Mity:
* mity zostały zapożyczone ze strony www.wiking.hg.pl
Mit o Idunie i jabłkach wiecznej młodości
Bogini wiosny Iduna pilnowała złotych jabłek. Niezależnie od tego, ile jabłek zjadali bogowie, ich liczba zawsze pozostawała taka sama. Tylko bogowie mieli do nich dostęp i były one źródłem ich wiecznej młodości. Pozostali, na przykład olbrzymy, chcieli również jeść jabłka, ale tylko Iduna mogła je rozdawać.
Pewnego dnia Odyn, Loki i Honir podróżowali przez góry i równiny. Zabili wołu i próbowali go upiec w żarze z ogniska. Za każdym razem, kiedy wyjmowali go z żaru, okazywało się, że wół jest nadal surowy. Nad nimi na drzewie pojawił się orzeł. Powiedział, że jeśli pozwolą mu zjeść porcję mięsa, wół się upiecze. Układ okazał się niekorzystny. Orzeł wybrał najlepsze kąski (nogi i łopatki). Rozeźlony Loki uderzył ptaka gałęzią, która wbiła się w ciało orła. Wywołało to pożądany skutek, orzeł upuścił swoja porcję mięsa, ale Loki zaplątał się w gałęzie i orzeł ciągnąc go po ziemi, silnie go posiniaczył i poranił. Orzeł - olbrzym Thjazi w przebraniu - zaproponował Lokiemu układ: jeżeli Loki obieca wprowadzić Idunę w zasadzkę, odzyska wolność. Loki, który nigdy nie wyróżniał się pośród Asów wiernością, zgodził się zdradzić boginie wiosny. Poszedł do Iduny i powiedział jej, że znalazł drzewo, na którym rosną jabłka podobne do jej jabłek. Zaintrygowana Iduna poszła za nim. Jednak, gdy wyszli z Asgardu, orzeł Thjazi rzucił się na Idunę i porwał ją do swego pałacu. Ale nie otrzymał tego, czego pragnął, ponieważ nie chciała dać mu jabłek wiecznej młodości.
Tymczasem bogowie zauważyli, że coś jest nie w porządku, zaczęły im siwieć włosy i poczęli tracić siły. Odbyli naradę i po chaotycznej dyskusji (byli teraz starzy i osłabieni) zauważyli, że brakuje Lokiego; ponadto ostatni raz widziano go, jak wychodził przez most w Asgardzie w towarzystwie Iduny! Bogowie szybko odnaleźli Lokiego i próbowali groźbami zmusić go do oddania Iduny. Loki użył magicznego płaszcza z piór należącego do Frei, aby zmienić się w ptaka i uleciał do pałacu Thjazi. Znalazł tam Idunę zupełnie samą. Aby ją przenieść, zamienił ją w orzech i pofrunął do Asgardu, trzymając go w szponach. Wkrótce powrócił Thjazi. Przybrawszy znów postać orła, rzucił się w pogoń, ale Loki dotarł do Asgardu tuż przed nim. Asowie, widząc, że Thjazi goni Lokiego, wzniecili ogromne ognisko z wiórów drzewnych pod murami Asgardu. Thjazi wleciał w ogień, spalił sobie skrzydła i upadł na ziemię. Tam właśnie Asowie go zabili.
Córka Thjaziego, Skadi, przybyła do Asgardu i domagała się zadośćuczynienia. Jako wergild (krwawą rekompensatę) zaproponowano jej małżeństwo z jednym z Asów. Jednakże miała wybrać sobie męża, widząc tylko ich stopy. Skadi chciała poślubić Baldura, który był najpiękniejszy, wybrała, więc najpiękniejsze stopy - z przerażeniem stwierdziła, że wybrała Njorda. Bogowie ucztowali, jedząc jabłka, Iduny i wszystko znów było jak dawniej.
Źródło: J.Wooding, "Wikingowie"
Mit o śmierci Baldura
Baldur, syn Odina i Friggi, był najpiękniejszym i najszlachetniejszym wśród bogów. Kwitnący młodzieniec, bóg światła i wiosny, tego, co dobre i sprawiedliwe, najbardziej kochany przez wszystkich Asów.
Boska matka Frigga miała pewnego dnia zły sen, Widziała jak Hel, bogini śmierci, uprowadza jej umiłowanego syna Baldura. Także Baldur miał sen, że jego młodemu życiu grodzi niebezpieczeństwo. Przywołał, więc Odin prastarą Walę, strażniczkę Hel, z jej grobu, by zdobyć pewniejszej wieści. Na pytanie, kogo oczekuję w królestwie Hel, dostał odpowiedź: "Baldura, dobrego, się czeka. Zabije go Hödur, jego ślepy brat."
Asowie i boginki radzili pełni troski o życie ukochanego i postanowili, że wszystkie stworzenia, na niebie i ziemi, złożą świętą przysięgę, że niczego Baldurowi nie uczynią. Sama Frigga skłoniła ogień i wodę, olbrzymy i elfy, ludzi, zwierzęta i rośliny by surowo trzymały się przysięgi.
Od tej chwili mijała cel wszelka broń, którą kierowano przeciw Baldurowi, by wypróbować przymierze, a stało się wśród Asów prawdziwą zabawą, rzucać w niego pociski, z których żaden nie trafiał.
