlaczego?
- Odruch obywatelski, na przyk艂ad - surowo odpar艂 inspektor, dotykaj膮c tylnych opon ci臋偶kiego samochodu. - Jaki艣 cz艂owiek biegn膮cy z wiadrem, w 艣rodku nocy... Nie wydawa艂o si臋 to panu podejrzane?
Na czole Barry'ego pojawi艂y si臋 kropelki potu.
- Kto mo偶e za艣wiadczy膰, 偶e nie wysiad艂 pan z samochodu i nie uda艂 si臋 do British Museum? 呕e nie dotar艂 pan na pierwsze pi臋tro i 偶e...
- Hola, hola! - przerwa艂 Barry z w艣ciek艂o艣ci膮. - Co pan tu wymy艣la! Nie opu艣ci艂em samochodu, czeka艂em na pani膮 Mortimer i...
- Czy s膮 na to jacy艣 艣wiadkowie?
Szofer milcza艂.
- S艂ysza艂em od panny Lillby, 偶e jest pan niebezpiecznym Don Juanem - wycedzi艂 Higgins, rozpoczynaj膮c badanie przednich opon rolls-royce'a.
Szofer skrzy偶owa艂 ramiona i wykrzywi艂 usta w pogardliwym grymasie.
- Ach, ta... nie wybaczy艂a mi, 偶e j膮 rzuci艂em. Niech sobie za mn膮 biega...
- Chyba nie z powodu panny Lillby odchodzi pan z pracy pod koniec miesi膮ca?
Barry lekko poczerwienia艂.
- Ju偶 mi si臋 tutaj nie podoba.
- Dziecinada, przyjacielu - zauwa偶y艂 inspektor, zapisuj膮c co艣 w notesie. - Je艣li interesuje si臋 pan pi臋knymi kobietami, a tak膮 ma pan opini臋, musia艂 pan zwr贸ci膰 uwag臋 na urod臋 pani Mortimer. Wystarczy艂oby zapyta膰 o zdanie kilka os贸b z jej najbli偶szego otoczenia, aby pozna膰 prawdziw膮 przyczyn臋 pa艅skiego odej艣cia. My艣l臋, 偶e si臋 nie myl臋. Lepiej b臋dzie, je偶eli przedstawi mi pan swoj膮 wersj臋 wydarze艅.
Higgins troch臋 blefowa艂, opiera艂 si臋 jednak na analizie osobowo艣ci i zachowania szofera. Barry opar艂 si臋 na masce rolls-royce'a, jak topielec 艂api膮cy ko艂o ratunkowe.
- To wszystko przez ni膮. Ona mnie podpuszcza艂a. Ja sam nie odwa偶y艂bym si臋 nawet na ni膮 spojrze膰... Wie pan, Frances Mortimer nie by艂a 艣wi臋ta...
Higgins ostrzy艂 no偶em o艂贸wek.
- Niech pan sobie nie przerywa, przyjacielu - zach臋ca艂 szofera, kt贸ry waha艂 si臋, czy ujawni膰 co艣 wi臋cej.
- Trudno m贸wi膰 o zmar艂ej, ale... oskar偶y艂a mnie o brak szacunku. To przez ni膮 zosta艂em wydalony. Mam wi臋c prawo powiedzie膰 prawd臋.
- Obowi膮zek - skorygowa艂 inspektor.
W oczach Barry'ego pojawi艂 si臋 z艂o艣liwy b艂ysk.
- Raz w tygodniu, co wtorek, odwozi艂em pani膮 Mortimer do hotelu Bellevue na wschodnich przedmie艣ciach. Raczej biedna dzielnica jak dla takiej damy. Nigdy o tym nikomu nie powiedzia艂em. Nie wiem, co robi艂a w inne dni tygodnia, niemniej wydaje mi si臋, 偶e by艂a bardzo zaj臋ta...
Higgins zanotowa艂 nazw臋 hotelu.
- Dzi臋kuj臋 panu za spontaniczn膮 wsp贸艂prac臋, m贸j przyjacielu. Na pierwszy rzut oka wida膰, 偶e nie darzy艂 pan pani Mortimer sympati膮. A przypu艣膰my teraz, 偶e wsp贸艂pracowa艂 pan ze z艂odziejem?
- Z kim?! - krzykn膮艂 Barry.
- Nietrudno sobie wyobrazi膰 pa艅sk膮 wsp贸艂prac臋 z gangiem antykwariuszy. Wszed艂 pan za pani膮 Mortimer, u艂atwi艂 pan ucieczk臋 wsp贸lnikowi...
- Opowiada pan te niestworzone historie, aby mnie zastraszy膰 - podsumowa艂 szofer, z rezygnacj膮 machaj膮c r臋k膮. - Nie ma pan 偶adnych dowod贸w.
- Nie mam zwyczaju opowiada膰 niestworzonych historii - odparowa艂 Higgins, chowaj膮c do kieszeni notes i wychodz膮c z gara偶u. - Niech si臋 pan nie waha zadzwoni膰 do mnie do Yardu, je艣li co艣 si臋 panu przypomni.
Rozdza艂 IX
Opuszczaj膮c rezydencj臋, Higgins nie mia艂 okazji po偶egna膰 lorda Mortimera. Egiptolog uda艂 si臋 ju偶 do swojego pokoju.
Jad膮c taks贸wk膮, Higgins kaza艂 kierowcy zatrzyma膰 si臋 przed budk膮 telefoniczn膮, sk膮d zadzwoni艂 najpierw do strzelnicy na Oak Street, gdzie powiedziano mu, 偶e Filipa Mortimera nie widziano tam od dw贸ch tygodni. P贸藕niej zatelefonowa艂 do Scotland Yardu, aby dosta膰 numer pubu 鈥淒egradation, Damnation and Death", kt贸rego nie by艂o w ksi膮偶ce telefonicznej. Okaza艂o si臋, 偶e w pubie nie ma telefonu, a i adres znaleziono z wielkim trudem.
Lokal mie艣ci艂 si臋 przy ko艅cu Vine Lane, w dzielnicy dok贸w, na po艂udniowym brzegu Tamizy. Kiedy taks贸wka wjecha艂a w Druid Street, Higgins zada艂 sobie pytanie, dlaczego spadkobierca Mortimer贸w upodoba艂 sobie takie miejsce. Brudne betonowe mury, dziwny rachityczny ogr贸dek z rudaw膮 ziemi膮, opuszczone uliczki prowadz膮ce w kierunku tor贸w kolejowych, gdzie drzema艂y nikomu ju偶 niepotrzebne wagoniki, jakie艣 opuszczone sk艂ady i magazyny, zrujnowana fabryka z napisem 鈥淣a sprzeda偶", stos zardzewia艂ych blach u podn贸偶a drewnianych schod贸w i w oddali, jak gigantyczne owady, d藕wigi poj臋kuj膮ce na wietrze.
- Czy zna pan 鈥淒egradation, Damnation and Death" - zapyta艂 Higgins.
- Nie - odpar艂 kierowca. - Musi to by膰 jeden z tych podejrzanych lokali, kt贸re otwarte s膮 przez miesi膮c czy dwa, a potem znikaj膮.
Higgins zap艂aci艂, wysiad艂 i ruszy艂 ma艂膮, ponur膮 uliczk膮 Vine Lane, prowadz膮c膮 w stron臋 rzeki. W powietrzu, opr贸cz smrodu mazutu i zat臋ch艂ej wody, unosi艂 si臋 nierealny zapach cynamonu, przypominaj膮cy czasy, kiedy te cenne przyprawy z Dalekiego Wschodu przyp艂ywa艂y do londy艅skiego portu.
Przy Vine Lane sta艂y na p贸艂 zrujnowane ceglane domki. Niekt贸re drzwi by艂y zakratowane. U prog贸w pi臋trzy艂y si臋 worki z odpadkami. Tylko z rzadka b艂yszcza艂y 艣wiat艂a na wy偶szych pi臋trach.
Jaka艣 syrena alarmowa w艂膮czy艂a si臋 o osiemnastej pi臋tna艣cie. Co oznajmia艂a? Koniec pracy dla robotnik贸w, kt贸rych ju偶 od dawna tu nie by艂o? Alarm dla zjaw, kompan贸w Kuby Rozpruwacza, kt贸ry kr膮偶y艂 kiedy艣 po tej dzielnicy, w d偶d偶yste i s艂oneczne dni jednakowo szarej? Higginsa przebieg艂 dreszcz. Podni贸s艂 ko艂nierz nieprzemakalnego p艂aszcza i skierowa艂 si臋 ku latami, kt贸ra rzuca艂a s艂abe, migotliwe 艣wiat艂o. Pod lamp膮 szyld ze sztucznej sk贸ry oznajmia艂 ledwie widocznym napisem: 鈥淒egradation, Damnation and Death. Godziny otwarcia: 10:00-6:00". Do krat w pobli偶u wej艣cia przymocowany by艂 dwoma 艂a艅cuchami, zabezpieczaj膮cymi przed kradzie偶膮, wielki motocykl BMW K 100. Ten sam, na kt贸rym Filip Mortimer wyjecha艂 z rezydencji.
Drzwi mia艂y prawie przyzwoity wygl膮d. Po lewej stronie przycisk dzwonka, nad kt贸rym namalowano czerwon膮 farb膮 鈥淧rivate". Higgins zakaszla艂, zadzwoni艂 i za艂o偶y艂 r臋ce do ty艂u. Us艂ysza艂 kroki po drugiej stronie, p贸藕niej zgrzyt zamka. Drzwi si臋 uchyli艂y.
-W jakiej sprawie?
Indywiduum, kt贸re zwr贸ci艂o si臋 do Higginsa, ma艂o zielone-fioletowe w艂osy. Nosi艂o poszarpane szorty i nabijan膮 gwo藕dziami bluz臋, rozpi臋t膮 na ow艂osionej piersi, ozdobionej tatua偶em przedstawiaj膮cym bomb臋 atomow膮 z napisem: 鈥淧recz z wojn膮".
- Nie mam karty waszego klubu - zacz膮艂 Higgins - lecz jest tutaj jeden z moich znajomych, Filip Mortimer, kt贸ry mo偶e za mnie por臋czy膰.
- Pan jest kumplem Filipa? - zdziwi艂 si臋 cudak.
Inspektor skin膮艂 g艂ow膮. Wola艂 nie wdawa膰 si臋 w d艂ug膮 dyskusj臋 i poda艂 dziesi臋ciofuntowy banknot, kt贸ry pacyfista natychmiast schowa艂 do kieszeni.
- Dobra... Poniewa偶 nie jest pan glin膮, to niech pan wchodzi. Normalnie to jeste艣my zamkni臋ci, ale, wie pan...
Higgins nie stara艂 si臋 dochodzi膰 do sedna deklaracji swego rozm贸wcy. Wszed艂. Stwierdzi艂, 偶e przepisy ograniczaj膮ce spo偶ycie napoj贸w wyskokowych jak zwykle nie by艂y respektowane. Oczywi艣cie, s艂ysza艂 o punkach i innych im podobnych, jednak偶e zadymiony i rozwrzeszczany 艣wiat, jaki ukaza艂 si臋 jego oczom, wprawi艂 go w zdumienie. Oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu m艂odych osobnik贸w obojga p艂ci w najdziwniejszych odzieniach t艂oczy艂o si臋 w czym艣 w rodzaju niskiej wilgotnej piwnicy, podzielonej na ledwie o艣wietlone 艣wiecami salki. Higgins nie zwraca艂 uwagi na r贸偶ne gorsz膮ce widoki. Z g艂o艣nik贸w dochodzi艂y rytmiczne d藕wi臋ki, od kt贸rych p臋ka艂y uszy.
Musia艂 przej艣膰 przez ca艂膮 piwnic臋, aby znale藕膰 tego, kogo szuka艂. W pobli偶u prowizorycznego baru, kt贸ry w razie kontroli mo偶na by艂o natychmiast zlikwidowa膰, spoczywa艂 - jak okr臋t na mieli藕nie - Filip Mortimer z g艂ow膮 opart膮 na pacho艂ku cumowniczym, s艂u偶膮cym za st贸艂. Obok sta艂a prawie pusta butelka ginu. Hinduski barman wyciera艂 szklanki brudn膮 艣cierk膮.
- Jeden 鈥淩oyal Salut" - zam贸wi艂 Higgins, ceni膮cy sobie tylko prawdziw膮 whisky.
- Nie znam.
Higgins surowym spojrzeniem oceni艂 wyb贸r napoj贸w. Zadowoli艂 si臋 鈥淛 & B", maj膮c nadziej臋, 偶e alkohol zabije bakterie zawarte w szklance podanej mu przez barmana.
- Filip... Filip... niech si臋 pan obudzi, jestem przyjacielem...
Inspektor najdelikatniej jak m贸g艂 potrz膮sn膮艂 m艂odzie艅cem, od kt贸rego bi艂 zapach taniego ginu. Filip poruszy艂 si臋, mrukn膮艂 co艣, podni贸s艂 g艂ow臋 i ponownie popad艂 w ot臋pienie. Higgins nie mia艂 do艣膰 si艂y, aby wyci膮gn膮膰 go na zewn膮trz. Zastanawia艂 si臋, co robi膰. Trzeba si臋 by艂o 艣pieszy膰, jako 偶e barman i niekt贸re kreatury z farbowanymi w艂osami przygl膮da艂y mu si臋 podejrzliwym wzrokiem. Je艣li nawet mog艂o im si臋 wydawa膰, 偶e nieprzemakalny p艂aszcz Burberry's jest najnowszym modnym przebraniem, to takie z艂udzenie raczej szybko si臋 rozwieje.
- Filipie... kradn膮 pana motor...
Zanim ta informacja dotar艂a do otumanionego m贸zgu, min臋艂a d艂u偶sza chwila. W ko艅cu, zgodnie z przewidywaniami Higginsa, zadzia艂a艂a jak wy艂adowanie elektryczne. P贸艂przytomny ch艂opak poderwa艂 si臋 jak spr臋偶yna.
- Kto... gdzie...
- Chod藕my. Poka偶臋. Jeszcze nie jest za p贸藕no. Filip mia艂 wra偶enie, 偶e widzia艂 ju偶 gdzie艣 m臋偶czyzn臋, kt贸ry wzi膮艂 go za r臋k臋, lecz nie by艂 w stanie go rozpozna膰. Posuwaj膮c si臋 niepewnym krokiem, pozwoli艂 si臋 prowadzi膰. Higgins przeprowadzi艂 go bez przeszk贸d przez kolejne salki 鈥淒egradation, Damnation and Death". Fioletowo-zielony osobnik, pogr膮偶ony w narkotycznym transie, pozwoli艂 im opu艣ci膰 lokal.
Filip Mortimer odetchn膮艂 mglistym, deszczowym powietrzem.
- M贸j motor...
Nerwowo szuka艂 kluczyka od stacyjki. Nie rozpoznaj膮c w szarej po艣wiacie niczego poza swoim BMW, rzuci艂 si臋 w jego kierunku, szlochaj膮c.
- Niech si臋 pan uspokoi, panie Mortimer. Przespacerujmy si臋 troch臋. Mam do pana kilka pyta艅.
M艂ody cz艂owiek zauwa偶y艂 wreszcie, 偶e nie jest sam. Zimne powietrze dzia艂a艂o otrze藕wiaj膮co. Obr贸ci艂 si臋 i ujrza艂 inspektora.
- Pan...pan jest...
- Higgins, Scotland Yard. Spotkali艣my si臋 ju偶 dwukrotnie, zbyt kr贸tko, je艣li o mnie chodzi. Tutaj jest spokojnie. Mo偶emy porozmawia膰.
- Nie mam ochoty na rozmow臋.
Ch艂opak usiad艂 ze zwieszon膮 g艂ow膮 na mokrym bruku.
- Nie chce pan pozna膰 nazwiska zab贸jcy Frances?
Higgins pozwoli艂 sobie przywo艂a膰 imi臋 nieboszczki pani Mortimer, jakby by艂 kim艣 z jej bliskich. Filip podni贸s艂 si臋 powoli, zaciskaj膮c pi臋艣ci i zagryzaj膮c wargi.
- Zabraniam panu o niej m贸wi膰.
- Dobrze. Wi臋c chod藕my. Potrzebuj臋 pana. Natrafi艂em na kilka zaskakuj膮cych 艣lad贸w. Jedynie pan mo偶e mi je wyja艣ni膰.
Inspektor ruszy艂 do przodu. Filip z oci膮ganiem poszed艂 za nim, jakby przyci膮gany magnetyczn膮 si艂膮. To ju偶 dobry pocz膮tek.
- A motor? - zaniepokoi艂 si臋 Higgins.
- Nikt nie odwa偶y si臋 go tkn膮膰... inaczej podpal臋 t臋 bud臋.
Szli nabrze偶em, wzd艂u偶 rozwalonych sk艂ad贸w zamieszkanych przez w艂贸cz臋g贸w. W samym sercu Londynu rozci膮ga艂o si臋 kr贸lestwo zrujnowanego przemys艂u, przerdzewia艂ych blach, wybitych szyb, w kt贸rych hula艂 wiatr. Przeszli pod zniszczon膮 metalow膮 k艂adk膮, omin臋li ogromne ka艂u偶e i zag艂臋bili si臋 w wilgotn膮 noc. Filip Mortimer powoli wraca艂 do przytomno艣ci.
- Pod艂e 偶ycie - burkn膮艂 pod nosem.
- Nie myli si臋 pan - odpar艂 Higgins po chwili milczenia. - Dzisiaj przeszuka艂em pa艅ski pok贸j. Zaskoczony jestem tym, co tam znalaz艂em.
- Mo偶e mnie pan oskar偶a膰, o co pan chce. Wszystko mi jedno.
- Niech pan nie udaje dziecka, Filipie. Czy musz臋 panu przypomina膰, 偶e tutaj chodzi o zab贸jstwo?
- 呕ycie jest ohydne. Nie ma 偶adnego sensu.
- Poza tym sensem, kt贸ry mu sami nadajemy. Ja chcia艂bym przyczyni膰 si臋 do spokoju duszy Frances Mortimer. A nie zazna go, dop贸ki jej morderca nie zostanie ukarany. Jest pan ostatni膮 osob膮, kt贸ra widzia艂a j膮 偶yw膮, Filipie.
- Ju偶 mnie przes艂uchiwano. Powiedzia艂em wszystko, co wiem.
We mgle pojawi艂y si臋 kontury filar贸w mostu Londy艅skiego. W pobli偶u wida膰 by艂o ognisko rozpalone przez bezdomnych.
- W艂a艣nie w tym problem. Nie powiedzia艂 pan zbyt wiele. By艂 pan w stanie szoku. Pa艅skie zeznania s膮 bardzo ma艂o dok艂adne.
- Czego pan chce? My艣li pan, 偶e...
- Na podstawie tego, co znalaz艂em, mog臋 sformu艂owa膰 przeciwko panu akt oskar偶enia o zab贸jstwo - przeci膮艂 Higgins. - Daj臋 panu jednak szans臋 przekonania mnie o pa艅skiej niewinno艣ci. Je艣li pan odm贸wi, oddam pana w r臋ce nadinspektora Scotta Marlowa.
Higgins nie patrzy艂 na Filipa.
- Je艣li si臋 nie myl臋, z pa艅skiej wypowiedzi wynika, 偶e J.J. Battiscombe, stra偶nik, spa艂 w chwili, kiedy weszli艣cie razem z pani膮 Mortimer do przybud贸wki British Museum.
- Ten g艂upiec... by艂 kompletnie zaspany! Musia艂em nim potrz膮sn膮膰, 偶eby go dobudzi膰. Wygl膮da艂 jak pijany albo zamroczony narkotykami. Frances i ja podpisali艣my si臋 w ksi臋dze wej艣膰 i potem... i potem... - Filip zamilk艂, t艂umi膮c 艂kanie. - Nigdy nie powinienem by艂 si臋 zgodzi膰... Przysi膮g艂em sobie nigdy wi臋cej tam nie wraca膰... Przynios艂em jej nieszcz臋艣cie.
- Czy obawia艂 si臋 pan wej艣膰 do biura ojca?
- Ba膰 si臋...nie, ja...
- Do czego by艂 panu potrzebny drugi klucz do jego biura?
Zatrzymali si臋.
- Ja? Nigdy nie mia艂em...
- Ja naprawd臋 przeszuka艂em pa艅ski pok贸j, Filipie, 艂膮cznie ze schowkami w bieli藕niarce. Znalaz艂em pieni膮dze, fotografi臋, no i... to.
Higgins pokaza艂 klucze, kt贸re zabra艂 kilka godzin wcze艣niej z pokoju Filipa. Jeden z nich by艂 kluczem od wej艣cia do muzeum, drugi od gabinetu lorda Mortimera.
- To k艂opotliwe, bardzo k艂opotliwe. Dlaczego pan je schowa艂?
- Stara historia. To nie ma nic wsp贸lnego z zab贸jstwem Frances.
- A mo偶e mia艂 je pan przy sobie w wiecz贸r zab贸jstwa?
- Przeszukano mnie, tak jak wszystkich.
- Je艣li zrobiono to r贸wnie dok艂adnie jak w przypadku przes艂uchania... Jest pan doskona艂ym strzelcem. M贸g艂 pan zabi膰 pani膮 Mortimer, zamkn膮膰 drzwi swoim kluczem i wo艂a膰 o pomoc.
M艂odzieniec wytrzeszczy艂 oczy. W tym, co m贸wi艂 Higgins, by艂a przera偶aj膮ca logika.
- Jeden tylko szczeg贸艂 nie pasuje do ca艂o艣ci - ci膮gn膮艂 inspektor. - Fotografia Frances Mortimer, na pla偶y. Oko fotografa by艂o okiem zakochanego. My艣l臋, 偶e pa艅skie uczucia do niej przekracza艂y zwyk艂膮 sympati臋. To pan zrobi艂 to zdj臋cie?
M艂odzieniec przymkn膮艂 oczy, przywo艂uj膮c ten cudowny moment, kiedy Frances by艂a dla niego - i tylko dla niego - uosobieniem m艂odo艣ci i pi臋kna.
- By艂a cudowna... cudowna... Nikt tak naprawd臋 jej nie rozumia艂... Ona, ona nie zdawa艂a sobie sprawy...
- Nie wszystkie opinie dotycz膮ce jej osoby s膮 zgodne - sprecyzowa艂 Higgins, przerywaj膮c wynurzenia Filipa. - Niekt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e dopuszcza艂a si臋... zdrad.
Reakcja Filipa by艂a gwa艂towna. Z艂apa艂 inspektora za po艂臋 nieprzemakalnego p艂aszcza.
- Kto o艣mieli艂 si臋 to powiedzie膰? Kim s膮 niegodziwcy rozg艂aszaj膮cy podobne oszczerstwa? Chc臋 zna膰 ich nazwiska!
- Pozna je pan, je偶eli tak zdecyduj臋 - odpar艂 Higgins, odsuwaj膮c si臋. - Gwa艂towno艣膰 nie jest dobrym doradc膮, panie Mortimer. Jak pan oprzytomnieje, b臋dzie pan uprzejmy wyja艣ni膰 mi, sk膮d pochodz膮 pieni膮dze znajduj膮ce si臋 w skrytce. Przypuszczam, 偶e wi膮偶膮 si臋 z t膮 鈥渟tar膮 histori膮"?
- Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie - obruszy艂 si臋 ch艂opak.
- Tego si臋 w艂a艣nie obawia艂em. Nie b臋d臋 ju偶 dzisiaj nalega艂. Ale i tak si臋 dowiem... Prosz臋 nie opuszcza膰 Londynu bez uprzedniego poinformowania Scotland Yardu. Mo偶e pan wraca膰 motorem. Ja wol臋 i艣膰 piechot膮.
Filip Mortimer patrzy艂 na inspektora oddalaj膮cego si臋 wolnym krokiem i gin膮cego w mroku nocy. Trz膮s艂 si臋. Z zimna i ze strachu.
Rozdzia艂 X
Dw贸ch policjant贸w wprowadzi艂o Williama W. Dobelyou do biura nadinspektora Scotta Marlowa. M臋偶czyzna zatrzymany poprzedniego dnia w Kornwalii zosta艂 noc膮 przewieziony do Londynu. Marlow kr贸lowa艂 za biurkiem, dumny z siebie i ze Scotland Yardu, kt贸ry raz jeszcze wykaza艂 si臋 skuteczno艣ci膮 dzia艂ania. Siedz膮cy w k膮cie pokoju Higgins rozmy艣la艂 o szczeg贸艂ach dochodzenia spisanych w czarnym notesie, pewien, 偶e przes艂uchanie Dobelyou posunie 艣ledztwo do przodu.
William W. Dobelyou mia艂 na sobie fioletowy garnitur z zasuszon膮 petuni膮 w butonierce i pomara艅czowy krawat. Roztacza艂 wok贸艂 siebie intensywny zapach taniej wody kolo艅skiej. Jego twarz Hindusa z domieszk膮 krwi chi艅skiej i zapewne jeszcze kilku innych ras, o szeroko rozstawionych oczach, sp艂aszczonym nosie i o grubych wargach, robi艂a niesympatyczne wra偶enie. Mia艂 chytre spojrzenie.
- Panie Dobelyou - zaatakowa艂 brutalnie nadinspektor jest pan oskar偶ony o kradzie偶 w budynku publicznym, sprzeda偶 skradzionych przedmiot贸w, nielegalny handel dzie艂ami sztuki, pr贸b臋 ucieczki, przeciwstawianie si臋 policji Jej Kr贸lewskiej Mo艣ci. Dodam, 偶e jest pan r贸wnie偶 podejrzany o du偶o powa偶niejsze przest臋pstwo.
Twarz Dobelyou wykrzywi艂 p贸艂 ironiczny, p贸艂 agresywny u艣mieszek.
- Nie przyznaj臋 si臋 do niczego. 呕膮dam adwokat贸w. Mam czym p艂aci膰.
- Wszystkie pa艅skie dobra zosta艂y zaj臋te - wyja艣ni艂 Higgins. - Prawie wszystko pochodzi z nielegalnej dzia艂alno艣ci. Oczywi艣cie, prawo b臋dzie dok艂adnie przestrzegane, panie Dobelyou, niemniej zale偶y nam na tym wst臋pnym przes艂uchaniu. Mo偶liwe, 偶e jest pan mniej winny, ni偶 mog艂oby si臋 wydawa膰...
Nadinspektor Marlow poderwa艂 si臋 z krzes艂a.
- Niemniej - ci膮gn膮艂 Higgins, zagl膮daj膮c do notesu - fakty s膮 niezbite. Koledzy paserzy wydali pana. W pa艅skim mieszkaniu znaleziono skradzione przedmioty. Pa艅ska wina w tym przypadku jest wi臋c jasno udowodniona.
- Kto mnie wyda艂? - rykn膮艂 Dobelyou. - Ta suka Indira?
Higgins uprzedzi艂 odpowied藕 Scotta Marlowa.
- Ta panna jest uwi臋ziona. Ci膮偶膮 na niej bardzo powa偶ne zarzuty. O艣wiadczenia paser贸w by艂y a偶 nadto wystarczaj膮ce, aby wpa艣膰 na pa艅ski 艣lad.
- Powr贸膰my do najwa偶niejszego - wtr膮ci艂 nadinspektor. - Jeden ze 艣wiadk贸w widzia艂, jak, trzymaj膮c wiadro - numer inwentarza BM 131 - ucieka pan z British Museum. W wiadrze schowa艂 pan kolekcj臋 helle艅skich monet wyj膮tkowej warto艣ci, kt贸re p贸藕niej znaleziono w pa艅skiej torbie podr贸偶nej.
Dobbelyou wzruszy艂 ramionami.
- Dobrze, dobrze, gra艂em i przegra艂em. Nie ma co robi膰 z tego wielkiej afery.
Marlow u艣miechn膮艂 si臋 zwyci臋sko.
- Sprawa dotyczy nie tylko kradzie偶y, panie Dobelyou. Jestem przekonany, 偶e stara艂 si臋 pan wykra艣膰 r贸wnie偶 inne skarby znajduj膮ce si臋 w biurze sir Johna Arthura. Zosta艂 pan zaskoczony przez jego 偶on臋. Wpad艂 pan w panik臋 i zabi艂 j膮, a nast臋pnie uciek艂.
William W. Dobelyou otworzy艂 szeroko oczy.
- Nigdy jeszcze nie s艂ysza艂em podobnych idiotyzm贸w...
Szukaj膮c ratunku, popatrzy艂 w kierunku Higginsa, ale napotka艂 niewzruszone ch艂odne spojrzenie.
- Ale偶... ja nigdy nie wchodzi艂em do tamtego pokoju! Wychodzi艂em z innego, ja...
- Wszystko, co pan m贸wi, jest nagrywane - nadmieni艂 nadinspektor. - Nie b臋dzie to wykorzystane przeciwko panu, niemniej w pa艅skim interesie le偶y, aby nie sk艂ada艂 pan sprzecznych zezna艅. Stwierdzam, 偶e przyznaje si臋 pan do obecno艣ci na pierwszym pi臋trze budynku administracyjnego British Museum.
- To nie ma z tym nic wsp贸lnego! - krzykn膮艂 Dobelyou, podnosz膮c si臋.
Dw贸ch policjant贸w z艂apa艂o go za ramiona i zmusi艂o, by usiad艂.
- Radz臋 panu zachowywa膰 si臋 spokojnie - powiedzia艂 nadinspektor. - Pa艅skie zachowanie mo偶e obr贸ci膰 si臋 przeciwko panu. Je艣li oka偶e si臋 to konieczne, b臋dziemy zmuszeni za艂o偶y膰 panu kajdanki.
- S膮 dwa argumenty, kt贸re pogarszaj膮 pana sytuacj臋 - doda艂 Higgins, cedz膮c s艂owa. - Po pierwsze, jest pan podejrzany o zab贸jstwo z u偶yciem broni palnej dokonane na Cejlonie, kt贸ry ponadto opu艣ci艂 pan nielegalnie. Po drugie, jest pan doskona艂ym fa艂szerzem, szczeg贸lnie wprawnym w dorabianiu kluczy.
- Widzi pan! - podj膮艂 Marlow. - Otworzy艂 pan pok贸j, zabi艂, a nast臋pnie zamkn膮艂 drzwi i uciek艂.
- Nie zapominajmy o mumii - doda艂 Higgins.
W oczach Williama W. Dobbelyou pojawi艂 si臋 wyraz kompletnego niezrozumienia.
- Mumia? Jaka mumia? Ale偶 ja nikogo nie zabi艂em! Ani mumii, ani nikogo innego!
Nadinspektor wymieni艂 z Higginsem porozumiewawcze spojrzenie. Podejrzany Numer Jeden powoli przemienia艂 si臋 w winnego. Marlow by艂 dumny ze swojej intuicji.
Zachowanie Dobelyou zmieni艂o si臋 radykalnie. Jego arogancja znik艂a bez 艣ladu. Przybra艂 ton cz艂owieka interesu.
- Je偶eli ja wpadn臋, inni te偶 ze mn膮 wpadn膮. I to nie byle kto.
Zaniepokojony nadinspektor nadstawi艂 uszu,. Higgins niewzruszenie wertowa艂 kartki w czarnym notesie.
- Powiedzia艂 pan za du偶o lub za ma艂o - burkn膮艂 Marlow.
- To na razie wszystko - przeci膮艂 zimno Dobelyou. - Chyba 偶e zawrzemy korzystn膮 dla mnie umow臋.
- Pan sobie kpi ze Scotland Yardu! - wybuchn膮艂 nadinspektor.
- Chwileczk臋 - w艂膮czy艂 si臋 Higgins, ostrz膮c o艂贸wek. - Je偶eli b臋dzie pan milcza艂, znaczy to, 偶e nie ma pan nic do powiedzenia. Takie zachowanie b臋dzie mia艂o dla pana dramatyczne konsekwencje. Je偶eli b臋dzie pan m贸wi艂, mo偶e uda si臋 panu wybroni膰 z najci臋偶szego zarzutu: zab贸jstwa.
Ten spokojny inspektor o szpakowatych w膮sach budzi艂 w Williamie W. Dobelyou, kt贸ry zna艂 i oszust贸w, i policjant贸w, wi臋ksze obawy ni偶 pot臋偶ny Scott Marlow kr贸luj膮cy za biurkiem.
- Kradzie偶 w British Museum... Takiego skoku nie organizuje si臋 samemu, inspektorze... My艣li pan, 偶e mog艂em tam wej艣膰 nie zauwa偶ony?
Nadinspektor zmarszczy艂 brwi.
- Chce pan powiedzie膰, 偶e... J.J. Battiscombe, nocny str贸偶?
- Chce pan wiedzie膰, kim jest ten wasz Battiscombe? - ironicznie zapyta艂 Dobelyou. - Ten typ chcia艂 robi膰 karier臋 w Indiach, interesy... Znali艣my si臋 tam bardzo dobrze. Jemu si臋 nie uda艂o, wr贸ci艂 do starej dobrej Anglii. No, ale trudno komu艣, kto wcze艣niej mia艂 pieni膮dze, 偶y膰 ze skromnej urz臋dniczej pensji...
- O艣miela si臋 pan oskar偶a膰 by艂ego wojskowego! - oburzy艂 si臋 Scott Marlow.
- Nikogo nie oskar偶am. Udzielam informacji Scotland Yardowi.
- Czy naprawd臋 nigdy nie handlowa艂 pan mumiami?
Pytanie Higginsa zaskoczy艂o Dobelyou.
- Nie cierpi臋 staroci. To musi straszliwie cuchn膮膰 i pe艂no w tym bakterii. To nie moja bran偶a. Je艣li czego艣 potrzebujecie, to mam inne mo偶liwo艣ci... W艣r贸d w艂a艣cicieli dom贸w, kt贸re okradali艣my z Indir膮, by艂y nie tylko biedne ofiary... odszkodowania przynosz膮 czasem niez艂y doch贸d, je偶eli jest si臋 wystarczaj膮co sprytnym. Je偶eli potraficie mnie przekona膰, m贸g艂bym wam wiele opowiedzie膰...
Nadinspektor os艂upia艂, Higgins za艣... C贸偶, on ju偶 dawno straci艂 z艂udzenia co do ludzkiej natury, w g艂臋bi ducha by艂 jednak wstrz膮艣ni臋ty degradacj膮 moraln膮 tych warstw spo艂ecznych, kt贸re powinny 艣wieci膰 przyk艂adem.
- B臋dziemy panu niezmiernie wdzi臋czni, panie Dobelyou - odpowiedzia艂 - ale to wydaje mi si臋 niewystarczaj膮ce. Jedynie zeznanie Filipa Mortimera mog艂oby oczy艣ci膰 pana z zarzut贸w. Gdyby o艣wiadczy艂, 偶e widzia艂 pana wychodz膮cego z gabinetu numizmatycznego, podczas gdy gabinet lorda Mortimera by艂 zamkni臋ty, by艂by pan poza wszelkimi podejrzeniami... Niestety, ten m艂ody cz艂owiek prze偶y艂 ogromny wstrz膮s. Jego zeznania nie s膮 zbyt jasne. Wygl膮da na to, 偶e nie obserwowa艂 przez ca艂y czas drzwi gabinetu swego ojca.
- Filip Mortimer... - Dobelyou zgrzytn膮艂 z臋bami z nienawistnym b艂yskiem w oczach.
- Znacie si臋? - zapyta艂 Higgins.
- To zale偶y...
Nadinspektor Marlow poczu艂, jak ziemia rozst臋puje mu si臋 pod nogami.
- Filip Mortimer te偶 nie lubi艂 egiptologii - analizowa艂 Higgins. - Zastanawiam si臋, czy czego艣 panu nie sprzeda艂... czego艣, co do niego nie nale偶a艂o i co znalaz艂 w biurze ojca. Czy przypadkiem nie zap艂aci艂 mu pan za t臋 dostaw臋 got贸wk膮?
William W. Dobelyou zachowa艂 spok贸j. Z uwag膮 s艂ucha艂 Higginsa.
- To wasza robota sprawdzenie tego wszystkiego, inspektorze... Ja nie mia艂em klucza od tego biura. Przyznaj臋 si臋 do kradzie偶y monet, to wszystko. Nikt nie wrzuci mi na kark tego morderstwa.
- Dzi臋kujemy za wsp贸艂prac臋, panie Dobelyou - powiedzia艂 Higgins, zamykaj膮c czarny notes.
Zaskoczony t膮 pospieszn膮 konkluzj膮 Marlow usi艂owa艂 co艣 powiedzie膰, nie znalaz艂 jednak nic, co m贸g艂by jeszcze doda膰, i oceni艂, tak jak Higgins, 偶e przes艂uchanie trwa艂o wystarczaj膮co d艂ugo.
- Prosz臋 odprowadzi膰 pana do celi - rozkaza艂 policjantom.
Po wyj艣ciu Dobelyou zwr贸ci艂 si臋 do Higginsa.
- Tym razem wszystko jest jasne. Tu chodzi o du偶膮 spraw臋. J. J. Battiscombe by艂 przy tej kradzie偶y wsp贸lnikiem Dobelyou. Sam doda艂 艣rodka usypiaj膮cego do herbaty, aby mie膰 alibi. Filip Mortimer potrzebowa艂 pieni臋dzy. Obydwaj zorganizowali skok. Dobelyou zaj膮艂 si臋 monetami, Filip obiektami egipskimi.
- A Frances Mortimer? - oponowa艂 Higgins.
- No... albo by艂a wsp贸lniczk膮, albo odm贸wi艂a wsp贸艂pracy. W obydwu przypadkach sprawa 藕le si臋 potoczy艂a. Filip musia艂 si臋 z ni膮 pok艂贸ci膰, strzeli艂, a potem wymy艣li艂 t臋 histori臋 z zamkni臋tymi drzwiami.
Teoria nadinspektora wygl膮da艂a sensownie. Wydawa艂o si臋, 偶e Higgins s艂ucha jej z aprobat膮. Nagle Marlow z艂apa艂 si臋 za pier艣. Higgins pom贸g艂 mu usi膮艣膰.
- 殴le si臋 pan czuje?
- Tak... nie... to, co powiedzia艂em, jest przera偶aj膮ce. Rozumuj膮c logicznie, nale偶a艂oby... nale偶a艂oby oskar偶y膰 Filipa Mortimera! Jedna z najbardziej szanowanych rodzin w Anglii stanie si臋 ofiar膮 skandalu! A je偶eli si臋 pomylimy, konsekwencje...
Scott Marlow widzia艂 ju偶 siebie zdegradowanego, przeniesionego na dalek膮 prowincj臋, z dala od Pa艂acu Buckingham i kr贸lowej.
- Zgadzam si臋 z panem, nadinspektorze - powiedzia艂 Higgins. Dlatego potrzeba nam troch臋 czasu. Nic nas nie goni. Mamy powa偶ne przypuszczenia, to prawda, niemniej wiele szczeg贸艂贸w trzeba jeszcze wyja艣ni膰. Musimy sprawdzi膰 wiarygodno艣膰 zezna艅 tego Dobelyou.
- To ju偶 nale偶y do mnie - zapewni艂 Marlow, oddychaj膮c swobodniej. - Ma pan ca艂kowit膮 racj臋. A propos... czy przygotowa艂 pan raport z wczorajszego przes艂uchania?
- Nic na pi艣mie - odpar艂 Higgins, kt贸ry nikomu nie pokazywa艂 notatek w czarnym notesie. - Mam jednak pewne przedmioty i prosi艂bym pana o przekazanie ich do analizy.
Higgins po艂o偶y艂 na biurku plastykowy woreczek zawieraj膮cy pr贸bk臋 ziemi, kopert臋, w kt贸rej znajdowa艂 si臋 ma艂y b艂yszcz膮cy prostok膮t znaleziony w kominku gabinetu sir Johna Arthura, oraz nowoczesny rewolwer z kolekcji Filipa Mortimera.
- Prawdopodobnie nie jest to nic wa偶nego - stwierdzi艂 - no, ale dok艂adno艣ci nigdy nie za wiele.
- A Filip Mortimer? - zaniepokoi艂 si臋 nadinspektor.
