"Nie czyńmy tylko samych kroków i figur, lecz studiujmy namiętności, przyzwyczajając naszą duszę do ich odczuwania"
Tekst: JUSTYNA MASELLA, Zwierciadło, luty 2002
http://www.choreoterapia.com.pl/centrum.htm
JEAN GEORGES NOVERRE (1727-1810), francuski baletmistrz i teoretyk tańca
Ponoć Cycero był zdania że "człowiek trzeźwy nigdy prawie nie tańczy, chyba że od rozumu odejdzie". Może jego pogląd tłumaczy fakt, że cierpiał na żylaki i bóle nóg.
Taniec od wieków był wykorzystywany w celach leczniczych, leczono nim duszę i ciało. W średniowiecznych Włoszech istniał zwyczaj zwany tarantyzmem. Polegał on na leczeniu tańcem ludzi ukąszonych przez tarantulę. Muzycy grali na gitarach przez całą noc, a ukąszony śmiertelnym jadem tańczył do utraty sił. W końcu mdlał, ale po paru godzinach budził się zupełnie zdrowy.
Maurice Bejart, wielki tancerz i choreograf francuski, chyba najlepiej nazwał sekret tej formy ekspresji: "Taniec jest jednąz rzadkich dziedzin działalności ludzkiej, gdzie czlowiek jest zaangażowany całkowicie: ciałem, duszą i umysłem". W tym byćmoże tkwi przyczyna wciąż rosnącej popularności tańca jako formy terapii. W USA, w Europie Zachodniej, a powoli także i u nas powstaje coraz więcej miejsc, gdzie prowadzone są specjalistyczne warsztaty. jedni wybierają jazz, drudzy tango, jeszcze inni afrykańskie rytmy albo flamenco.
Większość jednak łączy różne rodzaje muzyki. Na takie zajęcia przychodzą ludzie, którzy chcą odreagować stresy i frustracje, którzy walczą z depresją, szukają źródeł radości i pragną lepiej poznać samych siebie.
Do tego, że taniec pomaga zachować kondycję, chyba nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać. Wiadomo, że pracują wtedy wszystkie mięśnie, a oddech staje się głębszy Organizm spala kalorie, ciało poci się wydalając toksyny Poprawia się krążenie krwi i zmniejsza się napięcie mięśni. Nasze ruchy stają się bardziej skoordynowane, pełne gracji i harmonii. Taniec często bywa także afrodyzjakiem, pobudza bowiem energię seksualną.
Dla umysłu taniec jest bramą do spontanicznego, odważnego i wyzwolonego ze schematów myślenia. Jeżeli poddamy się swojemu ciału, jeżeli nauczymy się go słuchać i zaczniemy poruszać się kierowani wewnętrznymi impulsami, to jednocześnie lepiej poznamy samych siebie, swoje potrzeby, emocje i pragnienia, czasem głęboko ukryte. Odkryjemy swój twórczy potencjał. Z drugiej strony taniec, który jest układem określonych kroków i gestów, to świetne ćwiczenie na koncentrację. To rodzaj medytacji: powtarzamy jakieś czynności, skupiamy uwagę na poprawnym ich wykonaniu, wreszcie przestajemy kontrolować każdy krok, aż w końcu to taniec zaczyna tańczyć nas.
Zamiast psychoterapeuty
- Sam nie mogę w to uwierzyć, ale to prawda: taniec pomógł nam pokonać kryzys naszego związku - opowiada Paweł, 34-letni pracownik firmy reklamowej, którego spotykam na kursie tanga. - To byłpomysł mojej dziewczyny. Po pierwszych zajęciach chciałem zrezygnować. Ale ona była uparta. Jestem jej za to wdzięczny, bo znów otworzyliśmy się na siebie, udało nam się na nowo odnaleźć radość we wspólnej zabawie, rozmowie, seksie.
- Przyznam, że wolę tańczyć sama - mówi Dorota, studentka historii sztuki. - Łatwiej mi wtedy osiągnąć pewien rodzaj transu, który odpręża i relaksuje. Ważne jednak jest dla mnie, aby móc tańczyć ze swoim życiowym partnerem i aby czerpać z tego przyjemność. Jest to kolejna płaszczyzna porozumienia, sposób otwarcia się na drugiego człowieka, poznanie jego ciała i duszy. Czasem zamiast robienia sobie wymówek, lepiej oddać się we władanie tanga, tego tańca zwaśnionych kochanków.
