A to jest zwycięzca!
Bohaterowie Powstania Styczniowego
Barbara Wachowicz
Ewa z Wendorffów Felińska (26 grudnia 1793 r. - 20 grudnia 1859 r.) - matka Zygmunta Szczęsnego, autorka „Pamiętników” i wspomnień z Syberii ()
Nie straciłem w głębi duszy tej błogiej otuchy, że jakikolwiek wypadnie o mej działalności sąd ludzki, Sędzia Przedwieczny, co zwiastował z Nieba pokój ludziom dobrej woli, gdy mię zawezwie przed swój trybunał, wyrozumiałym być raczy nawet na popełnione w dobrej wierze błędy” - tymi słowy zakończył przedmowę do swoich „Pamiętników” ks. abp Zygmunt Szczęsny Feliński, metropolita warszawski, w burzliwym czasie Powstania Styczniowego.
„Idźcie do Katedry, (…) pochylcie swoje głowy u jego sarkofagu, a zobaczycie: tam leży Człowiek, o którym mówiono, że przegrał, a to jest - zwycięzca!” - powiedział o nim ks. kard. Stefan Wyszyński.
Jakie były przegrane, a jakie zwycięstwa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego?
„Tam będzie moja ojczyzna”
Matka. Ewa z Wendorffów Felińska. „Z miłością macierzyńską śledziła wszystkie odcienie mego charakteru - pisał o niej Zygmunt - była prawdziwym wzorem łagodności, pokory, zdania się na Opatrzność i szczerego współczucia dla każdej niedoli”.
Niezwykła to kobieca postać. Muzeum Literatury udostępniło mi łaskawie „Pamiętniki z życia Ewy Felińskiej”, unikatowe wydanie pięciu tomów w latach 1856-1859 w Wilnie. W różnych publikacjach jawią się sugestie, że ród matki Zygmunta Szczęsnego o cudzoziemskim nazwisku wywodzi się z Inflant. Ewa obala w swych pamiętnikach tę wersję i wręcz pisze: „Mój ojciec, Zygmunt Wendorff, był synem Karola, obywatela województwa podlaskiego, ziemi mielnickiej”. Odczytałam tę informację z niemałym wzruszeniem. Okazuje się bowiem, że wsie na Podlasiu, które należały do dziada Ewy, a więc Kopce, Juniewicze, Harachwosty i Mszana, to przecież dziedzictwo mego praprapradziada Stanisława Kuleszy. A godność ta pojawia się także wśród protoplastów matki Zygmunta Szczęsnego, jego prababka to panna Kuleszanka. Tak tedy możemy się szczycić jakąś nicią pokrewieństwa z Zygmuntem Szczęsnym Felińskim.
Z „Pamiętników” Ewy dowiadujemy się, że familia Wendorffów „nosiła nazwanie czysto - polskie Wierzba”. Wedle tradycji przechowywanej w rodzinie jeden z odległych protoplastów poszedł bić się za Polskę w tak zwaną Niedzielę Wierzbną, czyli Palmową, i walcząc, powtarzał ludowe porzekadło: „Nie ja biję, wierzba bije”. Nazwisko Wendorff przywiózł jeden z potomków tego rycerza, którego losy wojenne przeniosły do miejscowości Wendorff, kędyś na Morawach. Nazwisko Wierzba pozostało w herbie i przydomku.
W swoich „Pamiętnikach” zadedykowanych „Dla dzieci moich” Ewa zaznacza, że jej relacja będzie miała „zaletę i powab prawdy”. Wcześnie osierocona przez ojca, uboga szlachcianka skazana była na wędrówkę po dworach krewnych. Odebrała skromną edukację, ale z pasją samouka uzupełniała ją przede wszystkim licznymi lekturami. Zaledwie osiemnastoletnia poślubiła w roku 1811 przystojnego blondyna Gerarda Felińskiego (w „Pamiętnikach” konsekwentnie występującego jako Gierard). Było to prawdziwe małżeństwo z miłości, Ewa powiedziała narzeczonemu: „Gdziekolwiek Ty się obrócisz, gdziekolwiek będzie Ci dobrze i spokojnie, tam i mnie będzie dobrze, tam będzie moja ojczyzna, nie pragnę więcej niczego tylko być Twoją towarzyszką w szczęściu i nieszczęściu”. Początkowo było wiele szczęścia: „Dusza moja przepełniona szczęściem obracała się do Boga, aby Mu podziękować za to czyste uczucie, za skarbnicę, z której wytryskał czysty zdrój szczęścia mający mię zasilać przez życie całe”. Miejscem zamieszkania państwa Felińskich stały się wsie na żyznym Wołyniu - Wojutyn i Zboroszów.
