Tadeusz Boy - Żeleński, Reflektorem w mrok
WSTĘP: Boy - publicysta (Andrzej Z. Makowiecki)
Boy był nieustannym publicystą, oddziaływanie na opinię publiczną było podstawowym obowiązkiem jego twórczości. Cenił sobie rozległe forum i umiał je kokietować. Szeroko stosował metody perswazyjne: chwyt „świętego oburzenia”, złośliwej kpiny, sokratycznego ujawniania absurdu rozumowanie itp. Pisząc na pozór o różnych sprawach, właściwie pisał wciąż o tym samym - sprzeciwiał się mitologizacji, przedkładaniu formy nad treść, ograniczaniu myśli ludzkiej przez konwenanse, skostnieniu intelektu i norm moralnych itp. „Czegokolwiek [Boy] się tknie, rozjaśnia i wyostrza w pełnym świetle racjonalizmu, by [..] bić skupionym światłem reflektora swobodnej myśli ludzkiej w mrok fałszu, wmówień i zła”.
Na początku zbioru znajdują się teksty „wspomnieniowe”, dotyczące krakowskiej bohemy z przełomu wieków, w których wyraża niechęć do legend, które weszły w skład obiegowych sądów o literaturze tego czasu. Boy stawia opozycję między „starym” a „nowym”. Konserwatyzm nie jest wg niego przypisany jednej grupie społecznej, lecz jest trybem myślenia, który wyraża ciasnotę intelektualną, a z drugiej strony wyraża „bogoojczyźniany” autorytet. Boyowskie „pożegnanie z moderną” jest wezwaniem do rzetelności racjonalizmu.
Publicystyka społeczna Boya obejmuje trzy zespoły zagadnień, sygnowane tytułami trzech kolejnych książek:
* reforma prawa małżeńskiego (Dziewice konsystorskie)
* regulacja prawa naturalnego i stosunek prawa do przerywania do przerywania ciąży (Piekło kleru)
* supremacja kleru i ofensywa świadomości klerykalnej (Nasi okupanci).
W sprawie pierwszego problemu chodziło o uregulowanie bałaganu panującego w każdym z trzech zaborów, zniesienie najwyższej mocy Kościoła w kwestii decydowania o ważności związku małżeńskiego. Konsystorz - pośrednik między ubiegającymi się o rozwód a Watykanem - był „władcą absolutnym”, pojawiało się wiele nadużyć finansowych, fałszywych świadków itp. Boya drażniło przede wszystkim to, że Kościół, zamiast uznać rozkład związku małżeńskiego, próbuje w nim odnaleźć od początku „pozór nieważności”. Otwarcie atakował Kościół, opowiadał się za rozwodami i „wolną miłością”. Kampanię dotyczącą karalności przerywania ciąży rozpoczął już z etykietą „wroga katolicyzmu, masona, bolszewika i nihilisty moralnego”. Krytykował przepis bezwyjątkowo karający kobietę dokonującą aborcji. Wskazywał, że wielodzietność przyczynia się do nędzy, demoralizacji, przestępczości, alkoholizmu. Atakował także polityków uważających, że masa, ilość decyduje o wartości narodu. Te poglądy były częścią szerokiej dyskusji, jaka w tym czasie (początek lat 30.) toczyła się w Polsce na temat świadomego macierzyństwa.
Największym niebezpieczeństwem była wedle Boya rosnąca presja obyczajowa, moralna i kulturalna świadomości klerykalnej. Niepokoiło go też stanowisko Kościoła w sprawach kultury.
Karol Irzykowski nazwał publicystykę Boya „felietonowaniem spraw społecznych”. Fakt, często pisał on w sposób żartobliwy, nie wspierając się głębszymi studiami, ale dzięki temu oddziaływał skuteczniej niż „poważna” publicystyka. Poza tym - jak zauważa autor wstępu - może się okazać, że niektóre kwestie poruszane przez Boya są i dziś aktualne, a więc i jego publicystyka.
Boy często poruszał tematykę dotyczącą współczesnych mu przemian obyczajowych, np. w dziedzinie konwenansów i erotyki. Walczył o „reformę seksualną”, o ustanowienie zasad pozbawionych przesądów i uprzedzeń.
Terenem, na którym najwyraziściej ujawniał się rewizjonizm Boya była literatura. W przedmowie do Dzieł Mickiewicza z 1928 r. stwierdził, że należy oddzielić biografię mistrza od jego dzieła i z owej biografii odczytać miejsca najbardziej zaciemnione, wstydliwe, pomijane przez mitografów. Chciał śledzić „rysy na pomniku” Mickiewicza. Ta próba była nie tylko rewizją legendy osobowości, ale też atakiem na typ „narodowego świętego”. W pasji tej odniósł pewne realne sukcesy - zastygła już postać wieszcza znów stała się przedmiotem zainteresowania. Podobnie było z Fredrą (Obrachunki fredrowskie) i próbą udowodnienia, że świat Fredrowski często daleki jest od pogodnej i „narodowej” wizji przeszłości, a traktowanie Fredry jako wychowawcy narodu jest nadużyciem interpretacyjnym. W pogodnych obrazkach z życia szlachty odnalazł Boy brud moralny, chciwość, skąpstwo, łajdactwo.