Taniec w kręgu
- Na pierwsze spotkanie szłam bardzo spięta - opowiada Barbara, nauczycielka. - Myślałam o tym, jak będzie mi trudno przełamać wewnętrzne opory i tańczyć z obcymi kobietami. Kiedy stanęłam z nimi w kole, zupełnie zapomniałam o tym lęku. Poczułam się na właściwym miejscu. Wolna od obaw, bezpieczna, otwarta na drugiego człowieka. Czasem myliłam kroki, ale muzyka i krąg prowadziły mnie dalej. Czułam się coraz bardziej odprężona, zniknął ból brzucha i chandra.
- Stare tańce greckie, armeńskie, rosyjskie czy kurdyjskie przechowują mądrość wielu pokoleń - mówi Hanna Sypiańska, która prowadzi te zajęcia. - Istnieją tańce miłości i tańce mocy, takie, które opowiadają o wędrówce albo o spotkaniu. Zawarte są w nich pradawne gesty. Pozwalają one odnaleźć wewnętrzną energię i budzą różne uczucia, na co dzień ukryte albo zapomniane. Współczesne wychowanie narzuca wiele tabu związanych z cielesnością, wyrażaną między innymi przez erotyzm. Muzyka i ruch pomagają pozbyć się niepotrzebnych i sztucznych barier. Taniec w kręgu to bezinteresowne bycie razem, wspólna zabawa. Uczy pozawerbalnego kontaktu i akceptacji własnego ciała. I daje zwyczajną ludzką radość i poczucie siły.
- Wcześniej nigdy nie tańczyłam - opowiada Monika, która na co dzień pracuje w biurze. - Zawsze się wstydziłam, byłam spięta, bałam się, że inni mnie oceniają, wydawało mi się, że jestem niezdarna. Jednocześnie czułam potrzebę, żeby to przełamać. A że lubię muzykę etniczną, trafiłam tutaj. Te tańce dają możliwość wyrażania siebie przez ruch. No i jestem wśród ludzi, czuję, że mam z nimi kontakt. Dla mnie to idealne połączenie: możliwość ekspresji i poczucie wspólnoty.
- Taniec w kręgu daje energię i siłę mówi Hania, fizjoterapeutka. - Myślę, że to dzięki formie koła i bezpiecznemu dotykowi. Jeden drugiego wspiera. Nawet jeśli pomylisz kroki, to krąg pociągnie cię dalej.
Lubię tu przychodzić, bo mogę bez słów uczyć się mądrości starszych ode mnie kobiet - wyznaje Magda, studentka psychologii. - Kiedy z nimi tańczę, czuję, że one mocniej niż ja stoją na ziemi. A jednocześnie wydaje mi się, że ja mogę im przekazać moją młodzieńczą energię i witalność. Wytwarza się taka pierwotna, pozawerbalna, międzypokoleniowa więź oparta na wzajemnym szacunku i zaufaniu. Nigdy w relacjach z dorosłymi nie czuję się tak bezpiecznie, jak tutaj.
Rytm Czarnego Lądu
- Osobowość znajduje się również w ciele, tą drogą też możesz poszukiwać swojej duchowości - tłumaczy Afra Crudo, włoska tancerka, która już trzeci rok z rzędu prowadzi we Wrocławiu warsztaty tańca nowoczesnego. - Najpierw musisz opanować technikę, dopiero potem pozwól wewnętrznej energii kształtować formę twoich ruchów. Afra wykorzystuje w swojej pracy tańce afrykańskie. Rytm bębnów sprawia, że trudno ustać w miejscu. Jednak szybko okazuje się, że wszystkie mamy sztywne kręgosłupy i biodra. A taniec afrykański angażuje całe ciało. Stopy stoją mocno na ziemi, z której czerpiemy energię. Kolana lekko ugięte, po to, by owa energia mogła swobodnie płynąć w górę. Wiele gestów przepełnionych jest erotyzmem. Naturalne, zmysłowe ruchy bioder, piersi i ramion okazały się dla nas, wyzwolonych Europejek, nie lada wyzwaniem.