- Poprosi艂em go, aby nie opuszcza艂 Londynu bez wiedzy Scotland Yardu. Zajmiemy si臋 nim p贸藕niej. Teraz mamy du偶o pilniejsz膮 spraw臋.
- Jak膮?
- Dowiedzie膰 si臋, kim w艂a艣ciwie by艂a Frances Mortimer.
Rozdzia艂 XI
Przedmie艣cie, kt贸rym jecha艂a wynaj臋ta przez Higginsa taks贸wka, nie by艂o miejscem szczeg贸lnie atrakcyjnym. Ma艂e, dwupi臋trowe ceglane domki, zniszczone brudne kamienice, podupad艂e sklepy, w wi臋kszo艣ci wystawione na sprzeda偶. 艢mieci - na skutek strajku - nie wywo偶one od d艂u偶szego czasu. Grupy Hindus贸w rozmawiaj膮cych na chodnikach. Kierowca opu艣ci艂 szyb臋, jak w ka偶dej przyzwoitej taks贸wce angielskiej oddzielaj膮c膮 go od pasa偶era. Mia艂 ochot臋 porozmawia膰.
- Nie pomyli艂 pan przypadkiem adresu? - zaniepokoi艂 si臋.
- Na pewno nie, przyjacielu. Niech pan skr臋ci w prawo i zaraz b臋dziemy na miejscu...
Higgins 艣ledzi艂 tras臋 na planie dostarczonym przez Scotland Yard. Samoch贸d zatrzyma艂 si臋 przed czteropi臋trowym budynkiem o pop臋kanej fasadzie. Wi臋kszo艣膰 okien by艂a zamurowana. Na poziomie pierwszego pi臋tra drewniana, cz臋艣ciowo oberwana tablica informowa艂a: 鈥淏ellevue Hotel".
- Prosz臋 na mnie poczeka膰 - powiedzia艂 Higgins. - My艣l臋, 偶e d艂ugo tu nie zabawi臋. Gdybym nie wraca艂, prosz臋 zawiadomi膰 Scotland Yard.
Inspektor wszed艂 przez stoczone przez komiki drzwi. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach zje艂cza艂ego t艂uszczu. Hol pami臋ta艂 lepsze czasy - 艣ciany wy艂o偶one by艂y 偶贸艂t膮, tu i 贸wdzie odpadaj膮c膮 tapet膮. Umeblowanie bardziej ni偶 skromne: dwa mocno zu偶yte czerwone fotele, 艣cienny telefon i kontuar z bia艂ego drewna, za kt贸rym siedzia艂a t臋ga jejmo艣膰 w nieokre艣lonym wieku. Mia艂a brudne siwe w艂osy, bluzk臋, niegdy艣 zapewne bia艂膮, i okulary o grubych szk艂ach w rogowej oprawie. Rozwi膮zywa艂a krzy偶贸wk臋.
- Dzie艅 dobry szanownej pani.
- Mamy komplet. Chyba 偶e p艂aci pan z g贸ry.
Ewentualny klient milcza艂, wi臋c kobieta podnios艂a wzrok. Zauwa偶y艂a osobisto艣膰 z lepszych dzielnic i elegancko wytarta nos mankietem r臋kawa. Przysz艂o艣膰 rysowa艂a si臋 niepewnie: mo偶na by艂o albo zarobi膰 pieni膮dze, albo mie膰 nieprzyjemno艣ci.
- W jakiej sprawie?
- Mam pytanie - wyja艣ni艂 Higgins dobrotliwie.
- To jest przyzwoity hotel, a nie centrum informacji.
- Chcia艂em w艂a艣nie zarezerwowa膰 pok贸j na tydzie艅. P艂ac臋 z g贸ry, got贸wk膮, oczywi艣cie.
Widz膮c na kontuarze kilka funt贸w, w艂a艣cicielka uzna艂a za stosowne obdarzy膰 Higginsa zawodowym u艣miechem.
- Czym mog臋 s艂u偶y膰?
- To bardzo proste. Jedna z moich przyjaci贸艂ek, m艂oda, bardzo elegancka blondynka, bywa艂a tutaj regularnie, sk艂adaj膮c wizyty jednemu z naszych wsp贸lnych znajomych. Poniewa偶 nie mog艂a dzisiaj przyj艣膰, prosi艂a, bym j膮 zast膮pi艂. Zapomnia艂a tylko poda膰 mi numer pokoju, w kt贸rym mieszka ta osoba.
- Co jej si臋 sta艂o?
- Jest niedysponowana. Ale niech si臋 pani nie przejmuje, wszystko w porz膮dku.
Higgins wyra偶a艂 si臋 og贸lnikami, z nadziej膮, 偶e nie pope艂ni 偶adnej gafy.
- Zostawi pan te pieni膮dze za pok贸j?
- Oczywi艣cie - zapewni艂 Higgins.
- No to w porz膮dku - stwierdzi艂a w艂a艣cicielka, wzdychaj膮c z ulg膮. - Ten stary wariat jest w dwie艣cie pi臋tnastym.
W hotelu by艂o tylko dwadzie艣cia pokoi rozmieszczonych na dw贸ch pi臋trach. Numery napisane by艂y kred膮 na drzwiach. Higgins znalaz艂 215 na pierwszym pi臋trze, przy ko艅cu korytarza, w s膮siedztwie niezb臋dnego przybytku. W niekt贸rych miejscach parkiet skrzypia艂 pod stopami 偶a艂osn膮 skarg膮.
Zapuka艂. Cisza. Ponowi艂 pr贸b臋. Bez rezultatu. Przygotowany zar贸wno na najgorsze, jak i na to, 偶e pok贸j mo偶e by膰 pusty, przekr臋ci艂 klamk臋 ze sztucznej per艂owej masy. Drzwi uchyli艂y si臋 i zatrzyma艂y na jakiej艣 przeszkodzie. Higgins pchn膮艂 mocniej.
W pokoju by艂o ciemno. Metalowe okiennice by艂y zamkni臋te, a zszywana z kawa艂k贸w materia艂u kotara, zaci膮gni臋ta na jedynym oknie, jeszcze bardziej ogranicza艂a dop艂yw 艣wiat艂a. Przeszkoda, kt贸ra blokowa艂a drzwi, by艂a drewnian膮 skrzynk膮 zawieraj膮c膮 puszki z farbami i p臋dzle. O 艣ciany oparte by艂y ramy i odwr贸cone obrazy.
Higgins po omacku poszuka艂 wy艂膮cznika i zapali艂 艣wiat艂o. W g艂臋bi pokoju spa艂 na materacu stary, wychudzony cz艂owiek o przerzedzonych w艂osach, nie ogolony, ubrany w zbyt du偶膮 kraciast膮 koszul臋. Jego nogi okrywa艂 koc. Przy materacu sta艂y sztalugi przykryte bia艂ym, czystym p艂贸tnem. By艂 to jedyny wzgl臋dnie pogodny element w tym zamkni臋tym, przypominaj膮cym grobowiec wn臋trzu.
Starzec poderwa艂 si臋, otwieraj膮c oczy.
- Co tam?
- Przyjaciel Frances Mortimer.
Starzec zwr贸ci艂 rozgor膮czkowane spojrzenie w kierunku przybysza.
- Nie znam. Prosz臋 si臋 wynosi膰.
- Jest pan pewien? - zdziwi艂 si臋 Higgins. - Odwiedza艂a przecie偶 pana co tydzie艅.
- Przeszkadza mi pan. Jestem zm臋czony.
Higgins ch臋tnie otworzy艂by okno, 偶eby troch臋 przewietrzy膰, jednak rzadko pozwala艂 sobie na ingerencj臋 w prywatne 偶ycie innych.
- Pan jest malarzem?
- Je艣li mo偶na to tak nazwa膰. Ten mog臋 panu sprzeda膰.
Starzec z艂apa艂 obraz o wymiarach metr na metr, wci艣ni臋ty mi臋dzy materac i 艣cian臋, i rzuci艂 go pod nogi Higginsa.
- Rzeczywi艣cie nie jest to dzie艂o sztuki - przyzna艂 Higgins. - Ale nie jestem pewien, czy to pan jest jego autorem. My艣l臋, 偶e kupi艂 go pan w jakim艣 sklepie. Bardziej interesowa艂yby mnie te odwr贸cone...
Starzec usiad艂 z niespodziewanym wigorem.
- Prosz臋 tego nie dotyka膰!
Higgins podni贸s艂 pierwszy obraz, potem drugi i trzeci... Zrozumia艂. By艂y to raczej udane portrety Frances Mortimer.
- Pozowa艂a wi臋c panu co tydzie艅...
- To nie pa艅ska sprawa - obruszy艂 si臋 starzec. - Pomi臋dzy t膮 dam膮 a mn膮 wszystko jest sko艅czone. Nie przysz艂a. Nie dotrzyma艂a obietnicy.
- Nie s膮dz臋 - odpowiedzia艂 Higgins z powag膮. - Moim smutnym obowi膮zkiem jest zawiadomi膰 pana o jej 艣mierci.
Malarz patrzy艂 na Higginsa z niedowierzaniem.
- Nie 偶yje... nie, to niemo偶liwe, pan k艂amie... Frances nie mog艂a umrze膰, nie ona...
Higgins przygl膮da艂 si臋 portretom m艂odej kobiety. Powiedzia艂y mu o niej wi臋cej ni偶 opinie jej otoczenia. Stary malarz zg艂臋bi艂 w tych obrazach jej uczucia, wyrazi艂 tajemnice jej duszy. Higgins poczu艂, 偶e zdobywa w艂a艣nie cenne wskaz贸wki, kt贸re pomog膮 mu w zrozumieniu przest臋pstwa i wykryciu sprawcy.
- Czy od dawna j膮 pan zna艂?
- By艂em jej nauczycielem - wyja艣ni艂 starzec. - By艂a cudown膮 dziewczynk膮, inteligentn膮, delikatn膮... rozumia艂a wszystko w p贸艂 s艂owa. Patrzy艂em, jak dorasta, nauczy艂em j膮 wszystkiego, co tylko potrafi艂em przekaza膰, a偶 do dnia, kiedy...
G艂os mu si臋 za艂ama艂. Higgins milcza艂. Ni膰, kt贸ra 艂膮czy艂a malarza z rzeczywistym 艣wiatem, by艂a tak cienka, 偶e w ka偶dej chwili mog艂a p臋kn膮膰.
- Jej rodzice oskar偶yli mnie o niegodne zamiary... Mnie... Zawsze tak by艂o... Frances wzbudza艂a uczucia, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy, i mo偶na by艂o wyobra偶a膰 sobie B贸g wie co... Kocha艂em j膮 jak w艂asn膮 c贸rk臋.
Inspektor s艂ucha艂, rozgl膮daj膮c si臋 jednocze艣nie uwa偶nie. Mia艂 nieodparte wra偶enie, 偶e w tym ubogim pokoju znajduj膮 si臋 najwa偶niejsze wskaz贸wki pozwalaj膮ce wyja艣ni膰 tajemnic臋 艣mierci Frances Mortimer.
- Wyrzucili mnie jak psa... Przep臋dzili z domu i zabronili si臋 z ni膮 spotyka膰... Z dala od niej 偶ycie przesta艂o mie膰 dla mnie warto艣膰... Robi艂em jakie艣 drobne prace...
Obok stosu starych magazyn贸w Higgins zauwa偶y艂 serie prospekt贸w i katalog贸w. Przegl膮da艂 je machinalnie. Pomi臋dzy dwoma zawiadomieniami o licytacjach natkn膮艂 si臋 na niezwyczajn膮 wizyt贸wk臋.
- Frances poszukiwa艂a mnie przez dziesi臋膰 lat, nim mnie odnalaz艂a - ci膮gn膮艂 starzec. - Kiedy wesz艂a tu po raz pierwszy, my艣la艂em, 偶e umr臋. Nie wierzy艂em ju偶, 偶e kiedykolwiek jeszcze j膮 zobacz臋. Malowa艂em j膮 z pami臋ci... Nie by艂a ju偶 m艂od膮 panienk膮... sta艂a si臋 pi臋kn膮 kobiet膮, najpi臋kniejsz膮 z kobiet. Powiedzia艂a, 偶e chce naprawi膰 z艂o, kt贸re mi wyrz膮dzono. Chcia艂a mi da膰 pieni膮dze, przenie艣膰 mnie w inne miejsce. To mnie nie interesowa艂o. Wszystko o czym marzy艂em, to m贸c ogl膮da膰 j膮 jak najcz臋艣ciej. Zdoby艂em si臋 na odwag臋, spyta艂em, czy zechce mi pozowa膰. Zgodzi艂a si臋. Przychodzi艂a co tydzie艅... Prawie nic nie m贸wi艂a... Ja przypomina艂em jej dzieci艅stwo, dawno zapomniane chwile od偶ywa艂y w mojej pami臋ci, i malowa艂em, malowa艂em, a r臋ka sama porusza艂a si臋 po p艂贸tnie... Pewnie uwa偶a mnie pan za starego wariata ? Myli si臋 pan. Je艣li ma si臋 okazj臋 spotka膰 tak膮 kobiet臋 jak ona, to mo偶na si臋 uzna膰 za szcz臋艣liwca.
Twarz starca nabra艂a kolor贸w. Higgins zako艅czy艂 ogl臋dziny pokoju. Pozosta艂o mu jedynie sprawdzi膰, co znajduje si臋 pod bia艂ym p艂贸tnem na sztalugach w pobli偶u 艂贸偶ka.
- A propos - zapyta艂. - Czy nigdy nie interesowa艂y pana mumie?
Malarz popatrzy艂 na niego jak na przybysza z innej planety.
- Nie rozumiem...niech pan nie podchodzi do sztalug, nie s膮 za solidne.
- Przypuszczam, 偶e jest to pa艅skie ostatnie dzie艂o... Czy mog臋 obejrze膰?
Starzec spurpurowia艂, pr贸bowa艂 stan膮膰 na bezw艂adnych nogach.
- Niech si臋 pan nie wa偶y dotyka膰!
Higgins uda艂, 偶e si臋 cofa, zawadzi艂 艂okciem o fa艂d p艂贸tna i zrzuci艂 je, ods艂aniaj膮c obraz.
Temat by艂 ten sam - Frances Mortimer. Wyraz twarzy by艂 taki, jaki Higgins zauwa偶y艂 ju偶 na innych obrazach, ale siedz膮ca na krze艣le m艂oda kobieta by艂a naga.
Stary malarz j臋cza艂, uderza艂 pi臋艣ci膮 w materac.
- Nie mia艂 pan prawa...
- Pani Mortimer zgodzi艂a si臋 pozowa膰... w takim stroju?
- Nie mia艂 pan prawa...
- Tak wi臋c - wtr膮ci艂 Higgins - pani Mortimer nie by艂a...
- Niech pan nic o niej nie m贸wi! Pan nie mo偶e tego poj膮膰! Prosz臋 st膮d wyj艣膰, bo zawo艂am policj臋!
Higgins zakry艂 sztalugi bia艂ym p艂贸tnem
- Przeciwnie, my艣l臋, 偶e pozwoli艂 mi pan bardzo wiele zrozumie膰, ale nie wszystko mi pan wyjawi艂. Powr贸c臋 tu niebawem.
*
W艂a艣cicielka hotelu 鈥淏ellevue" zdrzemn臋艂a si臋 nad krzy偶贸wk膮. Obudzi艂o j膮 skrzypienie stopni. Zobaczy艂a schodz膮cego Higginsa.
- Odnosz臋 wra偶enie, 偶e mieszkaniec pokoju dwie艣cie pi臋tna艣cie nie mo偶e chodzi膰? - zapyta艂.
- To prawda - za艣mia艂a si臋 g艂upkowato. - Sparali偶owany.
- Czy kto艣 go leczy?
- No...
- To pani przynosi mu posi艂ki?
- Nie, ja si臋 st膮d nie ruszam. Przynosz膮 z pizzerii na rogu ulicy.
- To moja znajoma, ta m艂oda blondynka, p艂aci艂a z g贸ry za pok贸j i opiek臋?
- Tak... i jak tylko nie b臋d臋 mia艂a zadatku, to go wyrzuc臋. Prawo stoi za mn膮.
Higgins poda艂 jej kopert臋
- Prosz臋 to wzi膮膰. Pozwoli to pani na wzbogacenie codziennych posi艂k贸w i zatrzymanie go tu przez d艂u偶szy czas. Prosz臋 o sumienne wykonywanie moich zalece艅. Sprawdz臋 to.
- A jakim prawem...
- Prosz臋 sobie nie 偶artowa膰 ze Scotland Yardu, droga pani. Szkoda by by艂o, aby brytyjskie hotelarstwo zubo偶y艂o si臋 o pani przybytek.
Podczas gdy Higgins wsiada艂 do taks贸wki, w艂a艣cicielka 鈥淏ellevue" z zadowoleniem odkrywa艂a zawarto艣膰 koperty.
W pokoju 215, na pierwszym pi臋trze, p艂aka艂 stary cz艂owiek.
Rozdzia艂 XII
- Higgins! Nareszcie!
Rozgor膮czkowany Marlow nie zapyta艂 nawet, czym Higgins zajmowa艂 si臋 w ostatnich godzinach. Wsta艂 od biurka, trzymaj膮c w r臋ce kartk臋 papieru.
- Niech pan popatrzy, co otrzymali艣my... anonim!
Higgins nie chcia艂 usi膮艣膰 na pomara艅czowym plastykowym krze艣le. Wola艂 zapozna膰 si臋 z listem na stoj膮co. Kr贸tki tekst by艂 u艂o偶ony z liter wyci臋tych z gazet.
Je偶eli chcecie posun膮膰 si臋 w sprawie Mortimer贸w, b膮d藕cie dzisiaj wieczorem, oko艂o godziny dwudziestej drugiej, pod adresem Carlisle Street 12, pierwsze pi臋tro, lewe drzwi. Dowiecie si臋 czego艣 nowego o zab贸jstwie tej Frances.
- Carlisle Street... to w Soho - zauwa偶y艂 Higgins.
- Mo偶e jecha膰 tam z policj膮?
- My艣l臋, 偶e nie, nadinspektorze. Nie bawiono by si臋 we wci膮ganie Scotland Yardu w pu艂apk臋. S膮dz臋, 偶e nasz anonimowy informator jest godzien zaufania. Chce nam pom贸c w odkryciu jakiej艣 wskaz贸wki... lub w przy艂apaniu kogo艣. Proponuj臋, by艣my o wskazanej godzinie pojechali tam razem, samochodem na prywatnych numerach.
- Zgoda. Pod warunkiem, 偶e we藕miemy ze sob膮 jednego inspektora dla ochrony. Bezpiecze艅stwo przede wszystkim. Jak pan s膮dzi, kto... kto m贸g艂 to przys艂a膰?
- Mam pewne przypuszczenia - wyzna艂 Higgins. - Styl tego listu nie jest zbyt wyszukany. A zako艅czenie szczeg贸lnie nie偶yczliwe dla nieboszczki pani Mortimer.
- Tej Frances! - oburzy艂 si臋 nadinspektor. - Wyobra偶a pan sobie! Nie ma ju偶 szacunku dla nikogo!
- Trzeba jeszcze, aby osoba, o kt贸r膮 chodzi, by艂a godna szacunku, nadinspektorze.
Marlow nie wierzy艂 w艂asnym uszom. Ch臋tnie dowiedzia艂by si臋 czego艣 wi臋cej od Higginsa, ale ten przeszed艂 ju偶 do swojego biura, aby przyjrze膰 si臋 intryguj膮cemu dokumentowi.
W takich chwilach Higgins nie lubi艂, by mu przeszkadzano.
*
Samoch贸d Scotland Yardu na prywatnych numerach wjecha艂 w uliczki Soho. Poza kierowc膮, Higginsem i nadinspektorem Marlowem by艂 w nim jeszcze jeden inspektor w cywilu. Marlow wyda艂 mu polecenie pilnowania podejrzanego budynku i niewypuszczania nikogo.
Marlow rozpi膮艂 marynark臋. Nacisn膮艂 ma艂e, kwadratowe metalowe pude艂ko, kt贸re wyda艂o 偶a艂osny pisk.
- Co to? - zaniepokoi艂 si臋 Higgins.
- Post臋p - wyja艣ni艂 nadinspektor. - Ten aparat by艂 u偶ywany przez chirurg贸w do utrzymywania sta艂ego kontaktu ze szpitalem lub klinik膮. Yard te偶 to stosuje. A przynajmniej policjanci najm艂odszej generacji... Jestem w sta艂ym kontakcie z central膮. Rozumie pan, jakie to wygodne w nag艂ej potrzebie.
- Dziwne - skwitowa艂 Higgins.
O dwudziestej drugiej Soho, gor膮ca dzielnica brytyjskiej stolicy, wrza艂a. Salony gier by艂y pe艂ne, liczne sklepiki o witrynach zas艂oni臋tych mniej lub bardziej przezroczystymi kotarami oferowa艂y filmy lub przedmioty przydatne dla os贸b o szczeg贸lnych upodobaniach. R贸偶ni naci膮gacze pr贸bowali swych talent贸w na 艂atwowiernych turystach. Pornograficzne kina, sprzedawcy jarzyn, egzotyczne restauracje, salony masa偶u obiecuj膮ce natychmiastow膮 popraw臋 formy, ca艂e mn贸stwo Chi艅czyk贸w i Hindus贸w zaj臋tych podejrzan膮 krz膮tanin膮... Soho t臋tni艂o w艂asnym 偶yciem.
Samoch贸d Scotland Yardu zatrzyma艂 si臋 na Carlisle Street kilka budynk贸w przed numerem 12, trzypi臋trow膮 kamienic膮 z poczernia艂ej ceg艂y. Nadinspektor Marlow uk艂ada艂 strategi臋. Drugie i trzecie pi臋tro by艂o pozornie niezamieszkane. Na drugim okna by艂y zabite deskami, jaki艣 stary szyld informowa艂, 偶e swoje biura mia艂a tu fabryka tkanin. Na pierwszym pi臋trze, przez ci臋偶kie kotary zakrywaj膮ce obydwa okna, przebija艂o 艣wiat艂o.
- Informacja by艂a prawdziwa - powiedzia艂 nadinspektor. - Zwierzyna jest w potrzasku.
Kiedy Higgins i Marlow weszli do budynku, zauwa偶yli w malutkim korytarzu szereg skrzynek na listy. Nad skrzynk膮 odpowiadaj膮c膮 mieszkaniu na pierwszym pi臋trze po lewej stronie wida膰 by艂o tylko dwie litery: B. J.
- Dyskretny w艂a艣ciciel - zauwa偶y艂 Marlow, wchodz膮c na schody pokryte pomara艅czow膮 syntetyczn膮 wyk艂adzin膮. - Czy mo偶e chcia艂by pan i艣膰 pierwszy, Higgins?
- Jak pan woli, nadinspektorze.
- Dobrze. No to ja pierwszy.
Na pierwszym pi臋trze znale藕li drzwi, na kt贸rych przymocowana by艂a tabliczka 鈥淏. J.鈥 Marlow przycisn膮艂 dzwonek. Po chwili us艂yszeli kobiecy g艂os.
- Kto tam?
- Scotland Yard. Prosz臋 otworzy膰.
Rozleg艂 si臋 krzyk. S艂ycha膰 by艂o szybkie kroki, podniesione g艂osy, szuranie krzese艂, wreszcie kto艣 powiedzia艂: 鈥淣o to otw贸rz!" Drzwi uchyli艂y si臋, ukazuj膮c przestraszon膮 kobiec膮 twarz.
- Panowie... z policji?
- Tak jest - odpar艂 surowo Marlow.
- Chcecie... nas aresztowa膰?
Pozostawiaj膮c pytanie bez odpowiedzi, Higgins pchn膮艂 drzwi i wszed艂 do obszernej garsoniery o 艣cianach wy艂o偶onych ciemnoczerwonym aksamitem. Dwie stoj膮ce lampy rzuca艂y s艂abe 艣wiat艂o. Na 艣rodku stolik do gry, roz艂o偶one karty i... same kobiety. Wok贸艂 krzes艂a, z kt贸rych tylko trzy by艂y zaj臋te. Pozosta艂e panie wola艂y stan膮膰 przy 艣cianie w g艂臋bi pomieszczenia, jakby mog艂y w ten spos贸b znikn膮膰 policjantom z oczu.
Jedn膮 z nich nadinspektor i Higgins dobrze znali. By艂a to Agata Lillby, pokoj贸wka Mortimer贸w.
Z rozpuszczonymi w艂osami, ubrana w czerwon膮, mocno wydekoltowan膮 bluzk臋 i czarne sk贸rzane spodnie, nie przypomina艂a wcale porz膮dnej s艂u偶膮cej. Wygl膮da艂a jak wamp - wyzywaj膮ca i pon臋tna, cho膰 kiepska podr贸bka Avy Gardner.
Higgins podszed艂 do sto艂u. W og贸lnej panice pozostawiono tam banknoty stanowi膮ce pul臋 gry: oko艂o tysi膮ca pi臋ciuset funt贸w, co nie by艂o kwot膮 zbyt wyg贸rowan膮. Kobiety musia艂y znajdowa膰 wystarczaj膮co du偶o przyjemno艣ci w samej grze.
- Moje panie - zacz膮艂 Marlow uroczy艣cie - jest moim obowi膮zkiem sprawdzenie waszej to偶samo艣ci. Nie przypuszczam, aby艣cie ubiega艂y si臋 o pozwolenie na prowadzenie tego rodzaju dzia艂alno艣ci, tote偶 zmuszony jestem uzna膰 j膮 za proceder nielegalny.
Kobiety milcza艂y, przera偶one. Sta艂y w szeregu w g艂臋bi pokoju.
Kiedy wymienia艂y swoje nazwiska i miejsca pracy,
Marlow blad艂 coraz bardziej.
W tej spelunce przebywa艂a 艣mietanka pokoj贸wek angielskiej arystokracji. Bywalczynie nielegalnego salonu gier pracowa艂y w najbardziej renomowanych rodzinach kr贸lestwa, zamieszka艂ych w dzielnicy Mayfair.
- Chwileczk臋, prosz臋 pa艅.
Marlow wzi膮艂 Higginsa na stron臋 i zwr贸ci艂 si臋 do niego szeptem:
- S艂ysza艂 pan? Czy zdaje sobie pan spraw臋? Nie mog臋 ich zatrzyma膰!
- Dlaczego? - zdziwi艂 si臋 Higgins.
- Ale偶... to naruszy艂oby r贸wnowag臋 kr贸lestwa! Obr贸ci艂oby si臋 przeciw Anglii! Wszystkie poda艂y nazwiska rodzin, u kt贸rych pracuj膮. Nie mam nawet odwagi ich powtarza膰. Wybuch艂by skandal, panie Higgins, ogromny skandal!
- Nie m贸wi膮c ju偶 o wzro艣cie bezrobocia, nadinspektorze. Rozumiem pa艅skie obawy. Lepiej b臋dzie unikn膮膰 takiego dramatu. Mo偶e jednak dobrze by by艂o, gdyby te panie podpisa艂y jak膮艣 deklaracj臋...
- Oczywi艣cie - zgodzi艂 si臋 Marlow. - Sam si臋 tym zajm臋.
- To 艣wietnie. Ja natomiast zadam kilka pyta艅 pani Lillby. Nie wyci膮gaj膮c zbyt pochopnych wniosk贸w, my艣l臋, 偶e to przeciwko niej by艂 wymierzony ten anonim.
Podczas gdy nadinspektor przygotowywa艂 si臋 do zebrania o艣wiadcze艅, nie zdradzaj膮c, jaki tok zostanie nadany tej sprawie przez Scotland Yard, Higgins poprosi艂 Agat臋 Lillby, aby usiad艂a z nim na chwil臋 przy stole.
- Jest pani mi艂膮 osob膮. Troch臋 zaskakuj膮c膮... ale mi艂膮.
- Nie mam sobie nic do zarzucenia - stwierdzi艂a, przysiadaj膮c na krze艣le, gdzie par臋 minut wcze艣niej mia艂a w r臋ce bardzo dobre karty. Jej pierwszy szcz臋艣liwy wiecz贸r od d艂u偶szego czasu!
Higgins przek艂ada艂 karty.
- W jak膮 gr臋 panie gracie?
- Black Jack.
Higgins nie by艂 wielkim znawc膮 gier hazardowych, niemniej wiedzia艂, 偶e potrafi膮 uzale偶ni膰 i zepchn膮膰 na dno.
- Nie mam sobie nic do zarzucenia - powt贸rzy艂a Agata Lillby.
- Mam nadziej臋.
Higgins wygl膮da艂 na szczerze zatroskanego. Mimo zdenerwowania by艂a mu za to wdzi臋czna. Odnios艂a wra偶enie, 偶e potrafi j膮 zrozumie膰.
- Zawsze by艂am wierna i oddana lordowi Mortimerowi. Nigdy nie pope艂ni艂am 偶adnego b艂臋du.
- Chcia艂bym w to wierzy膰. Ale przyzna pani, 偶e jej obecno艣膰 tutaj...
- To jest moje prywatne 偶ycie, panie inspektorze. To wy艂膮cznie moja sprawa.
- Z 偶alem musz臋 stwierdzi膰, 偶e nie jestem tego pewien, panno Lillby.
Higgins po艂o偶y艂 na stole dwie karty, kt贸rymi si臋 bawi艂. Kr贸l i as.
- Wygra艂by pan - ironicznie zauwa偶y艂a Agata Lillby. - To dwadzie艣cia jeden punkt贸w. Black Jack.
- Czy cz臋sto tu pani przychodzi?
Pokoj贸wka zaczerwieni艂a si臋.
- Dosy膰 cz臋sto, tak... - odpowiedzia艂a po d艂ugim wahaniu.
- Regularnie? W ka偶dy wtorek wieczorem?
Zmarszczy艂a brwi, rysy jej twarzy si臋 wyostrzy艂y, oddycha艂a ci臋偶ko.
- Dlaczego nie chce mi pani powiedzie膰 wszystkiego? By艂oby o wiele pro艣ciej.
Uwag臋 Higginsa przyci膮gn臋艂o zamieszanie w g艂臋bi pokoju. Wydawa艂o si臋, 偶e Marlow uzyska艂 jak膮艣 bulwersuj膮c膮 informacj臋.
- Panno Lillby - zapyta艂, podchodz膮c do sto艂u - czy prawd膮 jest, 偶e by艂a tu pani w wiecz贸r zab贸jstwa, ale wpad艂a pani tylko na kr贸tk膮 chwil臋?
Czerwona ze z艂o艣ci Agata wsta艂a i z w艣ciek艂o艣ci膮 popatrzy艂a na swe towarzyszki.
- Kto mnie wyda艂?
- Zechce pani usi膮艣膰 - poleci艂 nadinspektor - i odpowiedzie膰. W jakich godzinach by艂a tu pani tamtego wieczoru?
Agata opu艣ci艂a oczy.
- Nie pami臋tam. Nie patrzy艂am bez przerwy na zegarek. Chyba przysz艂am oko艂o wp贸艂 do dziesi膮tej i wysz艂am przed jedenast膮.
- Por贸wnamy to z zeznaniami innych 艣wiadk贸w.
Marlow powr贸ci艂 do pozosta艂ych kobiet. Higgins wygl膮da艂 na zak艂opotanego.
- Widzi pani, panno Lillby, nie mo偶na by膰 pewnym nikogo. Tak wi臋c bardzo si臋 pani spieszy艂a tamtego wieczoru.
- Nie mog艂am za d艂ugo by膰 poza domem - przyzna艂a w ko艅cu. - Wizyta Eliota Tumberfasta by艂a niespodziewana. Sir Mortimer m贸g艂 mnie potrzebowa膰 i...
- I sk艂ama艂a pani, m贸wi膮c, 偶e jest pani zazi臋biona. Sprytne, jednak ryzykowa艂a pani, przychodz膮c tutaj. Musia艂a pani mie膰 jaki艣 wa偶ny pow贸d.
Agata milcza艂a.
- Lepiej b臋dzie, je偶eli powie mi pani prawd臋 - naciska艂 Higgins - zanim pani przyjaci贸艂ki co艣 wymy艣l膮. Tak czy inaczej, dowiemy si臋 wszystkiego.
Pokoj贸wka zagryz艂a wargi. By艂a w pu艂apce.
- Da艂am s艂owo... tego wieczoru musia艂am odda膰 d艂ug.
- Jak膮 sum臋? - zapyta艂 Higgins.
- Czterysta funt贸w. Przez ca艂y zesz艂y miesi膮c mia艂am pecha.
Higgins tasowa艂 karty, jakby przygotowywa艂 jak膮艣 sztuczk臋.
- Jest jednak pewien k艂opot, panno Lillby. Jest pani jedyn膮 osob膮 mog膮c膮 okre艣li膰 czas trwania pani nieobecno艣ci. A je艣li powr贸ci艂a pani p贸藕no w nocy... ju偶 po godzinie, kiedy mia艂o miejsce morderstwo?
- Nie! - zaprotestowa艂a, przera偶ona. - Nie, nie mo偶e pan tak m贸wi膰!
- Obawiam si臋, 偶e mog臋.
- Nie, mam dow贸d!
- Jaki?
- Kiedy wr贸ci艂am, przed wp贸艂 do dwunast膮, widzia艂am lorda Mortimera i Eliota Tumberfasta. Lord Mortimer sta艂 w progu gabinetu i zatrzymywa艂 Tumberfasta, kt贸ry chcia艂 wyj艣膰. On... on mnie...
Nagle jakby odj臋艂o jej mow臋. Uprzytomni艂a sobie co艣 oczywistego.
- On pani nie widzia艂, czy o to chodzi? - odpar艂 za ni膮 Higgins. - Nie m贸g艂 widzie膰, bo si臋 pani przed nim schowa艂a... C贸偶, raz ju偶 pani sk艂ama艂a...
- Przysi臋gam, 偶e m贸wi臋 prawd臋! - krzykn臋艂a ze strachem.
- Sprawdzimy, czy lord Mortimer i Eliot Tumberfast pami臋taj膮 to zaj艣cie. Teraz co艣 pani poka偶臋. Chcia艂bym wiedzie膰, co pani o tym my艣li.
Higgins wyj膮艂 z kieszeni anonimowy list. Przeczyta艂a go szybko i z niesmakiem.
- To na pewno Tumberfast - wycedzi艂a przez z臋by. - M艣ci si臋 w najpodlejszy spos贸b.
Higgins kontynuowa艂 tasowanie kart, po czym po艂o偶y艂 tali臋 na stole i wyci膮gn膮艂 pikowego asa.
- To pono膰 z艂y omen? Eliot Tumberfast... Dobrze go pani zna?
W oczach Agaty Lillby mo偶na by艂o odczyta膰 nie wygas艂膮 pasj臋.
- Byli艣my ze sob膮 zwi膮zani... a偶 do nastania Frances. Eliot mnie kocha艂, jestem tego pewna. Przychodzi艂 w czasie nieobecno艣ci sir Johna Arthura. M贸wi艂am mu, 偶e Frances Mortimer nie jest dla niego, i nigdy nie b臋dzie... wpad艂 w jej sid艂a tak jak inni. Za 偶ycia pierwszej pani Mortimer Eliot patrzy艂 tylko na mnie... Nienawidz臋 go!
- Wytoczy艂a pani przeciw niemu ci臋偶kie oskar偶enie - zauwa偶y艂 Higgins, bezskutecznie usi艂uj膮c przypomnie膰 sobie kolejn膮 karcian膮 sztuczk臋. - Czterysta funt贸w d艂ugu to sporo... Odda艂a pani z w艂asnych oszcz臋dno艣ci?
- Oczywi艣cie.
- Przepraszam pani膮 na chwil臋.
Higgins wsta艂 i podszed艂 do Marlowa, kt贸ry kontynuowa艂 przes艂uchania, notuj膮c skrupulatnie nazwiska i adresy znanych rodzin, u kt贸rych pracowa艂y pokoj贸wki przy艂apane na hazardzie.
- Chcia艂bym zamieni膰 z panem kilka s艂贸w, nadinspektorze. Przejd藕my do przedpokoju.
Opu艣ciwszy nieszcz臋sne hazardzistki, obaj policjanci wymieniali dyskretne uwagi.
- Wed艂ug deklaracji tych pa艅 - m贸wi艂 Marlow - Agata Lillby nie po raz pierwszy musi zwraca膰 karciane d艂ugi. Podobno jest najbardziej zawzi臋t膮 amatork膮 Black Jacka.
- B膮d藕my ostro偶ni z plotkami - poradzi艂 Higgins. - Zostawiam panu sprawdzenie tego wszystkiego. Zabieram pann臋 Lillby do Mortimer贸w.
- Czy nie lepiej by by艂o...
- Nic nas nie goni - uspokoi艂 Higgins 艂agodnym tonem. - Dowiedzieli艣my si臋 dzisiaj wielu dziwnych rzeczy. Trzeba teraz b臋dzie oddzieli膰 ziarno od plew. Na pocz膮tek b臋d臋 musia艂 dok艂adnie przeanalizowa膰 osobowo艣膰 panny Lillby.
- Je艣li pan uwa偶a, 偶e tak trzeba... - westchn膮艂 Marlow.
- B臋dzie pan musia艂 wykaza膰 wiele taktu, przestrzegaj膮c te panie przed konsekwencjami ich zgubnej pasji. Za ma艂o przejmujemy si臋 ludzk膮 dusz膮, nadinspektorze.
Mimo 偶e Marlow przywyk艂 do oryginalnych spostrze偶e艅 Higginsa, poczu艂 si臋 niepewnie. Niemniej zawodowa rutyna szybko wzi臋艂a g贸r臋. Wyj膮艂 metalowe pude艂ko i zacz膮艂 przy nim manipulowa膰.
- C贸偶 za licho! Znowu nie dzia艂a!
- Nie nale偶y zbytnio ufa膰 tym urz膮dzeniom - zauwa偶y艂 Higgins. - Przy艣l臋 panu inspektora stoj膮cego przed budynkiem.
*
W taks贸wce wioz膮cej Higginsa i Agat臋 Lillby z Soho do Mayfair by艂y g艂贸wny inspektor d艂ugo pisa艂 co艣 w swoim czarnym notesie. Pokoj贸wka nie 艣mia艂a si臋 ani odezwa膰, ani poruszy膰.
- Mamy przed sob膮 powa偶ne zadanie - odezwa艂 si臋 w ko艅cu Higgins.
- Co takiego?
- Rekonstrukcj臋 wydarze艅. Chcia艂bym zobaczy膰, w jaki spos贸b powr贸ci艂a pani do domu w noc zab贸jstwa.
- Panie inspektorze - rzuci艂a rozgor膮czkowana Agata. - Chcia艂abym prosi膰 pana o przys艂ug臋. Lord Mortimer o niczym nie wie. B艂agam, niech mu pan nie m贸wi o tym, co pan odkry艂... By艂by... my艣l臋, 偶e by艂by wstrz膮艣ni臋ty. Chcia艂abym mu tego oszcz臋dzi膰.
- Zrobi臋, co w mojej mocy - pocieszy艂 j膮 Higgins. - Oczywi艣cie pod warunkiem, 偶e pani prywatne 偶ycie nie ma nic wsp贸lnego z zab贸jstwem Frances Mortimer, kt贸rej tak pani nienawidzi艂a...
Agata Lillby wcisn臋艂a si臋 w k膮t siedzenia.
- 呕a艂uj臋, 偶e panu zaufa艂am, inspektorze.
- W bieli藕niarce stoj膮cej w pokoju Filipa Mortimera - powiedzia艂 Higgins - znajduje si臋 schowek. By艂 w nim klucz. Kluczem tym mo偶na otworzy膰 drzwi gabinetu w British Museum, w kt贸rym zabito Frances Mortimer. Czy to nie pani w艂o偶y艂a go do sekretnej szufladki Filipa?
Rozdzia艂 XIII
Agata Lillby podskoczy艂a.
- Klucz? Nawet nie wiedzia艂am o jego istnieniu - zaprotestowa艂a gor膮czkowo.
