Za denara do nieba
Komunikanty mają formę małego pieniążka, denara! Nikt nie otrzymuje dwóch Komunii, tylko jedną. Niebo jest za jednego eucharystycznego denara!
Jest to przypowieść o firmie, w której szef każdemu daje zarobić. Założycielka firmy Mary Kay Cosmetics rozpoczynała swoją działalność, mając 5 tys. dolarów. Po dwudziestu latach jej firma posiadała kapitał 323 milionów dolarów, a pracownicy rocznie mogli dorobić się do 50 tysięcy dolarów. Sekret polegał na tym, że pani Mary Kay Ash miała wiarę w swych pracowników. Pewnego dnia powiedziała: „Chciałam stworzyć firmę, która pozwoli kobietom osiągnąć wszystko, na co je tylko stać. Chcemy, żeby wchodzący do nas ludzie zrozumieli, że jesteśmy firmą dla ludzi”.
To swoista ilustracja tego, co czyni w nieporównanie wspanialszym stopniu Jezus z nami, gdy wchodzimy do Jego winnicy. On nie tylko pozwala ludziom czuć się potrzebnymi, wartościowymi, dostrzeżonymi, ale nade wszystko kochanymi. I szanse mają nie tylko ci, którzy są wyjątkowo gorliwi, ale nawet ci, którzy nawrócili się w ostatniej chwili. Jest to FIRMA z najlepszymi zarobkami. Jeden denar każdy z nas otrzymuje na Eucharystii. Cieszę się, że komunikanty mają formę małego pieniążka, denara! Nikt nie otrzymuje dwóch Komunii, każdy bierze jedną. Niebo jest za jednego eucharystycznego denara! Można je zdobywać przez całe życie, ale można też w jedną godzinę! W żydowskim traktacie mistycznym Awoda Zara mowa jest o ludziach, którzy zdobywają niebo w jedną godzinę.
Rabin Dessler, komentując ten tekst, mówi o dwóch rodzajach ludzi: takich, którzy całe życie wspinają się, pokonując kolejne wady, i takich, którzy zdobywają się na doskonałą skruchę w jedną godzinę, dostając się do nieba. Dessler porównuje drogę duchową do drabiny. Sprawiedliwi wspinają się po niej z mozołem, pokonując kolejne przeszkody. Są nastawieni na walkę ze złem i mocno trzymają się miłości Boga. Są jednak i tacy, którzy nawykli do zła, nie mają siły pokonać swych nałogów. To duchowe kaleki, ledwo mające siłę tęsknić za tym, by stać się dobrymi ludźmi, zawsze im nie wychodzi. Ich serca są nieczyste, duchowe siły zablokowane, i nie mają siły uczynić choćby kroku w stronę nieba. Cóż mają uczynić? Mogą wołać do Boga w skrusze, a On zabierze ich sam do siebie.
Ta tradycja duchowa ma swoje odbicie w nauczaniu Teresy z Lisieux. Znamy jej małą drogę. Kiedy pisze o swym pragnieniu świętości, wyznaje, że zdobycie jej wydawało się niemożliwe, gdyż widziała w sobie tylko same grzechy i wady. Mówi o windzie: „Chciałabym znaleźć taką windę, którą mogłabym się dostać do samego Jezusa, gdyż jestem za mała, by piąć się do góry po stromych schodach doskonałości”. Wybrała drogę bycia jeszcze mniejszą, drogę rzucenia się w ramiona Jezusa w ofierze miłości i pozwoleniu Mu na wszystko. Kiedy zastanawiam się nad tym, kto z otoczenia Jezusa stał się zdobywcą nieba w jedną godzinę, to przychodzi mi na myśl ów złoczyńca z krzyża, który poprosił w skrusze o raj wiszącego obok.
Łaska upomnienia
Miłosierdzie nie jest pobłażaniem czy przymykaniem oczu na fatalne położenie bliźniego.
Abba Theskelos powiedział: „usprawiedliwiać pobłażliwością, to nienawidzić czyjegoś zbawienia”. Miłość nie wyrządza zła, a wystarczy nie upomnieć kogoś, by pozwolić na duchową korupcję czyjegoś istnienia. Większym złem może być to, że nie mówi się komuś prawdy i udaje, że wszystko jest w porządku, niż to zło, w którym ktoś się pogrążył. Czy zdarzyło ci się podczas spaceru z żoną po galerii nie reagować na jej dziurawe pończochy, brudne włosy czy szpetnie rozdartą koszulę? Czy pozwoliłabyś wyjść swojemu mężowi do kina, widząc, że włożył dwie różne skarpety, do tego dziurawe, w marynarce z niewybaczalną plamą po oleju? Jeśli na takie rzeczy nie jesteśmy obojętni, to tym bardziej nie powinniśmy bagatelizować „plam” sumienia i „dziur” na duszy!
Wiele lat temu opowiadał mi ojciec pewną historię o koledze, z którym pracował w starej hucie. Jegomość był potężnej postury i z trudnością znajdował jakieś tekstylne opakowania dla tłustych kończyn i monumentalnego tułowia. Zdarzało się, że najmocniejsze materiały wyprodukowane w sowieckich szwalniach puszczały z jękiem przy gwałtowniejszym ruchu nieporadnego mężczyzny. Było to przyczyną wielu żartów i upokarzających kpin. Pewnego dnia, przy bramie hutniczej, gdy zgromadziło się kilkuset ludzi z zamiarem powrotu do domu po zakończonej zmianie, rozległ się znajomy trzask nadwerężonego materiału.
