Jak zmarł Grzegorz Michniewicz, urzędnik kancelarii premiera Tuska
Piotr Nisztor 10-12-2010, ostatnia aktualizacja 10-12-2010 20:36
Śledczy nie sprawdzili, z kim dyrektor generalny KPRM mógł się kontaktować przed śmiercią
Grzegorz Michniewicz był dyrektorem generalnym Kancelarii Prezesa Rady Ministrów
W nocy z 22 na 23 grudnia 2009 r. w swoim domu w Głoskowie pod Warszawą zmarł 48-letni Grzegorz Michniewicz, dyrektor generalny Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, członek rady nadzorczej polskiego giganta paliwowego PKN Orlen. Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która przez niespełna rok badała sprawę, nie miała wątpliwości - to było samobójstwo. Uznała, że Michniewicz się powiesił i nikt go do tego nie namawiał lub podżegał.
O której nie żył
Jednak z materiałów śledztwa umorzonego 22 września 2010 r. wynika, że działania prokuratury mogą budzić wątpliwości. Ma je rodzina zmarłego.
- Mam wiele zastrzeżeń do pracy prokuratury, ale sprawa jest dla mnie zbyt bolesna i nie chcę, aby było to roztrząsane w mediach - mówi "Rz" jeden z bliskich zmarłego.
Z ustaleń "Rz" wynika, że lekarz prowadzący sekcję zwłok nie określił godziny zgonu Michniewicza. To podstawa każdego śledztwa wyjaśniającego okoliczności śmierci: samobójstwa, wypadku czy zabójstwa.
Dlaczego tego nie ustalono? Jak usłyszeliśmy w prokuraturze, tak zdecydowała osoba prowadząca śledztwo.
- Czas zgonu jest istotnym elementem sekcji zwłok. Jeśli tego brakuje, jest to poważne uchybienie - zaznacza Dariusz Barski, były prokurator krajowy.
Powieszonego urzędnika znalazł 23 grudnia o godz. 9.20 rano jego kierowca. Ostatni znak życia Michniewicz dał poprzedniego dnia o 23.09, gdy wysłał esemesa do szefa KPRM Tomasza Arabskiego. Nie wynikało z niego, że chce się targnąć na swoje życie: "Panie Ministrze wieczorem skontaktował się ze mną Andrzej Papierz, polski ambasador w Bułgarii, który poinformował mnie, że cofnięto mu poświadczenie bezpieczeństwa. Znam go od czasów PRM Buzka (był wtedy pracownikiem KPRM). Informuję o tym, bo pewnie zaraz dowie się Pan (od służb), że kontaktuję się z wrogim elementem. W razie pytań jestem do dyspozycji. gm".
To była ostatnia znana prokuraturze wiadomość od Michniewicza. Co zdarzyło się przez następne godziny? Śledczy nie mają pojęcia.
Z kim rozmawiał
Feralnego wieczoru ok. godz. 21 Michniewicz rozmawiał z żoną przez telefon. Powiedział jej, że pił nalewkę domowej roboty. Badania toksykologiczne potwierdziły, że miał 1,5 promila alkoholu we krwi.
Wiadomo też, że godzinę później Michniewicz kontaktował się ze swoją córką. "Wieczorem dostałam od niego esemesa z podziękowaniem za książkę, że bardzo lubi podróże. Po mojej odpowiedzi esemesem, że się cieszę z trafionego pomysłu, odpisał mi, że bardzo lubi podróże, że nic innego mu w życiu nie pozostało, chyba że ktoś mu to życie odbierze. (...) [Zadzwoniłam i - red.] powiedziałam mu, aby się nie wygłupiał, żeby nie mówił takich rzeczy, że zbliżają się święta, odpocznie i będzie wszystko w porządku. Odniosłam wrażenie, że w trakcie rozmowy ze mną tata był radosny" - zeznała w prokuraturze.
O godz. 22.34 Michniewicz rozmawiał przez Skype'a ze znajomym - Pawłem Gutowskim. "Pierwsze moje wrażenie, gdy odebrał, było takie, że jest pijany, mówił na granicy bełkotu. Gdy go zapytałem, on nie potwierdził tego, że jest pijany. W czasie późniejszej rozmowy odniosłem wrażenie, jakby płakał i rozmawiając ze mną, tłumił płacz. (...) Na koniec rozmowy Grzegorz obiecał mi, że następnego dnia zadzwoni do mnie z pociągu, którym będzie jechał do Białogardu" - zeznał Gutowski.