Higgins nie zadawa艂 ju偶 wi臋cej pyta艅. Kiedy dojechali na miejsce, pokoj贸wka zaprowadzi艂a go na uliczk臋 na ty艂ach rezydencji, gdzie z trudem dostrzeg艂 cz臋艣ciowo zaro艣ni臋t膮 bluszczem metalow膮 furtk臋.
- W jaki spos贸b udawa艂a si臋 pani do Soho?
- Metrem - odpar艂a Agata Lillby.
- Wieczorem, 艂adna kobieta... To nieostro偶ne. S膮dz臋, 偶e ma pani klucz od tej furtki?
Agata nerwowo szuka艂a w kieszeniach sk贸rzanych spodni. Nie mia艂a torebki. Nikt by nie podejrzewa艂, 偶e ta pon臋tna, nowoczesna i zmys艂owa kobieta wciela si臋 na co dzie艅 w uk艂adn膮 pokoj贸wk臋. 鈥淒ziwna - pomy艣la艂 Higgins - ta mnogo艣膰 twarzy, kt贸r膮 posiada wi臋kszo艣膰 ludzkich istot".
Agata Lillby zr臋cznie wsun臋艂a p艂aski klucz do zamka. Lew膮 r臋k膮 odchyli艂a bluszcz, pchn臋艂a furtk臋. Sz艂a po trawniku, by chrz臋st 偶wiru nie zdradzi艂 jej obecno艣ci. Higgins pod膮偶a艂 jej 艣ladem.
- Gratuluj臋 - skomentowa艂 cicho. - Porusza si臋 pani zupe艂nie bezszelestnie. Prosz臋, niech pani nadal robi wszystko dok艂adnie tak, jak w ten pami臋tny wiecz贸r.
Spojrza艂 na zegarek. Pi臋膰 po jedenastej. 艢wiat艂o pali艂o si臋 tylko w jednym oknie - w biurze sir Johna Arthura Mortimera. Barry sypia艂 nad gara偶em, Filip bez w膮tpienia by艂 gdzie艣 poza domem.
Agata, poruszaj膮c si臋 ze zr臋czno艣ci膮 kota, zaprowadzi艂a Higginsa do wej艣cia dla s艂u偶by. Inspektor mia艂 niemi艂e uczucie, 偶e zachowuje si臋 jak w艂amywacz. Wykonywanie obowi膮zk贸w czasami nie jest 艂atwe.
W pomieszczeniu gospodarczym Agata zapali艂a 艣wiec臋. Jej 艣wiat艂o wystarcza艂o, by nie potyka膰 si臋 o meble.
- No to... tak wesz艂am do domu.
- Czy lord Mortimer ka偶dego wieczoru pracuje do p贸藕na?
- Rzadko k艂adzie si臋 przed drug膮 w nocy. Frances... chcia艂am powiedzie膰, pani Mortimer, cz臋sto zarzuca艂a mu, 偶e za du偶o pracuje.
- Znajdzie pani jaki艣 spos贸b na zaanonsowanie mu mojej wizyty?
- Nie... nie mog臋 pokaza膰 mu si臋 w tym stroju. Musz臋 si臋 przebra膰.
Rzeczywi艣cie, lord Mortimer zapewne dozna艂by szoku, widz膮c swoj膮 pokoj贸wk臋 w stroju rockersa. Podczas gdy Higgins rozgl膮da艂 si臋 po pokoju, w kt贸rym przechowywano bielizn臋, Agata przesz艂a do toalety, gdzie szybko si臋 przebra艂a. Gdy powr贸ci艂a, w bia艂ej bluzce i czarnej sp贸dnicy, w staro艣wieckich haftowanych po艅czochach, sta艂a si臋 na nowo przyzwoit膮 s艂u偶膮ca, gotow膮 do wykonywania obowi膮zk贸w w dobrych domach. Wygl膮da艂a w zasadzie bez zarzutu, tylko jej kok nie by艂 upi臋ty tak starannie jak zwykle.
Poprzedzaj膮c Higginsa, Agata poinformowa艂a lorda Mortimera, 偶e inspektor Scotland Yardu chcia艂by spotka膰 si臋 z nim w bardzo wa偶nej sprawie.
Lord Mortimer podni贸s艂 si臋 na powitanie. Higgins stwierdzi艂, 偶e profesor nie wygl膮da najlepiej.
- Przepraszam pana, sir, 偶e niepokoj臋 o tak p贸藕nej porze.
- Przypuszczam, 偶e uzna艂 pan to za konieczne - odpar艂 egiptolog zm臋czonym g艂osem.
- Jak najbardziej. Dochodzenie w sprawie 艣mierci pa艅skiej 偶ony napotyka na niejakie trudno艣ci. Wydaje mi si臋, 偶e nadinspektor Marlow jest na dobrej drodze... z tym, 偶e s膮 pewne niejasno艣ci.
Lord Mortimer ponownie usiad艂 w fotelu. Na jego biurku le偶a艂y dwa wielkie stosy dokument贸w administracyjnych British Museum.
- Podziwiam pa艅ski zapa艂 do pracy, sir.
Egiptolog machn膮艂 r臋k膮 z rezygnacj膮.
- Pozwala mi to oddali膰 natr臋tne my艣li, inspektorze. W tym przykrym okresie koledzy uznali za stosowne zaproponowa膰 moj膮 kandydatur臋 na stanowisko dyrektora British Museum. W艂a艣nie toczy si臋 narada, decyzja powinna zapa艣膰 lada moment. W ka偶dej chwili mog臋 zosta膰 poinformowany o werdykcie.
- Moje gratulacje, sir. Wierz臋, 偶e nasze wspania艂e muzeum b臋dzie w dobrych r臋kach.
- Nic jeszcze nie jest postanowione, inspektorze... i nie wiem, czy powinienem wzi膮膰 na siebie taki obowi膮zek. Nie jestem pewien, czy wystarczy mi si艂, 偶eby sprosta膰 tak trudnym zadaniom.
- Jestem przekonany, 偶e pani Mortimer by艂aby szcz臋艣liwa, gdyby mog艂a zobaczy膰 pana w tej roli.
Sir John Arthur Mortimer wygl膮da艂 na wzruszonego. Higgins przybli偶y艂 si臋 do kominka, w kt贸rym pali艂 si臋 ogie艅. Gdyby nie mia艂 tylu zada艅, ch臋tnie odda艂by si臋 kontemplacji pl膮saj膮cych p艂omieni.
- Moje pytania wydadz膮 si臋 panu by膰 mo偶e bez znaczenia, sir, niemniej maj膮 one dla mnie pewn膮 wag臋. Czy mo偶e mi pan powiedzie膰, o kt贸rej godzinie w wiecz贸r zab贸jstwa widzia艂 pan pa艅sk膮 pokoj贸wk臋, Agat臋 Lillby?
- M贸j Bo偶e... Wtedy, gdy przysz艂a zapowiedzie膰 mi wizyt臋 Tumberfasta, i potem, gdy przynios艂a nam herbat臋. Nast臋pnie posz艂a si臋 po艂o偶y膰. By艂a chora.
- Czy jest pan pewien, 偶e nie widzia艂 jej pan p贸藕niej?
- Nie... Dopiero wtedy, gdy przyszed艂 nadinspektorMarlow. Obudzi艂 j膮 dzwonek. Zesz艂a otworzy膰 mu drzwi.
Higgins z przyjemno艣ci膮 wertowa艂 jeden z tom贸w s艂ownika hieroglif贸w. Te ma艂e znaki nosi艂y w sobie 艣lady 偶ycia, czego艣 ponadczasowego.
- Podczas tej... o偶ywionej rozmowy z Eliotem Tumberfastem, czy pa艅ski asystent nie usi艂owa艂 opu艣ci膰 pa艅skiego biura? Czy nie zmusi艂 go pan do pozostania?
Lord Mortimer zamy艣li艂 si臋, usi艂uj膮c przywo艂a膰 w pami臋ci zacieraj膮ce si臋 ju偶 zdarzenia.
- To mo偶liwe... upiera艂 si臋 przy swoim szale艅stwie... 偶膮da艂 gigantycznych sum na nic nie wnosz膮ce wykopaliska. Tak, przypominam sobie! Ten ma艂y cz艂owiek 艣mia艂 podwa偶y膰 moje kompetencje!
Twarz uczonego o偶ywi艂a si臋, z艂o艣膰 doda艂a jej barw.
- Ten nieuk chcia艂 jak wielki pan trzasn膮膰 drzwiami. Z艂apa艂em go i zmusi艂em do pozostania. By艂em os艂abiony gryp膮, jednak musia艂em mu udowodni膰, punkt po punkcie, 偶e jego tak zwane naukowe teorie s膮 czczymi wymys艂ami. Drogo zap艂aci mi jeszcze za tamten wiecz贸r. Siedzia艂 tutaj, zawracaj膮c mi g艂ow臋 absurdami, podczas gdy Frances...
Sir John Arthur Mortimer opu艣ci艂 wzrok.
- Chcia艂bym poruszy膰 jeszcze jedn膮 delikatn膮 spraw臋 - podj膮艂 Higgins. - Pa艅ska 偶ona cz臋sto wychodzi艂a popo艂udniami. Widywano j膮 na wystawach, charytatywnych imprezach, zebraniach, a w ka偶dy wtorek bywa艂a w dzielnicy raczej biednej...
Lord Mortimer podni贸s艂 na Higginsa lekko zaczerwienione oczy.
- M贸wi pan o odwiedzinach u jej dawnego nauczyciela? Frances by艂a naprawd臋 pe艂na mi艂osierdzia, inspektorze. Prosi艂a mnie o pozwolenie spe艂nienia zachcianek tego nieszcz臋艣nika: chcia艂, by mu pozowa艂a, aby by艂a jego modelk膮. P艂aci艂a czynsz za jego pok贸j i dostarcza艂a najwi臋kszej rado艣ci jego 偶ycia: mo偶liwo艣ci kontemplowania jej osoby.
- Czy widzia艂 pan jego obrazy? - zapyta艂 Higgins.
- Frances przynios艂a jeden, na pocz膮tku naszego ma艂偶e艅stwa. By艂 to nie najlepszy portret. Nie chcia艂em robi膰 jej przykro艣ci, ale poradzi艂em, by odda艂a dzie艂o autorowi. Malarstwo nie by艂o powo艂aniem tego biedaka.
Higgins nie zgadza艂 si臋 z tym pogl膮dem, nie by艂 to wszak偶e czas na rozmowy o sztuce.
- Nigdy pan u niego nie by艂, sir?
- Nie, inspektorze. Nie mia艂em ochoty go pozna膰. Nale偶a艂 do tajemniczego 艣wiata Frances. Wystarcza艂y mi jej opowiadania. Mia艂em do 偶ony bezgraniczne zaufanie.
Higgins od艂o偶y艂 s艂ownik. Pozna艂 kilka nowych hieroglif贸w.
- Nie wiem, jak to powiedzie膰, sir...
- S艂ucham, inspektorze.
- Mam do pana pro艣b臋, ale obawiam si臋, 偶e mo偶e si臋 ona wyda膰 panu niedelikatna...
Higgins by艂 tak zak艂opotany, 偶e nie potrafi艂 znale藕膰 odpowiednich s艂贸w.
- Niech pan m贸wi, inspektorze, i mnie pozostawi ocen臋.
- To stare przyzwyczajenie, sir... Lubi臋 poznawa膰 bezpo艣rednie otoczenie ofiar przest臋pstwa, odkrywa膰 atmosfer臋, w jakiej 偶y艂y... Czy pozwoli艂by mi pan obejrze膰 pok贸j pani Mortimer?
- To 偶aden problem, inspektorze. Frances i ja mieli艣my wsp贸lny pok贸j. Znajduje si臋 obok mojego gabinetu. Zaprowadz臋 pana.
Wyszli z gabinetu, przeszli korytarzem i skr臋cili w lewo. W pokoju pa艅stwa Mortimer贸w sta艂o du偶e 艂贸偶ko z satynow膮 narzut膮, komoda w stylu regencji i dwie wielkie d臋bowe szafy. Dwoje drzwi prowadzi艂o do wy艂o偶onej r贸偶owym marmurem 艂azienki i du偶ej garderoby z buduarem, w kt贸rym Frances Mortimer mia艂a swoja toaletk臋 z lustrem, XVIII-wieczn膮 kom贸dk臋 oraz mahoniowe mebelki na przybory toaletowe. Ciemnozielona we艂niana wyk艂adzina i tkaniny na 艣cianach przedstawiaj膮ce angielskie pejza偶e czyni艂y z tego miejsca harmonijn膮 ca艂o艣膰, przypominaj膮c膮 apartamenty w pa艂acach.
- Dzi臋kuj臋 za wyrozumia艂o艣膰, sir.
- Nie sypiam tutaj od 艣mierci Frances - zwierzy艂 si臋 sir Arthur.
W gabinecie uczonego zadzwoni艂 telefon.
- To na pewno z British Museum. Obawiam si臋, 偶e rozmowa potrwa d艂u偶ej. Przepraszam pana, inspektorze.
Lord Mortimer wyszed艂 z pokoju. Higgins ogl膮da艂 meble, 艂贸偶ko, 艣ciany. Zamierza艂 przej艣膰 do garderoby, kiedy zauwa偶y艂 w korytarzu jak膮艣 posta膰.
- Niech pani wejdzie, panno Lillby. Oszcz臋dzi mi pani czasu. Zechce pani by膰 moim przewodnikiem? Prosz臋.
Pokoj贸wka otwiera艂a szuflady i drzwi szaf, a Higgins przygl膮da艂 si臋 sukniom i ubraniom. W szafie lorda Mortimera odkry艂 z zachwytem oko艂o dwudziestu par but贸w, w tym czarne, bardzo eleganckie mokasyny.
- O! - zawo艂a艂. - Poznaj臋 znawc臋. Trzeba umie膰 ceni膰 dobre buty. To najsolidniejsza podstawa 偶ycia. - Troskliwie podnosi艂 trzewiki i odk艂ada艂 je jeden po drugim. - Te偶 co艣... niech pani popatrzy. Nie wierz臋 w艂asnym oczom. - Przykucn膮艂. - Te buty s膮 o jeden numer mniejsze od innych - powiedzia艂. - Jak pani mo偶e to wyt艂umaczy膰?
Agata wzi臋艂a buty do r臋ki. Wzruszy艂a ramionami.
- Najpro艣ciej w 艣wiecie. Nale偶膮 do Filipa.
- Czy to pani po艂o偶y艂a je na niew艂a艣ciwym miejscu?
- Na pewno nie, inspektorze! - zaprotestowa艂a. - Filip jest najwi臋kszym ba艂aganiarzem, jakiego znam. Pewnego ranka znalaz艂am w jego pokoju but nale偶膮cy do pani Mortimer. Innym razem pozostawi艂 marynark臋 w 艂azience swego ojca. Ten m艂ody cz艂owiek niczego nie uszanuje.
Higgins podni贸s艂 si臋.
- Je偶eli dobrze zrozumia艂em, to Filip Mortimer sam w艂o偶y艂 swoje buty mi臋dzy buty ojca?
- Oczywi艣cie... Tu czy tam, jemu jest wszystko jedno. Zabior臋 je st膮d.
- Nie trzeba. Pozostawmy wszystko tak, jak by艂o. Jest ju偶 wystarczaj膮co du偶o problem贸w z przemieszczaj膮ca si臋 mumi膮.
Pokoj贸wka otworzy艂a szeroko oczy.
- Czy zna pani niejakiego Williama W. Dobelyou?
- To nazwisko nic mi nie m贸wi - odpar艂a sucho.
- William W. Dobelyou by艂 szefem gangu antykwariuszy, ale by膰 mo偶e by艂 jeszcze kto艣 wy偶ej, kto za niego my艣la艂. - Uwag臋 Higginsa przyci膮gn膮艂 ha艂as motoru. - Przypuszczam, 偶e to motor Filipa Mortimera?
Agata potwierdzi艂a.
- Nie chcia艂bym przeszkadza膰 lordowi Mortimerowi. Po偶egna go pani w moim imieniu? Przywitam si臋 z jego synem. Jestem pewien, 偶e ucieszy si臋 ze spotkania ze mn膮.
- Panie inspektorze... - Pokoj贸wka zamilk艂a.
- Niech si臋 pani nie obawia. Nic nie powiedzia艂em lordowi Mortimerowi. Nie by艂o to potrzebne. Ale pani nie by艂a w pe艂ni szczera i przykro mi z tego powodu. Mam wra偶enie, 偶e potrzebuje pani du偶ych sum pieni臋dzy i 偶e jest pani gotowa na wszystko, aby je zdoby膰. Uwa偶am, 偶e pan Dobelyou musia艂 mie膰 wsp贸lnik贸w. Je艣li to nie pani schowa艂a klucz od British Museum w pokoju Filipa Mortimera, mo偶e jednak wiedzia艂a pani o jego istnieniu? Mog艂a pani da膰 go przest臋pcy... my艣l臋, 偶e ma pani jeszcze du偶o do powiedzenia - przede wszystkim prawd臋.
Pozostawiaj膮c znieruchomia艂膮 pokoj贸wk臋, Higgins zszed艂 po marmurowych schodach. Powoli poznawa艂 ten wielki dom.
Filip Mortimer ustawia艂 motor, opieraj膮c go o 艣cian臋 gara偶u. Jego ruchy by艂y niepewne. Niew膮tpliwie wraca艂 ze swojego ulubionego pubu. S艂ysz膮c chrz臋st 偶wiru, odwr贸ci艂 si臋 powoli i zauwa偶y艂 Higginsa.
- To znowu pan, inspektorze... Zamieszka艂 pan u nas?
- Niezupe艂nie, panie Mortimer. Los czyni czasem mi艂e niespodzianki. Mia艂bym do pana kilka pyta艅. Nie wprowadza pan motoru do gara偶u?
- Nigdy. Wszystko ma swoje miejsce. M贸j motor nie ma nic wsp贸lnego z rolls-royce'em ojca.
- Czy nie ma pan nic przeciw temu, abym obejrza艂 pa艅skie wspania艂e BMW?
Filip Mortimer zmarszczy艂 czo艂o.
- Zna si臋 pan na motorach?
- Dobry moment, aby si臋 czego艣 nauczy膰 - odpar艂 Higgins, pochylaj膮c si臋 nad maszyn膮, s艂abo o艣wietlon膮 ogrodow膮 lamp膮. - Opowie mi pan o ostatnich chwilach Frances Mortimer? - ci膮gn膮艂, przygl膮daj膮c si臋 silnikowi.
- S艂ucham? - poderwa艂 si臋 Filip.
- Chcia艂bym, aby opowiedzia艂 mi pan o ostatnich chwilach, kt贸re pan z ni膮 sp臋dzi艂. Czy podczas jazdy z rezydencji do teatru Barry nic nie m贸wi艂?
- Nie, nic.
- Czy podczas spektaklu nie wydarzy艂o si臋 nic godnego uwagi?
- Nic.
- A co robili艣cie w czasie przerwy?
- Nic specjalnego... Frances telefonowa艂a do mego ojca.
- Czy wie pan, o czym rozmawiali?
- O niczym szczeg贸lnym... Frances musia艂a poczeka膰 chwil臋, poniewa偶 ojciec k艂贸ci艂 si臋 z Tumberfastem.
- A potem?
- Zaraz po zako艅czeniu spektaklu Barry zawi贸z艂 nas do British Museum. Frances prosi艂a, bym jej towarzyszy艂. Z pocz膮tku odm贸wi艂em, a p贸藕niej...
- Czy cz臋sto zdarza si臋 panu zostawia膰 buty w pokoju ojca?
- Pan... pan sobie ze mnie kpi?
Higgins wyprostowa艂 si臋, pozornie zadowolony.
- Bardzo 艂adny motor. Na takiej maszynie mo偶na szybko je藕dzi膰. Szkoda tylko, 偶e tak ha艂asuje. Z tego co wiem, Agata Lillby nie darzy艂a sympati膮 pani Mortimer. Czy nigdy nie pow膮tpiewa艂 pan w jej uczciwo艣膰?
Filip czu艂 ogarniaj膮cy go ch艂贸d. Chcia艂 jak najszybciej znale藕膰 si臋 w 艂贸偶ku.
- Nie lubi臋 bawi膰 si臋 w donosiciela, ale w dniu zab贸jstwa by艂em 艣wiadkiem szokuj膮cej sceny. By艂o to we wczesnych godzinach rannych. Us艂ysza艂em ostr膮 wymian臋 zda艅. Wyszed艂em z pokoju. Agata prosi艂a Frances o zaliczk臋. Frances m贸wi艂a, 偶e to niemo偶liwe, 偶e trzykrotnie ju偶 to akceptowa艂a i 偶e tym razem nie zamierza ust臋powa膰. Agata powiedzia艂a wtedy, 偶e Frances i tak nie zabierze tych pieni臋dzy ze sob膮 do raju. Odesz艂a w艣ciek艂a.
Z r臋kami w kieszeniach swego nieprzemakalnego p艂aszcza, plecami do rozm贸wcy, Higgins kontemplowa艂 rezydencj臋 Mortimer贸w.
- Dlaczego by nie? By艂oby to niezmiernie dziwne, lecz... Chocia偶... dzi臋kuj臋 za pomoc, panie Mortimer. Lepiej b臋dzie, jak p贸jdzie pan spa膰. Mamy ch艂odn膮 noc.
Higgins odwr贸ci艂 si臋 i znik艂 w ciemno艣ciach nocy. Filip Mortimer, dr偶膮c z zimna, wszed艂 do domu, kt贸ry teraz by艂 dla niego jedynie pozbawion膮 duszy skorup膮.
Rozdzia艂 XIV
O wp贸艂 do dziesi膮tej Higgins wszed艂 do przybud贸wki British Museum. J.J. Battiscombe siedzia艂 na swoim miejscu. Na widok inspektora Scotland Yardu poprawi艂 mundur i czapk臋 i przyj膮艂 sztywn膮 postaw臋 znaj膮cego swe obowi膮zki stra偶nika.
- Dzie艅 dobry, panie Battiscombe. Zadowolony pan z dziennej zmiany?
- Jak najbardziej, inspektorze.
- Nie dziwi臋 si臋 panu. Nocne str贸偶owanie to zaj臋cie bardzo niewdzi臋czne. Noc pe艂na jest zagadek, nawet w Europie.
- Na pewno - przytakn膮艂 J.J. Battiscombe, nie bardzo rozumiej膮c, do czego zmierza Higgins.
Inspektor zauwa偶y艂 termos i fili偶ank臋 herbaty na stole obok ksi膮偶ki rejestracyjnej.
- S艂ysza艂em, 偶e w Indiach noce s膮 upojne - ci膮gn膮艂 Higgins.
J.J. Battiscombe obci膮gn膮艂 bluz臋.
- To zale偶y - odpar艂 zd艂awionym g艂osem.
- Do艣膰 d艂ugo pan tam przebywa艂, je艣li si臋 nie myl臋?
- S膮 rzeczy, o kt贸rych lepiej zapomnie膰. B艂臋dy m艂odo艣ci. Nic nie zast膮pi starej dobrej ojczyzny.
- M膮dre s艂owa, przyjacielu. Pan, kt贸ry zna te dalekie strony, by膰 mo偶e m贸g艂by mi pom贸c.
- Z przyjemno艣ci膮.
- Czy widzia艂 pan w Indiach mumie?
J.J. Battiscombe bezowocnie poszukiwa艂 w pami臋ci.
- Ja... ja nie spotka艂em.
- Czy wiadomo panu, 偶e szef gangu antykwariuszy, William W. Dobelyou, nie tylko przyzna艂 si臋 do kradzie偶y, lecz podejrzany jest r贸wnie偶 o zab贸jstwo? Nie dzia艂a艂 sam, to jest pewne. Jego wsp贸lnicy te偶 zostan膮 postawieni w stan oskar偶enia. Mo偶na si臋 wi臋c spodziewa膰, 偶e wilki zagryz膮 si臋 wzajemnie.
J.J. Battiscombe nie traci艂 swej troch臋 zbyt regulaminowej sztywno艣ci, ale jego gard艂o zaciska艂o si臋 coraz mocniej.
- Czy nigdy nie spotka艂 pan Agaty Lillby, pokoj贸wki Mortimer贸w?
J.J. Battiscombe unika艂 wzroku Higginsa.
- Nie mia艂em tej przyjemno艣ci, panie inspektorze.
- Szkoda. Ona ma ukryte walory... troch臋 jak pan. Nie b臋d臋 ju偶 d艂u偶ej przeszkadza艂 w pracy, panie Battiscombe. Gdyby mia艂 pan zmieni膰 godziny pracy lub zdecydowa艂 si臋 na wcze艣niejsz膮 emerytur臋, prosz臋 mnie uprzedzi膰.
- Tak... oczywi艣cie, sir.
Pozostawiaj膮c stra偶nika w艂asnym my艣lom, Higgins wszed艂 na schody prowadz膮ce na pierwsze pi臋tro. Zatrzyma艂 si臋 w po艂owie drogi, by zrobi膰 kilka notatek. Kolejny raz stwierdzi艂, 偶e pozornie nieznacz膮ca rozmowa mo偶e by膰 藕r贸d艂em wielu informacji, mniej i bardziej wa偶nych. Zw艂aszcza wtedy, kiedy rozm贸wca nie ma czystego sumienia.
W przybud贸wce najwi臋kszego muzeum 艣wiata panowa艂a dziwna atmosfera. Puste korytarze, zamkni臋te drzwi, oprawne tomiska drzemi膮ce w zakratowanych szafach, z dala od zgie艂ku 艣wiata. Uczeni i asystenci, je艣li nawet pracowali, nie zak艂贸cali ciszy. Higgins ws艂uchiwa艂 si臋 w ni膮. Pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰, jak czu艂a si臋 tu Frances Mortimer. Chyba by艂a zagubiona.
Higgins zapuka艂 i wszed艂 do biura Eliota Tumberfasta. Od ostatniej wizyty inspektora gruntownie si臋 tu zmieni艂o. Na trzech blatach, opartych na koz艂ach, roz艂o偶one by艂y ceramiczne skorupy, na czwartym kilka otwartych tom贸w u艂o偶onych jeden na drugim. Nie ogolony Tumberfast, z rozwichrzonymi w艂osami, biega艂 od s艂ownika do skrzynki pe艂nej kamiennych figurek, od skrzynki do papirusu, od papirusu do przedstawiaj膮cych zwierz臋ta amulet贸w, kt贸re na skutek braku miejsca u艂o偶y艂 na pod艂odze. Jego szalik le偶a艂 na alabastrowej wazie, zwini臋ta w k艂臋bek marynarka - na pojemniku z naczyniami kanopskimi, kask motocyklowy potoczy艂 si臋 pod jeden ze sto艂贸w, obok rozbitych ceramicznych czerep贸w. 艢ciskaj膮c w r臋ku latark臋, Eliot pochyli艂 si臋 nad d艂ugim pasem pokrytym hieroglifami. Nie zauwa偶y艂 przybysza.
Higgins zakaszla艂.
- Przykro mi, 偶e przeszkadzam w pracy, panie Tumberfast, ale mam do pana kilka pyta艅.
- Chwileczk臋. Jestem zaj臋ty. - Egiptolog nagle poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi. - Nareszcie! Mam go! Niech pan patrzy. - Z艂apa艂 Higginsa za r臋kaw i pokaza艂 mu palcem 艣rodkow膮 cz臋艣膰 banda偶a mumii.
- Te dwa hieroglify... to klucz! Rozumie pan?
- Mam troch臋 trudno艣ci z dok艂adnym odczytaniem - przyzna艂 Higgins.
Tumberfast raptownie och艂on膮艂. Od艂o偶y艂 latark臋, z艂o偶y艂 banda偶 i umie艣ci艂 go w metalowej tubie, kt贸r膮 starannie zamkn膮艂. Zadowolenie na jego twarzy ust膮pi艂o miejsca surowo艣ci.
- Chwila jest bardziej podnios艂a, ni偶 pan sobie wyobra偶a, inspektorze. Wczoraj przyniesiono mi ten zbi贸r przedmiot贸w pochodz膮cych z niewielkiego grobu z okresu Nowego Pa艅stwa. Przeczuwa艂em, 偶e b臋dzie w tym wszystkim co艣 wyj膮tkowego... Po szybkiej inwentaryzacji sklasyfikowa艂em poszczeg贸lne przedmioty tak pr臋dko, jak by艂o to mo偶liwe, i natrafi艂em na ten banda偶. Egzemplarz szczeg贸lnie wyr贸偶niaj膮cy si臋 spo艣r贸d reszty. Tym banda偶em owini臋ta by艂a mumia. To jest wyj艣ciowy punkt do teorii wa偶niejszej ni偶 teoria wzgl臋dno艣ci, inspektorze!
- A偶 tak? - zdziwi艂 si臋 Higgins, manipuluj膮c przy szcz膮tkach glinianego, prymitywnie wykonanego naczynia.
- Egipcjanie posiedli tajemnic臋 艣mierci - stwierdzi艂 Tumberfast z moc膮. - Mumie od偶yj膮. Lord Mortimer nie chce zrozumie膰, 偶e moje teorie maj膮 naukowe podstawy. Kiedy艣 uda mi si臋 go przekona膰. Przyzna, 偶e mia艂em racj臋.
- To fascynuj膮ce, panie Tumberfast. Czy zdarza si臋 panu u偶ywa膰 przy pracy oleju silnikowego?
- Oleju silnikowego? Nie, dlaczego?
- To bez znaczenia. 呕ycz臋 powodzenia w pracy, panie Tumberfast.
Egiptolog by艂 wyra藕nie czym艣 zaabsorbowany.
- Czy mog臋 w czym艣 pom贸c? - zapyta艂 Higgins.
- Na pewno nie... Musz臋 zaraz znale藕膰 alabastrow膮 waz臋, kt贸ra 艣ci艣le wi膮偶e si臋 z banda偶em...
- Oto ona - powiedzia艂 Higgins, wyci膮gaj膮c cenny przedmiot spod szalika egiptologa. - Do艣膰 艂adny egzemplarz, jak mi si臋 wydaje. W lekko archaizuj膮cym stylu.
Eliot Tumberfast podpar艂 si臋 pod boki.
- Wygl膮da na to, 偶e posiada pan g艂臋bok膮 wiedz臋, inspektorze.
- Wcale nie, panie Tumberfast. Powierzchowna wiedza i wiele obserwacji. Zmuszony jestem pozna膰 troch臋 egiptologi臋, aby m贸c dowiedzie膰 si臋 czego艣 od mumii, kt贸ra by艂a 艣wiadkiem ostatnich chwil pani Mortimer.
- C贸偶 za straszna tragedia...
Egiptolog powr贸ci艂 do swoich zaj臋膰. Higgins wyci膮gn膮艂 z kieszeni anonimowy list, kt贸ry zaprowadzi艂 Scotland Yard do nielegalnego klubu gier Agaty Lillby.
Po艂o偶y艂 go ostro偶nie na jednym z otwartych tom贸w.
- Zechcia艂by pan uwa偶nie przyjrze膰 si臋 temu dokumentowi, panie Tumberfast?
- Dlaczego? Czy to ma jaki艣 zwi膮zek ze mn膮?
- W pewnej mierze... Wyja艣ni臋 to panu, ale najpierw poprosz臋 o pa艅sk膮 opini臋. Taki specjalista w dziedzinie odszyfrowywania jak pan, mo偶e mi bardzo tutaj pom贸c.
Egiptolog potraktowa艂 anonim jak klasyczny papirus. Przygl膮da艂 mu si臋 pod r贸偶nymi k膮tami, z lup膮 i bez, zmienia艂 o艣wietlenie, liczy艂 litery.
Na przeczytanie tekstu pozwoli艂 sobie dopiero pod koniec badania technicznego.
- Autorzy tego rodzaju list贸w s膮 lud藕mi zdecydowanie pod艂ymi - powiedzia艂. - Czy ten godny pogardy dokument rzeczywi艣cie pozwoli艂 panom posun膮膰 艣ledztwo do przodu?
- W pewnym sensie tak - odpar艂 Higgins. - Jakie s膮 pa艅skie konkluzje, panie Tumberfast?
- Nic szczeg贸lnie ciekawego... Rzeczywi艣cie, w lewym g贸rnym rogu jest 艣lad oleju silnikowego, ale... - Popatrzy艂 na Higginsa twardym spojrzeniem. - Czy pa艅skie pytanie o olej znaczy艂o... 偶e podejrzewa mnie pan o autorstwo?
- Prosz臋 si臋 nie przejmowa膰, panie Tumberfast. Czy nie zauwa偶y艂 pan nic szczeg贸lnego w samych literach?
- Od pocz膮tku mnie zastanawiaj膮. Nie pochodz膮 z gazety ani z popularnego czasopisma, s膮... tak, my艣l臋, 偶e znalaz艂em!
Egiptolog skierowa艂 si臋 w stron臋 p贸艂ki, na kt贸rej zgromadzone by艂y roczniki 鈥淛oumal ofEgyptian Archeology", s艂ynnego brytyjskiego czasopisma po艣wi臋conego egiptologii. Gor膮czkowo przegl膮da艂 ostatni tom.
- Niech pan sam spojrzy, inspektorze... to s膮 litery z tego czasopisma. Dziwne... Znaczy艂oby to, 偶e ten anonimowy list zosta艂 zredagowany przez egiptologa!
Higgins z艂o偶y艂 dokument i schowa艂 go do kieszeni.
- Nie wyci膮gajmy pochopnych wniosk贸w, panie Tumberfast. Zw艂aszcza 偶e i pan jest podejrzany o napisanie tego tekstu.
- Ja? To niedorzeczno艣膰! Kto mnie o to pos膮dza?
- Panna Lillby, pokoj贸wka Mortimer贸w.
Po tej rewelacji zapad艂a chwila ciszy. Tumberfast zastyg艂 w bezruchu.
- 艁膮czy艂o pana co艣 z pann膮 Lillby, prawda, panie Tumberfast?
- Tak... ale w jakim celu mia艂bym wysy艂a膰 taki list? Co znajduje si臋 pod tym adresem na Carlisle Street?
Higgins popatrzy艂 egiptologowi prosto w oczy.
- Naprawd臋 pan nie wie?
- Absolutnie, inspektorze.
- Czy nie jest panu znana pasja panny Lillby? Czy nie wiadomo panu, gdzie bywa w ka偶dy wtorkowy wiecz贸r?
- Nie. Nigdy mi o tym nie m贸wi艂a.
Higgins wertowa艂 opas艂e tomiska.
- Panna Lillby gra w Black Jacka. A pan nie, panie Tumberfast?
- Nie cierpi臋 gier. Nie mam zielonego poj臋cia ani o tej, ani o innych grach. Agata i ja darzyli艣my si臋 pewn膮 sympati膮, to prawda... Nie by艂o to jednak nic powa偶nego. Ka偶de z nas prowadzi艂o 偶ycie niezale偶ne, bez 偶adnych plan贸w na przysz艂o艣膰. Spotykali艣my si臋 na og贸艂 w sobot臋, jej dzie艅 wolny od pracy, jednak to od dawna sko艅czone. Agata by艂a zbyt impulsywna, zbyt zaborcza.
Higgins delikatnie dotyka艂 alabastrowej wazy, kt贸rej matowa biel wygl膮da艂a jak pod艣wietlona od wewn膮trz.
- Czy jest prawd膮, 偶e przyczyn膮 rozstania z Agat膮 Lillby by艂o pojawienie si臋 pani Frances Mortimer?
Eliot Tumberfast u艣miechn膮艂 si臋 smutno.
- Poznaj臋 tutaj oszczerstwa Agaty, jej zazdro艣膰... Nie, inspektorze, mia艂em po prostu do艣膰 jej niezno艣nego charakteru. Nigdy nie ukrywa艂em g艂臋bokiego podziwu, jakim darzy艂em Frances Mortimer, ale nigdy nie pozwoli艂bym sobie wobec niej na brak szacunku. Daj臋 s艂owo.
- 艁atwo mog臋 w to uwierzy膰 - odpar艂 Higgins. - W przeciwnym wypadku, jak s膮dz臋, reakcja sir Johna Arthura Mortimera by艂aby jeszcze gwa艂towniejsza. Co do dyskusji, kt贸r膮 odby艂 pan z nim w wiecz贸r zab贸jstwa, podobno prawie dosz艂o do b贸jki...
Egiptolog manipulowa艂 przy skorupach. Jego palce, zbyt nerwowe, traci艂y zr臋czno艣膰.
- Nie... Nie dosz艂o do tego... Ju偶 panu m贸wi艂em, 偶e lord Mortimer jest strasznie uparty... Nie przyjmowa艂 nawet niepodwa偶alnych dowod贸w, potwierdzaj膮cych moj膮 teori臋...
- Czy nie usi艂owa艂 pan opu艣ci膰 jego gabinetu?
- Je偶eli pr贸buje pan co艣 sugerowa膰, to musi pan wiedzie膰, 偶e si臋 go nie boj臋 - zaprotestowa艂 Tumberfast, zaciskaj膮c pi臋艣膰, jakby chcia艂 zamieni膰 w proch niewidzialnego przeciwnika. - B臋d臋 si臋 broni艂 do ko艅ca. Prawda i tak zwyci臋偶y.
Higgins przykucn膮艂.
- Szuka pan czego艣, inspektorze?
- Ci膮gle nie mog臋 zrozumie膰, jak ta mumia mog艂a znikn膮膰 i znowu si臋 pojawi膰 w tak tragicznym momencie... Chyba 偶e przyjm臋 pa艅sk膮 teori臋, panie Tumberfast. Mia艂em jednak okazj臋 obejrze膰 mumi臋 w kostnicy i znalaz艂em j膮 w op艂akanym stanie. Dlaczego j膮 tak maltretowano? Co si臋 naprawd臋 wydarzy艂o? Oskar偶a膰 pana, egiptologa, o kradzie偶, to niepowa偶ne... Ale kto? Ten lub ci, kt贸rzy j膮 ukradli, nie zdo艂ali jej sprzeda膰... przynie艣li j膮 wi臋c z powrotem do British Museum. Przyzna pan jednak, 偶e wszystko to jest bardzo tajemnicze... Na miejscu z艂odziei wyrzuci艂bym j膮 raczej do Tamizy. Tak jak rewolwer.
- Jaki rewolwer? - zapyta艂 Eliot Tumberfast.
- Narz臋dzie zbrodni, oczywi艣cie. Wie pan, niekt贸rzy przypuszczaj膮, 偶e to mumia strzela艂a.
Oczy egiptologa l艣ni艂y dziwnym blaskiem.
- Nie nale偶y sobie kpi膰 z pewnych spraw, kt贸re wydaj膮 si臋 nam niezrozumia艂e. Nie znamy jeszcze wszystkiego, co wi膮偶e si臋 z tajemn膮 moc膮 mumii.
Higgins wzi膮艂 do r臋ki metalow膮 tub臋, w kt贸rej Eliot Tumberfast schowa艂 banda偶.
- Czy pan, renomowany egiptolog, dopuszcza a偶 tak fantastyczn膮 teori臋?
Tumberfast zn贸w zacz膮艂 si臋 nerwowo kr臋ci膰. Przesuwa艂 skrzynie, szukaj膮c jakiego艣 zaj臋cia dla r膮k.
- Z trudem przychodzi mi dzieli膰 si臋 z panem moimi spostrze偶eniami, inspektorze. Odczytane w艂a艣nie teksty, kt贸re przez przypadek trafi艂y w moje r臋ce, potwierdzaj膮 moj膮 hipotez臋. Gdyby lord Mortimer pozwoli艂 mi na wykopaliska, na pewno odkry艂bym grobowiec wielkiego Imhotepa i uzyska艂bym niezbity dow贸d, kt贸rego szukam od lat. On zreszt膮 te偶 jest o tym przekonany, jestem tego pewien. To w艂a艣nie dlatego mnie nie cierpi. Gdyby mi si臋 powiod艂o, sta艂bym si臋 najwi臋kszym egiptologiem wieku.
Higgins wskaza艂 palcem metalow膮 tub臋.
- Czy mog臋 otworzy膰?