Interpretacje Boya bardzo często otwierały nowe perspektywy w czytaniu tekstów literackich, choć wydawało się, że wszystko już zostało powiedziane i przewidziane.
Felietony teatralne Boya nigdy nie były tylko recenzjami, ale zawierały pogłosy toczonych aktualnie polemik z polonistyką,zaczątki kampanii publicystycznych, dywagacje na temat przemian obyczajowych.
Autor wstępu podsumowuje, że Boy był człowiekiem, „który wszystko przetwarzał w publicystykę, dla którego nie istniała rozdzielność kategorii `literatura' i `życie', dla którego jedno i drugie pozostawało ze sobą w żywym i skomplikowanym związku `iskrzącym' od wzajemnych napięć”.
Tom „Reflektorem w mrok” składa się z 6 (roz)działów, w każdym z nich znajduje się po kilka - kilkanaście artykułów Boya. I ja z każdego działu co nieco wybiorę.
Jak zostałem literatem
Odczyt wygłoszony w wielu polskich miastach.
Boy zaczyna od tego, że pisarze powinni czasem pokazywać się publiczności „tak, jak ich Pan Bóg stworzył”, podobnie jak pewna primadonna operetki, która wywołała niedawno skandal w Warszawie. Później pisze o tym, jak długo nie mógł wpaść na pomysł tego odczytu. Publiczność po spotkaniu z literatem oczekuje poznania go jako żywego człowieka. Boy mówi, że jego samego prześladuje „dwoistość osobowości”- z jednej strony jest poważnym literatem, a z drugiej - leniwym poetą, lubieżnym autorem Słówek. Asceta i pornograf w jednym. Teraz chce przedstawić, kim właściwie jest.
„Urodziłem się w mieście Warszawie, datę urodzenia niech mi będzie wolno skromnie przemilczeć”. Jego legalnym ojcem jest pieśniarz władysław Żeleński. Ukończył medycynę (co było omyłką) i wyjechał do Paryża, ale nie chciał tam kontynuować studiów lekarskich. Lektura Balzaka pomogła mu zrozumieć Paryż. Kochał spacerować nad brzegiem Sekwany, zatrzymując się na straganach z książkami. Pokochał też francuską piosenkę i kabaret. Po powrocie do kraju czuł, że coraz mniej jest lekarzem, ale wciąż jeszcze nie jest literatem. Uciekł do badań nad mikroskopem, za opublikowane rozprawy mianowano go pierwszym asystentem kliniki chorób dzieci (od tamtej pory nie znosi dzieci). Ponownie znalazł się w Paryżu, na stypendium lekarskim. Aby coś robić w tym kierunku, zajął się ruchem pod hasłem ochrony niemowląt, a po powrocie wygłosił odczyt „Kropla Mleka”, który stał się popularny i napotkał na żywy odzew. Powstała instytucja o tej samej nazwie, kierowana przez Żeleńskiego. W ten sposób był filantropem, ale wciąż nie literatem. A był to czas, kiedy w Krakowie „rządził” Przybyszewski, Wyspiański, odbywały się spotkania w kawiarni Michalika. Zjawił się tam kiedyś Kisielewski (autor W sieci), który rzucił myśl stworzenia kabaretu artystycznego - i tak powstał „Zielony Balonik”. Żeleński zaczął dla niego pisać, ale wciąż jeszcze nie był literatem!
„Zielony Balonik” był wspólnotą twórców, widzów i butelek z trunkami. Tematyki dostarczała „kroniczka życia artystycznego”. Przetrwał 6 - 7 lat, a zakończyła go Szopka krakowska. Po jakimś czasie namówiono Żeleńskiego, aby wydał drukiem swój dorobek. Wymyślił sobie pseudonim, aby nie sygnować „tą samą firmą recepty i kupletu”. Boy (chłopiec) to przezwisko, jakim nazywano go na lekcjach angielskiego. Któryś krytyk, ganiąc jego wiersze „pochwalił [go] bodaj za to jedno, że wziął sobie pseudonim, aby nie paskudzić uczciwego nazwiska”.
