I. PLAN ZAJĘĆ (kolejność omawiania tekstów będzie zachowana, ale może się zdarzyć, że jeden utwór zostanie zanalizowany podczas dwóch ćwiczeń):
1 Bogurodzica
2. Lament świętokrzyski
3 Kazania świętokrzyskie (Kazanie na dzień. Św. Katarzyny)
4 Kazania gnieźnieńskie (Kazanie na dzień św. Bartłomieja)
5 Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią
6 Skarga umierającego oraz Dusza z ciała wyleciała…
7 Legenda o św. Aleksym
8. Jan z Szamotuł Paterek: Kazanie o Matce Boskiej
9. Tzw. Satyra na leniwych chłopów
10. Rozmowy, które miał król Salomon z Marchołtem…
11. Mikołaj Rej: Żywot człowieka poczciwego oraz Żywot i sprawy (…) Mikołaja Reja
12 Mikołaj Rej: Figliki
13 Jan Kochanowski: Fraszki
14 Jan Kochanowski: Pieśni (Pieśń XXIV oraz Hymn)
15 Jan Kochanowski: Pieśni (wybrane teksty)
16 Jan Kochanowski: Pieśń świętojańska o Sobótce (Pieśń Panny IX i XII)
17 Jan Kochanowski: Treny
18 Szymon Szymonowic: wybrane fragmenty Sielanek
19 Mikołaj Sęp Szarzyński: Rytmy abo wiersze polskie (sonet I oraz IV)
20 Szymon Zimorowic: Roksolanki (wybrane utwory)
21 Jan Andrzej Morsztyn: wybrane liryki.
22. Daniel Naborowski: wybrane utwory.
23. Wespazjan Kochowski: Psalm XXXIII (i wybrane utwory).
24. Kasper Twardowski: wybrane utwory.
25. Józef Baka: Młodym uwaga.
II. LISTA UTWORÓW PRZEZNACZONYCH DO EKSPLIKACJI
1. Należy wybrać tylko jeden tekst! (Dany tekst nie może powtórzyć się w grupie studenckiej).
2. Adres bibliograficzny na końcu spisu (w nawiasie podano nr antologii oraz stronę, na której znajduje się utwór).
Lista:
Średniowiecze:
1. Maryja, Panno czysta (I 42)
2. Ładysław z Gielniowa: Augustus kiedy krolował… (I 44)
3. Jezus Chrystus, Bóg człowiek (I 46)
4. Radości wam powiedam (I 55)
5. Legenda o św. Dorocie (I 113)
6. Słota: O zachowaniu się przy stole (I 157)
7. Wiersz o zabiciu Jędrzeja Tęczyńskiego (I 215)
Renesans:
8. Sebastian Klonowic: Żale nagrobne na śmierć Jana Kochanowskiego (żal 1) (II 156)
9. Sebastian Klonowic: Żale nagrobne na śmierć Jana Kochanowskiego (żal12) (II 158)
10. Wesele śpiewajmy (II 208)
11. Anonim Protestant: Ad Amicam (II 237)
12. Anonim Protestant: Pieśń (II 250)
Barok:
13. Sebastian Grabowiecki: Setnik rymów duchownych - rym II (III 32)
14. Sebastian Grabowiecki: Setnik rymów duchownych - rym IX (III 34)
15. Sebastian Grabowiecki: Setnik rymów duchownych - rym XI (III 34)
16. Kasper Miaskowski: Elegia pokutna do Pana i Boga…(III 82)
17. Kasper Miaskowski: Waleta włoszczonowska (III 90)
18. Hieronim Morsztyn: Lament niewolnika (III 170)
19. Adam Władysławiusz: Żywot dworski (III 246)
20. Olbrycht Karmanowski: Pieśń 9 (III 257)
21. Olbrycht Karmanowski: O śnie (III 259)
22. Łukasz Opaliński: Poeta nowy (III 354)
23. Wacław Potocki: Do … Wespazjana Kochowskiego (III 447)
24. Klemens Bolesławiusz: Echo pierwsze o śmierci (III 496)
25. Jakub T. Trembecki: List do pewnej damy (III 594)
Oświecenie:
26. Franciszka U. Radziwiłłowa: Listy do męża pisane (List pierwszy) (IV 112)
27. Franciszek Bohomolec: Kurdesz (IV 136)
28. Józef Szymanowski: Co tez ta miłość… (IV 363)
29. Teofila Glińska: Szczorse (III 365)
30. Franciszek Zabłocki: Opisanie geniusza satyry… (IV 392)
31. Julian U. Niemcewicz: Gmach podupadły (IV 400)
32. Jakub Jasiński: Do Boga (IV 405)
33. Józef Morelowski: Treny na rozbiór Polski (Tren IV oraz XII) (IV 493)
Źródła:
I - Toć jest dziwne a nowe…Antologia literatury polskiego średniowiecza. Opr. A. Jelicz, Warszawa 1987 i późniejsze.
II - Patrząc na rozmaite świata tego sprawy. Antologia polskiej literatury renesansowej. Opr. J. Sokołowska, Warszawa 1984 i późniejsze.
III - I w odmianach czasu smak jest. Antologia polskiej poezji epoki baroku. Opr. J. Sokołowska, Warszawa 1991 i późniejsze.
IV - Poezja polska XVIII wieku. Opr. Z. Libera, Warszawa 1976 i późniejsze.
III. SPIS LEKTUR:
Kolokwium antyczno-biblijne:
HÓMEROS: Iliada. Przeł. Kazimiera Jeżewska. Wyd. 12 zmienione. Wybór oprac., wstępem i koment. opatrz. J. Łanowski. Wrocław 1972. BN II, 17 (tu: pieśni I, III, X, XV- XVI, XIX- XXIV) i wyd. nast.
HÓMEROS: Odyseja. Przekład Jana Parandowskiego. Warszawa 1953 i wyd. nast. (lub:) HÓMEROS: Odyseja. Przekład Lucjan Siemieński. Wyd. 10 (I nowe zupełne). Wstęp Zofia Abramowiczówna. Oprac. i objaśnienia Jerzy Łanowski. Wrocław 1992. BN II, 21 (tu: pieśni V- VI, IX- XII, XIX- XXIV).
SOPHOKLÉS: Antygona. Przeł. Kazimierz Morawski. Wyd. 11. Oprac. Stefan Srebrny. Przejrzał i uzupełnił Jerzy Łanowski. Wrocław 1984. BN II, 1.
SOPHOKLÉS: Król Edyp. Przeł. i oprac. Stefan Srebrny. Wyd. 3 zmienione. Wrocław 1952. BN II, 5 (lub:) Antologia tragedii greckiej... jw. poz. 3 (tu: Król Edyp).
EURYPÍDES: Elektra. Przeł. i oprac. Jerzy Łanowski. Wrocław 1969. BN II, 160.
PLATON: Uczta. Przeł. oraz wstępem, objaśnieniami i ilustracjami opatrzył Władysław Witwicki. Warszawa 1957 i wyd. nast. (lub:) PLATON: Uczta, Eutyfron, Obrona Sokratesa, Krition, Fedon. Przeł. i oprac. Władysław Witwicki. Warszawa 1984 (tu: Uczta).
ARISTOTÉLES: Poetyka. Przeł. i oprac. Henryk Podbielski. Wrocław 1983. BN II, 209 (tu: rozdz. 1- 18, 23- 24, 26) i inne wydania w tłumaczeniu Henryka Podbielskiego.
Publius VERGILIUS Maro: Eneida. Przekład Tadeusz Karyłowski. Wyd. 3 zmienione. Oprac. Stanisław Stabryła. Wrocław 1980. BN II, 29 (tu: Wstęp, księgi II, III, VI) (lub:) Publius VERGILIUS Maro: Eneida. Przeł., poprzedził wstępem i opatrzył słowniczkiem Ignacy Wieniewski. Kraków 1978 (lub:) Publius VERGILIUS Maro: Eneida. Przeł. i oprac. Zygmunt Kubiak. Kraków 1994.
Quintus HORATIUS Flaccus: Wybór poezji. Oprac. Jerzy Krókowski. Wrocław 1967. BN II, 25 (tu: Wstęp, ody: ks. I 1, 9, 11, 12, 14, 19, 23, 30, 32, ks. II 3, 10, 14, 15, 20, ks. III 1, 9, 10, 16, 21, 24, 30, ks. IV 7, 13, epod II Beatus ille) i wyd. nast. Zob. też: Quintus HORATIUS Flaccus: Pieśni. Przeł. Stefan Gołębiowski. Przypisy i skorowidz oprac. Gabriela Pianko i Lidia Winniczuk. Słowo wstępne Stefan Gołębiowski. Warszawa 1972.
Pismo Święte Starego Testamentu. W przekładzie polskim Jakuba Wujka. Tekst poprawił oraz wstępami i krótkim komentarzem opatrzył Stanisław Styś. Wyd. 2 poprawione. Kraków 1956 (tu: Pierwsza Księga Mojżeszowa Genezis czyli Księga Rodzaju, Druga Księga Mojżeszowa Exodus czyli Księga Wyjścia, Księga Sędziów 11-16, Pierwsza Księga Samuela czyli [...] Pierwsza Księga Królewska, Druga Księga Samuela czyli [...] Druga Księga Królewska, Trzecia Księga Królewska 1-11, 17- 22, Czwarta Księga Królewska 1-11,13, 17-20, 25, Księga Psalmów: psalmy 71, 110, 123, 136, Księga Eklezjastesa, Pieśń nad Pieśniami Salomona).
Pismo Święte Nowego Testamentu. W przekładzie polskim Jakuba Wujka. Tekst poprawił oraz wstępami i krótkim komentarzem opatrzył Władysław Lohn. Wyd. 3 poprawione. Kraków 1989 (tu: Ewangelia wg św. Mateusza, św. Pawła Apostoła List l do Koryntian, Objawienie św. Jana /Apokalipsa/).
Kolokwium średniowieczno-renesansowe:
1. Dzieje Tristana i Izoldy. Odtworzył Józef Bédier. Tłum. Tadeusz Żeleński (Boy). Warszawa 1959 (lub w:) Arcydzieła francuskiego średniowiecza... Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy), Anna Tatarkiewicz. Wybór Macieja Żurowskiego. Wstęp i przypisy Zygmunta Czernego. Warszawa 1968 i wyd. nast.
2. Pieśń o Rolandzie. Wedle rękopisu oksfordzkiego w oprac. Józefa Bédier. Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy). Wstępem i przypisami opatrzył Zygmunt Czerny. Warszawa 1984 (lub:) Pieśń o Rolandzie. Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy). Oprac. Anna Drzewicka. Wrocław 1991. BN II, 223 (lub w:) Arcydzieła francuskiego średniowiecza... jw. poz. 10.
3. JACOPO da Voragine: Złota legenda. Wybór. Tłum. Janina Pleziowa. Wyboru dokonał, wstęp i przypisy M. Plezia. Wyd. 2 zmienione. Warszawa 1983 (tu: Wstęp, legendy na dzień św. Macieja Apostoła, św. Jerzego, św. Wojciecha, św. Floriana, św. Stanisława, św. Aleksego, św. Krzysztofa).
4. DANTE Alighieri: Boska komedia. (Wybór). Przeł. Edward Porębowicz. Wstęp i komentarz Kalikst Morawski. Wyd. 2. Wrocław 1986. BN II, 187 (tu: Piekło) i inne wyd.
5. PETRARCA Francesco: Wybór pism. Oprac. Kalikst Morawski. Wrocław 1982. BN II, 205 (tu: Sonety 3, 16, 61, 81, 90, 132, 133, 202, 205, 211, 212, 250, 251, 261, 272, 274, 292, 319, 329, 344, 350, 365).
6. BOCCACCIO Giovanni: Dekameron. Przeł. Edward Boye. Tekst przedmową opatrzył Mieczysław Brahmer. T. 1-2. Warszawa 1955 (tu: nowela ramowa, I, 1 Spowiedź Ciappelletta, III, 8 Ferondo w czyśćcu, IV,1 Ghismonda i Guiscardo, V, 9 Sokół, VII, 2 Kadź i żona, X, 10 Gryzelda) i wyd. nast.
7. VILLON François: Wielki Testament. Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy). Warszawa 1950 i wyd. nast. (lub w:) Arcydzieła francuskiego średniowiecza... jw. poz. 15 (tu: Ballada o paniach minionego czasu; Ballada o panach dawnego czasu prowadząca daley ten sam przedmiot; Ballada w teyże samey materyey; Żale piękney Płatnerki dobrze iuż sięgniętey przez starość; Ballada, iaką Wilon napisał na prośbę swey matki, aby ubłagać łaski Nayświętszey Panny; Ballada o Wilonie y Grubey Małgośce).
8. RABELAIS François: Gargantua i Pantagruel. Przeł. i przypisami opatrzył Tadeusz Żeleński (Boy). Wstępem opatrzył Mieczysław Brahmer. T. 1-2. Warszawa 1959. T. l (tu: księga I) - i inne wyd.
9. MONTAIGNE Michel Eyquem de: Próby. Przeł. i wstępem opatrzył Tadeusz Żeleński (Boy). T. 1-3. Warszawa 1957. (tu: t. I, rozdz. 4, 19, 20, 21, 31, 39, 50, 51; t. II, rozdz. 10, 21 ) i wyd. nast.
10. GALL Anonim: Kronika polska. Przeł. Roman Grodecki. Wyd. 5. Przekład oprac., wstępem i przypisami opatrzył Marian Plezia. Wrocław 1982. BN I, 59 (tu: Księga I) i wyd. nast.
11. Średniowieczna pieśń religijna polska. Wyd. 2 zmienione. Oprac. Mirosław Korolko. Wrocław 1980. BN I, 65 (tu: Bogurodzica; Posłuchajcie, bracia miła; Legenda o św. Aleksym).
12. Polska poezja świecka XV wieku. Wyd. 4 zmienione. Oprac. Maciej Włodarski. Wrocław 1997. BN I, 60 (tu: Słoty "Wiersz o chlebowym stole"; Satyra na chytrych kmieciów; Wiersz o zabiciu Andrzeja Tęczyńskiego; Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią; Skarga umierającego [Przekaz płocki i Przekaz wrocławski], Cantilena inhonesta).
13. Wiesław WYDRA, Wojciech Rzepka: Chrestomatia staropolska. Teksty do roku 1543. Wyd. 2 popr.. Wrocław 1995 (tu: Kazania świętokrzyskie; Kazania gnieźnieńskie; Rozmyślanie przemyskie).
14. Klemens JANICKI: Poezje wybrane. Wybór oprac., przeł. i wstęp Zygmunt Kubiak. Warszawa 1975.
15. BIERNAT z Lublina: Wybór pism. Oprac. Jerzy Ziomek. Wrocław 1951. BN I, 149 (tu: Opisanie krótkie żywota Ezopowego) (lub:) BIERNAT z Lublina: Ezop. Oprac. Janusz S. Gruchała, Stanisław Grzeszczuk. Kraków 1997.
16. REJ Mikołaj: Pisma wierszem. (Wybór). Oprac. Julian Krzyżanowski. Wrocław 1954. BN I, 151 (tu: Kupiec, Żywot Józefa, Zwierzyniec - I 3, 4, 5, 6, 8, 10; II 13, 21, 23; III 27, 42, 44, 45, 48, 50, 53, 54, 63, 75, 79; IV 91, 94, 102 oraz Do tego, co czytał).
17. REJ Mikołaj: Żywot człowieka poczciwego. Oprac. Julian Krzyżanowski. Wrocław 1956. BN I, 152 (tu: Księgi II: kap. I-V oraz XV-XVII).
18. Historyja o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim. Oprac. Jan Okoń. Wrocław 1971. BN I, 201 (tu: Historyja... spisana przez księdza Mikołaja z Wilkowiecka).
19. KOCHANOWSKI Jan: Dzieła polskie. Wyd. 2 zupełne. Wstępem i przypisami opatrzył Julian Krzyżanowski. T. 1-3. Warszawa 1953. T. l (tu: Satyr, Szachy, Muza) i wyd. nast.
20. KOCHANOWSKI Jan: Pieśni. Wyd. 3 zmien. Opr. L. Ślękowa. Wrocław 1970. BN I, 100 i wyd. nast.
21. KOCHANOWSKI Jan: Fraszki. Wyd. 2 zmienione. Oprac. Janusz Pelc. Wrocław 1991. BN I, 163 i wyd. nast.
22. KOCHANOWSKI Jan: Odprawa posłów greckich. Wyd. 12. Opr. T. Ulewicz. Wrocław 1974. BN I, 3.
23. KOCHANOWSKI Jan: Psałterz Dawidów. Oprac. Jerzy Ziomek. Wrocław 1960. BN 1,174 (tu: psalmy 71, 110, 123, 136).
24. KOCHANOWSKI Jan: Treny. Wyd. 15 zmienione. Oprac. Janusz Pelc. Wrocław 1986. BN I, 1 (tu: Treny, O śmierci Jana Tarnowskiego) i wyd. nast.
25. GÓRNICKI Łukasz: Dworzanin polski. Wyd. 2 zmienione. Oprac. Roman Pollak. Wrocław 1954. BN I, 109 (tu: Księga I) (lub w:) GÓRNICKI Łukasz, Pisma. Oprac. R. Pollak. Tom I. Warszawa 1961.
26. SZYMONOWIC Szymon Sielanki i pozostałe wiersze polskie. Oprac. Janusz Pelc. Wrocław 1964. BN I, 182 (tu: Dafnis, Żeńcy, Kołacze, Pomarlica) i wyd. nast.
27. SKARGA Piotr: Kazania sejmowe. Wyd. 3 zmienione i uzupełnione. Oprac. Janusz Tazbir przy współudziale Mirosława Korolki. Wrocław 1972. BN I, 70 (tu: kazania wtóre, szóste) i wyd. nast.
Kolokwium barokowe:
1. TASSO Torquato: Goffred abo Jeruzalem wyzwolona. W przekładzie Piotra Kochanowskiego. Wyd. 3 całkowite. Oprac. Roman Pollak. Wrocław 1951. BN II, 4 (tu: Wstęp, pieśni I, XVI) - i inne wyd.
2. Miguel de CERVANTES Saavedra: Przemyślny hidalgo Don Kichot z Manczy. Powieść. Tłum. Edward Boyé. T. 1-2. Warszawa 1952. T. l (tu: księga I) i wyd. nast.
3. SHAKESPEARE William: Hamlet, książę Danii. Przeł. Stanisław Barańczak. Poznań 1990 (lub:) SHAKESPEARE William: Hamlet, książę duński. Spolszczył Jerzy Stanisław Sito. Warszawa 1968.
4. SHAKESPEARE William: Romeo i Julia. Przeł. Stanisław Barańczak. Poznań 1990 (lub:) SHAKESPEARE William: Romeo i Julia. Tragedia w 5 aktach. Przeł. oraz wstępem i objaśnieniami opatrzył Władysław Tarnawski. Kraków 1924. BN II, 26 (lub w:) SHAKESPEARE William: Dzieła dramatyczne... jw. poz. 32.
5. SHAKESPEARE William: Dzieła dramatyczne. Oprac. Stanisław Helsztyński, Róża Jabłkowska, Anna Staniewska. Wyd. 2. Warszawa 1963-1964. T. 2. Komedie. II. Przeł. Stanisław Koźmian, Józef Paszkowski, Leon Ulrich. 1963 (tu: Sen nocy letniej) i wyd. nast. (lub:) SHAKESPEARE William: Sen nocy letniej. Przeł. Władysław Tarnawski. Oprac. Przemysław Mroczkowski. Wrocław 1970. BN II, 162 i wyd. nast.
6. CALDERON Pedro de la Barca: Życie snem; Książę Niezłomny. Przeł. E. Boye, J. Słowacki. Opr.. Beata Baczyńska. Wrocław 2003. BN II, 249 (tu: Życie snem) (lub:) CALDERON P. de la Barca: Dramaty. Posłowie Zygmunt Czerny. Kraków 1975 (tu: Życie jest snem. Imitował J. M. Rymkiewicz).
7. PASCAL Blaise: Myśli. Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy). W nowym układzie według wydania Jacques Chevaliera przygotował do druku Mieczysław Tazbir. Wyd. 4. Warszawa 1968 (tu następujące fragmenty: Część pierwsza: Człowiek bez Boga, rozdział 1: Miejsce człowieka w naturze. Dwie nieskończoności, rozdział 3: Cechy wielkości człowieka, cz. 1 Świadczy o niej poczucie własnej nędzy. Myśl; Część druga: Człowiek z Bogiem, dział II Węzeł)- i wyd. nast. w układzie Chevaliera.
8. SĘP-SZARZYŃSKI Mikołaj: Poezje zebrane. Wydali Radosław Grześkowiak i Adam Karpiński przy współudziale Krzysztofa Mrowcewicza. Warszawa 2001. BPS 23 (lub:) SĘP-SZARZYŃSKI Mikołaj: Poezje. Oprac. i wstęp Janusz S. Gruchała. Kraków 1996. (lub) SĘP-SZARZYŃSKI Mikołaj: Rytmy, abo wiersze polskie oraz cykl erotyków. Wyd. 2 zmienione. Oprac. i wstępem poprzedził Julian Krzyżanowski. Wrocław 1973. BN I, 118.