W radzie bogów brał także udział podstępny i knujący intrygi Loki. Gdy bogowie raczyli się zabawą z Baldurem, podszedł do dobrej Friggi, przebrany za żebraczkę i wykradł jej tajemnicę: Na dębie przed bramą Walhalli rósł krzew jemioły. Nie ciążyła na nim przysięga, był za słaby i niepozorny, zdradziła mu Frigga.
Loki oddalił się szybko, przyjął swą prawdziwą postać i pospieszył do dębu. Odciął gałązkę jemioły i wrócił w krąg bogów, którzy wciąż raczyli się radosną zabawą. Na uboczu stał jeno brat Baldura, ślepy Hödur. "Jak mam z wami igrać oczy moje nie znają światła?" Odrzekł markotnie na pytanie Lokiego.
"Napnij łuk, tu jest strzała", rzekł Loki i podał mu gałązkę jemioły, "Będę celował za ciebie!"
Ślepy Hödur uczynił wedle rozkazu złego boga, a Baldur, jak rażony piorunem, opadł bez ducha na ziemię.
Tak spełniła się okrutna przepowiednia Wali.
Jeno słowo Odina, iż Hödur wypełnił przeznaczony Baldurowi los, ochronił mordercę przed zemstą bogów.
Sposobili się potem na rozkaz boskiego ojca, by pogrzebać ciało Baldura.
Nigdy przedtem nie panowała w Asgardzie ni zamieszkałej przez ludzi ziemi większa żałoba jak po Baldurze, ukochanym bogu.
Na brzegu morza Asowie postawili statek Baldura, a na nim ułożyli stos. Gdy położyli na nim zwłoki, Nanna, żona Baldura, nie potrafiła znieść tego widoku, a serce jej pękło ze zgryzoty. Ułożyli ją, więc Asowie u boku Baldura.
Wszyscy bogowie złożyli bogu słońca słowa nadziei na drogę. Nikt jednak nie wie, co Odin wyszeptał szlachetnemu nieboszczykowi do ucha.
Thor podłożył ogień pod potężnym stosem. Wepchnął przy tym w płomienie karzełka o imieniu Lit, który wszedł mu pod nogi. On zaś spłonął.
Potem olbrzymy pchnęły statek ku falom i oddały go morzu. Coraz potężniejsze płomienie go otaczały, a sycił je dziki wiatr niosący łódź, jak wielka pochodnia ofiarna gnał po raz ostatni prze morze.
Gdy odmęty chwyciły łapczywie za płonące bele i wciągnęły na dno ich żar, zdało się czekającym na brzegu Asom, jakoby cały świat tonął w odmętach zmierzchu.
Nikt nie zaznał większej zgryzoty po śmierci Baldura niż jego matka Frigga. Czy na zawsze odebrano Asom i światu ludzi Baldura, boga wiosny? Czy serca Hel, bogini królestwa zmarłych, nie można zmiękczyć, by oddała ulubieńca bogów?
Po ciągłych prośbach Friggi Hermodur, boski posłaniec, postanowił oswobodzić swego brata.
"Dam ci Sleipnira, mego rumaka, na daleką podróż," rzekł Odin do swego syna, "Pewnie poprowadzi cię do celu, bo drogę tą zna."
Dziewięć nocy gnał boski posłaniec konia, aż ośmionogi rumak dotarł do mostu, który prowadził do Hel. Hermodur ważył się śmiało wstąpić do królestwa zmarłych. Wnet zobaczył Baldura, ukochanego brata, pogrążonego we śnie i bladego, siedzącego u boku Nanny. Szepnął do niego słowa pocieszenia. Posłaniec bogów trudził się tyleż długo, co daremnie, by ułagodzić ponurą Hel. Z lodowatym chłodem spojrzała na niego. Potem pozwoliła usłyszeć swój głos: "Kto umarł, zostanie w moim królestwie. Także Baldur należy do Hel. Lecz mimo to, spełnię życzenie bogów i oddam go wolności, jeśli wszystkie stworzenia na świecie, martwe czy żywe, będą go opłakiwać. Jeśli choć jedno stworzenie odmówi uczestnictwa we łzach, Baldur pozostanie po wszechczasy w królestwie zmarłych.
Hermodur pośpieszył z powrotem na dwór Asów. Baldur i Nanna dali mu prezenty na drogę, które miał zanieść dla Odina i Friggi.
W Walhalli czekali już wszyscy w napięciu na posłańca. A Frigga pełna nadziei rozesłała wnet Alby, duchy podziemi, swych posłańców, po całym świecie, by pozyskać wszelkie stworzenia w imię powrotu Baldura, boga wiosny. "Myślcie o moim ukochanym synu", kazała im powiedzieć, "i płaczcie nad jego śmiercią, a bogini podziemnego świata zezwoli mu na powrót."
Trudy Friggi wydały się nie być daremne, wszelkie stworzenie, do którego dotarli posłańcy, było pełne litości i płakało nad bogiem światła. Alby wyruszały już w drogę do domu.
Wszelkie stworzenie, nawet skostniałe kamienie, płakały nad losem Baldura. I wtedy Alby spotkały w ponurej grocie okrutną olbrzymkę, Thög było jej imię, nie uroniła ni łzy nad śmiercią Baldura i nie poruszyła jej żadna prośba.
Tak, więc pozostał Baldur w królestwie Hel.
Wielu Asów dotkniętych odmową ponurej baby, sądziło, że Loki wciąż uprawia swe przepełnione nienawiścią dzieło.
