Czerwona sukienka
- Podobno chciałeś mnie widzieć, Harry. - Hermiona weszła do niewielkiego pomieszczenia. Nie było w nim okien. Z lampy zamontowanej w suficie sączyło się przyćmione, białe światło, które prawie nie rozjaśniało mroku panującego w pokoju.
Ciemnowłosy chłopak podźwignął się na łokciach, kiedy jego przyjaciółka usiadła na twardym krześle.
- Tak - odparł lakonicznie.
Przygładził nieco nerwowym ruchem sterczące we wszystkie strony włosy, a ona nie mogła nie zauważyć jego dobrego humoru, mimo że z marnym skutkiem próbował go ukryć.
- Ja... myślę, że wreszcie sobie przypomniałem.
Przez chwilę wyglądała, jakby nie do końca rozumiała, co właśnie powiedział. Potem kąciki jej ust zaczęły drżeć; chciała się roześmiać lub może nawet rzucić Harry'emu na szyję. Po chwili zbladła. W końcu przybrała swój zwykły, neutralny wyraz. Patrzyła na niego uważniej niż zwykle, nieufnie lustrując jego twarz, choć pewnie sama nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Co dokładnie sobie przypomniałeś?
Próbując nie okazać, jak bardzo jest zniecierpliwiony, odchrząknął cicho. „Usiłuje zbudować odpowiednie napięcie” - pomyślała Hermiona i uśmiechnęła się w duchu z lekkim pobłażaniem. W takich chwilach Harry bardzo przypominał dawnego siebie.
- No... wszystko. Tak mi się wydaje.
- Tak po prostu? Obudziłeś się i zdałeś sobie sprawę, że pamiętasz?
Uśmiechnął się przepraszająco. Zrozumiała, że musiał przypominać sobie po kawałku, ale nie chciał jej tego zdradzać, dopóki nie położy ostatniej cegły na dachu wspomnień własnego życia.
- Nieważne. Mów wszystko, co sobie przypomniałeś.
- Zacznę od wakacji po szóstej klasie, bo od tego momentu nic nie pamiętałem - powiedział. Wyglądało na to, że ćwiczył ten tekst wielokrotnie. - Wróciłem do Dursleyów, według polecenia Dumbledore'a. Nie byłem oczywiście z tego zadowolony, zresztą napisałem do ciebie i do Rona, że chcę się od nich jak najszybciej uwolnić, że czuję się na Privet Drive jeszcze gorzej niż zwykle. - Zatrzymał się na chwilę, czekając widocznie na jakąś reakcję, ale Hermiona wpatrywała się w niego w skupieniu i nadal milczała. - Jednak mogłem tylko czekać do końca lipca. Wreszcie, w dniu, kiedy stałem się pełnoprawnym czarodziejem, przyszli po mnie członkowie Zakonu i zabrali na Grimmauld Place. Nie tego się spodziewałem, kiedy Dumbledore mówił, że mam zostać u wujostwa tylko do siedemnastych urodzin. - Na jego twarzy zagościł smutek, tak prawdziwy, jakby to, o czym opowiadał, wydarzyło się zaledwie wczoraj. Tymczasem minęły ponad dwa lata. - Od Remusa dowiedziałem się, że Zakon powoli zaczął się rozpadać. Wielu czarodziejów było w nim tylko dla Dumbledore'a, i w nim też pokładali wielką nadzieję. Nie powiedział mi tego wprost, ale zrozumiałem, że olbrzymia większość czarodziejskiego świata nie wierzyła, by siedemnastolatek - nawet najlepiej wyszkolony, nawet najzdolniejszy, nawet gdyby miał to być słynny Harry Potter - pokonał największego czarnoksiężnika naszych czasów.
Hermiona pokiwała głową, jednak nie po to, by wyrazić aprobatę czy akceptację. Raczej dała zwykły znak, że słucha i rozumie, co Harry do niej mówi.
