bioenergoterapia
świadectwo
Pragnienie bycia kimś wyjątkowym, nietuzinkowym znane wielu ludziom, nieobce było i Marioli. Uwazała się za osobę obdarzona przeciętną urodą, zdolnościami pozwalającymi na bycie uczennicą dobrą, ale nie najlepszą. Nie była też w swoich oczach błyskotliwa ani w żaden inny sposób niezwykła. Kiedy więc zaczęła podejrzewać, że posiada naturalne energie, dzięki którym może pomagać innym, noszone w sercu od lat marzenie miało szansę się ziścić.
Dodatkowym elementem, który pchnął Mariolę ku bioeneroterapii była znajomość ziół - wiedza od lat przekazywana w rodzinie. Jako córka leśnika przywykła od dziecka do bliskiego kontaktu z naturą, zdawała się posiadać także szczególną wrażliwość w obcowaniu z przyrodą i ludźmi.
Pierwsze kroki w dziedzinie praktykowania bioenergoterapii związane były z działalnością miejscowego klubu parapsychologicznego. Było to na początku lat 80-tych. Tworzący grupę klubową ludzie stwierdzili posiadanie przez Mariolę owych niezwykłych energii. Potwierdzili to także inni specjaliści z otoczenia przybyłego właśnie do Polski słynnego uzdrowiciela, Nardellego.
"Skoro to mam, to powinnam ludziom pomagać" - wniosek był oczywisty. Mariola zaczęła przyjmować ludzi z różnymi schorzeniami, kładła na nich ręce i oddziaływała posiadaną energią. Chorzy odczuwali ciepło, mrowienie, stwierdzali poprawę zdrowia - ewidentny skutek działania energii. Nie pobierała żadnych opłat za leczenie, a informacja o jej działalności najwyraźniej rozprzestrzeniała się, bo chorych stukających do domu - ku utrapieniu męża Marioli - ciągle przybywało.
Przez jakiś czas posługiwała się wahadełkiem - sprawdzała, które zioła i potrawy są dobre, pomagało jej ono także w rozpoznawaniu chorych miejsc u pacjentów. Kiedy jednak zauważyła, że uzależniła swoje życie od "decyzji" wahadełka, pzrstała go używać.
Mariola nie stawiała sobie wtedy pytań o zgodność swojej praktyki z wiarą w Boga. Jej katolicyzm był-jak wszystko dotychczas- przeciętny, tzn. w niedzielę uczestnictwo w Mszy św. , na co dzień uprzejmość, a jeśli była możliwość, to pomoc potrzebującym. Wątpliwości pojawiały się więc rzadko, a że wśród szukających zdrowia zdarzali się i księża, nic nie wskazywało na to, że leczenie praktykowane przez Mariolę może się w jakiś sposób kłócić z wyznawaną prze nią wiarą.
Z czasem pojawił się problem innego rodzaju - Mariola zaczęła jakby słabnąć, tracić energię. Znajomi z klubu wytłumaczyli to bardzo prosto. Przecież lecząc przekazuje swoją energię pacjentom, a tym samym traci ją. Powinna postarać się o odzyskanie energii, której żródłem jest wszechświat. Idąc więc za radą bardziej doświadczonych, wznosiła ręce i "czerpała" siłę z kosmosu.
Pierwsze zderzenie z człowiekiem wierzącym zdecydowanie odradzającym dalsze praktykowanie bioenergoterapii miało miejsce w Łagiewnikach. Spotkana tam zakonnica usłyszawszy o zdolnościach Marioli i działalności klubu, jasno wyraziła swoje zdanie, narażając się na tym na spore oburzenie. Siostra Eustela musiała chyba jednak wziąć sobie do serca to spotkanie i gorąco się modlić, w każdym bądź razie w ten sposób Mariola tłmaczy to, co wydarzyło się wkrótce.
Zaczęło się od nowej metody odzyskiwania energii polegającej na położeniu rąk na wizerunku jakiegoś hinduskiego boga i medytowaniu. Doświadczenie absurdu było tak silne, że jedyną reakcją Marioli był śmiech. Tego samego wieczoru zdobyła się na jeszcze jeden "wybryk". Właśnie omawiano temat wampiryzmu, które to wywody nazwała bzdurami, wywołując konsternację wśród zgromadzonych. To pierwsze przeciwstawienie się grupie było jak otrzeźwienie. Kontakty z klubem definitywnie zakończyły się. Nie było to jednak równoznaczne z zarzuceniem bioenergoterapii. Mariola dalej zalecała zioła, oddziaływała energią. Trwało to jeszcze 8 lat.
Pewnego dnia wpadła jej w ręce książka Emiliano Tardifa "Jezus żyje!", będąca bardzo po linii dotychczasowych zainteresowań. Dodatkowo wskazywała ona
na środowisko, którym warto było się zainteresować - Odnowę w Duchu Świetym. Jak to się stało, że słysząc o spotkaniu Neokatechumenatu, wzięła ten ruch za Odnowę? Skutek pomyłki był taki, że uczestniczyła w spotkaniu, na którym wcale nie było uzdrowień, ale pogawędki, które wcale nie przypadły jej do gustu. Spotkani ludzie zrobili na niej wrażenie bigotów, mówili rzeczy, z którymi nie mogła się zgodzić, a w ogóle zakrawało to wszystko na jakąś sektę. Coś jednak musiało ją zaintrygować, bo poszła na następne spotkanie i kolejne, zaczęła wsłuchiwać się w Słowo Boże podczas katechez, a wreszcie, choć z pewnym dystansem przyłączyła się do grupy neokatechumenalnej.
Zmieniło się jej podejście do leczenia. Zaczęła traktować swoje zdolności jako wyraz wyróżnienia: "Mam energię od Pana!". Tak było do czasu, gdy ktoś na spotkaniu grupy neokatechumenalnej postawił pytanie, które nigdy wcześniej nie przyszło Marioli do głowy: "czy to się Panu Bogu podoba?". Była wtedy na tyle gotowa iść za Panem Bogiem, że zdobyła się na tę modlitwę. Zwróciła ręce w stronę krzyża i powiedziała: "Panie, czy to jest dobre? Jeśli nie, zabierz mi to". Po chwili poczuła się pusta, przestała odczuwać w dłoniach ciepło i mrowienie. Również ludzie, którzy jeszcze przychodzili po lecznicza energię, przestali odczuwać nadzwyczajne objawy.
W jakiś tydzień po tej modlitwie Mariola miała okazję obejrzeć kasetę z nagraniem wypowiedzi Jacquesa Verlinde na temat naturalnych energii. Był to dla niej wstrząs połączony z silnym doświadczeniem grzechu. Zrozumiała w jakie zło pozwoliła się, nieświadomie, wprowadzić. Jak bardzo jej leczenie opierało się na zaspokajaniu silnie rozbudzonych ambicji. Na szczęście wówczas była już we wspólnocie, na Drodze, doświadczyła Bożego miłosierdzia. Dziś mówi o sobie, że jest jak ślepiec, który nie odróżnia jeszcze barw i kształtów, ale dostrzegł światło, dzięki któremu wydarł się ciemności. No i odkryła, że w jej życiu jest jednak coś nadzwyczajnego - to że Bóg ją do życia powołał i
że ją kocha, tak samo zresztą, jak wszystkich innych ludzi.
wysłuchała Joanna Januszek
1996/02 Sekty w Polsce