"Coś do pisania"
Harry odłożył pióro i rzucił ostatnie, szybkie spojrzenie na swoje OWTM-y z eliksirów.
Skończone. Po siedmiu latach ciągłego strachu, jaki towarzyszył zajęciom, wreszcie mógł sie od nich uwolnić. Choć, z technicznego punktu widzenia, to jeszcze nie. Nadal pozostały dwa tygodnie do końca semestru. I, jeśliby go przycisnąć, Harry przyznałby pewnie, ze nie obawiał sie tych zajęć przez ostatnie dwa lata. Gdyby go namówić, może zgodziłby sie, ze nie miał nic przeciwko chodzeniu na zajęcia przez cały ostatni rok. Torturowany, prawdopodobnie wyznałby, ze te zajęcia mu sie podobały i może nawet na nie wyczekiwał. Ale potrzeba by Veritaserum, żeby zmusić go do przyznania sie, ze bedzie mu tych zajęć brakowało . Bedzie mu brakowało Snape'a.
Harry rzucił zaklęcie zamykające na swój arkusz, usuwając w ten sposób zaciemniające i wyciszające zasłony, jakie profesor umieścił wokół każdego ucznia, by uniemożliwić im ściąganie. Poza Milicenta Bulstrode i Lavender Brown był jedynym uczniem, jaki pozostał jeszcze w klasie. Podejrzewał, ze poświęcił trochę za dużo czasu na ostatnie otwarte pytanie, dotyczące etycznych aspektów wykorzystywania magicznych stworzeń jako składników eliksirów.
Podniósł swoja torbę, wziął do reki egzamin i ruszył w stronę Snape'a, który siedział, z uwaga przeglądając stos zwojów i bezwiednie muskając swoja brodę chorągiewką orlego pióra. Harry przełknął głośno i odwrócił wzrok, rzucając jednocześnie egzamin na biurko nauczyciela. Był juz gotowy do wyjścia, gdy...
- Potter - szorstki, przepełniony goryczą sposób, w jaki zostało wypowiedziane jego nazwisko, spowodował ze Harry'ego przeszył dreszcz. Westchnął, próbując sie pozbierać, po czym odwrócił sie w stronę Mistrza Eliksirów.
- Tak, proszę pana?
- Twój dziennik.
Harry poczuł, ze jego żołądek opada w dół.
- Przepraszam? - spytal, zaszokowany.
Snape rzucil mu zniecierpliwione spojrzenie, sciagajac swoje usta w wyrazie irytacji.
- Twój dziennik z eliksirów, Potter. Masz mi go oddac. Tylko nie mów, ze zapomniales.
Zapomnial? Nie. Harry nie mial pojecia, ze trzeba bedzie oddac dziennik. Co wiecej, dokladnie pamietal, jak mówiono mu, ze notatki nie beda oceniane. Liczyl na to.
- Ja-ja myslalem, ze powiedzial pan, ze dziennik nie bedzie oceniany.
Cos na ksztalt satysfakcji odmalowalo sie na twarzy Snape'a. Jego oczy blysnely zlosliwoscia. Gdyby Harry'ego nie uderzyla nagla fala przerazenia spowodowana przez mysla, ze profesor przeczyta jego dziennik, roztopilby sie na miejscu. Cos krylo sie pod tym morderczym spojrzeniem.
- Gdybys przeczytal informator, który otrzymales ode mnie na poczatku roku, wiedzialbys, ze chociaz notatki nie beda oceniane, to wymagam dziennika do wystawienia zaliczajacej oceny. Czy mam przez to rozumiec, ze nie pisales w dzienniku? - Harry juz mógl zauwazyc zlowrogi usmieszek, czajacy sie w kacikach warg Snape'a.
Och, pisal w nim.
- Tak! To znaczy nie. Ja... chodzi o to... czy moge go panu oddac za godzine? - Harry zaczal sie modlic. Gdyby mial choc tyle czasu, zdazylby pozbyc sie wszystkich obciazajacych go czesci. Wszystkich upokarzajacych fragmentów. Niech to szlag. Dlaczego Hermiona oddala ten cholerny zmieniacz czasu?
