Czy czytanie lektury szkolnej może być fascynującą przygodą?
Czytanie literatury jest dla mnie czynnością przyjemną i nieomal niezbędną, lecz w przypadku lektur sprawa jest bardziej skomplikowana. Uważam, że nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na hipotezę zawartą w temacie- chociażby dlatego, że każda z tych książek jest inna, a sama nazwa „lektura” nie sprawia, iż dzieło staje się nudne, albo, wprost przeciwnie, ciekawe i fascynujące. Rozpatrzmy wspólnie tę sprawę.
George Christoph Lichtenberg tak napisał kiedyś w jednym ze swoich aforyzmów- „książek, które chcemy, by były czytane przez młodzież, nie należy zalecać, lecz chwalić w jej obecności”. Uważam, że satyryk ten miał rację. Dogłębne studiowanie kolejnych rozdziałów tomu, którego w rzeczywistości nie ma ochoty się oglądać, jest nie o tyle potwornie nużące, co zwyczajnie niewłaściwe. To działanie wbrew sobie, swoim przekonaniom, a, w rezultacie, także kłamstwo. Zmuszanie ucznia do przeczytania wybranej książki pod niewerbalną i niepisaną groźbą złej oceny w nadziei, że zainteresuje się on tematem życia polskiej szlachty, wojny krzyżackiej czy też funkcjonowania Polski pod zaborami, jest, na ironię, syzyfową pracą. Argument ten mogą dodatkowo potwierdzić słowa Wiesława Myśliwskiego: „książki to także świat, i to świat, który człowiek sobie wybiera, a nie na który przychodzi”.
Oczywiście, nie dla każdego czytanie lektury jest przykrym obowiązkiem. Są osoby, które lubią powieści historyczne typu „Krzyżaków” i umoralniające opowiastki fantastyczne, takie jak „Opowieść Wigilijna”. Ich przygoda z owym dziełem jest wtedy świadomą, nieprzymuszoną, a więc także przyjemną czynnością.
Przyjmijmy, że studiowanie lektur jest dla przeciętnego ucznia przykrym obowiązkiem i obowiązek ten spełnia niestarannie, nie przywiązując do niego należytej uwagi. Po drugiej stronie mamy szkołę, która wymaga od niego analizy zachowania każdego z książkowych bohaterów- czy delikwent ten wzbudza sympatię jak zabawny Rejent, czy też odrzuca jak okrutne widmo złego dziedzica wsi. Każe zapamiętać szczegóły życia owej fikcyjnej postaci, często także poznać jej tok myślenia. Trudno wtedy, biorąc pod uwagę stosunek tego konkretnego ucznia do czytania lektury, dotrwać do końca książki i zapamiętać ją tak, by szkoła uznała poziom jego wiedzy za zadowalający.
Wyjątkiem są tutaj osoby, które nie próbują nawet przeczytać wskazanej przez nauczyciela książki, z góry, bądź na podstawie jednego tylko przykładu, zakładając, iż jest ona kolejną długą, nudną i najskuteczniejszą kołysanką dla cierpiących na bezsenność. Nie należy niczego szufladkować- ani blondynki na podstawie koloru jej włosów, ani cygana na podstawie jego narodowości, ani też lektury tylko dlatego, że jest ona właśnie lekturą.
Reasumując, uważam, iż czytanie lektury szkolnej może być fascynującą przygodą. Ludzie mają różne gusta- jedni polubią patriotyzm „Pana Tadeusza”, inni romantyczny klimat „Romea i Julii”. Nikogo nie powinno zmuszać się do czytania książki, lecz jeśli tego wymaga system edukacji… pozostaje jedynie zacisnąć zęby i zasiąść do kolejnej lektury. A może to będzie właśnie ta, którą polubisz?