- 1 -
W tegorocznym trzecim numerze "Olimpijczyka" - pisma Polskiego Komitetu Olimpijskiego - umieszczono artykuł pt. "Bramkarz i sutanna". Z księdzem - olimpijczykiem Pawłem Łukaszką - rozmawia red. Aleksander Bilik "Paweł Łukaszka miał 19 lat i był już najlepszym bramkarzem w kraju. Tylko on potrafił obronić rzut karny strzelany przez Leszka Kokoszkę, któremu pudła w takich sytuacjach prawie się nie zdarzały... Chłopak, który jako siedemnastolatek okrzyknięty został rewelacją mistrzostw Europy juniorów, wybrany najlepszym bramkarzem turnieju. Zawodnik, który rok później potrafił zwycięsko wychodzić z pojedynków z najgroźniejszymi napastnikami świata na Igrzyskach Olimpijskich w Lake Placid! Objawienie nie tylko na krajową miarę: Mógł mieć przed sobą lata wspaniałej gry. Zrobić międzynarodową karierę. Taką, jakiej w polskim hokeju jeszcze nie było. Powodzenie, sława, pieniądze; wyjazdy zagraniczne, to wszystko, o czym marzy tysiące sportowców mogło stać się udziałem najzdolniejszego z czterech braci Łukaszków. Paweł jednak wybrał inną drogę..."
Wybrał kapłaństwo. Oto fragment jego wypowiedzi: "W życiu każdego człowieka przychodzi moment, kiedy trzeba podjąć decyzję, określającą dalszą drogę. Mój wybór, chociaż miałem wówczas raptem dziewiętnaście lat, nie był przypadkowy. Z kościołem byłem związany od wczesnego dzieciństwa. Ciągnęło mnie tam nie tylko wtedy, kiedy działo się ze mną coś złego. Nigdy nie poczułem się w kościele obco, niepewnie. Jako kilkuletni chłopak służyłem już do Mszy św., byłem ministrantem. Fakt, że zostałem hokeistą, niczego w tej sytuacji nie zmienił. Na każdy mecz wyjazdowy zabierałem ze sobą krzyż i książeczkę do nabożeństwa. Razem z całą drużyną uczestniczyłem co niedzielę we Mszy św. I to trwało latami. Pamiętam Wigilię spędzoną razem z zespołem w Moskwie. Sam przygotowałem opłatki, siano... Takie przeżycia bardzo nas do siebie zbliżały". W seminarium "narzuciłem sobie bardzo regularny tryb życia. Gdybym nie wypełnił go nową treścią, żal po rozstaniu z lodem mógłby okazać się nie do wytrzymania. Wstawałem o piątej rano. Bardzo dużo się modliłem".
"24 maja 1987 roku odbyły się w kościele św. Katarzyny, sąsiadującym z nowotarskim lodowiskiem uroczyste prymicje". W uroczystości prymicyjnej uczestniczyło ponad 11 zaproszonych gości, wśród których znaleźli się przedstawiciele wszystkich hokejowych pokoleń. Wśród darów, jakie otrzymał ksiądz prymicjant, najcenniejszym okazała się "wkomponowana w biały marmur, złota szarotka. Symbol Podhala. Z wygrawerowanym napisem Bądź najlepszym obrońcą dzieła Bożego. Odbierając ten dar od kolegów z drużyny, po raz pierwszy Paweł nie mógł opanować łez".
Ks. Czesław Podleski „SŁUŻYĆ BOGU - SŁUŻYĆ LUDZIOM" BK 88
- 2 -
Pewna dziewczynka chciała z całą klasą szkolną pojechać na wycieczkę w góry, ale w domu nie mógł zostać bez opieki pięcioletni jej braciszek gdyż mama była w szpitalu, a tatuś w pracy. Za zgodą więc pani nauczycielki zabrała go ze sobą. Ten zaś - po krótkiej drodze szlakiem górskim zaczął płakać i opasywać szyję utrudzonej siostrzyczki. Ona jednak niosła go dzielnie, i tak jak lubią dzieci - "na barana". Jadący wyciągiem krzesełkowym turyści, widząc jak się męczy i stale przystaje, wołali: Dziewczynko, zrzuć ten ciężar z siebie, ma przecież nogi, niech idzie sam". Ona jednak zmęczona, lecz roześmiana zawołała: "To nie ciężar, proszę pana, to jest mój brat".
