Czytanie i pisanie
Z reportażystą Ryszardem Kapuścińskim, laureatem tegorocznej Nagrody Literackiej im. S.B. Lindego, rozmawia Małgorzata Litwin
- Czy to prawda, ze w swojej pracy nie używa Pan magnetofonu, tylko od czasu do czasu zapisuje kilka słów w małym notesiku?
- Ludzie nie oswojeni z technika, z mediami, widząc mikrofon zaczynają inaczej mówić, w sposób bardziej oficjalny. Odruchowo się cenzurują, ich język robi się sztywny, biurokratyczny i nienaturalny. Trzeba wtedy długiego czasu, aby ich otworzyć, a zwykle nie ma takiej możliwości. Przy tym zwykle 90 procent tego, co ludzie mówią, jest niepotrzebne i okazuje się, ze z długiej rozmowy naprawdę ważne są dwa, trzy zdania. O ile są. Dlatego myślę, ze reporter musi wyrobić w sobie umiejętność zapamiętywania ważnych rzeczy, aby jego słuchanie było jednocześnie mechanizmem selekcji. Nie może to być tylko mechaniczne odbieranie dźwięku. Słuchanie jest koncentracja, momentem wielkiego skupienia. Wtedy wyłapujemy jedno, dwa ważne zdania i w spokojnym momencie zapisujemy. Pamięć doskonale przefiltrowuje i wyrzuca. Tak samo, gdy sie cos napisze, trzeba to wyrzucić z pamięci, o wszystkim zapomnieć. Kiedy napisze książkę, nic z niej nie pamiętam. Ktoś mi mówi, ze napisałem to a to, a ja dziwie się: Tak? To niemożliwe!
- Może jest Pan medium?
- Nie, ale myśle, że każdy z piszących ma taki mechanizm - cos przez niego przechodzi, a on nie do końca jest tego świadom. Kiedy wielcy pisarze, jak Balzak czy Stendhal, zaczynali cos pisać, nie bardzo wiedzieli, co się dalej stanie. Dopiero potem się rozpisywali. Prawie każda powieść Balzaka zaczynała się od krótkiego opowiadania, a potem dopisywał i dopisywał na marginesach i w korektach. Nie jesteśmy świadomi tego, co napiszemy. Siadamy do pisania i dopiero w pewnym momencie coś się zaczyna dziać. Ale przed momentem nie wiedzieliśmy, że coś takiego się będzie dziać. Z reguły, gdy musze napisać jakiś wykład, mam mgliste pojecie o tym, o czym bedę pisać. Dopiero, gdy zaczynam pisać, ze zdania wychodzi zdanie, a z niego następne zdanie. Ale gdybym nie napisał tego poprzedniego, nie wiedziałbym, że to następne jest we mnie. To bardzo normalny mechanizm: literatura bierze się z literatury, wiersz z wiersza. To są strumienie wiedzy, wyobraźni i nastroju, które płyną własnymi nurtami. Często siadamy: pusty dzień, pusta kartka, pusta głowa. Nic. I nie mamy na to większego wpływu. Jedni pija wódkę, inni próbują robić coś innego.
- Często ma Pan takie dni?
- Bardzo często! Oczywiście, gdy widzę, że tego dnia nic nie napisze, wtedy czytam, żeby nie tracić czasu. Mam mnóstwo do czytania. Jeśli się w dzisiejszych czasach pisze, trzeba bardzo dużo czytać. Na każdy temat jest nagromadzona tak ogromna wiedza, ze człowiek, który to ignoruje, może się ośmieszyć, bo wydaje mu się, że pisze coś nowego, a to już zostało sto razy napisane.
- Czy nie prowadzi to jednak do pewnego cynizmu: po co mam cokolwiek pisać, skoro wszystko zostało już napisane?
- Można tak na to spojrzeć, ale można tez uznać to za wyzwanie. Coś zostało napisane, ale jednak jeszcze coś nie zostało napisane. I w to wskakujemy, i to jest wtedy ciekawe! Nigdy rzeczywistość nie jest opisana w sposób całkowity, kompletny. Nikt nie osiąga jej stuprocentowego obrazu. Wszystko to tylko przybliżenia - lepsze, wierniejsze, im większy talent. Dlatego mimo tej ogromnej wiedzy na każdy temat, można próbować dodać coś od siebie, bo każdy z nas to samo widzi inaczej. Tak się zaczyna twórczość.
