„Jądro ciemności” STRESZCZENIE
Akcja rozgrywa się pod koniec XIX wieku na terenie Konga w Afryce. Tekst został podzielony na trzy części.
CZĘŚĆ I
Wycieczkowy żaglowiec zakotwiczył w przymorzu Tamizy z czterema członkami załogi, wśród których znajduje się narrator opowiadania i kapitan- dyrektor firmy. Ludzi tych łączy specyficzna „więź morza”, o której zawsze chętnie opowiadają. W tej grupie jest Marlow- marynarz i podróżnik lubiący snuć opowieści. Wyglądał jak asceta- uwagę zwracały zapadnięte policzki, żółta cera i proste plecy. Przypominał bożka- opuszczone ramiona i dłonie wierzchem odwrócone ku górze. Przerwano grę w domino, morze nastrajało do zadumy, zmieniało się wraz z porami dnia. Po zachodzie słońca wodę oświetlała trójnoga latarnia Chapmana. Marlow stale był związany z morzem. Lubił wspominać różne przygody i podróże, zaś jego opowieści miały zawsze głęboki sens. Wspominał Rzymian, którzy przybyli tu 1900 lat temu, wyobrażał sobie co czuli. Zostali wysłani na koniec świata, znaleźli się wśród czyhających niebezpieczeństw, przerażało ich umieranie w nowych warunkach, brak pożywienia, mielizny. Ich dowódca być może miał nadzieje na awans (mógł na to liczyć jeśli miał przyjaciół w Rzymie i tyle zdrowia, by przetrwać odmienny klimat oraz przeniesienie do bazy floty w Rawennie. Przyjeżdżali też inni, by podreperować swój budżet: ludzie w togach towarzyszący kupcowi, prefektowi, czy poborcy podatków. Wędrówka przez dżunglę jest trudna i napawa wstrętem, mimo to bywa fascynująca. Marlow robi pauzy i znowu prowadzi swojej wywody. Przybysze dokonywali brutalnych podbojów, rabowali, byli pazerni (masowe mordy na wielką skalę)- wypowiedzieli wojnę ciemności. Zabierali ziemię ludziom o innym wyglądzie. Z dala widać było światła miasta odbijające się w wodzie, czekano na koniec przypływu, rzeka mieniła się różnymi barwami. Marlow wspominał, że pływał kiedyś w marynarce śródlądowej i wówczas podjął wyprawę w górę rzeki. Dotarł do najbardziej odległego miejsca, gdzie poznał nieszczęśnika- jak się później dowiadujemy, chodzi o Kutza, szefa najbardziej odległej stacji firmy, która na tych terenach pozyskuje kość słoniową. W ten sposób Marlow rozpoczął opowieść ciągnącą się przez następne karty książki. Po sześcioletnim pobycie na Oceanach Indyjskim i Spokojnym oraz na chińskich morzach Marlow wrócił do Londynu. Znudzony pobytem na lądzie postanawia wyruszyć w miejsce, które fascynowało go w dzieciństwie tajemniczością, gdy z upodobaniem studiował mapy i wyobrażał sobie, że kiedyś pojedzie tam, gdzie było jeszcze wiele białych plam, niezbadanych miejsc (pociągały go Ameryka Południowa, Afryka i Australia). Na wystawie sklepowej była mapa z wielką rzeką, kształtem przypominającą węża. Marlow postanowił poszukać pracy w firmie zajmującej się handlem na tej rzecze, do którego- jak sądził- używa się statków. Za sprawą protekcji jednaj z ciotek otrzymał posadę. Stało się to szybko, bo jeden z kapitanów zginął w potyczce z miejscowymi z powodu kur. Duńczyk Freslew (ów kapitan), oszukany przy zakupie, zszedł na ląd i obił kijem naczelnika wioski wobec zgromadzonego tłumu, za co syn wodza przebił go włócznia. Czarni mieszkańcy osady uciekli w głąb lądu i nigdy nie wrócili do swoich siedzib w obawie przed konsekwencjami tego zdarzenia, zaś marynarze umknęli parowcem zostawiając ciało kapitana. Dopiero Marlow postanowił wyruszyć jego śladem. W biurowcu firmy, która zamierzała stworzyć zamorskie imperium handlowe i zbić na nim niewyobrażalny