Na domiar złego dziura powstała w najbardziej niedostępnym dla człowieka miejscu, poniżej pleców. Ktoś ze znajomych, pod pozorem pomocy, użył miedzianego drutu, by szczelina nie ujawniła bielizny, ale z ukrytą złośliwością pozostawił sterczący jak ogon drut, na który naciągnął szary prochowiec, formując z człapiącego człowieka coś na podobieństwo dinozaura. Salwy śmiechu nie ustawały, a nieszczęśnik kręcił się wokół, nie wiedząc, o co chodzi. Wstyd bywa przyczyną śmiechu, ale doprawdy jest to godny pożałowania śmiech. Upomnienie czy też korekta nie powinny kogoś zawstydzać, ale zwracać mu szacunek. Miłość jest troską o czyjąś godność, a to wymaga niekiedy dyskretnej uwagi, tak by upominający nie szukał w tym wywyższenia. Miłość nie karci dla własnego triumfu, lecz dla podniesienia kogoś z klęski.
Sem i Jafet weszli do namiotu pijanego Noego odwróceni tyłem, i nie spoglądając, przykryli jego nagość płaszczem. Za ten przepiękny gest zostali wynagrodzeni błogosławieństwem. Cham nie tylko przyglądał się, ale też rozgłosił poniżającą wieść o ojcu. Jeśli już kogoś poprawiać, to najlepiej tak, by nie zawstydzić. Upominać to wchodzić w atrybut Boga, którym jest sąd, to bardzo niebezpieczne położenie dla człowieka. O wiele bezpieczniej jest uczestniczyć w atrybucie miłosierdzia, ale ono nigdy nie jest pobłażaniem, czy przymykaniem oczu na fatalne położenie bliźniego
Cena prawdy
Być prawdziwym to o wiele ważniejsze niż być zadowolonym
Gdy Piotr usłyszał zapowiedź męki, odrzucenia, a zarazem zmartwychwstania, usiłował życzliwie wpłynąć na zmianę decyzji Jezusa. Możemy wierzyć w Jezusa triumfującego, ale gdy zaczyna mówić o klęsce, drżymy i naciskamy, aby do tego nie doszło. Jak rodzic, który nie może pogodzić się z chorobą, nałogiem albo przegraną życiową własnego dziecka. To pierwszy odruch naturalnej miłości.
Zastanawiam się, czy czasem za troską niejednego rodzica o dobrobyt dziecka nie ukrywa się egocentryzm, który chce własnego zadowolenia z powodzenia latorośli? Czy Piotr naprawdę życzliwie troszczył się o los Jezusa, czy też bał się, że będzie musiał sam cierpieć, skoro Jezus będzie znosił męki? Jezus mówi do Piotra, że jest zawadą i grecki język nie zawahał się tu zabrzmieć niepokojąco: SKANDALON! Potrzeba przekształcenia myślenia z dążenia ku zadowoleniu ku temu, co czyni nas prawdziwymi. Być prawdziwym to o wiele ważniejsze, niż być zadowolonym. Jezus mógł oczywiście, ulegając namowom Piotra, zadbać o własny domek na plażach Hajfy, ale gdzie byśmy wtedy wszyscy skończyli? W bursztynowych komnatach nieba czy w zatęchłych piwnicach piekła?
Kiedy Paweł prosi swych adresatów o przemianę umysłu, używa słowa, które daje się przetłumaczyć jako przekształcenie, czyli absolutna zmiana formy. Jeremiasz próbował zagasić ten proces przemiany i drżał z lęku przed kształtowaniem jego wnętrza w ogniu prawdy słów Bożych, aż do bycia prawdziwym wobec mieszkańców Jerozolimy. Bycie prawdziwym kosztuje nieraz męczeństwo. Jeśli będę prawdziwy, pewnego dnia zostanę znienawidzony, jeśli nie chcę być znienawidzony, muszę być koniunkturalnie zakłamany. Dlatego Paweł wzywał nie do naśladowania świata, wymogów epoki, mody, trendów, lecz do przekształcenia umysłu ku spodobaniu się Bogu. A cóż Mu się najbardziej podoba, jeśli nie prawda? I wreszcie Piotr, który z autentyczną życzliwością chce bezproblemowego losu Jezusa. Gdyby Jezus posłuchał Piotra, stałby się hipokrytą i ugodowcem, miłym rabinem zapraszanym na uczty do Kajfasza z powodu zdumiewającej erudycji.
Efekt przekształcenia umysłu nie kończy się na Golgocie, a zarysowany został zaledwie na Taborze. Przemieniony Jezus odsłonił na chwilę prawdę Oblicza, które tryskało taką jasnością jak słońce. Temu samemu Piotrowi wyrywają się wtedy słowa więcej niż życzliwe: „dobrze, że tu jesteśmy”. Usiłował powstrzymać chwile przemienienia. Tak, człowiekowi będzie dobrze dopiero w obliczu Boga. Paweł mówi, iż z odsłoniętą twarzą - nie ukrywając za maską naiwnej życzliwości - już teraz wpatrujemy się w jasność Pana, jakby w zwierciadło, coraz bardziej jaśniejąc. Ten, kto widzi, może otwierać oczy innym. Mamy nie tylko wpatrywać się w Jezusa, ale też o Nim głosić, by jak najwięcej umysłów odwieść od poszukiwania samozadowolenia, a skierować ku prawdzie
Kluczowa sprawa
Kontemplacja jest najzdrowszą postawą dla ludzkiego ducha - uwalnia od przejmowania się sobą.