Niestety pierwsze lata małżeństwa omroczył tragiczny cień śmierci aż czworga pierwszych dzieci zmarłych w niemowlęctwie. Na kartach swoich „Pamiętników” Ewa odnotowuje te upiorne chwile: „Śni mi się jakaś noc czarna, straszna, bezbrzeżna…”. Szczęśliwie pozostałe dzieci, a miało być ich jeszcze sześcioro, chowały się dobrze. Byli to chłopcy: Alojzy, Julian i Zygmunt (ur. 1 listopada 1822 r.), oraz dziewczęta: Paulina, Wiktoria i Zofia. Najstarszy Alojzy otrzymał imię sławnego stryja, poety, profesora Liceum Krzemienieckiego i autora pieśni śpiewanej przez pokolenia Polaków do dnia dzisiejszego „Boże, coś Polskę”, której pierwotny refren mający sławić cara został zamieniony na modlitwę: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”.
W swoich „Pamiętnikach” Zygmunt Szczęsny zwany od kolebki Filem wspomina serdecznie mająteczek Zboroszów, gdzie przeżył dzieciństwo prawdziwie sielskie anielskie, pełne uroczych wędrówek z rodzeństwem i ukochaną matką brzegami rzeki, „gdzieśmy brnąc nieraz w wodzie, dzikie irysy i wodne lilie z niewymowną uciechą zrywali”. Były tam też wędrówki po wzgórzach porosłych pachnącą macierzanką i zbiory rydzów w pachnącej żywicą sośninie. „Żadna zgryzota, żadna troska nie zakłóciła jeszcze owych czystych rozkoszy, jakich serce dziecinne w żywym przywiązaniu i w prostych wiejskich uciechach kosztowało” - czytamy w „Pamiętnikach”.
Sielanka ta skończyła się, gdy trzeba było przystąpić do trudów edukacji. Mali Felińscy zostali umieszczeni w szkółce parafialnej w Nieświeżu, gdzie „plagi dostawały się nam za brak pilności w naukach i dziecinne swawole” - jak wspomina przyszły arcybiskup. Największą „otrzepankę” dostał za to, „że służąc do Mszy w kościele, popędziłem za myszą, wymykającą się spod stopni ołtarza, a w myśliwskiej zapamiętałości swojej tak się zacietrzewiłem, że cisnąłem za nią trzymanym w ręku dzwonkiem, z wielką uciechą kolegów”.
Pierwszym wielkim dramatem, jaki zakończył dzieciństwo, był wybuch Powstania Listopadowego. Z bijącym sercem dzieci słuchały huku armat. Tragicznym akordem zaczął się rok 1833 - w styczniu zmarł młodo na gruźlicę ojciec. Ewa Felińska została z sześciorgiem dzieci i w trudnych warunkach materialnych. Podjęła wówczas decyzję, która miała zaważyć na całym jej życiu. Przeniosła się do Krzemieńca, gdzie trwała dobra pamięć o Alojzym Felińskim, który był wspominany tam z atencją jako znakomity wieloletni dyrektor sławnego Liceum Krzemienieckiego zwanego „Wołyńskimi Atenami”. Niestety po powstaniu uczelnia ta została zlikwidowana, a jak pisze Zygmunt Szczęsny „żadne miasto nie zostało z taką zawziętością zgnębione jak Krzemieniec”. Dziesięcioletni Zygmunt został umieszczony w gimnazjum w Łucku, gdzie - jak wspominał - „przylgnąłem całym sercem do grona starszych kolegów prowadzących zaciętą wojnę z moskiewskim żywiołem”.