- Jak sobie pan 偶yczy - odpar艂 egiptolog oboj臋tnym g艂osem, pogr膮偶ony w marzeniach. - Nikt nie chce mi wierzy膰. A przecie偶 jestem pewien, 偶e niekt贸re mumie 偶yj膮.
- Niekt贸re? - zdziwi艂 si臋 Higgins, z wielk膮 ostro偶no艣ci膮 rozwijaj膮c rolk臋 banda偶a, podczas gdy Tumberfast rozk艂ada艂 to, co wcze艣niej posk艂ada艂.
- Nie wszystkie mumie spreparowane zosta艂y w ten sam magiczny spos贸b. Wyja艣niaj膮 to teksty. Ten, kt贸ry ma pan w r臋kach, m贸wi o zmartwychwstaniu serca, to bardzo wa偶ny moment. Jestem przekonany, 偶e mumia wielkiego Imhotepa jest najbardziej oczywistym dowodem moich tez. Jak tylko j膮 znajd臋...
Higgins ogl膮da艂 banda偶e, ale hieroglify, zreszt膮 prawie nieczytelne, nic mu nie m贸wi艂y.
- Panie Tumberfast, czy formalnie oskar偶a pan t臋 mumi臋 o zamordowanie Frances Mortimer?
Egiptolog znieruchomia艂. Ze spuszczonymi oczami i zaci艣ni臋tymi ustami wygl膮da艂, jakby stacza艂 wewn臋trzn膮 walk臋.
- Nie mog臋 udzieli膰 panu kategorycznej odpowiedzi, inspektorze. Gdybym m贸g艂 j膮 zbada膰, zanim j膮 zniszczono... Pozwalam sobie jedynie prosi膰 pana...
Higgins zwin膮艂 banda偶 i wsun膮艂 do tuby.
- S艂ucham pana, panie Tumberfast.
- Scotland Yard jest pot臋偶ny, zgadza si臋 pan z tym? Czy nie m贸g艂by pan pom贸c mi uzyska膰 niezb臋dne zezwolenia na rozpocz臋cie wykopalisk, czego odmawia mi lord Mortimer?
- Ch臋tnie bym panu pom贸g艂, ale obawiam si臋, 偶e Scotland Yard ma w dziedzinie egiptologii do艣膰 ograniczone mo偶liwo艣ci. Je偶eli pa艅ska sprawa jest s艂uszna, to na pewno zwyci臋偶y. Prawda jest uparta.
Tumberfast nie ukrywa艂 zawodu.
- Czasem wydaje mi si臋, 偶e moje wysi艂ki nigdy nie zostan膮 zwie艅czone sukcesem...
- Niech si臋 pan nie zniech臋ca - pocieszy艂 go Higgins ojcowskim tonem. - Ja te偶 w trakcie 艣ledztwa mam nierzadko wra偶enie, 偶e zupe艂nie trac臋 艣lad... Porz膮dek i metodyczno艣膰 pozwalaj膮 odnale藕膰 dobr膮 drog臋. Czy nigdy nie spotka艂 si臋 pan z niejakim Williamem W. Dobelyou?
Eliot Tumberfast przysiad艂 na brzegu jednego ze sto艂贸w.
- Nie. Nie znam nikogo o takim nazwisku.
- Ten Dobelyou nie jest osob膮 godn膮 polecenia. Sta艂 na czele s艂ynnego gangu antykwariuszy, kt贸ry z wielu dom贸w zrabowa艂 wspania艂e dzie艂a sztuki. Scotland Yard podejrzewa go o kradzie偶 mumii i zamordowanie Frances Mortimer.
- Przyzna艂 si臋?
- Nie, ale mamy przeciwko niemu inny solidny dow贸d: kolekcj臋 helle艅skich monet ukradzionych z pomieszczenia obok gabinetu lorda Mortimera. Je艣li o mnie chodzi, to jestem przekonany, 偶e Dobelyou by艂 tylko wykonawc膮, a przyw贸dca szajki pozostaje na wolno艣ci. Musi to by膰 kto艣 my艣l膮cy i znaj膮cy British Museum. Co pan o tym s膮dzi, panie Tumberfast?
- Nie wiem, inspektorze. Nie przypuszcza pan jednak, 偶e... lord Mortimer?
Twarz egiptologa rozja艣ni艂 niemal radosny u艣miech.
- Nie mam zwyczaju wypowiada膰 pochopnych opinii, panie Tumberfast. Dalszy ci膮g 艣ledztwa pozwoli wszystko dok艂adnie sprecyzowa膰.
Eliot Tumberfast by艂 zawiedziony. Spodziewa艂 si臋 bardziej 艣cis艂ej odpowiedzi.
- Zdziwi艂bym si臋, gdyby lord Mortimer zamieszany by艂 w tak膮 spraw臋... To by by艂o zbyt pi臋kne! W ka偶dym razie, inspektorze, b臋d臋 walczy艂! Wiem, 偶e nie chce przed艂u偶y膰 mi kontraktu. To wielka niesprawiedliwo艣膰!
Higgins przybra艂 wsp贸艂czuj膮cy wyraz twarzy.
- Pa艅ski zaw贸d to prawdziwe powo艂anie, panie Tumberfast. Niech pan nie traci nadziei. Gdy ta przykra sprawa zostanie zako艅czona, chcia艂bym z panem porozmawia膰 o egiptologii. B臋d臋 mia艂 do pana ca艂e mn贸stwo pyta艅.
- Z przyjemno艣ci膮, panie inspektorze.
- A, jeszcze taki ma艂y problem. Panie Tumberfast, czy kluczem od pa艅skiego biura mo偶na otworzy膰 biuro lorda Mortimera?
Egiptolog roze艣mia艂 si臋 szczerze.
- Czy wydaje si臋 panu, 偶e m贸j szanowny zwierzchnik tolerowa艂by co艣 takiego? Jego biuro by艂o terenem zastrze偶onym i dobrze chronionym. Samo wej艣cie tam by艂oby potraktowane jako powa偶ny b艂膮d zawodowy. Mo偶e by膰 pan pewny, 偶e tylko jego klucz otwiera ten zamek.
- To prawdopodobne - przyzna艂 Higgins. - Dzi臋kuj臋 za przyj臋cie, panie Tumberfast. Pa艅skie wskaz贸wki by艂y dla mnie bardzo cenne. 呕ycz臋 panu powodzenia w karierze zawodowej.
W chwili gdy Higgins zbiera艂 si臋 ju偶 do wyj艣cia, zatrzyma艂 go ostry d藕wi臋k telefonu.
Eliot Tumberfast podni贸s艂 skrzynk臋, przesun膮艂 ksi膮偶ki. Nie m贸g艂 znale藕膰 aparatu. W ko艅cu da艂 nura pod jeden ze sto艂贸w. Telefon wci艣ni臋ty by艂 pomi臋dzy dwie wazy. Tumberfast podni贸s艂 s艂uchawk臋.
- Tak, to ja... S艂ucham ci臋... Jak? Nie, to niemo偶liwe! I nikt si臋 temu nie przeciwstawi艂... Nie do wiary! Ja... Sam widzisz, czego si臋 teraz mog臋 spodziewa膰... Do widzenia.
Egiptolog od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i wyprostowa艂 si臋. Zblad艂, zachwia艂 si臋 i opar艂 o st贸艂.
- Co艣 nie w porz膮dku? - zaniepokoi艂 si臋 Higgins.
- Najgorsze, co mog艂o mi si臋 przydarzy膰... Jeden z koleg贸w w艂a艣nie mnie poinformowa艂, 偶e sir John Arthur Mortimer zosta艂 mianowany dyrektorem British Museum.
Rozdzia艂 XV
Higgins szed艂 ulicami Londynu. By艂o wp贸艂 do si贸dmej, dzie艅 zapowiada艂 si臋 d艂ugi i m臋cz膮cy. Nie starczy mu czasu, 偶eby spotka膰 si臋 z nadinspektorem Scottem Marlowem, kt贸ry oczywi艣cie b臋dzie go poszukiwa艂 i pewnie si臋 w艣cieknie. Marlow znany by艂 ze swoich napad贸w z艂o艣ci, kt贸re odbija艂y si臋 na jego podkomendnych. Higgins nie mia艂 jednak wyboru - dop贸ki nie odb臋dzie kilku spotka艅, nie b臋dzie 偶adnych post臋p贸w w 艣ledztwie.
*
Malcolm Mac Cullough mia艂 dwie cechy godne uwagi: by艂 Szkotem oraz jednym z najlepszych w Zjednoczonym Kr贸lestwie komisarzy aukcyjnych dzie艂 sztuki. Prowadzi艂 zazwyczaj aukcje u Sotheby'ego i cieszy艂 si臋 renom膮 wybitnego znawcy sztuki staro偶ytnej. Mieszka艂 w ma艂ym domu na po艂udniowych przedmie艣ciach Londynu, w otoczeniu rze藕b, waz, steli i niezliczonych staro偶ytno艣ci, pochodz膮cych ze wszystkich stron 艣wiata. W dni wolne od pracy prowadzi艂 do艣膰 oryginalny tryb 偶ycia: w nocy czyta艂, pog艂臋biaj膮c wiedz臋, a spa艂 w dzie艅. Najp贸藕niej o dziewi膮tej rano k艂ad艂 si臋 do 艂贸偶ka.
W chwili gdy odezwa艂 si臋 dzwonek przy drzwiach, oko艂o godziny 贸smej, Malcolm Mac Cullough ko艅czy艂 lektur臋 o艣miusetstronicowego dzie艂a na temat pochodzenia podstaw aleksandryjskich lamp. W szlafroku z we艂ny z Highlands, kt贸ry otrzyma艂 w spadku, skierowa艂 si臋 do drzwi, zdecydowany przep臋dzi膰 intruza.
- Higgins! Drogi stary 艂ajdaku! C贸偶 ci臋 tu sprowadza o tej porze?
- Chc臋 ci臋 zapyta膰 o par臋 rzeczy, je艣li zgodzisz si臋 mnie przyj膮膰.
Pot臋偶nym klepni臋ciem w plecy Mac Cullough zaprosi艂 koleg臋 z czas贸w szkolnych do wej艣cia. Nie widywali si臋 zbyt cz臋sto, ale nale偶eli do prawdziwego bractwa, kt贸re przysi臋g艂o sobie dozgonn膮 przyja藕艅. Higginsa razi艂 niekiedy styl wypowiedzi Mac Cullougha, niemniej czu艂 si臋 naprawd臋 szcz臋艣liwy w jego towarzystwie.
- Mam jeszcze tureck膮 kaw臋, kt贸ra na pewno przypadnie ci do gustu.
Komisarz i przybysz rozgo艣cili si臋 w jednym z pomieszcze艅 na parterze, zape艂nionym rozlicznymi odlewami. Usadowili si臋 na dw贸ch drewnianych krzes艂ach.
- C贸偶 to za przest臋pstwo znowu pope艂ni艂e艣? - zapyta艂 Mac Cullough.
- Jedno z najbardziej dziwnych w mojej karierze - odpar艂 Higgins, delektuj膮c si臋 kaw膮. - Pono膰 egiptologia nie ma dla ciebie 偶adnych tajemnic?
- Nie przesadzajmy. Nie jestem specjalist膮.
- Czy grobowiec Imhotepa w Sakkarze rzeczywi艣cie jest interesuj膮cy?
- Je偶eli znasz jego miejsce, zabierz mnie tam natychmiast. Ten, kto go odkryje, zdob臋dzie wi臋ksz膮 s艂aw臋 ni偶 odkrywca grobowca Tutenchamona.
- A grobowiec Horemheba?
- Ten jest dobrze znany. Chcesz si臋 zapozna膰 z dokumentacj膮?
- Ch臋tnie. Je艣li jest dost臋pna...
- Poczekaj sekund臋.
Malcolm Mac Cullough opu艣ci艂 salon i wszed艂 na pierwsze pi臋tro, zajmowane przez bibliotek臋 z kilkoma tysi膮cami wolumin贸w. Higgins docenia艂 zorganizowany ba艂agan tego domu o naukowej atmosferze, niemniej zastanawia艂 si臋, jak komisarz mo偶e 偶y膰 bez pomocy domowej. Nala艂 sobie kolejn膮 fili偶ank臋 kawy.
Komisarz powr贸ci艂 z zielon膮 teczk膮 zawieraj膮c膮 kilka kartek.
- Oto co uda艂o mi si臋 znale藕膰. Mam nadziej臋, 偶e ci to wystarczy.
- Bez w膮tpienia. Co my艣lisz o mumiach?
- Nie mam szczeg贸lnej sympatii dla osobnik贸w tego rodzaju - odpowiedzia艂 Mac Cullough, kroj膮c cienkie plastry ciasta w艂asnego wypieku.
- Czy sprzedawa艂e艣 ju偶 jakie艣 u Sotheby'ego?
- Nigdy. Ten rodzaj towaru nie trafia na aukcje.
- Czy my艣lisz, 偶e prawdziwa mumia mo偶e przedstawia膰 jak膮艣 warto艣膰 dla zawodowych z艂odziei?
Ciasto by艂o, jak na gust Higginsa, troch臋 zbyt wypieczone, niemniej mia艂o zupe艂nie dobry smak.
- Oni si臋 nie interesuj膮 mumiami, chyba 偶e maj膮 kontakt z nekrofilami lub prywatnymi kolekcjonerami o patologicznych gustach. Doprawdy nie s膮dz臋, aby zawodowy z艂odziej podj膮艂 ryzyko kradzie偶y mumii. Zbyt wiele problem贸w z konserwacj膮 i transportem.
- Twoje ciasto to prawdziwe delicje - wtr膮ci艂 Higgins. - Czy s艂ysza艂e艣 co艣 o tej mumii skradzionej w British Museum i...
- ... i kt贸r膮 odnaleziono na zw艂okach pi臋knej pani Mortimer. S艂ysza艂em, podobnie jak ca艂a Anglia. Widzia艂em zdj臋cia w prasie. To zab贸jstwo to prawdziwy skandal. Ta kobieta by艂a ca艂kiem w moim typie.
- Czy znasz jej m臋偶a, sir Johna Arthura Mortimera?
- Wielki boss. I ambitny. Wspaniale ustawiony zawodowo. Ma przed sob膮 du偶膮 przysz艂o艣膰. Dyrektorowanie w British Museum, a ponadto, prawdopodobnie, kariera polityczna. Niekt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e nie jest wybitnym egiptologiem, ale ma wiele uroku i jest doskona艂ym administratorem.
- A jego asystent, Eliot Tumberfast? Wiesz co艣 o nim?
- Pobie偶nie... Da艂 si臋 pozna膰 dzi臋ki dw贸m czy trzem godnym uwagi wyst膮pieniom w stowarzyszeniach naukowych. Wybitny m艂odzieniec, troch臋 ekscentryczny. Zafascynowany egiptologi膮. T艂amszony przez zwierzchnika. Jeszcze jeden z tych m艂odych, kt贸rzy nie zajd膮 daleko.
Higgins zgodzi艂 si臋 na drugi kawa艂ek ciasta. Ch臋tnie sp臋dzi艂by u przyjaciela ca艂y dzie艅, rozprawiaj膮c o antycznych br膮zach, o freskach z Krety lub pos膮gach faraon贸w. Czeka艂y go jednak inne spotkania.
*
Doktor Matthews przyjmowa艂 w luksusowym gabinecie w dzielnicy Mayfair. Jego klientela sk艂ada艂a si臋 wy艂膮cznie ze znanych osobisto艣ci. Jakkolwiek by艂 troch臋 zaskoczony telefonem ze Scotland Yardu, zgodzi艂 si臋 przyj膮膰 inspektora zajmuj膮cego si臋 przykr膮 spraw膮 Mortimer贸w. Najbardziej ze wszystkiego doktor Matthews obawia艂 si臋 skandalu. Na szcz臋艣cie jego nazwisko nie pojawi艂o si臋 na 艂amach pism zajmuj膮cych si臋 tym, co w brukowej prasie nazywano zbrodni膮 mumii.
Lekarz poprosi艂 sekretark臋 o list臋 przyj臋膰. Najpierw jaki艣 deputowany partii pracy, kt贸rego mia艂 zobaczy膰 po raz pierwszy, nast臋pnie policjant z Yardu, p贸藕niej dw贸ch starych pacjent贸w - szkocki bankier i aktor filmowy.
- Przyby艂 pierwszy pacjent - poinformowa艂 asystent.
- Prosz臋, niech wejdzie. Gabinet, w kt贸rym przyjmowa艂 doktor Matthews, przypomina艂 galeri臋 sztuki. Na 艣cianach du偶ego pomieszczenia wisia艂o ponad sto obraz贸w namalowanych przez niego samego. Biurko w stylu chippendale, dwa fotele dla pacjent贸w, kanapa, biblioteka wype艂niona pi臋knie oprawnymi tomami, ogromna kryszta艂owa lampa. Ca艂o艣膰 tchn臋艂a luksusem i harmoni膮 niezb臋dn膮 dla dobrego samopoczucia chorych.
Asystent wprowadzi艂 pierwszego pacjenta.
- Prosz臋, niech pan usi膮dzie, drogi panie - powiedzia艂 doktor.
M臋偶czyzna nie zachowywa艂 si臋 zbyt swobodnie. Matthews zna艂 dobrze ten typ pacjent贸w: introwertyk, hipochondryk, zamkni臋ty w sobie, do przesady tajemniczy. Pozostawa艂a sprawdzona metoda: szybki atak.
- Co dolega?
- Nic szczeg贸lnego, doktorze.
Matthews nie cierpia艂 takich odpowiedzi. Zrobi艂 surow膮 min臋.
- W takim razie... co pana tu sprowadza?
- Jestem ze Scotland Yardu - odpar艂 pacjent, patrz膮c to na doktora, to na obrazy.
- Ach tak... Jest pan...
- Higgins. Mi艂o mi pana pozna膰. Jest pan lekarzem rodziny Mortimer贸w, je艣li si臋 nie myl臋?
- Owszem, lecz nie przypuszczam, bym m贸g艂 wiele powiedzie膰 w sprawie dramatu, kt贸ry tu pana sprowadza.
- Myli si臋 pan - odpar艂 Higgins, podnosz膮c si臋. - Pa艅skie uwagi mog膮 okaza膰 si臋 bardzo istotne, doktorze. Czy to nie pan jest autorem tych doskona艂ych obraz贸w? - Tak naprawd臋 malowid艂a wcale si臋 Higginsowi nie podoba艂y.
- Tak... rzeczywi艣cie - odpar艂 Matthews, czerwieni膮c si臋 lekko. - Podobaj膮 si臋 panu?
- Bardzo - sk艂ama艂 Higgins, 艣wiadomy, 偶e po艣wi臋ca cz膮stk臋 swej prawo艣ci dla szlachetnych cel贸w 艣ledztwa. - Jest pan wybitnym obserwatorem przyrody - ci膮gn膮艂. - Te 艂any zbo偶a, mostek na rzece, grzbiet g贸ry... Urzekaj膮ce.
Doktor ch艂on膮艂 s艂owa policjanta. Zmienia艂 swoj膮 opini臋 co do braku kultury reprezentant贸w si艂 porz膮dku publicznego.
- Jestem tylko skromnym amatorem, inspektorze.
- Wierz臋, 偶e nieszcz臋sna pani Mortimer bardzo ceni艂a pa艅skie dzie艂a.
- Nigdy mi nic nie powiedzia艂a - zastanowi艂 si臋 lekarz.
- By艂a niezmiernie tajemnicza - uspokoi艂 go Higgins. - Z ca艂膮 pewno艣ci膮 szanowa艂a pa艅sk膮 skromno艣膰 artysty. Czy nie chorowa艂a ostatnio?
Doktor Matthews spowa偶nia艂.
- Tajemnica zawodowa, inspektorze...
Higgins zatrzyma艂 si臋 przed wyj膮tkowo kiepskim obrazem kwitn膮cej wi艣ni.
- My艣l臋, 偶e nigdy nie widzia艂em tak ekspresyjnego drzewa... Pogwa艂cenie tajemnicy zawodowej nie le偶y w moich intencjach. Chcia艂bym jednak pozna膰 pa艅sk膮 opini臋. Tak wnikliwy obserwator na pewno zwr贸ci艂 uwag臋 na szczeg贸艂y, kt贸re 艂atwo mog膮 umkn膮膰 uwagi nawet do艣wiadczonego policjanta. Odwo艂uj臋 si臋 do pa艅skiego sumienia i spojrzenia artysty, doktorze Matthews: czy Frances Mortimer cierpia艂a na jakie艣 szczeg贸lne dolegliwo艣ci?
Lekarz zastanawia艂 si臋. Mia艂 przed sob膮 kogo艣 wra偶liwego i inteligentnego, cz艂owieka godnego zaufania, kt贸ry z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie wykorzysta poufnej informacji w nieuczciwy spos贸b. W gruncie rzeczy ten inspektor ma racj臋. On, doktor Matthews, jest wa偶nym 艣wiadkiem.
- Dolegliwo艣膰... mo偶na to i tak nazwa膰. Raczej rodzaj u艂omno艣ci. Pani Mortimer nie mog艂a mie膰 dzieci.
- Czy ten fakt mia艂 jaki艣 wp艂yw na jej stan psychiczny?
- Chwilami... My艣l臋 jednak, 偶e si臋 z tym pogodzi艂a. Tym niemniej przechodzi艂a ostatnio troch臋 depresyjny okres.
- W zwi膮zku z czym mog艂a zdecydowa膰 si臋... na samob贸jstwo?
Doktor Matthews nie 艣mia艂 wypowiada膰 si臋 na temat tak 艣mia艂ej hipotezy.
- Czy my艣li pan, doktorze, 偶e pani Mortimer mog艂a wykorzystywa膰 t臋 przykr膮 fizyczn膮 przypad艂o艣膰 do... do utrzymywania pozama艂偶e艅skich stosunk贸w?
- Tego lekarz stwierdzi膰 nie potrafi, inspektorze!
Pe艂na oburzenia reakcja doktora Matthewsa u艣wiadomi艂a Higginsowi, 偶e posun膮艂 si臋 za daleko. Aby odzyska膰 艂aski, pozachwyca艂 si臋 zachodem s艂o艅ca.
- Czy w ostatnich tygodniach przed 艣mierci膮 Frances Mortimer nie mia艂a jakich艣 k艂opot贸w? Czy by艂a u pana w tym czasie?
- Tak, wielokrotnie. Rzeczywi艣cie, by艂a bardzo niespokojna. Jej ostatnia wizyta przypada na oko艂o dwa tygodnie przed 艣mierci膮, przepisa艂em jej lekkie 艣rodki nasenne, bo 藕le sypia艂a.
- Czy p贸藕niej nie radzi艂a si臋 pana, nawet przez telefon?
-Nie.
Higgins usiad艂 i zapisa艂 co艣 w czarnym notesie.
- Wydaje mi si臋, 偶e w dniu poprzedzaj膮cym dramat widzia艂 pan lorda Mortimera... Mia艂 gryp臋?
- Tak jest. Wygl膮da艂 na zm臋czonego, os艂abionego. Stwierdzi艂em atak wirus贸w. W Londynie panuje ostra grypa. Ale nie mia艂em wielkich z艂udze艅. Lord Mortimer nie cierpi lekarstw. Przyjmowa艂 jedynie aspiryn臋. Wyj膮tkowo zgodzi艂 si臋 pozosta膰 przez kilka dni w domu. Pani Mortimer bardzo si臋 niepokoi艂a zdrowiem m臋偶a. Uwa偶a艂a, 偶e za du偶o pracuje. Zgadza艂em si臋 z t膮 opini膮, ale przywo艂ywanie go do rozs膮dku na nic si臋 nie zdawa艂o.
Higgins zamkn膮艂 notes.
- Dzi臋kuj臋 bardzo, doktorze, za t臋 pouczaj膮c膮 konsultacj臋.
*
Przed po艂udniem, o wp贸艂 do jedenastej, Higgins pchn膮艂 bram臋 rezydencji Mortimer贸w. Nie by艂a zamkni臋ta. Bez w膮tpienia zaniedbanie Barry'ego, szofera obci膮偶anego tysi膮cem niewdzi臋cznych obowi膮zk贸w. Inspektor skierowa艂 kroki prosto do gara偶u, gdzie Barry bez po艣piechu polerowa艂 chromowane cz臋艣ci rolls-royce'a.
- Dzie艅 dobry, Barry. Dlaczego wys艂a艂 pan ten anonim do Scotland Yardu?
Struchla艂y szofer wpatrywa艂 si臋 w podsuni臋ty mu przez Higginsa papier, jakby oznacza艂 on wyrok 艣mierci.
- Niech si臋 panu nie wydaje, 偶e jestem Sherlockiem Holmesem, Barry. Jest pan zbyt niezr臋czny, by nie da膰 si臋 zdemaskowa膰. 艢lady oleju silnikowego w g贸rnym lewym rogu, litery wyci臋te z 鈥淛oumal of Egyptian Archeology", kt贸ry wyci膮gn膮艂 pan z kosza na 艣mieci lorda Mortimera... Rola anonimowego informatora mo偶e pana drogo kosztowa膰. Nie tak drogo jak zab贸jstwo, to jasne...
Szofer w ko艅cu zareagowa艂. Cisn膮艂 w k膮t irchow膮 szmat臋 i cofn膮艂 si臋, opieraj膮c si臋 plecami o 艣cian臋 gara偶u. Twarz zniekszta艂ci艂 mu nerwowy grymas.
- Niewiele jeszcze powiedzia艂em o tej bandzie dorobkiewicz贸w... Jak mnie zamkniecie, to wywal臋 z siebie wszystko.
- Agata Lillby nie dysponuje zbyt wielk膮 fortun膮, je艣li si臋 nie myl臋?
- Ta ju偶 dosta艂a za swoje! Nie podejrzewa艂a, 偶e wiem wszystko o jej konszachtach z innymi s艂u偶膮cymi...Ma pecha, bo jedna jej kumpelka jest moj膮 blisk膮 przyjaci贸艂k膮. Agata nie powinna by艂a mnie rzuca膰. A teraz wyleci z pracy!
- Zobaczymy, Barry. Ale dlaczego wi膮za膰 pasj臋 Agaty Lillby do gier z zab贸jstwem pani Mortimer?
Szofer nie rusza艂 si臋 z miejsca, jakby dawa艂o mu ono poczucie bezpiecze艅stwa.
- Frances Mortimer by艂a kokietk膮, nikogo nie lubi艂a... Jej m膮偶 jest pretensjonalnym snobem, prze偶ytkiem klasy, kt贸ra wszystkimi pogardza... Ten Filip to niezno艣ny bogaty smarkacz, paso偶yt... To kanalie... Nale偶a艂oby zlikwidowa膰 ich wszystkich...
- Jeszcze raz pytam, dlaczego miesza膰 Agat臋 Lillby do tego zab贸jstwa?
- Nie jestem glin膮. Rad藕cie sobie sami.
- A pan, Barry? Pan jest taki niewinny?
Szofer wojowniczo ruszy艂 w kierunku Higginsa.
- Ja, inspektorze? Czyszcz臋, zamiatam, wynosz臋 艣mieci, poleruj臋 samoch贸d, zajmuj臋 si臋 ogrodem, jestem niewolnikiem...
- Czy opiekuje si臋 pan tak偶e motorem Filipa Mortimera? - przeci膮艂 Higgins.
Wytr膮cony z r贸wnowagi Barry milcza艂 przez chwil臋.
- Co to, to nie! Z tym maminsynkiem mia艂bym bez przerwy jakie艣 problemy. Swojego wspania艂ego BMW nawet nie wprowadza do gara偶u. Zajmuje si臋 nim sam. To nie moja sprawa. Wiadomo panu, 偶e co wiecz贸r si臋 upija? 呕e kombinuje z band膮 z艂odziei? Wie pan, 偶e ten sk膮piec, szanowny lord Mortimer, od dw贸ch lat odmawia mi podwy偶ki?
- Wszystko to jest bardzo interesuj膮ce - przyzna艂 Higgins. - Niemniej zarzuty, kt贸re pan stawia, s膮 do艣膰 niejasne. Je艣li ma pan jakie艣 konkretne podejrzenia w sprawie zab贸jstwa Frances Mortimer, radz臋 zdoby膰 si臋 na odwag臋 i je sprecyzowa膰.
Barry zas臋pi艂 si臋.
- Niewa偶ne. Spotka艂o j膮 to, na co zas艂u偶y艂a.
- Wygl膮da pan na tak dobrze poinformowanego, Barry, 偶e z pewno艣ci膮 b臋d臋 musia艂 si臋 jeszcze z panem spotka膰. Zastanawiam si臋 tylko, czy ca艂a ta nienawi艣膰 nie jest rodzajem zgrabnego alibi. Prosz臋 nie opuszcza膰 Londynu.
*
Higgins wsiad艂 do poci膮gu, rezygnuj膮c z obiadu. By艂oby bardzo niestosownie sp贸藕ni膰 si臋 na um贸wione na pi臋tnast膮 trzydzie艣ci spotkanie. Je艣li za艣 przyb臋dzie na miejsce z pewnym wyprzedzeniem, b臋dzie m贸g艂 nasyci膰 si臋 atmosfer膮 otoczenia, domostwa, niewidoczn膮 obecno艣ci膮 mieszka艅c贸w. Cisza niesie odpowiedzi, kt贸rych nie da si臋 us艂ysze膰, kiedy kto艣 - winien czy nie - broni swej prawdy.
Higgins wysiad艂 na ma艂ej stacji Lambsworth, na kt贸rej poci膮g zatrzymywa艂 si臋 tylko dwa razy dziennie. W to wczesne popo艂udnie okolice Sussex poddawa艂y si臋 z wielowiekow膮 rezygnacj膮 drobnemu, si膮pi膮cemu deszczowi. Czeka艂a na niego bryczka zaparkowana pomi臋dzy dwoma samochodami. Ko艅 ruszy艂 truchtem i wkr贸tce opu艣cili brukowany trakt, wje偶d偶aj膮c na poln膮 drog臋. Podczas gdy bryczka przeje偶d偶a艂a pod koronami stuletnich d臋b贸w, Higginsem wstrz膮sn臋艂o pot臋偶ne kichni臋cie. Niew膮tpliwie grypa. Przy ka偶dym pobycie w Londynie pada艂 jej ofiar膮. Mi艂e wiejskie pejza偶e sta艂y si臋 nagle mniej poci膮gaj膮ce. Zamarzy艂o mu si臋 wygodne 艂贸偶ko z rozgrzewaj膮cym termoforem i szklaneczka grogu. Najpierw jednak musia艂 dotrze膰 do ko艅ca tej polnej drogi i stara膰 si臋 u偶ywa膰 odpowiednich s艂贸w we w艂a艣ciwym momencie.
Solidny dom otacza艂y wysokie 艣wierki. Trudno by艂o okre艣li膰 wiek tej stoj膮cej na odludziu trzypi臋trowej twierdzy z ciosanego kamienia. Miejsce by艂o z pewno艣ci膮 mi艂e dla oka w dni s艂oneczne, lecz mieszkanie tutaj o tej porze roku wymaga艂o pewnego samozaparcia albo te偶 zami艂owania do samotno艣ci.
Bryczka si臋 zatrzyma艂a. Wo藕nica podprowadzi艂 Higginsa do wej艣cia. Inspektorem wstrz膮sa艂y dreszcze. Atak grypy. Albo mo偶e pewna obawa przed czekaj膮cym go spotkaniem i konieczno艣ci膮 zadawania pyta艅 emerytowanemu notariuszowi, ojcu Frances Mortimer.
Rozdzia艂 XVI
- Ju偶 po dziesi膮tej - burcza艂a Mary. - Grypa! To jeszcze nie pow贸d, 偶eby si臋 tak d艂ugo wylegiwa膰.
Higgins odczeka艂, a偶 Mary wyjdzie z pokoju, i otworzy艂 oczy. Przynios艂a skromne 艣niadanie: herbat臋 i dwa tosty, cieniutko posmarowane mas艂em, bez konfitury ani bekonu. By艂y to 艣rodki represji szczeg贸lnie niesprawiedliwe. Mary ze swym 偶elaznym zdrowiem i niespotykan膮 偶wawo艣ci膮 nigdy nie wierzy艂a w choroby Higginsa, tymczasem jego naprawd臋 zmog艂a t臋ga grypa. Oczy i czo艂o rozpalone, cia艂o wstrz膮sane dreszczami, potworna migrena. Po spotkaniu z ojcem Frances Mortimer ledwo dowl贸k艂 si臋 do domu. Droga powrotna z trzema przesiadkami by艂a prawdziw膮 gehenn膮.
Gdyby nie to, 偶e nie m贸g艂 zostawi膰 tego trudnego 艣ledztwa, zastosowa艂by najskuteczniejsz膮 terapi臋 - sen. Nie mia艂 jednak wyboru, musia艂 si臋gn膮膰 po szybciej dzia艂aj膮ce 艣rodki.
Poniewa偶 przywo艂anie Mary nie wchodzi艂o w rachub臋, Higgins wsta艂, w艂o偶y艂 na siebie domow膮 kurtk臋 z we艂nian膮 podpink膮 i przeszed艂 do 艂azienki, kt贸rej najwi臋ksz膮 cze艣膰 zajmowa艂a kabina z prysznicem, wyk艂adana fajansowymi kafelkami. Higgins nie cierpia艂 wanien, w kt贸rych, jego zdaniem, mo偶na si臋 tylko rozleniwi膰. W czerwonej lakierowanej szafce poszuka艂 tubki 鈥淚nfluenzinum", kt贸re to lekarstwo corocznie przepisywa艂 mu aptekarz od Nelsona. Bior膮c pod uwag臋 sytuacj臋, Higgins zdecydowa艂 si臋 na za偶ycie dwudziestu granulek, w pi臋ciu oddzielnych dawkach. B臋dzie je popija艂 naparem z tymianku.
Ostro偶nie zszed艂 d臋bowymi schodami na parter. Przemierzy艂 holi wy艂o偶ony marmurowymi p艂ytami i ju偶 mia艂 wej艣膰 do swej prywatnej kuchni, kiedy us艂ysza艂 za sob膮 g艂os Mary.
- Napar poda艂am w salonie. Prosz膮 pana do telefonu.
Higgins niech臋tnie powl贸k艂 si臋 do kuchni gospodyni.
- Higgins przy telefonie... Ach, Watson! Dzi臋kuj臋 za tak szybk膮 odpowied藕... Wszystko w porz膮dku, dzi臋kuj臋... a ty?
Watson B. Petticott by艂 jedn膮 z t臋偶szych g艂贸w Banku Anglii. Towarzysz szkolny Higginsa, nale偶a艂 do 艣cis艂ego klanu dozgonnych przyjaci贸艂. Ca艂e 偶ycie 偶a艂owa艂, 偶e wybra艂 karier臋 w bankowo艣ci - jego pasj膮 by艂y dochodzenia policyjne. Od偶ywa艂, gdy Higgins prosi艂 go o poufne informacje o kim艣 podejrzanym.
Higgins s艂ucha艂 uwa偶nie.
- Jak najbardziej wyj膮tkowe, Watsonie. Dostarczy艂e艣 mi potwierdzenia i jednocze艣nie naprowadzi艂e艣 mnie na nowy 艣lad... By艂by艣 wyj膮tkowo cennym nabytkiem w Scotland Yardzie... Prosz臋? Winny w sprawie Mortimer贸w? To inna historia... Oczywi艣cie, 偶e ci臋 powiadomi臋... Tak, przy艣lij mi prosz臋 dokumenty, kt贸re przygotowa艂e艣... Do us艂yszenia, Watsonie.
Ledwie Higgins od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, kiedy telefon rozdzwoni艂 si臋 na nowo. Ostry d藕wi臋k by艂 zdecydowanie niemi艂y dla ucha. Inspektor nie 偶a艂owa艂, 偶e kategorycznie wykluczy艂 to urz膮dzenie ze swojej cz臋艣ci domu. Z niech臋ci膮 podni贸s艂 s艂uchawk臋.
- Higgins przy telefonie...
- Tu Marlow - zazgrzyta艂o w s艂uchawce. - Gdzie si臋 pan podziewa艂, Higgins? Wsz臋dzie pana szuka艂em! Wreszcie pozwoli艂em sobie zadzwoni膰 do domu, pomimo pa艅skich zakaz贸w.
- No trudno - odpar艂 niezadowolony Higgins. - Ale skoro z艂o ju偶 si臋 sta艂o...
- Musia艂em przecie偶...
- W艂a艣nie mia艂em do pana dzwoni膰, nadinspektorze. Czy ma pan co艣 nowego?
- A pan?
- Nic poza paroma drobiazgami. Musia艂em odby膰 kilka wizyt, aby wyja艣ni膰 pewne niejasne punkty.
- Je艣li o mnie chodzi, ponownie przes艂uchiwa艂em Williama W. Dobelyou i Indir臋 Li. - Marlow by艂 wyra藕nie uspokojony skromnymi efektami pracy Higginsa.
- Aha... czy zmienili zeznania?
- Nie, ale wydaje mi si臋, 偶e teraz wszystko jest jasne. Mamy do czynienia z do艣膰 skomplikowanym przypadkiem kradzie偶y, w kt贸r膮 zamieszana jest rodzina Mortimer贸w i jej s艂u偶ba. Nie przypuszczam, aby sir John Arthur by艂 z tym zwi膮zany, po艣rednio czy bezpo艣rednio... Jestem jednak pewien, 偶e pani Mortimer za uczciwo艣膰 zap艂aci艂a 偶yciem. Odm贸wi艂a dalszego os艂aniania handlu antykami. Dobelyou wpad艂 w panik臋... I obawiam si臋, 偶e zabi艂 pani膮 Mortimer z pomoc膮 Filipa. Co pan o tym my艣li, Higgins?
- Zbyt d艂ugo trzeba by to wyja艣nia膰 przez telefon, nadinspektorze, ale pa艅ska teoria wydaje si臋 interesuj膮ca...
- No w艂a艣nie, Higgins. Kiedy przyjedzie pan do Londynu, aby pom贸c mi zako艅czy膰 t臋 spraw臋?
- Mam nadziej臋, 偶e jutro...
- Jakie艣 k艂opoty?
- Ci臋偶ka grypa. Nie odpowiada mi londy艅skie powietrze.
- Czy ma pan dobrego lekarza? Mo偶e kogo艣 panu przys艂a膰?
- Wszystko b臋dzie dobrze, nadinspektorze.
- Je偶eli nie zjawi si臋 pan jutro rano, przy艣l臋 po pana samoch贸d. Zacz臋li艣my razem, Higgins, zako艅czymy r贸wnie偶 razem.
- Niech si臋 pan nie obawia, nadinspektorze. Niech mi pan da jeden dzie艅 oddechu. Do jutra w Scotland Yardzie. I prosz臋... nie telefonowa膰.
Mary wesz艂a do kuchni, w chwili gdy Higgins odk艂ada艂 s艂uchawk臋.
- Napar b臋dzie zimny.
- Ju偶 id臋 do salonu. Mary. Niech mi nikt nie przeszkadza, pod 偶adnym pozorem. Mam du偶o pracy.
Mary nic nie odpowiedzia艂a. Chc膮c nie chc膮c s艂ysza艂a obydwie rozmowy i zidentyfikowa艂a rozm贸wc贸w. Pierwszy z nich, Watson B. Petticott, by艂 bankierem. Higgins na pewno dokona艂 jakich艣 chybionych transakcji. Drugi, Scott Marlow, okresowo wci膮ga艂 Higginsa w atmosfer臋 Scotland Yardu, odrywaj膮c go od normalnego 偶ycia. Dop贸ki by艂y g艂贸wny inspektor nie zerwie definitywnie z policyjnymi sprawami, pe艂nymi bezece艅stw i skandali, dop贸ty b臋dzie mia艂 same k艂opoty. Mary ju偶 niejednokrotnie dawa艂a wyraz temu, co s膮dzi na ten temat. Zostawiaj膮c Higginsa jego pracy, zacz臋艂a przyrz膮dza膰 obiad, co jaki艣 czas rzucaj膮c okiem na swoj膮 ulubion膮 gazet臋, 鈥淭he Sun", gdzie na pierwszej stronie donoszono o dw贸ch okropnych przest臋pstwach, porwaniu dziecka i napadzie na bank z broni膮 w r臋ku.
