SUSANE MIESNER
Recepta na sukces:
Zaufanie i respekt
Pierwsze miesiące pod siodłem powinny stworzyć dobrą podstawę do dalszego szkolenia. Susanne Miesner, Pferdewirtschaftsmeisterin i autorka książek, pisze w tej części naszej serii o fazie wstępnej - zajeżdżania.
Zanim będzie można zacząć jeździć, muszą zostać stworzone podstawy, żeby ten eksperyment nie był niebezpieczny, ani też szczególnie stresujący - zarówno dla jeźdźca jak i dla konia.
Nie da się tego wykonać w ciągu paru dni, lecz jest to wynikiem wychowu i obchodzenia się z koniem podczas 3 pierwszych lat jego życia. Istnieją różne teorie na ten temat. Z pewnością najbardziej ekstremalną formą jest imprinting (wpajanie), kiedy to źrebak już bardzo wcześnie przygotowywany jest do współżycia z człowiekiem.
Łagodniejszą odmianą tej metody jest intensywne pielęgnowanie i opieka nad źrebakiem mającym podczas swojej fazy wzrostu stały kontakt z ludźmi. Przede wszystkim, ważnym wydaje mi się fakt, że koń buduje zaufanie do człowieka, respektując go ciągle jako wyższego rangą w hierarchii stada. Z drugiej zaś strony jest wiele koni, które po odsadzeniu aż do pierwszego lonżowania, dotykane były przez ludzi tylko wtedy, gdy konieczna była wizyta kowala czy weterynarza. Dla większości młodych koni sytuacje te oznaczają stres i nie koniecznie pozytywne doświadczenia z ludźmi. Najczęściej nie da się wtedy uniknąć pewnej surowości. Większość koni uczy się przy tym, pod warunkiem, że są fair i w odpowiedni sposób traktowane, że mają podporządkować się człowiekowi.
Poza tym życie w pierwszych latach w stadzie bez zbytniej ingerencji człowieka, wymaga siły woli i zdolności zjednania sobie autorytetu, jak również pewnej wytrzymałości.
Opiekowałam się i zajeżdżałam konie wychowane na oba sposoby. Obok wielu zróżnicowanych czynników wpływających na charakter koni ( pochodzenie, udział krwi, miejsce w stadzie) nie zawsze można było zauważyć wyraźne różnice. W obu grupach były pewne siebie i silne osobniki, i takie, które się chętnie podporządkowywały.
Jednak młode konie, które już dawno przyzwyczajone zostały do towarzystwa ludzi, były mniej płochliwe, a faza zajeżdżania była często mniej problematyczna. Natomiast te drugie odznaczały się nieco silniejszym charakterem i pewnością siebie, co u konia sportowego nie koniecznie musi być wadą.
Moje zdanie: jeśli tylko istnieje możliwość intensywnej opieki nad młodym koniem, wpływa to na niego pozytywnie i ułatwia życie każdej ze stron. Nie można jednak doprowadzić do tego, że młode konie staja się rozpieszczone i rozpuszczone. Niestety dość często musiałam przeżywać takie doświadczenia.
Koń powinien ufać człowiekowi, ale także go respektować, zarówno na ziemi, jak i później w siodle. Zależnie od charakteru pojedynczego zwierzęcia, od sytuacji i obranego celu muszą być postawione mniej lub bardziej wyraźne granice. Z pewnością z młodym ogierem, o nieco silniejszym charakterze, muszę postępować inaczej niż z bojaźliwym wałachem, który w stadzie źrebaków przyjmował zawsze postawę podporządkowaną. Podczas, gdy od pierwszego przy każdej okazji wymagać muszę odpowiedniego respektu, z drugim sensowniej jest najpierw w spokoju zbudować zaufanie.
Sztuką jest instynktownie dokonać właściwego wyboru. Konie rejestrują wkroczenie człowieka z wielką dokładnością. Zauważają, czy ktoś zachowuje się pewnie i jest konsekwentny. To dotyczy zarówno obchodzenia się z nimi jak i jazdy. Jak dzieci, konie czują się najlepiej, gdy mogą zaufać, ale i znają swoje granice.
Dyskutuje się często o właściwym wieku zajeżdżanych koni. Decydująca jest chyba dojrzałość fizyczna zwierzęcia, którą da się dokładnie zaobserwować. Z reguły zajeżdżanie w wieku 3 - 3,5 roku to najlepszy czas. Naturalnie może to nastąpić trochę wcześniej, w półroczu zimowym, w wieku 2,5 - 3 lat. Ale decydująca pozostaje jakość postępowania.