- Nie wróciłem oczywiście do Hogwartu. Zdziwiłem się, kiedy nikt nie protestował: ani pani Weasley, ani McGonagall, ani Remus. Sądzę, że wszyscy uznali tak jak ja, że jeśli nie będę uczył się sam, nie nauczę się już niczego, co mogłoby mi się przydać. Ty i Ron bardzo mi pomagaliście. Razem wynajdowaliśmy w różnych książkach zaklęcia, podobnie jak na zajęcia z GD. Robiłem mnóstwo dziwnych planów i map, zaznaczałem wszystkie miejsca, w których mógł znajdować się jakiś horkruks. Jeśli czegoś tylko się dowiedziałem ze starych wspomnień lub z jakichś książek, pamiętników, czegokolwiek, co mi wpadło w ręce, zaznaczałem to. - Odgarnął z oczu nieujarzmione włosy, które nie zmieniły się, odkąd zobaczyła go po raz pierwszy w pociągu do Hogwartu. - Potem sprawdzaliśmy te miejsca, jedno po drugim. Niektóre były bezsensowne, teraz sam to widzę, ale szukałem wszędzie. W końcu pomysły zaczęły mi się kończyć. Stanąłem w miejscu. Potrzebowałem informatora. Kogoś, kto wiedziałby więcej niż ja. Śmierciożercy, gotowego, by zdradzić swojego pana. Wciąż pamiętałem słowa, które Voldemort wypowiedział do swoich sług na cmentarzu, po trzecim zadaniu Turnieju Trójmagicznego. „Oni, którzy dobrze wiedzieli, jakie podjąłem kroki, dawno, dawno temu, by uchronić się od nieodwracalnej śmierci...” Wtedy pojawił się... on. - Doskonale wiedziała, o jakim nim mówi Harry, mimo że nie wypowiedział jego nazwiska. - Na początku miałem ochotę go zabić, ale powstrzymaliście mnie, ty i Ron. O tak, chciałem go rozszarpać na strzępy, i wcale nie użyłbym do tego różdżki. - Wykrzywił się w grymasie wściekłości, tak niepasującym do jego wciąż chłopięcej twarzy. - Ale nie pozwoliliście mi. - Tym razem w jego głosie zabrzmiała ledwo dosłyszalna nuta wyrzutu. - Przekonaliście mnie, żebym dał mu jeszcze jedną szansę. Temu zdrajcy i tchórzowi. Mówiliście, że jest nam potrzebny, że to, co wie o Voldemorcie, jest przydatne. W końcu zgodziłem się, żeby go wysłuchać. I powiedział nam o wszystkim. O rzekomym planie Dumbledore'a. Wyjawił, oczywiście w największym sekrecie przed innymi śmierciożercami i Voldemortem, gdzie znajduje się różdżka Ravenclaw. Powiedział, że do tego miejsca można wejść tylko podczas pełni, wykonując odpowiedni rytuał, który on naturalnie zna. - Tutaj na ustach Harry'ego wykwitł gorzki uśmiech, jakby sam ubolewał nad własną naiwnością. Jego wzrok był nieobecny, utkwiony gdzieś w kącie pokoju. Po kilku minutach ciągnął dalej: - Sprowadziliśmy tylu członków Zakonu, ilu się dało. Razem z nami dwudziestu czterech ludzi. Może to głupie, ale pamiętam bardzo wiele szczegółów. Że kiedy wychodziliśmy z domu Blacków, na zegarze była szesnasta dwanaście. Pamiętam, że przedzierając się przez krzaki, rozdarłaś sobie sukienkę. I pamiętam, że tuż przed tym, jak okrążyli nas śmierciożercy, obserwowałem mały kamień leżący na ścieżce.
Westchnął z bólem.
- Zadaniem Snape'a było wyprowadzić nas w sam środek lasu. I w sam środek kręgu śmierciożerców. Sytuacja wydawała się niemal bezsensowna. Jasne, rzucaliśmy zaklęcia, broniliśmy się, atakowaliśmy, ale śmierciożerców było więcej i byli przygotowani na nasze „przyjęcie”. Ron zginął w tej bitwie. Jakimś cudem dotarł do różdżki Roweny i zniszczył ją. - Harry zaczął mówić bardzo szybko, jakby miał bardzo dużo do przekazania w bardzo krótkim czasie. - Do tej pory nie wiem, jak to zrobił. I nie wiem, jak został zabity. Nikt mi tego nie powiedział. Wiem, że pomagałaś McGonagall dotrzeć do Nagini, żeby i ją zniszczyć. Po tym, jak już zabiłem Voldemorta, przyszłaś do mnie zapłakana i umazana krwią, chociaż na twojej czerwonej sukience nie było jej tak bardzo widać. Niektórzy śmierciożercy uciekli, ale większość wyłapaliśmy. - Zrobił przerwę, po czym mówił dalej, już znacznie wolniej: - Największą satysfakcję miałem, kiedy stałem nad ciałem... jego. - Tym razem uśmiech Harry'ego był uśmiechem triumfu. - Nie Voldemorta. Właśnie jego. Żałowałem tylko, że sam go nie zabiłem.
Hermiona spuściła głowę.