9. GRABOWIECKI Sebastian: Rymy duchowne. Wyd. K. Mrowcewicz. Warszawa 1996. BPS 5 [tu: I, I (Nieszczęsna duszo...); I, IX (Pomni, że jako wiatr...); I, XIII (Gdy dary chcę liczyć...); I, XLII (Zatwardziłeś me serce...); I, LXXIX (Po co się wznoszę...); I, XCVII (Podobny morzu...); I, C (Panno, nad wszystkie...); II, XLIV (Z Twej śmierci, Jezu...); II, XCIX (Panu i Ojcu...); II, C (Proszę, kto w on czas...).
10. TWARDOWSKI Kasper: Pochodnia miłości Bożej z piącią strzał ognistych. Wyd. Krzysztof Mrowcewicz. Warszawa 1995. BPS 2.
11. Antologia literatury sowizdrzalskiej XVI i XVII wieku. Wyd. 2 zmienione. Oprac. S. Grzeszczuk. Wrocław 1985. BN I, 186 (tu: Wyprawa plebańska, Fraszki Sowiźrzała Nowego, Peregrynacja Maćkowa).
12. ZIMOROWIC Szymon: Roksolanki. Wyd. 2 zmienione. Oprac. Ludwika Ślękowa. Wrocław 1983. BN I, 73 (tu: wiersz dedykacyjny Ukochanym oblubieńcom B. Z. i K. D., oraz I 2, 3, 7, 9, 16, II 9, 14, 18, 24, 29, III 4, 6, 8, 9, 13, 20.).
13. Dramaty staropolskie. Antologia. Opr. J. Lewański. Warszawa 1959-1963. T. 4. 1961 (tu: Piotr Baryka: Z chłopa król).
14. MORSZTYN Zbigniew: Wybór wierszy. Oprac. Janusz Pelc. Wrocław 1975. BN I, 215 (tu: Votum, Pieśń w ucisku, Emblemata: emblema 2, 12, 17, 29, 38, 41, 44, 49, 102, 113).
15. MORSZTYN Jan Andrzej: Wybór poezji. Oprac. W. Weintraub. Wrocław 1988. BN I, 257 i wyd. nast.
16. TWARDOWSKI Samuel: Nadobna Paskwalina. Wyd. 2 zmien. Opr. J. Okoń. Wrocław 1980. BN I, 87.
17. PASEK Jan Chryzostom: Pamiętniki. Wyd. 4 zmien. Wstępem opatrzył Władysław Czapliński. Wrocław 1968. BN I, 62 (tu: tekst do s. 172, tj. do końca zapisów roku 1660) i wyd. nast.
18. SARBIEWSKI Maciej Kazimierz: Wykłady poetyki. (Praecepta poetica). Przeł. i oprac. Stanisław Skimina. Wrocław 1958. Biblioteka Pisarzów Polskich. Seria B nr 5 (tu: O poincie i dowcipie jedna księga czyli Seneka i Marcjalis).
19. Poeci polskiego baroku. Oprac. Jadwiga Sokołowska, Kazimiera Żukowska. T. 1-2. Warszawa 1965. T. l (tu: Daniel Naborowski, Krzysztof Opaliński). T. 2 (tu: Wacław Potocki - następujące utwory [w nawiasie numery stron]: Ogród, ale nieplewiony - Na ogród niewyplewiony (s. 27-28), Człowiek igrzysko boże (28-30), Braterska admonicja (36-39), Na swoje wiersze (46), Trefunek na Mazoszu (48), Na fraszki Kochanowskiego (52), Żywot ludzki (53), Do Imci pana Wespazjana Kochowskiego; Moralia - Czuj stary pies szczeka (79-82), Kto więcej ukradnie, ten nie wisi (86), Wolne kozy od pługu (96), Ckni mi się (97-98), Niechaj śpi pijany (99), Zrazu jak po szydle (99-100), Pospolite ruszenie teraźniejsze (102), Stanisław Herakliusz Lubomirski). Niektóre z tych tekstów dostępne są w: I w odmianach czasu smak jest: antologia polskiej poezji epoki baroku. Oprac. Jadwiga Sokołowska. Warszawa 1991.
20. POTOCKI Wacław: Wiersze wybrane. Wyd. 3 zmienione. Oprac. Stanisław Grzeszczuk. Wstęp Janusz S. Gruchała. Wrocław 1992. BN I, 19 (tu: Transakcyja wojny chocimskiej: cz. 1-5).
21. KOCHOWSKI Wespazjan: Utwory poetyckie. Wybór. Wyd. 2 zmienione. Oprac. Maria Eustachiewicz. Wrocław 1991. BN 1,92 (tu: Lyricorum: księga 1: pieśni VI, X, XVII, XXII, księga 2: pieśni I, VIII, księga 3: pieśni II, XII, XXIII, XXXV, księga 4: pieśni X, XXXVI, księga 5: pieśń VI, Epigramata /wybór/, Trybut... albo Psalmodia polska: psalmy I, II, IV, XXII-XXIV).
Opracowania obowiązkowe (dotyczące antyku, średniowiecza, renesansu i baroku): 1. PARANDOWSKI Jan: Mitologia. Wierzenia i podania Greków i Rzymian. Warszawa 1967 i wyd. nast. 2. CURTIUS Ernst Robert: Literatura europejska i łacińskie średniowiecze. Przeł. i oprac. Andrzej Borowski. Kraków 1996 (tu: Średniowiecze łacińskie, Topika, Krajobraz idealny, Dante). 3. MICHAŁOWSKA Teresa: Średniowiecze. Warszawa 1996 i wyd. nast. (tu: Wstęp oraz w poszczególnych częściach rozdziały zatytułowane Wprowadzenie w epokę, a także rozdział zamykający całość książki: Uwagi końcowe: między średniowieczem a renesansem; CZ. 1: VIII 1-4, IX; CZ. 2: Twórczość w języku łacińskim: I, II, V, Twórczość w języku polskim: I-VI; CZ. 3: Twórczość w języku narodowym, Poezja: I; II 1A-C, D a-c, 2 A, B, F, 3; III; IV, Proza: III, IV,V, Twórczość w języku łacińskim: Proza: IV. 4. ZIOMEK Jerzy: Literatura Odrodzenia. Warszawa 1987 i wyd. nast. 5. HERNAS Czesław: Literatura baroku. Warszawa 1987 i wyd. nast.
IV. Teksty na zajęcia:
Bogurodzica dziewica, Bogiem sławiena Maryja!
U Twego syna, Gospodzina, matko zwolena Maryja!
Zyszczy nam, spuści nam.
Kyrie eleison.
Twego dziela Krzciciela, Bożycze,
Usłysz głosy, napełń myśli człowiecze.
Słysz modlitwę, jąż nosimy,
A dać raczy, jegoż prosimy.
A na świecie zbożny pobyt,
Po żywocie rajski przebyt.
Kyrie eleison.
Posłuchajcie, bracia miła,
Kcęć wam skorżyć krwawą głowę;
Usłyszycie mój zamętek,
Jen mi się stał w wielki piątek.
Pożałuj mię, stary, młody,
Boć mi przyszły krwawe gody:
Jednegociem syna miała
I tegociem ożalała.
Zamęt ciężki dostał się mie, ubogiej żenie,
Widzęć rozkrwawione me miłe narodzenie;
Ciężka moja chwila, krwawa godzina,
Widzęć niewiernego Żydowina,
Iż on bije, męczy mego miłego syna.
Synku miły i wybrany,
Rozdziel z matką swoją rany;
A wszakom cię, synku miły, w swem sercu nosiła,
A takież tobie wiernie służyła.
Przemow k matce, bych się ucieszyła;
Bo już jidziesz ode mnie, moja nadziejo miła.
Synku, bych cię nisko miała,
Niecoć bych ci wspomagała:
Twoja głowka krzywo wisa, tęć bych ja podparła;
Krew po tobie płynie, tęć bych ja utarła;
Picia wołasz, picia-ć bych ci dała,
Ale nie lza dosiąc twego świętego ciała.
O anjele Gabryjele,
Gdzie jest ono twe wiesiele,
Cożeś mi go obiecował tako barzo wiele,
A rzekęcy: panno, pełna jeś miłości!
A ja pełna smutku i żałości.
Sprochniało we mnie ciało i moje wszytki kości.
Proścież Boga, wy miłe i żądne maciory,
By wam nad dziatkami nie były takie to pozory,
Jele ja nieboga ninie dziś zeźrzała
Nad swym, nad miłym synem krasnym,
Iż on cirpi męki nie będąc w żadnej winie.
Nie mam ani będę mieć jinego,
Jedno ciebie, synu, na krzyżu rozbitego.
KAZANIE NA DZIEŃ ŚW. KATARZYNY
Surge, propera, amica mea, et veni. Ta słowa pisze mądry Salomon, a są słowa Syna Bożego, tę to świętą dziewicę Katerzynę w sławę krola niebieskiego wabiącego. Wstań, prawi, pośpiej się, miluczka moja, i pojdzi! I zmowił Syn Boży słowa wielmi znamienita, jimiż każdą duszę zbożną pobudza, ponęca i powabia. Pobudza, rzeka: „Wstań!”. Ponęca, rzekę ta: „Pośpiej się!” Powabia, rzeka: „I pojdzi!” I mowi Syn Boży: „Wstań, otbądź, prawi, stadła grzesznego, pośpiej się w lepsze z dobrego, pojdzi tamoć do królestwa niebieskiego!” I mowi Syn Boży: „Wstań”, pokazuję, iż są grzesznicy cztwioracy, bo mowi to słowo albo siedzącym, albo śpiącym, albo leżącym, albo umarłym. Siedzący są, iż się k dobremu obleniają, leżący są, jiż się we złem kochają, śpiący są, jiż w się w grzeszech zapiekają, umarli są, jiż w miłości Bożej rozpaczają. A tem wszem teć to Bog miłościwy mowi, rzeka: „Wstań!”
I mowi pirzwiej siedzącym: „Wstań”, jiż się k dobremu obleniają cztwiorodla: iż na będące dobro nie glądają, iż w wrzemienem dobrze lubują, iż czego im dojć, nie pamiętają, iż o sobie niejedne piecze nie jimają. A togodla, iż Boga nie chcą uźrzeć, przeto przez ślepego dobrze się znamionują. O jemże pisze święty Łukasz: Cecus sedebat secus viam. Ślepy, bo na będące dobro nie glądał. Siedziesze, bo w dobrze wrzemiennem lubował. Podle drogi, bo czego jemu było dojć, nie pamiętał. Żebrak, bo u siebie niczs dobrego nie jimiał. A przeto, iż święta Katerzyna dobrego sąmnienia była, ku głosu Syna Bożego wstać się nie obleniała była. (tekst łaciński)
A wtore: „Wstań” mowi Bog miłościwy leżącym, jiż się we złem kochają. A tacy się dobrze się przez onogo niemocnego paralityka, trudną niemocą urażonego znamionują, o jemże pisze święty Łukasz: Offerebant ei inquit paraliticum in lecto. Cui dixit: Surge! et surrexit. Czso nam przez togo niemocnego na łożku leżącego znamiona? Zawierne niczs jinego kromie człowieka grzesznego we złych skutcech prześpiewającego, jenże nie pamiętaję dobra wiekujego, obiązał się tomu, czsoż jeść wrzemiennego, leniw jeść ku wstaniu czynić każdego skutka dobrego. Święta Katerzyna k dobremu nie omieszkaci jeść stała, we złem nie leżała, asi i ty, jeż są w błędnem stadle leżały, ty jeść swoją nauką otwodziła, jakoż się czcie w jej świętem żywocie. (tekst łaciński)
A trzecie to słowo „Wstań” mowi Bog śpiącym, jiż się w grzeszech zapiekają, bo grzesznik zapielkony jeść jako kłodnik w ciemnicy skowany. O jemże prawi święty Łukasz: In ipsa nocte erat Petrus dormiens. (tekst łaciński)
A czwarte to to słowo mowi Bog „Wstań” umarłym, jiż w miłości Bożej rozpaczają. (tekst łaciński)
Surge z stadła grzesznego, propera w lepsze z dobrego, veni do królestwa niebieskiego. Amen.
KAZANIE NA DZIEŃ ŚW. BARTŁOMIEJA
Dziatki miłe, nasz Chryst miły jest on swe święte apostoły temu to nauczał był, kakoćby na tem to świecie między krześcijany bydlić mieli. A przez toć on rzekł jest był k nim, rzekąc tako: Estote prudentes, bądźcie, dzie, tako mądrzy, jako są wężewie mądrzy, iż ci napirwsze wąż tę to mądrość ma, iże gdyż ji chcą zabić, tedy więc swą głowę kryje i szonuje, a o ciałoć on nic nie dba. A takież ci święci apostoli sąć oni to byli czynili. Ale nawięce święty Bartłomiej jest on to był czynił, iżeć on swe głowy, toć jest miłego Chrysta jest był szonował.
Wtore przyrodzenie jest to wężewe, iż gdyż się on chce odmłodzić, tedyć on je gorszkie korzenie, a potem on wlezie w durę ciasną, a tako więc on tamo z siebie starą skorę sejmie. A takież my zdrzućmy z siebie starą skorę, toć jest stare grzechy, a jedzmy teże gorzkie korzenie, toć jest iżbychom na tem to świecie niektorą mękę prze miłego Chrysta cirzpieli na naszym ciele. A toć święty Bartłomiej jest on to był uczynił, iż ci on skorę z swego ciała prze miłego Chryste dał się jest był obłupić, iże pisze się nam o nim tako, iże gdyż jest on krola te to ziemie Indyje jest był okrzcił i na wiarę krześcijańską jest ji on był nawrocił, tedy więc biskupowie te to jiste ziemie są się oni byli sjachali, a świętego Bartłomieja są oni byli jęli, a do brata tego jistego krola są go oni byli przywiedli. Tedy więc ten to jisty krol jest się był nań rozniewał tegodla, iżeć bog jego, czsoż mu jest było to imię Astarost dziano, jest on z wysokości na ziemię spadł był, a w proch jest się on był obrocił. A tako więc on krol silnym gniewem jest na sobie odzienie rzezał był, a świętego Bartłomieja kazał jest był na prongę zawiesić, a miotłami ji bić i z jego ji skory żywo obłupić. A gdyż więc oni są mu to byli uczynili, tedy więc potem oni są ji byli ścięli. A przez toć on skorę z swego ciała jest był zdrzucił, iżbyć on koronę krolesstwa niebieskiego był zasłużył. A przez to, gdyż ci ktory człowiek z swym nieprzyjacielem chce się walczyć, tedyć więc on z siebie długie odzienie zdrzuci tegodla, iżbyć mu ono nie wadziło. A takież ci święci sąć to oni uczynili, gdyż się oni z swymi nieprzyjacioły bić mieli, iże nie telkoć oni swe odzienie są byli z siebie zdrzucili, ale i skorę z swego ciała sąć oni prze miłego Chryste byli dali. A takież my mamy czynić, gdyż się z naszym nieprzyjacielem, toć jest ze złym duchem, chcemy walczyć, tedy więc mamy z siebie odzienie zdrzucić, toć jest grzechy. A takież ci święty Bartłomiej jest on to był uczynił, iż ci on napirzwe bogatstwo jest był ot siebie otrzucił, abyć go zły duch przez nie był ułowił, boć on jest był barzo bogaty, iż ci on jest książęcego rodu był. Ale wy ji bartodziejem nazywacie, a tem wy barzo miłego Chryste gniewacie.
Wtoreć przez to święty Bartłomiej jest był skorę z swego ciała zdrzucił, iżbyć on z pokojem leżał był, iże jako to sami dobrze wiecie, iże ktoryć człowiek nieczyste odzienie ma, ten ci z pokojem przed robaki w niem nie odpoczywa, nie leży. A takież ci święty Bartłomiej jest on to był uczynił, chcąc z miłym Chrystem na wieki odpoczywać, jest on był z siebie swą skorę zdrzucił, iż ci zaprawdę nasze ciało jest nieczyste odzienie, czsoż ci ono nas barzo często je, mnogdy naszego ciała nieczystotą, a teże mnogdy złą myślą. A prze toć dobrze by to było, iżbychom my to odzienie, toć jest nasze grzechy, z siebie zdrzucili, iżbychom my w nich nie zamarli.
Trzecieć przez to święty Bartłomiej jest był skorę z swego ciała zdrzucił, iżbyć się on Bożym rycerzem ukazał był. Iż ci rycerze ten to obyczaj mają, gdyż ci ji paszą, tedy więc oni swe stare odzienie swym sługam dają. A takież ci święty Bartłomiej jest był uczynił, iż ci on skorę z swego ciała jest był zdrzucił, iżby się on z miłym Chrystem w krolestwie niebieskim na wieki wiesielił.
Więc trzecieć przyrodzenie wąż to ma, iże gdyż ci ji żegnają, więc ci on jedno ucho ogonem zasłoni, a drugie on ku ziemi skłoni tegodla, abyć on nie słyszał żegnania. A czsoż jest ogon? Jedno pamięć śmierci. A zaprawdęć by ten to człowiek mało zgrzeszył, iże gdyż ci by się on na to rozmyślił, iżbyć on w krotkiej chwili umrzeć musił. Więc przez wtore ucho, czsoż ci je wąż w ziemie skłoni, masz się grzeszny człowiecze, na to rozpamiętywać, iże jeś ty z ziemie stworzon, a gdyż więc ty umrzesz, tedy więc się ty zasię w ziemię obrocisz. A przez toć Chryst nie chciał jest był człowieka stworzyć z powietrza tegodla, abyć on nie był pyszny. Też ci on nie chciał z ognia stworzyć, abyć on nie był gniewliwy. Ani z wody, iżbyć on nie był nieczysty. Aleć jest ji on z ziemie był stworzył przez to, iżbyć on był skromny, iż ci ziemia naprzeciw wodzie jest sucha, a naprzeciw powietrzu jest ona mocna, a teże naprzeciw ogniewi jest ona zimna. A tyć wszytki członki miał jest w sobie święty Bartłomiej, dzierżąc naukę święte ewanjelije. A przez to my grzeszni chcem li do krolestwa niebieskiego przyć, strojmy ty to dobre skutki, czsoż ci jest je był święty Bartłomiej na tem to świecie strojił.
DE MORTE. PROLOGUS (ROZMOWA MISTRZA POLIKARPA ZE ŚMIERCIĄ)
Gospodzinie wszechmogący,
Nade wszytko stworzenie więcszy,
Pomoży mi to działo słożyć,
Bych je mogł pilnie wyłożyć
Ku twej fały rozmnożeniu,
Ku ludzkiemu polepszeniu!
Wszytcy ludzie, posłuchajcie,
Okrutność śmirci poznajcie! -
Wy, co jej nizacz nie macie,
Przy skonaniu ją poznacie.
Bądź to stary albo młody,
Żadny nie ujdzie śmiertelnej szkody;
Kogo koli śmierć udusi,
Każdy w jej szkole być musi;
Dziwno się swym żakom stawi,
Każdego żywota zbawi.
Przykład o tem chcę powiedzieć,
Słuchaj tego, kto chce wiedzieć!
Polikarpus, tak wezwany,
Mędrzec wieliki, mistrz wybrany,
Prosił Boga o to prawie,
By uźrzał śmierć w jej postawie.
Gdy się moglił Bogu wiele,
Ostał wszech ludzi w kościele,
Uźrzał człowieka nagiego,
Przyrodzenia niewieściego,
Obraza wielmi skaradego,
Łoktuszą przepasanego.
Chuda, blada, żołte lice
Łszczy się jako miednica;
Upadł ci jej koniec nosa,
Z oczu płynie krwawa rosa;
Przewiązała głowę chustą
Jako samojedź krzywousta;
Nie było warg u jej gęby,
Poziewając skrżyta zęby;
Miece oczy zawracając,
Groźną kosę w ręku mając;
Goła głowa, przykra mowa,
Ze wszech stron skarada postawa -
Wypięła żebra i kości,
Groźno siecze przez lutości.
Mistrz widząc obraz skarady,
Żołte oczy, żywot blady,
Groźno się tego przelęknął,
Padł na ziemię, eże stęknął.
Gdy leżał wznak jako wiła,
Śmierć do niego przemowiła.
<Mors dicit:>
Czemu się tako barzo lękasz?
Wrzekomoś zdrow, a wżdy stękasz!
Pan Bog tę rzecz tako nosił,
Iżeś go o to barzo prosił,
Abych ci się ukazała,
Wszytkę swą moc wzjawiła;
Otoż ci przed tobą stoję,
Oględaj postawę moję:
Każdemu się tak ukażę,
Gdy go żywota zbawię.
Nie lękaj się mie tym razem,
Iż mię widzisz przed obrazem.
Gdy przydę, namilejszy, k tobie,
Tedy barzo zeckniesz sobie:
Zableszczysz na strony oczy,
Eż ci z ciała pot poskoczy;
Rzucęć się jako kot na myszy,
Aż twe sirce ciężko wdyszy.
Otchoceć się z miodem tarnek,
Gdyć przyniosę jadu garnek -
Musisz ji pić przez dzięki;
Gdy pożywiesz wielikiej męki,
Będziesz mieć dosyć tesnice,
Odbędziesz swej miłośnice.
Ostań tego wszech, tobie wielę,
Przez dzięki cię z nią rozdzielę.
Mow se mną, boć mam działo,
Gdyć się se mną mowić chciało;
Widzisz, iżem ci robotnica -
Czemu cię wzięła taka tesnica?
Ma kosa wisz, trawę siecze,
Przed nią nikt nie uciecze.
Wstań, mistrzu, odpowiedz, jestli umiesz!
Za po polsku nie rozumiesz?
Snać ci Sortes nie pomoże,
Przelęknąłeś się, nieboże!