kapitał, Marlow załatwił formalności (odbył wizytę u lekarz, który dał mu do zrozumienia, że nikt dotąd nie wrócił z góry rzeki; zalecał spokój, unikanie gniewu). Po pożegnaniu z ciotką Marlow wyruszył w drogę. Przeczuwał, że będzie to trudna wyprawa- do środka ziemi, a nie w głąb Afryki. Po drodze wysadzono żołnierzy i celników. Minęli okręt wojenny- Francuzi prowadzili tam kolejną wojnę. Ludzie ginęli na tym okręcie na febrę. Ostrzeliwano obóz krajowców w buszu. W kolejnych miastach również panowały śmierć i handel. Wydawało się, że przyroda, trudny klimat starają się wypędzić intruzów. Po 30 dniach ukazało się ujście wielkiej rzeki. Marlow wyruszył dalej, w górę rzeki, do miejscowości odległej o 30 mil, małym morskim parowcem, którego kapitanem był Szwed. Intrygowało go, co się dzieje z ludźmi, których przenoszą w głąb te odległe rejony. Z jakichś powodów (upał, albo niechęć do tego kraju) powiesił się pewien Szwed. Podczas podróży Marlow obserwował otoczenie. Wzdłuż brzegów były zwały ziemi, wyrobiska, domy z blaszanymi dachami, czarni, nadzy ludzie, przypominający mrówki. Firma stacjonowała w trzech drewnianych barakach, przy których wysadzono Marlowa z bagażem na brzeg. Budowano tam linię kolejową. Wokół leżały porzucone maszyny, kruszono skałę. Do pracy wykorzystywano czarnoskórych, wychudzonych ludzi. Do pilnowania robotników wyznaczono jednego z nich i dano mu strzelbę. Wyglądali jak przestępcy, byli skuci łańcuchami. Ściągnięci z różnych zakątków ludzie byli niedożywieni, dziesiątkowani chorobami.
Marlow spotkał tam elegancko ubranego księgowego firmy- miał miejscową służącą, którą nauczył prasowania i innych umiejętności. Sam starannie prowadził księgi rachunkowe. Wszędzie na stacji panował nieład. Był straszny upał, gryzły wielkie, czarne muchy. Od księgowego Marlow dowiedział się o Kurtzu, nazywanym „agentem pierwszej klasy”, który kieruje ważną placówką handlową w centrum „zagłębia kości słoniowej”. Do biura nieoczekiwanie wtoczono łóżko z chorym agentem ( zasłabł na placówce). Księgowy był rozdrażniony jego jękami. Zależało mu na tym, żeby do Kurtza dotarła wiadomość, że wzorowo prowadzi księgi. Uważał, że Kurtz daleko zajdzie i zapewne liczył na awans.
Marlow wyruszył z karawaną 60 mężczyzn na 200 mil pieszej wędrówki. Wokół obserwował pustki: brak chat i ludzi, którzy opuścili te tereny, oglądał ruiny domów z trawy, czasem martwego tragarza. Opowiadał o tupocie 60 par stóp. Z okolicy dobiegał dźwięk bębnów. Biały grubas ciągle mdlał i trzeba było się nim opiekować. Mimo słabej kondycji wyruszył do tego kraju dla zarobku. Tragarze, którzy nieśli go w hamaku, w końcu porzucili go i uciekli.
Po dojściu do centralnej stacji oczom wędrowców ukazała się ponownie wielka rzeka. Tu Marlow miał dostać parowiec, jednak okazało się, że dwa dni wcześniej poszedł on na dno. Stało się tak, ponieważ dyrektor zarządził wypłynięcie w górę rzeki i szyper- ochotnik rozdarł dno o podwodne skały. Trzeba było wrak podnieść i naprawić, co trwało kilka miesięcy.
Dyrektor pozbawiony był dobrych manier, był kupcem o chłodnym spojrzeniu, wzbudzającym niepokój. Stan placówki był fatalny- wszędzie panował bałagan. Dano mu tę posadę zapewne dlatego, że miał świetne zdrowie i był silny, a tacy mieli pierwszeństwo, jeśli chodzi o zatrudnienie. Większość przybyszów miała poważne kłopoty ze zdrowiem, nękały ich choroby tropikalne. Czarny sługa dyrektora miał szczególne przywileje- mógł z pogardą traktować innych, także białych ludzi.
