Archeologia powypadkowa
16.02.2014.
Ledwie w styczniu br. dowiedzieliśmy się od niezawodnego red. M. Pyzy, że „co najmniej 20 tysięcy elementów samolotu” znaleźli polscy archeolodzy (we wrześniu i październiku 2010), które „niczym śnieg” pokrywały „teren przed smoleńskim lotniskiem” (http://wpolityce.pl/artykuly/72591-ukryty-dowod-na-wybuch-wsieci-ujawnia-raport-polskich-archeologow-pracujacych-w-smolensku-nowy-numer-tygodnika-od-poniedzialku-w-kioskach), a tu miesiąc później okazuje się, że „co najmniej 60 tysięcy części” zalega „pod powierzchnią ziemi na terenie katastrofy” (http://niezalezna.pl/51753-gazeta-polska-dotarla-do-nieznanych-i-niepublikowanych-wynikow-prac-archeologow).
Czy GP chce w ten sposób przelicytować tygodnik młodych rybaków, czy też Pyza coś niedokładnie policzył - czort wie, grunt, że - jak pisze M. Nowak na łamach GP - „60 tysięcy szczątków może szokować”. Co do tego nie ma wątpliwości, tak jak i co do tego, jakie to są szczątki i w jaki sposób je zidentyfikowano. W szkole Macierewicza - bez względu na to, czy chodzi o klasę Karnowskich czy ekstraklasę Sakiewicza-Targalskiego etc. - sprawa tego, jakie „dziesiątki tysięcy szczątków” można było kilka miesięcy po „katastrofie smoleńskiej” znaleźć przy Siewiernym - jest już bowiem od dawna oczywista. I oczywiście szokująca, jakżeby inaczej, gdyż każde z odkryć dokonywanych przez dziennikarzy śledczych pracujących w tejże szkole jest i musi być szokujące.
Nowak pisze zszokowana dalej (GP 7/2014, s. 5): Na tle tych informacji [chodzi o poszczególne znaleziska archeologiczne świadczące o eksplozji „prezydenckiego tupolewa” w przestworzach: Teraz, dzięki raportowi archeologów wiemy, że śmierć tych osób nastąpiła w powietrzu] szokować musi opinia, jaką sformułowano w wyniku prac archeologów, stwierdzając, że mimo pewności, iż teren katastrofy jest jednym wielkim cmentarzyskiem, gdzie nadal leżą kości polskich przywódców [tak w oryg. - przyp. F.Y.M.] oraz dowody przebiegu wydarzeń w liczbie kilkudziesięciu tysięcy szczątków, nie warto podejmować próby zbadania i wydobycia wszystkich. Nie warto, gdyż - po pierwsze - oceniono, że podstawowe konkluzje nie uległyby zmianie, jako że struktura szczątków byłaby zapewne taka sama, po drugie - wymagałoby to olbrzymiego nakładu sił i środków, a dokładniej wieloletniej pracy kilkunastoosobowej ekipy archeologów.
Z tej zawiłej mowy można wywnioskować, iż sporą część (jak wielką, trudno powiedzieć - vide rozbieżne wyliczenia Pyzy i Nowak) szczątków wykryto za pomocą przyrządów do detekcji, lecz nie wykopywano. Mimo to w szkole Macierewicza dogłębni znawcy polanki samosiejek wiedzą dysponując jakimś nadludzkim wglądem w glebę smoleńską, co dokładnie w niej zalega i jak to zidentyfikować nawet bez wydobywania tego z tejże gleby. Tego typu zdolności nie powinny nas dziwić, bo już nie takimi talentami nas śledczy (wraz z ekspertami) ZP zadziwili.