Już odetchni, nieboraku,
Mow ze mną, ubogi żaku,
Nie boj się dziś mojej szkoły,
Nie dam ci czyść epistoły.
Magister respondit
Mistrz przemowił wielmi skromnie:
Lęknąłem się, eż nic po mnie.
Ta mi rzecz barzo niemiła,
Iżeś mię tako postraszyła;
By była co przykrego przemowiła,
Zerwałaby się we mnie każda żyła;
Nagle by mię umorzyła
I duszę by wypędziła.
Proszę ciebie, ostęp mało,
Boć nie wiem, coć mi się stało:
Mgleję wszytek i bladzieję,
Straciłem zdrowie i nadzieję.
Racz rzucić ot siebie kosę,
Ać swoję głowę podniosę!
Mors dicit:
Darma, mistrzu, twoja mowa,
Tegom ci uczynić nie gotowa.
Dzirżę kosę na rejistrze,
Siekę doktory i mistrze,
Zawżdy ją gotową noszę,
Przez dzi<ę>ki noclegu proszę.
Wstań ku mnie, możesz mi wierzać,
Nie chcęć się dzisia zniewierzać!
Wstał mistrz jedwo lelejąc się,
Drżą mu nogi, przelęknął się.
Magister dicit:
Miła Śmierci, gdzieś się wzięła,
Dawno-liś się urodziła?
Rad bych wiedział do ostatka,
Gdzie twoj ociec albo matka.
Mors dicit:
Gdy stworzył Bog człowieka,
Iżby był żyw eż do wieka,
Stworzył Bog Jewę z kości
Adamowi ku radości.
Dał jemu moc nad źwierzęty,
By panował jako święty;
Podał jemu ryby s morza
Chcąc go zbawić wszego gorza;
Polecił mu rajskie sady
Chcąc ji zbawić wszej biady.
To wszytko w jego moc dał,
Jedno mu drzewo zakazał,
By go owszejki nie ruszał
Ani się na nie pokuszał,
Rzeknąc jemu: „Jedno ruszysz,
Tedy pewno umrzeć musisz!"
Ale zły duch Jewę zdradził,
Gdy jej owoc ruszyć radził.
Ewa się ułakomiła,
Śmiałoś uczyniła.
W ten czas się ja poczęła,
Gdy Ewa jabłko ruszyła,
Adamowi jebłka dała,
A ja w onem jebłku była.
Adam mie w jebłce ukusił,
Przeto przez mię umrzeć musił -
W tem Boga barzo obraził
I wszytko swe plemię zaraził.
Magister dicit:
Miła Śmirci, racz mi wzjewić,
Przecz chcesz ludzie żywota zbawić,
Czemu twą łaskę stracili,
Zać co złego uczynili?
Chcem do ciebie poczty nosić,
Aby się dała przeprosić;
Dałbych dobry kołacz upiec,
Bych mogł przed tobą uciec.
Mors dicit:
Chowaj sobie poczty swoje,
Rozdraźnisz mię tyle dwoje!
W pocztach ci ja nie korzyszczę,
Wszytki w żywocie zaniszczę.
Chcesz-li wiedzieć statecznie,
Powiem tobie przespiecznie:
Stworzyciel wszego stworzenia
Pożyczył mi takiej mocy,
Bych morzyła we dnie i w nocy.
Morzę na wschod, na południe,
A umiem to działo cudnie.
Od połnocy do zachodu
Chodzę nie pytając brodu.
Toć me nawięcsze wiesiele,
Gdy mam morzyć żywych wiele:
Gdy się jimę z kosą plęsać,
Chcę jich tysiąc pokęsać.
Toć jest mojej mocy znamię -
Morzę wszytko ludzskie plemię:
Morzę mądre i też wiły,
W tym skazuję swoje siły;
I chorego, i zdrowego,
Zbawię żywota każdego;
Lubo stary, lubo młody,
Każdemu ma kosa zgodzi;
Bądź ubodzy i bogaci,
Szwytki ma kosa potraci;
Wojewody i czestniki,
Wszytki świecskie miłostniki,
Bądź książęta albo grabie,
Wszytki ja pobierzę k sobie.
Ja s krola koronę semkn,
Za włosy ji pod kosę wemknę;
Też bywam w cesarskiej sieni,
Zimie, lecie i w jesieni.
Filozofy i gwiazdarze,
Wszytki na swej stawiam sparze;
Rzemieślniki, kupce i oracze,
Każdy przed mą kosą skacze;
Wszytki zdradźce i lifniki
Zostawię je nieboszczyki.
Karczmarze, co źle piwa dają,
Nieczęsto na mię wspominają;
Jako swe miechy natkają,
W ten czas mą kosę poznają:
Kiedy nawiedzą mą szkołę,
Będę jem lać w gardlo smołę.
Jedno się poruszę,
Wszytki nagle zdawić muszę:
Naprzod zdawię dziewki, chłopce,
Aż się chłop po sircu smekce.
Ja zabiła Golijasza,
Annasza i Kajifasza,
Ja Judasza obiesiła
I dwu łotru na krzyż wbiła;
Alem kosy naruszyła,
Gdym Krystusa umorzyła,
Bo w niem była Boska siła.
Ten jeden mą kosę zwyciężył,
Iż trzeciego dnia ożył;
Z tegom się żywotem biedziła,
Potem jużem wszytkę moc straciła.
Mam moc nad ludźmi dobremi,
Ale więcej nade złemi;
Kto nawięcej czyni złości,
W tem słamię kości.
Chcesz-li jeszcze, wzjawię tobie,
Jedno bierz na rozum sobie:
Powiem ci o mej kosie,
Jedno jej powąchaj w nosie,
Chcesz-li spatrzać, jako ostra -
Zapłacze nad tobą siostra,
Mistrzostwać nic nie pomogą,
W ocemgnieniu wezdrzysz nogą;
Jedno wyjmę z puzdra kosy,
Natychmiast smienisz głosy.
Dał ci mi to Wszechmogący,
Bych morzyła lud żywiący.
Zawżdy wsłynie moja siła,
Jam obrzymy pomorzyła:
Salomona tak mądrego,
Absolona nadobnego,
Sampsona wielmi mocnego
I Wietrzycha obrzymskiego.
Ja się nad niemi pomściła,
A swą kosę ucieszyła.
Jać też dziwy poczynam,
Jedny wieszam, drugie ścinam.
Magister respondit:
Jać nie wiem, s kim się ty zbracisz,
Gdy wszytki ludzie potracisz,
Gdy wszytki ludzie posieczesz -
A gdzież sama ucieczesz?
Wszędyć trzeba ludzkiej przyjaźni,
By cię zgrzeli w swojej łaźni,
Aby się w niej napociła,
Gdyby się urobiła -
A potem lepiej <czyniła>.
Mors dicit:
Owa, ja tu ciebie smyję,
W ocemgnieniu zetnę szyję.
Czemu się tako z rzeczą wciekasz,
Snać tu jutra nie doczekasz!
Mowisz mi to tako śmiele,
Utnęć szyję i w kościele!
Otoś, mistrzu, barzo głupi,
Nie rozumiesz o tej kupi:
Nie korzyszczęć ja w odzieniu
Ani w nawięcszem jimieniu,
Twe rozynki i migdały
Zawżdyć mi za mało stały,
Eksamity i postawce-
Tych się mnie nigdy nie chce.
W grzechu się ludzkiem kocham,
A tego nigdy nie przeniecham.
Duchownego i świecskiego,
Zbawię żywota każdego,
A każdego morzę, łupię,
O to nigdy nie pokupię:
Kanonicy i proboszcze
Będą w mojej szkole jeszcze,
I plebani s miąszą szyją,
Jiżto barzo piwo piją
I podgardłki na pirsiach wieszają;
Dobre kupce, roztocharze,
Wszytki moja kosa skarze;
Panie i tłuste niewiasty,
Co sobie czynią rozpasty,
Mordarze i okrutniki,
Ty posiekę niebożczyki;
Dziewki, wdowy i mężatki
Posiekę je za jich niestatki.
Szlachcicom bierzę szypy, tulce,
A ostawiam je w jenej koszulce;
Żaki i dworaki,
Ty posiekę nieboraki;
Wszytki, co na ostre gonią,
Biegam za nimi s pogonią;
Kto się rad ku bitwie miece,
Utnę mu rękę i plece,
Rozdzielę ji [s] swoją miłą,
A ostawię ji prawym wiłą;
Chcę mu sama trafić włosy,
Iże smieni głosy.
Majister dicit:
By mię chciała trochę słuchać,
Chciałbych cię nieco pytać:
Czemu się lekarze stają,
Gdy z twej mocy nie wybawiają,
I też powiedają,
Eże wieliką moc zioła mają?
Mors respondit:
Otoć każdy lekarz faści,
Nie pomogą jego maści;
Pożywają mistrzostwa swego,
Poki nietu czasu mego,
A poki jest wola Boża,
Poty człowiek praw niezboża.
Nie pomogą apoteki,
Przeciw mnie żadne leki -
A wżdy umrzeć każdy musi,
Kto jich lekarstwa zakusi;
Na mały czas mogą pomoc,
Iż niemocny weźmie swą moc.
A wżdy koniec temu będzie,
Gdy lekarz w mej szkole siędzie,
Bowiem przeciw śmirtelnej szkodzie
Nie najdzie ziela na ogrodzie.
Darmo pożywasz lubieszczka,
Już ci zgotowana deszczka;
Nie pomoże kurzenie piołyna,
Gdy przydzie moja godzina;
Nie pomogą i szełwije -
Wszytko śmirć przez ługu smyje.
Jać nie dbam o żadne ziele,
A wżdy już lat przeszło wiele,
Gdy pożywam swego państwa,
A nie dbam o żadne lekarstwa;
Swe poczwy nad ludźmi stroję,
A wżdy w jenej mierze stoję.
Morzę sędzie i podsędki,
Zadam jim wielikie smętki.
Gdy swą rodzinę sądzą,
Często na skazaniu błądzą -
Ale gdy przydzie Sąd Boży,
Sędzia w miech piszczeli włoży:
Już nie pojedzie na roki,
Czyniąc niesprawie otwłoki,
Co przewracał sądy wierne,
Bierząc winy nieumiernie,
Bierząc od złostnikow dary,
Sprawiając jich niewiery -
To wszytko będzie wzjawiono
I ciężko pomszczono.
Majister dicit:
Proszę ciebie, słuchaj tego,
A niechaj mowienia swego.
Twoja kosa wszytki siecze,
Tako szlachtę, jako kmiecie;
Dawisz wszytki prze lutości,
Nie czyniąc żadnej miłości.
Chciałbych otmowić z tobą:
Mogł-li bych się skryć przed tobą,
Gdybych się w ziemi chował
Albo twardo zamurował?
Zali bych uszedł twej mocy,
Gdybych strzegł we dnie i w nocy?
Temu bych uczynił wrożą
I postawił dobrą strożą.
Mors dicit:
Chcesz-li tego skosztować,
Dam ci się w żelezie skować
I też w ziemi zakopać -
Ale cię pewno potrzepię,
Jedno sobie kosę sklepię.
Uwijaj się, jako umiesz,
Aza mej mocy ujdziesz.
Jużem ci naostrzyła kosę,
A darmo jej nie podnoszę,
Ciebie ją podgolić muszę.
Majister dicit:
Miła Śmierci, nie mow mi tego,
Zbawisz mię żywota mego;
Już ci nie wiem, coć mi się złego stało:
Głowa mi się wkoło toczy,
S niej chcą wypaść oczy.
Mors dicit:
Czemu się tak wiele przeciwiasz,
Mirziączki se mną nabywasz!
Nikt się przede mną nie skryje,
Wszytkiem żywem utnę szyje:
Sama w lisie jamy łażę,
Wszytki liszki w zdrowiu każę;
Za kunami łażę w dzienie,
Łupieże dam na odzienie;
Ja dawię gronostaje
I wiewiorkam się dostaje;
Jać też kosą siekę wilki,
Sarny łapam drugiej filki;
Przez płoty chłopie
Gonię żorawie i dropie;
Z gęsi też wypędzam <kruszki>,
Pierze dawam na poduszki -
Źwierzęta i wszytki ptaki
Ja posiekę, nieboraki.
Cokoli martwym niosą,
Ci byli pod mą kosą.
Przetoć ten przykład przywodzę,
Każdego w żywocie szkodzę:
By się podnosił na powietrze,
Musisz płacić świętopietrze;
Jen ma grody i pałace,
Każdy przed mą kosą skacze;
By też miał żelazna wrota,
Nie udzie se mną kłopota.
Wszytki sobie za nic ważę,
Z każdego duszę wydłabię:
Stojić za mało papież
I naliszszy żebrak takież,
Kardynali i biskupi -
Zadam jim wielikie łupy,
Pogniatam ci kanoniki,
Proboszcze, sufragany,
Ani mam o to przygany;
Wszytki mnichy i opaty
Posiekę przez zapłaty.
Dobrzy mniszy się nie boją,
Ktorzy żywot dobry mają,
Acz mą kosę poznają,
Ale się jej nie lękają.
To wszytkim dobrem pospolno -
Jidą przed mą kosą rowno,
Bo dobremu mało płaci,
Acz umrze, nic nie straci:
Pozbędzie świecskiej żałości,
Pojdzie w niebieskie radości.
Prostynią w niebo ciągnie,
A żadny mu nie przeciągnie;
Wziął ot wszytkich wzgardzenie,
Świecszczy mu się naśmiewali,
Za prawego ji wiłę mieli -
Ale gdy przydzie dzień sądny,
Gdzie się nie skryje żadny,
Uźrzą mądrzy tego świata,
Iż dobra Boska otpłata;
Chowali tu żywot swoj ciasno,
Alić jich sirca nad słońce jasno;
Jidą w niebieskie radości,
A nie w piekielne żałości.
Co nam pomogło odzienie
Albo obłudne jimienie,
Cośmy się w niem kochali,
A swe dusze za nie dali?
Przeminęło jak obłoki,
A my jidziem przez otwłoki.
Jinako morzę złe mnichy,
Ktorzy mają zakon lichy,
Co z klasztora uciekają,
A swej wolej pożywają.
Gdy mnich pocznie dziwy strojić,
Nikt go nie może ukojić;
Kto chce czynić co na świecie,
Zły mnich we wszytko się miece.
Jestli wsiędzie na szkapicę,
Wetknie za nadrę kapicę,
Zawodem na koniu wraca,
A często kozielce przewraca.
Kiedy mnich na koniu skacze,
Nie weźrzałby na nalepsze kołacze;
Umaże się jako wiła,
A wżdy mu ta rzecz barzo miła.
Gdy piechotą jimie biegać,
Muszę mu naprzod zabiegać.
Azaż ci ji czarci niosą,
Jedwo ji pogonię z kosą!
Nie dba, iż go kijem biją,
Zawod biega z krzywą szyją;
A drugdy mu zbiją plece,
A wżdy się w niem coś złego miece -
A wżdy za niem biegać muszę,
Aż s niego wypędzę duszę.
Mowię to przez kłamu wierę,
Dam ji czartom na ofierę.
Kustosza i przeora
Wezmę je do swego dwora;
Z opata sejmę kapicę,
Dam komu na nogawicę;
Z kaplerza będą pilśnianki,
Suknia będzie pachołkom na lanki;
Odejmę mu torłop kuni,
A nie wiem, gdzie się okuni;
Odejmę mu kożuch lisi
I płaszcz, co nazbyt wisi;
Koniecznie mu sejmę infułę
I dam za szyję poczpułę.
Majister dicit:
Chcę cię pytać, Śmirci miła,
By mię tego nauczyła:
Panie, co czystość chowają,
Jako się u Boga mają?
Mors respondit:
Azaś nie czytał świętych żywota,
Co mieli ciężkie kłopoty?
Jako panny mordowano,
Sieczono i biczowano,
Nago zwłoczono, ciało żżono
I pirsi rzezano -
Potem do ciemnice wiedziono,
Niektore głodem morzono,
Potem na powrozie wodzono,
Okrutnemi dręcząc mękami,
Targano je osękami.
Ja się temu dziwowała,
Gdym w nich tę śmiałość widziała -
Dziwno jest nie dbać okrutności,
Cirzpiąc tako ciężkie boleści.
<..........>
<w rękopisie brak zakończenia>
SKARGA UMIERAJĄCEGO:
A
Ach! Moj smętku, ma żałości!
Nie mogę się dowiedzieci,
Gdzie mam pirwy nocleg mieci,
Gdy dusza z ciała wyleci.
B
Byłżem z młodości w rozkoszy
Nie uznałem swojej duszy,
Już stękam, już mi umrzeci,
Dusza nie wie, gdzie się dzieci.
C
Com miał jimienia na dworze,
Com miał w skrzyni i w komorze,
To mi wszytko opuścici,
Na wieki się nie wrocici.
D
Dziatki z matką narzekają,
Bracia mię rzkomo żałują,
Ku jimieniu przymierzają,
Na mą duszę nic nie dbają.
E
Eja, eja, dusza moja,
Ockni się, dawnoś spała,
Nie masz wierniejszego k sobie,
Uczyń dobrze sama sobie!
F
Fałszywy mi świat powiedał,
Bych ja długo żyw by ci miał,
Wczera mi tego nie powiadał,
Bych ja długo żyw byci miał.
G
Gdzie ma siła, ma robota?
Głupiem robił po ty lata:
Ośm miar płotna, siedm stop w grobie,
Tom tyło wyrobił sobie.
H
Halerzem łakomo zbierał,
Swoj żywot rozpustnie chował:
Prze ty dwa bogi przeklęta
Nie czciłem żadnego święta.
I
Jałmużnym nędznem nie dawał,
Ofierym bogu nie czynił,
Ni z pirwiny, ni z nowiny
Bogum nie dał z siebie winy.
K
Kaki to moj rozum głupi!
Sobiem był szczodr, Bogu skąpy:
Com kiedy Bogu poślubił,
Tegom nigdy nie uczynił.
L
Leży ciało, barzo stęka,
Duszyca się barzo lęka,
Bog się z liczby upomina,
Dyjabeł na grzechy wspomina.
M
Młotem moje pirsi biją.
Dusza nie śmie wynić szyją:
Widzi niebo zatworzone,
Widzi piekło otworzone.
N
Nie gdzie się przed bogiem skryci,
Dusza nie śmie przed sąd ici,
Widzi niebo zatworzone,
Widzi piekło otworzone.
O
O duszyco, drogi kwiecie,
Nic droższego na tem świecie,
Tanieś się dyjabłu przedała,
Iżeś się w grzeszech kochała.
P
Pamiętaj, coś (na chrzcie) ślubowała,
Gdyś się dyjabła otrzekała,
Jego pychy, jego działa -
Toś wszytko przestępowała.
Q
Qwap się rychło ku spowiedzi,
Kapłany w swoj dom powiedzi,
Płacz za grzechy, przymi świątość,
Boże ciało, święty olej!
R
Rolą z domem dziatkam podaj,
Coś urobił, za duszę daj,
Z jimienia przyjacioł nabywaj,
Coć przyłącza twą duszę w raj.
S
[Zbierz dłużniki i gniewniki,
Odproś, zapłać długi wszytki!
Nie trać dusze o cudz pieniądz -
I za nie źle w piekle gorzeć.
T
Tam sam oczy moje glądzą,
Toć już trzy złe duchy widzą,
Na mię me grzechy wzjawiają,
Mej duszy sidła stawiają.
W
Wircę się, wołam pomocy,
Nikt za mię nie chce umrzeci,
Ni przyjaciel na tym świecie,
Jedno w Bodze nadzieję mieci.
X
Chryste, przez twe umęczenie,
Rozprosz dyjable obstąpienie,
Daj duszycy przeżegnanie,
Daj ciału dobre skonanie!
Y
Ja twoj synek marnotrawny,
Tyś moj ociec miłosierny,
Żal mi tego, iżem cię gniewał,
Ale ciem się nie odrzekał.
Z
Zażżycież mi świeczkę ale,
Moi mili przyjaciele!
Dusza idzie z krwawym potem;
Co mnie dzisia, to wam potem. Amen.
Dusza z cieła wylecieła,
Na zielone łące stałe.
Stawszy, silno, barzo rzewno zapłekałe.
K nie przyszedł Święty Piotr a rzeknęcy:
Czemu, duszo, rzewno płaczesz?
Ona rzekłe:
Nie wola mi rzewno płakać,
A ja nie wiem, kam sie podzieć.
Rzekł święty Piotr je:
Podzi, duszo moje miła!
Powiedę cie do rejskiego,
Do krolestwe niebieskiego.
Do ktorego krolestwa dowiedzie nas
Ociec Bog, Syn i Duch Święty.
Amen.
LEGENDA O ŚW. ALEKSYM Vita sancti Allexii rikmice
Ach, krolu wieliki nasz,
Coż ci dzieją Męszyjasz,
Przydaj rozumu k mej rzeczy,
Me sierce bostwem obleczy,
Raczy mię mych grzechow pozbawić,
Bych mogł o twych świętych prawić.
Żywot jednego świętego,
Coż miłował Boga swego,
Cztę w jednych księgach o nim.
Kto chce słuchać, ja powiem.
W Rzymie jedno panię było,
Coż Bogu rado służyło.
A miał barzo wielki dwor,
Procz panosz trzysta rycerzow,
Co są mu zawżdy służyli,
Zawżdy k jego stołu byli.
Chował je na wielebności i na krasie,
Jimiał kożdy swe złote pasy.
Chował siroty i wdowy,
Dał jim osobne trzy stoły.
Za czwartym pielgrzymi jedli,
Ci <ji> do Boga przywiedli.