Według Dyrektora trzeba było szybko działać, ponieważ mówiono o zagrożeniu strategicznej stacji dowodzonej przez Kurtza, który zachorował. Ciągle powtarzano wyrazy „ kość słoniowa”. Pracownicy stacji uważali Kurtza za kogoś wyjątkowego, kto potrafi wyciągnąć korzyści nawet z pożaru szałasu z trawy- oskarżono o podpalenie jednego z Murzynów, którego słono wychłostano (schorowany i pobity wrócił do dżungli).
Na stacji był zatrudniony młody, elegancki agent uważany przez innych za donosiciela. Miał zamiar produkować cegły, ale wstrzymał rozpoczęcie działalności, ponieważ czekał na dostawę z Europy choć wiadome to było ze nie ma sensu, bo zapewne przesyłka nie nastąpi). Agent starał się być nadzwyczajnie miły i robił aluzje dotyczące szerokich znajomości Marlowa w Europie- chciał więcej dowiedzieć się o jego kontaktach. W jego pokoju wisiał na ścianie mroczny ,budzący niepokój obrazek namalowany na desce- jak się później okazało autorstwa Kurtza. Agent opowiadał o nim ze był szefem stacji krajowej, człowiekiem miłosiernym, wrażliwym, inteligentnym, postępowym, oddanym firmie. Wiedział, ze ma zostać wicedyrektorem a za dwa lata awansuje jeszcze wyżej. Marlow odkrył, ze z powodu wpływów jego ciotki o nim także mówi się tu, że ma „odpowiednie” kontakty. O jęczącym Murzynie agent mówił ze złością- Jak się wydziera to bydlę!- nie miał dla nikogo litości. Starał się zjednać sobie przychylność Marlowa, licząc na to, że przekaże Kurtzowi dobrą opinię.
Marlow nie zamierzał kłamać, jednak nie sprostował wyobrażeń agenta- pozostawił go w poczuciu, że istotnie jest kimś ważnym, człowiekiem wpływowym i odtąd takiego udawał. Tymczasem Kurtz, z którym wszyscy tak się liczyli, był dlań osobą nieznaną, ale coraz bardziej intrygującą.
Po kolejnej pauzie- jak informuje narrator (marynarz)- Marlow kontynuował relację. Potrzebował nitów do naprawy statku. Trzeba było sprowadzić je z wybrzeża. Agent nie chciał się tym zająć, jednak Marlow wymusił na nim zamówienie potrzebnych rzeczy. Dużo czasu spędził na parowcu, mieszkał na nim. Zawierał znajomości z mechanikami, podczas gdy pielgrzymi(Europejczycy reprezentujący firmę ) pogardzali nimi. Jeden z nich kotlarz, wdowiec, ojciec sześciorga dzieci, które zostawił pod opieką siostry, stał się jego kolegą. Lubił opowiadać o swojej pasji- hodowli gołębi, o ptakach i dzieciach. On również uważał Marlowa za kogoś ważnego, kto potrafi sprawić, że nity zostaną dostarczone. Niestety nie przysłano ich. Przybywały kolejne transporty aż pięć- ale bez potrzebnego towaru. Przesyłki były źle spakowane, jakby pochodziły z grabieży. Przywiozła je banda smętnych czarnuchów jako Wyprawa odkrywcza Eldorado. Posługiwali się językiem ludzi zuchwałych i okrutnych. Na ich czele stał wuj dyrektora o urodzie rzeźnika podejrzanej dzielnicy, który zazwyczaj rozmawiał siostrzeńcem szeptem- mieli jakieś tajemnicze sprawy do omówienia.