Najpierw młody koń powinien zapoznać się z traktowaniem przy prowadzeniu i czyszczeniu. Wkrótce po tym może nastąpić założenie dobrze dopasowanej tranzelki.
Najczęściej puszczam młode konie na padok w ogłowiu, lecz bez wodzy, żeby pobiegały. Z pomocą bata do lonżowania i głosu młody koń uczy się reagować na pomoce popędzające. Jeśli w ten sposób zostanie stworzona koniowi wystarczająca ilość ruchu, z reguły powraca on, poprzez swoją ciekawość, ufnie do człowieka.
Parę dni później powtórzone zostaje to samo obergurtem. Naturalnie zdarza się wtedy kilka baranich skoków. Tak jest też prawidłowo, ponieważ tylko tak koń nauczy się, że od ucisku spowodowanego popręgiem nie da się uwolnić.
Po paru następnych dniach ogrodzone zostaje miejsce do lonżowania i uczy się konia chodzenia na lonży po kole. Wskazanym jest mieć pomocnika, który może szybko zareagować, gdyby koń zablokował się lub chciał się obrócić. Najważniejszym w tej fazie jest, żeby szedł on do przodu, mógł się przy tym zrównoważyć i zaczynał swobodnie kołysać częściami swojego ciała, rozwijając w ten sposób pierwszy stopień rozluźnienia.
Kolejnym zagadnieniem jest właściwy czas i sposób wypięcia konia. W każdym bądź razie młody koń powinien zawsze wykazywać chęć do opuszczania szyi od kłębu w dół i do przodu, zanim zostanie wypięty. Z pewnością jest znacznie więcej koni, które za wcześnie i za ciasno wypięto, niż za późno. Najlepiej dla młodych koni nadają się wypinacze podwójne(trójkątne), ponieważ pozostawią większą swobodę ruchu. Dla niektórych koni, po pewnym czasie przyzwyczajenia, można używać zwykłych wypinaczy, pod warunkiem, że są one dobrze dopasowane. Zawsze należy zwracać uwagę, żeby koń poprzez kroczenie na przód dochodził do wędzidła, a głowa nie była mechanicznie przeciągnięta poza pion.
Obergurt zostaje stopniowo zastąpiony siodłem. Złym nawykiem jest nie podwiązywanie dla wygody strzemion, tak, że po pewnym czasie opadają i uderzają konia boleśnie po łokciach. Wprawdzie, u bardzo płochliwych koni, metoda ta przez krótki czas może być nawet pomocna, ale tylko wtedy, kiedy strzemiona uderzają o siodło lub o brzuch tuż poniżej siodła.
Zajeżdżać konie powinien tylko lekki i elastyczny jeździec, który nie jest lękliwy i ma niezależną od dosiadu rękę. Opłaca się wziąć do pomocy doświadczonego jeźdźca. Akurat te pierwsze razy powinny przebiegać możliwe bez większych ekscesów i stresu. W ten sposób koń zdobywa pozytywne skojarzenia. Konie, które w czasie tych pierwszych razów zdołają wysłać jeźdźca na piasek, często zachowują tę właściwość przez wiele lat.
Zanim pierwszy raz dosiądziemy konia, trzeba zadbać o wystarczającą ilość ruchu. Najlepiej luzem, a potem przez pewien czas na lonży. Za długie lonżowanie jest nie tylko monotonne, lecz może szkodzić stawom i ścięgnom.
Naturalnie, przed pierwszym wejściem na konia, odpinamy wypinacze. Doświadczony pomocnik trzyma go za lonżę i uspakaja głosem. Lekkie, odwracające uwagę klepanie uspokaja zwierzę.
Zanim jeździec przewiesi się przez konia, próbuje najpierw obciążać strzemię. Jeśli koń reaguje na to wszystko spokojnie, można ostrożnie usiąść w siodło. Ale jeśli koń spina się, czy reaguje nerwowo, może powinno się jeszcze parę razy powtórzyć przewieszanie, a w razie konieczności, ćwiczyć należy przez następnych kilka dni. Nikomu nic nie przyniesie dosiadanie mocno spiętego konia. Niebezpieczne sytuacje i wypadki są wtedy z góry zaprogramowane.
Gdy koń pozwala się dosiąść, prowadzi go pomocnik i zawsze, kiedy zwierzę staje się spięte, zawraca je do środka. Stopniowo zatacza się coraz większe łuki, aż koń znajdzie się na właściwym kole. Wtedy lonża powoli zostaje wydłużona i można zacząć zajeżdżanie.