Eufamijan jemu dziano
Wielkiemu temu panu,
A żenie jego dziano Aglijas;
Ta była ubostwu w czas.
Był wysokiego rodu,
Nie miał po sobie żadniego płodu.
Więc-ci jęli Boga prosić,
Aby je tym darował,
Aby jim jedno plemię dał -
Bog tych prośby wysłuchał.
A gdy się mu syn narodził,
Ten się w lepsze przygodził:
Więc mu zdziano Aleksy,
Ten był oćca barzo lepszy.
Ten więc służył Bogu rad.
Iże był star dwadzieścia k temu cztyrzy lata,
Więc k niemu rzekł ociec słowa ta:
"Miły synu, każę tobie,
Pojim zajegoć żonę sobie;
Ktorej jedno będziesz chcieć,
Ślubię tobie, tę masz mieć".
Syn odpowie oćcu swemu,
Wszeko słusza starszemu:
"Oćcze, wszekom ja twoje dziecię,
Wiernie dałbych swoj żywot prze cię.
Cokole mi chcesz kazać,
Po twej woli ma się to zstać".
A więc mu cesarz dziewkę dał -
A papież ji s nią oddał.
A w ten czas papieża miano,
Innocencyjusz mu dziano;
To ten był cesarz pirzwy,
Archodonijusz niźli;
K<t>orej krolewnie Famijana dziano,
Co ją Aleksemu dano,
A żenie dziano Aglijas,
Ta była ubostwu w czas.
A gdy się s nią pokładał,
Tej nocy s nią gadał.
Wrocił zasię pirścień jej,
A rzekł tako do niej:
"Ostawiam cię przy twym dziewstwie,
Wroć mi ji, gdy będziewa oba w niebieskim krolewstwie.
Jutroć się bierzę od ciebie
Służy<ć> temu, coż ci jest w niebie;
A gdyć wszytki stoły osiędą
Tedyć ja już w drodze będę.
Miła żono, każę tobie,
Służy Bogu w każdej dobie,
Ubogie karmi i odziewa<j>,
Swych starszych nigdy nie gniewa<j>;
Chowa<j> się w<e> czci i w kaźni,
Nie traci nijednej przyjaźni".
Krolewna odpowie jemu:
"Mam też dobrą wolę k temu,
Namilejszy mężu moj,
Tego się po mnie nic nie boj;
Każdy członek w mym żywocie
Chcę chować w kaźni i w cnocie;
Jinako po mnie nie wzwiesz,
Dojąd ty żyw, ja też".
A jeko zajutra wstał,
Od obiada się precz brał;
O tym nikt nie wiedział,
Jedno żona jego,
Ta wiedziała od niego.
Nabrał sobie śrebra, złota dosyć,
Co go mogł piechotą nosić;
Więc się na morze wezbrał,
A ociec w żałośc<i> ostał.
I mać miała dosyć żałości,
<W rękopisie brak przypuszczalnie dwóch wersów>
Żonę po nim jeko spyta.
Więc to święte plemię
Przyszło w jednę ziemię.
Rozdał swe rucho żebrakom,
Śrebro, złoto popom, żakom.
Więc sam pod kościołem siedział,
A o jego księstwie nikt nie wiedział.
Więc to zawżdy wstawał reno,
Ano kościoł zamkniono,
Więc tu leżał podle proga
Falę, proszę swego Boga.
Ano z wirzchu szła przygoda:
Niegdy mroz, niegdy woda.
Eż się zstało w jeden czas,
Wstał z obraza Matki Bożej obraz.
Szedł do tego człowieka,
Jen się kluczem opieka,
I rzekł jest tako do niego:
"Wstań, puści człowieka tego,
Otemkni mu kościoł Boży,
Ać na tym mrozie nie leży".
Żak sie tego barzo lęknął,
Wstawszy, kościoł otemknął.
To się nie jedno dziejało,
Ale się często dziejało.
Więc żak powiedał każdemu,
I staremu, i młodemu.
A gdyż to po nim uznali,
Wieliką mu fałę dali.
Za świętego ji trzymano
I wiele mu prze Bog dawano.
Steskszy sobie ociec jego,
Prze swego syna jedynego,
Rozsłał po wszym ziemiam lud
I zadał jim wielki trud,
Strawili wieliki pieniądz,
Swego księdza szuk<aj>ąc.
Tu ji nadjeli
W jednym mieście, w Jelidocni.
Nie znał go jeden, jeko drugi,
A on poznał wszytki swe sługi.
Brał od nich jałmużny jich,
Więc wiesioł był,
Iż ji tym Bog nawiedził.
Tu są jechali od niego,
A nie poznał żadny jego,
A oćcu są powiedzieli:
"Nigdziejsmy go nie widzieli".
A gdy to ociec usłyszał ta słowa,
Tedy jego żałość była nowa:
Tu jął płakać, narzekać;
Mać nie mogła płaczu przestać.
A więc świętemu Aleksemu,
Temu księdzu wielebnemu,
Nieluba mu fała była,
Co się mu ondzie wodziła.
Tu się wezbrał jeko mogę,
Wsiadł na morze w kogę,
Brał się do ziemie, do jednej,
Do miasta Tarsa w Syryjej.
Tam był czuł świętego Pawła,
Tu była jego myśl padła.
Więc się wietr obrocił,
Ten ci <ji> zasię nawrocił.
A gdy do Rzyma przyjał, Bogu dziękował,
Iż do swej ziemie przygnał.
A rzekąc: "Już tu chcę cirzpieć
Mękę i wsztki złe file jimieć.
U mego oćca na dworze,
Gdym nie przebył za morze".
Potkał na żorawiu oćca swego
Przed grodem i jął go prosić:
"W jimię Syna Bożego
I dla syna twego, Aleksego,
A racz mi swą jełmużnę dać,
Bych mogł ty odrobiny brać,
Co będą z twego stoła padać".
Jego ociec to usłyszał,
Iż jemu synowo jimię wspomionął:
Tu silno, rzewno zapłakał,
Więc ji Boga dla chował.
A gdy usłyszał taką mowę,
Zwinął sobie płaszczem głowę;
Tu się był weń zamęt wkradł,
Mało eże z mostu nie spadł.
Podał mu szafarza swego,
Ten mu czynił wiele złego.
Tu pod wschodem leżał,
Każdy nań pomyje [złą wodę] lał.
A leżał tu sześćnaćcie lat,
Wsztko cirpiał Bog rad;
Siodmegonaćcie lata zamorzon był,
Co sobie nic nie czynił.
A więc gdy już umrzeć miał,
Sam sobie list napisał
I ścisnął ji twardo w ręce,
Popisawszy swoje wsztki męki
I wsztki skutki, co je płodził,
Jako się na świat narodził.
A gdy Bogu duszę dał,
Tu się wielki dziw zstał:
Samy zwony zwoniły,
Wsztki, co w Rzymie były.
Więc się po nim pytano,
Po wsztkich domiech szukano;
Nie mogli go nigdziej najć,
A wżdy nie chcieli przestać.
Jedno młode dziecię było,
To jim więc wzjawiło,
A rzekąc: "Aza wy nie wiecie o tym,
Kto to umarł? Jać wam powiem.
U Eufamijanać leży,
O jimże ta fała bieży;
Pod wschodem ji najdziecie,
Acz go jedno szukać chcecie".
Więc tu papież z kardynały,
Cesarz z swymi kapłany
Szli są k niemu z chorągwiami,
A zwony wżdy zwoniły samy;
Tu więc była ludzi siła,
Silno wielka ciszczba była.
Kogokole para zaleciała
Od tego świętego ciała,
Ktory le chorobę miał,
Natemieście zdrow ostał.
Tu są krasne cztyrzy świece stały,
Co są więc w sobie święty ogień miały.
Chcieli mu list z ręki wziąć,
Nie mogli go mu wziąć:
Ani cesarz, ani papież,
Ani wsz<y>tko kapłaństwo takież,
I wsz<y>tek lud k temu,
Nie mogł rozdrzeć nikt ręki jemu.
Więc wsz<y>tcy prosili Boga za to,
Aby jim Bog pomogł na to,
By mu mogli list otjąć,
A wżdy mu go nie mogli otjąć,
Eżby ale poznali mało,
Co by na tym liście stało.
Jedno przyszła żona jego,
A wściągła rękę do niego,
Eż jej w rękę upadł list,
Przeto, iż był jeden do drugiego czyst.
A gdy ten list oglądano,
Natemieście uznano,
Iż był syn Eufamijanow,
A księdza rzymskiego cesarzow.
A gdy to ociec <...>
<w rękopisie brak dalszego ciągu>
JAN Z SZAMOTUŁ PATEREK - KAZANIE O NARODZENIU MARYJEJ PANNY
Tu by spytał: jeśli Bog mogł tę Pannę lepszą stworzyć, niżli stworzył? Tu rozumiej, iż trzy rzeczy Bog nalepsze stworzył: najpierwszą człowieczeństwo Krystusa, błogosławieństwo w niebie a Maryją Pannę. Tedy, acz Bog mogł mocą niezwiązaną lepszą stworzyć Maryją jako kożde insze stworzenie, a wszako to nie było tak potrzebno, bo ją uczynił nalepszą, naświętszą, nadostojniejszą nad wszystko stworzenie, a to dosyć.
Cudność ciała Maryjej Panny stąd biorą. Gdy Maryja była naślachteniejsza na duszy nad stworzenie, tako miała być nadoskonalsza w ciele i nalepsza. Tego wywod jest, iż naślachetniejszej duszy ma być ciało naślachetniejsze dano, ale dusza Maryjej była naślachteniejsza, przeto po ciele swego miłego Syna ciało dziwnej doskonałości a cudności. A tako się w niej spełniło pismo Judyt jedenastego kapitulum: „Nie jest taka niewiasta na ziemi w weźrzeniu, w cudności a w słodkości słow”. Też to wywodzą, gdyż natura błędzić nie może, syn ma być podobien k matce; a Krystus był miedzy syny ludzkimi nacudniejszy, przeto i ciało Panny było cudne. Która cudność zależy w wysokości, w farbie, w jakości, w członków cudnym postawieniu. A przeto będziem baczyć o jej barwie, o jej wielkości, o cudnych członkach. I pytam, jeśli Maryja Panna była wielkiego abo małego zrostu? Na co Wojciech Wielki odpowieda, iż miała zrost słuszny, tak iż ani barzo wielka, ani mała, ale jako zależy na zrost wysoki cudny niewieści, co rozumiej od Krystusa. Bo ile zależało na Krystusa, miał ciało jako mąż, nie jako obrzym ani jako karzeł, nic wyszy, jedno na ośmi dłoń wielkich, a na dziewięć mniejszych. Ale pospolicie tak wielki syn jako matka, przeto tak wysoka była Maryja jako jej miły Syn. Podług jako zależało cudnej Pannie, iż się w niej spełniło pismo Canticorum siodmego kapitulum: „ O, jako cudnaś namilsza moja, zrostem twym przyrownana palmie”.
I spytał by tu: jeśli była tłusta a cielista abo sucha. Odpowieda Wojciech, iż w ciele Panny Maryjej była słuszna podobność, iż w niej nie była zbytnia tłustość ani suchość. Wywod tego: bo tłustość abo cielistość wielka pochodzi z zimna, a z wilkości cienkość, a suchość z gorącości a suchości, gdzie się tedy w rowności zejdą ty czterzy rzeczy, tam bywa cudne ciało, jako było Maryjej. Wtore rozumiej o je barwie, iż troja barwa była rozumiana na ciele; pierwą bierzą z skory, wtorą z włos, trzecią z oczu. Pierwe pytanie: jakiej była barwy na skorze abo na ciele, jeśli białej albo czarnej, albo czerwonej, abo smieszanej. I kładzie Wojciech: z czerwona białej cudnej barzo, to jest rumiona, bo i cudna jest ta płeć i barzo czystego przyrodzenia. Włosy, pytam, jakie miała, i odpowiedam, iż nie owszeki miała kędzierzawych, bo taki włosy bywają w człowiece z zbytku, z zimna, a znamionują człowieka nadętego, a zysku żądającego, co nie było w Pannie. Nie miała też rzadkich albo barzo miąszych ani teże prawie białych, bo takie włosy znamionują człowieka tępego rozumu a trudnego ku nauce. Nie miała też lisowatych albo prawie czerwonych, co ukazuje zbytnia gorącośc, a znamionują człowieka z przyrodzenia niewiernego. Były tedy jej włosy mierne, żołtoczarne, bo takie słuszają ku płci białej, rumionej; takie włosy się mienią, bo z młodu bywają żołte barzo, a potym czarne. Rzekłby mi: czemu Bog i natura włosy dała człowiekowi? Odpowiedam, iż dla okrasy, co słuszało też mieć Maryjej Pannie, a nie inaksze jeno czarne z żołta, bo gdy biała rumiona na płci, słuszały jej włosy czarne. Wtore, takie jej włosy słuszały, iż takie włosy, gdy są cienkie, miękkie, znamionują dobre obyczaje, a dobrej płci przyrodzenie, bo czynią człowieka stałego, mocnego i ukazują mozg ciepły a suchy, który jest jego nalepsze przyrodzenie. A taki czlowiek bywa wolen w smyślech swych a czujny, co już z pierwszego mego o żywocie Panny Maryjej pisania wiemy, iż było w Pannie Maryjej. To jeszcze zrozumiejmy z Weroniki, która ukazuje, iż włosy Pana Jezusa w brodzie i w głowie były czarne, tak u Maryjej. Oczy miała czarne, bo czarne oczy, gdzie czarne włosy też, i to chędoży panny i człowieka. Też, iż od mozgu gorącego a suchego mniej wilkości idzie do oczu, a temu tez rzadko bolewają abo płyną, iż mało wilkości mają, a mocne i ostre widzenie i cudność dają; tedy to słuszało Maryjej Pannie. Już chcę wypisać kożdego członka słuszność, czego nie jest dziw, iż ta Panna była we wszytkich członkach przednie cudna, bo jej to słuszało z podobności, którą miała ku Krystusowi, tak ze strony dusze, jako z strony ciała. Bo o niej było napisano czwartego Canticorum czwartego kapitulum: „Wszytkaś cudna, przyjaciołko moja, a makuła w tobie nie jest”. Jeśli wszytka, tedy w kożdym członku. Jeszcze to możymy poznać, iż w kożdym członku była cudna z jej historyjej, jako pisze Epifanijusz, iż była Panna cudna na obliczu, barzo miernego wrostu, chędoga na wyobrażeniu, ciało jej jako mleko z rumionością, ku weźrzeniu miła.
Głowa jej była niejako podługowata, czoło nieszerokie, ale gładkie, na czterzy grani, miernie wielkie, słuszne, pokorne, zawsze na doł je spuszczała, taka bowim głowa a czoło ukazują człowieka opatrznego, mądrego a sromieźliwiego. Oczy były cudne a jasne, na weźrzenie lubiezne , miernego weźrzenia, łaskawego, pokornego; źrzenica czarna, barzo jasna; brwi czarne, nie barzo gęste albo włosiste, ale słuszne. Nos prosty, niewielki, prosto idący, co znak jest stałości a roztropności. Jagody jej niepucołowate albo tłuste ani wyschłe, ale cudne, białe a rumione w barwie jako mleko a roża. Usta naświętsze, miłe, rozkoszne, wesołe, wszelkiej słodkości napełnione. Wargi czerowne a niejako odpieszniałe albo cieliste, tak iż nisza warga więcsza była niżli wysza, a to barzo słusznie, co znamionuje mężność a wielką stałość. Zęby jej były białe, rowne a czyste. Podgarłek jej słuszny a w miarę, niejako na czterzy grani, gzdie szedł niejaki dołek przez pośrzodek. Szyja biała, jasna, nieotyła ani wyschła. Ręce gołe a słuszne, palce niejako troszkę krzywe, co ślachci barzo, długie, proste a gładkie. Wszystko ciało dziwną Boską mądrością sprawione. Odzienie, jako sukienkę, miała z biała czerwoną, płaszczyk jakoby modry, tej barwy jako niebo jasne.
TZW. SATYRA NA LENIWYCH CHŁOPÓW:
Chytrze bydlą z pany kmiecie,
Wiele się w jich siercu plecie.
Gdy dzień panu robić mają,
Częstokroć odpoczywają.
A robią silno obłudnie:
Jedwo wynidą pod południe,
A na drodze postawają,
Rzekomo pługi oprawiają;
Żelazną wić doma słoży,
A drzewianą na pług włoży;
Wprzągają chory dobytek,
Chcąc zlechmanić ten dzień wszytek:
Bo umyślnie na to godzi,
Iż się panu źle urodzi.
Gdy pan przydzie, dobrze orze;
Gdy odydzie - jako gorze;
Stoji na roli, w lemiesz klekce:
Rzekomoć mu pług orać nie chce;
Namysłem potraci kliny,
Bieży do chrosta po jiny;
Szedw do chrosta za krzem leży,
Nierychło zasię wybieży.
Mnima-ć każdy człowiek prawie,
By był prostak na postawie,
Boć się zda jako prawy wołek,
Aleć jest chytrzy pachołek.
ROZMOWY, KTÓRE MIAŁ KRÓL SALOMON (…) Z MARCHOŁTEM GRUBYM A SPROSNYM…
WIELMOŻNEJ I ŚLACHETNEJ PANIEJ ANNIE Z JAROSŁAWIA, KASZTELANCE WOJNICKIEJ, SPISKIEJ, OŚWIĘCIMSKIEJ, ZATORSKIEJ STAROŚCINEJ ETC. WIELKIEJ RZĄDCZYNIEJ KRAKOWSKIEJ, PANIEJ MOJEJ NAŁASKAWSZEJ, JERONIM WIETOR, IMPRESSOR, SŁUŻBĘ SWĄ POKORNĄ I UKŁONEM POWIADA.
Gdym przeszłych lat, wielmożna pani Anno wojnicka, pani moja łaskawa, tu, w ty strony, do Polski, przyszedł, nie tak dla chciwości bogactw albo mienia, ale więcej dla czci a sławy pospolitej tego sławnego królestwa polskiego, dlatego myśląc a chcąc niejaką wdzięczność a pożytek uczynić Polakom, myśliłem mowę polską i księgi polskie moim nakładem wybijać. Która rzecz aczkolwiek wielką trudność w sobie miała a ukazowała, a wszakoż ja, zjęt chciwością a świebodnością ziemie tej polskiej, znamienitej a wszech naobfitszej, tymem więtszą chciwość miał. Ale jeszcze, gdy częstokroć słudzy twej wielmożności przychodząc do mnie, cni słudzy cnotliwej paniej, ode mnie żądali, iżbych polskim pismem nieco wybijał; gdyżem poczuł tak wielką żądzą tych twoich sług albo wielmożności waszej, nie mogłem się wstrzymać, bych w tym wdzięczności nie ukazał wielmożności waszej, dla waszej osobliwej cnoty, którą wszytkim ukazujecie, częścią też dla wielkiej łaski a cnoty męża waszego naślachetniejszego, a króla jego miłości, pana naszego namilościwszego, pana radnego. Bo ona łaska a lutość pana jego miłości twego w dobrej mi pamięci jest, bo gdym jechał do Polski, a będąc blisko Krakowa, tamem z rzeczami swoimi w wielkiem błocie zawiąznął, jego miłość pan twój, w ten czas jadąc w drogę, wolał sobie zmieszkać, a mnie z błota wyrwać. O panie łaskawy, o panie miłosierny a lutościwy! Nie mam ci czym tej lutości odsłużyć albo oddać, ale tym pismem a wybijaniem imię twoje a twój nad ubogim cnotliwy uczynek chcę na wieczność dać. Przeto już ja, zjęt tą wielką chciwością, gdyżem zgotował litery a wszytki ku pismu potrzeby, myśląc co bych miał tak krotofilnego naprzód wybijać, wziąłem przed się śmiesznego a krotofilnego Marchołta gadanie z Salomonem, który moim własnym nakładem, przez Jana bakałarza z Koszyczek, też sługę twego pokornego, wyłożon jest w polskie z łaciny. Którego, wielmożna pani wojnicka, wielmożności twej polecam i jako mówią pospolicie, poświącam i oddawani, nie dlatego, iżby ty nie była dostojniejsza więtszego a znamienitszego daru, ale iż na ten czas, dla mojej żądze] odsłużenia wielikiej, którą mam ku waszej wielmożności, nie miałem nic takiego, waszej wysokiej personie dostojnego. Przeto, miłościwa gospodze, wielmożna pani Anno wojnicka; przyjmi tego, teraz ku czci a sławie na potem twojej, Marchołta, z wesołością a z wdzięcznością, wrychle wielmożność twoja wićle mych rzeczy, ważnych ku czci a chwale twojej, poślubione masz mieć. A gdy to według twej wysokiej a ważnej ślachetności przyimiesz, Jeronima z. Wiądnia, cudzoziemca, impressora i Jana bakalarza z Koszyczek, wykładacza, pokornych sług swoich nie racz zapominać, to będziesz raczyła uczynić, jako pani miłościwa, łaskawa a z rodu wysokiego pana krakowskiego i z wysokiej cnoty poszła. Zatem się miej dobrze, pani miłościwa a lutościwa! Dan list z domu naszego we wtorek przed świętym Tonią 4 apostołem, lata bożego narodzenia 1521.