- Tę erotyczną energię tańca afrykańskiego trzeba rozumieć bardzo szeroko - mówi Karolina, studentka nauk przyrodniczych. - Jako radość życia, jako (zdolność do odczuwania przyjemności płynącej z obcowania ze światem. Kobiety tańcząc romansują same ze sobą, cieszą się swoim ciałem, które w zmysłowym ruchu bioder, piersi i ramion znajduje swój właściwy wyraz. Ruch ten nie jest zwykłą gimnastyką, lecz ekspresją ciała w rytmie. Rytm to życie. Życie jest tańcem. Energię i moc życia, płodności i radości można wyrazić poprzez muzykę, śpiew i taniec, które są przyjemnością. Jak seks. Kobieta, która nie lubi swojego ciała, nie będzie ani szczęśliwą kochanką, ani dobrą tancerką. Dobre tancerki są dzikie, wolne i pełne godności. Świadome swego ciała i kobiecości. Podobają się, nie starając się przypodobać.
Choreoterapia
- Taniec jest jak lustro, pozwala zobaczyć nasze braki i nasze mocne strony Jest dobrą metodą terapeutyczną dla ludzi cierpiących na nerwicę, dla tych, którzy mają problem z nawiązaniem kontaktu z drugim człowiekiem, dla ludzi, którzy mają trudności z zaakceptowaniem własnego ciała (lub siebie), dla osób w depresji - mówi Zuzanna Pędzich, która prowadzi terapię tańcem w Klinice Nerwic przy Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. - Stosuję przede wszystkim muzykę instrumentalną, która wyraża dużo emocji, żeby każdy mógł odnaleźć w niej coś innego. Wykorzystuję tańce murzyńskie i indiańskie, nastawione na kontakt z ziemią, bo większość pacjentów cierpi na brak ugruntowania (stoją tak, że można by przewrócić ich jednym palcem), a to oznacza brak kontaktu z rzeczywistością. Uczę różnych gestów - jeśli zwiększy się zakres ruchów pacjenta, to automatycznie zwiększa się zakres jego zachowań. Tańce pomagają rozładować napięcie i agresję. I oczywiście dają radość i energię. Na ostatnich zajęciach zaproponowałam, aby jedna osoba uformowała drugą w rzeźbę, a potem te figury miały ożyć w tańcu. Pewna pacjentka cierpiąca na depresję została wyrzeźbiona jako dumna tancerka z uniesioną głową i ramionami. Kiedy zaczęła się ruszać, miałam wrażenie, że zapaliło się w niej jakieś światło. Emocje, które nas męczą, można odtańczyć, i strach albo smutek przemienić w tańcu w coś pięknego.
Jak taniec wpływa na nasze ciało?
- Trudno dokładnie powiedzieć, ile kalorii spalamy w tańcu. To nie jest tak wymierna rzecz, jak aerobik - mówi Beata Dyraga, właścicielka Klubu Zdrowia i Równowagi DYRAGA - FIT, autorka kompleksowej, nowatorskiej terapii odchudzającej.
- Oczywiście w tańcu pracują mięśnie nóg, brzucha czy ramion. Dzięki temu stają się one bardziej elastyczne i wzmacniają się. Jeżeli poruszamy się szybko, przyspieszona zostaje akcja serca i występuje większe spalanie tłuszczu, tym samym poprawia się krążenie krwi w organizmie. Wydzielają się adrenalina i noradrenalina, które powodują, że czujemy się lepiej, oraz określane mianem enzymu młodości endorfiny działające przciwbólowo. Taniec ma dobroczynny wpływ także na nasz układ kostny Kiedy się ruszamy, sprawiamy, że nasze stawy stają się bardziej "naoliwione", co zapobiega schorzeniom reumatycznym. Poza tym wzmacniamy kręgosłup i naturalnie pogłębiamy nasz oddech. Organizm pobiera więcej tlenu i szybciej się oczyszcza. Taniec pomaga również rozładować stresy i wyrażać emocje, a to wszystko ma ogromny wpływ na nasze ciało.