- Nie sądziłem, że ostateczna bitwa będzie tak wyglądać. Spodziewałem się czegoś... nie wiem... bardziej... eee... spektakularnego? I znacznie większego. Nawet nie było dużo krwi. Trupów - tak, ale nie krwi. Tylko ta twoja sukienka miała krwisty kolor. - Zaśmiał się dziwnie, śmiechem zupełnie nieodpowiednim w tej sytuacji. Zbyt szczerym?
Wreszcie spojrzał na swoją przyjaciółkę. Wciąż miała spuszczoną głowę. Zrozumiał, że coś jest nie tak.
- Harry... - zaczęła cicho i niepewnie.
- Co się stało? Już w porządku. Teraz będzie tylko coraz lepiej. Odzyskałem pamięć, muszą mnie stąd wypuścić, jestem zdrowy - mówił, a z jego twarzy nie znikał uśmiech.
- Harry...
- No co?! Mów! - wybuchnął niespodziewanie. - Co się stało?! Hermiona!!!
- Harry... - powtórzyła cicho i powoli. Wreszcie na niego spojrzała. Jej oczy były suche i puste. Była zmęczona. Całym światem. A potem wyszeptała słowa, które przesądziły wszystko i odebrały ostatnią nadzieję. Im obojgu.
- Ja nigdy nie miałam czerwonej sukienki.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, niemal jak na wariatkę.
- Jak to nie miałaś? - zapytał w końcu. - Pamiętam ją bardzo dokładnie. Wszystko pamiętam. Ta sukienka... była ciemnoczerwona, mógłbym ci nawet dokładnie pokazać, w którym miejscu ją rozdarłaś i pobrudziłaś! WSZYSTKO PAMIĘTAM!!! - krzyknął, kiedy pokręciła wolno głową.
- Przykro mi, Harry.
Nie miała wyjścia. Musiała go wyciągnąć z jego idealnego świata. Nierealnego świata.
Przez chwilę otwierał i zamykał usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, zaprzeczyć, dać jakiś niezbity dowód...
Ale nie odezwał się.
Zrozumiał wszystko.
***
Wyjście na ulicę z dusznego budynku przyjęła z prawdziwą ulgą. Wiał przyjemny wiatr, słońce świeciło już wysoko, otulając wesołymi, letnimi promieniami świat wokół. Piękny dzień. Zbyt piękny.
Wciąż pamiętała niemal każdą minutę z ostatniej bitwy. A najbardziej jej zakończenie, kiedy to Harry, widząc, że już przegrał, że nie ma już najmniejszej szansy, z własnej woli pokłonił się Voldemortowi, aby ją, Hermionę, uratować.
Przepowiednia się spełniła, chociaż inaczej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Już nie było tamtego Harry'ego. Umarł. Może świat był za mały dla dwojga takich ludzi jak niepokonany - teraz już wiedziała to na pewno, i tak o nim mówiła, niepokonany - Czarny Pan oraz odważny, wierzący w idealny świat i w dobro ludzkie, walczący do końca po jedynej słusznej stronie Harry Potter.
Voldemort pozwolił mu żyć. Pozwolił żyć również jej, szlamie. Hermiona wielokrotnie zastanawiała się dlaczego. Aż któregoś dnia przypomniała sobie słowa Harry'ego, jeszcze tego dawnego Harry'ego. Zdała sobie wtedy sprawę, że oni byli po prostu żywymi trofeami, które tak lubił Tom Riddle. Ubezwłasnowolnionymi marionetkami, wiszącymi na sznurkach, z których nie mają szansy się zerwać, a nawet gdyby im się to udało, i tak nie wiedziałyby, co zrobić ze swoją namiastką wolności. Należeli do Czarnego Pana i jego śmierciożerców.
Tego dnia, kiedy to zrozumiała, zapłakała po raz ostatni.
Marionetki są posłuszne, więc była posłuszna.
Marionetki tańczą, więc tańczyła. Tańczyła tak, jakby była ubrana w czerwoną - gryfońską - sukienkę. Śmieszną sukienkę. Żałosną sukienkę. Sukienkę, która w banalny sposób miała zastąpić jej świat sprzed kilku lat.
Marionetki nie płaczą, więc nie płakała. Nie uroniła ani jednej łzy, kiedy Severus Snape ją poniżał i brutalnie gwałcił po każdej wizycie u Harry'ego. Jej nagroda za odwiedzenie przyjaciela. Okrutny powrót do rzeczywistości, w której pozostawała jedynie kukłą ubraną w kolor władzy. Dla wyśmiania. Żeby przekonać ją samą, że jest wolna. Żeby udawać, że ma wybór i szydzić z tego. Tak właśnie robili Czarny Pan i jego słudzy.
Marionetki nie czują, więc...
KONIEC