Gdy Salomon był na stolcu ojca swego Dawida, pełen mądrości i bogactw, uźrzał niektórego człowieka, imieniem Marchołta, przychodzącego od wschodu słońca, na obliczu żadnego i grubego, ale barzo wymownego. A żona jego była z nim, która była barzo straśliwa i głupia; które gdy Salomon kazał przed się przywieść, tedy stanęli oboje przed nim, społem na się patrzając. A wzrost Marchołtów był krótki, mały a miąszy, głowę miał wielką, czoło szyrokie, czyrwone a zmarszczone, uszy kosmate a zwieszone do pół lica, oczy miąsze a płynące, wargę spodnią mało niejako u wałacha, brodę smrodliwą a kosmatą jakoby u kozła, ręce jakoby klocki palce krótkie a wiąsze, nogi okrągłe, nos miąszy a garbaty, wargi wielkie a wiąsze, oblicze jakoby u osła, włosy jakoby na koźle, obów nóg jego była chłopska a barzo gruba, skóra jego kosmata a błotna, suknia jego krótka telko do lędźwi, nogawice jego fałdowne, odzienie jego farby barzo grubej. Żona też jego była malutka a barzo miąsza, z wielkimi cyckami, włosy jej były jakoby szczeciny, brwi wielkie, ostre a smrodliwe jakoby na grzbiecie u wieprza, brodę jakoby u kozła, uszy jakoby u osła, oczy pochmurne a płynące, wzrok wężowy, ciało czarne a zmarszczone, cycki sinie jakoby ołów, pałce miała krótkie, mając na nich żelazne pierścienie, nozdrze oboje, wierzchnie i spodnie, miała nieboga barzo wielkie; goleni krótkie a miąsze, a kosmate jakoby i u niedźwiedzia; suknia jej była kosmata a rozerwana.
Król Salomon weźrzawszy na nie rzekł: Którzyście wy a skądeście, a który jest rodzaj wasz? Marchołt odpowiedział: Powiedz ty nam drzewiej swój rodzaj i ojców twoich, tedy ja też powiem tobie rodzaj nasz.Salomon: Ja jestem ze dwunaście rodzajów prorockich: Judas porodził Fares, Fares porodził Ezron, Ezron porodził Aram, Ara porodził Aminadab, Aminadab porodził Naazon, a Naazon porodził Salmon, Salmon porodził Boos, a Boos porodził Obet, Obet porodził Izai, Izai porodził króla Dawida, Dawid porodził króla Salomona, a ja jestem król Salomon.Marchołt też odpowiedział: Ja jestem ze dwunaście rodzajów chłopskich: Chłoptas porodził Gruczoła, Gruczoł porodził Rudka, Rudek porodził Rzygulca, a Rzygulec porodził Kudmieja, Kudmiej porodził Mózgowca, Mózgowiec porodził Łypia, Łyp porodził Potyrałę, Potyrała porodził Kuchtę, a Kuchta porodził Trzęsiogona, Trzęsiogon porodził Opiołkę, Opiołka porodził Warchoła, a Warchoł porodził Marchołta, a ja jestem Marchołt. A żona moja jest ze dwunaście rodzajów kurewskich: Kudlicha porodziła Pomyję, a Pomyja porodziła Wardęgę, Wardęga porodziła Przepołudnicę, Przepołudnica porodziła Wieszczycę, Wieszczyca porodziła Leżuchnę, Leżuchna porodziła Niewtyczkę, Niewtyczka porodziła Chwycichę, Chwycicha porodziła Mędygrałę, Mędygrała porodziła Suwalankę, Suwalanka porodziła Nasiemkłę, Nasiemkła porodziła Powaliszkę, a toć jest Powaliszka, żona moja.
Salomon rzekł: Słyszałem, iżeś wielomowny a chytry, aczkolwieś chłop a gruby, przeto gadajwa się; ja ciebie będę pytał, a ty mi odpowiedaj.Marchołt odpowiedział: Ten ci pirwej rad poczyna, który żadnie i źle śpiewa.Salomon odpowiedział: Jesli mi na wszytko będziesz odpowiedał, tedy cię wielkimi bogactwy ubogacę a będziesz znamienity w moim królestwie.Marchołt: Obiecuje. zdrowie lekarz, gdyż nie ma mocy, a w tym jest łgarz.
Salomon: Dobrzeciem rozsądził miedzy dwiema swowolnyma niewiastoma, które w jednym domu udawiły dziecię. Marchołt: Gdzie są sprawy, tam bywa słuchanie, gdzie są niewiasty, tam bywa swarzenie. S: Pan Bóg dał mądrość w uściech moich, gdyż nie masz mnie równego po wszytkiej ziemi. M: Ten, który złe sąsiady miewa, o swej chwale przed wszytkimi śpiewa. S: Rad zły ucieka, choć go nikt nie goni. M: Kiedy koziełek bieży zawodem, tedy się mu bieli pod ogonem. S: Dobra niewiasta a cudna jest okrasa mężowi swemu. M: Garniec mleka napełniony dobrze ma być przed kotką strzeżony. S: Niewiasta mądra buduje sobie dom, ale szalona zbudowany kazi rękami. M: Garniec dobrze wypalony lepiej trwa niźli namoczony. A kto dobre dobrym roztwarza, rad się czystego napija i jeszcze powtarza. S: Niewiasta, która się Boga boi, będzie chwalona. M: Kotka, która dobrą skórę ma, będzie obłupiona. S: Niewiasta sromieźliwa ma być miłowana. M: A mleko ubogiemu ma być pożądano. S: Kto kiedy niewiastę mocną najduje? M: A kota kto u mleka wiernego widuje? S odpowiedział: Żadny. M: Takież ci niewiastę rzadko. S: Niewiasta cudna a poczliwa ma być szanowana nad wszytki ine znamienitsze dary. M: Niewiasta ciała tłustego rada dawa żywota swojego. S: Cudna rzecz jest biały czepiec na głowie niewieściej. Marchołt odpowiedział: Pisano jest: Nie są takie rękawy jako kożuch cały. Często pod białym czepcem bywa mól niemały. Salomon: Kto sieje złość, będzie żął nędzę. Marchołt: Który człowiek plewami sieje swoję rolą, taki nędzę będzie żął i swoję niewolą. Salomon: Nauka i mądrość ma być w uściech ludzi świętych.Marchołt: Osieł, kędy syt może być; tamo na to mieśce ma ić.Gdzie mu jedna noga tyje, tamo drugą w ziemię bije. Kędy kaka, tam bywa gnój, a gdzie siuśka, tam bywa zrój. Kędy lega, tam się kruszy,z ciężkością się z ziemie ruszy. Salomon: Niechaj cię kto iny chwali. M: Kiedy się ja będę ganił, nie będzieć mię żadny chwalił.Bo ktokolwiek się sam gani, bywa chytry i mierżony. Salomon: Nigdy nie jedz wiele miodu. Marchołt: Kto pczoły rad podrzazuje , ten swój palec oblizuje. Salomon: W duszę złą nie wnidzie duch mądrości. Marchołt: Kiedy ty klin bijesz w drewno,zawsze się strzeż tego pewno, być nie wypadł z drzewa tego a nie wybił oka twego Salomon: Trudno się tobie przeciwić niewoli. Marchołt: Wół, który się przeciwi, ma dwa razy bit byćiżby w jarzmie powolniej oraczowi mógł ić. Salomon: Nauczaj syna twego z młodości ucząc go dobrze działać. Marchołt: Ten, który swą krowę doi, ten na targu nie postoi. Najada się mleka dosić,nie potrzeb mu go z targu nosić. Salomon: Wszelki rodzaj obraca się ku swemu przyrodzeniu: Marchołt: Obrus na nici rozebrany, na kądziel może być obrócony. Salomon: Cokolwie wie sędzia sprawiedliwy a prawdziwy, to mówi. Marchołt: Biskup, który jest milczący, jest jako wrotny siedzący.Salomon: Cześć ma być dawana mistrzowi, a miotły się ma być bano. Marchołt: Kto maże gębę sędziemu, ten wyschnienie działa osłowi swemu. Salomon: Człowiekowi bogatemu a mocnemu, a wodzie nawalnej nie przeciw się. Marchołt: Sęp dlatego łupi ptaka, iżby go zjadł nieboraka. Salomon: Polepszmy się z tego, cochmy niewiadomie zgrzeszyli. Marchołt: Kiedy ty dupę ucierasz, zaż co inego w ten czas działasz? Salomon: Łagodną mową nie zdradzaj nikogo. Marchołt: Ten się z chytrością najada,który jedzącego pozdrawia .Salomon: Z człowiekiem zwadliwym nigdy nie miej towarzystwa. Marchołt: Sprawnie tego jedzą świnie, który się miedzy otręby winie. Salomon: Wiele jest tych, co sromu nie mają. Marchołt: Wiele ich z ludźmi mieszkają, którzy się psom przyrównają. Salomon: Wiele tych, którzy swym dobrodziejom oddawają złość za dobroć. Marchołt: Kto cudzemu psu chleba dawa, żadnej zapłaty nie uznawa. Salomon: Nie jest prawdziwy przyjaciel, który niedługo trwa w przyjacielstwie. Marchołt: Niedługo się gówno kurzy, które w cielęcej dupie burzy. Salomon: Rozmaite przyczyny wymyśla, który się z przyjacielem rozstać chce. Marchołt: Niewiasta, która nie chce przyzwolić, mówi, by miała krostawą rzyć.
ŻYWOT I SPRAWY (…) MIKOŁAJA REJA
Andrzej Trzecieski
Żywot i sprawy poczciwego szlachcica polskiego, Mikołaja Reja z Nagłowic, który był za sławnych królów polskich, Zygmunta Wielkiego, pirwszego tym imieniem króla polskiego, a potym za Zygmunta Augusta, syna jego, także wielkiego a sławnego króla polskiego, który napisał Andrzej Trzecieski, jego dobry towarzysz, który wiedział wszytki sprawy jego
Ten to Mikołaj Rej wyszedł był z staradawnego a poczciwego domu, które zawżdy Rejmi zwano, którzy się zawżdy pisali z Nagłowic, ze wsi ziemie krakowskiej, powiatu księskiego, niedaleko rzeki Nidy. A ci to Rejowie byli z staradawna herbu Okszej, który to herb zaniósł był do Polski niejaki Nankerus Ślężak, który tu jeżdził w poselstwiech do królów polskich, i potym mu się w Polszcze spodobało i tu był osiadł, i był biskupem krakowskim, i ten kościół wielki, jako teraz sam w sobie jest na zamku krakowskim, on z gruntu zbudował. I wiele potym tu tych Okszyców do Polski się za nim było przyniosło, których i po ty czasy dosyć jest. A był to naród tych Rejów zawżdy cichy, skromny, poczciwy, nie bawiąc się nigdy żadnymi świeckimi sprawami, tylko zawżdy spokojnego a poczciwego żywota swego ślacheckiego używali. Acz był jeden starostą na Rowie, gdzie dziś Barem zową, rycerskiego stanu tam używając, i tamże go potym wielką mocą Tatarowie dobyli i zabili.
A ten to Mikołaj Rej miał ojca Stanisława z tychże Nagłowic a stryja rodzonego Piotra, który żony nigdy nie miał; tamże w tych Nagłowicach leży, bo mu się były działem dostały, które przypadły na brata Stanisława. A ten Stanisław, ociec tego to Mikołaja, udał się był na rycerski chleb do ziem ruskich, tamże się z młodości parał, bo tam miał stryja herbowego tejże Okszej, niejakiego Wątróbkę, arcybiskupa lwowskiego, który go około siebie bawił, i tamże się był pirwszą żoną ożenił z narodu Buczackiego. Która gdy mu umarła, pojął był drugą żonę tamże w Rusi, z imieniem niemałym, Barbarę Herburtównę z domu z dawna sławnego Fulsztyńskiego, siostrę rodzoną Herburta Odnowskiego, kasztelana bieckiego i starosty sądeckiego, herbu trzech mieczów w jabłku, która była została wdową po zacnym człowieku, po Żórawińskim, którego byli pojmali Turcy na Bukowinie za Aleksandra króla, który potym tamże w tym więzieniu w kilka lat umarł. Tamże w Rusi potym mieszkał. Tamże się mu z tej Herburtówny urodził syn ten to Mikołaj w miasteczku w Żórawnie, które dzierżał nad Niestrem niedaleko Żydaczowa, w mięsopustny wtorek Roku Bożego 1505. Tamże w tym Żórawnie ten Stanisław Rej umarł i tamże leży. A tu dzierżał w krakowskiej ziemi Topolą, Słanowice, Bobin, ale tu barzo rzadko bywał.
A iż był człowiek pobożny, poćciwy a spokojny, a nie parał się żadnymi sprawami ziemskimi, także też i o wychowanie tego syna mało dbał, bo jednegoż miał, tak że ji przy sobie chował aż do niemałych lat, że go byli potym ledwe namówili, iż go był dał do Skarmierza do szkoły, iż tam było blisko jego wsi Topolej. Tamże był dwie lecie i nic się nie nauczywszy, wziął go był zasię do domu i potym go był dał do Lwowa. I tam się też nic nie nauczył, bawiąc się miedzy przyjacioły, bo już był podrosły, a był tam dwie lecie. Potym go dał do Krakowa i był rok w bursie Jeruzalem; też mu mało albo nic pomogło, bo już rozumiał, co to jest dobre towarzystwo. I zdało się ojcu, iż już był nauczony człowiek, a on przedsię, jako dawno, nic nie umiał; wziął go zasię do domu, do onego Żórawna. Tamże z rucznicą a z wędką biegając około Niestru aż do ośmnaście się lat ćwiczył, bąki strzelając. A gdy przyniósł pełne zanadra płocie, laskowych i wodnych orzechów, a kaczora albo gołębia, abo wiewiórkę za pasem, to go z onej koszule z płoskonek roztrząsali, rozpasawszy; ano wszytkiego dobrego dosyć. To się tu w nim kochali, mówiąc: "Nic, nasz Mikołaj, nic; ba nie zależyć ten na starość gruszki w popiele". Ano prawdę mówili, bo było prawie ze wszytkiego nic. Potym go posłali do Topolej, do stryja, aby go był wyprawił gdzie na służbę, i kupili mu kitajki na kabat na wyprawę, a on się jął brogiem wron łowić; a nim mu uszyto sukniej, tym onę kitajkę wykrajał na proporczyki, a czyniąc drzewca z onymi proporczyki, przywięzował wronam do szyje a do ogona, pod skrzydło, a żywo je puszczał. Tak, że z onymi proporczyki latając wygnały ine wrony i kawki precz, że szkody w gumniech nie czyniły. A ten dla kabata rok przy urzędniku musiał mieszkać, aż ociec przyjechawszy toż mu iny sprawił, a pan młody się ćwiczy około brogów z wronami. I dał go potym już we dwudziestu lat do pana Andrzeja Tęczyńskiego, który na ten czas był wojewodą sędomirskim, a był to człowiek zacny i mądry, acz był wzrostem mały, ale głowę wielką miał.
Tam potym będąc począł go pan w listy polskie wprawować, bo łacińskiego języka barzo mało abo nic nie umiał. Tamże potym z listów, z rozmów miedzy pisarzmi, z czytania a snadź więcej z natury jął się już przegryzować po trosze i łacińskiego pisma czytać, a czego nie rozumiał, tedy się pytał. Tak, że potym z onego zwyczaju, począł po trosze rozumieć, co czytał, a Bóg a natura ostatka dodał, iż był przyszedł potym ad iudicium, iż wżdy już rozumiał, co czarno, a co biało. Jedno iż mu to wiele przekażało, iż był zawżdy zabawion towarzystwem a muzyką tak z natury, że rzadkiej której nie umiał. Teksty dziwne a wirsze rozmaite tak nic się nie rozmyślając czynił. A był pan barzo ciekawy z młodu, że nigdy na jednym miejscu długo posiedzieć nie mógł, a myśliwstwo mu też wiele przekażało.
Potym zasię, odstawszy od onego pana, parał się znowu miedzy przyjacioły w Rusi, ale nigdy nie służył, a wszakoż był zawżdy pilen hetmana, który był na ten czas zacny człowiek, Mikołaj Sieniawski, wojewoda bełski, potym ruski; rad by też był widział, co ludzie zacni czynią, ale mu się tego nigdy pozdarzyć nie mogło, bo był tak fortunny albo też niefortunny, że powiadał, iż nigdy za żywota jego taka nań potrzeba nie przyszła, aby był powinien korda swego dobyć, chyba w rozwadzaniu. A to był pan barzo ciekawy, jedno iż był wielkiego zachowania a dworski, a nigdy żadnej przyczyny z siebie nikomu do złego nie dał, tak tego około siebie przestrzegał.
Potym się był ożenił; pojął był z imieniem niejaką Kosnównę z Sędziszowa, tu z krakowskiej ziemie, siestrzenicę arcybiskupa Rożego, który był powinowatym swym niemało imienia nakupił, tak że się też jemu było dostało w chełmskiej ziemi Kobylskie imienie i Siennica. Tamże to w tym imieniu, więcej go potym dostawszy, przemieszkawał, i tamże był założył miasteczko niedaleko Chełma przezwiskiem Rejowiec. A wszakoż tu do krakowskiej ziemie barzo go zawżdy przyrodzenie ciągnęło dla dworu, bo bez tego być nie mógł. A żadnego sejmu, zjazdu, ani żadnej koronnej sprawy nie zamieszkał. I był nań stary król barzo łaskaw, także i królowa Bona, i dał mu był jurgielt i stacyją skarmierską, i wieś. Także i wszyscy panowie barzo ji radzi widzieli i wiele mu dawali. Także potym od arcybiskupa Gamrata dzierżał Kurzelów i Biskupice. A urzędem żadnym ziemskim nigdy się nie chciał parać; powiadał, iż w zatrudnionym żywocie dwa co naślachetniejsze klenoty ociążone być muszą: wolność a sumnienie, które, powiadał, iż w zabawionym żywocie nigdy bezpieczne być nie może. A wszakoż, kiedy rozumiał, iż tego była potrzeba, bywał posłem i barzo rad służył Rzeczypospolitej, bo już ze zwyczaju rozumiał i sprawy koronne, i prawo pospolite. Ale się nie chciał żadną rzeczą bawić, tylko wolny a spokojny żywot sobie obierał. A z Polski też, jako żyw, za żadną granicę nie wyjechał, chyba w Księstwie Litewskim bywał, i to barzo mało.
Potym się parał około króla, onego sławnego Zygmunta Augusta, który mu też był iście miłościwym panem i dał mu był jurgielt na chełmskim mycie, i wieś mu był dał, która była dziedziczna Mikołaja Odnowskiego, jedno iż była miała przypaść na króla iure donatorio, którą zwano Dziwiąciele. A ten to Mikołaj Odnowski był mu bratem bliskim i dał mu był swe prawo jeszcze za żywota swego, a był kasztelanem przemyskim i starostą lwowskim. Potym tu, w krakowskiej ziemi, nad Nidą, założył był miasto przy Nagłowicach przezwiskiem herbu swego Okszą, i niemało był imienia tam potym przykupił. Potym mu był dał Paweł Bystram, brat jego bliski, bezpłodnym będąc, dwie wsi w lubelskiej ziemi: Popkowice i Skórczyce, i spuścił mu je był jeszcze za żywota swego.
Potym, gdy przyszła prawda święta Ewanjelijej Pańskiej do Polski, która acz była też i przedtym, ale barzo zawikłana, i pisał Postyllę polskim językiem, bo acz był nieuczony, ale z czytania a ze zwyczaju tedy mu to już snadnie przychodziło, w której niczym nie allegował dla lepszej pewności, jedno Starym a Nowym Zakonem, i wiele ludzi się było tą Postyllą w prawdzie obaczyło z onych dawnych, zwykłych a zawikłanych nałogów starych. Pisał też przed tym Katechizm dyjalogiem, ludziom młodym potrzebny. Przełożył też Psałterz Dawidów i z modlitwami, który też barzo radzi ludzie i czytali, i śpiewali. Pisał też Żywot i sprawy onego Józefa, żydowskiego patryjarchy cudnymi i ozdobnymi słowy, który też ludzie barzo radzi widzieli. Pisał też Spectrum albo nowy czyściec, aby się ludzie z starych błędów obaczali. Pisał też pod figurą Kupca nadobną sprawę człowieka krześcijańskiego. Pisał też Apocalypsim Jana świętego cudnym polskim językiem, z wykładem zacnego a uczonego doktora w Piśmie świętym, Henryka Bulingera. Pisał też książki nadobne o potopie Noego, dzisiejszym czasom barzo potrzebne a pożyteczne.
Napisał też dla dworskich ludzi nadobne księgi, Wizerunk, z którego wiele każdy i nauczyć, i obaczyć się mógł. Pisał też potym Źwierzyniec stanów ślacheckich, którzy na ten czas żywi byli, poćciwie krótkimi słowy, które tylko w ośmi wirszach zależały, ozdabiając. Pisał też dla białych głów Zatargnienie Fortuny z Cnotą, z których snadnie mogły swym powinnościam zrozumieć. Pisał też dla dobrych towarzyszów dyjalogi rozliczne: Kosterę z Pijanicą, Warwasa z Dykasem, Lwa z Kotem, Gęś z Kurem. Pisał też zasię dla kmiotków Wójta z Panem a z Plebanem, jako się też o swych doległościach rozmawiają. I wiele inych rzeczy pisał, co ich poginęło, i księgi niemałe De neutralibus w Brześciu Litewskim i z impresorem utonęły. A na ostatek, już we wszytko się ochynąwszy, pisał księgi Żywota człowieka poczciwego, rozdzielony na trzy wieki jego, to jest młody, śrzedni i stary, jako się ma poczciwy człowiek na każdym stanie będąc w swej powinności zachować. Napisał też Narzekanie na nierząd polski, przy tym Apoftegmata rozmaite; Przemowę do poczciwego Polaka stanu rycerskiego, przy tym też Zbroję rycerza krześcijańskiego, na ostatek Żegnanie z światem.