Gdzież podział się podstępny morderca? W środku rozpaczy, gdy wszystkimi wstrząsnęło morderstwo, zdradziecki Loki zdołał uciec. Uciekł do Riesenheim, schował się w starej osamotnionej kryjówce. Lecz bogowie znaleźli jego ślad. Lecz gdy zbliżyli się do domu, którego okna wychodziły na wszystkie strony świata, podstępny Loki uciekł. Zmienił się, jak to często czynił, w łososia i schował się pod wodospadem. Przedtem wrzucił do ognia sieć, którą sporządziłby wypróbować, czy można go nią złapać.
Przyprawiło go to o zgubę, bo bogowie odnaleźli w popiele odcisk sieci i wiedzieli, gdzie i jak mają go złapać. Choć czynił wszystko, by ujść przed pogonią, bogowie pochwycili go w się.
Zemsta Asów była tak samo okrutna jak zbrodnia, którą popełnił Loki. Poprowadzili go na wyspę w królestwie Hel i przykuli go tam do ostrej skały, że żadnym członkiem ruszyć nie mógł. Nad głową zdrajcy mściciele przytwierdzili żmiję, której jad bezlitośnie kapał na jego twarz. Sygin, żona Lokiego, podzieliła los potępieńca. Dzień i noc siedziała koło więźnia i łapała jad żmii do miseczki. Lecz gdy niewiasta podnosiła się, by wylać pełną miskę, Lokiego dręczył nieznośnie palący ból. Obracał się, a całym Midgardem targały wstrząsy, a ziemia drżała. To drżenie nazwali ludzie trzęsieniem ziemi. W te koszmarne noce wyje wilk Fenris, a Wąż Midgardu porusza się w otchłani morza, fale strzelają zaś wysoko do góry. Kipiel bije o wał, którym bogowie chronili Midgard przed morzem.
Mit o Thorze i Wężu Świata
Pewnego dnia Thor spotkał olbrzyma Hymira. Hymir nie poznał Thora, jednego z Asów, choć osłupiał, gdy na kolację Thor zjadł dwa woły! Kiedy Hymir zauważył, że jeśli Thor będzie pochłaniał takie ilości jedzenia, wkrótce go zabraknie, Thor zaproponował gigantowi wyprawę na ryby. Wzrost i wygląd Thora nie wywarły na Hymirze wrażenia i powątpiewał w jego rybackie umiejętności - aż do chwili, kiedy Thor wziął wiosła i dzięki swej nadludzkiej sile poprowadził łódź z przerażającą szybkością do królestwa Węża Świata. Thor nie obawiał się Węża Świata i nie zważając na przestrogi Hymira, założył na hak łeb woła i zaczął łowić. Wąż naturalnie złapał się na przynętę. Tym razem Thor pokonał Węża, ponieważ gdy ten próbował wypluć głowę, hak wbił się w jego podniebienie. Wąż ciągnął linę tak mocno, że Thor poranił sobie dłonie o burtę łodzi. Ból wywołał w końcu jego gniew. Wytężył całą swą siłę, aż stopy jego przebiły dno łodzi i Thor stanął na dnie morza! Ciągnął dopóty, dopóki łeb Węża Świata nie znalazł się na wysokości jego głowy; spoglądali wówczas na siebie groźnie. Lecz Hymir był tak przerażony, że przeciął linę.
Kiedy Wąż Świata uciekał, Thor rzucił za nim swój młot - niektórzy powiadają, że rozbił głowę Węża Świata. Nie może to być prawdą, jako że Wąż Świata wciąż musi oplatać ziemię.
Źródło: J.Wooding, "Wikingowie"
Mit o wizycie w Utgardzie
Po wielu utarczkach z Asami olbrzymi poprosili o pokój. Posunęli się nawet tak daleko, że gwarantowali bezpieczeństwo Thorowi i Lokiemu, gdyby ci przybyli z wizytą do Utgardu, miasta olbrzymów, gdzie Utgardaloki był królem.
- Żadna krzywda nie spotka Asów, Thora i Lokego, ani towarzyszy, którzy z nimi przyjdą - przysięgał Utgardaloki - a ja przyślę Skrymira, mego posłańca, żeby ich przeprowadził przez Jötunheim. Jeżeli Thor się nie lęka, przyjdzie na pewno.
Takie wezwanie było najpewniejszym sposobem zmuszenia Thora do przybycia. Kazał wyprowadzić swój wóz i zaprząc dwa kozły, Szczerbatego i Wyszczerbionego.
- Nie zapraszają nas z przyjaźni - powiedział przezorny Loki. - Możecie być pewni, że knują coś złego.
Mimo to zasiadł w wozie obok Thora i przelecieli przez Asgard w wielkiej chmurze burzowej, a spod kół sypały się błyskawice.
Wieczorem przyjechali do chaty nad brzegiem Ifingu, wielkiej rzeki, która nigdy nie zamarzała, dzielącej Midgard od Jotunheimu. Zacny gospodarz przywitał gościnnie dwóch dziwnych przybyszów, ale przyznał, że ma bardzo mało jedzenia w domu, za mało nawet dla siebie i dzieci, syna i córki. Thjalfego i Roskvy.
- Nie martwcie się tym! - zawołał Thor.
Zabił swoje dwa kozły, Szczerbatego i Wyszczerbionego, pomógł zedrzeć z nich skórę i poćwiartował je. Dusiły się w garnku i wkrótce obiad był gotów.
- Pamiętajcie, by w żadnym razie nie złamać ani jednej kości moich kozłów - zastrzegał Thor.
Po czym zasiedli do obiadu i Thor okazał swój zwykły dobry apetyt, zjadając całego kozła i znaczną część drugiego.