„Ufajcie tylko Bogu”
Ewa Felińska spotkała w Krzemieńcu prawdziwie bratnią duszę. Była to Salomea Słowacka-Bécu, matka Juliusza. Po Krzemieńcu krążył jak płomień emisariusz Stowarzyszenia Ludu Polskiego, bohater Powstania Listopadowego - Szymon Konarski. Gotował on powstanie pod hasłem: „Wywalczenie Polski spod obcej przemocy, zupełne odmłodzenie narodu”. Obie panie - Salomea, matka autora „Kordiana”, i Ewa Felińska, matka przyszłego arcybiskupa, zaangażowały się całym sercem w działania konspiracyjne. Wspomina Zygmunt: „Matka moja została sekretarką do korespondencji zagranicznej, którą prowadziła w ten sposób, iż między wierszami skreślonymi atramentem, pisała krochmalem to, o czym chciała zawiadomić, litery zaś występowały dopiero po zwilżeniu ich jodyną”. Ewa Felińska pełniła odpowiedzialną funkcję przewodniczącej Towarzystwa Kobiecego, które powstało z jej inicjatywy w Stowarzyszeniu Ludu Polskiego. Przyjęła wówczas wymowny pseudonim - „Skała”.
Zygmunt, szczęśliwie uwolniony z okowów moskiewskiego gimnazjum i pobierający lekcje prywatne od nauczycieli polskich w Krzemieńcu, wspomina ten dramatyczny moment lipcowego dnia 1838 roku, gdy dom, w którym mieszkali, został otoczony moskiewskimi żandarmami. Aresztowana Ewa Felińska, uznana w czasie śledztwa za jedną z najwybitniejszych działaczek spisku Konarskiego, została skazana na Syberię z utratą praw stanu, czyli szlachectwa. Udało jej się przemycić z więzienia karteczkę: „Dzieci po Bogu najbardziej kochane! Nie płaczcie, idę na odpoczynek. To Wasza dola ciężka, ale ufajcie tylko Bogu i chowajcie Jego przykazania. Bądźcie zdrowi, bądźcie spokojni, spuśćcie się na Opatrzność Boską - Wasza matka”.
„Ukochany to jest chłopiec”
Zygmunt Szczęsny dostał się fortunnie pod opiekę przyjaciela Juliusza Słowackiego, zamożnego arystokraty z Podola - Zenona Beliny-Brzozowskiego, który towarzyszył autorowi „Ojca zadżumionych” w jego wielkiej podróży do Ziemi Świętej. Dzięki jego pomocy Feliński ukończył studia matematyczne w Moskwie i postanowił zostać inżynierem. Opiekun zdecydował jednak, że młodzieniec powinien nadal się kształcić i wysłał go do Paryża. Po drodze Zygmunt spotkał się we Lwowie z matką Juliusza Słowackiego, od której zabrał polecający list do syna.
W Paryżu Feliński uczęszcza na Sorbonę i do Collège de France, słucha wykładów z filozofii, literatury, historii, chemii. Zawiera serdeczną przyjaźń z Juliuszem Słowackim, o którym napisze: „Kochał on szczerze Pana Jezusa, pragnął triumfu Jego nauki, ducha mego ku niebu podnosił, (…) pięknym też rysem jego charakteru było to, że nie lubił źle mówić o ludziach, (…) o Mickiewiczu Słowacki odzywał się zawsze z uwielbieniem”. Uwagi o autorze „Anhellego” są niezwykłe cenne, między innymi Zygmunt wspomina, że poeta miał ową rzadką cechę u twórców, „że nie lubił ani rozmawiać o swoich utworach, ani ich czytać”. Marzeniem Juliusza, które gorąco poparł Feliński, było stworzenie konfederacji wszystkich odłamów skłóconej jak zwykle emigracji polskiej, co oczywiście w sferze marzeń pozostało…