ŚRODKI SPOŁECZNEGO PRZEKAZU A ROZWIJANIE SOLIDARNOŚCI POMIĘDZY LUDŹMI I NARODAMI BK 88
- 3 -
Był księdzem dopiero cztery miesiące. Miał właśnie 6 lekcji religii i wyszedł na rynek, by w sklepie kupić gruby zeszyt w kratkę na kazania. Nagle stanął przed nim podpity mężczyzna i zaczął go wyzywać. A na dodatek jeszcze splunął mu pod nogi. Ksiądz się nie odezwał, ale poczuł, jak w jego serce kropla po kropli sączy się gorzka gorycz. I tak zaczął pytać, ale tylko w tym, napełnionym goryczą sercu: Człowieku, co ja ci złego zrobiłem? Właśnie idę z lekcji religii. Uczyłem dzieci, jak kochać rodziców, jak pomagać mamie, jak być dobrym dla wszystkich... Ale nie uszedł pięćdziesięciu kroków, gdy stanęła przed nim taka mała dziewczynka, jak ten dzieciak z Ewangelii, którego wziął w ramiona Jezus. I powiedziała najbardziej srebrzystym głosem, ze wszystkich srebrzystych: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!" I przy tym spojrzała na niego tak niewinnymi oczami, jakby przed chwilą była w niebie... Księdza tak "przytkało" (tak to potem powiadał), że nawet nie powiedział: "Na wieki wieków", tylko przytulił ją do siebie i ściśniętym gardłem szepnął: "Dziękuję!"..
Rozeszli się. Mała pobiegła do mamy i myślała po drodze, za co jej ten ksiądz dziękował. A ksiądz mówił teraz (takie w sercu) nie do tego pijaka, tylko do siebie: No, widzisz, ty duży dzieciaku! Czym się ty przejmujesz? Więcej jest takich dobrych dzieci, które cię kochają, niż takich pijaków, którzy wyzywają. Nim wrócił do mieszkania, wstąpił do kościoła i powiedział Panu Jezusowi w Tabernakulum: Przepraszam Cię, Panie Jezu, za te moje pierwsze, gorzkie myśli... I powtórzył sobie kilka razy: Warto być księdzem! Warto być księdzem!... I zmówił jedno "Zdrowaś, Maryjo"! za tego podpitego pana, a drugie "Zdrowaś, Maryjo" za tę małą dziewczynkę, przez którą przemówił do niego Dobry Jezus. A w, sercu księdza już nie było ani jednej gorzkiej kropelki, tylko same słodkie...
Podobnie temu młodemu księdzu przez tego małego człowieka, przez tę dziewczynkę Dobry Bóg powiedział, że trzeba tylko wszystkim służyć, zwłaszcza takim małym, najmniejszym, jak to dziecko.
- 4 -
W małym kościółku ksiądz odprawia Mszę św. i mówi kazanie. Mógłby swoim głosem dotrzeć do każdego zakątka tej niewielkiej świątyni, ale... po co się męczyć? Przed wyjściem z zakrystii włącza nagłośnienie, po przyjściu do ołtarza sprawdza lekkim stuknięciem w mikrofon czy działa i mówi spokojnie, bez wysiłku, bo odpowiedni wzmacniacz rzeczywiście wzmacnia jego głos...
Tak jest nie tylko w kościele. Np. duża świetlica w szkole. Tym razem odbywa się w niej zebranie mieszkańców osiedla w sprawie budowy nowego budynku szkolnego. Przemawia dyrektor, potem sołtys. Biorą do ręki mikrofon - doskonale słychać. Potem przedstawiciele osiedla... Ten mikrofon i całe urządzenie elektroniczne, to znakomity środek przekazu ludzkiego słowa zarówno w kościele, w świetlicy, jak i w wielkiej sali i otwartej przestrzeni.