Ważne jest, żeby przez cały czas zajeżdżania, koń miał wystarczającą ilość urozmaiconego ruchu. Do tego wliczamy bieganie luzem na padoku i pastwisko, jak również zaczynające się wtedy skoki w korytarzu. Tylko tak, krok po kroku, przestawienie konia z życia w stadzie na pobyt w stajni, może pozytywnie wpłynąć na jego psychikę i ciało.
Trudne momenty bez „lądowania”
Przejście od lonży do samodzielnej jazdy musi być starannie przygotowane. Dzięki temu szkolenie naznaczone jest pozytywnymi skojarzeniami.
Na końcu pierwszego artykułu byliśmy na etapie, gdy młody koń pozwalał się dosiąść i mógł być prowadzony na lonży z jeźdźcem. Zanim zaczęta zostanie jazda na lonży po kole, każę najpierw konia parę razy zatrzymać i ruszyć. Przy czym przemawia się do niego uspakajająco. Prowadzący ma go jeszcze pod swoją kontrolą. Jeśli koń postępowanie takie przyjmuje w pewnym stopniu rozluźniony, jeździec może dać znać koniowi o swojej obecności. Klepanie po szyi i z tyłu za siodłem lub lekkie poruszanie łydką po boku końskim, uświadamiają młodemu koniowi, że teraz człowiek wpływać może na niego również z grzbietu. Czasami wskazane jest, żeby prowadzący zasłonił ręką oko konia. Nie widzi on wtedy ruchów jeźdźca, a tylko je czuje. Wiele koni odczuwa większy strach przed nieznanymi ruchami, a niżeli przed dotykiem.
Przy dobrym i sumiennym przygotowaniu i przy wystarczającym zaufaniu do człowieka większość koni znosi to zbliżenie cierpliwie, z czujnością i odrobiną ciekawości. Nie wszystkie reagują jednak na to ze spokojem i opanowaniem.
Zależnie od predyspozycji, temperamentu i zdobytych do tej pory doświadczeń może dojść do sytuacji, że młody koń przy pierwszym oprowadzaniu spina się tak bardzo, że całe jego ciało sztywnieje, grzbiet wypręża się ku górze i trzeba obawiać się panicznego zachowania. Moim zdaniem nie wolno robić z tego żadnej próby odwagi, lecz lonżujacy i jeździec muszą bardzo starannie ocenić sytuację. Muszą zadecydować, czy koń przy cierpliwym postępowaniu znów się uspokoi i zostanie uzyskany pozytywny efekt. Jednak czasami, lepiej jest przerwać w tym momencie, kazać zsiąść jeźdźcowi i zastanowić się nad nowym, ewentualnie bardziej intensywnym przygotowaniem.
Z jednej strony z powodu nadchodzącego ataku paniki zagrożony jest jeździec, z drugiej strony zajeżdżanie młodego konia zostaje rozpoczęte negatywnym doświadczeniem, o którym najczęściej nie szybko może on zapomnieć. Jak wiadomo, konie posiadają doskonałą zdolność zapamiętywania, zarówno dobrych jak i złych sytuacji. A dobre wyszkolenie konia nie powinno mieć nic wspólnego z „łamaniem” go. Koniecznymi jeszcze przygotowaniami, przy wyraźnie nerwowym zachowaniu, mogą być np.:
- parę następnych dni, kiedy dalej otaczamy konia opieką oraz lonżujemy, ewentualnie z opuszczonymi, krótko zapiętymi strzemionami,
- więcej swobodnego ruchu przed i po pracy,
- lub może także dodatkowy spokojny koń na ujeżdżalni przy następnej próbie, ponieważ wiele młodych koni nie jest jeszcze przyzwyczajona do przebywania w samotności i reaguje na to z wyraźnym niepokojem.
A więc zanim zacznie się jeździć na kole, koń powinien przyjąć ciężar jeźdźca i kroczyć chętnie na przód. Wtedy stopniowo wydłużona zostaje lonża, tak żeby koń poruszał się po wybranej linii koła. Jeśli koń zacznie z własnej woli kłusować, pozwalam mu na to, dopóki zachowuje się do pewnego stopnia spokojnie. Jeździec podąża za ruchem konia bez łączności na wodzach i trzyma się zapobiegawczo za grzywę. Z reguły dobrze przygotowane konie reagują na to w miarę spokojnie.
