Pewien cnotliwy i gorliwy młody mnich uległ raz pokusie i szybko popadł w przygnębienie. Nie trwało długo zanim porzucił wszystkie praktyki duchowe i spędzał dni na bezczynności, coraz bardziej poddając się uczuciu porażki i odrzucenia. Udał się w końcu do starego nauczyciela po poradę. Ten powiedział mu: „ Zarośniętego ogrodu nie da się wyczyścić za jednym pieleniem. Za dużo w nim chwastów na jeden raz. Teraz tylko zacznij, krok po kroku, dzień po dniu. Któregoś dnia wrócisz do miejsca w którym byłeś, zanim uległeś pokusie. Tyle, że będziesz tym razem mądrzejszy.”
Jak ocenić, czy robimy w medytacji postępy? Sądzę, że na początku, potrzebne jest zaufanie. Trzeba zaufać mądrości całej tradycji modlitwy chrześcijańskiej, z której czerpiemy nasze nauczanie. Ta tradycja zna wiele sposobów opisywania podróży duchowej i etapów na drodze modlitwy kontemplatywnej. Ojcowie pustyni byli zarówno wielkimi psychologami, jak też nauczycielami duchowymi i rozumieli, że podróż medytacyjna prowadzi nas etapami poprzez cykle wzrostu. Dobrze więc jest dowiedzieć się co nieco o niej, aby dostrzec w jej świetle nasze własne, osobiste doświadczenie. Wtedy łatwiej będzie nam nam je zaakceptować.
Nie da się jednak liniowo zmierzyć życia, czy też doświadczenia duchowego. Gdy Jezus mówił o Duchu, to opisał go jako wiatr (J 3,8). Możemy go poczuć, doświadczyć, ale nie sposób powiedzieć, skąd przychodzi i dokąd zmierza, nie znamy ani początku, ani końca i nie zmierzymy go w sposób ilościowy. W medytacji mierzymy wzrost, czy raczej doświadczamy wzrostu w zupełnie inny sposób.
Jego symbolem zamiast linii prostej jest spirala. Spirala wydaje się czasami wracać powtórnie do tego samego miejsca, czyli jak gdyby ponownie przebywamy znajomą nam trasę, a jednak posuwamy się głębiej. Podróż ta jest jakby powtórzeniem z równoczesnym pogłębieniem naszej wiary. Przede wszystkim należy pamiętać, że nie musisz się porównywać, czy współzawodniczyć z kimkolwiek innym. To twoja podróż! Jest odmienna od kogokolwiek innego, ale mimo to, może być ona interpretowana i nabierać znaczenia w ramach odniesień uniwersalnych. Jednym ze sposobów, który może okazać się przydatny w praktyce, jest dostrzeżenie różnicy pomiędzy jej stanami i etapami.
Stany umysłu podlegają nieustannej zmianie. Jednego dnia siadasz do medytacji i wszystko się udaje. Jesteś spokojny, powtarzanie mantry nie sprawia kłopotu, pojawia się niewiele rozproszeń, jakby nastąpił jakiś przełom i czujesz, że wreszcie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi. Ale kiedy siadasz do niej następnym razem jest zupełnie inaczej. Twój umysł jest w stanie całkowitego rozproszenia; otrzymałeś jakieś złe wiadomości, czeka cię ważne zadanie w pracy, martwisz się tym, lub może pokłóciłeś się z kimś i jesteś wzburzony. To są stany umysłu i nie należy wydawać żadnych ostatecznych sądów na ich podstawie. Nie zrobiłbyś tego w interesach, w twojej pracy, więc dlaczego miałbyś to robić tutaj?
Poza zmiennymi stanami umysłu istnieje coś, co moglibyśmy nazwać etapami podróży duchowej. Są one jej bardzo subtelnymi punktami zwrotnymi. Nie łatwo je zmierzyć, ale rozpoznajemy je, kiedy się wydarzą lub w miarę jak się odsłaniają. To jak zakochiwanie się - zdajesz sobie sprawę, że jesteś zakochany. Albo kiedy stajesz przed trudną decyzję i staje się coraz bardziej jasne, co powinieneś zrobić. To trudne do zauważenia przejście świadomości na jej kolejny poziom.