*
Higgins czu艂 si臋 ju偶 nieco lepiej. Prawd臋 m贸wi膮c ma艂a grypka to nic przykrego, przeciwnie - okazja, by zag艂臋bi膰 si臋 w wygodnym fotelu przed kominkiem, ze szklaneczk膮 鈥淩oyal Salut" w r臋ce. Dobrze opatulony, z nogami w ciep艂ych kapciach, trawi艂 sztuk臋 mi臋sa w rosole, przygotowan膮 wed艂ug francuskiego przepisu, p贸艂przymkni臋tymi oczami obserwuj膮c Trafalgara. Zwini臋ty w k艂臋bek kot wybra艂 na swoje legowisko 偶贸艂t膮 puchow膮 poduszk臋. Mro藕na mg艂a osiada艂a nad The Slaughterers. Nied艂ugo zapadnie noc. Higgins rozkoszowa艂 si臋 absolutn膮 cisz膮 swego salonu, w kt贸rym starannie zamkn膮艂 wszystkie drzwi, aby uniemo偶liwi膰 Mary niespodziewane wtargni臋cie. Kiedy pogr膮偶a艂 si臋 w uzdrawiaj膮cej drzemce, dozna艂 dziwnego odczucia. Przed jego oczami pojawi艂a si臋 twarz Frances Mortimer, taka jak na obrazach jej nauczyciela. By艂a to tylko przelotna wizja, lecz Higgins wiedzia艂, 偶e nie za艣nie, dop贸ki nie dokona podsumowania.
- Mamy prac臋, Trafalgarze - powiedzia艂 do syjamczyka, kt贸ry nastawi艂 lewe ucho. Spr贸bujemy to wszystko nieco rozja艣ni膰.
Wyj膮艂 z g艂臋bokiej kieszeni 偶akietu czarny notes, w kt贸rym tak wiele zapisywa艂 od pocz膮tku 艣ledztwa. Nigdy nie przyjmowa艂 powszechnie ustalonych opinii i nie zawierza艂 prostym wra偶eniom. Star膮 metod膮 alchemik贸w, kt贸rzy tak cz臋sto nape艂niali skarbiec brytyjskich w艂adc贸w, Higgins zbiera艂 fakty, obserwacje i do艣wiadczenia i czeka艂, a偶 prawda sama si臋 ujawni. Ta grypa by艂a z pewno艣ci膮 darem niebios. Gdzie偶by indziej je艣li nie we w艂asnym domu m贸g艂 lepiej oddziela膰 to, co wa偶ne, od niewa偶nego?
Zacz膮艂 od trzykrotnego przeczytania notatek. W jego pami臋ci dokonywa艂y si臋 dziwne operacje, w kt贸rych nast臋pstwie ka偶dy szczeg贸艂 zajmowa艂 odpowiednie miejsce. Ten, kto por贸wna艂by m贸zg Higginsa do komputera, urazi艂by go g艂臋boko - Higgins posiada艂 nieprawdopodobn膮 umiej臋tno艣膰 analizy, kt贸rej 偶adna maszyna, nawet najbardziej doskona艂a, nigdy nie osi膮gnie.
- Najwa偶niejsze, Trafalgarze, to zadawa膰 w艂a艣ciwe pytania.
Higgins podszed艂 do ognia. Na zewn膮trz zaczyna艂a si臋 zawierucha. W salonie panowa艂a mi艂a temperatura. Syjamczyk uchyli艂 powiek臋, nie zmieniaj膮c pozycji.
- Pierwsza zagadka: sama Frances Mortimer. Kim by艂a naprawd臋? Godn膮 szacunku kobiet膮 czy uwodzicielk膮 korzystaj膮c膮 z urody, aby sia膰 zam臋t? W takim przypadku m贸g艂 j膮 zamordowa膰 kto艣 zazdrosny, cierpi膮cy tak bardzo, 偶e got贸w by艂 zabi膰 t臋, przez kt贸r膮 znosi艂 m臋ki.
Trafalgar zamrucza艂, prostuj膮c i ponownie krzy偶uj膮c 艂apy.
- Wr贸膰my do bezspornych fakt贸w, do pocz膮tku sprawy: zab贸jstwa dokonano w przybud贸wce British Museum. Zamieszano w to mumi臋... chyba 偶e to mumia jest zab贸jc膮, po艣rednio lub bezpo艣rednio. Dlaczego okoliczno艣ci kradzie偶y mumii nigdy nie zosta艂y wyja艣nione? Dlaczego nie uda艂o si臋 zidentyfikowa膰 z艂odzieja? Ponadto jest ten Dobelyou ze swoim gangiem. Aby odwa偶y膰 si臋 na takie przedsi臋wzi臋cie, musia艂 by膰 dobrze poinformowany. Ale przez kogo? Agata Lillby, Filip Mortimer, sam sir John Arthur, Eliot Tumberfast lub... Frances Mortimer, kt贸r膮 kazano mu zabi膰, zamykaj膮c jej tym samym usta na zawsze? Absolutna konieczno艣膰: odtworzy膰 drog臋 mumii. Zastanawiam si臋, czy nie w tym w艂a艣nie tkwi klucz do rozwi膮zania zagadki...
Higgins musia艂 wsta膰, aby dorzuci膰 polano do kominka. Ogie艅 pali艂 si臋 r贸wno, drewno trzaska艂o. Inspektor zn贸w usadowi艂 si臋 w fotelu.
- Widzisz, Trafalgarze, wszyscy z otoczenia Frances Mortimer s膮 raczej inteligentni. Nie kochaj膮 si臋 wzajemnie. Niekt贸rzy wr臋cz si臋 nienawidz膮. Dlaczego Frances znalaz艂a si臋 w oku tego cyklonu? Podzieli艂em ich na trzy kategorie. W pierwszej s膮 ci, kt贸rzy kochali lub podziwiali Frances Mortimer: sir John Arthur, Filip Mortimer, Eliot Tumberfast, stary nauczyciel. W drugiej ci, kt贸rzy jej nie cierpieli: pokoj贸wka Agata Lillby, szofer Barry. W trzeciej Dobelyou, kt贸ry jak si臋 wydaje, nigdy jej nie spotka艂, i J.J. Battiscombe, stra偶nik, kt贸ry nie wyrazi艂 na jej temat 偶adnej opinii.
Trafalgar, jak gdyby przeczuwaj膮c, 偶e Higgins zbli偶a si臋 do zasadniczego punktu rozwa偶a艅, zmieni艂 pozycj臋 i u艂o偶y艂 si臋 jak sfinks.
- Dobelyou, Filip Mortimer, Agata Lillby, Barry i J.J. Battiscombe nie maj膮 偶adnego solidnego alibi. Lord Mortimer i Eliot Tumberfast nie mogli by膰 na miejscu zbrodni, podobnie jak niedo艂臋偶ny nauczyciel Frances Mortimer. Mo偶liwe jednak, 偶e wszyscy oni, w taki czy w inny spos贸b, byli zwi膮zani z gangiem z艂odziei. A mo偶e nawet jeden z nich sta艂 na jego czele.
Syjamczyk wysun膮艂 i schowa艂 pazury.
- Tak, wiem, zapomnia艂em o kim艣... ma艂a Indira Li, 鈥渁systentka" Dobelyou. No c贸偶, chcia艂bym j膮 wyci膮gn膮膰 z tej sprawy. Ale ona te偶 znajdowa艂a si臋 w przybud贸wce British Museum, kiedy pope艂niono zbrodni臋. No i nie mog臋 pozwoli膰, aby mi mydlono oczy...
Higgins szczeg贸lnie lubi艂 t臋 chwil臋, kiedy kontury si臋 zaciera艂y, kiedy niebo i ziemia zlewa艂y si臋 w jedno - pocz膮tek nocy zapowiadaj膮cy 艣wiat艂o nast臋pnego dnia.
艢wit mia艂 sens tylko w po艂膮czeniu z ciemno艣ci膮. Podobnie by艂o ze 艣ledztwem, kiedy nale偶a艂o wczu膰 si臋 w dusz臋 zab贸jcy, poddanej straszliwej presji ciemnych mocy. Higgins nigdy nie m贸g艂 si臋 do tego przyzwyczai膰. Przechodz膮c na wcze艣niejsz膮 emerytur臋, mia艂 nadziej臋 uciec od 艣wiata Scotland Yardu. Jaki偶 jednak uczciwy profesjonalista mia艂by czyste sumienie, godz膮c si臋 na bezkarno艣膰 zab贸jcy Frances Mortimer?
- Najpierw trzeba, Trafalgarze, star膮 wypr贸bowan膮 metod膮 przyjrze膰 si臋 bli偶ej tym鈥 kt贸rzy sk艂amali. Kto ukrywa ma艂e sprawki, ma cz臋sto i du偶e za uszami... Agata Lillby k艂ama艂a, opowiadaj膮c o swych zaj臋ciach w wiecz贸r zab贸jstwa. J.J. Battiscombe k艂ama艂, m贸wi膮c o tym, co robi艂 na posterunku tej nocy. Filip Mortimer k艂ama艂, nie wyjawiaj膮c wszystkiego. Szczeg贸lna tr贸jca... Filip Mortimer kocha艂 Frances, Agata jej nie cierpia艂a, Battiscombe by艂 neutralny... Wszyscy z tej tr贸jki maj膮 bezpo艣redni zwi膮zek z kluczem do drzwi gabinetu, w kt贸rym zamordowano Frances Mortimer. Filip Mortimer posiada艂 drugi klucz od tego pokoju, Agata Lillby na pewno wiedzia艂a o jego istnieniu, a J.J. Battiscombe mia艂 dost臋p do szafki, gdzie znajdowa艂 si臋 klucz zapasowy. Pozostaje jeszcze... mumia i handel antykami. Krzy偶uje si臋 wiele 艣lad贸w, Trafalgarze. Zab贸jca musia艂 dzia艂a膰 na wielu p艂aszczyznach, przechodz膮c z jednej na drug膮, udaj膮c kogo艣, kim nie jest, zak艂adaj膮c odpowiedni膮 mask臋 w odpowiednim momencie.
Syjamczyk nie spuszcza艂 oczu ze swego pana. Higgins by艂 przekonany, 偶e kot jest zwierz臋ciem pozwalaj膮cym swemu towarzyszowi - nie panu, jako 偶e kot nigdy nikomu si臋 nie podporz膮dkowuje - na uruchomienie intuicji. Higgins nie rozumia艂 zreszt膮, dlaczego w Scotland Yardzie nie trzymano kot贸w.
- Przeanalizujmy teraz charaktery, Trafalgarze. Sir John Arthur Mortimer: wynios艂y i ujmuj膮cy jednocze艣nie, ambitny, zawzi臋ty, 艂akn膮cy w艂adzy, pewny siebie, dbaj膮cy o sw膮 godno艣膰 w stopniu nie pozwalaj膮cym na okazywanie b贸lu. Filip Mortimer: gwa艂towny, niesta艂y, do szale艅stwa zakochany we Frances. Eliot Tumberfast: porywczy, impulsywny, nadwra偶liwy mistyk, cz艂owiek o prawdziwym powo艂aniu naukowym. Agata Lillby: burzliwy temperament, skrywany w godzinach pracy, hazardzistka, 偶膮dna pieni臋dzy. Barry: zbuntowany, sfrustrowany anarchista, lecz tak偶e tch贸rz, kt贸ry nie waha si臋 szkalowa膰 otoczenia. J.J. Battiscombe: strachliwy, zawiedziony 偶yciem urz臋dnik, pod mundurem ukrywaj膮cy m艣ciwo艣膰. Dobelyou: z艂odziej, kt贸ry potrafi by膰 wulgarny i pretensjonalny, aby zapomniano, 偶e zebra艂 bogactwo i handlowa艂 z mo偶nymi tego 艣wiata, a jednocze艣nie ostro偶ny. Nauczyciel Frances Mortimer: idealista, kt贸ry znalaz艂 sw膮 bogini臋, lecz tak偶e troch臋 oble艣ny starzec, anio艂 i bestia w jednej osobie. Indira Li: mi艂a m艂oda kobieta, ale z艂odziejka, kt贸ra potrafi wykorzystywa膰 sw膮 urod臋. Takimi si臋 nam jawi膮, Trafalgarze. Ale to tylko szata zewn臋trzna...
Syjamczyk wyprostowa艂 艂apy, przeci膮gn膮艂 si臋, zszed艂 z poduszki, z gracj膮 wykona艂 par臋 krok贸w i wskoczy艂 na kolana Higginsa, kt贸ry delikatnie pog艂aska艂 go po g艂owie. Trafalgar zamrucza艂.
- Oczywi艣cie, pow贸d zab贸jstwa... Kradzie偶? Zbrodnia w afekcie? Wyrachowanie? Tragiczna pomy艂ka? Samob贸jstwo z pozorami zbrodni? A mo偶e co艣 zupe艂nie innego... Odpowied藕 mamy w r臋kach, Trafalgarze.
Na ostatnich stronach notesu po艣wi臋conego sprawie Mortimer贸w Higgins wypisa艂 wszystko to, co przed nim ukryto, a co mimo to znalaz艂; odpowiedzi, kt贸rych mu nie udzielono, a kt贸re powinien by艂 otrzyma膰; pomini臋cia tak wielkie, 偶e stawa艂y si臋 k艂amstwami; drobne szczeg贸艂y, kt贸re, z艂o偶one, okazywa艂y si臋 rewelacj膮. Z ca艂ej tej 艂amig艂贸wki, z tego tygla alchemika powinno wy艂oni膰 si臋 nazwisko zab贸jcy.
Ale nic takiego si臋 nie zdarzy艂o.
Ka偶da z wymienionych os贸b znalaz艂a miejsce w narysowanej przez Higginsa tabeli. Po艂膮czone by艂y mi臋dzy sob膮 strza艂kami wed艂ug swoich sympatii lub antypatii. Oczywi艣cie, trzeba jeszcze dorzuci膰 kilka u艣ci艣le艅, sprawdzi膰 par臋 szczeg贸艂贸w pod k膮tem ostatnio zebranych informacji. Ale i to nie dawa艂o 偶adnego ostatecznego obrazu. Wszystko by艂o przed jego oczami, a on nic nie widzia艂.
Powoli przesuwa艂 palcem po kolejnych nazwiskach, od g贸ry do do艂u i z do艂u do g贸ry, i od nowa. Nagle poczu艂, 偶e Trafalgar gryzie go lekko w lew膮 r臋k臋. Mo偶e si臋 B贸g wie na co rozz艂o艣ci艂, a mo偶e... chcia艂 zwr贸ci膰 uwag臋 na nazwisko znajduj膮ce si臋 w tej chwili pod palcem by艂ego g艂贸wnego inspektora.
- By艂oby to nadzwyczajne, Trafalgarze, poniewa偶 trzeba by...
Samopoczucie Higginsa znacznie si臋 poprawi艂o. Dozna艂 ol艣nienia. Kawa艂ki mozaiki zaczyna艂y do siebie pasowa膰. Wszystko si臋 zgadza艂o.
Inspektor poczu艂, 偶e teraz mo偶e sobie pozwoli膰 na kropl臋 鈥淩oyal Salut". Zna艂 ju偶 nazwisko zab贸jcy Frances Mortimer.
Rozdzia艂 XVII
Rano, oko艂o godziny jedenastej, os艂abiony jeszcze gor膮czk膮 Higgins wszed艂 do budynku przy Haymarket. Przy tej starej ulicy t艂oczy艂y si臋 ma艂e sklepiki, kioski z pami膮tkami i warsztaty rzemie艣lnik贸w o w膮tpliwych gustach. Higginsa dziwi艂o, jak klasyczny 鈥淏urberry" i 鈥Friburg & Treyer", najstarsi sprzedawcy tytoniu w stolicy, mogli przetrwa膰 w takim otoczeniu.
O ile zewn臋trzna cz臋艣膰 budynku by艂a w op艂akanym stanie, o tyle wn臋trze by艂o luksusowe. Wyciszona atmosfera, u podn贸偶a schod贸w kandelabry, najnowocze艣niejsza winda. Trzy pi臋tra zajmowa艂a agencja, ,Top-Model", kt贸rej adres Higgins znalaz艂 na wizyt贸wce zabranej dyskretnie z pokoju 215 hotelu 鈥淏ellevue", zamieszkanego przez nauczyciela Frances Mortimer. Buduj膮c pewne teorie, przyszed艂 tutaj, aby je sprawdzi膰.
Biura agencji znajdowa艂y si臋 na pierwszym pi臋trze. Higgins zrezygnowa艂 z windy i poszed艂 schodami. Drzwi by艂y bogato zdobione z艂oceniami i rze藕bionymi w stiuku anio艂kami. Otworzy艂a mu powabna osoba p艂ci pi臋knej, ubrana w kostiumik koloru jesiennych li艣ci. Obdarzy艂a Higginsa czaruj膮cym u艣miechem.
- Czy jest pan um贸wiony?
- W艂a艣ciwie nie, ale...
- To nie ma 偶adnego znaczenia, drogi panie. Zaprowadz臋 pana do b艂臋kitnego salonu, gdzie pani Toppy pomo偶e panu przestudiowa膰 nasze propozycje.
Higgins stropi艂 si臋 nieco, jednak poczucie obowi膮zku nie pozwala艂o mu si臋 wycofa膰, zanim uzyska konkretne rezultaty. Rozejrza艂 si臋 po b艂臋kitnym salonie, urz膮dzonym z wielkim smakiem. XVlII-wieczne francuskie ryciny na 艣cianach przedstawia艂y rozleniwione m艂ode dziewcz臋ta w onirycznych krajobrazach. Pani Toppy siedzia艂a za intarsjowanym biurkiem.
- Mi艂o mi pana powita膰 w naszej agencji, drogi panie. Czy mog臋 pozna膰 pa艅skie dezyderaty?
Higgins wola艂 sta膰. Nie kusi艂a go kanapa z epoki Ludwika XV.
- To troch臋 skomplikowane, droga pani...
U艣miechn臋艂a si臋 ze zrozumieniem. Przyzwyczajona by艂a do trudnych klient贸w o skomplikowanych gustach.
- Czy nie rzuci艂by pan okiem na ten zeszyt? Otworzy艂a du偶y album oprawiony w p艂ow膮 sk贸r臋. Zr臋cznie przewraca艂a strony, pozostawiaj膮c go艣ciowi przyjemno艣膰 przegl膮dania fotografii. Przepi臋kne m艂ode kobiety, ubrane w stroje wieczorowe, w do艣膰 konwencjonalnych pozach. Higgins pozostawa艂 niewzruszony.
- Nie znajduje pan nic interesuj膮cego? - zaniepokoi艂a si臋 pani Toppy.
- Jestem nieco zak艂opotany... - przyzna艂 Higgins. - Jak by to powiedzie膰...
Dyrektorka agencji zamkn臋艂a album.
- Czy nie jest pan przypadkiem... organizatorem widowisk, lub czego艣 w tym rodzaju? - zapyta艂a.
- Tak, to w艂a艣nie to - przyzna艂 Higgins z pokrzepiaj膮cym u艣miechem. - Poszukuj臋 dawnej wsp贸艂pracownicy, bardzo zdolnej, kt贸r膮 straci艂em z oczu. M贸wiono mi, 偶e wasza agencja skupia najlepsze aktorki Londynu. M贸g艂bym wiedzie膰, czy ta dama nie pracuje u was?
Higgins po艂o偶y艂 na biurku pani Toppy zdj臋cie. Portret. Dyrektorka agencji przygl膮da艂a si臋 uwa偶nie.
- Raczej nie... ale co艣 mi to m贸wi. Spektakle, kt贸re pan organizuje, maj膮 charakter raczej... prywatny?
- Jak najbardziej - zapewni艂 Higgins. Twarz pani Toppy rozja艣ni艂 b艂ysk zrozumienia. Wyj臋艂a z szuflady inny album, wertowa艂a go chwil臋, wreszcie zadowolona zatrzyma艂a si臋 i pokaza艂a fotografi臋 m艂odej osoby, zupe艂nie nagiej. Kobieta le偶a艂a na kanapie, nie kryj膮c swoich wdzi臋k贸w. Z uwagi na dobro 艣ledztwa Higgins musia艂 dok艂adnie si臋 jej przyjrze膰.
- Czy to w艂a艣nie pa艅ska wsp贸艂pracownica? - zapyta艂a pani Toppy.
- Tak, to ona, rzeczywi艣cie. Czy jest obecnie wolna?
- Na pewno uda si臋 to za艂atwi膰, drogi panie. Zacznijmy mo偶e od rozmowy o nale偶no艣ci agencji za po艣rednictwo.
*
Higgins wst膮pi艂 do apteki, gdzie musia艂 za艂atwi膰 par臋 niezb臋dnych zakup贸w, p贸藕niej wsiad艂 do taks贸wki i pojecha艂 do Scotland Yardu.
Kiedy wszed艂 do biura nadinspektora, Scott Marlow walczy艂 w艂a艣nie ze stosem sprawozda艅 wykazuj膮cych b艂臋dy w funkcjonowaniu sieci komputerowej. Wydawa艂o si臋, 偶e ma nie najlepszy humor.
- Higgins! Nareszcie! Co pan odkry艂?
Higgins by艂 lekko ura偶ony, 偶e nadinspektor ani s艂owem nie zapyta艂 go o zdrowie. To w艂a艣nie takimi drobnymi szczeg贸艂ami r贸偶ni膮 si臋 ludzie.
- Zapraszam pana do teatru, nadinspektorze.
- S艂ucham?
- Grana jest obecnie sztuka, kt贸r膮 powinni艣my obejrze膰. Chcia艂bym wiedzie膰, co pan o niej s膮dzi.
- To bardzo mi艂e z pana strony, Higgins, ale... Scott Marlow nie by艂 wielkim amatorem rozrywek kulturalnych. Wi臋kszo艣膰 wieczor贸w sp臋dza艂 w Yardzie, czuwaj膮c nad bezpiecze艅stwem Zjednoczonego Kr贸lestwa.
- Spotkamy si臋 o dziewi臋tnastej w 鈥淟yric Hammer-smith" na King Street. Pewien jestem, 偶e nie b臋dzie pan 偶a艂owa艂 tego wieczoru.
Nie by艂o 艂atwo oprze膰 si臋 Higginsowi.
- Jak pan uwa偶a... Jaki jest tytu艂 sztuki?
- Zbrodnia i kara.
*
Higgins i Marlow zaj臋li miejsca w drugim rz臋dzie. Nadinspektor uwa偶a艂, 偶e fotel jest zbyt twardy, nie rozumia艂 przedstawienia i zupe艂nie nie podoba艂a mu si臋 gra aktor贸w.
- Ale偶, Higgins - mrucza艂 do ucha kolegi - po co pan mnie tu przyprowadzi艂?
- Niech pan poczeka do nast臋pnej sceny... S艂u偶膮ca...
Obydwaj m臋偶czy藕ni mogli wymienia膰 opinie bez obawy przeszkadzania s膮siadom. Przedostatnie przedstawienie Zbrodni i kary nie by艂o dochodowe. Na sali by艂o nie wi臋cej ni偶 pi臋膰dziesi臋ciu widz贸w.
Pokoj贸wka pojawi艂a si臋 na scenie nie d艂u偶ej ni偶 na dwie, mo偶e trzy minuty i nie wypowiedzia艂a 偶adnego s艂owa.
- Fascynuj膮ce - komentowa艂 Higgins.
- Co takiego? - zaniepokoi艂 si臋 nadinspektor.
- Ta pokoj贸wka... Nikogo panu nie przypomina, nawet z tym makija偶em?
- Nie... A kogo mia艂aby mi przypomina膰? Higgins pokaza艂 Marlowowi fotografi臋, kt贸r膮 pos艂u偶y艂 si臋 wcze艣niej w agencji 鈥淭op-Model". Nadinspektor szeroko otworzy艂 oczy.
- No nie, my艣li pan, 偶e naprawd臋... Ach tak, by膰 mo偶e... Ale w tym uczesaniu... Wi臋c przypuszcza pan, 偶e ona...
- Bez pochopnych wniosk贸w - doradza艂 Higgins. - Do nas nale偶y teraz mo偶liwo艣膰 wykorzystania tego zrz膮dzenia losu.
-W jaki spos贸b?
- B臋dzie to na pewno zaskakuj膮ce, lecz nie w膮tpi臋 w skuteczno艣膰 tego eksperymentu. Pod warunkiem 偶e mi pan pomo偶e, nadinspektorze.
Marlow poruszy艂 si臋 niespokojnie. Nigdy nie czu艂 si臋 zbyt pewnie, kiedy Higgins o co艣 go prosi艂. By艂y g艂贸wny inspektor mia艂 czasem wymagania z pogranicza legalno艣ci.
- Zastanowi臋 si臋 nad pa艅sk膮 propozycj膮, Higgins, lecz chcia艂bym zna膰...
- Nazwisko zab贸jcy?
- No tak...
- Mam powa偶n膮 hipotez臋, nadinspektorze, lecz nie chcia艂bym panu niczego sugerowa膰. W ci膮gu najbli偶szych godzin najwa偶niejszy b臋dzie dla mnie pa艅ski obiektywizm i trze藕we spojrzenie.
- No tak. - Marlow lekko wypi膮艂 pier艣.
- Nie b臋dzie 艂atwo zmusi膰 zab贸jc臋 Frances Mortimer do przyznania si臋. Proponuj臋 panu zebra膰 wszystkich, kt贸rzy mieli jakikolwiek zwi膮zek z t膮 spraw膮.
- Generalna konfrontacja... - zaniepokoi艂 si臋 Scott Marlow. - A propos, mam wyniki z laboratorium... dotycz膮ce rewolweru, pozosta艂o艣ci, kt贸re znalaz艂 pan w kominku sir Mortimera, oraz ziemi zebranej z okolic domu. Nic rewelacyjnego... chce pan przeczyta膰 wyniki?
- Oczywi艣cie.
Zbli偶y艂 si臋 bileter w smokingu.
- Przepraszam pan贸w - powiedzia艂. - Widzowie si臋 skar偶膮... te rozmowy...
- Maj膮 zupe艂n膮 racj臋 - odpali艂 nadinspektor. - To przedstawienie jest marne. Wolimy st膮d wyj艣膰. Chod藕my, Higgins.
Wyj艣cie policjant贸w nie odby艂o si臋 zbyt dyskretnie, towarzyszy艂y mu gwizdy publiczno艣ci. Higgins nie lubi艂 zwraca膰 na siebie uwagi, ale Marlowowi wcale to nie przeszkadza艂o.
- Wracajmy do Yardu - zaproponowa艂. - Wyja艣ni mi pan pa艅skie zamiary i wypijemy herbat臋.
- Przepraszam, nadinspektorze, lecz chcia艂bym skorzysta膰 z pa艅skiego s艂u偶bowego samochodu. Przeprowadzimy ma艂y eksperyment.
-Ach tak? Jaki?
W prawej r臋ce Higginsa pojawi艂 si臋 kieszonkowy zegarek, wspania艂y zabytkowy egzemplarz. Marlow popatrzy艂 na niego z zaciekawieniem.
- Nie ma sekundnika...
- Nie szkodzi - powiedzia艂 Higgins. - Wystarcz膮 minuty. Chcia艂bym przejecha膰 ostatni膮 tras膮 pani Mortimer.
Scott Marlow prowadzi艂. Z King Street pojechall do rezydencji Mortimer贸w, stamt膮d do National Theatre, a nast臋pnie do przybud贸wki British Museum. Dla ostatecznej weryfikacji chronometrycznej Higgins poprosi艂 Marlowa, aby powr贸cili do pierwotnego punktu.
Jechall w kierunku Scotland Yardu, kiedy za艣wieci艂a si臋 lampka radiotelefonu.
- Tutaj Marlow, s艂ucham... Kto?... Nie? Jad臋. Nie, nie do Yardu. Prosto na miejsce, jestem niedaleko... Odwiesi艂 s艂uchawk臋 i zawr贸ci艂.
- Zwrotny moment w 艣ledztwie, drogi Higginsie. Filip Mortimer znikn膮艂.
Rozdzia艂 XVIII
Higgins i nadinspektor Scott Marlow przybyli do rezydencji Mortimer贸w o dwudziestej pierwszej pi臋tna艣cie. Agata Lillby wypatrywa艂a ich przez okno.
- Lord Mortimer czeka na pan贸w w swoim gabinecie. Higgins zauwa偶y艂, 偶e pomimo 藕le ukrywanego, zdenerwowania Agata Lillby z zaczesanym poprawnie kokiem na nowo sta艂a si臋 nienagann膮 pokoj贸wk膮. Prowadzi艂a policjant贸w spiesznym krokiem.
Po wymianie okoliczno艣ciowych uprzejmo艣ci lord Mortimer poprosi艂 go艣ci, by usiedli.
- Prosz臋 pan贸w, nie widzia艂em syna od przedwczoraj rana. Ostatniej nocy nie sp臋dzi艂 w domu. Zdarza艂o si臋 ju偶 to w przesz艂o艣ci, lecz mia艂 zwyczaj mnie uprzedza膰. Dzi艣 nie by艂o go na kolacji. Czeka艂em do wieczora, lecz teraz zaczynam si臋 niepokoi膰. Uzna艂em, 偶e nale偶y powiadomi膰 Scotland Yard.
- Mia艂 pan ca艂kowit膮 racj臋, sir - wtr膮ci艂 Marlow.
- Nie domy艣la si臋 pan, gdzie m贸g艂 si臋 uda膰? - zapyta艂 Higgins.
- Dzwonili艣my na strzelnic臋, a Barry'ego wys艂a艂em do jego ulubionego pubu. Jego przyjaciele nic o nim nie wiedz膮.
- Niech si臋 pan nie obawia, sir - zapewni艂 Scott Marlow. - Szybko go odnajdziemy.
- Prosz臋 bez wahania dzwoni膰 do mnie o ka偶dej porze, nadinspektorze. My艣l臋, 偶e nie b臋d臋 spa艂 tej nocy.
Scott Marlow nerwowo prowadzi艂 samoch贸d.
- Nie chcia艂em za bardzo niepokoi膰 lorda Mortimera - zwr贸ci艂 si臋 do Higginsa - ale my艣l臋, 偶e mamy dow贸d winy jego syna... Uciek艂, n臋kany wyrzutami sumienia.
- Mo偶liwe - odpar艂 Higgins. - Chyba 偶e zosta艂 zlikwidowany jako niewygodny 艣wiadek.
- To by艂oby straszne! C贸偶 za skandal... Ale komu mog艂oby zale偶e膰 na tym, 偶eby niszczy膰 rodzin臋 Mortimer贸w?
- Mo偶liwe te偶, 偶e Filip Mortimer rzeczywi艣cie uciek艂... ale z przyczyn, kt贸re znane s膮 tylko jemu. Przeczuwam, 偶e raczej takiego w艂a艣nie rozwi膮zania nale偶y si臋 spodziewa膰.
- W takim razie trzeba natychmiast rozpocz膮膰 poszukiwania. Musimy go jak najpr臋dzej odnale藕膰.
- Czy m贸g艂by pan wstrzyma膰 si臋 z tym do jutrzejszego wieczora, nadinspektorze?
Marlow zatrzyma艂 si臋 na czerwonych 艣wiat艂ach. Zwr贸ci艂 si臋 do Higginsa.
- Dlaczego, Higgins? Pan co艣 przede mn膮 ukrywa.
- Ale偶 nie, nadinspektorze. Mam tylko pewne przypuszczenia, gdzie mo偶e przebywa膰 Filip Mortimer. Je艣li si臋 sprawdz膮, przyprowadz臋 go panu jutro wieczorem.
*
Higgins skinieniem g艂owy pozdrowi艂 w艂a艣cicielk臋 hotelu 鈥淏ellevue" i przeszed艂 obok niej, nie zatrzymuj膮c si臋. By艂a 贸sma rano. Uda艂 si臋 prosto do pokoju 215.
Malarz jak zwykle le偶a艂 na swym n臋dznym 艂贸偶ku, z nogami przykrytymi kocem. Obok 艂贸偶ka sta艂y sztalugi przykryte bia艂ym prze艣cierad艂em. W pokoju nic si臋 nie zmieni艂o.
- Nie zajm臋 panu du偶o czasu - powiedzia艂 Higgins. - Od ilu lat nie mo偶e pan chodzi膰?
- Od pi臋ciu... Potrzebuje pan dowod贸w? Chce pan adres mojego lekarza? Chce pan pozna膰 histori臋 choroby?
- To ju偶 zrobi艂em - odpar艂 Higgins. - Potrzebuj臋 pa艅skiej pomocy. Przypuszczam, 偶e pragnie pan, aby zab贸jca Frances Mortimer zosta艂 ukarany?
Starzec uni贸s艂 si臋 i patrzy艂 na Higginsa p艂on膮cymi oczami.
- Czy zidentyfikowali艣cie ju偶 tego potwora?
- Aby to zrobi膰, b臋d臋 potrzebowa艂 jednego z pa艅skich obraz贸w. Czy sprzeda mi go pan?
*
Elektroniczny zegar 艣cienny w biurze nadinspektora Marlowa wskazywa艂 godzin臋 siedemnast膮 trzydzie艣ci. Je艣li Higgins nie pojawi si臋 do osiemnastej, Marlow zmuszony b臋dzie u偶y膰 wszelkich dost臋pnych mu 艣rodk贸w. Sir John Arthur telefonowa艂 do niego wczesnym popo艂udniem. Nadinspektor zapewni艂, 偶e Scotland Yard robi wszystko co mo偶liwe, aby odnale藕膰 Filipa Mortimera.
Higgins wpad艂 do Scotland Yardu rano, o 贸smej czterdzie艣ci, zostawi艂 jak膮艣 paczk臋 i odjecha艂 s艂u偶bowym samochodem z szoferem, za zgod膮 nadinspektora, nie podaj膮c 偶adnych szczeg贸艂贸w poza wyja艣nieniem: 鈥淛ad臋 na kontrol臋". Opr贸cz 鈥渄zie艅 dobry" i 鈥渄o wieczora" nie powiedzia艂 nic wi臋cej. Marlow nie odwa偶y艂 si臋 o nic pyta膰. Kiedy Higgins by艂 tak skoncentrowany, nie nale偶a艂o mu przeszkadza膰.
Nadinspektor niepokoi艂 si臋 coraz bardziej. Sprawa Mortimer贸w zaczyna艂a przybiera膰 niemi艂y obr贸t, owiana atmosfer膮 skandalu, kt贸ry, jak 艂atwo mo偶na by艂o sobie wyobrazi膰, m贸g艂 obr贸ci膰 si臋 przeciwko policji. Scott Marlow musia艂 ju偶 uspokaja膰 redaktor贸w trzech wa偶nych gazet: czy偶 nadinspektor nie obieca艂 szybkiego aresztowania winnego?
O siedemnastej pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 nadinspektor przygotowa艂 si臋 do zaalarmowania s艂u偶b odpowiedzialnych za poszukiwanie zaginionych. W chwili kiedy podnosi艂 s艂uchawk臋, do biura wkroczy艂 Higgins.
- Ci臋偶ki dzie艅, nadinspektorze. Jak偶e ja nie lubi臋 podr贸偶owa膰... ponadto drapie mnie w gardle, co nie wr贸偶y nic dobrego.
Scott Marlow podni贸s艂 si臋 sztywno.
- Czy znalaz艂 pan Filipa Mortimera? Higgins usiad艂.
- Tak, nadinspektorze.
- No i... gdzie on jest?
- U siebie, w swoim pokoju.
- Ale... gdzie by艂?
- W jedynym miejscu, w kt贸rym logicznie m贸g艂 si臋 znale藕膰, nadinspektorze. By艂y tylko trzy mo偶liwo艣ci: albo Filip Mortimer pope艂ni艂 samob贸jstwo, albo go zlikwidowano, albo gdzie艣 si臋 schroni艂. W tym ostatnim przypadku niezb臋dna by艂a pilna interwencja. Obecno艣膰 Filipa Mortimera jest konieczna przy generalnej rekonstrukcji wydarze艅.
- No dobrze, Higgins, ale gdzie si臋 w ko艅cu ukrywa艂 Filip Mortimer?
- No jak偶e, nadinspektorze... w Sussex, u ojca Frances Mortimer.
*
Higgins i Scott Marlow sp臋dzili wiecz贸r na przygotowaniach do rekonstrukcji przest臋pstwa, zaplanowanej na nast臋pny dzie艅. Nadinspektor mia艂 zawiadomi膰 wszystkie zainteresowane osoby. Wyrazi艂 kilka zastrze偶e艅, kiedy Higgins przedstawi艂 mu swoj膮 strategi臋, ale w ko艅cu, nie maj膮c lepszego pomys艂u, wyrazi艂 zgod臋.
Marlow zapowiedzia艂, aby im nie przeszkadzano, chyba 偶e zasz艂oby co艣 nag艂ego, wi臋c gdy zapukano w szklane drzwi biura, otworzy艂 je z w艣ciek艂o艣ci膮.
- Co si臋 sta艂o?
- Telefon do inspektora Higginsa. Pilny i osobisty. Rozm贸wca nie chcia艂 wyjawi膰 nazwiska. Doda艂 jedynie, 偶e dotyczy to sprawy Mortimerow.
- Prosz臋 prze艂膮czy膰 do mojego biura.
Higgins wzi膮艂 s艂uchawk臋. Po chwili powiedzia艂: 鈥淧rzyje偶d偶am".
- Kto to by艂? - zapyta艂 Marlow, obawiaj膮c si臋 nowych komplikacji.
- J.J. Battiscombe. Ma mi co艣 do powiedzenia.
*
Stra偶nik um贸wi艂 si臋 z Higginsem w pubie 鈥淢useum Tavem", znanym ze swojej kolekcji parasoli. Higgins zobaczy艂 go przy stole, przed kuflem ciemnego piwa. Stra偶nik mia艂 na sobie lekko znoszony, popielaty dwurz臋dowy garnitur.
- Dobry wiecz贸r, panie Battiscombe. Chcia艂 pan ze mn膮 rozmawia膰?
J.J. Battiscombe wypi艂 艂yk piwa. Bez munduru utraci艂 ca艂膮 pewno艣膰 siebie.
- Inspektorze, wydaje mi si臋, 偶e podejrzewa mnie pan o ci臋偶kie przest臋pstwa...
- Jest pan bystrym obserwatorem, panie Battiicombe. Czy mam przez to rozumie膰, 偶e chce pan z艂o偶y膰 zeznania?
Stra偶nik znowu poci膮gn膮艂 艂yk.
- Przypomnia艂 mi si臋 pewien szczeg贸艂, inspektorze... My艣la艂em, 偶e mo偶e to pana zainteresowa膰.
- Tak to jest z pami臋ci膮 - skomentowa艂 Higgins. - Zdarza si臋, 偶e zawodzi nas czasem w wa偶nych chwilach... Co to za szczeg贸艂?
- Jaki艣 czas temu do British Museum przyszed艂 pewien cz艂owiek. Chcia艂 wiedzie膰, czy pani Frances Mortimer przychodzi艂a czasem do budynku administracyjnego, a je偶eli tak, to kiedy. Oczywi艣cie odm贸wi艂em mu udzielenia informacji. M贸wi艂, 偶e pracuje w prywatnej agencji detektywistycznej. Za偶膮da艂em oficjalnego dokumentu. Pokaza艂 mi wizyt贸wk臋.
- Czy zatrzyma艂 j膮 pan?
- Nie. Nie chcia艂 mi jej zostawi膰. Ale zapami臋ta艂em: 鈥淎gencja Holmes", Greek Street.
Higgins podni贸s艂 si臋. J.J. Battiscombe nie wykona艂 偶adnego gestu, aby go zatrzyma膰.
- Inspektorze... Mam nadziej臋, 偶e doceni pan...
- Oczywi艣cie, panie Battiscombe.
