Sprawy ważne i pilne
Opowiadano mi kiedyś anegdotę o pewnym bardzo ważnym człowieku, który wędrował z jednego bankietu na drugi, zaliczając w ten sposób, z poczucia obowiązku, kilka imprez w ciągu wieczoru. Pewnego dnia zauważono go siedzącego w kącie salonu ze wzrokiem utkwionym w trzymany w ręku kalendarzyk. "Sprawdza Pan - zagadnął go ktoś - dokąd Pan teraz musi iść?". "Nie - brzmiała odpowiedź. - Sprawdzam, gdzie ja właściwie jestem".
Świat wokół nas pędzi coraz szybciej. Nasi parafianie, jeśli mają pracę, spędzają w niej po kilkanaście godzin na dobę. Nasi uczniowie czy studenci biegają z jednych zajęć na drugie, starając się jak najlepiej przygotować do włączenia się w wyścig, w którym od lat uczestniczą ich rodzice. Już dawno minął czas niemego kina. Obrazy na ekranie telewizora przesuwają się coraz szybciej. Jeśli człowiek nie chce wypaść z tego filmu akcji, do którego zaangażowano go w charakterze statysty, musi, jak wszyscy, gnać do przodu. Nieustannie popędzany, przepychany z jednego miejsca na drugie przez dzwonki u drzwi, stacjonarny i komórkowy telefon, pocztę tradycyjną i elektroniczną, wpisane do kalendarza terminy, pędzi do przodu. Byle zdążyć na czas, byle podołać. Dokąd gna, nikt tego nie wie. Zaczepieni na ulicy "przebiegacze", indagowani o cel swego biegu, odpowiadają, niczym jeździec, którego poniósł wierzchowiec: "Spytaj Pan mojego konia". A potem widzi się tylko ich plecy. Jedynie czasem, gdy człowiek przysiada na chwilę, na tyle zmęczony, że nie ma nawet siły, by włączyć telewizor, doznaje dziwnego uczucia niepokoju, że świat, a może także i własne życie wymknęły mu się z rąk. Jego życie, poszatkowane na drobne porcje czasu, nie układa się w żaden logiczny łańcuch wydarzeń. Podporządkowany władzy mediów i politycznej manipulacji, popędzany poleceniami przełożonych i prośbami znajomych, stał się istotą sterowaną z zewnątrz. Jego relacje z innymi są powierzchowne i przedmiotowe. Poddany automatyzmowi: bodziec - reakcja, stał się jedynie popychadłem.
Nie inaczej bywa w życiu księdza, który wystawiony jest na działanie tych samych mechanizmów, co jego parafianie. Dlatego, jeśli nie chcemy się dać "poszatkować", potrzebujemy refleksji nad tym, co naprawdę ważne w naszym życiu, co tylko pilne, a czemu w ogóle nie warto poświęcać nawet odrobiny swojego czasu.
Pierwsza Komunia i przypalone mleko
Cóż znaczy słowo "pilne"? Słownik mówi, że są to sprawy, które wymagają natychmiastowego wykonania, niezwłocznie. Spadają na nas nagle i zawsze są "na przedwczoraj". A przy tym - jak sugerują - muszą być wykonane, gdyż są absolutnie konieczne. Zachorował katecheta, więc trzeba natychmiast biec na zastępstwo. Ktoś się spóźnił, nie dojechał, zapomniał, a w kościele ludzie czekają na nabożeństwo. "Ksiądz jest, księdza nie ma, Msza wychodzi" - więc trzeba biec do ołtarza. Wzywają do chorego, zarzucasz płaszcz na piżamę i już jesteś w drodze. Dach przecieka, przywieźli cegłę - trzeba księdza. I tak od rana do wieczora: kolęda, pierwsza Komunia, narzeczeni, bierzmowanie, kółko różańcowe, szkoła. Ani chwili dla siebie, wszystko dla Pana Jezusa. Czy rzeczywiście?