- Móglbys, jesli chcesz spedzic ósmy rok w mojej klasie - Harry szybko rozwazyl te mozliwosc. Czy rzeczywiscie byloby to takie okropne? Potem jednak zdal sobie sprawe, ze Creevey bylby wtedy w tej samej klasie co on, i, znajac szczecie Harry'ego, ten bylby zmuszony mu partnerowac.
O kurcze. W najgorszym wypadku Snape odczyta jego dziennik przed cala klasa w poniedzialek. Slizgoni beda mieli niezly ubaw. Ron sie go wyrzeknie. Reszta Gryfonów przestanie sie do niego odzywac. Ale to tylko dwa tygodnie, nieprawdaz?
Harry wsunal reke do swojej torby z ksiazkami i szybko wyciagnal z niej dziennik. Utkwil swój wzrok w zielonej ksiazeczce, zdajac sobie sprawe, ze rumieni sie wsciekle, i nic nie mogac na to poradzic. Snape zlapal za drugi koniec okladki i szarpnal. Po chwili Harry przypomnial sobie, ze ma puscic.
Obrócil sie na piecie i spróbowal uciec.
- Potter, uprzejmie usun zaklecie zamykajace.
Harry stanal jak wryty, lub raczej zapragnal zapasc sie po ziemie. Przelknal bolesny jek, wskazal swoja rózdzka na ksiazeczke i ostatnim tchem wymamrotal haslo.
Jeszcze raz spojrzal z wieksza desperacja w oczach, niz zamierzal i wybiegl z pomieszczenia.
***
Intrygujace.
Patrze, jak chlopak czmycha z mojej klasy z takim pospiechem, jak niegdys robil to Neville Longbottom. Oczywiscie, strach Longbottoma przestal zadowalac mnie juz lata temu. Stal sie nieznosnie nudny. Kicham, a on dostaje zawalu.
Teraz Potter... Od lat nie udawalo mi sie sprowokowac w nim niczego poza lekkim oburzeniem. Przyjmuje moje kary, jakbym tylko korygowal jego gramatyke.
Niechec... nie, przerazenie, które odkrylem w jego wyrazie twarzy, kiedy oddawal swój dziennik, niesie za soba obietnice nocy wypelnionej czytaniem, co tak naprawde Potter o mnie mysli.
To sie zdarza co roku. Przynajmniej jeden glupi siódmoklasista odpuszcza sobie przeczytanie tego cholernego informatora i wypelnia swój dziennik komentarzami dotyczacymi wszystkiego, od moich wlosów po moje metody nauczania. Mam szeroka kolekcje barwnych zniewag, rozwleklych tyrad i wspaniale okrutnych karykatur mojego profilu. Bardzo mnie to zadowala. Jako, ze nie oceniam tego cholerstwa, obrazajacy mnie uczniowie otrzymuja swoja kare w postaci wlasnego poczucia winy i okazjonalnego wscieklego spojrzenia z mojej strony, razem z komentarzami, jakie dodaje do ich dzienników. To wystarcza, by byli mokrzy ze strachu.
Nastepne dwa tygodnie zapowiadaja sie dosc zabawnie.
Po tym, jak wszystkie dzienniki i egzaminy zostaja dostarczone, zbieram je w stos i zanosze do moich komnat. Siadam przy moim biurku z piersiówka pelna brandy, piórem i duza iloscia czerwonego atramentu. Mam caly tydzien na sprawdzenie egzaminów. Dzis wieczorem moge pozwolic sobie na te wielka przyjemnosc przeczytania kilku slów prawdy od chlopaka.
Otwieram wiec dziennik na ostatnim wpisie. Zniewagi sa zwykle bardziej twórcze pod koniec roku. Biore lyk brandy i koncentruje sie.
30 Maja
Eliksir anty-brodawkowy:
Metny. Mysle, ze dodalem za duzo sproszkowanych klów zmii. Konsystencja jest troche nietaka. Dodalem wiecej dzinu... Wydaje sie, ze podzialalo.
Kurcze!!! Czego bym nie dal, by byc jego piórem. Kurwa.
Zastanawiam sie, czy zauwazylby, gdybym wypil troche dzinu.