Podczas drzemki na pokładzie parowca Marlow usłyszał glosy- rozmawiali dyrektor i jego wuj, którzy stali na brzegu, blisko statku. Dyrektor był oburzony że Kurtz ma ogromne wpływy, że poprosił, by wysłano go w górę rzeki- chciał udowodnić na co go stać. Wuj uspokajał, że klimat pomoże pokonać trudności (tzn. pokona Kurtza). Kurtz nie chciał mieć pomocników, wolał działać sam. Pozyskiwał dużo kości słoniowej, która wysyłał czółnami pod dowództwem angielskiego urzędnika- Mulata- jednego ze swoich ludzi. Od niego dyrektor dowiedział się, że Kurtz ciężko zachorował. Dalszy ciąg rozmowy nie był dla Marlowa w pełni zrozumiały. Domyślił się, że dotyczy kogoś z kręgu Kurtza, kto prawdopodobnie przechwytuje od tubylców kość słoniową i nie cieszy się aprobatą dyrektora. Uważa, że kogoś takiego należy dla przykładu powiesić. Wuj dopowiada, że w ty kraju można tak postąpić i dodaje, że najważniejsze jest, by przetrzymać trudny klimat. Dyrektor przypomina osobę Kurtza i jego słowa: „Każda stacja powinna być jak światełko na drodze ku lepszemu jutru, powinna oczywiście spełniać funkcję centrum handlowego, lecz również zajmować się uczłowieczaniem, ulepszaniem i oświatą tubylców”. Głosił on zasady nie do przyjęcia dla dyrektora. Rozmowa o Europejczykach, którzy umierali z powodu chorób tropikalnych i upału, prowadzi do wyrażenia nadziei, ze dżungla wyeliminuje konkurentów dyrektora.
Po usłyszeniu tylu informacji o Kurtzu Marlow pragnął go poznać. Żeglował w górę rzeki, jak do początków świata, kiedy rosła potężna, bujna roślinność, tworząca splątany gąszcz. Powietrze wydawało się gęste od upału, na brzegach rzeki wygrzewały się hipopotamy i aligatory. Na ogromnej wodzie, pełniej wysepek, można było zbłądzić wśród mielizn. Wokół panowała złowieszcza cisza. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie uszkodzić statku. Kilka razy trafił na mielizny i trzeba było go przeciągnąć przy pomocy ludożerców, których kilku włączono w skład załogi podczas rejsu. Zabrane przez nich jako prowiant mięso z hipopotama bardzo cuchnęło i kiedy je wyrzucono, obawiano się, że czarni ludożercy zaatakują ludzi. Statkiem płynął dyrektor i trzech lub czterech „pielgrzymów” z kijami. Okolice stacji handlowych rozbrzmiewały słowami „kość słoniowa”. Biali radośnie witali płynących i nadal zostawali na swoich stanowiskach jakby przykuci do miejsc.
Parowiec zbliżał się do celu a rzeka jeszcze bardziej się rozszerzała. Przenikaliśmy coraz głębiej do jądra ciemności- opowiadał Marlow. Podróżujący odbierali swoja wyprawę jako wędrówkę do jakiejś prehistorycznej krainy, wręcz jakby docierali na inną planetę, jako pionierzy, którzy ciężką pracą będą starali się ją sobie podporządkować. Marlow czuł się dziwnie, myśląc o swoich związkach ze szczepem Murzynów( też byli ludźmi, ale trudno było mu pogodzić się z tym, że są jego braćmi).
Jako odpowiedzialny za statek i podróżujących, Marlow musiał sobie radzić z łataniem dziur w rurach, panować nad stresem, pilnować palacza, którego wyuczył podstawowych czynności. Był to ważny, choć prymitywny pomocnik. Około 50 mil przed stacją Kurtza płynący znaleźli obok szałasu stos drewna. Był opatrzony deską z napisem „Drewno dla was. Pospieszcie się. Podchodźcie ostrożnie”. Marlow domyślił się, że przestroga dotyczy kolejnego odcinka podróży, ale nie mógł zrozumieć na czym polega zagrożenie. W szałasie znalazł ślady obecności białego człowieka i zniszczoną książkę „O niektórych zagrożeniach sztuki marynarskiej” Towsona lub Towera. Notatki na marginesie wyglądały jak szyfr. Marlow zabrał książkę ze sobą.