- Mówił to o kościach tylko dlatego, aby zatrzymać szpik dla siebie - szepnął kusiciel Loki do Thjalfego. - W tym szpiku jest cudowna moc, ponieważ to nie są zwyczajne kozły.
Więc Thjalfi złamał jedną z kości udowych, kiedy Thor na niego nie patrzał, i wyskrobał trochę szpiku nożem. Spostrzegł jednak, że Loki starał się nie złamać żadnej kości, raz więc tylko popróbował szpiku.
Thor i Loki spali tej nocy w chacie, a rano Thor wrzucił wszystkie kości do koźlich skór, pomachał nad nimi Mjöllnirem i wyskoczyły z nich kozły pełne życia jak zawsze. Ale jeden z nich kulał trochę na tylną nogę, a Thor zobaczywszy to obrócił się z błyskiem wściekłości i wymachując młotem nad głową, chciał zabić gospodarza i jego dwoje dzieci.
- Jedno z was złamało kość udową kozła - krzyczał. Oczy jego ciskały błyskawice, a stawy palców, trzymających Mjöllnir, zrobiły się białe.
Gospodarz rzucił się na ziemię domyśliwszy się, kim jest jego straszny gość, i przyrzekał, że złoży zadośćuczynienie, jakiego tylko Thor zażąda. Widząc jego lęk, Thor rozjaśnił czoło i rzekł:
- Nikogo z was nie uderzę, ale dwoje twoich dzieci, Thjalfi i Röskva, pójdzie ze mną, on zostanie moim pachołkiem, ona moją służką już na zawsze. Zrozum, nie czynię im krzywdy, ale wyświadczam zaszczyt. A teraz zaopiekuj się moimi kozłami, opatrz złamaną nogę, by się zrosła do naszego powrotu. Do tego czasu Röskva zostanie z tobą, ale Thjalfi od razu pójdzie z nami.
Tak więc Thor i Loki wyruszyli dalej w drogę, zabierając Thjalfego, aby im służył. Szli brzegiem rzeki Ifing, aż dotarli do brzegu morza. Łodzią, która tam na nich czekała, przepłynęli rzekę w najgłębszym miejscu. Na przeciwległym brzegu pozostawili łódź i długo szli przez wielki bór. Nad wieczorem znaleźli się na rozległej równinie, wśród nagich skał i mrocznych dolin i na próżno szukali jakiegoś domostwa. W końcu, kiedy już zaczynała zapadać ciemność, a oni czuli się do ostateczności zmęczeni i nękał ich głód, stanęli przed dziwnym budynkiem. Wypełniała go obszerna sala z wejściem tak szerokim, ze zajmowało całą ścianę, ale wewnątrz nie zobaczyli nikogo, nie palił się ogień, nie było paleniska ani sprzętów. Wydawało im się to w każdym razie lepsze niż nic, zwłaszcza w tej mroźnej okolicy, więc rozgościli się, jak mogli, w owym dziwnym pomieszczeniu.
Około północy zostali nagle obudzeni wielkim wstrząsem ziemi, podłoga drżała im pod stopami, sala chwiała się i kołysała. Nic więcej się nie zdarzyło, ale Thor, rozglądając się dokoła, znalazł mniejszą izbę, leżącą na prawo od dużej sali i do tego cieplejszego schronienia przenieśli się jego towarzysze. Loki i chłopiec drżąc ze strachu wcisnęli się w najdalszy kąt, ale Thor trzymając mocno w garści trzonek Mjöllnira stał na straży we drzwiach. Z pobliża dochodziły go jakieś porykiwania i świsty, a od czasu do czasu gwałtowne dudnienie, ale nie widział nic.
Wreszcie niebo poszarzało i Thor wyszedłszy z sali ujrzał w pierwszych blaskach poranka olbrzyma, który leżał na sąsiednim zboczu góry i głośno chrapał. Nie był to bynajmniej jakiś niepokaźny olbrzym - większego Thor nigdy nie widział. Wtedy zrozumiał, co to za hałasy słyszał w nocy, i w porywie gniewu założył pas mocy i wymachiwał Mjöllnirem, namyślając się, w co uderzyć.
Nagle olbrzym się zbudził i Thor pomyślał, że bezpieczniej nie używać w tej chwili Mjöllnira. Zapytał natomiast:
- Kim jesteś, ty, który zakłóciłeś nasz sen chrapaniem?
- Nazywam się Skrymir - odpowiedział olbrzym, a słowa jego odbiły się echem w górach. - Przyszedłem, aby zaprowadzić was do Utgardu. Nie potrzebuję pytać, czy to ty jesteś Thorem, bo twój młot cię zdradził. Ale wydajesz się mniejszy, niż przypuszczałem... A co wy tam robicie z moją rękawiczką? - Mówiąc to podniósł ów rzekomy budynek wraz z Lokim i Thjalfim, wytrząsnął ich na ziemię i wsunął do środka rękę, wpychając kciuk do izby, w której spędzili noc.
Potem otworzył swoją torbę i zjadł potężne śniadanie, a Thor i jego towarzysze musieli zadowolić się tym, co znaleźli.
- Poniosę waszą torbę z żywnością - powiedział Skrymir, kiedy skończył śniadanie. - Wieczorem zjemy obiad w bardziej przyjacielskiej atmosferze.
Thor chętnie przystał na to i Thjalfi wręczył olbrzymowi pusty worek, a Skrymir wsunął go do swojego, który zawiązał u góry i przerzucił przez ramię.
