Sromota Picnic premiera Tuska
Gdyby ktoś zadał Polakom pytania, co lubi, a czego nie lubi obecna władza PO-PSL, odpowiedzi przypuszczam byłyby zgodne. Władza najbardziej lubi władzę dla samej władzy, wpływanie na losy innych, poczucie, że od niej zależy los społeczeństwa, przeświadczenie o wyższości, nieomylności i bezkarności. To wszystko wpływa na jej doskonałe samopoczucie. Bo żądza władzy i delektowanie się nią, niczym winem Pomerol, rocznik 2008 jest gwałtowniejsza pd wszystkich innych namiętności, dopiero później przywileje, zaszczyty i pieniądze z nią związane, ten luksus życia, w którym lubuje się pławić, uważając go za normalny przywilej wybrańców narodu, który należy się bez względu na efekty rządzenia, wpadki i afery.
A czego nie lubi obecna władza? Przede wszystkim nie lubi tych, którymi przyszło jej rządzić: narodu i jego roszczeniowych postaw; tych wszystkich, którzy krytykują, widzą błędy władzy, domagają się, żądają swoich praw, protestują, a szczególnie nie lubi silnych grup społecznych i ich „wycieczek” pod sejm, ze wszystkimi atrybutami ich zawodu; nie lubi kontaktu ze społeczeństwem i najchętniej rządziła online, co czasami robi. Władza nie lubi też przepisów, które są zbyt jednoznaczne i nie pozostawiają pola manewru dla szachrajstwa, nie lubi dociekliwych dziennikarzy i niezależnej prasy, która ją krytykuje, oraz wszystkiego co zakłóca jej święty spokój. Bo spokój władzy, obok jej bezpieczeństwa, uważa za wartość nadrzędną, niezbywalną i jedyną w sobie, toteż nie szczędzi sił i środków, by na każdym kroku i w każdej dziedzinie obie umacniać. Tylko raz na cztery lata władza pokornieje i przymila się do społeczeństwa; w trakcie kadencji jest arogancka, bezwzględna i bezkrytyczna, co udowodniło ostatnie, wymuszone głosowanie nad wotum zaufania dla rządu, który jeśli dysponuje większością, gotów jest przegłosować wszystko, nawet największe draństwo, w imię ocalenia władzy, by później oskarżyć podsłuchujących, a nie na służby, które do podsłuchów dopuściły. A teraz składa zażalenie do prokuratury na własne nieudolne rządy, którym ufa w Sejmie 237 osób.
Trzeba przyznać, że sprawność aparatu władzy do jego ochrony regularnie maleje, mimo nowych technologii i coraz większych nakładów. Biuro Ochrony Rządu – skompromitowane pod Smoleńskiem, choć szef dostał awans na generała, akcja Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wobec dziennikarzy Wprost okazała się wielkim blamażem, SKW nazywane jest Służbą Kompromitacji Wywiadu, a CBŚ, komórce organizacyjnej Komendy Głównej Policji, która ma zwalczać przestępczość zorganizowaną, ostatnio ukradli nie tylko służbowy samochód, ale i tajne dokumenty dotyczące operacji przeciwko handlarzom narkotyków. Choć natychmiast przeprowadzono kontrolę, dokumentów nie udało się odnaleźć. „Zaginięcie tajnych dokumentów to złamanie podstawowych zasad bezpieczeństwa. I wstyd dla tak elitarnej formacji, jak CBŚ” - ocenia prezes Stowarzyszenia Pomocy Ofiarom Przestępstw i były szef chorzowskiej policji. Czyli mamy służby specjalnej troski. Nic więc dziwnego, że władza próbuje bronić i chronić się sama.