Wracając zaś do samej archeologii powypadkowej, której obiecujące prace jednak przerwano, zasłaniając się zbyt dużymi kosztami takiego bezprecedensowego przedsięwzięcia (Nowak pisze o tym w swym króciutkim artykule jako o argumencie „najbardziej znamiennym dla podejścia do badania zbrodni smoleńskiej”). Do dziś bowiem nikt nie wyjaśnił, w jakim właściwie celu przeprowadzono jesienią 2010 tego rodzaju wykopaliska przy Siewiernym, rzecz jasna, pod czujnym okiem ruskiej prokuratury i - z tego co pamiętam - przekazując „stronie rosyjskiej” wszystko to, co skrupulatnie wykopano na wyznaczonym przez kolegów z Moskwy terenie. Czy przeprowadzono poprzedzającą te badania specjalistyczną kwerendę dotyczącą historii północnego wojskowego lotniska i jego najbliższej okolicy - choćby pod takim kątem, czy nie były tam składowane jakieś zezłomowane szczątki
(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/jak-sie-tnie-samoloty-na-siewiernym.html), czy nie funkcjonowały tam jakieś wysypiska, oficjalne lub dzikie (tam był jeden wielki śmietnik (…) tych śmieci różnych, puszek i innych elementów było bardzo dużo - jak opowiadał przed ZP polski montażysta, który osobiście przedzierał się przez polankę samosiejek z kamerą Sony miniDV; http://freeyourmind.salon24.pl/416196,posiedzenie-z-udzialem-moonwalkera-1) - a przede wszystkim, czy upewniono się, że przed laty nie doszło do jakiejś lotniczej katastrofy przy XUBS.
O tym, że do takiego zdarzenia doszło (najprawdopodobniej w 2001 r.) opowiadał przed trzema laty dla NDz, w lutym 2011 (http://www.radiomaryja.pl/bez-kategorii/pytajcie-krasnokutskiego-o-katastrofe-ila/) S. Wieriewkin, niegdysiejszy wysoki pracownik lotniska Moskwa-Wnukowo, powołując się na „człowieka z Siewiernego”:
Skontaktował się ze mną człowiek z Siewiernego. Mówił, że tam często bywają niespodziewanie gwałtowne zamglenia, dokładnie tam, gdzie statek powietrzny podchodzi do lądowania. I co - stacja meteorologiczna w Twerze zobaczy te lokalne mgły w obszarze podejścia do pasa startowego? Wątpię. [NDz: No właśnie, bez tej mgły nie byłoby katastrofy…] - Tej dziwnej mgły. Człowiek, o którym wspominałem, powiedział coś dla mnie zagadkowego. 10 lat temu do lądowania podchodził na tym samym kursie Ił-76, z tego samego pułku lotniczego. I przed przyziemiem w dolinie położonej w obszarze podejścia nagle pojawiła się gęsta mgła. Samolot rozbił się. Gdy sprawa była badana, okazało się, że gdy w tej dolinie, czy raczej wąwozie, tworzy się gęsta mgła, w tym miejscu powstaje jakby dziura powietrzna. Dziób ostro pochyla się w dół i ciąg silników nie wystarcza, żeby znowu go podnieść. Samolot jeszcze leci, ale powoli jego pęd (siła nośna) gaśnie, maszyna zniża się. I zamiast podnosić się, leci się z coraz większym przyśpieszeniem do ziemi. Po tym dochodzeniu zostało wydane zalecenie, żeby we mgle nie przyjmować samolotów z tego kursu, tylko z przeciwnego.
Czy w Warszawie ustalono, kiedy dokładnie to zdarzenie miało miejsce, jaki miało przebieg, gdzie mogły zalegać szczątki po takim wypadku - nim wysłano polskich archeologów? Nie kto inny wszak, a prok. I. Szeląg z NPW zapewniał publicznie - tuż przed „smoleńską” archeologiczną ekspedycją, we wrześniu 2010 (a propos przywożonych z polanki samosiejek wykopalisk prywatnych) - że „nie każdy dostarczony kawałek blachy w rzeczywistości jest częścią Tu-154” (http://fakty.interia.pl/polska/news-parulski-tam-wciaz-moga-byc-szczatki-ofiar,nId,887417). Jeśli nie ustalono wtedy, jak wyglądała sprawa lotniczego wypadku ruskiego transportowca, to śledczy ze szkoły Macierewicza, mając tak znakomite kontakty na miejscu i w „Federacji Rosyjskiej”, i docierający do najprzeróżniejszych bumag (http://freeyourmind.salon24.pl/483198,dendrologia-wyzszego-rzedu-trzy-brzozy-nie-jedna), mogą bez trudu ustalić to dziś, w lutym 2014.
Byłoby to ustalanie zapewne tańsze i może nawet bardziej owocne aniżeli dalsze prace wykopaliskowe przy murze Siewiernego. W końcu też chodziłoby o jakąś smoleńską katastrofę.