Klucz otwiera nie tylko drzwi do poznania tajemnicy jakiegoś wnętrza, ale też sprawia, że my sami stajemy się otwarci na nowe doświadczenie. W dzieciństwie uczestniczyłem w olimpiadzie historycznej dotyczącej życia Tadeusza Kościuszki. Nasza grupa zdobyła pierwsze miejsce. Były nagroda, oklaski, podziw i dziecięca radość. Okazałem się czempionem w oczach wielu dzieci i nauczycieli. Moje poznanie historii sprawiło, że sam stałem się zauważony jako zwycięzca. Im bardziej angażujemy się w poznanie głębokości bogactw, mądrości i wiedzy o Bogu, tym bardziej sami stajemy się zauważeni w Jego oczach i stajemy się uczestnikami Jego chwały. Kto miał klucz poznania Jezusa Chrystusa? Piotr, który odezwał się jako ostatni z odpowiadających. Tylko Piotr otrzymał władzę kluczy, bo tylko On otworzył usta kluczem prawdy trafnego poznania.
Skupmy się na samej wartości poznania tajemnicy Chrystusa. Im bardziej interesujemy się Nim, tym większą On zwraca uwagę na nas. Kiedy staramy się być choćby blisko Niego, On niepostrzeżenie okazuje się najbliższy! Wielu cytowało opinie ludzkie, ale tylko Piotr powiedział prawdę. Prawda jest za ostatnią kurtyną błędu.
Bóg buduje Kościół na osobach, które są w Niego zapatrzone jak złodziej przez dziurkę od klucza. To kluczowe osoby. „Nie pojmujemy zgoła dzieł Boga, jeśli nie przyjmiemy zasady, że chciał jednych zaślepić, a oświecić drugich. Dzięki zaślepionym herezjom Kościół otworzył oczy na dogmaty” (Blaise Pascal). Inni ludzie widzieli w Jezusie jedynie proroka albo wybitnego człowieka, ale Piotr zobaczył więcej. Objawił mu to Ojciec. Ale nie byłby w stanie dostrzec rewelacyjnej łaski, gdyby nie jego osobiste zapatrzenie w Jezusa. Gdyby nie fascynacja i pewien rodzaj zauroczenia, które nie było toksycznym uzależnieniem, tylko kontemplacją, z czego zapewne nie do końca zdawał sobie sprawę. Kontemplatyk nie wie, że jest kontemplatykiem. Nie podziwia swojej kontemplacji, lecz cały jest skoncentrowany na Bogu. Pochłonięty przyglądaniem się Bogu, zostaje uwolniony od egocentrycznego analizowania siebie samego. Kontemplacja jest najzdrowszą postawą dla ludzkiego ducha - uwalnia od przejmowania się sobą. I to właśnie kontemplacja staje się najtrafniejszym wglądem w serce Boga, obfitującym później w owoce dogmatyczne.
Św. Tomasz z Akwinu napisał Sumę teologiczną, dedykując ją początkującym, gdyż był najszczerzej przekonany o skromności swego dzieła. Myślał, że napisał elementarz, a był to jeden z kamieni węgielnych teologii Kościoła. Czy pisząc swoje zeszyty, Teresa z Lisieux miała zamiar zdobyć nagrodę literacką? Zdobywamy śmiałość wiary dzięki książkom, które zostały napisane przez skromnych ludzi pełnych mrocznych wątpliwości.
O głupocie
Łatwiej jest uzdrowić ślepca z kalectwa niż człowieka z głupoty hipokryzji
W 23. rozdziale Ewangelii Mateusza Jezus kilkakrotnie nazywa faryzeuszów ślepymi. Moralna ślepota czy też duchowe zaślepienie to zawężenie postrzegania do ograniczonego pola, skupienie na pewnych fragmentach rzeczywistości przy kompletnym pomijaniu innych, istotnych. Rozwijamy w sobie najczęściej te cechy, w których jesteśmy najlepsi. Co jednak będzie z nami, gdy naszą najlepszą cechą okaże się jedynie wyszukiwanie czyichś najgorszych cech? Naprawdę ślepy jest ten, kto nie widzi swojej głupoty, a wszystkich innych postrzega jako głupszych od siebie.
W greckim języku słowo „błoto” ma jeszcze inne znaczenie niż określenie lepkiej i wilgotnej substancji materialnej, oznacza też metaforycznie głupotę! Ale głupota z kolei to nie umysłowy niedorozwój, tylko przewrotna perwersja. Czy nie zirytowalibyśmy się na kogoś, kto daje nam na stół filiżankę do kawy obmytą jedynie z zewnętrz, podczas gdy we wnętrzu zalegają wielomiesięczne tłuste plamy, które już kwitną od pleśni, a jednocześnie ten ktoś wmawiałby nam niesłusznie, iż stało się to z powodu naszych niemytych palców? Albo jak zareagowalibyśmy na okrzyki kogoś, kto zarzucałby nam w okresie lipcowej suszy zabrudzenie dywanu zabłoconymi butami, podczas gdy po prostu nie sprzątał od dłuższego czasu?