- A teraz chodźcie za mną - zawołał huczącym głosem i ruszył wielkimi susami przez góry, a Thor i Loki natężając wszystkie siły ledwo nadążali za nim, podczas gdy umęczony Thjalfi nie mógł dotrzymać im kroku, choć doprawdy był to chyżostopy młodzieniec i nie miał sobie równych wśród ludzi.
Późno wieczorem Skrymir znalazł dla nich schronienie na noc pod mocarnym dębem, którego korzenie dawały im osłonę przed ostrym wiatrem, a sam legł na zboczu górskim pod jego potężnymi konarami.
- Jestem zbyt zmęczony, żeby myśleć o kolacji - powiedział wyciągając się na ziemi. - Ale tu leży torba z jedzeniem, otwórzcie ją i posilcie się. Rzucił na ziemię torbę i za chwilę chrapał rozgłośnie po drugiej stronie drzewa.
Thor zabrał się do rozwiązywania torby, ale choć ciągnął i podważał jak mógł, nie udało mu się rozluźnić ani jednego rzemienia. Nie zdołał też przeciąć sztywnej skóry.
- Ten olbrzym drwi z nas! - zawołał w końcu i z wściekłością okrążył dąb, i rąbnął Shrymira młotem w głowę. Olbrzym poruszył się, ziewnął i szepnął sennie:
- Jakiś wielki liść spadł mi na głowę! Co tu robisz, Thorze? Chyba skończyliście już kolację i układacie się do snu?
- Właśnie chcemy się kłaść - warknął Thor i kiedy Skrymir znowu zaczął chrapać, poprowadził Lokego i Thjalfego do drugiego dębu, który znajdował się w niewielkim oddaleniu, i tam, głodni i niezadowoleni, próbowali zażyć spoczynku.
Północ nadeszła, ale Thor wciąż jeszcze nie mógł zasnąć. Olbrzym Skrymir przewrócił się na wznak i chrapał tak, aż drzewa chwiały się jak w czasie szalejącej burzy.
- Uciszę tego potwora! - mruknął Thor. - Nie mogliśmy jeść, powinniśmy przynajmniej trochę pospać!
Pobiegł na miejsce, gdzie leżał Skrymir, mocno zaparł się nogami, zamachnął Mjöłlnirem nad głową i uderzył olbrzyma w czubek czaszki z taką siłą, że obuch młota niemal całkiem się zapadł.
- Cóż to znowu się dzieje? - zapytał olbrzym i usiadł. - Przeklęty dąb! Żołądź spadła prosto na moją głowę! A może to ty mnie obudziłeś, Thorze, wiadomością o grożącym nam niebezpieczeństwie?
- Nie wiem nic o żadnym niebezpieczeństwie - odpowiedział Thor. - Już prawie północ, obudziłem się właśnie i chciałem trochę rozprostować nogi.
Skrymir mruknął coś i znowu zasnął, ale Thor, zgrzytając zębami z wściekłości, usiadł z młotem w rękach i medytował, jak zadać jeszcze jeden cios, żeby położyć kres życiu olbrzyma. "Jeśli go porządnie walnę - myślał - nie ujrzy już więcej światła dnia!". O pierwszym brzasku Thor zdecydował, że nadeszła odpowiednia chwila. Skrymir zdawał się spać zdrowo, a leżał w taki sposób, że Thor z łatwością mógł trafić go w skroń. Ruszył więc na niego wywijając Mjöllnirem z całej siły i wymierzył mu miażdżący cios. Skrymir usiadł gwałtownie i zaczął rozcierać sobie głowę.
- Ach, te ptaki na dębie! - zawołał. - Jeden z nich zrzucił mi gałązkę na czoło! A, Thor! Już się zbudziliście. To dobrze, bo przed nami długa droga, jeżeli mamy stanąć w Utgardzie przed nocą. Szli cały dzień przez góry, ale późnym popołudniem Skrymir zatrzymał się i powiedział do Thora:
- Muszę pozostawić was tutaj i iść na północ. Jeżeli skręcicie na wschód, dojdziecie do Utgardu przed wieczorem. Ale zanim się rozstaniemy, chciałbym udzielić wam pewnej rady. Słyszałem, jak rozmawialiście ze sobą i powiedzieliście, że znacie olbrzymów mniejszych niż ja. Pozwólcie, że was ostrzegę: w zamku Utgard spotkacie kilku o wiele wyższych ode mnie. Więc kiedy tam się znajdziecie, uważajcie, aby się nie przechwalać, bo poddani Utgardalokego nie zechcą słuchać cierpliwie przechwałek takich maleństw jak wy. A tak naprawdę, to radziłbym wam zawrócić, póki pora, i znaleźć się jak najszybciej w domu.