Rzeka stała się porywista, a statek coraz słabszy. Do stacji Kurtza zostało około 8 mil. Po wsch. słońca i opadnięciu mgieł można było obserwować bujny las. Zanim wciągnięto kotwice, znowu opadła gęsta mgła. Z brzegu dochodził krzyk rozpaczy, ale nikogo nie udało się dostrzec. Żałobny gwar przechodził we wrzask, napawając załogę coraz większym strachem. Nie można było niczego zobaczyć, nawet sam parowiec, na którym znajdowali się podróżni, nie był dla nich dobrze widoczny. Wydawało się, że tubylcy zamierzają zaatakować statek. Czarnoskórzy czujnie nasłuchiwali odgłosów. Jeden zaproponował, by złapać krzyczących i dać im ich do zjedzenia. Potworny głód narastał od miesiąca. Przyjmując Murzynów do pracy, nikt nie pomyślał co będą jedli. Raz na tydzień dostawali po trzy kawałki miedzianego drutu około dziewięciu cali długości. Za to mieli kupować od miejscowych żywność. Zdarzało się jednak tak, że długo nie mijali żadnej wsi lub dyrektor nie pozwalał zatrzymać parowca. Pensja była więc bezsensowna a ludzie głodowali mimo regularnych wypłat. Jedli tylko niedopieczone ciasto- przechowywano je w liściach i spożywano po tak małym kawałeczku, że nie można było zaspokoić nim głodu. Marlow dziwił się, że Murzyni nie zaatakowali załogi- byli przecież ludożercami. Było ich 30 zaś grupa białych liczyła zaledwie 5 osób. Europejczycy żywili się konserwami, ale mimo to przy wychudzonych miejscowych wyglądali znacznie gorzej- dlatego też byli dla nich po prostu nieapetyczni. Narrator zastanawia się nad tym jak wielka była siła głodu, która popycha człowieka do najgorszych zachowań, byle mogli zdobyć pożywienie. Podróż przez rzekę utrudniała gęsta mgła, trzeba było poczekać aż opadnie by dalej popłynąć. Na jednym z przymusowych postojów można było usłyszeć wrzaski. Załoga bała się ataku, jednak Marlow odbierał je jako efekt przygnębienia lub cierpienia, odczuwał w nich żal. W odległości 1,5 mili od stacji Kurtza na środku rzeki pokazała się zielona wysepka. Za nią ciągnęły się liczne mielizny, wiec trzeba było poruszać się jedna strona wzdłuż brzegu. Marlow wybrał zachodnia część rzeki ponieważ po tej stronie była stacja do której zmierzał. Przejście miedzy mieliznami a brzegiem okazało się wąskie, a z dna wystawały pnie drzew. Marlow spędzał czas na dachu kajuty od przodu parowca- by dobrze widzieć rzekę. W nocy za sterem zastępował go Murzyn o atletycznej budowie. Podczas wymijania jednego z pni, parowiec zbliżył się do brzegu i zastał zaatakowany przez miejscowych. Ukryci w zaroślach napastnicy ostrzelali płynących z łuku. Nie można było szybko uciec gdyż na rzece pojawił się wystający z dna pień. Marlow stracił z oczu niebezpieczne miejsce na wodzie, załoga odpowiedziała na atak wystrzałami z broni palnej. Nagle sternik murzyn, został śmiertelnie ugodzony włócznią w bok. Marlow wyrzucił do rzeki swoje buty pełne jego krwi. Przypuszczał też że Kurtz może już nie żyć i martwił się ze nigdy go nie usłyszy( kojarzył go głownie z głosem i darem wymowy zdolnym wpływać na inne osoby) poczuł się bardzo osamotniony. Narrator mówi o zachowaniu Marlowa podczas opowiadania o drastycznych szczegółach żeglugi i odczuciach związanych z przypuszczeniem śmierci Kurtza.
Dyrektor cieszył się, że przed przybyciem do stacji Kurtza miejscowi nie ukryli gdzieś kości słoniowej. Wypełniała ona ładownie i część pokładu. Kurtz, dla którego stanowiła ona wielką wartość, mógł się nią cieszyć do końca swoich dni. Tak o niej mówił Moja narzeczona, Moja kość słoniowa, moja rzeka. Czuł się panem wszystkiego, nawet natury. Tubylcy uważali Kurtza za kogoś wyjątkowego. W żyłach Kurtza płynie krew angielska i Francuzka, kształcił się w Anglii. Na prośbę Międzynarodowego Towarzystwa Tępienia Dzikich napisał sprawozdanie, które miało być statutem organizacji. Później popadł w chorobę nerwową i uczestniczył w nocnych tańcach, dzikich, zakończonych obrzędami składania ofiar na cześć Kurtza. W sprawozdaniu ukazał spojrzenie Czarnoskórych na białych, którzy są odbierani jako nadnaturalne osoby posiadające boską moc. To daje Europejczykom możliwość panowania nad nimi. Na końcu sprawozdania znajdowały się słowa dopisane koślawym pismem `'Wytępić całe to bydło''. To Marlow uznał za podsumowanie całości. Kurtz liczył, że sprawozdanie będzie w przyszłości gwarantem jego dalszej kariery.