Marszcze brwi, zastanawiajac sie nad zdaniem o piórze. Wyjawienie sekretnego zauroczenia Pottera sprawiloby mi wielka rozkosz. "Jego" wybija sie z tekstu. Nie zdawalem sobie sprawy, ze chlopak jest homo. Wszystkim czarownicom wokolo popekaja serca. Potwierdza to tez, ze nie zawsze przykladamy swoja miarke sadzac innych. Kontynuuje czytanie.
25 Maja. Notatki z wykladu.
1903 - ustawa o ochronie smoków
- zabronione zabijanie smoków dla ich wlasciwosci magicznych;
- minimalna kara za klusownictwo - 10 lat. Jestem tak cholernie twardy.
Z zaskoczenia zaczynam sie smiac. Cholera. Próbuje nie myslec o podnieconym Potterze w mojej klasie. Ten pomysl mnie rozprasza. Prostuje sie na siedzeniu i zastanawiam, czy powinienem czytac dalej. Pragnienie poznania tozsamosci obiektu westchnien Chlopca, Który Przezyl Znowu i Znowu popycha mnie na przód.
- 15 lat za zabicie samicy.
Zastanawiam sie, jaki jest duzy. Czy robi to sam? Boze! Tak bym chcial to zobaczyc. Zastanawiam sie, o kim mysli. Jesli w ogóle mysli o kims.
Potrzebuje zimnego prysznica.
23 Maja
Eliksir kolor-oczu
Czarny. Jak jego. Ciemne, glebokie i zimne. Piorunuje mnie wzrokiem. Kiedy to spojrzenie zaczelo wedrowac bezposrednio do moich spodni? Obiad bozonarodzeniowy. Upuscil widelec, a ja go podnioslem. Spojrzal na mnie z zadza mordu w oczach. Natychmiastowa erekcja. Chyba mi odbija.
Odczytuje notatke cztery razy, nim ostroznie odkladam dziennik na biurko. Pociagam mocno z piersiówki, pozwalajac plynowi uspokoic moje kolaczace serce. W pierwszej chwili jestem sklonny uwierzyc, ze to wszystko jest tylko zartem. I byloby, gdyby nie fakt, ze musialem niemalze wyrywac dziennik z jego trzesacych sie dloni. Wolalbym wierzyc, ze to tylko kolejny psikus.
Mój umysl przeskakuje do wspomnianej nocy. Szkola, jak sobie przypominam, byla wtedy calkiem pusta. Wszyscy uczniowie poza Potterem i dwoma Slizgonami zdazyli juz opuscic zamek. Zostali wezwani do swoich domów, by wspólnie z rodzicami swietowac upadek Czarnego Pana. Dumbledore nalegal na zebranie sie przy malym, okraglym stole, by zwiekszyc "poczucie przynaleznosci". Przypominam sobie, patrzac wilkiem. Chcial sie upewnic, ze uroczystosc nabierze rodzinnego charakteru, jako ze ten bezwartosciowy ojciec chrzestny chlopaka dal sie zabic w finalnej bitwie. Z powodu spóznienia sie na ten spajajacy wiezy posilek, Potter byl zmuszony by usiasc naprzeciw mnie.
Upuscilem widelec, a on schylil sie, by go podniesc. Spojrzalem z pogarda na jego gryfonski upór w okazywaniu uprzejmosci tym, których nienawidzi. Albo przynajmniej myslalem, ze mnie nienawidzi. Odkrywam, ze wolalbym zatrzymac moje zludzenia. Jak ja teraz, do cholery, bede mógl spojrzec mu w twarz?
Wbrew zdrowemu rozsadkowi, znowu zabieram sie za dziennik. Wmawiam sobie, ze juz nie moze byc gorzej. Juz stracilem mozliwosc spojrzenia chlopcu w oczy, moge wiec chociaz zaspokoic swoja ciekawosc. Pomijam kilka stron i skanuje wzrokiem starannie nakreslone notatki, w poszukiwaniu pospiesznie nabazgranych osobistych mysli.
Drwi. Zastanawiam sie, jak smakuje. Pragne przejechac jezykiem po jego podwinietej górnej wardze. Jak by zareagowal? Umarlby z szoku? Z obrzydzenia? Mozliwe. Jego warga podwinelaby sie jeszcze bardziej, gdyby byl zdegustowany. Dobry Boze. Ten wyraz twarzy powinien byc zakazany. O nie. Pióro. Kurwa. Czy on wie, ze glaszcze nim swoja twarz? Watpie. Wydaje sie bardzo malo prawdopodobne, aby robil cos takiego swiadomie. Tak lekko. Zastanawiam sie, czy podobaloby mu sie, gdyby to pióro musnelo go wzdluz klatki piersiowej, wokól sutków, az do pepka. Mój jezyk podazylby za nim. Czy by jeczal?