Boy coraz bardziej czuł potrzebę pisania, ale nie wiedział, co miałby pisać. Tęsknił za Francją, zaczął więc tłumaczyć z francuskiego (Balzaka, Moliera, Rabelais'go). Po wybuchu I wojny światowej został wojskowym lekarzem w Krakowie. Tkwiąc w niemieckich raportach, podczytywał literaturę francuską. Był w tym czasie aktywnym wydawcą, drukującym prawie co miesiąc swe ulubione przekłady. W jego dorobku jest 80 przetłumaczonych tomów - jest to wyraz uznania dla literatury francuskiej i chęć wytłumaczenia, przybliżenia rodakom jej najlepszych cech - prostoty, mądrości, „uśmiechu”. Literatura francuska, często uważana za „niemoralną” (porównanie: „myśmy mieli księdza Skargę, oni księdza Rabelais'go”) wychowała jednak „naród tęgi, zdrowy, genialny, przodujący wszelkim ideom”. Wg Boya obrażanie uczuć moralnych to jedno z integralnych zadań literatury. Ważną rolę w literaturze francuskiej pełni kobieta - w roli twórcy, odbiorcy, bohaterki. Boy cieszy się, że przyczynił się do spopularyzowania w Polsce tej literatury, którą uważa za tak wartościową. Na wzrost tej popularności wpłynęło to, że on sam miał już sławę kogoś niemoralnego, a więc podpis BOY działał jak reklama („budzi u publiczności jakieś nieskromne myśli”). Aby przyczynić się do większej sprzedaży Rozprawy o metodzie Kartezjusza, opatrzył ją napisem „Tylko dla dorosłych” („gdyż dzieło to istotnie jest dla młodzieży zbyt poważne”), czego skutkiem były rzesze, które „ciągnęły sznureczkiem do księgarni i wychodziły unosząc swego Kartezjusza pod paltotem lub w zarękawku, po czym biegły do domu, zamykały się na dwa spusty i zatapiały się w nim, aby się przekonać, co to jest za metoda, której oni jeszcze nie znają”.
Boy ma w planach jeszcze wiele przekładów. Przeszkadza mu w tym teatr, który „przyczepił się i nie chce puścić”. Po wojnie zerwał ostatecznie z medycyną, przeniósł się do Warszawy, gdzie był kierownikiem artystycznym kilku teatrów, później powrócił na stronę widza.
Boy podsumowuje swój odczyt stwierdzeniem, że jego życie wypełnione jest jedną myślą: własna przyjemność. Jeden człowiek może być zarazem błaznem i człowiekiem nauki. Na końcu ogarnia go poważna wątpliwość: CZY JA W OGÓLE JESTEM LITERATEM?
MŁODA POLSKA, PRZYBYSZEWSKI I WYSPIAŃSKI
Literatura trumien
Boy wspomina spotkanie z pewną kobietą, związaną niegdyś z Przybyszewskim i która była pierwowzorem Bronki ze Śniegu. Przechowywała ona odpisy listów Władysława Emeryka oraz pośmiertne fotografie jego i Dagny. Chciała, by Boy zrobił z nich użytek, by zostało odkłamane wszystko to, co narosło wokół tej sprawy. Treść listów nie była dla Boya niespodzianką - znana rzecz: „fałszywa literatura, a prawdziwe trupy”.
Przypomnienie faktów: wiosną 1901 r. Dagny Przybyszewska wyjeżdża z 6-letnim synem na Kaukaz., mąż ma dojechać do nich później. W Tyflisie codziennie wychodzi na stację, oczekując męża. Któregoś dnia zabija ją kula rewolwerowa wymierzona w tył głowy. Następnie zabójca odbiera sobie życie.
Boy znał Władysława Emeryka w Krakowie. Był bardzo młody, może za wczesnie zetknął się z „demonizmem” Przybyszewskiego, brał wszystko zbyt dosłownie. Jego ojciec był milionerem (a później bankrutem), ale zdarzało mu się pożyczać pieniądze na obiad.
Krótko przed wyjazdem Dagny na Kaukaz odebrał sobie życie Stanisław Brzozowski, o sławie: „to nie TEN Stanisław Brzozowski, tylko jego imiennik”, choć też próbował swych sił jako poeta. Zaprosił znajomych na kolację, nad ranem wstał od stołu i pożegnał się, a niedługo potem biesiadnicy znaleźli go w pokoju - martwego. Śmierć jakby wyjęta z powieści Przybyszewskiego... W ogóle był to czas wielu samobójstw „psychologicznych”, co było może odzwierciedleniem tragizmu życia. Później łączono samobójstwo Brzozowskiego ze strzałem Emeryka, mówiono o jakichś tajnych rozmowach, ślubach na tle miłości do tej samej kobiety.
Na dalszą część artykułu składają się listy pisane przez Emeryka z Kaukazu z maja 1901. Pisze do Przybyszewskiego, że planuje zabójstwo Dagny. Do jego syna Zenona (list ma być mu oddany w chwili, gdy skończy 20 lat) pisze o tym, jak świętą i wspaniałą kobietą była jego matka. Nazywa ją królową. Pisze: „Wyrządzam ci krzywdę straszną, niezmierną [...] Nie mogę inaczej, nie mogę przez wzgląd na Nią. [...] Nie, Ty zrozumiesz i nie będziesz mnie przeklinał. Bardzo, bardzo Cię kochający Władysław Emeryk”. Następny list adresowany jest do Franciszka Fiszera, mówi o planowanym interesie i zawiera prośbę o oddaniu połowy dochodu Zenonowi Przybyszewskiemu. (Boy dodaje, że kiedy teraz (po 30 latach) pokazał kopię tego listu Fiszerowi, ten powiedział, że nigdy nie dostał oryginału, nic nie wie o żadnym interesie i nie ma zamiaru oddawać żadnego majątku Zenonowi, który jest teraz ”wielki pan dyplomata i puszcza konie na wyścigach”).