Sprawy pilne to te, które nie mogą czekać. Zrobisz to zaraz albo nigdy. Stoi człowiek u drzwi i prosi o wsparcie. Za chwilę odejdzie i więcej nie wróci. Ktoś waha się na moście: skoczyć w dół czy pójść spokojnie do domu. Za chwilę będzie już po wszystkim. Ale sprawy pilne, a nawet najpilniejsze mogą też być absolutnie banalne. Kipi mleko na kuchni. Dziecko musi zrobić siusiu albo zbiera mu się na wymioty w samochodzie. Albo zareagujesz natychmiast, albo będziesz musiał sprzątać i jeszcze długo znosić nieprzyjemny zapach. Sprawy pilne nie mogą czekać. Ale niekiedy muszą. Spraw pilnych bywa czasami tak wiele na raz, że człowiek, choćby chciał, nie podoła. Wśród nich zatem także trzeba wybierać. Czym zająć się natychmiast, a z czego zrezygnować na zawsze? Co lepsze: przypalone mleko czy mokre majtki dzieciaka? Co lepsze: zlekceważyć czyjeś pytanie przy spowiedzi czy spóźnić się do chorego, może już na zawsze? Wykonać zadaną pracę byle jak czy też nie dotrzymać terminu? Trzeba podjąć decyzję. Na szczęście wiele z tych trudnych wyborów, przed którymi staje codziennie mąż i ojciec, księdzu jest oszczędzonych.
Sens życia i lokalna wypukłość terenu
A czym są "sprawy ważne"? Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest w pewnym sensie trudniejsza. Sprawy pilne to po prostu te, od których na co dzień nie można się uwolnić. Sprawy ważne to często te, o których na co dzień w ogóle się nie pamięta. Wszak decyzje zostały już dawno temu podjęte i to raz na zawsze. Ich treść wyznacza kierunek rozwoju ludzkiego życia. Teraz wystarczy jedynie iść prosto przed siebie. Nie ma potrzeby stale łamać sobie głowy pytaniem: dokąd zmierzam? Trzeba tylko posuwać się konsekwentnie do przodu i nie zbaczać nawet na metr z raz obranej drogi. Tam, gdzieś w dali jest cel, ku któremu kieruję swoje kroki. Jest na pewno, nawet jeśli chwilowo skrywa go horyzont albo przesłania jakaś lokalna wypukłość terenu. Jak określić ów cel życia księdza? Generalnie, chyba dokładnie tak samo, jak w przypadku każdego innego człowieka. Kłopot w tym, że ta ogólnie wyrażona najważniejsza w życiu odpowiedź przybiera często formę mało atrakcyjną. Mówimy: "Bóg" albo "życie z Bogiem", "zbawienie", "świętość" czy też "życie wieczne". To są najważniejsze słowa, na dźwięk których jednakże rzadko przyspiesza nam rytm serca. Najważniejsze, a zarazem najbardziej zwyczajne i proste.
Ważne jest jednak także to wszystko, co bezpośrednio służy osiągnięciu obranego celu. Gdy zatem myślimy o zbawieniu czy świętości, pytamy zarazem o ich konkretyzację. Co w przypadku mojej osoby oznacza świętość? W jaki sposób ja osobiście mam dążyć do osiągnięcia zbawienia? Świętość przecież nie dla każdego oznacza to samo. "Bóg - pisze św. Franciszek Salezy - stwarzając świat, rozkazał roślinom przynosić owoc "każdej według swego rodzaju". Podobnie też nakazuje chrześcijanom, żywym roślinom swego Kościoła, aby przynosili owoce pobożności odpowiednio do stanu i powołania. Inaczej rozwijać ma pobożność człowiek wyżej postawiony, inaczej rzemieślnik lub sługa, inaczej książę, inaczej wdowa, inaczej dziewica lub małżonka. Nawet i to nie wszystko. Trzeba jeszcze, aby każdy rozwijał pobożność odpowiednio do swych sił, zajęć i obowiązków". Jakie są zatem obowiązki stanu i powołania w przypadku księdza? Co służy bezpośrednio realizacji jego misji?
Socjologia i paląca bliskość Najświętszego
W formularzu Mszy świętej kapłana za siebie czytamy słowa modlitwy: "Ojcze święty, Chleb eucharystyczny mnie umocnił, a Kielich Nowego Przymierza napełnił mnie radością, spraw, abym wiernie służył Tobie i mężnie oddał moje życie sprawie zbawienia ludzi". Jeśli myślimy o duchownym diecezjalnym, sens jego posługi spełnia się przede wszystkim w "mężnym oddawaniu życia za zbawienie ludzi".
