Akademia pseudonauki
Maria Giedz
Nauka w Akademii Astrobiologii trwa dwa i pół roku, kosztuje około 8 tys. zł i kończyć się ma egzaminem magisterskim. Magia, okultyzm, wróżbiarstwo i przepowiadanie przyszłości to tylko niektóre z wykładanych tam przedmiotów.
Sześć lat temu (art. z roku 1998 - przyp. red. Kulty.info) w Łodzi powstała Akademia Astrobiologii. Od października 1997 roku ma swój oddział w Gdańsku. Uczelnia o nazwie "Jupiter", jak podaje reklamowa broszurka, współpracuje z Międzynarodowym Rosyjsko-Amerykańskim Centrum Szkoleniowym z siedzibą w Moskwie i Nowym Jorku oraz z Instytutem Ekonomii i Kultury, które posiadają licencje z Ministerstwa Edukacji w Rosji - Departamentu Edukacji. Ukończenie uczelni, jak zapewniają jej szefowie, kończy się egzaminem magisterskim.
- Nie mam zielonego pojęcia o istnieniu takiej szkoły, pierwszy raz o niej słyszę - powiedział Siergiej Witaliewicz Bogolubow, attache d.s. kultury i oświaty przy Ambasadzie Rosji w Polsce. - Proszę jednak zadzwonić do Moskwy i upewnić się.
Dzwonimy. Kobieta, z którą rozmawialiśmy, prosząc o dyskrecję (nazwisko i adres zamieszkania znane redakcji) zeznaje, że to fałszywka.
- Takiej, oficjalnie zarejestrowanej, szkoły w Moskwie nie ma - mówi. - Sprawdziłam indeks wpisów w Departamencie Edukacji.
Od pani Barbary Wierzbickiej z Ministerstwa Edukacji Narodowej w Warszawie dowiadujemy się, że Akademia Astrobiologii nie uzyskała zezwolenia na prowadzenie zajęć na poziomie szkolnictwa wyższego. Nawet nie zwrócono się do MEN o zezwolenie na prowadzenie takiej działalności. Nie powinna więc istnieć na terenie Polski, a tym samym nie ma żadnych uprawnień do wydawania tytułu magistra.
Naczelnym dyrektorem łódzkiej akademii jest Izabela Balińska. Zwróciliśmy się do niej o udzielenie bardziej szczegółowych informacji niż te zawarte w broszurce.
- Adresu szkoły moskiewskiej nie podamy - powiedziała pani Balińska - Wszystko wypisane jest w broszurce. My nie udzielamy żadnych innych wiadomości.
Skontaktowaliśmy się wobec tego z Nowym Jorkiem.
- W Nowym Jorku istnieje wiele stowarzyszeń, które nie mają nic wspólnego z prawdziwą akademią - odpowiedziała Celina Imielinski, pracownik naukowy Rutgers University pod Nowym Jorkiem. - Każdy może stworzyć tu sobie szkolę, jest to w końcu całkowicie otwarte społeczeństwo. Łódzka akademia nie ma na pewno nic wspólnego z NASA Astrobiology Academy. Jeśli jej kierownictwo odwołuje się do jakiejś akademii w Ameryce, to jest to coś założone nieformalnie. Akademia Astrobiologii na pewno nie jest finansowana przez rządowe organizacje, które wspomagają prawdziwą naukę. Ta łódzka akademia po prostu liczy na to, że jeśli zareklamuje międzynarodowy dyplom, to Polacy jak zwykle zakochani we wszystkim, co nie jest polskie, chętnie zapłacą. Absolwentów kursów kształcących parapsychologów na terenie USA spotyka się w turystycznych miejscowościach, wróżą z ręki naiwnym turystom. Takie międzynarodowe dyplomy nie są nic warte.
Trzy rozkładane książeczki wielkości zbliżonej do pół kartki szkolnego zeszytu stanowią jeden dyplom. W każdej z nich znajduje się po lewej stronie fotografia, a po prawej krótki, taki sam tekst, tylko w trzech różnych językach: angielskim, rosyjskim i polskim. Jest to informacja, że pan taki i taki ukończył akademię z tytułem np. astrobiologa. Po czym następuje rząd kilku podpisów.