Dobry Boze. Móglbym dojsc, jedynie o tym myslac.
Biore gleboki wdech i staram sie przezwyciezyc problem narastajacy w moich spodniach. Próbuje w tym celu przypomniec sobie, ze to sa mysli Harry'ego cholernego Pottera, drugiego pokolenia osobistej wendetty losu przeciwko mnie. Jakos nie pomaga. Faktem jest, ze rozwazania na temat tego, czyja glowa wyprodukowala te mysli, tylko wzmagaja moje zainteresowanie. Harry Potter, odpowiedz czarodziejskiego swiata na mugolskich meczenników, nie jest tak snieznobialy, jak jego gladka, gietka mloda skóra sugeruje. Wiedza, ze pod tym niewinnym wyrazem twarzy kryje sie ciemna strona, sprawia mi dzika rozkosz. W jakis sposób rehabilituje go to w moich oczach.
Poza tym, jestem przerazony, ze jego nieczyste mysli sa skierowane ku mnie. Ja jestem przerazony. Zmuszam moja twarz do przyjecia pelnego pogardy wyrazu i czytam dalej. Bo, jako ze jestem jego profesorem, moim zadaniem jest przeczytanie jego... notatek z eliksirów.
Przerzucam kartki, az znajduje dluzszy wpis, datowany na marzec.
Wyglada na zmeczonego. Czy wedrowal po korytarzach zeszlej nocy? Nie widzialem go. Moze ma kogos? Zastanawiam sie, kiedy ostatni raz uprawial seks. Och, prosze, badz gejem. Moge sobie poradzic z mysla o tobie pieprzacym innego faceta. Ale kobiete? Fe! Moze posuwa Fleur. Glupia Francuska Dziwka. Jakby Flitwick potrzebowal tej cholernej asystentki.
Parskam, rozbawiony. I przeklinam siebie za zapominanie, ze mam byc przerazony tymi refleksjami nad moim zyciem prywatnym. Jak on smial pomyslec, ze móglbym byc zauroczony ta bezmyslna idiotka? Ze, z braku laku, przelecialbym te krowe. Wzdragam sie na te mysl i wracam do fragmentu.
Glaszcze swoje usta czubkiem pióra. Czy zdolalbym sie w nie przemienic?
Chce poczuc, jak to pióro zeslizguje sie wzdluz mojego kregoslupa, az do rowka. Prawdopodobnie doprowadziloby mnie do szalenstwa laskotkami. Nie. Chce, zeby byl ostry. Drugi koniec pióra. Móglby zamoczyc go w czerwonym atramencie, który tak lubi, i pisac kasliwe komentarze po calym moim ciele. Ostry koniec drapiacy i bazgrzacy zniewagi na golej skórze. "Bezczelny dran" - wyryte na mojej klatce piersiowej. "Glupi chlopak" - wytatuowane na moim posladku. I wtedy, gdy cale moje cialo byloby pokryte zjadliwymi uwagami, zmusilby mnie do uklekniecia. Jego szaty zostalyby usuniete przy pomocy zaklecia, bylby nagi. Twardy. Ogromny.
"Potter" - powiedzialby to w ten sposób, w jaki zwykle wymawia moje nazwisko. Jakby chcial mnie nim uderzyc. Skórzany bicz. - "Wielokrotnie lamales szkolny regulamin. Byles niesubordynowanym, nieumiejacym sie zachowac smarkaczem. Podczas gdy dyrektor moze nalezec do twojego malego fanklubu, twoja slawa nie robi na mnie wrazenia. Twoja pogarda dla zasad nie ujdzie ci na sucho. Dopilnuje, bys zostal odpowiednio zdyscyplinowany". Powinienem przestac sie usmiechac, zanim on tu podejdzie. Albo zanim Ron zacznie zastanawiac sie, co kombinuje. Gdyby tylko Snape nalegal na nadzorowanie szlabanów, które tak hojnie rozdaje. Racja, Harry. Jakbys kiedykolwiek odwazyl sie do niego podejsc. Moze bede miec szczescie i on to przeczyta.