Wybucha Wiosna Ludów i powstanie w zaborze pruskim. Juliusz Słowacki i Zygmunt Szczęsny Feliński przedzierają się w kwietniu 1848 r. do Polski. Słowacki napisze z entuzjazmem: „Pozostawałem cały ten czas w okolicach, które obecnie są widownią najszczytniejszej wojny i które przypominają Termopile. (…) Ach mój Przyjacielu, co to za lud. Nigdy nie marzyłem o podobnym - kryje w sobie zarodek nowej epoki. (…) Kosynierzy są już postrachem armii nieprzyjacielskiej”. W „Pamiętnikach” Zygmunta Szczęsnego jest opis jego czynnego udziału w walkach na ziemi wielkopolskiej. Informuje: „Napisałem odezwę do polskiego ludu, wzywającą do mężnej obrony najdroższych interesów narodowych”. Wyszedł z powstania, mając „obie stopy całe krwią zbroczone”. Po wygaśnięciu walk udało mu się powrócić do Paryża. Był ostatnim opiekunem Juliusza Słowackiego i świadkiem jego śmierci. Zasłużył na wzruszającą ocenę poety: „Ukochany to jest chłopiec - już z chłopca człowiek - wszyscy go tu ukochali, szanując - postępki jego były anielskie, wiedza rozkwitająca: stanie się kiedyś chwałą naszą”. Nazwał go „czystym brylantem i skarbem”, jednym z tych, którzy „o przyszłość uspokajają”. Dzięki Felińskiemu znamy wzruszającą chwilę, gdy ciężko chory poeta otrzymuje list od matki, ale nie ma już siły rozłamać pieczęci i mówi przyjacielowi: „Jaki Bóg dobry, że mi przed zgonem daje jeszcze tę wielką pociechę, pożegnanie i błogosławieństwo matki”. To Felińskiemu zostawił Słowacki ostatnią prośbę, by jego rękopisy odesłać bratu matki, Teofilowi Januszewskiemu, „listy zaś prywatne spalić”. I niestety tak spłonęły listy pani Salomei do syna. Felińskiemu zawdzięczamy wstrząsający opis pogrzebu Juliusza Słowackiego 5 kwietnia 1849 roku: „Garstka rodaków odprowadziła go do grobu… Żadna mowa pożegnalna, żaden jęk głośny lub niewieście łkanie, nawet rodzimy nasz Anioł Pański nie ozwał się na tym wzgórzu”.
„Powołanie jest łaską Bożą”
W styczniu 1851 roku Zygmunt Szczęsny powraca do Polski. Matce, która przeżyła lata na Syberii i opisze je interesująco w swych wspomnieniach, wyznaje, że postanowił wstąpić do Seminarium Duchownego w Żytomierzu. W „Pamiętniku” napisał: „Pojąłem i uwierzyłem całą potęgą upokorzonej duszy, że powołanie jest łaską Bożą, większą niż jaka bądź inna łaska, czyni nas bowiem współpracownikami Chrystusa w dziele odkupienia, co jest najważniejszą sprawą w świecie. Że nie my obieramy Zbawcę, ale On nas obiera”. I tak zaczęła się duchowna droga Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, która powiedzie go poprzez studia w Petersburgu, gdzie zostanie profesorem Akademii Duchownej, przyczyni się do rozkwitu zgromadzenia Rodziny Maryi, opiekującego się sierotami, i zasłuży sobie na tak znakomitą opinię, że 6 stycznia 1862 roku Stolica Apostolska z inicjatywy kapłanów polskich mianuje go arcybiskupem, metropolitą warszawskim. Zostaje wezwany przed oblicze cara Aleksandra II, który powiada doń gładko: „Powierzając w twe ręce najwyższy duchowny zarząd w Królestwie, ufam, że zechcesz współpracować ze mną w duchu pojednania i zbliżenia obu narodów. Pierwszym zadaniem tak świeckiej, jak i duchownej władzy jest dziś uspokojenie umysłów…”.
Do jakiejże to Warszawy przybywa arcybiskup? Ma zająć miejsce arcybiskupa Antoniego Melchiora Fijałkowskiego, naczelnego kapelana Wojsk Polskich w Powstaniu Listopadowym, który odchodząc, zdążył wyszeptać: „Nie zapomnijcie nigdy, że jesteście Polakami”. Warszawskie kościoły huczą pieśnią Alojzego Felińskiego „Boże, coś Polskę”. Od 14 października 1861 roku obowiązuje w stolicy stan wojenny. Rosjanie zakazują „śpiewania po kościołach podburzających pieśni”. W katedrze świętego Jana, w kościele świętej Anny, w kościele Świętego Krzyża 15 i 16 października odbywają się uroczyste Msze Święte i powraca refren: „Za Matkę Polskę, o Nią Cię prosimy. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę, wolność, racz nam wrócić Panie”. Wojsko otacza kościoły. Ludzie nie chcą ich opuścić. Wojsko wpada do świątyń, aresztując, bijąc. Duchowieństwo polskie postanawia zamknąć kościoły.