A wszakoż na żadnym piśmie swym ani się podpisać, ani swego imienia wspomnieć nie chciał; powiedał, iż się tego wstydał, iż był nieuczony a miotał się prawie jako z motyką na słońce. A co tych pieśni i nabożnych, i świeckich, wirszów rozlicznych, epitafia ludziom poćciwym, także też i na herby ich, to temu i liczby nie było; bo mu to ze zwyczaju a natury tak snadnie przychodziło, że tego przez jedne noc napisał, co chciał, bo we dnie nie mógł, bo był barzo ludźmi zabawiony; panięta a ludzie młodzi zawżdy się około niego bawili, bo był człowiek poćciwy, zachowały, dworski, znajomy wszem, a byli nań ludzie zacni barzo łaskawi. A żadnego stanu mieć nie chciał, tylko był sobie żywot wolny a spokojny obrał, będąc nemini molestus, tak, że się nigdy nikt nie ozwał, kto by był nań kiedy o co poskarżyć miał; sam się każdemu osądził i usprawiedliwił. Także sobie wszytko tuszył, iż się już w żadny inszy stan ani w żadne zawikłane sprawy nigdy wdać nie miał, jedno iż tak spokojnego a wolnego żywota swego używać miał. Bo acz to był pan z młodu barzo ciekawy a bezpieczny, a bardzo mu światek smakował, ale już był potym skromny, trzeźwy, spokojny, tylko się już był na wszem na wolny żywot udał, a wszakoż, co czas przyniósł, i Rzeczypospolitej, i przyjacielskiej posługi nigdy nie omieszkał. Tamże w tej Okszy, którą sobie fundował i kościół zbudował, powiadał, iż miał wolą swe kości położyć, Panu Bogu wszytko poruczywszy, tak jako o tym nadobnie w onych wirszach rozmawiając się z światem napisał.
A toć była wszytka sprawa żywota, postępków i spraw tego poćciwego ślachcica polskiego.
MIKOŁAJ REJ - FIGLIKI
Co królowi pierścieni nie wrócił
Król raz umywając się więc pierścienie podał,
Ten. Co je wziął, tak mnimał, iż ich król zapomniał.
W rok takież król pierścienie, zjąwszy z rąk, podaje,
A ten do nich ochotnie poskoczy z przełaje.
Król rzecze: „Postój, bracie! Wróć mi pirwej drugie,
Bo zda mi się, że to już żarty nazbyt długie!”
Patrzaj, jako to cnotą źle długo kuglować,
Bo z tą jedno do wstydu musi apelować.
Co śrzoda umie
Jeden się pan jął bajać, co śrzoda umiała -
Trzy lata głowa żywa na kościach leżała,
Która śrzodę suszała, aż ją rozgrzeszono,
Toż ja potym z kościami do grobu włożono.
Jeden się tu uśmiecha. Pan rzekł: „Ba, toć to mniejsza,
Ale chcesz li, posłuchaj, potka cię dziwniejsza.”.
Ten rzekł: „Co po dziwniejszej, bo jeszcze z tej szydzę,
Bo choćbych też chciał wierzyć, tych się drugich wstydzę”.
Wdowiec z wdową
Wdowiec, gdy się ożenił, pojął sobie wdowę.
Miewali często z sobą przy stole rozmowę.
Ona swego pirwszego przed nim wychwalała,
Iż: „Lepszego niżeś ty z niegom męża miała”.
On też swojej nie ganił, owszem, często wzdychał
I o tak dobrej żenie snadź nigdy nie słychał.
Trafił się wtenczas żebrak, kura mu rozdali,
A sami tak o głodzie, swarząc się, przestali.
Dwa do panny jechali
Dwa do panny przyjadą. Społu im posłali,
Jednemu wżdy poduszki odświętniejsze dali.
A ten go podpoiwszy kazał drzwi zastawić,
Tego ruszy sumienie, maca, gdzie co sprawić.
On się k niemu porwawszy: „O, stój, spadniesz z góry!
Ale poczekaj, iże cie dowiodę do dziury.”
Przywiódł go do poduszek, tak, że przez nie prysnął,
A on też w nocy dunął, jako lepiej usnął.
Wół, co chłopa zjadł
Złodziej z wołem przybieżał do pustej stodoły,
Błazen znalazł drugiego - a on wisi goły.
Nie mógł mu zjąć nogawic, urznął i z rogami.
I przyniósł do stodoły, ali wół z rogami.
A on uciekł od wołu, ten też portki sprawił,
Szedł precz, jedno goleni przed wołem zostawił.
Rano się chłopi zbiegli, wołu osądzili,
Iż zjadł chłopa. Stodołę i z nim zapalili.
Jako żona na pogrzebie omdlała
Kiedy pana grzebiono, pani narzekała:
„Czegożem ja, sirota nędzna, doczekała!”
Kiedy ja hamowali, tu się wydzierała,
A gdy go w grób kładziono, na ziemi leżała.
Potym gdy grób zakryto, sąsiadek pytała:
„Cóż się wam zda? Dobrzem li tak była omdlała?
Rada bym była lepiej, wierem nie umiała.
Przebóg, wystrzec mię było, bom w tym nie bywała.”
Litwin z Lachawicą
Litwin gdzieś Lachawice upoiwszy dostał,
Potym nieborak przy niej, co miał, sobie posłał.
Rano się drugim skarżył, co mu się trefiło.
Obudził się, a w bok mu wielmi ciopło było.
„Poszczupajżeż ja, brate, ano coś miękoho,
Mowlu: Dowiedajuż się pewnie, szczo jest toho.
Poniuchaju, aż śmierdzić jak lichoje równo,
Pokuszaju, aż, panie miłostywszy, gówno!”.
Do tego, co czytał
Rozumiem temu jednak, że cię co ruszyło,
Bo co zeszło na statku, śmiechem się zakryło.
Odpuść, bracie! Swoja-ć rzecz, co-ć by się nie zdało,
Gdyż się i to, i owo społu pomieszało. (...)
A niechaj narodowie wżdy postronni znają,
Iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają! (...)
Jeslibyś też z niełaski na lewo szacował,
Masz papier, napisz lepiej, ja będę dziękował.
Bo by to własna sztuka szyrmirza każdego
Miała być: okazać co na szkole nowego.
Gdyż to jest z przyrodzenia cudze sprawy ganić,
Jakoby rzekł: umiałbych ja to lepiej sprawić.
Dzierżę, iż materyją możesz lepszą sprawić,
Ale ją ośmią wirszów trudno masz wyprawić.
Skosztujże, miły bracie! Wszak papier niedrogo,
A jesliże nie umiesz, nie szacuj nikogo.
Bo wiesz, iże-ć i za to napisana cena,
Kto gani, nie dowiedzie: talionis poena!
JAN KOCHANOWSKI - FRASZKI
Motto: Fraszki tym książkom dzieją: kto się puści na nie
Uszczypliwym językiem, za fraszkę nie stanie.
I. 1. Do gościa:
Jeśli darmo masz te książki,
A spełna w wacku pieniążki,
Chwalę twą rzecz, gościu - bracie,
Bo nie przydziesz ku utracie;
Ale jeśliś dał co z taszki,
Nie kupiłeś, jedno fraszki.
Na swoje księgi:
Nie dbają moje papiery
O przeważne bohatery,
Nic u nich Mars, chocia srogi,
I Achilles prędkonogi,
Ale śmiechy, ale żarty
Zwykły zbierać moje karty.
Pieśni, tańce i biesiady
Schadzają się do nich rady.
Statek tych czasów nie płaci,
Pracą człowiek próżno traci.
Przy fraszkach mi wżdy naleją,
A to wniwecz, co się śmieją.
O żywocie ludzkim:
Fraszki to wszytko, cokolwiek myślemy,
Fraszki to wszytko, cokolwiek czyniemy,
Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy,
Próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy.
Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława -
Wszytko to minie jako polna trawa.
Naśmiawszy się nam i naszym porządkom,
Wemkną nas w mieszek jako czynią łątkom.
Z Anakreonta:
Ja chcę śpiewać krwawe boje,
Łuki, strzały, miecze, zbroje,
Moja lutnia - Kupidyna,
Pięknej Afrodyty syna.
Jużem był porwał bardony
I nawiązał nowe strony,
Jużem śpiewał Meryjona
I prędkiego Serpedona,
Lutnia swym zwyczajom g'woli
O miłości śpiewać woli.
Bóg was żegnaj, krwawe boje,
Nie lubią was strony moje.
O żywocie ludzkim:
Wieczna Myśli, któraś jest dalej niż od wieka,
Jeśli cię też to rusza, co czasem człowieka,
Wierzę, że tam na niebie masz mięsopust prawy
Patrząc na rozmaite świata tego sprawy.
Bo leda co wyrzucisz, to my, jako dzieci,
W taki treter, że z sobą wyniesiem i śmieci.
Więc temu rękaw urwą, a ten czapkę straci,
Drugi tej krotochwile i włosy przypłaci.
Na koniec niefortuna albo śmierć przypadnie,
To drugi, choćby nierad, czacz porzuci snadnie.
Panie, godno-li, niech tę rozkosz z Tobą czuję:
Niech drudzy za łby chodzą, a ja się dziwuję.
76. Człowiek - boże igrzysko:
Nie rzekł jako żyw żaden więtszej prawdy z wieka,
Jako kto nazwał bożym igrzyskiem człowieka.
Bo co kiedy tak mądrze człowiek począł sobie,
Żeby się Bóg nie musiał jego śmiać osobie?
On, Boga nie widziawszy, taką dumę w głowie
Uprządł sobie, że Bogu podobnym się zowie.
On, miłością samego siebie zaślepiony,
Rozumie, że dla niego świat jest postawiony,
On pierwej był, niźli był; on, chocia nie będzie,
Przedsię będzie; próżno to, błaznów pełno wszędzie.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
37. Do snu:
Śnie, który uczysz umierać człowieka
I ukazujesz smak przyszłego wieka,
Uspi na chwilę to śmiertelne ciało,
A dusza sobie niech pobuja mało!
Chce li, gdzie jasny dzień wychodzi z morza,
Chce li, gdzie wieczór gaśnie pozna zorza
Albo gdzie śniegi panują i lody,
Albo gdzie wyschły przed gorącem wody.
Wolno jej w niebie się dziwować
I spornym biegom z bliska przypatrować,
A jako koła w społecznym mijaniu
Czynią dźwięk barzo wdzięczny ku słuchaniu.
Niech się nacieszy nieboga do woli,
A ciało, które odpoczynek woli,
Niechaj tym czasem tesknice nie czuje,
A co to nie żyć, w czas się przypatruje.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
III. 82. Do dziewki:
Nie uciekaj przede mną, dziewko urodziwa,
Z twoją rumianą twarzą moja broda siwa
Zgodzi się znamienicie; patrz, gdy wieniec wiją,
Że pospolicie sadzą przy różej leliją.
Nie uciekaj przede mną, dziewko urodziwa,
Serce-ć jeszcze niestare, chocia broda siwa;
Choć u mnie broda siwa, jeszczem niezganiony:
Czosnek ma głowę białą, a ogon zielony.
Nie uciekaj, ma rada; wszak wiesz: im kot starszy,
Tym, pospolicie mówią, ogon jego twardszy,
I dąb, choć mieścy przyschnie, choć list na nim płowy,
Przedsię stoi potężnie, bo ma korzeń zdrowy.
JAN KOCHANOWSKI
PIEŚŃ (HYMN)
Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?
Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie:
I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie.
Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszytko Twoje,
Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje.
Wdzięcznym Cię tedy sercem. Panie, wyznawamy,
Bo nad to przystojniejszej ofiary nie mamy.
Tyś Pan wszytkiego świata. Tyś niebo zbudował
I złotymi gwiazdami ślicznieś uhaftował.
Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi
I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi.
Za Twoim rozkazaniem w brzegach morze stoi
A zamierzonych granic przeskoczyć się boi.
Rzeki wód nieprzebranych wielką hojność mają,
Biały dzień a noc ciemna swoje czasy znają,
Tobie k woli rozliczne kwiatki Wiosna rodzi,
Tobie k woli w kłosianym wieńcu Lato chodzi,
Wino Jesień i jabłka rozmaite dawa,
Potym do gotowego gnuśna Zima wstawa.
Z Twej łaski nocna rosa na mdłe zioła padnie,
A zagorzałe zboża deszcz ożywia snadnie.
Z Twoich rąk wszelkie źwierzę patrza swej żywności,
A Ty każdego żywisz z Twej szczodrobliwości.
Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie!
Twoja łaska, Twa dobroć nigdy nie ustanie.
Chowaj nas, póki raczysz, na tej niskiej ziemi,
Jedno zawżdy niech będziem pod skrzydłami Twemi.
PIEŚŃ XXIV
Niezwykłym i nie leda piórem opatrzony
Polecę precz, poeta, ze dwojej złożony
Natury; ani ja już przebywać na ziemi
Więcej będę, a więtszy nad zazdrość, ludnemi
Miasty wzgardzę. On w równym szcześciu urodzony,
On ja (jako mię zowiesz) wielce ulubiony,
Mój Myszkowski, nie umrę ani mię czarnemi
Styks niewesoła zamknie odnogami swemi.
Już mi skóra chropawa padnie na goleni,
Już mi w ptaka białego wierzch sie głowy mieni,
Po palcach wszędy nowe piórka sie puszczają,
A z ramion sążeniste skrzydła wyrastają.
Terazże, nad Ikara prędszy przeważnego
Puste brzegi nawiedzę Bosfora hucznego
I Syrty Cyrynejskie, muzom poświęcony
Ptak, i pola zabiegłe za zimne Tryjony.
O mnie Moskwa i będą wiedzieć Tatarowie,
I róznego mieszkańcy świata, Anglikowie,
Mnie Niemiec i waleczny Hiszpan, mnie poznają,
Którzy głęboki strumień Tybrowy pijają.
Niech przy próznym pogrzebie żadne narzekanie,
Żaden lament nie będzie ani uskarżanie:
Świec i dzwonów zaniechaj, i mar drogo słanych,
I głosem żałobliwym żołtarzów śpiewanych.
JAN KOCHANOWSKI - PIEŚNI:
PIEŚŃ 6
Acz mię twa droga, mila, barzo boli,
Nie chcę cię trzymać przeciw twojej woli;
Z mej strony bodaj wszystko dobre miała,
Kędy się kolwiek będziesz obracała.
Lecz sama widzisz, jakie wiatry wstają,
Jakie po niebie chmury się mieszają.
Ja wiem, co umie morze i szalony
Wicher, na wody słone uniesiony.
Niech żony srogich pohańców i dzieci
Doświadczą, jakim pędem wicher leci
Morze mieszając; huczą srogie wały,
A brzeżne w gruncie wzdrygają się skały.
Takci sie biednej Europie dostało,
Jeno że wołu chciała przysieść mało;
Bo się z nienagła przymknął z nią ku wodzie,
Potym jak płynie, tak płynie bez łodzie.
A ta dopiero zlękła sie nieboga,
Gdzie pojźrzy, zewsząd morze, zewsząd trwoga,
Brzegu nie widać, przewoźnik niepewny,
Strach serce ujął, a w oczu płacz rzewny.
A gdy do sławnej Krety przypłynęła,
Z wielkiej tesknice włosy targać jęła,
Skarżąc się z płaczem: ,,Ojcze mój łaskawy,
Któregom zbyła prze me głupie sprawy!
Com ja tu miała czynić w tej krainie?
Mało jest jedna śmierć panieńskiej winie.
Ale na jawiż płaczę swej lekkości,
Czy mię pokusa łudzi krom winności,
Która przez wrota kościane wychodzi,
A na człowieka sny dziwne przywodzi?
Lepiej li było przez morze sie pławić,
Czy nad polnemi kwiatkami sie bawić?
By mi sie teraz dostał jako w ręce
On wół bezecny, byłby w takiej męce,
Żeby mu ze łba musiały spaść rogi,
Chociaż był u mnie niedawno tak drogi.
Nie miałam wstydu, dom swój opuszczając,
I teraz nie mam śmierci odkładając,
Boże mój, jesli słyszysz prośbę moję,
Niechaj dziś nago w pośrzodku lwów stoję!
Pierwej niż pleśnią piękna twarz przypadnie
I zupełnemu ciału krasa spadnie,
Niechaj mię wilcy pożrą w tej gładkości,
A po pustyniach rozniosą me kości".
"Nikczemna dziewko - ojciec ci przyciska -
Czemu nie umrzesz? Strzyma cię ta niska
Jedlina i pas zaniesiony w cale;
A jeslić milsza śmierć na ostrej skale,
Daj sie w moc wiatrom, a skocz z góry śmiele,
Niżbyś wolała siedzieć u kądziele,
Królewska dziewka, i być w ręce dana
Srogiej pogance, winna bywszy pana".
PIEŚŃ 7
Trudna rada w tej mierze, przyjdzie sie rozjechać,
A przez ten czas wesela i lutnie zaniechać.
Wszystka moja dobra myśl z tobą precz odchodzi,
A z tego mię więzienia nikt nie wyswobodzi,
Dokąd cię zaś nie ujźrzę, pani wszech piękniejsza,
Co ich kolwiek przyniosła chwila terazniejsza.
Już mi z myśli wypadły te obecne twarzy;
Twoje nadobne lice jest podobne zarzy,
Która nad wielkim morzem rano sie czerwieni,
A z nienagła ciemności nocne w światłość mieni.
Przed nią gwiazdy drobniejsze po jednej znikają
I tak już przyszłej nocy nieznacznie czekają.
Takaś ty w oczu moich. Szczęśliwa to droga,
Po której chodzić będzie tak udatna noga.
Zajźrzę wam, gęste lasy i wysokie skały,
Że przede mną będziecie taką rozkosz miały:
Usłyszycie wdzięczny głos i przyjemne słowa,
Po których sobie teskni biedna moja głowa.
Lubeż moje wesele, lubeż me biesiady!
Mnie podobno już prózno szukać inszej rady,
Jeno smutnego serca podpierać nadzieją;
W nadzieję ludzie orzą i w nadzieję sieją.
A ty tak srogą nie bądź ani mię tym karzy,
Bych długo nie miał widzieć twojej pięknej twarzy!
PIEŚŃ 21
Ty spisz, a ja sam na dworze
Jeszcze od wieczornej zorze
Cierpię nocne niepogody;
Użałuj się mojej szkody!
Słuchaj, jako bije w ściany
Z gwałtownym dżdżem grad zmieszany,
Ockni sie, a przemów słowo,
Nieużyta białagłowo!
Nie na żadną kradzież godzę,
Chocia tak po nocy chodzę;
Wziąłbych przedsię, by co dano -
Łupiestwo czartu porwano.
Nigdziej miejsca mniej hardości
Nie najdziesz jako w miłości;
Gładkość wprawdzie sługi daje,
Ale dzierżą obyczaje.
Słuchasz, czy mój głos nie może
Dolecieć na twoje łoże?
Słuchajcie wy, nocne cienie,
I nieumowne kamienie.
Do Amfijonowej lutnie
Śpieszyły sie lasy chutnie,
A niezwyczajne opoki
Ścisnęły sie w mur szeroki.
Orfeowych stron słuchały
Srogie jędze i płakały,
Gdy miłością utrapiony
I pod ziemią szukał żony.
Jego pieśni żałościwe
Zjęły bogi nieżyczliwe;
I miał w ręku, co miłował,
By był, nędznik, lepiej chował.
Ale nie strzymał umowy,
Więc przyszedł o smutek nowy;
Bo źle się obejźrzał - ali
Czarci panią zaś porwali.
Czekać już, nieboże, było.
Ale gdy co komu miło,
Trudno wytrwać i czas mały:
Godzina tam jak rok cały.
A ja długo mam bić w strony?
Już u mnichów słyszę dzwony.
Dziwnosmy sie pomieszali:
Jam nie spał, a ci już wstali.
Dobrą noc, jesli kto słyszy.
A mój wieniec w tej złej ciszy
Niechaj wisi do świtania,
Świadek mego niewyspania.
PIEŚŃ 25
Użałuj sie, kto dobry, a potłucz zawiasy
I mnie same wrzuć w ogień; bo prze te niewczasy
Dobrze już nie szaleję ja, furta strapiona;
Jednak mię ten bezmierny niepokój dokona.
Że to żadna Boża noc nigdy nie minęła,
Abych kiedy okrutnych razów nie podjęła
Od tych sprosnych pijanic! Nie mówię o słowa:
Łatwiejsza to, kiedyby cała była głowa.
Co tu za mej pamięci powrozów stargano,
Wrzeciądzów ukręcono, młotków skołatano!
Teraz już głowicami łotrostwo mię tłucze,
A ubogi gospodarz kryje pod się klucze.
To nie tajna, że cierpię nie za swoją winą,
Ale wszeteczna pani wszystkiego przyczyną,
Która nie wiem, na jaki żywot sie udała,
Że i wstydu, i dobrej sławy zapomniała.
Ja, to Bóg wie, przestrzegam swojej powinności
A taję, ile mogę, jej zbytków i złości.
Cóż po tym, kiedy ludzie na zęby ją wzięli?
Ona wie, jesli fałszu czy prawdy sie jęli.
