Jak Jarek rósł w Masę
Alfabet mafii cz. II
Kiedyś istniały zasady. Wyznaczała je grypsera. Obowiązywał podział na ludzi, frajerów i cweli. Ludzie ludzi szanowali, frajerów olewali, a cweli upokarzali. W grupie pruszkowskiej świat zasad przestał istnieć już w latach 80., bo trzymanie się grypsery ograniczało zyski. Nie zajmowano się odtąd gnojeniem frajerów i cweli, ludzie zaczęli zabijać ludzi.
PIOTR PYTLAKOWSKI
Z początku jedni na drugich co najwyżej składali donosy. Kablowanie było co prawda wbrew zasadom grypsery, ale groziły za to umiarkowane wewnątrzgangsterskie kary. Kiedy po śmierci Barabasza przywódcą grupy pruszkowskiej został Ali, wyszło na jaw, że współpracował z policją. Według ówczesnego szefa wydziału kryminalnego Komendy Powiatowej w Pruszkowie Andrzeja Wielondka, tak naprawdę współpraca Alego, który był właścicielem sklepu monopolowego w centrum miasta, polegała na zaprowadzeniu porządku na skwerku obok sklepu. Gromadziły się tam lokalne męty, wybuchały awantury. Alego wezwano dyskretnie na komendę i zażądano, aby załatwił tę sprawę, bo inaczej utraci koncesję. I przy sklepie zaraz zapanował spokój, za to na Alego spadły kłopoty. Został publicznie poniżony przez Parasola. Po tym incydencie usunął się w cień, odszedł z grupy.
Zakład Karny w Wołowie, fragment rozmowy z Parasolem (skazany za założenie i kierowanie grupą pruszkowską):
- Podobno między panem a Alim była awantura, nieźle go pan poharatał?
- Gdzie tam awantura! Takie męskie między nami... Po klapsie sobie daliśmy i to cała sprawa... Jak to na podwórku nieraz bywa.
- Pan w dawnych czasach (lata 80. - przyp. autor) nie był bez skazy. Miał pan wyroki, siedział w więzieniu.
- Tak, siedziałem. Podłożył mnie Barabasz. Ja byłem młody chłopak, małolat, jak to się mówi. Pomówił mnie. Wtedy nie było świadków koronnych, ale był artykuł o nadzwyczajnym złagodzeniu kary. W zamian za obciążenie innych dostawało się mniejszą karę, zgodę na paczki, widzenia, przepustki, a Barabasza nawet wożono na widzenia z żoną do hotelu.
Pogoń za wielką forsą
Parasol, Barabasz, Masa, Dziki - to postacie ze Żbikowa, pruszkowskiej dzielnicy zrujnowanych przedwojennych czynszówek i slumsów. Wieczorami mieszkańcy innych części miasta nie zapuszczali się w ten zakazany rejon. Nawet funkcjonariusze ZOMO, którzy stacjonowali w pobliskich koszarach, omijali ciemne żbikowskie uliczki, bo łatwo było tu dostać po łbie od nieznających lęku oprychów.
Żbików w czasach PRL był miejscem wstydliwym, tu kryła się bieda. Dla Jarosława S., ps. Masa, właśnie bieda jest najbardziej dojmującym wspomnieniem z dzieciństwa. Ojciec był bokserem, trenował w warszawskiej Legii, ale bez sukcesów. Kiedy Jarek miał 2 lata, tata porzucił mamę i odszedł. Mama pracowała w fabryce, ale zarabiała niewiele. Jarek wstydził się swoich marnych ubrań. - Jak kończyłem ósmą klasę, mama szarpnęła się i kupiła mi dżinsy Mastery - opowiada. - Chodziłem po Pruszkowie dumny jak paw.
I dlatego postanowił dojść w życiu do dużych pieniędzy. - Nadszedł czas, że już tylko to mnie interesowało - wyznaje. - Jak zarobić, jak wejść w posiadanie naprawdę dużej kwoty.
Pierwszy poważny zastrzyk gotówki przyniosło udane włamanie do fabryki Mery. Dokonał tego razem z Kiełbasą. - Starczyło na brykę i markowe dżinsy - mówi. Nieźle żarło, kiedy stali przed pruszkowskim Peweksem i handlowali walutą - zarabiali po milion starych złotych dziennie. - A pensja górnika nie przekraczała wtedy 50 tys. - porównuje. Ale prawdziwe eldorado zaczęło się w 1990 r., kiedy wziął udział w kradzieży dwóch traków wypełnionych papierosami marki Prince. Dostał za to należną działkę - 125 tys. dol. Potem następne traki, legalizowanie kradzionych samochodów (szacuje, że było ich ok. 300), wreszcie udział w zyskach od grup podporządkowanych Pruszkowowi (mówi, że w gangu był o szczebel niżej niż zarząd i zajmował się inkasowaniem taksy od innych grup przestępczych).