Jezus mówi w słynnej mowie przeciw faryzeuszom: Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta. Gdzie indziej, z równą irytacją, dowodzi, że nie to, co wchodzi do ust człowieka, czyni go nieczystym, ale to, co z niego wychodzi, z jego serca. A gdy uczniowie przystąpili do Niego, sygnalizując o zgorszeniu tą wypowiedzią faryzeuszy, dobitnie stwierdził: Zostawcie ich! To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną. Czy ten, który uzdrowił ślepca niewidzącego od urodzenia, nie mógł otworzyć oczu również faryzeuszom? Łatwiej jest uzdrowić ślepca z kalectwa niż człowieka z głupoty hipokryzji. Najczęstszymi oznakami tego rodzaju obłudnej głupoty są: oburzenie przepełnione potępiającym zgorszeniem innymi, zajmowanie się czyimiś błędami, a nie swoimi, i naiwne powoływanie się na religijne zakazy i nakazy.
Uzdrowienie tego ślepca miało być pomocą dla faryzeuszy, aby sami otworzyli oczy na swe moralne zaślepienie. Ale nawet widomy cud niewiele pomaga komuś, kto jest niewidomy wobec siebie samego. Pierwszym odruchem zdrowiejącego sumienia jest zacząć myśleć o własnej sytuacji moralnej, a nie o poprawianiu innych. I dlatego w tej chwili myślę o sobie, a nie o innych. Myślę o własnych zaślepionych osądach, obmowach, oskarżeniach, oburzeniach, zgorszeniach, podejrzeniach jako o poważnych niebezpieczeństwach. Przecież kiedy stanę przed potężnym trybunałem eschatologicznym, Bóg nie zapyta mnie o grzechy innych, tylko o moje! A przede wszystkim nic tak nie będzie Go oburzało, jak moje oburzanie się innymi, a nie sobą samym.
Nieskończona hojność Boga
Gdy wykonujemy choćby najmniejsze dobro, Bóg odpłaca się w sposób przekraczający nawet najśmielsze spodziewanie. Za kubek wody - źródła wieczystych wzruszeń w samym Sercu Boga
Jezus powiedział, że nawet za kubek wody podany jednemu z jego najmniejszych uczniów zostanie wyznaczona nagroda w niebie. Samarytanka była gotowa poczęstować Jezusa czerpakiem pełnym źródlanej wody. Kiedy Jezus ją poprosił, sięgnęła ręką po naczynie, ciągle z Nim rozmawiając. Słowa wylewały się z niej jak woda. Nie zdążyła nawet wykonać swej posługi, gdy Jezus wynagrodził tę gościnną gotowość, napełniając jej serce miłością Ducha Świętego.
Bogu wystarczy gotowość, pragnienie zaspokojenia Jego pragnienia, chęć uczynienia dla Niego czegokolwiek, nawet znikomego. Bóg chce pochwycić nas na tym dobrym odruchu. Jest to człowiekowi potrzebne, szczególnie wtedy, gdy sam nie dostrzega w sobie niczego dobrego. Tak niewiele człowiek może uczynić dla Boga, dlatego w Bożych oczach liczy się cokolwiek, choćby kubek wody. Za tak skromną przysługę, jaką było tych kilka łyków wody, Jezus obdarował Samarytankę nagrodą strumieni wytryskujących z Jego Serca. Za kubek wody - źródła wieczystych wzruszeń w samym Sercu Boga.
Jezus i mnie, i tobie proponuje czerpać łaskę z Jego wyczerpania się w męce krzyża. Spotkanie przy studni Jozefa nie jest pozbawione skojarzeń. To przecież Józef był przez braci wrzucony w ciemną czeluść, a potem sprzedany za srebrniki. Dał się sprzedać, sponiewierać i poniżyć, by po latach sprowadzić swych niegodziwych braci do kraju Goszem, którego nazwa pochodzi od hebrajskiego goszem, czyli ulewa. Ulewa łask za ulewę łez, ulewa obdarowania za ulewę gorzkiego odrzucenia. Nawet za krzywdę można się odwdzięczyć, jeśli ma się serce choćby trochę podobne do serca Jezusa.
Jezus niczego nie oczekuje od Samarytanki, nie każe jej zostać ani nie zmusza do moralnego prowadzenia się. Po prostu daje miłość. Jego przebaczenie i obdarowanie miłością nie wymusza na niej niczego. Biegnie więc szczęśliwa do miasta, ale obdarowana nie potrzebuje już nawet wody, po którą przyszła, więc zapomina o dzbanie, który leży przy studni. Pusty jak grzech
Podnieś twarz z ziemi
Chrystus odsłania swoją twarz, byśmy patrząc na nią, mogli zobaczyć swoją już bez lęku. Potrzeba nam objawienia Boskiego oblicza, by odzyskać własną twarz
Twarz Jezusa lśniła jasnością jak słońce. Słońce daje światło, daje życie, daje energię. Oblicze Boga jest nam potrzebne, by nie nosić masek. Jest to jedyne Oblicze, przed którym nie udaje się udawać kogoś innego, niż się jest naprawdę. Gdy Jego oblicze zajaśniało jak słońce, upadli na twarze. Gdy Jego oblicze się wzniosło, zakryli własne oblicza, a potem, gdy wznieśli swe oczy, pozbawieni lęku, nie widzieli już nikogo, samego Jezusa jedynie. Nie widzieć nikogo poza Bogiem!
Oblicze człowieka jest ekranem duszy. Maluje się na nim wszystko, co jest wewnątrz. To jedyna część ciała, która nigdy nie jest okrywana, a jednak najwięcej ukrywa. Nawet na ręce zakładamy rękawiczki, ale na twarz nie zakładamy żadnego pokrowca. Ona musi być odsłonięta i z tym jest problem, bo na niej wszystko widać, co ukryliśmy w sobie nie tylko przed innymi, ale też i przed sobą. Uczucia, myśli, przeczucia, nastawienia i przede wszystkim duch, jaki nami rządzi, ujawnia się to wszystko w spojrzeniu, układzie ust, mięśniach, brwiach, kolorze policzków. Zniewolony ucieka ze wzrokiem albo patrzy bezczelnie. Jego oblicze jest ściągnięte, napięte, wywołuje w innych stres, lęk, pożałowanie lub odrazę.