Nie. Lepiej nie.
Mysle, ze jestem jedyna osoba w historii Hogwartu, która kiedykolwiek byla podniecona na eliksirach. Jakim to slowem Hermiona nazwala Rona? Ach, tak, zdeprawowany.
Tak, taki wlasnie jestem.
Odkladam ksiazke, kiedy zdaje sobie sprawe, ze sie dotykam. Cholera. Jedna rzecza jest czytanie tego dziennika, chociaz nie zajrze do pozostalych a inna to, ze dobrze sie przy nim bawie. Zas niewybaczalnym jest uzywanie go jako podniety. Jest wulgarny. Jest... zdeprawowany.
Mysle, ze chlopak poczul zew, by zostac zawodowym autorem opowiadan do swierszczyków. Z cala pewnoscia jest wystarczajaco inspirujacy. Ale lepiej nie. Byloby wstyd zmarnowac jego silne cialo szukajacego.
Nie pomyslalem tego. Nie zauwazylem jego ciala. Ide teraz do lózka. I nie bede rozmyslal o piórach... albo skórzanych batach. Albo o dyscyplinowaniu krnabrnych Gryfonów.
***
Snape nie odczytal klasie dziennika Harry'ego w poniedzialek. Ani w srode. Ani w ciagu kazdego innego dnia pomiedzy OWTM-ami a ostatnimi eliksirami. Faktem bylo, ze Harry stracil nadzieje, ze Snape przeczytal go w ogóle. Nie, zeby tego chcial. Nie chcial.
W porzadku. Moze mial jedna, czy dwie przelotne mysli, ze przeczytanie przez Snape'a dziennika nie byloby takie zle. Wpadlo mu do glowy, ze moze Mistrz Eliksirów uznalby pewne jego tresci za intrygujace, co daloby chlopcu bardziej prywatna okazje do swietowania, niz te w Trzech Miotlach.
Ale teraz, w ostatni piatek swojej szkolnej kariery, na ostatniej w swoim zyciu lekcji eliksirów, czul sie beznadziejnie. Przygotowal juz eliksir antykoncepcyjny, który wyznaczyl im Snape, "poniewaz bez watpienia upijecie sie i zaczniecie robic glupie rzeczy. Wzdragam sie na mysl o którymkolwiek z was rozmnazajacym sie". Harry'emu zdawalo sie, ze zobaczyl cien rzuconego w jego kierunku usmieszku, po tym, jak Snape wypowiedzial ostatnie zdanie, ale byl pewien, ze tylko to sobie wyobrazil. Jego czlonek takze sobie to wyobrazil.
Kiedy zadzwonil dzwonek, Snape znowu zabral glos: "Zabierzcie swoje dzienniki nim opuscicie klase. Wiekszosc z nich jest wypelniona bezuzytecznymi smieciami. Wezcie to pod uwage i pozbadzcie sie ich w odpowiedni sposób. Ci z was, którzy wykazali sie zdolnoscia formulowania krytycznych wniosków, moga zechciec zachowac swoje notatki na pamiatke tego, jacy byli, zanim stali sie bezmyslnymi trutniami w naszym spoleczenstwie. Gratuluje wam zakonczenia najlepszego okesu w waszym zyciu. Spróbujcie nie zniszczyc swiata, póki nadal jestem jego czescia. Klasa zwolniona".
Zabrzmialo kilka okrzyków radosci i wiekszosc uczniów zebrala swoje rzeczy i przedefilowala do przodu sali, by otrzymac swoje dzienniki. Harry jednakze, poruszal sie bardzo powoli, próbujac pozbyc sie raczej niewygodnego obrzmienia w swoich spodniach. Snape zawsze potrafil go sprowokowac, chociaz w pózniejszych latach to co prowokowal zmienilo sie diametralnie.
Czekal na koncu ogonka uczniów, który przestal skracac sie z powodu Hermiony, która nalegala na osobiste okazanie swojej wdziecznosci czemus, co wygladalo na bardzo przerazonego profesora Snape'a. Harry zadrzal, oczekujac na odpowiedz, jaka wiedzial, ze jego przyjaciólka otrzyma. Próbowal wywolac w sobie poczucie winy, za to, ze chcial, aby Hermiona zostala upokorzona, ale nie mógl powstrzymac sie od stwierdzenia, ze sama sie o to prosila.