Na tym etapie pomocnik kontroluje jeszcze tempo i postępuje jak przy lonżowaniu. Natomiast jeździec wspiera ruch na przód używając popędzająco łydek, tak żeby koń nauczył się rozumieć wydany przez niego sygnał. Najczęściej już po paru próbach zakłusowania staje się dla konia jasne, co oznacza nacisk łydek. Jeśli nie, to…
Pomocami wstrzymującymi są przede wszystkim głos lonżującego i jeźdźca. Normalnie za pierwszym razem wystarczy, żeby koń przyjął jeźdźca na kilka minut tylko na swoją lewą, za zwyczaj lepszą, rękę. Zawsze sensowniejszym rozwiązaniem jest pracować z koniem często, ale krótko, niż rzadko i długo. Z jednej strony mięśnie grzbietu młodego konia bardzo szybko się męczą, z drugiej zaś, nie należy lekceważyć pewnego nerwowego napięcia związanego z nową sytuacją. Program treningowy zostaje pomału rozszerzany, a ćwiczenia wykonuje się naturalnie także na prawą rękę.
Tylko nielicznym młodym koniom można kazać zagalopować z jeźdźcem na lonży, chyba, że same tego zechcą. Galopowanie na kole z człowiekiem na grzbiecie jest dla nich często ciężkim sprawdzianem równowagi i prowadzi szybko do potykania się lub poślizgnięć. Utrata równowagi nie jest dla konia dobrym doświadczeniem, a czasami może być niebezpieczne dla jeźdźca. Z mojego doświadczenia wynika, że szczególnie istotnym jest fakt, żeby nie uczyć konia, jak ma się skutecznie pozbywać jeźdźca. Jeśli konie już raz się tego nauczyły, z pewnością spróbują po raz kolejny.
W wypadku, gdy lonżujący i jeździec są zgranym zespołem, to jeździec określa czas, kiedy zacząć samodzielną jazdę. Warunkiem jest jego pouczycie bezpieczeństwa. Dlatego nie wytycza się w tym momencie żadnych granic czasowych. Często mamy do czynienia z końmi jeżdżonymi samodzielnie już za drugim czy trzecim razem, ale są i takie, które spuszczamy z lonży dopiero za dziesiątym lub piętnastym. W idealnym wypadku lonżujący przed pozostawieniem jeźdźca i konia samym sobie, daje im coraz dłuższą lonżę i idzie tak daleko, jak to tylko możliwe, zataczając coraz większe koła. Dzięki czemu koń uczy się mniej więcej chodzenia po śladzie. Jeździec stopniowo przejmuje kontrolę i coraz więcej na niego wpływa. W ten sposób następująca potem samodzielna jazda jest tym łatwiejsza.
Jako pomocnik podczas pierwszej samodzielnej jazdy zostaje z batem na środku ujeżdżalni, żeby, w razie konieczności pomóc trochę młodemu koniowi znaleźć drogę na przód, lub, żeby go uspokoić. Nie ma nic gorszego niż gnający naprzód bez zastanowienia koń, ale też ciągłe zatrzymywanie i blokowanie się nie stanowi dobrej podstawy do dalszej pracy z koniem. Jak zawsze powinno się dążyć do „złotego środka”.
U uciekających panicznie koni z reguły za wcześnie wybrany został moment spuszczenia z lonży. Ale mogła to też być jakaś nieuwaga z naszej strony. Zachowanie ucieczki powstaje najczęściej w wyniku strachu i tak powinno być postrzegane. Mocne zadziałanie wodzami powinno nastąpić dopiero, gdy chcemy zatrzymać konia, żeby uniknąć jeszcze gorszej sytuacji. Ogólnie rzecz ujmując koń na tym etapie błędnie odbiera działanie wodzy, a nacisk na wrażliwy pysk powoduje panikę i wzmożoną chęć ucieczki.
W tej fezie wyszkolenia zebrałam wiele pozytywnych doświadczeń używając konia przewodnika, szczególnie podczas pracy z klaczami i wałachami. U ogierów, tu i ówdzie, postępowanie takie prowadziło już do komplikacji.
Młode konie idą najczęściej bez zastanowienia za starszym przewodnikiem i odnajdują dzięki temu nie tylko pewność siebie, ale i radość w ruchu na przód z jeźdźcem na grzbiecie.
Właśnie u koni, które blokują się i nie akceptują jeszcze pomocy popędzających, wskazanym jest użycie konia przewodnika i dodatkowo pomoc batem z ziemi przez lonżującego. Uparcie zatrzymujące się konie blokują grzbiet i robią się sztywne. Można temu zapobiec tylko poprzez jazdę na przód.