Marlow mówi o sobie ze stał się strażnikiem pamięci o Kurtzu. Przyznaje, że był on -` przy całej gamie zła'- niepospolitym człowiekiem. Umiał zachwycać i zastraszać ludzi, oddawano mu hołdy i składano ofiary. Na statku powszechnie uważano, że Kurtz już nie żyje. Rudy ”pielgrzym” cieszył się, iż udało mu się zabić wielu Murzynow i zakończyć walkę, jednak Marlow zauważył, że strzelano niecelnie, a napastników przepędził dźwięk parowej gwizdawki. Podróżni dotarli do stacji. Powitał ich mężczyzna przypominający Arlekina- strój w kolorowe łaty, wesoły wyraz twarzy. Cieszył się z przybycia pielgrzymów i dodał, że ataki miejscowych skutecznie gasi świst gwizdawki. Kurtz żył nadal i był osobą dominująca w całym otoczeniu. Arlekin okazał się Rosjaninem z guberni Tambowskiej. Ucieszył się z przybycia Marlowa i z dostawy Angielskiego tytoniu. Miał 25 lat i był marynarzem. To on przygotował zapas drewna po drodze i jego własnością była książka Towsona zostawiona w starym domu. To on przygotował zapas drewna po drodze i jego własnością była książka Towsona zostawiona w starym domu. „Szyfr”, którego Marlow nie mógł odczytać, to po prostu notatki w języku rosyjskim. Rosjanin wyjaśnił, że tubylcy zaatakowali statek, ponieważ nie chcą żeby Kurtz ich opuścił.
CZĘŚĆ III
Ów młodzieniec przetrwał w tych stronach, w ciężkim klimacie, kierując się awanturniczymi marzeniami o przygodzie. Był zachwycony Kurtzem, który rozmawiał z nim na każdy temat, także o miłości. Rosjanin opiekował się nim w chorobie. Uważał go za człowieka wyjątkowego, który zapuszczał się w dzikie ostępy, odkrył nowe wioski i jezioro, ale głównie pozyskiwał kość słoniową. Plemię murzyńskie uwielbiało go i wykonywało jego polecenia, chociaż prowadziły do łupienia okolicy.
W przeszłości Kurtz chciał zastrzelić Rosjanina, któremu wódz wioski dał trochę kości słoniowej w zamian za upolowaną zwierzynę. Kurtz zażądał oddania zdobyczy i nie słuchał wyjaśnień. Mimo choroby nadal poszukiwał kości, nie chciał wyjechać. Zapewne zamierzał, razem z wojownikiem z plamienia żyjącego nad jeziorem, wyprawić się w dół rzeki lub na drugi brzeg, ale nagle zachorował i stracił siły.
Marlow obserwował dom Kurtza przez lornetkę. Na słupach płotu dostrzegł zetknięte ususzone ludzkie głowy zwrócone twarzą ku lepiance( później okazało się ze należały one do ukaranych buntowników) Był to dowód, że Kurtzem kierowała też żądza władzy, nie tylko chęć zdobycia kłów słonia. Rosjanin tłumaczył ze nie zdążył usunąć owych „ symboli”
Tubylcy rozbili obozy wokół lepianki Kurtza, a ich wodzowie składali mu wizyty. Rosjanin opowiadał o wyjątkowym darze wymowy swojego idola. Przemawiał on o miłości, sprawiedliwości, właściwej stronie życia i tym podobnych. Rosjanin starał się zjednać Kurtzowi sympatie Marlowa i wyjaśnił, że ścięte głowy były wynikiem buntu, jakby chcąc usprawiedliwić zabójstwo Murzynów. Oburzał się, że tak wybitny człowiek jak Kurtz nie miał zapewnionych leków i odpowiedniego pożywienia.