*
Higgins uda艂 si臋 do rezydencji Mortimer贸w przed po艂udniem. Agata Lillby wprowadzi艂a go do du偶ego salonu. Poprosi艂a, by poczeka艂 kilka minut, jako 偶e sir John Arthur przyjmowa艂 dwie osobisto艣ci ze 艣wiata kultury. Higgins zgodzi艂 si臋 uprzejmie, szcz臋艣liwy, 偶e b臋dzie m贸g艂 podziwia膰 do woli wspania艂膮 stel臋 egipsk膮 z czas贸w 艢redniego Pa艅stwa i obraz z okresu w艂oskiego renesansu, przedstawiaj膮cy m艂od膮 kobiet臋 na balkonie.
Kiedy kwadrans p贸藕niej pokoj贸wka zaprowadzi艂a go do lorda Mortimera, nowy dyrektor British Museum nie kry艂 zaniepokojenia.
- Mam nadziej臋, 偶e nie przynosi mi pan z艂ych wiadomo艣ci, inspektorze. Filip jest za艂amany. Nie chcia艂 nic m贸wi膰 o swej ucieczce.
- Niech pan b臋dzie spokojny. Nic z艂ego. A najpierw niech pan pozwoli, 偶e z艂o偶臋 mu gratulacje z okazji nominacji. Z zainteresowaniem przeczyta艂em w 鈥淭imesie" artyku艂 o pa艅skiej karierze.
- Dzi臋kuj臋, inspektorze. Mam nadziej臋, 偶e b臋dzie pan obecny na przyj臋ciu wydawanym z tej okazji przez muzeum.
- B臋dzie to dla mnie wielki zaszczyt.
- Zaprosi艂em r贸wnie偶 nadinspektora Marlowa, kt贸ry z kolei wzywa mnie jutro po po艂udniu na rekonstrukcj臋 zbrodni. Przyznam, 偶e prze偶ywa膰 ponownie te zdarzenia...
Higgins przechadza艂 si臋 po gabinecie, niezmiennie zainteresowany wielkimi s艂ownikami hieroglif贸w.
- Bardzo przykry obowi膮zek, sir. Nadinspektor jest do tego zmuszony. Mo偶liwe, 偶e ta rekonstrukcja nie wniesie 偶adnych nowych element贸w, niemniej przyda si臋 do u艣ci艣lenia pewnych szczeg贸艂贸w. Przykro mi, 偶e zak艂贸camy panu spok贸j, sir...
Sir John Arthur doskonale potrafi艂 ukrywa膰 swe troski, lecz Higgins, dzi臋ki d艂ugiemu do艣wiadczeniu, potrafi艂 obserwowa膰 ludzi, nie daj膮c si臋 wprowadza膰 w b艂膮d pozorom.
- Pozwoli艂em sobie niepokoi膰 pana, sir, z uwagi na ciekawe zdarzenie, mog膮ce wp艂yn膮膰 na 艣ledztwo.
- Filip...
- Nie, nie dotyczy to pa艅skiego syna. Stra偶nik budynku administracyjnego J.J. Battiscombe powiedzia艂 mi o spotkaniu z prywatnym detektywem, pracownikiem agencji 鈥淗olmes". Poda艂 mi adres, kt贸ry by艂 na wizyt贸wce tego pana. By艂em tam. Nie znalaz艂em 偶adnej agencji, by艂 tam jedynie kabaret w nie najlepszym stylu. Ten detektyw sk艂ama艂, w tym nic dziwnego - dziwi natomiast fakt, 偶e kto艣 prowadzi艂 dochodzenie w sprawie pa艅skiej 偶ony. Sir John
Arthur westchn膮艂.
- Tak jest, inspektorze. Wiem, o co chodzi. Ja sam prosi艂em o poprowadzenie tej sprawy w agencji 鈥淐hristie's and Sons". Dochodzenie to nie w艂a艣ciwy termin... tak naprawd臋 to chroni艂em Frances.
- Czy grozi艂o jej niebezpiecze艅stwo?
- Nie bezpo艣rednio... By膰 mo偶e mia艂 pan racj臋. Niew膮tpliwie to ja mia艂em zgin膮膰. Ba艂em si臋 o ni膮.
- Czy gro偶ono panu, sir?
- Gro藕by to du偶o powiedziane, inspektorze. Powiedzmy, 偶e moja kariera prowokowa艂a do zazdro艣ci. By艂 jaki艣 anonimowy telefon, kt贸rego nie potraktowa艂em powa偶nie. Natomiast Frances bardzo si臋 denerwowa艂a, obawia艂a si臋. Nie chcia艂a, bym si臋 nara偶a艂. 艢rodowiska naukowe nie nale偶膮 do najbardziej delikatnych.
Higgins wygl膮da艂 na zak艂opotanego.
- Powinien by艂 pan wcze艣niej powiedzie膰 mi o tym telefonie i ochronie, sir.
- Nie pomy艣la艂em - odpar艂 uczony, nie okazuj膮c najmniejszego zak艂opotania. - Te detale wydaj膮 mi si臋 dzisiaj tak ma艂o znacz膮ce.
- Rozumiem pana, sir. No, ale przynajmniej jeden punkt jest wyja艣niony. A wi臋c do jutra.
*
Siedziba agencji 鈥淐hristie's and Sons" mie艣ci艂a si臋 w Savile R贸w, w sercu jednej z szykownych dzielnic Londynu, w pobli偶u Bond Street. Wyspecjalizowana w badaniu bardzo dyskretnych przypadk贸w, dotycz膮cych wy偶szych sfer brytyjskiego spo艂ecze艅stwa, agencja 鈥淐hristie' s and Sons" nie reklamowa艂a swych us艂ug w natarczywy spos贸b. Jej reputacji wystarcza艂o w zupe艂no艣ci uznanie zdobywane dzi臋ki zadowolonym z us艂ug klientom.
Higgins zosta艂 przyj臋ty w przestronnym biurze umeblowanym w stylu Stuart贸w. Nie przypad艂o mu do gustu, uwa偶a艂, 偶e jest ci臋偶kie i manieryczne.
- Witam pana. Nie musimy si臋 zaraz przedstawia膰, je艣li pan woli... Dyskrecja ponad wszystko! Niech pozwoli mi pan zgadn膮膰... Czy nie przyszed艂 pan w sprawie rozwodu?
- Niezupe艂nie - odpar艂 Higgins. - W sprawie zab贸jstwa.
Jego rozm贸wca zblad艂.
- Nie lubimy takich dowcip贸w... Jeste艣my powa偶n膮 agencj膮, mamy kontakty ze Scotland Yardem i...
- W艂a艣nie przychodz臋 z Yardu - przerwa艂 Higgins. - Chcia艂bym porozmawia膰 z panem na temat jednego z waszych klient贸w. W zaufaniu i nieoficjalnie... Chyba ze woli pan rozmawia膰 z nadinspektorem Marlowem?
Zwierzchnik 鈥淐hristie's and Sons" na nowo sta艂 si臋 przyjacielski.
- Jestem do pa艅skiej dyspozycji, inspektorze.
Rozdzia艂 XIX
Higgins i Marlow w towarzystwie dw贸ch inspektor贸w i kilku konstabli przybyli pod wiecz贸r do British Museum. Na pierwszym pi臋trze, przed pokojem, w kt贸rym pope艂niono zbrodni臋, czekali na nich sir John Arthur Mortimer, jego syn Filip, Agata Lillby, Eliot Tumberfast, Barry, J.J. Battiscombe, William W. Dobelyou i Indira Li.
Higgins mia艂 powa偶n膮 min臋. Wiedzia艂, 偶e w艣r贸d zgromadzonych ukrywa si臋 jeden z najbardziej odra偶aj膮cych zbrodniarzy, jakich spotka艂 w swej karierze.
- Panie i panowie - zacz膮艂 nadinspektor Scott Marlow - przeprowadzimy dzisiaj generaln膮 rekonstrukcj臋 wieczora, kt贸rego dokonano zab贸jstwa pani Frances Mortimer. Scotland Yard zdaje sobie spraw臋 z przykrego charakteru tego przedsi臋wzi臋cia, niemniej pewne trudno艣ci, z jakimi boryka si臋 艣ledztwo, powoduj膮, 偶e jest ona niezb臋dna. Prosz臋 wi臋c wszystkich o podporz膮dkowanie si臋 naszym zaleceniom. Mamy nadziej臋, 偶e wasz wysi艂ek pomo偶e ujawni膰 prawd臋.
Filip Mortimer opar艂 si臋 plecami o 艣cian臋. Wydawa艂 si臋 oboj臋tny na sprawy otaczaj膮cego go 艣wiata. Eliot Tumberfast, z r臋kami za艂o偶onymi do ty艂u, wygl膮da艂 na spi臋tego. Sir John Arthur Mortimer, bardzo elegancki, przybra艂 nieprzenikniony wyraz twarzy cz艂owieka, kt贸ry dost膮pi艂 najwy偶szych zaszczyt贸w. Agata Lillby, w nieprzemakalnym p艂aszczu przewi膮zanym w talii, sprawia艂a wra偶enie troch臋 zagubionej. Barry, zdenerwowany, kr臋ci艂 si臋 niespokojnie. J.J. Battiscombe, sztywny, nieruchomo oczekiwa艂 na polecenia. William W. Dobelyou, w kajdankach, ukazywa艂 twarz wykrzywion膮 ironicznym grymasem. Indira Li by艂a roztrz臋siona i niespokojna.
Higgins wyj膮艂 z kieszeni sw贸j czarny notes i spojrza艂 na pierwsz膮 stron臋.
- Zachowamy pewn膮 kolejno艣膰 - zakomunikowa艂. - P贸jdziemy teraz na miejsce zbrodni. Panie Battiscombe, czy zechcia艂by pan otworzy膰 biuro lorda Mortimera?
- Ja, inspektorze? - zdziwi艂 si臋 stra偶nik.
- Tak, prosz臋.
J.J. Battiscombe z wahaniem uda艂 si臋 do szafki zamkni臋tej na k艂贸dk臋. Otworzy艂 j膮 swoim kluczem, nast臋pnie zdj膮艂 klucz od gabinetu lorda Mortimera. Trzyma艂 go ostro偶nie w prawej r臋ce, nie mog膮c zdoby膰 si臋 na odwag臋, aby si臋 nim pos艂u偶y膰.
- Prosz臋 bardzo - nalega艂 Higgins z zach臋caj膮cym u艣miechem. - Niech pan robi to samo, co w tamten wiecz贸r.
J.J. Battiscombe wyj膮ka艂:
- Ja... ja nie mog臋.
- C贸偶 to si臋 panu sta艂o? - zapyta艂 nadinspektor.
- Nie mam 艣mia艂o艣ci - wyzna艂 stra偶nik, opuszczaj膮c g艂ow臋.
- To 艣mieszne! Prosz臋 wsun膮膰 klucz do zamka i otworzy膰! - nakaza艂 Marlow.
Pos艂uszny starym odruchom, J.J. Battiscombe podporz膮dkowa艂 si臋 w艂adzy. Klucz z 艂atwo艣ci膮 przekr臋ci艂 si臋 w zamku. Stary 偶o艂nierz znieruchomia艂. Zirytowany Scott Marlow nacisn膮艂 klamk臋, pchn膮艂 drzwi i zwr贸ci艂 klucz stra偶nikowi.
- Prosz臋 powiesi膰 go na miejsce.
- Wchodzimy - powiedzia艂 Higgins. Przepuszczono lorda Mortimera. Za nim weszli Agata
Lillby, Dobelyou, Barry, Filip Mortimer, Indira Li i J.J. Battiscombe. Eliot Tumberfast zatrzyma艂 si臋 w progu.
- Dzisiaj ma pan prawo wej艣膰 - powiedzia艂 Higgins. - Pa艅ski zwierzchnik nie b臋dzie si臋 sprzeciwia艂.
Egiptolog przekroczy艂 pr贸g. Higgins wszed艂 ostatni i zamkn膮艂 drzwi. Nast臋pnie poprosi艂 wszystkich o zaj臋cie miejsc, a sam zasiad艂 za biurkiem lorda Mortimera. Marlow opar艂 si臋 o szaf臋 z ksi膮偶kami.
Naprzeciw Higginsa sta艂o w rz臋dzie osiem krzese艂. Eliot Tumberfast z wahaniem wybra艂 miejsce na lewym ko艅cu. Nast臋pnie usiedli Barry, J.J. Battiscombe, William W. Dobelyou, Filip Mortimer, Indira Li i Aga-la Lillby. Lord Mortimer usiad艂 na prawym ko艅cu.
- Poniewa偶 wszyscy s膮 gotowi - odezwa艂 si臋 Scott Marlow - mo偶emy zaczyna膰.
- Nie s膮dz臋 - zaoponowa艂 Higgins.
Nadinspektor zmarszczy艂 brwi.
- Brakuje g艂贸wnego 艣wiadka - wyja艣ni艂 Higgins. - Mumii.
Rozleg艂 si臋 pomruk niezadowolenia.
- Czy naprawd臋 my艣li pan...
- Jak najbardziej, nadinspektorze. Nie zapominajmy, ze prasa pos膮dzi艂a mumi臋 o pope艂nienie zbrodni. Jej obecno艣膰 jest niezb臋dna dla wiernego odtworzenia fakt贸w.
- To jest groteskowe - zauwa偶y艂 lord Mortimer.
- Jeste艣my powa偶nymi lud藕mi. Niepotrzebna jest nam taka maskarada.
- Przykro mi - odpar艂 Higgins stanowczym g艂osem. - Mumia odegra艂a zasadnicz膮 rol臋 w tym zab贸jstwie. Nadinspektorze, czy m贸g艂by j膮 pan wprowadzi膰?
Scott Marlow otworzy艂 drzwi biura, toruj膮c przej艣cie dw贸m policjantom nios膮cym mumi臋. Mimo 偶e zosta艂a troch臋 podreperowana, nadal wygl膮da艂a przera偶aj膮co, ze sw膮 nieludzk膮 twarz膮, z grymasem zawieszonym pomi臋dzy 偶yciem a 艣mierci膮.
- To skandaliczne! - zaprotestowa艂 lord Mortimer.
Indira Li zachwia艂a si臋 i zemdla艂a. Filip Mortimer przytrzyma艂 jaw ostatnim momencie, chroni膮c przed upadkiem. Agata Lillby wyda艂a okrzyk przera偶enia i zas艂oni艂a oczy. J.J. Battiscombe recytowa艂 jakie艣 zakl臋cia, kt贸rych nauczy艂 si臋 w Indiach.
- Prawdziwy teatr horroru - skomentowa艂 William W. Dobelyou ironicznym tonem, nieskutecznie maskuj膮cym przestrach.
Eliot Tumberfast poblad艂 i nieruchomo patrzy艂 na mumi臋.
- Nie zosta艂a dobrze odrestaurowana - powiedzia艂. - Brakuje amulet贸w, brakuje...
- Zrobili艣my co w naszej mocy - uci膮艂 Higgins.
By艂y g艂贸wny inspektor wsta艂 i podszed艂 do dw贸ch sarkofag贸w stoj膮cych w pierwszej cz臋艣ci biura. Wszystkie spojrzenia skierowa艂y si臋 na niego. Otworzy艂 wi臋kszy. Dw贸ch policjant贸w - zadowolonych, 偶e mog膮 wreszcie pozby膰 si臋 makabrycznego podejrzanego - ostro偶nie z艂o偶y艂o w nim mumi臋. Higgins zamkn膮艂 sarkofag i powr贸ci艂 do biurka lorda Mortimera. Profesor obrzuci艂 go w艣ciek艂ym spojrzeniem.
- Niech mi pan wierzy, inspektorze, 偶e ta bolesna maskarada dotyka do 偶ywego wszystkich tu obecnych.
- Tak si臋 sk艂ada, sir, 偶e pomi臋dzy nimi znajduje si臋 r贸wnie偶 zab贸jca pa艅skiej 偶ony.
Indira Li powr贸ci艂a do siebie po kr贸tkim omdleniu. Inni wygl膮dali na sparali偶owanych. O艣wiadczenie Higginsa spowodowa艂o, 偶e atmosfera sta艂a si臋 ci臋偶ka.
- To, co pan m贸wi, jest szczeg贸lnie potworne, inspektorze - stwierdzi艂 lord Mortimer.
- To smutna prawda, sir. Czy wie pan, 偶e moje pierwsze podejrzenia skierowane by艂y nie na kogo innego, tylko na... pana?
Marlow nie wierzy艂 w艂asnym uszom. Twarz nowo mianowanego dyrektora British Museum przybra艂a wyraz po艣miertnej maski.
- Pa艅skie s艂owa nie przystoj膮 funkcjonariuszowi Scotland Yardu, inspektorze.
- A jednak, sir, tylu jest m臋偶贸w, kt贸rzy zabili 偶ony, w taki lub inny spos贸b...
- G艂臋boko kocha艂em moj膮 偶on臋. Obra偶a pan jej pami臋膰. Czy mog臋 przypomnie膰 panu, 偶e w wiecz贸r zab贸jstwa by艂em chory i nie wychodzi艂em z domu?
- T臋 wa艣nie przeszkod臋 napotka艂em w moim rozumowaniu, sir. Prawda, 偶e panna Lillby i pan Tumberfast mog膮 za艣wiadczy膰, 偶e ca艂y wiecz贸r by艂 pan obecny w domu w Mayfair... nawet je艣li pan Tumberfast czyni to wbrew sobie.
Eliot Tumberfast gorzko wyrzuca艂 sobie nieszcz臋sny pomys艂 udania si臋 tamtego wieczoru do wybitnego prze艂o偶onego, kt贸ry dzi臋ki temu nie m贸g艂 teraz by膰 niepokojony przez policj臋.
- Porzuci艂em my艣l o pa艅skiej winie po przes艂uchaniu panny Indiry Li - kontynuowa艂 Higgins. - Ciekawa to posta膰, otworzy艂a mi oczy na zjawiska, kt贸rych istnienia nie podejrzewa艂em.
Indira Li, starannie unikaj膮ca spojrzenia Williama W. Dobelyou, coraz bardziej wygl膮da艂a na zaszczute zwierz膮tko.
- Przypadek panny Li zaintrygowa艂 mnie - wyja艣nia艂 Higgins - jako 偶e znajdowa艂a si臋 ona na pierwszym pi臋trze, w pobli偶u gabinetu lorda Mortimera. Wsp贸lniczka kradzie偶y, to pewne, ale by膰 mo偶e tak偶e zab贸jczyni...
- Ja nic nie zrobi艂am! - krzykn臋艂a m艂oda Hinduska w panice. - By艂am tylko informatork膮 tego...
- Pana Dobelyou - doda艂 Higgins - kt贸rego Scotland Yard odnalaz艂 dzi臋ki nadinspektorowi Marlowowi. Posiada pani r贸wnie偶 wyj膮tkowe talenty, szczeg贸lnie dar przeobra偶ania si臋. Przebiera艂a si臋 pani wspaniale, w celu... zwiedzania bogatych dom贸w. Opiekunka dzieci, listonoszka, pokoj贸wka... 艣wietnie odgrywa艂a pani r贸偶ne role. A mo偶e w tamt膮 noc przybra艂a pani posta膰 zab贸jcy?
Wydawa艂o si臋, 偶e Indira ponownie zemdleje, ale tym razem nikt nie pospieszy艂 jej z pomoc膮.
- Wiele jednak przemawia na pani korzy艣膰.
Indira Li oddycha艂a z trudem.
- Je艣li mo偶na zawierzy膰 poszczeg贸lnym o艣wiadczeniom, nie zajmowa艂a si臋 pani pokojem lorda Mortimera, lecz gabinetem numizmatycznym. Jest pani jednak szybka i zwinna, a tu decydowa艂y minuty... Jednakowo偶 do takiej zbrodni nie przystaje pani emocjonalno艣膰. Nie s膮dz臋, aby by艂a pani zdolna do manipulowania rewolwerem z precyzj膮 potrzebn膮 do zabijania z zimn膮 krwi膮. Zreszt膮 dlaczego mia艂aby pani zabi膰 Frances Mortimer? Nic was nie 艂膮czy艂o. Chyba 偶e by艂o to zachowanie w chwili paniki. Znaczy艂oby to, 偶e pan Dobciyou powierzy艂 pani bro艅 na czas kradzie偶y. Wydaje mi si臋 jednak, 偶e tak nie by艂o...
William W. Dobelyou zadowoli艂 si臋 zaakcentowaniem swego sztucznego u艣miechu. Nie mia艂 widocznie nic do dodania na usprawiedliwienie Indiry Li.
- Te pozornie nic nie znacz膮ce fakty mog艂yby pani膮 uniewinni膰... chyba 偶e gra艂a pani inn膮 rol臋, chyba 偶e obraz m艂odej wra偶liwej kobiety to tylko jeszcze jedna maska!
Sam Dobelyou by艂 zaskoczony t膮 hipotez膮. My艣la艂, 偶e dobrze zna Indir臋, niewolnic臋, kt贸r膮 zastraszy艂 i nad kt贸r膮 ca艂kowicie panowa艂. Mo偶e go jednak zwiod艂a?
- Prawdziwym winowajc膮 - m贸wi艂 Higgins, patrz膮c na Williama W. Dobelyou - jest pan.
Szef gangu antykwariuszy poderwa艂 si臋 z miejsca.
- Jestem niewinny! Ju偶 m贸wi艂em, 偶e nikogo nie zabi艂em!
- Podw贸jne k艂amstwo, panie Dobelyou - podkre艣li艂 Higgins. - Czy nie przyznaje si臋 pan do zab贸jstwa na Cejlonie, sk膮d pan uciek艂, by nie wpa艣膰 w r臋ce policji?
- Nie przyznaj臋 si臋! Wyjecha艂em, aby prowadzi膰 interesy! To, co pan opowiada, to oszczerstwo... Niczego mi nie udowodniono.
- Jest pan winny kradzie偶y i b臋dzie pan skazany za to przest臋pstwo. Ale jest powa偶niejsza sprawa, panie Dobelyou. Morderstwo, o kt贸re jest pan podejrzany, zosta艂o dokonane przy pomocy broni palnej. Tak jak na Cejlonie... a ponadto ma pan opini臋 doskona艂ego fa艂szerza, szczeg贸lnie uzdolnionego w podrabianiu kluczy. Mia艂 pan ten od gabinetu numizmatycznego... Dlaczego nie mia艂by pan dorobi膰 r贸wnie偶 klucza od pokoju lorda Mortimera?
- Bo tam nie by艂o nic, co warto ukra艣膰! - rykn膮艂 Dobelyou. - Nie znam si臋 wcale na tych starociach!
- Niech pan nie udaje g艂upszego, ni偶 pan jest naprawd臋. Na sw贸j spos贸b jest pan ekspertem od antyk贸w. Szczeg贸lnie ta mumia...
- Nie do sprzedania! - zaprotestowa艂 Dobelyou. - Mam jak膮 tak膮 znajomo艣膰 rynku, inspektorze. Dobrze znam moich klient贸w. Same grube ryby. Szcz臋艣liwi, 偶e mog膮 u mnie kupi膰 unikatowe dzie艂a sztuki... Mog臋 poda膰 nazwiska...
- Na przyk艂ad lorda Mortimera?
William W. Dobelyou os艂upia艂. Podobnie Scott Marlow. Nowy dyrektor British Museum by艂 tak zaskoczony, 偶e odebra艂o mu mow臋.
- D艂ugo podejrzewa艂em - wyja艣ni艂 Higgins - 偶e William W. Dobelyou by艂 tylko narz臋dziem gangu. I 偶e nad nim musia艂 sta膰 kto艣 z g艂ow膮. Komu偶 by艂oby 艂atwiej wybra膰 i wynie艣膰 kilka ciekawych eksponat贸w, a nast臋pnie ci膮gn膮膰 zyski z tego procederu, jak nie wielkiemu uczonemu, znaj膮cemu 艣wietnie British Museum?
- B臋d臋 pana 艣ciga艂 o pom贸wienie - powiedzia艂 lord Mortimer, kt贸ry ledwie hamowa艂 wybuch z艂o艣ci.
- To, co mi przeszkadza w tej hipotezie - kontynuowa艂 niewzruszenie Higgins - to fakt, 偶e lord Mortimer podj膮艂by zbyt wielkie ryzyko, wchodz膮c w sp贸艂k臋 z Williamem W. Dobelyou... Nie wydaje mi si臋 mo偶liwe, by m贸g艂 darzy膰 zaufaniem tego osobnika. Kt贸rego艣 dnia mog艂oby si臋 to sko艅czy膰 szanta偶em... Jest jednak mi臋dzy nami inna osoba, kt贸ra dobrze zna British Museum. Nieprawda偶, panie Tumberfast?
Tumberfast, upajaj膮cy si臋 ju偶 wizj膮 lorda Mortimera zamieszanego w spraw臋 kradzie偶y, zosta艂 brutalnie sprowadzony na ziemi臋.
- Ja? Ale偶 ja nigdy nie spotka艂em tego Dobelyou! Jak mo偶e sobie pan wyobrazi膰, 偶e powierzy艂bym mu cho膰by ma艂y kawa艂ek papirusu?
- Mog艂y pana skusi膰 pieni膮dze - podsumowa艂 Higgins. - Nie mia艂 pan 艂atwej kariery, panie Tumberfast. Pr贸bowa艂 pan wielu rzeczy, aby zdoby膰 przychylno艣膰 lorda Mortimera. Ci臋偶ka praca okaza艂a si臋 niewystarczaj膮ca... By艂a jeszcze przygoda z Agat膮 Lillby, mo偶e w艂a艣nie w cichej nadziei zbli偶enia si臋 do zwierzchnika. Nigdy nie mia艂 pan ochoty zamordowa膰 lorda Mortimera, panie Tumberfast?
- Mieli艣my z profesorem spory naukowe, lecz szanuj臋 go... i te偶... - Egiptolog m贸wi艂 z wielkim wysi艂kiem.
- Nienawidzi go pan, panie Tumberfast. Nie by艂 pan zreszt膮 oboj臋tny na urok pani Mortimer. Ale ona by艂a bogata, a pan nie. Z pa艅skimi zarobkami nie m贸g艂 pan mie膰 wielkiej nadziei, by si臋 do niej zbli偶y膰. Czy nie wyobra偶a艂 pan sobie korzy艣ci, jakie mo偶na by wyci膮gn膮膰 i z pa艅skiej wiedzy, i z pozycji zawodowej?
- Zbyt ceni臋 sobie staro偶ytny Egipt, inspektorze. Jego sztuka nale偶y do ludzko艣ci, nie do z艂odziei!
Dobelyou u艣miechaj膮c si臋, chcia艂 ju偶 zabra膰 g艂os.
- Na nieszcz臋艣cie - uprzedzi艂 Higgins - zarzuty, kt贸re m贸g艂by wysun膮膰 przeciwko jednemu z was pan Dobelyou nie mia艂yby warto艣ci dowodu. Nie jest wiarygodny, jako 偶e stara si臋 za wszelk膮 cen臋 zrzuci膰 z siebie odpowiedzialno艣膰 za zbrodni臋.
- Ale偶 ja nie pope艂ni艂em 偶adnej zbrodni! - krzykn膮艂 William W. Dobelyou. - I mam na to dowody! Nie mog艂em by膰 jednocze艣nie na g贸rze i na dole. Bieg艂em, kiedy us艂ysza艂em dwa strza艂y. Wyrwa艂em wiadro z r膮k Indiry, zbieg艂em po schodach i uciekaj膮c, zderzy艂em si臋 ze stra偶nikiem. Mo偶e pan go o to zapyta膰!
J.J. Battiscombe by艂 zaniepokojony, 偶e zwr贸cono na niego uwag臋.
- I tutaj pojawia si臋 pewien problem - o艣wiadczy艂 Higgins. - To prawda, 偶e dobrze si臋 znacie? Panie Battiscombe, czy nie spotka艂 si臋 pan z Dobelyou w Indiach, kiedy usi艂owa艂 pan tam... robi膰 interesy?
- Ja... ja nie pami臋tam.
- K艂amca! - rzuci艂 Dobelyou z w艣ciek艂o艣ci膮. - To ja ci pomog艂em, beze mnie siedzia艂by艣 dzisiaj w wi臋zieniu za sprzeda偶 kradzionych przedmiot贸w! Obieca艂e艣 mi zrewan偶owa膰 si臋 kiedy艣... i musia艂e艣 to zrobi膰! To on wskaza艂 mi mo偶liwo艣膰 tego skoku na British Museum, inspektorze.
- To nieprawda! Nie wierzycie chyba temu bandyt臋, temu zb贸jcy, temu...
Marlow musia艂 uspokoi膰 Dobelyou, kt贸ry zamierzy艂 si臋 na stra偶nika.
Higgins m贸wi艂 powoli.
- Tak wi臋c sam doda艂 pan narkotyk do herbaty, panie Battiscombe, aby uwierzono, 偶e spa艂 pan w czasie kradzie偶y. Tej herbaty pan jednak nie wypi艂. Odegra艂 pan komedi臋 przed Frances i Filipem Mortimerem.
- Nie, inspektorze, ja j膮 naprawd臋 wypi艂em!
- Kto otworzy艂 drzwi tego pokoju, panie Batticombe? Kto wyj膮艂 klucz z szafki?
- Ja, ale...
- A mo偶e udawa艂 pan tylko, 偶e wyjmuje klucz, panie Battiscombe? Czy nie schowa艂 go pan w kieszeni? A mo偶e u偶y艂 go pan ju偶 wcze艣niej, zamykaj膮c za sob膮 drzwi... po zamordowaniu pani Frances Mortimer?
- Niemo偶liwe, inspektorze, by艂em na dole! Dobelyou mnie pchn膮艂, obla艂 mnie wod膮 z wiadra, kt贸re trzyma艂 w r臋ce! Kiedy wszed艂em na pi臋tro, Filip Mortimer mnie widzia艂... To by艂o ju偶 po strza艂ach!
- Pa艅ska niewinno艣膰 opiera si臋 na zeznaniach Dobelyou i Filipa Mortimera - zauwa偶y艂 Higgins, zamy艣lony. - A je艣li pan sam zamoczy艂 sobie ubranie? Je艣li u偶y艂 pan swego wyj膮tkowego sprytu, aby dokona膰 kradzie偶y na w艂asny rachunek... Nie m贸wi膮c ju偶, 偶e m贸g艂 pan i艣膰 za Frances Mortimer do biura jej m臋偶a. Taki wytrawny 偶o艂nierz jak pan jest na pewno dobrym strzelcem...
- Przysi臋gam, 偶e jestem niewinny, panie inspektorze! - zawo艂a艂 J.J. Battiscomb patetycznie. - Pope艂ni艂em wielki b艂膮d, przyznaj臋... 偶ycie nie by艂o dla mnie sprawiedliwe, zas艂u偶y艂em na co艣 lepszego... Moja emerytura nie wystarcza na 偶ycie... Kiedy Dobelyou odnalaz艂 mnie i grozi艂, 偶e wyjawi moj膮 przesz艂o艣膰, ba艂em si臋, 偶e wszystko strac臋... Kaza艂em mu przyrzec, 偶e b臋dzie to tylko jedna kradzie偶 i nigdy wi臋cej si臋 nie spotkamy... Co do reszty, nie jestem za nic odpowiedzialny!
- Co pan o tym my艣li, Barry? - zapyta艂 Higgins, patrz膮c na szofera Mortimer贸w. - Utrzymuje pan, 偶e widzia艂 pan uciekaj膮cego Williama W. Dobelyou?
- Jak to: utrzymuj臋? Widzia艂em go, dok艂adnie!
- Nic nie jest bardziej podejrzane ni偶 zeznania autora anonimowych list贸w - m贸wi艂 Higgins surowo. - Nie cierpia艂 pan pani Mortimer, nieprawda?
Barry zamilk艂.
- Nie cierpia艂 pan w艂a艣ciwie wszystkich Mortimer贸w, Barry. Byli bogaci. Wykorzystywali pana. Lord Mortimer odm贸wi艂 panu podwy偶ki, je艣li si臋 nie myl臋?
- Zgadza si臋 - sprecyzowa艂 nowy dyrektor British Museum. - By艂em zaledwie umiarkowanie zadowolony z pracy Barry'ego. Na wszystko narzeka艂.
- K艂amstwo! - zaprotestowa艂 Barry, obrzucaj膮c lorda Mortimera nienawistnym spojrzeniem. - By艂em cz艂owiekiem do wszystkiego. Samoch贸d, 艣mieci, naprawy... nigdy nie by艂o ko艅ca robocie. Moje po艣wi臋cenie nie by艂o docenione.
- Dlaczego wi臋c pan nie odszed艂? - dopytywa艂 si臋 Higgins.
Barry spu艣ci艂 wzrok.
- To nie pa艅ska sprawa.
- Jest pan bardzo tajemniczy, Barry. Zastanawiam si臋, czy to nie pani Mortimer pana zatrzymywa艂a...
- Inspektorze... Uwodzi艂a mnie, ona mnie...
- Niech pan milczy - wtr膮ci艂 si臋 lord Mortimer. - Jest pan 偶a艂osnym indywiduum. 呕ona opowiada艂a mi o pa艅skim nagannym wobec niej zachowaniu. Mieli艣my zamiar zwolni膰 pana.
Marlow dotkn膮艂 schowanych w kieszeni kajdank贸w. Ten Barry coraz mniej mu si臋 podoba艂. Nadinspektor czeka艂 tylko na znak Higginsa, aby za艂o偶y膰 je na r臋ce zab贸jcy.
- By艂 pan szczeg贸lnie zainteresowany wszelkimi wyj艣ciami i powrotami cz艂onk贸w rodziny Mortimer贸w - m贸wi艂 Higgins do Barry'ego. - Nienawidzi艂 pan ich wszystkich.
- Powiedzia艂em tylko prawd臋!
- Jest pan m艣ciwy i pr贸偶ny, Barry. Nie mo偶e pan znie艣膰, 偶e opu艣ci艂a pana kobieta. Nie waha艂 si臋 pan wys艂a膰 anonimu ujawniaj膮cego pasj臋 Agaty Lillby, dlatego 偶e od pana odesz艂a. A je艣li to pan zabi艂 Frances Mortimer, poniewa偶 nie chcia艂a panu ulec... lub nie chcia艂a wi臋cej panu ulega膰?
- Zabraniam panu m贸wi膰 w ten spos贸b! - zaprotestowa艂 lord Mortimer. - Jak mo偶e pan sobie wyobra偶a膰, 偶e moja 偶ona...?
- Urazi艂oby to pa艅sk膮 godno艣膰, sir? - sykn膮艂 Barry. - Chcia艂by pan pewnie, abym to ja zosta艂 oskar偶ony o zab贸jstwo? To niemo偶liwe. Siedzia艂em w waszym wspania艂ym rolls-royce'sie, przed muzeum, i widzia艂em uciekaj膮cego z艂odzieja.
- Ale niestety nie ma pan na to 偶adnego 艣wiadka - dorzuci艂 Higgins.
- Jak m贸g艂bym wej艣膰 na pierwsze pi臋tro, nie zauwa偶ony przez stra偶nika lub Filipa Mortimera?
- Nienawi艣膰 jest cz臋sto 藕r贸d艂em inwencji, Barry. A pan jest tak niezadowolony ze swych zarobk贸w... Grzebi膮c cz臋sto w koszu na 艣mieci lorda Mortimera, na pewno trafia艂 pan na wiadomo艣ci, kt贸re mo偶na by艂o spieni臋偶y膰. Nie wiem, czy ich pan nie sprzeda艂 zawodowemu z艂odziejowi... na przyk艂ad Williamowi W. Dobelyou.
- To si臋 kupy nie trzyma! Nienawidz臋 bogaczy, to wszystko. Nigdy nie b臋d臋 偶a艂owa艂 takiej kobiety jak Frances. Mia艂a wszystko. Ja nie mia艂em nic. Ale na pewno nie jestem odpowiedzialny za to zab贸jstwo.
- Ja nie jestem tego taki pewny - odparowa艂 Higgins. - Je偶eli by艂 pan wsp贸lnikiem Battiscombe'a i Dobelyou, mogli艣cie razem wymy艣li膰 wsp贸ln膮 wersj臋 zdarze艅, a teraz si臋 jej trzymacie.
- Nie zna艂em szofera Mortimer贸w, przysi臋gam! - o艣wiadczy艂 J.J. Battiscombe. - Ja tak偶e nie ponosz臋 odpowiedzialno艣ci za to ohydne morderstwo!
- Wszyscy chc膮 si臋 z tego wymiga膰 - zauwa偶y艂 Dobelyou. - A gdybym si臋 przyzna艂 do kontakt贸w z tymi panami?
Marlowa rozpiera艂a rado艣膰. Posuwali si臋 do przodu wielkimi krokami. Morderstwa dopu艣ci艂 si臋 wi臋c z艂odziejski gang, nadinspektor 艂atwo m贸g艂 wyobrazi膰 sobie Barry'ego w roli mordercy.
- Mia艂 pan przynajmniej dwa powody do zabicia Frances Mortimer - zwr贸ci艂 si臋 Higgins do szofera.
- Mi艂osny zaw贸d i ch臋膰 uciszenia jej na zawsze. Czy偶 nie zrozumia艂a ona pa艅skiej prawdziwej roli? Czy偶 nie mia艂a zamiaru wyjawi膰 prawdy swemu m臋偶owi i spowodowa膰, by pana zatrzymano?
- Pan oszala艂, daj臋 s艂owo! Niech pan to udowodni!
- Mo偶e panna Lillby mog艂aby nam pom贸c? - zapyta艂 Higgins. - Barry nie waha艂 si臋 wyda膰 pani sekret贸w...
Spojrzenie pokoj贸wki Mortimer贸w stwardnia艂o.
- Nie mam nic do powiedzenia.
- Niech pani tak nie m贸wi - doradza艂 Higgins. - Osoba, kt贸ra ma takie pasje, 偶yje na pewno pe艂ni膮 偶ycia. Pomimo pani ma艂ych k艂amstw poznali艣my jej skrywane upodobanie... do pieni臋dzy. Czy nie marzy pani o dostatnim 偶yciu, takim, w kt贸rym zaj臋艂aby pani w艂a艣ciwe miejsce, miejsce pani domu? Przypuszczam, ze jest pani zakochana w lordzie Mortimerze, panno Lillby. Nigdy si臋 pani do tego nie przyzna艂a, nawet przed sob膮. Jaki艣 tam Barry nie m贸g艂 pani wystarczy膰... Staj膮c si臋 kochank膮 Eliota Tumberfasta, mia艂a pani nadziej臋 zosta膰 偶on膮 egiptologa, uciec wreszcie od losu pokoj贸wki... Niestety, Frances Mortimer zabra艂a pani lorda Mortimera. A do tego zakocha艂 si臋 w niej r贸wnie偶 Tumberfast. Kiedy Frances Mortimer odm贸wi艂a pani zaliczki, spot臋gowa艂o to pani nienawi艣膰. Zwrot d艂ugu stan膮艂 pod znakiem zapytania. To w tej w艂a艣nie chwili podj臋艂a pani decyzj臋 zlikwidowania jej?
- Zlikwidowania... zlikwidowania kogo? Co pan chce przez to powiedzie膰?
Pokoj贸wka Mortimer贸w wodzi艂a wzrokiem od Higginsa do Marlowa, od Marlowa do lorda Mortimera, szukaj膮c ratunku, pomocy. Napotka艂a jedynie spojrzenia s臋dzi贸w.
- Myli si臋 pan, inspektorze - powiedzia艂a z 偶arem. - Zawsze g艂臋boko powa偶a艂am sir Johna Arthura, kt贸rego uwa偶am za wyj膮tkowego cz艂owieka. Nigdy nie 艣mia艂abym my艣le膰, 偶e mog艂abym zosta膰 jego 偶on膮. Rzeczywi艣cie, s膮dz臋, 偶e lord Mortimer za wcze艣nie zawar艂 nowy zwi膮zek ma艂偶e艅ski. Bardzo kocha艂am jego pierwsz膮 偶on臋. Ale pani Frances... nie, nie ceni艂am jej. Niemniej wiernie jej s艂u偶y艂am. Nikt nie mo偶e temu zaprzeczy膰.