W okresie PRL-u nikt ze zwykłych obywateli nie wiedział, jak wyglądają warszawskie obiekty chroniące władzę. Krążyły jedynie plotki o tajemniczych podziemiach i schronach, zarówno pod gmachem dawnej siedziby KC PZPR przy dzisiejszym Rondzie de Gaulle'a, jak i najważniejszych ministerstw. Jedną z zagadek budynku KC miał być korytarz ewakuacyjny prowadzący do tunelu kolei średnicowej, czego dowodem do dziś jest wejście w chodniku, zakryte metalowymi płytkami. Podobne legendy, które zwykle zawierają ziarnko prawdy, związane są z Pałacem Prezydenckim, Pałacem Kultury i Nauki czy budynkiem Ministerstwa Obrony Narodowej. Ale jedno jest pewne, aparat własnej ochrony komuniści opanowali do perfekcji. W podziemiach KC mieli też swoje knajpy, więc nie szlajali się po mieście, swoich kucharzy, kelnerów i swoje studia nagrań; i choć popełniali wiele błędów, taka sromota była nie do pomyślenia. Obecna władza, która kompromituje się na własne życzenie, przerażona najpierw przez chemika-amatora, a obecnie wystraszona coraz częstszymi „pielgrzymkami” na parlament bynajmniej nie zwiedzających, a także głupotą własnych ministrów i własnych służb czy błazenadą zagrywki na „ruskich”, która rozśmieszyła nawet Ławrowa, testuje nową metodę utrzymania władzy. Na jak długo, nie wiadomo, bo nawet jej sprzyjająca TVP Info i reporterzy programu „Bez retuszu” pozwolili sobie na prowokację, która, jak mówią, „miała służy sprawdzeniu, jak zachowają się Straż Marszałkowska, której zadaniem jest strzec bezpieczeństwa na terenie Sejmu i Senatu”. Dziennikarze bez przeszkód wnieśli do sejmu kamerę szpiegowską, instalując ją w kawiarni, oraz dyktafon, który zostawili w palarni.
Za czasów Breżniewa funkcjonował dowcip z pytaniem, dlaczego w czasie przemówień Lonia ma ustawionych tyle mikrofonów? Bo do jednego mówi a pozostałe dostarczają tlen. Tlen dla Tuska już się skończył, nic się nie rozejdzie po kościach, niczego nie da się wyciszyć, sromota picnic i bez zaj...nia PiS-u nic z tego nie będzie – jak mówi oksfordzki „dyplomata” o niewyszukanym słownictwie. Wstyd na całą Unię, Amerykę, Rosję, a nawet Trzeci Świat. Jak więc przetrwać w tym wstydzie i hańbie, zastanawiał się premier z koalicyjnym wicepremierem i ustalili generalny remont i embargo na publiczne informacje. Nie w znaczeniu rekonstrukcji rządu, ale remont sejmu, by, jak za komuny, przystosować go lepiej do ochrony władzy. Dla świętego spokoju, oczywiście. A więc rząd schodzi do podziemia. Ruszyły już prace budowlane, by odgrodzić się jeszcze bardziej od społeczeństwa, odizolować od społeczeństwa, odizolować od problemów coraz bardziej roszczeniowych Polaków, którzy ciągle od nich czegoś chcą. A to skutecznego systemu edukacji, a to sprawnie działającej opieki zdrowotnej, dróg, autostrad, miejsc pracy, przedszkoli, większej płacy, likwidacji bezrobocia i którzy już przeliczyli, ile porcji dorsza za 6,70 zł można kupić zamiast kolacji M. Belki z B. Sienkiewiczem. Będzie więc wysoki płot pod prądem, dookoła fosa, snajperzy na wieżyczkach, a w środku wykopano już 6-metrową suterenę, w której umieszczone zostaną podziemne pomieszczenia. Jedno przystosowane na centrum operacyjne Straży Marszałkowskiej, drugie – na sale tajnych obrad, by tak knuć, spiskować i okradać Polaków, by opozycja nie wiedziała, kto z kim, za ile i dlaczego robi deal, a w trzecim zrobi się filię restauracji „Sowa&Przyjaciele”. Kelnerów i kelnerki w Platformie przecież nie brakuje. Cała inwestycja ma kosztować 18,5 mln zł, bo bezpieczeństwo rządzących i ich dobre samopoczucie jest warte każdych pieniędzy podatników.
Magdalena Figurska
Warszawska Gazeta nr 27