Tymczasem - jak czytamy w różnych kościelnych dokumentach - po Soborze Watykańskim II osłabł zapał misyjny, przez co szanse wielu ludzi na osiągnięcie życia wiecznego zostały poważnie ograniczone. "Liczba tych ludzi, którzy nie znają Chrystusa i nie należą do Kościoła, stale wzrasta, a od zakończenia Soboru niemal się podwoiła. Dla tej ogromnej liczby ludzi, umiłowanych przez Ojca, który dla nich zesłał swego Syna, oczywista jest nagląca potrzeba misji" (RMis, 3). Nie dotyczy to tylko krajów Trzeciego Świata. Również narody tradycyjnie chrześcijańskie w tak zwanym Pierwszym Świecie wystawione są dzisiaj na ciężką próbę. Szerząca się kultura konsumpcyjna, której głównym motorem jest kult sprawowany na co dzień w wielkich centrach handlowych, sprzyja powierzchownemu podejściu do życia. Wielkie pytania dotyczące jego sensu u wielu mieszkańców współczesnej republiki konsumentów w ogóle się nie pojawiają. Ich życie bowiem przestało być pełnym napięć dramatem, a stało się jedynie pełną wysiłku pogonią za coraz bardziej wymyślnymi wrażeniami. Epoka, gdy tacy autorzy jak Friedrich Nietzsche, Jean-Paul Sartre czy Albert Camus cierpieli z powodu swojego przekonania o nieistnieniu Boga, a rzeczywistość doczesną w obliczu tego faktu odbierali jako absurdalną, przeminęła.
W świecie pochrześcijańskim wciąż rośnie liczba ludzi, którzy umiejscawiają się w czystej immanencji i rzeczywistości takiej nie odczuwają jako rozpaczliwej. "Wciąż tylko bydło, gnój, ziemia" - tak scharakteryzował swoich potencjalnych parafian jeden z duszpasterzy.
Ale nie znaczy to po prostu, że ludzie przestali być religijni i przestali odczuwać kruchość swojego bytu. Jednym z głównych - jak się wydaje - współczesnych zagrożeń autentycznej pobożności jest sprowadzenie wiary do jakiegoś emocjonalnego, nierodzącego zobowiązań przeżycia. W konsekwencji oczekuje się od chrześcijaństwa zbawienia jedynie w wymiarze doczesnym: dobrego samopoczucia, więzów wspólnoty, pomocy w rozwiązywaniu problemów społecznych. "Dzisiejszą pokusą jest sprowadzanie chrześcijaństwa do mądrości czysto ludzkiej, jakby do wiedzy o tym, jak dobrze żyć - czytamy dalej w Redemptoris missio. - W świecie silnie zsekularyzowanym nastąpiło , dlatego walczy się, owszem, o człowieka, ale o człowieka pomniejszonego, sprowadzonego jedynie do wymiaru horyzontalnego" (RMis, 11). Z takim horyzontalnym podejściem do posługi Kościoła spotykamy się na co dzień. Pamiętam, jak kiedyś podczas udzielania chrztu, zapytawszy: "O co prosicie Kościół Boży dla waszego dziecka?", usłyszałem bardzo szczerą odpowiedź: "O zdrowie". Bo przecież - jak wszyscy wiemy - najważniejsze w życiu jest zdrowie... Efektem takiego podejścia jest również lansowany w mediach model księdza-działacza społecznego organizującego kluby sportowe, podejmującego akcje charytatywne i inne społecznie użyteczne inicjatywy. Ludzie powierzchowni także pragną kontaktu z Bogiem, ale myślą o Nim i zachowują się wobec Niego tak, jakby mieli do czynienia z dobrodusznym sąsiadem, którego pomocy od czasu do czasu potrzebują. Można próbować przekonać Go niekiedy do własnych idei, a od czasu do czasu również wyprowadzić w pole. Ale chrześcijaństwo z przeceny, oparte na dokonanym subiektywnie wyborze przykazań i fragmentów Pisma Świętego, donikąd nie prowadzi. Być może takie wydanie Biblii, bez najmniejszego nawet wspomnienia o krzyżu, byłoby bardziej poczytne, ale tam, gdzie nie ma śmierci, nie ma także zmartwychwstania. Gdzie nie ma ascezy, nie ma też nagrody.