- A niektórzy uważaja, że literatura się już kończy, bo wychowani na telewizji i komiksach, zaczynamy patrzeć na świat wizyjnie.
- Literatura się nigdy nie skończy, bo jest jedna z form, w której się wyrażamy. Ona się może przekształcać, przybierać różne formy, mogą się wyczerpywać poszczególne gatunki, co się już w historii literatury zdarzało. Ale literatura nie zniknie, bo jest jednym ze sposobów wypowiedzi. A póki człowiek istnieje, będzie się chciał wypowiadać. Gdyby pani zajrzała do jakiegoś solidnego, światowego wydawnictwa, to stwierdzenie, ze literatura się kończy, wywołałoby tam wybuch śmiechu, ponieważ oni są przywaleni stosami maszynopisów nowych powieści i opowiadań, których nie są w stanie przeczytać, a nawet tylko przejrzeć. Bardzo dużo ludzi pisze. Tak już musi być, bo jest nas na świecie coraz więcej i proporcjonalnie coraz więcej ludzi pisze. Dlatego ja nie wierze w koniec literatury.
- Co Pan - osoba, która przemierzyła cały świat - myśli o idei Europy bez granic, ze wspólnym pieniądzem, handlem, swobodnym przepływem tradycji i kultur?
- Moje za lub przeciw jest bez znaczenia, ale uważam, ze Europa nie jest otwarta i wcale się na to nie zanosi. To mity. Narody Europy są silnie okopane w swoich tożsamościach, tradycjach i kulturach, pozamykane we własnych problemach. I to jest bardzo trwale. Kiedy wydaje książkę w jednym kraju, w sąsiednim nikt nic o tym nie wie, wiec nawet na tym szczeblu Europa jest zupełnie podzielona i nieprzenikalna. Londyński "The Sun Day Times" prowadzi listę 10 najlepszych książek roku na świecie. Paryski "Le Monde" przedrukował ja z komentarzem: "Nie tylko żadna z tych książek nie ukazała się we Francji, ale o żadnej nie słyszeliśmy". A samolot z Paryża do Londynu leci 40 minut.
O nawyku czytania.
Rozmowa z Ryszardem Kapuścińskim
Rozmawiała Ewa Milewicz 18-09-2002 Gazeta Wyborcza
źródło: Gazeta Wyborcza
data: 16 listopad 1996 r
Widziałem we Francji, nawet w małych miasteczkach, jak w bibliotekach ludzie zbierają się, by głośno czytać książki. Balzaca, Flauberta albo coś z nowości. Młodzi, starzy. Czytają, ale i dyskutują
Ewa Milewicz: Kogo stać na książkę?
Ryszard Kapuściński - W dużym stopniu pogląd, że ludzie nie czytają książek, bo nie mają na nie pieniędzy, jest mitem. Każdy, kto chce kupić książkę, rzuci wszystko i ją kupi. U nas jednak nie ma nawyku czytania książki jako potrzeby życiowej. Nikt się jednak nie przyzna, że nie czyta, więc mówi, że nie może czytać, bo książki są za drogie. Oczywiście są za drogie, jak wszędzie na świecie. Największa tego przyczyna to brak nawyku pójścia do księgarni, znalezienia w gazetach informacji, co się wydaje. Na przykład w Warszawie, w samym centrum, na rogu Kruczej i Hożej, jest wspaniała księgarnia z dobrymi książkami. Niech pani tam stanie i popatrzy, ilu przechodniów bodaj rzuci okiem na witrynę. Prawie nikt, mimo że Warszawa w liczbie księgarń nie ma co się porównywać z Paryżem czy Amsterdamem...
W Ciechocinku w księgarni są osoby, które w niej czytają. Obiecują, że jak będą miały pieniądze, to kupią.
- Wątpię. Jak ktoś ma nawyk czytania, to sobie kupi albo choć skseruje parę stron z interesującej go książki. Za złotówkę można skserować kilka stron. Oczywiście beletrystyki nie da się w ten sposób poznawać, ale książki naukowe - owszem.
Kiedy naprawdę wiele osób nie ma pieniędzy na książki. Studentka z popegeerowskiej wsi ma 300 zł na przeżycie w dużym mieście. Na książki nie ma pieniędzy.
- Nie twierdzę, że nie ma problemu braku pieniędzy na książki. Mówię tylko, że ten argument jest nadużywany.