Jeden z tych dyplomów uprawniający do pracy terapeuty otrzymał człowiek, który ma warsztat samochodowy. Zamierza on zakład zamknąć, bowiem teraz będzie leczyć ludzi.
Akademia funkcjonuje na zasadzie szkoły wieczorowej.
Jej słuchaczami w 60 proc. są ludzie z wyższym wykształceniem. Absolwenci łódzcy, jak dowiedzieliśmy się od Stanisława Jaksa, dyrektora gdańskiej filii, pracują ponoć w Szwajcarii, w USA oraz innych krajach zachodnich. Zajmują się analizą psychologiczną, otwierają gabinety psychologiczne.
- Nauka w szkole polega głównie na tym, żeby rozwinąć własną osobowość, a ci, którzy chcą się uczyć, to właśnie robią - mówi dyr. Jaks.
Pani Małgorzata studiuje w Lodzi. Wcześniej ukończyła państwową szkołę dla położnych. Dzisiaj prowadzi własny gabinet bioenergoterapeutyczny. Tego zawodu nauczyła się na rocznym kursie przy łódzkiej akademii.
- Płacę bardzo dużo - mówi pani Małgorzata - dla mnie to są bardzo wymierne pieniądze, świadomie je wydaję. Mamy intensywne zajęcia. Jest wyjątkowo dużo psychologii. Warsztaty z Emfazym Stefańskim trwały 10 dni, ale przerwy mieliśmy tylko na posiłki. Nie wiem, czy zdobędę się na obronę pracy magisterskiej, bo to wiąże się z wyjazdem do Moskwy i dodatkowymi wydatkami. Wiem tylko jedno, techniki psychotroniczne, których się właśnie uczę, pomagają mi w pracy w moim gabinecie. Lech Emfazy Stefański - wieloletni prezes Polskiego Towarzystwa Psychotronicznego, zatrudniony jako wykładowca, twierdzi:
- Jestem człowiekiem do wynajęcia i prowadzę kursy hipnozy w łodzi oraz w ośrodkach: warszawskim i gdańskim. Nie interesuję się tym, kto mnie wynajmuje. Na zimowej sesji wyjazdowej w Wiśle byli wykładowcy rosyjscy, brytyjscy i kanadyjscy. Na temat koneksji amerykańsko-rosyjskich akademii nic nie wiem.
- To szkoła dla ludzi dojrzałych - słyszymy od kolejnych słuchaczy, tym razem z Gdańska.
Wchodzimy do jednej z sal wynajmowanej w budynku gdańskiego liceum Conradinum, gdzie odbywają się szkolenia. Zajęcia prowadzi właśnie Dariusz Tarczyński. Stworzona przez niego metoda "bezinwazyjnej analizy osobowości" polega na wnioskowaniu o psychice na podstawie zewnętrznego wyglądu człowieka. Np. wysokie obcasy damskie oznaczają, że kobieta przeżywa kompleks ojca. Małe kolczyki w uszach są z kolei sygnałem, że ktoś mocno kontroluje swoją sferę seksualizmu.
Podobnie jest z długością włosów, kolorami ubioru czy sposobem bycia wszystko coś znaczy.
Podczas przerwy po korytarzach przechadzają się uczestnicy kursu - osoby przeważnie trzydziesto-, czterdziestoletnie. Od nich dowiadujemy się, że w akademii panuje humanizm i głęboka tolerancja.
- Nie mówi się tu o religii, ideologii, liczy się tylko człowiek - wyjaśnia pan Michał. Nazwiska nie chce jednak ujawnić.
- Mamy zostać psychologami i psychoterapeutami - dodaje pani Joanna.
- Poza tym uczymy się pracy z energiami, których normalnie się nie czuje, ale to są bardzo poważne siły. My musimy w nich być, umieć ich używać, żeby sobie i innym nie zrobić krzywdy. To nie dla wszystkich. Trzeba mieć dużą odporność psychiczną. Ludzie na zajęciach płaczą...