Problem w tym, że również wielu księży zdaje się ulegać wspomnianej pokusie. "W pewnych regionach - czytamy w instrukcji Kongregacji ds. Duchowieństwa Kapłan - pasterz i przewodnik wspólnoty parafialnej - powstała nawet wieloraka typologia prezbiterów: od socjologa do terapeuty, od robotnika do polityka i menadżera... aż do księdza 'emeryta'" (11). Wielu z nas identyfikuje się z rozmaitymi świeckimi zawodami: naukowca, literata, biurokraty, budowniczego. Niegdyś mówiło się: agricola cum iure celebrandis, dzisiaj zaś: ksiądz-socjolog, ksiądz-filozof, ksiądz-społecznik czy ksiądz-poeta. Tylko niewielka liczba kapłanów sprawia wrażenie, że są świadomi swojego zasadniczego powołania, jakim jest ojcostwo duchowe i prowadzenie wiernych do dojrzałości i świętości, a ostatecznie - do zbawienia. Identyfikując się z jakimś użytecznym świeckim zawodem, łatwo jest się wykazać konkretnymi dokonaniami i, przy odrobinie szczęścia, trafić na pierwsze strony gazet albo do księgi rekordów Guinnessa.
Tylu ludzi zachęca nas i chwali za podejmowaną przez nas aktywność czy wręcz hiperaktywność. Tylko Pan Jezus tego nie czyni. Kościół zaś wręcz przestrzega księży przed takim właśnie podejściem do zadań duszpasterskich: "Rozmach posługi bez solidnej duchowości kapłańskiej mógłby się przekształcić w czczy aktywizm, pozbawiony jakiegokolwiek prorockiego namaszczenia" (KPPWP, 11). Jeśli bowiem ksiądz staje się tylko jednym ze szlachetnych ludzi próbujących poprawiać ten świat, to być może uda mu się ostatecznie dokonać jego lekkiego retuszu. Tymczasem świat i człowiek potrzebują zbawienia. To zaś ostatecznie oznacza, że ksiądz jest powołany do swego rodzaju kontestacji. Dlatego sam musi być człowiekiem wierzącym, musi we wspólnocie przodować w wierze, musi trwać na modlitwie. Nasza wiara jest najcenniejszym darem dla świata, jaki jesteśmy w stanie mu ofiarować. Nasza modlitwa zaś to pierwsza "praca", jaką - zgodnie z naszym powołaniem - mamy w tym świecie do wykonania. Bez niej wszelka nasza aktywność pozostaje pusta. Ponad wszystko zatem, co ksiądz czyni, powinien on swoją wspólnotę parafialną obejmować modlitwą, wprowadzać w modlitwę i w ten sposób oddawać we władzę Boga.
Kapłan jest tym, który trwa na rozmowie z Bogiem. "Trwanie na adoracji, (...) ma w życiu duszpasterskim niepodważalne pierwszeństwo przed wszelkimi innymi czynnościami. (...) Trzeba uznać, że życie wewnętrzne jest najważniejszym przedsięwzięciem pastoralnym. Wszelkie duszpasterskie plany, zamierzenia misyjne, wszelkie wysiłki ewangelizacji, nie oparte na pierwszeństwie duchowości i kultu Bożego, byłyby skazane na porażkę" (KPPWP, 11).
Czas, jaki przeznaczamy na modlitwę i słuchanie Pisma Świętego, nie jest nigdy czasem straconym pod względem duszpasterskim albo odebranym ludziom. Wierni świeccy z łatwością wyczuwają, czy to, co ich duszpasterz czyni i mówi, wypływa z modlitwy, czy też powstaje tylko przy komputerze lub za biurkiem. Bez modlitwy, bez głębokiej osobistej znajomości Boga nie będziemy mogli duchowo dojrzewać. Pozostaniemy na zawsze niedojrzałymi chłopcami o infantylnych osobowościach. Modlitwa kapłanów ma zasadnicze znaczenie dla Kościoła, jest podstawową - można by powiedzieć - siłą kościelnotwórczą. "Chyba wszystkie wielkie kryzysy Kościoła - zwraca uwagę kard. Joseph Ratzinger - wiązały się z upadkiem kleru, dla którego obcowanie z sacrum przestało być pobudzającą i groźną tajemnicą palącej bliskości Najświętszego, a stawało się wygodnym sposobem zapewnienia sobie utrzymania".