„Najtrudniej zatańczyć siebie” Hanna Samson, Twój Styl, luty 2002
PSYCHOLOGIA ODKRYWAMY CHOREOTERAPIĘ
Najtrudniej zatańczyć siebie
Tekst: HANNA SAMSON
Tu nie powtarza się cudzych kroków, lecz szuka własnych. Nie podąża za mistrzem, lecz budzi wewnętrzną tancerkę. Jest w każdej z nas, tylko czasem śpi ukryta za murem lęków, zahamowań, kompleksów. Na Warsztatach Tańca Współczesnego w Poznaniu są zajęcia, które burzą ten mur. Choreoterapia to metoda leczenia duszy. Tańczysz i w ruchu odnajdujesz szczęście
Całe miasto roztańczone, mam wrażenie, że wszyscy się znają, choć to niemożliwe. Na warsztaty tańca, od ośmiu już lat organizowane przez Ewę Wycichowską, dyrektorkę Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu, przyjechało ponad 1600 uczestników i 39 nauczycieli z całego świata. Oprócz funky jazzu, flamenco, modern dance czy afro coraz większą popularnością cieszy się choreoterapia. Może brać w niej udział każdy bez względu na wiek, figurę, doświadczenie. Ponad trzystu chętnych, wśród nich są nastolatki i kobiety po pięćdziesiątce, z trudem mieści się w siedemnastu grupach. Czego tu szukają? - Chcą lepiej poznać siebie i swoje emocje, uwolnić się od napięć, poprawić kontakty z innymi - mówi Ewa Wycichowska. - Chcą przezwyciężyćkompleksy i ograniczenia. Taniec budzi optymizm, uczy relaksacji, spontaniczności. Można wytańczyć z siebie lęki, smutek. Ludzie zmieniają się w tańcu, nawet gdy o tym nie wiedzą. Odnajdują własny styl, który jest piękny, bo naturalny. Kiedyś taniec był częścią życia, dziśmusimy sami się do niego dokopać, by poczuć własny rytm i wspólny puls grupy.
Jak pięknie być sobą
Przyjechałam tylko na ostatnie dwa dni warsztatów. Idąc roztańczonym korytarzem szkoły baletowej, czuję się jak intruz, jak przybysz z innego świata. W dodatku grupa Judith Bunney, amerykańskiej choreoterapeutki, która od kilku lat przyjeżdża do Poznania, broni się przed obcymi. Gdy w końcu zgadzają się, bym spędziła z nimi kilka godzin, robią to tak, jakby dawali mi niezwykły prezent. Wkrótce zrozumiem dlaczego. Tu odbywa się misterium zdjęcia masek i odsłonięcia siebie. Taki akt wymaga zaufania, może się zdarzyć tylko tam, gdzie ludzie czują się naprawdę bezpiecznie. Ale najpierw rozgrzewka. Każdy po kolei jest prowadzącym, nadaje grupie własny ruch, reszta podąża za jego improwizacją. Tę zabawę znamy z dzieciństwa, w różnych odmianach pojawiała się na podwórkach, ktoś jest panem, ktoś jest cieniem, ktoś jest panią, a ktoś lustrem, ale tu wygląda to inaczej. - Jak to możliwe, że macie tyle pomysłów, czy wcześniej to sobie planujecie i ćwiczycie? - pytam podczas przerwy. - Skądże. Tańczymy spontanicznie - odpowiadają. - Taniec jest w tobie. Musisz tylko posłuchać siebie dopowiada Judith. Na jej zajęciach nie ma nauki kroków ani technik. Nie narzuca się stylu tańca, uczestnicy poznają różne możliwości ekspresji, czerpią od siebie nawzajem, a wszystko po to, by doskonalić własny taniec, rozwijać indywidualny styl. Każdy jest inny i ma prawo taki być. Najważniejsze, żeby umiał wyrazić siebie, pokazać swoje uczucia. Czy próbowałaś kiedyś porozumieć się z kimś bez słów? Tu bez słów odbywają się całe rozmowy. Gdy przestajemy się skupiać na swoich lękach, otwieramy się na innych. Odbieramy czyjś ruch i uczucia, które on wyraża, uczymy się empatii. Dostrajamy się do siebie nawzajem, dajemy i bierzemy, opowiadamy komuś siebie i słuchamy jego. Nawiązuje się kontakt i porozumienie. Wszystkie zdarzenia są tu krystalicznie czyste, bo nikt nie zalewa ich potokiem słów. Są lustrem, w którym przegląda się cała grupa. Zadziwiające, jak wiele można zobaczyć, gdy ktoś tańczy. Czasem propozycja niewielkiej zmiany: żeby zamiast kluczyć i kluczyć, szybciej dojść do celu, żeby zamiast chodzić na czubkach palców, mocniej stanąć na ziemi, prowadzi do wyjścia poza nasze nawyki, stereotypowe rozwiązania od lat wiążące nam nogi.