Każdy słuchacz jest zobowiązany uczestniczyć w dwóch obozach wyjazdowych w roku - uczestnikom ostatniego zafundowano w zeszłym roku kurs wyginania łyżeczek.
- Wydawało mi się, że bawię się tą łyżeczka, tak sobie ją pocierałam, a ona się sama wygięta - opowiada pani Joanna.
Po ukończeniu tej szkoły można zostać jasnowidzem, dowiadujemy się od kogoś innego. Ponoć, gdy się zna imię, nazwisko i datę urodzenia, to o człowieku można powiedzieć już prawie wszystko.
- Jesteśmy nowoczesną szkołą z XXI wieku - dodaje kolejna, zaczepiona na korytarzu osoba.
Słuchacze kursu twierdzą, że "są tu przerabiani na wyższych ludzi".
O dyrektorze gdańskiego oddziału Stanisławie Jaksie pani Wanda wypowiada się wyjątkowo pozytywnie. Nazywa go bioenergoterapeutą, irydologiem, astrologiem. Nie przeszkadza jej to, że szkoła nie ma uprawnień do nauczania, że nie wydaje honorowanych w Polsce papierów.
- To nie szarlataneria, lecz podstawy nauki - dodaje. - Ludzie posiadający zdolności postrzegania energii, których niczym nie można zmierzyć, uznaje się za szarlatanów. A to trzeba uznać, że energie istnieją i trzeba zacząć je badać.
- Bycie w tej szkole jest przygodą - wyjaśnia zachwycona pani Joanna. - Wejście na tę ścieżkę rozwoju to trudna droga, bo zaczyna się odkopywać rzeczy zardzewiałe po to, aby zdobyć inne spojrzenie na świat.
Wcześniej pani Joanna była przerażona skutkami nieodpowiedzialnego bawienia się energiami podczas wyjazdu do kamiennych kręgów w Odrach w dniu przesilenia zimowego. Nie chce jednak o tym rozmawiać. Kwituje to stwierdzeniem, że w szkole znalazły się osoby nieprzygotowane do zabawy z energiami, a kierownictwo szkoły nie może za to odpowiadać.
- Szkoła sprawia wrażenie normalnej wyjaśnia Sławomir Proczko, dyrektor gdańskiego Conradinum. - Płacą regularnie. To poważna uczelnia.
Silnie stoję na ziemi.
To zdanie wypowiadają wszyscy rozmówcy związani z akademią. Dyrektor gdańskiego oddziału Stanisław Jaks podkreśla to wielokrotnie. Odżegnuje się od sekt, grup religijnych i wszelkiego oszołomstwa. Nie sądzi też, aby akademię stworzono dla inwigilacji psychiki ludzkiej.
- Dobrze wiem, dla kogo pracuję, i nie mam żadnych podejrzeń - powiedział Stanisław Jaks. - Parapsychologią zajmuję się od około 30 lat. Rosjanie i Amerykanie od dawna współpracowali ze sobą w dziedzinie psychicznych energii i stąd wzięto się międzynarodowe centrum. Otwarcie takiej uczelni w Polsce przybliża ludziom możliwość pracy nad samym sobą.
Zdaniem Jaksa rodowód akademii sięga Instytutu Psychologii w Radzieckiej Akademii Nauk, podporządkowanej wymaganiom armii. Nie jest tajemnicą, że Rosjanie od lat prowadzili badania w kierunku panowania nad psychiką i umysłem ludzkim. Po rozpadzie ZSRR z Instytutu Psychologii wyodrębnił się Instytut Ekonomii i Kultury, przy którym rzekomo funkcjonuje astrobiologiczna uczelnia wydająca tytuły magistra psychologii.
Wspomniana wyżej broszurka podaje, że absolwenci po 2,5 latach nauki, piszą pracę magisterską, tłumaczoną na język rosyjski. Egzaminy zdają przed komisją na terytorium Rosji.