O 22.55 Michniewicz otrzymał esemesa od żony, ale na niego nie odpowiedział. Potem wysłał jeszcze tylko wiadomość do Arabskiego. Nie wiadomo jednak, czy dyrektor nie kontaktował się z kimś już po godz. 23. Prokuratura nie wystąpiła o billingi telefoniczne urzędnika. Wykonano tylko oględziny jego telefonu komórkowego.
- Jeżeli prokurator wyjaśniał, czy ktoś mógł wpłynąć na decyzję o samobójstwie, to elementarną czynnością jest ustalenie, z kim tuż przed śmiercią się kontaktował - komentuje Barski. - Jeśli więc prokurator dokonał oględzin telefonu, co było pierwszym krokiem w tym kierunku, to pytanie, dlaczego nie wystąpił o billingi.
Prokuratura nie zbadała też innego wątku. Michniewicz miał certyfikat dopuszczenia do najściślej strzeżonych państwowych tajemnic. Za kolejnych rządów: AWS - UW, SLD i PiS, kierował Biurem Ochrony KPRM, był też pełnomocnikiem ds. informacji niejawnych w kancelarii. Miał wgląd do najtajniejszych dokumentów trafiających do szefa rządu oraz jego współpracowników.
A jako członek rady nadzorczej Orlenu otrzymywał informacje o tej strategicznej spółce. Prokuratura nie przesłuchała nikogo, by sprawdzić, jaką wiedzę mógł posiadać.
Choroba? Stres?
Z zeznań bliskich i znajomych Michniewicza wynika, że zachowanie urzędnika nie wskazywało, że chce się targnąć na życie. Nie miał długów ani problemów rodzinnych. Prokuratorzy podejrzewają, że jednym z głównych motywów samobójstwa była choroba. W śledztwie przewija się wątek choroby nowotworowej. Gutowski zeznał, że słyszał o tym, iż Michniewicz może mieć raka. A Paweł P., kolega Michniewicza z KPRM, mówił śledczym: "Od kogoś z bliskich współpracowników Grzegorza dowiedziałem się, że na tydzień przed śmiercią Grzegorz mówił tej osobie [nie potrafił sobie przypomnieć, o kogo chodzi - red.] o swojej chorobie nowotworowej i że ktoś z jego rodziny zmarł na tę chorobę".
Prokuratorzy rozważali też, czy do targnięcia się na życie nie doprowadził Michniewicza konflikt z szefem KPRM Tomaszem Arabskim. Matka urzędnika zeznała, że obawiał się on wyrzucenia z pracy. "Bardzo zdziwiło mnie jego stwierdzenie w czasie ostatniej rozmowy, że nie wie, jak długo jeszcze wytrzyma to poniżanie przez Arabskiego" - zeznała.
Arabski 22 grudnia odbył z Michniewiczem trudną rozmowę. Chodziło o likwidowane dodatki funkcyjne dla dyrektorów w urzędach centralnych i wprowadzenie dodatku dla urzędników służby cywilnej. Taki dodatek utraciło ok. 30 osób w KPRM, w tym Michniewicz. Przekonywał Arabskiego, by o utracone kwoty podnieść urzędnikom wynagrodzenia zasadnicze. Ale wówczas, otrzymując nowy dodatek dla urzędników służby cywilnej, w sumie otrzymywaliby podwyżkę. "Powiedziałem mu, że nie powinno tak być i nie mogę się z tym zgodzić (...) On przepraszał, twierdził, że absolutnie nie jest jego intencją podwyższanie sobie w ten sposób pensji" - zeznał w prokuraturze Arabski.
Po spotkaniu Michniewicz zadzwonił do żony i opowiedział o rozmowie z Arabskim. "[Powiedział, że] była ona bardzo nieprzyjemna i mąż z tym się źle czuł i podejrzewał, że on się na nim zawiódł i może go zwolnić z pracy" - zeznała żona.
Podkreśliła jednak, że mąż bardzo cenił Arabskiego zarówno jako człowieka, jak i szefa. Zaznaczyła też, że szef KPRM dał mu niespodziewaną nagrodę finansową.
"To nie jest tak, że on nie był pewny siebie, miałem czasem wrażenie, że chciał się upewnić co do akceptacji swojej osoby. Jakiś czas temu powiedziałem mu, że bez względu, gdzie bym pracował w przyszłości, zawsze chciałbym, żeby pracował ze mną" - zeznał Arabski.
Rzeczpospolita