Mendla Gdańskiego poznajemy jako jest 67-letniego Żyda, który od przeszło dwudziesty lat prowadzi swój warsztat introligatorski. Wie wszystko, co dzieje się dookoła niego, żadne bowiem nawet najmniejsze wydarzenie nie umknie jego bystrym oczom. Wszyscy mieszkańcy nie tylko się znają, ale przede wszystkim żyją „w atmosferze wzajemnej życzliwości”. Tytułowy bohater jest szanowanym członkiem lokalnej społeczności. Zegarmistrz przez okno śle mu powitanie a sąsiadka przyrządza posiłki. Samotnie wychowuje Jakuba - syna wcześnie zmarłej córki. Ich spokojne życie burzy przygoda wnuka. Pewnego dnia wraca on zdyszany do domu bez swej nowej czapki. Pytany o powód przerażenia odpowiada, że jakiś chłopiec wołał za nim „Żyd, Żyd”. Mendel tłumaczy wnukowi, że bycie uczciwym Żydem jest piękną rzeczą, dodatkowo przekonuje go, że „w to misto się urodził, toś nie obcy, toś ty swój tutejszy, to ty masz prawo kochać to miasto, póki ty uczciwie żyjesz”.
W mieście zaczynają się jednak szerzyć wieści o pogromie Żydów. Tytułowy bohater w rozmowie z zegarmistrzem przekonuje o swym przywiązaniu do Polski i miasta, w którym urodził się i spędził całe życie. Tutaj pracował uczciwie zdobywając szacunek mieszkańców. Zegarmistrz całą płomienną mowę kwituje jednym stwierdzeniem „ Żyd zawsze Żydem” i nie ukrywa swego poparcia dla mającego się wkrótce, odbyć bicia tej nacji. Mendel próbuje dowieść, że jest tak samo „swój” jak jego rozmówca. Dowodem ma być chociażby jego imię „ja nie tylko nazywam się Mendel ja jeszcze nazywam się Gdański (…). To taki człowiek…,co z gdańska pochodzący jest”.
Argumenty Mendla nie przekonały zegarmistrza. Główny bohater nie stracił jednak jeszcze wiary w ludność, jest przekonany, że przerażające pogłoski, „nie ludzie powiadają, lecz wódka, szynk, złość i głupota”. Następnego jednak ranka do mieszkania Żyda wpadł młody student i ostrzegł go, aby ten uciekał bo „biją Żydów”. Namowy studenta i Janowej - sąsiadki (proponowała mu ona ustawienie w oknie chrześcijańskiego krzyża) nie skutkują. Mendel nie wstydzi się swojego pochodzenia i staje dumny w oknie swojego mieszkania trzymając wnuczka za rękę. W tłumie pełnych nienawiści ludzi rośnie agresja, gdyż odwaga Mendla została odczytana jako zniewaga. Nagle ktoś rzucił kamieniem i ranił w głowę Jakuba. Ciemiężonych Żydów zasłonił swoim ciałem student, jego zdecydowana postawa ostatecznie spłoszyła grupę łobuzów.
W finale noweli widzimy Mendla, który odprawia modły żałobne nad samym sobą, bez względu na fakt, że jego wnuk przeżył dramatyczne zdarzenie, w Żydzie „umarło serce do tego miasta”.