Powiedziawszy to, Skrymir przerzucił torbę przez ramię i poszedł ku śnieżnym górom bielejącym daleko na północy. Ani Thor, ani Loki, ani Thjalfi nie żałowali, że odszedł. Nie zawrócili jednakże, ale wędrowali na wschód, a gdy zapadała noc, stanęli przed zamkiem tak wysokim, że aż karki ich bolały, gdy spoglądali na jego szczyt. W bramie znajdowała się żelazna krata, która była opuszczona. Natężali siły, aby ją otworzyć, ale nadaremnie. Na szczęście wkrótce okazało się, że są dostatecznie mali, by móc się przecisnąć między żelaznymi sztabami. Ujrzeli ogromne dworzyszcze, którego drzwi były szeroko rozwarte, a wszedłszy przez nie zobaczyli olbrzymów siedzących na ławach pod ścianami. W końcu sali przy wysokim stole na podwyższeniu siedział władca olbrzymów, Utgardaloki. Thor i Loki pozdrowili go uprzejmie, ale on zdawał się ich nie spostrzegać i dalej dłubał w zębach, w końcu uśmiechnął się pogardliwie i tak odezwał się do nich:
- Wyglądacie jak po długiej podróży, więc przypuszczam, że jesteście Asami z Asgardu, a ten chłopczyk tutaj to pewnie sam Thor. Może jednak jesteście mocniejsi, niż się wydajecie. Powiedzcie więc, czy szczycicie się jakimiś specjalnymi osiągnięciami? Każdy z nas wystąpić może w zawodach wymagających siły i hartu, a także umiejętności i sprytu. Który więc z was wyzwie kogoś z naszych, aby dowieść swej sprawności?
- Ja! - zgłosił się Loki. - Jest sztuka, w której celuję, zwłaszcza w tej chwili, a mianowicie w jedzeniu. Z każdym z was mogę stanąć do zawodów na tym polu i założę się, że nikt nie potrafi jeść szybciej ode mnie!
- No cóż, to dobre zawody - zgodził się Utgardaloki - i od razu wypróbujemy twoje siły. Nasz zawodnik w jedzeniu nazywa się Logi i gotów jest stanąć do walki z tobą czy kimkolwiek innym w każdej chwili.
Na środku sali ustawiono na podłodze wielką drewnianą michę i napełniono ją mięsem. Loki usiadł z jednego końca, a Logi z drugiego. Każdy z nich jadł tak szybko jak mógł i spotkali się w samym środku.
- Ale Logi zwyciężył - wydał wyrok Utgardaloki. - Loki bowiem jadł tylko mięso, pozostawiając ogryzione kości na swojej części misy, a Logi zjadł wszystko, kości i misę.
Po chwili Utgardaloki spojrzał na Thjalfego i rzekł:
- A to dziecko? Czy potrafi czegoś dokonać?
- Mogę stanąć do wyścigu z każdym, kto zechce - odpowiedział śmiało Thjalfi.
- Bieganie to wspaniała sztuka - powiedział Utgardaloki. - Ale musisz być bardzo szybki, jeżeli chcesz pokonać mojego zawodnika. Potem wyprowadził ich z sali na długi pas ziemi znajdujący się między murami zamku. - Wypróbujemy twą sprawność od razu - powiedział, przywołał młodego olbrzyma, Hugego, i kazał mu ścigać się z Thjalfim.
Wytyczono tor wyścigowy i dwaj biegacze wystartowali. Ale w pierwszym starciu Hugi tak bardzo wyprzedził Thjalfego, że kiedy dobiegł do mety, zawrócił i ruszył na spotkanie przeciwnika. Wtedy Utgardaloki rzekł:
- Będziesz musiał bardziej natężyć swoje siły, Thjalfi, jeżeli chcesz pobić Hugego - chociaż nikt, kto przybył tutaj, nie biegł nigdy szybciej od ciebie. Próbujcie ponownie.
Wystartowali znowu, ale tym razem Hugi dobiegł do mety o tyle wcześniej niż Thjalfi, że zdążył zawrócić i spotkać się z przeciwnikiem, nim ten przebył trzy czwarte toru.
- Thjalfi biegł tym razem również bardzo dobrze - osądził Utgardaloki - choć nie sądzę, żeby mógł odnieść zwycięstwo nad Hugim. Dam im jeszcze jedną szansę i ona zadecyduje, kto wygra.
Wystartowali po raz trzeci. Hugi biegł tym razem tak szybko, że dotarłszy do mety zawrócił i spotkał Thjalfego w połowie drogi.
- A więc Hugi jest lepszym biegaczem niż Thjalfi - stwierdził Utgardaloki wracając na czele zebranych do sali. - Ale to są tylko mało ważne zawody. Jestem pewien, że Thor zechce popisać się swoją siłą, słyszeliśmy bowiem wiele o jego wspaniałych czynach i wiadomo nam, że pokonał już paru olbrzymów.
- Przyszliśmy tutaj w pokoju, a nie dla wojennych czynów - powiedział rozważnie Thor. - Ale jestem gotów stanąć do zawodów w piciu. - Wspaniały pomysł! - zawołał Utgardaloki i rozkazał jednemu ze służby przynieść ogromny róg, którym wychylali kolejki wojownicy przechwalający się swoją umiejętnością picia.
- Kiedy ktoś z nas wychyli ten róg jednym haustem - powiedział - jesteśmy o nim dobrego zdania. Ale wielu olbrzymów musi dwukrotnie z niego łykać. W każdym razie nie myślimy dobrze o nikim, kto go musi podnosić do ust trzykrotnie.
Thor wziął do ręki róg, który nie wydawał się specjalnie wielki, choć był bardzo długi. Dręczyło go pragnienie, więc nie przypuszczał, że będzie musiał dwukrotnie łykać. Ale gdy mu zbrakło tchu i podniósł głowę, chcąc zobaczyć, ile wypił, wydało mu się, że prawie nic.
- Piłeś z całych sił - zawołał Utgardaloki. - A jednak ubyło tak niewiele. Gdybym sam nie widział, nie uwierzyłbym, że Thor z Asgardu tak marnie pije. Jestem jednak pewien, że czekasz tylko, by opróżnić róg za drugim łykiem.