W szponach despotycznej ciotki Marty
Niemal wszyscy w jakimś stopniu dajemy się unieść owemu pędowi świata i pokusie aktywizmu. Aktywna Marta w naszym wnętrzu wydaje się być znacznie silniejsza niż cicha Maria. Wydaje się także mieć do swojej dyspozycji mocniejsze argumenty. "W nas także - pisze Anselm Grün - Marta jest mocniej rozwinięta. Ma lepsze argumenty. Także w nas głos, żeby czegoś dokonać, jest głośniejszy. Jeżeli decydujemy się usiąść w milczeniu przed Panem, jak Maria, i słuchać, co chce On nam powiedzieć, od razu rozlega się w naszym wnętrzu głos Marty: "Zrób wreszcie coś konkretnego. Tak dużo jest roboty. Jak możesz siedzieć i trwonić czas na modlitwę i medytację!". Trzeba przygotować posiłek, posprzątać, leczyć chorych, opiekować się bezdomnymi, zorganizować jakąś pobożną imprezę dla młodzieży, katechizować, studiować. Tak wielu ludzi ciebie potrzebuje, a ty siedzisz bezczynnie w kaplicy. Popatrz na Martę, ona potrafi się czymś wykazać. Ale jeśli nawet wytrzymamy ów wewnętrzny niepokój i nie wybiegniemy po prostu z kaplicy, nie oznacza to, że udało się nam wymknąć ze szponów despotycznej Marty. Jej aktywizm wkrada się nawet w dziedzinę modlitwy, zamieniając ją w kolejne zadanie do wykonania. Odprawić Mszę, przygotować kazanie, odmówić Brewiarz, a potem jeszcze Różaniec, koronkę, dwie litanie, trzy akty ofiarowania, cztery akty strzeliste i Bóg wie jeszcze ile innych pobożnych punktów programu. Wszystko po to, aby nie pozwolić przypadkiem dojść Jezusowi w nas do głosu. My przecież sami dobrze wiemy, co jest ważne, co pilne i co kiedy mamy robić. Ale może wiem tylko dlatego, że nigdy Go o to nie pytałem? Może w moim życiu jest wiele takich dziedzin, które się usamodzielniły i których nigdy nie skonsultowałem z moim Mistrzem? Z punktu widzenia etyki mogą nie tylko nie być złe, ale nawet być bardzo pożyteczne i dobre, tyle że nigdy nie zostały przeze mnie uzgodnione z Panem Jezusem. Być może te dzieła powinien wykonać ktoś inny, podczas gdy to, co jest moim powołaniem, leży odłogiem, zaniedbane, ponieważ, jak kafkowska brama do prawa, pojawiło się na świecie wyłącznie z mojego powodu?
Jeśli myślimy o tym, co ważne w życiu księdza, to niewątpliwie bezwzględne pierwszeństwo przysługuje tutaj modlitwie. Jest ona w życiu księdza najważniejsza, ważniejsza nawet niż sen. To dzięki niej infantylni młodzi chłopcy zmieniają się w dojrzałych duchowych przewodników. Modlitwa jest również sitem, które pozwala nam oddzielić w tej nacierającej na nas zewsząd fali różnych pilnych i absolutnie koniecznych zadań te, które osobiście powinniśmy podjąć, od tych, które trzeba zostawić innym. Jeśli brakuje nam na nią czasu, jest to nie tylko kwestia czasu, ale także problem hierarchii wartości. Czasu bowiem brakuje tylko na to, co uważamy naprawdę za mało ważne.
Ks. Piotr Mazurkiewicz
- (ur. 1960), politolog, kierownik Katedry Historii Idei i Doktryn Politycznych w Instytucie Politologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Ostatnio opublikował m.in. książki Europeizacja Europy. Tożsamość kulturowa Europy w kontekście procesów integracji oraz Kościół i demokracja.