Ostatni list, napisany 5 dni przed zabójstwem, adresowany jest do antoniego Kellera - „najbliższej Emerykowi osoby w tyflisie”. Zawiera „sprawy techniczne”. Emeryk poleca odwiezienie Zenona do pp. Szmideckich, przewiduje, iż dziecko się rozchoruje. Ciało Dagny po włożeniu do trumny ma być zakryte i nie pokazywane nikomu, jego zaś może oglądać każdy, kto chce. Mogiłę Dagny ma mieć wystawną, ozdobioną różami - on może być pochowany gdziekolwiek i jakkolwiek. Wszelkie długi Emeryka ma uregulować jego ojciec. Na koniec prosi przyjaciela o opiekę nad małym Zenonem i powiedzenie mu w przyszłości, ze Władysław go bardzo kochał.
W zakończeniu Boy pisze: „W wigilię dnia, w którym przyszła depesza o zabójstwie, Przybyszewski mówił komuś - jako o fakcie - o śmierci Dagny. Telepatia?”.
Plotka o <Weselu> Wyspiańskiego
O Weselu napisano już przez 20 lat wiele, ale mało o genezie, zwłaszcza w sposób anegdotyczny, może dlatego, że sportretowane tam osoby żyją i pisanie o nich byłoby pewną niedyskrecją. Żeleński podziwia Wyspiańskiego za to, że potrafił `codzienną rzeczywistość przeczarować w poezję”. Autor Wesela podkreślał związek swoich postaci z rzeczywistością, np. na afiszu teatralnym chciał zawrzeć nie ich nazwy, lecz autentyczne nazwiska.
Wyspiański był dowcipnie złośliwy i takąż złośliwością najeżone jest Wesele. Na prawdziwym weselu obecny był Żeleński, dobrze też znał to środowisko.
Teren akcji - Bronowice, wieś o pół mili od Krakowa, należąca do parafii kościoła Panny Marii w Krakowie. Mieszkańcy często portretowani przez krakowskich malarzy. I jeden z nich - Włodzimierz Tetmajer - ożenił się z chłopką, co Kraków przyjął ze zgrozą. Ślub był bajeczny, ale potem nastała szara rzeczywistość młodych - trudne warunki mieszkalne, ciężkie przejścia rodzinne i niekończące się plotki krakowskiej socjety. Tetmajer szybko „wsiąkł w wieś” i krył się przed gośćmi z miasta. Siostry żony Tetmajera zaręczyły się z `miatowymi” - jedna z de Laveaux, a druga (Jadwiga) z Lucjanem Rydlem, słynącym z gadatliwości. Tak też sportretował go - jako Pana Młodego - Wyspiański w Weselu. Ślub odbył się w bocznej kaplicy kościoła Panny Marii. Wesele trwało 3 dni. Zaproszona była cała wieś, kilka osób z miatsa, cały krakowski światek malarski, Wyspiański, który całą noc stał oparty o futrynę drzwi.
Włodzimierz Tetmajer (Gospodarz) jest w sztuce jak żywe wcielenie polskości. Stosunek poety do Rydla jest przyjacielsko-ironiczny. Postać Dziennikarza można zrozumieć tylko w odniesieniu do jego pierwowzoru - redaktora „Czasu” Rudolfa Starzewskiego. Poeta to brat Gospodarza - Kazimierz Tetmajer, Radczyni - profesorowa Domańska (ciotka Lucjana Rydla), Zosia i Marysia to córki znanego lekarza Pareńskiego. Tworem fantazji jest Rachela, częściowo tylko powiązana z realną Pepą Singer, córką karczmarza. Postacie chłopskie: Klimina, Czepiec i Nos - są autentyczne. Nos (Tadeusz Noskowski lub jego kombinacja z innym malarzem: Stanisławem Czajkowskim) jest uosobieniem przybyszewszczyzny - pijaństwa, kultu Szopena. Autentyczne są nie tylko postaci, ale i epizody - upicie się Nosa czy epizod Czepca z muzyką.
Wesele ma wiele cech muzycznego rytmu, który w bronowickiej chacie był przez cały czas obecny. Wyspiański doskonale oddał ten splot rytmu, melodii, koloru, słowa i myśli. Pomieszane są przy tym wszystkie tony: powaga, szlachetność, złośliwość, sarkazm.
