Chuck Palahniuk, „Fight Club. Podziemny Krąg”, przeł. Lech Jęczmyk, wyd. niebieska studnia, Warszawa 2006
„Potężne ramiona Boba zamknęły się wokół mnie, byłem ściśnięty w ciemności między nowymi, spoconymi cyckami Boba, które wisiały olbrzymie, tak jak myślimy o Bogu, że jest wielki. Obchodząc pełne ludzi podziemia kościoła, witaliśmy się co wieczór: to jest Art, to jest Paul, to jest Bob. Potężne ramiona Boba przywodziły mi na myśl horyzont. Jego gęste blond włosy były przykładem tego, co się dzieje, kiedy zwykły żel staje się musem do układania włosów, tak były gęste i jasne, a przedziałek tak prosty.
Ramiona Boba mnie oplatają, a dłonie przyciskają moją głowę do tych nowych cycków, które mu wyskoczyły na potężnej klatce piersiowej.
- Wszystko będzie dobrze - mówi Bob. - Popłacz sobie teraz.
Od kolan do czoła czuję reakcje chemiczne zachodzące w Bobie, spalanie jedzenia i tlenu.
- Może odkryli to odpowiednio wcześnie - mówi Bob. - Może to tylko nasieniak. Nasieniak jest prawie w stu procentach uleczalny.
Ramiona Boba unoszą się w długim wdechu, a potem spazmatycznymi łkaniami opadają w dół, w dół, w dół. Unoszą się w górę i w dół, w dół, w dół, w dół.
Przychodzę tutaj co tydzień od dwóch lat i co tydzień Bob obejmuje mnie ramionami, a ja płaczę.
- Wypłacz się - mówi Bob i robi wdech, a potem w dół, w dół, w dół. - Dalej, popłacz sobie.
Jego wielka, mokra twarz opiera się o moją głowę i jestem cały zagubiony w środku. Wtedy płaczę. Płacz jest pod ręką w duszącej ciemności, kiedy jesteś zamknięty wewnątrz kogoś innego, kiedy widzisz, jak wszystko, co człowiek mógłby kiedykolwiek osiągnąć, skończy jako śmieć.
Wszystko, z czego jesteś dumny, będzie wyrzucone.
A ja jestem zagubiony wewnątrz.
Od tygodnia nie byłem bliższy zaśnięcia.
W ten sposób poznałem Marlę Singer. […]
Wokół nas w podziemiach episkopalnego kościoła Świętej Trójcy, umeblowanego kraciastymi kanapami z dobroczynnego sklepu, znajduje się może dwudziestu mężczyzn i tylko jedna kobieta, wszyscy ściskają się parami i większość z nich płacze. Niektóre pary stoją pochylone, głowy przyciśnięte ucho do ucha, spleceni jak zapaśnicy. Mężczyzna z jedyną kobietą opiera łokcie na jej ramionach po obu stronach głowy, jej głowa między jego rękami, i płacze z twarzą wtuloną w jej szyję. Kobieta zwraca twarz w bok i jej ręka podnosi papierosa. Rozglądam się spod pachy Wielkiego Boba.
Całe moje życie - szlocha Bob. - Nie wiem, po co w ogóle coś robię.
Jedyna kobieta w naszej grupie wsparcia raka jąder "Mężczyźni razem do końca", ta kobieta pali papierosa przygnieciona ciężarem nieznajomego i jej wzrok spotyka się z moim.
Oszust.
Oszust.
Oszust. […]
Po raz pierwszy poszedłem na grupę wsparcia dwa lata temu, po wizycie u lekarza w sprawie bezsenności, nie pierwszej.
Przez trzy tygodnie nie zmrużyłem oka. Po trzech tygodniach bez snu cały czas masz wrażenie, że wyszedłeś z własnego ciała.
- Bezsenność to tylko objaw czegoś poważniejszego - powiedział mój lekarz. - Znajdź prawdziwą przyczynę. Wsłuchaj się we własne ciało.
A ja chciałem tylko spać. Chciałem małych dwustumiligramowych niebieskich kapsułek amytalu sodu. Chciałem czerwono-niebieskich, przypominających pociski kapsułek tuinalu, krwistoczerwonych sekonali.
Lekarz powiedział, żebym żuł korzeń waleriany i zażywał więcej ruchu. Kiedyś w końcu zasnę.
Moja obtłuczona jak stary owoc twarz zapadła się i można by pomyśleć, że jestem nieboszczykiem.
Lekarz powiedział mi, że jeżeli chcę zobaczyć prawdziwe cierpienie, to powinienem zajrzeć we wtorek wieczorem do Pierwszego Eucharystycznego. Zobaczyć pasożyty mózgu. Zobaczyć zwyrodnieniowe choroby kości. Organiczne zaburzenia mózgu. Zobaczyć, jak sobie radzą ludzie z rakiem.
To poszedłem.”