Większość z nas ma jakieś zniewolenia.
Począwszy od pracoholizmu, przez palenie tytoniu, alkohol, narkotyzowanie się, oglądanie filmów, uciekanie w świat wirtualny, obżeranie się, shopping, pornografię, masturbację, erotomanię, uzależnienia emocjonalne, uzależnienie od komórkowego telefonu czy nawet mp3, aż do kłamstw i narcystycznej potrzeby zdobywania podziwu, aż do tworzenia image, budowania maski. Trudno wszystkie wyliczyć, bo z roku na rok przymierzamy nowe maski. Oblicze ludzkie jest nieobliczalnie próżne i łaknące. W latach 70. mówiło się o alkoholizmie, w 80. plagą okazała się narkomania, w 90. wybuchła eksplozja bulimii i anoreksji, teraz mówi się o erotomanii i seksie wirtualnym, ale za jakiś czas, zapewne niedługi, dowiemy się o nowych obiektach obsesyjnego zapatrzenia, które sprawiają, że ludzka twarz ciągle jest zaciemniona lękiem.
Chrystus odsłania swoją twarz, byśmy patrząc na nią, mogli zobaczyć swoją już bez lęku. Potrzeba nam objawienia Boskiego oblicza, by odzyskać własną twarz. W odkryciu wszechmocy Boga najbardziej pomaga człowiekowi odkrycie własnej bezsilności. Nie trzeba nam też niczego innego szukać oprócz Tego, który nas odnalazł. Po olśniewającym objawieniu się oblicza Jezusa, uczniowie podnieśli swoje zabrudzone oblicza z ziemi. Podnieść twarz z ziemi, z upadku, bez lęku, oto skryte marzenie każdego z nas. Przestać się wstydzić siebie samego. Niewolnik nie ma oblicza, ma maskę, pod którą musi ukrywać swoje wstydliwe prawdy. Jezus wybawia ludzką twarz z lękliwego wycofywania się. Pozwala podnieść nam głowę, może nie z dumą, ale na pewno z godnością. Gdy więc mówi do Apostołów, by się podnieśli i przestali bać, to brzmi to jak manifestacja uwolnienia dedykowana całemu rodzajowi ludzkiemu.
Błogosławić, czyli dziękować
Żydzi błogosławili Boga przede wszystkim za przyjemności. Jezus poszerzył granice błogosławieństw. Bóg objawia swoją dobrotliwość również w tym, co zdaje nam się nieszczęściem
Już dawno zauważono, że słowu „błogosławieni” bardziej odpowiada greckie eulogetoi, natomiast tekst Mateusza używa w tym miejscu rozweselającego słowa makarioi, co raczej tłumaczy się jako „szczęśliwi”. To słowo oznacza nie tylko ludzi, którym życie się udało. Grecka starożytna literatura używała słowa makarios jako epitetu bogów! Czasami też mówiono w ten sposób o umarłych! Jezus zwraca się więc do płaczących, ubogich, prześla- dowanych jak do bogów, a przede wszystkim widzi w nich ludzi, którym życie się udało! Powierzchownym słuchaczom Kazania na Górze mogłoby się wydawać, że Jezus kpi w żywe oczy z przygniecionych ciężarem losu biedaków. Jak można do tak nieszczęśliwych ludzi mówić, że są szczęśliwcami losu, a nawet porównywać ich los z losem boskim? A jednak ukrywa się w tym zestawie błogosławieństw wyjątkowa mądrość. Komu nie udaje się to życie, ma większe szanse na udaną wieczność. Przysłowie afrykańskie mówi: Gdy twoja strzała chybia antylopę, trafia z podwójną siłą w bawołu.
Dla Żydów błogosławieństwa są specyficzną formą dziękczynnej modlitwy. Odmawiano je przed różnymi rodzajami przyjemności, przed wypełnieniem micwot, czyli przykazań, albo nawet gdy kogoś ominęło jakieś nieszczęście. Błogosławieństwa były jednym ze sposobów rozumienia świata i wszystkiego, co on niesie ze sobą, jako nieustannego obdarowywania ludzkości przez rozrzutnego w dobroć Boga. Wszystko jest darem, za wszystko trzeba więc Bogu dziękować, czyli Go błogosławić. Błogosławić to mówić Bogu: DZIĘKUJĘ. Czy można jednak dziękować za płacz albo za ubóstwo, albo za czyste, czyli puste serce, które nie jest wypełnione żadną miłością do kogokolwiek? Owszem, za soczystą pomarańczę albo za udaną transakcję finansową czy narodziny dziecka, zapach jodłowego lasu, widok słońca zachodzącego nad falami morza, albo za żonę, która kolorem swoich oczu przypomina nieskończone niebo, można błogosławić Boga. Ale za prześladowanie i wyzwiska?