Ks. Ludwik Warzybok - NIE PODDAWAJ SIĘ - MANIPULACJI! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(139) 1997
- 5 -
A jednak... Jeśli zaatakowany przez nowotwór narząd wewnętrzny staje się powodem śmiertelnej choroby, nikt nie ma wątpliwości, że trzeba go usunąć. Nawet za cenę częściowego kalectwa i wielkiego cierpienia pacjenta. Nawet kiedy nie ma pewności, że operacja skutecznie zahamuje rozwój raka. Zauważmy przy tym na marginesie, że im silniejszy i zdrowszy organizm, tym bardziej piorunujące bywa tempo rozwoju nowotworu. Tylko natychmiastowa interwencja chirurgiczna może wtedy uratować życie.
W Chłopach Władysława Reymonta jest taka scena, kiedy bohater odrąbuje sobie nogę siekierą, aby ratować się przed rozwojem zabójczej gangreny. Czy Pan Bóg i od nas oczekuje takiej determinacji?
Ks. Jarosław Piłat - ŚWIADECTWO I ANTYŚWIADECTWO BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(139) 1997
- 6 -
"Siadła wrona na czole wyniosłej jodły. Spojrzała władczo wokół i wydała okrzyk zwycięstwa. Tej wrzaskliwej zjawie wydaje się prawdziwie, że jodła zawdzięcza jej wszystko: swój byt, wysmukłą piękność, trwałą zieleń, siłę w walce z wichrami. Godny podziwu jest ten tupet wrony. Wielka dobrodziejka stojącej cicho jodły. A jodła ani drgnie; zda się nie dostrzegać wrony; pogrążona w zadumie, wyciąga gałązki ramion swoich ku niebu. Znosi spokojnie wrzaskliwego gościa. Nic nie zmąci jej myśli, jej powagi, jej spokoju. Wszak tyle chmur już przeszło nad jej czołem, tyle ptaków przelotnych tu się zatrzymało. - Poszły jak ty pójdziesz. Nie twoje to miejsce, nie czujesz się pewna i dlatego krzykiem nadrabiasz brak męstwa. To ja wyrosłam z ziemi i trwam korzeniami w jej sercu. A ty, wędrowna chmuro, co rzucasz cień smutku na złociste me czoło, jesteś igraszką wichrów. Trzeba cię spokojnie wycierpieć. Wykraczesz swoją nudną, bezduszną, jakże ubogą pieśń - i odpłyniesz. Cóż zdołasz krzykiem zdziałać? Ja pozostanę, by trwać w skupieniu, by budować swoją cierpliwością, by przetrwać wichry i naloty, by spokojnie piąć się wzwyż. Słońca mi nie przysłonisz, sobą nie zachwycisz, celu mej wspinaczki nie zmienisz. Był las, nie było was, - i nie będzie was, będzie las. Bajka? Nie bajka!" (Kard. S. Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982, 53-54).
To nie bajka, to obraz człowieka, który zaufał sobie, który uważa siebie za kogoś wielkiego, najważniejszego: ja mam, mogę, będę, ja wszystkim pokażę...
Pokusa pychy ciągle jest aktualna.
Ks. Tadeusz Lewandowski - POKORA CHRZEŚCIJANINA Współczesna Ambona - Kielce 1991 Rok XIX Nr 3
- 7 -
"Kiedyś przyszłam do księdza Jerzego - wspomina M. Homarska - w Jego »porze obiadowej«. Zresztą on me miał wyznaczonej pory obiadowej. Nie miał na to czasu. W ogóle nie miał czasu dla siebie. Otóż przyniósł mu ktoś wtedy kanapkę. Ucieszył się, gdyż był bardzo głodny. W tym momencie przyszedł chyba Stefan Bratkowski. Wszedł i mówi: Oj, świetnie, widzę tu kanapkę, taki jestem głodny. Sięgnął po jedną i gdy już ugryzł, zapytał: »Zaraz Jerzy, ale to może twoja? Na to Jerzy: »Nie, nie, ja... napiję się herbaty«". Właśnie takim był. Ostatnie rzeczy, które miał, dawał innym, bo ktoś bardziej potrzebował. Cokolwiek mu przyniesiono, nie zatrzymywał tego dla siebie, lecz dawał innym. Na stole było zawsze pełno różnych rzeczy, z których on nic nie jadł. Wszystko było dla gości".