Wśród niepokojącej ciszy zapadał zmrok. Wtedy zza lepianki wyszli ludzie niosąc na noszach Kurtza . Rozległ się krzyk i na polanę wkroczyli nadzy czarnoskórzy z włóczniami i łukami o dzikich oczach. Chory uniósł się na noszach i przemawiał do zebranych. Marlow nie słyszał słów. Od jego wystawieni wg Rosjanina- zależało bezpieczeństwo białych. Po wysłuchaniu Kurtza Murzyni odeszli do dżungli zaś chorego wniesiono znowu do chatki. „ Pielgrzymi” nieśli za noszami jego broń Marlow rozważa znaczenie jego nazwiska- Kurtz- po niem. Krótki- jak jego życie i śmierć-dodaje
Kurtz był bardzo wyczerpany chorobą. Przejrzał otrzymane listy. Wyglądal na osłabionego, ale zachował silny głos. W oddali wokół jego chatki przyczaili się tubylcy. W stronę Marlowa i Rosjanin podeszła czarnoskóra młoda kobieta z licznymi ozdobami i wyrazem cierpienia na Twarzy, potem oddaliła się. Rosjanin nie pozwolił jej zbliżyć się do Kurtza ponieważ raz zrobiła awanturę( nie wiedział o co bo posługiwała się miejscowym narzeczem) Kurtz nie akceptował pomysłu żeby ratowano jego zdrowie jeśli ratować to kość słoniową Uważał, że nie jest aż tak chory i planował, że wróci tu i zrealizuje swoje plany.
Dyrektor wyszedł z Marlowem z chatki, ubolewał nad ciężkim stanem Kurtza nieudolnie odgrywając smutek. Nakazywał ostrożność i obawiał się strat dla spółki handlowej. Krytykował Kurtza i jego metody działania. Marlow choć doskonale orientował się jak postępował Kurtz był pod jego urokiem i uważał go za wyjątkowego człowieka, czym naraził się dyrektorowi.
Rosjanin starał się przekonać Marlowa, żeby zachował dla siebie różne informacje, które mogłyby zaszkodzić dobrej opinii Kurtza. Wyznał ze to sam Kurtz kazał dzikim zaatakować parowiec- obawiał się ze zostanie odesłany z placówki i chciał wywołać wrażenie że już nie żyje aby go nie szukano) . Rosjanin nie mógł wpłynąć na jego decyzję W obliczu nadchodzącej śmierci Kurtza i niechęci ze strony dyrektora postanowił opuścić to miejsce. Miał w pogotowiu czółno i trzech miejscowych. Na jego prośbę Marlow zostawił mu buty, naboje do strzelby i obiecał zachować dla siebie prawdę i działaniu Kurtza.
Spokój nocy przerwał nagły wrzask. Marlow stwierdził ze Kurtza nie ma w chatce. Wśród odgłosów bębna podążał za śladami na trawie, aż znalazł słaniającego się na nogach chorego. W pewnej odległości można było dostrzec czarnoskórego mężczyznę z rogami na głowie- był to czarownik. Marlow zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa i przekonywał Kurtza do powrotu do Europy, gdzie jego pozycja będzie niezachwiana9 tu było coraz groźniej). Nieoczekiwanie dla samego siebie stał się jego obrońcą i opiekunem. Zagroził mu uduszeniem jeśli zacznie krzyczeć, wyzywać Murzynów, ale tak naprawde nie zamierza robić mu nic złego. Pomógł mu wrócić na łóżko.
Nazajutrz w południe, Marlow skierował parowiec w górę rzeki żeby potem zawróci i płynąć z nurtem. Na pokładzie znajdował się Kurtz- w domku pilota , dyrektor, „pielgrzymi”. Mijali tłum czarnoskórych stojących na brzegu. Przed ich wysunęła się owa czarna kobieta i z wyciągniętymi rękami coś wołała. Kurtz na jej słowa uśmiechnął się. Pielgrzymi szykowali się do strzelania, Marlow nie chciał żeby zginęli wiec przegonił ich za pomocą gwizdawki. Tylko kobieta pozostała na miejscu , biali zaczęli strzelać znajdując w tym satysfakcję, ale statek szybko minął tłum Murzynów stojących na brzegu. Kurtz tracił siły, zaś Marlow odczuwał niechęć pielgrzymów za to, że sprzyjał temu człowiekowi.
Kurtz zdobył się na przemowę w górnolotnym stylu. Mówił o tym, że uznanie wśród ludzi wywołuje umiejętność gromadzenia dóbr materialnych i mówił, że trzeba mieć na uwadze śleniy i metody działania. Jego wypowiedź świadczyła o zdziecinnieniu i zakłamaniu Był cieniem dawnego siebie, kiepskim kabotynem. Podczas postoju z powodu awarii Kurtz poprosił Marlowa o przechowanie pakunku z papierami i zdjęciami(obawiał się dyrektora) Mówił o godnym umieraniu, szerzeniu idei, wypełnianiu obowiązku. Frazesy nie schodziły z jego ust. Marlow nie poświecił mu wtedy dużo uwagi gdyż musiał naprawiać silnik.