Thor nie odparł nic, ale ponownie podniósł róg do ust, sądząc, że tym razem naprawdę dużo wypije, i nie odrywał go, aż mu dech zaparło. Wtedy zobaczył, że poziom napoju nie opadł tak nisko, jak powinien, a kiedy zajrzał do środka, wydało mu się, że ubyło mniej niż poprzednio; w każdym jednak razie teraz widać było, że róg nie jest pełny.
- No i cóż, Thorze - szydził Utgardaloki. - Chyba napijesz się jeszcze, choć może ten trzeci łyk nie wyjdzie ci na zdrowie! Będzie on na pewno największy, ale nawet jeżeli opróżnisz róg tym razem, nie jesteś tak potężnym rywalem, jak mówią o tobie Asowie. Co prawda dopiero zobaczymy, czego możesz dokazać w innych zawodach.
Słysząc to Thor wpadł w gniew. Podniósł znowu róg i pił, ile mu sił starczyło. Przerwał dopiero wtedy, gdy się zaczął dusić. Odstawił róg i kiedy dysząc ciężko spojrzał nań, zobaczył, że płyn opadł znacznie od brzegów. Ale nie chciał już więcej próbować i oświadczył, że wypił już dość jak na jeden wieczór.
- Teraz widzimy jasno, że nie jesteś taki silny, jak sądziliśmy - zauważył Utgardaloki. - Nie możesz nawet wypić tej niewielkiej ilości, jaką mieści róg. A czy spróbujesz swoich sił na innym polu? Może lepiej ci się powiedzie w jakichś popisach siły.
- W Asgardzie nie powiedziano by, ze mało wypiłem - mruknął Thor. - Ale jaką próbę siły mi zaproponujesz?
- Nasi młodzi chłopcy - odparł Utgardaloki - zaczynają od czegoś zupełnie łatwego, mianowicie podnoszą z ziemi mojego kota. Nie proponowałbym tak łatwego zadania Thorowi z Asgardu, gdybym nie zdawał sobie sprawy, o ile słabsi jesteście, niż przypuszczaliśmy. Kiedy to mówił, ogromne szare kocisko skoczyło na środek pokoju i stanęło na podłodze, prychając. Thor podszedł do niego i podłożył mu ręce pod brzuch, chcąc go unieść wpół. Ale w tym momencie kot wygiął grzbiet w kabłąk i chociaż Thor natężał wszystkie siły, zdołał tylko oderwać jedną kocią łapę od ziemi.
- Stało się, jak przypuszczałem - z uśmiechem stwierdził Utgardaloki. - No, ale mój kot jest rzeczywiście bardzo duży i moi ludzie są duzi i silni, nie słabi i drobni, jak Thor gromowładny.
- Chociaż jestem mały - krzyknął Thor - będę się siłować z każdym z was! Bo rozgniewaliście mnie i moje siły wzrosły w dwójnasób.
- Nie widzę tutaj olbrzyma, który by nie uznał za rzecz poniżej swej godności walczyć z takim maleństwem. Ale nie dajmy się zwieść pozorom. Wezwijcie moją starą niańkę i niechaj Thor z nią się mocuje. Obaliła mężczyzn, którzy wydawali się nie mniej potężni niż ten wielki bóg z Asgardu.
Natychmiast weszła do sali stara kobieta, zgarbiona i pomarszczona wiekiem. Rumieniec gniewu wypłynął na twarz Thora, kiedy ją zobaczył, ale Utgardaloki nastawał, aby się mocowali. Kiedy w końcu Thor ją chwycił i usiłował przewrócić, przekonał się, ze nie da się tego dokonać tak łatwo, jak sądził. Okazało się, że im silniej na nią napierał, tym mocniej stała, a kiedy z kolei ona go schwyciła, Thor poczuł, ze chwieje się na nogach i mimo swego oporu musiał paść na kolana.
- Dosyć tego! - zawołał Utgardaloki. - Nie zdałoby się na nic, gdyby Thor próbował swoich sił przeciw któremuś z moich wojowników, skoro nie może się ostać w walce z tą kobietą. Zasiądźcie więc, wszyscy trzej, i zabierzmy się do jedzenia i picia. Przecież tylko Loki jadł i tylko Thor pił, a niewątpliwie obaj mogą jeszcze cos zjeść i wypić - ja zaś chciałbym wam pokazać, jak potrafimy przyjmować naszych gości.
Ucztowali więc aż do późna w noc, a potem ułożyli się do snu na sali. Rankiem, kiedy się ubrali i byli gotowi do wyjścia, Utgardaloki wychylił z nimi kielich na pożegnanie, wyprowadził ich z Utgardu i szedł razem ze swymi gośćmi jeszcze kawał drogi. Rozstając się z nimi, zapytał:
- A teraz powiedzcie mi, nim się rozstaniemy, co myślicie o moim zamku w Utgardzie i największym rodzie olbrzymów, którzy go zamieszkują? Czy przyznajecie, ze spotkaliście w końcu olbrzymów mocniejszych od was?
- Muszę przyznać - stwierdził Thor z żalem - że ze spotkania z wami wyniosłem tylko wstyd. Po moim odejściu będziecie o mnie mówić jako o słabeuszu, co bardzo mnie martwi. Zupełnie inne miałem cele, gdy jako wysłannik Asów szedłem w odwiedziny do Utgardu.