- Nie jest to poważna uczelnia - twierdzi prof. Józefa Sotowiej, wicedyrektor Instytutu Psychologii przy Uniwersytecie Gdańskim. - Bioenergoterapia czy radiestezja to nie to samo co psychologia. To sprawa sugestii, wiary, a nie nauki. Mówienie o jasnowidzeniu stało się bardzo modne, ale są to praktyki szamańskie. Można poprzez taką praktykę uzyskiwać jakąś wizję, tylko nie można nazywać tego psychologią. Nie rozumiem określenia bezinwazyjnego badania osobowości. Nie wiem też, co to jest analiza psychologiczna. NLP, o czym wspominają słuchacze łódzkiej szkoły, jest popularną metodą terapii. Wykorzystuje ona ustalenia psychoneurologów prowadzących badania nad rozszczepionym mózgiem, z których wynika, iż każda z półkul mózgowych funkcjonuje w odmienny sposób. Istotą każdej terapii jest przekształcanie człowieka. Terapiom poddają się ludzie, którzy mają jakieś problemy ze sobą. Istnieje jednak ogromne niebezpieczeństwo, kiedy za terapię biorą się osoby niedokształcone, które o człowieku wiedzą bardzo niewiele.
Terapeuci w Polsce są licencjonowani poprzez oddział psychiatryczny Polskiego Towarzystwa Lekarskiego i Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Od terapeutów wymaga się studiów medycznych bądź psychologicznych. Oczywistym więc jest, że słuchacze tej akademii nie mogą uzyskać tytułu magistra psychologii i - co jest tego konsekwencję - nie mogą ubiegać się o licencję psychoterapeuty.
Być może część wykładowców tej akademii prowadzi zajęcia w dobrej wierze. Wszystko jest jednak szyte grubymi nićmi.
Stanisław Jaks nie jest autorem publikacji naukowych. Ma 52 lata. Pochodzi z Kaszub. Obecnie kończy studia astrobiologii na "własnej" akademii. Jak twierdzi, wcześniej, w 1978 r., ukończył obróbkę skrawania na Wydziale Mechanicznym Politechniki Gdańskiej, a pracę pisał u człowieka o nazwisku Zakrzewski. Niestety, kierowniczka dziekanatu Wydziału Mechaniczno-Technologicznego nie znalazła w archiwum dokumentów studenta o nazwisku Stanisław Jaks. Co więcej, pracownicy tego wydziału nie przypominają sobie wykładowcy nazywającego się Zakrzewski...
Od pana Jerzego K. (dane znane redakcji) dowiedzieliśmy się, że dyrektor gdańskiego oddziału "Jupitera", Stanisław Jaks inaczej, niż on sam twierdzi, nigdy nie skończył wyższej uczelni. Jest absolwentem zaledwie wieczorowej szkoły samochodowej. W latach siedemdziesiątych pracował w Stoczni Północnej, obsługując tam wyświetlarkę. Natomiast na początku lat dziewięćdziesiątych pan Stanisław zajmował się nie tyle parapsychologią, co czyszczeniem kożuchów w gdańskim Zaroślaku.
W 1991 r. Jaks startował do wyborów parlamentarnych, reprezentując KPN. Obecnie prowadzi firmę Fortepol (nie występuje ona w Panoramie Firm), która zajmuje się ubezpieczeniami i budownictwem.
Mimo bujnego życiorysu Jaks twierdzi, że lubi psychotronikę i chce ją propagować właśnie w Gdańsku, bowiem to miasto ma specjalne predyspozycje.
Na liście wykładowców akademii najwięcej jest Rosjan. Rektorem akademii jest Rosjanin. Umieszczono tam również nazwisko dra Andrzeja Wiszniewskiego, fizyka z Akademii Medycznej w Gdańsku.