- Panno Granger. Mysle, ze wystarczy. Wydajesz sie robic to z powodu zludzenia, ze obchodzi mnie, co myslisz. Jesli kiedykolwiek zrobilem cokolwiek, by zachecic cie do takiego toku rozumowania, pozwól mi naprawic ten blad. Ty i twoi poplecznicy byliscie mozliwie najgorsza rzecza, jak przytrafila mi sie podczas calej mojej kariery zawodowej. W ciagu ostatnich siedmiu lat oskarzyliscie mnie, zaatakowaliscie i podejrzewam, ze okradliscie, poza tym, nieustannie mnie irytowaliscie. Tylko dzieki lasce Merlina nie przeklalem jeszcze zadnego z was. Jako ze, na szczescie, jestes juz moja byla uczennica, pozwole sobie powiedziec ci, ze jestes wscibska, denerwujaca, mala idiotka, która bez watpienia zajdzie daleko w zyciu, torujac sobie droge poprzez kolejne szczeble kariery. Blagam cie, jesli naprawde jestes wdzieczna za nauczanie cie - co, nie moge przyznac, ze wykonywalem z checia - trzymaj sie z dala od edukacji. Milego dnia.
Harry zmusil swoja twarz by przyjela wspólczujacy wyraz, kiedy Hermiona zalala sie lzami, wyplakujac sie w opiekuncze ramie Rona, który wyszeptal bezglosnie "Do zobaczenia pózniej". Harry podejrzewal, ze Ron bezwstydnie skorzysta z kruchego stanu swojej dziewczyny i zacznie swietowac, zanim jeszcze dotra do Hogsmeade.
Jak tylko jego przyjaciele opuscili klase, Harry pozwolil sobie na lekki usmieszek i podjal ciezka walke ze swoim cialem, by powstrzymac serie dreszczy, która wywolala przemowa Snape'a. Jego reakcja byla nawet silniejsza, niz mozna by przypuszczac, jako ze inwektywy byly posrednio skierowane takze do niego. Przeszedl wzdluz szeregu, teraz poskromionych i zachowujacych wzmozona ostroznosc, uczniów i, troche za szybko, zostal sam. Przygryzl dolna warge w oczekiwaniu na... cóz, sam nie wiedzial, czego oczekiwal.
Snape w ciszy przesunal znajomy, przeklety, oprawiony w zielona skóre dziennik w poprzek swojego biurka, w kierunku Harry'ego. Nie zadrwil. Nie rzucil pogardliwego spojrzenia. Nie zaatakowal. Harry poczul w swoim sercu uklucie zawodu. Z pewnoscia siedem lat animozji nie moglo skonczyc sie tak rozczarowujaco.
Harry wzial do reki dziennik, ale nie mógl zmusic swoich nóg do tego by sie poruszyly. Byl w szoku. Czy tak malo znaczyl dla tego czlowieka? To byl ostatni dzien. Zupelnie ostatnia chwila, w której Snape posiadal dla Harry'ego jakis autorytet. Czy zamierzal go uzyc?
- Prosze pana.
Brew uniesiona do góry ponad zwykle spojrzenie. Harry prawie mógl uslyszec, jak jego serce rozpada sie na kawalki.
- Czy pan... to przeczytal?
Chrzakniecie.
- Nie zamierza pan nic powiedziec?
Snape spojrzal, zastanawiajac sie przez chwile, zanim odpowiedzial.
- Z takim sposobem notowania, to cud, ze nie oblales.
Cóz, to juz bylo cos, prawda? Harry wyczul lekkie ugryzienie w tej wypowiedzi. Ale nie byla ona nawet bliska tyradzie, jaka Snape wlasnie obdarzyl Hermione. Profesor nienawidzil go duzo bardziej niz tej dziewczyny. Zielone oczy Harry'ego blysnely z zazdrosci. Chwile pózniej te same oczy zalsnily z wyczekiwaniem, kiedy tylko zauwazyl, ze Snape siega po swoje pióro. Zalosny skowyt uciekl przez jego gardlo.