Ks. Tadeusz Lewandowski - POKORA CHRZEŚCIJANINA Współczesna Ambona - Kielce 1991 Rok XIX Nr 3
- 8 -
Opowiadano mi niedawno o pewnych imieninach. Były one coroczną okazją do spotkania się pięciorga dzieci i niezliczonych wnuków wokół mamy i babci w rodzinnym domu. Niektórzy przyjeżdżali z daleka. Tego roku rodzinna uroczystość szybko się skończyła. Po Mszy św. odprawionej w intencji solenizantki wszyscy udali się na obiad. W drodze z kościoła nie interesowano się tym razem postępami dzieci czy stanem zdrowia rodziców. Nikt nie wspominał dzieciństwa, nie opowiadano o kłopotach i radościach. Rozmowa szybko wyszła poza rodzinne troski. Rozmawiano o polityce i pieniądzach, których ciągle za mało! Bracia i siostry posprzeczali się w drodze z kościoła do domu co do kandydatów na prezydenta. Obiad zjedzono szybko i niemal w milczeniu. Już wczesnym popołudniem wszyscy udali się do swoich domów. Matce zostały kwiaty - tym razem - czerwone ze wstydu.
Ks. Grzegorz Ziarnowski - ROZMOWY W DRODZE Współczesna Ambona 2000
- 9 -
Żył sobie kiedyś pielgrzym, któremu najpierw pokazano piekło. Zobaczył tam ludzi siedzących przy długim solidnym stole zastawionym wszystkimi rodzajami egzotycznych potraw i przysmaków. Problem w tym, że mogli jeść to wszystko używając jedynie widelców i noży długich na półtora metra. Wyli ze złości i żalu: wszystko leży przed nimi, pachnąc kusząco, a oni nie mogą uszczknąć ni kęsa. Potem wzięto pielgrzyma do nieba i to, co zobaczył, było w zasadzie takim samym obrazem. Jedzenie było dokładnie takie samo, noże i widelce były dokładnie tej samej długości, ale wszyscy weselili się i radowali. Ci, co siedzieli po drugiej stronie stołu karmili swoich sąsiadów z naprzeciwka i na odwrót. Ten pomysł przyszedł im sam z siebie, ponieważ na ziemi przyzwyczaili się służyć jedni drugim.
(J. A. Feehan, Opowiadania na niedzielę. Poznań 1996, s. 101 )
Ks. Grzegorz Kaliszewski - CHCĘ SŁUŻYĆ Współczesna Ambona 2000
- 10 -
Jest coś zastraszającego i budzącego lęk w doniesieniach prasowych i w telewizji. Coraz częściej donoszą o okrucieństwach i zabójstwach. Życie ludzkie kosztuje coraz mniej. Niszczy się je często dla doraźnych korzyści. Takie wartości, jak dobroć, życzliwość, wrażliwość, posłuszeństwo, pokora, altruizm, dobroczynność są coraz rzadsze. "Mięczak" nie ma dziś racji bytu. "Twardziel", i to z forsą, staje się ideałem młodych. Rośnie kult siły fizycznej. Bóg żądający pokory, uniżenia i miłości jest w ludzkich odniesieniach mało interesujący. Boga słabych i skrzywdzonych już dawno temu uśmiercili filozofowie. Gdy walić się począł ten świat bez Boga, czy raczej ów świat, w którym człowiek zastąpił Go samym sobą, pozostały nie tylko ruiny ludzkich siedzib, ale przede wszystkim ruiny ludzkich serc. Pozostał świat przepełniony bólem i łzami. Po okropnościach wojny człowiek znów zaczyna igrać z ogniem. Środki masowego przekazu kreują dziś nowy typ kultury, a raczej antykultury. Człowiek raz jeszcze stawia wyzwanie Bogu. Coraz częściej słyszy się o kulcie szatana. Modne stają się religie Wschodu, propagujące samozbawienie.