Arcybiskup Feliński, przybywając do Polski, jedzie przede wszystkim do Częstochowy, by jak napisze: „Polecić się opiece Matki naszej i Królowej, co na tym miejscu tyle cudownych łask wyjednała tym, co się do Niej z pokorą i ufnością uciekali. Oddawszy się pod opiekę Najświętszej Panny i zaczerpnąwszy nowej siły przy Jej ołtarzu puściłem się ku Warszawie”. 13 lutego 1862 roku arcybiskup ma dokonać powtórnego poświęcenia i otwarcia katedry Świętego Jana. Po czterech miesiącach zamknięcia świątyni wierni przekraczają za nim wrota katedry. Arcybiskup pada krzyżem na stopniach wielkiego ołtarza. Powstawszy, święci ołtarze i ściany i zaczyna homilię, zapewniając: „Zaręczam Wam, że nie przemawiam tu ani z natchnienia rządowego, ani w celu ostudzenia w sercach Waszych miłości dla Ojczyzny. (…) Gdyby Wam zabroniono kochać Ojczyznę, sam bym powiedział: nie słuchajcie tego rozkazu. (…) Otwierając kościoły, wznawiam publiczną chwałę Bożą, przez tak długi czas przerwaną. Lecz proszę Was, najmilsi bracia, nie zakłócajcie jej na przyszłość śpiewami i manifestacjami”. Rozczarowany tłum słucha słów arcybiskupa: „Słyszałem z własnych ust cesarza, iż nie tylko nie wzbrania Polakom pozostać Polakami, lecz pragnie, by kraj nasz rozwijał się w duchu katolickim i narodowym”. Wierni zaczęli demonstracyjnie opuszczać świątynię. Krzyżowa droga arcybiskupa została rozpoczęta.
„Krew płynie potokami”
W Warszawie rozpoczynają się zamachy na znienawidzonego margrabiego Wielopolskiego i namiestnika mianowanego przez cara. 3 maja 1862 roku policja wpada do kościoła Świętego Krzyża, usłyszawszy „surowo wzbronione śpiewy”. Wśród aresztowanych znajduje się młodziutka szesnastoletnia warszawianka, której nazwiska nie przekazała historia. Zawleczona do więzienia i znieważona nie wychodzi stamtąd żywa. Arcybiskup, powróciwszy właśnie z wizytacji diecezji łowickiej, natychmiast interweniuje u dowódcy policji, żądając uwolnienia aresztowanych. Namiestnik carski komentuje jego interwencję: „Feliński jaskrawo się zmienił, zapomniał o instrukcjach Najjaśniejszego Pana. Powtarzałem zawsze, że ich księżom nie można ufać”.
W czerwcu 1862 roku car Aleksander II mianował swego brata wielkiego księcia Konstantego namiestnikiem Królestwa Polskiego. Ksiądz arcybiskup wiąże z nim nadzieje na porozumienie i złagodzenie represji. Ale już nic nie może powstrzymać burzy powstańczej. Pisze arcybiskup w „Pamiętnikach”: „Z 22 na 23 stycznia wybuchło ogólne powstanie w kraju… Szansa powodzenia w tej nierównej walce, gdzie garstka źle uzbrojonych i niewprawnych ochotników stawała do boju z najliczniejszą w Europie armią, była tak mała. (…) Rycerski honor nakazywał raczej zginąć niż się ukorzyć…”. Arcybiskup składa dymisję w Radzie Stanu, której był członkiem. 15 marca 1863 roku pisze list do cara: „Najjaśniejszy Panie, było to zawsze przywilejem Kościoła odzywać się do władców tego świata w czasie wielkich nieszczęść i klęsk publicznych. W imię tego przywileju i tego obowiązku, w charakterze pierwszego pasterza w Królestwie Polskim śmiem zwrócić się do Waszej Cesarskiej Mości, aby jej przedstawić naglące potrzeby mej owczarni. Krew płynie obfitymi potokami, represje zaś zamiast uspokoić umysły coraz więcej je rozdrażniają. Zaklinam Waszą Cesarską Mość w imię miłości chrześcijańskiej i w imię interesów obu narodów, aby chciała położyć koniec tej walce. (…) Polska nie zadowoli się autonomią administracyjną, potrzebuje ona życia politycznego…”.