- Potter - Harry z trudem zlapal powietrze, kiedy jego nazwisko zaatakowalo go, zadlac. Skóra. Czarna skóra. - Dlaczego wciaz tu jestes? - Snape spojrzal na niego oczami, w których odbijalo sie swiatlo pochodni, rozswietlajacych klase. Nadal trzymal w dloni pióro i zaczal bezmyslnie przesuwac jego miekka choragiewke wzdluz swojej dlugiej szczeki. Harry poczul, jak miekna mu kolana. Oparl reke na biurku Snape'a, by móc sie utrzymac. Chcial odpowiedziec, ale slowa, razem z jego krwia, pospieszyly gdzie indziej, powodujac bolesna erekcje.
- Czy okazuje pan brak szacunku, panie Potter? - Harry nigdy wczesniej nie slyszal tego glosu. Gruby i niski, grozacy. Nawet nie próbowal powstrzymac drzenia, które ten glos wywolal. Wiedzial, ze i tak by mu sie nie udalo.
- Tak, prosze pana - wyszeptal.
Snape podniósl sie ze swojego krzesla, które zatrzeszczalo.
- Wielka szkoda, naprawde. Filch nie bedzie dzis nadzorowal szlabanów, jako ze mamy juz koniec semestru. Sadze, ze pomimo tego, bede mógl cie jednak wykorzystac - usmieszek, który towarzyszyl wypowiedzeniu przez Snape'a ostatniego zdania, roztopil to, co jeszcze zostalo Harry'emu ze zdolnosci spójnego myslenia. Mistrz Eliksirów bezlitosnie kontynuowal. - Wydaje mi sie, ze wlasnie konczy mi sie pergamin, panie Potter.
- P-p-pergamin? - serce Harry'ego podskoczylo w oczekiwaniu. Inne czesci jego ciala takze podskakiwaly.
- Tak. Mam do napisania szczególowa rozprawe na temat razaco niedopracowanych metod dyscyplinarnych w naszym systemie edukacyjnym.
Harry jeknal, kiedy Mistrz Eliksirów zblizyl sie do niego i zawisl nad nim z przerazajacym drwiaceym usmieszkiem i grozba w oczach. Chlopak nie mógl nie poczuc goraca promieniujacego od mezczyzny, laczacego sie z zarem jego wlasnego ciala, powodujacego napinanie sie jego szat. Snape przejechal choragiewka pióra w dól policzka Harry'ego, lekko gladzac platek uszny i zeslizgujac ja wzdluz jego szyi. Harry oparl sie o nauczycielskie biurko, starajac sie przypomniec sobie, jak sie poprawnie oddycha. Kiedy Snape zasmial sie gardlowo, chlopak poddal sie, decydujac, ze dyszenie jest doskonala metoda oddychania.
- Oczekuje, Potter, ze podczas odbywania swojej kary okazesz wiecej entuzjazmu, niz zwykle widac w twojej pracy. Nie bede laskawy. To bedzie bolalo - jakby na dowód tego, co powiedzial, Snape przytknal drugi, ostry koniec pióra do szyi Harry'ego i poprowadzil go w dól.
Chlopak czul wlokace sie po jego skórze ostrze i drzal z oczekiwania.
- Boze, tak. - wydyszal. -Tak, prosze pana.
***
Obserwuje go, jego nieregularny oddech. Kropelka potu spada z luku jego zmarszczonej brwi. Jego twarz wykrzywia sie w grymasie, jeczy. Miesnie pulsuja bezsilnie pod jasna skóra jego pleców, kiedy uwalnia sie od ciezaru. Wzdycha, wyczerpany.
- Skonczylem, to juz wszystkie.
Spogladam na sterte ponad trzydziestu pudel z pergaminem, które kazalem mu zniesc z magazynu na trzecim pietrze.
- Bardzo dobrze, Potter. Odbyles swoja kare. Mozesz teraz dolaczyc do swoich glupich przyjaciól w wiosce. Chociaz, osmielam sie stwierdzic, ze bedziesz musial troche nadgonic. Podejrzewam, ze do tego momentu sa juz tylko pólprzytomni.
Zaciska wargi i patrzy z wsciekloscia. Posylam mu usmieszek. Usmiecha sie.
- Jestes zly.
- Tak. Jestem.