Wielka radość
Grupa Beaty Mareckiej, specjalistki od terapii tańcem, która do Poznania przyjeżdża co roku z Wiednia, jest bardziej otwarta. Nie łączy jej wielka tajemnica, tylko wielka radość. Ale zanim się o tym przekonam, czuję się skrępowana. Jestem w parze z Elżbietą, mamy sobie przekazywać impulsy i reagować na nie odpowiednio do ich siły i miejsca przyłożenia. Robimy to najpierw nieś miało, lekko dotykamy swoich rąk i pleców, żeby nawet przypadkiem nie przekroczyć granic przyzwoitości. Ale szybko, nadzwyczajnie szybko, przekraczamy granice konwencjonalnego dotyku, poznajemy ciało partnerki i własne, dajemy sobie nawzajem uwagę. Wcale nie jest łatwo zareagować adekwatnie do bodźca. Straciliśmy świadomość ciała, używamy go nawykowo. Nogi chodzą, ręce same uderzają w klawisze komputera, a my myślimy o czymś innym. Teraz stajemy się świadome ruchu, rozpoznajemy napięcia mięśniowe, w których ulokował się stres, widzimy, gdzie kryją się lęki, a co wzbudza w nas agresję. Rozkładamy ruch na czynniki pierwsze, świadomie wprowadzamy zmiany, stopami mocno stajemy na ziemi, gestem wzmacniamy pewność siebie. Rozglądam się po sali. Te same twarze osób, które znam zaledwie od godziny, a razem bawimy się jak dzieci, cieszymy swoją bliskością, której nie psują żadne niepotrzebnie wypowiedziane słowa.
Lecznicza dawka zachwytu
Na zajęciach Marii Skommer, która wykorzystuje terapię tańcem w pracy z narkomanami, mamy zatańczyć swój poranek. Każda wstaje z łóżka, myje się, ubiera, ale jakże inaczej to robimy. Jedne biegają nerwowo, bo wstały za późno, inne robią wszystko powoli. Jedne są metodyczne, inne chaotyczne
Jeszcze inne nie mogą się nadziwić, że wyglądają tak, jak wyglądają, i tysiącem zabiegów upiększających próbują ten stan zmienić. Tańczymy po kolei, każda ma swoje pięć minut, nie szkodzi, że wszyscy patrzą, te spojrzenia pełne zachwytu pomagają rozkwitać, choć większość nie należy do osób, które lubią być w centrum uwagi.
Nie poznaję siebie - mówi Iwona, 22-letnia studentka ekonomii. - Ludzi z mojego roku znam już trzy lata, a czuję się fatalnie, gdy wszyscy na mnie patrzą. A tu to lubię, niech patrzą, ja też chętnie patrzę na innych. Nie staram się już nikogo naśladować, pozwalam sobie tańczyć i coraz bardziej lubię siebie. To niezwykłe, jak ludzie potrafią się pięknie poruszać. I to nie wtedy, gdy odtwarzają wyuczony krok, ale gdy improwizują, słuchając muzyki i siebie. Gdy wyzwolą się ze skrępowania, gdy zapomną o tym, co na co dzień przygniata ich do ziemi.- Tu jestem kimś innym - mówi Jola, 44-letnia nauczycielka nauczania początkowego. - Przyjeżdżam tu co roku, to jest jak nałóg. Wciągnęłam w to moją 17 -letnią córkę. Nie chodzimy na te same zajęcia. Spotykamy się wieczorem w akademiku, a ona mówi: "Mamo, nigdy bym nie pomyślała, że jesteś taka fajna". Tu sama czuję się fajna. Pogodna, wesoła, swobodna. Może właśnie tu jestem sobą, a nie w domu czy w szkole? Może to przetrwa?- J a na pewno będę już inna, niż byłam - twierdzi 40-letnia Beata, kulturoznawca. - Dostałam tyle wsparcia od grupy, że z pewnością wystarczy mi na cały rok. Gdy przychodzi moja kolej, tańczę moje poranne grzebulstwo, zakończone nerwowym pośpiechem. I śmieję się z siebie razem z innymi. A gdyby tak inaczej zaczynać dzień?
