Jeśli bezbożny odstąpi od bezbożności, której się oddawał, i postępuje według prawa i sprawiedliwości, to zachowa duszę swoją przy życiu. To słowa, które w imieniu Boga wypowiedział wiele wieków przed Chrystusem prorok Ezechiel. Całe to wystąpienie można streścić zdaniem: Żadna decyzja nie jest ostateczna w życiu człowieka. Ani ta najwznioślejsza, ani najpodlejsza. Ani cnota nie ma nieskończonej gwarancji, ani grzech nie musi trwać bez końca. Oczywiście - póki człowiek, grzeszny czy cnotliwy, jest wciąż w drodze przez ziemię.
Ilustracją tej Bożej zasady jest opowiedziana przez Jezusa przypowieść o dwóch braciach. Jeden z nich powiedział ojcu „tak”, drugi - „nie”. Było to ich pierwszy odruch. Ale jak to nieraz i w naszym życiu bywa, pierwsza reakcja wcale nie była ostateczna. Jezus mówiąc o tym do arcykapłanów i starszych ludu, pozwolił sobie na ostrą wycieczkę wobec nich. Powiada: Zaprawdę, powiadam wam: celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. „Celnicy” - czyli poborcy podatkowi hurtem podejrzewani o nieuczciwość i współpracujący ze znienawidzoną obcą władzą. I „nierządnice” - kobiety do wynajęcia za marne pieniądze. Słuchacze na pewno poczuli się dotknięci słowami Jezusa. Ale Jemu nie chodziło o dokuczenie im, a o to, by ukazać skrajności: pobożność i bezbożność, sprawiedliwość i nadużycia, prawość i podłość. Każda z tych postaw może okazać się chwilowa. Żadna z nich nie musi być ostateczna. Ta zasada z jednej strony budzi obawę, by nie przekreślić dobra. Ale z drugiej strony budzi nadzieję, że zawsze na stronę dobra można wrócić. Tak ważna jest ta nadzieja w świecie grzesznych ludzi.
Drugi syn odparł ojcu: Nie chcę. Później jednak opamiętał się i poszedł. Zauważ, że Jezus wprowadza tu jeszcze jeden motyw - dopełniające się znaczenie słów i czynów. To dopełnienie może być sprzeciwem. I tak to Jezus ukazuje w przypowieści. Jak bardzo potrzeba nam tej właśnie możliwości: by złym słowom, złym decyzjom, złym odruchom zaprzeczyć własną postawą, własnymi czynami. Wszak będą one wtedy znaczyły więcej, niż nieopatrznie wypowiedziane słowa. A jednak często coś nas wstrzymuje. Nie potrafimy się przemóc, nie potrafimy zmienić decyzji. Decyzji? Często tylko odruchowej, czasem niechcianej, nieraz bzdurnej - a zdajemy sobie sprawę, że głupiej, złej i niepotrzebnej. Trwamy w niej, jakby od tego miało coś zależeć. Co? Nasz honor? Dobre samopoczucie? Może nasza twarz w oczach innych?
Ileż razy obserwowałem taki upór. Nieraz u ludzi młodych, u dzieci. Nie tylko obserwowałem, ale i próbowałem pomóc przełamać. Jak trudno to przychodzi. Czasem odnosiłem wrażenie, że coś - czy ktoś? - trzyma tego człowieka na uwięzi. Wie, że zdecydował źle, wie, że zachowuje się wbrew własnemu przekonaniu - a nie jest w stanie postąpić inaczej. Jeśli u dzieci taki upór można kłaść na karb ich niedojrzałości, to jak to zrozumieć u ludzi dorosłych? A sądzę, że każdy z nas takie doświadczenia ma za sobą. Pamiętam, jak mi kiedyś powiedział pewien człowiek: „Wie ksiądz, to tak jakby we mnie było dwóch ludzi. Jeden dobry i jeden zły”. Co mu wtedy odpowiedziałem? Mniej więcej tak: Wiesz, masz ogromne szczęście, że zobaczyłeś w sobie tego dobrego. Póki go widzisz i póki on jest w tobie, to choćbyś strzelił straszne głupstwo, na pewno wyprostujesz sprawę, a pewnie i całe życie.
Tak, powie ktoś, ale jednak ten zły też we mnie siedzi. A to może znaczyć, że w każdej chwili mogę dobre decyzje mego życia przekreślić i pójść drogą przewrotną, złą. Owszem, takie niebezpieczeństwo istnieje. I Jezus przed nim ostrzega. Życie zaś uczy, że kto jest zbyt pewny siebie i lekceważy słabość w nim drzemiącą, tym łatwiej może się samemu sobie sprzeniewierzyć.
Powtórzę słowa przed chwilą wypowiedziane: ciągle jest w nas nadzieja, że zawsze można wrócić na stronę dobra. Tak ważna jest ta nadzieja w świecie grzesznych ludzi. Podkreślam słowo „nadzieja”. Nie nadzieja gracza lub hazardzisty. Nadzieja chrześcijanina, który wie, że siłą świata jest Bóg, dobry Bóg. Wiem, silnej wiary trzeba, by tę moc dobra zobaczyć i uznać. Zło jest bardziej krzykliwe i dlatego bardziej widoczne. Bardziej się narzuca i bardziej boli. A jednak Biblia już na pierwszej stronie kilkakroć powtarza słowa, iż stworzony przez Boga świat jest dobry. A Jezus przypomina, że „tylko jeden jest dobry - Bóg” (Mk 10,18). Ale nam słowa o dobroci i o tym, że świat i ludzie na nim są dobrzy nie wystarczają. Doświadczamy przecież zła, widzimy wokół siebie tyle okropności.
Wie o tym św. Paweł i dlatego pisze do Filipian i do nas. Pisze? On nas prosi, błaga: Jeśli jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli jakaś moc przekonująca Miłości, jeśli jakiś udział w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie - dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha.
„Przekonująca moc miłości...” Słowo „miłość” otwiera ludzkie serca, rozgrzewa je, budzi w nich dobro i nadzieję. Mówić, że Bóg jest miłością przychodzi łatwo. Jednak ta miłość wydaje się odległa, bo jest taka inna od nas samych. Ale rozejrzyj się wokół siebie, przypomnij sobie miłość jakiej doznałeś od ludzi. Nawet jeśli życie miałeś trudne, nawet jeśli ludzie cię krzywdzili - nie mów, że miłości nie zaznałeś. Ewangelia jest właśnie przekonującą mocą miłości. Przekonuje nas do dobra, do tego, że zawsze warto odpowiadać „tak”, gdy ktokolwiek prosi o spełnienie dobra. Jak ów ojciec o pracę w winnicy. Jak Bóg prosi każdego i każdą z nas o choć trochę wysiłku w budowaniu lepszego świata.
A trafi się komuś odpowiedzieć „nie, daj mi święty spokój” - to zawsze można postąpić inaczej, niż się w chwili rozżalenia, lenistwa, złości czy zazdrości rzekło. Pamiętam, jak matka jednej nastolatki powiedziała kiedyś: „Wie ksiądz, ona zawsze najpierw się buntuje, ale potem zawsze zrobi, jak trzeba”. Myślę, że i tobie przekonywająca moc miłości doda siły, by sprzeciwiając się pierwszemu odruchowi, zachować się tak, jak trzeba i jak tego w głębi duszy pragniesz. Miłość obudzi nadzieję..