Na scenie Wesele było czymś tak nowym, że w pierwszej chwili wywołał tylko osłupienie. Duża jest zasługa dyrektora krakowskiego teatru, Józefa Kotarbińskiego, który bez wahania przyjął utwór do grania na scenie, choć był dla wielu tak niezrozumiały. Pierwsze reakcje były rozmaite, dopiero Starzewski swymi felietonami podał ton, w jakim należało pisać o Weselu. Stara generacja pozostała niewzruszona: Stanisław Tarnowski wydał anonimowo Czyściec Słowackiego, a Sienkiewicz oświadczył: „No, albo ja jestem grafoman, albo to jest grafoman”. Młoda generacja przyjęła natomiast sztukę z zapałem, Kraków zaczął mówić cytatami z Wesela. Od tamtej pory pisano o Weselu bardzo dużo - i może za bardzo zaczęto na jego temat medytować, zamiast bawić się nim i wzruszać.
DZIEWICE KONSYSTORSKIE I OKUPANCI W SUTANNACH
Rozmyślania wielkopostne
Ofensywa klerykalizmu prowadzi Polaków ku zgubie. Wielki Post skłania autora do rozważań - jednak nie pod hasłem memento mori, lecz memento vivere. Czytelnicy boya wielokrotnie dawali mu do zrozumienia, że zgadzają się z szerzonymi przez niego (i tak kontrowersyjnymi) poglądami. Otrzymał na przykład list opisujący, jak to księża swą postawą źle wpływają na lud, że ksiądz staje się tylko przedsiębiorcą pogrzebowym, złe są skutki celibatu. Ksiądz biskup na skargi na księży odpowiada: „Co ja zrobię... dawajcie nam do seminariów lepszy materiał, to będziecie mieli lepszych księży”. Do innych zawodów przeprowadza się selekcję - ale nie tu. Niestety, na księży często szkoli się ten gorszy, a przynajmniej pośledni. A księdza - nawet najgorszego - trudno się pozbyć czy go przekwalifikować, można jedynie przesuwać go z jednego miejsca w inne.
Sprawa celibatu - Boy opowiada tu historię 18-letniej dziewczyny, służącej przy kościele, której ciągle przyglądał się pewien wikary. Namawia go, aby mu się oddała, ta nie chce, ale on przysięga na rany Chrystusa, że to nie grzech i że będzie się nią opiekował całe życie. Dziewczyna ulega i w konsekwencji zachodzi w ciążę. Ksiądz nie chce już o niej słyszeć, namawia ją do usunięcia ciąży u akuszerki lub do otrucia się. Wyjeżdża, ona go szuka, traci dziecko. Składa skargę do biskupa, ten obiecuje pomoc. Ta wciąż ma pretensje, winny ksiądz wymusza na niej podpis, że się ich zrzeka. Potem woła łobuzów, by ją utopili itp. Jednym słowem - ksiądz niegodny być księdzem, a wszystkiemu winny celibat, który doprowadza księży - „ofiary systemu” - do takiego stanu.
Kiedy Boy porusza „drażliwe” tematy, jak np. kwestia rozwodów, spotyka się z obelgami, ale bolączki, o których pisze, nie przestają istnieć. A oni wmawiają, że niemoralny jest pisarz, a nie te wszystkie sprawy, które ujawnia. Błędem jest też łączenie kleru z Bogiem - wszak Wyspiański był bardzo religijnym pisarzem, a księdza ukazywał albo jako wiejskiego lichwiarza, albo jako źródło zgorszenia publicznego.
Boy kończy te „rozważania wielkopostne” wezwaniem kleru do pracy nad sobą i zaczęcie „naprawy Rzeczypospolitej” od samych siebie.
Przygody Franciszka Villona w kraju okupowanym
Boy chciał, by Polska święciła 500-lecie urodzin Villona, objechał więc kraj z okolicznościowym odczytem. Odwiedził 24 miasta - m.in. Łódź, Kielce, Katowice, Kraków, Lublin. We Lwowie miał zostać wygwizdany, a jednak nagrodzono go owacjami. A jednak w kilku miastach (Bielsk, Gdańsk) odmówiono mu sali, w Toruniu odczyt w ostatniej chwili odwołano. W Gdyni gazety zapowiadały „Wróg Kościoła w Gdyni!”, a jednak odczyt spotkał się z sympatią. Złośliwe komentarze mówiły, że to tylko tak dla zmyłki, aby przy okazji następnego odczytu Żeleński mógł głosić swe antykatolickie teorie. Księża katoliccy prowadzą anty-Boyowską agitację we Włocławku i Płocku.
Boy dostaje wiele listów od rozmaitych ludzi, którzy uskarżają się na „okupację” Kościoła i boją się utraty stanowisk, represji, zemsty w razie buntu. Ucisk każe bez mrugnięcia okiem przyjmować ogłupianie i cynizm „czarnych wielkorządców” - „ta tłusta, czerwona łapa, wyciągnięta z czarnej sutanny, gnębi najmniejszy przejaw myśli”. Każdy od dziecka do starca musi należeć do jakichś kościelnych stowarzyszeń, co wiąże się ze składkami i płaceniem za msze. Największy interes to kolęda, „wyciskająca z największej biedoty miliony”. Kto odmawia, nie ma prawa do kościelnego pogrzebu. Wynika z tego, że katolicyzm to tylko w 20% religia, a w 80% - przemysł. Obojętne są mu dogmaty, wszystko, co dalekie od taks i opłat.