Wielu odchodzi dziś od Chrystusa, ponieważ nigdy Go nie poznali. Nie poznali Jego pokory, Jego miłości i miłosierdzia. A to na Nim powinniśmy budować nasze życie i przyszłość świata.
Dziś, gdy kreuje się nowy model człowieka, trzeba na nowo odczytać Biblię. Trzeba na nowo spojrzeć na Chrystusa, który jest Mesjaszem dla wszystkich ludzi we wszystkich czasach. Z bogactwa Jego przesłania musimy wydobyć te treści, których potrzebuje dzisiejszy człowiek. Dzisiejszego człowieka mniej interesuje ontyczna prawda o Chrystusie, ale interesuje go Jezus, który kształtuje człowieka. W kontekście aktualnej rzeczywistości trzeba nam na nowo odczytać Chrystusa, który przyszedł służyć.
Ks. Herbert Simon - CHRYSTUS - WZOREM POKORY Współczesna Ambona 1997
- 11 -
Oglądam zawody sportowe,
sami pewnie bierzecie w nich udział, ścigamy się z innymi...
Chcemy zwyciężać. Chcemy być pierwsi.
Bo być pierwszym jest przyjemnie.
Wielu ludzi myśli tylko o tym,
aby być pierwszym przed innymi,
a więc aby być lepszym od innych,
szybszym od innych, sprytniejszym od innych.
Nawet czasem ludzie kłócą się o to,
kto jest większy, szybszy, piękniejszy.
Nikt nie chce być ostatnim, bo uważa,
że to nie dla niego, że to mu ubliża,
że to w ogóle jest źle być ostatnim.
Natomiast chce być zauważony, doceniony, pochwalony.
Ten problem mieli także uczniowie Pana Jezusa.
Ks. Tomasz Rusiecki - PIERWSZY CZY OSTATNI? Współczesna Ambona 1997
- 12 -
"Kiedy zaczął się wić
kręty, pochyły szlak
gdzie był pierwszy nasz krok w rozpadlinę bez dna?"
pyta poeta i następnie odpowiada:
"Gdy srebrników garść przekonała nas,
że kiedy dają to brać każdy głupi to wie"
(M. Dutkiewicz, Za ostatni grosz)
Zdrada, której dopuścił się Judasz, bywa często "wzorem" dla człowieka. Kiedy dają - bierze, uważając, że wszystko jest w porządku. Nawet wtedy, gdy zdradza przez to Boga i swoje młodzieńcze ideały. Nie zastanawia się, że jest to często "krok w rozpadlinę bez dna". Czyli upadek, z którego można się już nigdy nie podnieść. Jednak ryzykuje, ponieważ wydaje mu się, że można to "wszystko" pogodzić ze sobą, jakoś ułożyć.