Kurtz był już bardzo słaby. Wspominał prawdopodobnie wydarzenia ze swojego życia- na twarzy duma i cierpienie. Przed śmiercią zdążył cicho krzyknąć Zgroza , Zgroza! O jego odejściu zawiadomił siedzących przy obiedzie pielgrzymów służący dyrektora. Nazajutrz ciało pochowano w mule. Przepadł głos. Nic więcej nie zostało. Skomentował Marlow
Kurtza jako wybitnego człowieka, który Miał coś do powiedzenia i powiedział to(…)Dokonał podsumowania, wygłosił wyrok; Zgroza! Wg Niego umiał ogarnąć wszechświat i dotrzeć do głębi ludzkich serc. Doceniał Kurtza jako tego, który odniósł zwycięstwo moralne mimo klęsk i strachu. Pozostał pod urokiem jego głosu, słów i osobowości.
Marlow wrócił do „miasta grobów” jak nazywa miejsce, mieszkali tu ludzie , tępi mierni, żyli w prostacki sposób. Dowiedział się o śmierci matki Kurtza, która opiekowała się jego narzeczona. Ciągle był w posiadaniu jego dokumentów. Pojawił się też rzekomy kuzyn Kurtza, który opowiadał o jego wielkim zmarnowanym talencie muzycznym. Dziennikarz podający się za kolegę Kurtza, mówił o jego darze wymowy( choć wg Niego pisał marnie) Mógłby być idealnym przywódcą jakiejś ekstremistycznej partii. Wszyscy oni oczekiwali jego notatek, jednak najważniejsze zapiski i korespondencję Marlow intuicyjnie chronił przed obcymi. Stara się spełnić obietnice daną Rosjaninowi, że będzie podtrzymywał dobrą pamięć o Kurtzu. Miał także portret pięknej dziewczyny, był to narzeczona Kurtza , z która Marlow spotkał się by przekazać rzeczy Kurtza.
Narzeczona Kurtza chodziła w żałobie. Była to młoda dziewczyna , poważna, dojrzała o jasnych włosach i karnacji. Biło z niej cierpienie. Ona również uważała, że wprost nie można było go nie podziwiać, a nawet nie kochać. Idealizowała jego osobę, była pełna rozpaczy z powodu jego śmierci. Ponieważ uznała Marlowa za jego przyjaciela, chętnie mu o nim opowiedziała. Był dla niej wybitną jednostką, która pociągała za sobą innych. Marlow wcześniej już wiedział, że jej rodzina nie akceptowała go jako kandydata na jej męża - być może z tego powodu wyruszył do Afryki.
Marlow wzruszył się niezłomną wiarą kobiety w szlachetność Kurtza. Wg Niej dawał on dobry przykład innym ludziom dlatego przetrwa pamięć o nim i jego słowa. Żałowała, że nie było go przy ukochanym kiedy umierał.
Marlow próbował powstrzymać kobietę przed wspominaniem, które bardzo silnie działało na jej emocje, jednak ona miała wielką potrzebę powiedzenia komuś prawdy o jej swoich uczuciach. Wyznała, że kochała Kurtza i pragnęła usłyszeć jego ostatnie słowa. Marlow nie potrafił powiedzieć jej prawdy. Pozostawił ją w przekonaniu, że było to jej imię. Nie powiedział o murzyńskiej partnerce. Miał poczucie, iż nie może postąpić inaczej.
Znowu na pierwszy plan wysuwa się narrator- marynarz. Relacjonuje, że Marlow skończył opowieść. Dyrektor trzeźwo zauważył, iż zasłuchanym umknął początek odpływu. Wszyscy byli skupieni, zamyśleni. Przed oczyma załogi wycieczkowego dwumasztowca ”Nelmie”, na którym Marlow opowiada kompanom historię swojej wyprawy do Afryki i losy Kurtza , roztaczał się Morski przestwór(…) odgrodzony czarną ławicą chmur, a spokojny szlak, prowadzący do najdalszych krańców ziemi, ciągnął się ponuro pod zasnutym niebem, jak gdyby wskazując drogę ku jądru bezbrzeżnej ciemności. Te słowa kończą opowiadanie Conrada.
6