Żydzi błogosławili Boga przede wszystkim za przyjemności, radości, pokarmy i za to, co moglibyśmy dziś nazwać szczęśliwym trafem. Tymczasem Jezus poszerzył granice błogosławieństw nawet na to, co nie jest przyjemne i radosne. Okazuje się bowiem, że Bóg objawia swoją dobrotliwość również w tym, co w pierwszym zderzeniu zdaje nam się nieszczęściem. Ubóstwo Jezusa nas ubogaciło bogactwem łaski, Jego smutek nas pocieszył, Jego cichość i pokora serca uzdrawiają do dziś z napięcia i lęku. Jego pragnienie sprawiedliwości uczy nas postępowania wobec bliźnich. Jest miłosierny i głęboko się wzrusza, dlatego wielu może naprawdę dosięgnąć ulgi w sumieniu. Jest najczystszego serca i stąd nikt nie czuje się przy Nim zniewolony czy zmanipulowany. Wprowadza pokój, jakiego ten świat nie potrafi dać. Cierpiał prześladowanie, abyśmy uniknęli potępienia piekielnego, słyszał niejednokrotnie urągania i kłamstwa pod swoim adresem, ale błogosławił nawet swoich wrogów. Czy można Go nazwać kimś nieszczęśliwym?
Wcielenie we Wcielonego
Sadzawka chrzcielna przywodzi na myśl łono matki i wody płodowe. Kilka sekund trwające zanurzenie w wodę sakramentalną zapowiada lata wydobywania się z kałuż nieczystości
Na samym początku Biblii jest mowa o Duchu, który unosił się nad wodami. Ta wizja Ducha, który wyłania się nad materią zmieszaną jak jakiś prekosmiczny ocean, przypomina o pierwszych mikrosekundach stworzenia. Kiedy Jan podkreśla obecność Ducha w Mesjaszu, chce pokazać nam palcem, w kim zaczyna się nowy świat, nowe stworzenie.
Zrozumieć chrzest można jedynie z perspektywy Starego Testa-mentu. Tertulian, Dydym Aleksandryjski, Cyryl Jerozolimski, Ambroży wskazywali na znaczenie chrztu, odwołując się do tematów biblijnych. Między innymi do stworzenia świata, a właściwie wyłonienia się go z chaosu pramaterii. W takim ujęciu chrzest zdaje się jeszcze jednym dziełem stworzenia i wyzwolenia, ale też miniaturowym przypomnieniem historii wszechświata. Prorocy głosili, że Bóg stworzy jeszcze jeden świat na ruinach starego. Wcielenie Chrystusa jest początkiem najnowszego stworzenia. Kto chce uczestniczyć w nowym świecie, przyjmuje chrzest jako rodzaj osobistego „wcielenia” we wcielonego Boga.
Jan mówi, że Jezus chrzci Duchem Świętym. Co to znaczy? Wśród wielu innych znaczeń trzeba przypomnieć i to, bodajże najistotniejsze. Duch Boży unosił się nad pierwotnymi wodami i wzbudził z nich życie. Nie ma większego znaczenia, czy był to proces trwający miliardy lat czy też nagłe pojawienie się gatunków. Autorem tego dzieła był Duch Boga. Kiedy więc Jan mówi o Jezusie jako o Tym, nad którym jest Duch, i twierdzi, że Jezus będzie chrzcił Duchem, to chce nam powiedzieć, że w Jezusie jest nowe stworzenie życia. Zapewne niejednokrotnie dziwiliśmy się, dlaczego Jezus na pierwszych apostołów powołał rybaków. Chyba właśnie dlatego, że do nowego stwarzania zaprasza ludzi, którzy posiedli umiejętność wyciągania ku górze. Jezus powołuje rybaków na apostołów, czyni cuda nad Jeziorem Galilejskim, chodzi po wodzie, sprawia cudowny połów ryb, mówi o znaku Jonasza, itd. Zauważmy, że Ewangelie są jakby przesiąknięte tym wilgotno-słonym klimatem. W końcu samo królestwo Boże porównane jest do sieci. Jean Danielou nazywa Kościół matką dzieci Bożych, wydobywającą je do świata duchowego przez chrzest.
Sadzawka chrzcielna przywodzi na myśl łono matki i wody płodowe. Łatwy jest chrzest, choć zapowiada skomplikowany poród duchowy człowieka. Kilka sekund trwające zanurzenie w wodę sakramentalną zapowiada lata wydobywania się z kałuż nieczystości, błotnych bajor chciwości, trzęsawisk rozpaczy, bagien chciwości, rwących nurtów gniewu, mielizn lenistwa, burz zazdrości, powodzi pychy, a nawet oceanów pomyłek, błędów, uporu. Wszystko pokonamy w imię Ojca, Syna, Ducha. Bóg wydobywa nas z łona tego świata jak z wnętrzności matki, zapraszając do pomocy akuszerów o mięśniach potężnych od łowienia ryb. Sokrates wydobywając ze swoich rozmówców mądrość, zachowywał się jak akuszerka. Jezus ma moc wydobyć nas z łona grzechu, gdyż sam był już w łonie matki naznaczony imieniem Tego, który wybawia z krańców ziemi, wyciąga i dźwiga, powołując do świętości.
Arka z potopu nieprawości
Obraz potopu odnosi się do zalewu, który dosłownie pogrąża świat ludzki. Mamy zalew fałszywych informacji, deprawacji, propagandy, wreszcie zalew ciemności, okultyzmu, bluźnierstwa, magii.