Ks. Witold Wojsa - BÓG, PIENIĄDZE, CZŁOWIEK... Współczesna Ambona 1998
- 13 -
Ludzie mówią, że nieszczęścia chodzą parami, jakby we dwójkę łatwiej im było nam dokuczać. I choć nikt nic widział nieszczęścia idącego pod rękę z innym nieszczęściem (chyba, że są to dwa pijane nieszczęścia), to każdy wie, że nieszczęściem nazywają ludzie coś bardzo niedobrego, co spotyka nagle kogoś, kto skarży się, płacze, rozpacza i liczy te nieszczęścia, jak łzy gorzkie i piekące bardziej niż sól w ranie. Takie właśnie nieszczęścia spadły kiedyś na pana nazywanego Nieszczęsnym i zabrały mu wszystko, co miał: dom, pieniądze, rodzinę i nawet przyjaciół, żeby mu było podwójnie żal. Wszyscy omijali go z daleka, bo każdy bał się zarazić nieszczęściem jak świnką. Gdzie więc i do kogo miał teraz pójść pan Nieszczęsny? Pod lasem stała stara kapliczka - taki niewielki domek z ołtarzykiem. Kiedyś przychodziły tu dzieci z wiankami i bukiecikami. Wpatrywały się w obraz Jezusa, śpiewały i modliły się. Potem jednak wolały wpatrywać się w ekrany telewizora i komputera, więc kapliczka stała pusta, jak dom, do którego nikt nie puka. Zamieszkał więc w niej pan Nieszczęsny. Kwiatkami rozweselił ołtarzyk, przemył szybę obrazu, posprzątał. Klęknął przed tym obrazem i wyciągał puste ręce do Boga, prosząc o to, czego ludzie dać mu nie chcieli - o takie małe coś-nie-coś do jedzenia, do życia, do ogrzania się. Pan Bóg widział te puste ręce i słyszał modlitwy. Którejś nocy więc powiedział we śnie panu Nieszczęsnemu o skarbie zakopanym pod kapliczką.
Ledwie się ten pan obudził, zabrał się do kopania. I rzeczywiście: było tam wiadro pełne złotych pieniążków. Podskoczył z radości pan Nieszczęsny i pomyślał, że w końcu szczęście się do niego uśmiechnęło. Krótko się jednak cieszył, bo zmartwił się zaraz tym, jak wymieni i komu sprzeda te złote pieniążki, i czy go ktoś nic oszuka, nic okradnie. Ale jakoś udało mu się sprzedać złoto i miał mnóstwo pieniędzy. Zaczął więc kupować najróżniejsze rzeczy, jakby sam sobie dawał prezenty. Kupował je codziennie, jakby szczęście po kawałku gromadził i składał. Miał tych rzeczy coraz więcej - całe stosy, aż pod sufit kapliczki. Teraz już nie klękał przed ołtarzykiem, nie stawiał tam kwiatów, nie wyciągał do Boga pustych rąk. Zresztą, tego ołtarza nie było już widać spoza góry pudeł i pudełeczek. A ręce miał pan Nieszczęsny wciąż zajęte liczeniem pieniędzy, znoszeniem wciąż nowych zakupów, układaniem ich i przekładaniem. Kapliczka stała się teraz magazynem różności, a zamiast szeptania modlitw, słychać było tylko szelest i brzęk pieniędzy. Pan Nieszczęsny nie był jednak szczęśliwy. Był coraz smutniejszy, coraz bardziej zmęczony. Bolały go ręce - liczące, kupujące, układające, wciąż czymś zajęte. Bolała go głowa pełna liczb i zmartwień o to mnóstwo rzeczy.
Którejś nocy zasnął nad liczydłem i przewrócił świecę. Wybuchł pożar i spaliło się wszystko, co kupił. Została tylko kapliczka i on dzięki Bogu żywy i cały. Siedział pan Nieszczęsny w popiele i płakał żałośnie nad jeszcze jednym nieszczęściem. Z tego popiołu wygrzebał kilka upieczonych w pożarze ziemniaków i zaczął jeść. I wtedy zobaczył jakieś dziecko, które głodnymi oczami wpatrywało się w te ziemniaki. Pan Nieszczęsny rzucił dzieciakowi jednego na wpółspalonego ziemniaka, jakby chciał go odpędzić. Dziecko podniosło ziemniak, pocałowało go i najpiękniej jak umiało podziękowało. I wtedy pan Nieszczęsny przypomniał sobie, że on ani razu Panu Bogu nie dziękował, bo myślał, że to wszystko mu się należało. Ukląkł więc przed ołtarzykiem i pierwszy raz podziękował. A to dziecko położyło przy nim mały portfelik i zniknęło. I za to także podziękował ten pan serdecznie. A potem poszedł i zaczął kupować prezenty dla tych dzieci, którym nikt nic nic kupował. Rozdawał je z uśmiechem, jak św. Mikołaj, dla siebie zostawiając niewiele i uważając, by ołtarzyk w kapliczce był na pierwszym miejscu. I nigdy nie zapomniał dziękować. Dziwił się tylko, że choć rozdaje, to wciąż jeszcze ma. Wyciągał do Boga puste ręce, a Pan Bóg uczył je, jak mają pracować, dzielić się, rozdawać, jak źródełko wodę. Nawet nie zauważył, jak przyszło mu do serca szczęście i zamieszkało w nim. Ludzie nazywali go teraz Szczęsnym, bo był szczęśliwy i przynosił innym szczęście. A on szeptał swój sekret: "Mnoży się to, co się dzieli, a najlepiej się prosi dziękując".