Nie ujawnia wielkości majątku, jakiego dorobił się z przestępstw. Twierdzi, że to trudno wyliczyć, bo kiedy miał już pieniądze, inwestował je w legalne interesy. Posiadał dyskotekę i udziały w kilku spółkach, dochody pochodziły więc także z uczciwych źródeł. Jeździł drogimi samochodami, wybudował w podwarszawskim Komorowie piękną willę. Mieszkał tam z żoną i dwójką dzieci.
Rodzinę trzymał z daleka od gangsterskich spraw, nie zapraszał do domu kumpli od czarnych biznesów. Jeden z mieszkańców Pruszkowa, którego córka chodziła do jednej klasy z córką Masy, wspomina: - Moja mała uwielbiała chodzić do jego córki na imieniny. Tam był taki zwyczaj, że każda zaproszona dziewczynka była obdarowywana lalką Barbie. Kiedy dowiedziałem się, kim tak naprawdę jest pan zwany Masą, zabroniłem dziecku tam bywać. Protestowała gorąco, bo żal jej było, że już więcej Barbie nie dostanie.
Historia pewnej nienawiści
W przeciwieństwie do Masy Janusz P., ps. Parasol, od dziecka zaliczał się do żbikowskiej elity, bo jego tata prowadził zakład elektryczny. - Miał produkcję spawarek transformatorowych, w miesiąc potrafił zrobić 6 sztuk, każda kosztowała 5-6 tys., a ludzie zarabiali wtedy po tysiąc sześćset. Tak że my byliśmy zamożną rodziną - wspomina. Twierdzi, że to jest prawdziwe źródło jego finansowego sukcesu, a nie jakieś napady i wymuszenia. Jego żona byłą współwłaścicielką delikatesów w Piastowie (już padły, bo w pobliżu powstały supermarkety). On sam wspólnie z Ryśkiem P., ps. Krzysiek, prowadził restaurację Kaskada w Brwinowie. Organizowali tam dyskoteki dla młodzieży. W lokalnej gazecie zamieszczali nawet reklamy. Na zdjęciu widać było szeroko uśmiechniętych Parasola i Krzyśka, a hasło brzmiało: „U nas najbezpieczniej”.
Na początku lat 90. media wykreowały obraz hermetycznej i lojalnej wobec siebie mafii pruszkowskiej. Wymieniano razem jako przyjaciół Parasola i młodszego o kilka lat Masę. Dzisiaj Parasol i Masa są zaprzysięgłymi wrogami. Jarosław S. w zeznaniach przed sądem najbardziej obciążał właśnie Janusza P., ps. Parasol. - To taki sam troglodyta jak Barabasz - charakteryzuje dawnego wspólnika Masa. - Bezwzględny, wyzuty z uczuć. On mnie też nie lubi, bo jest zawistny. Bo mam za dużo pieniędzy, bo jestem za silny dla niego.
Parasol o Masie: - Nigdy nie był moim przyjacielem. No, muszę przyznać, że parę razy go schlastałem po jełopie, żeby tak brutalnie powiedzieć. On był silny, ćwiczył na sterydach, ale kompletne zero, jeśli chodzi o serce do walki.
Masa jednak odgrzebuje z pamięci zdarzenie, które stawia Parasola w korzystnym świetle: - Kiedyś po pijanemu wykupił cały towar ze sklepu spożywczego na Żbikowie, ja mu pomagałem. I potem tę żywność rozdawaliśmy za darmo staruszkom. Każdy kto przyszedł, dostawał od nas siatkę z wiktuałami.
Dzisiaj Masa pomawia Parasola o współudział w próbie zabójstwa Wariata (szefa Wołomina), a Parasol twierdzi, że to Masa zlecił zabójstwo Wojtka K., ps. Kiełbasa.
Historia pewnej przyjaźni
Kiełbasę zastrzelono w lutym 1996 r. w biały dzień w centrum Pruszkowa. Typowano go na przyszłego bossa grupy. Inteligentny i sprytny, obdarzony charyzmą, potrafił zdobyć posłuch. Od początku lat 80. kręcił się przy bandzie Barabasza. Dla policji jego śmierć była sygnałem, że w Pruszkowie zaczęła się krwawa walka o władzę.
Kiełbasa pochodził z tzw. dobrego domu, jego mama była (i jest nadal) szanowaną lekarką, specjalistką od medycyny pracy. Dlaczego nie potrafiła upilnować syna, dlaczego pozwoliła, aby wybrał złą drogę?