O ile w polskich pismach kościelnych odczyty Boya o Villonie były krytykowane, to np. w piśmie brukselskim pisze o nim z sympatią i zauważa, że zmusza do myślenia, „co jest samo w sobie ogromną korzyścią”. A tego myślenia boi się duchowieństwo w Polsce. Bo mogłoby zagrozić ono innym „korzyściom”.
PIEKŁO KOBIET I ZAUŁKI PARAGRAFÓW
<Krucjata przeciw nędzy>
Jest to jeden z wielu artykułów Boya na temat przerywania ciąży i regulacji urodzeń. Pisze w nim o książce Lindsaya Małżeństwo koleżeńskie, w której uderzyło go przedświadczenie, z jakim mówi o regulacji urodzeń jako „przyszłej podstawie wszelkich stosunków”. Na świecie jest to temat szeroko dyskutowany, lecz w Polsce mało o nim słychać. Na pewno problem regulacji urodzeń istnieje w kręgach inteligencji.
Lindsay pisze w swej książce o panu Smith, który z żoną co roku płodził dziecko, a nikt (sąd, ksiądz, klinika) nie chciał mu polecić żadnych „środków ochronnych”. Smith znalazł wyjście - popełnił samobójstwo. Jego rodzina została bez środków do życia.
Biskupi anglikańscy podjęli uchwałę, że tam, gdzie zajście w ciążę jest szkodliwe, nie należy potępiać „użycia naukowych środków, stosowanych rozumnie i według wymagań higieny”. Poparła to angielska Izba Lordów. Nauka w tym względzie w ostatnich czasach poszła bardzo naprzód. W praktyce może to jednak pozostać tylko dostępne dla najbogatszych. Boy przypomina przypadki śmierci małych dzieci w niemowlęctwie - dzieci płodzono „na wyrost”, aby cokolwiek z nich zostało. Od tamtego czasu jednak wiele się zmieniło i nie umiera tak wiele dzieci. Ale w klasach najbiedniejszych nie przestano „masowo” płodzić dzieci, czego konsekwencją jest ich nędza, zaniedbanie, zepsucie więzi rodzinnych.
Regulację urodzeń w Anglii nazwano „krucjatą przeciw nędzy”. W Polsce nie napotkała ona żadnego odzewu - nie zawiązują się żadne organizacje, nikt się o nic w tym względzie nie stara, panuje „małoduszne i obłudne milczenie”. Boy wymienia zalety regulacji urodzeń - spadek śmiertelności dzieci, ich większa zdrowotność, zniknięcie poronień, dzieciobójstwa, katastrof rodzinnych. Dziecko mogłoby stać się prawdziwym błogosławieństwem bożym, a przestać być „nieszczęściem, przekleństwem, a często i zbrodnią”.
Zaułki paragrafów
Boy pokazuje tu paradoksy prawa. W Małopolsce nędzarka-dzieciobójczyni została skazana na szubienicę, podczas gdy w innej części Polski dostałaby może rok więzienia. W przyszłości to prawodawstwo ma się poprawić, daleko jednak do pełnego triumfu. Okazało się, że ta skazana kobieta jest w ciąży - a prawo mówi, że w takiej sytuacji wyrok ma być odroczony - ma być powieszona „trzy miesiące po rozwiązaniu, o ile dziecko pozostaje przy życiu”. Boy wskazuje na obłudę i okrucieństwo tego przepisu - matka ma wykarmić dziecko, żyjąc w świadomości, że niebawem je osieroci. Podobnie odracza się wykonanie takiego wyroku, jeśli skazany jest obłożnie lub umysłowo chory - „do czasu wyzdrowienia”. Wtedy „katem”, decydującym, czy już można skazanego powiesić, staje się lekarz. Takie artykuły tworzą światli prawnicy w nowoczesnym państwie.
Najlepiej byłoby, aby w ogóle nikogo nie wieszano - ani kobiet w ciąży, ani chorych w malignie, ani zupełnie zdrowych. Zamiast znieść całkowicie tę karę, reguluje się tylko jej szczegóły.
<LUDZKI OBYCZAJ CIEKAWY JEST NADZWYCZAJ...>
Narzeczeni
Boy pisze o dwóch klasach ludzi, które cechują się całkowitą biernością w walce o „nowe formy życia” - są to kobiety i młodzież. Nie odzywają się, powtarzają stare frazesy lub wydają się w ogóle nie rozumieć współczesnych problemów. W pewnej ankiecie na temat małżeństwa młodzież wypowiadała się frazesami, że jest to „gwarancja rozwoju narodu”, „podstawowa komórka społeczna” itp.
