Colloquium niedzielne na ulicy
"Pani ma bardzo ładne czerwone usta
Ale zdaje mi się, że są troszeczkę pomalowane.
Co za dziw? Wiadomo, że kobieta - to istota pusta...
Puchu mamy, jak mówi poeta... To przecież znane.
Ale, proszę pani, czy to przeszkadza prawdziwej miłości?
Pani pozwoli, że ją do domu odprowadzę...
Co? Pani nie zawiera na ulicy znajomości?
Nie rozumiem... Ja przecież pani nie zawadzę...
Skąd znam panią? To dobre!
Widziałem, jak z kinematografu
Wychodziła pani zeszłą rażą w towarzystwie gości...
Szukałem panią! Jak babcię kocham! A tu trzeba trafu,
Że znowu panią widzę... Co za zbieg okoliczności!
Pani wybaczy, że ja tak mówiłem na pani usta...
Ale, moja pani, w dzisiejszych czasach...
Bo tak - to mi się pani podoba...
Nie lubię, gdy niewiasta jest niesubtelna... Są guściki i gusta,
A pani to w sam raz... Przepraszam, po kim ta żałoba?
Szanowny tatuś pani powiększył grono aniołków!
Co za nieszczęście! Proszę pani, a kto wspomaga matkę?
Stryjo? No, no... Może pani przyjmie ten bukiecik fiołków?
Może wstąpimy razem na herbatkę?"
Prośba o piosenkę
Jeżelim, Stwórco, posiadł Słowo, da twój świetny,
Spraw, by mi serce biło gniewem oceanów,
Bym, jak dawni poeci prosty i szlachetny,
Wichurą krwi uderzał w możnych i tyranów.
Nie natchnij mnie hymnami, bo nie hymnów trzeba
Tym, którzy w zżartej piersi pod brudną koszulą
Czcze serca noszą, krzycząc za kawałek chleba,
A biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom.
Lecz słowom mego gniewu daj błysk ostrej stali,
Brawurę i fantazję, rym celny i cienki,
Aby ci, w których palnę, prosto w łeb dostali
Kulą z sześciostrzałowej, błyszczącej piosenki!
Mieszkańcy
Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.
Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.
Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.
I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...
Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.
I znowu mówią, że Ford... że kino...
Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.
Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.
I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.
Potem się modlą: "od nagłej śmierci...
...od wojny... głodu... odpoczywanie"
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.
Słopiewnie
Karolowi Szymanowskiemu
1
ZIELONE SŁOWA
A gdzie pod lasem podlasina,
Tam gęsta wiklina-szeleścina.
Na prawo bór, na lewo trawy,
Oj da i te szerokie, śpiewane morawy.
Iści woda, uści woda na murawie,
Szumi-strumni dunajewo po niekławie.
Na prawo bór czarnolas dąbrowiany.
Na lewo ziel jasnoziel liści wodziany.
A po szepcinie wiją, a na murawie dzwionie,
A i tam tżną wesoło te morowiańskie konie.
2
SŁOWISIEŃ
W białodrzewiu jaśnie dźni słoneczko,
Miodzie złoci białopałem żyśnie,
Drzewia pełni pszczelą i pasieczną,
A przez liście kraśnie pęk słowiśnie.
A gdy sierpiec na niebłoczu łyście,
W cieniem ciemnie jeno niedośpiewy
W białodrzewiu ćwirnie i srebliście
Słowik słowi słowisienkie ciewy.
3
KALINOWE DWORY
Kalinowe dwory
Jarzeń na jawory,
Jarzębiec surowy,
Czerwoń do zawory!
Czerwoń jagodzico
Ładnie do dziewanny!
Borem nie da rady,
Jaworowe panny!
Dziewierz borem łazi,
Łyśnie na spiekory:
Hej, kraśnie zagorzewią
Kalinowe dwory!
4
WANDA
Woda Wanda wiślana
głaź głębica srebliwa
po ciemnurzu pazurem
wodzi jaskro księżawiec
sino płynie dno śpiewa
woda wanda ruślana
czesze włosy świetłodzie
topiel dziewny kniaziewny.
5
O MOWIE ROSYJSKIEJ
Tiewnaja piewunnica
Miłoj ni raduny!
Zwoniestie, zagoriste
Swietoładi struny!
Wjarkoti żurczałowo,
Wjunica płaczewna,
Grustiwie pieczałowo
Tiewnaja słopiewna
6
ŚWIĘTY FRANCISZEK
Ptakowie kwiatowie
łanie weseli
alleluja, lelija
ewangieli.
Ewangieli angieli
światu wołali:
niewiemo! chwalemo!
płakali.
Niebianie polanie
słodkiej światłości
Jezusie gołąbku
miłości!
Pogrzeb prezydenta Narutowicza
Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni.
Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie,
Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni,
Chodźcie, głupcy, do okien - i patrzcie! i patrzcie!
Z Belwederu na Zamek, tętnicą Warszawy,
Alejami, Nowym Światem, Krakowskiem Przedmieściem,
Idzie kondukt żałobny, krepowy i krwawy:
Drugi raz Pan Prezydent jest dzisiaj na mieście.
Zimny, sztywny, zakryty chorągwią i kirem,
Jedzie Prezydent Martwy a wielki stokrotnie.
Nie odwracając oczu! Stać i patrzeć, zbiry!
Tak! Za karki was trzeba trzymać przy tym oknie!
Przez serce swe na wylot pogrzebem przeszyta,
Jak Jego pierś kulami, niech widzi stolica
Twarze wasze, zbrodniarze - i niech was przywita
Strasznym krzykiem milczenia żałobna ulica.