Wy też macie taką kapliczkę w sobie - serce, w którym jest Pan Bóg i ukochane rzeczy. Kto jednak jest na pierwszym miejscu?
Br. Tadeusz Ruciński - PEŁNE, PUSTE CZY DOBRE RĘCE? Współczesna Ambona 1998
- 14 -
Zdarzyło się, że po wodę do pewnej studni przyszły trzy kobiety. Obok studni siedział starszy człowiek. Kobiety rozmawiały o swoich dzieciach. Pierwsza mówiła: "Mój syn śpiewa jak słowik. Może będzie wielkim śpiewakiem albo piosenkarzem". Wtem przybiegł ów syn i zawołał: "Mamo, daj mi trochę pieniędzy, w sklepie są takie wspaniałe ciastka". Nawet nie powiedział "dziękuję", gdy mama spełniła jego prośbę.
"Moja córka - opowiada druga - ma wspaniałe wyniki w akrobatyce. Robi mostki jak nikt inny. Potrafi stać na jednej ręce. Może zostanie kiedyś wielką mistrzynią sportu?". Oto przebiega przez ulicę owa córeczka, robi przewrót na rękach i prosi: "Mamo, pozwól mi iść do mojej koleżanki". "Ale obiecałaś mi pomóc w kuchni". "Ach, mamo!". I mama ze smutkiem pozwala: "No, jeśli tak uważasz, to idź".
W końcu pojawił się syn trzeciej matki. Nic nie powiedział, a mama także nic wspaniałego i niezwykłego o nim nie powiedziała, ale - wziął jej ciężkie naczynie z wodą i zaniósł do domu.
Trzy kobiety zapytały starszego człowieka, który przysłuchiwał się ich rozmowie, co sądzi o ich dzieciach. Ów człowiek popatrzył wokoło i rzekł: "O jakich dzieciach? Ja widziałem tylko jedno dziecko!".
Dlaczego ten człowiek tak powiedział? On patrzył na serce. Jest ważną rzeczą być wysportowanym, muzykalnym, umieć matematykę, fizykę i inne przedmioty, ale nie mniej ważne jest coś innego! Pan Jezus powiedział, że kto chce być najlepszy, pierwszy, powinien służyć wszystkim.
Ks. Zbigniew Adamek - SKĄD BIORĄ SIĘ KŁÓTNIE? Współczesna Ambona 1994
- 15 -
Pewnego dnia trzy sąsiadki wybrały się wspólnie na zakupy. Oczywiście zabrały ze sobą także swoje dzieci. W drodze powrotnej zaczęły o nich rozmawiać.
- Moja Gizelcia jest najmądrzejsza i najzdolniejsza w klasie. A jak pięknie śpiewa! Pani nie może się jej wprost nachwalić -- powiedziała pierwsza, wskazując na córeczkę, która zajęła się właśnie ubieraniem lalki Barbie w najnowszą sukienkę.
- A mój Wacuś jest zawsze bardzo grzeczny i nigdy nic grymasi przy jedzeniu, lubi nawet kaszkę i kanapki z papryką czy szpinakiem - zaczęła chwalić swego synka druga kobieta, szukając go wkoło siebie. Ale Wacek pobiegł już na podwórko, pałaszując kolejną kanapkę z kurczakiem i zagryzając ją snackersem.