Duch, który przybrał postać gołębicy, jest nieprzypadkowym symbolem. Odnosi całą symbolikę chrztu Jezusa do potopu w czasach Noego. Noe po zakończeniu potopu wypuszczał gołębia, chcąc przekonać się, czy wody na tyle opadły, by mógł wyjść z cyprysowej arki. Obecność gołębicy jest więc znakiem obwieszczającym koniec pogrążania się w błocie występków. Jezus wychodzący z wód Jordanu daje się poznać ludzkości jako nowy Noe, a Jego ciało jest jak mistyczna arka gotowa wydobyć z odmętów demoralizacji i deprawacji każdego, kto tylko zechce się w niej schronić. Chrzest jest przypomnieniem nie tylko archaicznego tsunami, ale też wskazaniem nowej szansy, nowej arki i nowego Noego.
Wszystkie sakramenty mają skuteczną moc zbawiania człowieka, ale rzadko słyszmy o ich znaczeniu. Wszelkie teksty Starego Testamentu są skarbcem treści dla pełnego zrozumienia tego wszystkiego, czego dokonał Jezus i co dzieje się w Kościele. Taki sposób czytania Biblii nazywa się typologią. W jej obszarze mieści się zasada powtarzalności na różnych poziomach pewnych wydarzeń opisanych w Starym Testamencie. I tak biblijny potop jest jedną z takich informacji, która ciągle do nas powraca jako wyjaśnienie rzeczywistości aktualnej. Raz po raz następują jakieś potopy, choćby w Nowym Orleanie albo na Nikobarach. Ale obraz potopu odnosi się bardziej do innego zalewu, który dosłownie pogrąża świat ludzki. Mamy zalew fałszywych informacji, które zagłuszają sumienie, mamy zalew deprawacji, mamy zalew propagandy albo demoralizujące trendy w kulturze, wreszcie zalew ciemności, okultyzmu, bluźnierstwa, magii.
Bóg ciągle podejmuje akcje ratunkowe, ale one wszystkie nie istniałyby, gdyby nie moc sakramentu chrztu, tego wydarzenia, którym Jezus rozpoczął tysiące, miliony interwencji zbawczych w życiu ochrzczonych, by nie potopili się w zalewach ciemności, grzechu, śmierci, potępienia, rozpaczy. Woda obmywa, ale też topi, pogrąża, uśmierca. Jezus zaś wchodzi na dno Jordanu i z niego wychodzi przy akompaniamencie odsłaniającego się nieba i objawienia się Ducha Świętego, świadczącego o Jezusie jako jedynym zbawicielu. Pozostaje jeszcze tylko przypomnieć, że Noe uratował tylko te istnienia, które tworzyły heteroseksualne pary. Świat dokoła niego był pomieszany. Granice płci się zacierały, zacierając jednocześnie granice porządku Boskiego prawa.
Podobnie było z Sodomą. Jakimś znakiem dla świata, że czas następnego potopu może powtórnie dotknąć współczesną generację, jest zacieranie granic przykazań Boga i kurczenie się porządku heteroseksualnego, czyli zdolnego do prokreacji, która wszak jest kontynuacją dzieła stworzenia. Warto o tym pamiętać w epoce, gdy karta praw człowieka jest ubłocona propozycjami lekceważącymi prawa Boga. Lekceważenie prawa fizyki, na przykład prawa grawitacji, może skończyć się kalectwem albo śmiercią. Lekceważenie praw duchowych może skończyć się kataklizmem. Zawsze jest jednak nadzieja dla ochrzczonych: mamy niezatapialną arkę - mistyczne Ciało Chrystusa, Kościół.
Bóg ozłoci szare życie
Bóg rodzi się, by nie zatrzymywać się nad tym, co smutne czy szare. Bóg zechciał być dzieckiem stolarza z Nazaretu, bo tylko dziecięctwo buduje życie. Dziecięctwo, czyli zgoda na skromność istnienia
Zawsze nas będzie poruszać ubóstwo objawienia Syna Bożego, ponieważ mamy zbyt wygórowane roszczenia wobec życia. Obraz Syna Bożego w tak mizernej scenerii jest uzdrawiający dla naszych depresji i rozczarowań. Bóg nie żądał niczego wielkiego od życia, by się objawiać pośród nas. Nade wszystko jesteśmy rozczarowani ubóstwem warunków bytowania, również bezsilnością, dysharmonią, omylnością, bylejakością. Trudno się z tym pogodzić, że nie jesteśmy królami losu, tylko kuchennymi gospodyniami, zapracowanymi kasjerkami, wiejskimi hodowcami, kierowcami taksówek, wikariuszami, sprzątaczkami, policjantami. Życie jest szare, i w takie szare, a nawet dość nędzne warunki wpisał się Syn Boży, by uwolnić nas również, przy okazji odkupienia, od pretensji do kondycji istnienia. Wpisał się, bo był SŁOWEM.
On miał ogromną chęć życia, choć urodził się w stajni. My narzekamy na zimną wodę w kranie albo na trzyletni tapczan, który już zaczyna trzeszczeć. Jezusowi nie przeszkadzało towarzystwo niemile pachnących zwierząt, nam przeszkadza zbyt głośny telewizor u sąsiada. Czasami depresja dosięga ludzi z powodu niespełnionego roszczenia do bycia kimś wyjątkowym albo do posiadania czegoś eleganckiego czy zawłaszczenia kogoś. Dosięga nas zniechęcenie, gdy nie jest tak, jak wyobrażaliśmy sobie to wszystko. Może nawet rozpacz, gdy myślimy, że życie nie ofiarowało nam tego, na co zasłużyliśmy.