Na tym etapie wyszkolenia zwracam szczególną uwagę na następujące kryteria i związki:
- w stępie młody koń powinien kroczyć na przód zadowolony i na długiej wodzy,
- kłus i w galop muszą być zawsze z dążnością naprzód, a koń musi bez przeszkód odnajdować swoje naturalne tempo,
- poprzez właściwą jazdę do przodu rozluźnią się mięśnie grzbietu i szyja,
- młody koń używa szyi jak drążka do utrzymania równowagi, dlatego nie należy jeszcze wymagać prawdziwego kontaktu (oparcia na wędzidle),
- najbardziej sensowne są raczej krótkie i powtarzające się reprymendy.
Jakie powinno być właściwe tempo w tej fazie szkolenia, to najczęściej zadawane i ciągle powtarzające się pytanie. Odpowiedź to: jazda na przód - tak, ale nie gnanie na przód! To może być delikatna, lecz zdecydowana różnica.
Moim zdaniem młodego konia należy jeździć zawsze bardziej na przód, żeby uzyskał on równowagę i „odpuścił”. Ale w żadnym wypadku nie może to prowadzić do tego, że jest on jeżdżony w tempie daleko odbiegającym od naturalnego. Koń musi iść tyle na przód, żeby mógł się zrównoważyć, ale nie na tyle, żeby tracił takt i rytm. W tym momencie zasadniczego znaczenia nabiera umiejętność jeźdźca do wyczucia równowagi konia, która zmienia się z minuty na minutę i z treningu na trening. Jeździec musi czuć, kiedy i jak koń najlepiej się pod nim balansuje.
Jeśli młody koń, na obie ręce w stępie i w kłusie, idzie pewnie po śladzie, można zażądać galopu. Jeśli koń oferował go wcześniej, naturalnie przyjmujemy to. Ale także tutaj ograniczenie: nie za dużo na raz.
Kiedy młody koń parę razy zagalopuje samodzielnie, powinno się to zaakceptować. Są jednak konie, które przy najmniejszej zmianie równowagi wpadają w galop i nie idą w takcie ani w kłusie, ani w galopie.
Wtedy, albo każde zagalopowanie zostaje przerwane i wymagany jest tylko kłus, albo decydujemy się na to, żeby tak długo utrzymywać konia w galopie, aż będzie sam chciał przejść do kłusa. Druga metoda nadaje się szczególnie w wypadku, gdy ciągłe podgalopowywanie wynika z sztywności w grzbiecie.
Czy, i jak długo lonżuje się konia przed jazdą, zależy od indywidualnych różnic. W każdym razie pomaga, gdy koń pozbędzie się wcześniej nadmiaru energii i wszelkich napięć.
Niestety jest to często postrzegane jako zło konieczne, lub brak odwagi ze strony jeźdźca. Jednak postępowanie takie wpływa zawsze pozytywnie na konia, nawet, jeśli jest to tylko kilka minut.
Następną szczególnie ważną sprawą w tym momencie jest czułe oddziaływanie jeźdźca. Co oznacza, że powinien on być dla konia przyjemnym i jednocześnie lekkim ciężarem. Dlatego anglezowanie w kłusie i dosiad odciążający(półsiad) w galopie są jak najbardziej wskazane. W ten sposób jeździec jest w stanie dopasować się do ciągle przemieszczającego się środka ciężkości. Młody koń czuje się w tej fazie często jak „surowe jajko” i chwieje się w tą i z powrotem. Zręczny jeździec jest w stanie wyrównać to i pomóc koniowi w odnalezieniu lepszej równowagi.
Krótki bacik może wspomóc jeźdźca. Będzie on przez pierwsze dwa trzy tygodnie trzymany po wewnętrznej stronie, na łopatce, żeby tu i ówdzie motywować konia, nawet może raz dosadniej pokazać mu drogę. Ostrogi są na tym etapie z pewnością zbyteczne.
Celem tej części szkolenia młodego konia jest, żeby chętnie dźwigał jeźdźca idąc na wprost, szedł wystarczająco na przód, wyciągał szyję, żeby się zbalansować i dzień po dniu znajdował coraz to lepszą równowagę. W tym pomaga nie tylko jazda na płaskim terenie. Ale z odpowiednim, doświadczonym koniem czołowym i z należytym wyposażeniem (toczek), zawsze zaskakuje fakt, jak spokojnie i w rozluźnieniu, już po krótkiej fazie zajeżdżania, młode konie radzą sobie w terenie. Tej szansy jeźdźcy i trenerzy nie powinni przeoczyć