Zuzanna, mój anioł stróż
Jestem małym nasionkiem ukrytym głęboko w ziemi. Powoli ziemia ogrzewa się, rosnę, w końcu przebijam się na powierzchnię. Czuję na twarzy ciepłe promienie wiosennego słońca. Muzyka ożywia mnie coraz bardziej, przepełnia mnie radość istnienia, moje ciało wyraża ją we własnym rytmie, roztapiam się w nim, zapominając, że wokół są ludzie. Kiedy otwieram oczy, czuję się jedną z nich, tak jak oni wyszłam ze swojej skorupki i rosnę na słońcu. A potem tańczymy i skaczemy, szukamy własnego ruchu, tempa, skoku, po którym padamy bezwładnie w ramiona anioła stróża. Moim aniołem jest Zuzanna Pędzich, choreoterapeutka z Warszawy, która na co dzień leczy tańcem neurotyków. To ostatnie zajęcia prowadzonej przez nią grupy. Czuję jej siłę, mogę iść na żywioł, gdy ona nade mną czuwa, nic mi się nie stanie. Tańczę w rytm muzyki, robię te wszystkie baletowe kroki, które zawsze mnie pociągały, ale tylko czasem próbowałam je wykonać w domowym zaciszu, szybkie pas między kuchnią a pokojem, teraz tańczę przy ludziach, a oni przy mnie tańczą, tańczymy razem, wszyscy tańczymy siebie. Słuchamy swoich dziecięcych intuicji i podążamy za nimi. Potem ja jestem aniołem stróżem, bardzo chcę, żeby Zuzanna mogła poczuć się bezpiecznie, wiem, że uchronię ją przed wszystkim, przecież jestem jej aniołem stróżem. W końcu padamy wyczerpani. - Czy to nie dziwne, że człowiek płaci za to, żeby się zmęczyć? - śmieje się 26-letnia Jola, anglistka. - Drugiego dnia myślałam, że nie zwlokę się z łóżka. Ale jaka to satysfakcja, gdy pokona się samą siebie. - Jedni idą w góry, ja co roku tu zdobywam mój ośmiotysięcznik - śmieje się 42-letnia Ola, położna. - Żałuję, że kasa chorych za to nie płaci, że nie ma takich zajęć w poradniach - mówi Lena, 21 lat, studentka prawa. - Dzięki nim wychodzimy ze stresów, nie wpadamy w depresję.
Nie wpadnie w depresję ten, kto nazbierał tyle dobrych wrażeń. Od samego siebie i od innych. Patrzę, jak ludzie, podzieleni na grupki, przygotowują swój ostatni, pożegnalny taniec. Jako nowicjuszka jestem z tego zadania zwolniona, choć teraz, gdy sztywność zniknęła, żal mi tak siedzieć z boku i tylko patrzeć. Cztery dziewczyny z pierwszej grupy tańczą, jakby ćwiczyły godzinami złożony układ wymagający współpracy i koordynacji. Potem druga grupa, wreszcie trzecia, ta ostatnia włącza wszystkich do swojego tańca, mnie też zapraszają do koła. Bo kiedy już znajdzie się siebie, człowiek otwiera się na innych, bez lęku dzieli się sobą. Tańczę razem z nimi, cała staję się tańcem, czuję, że moje ciało i dusza to jedność, wiruję radośnie, nic mnie już nie krępuje, obudziłam swoją wewnętrzną tancerkę, to wspaniałe uczucie.
Dziękuję ci, Zuzanno. - HANNA SAMSON