- Astrobiologia, moim zdaniem, to niezbytł trafna nazwa - mówi dr Wiszniewski. - Sprawa statusu akademii nie interesuje mnie. Ale uważam, że tego typu placówki powinny istnieć. Pracuję w niej przede wszystkim dlatego, żeby ściągnąć niektórych ludzi na ziemię. Być może część osób spodziewa się nauczania latania na miotle lub Bóg wie czego. Tymczasem zjawiska, zwane potocznie psychotronicznymi, w rzeczywistości są zjawiskami z zakresu fizyki, chemii i fizjologii, przede wszystkim fizjologii mózgu. Zakładam, że to, czego uczę, zostanie wykorzystane do celów pozytywnych. A mówię o zjawiskach do końca nierozpracowanych, np. o promieniowaniu cieków wodnych. Na zajęcia dojeżdżam do Łodzi, w oddziale gdańskim jak na razie wykładów nie prowadziłem. Mimo że moje wykłady cechuje racjonalizm, podejrzewam, że przynajmniej część słuchaczy oczekiwałaby tłumaczenia zjawisk psychotronicznych na podłożu mistycznym.
- Autorytetem stało się nazwisko Piotra Palagina, jednego z wykładowców akademii - mówi o. Aleksander Posacki, jezuita, dr filozofii, interesujący się antropologią, historią doświadczeń religijnych, demonologią.
- Jego książki to pseudonaukowy chaos. Występuje w nich pomieszanie literatury z psychologią, filozofią i astrologią. To konglomerat spreparowany według własnego systemu, którego nikt nie jest w stanie zweryfikować. Demaskuje on niższych pseudonaukowców, wywyższając się, To po prostu forma gnozy (wiedza tajemna), która jest nieweryfikowalnym wierzeniem typu religijnego, podającym się za naukę. Istota zakłamania leży właśnie tutaj. Tego rodzaju zakłamanie polegające na przedstawianiu wierzeń nieweryfikowalnych jako nauki jest w najlepszym razie pomyleniem porządków kompetencji. W najgorszym zaś zagrożeniem dla prawdomówności w kulturze, gdzie poziom wiary, wierzenia, światopogląd oraz poziom nauki powinien być wyraźnie rozgraniczony.
Gnoza wchodzi na uniwersytety, do szkół, przedszkoli (pedagogika steinerowska) pod pozorem nauki, nie zaś jako forma światopoglądu religijnego, którym jest w istocie.
Pseudonauka - kontynuuje o. Posacki - wydaje się być łatwiejsza, bo jest nieprecyzyjna. Kieruje się ją do masowego odbiorcy, jest atrakcyjna poprzez niesprawdzone informacje. Astrologia, okultyzm, przed którym nawet Umberto Eco ostrzegał w rozmowie z Jerzym Prokopiukiem, kolejnym wykładowcą akademii, jest bardzo niebezpieczną sztuką sięgania w niewidzialny świat.
Ci ludzie chcą być uzdrowicielami, uprawiać bioenergoterapię, a przecież nie wiemy, skąd pochodzi ta energia. Jaka jest jej natura? Czy jest dobra? Uzdrowienia bioenergoterapeutyczne są najczęściej przenoszeniem objawów. Choroba utajnia się lub przenosi na inną sferę. Nie ma leczenia. Generalnie jest to oddalanie ludzi od prawdziwego leczenia, które musi się realizować w odpowiednim czasie, bo może to być niebezpieczne dla życia. Istnieją również pseudouzdrowienia spirytystyczne, kierowane przez byty duchowe z innego wymiaru. Istnienie takich bytów daje się zweryfikować w jakiejś mierze także naukowo przez eliminację - porównując późniejsze zaburzenia duchowe tak uzdrowionych fizycznie ludzi z całą gamą jednostek chorobowych znanych w psychopatologii.
Wiele osób leczonych przez bioenergoterapeutów było egzorcyzmowanych lub uwalnianych od złych duchów. Stanisław Jaks, a także słuchacze gdańscy i łódzcy twierdzą, że szkoła nie ma nic wspólnego z religią. A jednak propagowanie pseudonauki - gdy nie wiemy, kto jest kim, i musimy mu ślepo zawierzyć - dodaje o. Posacki - jest niczym innym jak wejściem w sferę wierzeń, a może nawet przesądów. Rodzi się więc ogromne zagrożenie duchowe i kulturowe zarówno w sensie strategii, jak i poszczególnych osób.
Maria Giedz