Boy rozważa kwestię narzeczeństwa. Dawniej trwało ono lata, najuboższy student mógł mieć narzeczoną, ale ze ślubem czekało się do skończenia studiów, praktyk itp. Narzeczonych obowiązywała czystość, mimo że spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Często narzeczony lądował w domu publicznym, a w prezencie ślubnym dawał później małżonce źle wyleczoną chorobę weneryczną. Innym minusem było znudzenie się narzeczonych sobą nawzajem po tak długim czasie. Chłopak często żenił się, ale z inną, a jego narzeczona pozostawała opuszczona, narażona na wstyd, samotność i drwiny. Jeśli chłopak był „honorny”, to żenił się z panną, choćby dlatego, by spłacić dług tych wszystkich kolacji zjedzonych w jej domu. Często ich ślub miał nastrój pogrzebu, a małżeństwa kryły w sobie złoża nienawiści.
Dziś nie ma już bogatych wypraw, młodzi często żyją w ciasnocie, odwlekają urodzenie dziecka. Jeśli się nie pobierają, chodzą i żyją ze sobą, a w razie rozstania szukają sobie kogoś innego. Stosują środki antykoncepcyjne, unikając dramatów - niechcianych ciąż czy prostytucji. To chyba lepsze niż dawne czasy? Niestety młodzież nie chce się na ten temat wypowiadać - „woli powtarzać frazesy zużyte do szczętu przez ich własne pra-pra-ciotki”.
Kompleks Hioba
W Niemczech czy Skandynawii młodzi zaręczają się na tydzień, miesiąc, rok, by mówić sobie „ty”, razem wyjeżdżać, obdarowywać się prezentami itp. Płaci ten, kto ma pieniądze. Przed wojną cały ciężar życia towarzyskiego spoczywał na kobiecie - to jej rodzina wydawała kolacje i bale, a mężczyzna tylko korzystał z owych uciech. Gdy zdarzało się spotkać kobietę „na gruncie neutralnym”, poza domem, wówczas ciężar płacenia spoczywał na mężczyźnie. Ale były to przypadki rzadkie. Często i on nie miał pieniędzy, o czym oczywiście nie chciał powiedzieć damie.
W miarę, jak życie towarzyskie zaczęło wynosić się z domu za miasto, mężczyzna był zmuszony płacić za wszystko. Często zalotnikami stawali się coraz starsi, poważniejsi, „ustawieni” mężczyźni, bo młodzieńców nie na wszystko było stać. Przesunęła się też granica tego, co kobieta może przyjąć od mężczyzny. Już nie tylko kwiaty - w zakresie zabawy była na utrzymaniu mężczyzny. Młodzi, myśląc ciągle, czy po balu albo dancingu wystarczy im na jutrzejszy obiad, zaczęli tracić humor i chęć do zabawy, a czasem wręcz unikać kobiet i... wydatków. Pod konfliktami rzekomo uczuciowymi kryje się, wstydliwie tajona, bolączka finansowa.
LITERACKIE PROWOKACJE
Robak wojskowy i cywilny
Boy przeczytał sobie właśnie Pana Tadeusza po francusku. W przekładzie Cazina jest to podwójna transpozycja - z polskiego na francuski i z wiersza na prozę. Poemat tym samym zmienia się w powieść.
W Polsce PT zna się od zawsze. Najpierw duka się go w szkole, potem czyta wyrywkowo, znając jedne fragmenty lepiej, inne gorzej. Treść nie jest jakby zbyt ważna. A jest w niej wiele tajemnic.
Kiedy czyta się PT jako powieść, zwraca się uwagę na logikę zdarzeń, grę ludzkich pobudek. Przeskakuje się opisy przyrody (sic!), chcąc się jak najszybciej dowiedzieć: kto? jak? gdzie? czym? Pojawia się też szereg wątpliwości. Trudno ustalić pewne realia, nawet posługując się komentarzami. Jest tak na przykład w kwestii majątków. Wnikliwa lektura może wykazać, że Jacek Soplica zagarnął mienie po zabitym Stolniku, a potem udawał dobrodzieja (tak odczytał Gąsiorowski). Prof. Pigoń zwraca uwagę na rozwój postaci Jacka i to, że „kapitały” należały do fazy, kiedy był jeszcze osóbką dość ciemną.
Sam poeta zlekceważył te zawikłania majątkowe. Stanowią one może sprężynę akcji, ale nie istnieją same przez się jako problem. Choć przyjęcie z rąk moskiewskich łupów po zamordowanym może się okazać zbrodnią znacznie cięższą niż zamordowanie Stolnika.
Mgliste wydają się realia gospodarki Sędziego. Przyćmiewają je jego jednak „nauki o grzeczności” i godny patriarchalizm. Soplicowo - „centrum ojczyzny” - wyrosło na „podwójnie judaszowych srebrnikach”. Poemat okazuje się kryć w sobie wielkie pokłady komplikacji. Czytając PT, często się je - niesłusznie - omija.
