]Istniało kiedyś miasteczko, nad którym górowały wielkie kominy fabryki. Niebo było tam szare od dymu, szary był kolor domów, szare twarze ludzi. Dzieci były blade i nie miały chęci do zabawy.
Pewnego dnia przyjechał do miasta nieznajomy. Był młody i sympatycznie się uśmiechał. Miał ogromny plecak czerwono niebieski a pod pachą wielki żółty parasol. Nieznajomy otworzył swój parasol na placu miasteczka i ułożył pod nim rozmaite szklane figurki. Przechodnie zatrzymywali się, oglądali figurki, niektórzy kupowali je. W rzeczywistości nieznajomemu nie chodziło specjalnie o sprzedawanie figurek. On interesował się przede wszystkim ludźmi. Rozmawiał z nimi, słuchał ich z przyjaznym uśmiechem, dodawał im otuchy...
Któregoś ranka nieznajomy wyciągnął z kieszeni swego plecaka kolorowe kredy i zaczął rysować na szarym chodniku cudowne miasto, o wspaniałych kolorach, pełne zieleni, uśmiechniętych ludzi, bawiących się dzieci. Z całego miasta zbiegli się ludzie, by zobaczyć wspaniały rysunek, który radował oczy i rozgrzewał serca. Gdy rysunek został ukończony, nieznajomy rozdzielił pomiędzy obecnych swoje kolorowe kredy. Potem odszedł z miasta. Nikt go już więcej nie widział.
Mieszkańcy postanowili wyjąć płytę chodnika z ziemi i wystawić ją w muzeum miejskim, aby wszyscy mogli zobaczyć cudowne miasto namalowane przez dziwnego sprzedawcę. Ale niewielu chciało się iść do muzeum a kolory zaczęły stawać się wyblakłe. Szybko zapomniano o rysunku. Ale pewnego dnia dzieci znalazły kolorowe kredy, które zostawił nieznajomy i zaczęły pokrywać wspaniałymi rysunkami szare mury miasta.
Dziś dzięki pewnemu nieznajomemu istnieje małe kolorowe miasto, w którym wszyscy ludzie uśmiechają się do siebie.
RÓŻA
Niemiecki poeta Reiner Maria Rilke przez pewien czas mieszkał w Paryżu. Na uniwersytet chodził codziennie ulicą bardzo uczęszczaną w towarzystwie pewnej koleżanki Francuzki. Na jednym narożniku tej ulicy siedziała żebraczka, która prosiła przechodniów o jałmużnę. Kobieta siedziała zawsze na tym samym miejscu, bez ruchu, jak jakiś posąg, z wyciągniętą ręką, nie podnosząc oczu na osobę, która jej coś dawała.
Rilke nigdy nic jej nie dawał. Jego koleżanka natomiast często wręczała żebraczce jakąś drobną monetę. Pewnego dnia młoda Francuzka zdziwiona zapytała go:
-Dlaczego nigdy nic nie dajesz tej biedaczce?
Rilke, ponieważ był poetą, odpowiedział:
-Winniśmy dać coś jej sercu, a nie jej rękom!
Po kilku dniach Rilke przyszedł ze wspaniałą różą dopiero co rozkwitłą i włożył ją do ręki żebraczki. Wówczas zdarzyło się coś nieoczekiwanego - żebraczka podniosła oczy, spojrzała na poetę, z trudem wstała, ujęła jego rękę i ucałowała ją. Potem odeszła przyciskając różę do piersi.
Przez tydzień nie było jej widać. Po 8 dniach żebraczka znów siedziała na zwykłym narożniku ulicy. Milcząca i nieruchoma jak zwykle.
-Z czego ona żyła w tych dniach, w których nic nie użebrała? - spytała młoda Francuzka.
Poeta odpowiedział:
-Żyła różą.