Jednym ze sposobów stwierdzenia trwałych zmian zachodzących w tobie jest obserwacja, tego co św. Paweł nazywa owocami ducha. Mają one często charakter relacyjny, tzn. objawiają sie w związkach międzyludzkich. Są to: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie.” (Gal 5, 22). Refleksja nad tymi osobowymi przymiotami, których wzrostu w nas wszyscy pragniemy, prowadzi nas do wniosku, że są one także owocami medytacji. Medytacja będąc zanurzeniem się w życie Ducha, w naturalny sposób katalizuje i intensyfikuje ich rozwój. Najczęściej dowiadujemy się o nich dzięki innym ludziom. Ktoś z kim mieszkasz lub z kim pracujesz, uświadamia ci, że łatwiej się z tobą przebywa. Być może pewnego dnia usłyszysz: „Jestem ci bardzo wdzięczny, że mnie wysłuchałeś. To mi bardzo pomogło. Dziękuję za uwagę, którą mi poświęciłeś.” Może cię to zaskoczyć, ponieważ nawet nie próbowałeś tego robić, czy udawać, że to robisz. Tymczasem okazało się, że byłeś w stanie, o wiele bardziej niż w przeszłości, całym sercem poświęcić uwagę tej osobie i że okazało się to dla niej pomocne i dobroczynne.
Następną oznaką zachodzących w tobie zmian jest mniejszy poziom lęku. Często rządzą nami lęki na różnych poziomach świadomości. Być może są to lęki psychologiczne, które wynieśliśmy z naszego dzieciństwa, wychowania i ukształtowania kuturowego. Na przykład ten rodzaj perfekcjonizmu, o którym mówiliśmy - sukces! sukces! sukces! Lęk sukcesu to lęk przed porażką, lęk, że nie dorównamy w konkurencji z innymi. Oczywiście są w nas fundamentalne lęki egzystencjalne, jak na przykład lęk przed starością czy śmiercią. Psychologia wykazała, że lęk przed śmiercią to nasze najgłębsze wyparcie. Regularna praktyka medytacji powoduje, że nawyki lękowe mają coraz mniejszą władzę na nami, a energia związana ze strachem zostaje uwolniona ku miłości. Stajemy się osobą bardziej kochającą, bardziej otwartą, spontaniczną, autentyczną, mniej zamkniętą w sobie, w więzieniu swoich lęków. W ten to sposób się zmieniamy. Nikt nie medytowałby, gdyby nie następowały zmiany. Trzeba jednak szukać ich we właściwych miejscach i oczywiście pamiętać, że ten proces nie odbywa się natychmiast. Zawsze przy tym pamiętejmy o mądrych słowach starego rabina: „Bóg nie oczekuje od nas sukcesu, ale nie wolno nam się poddawać.” Ta sama prawda jest pięknie ujęta przez T.S. Elliota w Czterech Kwartetach:
Dla nas są tylko usiłowania.
Reszta nie jest naszą rzeczą.
(East Coker, Cztery Kwartety, tłum. Wacław Dulęba)
Jak widzimy zmiany, które następują w wyniku regularnej praktyki medytacji dokonują się na głębokim poziomie osobowości. Cała chrześcijańska wędrówka prowadzi do punktu rozpoznania. To ruch w kierunku poznania siebie, droga ta jest procesem zagłębiania się coraz to bardziej w tym samo-siebie-poznawaniu, w miarę jak wychodzimy poza nasze ego w poznanie naszego prawdziwego Ja, tak że jesteśmy w końcu zdolni do rozpoznania Jezusa. Potem podróż wraz z Nim, w Nim i poprzez Niego w Duchu Świętym wiedzie nas w nieskończony i bezmierny ocean miłości Boga.