- A jednak sk艂ama艂a pani, opowiadaj膮c o swoim rozk艂adzie zaj臋膰 w wiecz贸r zbrodni - zauwa偶y艂 Higgins. - Znamy co najmniej jedno z miejsc, gdzie si臋 pani uda艂a... a mo偶e by艂a pani jeszcze gdzie艣 indziej? Na przyk艂ad w British Museum?
- Nie... Powr贸ci艂am do rezydencji w Mayfair przed p贸艂noc膮, d艂ugo przed przyj艣ciem nadinspektora Marlowa. Widzia艂am nawet, jak lord Mortimer i Eliot Tumberfast si臋 sprzeczaj膮.
Higgins skrzywi艂 si臋 z pow膮tpiewaniem.
- Pani widzia艂a... ale oni pani nie widzieli. Pani o艣wiadczenie nie jest poparte zeznaniami 艣wiadk贸w, panno Lillby. Mia艂a pani czas uda膰 si臋 do muzeum, ukry膰 w pokoju lorda Mortimera, zabi膰 jego 偶on臋 i uciec. Nast臋pnie powr贸ci艂a pani bardzo dyskretnie, by nie zauwa偶y艂 pani lord Mortimer ani jego go艣膰. Obudzi艂a si臋 pani w stosownym momencie - gdy przyby艂 nadinspektor Marlow.
- Nie ma pan prawa mnie oskar偶a膰! - krzykn臋艂a Agata. - Nie ma przeciwko mnie 偶adnego dowodu!
- Jakimi pieni臋dzmi uregulowa艂a pani d艂ugi tamtego wieczoru?
- Moimi oszcz臋dno艣ciami - odpar艂a nerwowo.
- Nie by艂y to przypadkiem pieni膮dze schowane w sekretnej szufladzie Filipa Mortimera? Tam, gdzie znalaz艂a pani r贸wnie偶 kopie kluczy, kt贸re pozwoli艂y pani wej艣膰 do biur British Museum?
- To... to jest pod艂e!
Pokoj贸wka skurczy艂a si臋, jakby ju偶 straci艂a nadziej臋. Zdaniem Marlowa wygl膮da艂a na kogo艣, kto m贸g艂 posun膮膰 si臋 do morderstwa.
- A teraz porozmawiamy o Filipie Mortimerze - podj膮艂 Higgins. - Ju偶 kilkakrotnie wydawa艂 mi si臋 podejrzany. Nigdy nie s艂ysza艂em, aby potwierdza艂 albo negowa艂 to, co inni 艣wiadkowie przedstawiali jako prawd臋.
Wszystkie oczy zwr贸ci艂y si臋 w kierunku m艂odzie艅ca. Filip Mortimer by艂 przygn臋biony, oboj臋tny na to, co dzieje si臋 wok贸艂 niego.
- Uwa偶am, 偶e powinien pan zostawi膰 mojego syna w spokoju - wtr膮ci艂 lord Mortimer.
- Bardzo bym chcia艂 - odpar艂 Higgins - ale to niemo偶liwe. Filip Mortimer jest m艂odym, niezmiernie wra偶liwym cz艂owiekiem. Ju偶 w wiecz贸r zab贸jstwa milcza艂, co zdecydowanie utrudnia艂o 艣ledztwo.
- Nie mog艂em go przes艂ucha膰 - potwierdzi艂 Scott Marlow.
- Je艣li wierzy膰 jego zachowaniu - kontynuowa艂 Higgins - 偶ywi艂 g艂臋bokie uczucie do swojej m艂odej macochy. Jej 艣mier膰 zupe艂nie go zdruzgota艂a. Nie zapominajmy jednak, 偶e by艂 on ostatni膮 - opr贸cz mumii - istot膮, kt贸ra widzia艂a Frances Mortimer 偶yw膮... Jego zeznanie, pomimo pewnych niejasno艣ci, ma pierwszorz臋dne znaczenie. On r贸wnie偶 widzia艂 Indir臋 Li wychodz膮c膮 z gabinetu numizmatycznego... Co pani te偶 potwierdza, panno Li? Czy ten m艂ody cz艂owiek rzeczywi艣cie by艂 w towarzystwie Frances Mortimer? Czy rzeczywi艣cie udali si臋 razem w kierunku pokoju lorda Mortimera?
Indira Li skin臋艂a g艂ow膮.
- Czy pan r贸wnie偶 to potwierdza, panie Dobelyou?
- Tak - powiedzia艂 William W. Dobelyou.
- To Filip Mortimer podni贸s艂 alarm - doda艂 Higgins. - To jego g艂os us艂ysza艂 pan, panie Battiscombe? To na skutek jego krzyku wbieg艂 pan na pierwsze pi臋tro, po ucieczce Dobelyou, kt贸ry zderzy艂 si臋 z panem?
- Jak najbardziej, inspektorze - pospieszy艂 z odpowiedzi膮 stra偶nik.
- Tak wi臋c Filip Mortimer znalaz艂 si臋 sam przed drzwiami pokoju, w kt贸rym dosz艂o do zab贸jstwa. Sam... przez pewien czas. Dlatego musimy mu wierzy膰 na s艂owo... Musimy, cho膰 jest tu kilka dziwnych szczeg贸艂贸w. Pa艅ski kontakt z synem nie jest najlepszy, lordzie Mortimer?
- Jak mo偶e pan twierdzi膰 co艣 podobnego? - uni贸s艂 si臋 uczony.
- Nie rozmawia艂 z panem o swoim 偶yciu. Nie szuka艂 w panu oparcia. Jeste艣cie sobie obcy. 呕yjecie w innych 艣wiatach. Dlaczego Filip schowa艂 pieni膮dze? Co to za stara historia, o kt贸rej wspomnia艂?
- G艂upstwo - odpowiedzia艂 William W. Dobelyou. - Ch艂opak potrzebowa艂 pieni臋dzy, aby popisywa膰 si臋 przed kolegami. Ojciec nie chcia艂 mu da膰. No i wpad艂 na pomys艂 kradzie偶y takiej jednej figurki. Przez znajomych trafi艂 na mnie... dobrze mu zap艂aci艂em.
- Spotka艂 si臋 z panem?
- Nie, nigdy mnie nie widzia艂. Podsun膮艂 mu t臋 my艣l jeden ze znajomych z pubu 鈥淒amnation, Degradation and Death". Nic nie znacz膮cy z艂odziejaszek, kt贸ry dla mnie pracowa艂. Uprzedza艂em pana, inspektorze... grzebie si臋 pan w 艣liskich sprawach. Nie b臋d臋 ton膮艂 samotnie.
Dobelyou wygl膮da艂 na zadowolonego z siebie.
- Czy potwierdza to pan, Filipie? - zapyta艂 Higgins.
M艂ody cz艂owiek milcza艂 niewzruszenie.
- A pan, sir?
Profesor by艂 mocno zak艂opotany.
- Ten wypadek wydaje mi si臋 bardzo osobisty...
- Nie zgadzam si臋 - zaprotestowa艂 Higgins. - Musimy pozna膰 prawd臋, aby zrozumie膰 zachowanie pa艅skiego syna. Czy wyni贸s艂 on archeologiczny obiekt z pa艅skiego biura w British Museum?
- Tak - potwierdzi艂 lord Mortimer zgaszonym g艂osem. - Bardzo szybko si臋 zorientowa艂em, J.J. Battiscombe poinformowa艂 mnie o niespodziewanej wizycie syna, pewnego wieczoru, kiedy uczestniczy艂em w konferencji. Filip nie interesowa艂 si臋 egiptologi膮. Wypyta艂em go i przyzna艂 si臋 do nieszcz臋snego kroku. Twierdzi艂, 偶e zd膮偶y艂 wyda膰 wszystkie pieni膮dze. Zabroni艂em mu przekracza膰 pr贸g mego biura. Frances wiedzia艂a o tym zdarzeniu.
- Kto da艂 mu klucz tego wieczoru? - dopytywa艂 si臋 Higgins. - Pan, panie Battiscombe?
- My艣la艂em, 偶e post臋puj臋 w艂a艣ciwie - odpar艂 nocny stra偶nik. - Syn lorda Mortimera, rozumie pan... ale uprzedzi艂em jego ojca!
- Nie rozumiem, panie Battiscombe! Zapomnia艂 pan nawet zapisa膰 wizyt臋 Filipa w rejestrze...
- My艣la艂em, 偶e uczciwo艣膰 rodziny Mortimer贸w...
- Mam wra偶enie, 偶e zapomnia艂 pan, i偶 Scotland Yard prowadzi 艣ledztwo w sprawie zab贸jstwa. Fa艂szywe zeznania s膮 r贸wnie偶 ci臋偶kim przest臋pstwem. Zw艂aszcza je偶eli ukrywa si臋 zasadnicze sprawy.
J.J. Battiscombe zblad艂.
- To prawdopodobnie przy tej okazji - ci膮gn膮艂 Higgins - Filip Mortimer zrobi艂 odciski niezb臋dne do wykonania drugich kluczy. Nie konsultowa艂 si臋 w tej oprawie z panem, panie Dobelyou, ani osobi艣cie, ani przez po艣rednik贸w?
- Absolutnie! - odpar艂 Dobelyou. - Ju偶 panu m贸wi艂em, 偶e nie interesuj膮 mnie egipskie starocie.
- Sam pan sobie przeczy - zauwa偶y艂 Higgins. - Przecie偶 za dobr膮 cen臋 sprzeda艂 pan statuetk臋 wyniesion膮 przez Filipa Mortimera... Egipskie figurki s膮 by膰 mo偶e 艂atwiejsze do sprzedania ni偶 pan twierdzi. Nawet mumia...
William W. Dobelyou wola艂 milcze膰. Higgins wsta艂 i podszed艂 do Filipa Mortimera. Przem贸wi艂 do niego prawie ojcowskim tonem.
- Nic mi nie by艂o wiadomo o tej starej historii. Kradzie偶... a by膰 mo偶e ta droga zawiod艂a pana jeszcze dalej. Jest pan 艣wietnym strzelcem, 艂atwo by艂o to sprawdzi膰 na strzelnicy. A zab贸jca Frances Mortimer u偶y艂 broni palnej. W pa艅skiej kolekcji starej broni znajdowa艂 si臋 jeden raczej zaskakuj膮cy egzemplarz. Wsp贸艂czesny rewolwer, zupe艂nie banalny. Sk膮d on pochodzi, panie Mortimer?
Filip z uporem wpatrywa艂 si臋 w pod艂og臋. Nadinspektor Marlow stan膮艂 u jego boku.
- Panie Mortimer, nie mo偶e pan d艂u偶ej milcze膰... Czy zdaje sobie pan spraw臋, co to mo偶e oznacza膰? Ch艂opak podni贸s艂 w ko艅cu g艂ow臋, jakby budzi艂 si臋 z letargu.
- Mo偶ecie sobie oskar偶a膰 mnie, o co tylko si臋 wam podoba - powiedzia艂 urywanym g艂osem. - Jest mi wszystko jedno.
- Bro艅 zbrodniarza nie zosta艂a odnaleziona - dorzuci艂 Higgins. - Rewolwer, kt贸ry znalaz艂em w pa艅skiej kolekcji, zosta艂 zbadany w Scotland Yardzie. To nie t膮 broni膮 pos艂u偶y艂 si臋 zab贸jca. A jednak...
Spojrzenia wszystkich uczestnik贸w zawis艂y na ustach Higginsa.
- A jednak, panie Mortimer, mia艂 pan czas zastrzeli膰 Frances Mortimer, wyj艣膰 z biura, zamkn膮膰 drzwi i przywo艂a膰 pomoc. Doskona艂y scenariusz zabicia kobiety, kt贸r膮 pan kocha艂, a kt贸ra kategorycznie odm贸wi艂a panu swych wzgl臋d贸w.
Filip Mortimer nagle si臋 zmieni艂. Miejsce apatii zaj臋艂a furia.
- Jeszcze jedno s艂owo, a udusz臋 pana!
Scott Marlow przytrzyma艂 ch艂opaka, kt贸ry chcia艂 rzuci膰 si臋 na Higginsa.
- Niech si臋 pan uspokoi, panie Mortimer!
Sir John Arthur by艂 wstrz膮艣ni臋ty tym, co odkrywa艂. Niewzruszony Higgins zacz膮艂 przechadza膰 si臋 po laboratorium.
- Jest jeszcze jedna osoba, o kt贸rej nie m贸wi艂em: pani Mortimer. Jedni j膮 uwielbiali, inni nienawidzili. Pi臋kna, czu艂a, inteligentna, ale r贸wnie偶 sk艂onna do depresji, niespokojna... Zadawa艂em sobie pytanie, czy nie pope艂ni艂a samob贸jstwa. Z przyczyn, kt贸re mog艂y wstrz膮sn膮膰 ka偶d膮 kobiet膮. Frances Mortimer nie mog艂a mie膰 dzieci.
Ta rewelacja spowodowa艂a og贸ln膮 konsternacj臋. W艣ciek艂o艣膰 Filipa Mortimera znikn臋艂a r贸wnie szybko, jak si臋 pojawi艂a.
- Inspektorze - zacz膮艂 lord Mortimer, poruszony - m贸g艂by pan przynajmniej mie膰 szacunek...
- Przykro mi, sir, informacja ta mia艂a bardzo du偶e znaczenie. Mog艂aby wszystko wyja艣ni膰... gdyby nie ta mumia. Pani Mortimer zosta艂a zamordowana. Ale kim by艂a pani Mortimer?
Zapad艂a pe艂na konsternacji cisza. Ka偶dy oczekiwa艂, 偶e Higgins wyjawi nazwisko winnego... a on zastanawia艂 si臋 nad ofiar膮!
- Zebra艂em r贸偶ne o艣wiadczenia dotycz膮ce pani Mortimer - podj膮艂 Higgins. - Zastanawia艂em si臋 nawet, czy nie by艂a zamieszana w handel antykami, w kt贸rym uczestniczy艂o kilka spo艣r贸d obecnych tu os贸b...
Filip Mortimer rzuci艂by si臋 na Higginsa, gdyby nie Marlow, kt贸ry ponownie zmusi艂 go do pozostania na miejscu. Sir John Arthur podni贸s艂 si臋 i stan膮艂 naprzeciw Higginsa.
- Tym razem, inspektorze, posuwa si臋 pan za daleko. Zabraniam panu szarga膰 pami臋膰 mojej 偶ony.
- Masz racj臋 - zgodzi艂 si臋 Filip Mortimer. - Ci policjanci to dranie!
Higgins pomy艣la艂 chwil臋.
- Nie pozwoli艂bym sobie na plamienie czyjejkolwiek pami臋ci, sir. To nie le偶y w moich zwyczajach. W oparciu o fakty rozwa偶am r贸偶ne hipotezy. Czy pa艅ska 偶ona nie zosta艂a zamordowana dlatego, 偶e by艂a niewygodnym 艣wiadkiem? Czy przypadkiem nie zamierza艂a ujawni膰 nazwiska szefa gangu antykwariuszy? A mo偶e by艂a ofiar膮 doskonale przygotowanej intrygi?
Wszyscy ucichli. Ka偶dy zadawa艂 sobie pytanie o stopie艅 winy drugiego.
- Frances by艂a wcieleniem czysto艣ci! - odezwa艂 si臋 Filip Mortimer. - Nigdy nie uczestniczy艂aby w 偶adnych kombinacjach!
- U偶y艂em s艂owa 鈥渙fiara", panie Mortimer... A co dotyczy czysto艣ci Frances Mortimer, nie by艂bym tak mocno przekonany jak pan.
- Jak pan 艣mie! - krzykn膮艂 ch艂opak.
- Z tego w艂a艣nie powodu. - Higgins uda艂 si臋 w g艂膮b biura i przyni贸s艂 obraz zakryty p艂贸tnem.
Ods艂oni艂 go. Oniemia艂emu audytorium ukaza艂 si臋 akt Frances Mortimer, p臋dzla jej nauczyciela. Lord Mortimer odwr贸ci艂 si臋. Jego syn zas艂oni艂 twarz r臋kami. Eliot Tumberfast patrzy艂 z niedowierzaniem i fascynacj膮. Barry za艣mia艂 si臋 nerwowo. William W. Dobelyou wygl膮da艂 na zainteresowanego. Agata Lillby by艂a ura偶ona. J.J. Battiscombe spogl膮da艂 w inn膮 stron臋. Indira Li spu艣ci艂a wzrok. Nadinspektor Marlow oczekiwa艂 konkluzji Higginsa.
- A teraz - powiedzia艂 Higgins - prosz臋 wszystkich o opuszczenie pokoju. Panie Battiscombe, czy m贸g艂by pan wr贸ci膰 na swoje miejsce na parterze, tam, gdzie znajdowa艂 si臋 pan w wiecz贸r zab贸jstwa? Prosz臋 zaprowadzi膰 Filipa Mortimera w pobli偶e drzwi wej艣ciowych budynku, Williama W. Dobelyou i Indir臋 Li do gabinetu numizmatycznego, a Barry'ego na zewn膮trz. Poniewa偶 lord Mortimer, Eliot Tumberfast i Agata Lillby nie byli obecni tutaj w dramatyczny wiecz贸r, poczekaj膮 w pokoju na parterze.
- Czemu s艂u偶y ta ca艂a maskarada? - protestowa艂 lord Mortimer. - Czy d艂ugo jeszcze b臋dzie nas pan tu przetrzymywa艂, inspektorze? A pan, nadinspektorze Marlow, zgadza si臋 pan na takie nara偶anie na 艣mieszno艣膰 reputacji Scotland Yardu?
- Sir... - zacz膮艂 Marlow, mocno zak艂opotany.
- To ju偶 ostatnia faza rekonstrukcji - wyja艣ni艂 Higgins pogodnie. - Pozwoli nam dok艂adnie zrozumie膰 przebieg zbrodni. Prosz臋 wszystkich o kilka minut cierpliwo艣ci. Jest niezmiernie wa偶ne, by wszyscy znajdowali si臋 na tych samych miejscach, co w tamten wiecz贸r. Nie b臋dziecie pa艅stwo nic robi膰, tylko czeka膰.
Lord Mortimer lekko wzruszy艂 ramionami i podda艂 si臋 zaleceniom Higginsa. Dwaj policjanci zaj臋li si臋 Dobelyou i Indira Li, ich koledzy pilnowali pozosta艂ych 艣wiadk贸w. Higgins i Marlow zostali sami.
- Dlaczego nie wskaza艂 pan zab贸jcy? - zaniepokoi艂 si臋 nadinspektor. - Nie ma pan pewno艣ci, 偶e mo偶na go zidentyfikowa膰?
- Da艂em mu ostatni膮 szans臋, aby sam si臋 przyzna艂 - odpar艂 Higgins. - Nie skorzysta艂 z niej. Wygl膮da pan na zak艂opotanego, nadinspektorze?
- W rzeczy samej. W tej chwili podejrzewam wszystkich.
- Nie myli si臋 pan - podsumowa艂 Higgins.
Rozdzia艂 XX
Jakie艣 dziesi臋膰 minut p贸藕niej nadinspektor Scott Marlow poprosi艂 wszystkich, aby zebrali si臋 na pierwszym pi臋trze, przed drzwiami biura lorda Mortimera. Sir Artur nie ukrywa艂 przed Marlowem, 偶e coraz mniej podobaj膮 mu si臋 te bezsensowne metody i 偶e poinformuje o tym pewne wp艂ywowe osoby. Dobelyou nie u艣miecha艂 si臋 ju偶. Indira Li bardziej ni偶 kiedykolwiek wygl膮da艂a na z艂apane w potrzask zwierz臋. Eliot Tumberfast, z r臋kami za艂o偶onymi do ty艂u, poddawa艂 si臋 biegowi wydarze艅. Agata Lillby by艂a niespokojna. J.J. Battiscombe przechadza艂 si臋 pod 艣cian膮. Barry, z g艂ow膮 wci艣ni臋t膮 w ramiona, pr贸bowa艂 zachowywa膰 si臋 tak, jakby go wcale nie by艂o. Filip Mortimer, spi臋ty, zamyka艂 poch贸d.
Wszyscy patrzyli na Higginsa usi艂uj膮cego bezskutecznie otworzy膰 drzwi pokoju lorda Mortimera.
- Nie rozumiem - powiedzia艂. - Klucz si臋 nie obraca.
Niekt贸rzy cofn臋li si臋, zaniepokojeni. Przeczuwali, 偶e stanie si臋 co艣 dziwnego.
- C贸偶 to za nowe 偶arty, inspektorze? - zapyta艂 zimno lord Mortimer.
Higgins si臋 niecierpliwi艂. W ko艅cu zamek si臋 odblokowa艂. Klucz obr贸ci艂 si臋 z g艂o艣nym zgrzytem.
- 殴le si臋 do tego zabra艂em... Zechciejcie pa艅stwo wej艣膰 i zaj膮膰 miejsca.
- W jakim celu? - zapyta艂 lord Mortimer.
- Jest czas zbrodni i czas kary - o艣wiadczy艂 Higgins enigmatycznie.
- Czy ta maskarada b臋dzie jeszcze d艂ugo trwa艂a?
- Nie, sir. Je偶eli zechce pan wej艣膰...
Profesor pos艂ucha艂. Inni poszli jego 艣ladem.
Marlow by艂 skonsternowany. Nie do ko艅ca by艂 przekonany o prawid艂owo艣ci rozumowania kolegi. Higgins przechadza艂 si臋 po pomieszczeniu. Mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e m贸wi do siebie.
- Wszyscy pa艅stwo jeste艣cie w jakim艣 stopniu winni. Pan, lordzie Mortimer, poniewa偶 zaniedba艂 pan wychowania syna i sprawi艂, 偶e sta艂 si臋 on z艂odziejem. Pan, Eliocie Tumberfast, dlatego, 偶e bawi艂 si臋 pan uczuciami Agaty Lillby. Pani, panno Lillby, ok艂ama艂a mnie i za bardzo lubi pani pieni膮dze. Pa艅stwo, Dobelyou, Battiscombe i Indiro Li, poniewa偶 utworzyli艣cie z艂odziejski gang i manipulowali艣cie m艂odym i wra偶liwym ch艂opcem, Filipem Mortimerem. Pan, Barry, napisa艂 anonimowy list. To wszystko drobiazgi, powiecie... Tymczasem jest mi臋dzy wami zab贸jca. Wszyscy, w takim lub innym momencie, zachowali艣cie si臋 w naganny spos贸b i ponadto nie pomogli艣cie mi wcale.
Marlow uwa偶a艂, 偶e Higgins jest zbyt moralizatorski. Zreszt膮 zawsze taki by艂.
- Pan Filip Mortimer... - zacz膮艂 Higgins, nadal chodz膮c po pokoju.
Nadinspektor zacisn膮艂 r臋k臋 na zimnej stali kajdank贸w. Atmosfera stawa艂a si臋 coraz ci臋偶sza. Ch艂opak zesztywnia艂. Got贸w by艂 wsta膰. Jego zoboj臋tnienie znik艂o.
- My艣la艂em przez jaki艣 czas, 偶e pan udaje - powiedzia艂 Higgins. - O pa艅skiej niewinno艣ci przekona艂y mnie trzy elementy. Pierwszy, to nowoczesny rewolwer z pa艅skiej kolekcji starej broni. Zupe艂nie pospolity egzemplarz. Ekspertyza potwierdzi艂a, 偶e nie by艂 narz臋dziem zbrodni. Czy mo偶e mi pan powiedzie膰, sk膮d go pan ma?
Filip Mortimer odpowiedzia艂 z oci膮ganiem.
- Jeden z przyjaci贸艂 z pubu... narobi艂by mu pan k艂opotu z powodu tej broni. To by艂 tylko 偶art.
- Drugi element - doda艂 Higgins - to klucze, kt贸re znalaz艂em w schowku pa艅skiej bieli藕niarki. Pocz膮tkowo rzuca艂y na pana powa偶ne podejrzenia. Lecz wypr贸bowuj膮cje, zrozumia艂em, 偶e klucz od drzwi pokoju lorda Mortimera nie by艂 u偶yty w noc zab贸jstwa. Aby dorobi膰 klucze, nie zwr贸ci艂 si臋 pan do specjalisty, Filipie Mortimer, lecz, bez w膮tpienia, do kolegi z pubu... Pa艅ski duplikat jest raczej nieudany. Widzieli艣cie pa艅stwo, jak trudno by艂o obr贸ci膰 go w zamku. Zw艂aszcza 偶e dla unikni臋cia ha艂asu przy zamykaniu drzwi zamek zosta艂 dobrze naoliwiony przez przest臋pc臋. Stwierdzi艂em to, obracaj膮c klucz w innym zamku, podobnym, lecz nie naoliwionym - tym od drzwi pokoju pana Tumberfasta. Na pa艅skim kluczu, panie Mortimer, nie by艂o 偶adnych 艣lad贸w smaru. Analiza potwierdzi艂a, 偶e nie by艂 u偶ywany.
Scott Marlow odetchn膮艂. Od pocz膮tku przekonany by艂 o niewinno艣ci Filipa Mortimera.
- Niemniej by艂y to tylko materialne wskaz贸wki - ci膮gn膮艂 Higgins. - O niewinno艣ci Filipa przekona艂em si臋 ostatecznie, sk艂adaj膮c wizyt臋 ojcu Frances. Zobaczy艂em u niego zdj臋cie Filipa. D艂ugo mi o nim opowiada艂. Syn lorda Mortimera darzy艂 swoj膮 m艂od膮 macoch臋 g艂臋bokim, pe艂nym podziwu uczuciem. By艂a dla niego uosobieniem wszystkich warto艣ci, kt贸rych poszukiwa艂 u kobiety. Wiedzia艂, 偶e jest dla niego nieosi膮galna, lecz nie potrafi艂 jej nie kocha膰. Filip znalaz艂 schronienie u ojca Frances, w jedynym miejscu, w kt贸rym m贸g艂 znale藕膰 zrozumienie dla swego b贸lu. Chcia艂bym pana zapewni膰, 偶e podzielam go z panem, Filipie.
M艂ody cz艂owiek by艂 bliski 艂ez.
Higgins zatrzyma艂 si臋 nagle. Z艂o偶y艂 r臋ce na wysoko艣ci podbr贸dka i o艣wiadczy艂:
- Panie Eliocie Tumberfast, oskar偶am pana o kradzie偶 mumii... i o zamordowanie Frances Mortimer.
Po tych s艂owach nasta艂a martwa cisza. Nikt nie 艣mia艂 si臋 poruszy膰. Eliot Tumberfast ockn膮艂 si臋 w ko艅cu. Nadinspektor Scott Marlow stan膮艂 tu偶 za nim.
- Pan... pan opowiada zupe艂ne niedorzeczno艣ci! To nie do wiary!
- Mniej, ni偶 mo偶e si臋 to wydawa膰 na pierwszy rzut oka, panie Tumberfast. Wyja艣ni臋, w jaki spos贸b pan tego dokona艂. Przyjecha艂 pan do rezydencji w Mayfair taks贸wk膮, co potwierdzaj膮 zeznania 艣wiadk贸w. Dok艂adnie w tej samej chwili, kiedy Frances i Filip Mortimerowie, odwo偶eni przez Barry'ego, udawali si臋 do teatru. Pozwoli艂o to okre艣li膰 godzin臋 pa艅skiego przybycia. Nast臋pnie natkn膮艂 si臋 pan na swoj膮 by艂膮 kochank臋, Agat臋 Lillby, kt贸ra nie przyj臋艂a pana z otwartymi ramionami! Ale mia艂 pan powa偶ny argument, 偶膮daj膮c spotkania z lordem Mortimerem - sprawa grobowca Imhotepa zainteresowa艂aby ka偶dego egiptologa. A propos, panie Mortimer - Higgins zwr贸ci艂 si臋 do Filipa - czy ogl膮da艂 pan sw贸j motor w dzie艅 po zab贸jstwie? Czy nie zauwa偶y艂 pan nic szczeg贸lnego?
- Chyba nie... mo偶e tylko taki drobiazg... Barry go przestawi艂, ja nigdy nie opieram kierownicy o 艣cian臋 gara偶u.
- Nigdy nie ruszam pa艅skiego motoru - burkn膮艂 Barry z艂o艣liwie.
- Ten szczeg贸艂 jest bardzo wa偶ny - podkre艣li艂 Higgins. - Je艣li to nie Barry, w co wierz臋, znaczy艂oby to, 偶e kto艣 inny przesun膮艂 maszyn臋, lub, 艣ci艣lej m贸wi膮c... odstawi艂 na miejsce po skorzystaniu z niej. Osoba ta pope艂ni艂a ma艂y b艂膮d, nie znaj膮c dok艂adnie zwyczaj贸w Filipa Mortimera. By艂em niezmiernie zdziwiony, gdy zobaczy艂em kask motocyklowy w biurze Eliota Tumberfasta. My艣l臋, 偶e nie b臋dzie trudno sprawdzi膰, 偶e pan te偶 posiada motor i jest pan dobrym motocyklist膮?
- To prawda - przyzna艂 egiptolog. - Ale nie widz臋...
- To dobry pomys艂 skorzysta膰 z BMW Filipa Mortimera i pojecha膰 z Mayfair do British Museum. Lekka maszyna, bardzo szybka... Mo偶na wi臋c unikn膮膰 kork贸w i nie sp贸藕ni膰 si臋. Odjecha艂 pan z Mayfair, kiedy tylko Agata Lillby wymkn臋艂a si臋, pod膮偶aj膮c do swego klubu. Zaparkowa艂 pan motor w jednej z ma艂ych uliczek w pobli偶u muzeum. Potem wszed艂 pan do przybud贸wki, otwieraj膮c drzwi drugim kluczem. J.J. Battiscombe spa艂 po wypiciu herbaty ze 艣rodkiem nasennym.
- Przysi臋gam, 偶e nie widzia艂em pana Tumberfasta! - krzykn膮艂 J.J. Battiscombe. - Spa艂em jak suse艂!
- Bezszelestnie wszed艂 pan na pierwsze pi臋tro - kontynuowa艂 Higgins. - W tym czasie Indira Li i inne sprz膮taczki by艂y zaj臋te na drugim pi臋trze. Dobelyou jeszcze si臋 nie pojawi艂... Otworzy艂 pan drzwi pokoju lorda Mortimera i schowa艂 si臋 w wi臋kszym z dw贸ch sarkofag贸w stoj膮cych ko艂o wej艣cia, kiedy us艂ysza艂 pan, 偶e nadeszli Frances Mortimer i Filip. Podczas gdy pani Mortimer szuka艂a teczki, wyszed艂 pan ze swojej kryj贸wki. Ponownie u偶y艂 pan klucza, cicho zamykaj膮c drzwi od wewn膮trz. Wcze艣niej naoliwi艂 pan zamek. P贸藕niej podszed艂 pan do Frances Mortimer z broni膮 w r臋ku. Ona wreszcie odwr贸ci艂a si臋 i zauwa偶y艂a pana. By艂a tak przera偶ona, 偶e nawet nie krzykn臋艂a. Nie zostawi艂 jej pan czasu, aby co艣 powiedzia艂a. Zabi艂 j膮 pan dwoma strza艂ami w serce.
- Pan nie mo偶e... to niedopuszczalne, straszne... pan... - Poblad艂y Tumberfast m贸wi艂 z trudem.
Surowym spojrzeniem Higgins zmusi艂 go do milczenia.
- Nast臋pnie wyj膮艂 pan mumi臋 z drugiego sarkofagu, w kt贸rym po kradzie偶y sam j膮 pan wcze艣niej umie艣ci艂. Doprawdy, bardzo dobry pomys艂. Kt贸偶 by jej tam szuka艂? By艂a panu potrzebna do pa艅skich naukowych eksperyment贸w. Zabra艂 j膮 pan z tego biura w jeden z wieczor贸w, kiedy pracowa艂 pan samotnie w muzeum. Pracowa艂 pan nad ni膮... dlatego by艂a w tak op艂akanym stanie. Po艂o偶y艂 j膮 pan na zw艂okach Frances Mortimer, aby zmyli膰 艣lady i jednocze艣nie pozby膰 si臋 niewygodnego nieboszczyka. Lecz to by艂 w艂a艣nie wielki b艂膮d, panie Tumberfast. Staraj膮c si臋 utrudni膰 艣ledztwo, pom贸g艂 mi pan wpa艣膰 na w艂a艣ciwy trop - kto inny je艣li nie egiptolog m贸g艂 ukra艣膰 mumi臋? Kt贸偶 inny jak nie pan, pasjonuj膮cy si臋 arkanami mumifikacji! Nast臋pnie, po zaaran偶owaniu tej makabrycznej scenerii, schowa艂 si臋 pan w du偶ym sarkofagu. Wszystko to zaj臋艂o panu nie wi臋cej ni偶 trzy minuty. Zanim J.J. Battiscombe, zaalarmowany przez Filipa Mortimera, otworzy艂 drzwi za pomoc膮 klucza wyj臋tego z szafki, up艂yn臋艂o co najmniej pi臋膰. Nadszed艂 teraz moment najbardziej niebezpieczny. Przewidzia艂 pan, 偶e straszliwy spektakl przyci膮gnie wszystkie obecne osoby w g艂膮b biura i zajmie ich uwag臋 wystarczaj膮co d艂ugo, aby da膰 panu mo偶liwo艣膰 wyj艣cia z sarkofagu i ucieczki. Ryzykowne, lecz nie mia艂 pan innego wyj艣cia. Sarkofag r贸wnie偶 bardzo mnie intrygowa艂. Sam si臋 w nim zamkn膮艂em, sprawdzaj膮c, jak d艂ugo mo偶na tam oddycha膰. Zauwa偶y艂em, 偶e pokrywa po艂膮czona jest z w艂a艣ciwym sarkofagiem przy pomocy obrotowych zawias贸w, prawie niewidocznych i 艣wietnie wyregulowanych, tak by nie skrzypia艂y. Ponadto po bokach, prawie niezauwa偶alne go艂ym okiem, wywiercone by艂y dwie dziurki, bardzo praktyczne, wpuszczaj膮ce troch臋 powietrza... Takich otwor贸w nie spotyka si臋 w 偶adnym z sarkofag贸w wystawionych w British Museum. W przypadku jakich艣 komplikacji w planach mia艂 pan dwie dodatkowe mo偶liwo艣ci - albo schowa膰 si臋 we w艂asnym biurze, do kt贸rego nikt nie zajrza艂 w wiecz贸r zbrodni, albo pozosta膰 w sarkofagu, kt贸ry te偶 nie by艂 otwierany. Nadinspektor bowiem s艂usznie zaleci艂, aby nie dotykano niczego, a zw艂aszcza cennych zabytk贸w zgromadzonych w pracowni lorda Mortimera. Wymkn膮艂 si臋 pan z budynku, wsiad艂 na motor, pozby艂 si臋 broni i r臋kawiczek, kt贸re, jak przypuszczam, sprytnie pan za艂o偶y艂, nast臋pnie powr贸ci艂 do rezydencji w Mayfair.
- Zupe艂nie nieprawdopodobne! - oburzy艂 si臋 Eliot Tumberfast, trz臋s膮c si臋. - Wszystko pan zmy艣li艂... Przecie偶 uniewinniaj膮 mnie zeznania lorda Mortimera.
Higgins popatrzy艂 na nowego dyrektora British Museum.
- My艣l臋, 偶e sir John Artur Mortimer nie powiedzia艂 nam ca艂ej prawdy...
- Uwa偶am pa艅skie insynuacje za szczeg贸lnie obra藕liwe, inspektorze. - Uczony wygl膮da艂 na g艂臋boko ura偶onego. - Pa艅ska zawzi臋to艣膰 w oskar偶aniu Tumberfasta jest niedopuszczalna. Stwierdzam to wbrew sobie, prosz臋 mi wierzy膰, on ma niepodwa偶alne alibi. Jak m贸g艂by by膰 zab贸jc膮 Frances?
- W pewnym sensie - m贸wi艂 Higgins surowo - ma pan racj臋, poniewa偶 prawdziwym zab贸jc膮 jest pan, lordzie Mortimer.
- Niedorzeczno艣膰 za niedorzeczno艣ci膮, inspektorze - odpar艂 uczony, nie trac膮c opanowania.
Nadinspektor Scott Marlow poczu艂, 偶e robi mu si臋 niedobrze. Na jego czole pojawi艂y si臋 krople potu.
- Prawd膮 jest, sir, 偶e Eliot Tumberfast i pan nienawidzili艣cie si臋 - kontynuowa艂 Higgins. - Wszystko was dzieli艂o. Nie tylko r贸偶nice pogl膮d贸w naukowych, ale r贸wnie偶 fakt, 偶e Eliot Tumberfast zakocha艂 si臋 we Frances. Pami臋tam - zwr贸ci艂 si臋 do asystenta - r贸偶臋, kt贸r膮 wrzuci艂 pan do grobu pani Mortimer... Mam nadziej臋, 偶e by艂 to symbol wyrzut贸w sumienia, a nie gest komedianta. Niezale偶nie od wszystkiego, pope艂ni艂 pan fatalny b艂膮d, kradn膮c mumi臋. By艂 pan tak poch艂oni臋ty eksperymentami, 偶e nie wyobra偶a艂 pan sobie konsekwencji takiej nieostro偶no艣ci. Lord Mortimer szybko si臋 zorientowa艂, kto jest z艂odziejem... tym bardziej, 偶e prawdopodobnie u偶y艂 tej mumii jako przyn臋ty, aby z艂apa膰 pana w pu艂apk臋. Zna艂 pana bardzo dobrze, d艂ugo pana obserwowa艂 i wiedzia艂, 偶e nie oprze si臋 pan pokusie.
- To bez sensu - zareagowa艂 lord Mortimer. - Ja sam z艂o偶y艂em oficjalne zawiadomienie o kradzie偶y.
- Nie oczekiwa艂em niczego innego z pa艅skiej strony, sir - zareplikowa艂 Higgins. - W ka偶dym razie Eliot Tumberfast by艂 odt膮d ca艂kowicie zdany na pa艅sk膮 艂ask臋. Gdyby zosta艂 pos膮dzony o kradzie偶, jego kariera egiptologa, co ceni艂 sobie najbardziej, by艂aby definitywnie przekre艣lona. Na sam膮 my艣l, 偶e przyjdzie mu 偶y膰 bez mo偶liwo艣ci realizowania ambicji, got贸w by艂 na ka偶de ust臋pstwo. A pan mu obieca艂 pomoc w pozbyciu si臋 niewygodnej mumii, je艣li b臋dzie z panem wsp贸艂pracowa艂... Z tego, 偶e istnieje mi臋dzy wami rodzaj przymierza, zacz膮艂em zdawa膰 sobie spraw臋 po g艂臋bszej analizie zezna艅 Agaty Lillby. Kiedy wr贸ci艂a z klubu gier, widzia艂a - wed艂ug jej w艂asnych zezna艅 - lorda Mortimera i Eliota Tumberfasta w pe艂ni dysputy. Lord Mortimer nie pozwala艂 Tumberfastowi wyj艣膰 z gabinetu. Wypytywa艂em obu protagonist贸w o ten krytyczny moment w ich dyskusji. Ich zeznania nie w pe艂ni si臋 zgadza艂y... Lord Mortimer dok艂adnie pami臋ta艂 przebieg wydarze艅 i jego wersja odpowiada艂a opowiadaniu Agaty Lillby. Natomiast wersja Eliota Tumberfasta by艂a niejasna, niezdecydowana... Co jest zupe艂nie zrozumia艂e, poniewa偶 w tym momencie ju偶 go tam nie by艂o! Niech pani sobie dobrze przypomni, panno Lillby. Zauwa偶y艂a pani lorda Mortimera stoj膮cego ty艂em do drzwi, udaj膮cego, 偶e zmaga si臋 z Tumberfastem, 偶e zagradza mu drog臋... Ale czy widzia艂a pani Eliota Tumberfasta?
Pokoj贸wka by艂a bardzo przej臋ta.