Ludzie jednak czytają, bo chodzą do bibliotek.
- Degradacja bibliotek to przestępstwo kolejnych rządów. Dla wielu ludzi książka z biblioteki to jedyny bezpłatny sposób kulturalnego spędzania czasu. Nawet telewizja kosztuje - trzeba mieć aparat i za- płacić abonament. Likwidacja bibliotek, obcinanie pieniędzy na zakupy książek - to właśnie nazywam przestępstwem. Świat kultury zachodniej ma świetnie rozwiniętą sieć bibliotek. To ośrodki życia kulturalnego.
Czyli?
- Zapraszają twórców, dyskutują.
Za to trzeba zapłacić honorarium.
- Ja często nie biorę pieniędzy za spotkania autorskie. I wielu moich znajomych też nie. Kiedy widzę, że komuś zależy, że się stara, to cóż - nie mam czasu, ale jadę. U nas wiele inicjatyw kulturalnych w małych ojczyznach umarło. Małe szkoły pozamykane, biblioteki też, więc nawet jak się znajdą jacyś ludzie w mikroświatku wsiowym czy małomias- teczkowym, którym by się coś chciało, to nie mają gdzie się zebrać.
Widziałem ostatnio we Francji, nawet w małych miasteczkach, jak w bibliotekach ludzie zbierają się, by głośno czytać książki. Balzaca, Flauberta albo coś z nowości, beletrystykę i eseje. Młodzi, starzy. Biblioteka zaprasza i albo każdy po kolei czyta fragment, albo robi to bibliotekarka czy nauczycielka. Ludzie czytają, ale i dyskutują. Nie tylko biblioteki tę nowość wprowadzają. Także księgarnie. W Paryżu dużo księgarń jest czynnych do północy. Przecież we Francji studenta też często nie stać na książkę. Ale on przynajmniej wie, że taka książka istnieje, wie o czym ona jest. A u nas - on tego nie wie, bo go to w ogóle nie zajmuje, a mówi, że nie ma pieniędzy.
W PRL był snobizm na książkę. Co się z nim stało?
- W PRL awans społeczny oznaczał umiejętność czytania. Książka w domu była dowodem tego awansu. Świadczyła, że człowiek należy do warstwy oświeconej - do elity. To był taki symbol awansu jak dziś samochód. Z czasem książka stała się także symbolem niezależności myślenia, opozycyjności, zbliżenia do Zachodu, zwłaszcza książki wydawane w nieoficjalnym obiegu. Promieniowało to także na niektóre książki wydawane oficjalnie. To znaczenie książki zniknęło wraz z nowymi czasami.
Wpisałam do wyszukiwarki internetowej słowa "Ryszard Kapuściński" i dostałam 417 odpowiedzi. Mogłam przeczytać Pana książki we fragmentach, dowiedzieć się, co, gdzie i w jakich językach Pan wydał. Może więc komputer zastępuje książkę, a strona www - coraz częściej witrynę księgarni?
- Komputer to ciągle rzadka rzecz. Mała część społeczeństwa ma do niego dostęp. Nie jest tak popularny jak radio. Występuje w enklawach. Jest traktowany jako narzędzie w biurze, gra, "usługówka", a nie jako źródło inspiracji kulturowej. Nie włączam komputera, aby przeczytać Szekspira czy Balzaka, ale po to, aby się dowiedzieć jakiejś konkretnej sprawy.
Szekspira? Właścicielka księgarni w Ciechocinku mówi, że świetnie idzie Danielle Steel - czytają ją kobiety. I że jak proponowała "Iris", książkę reklamowaną na okładce jako "najpiękniejsza historia miłosna", kobiety, gdy dowiadywały się, że bohaterka umarła na alzheimera, rezygnowały.
- No właśnie. Masowe media wyrobiły w ludziach przekonanie, że sztuka służy rozrywce. Jak książka, film, muzyka nie mogą zabawić, to się nie liczą. Często na spotkaniach słyszę, że owszem, coś jest ciekawe, ale smutne, więc niewarte zainteresowania. A przecież sztuka pokazuje dramat człowieka, a poczucie tragiczności jest w niej na stałe obecne. Goya, filozofia grecka, van Gogh, Antygona, Beethoven - to wszystko zostaje unieważnione, bo odbiorcy wmówiono, że kino i książka istnieją po to, aby go zabawić.
1