- A mój Andrzejek ma dobre serce i umie pomagać innym - rzekła trzecia, kończąc rozmowę. Jej synek wziął torbę z zakupami i oboje skierowali się w stronę mieszkania. Ale przecież należało rozstrzygnąć spór o to, czyje dziecko jest najlepsze. Zapytały więc o to starusieńkiego dziadka, siedzącego akurat w bamboszach przed ich kamienicą i wygrzewającego się w słońcu.
- Dzieci? - spytał dziadek - o jakich dzieciach mówicie? Ja widziałem tutaj tylko jedno dziecko, chłopczyka, który pomógł swojej matce dźwigać torbę z zakupami. Tamtych dwoje nie zasługuje na to, by nazywać je dziećmi, bo dziecko zawsze powinno być dobre, a one nie mają serca nawet dla swoich matek dźwigających zakupy.
No cóż, ten dziadek miał rację, wcale nie jest łatwo być dzieckiem! Pewnie się zdziwicie. Jak to? Przecież dzieckiem się jest, i tyle! Nic w tym nadzwyczajnego. Dziecko ma lat osiem czy trzynaście, gra w piłkę albo bawi się lalkami, czasem się uczy, jest grzeczne, posłuszne - i to wszystko! A jednak - być dzieckiem to coś więcej.
Ks. Bogusław Kośmider - "KTO PRZYJMUJE JEDNO Z TYCH DZIECI W IMIĘ MOJE, MNIE PRZYJMUJE" Współczesna Ambona 1994
- 16 -
Matka Teresa z Kalkuty opowiada pewne zdarzenie z jej życia. Spotkała pewnego staruszka o którego istnieniu nikt nie wiedział. Jego pokój był w potwornym stanie. Matka Teresa chciała go uporządkować, lecz staruszek powtarzał w kółko: „Jest mi tak bardzo dobrze”. W końcu jednak pozwolił jej zrobić porządek. A stała tam w kącie prześliczna lampa, pokryta wieloletnim kurzem. A kiedy spytała, dlaczego jej nie zapala, odrzekł, że nie ma dla kogo, bo go nikt nie odwiedza a dla niego jest niepotrzebna. Wtedy pyta Matka Teresa, czy zapaliłby ją, gdyby ona przysłała tu swoją „siostrę - odrzekł, że tak zapali, gdy usłyszy ludzki głos. Po jakimś czasie Matka Teresa otrzymała liścik od tego człowieka: „Proszę powiedzieć swej przyjaciółce, że ciągle lśni światło, które zapaliła w moim sercu” .
Ks. Polaczek P., Środki społecznego przekazu a problemy ludzi starszych, BK 1(109) /1982/, s. 32
- 17 -
Na grobowcu znanej pisarki Zofii Kossak Szczuckiej w Górkach na Śląsku Cieszyńskim umieszczono słowa Chrystusa: „A niechaj mowa wasza będzie tak tak; nie, nie” /Mt 5,37/. Są one streszczeniem długiego życia pisarki i charakterystyką jej bogatego dorobku literackiego. Była wierna prawdzie i może być wzorem dla innych.
Ks. Zimoń D., Środki społecznego przekazu a podstawowe prawa i obowiązki człowieka, BK 2-3(97) /1976/, s. 81
- 18 -
Słynny malarz Van Gogh umierał na poddaszu w skrajnej nędzy, gdyż ludzie nie poznali się jednak na jego artyzmie. Służąca, gdy wychodziła, by kupić coś strawy, brała obrazy malarza na rynek i sprzedawała za bezcen.
Krótko przed śmiercią Van Gogh wstał z łóżka, wziął jedno ze swoich płócien, odkurzył je rękawem i patrząc na nie rzekł: - A jednak nie żyłem na próżno.
Chociaż w skrajnej nędzy i opuszczeniu umierał ze spokojnym sumieniem, które mówiło mu, że nie zmarnował talentu, podarowanego mu przez Boga.
Ks. Ryszka K. Środki społecznego przekazu a problem ludzi starszych, BK 1(109) /1982/, s.28