- Je艣li dobrze sobie przypominam, raczej nie... ale s艂ysza艂am jego g艂os. My艣la艂am wi臋c, 偶e tam jest.
- Jego g艂os to inna kwestia... W rzeczywisto艣ci Eliot Tumberfast opu艣ci艂 rezydencj臋 du偶o wcze艣niej. Przypuszczam, 偶e przyby艂 do British Museum na d艂ugo przed zako艅czeniem sztuki, na kt贸rej byli w teatrze Frances i Filip Mortimer. Na pewno przed antraktem, aby mie膰 czas na przygotowanie zbrodni.
- Odbiega pan od tematu, inspektorze - ripostowa艂 lord Mortimer. - Wykorzystuje pan zeznania 艣wiadk贸w, dopasowuj膮c je do pa艅skiej wersji. Panna Lillby s艂ysza艂a Tumberfasta, jak spiera si臋 ze mn膮, to prawda. A co powie pan o telefonie mojej 偶ony w przerwie przedstawienia? Nie mog艂em z ni膮 d艂ugo rozmawia膰, poniewa偶 Tumberfast nie przerywa艂 odczytywania swych wywod贸w, kt贸re mia艂y mnie przekona膰.
- Musia艂bym mie膰 innego 艣wiadka ni偶 pan, sir. Czy Frances Mortimer m贸wi艂a co艣 o tym telefonie, Filipie?
- Tak - odpar艂 zbulwersowany, nie wiedz膮c ju偶, gdzie le偶y prawda, przera偶ony my艣l膮, 偶e jego ojciec m贸g艂by by膰 winny. - Tak... Frances zaniepokojona by艂a stanem zdrowia ojca. I rzeczywi艣cie dotar艂y do niej odg艂osy dyskusji z Tumberfastem.
- To logiczne - przyzna艂 Higgins, wyra藕nie z siebie zadowolony. - Zastawi艂em na pana ma艂膮 pu艂apk臋, sir. Pa艅ska argumentacja opiera si臋 na g艂osie Eliota Tumberfasta... g艂osie, kt贸ry pan nagra艂. W gabinecie pa艅skiej rezydencji oraz w British Museum zauwa偶y艂em dwa nowoczesne magnetofony. Nie ukry艂 ich pan, jako 偶e s艂u偶膮 do nagra艅 o naukowym charakterze, konferencji, przygotowania opracowa艅... rozmawia艂em z panem na ten temat. Szpera艂em wsz臋dzie z nadziej膮 znalezienia starych ta艣m, kt贸re potwierdza艂yby to, co pan m贸wi. By艂em sk艂onny wierzy膰 panu, niemniej potrzebowa艂em jakiego艣 dowodu. Zagl膮daj膮c do wn臋trza pa艅skiego kominka, tyle偶 z osobistego zainteresowania, co zawodowego obowi膮zku, trafi艂em na kawa艂ek ta艣my magnetofonowej, kt贸ra nie by艂a ca艂kowicie spopielona. Kominki cz臋sto bywaj膮 藕r贸d艂em informacji w kryminalnych sprawach. Zab贸jcy cz臋stokro膰 pal膮 jakie艣 obci膮偶aj膮ce dowody. Przypuszczam, 偶e sam pan zniszczy艂 te ta艣my, unikaj膮c wyrzucenia ich do kosza na 艣mieci w obawie, 偶e Barry, zgodnie ze swoim zwyczajem, troch臋 zbyt dok艂adnie zbada jego zawarto艣膰...
Higgins zrobi艂 kr贸tk膮 pauz臋.
- Powierzy艂em ten fragment laboratorium Yardu - podj膮艂 po chwili. - Mniej ni偶 sze艣膰 centymetr贸w, bardzo w膮ska... najnowocze艣niejsza produkcja dla wysokiej jako艣ci dyktafon贸w na minikasety. Na ta艣mie mo偶na by艂o odczyta膰 tylko kilka s艂贸w: 鈥淧rosz臋 mnie pos艂ucha膰, m贸j drogi...", wypowiedzianych przez pana raczej agresywnym tonem. Zwraca艂 si臋 wi臋c pan do kogo艣, co wydaje mi si臋 bardzo dziwnym wykorzystaniem tego rodzaju urz膮dzenia, s艂u偶膮cego raczej do nagrywania uwag na osobisty u偶ytek. A je艣li osob膮 t膮 by艂 nie kto inny, tylko Eliot Tumberfast? A je艣li by艂y to urywki k艂贸tni, nagranej w okre艣lonym celu? Kiedy Agata Lillby wr贸ci艂a z klubu, pan ju偶 na ni膮 czeka艂. B艂aga艂a mnie, bym nie wyjawia艂 panu jej na艂ogu, lecz jestem przekonany, 偶e wiedzia艂 pan o tym. Oczekiwa艂 pan na jej powr贸t. Zna pan przecie偶 ma艂e drzwi, kt贸rymi Agata wychodzi艂a na ulic臋. Obserwowa艂 j膮 pan z okna gabinetu. Jak tylko wr贸ci艂a do domu, w艂膮czy艂 pan magnetofon. Ukaza艂 si臋 pan jej, kiedy dyskretnie przemyka艂a si臋 schodami, wracaj膮c do swego pokoju. Tak wi臋c us艂ysza艂a podekscytowany i rozz艂oszczony g艂os Eliota Tumberfasta. Podobnie by艂o z Frances Mortimer podczas rozmowy telefonicznej. To by艂 szczeg贸lnie diabelski pomys艂... jako alibi pos艂u偶y艂a panu ostatnia rozmowa z 偶on膮. W tym czasie Eliota Tumberfasta nie by艂o ju偶 w rezydencji.
- Ma pan bardzo bujn膮 wyobra藕ni臋, inspektorze - zauwa偶y艂 lord Mortimer. - Je偶eli kilka s艂贸w zapisanych na skrawku ta艣my magnetofonowej prowadzi do takich wniosk贸w, u艣mieje si臋 z tego ka偶dy s膮d.
- My艣l臋, 偶e dzia艂a艂 pan z precyzj膮 i premedytacj膮, sir. Wyb贸r wieczoru, kiedy dokonano kradzie偶y, nie by艂 przypadkowy, pozwoli艂 skierowa膰 艣ledztwo na fa艂szywy trop. Przekonany jestem, 偶e przynajmniej jedna osoba spo艣r贸d was wiedzia艂a o rzadkich monetach przechowywanych w gabinecie numizmatycznym...
- Ja - przyzna艂 Filip Mortimer. - By艂 to wyj膮tkowy wiecz贸r, kiedy wszyscy numizmatycy byli nieobecni. Na og贸艂 przynajmniej jeden pracuje do p贸藕nego wieczora.
- Sk膮d pan o tym wiedzia艂? - zapyta艂 Higgins.
- Podczas kolacji, oko艂o dw贸ch tygodni przed zab贸jstwem... ojciec wspomnia艂 o tym przy stole. Powt贸rzy艂 to ponownie w salonie, gdy Agata przynios艂a nam brandy.
Higgins obr贸ci艂 si臋 w kierunku Agaty, kt贸ra gwa艂townie poczerwienia艂a.
- Wi臋c i o tym pani wiedzia艂a, panno Lillby... i jeszcze o wielu innych rzeczach. O statuetce ukradzionej przez Filipa Mortimera, o podejrzanym towarzystwie, w jakim si臋 obraca, o kontaktach, kt贸re doprowadzi艂y go do pasera. To pani wymy艣li艂a kradzie偶 tych rzadkich monet? Mia艂a pani nadziej臋, 偶e przypadnie jej w udziale poka藕na suma, pozwalaj膮ca uregulowa膰 karciane d艂ugi i nadal gra膰?
- To nieprawda! - zaprotestowa艂a pokoj贸wka niepewnie.
- Wobec tego b臋dziemy mieli tylko jednego winnego - podsumowa艂 Higgins. - Williama W. Dobelyou.
Szef gangu antykwariuszy podni贸s艂 si臋 gwa艂townie.
- Tego ju偶 za du偶o! Nie mam zwyczaju ujawnia膰 nazwisk moich informator贸w, ale te偶 nie mam zamiaru p艂aci膰 za wszystkich! Zosta艂em poinformowany o mo偶liwo艣ci kradzie偶y telefonicznie przez jak膮艣 kobiet臋. Sprawdzi艂em informacj臋 przez Battiscombe'a. Indira Li postara艂a si臋 o zast臋pstwo po to, by wszystko przygotowa膰.
- Jak mia艂 pan rozpozna膰 t臋 kobiet臋? - zapyta艂 Higgins.
- W dwa dni po kradzie偶y by艂o przewidziane spotkanie. Z uwagi na zab贸jstwo musia艂em ucieka膰. Dlatego te偶 telefonowa艂em do Battiscombe'a, prosz膮c, by poszed艂 za mnie i wyja艣ni艂 sytuacj臋 naszej wsp贸lniczce... Zawsze by艂em uczciwy w interesach.
- W jakim miejscu by艂o przewidziane to spotkanie, panie Battiscombe?
Stra偶nik by艂 zdruzgotany.
- Na Carlisle Street 12... Spotka艂em tam pann臋 Lillby wczesnym popo艂udniem.
- Pa艅ska szczero艣膰 jest troch臋 sp贸藕niona - powiedzia艂 Higgins. - Nie dowiadujemy si臋 niczego nowego, poniewa偶 nadinspektor Scott Marlow poleci艂, aby obserwowano ten nielegalny salon gier na Carlisle Street. Wiedzieli艣my, kiedy pan tam si臋 pojawi艂, Battiscombe, i kiedy zjawi艂a si臋 tam Agata Lillby. Kawa艂ki mozaiki zaczyna艂y do siebie pasowa膰, ale nie wiedzieli艣my jeszcze, czy doprowadz膮 nas do mordercy. Czy spotka艂a si臋 pani r贸wnie偶 z Eliotem Tumberfastem, panno Lillby? Opowiada艂a mu pani o tej kradzie偶y, o przysz艂ej niezale偶no艣ci finansowej, o mo偶liwym ma艂偶e艅stwie... Kocha go pani jeszcze, nieprawda偶?
Na twarzy pokoj贸wki malowa艂a si臋 rozterka.
- Eliot nie jest zab贸jc膮, inspektorze! Nie mo偶e nim by膰, przysi臋gam!
- Niestety, to o艣wiadczenie mi nie wystarcza. Poda艂a pani Tumberfastowi godzin臋, o kt贸rej pojawi si臋 Dobelyou. Zna艂 dok艂adnie szczeg贸艂y przebiegu tej kradzie偶y, przed kt贸r膮 zreszt膮 pani膮 przestrzega艂, jednak i on, i lord Mortimer stwierdzili, 偶e ich machinacje nabieraj膮 konkretnej formy. Sir John Arthur potrafi艂 w taki spos贸b s膮czy膰 informacje, aby kradzie偶 sta艂a si臋 mo偶liwa i by przy okazji inni mogli by膰 podejrzani o zab贸jstwo...
- Uwa偶a mnie pan za Machiavellego, inspektorze? - zdziwi艂 si臋 lord Mortimer.
- Tak, to prawda, sir. Przez do艣膰 d艂ugi czas przebywa艂 pan sam w domu w Mayfair. Czy nigdzie pan nie wychodzi艂?
- Przez ca艂y wiecz贸r nie opu艣ci艂em gabinetu. Pan Tumberfast mo偶e to potwierdzi膰. A do tego by艂em chory. Do艣膰 przykra grypa. M贸j lekarz poleci艂, abym pozosta艂 w domu.
- Rozmawia艂em z doktorem Matthewsem - sprecyzowa艂 Higgins. - Wydaje mi si臋 r贸wnie nieudolny w leczeniu, jak w malowaniu. My艣l臋, 偶e 艂atwo potrafi艂 go pan zwie艣膰, podobnie jak swoje otoczenie. Gra艂 pan z niezwyk艂ym cynizmem rol臋 zasmuconego m臋偶a, i ja prawie te偶 uwierzy艂em w pa艅ski b贸l, t艂umiony z wielk膮 godno艣ci膮. Mam jednak wiele do zawdzi臋czenia doktorowi Matthewsowi. Pozwoli艂 mi pozna膰 stan ducha Frances Mortimer. Mimo 偶e nie lubi艂a egiptologii, sarkofag贸w i mumii, by艂a pa艅sk膮 wielbicielk膮, kocha艂a pana, sir. Lecz pan nigdy jej nie kocha艂. Dzi臋ki portretom malowanym od dw贸ch lat przez jej nauczyciela mog艂em zobaczy膰, jak na przestrzeni czasu ro艣nie w niej rozpacz. Wiedzia艂a, 偶e jej ma艂偶e艅stwo by艂o pomy艂k膮. Wiedzia艂a, 偶e nie uniknie separacji.
- S艂ysza艂am k艂贸tni臋 miedzy ni膮 i lordem Mortimerem - wtr膮ci艂a Agata Lillby, kt贸ra zupe艂nie straci艂a pewno艣膰 siebie. - 鈥淭o nie mo偶e trwa膰 d艂u偶ej", m贸wi艂a. Zapomnia艂am o tym wydarzeniu.
- M贸wi pani bzdury, Agato - rzuci艂 w艣ciekle profesor. - Dziwn膮 ma pani pami臋膰. Kt贸偶 m贸g艂by jej zaufa膰?
- Z ca艂ym szacunkiem, jaki mam dla pana, sir - odparowa艂a - niech mi pan pozwoli stwierdzi膰, 偶e Frances nie by艂a kobiet膮 dla pana... Niech popatrzy pan na jej bezwstydn膮 nago艣膰 na tym obrazie! Wstyd mi. 呕a艂uj臋 tego, czego si臋 dopu艣ci艂am. Niemniej pewna jestem, 偶e wszystko to sta艂o si臋 przez ni膮.
Higgins uwa偶nie s艂ucha艂 Agaty Lillby. Odwr贸ci艂 si臋 teraz w kierunku lorda Mortimera.
- Dlaczego zorganizowa艂 pan zab贸jstwo pa艅skiej 偶ony, sir?
- Nie mam nic do powiedzenia, inspektorze.
- Zrobi臋 to wi臋c za pana, sir. Celem pa艅skiego 偶ycia by艂o dyrektorowanie British Museum. By艂 pan got贸w na wszystko, aby zdoby膰 t臋 posad臋, podczas gdy nie brakowa艂o innych powa偶nych kandydat贸w. Pa艅ska wytrwa艂o艣膰, znajomo艣ci, rosn膮ce uznanie pozwoli艂y panu, oko艂o trzech lat temu, uwierzy膰 w mo偶liwo艣膰 sukcesu. Tryumf ten by艂by nieosi膮galny bez powa偶nej bazy finansowej... kt贸rej pan ju偶 nie posiada. Niew艂a艣ciwe operacje finansowe, d艂ugi rodzinne... fortuna Mortimer贸w stopnia艂a jak wiosenne 艣niegi.
- To chyba jeszcze nie przest臋pstwo, inspektorze? - ironizowa艂 uczony.
- Podczas pogrzebu pa艅skiej ma艂偶onki - ci膮gn膮艂 Higgins - zaskoczy艂a mnie nieobecno艣膰 jej rodzic贸w.
Dowiedzia艂em si臋, 偶e jej matka zmar艂a pi臋膰 lat temu, ale dlaczego nie przyby艂 ojciec, aby towarzyszy膰 jedynaczce w ostatniej drodze?
- To pytanie nale偶a艂oby zada膰 jemu, inspektorze.
- Nie tak膮 wersj臋 przedstawi艂 mi ojciec Frances, kiedy z艂o偶y艂em mu wizyt臋 w jego posiad艂o艣ci w Sussex - wyjawi艂 Higgins. - By艂 przeciwny waszemu zwi膮zkowi, nie znosi艂 pa艅skiego wyrachowania, kt贸rego zakochana Frances nie dostrzega艂a. Chory i zrozpaczony tragiczn膮 艣mierci膮 c贸rki, nie mia艂 ani odwagi, ani si艂, by spotka膰 si臋 z panem podczas ceremonii, kt贸r膮 uwa偶a艂 za bardziej spektakularn膮 ni偶 szczer膮. Wola艂 op艂akiwa膰 艣mier膰 c贸rki w samotno艣ci.
- Ka偶dy prze偶ywa b贸l po swojemu, inspektorze.
Sir John Arthur ani odrobin臋 nie traci艂 godno艣ci.
- Ojciec Frances d艂ugo opowiada艂 mi o waszym kontrakcie ma艂偶e艅skim - kontynuowa艂 Higgins. - W przypadku 艣mierci 偶ony ca艂y jej maj膮tek przechodzi艂 na pana. A pani Mortimer nie mog艂a mie膰 dzieci... o czym dobry doktor Matthews z pewno艣ci膮 panu powiedzia艂. Najwi臋ksz膮 katastrof膮, jaka mog艂a si臋 panu przydarzy膰, by艂by rozw贸d. Oznacza艂by ruin臋 i zniweczenie pa艅skich plan贸w. Czy pani Mortimer nie bra艂a tej mo偶liwo艣ci pod uwag臋?
- Bzdury - stwierdzi艂 zimno lord Mortimer.
- Doprawdy? - zdziwi艂 si臋 Higgins. - M贸j przyjaciel Petticott z Banku Anglii twierdzi, 偶e pa艅skie osobiste zasoby finansowe s膮 zredukowane do minimum. Nie m贸g艂 pan nawet podnie艣膰 p艂ac Agaty i Barry'ego. Z chwil膮 艣lubu, dzi臋ki fortunie Frances, sta艂 si臋 pan bogaty.
- To prawda, inspektorze. Ale nie zabija si臋 偶ony z tego powodu.
- Chyba 偶e grozi odej艣ciem i zabraniem swoich pieni臋dzy, co definitywnie przekre艣li艂oby pa艅sk膮 karier臋... Frances by艂a zrozpaczona, poniewa偶 wiedzia艂a, 偶e ju偶 jej pan nie kocha. Wi臋cej, 偶e prawdopodobnie nigdy pan jej nie kocha艂. Nie potrafi艂a 偶y膰 w takim uk艂adzie. Poniewa偶 ma艂偶e艅stwo okaza艂o si臋 pora偶k膮, nale偶a艂o je rozwi膮za膰.
- 呕ona i ja nigdy na ten temat nie rozmawiali艣my, inspektorze. Byli艣my dobran膮 par膮.
- Pope艂ni艂 pan du偶y b艂膮d, sir. Grzech pr贸偶no艣ci.
Lord Mortimer zmarszczy艂 brwi. Nie rozumia艂 aluzji Higginsa.
- W wi臋kszo艣ci spraw kryminalnych - wyja艣nia艂 Higgins mentorskim tonem - nale偶y dotrze膰 do 藕r贸de艂. Sam mi pan w tym pom贸g艂, sir, prosz膮c 偶on臋 o przyniesienie dokument贸w, kt贸re by艂y panu pilnie potrzebne. Nie m贸g艂 pan uda膰 si臋 po nie sam z powodu choroby. Frances je znalaz艂a. Rozrzucone kartki le偶a艂y przy zw艂okach. Nadinspektor Scott Marlow powierzy艂 mi fotokopi臋, kt贸ra pozwoli艂a mi oceni膰 ich zawarto艣膰. Dokumenty dotyczy艂y grobowca Horemheba, nast臋pcy Tutenchamona. Jako skromny amator egiptologii zna艂em niekt贸re zawarte w nich fakty. Zaintrygowany, postanowi艂em dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej. Skonsultowa艂em si臋 wi臋c z moim przyjacielem Mac Culloughem. Jest wybitnym komisarzem aukcyjnym oraz bardzo dobrym znawc膮 staro偶ytno艣ci. Nie posiadaj膮c kompetencji zawodowego egiptologa, w kilka minut potrafi艂 przekaza膰 mi du偶o wi臋cej danych na temat grobowca Horemheba w Sakkarze ni偶 te zawarte w pa艅skiej dokumentacji. Pan, wielki znawca... nie dopracowa艂 pan tego szczeg贸艂u, sir, przekonany, 偶e nikt nie b臋dzie si臋 tym interesowa艂. Po c贸偶 prosi艂 pan 偶on臋 o przywiezienie dokument贸w, kt贸re do niczego nie by艂y panu potrzebne, je艣li nie by艂 to tylko pretekst do wys艂ania jej na 艣mier膰?
Na twarzy lorda Mortimera nie by艂o nawet 艣ladu niepewno艣ci.
- Prawdopodobnie moi asystenci niew艂a艣ciwie przygotowali te dokumenty, inspektorze. Oceni艂bym to po powrocie Frances. Pa艅skie oskar偶enie nadal jest niezbyt solidnie podbudowane.
Nadinspektor Marlow by艂 coraz bardziej zak艂opotany, lord Mortimer z kolei - coraz bardziej pewny siebie.
- Wskaza艂em pa艅skie powody, sir - podj膮艂 Higgins, r贸wnie spokojny jak uczony. - Tytu艂 dyrektora British Museum jest zwie艅czeniem pa艅skiej kariery. Zdecydowa艂 pan pozby膰 si臋 偶ony, kiedy tylko poinformowa艂a pana o zamiarze rozwodu.
Inspektor zwr贸ci艂 si臋 do Eliota Tumberfasta.
- Nie wiedzia艂 pan, 偶e lord Mortimer panem manipulowa艂, ok艂ama艂 pana, panie Tumberfast. Zabi艂 pan, nie znaj膮c prawdziwych powod贸w.
- Jestem niewinny! - protestowa艂 Eliot Tumberfast. - Wszystko, co powiedzia艂 lord Mortimer, jest prawd膮...
- Chcia艂bym powiedzie膰 tu jeszcze o jednej rzeczy, panie Tumberfast. M贸j przyjaciel Petticott wspomnia艂 mi o czeku na du偶膮 sum臋, wystawionym przez lorda Mortimera na agencj臋 detektywistyczn膮 鈥淐hristie's".
- Nie czyni艂em z tej sprawy tajemnicy.
- By艂o to bardzo zr臋czne z pa艅skiej strony - przyzna艂 Higgins. - Czy zna pan t臋 agencj臋, panie Tumberfast?
- Nie... my - mamrota艂 egiptolog.
- My艣l臋, 偶e tak - odpowiedzia艂 za niego Higgins. - Lord Mortimer powiedzia艂 panu o tym, 偶e zleci艂 艣ledzenie 偶ony. M贸wi艂 panu o agencji 鈥淐hristie's", pokaza艂 nawet dokumenty... kt贸rych nie mia艂 pan odwagi przeczyta膰, tyle by艂o w nich okropno艣ci na temat kobiety, kt贸r膮 pan kocha艂.
- Jest pan groteskowy, inspektorze! - zirytowa艂 si臋 lord Mortimer. - To oczywiste, 偶e nic nie wspomina艂em o tym Tumberfastowi. Dotyczy艂o to mojego prywatnego 偶ycia.
- Pozwoli pan, 偶e si臋 z nim nie zgodz臋, sir - zaoponowa艂 Higgins. - By艂 to g艂贸wny punkt pa艅skiego planu. Pewne jest, 偶e nam贸wi艂 pan Tumberfasta do tej zbrodni. Posiada艂 pan dostatecznie powa偶ne argumenty: szanta偶 w zwi膮zku z kradzie偶膮 mumii, obietnica zatwierdzenia programu wykopalisk, o kt贸rych marzy艂... ale to wszystko nie wystarcza艂o jeszcze, aby Tumberfast sta艂 si臋 morderc膮. Do zawodowych argument贸w, bardzo dla niego wa偶nych, doda艂 pan element emocjonalny. Od dawna wiedzia艂 pan, 偶e Tumberfast jest egzaltowanym pasjonatem. No i zauwa偶y艂 pan, 偶e zakocha艂 si臋 w pa艅skiej 偶onie. Jednak Frances by艂a wiern膮 偶on膮. Potwierdzi艂 to raport agencji detektywistycznej. Odrzuca艂a awanse zar贸wno Tumberfasta, jak i innych kandydat贸w. Ale pan potrzebowa艂 argument贸w. Oczerni艂 j膮 pan przed Tumberfastem. M贸wi艂 pan nawet o o艣wiadczeniach Barry'ego i Agaty Lillby. Wyja艣ni艂 pan Tumberfastowi, 偶e Frances mia艂a wielu kochank贸w... Przedstawi艂 j膮 pan jako kobiet臋 lekkich obyczaj贸w, frywoln膮, dalek膮 od obrazu, jaki stworzy艂 sobie Tumberfast. Jego sen prys艂. Jego gor膮ca platoniczna mi艂o艣膰 zamieni艂a si臋 w nienawi艣膰. Frances zacz臋艂a mu si臋 jawi膰 jako istota zbrukana. Ponadto opuszczaj膮c pana, nieszcz臋艣liwego i zdradzonego m臋偶a, cynicznie rujnowa艂a pa艅sk膮 karier臋. A w takich warunkach nie m贸g艂by pan ochrania膰 Tumberfasta ani zapewni膰 mu pomocy w planach wykopalisk. Frances uros艂a do rozmiar贸w kreatury, demona z艂a. Pozostawa艂o tylko jedno rozwi膮zanie: zamordowanie jej. Sta艂oby si臋 jedynie zado艣膰 sprawiedliwo艣ci. Czy偶 Ksi臋ga Zmar艂ych staro偶ytnych Egipcjan nie m贸wi, 偶e nale偶y ukara膰 niewiern膮 偶on臋?
Eliot Tumberfast poblad艂 i podni贸s艂 si臋. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w kierunku obrazu przedstawiaj膮cego nag膮 Frances.
- A to? - powiedzia艂 艂ami膮cym si臋 g艂osem. - Czy to nie jest dow贸d jej niemoralno艣ci?
- W 偶adnym wypadku - odpowiedzia艂 Higgins.
- Ten obraz jest fa艂szywy. Jego autor przyzna艂 si臋. Jest got贸w z艂o偶y膰 zeznanie. Czy m贸g艂bym prosi膰 pana o zdj臋cie but贸w, panie Tumberfast?
- Przepraszam?
Eliot Tumberfast patrzy艂 na inspektora, nie rozumiej膮c.
- Chcia艂bym, aby przymierzy艂 pan t臋 par臋 but贸w, panie Tumberfast.
Nadinspektor Marlow po艂o偶y艂 na parkiecie par臋 czarnych but贸w. Zdziwiony Tumberfast szuka艂 wsparcia u lorda Mortimera, kt贸ry odpowiedzia艂 mu lodowatym spojrzeniem. M艂odzieniec nerwowo zdj膮艂 buty i z wahaniem w艂o偶y艂 podane mu przez Higginsa.
- Czy m贸g艂by pan zrobi膰 kilka krok贸w? - zapyta艂 Higgins uprzejmie.
Egiptolog sztywno wykona艂 polecenie.
- My艣l臋, 偶e s膮 wygodne - podsumowa艂 Higgins.
- Pasuj膮 na pana. Czy nie przypominaj膮 panu czego艣, panie Tumberfast?
Oszo艂omiony egiptolog znieruchomia艂.
- Dlaczego... dlaczego pan o to pyta?
- Poniewa偶 mia艂 je pan na nogach w noc zab贸jstwa. Przypomina pan sobie, pada艂 deszcz, kiedy opu艣ci艂 pan rezydencj臋 w Mayfair. Lord Mortimer radzi艂 panu zmieni膰 buty, po powrocie ponownie w艂o偶y艂 pan swoje. Lord Mortimer umy艂 tamte, ale ich nie wyrzuci艂. Schowa艂 je w szafie w swoim pokoju. Te buty nale偶膮 do Filipa Mortimera... Nosi pan ten sam numer co on, panie Tumberfast. Zebra艂em troch臋 ziemi na obrze偶u alei prowadz膮cej do rezydencji. Analiz臋 przeprowadzi艂 Scotland Yard. Znale藕li艣my kilka grudek tej ziemi na pod艂odze w biurze lorda Mortimera. 艢wie偶e 艣lady. Lord Mortimer nie by艂 w swym biurze od kilku dni. By艂y to 艣lady kogo艣, kto szed艂 t膮 alej膮, a nast臋pnie przyszed艂 do biura... By艂 to pan, panie Tumberfast. lord Mortimer i tym razem wszystko przewidzia艂. Agata nie omieszka艂a poinformowa膰 nas, 偶e Filip Mortimer nie jest zbyt porz膮dny. Rozwi膮zanie nasun臋艂oby si臋 samo. To on mia艂by schowa膰 swoje buty w szafie ojca z przyczyn, kt贸rych nie chcia艂 ujawni膰. Ja jednak uwierzy艂em Filipowi. Zrozumia艂em, 偶e jego ojciec by艂 najbardziej perfidnym z przest臋pc贸w, nie wahaj膮cym si臋 rzuci膰 podejrze艅 na w艂asnego syna.
Filip Mortimer popatrzy艂 na ojca z mieszanin膮 os艂upienia i przera偶enia. Nie mia艂 odwagi uwierzy膰 w s艂owa Higginsa.
- Lordzie Mortimer - o艣wiadczy艂 Higgins z powag膮 - oskar偶am pana w imieniu Jej Kr贸lewskiej Mo艣ci o zaplanowanie z premedytacj膮 zab贸jstwa pa艅skiej 偶ony Frances. Pos艂u偶y艂 si臋 pan swym asystentem Eliotem Tumberfastem, kt贸ry by艂 wykonawc膮 pa艅skiego planu. My艣l臋, panowie, 偶e nadszed艂 czas przyznania si臋 do winy.
Marlowa parali偶owa艂a perspektywa za艂o偶enia kajdank贸w jednemu z najznakomitszych przedstawicieli starej brytyjskiej arystokracji.
- Jestem niewinny - j臋cza艂 Eliot Tumberfast.
- Dotyczy to oczywi艣cie r贸wnie偶 i mnie - o艣wiadczy艂 lord Mortimer. - Za p贸艂 godziny mam wa偶ne spotkanie, inspektorze. Mam nadziej臋, 偶e ta 偶a艂osna komedia dobiega ko艅ca.
Higgins zacz膮艂 chodzi膰 po pokoju.
- Oczywi艣cie, nie mo偶na pan贸w rozdzieli膰 w tej sprawie. Sir, rozumiem, nie mo偶e pan przyzna膰, 偶e w wiecz贸r zbrodni Eliot Tumberfast opu艣ci艂 na d艂u偶ej pa艅ski dom, bo obudzi to natychmiastowe podejrzenia co do pa艅skiego udzia艂u w zab贸jstwie. Pan za艣, Tumberfast, nie mo偶e oskar偶y膰 lorda Mortimera bez jednoczesnego przyznania si臋 do winy. Doskona艂y plan, sir, oparty na rzadko spotykanym cynizmie. I na pewno艣ci, 偶e nikt nie b臋dzie m贸g艂 znale藕膰 konkretnych dowod贸w, nawet znaj膮c prawd臋.
- Ta makabryczna historia istnieje tylko w pa艅skiej wyobra藕ni, inspektorze.
Higgins podszed艂 do Eliota Tumberfasta i stan膮艂 za jego krzes艂em. M贸wi艂 艂agodnie, jak spowiednik przygotowuj膮cy si臋 do udzielenia rozgrzeszenia.
- Usi艂owa艂 pan przekona膰 mnie, panie Tumberfast, 偶e niekt贸re mumie zmartwychwstaj膮. Jest pan przekonany, 偶e Egipcjanie zg艂臋bili tajemnic臋 艣mierci... i ma pan racj臋. Ta mumia, na kt贸r膮 zrzuci艂 pan odpowiedzialno艣膰 za zab贸jstwo, by艂a 艣wiadkiem pa艅skiego przest臋pstwa. Sprzymierzy艂a si臋 z Frances Mortimer, aby oskar偶y膰 pana przed Bogiem i lud藕mi... bo Frances Mortimer nie umar艂a! Niech pan patrzy, panie Tumberfast, niech pan patrzy!
Eliot Tumberfast us艂ysza艂 lekkie skrzypni臋cie, dochodz膮ce z miejsca, gdzie sta艂y sarkofagi. Odwr贸ci艂 si臋. Pokrywa jednego z nich otworzy艂a si臋 powoli. Tumberfast wsta艂 z wytrzeszczonymi oczami. Lord Mortimer wpi艂 palce w oparcie krzes艂a. Indira Li zemdla艂a, upadaj膮c w ramiona Filipa Mortimera.
Pokrywa sarkofagu spad艂a na parkiet z suchym trzaskiem. Oczom zebranych ukaza艂a si臋 mumia w bia艂ych banda偶ach. Jej g艂owa nale偶a艂a do m艂odej, bardzo pi臋knej kobiety o blond w艂osach i du偶ych, szeroko otwartych oczach. 呕ywa mumia.
Eliot Tumberfast podbieg艂 do niej i upad艂 na kolana.
- Frances! - wo艂a艂. - Frances! Wybacz mi, ukochana... Sir John Arthur ok艂ama艂 mnie, oszuka艂... Zabi艂em ci臋, ja, kt贸ry tak ci臋 kocha艂em, ja, kt贸ry by艂em g艂臋boko przekonany o twojej czysto艣ci... To wszystko jego wina, to on jest zab贸jc膮, przysi臋gam...
Wstrz膮艣ni臋ty Scott Marlow zosta艂 gwa艂townie pchni臋ty na 艣cian臋. Lord Mortimer rzuci艂 si臋 do ucieczki. Dopad艂 do drzwi i znikn膮艂.
- Za nim! - krzykn膮艂 nadinspektor. - Wymknie si臋 nam!
- Spokojnie, nadinspektorze - rzek艂 Higgins, przyjacielsko poklepuj膮c go po plecach. - Przecie偶 poleci艂 pan, aby pilnowano wszystkich wyj艣膰.
Rozdzia艂 XXI
Higgins i Scott Marlow szli przez Bond Street. Pada艂 deszcz.
- Wraca pan do siebie? - zapyta艂 nadinspektor.
- Za godzin臋 mam poci膮g.
- C贸偶 za historia - westchn膮艂 Scott Marlow. - C贸偶 za historia...
- Jak uda艂a si臋 pa艅ska konferencja prasowa? - zainteresowa艂 si臋 Higgins.
- Wspaniale. Dziennikarze nie dowierzali w艂asnym uszom. Nie co dzie艅 zdarza si臋 zatrzyma膰 podobnego przest臋pc臋... chcia艂em powiedzie膰, przest臋pc贸w.
Higgins podni贸s艂 ko艂nierz p艂aszcza. By艂o mu zimno i znowu poczu艂 drapanie w gardle. Klimat Londynu wyra藕nie mu nie s艂u偶y艂.
- Niech mi pan powie, Higgins, ten obraz, do kt贸rego pozowa艂a Frances... rozebrana, jak pan zgad艂, 偶e to nie ona?
- Niczego nie zgadywa艂em, nadinspektorze. Po prostu nie wierzy艂em. Przeczuwa艂em, 偶e pani Mortimer by艂a kim艣 wyj膮tkowym, niezwyk艂ym, kobiet膮 wiern膮 i czyst膮. Ta pewno艣膰 by艂a mi przewodnikiem w czasie ca艂ego 艣ledztwa. Chcia艂em to zrozumie膰. Znalaz艂em dziwn膮 wizyt贸wk臋 w pracowni malarza. By艂a to wizyt贸wka agencji 鈥淭op-Model". Pozwoli艂o mi to oszcz臋dzi膰 pyta艅 temu staremu schorowanemu cz艂owiekowi. Mia艂 przecie偶 prawo do marze艅. Uda艂em si臋 pod adres znajduj膮cy si臋 na wizyt贸wce. W jednym z album贸w pokazanych mi przez w艂a艣cicielk臋, by艂y fotografie dam... nagich. Pokaza艂em pani Toppy fotografi臋 Frances Mortimer. Rozpozna艂a j膮 jako jedn膮 ze swych podopiecznych. W rzeczywisto艣ci by艂 to sobowt贸r Frances, tyle 偶e bardziej wulgarny. Ta w艂a艣nie kobieta gra艂a s艂u偶膮c膮 w Zbrodni i karze. Na fotografii, kt贸r膮 zobaczy艂em w agencji, spostrzeg艂em, 偶e ma dwa du偶e pieprzyki nad lew膮 piersi膮. To nie by艂a Frances Mortimer, s膮dz膮c po zdj臋ciach zrobionych w prosektorium. Modelk膮 by艂a zatem ta w艂a艣nie dziewczyna.
- Czu艂em, 偶e mia艂 pan jakie艣 ukryte zamiary, zapraszaj膮c mnie do teatru - przyzna艂 nadinspektor.
- Poszed艂em tam zobaczy膰 t臋 m艂od膮 osob臋 - kontynuowa艂 Higgins - i zaproponowa艂em jej najpi臋kniejsz膮 rol臋 w ca艂ej karierze. Rol臋 zmartwychwsta艂ej mumii. Zgodzi艂a si臋 z rado艣ci膮. Pozostawa艂o mi tylko dokona膰 w aptece zakupu du偶ej liczby banda偶y, by j膮 nimi owin膮膰. Potem wystarczy艂o wyprosi膰 na kilkana艣cie minut wszystkie podejrzane osoby z biura lorda Mortimera i wprowadzi膰 tam nasz膮 aktork臋, aby mog艂a w艣lizn膮膰 si臋 do sarkofagu.
- Ryzykowna operacja, drogi Higginsie!
- Nie tak bardzo, nadinspektorze. Eliot Tumberfast jest mistykiem o s艂abych nerwach. Nale偶a艂o go przygotowa膰, zanim postawi si臋 go wobec pozaziemskiej rzeczywisto艣ci, w kt贸r膮 g艂臋boko wierzy. Taki szok musia艂 prze艂ama膰 jego ostatnie opory.
- Nie rozumiem, jak taki d偶entelmen jak lord Mortimer...
- To nie jest d偶entelmen, nadinspektorze. To zdecydowanie ciemna posta膰.
Higgins wypowiedzia艂 to z dogmatyczn膮 surowo艣ci膮.
- 艢wiat cz臋sto jest okrutny, nadinspektorze. I nic na to nie poradzimy. Niemniej zawsze nale偶y walczy膰 ze z艂em. Powinienem by艂 rozwik艂a膰 t臋 spraw臋 du偶o szybciej. Los wskaza艂 mi winnego zupe艂nie wyra藕nie. Niestety, nie zwracamy dostatecznej uwagi na pewne znaki...
- Jakie znaki? - zdziwi艂 si臋 Scott Marlow.
- Czy Frances Mortimer nie uda艂a si臋 do teatru na sztuk臋 Otello, zanim zosta艂a zamordowana przez diabolicznego m臋偶a i zakochanego zazdro艣nika? Podw贸jny Otello...
- Dzi臋ki nam sprawiedliwo艣膰 zatriumfowa艂a - zauwa偶y艂 nadinspektor.
- Miejmy nadziej臋 - odpowiedzia艂 Higgins. - Obieca艂em pani Mortimer, 偶e odnajd臋 zab贸jc臋, aby mog艂a spoczywa膰 w spokoju. Teraz mog臋 wr贸ci膰 do siebie. Czasami a偶 przykro patrze膰 na ludzi. Na szcz臋艣cie s膮 jeszcze koty, drzewa i r贸偶e. Do zobaczenia nadinspektorze. Niech pana B贸g prowadzi.
Scott Marlow, bardziej wzruszony, ni偶 chcia艂 to okaza膰, spogl膮da艂 na Higginsa, oddalaj膮cego si臋 w deszczu. Pomy艣la艂, 偶e dop贸ki b臋dzie cho膰 jeden Higgins, Scotland Yard nie b臋dzie policj膮 tak膮 jak inne.
1 Imhotep - architekt okresu Starego Pa艅stwa, po 艣mierci czczony jako b贸g. Zbudowa艂 grobowiec faraona D偶esera (III dynastia, 2624 - 2605 p.n.e.) w Sakkarze. Egiptolodzy nadal poszukuj膮 jego grobowca.
2 Od wydawcy: Ze zrozumia艂ych wzgl臋d贸w autor zniekszta艂ci艂 nieco rzeczywisty obraz miejsca wydarze艅.
3 Robotnicza dzielnica Londynu.
4 鈥淶ab贸jcy".
5 Upadek, pot臋pienie, 艣mier膰