Na Boże Ciało, mimo pogróżek Moskali, że będą strzelać do tłumu, arcybiskup Feliński poprowadził procesję od katedry św. Jana po Krakowskim Przedmieściu. „Był to najpiękniejszy dzień mojego pasterstwa - napisze - gdyż w dniu tym Kościół zatriumfował jawnie nad terroryzmem rządu, a tysiące dusz zbolałych pod błogim wpływem wiary i ufności poczuły, iż nie ma skuteczniejszego balsamu na cierpienia doczesne nad czystą i gorącą miłość Chrystusową”.
Niestety był to też ostatni piękny dzień pasterstwa arcybiskupa. Pojmano właśnie kapucyna księdza Agrypina Konarskiego i pod zarzutem, że był kapelanem oddziału powstańczego, skazano go na śmierć przez powieszenie. Arcybiskup Feliński wystosował ostry protest do Komisji Wyznań. Tymczasem we francuskim piśmie „Monitor” ukazał się jego list do cara. Metropolita został wezwany do Petersburga, przewieziono go tam jako więźnia stanu. W Petersburgu zażądano odeń, aby nie kontaktował się ze Stolicą Apostolską i oddał całkowicie we władanie cara. W odpowiedzi na to arcybiskup przesłał list do cara: „Miłość Ojczyzny jest uczuciem równie wrodzonym, jak miłość rodziców. (…) Nie jest winą Polaków, że mając świetną i bogatą historyczną przeszłość, wzdychają do niej i radzi, by utraconą odzyskać niepodległość. Niesprawiedliwie jest poczytywać Polakom za zbrodnię ten sam gorący patriotyzm, który dla wszystkich innych narodów za cnotę się uważa”.
Natychmiast po otrzymaniu tego listu cesarz skazał ks. abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego na zesłanie do miejscowości Jarosław nad Wołgą. Na wygnaniu przeżył metropolita lat 20.
„Przykład duszpasterskiej posługi”
Ojciec Święty Leon XIII mianował biskupa-zesłańca arcybiskupem Tarsu. Siostry i bracia arcybiskupa stwierdzili, że jest to zaszczyt zasłużony, bo Zygmunt Szczęsny zawsze wyznawał słowa świętego Pawła: „Gdybym miłości nie miał, byłbym jako miedź brzęcząca i cymbał brzmiący”. W 1883 roku o przedwiośniu arcybiskup powrócił do Polski. Ostatnie lata przeżył w miejscowości Dźwiniaczka, poświęcając się pracy charytatywnej wśród wieśniaków, kontynuując opiekę nad zgromadzeniem Sióstr Rodziny Maryi. Zmarł w Krakowie 17 września 1895 roku. Gdy Polska odzyskała niepodległość, przewieziono jego prochy 14 kwietnia 1921 roku do tejże katedry św. Jana w Warszawie, gdzie rozpoczynał swoje wielkie duszpasterstwo.
18 sierpnia 2002 roku Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił Zygmunta Szczęsnego Felińskiego błogosławionym, mówiąc: „Po upadku powstania styczniowego, wiedziony miłosierdziem wobec braci, otwarcie wystąpił w obronie prześladowanych. Ceną za tę wierność miłości było zesłanie w głąb Rosji, które trwało dwadzieścia lat. Również tam pamiętał o ludziach biednych i zagubionych, okazując im wielką miłość, cierpliwość i wyrozumiałość. Napisano o nim, że 'w czasie swego wygnania, w ucisku wszechstronnym, w ubóstwie modlitwy, trzymał się tylko ciągle u stóp krzyża i oddawał się miłosierdziu Bożemu'. Oto przykład duszpasterskiej posługi…”.
11 października 2009 roku Ojciec Święty Benedykt XVI ogłosił arcybiskupa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego świętym.