Czytałem <Wertera>
Szukając rodowodu romantyzmu, Boy przeczytał Cierpienia młodego Wertera Goethego. Rzeczywiście „młodego” - wszak młody był i autor książki, i jego bohater. Po Werterze do głosu przyszła tylko młodość.
Czytając Wertera, Boy odkrył w niej wiele nowych rzeczy i innych niż to, co się o tej książce pisze. Odkrył, że to nie tylko historia miłosna. Werter nie zabił się przez Lotę ani dla niej. W pierwszej części w miłości Wertera nie ma nic tragicznego. Cierpi, bo chce - dla swego rozwoju duchowego. Wcale nie chce się żenić. Posępniejsza jest część druga - próba współżycia po powrocie oraz finał. Ale pomiędzy pierwszą a drugą częścią znajduje się znaczący epizod. Boy pisze: „Proszę czytelnika, aby nie udawał, że to wszystko wiedział”. Werter opuszcza miejsce, gdzie żyje Lota i wstępuje do służby konsularnej. Czuje się dobrze, flirtuje z panną B. Ale razie go panująca tam miernota, nuda, pustka. Dochodzi do konfliktu z konsulem. W międzyczasie przychodzi wiadomość o ślubie Loty. A Wertera spotyka upokorzenie w czasie obiadu u hrabiego C., kiedy to, gdy schodzą się znamienitsi goście, daje mu się do zrozumienia, że jako mieszczanin, choćby zdolny i wykształcony, nie ma prawa bratać się ze szlachtą, choćby prowincjonalną i śmieszną. Wieść o wyproszeniu Wertera z domu rozchodzi się po mieście, pojawiają się złośliwe komentarze. Życie i kariera Wertera są złamane. Jako bankrut życiowy wraca do miejsca, gdzie mieszka Lota. Goethe nie dość wyraźnie zaakcentował ten fragment i może dlatego czytelnicy puszczają go mimo uszu. W drugiej części Werter „czepia się miłości do Loty”, ale w jego samobójstwie ona odgrywa jedynie pośrednią rolę - najważniejsze było to, co rozegrało się w salonie hrabiego.
W końcówce artykułu Boy wskazuje błąd w komentarzu do polskiego wydania Wertera - fragment dziennika Wertera opatrzony jest przypisem, że jest to list. Komentarz Boya: „Dziwna rzecz: literatura skazana jest na to, aby ją objaśniali ludzie przeważnie nie rozumiejący z niej nic. Może dlatego tyle jest z nią nieporozumień?”.
O JĘZYKU NIE CAŁKIEM SERIO
Nekrolog rymu
Artykuł dedykowany jest Julianowi Tuwimowi. W swych wierszach stosuje on rymy, za które 30 lat wcześniej poeci byli ganieni i wyzywani od „lichych wierszorobów”. W krakowskim „Życiu” rymy typu: ciemny - jesienny, życiem - niczem były wyśmiewane. A teraz podobnie - i z sukcesem - rymuje Tuwim. Boy obserwuje, że rym, królujący w poezji od czasów Kochanowskiego, obecnie jakby runął z piedestału. Teraz sprawdzianem talentu poety nie jest poprawność rymu. Może i dobrze, bo skończył się konwencjonalizm. Rym bywa „inteligentny”, wymyślenie dobrego rymu często jest zaczątkiem dobrego wiersza - tak było w przypadku Boyowskich rymów: bordo - mordą, bigos - Kallipygos. W czasie wojny, kiedy pracował jako lekarz, przychodziły mu do głowy rymy absurdalne, które notował: talerz - ależ, pazdur - As-dur, cielak - archipelag, w Odessie - wessie - weź się - nieś się - nie ssie - gdzieś się - samo przez się. Myślał wręcz o napisaniu słownika rymów i nawet zaczął tę pracę, lecz potem cisnął ją w kąt. Może i dobrze, bo królestwo rymów rozsypało się w gruzy. Boy uważa, że rymom należy się chociaż nekrolog.
Słowa cienkie i grube
Boy zastanawia się tu nad zużyciem słów i zatracaniu się wszelkiej wrażliwości na obelgi. Niegdyś „mocne” było stwierdzenie: „Pan X mija się z prawdą”, a dziś „Pan X łże jak pies” przyprawia nawet owego Pana X o śmiech. Aby wymyślić obelgę, na którą ktokolwiek zwróci uwagę, trzeba sięgać do folkloru, archaizmów, wymyślać nowe słowa itp. Boy zawsze w takich sytuacjach sięga do słownika Lindego, szukając tam wyjaśnienia znaczeń słów. I znajduje tam prawdziwe cuda wśród „grubych” słów. Wspomina też historię o próbie oczyszczenia Rabelais'go ze wszystkich sprośności i plugastw - i pozostał Rabelais już nie mądry i nie zabawny. Lepiej więc go nie czytać niż oczyszczać. „Nieczyści jesteśmy i nieczyści pozostaniemy”.
6