Czy Syn Boży zasłużył na żłób z sianem? Czy Matka Boża miała żal do Ojca niebios o tak mizerne warunki egzystowania? Czy Józef przeżywał załamanie z powodu braku środków do życia? My się zniechęcamy, gdy tylko pojawią się łysawe zakola na głowie albo gdy nie stać nas na wakacje na Majorce, tylko w Wejherowie. Nadajemy temu zniechęceniu charakter prawie heroiczny i opowiadamy o nieudanym losie, by ściągnąć uwagę innych i stać się bohaterem podwórkowej kłótni z samym sobą.
Bóg rodzi się, by nie zatrzymywać się nad tym, co smutne czy szare. Bóg zechciał być synem, dzieckiem stolarza z Nazaretu, bo tylko dziecięctwo buduje życie. Dziecięctwo, czyli zgoda na skromność istnienia. Ubóstwo i ta mizerna kolekcja równie mizernych przedsięwzięć to jednak rzecz święta. Miser res sacra - biedny jest rzeczą świętą! Im nędzniejszy jest mój byt, tym usilniej powinienem wołać, jak dziecko do Wszechmocnego, a nie zamykać się w zniechęceniu i złości. Odkrycie własnej pustki i zaniku woli nie powinno nas załamywać, lecz prowadzić do odkrycia potęgi Bożej opieki. Jakież było zadziwienie i wdzięczność Maryi i Jozefa, gdy od trzech nieznanych ludzi otrzymali środki na daleką podróż do Egiptu. Przyjąć siebie z pustymi kieszeniami możliwości, przyjąć swoje ubóstwo i życie mizerne to otworzyć się na nieoczekiwany dar od Ojca, który nie zapomina o swych dzieciach. Bóg wynagradza powierzenie się Mu, a nie zasługi. Wynagradza zaufanie i pogodzenie, a nie wielkopańskie ambicje i roszczenie do radzenia sobie zawsze ze wszystkim.
Nikczemnicy idą do nieba
Żadna przepaść nie jest w stanie porównać się z tą, jaką przekroczył ów łotr, przedostając się do raju z piekła ukrzyżowania. Każdy z nas jest nikczemnikiem i każdy z nas umiera na krzyżu, mniej lub bardziej odczuwalnym
Król jest władcą nie tylko na tronie, ale i na krzyżu. Kiedy prowadzono na szafot Ludwika XVI, nie mógł już nikogo ułaskawić, choć wypowiedział słowa przebaczenia: „Umieram niewinny wszystkich zbrodni, które mi zarzucano. Wybaczam sprawcom mej śmierci i proszę Boga, by krew, którą rozlejecie, nie spadła nigdy na Francję”. Bębny zagłuszyły jego słowa.
Jezus Chrystus, wisząc na krzyżu, dokonuje uniwersalnej amnestii ludzkości. Owszem, nie każdy o tym wie i nie każdy zechce z niej skorzystać. Pierwszym jej odbiorcą był zwykły kryminalista, który błagał o raj, mimo że nie tylko jego życie było piekłem, ale zapewne i innym raju nie stworzył. Być może był to jedynie KAKOURGOS - złoczyńca, człowiek, który potrafił tylko czynić zło. Być może owi umierający łotrzykowie to, jak chce Józef Flawiusz, LESTES, czyli buntownicy. Ważne jest, że Jezus Chrystus daje niebo, a nie tylko małą szansę na niebo, nawet najgorszemu człowiekowi na ziemi i tylko dlatego, że o to poprosił ze skruchą. Prawdziwy król może wszystko i wszędzie. Jeśli to byli buntownicy, którzy nie zgadzali się na niesprawiedliwy porządek świata, to personifikowali każdego, kto czuje bunt wobec ucisku, jaki ludzie gotują sobie w imię postępu, wiedzy, polityki i bogactwa.
Zrównanie Syna Bo-żego z nikczemnikami stało się łaską wyniesienia wszystkich nikczemników wszystkich czasów do wyżyn synostwa Bożego. Nie jest to bynajmniej akceptacja ludzkiej podłości, lecz droga na wydobycie się wreszcie z niej ku niewyobrażalnemu poziomowi istnienia. Żadna przepaść nie jest w stanie porównać się z tą, jaką przekroczył w tamtej godzinie krzyża ów łotr, przedostając się w jednej chwili do raju z piekła swego ukrzyżowania. I nie jest to jedynie wzruszająca historia z przeszłości, gdyż każdy z nas jest nikczemnikiem i każdy z nas umiera na krzyżu, mniej lub bardziej odczuwalnym. Nikt z nas przecież nie jest wyjątkiem, którego ominął grzech pierworodny.
Jednocześnie ten fragment Ewangelii jest doskonałą ikoną sakramentu pojednania, bo jest to również sakrament pogodzenia się nie tylko z Bogiem, ale i z konsekwencjami swych win, sakrament rezygnacji z buntu przeciw Bogu. Łotr zwraca się do Jezusa o pamięć o nim, jakby prosił o rozgrzeszenie. Zgadza się na krzyż, gdyż jego winy są już jawne. Odwaga istnienia jest odwagą do przyjęcia śmierci. Możemy pozbyć się lęku przed śmiercią, ale nie możemy pozbyć się udręki. Toteż jeśli ktoś czyta teraz ten tekst i jest w skrajnej rozpaczy oraz pewien tylko swej śmierci i potępienia, bo nie widzi w sobie nic godnego miłości, i jeśli już od siedemnastu lat kona na swym krzyżu i jeszcze nie poprosił Jezusa o raj, to niech to uczyni. Niech uklęknie przy konfesjonale, jakby zawisł na krzyżu łotra, i tam wszystko z siebie wydobędzie, co ukrywa od wielu lat, a raj będzie dla niego dostępny w tej samej chwili.