- A więc powiem ci prawdę - odparł Utgardaloki - gdyż jesteście daleko od mojego zamku w Utgardzie i o ile to będzie w mojej mocy, nigdy już do niego nie wejdziecie. Muszę przyznać, że gdybym wiedział, jak silni jesteście, nigdy by w nim wasza noga nie stanęła, tak bowiem wielka jest wasza siła, że nie tylko my, ale cały świat znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. A więc wiedzcie, że zwiodłem was pozorami i złudzeniami oka. Aby zacząć od początku: to ja was spotkałem w drodze podając się za Skrymira. Co do mej torby z prowiantami, to związana była powrozami z żelaza, ukutymi przez trolle, żebyście w żadnym razie nie mogli jej rozwiązać. Jeżeli chodzi o trzy ciosy, jakie zadałeś mi, Thorze, twoim młotem Mjöllnirem, to pierwszy był o wiele lżejszy od następnych, ale i on pozbawiłby mnie życia, gdybym rzeczywiście go otrzymał. W drodze powrotnej napotkacie podługowate wzgórze w kształcie siodła, a w nim ujrzycie trzy wąwozy, jeden z nich będzie znacznie większy od pozostałych. Te wąwozy wyżłobiłeś uderzeniem swego młota, bo ja za każdym razem usuwałem się w bok, tak że ciosy spadały na wzgórze, a nie na mnie. Oszukałem was również w czasie zapasów w mej zamkowej sali. Olbrzym, z którym Loki współzawodniczył w jedzeniu, nazywał się Logi - był to w rzeczywistości ogień, który pożerał misę i kości tak samo jak mięso. Thjalfi ścigał się z Hugem, to jest z myślą, a przecież żaden człowiek nie zdoła biec tak szybko, jak myśl. Kiedy wychylałeś mój róg, dokonałeś cudu, którego nigdy przedtem nie uznałbym za możliwy. Bo drugi koniec rogu wpadał w morze, które obniżyło się w sposób widoczny na całym świecie, gdy piłeś. Wywołałeś pierwszy odpływ morza i na pamiątkę twego czynu fale już zawsze będę odpływać i przypływać. Kiedy starałeś się unieść mego kota, wpędziłeś nas w śmiertelne przerażenie. Bo to był wąż Midgardu, który opasuje świat, a kiedy go podźwignąłeś, głowa i ogon Jörmunganda zaledwie dotykały ziemi. Natomiast twój ostatni wyczyn był równie wspaniały jak poprzednie. Elli, z którą się mocowałeś, to była starość, a przecież zdołała jedynie rzucić cię na kolana, choć nie ma na świecie człowieka, którego by w końcu nie zmogła. Teraz musimy się pożegnać, a byłoby najlepiej dla nas obu, gdybyś tu nigdy już nie przychodził zobaczyć się ze mną. Jeżeli to zrobisz, będę bronił mego zamku podstępami podobnymi do tych, których już użyłem - albo innymi. Ale jeżeli pozostaniesz z dala od Jötunheimu, zapanuje pewnie pokój między Asami i olbrzymami.
Wtedy Thora ogarnęła nagle wściekłość i zamachnął się Mjöllnirem, aby cisnąć go we władcę olbrzymów, bo wierzył, że tym razem nie da się już zwieść. Ale Utgardaloki zniknął, a z gór spłynęła natychmiast taka mgła, że kiedy Thor zawrócił, aby zburzyć zamek Utgard i obrócić go w perzynę, nie był w stanie nic dojrzeć. Więc Thor, Loki i Thjalfi zawrócili i po omacku szukali we mgle drogi w góry, a idąc w kierunku wzgórza, w którym Thor wyrąbał młotem trzy wąwozy, nie widzieli dalej niż na parę kroków. Za wzgórzem mgła się przerzedziła i już bez trudu doszli do gospodarstwa, gdzie Thor zostawił swój zaprzęg. Złamana przez Thjalfego kość kozła zrosła się już zupełnie, więc następnego dnia wyruszyli do Asgardu, zabierając ze sobą Röskvę. Kiedy Thor opowiedział Odinowi i pozostałym Asom, jak nabrał ich Utgardaloki, i powtórzył, co od niego usłyszał przy pożegnaniu, Odin rzekł:
- Dobrze się spisałeś, będąc w kraju olbrzymów, choć z początku wyglądało to źle. Wiedzą teraz, że jesteśmy silni, a my wiemy, co mogą zrobić, aby nas wywieść w pole. Może zdołamy ich zniszczyć, ale nie przypuszczam, żeby mieli wyruszyć na Asgard ani też opanować Midgard. Ale zwrócą się przeciw nam, gdy nadejdzie Ragnarök, dzień ostatniej wielkiej bitwy.
- A jednak jestem zdecydowany wymazać krwią olbrzymów tę zniewagę! - warknął Thor.
- Bez wątpienia krew olbrzymów znów się poleje - zapewnił go Odin. - Chociaż między nami a Utgardalokim panuje pokój, są olbrzymi, którzy się starają wyrządzić krzywdę nam albo sprowadzić nieszczęście na ludzi w Midgardzie. Nie sędzę, żeby młot Mjöllnir miał rdzewieć.
- O nie! - mruknął Thor. - A kiedy zwyciężę olbrzymów, zwrócę się przeciw wężowi Midgardu. O, gdybym wiedział, że kotem Utgardalokego był Jörmungand, nie próbowałbym oderwać jego łapy od ziemi, ale rozwaliłbym mu łeb Mjöllnirem!
Żródło: A. Green, "Mity skandynawskie"