Helena K., matka Kiełbasy: - Każdy ma swoje życiowe progi, które wpływają na dalszy bieg życia. Dla jej syna takim progiem był własny ojciec, a jej mąż. - Bił go od małego. Za nic, dla zasady. Dzieciak bał się panicznie, żył w nieustannym stresie. Jak widział, że ojciec szykuje się do bicia, dostawał zacisku krtani, nie wydobywał z siebie głosu. A jego ojca doprowadzało to do szewskiej pasji, że dziecko nie żebrze o litość - opowiada Helena K.
Wojtek w szkole podstawowej dostał padaczki na tle nerwowym. Matka wysłała go do sanatorium dziecięcego. Potem wyjechał do technikum w Lipnie, aż na Kujawach. Wszystko po to, aby być jak najdalej od toksycznego ojca. A potem wrócił z maturą, całkiem odmieniony. Wyrósł, zmężniał, ćwiczył kulturystykę i przestał się bać. Ciągnęło go do innych silnych ludzi, a tacy kręcili się na Żbikowie przy Barabaszu. Poznał Masę, od razu się zaprzyjaźnili. - On postanowił, że wyprowadzi Jarka na ludzi, zwalczał u niego złe cechy, pilnował, żeby ten nie pił za dużo, bo wtedy dostawał małpiego rozumu - wspomina
Helena K. - A Jarek trochę mu zazdrościł. Mawiał, że on ma biedną matkę, a Wojtek bogatą, to jak się mogą porównywać.
Masa o Kiełbasie: - Był moim największym przyjacielem, więc może dlatego mogę go tylko chwalić, nie miał złych cech. Był taki, że jak ktoś mu drogę zajechał, to mu urwał ucho, a zaraz potem zatrzymywał auto z piskiem opon, aby staruszkę przez jezdnię przeprowadzić.
Zapamiętał też swoistą uczciwość gangstera Kiełbasy. - Kiedyś przez pomyłkę wypłacono mu za dużo forsy za jakąś robotę dla grupy, a mnie pominięto. Kiełbacha mógł forsę schować, a on oddał mi połowę. Taki to był człowiek.
W gangu akcje Kiełbasy szły w górę, Masa wdrapywał się przy jego boku, był przez pewien czas oficjalnym ochroniarzem Wojciecha K. Obaj ochraniali też związanego
z Pruszkowem biznesmena Wojciecha P. (typowanego na początku lat 90. na wiceministra budownictwa). Według Zygmunta R. (numer jeden na liście oskarżonych w procesie tzw. zarządu Pruszkowa), Masa i Kiełbasa po prostu zastraszyli biznesmena i ściągali od niego haracz za rzekomą ochronę.
Po śmierci Wojtka poszła fama, że to robota Masy. - Ja się do tego początkowo przyznawałem, bo to podnosiło mój prestiż. Rodzinie tłumaczyłem, że ta legenda służy naszemu dobru, żebym był mocny w mieście, żebym więcej zarabiał - opowiada Masa. - A prawda jest taka, że Kiełbachę odwalili ludzie Rympałka, mieli z nim konflikt.
Tajny agent Książę
W 1994 r. Masa został policyjną wtyczką w gangu. Zwerbował go Piotr W., uważany za jednego z najlepszych gliniarzy w Warszawie, później naczelnik wydziału do zwalczania przestępczości zorganizowanej przy Komendzie Stołecznej. Pozyskanemu gangsterowi policja nadała dwa pseudonimy: Brat i Książę. Na podstawie uzyskanych od niego informacji Pruszków odtajniono. W połowie lat 90. wielu domniemanych liderów grupy pruszkowskiej miało zarzuty o dokonywanie gwałtów. Po mieście chodziła plotka, że wśród poszkodowanych dziewcząt była też studentka resocjalizacji Małgorzata Rozumecka, skazana później na dożywocie za udział w zamordowaniu dwóch dealerów Ery.
- Zgwałcili ją w Kaskadzie Krzysiek z Parasolem. Krzysiek siedział za to w areszcie, ale jakoś się wykpił - twierdzi Masa. - Ona była dziwna, kochała świat gangsterski, kręciła się przy nas. Kiedyś chciała mi dać kilkanaście tysięcy złotych za zabicie jakiegoś człowieka, który rzekomo czyhał na jej głowę. Oplułem ją i odszedłem. Tak skończyła się moja znajomość z tą Rozumecką. Potem zaprzyjaźniła się z Krzyśkiem i Parasolem.
Masa jako policyjny agent przez kilka lat żył w nieustannym poczuciu zagrożenia, przecież wciąż był gangsterem. Za zdradę mógł dostać od kompanów wyrok śmierci. Dlaczego zdecydował się na współpracę? Jak dzisiaj ocenia swoje decyzje z przeszłości? Jak potoczyły się losy jego i ludzi, których zdradził? O tym za tydzień w kolejnym odcinku naszego cyklu.