Ale jesli mię, smutną, ciężkie razy bolą,
Nie mniejszą mam przed owym nędznikiem niewolą,
Co tu noc pole nocy płacze mi nad głową
Ani mi spać dopuści swą żałosną mową.
,,Furto - powiada - sroższa niżli pani twoja,
Mnie to na złość trzymasz sie tak mocno podwoja.
Czemu mię w dom, smutnego, nie puścisz; gdyż mojej
Skrytej prośby nie umiesz odnieść paniej swojej?
Tak-że ja, biedny człowiek, w swym ciężkim frasunku
Nie mam uznać na wieki żadnego ratunku?
I już mię nocleg potkać uczciwszy nie może,
A ten zimny próg muszę przyjmować za łoże?
Mych niewczasów litują nocy nieprzespane,
Litują pełne gwiazdy, wiatry niewytrwane;
Ty sama nie chcesz baczyć ludzkich doległości,
A swym tylko milczeniem wiecznie zbywasz gości.
Gdzieś to namniejsze słówko przez skałę przepadło
A na zapamiętałym uchu paniej siadło!
By kamień, by żelazo w sercu swym chowała,
Nie wierzę temu, żeby westchnąć raz nie miała.
Teraz na szczęsnej ręce u drugiego leży,
A moja prózna mowa precz za wiatry bieży.
Ale ty, coś przyczyną tych wszystkich trudności,
Furto - mówię - niewdzięczna moich uczynności,
Tobiem ja złego słowa nie rzekł jako żywo,
(Co drugi rad uczyni, gdy mu miejsce krzywo),
Żebyś mi tę niewdzięczność okazować miała,
A mnie całą noc płakać pod niebem niechała.
Alem cię rychlej nowym rymem udarował
I twoje niskie progi wdzięcznie ucałował,
Com sie razów obrócił u twego podwoja,
Obiatami szukając u świętych pokoja".
To tego, i co lepiej oni tam umieją,
Całą Bożą noc będzie, aż kury odpieją.
Takżeć mię, smutną, to złe paniej obyczaje,
To tego płacz frasuje, aż mię ledwie staje.
PIEŚŃ 5
Wieczna sromota i nienagrodzona
Szkoda, Polaku! Ziemia spustoszona
Podolska leży, a pohaniec sprosny,
Nad Niestrem siedząc, dzieli łup żałosny!
Niewierny Turczyn psy zapuścił swoje,
Którzy zagnali piękne łanie twoje
Z dziećmi pospołu, a nie masz nadzieje,
By kiedy miały nawiedzić swe knieje.
Jedny za Dunaj Turkom zaprzedano,
Drugie do hordy dalekiej zagnano;
Córy szlacheckie (żal się mocny Boże!)
Psom bisurmańskim brzydkie ścielą łoże.
Zbójce, niestety, zbójce nas wojują,
Którzy ani miast, ani wsi budują,
Pod kotarzami tylko w polach siedzą,
A nas nierządne, ach, nierządne, jedzą.
Tak odbieżałe stado więc drapają
Rozbojce wilcy, gdy po woli mają,
Że ani pasterz nad owcami chodzi,
Ani ostrożnych psów za sobą wodzi.
Jakiego serca Turkowi dodamy,
Jesli tak lekkim ludziom nie zdołamy?
Ledwieć nam i tak króla nie podawa;
Kto sie przypatrzy, mała nie dostawa.
Zetrzy sen z oczu, a czuj w czas o sobie,
Cny Lachu! Kto wie, jemu czyli tobie
Szczęście chce służyć? A dokąd wyroku
Mars nie uczyni, nie ustępuj kroku!
A teraz k temu obróć myśli swoje,
Jakobyć szkody nieprzyjaciel twoje
Krwią swą nagrodził i omył tę zmazę,
Którą dziś niesiesz prze swej ziemie skazę.
Wsiadamy? Czy nas półmiski trzymają?
Biedne półmiski, czego te czekają?
To pan, i jadać na śrebrze godniejszy,
Komu żelazny Mars będzie chętniejszy.
Skujmy talerze na talery, skujmy,
A żołnierzowi pieniądze gotujmy!
Inszy to darmo po drogach miotali,
A my nie damy, bychmy w cale trwali?
Dajmy; a naprzód dajmy! Sami siebie
Ku gwałtowniejszej chowajmy potrzebie.
Tarczej niż piersi pierwej nastawiają,
Pozno puklerza przebici macają.
Cieszy mię ten rym: "Polak mądr po szkodzie";
Lecz jesli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.
PIEŚŃ 14
Wy, którzy Pospolitą Rzeczą władacie,
A ludzką sprawiedliwość w ręku trzymacie,
Wy, mówię, którym, ludzi paść poruczono
I zwierzchności nad stadem bożym zwierzono,
Miejcie to przed oczyma zawżdy swojemi,
Żeście miejsce zasiedli Boże na ziemi,
Z którego macie nie tak swe własne rzeczy
Jako wszytek ludzki mieć rodzaj na pieczy.
A wam więc nad mniejszymi zwierzchność jest dana,
Ale i sami macie nad sobą Pana,
Któremu kiedyżkolwiek z spraw swych uczynić
Poczet macie; trudnoż tam krzywemu wynić.
Nie bierze ten Pan darów ani się pyta,
Jesli kto chłop czyli sie grofem poczyta;
W siermiędze li go widzi, w złotych li głowach,
Jesli namniej przewinił, być mu w okowach.
Więc ja podobno z mniejszym niebezpieczeństwem
Grzeszę, bo sam się tracę swym wszeteczeństwem.
Przełożonych występki miasta zgubiły
I szerokie do gruntu carstwa zniszczyły.
PIEŚŃ 19
Jest kto, co by wzgardziwszy te doczesne rzeczy
Chciał ze mną dobrą tylko sławę mieć na pieczy
A starać sie (ponieważ musi zniszczeć ciało),
Aby imię przynamniej po nas tu zostało?
I szkoda zwać człowiekiem, kto bydlęce żyje
Tkając, lejąc w się wszytko, póki zstawa szyje;
Nie chciał nas Bóg położyć równo z bestyjami:
Dał nam rozum, dał mowę, a nikomu z nami.
Przeto chciejmy wziąć przed się myśli godne siebie,
Myśli ważne na ziemi, myśli ważne w niebie;
Służmy poczciwej sławie, a jako kto może,
Niech ku pożytku dobra spólnego pomoże.
Komu dowcipu równo z wymową dostaje
Niech szczepi miedzy ludźmi dobre obyczaje,
Niechaj czyni porządek, rozterkom zabiega,
Praw ojczystych i pięknej swobody przestrzega.
A ty, coć Bóg dał siłę i serce po temu,
Uderz sie z poganinem, jako słusze cnemu.
Prostak to, który wojsko z wielkości szacuje:
Zwycięstwo liczby nie chce, męstwa potrzebuje.
Śmiałemu wszędy równo, a o wolność miłą
Godzi sie oprzeć, by więc i ostatnią siłą.
Nie przegra, kto frymarczy na sławę żywotem:
Azaby go lepiej dał w cieniu darmo potem?
JAN KOCHANOWSKI: PIEŚŃ O SOBÓTCE
Panna 9
Ja płaczę, a żal zakryty
Mnoży we mnie płacz obfity.
Spiewa więzień okowany
Tając na czas wnętrznej rany.
Spiewa żeglarz w cudze strony
Nagłym wiatrem zaniesiony;
I oracz ubogi śpiewa,
Choć od pracej aż omdlewa.
Spiewa słowik na topoli,
A w sercu go przedsię boli
Dawna krzywda; mocny Boże,
Iż z człowieka ptak być może!
Nadobnać to dziewka była,
Póki między ludźmi żyła;
Toż niebodze zawadziło,
Bo każdemu piękne miło.
Zły a niewierny pohańcze,
Zbójca własny, nie posłańcze!
Miawszy odnieść siostrę żenie
Zawiodłeś ją w leśne cienie.
Próznoś jej język urzynał,
Bo wszytko, coś z nią poczynał,
Krwią na rąbku wypisała
I smutnej siestrze posłała.
Nie wymyślaj przyczyn sobie,
Pewnać już sprawa o tobie;
Nie składaj nic na źwierz chciwy,
Umysł twój krzyw niecnotliwy.
Siadaj za stół, jesliś głodzien,
Nakarmią cię, czegoś godzien;
Już ci żona warzy syna,
Nieprzejednanać to wina.
Nie wiesz, królu, nie wiesz, jaki
Obiad i co za przysmaki
Na twym stole; ach, łakomy,
Swe ciało jesz, niewiadomy!
A gdy go tak uraczono,
Głowę na wet przyniesiono;
Temu czasza z rąk wypadła,
Język zmilknął, a twarz zbladła.
A żona powstawszy z ławy:
"Coć sie zdadzą te potrawy?
To za twą niecnotę tobie,
Zdrajca mój, synowski grobie!"
Porwie sie mąż ku niej zatym,
Alić nasz dudkiem czubatym;
Sama sie w jaskółkę wdała,
Oknem, łając, poleciała.
A ona niewinna córa
Obrosła w słowicze pióra;
I dziś wdzięcznym głosem cieszy,
Kto sie kolwiek w drogę śpieszy.
Chwała Bogu, że te kraje
Niosą insze obyczaje,
Ani w Polszcze jako żywy
Zjawiły sie takie dziwy.
Jednak ja mam, co mię boli;
A by dziś nie ludziom k'woli,
Co spiewam, płakać bych miała,
Acz me pieśni płacz bez mała.
Panna 12
Wsi spokojna, wsi wesoła,
Który głos twej chwale zdoła?
Kto twe wczasy, kto pożytki
Może wspomnieć za raz wszytki?
Człowiek w twej pieczy uczciwie
Bez wszelakiej lichwy żywie;
Pobożne jego staranie
I bezpieczne nabywanie.
Inszy sie ciągną przy dworze
Albo żeglują przez morze,
Gdzie człowieka wicher pędzi,
A śmierć bliżej niż na piędzi.
Najdziesz, kto w płat język dawa,
A radę na funt przedawa,
Krwią drudzy zysk oblewają,
Gardła na to odważają.
Oracz pługiem zarznie w ziemię;
Stąd i siebie, i swe plemię,
Stąd roczną czeladź i wszytek
Opatruje swój dobytek.
Jemu sady obradzają,
Jemu pszczoły miód dawają;
Nań przychodzi z owiec wełna
I zagroda jagniąt pełna.
On łąki, on pola kosi,
A do gumna wszytko nosi.
Skoro też siew odprawiemy,
Komin wkoło obsiędziemy.
Tam już pieśni rozmaite
Tam będą gadki pokryte
Tam trefne plęsy z ukłony,
Tam cenar, [tam] i goniony.
A gospodarz wziąwszy siatkę
Idzie mrokiem na usadkę
Albo sidła stawia w lesie;
Jednak zawżdy co przyniesie.
W rzece ma gęste więcierze,
Czasem wędą ryby bierze;
A rozliczni ptacy wkoło
Ozywają sie wesoło.
Stada igrają przy wodzie,
A sam pasterz, siedząc w chłodzie,
Gra w piszczałkę proste pieśni;
A faunowie skaczą leśni.
Zatym sprzętna gospodyni
O wieczerzej pilność czyni,
Mając doma ten dostatek,
Że sie obejdzie bez jatek.
Ona sama bydło liczy,
Kiedy z pola idąc ryczy,
Ona i spuszczać pomoże;
Męża wzmaga, jako może.
A niedorośli wnukowie,
Chyląc sie ku starszej głowie,
Wykną przestawać na male,
Wstyd i cnotę chować w cale.
Dzień tu, ale jasne zorze
Zapadłyby znowu w morze,
Niżby mój głos wyrzekł wszytki
Wieśne wczasy i pożytki.
JAN KOCHANOWSKI - TRENY
TREN I
Wszytki płacze, wszytki łzy Heraklitowe
I lamenty, i skargi Symonidowe,
Wszytki troski na świecie, wszytki wzdychania
I żale, i frasunki, i rąk łamania,
Wszytki a wszytki zaraz w dom sie mój noście,
A mnie płakać mej wdzięcznej dziewki pomoście,
Z którą mię niepobożna śmierć rozdzieliła
I wszytkich moich pociech nagle zbawiła.
Tak więc smok, upatrzywszy gniazdo kryjome,
Słowiczki liche zbiera, a swe łakome
Gardło pasie; tym czasem matka szczebiece
Uboga, a na zbójcę co raz sie miece.
Prózno, bo i na samę okrutnik zmierza,
A ta nieboga ledwe umyka pierza.
"Prózno płakać" - podobno drudzy rzeczecie.
Cóż, prze Bóg żywy, nie jest prózno na świecie?
Wszystko prózno; macamy, gdzie miękcej w rzeczy,
A ono wszędy ciśnie: błąd wiek człowieczy.
Nie wiem, co lżej: czy w smutku jawnie żałować,
Czyli sie z przyrodzeniem gwałtem mocować.
TREN II
Jeslim kiedy nad dziećmi piórko miał zabawić,
A kwoli temu wieku lekkie rymy stawić,
Bodajżebych był raczej kolebkę kołysał
I z drugiemi nieważne mamkom pieśni pisał,
Któremi by dziecinki noworodne spiły
I swoich wychowańców lamenty toliły.
Takie fraszki mnie zbierać pożyteczniej było,
Niżli, w co mię nieszczeście moje dziś wprawiło,
Płakać nad głuchym grobem mej wdzięcznej dziewczyny
I skarżyć sie na srogość ciężkiej Prozerpiny.
Alem użyć w obojgu jednakiej wolności
Nie mógł - owom ominął, jako w dordzałości
Dowcipu coś ranego, na to mię przygoda
Gwałtem wbiła i moja nienagrodna szkoda.
Ani mi teraz łacno dowiadać sie o tym,
Jaka mię z płaczu mego czeka cześć na potym.
Nie chciałem żywym śpiewać, dziś umarłym muszę,
A cudzej śmierci płacząc, sam swe kości suszę.
Prózno to; jakie szczeście ludzi naszladuje,
Tak w nas albo dobrą myśl, albo złą sprawuje.
O prawo krzywdy pełne! O znikomych cieni
Sroga, nieubłagana, nieużyta ksieni!
Tak li moja Orszula, jeszcze żyć na świecie
Nie umiawszy, musiała w ranym umrzeć lecie?
I nie napatrzawszy sie jasności słonecznej,
Poszła nieboga widzieć krajów nocy wiecznej.
A bodaj ani była świata oglądała,
Co bowiem więcej, jedno ród a śmierć poznała.
A miasto pociech, które winna z czasem była
Rodzicom swym, w ciężkim je smutku zostawiła.
TREN VI
Ucieszna moja śpiewaczko, Safo słowieńska,
Na którą nie tylko moja cząstka ziemieńska,
Ale i lutnia dziedzicznym prawem spaść miała;
Tęś nadzieję już po sobie okazowała,
Nowe piosnki sobie tworząc, nie zamykając
Ustek nigdy, ale cały dzień prześpiewając,
Jako więc lichy słowiczek w krzaku zielonym
Całą noc prześpiewa gardłkiem swym ucieszonym.
Prędkoś mi nazbyt umilkła, nagle cię sroga
Śmierć spłoszyła, moja wdzięczna szczebiotko droga.
Nie nasyciłaś mych uszu swymi piosnkami
I tę trochę teraz płacę sowicie łzami.
A tyś ani umierając śpiewać przestała,
Lecz matkę ucałowawszy, takeś żegnała:
"Już ja tobie, moja matko, służyć nie będę
Ani za twym wdzięcznym stołem miejsca zasiędę;
Przyjdzie mi klucze położyć, samej precz jechać,
Domu rodziców swych miłych wiecznie zaniechać".
To, i czego żal ojcowski nie da serdeczny
Przypominać więcej, był jej głos ostateczny.
A matce, słysząc żegnanie tak żałościwe,
Dobre serce, że od żalu zostało żywe.
TREN IX
Kupić by cię, mądrości, za drogie pieniądze,
Która (jesli prawdziwie mienią) wszytki żądze,
Wszytki ludzkie frasunki umiesz wykorzenić,
A człowieka tylko nie w anioła odmienić,
Który nie wie, co boleść, frasunku nie czuje,
Złym przygodam nie podległ, strachom nie hołduje.
Ty wszytki rzeczy ludzkie masz za fraszkę sobie,
Jednaką myśl tak w szcześciu, jako i w żałobie
Zawżdy niesiesz; ty śmierci namniej sie nie boisz,
Bezpieczną, nieodmienną, niepożytą stoisz.
Ty bogactwa nie złotem, nie skarby wielkiemi,
Ale dosytem mierzysz i przyrodzonemi
Potrzebami; ty okiem swym nieuchronionym
Nędznika upatrujesz pod dachem złoconym,
A uboższym nie zajźrzysz szcześliwego mienia,
Kto by jedno chciał słuchać twego upomnienia.
Nieszcześliwy ja człowiek, którym lata swoje
Na tym strawił, żebych był ujźrzał progi twoje.
Terazem nagle z stopniów ostatnich zrzucony
I miedzy insze, jeden z wiela, policzony.
TREN XI
"Fraszka cnota", powiedział Brutus porażony.
Fraszka, kto sie przypatrzy, fraszka z każdej strony.
Kogo kiedy pobożność jego ratowała?
Kogo dobroć przypadku złego uchowała?
Nieznajomy wróg jakiś miesza ludzkie rzeczy,
Nie mając ani dobrych, ani złych na pieczy.
Kędy jego duch więnie, żaden nie ulęże:
Praw li, krzyw li, bez braku każdego dosięże.
A my rozumy swoje przedsię udać chcemy,
Hardzi miedzy prostaki, że nic nie umiemy.
Wspinamy sie do nieba, Boże tajemnice
Upatrując, ale wzrok śmiertelnej źrzenice
Tępy na to; sny lekkie, sny płoche nas bawią,
Które sie nam podobno nigdy nie wyjawią.
Żałości, co mi czynisz? Owa już oboje
Mam stracić - i pociechę, i baczenie swoje?
TREN XIX albo SEN
Żałość moja długo w noc oczu mi nie dała
Zamknąć i zemdlonego upokoić ciała.
Ledwie mię na godzinę przed świtanim swemi
Sen leniwy obłapił skrzydły czarnawemi.
Na ten czas sie matka własnie ukazała,
A na ręku Orszulę moję wdzięczna miała,
Jaka więc po paciorek do mnie przychodziła,
Skoro z swego posłania rano sie ruszyła.
Giezłeczko białe na niej, włoski pokręcone,
Twarz rumiana, a oczy ku śmiechu skłonione.
Patrzę, co dalej będzie, aż matka tak rzecze:
"Spisz, Janie, czy cię żałość twoja zwykła piecze?"
Zatymem ciężko westchnął i tak mi sie zdało,
Żem sie ocknął; a ona, pomilczawszy mało,
Znowu mówić poczęła: "Twój nieutulony
Płacz, synu mój, przywiódł mię w te tu wasze strony
Z krain barzo dalekich, a łzy gorzkie twoje
Przeszły aż i umarłych tajemne pokoje.
Przyniosłam ci na ręku wdzięczną dziewkę twoję,
Abyś ją mógł oglądać jeszcze, a tę swoję
Serdeczną żałość ujął, która tak ujmuje
Sił twoich i tak zdrowie nieznacznie twe psuje,
Jako ogień suchy knot obraca w perzyny,
Darmo nie upuszczając namniejszej godziny.
Czyli nas już umarłe macie za stracone
I którym już na wieki słońce jest zgaszone?
A my owszem żywiemy żywot tym ważniejszy,
Czym nad to grube ciało duch jest ślachetniejszy.
Ziemia w ziemię się wraca, a duch z nieba dany
Miałby zginąć ani na miejsca swe wezwany?
O to sie ty nie frasuj, a wierz niewątpliwie,
Że twoja namilejsza Orszuleczka żywie.
A tu więc takim ci sie kształtem ukazała,
Jakoby sie śmiertelnym oczom poznać dała,
Ale miedzy anioły i duchy wiecznemi
Jako wdzięczna jutrzenka świeci, a za swemi
Rodzicami sie modli, jako to umiała
Z wami będąc, choć jeszcze słów nie domawiała.
Jesliżeć też stąd roście żałość, że jej lata
Pierwej są przyłomione, niżli tego świata
Rozkoszy zażyć mogła: o biedne i płone
Rozkoszy wasze, które tak są usadzone,
Że w nich więcej frasunków i żałości więcej,
Czego ty doznać możesz sam z siebie napręcej.
Ucieszyłeś sie kiedy z dziewki swej tak wiele,
Żeby pociecha twoja i ono wesele
Mogło porownać z twoim dzisiejszym kłopotem?
Nie rzeczesz tego, widzę. Także trzymaj o tem,
Jakoś doznał, ani sie frasuj, że tak rana
Twojej ze wszech namilszej dziewce śmierć zesłana.
Nie od rozkoszyć poszła; poszłać od trudności,
Od pracej, od frasunków, od złez, od żałości,
Czego świat ma tak wiele, że - by też co było
W tym docześnym żywocie człowieczeństwu miło -
Musi smak swój utracić prze wielkość przysady,
A przynamniej prze bojaźń nieuchronnej zdrady.
Czegóż płaczem, prze Boga? Czegóż nie zażyła?
Że sobie swym posagiem pana nie kupiła?
Że przegrozek i cudzych fuków nie słuchała?
Że boleści w rodzeniu dziatek nie uznała?
Ani umie powiedzieć, czego jej troskliwa
Matka doszła: co z więtszym utrapieniem bywa,
Czy je rodzić, czy je grześć? Takieć pospolicie
Przysmaki wasze, czym wy sobie świat słodzicie.
W niebie szczere rozkoszy, a do tego wieczne,
Od wszelakiej przekazy wolne i bezpieczne.
Tu troski nie panują, tu pracej nie znają,
Tu nieszczeście, tu miejsca przygody nie mają,
Tu choroby nie najdzie, tu nie masz starości,
Tu śmierć łzami karmiona nie ma już wolności.
Żyjem wiek nieprzeżyty, wiecznej używamy
Dobrej myśli, przyczyny wszytkich rzeczy znamy.
Słońce nam zawżdy świeci, dzień nigdy nie schodzi
Ani za sobą nocy niewidomej wodzi.
Twórcę wszech rzeczy widziem w Jego majestacie,
Czego wy, w ciele będąc, prózno upatrzacie.
Tu w czas obróć swe myśli, a chowaj sie na te
Nieodmienne, synu mój, rozkoszy bogate.
Doznałeś, co świat umie i jego kochanie,
Lepiej na czym ważniejszym zasadź swe staranie.
Dziewka twoja dobry los (możesz wierzyć) wzięła,
A własnie w swoich rzeczach sobie tak poczęła,
Jako gdy kto na morze nowo sie puściwszy,
A tam niebezpieczeństwo wielkie obaczywszy,
Woli nazad do brzegu. Drudzy, co podali
Żagle wiatrom, na ślepe skały powpadali:
Ten mrozem zwyciężony, ten od głodu zginął,
Rzadki, co by do brzegu na desce przypłynął.
Śmierci zniknąć nie mogła, by też dobrze była
Onę dawną Sybillę wiekiem swym przeżyła.
To, co miało być potym, uprzedzić wolała:
Tymże mniej tego świata niewczasów doznała.
Drugie po swych namilszych rodzicach zostają
I ciężkiego siroctwa nędzne doznawają.
Wypchną drugą na męża leda jako z domu,
A majętność zostanie, sam to Bóg wie komu.
Biorą drugie i gwałtem; a biorą i swoi;
Ale w hordach część sie wielka ich zostoi,
Gdzie w niewoli pogańskiej i służbie sromotnej
Łzy swe piją, czekając śmierci wszystkokrotnej.
Tego twej wdzięcznej dziewce bać sie już nie trzeba,
Która w swych młodych leciech wzięta jest do nieba,
Żadnych frasunków tego świata nie doznawszy
Ani grzechem dusze swej drogiej pomazawszy.
Jej tedy rzeczy, synu (niemasz wątpliwości),
Dobrze poszły, ani stąd używaj żałości.
Swoje szkody tak szacuj i omyłki swoje,
Abyś nie przepamiętał, że baczenie twoje
I stateczność jest droższa. W tę bądź przedsię panem,
Jako sie kolwiek czujesz w pociechy obranem.
Człowiek, urodziwszy sie, zasiadł w prawie takim,
Że ma być jako celem przygodom wszelakim.
Z tego trudno sie zdzierać; pocznimy, co chcemy:
Jesli po dobrej woli nie pójdziem, musi[e]my.
A co wszytkich jednako ciśnie, nie wiem czemu
Tobie ma być, synu mój, naciężej jednemu.
Śmiertelna, jako i ty, twoja dziewka była,
Póki jej zamierzony kres był, poty żyła.
Krótko wprawdzie, ale w tym człowiek nic nie włada,
A wyrzec też, co lepiej, niełacno przypada.
Skryte są Pańskie sądy; co sie Jemu zdało,
Nalepiej, żeby sie też i nam podobało.
Łzy w tej mierze niepłatne; gdy raz dusza ciała
Odbieży, prózno czekać, by sie wrócić miała.
Ale człowiek nie zda sie praw szcześciu w tej mierze,
Że szkody pospolicie tylko przed się bierze,
A tego baczyć nie chce ani mieć w pamięci,
Co mu też czasem padnie wedle jego chęci.
Tać jest władza fortuny, mój namilszy synie,
Że nie tak uskarżać sie, kiedy nam co zginie,
Jako dziękować trzeba, że wżdam co zostało,
Bo to wszytko nieszczeście w ręku swoich miało.
A tak i ty, folgując prawu powszechnemu,
Zagródź drogę do serca upadkowi swemu,
A w to patrzaj, co uszło ręku złej przygody:
Zyskiem człowiek zwać musi, w czym nie popadł szkody.
Na koniec, w co sie on koszt i ona utrata,
W co sie praca i twoje obróciły lata,
Któreś ty niemal wszystkie strawił nad księgami,
Mało sie bawiąc świata tego zabawami?
Teraz by owoc zbierać swojego szczepienia
I ratować w zachwianiu mdłego przyrodzenia.
Cieszyłeś przed tym insze w takiejże przygodzie:
I będziesz w cudzej czulszy niżli w swojej szkodzie?
Teraz, Mistrzu, sam sie lecz; czas doktór każdemu.
Ale kto pospolitym torem gardzi, temu
Tak poznego lekarstwa czekać nie przystoi:
Rozumem ma uprzedzić, co insze czas goi.
A czas co ma za fortel? Dawniejsze świeżemi
Przypadkami wybija, czasem weselszemi,
Czaem też z tejże miary, co człowiek z baczeniem
Pierwej, niż przyjdzie, widzi i takim myśleniem
Przeszłych rzeczy nie wściąga, przyszłych upatruje
I serce na oboję fortunę gotuje.
Tego sie, synu, trzymaj, a ludzkie przygody
Ludzkie noś; jeden jest Pan smutku i nagrody".
Tu zniknęła. Jam sie też ocknął. Aczciem prawie
Niepewien, jeslim przez sen słuchał czy na jawie.
SZYMON SZYMONOWIC: SIELANKI
SILENUS III
Czemu za wieków złotych ni ziemie orania,
Ni było po szerokich morzach żeglowania,
Ani zbrój, ani mieczów, ani wojen znano,
Ani praw, ani wielkich statutów pisano,
Cnotą i przyrodzeniem ludzie się rządzili,
Aż się potym swej wolej napili.
Więc z ojców niepobożnych nie lepszy synowie,
A z tych synów gorszy się rodzili wnukowie.
Na koniec do żelaznych przyszło wieków smutnych,
W których się namnożyło siła serc okrutnych,
Siła zdrad, siła fałszów. Brat powstał na brata,
Syn na ojca (...).
KOSARZE IV
BATY: Miłku (...), słuchaj, abo-ć tesknica nigdy nie bywała?
MIŁKO: Nie bywała, po kimże chłop prosty ma tużyć,
Który ustawicznie musi robić abo służyć?
BATY: Ani-ć się przytrafiło, abyś zamiłował
I nie spał cztery nocy, i zalot pilnował/
MIŁKO: Bodaj się nie trafiało ...
KIERMASZ IX
I o tym nie wiem, co rzec: wszytko się pomyka
Na dół: zginęli dawni dobrzy kantorowie,
A miasto nich leda kto muzykiem się zowie.
I pieśni marne jakieś, nastrzępione słówki
Bez rzeczy, a w nich gańby tylko i przymówki.
Przedtem lub święte boskie nieśmiertelne chwały,
Lub mężnych bohatyrów dzieje w uszach brzmiały,
Lubo co wesołego - teraz świat jakoby
Wszytek warczy i zwykłe umilkły ozdoby.
I to nie dziwna: jakie dzieje, takie pienie,
Bo na te rymopisy nie bywa baczenie,
Jedno u ludzi wielkich, którzy świetne sprawy
Swoje chcą, aby wiecznej dostąpili sławy.
A gdy świat gnuśność albo nikczemność osiędzie,
Co ma śpiewać rymopis? Abo jakie będzie
Miał miejsce u tych, którzy radzi by zgasili
Słońce na niebie, a tym błędy swe pokryli?
A iż ludzkie języki przedsię nie próżnują,
W uściech się same prawie przymówki formują.
PASTUSZY XVII
Tak ci dziś urzędnicy w rzeczy przestrzegają
Dobra pańskiego, a w miech sobie nabijają.
Wszystko na wydzieranie (bodaj spanoszeli!):
Już ubóstwu i łąki, i pola odjęli.
Teraz bronią do lasów - siła drzew padnie
Na każdy rok, siła go leda kto ukradnie?
Rąbią ze pnia, nie tylko powalone biorą -
A przedsię darów bożych nigdy nie przebiorą:
Las przedsię lasem, a snadź lepiej to i panu
Co rok po dziesiątemu wytykać baranu (...).
Dawno tak baba rzekła: „Co dalej, to gorzej!” (...)
(...) I te dziesięciny
Naprzód nastały barzo z niewielkiej przyczyny.
Przedtem nic nie dawano, darmośmy pasali,
Bryndzę tylko abo ser na pocztę naszali.
Potem barana, alić tego zawsze chciano,
Na koniec dziesiątego co rok wytykano.
Teraz na nowe: co się da urzędnikowi,
Wciągnie się to w obyczaj, bo skoro się dowi
Pan tego, będzie kazał sobie za swe płacić,
I tak musiemy na tym dwojako utracić,
Bo i urzędnik będzie macał swojej dziury.
Na ostatek nas będą drzeć tylko nie z skóry.
ŻEŃCY XVIII
OLUCHNA: On nad nami z maczugą pokrząkajac chodzi (...).
PIETRUCHA: Abo nie widzisz bicza za pasem u niego?
Prędko nas nim namaca (...).
Inakszy upominek chowamy dla ciebie:
Chowamy piękną pannę abo wdowę krasną,
Źle się u cudzych żywić, lepiej mieć swą własną. (...)
Wiemy my, gdzie cię boli, ale twej potrzebie
Żadna tu nie dogodzi, chociajby umiała.
Siła tu druga umie, a nie będzie chciała,
Bo biczem barzo chlustasz. Bodaj ci tak było,
Jako się to rzemienie u bicza zwiesiło.
STAROSTA: (...) I ty byś wolała
Inszego bicza zażyć; tylko byś igrała.
Zażywaj teraz tego! (...)
PIETRUCHA: Babę, boś tego godzien, babę-ć narajemy,
Babę o czterech zębach. (...)
A ona cię nadobnie będzie całowała,
Jakoby cię też żaba chropawa lizała.
MIKOŁAJ SĘP-SZARZYŃSKI
NAPIS NA STATUĘ ABO NA OBRAZ ŚMIERCI
Córa to grzechowa Ani opowiada
Świat skazić gotowa: Nikomu swojego
Wszytko, co się rodzi, Zamachu strasznego.
Bądź po ziemi chodzi I wy, co to ćcicie,
Lub w morskiej wnętrzności Prawda, że nie wiècie,
I wietrznej próżności, Jeśli nie przymierza
Jako kosarz ziele Ta sroga szampierza
Ostrą kosą ściele; Któremu do szyje.
Tak ta wszytko składa Strzeż się: oto bije!
SONET I: O KRÓTKOŚCI I NIEPEWNOŚCI NA ŚWIECIE ŻYWOTA CZŁOWIECZEGO
Echej jak gwałtem obrotne obłoki
I Tytan prętki lotne czasy pędzą
A chciwa może odciąć rozkosz nędzą
Śmierć tuż za nami spore czyni kroki
A ja co dalej lepiej cień głęboki
Błędów mych widzę, które gęsto jędzą
Strwożone serce ustawiczną nędzą
I z płaczem ganię młodości mej skoki
O moc o rozkosz o skarby pilności
Choćby nie darmo były przedsię szkodzą
Bo naszę chciwość od swej szczęśliwości
Własnej (co Bogiem zowiemy) odwodzą
Niestałe dobra O stokroć szczęśliwy
Który tych cieniów w czas zna kształt prawdziwy
SONET IIII: O WOJNIE NASZEJ, KTÓRĄ WIEDZIEMY Z SZATANEM, ŚWIATEM I CIAŁEM
Pokój - szczęśliwość, ale bojowanie
Byt nasz podniebny. On srogi ciemności
Hetman i świata łakome marności
O nasze pilno czynią zepsowanie.
Nie dosyć na tym, o nasz możny Panie!
Ten nasz dom - ciało, dla zbiegłych lubości,
Niebacznie zajźrząc duchowi zwierzchności,
Upaść na wieki żądać nie przestanie.
Cóż będę czynił w tak straszliwym boju,
Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie?
Królu powszechny, prawdziwy pokoju,
Zbawienia mego jest nadzieja w tobie!
Ty mnie przy sobie postaw, a przezpiecznie
Będę wojował i wygram statecznie!
PIEŚŃ V: O FRIDRUSZU, KTÓRY POD SOKALEM ZABIT OD TATARÓW ROKU PAŃSKIEGO 1519
(...)
„Farbę Bugowej widziałem krew wody
Nasza zmieniła prócz pohańskiej szkody,
Skryły się pola pod zacnymi ciały,
A mnie, niestetyż, kto w te zagnał wały?”
SZYMON ZIMOROWIC: ROKSOLANKI:
Szymon Zimorowic: Hipolit
Rozyna mi w taneczku pomarańczę dała,
A potem i wianeczek dać przyobiecała,
Ale gdym jej pomagał wesołego tańca,
W ogień się obróciła ona pomarańca.
Ono jabłko żarzystym węglem mi się stało,
Spaliwszy duszę nędzną, spaliło i ciało,
Ogniu mój, o Rozyno, prędkom cię zachwycił,
Prędko mi cię na sercu złoty owoc wzniècił.
Teraz wiem, co jest miłość! Nie Wenus łaskawa
Spłodziła ją, lecz lwica na pustyni krwawa,
Tygrys, niemiłosierna nad błędnym człowiekiem,
Na Kaukazie szalonym karmiła ją mlekiem.
JAN ANDRZEJ MORSZTYN
Ogród miłości
Nie zawsze strzały Kupido zawodzi,
Czasem łuk złoży i bez broni chodzi
I gospodarskiej pilnując pogody,
Gracuje z trawy pawijskie ogrody.
W ogrodzie jego zioła są nadzieje,
Chwast - obietnice, które wiatr rozwieje,
Męczeństwa, posty są suche gałęzi,
Labirynt - pęta, w których swoje więzi,
Niewola - kwiatkiem, owocem jest szkoda,
Fontaną - oczy i gorzkich łez woda,
Wzdychania - letnim i miłym wietrzykiem,
Nieszczerość - łapką, figiel - ogrodnikiem,
Szalej, omylnik, to są pierwsze zioła,
Które głóg zdrady otoczył dokoła;
Nadto ma z muru nieprzebyte płoty,
Gdzie wapnem - troska, kamieniem - kłopoty.
Jam wsiawszy moję tęsknicę i płaczem
Skropiwszy, orzę skały twardej Tatry,
Wisłę uprawiam i żnę płone wiatry.
W kwartanie
Goreję, Panie! Coraz większy staje
Ogień palący wnętrzności w perz suchy.
To Twoje dzieło bez żadnej otuchy
Kona i z swym się gościem już roztaje.
Już ośm miesięcy, jako nie ustaje
Płomień czyli mróz, na lekarstwa głuchy:
Jako wosk miękki albo garnek kruchy,
Tak się ta kruszy lepianka i taje.
Te same, które-ć posyłam westchnienia,
Rad nierad w sobie powściągam i duszę,
Czując w nich zbytnie w uściech upalenia.
Ach, jeśli już w tym piecu skończyć muszę
I śmiercią samą przygasić płomienia,
Ty od wiecznego wybaw ognia duszę.
…………………………….
O święta mego przyczyno zbawienia!
Któż cię wzniósł na tę jasną Kalwaryją,
Gdzie dusze, które z łaski twojej żyją
W wolności, znowu sadzasz do więzienia?
Z którego jeśli już oswobodzenia
Nie masz i tylko męki grzech zmyją,
Proszę, niech na tym krzyżu ja pasyją
I krucyfiksem będę do wytchnienia.
A tam nie umrę, bo patrząc ku tobie,
Już obumarła nadzieja mi wstaje
I serce rośnie rozgrzane piersiami.
Nie dziw, że zmarli podnoszą się w grobie,
Widząc, jak kiedyś, ten, co żywot daje,
Krzyż miedzy dwiema wystawion łotrami.
Na sen
Dwie bramie, jako poetowie bają,
Są w piekle, z których sny na świat wydają:
Pierwszą rogowe podwoje obwodzą,
A przez tę furtę sny prawdziwe chodzą;
Druga słoniowa, a przy tej się bawią
Te sny, które się nigdy nie wyjawią.
Śniło-ć się, pani, żeś dziś u mnie była,
Ten sen słoniowa furtka wypuściła
I wyszedł pewnie z piersi twej słoniowej;
Ale ty, straży uszedłszy mężowej,
Przybądź, za wodzem idąc, ślepym bogiem:
Sen będzie prawda i wróci się rogiem.
Pszczoła w bursztynie
Widomie skryta w przeczystym bursztynie,
Zda się, że w własnym miedzie pszczoła płynie.
Wzgardzona będąc, gdy żyła pod niebem,
Teraz jest droższa trunną i pogrzebem.
Tak się jej wierna praca zapłaciła,
Snadź sama sobie tak umrzeć życzyła.
Niech Kleopatra nie pochlebia sobie,
Kiedy w kształtniejszym mucha leży grobie.
Niestatek
Oczy są ogień, czoło jest zwierciadłem,
Włos złotem, perłą ząb, płeć mlekiem zsiadłem,
Usta koralem, purpurą jagody,
Póki mi, panno, dotrzymujesz zgody.
Jak się zwadzimy - jagody są trądem,
Usta czeluścią, płeć blejwasem bladem,
Ząb szkapią kością, włosy pajęczyną,
Czoło maglownią, a oczu perzyną.
Do tejże (Do panny)
Oczy twe nie są oczy, ale słońca jaśnie
Świecące, w których blasku każdy rozum gaśnie;
Usta twe nie są usta, lecz koral rumiany,
Których farbą każdy zmysł zostaje związany;
Piersi twe nie są piersi, lecz nieba surowy
Kształt, który wolą naszę zabiera w okowy.
Tak oczy, usta, piersi, rozum, zmysł i wolą
Blaskiem, farba i kształtem ćmią, wiążą, niewolą.
Zapust
Zapuszczam zapust smutny i gdy świat szaleje
Z wesołości, samemu mnie serce truchleje.
Nie masz cię, dziewko droga, a ja bez ciebie
Wesela nie nalazłbym dla siebie i w niebie.
Zapuszczam i z daleka cień mych powolności
Na twe spojrzenia wdzięczne, na twe łaskawości.
Nie masz cię, dziewko droga, a choćby kto inny
Chciał być łaskaw, ja mu nic za to nie powinny.
Zapuszczam się coraz tam, kędyś więc mieszkała
I widzę z żalem, że mię droga oszukała.
Nie masz cię, dziewko droga, a twoje pokoje
Bez ciebie w sercu moim budzą ciężkie boje.
Zapuszczam wtenczas łez mych na oczy zasłonę,
Nie widząc cię, w którąż się kolwiek udam stronę.
Nie masz cię, dziewko droga, oczy się me brzydzą
Samym słońcem, gdy ciebie nie widzą.
Zapuści na mnie kosę swoję śmierć i skróci
Życie me, jeśli mi cię niebo w skok nie wróci.
Nie masz cię, dziewko droga, dobrą myśl opuszczam
Dla niebytności twojej i smutno zapuszczam.
Na zausznice w dzwonki
I. Patrzcie, co pannie tej służycie, i wy
Co gładkość znacie oczu, ust i skroni,
I moc dowcipu, i władzę jej broni,
Jakie to z wami miłość czyni dziwy:
Wiedząc, że każdy z was do skargi chciwy
Na jej surowość, tak jej i w tym chroni,
Że w tę pobliższą uszu spiżę dzwoni,
Aby jej lament nie doszedł rzewliwy.
Już tedy mówić szkoda i fatygi,
Bo któż to sobie sprawi co u głucha
I kto z nim wskóra, chybaby na migi.
Jakoż, jeśli nas potka ta otucha,
Że figle ręki, chyższej niźli cygi
Pojmie, i oczu - dzwońcie jej do ucha.
II. Wiemy to dobrze wszyscy chrześcijanie,
Że dzwony maja wielkich cnót nadanie,
Ale choć mają w kościele powagę,
Z tą, co te nosi, nie pójdą na wagę.
Tamte na chrzciny, tamte i na śluby
Wołają, a ta chroni się tej chluby.
Tamte wywodzą słońce z czarnej chmury,
Ta w oczu nosi słoneczne purpury,
Ta zmarłych wskrzesza, te umarłym dzwonią,
Ta do swej służby, te do cudzej gonią.
Przyzna mi sędziów roztropna ławica,
Że tu niż dzwony świętsza jest dzwonnica,
Ą świętsza będzie, gdy ja po jej sercu
Poświęci kapłan stułą na kobiercu
III. Znam twą, Kupido, zazdrością zrzędę:
Że-ć się ta panna, zdradliwsza nad wędę,
Nie dała prośbą (boś też ślepy) ruszyć,
Chcesz nasze prośby tym dzwonem zagłuszyć.
Bądź też kaleką, a ta niech nas słucha,
Ty już bądź ślepy, ta nie będzie głucha.
IV. Jużem nam, panno, tyle serc nakradła,
Żeś ich i w dzwonki zauszne nakładła,
Znać, że wytrwają służyć ci do skonu,
Kiedy się zeszły za serca do dzwonu.
Swego tu nie kładź, będzie w dzwonie skaza,
Stłucze go serce, bo twardsze żelaza.